530 Pages • 113,441 Words • PDF • 2.1 MB
Uploaded at 2021-09-24 18:01
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
Eileen Goudge
Drugi rodzaj ciszy
0
Są trzy rodzaje ciszy. Pierwszy to mowa, Drugi - pożądanie, Trzeci - myślenie... Henry Wadsworth Longfellow
S R 1
Prolog Burns Lake, stan Nowy Jork, 1969 Mary Jeffers z przerażeniem patrzyła na mężczyznę stojącego w drzwiach. Z trudem rozpoznawała w nim męża. Przede wszystkim było wczesne popołudnie, a Charlie nie wychodził z pracy przed piątą. Co więcej, mimo że przyjechał ich starym fordem pickupem, który z ogromnym trudem pokonywał drogę pod górę i w najlepszym razie spalał dwadzieścia pięć, a czasami nawet dwadzieścia osiem litrów na setkę, to krótko przystrzyżone, czarne włosy mężczyzny lśniły od
S R
potu, a twarz była zarumieniona, jakby całą drogę biegł. Kiedy gwałtownie zatrzymał się przed żoną, zauważyła, że ma również zaczerwienione uszy, co z pewnością nie zapowiadało niczego dobrego. Tak samo wyglądał, gdy oznajmiła mu, że jest w ciąży, ale teraz wydawało się, że od tamtej chwili minęło sto lat. Mary poczuła, że dostaje gęsiej skórki, jakby po rękach biegało jej mnóstwo maleńkich mrówek. Siedziała w fotelu bujanym przy piecu i bała się oddychać. Nie miała pojęcia, dlaczego Charlie biega po domu w środku dnia z taką nieszczęśliwą miną, jednak od jakiegoś czasu w głębi duszy czuła, że coś takiego musi kiedyś nastąpić. Tak to bywa, gdy człowiek jest biedny - codziennie coś nowego zwala mu się na głowę. Przycisnęła rękę do wciąż bijącego mocno serca i spytała cichym, drżącym głosem: - Na Boga, Charlie, co się stało?
2
Otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć, jednak zrezygnował z tego zamiaru. Jego wymizerowana, zmartwiona twarz wyglądała tak, jak wówczas, gdy zerkał pod maskę forda i patrzył na zepsutą pompę paliwową, która dotychczas trzymała się tylko dzięki ciągłemu spluwaniu przez ramię i modlitwom. Wyraźnie zastanawiał się, ile jeszcze jego żona jest w stanie znieść. Gdyby nie zwracać uwagi na chudą sylwetkę i kruczoczarne włosy, opadające mokrymi strąkami na twarz, można by uznać Charliego za starca, a nie siedemnastoletniego chłopca. Jego przygarbione plecy bez przerwy tworzyły znak zapytania, a sterczącą z przodu poczerniałą sprzączkę przy zniszczonym, skórzanym pasku ostatnio trzeba było zapinać na
S R
następną dziurkę. Chłopak wyprostował się i zrobił krok w stronę Mary, zostawiając na podłodze następny ślad buta i przedłużając tym samym zygzakowaty, śnieżny trop, prowadzący od drzwi. - Corinne nie żyje.
Mówił powoli, jakby wyjaśniał coś cudzoziemcowi, który słabo zna język. Mary widziała, że drżą mu ręce, zaczerwienione od zimna i zwisające bezwładnie z postrzępionych rękawów myśliwskiej kurtki. Wyrzucone przez niego słowa topniały jak płatki śniegu, zatrzymujące się cicho na szybie okiennej. Opuściwszy wzrok, Mary zauważyła, że przy kurtce męża brakuje guzika, a widoczna pod spodem koszula jest potwornie wymięta. Dziewczyna przez moment zastanawiała się, czy flanelę należy prasować. Chociaż to i tak było bez znaczenia - nie prasowała niczego od ślubu, który odbył się w październiku ubiegłego roku, dzień po ukończeniu przez nią siedemnastego roku życia. Miała już wtedy tak duży brzuch, że nawet
3
najkrótsze stanie powodowało puchnięcie nóg. Potem na świat przyszło dziecko i nie było czasu na to, żeby... W tym momencie dotarło do niej, co powiedział mąż. Nagle zabrakło jej tchu. Z trudem usiłowała nabrać powietrza w płuca, klatka piersiowa dygotała jak silnik, który nie może zacząć pracować. - Nie - szepnęła. -Nie, tylko... nie Corinne. To chyba jakaś pomyłka. Charlie potrząsnął głową. - Przykro mi, Mary. Bardzo mi przykro. Usta dziewczyny poruszyły się z własnej woli, wymawiając to, czego sama nie miała odwagi wypowiedzieć.
S R
- Jak to się stało? - szepnęła ochryple.
- Znaleziono ją w motelu przy I-88, w pobliżu Schenectady. Na nadgarstkach... - Przerwał i odchrząknął. - Mówią, że to samobójstwo. Mary odruchowo uniosła ramiona, jakby chciała się osłonić przed ciosem. Oparta o pierś butelka ze smoczkiem, przez który mleko spływało do maleńkich usteczek niemowlęcia, potoczyła się i z cichym stukotem upadła na pleciony dywanik u stóp Mary. Noelle poruszyła się przez sen, jej jasnoróżowe powieki, przypominające wnętrze muszli morskich, drgnęły. Nie budź się. Proszę, tylko się nie budź - błagała Mary w myślach. Na początku tygodnia trzymiesięczna Noelle gdzieś się przeziębiła i wciąż była bardzo niespokojna. Przepłakała większość dnia. Jeśli znów zacznie, tym razem sobie z nią nie poradzę pomyślała Mary. - Naprawdę.
4
Dziewczyna siedziała w całkowitym bezruchu, nie mogąc się pogodzić ze śmiercią najbliższej przyjaciółki. Przed jej oczami pojawiła się Corinne, ale nie w wypełnionej krwią wannie, lecz podczas ostatniego Bożego Narodzenia. Mary i Corinne odpędzały konie od koryta, podczas gdy Charlie próbował oczyścić łopatą zamarzniętą powierzchnię. Wszyscy troje śmiali się z głupoty takiego postępowania - bezmyślne zwierzęta bez przerwy wracały i próbowały odepchnąć gospodarza na bok. Mary była wówczas szeroka jak stodoła, gdyż za kilka tygodni miała rodzić, a Corinne, pomimo wysokiego wzrostu, w porównaniu z ciężarną wydawała się dziwnie malutka. Jej gęste, proste włosy lśniły jak polerowane drewno dębowe
S R
na tle podniesionego kołnierza długiej, wojskowej, wełnianej kurtki. Miała zaczerwienione od mrozu policzki i rozchylone w uśmiechu usta.
Jakby nic sobie nie robiła z całego świata - pomyślała Mary. Nagle poczuła, że serce zamiera jej w piersi. Zaczęła potwornie się trząść. Instynktownie wyciągnęła dłoń do Charliego. - Daj mi rękę.
Czując uścisk długich palców o grubych jak węzły stawach, powoli zaczęła się uspokajać. - Och, Charlie. Powiedz, że to nieprawda. Powiedz, że się przesłyszałeś. - Wiadomość dotarła do redakcji nie dalej niż godzinę temu. Odwrócił wzrok, nie mogąc patrzeć na reakcję żony. -Ed Newcombe sprawdzał ją w biurze szeryfa.
5
- O Boże... biedna Corinne. - Słowa Mary bardziej przypominały szloch. - Chciałem zawiadomić cię o tym osobiście. Głupio by było, gdybyś usłyszała tę wiadomość przez telefon. Charlie wolną ręką pogłaskał Mary po głowie. Czuła ciepło jego dłoni. Pragnąc wyrazić wdzięczność, kiwnęła głową. Dłoń Charliego i ciepłe ciałko niemowlęcia dodawały jej w jakiś dziwny sposób otuchy. Kiedy się odezwała, z trudem poruszała językiem, jakby przed chwilą wyszła od dentysty. - Czy... czy jej rodzina już wie?
S R
- Do tej pory ktoś na pewno ich zawiadomił. Mary musnęła kciukiem wierzch jego dłoni. Poczuła szorstką bliznę w miejscu, gdzie zdarł sobie skórę, gdy próbował na siłę otworzyć bramę zagrody, nie zważając na fakt, że poprzedniej nocy spadło trzydzieści centymetrów śniegu. Pociągła i blada twarz, na której z niezwykłą wyrazistością widać było każde uczucie, przywodziła Mary na myśl dagerotypy Mathew Brady'ego, przedstawiające nieszczęsnych żołnierzy z czasów wojny secesyjnej, wyruszających do walki jako chłopcy, a wracających do domu jako mężczyźni. Chciała w jakiś sposób dodać mężowi otuchy. Ale jak? Co mogła powiedzieć? Że wszystko będzie dobrze? W tym momencie wydawało się, że już nic nigdy nie będzie dobrze. Nie było mnie przy niej. Na tę bolesną myśl Mary aż się skuliła. Ze wstydem zdała sobie sprawę, jak bardzo w ciągu ostatnich miesięcy oddaliła się od przyjaciółki. Corinne nie ponosiła za to
6
żadnej winy. Mary tak się zmieniła. Musiała zapomnieć o szkole, młodzieńczych przyjemnościach i długich godzinach spędzanych na plotkowaniu przez telefon. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni przejmowała się rozdwojonymi końcami włosów, tróją z trygonometrii... lub marszami protestacyjnymi przeciwko wojnie w Wietnamie, chociaż wiosną ubiegłego roku obie z Corinne zaczęły brać w nich udział. Gdy przyjaciółka zadzwoniła w ubiegłym tygodniu - a może dwa tygodnie temu? - Mary była zbyt zajęta, by pozwolić sobie na dziewczęce pogaduszki. Obiecała, że oddzwoni, gdy dziecko zaśnie. Tylko czy oddzwoniła? Nie pamiętam pomyślała.
S R
Ależ pamiętasz - odezwał się okrutny głos wewnętrzny. Doskonale pamiętasz. Podczas rozmowy wydawało ci się, że Corinne płacze. W głębi duszy trochę się na nią zezłościłaś. Uznałaś, że niezależnie od tego, jaki był powód jej rozpaczy -bez wątpienia znów pokłóciła się ze swoim wrednym chłopakiem - stanowił on zaledwie kretowisko w porównaniu z prawdziwą górą, na którą ty musiałaś wdrapywać się każdego dnia. Więc nie oddzwoniłaś. Chciałaś... ale wciąż odkładałaś to na potem. Teraz było już za późno. - Nie mogę uwierzyć. Nie mogę uwierzyć, że Corinne... Ciche słowa rozpłynęły się jak śnieżne ślady, powoli przeobrażające się w błotniste plamy na dywanie. Prawda sprawiała większy ból niż sam fakt, że przyjaciółka nie żyje. Mary była ostatnio tak pochłonięta własnymi kłopotami, że nie miała bladego pojęcia, co mogło skłonić Corinne do podjęcia tak rozpaczliwego kroku.
7
Każdy ranek rozpoczynał się przed świtem płaczem głodnego dziecka. Bezpośrednio po porodzie Mary próbowała karmić córeczkę piersią, ale Noelle bez przerwy się awanturowała. „Nerwy" - oznajmił lekarz - co oznaczało zbyt małą ilość mleka: było to pierwsze niepowodzenie Mary jako matki. W rezultacie pojawiły się butelki, które musiała podgrzewać, nie wspominając już o pieluszkach, zmienianiu ich, praniu i suszeniu. Nawet gdy Noelle na chwilę się zdrzemnęła, trzeba było dołożyć drew do pieca i przygotować jedzenie z tego, co mieli w lodówce. Dodatkową atrakcję stanowiły rozkapryszone, bogate dziewczynki, które zostawiały w zagrodzie konie, a Mary i Charlie musieli je karmić i poić w zamian za czynsz.
S R
Dwunasto-, trzynastolatki w bryczesach i wartych dwieście dolarów butach do konnej jazdy regularnie pojawiały się przy tylnych drzwiach, prosząc o to i o tamto, od plastra poczynając, a na szklance zimnej wody kończąc. Korzystały również z telefonu. Przed nastaniem nocy Mary była tak wypompowana jak butelki nienasyconej Noelle.
Niestety, teraz, kiedy mama i tata nie chcieli jej znać, miała tylko męża i dziecko. Gdy Charlie przykucnął, Mary poczuła, że coś zapłonęło w jej piersiach jak iskra ze zniszczonych kabli elektrycznych, które biegły wzdłuż ścian i listew podłogowych przerobionego baraku. Charlie był wysoki jak długodystansowiec, więc teraz jego oczy znalazły się na poziomie wzroku żony. Wpatrując się w tę wymizerowaną, pociągłą, męską twarz, Mary dostrzegła ślady urody jego irokeskich przodków: przede wszystkim wyraźnie zarysowane
8
kości policzkowe. Gdy byli w pierwszej klasie w Lafayette i zaczęli ze sobą chodzić, kruczoczarne włosy Charliego sięgały kołnierza. Teraz na rozkaz szefa, pana Newcombe'a, zostały krótko przycięte, jak u żołnierza piechoty morskiej. Charlie był wściekły, ale nie miał wyboru. W głębi duszy dziewczyna aprobowała takie rozwiązanie. Dzięki temu jej mąż odróżniał się od długowłosych młokosów, którzy przechwalali się, że spalili wezwania do wojska... ale pozwalali matkom nadal ścielić sobie łóżka i pakować do szkoły drugie śniadanie. Najpiękniejsze były jednak oczy Charliego. Szeroko rozstawione i opadające w kącikach, miały niezwykły, ochrowo zielony kolor,
S R
który przypominał chłodną wodę w ocienionym, płytkim strumieniu. Mary wsparła policzek na ramieniu męża, pochylając się tak, by nie przeszkadzać śpiącej Noelle. Przypominamy deski stojące przy stodole - pomyślała. - Wspieramy się nawzajem, żeby żadne z nas nie upadło.
- Co teraz zrobimy? - szepnęła jak dziecko, które zgubiło się w ciemności.
W normalnej sytuacji zadzwoniłaby do kogoś. Ale do kogo? Od czasu, kiedy porzuciła szkołę, rzadko spotykała się z przyjaciółmi. Rodzice Beth Tilson zabronili córce odwiedzin -może obawiali się, że choroba Mary jest zaraźliwa. Jo Ferguson po szkole i podczas weekendów pracowała w SuperSave, żeby zebrać pieniądze na studia, i nigdy nie miała wolnego czasu. Nawet Lacey Buxton, która nigdy nie opuściłaby przyjaciela w potrzebie, popadła w niełaskę, ponieważ przyłapano ją na chórze kościoła metodystów z przyjacielem rodziny,
9
mężczyzną, który mógłby być jej ojcem. Po tej przygodzie rodzice wysłali ją do ciotki i wuja do Buffalo prawdopodobnie, żeby nawrócić ją na właściwą drogę. - Na pewno będzie pogrzeb. Głęboka jak rów linia przeorała czoło Charliego między brwiami a grzbietem nosa. Dziewczyna wyobraziła sobie matkę i ojca Corinne oraz jej trzech braci, pogrążonych w smutku nad świeżo wykopanym grobem. Potem obraz gwałtownie się zmienił: Mary ujrzała swój grób, a nad nim mamę i tatę. Tata, przygarbiony z powodu choroby i niepowodzeń, miał lśniącą czaszkę i przerzedzone na czubku głowy
S R
włosy. Mama, jak zawsze, była twarda jak głaz i wiecznie młoda, tak samo jak dom przy Larkspur Lane, dom, z którego Mary została wypędzona na zawsze.
Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy. Zerknęła na drzemiące na rękach niemowlę. Czarny puszek, tworzący uroczą falę na główce maleństwa, był jedyną rzeczą odziedziczoną po Charliem. Granatowe oczęta Noelle, wygięta w łuk kupidyna górna warga i wąski nosek stanowiły spadek po szlachetnie urodzonych przodkach. Mary w wieku trzech miesięcy wyglądała tak samo. Poczuła przypływ miłości, a potem jeszcze potężniejszą falę rozpaczy. Charlie chyba to wyczuł, gdyż wyprostował się i wyciągnął ręce. - Może mi ją dasz? Zajmę się małą, póki... - Nie dokończył. Ogarnęła ją złość. - Póki co? Póki się nie pozbieram?
10
Wiedziała, że nie powinna krzyczeć na Charliego, ale nie mogła się powstrzymać. Tylko jego miała pod ręką. - Pan Newcombe dał mi wolne popołudnie - ciągnął spokojnie, jakby jej nie słyszał. - Mogę zawieźć rzeczy do pralni, a w drodze powrotnej kupić coś w sklepie spożywczym. Zauważyłem, że skończyło się mleko. Mówił cicho, jakby nie chciał obudzić dziecka, wiercącego się niespokojnie na rękach żony. - Wszystko się nam skończyło. Miała w portfelu dziewięć dolarów i trzydzieści centów, co miało wystarczyć do wypłaty Charliego, czyli do przyszłego piątku.
S R
Noelle zaczęła się wiercić i cichutko popiskiwać. Mary uniosła ją i zaczęła ze złością kołysać. Ukryła twarz w pachnącym słodko zagłębieniu szyi dziecka, żeby się nie rozpłakać. Swego czasu, podczas uroczystości z okazji ukończenia ósmej klasy, jeden z bardziej zadziornych chłopców zepchnął Mary w ubraniu z pomostu do jeziora. Nigdy nie zapomni paniki, jaką czuła, gdy pomimo wszelkich starań zaczęło ciągnąć ją na dno. Tak samo czuła się teraz. Od miesięcy nie przeczytała książki ani od początku do końca nie obejrzała niczego w telewizji. Jeśli nie liczyć wypraw do pralni i supermarketu, oraz pomocy przy pojeniu i karmieniu koni, prawie w ogóle nie wychodziła z domu. Gdy korzystała z ogromnej wanny -która stała na nogach w kształcie łap i miała odpływ wprost na zarośniętą chwastami ziemię - nie zawsze zdążała umyć włosy. Opadały poplątaną, kasztanową kaskadą na ramiona i plecy, brudne i zaniedbane.
11
Mary wiedziała, że to nie wina Charliego. Sam ledwo utrzymywał się na powierzchni. Przyjął pierwszą pracę, jaką znalazł: gońca i chłopca do wszystkiego w „Burns Lake Register". Zamiatał podłogi i opróżniał kosze na śmieci, przy okazji podskakując przy każdym warknięciu grubego, starego pana Newcombe'a. Wszystko za iście książęcą sumkę, czyli sześćdziesiąt dolarów tygodniowo. Gdy chłopak wstał, słychać było strzelanie jego stawów. Mary marzyła, by objął ją tak jak niegdyś, nie przejmując się dzieckiem ani ogromnym brzuchem. Chciała jeszcze raz poczuć się jak ktoś stojący na krawędzi nie nieszczęścia, lecz czegoś cudownego. Od ponad tygodnia nawet się nie kochali.
S R
- Przed wyjściem nakarmię konie - powiedział tępym, zrezygnowanym głosem. - Mogę... - zaczęła.
- Nie. - Ruszył w stronę drzwi. - W tym momencie masz na głowie wystarczająco dużo spraw.
Mary poczuła, że ogarnia ją panika. Niemal zaczęła się dusić. Czy śmierć Corinne utonie bez śladu w niezgłębionym jeziorze, w które Mary wpadła po uszy? - Zaczekaj! - zawołała zrozpaczona. - A co z Robertem? On na pewno wie, dlaczego Corinne... dlaczego zrobiła coś tak okropnego. Chłopak Corinne to następny powód rozstania przyjaciółek. Mary uważała, że Robert Van Doren może jedynie spowodować trudne do przewidzenia problemy. Był wzorowym uczniem i gwiazdą zespołu futbolowego, typowym chłopcem z sąsiedztwa. Ojcowie, nawet tak surowi jak tata Corinne, bez wahania powierzali córki jego
12
opiece. Ubiegało się o niego osiem prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Jednak żaden z rodziców ani stróżów prawa nie wiedział, że pewnego razu ten wzór cnót spił się z kumplami i wszyscy po kolei przelecieli biedną, ograniczoną, usłużną Margie Rittenhouse. Mary przypomniała sobie, jak po ukończeniu pierwszej klasy Robert chwalił się tym ekscesem podczas imprezy zorganizowanej na brzegu jeziora. Przysiadł na dziobie nowej, eleganckiej łodzi. Był tak samo wysoki jak Charlie, ale bardziej przypominał młodego byczka. Wyglądał jak olimpijski bóg. Nagi, jeśli nie liczyć spranych, obciętych dżinsów, i dumny z siebie - typowy chłopiec z dobrego
S R
domu, rozpieszczany przez mamusię, z wierzchu gładki jak masło, w środku zimny jak lód. Robert jedną ręką zsuwał pasek, a drugą podtrzymywał wyimaginowaną pierś. Corinne powędrowała gdzieś w poszukiwaniu piwa, tymczasem jej chłopak, ku uciesze uśmiechającej się lubieżnie publiczności, odgrywał gwałt na Margie (bo przecież był to gwałt).
- Szkoda, ludziska, że nie widzieliście jej twarzy, kiedy przeleciał ją Toomey - wspominał z chichotem. Najwidoczniej nie zauważył stojącej w zasięgu głosu Mary. - Błagała o więcej, sama o to prosiła. Ale odpowiedział jej, że nie lubi pieprzyć się z krowami. - Widocznie jej to odpowiadało - zawył tłusty, pryszczaty Wade Jewett, najwierniejszy sługus Roberta. - Słyszałem, że była strasznie napalona.
13
Uśmiech zniknął z twarzy Roberta z taką prędkością, z jaką znad jeziora przylatuje zimny wiatr. Ze zdumiewającą beztroską odwrócił się do Wade'a i prychnął. - Skąd ty to możesz wiedzieć? Chryste, Jewett, gdybyś nie poświęcał w domu tyle czasu na onanizowanie się, przeżyłbyś niezłą przygodę. To cały Robert. W jednym momencie gorący, w chwilę później zimny. Jak lód, na którym z łatwością można się poślizgnąć i coś sobie złamać albo kręcić piękne piruety. Mary otrząsnęła się ze wspomnień i spojrzała na Charliego. Odwrócił się od drzwi i spoglądał na nią zaskoczony, marszcząc czoło.
S R
- Taak, Robert. Newcombe dzwonił do niego, chcąc się czegoś dowiedzieć. - Charlie zacisnął zęby.. Pod wpływem obrzydzenia zmarszczka między brwiami stała się jeszcze głębsza. - Wiesz, co ten dupek powiedział: „Jezu, ta zwariowana suka naprawdę to zrobiła?". Mary, zaskoczona, musiała drgnąć, gdyż Noelle otworzyła oczka i rozpłakała się, jakby zapomniała, że tego dnia od piątej rano nie robiła nic innego. Mary też wybuchnęła płaczem. Rozpaczliwe szlochy wyrywały jej się z gardła i wypływały na powierzchnię jak potopione zwierzęta - najczęściej wiewiórki i szopy - pływające po jeziorze po ulewnych deszczach, które nawiedzały Burns Lake każdej wiosny niczym biblijna plaga. Nawet Charlie nie mógł jej pocieszyć. Stał niezręcznie przy drzwiach, wciskając pięści do kieszeni kurtki. W pewnym momencie Mary zobaczyła pobielałe kostki palców wystające przez rozdarty szew.
14
Z trudem wstała, dłonią podtrzymując główkę niemowlęcia. Noelle płakała rozpaczliwie, a jej krzyki rozlegały się w krótkich, urywanych seriach, przerywanych przyduszonymi sapnięciami. Chodząc tam i z powrotem, Mary czuła, że z rozpaczy zaczyna jej brakować sił. - Ciiii... wszystko w porządku, wszystko będzie dobrze powtarzała, nie zważając, że gorące łzy płyną jej po policzkach. Kiedy Charlie podszedł, by wziąć dziecko na ręce, Mary była zbyt zmęczona, by zaprotestować. Z zaskoczeniem zauważyła, że na tle spartańskiego salonu ze starymi meblami jak w teatrze mąż i córeczka tworzą piękny obrazek: Noelle z maleńką, czerwoną,
S R
wykrzywioną twarzyczką i czarnymi włoskami sterczącymi jak wykrzyknik... i Charlie z wyrazem czułości i zaniepokojenia na starczo-chłopięcej twarzy. Tak samo wyglądał, gdy pomagał matce wejść po schodach na piętro i położyć się do łóżka, ilekroć Pauline była zbyt pijana, by zrobić to o własnych siłach. Po kilku minutach chodzenia zatrzymał się i przyłożył dłoń do czoła córeczki. - Jest ciepłe - powiedział. - Bo ma gorączkę. Mary podeszła, by pokazać Charliemu, że przynajmniej jedno z nich do pewnego stopnia panuje nad sytuacją. Godzinę temu niemowlę miało niewiele ponad trzydzieści osiem stopni. Gdy jednak dotknęła policzka Noelle, natychmiast zdała sobie sprawę, że sytuacja uległa drastycznemu pogorszeniu. Mary wybiegła do łazienki po termometr. Pomieszczenie to dobudowano na początku lat trzydziestych, kiedy prymitywny barak
15
został zamieniony na dom mieszkalny. W związku z tym podłoga była nierówna w miejscu, gdzie podpory zapadły się głębiej w grunt. Kiedy Mary zmagała się z zepsutą zasuwą staromodnej apteczki, dostrzegła w upstrzonym lustrze swoje odbicie: ogromne oczy wyzierające ze zmęczonej, potwornie bladej twarzy. Takie same oblicza można zobaczyć w wieczornych wiadomościach, gdy pokazują ludzi, którym udało się przeżyć jakąś katastrofę. Charlie niezręcznie położył płaczącą córeczkę na kolanie twarzą w dół, tymczasem Mary rozpięła aksamitne śpioszki, zsunęła nylonowe majteczki i wyjęła pieluszkę. Oboje wstrzymali oddechy, gdy srebrna kreseczka w termometrze zaczęła piąć się w górę. Po
S R
kilku minutach Mary wzięła termometr do światła. Słupek rtęci dotarł do czterdziestu stopni.
- Mój Boże, ona aż pali! Charlie, musimy coś zrobić. Musimy zawieźć ją do lekarza.
Mary podbiegła do kąta, gdzie między piecem a starą, składaną sofą, na której spali, stało łóżeczko Noelle. Chwyciła robiony na szydełku wełniany szal - dar obdarzonej gołębim sercem żony gospodarza - i gorączkowo owinęła nim niemowlę. Charlie stał bez ruchu przy drzwiach. Na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy. - Ogrzewanie w samochodzie wysiadło. Mała może... Chryste, wszyscy możemy zamarznąć. Nie musiał przypominać, że najbliższy doktor jest w Schenectady, dwadzieścia minut jazdy stąd. Tylko czy mieli inny wybór?
16
- Jeśli zostaniemy, może dostać drgawek i umrzeć! - krzyknęła Mary wysokim, niemal pozbawionym tchu głosem. Charlie przez chwilę myślał, przeczesując palcami włosy. Tak samo robił, gdy były długie. Sterczące końce zjeżyły się jak sierść zwierzęcia. W świetle nagiej żarówki wyraźnie było widać jego trupio bladą twarz. Potem nagle otworzył drzwi, jakby podjął ważną decyzję. - Możemy zrobić tylko jedno - oznajmił. Mary wyszła za nim, mocno przyciskając dziecko do piersi i ciągnąc róg szala po śniegu. Przestała już tak bardzo się bać. Charlie pożyczy samochód - pomyślała - albo poprosi kogoś, żeby nas zawiózł. To takie oczywiste. Czemu na to nie wpadłam?
S R
Od rana padał śnieg, teraz też posypał się na nich biały puch. Mary jak przez mgłę przypomniała sobie, że w telewizji zapowiadano w nocy dalsze kilkucentymetrowe opady. Oni jednak wciąż nie zdołali usunąć warstwy, która spadła dwa dni temu. Wzdłuż ogrodzenia ciągnęły się pokryte warstewką lodu zaspy, zamarzły również zasypane rozmokłym śniegiem koleiny na podjeździe. Po drugiej stronie drogi konie ze zmierzwioną, zimową sierścią obskubywały z poręczy wokół zagrody płaty zamarzniętego śniegu, przypominające lukier na cieście. Przed oborą, obok traktora z pługiem, stał ford pickup z pięćdziesiątego dziewiątego roku. Niegdyś zielony, teraz bardziej przypominał kolorem obrośnięty mchem głaz. Charlie pomógł Mary wsiąść do wyziębionego samochodu, potem obiegł auto. - Zawieziemy ją do twojej matki - oznajmił, siadając za kierownicą.
17
Jego oddech w lodowatym powietrzu zamienił się w obłok pary. Chłopak zapuścił silnik. Mary poczuła ucisk w sercu. Chwyciła męża za ramię. - Nie możemy - powiedziała przez zaciśnięte, szczękające zęby. Charlie potrząsnął głową i obejrzał się, by zerknąć przez tylną szybę. - Twoja mama jest pielęgniarką, prawda? Wrzucił wsteczny i ruszył. - Emerytowaną pielęgniarką. Nie pracuje, odkąd ojciec się rozchorował. Oboje wiedzieli, że to nie ma żadnego znaczenia, ale nie potrafili zmierzyć się z prawdą.
S R
- Ona nam nie pomoże. Nie chce mieć nic wspólnego ze mną... ani dzieckiem. Charlie, proszę. Jedźmy do twojej mamy. Powie nam, co zrobić.
- Jasne. Jeśli będzie trzeźwa.
Zaciśnięte szczęki Charliego ostrzegały, że lepiej nie poruszać tego tematu. Chwilę później podskoczyli na głębokim wyboju, który znajdował się na końcu podjazdu. Mary boleśnie przygryzła sobie czubek języka. Wciągnęła policzki i poczuła smak krwi. - To szaleństwo. Zapomniałeś, co się stało poprzednim razem? W bożonarodzeniowy poranek, tydzień po urodzeniu Noelle, pod wpływem świątecznego nastroju i optymizmu Mary zadzwoniła do domu. Wiedziała, że rodzice słyszeli o narodzinach wnuczki, ponieważ pielęgniarka ze szpitala wspomniała o wizycie pani Quinn na oddziale noworodków. Niestety, przez telefon matka okazała
18
jedynie zwyczajną uprzejmość. Zepsuł się piec - zakomunikowała ale nazajutrz zaraz z rana ma przyjść pan Wilson, żeby naprawić urządzenie. Nie, nie wybierają się w długą drogę do Binghampton tylko po to, by zjeść indyka u cioci Stelli. Tata nie ma ochoty. Przez cały tydzień leży w łóżku i brzydko kaszle. Niestety, Trish również nie może podejść do telefonu - nawet parą dzikich koni nie dałoby się jej odciągnąć od nowego radia tranzystorowego. Po męczącej minucie czy dwóch mama oznajmiła, że musi zajrzeć do taty. Ani razu nie wspomniała o wnuczce, nie spytała, jak Mary sobie radzi. Zupełnie jakby Noelle w ogóle nie istniała, a jej matka była jedynie mglistym wspomnieniem. Mary wolałaby, żeby
S R
matka po prostu odłożyła słuchawkę.
- Tym razem nie może nas zignorować - powiedział Charlie. Kurczowo ścisnął kierownicę i wychylił się do przodu, żeby przetrzeć zamarzniętą przednią szybę.
Mary niespokojnie zerkała na wystającą z fałdów szala zaczerwienioną twarzyczkę niemowlęcia. Jakimś cudem Noelle usnęła przy stukotaniu auta, które zjeżdżało w dół krętą drogą prowadzącą do miasta. Charlie ma rację - pomyślała Mary. To jedyne rozsądne rozwiązanie. W końcu mama nie jest osobą całkiem pozbawioną serca. Czyż nie przyszła ukradkiem przyjrzeć się wnuczce? Osiem kilometrów dalej, w miejscu, gdzie droga 30A łączyła się z drogą numer 30, pojawiły się pierwsze zabudowania: duże, obite deskami, wzniesione w latach trzydziestych budynki z dobrze utrzymanymi ogrodami i starannie przystrzyżonymi żywopłotami z bukszpanu. Dom, w którym niegdyś mieszkała Mary, stał na rogu
19
Larkspur i Cardinal. Niemal niczym nie różnił się od sąsiednich budynków, był może jedynie bardziej ocieniony przez ogromne, rozłożyste wiązy i klony, a z trzech stron otaczała go szeroka weranda. Gdy Charlie zajechał przed front, w sercu Mary obudziła się dziwna tęsknota. Wszystko było tu takie cudownie niewinne i znajome: ręcznie malowany napis na skrzynce pocztowej, kowaliki kręcące się przy karmniku, huśtawka na werandzie, przypominająca leniwe letnie popołudnia spędzane z książką w ręku i stopami wsuniętymi pod siedzenie. Dziewczyna z tępym bólem zauważyła, że rynna wciąż jest poluzowana i odstaje od ściany niczym wartownik
S R
kiwający się na strażnicy -jedna z tych rzeczy, których ojciec nie zdążył naprawić przed chorobą.
Charlie wyciągnął do niej rękę.
- Zaczekasz w samochodzie, aż zadzwonię do drzwi? Mary ponownie zerknęła na Noelle i poczuła ucisk w gardle. - Nie, pójdę z tobą.
Mama musiałaby być potworem, żeby odprawić z kwitkiem chorą wnuczkę. Idąc prowadzącą do drzwi ścieżką z dzieckiem na rękach i Charliem u boku, Mary uniosła wysoko głowę. Nie przy-szłabym tutaj, gdyby nie Noelle - powtarzała sobie w duchu. Nie proszę o nic dla siebie. Gdy młoda matka czekała na werandzie, czuła jednak, jak mocno bije jej serce. Była pewna, że słychać je przez ciężkie, dębowe
20
drzwi, tak samo jak było przez nie słychać ciche, spokojne kroki matki. Drzwi otworzyły się. Mama spojrzała na nich z wyraźnym zdumieniem, jakby oderwali ją od zajęć domowych albo przygotowywania kolacji. Na spodnie i różowy kardigan nałożyła fartuszek. Spod upiętych na skroniach grzebieni wymykały się kosmyki kędzierzawych, rudych włosów. Chociaż nadal była nieco otyła, wyglądała, jakby ostatnio straciła na wadze. Powoli zaczynały jej się zarysowywać podbródki, opadały policzki. Oślepiona zimowym słońcem, przymrużyła błękitne oczy, jakby od dawna nie wychodziła z domu.
S R
Przez kilka sekund nikt się nie odezwał. W mroźnym powietrzu słychać było jedynie ich kłębiące się oddechy i cichy plusk topniejących na okapach sopli. Potem mama wzięła się pod boki i zawołała:
- Wielkie nieba, Mary Catherine! Co się, na Boga, z tobą stało? Mary, która podczas trzydziestosześciogodzinnego porodu była tak zła, że ani razu nie zawołała: „Mamo!", teraz miała ochotę odpowiedzieć, że kobieta, która nie odwróciłaby się plecami do własnej córki, nie musiałaby zadawać takich pytań. Nim jednak zdołała coś z siebie wydusić, wybuchnęła płaczem. Poczuła, jak Charlie mocniej obejmuje ją w pasie. - Mała jest chora - wyjaśnił. W jego głosie słychać było zaniepokojenie, ale ani odrobiny błagania. Stał wyprostowany i patrzył matce żony prosto w oczy. Mary nigdy nie była z niego bardziej dumna.
21
Mama zerknęła w dół na kosmyk włosków sterczących spomiędzy fałdów szala. Chociaż okrągła twarz nadal pozbawiona była wyrazu, wyglądało na to, że starsza pani toczy wewnętrzną walkę. Potem zacisnęła usta - w dobrze znaną kreseczkę dezaprobaty, przypominającą czerwoną linię w miejscu, gdzie powinien widnieć uśmiech - i energicznie odsunęła się na bok, by wpuścić młodych do środka. - Czy wyście zwariowali, biorąc niemowlę do samochodu przy takiej pogodzie? Trzeba było zadzwonić. - Potem sapnęła. - Dajcie mi ją. O rany, ona pali! Mary miała wrażenie, że uginają się pod nią kolana, jakby
S R
trzymany dotychczas w rękach tobołek stanowił jej jedyną podporę. Wędrując schodami za matką, czuła, że dom bierze ją w swoje ciepłe, pełne otuchy objęcia. Dobrze znane zapachy ożywiły niezwykle wyraziste, niemal namacalne wspomnienia: kawałki bekonu leżące w równych rządkach na papierowych serwetkach do odtłuszczania, wysuszone na sznurkach, trzeszczące od krochmalu prześcieradła, głębokie szuflady pachnące lawendą.
Weszli do jej dawnego pokoju na piętrze. Z ogromną ulgą zauważyła, że wszystko wyglądało tu tak samo jak poprzednio, nim opuściła dom. Matka położyła delikatnie na łóżku rozpalone niemowlę. Mary stała niepewnie z tyłu, jakby przez cały czas rządy należały do mamy, która w tej chwili jedynie podejmowała z powrotem swoją rolę. Miała na sobie wygodne buty i fartuszek w kratkę, z obszytymi ozdobną wstążeczką kieszeniami. Zazwyczaj
22
wędrowały tam drobne monety, guziki oraz opakowania z cukierków, znalezione między poduszkami sofy i pod łóżkami. Emerytowana pielęgniarka energicznie i z ogromną wprawą rozwinęła kocyki, po czym porozpinała ubranko i położyła nagie niemowlę na różowej narzucie. Obudzona Noelle zaczęła machać rączkami, jej czerwona twarzyczka wyrażała oburzenie. Mary instynktownie zrobiła krok do przodu i wyciągnęła ręce, a matka, jak zwykle, była szybsza. Położyła dłoń na klatce piersiowej wnuczki. Maleństwo natychmiast się uspokoiło, jakby wyczuło, że kierownicę rozpędzonego autobusu w końcu przejął ktoś kompetentny, ktoś, kto wie, co robi, nawet jeśli przy okazji czuje się trochę niezręcznie.
S R
Wbiło wzrok w pochyloną nad nim obcą osobę.
- Mary Catherine, przynieś z kuchni trochę lodu - rozkazała mama. - Musimy zbić jej gorączkę.
Starsza pani wpadła do sąsiedniej łazienki i po chwili pojawiła się z ręcznikami, szmatkami i plastikową miską, której używała do zmywania z rąk tego, co określała mianem wszelkich nieczystości. Mary wykonała rozkaz. Nawet nie przyszło jej do głowy, by zakwestionować opinię matki. Gdy znalazła się w kuchni na parterze i zaczęła napełniać pojemnik lodem, doszła do wniosku, że sama powinna wiedzieć, co należy robić. Co by było, gdyby Noelle przez nią umarła? Z przerażenia ledwo trzymając się na nogach, patrzyła na równy rządek pamiątkowych talerzy matki, które wisiały nad żółtym, pokrytym formiką stołem. Przypominały lśniące guziki na rękawie. Dopiero po chwili Mary była w stanie normalnie oddychać.
23
Gdy po kilku tygodniach wspominała ten dzień, widziała go tak wyraźnie jak pestkę awokado, wrzuconą wraz z wykałaczkami do słoika stojącego na parapecie. Nasionko natychmiast zakiełkowało w jej sercu, karmione przez poczucie winy, wstyd i zwyczajne wyczerpanie. Wędrując schodami do swojego pokoju, w głębi duszy musiała wiedzieć, że zostanie w domu. Charlie wyraźnie też to wyczuł. Jego niespokojne spojrzenie śledziło każdy jej krok, gdy niosła lód do łóżka, tak posłuszna jak wówczas, gdy szła do ołtarza w St Vincent, by przyjąć pierwszą komunię. Mary nie miała odwagi spojrzeć na męża i dlatego nie odrywała
S R
wzroku od dziecka. Patrząc, jak mama delikatnie przesuwa szmatką zamoczoną w lodowatej wodzie po maleńkim, rozpalonym ciałku, Noelle drgnęła, jakby to jej coś się działo. Przypomniała sobie dłoń matki na rozpalonym czole, gdy z powodu choroby została w domu i leżała w łóżku. Na tacy dostała wtedy gotowane jajko i posmarowany masłem trójkątny tost. Promienie słońca wpadały przez opuszczone żaluzje.
Matka nie zawsze była taka. Mary pamiętała, że tata często zakradał się do kuchni, stawał za żoną i odsuwał ją od zlewu, nucąc jakąś starą piosenkę, do której melodii niegdyś tańczyli. Mama udawała, że się złości, odpędzała go namydloną ręką i wołała: „Na litość boską, Ted!". Potem jednak wybuchała śmiechem i po chwili tańczyli w kuchni walca, jakby znajdowali się na sali balowej. Mary nigdy nie zapomni również dnia, kiedy rodzice dowiedzieli się, że ich córka jest w ciąży. Wszyscy razem
24
powędrowali na południową mszę do St Vincent. Mary od poprzedniego wieczoru niczego nie jadła i kiedy wyciągnęła język, by przyjąć komunię, zemdlała. Gdy odzyskała przytomność na zimnych płytkach zakrystii, mama uparła się, by zabrać ją stamtąd prosto do lekarza. Mary, doskonale wiedząc, co się dzieje, ukryła twarz w fałdach najlepszej świątecznej sukienki mamy - mama sama uszyła sobie tę kreację z granatowej, szorstkiej piki, która ocierała policzek córki i pachniała konwaliami - i rozpłakała się. Wiedziała, że Jezus prawdopodobnie daruje jej grzechy. Z czasem nawet tata z wszystkim się pogodzi. Ale jeśli chodzi o matkę, dziewczyna na nic nie mogła liczyć.
S R
To ojciec podpisał zgodę, żeby Mary i Charlie mogli się pobrać. A młodsza siostra, Trish, w milczeniu i z opuchniętymi, zaczerwienionymi oczami pomogła się jej spakować. Mary nie widziała się z matką od dnia, kiedy w piątym miesiącu ciąży wyprowadziła się z domu z pięćdziesięcioma dolarami w kieszeni. Teraz stała na progu swego dawnego życia, spoglądając z góry na dziecko, różowe i lśniące tak jak wtedy, gdy przyszło na świat. Czuła się tak, jakby sama wyłoniła się naga i lśniąca z jakiegoś ciemnego, ukrytego miejsca. Uspokajająco działał nawet sposób, w jaki mama mierzyła Noelle temperaturę i wprawnym ruchem nadgarstka potrząsała termometrem. Kiedy go uniosła, żeby sami mogli zobaczyć temperatura spadła o półtora stopnia! - nawet Charlie westchnął z ulgą.
25
Dopiero wtedy Mary odważyła się na niego spojrzeć. Chłopak wciąż miał na sobie myśliwską kurtkę. Stał obok drzwi i na tle wyblakłej tapety z bukiecikami kwiatów wyglądał jak znużony podróżny, który zatrzymał się, by chwilę odpocząć przed dalszą drogą. Jego szare oczy rzucały błagalne spojrzenia. Chociaż przeszli przez piekło, czuła, że pociąga ją w nim coś słodkiego, wolnego i niewinnego. Przypomniała sobie ciepłe letnie wieczory, kiedy jeździli nad jezioro. Pewnego razu Charlie wdrapał się na dach impali swojego ojca i pociągnął Mary za sobą. Leżąc obok siebie, patrzyli na gwiazdy, a dziewczyna pokazywała poszczególne konstelacje. Wtedy
S R
była jeszcze dziewicą, a on szeptał jej na ucho, że nadejdzie odpowiednia dla nich chwila, nie chce jednak, by to stało się na tylnym siedzeniu samochodu. Zasługiwała na coś więcej. Pierwszy raz kochali się dokładnie w tym pokoju, na łóżku, na którym teraz leżała ich córeczka. Pewnego niedzielnego ranka Mary udała ból głowy i nie poszła do kościoła, a gdy wszyscy wyszli, Charlie cichaczem wkradł się do jej pokoju. Pamiętała, że było cudownie, żadnego bólu, jedynie czysty, cudowny obrzęd, który w jakiś sposób przypominał chrzest. Czuła wzbierające pragnienie, coś ją do niego ciągnęło. - Na pewno nie pozwolę ci zabrać jej z powrotem na taki chłód. Ty sama, Mary Catherine, możesz robić, co ci się podoba, ale dziecko zostaje tutaj.
26
Dochodzący zza pleców głos był surowy i pewny. Mary nie musiała oglądać się za siebie, by wiedzieć, że mama ma zaciśnięte usta i ręce skrzyżowane na piersi. Było to jednak wyraźne, jakkolwiek zawoalowane zaproszenie: Mary i dziecko mogą zostać. Dla Charliego nie ma tu miejsca. Chłopak natychmiast zrobił krok do przodu. Oczy mu błyszczały, zdołał jednak zapanować nad głosem. - Dziękuję, pani Quinn. Jestem wdzięczny za wszystko, co pani zrobiła, i jeśli uważa pani, że Noelle powinna na jakiś czas tu zostać, nie będę protestował. Ale w domu czeka na nią ładne, ciepłe łóżeczko. Nic jej nie będzie.
S R
Mama nie odpowiedziała. Nawet na niego nie spojrzała. Wbiła wzrok w Mary, jakby chciała powiedzieć: Postąpiłaś źle, ale nadal jesteś moją córką. Możesz jeszcze wszystko naprawić. Mary owinęła dziecko w ręcznik i podniosła. Od drzwi, w których czekał Charlie, dzieliło ją zaledwie sześć kroków. Kiedyś policzyła. Wystarczyło zrobić sześć kroków, by znaleźć się na wolności. W tym momencie jednak nie wiedziała, gdzie jest wolność. Kiedyś wierzyła, że wolność to Charlie. Tak było, dopóki twarda rzeczywistość nie uwięziła jej w domu, przy dziecku, którym trzeba się było zająć. Nim dowiedziała się, co znaczy bieda. Nim życie zmusiło ją do porzucenia szkoły. Nim... Nim Corinne popełniła samobójstwo... Dziewczyna wpatrywała się w Charliego, szukając u niego zrozumienia. Dlaczego to musi być takie trudne? Kocha go, bardzo go kocha. Niestety, z jakiegoś dziwnego powodu to nie wystarcza. Chyba
27
we wszystkich powieściach miłosnych, tak przez nią lubianych, i filmach, w których kochankowie obejmują się, a potem ekran gaśnie, nim rozwieje się iluzja, tkwi ukryta prawda, która wyskakuje jak gumowy wąż z puszki fałszywych orzeszków ziemnych, a brzmi ona: miłością nie da się zapłacić za czynsz. Miłość nie powstrzyma wiatru gwiżdżącego w popękanych ścianach, nie zahamuje strumienia rachunków napływających do skrzynki pocztowej. - Jak czuje się tatuś? - spytała, pragnąc odsunąć chociaż na chwilę okropny wybór. - Miewa dobre i złe dni. Mama wzruszyła ramionami i pochyliła się, by wygładzić
S R
narzutę. W tym momencie Mary dostrzegła przebłysk czegoś równie głębokiego i silnego jak jej miłość do Charliego. Ogarnął ją strach: ojciec wcale nie czuł się tak dobrze, jak mama wszystkim wmawiała.
- Mary... - Charlie rzucił jej surowe spojrzenie. - A co z Trish? Zdała test z algebry? Bardzo się go bała. Mary zamknęła oczy, nie chcąc widzieć męża.
- Myślę, że minus tróją lepsza od pały. Mama nie spytała, skąd Mary wie o teście. Z kolei dziewczyna nie powiedziała o potajemnych rozmowach z Trish, która opiekowała się dziećmi, a zarobione w ten sposób pieniądze wydawała na telefony. Spod przymkniętych powiek Mary popłynęły łzy. - Wiesz, mamusiu, że Corinne Lundquist popełniła samobójstwo? Dziś w nocy. Właśnie się dowiedziałam.
28
Starsza kobieta sapnęła. - Corinne? Dobry Boże! Dlaczego? Sporo czasu trzeba było, by rozbić mury obronne Doris Quinn, ale tym razem się udało. Otworzywszy oczy, Mary zobaczyła matkę, która stała nieruchomo na lekko rozstawionych nogach, jakby przygotowywała się na cios. - Sama chciałabym wiedzieć - odparła Mary. Jednak częściowo znała prawdę. Z własnego doświadczenia wiedziała, w jaki sposób siedemnastoletnia dziewczyna może pozbawić się nadziei, jak potrafi być zdesperowana, wystarczająco zdesperowana, by...
S R
- Idziesz ze mną, Mary, czy nie? - spytał Charlie szorstko, błagając oczyma.
Mary długo nie odpowiadała. Nawet Noelle zachowywała się wyjątkowo cicho. Dziewczyna jedynie siedziała i potrząsała głową, nie zważając na to, że po twarzy płyną jej łzy. Zdawała sobie sprawę, że niezależnie od tego, którą drogę obierze, nie będzie odwrotu. W końcu to ojciec skłonił ją do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Z sypialni po drugiej stronie korytarza zawołał słabym głosem: - Mary Catherine, to ty? Obróciła mokrą twarz do męża. - Przykro mi, Charlie. Nie musiała nic więcej mówić. Zbędne były jakiekolwiek wyjaśnienia czy drobne kłamstewko, że chce tu zostać tylko na chwilę. To, co było wymalowane na jej twarzy, widniało również na przepełnionym potwornym cierpieniem obliczu Charliego.
29
Wiedziała, że nie będzie prosił. Był na to zbyt dumny. Patrzył na nią w milczeniu, jedynie przełykając ślinę. Kiedy w końcu się odezwał, chyba był bliski łez. - Wpadnę do ciebie za dzień lub dwa, dobrze? Wtedy porozmawiamy. Przytaknęła. Jednak oboje wiedzieli, że każdy dzień, który Mary spędzi pod tym dachem, będzie kolejnym gwoździem do trumny życia, które chcieli sobie razem ułożyć. Słysząc ciężkie kroki Charliego na schodach, chciała za nim pobiec, zapewnić go, że wróci - za dzień lub dwa, gdy tylko dziecko dobrze się poczuje. Gdy sama odpocznie (w tym momencie wydawało
S R
jej się, że mogłaby spać do następnego roku). I owszem, na przekór wszystkiemu pobiegłaby za nim, gdyby wówczas wiedziała, co ją czeka: że przez następne trzydzieści lat, czyli niemal dwa razy tyle, ile dotychczas stąpała po ziemi, w myślach nieustannie będzie pędzić za Charliem po schodach, nie docierając na parter; że wciąż będzie się zastanawiać, jak mogłoby wyglądać ich wspólne życie.
30
1 Burns Lake, 1999 Noelle przez kilka dni ćwiczyła, co powie, powtarzała słowa, dzięki którym odzyska wolność. Nie tylko uwolni się od małżeństwa, lecz również od swego rodzaju poczucia obowiązku, który dzisiaj wydawał jej się czymś głupim, tak samo jak pierścionek z brylantem, leżący w tej chwili na swetrach i rajstopach. Ostatnio bardzo schudła i nabrała zwyczaju obracania go na palcu. Kiedyś, smarując nogę jakimś balsamem, zacięła się tą błyskotką. Tylko trochę, ale krew i tak popłynęła.
S R
Teraz, gdy stała twarzą w twarz z mężem, nie mogła sobie przypomnieć starannie ułożonych zdań. Liczył się jedynie sam fakt. - Nie jadę z tobą, Robercie - oznajmiła najspokojniej, jak mogła, chociaż serce waliło jej w piersiach, powodując taki hałas jak zrzucane z wysoka cegły. - Nie wracam do domu. Stali przed domem babci. Noelle mieszkała w nim od trzech tygodni, odkąd Doris wróciła ze szpitala. Teraz Noelle zabrakło argumentów. Co więcej, musiała też myśleć o Emmie. Ich córeczka powinna poznać prawdę. - To śmieszne. Oczywiście, że wracasz. - Robert mówił surowo, jakby przemawiał do pracownika, który zastrajkował. Niecierpliwie zerknął na zegarek. - Jedziemy, zabierz swoje rzeczy. Powinnaś być już spakowana. - Słyszałeś, co powiedziałam? Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
31
Noelle poczuła przypływ paniki, jakby obawiała się, że lada chwila będzie musiała ulec jego namowom. - Wiem, że to miało trwać tylko przez jakiś czas, ale... ale zmieniłam zdanie. Robert podszedł i przyjrzał jej się z rezerwą. Niepewność nie pasowała do jego idealnej, nienagannej powierzchowności. Stał plecami do bukszpanowego żywopłotu. Był dobrze zbudowanym, ponad czterdziestoletnim mężczyzną, który mierzył sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, choć wyglądał na wyższego. Gęste, brązowe włosy opadały mu chłopięcymi kosmykami na czoło, jak Johnowi Kennedy'emu. Jasnoniebieskie oczy wydawały się promieniować
S R
zimnym żarem, podobnie jak słońce odbijające się od jego srebrnego audi 100, zaparkowanego kilka metrów dalej. Robert miał na sobie spodnie koloru khaki i wykrochmaloną niebieską, rozpiętą pod szyją koszulę z podwiniętymi rękawami, które odsłaniały dobrze umięśnione przedramiona. Było jednak w jego wyglądzie coś dziwnego, co sugerowało, że ten elegancki mężczyzna jedynie udaje rozluźnionego i swobodnego. Tych dwóch cech nikt z osób dobrze znających Roberta Van Dorena nigdy by mu nie przypisał. Nawet siwizna znacząca jego skronie wyglądała jak dzieło wyjątkowo zdolnego fryzjera. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej ściskał pęczek kluczy. Noelle patrzyła, jak jej mąż raz za razem skręca rękę w nadgarstku, prostuje i zgina palce. Dał również o sobie znać tik prawego oka, z którym Robert przeważnie świetnie sobie radził. W jakiś sposób kojarzyło jej się to z drganiem ogona kota - przypominało, że nigdy
32
nie wiadomo, czego się spodziewać po Robercie. Właśnie dzięki temu zawsze miał przewagę nad przyjaciółmi i wrogami: i jednych, i drugich przez cały czas trzymał w niepewności. - Nie mówisz poważnie. - W kącikach jego ust na moment pojawił się uśmieszek, potem zniknął. - To był żart, prawda? Nabrała powietrza w płuca, poczuła się jednak tak, jakby coś utknęło jej w gardle. Gorące, wilgotne, lipcowe powietrze zacisnęło się wokół niej jak spocona pięść. - Oczywiście, w przyszłości poszukam sobie jakiegoś mieszkania, ale na razie chyba najlepiej będzie, jeśli obie z Emmą zostaniemy tutaj.
S R
Nastąpiła cisza, którą zakłócało jedynie brzęczenie owadów i cichy szum zraszacza, pracującego kilka domów dalej. - Chodzi o Jeanine? - spytał w końcu Robert. - Wciąż chcesz mnie za to karać? Mówiłem ci. Nie spotykam się z nią. Nigdy się z nią nie spotykałem. Zrobiłem to tylko raz. Wykonałem jeden nieopatrzny krok. Popełniłem jeden głupi błąd.
Oczywiście kłamał. Widziała to w jego oczach. Sypiał z kim popadło na długo przed tym, nim go przyłapała. Rzeczywistość wyglądała tak banalnie, że Noelle miała ochotę się roześmiać: głupi romans z dwudziestodwuletnią sekretarką. Ale czyż ona sama nie znalazła się kiedyś w takiej sytuacji? Była wtedy tuż po maturze, zauroczona przystojnym, znacznie starszym szefem. Poza tym wcale nie chodziło już o Jeanine. Ona stanowiła jedynie wymówkę, której Noelle potrzebowała, by się uwolnić. Zabawne, ale w jakiś sposób czuła wdzięczność wobec sekretarki męża.
33
- Nie chodzi o Jeanine - odparła. - Wcześniej wszystko było dobrze - upierał się. - Może dla ciebie. Problemem było nie tylko ich małżeństwo. Chodziło także o dom przy Ramsey Terrace, filipińską służącą, która przychodziła cztery razy tygodniowo. O klub wiejski i podwieczorki Junior League, spotkania komitetów, imprezy dobroczynne i niezliczone koktajle. - Czyżby staruszka cię do tego skłoniła? - Robert przymrużył oczy. - Babcia nie ma z tym nic wspólnego. To prawda, że Doris nigdy nie darzyła Roberta zbytnią sympatią,
S R
ale jeśli chodzi o podejście do małżeństwa, była bardzo staroświecka. - Prawdę mówiąc, powiedziała, że przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji powinnam wcześniej wszystko dokładnie z tobą przedyskutować.
- Mówisz tak, jakbyś już podjęła decyzję.
- Bo to prawda. - Ciężko przełknęła ślinę. - Podjęłam. Zerknęła na jego długi cień, dzielący podjazd na dwie niemal równe połówki. Późnopopołudniowe słońce rzucało tygrysie paski na pobliską trawę, ale letni upał był nie do zniesienia. Z budki dochodziło ćwierkanie ptaków. Noelle kątem oka dostrzegła kardynała. Spojrzawszy ponownie na Roberta, była zaszokowana, widząc w jego oczach łzy. - Jezu! - Gwizdnął cicho przez zęby. - Jezu, Noelle, jak do tego doszło?
34
No właśnie, jak? Zwłaszcza że osiem lat temu pierwszą myślą po przebudzeniu było pytanie: „Jak to się stało, że dopisało mi tak bezgraniczne szczęście?". Jakim cudem nieśmiała, chuda Noelle Jeffers, dwudziestojednoletnia dziewica, zdołała zwrócić na siebie uwagę szefa, który cieszył się ogromnym powodzeniem u kobiet? Mężczyzny, który mógłby być gwiazdorem i na którego widok biły szybciej wszystkie serca. Dobrze pamiętała, kiedy po raz pierwszy zatrzymał się przy jej biurku na pogawędkę. Czuła przyspieszone bicie serca i tak plątał jej się język, że we własnym mniemaniu zrobiła z siebie idiotkę. Tymczasem dwa dni później zaprosił ją na kolację. - Nie wiem. Może na samym początku popełniliśmy jakiś błąd -
S R
wykręcała się. - Byłam taka młoda...
Doszła do tego, że łatwiej szukać wymówek niż kogoś obwiniać. - Wcale nie popełniliśmy błędu. Głupio postępowałem, to wszystko - poprawił ją, niemal ze złością. - Nie próbuję cię karać, Robercie.
Może nie ma się co dziwić, że zainteresował się Jeanine. Z pewnością ciężko mu się żyło przez pierwsze lata u boku alkoholiczki. Jednak nie o to chodziło. - Naprawdę? A tak mi się wydawało. Znów w tej pozornie poprawnej rozmowie górę wzięła paskudna złość. - Nic na to nie poradzę. W głowie zadźwięczały jej słowa terapeuty z Hazelden, Penny'ego Cuthbertsona, powiedziane szorstkim, rzeczowym tonem:
35
„Pamiętaj, Noelle, że znacznie trudniej jest odebrać komuś władzę nad sobą niż zostawić wszystko tak, jak było". Noelle nie pamiętała, by kiedykolwiek zdołała się przeciwstawić Robertowi. Od początku to on decydował o wszystkim. Najpierw jako szef, a potem - mąż. Chciała, żeby ślub odbył się w St Vincent, ale Robert uparł się na ogromne przyjęcie na świeżym powietrzu w klubie wiejskim. Kiedy Noelle była w ciąży z Emmą, nie pozwolił jej korzystać z usług starego, uprzejmego doktora Matthewsa, który zajmował się nią od dziecka. (Nieważne, że gdy rodziła, wysoko ceniący swe usługi położnik z Schenectady wyjechał właśnie w Alpy na narty.) Gdy jej alkoholizm sięgnął dna i nie mogła już dłużej tego
S R
ukrywać, Robert ponownie zadecydował o wszystkim. Znał kogoś odpowiedniego w Hazelden - starego kumpla ze Stanfordu. W ciągu kilku godzin miała zapewniony pokój.
Teraz brała sprawy w swoje ręce i Robertowi wyraźnie to się nie podobało. Niemal czuła wstrząs sejsmiczny w głowie męża. Kiedy podszedł do niej, automatycznie zrobiła krok do tyłu, schodząc z podjazdu na trawnik. W ciągu ośmiu lat małżeństwa nigdy nie podniósł na nią ręki, ale z jakiegoś nieokreślonego powodu tym razem się przestraszyła. Nagle zdała sobie sprawę, że mąż zawsze napawał ją lękiem. Może właśnie dlatego nigdy nie miała odwagi mu się przeciwstawić: nie chciała wiedzieć, do czego Robert jest zdolny. Tym razem uniósł jedynie dłoń w geście pojednania. - Proszę, Noelle. Jeśli nie obchodzi cię, co ja czuję, pomyśl o Emmie - namawiał cicho. Poczuła przypływ złości.
36
- Nie waż się mieszać w to wszystko Emmy. To nie w porządku. - A rozbijanie rodziny jest w porządku? Nagle Noelle poczuła zmęczenie. Zaczynała ją boleć głowa. - Nazwijmy to rozstaniem, dobrze? To nie ty zawiniłeś. Ani ja. Zawinił cały świat. Może po prostu Jeanine była ostatnią kroplą, która przelała kielich goryczy? - Nie jest jeszcze za późno. Możemy zacząć wszystko od nowa. Potrząsnęła głową. - Dobrze wiesz, Robercie, że nigdy nie odpowiadał mi taki styl życia. Wszystkie te przyjęcia i spotkania. Gdybym musiała jeszcze raz wysłuchać, jak Althea Whitehead opowiada o swoim domku
S R
myśliwskim w Telluride, chyba zaczęłabym krzyczeć. Nie dodała, że jej stare przyjaciółki, z którymi chodziła do szkoły i dorastała, nie czuły się zbyt dobrze w jej towarzystwie, gdy odgrywała rolę pani Van Doren. Z biegiem lat jedna po drugiej zaczęły się oddalać.
Rzucił jej pełne urazy spojrzenie.
- A jak, uważasz, mój ojciec rozkręcił interes? Pracując od dziewiątej do piątej jak przygłupy podbijające karty zegarowe? Wydawał przyjęcia, współpracował z organizacjami charytatywnymi, zapraszał odpowiednich ludzi na kolację. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Myślisz, że uzyskałbym specjalne pozwolenie na zagospodarowanie Cranberry Mail, nie wiedząc, że Carl Devlin ma kłopoty z grą w golfa, a Reese Braithwaite woli Habana Gold Sterlings od Honduran Excaliburs?
37
- Przestań! - Noelle zatkała rękami uszy. - Przestań! Robert zamilkł i przetarł twarz drżącymi dłońmi. Nagle wyglądał na pokonanego. - Chryste, Noelle, czego ode mnie chcesz? Żebym padł na kolana i zaczął błagać? Noelle zastanawiała się przez chwilę. Czego tak naprawdę od niego chciała? Nagle doznała olśnienia. - Chcę rozwodu. Zacisnął usta i podejrzliwie spojrzał na nową, być może niebezpieczną osobę, która zajęła miejsce dotychczas potulnej żony. Kiedy się odezwał, nawet nie udawał, że prosi. Jego głos był szorstki,
S R
pobrzmiewała w nim poskramiana złość.
- Rób, co chcesz - warknął, wskazując na nią palcem - ale nie myśl, że oddam ci Emmę. Pokonam cię, Noelle. Zrobię wszystko, co będzie konieczne.
Nachylił się i zatrzymał twarz zaledwie kilkanaście centymetrów nad twarzą żony. Drgała mu prawa powieka. Noelle przyszedł na myśl Dorian Gray, przystojny mężczyzna, który ukrywał twarz potwora. - Myślisz, że jakikolwiek sędzia przyzna ci prawo do opieki nad dzieckiem? W końcu wszyscy wiedzą, że jesteś alkoholiczką? Noelle poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Robert stał tak blisko, że widziała włoski w nozdrzach jego idealnego, arystokratycznego nosa, maleńką bliznę na brodzie, ślad po przypadkowym uderzeniu go przez starszego brata kijem do hokeja, gdy Robert miał dziesięć lat. I oczy - jasnoniebieskie z czarną otoczką wokół źrenic - oczy, które wydawały się patrzeć prosto na nią, jak
38
oczy psa husky. Przez moment była pewna, że mąż naprawdę ją uderzy. Ogarnęła ją złość. Musiała bardzo się starać, by nie odpłacić mu pięknym za nadobne, nie przypomnieć, że od sześciu lat nie wzięła do ust ani kropli alkoholu, tymczasem nie dalej jak sześć miesięcy temu ujrzała go w ramionach innej kobiety. Jednak wracając do tej sprawy, dałaby Robertowi dokładnie to, na co czekał możliwość walki, na którą był lepiej przygotowany niż ona. Zamiast tego próbowała przemówić mu do rozsądku. - Jedynie wykorzystałbyś ją, żeby zmusić mnie do powrotu, zresztą... zresztą wiem, że nie zrobisz tego Emmie. Jesteś dobrym
S R
ojcem, Robercie. Będziesz mógł się z nią widywać. Znajdziemy jakiś sposób.
Przez chwilę zachowywał kamienną twarz. Potem nastąpiła gwałtowna zmiana. Zamrugał powiekami i odchylił się do tyłu na piętach. Powoli rozluźnił palce, w których ściskał pęczek kluczy. Spojrzał ze zdumieniem na otwartą dłoń. Noelle dostrzegła czerwone zagłębienia.
- Masz rację - powiedział. - Boże, Noelle. Przepraszam, najmocniej przepraszam. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął cicho szlochać. Nigdy nie widziała, by płakał, przynajmniej nie otwarcie. Była tak zaskoczona, że przejęta współczuciem lekko dotknęła jego ramienia. Kiedy uniósł głowę, jasne oczy miał zaczerwienione, a na twarzy widniał wyraźny smutek i pogarda dla siebie samego.
39
- To moja wina. Spieprzyłem wszystko. Masz prawo mnie nienawidzić. - Nie nienawidzę cię - zapewniła przez zaciśnięte gardło. Spoglądał na nią z okropnym, ponurym wyrazem twarzy, cicho błagając: - Czy mogę cię prosić o jedną przysługę? Zrobisz coś dla mnie? Czekała w milczeniu, nie do końca mu ufając. - Wybierz się jutro ze mną na kolację. Zarezerwuję stolik w Stone Mill - ciągnął szybko. - Porozmawiamy o Emmie, zastanowimy się, co jest dla niej najlepsze. To wszystko, obiecuję. Jak powiedziałaś, oboje jesteśmy jej rodzicami. Nic nigdy tego nie zmieni.
S R
Noelle się zawahała. Nie wątpiła, że mąż naprawdę troszczy się o Emmę. Jeśli jest tak szczery, jak na to wygląda, ze względu na córeczkę powinna przyjąć jego zaproszenie. Jednocześnie jednak jakiś wewnętrzny głos szeptał jej na ucho: „To pułapka. Nie daj się w nią wciągnąć".
Bzdura - wmawiała sobie. - Dlaczego para dorosłych ludzi nie miałaby zjeść razem posiłku? W końcu umawiają się w miejscu publicznym i jeśli sprawy przybiorą zły obrót, zawsze będzie mogła wyjść. Zresztą Robert jest zbyt ostrożny, by urządzić jakąś głupią scenę. „Od tego są prawnicy" - upierał się wewnętrzny głos. „Naprawdę wierzysz, że mąż da ci to, czego pragniesz"? Może nie. Chociaż na razie było za wcześnie na prawników. Czemu nie miałaby wysłuchać, co Robert ma jej do powiedzenia?
40
Bacznie mu się przyjrzała, szukając jakiejkolwiek wskazówki, że to podstęp. Jednak ujrzała tylko rozpaczliwą, szczerą prośbę. - Zobaczę, czy Trish będzie mogła zająć się dzieckiem -odparła w końcu z ogromną niechęcią. - Babcia jeszcze sobie nie radzi. Robert blado się uśmiechnął. - Przyjadę po ciebie koło siódmej, dobrze? - Nie, spotkamy się na miejscu. Jeśli wezmę swój samochód, w każdej chwili będę mogła uciec przyszło jej do głowy. Ten pomysł rozwiał resztki wątpliwości. Do restauracji Stone Mill, położonej przy drodze numer 30, około ośmiu kilometrów na północ od miasta, Robert zabrał Noelle na
S R
pierwszą randkę. W ciągu minionych lat często tam jadali, a ona sama wolała tutejszą kuchnię niż jedzenie podawane w klubie wiejskim, chociaż oba lokale uważała za równie pretensjonalne. Gdy zjechała na trzyrzędowy parking, ujrzała typową dla tego miejsca gamę najnowszych luksusowych samochodów. Ozdoby masek połyskiwały jak miniaturowe trofea, odbijając słabe światło lampek zawieszonych na wistarii rozpiętej nad wejściem.
Noelle już w holu usłyszała cichy pomruk prowadzonych rozmów. Zerknęła na surowe, kamienne ściany i niskie, oświetlone blaskiem świec stropy wsparte na belkach. Skinęła głową starszemu małżeństwu przy stoliku w pobliżu baru. Był to tęgi, siwowłosy mężczyzna i jego równie gruba żona. Wyglądali dziwnie znajomo. Skąd ona ich zna? Robert byłby zły, że Noelle ich nie pamięta. Siedział przy stoliku obok okna. Gdy zauważył żonę, wstał i ruszył w jej stronę. Wbrew sobie, w głębi duszy była zdumiona, że
41
mąż jest taki przystojny. Szyty na miarę, czarny garnitur uwypuklał muskuły Roberta. Kiedy pochylił się, by nie uderzyć głową w oświetlony dźwigar, w jego brązowych włosach błysnęły srebrne i złote światełka. Nie ona jedna go zauważyła. Kiedy szedł, ludzie odwracali w jego stronę głowy. Oczy błyszczały z podziwu i zazdrości. Przez krótką chwilę Noelle czuła się dokładnie tak samo jak na pierwszej randce: była dumna, że znalazła się tu w towarzystwie takiego mężczyzny. Jakby i na nią padał rzucany przez niego blask. Wiedziała jednak coś, o czym reszta gości nie miała pojęcia: że ten urok potrafił prysnąć równie szybko jak wyłączone światło. Potem
S R
następowało pełne chłodu milczenie albo nieprzerwany potok krytyki. A to sukienka była za krótka albo za długa. A to Noelle zbyt mocno się umalowała. Na przyjęciu poprzedniego wieczoru za dużo mówiła albo była zbyt małomówna. I, na Boga, czy nie mogłaby w końcu zrobić coś z tymi włosami? - Jak leci, Grant?
Robert zatrzymał się przy stoliku burmistrza, Granta Iversona, by klepnąć go po plecach w sposób świadczący o sporej zażyłości, co nie umknęło uwagi oglądających się za Robertem gości. Iverson i jego chuda jak szczapa żona, Nancy, uśmiechnęli się promiennie, witając w ten sposób również Noelle. - Cholera, tak jak powinno. Burmistrz parsknął śmiechem. Był krępym mężczyzną tuż po pięćdziesiątce, miał okrągłe policzki, a w uśmiechu ukazywał wszystkie zęby, czym przypominał Tchórzliwego Lwa z
42
Czarnoksiężnika ze Szmaragdowego Grodu. Kiwnął głową w stronę Noelle. - Miło cię widzieć, Noelle. Robert mówi, że ostatnio nie najlepiej się czujesz. - Prawdę mówiąc, to moja babcia... Burmistrz jednak już odwrócił się do Roberta. Obniżywszy głos, mruknął: - Świętujecie, co? O wy, skurczybyki! Udało ci się przepchnąć sprawę. Robert skromnie wzruszył ramionami. - Samo wyszło. - No jasne.
S R
Iverson puścił perskie oko.
Nancy uniosła kieliszek. Kwadratowe, rubinowe paznokcie błysnęły na tle ciemniejszego w odcieniu wina. Dawniej Noelle musiałaby wypić całą butelkę takiego trunku, by przetrwać podobny wieczór. - Oto bohater dnia.
Noelle uśmiechnęła się, jakby wiedziała, o czym mówią. Widocznie pomyślnie zakończyła się jakaś sprawa. W przypadku Roberta wszystko kręciło się wokół pracy i zależało od długotrwałych przyjaźni z ludźmi takimi jak Iverson, który, spójrzmy prawdzie w oczy, nie siedziałby tutaj - a przynajmniej nie dysponowałby tak dużymi funduszami na cele reprezentacyjne, jakie ma każdy burmistrz - gdyby nie poparcie Van Dorena.
43
Kiedy usiedli przy stoliku, Noelle zerknęła przez okno na oświetloną reflektorami wodę, spływającą po kole młyńskim. Widziała swoje odbicie w szybie. Miała zapadnięte oczy i wychudzoną twarz, otoczoną burzą czarnych włosów, które stapiały się z widoczną w głębi ciemnością. Pomodliła się w duchu: „Boże, pomóż mi przetrwać ten wieczór". - O co chodziło? - spytała, starając się zdobyć na całkowitą obojętność. - O nową autostradę. Dziś po południu przegłosowano w Albany jej budowę. Dwadzieścia milionów z funduszy stanowych i ulgi podatkowe dla lokalnych wykonawców. -Uśmiechnął się triumfalnie. - Gratulacje - mruknęła.
S R
Nie musiała pytać, by wiedzieć, że zjazd na Burns Lake będzie w pobliżu prowadzonej przez Roberta budowy.
- Iverson ślini się na samą myśl o podatkach. Spójrz na niego. Usłyszała w głosie męża nutkę pogardy dla człowieka, którego chwilę wcześniej po przyjacielsku klepał po plecach.
Noelle zastanawiała się, jak zareagowałby jej ojciec. Z szacunku do córki Charlie nie poruszał na łamach „Register" tematów związanych z Van Doren & Sons. Ale poczynania firmy, która zrównywała z ziemią historyczne budynki, wznosiła na brzegu jeziora osiedla mieszkaniowe, stawiała fabryki tam, gdzie dotychczas rosły dziewicze lasy - irytowały go od lat i Noelle dobrze o tym wiedziała. Rozwód będzie jedynie wymówką, której potrzebował, by zacząć artyleryjski ostrzał.
44
Pojawił się kelner - smukły, młody mężczyzna z jasnym jeżykiem, przez którego niemal widać było różową czaszkę. Oboje zamówili to, co zwykle: dla niej dietetyczną pepsi, dla Roberta szkocką z wodą sodową. Kiedy czekali na napoje, Robert sięgnął przez stolik i ujął rękę Noelle. - Zamówiłbym szampana, ale picie go w pojedynkę nie miałoby sensu. Zmarszczyła czoło i cofnęła rękę, by poprawić serwetkę. Dlaczego Robert uparcie wraca do jej picia? Przed laty zbyt często musiał holować ją do łóżka, by teraz z przyjemnością wspominać
S R
tamte czasy. I czemu zachowuje się tak, jakby wczorajsza rozmowa w ogóle nie miała miejsca?
Z trudem wytrzymała jego spojrzenie.
- Dziś rano Emma spytała mnie, jak długo jeszcze zostaniemy u babci. Powiedziałam jej prawdę: że nie wracamy do domu. Uśmiech zniknął z twarzy Roberta. Wziął do ręki leżący obok jego talerza nóż i bezmyślnie zaczął mu się przyglądać. Na lśniącym ostrzu błysnęły iskierki odbitego światła. - Co na to powiedziała? - Że chyba zwariowaliśmy. Noelle ze ściśniętym gardłem przypomniała sobie, jak pięcioletnia córeczka przyglądała jej się z zakłopotaniem i pełnymi łez błękitnymi oczami. Robert obrzucił żonę ostrym spojrzeniem.
45
- Chryste, Noelle! - zaklął cicho. - Czego się spodziewałaś? Że będę szczęśliwy z tego powodu? - Ależ skąd - odparła po chwili wahania. - Ale czy to naprawdę tak wiele zmieni? Przecież prawie się nie widywaliśmy. - Co sugerujesz? - Niczego nie sugeruję. Zerknął na nią wilkiem, potem wypuścił powietrze z płuc. - W porządku, punkt dla ciebie. Wiem, że ostatnio rzadko bywałem w domu. Kursowałem między budową a Sandy Creek... No cóż, sama wiesz, jak to jest. - Rozłożył bezradnie ręce. - Ale, cholera jasna, masz rację, powinienem więcej czasu poświęcać tobie i Emmie.
S R
Wtedy może nie musiałbym oberwać tęgo po głowie, by sobie przypomnieć, co naprawdę się dla mnie liczy.
Szyta grubymi nićmi skromność była tak nieszczera, że wywoływała mdłości.
Noelle chętnie spytałaby, ile jego cennego czasu pochłonęła Jeanine.
- Może omówilibyśmy wszystko, co wiąże się z Emmą? zaproponowała chłodno. Wyprostował się, wyraźnie zaskoczony, że nie udała mu się stara sztuczka. - Co proponujesz? - Dwa wieczory w tygodniu i co drugi weekend. - To świetny układ. Dla ciebie. - Robert odsłonił zęby w ponurym uśmiechu.
46
Noelle zadrżała, jakby nagle owionął ją chłodny wiatr. Gdy podano napoje, nawet nie mogła się zdobyć na podniesienie swojej szklanki. - Jestem pewna - ciągnęła, zdobywszy się na odwagę - że w którymś momencie będziemy musieli omówić te sprawy w obecności adwokatów. Myślałam jednak... no cóż... że na razie... Wbiła wzrok w świeczkę migocącą w rubinowym lampionie. Ten widok przypomniał jej, jak będąc małą dziewczynką, modliła się w kościele. Prośba kierowana do Boga nigdy się nie zmieniała: żeby pewnego dnia mama została w domu i odtąd co wieczór układała ją do snu, a nie tylko przy rzadkich okazjach, kiedy się pojawiała. W
S R
przypadku jej i Emmy było zupełnie inaczej. Noelle poczuła ucisk w sercu na myśl, że ktoś mógłby rozdzielić ją i córeczkę, choćby na jedną noc.
- Masz rację, jeśli chodzi o prawników; jest na to za wcześnie. Przypuszczam więc, że nie mam zbyt wielkiego wyboru. Jeśli chcę cię odzyskać, muszę się zgodzić.
Na jego twarzy malowała się łagodność i rozwaga. Noelle musiała wyglądać na zaskoczoną, ponieważ Robert parsknął niewesołym śmiechem. - Bałaś się, że urządzę scenę? Kochanie, przecież za dobrze mnie znasz. - Powiedzmy raczej, że przeważnie stawiasz na swoim. To nie była zniewaga. Robert się tym szczycił. - Nie mam zamiaru uchylać się od odpowiedzialności za ciebie i córkę.
47
Uniósł do ust kieliszek ze szkocką i zerknął znad brzegu na żonę. Noelle czuła, jak na szyję i twarz wypływa jej rumieniec. Pieniądze stanowiły dla niej drażliwy temat, przede wszystkim dlatego, że nie miała swoich. Czasami myślała, że była szczęśliwsza, gdy jako nastolatka pracowała podczas ferii i wakacji w redakcji „Register". Ale co znaczyły ogromne nadzieje na karierę dziennikarską wobec faktu, że mogła się poszczycić zaledwie kilkoma napisanymi z własnej inicjatywy artykułami, opublikowanymi w czasopismach, o których nikt nigdy nie słyszał? - Zawsze byłeś hojny. - W tym przypadku nie musiała niczego upiększać.
S R
- Jesteś matką mojego dziecka. Nic nigdy tego nie zmieni. Wziął do ręki kartę. - Zamówimy coś... czy wcześniej sprawdzisz, jak sprawuje się Emma?
Zawahała się, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Czy to kiepski żart? Noelle nie zamierzała udowadniać, iż jest dobrą matką. Z drugiej strony Robert często bywał nadopiekuńczy -prawdopodobnie dlatego, że matka trochę go zaniedbywała w dzieciństwie. - Została z ciocią Trish - odparła. - Na pewno wszystko jest w porządku. - Ja też jestem tego pewien. Ziarno jednak zostało zasiane. Po minucie czy dwóch Noelle poczuła zaniepokojenie. - Może nie zaszkodzi, jeśli zadzwonię i powiem małej „dobranoc".
48
Przeprosiła, gdy jednak dodzwoniła się do domu, telefon odebrała babcia. Zameldowała, że Trish i Emma w najlepsze grają w karty. Oczywiście, że mała powinna leżeć już w łóżku, ale to była cała ciocia Trish. Noelle się uśmiechnęła. Do pewnego stopnia siostra matki zachowywała się równie dziecinnie jak Emma. Gdy wróciła do stolika, Robert popijał drugą szkocką z wodą sodową. Noelle dotychczas nawet nie tknęła swojej pepsi. Sięgnęła po nią. - Mogłam oszczędzić ćwierć dolara. - Uśmiechnęła się, sącząc napój. - Emma była zbyt zajęta, by podejść do telefonu. Wygląda na to, że moja ciotka robi z niej małego szulera.
S R
- Emma to bystre dziecko. - Czasami aż za bystre.
Noelle przypomniała sobie, jak pewnego razu zaledwie trzyletnia córeczka wdrapała się na kuchenną ladę, na której stały słoiki z ciastkami. Jako stopień wykorzystała otwarte drzwiczki piekarnika.
- Czasem sprawia babci nieco kłopotu.
- Znając Doris, na pewno nigdy by się do tego nie przyznała. Zachichotał. - A skoro już mowa o Doris, powiedz, co o jej stanie sądzi wspaniały pan doktor? Noelle poczuła złość. Nie podobał jej się ton, jakim Robert mówił o Hanku Reynoldsie; jakby małomiasteczkowy lekarz nie był dla niego żadnym autorytetem. - Radzi sobie nieźle, jak można się było spodziewać.
49
Noelle nie wspomniała Robertowi o tym, że babcia odmówiła dalszego przyjmowania leków. Nie zrozumiałby... a może nic by go to nie obchodziło. Kilka minut później pojawił się następny kelner, by przyjąć zamówienie. Tym razem był to obdarzony ziemistą cerą mężczyzna w średnim wieku, z ogromną łysiną ukrytą pod starannie zaczesaną na bok resztką włosów. Gdy Noelle zajrzała do menu, maleńkie literki rozpłynęły się w przyćmionym świetle. Zamrugała, starając się skupić wzrok. Niemal w tym samym momencie poczuła zawroty głowy, jakby była pijana. Ogarnęła ją panika, gwałtowna reakcja sprzed lat, kiedy to wyjście wieczorem do lokalu było jedynie okazją, by się upić.
S R
- Dobrze się czujesz, kochanie? - spytał Robert, nachylając się nad nią. - Jak dobry deszcz.
Nie wiadomo skąd do głowy przyszło jej jedno z ulubionych powiedzonek babci. Co może być dobrego w deszczu? Jest zimny, wszystko moczy, co gorsza, skręca włosy. Noelle zaczęła się głupio śmiać. Zakryła ręką usta. Robert przyglądał się jej tym samym cierpliwym, cierpiętniczym wzrokiem, który pamiętała z dawnych czasów, ale teraz było w nim coś nowego, coś, czego nie potrafiła dokładnie nazwać. Bezwiednie rozmasowała ramię, przypomniawszy sobie stalowy uchwyt męża na łokciu, gdy tysiące razy wyprowadzał ją z restauracji albo przyjęcia, przez cały czas uśmiechając się i gawędząc, jakby nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.
50
- Na pewno? Jesteś dziwnie blada - powiedział. Sala zawirowała. Noelle musiała chwycić się stołu, by nie upaść z krzesła. - Chyba coś zjadłam. Ale od lunchu upłynęło kilka godzin, a potem niczego nie brała do ust. - Albo złapałaś jakiegoś wirusa. Połowa moich pracowników choruje na grypę. Położył dłoń na jej ręce. Tym razem nie zareagowała. Pomieszczenie kręciło się wokół niej niczym karuzela. - Zawiozę cię do domu. Dojdziesz do samochodu? - My... myślę, że tak.
S R
Jednak gdy wstała, podłoga usunęła jej się spod nóg, natychmiast więc z powrotem usiadła. Wychyliła się do przodu i szepnęła:
- Co się dzieje, Robercie? Co się ze mną dzieje? - Nic ci nie będzie. Musimy wrócić do domu, to wszystko. Przytaknęła, głowa podskoczyła jej jak balon na końcu sznurka. Wydawało jej się, że wcześniej słyszała te słowa. Tak samo mawiał Robert, gdy była zbyt pijana, by utrzymać się na nogach. Tylko że tym razem nie wzięła do ust ani kropli. Wrzucił coś do mojej pepsi - pomyślała. - Musiał mi coś wrzucić... Gdzieś w głębi duszy zabrzęczał dzwonek alarmowy. Otworzyła usta, by zawołać o pomoc, ale było za późno. Miała wrażenie, że pomieszczenie zamyka się nad nią, jakby spoglądała przez
51
gwałtownie zmniejszające się soczewki. Światło zniknęło, zostawiając jedynie aksamitną szarość upstrzoną maleńkimi iskierkami lampek. W ostatnim przebłysku świadomości, zsuwając się z krzesła na podłogę, Noelle dostrzegła aż zbyt dobrze sobie znane, pełne obrzydzenia spojrzenie podstarzałego kelnera o ziemistej cerze.
2 - Mary, od frontu podjeżdża ekipa Channel Two, do drzwi dobija się CNN, a pewna dama trzyma głowę w umywalce i krzyczy, że palą jej się włosy.
S R
W telefonie komórkowym słychać było trzaski, a głos Brittany to pojawiał się, to znikał, niczym dochodzące z oddali ćwierkanie oszalałego ptaka. Mary poczuła, że ogarnia ją panika, gdy jednak się odezwała, jej głos brzmiał spokojnie.
- Możesz ich na chwilę powstrzymać, Brit? Pięć minut, nie więcej. Jestem w pobliżu skrzyżowania Park Avenue i Pięćdziesiątej Dziewiątej. Chyba korek w końcu się rozładował. - Załatwione. - Rozległ się niepohamowany cyniczny śmiech Brittany. - Hej, właśnie wyobraziłam sobie jutrzejsze wydanie „Post". Osoba z towarzystwa podaje do sądu salon. To tak à propos reklamy! - Lepiej odpukaj. Mary rozłączyła się i wrzuciła telefon do ogromnej torby. Gdy dotarli do następnego skrzyżowania, światła właśnie zmieniły się na czerwone. Wychyliwszy się do przodu, krzyknęła, żeby zagłuszyć radio, w którym nadawano transmisję z meczu Yankees.
52
- Panie kierowco, proszę wyrzucić mnie na rogu. Resztę drogi przejdę na piechotę. Powinna powiedzieć: „przebiegnę", ale czyż nie tak właśnie wyglądało jej całe życie? Salon znajdował się na rogu Madison i Sześćdziesiątej Pierwszej - do pokonania zostały trzy przecznice. Jeżeli światła będą jej sprzyjać, dotrze na miejsce szybciej, niż kierowca taksówki dowie się, czy Mike Stanton wykluczy z gry Sammy'ego Sosę. Gdy dotarła do rogu Madison, ciężko dysząc i modląc się, by jej antyperspirant wytrzymał, dostrzegła wóz transmisyjny Channel 2 News. Z bijącym sercem pokonała ostatnie metry.
S R
Ernesto Garmendia był najmodniejszym fryzjerem w mieście i prawdziwym przebojem miesiąca. Zdążyła już zarezerwować dla niego miejsce w Today i Live with Regis and Kathie Lee. Zła opinia na temat imprezy promocyjnej mogłaby zamienić go w pariasa, a cała odpowiedzialność spadłaby na nią. W końcu to Mary wpadła na wspaniały pomysł, by otwarcie jego kolejnego salonu w SoHo, Ne Plus Ultra, uczcić maratonem fryzjerskim - „fryzotonem" - to znaczy przyjąć każdego, kto zechce w zamian za strzyżenie dać dwieście dolarów na pomoc dla szpitala dziecięcego Świętego Bartłomieja. Mary załatwiła dostawę kawioru i blin z Petrossian, a szampana z Sokolin & Co. Miała nawet zostać rozlosowana nagroda dodatkowa: dwa bilety do Carnegie Hall na koncert Andreasa Schiffa. Wszystko zostało załatwione, ustalono termin. Potem nagle, dwa dni temu, jeden z klientów, pisarz, promujący właśnie swoją niezbyt pochlebną biografię Presleya, po przyjeździe do Memphis natknął się
53
na gromadkę wściekłych fanów Elvisa, pikietujących sklep, w którym miał podpisywać książki. Swój udział odwołało kilka stacji telewizyjnych. Mary musiała lecieć samolotem, by w ostatniej chwili przygładzić nastroszone piórka klienta i uspokoić płochliwych producentów. Potem jej samolot powrotny się spóźnił, wylądowała więc na JFK zaledwie na godzinę przed imprezą Ernesto. Na domiar złego teraz jeszcze to... Mary przeszła po czerwonym dywanie, przeciskając się między grupką dziennikarzy i paparazzich, oczekujących na wybitne osobistości, które miały się zjawić lada chwila. W normalnych okolicznościach błagałaby, by ci sami reporterzy zainteresowali się
S R
konkretnym wydarzeniem, teraz jednak przed szklanymi drzwiami jej sekretarka odpędzała przedstawicieli mediów. Brittany wyglądała jak pochodnia w rojnym tłumie, jej blade policzki pałały rumieńcem, a rude włosy płonęły w ostrym świetle lamp błyskowych i ręcznych reflektorów. Gdy zauważyła przeciskającą się Mary, na jej obliczu pojawiła się wyraźna ulga, jakby mówiła: „Nadeszła odsiecz". Mary przywołała uśmiech na twarz, wyciągnęła rękę do reporterów i zawołała radośnie: - Cierpliwości, szanowni państwo. To nie potrwa dłużej niż dwie minuty, obiecuję! Odwróciła się do sekretarki. Na ładniutkiej, młodej twarzy widać było rozpacz. - Zatrzymaj ich jeszcze przez chwilę - szepnęła Mary. -Zobaczę, co dzieje się w środku.
54
Wewnątrz Mary ujrzała scenę, którą uznałaby za zabawną, gdyby oglądała ją w kinie. Pulchna kobieta w średnim wieku miotała się na środku elegancko wyposażonego salonu. Z mokrych włosów woda kapała na krótkie, czarne kimono, przewiązane paskiem wokół szerokiej talii klientki, która krzyczała, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry: - Nazywacie to trwałą? Mam na głowie poparzenia trzeciego stopnia! Znam prawników, którzy wnoszą sprawy z bardziej błahych powodów. Jeszcze o mnie usłyszycie. Karmazynowym pazurem wskazała na obsługę, stojącą nieruchomo w szeregu wzdłuż pozłacanych, barokowych luster.
S R
Mary zerknęła na Ernesta, który robił, co mógł, by uspokoić kobietę, wyraźnie jednak widać było, że jest zły. Jego wąski nos co chwila się rozszerzał, a ręka oparta na smukłym biodrze bezczelnie sterczała.
- Senora, pani mófić... niemoszlifa szecz. W mój salon nik-ty, nikty, nikty nie starzyć się taka przypatek!
Mary poczuła przypływ adrenaliny. Gdyby Ernesto przestał panować nad sobą, bez wątpienia płonęłyby nie tylko włosy klientki. Fryzjer z prawdziwą satysfakcją wywaliłby rozwrzeszczaną babę z salonu, a Mary... mogłaby się pożegnać z zapłatą. Na szczęście, dwadzieścia lat pracy w reklamie nauczyło ją paru rzeczy, a wszystkie sprowadzały się właściwie do jednej prostej prawdy: W świecie, w którym rządzi prawo Murphy'ego, zawsze trzeba być przygotowanym na wszelkie ewentualności.
55
Odwróciła się do młodej kobiety stojącej przy bufecie i energicznie zarządziła: - Zanieś coś do jedzenia reporterom na zewnątrz. Jeśli będzie mało, wracaj po więcej. Dziewczyna, nijaka blondynka, zerknęła na Mary nerwowo, po czym złapała tacę z blinami i szparagami zawiniętymi w plastry szynki i zaczęła torować sobie drogę do wyjścia. Gdy rozszalały tłum został nieco ułagodzony, Mary podeszła do wściekłej klientki i uprzejmie, ale zdecydowanie odciągnęła ją na bok. - Aż trudno mi uwierzyć, że spotkał mnie taki zaszczyt. Uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła rękę. - Mary Quinn. Z Quinn Communications.
S R
- Harriet... Harriet Gordon.
Kobieta była tak zaskoczona, że uścisnęła wyciągniętą dłoń. Mimo to jej małe, blisko rozstawione oczka błyszczały podejrzliwie. Na widok żółtych włosów, które sterczały jak mokre pierze, do głowy przychodziło tylko jedno skojarzenie: „wygląda jak zmokła kura". Mary zaciągnęła ją do cichego kąta, gdzie za szkłem, na butelkowozielonym aksamicie prezentowano szampony, odżywki i farby. - Nie potrafię powiedzieć, jak mi przykro z powodu tego, co się stało. Oczywiście, wszystko naprawimy. - Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, jak. - Oburzenie Harriet Gordon na chwilę zmalało, teraz jednak na nowo dało o sobie znać. Żadne pieniądze nie zapewnią mi nowej głowy ani włosów, nie sądzi pani? Proszę tylko spojrzeć, są całkowicie zniszczone!
56
Chwyciła w garść mokrą kępkę i bacznie jej się przyjrzała. Za pieniądze nie zdobędzie pani również wiarygodności pomyślała Mary. Wątpiła, by klientka czuła coś więcej niż lekkie pieczenie. Prawdopodobnie Harriet Gordon robiła scenę, gdyż wiedziała, że tego dnia wszystko ujdzie jej na sucho. Ktoś w przeszłości wyrządził jej potworną krzywdę i teraz chciała, by cały świat za to zapłacił. Mary doskonale znała tę metodę. Przed oczami stanęła jej matka. Doris przy takiej okazji stoczyłaby prawdziwą bitwę. Tyle że jej w żaden sposób nie dałoby się udobruchać. - Doskonale rozumiem pani zdenerwowanie. - Mary ze
S R
współczuciem poklepała klientkę po ręce. - Sądzę jednak, że żadnej z nas nie zależy, żeby robić wokół tej sprawy zbytnie zamieszanie? Harriet Gordon popatrzyła z rezerwą.
- Nie rozumiem, dlaczego miałabym milczeć. Dziennikarze, którzy znajdują się na zewnątrz, powinni wiedzieć, co się tu wyprawia. Trzeba ludzi ostrzec.
Mary była coraz bardziej przerażona. Chcąc ukryć strach, promiennie się uśmiechnęła. - Harriet. Mogę mówić do pani „Harriet"? Pracuję w reklamie. Uwierz mi, jeśli jest na świecie coś, na czym się znam, to na pewno reklama. Nie tylko Ernesto straci. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby któryś z tych młodych pistoletów oskarżył cię, że pozbawiłaś jakieś biedne maleństwo lekarstwa. - Potrząsnęła głową, jakby taka niegodziwa taktyka napawała ją wstrętem. Kobieta otworzyła usta.
57
- Ależ, ja tylko... - Wiesz, jak dziennikarze potrafią wszystko poprzekręcać. To impreza dobroczynna i w ogóle - dodała szybko Mary. -Wszyscy sporo zainwestowaliśmy, zresztą nie tylko w to, żeby salon odniósł sukces, lecz również w niesienie pomocy dzieciakom ze Świętego Bartłomieja. Wiesz, że wiele z nich nie ma dachu nad głową? To tragiczne. Naprawdę powinniśmy zrobić dla nich wszystko, co możemy. Harriet zamknęła usta. Kilkakrotnie zamrugała powiekami, po czym bacznie przyjrzała się Mary, jakby chciała się upewnić, czy rozmówczyni nie próbuje jej nabrać. Usatysfakcjonowana, odchrząknęła.
S R
- No cóż - powiedziała ze znacznie mniejszą złością. -Skoro tak stawiasz sprawę.
Szybko, nie czekając, aż kobieta zmieni zdanie, Mary wyjęła z torebki wizytówkę.
- Proszę, zadzwoń w poniedziałek do mojego biura. Wówczas porozmawiamy, dobrze?
Była sobota. Takim oto sposobem zyskiwała resztę weekendu na wymyślenie jakiejś formy zadośćuczynienia - może będą to darmowe bilety na którąś z premier? Wypchnęła wściekłą Harriet za drzwi, na pożegnanie obdarowując ją darmowymi środkami do pielęgnacji włosów, po czym odetchnęła z ulgą. Okazało się, że nie mogła wybrać lepszej chwili. Gdy tylko okropna baba wyszła na trotuar, do krawężnika podjechała czarna limuzyna. Dziennikarze zapomnieli o Harriet i
58
rzucili się tłumnie w stronę samochodu, spodziewając się znanej osobistości. W salonie rozległ się warkot włączonych ponownie suszarek. Po chwili Mary słyszała, jak Ernesto wyładowuje na kimś złość, klnąc po hiszpańsku. Dwie kobiety siedzące przed lustrami śmiały się, jakby całe wydarzenie było skeczem odegranym specjalnie dla nich. Strzelił korek od szampana. Młode piękności w lśniących, błękitnych, jedwabnych bluzeczkach i czarnych krótkich spodenkach zaczęły roznosić tace z szampanem i kawiorem. Kilka godzin później, gdy Mary w końcu wróciła do domu po kolacji, na którą zaprosiła wyczerpaną sekretarkę do Jojo's, sama była
S R
tak zmęczona, że ledwo patrzyła na oczy. Rzuciwszy torebkę na stolik przy drzwiach, zerknęła na automatyczną sekretarkę i mrugające czerwone światełko, jakby miała do czynienia z małym gryzoniem. Nie chciała słuchać monotonnego głosu Simona, który prawdopodobnie zadzwonił z lotniska. Ani rozmawiać z jeszcze jedną wredną klientką, tłumaczącą jej, co powinna zrobić, a czego pewnie dotychczas nie zrobiła. Nawet telefon od księgowej, z wieścią, że przewidywane w tym roku kwartalne podatki nie puszczą jej z torbami, stanowiłby zbyt twardy orzech do zgryzienia. Mary pokonała korytarz i salon, nie zwracając uwagi na piękny widok na East River, rozciągający się z okien apartamentu na trzydziestym trzecim piętrze. W sypialni zdjęła lniany kostium, kremową, jedwabną bluzkę, halkę, rajstopy, a potem stanik i figi, rozrzucając wszystko na dywanie. Położyła się w ogromnym łożu i natychmiast zapadła w kamienny sen.
59
Wydawało jej się, że minęła zaledwie minuta lub dwie, kiedy ze snu wyrwał ją dzwonek telefonu. Sięgnęła po słuchawkę, z trudem otwierając oczy, potem nieprzytomnie zamrugała powiekami, chcąc odczytać czas na zegarku. Wpół do siódmej. Na rany Chrystusa, kto miał czelność budzić ją w niedzielę o tak wczesnej porze? Simon? Poczuła lekkie zniecierpliwienie, potem jednak przypomniała sobie, że jej facet przebywa w Seattle, gdzie jest jeszcze wcześniej. Co więcej, nigdy nie działał pod wpływem impulsu. Był doradcą inwestycyjnym firm zajmujących się bezpiecznym lokowaniem pieniędzy, co mówiło samo za siebie. Przycisnęła słuchawkę do ucha. - Słucham?
S R
- To ty, Mary Catherine?
Od dawna nikt nie zwracał się do niej w taki sposób. Mary usiadła i naciągnęła kołdrę na nagie piersi. Doris nie pochwaliłaby córki za to, że sypia nago. Chociaż skąd mogłaby o tym wiedzieć? Przecież nikt nie widywał Mary w takim stanie. Nie pamiętała, kiedy Simon po raz ostatni spędził u niej noc. Zawsze przebywał gdzieś poza Nowym Jorkiem. W Bostonie... Chicago... albo San Francisco. - A kto inny mógłby być? - Mary nie zdołała ukryć brzmiącej w głosie irytacji. To takie typowe dla matki! Nie dzwoni przez kilka tygodni, nawet z podziękowaniami za urodzinowe róże od córki. Potem daje o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Na pewno liczyła, że uda jej się przyłapać mnie na popełnianiu grzechu, za który pójdę do
60
piekła - pomyślała Mary. - Jakbym od dawna nie była skazana na wieczne potępienie. - Nie musisz od razu warczeć. Nie dzwonię w celach towarzyskich - zganiła córkę Doris, ale w jej głosie nie było słychać tradycyjnej złośliwości. Mówiła jak osoba stara i zmęczona. Mary od razu poczuła wyrzuty sumienia. Wprawdzie matka była prawdziwym utrapieniem, ale ostatnio sporo przeszła -dwie operacje w ciągu pół roku, nie wspominając o kolejnych seriach chemioterapii i naświetlań. Musiało stać się coś złego, inaczej z pewnością nie dzwoniłaby o takiej porze. Mary nagle oprzytomniała. - Przepraszam, mamusiu. Wyrwałaś mnie z głębokiego snu, to wszystko. O co chodzi?
S R
Mary czuła przyspieszone bicie serca. Usłyszała ciche westchnienie, potem piskliwy i płaczliwy głos matki. - U mnie wszystko w porządku. Chodzi o twoją córkę, Noelle. Zupełnie jakby Mary trzeba było przypominać, jak ma na imię jej córka.
- Nic jej się nie stało, prawda?
Mary napięła wszystkie mięśnie i opatuliła się ciasno kołdrą. Może przyczyną było katolickie wychowanie, ale gdzieś w głębi duszy wciąż żywiła obawy, że ktoś odbierze jej córkę - jako karę za to, że była taką beznadziejną matką. Nastąpiła krótka przerwa. Potem Doris oznajmiła bezbarwnym głosem: - Myślę, że powinnaś przyjechać. Leży nieprzytomna na sofie. Mary sapnęła, jakby nagle uszło z niej powietrze.
61
- Jest pijana? - Na tym nie koniec. - Po chwili wahania Doris dodała: -Nie ma Emmy. Robert zabrał ją wczoraj wieczorem, gdy podrzucił Noelle. Ściślej mówiąc, gdy wywalił ją z samochodu -prychnęła. Mary zadrżała, jakby zostawiła na noc włączoną klimatyzację, a w pokoju było ciepło, wręcz duszno. Zapowiadał się następny upalny dzień. - Już jadę... tylko się ubiorę - powiedziała, stawiając stopy na podłodze i szukając po omacku kapci. Jeszcze panował mrok, ale wyraźnie zaczynał się dzień, choć znów nie będzie to dzień pełen obietnic, lecz seria niemiłych
S R
wydarzeń, nad którymi będzie musiała zapanować. - Jedź ostrożnie - upomniała Doris. - Wolałabym, żebyś nie spowodowała jakiegoś wypadku.
To chyba oczywiste - pomyślała Mary z dawną goryczą. -Czyż i bez tego nie przysporzyłam ci dość kłopotów? Chociaż od tego czasu minęło trzydzieści lat, Mary w rozmowie z matką wciąż czuła, że ma ogromny dług, którego nigdy nie uda jej się spłacić. - Nie martw się - obiecała ze znużeniem - nie pojadę ani o kilometr szybciej, niż można. Po co miałaby to robić? Burns Lake leżało o trzy godziny jazdy na północ i nawet gdyby pędziła jak wiatr, nim dojedzie na miejsce, Noelle pewnie się zbudzi. Pozostawało pytanie: Co dalej? Kac bez wątpienia będzie najmniejszym problemem córki. Mary wiedziała, że Noelle postanowiła rozstać się z Robertem, co z pewnością niczego nie
62
ułatwi. A jeśli zięć nie będzie chciał oddać Emmy? Mary poczuła, że ogarnia ją przerażenie. Chwiejnym krokiem dotarła do łazienki i odkręciła kurek,by wziąć prysznic. Wchodząc pod gorący strumień, czuła potworny chłód, którego nie była w stanie pokonać nawet ogromna ilość ciepłej wody. Prawdopodobnie Noelle wpakowała się w znacznie gorszą kabałę, niż można przypuszczać. Mary wydostała się na drogę I-87 i jechała miarowo przez dwie i pół godziny, aż dotarła do zjazdu na drogę numer 23. Dwadzieścia minut później skręciła w 145. Po chwili wjechała między łagodne wzgórza i zalane słońcem łąki, na których pasły się krowy i konie.
S R
Kolejne mijane miasteczka wyglądały dokładnie tak samo. Athens. South Cairo. Cairo. Cooksburg. Główne ulice wykładane kostką, domki, między którymi można było zobaczyć niegdyś wspaniałe wiktoriańskie rezydencje, białe kościółki ze strzelistymi wieżami, wzniesione pewnie według tego samego projektu. Nawet mieszkańcy mijanych miejscowości wyglądali tak samo: byli to mężczyźni i kobiety obojętni na modę, wędrujący do kościoła lub ulubionej restauracji. Na werandach domów starzy ludzie sączyli kawę. Gdy Mary przejeżdżała przez Preston Hollow, uśmiechnęła się na widok piegowatego chłopca, który łowił ryby pod drewnianym mostem w centrum miasta. Na stacji benzynowej na północ od Livingstonville, gdzie zatrzymała się, by napełnić bak, brzuchaty, siwowłosy mężczyzna w kombinezonie z długonogim kundlem skaczącym wokół nóg spytał, czy sprawdzić jej olej. Zaskoczona Mary zgodziła się, zapomniała, że
63
tydzień temu jej lexus był w stacji diagnostycznej. Wyrwawszy się z wielkiego miasta, gdzie ten rodzaj uprzejmości zginął wieki temu, zawsze potrzebowała dnia albo dwóch, by przyzwyczaić się, że w tej części świata czas - choć nie stoi w miejscu - posuwa się do przodu w zupełnie innym tempie. Owa świadomość dodawała otuchy, ale też nieco niepokoiła. To wolniejsze tempo jedynie podkreślało zmiany, jakie nastąpiły w samej Mary. Czuła, że gdyby spotkała na ulicy kilkunastoletnią córkę Doris Quinn, z trudem rozpoznałaby w niej siebie. Byłam wtedy taka młoda - pomyślała. Nadrabiała zaległości z niemowlęciem na rękach, podczas gdy jej koledzy i koleżanki myślami błądzili już po
S R
miasteczkach studenckich. Wstawała o świcie, by zająć się brudnymi po nocy pieluszkami, logarytmami, Longfellowem, wzorami molekularnymi i Melvillem. Co więcej, zawsze, zawsze miała przy sobie matkę.
Wydawało jej się, że powrót do domu jest dobrym rozwiązaniem, potem okazało się, że tylko zamieniła jedne kłopoty na drugie. „Trzeba było posłuchać Charliego" - szeptał głos wewnętrzny. Te słowa od lat wracały jak refren. Jej mąż w to wierzył, był przekonany, że gdyby postąpiła inaczej, ich małżeństwo mogłoby przetrwać. Charlie. Pomimo upływu lat każda myśl o nim powodowała żal. Wspomnienia, zamiast z czasem zblednąć, nabrały wyrazistości. Charlie w dniu ślubu w niedopasowanym garniturze, z uśmiechem, jakby wręczano mu jakąś nagrodę. Charlie, który tulił do piersi
64
kilkuminutowe niemowlę i nie zważał na to, że po policzkach płyną mu łzy. Najczęściej wracało jedno wspomnienie. Trudno powiedzieć, czy właśnie tej nocy została poczęta Noelle, ale Mary wierzyła, że tak. Skutkiem wyjątkowego wydarzenia musiało być coś tak zdumiewającego, jak ich córeczka. Mary przypomniała sobie ową ciepłą, wiosenną noc, bez trudu odnajdując w myślach ścieżkę, którą wydeptała, gdyż często przemierzała tę trasę. Widziała, jak biegnie boso na spotkanie z Charliem, pokonując skąpany w blasku księżyca brzeg strumienia. Serce tkwiło jej w gardle, gdyż doskonale wiedziała, co się stanie. To samo, co wydarzyło się wcześniej już dwukrotnie, raz
S R
w jej sypialni, gdy rodzina poszła do kościoła, i raz na tylnym siedzeniu samochodu Charliego. Jednak teraz było jakoś inaczej. Może z powodu księżyca, a może wyrazu twarzy Charliego: widać na niej było bezwarunkową miłość, którą Mary chciała zachować na zawsze - jak perfumy, które w każdej chwili można powąchać. On nigdy mnie nie skrzywdzi -pomyślała wówczas. - Niezależnie od tego, co się stanie, zawsze będę mogła na niego liczyć. Charlie wyjął z bagażnika stary koc i rozłożył go pod wierzbą płaczącą, która osłaniała ich jak namiot ze staroświeckiej, zielonej koronki. Blade światło przesączało się przez opadające gałązki i znaczyło piasek srebrnymi cętkami. Kiedy Charlie wziął Mary w ramiona, zadrżała. Jego pocałunki były gorące, a powietrze wypełniało pełne aprobaty kumkanie żab. Nie pamiętała, kiedy zdjęli z siebie ubrania; we wspomnieniach zawsze byli nadzy - Adam i Ewa przed chwilą ulepieni z gliny. Charlie, który wyglądał w świetle
65
księżyca jak długie, srebrne ostrze, pogłaskał ją, żeby usunąć gęsią skórkę z nagich, drżących kończyn. Mary wyciągnęła do niego ręce, chciała, by ukochany wiedział, że nie drży ze strachu. Chociaż wówczas jeszcze o tym nie wiedziała, wypełniało ją pożądanie. Nie ogień, który rozbłysnął na chwilę za pierwszym i drugim razem, ale jakiś dziwny niepokój. Charlie chyba to wyczuł, gdyż tym razem się nie spieszył. Całował ją, póki jej usta nie nabrzmiały, dopiero potem zsunął dłoń między nogi Mary. Dziewczyna wiedziała o orgazmie z książek, które czytywała nocami pod kołdrą, przy świetle latarki - w tym momencie przyszedł jej na myśl Kochanek lady Chatterley - orientowała się
S R
również, co się dzieje z chłopcami. Ale sama nigdy nie przeżyła orgazmu, chyba że coś takiego zdarzyło się bez jej wiedzy. Według kościoła katolickiego grzechem było nawet dotykanie się. Charlie dalej ją głaskał. Przy każdym jedwabistym muśnięciu jego palców ogień sięgał coraz wyżej. Mary złapała się na tym, że rozpaczliwie pragnie jego dotyku. Otworzyła usta. Przez obolałe gardło wciągnęła powietrze w płuca, pragnąc ostudzić zwiększający się żar. Prawie nie zauważyła, kiedy Charlie zaczął naciskać członkiem na jej udo. Przez chwilę cały wszechświat skurczył się do maleńkiego, rozpalonego punktu między jej nogami. Potem krzyknęła. W tym samym momencie Charlie wsunął się w nią. Wszystko rozmyło się jak obraz za szybą pędzącego samochodu, a ona... ona... o tak... bez wątpienia... o Boże... miała orgazm. Potem bez sił opadła na koc, bezwładna jak topielec wyciągnięty ze strumienia.
66
- Skąd... skąd wiedziałeś? - wy dukała. Charlie tulił ją tak mocno, że musiał chyba odbić na sobie jej nagie ciało. - Po prostu wiedziałem - szepnął. I to był cały Charlie. Po prostu wiedział. Zawsze wiedział, co jest dla niej dobre... chociaż Mary czasem go nie słuchała. Gdy droga widoczna przez przednią szybę rozmazała się, Mary otarła łzy. Z pewnością nie czuła niczego takiego do Simona. Nie dzieliła również podobnej namiętności z mężczyznami, w których się kochała w ciągu minionych lat. Wmawiała sobie, że pierwsza miłość jest zawsze najsłodsza - gdyby ci sami ludzie spotkali się na innym
S R
etapie życia, nie byłoby im już tak dobrze - wiedziała jednak, że to nieprawda. Charlie był inny. Wyjątkowy. Często zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby dawno temu w pewien zimowy dzień dokonała innego wyboru.
Och, miała zamiar wrócić - za dzień lub dwa - ale jakimś cudem dni zamieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Matka, chociaż chętnie odgrywała męczennicę, pilnowała dziecka, a Mary zdobywała zaliczenia, by zdać maturę. Kiedy dostała pierwszą pracę w Hollywood Dress Shop, wmawiała sobie, że robi to, ponieważ chce odłożyć trochę pieniędzy, by potem Charlie nie musiał zapracowywać się na śmierć. Wciąż się spotykali, przeważnie w weekendy, ale rzadko zostawali sami. Doris nie chciała zająć się dzieckiem, by mogli spędzić kilka godzin razem. Wystarczy, że cały czas urabia sobie ręce po łokcie - skarżyła się - zajmując się niemowlęciem i chorym mężem.
67
Mary nie miała siły na kłótnie. Czuła się zbyt zależna. Poza tym w przypadku matki zawsze za wszystko trzeba było płacić, a dziewczyna nie miała jak wyrównać rachunków. Więc siedzieli z Charliem w salonie, bawiąc się z dzieckiem, a Doris ani na chwilę nie spuszczała ich z oka, często wsuwając głowę przez drzwi, jakby szukała czegoś, co znalazło się nie na swoim miejscu. Najczęściej rozmawiali o Noelle. Że tak szybko rośnie, że już nauczyła się obracać na plecy, że wydaje dźwięki przypominające słowa. Charlie nigdy nie skarżył się na samotność. Nie musiał. Wszystko miał wypisane na twarzy: dumę, ból i tęsknotę. Mary wiedziała, że nie będzie błagał. Chciał, by sama za nim zatęskniła i wróciła z własnej woli.
S R
W końcu jednak zabrakło jej odwagi.
Mary doskonale pamiętała dzień, kiedy ktoś jej powiedział, że Charlie z kimś się spotyka. Sześć miesięcy po wprowadzeniu się Mary do rodziców zamieszkał w rozpadającym się wiktoriańskim domku, który zajmował z dwiema koleżankami i trzema kolegami. Początkowo nie łączyło go z Sally żadne romantyczne uczucie. Przynajmniej tak twierdził, a Mary mu wierzyła. W końcu to era Wodnika. Ludzie obu płci mieszkali ze sobą, a nawet sypiali w tym samym łóżku, nie zastanawiając się, do czego to może doprowadzić. Charlie jednak był samotny i nie miał nic do roboty. Oglądając się wstecz, Mary doszła do wniosku, że wcześniej czy później Charlie i Sally musieli zostać kochankami, jednak ten cios niemal ją załamał. Poczuła się tak, jakby drzwi, które przez cały czas czekały otwarte, nagle zamknęły się na zawsze.
68
Romans trwał niecały rok, ale nim dobiegł końca, Mary i Charlie byli po rozwodzie. Wiosną tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego trzeciego roku zmarł ojciec Mary. Później nikt już nie wspominał o jej wyprowadzce, założono, że zostanie. Prawdę mówiąc, Mary dręczyło wówczas niemiłe uczucie, że gdyby się wyprowadziła, okradłaby matkę z czegoś niezmiernie ważnego. Chociaż Doris często skarżyła się na dodatkowe zajęcia, to upadek moralny córki spowodował, że matka zyskała coś niemal tak cennego jak ukochana wnusia: krzyż, który musiała dźwigać. Mary tak bardzo pogrążyła się w myślach, że niewiele brakowało, a minęłaby zjazd na Burns Lake. Zerknąwszy w lusterko
S R
wsteczne i ciągnącą się za nią pustą drogę, ostro skręciła w prawo. Po zjechaniu na drogę numer trzydzieści niemal natychmiast ujrzała szachownicę poletek kukurydzy, poprzecinanych przez strumień, który wił się między nimi jak nierówny szew. Na horyzoncie ciągnęły się niewysokie, zielone wzgórza, nad nimi żeglowały obłoczki, porozrzucane po błękitnym niebie - nie dało się na nie patrzeć bez mrużenia oczu. Kilka minut później koła lexusa zadudniły na drewnianym moście, który łączył brzegi strumienia i prowadził do miasta. Niecały kilometr dalej, tam gdzie droga rozwidlała się jak wyciągnięte w błagalnym geście ramiona, znajdowało się niewielkie wzniesienie, a za nim Main Street. Dom - pomyślała - niezależnie od tego, co oznacza. Opuściła szybę. Nie tyle zależało jej na podmuchu wiatru, ile chciała wpuścić zapachy i dźwięki nieodłącznie związane z Burns Lake. Zapach świeżo skoszonej trawy i łaskoczącą w nosie woń
69
lucerny, brzęczenie owadów i przyjazny pomruk zraszaczy. Gdy mijała z lewej Flower Mill, poczuła róże powiązane konopnymi sznurkami i stojące wzdłuż cieplarni jak rządek urodzinowych świec. Wyłożona sianem furgonetka z farmy pięła się pod górę, rozrzucając za sobą kawałki słomy. Gdy Mary wjechała na Main Street, powitał ją znajomy widok: osiemdziesięcioletni Elmer Driscoll w mundurze z czasów drugiej wojny światowej stał na trawniku domu spokojnej starości Golden Meadow i salutował. Słońce wzniosło się nad czubki drzew i przewyższającą pozostałe budynki mosiężną iglicę St Vincent's, lśniącą, jakby ostatnio ktoś ją odnawiał. Powoli Mary minęła American Legion Hall z
S R
dumnie powiewającą flagą i pamiętającą wojnę secesyjną armatą, która od pokoleń służyła dzieciakom jako wierzchowiec. Po obu stronach przysadziste, ceglane budynki pyszniły się w migotliwym, porannym słońcu. Na placu stał brązowy posąg ogrodnika, Luthera Burbanka, ojca ziemniaków Burbank, które od dziesięcioleci stanowiły główny artykuł produkowany w tym regionie. Mężczyzna spoglądał poważnie na przechodniów. Jego włosy i brodę znaczyły białe smugi odchodów ptactwa, które porobiło sobie gniazda na drzewach nad pomnikiem. Plac zabaw w parku o tej porze był pusty. Mary z niepokojem pomyślała o wnuczce. Powodem jej rzadkich wizyt w Burns Lake była głównie Emma. Dziewczynka najbardziej lubiła drewnianą fortecę ze zjeżdżalniami i oponami do huśtania. Ilekroć Mary próbowała skierować wnuczkę na to, co Emma z pogardą nazywała
70
„zjeżdżalniami dla niemowląt", mała pokazywała największe z nich i powtarzała: „Chcę iść tam, babciu". Mary poczuła ucisk w piersi... jakby i ją spotkało jakieś nieszczęście. Jak powinna postąpić wobec Noelle? Terapeuta z Hazelden ostrzegał przed ingerencją, podkreślając, że alkoholicy sami muszą ponieść konsekwencje swojego postępowania - jest to jedyna szansa zerwania z nałogiem. Tylko czy to oznacza, że należy stać z boku w czasie, kiedy dziecko popełnia powolne samobójstwo? Z westchnieniem skręciła w Bridge Road i wjechała w smugę cienia, rzucaną przez estakadę, którą biegły tory kolejowe. Dlaczego macierzyństwo musi być tak cholernie skomplikowane? Nie chodziło
S R
tylko o obecną trudną sytuację. Cała ich historia była długa i burzliwa. Prawdopodobnie wszystko zaczęło się, gdy Noelle była maleńkim dzieckiem, a Doris spełniała rolę matki. Albo po przeprowadzce do Nowego Jorku, kiedy Noelle miała dziesięć lat? Dziewczynka nie była zadowolona ze zmiany miejsca zamieszkania. Niezależnie od wszystkiego, nigdy nie mogły powiedzieć, że są sobie bliskie. Owszem, zgadzały się ze sobą. Ale bliskość? Nie, nigdy. Mary skręciła w lewo, w Larkspur Lane, gdzie nawet teraz, na początku lipca, lato nieźle dawało się we znaki. Drzewa tworzyły nad głową zielony baldachim. Goździki i niecierpki wylewały się na chodniki i przejścia. Powoje pięły się po poręczach werand, na które wyciągnięto sofy i fotele, by wykorzystać nawet najlżejszy podmuch wiatru. W powietrzu słychać było szum spryskiwaczy. W ogrodzie Inklepaughów zapowiadał się dobry zbiór groszku cukrowego i
71
fasolki. W sierpniu najbliższa sąsiadka Doris spędzi wiele czasu na robieniu przetworów. Przysadzisty dom matki wyglądał tak samo jak podczas ostatniej wizyty, tylko wtedy drzewa były nagie, a trawnik brązowy i upstrzony łatami śniegu. Teraz klony i wiązy rzucały migotliwy cień na dorodną trawę; zakwitały róże; wszystko wyglądało jak na ilustracji Normana Rockwella. Tylko patrzeć, jak siwowłosa babcia wyjdzie na werandę ze świeżo upieczonym plackiem. Gdy Mary wjechała na podjazd, nikt jednak nie wybiegł jej na powitanie. Wysiadła z lexusa i przeciągnęła się, by rozprostować kości, dopiero potem ruszyła przez wciąż wilgotny trawnik. Gdy
S R
wchodziła po skrzypiących schodach na werandę, zaskoczyła ją niezwykła cisza. O tej porze, czyli parę minut po dziesiątej, powinno być słychać przytłumione dźwięki życia wewnątrz domu. Syczenie rur i szum wody, pomruk radia włączonego na WMYY. Zadzwoniła do drzwi i z sercem w gardle czekała na pojawienie się matki. Mary zawsze tak samo reagowała na widok tego domu. Ilekroć po długiej nieobecności stawała na progu, miotały nią sprzeczne uczucia: tęsknota i rozpacz. Nic się nie zmieniało; za każdym razem czuła się tak, jakby wyruszała w podróż, z której nie ma odwrotu. Usłyszała kroki, potem zgrzyt zamka. W ciężkich, dębowych drzwiach pojawiła się starsza kobieta. Zerknęła na gościa. Mary z trudem poznała matkę. Doris w turkusowych spodniach i dobranej kolorystycznie bluzeczce w kwiatki wyglądała tak, jakby przed chwilą wysiadła z autobusu wycieczkowego, podwożącego grupę podobnie
72
ubranych starszych osób pod Akropol albo Old Faithful. Oślepiona przez słońce, zamrugała powiekami i wbiła wzrok w Mary, jakby próbowała się zorientować, kto to taki. - Cześć, mamusiu. Mary pochyliła się, by pocałować matkę w wysuszony policzek, delikatnie pachnący talkiem... i czymś jeszcze, jakimś słabym, ale niemiłym lekarstwem. Mary przeżyła szok, widząc, jak bardzo matka postarzała się w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Rude włosy Doris całkiem posiwiały, choroba spowodowała wychudzenie, a przez skórę twarzy niemal prześwitywały kości. Tylko oczy pozostały takie jak dawniej,
S R
bystre i błękitne jak iskierki wzniecane przy tarciu krzemienia. - Szybko przyjechałaś - zauważyła matka, odsuwając się na bok, by wpuścić Mary do środka.
- Na szczęście nie było wielkiego ruchu. - Mary obniżyła głos. Obudziła się już?
- Przed chwilą. Jest teraz na piętrze i próbuje dodzwonić się do Roberta.
Na twarzy matki na moment pojawiło się zmartwienie, potem wrócił dobrze znany wyraz: stoicki spokój zmieszany z lekką pogardą. Ciężkim krokiem osoby chorej Doris poprowadziła córkę korytarzem. Buty na gumowej podeszwie popiskiwały na starych, pociemniałych deskach podłogowych. Mary podążała za matką ze ściśniętym żołądkiem. Zerknąwszy w głąb zaciemnionego salonu, nabrała pewności, że Noelle rzeczywiście spędziła tu noc - ława stała z boku, a na jednym końcu obitej brokatem sofy leżał zwinięty koc.
73
W kuchni Doris zdjęła z suszarki kubek. - Pewnie chętnie napijesz się kawy - powiedziała. - W lodówce jest mleko. Obsłuż się. - Dzięki, wolę czarną. Od zawsze prowadziły tę grę: matka udawała, że nie wie, iż Mary pija czarną kawę, a ona zachowywała się, jakby uważała, że Doris jedynie o tym zapomniała. Patrzyła, jak matka napełnia kubek. Kuchnia była schludna jak zwykle, zielone linoleum w cętki i beżowa lada z formiki lśniły czystością. Nawet talerze pamiątkowe na półce nad stołem wyglądały na świeżo umyte. Noelle musiała dołożyć wszelkich starań, wiedząc,
S R
jak dużą wagę babcia przywiązuje do porządku. Mary poczuła nieuzasadnioną zazdrość.
Usiadła przy stole obok okna. Wyjrzała na podwórko, gdzie z grubej gałęzi lipy zwisała zrobiona z opony huśtawka. Jej cień tworzył owal na wytartej trawie. Nic się nie zmienia - pomyślała Mary. Choćby za chwilę cały świat miał legnąć w gruzach, matka krzątała się po kuchni tak samo jak w każdy z tysięcy poranków: wytarła piecyk, na który kapnęło kilka kropli kawy, starannie spłukała gąbkę, a potem wetknęła palec w doniczkę z fiołkiem afrykańskim, by sprawdzić, czy nie trzeba go podlać. Mary nagle poczuła się tak, jakby jej przeszłość była czymś namacalnym, książką, którą można otworzyć na dowolnej stronie, opasłym tomiskiem, w którym spisano historię jej życia, z góry wszystko przewidując i nie dopuszczając możliwości żadnych zmian. Musiało być to widać na jej twarzy, ponieważ idąc do stołu, Doris
74
przystanęła z kubkiem parującej kawy w dłoni i zerknęła na córkę z ciekawością. - Jesteś głodna? Zrobię ci jajecznicę. Jak mogłabym w takiej chwili jeść? - pomyślała Mary. Miała ochotę krzyczeć, ale powiedziała tylko: - Nie, dziękuję. Później, jak zgłodnieję, zrobię sobie kanapkę. Nagle Mary usłyszała nad głową skrzypienie desek podłogowych, zamarła w bezruchu z kubkiem w połowie drogi do ust. Niskim, pełnym napięcia głosem spytała: - Mówiła, co wydarzyło się wczoraj wieczorem? Doris potrząsnęła głową.
S R
- Nie, spytała tylko o Emmę. Gdy powiedziałam, że Robert zabrał dziecko, zbladła jak ściana i pobiegła na piętro, żeby do niego zatelefonować.
Doris ostrożnie usiadła na krześle naprzeciwko Mary. Słońce wpadło przez bawełniane zasłonki w kratkę, oświetlając złoty krucyfiks zawieszony na najwyższym guziku bluzki. Wydawał się mrugać porozumiewawczo, przypominając Mary, że minęło wiele lat, odkąd po raz ostatni była w kościele. Nagle poczuła się tak, jakby odmawiała modlitwę, klęcząc na kolanach i błagając Boga, by rozwiązał wszystkie obecne problemy. Mary westchnęła i ujęła kubek w obie dłonie. - Powiedziała mu... że chce odejść? Doris przytaknęła. - Wczoraj wieczorem mieli zjeść wspólnie kolację i uzgodnić, co będzie najlepsze dla Emmy. - Zacisnęła usta. - Ostrzegałam ją, żeby nie szła. Czułam, że to się źle skończy. I miałam rację.
75
Mary poczuła irytację. To się najbardziej liczyło, czyż nie? Matka zawsze miała rację. A przecież Doris nie była jedyną osobą nieprzychylnie nastawioną do Roberta. Mary przypomniała sobie, jak się przeraziła, gdy prawie dziewięć lat temu Noelle oznajmiła, że jest zaręczona... z dawnym chłopakiem Corinne. Z mężczyzną, który mógłby być jej ojcem. Z człowiekiem, który, zdaniem Mary, popchnął jej przyjaciółkę do samobójstwa. Zaszokowana, powiedziała wówczas coś, co Noelle wybaczyła jej dopiero po latach. - Chyba nie mówisz poważnie! - wybuchnęła, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. - Ten człowiek to potwór.
S R
Zniszczy cię, tak jak zniszczył Corinne.
Jej słowa przypominały kubeł zimnej wody wylanej na głowę zakochanej po uszy córki. Różowy rumieniec zniknął z policzków Noelle, a jej oczy błysnęły nienaturalnym światłem w szarej jak popiół twarzy.
- O ile dobrze pamiętam, nie prosiłam cię o radę - powiedziała chłodno. - Od dawna wiem, że nie warto cię o nic prosić. Mary poczuła ból w sercu na myśl, że od początku miała rację. W przeciwieństwie do Doris dałaby wszystko, żeby być w błędzie. Od dawna widziała, że Noelle jest nieszczęśliwa, a gdy ostatnio córka zaczęła jej się zwierzać, nakłaniała ją do... - Nie pozwolił mi nawet z nią porozmawiać. Mary odwróciła się na krześle. Noelle, blada jak ściana, z ciemnymi kręgami pod ogromnymi, szaroniebieskimi oczyma stała boso w drzwiach. Kędzierzawe, czarne włosy opadały w nieładzie na
76
ramiona. Wciąż miała na sobie sukienkę, którą włożyła poprzedniego wieczoru, ale błękitny jedwab był potwornie wymięty. Spojrzała na Mary, jakby tylko trochę była zaskoczona, widząc, że matka, która mieszka około dwustu kilometrów stąd, siedzi w kuchni przy stole i popija z babcią kawę. Mary chciała poderwać się z krzesła i objąć córkę, ale coś na twarzy Noelle ostrzegło ją, by tego nie robić. - Och, kochanie! - zawołała cicho, z wyraźnym niepokojem w głosie. - On twierdzi - ciągnęła Noelle jak w transie - że nie zasługuję na Emmę, że lepiej jej będzie z nim.
S R
Gdy w pełni pojęła znaczenie wypowiedzianych przez siebie słów, opadła bezwładnie na krzesło obok Mary.
- Powiedział, że wczoraj wieczorem byłam pijana - szepnęła zachrypniętym głosem.
- A byłaś? - wydukała Mary.
Noelle zerknęła na nią i powiedziała z wyraźną pogardą: - Uwierzysz mi, jeśli powiem, że nie? - Oczywiście. Na twarzy Noelle pojawiło się zażenowanie. - Właściwie nie wiem, co się stało. Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Potem pamiętam tylko, że upadłam na podłogę. - Przetarła twarz drżącą ręką. - Nie mam pewności, sądzę jednak, że Robert wsypał mi coś do pepsi. Mary nie wątpiła, że zięć jest zdolny do wszystkiego. Niemniej taki pomysł bardziej pasował do opery mydlanej. W zalanej słońcem
77
kuchni z fiołkami afrykańskimi na parapecie i słoikami na ciasteczka na ladzie, obok pojemnika na chleb, zakrawał na absurd. Jednocześnie Mary doskonale zdawała sobie sprawę, jak dużo zależy od jej odpowiedzi. - To do niego podobne - przyznała. - Jak się teraz czujesz? - Jakby ktoś zdzielił mnie po głowie kijem baseballowym jęknęła Noelle. - Dam ci kawy. Mary zaczęła się podnosić, ale Noelle z prędkością błyskawicy chwyciła matkę za nadgarstek. Jednak to udręczone oczy dziewczyny zatrzymały Mary na miejscu.
S R
- Zdaję sobie sprawę, jak to wygląda, ale musicie mi uwierzyć. Noelle zacisnęła palce, zagłębiając je w ciele Mary. -Robert chce, żeby wszyscy myśleli, że byłam pijana. To część jego planu. - Myślałaś o policji? Może należałoby do nich zadzwonić? Niemniej już wypowiadając te słowa, Mary miała poważne wątpliwości. Szeryf, Wade Jewett, był starym kumplem Roberta. - Groziłam mu tym. - Noelle puściła nadgarstek Mary i usiadła, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Robert po prostu roześmiał mi się w nos i powiedział, żebym zadzwoniła do jego adwokata. Twierdzi, że udało mu się załatwić prewencyjne pozbawienie mnie praw rodzicielskich. Doris wyprostowała się na krześle. - Na Boga, to byłoby straszne świństwo... - Myślisz, że mówi prawdę? - przerwała Mary.
78
- Ani przez chwilę w to nie wątpię. Robert wszystko z góry zaplanował. Zastawił pułapkę. A ja... ja wpakowałam się w nią z otwartymi oczami. Noelle przygarbiła się i ukryła twarz w dłoniach. Kiedy uniosła głowę, miała policzki mokre od łez. - Potrzebny ci obrońca - oznajmiła Mary. Noelle zrobiła ponurą minę. - Wszyscy prawnicy, których znam, pracują dla Roberta. Zacisnęła zęby na dolnej wardze, zmarszczyła czoło ze złości, wściekła nie na Roberta, lecz z powodu własnej naiwności. Nagle Mary przypomniała sobie starą przyjaciółkę, Lacey
S R
Buxton. Straciły kontakt, słyszała jednak, że Lacey wróciła do miasta i rozpoczęła praktykę adwokacką.
- Znam kogoś, kto może zdoła ci pomóc — szepnęła nieśmiało. Kobietę, z którą chodziłam do szkoły. - Mówiła z ociąganiem, jakby nie chciała wzbudzać fałszywych nadziei. - Miejmy nadzieję, że znajdziemy jej numer w książce telefonicznej. - Sprawdzę.
Doris wstała, szurając nogami, podeszła do telefonu i wyjęła z szuflady książkę telefoniczną cieńszą niż notes Mary z adresami. - Szukaj pod Buxton - poleciła Mary. - Lacey Buxton. Doris gwałtownie uniosła głowę i zacisnęła usta z dezaprobatą. - No cóż, jeśli to właśnie z nią wiążesz nadzieje, lepiej od razu zadzwońmy do przedsiębiorcy pogrzebowego. - Co masz przeciwko Lacey? - dopytywała się Mary. - Mówisz, jakbyś nie wiedziała - prychnęła matka.
79
W głowie Mary zadźwięczał dzwonek alarmowy jak pękająca, zbyt napięta struna. - Chodzi ci o to - warknęła ze złością - że mniej więcej trzydzieści lat temu przyłapano nagą Lacey Buxton z przyjacielem jej ojca? Mamo, czy w obecnej sytuacji tamta stara historia naprawdę ma jakieś znaczenie? Doris tak mocno zacisnęła wargi, że aż zaczęły drżeć. Mary napięła wszystkie mięśnie, pewna, że racja leży po jej stronie, ale nagle twarz matki złagodniała i pojawiło się na niej potworne znużenie. - Myślę, że nie - poddała się cicho.
S R
Mary wymieniła z córką spojrzenia. W tym momencie stanowiły jedność. Te dwie kobiety dorastały w tym samym domu, waląc głową w ścianę ograniczonych przekonań i uprzedzeń. Noelle bardzo szanowała babcię, ale na pewno nie było jej łatwo. W Mary odezwał się tak mocny instynkt macierzyński, że ugięły się pod nią kolana. Gdy przed laty jej dziecku groziło niebezpieczeństwo, była zbyt przerażona i niedoświadczona, by postąpić inaczej, dlatego pozwoliła matce przejąć dowodzenie. Teraz wiedziała dokładnie, co ma robić. - Ubierz się, a my tymczasem zadzwonimy, dobrze? zaproponowała. - Jeśli Lacey jest w domu i zechce się z nami spotkać, pojadę z tobą. Na pewno wszystkie poczujemy się lepiej, gdy będziesz wiedziała, na czym stoisz.
80
3 W samochodzie Noelle patrzyła, jak Mary szuka w torebce kluczyków. Powinnam jej podziękować - pomyślała. - Przede wszystkim za to, że przyjechała, że zadała sobie tyle trudu. Coś jednak powstrzymywało Noelle. Nie wiadomo czemu od dziecka dręczyło ją uczucie, że pozbawia matkę czegoś cennego, czegoś, czego lepiej nie wydobywać na światło dzienne, bo może się rozsypać. Wyciągnęła więc jedynie rękę i dotknęła ramienia Mary. - Nie musisz tego robić. - Jej słowa zabrzmiały bardziej szorstko,
S R
niż chciała, dlatego szybko dodała: - To znaczy, jestem ci wdzięczna, ale nie oczekuję...
- Bzdura. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by zostawić cię samą. Poza tym z pewnością nie pokonałam tylu kilometrów, by siedzieć z założonymi rękoma - zapewniła Mary energicznie. Gdy jechały Cardinal Street, panowało między nimi pełne napięcia milczenie. Jesteśmy jak dwa kawałki rozbitego naczynia pomyślała Noelle. - Zawsze ścieramy się ze sobą w bezsensownej próbie dopasowania się. Może zbyt słabo się staramy? Albo zbyt mocno? Tak czy inaczej, między nimi nigdy nie będzie tak, jak między nią i Emmą... Noelle wyobraziła sobie, jak córeczka budzi się w domu przy Ramsey Terrace. Zaskoczona, krzyczy z przerażenia. Co powie jej Robert? Że mamusia jest chora? Taka odpowiedź przynajmniej nie byłaby kłamstwem. Noelle czuła się okropnie: wywracało jej się w
81
żołądku, pulsowało w głowie. Ale przeszłaby boso po rozbitym szkle, byle odzyskać Emmę. Modliła się, by znajoma matki, adwokatka, potrafiła jakoś pomóc. Lacey Buxton mieszkała po przeciwnej stronie miasta, przy Egremont Drive, około półtora kilometra od Ramsey Terrace. Gdy zaczęły się piąć długą, krętą drogą prowadzącą obok St Vincent's i domu pogrzebowego Fin & Feather, Noelle pomyślała: A jeśli niczego nie będzie mogła zrobić? Co wtedy? Przez moment zastanawiała się, czy Robert przez przypadek nie mówi prawdy. W początkowym okresie ich małżeństwa bardzo często budziła się, nie mogąc sobie przypomnieć wydarzeń poprzedniego
S R
wieczoru. Ogarniała ją wtedy panika, po której następowała niemiła fala wstydu i wzajemnych oskarżeń.
Nie, przecież pamiętałabym, że wypiłam pierwszego drinka tłumaczyła sobie po chwili. Dlatego po wstaniu dążyła tylko do tego, żeby dobrać się mężowi do skóry.
Robert prowadzi paskudną grę - pomyślała. - Próbuje wmówić mi, że jestem szalona.
Noelle ponownie zdała sobie sprawę, kogo ma za przeciwnika. Wówczas ogarnęła ją rozpacz. Czekała ją walka z Goliatem, tymczasem nie miała nawet procy. Jak może liczyć na wygraną? Mary z niepokojem zerknęła na córkę. - Chcesz, żebym zjechała na pobocze? Nie najlepiej wyglądasz. - Nic mi nie będzie. Po prostu przydałoby mi się trochę powietrza.
82
Opuściła szybę. Nie czuła się zbyt dobrze, ale czy wyjaśnienia coś by dały? Przecież matka i tak by nie zrozumiała. Noelle była pewna, że Mary nigdy w taki sposób nie niepokoiła się o nią. Chłodny wietrzyk na twarzy pomógł w pokonaniu nudności. Niestety, panika nie ustępowała. A jeśli nie wystarczy zatrudnić prawnika? Jeśli nie uda się odebrać Emmy dzisiaj... czy jutro? Nawet nie chciała o tym myśleć. - Lacey na pewno ci się spodoba. - Głos matki docierał z bardzo daleka. - Nie widziałam jej od szkoły średniej, ale już wtedy wiedziała, czego chce, i nikim się nie przejmowała. Nawet gdy uznano ją w miasteczku za wszetecznicę.
S R
- Naprawdę została uwiedziona przez przyjaciela rodziny? Mary zachichotała.
- Zaklinała się, że był to w równym stopniu jej pomysł, jak jego, sądzę jednak, że powiedziała tak, pragnąc bardziej zaszokować ojca. Zwolniła, przejeżdżając obok zamkniętego na weekend przedszkola Clover Patch. - Jak pamiętam, pan Buxton nie należał do ludzi, którzy umieliby zrozumieć i wybaczyć. Toteż Lacey została wysłana do ciotki i wuja w Buffalo. Od tej pory jej nie widziałam, ale gdy usłyszałam, że została prawniczką, wcale mnie to nie zdziwiło. - Mam nadzieję, że zechce się zająć moją sprawą. - Noelle ostrożnie zerknęła na matkę. - Wierzysz mi, prawda? Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór? Pięły się w górę Chatham Hill, minęły Brass Lantern i Ferris Realty. Mary zerknęła na córkę.
83
- Jeśli mam być szczera - powiedziała zdecydowanie - muszę przyznać, że początkowo miałam wątpliwości. Ale już ich nie mam. Noelle poczuła ogromną ulgę. Dotychczas jej jedynym sprzymierzeńcem była babcia, teraz zyskała następnego. Przy odrobinie szczęścia wkrótce będzie miała trzeciego. Z myślą o nim sięgnęła po torebkę. Zjadła rano coś słodkiego, ale zapomniała się uczesać. Jeśli nie będzie odpowiednio wyglądać, Lacey pomyśli, że ma do czynienia z wariatką. Matka, jak zawsze, prezentowała się wspaniale. Miała na sobie kremowe spodnie, brzoskwiniową bluzkę i dobrany kolorystycznie sweter, który zawiązała luźno na ramionach. Noelle nastawiła się na
S R
nieuniknione porównanie. Znajomi zawsze mówili, że ona i matka bardziej przypominają siostry, jednak naprawdę uważali, że Mary jest ładniejsza i bardziej elegancka.
- Zastanawiam się, co pomyśleli goście wczoraj wieczorem w restauracji.
Noelle otworzyła puderniczkę i przejrzała się w lusterku. Miała podpuchnięte i podkrążone oczy.
- Prawdę mówiąc, guzik mnie to obchodzi, ale gdyby doszło do rozprawy... - Jestem pewna, że Robert również o tym pomyślał - zauważyła oschle Mary. - Kiedyś ostrzegałaś mnie, że wychodząc za niego za mąż, popełniam największy błąd w moim życiu. - Bardzo chciałabym się mylić.
84
- Niestety, miałaś rację. Mimo to nie wyobrażałam sobie, że posunie się tak daleko. Że posłuży się kłamstwem. Noelle zamknęła puderniczkę i wsunęła ją z powrotem do torebki. - Przypuśćmy, że wcale nie musiał kłamać. Może sędzia był mu winien przysługę. Noelle z szacunkiem spojrzała na matkę. Mary czasami zachowywała się tak, jakby nigdy nie mieszkała w małym miasteczku i nie wychowywała się w tej dziurze, widać jednak całkiem nieźle orientowała się w sytuacji. - W Burns Lake każdy jest mu winien jakąś przysługę. -Noelle
S R
tak się do tego przyzwyczaiła, że identycznym tonem wyraziłaby komentarz na temat koloru nieba. - Nie tylko podwykonawcy, którzy chcą dla niego pracować. Robert obniża czynsze. Pożycza pieniądze. Dzięki niemu ludzie nawet wygrywają w wyborach. Nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby się okazało, iż sędzia także w jakiś sposób siedzi u mojego męża w kieszeni. Opadła na siedzenie, przytłoczona myślami o trudnościach, z jakimi będzie musiała się zmierzyć. - Zobaczymy, co będzie miała do powiedzenia Lacey. Mary podjechała przed skromny domek, pomalowany na ciemno i otoczony zielenią. Okiennice zaczynały się złuszczać, a stary datsun na podjeździe na pewno miał za sobą wiele kilometrów. Jeśli Lacey zrobiła jako prawniczka wspaniałą karierę, z pewnością nie było tego widać. Noelle poczuła zaniepokojenie, gdy wędrując ścieżką,
85
dostrzegła zaniedbany trawnik i nie-przystrzyżony żywopłot z ognika szkarłatnego. Zakręciło jej się w głowie, a kiedy matka ujęła ją za łokieć, z wdzięcznością wsparła się na podanym ramieniu. Jak alkoholik mający kaca - pomyślała Noelle. Chociaż zdarzało jej się to dawno temu, wciąż pamiętała poranki, które musiała przebrnąć, chociaż jej głowę wypełniały nasączone benzyną szmaty, w każdej chwili gotowe zająć się ogniem. Na to wspomnienie wyprostowała się i odsunęła od matki. Mary, błędnie interpretując gest córki, zerknęła na nią lekko urażona. Radź sobie sama, oszczędź matce bólu - pomyślała Noelle. Ile
S R
razy jako dziecko musiała radzić sobie sama? Co dziwne, wcale nie myślała wówczas o oszczędzaniu matce bólu; gdzieś w głębi duszy uważała, że to tylko głupi przesąd. Raczej próbowała uchronić łączącą je delikatną więź. Rzadko widywała matkę, a gdy Mary raz na jakiś czas pojawiała się w domu, nigdy nie miała czasu dla córki. Noelle nie chciała, by Emma dorastała w takich warunkach. By żyła od jednej cudownej chwili do następnej, czekając na wymarzony dzień, kiedy wreszcie na zawsze będą mogły zostać razem. Poza tym, co będę robiła bez Emmy? - pomyślała. - To jedyna bliska mi istota, jeśli nie liczyć babci. Przy drzwiach leżała postrzępiona wycieraczka, a na końcu werandy poustawiane były kartony. Noelle z niepokojem odwróciła się do Mary. - Jak rozmawiała z tobą przez telefon?
86
- Jakbym wyciągnęła ją z łóżka. Co więcej, jestem niemal pewna, że nie była sama. - Mary uśmiechnęła się krzywo. -Sądzę, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Kobieta, która otworzyła drzwi, nie wyglądała tak, jak spodziewała się Noelle. Zamiast blondynki o wydatnym biuście i w obszernym jedwabnym szlafroku, jednym słowem gorszej wersji Mae West, pojawiła się drobniutka, piegowata brunetka z krótkimi, poprzetykanymi siwizną włosami i brązowymi oczami, wokół których przy każdym uśmiechu pojawiały się kurze łapki. Miała na sobie dżinsy i granatowy podkoszulek w paski, dzięki czemu bardziej przypominała członkinię komitetu rodzicielskiego niż sławną
S R
adwokatkę, specjalizującą się w sprawach rozwodowych. - Cześć! Wejdźcie. - Uniosła głowę, spojrzała w dal i głośno gwizdnęła. - Samantho! Chodź do domu! Zostaw w spokoju tego biednego starego kota!
Głos wydobywający się z drobnego ciała gospodyni zaskoczył Noelle - przypominał ryk dokera.
Do domu przed nimi wpadła ogromna, kudłata bestia. Gdy Lacey prowadziła gości do zagraconego salonu, pies wskoczył na sofę, nie przejmując się zabłoconymi łapami ani całą resztą. Wyglądało na to, że Lacey nie zwraca na to uwagi. Była zbyt zajęta przyglądaniem się Mary. - Nic nie mów... osiągnęłaś oszałamiający sukces? Mary wywróciła oczami. - Dziękuję za komplement. Zwłaszcza że jako jedyna z naszej klasy zdawałam maturę o rok później i miałam naciągane oceny.
87
Skłonna do żartów prawniczka wybuchnęła śmiechem. Potem odwróciła się do Noelle. - A pani jest zapewne córką Mary. Boże, aż trudno mi uwierzyć. Pamiętam panią jako maleńkie niemowlę. Wyciągnęła rękę, nie wspominając, że matka i córka wyglądają jak siostry.-Punkt dla Lacey. Następny zdobyła za pewny uścisk dłoni. - Dziękuję, że zgodziła się pani od razu ze mną spotkać. Lacey uśmiechnęła się do niej smutno. - Przykro mi, że nastąpiło to w tak niemiłych okolicznościach. Za minutę o tym porozmawiamy. Usiądźcie, jeśli znajdziecie miejsce.
S R
Co zrobić wam do picia? Kawę, herbatę? Przykro mi, ale to chyba wszystko, co mam. Wprowadziłam się dokładnie tydzień temu, co zresztą widać. Nie zdążyłam jeszcze pozałatwiać wielu spraw. Noelle miała ochotę krzyknąć: „Czy pani zwariowała? Moja córka jest przetrzymywana jako zakładniczka. Nie przyszłam tu na towarzyską pogawędkę!".
- Chętnie napiję się herbaty - powiedziała, zdobywając się na uśmiech. - A ja poproszę o kawę-wtrąciła Mary. Chwilę później z kuchni dobiegł donośny krzyk. - Słyszałam, Mary, że masz w dużym, złym mieście własną agencję reklamową. Jesteś ciekawa, co u mnie? Spędziłam dwadzieścia osiem lat w Cincinnati - nie pytaj, to długa historia wciąż jednak czuję się jak dziewczyna z małego miasteczka. Gdy
88
umarła mama, zostawiając mi dom, uznałam, że widać los chce, żebym wróciła i zaczęła wszystko od nowa. - Przykro mi z powodu twojej mamy - powiedziała Mary, gdy Lacey pojawiła się kilka minut później, niosąc lekko pogniecioną metalową tacę z trzema parującymi kubkami. - A co z ojcem? Wciąż żyje? - To zależy, co uznamy za życie. Przebywa w domu starców i przeważnie nie wie, co się wokół niego dzieje. - Pomimo złych stosunków Lacey wyglądała na szczerze zrozpaczoną. - A jak trzymają się twoi staruszkowie? - Tata zmarł, gdy Noelle była maleńka - odparła Mary. -Mama wciąż nieźle sobie radzi.
S R
Nie wspomniała o chorobie babci. Noelle zastanawiała się, czy Mary zdaje sobie sprawę z faktycznego stanu Doris. Lacey wysunęła przed siebie maleńką jak u dziecka stopę i odepchnęła kundla na bok, żeby zrobić sobie miejsce na sofie. Usiadła na zniszczonej poduszce, pokrytej warstwą psich kudłów, wychyliła się do przodu, oparła łokcie na kolanach i ze szczerym zainteresowaniem przyjrzała się Noelle. - W porządku, przejdźmy zatem do sprawy. Wiem, że nie przyjechała tu pani, by wysłuchiwać pogawędki dawnych koleżanek z klasy, proszę zatem wziąć głęboki wdech i opowiedzieć mi wszystko od początku. W jej głosie było tyle ciepła i współczucia, a jednocześnie fachowej pewności siebie, że Noelle z trudem powstrzymała łzy.
89
- Chodzi o moją pięcioletnią córeczkę. Ma na imię Emma. -Z trudem przełknęła ślinę. - Mój mąż i ja... rozstaliśmy się kilka tygodni temu. Myślałam, że dogadamy się jak cywilizowani ludzie. Niestety, wczoraj wieczorem Robert zabrał małą, gdy... gdy spałam. Noelle nie chciała na razie ujawniać wszystkich szczegółów. Jej opowieść brzmiałaby zbyt dziwacznie. Przez chwilę czekała, czy Lacey podejmie temat, czy nie. - Twierdzi, że ma wyrok sądowy, przyznający mu tymczasową opiekę nad dzieckiem. Nie wiedziałam, że sędzia może podjąć taką decyzję bez udziału obojga rodziców. Lacey kiwnęła głową zamyślona.
S R
- Zdarzają się takie przypadki. Postępuje się w ten sposób tylko w wyjątkowych okolicznościach, gdy dziecku grozi poważne niebezpieczeństwo. Noelle zesztywniała.
- Jestem dobrą matką, proszę pani. Nigdy nie skrzywdziłabym dziecka.
- Mów do mnie „Lacey", dobrze? - Uśmiechnęła się zachęcająco. - Posłuchaj, będę z tobą szczera. Nie znam cię zbyt dobrze, ale pamiętam twojego męża z czasów, kiedy chodziliśmy razem do szkoły. - Wymieniły z Mary porozumiewawcze spojrzenia. Już wtedy uwielbiał stawiać na swoim. - Pozostaje pytanie: Czy jesteś w stanie mi pomóc? Noelle wciągnęła powietrze w płuca. Co będzie, jeśli Lacey odmówi? Do kogo się wtedy zwróci? Zerknęła na nierozpakowane pudła i porozrzucane wszędzie książki. Doszła do wniosku, że każdy, kto ją
90
zna, po wejściu tutaj uznałby, iż to Noelle prowadzi bardziej uporządkowane życie, ponieważ u niej w domu zawsze panuje wyjątkowy porządek. A jednak czekała z przyspieszonym biciem serca i pełna nadziei, że mieszkająca w tym bałaganie kobieta, która siedziała na sofie pokrytej śladami łap i psimi kudłami, znajdzie sposób, by jej pomóc. Z niepokojem obserwowała, jak Lacey sączy kawę i wodzi wokół nieobecnym wzrokiem, jakby rozważała negatywne aspekty wystąpienia przeciw komuś tak potężnemu jak Robert. W końcu odstawiła kubek zdecydowanym gestem. - Mam czterdzieści siedem lat. Narażam się wszystkim niemal
S R
tak długo, jak ty chodzisz po tym świecie. Marzyłam o spokojnym, cichym życiu i pomaganiu ludziom, którzy chcą się rozwieść. Jeśli podejmę się twojej sprawy, będę w sytuacji chrześcijanina rzuconego na pożarcie lwom. - Rozejrzała się wokół siebie ponurym wzrokiem, a potem nagle uniosła ręce. -Ale też nikt nigdy nie zarzucił mi, że prowadzę bezpieczną grę.
Noelle westchnęła z wyraźną ulgą.
- To znaczy, że zajmiesz się moją sprawą? Lacey nagle odwróciła się do Mary. - Pamiętasz Bucka, starszego brata Roberta? Mary zmarszczyła czoło. - Wydaje mi się, że zginął w jakimś wypadku. - Jego samochód zjechał z drogi i wpadł w przepaść. Zginął na miejscu. - Na to wspomnienie Lacey potrząsnęła głową i posmutniała. - Miał dziewiętnaście lat. Tragiczna śmierć, nie sądzisz? - Nim Noelle
91
zdołała zapytać, co śmierć brata Roberta ma wspólnego z jej sprawą, Lacey wyjaśniła: - Kiedyś w szkole średniej chodziliśmy ze sobą. Buck był w ostatniej klasie, a ja dopiero zaczynałam. Miły facet. Niestety, jego rodzice zachowywali się tak, jakbym była nierządnicą babilońską. Chryste, ani razu nie przespaliśmy się ze sobą. Chodziliśmy przez dwa miesiące, to wszystko. Jednak biorąc pod uwagę presję ze strony rodziny, byłam zaskoczona, że Buck nie zerwał ze mną wcześniej. Noelle bez trudu potrafiła to sobie wyobrazić. Ile czasu upłynęło, nim rodzice Roberta zaczęli traktować ją nieco cieplej? Chociaż od ślubu minęło dziewięć lat, to w ich stosunkach
S R
zapanowała zaledwie odwilż, nic więcej. Ostatnio Gertrude była nawet nieco milsza dla synowej. Może dlatego, że jestem matką jej jedynej wnuczki? - pomyślała Noelle. Starsza pani uwielbiała Emmę. - Moi teściowie prawie nigdy nie rozmawiają o Bucku -wyznała. - Przypuszczam, że to jest dla nich wciąż zbyt bolesny temat. - Chodzi o to - ciągnęła Lacey - że dość dobrze znam Van Dorenów. Wiem, z kim będę musiała się zmierzyć. - Twardo spojrzała na Noelle. Brązowe oczy patrzyły szczerze i zdecydowanie. Powinnam dać się zbadać, ale owszem, wezmę tę sprawę. Wyciągnęła rękę. - Jednak nim zaczniesz mi dziękować, muszę cię ostrzec: to nie będzie proste. Nie możesz liczyć na taryfę ulgową. Nie muszę wnikać w szczegóły, by to wiedzieć. Noelle zastanawiała się, czy powinna poczuć ulgę, czy strach. - A więc co dalej?
92
- Jutro rano będę musiała zadzwonić do kilku osób. Kto jest adwokatem twojego męża? Lacey sięgnęła po długopis i żółty notes leżący na stole. - Brett Jordan z Jordan, Torrance and Sanders - odparła Noelle. Ale oni zajmują się tylko nieruchomościami i tego typu sprawami. - Najprawdopodobniej polecili mu kogoś, kto specjalizuje się w prawie rodzinnym. - Lacey zapisała coś w notesie. - Gdy tylko się czegoś dowiem, zadzwonię do ciebie. Na razie spróbuj się nie martwić. Nie ma sensu panikować, póki nie wiemy, jak sprawa się skończy. - Spojrzała ostro. - I nawet gdyby cię bardzo kusiło, nie próbuj, powtarzam, absolutnie nie próbuj ponownie kontaktować się z
S R
mężem. I bez tego masz dość kłopotów. Capisce? Noelle niechętnie przytaknęła. Nie dawała jej spokoju myśl o córeczce wołającej w nocy mamę. Gdyby mogła choć na minutkę zobaczyć Emmę, powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze... - Możesz powiedzieć nam, czego powinnyśmy się spodziewać? Mary wyprostowała się i oparła kubek z kawą na kolanie. - Dobra wiadomość to fakt, że prewencyjne przyznanie opieki nad dzieckiem jednemu z rodziców to środek tymczasowy. - Lacey bezwiednie poklepała Samanthę, chrapiącą jak niedźwiedź, który zapadł w sen zimowy. - Gdy wyznaczony zostanie termin rozprawy, powiesz, jak to wygląda od twojej strony. Teraz najważniejsze jest wyznaczenie terminu. Im wcześniej, tym lepiej. Noelle poczuła się jak umierający z głodu człowiek, któremu rzucono jedynie okruch chleba. Było jednak jeszcze coś, co
93
koniecznie chciała wiedzieć, coś, co kazało jej trzymać się kurczowo owej okruszyny. - Jakie mam szanse na odzyskanie Emmy? Lacey uśmiechnęła się smutno. - Gdybym znała odpowiedź na twoje pytanie, byłabym wróżką, nie adwokatką. Więcej dowiemy się jutro. Wytrzymaj trochę, dobrze? - Odprowadziła gości do drzwi, przy których mocno uścisnęła rękę Noelle. - Pamiętaj, zaczniemy strzelać dopiero wtedy, gdy znajdą się na linii ognia. Dla Noelle te słowa brzmiały jak powołanie do armii. Doris Quinn siedziała w ulubionym fotelu przy oknie i usiłowała
S R
haftować na tamborku, nie kłując sobie palców. Zwykle o tej porze drzemała, ale ten dzień nie należał do całkiem normalnych, prawda? I chociaż była bardzo zmęczona, nawet nie chciała myśleć o spaniu. Jak mogła pozwolić sobie na taki luksus, gdy wnuczka borykała się z poważnymi kłopotami?
A jeszcze koniecznie musi coś zrobić. Coś niezmiernie ważnego. Słysząc warkot samochodu Mary, Doris wyprostowała się i odłożyła tamborek na bok. Ale gdy spróbowała wstać, ugięły się pod nią kolana. Z ciężkim sapnięciem opadła z powrotem na krzesło. Drżała, serce trzepotało jej w klatce piersiowej jak pisklę stukające w delikatną skorupkę. Prychnęła zniecierpliwiona. Nienawidziła choroby. Przez nią była słaba. Co więcej, cały świat kręcił się wokół niej, a każde nowe wyzwanie, jakiemu musieli sprostać najbliżsi, stanowiło dla Doris próbę wytrzymałości. Jak
94
wytrzyma nowe obciążenie? Czy nie będzie to przysłowiowa ostatnia kropla? Zupełnie jakby Noelle miała za mało kłopotów! Doris wsunęła rękę do kieszeni podomki i sięgnęła po różaniec. Zamknęła oczy i zaczęła bezgłośnie poruszać wargami: Zdrowaś Mario, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej... Tak, Matka Boska doda jej sił. Kiedy Doris spodziewała się pierwszego dziecka, lekarz ostrzegał, że może ono przyjść na świat przed terminem. Dzięki modlitwom Mary Catherine pojawiła się na tym świecie ze wszystkimi paluszkami u rączek i nóżek. W dowód wdzięczności Doris dała córeczce imię
S R
Świętej Dziewicy. Drugie imię, Catherine, dziewczynka odziedziczyła po babce, która wychowywała, ubierała i karmiła pięcioro dzieci, a mimo to nigdy nie opuściła niedzielnej ani pierwszopiątkowej mszy. Trudno jednak sobie wyobrazić bardziej uparte dziecko niż Mary. Zupełnie inne niż jej siostra, łagodna jak kociątko i równie mało skomplikowana.
Z powodu tej różnicy Doris była twarda w stosunku do Mary i z ogromną determinacją starała się sprowadzić starszą córkę na dobrą drogę. A jednak jej się nie udało. Zawiodła nie tylko jako matka, ale też jako osoba odpowiedzialna przed Bogiem. Owszem, postąpiła jak prawdziwa chrześcijanka, przyjmując wiele lat temu pod swój dach Mary i jej córeczkę. Tylko czemu tak zazdrośnie strzegła dziecka córki? Czemu dokładała wszelkich starań, żeby Noelle przylgnęła do niej bardziej niż do matki? Doris wówczas
95
tego nie dostrzegała, ale choroba i świadomość zbliżającej się śmierci zmusiły ją do zauważenia własnych błędów. Najgorsze było to, że nawet gdyby mogła zacząć wszystko od nowa, postąpiłaby tak samo. W głębi duszy musiała się przyznać do jakiegoś poważnego defektu. Chociaż dzięki temu wszyscy mieli dach nad głową i ciepłą strawę. Mąż Doris, Panie, świeć nad jego duszą, był człowiekiem dobrym, ale niezaradnym życiowo. Wciąż musiała go popychać, by cokolwiek zrobił. Dowartościowywać i besztać, by szef, pan Evans, w odpowiednim czasie awansował go na stanowisko dyrektora. A czyim pomysłem było wykupienie polisy ubezpieczeniowej, żeby Doris po śmierci męża nie została bez środków do życia?
S R
Wyrządziła wiele szkód, teraz przyszła pora, by spróbować naprawić przynajmniej część z nich. Mary Catherine nie może nadal myśleć, że odegrała w życiu córki poślednią rolę. Noelle potrzebuje matki. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nadszedł czas, by pewne sprawy wyprostować.
Na odgłos kroków zbliżających się do drzwi Doris podniosła się. Skrzywiła usta, czując we wnętrznościach ostry ból. Jej wzrok padł na obraz nad sofą przedstawiający ukrzyżowanie Chrystusa, który miał zwróconą ku niebu twarz z wyrazem uniesienia. Jednak w rzeczywistości śmierć wcale nie należała do miłych przeżyć. Była całkiem... pospolita. Wręcz żenująca. Człowiekowi burczało w żołądku o dziwnych porach, w nocy spod kołdry unosiły się dziwne zapachy. Łatwiej się marzło, z byle powodu wpadało w złość. Pół dnia w toalecie, drugie pół w łóżku.
96
Trzeba było polegać na ludziach, których wcześniej unikało się za wszelką cenę. - Nie trzymajcie mnie dłużej w niepewności - pisnęła, gdy Mary i Noelle weszły do środka. - Co powiedziała ta kobieta? Sądząc po waszych minach, nic pocieszającego. Noelle była blada jak ściana, co podkreślała burza czarnych włosów, z którymi Doris zmagała się od maleńkości wnuczki. - Myślę, że wszystko będzie w porządku. - Noelle z westchnieniem podeszła do okna, jakby spodziewała się, że lada chwila zobaczy Emmę podskakującą na ścieżce. - Więcej dowiemy się jutro.
S R
Doris prychnęła z obrzydzeniem.
- Ten twój mąż. Zastanawiałam się, czy nie wybrać się do niego i...
- Mamo! - Mary rzuciła ostrzegawcze spojrzenie. - Proszę, nie teraz.
Doris, zaskoczona, umilkła. Jak ona śmie! Kiedyś za takie słowa córka dostałaby tęgiego klapsa. Ale Mary od dawna nie była już dzieckiem, a Doris musiała oszczędzać siły na poważniejszą batalię. Przełknęła złość i powiedziała: - Mam w lodówce sałatkę z tuńczyka. Może zrobimy sobie jakieś kanapki? Został jeszcze słoik pikli z ubiegłego roku. Noelle ze znużeniem potrząsnęła głową. - Dzięki, babciu, ale z pewnością nie udałoby mi się niczego przełknąć. Jeśli nie masz nic przeciw temu, pójdę na piętro i chwilę się zdrzemnę.
97
- Ja również dziękuję. - Mary zerknęła na lśniący, złoty, sprawiający wrażenie drogiego zegarek. - Muszę już wracać. Nie chcę wpakować się w jakiś korek. - Uścisnęła Noelle serdecznie, po matczynemu. - Zadzwoń, jak tylko czegoś się dowiesz. Jeśli będę potrzebna, natychmiast przyjadę. Doris czuła coraz większą frustrację. Nie wątpiła, że Mary mówi prawdę, ale nie o to chodziło. - Dzięki, mamusiu - powiedziała Noelle. - Dam ci znać. W tym momencie Doris myślała, że obie udusi. Na litość boską, dziecko, trzeba wiedzieć, o co się prosi pomyślała.
S R
Doris wyszła za Mary na werandę.
- Miło z twojej strony, że wpadłaś - warknęła ze złością. - Jutro zaraz z rana czeka mnie ważne spotkanie z potencjalnym klientem. Muszę... - Mary urwała w połowie schodów i odwróciła się twarzą do matki. - Dlaczego zawsze muszę się przed tobą tłumaczyć? Jadę, ponieważ chwilowo nic więcej nie mogę zrobić. To nie znaczy, że nie wrócę. Na litość boską, mamo, czego jeszcze ode mnie chcesz? - Żebyś dla odmiany spróbowała być matką. Doris patrzyła, jak ładna twarz córki kurczy się, jakby Mary usiłowała ukryć się w jakiejś wąskiej szparce. Policzki pobladły jej z oburzenia. Mary bardziej niż Trish przypominała Teda. Odziedziczyła po nim wysokie czoło, prostoduszne, niebieskoszare oczy, jedwabiste, kasztanowe włosy, które nigdy nie dały się ułożyć, a nawet doprowadzający do szału zwyczaj stawania z jedną stopą zwróconą w
98
bok, jakby przygotowywała się do ucieczki. Ale o starszej córce nigdy nie można było powiedzieć, że jest niezaradna. Doris przez chwilę marzyła o tym, by cofnąć czas do dnia, kiedy Mary powiedziała jej, że jest w ciąży. Gdyby była wtedy choć odrobinę bardziej wyrozumiała. Gdyby nie powiedziała tylu potwornych rzeczy... - Nie musisz przypominać mi, że jestem matką Noelle. W jasnych promieniach słońca oczy Mary lśniły jak lód. Chyba miała zamiar powiedzieć coś więcej, ale wyraźnie było to coś niemiłego, toteż ugryzła się w język. Doris niemal chciała, by córka wyrzuciła z siebie całą złość; tylko wtedy mogłyby zamknąć pewien rozdział.
S R
- Wygląda na to, że nią jesteś - mruknęła. Mary buntowniczo uniosła głowę.
- Najbardziej lubisz stawiać mnie w takich właśnie sytuacjach, prawda? Między młotem a kowadłem.
- Nie chodzi o ciebie, Mary Catherine. Chodzi o Noelle. - Wciąż usiłujesz mnie ukarać, prawda?
Doris westchnęła. Chyba się tego spodziewała, ale, dobry Boże, czemu to musi być takie trudne? Ból, który zaczął się we wnętrznościach, teraz pulsował już w całym ciele. Tymczasem po drugiej stronie ulicy Betty Keenan omal nie wypadła z okna na pierwszym piętrze, starając się lepiej zobaczyć, co robią sąsiadki. Doris poczuła, że ogarnia ją złość, potem jednak przypomniała sobie, że gdy przez dwa tygodnie leżała w szpitalu, to Betty polewała jej podwórko i odbierała pocztę.
99
- To ty nie potrafisz wybaczyć - zauważyła. - O, tak, wiem, łatwiej zrzucić całą winę na mnie i oskarżyć o to, że nie masz wpływu na życie córki. - Głos zaczął jej drżeć. - Wróć do domu, Mary Catherine. Ona cię potrzebuje, potrzebuje matki, nie chorej staruszki, która jest dla niej jeszcze jednym utrapieniem. - Chyba zapomniałaś - nie poddawała się Mary - że mam swoje życie, nie wspominając o interesie. - Nie mów tego mnie. Tłumacz się przed Noelle. - Zawsze wiesz, co jest najlepsze, prawda? Słysząc nienawiść pobrzmiewającą w głosie córki, Doris zachwiała się. A więc to to Mary ukrywała pod wystudiowaną
S R
uprzejmością, starannie wybranymi prezentami na urodziny i Dzień Matki. Tak wyglądało jej dziedzictwo.
- Wiem, że nie zawsze dobrze wobec ciebie postępowałam, Mary Catherine - odparła Doris ze znużeniem. - Dlatego właśnie proszę, żebyś zrobiła, co należy, w stosunku do swojej córki. Na litość boską, proszę... wróć do domu. Ona cię potrzebuje. Zapadło milczenie. Pierwsza przerwała je Mary. - Muszę jechać- powiedziała oschle. Zarzuciła torebkę na ramię i odwróciła się. Doris obserwowała, jak córka idzie ścieżką sztywnym, energicznym krokiem, zasłaniając oczy przed blaskiem. W ostrych promieniach lipcowego słońca podwórko przypominało wyblakłe zdjęcie. Mary podobnie wyglądała na zrobionej dawno temu wyblakłej fotce z albumu.
100
Potem zniknęła. W ciszy rozległ się trzask zamykanych przez nią drzwi samochodu. Doris wciągnęła w płuca powietrze przesycone zapachem kapryfolium. Dopiero po chwili opadła na wiklinowe krzesło przy drzwiach. Z trudem oddychając, mocno przyciskała dłoń do boku. Była zadowolona, że córka jej nie widzi. Mary nie zdawała sobie sprawy, jak poważna jest choroba matki. Myślała, że Doris pokonała raka. Gdyby znała prawdę, z pewnością czułaby się zmuszona do zrobienia tego, co należy. Nie chcę, by wracała tu z nieodpowiednich powodów pomyślała Doris. Chociaż było to właściwie głupie. W końcu córka
S R
wyraźnie dała jej do zrozumienia, że ani myśli o powrocie. Mary wybrała trasę, która prowadziła wokół jeziora, a dopiero potem łączyła się z drogą do Nowego Jorku. Dawniej, gdy była w złym humorze, widok ten działał jak balsam, chłodna ręka na rozpalonym czole, ale tego dnia nie przyniósł pożądanego skutku. Minęła jezioro, a potem jechała wąską drogą wśród olch i karłowatych sosen. Chłodne, zielone światło migało między konarami drzew, jednak równie dobrze Mary mogłaby znajdować się w nowojorskim tunelu. Jak śmiesz, mamo, oskarżać mnie o to, że zawiodłam córkę! pomyślała. - To niesprawiedliwe, wręcz oburzające. Oczywiście, Mary zrobi wszystko, by pomóc, ale czy z tego powodu musi rezygnować z dotychczasowego życia? Sprawa będzie ciągnąć się kilka tygodni, czy nawet miesięcy. Mary nie może w tym czasie
101
prowadzić interesu na odległość, z miasteczka położonego prawie dwieście kilometrów od Nowego Jorku. Noelle nigdy nie poprosiłaby o coś takiego, prawdę mówiąc, byłaby przerażona takim pomysłem. W końcu czyż nie dlatego Mary tak bardzo się ociągała? Nigdy nie była pewna, jak zostanie przyjęty jej przyjacielski gest. Noelle nie żywiła żadnej urazy. To byłoby za proste. Nie, ich wzajemna relacja przypominała bladą, nieco skarłowaciałą, trzymaną zbyt daleko od światła roślinkę, która może żyć, nawet wydać owoce, ale nie ma szansy na znaczny rozwój. Na tę myśl Mary poczuła bolesny skurcz serca. Powinna robić dla Noelle więcej, gdy to miało jeszcze jakieś znaczenie. Zrobiłaby...
S R
gdyby tak cholernie jej nie zależało, by stąd uciec. Jedynym sposobem, by dopiąć swego, była ciężka praca i jeszcze cięższe studia. W związku z tym robiła to, co było konieczne. Jak się okazało, kosztem córki.
Tylko czy można całą winę zwalać na nią? Była wtedy taka młoda, co więcej, szczerze wierzyła, że robi to bardziej ze względu na Noelle niż na siebie. Zbyt późno zdała sobie sprawę, że dziecka nie można traktować tak samo jak psa czy kota. Pociechy nie da się zostawić w poczekalni. Obecnie Mary patrzyła na wszystko nieco inaczej. Widziała dorosłą córkę, która wybaczyła, ale nie zdołała zapomnieć. Zdawała sobie sprawę, że pewne rzeczy da się naprawić, inne jedynie jakoś posklejać. Wśród mglistych „gdyby tylko" i „być może" jednej prawdy nie można było podważyć: że nie da się wynagrodzić dziecku czasu, którego się z nim nie spędziło.
102
Cholera jasna, matka ma rację. Noelle naprawdę jej potrzebuje, chociaż tak starannie to ukrywa. Mary jej nie zawiedzie. Nie zapominaj, że Noelle ma też ojca - pomyślała. Mary ponownie wróciła myślami do Charliego. Po raz ostatni widziała go przed laty, na chrzcinach Emmy. Przypomniała sobie, jak dystyngowanie wyglądał w ciemnym garniturze i krawacie - był wówczas świeżo upieczonym redaktorem naczelnym „Register". Ile lat może mieć teraz jego mała wówczas córeczka z drugiego małżeństwa, Bronwyn? Szesnaście? To znaczy, że jest zaledwie o rok młodsza niż ja, gdy urodziłam Noelle - obliczała Mary. Przypomniała sobie moment, kiedy ich oczy spotkały się nad
S R
chrzcielnicą. Charlie wyglądał na lekko rozbawionego, ale jego wzrok tchnął dziwnym smutkiem, jakby były mąż Mary uświadomił sobie, że zostali rodzicami w bardzo młodym wieku, a teraz, gdy ich rówieśnicy wciąż wychowują pociechy, oni są już dziadkami. Mary chciała wziąć go za rękę. Na szczęście tego nie zrobiła. Jechała dalej, uspokojona tym wspomnieniem. Droga wiejska zmieniła się w dwupasmową szosę, a następnie w autostradę. Nie będę myślała o Doris - postanowiła Mary. - Postąpię tak, jak sama uznam za słuszne. Znała najlepszego na Manhattanie prawnika zajmującego się rozwodami. Zawsze może zadzwonić do niego po radę... Zwolniła do prędkości obowiązującej w mieście i zjechała z drogi międzystanowej na ulicę Trzydziestą Czwartą. Patrząc w lusterku wstecznym na lśniące fale East River, przypomniała sobie słowa matki. Od razu zaczęła ją boleć głowa. Wokół niej panował coraz większy ruch.
103
Czy Doris ma choćby blade pojęcie, o co prosi? - pomyślała Mary. Nie da się tak po prostu zniknąć z pracy na wiele dni i tygodni. Musi przez cały czas trzymać rękę na pulsie. Klienci poczuliby się opuszczeni, niektórzy mogliby nawet zmienić agencję. A chociaż jej pracownicy są bardzo kompetentni, nie sposób oczekiwać, że... Uświadomiwszy sobie z przerażeniem, że poważnie bierze pod uwagę dziwaczną propozycję Doris, Mary powstrzymała potok myśli. Ten pomysł był tak zaskakujący, że zaczęła się ponuro śmiać. Chyba zwariowałam - pomyślała. Wiele lat temu, gdy opuściła dom na dobre, obiecała sobie, że nigdy do niego nie wróci. Gdyby teraz miała się do niego z powrotem
S R
wprowadzić, oznaczałoby to przebywanie z matką pod jednym dachem, nie tylko w nocy. Czy któraś z nich jest na to gotowa? A jeśli matka ma rację? Jeśli w innym przypadku Mary zawiedzie Noelle? To prawda, że na odległość niewiele można zdziałać...
Dopiero gdy Mary odgarnęła włosy i poczuła na dłoni gorące łzy, zdała sobie sprawę, że płacze. Dlaczego musi wybierać? Dlaczego tak jest, że naprawdę liczą się tylko te wybory, do których człowiek jest najmniej przygotowany?
4 Minął poniedziałek. Jedynym ważnym wydarzeniem była krótka rozmowa z Lacey, która dała znać, że rozmawiała z Robertem i otrzymała od niego decyzję o prewencyjnym przyznaniu opieki nad
104
dzieckiem, podpisaną przez sędziego Ripleya. To znaczy, że Robert nie blefował. - Twój mąż utrzymuje, że to, co zrobiłaś poprzedniego wieczoru, nie było jednorazowym wybrykiem. Jego zdaniem parę miesięcy temu wróciłaś do nałogu. - Głos Lacey był oschły, bezosobowy. Noelle poczuła ucisk w sercu. Oparła się o ścianę i powoli osunęła na podłogę, lądując głośno na górnym podeście schodów. - Kłamie. - Problem polega na tym, że każde z was mówi co innego. Robert przedstawił złożone pod przysięgą oświadczenia dwóch niezależnych świadków, którzy utrzymują, że widzieli, jak przy
S R
kilku okazjach spadłaś pod stół, a w tym czasie twoją córeczką nie miał się kto zająć.
Pod wpływem nagłego bólu Noelle zwinęła się w pół, przycisnęła kolana do piersi i przytuliła mocniej ciężką, czarną słuchawkę do ucha.
- Mój Boże, kto wymyślił coś takiego?
- Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz.
Noelle zastanawiała się przez chwilę, przyciskając dłoń do czoła. Była niewyspana i dlatego miała duże kłopoty z logicznym myśleniem. - Jeanine - warknęła przez zaciśnięte zęby. - Jedną z tych osób z pewnością jest Jeanine. Musiał ją wciągnąć. - Kim jest Jeanine? - Sekretarką. Dziewczyną. Co wolisz.
105
- Uhm. Sytuacja się komplikuje. - Noelle usłyszała zamykaną głośno szufladę, potem szelest papieru. - A co z sąsiadami? Czy któryś z nich miał możliwość w miarę regularnego obserwowania, co robisz w domu? Tylko Judy Patterson. Ona i Noelle na zmianę zawoziły dzieci do szkoły i razem pracowały w komitecie osiedlowym. Równie dobrze jednak można by sobie wyobrazić Kathie Lee Gifford, okradającą sklep z gotowym jedzeniem. - Nie znam nikogo, kto tak bardzo by mnie nienawidził. Lacey westchnęła. - No cóż, niezależnie od tego, kim są owi świadkowie, zaczynam
S R
odnosić wrażenie, że tkwimy po uszy w prawdziwym bagnie. Chcesz dalej walczyć, dziecinko?
- A mam jakiś inny wybór?
- Cofam pytanie. - W słuchawce zapanowała cisza, jakby Lacey rozważała różne możliwości. - Chcesz wiedzieć, co teraz zrobimy? Powiem ci. Słuchaj uważnie, ponieważ to może wydać ci się najtrudniejszą rzeczą, o jaką kiedyś ktoś cię poprosił. Noelle napięła wszystkie mięśnie. - Słucham. - Przyrzeknij mi, że będziesz się trzymać tak daleko od dziecka, jak to tylko jest możliwe dla kogoś, kto mieszka w osiemnastotysięcznym Burns Lake. - Głos Lacey był surowy. - Za nic w świecie nie możemy dawać twojemu mężowi broni do ręki. Noelle początkowo nie odpowiadała; nie mogła. Słowa Lacey działały jak stercząca w gardle kość.
106
Jak, na Boga, ma przeżyć kilka najbliższych godzin, a tym bardziej dni czy tygodni, nie widząc ani nie mogąc uściskać córeczki? Robert nawet nie pozwolił jej porozmawiać z Emmą przez telefon! Poprzedniego dnia Noelle przynajmniej kilkanaście razy złapała się na tym, że sięga po kluczyki do samochodu. Raz pokonała nawet połowę drogi do drzwi, po czym uznała, że lepiej tego nie robić. Mimo to wysiłek, jakiego wymagał powrót, przypominał pokonywanie fizycznego oporu. - Jutro o tej porze powinnam znać datę pierwszej rozprawy ciągnęła Lacey szybko. - Wtedy będziemy mogły omówić sprawę odwiedzin.
S R
Noelle poczuła ucisk w piersi.
- Nie chcę odwiedzin. Emma należy do mnie. Jestem jej matką. - Wiem o tym. Uwierz mi, robię wszystko, co mogę powiedziała Lacey ponuro, jak lekarz informujący chorego, że zostało mu sześć miesięcy życia. Potem nieco łagodniej dodała: - Na razie, dziecinko, musisz mi zaufać. Mogę liczyć, że nie popełnisz żadnego głupstwa? Noelle zawahała się. - Tak - westchnęła. - Dobrze. Zadzwonię, gdy tylko będę znała datę - obiecała i rozłączyła się. Noelle siedziała przez chwilę, słuchając sygnału dobiegającego ze słuchawki, potem wstała. Była tak bardzo roztrzęsiona, że dopiero po kilku próbach udało jej się położyć słuchawkę na widełkach. To prawda - pomyślała. - Wszystko dzieje się naprawdę. Nieważne, że
107
będzie musiała stanąć przed sędzią i udzielić mu wyjaśnień. Wiedziała, że czeka ją długa, krwawa walka. Gdy do następnego popołudnia nie otrzymała żadnych dalszych wiadomości, niepokój zamienił się w rozpacz. Od niedzieli zapadała jedynie w krótkie drzemki, z których budziła się z łomotem serca i tępym pulsowaniem w głowie. Zapomniała, co to głód. Gdy próbowała zmusić się do jedzenia,robiło jej się niedobrze. Co gorsza, po raz pierwszy od lat przyszło jej na myśl, by spróbować zagłuszyć ból alkoholem. Potem ten sam syreni głos, który szeptem przekonywał ją, że brandy - tylko kieliszeczek, dla zdrowia - to coś cudownego, zaczął
S R
namawiać ją, by pojechała do swojego starego domu. W końcu oficjalnie wciąż się stamtąd nie wyprowadziła. Jej ubrania nadal wisiały w szafach, a w etui pobrzękiwały klucze do drzwi. Nawet jeśli zastanie Roberta, nie zrobi sceny, jedynie spokojnie poprosi o spotkanie z Emmą.
Jasne, a skoro tak, to może warto byłoby zażądać również gwiazdki z nieba? - pomyślała.
O ironio, nie uległa podszeptom nie dlatego, że bała się, co Robert może zrobić, nie powstrzymała jej również obietnica złożona Lacey. Noelle nie pojechała na Ramsey Terrace ze względu na córeczkę, która w październiku skończy sześć lat i wciąż wierzy w Świętego Mikołaja. Jak poczuje się Emma, gdy zobaczy, że odsyłają matkę od drzwi?
108
Z drugiej strony, co dziewczynka może o tym wszystkim sądzić? Matka nie odzywa się słowem, nie dzwoni, nie przysyła nawet kartki pocztowej. - Babciu? Czy to, co robię, jest słuszne? Noelle stała przy kuchni i podgrzewała zupę. Był wtorek, pora lunchu. Doris właśnie obudziła się po krótkiej drzemce. - Boję się, że lada chwila zwariuję. Chyba umrę, jeśli chociaż przez chwilę nie porozmawiam z Emmą. Babcia usiadła przy stole i złożyła ręce na kolanach. Włosy sterczały jej na głowie jak druty z przerwanego obwodu. Na chudych, spuchniętych nogach widocznych spod fioletowej, aksamitnej
S R
podomki widać było wyraźne żyły.
- Czasami naprawdę wygląda na to, że Bóg zsyła na nas więcej, niż możemy znieść - westchnęła.
- To nie ma nic wspólnego z Bogiem. Babcia wyprostowała się i oparła o krzesło.
- We wszystkim jest palec boży. Nie zapominaj o tym. Po chwili wstała i przeszła przez kuchnię, szurając o linoleum podeszwami starych, różowych kapci. Noelle nawet nie zauważyła, że zupa zaczyna kipieć. Doris wyłączyła palnik. - Bóg również pomaga tym, którzy sami sobie pomagają dodała. - Skoro pytasz, to odpowiem ci, że niewiele dobrego wyniknie z faktu, że tkwisz tu jak kołek. Noelle odłożyła łyżkę, którą mieszała zupę. - Najchętniej - zdradziła gwałtownie - dałabym Robertowi skosztować jego własnego lekarstwa.
109
- Więc co cię powstrzymuje? W niebieskich oczach babci, otoczonych suchą jak papier, pomarszczoną skórą, błysnął dawny ogień. - Przede wszystkim moja obrończyni. Babcia prychnęła z obrzydzeniem. - Co prawda Lacey Buxton uganiała się kiedyś za wszystkimi portkami, ale co ona może wiedzieć o macierzyństwie? - Babciu... - Na Boga, sama chętnie bym tam pojechała. Noelle poczuła rosnącą irytację, od wybuchu powstrzymała ją jednak myśl: Jedna babcia jest niezawodna. Dorastając, Noelle zawsze
S R
wiedziała, że może liczyć na Doris. W przeciwieństwie do Mary, która pojawiała się i znikała, niezmiennie biegła do autobusu albo była spóźniona. Zawsze miała dobrą wymówkę, by poprzestać na szybkim pocałunku... i obietnicy, że wkrótce wszystko się zmieni. Noelle objęła babcię i oparła jej głowę na swoim kościstym ramieniu. Poczuła zapach świeżego prasowania i mydła „Ivory". - Pamiętasz, jak zasłony w salonie zajęły się ogniem, a ty ugasiłaś je za pomocą węża ogrodowego? - wspominała cicho. Babcia mruknęła. - Po co komu banda zarozumiałych facetów w zabłoconych buciorach? Jedynie narobiliby wszędzie bałaganu. Każdy półgłówek to potrafi. Noelle nie wspomniała, że dom mógł doszczętnie spłonąć.
110
- Tak właśnie się czuję, gdy myślę o Emmie. Wydaje mi się, że moja córeczka znajduje się w płonącym domu... a ja nie mogę jej stamtąd zabrać. - Poczuła ucisk w gardle. Babcia odsunęła się i ujęła głowę Noelle, jakby chciała siłą przepędzić złe myśli z głowy wnuczki. Wnętrza dłoni starszej pani były gładkie jak wypolerowane kamienie. - No cóż, kochanie, w takim razie musisz ugasić ten ogień. - Ale Robert... - Jest tylko mężczyzną. Oprócz twojego dziadka każdy facet, którego spotkałam, uważał, że to, co nosi między nogami, daje mu prawo do rządzenia całym światem. Co wcale nie oznacza, że musisz się poddawać.
S R
Noelle z zaskoczeniem przyjrzała się babci. Nigdy nie słyszała, by Doris używała przekleństw, a tym bardziej mówiła coś na temat męskich narządów płciowych. Chyba świat naprawdę stanął do góry nogami. Potem wewnętrzny głos szepnął: Babcia może mieć rację. Kto wie, czy robisz dobrze? Czy nie powinnaś podjąć jakiegoś działania?
Nagle Noelle poczuła radosne podniecenie, jakby każda komórka ciała pchała ją w jedną stronę, w stronę córki. Chwyciła kluczyki z szafki przy tylnych drzwiach. - Wrócę przed twoją wizytą u doktora Reynoldsa - obiecała. Poradzisz sobie beze mnie przez godzinę? - Nie jestem kaleką. Przynajmniej na razie - prychnęła babcia, choć w jej oczach widać było zmartwienie: nie o siebie, ale o Noelle. Uważaj, słyszysz?
111
Noelle jechała przez miasto swoim szarym volvo, nie przekraczając dozwolonej prędkości. Czuła się tak, jakby kostki palców zaciśniętych na kierownicy lada chwila miały przebić się przez skórę. Ostrzeżenie Lacey mignęło jej w głowie jak pomarańczowe światełko, ale instynkt macierzyński był silniejszy. Poradzę sobie - myślała. - Jeśli coś pójdzie nie tak, po prostu... odjadę. Z łoskotem przejechała przez most prowadzący na Iroquois Avenue. W tym momencie ogarnęły ją następne obawy. A jeśli nikogo nie będzie w domu? Życie Noelle utknęło w martwym punkcie, więc kompletnie zapomniała, że dla reszty świata jest to po prostu kolejny dzień
S R
powszedni. Robert o tej porze będzie w pracy. W końcu nie należał do osób spędzających czas na obgryzaniu paznokci. Z pewnością nie był również tak lekkomyślny, by zostawić córeczkę z opiekunką. Tylko jednej osobie mógł powierzyć Emmę.
Gdy Noelle podjeżdżała przed dom przy Ramsey Terrace 36, spodziewała się, że zobaczy na podjeździe białego cadillaca teściowej. Była nieco zaskoczona, ujrzawszy audi Roberta. Wyszła na chodnik i zerknęła na szeroką, wykładaną kamieniami ścieżkę, prowadzącą do drzwi. Czuła się tak, jakby miała przejść po linie. Niski, tudorowski domek z wielodzielnymi oknami i grubo ciosanymi deskami osadzonymi w gipsie wydawał się z niej drwić. Dlaczego nie wyprowadziła się wcześniej? Dlaczego potrzebowała wymówki? Noelle przypomniała sobie niezliczone posiłki, przyrządzane w pośpiechu po telefonie Roberta, który w ostatniej chwili uprzedzał, że przyprowadzi na kolację gości. I niedziele, kiedy
112
teściowie przychodzili po kościele na wczesny lunch i zostawali niemal na cały dzień. Gdy skarżyła się, że jest zmęczona i przeciążona, Robert cierpliwie przypominał jej, że ma służącą i ogrodnika, którzy wykonują większość prac. Mogła mieć również nianię, gdyby nie upierała się, że chce sama dźwigać ciężar związany z opieką nad dzieckiem. Jakby Emma była ciężarem! Noelle wiedziała, że to jej wina. Nikt nie przystawiał jej rewolweru do skroni. Co więcej, sama pomogła Robertowi stworzyć bierną istotę, która tak głupio wpadła w jego pułapkę. Może to prawda - pomyślała - ale tym razem nie pozwolę, by uszło mu to na sucho.
S R
Idąc ścieżką, nagle poczuła się lekka jak piórko, jakby przy zbyt mocnym stąpnięciu mogła wzbić się w powietrze. Zerknęła w okna na najwyższym piętrze w nadziei, że ujrzy w którymś z nich twarz córeczki. Niestety, świeciły pustką. Na podwórku Pattersonów słychać było dzieci wskakujące do basenu. Czy jest wśród nich Emma? Na tę myśl Noelle poczuła mocniejsze bicie serca. Wyobraziła sobie, że wyciąga mokrą córeczkę z wody, z gołymi rączkami i nóżkami, jak wówczas, gdy pojawiła się na tym świecie. Robert musiał usłyszeć podjeżdżający samochód, bo otworzył drzwi, gdy tylko Noelle postawiła stopę na werandzie. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w ciemnych spodniach i żółtej koszulce polo przyglądał się żonie z wyraźnym rozdrażnieniem, jakby była akwizytorką lub niepożądanym gościem. - Co ty tu robisz? - spytał chłodno. - To chyba oczywiste.
113
Noelle była nieco zdziwiona, słysząc, że z jej ust wydobywa się cierpki głos babci. Zerknąwszy mężowi przez ramię, zajrzała w głąb domu. - Przyszłam zobaczyć się z Emmą. - Śpi. - Zaczekam. - Nie ma takiej potrzeby. Nic jej nie dolega. - Chciałabym osobiście się o tym przekonać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Prawdę mówiąc, mam. Na przystojnej, patrycjuszowskiej twarzy Roberta widać było
S R
zbliżającą się burzę. Spojrzawszy w jego jasne, zimne oczy, Noelle poczuła, że temperatura, wahająca się dotychczas w okolicach 30°C, gwałtownie spada. Pomimo lipcowego upału kobieta zadrżała, jakby stała przed otwartymi drzwiami chłodni.
Usłyszała głos wewnętrzny: „Musisz być silna... ze względu na Emmę". Nie mogła się wycofać. Nie tym razem. - Jak śmiesz. - Głos jej drżał. Z całych sił starała się opanować, by nie krzyknąć. - Jak śmiesz trzymać mnie z dala od dziecka? - Ktoś musi wziąć na siebie odpowiedzialność. - Robert zmierzył ją chłodnym wzrokiem, po czym wykrzywił usta z obrzydzenia. Chryste, Noelle, kiedy po raz ostatni spoglądałaś w lustro? Nawet nie wiesz, jak koszmarnie wyglądasz. Skuliła się w sobie, ale nie ustąpiła. - Możesz sobie wszystko zatrzymać. Dom i to, co w nim jest. Machnęła ręką. - Ale oddaj mi Emmę.
114
Gorzko się roześmiał. - I tak to należy do mnie. Widzisz mnie w roli człowieka, który chodzi po prośbie? - Widzę cię w roli mężczyzny, który uważa, że nawet morderstwo uszłoby mu na sucho - warknęła. - Nie uda ci się, Robercie... nie tym razem. Uśmiechnął się chłodno, dostrzegła jednak, że jej słowa dotknęły go do żywego. Zaczęła mu drgać prawa powieka. - Nie mam czasu na głupoty. Jeśli chcesz coś powiedzieć, zwróć się do mojego adwokata. Zaczął zamykać drzwi. - Nie!
S R
Piskliwy krzyk Noelle zakłócił ciszę podmiejskiej ślepej uliczki, w której rzadko słychać podniesione głosy, samochody zapominają o klaksonach, a ostatnim skandalem była zawinięta w brązowy papier, zaadresowana do nastoletniego syna Whitleyów paczka, która przez pomyłkę trafiła do rąk ośmioletniej Lindsey Amberson, mieszkającej w sąsiednim domu. Kiedy Robert się zawahał, Noelle wykorzystała szansę, rzuciła się do przodu i wstawiła stopę między drzwi a próg. - Nie ruszę się stąd, póki nie zobaczę Emmy. - Jesteś pijana - powiedział tym razem nieco głośniej. Noelle zachwiała się. Ponieważ miała nogę uwięzioną w drzwiach, prawie straciła równowagę. Tego się nie spodziewała. Czyżby próbował jej wmówić, że zwariowała? A może sam postradał zmysły? To on zwariował - pomyślała, rozglądając się dookoła. W tym momencie zobaczyła wychodzącą na werandę Judy Patterson. Chociaż
115
oba domy dzielił wypielęgnowany trawnik, Noelle dostrzegła na twarzy sąsiadki niepokój. Początkowo nie przyszło jej na myśl, że Judy może spoglądać z takim niedowierzaniem właśnie na nią. W końcu były przyjaciółkami, czyż nie? W porządku, może niezbyt bliskimi... ale zawsze. Kiedy w ubiegłym roku w zimie zmarła matka Judy, Noelle przez znaczną część popołudnia pocieszała ją, a potem przez cztery dni zajmowała się chłopcami, kiedy Judy i jej mąż wyjechali do Bostonu na pogrzeb. Dopiero gdy Robert uniósł rękę, jakby dawał Judy sygnał - nie martw się, prawdę mówiąc, jest nieszkodliwa - Noelle uświadomiła sobie brutalną prawdę. - Ucieszyłbyś się, gdybym naprawdę była pijana, prawda? -
S R
szepnęła, żeby Judy nie mogła jej słyszeć. - Tamtego wieczoru wrzuciłeś mi coś do pepsi, prawda? Chciałeś, żeby wszyscy myśleli, że nie wiem, co robię. Ale nic z tego, Robercie. Nawet ty nie stoisz ponad prawem.
- Prawo zadecyduje, co jest najlepsze dla Emmy. Na szczęście, z tego, co słyszałem, sędzia Ripley wie coś na temat wyrodnych matek. - Wyrodnych? - Noelle niemal udławiła się tym słowem. -To szaleństwo, Robercie. Dobrze wiesz, że to czyste szaleństwo. Przestań. Ze względu na Emmę. Twarz Roberta nieco złagodniała. Noelle uznała, że w końcu zdołała do niego trafić... tak przynajmniej jej się zdawało, póki nie dostrzegła, jak jej mąż kątem oka rozgląda się wokół. On robi to na pokaz - pomyślała przerażona. Prawdę mówiąc, nie zdziwiłaby się, gdyby całe przedstawienie było wyreżyserowane. Jeśli nie, to
116
dlaczego wczesnym popołudniem w dzień powszedni był w domu? Wiedział, że wcześniej czy później ona się pojawi. - Idź do domu, Noelle. Wyśpij się. Na pewno nie chciałabyś, żeby Emma zobaczyła cię w takim stanie. Jego mocny, władczy głos popłynął nad krzakami bzu, zza którego zerkała Judy Patterson. Noelle miała ochotę go uderzyć. Ogarnęła ją złość, być może jednak posłuchałaby jego rady i odeszła, nie czekając, aż sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót. Powstrzymał ją krzyk, który w tym momencie przeszył powietrze. - Mamusia!
S R
Zerknąwszy przez uchylone drzwi do salonu, dostrzegła ciemne warkoczyki i rozpromienioną z powodu niespodzianki małą twarzyczkę. Serce podskoczyło Noelle do gardła. - Emmo, kochanie. Nic ci...
W tym momencie się poślizgnęła, a drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Noelle zaczęła walić w nie pięściami. W wypolerowanej, mosiężnej kołatce dostrzegła zniekształcone odbicie wykrzywionych z wściekłości ust. Jak u wariatki. - Wpuść mnie! Cholera jasna, Robercie, otwórz drzwi! Otwórz je... albo... - Urwała. Albo co? Zadzwoni po policję? Noelle dostrzegła ironię sytuacji i przerwała gorączkowe dobijanie się do domu. Po chwili przypomniała sobie, że ma klucze. Wyjęła je z torebki i włożyła do zamka. Klamka opadła. Drzwi otworzyły się niemal do
117
połowy, potem Noelle nagle została pchnięta do tyłu i brutalnie powstrzymana przez łańcuch. Potknęła się i upadła, obdrapując łokieć o betonową werandę. Ze środka dobiegł płacz Emmy i ciche słowa Roberta, który próbował uciszyć córeczkę. Przez krzaki widać było ruch w sąsiednim domu. Przez moment Noelle myślała: - Judy idzie mi z pomocą. Jednak sąsiadka wycofała się w głąb domu. Noelle podniosła się i oparła o drzwi. Łzy płynęły jej po twarzy. - Emmo? Kochanie? Tu mamusia. Obiecuję, że przyjdę po ciebie tak szybko, jak to będzie możliwe. Po drugiej stronie drzwi słychać było jedynie oddalające się
S R
kroki. Nieszczęsną matkę ogarnęła rozpacz. Wyobraziła sobie Roberta uśmiechającego się triumfalnie, gdy wycierał łzy dziecku. Ile kłamstw musiał jej powiedzieć? Ile córeczka wycierpi, nim sprawa dobiegnie końca? Noelle poczuła potworną złość.
- Niczego w ten sposób nie zyskasz! - krzyknęła, nie zastanawiając się, co zobaczą albo pomyślą sąsiedzi. Nie zważając na to, co podpowiadał rozsądek. - Słyszysz mnie, Robercie? Nie możesz tego zrobić! Nie pozwolę ci. Rzuciła się na drzwi i waliła w nie, póki nie zdarła sobie kostek u rąk. Potem kopała, aż poczuła, jak coś - czyżby kość? -przemieszcza się w stopie, powodując potworny ból. Z odsłoniętych zębów tryskały kropelki śliny. Głos, trudny do rozpoznania, wznosił się ku błękitnemu niebu. - Ty draniu! Wpuść mnie! Wpuść mnie!
118
Postępując w taki sposób, dajesz mu jedynie broń do ręki pomyślała. - Wiesz o tym, prawda? Wewnętrzny głos, dziwnie podobny do basu Lacey, niespodziewanie przywołał Noelle do porządku. Przestała walczyć. Chwiejnym krokiem cofnęła się, nagle zdając sobie sprawę z bólu w stopie. Ugięły się pod nią kolana. Opadła na trawę i zaczęła potwornie się trząść. Co ja zrobiłam? - jęknęła w głębi duszy. - O Boże, co ja najlepszego zrobiłam? - Dobrze by było, gdyby doktor Reynolds obejrzał twoją kostkę. Babcia patrzyła z góry na leżącą na sofie wnuczkę. Noelle zrobiła odważną minę.
S R
- Zgoda, jeśli tylko uda mi się dokuśtykać do auta i zawieźć cię do niego na wizytę.
Poruszyła stopą wspartą na grubej poduszce i skrzywiła się z bólu. Sandał wbił się głęboko w opuchliznę wokół kostki, nie miała jednak odwagi zdjąć buta. Nigdy nie będzie w stanie naprawić wyrządzonych szkód.
- Bzdura - burknęła babcia. - Nie jesteś w stanie nigdzie jechać. Nie chodziło o nogę. Noelle nie musiała spoglądać w lustro, by wiedzieć, jak koszmarnie wygląda. Tylko cudem dotarła z powrotem do domu. - No cóż, jedno jest pewne: nie mogę chodzić. - Poprosimy go, żeby do nas przyjechał. - Lekarz, który jeździ na wizyty domowe? Babciu, te czasy minęły dawno temu, wraz z końmi i wózkami spacerowymi.
119
Gdyby Noelle nie była w tak opłakanym stanie, serdecznie by ją ubawiło spojrzenie babci na świat, dla której wszystko zatrzymało się w czasach Trumana. - Może i tak, ale Hank Reynolds jest inny niż jego koledzy upierała się babcia. - Bo nie zmusił cię do wzięcia następnej serii chemioterapii? - Między innymi. - Podaj jeszcze jakiś powód. - No cóż, przede wszystkim nie robi tego dla pieniędzy. Gdyby chciał być bogaty, pracowałby w którejś z wielkomiejskich klinik, gdzie opróżniają człowiekowi kieszeń, jeszcze nim zdążą go zbadać.
S R
Wcale nie byłabym zaskoczona, gdyby nie wziął ani centa za dojazd. Hank Reynolds zaczął praktykę kilka lat temu, po przejściu na emeryturę starego doktora Matthewsa, ale Noelle poznała nowego internistę dopiero wtedy, gdy zaczęła wozić babcię na wizyty. Młody człowiek tak jej się spodobał, że zastanawiała się nawet, czy nie zrezygnować ze swojego lekarza w Schenectady i przenieść się tutaj. Teraz jednak to wszystko nie miało znaczenia. Noelle wiedziała tylko, że postąpiła głupio. Zignorowała radę swojej adwokatki i po raz drugi wpakowała się w pułapkę zastawioną przez Roberta. O czym ona, na litość boską, myślała? - Moja noga to drobiazg. Należałoby raczej zbadać moją głowę. - Jęknęła, siadając. - Och, babciu, naprawdę wszystko popsułam, prawda?
120
- Zrobiłaś to, co należało. - Głos babci był ostry. Nie wytrzymałaby najlżejszej sugestii, że ona sama również ponosi winę. Jeżeli można toczyć walkę w bezbolesny sposób, to ja go nie znam. - Czułaś kiedyś coś takiego, jeśli chodzi o mamę albo ciocię Trish? Że szybciej dasz sobie uciąć rękę, niż pozwolisz, by cierpiały? - Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym z powodu Trish nie przespała nocy, ale twoja matka to zupełnie inna historia... wciąż wymyślała coś nowego. - Na samo wspomnienie babcia zacisnęła wargi. - Był kiedyś taki moment, gdy wiedziałam, co ją czeka, i w żaden sposób nie mogłam jej pomóc. - Masz na myśli okres, kiedy była ze mną w ciąży?
S R
Noelle się ożywiła. Słyszała jedynie wersję rodziców. Babcia nie lubiła wracać do tej historii. Słuchając jej opowieści, można by dojść do wniosku, że wnuczkę przyniósł bocian.
Babcia przytaknęła z roztargnieniem, wyraźnie myśląc już o czymś innym.
- Wydawało mi się, że postępuję słusznie, trzymając się z daleka, czekając, aż Mary sama do mnie przyjdzie. Teraz nie jestem pewna... - W końcu przyszła. Babcia bezwiednie skubała guzik bluzki. Ubrała się już na wizytę u lekarza, nawet pomalowała usta, ale jasnoniebieski kostium wisiał na wychudzonym ciele; wyglądała w nim bardzo krucho. - Zima sześćdziesiątego dziewiątego roku była wyjątkowo paskudna, wszyscy to pamiętają. Twoi rodzice nie mieli ani centa. Co innego mogła zrobić? - Babcia potrząsnęła głową.
121
Zostać z moim ojcem - pomyślała Noelle. Na tym polegał największy problem matki: zawsze robiła wszystko, by osiągnąć jeden cel - uciec stąd. Może powinna bardziej się postarać, żeby wszystko lepiej ułożyło się tu na miejscu, w Burns Lake, z tatą. Noelle z trudem wstała i pokuśtykała do drzwi. Opuchnięta stopa sprawiała potworny ból. Zerknąwszy na zegarek, oznajmiła: - Jest piętnaście po drugiej. Lepiej się pospieszmy, jeśli chcemy zdążyć. Potem, jeśli doktor Reynolds będzie miał czas, poproszę go, by obejrzał moją stopę. - Ja poprowadzę - oznajmiła babcia z miną niewiniątka. - Nie ma mowy. Pamiętasz, co powiedział okulista?
S R
- Mam kataraktę tylko na jednym oku. Całkiem dobrze widzę obstawała przy swoim.
- Jeśli tak dobrze widzisz - odparła Noelle z takim samym uporem - powiedz mi, co jest napisane na tej furgonetce. Pokazała za okno, na samochód zaparkowany przed domem Keenanów, po drugiej stronie ulicy. Na pace namalowano dużymi literami: CZYSZCZENIE BASENÓW. Babcia przymrużyła oczy i zacisnęła usta. - To faceci od zwalczania szkodników. Pamiętam, jak Betty mówiła, że ma termity. - Weź torebkę, babciu. Zaczekam na zewnątrz. Doris wiedziała, że została pokonana. Z prychnięciem obrzydzenia powędrowała korytarzem po torebkę. Była to ta sama czarna skrzyneczka, która w dzieciństwie Noelle służyła jako
122
podróżna apteczka, z nieprzebranymi zapasami chusteczek higienicznych, plastrów, pięciocentówek i cukierków. Och, babciu, co masz teraz dla mnie na pocieszenie? - pomyślała Noelle z rozpaczą i bólem serca. - Co uleczy złość, że tak głupio pozwoliłam, by odebrano mi Emmę? Że nie posłuchałam mądrej rady swojej adwokatki. Chwilę później, siedząc w małej, obskurnej poczekalni doktora Reynoldsa, Noelle jednak doszła do wniosku, że powinna posłuchać rady babci i zostać w domu. Czy tylko jej się wydawało, czy naprawdę wszyscy na nią patrzyli? Yvonne Lynch nawet nie próbowała tego ukryć. Mona Dixon po raz drugi była w ciąży...
S R
Razem chodziły do szkoły, ale na podstawie zachowania Mony można by uznać, że się prawie nie znają. Gdy jej dwuletni synek podreptał w stronę Noelle, matka powstrzymała go z taką gwałtownością, jakby bała się, że jej dawna koleżanka szkolna może malca w jakiś sposób skrzywdzić.
Mona i Yvonne nie były wyjątkami. Poprzedniego dnia Noelle wpadła w sklepie na sąsiadkę mieszkającą kawałek dalej na tej samej ulicy. Podczas rozmowy Karen Blaylock zerkała do wyładowanego wózka Noelle, jakby się spodziewała, że między artykułami spożywczymi zobaczy kilka butelek piwa albo wina. Ludzie szepczący za jej plecami nie mieli żadnego dowodu, ale im to nie przeszkadzało. W małych miejscowościach, takich jak Burns Lake, człowiek jest winien, póki nie udowodni swojej niewinności. Noelle nagle poczuła, że robi jej się gorąco. Co prawda w poczekalni działała klimatyzacja, mimo to było w niej prawie
123
czterdzieści stopni. Noelle sięgnęła po jeden ze zniszczonych magazynów leżących na ławie, żeby się powachlować. Nagle zamarła w bezruchu. Siedząca naprzeciwko Sylvia Hochman przyglądała się jej spod przymrużonych powiek. Okrąglutka, pozbawiona szyi kobieta, która przypominała starego, grubego, pręgowanego kota ze sterczącymi włosami, była właścicielką jedynego w mieście sklepu z pamiątkami o stosownej nazwie „Szkatułka". Pewnie chętnie doleje oliwy do ognia, szepcząc, że Noelle Van Doren pociła się jak skazaniec w drodze na szafot. W tym momencie w drzwiach gabinetu pojawił się doktor Reynolds. Wyglądał trochę niedbale w pomiętych spodniach w
S R
kolorze khaki i kitlu lekarskim, ale jego uśmiechowi nie oparłoby się nawet niemowlę z bolącym brzuszkiem. Sylvia także zrezygnowała z kwaśnej miny.
Noelle oceniała doktora na mniej więcej trzydzieści pięć lat. Był mężczyzną średniego wzrostu, o jasnobrązowych włosach, przerzedzających się nad czołem. Z powodu niewielkiej wady zgryzu trudno było uznać go za przystojnego w klasycznym znaczeniu tego słowa, ale miał tak sympatyczną twarz, że dostrzegało się tylko delikatne usta, które wyginały się w ciągłym rozbawieniu, i inteligentne brązowe oczy, z uroczymi kurzymi łapkami wokół nich przy każdym uśmiechu. Noelle miała ochotę wejść do sąsiedniego pomieszczenia i położyć się na kozetce. Przypomniała sobie dzieciństwo i swoje wizyty u doktora Matthewsa. Starszy pan przykładał jej do klatki piersiowej stetoskop, a ogromną, pokrytą plamami dłoń kładł na
124
plecach. Bardzo chciała, by wszystko nadal było takie proste, żeby do uleczenia jej bolączek i naprawienia błędów wystarczyło wypisać receptę, udzielić drobnej rady i wyjąć ze słoika wiśniową landrynkę. Hank rozejrzał się po poczekalni. Jego wzrok zatrzymał się na babci Noelle. - Wydaje mi się, że pani jest następna, pani Quinn. Babcia potrząsnęła energicznie głową i nie ruszyła się z krzesła. - Dziękuję, panie doktorze, ale będę wdzięczna, jeśli wcześniej zbada pan moją wnuczkę. Przeniósł wzrok na Noelle. - Co się stało?
S R
Noelle wyciągnęła nogę, która zrobiła się fioletowa tam, gdzie wrzynały się paski.
- To pewnie tylko skręcenie. Myślę, że niczego sobie nie złamałam.
Wiedziała, że wszystkie oczy w pomieszczeniu skierowane są na nią, gorsze jednak było to, że z trudem przełykała łzy. - Przyjrzyjmy się - zaproponował lekarz. Podszedł, pomógł jej wstać i trzymając za łokieć, poprowadził do gabinetu. Wnętrze wyglądało identycznie jak przed laty. Ta sama brązowa, skórzana kozetka i przytwierdzona do podłogi ogromna rolka papieru. Te same metalowe szafki na kartoteki i łososiowa formika. Nawet pachniało jak za czasów doktora Matthewsa: spirytusem i wiśniowymi landrynkami.
125
- Nie zamówiłam telefonicznie wizyty - przeprosiła, siadając na kozetce. - Ale skoro i tak się tu wybierałam... Urwała i skrzywiła się, gdy doktor rozpiął sandał, by delikatnie dotknąć kostki. Usiadł na niskim taborecie i pochylił głowę nad opuchniętą stopą. Noelle wpatrywała się w jego szyję, opaloną nad kołnierzykiem jasnoniebieskiej koszuli, a poniżej białą. Z tyłu miał lekko zmierzwione włosy, a dzięki widocznemu na karku puszkowi sprawiał wrażenie dziwnie bezbronnego. Gdy uniósł głowę, jego brązowe oczy błysnęły. - Co pani chce usłyszeć najpierw, dobrą czy złą wiadomość? - Jeśli chce mi pan powiedzieć, że mam złamaną kość, nie będzie
S R
to dziś najgorsza nowina - zapewniła go Noelle ponuro. Hank nie pytał o szczegóły.
- W takim razie wszystko idzie ku lepszemu. Mogę dla pewności zrobić prześwietlenie, ale na dziewięćdziesiąt dziewięć procent to jedynie paskudne skręcenie. - Promiennie się uśmiechnął. - Złą wiadomością jest informacja, że prawdopodobnie nie da się naprawić tego, co pani kopała.
Na myśl o koszmarnej scenie z Robertem Noelle poczuła ucisk w żołądku. Jednak uśmiech Hanka był tak ciepły i tak pełen współczucia, że ona również uniosła do góry kąciki ust. - To były drzwi - wyznała. - Niestety, nadal są całe. - Na szczęście dla tego, kto znajdował się po drugiej stronie. Spojrzała na niego z rezerwą. - Nie wiedziałam, że jest pan również psychiatrą. - Nie jestem. Zwykła logika.
126
Noelle zdała sobie sprawę, że musi dziwnie wyglądać. Gdy wychodziła z domu, zdążyła jedynie przyczesać włosy i przemyć wodą zlaną łzami twarz. Czy Hank uznał ją za niezrównoważoną i do tego stopnia szaloną, by kopać w drzwi? „Pacjentka, trzydziestoletnia biała kobieta, prawdopodobnie ma problemy psychiczne, związane z narkotykami albo alkoholem". Jednak nie, wcale nie. Hank przyglądał się jej z prawdziwym zainteresowaniem, wręcz odrobiną podziwu. W przypływie zaufania wyznała: - To były drzwi mojego męża. Jesteśmy w trakcie sprawy rozwodowej.
S R
- Pewnie nie wszystko przebiega polubownie. - Myśli pan o tym? - Uniosła stopę. - Nie poszłam, żeby mu dokopać, jak może się panu wydaje. Prawdę mówiąc, sprawa wygląda zupełnie inaczej. - Ciężko westchnęła. - To długa historia. - Wiem, że rozwód to ciężkie przeżycie. Ma pani małą córeczkę, prawda? Przykro mi, zdaję sobie sprawę, że to boli. -Skrzywił się współczująco, zdejmując z nogi Noelle sandał. -Jak ona do tego podchodzi? Noelle zawahała się, nie wiedząc, ile może ujawnić. - Jest za wcześnie, by to ocenić. Ma zaledwie pięć latek. - Pracując w szpitalu, widziałem mnóstwo dzieci w tym wieku powiedział łagodnie, jakby wyczuwał, że trzeba pacjentkę uspokoić. To zaskakujące, jakie potrafią być żywe. Korzystając z okazji, zmieniła temat. - W jakim szpitalu pan pracował?
127
- W Columbia Presbyterian. Noelle była zaskoczona. Taka znana klinika! Nim zdała sobie z tego sprawę, wybuchnęła: - Proszę wybaczyć pytanie, ale w takim razie jak to się stało, że ostatecznie trafił pan do Burns Lake? Natychmiast zaczęła żałować swojej arogancji. Po pierwsze zachowała się niegrzecznie, po drugie - to nie jej sprawa. Jednak Hank nie wyglądał na urażonego. Uśmiechnął się tylko, jak przystało na człowieka przyzwyczajonego do takich pytań. Z bliska zobaczyła, że jego oczy wcale nie są brązowe, lecz orzechowe, koloru mocnej herbaty. W blasku świecącej nad głową lampy
S R
jarzeniowej gęste rzęsy doktora rzucały delikatny cień na lekko piegowate policzki. Wyglądał, jakby sporo czasu spędzał na świeżym powietrzu. Noelle zastanawiała się, co robi zapracowany lekarz rodzinny, który nie ma nawet czasu na pójście do fryzjera. Łowi ryby? Nie, nie wyglądał na wędkarza. Może biega.
Z pewnością ma dobrą kondycję - pomyślała. Zarumieniła się, widząc, w jakim kierunku biegną jej myśli.
- Właściwsze byłoby chyba pytanie, co robiłem na Park Avenue. - Hank smutno się roześmiał. - Pracowałem tam dziewięć lat. Z pewnością nie był to najgorszy okres w moim życiu. Wychowałem się w niewielkiej mieścinie w Kansas i przez cały czas próbowałem z niej uciec. Teraz moje życie zatoczyło koło. Czy to nie banalne? - Myślę, że to samo można powiedzieć o mnie - wyznała. Urodziłam się i dorastałam tutaj, w Burns Lake, potem, gdy miałam dziesięć lat, przeprowadziłam się z mamą do Nowego Jorku. Proszę
128
mnie dobrze zrozumieć. Pod wieloma względami było to cudowne przeżycie, ale przez cały czas nie mogłam się doczekać, kiedy tu wrócę. - Noelle była zaskoczona, że stać ją na uśmiech. - Ma pan dzieci? Potrząsnął głową. - Żona się nie zgodziła. Noelle była dziwnie zawiedziona, że doktor jest żonaty. - Nie każdej kobiecie odpowiada macierzyństwo. - Planowaliśmy założenie rodziny, ale parę łat po ślubie moja połowica zmieniła zdanie. Prawdę mówiąc, był to jeden z powodów naszego rozwodu. - Tym razem jego uśmiech nie dotarł do oczu. -
S R
Kathryn wykłada na New York University. Nie muszę chyba mówić, że jej konikiem jest polityka. W którymś momencie wmówiła sobie, że dzieci to jedynie małe urządzonka, dzięki którym mężczyźni mogą traktować żony jak swoją własność.
- Co za okropny punkt widzenia.
A więc jest rozwiedziony! To właściwie nie miało żadnego znaczenia, ale Noelle poczuła, że ciężar spada jej z serca. - Jestem dokładnie tego samego zdania. Hank wstał i zaczął grzebać w szufladach biurka. - Zawinę pani nogę specjalnym bandażem. Proszę przykładać worek z lodem. Do jutra opuchlizna powinna zniknąć. Jeśli nie, proszę do mnie przyjść. Do tego czasu... - Urwał, a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki - ...proszę nie kopać w żadne drzwi.
129
Noelle miała ochotę mu się zwierzyć, jednak za nic w świecie nie chciała być jeszcze jedną pacjentką wypłakującą się doktorowi w kamizelkę. - Nie będę - odparła z wymuszonym uśmiechem. Z elegancko zabandażowaną kostką zsunęła się z kozetki i ostrożnie stanęła, przenosząc niemal cały ciężar na zdrową nogę. Gdy kuśtykała w stronę drzwi, Hank sięgnął do szafki z zapasami i wyjął mocną drewnianą laskę. Podał ją Noelle i puścił do niej perskie oko. - Proszę, może się pani przydać. Również na byłego męża. W drodze do domu pulsowanie w nodze Noelle jakimś cudem ustąpiło. Nie wiedziała, czy to zasługa specjalnego bandaża czy
S R
samego Hanka. Odtwarzała w myślach ich rozmowę. Czy był po prostu miłym, gadatliwym lekarzem, czy też szczerze się nią zainteresował? Z pewnością przydałby się jej przyjaciel. Zwłaszcza teraz. Gdyby jednak chciał być kimś więcej, musiałaby mu powiedzieć, że obecnie za nic w świecie...
Kiedy skręciła w Larkspur Lane, wszystkie myśli związane z Hankiem Reynoldsem prysnęły na bok na widok zaparkowanego przed domem ciemnoniebieskiego lexusa matki. Mary w dopasowanych dżinsach i białej, bawełnianej bluzeczce usiłowała wyjąć z bagażnika kartonowe pudło. Słysząc nadjeżdżające auto, wyprostowała się i odwróciła. Noelle wygramoliła się, by przywitać matkę. Gdy stanęła na chorej nodze, skrzywiła się i zapytała: - Co ty tu robisz, mamo? Co to jest? - Wskazała ręką na bagaże i poustawiane na trawniku pudła.
130
Widocznie jej słowa nie zabrzmiały jak miłe powitanie, gdyż matka lekko zesztywniała. - A jak myślisz? Wprowadzam się. - Roześmiała się beztrosko, ale nie oszukałaby nawet dziecka. - Oczywiście, nie na zawsze. Na jakiś czas. Noelle była za bardzo zaskoczona, by odpowiedzieć. Czyżby matka tak ją kochała, by postanowiła zrezygnować na chwilę z kariery? Zapomnieć o nieporozumieniach z babcią? To niewiarygodne. Zdumiewające. Niemal... niemal zbyt piękne, by mogło być prawdą - pomyślała. Miejsce radosnego podniecenia zajęły dobrze znane wątpliwości. Noelle była przekonana, że Mary ma dobre
S R
intencje, ale na jak długo one wystarczą? Do pierwszego kryzysu w agencji? Póki jakiś klient nie zacznie krzyczeć, a Mary pobiegnie zaspokoić jego żądania? Zapadła niezręczna cisza. Gdy Noelle w końcu się odezwała, jej słowa brzmiały głupio i nieszczerze. - O rany. To świetnie.
Mary zdobyła się na równie wymuszony uśmiech. - W pokoju gościnnym rozłożyłam komputer. Mogę pracować tutaj i w razie potrzeby jeździć do Nowego Jorku. Noelle kiwnięciem głowy wskazała na kartony. - Pomogłabym ci wnieść resztę rzeczy, ale chyba skręciłam sobie nogę w kostce. Mary spojrzała na stopę Noelle. Miejsce wymuszonej radości zajęło szczere zaniepokojenie. - Och, kochanie, jak to, do diabła... na pewno niczego sobie nie złamałaś?
131
- Na pewno - odparła Noelle szorstko. Zerknęła na babcię. Doris też nie wiedziała, że spadnie na nie taki grom z jasnego nieba, ale niczego nie dała po sobie poznać. Zrobiła krok do przodu i na powitanie pocałowała córkę w policzek. - Pewnie chętnie napijesz się mrożonej herbaty. Był duży ruch? - Nie bardzo. - Mary trochę się rozluźniła. - I owszem, chętnie wypiję coś zimnego. Gdy Mary skończyła wnosić wszystko na piętro, Noelle, trzymając się poręczy, pokuśtykała, by przyłączyć się do matki, która zajęła sypialnię naprzeciwko córki, pokój, który kiedyś należał do niej. Noelle opadła na łóżko i w milczeniu przyglądała się, jak matka z
S R
niezwykłą starannością wiesza ubranie w szafach: z jednej strony sukienki, w środku spodnie, dalej bluzki według koloru. Po kilku minutach niemiłe napięcie stało się trudne do zniesienia. - Przepraszam, że na twój widok nie okazałam większej radości wybuchnęła Noelle. - Zaskoczyłaś mnie. Mówiłaś, że chcesz pomóc, nie myślałam jednak...
Urwała w obawie, że zdradzi własne myśli. Trzeba będzie wielu dni, może nawet tygodni, by wszystko rozwiązać. Czy naprawdę może liczyć, że matka zostanie na tak długo? - Jestem. Tylko to się liczy, nie sądzisz? Mary otworzyła karton i wyjęła z niego pudełko na buty ciemnoniebieskie, z łatwym do rozpoznania logo. Na łóżku leżała skórzana walizka, która pachniała olejkiem do opalania. Wspomnienie ostatnich wakacji Mary w St Maarten.
132
Noelle przyjrzała się perkalowym zasłonkom, dobranej kolorystycznie narzucie, wbudowanym półkom ze starymi numerami „Reader's Digest" i „National Geographic". Na szklanej tacy na toaletce stało sporo wyszukanych buteleczek z perfumami, po jednej na każde Boże Narodzenie, gdyż ciocia Trish nie potrafiła wymyślić niczego innego. Obracającej się w eleganckim świecie matce ten pokój, ten dom musiał przypominać parę butów, z których wyrosła. Pominąwszy „Curlycue Café", lokal będący zaprzeczeniem dobrego smaku, w Burns Lake trudno znaleźć przyzwoitą restaurację. Aby wypić caffè latte, trzeba było wybrać się na dwudziestominutową przejażdżkę do
S R
„Starbucks" w Schenectady. Jak szybko matka ucieknie do Nowego Jorku?
- Miło mi, że przyjechałaś - zapewniła Noelle niezręcznie. - Nie zrobiłam tego, żeby było miło.
Mary przemawiała łagodnym tonem, ale przez cały czas była odwrócona plecami do córki. W równym rytmie przemieszczała się między walizką a garderobą, dziwnie przypominając babcię. - Na razie, póki nie dostanę żadnych wieści od Lacey, nie ma zbyt wiele do roboty. - Chętnie pomogę ci w domu. I przy babci. Z tą nogą sama sobie nie poradzisz - zauważyła Mary ochoczo. - Opuchlizna za kilka dni powinna zniknąć. Mary powoli się odwróciła. W tym momencie naprawdę wyglądała jak starsza, ładniejsza siostra. Potem Noelle dostrzegła delikatne zmarszczki wokół oczu i ust, jak zagniecenia na eleganckiej
133
lnianej pościeli, i srebrne niteczki połyskujące w kasztanowych włosach. Zrobiło jej się smutno. - Och, kochanie, wiem, że nie zawsze byłam... - Mary urwała ...przy tobie. Teraz chcę ci pomóc. Dasz mi szansę? Noelle chętnie stałaby się dzieckiem i skuliła na kolanach matki. Chciała poczuć dłoń Mary na czole i usłyszeć monotonny głos, czytający bajki na dobranoc. Mama naprawdę ją kochała... ale były to tylko krótkie, słodkie chwile, które rozkwitały jak kwiaty i szybko przemijały. Może dobrze, że przyjechała. Może naprawdę zdoła pomóc. Noelle poczuła, że do oczy napływają jej łzy, dlatego szybko pochyliła głowę, by Mary ich nie zobaczyła. - Cieszę się - szepnęła.
S R
Była zadowolona, że matka nie próbuje jej objąć. Wystarczyło, że siedzą w tym samym pokoju i że dzieli je otwarta walizka. Na korytarzu odezwał się telefon. Noelle chwyciła laskę i pokuśtykała, by go odebrać. Dzięki Bogu, to Lacey. - Znamy już datę rozprawy.
Mówiła tak, jakby brakowało jej tchu, głos z trudem przebijał się przez trzaski. Cholerne komórki! - pomyślała Noelle. -Powinna obowiązywać zasada, że wszystkie ważne rozmowy załatwia się z prawdziwych telefonów. - Czwartek rano. Spotkamy się w moim biurze we środę po południu, żeby wszystko omówić. - Lacey, nie... - Noelle chciała powiedzieć o dzisiejszym koszmarnym epizodzie, ale zdołała jedynie wydukać: - Dzięki.
134
Serce waliło jej w piersiach, a przez głowę przemykało tysiące myśli. Dwa dni - pomyślała. Jeszcze dwa dni bez Emmy. Czy dotrwa do tego czasu?
5 Mary patrzyła z konsternacją na otwarty karton, stojący na podłodze. Po jakiego diabła tu przyjechała? Gdy tłumaczyła swoją decyzję pracownikom w biurze przy Madison Avenue, nie wszystko wydawało się rozsądne. Teraz znajdowała się tutaj, w swoim dawnym pokoju przy Larkspur Lane, siedziała na dziecięcym łóżku z
S R
klonowym wezgłowiem, na którym wciąż widniał napis: „Pani Jeffersowa, żona Charliego Jeffersa". Mary wyryła go od spodu scyzorykiem, gdy miała czternaście łat. W tym pomieszczeniu powrót należało uznać za czyste szaleństwo.
Jeśli wykonuje się taką pracę jak ona, nie można nagle, ni z tego, ni z owego wyjechać na urlop! Mary musiała pilnować rozliczeń. Klientów, którzy na niej polegali. Na przykład Lucianne Penrose. Lucianne miała dwadzieścia pięć ośrodków odchudzania i chciała w przyszłym miesiącu otworzyć następne. Gdy przy jakiejś okazji nie udało jej się złapać Mary, urządziła karczemną awanturę. Ta niegdyś otyła gospodyni domowa, obecnie szczupła osóbka, w telewizji mogła sprawiać wrażenie opiekunki grubasów, ale w rzeczywistości była wcielonym diabłem. Nie tylko zresztą ona. To samo dotyczyło Madisona Phillipsa z Phillips, Reade & White, firmy inwestycyjnej, specjalizującej się w
135
„transferach międzypokoleniowych". Do Mary należało takie reklamowanie poczynań spółki, by nikt się nie zorientował, że to reklama. Przeważnie były to wiadomości przekazane z rozmysłem „Daily News" i „Wall Street Journal". Madison miał srebrną czuprynę i upodobanie do kubańskich cygar. Pewnego razu, wyglądając przez okno ze swojego biura na trzydziestym trzecim piętrze przy Wall Street, powiedział Mary, mając na myśli terminal promów na Staten Island: „To cholerny wstyd, że nie zrobiono czegoś z tym szkaradzieństwem". Starszy pan nie będzie zbyt zadowolony, gdy usłyszy, że Mary na jakiś czas przeniosła się do miasteczka, którego nawet nie umiałby znaleźć na mapie.
S R
Co gorsza, nie wzięła nawet pod uwagę możliwych pułapek związanych z organizowaniem na odległość uroczystości Rene's Room Banquet. Patronował im hollywoodzki potentat, Howard Lazarus, który dla uczczenia pamięci swojej ukochanej żony, Rene, zmarłej na raka piersi, założył organizację charytatywną. Doroczna uroczystość tej organizacji, połączona ze zbiórką pieniędzy, była największym wydarzeniem sezonu jesiennego. W tym roku spodziewano się ponad dwóch tysięcy sławnych nowojorczyków, między innymi wpływowych postaci z Hollywood. Kto zajmie się stroną organizacyjną imprezy? Jeden fałszywy krok - pomyślała Mary - a starannie budowana wieża legnie w gruzach. Jedyną osobą, która chyba rozumiała jej obawy, był Simon, ale o czym to świadczyło? - Zostań tam tak długo, jak to konieczne - mruknął, dzwoniąc z Seattle. - Wracam przed końcem miesiąca. Co dalej, sam nie wiem.
136
Przynajmniej nie będę miał wyrzutów sumienia, że cię zaniedbuję. Roześmiał się drwiąco. - Myślisz, że jestem szalona? - spytała. - Nie bardziej niż większość ludzi - odparł szybko Simon. Co wcale jej nie uspokoiło. Szalona? - pomyślała, pozwalając sobie na ponury, szyderczy śmiech. - Gdyby choroba umysłowa miała osobowość prawną, Mary byłaby jej główną akcjonariuszką. Kiedy po raz ostatni posłuchała matki? Powinna przynajmniej przedyskutować całą sprawę z Noelle, która wcale nie kryła, że nie jest zachwycona powrotem matki. Może wtedy Mary nie siedziałaby tutaj jak największa na świecie idiotka.
S R
Czego właściwie się spodziewałaś? Że powita cię orkiestra dęta, maszerująca Main Street? - rugał ją wewnętrzny głos. -Nie da się w ciągu jednego dnia cofnąć trzydziestu lat. Na szczęście z jej sercem wciąż wszystko było w porządku, nawet jeśli stan właścicielki wykazywał pewne odchylenie od normy. Jak zawsze mawiał ojciec: Trzeba siąść w siodle, żeby wiedzieć, jak to jest. Musi po prostu przetrwać nadciągające burze. Nie tylko spowodowane przez Roberta - pomyślała ponuro. Na razie lepiej odłożyć rozpakowywanie na później i zorientować się w sytuacji. Mary ciężko westchnęła. Była spocona po drodze i tak spragniona, że chętnie wypiłaby galon mrożonej herbaty. Perspektywa długiego, gorącego lata w Burns Lake była prawie tak samo nęcąca jak przeprawa przez ekwadorską dżunglę. Co gorsza, matka miała niemal patologiczną awersję do klimatyzacji. Zdaniem Doris „powietrze z puszki" stanowiło jedynie doskonałą pożywkę dla
137
zarazków. W dzieciństwie w parne, letnie noce, kiedy trudno było zasnąć, Mary i jej siostra na zmianę korzystały z wentylatora, który stawiały na parapecie i kierowały delikatny strumień powietrza to na jedno, to na drugie łóżko. Mary pomyślała, że warto byłoby zadzwonić do siostry. Albo jeszcze lepiej, pojechać do niej po lunchu, żeby się przywitać. Jedna Trish naprawdę ucieszy się na widok Mary. Co więcej, jej księgarnia jest klimatyzowana. Trish nie udało się uciec z Burns Lake, chociaż w młodości dużo na ten temat mówiła, zdołała jednak odrzucić sporo staroświeckich poglądów, z którymi miała do czynienia w dzieciństwie.
S R
Gdy Mary schodziła po schodach, nagle zatrzymał ją głęboki głos, który dolatywał od strony kuchni. Bez trudu go rozpoznała. Charlie - pomyślała. Serce podskoczyło jej w piersi. Zamknęła oczy i oparła się o słupek, wokół którego biegły kręte schody. Chociaż, skąd to zaskoczenie? W końcu był ojcem Noelle. To naturalne, że chce pomóc. Charliemu nie trzeba mówić, co powinien zrobić. Idąc korytarzem, Mary doskonale zdawała sobie sprawę z każdego stawianego kroku. Tak samo było wieki temu, kiedy przechodziła po kamieniach przez strumień, by spotkać się z czekającym po drugiej stronie Charliem. W drzwiach prowadzących do kuchni zatrzymała się na chwilę, zaskoczona widokiem byłego męża. Siedział swobodnie przy stole, na przechylonym nieco krześle, z nogą opartą na sąsiednim taborecie. Naprzeciwko przycupnęły Doris i Noelle, instynktownie wychylając się do przodu, jak znużeni podróżni przy palenisku. Dyskutowali, cicho omawiając rodzinne
138
problemy i rozważając możliwości. Ku własnej rozpaczy Mary nagle poczuła się jak intruz. Potem Charlie uniósł wzrok, a ich oczy się spotkały. Chwila wydawała się ciągnąć w nieskończoność. W końcu ojciec Noelle odchrząknął. - Witaj, Mary. Krzesło skrzypnęło na zniszczonym, zielonym linoleum, a Charlie poderwał się na równe nogi i ruszył w jej stronę. Był wyższy, niż pamiętała. Zachował smukłą sylwetkę, miał jedynie nieco szersze barki i trochę przytył w pasie. Czarne, przystrzyżone tuż przy skórze włosy były przyprószone siwizną. Wiek zdradzały również głębokie
S R
zmarszczki, znaczące pociągłą, kanciastą twarz. Tylko oczy miały nadal ten sam zaskakujący, ochrowo-zielony kolor wody w ocienionym źródle. - Cześć, Charlie.
Tylko tyle udało jej się wymyślić. Może przyczyną była długa jazda albo trudne rozważania nad tym, co przyniosą najbliższe tygodnie... albo sam Charlie i wspomnienia młodości najszczęśliwszego, a jednocześnie najokropniejszego okresu życia lecz nagle poczuła, że plącze jej się język. Charlie zawahał się, jakby nie wiedział, czy pocałować ją w policzek, czy nie. W końcu wyciągnął rękę i mocno uścisnął jej dłoń. - Widziałem twój samochód przed domem. Noelle mówi, że masz zamiar zostać na jakiś czas. - Zobaczymy. - Mary z niepokojem zerknęła na Noelle. -Czy to był telefon od Lacey?
139
Córka przytaknęła i spięła wszystkie mięśnie. - Na czwartek wyznaczono termin rozprawy. Niestety, nawet jeśli sędzia podejmie decyzję na moją korzyść, będzie to jedynie wyrok tymczasowy. Czeka nas normalny proces o przyznanie praw rodzicielskich, jak mówi Lacey. W końcu Robert obiecał, że nie podda się bez walki. Charlie położył na jej ramieniu ogromną dłoń. - Nie zapominaj, kochanie, że symbol sprawiedliwości, waga, może się odchylić w obie strony. Poza tym Robert ma przeciwko sobie nie tylko ciebie. Widząc ponury wyraz twarzy byłego męża, Mary zaczęła się
S R
zastanawiać, co Charlie by zrobił, gdyby w tym momencie wszedł tu Robert. Były mąż Mary zerknął na Doris.
- Chyba przyjmę pani propozycję i napiję się mrożonej herbaty. Bez cukru, z dużą ilością lodu.
- Przez tyle lat zdążyłam już zapamiętać, jaką herbatę pijasz przypomniała Doris cierpko, wyraźnie jednak zadowolona, że może się do czegoś przydać.
Wstała. Dzięki jasnoniebieskiemu kostiumowi i siwym włosom zawiązanym w ciasny kok wyglądała tak, jakby właśnie wybierała się na spotkanie członkiń kółka różańcowego. I chociaż poruszała się po kuchni nieco wolniej niż kilka lat temu, robiła to z wyraźnym dostojeństwem. Co za ironia - uznała Mary - że Charlie, niegdyś stąd wypędzony, teraz czuje się tu lepiej niż ona. Doris wiedziała nawet, jak przyrządzić mu mrożoną herbatę. Zresztą to całkiem naturalne.
140
Mary przez wiele lat dojeżdżała do oddalonego o sześćdziesiąt kilometrów Danville College, podczas gdy Charlie był tu, w Burns Lake, trzymając się twardo jednego miejsca jak zasadzone drzewo. Owszem, ciężko pracował, ale zawsze miał czas dla Noelle. Nawet gdy stała się dorosła, nadal byli sobie bliscy. Tak samo było z Emmą. Ku zaskoczeniu Mary, podczas chrzcin ich wnuczka rozpromieniła się, gdy Charlie wziął ją na ręce. Mary poczuła się o to trochę zazdrosna, ponieważ Emma prawie wcale jej nie znała. Nawet Doris w jakiś sposób go polubiła. Czy Charlie zawdzięczał to urokowi osobistemu? A może matka z wiekiem powoli zmiękła? Tak czy inaczej, Mary nie wątpiła, że oboje pozostawali ze
S R
sobą w lepszych stosunkach niż niegdyś. W końcu powinna się do tego przyzwyczaić.
- Czy Lacey wie, jak sprawa się potoczy? - spytała. Noelle potrząsnęła głową i odwróciła zmartwioną twarz do Charliego.
- Tak się boję, tatusiu. Emma na pewno myśli, że ją porzuciłam. Uścisnął jej ramię.
- Nie, kochanie. Za dobrze cię zna. Zresztą wkrótce ją zobaczysz. Nawet jeśli... - odchrząknął - ...nie wszystko od razu dobrze się ułoży. Jego słowa zawisły w parnym, nieruchomym powietrzu. Noelle nie odpowiedziała. Nie musiała. Jej przerażony wzrok mówił wszystko. Mary poczuła ból w sercu. Znała tę twarz. To samo oblicze kiedyś, dawno, dawno temu, spoglądało na nią z lustra.
141
- Przede wszystkim musisz pamiętać, że nie jesteś sama uspokajała, delikatnie głaszcząc córkę po ręce. - Masz ojca, mnie, ciocię Trish i babcię... wszyscy będziemy z tobą. - Nie zapominaj też o siostrze. - Charlie roześmiał się z lekką drwiną. - Kiedy Bronwyn usłyszała, że skręciłaś kostkę, próbując sforsować drzwi Roberta, musiałem niemal ją związać, żeby nie poszła tam i nie dokończyła rozpoczętego przez ciebie dzieła. A więc tak to się stało! Mary poczuła matczyną dumę i pomyślała: Słusznie postąpiłaś, Noelle. Jednocześnie było jej przykro, że Noelle zwierzyła się Charliemu wcześniej niż jej. Prawdę mówiąc, cała sytuacja sprawiała wrażenie okrutnego żartu. Tyle razy
S R
wyobrażała sobie, że siedzą we troje przy kuchennym stole jak normalna rodzina, tymczasem rzeczywistość - ta konkretna rzeczywistość - była jeszcze boleśniejsza niż spędzone osobno lata. Mary nabrała powietrza w płuca i się uśmiechnęła. - Skoro mowa o siostrach, wybieram się do Trish. - Odwróciła się do Noelle i dodała beztrosko, może zbyt beztrosko: - Pojedziesz ze mną?
- Dzięki... ale jestem trochę zmęczona. - Noelle opuściła wzrok. Rzeczywiście wygląda na znużoną - pomyślała Mary. - To chyba normalne po tak ciężkim dniu? Prawdę mówiąc, może pytając, okazała brak wyrozumiałości? - No cóż, pora na mnie. - Charlie wypił resztę herbaty i odstawił szklankę. - Dziękuję pani. Przepraszam, że nie mogę dłużej zostać, ale muszę jeszcze przejrzeć jutrzejsze wydanie.
142
- Odprowadzę cię do samochodu, tatusiu. - Noelle zaczęła wstawać. Charlie delikatnie pchnął ją z powrotem na krzesło. - Nie, kochanie, daj odpocząć nodze. Zadzwonię do ciebie wieczorem, jeśli uda mi się do czegoś dokopać. Do czegoś dokopać? Czyżby chodziło o nieuczciwe interesy Roberta? W głowie Mary odżyło dawne wspomnienie i bliżej nieokreślone uczucie, że coś jest nie w porządku. Chciała spytać Charliego, co miał na myśli, ale wyraźnie bardzo się spieszył. Odprowadziła go do drzwi. - Zobaczymy się we czwartek?
S R
- Chyba że wybierzesz się ze mną na krótką przejażdżkę do „Register" - zaproponował Charlie beztrosko. - Pewnie nie poznasz dawnej redakcji.
- Całe miasto się zmieniło - zauważyła Mary. - Wszystko przez nowe osiedla, które powstały wokół jeziora. W lecie ściąga tu wielu urlopowiczów.
W głosie Charliego słychać było rozgoryczenie. Mary przypomniała sobie, że za szybką rozbudową kryła się firma Van Doren & Sons. - No cóż, chętnie się przejadę - odpowiedziała, nim zdążyła się zastanowić. - Stamtąd powędruję do księgarni. Dopiero gdy wyszli na zewnątrz, zdała sobie sprawę, że była potwornie spięta. Głośno westchnęła. Idący przed nią Charlie odwrócił się i rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.
143
- To boli, prawda? - Co? - Ten dom. Twoja matka. - Tylko gdy cofam się pamięcią wstecz. - Zaczekaj kilka dni, a przestaniesz mieć wrażenie, że balansujesz na linie. - I kto to mówi? - Mam w takich sprawach pewne doświadczenie. Mary wiedziała, że Charlie myśli o swoich rodzicach. - Słyszałam o twojej mamie - szepnęła. - Przykro mi. Mam nadzieję, że nie cierpiała.
S R
- Na szczęście nie. Odeszła w spokoju. Co ważniejsze, umarła trzeźwa.
Za okrutną ironię losu Mary uznała fakt, że Pauline Jeffers umarła na niewydolność wątroby dziesięć lat po przystąpieniu do Anonimowych Alkoholików. Sześćdziesiąt lat picia nie pozostało bez śladu. - Jak radzi sobie ojciec?
- Większość dni spędza w domu seniora, ogrywając w pokera starych kumpli z Kiwanis. Zabija w ten sposób czas. Tata w pewnym sensie jest podobny do twojej matki, przetrwa każdą burzę. - Charlie kiwnięciem głowy wskazał na dom. -Wygląda trochę lepiej, nie sądzisz? Przez jakiś czas nie wiedzieliśmy, czy sobie poradzi. - Doris? Przeżyje nas wszystkich.
144
Mary roześmiała się ponuro, nie zdołała jednak całkiem ukryć miotających nią sprzecznych uczuć związanych z faktem, że ponownie znalazła się na łasce matki. Charlie też nie dał się oszukać. Wyraźnie wyczuł, o czym Mary myśli. Miał zamiar coś powiedzieć, potem zrezygnował z tego pomysłu. - Należałoby skosić trawnik - zauważył, idąc w stronę swojego samochodu, zabłoconego chevroleta blazera. - Przyślę jednego z moich chłopców, by się tym zajął. Dopiero po chwili Mary zrozumiała, że jej były mąż ma na myśli któregoś z gońców z „Register". Charlie sam kiedyś wykonywał tę
S R
pracę. Patrząc, jak przechodzi przez zaniedbaną trawę, jakby wędrował na spotkanie ze swoim długim cieniem, Mary nie mogła się nadziwić ironii losu.
- Pojadę za tobą swoim samochodem - powiedziała. Wzruszył ramionami. - Jak chcesz.
Kilka minut później podjechała pod dobrze znany, ceglany budynek przy Chatsworth Avenue. Gdy pięć lat temu Charlie kupił gazetę od Eda Newcombe'a, dom zaczynał się walić. Potem oczyszczono cegły, a okiennice i framugi pomalowano lśniącą, zieloną farbą. Nawet wątły bluszcz, który niechętnie rósł w doniczkach od frontu, został zastąpiony barwnymi pelargoniami i nasturcjami. Wewnątrz, tam gdzie niegdyś panowała senna atmosfera, obecnie życie aż kipiało. W pokoju redakcji informacyjnej na
145
pierwszym piętrze stało kilkanaście biurek, a wzdłuż jednej ze ścian ciągnęły się poprzedzielane szklanymi przegródkami boksy. Mary pamiętała dawne czasy. Charlie opowiadał jej o starych reporterach, którzy nie mieli nic przeciwko dwu-, trzygodzinnym lunchom. Teraz ujrzała pełnych energii pracowników, którzy wyglądali, jakby niedawno ukończyli studia. W pomieszczeniu panował niemal ogłuszający hałas, stukały klawiatury komputerów, dzwoniły telefony, ludzie krzyczeli do siebie przez biurka. Mary nie chciała nawet myśleć, co będzie później, gdy zaczną dudnić znajdujące się poniżej maszyny drukarskie. - W nocy w magazynie Mackie Food wybuchł pożar. -Charlie
S R
podniósł głos, żeby przekrzyczeć hałas. - Chodzą słuchy, że to podpalenie. Wysłałem swoich dwóch najlepszych i najinteligentniejszych pracowników, by zbadali sprawę. Stan! Machnął ręką przygarbionemu młodemu mężczyźnie z szopą włosów w kolorze zardzewiałych rur. - Czego dowiedziałeś się od dozorcy z nocnej zmiany? Zauważył coś podejrzanego?
Dzieciak przestąpił z nogi na nogę, podrapał się gumką od ołówka po piegowatym nosie. - Rozmawiałem z obydwoma dozorcami. Z facetem, który pracuje od piątej do dwunastej, i tym, który przychodzi o północy zameldował. - Pierwszy, pan Bluestone, twierdzi, że ani na chwilę nie odrywał wzroku od ekranów i nie zauważył niczego niezwykłego. Drugi, pan... - Stan zerknął do notesu -T. K. Reston, przyjaciele nazywają go Tuck, zdradził mi w tajemnicy, że Bluestone lubi w pracy drzemać.
146
- Dowiedz się, czy komendant straży udostępni ci kopie taśm polecił Charlie. - Może znajdziesz na nich coś ciekawego. - Już się robi, szefie. Stan zasalutował energicznie i skierował się w stronę swojego biurka. W maleńkim pokoiku, w którym mieściło się biuro Charliego, było nieco ciszej. - Usiądź. Gestem ręki wskazał krzesło naprzeciwko zniszczonego biurka, stanowiącego pozostałość po poprzednim kierownictwie. Blat zarzucony był gazetami i rozmaitymi dokumentami. Obok komputera
S R
stała stara jak świat maszyna do pisania.
- Tylko mi nie mów, że wciąż jej używasz - powiedziała Mary. Charlie zachichotał.
- Zaskoczę cię. Bardzo się przydała zeszłej zimy, gdy po potwornej śnieżycy zabrakło prądu. Ale bardziej trzymam ją z sentymentu. Przypomina mi czasy, kiedy byłem jedynie gońcem. - Jestem pod wrażeniem. A pamiętaj, że niełatwo mnie zaskoczyć. - Mary rozejrzała się z wyraźnym podziwem. - Zamieniłeś ruderę w prawdziwą redakcję, Charlie. Dociekliwi reporterzy i nie tylko. - Uśmiechnęła się. - Na pewno nie piszecie już o kotach ściągniętych z drzew. - Nawet w tak małym mieście jak nasze nie brak prawdziwych wydarzeń, wystarczy tylko wiedzieć, gdzie ich szukać.
147
Podniósł przycisk do papieru. Była to geoda, mieniąca się kryształami, które przywodziły na myśl drobne, ostre zęby. Charlie przyjrzał się jej niewidzącym wzrokiem i zamyślił się nad czymś. Mary przypomniała sobie jego obietnicę daną Noelle. - Skoro już o tym mowa, powiedz, do czego masz zamiar się dokopać? Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? Charlie z westchnieniem odłożył przycisk do papieru, oparł się o biurko i złożył ręce na piersi. Zauważyła, że przestał nosić obrączkę. Czyżby w jego życiu pojawiła się nowa kobieta? A może jedynie uznał, że już i tak długo wytrzymał? W końcu od śmierci żony minęło osiem lat.
S R
- Jeszcze nie wiem. Może się okazać, że to nic takiego. Wyglądał, jakby był myślami gdzieś daleko. - W pierwszej chwili chciałem tam iść i zabić drania. Na szczęście zrezygnowałem z tego pomysłu i postanowiłem narobić koło całej sprawy trochę szumu. Wygrzebać wszystko, co znajdę na temat Roberta Van Dorena, cofając się aż do szkoły średniej.
- I co? - Poczuła przyspieszone bicie serca. - Niestety, to, co dotychczas znalazłem, zawiera więcej pytań niż odpowiedzi. - Odwrócił się i z przepełnionego koszyka wyjął teczkę. Zerknij, proszę. W teczce znajdowało się kilka artykułów prasowych skopiowanych z mikrofiszy. Pierwszy, z „San Francisco Examiner", pochodził z 12 kwietnia 1972 roku. MŁODY CZŁOWIEK OSKARŻONY O GWAŁT
148
Wczoraj rano policja z Palo Alto aresztowała studenta Stanford University, dwudziestojednoletniego Justina McPhaila, oskarżonego o rzekomy gwałt na osiemnastoletniej studentce, Darlene Simmons. Oboje brali udział w przyjęciu bractwa Kappa Alpha. Simmons wyszła z McPhailem i jego dwoma przyjaciółmi. Zdaniem świadków wszyscy czworo byli bardzo pijani. Dziewczyna utrzymuje, że McPhail napadł ją i zgwałcił, gdy wracała do swojego domu studenckiego. Podczas przesłuchania przez policję koledzy McPhaile'a, dwudziestojednoletni King Larrabie i dwudziestoletni Robert Van Doren, powiedzieli, że nic nie wiedzą o rzekomym przestępstwie.
S R
McPhail jedynie oświadczył: „Oboje byliśmy nieco wstawieni i zaczęliśmy się wygłupiać. Do niczego jej nie zmuszałem". Obecnie oskarżony przebywa w więzieniu bez możliwości zwolnienia za kaucją. Policja z miasteczka studenckiego prowadzi śledztwo. Nagle Mary przypomniała sobie samobójstwo Corinne. Co by było, gdyby udało im się znaleźć sposób na wykorzystanie jej przeciwko Robertowi? Ten artykuł pomógłby rzucić przynajmniej cień podejrzenia. Może ludzie zaczęliby się zastanawiać, czy obecny przedsiębiorca budowlany nie przyczynił się przypadkiem do śmierci Corinne? - Czemu nie słyszeliśmy o tym wtedy? - spytała. - Z prostej przyczyny - wszystko działo się daleko stąd. -Charlie podkreślił swoje słowa pstryknięciem palców. - Zresztą nie było żadnego dowodu, że Robert osobiście maczał w tym palce. Pamiętam, że słyszałem wówczas plotki o jakichś problemach w Stanfordzie, ale
149
chyba nie muszę ci przypominać, że Van Dorenowie nie lubią zbyt dużo mówić. - Skoro był niewinny, to dlaczego trzymali wszystko w tajemnicy? - Dobre pytanie. - Myślisz, że coś ukrywa? - Kto wie? Możliwe, że to tylko zbieg okoliczności. Jeszcze nie wiem, co stało się z McPhailem, natomiast Larrabie daleko zaszedł. Charlie wyjął z teczki następny wycinek, tym razem z „Burns Lake Register". Artykuł został opublikowany 16 listopada 1998 roku. KANDYDAT REPUBLIKAŃSKI, KING LARRABIE,
S R
WYBRANY DO KONGRESU STANOWEGO Mary uniosła wzrok.
- Dlaczego uważasz, że obaj panowie mają ze sobą coś wspólnego?
- To już byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Nie bardzo wierzę w przypadek. - Wrzucił wycinek do teczki. - Słyszałaś o nowej autostradzie, której budowę przegłosowano właśnie w Albany? Zgadnij, kto był jej największym zwolennikiem? - Larrabie? - Bingo! A kto w Burns Lake najbardziej skorzysta na tej drodze? Mary nie musiała odpowiadać. Ich zięć od miesięcy nie mówił o niczym innym, jak o Cranberry Mall. Autostrada zapewni połączenie między odległymi obszarami i spowoduje dalszy rozkwit Burns Lake.
150
Jednak drobne łapówki to niedymiący rewolwer. Mary próbowała znaleźć jakieś powiązania. - Zgadzam się, że wszystko wygląda nieco podejrzanie przyznała. - Ale nie widzę tu niczego sprzecznego z prawem. Charlie uniósł brew. - Masz rację, niewykluczone jednak, że Robert i Larrabie od tamtego czasu prowadzą razem niezbyt czyste interesy. Może wiedzą o gwałcie na tamtej dziewczynie więcej, niż się przyznali? Mieliby wówczas powód, by dbać nawzajem o swoje sprawy. Słowa Charliego ożywiły wspomnienie jak podmuch chłodnego powietrza, wpadającego przez szczelinę. Robert twierdził, że był w
S R
domu z rodziną w czasie, kiedy Corinne popełniła samobójstwo. A jeśli rodzice kłamali, by go osłaniać?
Mary przypomniała sobie coś jeszcze - zasłyszany niegdyś komentarz przyjaciółki. Siedziały na łóżku w jej pokoju i rozmawiały o Robercie. Corinne zrobiła tak dla siebie charakterystyczną zabawną minę, wyrażającą skonsternowanie i strach, po czym powiedziała: „Jego nic nie rusza, Mary. Nie chodzi o to, że Robert nie przejmuje się pewnymi rzeczami. Po prostu wszystko spływa po nim jak po kaczce". Co właściwie miała na myśli? Że Robertowi nigdy nic złego się nie zdarzy? A może, że jest pozbawiony wszelkich skrupułów? Ostatnie wydarzenia wskazywałyby na to drugie. Choć podstępy stosowane przy okazji rozwodu to jedno, a morderstwo to całkiem inna sprawa.
151
Mary czuła, że dostaje gęsiej skórki. Tak samo reagowała, gdy pojawiała się okazja ogromnej kampanii reklamowej. - Myślałam o Corinne - dumała na głos. - Czy pamiętasz jej pogrzeb? Jak obojętnie zachowywał się Robert? Jakby... jakby próbował zdystansować się od całej sprawy. - Prawdę mówiąc, dobrze pamiętam tylko dzień, kiedy dowiedzieliśmy się o jej śmierci. - Wzruszył ramionami i rozłożył ręce. Oczywiście - pomyślała. - Czy którekolwiek z nich mogłoby zapomnieć? W tym dniu odeszła od Charliego. I chociaż zrobiła to bezwiednie, jej decyzja pociągnęła za sobą mnóstwo cierpień. W jego
S R
oczach również pojawiło się coś, co przypominało przebłysk dawnego bólu.
Chciała odwrócić wzrok, ale zdołała się w porę opanować. - Może Robert wie znacznie więcej, niż mówi, nie tyle. o gwałcie, co o Corinne?
Charlie jedynie mocniej zacisnął zęby, natomiast jego wyraz twarzy pozostał bez zmian.
- Też o tym myślałem, ale nawet jeśli nasze przypuszczenia są słuszne, nie mamy żadnych dowodów. - Załóżmy, że udałoby się nam je znaleźć. Tak było z nimi od początku. Ilekroć któreś poddało jakiś pomysł, okazywało się, że drugie myśli identycznie. Często się z tego śmiali. Gdy Mary zdała sobie sprawę, jak niewiele się zmieniło, poczuła się niezręcznie.
152
- Jako dziennikarz - powiedział - musiałbym zobaczyć jakiś przekonujący dowód. Niestety, po tylu latach jest niewielkie prawdopodobieństwo, że uda nam się wydobyć na światło dzienne coś nowego. Jakby na przekór jego słowom, w głowie Mary rzucony pomysł zaczął nabierać kształtu. Podniecona, pochyliła się do przodu. - Pozwól, że ci pomogę. Mam mnóstwo czasu. I Bóg mi świadkiem, dobrze znam ten teren. Charlie potrząsnął głową. - Nie obraź się, ale jedynie byś mi przeszkadzała. Jak powiedziałem, wszystko działo się dawno temu. Nawet jeśli istniał
S R
wówczas jakiś ślad, zatarł go czas. Nastroszyła się.
- Nie jestem wprawdzie dziennikarką, ale doskonale znam się na preparowaniu informacji. W ten sposób zarabiam na życie. Jeżeli Robert ma coś do ukrycia, uwierz mi, będę wiedziała, gdzie szukać. Przyjrzał jej się z namysłem. W przydymionym świetle, które wpadało przez żaluzje, jego kanciasta twarz wyglądała jakby ktoś wyrzeźbił ją w tym samym twardym kamieniu, którego jego przodkowie, Irokezi, używali na groty strzał. Czyżby zastanawiał się nad faktem, że musieliby ściśle ze sobą współpracować? Czy tak jak ona obawiał się, że mogą wówczas odżyć dawne uczucia? Minęło trzydzieści lat - beształ ją wewnętrzny głos. - Dlaczego uważasz, że nadal coś dla niego znaczysz? To on ponownie się ożenił, nie ty, i ma drugie dziecko. Zresztą nie chodzi o Charliego ani o nią. Chodzi o ich córkę. I Emmę. Dlatego Mary wróciła. Nie po to, by
153
odgrzebywać dawne uczucia. Wiedziała, że wygrała, gdyż Charlie zapytał od niechcenia: - A od czego byś zaczęła? Mary się zamyśliła; hałas panujący na zewnątrz zamienił się w odległy szum. Przypomniała sobie siebie i Charliego na balu w szkole średniej. Miała na sobie satynową, błękitną sukienkę z koronkową halką. Sala mieniła się srebrnymi punkcikami światła z obracającej się nad głowami kuli. Tańczyli przy akompaniamencie „Righteous Brothers". Charlie ściskał ją mocno i mówił coś, czego nie słyszała przez muzykę. Czuła tylko, jak jego wargi muskają jej ucho, a ciepły oddech owiewa policzek. Kochała go wtedy aż do bólu. Był to słodki
S R
ból, który wędrował w dół, aż do łydek, gdy uniosła się w górę w butach na wysokich obcasach.
Napłynęły też inne wspomnienia: piersi wezbrane mlekiem, płacz głodnego dziecka w środku nocy, kiedy z trudem wysuwała się spod ciepłych kołder na lodowaty chłód. Dawne niewinne chwile wydawały się wówczas równie nierzeczywiste jak sny. Mary nigdy jednak nie zapomni, co czuła, tańcząc w ramionach Charliego. Gdy otrząsnęła się z marzeń, nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Gdyby odczytał jej myśli, wiedziałby również, jak często w ciągu minionych lat wracała do tych wspomnień, ile razy, kochając się z innymi mężczyznami, wyobrażała sobie, że jest z Charliem. - Zaczęłabym od rozmowy z matką Corinne - zasugerowała pewnym głosem. - Może Nora coś pamięta. Charlie przytaknął w zamyśleniu i oparł policzek na zaciśniętej pięści.
154
- Masz znikome szanse na powodzenie. - Zadzwonię do niej zaraz po powrocie do domu. - Wstała i ruszyła do drzwi, żeby od razu przystąpić do działania. -Dawno się z nią nie widziałam. I tak miałam zamiar ją odwiedzić. - Daj mi znać, jeśli czegoś się dowiesz. Wtedy się zastanowimy, czy warto dalej szukać. Charlie odprowadził ją do drzwi. Gdy odwróciła się, by się z nim pożegnać, lekko dotknął jej łokcia. - Powiem ci szczerze, ja też jestem pod wrażeniem. Słyszałem, że twoja agencja odnosi wielkie sukcesy. Ilekroć pytam, jak sobie radzisz, Noelle zasypuje mnie wiadomościami.
S R
Ku własnemu zaskoczeniu Mary poczuła, że się rumieni. Nie wiedziała, co jej bardziej pochlebiło: fakt, że Charlie o nią pytał, czy że Noelle chwaliła się osiągnięciami matki. Zapadła niezręczna cisza. W końcu Mary postanowiła ją przerwać.
- Dzięki, Charlie. Ciężko pracowałam, tak samo jak ty. - W takim razie stworzymy wspaniały zespół. Patrzył jej w oczy odrobinę dłużej, niż powinien. Kąciki ust opadły w ledwo widocznym, ironicznym uśmiechu. Potem czar prysnął, a Charlie znów był jedynie zatroskanym ojcem. - To nasza córka, Mary, twoja i moja. - Mówił wolno, kładąc nacisk na każde słowo. - Wiem, że kochasz ją tak samo jak ja. Emmę również. Niezależnie od tego, co spotkało nas w przeszłości, teraz liczą się tylko one. Mary była roztrzęsiona, mimo że nie bardzo wiedziała, dlaczego.
155
- Nie zawsze byłam przy Noelle - szepnęła - chociaż powinnam. Teraz jestem. Nie wyjadę, póki Emma nie wróci do domu, zdrowa i bezpieczna. Do księgami siostry było zaledwie pięć minut drogi, ale gdy Mary wędrowała Main Street, miała wrażenie, że przebija się przez żar promieniujący z trotuaru. Na szczęście, wszystko tu dobrze znała, dzięki czemu powoli zaczęła się uspokajać. Różowy lokal „Curlycue Cafe", niczym domek z piernika, tak niestosowny wśród bezbarwnych witryn sklepowych jak koronkowa, wiktoriańska walentynka wśród ulotek reklamowych. Obok „Cochran's Deli" z reklamą „Najlepsze pączki na świecie" i naprawdę najlepszymi pączkami na świecie.
S R
Przed wejściem Mary dostrzegła grupkę opalonych mężczyzn i kobiet w strojach do tenisa. Byli to ludzie, którzy przyjechali na weekend, zwabieni przez nowe osiedla domków, o których Charlie mówił z takim lekceważeniem. Zastanawiała się, jak długo Burns Lake pozostanie jeszcze śpiącą mieściną.
„Hollywood Dress Shop", gdzie niegdyś pracowała, na rogu Main i Fremont, zaświadczał, że przynajmniej moda pozostała bez zmian. W witrynie stały te same manekiny z lat pięćdziesiątych i stroje sportowe, które przeminęły wraz z hula hop. Znajdujący się nieco dalej sklep obuwniczy wyglądał dokładnie tak samo jak w czasach, kiedy Doris każdej jesieni przyprowadzała tu Trish, by kupić jej buty do szkoły. Nawet stojący po drugiej stronie ulicy ostatni potomek wymierającej rasy, Benjamin Franklin, tkwił jak dawniej z nieustępliwością starzejącej się wdowy, w niemodnej biżuterii. Mary
156
słyszała, że wciąż można usiąść przy fontannie i zamówić piwo korzenne. Księgarnia siostry znajdowała się w wąskim budynku, wciśniętym między salon piękności „Snip-Shape" i sklep spożywczy Petersona. Dziesięć lat temu, gdy księgarnia „Kartka z oślimi uszami" otworzyła swoje podwoje, miejscowi cynicy przewidywali, że szybko zrobi klapę. Po co płacić 19.99 $ za książkę w twardej okładce, skoro u Petersona można wybrać wydanie broszurowe? Tymczasem Trish dowiodła czarnowidzom, że są w błędzie. Sama dotychczas nie założyła rodziny, więc całą energię poświęcała na promowanie ulubionych autorów i ochronę zwierząt. Dzięki temu udało jej się
S R
znaleźć chętnych zarówno na nowe, jak i na używane książki. Gdy Mary weszła do środka, zauważyła obok kasy sztalugę z odręcznym napisem: POMÓŻ RATOWAĆ GINĄCE PTACTWO! Poniżej wisiały zdjęcia zagrożonych wyginięciem ptaków. Na maleńkim stoliku leżał stosik ulotek i kartka z petycją, opatrzona wieloma podpisami. Nim jednak Mary zdążyła się dobrze rozejrzeć, pojawiła się siostra.
Trish bardzo przypominała maleńkiego, brązowego ptaszka z ilustracji. Miała okrągłą twarz i delikatne jak u dziecka włosy, które kosmykami opadały na skronie. Stanęła na palcach i pocałowała Mary. Pachniała czymś owocowym, podobnym do woni cytrynowych dropsów, które lubiła ssać jako dziecko. Książka wepchnięta pod pulchne ramię dźgnęła gościa w żebra. - Czyżby wzrok mnie mylił? A więc to prawda! - zawołała Trish. - Mama dzwoniła, żeby mnie uprzedzić o twojej wizycie, ale
157
powiedziałam, że nie uwierzę, póki nie zobaczę. No proszę. Dwie godziny za kółkiem, a ty nie masz na ubraniu ani jednego zagięcia. Mary odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. Potem rozejrzała się po półkach, na których czyjaś troskliwa ręka poustawiała książki. Na ścianach wisiały w ramkach ręcznie wykonane koronki. Nic się nie zmieniło od ostatniej wizyty. Grupka moli książkowych siedziała na niskich taboretach, a tam gdzie nie było miejsca - po turecku na gołej podłodze. W dziale dziecięcym, w którym znajdowała się pokryta dywanem, wydzielona przestrzeń do zabawy, jakiś brzdąc z kędzierzawymi włoskami z radością zrzucał książki z półek. Nawet Homer, kot sklepowy, wyraźnie czuł się tu jak
S R
u siebie w domu. Leżał skulony na fotelu i sennie przyglądał się Mary spod przymrużonych powiek.
Była tylko jedna nowość. Machnąwszy ręką w stronę sztalugi, Mary zauważyła oschle:
- Widzę, że nadal próbujesz zbawić świat.
Trish zmarszczyła czoło i odgarnęła niesforny kosmyk, który spadał na błękitne jak u niemowlęcia oczy.
- Nic z tego, nie wymigasz się tak łatwo. Mama powiedziała, że wprowadziłaś się do swojego starego pokoju z całym majdanem i laptopem. Jestem niezmiernie ciekawa, czy to twój pomysł, czy Doris przystawiła ci rewolwer do skroni? - Prawdę mówiąc, i jedno, i drugie. - Mary zniżyła głos: -Tylko nie mów wszystkim, że wróciłam. Nie chcę, żeby ludzie zaczęli wyobrażać sobie niestworzone rzeczy.
158
- Na Boga, ależ skąd. Kto przy zdrowych zmysłach wybrałby Burns Lake, jeśli nic go do tego nie zmusza? W głosie Trish słychać było nutkę żalu, dlatego Mary od razu poczuła skruchę. - Nie chciałam... och, wiesz, o co mi chodzi. Posłuchaj, prawda wygląda tak, że Noelle nie jest zachwycona moją obecnością. Nie wiem, jak podejdzie do tego mama... gdy nieco ochłonie. - A więc sądzisz, że sprawa potrwa dłużej niż kilka dni? - Pewnie, znam Roberta. Stojąc i wykręcając ręce, Trish wyglądała jak bohaterka jednego z tanich romansów, jakich było pełno obok na półkach.
S R
- Biedna Noelle. Chciałabym jej jakoś pomóc. Mary miała ochotę warknąć: „Nie rozmawiałybyśmy teraz, gdybyś przeciwstawiła się Robertowi w czasie, kiedy miałaś zajmować się Emmą". Cała Trish: doskonale radziła sobie, gdy trzeba było napisać petycję, ale w trudnej sytuacji zamieniała się w galaretę.
- Rozprawa odbędzie się w czwartek o dziesiątej - powiadomiła ją Mary. - Przyjdziesz? - Na pewno - odparła Trish bez wahania. Mary zrobiło się wstyd, że tak szybko oceniła siostrę. Trish miała bardzo dobre serce. Sęk w tym, że nie zawsze wiedziała, w którą stronę je skierować. Od ośmiu lat była zaręczona z Ga-rym, ale nic nie zapowiadało bliskiej zmiany stanu cywilnego, nie miała więc dzieci. Nie mogła również zamieszkać z ukochanym bez ślubu. Przynajmniej dopóty, dopóki żyła Doris.
159
- Nie jestem pewna, czy mama również się pojawi. Mówi, że czuje się lepiej, ale... - Mary urwała. Trish wzruszyła ramionami. - Znasz mamę. Nawet gdyby obie nogi przygniótł jej samochód i tak myślałaby, co podać na kolację. Dwie tak niepodobne do siebie siostry zgodnie wybuchnęły lekko drwiącym śmiechem. Trish miała na sobie gładki pulower i spodnie, Mary - dżinsy za osiemdziesiąt dolarów i robione na miarę mokasyny. - A skoro mowa o kolacji, to co planujesz na jutro? Mary wyjęła książkę z gablotki i bezwiednie zaczęła ją kartkować.
S R
- Nie pamiętam, żebym cię zapraszała.
- I tak przyjdę. To nie ty musisz co wieczór siedzieć przy stole naprzeciwko mamy.
Gdy Mary uniosła głowę, zobaczyła roześmiane oczy siostry. - Nic takiego. Upiekę na grillu kilka steków. - Odkąd to jesz czerwone mięso?
Trish od lat stosowała ścisłą dietę wegetariańską. „Odłóż wołowinę, podaj tofu" - brzmiało jej motto. Trish zerknęła zdumiona, jakby chciała powiedzieć: „Gdzie ty byłaś przez wszystkie te lata?", ale jedynie dobrodusznie wzruszyła ramionami i wyjaśniła: - Znasz Gary'ego, pana Mięso i Ziemniaki. Jestem zmęczona jedzeniem pieczonych ziemniaków.
160
- Skoro rozmawiamy o Garym, to powiedz, co u niego? Mary udała zainteresowanie. Prawdę mówiąc, nigdy nie lubiła tego faceta. Zwłaszcza od czasu, kiedy zaczął obmacywać ją pod stołem na kolacji u Noelle. Trish odwróciła się, by poprawić książki. - Och, przecież go znasz. Oboje jesteśmy bardzo zajęci. Nie widujemy się tak często, jak byśmy chcieli. Mary ugryzła się w język, by nie wyrzucić z siebie kąśliwej uwagi: „Co może mieć do roboty nauczyciel wychowania fizycznego ze szkoły podstawowej?". - Widzę, że interes dobrze idzie - skomentowała spokojnie. Trish uniosła wzrok.
S R
- Nie narzekam. Przynajmniej zarabiam na siebie. Chociaż prawdę mówiąc, trochę mnie martwi, że w centrum handlowym mają otworzyć nowy sklep.
Trish opuściła głowę, ale Mary dostrzegła, że siostra zagryzła wargę - był to nerwowy odruch jeszcze z dzieciństwa. - Jaki?
- Bigelow Books. Wydawało mi się, że ci mówiłam. Mary poczuła, że ogarniają strach. - Ile metrów kwadratowych? Od autorów, którym organizowała promocje książek, wiedziała, że Bigelow Books ma w całym kraju pięćset sklepów. Jak przypuszczała, konkurencja „Kartki z oślimi uszami" będzie dysponowała niemal tysiącem metrów kwadratowych i cenami niższymi przynajmniej o dwadzieścia procent niż u Trish. Trish zaczęła się denerwować.
161
- Nie... nie wiem. Gdy się o tym dowiedziałam, byłam tak zdenerwowana, że o nic nie zapytałam. A Robert sam mi nie powiedział. Mary zrobiło się niedobrze. Powinna wiedzieć, kto się za wszystkim kryje. Czy tego człowieka nic nie jest w stanie powstrzymać? - Nie ma sensu martwić się na zapas. Centrum handlowe zostanie uruchomione dopiero za kilka miesięcy. Próba uspokojenia Trish brzmiała fałszywie. Żeby zmienić temat, Mary wskazała napis przy kasie: - O co chodzi z tymi ptakami?
S R
Trish w ułamku sekundy przeistoczyła się w zupełnie inną osobę. Mary doskonale to znała, wiedziała więc, że czeka ją wykład. - Jak pewnie słyszałaś, rezerwat Sandy Creek został przeznaczony pod budowę. Oczywiście, wiesz, kto ma się tym zająć. Już sam fakt jest dość przygnębiający, a na domiar złego tam właśnie znajdują się ptasie gniazda. Jeśli rada miejska nie zmieni decyzji, wyginie cała populacja ptaków.
Na jej policzkach pojawiły się różowe rumieńce oburzenia. W tym momencie wyglądała tak, jakby miała trzy metry wzrostu. Potem nagle zgarbiła plecy. - Problem polega na tym, że występujące tu gatunki nie są pod ochroną. Podczas studiów Trish działała aktywnie na terenie miasteczka studenckiego, protestując przeciwko chilijskiej juncie i interwencji Stanów Zjednoczonych w Nikaragui. Potem udzielała się tu i tam, a
162
ostatnio aktywnie wspierała Green Earth - organizację, która zachęcała do zagospodarowywania surowców wtórnych. Trish walczyła również o pochodzącą z czasów wiktoriańskich stację kolejową, którą chciano zrównać z ziemią. Teraz, nie zważając na grożące jej samej niebezpieczeństwo, skoncentrowała się na ratowaniu ptaków, które na pewno przetrwają następne tysiąclecie, niezależnie od tego, czy w ich obronie wystąpi Patricia Ann Quinn z Burns Lake w stanie Nowy Jork. Mimo wielu różnic między nimi Mary z całego serca kochała siostrę. Bez chwili wahania podeszła i podpisała petycję. - Oby żyły długo i spokojnie.
S R
Przyjrzawszy się z bliska zdjęciom maleńkich ptaszków, dodała z powątpiewaniem:
- Nie wyglądają zbyt reprezentacyjnie, nie sądzisz? - I między innymi właśnie dlatego są wyjątkowe - odparła Trish gorliwie. - Pomyśl, jak wyglądałby świat, gdyby istniało na nim tylko to, co piękne i egzotyczne? - Chyba masz rację.
Mary zastanawiała się, czy Trish tak samo myśli o sobie, jako o zwyczajnej kobiecie, żyjącej wśród ludzi, którzy widzą jedynie to, co piękne. W tym momencie do kasy podszedł potężnie zbudowany mężczyzna w dżinsowej kurtce i czapeczce z daszkiem. W ręce ściskał książkę. Trish z żalem zerknęła na Mary. - Muszę już iść. Porozmawiamy później.
163
- Zadzwonię do ciebie wieczorem - obiecała Mary. - Będziesz w domu? Trish wywróciła oczami, jakby chciała powiedzieć: „A gdzie miałabym być?", i pobiegła do czekającego klienta. Nie wspomniała ani o wyjściu na miasto, ani o cichym wieczorze z narzeczonym. Wyraźnie Gary Schmidt nie spieszy się do ołtarza - pomyślała Mary. Gdy wyszła na chodnik, drogę zastąpił jej wysoki, gruby mężczyzna. Zaskoczona, przyjrzała się nalanej, czerwonej twarzy. Skądś ją znała. Człowiek ów był w średnim wieku, miał jasne jak słoma włosy i jeszcze jaśniejsze brwi, które wyglądały jak paski kleju na lśniąco różowej skórze. Dopiero gdy opuściła wzrok na plakietkę,
S R
przypiętą do przedniej kieszeni munduru, zorientowała się, z kim ma do czynienia.
- Wade. Wade Jewett! - zawołała. - Boże, nie widzieliśmy się od lat. Ledwo cię rozpoznałam.
Nie spotkała go od ukończenia szkoły średniej, ale wcale nie była zaskoczona, gdy usłyszała, że został szeryfem. - Cześć, Mary. - Wade powitał ją obojętnie, jakby codziennie wpadał na starą koleżankę z klasy, dziewczynę, która wiele lat temu wyjechała z miasteczka. - Minęło trochę czasu, prawda? Pewnie nie mogłaś przyjechać na nasze ostatnie spotkanie? Czyżby w jego głosie słychać było nutkę urazy? A może złośliwie próbował jej przypomnieć, że nie zdawała matury z resztą klasy? Mary uznała, że nie warto się przejmować. Wade Jewett był niegdyś pompatycznym dupkiem i najwyraźniej nic się nie zmieniło.
164
- Mam absorbującą pracę - odparła uprzejmie. - Rzadko bywam w Burns Lake. - A co sprowadza cię tym razem? Jego brązowe, nieładne oczy wpatrywały się w nią z dziwnym natężeniem. Wcale jej się nie zdawało. Wade doskonale wie, po co tu przyjechałam - pomyślała. Przypomniała sobie coś, o czym nie myślała od lat. W szkole średniej Wade Jewett był znany z wyjątkowej pobożności. Gdy wychowawca klasy, pan Savas, znalazł w jego szafce sporo trawki, wszyscy zgodzili się, że ktoś musiał ją tam podłożyć. Rozpoczęto jednak dochodzenie. Zostawiono chłopaka
S R
w spokoju dopiero wtedy, gdy Robert Van Doren - uczeń, któremu żaden pracownik szkoły nie śmiałby udzielić nawet niewielkiej nagany, chyba że chciał poczuć na gardle ogromne buciory trenera McBride'a - oznajmił, iż dla kawału wrzucił do szafki kumpla swój towar. Oczywiście został bohaterem dnia. Mary przypomniała sobie grubego, pryszczatego, piętnastoletniego Wade'a, który biegał za Robertem jak przerośnięty młodziutki bernardyn. Czy Wade nadal biega za Robertem i gotów jest spełnić każdy jego rozkaz? Przyjrzała mu się nieufnie, uznając, że taki układ odpowiadałby obu mężczyznom. - Sprawy rodzinne. - Teatralnie zerknęła na zegarek. -O rany, muszę już biec. Miło było cię widzieć, Wade - zawołała przez ramię. Jej samochód stał zaparkowany przed sklepem mięsnym, kilka kroków dalej. Z pewnej odległości kawałki mięsa w witrynie
165
wyglądały jak plamy krwi na białej koszuli. Przez całą drogę Mary czuła na plecach wzrok Wade'a Jewetta.
6 Po południowej stronie placu przy ratuszu w Burns Lake stał gmach sądu. Była to imponująca budowla w stylu włoskim, wzniesiona pod koniec dziewiętnastego wieku. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym roku stary ratusz całkowicie spłonął, na szczęście udało się ugasić ogień, nim dotarł do gmachu sądu i jego brzydkiej, współczesnej dobudówki, w której mieścił się sąd
S R
municypalny. Zielone pnącze pięło się po wymyślnej, ceglanej fasadzie. Na okapach przesiadywały gołębie, a masywne, drewniane drzwi strzegły wejścia do budynku niczym do średniowiecznych lochów. Gdy Noelle pięła się po szerokich, granitowych schodach, niemal oczekiwała, że lada chwila zacznie skrzypieć podnoszony most zwodzony. Nigdy w życiu nie była tak przerażona. Dotychczas nie miała do czynienia z prawem. Wolność gwarantowana przez konstytucję przypominała jej powietrze, którym oddychała: pozbawioną zapachu i barwy otoczkę, słowem: coś całkiem naturalnego. Nigdy nie myślała, że pewnego dnia ktoś mógłby odebrać jej wolność. Uznać za winną pomimo braku dowodów popełnienia jakiegoś przestępstwa i zmusić do zapłacenia najwyższej ceny. Ukarać ją za obronę swojego dziecka. We środę rano otrzymała z sądu list z zakazem zbliżania się na trzydzieści metrów do domu i biura Roberta. Lacey uznała to jedynie
166
za sztuczkę prawniczą, dzięki której Noelle zostanie ukazana przed sądem w jeszcze czarniejszych barwach. Jednak matka Emmy uznała to za potworny cios. W głębi duszy przestała wierzyć, że może liczyć na sprawiedliwość. Włożyła granatowy kostium, obiecując sobie, że zachowa kamienną twarz, nawet starannie przećwiczyła odpowiedzi, przesuwając je w myślach jak paciorki różańca. Mimo to była na granicy załamania nerwowego. Gdy weszła do środka, strach jeszcze bardziej narastał. Sztywnym krokiem pokonywała przypominający jaskinię korytarz, w którym pachniało kurzem i starym drewnem. Ani na moment nie odrywała wzroku od szerokich pleców ojca, który szedł przed nią z
S R
dumnie uniesioną głową. Przypominał osłaniający córkę od przodu falochron. Za jej plecami słychać było rytmiczne stukanie butów o marmurową posadzkę; to matka, ciocia Trish i przyrodnia siostra, Bronwyn.
W wykończonej drewnianą boazerią sali sądowej na końcu korytarza wszyscy pozajmowali swoje miejsca. Matka podeszła ukradkiem do Noelle i wcisnęła jej coś do ręki.
- To moja szczęśliwa pięćdziesięciocentówka - wyjaśniła. Znalazłam ją pod pościelą w najwyższej szufladzie komody. Możesz to sobie wyobrazić? Po tylu latach. Moneta była ciepła i ciężka. Noelle zamrugała gwałtownie powiekami i energicznie potrząsnęła głową, żeby się nie rozpłakać. Mary prezentowała się niezwykle elegancko w wąskiej, sięgającej poniżej kolan szafranowej spódnicy i dopasowanym śliwkowym
167
żakiecie. Może nawet zbyt elegancko. Czy sędzia nie uzna tego stroju za wielkomiejski szpan? Noelle zerknęła na ciocię, wyglądającą wyjątkowo niemodnie w marszczonej spódnicy i bluzce z krótkimi rękawami. Trish ścisnęła dłoń siostrzenicy ze współczuciem, a w jej niebieskich oczach błysnęły łzy. - Nie mów babci, ale wczoraj zapaliłam w kościele świecę w twojej intencji - szepnęła. Babcia nie mogła się pogodzić z faktem, że jej córki nie chodzą do kościoła. Widocznie ciocia Trish nie chciała wzbudzać w matce fałszywych nadziei.
S R
Gdy Noelle była mała, ciocia często czytała jej na głos książeczki dla dzieci. Dziewczynce najbardziej podobał się Ben Gunn z Wyspy skarbów: stary pustelnik, który zapominał o całym świecie i bez przerwy myślał o serze. Ja muszę zrobić to samo - pomyślała Noelle. - Skupić się na Emmie i zapomnieć o wszystkim innym. To nie powinno być trudne. Od pięciu dni nie myślała o niczym innym. Nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje wokół niej, czy za oknem świeci słońce, czy pada deszcz, czy w domu panuje chłód, czy upał. Nie próbowała nawet gotować wody, obawiając się, że o niej zapomni. Nie zwracała uwagi na włączone radio ani telewizor. Najczęściej nie potrafiła się nawet zmusić do jedzenia. Co dziwne, w głębi duszy cieszyła się, że skręciła kostkę - ból stanowił dla Noelle dowód, że potrafi walczyć. Przypominał o Hanku Reynoldsie i jego milczącym wsparciu, które dziwnie ją podbudowało.
168
Przechwyciwszy spojrzenie ojca, zmusiła się do bladego uśmiechu. W odpowiedzi puścił jej perskie oko, ale miał wyraźnie zmartwioną twarz. W przydymionym świetle nawet jego włosy wydawały się bardziej siwe niż normalnie, kruczoczarny kolor zamienił się w popiół. Zauważyła, że zaciął się przy goleniu. Nagle doszła do wniosku, że kocha go za to, gdyż maleńka ranka na brodzie świadczy o dręczących go obawach. Bronwyn podeszła do Noelle i cicho warknęła niczym gangster: - Jeśli ktoś wyrządzi ci krzywdę, osobiście skręcę mu kark. Noelle mimo woli musiała się uśmiechnąć. Jej szesnastoletnia siostra czasami bywała bardziej niesforna niż Emma. Dziewczyna
S R
odznaczała się oszałamiającą urodą. Miała przejrzyste, ciemne oczy, długie ciemne włosy, pełne, tajemnicze usta. Nastoletnia Mona Lisa o duszy Hucka Finna.
- Dzięki, wolałabym poprzestać na sprawiedliwej rozprawie szepnęła.
Była dziwnie wzruszona, widząc, że siostra próbowała na swój sposób dostosować się do wymogów sali sądowej: ubrała się w czarną spódnicę, wykończone koronką czarne botki i dżinsową kurtkę zarzuconą na białą, zapinaną z przodu bluzkę. Noelle zajęła miejsce obok Lacey i nerwowo zerknęła na adwokata Roberta, Everetta Beale'a, który siedział przy stoliku po prawej stronie. Był to chudy, poważnie wyglądający mężczyzna około pięćdziesiątki, z blizną przecinającą jedną brew. Na jego przypominającym dziób tukana nosie tkwiły okulary w szylkretowych oprawkach. Gdzie jest Robert? Czyżby wymyślił jakąś następną
169
sztuczkę, byle odwlec w czasie zwrot Emmy? Na tę myśl Noelle poczuła ucisk w żołądku. - Czy może się nie pokazać? - spytała cicho. - Nie martw się, przyjdzie. - Lacey uśmiechnęła się uspokajająco i sięgnęła do aktówki. - Proszę, to dla ciebie. - Wyjęła life savers. Coś, co możesz tymczasem zetrzeć na pył. W ciemnopopielatym kostiumie wyglądała jak mały, zawzięty uliczny kot, gotowy do skoku. Noelle usłyszała skrzypnięcie drzwi. Odwróciwszy się, zobaczyła męża. Szedł dumnym krokiem, jakby pod nogami rozesłano mu czerwony dywan. Towarzyszyli mu rodzice. Cole, siwowłosa
S R
wersja Roberta o królewskiej postawie i wyglądzie starzejącego się gwiazdora, zatrzymał się na moment, by rzucić synowej wyniosłe spojrzenie. Gertrude przez cały czas patrzyła w inną stronę. Na tę okazję włożyła suknię od Coco Chanel i tak grubo polakierowała starannie ułożone jasne włosy w kolorze szampana, że wytrzymałyby atak moździerzowy. Wsunęła synowi pod pachę dłoń w rękawiczce i uniosła wysoko głowę, jakby próbowała uniknąć niemiłego zapachu. Robert doskonale odgrywał swoją rolę. W szytym na miarę, granatowym garniturze, opalony i pewny siebie, wyglądał jak nowy dyrektor naczelny, który wchodzi na salę posiedzeń i spodziewa się wrogiego przyjęcia. Dzięki chłopięcemu uśmiechowi i spadającej na czoło czuprynie sprawiał wrażenie inteligentnego i godnego zaufania. Jak ktokolwiek mógłby wątpić w jego słowa? Czyżby Noelle liczyła, że wykaże, jaki naprawdę jest jej mąż? Młoda kobieta poczuła zawrót
170
głowy i brak tchu. Spociła się pod piersiami i po wewnętrznej stronie ud. Robert z gracją wślizgnął się na swoje miejsce obok adwokata, pochylił się i szepnął mu coś na ucho. Na wąskich, bladych ustach starszego pana pojawił się uśmiech. Noelle musiała ugryźć policzek od wewnątrz, żeby nie krzyknąć: To oszust i kłamca! Nie widzicie tego? Robert nawet nie zerknął w jej stronę. W tym momencie wystąpił woźny sądowy. Był to otyły mężczyzna z trzema pasmami włosów, starannie zaczesanymi na łysiejącej głowie, i grubą warstwą łupieżu, połyskującą na ramionach źle dopasowanego munduru.
S R
- Proszę wstać, idzie sędzia Calvin Ripley. Sąd rozpoczyna obrady - oznajmił.
W bocznych drzwiach pojawił się niziutki, pulchny człowieczek w czarnej todze. Noelle wstała wraz z pozostałymi osobami na sali sądowej i patrzyła zaskoczona, jak przedstawiciel prawa szybko zajmuje swoje miejsce. Nastawiała się, że zobaczy potwora, tymczasem miała do czynienia z elfem o różowych policzkach, wesołych brązowych oczach i śnieżnobiałych włosach, które sterczały kępkami wokół pulchnej twarzy. Sędzia Ripley emanował dobrocią, a jego oblicze wyrażało rozbawienie. Kiedy dopełniono wszelkich formalności, oparł się na łokciach, a jego czujne, błyszczące oczy z niemal ojcowską troską spojrzały na Noelle i Roberta.
171
- No cóż, oboje wyglądacie na przyzwoitych ludzi. Prawdę mówiąc, nie widzę powodu, dla którego nie moglibyśmy rozstrzygnąć całej sprawy, jak przystało na cywilizowane damy i dżentelmenów. Jego wysoki, piskliwy głos przypominał tembr Barneya Fife'a z „Andy Griffith Show". - Wiem, że to trochę nietypowa propozycja, ale chciałbym zaprosić pana i panią Van Doren do mojego gabinetu. Nie musi pan od razu dostawać ataku serca, panie Beale. Proszę pana i panią Buxton o przyłączenie się do nas. Kiwnął palcem na obu prawników. - Chcę wam obojgu przypomnieć, że to tylko rozprawa wstępna.
S R
Wolałbym, żebyście swoje teatralne sztuczki zachowali na następny raz.
W głowie Noelle zabrzmiał dzwonek alarmowy. Nie potrafiła powiedzieć, dlaczego, ale miała wrażenie, że jest wciągana w następną pułapkę. Gdy wstała, krew odpłynęła jej z głowy i cały świat zszarzał. Sędzia Calvin Ripley sprawiał wrażenie nieznajomego, proponującego kieszeń pełną cukierków i przejażdżkę, wilka w owczej skórze na ścieżce do domku babci. Nawet Lacey była wyraźnie zaniepokojona. Wstała i próbowała dodać Noelle otuchy, lekko ściskając jej łokieć. - Pozwól, że będę mówić w twoim imieniu - szepnęła. Noelle cicho wyszła, z obawą, że jeśli serce zacznie jej walić jeszcze mocniej, wybije dziurę w klatce piersiowej. Gdy jednak znalazła się w gabinecie sędziego, strach zniknął. Jeśli nie liczyć imponującej kolekcji oprawnych w skórę tomów, pomieszczenie
172
przypominało każde inne biuro, tylko w nieco ładniejszym wydaniu. Przez wielodzielne okna wpadało światło, rzucając długie cienie na z lekka wyblakły perski dywan. Na staroświeckim biurku stała brudna lampka. Stary jak świat zegar tykał we wnęce za wbudowaną szklaną szafką, w której wystawiono liczne trofea i pamiątki. Noelle zajęła miejsce obok Lacey na wytartej pluszowej sofie, po czym zerknęła na obu panów siedzących po przeciwnej stronie pomieszczenia w skórzanych fotelach w kolorze byczej krwi. Robert był tak pewny siebie, że odpowiedział uśmiechem. Miała ochotę się na niego rzucić. To jakaś gra - pomyślała. - Wcale go nie obchodzi los Emmy.
S R
Przeniosła uwagę na sędziego, modląc się, by przejrzał Roberta. Ripley wykonał energiczny skok do tyłu i usiadł na brzegu biurka. Maleńkie stopki sędziego - w eleganckich, wykonanych na miarę bucikach - zwisały kilkanaście centymetrów nad podłogą. Różowe dłonie złożone na okrytych czarną togą kolanach przypominały parę przytulonych do brzucha prosiaczków. Niewiele brakowało, a Noelle wybuchnęłaby histerycznym śmiechem. To nie dzieje się naprawdę pomyślała. -To tylko skecz Monty'ego Pythona. Lada chwila pojawi się prawdziwy sędzia. - Pani Van Doren, przejdę od razu do sedna sprawy. - Ripley uśmiechnął się do niej promiennie. - Ostatnio kilka osób wyraziło poważne obawy o pani stan zdrowia. Stąd pytanie, czy jest pani w stanie zapewnić dziecku odpowiednią opiekę. Muszę wyznać, że to mnie niepokoi. Lacey z oburzeniem wychyliła się do przodu.
173
- Wysoki sądzie,nie zebraliśmy się tutaj, by omawiać stan zdrowia mojej klientki. Proponuję, żeby... Wesoły elf uciszył ją groźnym kiwnięciem palca, jakby upominał niegrzeczną uczennicę. - Tylko nie to, pani Buxton. Chyba zapomniała pani, że to nie sala rozpraw. Owszem, wiem, że pozwoliłem sobie na pewne odstępstwo, ale proszę mnie wysłuchać. - Spojrzał po ojcowsku na Noelle. - Pani Van Doren, pani mąż zdradził nam, że jakiś czas temu spędziła pani kilka miesięcy w klinice na kuracji odwykowej. Czy brała pani pod uwagę dalsze leczenie owej nieszczęsnej... hm... przypadłości?
S R
Początkowo Noelle była zbyt zaszokowana, by odpowiedzieć. Czekała na koniec kawału, na to, że siedzący przed nią oszust klaśnie w dłonie i powie, że teraz wszyscy mogą już iść do domu. - Nie... to znaczy, wprowadzono pana w błąd... jestem całkowicie zdrowa - wydukała. - Boli mnie tylko jedno, że moje dziecko przetrzymywane jest jako zakładnik.
Zerknęła wilkiem na Roberta, który jedynie ze smutkiem potrząsnął głową. - Czegoś tu nie rozumiem. - Sędzia zmarszczył czoło. - To znaczy, że pomyliłem się, uznając panią za alkoholiczkę? - Nie odpowiadaj - ostrzegła Lacey. Noelle nie mogła się opanować. Musiała natychmiast sprawę wyjaśnić. - Jestem byłą alkoholiczką - poprawiła. - Rzeczywiście przebywałam w Hazelden, ale sześć lat temu. Od tego czasu nie piję.
174
- Wysoki sądzie, ta rozmowa prowadzi do powstania niepotrzebnych uprzedzeń - obstawała przy swoim Lacey. Jej piegowata, chłopczycowata twarz z sekundy na sekundę stawała się coraz ciemniejsza. - Dawne problemy zdrowotne mojej klientki nie mają żadnego wpływu na tę sprawę. Ripley poświęcił jej tyle uwagi co bzyczącej przy szybie musze. - Sześć lat! Jak by to powiedzieć, pani Van Doren... To z pewnością godne pochwały. Rozumiem, że uczęszcza pani na spotkania AA? Skrzyżował nogi i odchylił się do tyłu, zaplatając palce na jednym kolanie.
S R
Noelle poczuła, że się rumieni.
- Nie... od jakiegoś czasu nie - musiała przyznać. - Po trzech latach przestałam chodzić. Po prostu... nie odczuwałam takiej potrzeby.
- I przez cały ten czas nie wypiła pani ani kropli? Od sześciu lat? - Tak, wysoki sądzie.
- No cóż, w takim razie mam pewien dylemat. - Śnieżnobiałe brwi zbliżyły się do siebie, sygnalizując ogromną konsternację. Chciałem zasugerować, by na ochotnika zgłosiła się pani na dalsze leczenie, a my po jakimś czasie ponownie się spotkamy i zadecydujemy o losie córeczki. Widzę jednak, że takie rozwiązanie nie wchodzi w rachubę. Noelle poczuła przypływ nadziei. - Właśnie próbuję to wyjaśnić, wysoki sądzie. Cała sprawa... Dostrzegła ostrzegawcze spojrzenie Lacey, mimo to ciągnęła: - ... to
175
potworne nieporozumienie. Nigdy nie skrzywdziłabym córeczki. Prawdę mówiąc, jest na odwrót... - Wysoki sądzie - przerwał adwokat Roberta - mój klient jest daleki od rzucania oszczerstw na swoją żonę. Naprawdę żywi poważne obawy o jej stan zdrowia. Musimy jednak pamiętać, że nie spotkaliśmy się tutaj, by rozmawiać o problemach pani Van Doren. Mamy ustalić, co jest najlepsze dla dziecka. Zmarszczki na czole Ripleya znacznie się pogłębiły. - Dziękuję, panie Beale, sądzę jednak, że nie musi mi pan przypominać, co należy do moich obowiązków - odparł rozdrażniony sędzia, potem z łagodnym wyrazem twarzy odwrócił się do Noelle. -
S R
Nikt nie sugeruje, że mogłaby pani rozmyślnie zaniedbać dziecko, pani Van Doren. Może jednak zdarzały się chwile, kiedy nie do końca... jak by to powiedzieć... zdawała sobie pani sprawę z potrzeb córeczki?
- Ma pan na myśli krótkotrwałą utratę przytomności? Serce Noelle łomotało jak szalone. Wszystko fatalnie się zaczęło, a ona nie potrafiła tego zmienić. - Dokładnie. Ripley złożył czubki palców i oparł na nich brodę, jakby z radości chciał zaklaskać, ponieważ tępa dotychczas Noelle w końcu udzieliła prawidłowej odpowiedzi. Poczuła, że robi jej się niedobrze. - Mówiłam już, że od sześciu lat nie piję... - Noelle, na litość boską! - wybuchnął Robert. - Wszyscy w restauracji widzieli, co się z tobą stało. Praktycznie musiałem wynieść cię do samochodu! Gdyby to było wszystko, uwierz mi, nie
176
siedzielibyśmy tutaj. Niestety, gdy pomyślę, ile razy nasza córeczka mogła wyjść na ulicę albo... - Urwał, jakby był zbyt zaszokowany, by kontynuować. Noelle poczuła, że ogarnia ją panika. Nawet gdy piła, nigdy tak naprawdę nie urwał jej się film. Raczej zatrzymywała się ta czy inna klatka, a wówczas kobieta nie do końca zdawała sobie sprawę, co się wokół niej dzieje, jakby widziała jedynie zarysy otaczających ją przedmiotów, wyłaniających się z gęstej mgły. Niemniej następnego dnia rano pierwsza myśl zawsze wyglądała identycznie: „O Boże, co ja zrobiłam?". Teraz Noelle czuła się dokładnie tak samo - miała pustkę w żołądku i dręczył ją dziwny wewnętrzny niepokój. Tykanie
S R
zegarka nagle zamieniło się w dudnienie, które jedynie podkreślało jej porażkę.
- Tego wieczoru nie byłam pijana, w inne wieczory również obstawała przy swoim. Jej słowa dudniły w cichym pomieszczeniu. Wysoki sądzie, nie... nie wiem, co się stało. -Miała zamiar powiedzieć: „Jestem niemal pewna, że coś mi dosypano", uznała jednak, że lepiej tego nie robić. - Wiem tylko, że straciłam przytomność, a gdy obudziłam się następnego ranka, mojej córeczki nie było. Mąż ją zabrał. Nie dlatego, że tak bardzo się o nią troszczy, ale dlatego, że wcześniej zażądałam rozwodu. Czy nie widzicie, co on robi? Rzuca na mnie fałszywe oskarżenia. Przez cały czas kłamie. - To znaczy, że we wtorek po południu, czyli siedemnastego, nie pojawiła się pani w domu męża... przepraszam, domu rodzinnym... i nie próbowała wyważyć drzwi?
177
Ripley znacząco spojrzał na jej wciąż zabandażowaną stopę. Noelle się zarumieniła. Strumyczek potu wypływał spod zapięcia stanika i sączył się po kręgosłupie w dół. - Tego nie powiedziałam. - To oburzające. - Lacey się obróciła. - Moja klientka nie stoi przed ławą przysięgłych! - Nie. Tego właśnie próbowałem uniknąć - powiedział sędzia ostro. Noelle po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że w jego głosie słychać złośliwość. Okazało się, że wesoły elf wcale nie jest elfem, ale wstrętnym, małym karłem.
S R
- Wygląda jednak na to, że ta droga nigdzie nas nie zaprowadzi. Na razie postanawiam, że rzeczone dziecko zostanie pod opieką ojca, póki obojga rodziców nie przebada psycholog wyznaczony przez sąd. - Nie! - Noelle poderwała się na równe nogi, chociaż wydawały się jak z gumy. - Nie może pan tego zrobić! Proszę, niczego pan nie rozumie. Emma ma zaledwie pięć lat! - Po jej policzkach płynęły łzy, ale nawet nie próbowała ich zetrzeć. -Tylko ja jedna wiem, że lubi pić sok w kubku, a nie w szklance, i że nie pójdzie do łóżka, póki nie opuści się wszystkich żaluzji. Uwielbia różowe krakersy, ale bez cynamonu. Lubi... Noelle urwała, nagle uświadomiwszy sobie, że wszyscy obecni patrzą na nią z przerażeniem. Nawet Lacey. Potem sędzia odwrócił wzrok i powiedział rozkazującym tonem. - Pozwalam na nadzorowane spotkania trzy razy w tygodniu: w poniedziałki, środy i piątki, od pierwszej do czwartej. Pod okiem
178
opiekuna społecznego, tu, w gmachu sądu, na parterze. Wychodząc, proszę odebrać w moim sekretariacie instrukcje. Rozprawa, jeśli tak to się nazywało, dobiegła końca. Noelle opadła na sofę z niedowierzaniem. Miała nogi jak z waty. Jak przez mgłę zdawała sobie sprawę, że Lacey poklepuje ją po ramieniu. Jak królik podczas spotkania z wężem nie mogła oderwać wzroku od Roberta, który zmierzał właśnie do drzwi. Po drodze spojrzał na nią z delikatnym uśmieszkiem wyższości. Pod wpływem potwornej wściekłości Noelle zaczęła się dusić. Pokój zawirował i zniknął, jak kiepska kopia starego filmu. W tym momencie przypomniała sobie Wyspę skarbów i fakt, że Ben Gunn
S R
nie był wcale nieszkodliwym ekscentrykiem. Skazany na samotność, pozbawiony wszystkiego, co niegdyś kochał, postradał zmysły. Czuła, że lada chwila z nią stanie się to samo. Gdy siedziała rozdygotana na krześle, chora ze złości i rozpaczy, w jej głowie nagle pojawiła się myśl podobna do szczura, który czyhał na ser Bena Gunna: „W tym momencie chętnie sięgnęłabym do kieliszka". W piątek, kwadrans przed pierwszą Noelle podjechała pod gmach sądu na pierwsze spotkanie z Emmą. Miała za sobą koszmarną noc, podczas której krążyła po pokoju i bez końca beształa samą siebie. Tylko czy mogła powiedzieć albo zrobić coś, co zmieniłoby obrót sprawy? Każdy głupi widział, że sędzia był po stronie Roberta. Gdyby przez cały czas milczała i pozwoliła przemawiać Lacey, wynik byłby taki sam. W końcu Robert znów postawi na swoim - jak zawsze. Była tak przygnębiona, że w pewnym momencie o świcie sięgnęła do szafki babci z porcelaną po kryształową karafkę i nalała sobie
179
kieliszek brandy. Żeby zasnąć - wmawiała sobie. Wszyscy myślą, że wróciła do nałogu, więc równie dobrze może to wykorzystać. Przez kilka długich minut jak zahipnotyzowana wpatrywała się w trzymany w drżącej ręce kieliszek. Znajomy zapach unosił się w górę jak obietnica bez słów. Potem Noelle z cichym krzykiem wbiegła do kuchni i wylała alkohol do zlewu. Ranek przyniósł przypływ nadziei. Wciąż odczuwała niepokój na wspomnienie wydarzeń poprzedniej nocy, pocieszała się jednak myślą, że nie uległa. Nie dlatego, że była taka przyzwoita, ale dlatego, że w życiu, w którym rządził niegdyś alkohol, teraz dominującą rolę odgrywało dziecko. Musi być silna i trzeźwa - zarówno ze względu na Emmę, jak i na siebie.
S R
Kiedy wchodziła po schodach do gmachu sądu, ogarnęły ją nowe obawy. Pewnie Robert powiedział ich córeczce, że mama jest chora albo szalona... albo i jedno, i drugie. Noelle musiała przyznać, że swoim postępowaniem podczas rozprawy jedynie potwierdziła jego wersję. A jeśli zrobił Emmie takie pranie mózgu, że sama z własnej woli chciała z nim zostać? Ta możliwość sparaliżowała Noelle. Zacisnęła dłoń na ozdobnej, kutej w żelazie poręczy, niemal całkiem zapominając o lekkim bólu prawej stopy, z której zdjęła opatrunek. Niestety, oddając się takim myślom, postępowała tak, jak chciał Robert. Pewnego razu podczas kłótni powiedział, że zna ją lepiej niż ona sama. Przez jedną okropną chwilę Noelle zastanawiała się, czy to prawda. Wiedziała jednak, że nie. Choćby tylko dlatego, że była mocniejsza psychicznie, niż myślał mąż. Co prawda, nie miała takiej siły przebicia jak on, ale jedną sztukę opanowała do perfekcji - sztukę
180
przetrwania. W dzieciństwie przetrwała ciągłe czekanie na matkę, gdy leżała w nocy w łóżku i nasłuchiwała, kiedy obróci się klucz w zamku. Pokonała również rozszalałe morze i wypłynęła na spokojne wody trzeźwości. Przez lata znosiła ciche dni Roberta i jego krytykę, a także styl życia, który jej w ogóle nie odpowiadał. W dzieciństwie zawsze identyfikowała się z zaradną świnką z Trzech świnek. Teraz zrobi to samo co jej ulubiona bohaterka: wybuduje domek, którego nie zdoła zniszczyć wielki, zły wilk. Robert byłby zaskoczony, gdyby wiedział, że już zaczęła kłaść pierwsze cegły. Ojciec sprawdzał jakieś ciemne interesy, w których jej mąż być może maczał palce. Chociaż wątpiła, czy uda się coś znaleźć
S R
- Robert był mistrzem, jeśli chodzi o chronienie własnego tyłka - dość czasu spędziła wśród dziennikarzy, by wiedzieć, że zawsze można się spodziewać niespodzianek. W AA mawiano: „Reszty dowiemy się później". Może dowiedzą się czegoś o Robercie. Wchodząc na pierwsze piętro, Noelle poczuła przypływ nadziei. Przypomniała sobie przyjście na świat Emmy,
dwudziestoośmiogodzinny poród, który zakończył się cesarskim cięciem. Jednak gdy dano jej w ramiona maleńką córeczkę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknął ból. Nigdy nie zapomni bezgranicznej ufności, z jaką spoglądała na nią Emma, jakby wiedziała, że matka zawsze będzie ją kochać i chronić. Przełykając łzy, Noelle pokonała długi korytarz, który kończył się przeszklonymi drzwiami z napisem: Stanowe Towarzystwo Opieki nad Dziećmi. Serce podeszło jej do gardła. W prawej ręce ściskała torbę z nową laleczką Barbie, rolką naklejek i dwunastoma
181
miniaturowymi, lśniącymi klamerkami do włosów w kształcie motyli. Ostatnio Emma była nimi oczarowana. Noelle pojawiła się nieco wcześniej, do pierwszej zostało kilka minut. Czy Robert przyjdzie na czas? A może spóźni się, żeby zrobić jej na złość? Gdy weszła, ujrzała córeczkę klęczącą na jednym z krzeseł przy biurku, zaabsorbowaną kredkami i książeczką do kolorowania, podsuniętą jej przez jakiegoś pomysłowego pracownika. Noelle poczuła, że wyrywa jej się serce. Emma uniosła głowę. Na jej twarzyczce pojawiła się radość, jakby rozświetliło ją światło. - Mamusia!
S R
Miała na sobie marszczoną, żółtą letnią sukieneczkę z przodzikiem w kształcie serca, a jej ciemne włosy babcia Van Doren zaplotła w dwa eleganckie warkocze, poprzetykane grubą różową przędzą. Dziewczynka chciała jak najszybciej wygramolić się z krzesła, niestety, jeden z sandałków zaplątał się w koronkowy brzeżek sukienki i omal nie upadła jak długa. Noelle pędem rzuciła się do przodu i złapała ją w ostatniej chwili. Mocno przytuliła córeczkę. - Och, kochanie. Wiesz, jak bardzo mamusia za tobą tęskni? Emma wywinęła się z uścisku i szeroko rozłożyła rączki. - Taaak bardzo - pisnęła. Całej scenie przyglądała się zza biurka ubrana w zielony kostium otyła starsza kobieta z trwałą przywodzącą na myśl pudla. Przedstawiła się jako pani Scheffert. Noelle nie wiedziała, jak się zachować, gdy pracownica opieki społecznej, zamiast stać na straży,
182
wepchnęła je do pustego biura, zostawiając uchylone drzwi. Wdzięczność mogłaby wyglądać na niestosowną, tymczasem Noelle nie chciała ryzykować, że pani Scheffert uzna zachowanie matki Emmy za nieco dziwnie. Gdy zostały same, Emma rzuciła się na torbę z zakupami. - Co mi przyniosłaś, mamusiu? - Kilka małych prosiaczków i ogonki szczeniaczków. Był to standardowy tekst, ale Emma i tak zareagowała śmiechem. Noelle usiadła po turecku na dywanie, a córeczka natychmiast wcisnęła się jej na kolana. Zrobiła to z taką siłą, że matce zabrakło
S R
tchu, ale nie zaprotestowała. Odczuwała ogromną radość, obserwując, jak pięciolatka grzebie w torbie i cieszy się z każdego prezentu. Choć trudno w to uwierzyć, wydawało się, że Emma nieźle znosi ciężką próbę. Noelle nie liczyła, że będzie aż tak dobrze. Nie przypuszczała, iż nieba będą jej przychylne. Złapała się na tym, że mówi szeptem, nie chcąc, by czar prysnął.
Po półtorej godzinie Emma zmęczyła się graniem w wojnę i zabawą kartami, zaczęła więc układać długie, jasne włosy Barbie. Głowę laleczki zdobiły wszystkie najnowsze klamerki w kształcie motyli, przez co przypominała pacjentkę przygotowywaną do badania tomograficznego. - Mamusiu, kiedy wrócimy do domu babci? - spytała Emma. Noelle poczuła ucisk w gardle. - Och, kochanie, obawiam się, że nie mogę zabrać cię ze sobą. Nie dzisiaj.
183
Dziewczynka uniosła główkę, a jej jasne, pełne ufności oczka zasnuły się mgłą. - Dlaczego? „Ponieważ ten potwór, twój ojciec, nie pozwoliłby mi na to". Noelle zamrugała powiekami i zmusiła się do uśmiechu, czuła się jednak tak, jakby ktoś rzeźbił go w jej twarzy kawałkiem rozbitego szkła. - Pamiętasz, jak było, gdy zamieszkałyśmy u babci po jej wyjściu ze szpitala? Mała energicznie kiwnęła główką. - Musiałyśmy się nią zaopiekować, gdyż poszła do pana doktora i miała op...operecję.
S R
- Tak. Operację. Był też inny powód. Mówiłam ci już, że ja i tatuś nie możemy już dłużej ze sobą mieszkać. - Uhm.
Emma wyraźnie uważała to za całkiem naturalne, że mamusie i tatusiowie nie zawsze mieszkają razem. Znak czasu - pomyślała Noelle. W klasie córeczki rodzice przynajmniej jednej trzeciej dzieci byli rozwiedzeni. - Tatuś powiedział, że tak było dawniej, a teraz wszystko się zmieniło. Noelle przełknęła ślinę. - Co jeszcze powiedział ci tatuś? - Z trudem zdobyła się na normalny ton. - Że będę mieszkać z nim, póki nie wrócisz do domu. Matka nie mogła znieść smutku widocznego na twarzy córeczki.
184
- Kiedy, mamusiu, wrócisz do domu? - Och, kochanie. - Noelle cicho załkała i mocno przytuliła córeczką do siebie. - Pamiętasz, że kiedyś babcia nie mogła sama dojść do łazienki, a ja musiałam jej pomóc? - Tak jak wtedy, kiedy jeszcze wycierałaś mi pupcię? Noelle przygładziła córeczce włosy. - Nie całkiem, ale coś w tym rodzaju. Babcia wymaga teraz opieki. - Umiem pomagać. Będę wycierać babci pupcię. - Rzeczywiście potrafisz być bardzo pomocna - przyznała ze ściśniętym sercem.
S R
- Pamiętasz, jak znalazłam lekarstwo babci pod łóżkiem? Dała mi wtedy dolara i powiedziała, że nikt na świecie nie umie tak dobrze szukać jak ja.
- Nie tylko dobrze szukasz. Jesteś dobra we wszystkim. -Głos kobiety się załamał. - Będziemy się widywać. Gdy tylko będzie to możliwe. - Wiem.
Emma wstała zadowolona z kolan matki i wróciła do czesania Barbie, cicho nucąc. Noelle odetchnęła z ulgą. Dobry Boże pomyślała - dzięki Ci, że udało mi się rozwiać obawy córeczki. - Możemy już iść, mamusiu? - spytała w tym momencie dziewczynka. - Do tatusia? Emma energicznie potrząsnęła głową. - Chcę iść z tobą. - W jej głosie słychać było upór.
185
- Przykro mi, kochanie, ale to niemożliwe. Gdy tylko babcia poczuje się lepiej, obiecuję, że po ciebie przyjdę. Noelle przypomniała sobie ostrzeżenie Lacey. Wówczas myślała, że nie ma nic cięższego niż zapanowanie nad chęcią zobaczenia córeczki. Teraz wiedziała, że czeka ją najtrudniejsza rzecz w życiu - rozstanie z Emmą. - Chcę już stąd iść. Dziewczynka wybuchnęła płaczem. Zaczęła od pociągania nosem, a potem rozpłakała się na dobre. Noelle trzymała w ramionach maleńkie, wstrząsane szlochem ciałko córeczki. Bezskutecznie próbując uspokoić małą, czuła, jak pęka jej serce.
S R
Kilka godzin później siedziała na ławce na skwerze. Nie zauważyła, że popołudnie dobiegło końca. Prawie nie pamiętała, kiedy opuściła gmach sądu ani że przed powrotem do domu postanowiła trochę odpocząć, gdyż zdała sobie sprawę, że jeśli na chwilę nie usiądzie, może po drodze upaść. Nagle zorientowała się, że wszystkie dzieci bawiące się w ogródku jordanowskim poszły do domu. Cienie zaczęły wypełzać spod drabinek i zjeżdżalni, ślizgać się po piasku. Nawet okoliczne ławki były w większości puste. Gdy zauważyła urzędników i sekretarki wychodzących z gmachu sądu, zerknęła na zegarek. Było parę minut po piątej. Co oni wiedzą? - zastanawiała się z tępym bólem. - Zszywają, spinają i stemplują mnóstwo formularzy, każdy w dwóch, trzech egzemplarzach, potem wkładają je do teczek i kopert. Czy ktokolwiek z nich zdaje sobie sprawę, jaki wpływ te papiery mają na życie innych ludzi?
186
Prawdopodobnie nie. Mijający ją spiesznie mężczyźni i kobiety myśleli tylko o jednym - by jak najszybciej dotrzeć do domu. Nikogo nie obchodziła mała dziewczynka o imieniu Emma. Myśleli tylko o tym, co będą jedli na kolację i czy w telewizji puszczą nowy odcinek ich ulubionego serialu, czy też powtórzą stary. Tymczasem Noelle umierała powolną śmiercią na myśl o tym, że każde czekające ją spotkanie z córeczką będzie się kończyć tak jak dzisiejsze: na siłę musiano jej wyrywać Emmę. Pani Scheffert, stara kwoka, która początkowo wydawała się taka miła, teraz nieprzychylnym wzrokiem zmierzyła młodą matkę, jakby to była jej wina. Noelle czuła się tak, jakby wyrwano jej z piersi serce. Pragnęła
S R
czegoś, co wydawało się tak naturalne i proste, że pozbawienie jej tego sprawiało wrażenie okrutnej ironii losu, krzywego zwierciadła. Chciała odzyskać córeczkę. Nic więcej. Chciała być jedną z matek, które stały i z rękami przy ustach wołały do swoich dzieci, że pora wracać. Chciała wędrować chodnikiem, trzymając małą za rękę. Chciała... - Mogę się przyłączyć?
Noelle, zaskoczona, uniosła głowę. Przed nią stał jakiś mężczyzna. Ponieważ słońce padało od tyłu, jego twarz ukryta była w cieniu. Dopiero po chwili go rozpoznała. W spodniach w kolorze khaki i koszuli z krótkimi rękawami, bez lekarskiego kitla Hank Reynolds wyglądał jak każdy przechodzień, mężczyzna średniego wzrostu o jasnobrązowych włosach oraz muskularnych ramionach i barkach, sugerujących, że regularnie ćwiczy w siłowni. Zwracały
187
uwagę tylko jego oczy, które błysnęły w słońcu, gdy siadał na ławce, oczy w kolorze bursztynowej herbaty z domieszką brandy. - Obawiam się, że nie będę najlepszym towarzystwem ostrzegła. Hank uśmiechnął się ciepło. - Zaryzykuję. Miał pod pachą gazetę, a w ręce trzymał torbę z zakupami. Położył ją na trawie u swoich stóp. - Zazwyczaj wybieram najkrótszą drogę do domu, ale jest tak pięknie, że tym razem postanowiłem przejść przez skwer. Kiwnięciem ręki wskazał na jej stopę. - Wygląda dużo lepiej, niż gdy
S R
ją po raz ostatni widziałem. Nie boli? Wzruszyła ramionami.
- Na pewno jest najmniejszym z moich zmartwień. Hank przez chwilę milczał, wpatrując się w drugi brzeg trawnika, gdzie dwaj nastoletni chłopcy rzucali plastikowym kółkiem. - Jeśli ma pani ochotę mi powiedzieć, chętnie wysłucham odezwał się w końcu. - Jeśli nie, możemy sobie po prostu posiedzieć. Nigdzie mi się nie spieszy. - Jak pan widzi, mnie też. - Głos jej się załamał. Nagle złapała się na tym, że jest bliska łez. Mężczyzna zerknął na nią z niepokojem. - Aż tak źle? - Lepiej, żeby nie wiedział pan, jak bardzo. Hank dotknął jej ramienia. - Może jednak pani zaryzykuje.
188
Jest po prostu miły - wmawiała sobie. - Miły doktor Hank, uwielbiany przez dzieci i starsze panie. - Obawiam się, że to znacznie wykracza poza pańską specjalizację - zażartowała, próbując się roześmiać, ale jej się to nie udało. - Może nie aż tak bardzo. W pracy mam do czynienia po trochu ze wszystkim, nawet z tym, co nie jest zaraźliwe. -Smutno się uśmiechnął. W dawnych czasach powiedziałaby: „Dziękuję, doceniam pańską propozycję, ale jakoś sobie poradzę". Tak postąpiłaby dawna Noelle. Posłuszna córka, która od dziesiątego do osiemnastego
S R
roku życia uśmiechała się na imprezach charytatywnych i premierach, na które zaciągała ją matka. Towarzysząca mężowi żona, na eleganckich przyjęciach szukająca ucieczki w kieliszku, który nigdy nie był ani całkiem pusty, ani całkiem pełny. Obecnie jednak kobieta, która właśnie zaczynała uwalniać się od zbyt ciasnej skóry poprzedniego życia, wyraźnie nie miała takich zastrzeżeń. Noelle się rozpłakała.
- Przepraszam - wydukała, gdy w końcu mogła mówić. -Robię z siebie idiotkę. Powinien pan iść do domu. Lody się panu topią. Wskazała opakowanie sterczące z papierowej torby. - Zawsze mogę kupić następne. Ku ogromnej wdzięczności Noelle Hank nie poklepał jej po plecach ani nie próbował nieszczerze uspokajać. Jedynie podał jej elegancko wyprasowaną chusteczkę, która pachniała płynem do płukania.
189
Siedzieli w milczeniu. Noelle wycierała twarz i starała się zapanować nad sobą. - To długa historia - powiedziała w końcu. - Jestem dobrym słuchaczem. Przyjrzała mu się kątem oka. Chyba nie był mężczyzną, któremu obce kobiety wciskają wizytówki służbowe - z domowym numerem napisanym na odwrocie - co regularnie zdarzało się Robertowi. Urok Hanka nie od razu rzucał się w oczy, ale był niezaprzeczalny. Nie przeszkadzała nawet lekka wada zgryzu, która przypominała Noelle jej miłość z piątej klasy, Pete'a Caswella, ministranta z St Vincent's. Pomimo podłego nastroju poczuła, że szybciej bije jej serce.
S R
- Może innym razem - wymigała się.
- W takim razie zaproponuję pani coś zimnego. Sięgnął do torby, wyjął seven-up, ostrożnie otworzył puszkę i podał ją Noelle. - Dzięki.
Odchyliła głowę do tyłu i łapczywie pochłonęła zawartość. Wydawało jej się, że nigdy nie piła niczego tak dobrego. Na horyzoncie pojawiły się pomarańczowe i fioletowe smugi, na dachach zabłysnęły złociste promienie zachodzącego słońca. Siedzieli z Hankiem jak stare małżeństwo. Odległe trzaśniecie drzwi samochodu zabrzmiało jak niewinne stuknięcie. Lekki wiaterek poruszył nieruchome dotychczas powietrze i zaszumiał w liściach drzew. Noelle zauważyła, że Hank zgiął lekko rękę i oparł ją na kolanie. Na tle jasnego materiału jego dłoń sprawiała wrażenie dużej i
190
zręcznej. Nagle Noelle poczuła dziwną tęsknotę, chociaż nie potrafiła dokładnie powiedzieć, za czym. Wskazała na fontannę na środku skweru, uwiecznioną na pocztówce sprzedawanej w drogerii Gleasona. Była to ładna nimfa w stylu art nouveau, otoczona płatkami lilii, spomiędzy których tryskała woda. - Gdyby ta dziewczyna mogła mówić, pewnie sporo byśmy usłyszeli. Hank uśmiechnął się, a w kącikach brązowych oczu pojawiły się zmarszczki. - Może dlatego woli dzień po dniu płakać. Zerknęła na niego z wyrzutem.
S R
- Płacz nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. - Nie, ale czasem pomaga.
Spojrzała na miłą twarz Hanka i dostrzegła coś, czego nie widziała wcześniej. Cichą siłę, która wydawała się wydobywać gdzieś z głębi duszy. Przypominał jej ojca, który często tak wyglądał: jak nieruchomy głaz, opierający się potężnej fali.
- Mojemu mężowi przyznano tymczasową opiekę nad córeczką zaczęła. Słowa płynęły gładko, jak woda bulgocąca na powierzchni fontanny. - Mogę się z nią spotykać trzy razy w tygodniu w obecności osób trzecich. Dzisiaj siedziałyśmy w pokoju przy otwartych drzwiach, żeby pracownica opieki społecznej mogła mnie pilnować i sprawdzać, czy... Urwała, wbiła wzrok w trawę i wyobraziła sobie, że na twarzy Hanka maluje się współczucie wymieszane ze znużeniem. Nie
191
potrzebowała jego litości. Zależało jej tylko, żeby ten koszmar senny się skończył. - To wszystko jest niewiarygodne. Sam pomysł, że mogłabym zaniedbać własne dziecko... - Odchrząknęła. - Kiedy była niemowlęciem, przygotowywałam jej każdy posiłek. Nawet nie przyszło mi na myśl, żeby dawać dziecku coś ze słoiczka. Postępowałam jak paranoiczka i wszystkie środki czystości trzymałam na najwyższej półce. Nie wierzyłam w bezpieczne zamki. - Widuję sporo dzieciaków, które nie muszą odwiedzać szpitala tylko dlatego, że ich matki postępują jak paranoiczki... - zauważył spokojnie Hank.
S R
- Najgorsze wydaje mi się to, że teraz nie mogę oszczędzić jej cierpienia. Emma jest nieszczęśliwa, a ja w żaden sposób nie potrafię temu przeciwdziałać.
Noelle urwała, by wytrzeć nos w cudownie dużą, białą chusteczkę. Gdy uniosła głowę, poczuła się lżejsza, jakby przygniatający ją, potworny ciężar stopniał, a jego miejsce zajęła czysta złość.
- Pewnie słyszał pan nieraz, jak kobieta skarżyła się, że jej mąż to zły człowiek, ale mój naprawdę jest potworem. Kiedyś wierzyłam, że kocha córeczkę, niestety, teraz tak do końca nie mam pewności. Wykorzystuje ją, żeby mnie złamać, a co najgorsze, to działa. - Wcale bym tak nie powiedział. Spojrzała mu w oczy, ale nie zobaczyła w nich współczucia. Hank wyraźnie ją popierał, wręcz podziwiał. - Co... co pan powiedział? - wydukała.
192
- Że kobieta, która siedzi obok mnie, potrafi wyważyć każde drzwi na swojej drodze. Noelle uśmiechnęła się niepewnie, wyobrażając sobie, że jest waleczną księżniczką Xeną. - Emma ma pięć lat - szepnęła - i zadręcza wszystkich pytaniami. Chciałabym odpowiedzieć na każde z nich. - Wówczas byłaby pani jak tamten facet. Postawiliby pani pomnik w jakimś parku. Wskazał ręką na Luthera Burbanka, na którego brązowym ramieniu przysiadła szara wiewiórka. Wyglądała jak maleńki adiutant. Noelle roześmiała się, obserwując, jak zwierzątko zbiega w dół,
S R
by porwać żołędzia. Czubkiem buta szturchnęła wilgotną plamę na torbie Hanka.
- Podejrzewam, że tych lodów nie da się już uratować. - Tak wygląda całe moje życie.
Wzruszył ramionami i wstał. Wziął zakupy pod pachę, a wolną rękę podał swojej towarzyszce.
- Czy mogę odprowadzić panią do samochodu? Tym razem Noelle pewnie wstała. Zdecydowanie szła przed siebie, jedną rękę delikatnie wspierając na zgiętym łokciu Hanka. Czubkami palca muskała delikatne włoski na umięśnionym przedramieniu. Wyraźnie czuła ciepło jego ciała. Mama i babcia pewnie się zastanawiają, czemu tak długo nie wracam - pomyślała. Będą się martwić. W tym momencie jednak, po raz pierwszy od wielu dni, czuła się bezpieczna i silna.
193
7 Mary nie była tu od wielu lat, ale nawet we śnie znalazłaby drogę do Lundquistów. Stary wiejski dom z szeroką werandą i ogródkiem na tyłach stał na skrzyżowaniu Blossom Road i drogi numer 30A. Kobieta zatrzymała się na podjeździe za czerwonym fordem bronco, należącym prawdopodobnie do najmłodszego z trzech braci Corinne, Jordy'ego Lundquista, który od czasu, kiedy dostał prawo jazdy, niezmiennie jeździł lśniącymi samochodami w kolorze szminki do ust. Mary poczuła w sercu słodko-gorzki ból. Słyszała, że
S R
Jordy jest żonaty i ma dwójkę dzieci. Nagle zrobiło jej się żal, że Corinne nigdy nie miała szansy na to, by dorosnąć, wyjść za mąż i mieć dzieci. Wspomnienia unosiły się w powietrzu jak motyle, które fruwały w wysokiej trawie po obu stronach podjazdu. Gdy Mary wysiadła z lexusa, wyobraziła sobie swoją przyjaciółkę siedzącą na ocienionym, najwyższym stopniu werandy, z łokciami wspartymi na kolanach i głową w lokówkach. Niemal słyszała wołanie: „Cześć, Ma-ry Ca-a-athe-rine!". Corinne nie cierpiała przezwisk - a powodem tego były wieloletnie docinki jej trzech braci, znanych jako Trio Triasowe -dlatego jako jedyna oprócz rodziców zwracała się do Mary jej pełnym imieniem. Mary zatrzymała się na chwilę, by wciągnąć w płuca słodki zapach kapryfolium i świeżo skoszonej trawy. Z cienia starego wiązu wynurzył się ogromny, czekoladowy labrador i podbiegł się przywitać. Wyglądał jak dorosła wersja szczeniaka, którego Mary
194
kupiła dla Noelle, gdy przeprowadziły się na Manhattan. Wyjątkowo miły psiak był tak samo nieprzystosowany do wielkomiejskiego życia jak jej córeczka, toteż po kilku miesiącach i wartych setki dolarów zniszczeniach trzeba było go oddać. Na szczęście Lundquistowie przyjęli czworonoga z ogromną radością, mówiąc, że na farmie nigdy nie jest za dużo psów. Mary pochyliła się, by pogłaskać go po głowie. Przy okazji wzbiła chmurę kurzu, który zmusił ją do kichnięcia. - Cześć, pieseczku, czy przez przypadek nie jesteś krewnym Boomera? Syn Boomera, jak już go nazwała w myślach, szczeknął w odpowiedzi i tak energicznie machnął ogonem, że wzbił następny
S R
obłok kurzu. Mary się uśmiechnęła. Od ostatniej wizyty tutaj minęło dwadzieścia lat, ale matka Corinne tak rozmawiała z nią przez telefon, jakby po raz ostatni widziały się wczoraj.
- Nie pukaj - ostrzegła Nora. - Kiepsko słyszę. Nie wiedziałabym nawet, że mam otworzyć. Nie będę zamykać drzwi... po prostu wejdź do środka.
Umówiły się na piątkowe popołudnie. Wcześniej Nora miała odwiedzić najstarszego syna, Everetta, i jego żonę, Cathy, która ostatnio urodziła czwarte dziecko. W ogrodzie jest mnóstwo dojrzewających pomidorów. Trzeba je zebrać - powiedziała. - Przyda mi się towarzystwo. Wchodząc po schodach na werandę, Mary zastanawiała się, czy powinna być z Norą szczera i wyznać prawdziwy powód swojej wizyty. Jak zareaguje matka Corinne, gdy dowie się, że nie są to zwyczajne odwiedziny? Owszem, minęło sporo czasu, ale pewne
195
sprawy wciąż bolą, a strata jedynej córki z pewnością do takich należy. Powrót do wspomnień może okazać się przykry. Mary weszła do domu. Znała w nim wszystko, jakby tu dorastała, nic więc dziwnego, że poczuła się tak, jakby cofnęła się w czasie. Ujrzała drzwi do salonu i poprzeczne kreseczki na framudze w ten sposób Lundquistowie zaznaczali wzrost dzieci w różnym wieku. I plamę na chodniku w miejscu, gdzie Everett rozlał kiedyś karafkę soku winogronowego. Nawet lampka miała wciąż lekko wgnieciony abażur - to Corinne uderzyła weń batutą, która wyślizgnęła jej się z ręki. Nora była w kuchni i miała ręce zanurzone po łokcie w
S R
mydlinach. Gdy odwróciła się, by przywitać gościa, Mary była zaskoczona, widząc, że matka przyjaciółki prawie w ogóle się nie zmieniła. Jedynie jej piękne, lniane włosy nieco wyblakły i miały teraz kolor pergaminu. Prawie nie było widać drobniutkich zmarszczek wokół błękitnych oczu, tak błękitnych jak wzorek na porcelanie ustawionej rządkiem na półkach starego, sosnowego kredensu. Tylko pulchne i powykręcane przez reumatyzm ręce starszej pani zdradzały jej wiek. - Wielkie nieba, ale mnie przestraszyłaś! - zawołała. Wytarła ręce w ścierkę wetkniętą za pasek dżinsowej spódnicy i wzięła Mary w objęcia. - Myślałam, że to Jordy tak cichutko się do mnie podkrada. Wysłałam go po następną porcję pomidorów.
196
Machnięciem ręki pokazała za okno, gdzie widać było szerokie plecy brata Corinne, unoszące się i opadające wśród gałązek, które pięły się w górę i rozprzestrzeniały nad ziemią. - Niech Bóg go błogosławi - ciągnęła starsza pani. - Wpada przynajmniej raz dziennie, by zobaczyć, jak sobie radzę. To bardzo miłe. Między nami mówiąc, nie uwierzyłabyś, ile ten chłopak potrafi zjeść. Nikt by nie powiedział, że ma żonę, która go karmi. Nora uśmiechnęła się promiennie, jakby ujawniając ten fakt, dowiodła, że jeszcze może się komuś przydać. Mary rozejrzała się po przestronnej kuchni ze złuszczonymi szafkami. Pomieszczenie to wyglądało zupełnie inaczej niż formikowa
S R
świątynia czystości jej matki. Na blacie stygła miseczka świeżo ugotowanych pomidorów, obok stał rządek czystych słoików, czekających na napełnienie. Na staroświeckim emaliowanym piecu leżały w foremkach dwa bochenki chleba. Ten zapach przypomniał Mary czasy, gdy Corinne wpadała po szkole głodna, gotowa zjeść konia z kopytami.
- To niewiarygodne. Nic się nie zmieniło - dziwiła się, potrząsając głową. - To samo mogę powiedzieć o tobie. - Nora cofnęła się i zmierzyła Mary od stóp do głów. - Na Boga, Mary Quinn, tylko mi nie mów, że zrobiłaś sobie operację plastyczną twarzy. Mary się roześmiała. - Nawet gdybym chciała, nie miałabym na to czasu. Rozmówczyni obrzuciła ją dziwnym spojrzeniem.
197
- Powinnaś zwolnić, Mary - powiedziała łagodnie. -Mamy jedno życie. Jeśli nie potrafimy się nim cieszyć, prześlizguje się nam między palcami. Upomnienie matki przyjaciółki było niepokojące, dlatego Mary chciała szybko zmienić temat. - Zapamiętam - rzuciła beztrosko - chociaż w tym momencie sama nie wiem, w co ręce włożyć. Nora wyciągnęła ścierkę zza paska, starannie ją poskładała i położyła na suszarce. - Usiądźmy i napijmy się lemoniady. Pozwólmy Jordy'emu postraszyć mączaki. Wciąż lubisz, gdy jest w niej tyle cukru, że aż stoi łyżeczka? Mary się uśmiechnęła.
S R
- Obawiam się, że już nie jestem taka łasa na słodycze, ale chętnie zjem twoje pierniczki.
Usiadła na krześle przy stole i zsunęła espadryle, żeby ochłodzić stopy na wyłożonej płytkami podłodze, od dziesięcioleci polerowanej przez liczne buty. Patrząc, jak matka Corinne krząta się po kuchni, stawia szklanki i talerze z ciasteczkami, Mary poczuła wyrzuty sumienia, że nie powiedziała jej o prawdziwym powodzie swojej wizyty. Może powinna zrezygnować z tego pomysłu? Jaki to ma sens? Po tylu latach szansa, by matka przyjaciółki przypomniała sobie coś nowego, była bliska zeru. Jej córka nie żyje, ale twoja tak - szepnął ponuro wewnętrzny głos. - Ze względu na Noelle musisz przynajmniej spróbować. Mary odczekała, aż gospodyni usiądzie, po czym spytała:
198
- Ile masz wnucząt? Straciłam rachubę. Nora z uśmiechem rozlała lemoniadę z ogromnego szklanego dzbanka. - Ośmioro, i to jeszcze nie koniec. W listopadzie Quint i Louise spodziewają się trzeciego dziecka. Moi chłopcy bardzo długo zwlekali, aż w końcu straciłam nadzieję, że kiedykolwiek się ożenią. Na szczęście wszyscy znaleźli młode żony, by mogły urodzić dużo dzieci. - Spuściła wzrok. - A co u ciebie, Mary? Czemu nie widzę na twoim palcu obrączki? - Chyba wystarczy mi jeden raz - odparła beztrosko. Nora kiwnęła głową.
S R
- Wiem, czemu masz problem ze znalezieniem kogoś na miejsce Charliego. - Z trudem wzięła między powykręcane palce jeden ze swoich pierniczków. - Jako dzieci byliście w sobie zakochani do szaleństwa. Prawdę mówiąc, wcale nie byłam zaskoczona, zauważywszy, że przybywa ci w pasie. Mary zamrugała zaskoczona.
- Domyśliłaś się, że jestem w ciąży? - Jestem spostrzegawcza.
Starsza pani postukała się po skroni zgiętym, powykręcanym jak korzenie drzewa palcem. Mary sączyła lemoniadę. Poczuła, że się rumieni i że nagle robi jej się gorąco. Przypomniała sobie noc, kiedy oboje z Charliem kąpali się na golasa w jeziorze. Powiedział wówczas, że nie ma na świecie nic piękniejszego od niej. Wtedy postanowiła, że nigdy nie będzie miała nikogo oprócz niego.
199
I, prawdę mówiąc, nie miała. - Corinne bardzo przeżyła to, że zrezygnowałaś ze szkoły i wzięłaś ślub - ciągnęła Nora. - Chyba uznała, że nadszedł koniec czegoś, co was obie łączyło. Mary przytaknęła w zamyśleniu. - Ja też miałam wówczas takie odczucia, sądzę jednak, że obie bałyśmy się do tego przyznać. - Zapadła krótka cisza. Mary ciążyło spojrzenie błękitnych oczu Nory. - Prawdę mówiąc, zawsze czułam się trochę winna. Nie było mnie przy Corinne. Chyba ją... zawiodłam. - Nie było przy niej nikogo z nas. - Błyszczące, żywe oczy Nory pociemniały. - Biedny Ira, myśl, że Corinne bała się przyjść ze swoimi
S R
problemami do nas, niemal złamała mu serce.
Mary przypomniała sobie tatę Corinne, surowego, ale kochającego mężczyznę. W przeciwieństwie do ojca Mary był niesłychanie twardy. Corinne bardzo się go bała. - A więc nigdy nie dowiedzieliście się, co skłoniło ją... co ją dręczyło?
- Nie. Było nam tym ciężej, że nie zostawiła choćby karteczki. Mary poczuła zawód. Wiedziała, że ma znikome szanse, jednakże liczyła na najlżejszą sugestię, która stanowiłaby jakiś trop. Co dalej? - Przepraszam, że do tego wracam - szepnęła. - Nie musisz. - Nora otarła z oka łzą i poklepała Mary po dłoni. Dobrze jest czasem powspominać, nawet jeśli nie są to miłe przeżycia. Mary wzięła głęboki wdech i wyznała:
200
- Obawiam się, że nie byłam wobec ciebie całkiem szczera. Nie przyjechałam tutaj tylko przez wzgląd na dawne czasy. Jestem tu z powodu mojej córki. - Przerwała i położyła dłonie na stole. - Pewnie słyszałaś, że Noelle ma córeczkę. - Wiem. Czytałam w gazecie ogłoszenie, gdy wychodziła za mąż. Pomyślałam wtedy, że biedne dziecko nie wie, w co się pakuje. Nora z obrzydzeniem potrząsnęła głową. - Naprawdę musiała wybrać właśnie tego mężczyznę? - Na szczęście w końcu zmądrzała, ale Robert próbuje odebrać jej dziecko. Mary poczuła narastający gniew na myśl, że jej zięć był w sądzie taki zadowolony z siebie.
S R
- Po tym człowieku wszystkiego można się spodziewać. - Dlaczego tak mówisz?
Nora odsunęła od siebie szklankę, jakby za dużo wypiła. - Nigdy nie spotkałam zimniejszego mężczyzny. Nawet gdy był chłopcem, miał w sobie coś... coś odpychającego. Na pogrzebie zachowywał się, jakby prawie nie znał Corinne. Nagle wyrzuciła rękę do przodu i zacisnęła ją na nadgarstku Mary. Jej oczy przypominały dwa płomienie. - Nie spuszczaj córki z oka, Mary Quinn. To przede wszystkim chcę ci powiedzieć. - Zrobię, co tylko będę mogła. Mary zadrżała, czując dziwne obrzydzenie do powykręcanych palców, zaciskających się na jej ręce. Przy pierwszej okazji wyswobodziła się i spytała:
201
- A czy pamiętasz coś jeszcze z tamtych czasów? Staruszka zastanawiała się przez chwilę, potem potrząsnęła głową. - Corinne niechętnie mi się zwierzała, zwłaszcza jeśli chodzi o Roberta. Już samo to powinno mnie ostrzec, że nie wszystko jest w porządku. Wcale nie zachowywała się tak jak ty i Charlie. Odnosiłam wrażenie, że Robert czymś ją przyciąga... ale nie nazwałabym tego miłością. - Myślisz, że miał coś wspólnego ze... - Mary zawahała się, nie chcąc, by jakaś niebacznie wypowiedziana sugestia prześladowała starą kobietę do końca życia - ...ze zmartwieniami Corinne? Nora przetarła ręką twarz, jakby usuwała mgłę z przedniej szyby.
S R
- Wiem, że się kłócili. Po ostatniej randce wróciła do domu bardzo zdenerwowana. Płakała. Gdy spytałam ją, co się stało, nie chciała powiedzieć. - To wszystko? Nora potrząsnęła głową.
- Przykro mi, ale w niczym więcej nie mogę ci pomóc. - To działo się bardzo dawno temu. Przepraszam, że wracam do starych spraw. Mary sięgnęła po lemoniadę, za słodką nawet bez dodatkowego cukru, i dopiła ją z czystej uprzejmości. Potem wstała. - Muszę już iść. I tak zabrałam ci sporo czasu. Matka Corinne również się podniosła i bezwiednie poklepała się po kieszeniach spódnicy, jakby szukała czegoś, co odłożyła nie tam, gdzie trzeba. Na jej twarzy miejsce zmartwienia zajął ciepły uśmiech.
202
- Miło mi, że mogłam z tobą chwilę porozmawiać. Proszę, weź trochę pierniczków do domu. Nie zjadłaś ani jednego. Odprowadzając Mary do drzwi, starsza pani nagle stanęła jak wryta. - Zaczekaj. Mam coś dla ciebie. Powinnam ci to dać wiele lat temu, ale zawsze zapominałam. Nie wychodź. Zaraz przyniosę. Nora ruszyła schodami w górę, mocno zaciskając dłoń na poręczy. Na ścianie na piętrze wisiały oprawione w ramki zdjęcia, wśród nich portret Corinne. Nie zważając na brak przednich zębów, uśmiechała się jak halloweenowa dynia. Mary przypomniała sobie dzień, kiedy wykonano tę fotkę. Były w piątej klasie, a Corinne
S R
właśnie została kapitanem dziewczęcej drużyny siatkówki. Chociaż dotychczas Mary była najgorszą zawodniczką, Corinne zaczęła kompletowanie swojej drużyny od przyjaciółki. Od tego dnia były nierozłączne.
Jeśli tu jesteś, Corinne, strzeż mojej córki. Noelle w tej chwili bardzo cię potrzebuje - błagała Mary cicho.
Kilka minut później Nora wróciła, trzymając w ręce coś małego, prostokątnego, przewiązanego wstążeczką w kwiatki. Dała to Mary z powagą godną księdza rozdającego komunię. - To pamiętnik Corinne. Chciałaby, żebyś to ty go miała. Mary poczuła przyspieszone bicie serca. Zapomniała, że Corinne prowadziła zapiski. - Jesteś pewna? - Tak.
203
- Będę traktować go jak skarb. Dziękuję bardzo, Noro... za wszystko. Mary uścisnęła starszą panią na pożegnanie. Szła do samochodu, gdy zza domu wybiegł mężczyzna w zakurzonych dżinsach, z wiadrem dojrzałych pomidorów. Jordy Lundquist był bardzo podobny do Nory - miał takie same błękitne oczy, delikatne jak u niemowlęcia jasne włosy i krępą budowę ciała. Był jedynie o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy. Machał na Mary, jakby mogła go nie zauważyć. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, że pucołowaty brat Corinne nie odstępował przyjaciółek na krok.
S R
Gdy ją dogonił, ciężko dyszał.
- Witaj, Mary! Czemu nie zawołałaś przez okno i nie dałaś znać, że jesteś?
- Rozmawiałam z twoją mamą i nim się zorientowałam, zrobiło się późno. Przepraszam, Jordy. Może następnym razem? - Wyciągnęła rękę.
Potrząsnął nią energicznie.
- Może wstąpiłabyś do mnie. Chciałbym, żebyś poznała moją żonę i dzieci. Mam dwie dziewczynki: Jessie i Jillian. Uśmiechnęła się na widok ojcowskiej dumy na twarzy brata Corinne. - Dzięki, chętnie wpadnę. Cieszę się, że mogłam porozmawiać z twoją mamą. - Po chwili wahania dodała: - Mam nadzieję, że nie wytrąciłam jej zbytnio z równowagi.
204
Jordy ostrożnie odstawił wiadro i bacznie przyjrzał się rozmówczyni. - Dlaczego miałabyś wytrącić ją z równowagi? Do diabła, Mary, przez cały dzień czekała na twoją wizytę. - Rozmawiałyśmy o Corinne. W jednej chwili chmura przesłoniła słońce, pociemniały również oczy Jordy'ego. Mary myślała, że uzna on to za coś całkiem normalnego, zresztą dlaczego nie miałyby rozmawiać o Corinne? Mężczyzna jednak zachował chłodną rezerwę, która dziwnie nie pasowała do jasnych promieni słońca i zapachu świeżo zerwanych pomidorów. - To znaczy?
S R
- No wiesz, o dawnych czasach. Jordy się rozluźnił. - O dawnych czasach - powtórzył.
Na jego okrągłej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w kącikach błękitnych oczu - kurze łapki.
- O kurde, sam mógłbym opowiedzieć kilka niezłych kawałków. Nie na próżno włóczyłem się za tobą i Rinny.
- Ani przez chwilę w to nie wątpiłam. - Mary uśmiechnęła się przez ramię i wsiadła do samochodu. Opuściła szybę, by pomachać na pożegnanie. - Cześć, Jordy. Miło było cię widzieć. Jadąc do domu, pomyślała: „Coś musiało się wtedy wydarzyć. Na wspomnienie o Corinne Jordy zaczął się dziwnie zachowywać. Dlaczego? Czyżby do dziś nie pogodził się ze śmiercią siostry... a może kryło się za tym coś innego?". Zastanawiała się jeszcze przez kilka minut, potem niechętnie odsunęła te myśli na bok. Nie ma sensu
205
spekulować. W odpowiednim momencie złoży Jordy'emu wizytę i wszystkiego się dowie. Na razie ma pamiętnik Corinne... Mary była mniej więcej półtora kilometra od domu, kiedy przypomniała sobie o telefonie komórkowym. Tak często ostatnio dzwonił, że nie miała odwagi go zostawić, wyjeżdżając do Lundquistów. Najczęściej kontaktowała się z nią sekretarka z najświeższymi nowinami, czasami klient, któremu dała swój bezpośredni numer. Gdy włączyła telefon, odezwał się znajomy pisk. - Dzięki Bogu, Mary, że w końcu zdołałam cię złapać. Mam kłopoty - wyznała Brittany z dziwną zadyszką. - Chodzi o Leo. Wyraźnie przeżywa załamanie nerwowe. Zaszył się w swoim
S R
apartamencie, a jego szef kuchni zamierza złożyć wypowiedzenie. Mary poczuła, że robi się jej gorąco. O Boże, tylko tego mi brakowało - pomyślała. Leo LeGras miał obsługiwać Rene's Room Banquet, za co wziął już sporą zaliczkę. W przypadku tak ogromnej imprezy nie będzie łatwo znaleźć na jego miejsce kogoś innego, zwłaszcza że zostało niewiele czasu.
- Nie możesz skontaktować się z nim przez telefon? - Zostawiłam mu chyba osiemdziesiąt pięć wiadomości. Bez skutku. Nie udało mi się również pokonać portiera. Mary, nie poradzę sobie z tym sama. Musisz coś zrobić. Zazwyczaj wyjątkowo zaradna Brittany tym razem nie wiedziała, co począć. - Przyjadę w przyszłym tygodniu - obiecała Mary. - Choć jeszcze nie wiem dokładnie, kiedy. Wytrwasz do tego czasu? Po chwili milczenia Brittany oznajmiła złowieszczo:
206
- Nie powiedziałam ci jeszcze najgorszego. Pan Lazarus dowiedział się, że nie ma cię w Nowym Jorku. Nie jest z tego powodu zbyt zadowolony. Gdy dowie się o kłopotach z Leo, może zrobić karczemną awanturę. - Między nami mówiąc, Lazarus to dupek. Mary nigdy nie lubiła tego człowieka. Pomijając Rene's Room Banquet, bez żadnych obiekcji zbijał majątek na śmierci żony. - Owszem, ale był mężem jednej z najbardziej kochanych gwiazd wszech czasów. Brittany nie musiała wspominać, jak bardzo ucierpiałaby ich reputacja, gdyby wkurzyły człowieka tak wpływowego jak Lazarus.
S R
- Czy masz dla mnie jeszcze jakieś inne pomyślne wieści? spytała Mary energiczniej niż zwykle.
Telefony sekretarki za każdym razem przypominały jej, jak wiele ryzykowała.
- Reszta w normie. - Brittany powoli się uspokajała. Zrezygnowaliśmy z „Regis and Kathie Lee", ale wciąż polujemy na Oprah. Och, dzwonił z Miami manager Lucianne Penrose, grożąc, że wszystkich wymorduje. Wyraźnie ludzie z tamtejszej telewizji zapomnieli, że mają robić jej zdjęcia, i w ogóle się nie pojawili. Mary jęknęła. Ilekroć Lucianne wyjeżdżała poza Nowy Jork, by kręcić reklamy swoich centrów odchudzania, zawsze starała się, by napisano coś na ten temat w miejscowej prasie. Wtedy chwytała jednocześnie dwie sroki za ogon. - Kto spieprzył sprawę?
207
- Chyba nikt. - Głos Brittany zakłóciły trzaski. - Załatwiliśmy wszystko z WPLG. Widocznie wyskoczyło im coś ważniejszego. - Coś ważniejszego niż Lucianne? To musiałaby być próba zamachu na prezydenta. Mary roześmiała się z goryczą, co jednak nie złagodziło uczucia rozpaczy. Ani nie zmniejszyło długu wdzięczności wobec pracowników. - Hej, Brit, nie wiem, czy już ci to mówiłam, ale dzięki za trwanie na posterunku. - Cała przyjemność po mojej stronie. Mark prosił, żeby cię pozdrowić. - Coraz gorzej było ją słychać. - Zaraz nas rozłączy... Lepiej będzie, jeśli skończę.
S R
Mary wyłączyła telefon i wrzuciła go do torebki. Nie mogła sobie pozwolić na następny ból głowy. Zwłaszcza że wszystko, nad czym tak ciężko pracowała, zmierzało ku...
Urwała potok myśli, zerknąwszy w bok, na leżący na siedzeniu pamiętnik Corinne. Czy znajdzie w nim jakieś rewelacje na temat śmierci właścicielki? Wątpliwe, Gdyby Lundquistowie podejrzewali przestępstwo, dawno już poszliby na policję. Nie, jeśli w tych notatkach coś jest, musi być ukryte między wierszami. A kto lepiej to rozszyfruje niż przyjaciółka, którą Corinne darzyła bezgranicznym zaufaniem? Mary poczuła przyspieszone bicie serca. Powinnam pokazać to Charliemu - pomyślała. - Niezależnie od wszystkiego teraz pracujemy razem. Ze smutnym uśmiechem na ustach skręciła w drogę prowadzącą do miasta.
208
- Chyba nie bardzo wierzyłaś, że coś znajdziemy, prawda? powiedział cicho Charlie, spoglądając z tylnej werandy na jezioro. Mary siedziała wygodnie na krześle. Kilka godzin temu przyjechali do chaty, marząc tylko o jednym: by znaleźć się z dala od gorączkowej krzątaniny panującej w redakcji. Studiowali z Charliem pamiętnik, zjedli nadzwyczaj dobrą kolację, którą pomogła przygotować jego córka, aż w końcu Mary straciła rachubę czasu. Gdy zauważyła, że zapada zmierzch, była zaskoczona, iż zrobiło się tak późno. Powierzchnia jeziora pociemniała i zaczęła się mienić srebrnym blaskiem, a sylwetki drzew odcinały się na tle fioletowiejącego nieba, na którym pojawiły się pierwsze gwiazdy.
S R
- Sama nie wiem, czego się spodziewałam - westchnęła. -Chyba Sylvii Plath.
Pomysł, że jej przyjaciółka mogłaby się okazać poetką cierpiącą na depresję maniakalną, wywołał jedynie uśmiech na ustach. W rzeczywistości pamiętnik Corinne nie ujawnił niczego oprócz nadziei i marzeń przeciętnej szesnastolatki. Ostatni zapis, dokonany trzy miesiące przed śmiercią, był niemal szokująco banalny. „Wybrałam się z R. na prywatkę do Laury. Kłóciliśmy się przez całą drogę. Podczas imprezy ani razu się do mnie nie odezwał. Byłam wściekła! Kiedy wyszedł sam, udawałam, że mam wszystko w nosie. Tylko dzięki temu nie wybuchnęłam płaczem. J. podrzucił mnie do domu. Jest miły. Więcej na ten temat napiszę później". Kim mógł być tajemniczy,,!"? - Może myślałaś, że łączyło ich coś podobnego do nas. Charlie powiedział to beztrosko, ale w jego głosie słychać było ukryty ból.
209
Mary odwróciła się i bacznie mu się przyjrzała. W bursztynowym świetle palącej się na werandzie lampki jego ostry profil wyglądał jak odwzorowany z rzymskich monet. Niemniej roześmiałby się, gdyby usłyszał, że ma w sobie coś szlachetnego. W chacie nad jeziorem czuł się doskonale. Mary nigdy nie widziała go tak rozluźnionego. Zdjął eleganckie ubranie i włożył wyblakłe dżinsy oraz spraną bawełnianą koszulę. Bose stopy wsunął w stare, rozdeptane klapki. Mary zastanawiała się, co by pomyślał, gdyby wiedział, jak często w ciągu minionych lat wyobrażała sobie, że w letni wieczór siedzą razem na werandzie, nad ich głowami przelatują ćmy, a z oddali dochodzi nawoływanie lelka kozodoja.
S R
Z trudem wróciła myślami do Corinne.
- Może coś pominęliśmy - powiedziała. - Może należałoby się zastanowić nad tym, czego tu nie ma. Jeżeli Corinne myślała o samobójstwie, trudno dopatrzyć się jakichkolwiek wskazówek. Charlie uśmiechnął się do niej.
- Czy ktoś ci mówił, że byłabyś dobrym reporterem? - Poważnie, Charlie. Czy to możliwe, że... - Od strony jeziora nadleciał chłodny podmuch wiatru. Mary urwała i skrzyżowała ręce na piersiach. - ...została zamordowana? - dokończyła cicho, jakby zastanawiała się na głos. - Trudno wykluczyć taką możliwość - odpowiedział z zamyśleniem. - Musimy jednak trzymać się faktów. Niezależnie od takich czy innych założeń, nie ma żadnego, nawet najmniejszego dowodu, który potwierdzałby tę teorię.
210
- Jeśli Robert ma z tym coś wspólnego, jest jeszcze bardziej niebezpieczny, niż myśleliśmy. Zapadło milczenie. Słyszała ciche pluśnięcie żerującego pstrąga i nawoływania nocnych ptaków, dochodzące z kępek olch i brzóz, zarastających gęsto brzeg. Mary wsłuchiwała się w pluskanie wody o pomost, do którego przywiązana była mała motorówka. Nic nie uciszało jej obaw. Chciałaby, żeby Noelle była z nimi, ale córka nie przyjęła zaproszenia Charliego na kolację, wymawiając się bólem głowy. Widocznie dzisiejsze spotkanie z Emmą nie przebiegło po jej myśli. Niestety, Mary miała przeczucie, że będzie jeszcze gorzej. Ogarnęła ją
S R
frustracja. Czuła się bezsilna, tak samo jak przed laty, kiedy Noelle była bardzo chora, a ona nie wiedziała, co zrobić. - Tak czy inaczej, masz podstawy, by się martwić. - Charlie zacisnął zęby. - Chcesz coś wiedzieć? Gdy zobaczyłem go wczoraj, jak wchodził na salę sądową, niewiele brakowało, a dałbym mu po twarzy. Powstrzymała mnie przed tym jedynie obecność Bron. Jakby na sygnał z domku dobiegł brzęk. Sądząc po dźwięku, córka Charliego upuściła coś, co myła - garnek albo patelnię. Potem rozległo się przytłumione: „Cholera!". Mary zajrzała przez obite siatką drzwi do salonu i dalej, do znajdującej się za nim kuchni, gdzie ukryta w cieniu postać zbierała coś z podłogi. - Pewnie chętnie by ci pokibicowała. - Bron udaje twardą, ale w głębi duszy jest bardzo delikatna. Charlie potrząsnął głową z dumą i rozdrażnieniem. -W przeciwieństwie do Noelle, która jest silniejsza, niż jej się wydaje.
211
- Czy dorastając, były sobie bliskie? Bronwyn urodziła się, gdy Noelle miała czternaście lat. Jednak Mary nie wiedziała, jak wyglądały święta i letnie wakacje, spędzane przez Noelle z Charliem, jego drugą żoną i ich córką. Czasami Mary odnosiła dziwne wrażenie, że córka ukrywa przed nią te wspomnienia, jakby bała się je zbrukać. Charlie cicho się roześmiał. - Stanowiły wyjątkowo zgrany duet. Słowo daję, czasami miałem wrażenie, że mógłbym wyjść z domu, a one zauważyłyby to dopiero po paru tygodniach. - Obniżył głos. - Chociaż aż trudno uwierzyć, że siostry mogą stanowić takie przeciwieństwo. Noelle, niech Bóg ją błogosławi, nigdy nie przysporzyła mi zmartwień, za to
S R
Bron... no cóż... czasami bywa trochę nieokiełznana. Może dlatego, że dorastała bez matki. Sam nie wiem.
Sprawiał wrażenie tak skonsternowanego, że Mary miała ochotę ująć go za rękę. Nim zdołała się powstrzymać, wyrwały jej się słowa: - Jaka była twoja żona? Uśmiechnął się na to wspomnienie. - Vicky? Zabawna i inteligentna. Trochę roztargniona. Zawsze odkładała rzeczy nie tam, gdzie trzeba. Tak znikały kluczyki i parasolki. Robiła listy zakupów, a potem je gubiła. Cała rodzina z tego żartowała, ale najgłośniej z tych potknięć śmiała się sama Vicky. Polubiłabyś ją - dodał. - Przykro mi, że nie miałam szansy jej poznać. Spotkała Vicky tylko raz, na ślubie Noelle. Ku własnemu zaskoczeniu doszła do wniosku, że to miła i ładna osóbka. Ale Mary była zazdrosna, ilekroć wyobrażała sobie Charliego i jego żonę.
212
- Sądzę, że byłaby dumna z ciebie, że tak wychowałeś Bronwyn. To dobre dziecko, Charlie. Czasami jeden dobry rodzic jest lepszy od dwójki takich sobie. - Masz rację. - Prawdę mówiąc, zazdroszczę ci. - Czego? - Bardzo chciałam mieć drugie dziecko - wyznała, nie odrywając wzroku od własnych rąk. Lakier do paznokci zaczynał się łuszczyć, choć wcześniej tego nie zauważyła. Stare przyzwyczajenia powoli odchodziły w niepamięć. - Zawsze zastanawiałam się, jak by to było, gdybym mogła po raz drugi zajść
S R
w ciążę, a potem trzymać w rękach noworodka. Tym razem na pewno już bym się śmiertelnie nie bała.
Gdy Charlie się nie odzywał, poczuła, że ogarnia ją panika. Czyżby zbyt dużo zdradziła? Może przypomniała mu czasy, o których wolał zapomnieć.
- Wydaje mi się, że pewne rzeczy nie są nam pisane -szepnął. Zerknęła na niego. Widząc jego spokojną, nieprzeniknioną twarz, Mary poczuła jeszcze większy ból serca. Kiedy od niechcenia strzepnął coś z jej ręki, drgnęła. - Jeśli nie wejdziemy do środka, komary zjedzą cię żywcem. Zaczął się podnosić, ale go powstrzymała. - Nic mi nie będzie, naprawdę. Nie miałbyś nic przeciwko temu, żebyśmy przeszli się na spacer? Charlie bacznie jej się przyjrzał, po czym kiwnął głową. Kiedy wstał, krzesło sapnęło, jakby ktoś wypuścił powietrze z płuc.
213
- Bron! - zawołał. - Idę z Mary na spacer nad jezioro. Za chwilę wrócimy. Sekundę później obok nich pojawiła się córka Charliego. Na tle siatkowych drzwi wyglądała jak wykrzyknik. - Nie musisz krzyczeć, tatusiu. Nie jestem głucha. Drzwi pisnęły, a Bronwyn wyszła na werandę. Mary stanęła na najwyższym stopniu, próbując uwolnić się od napięcia, która narastało cały wieczór. - Dzięki za kolację, Bronwyn. Była pyszna. Nastolatka obrzuciła dorosłą kobietę chłodnym spojrzeniem. - Zrobiłam tylko sałatkę.
S R
Mary próbowała nie brać sobie do serca niechęci dziewczyny. W końcu Noelle w jej wieku też bywała niemiła. Z pewnością jedną z przyczyn owej awersji był fakt, że przez tyle lat Bronwyn miała ojca tylko dla siebie. Teraz była o niego ewidentnie zazdrosna. Charlie miał w jednym względzie rację: jego młodsza córka rzeczywiście jest nieokiełznana.
Gdyby była moim dzieckiem, też bym się o nią martwiła pomyślała Mary. Choć Charlie powinien raczej obawiać się o chłopców, którzy ulegną urokowi tej syreny. Nawet w szortach i pomiętym podkoszulku Red Sox wyglądała na kusicielkę. Miała opalone, mocne jak u poławiacza pereł nogi i długie czarne włosy, opadające aż do smukłej talii. - Jest tak pięknie, że nabrałam ochoty na spacer - wyjaśniła Mary. Po chwili szybko dodała: - Jeśli chcesz, możesz się do nas przyłączyć.
214
Bronwyn zlekceważyła ją i odwróciła się do Charliego. - Może zabrałbyś, tatusiu, Rufusa? Przez cały dzień siedział w domu. Przydałoby mu się trochę ruchu. - Nie tym razem, złotko - odparł Charlie. - Zacznie uganiać się za każdą polną myszą, a ja nie mam ochoty przedzierać się w nocy przez chaszcze. Wyjdę z nim, gdy wrócę. Bronwyn bacznie mu się przyjrzała. Mary zaczęła odczuwać pewien niepokój, wręcz irytację. Na litość boską, to tylko spacer pomyślała. - O co ona nas, do diabła, podejrzewa? Wędrowali wydeptaną ścieżką, która prowadziła w dół, nad jezioro, gdy dziewczyna zawołała płaczliwie:
S R
- Tatusiu, mogę wziąć samochód? Obiecałam Maxie, że wpadnę po kolacji.
Mary obejrzała się przez ramię. W żółtawym świetle płonącej na werandzie lampki Bronwyn sprawiała wrażenie istoty niepewnej siebie, szarpanej emocjami i nie bardzo wiedzącej, co z nimi zrobić. Niespodziewanie Mary poczuła sympatię do nastoletniej dziewczyny, osieroconej przez matkę i podobnej do ojca jak dwie krople wody. Charlie wyraźnie się zawahał. Kiedy odkrzyknął, w jego głosie słychać było niechęć. - Zgoda, ale przed północą masz być w domu. Żadnych ekscesów, dobrze? - Dzięki, tatusiu! - zawołała Bronwyn beztrosko, wpadając do domu i trzaskając drzwiami. Początkowo Mary i Charlie wędrowali w milczeniu. Ścieżka była dobrze wydeptana, a księżyc świecący nad czubkami drzew
215
rzucał sporo światła, dzięki czemu wszystko było widać. Gdy wędrowali brzegiem jeziora, odbicie srebrnej tarczy ślizgało się po ciemnej tafli. Taki widok Mary lubiła najbardziej: kiedy było zbyt ciemno, by zobaczyć coś więcej niż odległe światełka domków, wyrastających po drugiej stronie jeziora jak grzyby po deszczu, i gdy rozgwieżdżone niebo nad głową pozwalało zapomnieć o małej, zamkniętej przestrzeni, jaką stanowił dom. Gdy przeszli kawałek, Charlie odwrócił się i powiedział: - Przepraszam za zachowanie Bronwyn. Czasami bywa trochę nadopiekuńcza. - To zrozumiałe. Przez wiele lat miała ojca tylko dla siebie. Westchnął.
S R
- Trudno samodzielnie wychować nastolatkę. Niezależnie od tego, co robię lub mówię, odnoszę wrażenie, że postępuję źle. Mary przypomniała sobie Noelle.
- Może wystarczy, że próbujesz - zasugerowała. Przypuszczalnie tylko to się liczy.
Ścieżka wiła się wzdłuż brzegu jak wąska wstążeczka, tylko czasami zagłębiając się w gęstym lesie. Charlie szedł, jakby znał tę drogę na pamięć, ale Mary musiała nieco ostrożniej stawiać stopy między kamieniami i połamanymi konarami. W pewnym momencie potknęła się i pewnie by upadła, gdyby mężczyzna nie chwycił jej za ramię. Uznała, że bezpieczniej będzie się na nim wesprzeć, chociaż przy każdym niezgrabnym kroku wpadała na swego towarzysza.
216
Gdy drożyna doprowadziła ich nad sam brzeg jeziora, zatrzymali się na chwilę, by złapać oddech. Charlie pokazał domki po drugiej stronie i widoczny w oddali kawał ogołoconej z drzew ziemi. - W ubiegłym roku w lecie firma Van Doren & Sons wybudowała tam pięćdziesiąt nowych domków. Wciąż jednak nie widać końca. - W jego głosie słychać było gniew. - Uzyskali nawet specjalną zgodę na zmianę biegu strumienia, który płynie przez ten teren. Oczywiście, nie bez znaczenia był fakt, że członkowie rady są kumplami naszego zięcia. - Nie można jakoś tego powstrzymać? - Wszystko odbywa się zgodnie z prawem, przynajmniej nie da
S R
się udowodnić żadnych odstępstw.
W świetle księżyca twarz Charliego wyglądała, jakby była wyrzeźbiona w granicie.
- Pracuję nad tym, uwierz mi. Poczynając od przyszłego tygodnia, mam zamiar opublikować serię artykułów, które zmuszą ludzi do myślenia.
- To chyba trochę ryzykowne. Nie boisz się, że będziesz potem musiał odpowiadać przed sądem? Wzruszył ramionami. - Nikogo o nic nie będę oskarżał. Zadam jedynie kilka pytań, które z pewnością wywołają spory zamęt. - Liczysz, że to pomoże Noelle? Charlie spojrzał na jezioro i wijącą się po jego powierzchni srebrną wstążeczkę księżycowego światła.
217
- Wiesz, jak szuka się ciał? - spytał od niechcenia. - Wrzuca się do wody laskę dynamitu i patrzy, co wypłynie na powierzchnię. Zerwał się chłodny wietrzyk. Mary zadrżała. - Miejmy nadzieję, że to przyniesie więcej korzyści niż szkód. Charlie otoczył ją ramieniem; wtedy zaczęła jeszcze bardziej drżeć. - Wracamy? - Za chwilę. Przejdźmy jeszcze kawałek. Nie chciała, by czar tego wieczoru prysnął. Widocznie Charlie czuł to samo. Nie cofnął ręki z jej ramion, rozpalając żar, którego nie ugasił nawet nocny chłód. Wtuliła się w
S R
jego ramię, po raz pierwszy od wielu dni czując zadowolenie. Czy on też o tym marzył? Czy leżał długo w noc, nasłuchując bicia swego serca, i zastanawiał się, czy ona gdzieś tam, daleko, robi to samo? Wiedziała, że nie powinno się ulegać takim uczuciom. Są złe i niebezpieczne.
Niemniej pokusa była zbyt duża. Gdzieś w głębi duszy ona i Charlie byli ze sobą mocno związani. Wiedziała o tym, gdy byli nastolatkami, a potem, pomimo upływu lat, nic się nie zmieniło nadal należeli do siebie. Idąc obok Charliego, z głową opartą na jego ramieniu, czuła się tak, jakby krew krążąca w jego żyłach wpływała prosto do jej ciała. Charlie pocałował ją w czubek głowy. Muśnięcie warg i podmuch oddechu spłynął na nią jak cudowna fala ciepła. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, wiedziała, dokąd to prowadzi. Wewnętrzny głos gorączkowo namawiał Mary, żeby zawróciła, ale
218
zignorowała ciche ostrzeżenia. Ciągnęło ją do niego tak jak lunatyków do księżyca. Ścieżka skręciła w głąb lądu. Ponownie zatrzymali się na odpoczynek. Tym razem miejscem postoju była mała polanka otoczona przez brzozy, których pnie lśniły jasno niczym kończyny wśród rosnących tutaj gęstych krzewów. W wysokiej trawie widać było przypominające maleńkie gwiazdki dmuchawce. Nocną ciszę przerywało jedynie dziwnie głośne cykanie świerszczy. Mary znalazła głaz. Był dość szeroki, by oboje się na nim zmieścili. Czuła przyspieszone bicie serca, ale nie z powodu wysiłku. Była podniecona i jednocześnie przerażona tym, co ją czekało - nie za
S R
następnym zakrętem, lecz tu, na tej polance, wśród miękkiej trawy i kręgu drzew, przypominającego boży kciuk odciśnięty w krajobrazie. Rozejrzała się wokół siebie.
- Czemu nie pamiętałam tego miejsca? - dziwiła się cicho. Jestem pewna, że przechodziłam tędy setki razy. - Po ciemku wszystko wygląda inaczej.
Charlie strącił z jej włosów igłę sosnową, przy okazji muskając palcami skroń. Był jak gorączka: rozpalał ją, sprawiał, że ogarniała ją słabość. Głowę wypełniały szalone obrazy. Jak mogła choćby przez minutę wierzyć, że kiedykolwiek znajdzie kogoś, kto by go zastąpił? Nie było na świecie nikogo takiego jak Charlie. Nigdy nie było i nigdy nie będzie. Gdy usiadła, wyraźnie zdała sobie sprawę z jego wzrostu. Stanął obok niej, jego cień tworzył plamę u jej stóp. Kiedy obrócił się, by
219
wziąć ją w ramiona, wydawało się to tak naturalne jak oddychanie, tak nieuchronne jak rozlegający się w ciszy daleki plusk wody. - Mary - szepnął. Tylko tyle. Wymówił jedynie jej imię. Jak modlitwę. Ujął łagodnie w dłonie jej twarz i pocałował ją. Jego wargi były ciepłe, miały smak jedzonej niedawno kolacji. Mary przywarła do nich. Od dawna wiedziała, że tak będzie, od momentu, kiedy ujrzała Charliego siedzącego przy stole kuchennym matki. Tak wyglądał plan boży. Będą się kochać tu, na trawie, w blasku księżyca, przy akompaniamencie cykających świerszczy. Mary miała wrażenie, że rozpływa się po jego skórze jak
S R
cukierek na języku albo płatki śniegu topniejące na ciepłych policzkach. Nagle przypomniała sobie, jak czuła się z nim na początku, gdy mieli po szesnaście lat. Ani zapowiedź piekła, ani gniew matki (w przekonaniu Mary tożsame) nie mogły powstrzymać jej od rzucenia się Charliemu w ramiona.
Teraz przywarła do niego, czując, jak po kolei budzą się uśpione od dawna zmysły. Muśnięcie palców na szyi wywołało ciepło w dolnej części jej brzucha. Usta idealnie łączyły w pocałunku czułość i pożądanie. Charlie delikatnie opuścił ją na trawę. Gdyby w tej chwili przerwał - pomyślała - umarłabym. Równie dobrze mógłby powiedzieć, żebym przestała oddychać. Ale Charlie nie przerywał. Rozebrał ją powoli i z niezwykłą ostrożnością. Z ust Mary wyrwał się krzyk. Zadrżała z rozkoszy. - Mary, Mary - szeptał wciąż i wciąż.
220
Obsypywał pocałunkami każdą odsłoniętą powierzchnię jej skóry. Dopiero gdy Mary była naga, sam się rozebrał. - Pospiesz się - szepnęła. Potem dodała: - Nie, nie. O Boże, Charlie, chciałabym, żeby to trwało wiecznie. Rozłożył na ziemi swoją koszulę. Leżąc na niej, Mary czuła ostre źdźbła traw, przebijające się przez delikatny, sprany materiał. Charlie klęknął nad nią, spojrzał w dół i musnął koniuszkami palców wypukłość jej brzucha, a potem łagodne wzniesienie, znajdujące się poniżej. - Jesteś piękna - powiedział, jakby widział ją po raz pierwszy. Co w pewnym sensie było prawdą.
S R
Pochylił głowę i musnął językiem brodawkę. Mary poczuła rozkoszną falę ciepła.
Gdy przesunął się dalej, cicho jęknęła, głaszcząc tył jego głowy. Potem Charlie położył się na niej. Chłopiec, którego tak dobrze znała, był teraz dorosłym mężczyzną. Bardzo chciała poznać jego ciało, zapamiętać każdy z wyraźnie zarysowanych mięśni, każdy fascynujący fałd, każdy ruch, który świadczył o ogromnym opanowaniu. - Nie za szybko? - spytał w którymś momencie. - Nie, nie, błagam, rób dalej to, co robisz - szepnęła. Czuła się tak, jakby popełniała grzech, a jednocześnie robiła coś, co koniecznie trzeba zrobić. Odsunęła na bok wszelkie zasady, wszelkie zahamowania. Liczył się tylko księżyc... słodki szept wiatru w konarach drzew... i Charlie.
221
Gdy było po wszystkim i Charlie odwrócił się na plecy, leżeli obok siebie, pozwalając, by bryza osuszyła ich spocone ciała. Nie zwracali uwagi na komary, które krążyły nad nimi jak nad suto zastawionym stołem. Przez długą chwilę żadne z nich się nie odzywało. Pierwsza przerwała ciszę Mary. - Czy naprawdę sądziliśmy, że oprzemy się pokusie? Że będziemy na siebie patrzeć i ani razu się nie dotkniemy? - Roześmiała się z własnej głupoty. Odwróciwszy głowę, napotkała spokojne spojrzenie Charliego. Jego mina świadczyła, że tylko jedno z nich mogło być takie nierozgarnięte, ale z pewnością nie on. Wiedziała jednak, że to czyste
S R
szaleństwo. Dokładnie to samo stało się za pierwszym razem przyczyną ogromnych kłopotów. Tylko że teraz, trzydzieści jeden lat później, stali wobec całkiem innego wyzwania.
Charlie obrócił się na bok i oparł głowę na dłoni. - Jeśli o mnie chodzi, nie miałem żadnych złudzeń - wyznał z uśmiechem.
- W każdym razie zachowujemy się tak, jakbyśmy mieli mało kłopotów. Dobrze wiesz, że nie zamierzam tkwić tu do końca świata. - Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, uznaj to za wyprawę ścieżką wspomnień. - Nie wiem, czy lepiej, ale na pewno bezpieczniej. Usunął źdźbło trawy zza jej ucha i w zamyśleniu zaczął je żuć. - Jest tylko jeden problem.
222
Błysnął w ciemności białymi zębami, potem wziął Mary w ramiona i namiętnie ją pocałował. Kiedy się odsunął, spytał żartobliwie: - Czy to wygląda na przeszłość? Zawahała się z ustami o kilka centymetrów od jego warg. To nie przeszłość ani teraźniejszość stanowiła powód do zmartwień. W przypadku Charliego prawdziwym problemem była przyszłość. Wkrótce, za kilka dni, tygodni albo miesięcy, będą musieli się pożegnać. Po raz drugi po jej zniknięciu resztki ze stołu zbierze jakaś inna kobieta. Ten dzień i tak nadejdzie zbyt szybko - uznała Mary. - Lepiej
S R
więc myśleć o czym innym. O Charliem. O jeziorze, które połyskiwało między ciemnymi drzewami, i trawie, uparcie próbującej się podnieść.
Była to winna i sobie, i jemu.
Dlatego nie odezwała się ani słowem. Pocałowała go w odpowiedzi, czując, jak emanująca prosto z serca tęsknota pcha ją w jego objęcia.
8 Bronwyn umyła ostatni garnek i położyła go na suszarce. Zostawiła resztki kurczaka dla Rufusa, leżącego jak wypchany pomarańczowy dywanik u jej stóp, ale kiedy mu je rzuciła, jedynie polizał przysmak, jakby chciał okazać wdzięczność, a potem opadł z powrotem na zniszczone linoleum. Biedny, stary Rufus. Dostała go,
223
gdy była maleńkim dzieckiem. W takim razie ile miał teraz...? Sto pięć psich lat? Uznała, że gdyby ona żyła tak długo, też byłaby wybredna, jeśli chodzi o jedzenie. Pochyliła się, by podrapać go za postrzępionym uchem. - Czekasz na lepszy kąsek? Przepraszam, Ruf, ale to wszystko, co mam. Liczę jednak, że mnie nie zdradzisz. Na myśl o swoim śmiałym planie Bronwyn poczuła przyspieszone bicie serca. Pomysł dojrzewał w jej głowie od kilku dni, właściwie od rozprawy sądowej Noelle. Teraz nadszedł czas, by przystąpić do działania. Och, wiedziała, co wszyscy myślą: że jest za młoda, by się do
S R
czegoś przydać, że jedynie wchodzi w drogę. Jakby sami daleko zaszli! Jeśli są tacy mądrzy, to dlaczego Noelle wciąż nie udało się odzyskać Emmy? Wszyscy zachowują się tak, jakby uważali, że ten łajdak, Robert, jest niezwyciężony. Tymczasem jemu przecież o to właśnie chodzi, żeby tak myśleli.
Bronwyn była na to za mądra. W ubiegłym roku w lecie siostra załatwiła jej pracę w Van Doren & Sons, dzięki czemu dziewczyna widziała to i owo. Na przykład sejf, w którym Robert trzymał drugi komplet ksiąg rachunkowych. Z pewnością wzbudziłyby zainteresowanie izby skarbowej. Dziewczyna przez przypadek znała szyfr do tego sejfu, ale to już całkiem inna historia. W tej chwili najgorsze było to, że ojciec nie dostrzegał pewnych spraw, co stwierdzała z pewnym żalem. Od jakiegoś czasu widział jedynie poszczególne części ciała córki: trzy kolczyki w każdym uchu, przekłuty pępek i odzież, która jego zdaniem odkrywała zbyt dużo
224
skóry i była zbyt niepraktyczna. Pewnie zdziwiłby się, gdyby dowiedział się, że Bronwyn wciąż jest dziewicą. I że wczoraj w lodziarni została uznana za pracownika miesiąca. Ciekawe tylko, kto w końcu wyprowadzi dziś wieczorem Rufusa na spacer? Osobiście nie postawiłaby na wysokiego faceta w dżinsach, tak zaślepionego miłością, że nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa. Czy on myśli, że córka niczego nie dostrzega? Jezu! Równie dobrze mógłby napisać to sobie na czole. Nawet gdy mama żyła, tata nigdy nie chciał mówić o swojej pierwszej żonie, zupełnie jakby się bał, chyba że temat ten wypłynął przez przypadek. Co więcej, przy takich okazjach na jego twarzy pojawiała się dziwna tęsknota, jakby
S R
nie chciał dzielić się wspomnieniami. Mama też to zauważyła, ale była wspaniała i wyrozumiała. Być może właśnie dlatego tata się z nią ożenił... gdyż akceptowała go takim, jakim był, z tęsknotą w sercu i całą resztą.
Jednak teraz sprawa wygląda inaczej. Choćby dlatego, że mamy nie ma, a Mary jest. Co więcej, człowiek musiałby być ślepy, by nie dostrzec, że mama Noelle szaleje za ojcem tak samo jak on za nią. Bronwyn nie wiedziała, do czego to wszystko prowadzi, ale nie chciała brać w tym udziału. Jak powiedziałaby Maxie: „Po kiego czorta komu pieprzona łacina". Trzeba przyznać, że ta dziewczyna na wszystko miała jakieś powiedzonko, często okraszone pięcioliterowym wyrazem. Gdy Bronwyn zwierzyła się swojej przyjaciółce, szczera aż do bólu Maxie w paru słowach oceniła sytuację: „To wszystko jest kompletnie porąbane".
225
Bronwyn nie przyznała się, jak bardzo się boi. Sprawa Noelle może całkowicie zmienić życie wszystkich, nie tylko samej zainteresowanej. „Nie mam zamiaru - pomyślała dziewczyna siedzieć na tyłku i czekać, aż jakiś głupi sędzia podejmie decyzję". Ciotka i wujek Maxie bawili się tak latami. W tym czasie wszystko mogłoby się zdarzyć. Noelle, która już wyglądała jak cień, mogła się rozchorować, poważnie rozchorować... jak mama. Robert przez cały czas robiłby wtedy biednej, małej Emmie pranie mózgu, a tata... pewnie ponownie by się ożenił. Dziewczyna zadrżała na tę myśl. Niemniej miała pewien problem z wprowadzeniem swojego planu w życie: wiedziała, że nie poradzi sobie sama. Tylko jedna osoba mogła jej pomóc.
S R
Sięgnęła po wiszący na ścianie telefon. Na myśl o tym, o co właśnie chce poprosić Dantego, ręka zawisła jej w powietrzu. Jeśli nas złapią - pomyślała - oboje możemy wylądować za kratkami. W przypadku jej chłopaka nie byłoby to pierwsze wykroczenie. Sześć miesięcy wcześniej z powodu jazdy po pijanemu trafił na całą noc za kratki i dostał wyrok w zawieszeniu. Dziwnym zbiegiem okoliczności dzięki temu właśnie się poznali. Bronwyn nigdy nie zapomni dnia, w którym Dante Lo Presti wkroczył w jej życie. Dwa razy w tygodniu jako wolontariuszka pracowała w One Voice, organizacji zapewniającej lektorów ludziom niewidomym. Zgadnijcie tylko, gdzie wiadoma osoba odpracowywała swoje sto godzin wyznaczonej za karę pracy społecznej? Dante miał zastąpić Bronwyn przy panu Goodmanie. Staruszek był niewidomy, miał alzheimera i od czasu do czasu wydawało mu się, że ludzie chcą
226
go okraść. Tydzień wcześniej oskarżył Bronwyn o to, że zabrała mu, ni mniej, ni więcej, tylko jego szczoteczkę do zębów. Taki przypadek zdarzył się nie po raz pierwszy. Wcześniej Bernie Goodman zwolnił dwójkę wolontariuszy. Gdy Bronwyn czekała na przybycie swojego następcy, pojawił się facet, który w skali od jednego do dziesięciu musiałby dostać przynajmniej jedenaście i pół punktu. Nosił skórzaną kurtkę i buty, jak motocykliści. Uśmiechał się niczym niegrzeczny chłopiec, a jego rozmarzone oczy zapraszały do zapierającej w piersiach dech przejażdżki po Disneylandzie. Gdy Dante bezceremonialnie spytał, czy nie wybrałaby się z nim później do „Murphy's", bez wahania się zgodziła.
S R
Problem polegał na tym, że Dante nie był facetem, za którym przepadaliby rodzice szesnastoletnich dziewcząt. Choćby tylko dlatego, że skończył osiemnaście lat, chociaż całkiem niedawno. Z tego względu ojciec uważał go za swego rodzaju zboczeńca. Sytuację pogarszał również fakt, że Dante wyglądał, jakby był przynajmniej o trzy lata starszy, miał bardzo ciemny zarost i brud pod paznokciami, bo pracował w warsztacie samochodowym Stana. Gdyby tylko tata chciał go lepiej poznać, szybko by się zorientował, że w głębi duszy ten chłopak jest naprawdę słodki, ale to było niemożliwe, ponieważ ojciec zabronił jej się z nim widywać. Wykradała się więc z Dantem, jak tylko mogła. Okropnie się czuła, okłamując ojca, ale nie miała wyboru. Chociaż w pewnym sensie i tak postawił na swoim. Bardzo rzadko się widywali. Z powodu szkoły i faktu, że oboje pracowali, a także wszystkich
227
przeszkód, jakie dziewczyna musiała pokonać przed randką, udając, że realizuje jakiś projekt z jedną z przyjaciółek. Nadrabiali zaległości, rozmawiając przez telefon, czasem długo w noc, gdy jej tata pracował do późna. Leżała wówczas w łóżku ze słuchawką wciśniętą między ucho a poduszkę, by stłumić głęboki, gardłowy głos ukochanego. Nigdy wcześniej nie czuła niczego takiego w stosunku do innego chłopca: w jednym momencie trawił ją żar, w drugim robiło jej się zimno. Bała się, dokąd zaprowadzi ją własne ciało. Wiedziała, że Dante czuje to samo. Inaczej z pewnością nie utrzymywałby znajomości z dziewczyną, z którą nie mógł się częściej
S R
widywać. Jednak fakt, że ją lubi, to jedno, a popełnienie dla niej przestępstwa - to już całkiem coś innego. Może być zły, gdy Bronwyn zwróci się z taką prośbą. Może nawet z nią zerwać. Na samą myśl serce zamarło jej w piersiach. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby tak się stało. Prawdopodobnie zwinęłaby się w kłębek i umarła. Albo zaciągnęła się do wojska, tak jak planowała zrobić Maxie po zdaniu matury.
Bronwyn szybko wybrała numer Dantego, żeby się nie rozmyślić. Dwaj kumple, z którymi wynajmował mieszkanie, znani byli z tego, że nie reagują, nawet gdy widzą, że ktoś czeka na połączenie - Maxie mówiła, że Troy i Mike uprawiają seks przez telefon - toteż Bronwyn modliła się, żeby ktoś się odezwał. W końcu w słuchawce stuknęło. - Uhm.
228
To Dante. Jego głos dochodził spod podniesionego samochodu, w tle słychać było pracujący kompresor. Serce zaczęło walić jej w piersi jak szalone. Był to odruch tak automatyczny, jak machanie przez psa ogonem. Musiała dołożyć wszelkich starań, by mówić normalnym głosem. - Cześć, to ja, Bron. Zastanawiałam się, co porabiasz jutro po pracy. - Masz coś konkretnego na myśli? Och, ten gardłowy głos. Maxie twierdziła, że Bronwyn musi być z azbestu, skoro opiera się tak seksownemu facetowi. Tymczasem sama zainteresowana nie potrafiła wymyślić ani jednego dobrego
S R
powodu, dla którego nie miałaby się opierać. „Bo nie", zdaniem Maxie, to żadna wymówka.
- Moglibyśmy się przejechać albo coś w tym stylu - odparła beztrosko.
Serce biło jej w piersiach tak mocno, jakby Rufus walił ogonem o podłogę.
Nastąpiła chwila ciszy. Słyszała w tle włączony telewizor. - Zobaczę, czy uda mi się wcześniej wyrwać - powiedział w końcu Dante. - Tam, gdzie zwykle? Kłopot w tym, że nie mogli się spotykać w miejscach publicznych. Na razie Dante nie protestował. - Taak, jasne. Koło czwartej, dobrze? Bronwyn dopiero po odłożeniu słuchawki wypuściła powietrze z płuc. Czuła chłód, chociaż było około dwudziestu siedmiu stopni.
229
Kilka minut później, jadąc do Maxie poobijanym blazerem ojca, wciąż drżała. Następnego dnia po południu wyszła z pracy dopiero kwadrans po czwartej. Wszystko dlatego, że pewna staruszka nie potrafiła wybrać między lodami wiśniowo-waniliowymi a tymi o smaku toffi. Wychodząc, Bronwyn modliła się, żeby Dante jeszcze na nią czekał. Czekał. Tam, gdzie zawsze się spotykali, w maleńkiej przecznicy za kinoteatrem. Przygarbiony, palił papierosa, opierając się o ceglaną ścianę. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, pięknie ukształtowane mięśnie, opaloną skórę, dopasowane dżinsy i jeszcze ciaśniejszy podkoszulek na ramiączkach. Ciemne loki były
S R
podtrzymywane przez okulary przeciwsłoneczne, a ramię zdobił tatuaż - chiński symbol chai. Życie. Prawdziwe życie, nie śmieszna egzystencja, jaką prowadziła Bronwyn.
Jak zawsze upłynęła chwila, nim ją zauważył. Dziewczyna zastanawiała się: „Co on we mnie widzi?". Dante od szesnastego roku życia był na własnym utrzymaniu. Pił (na szczęście ostatnio już się nie upijał). Palił. I chociaż jedynie robił aluzje, była pewna, że miał wiele kobiet. Ona sama nie piła niczego mocniejszego niż piwo korzenne, a jedyną sytuacją bliską uprawianiu seksu była chwila, kiedy pozwoliła swojemu byłemu chłopakowi, Chrisowi Bartolo, niby przypadkiem ocierać się o nią, póki nie miał wytrysku. - Przepraszam za spóźnienie. - Bronwyn nie mogła złapać tchu, gdyż przez całą drogę biegła. - Wszystko przez tę głupią babę... och, nieważne. Od dawna czekasz?
230
Dante rzucił papierosa na ziemię i odsunął się od ściany miękkim ruchem jak włamywacz. - Od dziesięciu minut albo coś koło tego. Nic się nie stało. Wzruszył ramionami i zmiażdżył tlący się niedopałek. -Stan pozwolił mi wyjść wcześniej, tak jak prosiłem. - To miło z jego strony. Pełne usta Dantego wygięły się w szyderczym uśmiechu. - Taak? W końcu ten kutas jest mi coś winien. Wciąż nie zapłacił mi za nadgodziny w ubiegłym miesiącu. Miałby się z pyszna, gdybym się zwolnił. - Czemu tego nie zrobisz?
S R
- A skąd wziąłbym pieniądze?
Dante spoglądał na nią w sposób, którego nie lubiła. Spod przymrużonych powiek, z lekkim rozbawieniem, jakby po dziewczynie z dobrego domu należało się spodziewać takiej właśnie sugestii.
- W tym mieście każdy wylany ze szkoły średniej małolat stanąłby w kolejce, żeby zająć moje miejsce.
- Masz rację. Zapomnij, że coś w ogóle mówiłam. Ależ z niej kretynka! Nie każdy pracuje w lodziarni, żeby odłożyć pieniądze na studia, niektórzy ludzie muszą zarabiać na życie. Dante przygarbił się i wcisnął rękę głęboko do przedniej kieszeni, by wyjąć papierosy. Gdy to robił, podkoszulek wysunął mu się ze spodni. Bronwyn zobaczyła płaski, brązowy brzuch, pokryty ciemnymi włoskami, które znikały pod paskiem. Nagle poczuła
231
dziwny ucisk w żołądku, jakby była w wesołym miasteczku, jechała kolejką górską i właśnie wspinała się na pierwszy wierzchołek. Dante zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. Gdy wyłaniali się z przecznicy, przed wyjściem na North Main uważnie rozejrzeli się w obie strony. - Może któregoś dnia zrezygnuję, kto wie? - powiedział. Chętnie bym się gdzieś przeprowadził, wyniósł z tej zasranej dziury. Przygarbiła się ze strachu. - W takim razie, co cię trzyma? - spytała od niechcenia. Przesłał jej zarozumiały uśmieszek, który rozgrzał ją jak polewa czekoladowa wylana na lody. - Nic. Naprawdę nic.
S R
Niemniej ton jego głosu i sposób, w jaki spoglądał na Bronwyn, działały jak pieszczota.
- Chcesz się wybrać w jakieś konkretne miejsce? Pobiegła za jego wzrokiem w kierunku zielonego camaro, zaparkowanego za Hook, Line & Sinker.
Zazwyczaj jeździli nad strumień albo pokonywali Windy Ridge, gdzie kilometrami można nie spotkać żywej duszy. Te miejsca były niebezpieczne ze względu na swoje odosobnienie. Nim któreś z nich zdołało się zastanowić, leżeli już na piasku albo łożu z sosnowych igieł, do połowy rozebrani. Dziś Bron tego nie chciała. Miała ważniejsze sprawy do załatwienia. - Co byś powiedział na cmentarz? Już dawno tam nie byliśmy. Miała na myśli stary cmentarz luterański, znajdujący się trzynaście, może piętnaście kilometrów od miasta. Kościółek kilka lat
232
temu zabrała woda i prawie nikt nie odwiedzał tego miejsca, ani żywy, ani umarły. Dzięki opustoszałym alejkom i ogromnym, starym, cienistym drzewom stanowił idealne miejsce na długie, spokojne spacery. Albo na omówienie spraw, których nikt postronny nie powinien słyszeć. Dziwne uczucie w żołądku przybrało na sile. „Jeszcze nie jest za późno, by się wycofać" - szepnął wewnętrzny głos. -„Nikt nie przystawia ci pistoletu do skroni". Potem przypomniała jej się siostra... i matka Noelle. Nie, za nic w świecie nie może stchórzyć. Przed oczami stanął jej plakat w klasie pana Melnicka: Carpe diem.
S R
Chwytaj dzień. Nim on chwyci ciebie - pomyślała, wsiadając do camaro.
Kilka minut później jechali drogą numer 30. Opuścili szyby, dzięki czemu długie włosy Bronwyn fruwały na wietrze. Ukradkiem zerknęła na Dantego, który skoncentrował się na drodze - dwie bliźniacze iskierki odbijały się w soczewkach okularów przeciwsłonecznych. Dym trzymanego między palcami papierosa rozwiewał się na boki. Gdyby przyłapano go na włamywaniu się do biura Roberta - pomyślała - nikt by nie uwierzył, że to nie jego pomysł. Dante wylądowałby za kratkami, podczas gdy ona dostałaby jedynie wyrok w zawieszeniu. Tylko że bez niego wszystko spieprzy. Jej wiedza na te tematy pochodziła z telewizji, tymczasem Dante znał sprawy z pierwszej ręki. Wiedział, na przykład, jak uruchomić samochód, spinając kable na
233
krótko... albo pokonując zamek. Jeżeli nie włączy się żaden alarm, zamknięte na noc biuro to dla kogoś takiego jak on bułka z masłem. Chwilę później zatrzymał się w miejscu, gdzie droga prowadząca na cmentarz kończyła się ocienioną pętlą. Kilkadziesiąt metrów na lewo od nich stała rozsypująca się drewniana szopa, zamknięta na zardzewiały skobel i łańcuch. To wszystko, co zostało z kościelnych zabudowań. Nieco dalej zarośnięta chwastami ścieżka pięła się w górę, ku skupisku porozrzucanych po zboczu nagrobków. Gdy Bronwyn zaczęła wysiadać z samochodu, Dante ją powstrzymał. - Zaczekaj.
S R
Zdjął okulary przeciwsłoneczne i rzucił je na tablicę rozdzielczą. Potem pochylił się i zaczął dziewczynę całować. Powoli, słodko, namiętnie. Poczuła, że zjeżdża kolejką górską z pierwszego wzgórza. Pocałunki Dantego były inne niż pozostałych chłopców. Nigdy nie prosił o pozwolenie, po prostu brał to, na co miał ochotę... i w taki sposób, że ona również tego pragnęła.
Rozchylił wargi i czubkiem języka powoli badał wnętrze jej ust. Wyczuła delikatny zapach nikotyny. Chociaż Bronwyn była zła, że jej chłopak pali, podczas pocałunku ta woń dodatkowo ją podniecała. Może dzięki temu w jakiś sposób wydawał się bardziej niebezpieczny? Zadrżała z rozkoszy, kiedy pogłaskał ją po plecach, po czym wsunął palce we włosy i delikatnie ucisnął jej głowę. Gdy zaczął kreślić kciukiem kółka na jej szczęce, poczuła, że robi jej się słabo.
234
Początkowo niepewnie, potem nieco odważniej rozchyliła wargi, by wyjść na spotkanie jego językowi. Wsunęła dłoń pod podkoszulek, by musnąć zagłębienia między kręgosłupem a twardymi mięśniami. Położyła dłoń na wilgotnej skórze. Dante pachniał potem, smarem i różowym mydłem w kostce, które leżało na odrażającej umywalce w warsztacie samochodowym Stana. Wyobraziła sobie, jak jej chłopak rozbiera się do naga i odkręca prysznic. Dziwne uczucie w dole brzucha przybrało na sile, aż zabrakło jej tchu. Gdy poczuła jego rękę na swoim udzie, przypomniała sobie chwilę, kiedy Dante rozpiął jej dżinsy i wsunął dłoń w figi. Była zażenowana, że jest tam wilgoć. Gdy poruszył palcem, zesztywniała,
S R
bojąc się drgnąć, wiedząc, że dzieje się coś naprawdę żenującego, podobnego do nocnych przeżyć, kiedy dotykała się pod kołdrą, póki nie osiągnęła orgazmu.
Tym razem Dante sięgnął pod jej podkoszulek i rozpiął stanik. Bronwyn cicho jęknęła, zapominając, że ma takie małe piersi, co zdarzało jej się w przypadku innych chłopców. Dante z czcią ujął je w dłonie i zgrubiałymi koniuszkami palców musnął opaloną skórę. - Opalasz się - mruknął w jej włosy. - Zasnęłam, opalając się na pomoście. - Szkoda, że mnie tam nie było, by cię obudzić. - Taak? Wtedy naraziłabym się nie tylko na poparzenia słoneczne, uwierz mi - powiedziała z cichym śmiechem, skubiąc zębami jego ucho. Niemniej myśl o ojcu wyraźnie ją zaniepokoiła. „Wszystko, o czym tata nie wie, na pewno mu nie szkodzi" - wmawiała sobie w
235
podobnych sytuacjach. Teraz to nie działało. Wystarczyło, że ona wiedziała. I w jakiś dziwny sposób naprawdę mu szkodziło, gdyż nie byli sobie tak bliscy jak niegdyś. Wtedy mogła powiedzieć ojcu o wszystkim. Teraz rozmawiali jedynie o głupich, codziennych sprawach. Bronwyn cofnęła się niespodziewanie. - Moglibyśmy się przejść? - spytała. - Robi się tu trochę za gorąco. Chętnie zaczerpnę nieco powietrza. Dante odsunął się, niemniej wyczuła jego frustrację. Kiedyś, gdy spytała go, czemu się na nią nie wścieka jak inni chłopcy, po prostu wzruszył ramionami i powiedział, że istnieje różnica między
S R
mężczyznami a chłopcami. Teraz jednak dostrzegła na jego twarzy lekką irytację. Czyżby był tym zmęczony? Nawet najcierpliwszy „mężczyzna" zakłada, że dziewczyna kiedyś się z nim prześpi. - Jak chcesz. - W jego głosie słychać było napięcie. Pochylił się nad Bronwyn, żeby otworzyć drzwi. Nagle wpadła w panikę. Bała się, że Dante, zamiast wysiąść, odjedzie z piskiem opon. Gdy stanął obok niej, poczuła tak ogromną ulgę, że aż zakręciło jej się w głowie. Ramię przy ramieniu wędrowali w górę zarośniętą chwastami dróżką, prowadzącą w stronę cmentarza. Drzewa tworzyły nad ich głowami koronkowy baldachim, a na trawie leżały gałązki i żołędzie, które z trzaskiem pękały pod butami. Słychać było ćwierkanie ptaków i cichy szum płynącego w oddali strumienia. Nieco wyżej zaczęły się pojawiać pierwsze nagrobki. Wiele z nich zarosło mchem i pochyliło się, napisy straciły dawną wyrazistość. Bronwyn zatrzymała się przy pokrytym porostem
236
kamieniu i musnęła go kciukiem. Poczuła, że ogarnia ją dziwny spokój. Bardzo lubiła cmentarze, zwłaszcza stare. Czy to znaczyło, że jest dziwaczką? Może. Czuła jednak, że z leżącymi tu zmarłymi łączy ją jakaś więź. Coś w rodzaju przynależności. Nazwiska wyryte na nagrobkach były tak samo znajome, jak ludzie, których mijała na ulicy. Adolfo Tarrazini, 1934-1978. Musiał być krewnym jej nauczyciela plastyki, pana Tarraziniego. A tam, nieco dalej, widniał napis: „Patience Whittaker, 1920-1921. Lekko stąpała po tej ziemi, teraz spaceruje wśród aniołów". To zapewne pierworodne dziecko prababci Maxie, maleństwo, które zmarło, mając zaledwie kilka miesięcy.
S R
Bronwyn stanęła przed prostym granitowym nagrobkiem, który zauważyła podczas wcześniejszych wędrówek. Napis był mniej zniszczony niż inne, łatwiej było go więc odczytać. CORINNE ANNE LUNDOUIST 1952-1969 Kochana córka i siostra
Bronwyn poczuła, że po plecach przebiegają jej ciarki. - Mój ojciec chodził z nią do szkoły - szepnęła. - W chwili śmierci była zaledwie o dwa lata starsza ode mnie. - Jak umarła? - spytał Dante. - Popełniła samobójstwo. Potrafisz to sobie wyobrazić? - Taak. Coś w jego głosie sprawiło, że gwałtownie odwróciła się twarzą do niego. Dante wpatrywał się w dal i miał dziwną minę. Zerknął na dziewczynę niemal wyzywająco. W cętkowanym cieniu jego ciemnoszare oczy nabrały niemal czarnego koloru.
237
- Fakt, że o tym myślałem - wyjaśnił - wcale nie oznacza, że potrafiłbym się zdobyć na taki czyn. Bronwyn pomyślała o matce, pochowanej na cmentarzu katolickim po drugiej stronie miasta. Tak chciałaby się z nią pożegnać. Miała dziewięć lat, gdy mama umarła. W tamtych czasach nie wpuszczano dzieci do szpitala. Dziewczyna zapamiętała tylko jedno: złość i wrażenie, że została oszukana. Złość na lekarzy i pielęgniarki. Na ojca. Nawet na mamę. - Nie każdy ma wybór. - Zacisnęła dłonie w pięści i wyprostowała ręce. - Na przykład, moja mama. Walczyła do końca. Dante przez długą chwilę milczał, patrząc na ciągnącą się
S R
poniżej dolinę, gdzie strumień wił się jak złota wstążeczka między kępkami wierzb płaczących. Kiedy chłopak w końcu się odezwał, Bronwyn z trudem rozpoznała jego głos. Był cichy, pełen rozpaczy. - Ja nie pamiętam swojej mamy - wyznał. - Umarła, gdy miałem dwa latka. Przedawkowała narkotyki, - Wzruszył ramionami, ale na jego twarzy widać było ból, - Macocha nie była lepsza. Nigdy nie pozwoliła mi ani na chwilę zapomnieć, że nie jestem jej dzieckiem. Wróciła myśl o Mary. Gdy zaczęli schodzić, Bronwyn sięgnęła po dłoń Dantego. - Dante? Chciałabym cię o coś poprosić. To dla mnie bardzo ważne, zrozumiem jednak, jeśli mi odmówisz. Uśmiechnął się. - Chcesz, żebym porozmawiał o nas z twoim tatą, prawda? Mówił tak, jakby tylko częściowo żartował.
238
- Nie chodzi o nas, lecz o moją siostrę. Głównie o nią. Pochyliła głowę, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. - O tę... która ma dziecko? Przytaknęła. - Noelle jest w tej chwili w bardzo trudnej sytuacji. Może na dobre stracić córeczkę... jeśli ktoś nie użyje bardziej zdecydowanych metod. Zerknął na nią niepewnie. - Co, konkretnie, masz na myśli? Bronwyn wzięła głęboki wdech. Serce biło jej tak mocno, że czuła pulsowanie na twarzy. Teraz albo nigdy - pomyślała. - Potrzebuję twojej pomocy, żeby włamać się do biura mojego
S R
szwagra - wyjaśniła szybko. - Jest tam sejf, w którym znajdują się dodatkowe księgi rachunkowe. Gdyby nagle zniknęły, idę o zakład, że ich właściciel zrobiłby wszystko, by je odzyskać. Nawet... nawet zrezygnował z opieki nad dzieckiem.
Mogło się wydawać, że jej słowa zawisły w powietrzu jak zapach ozonu po burzy. Początkowo Dante milczał, jedynie puścił jej dłoń i skrzyżował ręce na piersi. W upalnym, nieruchomym powietrzu słychać było brzęczenie owadów i pomruk silnika samochodu gdzieś w oddali. Kiedy chłopak w końcu się odezwał, zrobił to tak ostro, że jego towarzyszka aż podskoczyła. - Zwariowałaś? Wiesz, co by się stało, gdyby nas złapali? - Zdaję sobie sprawę, że to ryzykowne. Dlatego potrzebuję twojej pomocy. - Jezu, za kogo ty mnie uważasz? Zarabiam na życie, naprawiając silniki samochodowe. Nie włamuję się ludziom do biur.
239
Za dużo oglądasz telewizji. - Z obrzydzeniem potrząsnął głową. Nawet gdyby udało się nam pokonać zamki i nikt by nas nie złapał, myślisz, że tak łatwo włamać się do sejfu? - Owszem, jeśli zna się szyfr. Przymrużył oczy. - Widzę, że wszystko dokładnie przemyślałaś. - Jest napisany na kartce, którą Robert trzyma w biurku. Znam ten kod na pamięć. Dante wywrócił oczami. - Nie mów, niech zgadnę. Jeden jedyny raz, kiedy nie zwracał uwagi, przez przypadek zerknęłaś mu przez ramię. Potem, oczywiście, znając ciebie, musiałaś sprawdzić, co jest w środku. Uśmiechnęła się. - Skąd wiedziałeś?
S R
- Po prostu jestem geniuszem - warknął ze złością. - Geniuszem, który powinien dać się zbadać.
- Czy to znaczy, że podejmiesz się tego zadania? Dante wyciągnął rękę jak uliczny glina.
- Coś ty! Wcale tego nie powiedziałem. Mimo to poczuła dreszczyk podniecenia. - Ale przynajmniej nad tym pomyślisz? - Przypuszczam, że nie udało ci się zwędzić kluczy do biura? Potrząsnęła głową, żałując, że tego nie zrobiła. - Tak czy inaczej, możesz liczyć tylko na siebie - warknął. Nagle nerwowo spojrzał przed siebie, w kierunku samochodu, i zaczął szybko iść w tamtą stronę. W tym momencie Bronwyn
240
zorientowała się, że w jego oczach widać było nie tylko złość. Podbiegła za nim. - Dante! - Chwyciła go za ramię. - O co chodzi? Jest coś, czego mi nie powiedziałeś? Odtrącił ją i szedł dalej. - Zapomnijmy o tym, dobrze? - Jeśli coś powinnam wiedzieć, chcę to usłyszeć. - Nie zrozumiesz. Odwrócił się twarzą do niej i błysnął oczami. Tatuaż na napiętym ramieniu nagle nabrał życia. - Pracuję dla tego faceta, kapujesz?
S R
Sapnęła i cofnęła się o krok. Nagle powietrze zrobiło się gęste jak gorąca zupa. Bronwyn czuła, że się udusi, jeśli spróbuje wziąć oddech. - Co... co takiego?
Dante opuścił wzrok i sięgnął do kieszeni po papierosy. - Nie robię niczego, co byłoby sprzeczne z prawem. Po prostu załatwiam mu pewne sprawy, dostarczam przesyłki... tego typu rzeczy. Zajmuje mi to najwyżej kilka godzin tygodniowo. Bronwyn oblizała wargi, które nagle spierzchły. - Ostatnio zaniosłem pewnemu facetowi... kopertę. Nacisnął palcem zapalniczkę. Koniuszek papierosa zapłonął jak czerwone oko. Skąpana w iście diabelskim blasku twarz Dantego powiedziała resztę. Bronwyn nie musiała pytać, czy koperta była wypchana banknotami.
241
Dziewczyna zamarła w bezruchu, jakby ktoś wymierzył jej policzek. Chociaż do głowy przychodziły jej różne scenariusze, nigdy, nawet za milion lat, nie wymyśliłaby takiego. Nie znam tego człowieka - pomyślała. - Tak niedawno mnie całował i trzymał dłonie na moich piersiach, tymczasem wcale go nie znam. Naprawdę. Może ojciec miał rację, jeśli chodzi o Dantego? Jednocześnie przyszło jej do głowy jeszcze coś innego: „Nie musiał mi tego mówić. Może właśnie próbuje mnie ostrzec". Tylko przed czym? Nagle, nie wiadomo dlaczego, Bronwyn poczuła, że obserwują ich niewidoczne oczy. Duchy wszystkich ludzi pogrzebanych na
S R
wzgórzu, szeleszczące jak liście nad głowami. Dostała gęsiej skórki. Nim jednak zdołała zmusić Dantego do dalszych wyjaśnień, usłyszała bliski odgłos silnika samochodu. Na parkingu poniżej zatrzymał się lśniący biały cadillac. Wysiadła z niego kobieta w ciemnych okularach i chustce na głowie, ubrana w długie spodnie i bluzkę z długimi rękawami, chociaż był chyba najupalniejszy dzień roku. Szła powoli, tak jak inwalidzi, ściskając w ręce wazon z kwiatami. Gdy się nieco przybliżyła, Bronwyn zauważyła, że są to białe róże. Jakie to dziwne - pomyślała - że ktoś zostawia tak pełne wyrazu kwiaty na czyimś grobie. Na zapomnianym cmentarzu, na którym od ponad dwudziestu lat nikogo nie pochowano. Wiedziona instynktem Bronwyn ukryła się za drzewem i pociągnęła za sobą Dantego, nie chcąc, żeby ich widziano.
242
9 W poniedziałek po rozprawie sądowej Noelle na drugiej stronie pisma „Register" pojawił się artykuł wstępny Charlie-go. Wywołał wśród mieszkańców szok. Nim nastało południe, mówiono o nim w całym miasteczku. KONFLIKT INTERESÓW W RATUSZU? W dawnych czasach, gdy wdzięczny obywatel podrzucił radnemu miejskiemu kurę lub dwie, nikt się nad tym nie zastanawiał. Czymże był wśród przyjaciół jabłecznik domowej roboty albo worek
S R
ziemniaków? Obecnie sprawy nie są już tak oczywiste. Jak nazwać, na przykład, fakt, że inwestor budowlany hojną ręką płaci za konsultacje prawnikowi, który, przez przypadek, jest urzędnikiem państwowym, zajmującym się zagospodarowaniem gruntów? Czy to sprzeczne z prawem? Niestety, nie, ale wielu ludzi uznałoby, że nieetyczne, chociaż owo określenie nie załatwia sprawy.
Od 1992 do 1995 roku, kiedy Frank Perault był pełnomocnikiem do spraw podatków i nieruchomości, jego nazwisko pojawiało się również w księgach rachunkowych firmy Van Doren & Sons. „Wynagrodzenie za konsultacje" wyniosło razem prawie 70 000 dolarów i wypłacano je w równych odstępach czasu. Ludzie z Van Doren & Sons chcieliby, żeby to wyglądało na uczciwą zapłatę. Perault miał za zadanie, między innymi, „ułatwianie transakcji". Mówiąc wprost, dokładał wszelkich starań, by jego przyjaciele, inwestorzy budowlani, niszczyli cenne, dziewicze tereny położone
243
nad brzegiem jeziora. Jednocześnie ten sam Perault jako urzędnik państwowy odpowiadał za ochronę rzeczonych zasobów. Przyjrzyjmy się faktom. Podczas jego trzyletniego urzędowania przegłosowano bezprecedensową liczbę oficjalnych uchwał zezwalających na pominięcie przepisów. Do takich decyzji należała zgoda na zagospodarowanie 25 akrów ziemi na północnym brzegu (1994). W tym samym roku usunięto kilka gatunków ryb i ptaków z listy dzikich zwierząt, chronionych w naszym regionie. Zezwolenie na zmianę kierunku Mohawk Creek (1993) i przydział funduszy na budowę drogi publicznej prowadzącej na budowę Mohawk Village (1995) stanowią najciemniejsze plamy urzędowania Peraulta.
S R
W rezultacie na ziemi naszych przodków pojawiły się takie koszmarki jak Heritage Park, Trout Basin i Mohawk Village. Śmieci zalegają nad brzegiem niegdyś czystego jak łza jeziora, a w wodzie, w której dawniej roiło się od pstrągów i okoni, teraz można znaleźć dokładnie to samo, co na półkach w supermarkecie. Kto na tym skorzystał? Nie mieszkańcy miasteczka. Nawet nie właściciele nowiutkich domów, ponieważ słono płacą za zaciszne miejsce, w którym nie ma co marzyć o ciszy i spokoju. Tak więc, gwoli sprawiedliwości, proponuję głosowanie. Czy to w porządku, by jeden chciwy przedsiębiorca budowlany i jego kumple nabijali sobie kabzę kosztem naszego miasta? Wynik powie wszystko. Tuż przed dwunastą w południe, gdy Charlie pojawił się w „Halpern's" na cotygodniowe golenie i strzyżenie, Gus Halpern przywitał go w dziwnie dobrym humorze.
244
- Nie wiem, czy zbliżanie się do ciebie z brzytwą nie jest zbyt wielkim ryzykiem - zażartował fryzjer. - Możesz potem napisać w swojej gazecie, że cię zaciąłem. - „Żądny krwi golibroda szuka zemsty" - zaimprowizował Charlie. - Jeśli daję ci za małe napiwki, Gus, po prostu powiedz. Usadowił się w fotelu. Zbliżała się pora lunchu, zakład był więc pusty. Charlie specjalnie przyszedł tu teraz. Od rana bez przerwy dzwoniły telefony. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było wysłuchiwanie komentarzy nielicznych stałych klientów, którzy zazwyczaj siedzieli na ławce pod ścianą. Gus zawiązał Charliemu wokół szyi osłonkę, tę samą beżową
S R
osłonkę, której używał od czasów Eisenhowera. Dlatego właśnie Charlie tak lubił ten zakład, dlatego nie przeniósł się do któregoś z nowych salonów, które jak grzyby po deszczu wyrastały na obrzeżach miasta. Tu wszystko dało się przewidzieć. Sam salon mógłby znaleźć się na okładce „Saturday Evening Post", no, może gdyby zdjąć ze ściany kalendarz ze strojami kąpielowymi. Co więcej, Gus Halpern był punktualny jak zegarek. Gdy skończy pracę, odwróci wywieszkę w witrynie, zamknie drzwi i przejdzie na drugą stronę ulicy do „Murphy's", gdzie zamówi kanapkę z szynką i dr. Peppera. Gdy fotel odchylił się do tyłu, Charlie ciężko westchnął. - Co ludzie mówią, Gus? Są gotowi zanurzyć mnie w smole i otoczyć w pierzu? Fryzjer przez chwilę się zastanawiał, marszcząc czoło tak, że w bruzdy można by włożyć długopis. Właściciel zakładu był potężnie zbudowanym, mniej więcej sześćdziesięciopięcio-letnim mężczyzną o
245
twarzy podobnej do angielskiego buldoga. Zawodu nauczył się u boku ojca, Pete'a, który ostatnio rozstał się z tym światem w pięknym wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat. Charlie wykorzystywał Gusa jako nieoficjalnego informatora. Golibroda wyznał kiedyś, że kiedy człowiek siedzi w fotelu fryzjera z gorącym ręcznikiem na twarzy, znikają wszelkie bariery i można usłyszeć historie normalnie zastrzeżone dla kapłanów i barmanów. Chociaż Gus połowę swego sukcesu zawdzięczał dyskrecji, często wyrażał przydatne opinie. Stanowił coś w rodzaju jednoosobowego instytutu badania opinii publicznej. - Powiedzmy raczej, że parę osób chętnie utopiłoby cię w łyżce
S R
wody - wyznał. - Ale większość jest po twojej stronie. Tylko nie każ im pokazywać rąk. Wkurzasz pewnego wpływowego faceta. - Czy jest tu ktoś inny, kogo warto wkurzać? - Łatwo ci mówić. Wielu mieszkańców miasta dzięki tym draniom ma co włożyć do garnka.
Na szczęście Gus nie należał do osób, które liczyły na to, że Van Doren & Sons pokryje ich czynsz.
- Zaczynam zdawać sobie z tego sprawę. Na razie wycofano trzy reklamy. - Charlie roześmiał się ponuro. - Że nie wspomnę o rezygnacjach z subskrypcji. Prawdę mówiąc, nie martwił się zbytnio utratą dochodów. Gazeta w przeszłości przetrwała niejeden sztorm. Nawet jeśli czekał ją następny, czymże to było w porównaniu z rodziną? Bardziej niepokojący wydawał się ogromny wpływ Roberta na miasteczko. Charlie zdawał sobie sprawę, że jego dawny kolega z klasy jest
246
sprytny - od lat pragnął zdemaskować Van Dorena, powstrzymywał go przed tym jedynie szacunek do córki - ale inni ludzie byli zaskoczeni, dowiedziawszy się o dziwnych powiązaniach między członkami rady miejskiej a Van Doren & Sons. Przy odrobinie szczęścia następna laska dynamitu, może dwie zdmuchną drania z obranej ścieżki. Charlie zamknął oczy, uspokojony łagodnymi muśnięciami brzytwy na szczęce. Wszystko przypomina kręgi na wodzie pomyślał. W centrum znajdowała się jego starsza córka, walcząca o swoje dziecko. To ona dała pierwszy impuls wszystkiemu. Między innymi skomplikowanemu układowi - nie śmiał precyzyjniej go
S R
określać - z Mary. Redaktor naczelny „Register" poczuł nagły ucisk w klatce piersiowej na myśl o tym, co zrobili poprzedniego wieczoru i co powinni zrobić trzydzieści lat temu.
Odżyło dawne wspomnienie. Jego osiemnaste urodziny, obchodzone przy butelce taniego wina. Towarzystwa dotrzymywały mu wówczas osoby, z którymi wynajmował mieszkanie. Zajmował rozsypujący się wiktoriański domek z piątką innych dzieciaków: trójką facetów i dwiema dziewczynami. Od chwili, kiedy Mary z powrotem wprowadziła się do swoich rodziców, minęło kilka miesięcy, Charlie wciąż jednak miał nadzieję, że pewnego dnia żona do niego wróci. Jak to często bywa, owa nadzieja prysnęła nie pod wpływem nagłego olśnienia, lecz jednej bezmyślnej uwagi. Siedział z kolegami i koleżankami na podłodze w salonie. Wszyscy ciężko pracowali na jutrzejszego kaca, gdy nagle Sally Garon (dziewczyna, z którą później poszedł do łóżka) uniosła plastikowy kubek z winem
247
i z błędnym wzrokiem rzuciła: „Za żonę Charliego... za to, że zwróciła mu wolność". Wtedy uświadomił sobie, że Mary nie wróci. Następne lata wypełnione były nie tylko urodzinami i rocznicami, ale również ciężką pracą. Charlie powoli awansował z gońca na reportera, redaktora, a w końcu na redaktora naczelnego. Jedynym pocieszeniem - chociaż niepozbawionym goryczy - był fakt, że może obserwować, jak Noelle z niemowlęcia zamienia się w uroczą małą dziewczynkę o kruczoczarnych włosach i szaroniebieskich oczach matki. W dniu, w którym wyjechała do Nowego Jorku, jego starannie wyważony świat ponownie legł w
S R
gruzach. Pocałował dziesięcioletnią córeczkę na pożegnanie, za co otrzymał uroczego (choć pełnego wyrzutu) całusa w policzek, po czym wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie. Nie mając żadnego wyraźnego celu, skierował się na północ - tylko tyle odnotowała jego przytępiona świadomość. Jechał przez całą noc i spory kawał następnego dnia, zatrzymując się tylko po to, by napełnić bak. Aż znalazł się na granicy kanadyjskiej. Niestety, nie pomyślał o zabraniu paszportu, chociaż może i dobrze, bo w przeciwnym razie mógłby dotrzeć do Saskatchewan. Zamiast tego udał się w długą drogę powrotną. Jechał wzdłuż kamienistego, wietrznego wybrzeża Nowej Anglii. Na północ od Cape Cod, w pobliżu Ellisville, ogarnęło go potworne zmęczenie, dlatego zatrzymał się w pierwszej gospodzie, na jaką trafił, w uroczym hoteliku, prowadzonym przez jeszcze bardziej uroczą Walijkę o imieniu Victoria. Spał przez dwadzieścia cztery godziny, a kiedy się
248
obudził, Vicky przygotowała mu obfite śniadanie, składające się z jajek, bekonu i gofrów. Zatrzymał się tam na trzy dni. Kręgi na wodzie. Gdyby Mary go nie zostawiła, uruchamiając tym samym serię wydarzeń, nad którymi nie potrafił zapanować, nie spotkałby Vicky i nie miałby Bronwyn. Czy mógłby nie być za to wdzięczny? Teraz wszystko zatoczyło pełny krąg. Poprzedniego wieczoru z Mary... Chryste, było jak dawniej, gdy jeszcze jako para napalonych nastolatków nie mogli oderwać od siebie rąk. Tylko lepiej... może dlatego, że jako ludzie dorośli potrafili docenić otrzymany dar. Każdy dotyk, który dawniej stanowił cel sam w sobie, teraz zabarwiała miłość. Kiedyś przytulali się do siebie zupełnie
S R
inaczej. Teraz każde wyszeptane czułe słówko było cenniejsze dzięki świadomości, że kochani przez nas ludzie tak szybko odchodzą. Spójrz prawdzie w oczy, Charlie - pomyślał - wpakowałeś się w niezłą kabałę. Gdy sprawa Noelle dobiegnie końca, Mary wróci do Nowego Jorku: do swojej pracy, przyjaciół, może nawet kochanka. Nie miał prawa jej prosić, by z tego zrezygnowała. Nie mogłaby, nawet gdyby próbowała. Tak samo jak on nie potrafiłby spieniężyć wszystkiego, co z takim trudem zbudował. Nie, lepiej się wycofać, póki to możliwe. Czy i bez tego ma mało problemów? Nie chodzi tylko o Noelle, lecz również o młodszą córkę. Ostatnio Bronwyn zrobiła się kapryśna i dziwnie odsunęła się od ojca. Nie musiał czekać, aż ktoś go oświeci; znał powód takiego stanu rzeczy: wszystko przez tego typka, który za nią lata. Dantego Lo Presti. Po sprawdzeniu okazało się, że chłopak, mimo tatuażu i pozy cwaniaczka, nie stanowi zbytniego zagrożenia,
249
Charlie niepokoił się jednak o dni, kiedy pracował długo w noc. Kto wie, w co uparta jak osioł córka może się wpakować? Zabronił jej jakichkolwiek kontaktów z Dantem, ale czy Noelle posłuchała ostrzeżeń przed Robertem? Czując kluchę w gardle, Charlie przypomniał sobie dzień, kiedy starsza córka poinformowała go, że jest zakochana. Chciał cieszyć się razem z nią, z uroczym dzieckiem, które często robiło to, czego się po nim spodziewano. Wiedział jednak, co ją czeka: ukochany mężczyzna złamie jej serce i prawdopodobnie ją również. Na nic nadzieje, że koniec końców urok Roberta pryśnie - Chryste, ten facet był jego rówieśnikiem. Gdy Noelle oznajmiła, że wychodzi za mąż, Charlie
S R
próbował delikatnie jej to wyperswadować. Bez skutku. Sześć miesięcy później prowadził ją do ołtarza. Podczas uroczystości niezwykle starannie dobierał słowa. Objął ją i mruknął: „Mam nadzieję, że Robert da ci tyle szczęścia, na ile zasługujesz, kochanie". Przez jakiś czas wydawało się, że dawał.
Gus wyprostował fotel, wyrywając Charliego z zadumy. Golibroda zamienił brzytwę na nożyczki i zajął się włosami. Spoglądając na swoje odbicie w lustrze, Charlie ze zdumieniem ujrzał twarz ojca: mocną szczękę, zapadnięte policzki, zmęczone oczy. Tata nie umiał sobie poradzić z piciem mamy, ale Charlie nie zamierzał poddać się bez walki. Póki chodzi po tej ziemi, póki jego rodzinie grozi niebezpieczeństwo. Przypomniał sobie, że tego wieczoru ma się odbyć comiesięczne posiedzenie rady miejskiej. Ojców miasta czekała dyskusja nad dalszą rozbudową Sandy Creek. Ciekawe, ilu ludzi przyjdzie i kto sprzeciwi
250
się Robertowi, o ile w ogóle znajdzie się ktoś taki. Miejscowi działacze na rzecz ochrony środowiska stanowili małą, ale niezwykle aktywną grupkę kierowaną przez siostrę Mary. Z pewnością będą toczyć walkę o zagrożoną populację ptaków. Robert spróbuje pokonać ich argumentem, że dalsza rozbudowa znacznie zwiększy dochody miasta. Nie bądź zbyt pewny siebie, draniu - ostrzegał cicho Charlie. Gdy córka znajdowała się w ciężkiej sytuacji, nie zamierzał martwić się o dzikie ptactwo, a wieczorne posiedzenie stanowiło okazję do ujawnienia matactw Roberta. Gdy w kioskach pojawi się jutrzejsze wydanie „Register" - poprzysiągł sobie Charlie - echo jego salw odbije się od szczytów gór.
S R
Gdy trzydzieści lat temu znalazł się na rozdrożu, zawahał się. Nie podjął walki o swoje. Teraz postanowił, że nie popełni tego błędu po raz drugi.
Kiedy Charlie przybył wieczorem na posiedzenie, zaskoczył go tłum. Rada miejska Burns Lake nie cieszyła się popularnością, a dyskusje na temat wad i zalet różnych proponowanych cięć budżetowych, gospodarowania funduszami miejskimi i zagospodarowania śmieci nie stanowiły zbyt interesującego widowiska. Jednakże tego wieczoru całą powierzchnię sali obrad Justus R. Wright Building zajmowały składane, szare, metalowe krzesła, normalnie stojące pod ścianą. Charlie miał szczęście, że udało mu się znaleźć puste miejsce. Siadając w tylnym rzędzie, zauważył daleko na przodzie Mary i jej siostrę. Nie był zaskoczony obecnością byłej żony, ale na jej widok
251
poczuł przyspieszone bicie serca. Patrząc, jak Mary pochyla się i szepcze coś do ucha Trish, Charlie nie mógł się nadziwić, jak bardzo obie siostry różnią się od siebie. Trish była nieładna i poważna, jedynie od czasu do czasu na jej ustach błąkał się niepewny uśmiech... tymczasem Mary, smukła i elegancka, sprawiała wrażenie tak pewnej siebie jak wytrawny polityk w ogniu walki. Chryste - dumał - jest jeszcze piękniejsza, niż gdy miała siedemnaście lat. Ubrała się wyjątkowo skromnie: w jasnożółte długie spodnie i białą bawełnianą bluzeczkę bez rękawów, choć sandałki składające się z czterech wąskich paseczków prawdopodobnie kosztowały więcej, niż jej siostra zarabia w ciągu tygodnia. Na
S R
bladych policzkach Mary pojawiła się lekka opalenizna. A może to pozostałość po wczorajszym kochaniu się?
Charlie wrócił myślami na leśną polankę. Przypomniał sobie Mary leżącą na trawie i unoszącą biodra, by wyjść mu naprzeciw. Jej gotowość powiedziała mu wszystko to, w co głupie męskie ego chce wierzyć - że minęły miesiące, może nawet lata, odkąd po raz ostatni naprawdę się kochała.
Charlie przekonał się, że w ciele pewnej siebie, eleganckiej kobiety interesu bije stęsknione serce. Chciało mu się płakać na myśl o straconych latach i o przyszłości bez niej. Miał świadomość, że nie przestanie jej kochać... ani nie powstrzyma jej od wyjazdu. Najgorsze było jednak to, że nie wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek będą mieli szansę się kochać. Poprzedniego wieczoru, nim dotarli do chaty, czar prysnął i zaczęła się wyłaniać szara rzeczywistość. Mary oznajmiła, że
252
chce wszystko przemyśleć. Nie są już dziećmi, nie mogą skakać do głębokiej wody bez zważania na konsekwencje. Te dzieci - pomyślał ponuro - całkiem nieźle by sobie poradziły, gdyby słuchały własnych serc, a nie dorosłych. Nie odezwał się jednak ani słowem. Cóż miałby rzec? Delikatnie ją zachęcać? Nie, z minionych doświadczeń wyciągnął pewną naukę: teraz wiedział już, że nie można zmuszać innych ludzi do podejmowania decyzji. Mary będzie musiała samodzielnie dokonać wyboru. Pięć po ósmej burmistrz Grant Iverson odczytał porządek obrad. Emerytowany agent ubezpieczeniowy o twarzy czerwonej i nalanej, dzięki zbyt wielu posiłkom na koszt firmy, przypominał Charliemu
S R
starego oposa, który utuczył się, żerując na wysypisku śmieci. Grant z niepokojem zerknął na Roberta siedzącego w pierwszym rzędzie. Dziwna z nich para - pomyślał redaktor.
Nagle poczuł ogromną ochotę, by walnąć w coś pięścią. Czy pióro naprawdę może być potężniejszą bronią niż miecz? Może, ale czasami nic nie zastąpi zdzielenia wroga pięścią w twarz. Charlie z zadowoleniem usłyszał, że pierwszym punktem obrad jest debata nad tym, czy wzdłuż York Avenue instalować parkometry, czy nie. Głupota dyskusji pozwoliła mu się nieco uspokoić. Otworzył notes i zapisał kilka słów. Poleci Anne Marie Daugherty, swojej specjalistce od życia codziennego, porozmawiać z właścicielami sklepików i napisać, co ta decyzja dla nich oznacza. Następne dwa punkty z listy załatwiono szybko - rada miejska jednomyślnie głosowała za zwiększeniem budżetu na straż pożarną i
253
umieszczeniem w rynku koszy na śmieci. Piętnaście po dziewiątej burmistrz odchrząknął i oznajmił przez mikrofon: - Jeśli chodzi o ostatni punkt... hm, to znaczy, sprawę dotyczącą ptaków... chciałbym przypomnieć wszystkim tu obecnym, że jutro jest dzień powszedni i wszyscy idziemy do pracy, toteż spróbujmy nie przeciągać sprawy. Patrzył prosto na Trish, która tak gwałtownie poderwała się z krzesła, że leżące na jej kolanach kartki rozsypały się po podłodze. Z rumieńcami na twarzy pochyliła się, by je zebrać. Robert szybko wykorzystał okazję i wszedł na mównicę. Oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę, gdy pochylił się nad mikrofonem.
S R
- Dzięki, Grant. Jeśli dopisze nam szczęście, może nawet uda się obejrzeć ostatnią rundę meczu Red Sox. - Uśmiechnął się, jak wytrawny mówca odczekał, aż ucichnie chichot, dopiero potem kontynuował: - Aby ułatwić wszystkim zadanie, pozwoliłem sobie zrobić kopie raportu profesora Farnswortha, dyrektora Instytutu Ornitologii Northwestern University.
Dał znak ręką jednemu ze swoich pomocników, chudemu, krótko przystrzyżonemu dzieciakowi, który natychmiast zaczął rozdawać imponująco wyglądające, zbindowane raporty. - Wynika z niego, mówiąc w skrócie, że na naszych terenach przeważają ptaki wędrowne, które przypadkiem upatrzyły sobie tutejsze lasy. Następne chichoty, nawet kilka głośnych śmiechów.
254
- Co nie znaczy, że nie lubię małych stworzeń. Proszę jedynie, żebyśmy przestali robić z igły widły. Stare powiedzonko, równoznaczne z wyraźnym przymrużeniem oka, wywołało pomruk aprobaty. Nawet Charlie, pomimo niechęci, odczuł podziw. Wiedział, że Robert jest dobry, ale nie, że aż tak. Kiedy opowiadał o tym, ile trudu zadaje sobie Van Doren & Sons, by zapewnić bezpieczeństwo wszystkim gatunkom flory i fauny, zafascynowany Charlie obserwował z przerażeniem, jak publiczność powoli, ale nieuchronnie zaczyna brać stronę mówcy. Jednak nie wszyscy oczekiwali z zapartym tchem na każde słowo Roberta. Trish i Mary, wraz z wierną grupką członków Green
S R
Earth i Audubon Society, spoglądały na mówcę z chłodną pogardą. Gdy nadszedł czas na właścicielkę księgarni, stanęła na wysokości zadania.
- Pamiętacie czasy, kiedy mogliśmy pływać w jeziorze, nie obawiając się przecieków z szamb? - Oczy jej błyszczały, mimo to mówiła spokojnie i wyraźnie. - Albo spacerować po lesie, który teraz, z powodu zmiany biegu Mohawk Creek, znalazł się pod wodą? Jeszcze kilka miesięcy temu, nim oczyszczono teren pod Cranberry Mail, można było zbierać tam dzikie maliny i agrest. - Przerwała i rozejrzała się po sali, na której zapadła niezwykła cisza. - Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem wrogiem postępu. Czym byłoby miasto bez dróg i budynków, bez parków i pomników? W którymś momencie jednak trzeba wyznaczyć granice i powiedzieć „dosyć". Małe, może nawet niezbyt rzucające się w oczy ptaszki - odwróciła się i zerknęła na siostrę - mogą wydawać się kiepskim powodem do
255
toczenia walki. Czy zdajecie sobie sprawę, że wyrównując buldożerami Sandy Creek, zniszczymy nie tylko ich gniazda? Dziesiątkami będą ginąć młode, które jeszcze nie potrafią latać. Jednym pociągnięciem zostanie zmiecione z powierzchni ziemi sanktuarium gatunków rzadko widywanych poza ich rodzinną Kalifornią. Nie za sprawą Boga ani ojców miasta, stawiających na pierwszym miejscu dobro mieszkańców, ale firmy, która kieruje się jedynie chciwością. Wskazała palcem na Roberta, który przestał mieć minę zwycięzcy. Wyraźnie marszczył czoło, a prawe oko zaczęło mu drgać. - Niebezpieczeństwo grozi nie tylko drobnemu ptactwu -
S R
kontynuowała Trish. - Grozi nam wszystkim. Naszemu stylowi życia. Jeżeli nie zaprotestujemy, co powiemy naszym dzieciom, gdy spytają, jak to było, gdy w strumieniu można było łowić płotki albo zbierać kwiaty na łące? Jak będziemy wyglądać w ich oczach? W pomieszczeniu zapadła cisza. Ludzie wymieniali między sobą wymowne spojrzenia. Mary wyglądała na zdumioną, jakby miejsce dobrze znanej siostry zajął ktoś inny, ktoś, kogo z trudem poznawała. Kobieta ta potrafiła przekonać słuchaczy, a jej żarliwe słowa wywołały pomruk, szybko zamieniający się w grzmot. W powietrzu zakołysał się las rąk. Ludzie, którzy kilka minut temu byli zbyt nieśmiali, by się odezwać, nagle koniecznie chcieli wyrazić swoje zdanie. Wkrótce zapanowała taka wrzawa, że Herb Pelzer, pełnomocnik do spraw zagospodarowania gruntów, korpulentny mężczyzna z jasną grzywką, zaproponował referendum. Urzędnik zajmujący się pracami
256
publicznymi, Donald Richter, szybko poparł tę propozycję i rada ustaliła, że za sześć tygodni przeprowadzone zostanie specjalne głosowanie. Chwilę później Charlie dogonił Trish i Mary na schodach przed ratuszem. Mary promieniała siostrzaną dumą. - Och, Charlie, czyż to nie cudowne? - spytała. Odwróciwszy się do Trish, dodała: - Słowo daję, gdyby to były wybory, odniosłabyś przygniatające zwycięstwo. Charlie uśmiechnął się do Trish. - Niezły pomysł. Czy kiedykolwiek myślałaś o ubieganiu się o wysoki urząd?
S R
- Na Boga, nie. Nie poradziłabym sobie.
Na jej policzkach pojawiły się rumieńce. W mgnieniu oka, niczym Kopciuszek o północy, namiętna fanatyczka stała się z powrotem kryjącą się w cieniu młodszą siostrą Mary. - Wydarzenia na sali wcale na to nie wskazywały. - Och, to całkiem inna sprawa. Czasami, jeśli coś jest dla mnie naprawdę ważne, daję się nieco ponieść emocjom. Trish uśmiechnęła się do niewielkiej grupki osób, które chciały jej pogratulować. Charlie zaniepokoił się, gdy obrończyni ptaków podeszła do swoich zwolenników, zostawiając go sam na sam z Mary. Czy powie mu, że wszystko przemyślała i że powinni się trzymać od siebie z daleka? A może, co gorsza, nie odezwie się ani słowem? - W jutrzejszym wydaniu zamieszczę sporo cytatów z przemówienia twojej siostry.
257
Machnął trzymanym w ręce maleńkim magnetofonem. - No cóż, jeśli będzie to coś podobnego do dzisiejszego artykułu wstępnego, znów w miasteczku zawrze. Zdaniem Elaine Richards z poczty, od rana był to główny temat rozmów. - Ktoś, kto z dnia na dzień staje się sławny, może równie szybko stracić popularność. - Co masz na myśli? - Dziś po południu dzwonił do mnie adwokat Roberta. Nie Beale, ale jego korporacyjny pachołek, Brett Jordan. - Charlie obniżył głos. - Powiedzmy, że zostałem ostrzeżony... i to w niezbyt subtelny sposób.
S R
Mary trochę się przestraszyła. - Groził, że poda cię do sądu?
- Tak, ale nie tylko. Ostrzegł, że straż pożarna może nawet zamknąć gazetę za naruszenia przepisów. - Jakie naruszenia?
- W starych budynkach, takich jak mój, zawsze się coś znajdzie wyjaśnił. - Ale to byłoby z ich strony kiepskie posunięcie. Najbardziej zainteresował mnie fakt, że Robert z miejsca przechodzi do kontrataku. Dlatego zastanawiam się, czy nie siedzimy na większej beczce prochu, niż początkowo nam się wydawało. Ruszyli schodami w dół. Mary trzymała się jakieś trzydzieści centymetrów od niego, miał jednak wrażenie, że dzieli ich mila. - Co z Jordym Lundquistem? Dowiedziałaś się czegoś od niego? Ujrzawszy na spotkaniu brata Corinne, Charlie przypomniał sobie, że Mary podczas odwiedzin u Nory natknęła się na Jordy'ego.
258
Podobno dziwnie się zachowywał, gdy wspomniała o Corinne. Mary planowała dowiedzieć się czegoś więcej. Spojrzała na niego ze smutkiem. - Odwiedziłam go wczoraj. On i jego żona byli ujmująco Mill, ale nawet jeśli Jordy ukrywa coś, co dotyczy Corinne, nie udało mi się do tego dotrzeć - wyznała. - Miałam nadzieję, że przynajmniej zdradzi, kim był tajemniczy „J.". No wiesz, chłopak, którego Corinne wspominała w pamiętniku. Ale Jordy nie ma pojęcia. - Gdyby wpadł ci do głowy jakiś nowy pomysł, wstąp jutro do redakcji. Będę tam przez cały dzień. Charlie starał się utrzymać beztroski ton i miły, neutralny wyraz twarzy.
S R
Cofnęła się, nie chcąc, by potrącił ją ktoś z hałaśliwej grupki, przepychającej się schodami w dół. Przy okazji otarła się o Charliego. Poczuł jej zapach: nie perfumy, lecz mydło i świeże ubranie, delikatne części garderoby, które przepiera się w rękach i wiesza na sznurku. Widząc wilgoć lśniącą na obojczyku, przypomniał sobie Mary nagą, unoszącą się w jego stronę. Odżyły niezliczone noce z czasów młodości, kiedy zapadał w sen, przyciskając do piersi coś, co należało do niej - sukienkę, halkę albo starą bluzę, którą znalazł wciśniętą w głąb szuflady. Narzędziem tortur była nawet szczotka do włosów z kasztanowymi kosmykami. Jeśli Mary zdawała sobie sprawę, jakie wrażenie na nim wywiera, nie było tego po niej widać. Zatrzymała się na najniższym stopniu i uśmiechnęła jak typowa specjalistka od reklamy.
259
- Jutro? Wybieram się do Nowego Jorku. Jeśli wrócę o rozsądnej porze, zadzwonię do ciebie. Charlie wzruszył ramionami. - Znasz mój numer. Mary zerknęła w górę, na Trish, która rozmawiała ze swoimi zwolennikami, nie przejmując się, że każe siostrze czekać. - Szkoda, że na to spotkanie nie przyszedł jej tak zwany narzeczony. Jestem ciekawa, czy zdaje sobie sprawę, co stracił. Charlie wychwycił w jej głosie nutkę ironii. Zastanawiał się, czy wynika to z jej osobistych doświadczeń. Poczuł zazdrość na myśl o kochanku, nawet gdyby okazało się, że jest to kompletnie nieodpowiedzialny facet.
S R
- Pewnie nie - powiedział tylko.
Nie wspomniał, że Gary Schmidt cieszy się opinią niezłego kobieciarza.
- To może potrwać - ciągnął ostrożnie. - Wielbiciele chyba szybko jej nie puszczą. Podwieźć cię?
- Nie, lepiej nie - odparła po chwili wahania. Może pojechałby do domu w przeświadczeniu, że Mary odrzuciła jego propozycję z powodu lojalności wobec Trish, gdyby nie wymowne spojrzenie spod opuszczonych powiek. Był za nie wdzięczny. - Koniec końców zrobilibyśmy coś, czego wolałabym uniknąć. Nie... - dotknęła jego ramienia. - ...wczorajszy wieczór był cudowny. Po prostu potrzebuję czasu, by wszystko przemyśleć, nim w coś się wpakujemy.
260
Charlie nie musiał się nad niczym zastanawiać, już tkwił w tym po uszy. - Nie spiesz się - powiedział, ale jego słowa brzmiały fałszywie i niedorzecznie. Przez chwilę bacznie mu się przyglądała. - Byłeś u fryzjera. - Owszem, dzisiaj. Widać, co? - Tylko jeśli patrzy się z bliska. Przez ułamek sekundy widział w jej oczach żal. Potem stanęła na palcach i pocałowała go, a właściwie delikatnie musnęła wargami w policzek. Sekundę później szła po Trish.
S R
Przez krótką chwilę wyobrażał sobie, jak by to było, gdyby spędzili ze sobą wszystkie minione lata. Czy przypominaliby pary, które szły przez park, trzymając się za ręce? Dwa cienie stapiające się w jedno? Staruszków, na widok których ludzie mówią: „Czyż oni nie są wspaniali? Po tylu latach wciąż się kochają". Serce zabolało go, jakby przeszyła je ostra strzała.
Na parkingu bez trudu odnalazł swojego blazera. Plac, który przed posiedzeniem był pełny, już niemal całkiem opustoszał. Rzadko porozstawiane lampy rzucały długie cienie. Charlie wkładał kluczyk do zamka, gdy poczuł uderzenie. Zabrakło mu powietrza w płucach, chodnik nagle usunął mu się spod nóg. Upadł ciężko, łagodząc wstrząs prawym ramieniem. Pochyliła się nad nim ciemna postać. Charlie wciągnął powietrze w płuca. Poczuł w ustach smak krwi.
261
- Chryste, człowieku! Czemu nie patrzysz, co... Przerwał mu gardłowy głos: - Następnym razem, gryzipiórku, zastanów się, nim coś napiszesz. Charlie usiłował ujrzeć twarz napastnika, ale było za ciemno. Dostrzegł jedynie kolczyk w uchu i mocny zarys szczęki, która mogła należeć do zawodowego boksera. W pierwszym momencie pomyślał tylko: „Cholera, ci głupi radni mogliby przegłosować kilka dodatkowych lamp". Potem coś błysnęło w jego mózgu. „Robert. To sprawka Roberta". Otworzył usta i wychrypiał:
S R
- Możesz powiedzieć temu sukinsynowi... Ciemna postać jednak zniknęła.
Charlie podciągnął się na nogi. Bolało go ramię, gorące, pulsujące fale płynęły aż do dłoni. Czuł, że zdarł sobie skórę na łokciu, ale ból był przytępiony, jakby dźgało go ostre narzędzie owinięte w kilka warstw materiału. Górę wzięła adrenalina. Spojrzał w stronę, w którą pobiegł napastnik. Może udałoby się go złapać. Charlie nie brał nawet pod uwagę, że nie jest w stanie biec, a tym bardziej stanąć do walki z człowiekiem cięższym od niego przynajmniej o dwadzieścia kilogramów. Wściekłość zagłuszyła zdrowy rozsądek. Po kilkudziesięciu metrach udało mu się dogonić napastnika, ogromnego blondyna, który właśnie wsiadał do czerwonego bronco. Charlie właśnie odchylał się do tyłu, by się zamachnąć, kiedy mężczyzna się odwrócił. Na jego twarzy widać było zdumienie.
262
- Jezu, Charlie! To nie napastnik, lecz Jordy. Wielki, dobroduszny Jordy Lundquist, który w każdą środę niezmiennie podwoził owdowiałą matkę do „Shop'n'Save", trenował zespół hokejowy córki i służył jako diakon w kościele luterańskim. Kąciki ust Jordy'ego opadły. Dziwnie piskliwym głosem wyznał: - Jezu, ale mnie przestraszyłeś. - Ty mnie jeszcze bardziej - szepnął Charlie. W tym momencie poczuł, że kręci mu się w głowie. Zachwiał się. Upadłby, gdyby Jordy nie chwycił go za łokieć. - Hej, Charlie, nie wyglądasz zbyt dobrze. - Zmartwiony głos
S R
Jordy'ego wydawał się dopływać gdzieś znad lewego ucha. - Co ci się stało?
- Właśnie przed chwilą mnie napadnięto - wychrypiał Charlie. - Wysoki facet? W granatowej wiatrówce? - Jordy zmarszczył czoło. - Biegł tędy minutę temu. Wyglądał, jakby mu się spieszyło. - Widziałeś jego twarz? Jordy potrząsnął głową. - Niezbyt dokładnie.
Charlie oparł się o bronco i złapał oddech. - Ja też. Przepraszam, Jordy, nie chciałem cię skrzywdzić. Myślałem, że to on. Ostrożnie pomacał ramię, sprawdzając, co się stało. - Dobrze się czujesz? - spytał Jordy. - Trochę się potłukłem, ale żyję. Jordy się uspokoił. - Wiesz, to trochę dziwne, że wpadliśmy na siebie w taki sposób. Szukałem cię na spotkaniu.
263
- Siedziałem z tyłu. Facet ze sztucznym wąsikiem, to ja zażartował Charlie, nawiązując do nowej złej sławy. W tym momencie wcale nie potrzebował wsparcia życzliwego, ale bezużytecznego grubasa. Spytał tylko: - Coś ode mnie chciałeś? Jordy sięgnął do kieszeni kurtki dżinsowej i wyciągnął brązową kopertę. - Po wizycie Mary przemyślałem pewne sprawy. Tata nie chciał, żeby mama o tym wiedziała, dlatego tuż przed śmiercią przekazał to mnie. Gdy Mary powiedziała mi o waszej córce, doszedłem do wniosku, że pora zdradzić tajemnicę. Wręczył kopertę Charliemu. - Co w niej jest?
S R
Redaktor wyprostował się z nagłym zainteresowaniem, zapominając o bólu.
- Kopia raportu koronera.
W blasku światła padającego z wnętrza bronco zwalisty, jasnowłosy mężczyzna wyglądał na nieco zakłopotanego. - Zrozumiesz, gdy go przeczytasz.
Początkowo w głowie otumanionego Charliego kołatała się niewyraźna myśl, która dopiero po chwili nabrała kolorów. Jezu, a jeśli to prawda? Jeśli Corinne padła ofiarą przestępstwa? To by wyjaśniało, czemu Robertowi tak zależy, żeby zamknąć Charliemu usta. Spojrzał na trzymaną w ręce kopertę. Niezależnie od tego, co ona zawiera - pomyślał - jedno jest pewne: dotychczas próbowałem
264
otworzyć puszkę z robakami, teraz trzymam w ręce gniazdo grzechotników.
10 Lipiec zbliżał się ku końcowi, ale Noelle prawie tego nie dostrzegała. Przestała korzystać z kalendarzy. Nie mogła patrzeć na małe, równiutkie kwadraciki, z których każdy był tak samo pusty jak następny. Lepiej postępować tak, jak nauczono ją w klubie Anonimowych Alkoholików: pokonywać każdy dzień po kolei. Z tym sobie pewnie poradzi, pod warunkiem, że nie będzie się zastanawiała,
S R
co ją czeka, i nie zacznie dopuszczać do siebie myśli, że może stracić córeczkę na dobre.
Skupiała się więc na cennych, spędzanych razem chwilach i na robieniu przy Emmie dobrej miny. To się sprawdzało... przynajmniej przez większość czasu. Dziewczynka też nie lubiła rozstań. Na przykład wczoraj najpierw prosiła, żeby kupić jej lody, a potem łkała niepocieszona, gdy stało się jasne, że Noelle znów wyjdzie bez niej.
- Chcę iść z tobą, mamusiu. Nie lubię pani Scheffert -łkała. Chcę zobaczyć Bronnie. Chcę sama wybierać sobie lody! W lodziarni Noelle się załamała, patrząc, jak siostra posypuje czekoladą miętowy rożek dla Emmy. Bronwyn musiała zabrać ją do pokoiku na zapleczu i otrzeć oczy papierowym ręcznikiem przypominającym papier ścierny. Młodsza
265
siostra była jedyną osobą, oprócz Hanka, która nie wygłaszała fałszywych zapewnień. Powiedziała dokładnie to, co należało: - Nie wiem, jak ty to wytrzymujesz, El. Ja bym zwariowała. Słowo daję. Noelle była pełna podziwu dla szczerości Bronwyn. Przy niej nie musiała się uśmiechać ani udawać, że wszystko jest w porządku, jak przy innych. Z prawdziwą ulgą przyznała się, że ona również nie wie, jak to wytrzymuje, i owszem, chyba zaczyna mieć lekkiego fioła. Czasami myślała, że rozpadnie się na kawałki, jak jedna z prac domowych Emmy - były to patyczki z lizaków, posklejane na słowo honoru i ozdobione kawałkami kolorowej przędzy.
S R
Dzisiaj będzie musiała od nowa wszystko posklejać. Jest bowiem wtorek i czeka ją spotkanie z wyznaczonym przez sąd psychologiem, Lindą Hawkins, która ma ją ocenić. Po bezsennej nocy Noelle ocknęła się, czując zimny ciężar w brzuchu, jakby do materaca przyciskał ją żelazny odważnik.
- Po prostu bądź sobą - poradził tata.
Niestety, Noelle nie wiedziała już, kim jest. W jej skórze żyła teraz obca osoba, która przy każdym głośniejszym dźwięku podskakiwała jak spłoszony koń i przy najmniejszej przykrości wybuchała płaczem. Osoba, która od czasu do czasu musiała ukrywać się w łazience, gdyż po prostu miała wszystkiego dość. Co będzie, jeśli zostanie uznana za nieodpowiednią matkę? Co wtedy? Z trudem wstała. O wpół do siódmej Mary wsunęła głowę do pokoju. Wybierała się tego dnia do Nowego Jorku, dlatego miała na sobie uroczy, beżowy kostium i kremową, jedwabną bluzkę.
266
Poprzedniego dnia, gdy Lacey przekazała telefonicznie wiadomość, że ustalono datę wizyty domowej psychologa, Mary koniecznie chciała zmienić plany. Noelle z taką samą energią sprzeciwiła się temu pomysłowi. Teraz zastanawiała się, czy nie protestowała bardziej z przyzwyczajenia niż jakiegoś innego powodu. A zresztą czy kiedykolwiek mogła liczyć na matkę? Może wiedziała już, że chcąc uniknąć zawodu, najlepiej nie spodziewać się zbyt wiele. - Przyszłam, żeby życzyć ci powodzenia. - Mary pokonała szerokość pokoju i wzięła córkę w objęcia. - Na pewno nie chcesz, żebym została? Mam wyrzuty sumienia, że wyjeżdżam. - Na pewno - odparła gwałtownie Noelle.
S R
Tym razem nie kryła niezadowolenia. Dlaczego decyzja musi należeć do niej? Dobra matka nie musiałaby pytać. - Jeszcze nie jest za późno, mogę zadzwonić i odwołać spotkania - wydukała Mary, muskając ładną srebrną broszkę wpiętą w klapie. Nie ma dla mnie nic ważniejszego od ciebie, kochanie. Wiesz o tym, prawda?
- Czyżby? - Noelle odwróciła się i zarzuciła szlafrok na nocną koszulę. - Kiedy byłam dla ciebie taka ważna, mamo? Kiedy? Och, oczywiście, pojawiałaś się w odpowiednich chwilach - na szkolnych przedstawieniach, wywiadówkach i rozdaniach świadectw - ale czy kiedykolwiek przyszło ci na myśl, że mogę potrzebować matki również bez okazji? Nie wierzyła, że przemawia do Mary w taki sposób. Dawna Noelle nie śmiałaby tego zrobić. Jednocześnie czuła, że te słowa są bardzo, bardzo spóźnione.
267
- Starałam się, jak mogłam. Nie było mi łatwo mieszkać z babcią pod jednym dachem - przypomniała łagodnie Mary. - Mnie też nie było łatwo. Kocham babcię, ale chciałam mieć ciebie, mamusiu, a nie takie czy inne zastępstwo. Nawet gdy przeprowadziłyśmy się do Nowego Jorku, częściej widywałam opiekunkę do dzieci niż ciebie. Noelle była bliska łez. Przeszła przez pokój i gwałtownym ruchem otworzyła szafę, wiedząc, że niezależnie od tego, co na siebie włoży, nigdy nie będzie wyglądać tak elegancko jak matka. Patrząc na odzież wiszącą na wieszakach, powiedziała niskim, pełnym zawziętości głosem:
S R
- Myślałaś, że przyjeżdżając tutaj, wszystko zmienisz? Liczyłaś, że z wdzięcznością rzucę ci się w ramiona i wymażę z pamięci poprzednie trzydzieści lat?
- Och, kochanie, sama nie wiem, czego się spodziewałam. Mary ciężko westchnęła, ale zamiast skruchy poczuła jedynie spokojną rezygnację.
- Wiem tylko, że wyczerpały mi się wymówki. Nie liczę na to, że mi wybaczysz. Po prostu chcę... chcę, żeby od teraz wszystko było inaczej. Noelle powoli odwróciła się twarzą do matki, rozpaczliwie pragnąc jej uwierzyć, a jednocześnie nie chcąc narazić się na następne rozczarowanie. - Po coś takiego nie wystarczy wyciągnąć rękę. Na to trzeba sobie zapracować - powiedziała ostrożnie. - Staram się, skarbie.
268
Niespodziewanie serce Noelle wyrwało się do matki. - Wiem o tym, mamusiu - szepnęła, mrugając powiekami, by powstrzymać łzy. - Lepiej już jedź, bo inaczej utkniesz w korku. Poradzę sobie. Później do ciebie zadzwonię, powiem, jak poszło. Mary sprawiała wrażenie zadowolonej z tej propozycji. - Obiecujesz? Przez cały dzień nie będę mogła się naprawdę skoncentrować na niczym innym. Chociaż nie wątpię - dodała szybko - że zrobisz dobre wrażenie. Noelle niespokojnie się roześmiała. - Lepiej trzymaj za mnie kciuki. Mogę wylądować w wariatkowie.
S R
Na szczęście Mary nie próbowała udzielać jej żadnych rad. Spojrzała na Noelle z szacunkiem, jakby była pewna, że córka poradzi sobie sama. Przez ułamek sekundy Noelle też w to wierzyła. Resztę poranka spędziła na sprzątaniu domu, od strychu po piwnicę. Wątpiła, by poddano ją testowi czystości, ale jak mawiała babcia, nigdy nie zaszkodzi dołożyć wszelkich starań. Poza tym nie miała zamiaru siedzieć z założonymi rękami. Była zbyt zdenerwowana. Jeśli czymś się nie zajmie, oszaleje. Gdy jeździła po salonie starym jak świat odkurzaczem babci, w głowie kołatała jej jedna myśl: „Proszę, niech Linda Hawkins mnie polubi". Kwadrans przed pierwszą była wykąpana i umalowana, zdążyła również wysuszyć suszarką włosy. Pani psycholog miała przyjść o wpół do drugiej, ale Noelle chciała być gotowa nieco przed czasem. Wyciągnęła z obecnej trudnej sytuacji jeden wniosek: „Nigdy nie wierz w życzliwość ludzi obcych".
269
Zrzuciła z siebie włożoną przed chwilą lekką, bawełnianą, nagietkową sukienkę, gdyż uznała ją za zbyt luźną i krzykliwą, po czym sięgnęła do szafy po inny, bardziej poważny strój. Stanęła przed dużym lustrem, przyłożyła do siebie ciemnoniebieską lnianą suknię z kołnierzem i zdecydowanie potrząsnęła głową. Nie, to nie rozmowa kwalifikacyjna. Wyglądałaby jak petentka. Jeśli ma być sobą, musi przynajmniej częściowo wyglądać na siebie. Ostatecznie zdecydowała się na jasnozieloną bluzeczkę bez rękawów i białe, długie spodnie, eleganckie, ale pozbawione jakichkolwiek ozdób. Taki strój można włożyć, idąc na spotkanie jakiegoś komitetu albo na wycieczkę z grupą przedszkolną Emmy. Po
S R
związaniu włosów z tyłu głowy i włożeniu w uszy złotych kolczyków cofnęła się, by ocenić efekt.
Czy spodobałabym się Hankowi? - pomyślała. To pytanie wyłoniło się nie wiadomo skąd. Noelle odwróciła się od lustra i zmarszczyła czoło. Jak może w takiej chwili myśleć o Hanku!
Wszystko dlatego, że on patrzy na ciebie inaczej niż ty sama: widzi w tobie osobę silną, wręcz godną podziwu. Kogoś, kto jest w stanie podjąć czekającą go walkę - odparł głos wewnętrzny. - Poza tym, bądźmy szczerzy, lubisz przebywać w jego towarzystwie. Przy nim czujesz się dobrze, lepiej niż przy Robercie. Niestety, spotkali się w najgorszym momencie. Nawet gdyby chciała sprawdzić, do czego doprowadzi przyjaźń z Hankiem Reynoldsem, w obecnej sytuacji nie mogła sobie na to pozwolić.
270
Robert bardzo szybko by się zorientował. Nie chciała ryzykować, że z jakiegoś powodu źle wypadnie przed sądem. Teraz powinna skupić się na Emmie. Żadnych fałszywych ruchów. Musi myśleć jak Robert, stać się tak samo przebiegła jak on. Począwszy od dzisiaj. Musi przekonać panią psycholog, że Emma powinna przebywać z matką. Może to nie będzie takie trudne. Doktor Hawkins jest kobietą. Jeśli ma dzieci, zrozumie cierpienia innej matki. Noelle wyprostowała się i wyszła na korytarz. Zatrzymała się, by spojrzeć na babcię, pogrążoną w głębokim śnie, po czym ruszyła schodami w dół. Ostatnio drzemki Doris stawały się coraz dłuższe i często przeciągały się aż do popołudnia. Czy to oznacza powrót do
S R
zdrowia, czy pogorszenie? Noelle poczuła niepokój. Odnotowała w myślach, że powinna porozmawiać z Hankiem podczas następnej wizyty.
W świeżo posprzątanej kuchni zielone, cętkowane linoleum lśniło od warstwy niedawno nałożonej pasty. Noelle nalała sobie szklankę lemoniady. Od uprowadzenia (tak, uprowadzenia) Emmy bez przerwy chciało jej się pić, ale niezależnie od tego, ile płynów w siebie wlewała, nie mogła zaspokoić pragnienia. Lemoniada jedynie pogorszyła sprawą. Noelle wypiła więc szklankę wody i natychmiast tego pożałowała. Co będzie, jeśli w trakcie rozmowy będzie musiała wyjść do ubikacji? Oczywiście, to nie grzech, ale Linda Hawkins może się zastanawiać, czy jej rozmówczyni nie wychodzi, by pociągnąć z ukrytej gdzieś butelki. Noelle zaczęła się pocić. Włączając w salonie stary wiatrak, przypomniała sobie czasy, kiedy jako mała dziewczynka ćwiczyła na
271
fortepianie gamy, jedną ręką przytrzymując fruwające strony podręcznika. Jej paluszki potykały się na trudnych akordach. Potem nie grała wiele lat, mimo to w Hazelden podczas licznych zajęć grupowych, gdy marzyła o wypiciu kieliszka i była coraz bliższa obłędu, ku jej zaskoczeniu przy zdrowych zmysłach trzymało ją tylko to, że wyobrażała sobie, jak bez końca ćwiczy gamy. Z czasem ta myśl stała się czymś w rodzaju mantry. Czuła pod palcami satynowy chłód żółknących klawiszy Baldwina i za każdym razem słyszała odpowiedni dźwięk. Po chwili rozpaczliwy ból wewnętrzny ustępował. Przez moment czuła się tak, jakby wróciła do najbardziej
S R
ponurego okresu życia. Czasu, kiedy chętnie sięgnęłaby po coś, co wcześniej pomagało jej przetrwać, ale niczego nie znajdowała. Bardzo skuteczne okazały się wieczory w klubie Anonimowych Alkoholików, ale gdy tylko uznała, że poradzi sobie bez nich, przestała chodzić na spotkania. Potem zaszła w ciążę i o piciu musiała zapomnieć. Co nie zmienia faktu, że powinna tam uczęszczać. Może dzisiaj nie byłoby jej tak trudno. Miała tam towarzyszy niedoli, którzy chętnie dodaliby jej otuchy, i opiekunkę, która mogła nią pokierować i wesprzeć moralnie - Gwen Nolan od dwudziestu lat pracowała z ludźmi uzależnionymi i wiedziała niemało na temat wyboistej drogi prowadzącej do trzeźwości. A gdybym ponownie miała ochotę na drinka - pomyślała Noelle - tak jak zdarzyło mi się kilka dni temu, znam bezpieczne miejsce, gdzie... Ciszę przerwał dzwonek u drzwi. Noelle poderwała się na równe nogi. Zerknęła na zegarek. Kwadrans po pierwszej... cholera, pani
272
psycholog naprawdę przyszła wcześniej. W drodze do drzwi Noelle słyszała głośne bicie własnego serca. Było jej niedobrze, słodka lemoniada dziwnie ciążyła w żołądku. „Błagam, Boże, spraw, by mnie polubiła" - pomodliła się jeszcze raz. W otwartych drzwiach stała smukła, niebrzydka kobieta w średnim wieku. Miała na sobie niemodny, beżowy kostium i buty na grubej podeszwie. Pod pachą trzymała cienką, bordową aktówkę. Nie wyglądała na wiedźmę, ale było w niej coś dziwnego. Po chwili Noelle zdała sobie sprawę, co to takiego: Linda Hawkins była kompletnie pozbawiona włosów. Nie miała brwi, jedynie cienkie, narysowane ołówkiem linie. Orzechowe oczy wpatrywały się w
S R
Noelle z kłopotliwym natężeniem. Z peruki gościa opadały na ramiona lśniące, brązowe włosy, przywodzące na myśl futerko norek. Noelle starała się na nią nie patrzeć.
- Doktor Hawkins? Dzień dobry, jestem Noelle. - Miała ochotę wytrzeć spoconą dłoń w spodnie, na szczęście pokonała impuls. Proszę wejść. Babcia śpi, więc mamy cały dom dla siebie. Pani psycholog zdecydowanie uścisnęła wyciągniętą rękę, po czym weszła do środka. - Proszę, mów mi „Linda". - Uśmiechnęła się ciepło, rozpraszając nieco obawy Noelle. - Słyszałam, że twoja babcia wraca do zdrowia po przebytej operacji. Mam nadzieję, że czuje się lepiej. Noelle odpowiedziała uśmiechem. - O tak, znacznie lepiej. - Miło mi to słyszeć.
273
Gdy weszły do salonu, Noelle wskazała na sofę. Linda wybrała jeden z foteli i położyła aktówkę na podłodze obok siebie. - Napijesz się czegoś? Może zimnej lemoniady? - spytała Noelle. - Nie, dziękuję. Linda pruderyjnie naciągnęła spódniczkę na kolana. Dzięki temu gestowi pozbawiona włosów kobieta wydała się bardziej ludzka, sprawiała wrażenie osoby, która sama ma wiekowych rodziców, lubi koty i czekoladki. Widzisz? Nie ma się czego bać - pocieszała się Noelle. Mimo to z jakiegoś powodu nadal czuła lęk. Zimne fale paniki zalewały ją jak deszcz przednią szybę samochodu. Wszystko z powodu surowych,
S R
pozbawionych rzęs oczu, które przypominały oczy sklepowego manekina i wywoływały dreszcze. Jak ja mam się, do diabła, skoncentrować - pomyślała Noelle -gdy Linda patrzy na mnie w taki dziwny sposób?
Opadła na sofę i zmusiła się, by spojrzeć na gościa. - Być może nie uwierzysz, ale jestem naprawdę miłą osobąwydukała, nieporadnie próbując przełamać pierwsze lody. Linda wybuchnęła śmiechem. - Źle mnie oceniasz, Noelle. Mogę mówić do ciebie „Noelle"? Mam za zadanie poobserwować cię, a potem podzielić się swoją opinią z sądem. Decyzja nie należy do mnie. Poza tym, słowo daję, nie gryzę. - Z dziwnym grymasem na ustach położyła aktówkę na kolanach. - Może więc... zaczniemy od kilku pytań? - Oczywiście. Nie mam nic do ukrycia.
274
Od razu zorientowała się, że źle sformułowała zdanie, ponieważ Linda zerknęła na nią z zaciekawieniem, jakby zastanawiała się, czy to prawda. Noelle poczuła, że się poci, bluzka przywarła jej do skóry. Przypomniała sobie termostat z wyświetlanymi cyferkami. Chłód... tylko chłód może cię uratować - pomyślała. - Masz jakieś zainteresowania, Noelle? - Słucham? - Hobby, coś w tym stylu. Przez głowę Noelle przemknęło tysiąc myśli. Była przygotowana na przesłuchanie, tymczasem czuła się, jakby zdawała egzamin wstępny na studia. Odchrząknęła.
S R
- Trochę piszę - odparła. - Pamiętnik?
- Taak, też, ale głównie krótkie opowiadania i artykuły. Kilka z nich nawet opublikowano.
- Czy mogłabym przeczytać któryś z nich? Noelle roześmiała się ponuro.
- Owszem, jeśli prenumerujesz „Baroid News Bulletin" albo „California Highway Patrolman". - Wzruszyła ramionami. - Kiedy człowiek zaczyna, godzi się na wszystko. - A więc to nie tylko hobby. Traktujesz sprawę poważnie. W obawie przed ewentualną pułapką Noelle od razu się wycofała. - W przyszłości chciałabym poświęcić się pisaniu, ale na razie... - Na myśl o Emmie uśmiechnęła się, tym razem szczerze. - Wiem, że w obecnych czasach to trochę staroświeckie podejście do życia, ale w tej chwili nie ma dla mnie nic ważniejszego niż wychowanie córeczki.
275
Linda zapisała coś w notesie. Gdy uniosła głowę, jej twarz była pozbawiona wyrazu. - Skoro już o tym mowa, porozmawiajmy o wychowywaniu dzieci. Kto zajmuje się twoją córeczką, gdy musisz coś załatwić, albo, na przykład, jesteś niedysponowana? Noelle napięła wszystkie mięśnie. Czy Linda miała na myśli rzekomy powrót do nałogu? Na szczęście nic w jej tonie na to nie wskazywało. Noelle czuła jednak, że musi stąpać bardzo, bardzo ostrożnie. - Moja babcia, gdy dobrze się czuje - odparła. - Albo ciocia Trish, która lubi wieczorami zajmować się Emmą. Och, mam jeszcze
S R
nastoletnią siostrę, Bronwyn. Mała ją uwielbia.
- Wygląda na to, że jesteście kochającą się rodziną. - Po prostu troszczymy się o siebie nawzajem. - Mimo to musisz mieć ręce pełne roboty, skoro zajmujesz się chorą babcią i pięcioletnim dzieckiem.
Noelle po raz pierwszy poczuła poważne zaniepokojenie. To była prawdziwa, niewyimaginowana pułapka.
- To już przeszłość - wyjaśniła ostrożnie. - Jak wspomniałam, babcia czuje się znacznie lepiej. Wkrótce odzyska siły. Kobieta skierowała spojrzenie bezrzęsych oczu na dość brutalny obrazek wiszący nad sofą i przedstawiający ukrzyżowanie. - Taak, oczywiście, załóżmy jednak, że nie wróci do zdrowia. Czy liczysz się z koniecznością wzięcia kogoś do pomocy? Noelle zastanawiała się, czy babcia zgodziłaby się, żeby obca osoba obijała się po jej kuchni i sortowała pranie. Ktoś w białym
276
uniformie i butach na grubych podeszwach, kto nosiłby tacę po schodach w górę i w dół. Nie, Doris nigdy by tego nie wytrzymała. - Myślę, że w najgorszym razie będę musiała jakoś sobie poradzić - powiedziała wymijająco. - Czy tak wygląda twoje podejście do życia? - Prawdę mówiąc, nie wiem, co to ma wspólnego z... - Noelle urwała, zerknęła na sofę, z której zaczynały się wysnuwać nitki. Wzięła głęboki wdech i powiedziała: - Proszę mnie posłuchać, pani doktor... Lindo... Płacę rachunki przed terminem. Dwa razy w roku usuwam kamień nazębny i robię przegląd samochodu. Uważam jednak, że na sytuacje kryzysowe nikt nigdy nie jest do końca przygotowany.
S R
Gdybym mogła to przewidzieć - pomyślała - uwierz mi, nie siedziałybyśmy tutaj.
Linda pochyliła się, żeby coś zanotować. Jej lśniąca, brązowa peruka podskakiwała przy każdym energicznym ruchu długopisu. Noelle mogła sobie tylko wyobrazić, jak wyglądają owe zapiski. „Nie panuje nad impulsami. Prawdopodobnie nie radzi sobie w trudnych sytuacjach". Miała ochotę rzucić się do przodu i wydrzeć notes z rąk Lindy. Skoro i tak zostanie potępiona, może przynajmniej sprawić sobie satysfakcję. - Powiedz coś o swoim mężu - poprosiła Linda z pewnym zainteresowaniem. - Co chcesz wiedzieć? - Jak opisałabyś wasze stosunki, nim doszło do obecnej sytuacji? Noelle powstrzymała cyniczny uśmiech.
277
- Prawie nie było między nami żadnych kłótni, jeśli o to ci chodzi. W przypadku różnicy zdań... no cóż, powiedzmy, że Robert zawsze potrafił postawić na swoim. - Mówisz, jakbyś tego żałowała. Noelle zastanawiała się przez chwilę. - Najśmieszniejsze jest to, że dopiero teraz odczuwam żal. Co więcej, nie mogę uwierzyć, że nie walczyłam. Może gdybym umiała mu się przeciwstawić, nie znalazłabym się w obecnej sytuacji. - Dlaczego? - Myślę, że wcześniej bym od niego odeszła. - Uważasz, że to było przyczyną twojego picia? Noelle zmusiła się do uśmiechu.
S R
- Widzę, że dobrze się przygotowałaś, ale moja odpowiedź brzmi „nie". Jestem alkoholiczką, ale udało mi się uwolnić od nałogu. O picie nie winię nikogo oprócz siebie. Próbowałam jedynie powiedzieć, że mój mąż potrafi... - urwała, starając się dobrze dobrać słowa - ...pokonać ludzi, którzy stają mu na drodze. Narysowane kredką cienkie brwi Lindy utworzyły idealny łuk. - A więc traktujesz to jako pewną formę kary? Noelle wpatrywała się w długopis, tkwiący nieruchomo nad żółtą kartką notesu. Był to zwykły, zielony długopis ze złotym napisem „Crossroads Reality". Większość nieruchomości Roberta było kupowanych za pośrednictwem Crossroads. Czy jedno z drugim ma coś wspólnego? Poczuła ucisk w żołądku. - I tak, i nie. Mój mąż z pewnością kocha córeczkę. Lubi również stawiać na swoim. Gdy oznajmiłam mu, że chcę się
278
rozwieść... - Na to wspomnienie zaczęła drżeć. Wbiła wzrok w baraszkujące na półce nad telewizorem porcelanowe figurki o różowych policzkach - ...jak to powiedzieć, nie był zbyt szczęśliwy z tego powodu. Właściwie wpadł w złość. Dwa dni później, obudziwszy się, stwierdziłam, że córeczka zniknęła. - Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że wersja twojego męża brzmi nieco inaczej. Blada, nijaka twarz kobiety wydawała się rozpływać w przydymionym świetle. - Niezależnie od tego, co mówi, kłamie. - Rozumiem.
S R
Linda stuknęła długopisem o notes. Czekała. Noelle zacisnęła powieki.
- Poprzedniego wieczoru jedliśmy razem kolację. Mieliśmy porozmawiać, to wszystko. Nie zdążyliśmy jeszcze złożyć zamówienia, kiedy... źle się poczułam. Jakbym miała zemdleć. W końcu naprawdę zemdlałam. - Przesunęła po pokoju błędnym wzrokiem. - Teraz nagle uchodzę za pijaczkę.
- Piłaś? - Linda uśmiechnęła się przepraszająco. - Chyba rozumiesz, że muszę spytać. - Nie. Nie powiedziała nic więcej. Jaki to miało sens? Linda wyraźnie miała już wyrobione zdanie. Uświadomiwszy to sobie, Noelle poczuła dziwną lekkość i rezygnację. - Czy mogę zadać ci pytanie? - Oczywiście. - Linda uśmiechnęła się uprzejmie.
279
- Czy uważasz, że zawsze istnieją dwie wersje tej samej opowieści? - W większości przypadków tak. - Zdarzają się jednak wyjątki. - Od czasu do czasu. Noelle wychyliła się do przodu i mocno zacisnęła dłonie. - Lindo, chcę, żebyś coś o mnie wiedziała. Gdybym była przekonana, że stanowię dla swojego dziecka jakieś zagrożenie, jako pierwsza zgodziłabym się na takie lub inne... tymczasowe rozwiązanie. Nawet gdyby było dla mnie bardzo bolesne. Prawda jest taka, że to nie ja krzywdzę Emmę.
S R
- Sugerujesz, że robi to twój mąż?
Widząc w oczach kobiety niepewność, Noelle naciskała. - Proszę tylko, żebyś wątpliwości zinterpretowała na moją korzyść. Nie wyciągaj wniosków, póki nie poznasz wszystkich faktów. Zrobisz to? Przez wzgląd na moją córeczkę? - Noelle, kochanie, z kim rozmawiasz?
Gdy Noelle uniosła głowę, serce zamarło jej w piersiach. Schodząca powoli po schodach Doris wyglądała okropnie. Miała na sobie pomiętą podomkę, w której spała, a wokół głowy sterczały jej biało-żółtawe kępki włosów. Babcia po drzemce nigdy nie prezentowała się najlepiej. Błagam, Boże -modliła się Noelle - nie dopuść, by pogorszyła i tak już trudną sytuację. Gdy Doris, szurając nogami, weszła do salonu, Noelle szybko wstała, by ją przedstawić.
280
- Lindo, to moja babcia. Babciu, pamiętasz, mówiłam ci, że ma przyjść doktor Hawkins i przeprowadzić ze mną rozmowę? - Po co? Szukasz pracy? Babcia uniosła głowę i podejrzliwie przyjrzała się kobiecie. Nigdy nie korzystała z usług, jak ich nazywała, „głowoanalityków". Jej zdaniem jedynie zaciemniali sprawy. - Mam przedstawić sądowi opinię na temat pani wnuczki. -Linda wstała i uścisnęła dłoń babci. - Miło mi, że się pani do nas przyłączyła, pani Quinn. - Uhm - burknęła babcia. Błagam, nic nie mów - prosiła Noelle w duchu. Niestety, w
S R
oczach babci pojawił się dobrze znany błysk.
- Powiem pani coś, pani Hodgkin: może pani napisać w swoim raporcie, że Noelle jest najlepszą matką w okolicy. Oddałaby życie za swoje dziecko.
- Nie wątpię - odparła Linda spokojnie, nie poprawiając swojego nazwiska.
Babcia stuknęła w notes zgiętym palcem. - To niech pani zapisze.
- Babciu, proszę... - błagała Noelle. Nic jednak nie mogło powstrzymać Doris. - To potworny wstyd, że sąd, który powinien pilnować sprawiedliwości, pozwala, by niewinna osoba musiała przechodzić przez piekło. Na Boga, znam Calvina Ripleya. Razem chodziliśmy do szkoły. Wtedy też właził wszystkim do tyłka. Czarna toga na
281
pozbawionym kręgosłupa człowieku nie jest warta materiału, z którego ją uszyto. Linda przymrużyła powieki. - Przepraszam - powiedziała Noelle, poruszając jedynie wargami. Delikatnie ujęła babcię za ramię, ale starsza pani niecierpliwie odepchnęła jej rękę. - Jeszcze nie skończyłam! - warknęła. - Może przyjdę innym razem? - zasugerowała Linda, rzucając Noelle wymowne spojrzenie. Przez chwilę młoda kobieta stała nieruchomo, zbyt zaskoczona,
S R
by się poruszyć. Nie mogła uwierzyć, że coś takiego może zdarzyć się naprawdę. Wszystko wyglądało jak koszmarny sen. Muszę ją powstrzymać - pomyślała. - Muszę ratować swoją opinię. Ponownie, tak jak podczas rozmowy z Robertem, Noelle nagle poczuła, że coś budzi się w niej do życia. Jakby pchał ją do przodu mocny wiatr. Stanęła przed babcią i położyła ręce na ramionach starszej pani. Doris wywinęła się jej z uchwytu, przy okazji tracąc równowagę. Noelle próbowała ją podtrzymać. Nagle obie znalazły się na podłodze, babcia na wierzchu, Noelle pod spodem. - Auuu! - pisnęła Doris. Noelle czuła, że przytłaczają duży, miękki ciężar. Początkowo były tak zaskoczone, że ani drgnęły. Potem jednocześnie zaczęły się podnosić; bez skutku. Dopiero gdy do akcji włączyła się Linda, Noelle zdołała się uwolnić. Po chwili we dwie dźwignęły babcię i usadziły ją w najbliższym fotelu.
282
Doris zacisnęła ręce na obwisłym biuście. - Dobry Boże! Myślałam, że cię zabiłam! I tak przepadłam z kretesem - pomyślała Noelle z nagłą rozpaczą. Gdyby Robert próbował zaaranżować taką scenę, i tak nie mogłaby wypaść gorzej. Bóg jeden raczy wiedzieć, co Linda Hawkins napisze w swoim raporcie. Pewnie uzna dom przy Larkspur Lane za azyl dla obłąkanych... a mnie i babcię za główne pacjentki. Jednak babcia miała dobre intencje, dlatego Noelle ani myślała za nią przepraszać. Pani psycholog zawahała się przy drzwiach, jakby czekała na jakieś wyjaśnienie.
S R
- Twoja babcia ma dość zdecydowane poglądy - zauważyła oschle. - Nie przeczę.
Noelle miała na końcu języka jakąś uwagę, żeby ratować sytuację, chociaż każdy głupiec widział, że nie było czego ratować. Gdy jednak otworzyła usta, przemówił przez nią ktoś inny, ktoś, kto dotychczas przeważnie milczał.
- Żałuję, że tak długo czekałam, by zdobyć się na odwagę i zacząć wyrażać własne zdanie. Numer był wypisany na kawałku taśmy przylepionej do dolnej części telefonu. Noelle umieściła go tu wiele dni temu... na wszelki wypadek. Teraz, wciąż jeszcze trochę oszołomiona po rozmowie z Lindą, wybrała go bez namysłu. Nie wiedziała, czy jej opiekunka wciąż mieszka w tym samym miejscu. Ani jak wytłumaczy, że tak
283
długo nie dzwoniła. Zdawała sobie tylko sprawę, że nie może już dłużej czekać, aż Bóg albo sędzia Ripley zadecydują o jej losie. Jakimś cudem ktoś natychmiast podniósł słuchawkę. - Halo, słucham? - To ty, Gwen? - Noelle mocno ścisnęła słuchawkę. -Cześć, Gwen, mówi Noelle Van Doren... Wiem, że dawno się nie odzywałam... Gwen Nolan wybuchnęła gardłowym śmiechem. Noelle wyobraziła sobie swoją opiekunkę, siedzącą w fotelu i palącą papierosa. Była to tęga kobieta o zaraźliwym śmiechu dziecka i znużonych oczach, które za dużo w życiu widziały.
S R
- O rany, rzeczywiście minęło sporo czasu. Jak, do diabła, sobie radzisz?
- Nie piję - powiedziała Noelle ze smutnym śmiechem, którym chciała wyrazić to, czego nie musiała mówić koleżance z AA: że podążała drogą bardzo wyboistą. - Prawdę mówiąc, Gwen, dlatego właśnie dzwonię...
Kiedy godzinę później odłożyła słuchawkę, obiecawszy wcześniej, że nazajutrz przyjdzie na spotkanie w kościele baptystów, czuła się silniejsza i w jakiś dziwny sposób było jej lżej na duszy. Dlaczego tak długo czekała? Czego się bała? Jest jeszcze coś, czego dotychczas unikałaś - szepnął głos wewnętrzny. Musiała z kimś porozmawiać. Kimś, kto mógłby rzucić pewne światło na jej kłopotliwe położenie. Kto wiedział więcej o tym, co
284
działo się przy Ramsey Terrace pod numerem 36, niż sąsiadka, Judy Patterson? Kilka minut później Noelle siedziała za kierownicą volvo i jechała na Ramsey Terrace. Judy też ma dzieci - myślała -zrozumie moje cierpienia. Nie przyjaźniły się, ale pomijając fakt, że kilka dni temu Judy stchórzyła, wcześniej zawsze była dobrą sąsiadką. W zimie, kiedy Noelle miała paskudną grypę, Judy przyniosła jej ogromny gar rosołu z kurczaka i zaproponowała, że zajmie się Emmą, póki Noelle nie wyzdrowieje. Czy teraz zechce pomóc? Gdy Noelle tuż po wpół do czwartej zajechała przed niski dom Pattersonów, sprawiał wrażenie opustoszałego. Serce zamarło jej w
S R
piersi, potem jednak przypomniała sobie, że jeśli chodzi o tych sąsiadów, zawsze wydawało się, że nikogo nie ma w domu. Judy niczego nie trzymała na podwórku: ani rowerów, ani obręczy do koszykówki. Jej mąż, Blake, był właścicielem kilku drogerii i przez parę miesięcy w roku przebywał poza domem. Judy zazwyczaj rano grała w klubie w tenisa i ćwiczyła na siłowni. Jej chłopcy, jeśli nie byli w szkole albo na obozie letnim, bawili się na tyłach domu albo pływali w basenie. Judy jak zwykle była nieskazitelnie czysta. Miała na sobie bermudy, świeżo wyprasowaną białą bluzeczkę i fartuszek z napisem: „Najlepszy kucharz na świecie". Pojawiła się w drzwiach tak szybko, jakby spodziewała się gości, ale na pewno nie Noelle. Zdumiona, otworzyła szeroko usta. - Noelle! Co ty... o kurczę, a to niespodzianka.
285
- Przepraszam, że wpadłam bez uprzedzenia - powiedziała Noelle. - Wybrałam niewłaściwą chwilę? Judy po chwili wahania odsunęła się, by wpuścić sąsiadkę do środka. - Piekę ciasteczka na bal Małej Ligi. Nie pytaj o nic. Zawsze idę na łatwiznę. Wejdź, proszę. Pomożesz mi je lukrować, dobrze? Wybuchnęła beztroskim śmiechem, który nie zdołał jednak ukryć zaniepokojenia. Judy była szczupłą blondynką. Gdyby kiedykolwiek miała zamieścić ogłoszenie w rubryce matrymonialnej (chociaż ta myśl była śmiechu warta) - pomyślała Noelle - na pewno tak właśnie by się
S R
opisała. Jako szczupłą blondynkę. Jakby to wystarczało i niepotrzebna była uroda. Miała jednak ładne oczy. Turkusowoniebieskie, z gęstymi ciemnymi rzęsami.
- Na co tym razem zbierają pieniądze? - spytała Noelle. - Na nowe stroje, a na cóż by innego? Niszczą je szybciej, niż z nich wyrastają.
- Chłopcy zawsze będą chłopcami - mruknęła Noelle uprzejmie, wędrując za Judy do kuchni. - Amen. Prawdę mówiąc, moi tak traktują ubrania, że tylko cudem coś zostaje na ich grzbiecie. Ciesz się, że masz córkę. Dziewczynki łatwiej się wychowuje. - Judy nagle się odwróciła, zaszokowana. - Och, Noelle, wybacz. Zawsze muszę za dużo powiedzieć. Noelle była zaskoczona, że tak łatwo znalazła odpowiedź. - Nic się nie stało, Judy. I owszem, cieszę się, że mam Emmę.
286
Kuchnia z dębowymi szafkami i wiśniowymi, meksykańskimi kafelkami była zarzucona miseczkami i talerzykami. Na ogromnej desce stygły ciasteczka. Gdy Noelle usiadła przy stole, zauważyła przyczepioną do lodówki kartkę z listą spraw do załatwienia. Od takiego właśnie życia uciekłam - pomyślała. Życia pełnego niezliczonych spraw do załatwienia, dzięki czemu nie dostrzega się jego pustki. Nie wiedziała, czy Judy kiedykolwiek odczuwała to samo - może nie - ale Noelle zdarzało się czasami, że przy rozbijaniu jajek w kuchni miała ochotę rzucić nimi o ścianę. Pewnego razu, zauważywszy dziurę w jednym z prześcieradeł, wetknęła w nią palce i nim zdała sobie sprawę, co robi, rozdarła je na pół. Potem wyrzuciła
S R
strzępy do śmieci, żeby gosposia, Carmela, nie uznała swojej pani za wariatkę.
Noelle znosiła to wszystko tylko ze względu na Emmę. Swoją córeczkę. Swoją dziecinkę.
- Judy, potrzebuję twojej pomocy - szepnęła, ale nawet gdyby krzyknęła, pani Patterson nie wyglądałaby na bardziej przestraszoną. Uniosła głowę znad wyjmowanych z piekarnika ciastek, uśmiechnęła się i postawiła blaszkę na piecu, do wystygnięcia. - Jasne. Wszystko, co chcesz. - Wiesz, co Robert opowiada na mój temat. Zdajesz sobie również sprawę, że to nieprawda - powiedziała Noelle pewnie, nie dopuszczając żadnego sprzeciwu. - Tylko ty jedna możesz stanąć w mojej obronie. Judy wypełniła następną blaszkę, a potem stanęła, nerwowo mnąc torebkę z ciastem. U jej stóp przysiadł ogromny kot, Tom-Tom.
287
Jakby czekał na jedzenie. Z podwórka dobiegały odgłosy kąpiących się w basenie chłopców. - O co konkretnie ci chodzi? - spytała niepewnie. - Zgodzisz się zeznawać przed sądem? Sąsiadka wbiła wzrok w różową torbę trzymaną w ręce. Zdołała wycisnąć z niej niemal całą zawartość. - Och, Noelle. - Na jej bladych policzkach pojawiły się rumieńce. - Chciałabym. Naprawdę. Ale... nie mogę. - Na zewnątrz rozległ się potężny plusk. Odwróciła się i podbiegła do otwartego okna. - Danny, pamiętaj, co mówiłam: pilnuj Juniora! - Gdy ponownie spojrzała na Noelle, w jej oczach lśniły łzy. - Przykro mi. Naprawdę.
S R
Noelle zaczęła trząść się z oburzenia. Ufałaś mi do tego stopnia, że zostawiałaś ze mną chłopców, pamiętasz? - pomyślała. Przywoziłam nawet Juniora ze szkoły do domu. Miała ochotę podejść do szczupłej blondynki w fartuchu i uderzyć ją tak mocno, by wpadła na ścianę.
- Myślę, że winna mi jesteś przynajmniej jakieś wyjaśnienie szepnęła.
Twarz Judy spoważniała. - Posłuchaj, przykro mi z powodu twoich kłopotów, ale my nadal tu mieszkamy. Robert jest naszym najbliższym sąsiadem. On i Blake grywają razem w golfa. Nie wiesz, o co prosisz. W głosie Judy słychać było złość, ale w jej oczach błysnęło coś dziwnego. Nagle Noelle zrozumiała. - Boisz się go, prawda?
288
Sąsiadka odrzuciła wymiętą torebkę na ciasto. W promieniach słońca wpadających przez rozsuwane, szklane drzwi Noelle po raz pierwszy zauważyła, że Judy rozjaśniła włoski nad górną wargą. Sterczały jak delikatny, pomarańczowy meszek. - Lepiej będzie, jeśli już sobie pójdziesz - powiedziała Judy niskim, drżącym głosem. - Lada chwila wrócą chłopcy, a ja... muszę jeszcze polukrować ciastka. Nie był to tylko strach przed tym, co Robert może jej zrobić. Judy coś ukrywała. Nagle Noelle doznała olśnienia. - To byłaś ty, prawda? - spytała, wstając. - Bez trudu domyśliłam
S R
się, że do sędziego obmówiła mnie Jeanine, ale nie udało mi się dotychczas zgadnąć, kto jeszcze mógł być tak wredny, żeby naopowiadać tyle okropnych rzeczy na mój temat. Teraz wiem. To ty potwierdziłaś jego kłamstwa. Judy odwróciła wzrok.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Owszem, wiesz. Ma cię w garści, prawda? Czymś ci grozi. Kobieta nagle wybuchnęła płaczem. Urwała papierowy ręcznik i przycisnęła go do twarzy. - Nie muszę tego słuchać - łkała jak dziecko. - Mogę zadzwonić na policję, żeby cię wyrzucili. - Ale tego nie zrobisz. Judy uniosła zalaną łzami twarz. Jej oczy błagały o litość. Tylko czy sama okazała Noelle serce?
289
- Proszę, Noelle, wyjdź. Natychmiast. Nim zobaczą cię chłopcy. Gdyby Blake dowiedział się, że tu byłaś... - Co Blake ma z tym wspólnego? - Nic. Po prostu... - On i Robert muszą być sobie bardzo bliscy, skoro tyle czasu spędzają na polu golfowym - ciągnęła Noelle, ze złością i zadowoleniem patrząc, jak Judy się kuli. - Blake w niczym tu nie zawinił. Początkowo nie chciał mieć z tym nic wspólnego. - Teraz Judy głośno łkała, przyciskając ręcznik do załzawionych oczu. - P...po prostu trochę przeinwestował, i tyle. Jakoś by sobie z tym poradził. Zaczął renegocjować z bankiem zaciągniętą
S R
pożyczkę. Na najbliższym posiedzeniu mieli podjąć decyzję. Potem... potem nagle wszystko się zawaliło.
Noelle nie musiała pytać, jaki to bank. Robert zasiadał w radzie nadzorczej Mercantile Trust. Dopilnował, by przyciśnięto Blake'a. Patrzyła na jasne, gąbczaste, niepolukrowane ciasteczka na stole. Ogarniała ją coraz większa złość. Czuła, jak wnika w głąb jej ciała, krąży w żyłach i przedostaje się aż do kości. - Rozumiem - mruknęła. - Naprawdę? - Judy zerknęła z nieśmiałą nadzieją. - Wiem już, co powinnam teraz zrobić. Noelle patrzyła, jak krew odpływa z twarzy sąsiadki. Boże pomyślała. - Dobrze, że się boi. Dotychczas to ja zachowywałam się jak przestraszony królik. Pora, by ktoś inny zagrał tę rolę. Przypomniała jej się sentencja z Ojca chrzestnego II: „Trzymaj przyjaciół blisko... a wrogów jeszcze bliżej".
290
- Zadzwonię do mojej adwokatki i powiem, żeby się spodziewała telefonu od ciebie - ciągnęła chłodnym, władczym głosem. Podeszła do lodówki i zapisała numer Lacey na górnym brzegu listy spraw do załatwienia. - Powiesz jej to samo co mnie. Potem pod przysięgą złożysz oświadczenie obalające wszystko, co wcześniej zeznałaś. Judy zaczęła się cofać z oczami okrągłymi z przerażenia. Wpadła na blaszkę ustawioną zbyt blisko brzegu, zrzucając ją na podłogę. Rozległ się głuchy stukot, a ciasteczka rozsypały się jak kule bilardowe po jasnopomarańczowych płytkach. Jedno wpadło do miseczki z wodą dla kota. Tom-Tom natychmiast się nim zajął. Inne
S R
zatrzeszczało pod obcasem Judy, która zrobiła następny krok do tyłu. - Nie mogę! - wychrypiała. - Stracimy wszystko! Interes Blake'a... dom... wszystko.
- Nadal będziesz miała dzieci.
Noelle pochyliła się, podniosła ciasteczko i rzuciła je sąsiadce. Była zaskoczona własnym brakiem współczucia. - Idź, zadzwoń do swojej adwokatki! - krzyknęła Judy. -Nie zmusisz mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę zrobić. - Naprawdę? Noelle przypomniała sobie wydarzenie sprzed kilku miesięcy. Późnym wieczorem, przejeżdżając obok szkoły karate Danny'ego, zobaczyła ciemnozielony samochód Judy zaparkowany w przecznicy obok. Uznała to wówczas za dziwne. - Skoro mowa o mężach - wymierzyła cios - może Blake zainteresuje się faktem, że go zdradzasz.
291
Judy zbladła. - Skąd... - Urwała. Po chwili dokończyła słabo: - To wierutne kłamstwo. Poza tym nie masz żadnego dowodu. - Ty również go nie miałaś, gdy oskarżałaś mnie o to, że byłam pijana - szybko przypomniała jej Noelle. - Tak to jest z plotkami. Żyją własnym życiem. Judy - dzięki rozbieganym ze strachu oczom, starannie przyciętym jasnym włosom rozczochranym w miejscu, gdzie przeczesała je palcami, i rozdeptanemu ciastku na bucie przypominała rakietę tenisową, w której pękła żyłka. - Robert miał rację - syknęła. - Naprawdę jesteś suką. Noelle
S R
spokojnie jej się przyjrzała. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, w którym momencie popełniła błąd. Nie chodziło o to, że ufała sąsiadce, ale że ślizgała się po powierzchni życia. Na Ramsey Terrace nie miała prawdziwych przyjaciół. To miejsce nie było jej domem. - Nic o mnie nie wiesz. - Noelle odwróciła się na pięcie i rzuciła przez ramię. - Powiem Lacey, żeby czekała na twój telefon. Noelle nie wiedziała, dlaczego w drodze powrotnej do domu wpadła do Hanka. Kiedyś była zbyt nieśmiała, zbyt delikatna, by po południu zawracać głowę zapracowanemu doktorowi, ale osoba, która wyłoniła się z jej dawnej skóry, bez wahania pojawiła się u niego bez wcześniejszej zapowiedzi. Dopisało jej szczęście - Hank właśnie wychodził. Kumpel, artysta z Schenectady, zaprosił go na otwarcie wystawy. Gdy Hank spytał Noelle, czy wybierze się z nim, zgodziła się bez wahania.
292
Kilka minut później siedzieli w jego toyocie i jechali krętą drogą. Przez długą chwilę Noelle milczała. Jedynie patrzyła przez szybę na zielone wzgórza, które ciągnęły się po prawej stronie, i karłowate drzewa obok wysokich sosen. Hank był tak mądry, że nie próbował wciągać jej w żadną rozmowę. Czekał, aż sama nabierze na to ochoty. - Miałam dziś spotkanie z wyznaczonym przez sąd psychologiem - powiedziała w końcu. - Jak poszło? - Okropnie. Opowiedziała mu o wizycie Lindy Hawkins. Na wspomnienie
S R
sceny z babcią ponownie zadrżała.
Hank wysłuchał wszystkiego ze zwykłym sobie spokojem. - Biorąc pod uwagę okoliczności, powiedziałbym, że świetnie wypadłaś.
Wyglądał jednak na zmartwionego.
- Możesz mi uwierzyć albo nie, ale zaczynam czuć, że sobie poradzę.
Nie wspomniała o rozmowie z Judy. To, co mu powiedziała, stanowiło jednoznaczne ostrzeżenie: „Jakikolwiek dalszy kontakt z tą kobietą może być groźny dla twojego zdrowia". - Wcale mnie to nie dziwi. Prawie mnie nie znasz - chciała zaprotestować, choć czasami odnosiła wrażenie, że znają się z Hankiem od urodzenia. - Powiedz mi coś o swojej rodzinie - powiedziała, chcąc zmienić temat. - Wiem tylko, że wychowałeś się w Kansas.
293
Roześmiał się z lekką drwiną i potrząsnął głową. W tym ruchu widać było dziwną mieszaninę czułości i żalu. - Jako dzieciak uważałem, że „majestat fioletowych gór" to coś wymyślonego, tak jak Szmaragdowy Gród. W Baxter Springs, kiedy uniosło się głowę, widać było tylko silosy zbożowe. Byli teraz tak wysoko, że widzieli poniżej dolinę z porozrzucanymi, wyglądającymi jak klocki domkami i połyskującym jeziorem między dwoma wzgórzami. - Moi rodzice nadal są właścicielami farmy, ale odkąd tata przeszedł na emeryturę, tylko ją wydzierżawiają. Gdy byłem u nich po raz ostatni, zaczęli mówić coś o sprzedaży.
S R
- Często ich odwiedzasz?
- Rzadziej, niż powinienem - odparł. - Ale spędzam z nimi każde Boże Narodzenie.
Od niechcenia ujął jej dłoń. W późnopopołudniowym słońcu, które docierało do nich cętkowanymi falami, sprawiał wrażenie uroczego i prostolinijnego.
- Chciałbym kiedyś cię tam zabrać. Spodobałoby ci się. Kiedy pada śnieg, wszystko wygląda jak na bożonarodzeniowych kartkach Curriera i Ives'a. Niemal można usłyszeć dzwonki sań. Noelle czuła ciepłe palce obejmujące jej dłoń. - Chętnie - powiedziała. Kiedyś... - pomyślała - ...ale jeszcze nie teraz. Przypomniała sobie Boże Narodzenia z czasów swojego dzieciństwa, sztuczną choinkę, rozkładaną rokrocznie przez babcię i stosik prezentów. Matka zawsze robiła, co mogła, żeby było wesoło,
294
ale niestety Noelle nie miała rodzeństwa, a babcia była za stara (tak przynajmniej twierdziła), by poszukać prawdziwego drzewka i upiec ciasto owocowe, którego i tak nikt by nie jadł. - Czy jesteś podobny do swoich rodziców? - Chyba trochę do ojca - wyznał Hank po chwili zastanowienia. Jest tak samo uparty jak ja. Potrafi się zaprzeć rękami i nogami. Uśmiechnął się jak niegrzeczny chłopiec. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Tata nigdy nie zrozumiał, dlaczego chcę zostać lekarzem. - Wydawało mi się, że wszyscy rodzice o tym marzą. Wzruszył ramionami.
S R
- Chyba uważał, że w ten sposób odrzucam jego sposób życia. Mocniej zacisnął palce na kierownicy. - Na dwudzieste urodziny rodzice dali mi strzelbę, browning kalibru 21. Przez całe lato uczyłem się strzelać do puszek poustawianych na płocie. - Byłeś kiepskim strzelcem?
- Nie, i na tym polegał kłopot - odparł. - Prawdę mówiąc, całkiem nieźle mi szło. Tata też musiał dojść do takiego wniosku. Gdy nadszedł sezon polowań, zabrał mnie do lasu. Tego dnia, kiedy zastrzeliłem swojego pierwszego i jedynego jelonka, powiesiłem browning na kołku i już go nie zdjąłem. Prawdę mówiąc, wciąż na nim wisi. Przypomina mi, że pewne rzeczy lepiej zostawić w spokoju. Zwolnił, ponieważ przed nimi roztoczył się wspaniały widok. W tym miejscu stała brązowa tablica pamiątkowa ku czci rewolucjonisty i bohatera wojennego, generała Louisa W. Churcha, zwycięzcy nad wojskami brytyjskimi w bitwie o Sandy Creek.
295
- Postanowiłem, że gdy będę miał dzieci, wychowam je zupełnie inaczej - dodał Hank z żalem w głosie. - Teraz rozumiem, czemu byłeś taki nieszczęśliwy, gdy twoja żona nie zgodziła się na powiększenie rodziny. - Nagle zaciekawiona zapytała: - Dlatego się rozwiodłeś? - Przede wszystkim, ale był też i inny powód. - Po chwili wahania wyznał: - Miała romans. - Kochała go? - Odpowiedź brzmi „tak". - Zerknął na nią. - Tyle że to nie był on, lecz ona. - Och, Hank. - Noelle zabrakło słów. Zdołała wymyślić tylko
S R
jedno: - To musiał być dla ciebie prawdziwy szok. Hank zaskoczył ją, wybuchając śmiechem. - Rzeczywiście był to szok... dla mojej męskiej dumy. Dopiero po długim czasie zdobyłem się na odwagę, by pójść na randkę. Podejrzewałem, że czegoś mi brakuje... Tymczasem na nieszczęście byłem mężczyzną.
- Słyszałam, że to działa nieco inaczej.
- Wiem. Rozum przyjmował to do wiadomości, ale trudno kierować się logiką, gdy żona sypia z inną kobietą. - Łatwiej by ci było, gdyby jej kochankiem okazał się mężczyzna? - Chyba nie - powiedział. - Prawdę mówiąc, rzadko myślę o Kathryn. A jeśli już, to życzę jej szczęścia. Dostała to, co chciała. W pewnym sensie ja też.
296
Za następnym zakrętem roztoczył się przed nimi widok na dolinę. Tak dobrze znany, a jednak zupełnie inny. Noelle poczuła, że serce zamiera jej w piersiach. - Zatrzymaj się! - zawołała. Hank od razu zwolnił i zjechał na wysypane żwirem pobocze. Kobieta wysiadła z auta i nieprzytomnym wzrokiem wodziła po zniszczonym lesie. Ogołocony z drzew i wyrównany teren Cranberry Mail wyglądał na jeszcze większy, niż gdy widziała go po raz ostatni. Ogromny szmat nagiej ziemi otoczony ze wszystkich stron zielenią. Za rok, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w miejscu, gdzie niegdyś biegały sarny i jelenie, wyrośnie mała metropolia. Sklepy
S R
znanych sieci handlowych, lokale gastronomiczne, tereny sportowe i kompleks teatralny. Noelle przypomniała sobie, jak Robert wmawiał jej ojcu, że dzięki tej rozbudowie wiele osób znajdzie pracę, a miasto zarobi na podatkach. Na co ojciec odpowiedział, że zwiększy się ruch uliczny, spadnie wartość ziemi, a strat nie nadrobią niemile widziani turyści.
Prawie nie zauważyła, że Hank stanął obok niej i objął ją ramieniem. - Mea culpa - przeprosił. - Chyba się nie zastanowiłem, wybierając tę trasę. - Gdy byłam mała, mój tata zabierał mnie tu na pikniki przypomniała sobie ze smutkiem. - Kiedy Robert zaczął mówić o zabudowaniu tego terenu, nie wyobrażałam sobie, że tak to będzie wyglądało. Pamiętam tylko burzliwe sesje, projekty i lunche z Grantem Iversonem.
297
Zrobiło jej się żal, jakby wyrównana ziemia, niegdyś gęsto porośnięta drzewami, teraz pełna samochodów ciężarowych, koparek i buldożerów, symbolizowała wszystko, co Noelle sama mogła stracić. Hank mocniej przytulił ją do siebie. - Słyszałem o budowie centrum handlowego, ale nie zdawałem sobie sprawy z jego ogromu. - Gwizdnął cicho przez zęby. - Musi mieć piętnaście albo dwadzieścia akrów. - Coś koło tego. - Kim jest szczęściarz, który tak obrywa? Jej wzrok natychmiast wyłowił Roberta z grupki maleńkich postaci w kaskach. Krzyczał na jednego z robotników, przyjmując
S R
pozę wszystkowiedzącego szefa - miał głowę wysuniętą do przodu i machał uniesioną pięścią. Robotnik zgarbił się, chociaż był przynajmniej o głowę wyższy od niego.
- To jego brygadzista, Mike Henshaw.
Pomimo dużej odległości poznała Mike'a po ogromnym brzuchu, przelewającym się nad paskiem.
- Pracuje w firmie ponad trzydzieści lat, więc musiał się już do tego przyzwyczaić. Słyszałam, że ojciec Roberta był dla swoich pracowników jeszcze gorszy. - Zakładam, że starszy pan przeszedł na emeryturę. - Coś w tym stylu. Cole wciąż codziennie na godzinę lub dwie wpada do biura, ale właściwie nie piastuje żadnej funkcji. Nie ma wątpliwości, kto teraz wszystkim kieruje. Czasami zastanawiam się, co by się stało, gdyby brat Roberta...
298
Urwała, gdyż jej uwagę przykuł najnowszy model cadillaka, który jechał drogą łączącą budowę z szosą na wschód od niej. Rozpoznała samochód teściowej. Wzięła głęboki wdech. Co ona tu robi? Czyż Gertrude nie powinna być w domu z Emmą? Noelle patrzyła, jak auto podjeżdża i zatrzymuje się przy przyczepie kempingowej, pełniącej funkcję biura Roberta. Starsza pani wysiadła wyjątkowo sprawnie jak na swój wiek. Włosy w dziwnym beżowawym odcieniu przypominały kask. Miała na sobie sukienkę i buty na wysokich obcasach, w ręku trzymała torbę na zakupy. Chwilę później z drugiej strony samochodu wyskoczyła mała, ciemnowłosa dziewczynka i ruszyła biegiem w stronę ojca. Noelle
S R
patrzyła na to ze smutkiem. Poczuła się tak, jakby usuwała jej się ziemia spod nóg.
O Boże, tego było już za dużo. Przelała się ostatnia kropla. Jednak jakimś cudem to zdopingowało ją do działania. Poczuła się, jakby podczas wizyty u kosmetyczki usunięto jej wszystkie zbędne warstwy zrogowaciałej skóry, a reszta pozostała w idealnym stanie. Gdybym miała rewolwer - pomyślała - zabiłabym go. Ten pomysł był tak niepokojący, że z cichym łkaniem wtuliła się w objęcia Hanka. Jej głowę wypełniał dziwny dźwięk, przypominający gwizdanie wiatru w wybitym oknie. Czuła, jak męskie dłonie - dobre dłonie lekarza - głaszczą ją po plecach, kojąc ból. Ciepły oddech muskał skroń. Kiedy Hank ją pocałował, miała wrażenie, że to jedynie kolejny element w jakiś sposób powiązany z Emmą. Jakby kobieta, którą poprzednio dostrzegła w oczach Hanka,
299
kobieta zdecydowana, o walecznym sercu, w końcu wyłoniła się z cienia i stanęła w pełnym słońcu.
11 Było już ciemno, gdy Mary minęła budkę, w której pobierano opłaty za przejazd autostradą I-87. Od drogi wyjazdowej z miasta i Third Avenue Bridge samochody posuwały się zderzak przy zderzaku. A więc jeszcze dwie godziny jazdy. Boże, co za okropny dzień! Wszystko zaczęło się od porannego spotkania, podczas którego Brittany miała do przekazania niemal same złe wieści: klienci są coraz
S R
bardziej niespokojni, księgowa prawdopodobnie podbiera drobne sumy, a Howard Lazarus niemal codziennie dzwoni w sprawie Rene's Room Banquet.
Najgorzej wypadła próba dogadania się z Leo Le Grasem. Gdy Mary znalazła go w jego norze w SoHo, zaczął opowiadać coś bez ładu i składu. Nie pomogło przypomnienie o zawartej umowie, trzeba było podjąć błyskawiczną decyzję. Spisując w myślach na straty sporą zaliczkę, jaką dostał, Mary uprzejmie poinformowała Leo, że rezygnuje z jego usług. Na szczęście była na to przygotowana. Z krótką listą nazwisk w ręce zaczęła szukać zastępstwa. Pierwszy kandydat, Private Reserve ze Wschodniej Sześćdziesiątej Czwartej, nie przypadł jej do gustu. Mary była lekko zawiedziona pâté brisée, kucharz nieco rozgotował również haricot vert. Szef kuchni był życzliwy, nazbyt życzliwy, w
300
związku z czym zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście to taki cud, że firma niczego w tym czasie nie ma. Szef kuchni z „Mais Oui" stanowił całkowite przeciwieństwo poprzedniego kandydata - zachowywał się jak kapryśna primadonna i przez cały czas czekał, kiedy Mary zacznie się czołgać u jego stóp. Podane na małych spodeczkach próbki dań, oczywiście, były boskie, Mary musiała jednak odmówić. Po przygodzie z Leo nie potrzebowała następnego humorzaste-go kucharza. Gdy przyjechała do znajdującego się przy West End Avenue biura Madame Gregoire, nie miała już właściwie żadnej nadziei. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na tęgą francuską maman o
S R
ogromnych, poczerwieniałych od pracy rękach i siwych włosach związanych w kok. Madame była bezpretensjonalna, a przyrządzone przez nią dania - wspaniałe. Mary, choć nasycona po dwóch wcześniejszych próbach, z przyjemnością pochłonęła smaczne kawałki delikatnego homara i sałatkę z grzybków shitake, miseczkę karczochów i pokrojoną w kostkę dziczyznę w sosie pieprzowym. Bez zastanowienia wypisała czek.
Jednak jadąc do domu, nie czuła normalnego w takich sytuacjach zadowolenia, tylko potworną pustkę. Czymże jest bankiet w porównaniu z córką? Powinna zdać się na instynkt i zostać w domu. Widocznie spotkanie nie wypadło zbyt dobrze. Noelle nie zadzwoniła i nie było jej w domu, gdy Mary próbowała się z nią połączyć. Doris wspomniała jedynie coś o kobiecie, która okazała się kretynką mocne słowa, jak na matkę. Biedna Noelle - pomyślała Mary. - Powinnam przy niej być.
301
Mary przypomniała sobie poranny wybuch. Słowa Noelle bolały, ale było w nich dużo prawdy. A przecież Mary naprawdę kochała córkę. Co zrobić, żeby ona to zauważyła? Czyżby błędem było założenie, że powrót na jakiś czas do domu może coś zmienić? „Do domu". Nawet te słowa straciły sens. Gdzie jest obecnie jej dom? Z pewnością nie w Burns Lake, chociaż miasteczko miało swoje uroki. Siedzenie wieczorami na werandzie, usypiające skrzypienie huśtawki. Leżące przy tylnych drzwiach torby z wyhodowanymi w przydomowym ogródku warzywami. Poranny śpiew ptaków i szum spryskiwaczy pracujących wzdłuż ulicy. Z każdą porą roku wiązały się tu pewne tradycje. Doroczna parada z okazji 4 Lipca, przejazd
S R
przez Main Street nowo wybranej królowej kukurydzy, bożonarodzeniowe jasełka odgrywane na świeżym powietrzu i kolędy przy świecach. W październiku organizowano festiwal dyni, sponsorowany przez Córy Rewolucji. Było to wielkie wydarzenie, podczas którego odtwarzano bitwę nad Sandy Creek, wraz z muszkietami i armatami.
Tak, Burns Lake miało urok. Jednak największym skarbem miasteczka był czas. Cenny czas, który można spędzić z córką i Trish. Nawet z matką, bo i ona przecież nie będzie żyć wiecznie. Nie zapominajmy również o Charliem - pomyślała Mary. Zacisnęła dłonie na kierownicy. Charlie. Wróciły wspomnienia, ciepłe jak podmuch letniego wiatru. Przy nim czuła się tak, jakby po powrocie do domu, w którym niegdyś mieszkała, okazało się, że nic się nie zmieniło. Tylko na skrzynce pocztowej nie było już jej nazwiska. Witano ją tu z radością i mogła zostać, jak długo chciała,
302
jednak wcześniej czy później będzie musiała wyjechać. Ta myśl spowodowała dziwny smutek. Mary żałowała, że przekroczyła te drzwi. W rezultacie będzie jej dużo trudniej odejść. Przypomniała sobie, że obiecała zadzwonić do Charliego. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie odłożyć tego do jutra. Z żalem uznała, że dużo łatwiej jest pragnąć Charliego z daleka, niż opierać mu się, gdy jest się obok. Jednak półtorej godziny później, gdy skręcała w stronę Burns Lake, wzięła do ręki telefon. Najpierw wybrała numer chaty, a gdy nikt się nie odezwał, zadzwoniła do redakcji. Natychmiast ktoś podniósł słuchawkę. - Sala redakcji informacyjnej - burknął.
S R
Rozpoznała Charliego, chociaż była zaskoczona niemiłym głosem. Nigdy nie znała go od takiej strony, i to ją zaintrygowało. - To ja - powiedziała. - Widzę, że wciąż siedzisz w biurze. Chyba nie pomyślałeś, że zapomniałam. - A właściwie która jest godzina?
Miał zachrypnięty głos. Wyobraziła sobie, jak Charlie zerka na zegar na ścianie, potem przeciera dłonią twarz - stary zwyczaj. - Miałeś ciężki dzień? - Opowiem ci przy kolacji. Nie jadłaś, prawda? Mary zawahała się. Wciąż była syta po spożytych próbkach i zamierzała zrezygnować z kolacji. Godzina w „Curlycue Cafe" mnie nie wykończy - pomyślała. Prawdę mówiąc, warto byłoby omówić strategię. Śmierć Corinne okazała się ślepym zaułkiem. Jeśli Charlie ma jakieś pomysły, chciałaby ich wysłuchać.
303
- Właśnie zjeżdżam do miasta - oznajmiła. - Spotkamy się za piętnaście minut w „Curlycue"? Nastąpiła krótka przerwa, potem Charlie powiedział ostrożnie: - Wolałbym bardziej ustronne miejsce. Dowiedziałem się czegoś nowego, dlatego nie chciałbym, żeby nas podsłuchano. Poczuła przyspieszone bicie serca. - Coś ważnego? - Spotkajmy się u mnie w chacie, dobrze? Porozmawiamy. Mary nagle zdała sobie sprawę, że za blisko podjechała do brązowego escorta - ich zderzaki prawie się dotykały. Natychmiast zdjęła nogę z pedału gazu. - Co z Bronwyn?
S R
- Nocuje dziś u przyjaciółki. - Mary usłyszała zamykaną szufladę biurka, a potem brzęczenie kluczyków. - Po drodze do domu kupię coś w „Curlycue". Lubisz placek pasterski? Mary jęknęła w duchu. - Wystarczy mi sałatka.
- Załatwione. - Nabrał powietrza w płuca. - Posłuchaj, Mary, cieszę się, że zadzwoniłaś. Wczoraj wieczorem... -Charlie przerwał zdanie w połowie. Odchrząknął i dokończył beztrosko: - Będę trzymać placek w piekarniku. Na wypadek, gdybyś zmieniła zdanie. Rozłączyła się i westchnęła. Ona też myślała o poprzednim wieczorze. Gdy wpadła po spotkaniu na Charliego, nie była przygotowana na emocje, jakie wywołał jego widok, dziwną, uderzającą do głowy mieszaninę tęsknoty i żalu. Chwile spędzone nad jeziorem... dobry Boże. Czy oni naprawdę wierzyli, że coś takiego
304
przejdzie bez echa? Że tylko trochę się w sobie zakochają? Igrali z ogniem, tak jak wtedy, gdy mieli szesnaście lat. Jeśli nie zaczną uważać, spłoną. Mary tak bardzo pogrążyła się w myślach, że nie zauważyła, jak daleko zajechała, póki nie skręciła w wąską drożynę, przy której mieszkał Charlie. Chwilę później zatrzymała się przed jego chatą i ruszyła ścieżką wśród cedrów i gęstych zarośli. Charlie twierdził, że kwietniki zostałyby zniszczone przez sarny. Kiedy wchodziła po schodach, drzwi się otworzyły, a werandę zalało żółtawe światło. Były mąż wyszedł jej na powitanie z psem u nogi. Oświetlona padającym od tyłu bursztynowym światłem para
S R
mogłaby reklamować przyjemności wiejskiego życia. Bosonogi mężczyzna w spranych, wygodnych spodniach i niebieskiej koszuli w kratkę z podwiniętymi rękawami, a obok machający potężnym ogonem pies. Gdy Charlie pochylił się, by pocałować Mary w policzek, poczuła delikatny miętowy zapach kremu do golenia. Opierając się pokusie pogłaskania byłego męża po policzku, pochyliła się i poklepała Rufusa.
- Masz dobry czas - skomentował Charlie. - Ostatnie pół godziny nie stanowiło problemu, gorzej było z pierwszymi dwoma. - Mary roześmiała się, dziwnie zdenerwowana. Dlaczego on jest coraz przystojniejszy? - zaklęła w duchu. Dlaczego nie ma tyle przyzwoitości, by roztyć się i wyłysieć jak inni mężczyźni?
305
- Na szczęście nigdy nie musiałem dojeżdżać do pracy. Uśmiechnął się drwiąco i przytrzymał otwarte drzwi. - Wątpię tylko, czy kiedykolwiek dostanę Nagrodę Pulitzera. Mary weszła do środka, jeszcze raz podziwiając wiejski urok chaty, która jakimś cudem nie przekraczała cienkiej granicy między tym, co ludowe, a najzwyklejszym kiczem. Ręcznie tkane chodniki, zniszczona skórzana sofa, wygodne fotele porozstawiane przy dużym, kamiennym kominku. Na gzymsie stało oprawione w srebrne ramki zdjęcie drugiej żony Charliego, ładnej, ciemnowłosej kobiety o delikatnych rysach i uśmiechu, który rozjaśniał całą twarz. Fotografię wykonano na pomoście, więc z tyłu połyskiwało jezioro. Krótkie
S R
włosy Vicky fruwały wokół twarzy. Sprawiała wrażenie szczęśliwej. Mary poczuła ucisk w piersi. Wyobraziła sobie Charliego i jego żonę sypiających pod kołdrą w ogromnym, grubo ciosanym łożu. Żartujących przy stole w jasnej kuchni. Wiedziała,że są to złe, małostkowe i podłe myśli, ale nic nie mogła poradzić. Była zazdrosna o Vicky. Tak zazdrosna, że miała ochotę chwycić zdjęcie z gzymsu i rzucić nim o ziemię.
Wszystko minęło, gdy Charlie do niej podszedł. Mary roztrzęsiona opadła ciężko na fotel. Dobry Boże - pomyślała -czy naprawdę upadłam tak nisko? Żeby zazdrościć umarłej kobiecie? Gdyby wiedział... Charlie zauważył, że jest roztrzęsiona. Zerknął na nią z zaciekawieniem, po czym przyniósł zimne piwo z kuchni. Mary, zatopiona w starym fotelu, sączyła z wdzięcznością złocisty napój.
306
Pamiętał nawet, że lubi heinekena. Nie ułatwiasz mi życia - chciała krzyknąć. - Pokonałaś szmat drogi, jadąc tam i z powrotem. Charlie usiadł na sofie, wychylił się w stronę Mary i oparł łokcie na kolanach, delikatnie trzymając butelkę z piwem w ręce. - Jakoś sobie poradziłam - odparła, lekko wzruszając ramionami. Charlie uniósł butelkę w milczącym toaście. - Jak zawsze. - Przyjrzał jej się z chłodnym podziwem. -Ładnie wyglądasz, Mary. Trochę się opaliłaś. Podoba mi się również ten kolor. Do twarzy ci w nim. Musiała spojrzeć w dół, by sprawdzić, co ma na sobie: kostium od Armaniego.
S R
- Jak by to powiedzieć? Zdołałam doprowadzić się do porządku. Z uśmiechem spojrzała na obraz wiszący nad kominkiem. Był to zaskakująco dobry olej, przedstawiający konie na pastwisku. - Prawdę mówiąc - wyznała - zastanawiałam się, co włożyć na wyprawę do Nowego Jorku. Trochę za bardzo przywykłam tu do wygody, chodząc przez cały dzień w szortach i podkoszulkach. Jestem przekonana, że to mężczyzna wymyślił rajstopy, bo nikt, kto musi je nosić, nie stworzyłby takiego narzędzia tortur. Charlie się roześmiał. - Wierzę ci na słowo. - Postawił swoje piwo na stole zrobionym z grubego kawałka drewna dębowego, wspartego na kutych, żelaznych nogach. - Musisz być głodna. Daj mi minutę na przygotowanie sałatki.
307
Zaczął wstawać, ale Mary wychyliła się do przodu i dotknęła jego kolana. - Wolałabym, Charlie, żebyśmy najpierw trochę porozmawiali. Wątpiła, by w tym momencie udało jej się przełknąć więcej niż kęs, zwłaszcza że były mąż patrzył na nią jak mężczyzna, który myśli o wszystkim, tylko nie o jedzeniu. Usiadł z powrotem i nieufnie jej się przyjrzał. Nim zdążyła się zastanowić, słowa same wyrwały jej się z ust, - Pamiętasz naszą drugą randkę? Udawaliśmy, że pierwszej nie spędziliśmy, całując się jak para wariatów. Uśmiechnął się na to wspomnienie z czułością, wręcz
S R
rozrzewnieniem. Czy doszedł do takiego samego wniosku, jak ona? Że dalsza intymność koniec końców przyniesie więcej szkód niż korzyści? Miała nadzieję, że Charlie myśli podobnie, chociaż ta myśl spowodowała jedynie smutek.
- O ile pamiętam, w drodze powrotnej do domu z nawiązką nadrobiliśmy wszystkie zaległości - zachichotał. - Jak mogłabym zapomnieć?
Stary oldsmobile Jeffersów był tak zaparowany, że musieli opuścić wszystkie szyby i parę razy okrążyć najbliższą okolicę, nim odważyli się podjechać pod jej dom. Nie zapomniała również następnych nocy. Wieczorów spędzonych nad jeziorem, długich pocałunków, po których miała opuchnięte usta, a jej ciało rozpierała dziwna tęsknota. Charlie nie naciskał. Sama tego chciała. Całym sercem tęskniła za miłością, której ją pozbawiono. Nic dziwnego, że wkrótce zaszła w ciążę.
308
- Tylko patrz, dokąd nas to zaprowadziło. - Charlie uśmiechnął się ironicznie. - Czy kiedykolwiek myślałaś, że będziemy parą rodziców w średnim wieku, siedzących w drewnianej chacie i zastanawiających się, co jest najlepsze dla ich dorosłej córki? - Nawet w najbardziej szalonych marzeniach. Doszła do wniosku, że lepiej, gdy ludzie nie wiedzą, co ich czeka. Gdyby ktoś powiedział jej, jak będzie wyglądać przyszłość, wpadłaby w depresję. - A skoro mowa o Noelle, to widziałeś się z nią, tak? Charlie przytaknął. - Rozmowa chyba nie wypadła zbyt dobrze. Coś wspólnego ma
S R
z tym Doris, która postanowiła dorzucić swoje dwa grosze. Wiesz, jaka potrafi być pewna swego.
- Komu ty to mówisz?! - jęknęła Mary.
Ponownie poczuła wyrzuty sumienia, że wyjechała do Nowego Jorku.
- Nie chodzi zresztą o samą rozmowę - ciągnął Charlie. -Noelle złożyła wizytę swojej byłej sąsiadce. Pamiętasz Pattersonów? Byli na chrzcinach. - Zerknął ponuro na poczerniały kominek. - Okazało się, że to Judy Patterson potwierdziła kłamstwa Roberta. Naciskał jej męża, więc Judy w końcu nie wytrzymała. Dobra koleżanka, nie sądzisz? Mary zadrżała, jakby poczuła chłodny podmuch. Z kim oni walczą? Coraz wyraźniej było widać, że nie z normalnym przeciwnikiem. Czy jest w tym mieście ktoś, kto nie siedzi Robertowi w kieszeni?
309
- Wspomniałeś, że dowiedziałeś się czegoś nowego przypomniała mu. - Czy o tym właśnie chciałeś mi powiedzieć? - Częściowo. - Charlie wypił spory łyk piwa. - Ale na tym nie koniec. Jest coś, o czym nawet Noelle nie wie. Mary poczuła przyspieszone bicie serca. Patrzyła, jak Charlie bez słowa wstaje i przynosi ze stolika w przedpokoju swoją aktówkę. - Zobacz sama. Wyjął brązową kopertę i podał swojej towarzyszce. Z niewyjaśnionych przyczyn ogarnął ją strach. Dostała gęsiej skórki, jakby ktoś dotknął ją lodowatymi palcami. Nie chciała wiedzieć, co jest w kopercie, chociaż nie umiała uzasadnić, dlaczego.
S R
Zauważywszy jej wahanie, Charlie szepnął: - To raport z sekcji zwłok Corinne.
Jego ponury ton sugerował, że za popełnionym dawno temu samobójstwem przyjaciółki kryje się coś więcej. Mary z trudem otworzyła kopertę zgrabiałymi z zimna palcami. A więc to prawda. Corinne została zamordowana. Dobry Boże, przez te wszystkie lata...
Charlie wyraźnie czytał w jej myślach, dlatego szybko rozwiał nadzieję na znalezienie czegoś na Roberta. - Nie ma żadnych dowodów przestępstwa - powiedział. Sprawdzali również jej krew na obecność alkoholu i narkotyków. Ani śladu. - To nadal niczego nie dowodzi - obstawała przy swoim. - Nie do końca - sprostował. - W takim razie czemu mi to pokazujesz?
310
- Ponieważ coś jednak znaleźli. Charlie podszedł i przysiadł na oparciu fotela, jedną rękę kładąc na ramieniu Mary. Ciepły ciężar nieco ją uspokoił. - Corinne była w ciąży. Spojrzała na niego i gwałtownie nabrała powietrza w płuca. Chociaż Charlie siedział tuż obok, miała wrażenie, że jest daleko, na górnym podeście długich, bardzo długich schodów. - Mój Boże. Dlaczego... - Mary zasłoniła ręką usta. Przecież Corinne próbowała porozmawiać z nią przez telefon. Zachrypniętym szeptem spytała. - W którym miesiącu? - Mniej więcej w szóstym tygodniu. Musiała właśnie się zorientować.
S R
Mary przycisnęła pięść do żołądka.
- Dzwoniła do mnie, Charlie. Mniej więcej tydzień przed tym, jak... - Urwała, by zaczerpnąć powietrza. - Byłam zajęta. Powiedziałam jej, że oddzwonię, ale nigdy tego nie zrobiłam. Gdybym się z nią skontaktowała, może udałoby mi się ją powstrzymać.
Charlie przyciągnął byłą żonę do siebie, tłumiąc jej słowa. Ukrywszy twarz w miękkich fałdach męskiej koszuli, odniosła wrażenie, że czas stanął w miejscu. Jakby między dniem dzisiejszym a tamtą okropną zimą nie upłynęło tak dużo czasu. Znów miała siedemnaście lat i kurczowo trzymała się młodego męża, podczas gdy życie, które próbowali zbudować, topniało jak płatki śniegu. - To nie twoja wina - uspokajał. - Corinne była przerażona i zdesperowana.
311
Nie musiał dodawać: „Tak jak my". Odsunęła się i przekrzywiła głowę, by lepiej mu się przyjrzeć. - Załóżmy, że naprawdę popełniła samobójstwo. Moim zdaniem to wcale nie uwalnia Roberta od podejrzeń. Teraz mamy coś, czego dotychczas brakowało: motyw. - Nie wiemy, czy powiedziała mu, że jest w ciąży. - Przyjmijmy, że tak. Nie sądzą, żeby Robert zaproponował jej małżeństwo. Zwłaszcza że za cztery miesiące czekała go matura, a potem studia w Stanfordzie. - Mary przez moment się zastanawiała. Nie wydaje mi się również, by Corinne zgodziła się na aborcję. Była wierząca.
S R
- Odmówiła więc usunięcia ciąży, a wtedy on zabił ją w przypływie złości? Co więcej, potem zrobił wszystko, by jej śmierć wyglądała na samobójstwo? - Charlie potrząsnął głową. Przepraszam. Bardzo by mi odpowiadała taka wersja, ale w nią nie wierzę. Jak już powiedziałem, na ciele Corinne nie było żadnych sińców, żadnych śladów walki.
Mary zgarbiła się w fotelu. Charlie miał rację co do jednego: niezależnie od wszelkich usiłowań, niczego nie udało się znaleźć. - Biedna Corinne. Gdyby tylko mogła nam powiedzieć, co się stało. Wpisy do jej pamiętnika urwały się nagle... sześć tygodni wcześniej. To by się zgadzało... mniej więcej w tym czasie zaszła w ciążę. Mary jednak dobrze wiedziała, ile musiała wycierpieć jej przyjaciółka. Gdyby sama trafiła na kogoś innego, nie na Charliego...
312
- W najgorszym przypadku - ciągnęła - tak ją zastraszył, że nie miała wyjścia. Na pewno jest winien. Tylko nie wiadomo, w jakim stopniu. - Poczuła rosnącą frustrację. - A co ze sprawą o gwałt podczas studiów? Charlie energicznie wstał i podszedł do okna. Przez chwilę spoglądał na błyszczące jezioro, w miejsce, gdzie jakiś ptak wyruszał na łowy. Czy myślał to samo, co ona? Że rozmawiają o człowieku, który jest ojcem ich wnuczki? - Obawiam się, że to następny ślepy zaułek - wyznał. -Skłoniłem kolegę z Kalifornii, by trochę pogrzebał. Najwyraźniej cała historia nie miała dalszego ciągu i niemal wszystko na jej temat już wiemy.
S R
Pozostał tylko jeden drobny szczegół. Okazało się, że oskarżony o gwałt Justin McPhail dostawał pełne stypendium. - Nie rozumiem.
Wpatrywała się w jego odbicie w szybie. Kiedy odwrócił się twarzą do niej, był zamyślony.
- Po prostu uznałem to za dziwne. Jak się okazało, dochodzenie przerwano, gdyż dziewczyna wycofała oskarżenie. Dlatego podejrzewam, że ktoś ją do tego skłonił. Ktoś bogaty, a więc nie rodzice McPhaila. - Państwo Larrabie? - spytała, przypomniawszy sobie, że w całą sprawę był również wmieszany kumpel Roberta, senator stanowy, King Larrabie. - To krezusi. - Są przynajmniej tak bogaci jak Van Dorenowie. Charlie wziął ze stołu przy oknie ładny, ręcznie robiony przycisk do papieru i obrócił go w ręce. Jeszcze jedna pamiątka po żonie?
313
- Dziewczynę mogli przekupić rodzice obu chłopców. Albo sama zmieniła zdanie. - Wierzysz w to? - Nie, ale znów brakuje nam dowodu. - Czyli wracamy do punktu wyjścia. - I tak, i nie. Mam przeczucie, że jesteśmy na tropie czegoś ważnego. Charlie potarł brodę i wbił niewidzący wzrok w jakiś punkt nad głową Mary. Przypomniała sobie, jak brzmiał jego głos nieco wcześniej, przez telefon. Mówił wówczas jak zapalony reporter, spieszący się, by zdążyć na czas.
S R
- Wczoraj wieczorem, po rozstaniu z tobą, zostałem na parkingu napadnięty. Nie widziałem twarzy faceta, ale na pewno był to jeden ze sługusów Roberta. Ostrzegł mnie, że jeśli nie przestanę wsadzać nosa w nieswoje sprawy, spotka mnie coś złego. Mary poderwała się na równe nogi.
- Charlie! Mój Boże, czemu mnie nie zawołałeś? - Nie chciałem cię martwić.
- Martwić? Jestem przerażona! A jeśli nie żartował? - Na pewno nie żartował. Charlie bezwiednie podniósł przycisk do papieru. Mary pomyślała o zawodniku, który przygotowuje się do rzutu piłką. - Możemy spojrzeć na tę sprawę z innej strony. Dziwne, że człowiek niemający nic do ukrycia zadaje sobie tyle trudu, by to udowodnić, nie sądzisz? - Myślisz, że walczy nie tylko o swoją reputację?
314
- Wszystko, co dotychczas napisałem, można znaleźć w oficjalnych dokumentach. Jedynie pozbierałem odrębne informacje i wyciągnąłem je na światło dzienne. - Potrząsnął głową. - Nie, przeczucie mówi mi, że chodzi o coś więcej. Myślę, że Robert naprawdę coś ukrywa. - Tylko co? Mary poczuła nagły przypływ energii, jakby wypiła kilka litrów kawy na pusty żołądek. Nawet leżący u jej stóp Rufus to wyczuł. Poruszył się i zerknął na nią niespokojnie. Ostrożnie, jakby trzymała w ręce coś delikatnego, co może się rozbić, położyła kopertę na stole. Może potem do niej zajrzy. Byle nie teraz. Może nieprędko.
S R
- Miejmy nadzieję, że dowiemy się czegoś więcej. - Charlie nie musiał dodawać: „nim komuś stanie się coś złego". - Och, Charlie.
Wyglądał bardzo żałośnie: mężczyzna, ojciec ze związanymi rękami. Tak samo, jak w pewien zimowy dzionek wiele lat temu, nim odwrócił się i wyszedł.
W tym momencie zdała sobie sprawę, że żadne z rodziców nie kochało jej ani w połowie tak jak Charlie. Gdyby nie była młoda i przestraszona, gdyby nie musiała myśleć o maleńkim dziecku, może wówczas by to zrozumiała. Może dokonałaby innego wyboru. Teraz było za późno, by to zmienić. Na szczęście nie za późno, by odebrać chociaż część tego, z czego ich okradziono. Mary, działając jak w transie, wstała i podeszła do Charliego. Nie ruszył się. Stał w całkowitym bezruchu, a w szybie za jego
315
plecami odbijała się ciemna sylwetka. Mary niemal bezwiednie zarzuciła mu ręce na szyję. Przez moment się opierał, potem cicho jęknął i objął ją. Czuła, jak rozgrzany w dłoni przycisk do papieru wciska się jej w krzyż. Odchyliwszy głowę do tyłu, poczuła, jak jego wargi zamykają się na jej ustach. Dlaczego żaden mężczyzna poza Charliem nigdy nie całował jej w taki sposób? Bez początku i bez końca. To przypomina spadanie - pomyślała - spadanie z pomostu do wody tak głębokiej, że nie widać dna. Słyszała, jak przycisk do papieru z cichym stukotem ląduje na podłodze. Potem Charlie ujął jej twarz w obie dłonie i przycisnął do siebie tak zachłannie, jak człowiek, który był
S R
pozbawiony powietrza, a teraz bierze głęboki wdech. Przez ułamek sekundy ona też to czuła: ten sam pośpiech, tę samą dziką żądzę. Co ona bez tego zrobi? Jak przetrwa?
Jednocześnie wszystko wydawało się takie dobre i znajome: smak ust, zapach mydła, kremu do golenia i samego Charliego. Tuż pod dolną wargą delikatnie się zaciął. Musnęła ranę językiem, jak kot. Usłyszała gardłowy jęk Charliego. Tak mocno ją ściskał, że prawie nie mogła oddychać, nie chciała jednak, by ją puścił. Jeszcze nie teraz. Nigdy. - Zostań na noc - szepnął z ustami przy jej włosach. Mary nigdy w życiu niczego nie pragnęła tak bardzo. Mimo to zesztywniała i odsunęła się. - Och, Charlie, co powiem Noelle? Nie wspominając o mojej matce. Próbował się uśmiechnąć, ale nie do końca mu się udało.
316
- Przypominam ci, że masz skończone osiemnaście lat. - Naprawdę? Nie zauważyłam. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Bacznie jej się przyjrzał. - Nie mam zamiaru do niczego cię namawiać, Mary, bo powiedziałbym wszystko, bylebyś została, a to nie byłoby w porządku wobec żadnego z nas. - Zgoda. Mary cofnęła się. Miała nogi jak z waty, a w żołądku czuła dziwny niepokój. - Co znaczy „zgoda"? - Zostanę - wyjaśniła, kładąc mu palec na ustach, nim zdążył je
S R
otworzyć. - Nie dlatego, że ty tego pragniesz. Dlatego, że sama tego chcę. Tylko obiecaj mi jedno. - Co takiego?
- Że nie będziemy jedli na śniadanie placka pasterskiego. Uśmiechnęła się niepewnie, wciąż czując, że drżą jej kolana. -Chyba bym tego nie zniosła. - Umowa stoi.
Charlie uśmiechnął się i nieśmiało zaproponował jej ramię, jak staroświecki narzeczony, zapraszający dziewczynę na wieczorny spacer. Nawet Rufus dziarsko poderwał się na nogi, uważając pewnie, że zaproszenie dotyczy i jego. Wtedy przez moment, nie dłuższy niż przerwa między dwoma uderzeniami serca, myślała, żeby się wycofać. Gdy jednak wyciągnął rękę, by odgarnąć z jej policzka kosmyk włosów, wiedziała, że jest już za późno.
317
W sypialni, z której rozpościerał się widok na jezioro, Mary ostrożnie usiadła na łóżku. Było przykryte wyblakłą narzutą, która wyglądała, jakby używano jej od wielu lat. Czy należała do jego żony? Przypomniawszy sobie, że Charlie i Vicky sypiali na tej narzucie, poczuła przypływ zazdrości. Prawdopodobnie w tym łóżku została poczęta ich córka. Gdy Charlie usiadł obok Mary, stara sosnowa rama zaskrzypiała pod jego ciężarem. - Rozmyśliłaś się? - Nie. Odwróciła się do niego, nagle pewna, że wie, czego chce... przynajmniej w tej chwili.
S R
- Jezu. Przytul mnie, Charlie.
Wszystkie wątpliwości się rozwiały, czuła, że to, co robi, jest słuszne. Tak samo było przed laty. Lubiła zagłębienie szyi Charliego, gdyż mogła wygodnie ułożyć w nim głowę, i włosy za jego uszami łaskoczące ją w nos. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz trzymał ją mocno, jak mężczyzna, który niegdyś musiał odejść. - Wiesz, czego brakowało mi najbardziej? Twojego zapachu. Pogłaskał ją po szyi, mówiąc cichym, zachrypniętym głosem. - Po twoim odejściu minął prawie miesiąc, nim zmusiłem się do zmiany pościeli. Wszędzie, gdzie się odwróciłem, natykałem się na drobne kawałeczki ciebie. Kosmyk włosów na umywalce w łazience. Karteczkę, na której coś sobie zapisałaś. Ale twój zapach... - Głos uwiązł mu w gardle - ...był wszędzie. Przez pierwsze tygodnie po wyprowadzce czułem się tak, jakbym coś położył na niewłaściwym
318
miejscu. Ale tylko tak mi się zdawało, ponieważ przestałem czuć twój zapach. Wyznanie Charliego uwolniło coś, co tkwiło w głębi jej duszy, głęboko ukryte, jak cenna pamiątka. Uśmiechnęła się w ciepłym zagięciu jego szyi. - Często leżałam w środku nocy, myśląc o tobie i zastanawiając się, czy robisz to samo - wyznała. - Zadzwoniłabym, gdybym wiedziała, że potem za to nie oberwę. Mama pewnie by usłyszała. - Na pewno nie ułatwiła nam życia. - Westchnął. Mary czekała na ostre ukłucie żalu, ale tym razem nie nadeszło. Widocznie jakimś cudem zdążyła już wybaczyć matce.
S R
- Nie tylko ona była winna - wyznała. - Powinnam do ciebie zadzwonić. Powinnam powiedzieć ci...
Nie dokończyła zdania. Do niektórych rzeczy po prostu zbyt trudno się przyznać. - Co takiego?
Uniosła głowę. Jego twarz rozmazała się za zasłoną łez. - Że się myliłam.
- Długo czekałem na te słowa. Dotknął kącika jej oczu, uwalniając łzę, która spłynęła po policzku. Powoli zdjął z niej ubranie, potem sam się rozebrał. Nadzy położyli się na łóżku. Czuła się podobnie jak kilka dni temu: trochę przestraszona, ale nie tak, jak powinna. Potem zdała się na impuls; w końcu żadne z nich tego nie planowało. Chociaż należało wziąć pod uwagę pewne rzeczy. Trzeba zacząć się liczyć z ewentualnymi
319
konsekwencjami. Prawdopodobnie któreś z nich ucierpi, jeśli nie oboje. Inni również. Jednak teraz nie chciała nawet o tym myśleć. Nie istniało nic, oprócz dwojga ludzi zwróconych twarzami do siebie i żaru ciał, rozgrzewających chłodny wieczór. Jaki on jest szczupły - pomyślała. - Skóra i kości, jak mawiała matka Charliego. Miał długie stopy i długie palce u nóg. Pogłaskała go po kościstym boku. Jakże kochała jego smukłość, twarde mięśnie, przywodzące na myśl fasety kamieni szlachetnych. Cieszyło ją, że Charlie nie ma nic przeciwko temu, by dotykała go w dziwnych miejscach - pod kolanem, w wilgotnym zagłębieniu pod pachą. Wcale
S R
nie uważał tego za dziwne. Sprawiał wrażenie, że jemu wszystko podoba się tak samo jak jej.
Mary wygięła plecy w łuk, kiedy musnął wargami jej piersi i wziął do ust najpierw jedną brodawkę, a potem drugą. Cudownie się z nią drażnił. Chciała zawołać, że jest gotowa. Była gotowa od wielu minut, godzin... lat. Wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy kochał się z nią na trawie, przypominało cudowny sen, z którego obudziła się tylko po to, by znów znaleźć się w ramionach Charliego. Krzyknęła cicho, kiedy zsunął się niżej, przez cały czas muskając językiem jej skórę. Zalewała ją fala za falą. Potem przyklęknął nad nią. Jego twarz znalazła się w cieniu. - Nie za szybko? - szepnął. Potrząsnęła głową. Nie mogła mówić. Z trudem oddychała. Charlie chyba zrozumiał i dalej się nie spieszył. Wsunął się w nią w cudowny, idealny sposób. Mary zamknęła oczy, jakby na zawsze
320
chciała zapamiętać tę chwilę. Potem zaczęli się pocić; ich ciała kleiły się do siebie nawzajem i odrywały z cichym plaśnięciem. Wiedziała, że gdyby lekko odchyliła biodra, w mgnieniu oka miałaby orgazm. Nie chciała tego, jeszcze nie. Pragnęła rozciągnąć to uczucie w czasie, wydłużyć obecną chwilę na całe życie. - Charlie - szepnęła, przeczesując palcami jego włosy i naciskając tył głowy. Nie bardzo wiedziała, co chce powiedzieć. Po głowie kołatała jej się jakaś tylko w połowie sformułowana myśl. Gdyby Mary zdołała ją wypowiedzieć, musiałaby zapytać: Dlaczego wtedy nie zabrałeś mnie ze sobą? Choćby siłą?
S R
Charlie poruszał się w niej bardzo ostrożnie, jakby rozkoszował się każdym ruchem, który coraz bardziej zbliżał ich do punktu kulminacyjnego. Na razie nie chcieli jednak, by czar prysnął. Wpadający przez szybę księżyc spoglądał na nich jak spokojne, nieruchome oko. Nawet jezioro było ciche. Nie wołał żaden ptak, nie drgnął liść. Jakby cały świat wstrzymał oddech. Wybuchnęła.
Charlie błyskawicznie poszedł w jej ślady, krzycząc przez zaciśnięte zęby: - Jezu! Zadrżał, odrzucił głowę do tyłu, po jego czole i policzkach spłynęły kropelki potu, przypominające ciepły deszcz. Potem leżeli w bezruchu, cudownie połączeni, z łomocącymi sercami. Nie wiedziała, kiedy skończyła, a on zaczął. Tak zawsze było z Charliem.
321
W końcu odwrócił się na bok. - Jesteś strasznie cicha. Przygładził jej włosy, które sterczały na skroniach. - Po prostu myślę... - O czym? - O jabłkach. - Z uśmiechem spojrzała na sufit. - Pamiętasz mały ogród przy wybiegu dla koni. I zawsze gołe gałęzie tuż przy płocie? Kątem oka dostrzegła uśmiech na twarzy ukochanego mężczyzny. - Tak, pamiętam. Konie wyjadały wszystkie jabłka. Wyciągnęła się, aż strzeliły jej stawy. Nawet to było miłe.
S R
Leżeli obok siebie, trzymając się w ciemności za ręce. Milczeli, gdyż żadne z nich nie chciało, by czar prysnął. Rzeczywistość i tak zbyt szybko da o sobie znać. Za minutę lub dwie Mary będzie musiała wstać i zadzwonić do domu. Charlie powędruje do kuchni i wyłączy piec, z którego dochodził zapach spalonego placka. Na razie jednak tkwili w bezruchu, jak księżyc wiszący w oknie. Mary przyszło na myśl, że chętnie ugryzłaby jedno z tych jabłek. Niemal czuła jego cudowny miąższ i zdecydowany, słodkawy sok spływający po brodzie. Przypomniała sobie powietrze i jabłkowy zapach jesieni. I Charliego, przede wszystkim Charliego, stojącego obok niej, wysokiego i chudego, z policzkami zaróżowionymi od chłodu, wyciągającego się, by dosięgnąć najwyższych gałęzi. Nazajutrz Mary przyjechała do domu koło dziesiątej. Ku jej zaskoczeniu matka właśnie wstawała z łóżka. Pomagała jej w tym Noelle, która miotała się, bezskutecznie próbując zdjąć Doris przez
322
głowę koszulę nocną. Staruszka wcale jej w tym nie pomagała. Siedziała z opuszczonymi bezwładnie rękami, jak szmaciana lalka. - Babciu, nigdy sobie z tym nie poradzimy, jeśli mi nie pomożesz. Noelle zdołała uwolnić jedną rękę i trzymała drugą w górze, jednocześnie próbując przeciągnąć przez nią rękaw. - Na litość boską, nie musisz krzyczeć! Nie jestem głucha. Przytłumiony głos Doris wydobywał się spod fałdów koszuli nocnej. - Nie krzyczę - wyjaśniła Noelle spokojnie. - Próbuję tylko... Mary podskoczyła do obu pań. - Pozwól, że ci pomogę.
S R
We dwie zdjęły nieszczęsną koszulę.
Noelle rzuciła matce pełne wdzięczności spojrzenie nad głową pokrytą śnieżnobiałymi kępkami, podobnymi do puchu z rozdartej poduszki.
- Dobrze, babciu, teraz pomożemy ci dojść do łazienki. Czeka na ciebie miła, gorąca kąpiel. Możesz wstać? O tak. Dobrze, świetnie ci to idzie.
- Nie jestem niedołężna - burknęła Doris, gdy Mary wzięła ją pod jedno ramię, a Noelle pod drugie. - Po prostu trochę się wczoraj poobijałam. Gdyby nie ta okropna baba... - Zerknęła ponuro, choć nie bardzo wiadomo, na kogo. - Kim ona właściwie była? Nauczycielką Emmy? Te dzisiejsze szkoły... Każdy matoł uważa się za psychologa dziecięcego. - To był psycholog przysłany przez sąd, pamiętasz, babciu? wyjaśniła Noelle cierpliwie, jakby powtarzała to już kilka razy.
323
Sprawiała wrażenie zmęczonej i była trochę blada, ale otaczała ją jakaś dziwna aura spokoju i skupienia. Przypominała łódź, która nieco zboczyła z kursu, lecz teraz zmierzała już prosto do celu. - Co się stało? - spytała Mary. - Straciła równowagę i upadła. Wczoraj, przy doktor Hawkins. Noelle zacisnęła usta, ale nie udzieliła dalszych wyjaśnień. - Hawkins? Kto to taki? Moim lekarzem jest Hank Reynolds. Możesz sprawdzić. Doris wskazała palcem na biurko, na którym leżał oprawiony w czerwoną skórę notes z adresami. Mary poczuła, że serce zamiera jej w piersi. Czyżby matka
S R
zaczynała powoli tracić rozum? Nawet nie chciała o tym myśleć. Naga Doris wyglądała bardzo krucho, miała pomarszczoną skórę i sflaczałe piersi, opadające jak stare skarpetki. Mary nagle zdała sobie sprawę, że jej matka jest zaledwie o parę lat młodsza od staruszek, którymi niegdyś się opiekowała i odwiedzała je dwa razy w tygodniu, żeby pomóc im przy drobnych zajęciach i zadbać, by miały co jeść. Mary była wówczas dzieckiem, dlatego podopieczne matki wydawały jej się wyjątkowo leciwe. Teraz Doris stała się taka jak one. Matka Noelle nagle poczuła się dziwnie zdezorientowana, jakby zniknął dobrze znany punkt, który dotychczas wskazywał jej kierunek. - Ciepła kąpiel dobrze ci zrobi, mamo - powiedziała, gdy pomagały wejść Doris do parującej wody. Starała się zdobyć na pogodny, spokojny ton, mając nadzieję, że nikt nie będzie jej pytał, gdzie spędziła poprzednią noc.
324
Obserwowała, jak córka delikatnie myje plecy Doris namydloną myjką. Nagle doznała swoistego déjà vu. Ujrzała bardzo podobny obraz, tylko jego bohaterki zamieniły się rolami: to Doris trzymała mokrą myjkę, a w wannie była naga, malutka Noelle. Na samo wspomnienie Mary poczuła ból serca. Noelle chyba czytała matce w myślach, gdyż uśmiechnęła się do babci i powiedziała: - Przypomina mi się dzieciństwo i chwile, kiedy mnie kąpałaś. - Byłaś małą, śliską rybką - odparła Doris, cmokając. - Zawsze groziłaś, że zabierzesz mi gumowego kaczora, jeśli nie przestanę się wiercić. - Roześmiała się.
S R
Co dziwne, Doris jej zawtórowała.
Noelle czuła się przy babci bardzo swobodnie, przy matce nigdy taka nie była. Mary nagle poczuła zazdrość, że jej matkę i córkę łączy tak mocna więź. Sama też chciałaby zaznać takiej bliskości... nie tylko w stosunku do córki, ale i Doris. Może nie jest za późno? - szepnął głos wewnętrzny.
Gdy skończyły kąpiel, Mary i Noelle dźwignęły Doris z wanny i wytarły ją. Wspierała się na nich ciężko, jakby bała się, że może upaść. W pewnym momencie but Mary poślizgnął się na mokrych kafelkach i niewiele brakowało, a straciłaby równowagę. Widziała, że Noelle też stara się nie przewrócić. We dwie zdołały ubrać Doris w świeżą koszulę nocną i odprowadzić ją z powrotem do łóżka. Doris usiadła na nim z ciężkim westchnieniem. - Nie wiedziałam, że można się tak zmęczyć, nic nie robiąc wychrypiała.
325
- Przynieść ci śniadanie? - zaproponowała Noelle. - Herbatę, może tost? Doris potrząsnęła głową. - Nie. Chyba przymknę oczy i trochę odpocznę. Przez mokre włosy widać było różową czaszkę, dzięki czemu Doris wyglądała na jeszcze bardziej bezbronną. Noelle przez chwilę się wahała, potem wyszła na korytarz. Mary właśnie miała zamiar zrobić to samo, kiedy usłyszała ciche wołanie matki. - Mary Catherine? Mogłabyś mi trochę poczytać? Mary zamarła w bezruchu z ręką na szklanej klamce.
S R
Pominąwszy ostatnią kłótnię o Noelle, nie pamiętała, kiedy matka o cokolwiek ją prosiła, chyba że o podanie soli albo przyniesienie kartonu mleka ze sklepu. Powoli odwróciła się i podeszła z powrotem do łóżka. Usadowiwszy się na krześle obok, spytała niepewnie: - Co mam ci przeczytać?
- Na nocnym stoliku leży Biblia.
Oczywiście - pomyślała Mary. - Czy mogło to być coś innego? Przecież nie Kochanek lady Chatterley. Sięgnęła po zniszczoną Biblię w skórzanej oprawie. Pokój matki, niegdyś również ojca, zastawiony był meblami, które nie zmieściły się w innych częściach domu, i porcelanowymi bibelotami, jakich pełno było również na półkach na parterze. Mary poczuła, że ogarnia ją dobrze znany spokój. Słońce przesączało się przez żaluzje i padało z ukosa na zniszczony niebieski dywan oraz kwiecistą narzutę na łóżku. Z parteru dochodziły ciche odgłosy. To Noelle przygotowywała śniadanie.
326
Biblia sama otworzyła się na stronie zaznaczonej wyblakłą czerwoną wstążeczką, ale nim Mary zaczęła czytać, matka niespodziewanie oznajmiła: - Nie zdołałaś mnie oszukać, dzwoniąc wczoraj wieczorem... Wcale nie zostałaś w Nowym Jorku. Wiem, gdzie byłaś. Z Charliem. Mary była zbyt zaskoczona, by zaprzeczyć. - Skąd ta pewność? - Widziałam, jak na siebie patrzycie. Zresztą... - dodała Doris przebiegle - ...masz na sobie to samo ubranie, co wczoraj. Mary była trochę zła, że została przyłapana na kłamstwie, zwłaszcza że wcale nie musiała korzystać z wybiegu. Wzięła głęboki wdech.
S R
- Charlie i ja jesteśmy dorośli, mamo. Nikt nie musi nam mówić, co jest dobre, a co złe.
- Myślisz, że to robię? Och, kochanie... - Doris uścisnęła jej dłoń. Mary poczuła obwisłą skórę matki, jakby miała za dużą rękawiczkę. - Jestem już na to za stara.
Przez chwilę Mary poczuła się zbyt zaskoczona, by coś powiedzieć. Kiedy nastąpiła taka zmiana? To znaczy, kiedy po raz ostatni matka powiedziała do niej „kochanie"? Tak dawno temu, że nie potrafiła sobie przypomnieć. Ponownie poczuła, że jej położenie uległo całkowitej zmianie. Dotychczasowa relacja matka - córka nie należała do zbyt udanych, ale przynajmniej wszystko było wiadomo. A teraz? - Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak to widać - mruknęła w końcu.
327
- Człowiek musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć. - Co prawda matka burknęła, ale jej burknięcie bardziej przypominało krótki śmiech. - Czy to coś poważnego? - Sama nie wiem. - Powiedziałabyś mi, gdyby było? - Prawdopodobnie nie. Zapadła niezręczna cisza. Potem Doris ponownie zaskoczyła córkę, wyznając: - Nie zawsze byłam dobra dla ciebie i twojej siostry, prawda? Nie dla mojej siostry, lecz dla mnie - poprawiła ją córka w myślach. Spojrzała za okno, na wiewiórkę skaczącą po cisie. W nocy
S R
Mary spała zaledwie cztery godziny, a i tak żałowała, że zbyt mało czasu spędziła w objęciach Charliego. Teraz z pewnością przydałaby się jej drzemka. Nie chciała się zastanawiać, co oznacza wyznanie matki. Prawdopodobnie był to jeden z miliardów sposobów, dzięki którym Doris mogła czuć się lepsza od innych.
- Jakoś przeżyłyśmy, prawda? - Tylko na tyle potrafiła się zdobyć.
- Pewnie można tak powiedzieć. Po prostu żałuję... Doris urwała i zrobiła minę, jakiej Mary nigdy wcześniej nie widziała. Żal? Czyżby matka była zdolna do takich uczuć? Potem wszystko zniknęło, a Doris powiedziała charakterystycznym dla siebie, cierpkim tonem: - Nieważne. Tak czy inaczej, jestem pewna, że ty i Charlie wiecie, czego chcecie.
328
Zamknęła oczy i opuściła głowę na wyblakłą, różową poduszkę. Powoli rozluźniła uchwyt na dłoni Mary. Mary otworzyła Biblię. Każda dorosła córka musi to zrobić pomyślała. - Zapomnieć o przeszłości. Wybaczyć. Z kluchą w gardle zaczęła czytać: „...bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach"*. Po kilku minutach Doris spała kamiennym snem. Mary wyszła z pokoju na paluszkach i podążyła tam, skąd dobiegał zapach świeżo parzonej kawy, czyli do kuchni na parterze. Zauważyła przygotowane dla siebie nakrycie. Usiadła przy nim z prawdziwą wdzięcznością. Noelle postawiła przed nią dymiący talerz: dwa jajka smażone i
S R
trójkąciki posmarowanego masłem tostu.
- Wspaniale pachną - powiedziała Mary, nagle czując głód. - Babcia śpi?
Noelle rozlała kawę do kubków, a potem przyniosła swój talerz i usiadła.
Mary przytaknęła, sącząc kawę.
- Żeby się upewnić, przeczytałam jej fragment o Sodomie i Gomorze. Żadnej reakcji. - Spotkała spojrzenie córki znad kubka. - A teraz opowiedz mi, jak wyglądał wczorajszy dzień. Chcę usłyszeć wszystko. Noelle ciężko westchnęła. - To długa historia. Nie możemy zostawić tego na później? Światło wpadające przez okno zalśniło na kędzierzawej, ciemnej głowie, rozświetlając kilka rudawych pasemek. Mary oparła się o stół lekko zaskoczona.
329
- Oczywiście. Noelle dotknęła jej ręki. - Nie możemy po prostu posiedzieć razem? Mary poczuła, że dotychczasowy ucisk w klatce piersiowej ustępuje, a rozlewa się po niej dziwne ciepło. Pomyślała o słowach, które padły niedawno na piętrze, i przez chwilę zastanawiała się, jakby to było, gdyby wiele lat temu ona sama potrafiła rozluźnić się przy matce. - Nie widzę żadnych przeszkód - powiedziała beztrosko. Podczas jedzenia rozmawiały o innych sprawach: o ogródku najbliższej sąsiadki, pani Inklepaugh, o nowych zasłonach, które Noelle miała zamiar uszyć do kuchni, kociątkach Alice Henshaw i
S R
wyprzedaży mierzwy w Orchand Suply - o zwyczajnych sprawach, które nie wymagały większego zaangażowania. Wkrótce rozmowa przeszła na poważniejsze tematy i nim skończyły jeść, Noelle opowiadała o poprzednim dniu. Zdradziła nawet szczegóły swojej wizyty u Judy Patterson.
Mary potrząsnęła głową z niedowierzaniem. - Moim zdaniem zbyt grzecznie ją potraktowałaś. Ja bym ją udusiła. - To zabawne, ale Judy w jakiś dziwny sposób mi pomogła. Zdałam sobie sprawę, że wszystko musi się zmienić. Że ja muszę się zmienić. Nie mogę bez końca być ofiarą. Najwyraźniej Noelle, nawet bez pomocy Mary, znalazła w sobie siłę do dalszej walki. - Co teraz? - Czekamy na raport doktor Hawkins.
330
- Jak długo to potrwa? - Zdaniem Lacey dwa tygodnie. Miejmy nadzieję, że nie dłużej. Tymczasem nadal będę się spotykać z Emmą. To już coś. Mary ponownie była zaskoczona zmianą, jaka nastąpiła w córce: cichą determinacją, widoczną w każdym geście i słowie. Zerknęła na zegar na ścianie. Było zaledwie wpół do dwunastej, tymczasem miała wrażenie, jakby od chwili, kiedy wyślizgnęła się z ciepłego łóżka Charliego, minął cały dzień. - Masz jakieś konkretne plany na dzisiejsze popołudnie? -spytała pod wpływem impulsu. - Nie, raczej nie - odparła Noelle. - Czemu pytasz?
S R
- Chciałam kogoś odwiedzić. Moją starą przyjaciółkę. Byłabym szczęśliwa, gdybyś wybrała się ze mną. - Czy to ktoś, kogo znam?
Mary potrząsnęła głową i uśmiechnęła się smutno na wspomnienie, które owionęło ją jak fala płatków śniegu. - Nie, ale na pewno ją polubisz.
Luterański cmentarz, na którym pochowano Corinne, był najstarszą nekropolią w Burns Lake. Założono go pod koniec siedemnastego wieku, gdy w okolicy pojawili się pierwsi osadnicy holenderscy i niemieccy. Wzniesiony wówczas kościół dawno temu zabrała woda, jego miejsce zajęła nowocześniejsza budowla, usytuowana w dogodniejszym dla ludzi miejscu, to znaczy w mieście. Jednak cmentarz został. Leżał na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na Schoharie Creek. Olbrzymie, stare drzewa, często zalewane, rosły tak gęsto, że miejscami tworzyły baldachim nad znajdującymi
331
się poniżej nagrobkami. Płyty zniszczył czas i żywioły, napisy uległy zatarciu, tak że miejscami nie dało się ich odczytać. Przypominały starych ludzi, skupionych w grupkach, by dodać sobie nawzajem otuchy. Zardzewiała brama przy wejściu pisnęła, kiedy wchodziły na teren cmentarza. Parę minut po pierwszej wszędzie dookoła ziało pustką. Mary zastanawiała się, czy Corinne pochowano tu jako ostatnią osobę. Nawet w tamtych czasach cmentarz wydawał się stary i nieużywany. Pamiętała, że rodzice Corinne wybrali go tylko dlatego, że tu pochowano resztę rodziny. Rozejrzała się. Słońce połyskiwało na nieprzystrzyżonej trawie,
S R
granitowe pomniki zmatowiały pod warstwami kurzu i mchu. Niektóre groby były bardziej zaniedbane niż inne, ale na kilku leżały kwiaty. Na jednym, z napisem: „Ukochany za życia, opłakiwany po śmierci", stała puszka ze zwiędłym dawno temu polnym kwieciem. - Aż trudno uwierzyć, że minęło trzydzieści lat - dziwiła się Mary cicho, gdy wędrowały między nagrobkami. - Pamiętam pogrzeb Corinne, jakby odbywał się wczoraj.
- Jakiś czas po ślubie pytałam o nią Roberta - wyznała Noelle. Kiedyś opowiadałaś mi, że chodzili ze sobą w szkole średniej. On jednak twierdził, że prawie jej nie pamięta. Może dlatego, że niewiele później zginął jego brat. - Odwróciła się do Mary. - Wiedziałaś, że Buck był ulubieńcem matki? Mary to nie zaskoczyło. - Wszyscy lubili go bardziej niż Roberta - przypomniała sobie. Był milszy. Chociaż nie znałam go zbyt dobrze.
332
- Gertrude w całym domu porozwieszała jego zdjęcia. To okropne. Jak w miejscu kultu. - Noelle odsunęła na bok zwisającą nisko gałąź. - Oczywiście, nie wiem, jaka wtedy była, odnoszę jednak wrażenie, że wraz z jego śmiercią coś z niej uszło. - Strata dziecka to potworny cios. - Wciąż co roku w rocznicę jego śmierci zanosi kwiaty na grób ciągnęła Noelle, obejmując się. - Dwanaście białych róż związanych czerwoną wstążeczką. To na pewno coś oznacza, chociaż nie wiem, co. - Wydaje mi się, że matka Corinne nie była tu od śmierci córki powiedziała Mary. - Rozmawiając z nią, odniosłam wrażenie, że woli,
S R
by jej nie przypominać, w jaki sposób zmarła Corinne. - Kiedyś myślałam o popełnieniu samobójstwa. - Noelle zatrzymała się przy nagrobku, którego prawie nie było widać spod wysokich kępek trawy. - Każdego dnia obiecywałam sobie, że przestanę pić, ale nie mogłam. Śmierć wydawała się łatwiejszym rozwiązaniem.
- Och, kochanie... - Mary czuła, że powinna o tym wiedzieć. Gdy jednak Noelle uniosła głowę, na jej twarzy malował się spokój. - Wszystko uległo zmianie, gdy urodziłam Emmę kontynuowała. - Oczywiście, już wcześniej zerwałam z nałogiem, ale gdy po raz pierwszy trzymałam ją w ramionach, wiedziałam, że nic w moim życiu nie będzie równie ważne jak ona. Mary zadrżała na myśl o nienarodzonym dziecku Corinne. - Wydaje mi się, że to tam.
333
Mary wskazała na mniej więcej półtorametrowego anioła z odłamanym jednym skrzydłem. Znaczył on miejsce spoczynku Corinne. Jednak Noelle nie patrzyła na rzeźbę. Z konsternacją przyglądała się leżącym poniżej, więdnącym kwiatom: białym różom związanym czerwoną wstążeczką.
12 Tego samego dnia na łamach „Register" pojawił się artykuł szczegółowo opisujący powiązania między Robertem Van Dorenem a
S R
senatorem Larrabiem. Gdy Mary i Noelle wracały z cmentarza, zastanawiając się nad tajemniczymi różami leżącymi na grobie Corinne, na drugim krańcu miasta Charlie odbierał telefony od rozsierdzonych czytelników. Kilka następnych firm wycofało reklamy, między innymi główny dealer samochodów, Gideon Ford. Z prenumeraty zrezygnowało wielu poirytowanych popleczników Van Dorena. Przynajmniej jedna osoba groziła Charliemu śmiercią, a pełnomocnik Larrabiego udzielił redaktorowi poważnego ostrzeżenia. Nazajutrz fala złości nieco opadła, albo tak przynajmniej mogło się wydawać. W piątek rano o wpół do szóstej Charliego obudził telefon od portiera, który po przyjeździe do „Register" zobaczył, że wszystkie szyby na parterze są powybijane. Nim Charlie dotarł na miejsce, podejrzany siedział w areszcie. Był nim młody mężczyzna, który już uprzednio wszedł w konflikt z prawem. Nazywał się Dante Lo Presti.
334
Usłyszawszy o tym, w pierwszym momencie Bronwyn wpadła w złość. Dante nigdy nie zrobiłby czegoś takiego! Była pewna jego niewinności, tak samo dałaby sobie głowę uciąć, że prawdziwym przestępcą, kryjącym się za owym aktem wandalizmu, jest jej szwagier. Jednak wkrótce zaczęły ją ogarniać wątpliwości. Przypomniała sobie, że Dante wspominał coś o rzuceniu pracy i wyprowadzeniu się z miasta. Na to potrzeba pieniędzy. Zresztą zawsze sprawiał wrażenie człowieka niebezpiecznego. Czyż nie dlatego właśnie był taki atrakcyjny? W jego obecności czuła się tak, jakby lada chwila miało się wydarzyć coś szczególnego. Nie należało również zapominać, że wykonywał dziwne, być
S R
może, nielegalne zlecenia Roberta.
Tak czy inaczej, nie spocznę, póki wszystkiego się nie dowiem postanowiła Bronwyn.
O pierwszej po południu dotarła do niej wiadomość, że chłopak został wypuszczony za kaucją. Bez namysłu wsiadła na rower i pojechała do jego mieszkania przy Sashmilł Road, naprzeciwko złomowiska.
Dante pojawił się w drzwiach znużony, rozczochrany, z zaczerwienionymi oczami i dwudniowym zarostem. Przez długą chwilę stał i patrzył na dziewczynę, aż w końcu poczuła dziwny niepokój. Po raz ostatni widziała się z nim tego dnia, kiedy wybrali się na cmentarz. Potem rozmawiali parę razy przez telefon, ale żadne z nich nie chciało się przyznać do popełnionego błędu: Bronwyn nie przeprosiła za próbę wciągnięcia go w swój spisek, a Dante - że nie powiedział więcej o swoich powiązaniach z Robertem. Za każdym
335
razem, odkładając słuchawkę, dziewczyna odczuwała złość, zażenowanie i żal. Jedno było wszak dla niej pewne: nie zamierzała potępiać go na podstawie samych pogłosek. - Pewnie już słyszałaś. Dante cofnął się i wpuścił ją do środka. Był boso, miał na sobie pomięty podkoszulek i granatowe spodnie. - Taak. Bronwyn rozejrzała się po słabo oświetlonym pokoju, w którym od rana nikt nie zdążył jeszcze rozsunąć zasłon. Jak zwykle panował tu bałagan. Wszędzie walały się porozrzucane gazety, puszki po piwie i pełne niedopałków popielniczki. Przy telefonie leżało mnóstwo karteczek z wiadomościami.
S R
Dante przeszedł obok Bronwyn, ale nie pocałował jej, nawet na nią nie spojrzał. Poczuła, że ma w gardle dziwną kluchę, jakby połknęła aspirynę i nie popiła jej.
- Chcesz piwa? - zawołał z kuchni.
- Nie, dzięki. Nie piję, zapomniałeś?
Pojawił się z puszką piwa w jednej ręce i colą w drugiej. - Przepraszam, zapomniałem. Nie chcesz mieć kłopotów ze starym, prawda? Wystarczy, że bez jego wiedzy spotykasz się z taką szumowiną jak ja. W jego głosie słychać było szyderstwo. Wcale jej się to nie podobało. - Jesteś niesprawiedliwy - obruszyła się. - To nie ja zadzwoniłam po gliniarzy. Ani mój ojciec. Podeszła i wzięła od niego colę.
336
- Czyżby? A więc to jedynie zbieg okoliczności, że łach-myta, z którym spotyka się kochana córeczka, właśnie wylądował za kratkami? W przyćmionym świetle oczy Dantego były niemal czarne. Na jego czole lśniły kropelki potu. Ze złomowiska po drugiej stronie ulicy dochodził dźwięk zgniatanej stali, jakby stado dinozaurów przeżuwało folię aluminiową. - Czemu na mnie warczysz? Jestem po twojej stronie, zapomniałeś? Otworzyła colę i usiadła na oparciu sofy. - Uwierzę ci na słowo, jeśli powiesz, że tego nie zrobiłeś.
S R
- Nie zrobiłem - oznajmił zdecydowanym tonem. Bronwyn bacznie mu się przyjrzała. Chociaż wszystko przemawiało przeciw niemu, głos wewnętrzny szeptał jej: „On mówi prawdę". Nie miała pojęcia, skąd to wie, ale tak było. Powoli sączyła colę, nie chcąc, żeby potem jej się odbijało.
- W porządku. W takim razie spróbuj mi pomóc. Pracujesz dla Roberta, więc pewnie podejrzewasz, kto mógł to zrobić. - Prawdę mówiąc, gówno wiem. Zajmowałem się swoimi sprawami, kiedy ten dupek, Wade Jewett, zabrał mnie na przesłuchanie. Potem mi dołożył, zapuszkował, wziął odciski palców i obfotografował. Dante uniósł piwo tak gwałtownym ruchem, jak człowiek, który dostał potężny cios w głowę. - Kto wpłacił kaucję? - Mój szef. Uwierzysz? Ten dupek naprawdę to zrobił.
337
- To ładnie z jego strony. - Jak cholera. Przynajmniej przez dziesięć lat będę musiał całować go po tyłku. U Stana nie ma nic za darmo. - Zawsze jesteś taki cyniczny? - spytała. - Tylko wtedy, kiedy spędzam ranek w pudle, przyglądając się, jak jakiś pijus wyrzuca z siebie wnętrzności. - Dante zmierzył ją chłodnym wzrokiem. - Zresztą, co ty możesz wiedzieć o takim bagnie? Pewnie najgorszą karą, jaka cię w życiu spotkała, było zostanie po lekcjach w szkole. - Czemu to robisz, Dante? Bronwyn była bliska łez. Na ekranie telewizora naprzeciwko
S R
niej dostrzegła zniekształcone odbicie, maleńką twarz i wydłużone ciało. Ręce zaciśnięte w pięści wydawały się ogromne jak w komiksach.
Dante zgarbił się i wypuścił powietrze z płuc, wydając przy okazji ni to burknięcie, ni to westchnienie. Podszedł do sofy, usiadł obok dziewczyny i ukrył twarz w dłoniach. Między palcami sterczały mu kępki gęstych brązowych włosów.
- Przepraszam - mruknął. - Nie powinienem odgrywać się na tobie. Niepewnie pogłaskała go po plecach. Poczuła potwornie spięte mięśnie. W przydymionym świetle tatuaż na ramieniu lśnił ponuro. - W porządku - powiedziała. - Wiem, że nie miałeś takiego zamiaru.
338
Zapadła długa cisza, wypełniona jedynie szumem starego jak świat wentylatora i hałasem dochodzącym z drugiej strony ulicy. Potem Dante uniósł głowę i spojrzał na nią ze znużeniem. - Naprawdę nie wiem, kto to zrobił. Tak powiedziałem gliniarzom i powtórzę sędziemu, ale między nami mówiąc, nie zdradziłem wszystkiego. Poczuła niepokój w żołądku. - Co masz na myśli? Wyglądał jak człowiek, który toczy walkę wewnętrzną. - Nie słyszałaś tego ode mnie, dobrze? - powiedział w końcu. Ponieważ nie kryję, że cholernie boję się tego faceta. To znaczy,
S R
gdyby ktoś napadł mnie w ciemnej ulicy, jestem gotów się bronić. Jednak ten gostek... boję się go, kapujesz?
Bronwyn oblizała spierzchnięte wargi.
- Czy rozmawiamy o człowieku, którego mam na myśli? Przytaknął, po czym wypił następny łyk piwa.
- Kilka dni temu wpadł do mnie jeden z jego sługusów. „Pan V. chce, żebyś zrobił to a to. Nikomu nic się nie stanie" -powiada. - „Nikt się nawet nie dowie, że to ty". Odpowiadam facetowi, że się nie zgadzam. Za cholerę. Mogę dostarczać paczki, ale nie mam zamiaru niszczyć czyjejś własności. Na to on rzucił mi w twarz: „Nie wkurzaj szefa. Jak go wpieprzysz, człowieku, tak ci skopie tyłek, że nie będziesz mógł usiąść". - Co odpowiedziałeś? - pisnęła, nie mogąc złapać tchu. - Nic. Potem nagle wylądowałem w pace. - Dante potrząsnął głową z obrzydzenia.
339
To znaczy, że wcale mi się nie wydawało - pomyślała. - Robert naprawdę jest potworną gnidą. Po chwili przyszło jej na myśl coś naprawdę przerażającego. A jeśli Noelle grozi coś więcej niż strata dziecka? Jeśli stawką jest jej życie? Bronwyn zadrżała i tak mocno ścisnęła colę, że wgięła puszkę. - Skoro jesteś niewinny, jaki dowód mają gliniarze? - Dowód? - Dante skrzywił się z obrzydzeniem. - Żeby zamknąć takiego faceta jak ja, wystarczy, by ktoś wskazał na niego palcem. Wiadomo, że trzęsący się jak galareta Jewett zrobi wszystko, co każe mu Wielki Człowiek. Nie trzeba być geniuszem, żeby na to wpaść. - Szeryf jest po stronie Roberta?
S R
Nagle uznała, że sytuacja wygląda, jak żywcem wzięta z filmu sensacyjnego. Zaczęła się uśmiechać, ale spoważniała, usłyszawszy dalsze słowa Dantego.
- Jeśli Wielki Człowiek da mu taki rozkaz, zastrzeli cię i nazwie to wypadkiem - wyjaśnił chłopak rzeczowo. - Pamiętasz ten dzień, kiedy prosiłaś mnie o pomoc? Nie bałem się tego, że wyląduję za kratkami. Bałem się, co on nam zrobi, jeśli zostaniemy przyłapani. Odwrócił się i chwycił ją za łokieć. - Obiecaj mi, że nie zbliżysz się do jego biura. Przyrzeknij, Bron. - W porządku, przyrzekam. Widząc jego obawy, poczuła dreszczyk emocji. Na szczęście już wcześniej doszła do wniosku, że włamanie się do biura Roberta może być zbyt niebezpiecznym przedsięwzięciem, by zrobić to w pojedynkę.
340
- Mówię poważnie. Mogłoby spotkać cię coś złego. Uniosła głowę i bacznie przyjrzała mu się spod przymrużonych powiek. - Wiesz o czymś, prawda? O czymś, co zrobił. I wcale nie było to wsunięcie komuś pieniędzy pod stołem ani wysłanie palantów, żeby zdemolowali budynek mojego taty. Bronwyn poczuła, że ogarnia ją podniecenie. To mogło być jeszcze lepsze niż włamanie do sejfu. Dante puścił jej łokieć. Czuła pulsowanie w miejscu, w które wcześniej wbił palce. - Bardzo bym chciał, ale niezależnie od tego, co ten facet robi, na pewno nie da się złapać. Możesz być pewna, że dziś w nocy
S R
trzymał się z daleka od budynku twojego ojca.
- Dlaczego w takim razie sądzisz, że szeryf maczał w tym palce? - Choćby tylko ze względu na zbieżność w czasie. Dante sięgnął po pudełko leżące na ławie. Gdy zapalał papierosa, dziewczyna zauważyła, że drżą mu ręce. - Chociaż gliniarzy wezwano o piątej, zjawili się dopiero o wpół do szóstej. Dlaczego dojazd zajął im aż pół godziny? - Tata twierdzi, że byli po drugiej stronie miasta. - Dyżur pełniło pięciu policjantów. Myślisz, że wszyscy byli w tym samym miejscu? Taak, oczywiście. - Prychnął szyderczo i kącikiem ust wypuścił dym. - Przyłapanie mnie nie zajęło im tak dużo czasu, możesz być pewna. - Skoro jednak utrzymujesz, że mówisz prawdę - powiedziała, nie do końca przekonana - i szeryf przymyka oko na pewne rzeczy, to znaczy, że Robertowi mogłoby ujść na sucho nawet...
341
- Morderstwo - dokończył za nią Dante. Bronwyn poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Zrobiło jej się zimno, dostała gęsiej skórki. - O mój Boże. Mówisz całkiem poważnie, prawda? - Najpoważniej pod słońcem. - A co z moją siostrą? Co będzie, jeśli Robert... jeśli Robert w jakiś sposób ją skrzywdzi? - Nie mogąc opanować drżenia, Bronwyn przycisnęła ręce do piersi. - O Boże, Dante... zaczynam naprawdę się bać. Kiedy objął ją ręką w pasie i przyciągnął do siebie, nie opierała się. Pachniał potem, jakby się nie kąpał, ale nie przeszkadzało jej to.
S R
Co dziwne, chociaż ranek spędził w areszcie, ufała mu. Przywarła do niego. Jego bliskość podnieciła ją: poczuła ucisk w dole brzucha jak wtedy, kiedy nago w nocy kąpała się w jeziorze. Zgasił papierosa, czerwone iskierki zaskwierczały w popielniczce, i nagle zaczął ją całować, namiętnie wsuwając jej język do ust. Tak mocno, że poczuła jego zęby. Dante nigdy nie całował jej tak... niecierpliwie, jakby wszystko, co zdarzyło się do tej pory, było jedynie rozgrzewką. Nim się zorientowała, leżała na plecach, a Dante na niej. Pozostali w tej pozycji kilka minut, całując się, aż skóra wokół ust zaczęła ją szczypać, podrażniona przez jego zarost. Bronwyn czuła pulsowanie między nogami, jakby wcisnęła się tam ciepła dłoń. Przerwij to - powiedziała sobie. - Gdyby tata się dowiedział... no cóż... powiedzmy, że kilka wybitych szyb byłoby najmniejszym z jego zmartwień. Dante z powrotem wylądowałby za kratkami, tym razem
342
bez możliwości wyjścia za kaucją. Jeśli nie za akt wandalizmu, to za stosunek z nieletnią. Jakimś cudem nie mogła jednak przerwać. Nie chciała. Dopiero gdy Dante podciągnął jej podkoszulek i odsłonił piersi, poruszyła się niespokojnie. - Co z twoimi kolegami? - spytała bez tchu, siadając i opuszczając w dół bluzkę. - A co ma być? - Dante obrócił się i położył głowę na jej kolanach. - W każdej chwili może tu wejść któryś z nich. - Żaden problem. Możemy przenieść się do mojej sypialni.
S R
- Wtedy już nic nie powstrzyma nas przed... - Pieprzeniem się? - spytał z nikczemnym uśmiechem. - Tak to nazywasz? Pieprzenie się?
Poczuła złość, wyrzuty sumienia, a jednocześnie radosne podniecenie.
- Mówisz, jakby było w tym coś złego.
Szare oczy Dantego spoglądały na nią od dołu. Poczuła się tak, jakby stała na skraju przepaści i miała zawroty głowy. - Spójrz prawdzie w oczy, Bron. Nie należysz do dziewcząt, które myślą tylko o pójściu na bal maturalny albo prezencie od chłopaka. Jesteś inna. Tylko jeszcze tego nie wiesz. Każdy chłopak, który będzie mógł się z tobą popieprzyć... Boże, mam nadzieję, że szczęście uśmiechnie się właśnie do mnie... dostanie coś więcej. I ty też, uwierz mi, ty też. Przyjrzała mu się spod przymrużonych powiek.
343
- Skąd mam wiedzieć, że nie wymyślasz tego, żeby po prostu wciągnąć mnie do łóżka? - Wyluzuj się, a wtedy wszystko ci pokażę. Dante musnął jej brodawkę brudnym od oleju palcem. Bronwyn zadrżała z rozkoszy. Spojrzała na niego z góry. Na jego pełnych ustach błąkał się wymowny uśmieszek, a ciemne włosy leżały rozrzucone na jej kolanach. Nim zdążyła się zastanowić, z jej ust wyrwały się słowa: - W porządku. Zróbmy to. Sądzę, że ta chwila jest równie dobra jak każda inna. Dante spokojnie się uśmiechnął, miękko wstał i pociągnął ją za
S R
sobą. Gdy prowadził ją korytarzem, Bronwyn przypomniała sobie noce, kiedy leżała w łóżku, nie mogąc zasnąć. Próbowała oprzeć się chęci, by sięgnąć pod kołdrę i uwolnić się od zgromadzonego między nogami napięcia, myśląc, że musi być chora, skoro robi to tak często. Potem poddawała się, bo dochodziła do wniosku, że przecież w końcu i tak nikt nie będzie o tym wiedział. Nawet Maxie. Teraz czuła się tak samo. Jakby nie miała wyboru, jakby naprawdę musiała to zrobić... bo inaczej nie przeżyje reszty dnia. Po wejściu do sypialni Dantego Bronwyn była mile zaskoczona, widząc, że jest tu schludniej niż w pozostałych pomieszczeniach. Proste łóżko i komoda z pewnością zostały kupione w częściach i samodzielnie złożone. Na ścianie wisiało zdjęcie kierowcy rajdowego z autografem, na półce ze sprzętem stereofonicznym stał rządek płyt kompaktowych. Dante wsunął jedną z nich do odtwarzacza. Pokój wypełnił słodki, tęskny głos Sarah McLachlin.
344
- Czy to będzie bolało? - spytała, z niepokojem opadając na łóżko. - Trochę. Ale nie martw się, wiem, co robić. Dante usiadł obok niej i delikatnie pchnął ją na plecy. Niespodziewanie musnął czubkiem języka skroń dziewczyny, tuż przy kąciku oka. Zadrżała. Czuła się tak, jakby żar jej ciała usadowił się między nogami, a dla reszty zabrakło ciepła. Przez chwilę się całowali. Potem Dante niespiesznie ją rozebrał. Dopiero gdy była kompletnie naga, zrzucił z siebie ubranie. Bronwyn leżała na plecach, mocno ściskając kolana i drżąc. - Nie bój się - mruknął.
S R
Rozchylił jej nogi, ale tylko tyle, by móc wsunąć między nie rękę. Potem ostrożnie, och, jak ostrożnie, wsunął w nią dwa palce i zaczął nimi poruszać. Poczuła ostre ukłucie, a potem ciepłą wilgoć. Spojrzała w dół. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła, że jej uda zabrudzone są krwią. - Och! - sapnęła.
Zawsze jej się wydawało, że utrata dziewictwa stanowi wielkie wydarzenie. Wyobrażała sobie, że będzie jak w kinie, mnóstwo jęku i miotania się po łóżku, po czym nastąpi bolesny i krwawy punkt kulminacyjny. Tymczasem to... bardziej przypominało wyjęcie kiwającego się zęba. - A teraz pora na przyjemność - szepnął Dante. Jeszcze przez chwilę całował ją i pieścił, póki niemiłe pulsowanie między nogami nie rozpłynęło się w zalewających falach rozkoszy. Dante na pewno robił to z innymi dziewczynami -
345
pomyślała - wieloma dziewczynami. Tym razem nie poczuła zakłopotania, jak poprzednio. Raczej uspokoiła się, mając świadomość, że jej chłopak wie, co robi. Na pewno nie będzie więc żenujących błędów ani niezdecydowania. Obejdzie się również bez wyjaśniania, dlaczego jej ciało - dzięki nocom spędzonym na ćwiczeniu na sobie samej - dokładnie wie, czego pragnie. Prawdę mówiąc, była zdumiona swoją śmiałością. Dotykała go tak samo odważnie jak siebie w samotności. Wcześniej widziała go nagiego tylko od pasa w górę i nawet to ją podniecało - podobały jej się mocne, twarde mięśnie ramion i klatki piersiowej; brązowy, płaski brzuch - ale teraz wiedziała już, co znajduje się na końcu ciemnej
S R
kępki włosków znikających pod paskiem dżinsów. Nareszcie zobaczyła, jak wygląda penis w pełnym wzwodzie. Był zdumiewający. Długi, gruby i naznaczony żyłkami, które pulsowały pod koniuszkami jej palców. Muskała go, póki Dante się nie odsunął. - Nie rób tego - jęknął. - Bo skończę.
- Nie powstrzymuj się - powiedziała, nagle zainteresowana i tym. - Nie mam nic przeciwko temu. - Nie, ty pierwsza. Pogrzebał w szufladzie szafki nocnej w poszukiwaniu prezerwatywy, potem pozwolił Bronwyn patrzeć, jak rozrywa opakowanie i sprawnie zakłada zabezpieczenie. Gdy łagodnie pchnął ją na plecy, tym razem bardziej rozsuwając jej nogi, była gotowa. Czuła, że lada chwila będzie miała orgazm. Gdy się w nią wsunął, poczuła lekki ból. Potem zalały ją fale rozkoszy, przesłaniając wszystko inne. Dante poruszał się powoli, starając się nie wyrządzić
346
jej krzywdy. Na jego twarzy widać było troskę. Gdyby w tym momencie zdołała coś z siebie wydusić, powiedziałaby mu, jak się czuje. Niewiarygodnie. Miliony razy lepiej niż wtedy, gdy sama się pieściła. Jeśli nie przestanie się ruszać, będzie miała orgazm... Potem naprawdę go miała. Poczuła się jak w lunaparku, kiedy wagonik kolejki górskiej zjeżdża z ostatniego, stromego zbocza, a twarz owiewa ciepły wiatr. Bronwyn sapnęła, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. - O Boże, o... Dante. Przywarła do niego. A więc tak to wygląda - pomyślała z niezwykłą wyrazistością. Gdyby wiedziała, gdyby tylko o tym wiedziała...
S R
Chwilę później Dante również skończył, wydając przy okazji dziki okrzyk. Bronwyn patrzyła na jego twarz, zachwycona, że posiada nad nim taką władzę. To ona sprawiła, że drżał, sapał i krzyczał z pożądania. Z uśmiechem pomyślała, że tak właśnie musiała się czuć Kleopatra.
- To było miłe - wyznała po wszystkim.
- Tylko miłe? - Dante obrócił się na bok i spojrzał na nią z zaciekawieniem. - Jeśli powiem coś więcej, spuchnie ci głowa. I to wcale nie ta. Rzuciła wymowne spojrzenie na zwisającą z penisa prezerwatywę. Co do jednego miałeś rację: to na pewno lepsze niż bal maturalny. Dante uśmiechnął się i przesunął wzrokiem po jej nagim ciele, leżącym leniwie na pomiętej narzucie.
347
- Dałbym ci bukiecik, jaki panie przypinają do sukienki, ale nie wiedziałbym, gdzie go przymocować. Odwróciła się, uniosła na łokciach i oparła brodę na dłoniach. - Czy to, co robiliśmy, nazwałbyś pieprzeniem, czy kochaniem? - I jednym, i drugim. - Czyżbyśmy mieli do czynienia z rozdziałem o dwóch tytułach? - Raczej z książką, którą trzeba przeczytać, by dowiedzieć się, jak się kończy. A jak się skończy? - pomyślała. Wróciwszy myślami do Noelle, poczuła wyrzuty sumienia. Leży naga w łóżku swojego chłopaka, tymczasem jej siostrze grozi
S R
śmiertelne niebezpieczeństwo. Musi coś zrobić, ostrzec Noelle. Tylko jak? Jeśli powtórzy to, czego dowiedziała się od Dantego, będzie musiała również wyjaśnić, skąd to wie, narażając tym samym swojego chłopaka na ogromne niebezpieczeństwo. Nie wspominając już o tym, że o wszystkim dowiedziałby się tata, a wówczas byłaby uziemiona do końca życia.
- Muszę już iść -oznajmiła nagle. - Dlaczego? - Żeby zobaczyć się z siostrą. - Teraz? - To ważne.
Wyskoczyła z łóżka i podniosła dżinsy z podłogi. Dante chyba chętnie wybiłby jej to z głowy. Jego penis - aż trudno uwierzyć! - ponownie zaczynał budzić się do życia, co było
348
wymownym znakiem. Potem wzruszył ramionami, usiadł i sięgnął po kluczyki na nocnej szafce. - Podrzucę cię - zaproponował. Zaczynały popadać w rutynę. Noelle po przyjeździe zastawała Emmę spokojnie czekającą w recepcji. Mała niezmiennie przyciskała do piersi pluszowego pieska, Bowwiego, a na dzielnie wyprostowanych plecach miała różowy plecaczek Barbie. Na widok matki maleńka buźka rozjaśniała się jak w bożonarodzeniowy poranek. Emma podbiegała do drzwi i rzucała się jej na szyję. Potem w jadalni, gdy znalazły się same, przynajmniej pięć do dziesięciu minut przeznaczały na przytulanie się. Dziewczyneczka wskakiwała
S R
Noelle na kolana i przywierała do matki jak niemowlę, od czasu do czasu odwracające się, by possać kciuk. Upierała się, by czytała jej najbardziej dziecinne z przyniesionych książeczek. Ostatni przebój to Green Eggs and Ham Dr. Seussa.
- Nie lubię zielonych jajek i szynki - powtarzała jak papuga. Nie lubię ich. Nie lubię!
Gdy czuła się już całkiem bezpieczna, schodziła z kolan matki. Wówczas siadały na dywanie albo kładły się na nim na brzuchach i bawiły. Przeważnie bohaterkami ich zabaw były lalki z plecaka Emmy (Barbie niezmiennie grała główną rolę, a im krzykliwiej była ubrana, tym lepiej). Gdy znudziły im się lalki, miały do dyspozycji torbę książek i zabawek dostarczoną przez Trish. Niemałą rolę odgrywał także rytuał związany z lodami. Pod koniec wizyty Noelle wyjmowała listę smaków z lodziarni „Scoops", a Emma przez kilka minut
349
udawała, że się zastanawia, co wybrać, chociaż zawsze kończyło się na lodach miętowych. Po ich zjedzeniu zaczynały się łzy i szlochy. Tej części Noelle najbardziej się bała, bardziej niż łez ronionych w drodze do domu. Bardziej niż czekających ją bezsennych nocy. Dziś z jakiegoś powodu było gorzej niż zwykle. Emma, która jeszcze kilka minut temu wesoło porządkowała pudełeczko pełne zwierzątek, szlochała coraz głośniej. - Ch...chcę iść z tobą - zawodziła. - Nie ch...chcę cz...czekać tu na t...tatę. - Och, kochanie, bardzo chciałabym zabrać cię ze sobą zapewniła Noelle, sama bliska łez.
S R
Trzymała Emmę na kolanach i wdychała jej zapach charakterystyczny zapach dziecka, które tylko ona rozpoznałaby z zawiązanymi oczami.
- Niestety, sędzia na razie mi nie pozwala. Podczas poprzedniej wizyty wyjaśniła Emmie sytuację w sposób przystępny dla pięciolatki. Powiedziała, że pewni ludzie, łącznie z tatusiem, uważają, że dom babci nie jest najlepszym miejscem dla Emmy. Mamusia musi im udowodnić, że jest tam całkiem dobrze. Jednak żadne rozsądne tłumaczenia nie mogły zmienić faktu, że Emma za nią tęskniła. - Nienawidzę tatusia! Jest z...z...złośliwy! - szlochała. - Dlaczego tak sądzisz? - spytała Noelle przerażona. - N...nie pozwala mi do ciebie z...zadzwonić! Mówiłam mu już, że mogę sama to zrobić. Znam nawet numer. Ale on się w...wściekł i na mnie nakrzyczał.
350
Emma uniosła twarzyczkę opuchniętą i czerwoną od płaczu. Noelle musiała się powstrzymywać, by nie porwać małej i nie wynieść na zewnątrz, niech diabli wezmą sędziego i siedzącą na straży kobietę o świńskich, małych oczkach. - A co z babcią Gertie? Jest dla ciebie miła, prawda? - spytała, z ogromnym trudem zdobywając się na naturalny ton. - Czasami chodzi ze mną na plac zabaw. Szlochy dziewczynki zaczynały cichnąć. - Czy zabiera cię też gdzie indziej? Noelle przypomniała sobie biały samochód teściowej, jadący krętą drogą do Cranberry Mail.
S R
Emma przytaknęła i zaczęła wymachiwać nogą do przodu i do tyłu.
- Tylko nie lubię, gdy chodzimy na sment...tarz. Noelle zesztywniała.
- Zabiera cię na cmentarz?
Ciemna główka córeczki podskoczyła w górę i w dół, warkoczyki zatańczyły.
- Tam, gdzie poszedł wujek Buck. Babcia mówi, że w tym miejscu przebywają ludzie zmarli, nim dostaną się do nieba. Noelle poczuła chłód. Przypomniała sobie zwiędłe róże na grobie Corinne. Tylko jedna osoba mogła je tam zostawić: Gertrude. Tylko dlaczego? Corinne nie mogła być dla niej nikim więcej niż dziewczyną z dalekiej przeszłości. Przecież nawet Robert twierdził, że ledwo ją pamiętał.
351
Kilka dni temu w drodze powrotnej z cmentarza matka rzuciła nieco światła na sprawę. Podobno sekcja wykazała, że Corinne była w ciąży. Tak, to mogło dużo wyjaśniać. Gertrude, z ogromnym sentymentem podchodząca do swojego potomstwa, zapewne opłakiwała wnuczę, które nie zdążyło przyjść na świat. Tylko dlaczego przynosiła białe róże, takie same, jakie kładła na grobie Bucka? - Czy babcia zanosi tam kwiaty? - spytała. - Uhm. - Róże? - Uhm.
S R
Emma leżała spokojnie z głową wspartą na ramieniu Noelle. Napad złości minął, jeszcze tylko trochę brakowało jej tchu. - Tatuś mówi, że mogę mieć żółwia.
Noelle uśmiechnęła się na myśl o tym, że nastroje pięcioletniego dziecka przypominają letnią burzę - która mija, nim zdąży na dobre się zacząć. - Żółwia? To miłe.
Noga Emmy zatrzymała się. - Mamusiu, kto to jest al...ko...lik? Noelle zesztywniała. Widocznie mąż, może również jego rodzice, rozmawiali na jej temat przy Emmie. - Alkoholik? - odparła z takim spokojem, na jaki było ją stać. To osoba chora, Em. Cierpi na coś, co w pewnym sensie przypomina alergię. Szkodzi jej alkohol. - Wzięła głęboki wdech. - Mamusia jest alkoholiczką. Dlatego tatuś pije do kolacji wino, a ja nie.
352
- Dziadziuś mówi, że jesteś zbyt chora, by się mną zajmować. Spojrzała na Noelle zaokrąglonymi oczami. - Czy to prawda, mamusiu? Noelle oparła policzek na główce Emmy, a potem, tylko lekko się zacinając, mruknęła: - Nie, kochanie. Nic na świecie nigdy nie zdoła mnie powstrzymać przed zajmowaniem się tobą. To nie potrwa długo. Potem już zawsze będziemy razem. Przysięgam Bogu. Nakryła dłonią maleńką rączkę Emmy i przeżegnała się. Przypomniała sobie, jak często to robiła podczas niemających końca niedzielnych mszy, które spędzała wciśnięta w ławkę obok babci.
S R
Wtedy nie wyobrażała sobie, że pewnego dnia będzie mieć malutką córeczkę. Tak samo jak nie mogła sobie wyobrazić Boga. Teraz pomyślała: Wiem, że Bóg istnieje, bo inaczej nie udałoby mi się tego znieść. Już dawno bym się załamała.
Przy drzwiach zdobyła się na uśmiech i pomachała na pożegnanie. Emma, trzymając za rękę pracownicę opieki społecznej, odpowiedziała tym samym. Mała dziewczynka z lśniącymi brązowymi warkoczykami wyglądała jak najmniejszy żołnierz świata w ogniu walki, której nie potrafi zrozumieć. Noelle pochyliła głowę i zbiegła ze schodów budynku sądowego, dlatego w pierwszej chwili nie zauważyła siostry. Spojrzała w górę dopiero wtedy, gdy usłyszała swoje imię. Bronwyn miała na sobie obszerne dżinsy i podkoszulek. Stała na chodniku w jasnych promieniach słońca, spoglądała w górę i osłaniała dłonią oczy.
353
- Cieszę się, że cię złapałam. Bałam się, że już wyszłaś. Podbiegła jak gazela o złocistych kończynach. - O co chodzi? - spytała Noelle beztrosko. - Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Spieszy ci się? - Do czego? Do sprzątania domu i czyszczenia zębów? Cicho się roześmiała. Wcale nie miała ochoty na pogawędkę z siostrą. Zresztą, co dobrego wyniknie z pogrążania się w smutku? Poprzedniego dnia, podczas spotkania w klubie AA, przypomniało jej się coś ważnego: że czasami najłatwiej pomóc sobie samemu, pomagając innym. - Możemy chwilę posiedzieć w parku - zaproponowała.
S R
- Hmm... jak by to powiedzieć... wolałabym jakieś bardziej ustronne miejsce.
Bronwyn ukradkiem obejrzała się przez ramię, jakby sprawdzała, czy nie idą za nią faceci w długich płaszczach. Noelle starała się zachować powagę. Jak dobry kawał krążyło w rodzinie powiedzenie, że Bronwyn potrafi zamienić w prawdziwy dramat zwykłe otwieranie listu. Może w dzieciństwie przeczytała zbyt dużo książek Nancy Drew. Noelle przed laty przekazała siostrze swoją już nieco staroświecką kolekcję niezwykłych historii tejże autorki. Wtedy nie widziała w tym nic złego, teraz jednak zastanawiała się, czy sama w jakimś stopniu nie przyczyniła się do melodramatycznych skłonności Bronwyn. - Nikt nie będzie nam przeszkadzał - zapewniła, biorąc dziewczynę pod ramię.
354
Bronwyn ponownie obejrzała się za siebie, potem poddała się, choć niechętnie. - Taaak... sądzę, że wszystko będzie dobrze. Przeszły na drugą stronę ulicy. Temperatura wciąż wahała się w okolicach trzydziestu stopni, park był więc prawie pusty - tylko kilku weteranów siedziało na ławkach lub przechadzało się w cieniu. Później, gdy się nieco ochłodzi, pojawią się matki z dziećmi i zakochani, którzy chętnie kładą się w trawie i szepczą między jednym a drugim kradzionym pocałunkiem. Noelle pomyślała o Hanku. Gdy tego ranka przyprowadziła babcię na kolejną wizytę, była pewna, że wszyscy w poczekalni
S R
przejrzeli nowo przybyłą młodą kobietę na wskroś. Zresztą jak mogła zachowywać się normalnie, skoro myślała tylko o jednym: żeby ją pocałował?
Z wdzięcznością usiadła na pustej ławce przy fontannie, pod ogromną lipą. Upał wyssał z niej resztki energii; chociaż miała na sobie letnią sukienkę i sandałki, pociła się. Zerknęła na fontannę i wykonaną z brązu figurkę nimfy. Sympatyczna mgiełka opadała na kamienie u jej stóp. Pomyślała, jak miło byłoby zsunąć sandały i pobrodzić boso w chłodnej wodzie. Siostry przez minutę lub dwie siedziały w milczeniu, każda zatopiona we własnych, wcale nie tak bardzo odmiennych myślach. Noelle pierwsza przerwała ciszę. - Szkoda, że nie było cię dziś w lodziarni. - Tego dnia siostra miała wolne. - Musiałam prosić o dodatkową porcję czekolady na lody Emmy.
355
Bronwyn uśmiechnęła się. - Niech zgadnę... znów zamówiła miętowe, prawda? Noelle odpowiedziała uśmiechem. W taki oto sposób powstawał następny żart, związany z faktem, że Emma zawsze zamawiała to samo. Noelle sięgnęła do torebki i wyjęła złożoną kartkę papieru z rysunkiem córeczki. Rozprostowała go na kolanach. - To ja. Wskazała patykowatą postać z głową otoczoną czarnymi zawijasami. Obok stały jeszcze dwie osoby. - A to babcia... i moja matka. Powiedziałam Emmie, że babcia Mary mieszka z nami.
S R
Bronwyn przekrzywiła głowę, żeby lepiej się przyjrzeć. Jedną ręką odgarnęła długie włosy.
- Trochę przypominasz Pamelę Anderson Lee. Skąd wzięły ci się takie cycki?
- Na pewno nie są moje. - Noelle była zaskoczona, że stać ją na śmiech. - Emma ostatnio bez przerwy bawi się Barbie. Pewnie pożyczyła je od niej, a więc należy to uznać za największą pochwałę. Z westchnieniem złożyła rysunek i wsunęła go do torebki. - O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - Zaraz wszystkiego się dowiesz. - Nastolatka zaczęła nerwowo bawić się włosami, okręcając je wokół palca. - Tylko wcześniej musisz mi obiecać, że nic nie powiesz tacie. - Nie mogę niczego obiecywać, póki nie wiem, o co chodzi. - Boże, jesteś taka zasadnicza.
356
Bronwyn przewróciła oczami. Wiedziała, że nie ma sensu się kłócić. Znacznie starsza Noelle zawsze była bardziej matką niż siostrą. - W porządku, jest pewien chłopak. Ma na imię Dante. Noelle spojrzała na nią zaskoczona. - Ten sam Dante, który powybijał szyby w budynku należącym do taty? Dziewczyna zmarszczyła czoło. - A co z domniemaniem niewinności? - Oho! Już czuję kłopoty. Od tego samego chłopca tata kazał ci się trzymać z daleka, prawda? - Noelle pokręciła głową z
S R
niedowierzaniem. - Boże, Bron! Tylko ty mogłaś się zdecydować na takie ryzyko. Czy tata wie?
- No właśnie. Nie ma o tym pojęcia. I wolałabym, żeby tak zostało. Nie powiesz mu, prawda?
Noelle bacznie przyjrzała się zaniepokojonej twarzy siostry. Ojciec byłby wściekły, ale przede wszystkim zmartwiony. Noelle też się tym trochę martwiła. Dlaczego, Bronwyn, do diabła, związała się z wytatuowanym łazęgą? Może się okazać, że reakcja ojca to najmniejszy powód do zmartwienia. A jeśli Dante w jakiś sposób skrzywdzi Bron albo zmarnuje jej życie? Potem Noelle przypomniała sobie, że sama wyszła za mąż za powszechnie szanowanego człowieka. Starszego od siebie mężczyznę, który odniósł sukces, miał spore konto, a do pracy dojeżdżał lśniącym, nowiutkim, czarnym mercedesem. A na temat Dantego naprawdę
357
wiedziała tylko tyle, ile powiedział jej ojciec. Czy w związku z tym miała prawo go osądzać? - Nie powiem... przynajmniej na razie - zapewniła. - Obiecaj tylko, że będziesz ostrożna. Ten facet może sprawić mnóstwo kłopotów. - To nie jego powinnaś się obawiać. - Bronwyn rozejrzała się ukradkiem wokół siebie, po czym utkwiła w Noelle ciemnobrązowe oczy. - Co wiesz, El, o interesach Roberta? - Oprócz tego, czym się zajmowałam, pracując w jego biurze? Prawdę mówiąc, wszystko było tak dawno, że niewiele pamiętam. - Co byś zrobiła, gdybym ci powiedziała, że powybijane szyby w
S R
budynku redakcji to sprawka Roberta?
Bronwyn szeptała, chociaż w zasięgu głosu nie było nikogo. - W gruncie rzeczy nie byłabym zbytnio zaszokowana. Noelle już wcześniej do tego doszła: po prostu istniała zbyt duża zbieżność w czasie.
- No cóż, załóżmy, że to nie koniec jego przewinień. Starsza siostra zaczynała się trochę niecierpliwić. - Do czego zmierzasz? Bronwyn spojrzała na ich cienie na zniszczonych kamieniach. Ciemne, połączone kształty przypominały postacie, które Noelle wycinała, gdy Bron była malutka. - Jak by to powiedzieć... - zaczęła niepewnie - ...Dante w pewnym sensie pracuje dla Roberta. - Gwałtownie uniosła głowę. Nie tak, jak myślisz. Wykonuje drobne zlecenia, doręcza przesyłki,
358
tego typu rzeczy. Stąd wie o pewnych sprawach, o których człowiek słyszy, jeśli kręci się w określonym środowisku. - Jakie to sprawy? - Nic konkretnego. Wiem tylko, że Dante panicznie boi się Roberta. - Bronwyn tak mocno obwinęła włosy wokół palca, że koniuszek zaczął puchnąć i czerwienieć. - Jeśli on się boi, ty też powinnaś. Może grozić ci śmiertelne niebezpieczeństwo. Noelle bardzo chciała poważnie potraktować słowa siostry. Bóg świadkiem, że miała powody, by wierzyć we wszystko, co najgorsze. Ale coś takiego... no cóż... przekraczało wszelkie granice. Bez wątpienia Robert był potworem. Dorzucił jej coś do pepsi. Ukradł
S R
dziecko. Ale morderstwo? Nie, nie posunąłby się tak daleko. - Bron, nie sądzisz, że trochę cię poniosła fantazja? - spytała Noelle łagodnie.
Przypomniała sobie, jak pewnego razu, mając niewiele ponad dwadzieścia lat, wzięła dziewięcio- czy dziesięcioletnią Bronwyn pod namiot. Dziewczynka była w tym wieku, kiedy każdy chętnie opowiada przerażające historie o jednorękich skazańcach, którzy uciekli z więzienia, i grasujących na wolności wielokrotnych mordercach. Bronwyn posunęła się o krok dalej, wymyśliła zawiłą opowieść o strażniku leśnym - facecie o przerażającej powierzchowności - który okazał się wampirem, snującym się nocami po lesie. Gdy przyszła pora na spanie, mała była tak przerażona, że nie mogła zasnąć.
359
- El, ja wcale nie żartuję. - W głosie Bronwyn słychać było cichą desperację. - Wiem, że twoim zdaniem czasem przesadzam. Zgoda, ale nie tym razem. - W porządku, powiedzmy, że masz rację. Co mam robić? - Nie zostawać z Robertem sam na sam i w ogóle bardzo uważać. Noelle parsknęła śmiechem. - Równie dobrze mogłabym zostać porwana przez terrorystów. - W takim razie nie wychodź nigdzie sama. Koniec, kropka. - Obiecuję, słowo honoru. - Wyciągnęła dwa palce. - Żadnych ciemnych zaułków ani randek w ciemno. Może powinnam sprawić
S R
sobie dobermana, żeby mnie pilnował. Jak sądzisz? - Kiedy Bronwyn nie wybuchnęła śmiechem, Noelle objęła ją ramieniem. - Posłuchaj, Bron, doceniam fakt, że się o mnie martwisz. Naprawdę będę ostrożna.
Przypomniała sobie narodziny Bronwyn. Noelle miała wówczas czternaście lat i w głębi duszy nienawidziła drugiej żony ojca. Gdy jednak zobaczyła maleńką siostrzyczkę owiniętą w kosmaty, żółty kocyk, wszystko się zmieniło. Z miejsca wybaczyła Vicky. Tata postąpił mądrze, żeniąc się z nią - uznała wówczas - bo jakże inaczej mógłby dać mi taki cudowny prezent? - Zmieńmy temat, dobrze? - zaproponowała Noelle. - Czy twój związek z Dantem to coś poważnego? Bronwyn nonszalancko wzruszyła ramionami. Może nieco zbyt nonszalancko. - Po prostu się spotykamy, i tyle. Nic wielkiego.
360
- Sypiasz z nim? Dziewczyna zerknęła niespokojnie na siostrę i zarumieniła się. - Czemu o to pytasz? - Bo widzę twój wyraz twarzy. - O Boże... czy to aż tak bardzo rzuca się w oczy? - Tylko komuś, kto zna cię tak dobrze jak ja. - Noelle z uczuciem ścisnęła ramię siostry. - Mam nadzieję, że stosujecie środki antykoncepcyjne. - Prawdę mówiąc, zrobiliśmy to tylko raz - wyznała. - Wystarczy, uwierz mi. Coś wiem na ten temat. Sama przyszłam na świat w podobnych okolicznościach.
S R
Nagle uświadomiła sobie, że jej rodzice mieli wówczas zaledwie o rok więcej niż Bronwyn. Wiedziała, że byli młodzi, po prostu nie zdawała sobie sprawy, że wpadli aż tak wcześnie. Nagle poczuła podziw dla matki, uświadamiając sobie, przez co musiała przejść jako dziewczyna.
- Nie martw się, jesteśmy ostrożni - zapewniła Bronwyn. Noelle pomyślała o Hanku, o tym, jak bardzo muszą uważać. Była zaproszona na kolację u niego w domu. Czemu nie? W końcu są przyjaciółmi, prawda? Jeśli ograniczą się do pocałunku, to przecież nic złego. Niemniej dręczyły ją pewne obawy. - Było tak dobrze, jak się spodziewałaś? - spytała. Bronwyn pochyliła głowę, a rumieńce na jej policzkach wyraźnie pociemniały. - Powiedzmy, że pewnych rzeczy nie można się nauczyć z książek. - Pierwszym moim facetem był Robert - wyznała Noelle.
361
- Ledwo to przeżyłaś, co? - Nie, wcale nie. Wszystko poszło... - Dawno temu odcięła się od tych wspomnień, dlatego teraz z trudem wszystko sobie przypomniała - ...dość sprawnie. Przynajmniej tak zapamiętałam. Jakbyśmy wykonywali swego rodzaju magiczną sztuczkę. - Czy potem było lepiej? - Chyba tak... tak sądzę. Problem polegał na tym, że coraz mniej go kochałam i stopniowo seks przestawał mnie interesować. Jak więc widzisz, za pomocą tej sztuczki najbardziej oszukiwałam siebie. - Nie wiem, czy kocham Dantego - wyznała Bronwyn. Oczywiście, szaleję za nim, ale to nie to samo, prawda? - Nie całkiem.
S R
Noelle uśmiechnęła się do siebie, ponownie pomyślawszy o Hanku.
Czyżby się w nim zakochała? Może, ale biorąc pod uwagę obecny stan ducha, nie była pewna, czyjej serce potrafi odróżnić miłość od zwyczajnej wdzięczności za życzliwość. Niecierpliwie czekała więc na nadejście wieczoru.
Nie powinna myśleć o tym, w jaki sposób całował ją Hank ani do czego może to doprowadzić. Nie chciała również zastanawiać się nad swoją kłopotliwą sytuacją prawną. Była winna sobie i Hankowi spokojny wieczór. Tak niewiele. - Okazuje się, że jestem niezłym kucharzem - zapewnił Hank takim tonem, jakby sam się temu dziwił. - Mam nadzieję, że lubisz makaron?
362
Stali obok siebie w jego maleńkiej, ale zaskakująco dobrze wyposażonej kawalerskiej kuchni - Noelle przy ladzie, krojąc ogórki na sałatkę, a Hank przy piecu, pilnując kipiącego garnka z taką ilością spaghetti, że wystarczyłoby na wykarmienie małej armii. Odwróciła się do niego z uśmiechem. - Bardzo. - To dobrze, bo tylko to umiem robić. - Tylko jedną potrawę? - Nie. Makaron z sosem marinara. Makaron z pesto. Makaron z grzybami i czosnkiem. Makaron z ... - Rozumiem.
S R
Noelle się roześmiała. Ten dźwięk był czymś cudownym... jak woda kapiąca na powysychaną i popękaną ziemię. Hank przyjrzał się Noelle z pełnym czułości rozbawieniem. Twarz miał zaczerwienioną pod wpływem unoszącej się z garnka pary, a jasnobrązowe włosy poskręcały mu się na skroniach. Na spodnie koloru khaki i niebieską koszulę włożył fartuch, dzięki czemu wyglądał jak szef kuchni z programu telewizyjnego. Noelle była wzruszona, że gospodarz aż tak bardzo chciał się jej spodobać. - Wszyscy lubią włoską kuchnię - ciągnął - więc niczego się nie ryzykuje, gotując takie danie dla gości, a przecież coś trzeba jeść. - Zawsze można wybrać się do „Murphy's Diner" przypomniała. - Och, przerabiałem to, możesz mi uwierzyć. - Wyłowił z garnka spaghetti i skosztował. - Jeszcze nie. Będzie za minutę lub dwie. Odwrócił się i zrobił żałosną minę. - Samotny facet, który co wieczór
363
je kolację w knajpie. Równie dobrze mógłbym zamieścić anons w gazecie. Noelle zorientowała się, o co mu chodzi. - Pozwól, że zgadnę. Wszystkie niezamężne panie w Burns Lake, od dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu lat, nagle koniecznie chciały ci gotować. Hank przewrócił oczami. - W pierwszym roku stawiały mi zapiekanki przy drzwiach. Brakowało miejsca w lodówce. Po jakimś czasie to stało się makabryczne, jakby ktoś umarł. - Może po prostu starały się być dobrymi sąsiadkami - zadrwiła.
S R
- W końcu wpadłem w kompleksy. Zastanawiałem się, czy coś mi nie dolega. No wiesz, czy podświadomie nie wysyłam sygnałów, że szukam żony.
Hank dźwignął garnek z pieca i wylał jego zawartość do stojącego w zlewie durszlaka, przy okazji chlapiąc na boki. - Biedne kobiety. Mam nadzieję, że obszedłeś się z nimi bardzo delikatnie.
- Nie musiałem. Po prostu przestałem jeść co wieczór na mieście i zacząłem robić zakupy w sklepie spożywczym. W końcu zrozumiały i przestały przynosić mi zapiekanki. Odkręcił kurek i zalał parujący durszlak zimną wodą. - Co za ulga! Noelle zaniosła sałatkę na stół, myśląc: Czyżby próbował mi coś powiedzieć?
364
Z pewnością nic w tym mieszkaniu na parterze białego wiktoriańskiego domku nie sugerowało, że jego lokator jest kawalerem. Skromnie umeblowany pokój, pełniący funkcję salonu i jadalni - z otwartą kuchnią z boku - był przytulny i kuszący. Na wypolerowanych deskach podłogowych leżały piękne perskie dywany. Dębowa szafka zastawiona gazetami i książkami pasowała do stołu, przy którym stała Noelle. Był nawet kominek, a przed nim bujany fotel. Hank na pewno nie szukał żony, niezależnie od tego, czy robił to świadomie, czy nie. Nasuwało się tylko pytanie: Dlaczego to miałoby być dla niej ważne? Na pewno nie liczyła na objęcie tej funkcji.
S R
Dostrzegła swoje odbicie w lustrze nad kredensem: ujrzała kobietę, która znalazła czas, by upiąć włosy i włożyć ładną sukienkę, miała zaróżowione policzki, a w ręku trzymała drewnianą miseczkę z sałatką, przy czym wyglądała na równie skrępowaną jak owe panie podrzucające niechciane zapiekanki.
To tylko kolacja - powiedziała sobie w duchu. - Nic więcej. Przy stole rozmawiali o tym i o owym. Hank opowiedział o trudnościach związanych z przejęciem praktyki po tak szacownym lekarzu jak stary doktor Matthews. Noelle zdradziła, że znów zaczęła pisać. Wszystko zaczęło się od pamiętnika, a ostatnio, żeby zapomnieć o pewnych sprawach, napisała kilka krótkich historyjek. Hank oświadczył, że chętnie przeczytałby jedną z nich, i Noelle obiecała pokazać mu najnowszą, nad którą jeszcze pracuje. Gdy kończyli jeść, Hank odchrząknął i powiedział:
365
- Wolałbym nie poruszać przykrych tematów, ale też chyba niegrzecznie byłoby nie spytać, co nowego w twojej sprawie? - Właściwie nic. Dzięki mężowi znaleźliśmy się w sytuacji patowej. Umówił się na spotkanie z panią psycholog, a potem w ostatniej chwili zmienił datę. Tymczasem moja adwokatka nie może nic zrobić, póki nie dostaniemy raportu. - Starała się, by jej słowa nie brzmiały ponuro. Wystarczy, że już raz wypłakała się na ramieniu Hanka. - A swoją drogą jedzenie było pyszne. Nie żartowałeś, naprawdę dobrze gotujesz. - Dzięki. Cukinię zawdzięczam właścicielce domu. Tym, co rośnie w jej ogrodzie na tyłach domu, można by nakarmić głodnych
S R
na całym świecie. - Hank nalał sobie następny kieliszek wina, nie zapominając o swoim gościu. - Skoro mowa o Lacey, widziałem się z nią kilka dni temu. Wpadła do mnie po recepty.
Noelle przypomniała sobie, że Lacey cierpi na katar sienny. - Nie mówiłeś jej o nas, prawda?
Pytanie wyrwało jej się z ust całkiem niespodziewanie, jak sprężyna ze zbyt nakręconego zegarka. Noelle oblała się pąsem. Na litość boską - pomyślała - co tu jest do mówienia? Hank nie wyglądał jednak na zdziwionego. - Nie, właściwie nie - odparł spokojnie. - To byłoby nieprofesjonalne, nie sądzisz? Starannie złożyła serwetkę i położyła ją obok talerza. - Hank, muszę ci coś powiedzieć. Gdyby... hm, gdybyśmy za bardzo... - Urwała i podniosła dłoń do dziwnie rozpalonej twarzy. - To takie żenujące. Pewnie nie masz nawet pojęcia, o czym mówię.
366
- Chyba wiem - odparł. Jego twarz błyszczała, rozświetlona blaskiem świecy, ale spoglądał spokojnie. - Niepokoi cię, że moglibyśmy za bardzo się zaangażować. Uważasz, że to nie byłoby zbyt mądre, przynajmniej dopóki w świetle prawa jesteś mężatką, bo to nie wyglądałoby najlepiej w oczach sądu. -Sięgnął przez stół i położył dłoń na jej ręce. - Jak mi idzie? Przytaknęła i mocniej ścisnęła jego palce, wchłaniając ich cudowne ciepło, jakby to było przepisane przez niego lekarstwo. - Och, Hank. Chciałabym, żebyśmy spotkali się za pięć lat. - Moim zdaniem zawsze jest dobra pora na spotkanie odpowiedniego człowieka.
S R
Uniósł jej rękę do ust, odwrócił i pocałował wnętrze dłoni. Był to pocałunek czuły i pełen kurtuazji, choć krył w sobie ogromną pasję. Żadne słowa nie zdołałyby bardziej jej uspokoić. Noelle poczuła, że jej obawy powoli ustępują. Wszystko będzie dobrze. Hank poczeka. Po chwili niechętnie wypuścił jej dłoń i wstał, żeby sprzątnąć ze stołu.
- Co powiedziałabyś na deser? Obawiam się, że moje umiejętności kulinarne są zbyt ograniczone, by podjąć się pieczenia, ale po drodze do domu kupiłem w „Scoops" kilo lodów brzoskwiniowych. - Na pewno będą pyszne - powiedziała, zadowolona, że Hank wie, kiedy porzucić drażliwy temat. Gdzieś w głębi duszy marzyła tylko o tym, by pójść z Hankiem do łóżka, teraz, w tej sekundzie... znaleźć się w jego objęciach, poczuć jego nagie ciało, poznać uczucie bliskości, jakiego nie zaznała z
367
Robertem. Chociaż to też było miłe: odpoczynek od nadmiaru emocji, szansa, by złapać oddech i po prostu być sobą. Tymczasem musi mieć oczy szeroko otwarte, uważać nie tylko na czekające ją prawdziwe czy potencjalne niebezpieczeństwa, lecz również szukać czegoś albo kogoś odpowiedniego. Kogoś bardzo podobnego do stojącego przed nią mężczyzny w luźnych spodniach i niebieskiej koszuli.
13 - Dlaczego sądzisz, że aresztowano nieodpowiedniego faceta?
S R
Mary zerknęła na Charliego, który zgarbiony nad kierownicą blazera, pokonywał w strugach deszczu krętą, górską drogę. - Bóg mi świadkiem, że z największą przyjemnością zwaliłbym całą winę na tego punka. - Charlie zmarszczył czoło, usiłując zobaczyć coś przez strugi deszczu spływające po przedniej szybie. Ale niezależnie od tego, co Dante Lo Presti ma na sumieniu - a czuję, że Bronwyn wie na ten temat więcej niż ja - to nie on powybijał mi szyby.
- Skąd masz taką pewność? - Przede wszystkim nie zgadza się rozmiar butów. Lo Presti nosi dziesiątkę, sprawdziłem, a ślady wokół budynku to przynajmniej dwunastka albo trzynastka. - Z tego, co mówiłeś, wynikało, że policja nie znalazła żadnych dowodów. - Nie, ponieważ wcześniej je zadeptali.
368
Charlie włączył radio i ustawił miejscową stację, która przez całą dobę podawała komunikaty o aktualnym stanie dróg. Postanowili odwiedzić starszego brata Corinne, Everetta, mieszkającego w pobliżu Albany. Kiedy się z nim umawiali, pogoda nie stanowiła powodu do zmartwień. Teraz posuwali się powoli i ostrożnie, żeby nie utknąć gdzieś po drodze. Mary przypomniała sobie szyby wstawiane poprzedniego dnia przez Charliego. Mogło być gorzej - pomyślała. - A gdyby tak lało? - Uważasz, że Wade osobiście dopilnował, by żaden ślad nie wskazywał na Roberta? Przypomniawszy sobie przypadkowe spotkanie z Wadem
S R
Jewettem na ulicy, Mary uznała, że to do niego podobne. Charlie posunął się o krok dalej.
- Nie byłbym zaskoczony, gdyby aktu wandalizmu dokonał sam stary Wade. Bóg mi świadkiem, że ma odpowiednio duże stopy. - Co więcej, jest złośliwy.
Mary wyjrzała przez szybę na rozmazaną zieleń - tylko tyle było widać ze znajdującej się poniżej doliny. Kilkanaście kilometrów dzieliło ich od wjazdu na drogę międzystanową. Tam powinno być już lepiej. Zastanawiała się jednak, czy ta wyprawa ma jakiś sens. Nie chodziło tylko o coraz bardziej niepokojącą obecną sytuację, ale również o to, że musiała spędzić sporo czasu sam na sam z Charliem. Nawet ślepiec zauważyłby, że były mąż kocha ją do szaleństwa. Zdawała sobie sprawę, że sama zmierza w tę samą stronę. Istniała
369
tylko jedna drobna różnica: chociaż minęło tyle lat, ona nigdy nie przestała kochać Charliego. - Nawet jeśli tak - ciągnął Charlie - Wade byłby jedynie wynajętym rewolwerowcem. Nie widzę szansy na aresztowanie Roberta. Znów wraca więc pytanie: Co on ukrywa? - Może Everett rzuci na tę sprawę jakieś światło - podsunęła Mary, udając optymizm, którego wcale nie czuła. - Jest starszy. Powinien pamiętać więcej niż Jordy. - Zakładając, że jego wspomnienia mają coś wspólnego z Corinne. Tymczasem może gdzieś jest jakiś trup, o którego istnieniu nawet nie wiemy - spekulował Charlie na głos. Zerknął na nią i
S R
szybko dodał: - Oczywiście, to tylko spekulacje. Bardziej prawdopodobne, że Robert ukrywa jakiś przekręt związany z robieniem pieniędzy: przekupstwo, łapówkę czy coś w tym stylu. Wcale nie byłbym zaskoczony, gdyby się okazało, że ma konto na Kajmanach.
- A więc sądzisz, że to jedynie strata czasu? - Jako dziennikarz muszę powiedzieć „nie" - odparł po chwili wahania. - Uważam, że warto sprawdzić każdy ślad. Natomiast jako twój kochanek bezwstydnie muszę przyznać, że jestem gotów wykorzystać każdy powód, żeby pobyć z tobą. Mary delikatnie uderzyła go w plecy. - Naprawdę nie masz wstydu. - Mam ci to udowodnić? Mogę zjechać na pobocze i zaczekać, aż przejdzie ulewa. Jestem pewien, że uda nam się znaleźć sposób na
370
uprzyjemnienie sobie tego czasu. - Zerknął na nią z iście diabelskim uśmieszkiem na ustach. W głębi duszy Mary nie pragnęła niczego innego. Od nocy w chacie nie myślała o niczym innym. Dlaczego - zastanawiała się własne łóżko nigdy nie jest takie ciepłe jak łóżko kochanka? Poprzedniego wieczoru, kiedy Simon dzwonił z Seattle, Mary złapała się na tym, że nie może doczekać się końca rozmowy. Przez cały czas myślała o Charliem. O jego zwyczaju mówienia prosto w oczy, tak że człowiek dopiero po chwili orientuje się, że usłyszał żart. O tym, jak wspaniale wygląda po wstaniu z łóżka: pomimo upływu lat włosy wciąż sterczą mu na boki, a na nieogolonym policzku widać siwiznę.
S R
Nawet śmiesznie jadł jajka - zaczynając od żółtka. Kiedy próbowała zaścielić łóżko, łagodnie ją odepchnął i powiedział: - Nie, zostaw to.
Na podstawie jego tonu domyśliła się, że nie chciał zbyt szybko likwidować dowodu, że jeszcze przed chwilą się kochali. Ten gest wzruszył ją bardziej niż jakiekolwiek słowa.
- Przejeżdżający obok ludzie mieliby za darmo całkiem niezłe widowisko - powiedziała z udaną pruderią. - Przypominam ci również, że Ev i jego żona czekają na nas z lunchem. Charlie się skrzywił. - W takim razie będziemy musieli... odłożyć to na kiedy indziej. Czterdzieści minut później podjechali pod ładny, jednopiętrowy domek na nowym osiedlu na północ od Albany. Żona Everetta,
371
ciemnowłosa kobieta, zbyt smukła jak na osobę, która właśnie urodziła dziecko, powitała ich w drzwiach z noworodkiem na rękach. - Och, biedactwa, ale zmokliście! - zawołała, gdy tylko zdjęli płaszcze przeciwdeszczowe. - Rozgośćcie się. Powiem Evowi, że już jesteście. Zszedł do piwnicy i dłubie przy budkach dla ptaków. - Budkach dla ptaków? - Mary uniosła głowę znad zdejmowanych, przemoczonych butów. Młoda kobieta roześmiała się, potrząsając głową z dumą i pewnym rozdrażnieniem. - Nora was nie uprzedziła? To jego hobby. Robi karmniki i sprzedaje je w sklepie rzemieślniczym. - Wyciągnęła rękę. -Mam na
S R
imię Cathy. Dziwnie się czuję, gdy muszę się przedstawiać. Ev tak dużo mi o tobie opowiadał, że już cię znam. -Odwróciła się z uśmiechem do Charliego. - A ty pewnie jesteś mężem Mary. Mary poczuła, że się rumieni. Zapomniała o mokrych włosach i ubraniu. Miała zamiar poprawić Cathy, ale Charlie uścisnął jej rękę i powiedział spokojnie:
- Charlie Jeffers. Miło mi cię poznać. A kim jest ta urocza młoda dama? - spytał, pochylając się nad spowitym w róż niemowlęciem. Na ustach Cathy pojawił się czarujący uśmiech świeżo upieczonej mamy. - To Cory. Skrót od Corinne. Mary spojrzała zaskoczona. Była wdzięczna Charliemu, gdy ją objął. Chwilę później znaleźli się w zarzuconym zabawkami salonie i zostali otoczeni przez trójkę starszych dzieci w wieku od dwóch do siedmiu lat. Jej towarzysz natychmiast przyklęknął i pomógł ładnej,
372
ciemnowłosej dziewczyneczce wyplątać wózek z kabla od lampy. Mary była zaskoczona łatwością, z jaką Charlie nawiązał kontakt z dzieckiem. Jak by było, gdyby razem wychowywali Noelle? Czy wówczas życie ich córki potoczyłoby się inaczej? Czy Mary byłaby lepszą matką? Ta myśl wywołała ból. Kilka minut później Cathy przyprowadziła Everetta. Był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną, podobnie jak Jordy, miał jednak ciemnorude włosy ojca i pociągłą, smutnawą twarz. Chociaż naprawdę wcale nie był smutny. Ludzie obcy po chwili zdawali sobie sprawę, że to, co wzięli za surowość, okazało się jedynie skandynawskim stoicyzmem. Przywitał się z nimi ciepło.
S R
- Mary... Charlie... cieszę się, że was widzę. Pokonaliście ogromny szmat drogi, zwłaszcza przy takiej pogodzie. Odwrócił się i wyjrzał za okno. Ulewa powoli zamieniała się w równomierną mżawkę.
- Nim wyjedziecie, Charlie, poproszę cię o pomoc przy wyniesieniu drabiny z sutereny. Przecieka mi dach nad pralnią, muszę go obejrzeć.
- Z przyjemnością pomogę nie tylko w tym - zgłosił się Charlie na ochotnika. - Jeśli masz smołę i szczotkę, we dwóch szybko załatamy dziurę. Ev przytaknął. - Jeśli do tego czasu nieco podeschnie, chętnie skorzystam z twojej propozycji, Charlie. Powędrowali do kuchni. Cathy, co chwila odsuwając na bok zabawki i przekupując dzieciaki razowymi krakersami, przygotowała
373
lunch. Mary trzymała na rękach niemowlę, tymczasem gospodyni ustawiła na stole talerze z zachęcająco wyglądającą zupą, kromki chrupiącego chleba, gigantyczny półmisek z sałatką i naczynie z piklami domowej roboty. Wyraźnie Cathy Lundquist była bardzo podobna do swojej teściowej. Mary ze zdumieniem spoglądała na śpiące niemowlę, które nosiło imię jej najlepszej przyjaciółki. Mała Cory nawet trochę przypominała swoją imienniczkę. Miała takie same jasne włosy i zadarty nosek, taki sam dołek w brodzie. Gdyby Corinne miała córeczkę, mogłaby wyglądać jak to dziecko. Pomyślała o Noelle i o tym, jak bardzo czasami chciała, by były
S R
sobie bliższe. Nagle ujrzała wszystko w całkiem innym świetle. Wciąż jesteśmy w ogniu walki - pomyślała. - Póki żyjemy, wszystko może się zmienić...
Podczas smacznego lunchu rozmawiali o wspaniałej karierze Everetta jako konsultanta do spraw budowlanych i jego dodatkowym zajęciu, jakim było robienie budek. O tym, jak na targach poznał Cathy. I ile radości dostarczyły im dzieci, ze swoimi przebijającymi się ząbkami, napadami złości, karmieniem o drugiej w nocy i w ogóle. Potem malcy zostali ułożeni do snu, a dorośli przeszli do salonu, gdzie Mary i Charlie w końcu zdradzili powód swej wizyty. Wyjaśnili Evowi i Cathy sytuację Noelle, nie kryjąc swoich podejrzeń w stosunku do Roberta. Mary nie wspomniała jedynie, że Corinne mogła zostać zamordowana. Na szczęście Everett chętnie rozmawiał o siostrze, w przeciwieństwie do Jordy'ego. - Chciałbym wam pomóc.
374
Usiadł na sofie i oparł na kolanach zniszczone od pracy dłonie, jednocześnie potrząsając głową. - Niestety, niewiele pamiętam. Byłem wtedy na studiach. Wiem tylko, że pod koniec Corinne i Robert nie żyli ze sobą w zgodzie, a moja siostra była nieszczęśliwa. - Bezwiednie wyjął maleńką skarpetkę, wciśniętą między poduszki, i wygładził ją ogromnymi palcami. - Jednak doskonale pamiętam naszą ostatnią rozmowę. Był sobotni wieczór, a ja właśnie przyjechałem do domu na weekend. Corinne i jej chłopak wybrali się do kina. Musieli bardzo się pokłócić, bo wróciła zdenerwowana. Naprawdę zdenerwowana, jakby... jakby ktoś umarł. Oczywiście, nie wiedziałem wtedy, że moja siostra jest... Urwał i zagryzł wargę.
S R
- W ciąży - dokończyła cicho Cathy, która siedziała w fotelu na biegunach i karmiła niemowlę. - To nic takiego, Ev. Możesz mówić normalnie. Teraz nikogo się już za to nie piętnuje. - Dowiedziałeś się o tym po fakcie?
Charlie dotychczas przyglądał się rodzinnym zdjęciom na regale; teraz odwrócił się w stronę Eva.
- Tak. - Brat Corinne z żalem potrząsnął głową. - Żałuję, że z tym do mnie nie przyszła. Na pewno... no cóż, nie wiem, co bym wtedy zrobił, ale z pewnością nie musiałaby cierpieć w samotności. - Myślisz, że powiedziała Robertowi? - zastanawiała się Mary na głos. - W końcu był ojcem. - Najprawdopodobniej, chociaż nie dałbym za to głowy. -Ev wyglądał na zmartwionego. - Mogę wam tylko powiedzieć, że wprawdzie nie wiem, o co się pokłócili, ale musiała to być poważna
375
awantura. Corinne wyglądała koszmarnie. Miała opuchniętą, czerwoną twarz, jakby ktoś ją pobił. Gdyby rzeczywiście tak było, wierzcie mi, Robert Van Doren gryzłby piach, a nie obmacywał moją siostrę. - Jego twarz pociemniała. - Ale wszystko było skutkiem płaczu. - Czy powiedziała, o co się kłócili? - spytał Charlie, przymrużywszy oczy. Bezceremonialny ton jego wypowiedzi znamionował wytrawnego dziennikarza. Takiego Charliego Mary ostatnio poznała i szanowała. - Nie, tylko... - Everett obniżył głos, jakby nie chciał, żeby dzieci
S R
usłyszały. - Tylko bez przerwy powtarzała: „On mi nigdy tego nie wybaczy". A więc wiedział!
- Robert? - próbowała uściślić Mary.
- Tak wtedy myślałem - powiedział Ev. - Jednak patrząc wstecz, nie wiem, czy bardziej nie bała się taty. To byłaby dla niego gorzka pigułka. Chociaż z czasem na pewno dałby się przekonać. To nie był, zły człowiek... jedynie surowy. Mary przyszło na myśl coś innego. - Czy Corinne spotykała się w tym czasie z kimś innym? spytała. Ev wyglądał na zaskoczonego. - Kimś, o kim Robert nie wiedział? Nie musiał dodawać, że gdyby Robert wpadł na trop ewentualnej zdrady, sprałby konkurenta na kwaśne jabłko.
376
- Właśnie - potwierdziła. Zastanawiał się przez chwilę, potem potrząsnął głową. - Myślę, że wszystko jest możliwe. Jak powiedziałem, nie było mnie tu. Choć nie sądzę. Czemu pytasz? - Z powodu zapisu w jej pamiętniku. Wspomniała, że wróciła z prywatki z chłopcem, którego oznaczała tylko literą „J". Ev potarł brodę. - Jedyną znaną mi osobą o takim inicjale jest mój brat, Jordy, ale on miał wtedy zaledwie czternaście lat, był więc za młody, by prowadzić auto. - No cóż, niezależnie od tego, kto to taki, prawdopodobnie byli tylko przyjaciółmi.
S R
Mary nie była przekonana. Nic nie wskazywało na to, że Corinne spotykała się z kimś za plecami Roberta, jednak Mary czuła, że brakuje im jakiegoś niezmiernie ważnego ogniwa, bez którego cała reszta nie ma sensu. Wstała z westchnieniem.
- Ev... Cathy. Przepraszamy, że zajęliśmy wam tyle czasu. Lunch był wspaniały, a wy pomogliście nam bardziej, niż przypuszczacie. - Nie wycofuję swojej propozycji pomocy przy naprawie dachu powiedział Charlie, wyglądając za okno. Deszcz przestał padać, a na błyskawicznie rozjaśniającym się niebie pojawiła się blada tęcza. - Dzięki, Charlie, ale zaczekam jeszcze chwilę... niech gonty trochę przeschną.
377
- W takim razie przynieśmy przynajmniej drabinę. Ev potrząsnął głową. - Zrobię to później. Chce mi się spać. Wyczerpała mnie rozmowa o przeszłości. - Zamyślił się. Potem znowu ożył. -Jeśli zaczekacie, coś wam przyniosę. Zniknął w sąsiednim pokoju, a po chwili rozległ się tupot butów na schodach prowadzących do sutereny. Minutę później pojawił się z piękną budką z brzozowego drewna. - To dla was - powiedział. - Ustawcie ją na jakimś słupie. Na wiosnę będziecie mieli mnóstwo radości. Mary poczuła, że się rumieni, ale Charlie ani drgnął. Przyjął
S R
sympatyczny prezent ze wzruszającą prostotą. - Dzięki, Ev. Wiem, gdzie ją zamontuję.
Przez błogą chwilę Mary wyobrażała sobie, że zobaczy na wiosnę, jak ptaki budują gniazda, a potem uczą latać swoje potomstwo. Po chwili obraz zniknął jak tęcza, a w jego miejsce pojawiła się szara rzeczywistość: w tym czasie dawno jej tu nie będzie. Ta świadomość spowodowała ból, który towarzyszył Mary przez całą drogę powrotną do Burns Lake. Gdyby Trish miała w tej sprawie coś do powiedzenia, pierwszymi kandydatami do budki Charliego byłyby ptaszki, których broniła. Referendum na temat rozbudowy Sandy Creek miało się odbyć dopiero za trzy tygodnie, tymczasem siostra Mary wykorzystywała każdą minutę, która jej została. Zmobilizowała armię wolontariuszy, którzy roznosili po domach ulotki. Wyścig, który odbył się przed ratuszem, zakończył się przemarszem jej
378
zwolenników do księgarni na kawę i deser. Zaprosiła również na wykład profesora Larsa Thorsena, sławnego ornitologa, który napisał książkę na ten temat. Nic dziwnego więc, że głosy mieszkańców miasta były bardziej podzielone, niż początkowo ktokolwiek przypuszczał. Wbrew powszechnemu przekonaniu okazało się, że nie wszyscy w Burns Lake pracują dla Van Doren & Sons. W późne sobotnie popołudnie, zaraz po powrocie z wizyty u Eva i Cathy Lundquistów, Mary zajrzała do „Strony z oślimi uszami". Trish znów przeobraziła się z małomiasteczkowej sklepikarki w fanatyczkę o błyszczących oczach i zaróżowionych policzkach. Wyrwała się grupce zwolenników i podbiegła do Mary.
S R
- Przyniosłaś? - spytała żarliwie.
Zamiast tradycyjnego swetra Trish miała na sobie kremową, jedwabną bluzkę i dopasowaną niebieską spódnicę. Jej włosy również wyglądały nieco inaczej - zaczesała je za uszy i spięła parą grzebieni z macicy perłowej. Ogólny efekt był wspaniały.
Mary podała jej brązową kopertę z taśmą wideo, którą obiecała siostrze. Był to najnowszy film dokumentalny, ukazujący wpływ szybkiej rozbudowy niewielkiego miasteczka na populację dzikich zwierząt. Nakręcono go w Karolinie Północnej. Licząc na znajomości we WNET, Mary obiecała zdobyć kopię, a Trish zorganizowała specjalny seans w kościele unitariańskim Apostołów Bożych. Zdaniem Trish jego kapłan to nie tylko gorliwy apostoł... ale i zwolennik ochrony środowiska.
379
- Nie miałam łatwego zadania - wyznała Mary. - Musiałam błagać na klęczkach. Ale producentka jest moją przyjaciółką i była mi winna przysługę, więc się zgodziła. - Dzięki. Teraz ja mam wobec ciebie dług wdzięczności. -Trish uśmiechnęła się. - Przyjdziesz dziś wieczorem, prawda? - Nie po to zadałam sobie tyle trudu, by teraz stracić wspaniałe widowisko. Mary nie wspomniała siostrze, że ma jeszcze poważniejsze problemy niż los dzikiego ptactwa. Trish miałaby wyrzuty sumienia, że wkłada w tę sprawę tyle energii zamiast załamywać ręce nad losem siostrzenicy. Co nie znaczy, że się nią nie interesowała. Po prostu
S R
młodsza siostra Mary w taki sposób radziła sobie z każdą trudną sytuacją. Ilekroć trafiała na przeciwności nie do pokonania, szukała najbliższego muru, na który można było się wdrapać. - Wypożyczyliśmy dodatkowe krzesła - paplała podekscytowana - a wielebny Joe... Och, Mary, nie mogę się doczekać, kiedy go poznasz, jest taki zaangażowany... Joe zorganizował chór, który zaśpiewa po seansie coś... och... naprawdę wzruszającego, jak Requiem Faurego. - Może lepiej niech wykona This Land is Our Land! Chyba nie chcesz, by powiedziano, że zadzierasz nosa? Przez usta Mary przemawiała specjalistka do spraw reklamy. Z założenia nie miała to być krytyka, jednak jej słowa nie zabrzmiały najmilej. - Och, no cóż... Na pewno masz rację. Nigdy nie myślałam o tym w taki sposób.
380
Rozpromieniona twarz siostry nagle przygasła, pojawiła się na niej zwykła niepewność. Mary poczuła żal i dlatego szybko zmieniła temat. - Wstąpić po ciebie, czy jesteś umówiona z Garym? Znów powiedziała nie to, co powinna, ale Trish uśmiechnęła się dzielnie. - Nie jest pewien, czy będzie mógł, więc załatwię to jakoś we własnym zakresie - odparła. Zaczęła poprawiać książki na temat ogrodnictwa, potem wsadziła krótkie, pulchne palce do koszyczka ze sztucznymi fiołkami afrykańskimi. - Ostatnio jest bardzo zajęty... no wiesz... Mała Liga i cała reszta.
S R
- Przesunęła koszyczek bardziej na środek stołu. - Tak będzie lepiej. Co o tym sądzisz? - Ślicznie.
Mary się uśmiechnęła. Oto cała Trish: robi wszystko, by świat był piękny, jednocześnie ignorując to, co jest brzydkie albo nie wygląda najlepiej w jej życiu prywatnym.
Już miała wyjść, kiedy Trish spytała niemal szeptem: - Jak sobie radzi Noelle? Od kilku dni z nią nie rozmawiałam. - Lepiej - odparła Mary. - Nie mogę uwierzyć, że tak dobrze się trzyma. Wydaje się znacznie silniejsza, niż przypuszczaliśmy. Podejrzewam jednak, że najbardziej zdumiona jest sama Noelle. W głębi duszy była święcie przekonana, że coś wspólnego z tym ma pewien młody lekarz - doktor Reynolds. Poprzedniego wieczoru córka wróciła do domu późno, miała zarumienioną twarz, a w jej
381
chodzie pojawiło się coś nowego. Wciąż jednak uparcie twierdziła, że ona i Hank są po prostu przyjaciółmi. - Pozdrów ją ode mnie - powiedziała Trish, gdy Mary szła do drzwi. To nie wystarczy - pomyślała Mary, idąc chodnikiem. Co prawda Noelle coraz lepiej się maskowała, jednak każde spotkanie z Emmą rozdzierało jej serce. Jeszcze gorsze było ciągnące się w nieskończoność czekanie bez żadnej gwarancji na pozytywne rozwiązanie. Robert grał na zwłokę, a Mary i Charlie wciąż nie mogli znaleźć przeciw niemu żadnego dowodu. Na przykład, co mogły oznaczać róże na grobie Corinne?
S R
Zdaniem Noelle miały coś wspólnego z nienarodzonym dzieckiem Corinne.
- Gertrude nie jest taka jak ty - powiedziała wówczas na cmentarzu. - Zawsze zależało jej tylko na jednym: żeby być dobrą żoną i matką.
Siedziały na kamiennej ławce, z której roztaczał się widok na zaniedbane rabatki z wyschniętymi kwiatami. Noelle nie chciała urazić matki, ale Mary i tak w głębi duszy poczuła się dotknięta. - Liczyła na to, że będzie miała gromadkę wnucząt. Powinnaś zobaczyć album ze zdjęciami Emmy. Jest tak ciężki, że mógłby złamać szklany blat jej ławy. Jeśli wie, że Corinne spodziewała się dziecka Roberta... - Może opłakiwać je jak własne? - Owszem. - Nawet po trzydziestu latach?
382
- To zabawne. Patrząc na nią, trudno się tego domyślić, ale pomimo pozornej oziębłości jest bardzo uczuciowa. Zawsze w rocznicę naszego ślubu przysyłała nam bukiet, który był wierną kopią mojej wiązanki ślubnej. - Musi być najlepszą klientką swojej kwiaciarki - zauważyła Mary sucho. - Zastanówmy się. Zamawia bukiet na grób Bucka i myśli: „Skoro już tu jestem, czemu nie złapać jednocześnie dwóch srok za ogon?" - teoretyzowała Noelle. - Takie podejście byłoby bardziej praktyczne niż sentymentalne zauważyła Mary.
S R
Jeśli Gertrude wciąż opłakuje stratę wnuka - pomyślała w tej chwili - to znaczy, że albo brakuje jej którejś klepki, albo coś się za tym kryje.
Wieczorem punktualnie o wpół do ósmej Mary przyjechała do kościoła unitariańskiego. Sala w podziemiach była wypełniona po brzegi. W drzwiach serdecznie powitał ją wielebny Joe Wilcox, niski, krępy mężczyzna o kędzierzawych, szpakowatych włosach i zaraźliwym uśmiechu, przy którym odsłaniał szparę między przednimi zębami. - Dzięki dokładnemu opisowi Trish wszędzie bym panią poznał powiedział, ujmując jej dłoń w obie ręce. W jego szarych oczach pojawił się błysk. - Traktuję to jako komplement. - Mary roześmiała się, pragnąc ukryć skrępowanie.
383
- Nie wiedziała pani o tym, prawda? - Wielebny przekrzywił głowę i z natężeniem przyjrzał się rozmówczyni. - Słuchając pani siostry, można by uznać, że słońce wschodzi i zachodzi tylko dzięki pani. Mary skrzywiła się. - Nie zawsze postępowałam, jak należy. - Może Trish podziwia, że podjęła pani ryzyko. Bacznie mu się przyjrzała. Wielebny Joe był ciekawszym człowiekiem, niż można by przypuszczać. - Zapamiętam to sobie - powiedziała, ściskając mu dłoń, po czym odeszła, by poszukać miejsca.
S R
Usiadła na krześle w tylnym rzędzie i rozejrzała się dookoła. Większość twarzy była jej całkiem obca, ale kilka rozpoznała -dzieci, z którymi chodziła niegdyś do szkoły, wyzierały figlarnie zza obwisłych policzków i podbródków, kurzych łapek i zmarszczek. Helen Haggerty, była piękność i królowa balu, obecnie pulchna osóbka, zauważyła Mary i pomachała jej, ale uśmiech nie dotarł do małych, chłodnych, wścibskich oczu.
Na prawo od Mary siedziała Cara Townsend. Gdy były w drugiej klasie w Lafayette, razem wykonywały zadania z biologii. Czterdziestoparoletnia Cara miała farbowane włosy, zepsute zęby i kaszlała jak typowy palacz, nie straciła jednak serca dla zwierząt. Przypomniawszy sobie jej rozpacz na myśl o sekcji żaby, Mary nie była zdziwiona, gdy usłyszała uwagę: „Moja czternastoletnia Susie nie zmrużyła oka, odkąd przeczytała w gazecie artykuł. Na myśl o
384
pisklętach wyrzuconych z gniazd..." - Cara urwała, żeby odkaszlnąć w chusteczkę. Betty Pinkerton, właścicielka Sweet Stuff Bakery przy Front Street, usadowiła swoje potężne cielsko na pustym krześle obok Cary. Betty, która mówiła, że jest reklamą swoich wyrobów, tryskała ciepłem i życzliwością. - O rany! Czy to nie Mary Quinn?! - zawołała. - Słyszałam, że wróciłaś do miasta. Nie do wiary, jesteś chuda jak zawsze. Pamiętam, jak obie z siostrą wpadałyście po szkole do cukierni i błagałyście, żeby was trochę podtuczyć. Betty powachlowała się programem, który wręczono jej przy
S R
drzwiach. Wokół twarzy zatrzepotały pasemka kędzierzawych, białych włosów.
Mary uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Do dziś nie zapomniałam twoich cukrowych ciasteczek. Zawsze dawaliście dzieciakom wszystko, co wam się pokruszyło. - Wciąż to robimy... jeśli tylko możemy sobie na to pozwolić. Betty przewróciła oczami. - Ci współcześni rodzice! Wstyd mi za nich. Gdyby posłuchać, co mówią, należałoby uznać, że cukier to Antychryst. Mary przymrużyła oko. - Wstąpię do ciebie, gdy będę chciała zgrzeszyć. Berty roześmiała się z całego serca. Zadrżały jej policzki, a potem ogromny brzuch.
385
- Twoja córka od czasu do czasu pozwala swojej małej na odrobinę słodkiego. - Pochyliła się nad Mary i szepnęła: -Biedaczka. Słyszałam, co się stało. Powiedz, gdybym mogła jakoś pomóc. Mary ogarnęło dziwne wzruszenie. - Dzięki, Betty. Powiem. W tym momencie światła przygasły. Na ekranie pojawiły się napisy. Potem pokazano miasto z lotu ptaka, a niski męski głos zaczął czytać komentarz. - Postęp. Dla naszych przodków oznaczał on zdobycie odpowiedniej ilości środków do życia. Karczowali lasy i przesuwali granice nie dlatego, że byli zachłanni, lecz by znaleźć dla siebie
S R
miejsce w obcym, często niezbyt gościnnym kraju... Mary zerknęła na puste miejsce na lewo od siebie. Zatrzymała je dla Charliego, który wyraźnie się spóźniał. Korzystając z osłony, jaką dawała ciemność, uśmiechnęła się smutno na myśl o tym, z jaką łatwością zaczęła myśleć jak mężatka, dla której wszyscy na świecie żyli w parach. Jak zdoła wrócić do życia, w którym zamawia się dania dla jednej osoby, sypia w pojedynczych łóżkach, kupuje jeden bilet? Z Simonem było inaczej. Widocznie podświadomie odpowiadało jej to, co jednocześnie powodowało największą frustrację. Rzadko był w pobliżu. Gdy wyjeżdżał, przynajmniej nie czuła się samotna. Wróciła myślami do filmu. Szybko dała się wciągnąć w życie zwykłych ludzi, którzy mieszkali w małym miasteczku podobnym do Burns Lake i zmagali się ze skutkami zanieczyszczenia środowiska. Zaabsorbowana opowieścią, nagle usłyszała znany głos:
386
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? Tak się przestraszyła, że upuściła program. Robert. Zerknęła przerażona, ale nim zdołała otworzyć usta, by udzielić odpowiedzi, usadowił się obok niej. W przydymionym świetle spojrzał na nią... jak kot na mysz, którą właśnie chce zjeść. - Niestety, zajęte - poinformowała go lodowatym szeptem. Robert zachowywał się tak, jakby jej nie usłyszał. - Co za zbieg okoliczności, Mary, że cię tu spotykam. -W jego niskim głosie słychać było sarkazm. - Powiedziałam... Zacisnął palce na jej nadgarstku. - Słyszałem.
S R
Głos Roberta, w przeciwieństwie do stalowego uścisku, był niemal przerażająco przyjazny. Kiedy poczuła ból, mąż Noelle rozluźnił uchwyt i oparł się o krzesło z wyrazem triumfu na twarzy. Ledwo poruszając ustami, szepnął: - Dużo straciłem?
Mary przypomniała sobie prywatkę, gdy byli w pierwszej klasie szkoły średniej, i Roberta, który po pijanemu próbował się do niej dobierać. Kiedy odepchnęła jego rękę, wpadł w szał. - Wszyscy wiedzą, że jesteś kurewką - syknął. - Słyszałem, że sypiasz nie tylko ze swoim chłopcem. Potem z pogardliwym uśmiechem na ustach zniknął w tłumie. Zauważyła go kilka minut później. Rozmawiał z kumplami i jedną ręką obejmował Corinne, która patrzyła w niego jak w obraz. Mary nigdy nie powiedziała o tym przyjaciółce.
387
- Spodoba ci się zakończenie - szepnęła w odpowiedzi. -Miasto wnosi do sądu sprawę przeciwko przedsiębiorcy budowlanemu, żądając dwustu milionów odszkodowania. Z satysfakcją zobaczyła, że Robert zesztywniał, choć nieznacznie. Jednak po chwili cicho się roześmiał. - Zawsze lubiłem ostrą walkę. Mary nie podzielała jego upodobań. Wstała i zaczęła torować sobie drogę do wyjścia. Nie musiała tego słuchać. Robert po prostu próbował wytrącić ją z równowagi. Nie wystarczy, że groził Charliemu? Widocznie teraz przyszła kolej na nią. Wychodziła schodami prowadzącymi na ulicę, kiedy usłyszała,
S R
och, jakże słodki głos Roberta.
- Jestem czegoś ciekaw, Mary. Czy powrót był twoim pomysłem? Dobrze wiem, co czuje do ciebie moja żona, więc trudno mi uwierzyć, żeby cię o to poprosiła.
Mary odwróciła się gwałtownie, twarz ją paliła, jakby ktoś wymierzył jej tęgi policzek.
- Ty draniu - syknęła. - Jak śmiesz?
Robert stał w cieniu u podstawy schodów. Wyglądał jak aktor w starym, czarno-białym filmie. Jego przystojna twarz w świetle latarni przypominała rzeźbę, zwłaszcza gdy odsłonił zęby w ponurym uśmiechu. Były dziennikarz hollywoodzki powiedział kiedyś Mary, że według sprawdzonej definicji gwiazda to osoba, która wszedłszy do zatłoczonego pomieszczenia, potrafi zmusić ludzi, żeby wyczuli jej obecność i odwrócili się. To samo można powiedzieć o złu. Zło w
388
najczystszej formie jest przeciwieństwem sławy, ciemną stroną księżyca, mrocznym tunelem. - Jesteś z dala od Nowego Jorku, Mary - powiedział cicho. Prawa powieka mu drgała. - Nie masz pojęcia, z czym walczysz. Serce waliło jej w piersiach. Byli sami. Nagle pomyślała, że bez trudu mógłby pójść za nią i ją udusić. Chciała uciec, ale bała się odwrócić do niego plecami. Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. - Ja też jestem czegoś ciekawa - odparła. - Dlaczego ktoś, kto nie ma się czego obawiać, zadaje sobie tyle trudu, by bronić swej reputacji? A może jednak coś ukrywa? Boisz się, że możesz trafić do więzienia?
S R
Patrzył na nią nieruchomo jak kobra.
- Czy mama nigdy cię nie nauczyła, że nie należy wtykać nosa w cudze sprawy? Przecież można przy tym nieźle oberwać. - Mówił zwodniczo łagodnym głosem, jak ojciec besztający dziecko. Mary miewała w przeszłości do czynienia z takimi mężczyznami. Próbowali zastraszyć wszystkich. Jeśli jednak człowiek im się oparł, byli bezradni.
- Grozisz mi, Robercie? - spytała tak wyraźnie, jak mogła, chociaż serce waliło jej w piersiach jak szalone. - Jeśli tak, to uważaj, bo ja też umiem dołożyć. Twarz Roberta nagle skurczyła się jak pięść, a jego jasne oczy błysnęły. Nie rzucił się w jej stronę, prawdę mówiąc, ani drgnął, mimo to przestraszona podbiegła kilka stopni do góry. Ciężko dyszała, jakby pokonała sześć pięter.
389
Szedł za nią? Rozejrzała się, czy ktoś usłyszy, gdyby zaczęła krzyczeć, ale na Church Street było pusto, a w sąsiednich budynkach pozamykano okiennice. Kilka metrów przed sobą dostrzegła stojak na rowery. Zauważyła, że jeden z nich nie jest przymocowany łańcuchem - w Burn Lake rzadko zakładało się kłódki - więc wyobraziła sobie, że wskakuje na siodełko i odjeżdża ile sił w nogach do samochodu zaparkowanego dwie przecznice dalej. Potem strach minął. Zerknęła na trzymany w ręce pęczek kluczy i poczuła się jak idiotka. Przecież on wcale mi nie groził - pomyślała. Powodem rozdygotania było to, że Robert zręcznie zagrał na jej największych obawach. Co jeszcze wiedział?
S R
Mary nie zdawała sobie sprawy, że jest aż tak roztrzęsiona, póki odjeżdżając od krawężnika, nie zawadziła o zderzak stojącego przed nią samochodu. Mocno chwyciła kierownicę, jakby bała się, że odpadną jej ręce. Pomyślała, że Trish będzie się zastanawiać, czemu siostra wyszła bez słowa. Odnotowała w pamięci, że musi po powrocie do domu zostawić jej wiadomość na automatycznej sekretarce.
Zbliżała się do skrzyżowania Main i Bridge, gdy zauważyła ciemnoszare volvo. Bez wątpienia samochód należał do Noelle, gdyż miał wgnieciony przód. Córka została w domu z Doris, która źle się czuła, dlatego Mary była zaskoczona, widząc volvo stojące tuż przed krążownikiem szeryfa. Noelle w jaskrawym blasku przednich świateł kłóciła się o coś z gliniarzem: wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną, który stał plecami do Mary, nie widziała więc jego twarzy.
390
Mocno nadepnęła na hamulce, aż samochód wpadł w poślizg. Z piskiem opon zatrzymała się kilka centymetrów od krążownika. Nie zawracając sobie głowy wyłączaniem silnika, wyskoczyła i pobiegła córce na ratunek. - To śmieszne. Dobrze pan wie, że nie przekroczyłam dozwolonej prędkości - mówiła Noelle rozdrażnionym tonem. -A teraz jeśli pan pozwoli... - Dostrzegła Mary i zawołała: -Cześć, mamo! Szeryf niezgrabnie się odwrócił, spod obcasów jego wysokich butów prysnął żwir. Wade Jewett. Powinna wiedzieć. - Trzymaj się od tego z daleka, Mary. To nie ma nic wspólnego z tobą. - Rzucił jej surowe spojrzenie, po czym odwrócił się do Noelle. -
S R
Obawiam się, psze pani, że muszę prosić panią o dmuchnięcie... Noelle zamarła w bezruchu, wyraźnie zaskoczona. Szybko jednak oprzytomniała.
- Nie zgadzam się. Nie jestem pijana.
Zaczęła obchodzić Wade'a, ale jego tłusta dłoń opadła na jej ramię.
- Jak śmiesz dotykać moją córkę!
Głos Mary, ćwiczony przez wiele lat podczas przyjęć i konferencji prasowych, teraz nie zawiódł. Zagłuszył uliczny ruch i bardziej przypominał ryk niedźwiedzicy, chroniącej swoje małe. Wade odwrócił się i prychnął z godną bufona pogardą. - Trochę za późno, Mary, nie sądzisz? Trzeba było jej pilnować, gdy nalewała sobie pierwszego kielicha. W następnej sekundzie, która ciągnęła się w nieskończoność, Mary zdążyła zauważyć półksiężycowate plamy potu pod pachami
391
Wade'a i zwisające z kajdanków strzępki czegoś, co wyglądało na chusteczkę higieniczną. Wyczuła również nerwowe podniecenie, tak samo jak wyczuwała, kiedy należy ominąć psa szerokim łukiem. To nie jest przypadkowa kontrola - pomyślała. - Wade Jewett specjalnie tu czekał. - Wcale się nie zmieniłeś, prawda? Jedynie rozszerzyłeś swój repertuar. - Mary przyjrzała mu się z obrzydzeniem. -Och, wiedziałyśmy, że to ty w dziewiątej klasie kryłeś się za anonimowymi telefonami do mnie i moich przyjaciółek. Szyderczy uśmiech zniknął z przypominającej hamburger, tłustej twarzy Wade'a. - Gówno wiesz.
S R
- Twój brat nam powiedział. Nawet on uważał, że to obrzydliwe. W mgnieniu oka twarz gliniarza uległa całkowitej zmianie, a Mary miała przed sobą nic nie wartego wyrzutka Lafayette High, Wade'a Jewetta, z nagim, bolesnym wzwodem prącia. - Skeeter? Ten wypierdek nie odważyłby się... - Urwał, zdając sobie sprawę, w co wdepnął.
- Nie mówiłam nic w tamtych czasach, ponieważ serdecznie ci współczułam - ciągnęła chłodno. - Byłeś straszną gnidą. Tylko w ten sposób mogłeś skłonić dziewczynę, żeby się do ciebie odezwała... no cóż, to takie żałosne. Nie przypuszczałam, że stoczysz się jeszcze niżej. - Dosyć tego, moja pani. Proszę się odsunąć na bok, bo inaczej... zaaresztuję panią za utrudnianie pracy przedstawicielowi prawa. -
392
Mary dostrzegła błysk w jego oczach, kiedy ponownie odwrócił się do Noelle. - Jak powiedziałem, psze pani, muszę prosić o... Coś stuknęło w głowie Mary tak wyraźnie, jak pękająca na dwie części zamarznięta gałąź. Kobieta skoczyła do przodu, zamachnęła się torebką i tak mocno uderzyła Wade'a w plecy, że poleciał do przodu, a spod jego pięt wzbił się kurz. Chwilę później poczuła, że ktoś ją odwrócił i rzucił na samochód, przy okazji wykręcając brutalnie ręce do tyłu. Usłyszała krzyk Noelle, a potem zimne kajdanki zamknęły się na jej nadgarstkach. - Chyba przydałby ci się przyjaciel. Albo piłka do metalu. Gdy
S R
Mary uniosła głowę, ujrzała Charliego – wysokiego mężczyznę z włosami przyprószonymi siwizną, w dżinsach i wymiętej, granatowej kurtce sportowej, która dobre czasy miała już za sobą. Szedł oświetlonym lampami jarzeniowymi korytarzem w stronę celi, w której Mary spędziła ostatnią godzinę, próbując się uspokoić. Uśmiechał się do niej, najwyraźniej sądząc, że tylko żartem uda mu się rozładować trudną sytuację. Nie odpowiedziała uśmiechem. - Czemu zajęło ci to tak dużo czasu? Wstała z pryczy. Charlie wskazał kciukiem za siebie. - Siedzący z przodu stróż prawa nie ułatwił mi zadania. - Pozwól, że zgadnę. Wade Jewett, prawda? Mary z obrzydzeniem spojrzała na drzwi, za którymi siedział dyżurujący policjant. Charlie przytaknął, nie przestając się uśmiechać.
393
- Słyszałem, że ktoś w końcu skopał tyłek tłustemu byczkowi, który sobie na to zasłużył. Tym razem Mary nie zdołała zachować powagi. - Gdyby nie zakuł mnie w kajdanki, wcale bym na tym nie poprzestała. - Zerknęła za plecy Charliego. - Gdzie jest Noelle? Myślałam, że przyjdzie z tobą. Zgodnie z prawem córka powinna dzielić celę z matką, ale w zamieszaniu związanym z aresztowaniem Mary Noelle zdołała się wyślizgnąć. Widocznie Wade Jewett uznał, że jeden członek rodziny za kratkami wystarczy; dwóch mogłoby wywołać skandal. - Powiedziałem jej, że to może chwilę potrwać. Nie chciała na
S R
tak długo zostawiać Doris. - Charlie urwał, jakby oceniał, ile Mary może znieść, potem powiedział: - Poza tym nie byłem pewien, czy puszczą cię za kaucją, czy nie.
Mary zadrżała na myśl o spędzeniu całej nocy w zamknięciu i słuchaniu, jak miejscowy pijak, Avery Wilkinson, chrapie w sąsiedniej celi.
- No więc jak, wypuszczą czy nie? - spytała szorstko. - W czasie kiedy my tu sobie rozmawiamy, jeden z zastępców szeryfa podpisuje odpowiednie papiery. - Jak ci się to udało? - Zagroziłem, że na pierwszej stronie napiszą o policjantach, którzy napastują spokojnych obywateli. Wade szybko się wycofał. Charlie uśmiechnął się do niej, potem zerknął na zegarek i dodał ze zwykłą sobie śmiertelną powagą: - Może jeszcze zdążymy na drinka, nim zamkną „Red Crow".
394
Gdy Avery Wilkinson usłyszał nazwę tawerny, podniósł rozczochraną, siwą głowę i wymamrotał niewyraźnie: - Zzzamw dla mnie jedngo, kumpl... - po czym upadł na swoją pryczę. Mary zerknęła na Charliego z rozbawieniem. Nie miała odwagi się roześmiać. Gdyby zaczęła, mogłoby się skończyć na płaczu, a kto wie, na czym jeszcze? To, co się działo, trudno było nawet uznać za surrealistyczną scenę. Bardziej przypominało rozmowy koleżanek z akademika o odlotach po LSD. Mary, osiemnastoletnia wówczas matka w ubraniu poplamionym jedzeniem dziecka, ciągle na granicy całkowitego wyczerpania, nie mogła zrozumieć, o czym one mówią.
S R
- Bardziej od drinka przydałby mi się prysznic i świeże ubranie. - Zrobiła krok do przodu, ujęła dłonie Charliego i cicho dodała: - Aha, na wypadek, gdybym zapomniała, dzięki. Co ja bym bez ciebie zrobiła?
Charlie wzruszył ramionami.
- Jakoś byś sobie poradziła. Zawsze sobie radzisz. Wychwyciła w jego głosie lekkie zniecierpliwienie.
Kilka minut później młody, pryszczaty zastępca szeryfa wypychał ich za drzwi. Wade Jewett, siedząc przy zarzuconym papierami biurku, jedynie zerknął wilkiem na wychodzących. Na parkingu za posterunkiem policji Charlie odwrócił się do Mary i zauważył sucho: - O ile dobrze pamiętam, powiedziałaś kiedyś, że w małym miasteczku nigdy nic się nie dzieje. - Zmieniłam zdanie.
395
Skorzystała z zaproponowanego ramienia i zaczęli iść w stronę blazera Charliego. Ich cienie wydłużyły się w świetle rzucanym przez samotną lampę. - Czy Noelle była zdenerwowana, gdy z tobą rozmawiała? - Trochę, ale chyba bardziej poirytowana, co uważam za dobry znak. - Dotknął jej łokcia. - A skoro już o niej mowa, wydaje mi się, że duże wrażenie na naszej córeczce wywarło to, że rzuciłaś się w jej obronie. Mary poczuła miły dreszczyk. Paskudna wymiana zdań z Robertem wydawała się tak odległa w czasie, jakby pochodziła z innego życia, chociaż miała miejsce zaledwie kilka godzin temu.
S R
Charlie jeszcze o niej nie słyszał, Mary wiedziała jednak, że gdy mu o tym powie, poczuje ulgę. Z uśmiechem mruknęła: - Zadzwonię do niej z samochodu, żeby wiedziała, że jestem w drodze do domu.
Gdy dotarli do blazera, Charlie nie od razu sięgnął do drzwi. Stał przy nich i patrzył na Mary z twarzą ukrytą w cieniu. W jego oczach błyszczały dawno wymarłe uczucia i słowa, których nie powiedział. Byli sami, jedynie gdzieś w oddali szczekał pies. - Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało - wyznał z natężeniem, które zadziałało tak, jakby połknęła coś gorącego na pusty żołądek. - Obiecaj, że nigdy więcej nie będziesz się bawić w kaskadera. Mary chciała wyjaśnić, że postąpiła jak każda matka, ale Charlie gwałtownie wziął ją w objęcia. Z westchnieniem zanurzyła się w jego ciepłych ramionach. Pachniał dymem palonego drewna. Była dumna,
396
że tak bardzo pomagał kochanym przez siebie ludziom. Czuła, jak jego oddech unosi jej włosy, a mocne ramiona obejmują plecy. - Nie mogę składać obietnicy, której i tak nie dotrzymam szepnęła w jego kołnierzyk. - W ułamku sekundy zrobiłabym to samo, i dobrze o tym wiesz. - Taak, wiem. Właśnie dlatego cię kocham. Jego słowa zawisły w nieruchomym, nocnym powietrzu. Mary przez chwilę zastanawiała się nad nimi, tak samo jak kiedyś pogrążyła się w zadumie nad błękitnym kamyczkiem wyłowionym przez Charliego ze strumienia. Niemal czuła w dłoni gładką, ciepłą powierzchnię. Czy odważy się powiedzieć to samo? Czy ośmieli się podjąć takie ryzyko?
S R
Odsunęła się, wciąż trzymając Charliego za szyję. Musnęła kciukiem jego sterczący obojczyk. Uśmiechnęła się do siebie na myśl, jakie wyzwanie musiał stanowić dla legionów kobiet, które z największą przyjemnością by go podtuczyły. Jej odpowiadał taki, jaki był. Jeszcze bardziej by się cieszyła, gdyby mogła co wieczór kłaść się z nim do łóżka i co rano budzić się w jego objęciach. Ogarnął ją niewypowiedziany smutek. - Och, Charlie. Tak mało mogę obiecać. - Taak, to też wiem - wyznał z żalem. W oddali szczekał pies. Nieco bliżej ktoś zapuścił silnik. W końcu po długiej chwili, która wydawała się trwać wieki, Charlie odchrząknął. - Wskakuj. Podwiozę cię do twojego samochodu.
397
Po kilku minutach byli na skrzyżowaniu Main i Bridge, gdzie Mary, ku ogromnej uldze, znalazła swój samochód, dokładnie tam, gdzie go zostawiła. Jedynie za wycieraczką tkwiła kartka papieru. Mandat za parkowanie w nieodpowiednim miejscu.
14 - Nie jest ani dobry, ani zły, właściwie taki, jakiego się spodziewałam. - Lacey uniosła wzrok znad raportu pani psycholog. Noelle poczuła, że zaczyna jej burczeć w brzuchu. Lacey niczego nie powiedziała przez telefon; dlatego Noelle błyskawicznie
S R
się u niej stawiła: w szortach, podkoszulku i z mokrą głową. Nie zdążyła jeszcze się otrząsnąć po wczorajszym spotkaniu z Wadem Jewettem, a już musiała się uporać z następnym problemem. No cóż, tak czy inaczej lepiej wiedzieć, na czym się stoi. - Co w nim jest?- spytała.
Nerwowo rozejrzała się po biurze - było to najwyższe piętro wiktoriańskiej rezydencji zajmowanej przez Emily T. Cates Memoriał Library - jakby odpowiedź leżała gdzieś między wygodnymi meblami i zniszczonymi, pluszowymi fotelami, z których unosił się delikatny zapach kota. Lacey zajrzała do raportu przez zsunięte na czubek nosa okulary w śmiesznych oprawkach, obejmujących szkła tylko do połowy. - Zdaniem doktor Hawkins byłaś trochę niespokojna i spięta, wyraźnie jednak leżało ci na sercu dobro córeczki. Ma tylko wątpliwości, czy jesteś w stanie zaspokoić potrzeby dziecka,
398
jednocześnie opiekując się babcią. Mówiąc krótko, chociaż nie zasługujesz na tytuł matki roku, nie stanowisz zagrożenia dla społeczeństwa. - Uniosła głowę i zmarszczyła czoło. - Bardziej martwi mnie to, co napisała o twoim mężu. Noelle poczuła, jak burczenie w brzuchu ustaje. Czyżby Robert zrobił coś Emmie? Skrzywdził ją w jakiś sposób? Może chciałam wierzyć, że jest dobrym ojcem, ponieważ inne rozwiązanie było dla mnie nie do przyjęcia? - pomyślała. - Emmie nic się nie stało, prawda? Lacey wyglądała na zdezorientowaną. - Co takiego? Nie, nie, chodziło mi o... no cóż, pozwól, że
S R
powiem to tak: gdyby decyzja należała do doktor Hawkins, Robert zostałby kanonizowany. Wyraźnie skłonił ją, by jadła mu z ręki. Adwokatka nie starała się nawet ukryć obrzydzenia. Noelle poczuła, że napięcie znika. To dziwne - pomyślała -że gdy nadchodzą nieszczęścia, których człowiek się spodziewa, odczuwa wręcz pewną ulgę. Miała wrażenie, jakby sznur, którym dotychczas była spętana, został rozcięty, a ona szybowała w powietrzu. Chwilę później spadła na ziemię z głośnym hukiem. - Co dalej? Miała wrażenie, że jej głos jest dziwnie głuchy i piskliwy, jak wiadomość nagrana na automatycznej sekretarce. - Raport przekazano sędziemu. Teraz musisz czekać na datę ostatecznej rozprawy.
399
Lacey odłożyła raport na bok, wychyliła się do przodu i spojrzała na Noelle z wyraźnym niepokojem. - Hej, dziecinko, dobrze się czujesz? Dziwnie wyglądasz. - Nic mi nie jest - odparła Noelle lakonicznie. Męczyło ją, że jest traktowana jak kaleka. Rozczulanie się nad sobą również w niczym nie pomagało. - Bądźmy szczere. Obie wiemy, że Robert ma całe miasto w kieszeni. Dlaczego tak nas szokuje, że siedzi tam również Linda Hawkins? - Lepiej nie roztrząsajmy tej sprawy. - Lacey ponuro jej się przyjrzała i zacisnęła przed sobą ręce jak nauczycielka. - Nie
S R
zaprzeczę, że twój mąż ma w tym mieście ogromne wpływy, ale nie widzę żadnych dowodów powszechnego spisku. Co więcej, jakakolwiek rozmowa na ten temat poza moim biurem może jedynie pogorszyć twoją sytuację.
- A czy można ją jeszcze pogorszyć? Nie. To niemożliwe. Czy Lacey naprawdę nie widzi żadnego związku? Powybijane szyby w budynku należącym do ojca. Próba złapania jej przez Wade'a Jewetta. Jeśli to nie spisek, to ktoś naprawdę jej nie lubi. - Uspokój się. Nie mówiłam, że się poddajemy, prawda? Lacey oderwała suchy liść z filodendronu w oknie i uśmiechnęła się zniewalająco. - Ani że brakuje mi amunicji. To następna sprawa, o której chciałam z tobą porozmawiać. Wczoraj dzwoniła do mnie twoja była sąsiadka, Judy Patterson. Po tym, co mi powiedziałaś, byłam zaskoczona, że w ogóle się odezwała.
400
- Mnie też to dziwi. Pomimo wszelkich gróźb Noelle naprawdę nie oczekiwała, że Judy podejmie jakieś działanie, zwłaszcza gdy nie odezwała się przez dwa czy trzy dni. Teraz ziarenko nadziei napęczniało i wypuściło blady kiełek. Czy to okruch szczęścia, o który modliła się Noelle? Następne słowa Lacey ściągnęły ją na ziemię. - Niestety, nie bardzo pomogła. Dręczą ją wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało. Pytała, czy może coś zrobić... ale bez nadstawiania głowy. - Co za szlachetna propozycja! - Noelle roześmiała się z pogardą.
S R
- Zawsze możemy wezwać ją na świadka.
Lacey proponowała to już wcześniej, ale Noelle się nie zgodziła. Oczywiście, mogły zmusić Judy do złożenia zeznań, tylko po co? Kobieta, która pod przysięgą powiedziała nieprawdę, nie przestanie krzywoprzysięgać.
- Nie - powtórzyła. - Judy płakałaby i robiła z siebie ofiarę losu, zapewniając, że się jej czepiamy.
Ostry, autorytatywny ton zaskoczył samą Noelle. Na początku nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie ją stać na taką stanowczość, ale czasy się zmieniły, ona też. Wade Jewett był ostatnią kroplą przepełniającą kielich goryczy. - Mam lepszy pomysł - wyznała, gdyż w głowie zakiełkowała jej pewna myśl. Poprzedniego wieczoru matka rzuciła się na Wade'a z szalonym błyskiem w oczach... jakby była w stanie go zabić. W tym momencie
401
Noelle uświadomiła sobie pewną prawdę: że ona i Mary są do siebie bardziej podobne, niż przypuszczała. I jednej, i drugiej instynkt kazał stanąć w obronie dziecka. Czy teściowa jest pod tym względem inna? Gertrude z pewnością zrobiłaby wszystko, by chronić syna. Osłaniać go. Mogłaby w tym celu nawet okłamać policję. Albo zamordować dziewczynę, która chciała zrujnować mu życie. Noelle przez chwilę się zastanawiała. Może patrzy na to w nieodpowiedni sposób? Może Gertrude wcale nie opłakuje nienarodzonego wnuka? Przypuśćmy, że róże na grobie Corinne mają
S R
uspokoić sumienie nękanej wyrzutami kobiety?
- Jest ktoś inny, kogo możemy wezwać na świadka. Mówiła niepewnie, ponieważ jej umysł nie zdołał się jeszcze oswoić z tą zdumiewającą teorią. Trzeba będzie baczniej się jej przyjrzeć.
- Kto to taki? - spytała Lacey z wyraźnym powątpiewaniem. - Moja teściowa. Oczywiście, nie powie niczego, co mogłoby zaszkodzić jej synowi, ale może wzbudzić w sędzim pewne wątpliwości. Co więcej, czuję, że Gertrude Van Doren wie więcej, niż się przyznaje. Lacey zastanawiała się nad tym pomysłem, bezmyślnie skubiąc górny guzik swojej skromnej, białej bluzki. - Nie jestem pewna, czy sędzia na to pozwoli. Pozwól, że się zastanowię, jak przedstawić mu propozycję, dobrze? A na razie nie rób niczego bez mojej zgody.
402
- Chodzi ci o to, żebym nie próbowała na własną rękę przeprowadzać konfrontacji z Gertrude? Noelle była zaskoczona, że tak spokojnie udało jej się spojrzeć Lacey w oczy. - Nawet o tym nie myśl! - ostrzegł maleńki prawnik swoim donośnym głosem. - Pamiętasz, co się stało, gdy po raz ostatni postanowiłaś odegrać rolę zastępcy szeryfa? - Taak, niemal złamałam sobie nogę zamiast ukręcić łeb Robertowi. - Na całe szczęście. - Czy, będąc na moim miejscu, nie zrobiłabyś dokładnie tego
S R
samego? - Noelle ponownie była zaskoczona swoimi słowami. - Daj spokój, Lacey, zaatakowałabyś jak rozjuszony nosorożec. Lacey się roześmiała.
- W porządku, punkt dla ciebie, nie zapominaj jednak, że od tej chwili musimy postępować bardzo, bardzo ostrożnie. Chyba wyraźnie widać, w którą stronę wieje wiatr. Gdybyśmy musiały składać apelacją, co w tej chwili wydaje się całkiem prawdopodobne, chcę, żeby sprawa była czysta. Noelle poczuła ucisk w żołądku. Apelacja? Od początku wiedziała, że to możliwe, wręcz prawdopodobne. Wciąż jednak nie była przygotowana na porażkę. Tak długo już czekała. Czy wytrwa następny tydzień, miesiąc... albo i więcej? Patrząc Lacey prosto w oczy, powiedziała ze szczerością, która przychodziła jej coraz łatwiej w miarę zrzucania z siebie dawnych warstw.
403
- Czyż to nie ironia losu? Nie zapominaj, że tak właśnie do tej pory żyłam: ostrożnie. Dostosowywałam się do zasad narzucanych przez innych ludzi, bałam się, że jeśli zrobię to, na co mam ochotę, cały świat zwróci się przeciw mnie. Tymczasem spieprzyłam sobie życie właśnie dlatego, że byłam zbyt ostrożna. Straciłam córeczkę, robiąc to, co podobno było słuszne - ufając mężczyźnie, przed którym powinnam zamknąć drzwi. Lacey wstała, podeszła i przysiadła na szerokim oparciu fotela, tuż obok Noelle. W białej bluzce i plisowanej spódniczce wyglądała jak nieśmiała uczennica szkoły katolickiej, zastanawiająca się nad jakąś psotą. Jej głos był nader łagodny i wyrozumiały.
S R
- Nie dziwię się, dziecinko, że jesteś sfrustrowana. Tryby sprawiedliwości obracają się powoli i, owszem, czasami można odnieść wrażenie, że człowiek utknął między nimi i lada chwila zostanie zmiażdżony. Uwierz mi jednak, że lepiej z nich nie wypadać. To mogłoby odnieść odwrotny skutek i pogorszyć sprawę. - A jak to się skończy, jeśli będę siedzieć grzecznie z założonymi rękami?
- Nie będę składać ci fałszywych obietnic. Jesteś na to za inteligentna. - Lacey zawsze rąbała prawdę w oczy, co najbardziej podobało się Noelle. - Musimy tylko zdawać sobie sprawę z faktów. To ciebie sądzą, nie Roberta. Jesteś alkoholiczką. Co więcej, twój mąż cieszy się opinią idealnego ojca. - Po kolei wyliczyła wszystkie fakty na palcach, wbijając sople lodu w serce Noelle. - Cokolwiek powiesz Robertowi albo członkowi jego rodziny, może być i będzie użyte przeciwko tobie.
404
- Myślisz, że o tym nie wiem? Że próbowałabym kopniakami wyważyć jego drzwi, gdybym czuła, że mam wybór? Noelle przypomniała sobie Hanka troskliwie bandażującego jej skręconą kostkę i to w jakiś sposób dodało jej sił. - Ktoś musi walczyć o moją córeczkę. Jeśli ja tego nie zrobię, to kto się tym zajmie? Lacey wstała i złożyła ręce na piersiach. - Przyznaję, że nie mogę ci przedstawić żadnej wspaniałej propozycji. A ponieważ sama nie jestem matką, jedynie próbuję sobie wyobrazić, przez co przechodzisz, ale jestem pewna, Noelle, że koniec końców odzyskasz córeczkę. Chociaż to bardzo trudne, musisz być cierpliwa.
S R
- Cierpliwość - powiedziała Noelle szorstkim głosem, którego prawie nie rozpoznawała - może być luksusem, na który mnie nie stać. Lacey uniosła brwi.
- A stać cię na poniesienie konsekwencji? - Nie wiem.
Noelle wstała i niespokojnie podeszła do okna, które wychodziło na trawnik. Młoda, wyraźnie zmęczona matka bawiła się na nim z gromadką dzieci. Dziecięcy śmiech i głuchy stukot ich stóp odbiły się echem w cichym biurze Lacey. Noelle z bólem przypomniała sobie miejsca, gdzie dawniej zabierała córeczkę: bibliotekę, w której przeglądały książki, plac zabaw na skwerze, sklep Bena Franklina, gdzie chodziły po nasiona kwiatów do ogrodu babci. Poczuła ucisk w gardle, ale nie pozwoliła sobie na łzy. Płacz należał do przeszłości.
405
Gdy się odwróciła, Lacey przyglądała się jej nie z rozdrażnieniem, lecz nowym szacunkiem. - Niezależnie od tego, jak to wszystko się skończy, dziecinko, chcę, żebyś wiedziała o jednym: że masz we mnie nie tylko swojego prawnika, lecz również przyjaciółkę. W każdy wtorek po południu Gertrude Van Doren jako skarbniczka Towarzystwa Historycznego w Burns Lake oprowadzała wycieczki po Elsbree House na Windy Ridge Road. Mieszkańcy Burns Lake powinni być dumni - powtarzała każdemu, kto chciał słuchać - że w ich mieście znajduje się jeden z najstarszych domów w kraju, wybudowany jeszcze podczas wojny secesyjnej. Ładnie
S R
usytuowana, dwupiętrowa rezydencja z kolumnami jońskimi i półkolistym okienkiem nad drzwiami została odrestaurowana w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku głównie dzięki staraniom Towarzystwa Historycznego. Jeszcze większy powód do dumy stanowił fakt, że pierwszy właściciel, Justus C. Elsbree, dobrze prosperujący kupiec i ojciec miasta, był prapradziadem Gertrude. Jadąc pod górę stromą, wyboistą drogą prowadzącą do Elsbree House, Noelle przypomniała sobie, że zainteresowanie teściowej restauracją tegoż domu dziwnie zbiegło się w czasie ze śmiercią starszego syna. Wiedząc teraz, jak czuje się matka po stracie dziecka, nie była zdziwiona, że Gertrude rzuciła się w wir pracy. Widocznie uznała to za jedyny sposób, żeby stawić czoło ponurej rzeczywistości. Śmierci, dzięki której Robert stał się dla niej jeszcze cenniejszy.
406
Noelle przymrużyła oczy, oślepiona odbiciem słońca na zakurzonej przedniej szybie. Co chcesz osiągnąć? - martwił się wewnętrzny głos. - Z miejsca każe cię wyrzucić. - Nie, nie zrobi tego - mruknęła Noelle zdecydowanie. Nie może zrobić czegoś takiego przy turystach, a Bóg świadkiem, że Gertrude dołoży wszelkich starań, byle uniknąć sceny. Mimo wszystko Noelle serce miała w gardle i czuła je przy każdym podskoku na wyboistej drodze. Właściwie mogła liczyć tylko na to, że teściowa pod wpływem zaskoczenia powie coś, co zamierzała zachować dla siebie. Na parkingu Noelle znalazła wolne miejsce w cieniu i wysiadła z
S R
samochodu. Elsbree House zbudowano w najwyższym punkcie grzbietu, roztaczał się stąd wspaniały widok na zielone wzgórze, które dalej przechodziło w pola kukurydzy i prostokąty wystrzyżonej ziemi, upstrzonej kopkami siana. Po wyjściu z samochodu Noelle była zaskoczona otaczającym ją pięknem i poczuła się nieco pewniej. Przodkowie Emmy wykuli drogę aż tutaj, pragnąc wybudować w tym miejscu dom. W żyłach jej córki płynie krew twardych pionierów. Dziewczynka przetrwa całą zawieruchę. Obie ją przetrwają. Noelle wędrowała ścieżką. Wznoszący się przed nią budynek był imponujący, wspaniały... i trochę przerażający. Kiedy dorastała, wśród jej przyjaciółek krążyły plotki, że w tym domu straszy. Tak było przed odbudową, kiedy na frontonie gnieździły się gołębie, a półokrągłe okienko, w którym brakowało kilku szybek, wydawało się uśmiechać jak odwrócona do góry nogami halloweenowa dynia.
407
Po odbudowie lśniąca nowością atrakcja turystyczna przypominała świeżo kupione buty, które trzeba rozchodzić. Na szczęście, po kilku latach nowe cegły pokryły się patyną czasu, a dzikie pnącze ponownie zarosło okna i zasłoniło okap. Mimo to, wchodząc do ciemnego foyer, Noelle poczuła dreszcz. Nie ma duchów - pomyślała - ale przeszłość nie daje o sobie zapomnieć i dręczy człowieka. Zastanawiała się, co kryje się w przeszłości Gertrude. Ciemnowłosa nastolatka w stroju historycznym siedziała przy stoliku, na którym leżały broszury. Oderwała wzrok od żałośnie modnych paznokci - czarnych z różowymi i fioletowymi spiralkami -
S R
by od niechcenia zerknąć na Noelle.
- Zwiedzanie już dobiega końca - oznajmiła znudzonym głosem. - Następne dopiero o wpół do piątej. Może pani od razu kupić bilet, a potem wrócić.
- Szukam pani Van Doren - poinformowała ją Noelle rzeczowo. - Oprowadza wycieczkę?
Zesztywniała, spodziewając się podejrzliwego spojrzenia, ale dziewczyna jedynie kiwnęła głową. - Po skończeniu zazwyczaj kręci się gdzieś w pobliżu i odpowiada na pytania. Może pani chwilę zaczekać. - Gestem ręki wskazała na ławkę pod ścianą. Noelle sztywno usiadła. Minęło kilka minut. Słyszała trzeszczenie desek podłogowych nad głową. Grupka zwiedzających przechodziła z pomieszczenia do pomieszczenia, cicho rozmawiając. Gertrude recytowała z pamięci historię każdego mebla i dzieła sztuki,
408
przetykając swoją opowieść bajkami o dwunastce dzieci Lucy Elsbree. By dodać wszystkiemu nieco kolorów, wspominała skandal sprzed stu lat: Justus Elsbree II ożenił się z szesnastoletnią Irokezką. Żeby jednak nie wyciągnięto zbyt pochopnych wniosków na temat czystości jej linii rodowej, szybko dodawała, że biedne dziewczę zmarło, nim zaszło w ciążę, a Justus ożenił się ponownie z kobietą ze szlachetnego rodu, która została jej prababką. W końcu grupa zwiedzających zaczęła schodzić po schodach. Tworzyła ją tęga, siwowłosa para - mężczyzna ciężko opierający się na ramieniu żony - i czteroosobowa rodzina: otyła żona w różowych szortach, łysiejący mąż i dwójka nastolatków, którzy już nie mogli się
S R
doczekać, kiedy uda im się wymknąć na papierosa. Grupkę zamykała Gertrude w koralowym, lnianym żakiecie zarzuconym na kwiecistą, jedwabną sukienkę. Różowe buty na niskich obcasach pasowały do kreacji. Jak zwykle każdy kosmyk jej beżowych włosów był dokładnie na swoim miejscu.
Wyjaśniała, czemu sufity są takie niskie, a okna małe. - Musicie państwo pamiętać, że w tamtych czasach nie było centralnego ogrzewania. Moi prapradziadowie mieli dużo szczęścia, gdyż co tydzień dostarczano im węgiel, ale dla tych, którzy nie mogli sobie na to pozwolić, zimy bez odpowiedniej izolacji były nie do zniesienia. Zauważywszy Noelle, Gertrude stanęła, trzymając się wypolerowanej poręczy. Wszystko zamarło w bezruchu, jak na starych fotografiach wiszących na ścianie: blada, zaskoczona twarz teściowej, brylantowa spinka w klapie, połyskująca w przydymionym
409
świetle wpadającym przez półokrągłe okienko. Potem matka Roberta otrząsnęła się i zeszła do westybulu. - Możecie państwo przed wyjazdem pospacerować po okolicy. Na tyłach jest uroczy ogród - zawołała za znikającymi turystami. Gdy odwrócili się, by jej podziękować, uśmiechnęła się z wdziękiem i odpowiedziała jak zawsze: - Proszę mi wierzyć, cała przyjemność po mojej stronie. Historia odgrywa niezmiernie ważną rolę w naszym życiu. Co byśmy bez niej zrobili? Gdy zostały same, jeśli nie liczyć dziewczyny, Gertrude odwróciła się do Noelle. - Mój Boże, a to niespodzianka! - zawołała, zmuszając się do
S R
uśmiechu i zaciskając dłonie. - Ładnie wyglądasz, kochanie. Noelle miała ochotę prychnąć, że nawet jeśli tak, to na pewno nie dzięki jej synowi. Była potwornie spięta, gotowa w każdej chwili rzucić się do przodu i wymierzyć policzek sztucznie uśmiechniętej teściowej. Wstała jednak z taką godnością, na jaką było ją stać. - Witaj, Gertrude. Jak się miewasz? - Och, dobrze... no wiesz.
Starsza pani wzruszyła ramionami, jakby chciała podkreślić, że jak zwykle coś gdzieś ją pobolewa. - A Cole? - Dobrze, naprawdę dobrze. Gertrude bezwiednie musnęła palcami broszkę w kształcie koszyczka z kwiatami. Noelle przypomniały się róże na grobie Corinne.
410
- Ostatnio trochę dokuczają mu kolana, ale lekarz mówi, że to tylko lekki artretyzm. A jak się czuje twoja babcia? - spytała ze szczerym zainteresowaniem. - Bardzo dobrze - skłamała Noelle. - Miło słyszeć. Proszę, przekaż jej pozdrowienia. A teraz, jeśli pozwolisz, muszę już biec. Gertrude próbowała ją obejść, ale Noelle zablokowała jej drogę. - Chciałabym z tobą porozmawiać. Na policzki Gertrude wystąpił rumieniec, a jej oczy jasnoniebieskie jak u Roberta - zrobiły się okrągłe ze strachu. Uśmiech sprawiał wrażenie sztucznego.
S R
- Obawiam się, że wybrałaś kiepską porę. Za godzinę rusza następna wycieczka, a ja do tego czasu muszę załatwić pewne sprawy. Obeszła Noelle szerokim łukiem i skierowała się do drzwi. - Nie ma sprawy. Potowarzyszę ci. - Noelle dogoniła ją. Gertrude odczekała, aż znalazły się na zewnątrz, poza zasięgiem głosu, po czym powiedziała:
- Proszę, zrozum mnie, kochanie, nie mam do ciebie żadnego żalu, ale ktoś mógłby nas zobaczyć i... coś sobie pomyśleć. - Co takiego? Że zrozpaczona matka próbuje się czegoś dowiedzieć? - spytała Noelle z przekąsem. - Boże uchowaj. Szły wyłożoną cegłami ścieżką, przy której rosły lwie paszcze i ostróżki. Kwiaty kołysały się na wietrze, od którego wzięła się nazwa Windy Ridge - Wietrzny Grzbiet. Po wczorajszym deszczu trawa nie zdążyła jeszcze wyschnąć. Gertrude szła w stronę cadillaka zaparkowanego na jednym z miejsc dla obsługi, nie zważając na błoto
411
przywierające do podeszew jej różowych butów. Gdy dotarła na trotuar, równomierny stukot jej obcasów przypominał Noelle wierszyk dla dzieci: „Tiku--taku, tiku-taku, biega myszka po zegarku". Dogoniła teściową, która właśnie otwierała drzwi samochodu. Gdy Gertrude odwróciła się twarzą do niej, Noelle była zaskoczona, widząc szczere współczucie. - Niezależnie, co o tym wszystkim sądzisz, kochanie, nie mam do ciebie pretensji - powiedziała łagodnie. - Moja ciotka... cóż, mówiąc łagodnie, chętnie zaglądała do kieliszka, ale nie była złym człowiekiem. Tak samo jak ty nie jesteś złą matką. Gdybyś tylko potrafiła zrozumieć, że takie rozwiązanie jest lepsze dla...
S R
Coś w wyrazie twarzy Noelle kazało jej urwać w połowie zdania. Młoda kobieta poczuła, że robi jej się zimno, jakby w jej wnętrzu ktoś otworzył kran i wpuścił do żył lodowatą wodę. - Że takie rozwiązanie jest lepsze dla Emmy? Daj spokój, Gertrude, sama nie wierzysz w to gówno, którym Robert wszystkich raczy. - Nawet jej głos brzmiał inaczej: był szorstki i opanowany. Gertrude zacisnęła wargi.
- W jednym względzie ma rację. Naprawdę się zmieniłaś. I to wcale nie na lepsze. - Odwróciła się i sięgnęła po klamkę. Tym razem Noelle nie próbowała jej powstrzymać. Po prostu obeszła auto i usiadła na przednim siedzeniu. Teściowa zamarła w bezruchu z jedną nogą we wnętrzu samochodu. Po chwili opadła z pełnym zdumienia krzykiem.
412
- No proszę, kto by... - Zamknęła usta, potem znów je otworzyła, jak ryba, która łapie powietrze. - To moje auto, a ty... wkroczyłaś na teren prywatny. - Zostawię cię w spokoju, jeśli udzielisz mi kilku odpowiedzi. Noelle mówiła spokojnie, ale serce dudniło jej w piersiach jak szalone. - Zacznijmy od tego, co wiesz na temat Corinne Lundquist? - Corinne? - Gertrude sapnęła i uniosła rękę do piersi. - Co ta biedna dziewczyna ma wspólnego z twoja sprawą? Gdy umarła, byłaś niemowlęciem. Noelle zauważyła, że nie musiała wyjaśniać, o jaką Corinne jej chodzi.
S R
- Była najlepszą przyjaciółką mojej mamy. - No cóż, w takim razie matka musiała ci powiedzieć, że była to bezsensowna tragedia.
Gertrude starała się, by jej głos brzmiał beztrosko, ale dłonie kurczowo zaciśnięte na białej, kuferkowatej torebce trzymanej na kolanach, mówiły co innego.
- Nie pytałam, jak umarła, ale skoro poruszyłaś ten temat, powiedz mi, co pamiętasz. Policzki Gertrude obwisły, a koralowa szminka wdarła się w maleńkie zmarszczki wokół ust. Nagle matka Roberta stała się starą kobietą, tak starą jak babcia. - Wiem tylko, że to było samobójstwo. - Jesteś tego absolutnie pewna?
413
Gertrude dziwnie jej się przyjrzała, ale najwyraźniej jedynym przewinieniem teściowej było składanie kwiatów na grobie zmarłej dziewczyny syna. - Nie wydaje mi się, by to mógł być wypadek. - Są inne rodzaje śmierci. - Sugerujesz... - Niczego nie sugeruję. Pytam. Czy Robert miał coś wspólnego z jej śmiercią? - Nie dodała: „Albo ty?" - Absolutnie nie. - Wiesz to na podstawie faktów? Gertrude uniosła rękę, jakby chciała się osłonić, chociaż Noelle
S R
przybliżyła się zaledwie o centymetr lub dwa.
- Nie znałaś jej - powiedziała starsza pani drżącym głosem. Była dziewczyną targaną sprzecznościami. Wydaje mi się, że jej rodzice, przynajmniej ojciec, byli bardzo wierzący. Musiała się przestraszyć, gdy... gdy dowiedziała się o swoim stanie. W głowie Noelle coś stuknęło jak odwiedziony kurek. - Skąd wiedziałaś, że Corinne jest w ciąży? Uporczywe pukanie o szybę sprawiło, że Gertrude odwróciła głowę i zerknęła przerażona w tylną szybę. Okazało się, że była to tylko zwisająca gałąź, poruszana przez wiatr. Zgarbiła się w fotelu. Na jej czole pojawiły się kropelki potu, w zagłębieniach zaczął zbierać się puder. - Musiałam... gdzieś usłyszeć - dukała. - Może na pogrzebie?
414
- Nie byłaś na pogrzebie. Pytałam matkę. - Noelle wychyliła się w jej stronę, tak blisko, że poczuła mdły zapach perfum. - Co się naprawdę wydarzyło, Gertrude? Co ukrywasz? - Nic! Gorączkowo usiłowała wsadzić kluczyk do stacyjki, ale udało jej się to dopiero po kilku próbach. Silnik warknął. - Czy Robert naprawdę był z tobą tego wieczoru, kiedy umarła Corinne? A może skłamałaś, by go osłaniać? - naciskała Noelle. - Nie mam zamiaru ciągnąć tej... tej przerażającej dyskusji. Gertrude pochyliła się nad swoją rozmówczynią, by otworzyć jej drzwi. Noelle poczuła muśnięcie chłodnego jedwabiu. - Wysiadaj. I to już. Noelle ją zlekceważyła.
S R
- Wiesz coś, prawda? Wiesz również, jak on mnie traktuje. Wymyśla kłamstwa i insynuacje... byle tylko udowodnić, że nie powinnam zajmować się swoim dzieckiem. Jak możesz się na to godzić? Jak możesz pozwalać, by Robert wyrządzał Emmie taką krzywdę?
Gertrude patrzyła prosto przed siebie, kurczowo trzymając kierownicę. Ściskała wargi tak mocno, że aż drżały. - Nie. Robert jest dobrym człowiekiem. Dobrym ojcem. Nie skrzywdziłby Emmy. - Ale ją krzywdzi. - Nie, on ją ochrania. A to różnica. Noelle postanowiła zmienić taktykę. - Wiesz, że mnie zdradzał?
415
Gertrude kilkakrotnie zamrugała powiekami, wyraźnie zaskoczona tą rewelacją. Szybko jednak odzyskała rezon. - To sprawa między tobą a Robertem - odparła pruderyjnie. - Po prostu uznałam, że powinnaś o tym wiedzieć, i tyle. Twój syn wcale nie jest taki uczciwy wobec rodziny, jak wszystkim wmawia. - Wyjdź! - rozkazała Gertrude jeszcze raz, ale tym razem jej słowa bardziej przypominały błaganie. - Mam już tylko jedno pytanie. - Noelle najlepsze zostawiła na koniec. - Dlaczego kładziesz kwiaty na grobie Corinne? Gertrude gwałtownie się odwróciła i spojrzała na nią okrągłymi oczami.
S R
- Widziałam je. Białe róże przewiązane czerwoną wstążeczką. Noelle patrzyła, jak poruszają się mięśnie twarzy teściowej. Kładziesz je dziecku, tak? Dziecku Roberta. Swojemu wnukowi. Gertrude wydała dziwny dźwięk, przypominający przyduszony pisk małego zwierzątka, na które ktoś nadepnął. Rozejrzała się niespokojnie, jakby chciała uciec. Chyba nie bardzo wiedziała, co zrobić, gdyż sięgnęła po pas, wyciągnęła go niespokojnym ruchem i próbowała zapiąć, ale tak drżały jej ręce, że sprzączka nie chciała wskoczyć na swoje miejsce, toteż po kilku nieudanych próbach położyła go na kolanach. - Muszę już jechać - szepnęła. - Proszę. - Czy Robert namawiał ją do usunięcia ciąży? Czy dlatego popełniła samobójstwo? - Noelle bezlitośnie parła do przodu. -Czy był wystarczająco wściekły, by oszczędzić jej kłopotu?
416
Gertrude zapadła się w siedzenie, zamknęła oczy, jakby nagle nie miała sił, by patrzeć przed siebie. Po chwili odezwała się dziwnie głuchym głosem. - Robert rzeczywiście był zły, ale z innego powodu niż myślisz. Był zły, bo... - Niespokojnie nabrała powietrza w płuca. - ...bo to nie było jego dziecko. Noelle wyprostowała się, zaskoczona. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Czyż to nie brzmiało jednak sensowniej? Robert, wściekły na niewierną Corinne, mógł walić na oślep... a może nawet posunąć się dalej. Niemniej coś tu nadal się nie zgadzało... Odwróciła się do Gertrude.
S R
- Nie rozumiem. Jeśli dziecko nie było twoim wnukiem, skąd te róże?
Ręce teściowej opadły jak martwy ciężar. Głosem równie martwym, ledwo poruszając wargami, wyszeptała: - Było moim wnukiem. Dzieckiem Bucka.
15
Tego wieczoru nastąpiła gwałtowna zmiana pogody. Minęły zaledwie dwa tygodnie sierpnia, ale letnie noce były już znacznie krótsze. Z gór wiały chłodne wiatry. Od czterech dni nocami tuż nad powierzchnią jeziora snuła się mgła jak na rozlewisku, a nawoływania nurów brzmiały smutniej niż zwykle. Mary siedziała w chacie przy stole kuchennym z byłym mężem i córką. Nagle przyszło jej na myśl, że jest za cicho. Kumkanie żab i pluskanie wody o pomost dochodziły
417
z dziwnie bliska. Wydawało jej się również, że słyszy zanurzające się w wodzie wiosła, ale może to było tylko złudzenie. Gdy człowiek czegoś się boi - pomyślała - w nocy przeraża go każdy dźwięk. To nie przeszkadzało jej jednak w podziwianiu pięknego obrazka, tworzonego przez nią, Charliego i Noelle. Jakie to dziwne, że mogą siedzieć razem i popijać kakao, trzymając gołe stopy na oparciach krzeseł, jakby bardzo często to robili. W niczym nie przypominali zdesperowanych ludzi, dziwnym zbiegiem okoliczności wyrzuconych na brzeg, wyglądali raczej jak coś, za czym zawsze tęskniła: rodzina. - Teraz przynajmniej wiemy, kim był tajemniczy J.
S R
Mary spojrzała na ciemne szyby. Zobaczyła w nich swoje zniekształcone, dziwnie upiorne odbicie.
- James Buchanan Van Doren, w skrócie Buck. Boże, czemu o tym nie pomyślałam? Corinne serdecznie nienawidziła przezwisk. Miała ku temu powód.
- Dlaczego wspomina o nim w swoim pamiętniku tylko raz? zastanawiała się na głos Noelle.
- Podejrzewam, że było tak - włączył się Charlie. -W swoim ostatnim wpisie Corinne wspomniała o kłótni z Robertem w drodze na prywatkę. Kiedy zostawił ją na łasce losu, ktoś ulitował się nad biedaczką i podwiózł ją do domu. Teraz wiemy, że był to starszy brat Roberta. Corinne i Buck przypadli sobie do gustu. Mieli ze sobą wiele wspólnego. Potem zostali kochankami. Nie odważyła się napisać o tym w pamiętniku, bo ktoś mógłby się dowiedzieć. - Ale ktoś i tak się dowiedział - przypomniała Noelle.
418
- Pozostaje pytanie: skąd wiedziała, że to dziecko Bucka, a nie Roberta? - Charlie bezmyślnie obracał swój kubek w rękach. - To proste - oznajmiła Mary. - Była dziewicą, póki nie przespała się z Buckiem. Charlie spojrzał na nią pytająco, więc szybko dodała: - Nie widzisz, że to jedyne sensowne rozwiązanie? Corinne i ja wiedziałyśmy o sobie wszystko; potem, pogrążona w swoich problemach, przestałam dostrzegać coś więcej niż czubek własnego nosa. Kiedy po raz pierwszy powiedziałeś mi, że była w ciąży, uznałam to za dziwne. Spotykała się z Robertem ponad rok. Powiedziałaby mi, gdyby ze sobą sypiali. Poza tym ich związek
S R
zawsze był bardzo burzliwy. Podejrzewam, że bała się dopuścić do tak bliskiej zażyłości. - Z zamyśleniem sączyła kakao. - W przypadku Bucka wszystko wyglądało inaczej. Był starszy. O ile pamiętam, całkiem przystojny. Milsza wersja Roberta. Jeśli łączyło ich coś poważnego, Robert i tak wcześniej czy później by się dowiedział. Myślę, że z powodu ciąży sprawa dość szybko wyszła na jaw. - Posuńmy się o krok dalej - zaproponował Charlie. - Załóżmy, że Robert naprawdę zabił ją w napadzie złości, a potem zaaranżował wszystko tak, żeby wyglądało na samobójstwo. Wciąż nie mamy na to żadnego dowodu. Chyba że zażądalibyśmy ekshumacji zwłok. Możliwe - nieprawdopodobne, ale możliwe - że przy obecnych metodach technicznych, znacznie bogatszych niż podczas pierwszej sekcji, patolog sądowy znalazłby coś, co poprzednio zostało przeoczone. Mary też o tym myślała, ale szybko odrzuciła okropny pomysł.
419
- O Boże! Nawet nie chcę myśleć, jak czułaby się Nora. Nie ma innej możliwości? Wszyscy troje milczeli. W chłodnym powietrzu z ich kubków unosiły się obłoczki pary. Mary była zaskoczona, że pomimo upływu lat wciąż odczuwa tak ogromny smutek. Zupełnie jakby odłożyła żal aż do teraz. Biedna Corinne. Myśl o samotnej i przerażonej przyjaciółce była trudna do zniesienia. Mary doskonale znała to uczucie. Sama też się bała, że rodzina się od niej odwróci; zastanawiała się, jak, do diabła, sobie poradzi bez ich wsparcia. Zresztą w jej przypadku wszystkie obawy się urzeczywistniły. A Corinne, kochana, łatwowierna Corinne, była tego świadkiem. Nic
S R
dziwnego, że sama wpadła w taką rozpacz.
Mary zerknęła przez stół na Charliego, który siedział z założonymi rękami, pogrążony w myślach, próbując uporać się z własnym smutkiem. Jednak na jego twarzy widać było również odrobinę optymizmu. Świadczyło o tym pojawienie się zmarszczek, rozchodzących się z kącików oczu jak promienie słońca, i delikatny uśmiech na ustach.
Noelle wychyliła się do przodu i oparła na łokciach. - Nie mamy żadnych dowodów. Może więc podrażniłbyś się trochę z Robertem? Podobnie jak w swoich poprzednich artykułach wstępnych, tylko tym razem mógłbyś opisać takie rzeczy, które naprawdę skłoniłyby ludzi do myślenia. Mary zerknęła na córkę, ponownie dostrzegając zmiany, jakie w niej nastąpiły. Zaróżowiły jej się policzki, nabrała trochę ciała, była bardziej zdeterminowana. Mary poczuła, że tak jak wtedy, kiedy ją
420
aresztowano, będzie bronić córki za wszelką cenę. Chociaż było jasne, że Noelle doskonale potrafi się bronić sama. Mary pochyliła się w bok. Była wzruszona i zaskoczona, kiedy Noelle wsparła jej głowę na swoim ramieniu. Charlie miał wciąż jakieś wątpliwości. - Już o tym myślałem, ale moglibyśmy odnieść odwrotny skutek. Akcje Roberta wciąż są wysoko notowane. Jego poplecznicy, nie wspominając już o adwokatach, na pewno ostro sprzeciwiliby się plotkom, które nie miałyby pokrycia w faktach. Co więcej, ze względu na listopadowe wybory sędzia Ripley niewątpliwie weźmie pod uwagę głos opinii publicznej.
S R
- Jest jeszcze jeden powód, by zachować ostrożność powiedziała Mary, przypomniawszy sobie swoje ostatnie spotkanie z mężem Noelle. - Wszyscy wiemy, że Robert nie lubi zasypiać gruszek w popiele. Jeśli zapędzisz go w kozi róg, może... no cóż, wolałabym, żeby żadnemu z nas nic się nie stało.
- On nie wie, jak się czuje człowiek zapędzony w kozi róg. Ja tak - warknęła Noelle z zawziętością, której Mary nigdy u niej nie słyszała. - Z tego, co widzę, nie mam nic do stracenia. Jeżeli ekshumacja zwłok Corinne jest jedynym sposobem sprawdzenia, czy... Urwała, słysząc kroki na werandzie. Bronwyn wracała ze spaceru z Rufusem. Drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wpadł żółty pies, zostawiając ślady błota na podłodze. Za nim pojawiła się młodsza córka Charliego, wnosząc z sobą chłodne powietrze i nagłą zmianę nastroju.
421
Bronwyn gwałtownym szarpnięciem otworzyła lodówkę. - Jest coś do jedzenia? Umieram z głodu. - Zostało trochę sałatki ziemniaczanej z kolacji - powiedziała Noelle. Dziewczyna z jękiem zamknęła lodówkę. - Nie jestem aż tak głodna. Charlie zerknął na nią z roztargnieniem. - Są lody. Bronwyn odwróciła się i spojrzała na ojca wilkiem. - No wiesz, tato. Gdybyś musiał przez cały dzień wgapiać się w gigantyczne porcje lodów, wiedziałbyś, że lepiej nie proponować mi czegoś takiego.
S R
Charlie udawał, że nie dostrzega złego humoru córki. Może był do tego przyzwyczajony, ale Mary nie. Zmarszczyła czoło. Gdyby któryś z jej młodych pracowników odezwał się do niej w taki sposób, szybko wylądowałby na bruku... albo przynajmniej usłyszał ostrą reprymendę. Noelle nie zachowywała się tak jako nastolatka. Była cicha, może nawet za cicha. Prawdopodobnie powinna wtedy więcej mówić. Gdyby nauczyła się bronić, gdy była młodsza, może nie doszłoby do obecnej sytuacji. Zły nastrój Bronwyn zniknął równie szybko, jak się pojawił. Usiadła obok Noelle i objęła siostrę za szyję. - Już wiem. Może zrobię gofry? - zaproponowała słodko. -Z borówkami, które zebraliśmy dziś rano w lesie. - Jest po dziesiątej - zaoponowała Noelle. - Powinnam wracać do domu.
422
- Nie ma pośpiechu. Ciocia Trish obiecała, że zostanie z babcią przypomniała Mary. Bronwyn obrzuciła ją spojrzeniem, które wydawało się mówić: „Nie wyobrażaj sobie, że należysz do tej rodziny". Potem z rozrzewnieniem popatrzyła na Charliego. - Tatusiu, wiesz, jak się czuję, gdy przestajecie mówić, ilekroć pojawiam się w drzwiach? Nie jestem głupia. Wiem, co jest grane. Jeśli nie pozwolicie mi czegoś zrobić, choćby tak głupiego jak gofry, nie... nie wiem, chyba mnie rozniesie. Charlie spojrzał na nią z lekką drwiną. - Punkt dla ciebie. Nie miałem zamiaru cię wykluczać,
S R
słoneczko. Po prostu sądzę, że nie powinniśmy wciągać cię w te sprawy bardziej niż to konieczne.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech, a kuchnia - z wyblakłą tapetą i polakierowanymi, pociemniałymi sosnowymi szafkami rozjaśniała.
- Gofry z borówkami? No cóż, podoba mi się ten pomysł. - Och, Bron. - Noelle z westchnieniem poklepała siostrę po ramieniu. - Obiecaj mi, że nigdy nie będziesz mieć dzieci z mężczyzną, któremu nie ufasz? - A kto mówi, że kiedykolwiek będę miała dzieci? Bronwyn wyprostowała się i zaczęła otwierać szafki, wyjmować miseczki i miarki. Sięgnąwszy do lodówki po karton z mlekiem, na chwilę zamarła w bezruchu, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Ostre światło rzucało długi, wysmukły cień na porysowane linoleum. Potem potrząsnęła głową, jakby próbowała o czymś
423
zapomnieć, i zamknęła lodówkę. Wkrótce kuchnię wypełniło brzęczenie łyżek o miseczki i zapach gofrów skwierczących na żelaznych płytach. Mogłabym się do tego przyzwyczaić - pomyślała Mary. Do późnych wieczorów przy stole kuchennym, cykania świerszczy i rechotania żab. Żadnych telefonów ani mrugających światełek automatycznej sekretarki. Żadnych rozgorączkowanych klientów, dzwoniących z maleńkich lotnisk na środkowym zachodzie, krzyczących, że spóźnili się na swój lot. Żadnych odgłosów ruchu ulicznego. Tylko to: cichy wieczór, podczas którego, mimo nadciągających kłopotów, można posiedzieć i cieszyć się drobnymi radościami życia.
S R
Zaskoczyła samą siebie, pochłaniając trzy gofry posmarowane masłem i polane syropem klonowym. Gdy wszyscy wyskrobali do czysta talerze, Charlie i Noelle wstali, by umyć naczynia, wypychając Mary na werandę. Ledwo zdążyła usadowić się w fotelu, kiedy skrzypnęły siatkowe drzwi. Odwróciła się. Ku swemu zaskoczeniu ujrzała Bronwyn.
Dziewczyna przez chwilę się wahała, potem przeszła przez werandę i usiadła na najwyższym stopniu schodów. Dzięki smukłej sylwetce odcinającej się na tle srebrzystego jeziora zasnutego mgłą, długim nogom przyciągniętym do piersi i sięgającym do pasa włosom przez chwilę przypominała Corinne. - Gofry były przepyszne - powiedziała Mary. - Aż się przejadłam.
424
- Możesz sobie na to pozwolić. Jesteś bardzo chuda. -Słowa dziewczyny wcale nie brzmiały jak komplement. Po chwili niezręcznej ciszy Mary spróbowała jeszcze raz. - Dobrze, że się trochę ochłodziło. Jest miły wietrzyk, prawda? Bronwyn wzruszyła ramionami. - Już prawie po lecie. - Tata mówił, że jesienią zaczynasz ostatnią klasę - ciągnęła Mary. - Pewnie zastanawiasz się, na jakie uczelnie złożyć papiery. Gdy Noelle była w twoim wieku, nie mogła się doczekać, kiedy rozpocznie samodzielne życie. Bronwyn rzuciła jej spojrzenie, które wydawało się mówić: „Nic
S R
dziwnego. Gdybym ja była twoją córką, czułabym się tak samo". Na szczęście dziewczyna nie była jej córką. I chyba właśnie o to chodziło.
- Nie mam zbyt rewelacyjnych ocen - wyznała. - Będę szczęśliwa, jeśli w ogóle dostanę się na studia. Mary zachichotała porozumiewawczo.
- Składając papiery, też tak myślałam. Kto przyjmie samotną matkę z niemowlęciem? Sześć lat później miałam tytuł magistra. - Wiem. Noelle opowiadała mi o tym. Światło księżyca przedarło się przez mgłę. Oliwkowa skóra Bronwyn zalśniła jak jasne złoto. Zbliżyła kosmyk włosów do ust i zaczęła muskać nimi wargi. - Mówiła, że wiele wtedy przeszłaś. Nastąpiła kolejna długa przerwa, potem nagle Bronwyn spytała ni z tego, ni z owego:
425
- Znałaś moją mamę? - Spotkałam ją tylko raz. Bardzo mi się spodobała. - Bo była miła. I ładna. Ludzie wciąż powtarzają, że moja mama była wyjątkowo ładna. - Jesteś do niej bardzo podobna. - Wszyscy mi mówią, że przypominam tatę. - Taak, ale masz jej oczy. Pamiętam, że miała śliczne oczy. Bronwyn bacznie jej się przyjrzała, jakby chciała dowiedzieć się czegoś, o czym nawet Mary nie wiedziała. Potem oderwała wzrok i pacnęła się w ramię. - Ile tu komarów! - zauważyła od niechcenia. - Mogłyby zjeść człowieka żywcem.
S R
- Chyba wiem, co masz na myśli.
- Tam, gdzie mieszkasz, chyba ich nie ma. - Jest za to inne robactwo - uśmiechnęła się Mary. - Bandyci, gwałciciele i nie tylko. Nie wiem, dlaczego, ale w lecie jest najgorzej. - No cóż, tutaj panuje spokój. Burns Lake musi ci się wydawać bardzo nudne. - Och, ma swoje uroki. Korzystając z osłony nocy, Mary uśmiechnęła się do siebie. Z chaty dobiegł odgłos zakręcanego kranu, a potem słowa Noelle i Charliego. Gdy komar usiadł Mary na nodze, delikatnie go odpędziła. Zauważyła, że Bronwyn przygląda się jej z zaciekawieniem. - Nie tęsknisz za domem? To znaczy, za Nowym Jorkiem? W tym momencie Mary nawet nie chciała o nim myśleć.
426
- Czasami - skłamała. - Chociaż nie za konkretnym miejscem, w którym mieszkam. Raczej za tym, co dobrze znam. Człowiek przyzwyczaja się do pewnego stylu życia i nie wyobraża sobie, że wszystko może wyglądać inaczej. Potem coś się zmienia i nagle okazuje się, że jest dużo innych możliwości, których wcześniej się nie dostrzegało. Bronwyn wróciła do wpatrywania się w ciemne jezioro i jasne palce mgły wędrujące tuż nad powierzchnią wody. - Myślę, że tak - burknęła. Znów zapadła cisza. Mary właśnie miała zamiar wstać i wejść do środka, kiedy dziewczęcy głosik pisnął nieśmiało:
S R
- Naprawdę uważasz, że jestem do niej podobna? - Chodź, to ci się przyjrzę.
Bronwyn wstała i podeszła. Mary przez chwilę przyglądała się długonogiemu stworzeniu rodem ze Snu nocy letniej. Maleńkie owady krążyły w otaczającym ją blasku jak gwiezdny pył. Nastolatka stanowiła wierną kopię Charliego, łącznie z bruzdą nad prawą brwią, ale coś w głębi duszy kazało Mary powiedzieć: - Zdecydowanie. W tym momencie usłyszały cichy stukot talerzy. A może to Rufus uderzył ogonem o podłogę. Czar prysnął. Bronwyn opuściła głowę, jakby poczuła się zażenowana, że domaga się pochwał jak jej stary pies. Odwróciła się na pięcie i wbiegła do domu, głośno zatrzaskując za sobą siatkowe drzwi. Przez dwa dni nic się nie działo.
427
W środę Mary pojechała do Nowego Jorku, żeby spotkać się ze swoją najważniejszą klientką, propagatorką nowej diety, Lucianne Penrose, która udzielała wywiadu „Ladie's Home Journal". Noelle, po spotkaniu z Emmą, resztę popołudnia spędziła z Lacey, rozważając różne możliwości. Charlie wybrał się na kilka godzin do Albany, by sprawdzić, czy może zacytować senatora Larrabiego. Chociaż w redakcji „Register" wstawiono powybijane szyby, wrzawa wokół Roberta i jego kumpli nie cichła. Następny dzień przyniósł nowy akt wandalizmu, tym razem zniszczono opustoszały magazyn na przedmieściach. Powybijano okna i podłożono ogień. Na szczęście udało się ugasić pożar, nim
S R
dokonał większych szkód. Charlie wysłał swoich najlepszych i najinteligentniejszych ludzi, Trenta Robesona i Ginę Tomaselli, by coś o tym napisali. Gdy Gina wróciła z oświadczeniem Roberta, że nie ma z tym wydarzeniem nic wspólnego, Charlie napisał artykuł pod tytułem: Miejscowy biznesmen indagowany w sprawie pożaru. Dwa dni później, w niedzielny poranek, diakon kościoła baptystów odkrył, że na ścianach jego świątyni wymalowano graffiti. Gorzej wyglądały zniszczenia na pobliskim cmentarzu. Przewrócono kilka nagrobków, co więcej, pozbawiono głowy marmurową rzeźbę świętego Jana Chrzciciela. Jego pokryte porostami oczy spoglądały w niebo z pobliskich jeżyn. Bronwyn usłyszała o tym w radiu, gdy jechała rowerem do pracy ze słuchawkami walkmana na uszach. Przebiegł jej po plecach dreszcz Właściwie nie wyrządzono poważniejszych szkód, dziewczyna czuła
428
jednak, że owe akty wandalizmu zapowiadają coś gorszego. Po przyjeździe do lodziarni zadzwoniła do Dantego. - To ja - szepnęła, zerkając na pana Norwooda, pochylonego na zapleczu nad maszyną liczącą. - Słyszałeś o ostatnich ekscesach? Wygląda na to, że twój szef wrócił do starych numerów. Słyszała w tle strzał z wiatrówki. Potem Dante burknął: - Taak, słyszałem. Powiem ci jeszcze, że już nie pracuję dla pana V. Zwolniłem się dwa tygodnie temu. Nie musiała pytać, czy przesłuchiwano go w związku z ostatnimi przestępstwami, jego głos mówił wszystko. Od aresztowania musiało go uratować tylko porządne alibi.
S R
- Jest coś, czego nie kapuję. - Jeszcze bardziej obniżyła głos i osłoniła słuchawkę dłonią. - Rozumiem niszczenie dobytku mojego ojca, ale co można osiągnąć, demolując kościół? - Myślisz, że jestem wróżką? Skąd mam wiedzieć? - Dante był wyraźnie poirytowany, chociaż czuła, że nie na nią. - Posłuchaj, nie chcę rozmawiać o tym przez telefon. Możesz za jakąś godzinę wyjść z pracy?
- Jeśli będzie to konieczne, powiem panu Norwoodowi, że mam ciotkę. Była to pierwsza wymówka, jaka przyszła jej do głowy. Może dlatego, że właśnie zaczął jej się okres. Tego dnia poczuła ogromną ulgę. Zbyt dużo słyszała o dziurawych prezerwatywach. Od tamtego czasu przespali się ze sobą trzy razy i za każdym razem było lepiej niż poprzednio. Przy Dantem odkrywała, że książki
429
erotyczne to strata czasu. Rzeczywistość wyglądała milion razy lepiej. Na tę myśl poczuła ciepło w dole brzucha. - Spotkajmy się u mnie o dwunastej w południe - rzucił Dante i się rozłączył. Przez resztę poranka Bronwyn nie mogła się skoncentrować. Myliła zamówienia. Kobiecie, która prosiła o rożki cynamonowe, podała lody kawowe i migdałowe, potem zapomniała włożyć filtr do ekspresu i dlatego w kawie były fusy. Ostatni jej wyczyn to obsłużenie grupki dzieciaków, które zapłaciły za lody ośmioma jednodolarówkami, a Bron wydała im dziesięć. Pan Norwood, kładąc wszystko na karb młodzieńczej burzy hormonów - był bliższy prawdy,
S R
niż przypuszczał - w porze lunchu praktycznie wygonił ją za drzwi, prosząc, by dla jego własnego dobra wzięła sobie wolne popołudnie. Jak szalona przejechała rowerem Main Street, a potem skręciła w lewo, w American Legion Hall. Kilka przecznic dalej, przy Agway, ponownie skręciła w lewo i pojechała pół kilometra na południe, póki nie dotarła do złomowiska. Zauważyła tam zardzewiałe podwozie, które zwisało ze stalowej szczęki gigantycznego żurawia. Kiedy wchodziła po chybotliwych schodach prowadzących do mieszkania Dantego, z drugiej strony ulicy dobiegł trzask. Zadrżała. Dante przywitał ją w drzwiach pocałunkiem. Jednak myślami był gdzie indziej. Gdy znaleźli się w środku, podszedł do okna i przyglądał się złomowisku. Miał na sobie jasnoniebieski kombinezon z nazwiskiem wyszytym na przedniej kieszeni. Był to jego strój roboczy. Świeże tłuste plamy zasłoniły bledsze, nie do końca sprane. Gwałtownym ruchem sięgnął po leżące na telewizorze papierosy.
430
- Nie powinienem rozmawiać z tobą na ten temat - powiedział, zapalając papierosa i wydmuchując dym. - Już i tak za dużo wiesz. - Dante, jeśli coś przede mną ukrywasz... - napadła na niego, marszcząc czoło. - Powiedzmy, że dostałem cynk. - Od któregoś ze sługusów Roberta? - Nie. Od przyjaciela. - Zerknął na nią wyraźnie zdenerwowany. - Nie ma znaczenia, kto to taki. Wystarczy, jeśli będziesz wiedziała, że coś się zbliża. Coś znacznie większego niż żałosne wybryki takie jak do tej pory. Poczuła ucisk w żołądku.
S R
- Coś związanego z Noelle?
- Może, ale wiem to tylko z drugiej ręki. Mój przyjaciel stoi bliżej pana V. niż ja, ale i jemu nie mówią wszystkiego. Poczuła, że ogarnia ją strach. Czytała o takich wypadkach w gazetach: Rozwiedziony mąż wpadł w szał i zamordował byłą żonę. O Boże! Jakiś czas temu, próbując ostrzec siostrę, Bronwyn doszła do wniosku, że może naprawdę robi z igły widły. Z pewnością nie byłby to pierwszy raz. Teraz wiedziała jednak, że wcale się nie myliła. - Co mam powiedzieć siostrze? - spytała. - Muszę podać jej jakieś fakty. Już i tak uważa, że robię za dużo hałasu. - Powiedz jej po prostu, żeby spieprzała z miasta. Bronwyn westchnęła sfrustrowana. - Wcale mi nie pomagasz, Dante. Nigdy nie zdołam jej do tego nakłonić. Nie wyjedzie bez Emmy. Przekonanie jej zajmie mi kilka
431
miesięcy. - Stanęła za nim, objęła rękami w pasie i przycisnęła policzek do jego pleców. - Jeśli wiesz coś więcej, proszę, powiedz mi. Napiął wszystkie mięśnie. Zrobiły się twarde, jak z kamienia. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że Dante dosłownie zesztywniał ze strachu. Nie ze strachu o Noelle czy Emmę. Ze strachu o nią. - Po pierwsze - powiedział ostro - musisz mi obiecać, że będziesz się trzymać z daleka. Z bardzo daleka. - Od czego? Odwrócił się gwałtownie i chwycił ją w ramiona. Jego ciemne oczy były do połowy przysłonięte powiekami, a palce kurczowo wbijały się w jej ciało. - Obiecaj.
S R
- Dobrze, już dobrze. - Odsunęła się i rozmasowała ramię. Obiecuję.
Po chwili wahania Dante przyjrzał się jej z powątpiewaniem. Potem westchnął - było to westchnienie twardego faceta, który dawno temu by stąd zniknął, gdyby nie ciągnęło go do pewnej ciemnookiej dziewczyny z problemami wypisanymi na niewinnie wyglądającym obliczu. - Jutro w nocy zdemolują następny kościół - wyznał. Metodystów na Grandview. Potrząsnęła głową zażenowana. - Nie kapuję. Co Robert chce osiągnąć? Czy robi to dla zabawy, czy jest to część mistrzowskiego planu? - Nie wiem. I to mnie przeraża.
432
Bronwyn też była przerażona. Patrzyła na Dantego, ale przez głowę przemykało jej tysiąc myśli. Moja siostra jest w niebezpieczeństwie - myślała pośpiesznie. - W prawdziwym niebezpieczeństwie, takim, przed którym ucieka się w ciemnej ulicy. Niebezpieczeństwie, jakie wiąże się z prowadzeniem ciemnych interesów. Tylko jakiego asa trzyma w rękawie jej zasrany mąż? Miała zamiar się tego dowiedzieć.
16 Na drugim końcu miasta Doris właśnie ułożyła się do
S R
popołudniowej drzemki. Nagle ze snu wyrwał ją telefon. Niezbyt przytomna zastanawiała się, dlaczego nikt go nie odbiera. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że Mary wyszła coś załatwić, a Noelle przyjęła propozycję sąsiadki zza płotu, Polly Inklepaugh, i poszła do niej po cukinię. Polly zawsze sadzi za dużo - pomyślała Doris. Teraz, kiedy dzieci dorosły i rozjechały się na cztery strony świata, została tylko ona i Harry. Ile przetworów może zjeść dwoje ludzi? Polly powinna ofiarować część pikli na ucztę, która zawsze w Boże Narodzenie jest organizowana przy St. Vincent's. Niestety, sąsiadka rzadko słuchała rad innych, chociaż można by uznać, że po czterdziestu latach mieszkania drzwi w drzwi... Telefon wciąż dzwonił, obojętny na chorobę Doris i fakt, że wcale nie chce jej się wstawać i wędrować korytarzem tylko po to, by ktoś rozłączył się, nim ona podniesie słuchawkę. Może powinna posłuchać Noelle i kupić automatyczną sekretarkę? Dotychczas nie
433
czuła takiej potrzeby. W końcu przez cały dzień siedziała w domu i mogła sama odbierać telefony, ale to było dawno temu. Teraz więcej czasu spędzała leżąc, a zwleczenie się z łóżka stanowiło iście hiobową udrękę. Ciało zaczynało sprawiać wrażenie obcego i dziwnie niedopasowanego, niczym sukienka kupiona przez pomyłkę w nieodpowiednim rozmiarze, bez możliwości zwrotu. Ostatnio Doris potrzebowała pomocy, nawet wychodząc do łazienki. Jednego nikt nigdy nie mówi na temat starości - pomyślała - że jej najgorszą stroną wcale nie są różnego rodzaju bóle i dolegliwości, nawet nie samotność. Najtragiczniejsze jest upokorzenie, kiedy na sedes musi posadzić człowieka ktoś, komu niegdyś zmieniało się pieluszki.
S R
Gdybyż tylko ten piekielny telefon przestał dzwonić. Czy Noelle nie powinna już wrócić? Polly bez wątpienia będzie próbowała mleć ozorem, nie zważając na to, że młoda kobieta ma swoje kłopoty, nawet bardzo poważne, i wcale nie musi wysłuchiwać opowieści o synu egoiście, który co roku dostaje amnezji w okresie urodzin matki, ani córce, która bezskutecznie próbuje wydać na świat więcej głupich Inklepaughów. Niech nas wszyscy święci mają w swojej opiece, ta kobieta mogłaby zagadać człowieka na śmierć. To zbyt wysoka cena za kilka cukinii, których o tej porze roku bezskutecznie próbują się pozbyć wszyscy posiadacze ogródków. A telefon dzwonił dalej. Kto to może być? Czyżby krewka córka Buxtonów? Na tę myśl Doris drgnęła. Lacey może mieć dobrą wiadomość na temat małej Emmy? O rany, to całkiem możliwe! Jakby to wyglądało, gdyby Doris okazała się zbyt leniwa, by przejść
434
korytarzem dwadzieścia kroków i przyjąć wiadomość? Wstydź się zganił ją głos wewnętrzny. Zwlokła się z łóżka. Pod wpływem wysiłku zatrzeszczały jej wszystkie stawy. Zakręciło jej się w głowie, przez chwilę więc stała, chwiejąc się na nogach i trzymając poręczy łóżka, by nie upaść. Och, jak bardzo chciała wrócić pod kołdrę! Ostatnio przy każdym ruchu odczuwała idiotyczny ból. Wyobrażała sobie, że małe zwierzątko suseł albo mysz, coś o paciorkowa-tych oczach i ostrych, żółtych siekaczach - wbija zęby w jej kość. Trzymając się lewego boku, powlokła się na korytarz, zagryzając zęby, żeby nie krzyczeć. Telefon dzwonił dalej. Widziała go na małym dębowym stoliku
S R
na podeście, na końcu korytarza. Korytarza, który ciągnął się jak tunel, przez jaki jechała jako dziecko do babci Cates w Bostonie. Przerażała ją wówczas nagła ciemność, kołysanie pociągu, stukot kół i ogłuszający huk. Teraz czuła niemal taki sam strach, nie że zostanie połknięta jak Jonasz, ale że upadnie i nie uda jej się wstać. Doris położyła rękę na ścianie, szukając wsparcia tuż pod szeregiem oprawionych zdjęć rodzinnych, połyskujących w przyćmionym świetle. Na jednym z nich była trzyletnia Mary Catherine. Opatulona w gruby kombinezon, pomagała ojcu usunąć śnieg ze ścieżki, która prowadziła do drzwi. I ośmioletnia Trish, dumnie pokazująca nowiutkie przednie zęby. Ted był taki cierpliwy w stosunku do dziewczynek, o wiele cierpliwszy niż Doris. Próbowała też tak postępować - może zbyt słabo - w końcu doszła do wniosku, że Bóg nie obdarzył jej wyrozumiałością.
435
Skrzywiła się, czując ból we wnętrznościach. Jej wzrok padł na ostatnie zdjęcie starszej córki i wnuczki, zrobione dziewięć lat temu na ślubie Noelle. Przypomniała sobie nagle, że dziś jest rocznica, której z pewnością Noelle nie będzie świętować. Doris uważniej przyjrzała się zdjęciu: młoda kobieta w białej sukni i welonie uśmiechała się promiennie, natomiast Mary Catherine, obejmująca córkę rękaw pasie, sprawiała wrażenie nieco wystraszonej. Tak, to był trudny dzień, przede wszystkim dla żony Charliego. Biedaczka musiała zauważyć spojrzenia, jakie jej mąż rzucał ukradkiem na Mary Catherine. W tym momencie Doris nagle zdała sobie sprawę, jak wiele
S R
zmieniło się od powrotu córki. Podobnie jak drzewa pnące się do słońca, tych dwoje bardzo się do siebie zbliżyło. Dużo swobodniej czuli się w swoim towarzystwie i, co dziwne, często sobie docinali, jak zdarza się to w rodzinach, w których nikt się nie obraża. Mary Catherine rozkwitła również w inny sposób, nie tylko jako matka, ale i kobieta, a zawdzięczała to niemal wyłącznie Charliemu. Powoli posuwając się korytarzem, opierając się ciężko o ścianę, Doris pomyślała z prawdziwym żalem: Wybacz mi, Panie. Wiem, że nie ułatwiłam im życia. Byli młodzi, to prawda, ale to samo można powiedzieć o mnie i o Tedzie... pobierając się, mieliśmy zaledwie o kilka lat więcej. Powinnam być bardziej wyrozumiała. Powinnam... Nagle Doris znieruchomiała. Telefon przestał dzwonić. Niech to diabli! - zaklęła w głębi duszy (zawsze ukrywała przed dziećmi fakt, że często klnie, chociaż nigdy nie robiła tego na głos). A jeśli to był naprawdę ktoś do Noelle?
436
Swoją drogą, gdzie podziewa się ta dziewczyna? Wyszła na pięć minut, tymczasem nie było jej już chyba od kilku godzin. Słońce wpadające przez okienko nad drzwiami wejściowymi przesuwało się między prętami poręczy przy schodach i rzucało pręgowany cień na stopnie. W kuchni radio nadawało jakąś piosenkę z młodości Doris. Przypomniała sobie, jak zaraz po ślubie Ted zabrał ją na romantyczny weekend do Nowego Jorku. Zatrzymali się w Waldorf Hotel, gdzie tańczyli przy akompaniamencie orkiestry Eddiego Duchina. Doris zerknęła na zdjęcie zrobione wiele lat temu, przy okazji srebrnego jubileuszu. Oboje byli krępi i siwi, martwe oczy Teda - kilka dni później stwierdzono u niego odmę - świadczyły, że zapomniał o
S R
uroczym wieczorze przy muzyce i kieliszku szampana. W głowie zadźwięczał jej fragment wiersza: „Nie pozwól, by miłość zwiędła jak niezerwany dar lata". Gdyby lubiła używać wyszukanych słów, powiedziałaby córkom, by trzymały się tej rady. Trish i jej głupi facet, z którym prawdopodobnie się zaręczyła... Ten kretyn tak samo poważnie myśli o ożenku jak o kupnie stacji benzynowej, na której tankuje. A Mary Catherine... dobry Boże, co powiedziałaby starszej córce? Pomyliłam się, jeśli chodzi o Charliego. To dobry człowiek. Gdy telefon ponownie się odezwał, Doris drgnęła i niepewnie sięgnęła po słuchawkę. - Słucham? Jej głos brzmiał niemiło i płaczliwie, słuchawka ciążyła w ręce.
437
- Pani Quinn? Och, dzięki Bogu! Już chciałam zrezygnować. W dziewczęcym, piskliwym głosie dobiegającym ze słuchawki słychać było wyraźną ulgę. - Obudziłam panią? - Leżałam. Tylko przymknęłam oczy - dodała Doris szybko. Kto mówi? - Bronwyn. Bronwyn Jeffers. Jakby w Schoharie County była druga dziewczyna o tak dziwnym imieniu. Doris poczuła złość, że niepotrzebnie wyciągnięto ją z łóżka. - Jeśli szukasz Noelle, to wyszła. - Wie pani, kiedy wróci?
S R
- Och, myślę, że lada chwila. Jest u sąsiadki. Zadzwoń za kilka minut, dobrze?
Dziewczyna się zawahała.
- Nie chciałabym sprawiać pani kłopotu, ale czy nie mogłaby pani zawołać jej do telefonu? Nie prosiłabym, ale to jest... bardzo ważne.
Ważne? W przypadku szesnastolatki tylko jedno może usprawiedliwiać ściągnięcie niewinnego człowieka do telefonu: problemy z chłopakiem. Doris poczuła jeszcze większą irytację. - Mówiłam już, że lada chwila wróci. Nie możesz zaczekać? - Prawdę mówiąc, to nagły wypadek. Dziewczyna rzeczywiście była zdenerwowana. Doris wyprostowała się. - Na litość boską, czemu nie powiedziałaś tego od razu? - To sprawa życia lub śmierci. Proszę, pani Quinn - błagała Bronwyn.
438
Doris wyobraziła sobie siostrę przyrodnią Noelle: dziewczynę o miodowej skórze, długich włosach i nogach. Cały Charlie. Nie, na pewno niczego nie zmyśla. Doris chwyciła się drżącą ręką za szyję. - Zaczekaj - powiedziała. - Pójdę po nią... Nie zwracając uwagi na zbyt szybko bijące serce, Doris odłożyła słuchawkę na stolik, odwróciła się i przytrzymała poręczy. Była w połowie schodów, kiedy ziemia nagle usunęła jej się spod nóg. Krzyknęła, bardziej zaskoczona niż przestraszona, a potem spadła z ostatnich dwunastu stopni i z potężnym hukiem wylądowała na dolnym podeście. Rozległo się głuche chrupnięcie, przypominające łamanie kości. Poczuła przeszywający ból. Jęknęła cicho. Ze
S R
wszystkich stron otoczyła ją szarość, usłyszała brzęczenie w uszach, jakby ktoś zostawił na noc telewizor. Potem straciła przytomność. Noelle weszła tylnymi drzwiami i od razu wyczuła, że coś się stało. W domu było cicho, za cicho. Powietrze zawirowało wokół niej jak drobiny kurzu po nagłym wejściu.
- Babciu! - zawołała, odkładając torbę pełną świeżo zerwanej cukinii na kuchenną ladę.
Żadnej odpowiedzi, jedynie pomruk włączonego radia. Zachowujesz się jak paranoiczka - wmawiała sobie. - Co mogło się stać w tak krótkim czasie? Żałowała jednak, że zgodziła się, gdy pani Inklepaugh poczęstowała ją kawą i ciastem, a potem dała tyle kabaczków, że nie zdołają ich zjeść w ciągu miesiąca. Noelle zastanawiała się, czy babcia wciąż ma przepis na chleb z cukinii. Mogłaby zrobić dodatkowy bochenek dla Hanka. Smakowałby mu - pomyślała. Nie chciałaby jednak przypominać mu
439
o ciastach i zapiekankach zostawianych na schodach przez samotne panie myślące o zamąż... Nagły dźwięk sprawił, że Noelle zamarła w bezruchu. - Babciu?!-zawołała ponownie. Załóżmy, że to nie babcia? Że to Robert? Odgłos się powtórzył. Przypominał jęk. Noelle z sercem w gardle wybiegła na korytarz. Zbliżała się do frontowych drzwi, kiedy zobaczyła babcię, która leżała u podstawy schodów jak beztrosko rzucony płaszcz. Noelle uklękła. Doris była nieprzytomna, jej woskowa twarz miała szarawy kolor, ale powieki drgały. Żyła. Noelle poczuła ulgę.
S R
- Nie ruszaj się, babciu. Zadzwonię do Hanka. Zaskoczył ją spokój, z jakim powiedziała te słowa. Tak bardzo się trzęsła, że nie wiedziała, jak wstanie, nie wspominając już o tym, że musi dotrzeć schodami do telefonu.
Jednak jakimś cudem udało jej się wykrzesać z siebie resztki sił. Słuchawka była odłożona na bok. Widocznie babcia dzwoniła po nią do Inklepaughów, a potem zapomniała się rozłączyć. Noelle nacisnęła widełki i szybko wybrała numer Hanka. Na szczęście pielęgniarka natychmiast zawołała go do telefonu. Gdy Noelle powiedziała, czemu dzwoni - zaskoczona swoim spokojnym głosem, pomimo walącego jak młot serca -Hank szybko przejął dowodzenie. - Nie próbuj jej ruszać - ostrzegł. - Może mieć złamaną jakąś kość. Po prostu zaczekaj na mnie.
440
Pojawił się kilka minut później w towarzystwie strażaków. Noelle zostawiła otwarte drzwi wejściowe. Kiedy stanął w nich lekarz w białym kitlu i przekrzywionym krawacie, niemal rozpłakała się pod wpływem ulgi. Przyklęknął, by zmierzyć puls Doris, potem delikatnie sprawdził, czy sobie czegoś nie złamała. - Nic ci nie będzie, Doris - mruknął uspokajająco. -Upadłaś, to wszystko. Machnął ręką na strażaków z noszami. Babcia jęknęła, jakby miała zamiar oprzytomnieć. - Tylkooo nieee... szpitaaal - mruknęła niewyraźnie. - Muszę znleeeeźć wnu... Noelle? Noelle, kochnieee, gdzie jsteeeś? - Tutaj, babciu.
S R
- Wypdek... - Babcia przewróciła oczami ze strachu i zamrugała powiekami.
Hank uspokajająco poklepał ją po ręce.
- Tak, miałaś wypadek. Zawieziemy cię na pogotowie, Doris, ale nie martw się. Dopilnuję, by nie trzymali cię dłużej, niż trzeba. - Nie... prszę... musiszzzz powiedzieć Noelleee... Wyjął strzykawkę. - Dam ci coś przeciwbólowego. Rozluźnij się. Za chwilę już niczego nie będziesz czuła. Noelle patrzyła, jak babcia zamyka oczy. Zalała ją fala wdzięczności. Czuła się tak, jakby przez całe dorosłe życie spoglądała w kalejdoskop od złej strony i dopiero teraz zobaczyła mężczyznę, którego dawno temu powinna poślubić. Mężczyznę w pomiętych spodniach, gładkiej koszuli z brakującym guzikiem, mężczyznę, który
441
nie zawsze bywa elegancki i modny, ale jest wart więcej niż dziesięciu największych gwiazdorów, których nazwiska przyjdą człowiekowi na myśl. Kiedy uniósł głowę i utkwił w niej spojrzenie swych brązowych oczu, z żalem pomyślała: Będę cię miała, Hanku Reynoldsie... jeśli tylko mój świat nie rozpadnie się na kawałki, nim zdążysz się do niego przyłączyć. Ironia losu polegała na tym, że tego dnia była rocznica jej ślubu. Noelle całkiem o tym zapomniała, ale rano podczas mycia zębów nagle przyszło jej na myśl, że dziewięć lat temu z prawdziwą radością przygotowywała się do ślubu, nie mając bladego pojęcia, co ją czeka. Hank uparł się, że odwiezie ją do szpitala w Schenectady.
S R
- W ten sposób wyświadczasz mi przysługę - powiedział, delikatnie, ale stanowczo wyjmując jej z rąk kluczyki. - A co z resztą twoich pacjentów? - spytała. - Diane poradzi sobie do mojego powrotu. Noelle wsiadała do volvo, gdy usłyszała, że w domu zaczyna dzwonić telefon. W ciągu ostatnich dziesięciu czy piętnastu minut odzywał się kilkakrotnie, ale go nie odbierała. Teraz też nie miała takiego zamiaru. Niezależnie od tego, kto to taki, będzie musiał zaczekać. Przestała o nim myśleć, zamknęła oczy i pomodliła się, by babcia szybko wyzdrowiała. Chwilę później oboje z Hankiem zdążali na północ drogą międzystanową. Jechali tak szybko, jak pozwalał limit prędkości. Dotarli do szpitala w momencie, kiedy babcię wywożono z rentgena. Wciąż była oszołomiona i mamrotała coś o Bronwyn. Noelle z ulgą zauważyła, że Doris odzyskała kolory, jeszcze większą
442
radość poczuła, gdy lekarz dyżurny poinformował ją, że Doris ma jedynie lekki wstrząs mózgu i złamane żebro. Hank odczekał, aż pacjentka została odwieziona na salę, a potem musiał wracać. Wyjaśnił, że w poniedziałkowe wieczory odwiedza dom spokojnej starości „Sunshine", i jeśli nie pojedzie teraz, spóźni się. Noelle uparła się, by wziął jej samochód. - Wrócę z matką - wyjaśniła. Hank nie chciał o tym słyszeć. Gdy przyjechała taksówka, mocno ją uścisnął i powiedział: - Zadzwoń, gdy dotrzesz do domu, dobrze? Nawet gdyby było bardzo późno. - Zgoda.
S R
Pocałowała go w usta. Nikt ich tutaj nie znał, dlatego nic nie mogło ją od tego powstrzymać.
Matka i ciotka przyjechały do szpitala po zapadnięciu zmroku. Trish większość dnia spędziła na targach książki w Saratoga Springs, a Mary przez całe popołudnie bezskutecznie próbowała znaleźć przyjaciół Bucka Van Dorena. Oczywiście, właśnie w tym momencie wyczerpała jej się bateria telefonu komórkowego. Gdy weszły na salę, babcia mocno spała, a Noelle drzemała obok niej na krześle. Ziewnęła i wstała, by się z nimi przywitać. - Czuje się dobrze. Jest trochę potłuczona i ma wstrząs mózgu. Lekarz powiedział, że jutro ją wypiszą. Noelle mówiła cicho, żeby nie budzić babci.
443
- Jedź do domu i odpocznij - powiedziała Mary. - My zostaniemy na wypadek, gdyby się ocknęła. Zerknąwszy na zegarek, Noelle nie mogła uwierzyć, że jest prawie dziesiąta. - Chyba zaczekam. Babcia koniecznie chciała mi coś powiedzieć. Bez przerwy powtarzała, że muszę zadzwonić do Bronwyn... i że to ważne. - Przecież wiesz, jak potrafi wszystko pomieszać. Jestem pewna, że to nic takiego. - Trish wzięła ją pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę drzwi. - Jeśli się obudzi, wyjaśnimy jej, że musiałaś jechać. Mama ma rację, powinnaś trochę odpocząć, bo w przeciwnym razie to
S R
ty będziesz wymagała opieki lekarskiej.
Noelle pomyślała o Hanku i zastanawiała się, czy to byłoby takie straszne.
Mary wyprowadziła ją na korytarz. Również na jej twarzy było widać napięcie ostatnich tygodni. Wyglądała na zmęczoną, miała zaczerwienione oczy. Delikatnie pogłaskała Noelle po włosach. - Jedź ostrożnie, dobrze?
Mówiła jak babcia. Kiedyś ja tak samo będę mówić do Emmy. Na tę myśl Noelle poczuła skurcz w gardle. Piętnaście po jedenastej podjechała pod dom babci. Wypadek na drodze międzystanowej zablokował kilka nitek, toteż jazda trwała o pół godziny dłużej. Noelle wchodziła na werandę tak skonana, że myślała tylko o tym, by zdjąć przepocone ubranie i rzucić się na łóżko. Nagle z cienia w odległym kącie wychyliła się ciemna postać. Noelle wydała przyduszony krzyk.
444
- Nie bój się. To ja. Bronwyn stanęła w słabym świetle lampki na werandzie. Noelle opadła na wiklinowe krzesło przy drzwiach, przyciskając rękę do łomocącego serca. - Śmiertelnie mnie przestraszyłaś! - Przepraszam. Nie miałam takiego zamiaru. - Bronwyn zmieszana opadła na krzesło obok siostry. - Próbowałam dzwonić, ale nie było cię w domu. Wydzwaniam od wielu godzin. - Babcia upadła i potłukła się. Byłam w szpitalu. - O mój Boże! - Dziewczyna wyglądała na tak oszołomioną, jakby sama spowodowała to nieszczęście. - Czy... czy... czy wyzdrowieje?
S R
- Na szczęście tylko złamała żebro. Jutro wraca do domu. Noelle nagle przypomniała sobie dzwoniący przed wyjazdem telefon i nieskładną gadaninę babci w szpitalu.
- Co masz takiego ważnego, że nie może zaczekać do jutra? - Pamiętasz Dantego, faceta, o którym ci mówiłam? Tego, z którym się spotykam?
Bronwyn niecierpliwie wychyliła się do przodu. - Z którym chodzisz bez zgody taty - poprawiła Noelle. - Nie zadzieraj nosa - rzuciła Bronwyn. - To poważna sprawa. - Mam nadzieję, że nie będziesz mi znów opowiadać o jakimś niebezpieczeństwie. Noelle poczuła przebiegający po plecach dreszcz. Łatwo żartować, ale od czasu, gdy odkryła związek Corinne z Buckiem, nie mogła pozbyć się coraz większego strachu. Bez trudu wyobrażała
445
sobie kilkunastoletniego Roberta atakującego w przypływie złości swoją dziewczynę... równie wyraźnie widziała, jak ten sam człowiek napada na nią. - Dante wie pewne rzeczy - upierała się Bronwyn. - Na przykład? Bronwyn przysunęła się bliżej, a jej ciemne oczy skryły się w cieniu. - Ten, kto powybijał szyby u taty i zniszczył kościół, planuje dziś w nocy coś gorszego. - Dlaczego mówisz o tym właśnie mnie? Czemu nie po-szłaś prosto do taty?
S R
Dziewczyna się przygarbiła.
- Gdybym to zrobiła, musiałabym powiedzieć mu wszystko. Jak pisnę słówkiem o Dantem, będę uziemiona do końca życia. - Jeśli wszystko, co mówisz, jest prawdą, to czy nie sądzisz, że warto zaryzykować?
- Niestety, nie wiem, czy to prawda.
- No dobrze, a co ja mam z tym począć? Noelle naprawdę nie wierzyła w słowa siostry. - Nie możemy iść na policję - wyjaśniła Bronwyn. - To chyba oczywiste. - Noelle przewróciła oczami. - Podejrzewam, że najbezpieczniej byłoby schować głowę w piasek i mieć nadzieję, że nic się nie wydarzy. Bronwyn zaczęła obgryzać paznokieć kciuka. Był to jej stary, jeszcze dziecięcy zwyczaj.
446
- Istnieje szansa, że udałoby się przyłapać faceta na gorącym uczynku, nie sądzisz? - Masz na myśli Roberta? Nie jest taki głupi, żeby osobiście brudzić sobie ręce - zadrwiła Noelle. - W takim razie jednego z jego sługusów. - Naoglądałaś się za dużo filmów. - Noelle żartobliwie pociągnęła ją za włosy. - Nieważne, powiedzmy, że uda nam się przyłapać faceta na... czymkolwiek. Jaki będziemy miały dowód? Nasze zeznania przeciw jego. - Już o tym pomyślałam. Bronwyn pochyliła się i wyjęła z plecaka kamerę wideo ojca.
S R
- Musimy faceta sfilmować, a potem pokazać kasetę policji stanowej z Albany. Przy takim dowodzie szybko wyciągną z niego zeznanie.
- Świetnie. Teraz Cagney i Lacey. - Kto taki?
- Nieważne. A tak swoją drogą, gdzie ma uderzyć tym razem? Wiesz przynajmniej to?
- Kościół metodystów na Grandview. Noelle wyprostowała się z nagłym zainteresowaniem. Rodzice Roberta byli metodystami. W tym kościele odbył się ślub Noelle. Tam leżał Buck i pozostali Van Dorenowie. Przypadek? Może tak, ale był to o jeden przypadek za dużo. Wiedziała, że dobry reporter przynajmniej przeprowadziłby własne dochodzenie. Zawahała się. Coś jej się tu nie zgadzało.
447
- A jeśli zostaniemy przyłapane? - spytała. - Jeżeli ten facet pracuje dla Roberta, może grozić nam poważne niebezpieczeństwo. - Chcesz odzyskać Emmę, czy nie? Noelle poczuła nagły przypływ złości. - Nie zamierzam odpowiadać na głupie pytania. - Przepraszam, ale nie widzisz, co jest grane? Może właśnie masz jedyną szansę znalezienia czegoś na tę gnidę. Pomyśl, jak będziesz się czuła, jeśli nie wykorzystasz takiej okazji? Tym razem Bronwyn trafiła w czułą strunę. Jak by wtedy się czuła? Noelle objęła się ramionami i popatrzyła na oświetlone okna
S R
najbliższych domów. Wyglądały jak wysepki zdrowego rozsądku. Co by pomyśleli sąsiedzi, gdyby podsłuchali ich rozmowę? Mill, zwyczajni ludzie, którzy chętnie okazują współczucie, widząc na kartonach z mlekiem twarze zaginionych dzieci, ale nawet nie pomyślą o malcu odebranym jednemu z nich. Ludzie, którzy chodzą do pracy i wracają do domu, jedzą kolację przy telewizorze, żartują na temat suszarek połykających skarpetki, nie mając pojęcia, jak by się czuli, gdyby nagle pozbawiono ich czegoś ważnego. Nagle wstała, czując przypływ adrenaliny. Chwyciła torbę siostry i zarzuciła ją sobie na plecy. Gdy Bronwyn nie od razu się podniosła - bez wątpienia zbyt zaskoczona - starsza siostra rzuciła szybko: - Na co czekasz?! Kościół metodystów znajdował się na South Grandview, ponad dwa kilometry od miejsca, gdzie kończy się Grandview Avenue, a
448
droga zaczyna się wić po stoku w górę, w stronę Windy Ridge. Zbudowany pod koniec dziewiętnastego wieku, mógł służyć za wzór kościołom porozrzucanym po całej Nowej Anglii: był to przysadzisty budyneczek z wieżą, z której w niedzielę wybijano godziny. Wokół biegła wykładana cegłą ścieżka, przy której rosła starannie przystrzyżona trawa. Oświetlona reflektorem tablica ogłoszeń zapowiadała najbliższe msze i specjalne wydarzenia. Gdy dwie kobiety podeszły bliżej - przezornie auto zostawiły zaparkowane pół kilometra wcześniej - wzrok Noelle padł na ogromny napis, z duchowym przesłaniem na cały tydzień: Odczuwasz pustką w sercu? Wstąp, nie wyjdziesz z pustymi rękami.
S R
Ponuro się uśmiechnęła. No cóż, Boże - pomyślała z wdzięcznością - chyba przyszłam w odpowiednie miejsce. Niezależnie od tego, jaki będzie wynik tej wyprawy, na pewno coś z niej wyniosę. Przypomniała sobie msze, na które chadzała z Robertem i jego rodzicami. W czasach, gdy często zaglądała do kieliszka, były to jedyne chwile, kiedy mogła usiąść i spokojnie zastanowić się nad zamętem, jaki panował w jej życiu. Potem, gdy uwolniła się od nałogu, z przyjemnością korzystała z chwili wytchnienia od ciągnących się bez końca kolacji i koktajli. Po chwili pojawiła się inna, niewesoła myśl. Czy gdzieś w głębi duszy nie lubiłaś tego wszystkiego? Nie podziwiałaś uroczego obrazka, jaki stanowiliście ty i twój przystojny, odnoszący sukcesy mąż, który siedział obok powszechnie znanych i szanowanych rodziców? Przyszło jej na myśl, że za fatalny koniec małżeństwa nie może winić tylko Roberta. Bez reszty dała się wciągnąć w tę bajkę. Cichy,
449
pracowity Kopciuszek biurowy, wyrwany z niebytu przez przystojnego, dużo starszego szefa. Młoda kobieta, prowadząca zwyczajne życie, z dnia na dzień zamieniona w królewnę z bajki. Dopóki miała Emmę, jej wyrzeczenia nie szły na marne. Niczego nie żałowała. I jeśli dzisiejsza niebezpieczna misja choćby o krok przybliży ją do dziecka, warto zaryzykować. Rozejrzała się dookoła, zaskoczona filmową scenerią: opustoszały kościół, pełnia księżyca, mgła tuż przy ziemi, zapewniana przez niebiańskich specjalistów od efektów specjalnych. Wyobraziła sobie, co powiedziałaby Lacey, gdyby dowiedziała się o nocnej wyprawie: uznałaby swoją klientkę za obłąkaną. I niewiele by się pomyliła.
S R
Wąska ścieżka prowadziła na tyły kościoła. W mglistej księżycowej poświacie, wśród bladych kłosów traw widać było zarys starej świątyni, która spłonęła w połowie dziewiętnastego wieku. Między starymi, pokrytymi mchem kamieniami rosły złocisty krwawnik i dzika marchew, zwana tu koronką królowej Anny, a dzikie maliny tworzyły poplątany całun nad resztkami komina. Przypomniał jej się tytuł jednej z lekkomyślnie przekazanych Bronwyn książek Nancy Drew: The Clue in the Crumb-ling Wall. Tak - pomyślała - jest coś jeszcze głupszego niż film - książka Nancy Drew. Stłumiła chichot. Jeśli zacznie się śmiać, nie wiadomo, czy uda jej się przestać. Mniej więcej piętnaście metrów za ruinami starego kościoła zakurzona ścieżka zaczynała piąć się pod górę, na polankę ogrodzoną kutym w żelazie płotem. Cmentarz był dobrze utrzymany i zazwyczaj
450
Noelle nie widziała w nim niczego przerażającego, ale wcześniej oglądała go tylko w świetle dnia. Teraz, w blasku księżyca, z cieniami wysuwającymi się spod spowitych mgłą nagrobków i obelisków, wyglądał dość niepokojąco. Zadrżała. Powiew wiatru niósł delikatny zapach sosen, które tworzyły nad głową gęsty baldachim. Noelle przypomniała sobie, że kościół graniczy z lasami stanowymi. Gdyby próbowały wołać o pomoc, najbliżsi ludzie znajdowali się wiele kilometrów stąd. Odwróciwszy się do Bronwyn, szepnęła: - W tym momencie ten pomysł wcale nie wygląda na dobry. Dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami.
S R
- Zawsze tak bywa z najlepszymi pomysłami. - Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o włożeniu taśmy. Stuknęła w kamerę wideo, myśląc: „Świetnie, film nakręcony przez dwie przerażone, niezdolne do logicznego myślenia kobiety". - Szzz. Mogą nas usłyszeć.
Kto może je usłyszeć? Jest tu tak cicho, jak w... Noelle nie dokończyła tej myśli.
Bron wzięła ją za rękę i mocno ścisnęła. Razem ruszyły ścieżką. W wysokiej trawie cykały świerszcze, małe nocne owady błyszczały w świetle księżyca, padającym między kępkami berberysu i niskimi krzewami. Noelle przypomniała sobie dziewięcioletnią siostrę, stojącą sztywno nad świeżym grobem matki: chude maleństwo z ogromnymi oczami i opuszczoną, ciemną główką. Cmentarz z bliska wyglądał mniej przerażająco niż z daleka. Może dlatego, że nie było widać sługusów Roberta... co więcej,
451
Noelle zaczynała szczerze wątpić, by w ogóle się tu pokazali. A może to jakaś część jej mózgu - która podskakiwała przy nagłym hałasie i kazała przyspieszać w ciemnej uliczce -wyłączyła się jak przegrzany silnik. Umysłowa wersja zdrętwiałej ręki lub nogi, kiedy czuje się tylko dziwne mrowienie. Rozejrzała się. Najdalsza część cmentarza leżała na stromym zboczu i ukryta była w cieniu rzucanym przez gęste, czarne drzewa przy ogrodzeniu. Nagrobki były zadbane, w większości ozdobione kwiatami i wieńcami. Można dużo powiedzieć o zmarłym - pomyślała Noelle - na podstawie tego, czy krewni troszczą się o jego grób. Zwłaszcza jeśli data widoczna na płycie jest stara. Najbardziej
S R
zadbane, a jednocześnie smutne były groby małych dzieci. Przez moment oświetlała latarką wypolerowaną granitową płytę z napisem: Zostawiłaś nas, córeczko, z uczuciem ogromnej pustki, lecz Bóg, który nam cię zabrał, ukoi największe smutki.
Przypomniała jej się wieczorna modlitwa, którą odmawiała z babcią jako dziecko. „Jeśli przed przebudzeniem się umrzeć muszę, modlę się, by Bóg zabrał moją duszę". Noelle zadrżała. Jak można przekazywać dzieciom taką okropną naukę: że mogą iść spać i więcej się nie obudzić? Nic dziwnego, że miewała koszmary nocne. Obok niej Bronwyn wydała zduszony pisk. - Słyszałaś to? - Co? - Noelle wyłączyła latarkę. - Chyba dochodziło stamtąd. Wskazała gąszcz na prawo od nich. Noelle nie zobaczyła niczego, a jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, było pohukiwanie sowy.
452
Mimo to włosy stanęły jej dęba. - Wystarczy mi to, co zobaczyłam - oznajmiła. - Chyba, że masz zamiar sterczeć na cmentarzu przez całą noc i czekać, aż komary zjedzą cię żywcem. Bronwyn kiedyś zbyt często krzyczała ze strachu. Noelle wiedziała, że to nie wina dziewczyny. W wyobraźni Bronwyn kłębiły się obrazy podobne do opisanych w książce Gdzie czają się niestworzone rzeczy, którą Noelle tyle razy czytała na głos Emmie, aż okładka się rozpadła. W gąszczu myśli młodszej z sióstr roiło się od strachów i potworów. - Słowo daję, że coś tam się poruszyło. - Oczy Bronwyn były
S R
czarne jak otaczający je cień. - Jesteś pewna, że tego nie słyszałaś? - Jestem pewna tylko jednego: że zachowujemy się jak para idiotek.
Noelle, bardziej zła na siebie niż na siostrę, zaczęła wracać tam, skąd przyszły.
Gdy brama głośno skrzypnęła, przypomniała sobie stodołę, którą rokrocznie podczas Halloween zamieniano na dom nawiedzany przez duchy. „Nie ma się czego bać - wmawiała sobie wówczas. - To wszystko jest sztuczne. Sztuczne szkielety, fałszywa krew i dźwięki z taśmy". Jednak na cmentarzu nic nie było sztuczne. Nagły szelest przy ogrodzeniu sprawił, że zamarła w bezruchu. Jak się okazało, to tylko gałąź kołysała się na wietrze. Wzrok Noelle przykuło coś poniżej: ukryta w cieniu hałda ziemi. Pewnie świeżo wykopany grób. Poczuła mrowienie w głowie, takie, jakby nagle krew
453
napłynęła jej do zdrętwiałej kończyny. Tam, pod tymi drzewami pochowana jest cała rodzina. Kilka pokoleń Van Dorenów przypomniała sobie. - Nie tylko Buck. Gdy otworzyła usta, by zawołać Bronwyn, wydobył się z nich jedynie suchy skrzek. Przerażona, obejrzała się przez ramię, ale siostry nie było, chociaż jeszcze przed chwilą szła za nią. Tylko nagrobki, spoglądające z niemym lekceważeniem. Noelle poczuła, że ogarnia ją przerażenie. Cienie płatają mi figle - pomyślała. - Ona musi tu być. Instynkt kazał jej uciekać, mimo to ruszyła wolno jak lunatyczka w kierunku grobów Van Dorenów. Czuła się tak, jakby była pod wodą
S R
i płynęła między zatopionymi pozostałościami po zaginionej cywilizacji. W świetle księżyca przeszła obok omszałego nagrobka Jacoba Van Dorena, urodzonego w tysiąc siedemset siedemdziesiątym piątym, a zmarłego w tysiąc osiemset pięćdziesiątym roku. Był kamieniarzem - przypomniała sobie. Zauważyła nagrobki jego żony i dzieci. Potem zatrzymała się przy marmurowym pomniku ozdobionym kamiennymi urnami, zbyt okazałym jak na ten cmentarz, mogącym należeć tylko do Thomasa Van Dorena, pradziadka Roberta. Według miejscowej legendy był to człowiek o kamiennym sercu, odpowiedzialny za śmierć sześciu pracowników, którzy zostali zmiażdżeni, kiedy zawaliło się byle jakie rusztowanie, postawione przy jednym z jego budynków. Potem zauważyła coś dziwnego i wstrząsnął nią dreszcz. Gdzieniegdzie nagrobki były rozłupane na dwie części, jakby ktoś rozbił je młotem, a między trawą leżały porozrzucane kawałki granitu,
454
którego ostre brzegi lśniły jak białe kości. Obok grobu leżała przewrócona figurka małej dziewczynki tulącej psa: to stryjeczna babcia Roberta, Martha, która w wieku trzynastu lat została potrącona przez pijanego akwizytora. Niecały miesiąc później zmarł jej ulubiony szkocki terier, jak powiadano, z powodu złamanego serca. Noelle zatrzymała się przed świeżym grobem, który zauważyła ze ścieżki. Kto ostatnio zmarł w rodzinie Roberta? Chorowity wujek Pete z Providence? Słabowita kuzynka z New Haven? Potem wzrok Noelle padł na coś sterczącego ze świeżo poruszonej ziemi: były to przegniłe resztki trumny. Serce zamarło jej w piersiach. Dobry Boże! Nie chciała wiedzieć, czyja to trumna,
S R
naprawdę nie chciała, chociaż miała całkowitą pewność. Dostrzegła leżącą obok płytę z napisem:
JAMES BUCHANAN VAN DOREN 1948-1969 Nie mogła krzyczeć. Nie mogła oddychać. Czuła, że się dusi. Potem naprawdę coś usłyszała. Mógł to być szelest liści nad głową albo polna myszka, czmychająca między suchymi gałązkami, porozrzucanymi po ziemi.
- Bron? - wychrypiała. - Bron, czy to ty? Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Trzask gałązki świadczył, że to na pewno nie mysz. Obróciła się gwałtownie z walącym sercem. W ciemności uderzyła głową o wiszącą nisko gałąź. Poczuła ostry ból - i złość na własną niezdarność - a potem ogarnęła ją znaczona czerwonymi plamkami ciemność. Zdała sobie sprawę, że osuwa się na ziemię. W tym momencie gałąź przemówiła.
455
Przez potworny szum w uszach Noelle ku własnemu zaskoczeniu usłyszała głos bardzo podobny do głosu męża. - Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu, kochanie powiedział spokojnie.
17 Osiem kilometrów od cmentarza, w jednopiętrowym budynku, w którym znajdowała się redakcja „Register", gdzie wciąż jeszcze część zaszklonych niedawno okien na parterze było po-zaklejanych taśmą, Charlie Jeffers pracował nad korektą artykułu. W pewnym momencie
S R
uniósł głowę i ku własnemu zaskoczeniu zauważył, że zbliża się północ. Zerknął na zegar ścienny, by sprawdzić, czy stojący na biurku chronometr dobrze pokazuje czas. Czyżby naprawdę było aż tak późno? Bronwyn pewnie zastanawia się, co go zatrzymało. Może próbowała nawet się z nim skontaktować, ale o tej porze wszystkie rozmowy przejmuje centrala telefoniczna. Sięgał po słuchawkę, kiedy do drzwi zapukał nowy ochroniarz, Tim Washburn. Gdy Charlie uniósł głowę, zobaczył zaglądającego przez szybę emerytowanego szeryfa, mężczyznę w średnim wieku, o kwadratowej budowie ciała. - Przepraszam, że przeszkadzam, panie Jeffers, ale przyszedł jakiś chłoptaś i chce się z panem widzieć. Powiedziałem mu, że jest późno, ale to uparty facet. Małe usta Washburna, widoczne między obwisłymi policzkami, nie kryły dezaprobaty.
456
Charlie przetarł twarz otwartą dłonią. Poczuł zmęczenie. Był przyzwyczajony do pojawiania się w redakcji o różnych porach dnia dziwaków, którzy twierdzili, że widzieli coś niezwykłego, od pojazdów UFO po faceta bardzo podobnego do Jamesa Deana (nieważne, że gdyby żył, byłby starcem). Sprawdzanie takich „rewelacji" należało do zadań dwuosobowej załogi, pracującej od dziewiątej wieczorem do północy. Tę konkretną sprawę zleci Freddy'emu Slaterowi. Freddy pracował w „Register" prawie tak długo, jak Charlie. Widział już i słyszał wszystko. - Powiedział, o co mu chodzi? - spytał Charlie. - Nie, podał tylko nazwisko. - Ochroniarz podrapał się po karku,
S R
po fałdach tłuszczu, pokrytych delikatną, przypominającą futerko szczeciną. - Dante Lo Presti. Zna go pan?
W ułamku sekundy zmęczenie prysnęło; Charlie poczuł przypływ energii.
- Taak. W porządku, możesz go wprowadzić, Tim. Obserwował, jak ochroniarz w niebieskim mundurze przechodzi przez pokój redakcji informacyjnej. Pomieszczenie było puste, błyszczały jedynie ekrany komputerów Freddy'ego i Grega. Przez głowę Charliego przemykały szalone myśli. Po aresztowaniu Dante Lo Presti przysięgał, że jest niewinny... a Charlie mu uwierzył. Nie sądził, by dzieciak był czysty jak łza, ale dziennikarskim nosem czuł, że Dante został wrobiony. Chociaż chłopak na pewno miał na sumieniu jedno przestępstwo - łażenie za Bronwyn.
457
Dziewczyna twierdziła, że się z nim nie spotyka, a Charlie uwierzył jej na słowo. A jeśli kłamała? Wówczas należałoby podjąć pewne działania. Tyle że dzięki nim Dante Lo Presti jeszcze bardziej zyskałby na uroku. A wtedy... Bóg jeden raczy wiedzieć, do czego to może prowadzić. Na wspomnienie, w co wpakowali się oboje z Mary mniej więcej w tym samym wieku, w mózgu Charliego zapaliło się czerwone światełko. Żadne kary ani restrykcje - pomyślał ponuro - nie mogły spowodować, by trzymali się od siebie z daleka. Przypomniał sobie szesnastoletnią Mary: wiedział, że jest w ciąży, jeszcze nim zdołała otworzyć usta. Wszystko powiedziała mu żałosna mina dziewczyny.
S R
Jezu, czy ten dzieciak chce się z nim zobaczyć właśnie z tego powodu? By powiedzieć coś, czego nie potrafi wydobyć z siebie Bronwyn? Charlie modlił się, żeby to nie miało nic wspólnego z córką, żeby Dante przyszedł w całkiem innej sprawie, na przykład, by odwołać swoją poprzednią opowieść i przekazać informacje na temat prawdziwego przestępcy, kryjącego się za ostatnimi aktami wandalizmu. Nawet napad -pomyślał Charlie ponuro - byłby lepszy. Chłopak, który kilka minut później został wepchnięty do biura, nie wyglądał na groźnego. Raczej zdenerwowanego. Nie, więcej, przerażonego. Potwornie spięty osiemnastolatek mógł uchodzić za przynajmniej o trzy lata starszego. Miał na sobie za ciasne dżinsy i wyblakłą, dżinsową koszulę z oderwanymi rękawami, dzięki czemu widać było wytatuowane przedramię. Zerknął na Charliego, potem wbił wzrok w ścianę, na której wisiały oprawione w ramki dyplomy, świadczące o otrzymanych nagrodach - brązowa plakietka Charliego z
458
Lions Club i pochwała New York State Press Association. Po chwili młodzieniec zaczął przyglądać się zdjęciu Bronwyn na biurku. Charlie poczuł ucisk w piersi i potworną złość. - Usiądź - powiedział. Nie była to właściwie propozycja, lecz rozkaz. Dante opadł na krzesło naprzeciwko Charliego, uznając, że nie musi się przedstawiać. - Mogę zapalić? Charlie miał zamiar powiedzieć „nie", ale zmienił zdanie, widząc zdenerwowanie młodzieńca. - Proszę. Dante potarł zapałkę o zniszczony obcas wysokiego buta
S R
zagiętego na dużym palcu. Przez moment przypominał Charliemu kogoś, kogo znał, chociaż nie potrafił sobie przypomnieć, kto to taki. Potem osiemnastolatek gwałtownie wychylił się do przodu i oparł przedramiona na kolanach. Z papierosa wetkniętego między dwa palce luźno zaciśniętej pięści leniwie unosił się dym. - Przypuszczalnie zastanawia się pan, po co przyszedłem -zaczął. - Rzeczywiście coś takiego przyszło mi do głowy. Wbrew zamierzeniom Charliego w jego słowach słychać było sarkazm. Chłopak to zauważył i na moment przymrużył oczy. Potem na jego twarzy pojawiła się rezygnacja, jakby przywykł do tego, że jest źle oceniany przez mężczyzn takich jak Charlie. - Proszę posłuchać, panie Jeffers, nie przyszedłbym, gdyby... Urwał, opuścił głowę, ukazując kark. O rany, przecież to tylko dziecko - pomyślał Charlie. Był zaszokowany, gdy Dante uniósł głowę, a w jego oczach błysnęły łzy.
459
- Boję się, że Bronwyn może grozić niebezpieczeństwo. Charlie napiął wszystkie mięśnie. - Jakie? - Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że od kilku godzin nie mogę jej złapać. - Jest w domu, jak zwykle o tak późnej porze. Dante potrząsnął głową. - Nie. Wstąpiłem, żeby się upewnić. Charlie nie powiedział, że to nie sprawa Dantego. - Prawdopodobnie wybrała się do przyjaciółki - zasugerował. - Może, ale nie sądzę.
S R
Charlie nastroszył się, słysząc złowieszczy ton chłopca. - Posłuchaj mnie, młody człowieku - powiedział chłodno. - Jeśli uważasz, że mojej córce coś grozi, lepiej powiedz, o co chodzi. Dante wyprostował się i spojrzał ojcu Bronwyn prosto w oczy. Charlie dostrzegł w nich coś, czego nie potrafił określić, uznał jednak, że dzieciak jest niewinny i ma dobre intencje. Zaciągnął się mocno papierosem.
- To długa historia, pozwoli pan zatem, że powiem wszystko w dużym skrócie. Kiedyś pracowałem dla pana Van Dorena wykonywałem różne polecenia i dostarczałem przesyłki -ale w tym momencie ważniejsze jest to, że poznałem wówczas kilku ludzi. Jest tam pewien facet... - Dante urwał. - Nie ma znaczenia, kto to taki. Dowiedziałem się od niego, że dziś w nocy szykuje się coś przy kościele metodystów przy Grandview. Jakieś cholerne gówno, dlatego
460
ma się tym zająć sam Wielki Człowiek i jeden z jego najbliższych współpracowników. - A co to ma wspólnego z Bronwyn? - spytał ostro Charlie. - Powiedziałem jej o tym. Ucisk w klatce piersiowej Charliego zamienił się niemal w skurcz. A więc jednak spotykała się z Dantem i, do jasnej cholery, kłamała. Charlie wpadł w złość. Po raz pierwszy od czasów, kiedy córka była mała, przyszło mu na myśl, że tęgi klaps mógłby wyjść Bron na zdrowie. Na szczęście, poczucie zdrady szybko odsunęła na bok inna, bardziej otrzeźwiająca myśl. A jeśli Bronwyn naprawdę grozi jakieś
S R
niebezpieczeństwo? Ostatnio bez przerwy myślał o Noelle i dlatego nawet nie brał pod uwagę, że coś może się przydarzyć młodszej córce. - Wymusiłem na niej obietnicę, że będzie się trzymać z dala od tego wszystkiego - ciągnął Dante nerwowo - ale, Jezu, ona czasami potrafi być niesamowicie uparta.
Obaj panowie wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Nagle Charlie zdał sobie sprawę, kogo przypomina mu Dante: jego samego w tym wieku. W oczach rodziców Mary był jedynie chłopakiem z nizin społecznych, który zmajstrował ich córce dziecko. Przypomniał sobie zdanie, które często powtarzała jego matka: Nie sądź książki po okładce. Charlie poderwał się na równe nogi. - Bierzemy twój samochód. Znasz drogę, prawda? Dante przytaknął i wstał z krzesła.
461
- Holowałem kiedyś wielebnego Clifforda. Zepsuły mu się hamulce. Miał szczęście, mógł się zabić. Wyszedł za Charliem do pokoju redakcji informacyjnej, gdzie dzięki trzeszczącej radiostacji, nastawionej na pasmo policyjne, panowała atmosfera dziwnego zagrożenia. Charlie poczuł rękę na ramieniu. Kiedy się odwrócił, ujrzał przyglądającego mu się pytająco Dantego. - Właściwie to nie moja sprawa, zastanawiam się jednak, dlaczego mamy jechać moim samochodem, nie pana? - Mój od jakiegoś czasu nie był u mechanika - odparł Charlie zgodnie z prawdą. - Silnik czasami szwankuje.
S R
Dalsze wyjaśnienia były zbędne. W mieście nie brakowało warsztatów samochodowych, ale punkt Staną cieszył się najlepszą opinią. Dante nie musiał pytać, czemu Charlie zwlekał z przeglądem. Kiwnął tylko głową i powiedział:
- Proszę go przyprowadzić w przyszłym tygodniu. Zajrzę do niego.
Dotarcie do South Grandview wydawało się trwać wieki, choć w rzeczywistości nie zajęło więcej niż piętnaście minut. Charlie podziwiał jazdę Dantego: chłopak nie był lekkomyślny, nie próbował się popisywać, ale też nie przesadzał w ostrożności. Prowadził camaro, jakby robił to przez pół życia, co zresztą mogło być prawdą. Dzieciaki takie jak Dante bardzo często były zdane na łaskę losu i musiały same troszczyć się o siebie. Odżyły niemiłe wspomnienia. Gdy Charlie miał czternaście lat, matka zabrała go do Albany, by kupić mu ubranie do szkoły. W drodze powrotnej zatrzymała się przy
462
barze na „jednego szybkiego". Oczywiście spadła pod stół i Charlie musiał dowieźć ich do domu. Najbardziej przerażające było to, że wiedział, jak. Dante zatrzymał się przed kościołem. Wysiedli. Noc była dziwnie spokojna, ciszę przerywało jedynie cykanie świerszczy i poświstywanie nocnych ptaków. Charlie rozejrzał się po obu stronach drogi, ale nie dostrzegł nigdzie żadnego samochodu. Czyżby Bronwyn przyjechała tu na rowerze? Mało prawdopodobne. Za daleko, zwłaszcza w nocy. Zrobiło mu się głupio, że wpadł w panikę. Może trzeba było najpierw zadzwonić do Maxie? Przyjaciółki przeważnie wiedzą o sobie wszystko.
S R
Chociaż nie zawsze - przypomniał sobie. - Mary nie wiedziała o Corinne.
- Rozejrzyjmy się - zaproponował.
Przeszli przez trawnik. Nocna rosa błyskawicznie przemoczyła zniszczone półbuty Charliego. Na szczęście miał tyle zdrowego rozsądku, że zabrał ze sobą latarkę. Za kościołem strumień światła padł na zardzewiałą rączkę starej pompy.
Studnia musiała należeć do dawnego kościoła, który spłonął sto lat temu. Charlie dowiedział się wszystkiego na temat tego pożaru ze starych numerów gazety. Potem w tym miejscu nie działo się nic nadzwyczajnego. Wszechobecna cisza była tak namacalna, jak woda wydobywana niegdyś ze studni. Po chwili wzrok Charliego powędrował na mały, ogrodzony płotem cmentarz, który znajdował się kilkanaście metrów od ścieżki. Ruszył w tamtą stronę, niepewnie wołając:
463
- Bronwyn! Jesteś tu? To ja, tata. Żadnej odpowiedzi. Charlie właśnie miał zamiar się odwrócić, kiedy zatrzymał go nagły ruch. Słysząc głośny szelest liści, wyobraził sobie rannego jelenia, przedzierającego się na oślep przez chaszcze. Potem z cienia wyskoczyła ciemna postać i ruszyła w jego stronę. Charlie tak się przestraszył, że niemal upuścił latarkę. W ułamku sekundy rozpoznał smukłą sylwetkę córki i jej nieco niezgrabny chód - pozostałość po szpotawych stopach. Twarz Bronwyn w świetle księżyca wyglądała na trupio bladą, a na nagich ramionach widać było krwawe zadrapania. Nawet nie zerknąwszy na Dantego, z płaczem rzuciła się w ramiona Charliego. Coś twardego w
S R
plecaku przerzuconym przez ramię dźgnęło go w żebra. - Tatusiu, och, tatusiu!
- Bron, kochanie, co ty, do diabła... Nie pozwoliła mu dokończyć.
- Ukryłam się przed nim. W lesie. Ale nie zdążyłam jej ostrzec powiedziała piskliwie, ciężko dysząc. - Musisz go znaleźć, tatusiu. On zabrał Noelle!
- O czym ty mówisz, Bron? Charlie próbował ją odepchnąć, ale nie chciała go puścić. Pod wpływem tego samego uporu, który kazał jej przyjść na cmentarz w środku nocy, teraz kurczowo trzymała się ojca jak przerażony kot. Poczuł, że ogarnia go panika. - Kto zabrał Noelle? - Wielki Człowiek - powiedział Dante bezbarwnym, martwym głosem.
464
Gdy Noelle odzyskała przytomność, zorientowała się, że leży na ziemi i patrzy prosto w ślepe, mlecznobiałe oko księżyca. Wokół panowała całkowita ciemność. Kobieta jęknęła i obróciła się na brzuch. Wykonując ten ruch, poczuła potworny ból w skroni. Zrobiło jej się niedobrze. Z trudem podniosła się na czworaki, drżąc jak nowo narodzone cielę, a potem zwymiotowała. Uniosła głowę i rozejrzała się dookoła, przerażona i zdezorientowana. Znajdowała się w prostokątnym wykopie, głębokim jak basen, szerokim może na sześć metrów i prawie dwa razy tak długim. Gdzie ona jest? Wspomnienia wracały jak lodowate fale.
S R
Zdewastowany grób Bucka: przerażająca, otwarta dziura z białawymi wąsami korzeni, które sterczały z ziemi niczym palce jakiejś niesamowitej, bezkształtnej istoty. I dochodzący z ciemności, drwiący głos Roberta... „Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu, kochanie".
Jakimś cudem Noelle udało się wstać. Jedną ręką chwyciła się wilgotnej ściany i odczekała, aż ziemia przestanie się pod nią kołysać. Potem uniosła głowę i przez chwilę nasłuchiwała. Do jej uszu dotarł jedynie odległy szum wiatru wśród drzew. Jeśli tam gdzieś był jej mąż, nie dawał znaku życia. Gdy oczy powoli przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyła, że ściany wykopu nie są całkiem równe. Przy odrobinie szczęścia i wielkiego uporu może uda jej się stąd wydostać. Tylko co potem? Czy Robert jest tam na górze i czeka, by się na nią rzucić?
465
Noelle poczuła, że oblewa ją zimny pot i lada chwila może ponownie zwymiotować. Przy każdym ruchu pulsowało jej w skroniach. Ostrożnie dotknęła sporego guza z tyłu czaszki i skrzywiła się. Był lepki. Z przerażeniem zobaczyła na dłoni krew. W ciemności wydawała się czarna jak atrament. Nagle doznała olśnienia. „To nie jest jedna z jego głupawych gierek. Tym razem Robert traktuje sprawę całkiem poważnie". Ta myśl pchnęła Noelle do działania. Zrzuciła buty i zaczęła szukać oparcia w śliskiej, gliniastej ścianie, która wydawała się nie do zdobycia. Po kilku przerażających sekundach udało się jej wesprzeć stopę na kamieniu, wystającym na jakieś dwa, może trzy centymetry.
S R
Sięgnęła wysoko nad głowę i chwyciła się bulwiastego korzenia, który przypominał grube palce. Na tę myśl skuliła się i niewiele brakowało, a upadłaby.
Na szczęście, wytrzymała. Potem podciągnęła się na drżących rękach, gołymi stopami szukając wsparcia dla nóg, a następnie zacisnęła palce na następnym korzeniu. Z trudem pięła się centymetr po centymetrze, przez cały czas mając przed oczami rozkopany grób Bucka. Czy to też ma być grób? O Boże, błagam, nie - pomyślała. Znów ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby lada chwila miała zemdleć. Kręciło jej się w głowie, w rękach i nogach pojawiły się skurcze. Jęknąwszy po raz ostatni, wdrapała się na brzeg i oparła na łokciach, nogi wciąż trzymając w dole, jak pływak zastanawiający się, czy wyjść z basenu. Wzięła kilka głębokich wdechów, czekając, aż
466
brzęczenie w głowie ucichnie, potem rozejrzała się, żeby ustalić, gdzie się znajduje. Ze wszystkich stron ciągnął się spowitym srebrnym blaskiem, niesamowity, księżycowy krajobraz, upstrzony olbrzymimi sylwetkami maszyn budowlanych. Po chwili oczy Noelle wyłowiły jasną wstążkę drogi i ciemną linię drzew w oddali. Po drugiej stronie szosy stała słabo oświetlona tablica. Znajdowała się zbyt daleko, by odczytać napis. Noelle wiedziała jednak, jak brzmi: PLAC BUDOWY: CRANBERRY MALL OTWARCIE: LISTOPAD 2000 Potem zaczęła dostrzegać inne znane kontury. Przyczepę
S R
pełniącą funkcję biura Roberta. Kilka walców i spychaczy. Koparek i ładowarek. Betoniarek i kruszarek. Włók z zębatymi szczękami, błyszczącymi w świetle księżyca.
Pomimo szumu w głowie poczuła potworny strach. Nie jestem sama - pomyślała. - On gdzieś się tu ukrywa. Czuła to każdym nerwem, każdą komórką ciała. Nieważne, że go nie widziała. O to przecież chodziło, prawda? Starał się ją oszukać, chciał, by uwierzyła, że jest sama, wyszła na autostradę i próbowała złapać pierwszego dobrego człowieka, który podwiózłby ją do miasta. Nie masz co do tego pewności - przemówił głos rozsądku. -W bardzo wielu sprawach się myliłaś. Teraz też możesz być w błędzie. Przyszedł jej na myśl inny sposób ucieczki. Badawczo przyjrzała się potężnej koparce, która stała jakieś dziesięć metrów od niej, za zwałami ziemi wykopanej z dziury. Metalowe szczeble prowadziły do kabiny sterczącej na płaskim
467
podwoziu niczym punkt obserwacyjny na wieży. Dawno, dawno temu, kiedy pracowała w Van Doren & Sons, jednym z jej obowiązków było wypełnianie zamówień na części zamienne. Przy okazji zapamiętywała różne informacje, przeważnie całkiem bezużyteczne. Wiedziała na przykład, że największa koparka waży ponad trzysta ton i że smar potrzebny, by potwór tych rozmiarów mógł się ruszać, powoduje palenie się silników. (Pewnego razu Robert porównał działanie takiej maszynerii do ogromnego urządzenia zapalającego). Noelle nigdy jednak nie kierowała taką koparką. Po co miałaby to robić? Gdyby w tamtych czasach jakaś wróżka ostrzegła ją, że od tego kiedyś będzie zależało jej życie, pewnie śmiechem
S R
skwitowałaby absurdalną przepowiednię.
Teraz jednak wcale nie było jej do śmiechu. Choć z drugiej strony, czy to może być takie trudne? Kierowcy zazwyczaj zostawiali kluczyki w stacyjce. Kto przy zdrowych zmysłach próbowałby ukraść koparkę? Na dodatek Robertowi. A żeby wybrać odpowiedni bieg, nie trzeba kończyć politechniki. Myślisz, że wystarczy włączyć kilka przycisków? Złotko, nie tylko twoja młodsza siostra obejrzała za dużo filmów - zadrwił cyniczny głos. Rozpoznała go, był to głos męża. Robert przez dziewięć lat pozbawiał ją wiary w siebie, wmawiając, że jej ambicje nie mają żadnej wartości, są wręcz śmieszne. W tym momencie złość zagłuszyła strach. Nie muszę go już dłużej słuchać - powiedziała sobie. - Nigdy nie musiałam. Tylko zrozumiałam to dopiero... Nagle zobaczyła jakiś cień. Z ciemności dobiegł lodowaty głos:
468
- Naprawdę myślałaś, kochanie, że ci się uda? Znów głos Roberta, tylko tym razem wcale nie rozbrzmiewał w jej głowie. Noelle tak się przestraszyła, że ugięły się pod nią łokcie i wraz z masą ziemi zjechała z powrotem do wykopu. Leżała przez moment, starając się odzyskać dech, zbyt zaskoczona, by się poruszyć. Wstań - nakazał jej głos wewnętrzny. - Wstań, póki jeszcze możesz. Noelle się podniosła. Bolała ją głowa, na szczęście kręgosłup po upadku miała zdrętwiały. Otumaniona i zdezorientowana, zerknęła w górę, na sylwetkę widoczną na tle rozgwieżdżonego nieba.
S R
Ogarnęła ją wściekłość. Wściekłość tak ogromna, że aż nie mogła uwierzyć, iż ją na to stać.
- Ty pieprzony draniu! - krzyknęła na całe gardło. Pod wpływem wysiłku mięśnie szyi napięły się tak, jakby groziły przebiciem skóry jak sztywnik z kołnierza koszuli. Nagle wszystko zrozumiała. Dlaczego pozwolił jej się wdrapać na górę. Dlaczego jej nie związał, gdy była nieprzytomna. Bawił się z nią jak kot z myszką. Chciał, żeby myślała, że ucieczka jest możliwa. Wszystko stanowiło część gry. Robert lubił ją dręczyć. - Co za język! Długi cień pochylił się nad dziurą i zakołysał, gdy Robert pokręcił głową, udając konsternację. - Chociaż to nie powinno mnie dziwić. Żeniąc się z tobą, wiedziałem, z kim mam do czynienia. Ze śmieciem, ot co. Śmieciem w irlandzkich koronkach, takim samym jak reszta twojej rodziny.
469
Noelle nagle poczuła się jak maleńki, ledwo widoczny pyłek, pochłonięty przez głęboką dziurę i pełen gwiazd wszechświat, widoczny nad głową. - Czemu to robisz?! - krzyknęła. - Nie wystarczy ci, że odebrałeś mi moje dziecko? - Twoje dziecko? Dostrzegła błyśniecie zębów, piekielną wersję uroczego, iście diabelskiego uśmiechu, który tak urzekł ją jako młodą kobietę. - Obawiam się, że to nie ma tu nic do rzeczy. Zresztą wszystko zostało już załatwione. - Tak myślisz? Jesteś w błędzie - odparła, tak bardzo się trzęsąc,
S R
że z trudem utrzymywała się na nogach. - Może postawisz na swoim tu, w Burns Lake, ale są jeszcze sądy wyższej instancji. Pokonam cię, Robercie. Nie poddam się. Nawet gdyby to miało trwać latami. - Może w takim razie oszczędzę nam obojgu kłopotu. Nie mówiąc już o płaceniu rachunków prawnikom - dodał z rozbawieniem.
Zamierza mnie zabić. Przez złość przebiła się jasna i niepodważalna myśl, jakby Noelle przez cały czas o tym wiedziała. I może rzeczywiście tak było. Zadrżała przerażona, obawiając się nie tyle o siebie, ile o córkę. Co się stanie z Emmą, jeśli mnie nie będzie i nie będę mogła jej bronić? - pomyślała. - Jesteś szalony - powiedziała. Oczywiście, czuła to, ale dopiero teraz w pełni zdała sobie sprawę, że jej mąż zachowuje się nie jak człowiek władczy i
470
pozbawiony skrupułów, ale jak obłąkany Kuba Rozpruwacz. Tak szalony, że nie stanowi dla niego problemu zamordowanie dziewczyny... albo żony. Roześmiał się bezczelnie. - Nikt nie potrafi ocenić tego lepiej niż ty, prawda, kochanie? W końcu nie bez powodu spędziłaś sześć miesięcy w wariatkowie. Wiedziała, do czego to prowadzi, ale nie zamierzała chwycić przynęty. - Co robiłeś dziś w nocy na cmentarzu? Głos jej drżał i była wściekła, że pokazuje mu, jak bardzo się boi.
S R
- Mógłbym spytać cię o to samo.
- Na szczęście jest w rym mieście jeszcze kilka osób, które nie siedzą ci w kieszeni - rzuciła z satysfakcją. - Jedna z nich dała mi cynk.
- Mógłbym cię zmusić do powiedzenia, kto, ale to nie ma już znaczenia.
Robert zachowywał się, jakby mówił sam do siebie. - Jutro, gdy wielebny Clifford będzie robił poranny obchód, odkryje, że niegodziwcy, którzy narobili w mieście tyle szkód i spowodowali podniesienie stawek ubezpieczeniowych, tym razem nie oszczędzili jego uświęconej ziemi. Oczywiście, spisany zostanie raport policyjny. A w niedzielę pastor odprawi mszę w intencji smutnego upadku moralności wśród współczesnej młodzieży. Wielebny powinien coś na ten temat wiedzieć. Bardzo interesuje się
471
chłopcami. Zwłaszcza jednym, z siódmej klasy, chórzystą, synem Jeffa Norworda. Ponownie błysnął zębami. Noelle poczuła, że przewraca jej się w żołądku. - Bardzo dużo wiem, kochanie. Na przykład o twoim przyjacielu, doktorze. Wiem wszystko o nim i o tobie. Mam tylko jedno pytanie: pieprzysz się z nim? - Przestań! Po prostu przestań! Podniosła pięści do uszu i zaczęła się nimi lekko uderzać, jakby chciała zagłuszyć jego słowa. - Przypuszczam, że tak - ciągnął Robert potwornym,
S R
bezcielesnym głosem. - Pewnie się z nim pieprzyłaś przez cały czas. I pomyśleć, że obrzucałaś błotem mnie i Jeanine. A sama nie jesteś lepsza od swojej dziwkowatej siostrzyczki. Noelle gwałtownie uniosła głowę.
- Co zrobiłeś Bronwyn? - spytała piskliwym głosem, który sama z trudem rozpoznawała. - Jeśli ją skrzywdziłeś, słowo daję, że... - Co? Każesz mnie aresztować? - Jego śmiech zabrzmiał złośliwie, niepokojąco. - Nie martw się. Nie interesuje mnie, co widziała, a czego nie widziała. Kto by jej uwierzył? Powiedzą, że kłamie, żeby osłaniać swojego zafajdanego chłopaka. Trzymając się kurczowo resztek zdrowego rozsądku, Noelle zauważyła: - W takim razie o mnie też nie musisz się martwić. Jestem jeszcze jedną alkoholiczką, która wróciła do nałogu, pamiętasz?
472
Robert milczał. Przez chwilę Noelle liczyła, że zostawi ją w spokoju, pozwoli jej się stąd wydostać i dojść do drogi. Wyobraziła sobie, jak ona to zrobi. Złapie okazję, a jeśli nikt nie będzie nadjeżdżał, dojdzie do najbliższego telefonu i zadzwoni do Hanka. Przypomniała sobie jego kochaną twarz, życzliwe, brązowe oczy i zmarszczki na piegowatych policzkach, pogłębiające się przy każdym uśmiechu. - To co innego - oznajmił Robert po chwili. - Z tobą mam osobiste porachunki. Teraz nie mówił już do siebie. W jego głosie słychać było nie złość, ale... chłód. Chłód, przy którym zamarzają zawiasy, a silnik nie może ruszyć.
S R
Noelle instynktownie zaczęła się cofać. W głowie zabrzmiało jej wyświechtane zdanie: „Miło się z tobą rozmawiało, ale naprawdę muszę już iść". Z gardła wyrwał jej się głupi śmiech. Śmiech, który wydobywa z siebie człowiek, gdy wpadnie na solidny mur. - Naprawdę jesteś szalony - powtórzyła. Tym razem nie protestował.
- To wstyd - powiedział niemal z żalem. - Wcale nie musiało się tak skończyć. Nawet kupiłem dla ciebie prezent z okazji rocznicy ślubu. Brylantowy wisiorek. Oczywiście, o wiele za drogi, ale... dziewięć lat... chciałem dać ci coś na pamiątkę. - Mam Emmę. Od razu zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Cień poruszył się i nagle ujrzała przed sobą twarz Roberta. Noelle mimo woli cicho
473
krzyknęła. Spodziewała się potwora, ale to był tylko jej mąż. Pozbawione wyrazu, dość sympatyczne oblicze. - Co do tego również jesteś w błędzie - wyjaśnił. Noelle, zdesperowana, podjęła szaloną grę. - Możesz myśleć, że wygrałeś, Robercie, ale małe dziewczynki szybko rosną. Kiedyś zorientuje się, kim jesteś. Wtedy zostaniesz na lodzie. Od razu wiedziała, że trafiła w czuły punkt. - Ty kłamliwa suko! Nawet nie wiesz, o czym mówisz -warknął. - Dlaczego nie zostawiłaś całej sprawy w spokoju? Nie wystarczyło, że wciągnęłaś swoją rodzinę? Musiałaś jeszcze zaangażować moją matkę?
S R
Noelle przypomniała sobie przegniłą trumnę obok rozkopanego grobu brata.
- Czegoś nadal nie rozumiem - przyznała, próbując zmusić go do mówienia, żeby nie myślał o tym, co chce jej zrobić. -Dlaczego właśnie Buck?
Robert walnął w coś pięścią, a potem oznajmił prosto z mostu: - Zasłużył sobie na to. Przez chwilę nie rozumiała. Potem nagle pokojarzyła fakty. Wówczas, o zgrozo, wszystko nabrało sensu. Owszem, zamordował pomyślała - ale nie Corinne, tylko Bucka. Dlatego rozkopał grób brata: żeby usunąć ślady. Tylko dlaczego kazał swoim ludziom zdemolować magazyn i inny cmentarz? Żeby uznano to za kolejny akt wandalizmu. Robert musiał wyczuć, że jego przeciwnicy są bliscy odkrycia prawdy, a prowadzone przez jej rodziców dochodzenie w
474
sprawie śmierci Corinne i ewentualna ekshumacja zwłok mogą koniec końców doprowadzić do Bucka. Do jego własnego brata. Musiał zrobić coś strasznego - pomyślała. - Tak strasznego, że nawet po tylu latach podczas sekcji zwłok sprawa wyszłaby na jaw. Przypomniała sobie, że ojciec niedawno powiedział: „W medycynie sądowej zrobiono zadziwiające postępy. Kto wie, co możemy odkryć?" Tylko miał na myśli Corinne, nie Bucka. Nieświadomie przyczynił się do wydobycia na światło dzienne obłędu Roberta. Noelle rozważała wszystko spokojnie, jak oskarżyciel przygotowujący się do zaprezentowania faktów przed ławą
S R
przysięgłych. Jednocześnie dostrzegała w swej bezstronności początek histerii. Pomyślała, że mężczyzna, który był w stanie zamordować brata, jest zdolny do wszystkiego. Naprawdę do wszystkiego. A potem pojawiła się jeszcze bardziej ponura refleksja: „Byłam żoną tego człowieka. Urodziłam mu dziecko".
Zerknąwszy do góry, ujrzała, że Robert zniknął. Czyżby poszedł sobie na dobre? Nie mogła w to uwierzyć. Niemniej odżyła nadzieja, jak trawa przeciskająca się między płytkami chodnikowymi do słońca. Z krzykiem rzuciła się na ścianę wykopu. Tym razem korzenie pękały jej w rękach, bryły gliniastej ziemi usuwały się spod nóg. Aż trudno uwierzyć, ale prawie udało jej się pokonać cztery i pół metra urwiska, kiedy nagle usłyszała pomruk silnika koparki. Instynkt kazał jej spojrzeć w dół. Czy chodziło jej o szybkie sprawdzenie, jak wysoko się wspięła... czy odezwał się szósty zmysł?
475
W przeciwległym końcu wykopu zobaczyła częściowo spowitą cieniem... czaszkę. Była owinięta brudnym kawałkiem brezentu. Dookoła leżały porozrzucane kości, kolorem przypominające stare, poplamione ziemią cegły suszone na słońcu. Umazany gliną sierp żuchwy, kawałek przegniłego materiału, w którym, ku własnemu przerażeniu, rozpoznała resztki krawata. Noelle uległa atakowi odsuwanej dotychczas na bok histerii. Otworzyła usta, by krzyknąć, ale nim wydobył się z nich jakiś dźwięk, z nieba zwaliły się na nią masy ziemi. Mary wróciła do domu parę minut po północy. Nie zdziwiła się,
S R
widząc, że wszędzie jest ciemno. Noelle była tak potwornie zmęczona, że na pewno jest już w łóżku i śpi kamiennym snem. Mary weszła do środka, włączyła światło i przymrużyła oczy, oślepiona nagłym blaskiem. Była zmęczona długą drogą powrotną. Oczywiście, Doris utrudniła wyjście Mary i Trish. Gdy zamierzały opuścić szpital, matka wdała się w sprzeczkę z pielęgniarką i dopiero po dłuższej chwili udało się ją uspokoić i skłonić do snu.
Nie chcąc budzić Noelle, Mary zdjęła buty i wzięła je do ręki. Dotarła do połowy schodów, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Zamarła w bezruchu, a serce zaczęło walić jej w piersi. Pomyślała, że to któryś ze sługusów Roberta. Wyobraziła sobie potężnie zbudowanego faceta w kominiarce, z pistoletem albo nożem w ręce. Rozejrzała się, szukając broni, czegoś ciężkiego, czym mogłaby zdzielić go w głowę. Wówczas zza drzwi dotarł przytłumiony głos Charliego.
476
- Mary, to ja. Otwórz. Zgarbiła się, jakby uszło z niej powietrze. Lekko ugięły się pod nią kolana. Zawróciła. Charlie, kochany Charlie. Widocznie wyczuł, że Mary go potrzebuje. Musiał czekać na zewnątrz w samochodzie, tylko go nie zauważyła. To do niego takie podobne! W ciągu minionych lat, ilekroć rozgoryczone przyjaciółki utrzymywały, że rycerz w lśniącej zbroi to jedynie mit, zawsze uśmiechała się w głębi duszy. Wiedziała, że to nieprawda. Nawet u boku innych mężczyzn myślała o Charliem. O tym, że ilekroć złapał ich deszcz, zdejmował kurtkę i trzymał ją nad głową żony... A w nocy zawsze pamiętał, żeby obrócić się na brzuch, dzięki czemu nie budził jej chrapaniem.
S R
Oczywiście, były to drobne uprzejmości, ale jak wiele znaczyły! Otworzyła drzwi. Na zmęczonej twarzy Charliego - kochanej twarzy, która w jednej chwili była całkiem poważna, a potem pojawiał się na niej promienny uśmiech, tak uroczy, że zapierało w piersiach dech - malowało się przerażenie. Co więcej, nie był sam. Za nim stała Bronwyn, równie zmęczona i przerażona.
Charlie zerknął na buty trzymane przez Mary w ręce. - Lepiej je ubierz i chodź z nami, Mary. Noelle zniknęła. Mamy podstawy sądzić, że Robert ją porwał. Mary w tym momencie poczuła się tak, jakby stała na środku ciemnej drogi w blasku przednich świateł samochodu. Krew odpłynęła jej z twarzy. Charlie musiał to zauważyć, ponieważ podszedł i objął ją ręką w pasie. Uprzytomniła sobie, że były mąż podtrzymuje ją tak samo, jak ona Doris, gdy szły po schodach. W przydymionym, żółtawym świetle palącej się na
477
werandzie lampki widać było krążącą ćmę. Mary patrzyła, jak owad muska skrzydełkami przyprószony siwizną kosmyk, a potem odlatuje w ciemność. - Nie - powiedziała spokojnie. - Jesteś w błędzie. Noelle śpi na piętrze. Jednak mina Charliego przeczyła jej słowom. - Zastanów się, Mary. Pomyśl, gdzie mógł ją zabrać. Bronwyn wyszła zza ojca i stanęła w świetle. - Wybrałyśmy się na cmentarz metodystów. Przy...przyjaciel dał mi cynk, że Robert coś kombinuje. Myślałyśmy, że przyłapiemy jego ludzi na gorącym uczynku.
S R
W długich włosach dziewczyny tkwiły kawałki liści i gałązek, na jednym ramieniu widać było krwawe zadrapania. Spod pachy sterczała trzymana delikatnie jak noworodek kamera wideo. Była trochę zabłocona, ale wyglądała jak normalny, nieco zużyty sprzęt. - Wszystko tu jest - wyjaśniła nastolatka, stukając w kamerę. Schowałam się w krzakach i większość nagrałam. Nie widać jego twarzy, bo było za ciemno, ale słychać, co powiedział. Włączyła ekran. Nastała ciemność, potem w polu widzenia pojawił się niewyraźny kształt, który na chwilę się rozmył, jakby ktoś potrącił kamerę. Słychać było jakieś dźwięki. Szelest liści i odległy pomruk głosów, szybki, pełen przerażenia oddech. Po chwili coś upadło na ziemię, a potem rozległ się głos, powodujący gęsią skórkę: - Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu, kochanie. Mary wyswobodziła się z uścisku Charliego i opadła na schody.
478
- Przez cały czas mieliśmy rację. To nie nasza wyobraźnia ani złośliwość. On... o Boże! Zatkała ręką usta, potem równie gwałtownie jak usiadła, poderwała się na równe nogi. Wbiła wzrok w Charliego. Stał przed nią, jedną rękę trzymając na ramieniu córki, jak mężczyzna, który nie ugiął się pod przeraźliwym ciężarem. - Zakładam, że byliście u niego w domu. Nie mogła uwierzyć, że powiedziała to tak spokojnym głosem. - Właśnie stamtąd jedziemy. Ani żywej duszy. Rodzice nie wiedzą, gdzie on się podziewa. Myślę, że powiedzieli prawdę, bo wyglądali na bardzo zaszokowanych - relacjonował ponuro Charlie. - Co z Emmą?
S R
- Nic jej się nie stało. Jest z dziadkami.
- Przypuszczają, gdzie mógł zabrać Noelle? Charlie potrząsnął głową.
- Dante... hm, mój przyjaciel... próbuje się czegoś dowiedzieć wtrąciła Bronwyn. - Rozmawia z facetami, którzy pracują dla Wiel... dla Roberta.
Mary wkładała buty, gdy w głowie zaświtała jej myśl. - Zaczekajcie. Jest ktoś. Szanse są znikome, ale może będzie mógł nam pomóc. Pobiegła na piętro. Właśnie miała podnieść słuchawkę, kiedy do głowy wpadł jej jeszcze inny pomysł. - Co z szeryfem?! - zawołała. - Chyba nie ma sensu do niego dzwonić. Charlie potrząsnął głową.
479
- Wymyśliłem coś lepszego. Kazałem swojemu ochroniarzowi, Timowi Washburnowi, zadzwonić do kumpli z komendy stanowej z Albany. Są w drodze. Mary wybrała numer Hanka. Po chwili usłyszała niewyraźny, pełen znużenia i rezygnacji głos człowieka, którego obudzono w środku nocy. - Słucham? - To ty, Hank? Mówi Mary Quinn - rzuciła do słuchawki. -Coś stało się z Noelle. Podejrzewamy... - zawahała się, gdyż ten pomysł wciąż wydawał jej się tak niedorzeczny, jakby został zaczerpnięty z kiepskiego filmu - ...że mąż ją porwał.
S R
Nastała cisza. Potem Hank wychrypiał:
- O cholera. Proszę pozwolić, że coś na siebie wrzucę. Zaraz tam będę.
- Pomyśl, gdzie mógł ją zabrać? - spytała. - Może Noelle wspominała o jakimś miejscu? - Chwileczkę...
W słuchawce rozległ się szelest, jakby Hank, rozmawiając, jednocześnie się ubierał. Potem słychać było stukot upadającego na podłogę buta. Lekarz ciężko dyszał. - Moment... Tak. W ubiegłym tygodniu wybraliśmy się na wycieczkę. Przejeżdżaliśmy obok budowy Cranberry Mail. Przyszło mi wtedy do głowy... - Urwał, jakby ten pomysł był mało prawdopodobny. - Co takiego? - ponaglała Mary - Hank, powiedz, nawet jeśli to całkiem bezsensowne.
480
- O, Chryste... Aż trudno mi uwierzyć, że pomyślałem o czymś tak makabrycznym. Uznałem jednak, że gdyby ktoś chciał... coś pogrzebać tak, by tego nigdy nie znaleziono... byłoby to idealne miejsce. Mary poczuła potworne przerażenie, tak potworne, że przez chwilę nie mogła złapać tchu. Potem z trudem wydukała: - Spotkajmy się tam. Jeszcze jedno, Hank. Jeśli masz jakąś broń, lepiej zabierz ją ze sobą. Głowa Noelle była pokryta ziemią, która spadała z góry jak deszcz. Deszcz w postaci grudek gliny i drobnego żwiru. Kobieta leżała na dnie wykopu, zasypana po klatkę piersiową. Po chwili
S R
zaczęła kaszleć i pluć, żeby pozbyć się flegmy i pyłu. Znów miała wrażenie, że ziemia się pod nią kołysze.
Nawet nie próbuj zemdleć! - krzyknął wewnętrzny głos. -Nigdy się nie obudzisz.
Starając się zachować świadomość, Noelle otrzepała się i doczołgała w najdalszy kąt wykopu, jednocześnie próbując zachować jak największą odległość od brezentowej torby z makabryczną zawartością. Potem stanęła i zerknęła w górę. W tym samym momencie zawisła nad nią ogromna, zębata łyżka koparki, przypominająca wygłodniałą, mityczną bestię. Noelle skuliła się, czekając, aż spadnie na nią następna porcja ziemi, ale łyżka zaczęła się cofać. Rozległ się cichy pomruk hydrauliki i głuche skrzypienie towarzyszące nabieraniu ładunku. Dobry Jezu - pomyślała - on ma zamiar zakopać mnie żywcem... Z gardła wydarł jej się szalony śmiech.
481
Noelle wymierzyła sobie w myślach tęgi policzek. Przestań mruknęła. - Przestań tak myśleć. Nie możesz sobie na to pozwolić. Owszem, bała się umierać, ale jeszcze bardziej niepokoiła się o to, co się stanie z Emmą. Gorączkowo rozejrzała się wokół siebie. Niestety, nie było ucieczki. Znalazła się w pułapce. Za kilka minut będzie się dusić pod tonami ziemi. W tym momencie z góry posypała się następna porcja ziemi. Noelle z krzykiem przykucnęła i osłoniła rękami głowę. Grudki ziemi wielkości pięści spadały jej na plecy i głowę. Pod zaciśniętymi powiekami błysnęły maleńkie światełka. Wygrał - pomyślała. - Mimo wszystko zdołał mnie pokonać. Nawet gdyby udało mi się stąd
S R
wydostać, Robert wytropi mnie i zabije. Zaczęła szlochać z rozpaczy i wyczerpania.
Nagle przypomniała sobie minione lato, kiedy zabrała córeczkę na lekcję pływania. Biedna Emma nie potrafiła utrzymać się na powierzchni. Za każdym razem, kiedy obracała się na plecy, wpadała w panikę. Instruktorka, miła, wysportowana dziewczyna o imieniu Stacey, mocno podtrzymywała kark małej i powtarzała zachęcająco: „Uspokój się. To zwykła sztuczka. Weź głęboki wdech i o niczym nie myśl". Ale Emma była sztywna jak deska. Potem, owinięta w ręcznik, siedziała, drżąc na kolanach Noelle, i szlochała: „M...m...mamusiu, bardzo, bardzo się starałam, a...a...ale to nie wystarczyło!" Noelle powtórzyła w myślach jej słowa. „Emmo, dziecinko, bardzo, bardzo się staram, ale czasami nawet mamusie nie potrafią utrzymać się na powierzchni. Nie dlatego, że cię nie kocham.
482
Niezależnie od tego, co się stanie, musisz pamiętać, że kochałam cię nad życie..." Wokół zawirowały grudki ziemi. Noelle zaczęła kaszleć, w końcu dostała torsji. Hałda ziemi na dnie wykopu wzrosła dwukrotnie, tymczasem silnik koparki nadał pracował. Hałas od czasu do czasu przerywał stukot, towarzyszący podnoszeniu ciężaru. Nagle w głowie Noelle pojawiła się całkiem wyraźna myśl: Nie chcę umierać. Nie w taki sposób. Wolałaby utonąć. W utonięciu jest coś poetyckiego, prawda? Jak Ofelia... Ale umrzeć w taki sposób, zostać pogrzebaną pod... centrum handlowym. Przez całą wieczność słuchać stukotu zmęczonych, opuchniętych nóg, chichotu zbyt mocno
S R
umalowanych nastolatek, matek ciągnących nieznośne dzieci, zawodzące „Ależ mamusiu, obiecałaś..."
Nawet nie chciała o tym myśleć. To było w jakiś sposób upokarzające.
Odgłos koparki nasilił się, lada chwila z nieba posypie się następna porcja ziemi. Noelle przywarła do ściany wykopu. Nie było jednak bezpiecznego miejsca.
Pomyśl - nakazywał głos wewnętrzny - zastanów się... W tym momencie przypomniała sobie bajkę Ezopa o mądrej małpie, która dzięki podstępowi zmusiła krokodyla, żeby przewiózł ją przez rzekę. Nie wiedziała, dlaczego o tym pomyślała, póki nie spojrzała w górę i nie zobaczyła spodu opuszczanej łyżki, widocznej na tle nieba, na którym świecił blady księżyc. Zwinnie jak małpa z bajki wdrapała się na szczyt hałdy ziemi. Niewiele w ten sposób zyskała, metr, może półtora, ale powinno
483
wystarczyć. Gdy czerpak się odwrócił, by wyrzucić zawartość, Noelle pokonała chęć uchylenia się. Drgnęła tylko wtedy, gdy kamień uderzył ją w czoło. Zaciskając zęby, by nie krzyknąć z bólu, wyciągnęła ręce do góry, wstrzymała oddech i czekała całą wieczność, aż wysięgnik zatoczy łuk. Dokładnie w chwili, kiedy łyżka znajdowała się w najniższym położeniu, Noelle podskoczyła i chwyciła się zębatego brzegu. Miała ręce śliskie od błota, niewiele brakowało, a zsunęłaby się. Potem ramię ze zgrzytem zaczęło unosić się w górę, a nachylenie łyżki zmieniło się. O parę centymetrów, ale to uratowało Noelle. Szybko krzyczał głos wewnętrzny -zanim on cię zobaczy! Nadludzkim
S R
wysiłkiem dźwignęła się i pośpiesznie ukryła na dnie szerokiego i głębokiego jak wanna czerpaka.
Potem znalazła się w powietrzu, unoszona w górę jak na diabelskim młynie. Jednym okiem zerkała na rozgwieżdżone niebo. Czuła, że krew płynie jej z czoła i zalewa oko, ale nie zwracała na to uwagi. Później będzie czas, by się tym zająć. Teraz, jeśli chce przeżyć, musi się skoncentrować.
Chwilę później ramię zaczęło opadać. Łyżka zadrżała, słychać było zmianę biegu koparki. Nagle Noelle została wyrzucona na stertę ziemi obok wykopu. Potykając się, zjechała w dół po śliskim brzegu. Zatrzymała się na twardej ziemi i przywarła do niej tak mocno, jak to tylko możliwe. Nie miała odwagi oddychać. Zobaczył ją? Proszę, nie, proszę, nie - myślała. Mijały sekundy, nieznośne, ciągnące się bez końca sekundy, podczas których nasłuchiwała ostrego zgrzytu łyżki zbierającej ziemię nie dalej niż na wyciągnięcie
484
ręki. Kątem oka zauważyła bieżniki na gigantycznych gąsienicach koparki; każdy rowek był tak szeroki, że z łatwością zmieściłaby się w nim rączka Emmy. Potem, na szczęście, czerpak uniósł się i zniknął z pola widzenia. Noelle odczekała jeszcze chwilę, aż nabrała pewności, że znajduje się poza zasięgiem wzroku Roberta, po czym wstała i zaczęła biec. Nie odważyła się zerknąć przez ramię. Ani na chwilę nie odrywała wzroku od dzielącej ją od drogi półhektarowej pustej, księżycowej powierzchni i od ciągnącej się za nią ciemnej linii drzew. Nie wiadomo skąd w głowie pojawiła się myśl: „Nogi, tylko nie sprawcie mi teraz zawodu".
S R
Widocznie musiała dotrzeć do jakichś głębszych pokładów świadomości, ponieważ nagle zaczęła biec tak szybko, jak nigdy w życiu. Z ogromną łatwością pokonywała przestrzeń, jak liść popychany przez okrutny, jesienny wiatr, nie zważając na ból, ilekroć bosą stopą trafiała na kamień albo coś ostrego. Obiegła pień drzewa, sterczący z ziemi jak do połowy wyciągnięty ząb, potem minęła betoniarkę, tuż obok świeżych fundamentów głównego budynku centrum handlowego. Widoczna z daleka droga wiodła do bajkowego miasta z dawnych czasów. Była coraz bliżej, kiedy odległy pomruk koparki nagle przybrał na sile. Noelle, przestraszona, potknęła się i prawie upadła. Biegnąc za swoim cieniem, podskakującym i chwiejącym się na gołej, zalanej światłem księżyca ziemi, niemal czuła swój strach. Miał smak krwi.
485
Przerażona, obejrzała się przez ramię. Skąpana w blasku księżyca koparka, która przypominała gigantycznego, baśniowego potwora, pracowała nie więcej jak sto metrów za nią. Wysoko w kabinie widać było migające na wyświetlaczu ciekłokrystalicznym cyferki i ciemną postać, siedzącą jak król na tronie. Przechytrzyłam go - pomyślała - i nie jest z tego powodu zbyt szczęśliwy. Była przerażona, czuła, że krew kapie jej z policzków ciepłymi kroplami, ale myśl o wygranej wywołała na twarzy Noelle uśmiech. Gdy Charlie zjeżdżał blazerem w dół, drogą prowadzącą na budowę, panowała na niej całkowita ciemność, jedynie gdzieniegdzie
S R
drzewa rzucały pręgowane cienie. Mary ściskała w ręce pistolet, a siedząca z tyłu Bronwyn kurczowo trzymała się przedniego siedzenia jak kuli u siodła pędzącego konia. Żwir stuknął o podwozie, gdy podskoczyli na dziurze, omijając szopa, który przebiegł im drogę jak korpulentny podróżny pędzący do pociągu.
Mary zobaczyła daleko przed nimi zamykaną na łańcuch bramę. Była szeroko otwarta, jakby ona, Charlie i Bronwyn nie przyjechali tu pierwsi. Dalej stała przyczepa kempingowa. Jednak na pierwszy rzut oka w wąskim strumieniu przednich świateł budowa wyglądała na opustoszałą. - Nie widzę Hanka - zaniepokoiła się na głos. Charlie uścisnął jej dłoń. - Będzie lada chwila, na pewno. - Ciekawe, czy Dante będzie wiedział, gdzie nas szukać -pisnęła Bronwyn.
486
Charlie zatrzymał się tuż za bramą. Gdy wysiedli, otoczyła ich ciepła, letnia noc. Czuć było delikatny, chłodny wietrzyk, niosący z sobą zapach lasu. Nagle Mary usłyszała warkot silnika. Wyglądało na to, że pracuje jedna z koparek porozrzucanych po całym terenie jak zabawki. Tylko dlaczego w nocy? Przyzwyczaiwszy się do ciemności, przesunęła wzrokiem po otaczającym ją przynajmniej siedmiohektarowym terenie. W całości był pokryty zwałami ziemi i poprzecinany wykopami. Kilkaset metrów od nich w chmurze pyłu pędziła w ich stronę koparka. Mary zobaczyła coś jeszcze, coś, co spowodowało, że najpierw
S R
serce załomotało jej w piersiach, a potem podeszło do gardła: maleńką postać uciekającą przed maszyną, kobietę biegnącą, jakby od tego zależało jej życie. Noelle? Och, dobry Jezu, to naprawdę Noelle! Koparka natychmiast zamieniła się w wyobraźni Mary w szarżującego nosorożca o jurajskich rozmiarach.
- Charlie, spójrz! - Chwyciła go za ramię.
On też to widział. Jego twarz poszarzała w świetle księżyca, a z głębi gardła wyrwał się pomruk. Bez słowa ruszył szybciej, niż wydawałoby się, że jest to możliwe. Nim Mary go dogoniła, usłyszała dźwięk samochodu i odwróciła się. Nie widziała marki, nie wątpiła jednak, że to Hank. Kiedy przejechał przez bramę i z poślizgiem zatrzymał się za blazerem, kobieta pobiegła w jego stronę i oparła się o opuszczoną szybę. Na widocznej nad kierownicą prostodusznej, typowej dla środkowego zachodu twarzy Hanka widać było zmęczenie i zawziętość.
487
- Na litość boską, Hank, pospiesz się! Machnęła ręką w stronę, w którą pobiegł Charlie. Przez ułamek sekundy patrzyła na strzelbę błyszczącą na siedzeniu obok Hanka. Potem lekarz wrzucił wsteczny. Odskoczyła do tyłu. Ostre kawałki żwiru prysnęły spod kół i uderzyły ją w łydki, ale prawie tego nie zauważyła, ponieważ już biegła... biegła na pomoc córce. Spaliny diesla wypełniły usta i płuca Noelle, kolka w boku rozdzierała jej ciało. Przeraźliwy ryk potwora otaczał ją ze wszystkich stron. Mimo to nogi wciąż ją niosły. Wydawało się, że czas stoi w miejscu. Czuła się tak, jakby siedziała wysoko, na koronie stadionu, i oglądała w zwolnionym
S R
tempie powtórkę wydarzeń. Jej stopy stały się ciężkie, choć odczuwała dziwną lekkość. Biegnąc, często się potykała. Nie wpatrywała się już w horyzont, ale w swój cień, który dzięki bożej pomocy uparcie sunął do przodu po wyboistym terenie. Z dziwnym spokojem pomyślała: Umrę.
Biegnąc, modliła się: Boże, zajmij się Emmą... Ona ma zaledwie pięć lat, a życie nie rozpieszcza małych dziewczynek pozbawionych opieki matki. Babcia jest za stara i chora, a tatuś, jeśli można tak powiedzieć, jest przecież mężczyzną. Mama da jej wszystko, co trzeba... Noelle zawsze wierzyła w opowieści, że tuż przed śmiercią człowiekowi staje przed oczami całe życie. Teraz wiedziała, że to prawda. Jak w błyskach lampy stroboskopowej zobaczyła serię obrazów. Jako ośmioletnia dziewczynka podczas letniej wyprawy nad Lake George kurczowo trzymała się ojca, który niósł ją przez wiszący
488
most... Gdy miała dwanaście lat razem z matką kupowały pierwszy stanik... Jako szesnastolatka leżała na tylnym siedzeniu chevroleta Gordona Hocksteddera z dżinsami zsuniętymi poniżej kolan... Zobaczyła też Hanka... Siedział z nią na ławce na skwerze, wspierając ogromne dłonie na kolanach. Przez ułamek sekundy myślała, jak by to było dobrze, gdyby stali się jedną z tych par, które spacerują po parku, trzymając się za ręce, i każde ma nadzieję, że umrze jako pierwsze, bo życie bez drugiego byłoby nie do zniesienia. Po jej śmierci Hank będzie... Nagle do jej świadomości dotarł dziwny dźwięk: warkot silnika samochodowego. Potykając się, biegła do przodu, skulona wpół z
S R
powodu kolki. Gdy uniosła głowę, ujrzała coś, co początkowo wyglądało na zbliżającą się do niej chmurę pyłu. Zamrugała powiekami, a wówczas chmura zamieniła się w samochód. Czy dotrze do niej na czas? Zaryzykowała następne spojrzenie przez ramię zobaczyła chromowane, błyszczące w świetle księżyca, odsłonięte zęby, zęby, które zjedzą ją żywcem. Nagle poczuła takie zmęczenie, że przestała się tym wszystkim przejmować.
Samochód zatrzymał się kilka metrów przed nią, wznosząc przy okazji potężną chmurę kurzu. W oddali w jej stronę biegła kobieta, a przed nią mężczyzna. Rozległ się strzał. Przez moment Noelle myślała, że broń była wymierzona w nią. Ugięły się pod nią kolana, niemal upadła. Prawdę mówiąc, chciała, by było po wszystkim... by słodka ulga położyła kres cierpieniom.
489
Potem padły dwa następne strzały, jeden po drugim. Wówczas zdała sobie sprawę, że kule przelatują nad nią i nie są przeznaczone dla niej. Ta świadomość jak ostry szpikulec przebiła się przez grubą skorupę, w której schronił się jej umysł. Ponownie uległa panice, ale pojawiło się też coś innego, uczucie, które było jej obce od tak dawna, że z trudem je rozpoznała: nadzieja. Ryk za jej plecami przycichł. Obejrzawszy się przez ramię, ku własnemu zaskoczeniu zobaczyła, że koparka zboczyła z kursu i jechała teraz na wschód, w stronę miejsca, gdzie słupki geodezyjne połączone czerwoną taśmą wyznaczały zarysy przyszłych budynków. Jednak coś się nie
S R
zgadzało. Ten kierunek wydawał się bezcelowy. Koparka poruszała się jak łódź bez steru...
...jechała prosto na potężną ciężarówkę. Noelle odruchowo wrzasnęła: - Uważaj!
Z przerażeniem, niczym w transie patrzyła, jak koparka uderza w bok ciężarówki. Rozległ się potężny huk, taki sam, jaki spowodował ogromny wiąz, który podczas wielkiej zamieci śnieżnej zmiażdżył dach garażu. Przez krótką chwilę obie maszyny trwały w nieprzyzwoitym uścisku, jak jęczący i kołyszący się kochankowie. Potem ciężarówka przechyliła się na bok, wciąż pchana przez koparkę. Po chwili auto zaklinowało się i zamarło w bezruchu. Powietrze wypełnił zapach spalin. Rozległ się ogłuszający huk i nagle obie maszyny stanęły w pomarańczowoczerwonym słupie ognia.
490
Noelle ponownie krzyknęła, patrząc, jak płomienie strzelają ku niebu, oświetlając wszystko dookoła: pochylone ramię pobliskiego żurawia, rury kanalizacyjne poukładane obok wykopu. Cienie przesuwały się po zabarwionym na czerwono krajobrazie jak hałaśliwi biesiadnicy przy ognisku. - Noelle! Jej imię przebiło się pomimo szalonego hałasu. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że to mąż wydostaje się z płomieni, by dokończyć dzieła. Po chwili zobaczyła, że biegnący w jej stronę mężczyzna nie jest tak wysoki jak Robert ani nie robi tak dużych kroków. Był o kilkanaście centymetrów
S R
niższy, choć miał równie atletyczną budowę ciała. Gdy ujrzała kochaną twarz, serce mocniej zabiło jej w piersiach. Hank... W tym momencie wszystko ułożyło się w jedną całość pracujący na jałowym biegu samochód, strzelba w dłoni, płonący wrak, iskry strzelające ku niebu - a wówczas poczuła tak ogromną ulgę, że z wdzięczności upadła na kolana. - Hank - wykrztusiła.
Szorstko przyciągnął ją do siebie. Poczuła zapach świeżo wypranej koszuli zmieszany z potem. Z niskim, przyduszonym krzykiem ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi, jednocześnie sprawdzając dłońmi, czy Noelle nie odniosła poważniejszych obrażeń. Przesunął palcami po jej ramionach i żebrach, potem po głowie. - Krwawisz... O Jezu... Kiedy zaczęła płakać, przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej i zaczął mruczeć:
491
- Szzz... już wszystko w porządku. To tylko małe zadraśnięcie. Nie martw się. Zajmę się tym. - Twoja k...k...koszula. - Płakała z twarzą wtuloną w jego kołnierzyk. - Z...z...zniszczę ci ją. - Nie ma sprawy - powiedział Hank uspokajająco, lekko się zacinając. - Kupię sobie nową. Pomożesz mi wybrać. Po tych słowach, nie wiadomo czemu, rozpłakała się jeszcze bardziej. - N...n...nie m... mogłam już b...biec - szlochała. Z miłością pogłaskał ją po policzku. - Wiem.
S R
- On n...nie żyje, prawda? - Obawiam się, że tak. - To dobrze.
Przytaknęła, marszcząc czoło w ogromnym skupieniu, jak tępy uczeń próbujący zrozumieć zawiły wzór. Za plecami Hanka zobaczyła ściskających się mocno rodziców. Nie wiadomo dlaczego, ich zachowanie pasowało do sytuacji.
- Nic ci nie będzie - zapewnił ją ponownie Hank. - Już nie musisz nigdzie biec. Potem i on zaczął szlochać. Kiwali się, jakby kołysała ich ogromna, niewidzialna dłoń.
492
18 Przez pozostałą część sierpnia i niemal cały wrzesień w Burns Lake wrzało. W „Murphy's Diner" starsi panowie zasiadali przy ogromnych kubkach kawy i wracali do minionych wydarzeń. Gospodynie domowe, robiąc comiesięczną trwałą w salonie piękności Lucille, plotkowały pod suszarkami. Rodzice małych dzieci mówili o tym szeptem, chociaż w tym czasie ich pociechy znajdowały się poza zasięgiem głosu albo twardo spały. W sklepach przy Main Street interesy szły lepiej niż normalnie o tej porze roku. A w szkole
S R
podstawowej w Burns Lake wieloletni narzeczony Trish Quinn, Gary Schmidt, który kończył właśnie jesienny nabór do drużyny piłkarskiej, po godzinach szeptał o tym w szatni swojej obecnej kochance i matce zawodnika, Amandzie Wright.
Ostatnie sensacyjne - choć nie aż tak - wydarzenia rozegrały się w mieście w czerwcu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego roku, kiedy to pracownica poczty, Alice Burns, uciekła z akwizytorem, a później znaleziono ją uduszoną w rowie na przedmieściach Poughkeepsie. Tym razem jednak sprawa wyglądała nieco inaczej: ludzie byli poważnie zaniepokojeni, że dali się aż tak oszukać. Wielu potraktowało to jak osobistą zniewagę, inni uważali, że dobry, przyzwoity człowiek załamał się pod wpływem wyrzutów sumienia. Nikt nie miał zbytniej ochoty spojrzeć prawdzie w oczy i wyznać, że przez minione lata wszyscy hołubili bezwzględnego
493
mordercę. Można powiedzieć, że sami go wyhodowali. Kilkuletniego blondynka, do którego uśmiechali się z czułością, gdy siedział na plecach ojca, ilekroć Cole szedł Main Street jako główny organizator parady z okazji 4 Lipca. Jasnowłosego młodzieńca, który swoją wzruszającą przemową podczas rozdania świadectw maturalnych wielu ludziom wycisnął z oczu łzy. W końcu mężczyznę, którego mieszkańcy miasteczka - choć nie wszyscy - uważali za przykład tego, co można osiągnąć dzięki uczciwości. Jeżeli przez wszystkie te lata szeptano coś na temat Roberta Van Dorena, ewentualne plotki przypisywano zazdrosnym mężom i chłopcom kobiet, z którymi się przespał, a także niezadowolonym pracownikom, których zwolnił. W
S R
końcu nikt nie jest ideałem. Czy mężczyzna o powłóczystym spojrzeniu i upodobaniu do pięknych pań jest w stanie oprzeć się wciąż nowym kusicielkom?
Nie można było jednak pominąć pewnych faktów, które wyszły na jaw po koszmarnych wydarzeniach w Cranberry Mall. Kilka miesięcy później wydział policji stanowej zakończył dochodzenie dotyczące śmierci Roberta Van Dorena. Znacznie wcześniej zamknięto sprawy jego brata i byłej dziewczyny. Uznano, że Corinne Lundquist, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, popełniła samobójstwo. Buck Van Doren zginął po otrzymaniu miażdżącego ciosu w tył głowy. Poprzednio przeoczono ten fakt z powodu rozległych ran, które uznano za główną przyczynę śmierci. W ślad za tymi odkryciami poszły aresztowania. Za kratkami znalazł się między innymi hydraulik, Grady Foster, ostatnio pracujący u Roberta i dorabiający jako ochroniarz w „Red Crow Tavern". Był to
494
potężnie zbudowany mężczyzna z kolczykiem w uchu i tlenionymi włosami wystrzyżonymi na czubku głowy, a z tyłu zawiązanymi w koński ogon. Załamał się i wyznał, że to on powybijał szyby w redakcji „Register", zdemolował magazyn Mackie Foods oraz kościół baptystów. Gdy spytano go o zbezczeszczenie grobu Bucka, odparł, że był jedynie pionkiem. Owszem, wykopał dół, ale tylko do trumny, potem pan Van Doren odesłał go do domu. Były szef widocznie nie do końca mu ufał, dlatego nie zezwolił na dokończenie roboty, a ponieważ nie żył, nie mógł potwierdzić zeznań Grady'ego. Foster otrzymał najwyższy wyrok przewidziany za to przez prawo - został skazany na osiemnastomiesięczny pobyt w więzieniu stanowym w Schoharie.
S R
W pierwszym tygodniu września tłumy ludzi pojawiły się na nabożeństwie żałobnym Roberta. Niektórzy przyszli z ciekawości, ale większość z szacunku dla pogrążonych w żałobie rodziców, którzy od owej nieszczęsnej nocy przebywali w odosobnieniu. Tylko raz ciekawskim, którzy zajrzeli do wnętrza cadillaka, udało się ujrzeć blade, zaszokowane twarze ludzi starszych, niż wskazywałby na to ich wiek. Były to jedynie cienie dawnego Cole'a i Gertrude. W nabożeństwie uczestniczyła Noelle Van Doren i jej córeczka, Emma, uderzająco podobna do ojca, jeśli nie liczyć ciemnych włosów i śniadej cery. Towarzyszyli im rodzice Noelle i jej nastoletnia siostra... a także miejscowy lekarz, Hank Reynolds. Z pełnym zaskoczeniem zauważono, że Mary Quinn i Charlie Jeffers, którzy rozwiedli się wiele lat temu, zachowywali się tak, jakby pozostawali w przyjacielskich stosunkach. Ale największe zainteresowanie
495
wzbudziła nieco zwariowana młodsza córka redaktora „Register". Towarzyszył jej wyglądający na szumowinę chłopak. Przed nikim się nie ukrywali i stali obok siebie na oczach Charliego. Elmira Cushing szepnęła do Shriely Hemstead, która powtórzyła to Sylvii Hochman w „Szkatułce", że jeśli oko jej nie myli, Bronwyn Jeffers jest przy nadziei. I choć takie stwierdzenie mijało się z prawdą, nic nie powstrzymało fali plotek. Na nabożeństwie nie było Trish Quinn, która na ochotnika zgodziła się zająć słabującą matką. Jak się później okazało, Trish miała inny powód, by się ukrywać. Na początku tygodnia dowiedziała się o Garym i Amandzie, a właściwie przyłapała go, jak to się mówi,
S R
na słodkim tête-à-tête. Podeszła do tego z taką godnością, na jaką stać samotną, czterdziestoletnią kobietę, ale każdy, kto bacznie jej się przyjrzał, mógł zobaczyć, że bardzo to przeżyła. Posunęła się tak daleko, że poprosiła o wsparcie duchowe Joego Wilcoxa, pastora z kościoła unitariańskiego.
Zauważono również nieobecność dwóch innych osób. Wade'a Jewetta, któremu zarzucono kilka poważnych uchybień, głównie utrudnianie dochodzenia. I byłej sąsiadki Noelle, Judy Patterson, która podobno pogrążyła się w ogromnym smutku. Noelle wyraźnie się pomyliła, uznając, że kochankiem sąsiadki jest nauczyciel karate jej syna. Jak wieść gminna niesie, tego dnia, kiedy rozeszła się okropna wiadomość o śmierci Roberta, Blake Patterson wrócił wieczorem z długiej podróży służbowej. Zastał żonę skuloną na podłodze w sypialni i histerycznie płaczącą. W krzyżowym ogniu pytań wyznała,
496
że ona i Robert byli kochankami. Następnego dnia Blake wyprowadził się, zabierając ze sobą obu synów. W drugim tygodniu września Mary spakowała się i wróciła do Nowego Jorku. Nadal przyjeżdżała na weekendy, dzięki czemu często widywano ją z córką i wnuczką albo wędrującą ramię w ramię z byłym mężem, ale z czasem jej wizyty stawały się coraz rzadsze. Początkowo mogło się wydawać, że znów się zejdą. W końcu naprawdę się kochali i podobnie jak za pierwszym razem, wierzyli, że miłość pokona wszelkie przeszkody. Żadnemu z nich jednak nie podobało się, że tak dużo czasu spędzają z dala od siebie, ale co mogli zrobić? Nawet Charlie zgodził się - acz niechętnie - że nie ma
S R
sposobu, by to zmienić. W listopadzie Mary złapała paskudną grypę, po której przez trzy tygodnie wracała do zdrowia. Jeden z nich spędziła w łóżku, a następne dwa - nadrabiając zaległości. Wkrótce rozchorowały się również Noelle i Emma. Hank wprowadził się na jakiś czas, by mieć je obie na oku i zająć się coraz słabszą Doris. Jakimś cudem nigdy nie wrócił do swojej kawalerki. Noelle często i zdecydowanie - może nazbyt zdecydowanie - powtarzała, że mama nie ma nic przeciwko temu. W domu nie brakowało miejsca, a dzięki temu Hank i ona mogli naprawdę się poznać. Mary przez większość czasu trzymała się z daleka, jak zwykle mamrocząc uprzejme wymówki, że Noelle i Hank potrzebują czasu dla siebie oraz Emmy. Wystarczało, że Doris sprawia sporo kłopotu. Z pewnością Mary mogła zatrzymać się u Charliego. Nie było tajemnicą, że ze sobą sypiają. Dwukrotnie spędziła u niego noc, ale czuła się dziwnie nieswojo. Przede wszystkim ze względu na
497
Bronwyn. Chociaż dziewczyna nigdy nie powiedziała tego na głos, jasne było, że nie chce widzieć byłej żony ojca w pobliżu. Nie należało również zapominać o Charliem. Kiedy obserwowała go podczas porannych rytuałów - mycia zębów, wycierania się po prysznicu, grzebania w szafce w poszukiwaniu kubków na kawę miał tak żałosny wyraz twarzy, jakby właśnie przeglądał scenariusz przyszłych wydarzeń. Widział przyszłość, w której każdego ranka budzi się, kocha, pije kawę i ubiera. Problem polegał na tym, że Mary też potrafiła to sobie wyobrazić. Nawet bardzo dokładnie, dlatego potem odczuwała potworny ból. Po jakimś czasie uznała, że lepiej trzymać się z daleka.
S R
Umawiała się na weekendy z przyjaciółmi, żeby mieć jakieś zajęcie w Nowym Jorku i w ostatniej chwili nie zmienić decyzji. Jeśli Charlie coś zaplanował, Mary błyskawicznie się o tym dowiadywała. Oczywiście od Bronwyn, która na przykład od niechcenia wspomniała, że tata zaprosił pewną panią na kolację. Mary nie żądała wyjaśnień, ale Charlie i tak jej wszystko powiedział. Paula Kent, nowa, inteligentna pośredniczka w handlu nieruchomościami, wystąpiła ze wspaniałym pomysłem (przegłosowanym podczas referendum stosunkiem głosów dziesięć do jednego), by wystąpić o fundusze federalne i zamienić Sandy Creek na rezerwat ptaków. Zaprosiła Charlie-go na kolację, by omówić serię reklam, które chciała zamieścić. Nie rozwijał tematu, a Mary nie wypytywała o dalsze randki. Nie miała prawa, chociaż dawno temu zerwała z Simonem Tragerem. Gdyby chciała Charliego, miałaby go od ręki. Jednak nie mogła trzymać go w niepewności. Już raz złamała mu
498
serce. Zrobienie tego po raz drugi byłoby więcej niż okrutne. Byłoby w tym momencie pomyślała o Doris - niechrześcijańskie. Pewnego razu Charlie przyjechał do niej na weekend. Oczywiście, w tym czasie bez przerwy padało, telefon ani na chwilę nie przestawał dzwonić, a w zazwyczaj godnej zaufania restauracji, do której zabrała go na kolację, podano okropne jedzenie, co gorsza, w niemal żółwim tempie. Potraktował to jak niezłą zabawę, żartując, że nie musiał pokonywać tylu kilometrów i przyjeżdżać do Nowego Jorku, by źle go obsłużono i podano rozgotowane ziemniaki; to samo dostałby na Main Street. Obydwoje wybuchnęli śmiechem. Kiedy okazało się, że bilety na film, który chcieli obejrzeć, zostały
S R
wyprzedane, wypożyczyli kasetę wideo. Mimo wszystko był to miły weekend. Tak przynajmniej bez przerwy sobie powtarzała. Niemniej Charlie więcej jej nie odwiedził. Po raz ostatni widziała go w marcu, gdy zmarła jej matka. Stan Doris z miesiąca na miesiąc się pogarszał, dlatego nikt nie był zaskoczony - zwłaszcza jej córki i wnuczka - gdy zmarła we śnie po długiej i osłabiającej walce z zapaleniem płuc. Noelle i Trish jawnie opłakiwały zmarłą, Mary robiła to na swój sposób. Na pogrzebie umieściła na trumnie oprawione w srebro zdjęcie rodziców, wykonane w dniu ślubu - prawdopodobnie w najszczęśliwszym dniu w życiu matki - i odmówiła krótką modlitwę za to, by matka połączyła się w niebie z ojcem oraz znalazła tam spokój i zadowolenie, których na próżno szukała na ziemi. Potem nastała wiosna, stopniał śnieg, a wraz z nim zniknęły
499
uporczywe myśli o tym, co może się zdarzyć w małych, sennych miasteczkach z kościółkami o białych wieżach. Wzdłuż drogi wyrosły krokusy, żonkile i przebiśniegi, przypominające zgubione pamiątki po jakiejś dawno zapomnianej uroczystości, wystające spod ciemnej warstwy zgniłych liści i suchych gałązek drzew. W sklepach ogrodniczych pojawiły się pierwsze torebki z nasionami. Jaskółki i kowaliki zaczęły budować gniazda, a wraz z nimi pozostałe ptactwo mieszkające na obszarach leśnych Sandy Creek. Nikt nie był zaskoczony, gdy w pierwszym tygodniu maja w niedzielnym wydaniu „Register" obwieszczono zaręczyny Noelle Van Doren (z domu Jeffers) i doktora Hanka Reynoldsa. Chociaż oboje
S R
niewiele mówili na ten temat, wszyscy wiedzieli, że są razem. Kilka zacofanych staruszek uznało, że to trochę za wcześnie jak na osobę, która niedawno temu owdowiała, na dodatek w tak potwornych okolicznościach, ale większość szczerze się cieszyła z tych zaręczyn, przy okazji odczuwając wyraźną ulgę. W głębi dusz i serc, tam gdzie ukrywały się wyrzuty sumienia, ludzie, którzy znali Noelle, wiedzieli, że mogli bardziej jej pomóc i że być może wyciągnęli zbyt pochopne wnioski. Cichy ślub planowano na koniec czerwca, spodziewając się miłej, ale niezbyt upalnej pogody. Uroczystość miał celebrować wielebny Joe Wilcox, zatwardziały stary kawaler, który ostatnio zaczął poważnie się zastanawiać nad zmianą stanu cywilnego. W ciągu minionych miesięcy on i Trish Quinn spędzali ze sobą dużo czasu, tak dużo, że wielebny dostrzegł, iż właścicielka księgarni jest kobietą wyjątkową. Właściwie podjął już decyzję, że jeśli wszystko
500
dobrze pójdzie, przed Bożym Narodzeniem spróbuje zaskoczyć ją pierścionkiem zaręczynowym. Mary postanowiła spędzić tydzień przed ślubem córki w Burns Lake. Ostatnio agencja bardzo dobrze prosperowała, pomimo ciężkiego okresu pod koniec ubiegłego roku, kiedy to kilku niewdzięcznych klientów zmieniło firmę. Odeszła również księgowa, wcześniej defraudując trzydzieści tysięcy. Ale dzięki temu, że impreza dobroczynna Rene's Room, pomimo wielu komplikacji, odniosła oszałamiający sukces, powodziło się również Quinn Communications. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca Mary przyjęła kilku nowych klientów. Myślała nawet, by swoją sekretarkę, Brittany Meehan,
S R
awansować do roli wspólniczki. Był tylko jeden problem: Charlie. Tęskniła za nim. Przede wszystkim tęskniła za tym, by móc z nim rozmawiać. Nie przez telefon, ale wieczorem, w łóżku, albo rano, przy śniadaniu. Tęskniła za pogawędką w kuchni, kiedy robili kolację, albo spacerowali wieczorem wzdłuż jeziora. Tęskniła za życiem, które mogłaby prowadzić... i niemal prowadziła. Dwukrotnie. Teraz jednak jechała do domu na ślub córki. Kierując się na zachód drogą numer 23, Mary drżała z oczekiwania. A może ze strachu? Przesuwające się za szybą farmy i zielone wzgórza przypomniały jej ostatnie lato. Od tego czasu tak wiele się zmieniło. Matka zmarła... Noelle wychodziła za mąż. Wydawało się, że minęła wieczność od chwili, kiedy zaledwie rok temu pokonywała tę samą trasę. Pulsowanie na szyi odmierzało przejechane kilometry i mijające minuty. Z przyjemnością przyglądała się znanym od dzieciństwa
501
widokom: łanom kukurydzy, sklepom z oponami, stacjom benzynowym, zniszczonym stodołom przechylonym na bok jak starzy alkoholicy, przydrożnym restauracjom z nazwami w rodzaju „Big Bob's", „Aunt Susie's" czy „Udderly Delicious" („Dairy Queen" i „McDonald's" nie zdążyły jeszcze zawładnąć tą częścią kraju), sklepom oferującym ogromny wybór rzeźb ogrodowych. Uświadomiła sobie, że w minionych latach straciła albo postawiła na nieodpowiednim miejscu coś ważnego, coś, co teraz wydawało się mrugać do niej z krajobrazu jak rozsypane okruchy złota. Jakiś kawałek siebie albo życie, które mogłaby prowadzić, gdyby została w Burns Lake. Czy tu byłoby jej gorzej? Bardzo długo
S R
uważała, że tak, teraz wiedziała jednak, że niekoniecznie. Po prostu jej życie mogło wyglądać inaczej. Koniec, kropka. Nie byłoby ani lepsze, ani gorsze. Raczej spokojniejsze i bardziej ograniczone. Nie należało również zapominać o Charliem, który zawsze przyciągał ją jak niewidzialny sznur.
Nie jestem pierwszą kobietą - pomyślała - która musiała dokonać wyboru między karierą a ukochanym mężczyzną. Tylko dlaczego to musi być takie trudne? Czemu nie można po prostu bezboleśnie się rozstać? Dręczyło ją jeszcze jedno pytanie. Czy Charlie wciąż spotyka się z Paulą Kent? Ciekawe, czy Paula jest w rzeczywistości tak samo ładna jak na zdjęciu w prospekcie, który Mary przez przypadek znalazła podczas ostatniego pobytu w Burns Lake. Kogo próbujesz oszukać? - pomyślała. - Praktycznie przekopałaś wszystkie sklepy w mieście, póki nie znalazłaś tego folderu. Mary wyobrażała sobie, że
502
jej rywalka jest zadziorną drobniutką blondynką o zadbanych paznokciach i włosach, które nigdy nie skręcają się pod wpływem wilgoci. Powoli wkraczająca w życie Charliego pośredniczka w handlu nieruchomościami podejmie w końcu próbę zjednania sobie Bronwyn. Oczywiście, dziewczyna początkowo będzie się opierać, ale czas i wytrwałość zrobią swoje, kiedyś będzie musiała się poddać. Poza tym Paula Kent, pomijając fakt, że ma idealną pozycję, dysponuje czymś, czego brakuje Mary: czasem. Mary tak bardzo była pochłonięta układaniem różnych scenariuszy życia miłosnego Charliego, że przegapiła zjazd na drogę 145 i musiała zawrócić w Middleburghu. Gdy znalazła się pod domem
S R
matki, słońce już zachodziło, a na stole czekała kolacja. Hank przygotował spaghetti i klopsiki. Noelle pałętała się po kuchni jak typowa, zarumieniona panna młoda. Podczas kolacji lekarz uraczył je opowieścią o pacjentce ze szpitala, w którym pracował. Była to stara Gwatemalka, której dokuczał uporczywy kaszel. Hank zaordynował jej penicylinę. Na ulotce było napisane: „Przyjmować trzy razy dziennie z wodą". Ograniczona kobieta moczyła receptę w wodzie i wypijała trzy szklanki dziennie. - Najgłupsze było to, że jej stan się poprawił - dodał Hank ze śmiechem, odchylając się na krześle do tyłu i splatając ręce na piersiach. Jego wesołe, brązowe oczy napotkały spojrzenie Noelle. Oboje uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Mary uznała, że Hank wygląda właśnie tak, jak powinien wyglądać mężczyzna, który wkrótce ma się żenić.
503
Potem zrobiło się późno i trzeba było iść do łóżek. Emma uparła się, żeby to babcia ułożyła ją do snu i czytała bajkę za bajką. Gdy Mary wróciła na paluszkach do kuchni, okazało się, że Noelle i Hank poszli już spać. Zrobiła sobie filiżankę herbaty i ruszyła na piętro. Po drodze zatrzymała się w salonie, by wybrać jeden z tomów skróconych książek „Reader's Digest" -doskonały lek na bezsenność. Zasnęła, nim odwróciła pierwszą kartkę. W pokoju po drugiej stronie korytarza Noelle i Hank cicho się kochali. Młoda kobieta odkryła, że oprócz wielu uroczych cech, jakie ma Hank, jest on również wspaniałym kochankiem. Dawał jej wszystko, czego chciała, nawet jeśli nie wiedziała, że tego pragnie:
S R
nigdy się nie spieszył i nie przeszkadzało mu, gdy od czasu do czasu wracało jej dawne skrępowanie. Zbliżyli się do siebie kilka miesięcy temu. Od tego czasu stopniowo rozkwitała. Otwierała się w sposób, który dotychczas wydawał jej się niemożliwy. Nawet zaczęli rozmawiać o następnym dziecku, dziecku miłości, które będzie tak bliskie Emmie, jak ona była bliska Bronwyn.
Mary spędziła dwa dni z córką, robiąc zakupy i załatwiając sprawy związane ze ślubem. Wybrały się do Albany, kupić sukieneczkę dla Emmy. Dziewczynka uparła się, że chce mieć różową, błyszczącą kreację z mnóstwem falbanek. Skończyło się na sukience z białej organdyny z bufiastymi rękawami i krezą. Emma z pełnym rezygnacji westchnieniem zgodziła się. Potem zjadły pizzę i kurczaka w „California Kitchen", po czym powędrowały do „Nordstrom's" w poszukiwaniu butów, które pasowałyby do sukni Noelle.
504
Mary nigdy nie widziała Noelle tak szczęśliwej. Co prawda nadmiernie przejmowała się Emmą, a jej wzrok z niepokojem śledził każdy ruch córeczki, było to jednak całkiem naturalne po wszystkim, przez co przeszła. Czas uleczy rany. Noelle przez kilka miesięcy po przeżytej tragedii chodziła do psychoterapeuty. Teraz była gotowa o tym zapomnieć. Zdaniem Mary nic nie stało na przeszkodzie. Noelle często się śmiała. Nawet trochę przytyła od ostatniej wizyty matki. Było jej z tym do twarzy. Po prostu jaśniała. Nawet jeśli miłość nie leczy do końca ran - pomyślała Mary - na pewno dodaje urody. Ku własnemu rozgoryczeniu zdała sobie sprawę, że jest zazdrosna, i to bardzo. Dałaby wszystko, dosłownie wszystko, by być na miejscu córki.
S R
- Hank jest najlepszym lekarstwem, jakie ktokolwiek mógłby ci przepisać - stwierdziła Mary, patrząc jak Noelle wsuwa nogi w następną parę pantofelków w kolorze kości słoniowej. Emma siedziała w pobliżu na podłodze, zajęta wkładaniem przez nogi - i buty - beżowych trykotów. Noelle spojrzała do góry i się rozpromieniła.
- Jest cudowny, prawda? - Odrzuciła głowę do tyłu i odgarnęła spadający kosmyk włosów. - Wiesz, gdyby sprawy nie potoczyły się w taki sposób, chyba nigdy nie zaproponowałabym mu, żeby się wprowadził. To zabawne, jak dziwnie układa się życie, prawda? Gdy wydaje ci się, że masz już wszystko dokładnie zaplanowane, pojawia się coś lepszego, niż mogłabyś sama wymyślić. Mary z przyzwyczajenia pochyliła się, by nacisnąć palce pantofelków Noelle.
505
- Są chyba trochę za ciasne. Jak się w nich czujesz? - Myślę, że pierwsza para bardziej mi się podobała. - Ja skłaniałabym się ku tej. Tym razem zgodnie się roześmiały. - Sądzę, że nigdy nie patrzyłyśmy na świat w taki sam sposób przyznała Mary. - Natomiast, nawet jeśli jeszcze tego ci nie powiedziałam, w stu procentach popieram twoje małżeństwo z Hankiem. Nawet gdybym nie przepadała za nim z czysto egoistycznych względów, głosowałabym na niego, gdyż daje ci tyle szczęścia. W powietrzu zawisły słowa: „Będzie dobrym ojcem dla Emmy". - Dzięki, mamusiu.
S R
Noelle sprawiała wrażenie zadowolonej i nieco zażenowanej. Wysunęła stopę z pantofelka i sięgnęła po następne pudełko. Nie patrząc na matkę, zauważyła beztrosko:
- Wiesz, to samo mogłabym powiedzieć o tobie i tacie. Mary się zaniepokoiła. Nigdy nie rozmawiała na ten temat z Noelle. Może córka, która dotychczas czuła, że nie powinna wywierać nacisku, teraz chciała, by wszyscy byli tak szczęśliwi jak ona. Mary westchnęła. - Twój ojciec i ja bardzo się od siebie różnimy... - Urwała. Musiała wymyślić jakiś lepszy pretekst. - Może byłoby nam nieźle - przyznała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie -ale nie potrafię sobie wyobrazić siebie mieszkającej w Burns Lake. A ty potrafisz? - Szczerze? Nie. Noelle zerknęła na Emmę. Dziewczynka zostawiła getry i zajęła się butami, które Noelle właśnie odłożyła na bok. Młoda kobieta, nie
506
zdając sobie sprawy, że zasiała w sercu matki niepokój, zajrzała do pudełka leżącego na samym wierzchu stertki, a potem z obrzydzeniem zamknęła pokrywkę. - Ale też - ciągnęła z pewnym roztargnieniem, marszcząc czoło na widok pozostałych kartonów - rzadko coś kończy się tak, jak człowiek się spodziewa. Kto rok temu uwierzyłby, że ponownie wyjdę za mąż? - Punkt dla ciebie. - Mary z trudem przywołała uśmiech na usta. - Teraz jednak najważniejsze jest pytanie: W których z tych butów chcesz wyjść za mąż? Noelle opadła na krzesło i rozstawiła szeroko nogi. W takiej
S R
pozie Mary po raz ostatni widziała córkę jako nastolatkę. Na twarzy młodej kobiety pojawił się psotny uśmiech.
- Och, mamusiu, czy to naprawdę ma jakieś znaczenie? I tak nikt ich nie zauważy, nawet Hank. W końcu będzie zajęty patrzeniem na mnie.
Ostatecznie Noelle wybrała parę białych butów na wysokim obcasie. Wiedziała, że i tak znikną pod długą suknią, ale chciała, żeby były wygodne, by mogła w nich tańczyć. Emma dostała jaskrawe buciki, ozdobione cekinami i kokardkami. Była nimi zachwycona. - Owszem, wiem, że te rzeczy są bardzo drogie - wyznała Noelle ze smutkiem, podając kasjerce pieniądze - ale ostatnio rzadziej kieruję się rozsądkiem, częściej robię to, co uważam za słuszne. Mary kilkakrotnie przypominała sobie te słowa następnego dnia, zwłaszcza wieczorem, kiedy spotkała się z Charliem na kolacji w Stone Mill. Nazajutrz czekał ich próbny obiad, a w sobotę ślub. Ten
507
wieczór należał tylko do nich, tak jak było na początku, chociaż tym razem ich czas dobiegał końca. Dostrzegła go przez okno, które wychodziło na koło młyńskie. Tryby napędzał strumień, zasilany przez topniejący śnieg i pędzący na spotkanie ze znajdującym się poniżej stawem. Ze względu na wczesną porę połowa stolików była wolna. Charlie miał na sobie ciemny garnitur i krawat, dzięki czemu wyglądał dostojnie, wręcz uroczyście, bardziej jak starszy wiekiem mąż stanu niż właściciel małomiasteczkowej gazety. Chociaż Mary powinna już do tego przywyknąć, wciąż przeżywała szok na widok przyprószonych siwizną skroni. Może dlatego, że ilekroć na niego patrzyła,
S R
przypominały jej się zdjęcia przedstawiające Charliego w wieku siedemnastu lat: był wówczas wysoki, lekko przygarbiony, miał czarne, zawsze zmierzwione włosy, ponieważ przeczesywał je palcami. I często się uśmiechał. Potrafił to zrobić w ułamku sekundy. Zobaczywszy ją, wstał, by się przywitać. Jak zwykle dżentelmen w każdym calu - pomyślała. Uśmiechał się, ale na jego twarzy widać było znużenie. Znużenie, które chciała zmazać, tak jak niegdyś żartobliwie zmąciła ich odbicia w płyciźnie strumienia poniżej domu, gdzie zazwyczaj się opalali. Jednak nie byli już nastolatkami. Może problem polegał na tym, że nigdy nimi naprawdę się nie czuli. - Sporo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania. Pocałowała go w policzek. Na chwilę zacisnęła powieki, czując słodko-gorzki ból. - Ładnie wyglądasz, Charlie. Chyba nigdy nie widziałam tego garnituru. Musi być nowy.
508
Powstrzymała się przed pytaniem: Czy Paula ci go wybrała? Wzruszył ramionami. - Znasz mnie. Wiesz, jak bardzo cenię sobie wygodę. Dlatego noszę go tylko na specjalne okazje. Mary się uśmiechnęła. - Mamy co świętować. Nasza córka wychodzi za mąż. - Owszem - zgodził się Charlie. Wysunął krzesło i odczekał, aż Mary wygodnie się usadowi, dopiero potem sam usiadł. -Napijesz się czegoś? - Mam ochotę na wódkę z tonikiem. Gdy kelner przyjął ich zamówienia, jąknęła:
S R
- Boże, ten pierwszy ślub! Potem przez trzy dni potwornie bolała mnie głowa. Nawet teraz, gdy pomyślę, jak to wszystko mogło się skończyć... - Potrząsnęła głową, nie chcąc sobie przypominać, jak niewiele brakowało, by stracili Noelle. Charlie uścisnął jej rękę.
- Teraz jest szczęśliwa. Myślę, że tylko to się liczy. Mary odpowiedziała uściskiem, po czym zgrabnie cofnęła dłoń. - Ktoś kiedyś powiedział, że nie ma czegoś takiego jak szczęśliwe zakończenia, są tylko szczęśliwe początki. Przyniesiono im drinki. Mary powoli sączyła wódkę, patrząc w okno, na wodę płynącą niemal tak blisko, że mogła zanurzyć w niej rękę. O tej porze roku wciąż była lodowato zimna; strumień nadawał się do kąpieli dopiero w środku lipca. Kiedy ponownie spojrzała na Charliego, zabolało ją serce na widok głębokich zmarszczek wokół jego ust i nosa. Uśmiechnęła się krzywo.
509
- Sądzę, że my nigdy nie mieliśmy szansy, prawda? Sprzysięgliśmy się wówczas przeciwko całemu światu. Teraz cały świat sprzysiągł się przeciwko nam. - Ale ten układ stworzyliśmy sami - zauważył Charlie beztrosko, choć jego uśmiech nie dotarł do oczu. Ręka, spoczywająca na stoliku obok kieliszka z winem, wygięła się jak znak zapytania. - Może masz rację - przyznała. - Ale nie da się już tego zmienić, prawda? - Nie do mnie należy odpowiedź. Mary poczuła, że coś się w niej buntuje. Wcześniejsze
S R
postanowienie, by postępować delikatnie, bardzo delikatnie, zastąpiła nagła chęć, by załatwić wszystko za jednym zamachem. Za dużo wycierpiała. Charlie również.
- O co mnie prosisz, Charlie? - spytała niskim, spokojnym głosem.
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Przyjrzał się Mary ze znużeniem i smutkiem, który złamałby jej serce, gdyby już nie było w kawałkach. - O nic cię nie proszę, Mary. Nie mam prawa, tak samo jak ty nie masz prawa prosić mnie, żebym zrezygnował ze wszystkiego, nad czym tak ciężko pracowałem. - Smutno potrząsnął głową. - Gdy byłem młody i pewny siebie, nie należałem do najmądrzejszych, ale potem nauczyłem się paru rzeczy. Wiem, na przykład, że kiedy wsadza się kwadratowy kołek do okrągłej dziury, albo kołek się złamie, albo zniszczeniu ulegnie otwór. Nie zrobiłbym tego. - Spojrzał
510
na nią z lekką ironią. - Chociaż, muszę przyznać, gdzieś w głębi duszy nadal jestem egoistą i korci mnie, żeby spróbować. Mary westchnęła. - Masz rację. To się nie uda. Uniósł kieliszek. - Możemy to uczcić albo utopić w alkoholu swoje smutki. Co wolisz. Chociaż próbował żartować, dostrzegła ból i to, że napiął mięśnie karku. W jego oczach widać było smutek i rezygnację. Jednak najbardziej bolało jego znużenie - jakże odmienne od strachu i niepewności sprzed trzydziestu lat. - Och, Charlie - szepnęła, czując, że lada chwila się rozpłacze. Chciałabym... - Urwała, by odchrząknąć, po czym ciągnęła dalej: -
S R
Chciałabym, żeby wszystko ułożyło się inaczej. Jeśli ci to przyniesie ulgę, to powiem ci, że nie mam nikogo innego. Nigdy naprawdę nie miałam i wątpię, by kiedykolwiek udało mi się kogoś znaleźć. Czekała, kiedy Charlie powie coś o Pauli Kent. Właściwie bardzo chciała, żeby to zrobił, ponieważ wtedy łatwiej byłoby jej się zdystansować. Bez tego wszystko wydawało się zbyt bliskie. Zbyt bolesne. Nie zrobił tego. - No cóż - powiedział z pewną dozą szorstkości - w takim razie sądzę, że będziemy musieli ułożyć sobie życie najlepiej, jak potrafimy. Nie martw się o mnie. Mam w tym sporą wprawę. Uśmiechnął się ponuro i wypił łyk wina. - Zamówimy coś? - Przeszła mi ochota na jedzenie - wyznała ze smutkiem. - I tak powinnaś coś zjeść. - Teraz mówisz jak moja matka. - Zdobyła się na cichy śmiech.
511
- Posłuchaj. - Charlie wychylił się w jej stronę. W tym momencie dostrzegła, że pod warstwą pozorów kryje się twarda jak krzemień opoka. - Pojutrze nasza córka wychodzi za mąż. Ostatnio bardzo dużo przeszła, dlatego nie mamy prawa psuć jej nastroju ani dobrego humoru. Jesteśmy jej to winni. - Wyraz jego twarzy od razu złagodniał. - Może teraz zajrzyjmy do karty? Mój redakcyjny specjalista od kuchni twierdzi, że podają tu dobrego łososia. Czuła się zawstydzona jego... nie było na to innego słowa, niż „szlachetność". Odsunęła na bok pusty kieliszek i wzięła kartę. - Masz rację, Charlie. Jestem egoistką. - Potem spróbowała zażartować, chociaż nawet w jej uszach te słowa zabrzmiały
S R
wyjątkowo fałszywie: - Nie ma sensu marnować wspaniałego wieczoru z najbardziej rozchwytywanym kawalerem w Burns Lake. Ponownie przyszła jej na myśl Paula Kent. - Tak mawialiśmy o starym Cuddlesie, pamiętasz? Najbardziej rozchwytywany kawaler w Burns Lake. - Charlie się roześmiał. Biedak, na starość utknął na dobre w swojej zagrodzie i teraz może jedynie wzdychać przez płot do jałówek.
Mary też się roześmiała. Dawne, dobre czasy. Przypomniała sobie, jak pewnego razu Cuddles uciekł ze swojej zagrody i wyszedł na drogę. Starsze małżeństwo, zmierzające różowym samochodem na północ drogą numer 30A, ujrzało, jak nagrodzony wieloma medalami byk pana Pettigrowa pędzi środkową linią prosto na nich. Kierowca, emerytowany pracownik poczty, jadący w odwiedziny do siostry swojej żony w Vermoncie, wystraszył się i próbował objechać
512
zwierzę. Wówczas zaszarżowało i zostawiło wgniecenie w drzwiach od strony pasażera. Mary się uśmiechnęła. - Nie sądzę, by staruszkowie kiedykolwiek zdołali się otrząsnąć. - Nie byłbym również pewien, jeśli chodzi o Cuddlesa. Potem zachowywał się tak, jakby pomieszało mu się we łbie. -Charlie cicho zachichotał. - Po twoim wyjeździe nie był pod tym względem jedyny. Dostrzegła ponury błysk w jego oczach. Potem Charlie się uśmiechnął. - Z tego, co widzę, nieźle sobie poradziłeś. - Nim zdołała się zastanowić, słowa same wyrwały jej się z ust. - Słyszałam, że ostatnio
S R
często spotykasz się z Paulą Kent.
Ku zaniepokojeniu Mary Charlie ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył.
- Naprawdę? Wiesz, jak to bywa w małej mieścinie. Plotki żyją własnym życiem.
- Często jest w nich odrobina prawdy.
Charlie zrobił obojętną minę i zamknął się w sobie, jak drzwi, przez które Mary niewiele udało się zobaczyć. - Nie możesz mieć wszystkiego, Mary - powiedział chłodnym, chociaż niepozbawionym czułości tonem. - Jeśli chcesz skorzystać z tego, co mogę ci zaoferować, proszę bardzo. Zresztą sama wiesz. Widzę, że dokonałaś wyboru. Szanuję go, chociaż wcale mi się nie podoba. Nie proś o więcej. - Przepraszam.
513
Charlie miał rację: chciała złapać dwie sroki za ogon, co nie zmieniało faktu, że na myśl o Pauli Kent dostawała wysypki. - Od czego zaczniemy? Kiepsko wybrała słowa. Charlie wyraźnie się skrzywił. Gdy się otrząsnął, na jego ustach pojawił się promienny uśmiech. - Wybieraj. Co powiedziałabyś na łososia? - Chętnie - skłamała. Tak było już do końca - beztrosko, jakby bawili się w chowanego, a jednocześnie ciężko, jak wówczas, gdy Charlie odchodził po raz pierwszy. Zjedli sałatkę i łososia, a potem ciasto truskawkowo-rabarbarowe, na które Mary wcale nie miała ochoty.
S R
Długo sączyli kawę z ekspresu. Charlie zachowywał się tak, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. Nawet jeśli przebywanie w jej towarzystwie było dla niego bolesne, nie okazywał tego. Rozmawiali o ślubie Noelle i o tym, czy Trish i ojciec Joe wkrótce też powędrują do ołtarza. Mary spytała o Bronwyn. Dowiedziała się, że dziewczyna często spotyka się z Dantem Lo Presti. Na pewno chłopak nie był takim potworem, jak sądził Charlie. W tę noc, do której żadne z nich nie chciało wracać, młodzieniec udowodnił, że jest godny zaufania. Rozstali się przed restauracją i rozeszli do swoich samochodów. Na pożegnanie Charlie obdarzył byłą żonę braterskim pocałunkiem, po którym Mary czuła mrowienie w wargach. Gdy obserwowała w lusterku wstecznym, jak blazer odjeżdża z parkingu, niespodziewanie do oczu napłynęły jej łzy. Czuła, że Charlie odsunął się od niej na zawsze. Podczas ślubu, otoczeni przez przyjaciół i krewnych, nie będą mieli okazji pogawędzić ani porozmawiać tak szczerze jak teraz.
514
Potem Mary wróci do Nowego Jorku. Gdy za miesiąc czy dwa pojawi się w Burns Lake, prawdopodobnie nawet nie spotka Charliego. Doris zmarła, będą się więc widywali tylko przy uroczystych okazjach. Na szkolnych występach. Gdy Emma zda maturę. Ewentualnie na chrzcinach, jeśli urodzi im się jeszcze jakiś wnuczek czy dwóch (w końcu ich córka wciąż jest młodą kobietą). U boku Charliego pojawi się Paula Kent - albo inna szczęśliwa kobieta, która zdoła go omotać co będzie przykre, ale trzeba będzie się z tym pogodzić. Siedząc w dobrze znanym wnętrzu swojego samochodu, wsłuchując się w cykanie świerszczy i szum strumienia opadającego na koło młyńskie, Mary poczuła się bardzo samotna. Nie musiała już
S R
dłużej robić dobrej miny do złej gry. Mogła płakać do woli. Płakać nad tym, co straciła, nad długiem, który wciąż rósł... i nad bólem, jaki może pociągać za sobą nawet słuszny wybór.
- Och Charlie - szepnęła. - Wcale nie chciałam, żeby to się skończyło. Po prostu nie widzę innego wyjścia.
Mary płakała, póki na parkingu nie pojawiła się grupka wstawionych, hałaśliwych gości, kierując się w stronę auta stojącego obok. Nie chciała, by ktoś uznał, że jest chora albo zwariowała, wyprostowała się więc, otworzyła schowek i zaczęła szukać w nim chusteczek higienicznych. Włączyło się światełko. W jego blasku dostrzegła swoje odbicie w lusterku wstecznym: miała opuchnięte, czerwone oczy, a na czole wgniecenia od kierownicy. Wytarła porządnie nos i zapuściła silnik. Wracając do domu matki - teraz należącego do Noelle i Hanka - czuła pulsowanie w skroniach. Wydawało się jej, że ma głowę dwa razy większą niż normalnie.
515
Przypomniawszy sobie powiedzonko matki: „Każdy garnek ma swoją przykrywkę", gorzko się uśmiechnęła nad prawdziwością tych słów. Tylko dlaczego, och, dlaczego jej przykrywką jest mężczyzna, który z takiego czy innego powodu zawsze wydaje się nieodpowiedni? Następny dzień minął bez większych wstrząsów. Przebrnęła przez próbny obiad, podczas którego najgorszym wydarzeniem była awaria starej klimatyzacji w lokalu. W sobotę, w dniu ślubu, nastąpił znaczny spadek wilgotności, która zawsze w tym regionie utrzymywała się na wyjątkowo wysokim poziomie. Słońce lśniło jasno, i choć parę drobiazgów zawiodło, nikt się tym zbytnio nie przejmował.
S R
Wczesnym rankiem Hank został wezwany do porodu, mającego się odbyć dopiero za trzy tygodnie. Gdy nie wrócił do dziewiątej, Noelle przestała się przejmować. „Wróci na czas" twierdziła uparcie.
Wyprany na tę okazję pluszowy piesek Emmy, Bowwie, wyłonił się z suszarki z jednym uchem nietkniętym, niestety, drugie bardziej przypominało bezkształtną garść brązowych kłaków. Po początkowym łkaniu i pociąganiu nosem dała się pocieszyć, gdy babcia Mary zwróciła jej uwagę, że dzięki temu, gdy jesienią pójdzie do pierwszej klasy, będzie mogła zabrać ze sobą kawałek swojego pieska. Kłaczki zmieszczą się w kieszeni i będą jej przypominać, że ulubieniec czeka na nią w domu. W pewnym momencie Noelle zauważyła, że koronkowy brzeg sukni ślubnej jest lekko naderwany. Wtedy trochę się wystraszyła.
516
Wyraźnie bardziej wierzyła w zdolności położnicze pana młodego niż w swoje umiejętności krawieckie. Na szczęście ciocia Trish mrugnęła okiem i przypomniała, że to ona, nie Mary, zajęła pierwsze miejsce podczas pokazu mody wiosennej, po czym przystąpiła do naprawy zniszczeń. Usiadła w dawnym pokoju Mary i nucąc, przyszywała brzeg sukni. Miała zaróżowione policzki i błyszczące oczy. Nigdy nie wyglądała ładniej. Gdyby Mary nie znała prawdy, pomyślałaby, że to jej siostra wychodzi za mąż. Trish bez przerwy powtarzała: „Joe to", „Joe tamto". - Joe mówi, że to wspaniała odmiana po małżeństwach, które
S R
składają przysięgę na piśmie. - Trish uniosła głowę znad szycia. Nie... - dodała szybko - ...nie chodzi o to, by miał coś przeciwko temu, ale jest coś miłego w staroświeckim sposobie zawierania małżeństwa. Co komu szkodzi, jeśli dwoje ludzi na głos przyrzeknie sobie miłość, wierność i posłuszeństwo?
Mary, która siedziała przy toaletce, przestała poprawiać fryzurę i odwróciła się z uśmiechem do siostry. Miała powody do radości. Było po dziesiątej, ślub miał się odbyć o wpół do dwunastej, a Hank właśnie wrócił. Minutę wcześniej słyszała trzaśniecie drzwi i jego głos dochodzący z parteru. Wietrzyk zza okna pachniał bzem. Słońce padało na stare łóżko, na którym Trish siedziała ze skrzyżowanymi nogami. Rozłożona na jej kolanach satynowa suknia wyglądała jak płynne srebro. Świat był piękny. Z jednym wyjątkiem: jako rodzice panny młodej ona i Charlie zasiądą obok siebie, chociaż nie będą razem. Z prostego powodu:
517
ponieważ zerwała z nim raz na zawsze. Nie możesz tego dłużej żałować - przypomniał surowy głos wewnętrzny - tak samo jak nie wolno ci psuć uroczystości. - Rzeczywiście, nie ma w tym nic złego - zgodziła się uprzejmie. - To znaczy, oczywiście, państwo młodzi powinni mieć taki ślub, jaki chcą - trajkotała Trish. - Nie tak dawno czytałam w jakiejś gazecie o nurkach, którzy pobrali się pod wodą. Czy słyszałaś kiedyś o czymś bardziej osobliwym? Mieli to, co sobie wymarzyli. Przerwała, by nabrać powietrza w płuca. -Boże, co ja właściwie chciałam powiedzieć? - Że gdy człowiek jest zakochany, wszystko inne nie ma
S R
znaczenia - podsunęła Mary z roztargnieniem.
Wpatrywała się w lustro, w odbicie emaliowanej szczotki, którą rozczesywała włosy. Dostała ją wraz z całą toaletką od babci, gdy skończyła szesnaście lat.
Za jej plecami siostra zdecydowanie przytaknęła. - To prawda. Biorąc pod uwagę fakt, że na świecie jest tyle bólu i cierpienia - a Bóg świadkiem, że tej rodzinie też się nieźle oberwało - chyba warto świętować chwilę, kiedy dwoje zakochanych ludzi przyrzeka spędzić ze sobą resztę życia? Igła zbliżała się i oddalała od srebrzystej tafli na jej kolanach. - Weźmy, na przykład, mnie. Kto by pomyślał sześć miesięcy temu, że odzyskam humor i zgodzę się wziąć udział w jakimkolwiek ślubie? Teraz uważam, że przyłapanie Gary'ego w rzeczywistości było błogosławieństwem. Gdybym nie nakryła go z tą... z tą kobietą... zacisnęła wargi, jakby chciała wypluć to słowo - ...nie poznałabym
518
lepiej Joego. - Urwała, przechwyciwszy w lustrze spojrzenie Mary. O, tylko popatrz, gadam jak najęta. Można by pomyśleć, że to ja wychodzę za mąż. Zarumieniła się. Jej policzki zapłonęły jak róże Cecil Brunner, pnące się po treliażu i wciskające przez parapet. Mary z miłością obejrzała się przez ramię. - Mam wrażenie, że ty będziesz następna - wyznała. Na policzkach siostry pojawił się jeszcze silniejszy rumieniec. - Co Joe sądzi o księgarni? Myślałam zawsze, że funkcja żony pastora to praca na pełnym etacie. - Może tak, ale on jest inny. Z całego serca popiera to, co robię. -
S R
Odpowiedź Trish sugerowała, że często rozmawiają na ten temat. Szybciej przeszkodzi mi wstrętne centrum handlowe. Wiedziałaś, że Bigelow Books już rozrzuca po mieście ulotki?
Oczywiście, Trish miała na myśli Cranberry Mall. Koniec końców po zrozumiałej przerwie firma Van Doren & Sons wróciła do budowy. Uroczyste otwarcie planowano na koniec lipca, czyli za trzy tygodnie. Trish, tak samo jak wielu innych drobnych sklepikarzy, z trudem ukrywała strach, czekając, co się wydarzy. Nagle Mary zdenerwowała się na siostrę. Odwróciła się. - Na litość boską, czemu czegoś z tym nie zrobisz? - Co mogę zrobić? - Trish się zgarbiła. W Mary odezwała się specjalistka od reklamy. - Po pierwsze, powinnaś rozprowadzić własne ulotki. No wiesz, tak jak to było z zagrożonym ptactwem. Przypomnieć wiernym
519
klientom, że wcale nie będą musieli pokonywać dodatkowych kilometrów. - To niezły pomysł. - Trish przytaknęła z namysłem. - Potem należałoby coś zorganizować. Na przykład pokaz gotowania. Albo razem z Klubem Starej Róży wypromować książkę na temat ogrodnictwa. Członkinie tego stowarzyszenia tylko szukają okazji do zorganizowania podwieczorku. Mary coraz bardziej zapalała się do swojego pomysłu. Po chwili podekscytowana dodała: - Mogłabyś nawet organizować cyklicznie, powiedzmy, co miesiąc, śniadanie ze znanym pisarzem.
S R
- Po co znany pisarz miałby przyjeżdżać do Burns Lake? spytała Trish z powątpiewaniem.
- Oczywiście, żeby sprzedać swoje książki! Zresztą -dodała przebiegle - mogłabyś przedstawić to jego wydawcy jako najwspanialszy pomysł pod słońcem. - Naprawdę?
- Posłuchaj, jak to działa - zaproponowała Mary. - Ty sprzedajesz bilety na imprezę, więc wiesz, ilu ludzi się spodziewać. Powiedzmy, że na początku pojawi się pięćdziesięciu gości. Potem, gdy wszyscy zaczną na ten temat mówić, przyjdzie ich więcej. Bilet wstępu będzie obejmował cenę promowanej książki, plus kawę i ciastka. Takim sposobem masz zapewniony zbyt na pięćdziesiąt egzemplarzy i szansę na następne. Staraj się utrzymywać niską marżę, by sprzedać jak najwięcej biletów, dzięki temu otrzymasz dodatkowe
520
ulgi, zaskarbisz sobie wdzięczność wydawców i zapewnisz stały napływ klientów. - To wspaniały pomysł. - Trish wyraźnie się rozpromieniła. - Jest tylko jedna przeszkoda. Do zorganizowania takiej imprezy byłby mi potrzebny ktoś z twoim doświadczeniem. -Wyciągnęła rękę, powstrzymując Mary, która wyraźnie chciała coś wtrącić. - Wysłuchaj mnie, nim zaczniesz przerabiać mnie na swoje kopyto. Potrzebowałam połowy życia, by pogodzić się z faktem, że nie jestem tobą. Nie patrz na mnie w taki sposób. Mówię poważnie. Wiesz, jak łatwo było dorastać w twoim cieniu? Wiejska myszka i jej wielkomiejska kuzynka.
S R
Mary poczuła, że powietrze uchodzi z jej żagli. - Nie zawsze mieszkałam w wielkim mieście. - Nie, ale nawet wtedy coś wyróżniało cię z otoczenia. Byłaś elegancka, bardziej zdecydowana. Inteligentniejsza. Znacznie inteligentniejsza.
- Nisko się cenisz - upierała się Mary. Trish zmarszczyła czoło i potrząsnęła głową.
- Nie, wcale nie. Tylko mówię, jak jest. - Świetnie, i jak daleko zaszłam? Jestem tak inteligentna, że niemal straciłam jedyne dziecko i jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek kochałam. Mary nagle poczuła się potwornie samotna. Wypełniony słońcem, ciepły pokój nagle stał się ponury i zimny.
521
- Inteligencja wcale nie oznacza, że człowiek wie, jak znaleźć szczęście - zauważyła siostra tonem kobiety, która straciła wiele cennych lat, lokując uczucia w nieodpowiednim miejscu. - No cóż, jeśli odkryłaś ten sekret, będę wdzięczna, jeśli się nim ze mną podzielisz. Mary usłyszała w swoim głosie uszczypliwą nutkę. Czyżby stawała się tym, kim za nic w świecie nie chciała być - kopią matki? Trish roześmiała się i sięgnęła po szpulkę nici. Ucięła spory kawałek, przymrużyła oczy jak pirat zerkający przez lornetkę, po czym przeciągnęła nitkę przez ucho igły. - Oczywiście, potrzebny jest do tego łut szczęścia, ale
S R
najważniejsze, to otwarcie się na możliwości, których wcześniej nie brało się pod uwagę. - Na przykład?
- No cóż, przyjrzyjmy się twojej karierze.
Trish pochyliła się nad szyciem z większą gorliwością, niż wymagała tego sama czynność, tak przynajmniej uznała Mary. Igła błysnęła w jedwabistym materiale.
- Mogłabyś prowadzić agencję reklamową gdzieś poza Nowym Jorkiem. Och, wiem, że to nie to samo. Musiałabyś wprowadzić wiele zmian i z pewnością zarobiłabyś o wiele mniej pieniędzy, ale załóżmy, że to możliwe. Mary słusznie podejrzewała, że Trish zmierza w konkretnym kierunku. - W takim razie zgoda - powiedziała nieco za ostro - załóżmy, że to możliwe. Gdzie w takim razie powinnam przenieść swoją agencję?
522
- To ty zwróciłaś uwagę, że warto byłoby rozreklamować moją księgarnię - przypomniała Trish. - A co z innymi sklepikami, które również ucierpią po otwarciu centrum handlowego? Gdyby po naszej stronie stał ktoś tak doświadczony jak ty, mogłoby się nam udać. Inaczej nie mamy szans na przetrwanie. - To szantaż. - Mary spojrzała na siostrę wilkiem. - Nie, tylko zdrowy rozsądek - ciągnęła Trish. - Często czytam o ciekawych miasteczkach, takich jak nasze. Mówi się o nich: „miasto, o którym zapomniał czas". Udało im się, ponieważ ktoś je rozreklamował i ściągnął w ten sposób turystów. - Przypomina to chronienie dzikich zwierząt zagrożonych wyginięciem, nie sądzisz?
S R
- Owszem - Trish uniosła głowę. Miała tak niewinną minę, że trudno było się na nią złościć. - Tak więc widzisz - ciągnęła z entuzjazmem - gdyby ktoś taki jak ty zajął się Burns Lake, można by bardzo dużo osiągnąć.
- Dlaczego czuję się tak, jakby proponowano mi pracę, o którą nie prosiłam?
Twarz siostry przygasła. - No cóż, to był tylko pomysł. Wcale nie musisz z niego korzystać. Chciałam ci po prostu dowieść, że człowiek może czuć się szczęśliwy i spełniony wszędzie, gdzie zechce zamieszkać. Ucięła nitkę i wyciągnęła suknię przed siebie, by Mary sprawdziła, czy wszystko w porządku. - Proszę. Czyż nie wygląda wspaniale?
523
Sprawa została zamknięta. Potem w wirze wydarzeń Mary ani przez chwilę nie zastanawiała się nad propozycją siostry. Dopiero gdy znalazła się w kościele, usiadła w drewnianej ławce o prostych, eleganckich kształtach, jakich z pewnością nie zapowiadał zewnętrzny wygląd świątyni, i obserwowała, jak Noelle idzie w stronę ołtarza, wsparta na ramieniu Charliego, przypomniała sobie słowa siostry: „Człowiek może czuć się szczęśliwy i spełniony wszędzie, gdzie zechce zamieszkać..." Tylko ona wcale nie chciała mieszkać w Burns Lake. Wręcz przeciwnie, przez większość dorosłego życia próbowała się stąd wyrwać.
S R
A może usiłujesz uciec przed sprawami, którym nie chcesz stawić czoła? - pomyślała. - Przed ludźmi, którzy cię zawiedli, albo których ty zawiodłaś. Jak twoja matka. Noelle. I Charlie. Mary odsunęła na bok te myśli i skupiła się na córce. Noelle tonęła w satynie i koronkach. Jej suknia była prosta i elegancka jak sam ślub: żadnych druhen, jedyne ozdoby stanowiły bukiet kwiatów na ołtarzu i gałązka jasnoróżowych orchidei w ręce. Kiedy Charlie i ich córka zbliżali się do ołtarza, Mary wróciła wspomnieniami do swojego ślubu. Był całkiem inny, chociaż Charlie, pomimo zdenerwowania, uśmiechał się tak radośnie jak teraz. Miał na sobie niedopasowany granatowy garnitur, a ona sukienkę, w której trzy lata wcześniej występowała podczas konfirmacji... poszerzoną w pasie o dziesięć centymetrów, dostosowaną do znacznie szerszej talii. Ceremonia odbyła się w ratuszu, a udział wzięli w niej tylko Corinne i rodzice
524
Charliego. Twarze dorosłych były pełne bólu i poczucia winy. Jedynymi osobami, które wydawały się nie zwracać uwagi na brak kwiatów, organisty i popłakujących krewnych, byli państwo młodzi. Teraz, po trzydziestu latach, Mary spokojnie mogła wszystko wspominać. Co czuła? Byłam szczęśliwa - pomyślała zaskoczona naprawdę bardzo, bardzo szczęśliwa. Tak szczęśliwa, jak Noelle teraz. Łzy napłynęły Mary do oczu, gdy patrzyła, jak córka zatrzymuje się przed Hankiem. Pan młody wyglądał na tak oszołomionego jak nastolatek, który nagle znalazł się twarzą w twarz ze swoim idolem. Oboje cierpliwie czekali z uśmiechami na ustach, aż Emma, wyglądająca rozkosznie w
S R
organdynowej, pełnej falbanek sukieneczce, rozrzuci po nawie ostatnie płatki róż. Potem, gdy ojciec Joe odprawiał ceremonię, dziewczynka stała w połowie ukryta w fałdach matczynej sukni, niepewnie zerkając na zgromadzonych.
Z Kansas przyjechali rodzice Hanka, oboje silni i prości jak słupy. Patrząc na Hanka seniora, Mary domyślała się, skąd pochodzą błyski w oczach jego syna. Obok nich stali ciocia Hanka, Mabel, i wuj Ned z czwórką dzieci - dwójką mężczyzn i kobiet. Wszyscy byli podobni do siebie, mieli grube kości, jasne włosy i piegowate twarze. Nie został zaproszony żaden z sąsiadów Noelle z Ramsey Terrace, pojawiło się natomiast kilka koleżanek ze szkoły średniej oraz Lacey Buxton w kostiumie w kropki i kapeluszu z szerokim rondem, które niemal całkowicie przysłaniało jej twarz. Przyszła też Nora Lundquist z synami, Everettem oraz Jordym, i ich żony. Szkoda, że Doris nie dożyła tej chwili - pomyślała Mary z nieco drwiącym uśmiechem. -
525
Uwielbiała wygłaszać komentarze na temat takich właśnie uroczystości. Charlie dyskretnie stanął obok Mary. Bez zastanowienia wsunęła mu dłoń pod łokieć. Zerknął na nią odrobinę zaskoczony, potem się uśmiechnął. Wyglądamy jak dumni rodzice panny młodej - pomyślała. Nawet jeśli kilka osób, w tym Bronwyn, z zaciekawieniem zerknęło w ich stronę, nie przejęła się tym. Jedynie Trish, siedząca obok Mary z rękami złożonymi na kolanach, starała się odwracać wzrok. Chociaż mogło to mieć coś wspólnego z ojcem Joe, który w koloratce i komży prezentował się wspaniale. Raz go straciłam - pomyślała Mary. - Nie chcę stracić go
S R
ponownie. Te słowa pojawiły się nie wiadomo skąd i zabrzmiały w jej głowie tak głośno jak dźwięk organów.
Mary nie zamierzała się nad nimi zastanawiać. To nie pora na podejmowanie decyzji dotyczącej jej i Charliego. Ten dzień należał do Hanka i Noelle, a nawet jeśli roniono łzy, były to łzy szczęścia. Matka panny młodej wmawiała sobie, że ma prawo odczuwać żal, chociaż nie powinna się nad tym dłużej zastanawiać.
Po krótkim czytaniu z Księgi Psalmów Hank i Noelle złożyli przysięgę małżeńską, potem wsunęli sobie nawzajem na palce zwykłe, złote obrączki. Kiedy się pocałowali, wszyscy obecni westchnęli z ulgą. Siedząca przy organach Louella Carson, otyła kobieta w kwiecistej sukience, zagrała fragment Muzyki na wodzie Haendla, dając sygnał do radosnego przemarszu przez nawę. Mary, wycierając oczy, pochyliła się i szepnęła: - Liczyłeś kiedyś na to, że doczekamy takiej chwili?
526
- Byłem na to przygotowany - odparł Charlie zachrypniętym głosem. - Przypomnij mi, żebym następnym razem skorzystała z twojej kryształowej kuli. Moja chyba się zepsuła. - Nadzieja to nie to samo co umiejętność odczytywania przyszłości - mruknął pod nosem, kiedy szli nawą, by przyłączyć się do znajdujących się już na zewnątrz nowożeńców. -Czasami trzeba po prostu trochę poimprowizować. Mary zerknęła na jego poważny profil o zakrzywionym nosie. Dostrzegła uśmiech w kąciku ust. Poczuła ciepło, jakby zalała ją fala nadchodząca z nieprzewidzianego kierunku. Zaskoczyła samą siebie, pytając:
S R
- Czy improwizowanie przewiduje bilet powrotny? Gdy doszli do zakrystii, zatrzymał się i odciągnął ją na bok, przepuszczając pozostałych gości.
- Jestem trochę za wolny. Wiesz, jak to jest z wiejskimi chłopcami - mruknął, odwracając się twarzą do niej. Uśmiechał się, ale jego oczy były poważne. - Wyjaśnisz mi, co miałaś na myśli? - Nie wiem - odparła Mary szczerze, potrząsając głową. Nie mogła uwierzyć w nagłą zmianą serca; jeśli to była nagła zmiana. - Po prostu zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie patrzyłam na wszystko ze złej strony. - Jakbyś znalazła się zbyt blisko lasu, by zobaczyć drzewa? Charlie, stojący plecami do brudnego witraża, był skąpany
527
w eterycznym blasku, dlatego przez chwilę zastanawiała się, czy to nie sen. Wychodzący goście rozmyli się jak we mgle. Mary miała wrażenie, że w całym kościele są tylko oni dwoje. - Coś w tym stylu - przyznała, czując wewnętrzne drżenie. Charlie przyjrzał jej się z napięciem. - Słucham. Mary wzięła głęboki wdech. - Wciąż nie mam pojęcia, czy odważę się wrócić tu na stałe wyznała - ale jedno na pewno wiem: że niezależnie od tego, jak to się skończy, nie chcę być sama. - Jestem tutaj, w tym samym miejscu, co zawsze - oświadczył
S R
Charlie bez uśmiechu. - Powiedz tylko jedno słowo. Prosił o sygnał, nawet gdyby miał to być jedynie bilet na loterię zwaną przyszłością. Tyle razy jej mówił, że tylko ona jedna może podjąć tak poważną decyzję i że zmiana musi nastąpić na jej warunkach. Inaczej z góry skaże się na porażkę. Już posunął się tak daleko, jak mógł. Teraz ruch należał do niej. Mary poczuła przypływ optymizmu, tak ożywczy, jakby ktoś podał jej szklankę z czymś słodkim i chłodnym. Ogarnął ją dziwny spokój. - Czekają na nas na zewnątrz - przypomniała, kiwnięciem głowy wskazując na otwarte podwójne drzwi, prowadzące na zalane słońcem schody, na których zbierali się uczestnicy uroczystości. - Czy nie moglibyśmy odłożyć tej rozmowy na później? - spytała ze ściśniętym gardłem. - Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
528
- To nigdy nie stanowiło problemu. - Uśmiechnęła się smutno. Gorzej, że nie zawsze wiedziałam, gdzie szukać siebie. - Może rozglądałaś się w nieodpowiednich miejscach. - Chciałabym wiedzieć, które są odpowiednie. Boże, bardzo bym chciała. - W takim razie pozwól. Charlie ujął ją pod ramią. Gdy razem przechodzili przez zakrystię, czuła, jak serce wali mu w piersiach. Przez moment myślała nawet, że to jej. Przez otwarte drzwi widziała państwa młodych, otoczonych przez rodziną i przyjaciół, a także pacjentów Hanka. Ich córka - ich
S R
córka! - promieniała, jakby narodziła się na nowo, co, oczywiście, było prawdą. Nagle Noelle ujrzała rodziców i uśmiechnęła się tak uroczo, że wszyscy pobiegli za jej wzrokiem.
- Trzymaj mnie - szepnęła Mary z nagłym strachem. -Mam nogi jak z waty.
- Trzymam cię - zapewnił, tak mocno przyciskając ją do siebie, że czuła na włosach jego ciepły oddech.
Dotarł do niej zapach mydła, kremu do golenia i świeżo wypranej koszuli. Rozmiar L, nie za dużo krochmalu, proszę. Razem wyszli z kościoła na zalane słońcem schody.
529