Steiner Rudolf - Teozofia różokrzyżowców

76 Pages • 46,717 Words • PDF • 790.6 KB
Uploaded at 2021-09-24 08:57

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Rudolf Steiner

TEOZOFIA RÓZOKRZYZOWCÓW

Rudolf Steiner

Teozofia różokrzyżowców

Wydawnictwo Genesis Gdynia 2008

Wykład XI, 31.05.1907 Rozwój ludzkości na Ziemi

103 I

Wykład I Nowa forma

Wykład XII, 1.06.1907 Rozwój ludzkości na Ziemi

mądrości

113 II

Wykład XIII, 2.06.1907 Przyszłość człowieka

116

Wykład XIV, 3.06.1907 Istota wtajemniczenia

124

l) wagi wydawcy

151

Uwagi na temat publikacji wykładów Rudolfa Steirnera

. .

152

Przypisy

153

Rudolf Steiner-kalendarium

154

Wykłady, które rozpoczynamy, noszą tytuł: „Teozofia różokrzyżowców". Jest to ta sama prastara, a jednak wiecznie nowa mądrość uję­ ta w dostosowaną do naszych czasów metodę. W metodę, która wła­ ściwie istnieje już od XIV wieku. Nie będziemy jednak zajmowali się historią różokrzyżowców. Wiecie wszyscy, że dziś w szkołach podstawowych uczy się pe­ wnej geometrii, do której należy np. twierdzenie Pitagorasa. Uczy się elementów tej geometrii niezależnie od tego, w jaki sposób ta geometria powstała. Cóż bowiem wie dzisiaj uczeń szkoły podsta­ wowej o Euklidesie? A jednak uczy się właśnie geometrii euklide­ sowej. Dopiero znacznie później, kiedy zapozna się już z samym przedmiotem, z jego treścią, dowiaduje się - np. na lekcji o histo­ rii nauki - w jakiej formie, w jakiej postaci zjawiło się pierwotnie w dziejach ludzkości to, co dziś jest powszechnie dostępne w szko­ łach podstawowych. Tak jak na początku nauki geometrii nie obcho­ dzi ucznia, w jakiej formie przekazał ją kiedyś ludzkości Euklides, podobnie i my nie będziemy się oglądali na to, jak przebiegał w his­ torii rozwój tzw. prądu różokrzyżowców. Tak jak uczeń zapoznaje się z geometrią, podchodząc do samej rzeczy, do jej treści, tak i my rozważać będziemy samą treść mądrości różokrzyżowców. Kto zna zewnętrzną historię różokrzyżowców, tak jak jest ona przedstawiana w literaturze, ten niewiele wie o istotnej treści ich teozofii. To, co stanowi istotę tej teozofii, żyje od XIV w. jako prawda, niezależnie od zewnętrznej historii tego ruchu; podobnie jak praw­ dziwa jest geometria i można ją poznać niezależnie od jej historii. Dlatego tylko pobieżnie dotkniemy tego, co najważniejsze w histo­ rii różokrzyżowców. W roku 1459, jako nauczyciel niewielkiego grona wtajemniczo­ 1 nych uczniów, wystąpił Christian Rosenkreutz . Pod tym nazwiskiem znany był światu człowiek, który był inkarnacją bardzo wysokiego jestestwa duchowego. Otóż w roku 1459, w ściśle zamkniętym kole duchowego bractwa, zwanego Fraternitas Rosae Crucis, Christian 7

Rosenkreutz został wyniesiony do godności Egues Lapidis Aurei, Rycerza Złotego Kamienia. W trakcie tych wykładów będziemy coraz lepiej rozumieć, co to oznacza. Ta wysoka indywidualność du­ chowa, która wcieliła się na planie fizycznym jako Christian Rosen­ kreutz, działała odtąd jako przewodnik i nauczyciel prądu różokrzyżowców „w tym samym ciele", jak określa się lo w nauce duchowej. Znaczenie wyrażenia w tym samym ciele również wyjaśnimy sobie w trakcie następnych wykładów, gdy będzie mowa o losie człowie­ ka po śmierci. Mądrość, o której tu mówimy, prawie do końca XVIII wieku do­ stępna była tylko dla członków zamkniętego bractwa, obwarowane­ go surowymi przepisami, przez co niedostępna była dla świata zew­ nętrznego. W XVIII stuleciu misją tego bractwa stało się przelanie w ówczesną kulturę Europy Środkowej duchowej ezoteryki; widzi­ my więc tu i ówdzie zjawiska, które wprawdzie należą do zewnęt­ rznej, egzoterycznej kultury, są jednak niczym innym, jak wyrazem mądrości ezoterycznej. W ciągu ubiegłych stuleci niejeden człowiek usiłował w taki czy inny sposób dotrzeć do istoty mądrości różokrzyżowców, ale to się nie udawało. Np. Leibnitz na próżno usiłował zbliżyć się do źródeł tego prądu. Natomiast mądrość ta widoczna jest w pewnym dziele - egzoterycznym zresztą - które powstało pod ko­ niec ziemskiej drogi Lessinga. Jest to jego „Wychowanie rodzaju ludzkiego" 2 , tekst, który czytać trzeba między wierszami. Po jej szcze­ gólnym ezoterycznym zakończeniu można poznać, że jest to zew­ nętrzny wyraz głębokiej mądrości różokrzyżowców. Najwspanialej jednak przejawiła się ona u człowieka, który skupiał w sobie całą ówczesną kulturę europejską - u Goethego. Goethe jako stosunko­ wo młody człowiek zbliżył się do źródła inspiracji różokrzyżowców i w pewnym sensie dostąpił niezwykle wysokiego wtajemniczenia. Łatwo powstać mogą nieporozumienia, gdy mówi się o wtajemni­ czeniu Goethego; dlatego może warto wyjaśnić to trochę bliżej. Działo się to w czasie, gdy Goethe opuścił uniwersytet w Lipsku, zanim przeniósł się do Strasburga. Zdarzyło się wówczas coś w naj­ wyższym stopniu niezwykłego. Goethe doznał wstrząsającego prze­ życia, którego zewnętrznym wyrazem była ciężka choroba, i w os­ tatnim okresie swego pobytu w Lipsku Goethe stanął w obliczu

x

śmierci. To ważne przeżycie, pewnego rodzaju wtajemniczenie, przyszło właśnie w czasie choroby. Goethe nie zdawał sobie z tego jasno sprawy, działało ono początkowo w jego duszy w formie po­ etyckiego natchnienia, prądu, który w najprzedziwniejszy sposób przenikał do jego utworów. Taki właśnie cudowny przebłysk mamy w wierszu „Tajemnice", który najbliżsi przyjaciele Goethego zalicza­ li do jego najgłębszych utworów. I rzeczywiście, Goethe już nigdy potem nie mógł zdobyć się na zakończenie tego poematu. W gra­ nicach ówczesnej kultury nie było jeszcze możliwe znalezienie zew­ nętrznej formy dla oddania całej głębi, jaka w tym wierszu żyje. Ma­ my w tym utworze najgłębsze tajemnice duszy Goethego, zaś dla wszystkich komentatorów Goethego niedostępną zagadkę. Otrzyma­ ne wówczas wtajemniczenie z czasem stało się dla Goethego bardziej świadome. Dzięki temu mógł stworzyć ów niezwykły utwór pisany prozą, który znamy pt. „Bajka o zielonym wężu i pięknej Lilii". Jest to jeden z najgłębszych utworów literatury światowej. Kto go dob­ rze rozumie, ten dużo wie o mądrości różokrzyżowców. Kiedy mądrość ta miała przeniknąć do ogólnej kultury, w pewien sposób została zdradzona - nie ma potrzeby wdawać się w to bliżej - i niektóre jej prawdy przedostały się w szeroki świat w zniekształ­ conej formie. Właśnie ta zdrada z jednej strony, z drugiej zaś konie­ czność, jaka zachodziła, aby kultura zachodnioeuropejska rozwija­ ła się w ciągu XIX wieku bez żadnych ezoterycznych wpływów, te dwa powody sprawiły, że źródła mądrości różokrzyżowców pozor­ nie cofnęły się w głąb, w ukrycie. W pierwszej połowie XIX wieku, a nawet jeszcze później, wiedza ta była w znacznej mierze niedos­ tępna. Dopiero w naszych czasach ponownie stało się możliwe otwar­ cie źródła tej mądrości, aby mogła ona przeniknąć do kultury zewnę­ trznej. Jeżeli przyjrzymy się kulturze współczesnej, to zrozumiemy powody, dlaczego musiało się tak stać. A teraz chciałbym podać dwie charakterystyczne cechy, którymi odznacza się mądrość różokrzyżowców, a które ważne są dla jej misji w świecie. Pierwsza związana jest z całą postawą człowieka wobec mądrości, która jest nieco inna niż ezoteryczna forma mą­ drości chrześcijańsko-gnostycznej. Jeżeli chcemy zdać sobie jasno sprawę z tego odrębnego stanowiska, musimy tu poruszyć, na razie 9

pobieżnie, dwa aspekty życia duchowego. Pierwszy z nich to stosu­ nek ucznia do nauczyciela i tu musimy poruszyć dwie rzeczy. Po pierwsze musimy rozważyć to, co nazywamy jasnowidzeniem, a po drugie to, co nazywamy wiarą w autorytet. Pod słowem jasnowi­ dzenie - które właściwie nie jest dobrym wyrażeniem - rozumiemy nie tylko widzenie, ale także i słyszenie duchowe. Są to dwa źródła wszelkich pouczeń o ukrytej mądrości świata i z żadnych innych źró­ deł nie może płynąć prawdziwe poznanie. W metodzie różokrzyżowców mamy jednak ważną, zasadniczą różnicę między dochodzeniem, zdobywaniem prawd duchowych, a ich pojmowaniem. Dla różokrzyżowca istnieje ogromna różnica między dochodzeniem do prawd, otrzymywaniem prawd duchowych, a ich pojmowaniem. Kto nie rozwinął w sobie wyższych zdolności duchowych, czyli jasnowidzenia, nie może dojść bezpośrednio do duchowych prawd w wyższym świecie. Jasnowidzenie jest warunkiem koniecznym dla odkrywania duchowycłi prawd. Ale tylko dla odkrywania; gdyż do chwili obecnej żaden prawdziwy prąd różokrzyżowy nie przekazy­ wał nauk, których nie można zrozumieć, posługując się zwykłym, logicznym myśleniem. Jeżeli ktoś zarzuca teozoiii różokrzyżowej, że do zrozumienia jej trzeba być jasnowidzącym, to nic ma racji. Nie chodzi tu wcale o zdolność bezpośredniego przeżywania wyższych prawd przy zaangażowaniu duchowego widzenia i słyszenia. Jeżeli ktoś nie może pojąć mądrości różokrzyżowej na drodze czysto ro­ zumowej, oznacza to tylko, że nie wyrobi! w sobie jeszcze dostate­ cznej umiejętności logicznego myślenia. Jeżeli przyjmujemy to, co daje dzisiejsza kultura, jeżeli nie żałujemy trudu, cierpliwości, wy­ trwałości, żeby się uczyć, to z pewnością będziemy w stanie pojąć i zrozumieć to, co mówi nauczyciel różokrzyżowej mądrości. Jeżeli czyjś umysł odrzuca te prawdy i mówi: „Ja tego nic rozumiem", to powodem jest nie to, że świat ducha jest dla niego jeszcze niedostęp­ ny, tylko że za mało wykorzystuje swoje możliwości logicznego my­ ślenia, nie pogłębia wystarczająco przcż)'ć oraz myśli, jakie mu daje zwykłe, dzisiejsze wykształcenie. Pomyślcie tylko, jak niesłychane spopularyzowanie wiedzy nastąpiło w przeciągu ubiegłych dwudzie­ sta stuleci i spróbujcie wyobrazić sobie chrześcijański prąd różokrzy­ żowy w XIV wieku. Pomyślcie, jakże inny był stosunek rozproszo10

nych po świecie ludzi do nauczycieli; można było wtedy oddziały­ wać tylko poprzez słowo mówione. Mało kto zdaje sobie dokładnie sprawę, jaka olbrzymia ewolucja dokonała się od tamtych czasów. Wystarczy wspomnieć o wynalezieniu druku. Dzięki temu wynalaz­ kowi tysiącami, milionami dróg przedostaje się dzisiaj do nurtu ogól­ nej kultury to, co wypracowujemy na wyżynach życia duchowego. Poczynając od książki, aż po najmniejszą wzmiankę w codziennej gazecie, mamy niezliczoną ilość dróg, którymi przenika w życie ogromna ilość pojęć. Są to jednak drogi, które otworzyły się dopie­ ro niedawno i sprawiły, że intelekt zachodnioeuropejski przyjął zu­ pełnie inną formę. Od tego czasu działa on zupełnie inaczej. Odwie­ czna mądrość, występując w nowej postaci, musi się z tym liczyć. Trzeba było stworzyć jej nową postać, tak by mogła dotrzymywać kroku temu postępowi. Mądrość różokrzyżowców jest dzisiaj w sta­ nie oprzeć się każdemu zarzutowi ze strony zarówno popularnej wie­ dzy, jak i poważnej, głębokiej nauki. Mądrość różokrzyżowa sama w sobie stanowi ostoję przeciw ewentualnej krytyce ze strony nauki. Istotne zrozumienie współczesnej nauki, ale nie dyletanckie rozu­ mienie, jakie zdarza się nawet u profesorów uniwersyteckich, lecz zrozumienie wolne od abstrakcyjnych teorii i fantastycznych wyo­ brażeń materializmu, zrozumienie opierające się ściśle na faktach do­ starcza właśnie całego szeregu naukowych dowodów wykazujących prawdziwość poglądów różokrzyżowców. Drugi charakterystyczny aspekt tej mądrości dotyczący stosun­ ku ucznia do nauczyciela polega na tym, że ten stosunek różni się zasadniczo od innych wtajemniczeń. Sposób odnoszenia się ucznia do nauczyciela w obrębie tego ruchu jest właśnie czymś zupełnie innym niż wiara w autorytet. Postaram się to wytłumaczyć na przy­ kładach z życia. Nauczyciel mądrości różokrzyżowej pragnie być dla swojego ucznia tym, kim jest biegły matematyk dla swego ucznia. Czy można twierdzić, że mamy tu do czynienia z wiarą w autorytet? Nie! Czy można twierdzić, że uczeń nic potrzebuje nauczyciela ma­ tematyki? Niejeden powie, że tak, bo posługując się dobrymi książ­ kami, można dojść do tego samego przez samodzielne studia, a tylko sposób poznania jest inny niż przy bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem. W zasadzie jest to oczywiście możliwe. I tak samo 11

każdy, po osiągnięciu pewnego stopnia jasnowidzenia, mógłby dojść do wszelkich prawd duchowych; tylko że nikomu nie wyda się roz­ sądne, aby dążyć do celu dłuższą drogą. Równie nierozsądne byłoby mówić: „Chcę sam z siebie dojść do wszelkich prawd duchowych". Gdy nauczyciel biegły w matematyce przekazuje uczniowi swą wie­ dzę, to uczeń nie potrzebuje uciekać się do wiary w autorytet, gdyż słuszność prawd matematycznych sama do niego przemawia i jego rzeczą jest tylko starać sieje zrozumieć. Podobnie jest z całym roz­ wojem ezoterycznym w ujęciu różokrzyżowców. Nauczyciel jest tu przyjacielem, doradcą, który prowadzi do przeżyć ezoterycznych, opierając się na własnym doświadczeniu. Gdy już raz się do nich dojdzie, to przyjmowanie prawd ezoterycznych na wiarę jest tak samo zbyteczne, jak przy twierdzeniu matematycznym, że suma kątów w trójkącie wynosi 180°. To, co w szkole różokrzyżowej spo­ tykamy jako autorytet, nie jest autorytetem we właściwym znacze­ niu tego słowa, tylko po prostu sposobem skrócenia drogi do naj­ wyższych prawd. Teraz trzeba omówić stosunek mądrości duchowej do ogólnej kultury duchowej. Na podstawie tego, co poruszymy w kolejnych wykładach, zoba­ czycie państwo, że prawda może przeniknąć bezpośrednio do życia praktycznego. Nie chodzi tu o budowanie jakiegoś oderwanego sy­ stemu, który można wykorzystać tylko teoretycznie, ale o coś, co prowadzić może do poznania głębokich podstaw naszej współczes­ nej wiedzy, do przeniknięcia prawdami duchowymi naszego życia codziennego. Mądrość różokrzyżowców trzeba przyjąć nic tylko głową, nawet nie tylko sercem, ona musi przejść nam w ręce, musi przeniknąć wszystkie nasze umiejętności manualne. Trzeba wcielić ją w czyn. Bo nie sentymentalne oddawanie się współczuciu, tylko skoordynowane i celowe działanie jest pracą w służbie ludzkości. Proszę sobie tylko wyobrazić towarzystwo, które za jedyny cel po­ stawiłoby sobie „braterstwo" i nie zajmowało się niczym innym, jak tylko prawieniem kazań na temat tej idei. To nic byłby prąd różokrzyżowy. Różokrzyżowiec nie myśli nigdy w ten sposób. Przypuść­ my, że ktoś leży na ulicy ze złamaną nogą, a wokół niego zbiera się gromadka kilkunastu ludzi przejętych miłosierdziem i współczuciem, 12

ale żaden z nich nie potrafi nastawić kości i opatrzeć nogi; wszyscy oni razem wzięci mniej znaczą niż jeden człowiek, który być może wcale nie jest sentymentalny, ale potrafi opatrzeć rannego, ewentu­ alnie zestawić kości nogi, i czyni to. To jest właśnie nastrój, który żyje w duszy różokrzyżowca; chodzi mu o poznanie, które prowadzi do czynu, o opanowanie życia poprzez poznanie. Wszelkie mówie­ nie o miłosiernym współodczuwaniu jest w świetle mądrości różo­ krzyżowców nawet czymś niebezpiecznym; to ciągłe podkreślanie współczucia wydaje się pewnego rodzaju szukaniem wrażeń. Czym na planie fizycznym jest lubowanie się we wrażeniach niższego rzę­ du, tym w dziedzinie duszy na planie astralnym, jest tendencja do przeżywania wszystkiego jedynie uczuciem, a nic poznaniem. Po­ znanie prowadzące do czynu, które pozwala nam wziąć w ręce ży­ cie - naturalnie nie w znaczeniu materialistycznym, tylko poznanie zdobyte w dziedzinach ducha - przeobraża nas w praktycznych, ży­ ciowych ludzi. Z poznania prawdy wypływa harmonia życia; jest ona naturalnym, niezawodnym rezultatem poznania. Może się zdarzyć, że człowiek, który potrafi opatrzyć rannego, minie go obojętnie, je­ śli brak mu zwykłego ludzkiego współczucia i dysponuje on wiedzą dotyczącą jedynie świata fizycznego. Przy poznaniu duchowym jest to niemożliwe. Nie może być poznania duchowego, które nie prze­ nikałoby w życie codzienne, w pracę. Jest to druga strona mądrości różokrzyżowej, którą osiąga się tyl­ ko drogą jasnowidzenia, lecz pojąć ją można zwyczajnym ludzkim rozumieniem. Na pozór wydaje się to bardzo dziwne; aby mieć prze­ życia w świecie ducha, trzeba być jasnowidzącym, ale żeby zrozu­ mieć to, co widzi jasnowidzący, jasnowidzenie nie jest potrzebne. Gdy jasnowidzący przynosi ze światów ducha wieści o tym, co się tam dzieje, dając w ten sposób ludzkości to, co jest jej potrzebne, to każdy, kto chce zrozumieć, zrozumie. A teraz przystąpimy do rozpatrzenia siedmioczłonowej natury człowieka według metody różokrzyżowców. Rozważmy ciało fizy­ czne, o którym wszyscy sądzą, że je znają, chociaż właściwie wca­ le tak nie jest. Tak samo jak patrząc na wodę, nie dostrzegamy tlenu, i musimy dopiero oddzielić go od wodoru, żeby się z nim zapoznać, podobnie, patrząc na człowieka, nie poznajemy, czym jest samo cia13

ło fizyczne. Człowiek jest połączeniem ciała fizycznego, eteryczne­ go, astralnego i innych wyższych członów, tak samo jak woda jest połączeniem chemicznym tlenu i wodoru. Człowiek stanowi jedność jako połączenie wszystkich tych członów! Jeżeli chcemy rozpatry­ wać tylko ciało fizyczne, to powinniśmy usunąć ciało astralne; to właśnie ma miejsce w czasie głębokiego snu; sen jest pewnego ro­ dzaju wydzieleniem ciała astralnego wraz z wyższymi składnikami natury ludzkiej z ciała fizycznego i eterycznego. Ale i wtedy mamy jeszcze przed sobą coś więcej niż ciało fizyczne; dopiero z chwilą śmierci, gdy ciało eteryczne opuszcza ciało fizyczne, pozostaje samo ciało fizyczne. Jest to fakt o bezpośredniej, praktycznej doniosłości. Wyjaśnię to państwu na przykładzie. Weźmy ciało astralne. W pradawnej prze­ szłości, kiedy człowiek miał jeszcze mglistą, przyćmioną zdolność jasnowidzenia, obrazowość jego przeżyć w tej dziedzinie była zu­ pełnie niepodobna do tego, co mamy dzisiaj. Obrazy zapadały naj­ pierw w jego ciało astralne. Musimy zdać sobie sprawę, że w ciele astralnym człowieka odbiły się kiedyś obrazy trzech wymiarów prze­ strzeni - długości, szerokości i wysokości. Ten obraz trójwymiaro­ wej przestrzeni, odciśnięty w ciele astralnym w pierwotnych czasach mglistego jasnowidzenia, przeniesiony został na ciało eteiyczne. Tak jak pieczęć odciska się w roztopionym laku, tak obraz astralny od­ bił się w ciele eterycznym; stamtąd zaś modelował z kolei fizyczną postać, ciało fizyczne człowieka. W ten sposób obraz trójwymiaro­ wej przestrzeni kształtuje w określonym miejscu ciała fizycznego pewien organ. Pierwotnie w ciele astralnym był to obraz trzech pro­ stopadłych do siebie linii w przestrzeni; to odcisnęło się niby pieczęć w ciele eterycznym. Tym samym uruchomiona została pewna część ciała eterycznego, która poczęła pracować nad jednym z organów we wnętrzu ucha, a mianowicie nad trzema tzw. kanałami półkolistymi. Wszyscy je posiadamy; jeśli ulegną uszkodzeniu, człowiek przestaje orientować się w przestrzeni, dostaje zawrotów głowy, nic może się utrzymać w pozycji pionowej. Taki jest związek pomiędzy obrazami ciała astralnego, siłami ciała eterycznego i organami ciała fizycznego. W ogóle ciało fizyczne, cała zewnętrzna postać człowieka, wywodzi się z obrazów ciała astralnego i ze współdziałania sil ciała cterycz14

nego; dlatego nie zrozumie ciała fizycznego ten, kto nie pozna naj­ pierw ciała astralnego i eterycznego. Ciało astralne „poprzedza" cia­ ło eteryczne, a ciało eteryczne „poprzedza" ciało fizyczne. Tak się ta rzecz komplikuje. Kanały półkoliste są tak samo organem fizycz­ nym jak nos; nie ma na świecie dwóch identycznych nosów, a jed­ nak można dostrzec pewne podobieństwo między nosami rodziców i dzieci. Gdybyśmy mogli studiować u ludzi kanały półkoliste, oka­ załoby się, że zachodzą tu podobne różnice i podobieństwa jak mię­ dzy nosami. Można dziedziczyć po rodzicach kształty tych kanałów. Jedynie najgłębsza, wieczna duchowa treść człowieka, która prze­ chodzi poprzez kolejne wcielenia, nie podlega dziedziczeniu. To, co nazywamy talentami, określonymi zdolnościami, nic zależy od wła­ ściwości mózgu. Z tej samej logiki korzystamy w matematyce, w fi­ lozofii i w życiu praktycznym. Różnice uzdolnień występują dopie­ ro wtedy, gdy stosujemy logikę w dziedzinach, dla których organem poznania są np. kanały półkoliste. Tak np. wybitnymi matematy­ kami będą ludzie, u których ten właśnie organ jest specjalnie wy­ kształcony; jako przykład może służyć rodzina Bernoullich, która wydała szereg znakomitych matematyków. Dusza ludzka może przy­ nieść ze sobą na świat całą moc predyspozycji czy to do muzyki, czy też w innych dziedzinach. Jeżeli jednak nie znajdzie w ciele fizycz­ nym odpowiednio ukształtowanych organów, nie będzie mogła roz­ winąć tych zdolności. Widzicie zatem państwo, że niemożliwe jest rzeczywiste pozna­ nie świata fizycznego, o ile nie rozumiemy, jak wszystko w nim po­ wstaje. Zadanie różokrzyżowca nic polega na odsuwaniu się od świata fizycznego, byłaby to zła sprawa. Jego misją jest właśnie przepojenie duchem świata fizycznego. Musi się on wznosić w naj­ wyższe sfery życia duchowego i dysponując wiedzą, jaką tam zdobył, czynnie brać się do pracy w świecie fizycznym, a przede wszystkim pośród ludzi. To jest prawdziwy pogląd różokrzyżowca; bezpośred­ ni wynik jego mądrości. Przejdziemy teraz do rozważania takiej mądrości, która pomoże nam w zrozumieniu nawet najmniejszych rzeczy. Pamiętajmy, że naj­ mniejsza rzecz, gdy jest na właściwym miejscu, może prowadzić do wielkiego celu! 15

Wykład II Nowy podział istoty człowieka Poprzednio mówiliśmy, w jakim stosunku do człowieka i do całej kultury pozostaje światopogląd duchowy zdobyty na drodze, którą nazywamy metodą różokrzyżową. I chociaż poznanie wyższych świa­ tów może zdobywać tylko jasnowidzący, który w znacznym stopniu rozwinął w sobie siły duchowe, to jednak dążeniem tej metody jest zrozumienie nauki, która płynie z ezoterycznego poznania, przy za­ stosowaniu zwykłej logiki. Zdobyć takie poznanie może rozwinięty zmysł duchowy jasnowidzącego, ale do zrozumienia objawionych treści wystarczy zwykła logika. Nic należy jednak sądzić, że treść każdego wykładu z osobna może się oprzeć jakiejkolwiek dowolnej krytyce. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy poruszone tu zagadnienia rozważać będziemy wszechstronnie. W poprzednim wykładzie pod­ kreśliliśmy również dmgą właściwość tego kierunku. To mianowi­ cie, że metoda różokrzyżowców dąży do przejścia w życic prakty­ czne. Nasza praca również ma przenikać w życic. Ale musimy być cierpliwi także i pod tym względem. Z początku niejedno wyda się nam niemożliwe do zastosowania w życiu praktycznym. Gdy jednak po jakimś czasie ogarniemy wzrokiem całość, to zobaczymy, w jaki sposób poszczególne prawdy mogą mieć bezpośredni wpływ na co­ dzienne sprawy życiowe. Mądrość, która da się zastosować w życiu - oto cel metody różokrzyżowej. A teraz przystąpimy do rozważania natury człowieka. Poszcze­ gólne człony ludzkiej natury poznamy tylko wtedy, gdy idąc krok za krokiem, rzeczowo, niczego nie pomijając, zobaczymy, jak wszystko łączy się w organiczną całość. Potem zastanowimy się nad losem człowieka po śmierci. Zastanowimy się, co dzieje się w czasie czu­ wania, snu i śmierci w związku ze złożoną strukturą ludzkiej natury. Będziemy musieli rozważyć, jakie zadanie ma przed sobą człowiek pomiędzy śmiercią a nowymi narodzinami. Bardzo rozpowszechnio­ ne jest dzisiaj przekonanie, że ludzie w życiu pozagrobowym są bez­ czynni. Tak jednak nie jest; oddani są ustawicznej twórczej pracy, która ma znaczenie dla całego kosmosu. Następnie będziemy musieli 16

wytłumaczyć, co nazywamy reinkarnacją i karmą oraz rozważyć los w związku z rozwojem człowieka. Zastanowimy się, jak biegnie linia rozwoju ludzkości, poczynając od zamierzchłych czasów, i jakie per­ spektywy widzimy w przyszłości. Naszym dzisiejszym zadaniem będzie scharakteryzowanie istoty człowieka. Mówiąc o istocie człowieka, musimy sobie zdawać sprawę, że ludzka natura jest znacznie bardziej skomplikowana dla tego, kto przystępuje do jej rozpatrywania, posiadając wykształcone organy poznania duchowego, niż dla kogoś, kto posługuje się zwykłą zew­ nętrzną obserwacją i kieruje się rozumowaniem przystosowanym do świata fizycznego i obejmującym zaledwie małą część rzeczywis­ tości. Z punktu widzenia nauki duchowej błędem j e s t - j a k to już za­ znaczyliśmy - nazywać ciałem fizycznym to, co mamy ciągle przed oczami. Ciało fizyczne, na które patrzymy, przeniknięte jest ciałem eterycznym i astralnym. Jest ono połączeniem tych trzech ciał i do­ piero po usunięciu dwóch ostatnich mielibyśmy przed sobą rzeczy­ wiście tylko ciało fizyczne. Ciało fizyczne jest czymś, co człowiek posiada na równi z otaczającą go naturą, z minerałami, roślinami i zwierzętami. Tylko wtedy prawidłowo rozpatrujemy ciało fizyczne człowieka, jeśli zauważymy, że sięga ono tak daleko, jak daleko sięga nasze po­ krewieństwo z otaczającym nas światem mineralnym. Musimy jed­ nak zdawać sobie sprawę z tego, że tej właśnie części naszej istoty nie można rozważać w oderwaniu od otaczającego nas wszechświa­ ta. Siły, które działają w ciele fizycznym, działają z kosmosu. Kto rozumie te zjawiska, ten rozmyślając o ciele fizycznym człowieka, odnosi podobne wrażenie jak przy rozważaniu natury tęczy. Żeby powstała tęcza, muszą zaistnieć określone warunki takie jak kąt pa­ dania promieni słonecznych, rodzaj chmur itp. Jeżeli konstelacja słońca i chmur jest odpowiednia, to tęcza musi się pokazać. Tęcza jest więc fenomenem wywołanym przez warunki zewnętrzne. Po­ dobnie ciało fizyczne jest objawem sił, których musimy szukać w ca­ łym otaczającym nas świecie. Zachodzi teraz pytanie, gdzie znaj­ dują się w swojej prawdziwej postaci siły, które sprawiają, że nasze ciało fizyczne przejawia się tak właśnie, jak się przejawia? Jeżeli 17

rozważać będziemy ciało fizyczne, to sił, które je tworzą, szukać trzeba w wyższym świecie, bo w świecie fizycznym znajdujemy tylko to, co jest ich fizycznym przejawem. Dlatego też musimy przez chwilę rozważyć światy, jakie istnieją jeszcze poza naszym światem fizycznym. Wyższe światy, o których mówi nam nauka tajemna, znajdują się wokół nas. Trzeba tylko mieć dla nich otwarte zmysły duchowe, po­ dobnie jak dla świata barw musimy mieć otwarte oczy. Gdy rozwi­ niemy pewne zmysły naszej duszy, zmysły o jeden stopień wyższe niż fizyczne, wówczas dostąpimy poznania świata astralnego. Teozofia różokrzyżowa nazywa ten świat światem imaginacji lub imaginatywnym, przy czym imaginacja oznacza jednak coś o wiele bar­ dziej rzeczywistego niż to, co zwykle opisujemy tym słowem. Jest to jakby fala napływających i odpływających obrazów. Barwa, która w świecie fizycznym jest przywiązana do przedmiotów, w świecie astralnym podlega najróżniejszym przeobrażeniom. Z czasem poz­ namy to dokładniej. W spopularyzowanej metodzie różokrzyżowej świat ten nosi też nazwę świata elementarnego, tak więc tc trzy wy­ rażenia: świat imaginatywny, astralny oraz elementarny używane są przez różokrzyżowców w tym samym znaczeniu. Poza tym istnieje jeszcze wyższy świat, do którego dostęp otwie­ ra rozwój jeszcze wyższych zmysłów. Jest to świat harmonii sfer, który wnika w świat obrazów i świat istot kolorów. Świat ten nazy­ wamy dewahanem, światem mentalnym albo też rupa-dewahanem. Różokrzyżowcy nazywają go światem harmonii sfer albo światem inspiracji, gdyż to on właśnie daje inspiracje, jeśli wyższe zmysły sana to otwarte. Kontynuatorzy ruchu różokrzyżowców nazywają ten świat także niebiańskim lub dewahanem niższym. Świat inspiracji, świat dewahaniczny i świat niebiański oznacza znowu jedno i to sa­ mo. Następnie mamy jeszcze wyższy świat, który otwierają nam je­ szcze wyższe zmysły; metoda różokrzyżowa określa go jako świat prawdziwej intuicji, przy czym intuicja jest czymś o wiele wyższym niż to, co się zazwyczaj pod tym słowem rozumie w życiu codzien­ nym; jest to pogrążenie się, zatracenie się w innych istotach i poz­ nawanie tych istot od wewnątrz. W ruchu, który nawiązuje do różo­ krzyżowców, ten świat nazywa się światem rozumu. Jest to sfera 18

tak odległa, że tutaj, na Ziemi, jest on tylko czymś w rodzaju cienia, odbicia. Nasze pojęcia rozumowe są zaledwie słabym odbiciem te­ go, co w świecie intuicji jest żywą rzeczywistością. A zatem musimy wymienić jeszcze trzy inne światy oprócz świata fizycznego, jeżeli chcemy wiedzieć, co nas otacza. Gdybyśmy wznieśli się w ten naj­ wyższy świat, w świat intuicji, to widzielibyśmy, że każdemu poję­ ciu, jakie wytwarzamy sobie tutaj o przedmiotach, odpowiadają tam żywe istoty. To, co tu jest pojęciem, jest tylko cieniem, odbiciem istot tego najwyższego świata. Tak więc nasz świat fizyczny jest wyni­ kiem sił, które w swojej prawdziwej postaci znajdują się w świecie intuicji, w wyższym dewahanie, arupa-dewahanie. Możemy to wszystko wyjaśnić sobie jeszcze lepiej, jeśli posta­ wimy pytanie: Co wynika z takiego właśnie potraktowania świata mineralnego? Człowiek jest istotą samoświadomą. O minerale mówimy, że nie posiada świadomości, ale mamy wtedy na myśli to, co dzieje się w granicach planu fizycznego, bo jego świadomość jest w wyższych światach. Jednak w świecie elementarnym nie znajdziemy jeszcze jaźni minerału. Znajdziemy ją dopiero w najwyższym ze światów, jakie wyliczyliśmy przed chwilą. Tak jak palec nie ma świadomości, tylko należy do świadomej jaźni człowieka, podobnie i minerał wie­ dzie nas do swojej jaźni poprzez prądy, które trzeba przebyć, aby dotrzeć do najwyższej dziedziny bytu. Paznokieć jest częścią całe­ go organizmu ludzkiego, który w jaźni ma swoją świadomość; otóż paznokieć tak się ma do całego naszego organizmu jak minerał do świata ducha. Bo dopiero całość organizmu ma świadomą jaźń, na­ tomiast minerał, podobnie jak paznokieć, jest najdalszym wyrazem zgęszczenia, stwardnienia tego życia, które jest w całym organizmie. Podobieństwo między fizycznym ciałem człowieka a minerałem po­ lega na tym, że fizycznemu ciału, temu, co jest w nim czysto fizy­ czne, odpowiada świadomość w najwyższym świecie duchowym. W zakresie czysto fizycznym ciało ulega działaniu płynącemu z gó­ ry, z wyższych światów. Nie panujemy nad tym, co kształtuje nasze ciało fizyczne. Tak jak ruch ręki zależy od naszej jaźni, tak czysto fi­ zyczny skład naszego ciała oraz procesy w nim zachodzące zależą od tej świadomości jaźni naszego ciała fizycznego, która nim kieruje 19

z najwyższych światów. Tylko wtajemniczony, który wzniósł się na stopień intuicji, opanowuje sam swoje ciało fizyczne tak, że żaden prąd nie przebiegnie przez jego nerwy z pominięciem świadomości i właśnie dopiero przez to staje na poziomic wyższych światów, któ­ re z góry kierująjego ciałem fizycznym. Drugi człon naszej natury pokrewny jest roślinom i zwierzętom; jest to tak zwane ciało eteryczne albo życiowe. Jasnowidzącemu przedstawia się ono mniej więcej w granicach ciała fizycznego. Cia­ ło eteryczne stanowi splot sił. Gdybyśmy mogli na chwilę całkowi­ cie odwrócić myśli od ciała fizycznego i skierować całą świadomość tylko na ciało eteryczne, to ujrzelibyśmy ciało składające się z sił, przeniknięte siłami, które utworzyły, zbudowały ciało fizyczne. Ser­ ce ludzkie nigdy nie mogłoby powstać w obecnej postaci, jeśli w cie­ le eterycznym, które przenika nasze ciało fizyczne, nic byłoby ete­ rycznego serca. Właśnie ono zawiera w sobie prądy i siły, które są budowniczymi, architektami, twórcami serca fizycznego. Jest to mniej więcej tak, jakbyśmy wyobrazili sobie, że mamy naczynie z wodą i jeżeli ochłodzimy wodę, to powstanie zagęszczenie, pow­ stanie lód. Ten lód to też jest woda, tylko zagęszczona, stwardnia­ ła, a formy, jakie ten lód przybiera, istniały w wodzie jako linie sił. Tak też i serce fizyczne powstało z eterycznego serca. Jest to tylko zgęstniałe, stwardniałe serce eteryczne, a prądy serca eterycznego nadały fizycznemu sercu jego postać. Jeżeli moglibyśmy całkowicie odwrócić uwagę od ciała fizycznego, tak aby dla nas na chwilę nic istniało, to mielibyśmy przed sobą jedynie ciało eteryczne, które w swojej górnej części jest dosyć podobne do ciała li/ycznego. To podobieństwo zachodzi jednak tylko w górnej połowie, potem ciało eteryczne wykazuje duże zróżnicowanie, /.rozumiecie to państwo, gdy powiem, że mężczyzna ma ciało eteryczne kobiece, a kobieta ma ciało eteryczne męskie. Bez. tej wiedzy wiele rzeczy w prakty­ cznym życiu pozostaje niezrozumiałych. ('ialo eteryczne wygląda jak świetlna postać, która zc wszystkich stron trochę wykracza ale tyl­ ko niewiele - poza obszar ciała fizycznego. Siły, które wspólnie dzia­ łają w ciele etrycznym, znajdziemy w świecie inspiracji zwanym też rupa-dewahanem albo światem niebiańskim. Siły. które tworzą oraz utrzymują ciało eteryczne, znajdujemy o jeden stopień niżej niż te, 20

które tworzą i utrzymują ciało fizyczne. Dlatego świadomej jaźni roślin trzeba szukać w świecie inspiracji, w świecie niższego dewahanu. W tym świecie harmonii sfer, w którym świadoma jaźń roślin ma swoją siedzibę, znajdujemy także świadomą jaźń przenikającą nasze ciało eteryczne, żyjącą w nas, chociaż bez naszej wiedzy. Teraz przejdziemy do trzeciej części naszej istoty, do ciała astral­ nego albo - według określenia różokrzyżowców - do ciała duszy. To ciało astralne wspólne jest już tylko człowiekowi i zwierzętom. Tam, gdzie występuje uczucie, radość i ból, zadowolenie i smutek, afekty i namiętności, tam wchodzi w grę ciało astralne jako teren, siedziba tych wewnętrznych przeżyć danej istoty; tak samo prag­ nienie, pożądanie, wszystko to tkwi - jeżeli można się tak wyrazić - w ciele astralnym. Możemy scharakteryzować to ciało mówiąc, że ma ono w sobie to, co znajdujemy również w świecie zwierząt. Ale światu zwierzęcemu odpowiada także pewna świadomość. Astralnością człowieka oraz zwierzęcia kierują siły, które znajdują się w świecie astralnym, imaginatywnym albo - jak wyrażają się różokrzyżowcy - w świecie elementarnym. Siły, które tworzą i utrzy­ mują ciało astralne, które nadają mu jego postać, znaleźć można we właściwej formie w świecie astralnym. Otóż i zwierzęta mają w tym świecie swoją świadomą jaźń. U człowieka mówimy o indywidual­ nej duszy, w przypadku zwierząt mówimy o duszy grupowej. Du­ szę tę znaleźć można na planie astralnym, z tą tylko różnicą, że nie każde zwierzę z osobna posiada jaźń, lecz cały gatunek posiada jed­ ną wspólną jaźń - np. wszystkie lwy czy wszystkie tygrysy. W ten sposób to, co widzimy tu jako zwierzę, zrozumieć możemy w pełni tylko wtedy, gdy jesteśmy w stanie uchwycić to, co łączy zwierzęta z planem astralnym. Spostrzegamy wtedy jakby promienie czy prą­ dy, które biegną np. od pojedynczych lwów i dopiero w świecie as­ tralnym łączą się z ich wspólną duszą grupową, ze zbiorową duszą wszystkich lwów, jakie istnieją na Ziemi. Otóż w każdym ciele as­ tralnym żyje coś z takiej duszy grupowej. Ta jaźń zwierzęca żyje też w ludzkim ciele astralnym i człowiek uniezależnia się od niej dopiero wtedy, gdy staje się jasnowidzącym na planie astralnym, gdy staje na poziomie istot astralnych, gdy z duszami zwierzęcymi w świecie astralnym obcuje tak jak tu z pojedynczymi zwierzętami. 21

Świat astralny zamieszkują istoty, które tylko rozszczepione na wię­ kszą ilość pojedynczych zwierząt schodzić mogą na plan fizyczny. Gdy zwierzęta kończą życie, łączą się z powrotem z tą częścią swej istoty, którą pozostawiły na planie astralnym. Cała grupa zwierząt jest w świecie astralnym, jeżeli można tak rzec, pewną istotą, z któ­ rą rozmawia się tak jak tu z poszczególnym człowiekiem. Wyglą­ dają one trochę inaczej niż w rzeczywistości ziemskiej, ale nic bez racji określane są w Apokalipsie (4.6-9) w ten sposób, że rozpadają się na cztery grupy: orzeł, lew, byk i człowiek (człowiek, który nie zstąpił jeszcze na plan fizyczny). Te cztery zwierzęta apokaliptycz­ ne stanowią cztery rodzaje dusz grupowych, które na planie astral­ nym znajdują się najbliżej indywidualnej duszy ludzkiej. A teraz musimy spojrzeć na to, co nie jest już wspólne dla czło­ wieka oraz dla otaczającego go świata, na to, co znajduje swój wy­ raz w ludzkiej jaźni. Dzięki tej czwartej części swej istoty człowiek jest ukoronowaniem fizycznego ziemskiego stworzenia. Dopiero dzięki temu czwartemu członowi może posiadać świadomość tutaj, na planie fizycznym. Tak jak świadomość minerałów znajduje się w wyższym świecie duchowym - w arupa-dewahanie, świadomość roślin w niższym świecie duchowym - rupa-dewahanie, świado­ mość zwierząt w świecie astralnym, tak świadoma jaźń człowieka, jako czwarty człon jego istoty, znajduje się na planie fizycznym. Do­ piero tu, w swojej jaźni, ma człowiek coś, gdzie nic ma wstępu żad­ na inna świadoma jaźń. Zapoznaliśmy się więc z czteroczłonową naturą człowieka składa­ jącą się z ciała fizycznego, ciała eterycznego, ciała astralnego i jaźni. Wszystko to nie wyczerpuje jeszcze natury człowieka; te cztery człony miał już człowiek przy pierwszej inkarnacji na Ziemi, a wę­ drówka przez szereg wcieleń oznacza przecież coraz wyższy roz­ wój. Polega on na tym, że człowiek, opierając się na swojej jaźni, opracowuje teraz trzy wcześniej wymienione człony swojej istoty. Przeżywając w zamierzchłej przeszłości swoją pierwszą ziemską inkarnację, ulegał wszystkim swoim afektom i namiętnościom. Miał on już wówczas oprócz ciała fizycznego, eterycznego i astralnego także jaźń, a jednak zachowywał się jak zwierzę. Jeżeli takiego czło­ wieka porównać ze szlachetnym idealistą, to różnica polega na tym,

że w tym pierwotnym człowieku jaźń nie pracowała jeszcze nad cia­ łem astralnym. Następny etap w rozwoju ludzkości polega na pracy świadomej jaźni człowieka nad jego ciałem astralnym. Ta praca wy­ raża się w tym, że jaźń opanowuje od wewnątrz pewne właściwości ciała astralnego. Przeciętny Europejczyk pewnym popędom na przy­ kład ulega, natomiast innym ulegać sobie zabrania. Otóż to wszystko, co człowiek z pierwotnie żyjących w jego ciele astralnym skłonnoś­ ci i popędów opanowuje swoją jaźnią, nazywamy duchem jaźni albo manas. Manas jest wynikiem przemiany dokonanej w ciele astralnym przez jaźń, która nad nim pracuje. Jeżeli chodzi o substancję, to jest ona w manas ta sama, co w ciele astralnym, tylko to, co dawniej sta­ nowiło ciało astralne, teraz w innym układzie stanowi właśnie to, co nazywamy manas. Człowiek, który w dalszym ciągu się rozwija, dochodzi powoli do tego, że opierając się na jaźni, może pracować nie tylko nad swo­ im ciałem astralnym, lecz także nad eterycznym. Spróbujmy sobie wyjaśnić, na czym polega różnica między pracą nad ciałem astral­ nym oraz pracą nad ciałem eterycznym. Jeżeli człowiek zda sobie sprawę z tego, co wiedział jako ośmioletnie dziecko, a co wie teraz, to zobaczy, że od tego czasu przybyło mu bardzo, bardzo wiele świa­ domości. Każdy z nas przyswoił sobie olbrzymią ilość pojęć, które sprawiają, że nie ulega już ślepo afektom i namiętnościom. Jeżeli ktoś był np. dzieckiem popędliwym, łatwo unosił się gniewem i za­ stanowi się teraz, jak dalece swoją porywczość przezwyciężył, to spostrzeże, że czasami dochodzi ona jeszcze do głosu. Albo też inny przykład. Jak trudno jest człowiekowi, który ma słabą pamięć, po­ prawić ją; albo jak niewiele zmienić może człowiek swoje zasadni­ cze skłonności, wrażliwość lub wrodzoną tępotę itd. Porównywaliś­ my często tę przemianę temperamentu z powolnym przesuwaniem się wskazówki godzinowej na zegarze. Na takim właśnie przeobra­ żeniu polega istota wtajemniczenia, to, co uczeń przechodzi na dro­ dze wtajemniczenia. Nauka i studia są tylko przygotowaniem. Daleko istotniejsza jest przemiana człowieka, jego charakteru, temperamen­ tu. Ktoś, kto obdarzony jest z natury słabą pamięcią i przemienia ją na dobrą, kto z porywczego staje się łagodnym, z melancholika po­ godnym i zrównoważonym, czyni więcej, niż gdyby posiadł większą 23

ilość wiadomości. W tym leży źródło wewnętrznych duchowych sił; w tym wyraża się praca jaźni, która jest w stanic opanować ciało ete­ ryczne, a nie tylko astralne. Przejawianie się tych skłonności wiąże się naturalnie także z cia­ łem astralnym, ale kto chce je przemienić u źródła, ten szukać ich musi w ciele eterycznym i tylko pracą nad ciałem eterycznym może je zmienić. Ile ciała eterycznego opanujemy swoją jaźnią, tyle mamy w sobie tego, co nazywamy duch-życie. W literaturze teozolicznej określane to bywa jako buddhi. Substancja buddhi jest tym samym, co przemieniona przez jaźń część ciała eterycznego. Gdy jaźń tak dalece się wzmocni, że potrafi przeobrazić już nie tylko ciało eteryczne, ale również ciało fizyczne, najbardziej mate­ rialną część natury ludzkiej, której siły kształtujące sięgają najwyż­ szych światów, wtedy mówimy, że człowiek wytwarza w sobie naj­ wyższą część składową swojej obecnej natury, czyli to, co nazywamy a/ma albo duch-czlowiek. Sił, które mogą przeobrazić ciało fizyczne, szukać musimy w najwyższym świecie. Przeobrażenie ciała fizycz­ nego zaczyna się od przemiany w procesie oddychania, słowo atma ma znaczenie pokrewne słowu oddychać (oddychać to po niemiecku atmen). Przemiana ta sprawia, że zmienia się skład krwi, która pracu­ je nad ciałem fizycznym, co zbliża nas do najwyższego ze światów. Musimy rozróżnić dwie formy takiej przemiany. Jeżeli chcemy je bliżej określić, to mówimy o drodze nieświadomej i świadomej. Każ­ dy Europejczyk dokonał już nieświadomie pewnej pracy nad niższy­ mi członami swej natury, pewnego przeobrażenia przez jaźń. Świa­ domie pracuje on w obecnym okresie rozwojowym tylko nad ciałem astralnym, a jeżeli chce świadomie pracować nad przemianą ciała eterycznego, to musi najpierw zostać wtajemniczonym. Mamy więc trzy pierwotne części składowe ludzkiej natury, ja­ kie ma każdy człowiek, nawet na najbardziej pierwotnym stopniu rozwoju, a do tego jaźń. Teraz zaczyna się przemiana; przez długi czas dokonywała się ona nieświadomie. Ludzkość zaczyna teraz przekształcać ciało astralne. Obecnie wtajemniczeni przekształcają świadomie ciało eteryczne, natomiast w przyszłości wszyscy ludzie będą świadomie pracowali nad przeobrażeniom ciała eterycznego i fi­ zycznego.

Określiliśmy więc trzy pierwotne części składowe natury ludz­ kiej, ciało fizyczne, eteryczne i astralne, a następnie jaźń. Jaźń dzia­ ła, pracuje i przekształca człowieka; widzimy, jak przeobraża ona trzy niższe części składowe naszej istoty. Dzięki temu procesowi, który już mamy poza sobą, powstały w nas nieświadomie, jako zadatki na przyszłość: manas, buddhi i atma. W teozofń różokrzyżowców rozróżniamy duszę odczuwającą, du­ szę rozumową oraz duszę samoświadomą. Dopiero przy duszy samoświadomej rozpoczyna się świadoma praca nad przekształcaniem. Jaźń zaczyna wtedy świadomie pracować nad dalszą przemianą; najpierw rozwija się w duszy świadomej duch-jaźń; w duszy rozu­ mowej rozwija się duch-życie jako odpowiednik ciała życiowego, czyli eterycznego, potem zaś w duszy odczuwającej rozwinie się wła­ ściwy duch-człowiek - atma. W ten sposób mamy dziewięć części składowych natury ludzkiej. Dwie z nich są jakby połączone z dwiema innymi, a mianowicie: dusza odczuwająca i ciało astralne wyglądają, jakby były wsunięte je­ dna w drugą, niby miecz w pochwę. Tak samo duch-jaźń i dusza świa­ doma. Tak więc te dziewięć części składowych sprowadzić można do siedmiu. Możemy je więc wyliczyć w następujący sposób: 1. ciało fizyczne 2. ciało eteryczne, czyli życiowe 3. ciało astralne, w którym tkwi dusza odczuwająca 4. jaźń i jako wyższe części składowe: 5. duch-jaźń łącznie z duszą świadomą (manas) 6. duch-życie (buddhi) 7. duch-człowiek (atma) Takie wewnętrzne związki zachodzą w naturze ludzkiej; w rze­ czywistości mamy do czynienia z dziewięcioma częściami składo­ wymi, przy czym dwie z nich łączą sic dwa razy. Dlatego w teozofń różokrzyżowców odróżniamy 3 razy po 3, czy­ li 9 członów, które, dzięki temu łączeniu się po dwa, sprowadzają się do 7. W tych 7 członach musimy jednak rozpoznawać 9, bo inaczej nasz pogląd pozostanie czysto teoretyczny. 25

Wykład III

1. ciało fizyczne 2. ciało eteryczne 3. ciało astralne

Świat żywiołów i świat nieba. Jawa, sen i śmierć 4.

5

)'

dusza odczuwająca dusza rozumowa dusza świadoma

7. duch-jaźń 8. duch-życie 9. duch-człowiek Jaźń błyszczy w duszy, a potem zaczyna sic. praca nad ciałem. Przejście od teorii do życia osiągamy jednak tylko wtedy, gdy sta­ ramy się docierać do samej natury rzeczy. To, co tutaj tylko zazna­ czyliśmy, będzie nas prowadzić, kiedy przejdziemy do rozważania człowieka śpiącego, czuwającego i zmarłego.

Dzisiaj przejdziemy do rozpatrywania człowieka w stanie czuwania, w stanie snu i w stanie tak zwanej śmierci. Stan czuwania każdy zna z własnego doświadczenia. Gdy człowiek pogrąża się we śnie, ciało astralne, jaźń oraz to, co jaźń wypracowała w ciele astralnym, opuszcza ciało fizyczne i etery­ czne. Jeżeli jasnowidzący obserwuje śpiącego człowieka, ma przed sobą ciało fizyczne i eteryczne. Te dwie części składowe naszej na­ tury pozostają związane ze sobą tak jak zwykle, gdy tymczasem cia­ ło astralne wraz z wyższymi członami oddziela się od ciała fizycz­ nego i eterycznego. Jasnowidzący może obserwować, jak u śpiącego człowieka ciało astralne oddziela się od ciała fizycznego i eterycz­ nego. Aby to jeszcze dokładniej opisać, trzeba powiedzieć, że ciało astralne współczesnego człowieka przedstawia się niby splot prądów i rozbłysków światła, co w całości wygląda jak dwie wzajemnie spi­ nające się spirale; niby dwie szóstki wchodzące jedna w drugą, z któ­ rych jedna gubi się w ciele fizycznym, a druga swym końcem sięga daleko w kosmos. Obydwa te zakończenia ciała astralnego stają się bardzo szybko niedostępne dla obserwacji, to zaś, co jasnowidzący ma przed sobą, można by porównać z kształtem jaja. Gdy człowiek budzi się, to część ciała astralnego wybiegająca w kosmos ściąga się i całość wraca ponownie do ciała fizycznego i eterycznego. Senne marzenia są czymś pośrednim między stanem snu i stanem czuwania. Powstają one wtedy, gdy ciało astralne oddzieli się już całkowicie od ciała fizycznego, ale zachowa jeszcze pewną łączność z ciałem eterycznym. Wtedy pojawiają się obrazy, które nazywamy snami. Jest to rzeczywiście stan pośredni, kiedy ciało astralne nie ma już żadnej łączności z ciałem fizycznym, ale do pewnego stopnia związane jest jeszcze z ciałem eterycznym. Człowiek śpiący żyje więc jedynie w swoim ciele astralnym, poza swoim ciałem fizycznym i eterycznym. To, że człowiek musi co jakiś czas pogrążać się we śnie, ma swoje głębokie uzasadnienie.

Nie powinniśmy sobie wyobrażać, że ciało astralne jest bezczynne, gdy w czasie snu znajduje się poza ciałem fizycznym i eterycznym. W ciągu dnia, gdy znajduje się ono w ciele fizycznym i eterycznym, podlega wpływom świata zewnętrznego. Wpływy te dochodzą do człowieka właśnie przez ciało astralne. Wrażenia zmysłowe, odczu­ cia, wszystko to, czego człowiek doznaje, żyjąc i pracując w świe­ cie fizycznym, wszystko, co działa na niego z zewnątrz, sięga aż do ciała astralnego. Tym właśnie ogniwem swej istoty człowiek czuje i myśli, natomiast ciało fizyczne, a nawet eteryczne, jest tylko jego narzędziem, pośrednikiem. To wszystko, co jest myśleniem i chce­ niem, znajdujemy w ciele astralnym. Kiedy w ciągu dnia bierzemy czynny udział w życiu zewnętrznym, nasze ciało astralne otrzymu­ je ciągle wrażenia z otaczającego świata. Z drugiej jednak strony nie wolno zapominać, że to właśnie nasze ciało astralne kształtuje cia­ ło eteryczne i fizyczne. Podobnie jak ciało fizyczne ze wszystkimi swymi organami powstało jako zagęszczenie, stężenie ciała eterycz­ nego, tak wszystko, co działa w ciele eterycznym, zrodziło się z cia­ ła astralnego. A z czego powstało ciało astralne? Pochodzi ono z ogólnego or­ ganizmu astralnego, któiy przenika nasz wszechświat. Aby wyjaśnić porównaniem ten stosunek malej cząstki ciała astralnego w naszym organizmie do tego bezbrzeżnego oceanu astralności, w którym uno­ szą się i z którego rodzą się ludzie, zwierzęta, rośliny oraz minerały, a także planety, aby zdać sobie sprawę z tej relacji, wyobraźmy sobie kroplę wziętą z naczynia napełnionego płynem. Tak jak kropla po­ chodzi z całości zawartej w naczyniu, tak samo to, co stanowi nasze ciało astralne, było kiedyś objęte morzem astralności w kosmosie. Wydzieliło się z niego, a wiążąc się z ciałem eterycznym i fizycz­ nym, wyodrębniło się tak jak kropla z naczynia. Dopóki ciało astralne spoczywało w łonie tej ogólnej astralności, podlegało prawom kosmicznego ciała astralnego, żyło jego życiem. Skoro się jednak oddzieliło, to już inne wrażenia ze świata zewnęt­ rznego stały się jego udziałem. W ten sposób życie naszego ciała as­ tralnego składa się częściowo z przeżyć wyniesionych z. tego morza astralności kosmicznej, częściowo zaś z wrażeń napływających ze świata fizycznego, w którym przeznaczone nam teraz żyć i działać. 28

Kiedyś, gdy człowiek osiągnie cel swojego ziemskiego rozwoju, te dwa czynniki dojdą w nim do całkowitej harmonii. Ale dziś tak nie jest, dziś nie dźwięczą jeszcze razem. Tak więc ciało astralne tworzy i kształtuje ciało eteryczne, a przez nie - ponieważ z kolei ciało eteryczne wytwarza ciało fizyczne - bu­ duje również pośrednio ciało fizyczne. Wszystko, co ciało astralne wytwarza w ciągu wieków, pochodzi więc pośrednio z tego morza kosmicznej astralności. A ponieważ wszystko, co stamtąd pochodzi, jest hannonijne, prawidłowe i zdrowe, zatem i twórczość ciała astral­ nego, które buduje ciało eteryczne i fizyczne, jest początkowo zdro­ wa i harmonijna. Jednak na skutek zewnętrznych wpływów świata fizycznego, które naruszają pierwotną harmonię ciała astralnego, po­ wstają w ciele fizycznym zaburzenia, które spotykamy u współcze­ snych ludzi. Gdyby ciało astralne przez cały czas pozostawało w obrębie cia­ ła fizycznego, to silny wpływ świata zewnętrznego doprowadziłby w krótkim czasie do ruiny całą harmonię, którą ciało astralne wynio­ sło z kosmicznego morza astralności. Choroba oraz zmęczenie zni­ szczyłyby człowieka bardzo szybko. W czasie snu ciało astralne usu­ wa się od pełnych dysonansów wrażeń świata fizycznego i zanurza się w harmonii kosmosu, z której się narodziło. Rankiem wraca od­ rodzone dzięki odnowie, jakiej doznało w nocy. Jasnowidzący do­ strzega ten związek między morzem astralności a ciałem astralnym śpiącego człowieka i widzi dokonywaną pracę, polegającą na usu­ waniu znużenia powstałego pod wpływem dysharmonii świata zew­ nętrznego. Wyrazem tej pracy jest uczucie pokrzepienia, z jakim bu­ dzimy się rano. Ponieważ jednak ciało astralne po nocy spędzonej w morzu astralności ponownie musi przystosować się do świata fi­ zycznego, więc uczucie pokrzepienia występuje najsiiniej dopiero po paru godzinach od wstąpienia ciała astralnego z powrotem w ciało fizyczne. Przejdźmy teraz do siostry snu, do śmierci i spróbujmy wyjaśnić sobie stan człowieka po śmierci. Różnicę pomiędzy śmiercią a snem można by ująć w ten sposób, że w czasie snu jaźń i ciało astralne oddzielają się od ciała fizycznego i eterycznego, po śmierci zaś ciało eteryczne opuszcza ciało fizyczne wraz z ciałem astralnym i jaźnią, 29

tak że pozostaje tylko samo ciało fizyczne. Takie wystąpienie ciała eterycznego z ciała fizycznego nie zdarza się nigdy za życia, od na­ rodzenia aż do śmierci, chyba że człowiek przechodzi pewne stany wtajemniczenia. Bardzo ważnym momentem dla zmarłego jest chwila następująca bezpośrednio po śmierci. Trwa ona dłuższy czas, godziny, a nawet dni. W tym stanie przed duszą zmarłego przesuwa się całe jego mi­ nione życie w jednym wielkim obrazie jak w jakiejś wielkiej pano­ ramie wspomnień. Przeżywa to każdy człowiek po śmierci. Osobli­ wością tego obrazu jest to, że dopóki trwa on w ten sposób, w jaki rozpostarł się przed duszą bezpośrednio po śmierci, są w nim jakby wymazane wszystkie te przeżycia, które człowiek w czasie swojej ziemskiej wędrówki przeżył subiektywnie. Przechodząc przez życie, doznawaliśmy uczuć radości i smutku, przyjemności lub bólu; wy­ darzeniom zewnętrznym towarzyszyły zawsze przeżycia wewnętrz­ ne. Otóż z tych radości oraz smutków, których zawsze pełne są nasze wspomnienia, nie ma w tym obrazie nic. Wobec panoramy naszych wspomnień odnosimy się z tym obiektywnym spokojem, z jakim pa­ trzymy np. na dzieło jakiegoś malarza. Jeśli dzieło przedstawia czło­ wieka smutnego, cieipiąccgo, to patrząc spokojnie na obraz, możemy wprawdzie wyczuwać jego smutek, ale nic przeżywamy bezpośred­ nio uczucia bólu, jakiego doznawała ta osoba. Tak jest właśnie z ty­ mi obrazami bezpośrednio po śmierci; mamy je przed sobą i przez zadziwiająco krótki okres czasu widzimy wszystkie najdrobniejsze szczegóły, jakie zdarzyły się w naszym życiu. Oddzielenie ciała eterycznego od fizycznego jeszcze za życia mo­ że mieć miejsce tylko u wtajemniczonych. Są jednak chwile, w któ­ rych ciało eteryczne nawet nie wyszkolonych ezoterycznie ludzi od­ dziela się na moment, niby szarpnięciem, od ciała fizycznego. Tak dzieje siew chwilach wielkiego przerażenia, np. przy upadku zc zna­ cznej wysokości lub w chwili tonięcia. Potężny wstrząs, jakiego do­ znaje wówczas człowiek, wywołuje pewnego rodzaju rozluźnienie spójności między ciałem eterycznym i fizycznym, dzięki czemu całe dotychczasowe życic staje w takiej chwili przed duszą człowieka jak jedno wspomnienie. Mamy tu analogiczne przeżycie jak bezpośred­ nio po śmierci. 30

Zdarza się również częściowe oddzielanie się ciała eterycznego; mówimy wtedy, że nam ręka lub noga „zdrętwiała" lub „usnęła". Człowiek jasnowidzący może wtedy zauważyć, że część ciała etery­ cznego, która odpowiada zdrętwiałej ręce, zwisa jak rękawiczka. Po­ dobnie wygląda mózg eteryczny, gdy człowiek znajduje się w stanie hipnotycznym. Ciało eteryczne łączy się z fizycznym za pośrednic­ twem mikroskopijnych połączeń, dlatego w zdrętwiałej części ciała fizycznego powstaje specyficzne uczucie znane powszechnie jako „mrowienie". Po upływie tego pierwszego okresu po śmierci, w czasie którego ciało eteryczne wraz z astralnym oddziela się od ciała fizycznego, nadchodzi moment, kiedy ciało astralne ze wszystkimi wyższymi ogniwami natury ludzkiej uwalnia się z kolei od ciała eterycznego; ciało eteryczne oddziela się, a panoramiczny obraz życia zaciera się, rozpływa. Ale coś z niego pozostaje, człowiek nie traci go całkowi­ cie. To prawda, że substancja życiowa czy eteryczna rozprasza się w kosmicznym eterze. Pozostaje z niej jednak coś, jakby esencja, którą człowiek zachowuje na całą swoją dalszą wędrówkę życiową, której już nigdy nie traci. Ten, jeżeli można się tak wyrazić, ekstrakt z obrazu wspomnień ubiegłego życia zabiera człowiek ze sobą, idzie z nim we wszystkie następne wcielenia, chociaż sam o tym nie pa­ mięta. Z ekstraktu tego powstaje to, co nazywamy ciałem przyczy­ nowym albo kauzalnym. Po każdym zakończeniu ziemskiego życia dochodzi do tej księgi nowa karta, przez co przybywa substancji cia­ łu przyczynowemu i następne żywoty kształtują się według tego, ja­ ki owoc dały żywoty poprzednie. Tu leży przyczyna, dlaczego dane życie jest tak czy inaczej wyposażone w zdolności, talenty, warunki zewnętrzne itd. Aby zrozumieć, jak żyje ciało astralne po oddzieleniu się od cia­ ła eterycznego, musimy ponownie spojrzeć na stosunki w świecie fizycznym. W czasie życia na Ziemi ciało astralne raduje się i smu­ ci, zaspokaja swoje życzenia, popędy oraz pragnienia, posługując się w tym celu organami ciała fizycznego. Jednak po śmierci brakuje mu tych narządów fizycznych. Smakosz np. nie może już zaspokajać swego upodobania do wyszukanych potraw, bo nie ma już języka ani podniebienia, odrzucił je razem z ciałem fizycznym, pozostaje mu 31

jednak pożądanie, którego siedzibą jest właśnie ciało astralne, dlate­ go też powstaje - potęgujące się ciągle przez niemożność zaspokoje­ nia - palące pragnienie, jakiego doznaje człowiek w okresie kamaloki. Kama - oznacza pragnienie, pożądanie; loka - znaczyłoby miejsce, ale w rzeczywistości nie chodzi tu o miejsce, tylko o stan. Kto już tutaj, w czasie życia na Ziemi, wyzwala się z niewolniczej zależności od ciała fizycznego, ten skraca swój okres kamaloki. Prawdziwym wyzwalaniem się jest między innymi każda chwi­ la zachwytu nad pięknem i harmonią; uczucia te rzeczywiście już za życia wyprowadzają nas ze świata zmysłów w świat ducha. O ile zmysłowo-materialistyczna sztuka pociąga za sobą trudniejsze przej­ ście okresu kamaloki, o tyle sztuka uduchowiona sprawia, że okres ten przechodzimy łatwiej. Każde szlachetne, uduchowione zamiło­ wanie skraca okres kamaloki. Dlatego już za życia powinniśmy od­ zwyczajać się od skłonności i pragnień, które można zaspokoić tyl­ ko przy pomocy fizycznych narządów. Okres kamaloki jest właśnie okresem odzwyczajania się od zmysłowych skłonności i popędów. Trwa on mniej więcej trzecią część ziemskiego życia i w tym czasie człowiek rzeczywiście przeżywa minione życic jeszcze raz, jednak w pewien szczególny sposób. O ile obraz, który stanął przed nim zaraz po śmierci, był wspomnieniem życia, tylko że pozbawionym radości i cierpienia, o tyle teraz przeżywa raz jeszcze całe cierpienie i całą radość swego życia, i to w sposób odwrotny, bo każdą radość, każde cierpienie, jakie sprawił innym za życia, musi teraz przeżyć w sobie samym.

W chwili, kiedy człowiek pozostawił ciało fizyczne, eteryczne i astralne, osiągnął to, co chciał wyrazić ewangelista mówiąc: „Jeże­ li nie staniecie się jako dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebies­ kiego" (Mat. 18,3). Dewahan - świat ducha, to właśnie jest w chrześ­ cijańskim ujęciu Królestwo Niebieskie. Teraz musimy przystąpić do scharakteryzowania świata, który na­ zywamy dewahanem. Panuje w nim podobna różnorodność i bogac­ two form jak w naszym świecie fizycznym. Tak jak tu rozróżniamy ląd stały, kontynent, który otoczony jest wodami oceanu, ponad tym wszystkim unosi się powietrze, a dalej mamy jeszcze subtelniejsze stany skupienia, tak i w dewahanie, w świecie ducha, występuje po­ dobna różnorodność. Przez analogię do stosunków, jakie mamy na Ziemi, dziedziny dewahanu oznaczamy podobnymi nazwami.

To powtórne przeżywanie zaczyna się od ostatnich chwil przed śmiercią i ciągnie się aż do chwili narodzin, przy czym odbywa się trzy razy szybciej, aniżeli płynęło dane życic. W chwili, gdy człowiek znajdzie się na tej drodze powrotnej w punkcie swych narodzin, ta część ciała astralnego,-którą jaźń opracowała i przekształciła, dołą­ cza się do ciała przyczynowego, czyli kauzalnego, natomiast to wszy­ stko, czego człowiek jeszcze nie przepracował, odpada jak cień, i są to zwłoki astralne ludzi. Teraz więc człowiek odrzucił już nie tylko zwłoki fizyczne i eteryczne, lecz także astralne. Przeżywa teraz inne stany, stany dewahanu. Dcwahan otacza nas wszędzie lak samo jak świat astralny.

Druga dziedzina, ale nie oddzielona ściśle od tamtej, raczej dru­ gi stopień bytu stanowi ocean dewahanu. Nie jest to naturalnie wo­ da, tylko szczególnego rodzaju żywioł, który w miarowych rytmach przenika cały dewahan. Jego barwę można porównać do barwy kwia­ tu brzoskwini. Jest to życie, ustawicznie przepływające i ożywiają­ ce dewahan. Życie, które tutaj rozdziela się na pojedyncze istoty ludzkie i zwierzęce, tam istnieje jako pewnego rodzaju płynny ży­ wioł. Możemy wytworzyć sobie o tym pewne wyobrażenie, myśląc o obiegu krwi u człowieka.

32

Przede wszystkim mamy więc tam sferę, którą można porównać do naszych lądów stałych; jest to kontynent dewahanu. Wszystko, co na Ziemi stanowi byt fizyczny, odnajdujemy tam jako istoty du­ chowe. Weźmy np. fizyczną postać człowieka; jeżeli go obserwuje­ my w dewahanie, znika to wszystko, co postrzegane jest zmysłami fizycznymi, natomiast zaczyna on świecić w tych miejscach, gdzie fizycznymi oczami w ogóle nic nie widzimy. W środku, gdzie znaj­ duje się ciało fizyczne, mamy pustą przestrzeń, coś w rodzaju ne­ gatywu, niby cień. Zwierzę i człowiek obserwowane w ten sposób ukazują się nam w negatywnym obrazie. Krew ukazuje się w barwie przeciwnej, zielonkawej. W tej dziedzinie dewahanu znajdują sięprawzory tego wszystkiego, co tutaj ma byt fizyczny.

Trzecią dziedzinę dewahanu najlepiej scharakteryzujemy, jeżeli powiemy, że to, co na Ziemi jest życiem wewnętrznym istot, a więc 33

radość, smutek, ból i zadowolenie, tam stanowi właśnie świat zew­ nętrzny. Gdy tutaj rozgrywa się np. bitwa, to karabiny i armaty są na pla­ nie fizycznym, ale we wnętrzu istot biorących fizycznie udział w tej bitwie istnieje z obu stron żądza zemsty, ból oraz namiętność. Dwie armie stoją naprzeciw siebie z całym kłębowiskiem skrajnych na­ miętności. Jeżeli teraz przełożymy sobie w myśli to wszystko na zja­ wiska świata zewnętrznego, to otrzymamy obraz tego, co jednocześ­ nie dzieje się w dewahanie. To wszystko, co tu na polu walki dzieje się w ludzkich sercach, tam wygląda jak straszliwa, rozszalała burza. Otóż ta dziedzina to atmosfera dewahanu. Podobnie jak naszą Ziemię otacza warstwa powietrza, tak tam rozpościera się na podobieństwo atmos­ fery wszystko to, co tutaj, na Ziemi wyraża się w uczuciach, i to bez względu na to, czy tutaj dochodzi do fizycznego przejawiania się, czy nie. Czwarta dziedzina dewahanu zawiera prawzory, praformy tego wszystkiego, co tu, na Ziemi, występuje jako twórczość oryginalna. Gdy rozejrzymy się wokół, gdy spróbujemy rozważyć wydarzenia świata fizycznego, to zauważymy, że ogromna większość naszych przeżyć wewnętrznych wywołana jest przez bodźce zewnętrzne. Ra­ dość sprawia nam np. jakiś kwiat czy zwierzę; gdyby nic ten kwiat czy zwierzę, nie odczuwalibyśmy tej radości. Ale nic wszystko po­ wstaje na skutek bodźców zewnętrznych. Nowa myśl, dzieło sztuki, maszyna - wnoszą w świat coś, czego dotąd jeszcze nic było, każde w swojej dziedzinie stanowi twórczość oryginalną. Od tego zależy możliwość rozwoju świata. Między wysoce autentyczną twórczością wielkich artystów i wynalazców, a tym, co znaczy dla świata każdy samodzielny czyn, chociażby na pozór najskromniejszy, zachodzi je­ dynie różnica stopnia. Chodzi o to, żeby powstawało coś nowego we­ wnątrz nas. Nawet najdrobniejsze samodzielne oryginalne czyny mają swo­ je prawzory, swoje prototypy w dewahanie. lam, jeszcze przed na­ rodzeniem człowieka, znajduje się to wszystko, co jest jego samo­ dzielnym, z wnętrza płynącym czynem. Tak więc rozróżniamy w dewahanie cztery obszary, którym na Ziemi odpowiada stały ląd, woda, powietrze i ogień, lądem stałym 34

dewahanu będzie to, co nazywamy kontynentem dewahanu, natu­ ralnie w znaczeniu duchowym; następnie ocean dewahanu, który odpowiada naszym masom wodnym; atmosfera dewahanu, to fa­ lowanie namiętności, uczuć itd., bogata w piękno, ale też i burzli­ wa sfera; wreszcie przenikający wszystko światprawzorów czy pro­ totypów; wszelkie impulsy woli i samorzutne idee, jakie później przeniosą ze sobą istoty, powracając do świata fizycznego. Wszystko to dusza musi przeżyć i przygotować w czterech dziedzinach dewa­ hanu, aby zebrać siły na nowe życie.

Wykład IV Zstępowanie do nowych narodzin Ostatnim razem opisywaliśmy światy, przez które człowiek prze­ chodzi po śmierci, gdy już odrzuci w świecie kamaloki - lub, jak mówi się w teozofii różokrzyżowców, w świecie elementarnym - to wszystko, co go jeszcze wiązało z fizycznością tego świata. Następ­ nie opisaliśmy dziedzinę zwaną rupa-dewahan albo światem niebiań­ skim, światem inspiracji. Widzieliśmy, że również tam, w tej właści­ wej krainie ducha, odróżnić można cztery żywioły, podobnie jak tu, w świecie fizycznym. Mamy tam więc kontynent, który przeniknięty jest tym, co stanowi ocean i rzeki dewahanu, a co jeszcze lepiej da się porównać z obiegiem krwi u człowieka. Widzieliśmy także, że analogię do naszej warstwy powietrznej stanowi tzw. atmosfera de­ wahanu. Znajduje się w niej wszystko, co przenika dusze żyjących w świecie fizycznym istot: radości oraz smutki, uniesienia i udręki, jakie ludzie przeżywają. Ta sfera obejmuje dużo więcej, żyją tam bowiem jeszcze zupełnie inne istoty, które nic są wcielone w ciała fizyczne. Wreszcie w czwartej dziedzinie dewahanu znajdują się/?rawzory tego wszystkiego, co jest oryginalne, od najprostszego co­ dziennego pomysłu aż do najwyższych dzieł artysty czy wynalazcy. To właśnie stamtąd płyną siły, które pchają naprzód rozwój Ziemi. Ale oprócz tych stanów, tych czterech dziedzin właściwego świata ducha, jest coś, co łączy naszą Ziemię z jeszcze wyższymi światami. Dotychczas wspominaliśmy jedynie o tym, co ma bezpośredni związek z naszym ziemskim rozwojem; natomiast nie mówiliśmy jeszcze o tym, co wybiega poza ten rozwój. Kto dostępuje wtajem­ niczenia, poznaje pradawną przeszłość oraz daleką przyszłość Ziemi, a także jej związek z innymi światami poza obrębem naszego sys­ temu. Przede wszystkim spotykamy w świecie dewahanu coś bardzo doniosłego, co nazywamy zwykle kroniką akasza. Nie oznacza to, że kronika akasza powstaje w dewahanic. Pochodzi ona z jeszcze wyż­ szych światów, kto jednak dostał się do dewahanu, może już mieć do niej pewien dostęp. 36

Czym jest kronika akasza? Najlepiej wytworzymy sobie o niej pojęcie, jeżeli zdamy sobie sprawę, że wszystko, co dzieje się na Ziemi, czy też gdziekolwiek w świecie, pozostawia w pewnej bar­ dzo subtelnej esencji trwałe odbicie, które wtajemniczony może od­ naleźć. Nie jest to zwykła kronika, można by ją raczej określić jako kronikę żywą. Jeżeli np. ktoś żył w pierwszym wieku po Chrystu­ sie, to jego myśli, impulsy i wszystko, co wyrażało się w jego czy­ nach, nie zginęło bez śladu, lecz zachowało się właśnie jako odbicie w tej niezmiernie subtelnej esencji. Jasnowidzący może to wszyst­ ko „zobaczyć". Nie tak, jak byłoby napisane w książce historycznej, ale tak, jak się niegdyś działo. W tych duchowych obrazach można zobaczyć, jak ktoś się poruszył, co robił, jak np. odbył podróż. Wi­ dzi się tam również impulsy woli, uczucia i myślenia. Nie powin­ niśmy jednak wyobrażać sobie, że te obrazy wyglądają jak odbicie wprost z planu fizycznego. Weźmy prosty przykład: jeżeli porusza się ręką, to wola człowieka przenika każdą najmniejszą cząstkę po­ ruszającej się ręki i właśnie tę siłę woli, ukrytą tutaj na planie fizy­ cznym, może widzieć jasnowidzący w kronice akasza. To, co działa w nas duchowo, a w świecie fizycznym tylko się przejawia - - tam, w świecie duchowym, staje się bezpośrednio widoczne. Szukamy w kronice akasza np. Cezara. Możemy odnaleźć wszy­ stko, czego Cezar dokonał. Musimy jednak zrozumieć, że znajdziemy tam raczej myśli Cezara; jeżeli Cezar powziął jakiś zamiar, to zoba­ czymy cały łańcuch postanowień aż do chwili, kiedy to zamierzenie zostało zrealizowane. Śledzenie w kronice akasza konkretnych wy­ darzeń nie jest łatwe. Trzeba pomagać sobie przez nawiązywanie do faktów, które są znane. Jeżeli jasnowidzący chce się czegoś dowie­ dzieć o Cezarze, to jako punkt wyjścia musi sobie uświadomić jakąś datę historyczną, a wówczas już bez trudności odsłania się reszta. Wprawdzie na danych historycznych nie zawsze można polegać, ale czasem stanowią pomoc. Jeżeli jasnowidzący zwróci wzrok wstecz aż do Cezara, to rzeczywiście ujrzy jego postać jak żywą, oczywiście w płaszczyźnie duchowej, ale tak, jakby Cezar stał przed nim i mó­ wił do niego. Jeżeli jednak człowiek mający pewien dar widzenia niezbyt dobrze orientuje się w wyższych światach, to mogą mu się przydarzyć różne rzeczy, gdy cofa swój wzrok w przeszłość. 37

Kronika akasza znajduje się wprawdzie w dewahanic, ale sięga niżej, aż do świata astralnego, gdzie często spotyka się obrazy z kro­ niki akasza niby miraże fatamorgany. Są one wtedy porwane i nie­ pewne; trzeba o tym dobrze pamiętać, gdy rozpoczyna się badania nad przeszłością. Wyjaśnimy sobie na przykładzie, jakie pomyłki mogą wówczas grozić. Jeżeli, idąc za wskazówkami kroniki akasza, cofamy się do czasów istnienia Atlantydy, jeszcze zanim zaginęła w kataklizmie wodnym, to możemy obserwować wydarzenia, jakie tam miały miejsce. Powtórzyły się one później raz jeszcze w innej formie. Północna część Niemiec, Europa Środkowa na wschód od Atlantyku była areną wydarzeń, które były powtórzeniem zdarzeń z okresu Atlantydy, zanim z południa przyszło chrześcijaństwo. Do­ piero później, pod wpływem tego, co przyszło z południa, nastąpił samodzielny rozwój narodów. Jest to przykład, jak łatwo narazić się na pomyłki. Jeżeli ktoś obserwuje wydarzenia zapisane w kronice akasza nie według obrazów w dewahanie, lecz w świecie astralnym, to łatwo może się zdarzyć, że weźmie to powtórzenie dawnych sta­ nów za samą Atlantydę. I to właśnie miało miejsce w rewelacjach Scott-Elliota o Atlantydzie. Są one zupełnie ścisłe, jeżeli sprawdzać je według obrazów astralnych, ale mylące, jeżeli odnosić je do tego, co ukazuje prawdziwa kronika akasza w dewahanie. Takie rzeczy należy wyjaśniać. Jeżeli zrozumie się, gdzie leży źródło pomyłki, to jest nam znacznie łatwiej ocenić (akie informacje. Innym źródłem błędów może być opieranie się na przekazach mediumicznych. Me­ dium, jeżeli tylko ma odpowiednią zdolność mediumiczną, może wi­ dzieć kronikę akasza, chociaż zwykle jedynie w odbiciu astralnym. Kronika ta ma pewną szczególną właściwość: jeżeli znajdziemy tam jakiegoś człowieka, to zachowuje się on jak żywa istota. Jeżeli znaj­ dziemy tam np. Goethego, to mówi on do nas nie tylko tymi słowami, jakie wypowiadał za życia, ale także odpowiada w duchu Goethego na zadane pytania i może się zdarzyć, że Goethe będzie mówił wier­ sze utrzymane w jego duchu i w jego stylu, których nigdy nie napi­ sał. Obrazy kroniki akasza są tak żywe, że zachowują się jak czło­ wiek, którego są odbiciem. Dlatego może się zdarzyć, że weźmiemy je za samych ludzi. Medium sądzi, że ma do czynienia z duchem zmarłego, gdy tymczasem jest to tylko astralny obraz z kroniki aka38

sza. Duch Cezara może być już na nowo wcielony na Ziemi, a jed­ nocześnie jego obraz z kroniki akasza może się zjawić i przemawiać na seansach. Nie będzie to oczywiście wcale indywidualność Ceza­ ra, tylko trwałe odbicie pozostawione niegdyś w kronice akasza. Na tym polegają tak częste pomyłki na seansach z medium. Musimy rozróżniać to, co człowiek zostawia jako żywy obraz, jako odbicie w kronice akasza, od tej wiecznej cząstki swojej istoty, która postę­ puje naprzód w rozwoju jako indywidualność. Są to ważne, bardzo ważne rzeczy. Gdy człowiek opuszcza kamalokę, to odzwyczaił się już od te­ go wszystkiego, do czego potrzebna mu była fizyczność. Wstępuje w opisany świat dewahanu. Teraz zaczyna się dla niego bardzo do­ niosły okres; spróbujmy wyjaśnić sobie, co się z nim wtedy dzieje. Wszystko, co człowiek kiedykolwiek pomyślał, swoje uczucia i namiętności, słowem wszystkie swoje przeżycia spotyka w dewa­ hanie jako otaczające go rzeczy zewnętrzne. Najpierw widzi prawzór własnego ciała fizycznego. Tak jak na Ziemi chodzimy pośród skał, gór i kamieni, tak tam kroczymy wśród postaci, które odpowiadają wszystkim przedmiotom naszego świata fizycznego. Więc znajdu­ jemy tam także nasze ciało fizyczne. Człowiek po śmierci widzi, że jego ciało jest poza nim - tak samo jak inne przedmioty. Po tym poznaje człowiek, że z kamaloki przeszedł do dewahanu. Tutaj, na Ziemi, patrząc na swoje ciało, człowiek mówi: „To jestem ja"; a tam patrzy na nie i mówi: „To jesteś ty". Filozofia wedanty 3 zaleca swo­ im uczniom medytacyjne wnikanie w ten nastrój, aby - ćwicząc się w tym kierunku - zrozumieli, co to znaczy mówić do swego ciała: To jesteś ty. Poza tym człowiek widzi wokół siebie wszystko, co przeżywał na Ziemi. Jeżeli żywił złe uczucia, np. uczucie zemsty lub niechęci ku swoim bliźnim, to wszystkie te złe uczucia wychodzą mu naprzeciw, ukazują mu się poza nim samym niby chmura. Jest to dla człowieka nauka. Uczy się, jakie znaczenie i jaki wpływ mają te wszystkie uczucia. Spójrzmy na człowieka na Ziemi, na planie fizycznym. Jak po­ wstały jego organy, np. oczy? Były czasy, kiedy oko jeszcze nie ist­ niało; wykształciło je dopiero światło. To światło uformowało oko z naszej fizycznej organizacji, światło jest przyczyną jego istnienia. 39

W ten sposób wszystko, co nas otacza, stwarza narządy w fizycz­ nych ciałach i substancjach. Na Ziemi nasze otoczenie opracowuje materię, ciało fizyczne. To, co nas otacza w dewahanie, pracuje nad naszą duszą. Wszystkie dobre i złe uczucia, jakie człowiek przyswo­ ił sobie za życia, stanowią tam jego otoczenie, pracują nad jego du­ szą i tworzą jej organy. Jeżeli człowiek był za życia dobry, to w jego otoczeniu w dewahanie żyją jego dobre cechy, pracują w duchowym świecie i „modelują" organy jego duszy, które będą z kolei architek­ tami, gdy dojdzie do budowy nowego ciała fizycznego przy kolej­ nych narodzinach. W ten sposób życie wewnętrzne człowieka sta­ nowi w dewahanie jego świat zewnętrzny i pracuje dla jego przy­ szłej inkarnacji; przygotowuje siły, które zbudują mu nowe ciało.

pytanie: Co robi człowiek między jednym wcieleniem a drugim? Otóż będąc w światach duchowych, pracuje on razem z wyższymi istota­ mi nad przekształceniem Ziemi. To ludzie wykonują tę pracę między śmiercią a nowym narodzeniem. Gdy potem rodzą się ponownie, za­ stają wprawdzie zmienione oblicze Ziemi, ale jej nowe ukształtowa­ nie jest ich własnym dziełem. Wszyscy wykonaliśmy tę pracę. Jeżeli pytamy o to, gdzie jest dewahan, gdzie znajduje się świat duchowy, to odpowiedź będzie brzmiała: jest wokół nas. Tak jest na­ prawdę. Wszystkie dusze ludzkie żyjące w tej chwili poza ciałem są wokół nas; pracują tuż koło nas. Gdy budujemy miasta i fabryki, gdy tworzymy dzieła nauki czy sztuki, to ze świata duchowego pracują obok nas ludzie będący między śmiercią a nowym narodzeniem.

Nie należy jednak myśleć, że człowiek nie ma w dewahanie nic więcej do spełnienia, jak tylko myśleć o sobie; ma tam poza tym bardzo ważne zadania. Aby zrozumieć, na czym one polegają, spró­ bujmy objąć wzrokiem rozwój naszej Ziemi. Cofnijmy się wstecz o parę tysięcy lat. Jakże inaczej wszystko wtedy wyglądało! Inne ro­ śliny, inne zwierzęta, nawet inny klimat. Przyroda na powierzchni Ziemi ustawicznie się zmienia. Np. w Grecji nie mogłoby teraz wy­ rosnąć to, co wydawała gleba starożytnej Grecji. Oblicze Ziemi cią­ gle się zmienia i na tym polega jej rozwój.

Jeżeli człowiek jasnowidzący zwraca się do światła, jeżeli spo­ gląda na światło nie tylko wzrokiem zmysłowym, to w tym świetle odnajduje zmarłych. Otaczające nas światło tworzy ciała tym zmar­ łym; mają oni ciała utkane ze światła. Oblewające Ziemię światło jest tworzywem dla istot żyjących w dewahanie. Spójrzmy na rośli­ nę, która odżywia się światłem słonecznym; w rzeczywistości bierze ona w siebie nie tylko fizyczne światło, lecz i działanie istot ducho­ wych, a między nimi są także ludzkie dusze. One promieniują na ro­ śliny jako światło, unoszą się wokół roślin wraz z innymi istotami duchowymi. Jeżeli więc spoglądamy oczami ducha na roślinę, to wi­ dzimy, że roślina raduje się z oddziaływania zmarłych istot ludzkich, które się wokół niej w tym świetle unoszą, tworzą i przędą. A jeże­ li zwrócimy teraz uwagę, jakim zmianom ulega szata roślinna Zie­ mi i zapytamy, kto to sprawił, to musimy odpowiedzieć: W świetle, które oblewa naszą Ziemię, działają dusze zmarłych, przejawia się prawdziwy świat dewahanu. Właśnie w to świetlne królestwo wcho­ dzimy po upływie okresu kamaloki; jest to konkretna prawda. Kto zna dewahan w znaczeniu teozofii różokrzyżowców, ten może wska­ zać, gdzie rzeczywiście szukać zmarłych.

Gdy człowiek umrze, to upływa bardzo długi okres, zanim się znowu narodzi. Gdy więc zjawia się ponownie na Ziemi, zastaje zu­ pełnie zmieniony układ warunków, bo ma przeżyć coś zupełnie no­ wego. Nigdy nie rodzi się dwa razy w takim samym ukształtowaniu Ziemi. Człowiek pozostaje w świecie ducha tak długo, aż Ziemia będzie mogła dostarczyć mu zupełnie nowych terenów. Ma to swo­ je znaczenie; człowiek może nauczyć się czegoś nowego, a przez to zupełnie inaczej się rozwinąć. Wyobraźmy sobie np. chłopca w sta­ rożytnym Rzymie; żył on zupełnie inaczej niż chłopcy chodzący do szkoły w naszych czasach. My zaś, gdy ponownie się narodzimy, też zastaniemy zupełnie inne warunki. Tak przechodzi człowiek z jedne­ go wcielenia w drugie, a kiedy przebywa w światach, które opisywa­ liśmy, oblicze Ziemi nieustannie się zmienia. Nasuwa się teraz pytanie: Kto sprawia, że wygląd naszej planety tak się zmienia? I jednocześnie zbliżamy się do odpowiedzi na inne 40

Gdy w człowieku rozwija się wewnętrzny zmysł widzenia, doko­ nuje on czasem szczególnego spostrzeżenia. Gdy stanie pod Słońce, to jego ciało zatrzymuje światło i człowiek rzuca cień; otóż zdarza się często, że patrząc w zacienione miejsce, przeżyje pierwszy moment postrzegania ducha. Ciało zatrzymuje światło, lecz nie zatrzymuje 41

ducha; a w cieniu, który rzuca ciało, można dostrzec ducha. Dlatego ludy pierwotne, które zawsze miały jakiegoś jasnowidzącego, cień nazywają duszą. Mówią oni: Pozbawiony cienia - pozbawiony du­ szy. To samo znajdujemy w opowiadaniu Adalberta von Chamisso 4 , mówiącym o człowieku, który zgubił swój cień, a więc stracił tym sa­ mym swoją duszę i dlatego jest tak smutny. Tak właśnie przedstawia się działalność człowieka w dewahanie między śmiercią a nowym narodzeniem. Nie jest to bynajmniej bez­ czynny spokój, gdyż dusze ludzkie pracują z dewahanu nad biegiem ziemskiego rozwoju, który w ten właśnie sposób posuwa się naprzód. Życie tych dusz nie jest wcale błogim spoczynkiem czy snem, jak to sobie często wyobrażamy; jest o wiele bardziej aktywne niż życie na Ziemi. Gdy człowiek doszedł już do tego, że spełnione czyny minionego życia przetworzył w siły duchowe, kiedy wszystkie jego przeżycia znalazły się w zewnętrznym świecie dewahanu, jest już wtedy doj­ rzały do zstąpienia z dewahanu do nowych narodzin w świecie fizy­ cznym. Wówczas sfera ziemska zaczyna go znowu przyciągać. Zstępując z dewahanu, człowiek dostaje się najpierw do świata astralnego, czyli według teozofii różokrzyżowej do świata elemen­ tarnego. Tu otrzymuje nowe ciało astralne. Jeżeli na arkusz papieru nasypiemy opiłki żelaza i umieścimy pod spodem magnes, to opiłki ułożą się w linie i kształty odpowiadające liniom sił pola magnety­ cznego. Tak samo siły duszy powstałe z opracowania jej poprzednich żywotów przyciągają i porządkują nieregularnie rozłożoną substan­ cję astralną. W ten sposób człowiek sam buduje sobie ciało astralne. Otóż jasnowidzący widzi tych dążących do Ziemi łudzi, posiadają­ cych początkowo jedynie ciało astralne, jako istoty mające formę ot­ wartych od dołu dzwonów. Przecinają one z niesłychaną szybkością plan astralny. Niepodobna wyobrazić sobie, z jaką szybkością prze­ mierzają przestrzeń. Teraz ci ludzie muszą otrzymać jeszcze ciało eteryczne i fizycz­ ne. To, co działo się dotychczas, aż do budowy ciała astralnego włą­ cznie, zależało od nich samych, od sił, jakie w sobie rozwinęli. Jak ukształtuje się ciało eteryczne, zależy na tym etapie rozwoju już nie tylko od samego człowieka, lecz od innych istot. Dlatego człowiek 42

ma wprawdzie zawsze dostosowane do swej indywidualności ducho­ wej ciało astralne, natomiast nie zawsze to ciało astralne harmoni­ zuje całkowicie z ciałem eterycznym i fizycznym; stąd częsty brak równowagi i niezadowolenie z życia. Ci dążący do fizycznego wcie­ lenia ludzie przemierzają plan astralny, gdyż muszą sobie znaleźć odpowiednich rodziców, którzy daliby im najlepszą możliwość otrzy­ mania fizycznej i eterycznej cielesności, dostosowanej do ich ciała astralnego. Zawsze chodzi o znalezienie stosunkowo najlepszych, najbardziej odpowiednich dla danej duszy rodziców. W poszukiwa­ niach tych pomagają istoty, których zadaniem je^t dołączenie ciała eterycznego do ciała astralnego człowieka, istoty podobne do tych, które często nazywamy duchami narodu. Duch narodu nie jest ab­ strakcyjnym, nieuchwytnym pojęciem, jak ludzie często sądzą. Dla duchowego obserwatora świata jest on czymś równie rzeczywistym jak nasza dusza wcielona w ciało. W ten sposób naród posiada wspól­ ne ciało - wprawdzie nie fizyczne, ale astralne - oraz zawiązki ciała eterycznego. Naród żyje jakby w astralnym obłoku, który stanowi ciało jego ducha. Otóż podobne duchy kierują budową eteru skupia­ jącego się wokół duszy ludzkiej; dlatego człowiek nie zależy już wy­ łącznie od siebie w tej pracy. A teraz zbliża się bardzo ważny moment, który jest równie istot­ ny jak chwila bezpośrednio po śmierci, kiedy widzimy obraz obej­ mujący całe nasze minione życie. Gdy człowiek przyobleka się już w ciało eteryczne, ale nie ma jeszcze ciała fizycznego - jest to krót­ ki moment, lecz niesłychanie ważny - staje przed nim na chwilę jego przyszłe życie. To, co go czeka na Ziemi, nie jawi się ze wszy­ stkimi szczegółami, lecz jedynie w ogólnej perspektywie. Widzi on wówczas - o czym przy wcieleniu znowu zapomina - czy ma przed sobą życie szczęśliwe. Otóż zdarza się - zwłaszcza jeśli człowiek w poprzednich wcieleniach doświadczał wielu cierpień -- że w chwi­ li spojrzenia na nowe życie doznaje szoku i nie chce wejść w ciało fizyczne. Może się wtedy zdarzyć, że nie złączy się z tym ciałem cał­ kowicie, że związek między ciałem astralnym, eterycznym i fizycz­ nym będzie niedostateczny. Rezultatem tego jest tzw. niedorozwój - rodzi się człowiek upośledzony umysłowo. Nie zawsze jest taka przyczyna niedorozwoju, jednak często. Dusza niejako broni się, 43

cofa się przed fizycznym wcieleniem. Taki człowiek nic jest w sta­ nie we właściwy sposób używać swojego mózgu, gdyż nie jest on odpowiednio złączony z wyższymi ogniwami swojej natury. Tylko wtedy, gdy człowiek zgodzi się - jeżeli można tak powiedzieć - we właściwy sposób wejść przy wcieleniu w swoje narzędzie fizyczne, jakim jest ciało, jedynie wtedy jest w stanie używać go we właściwy sposób. Ciało eteryczne, które zwykle tylko w niewielkim stopniu wykracza poza obręb ciała fizycznego, nad głową człowieka upośle­ dzonego umysłowo często znacznie wystaje. Jest to jeden z wypad­ ków, który jest nie do wytłumaczenia na drodze czysto fizycznego badania, a który daje się jednak wyjaśnić przy pomocy nauki ducho­ wej.

Wykład V Życie ludzi pomiędzy śmiercią a nowymi narodzinami. Dążenie do narodzin w świecie fizycznym W naszych rozważaniach doszliśmy do punktu, kiedy człowiek, który zstępuje na Ziemię ze światów ducha, przyodziany jest w cia­ ło eteryczne i dzięki temu przez chwilę widzi ogólny zarys swojego przyszłego życia. Poznaliśmy, jakie stany może to wywołać. Zanim przejdziemy dalej, postarajmy się jeszcze odpowiedzieć na pytanie, które mogło powstać u niejednego z tych, którzy kierują duchowe spojrzenie na dewahan. Czy istnieje jakieś wspólne życie, obcowanie ludzi między śmiercią a nowym narodzeniem? Otóż nie tylko na Zie­ mi istnieje wspólne życie ludzi, podobnie dzieje się również w wyż­ szych światach. Tak jak praca ludzi sięga z dewahanu aż do świata fizycznego, podobnie też wszelkie stosunki istniejące tutaj między ludźmi, wszelkie wzajemne powiązania i związki zawarte na Ziemi sięgają do sfer dewahanu. Weźmy konkretny przykład - stosunek matki i dziecka. Może po­ wstać pytanie: Czy istnieje między nimi związek, który będzie trwał dalej? Tak, jest to relacja o wiele głębsza i mocniejsza niż wszelkie inne więzy, jakie łączyć mogą ludzi na Ziemi! Miłość macierzyńska ma charakter pierwotny, jest raczej instynktem. Gdy dziecko podrasta, stosunek ten przeradza się w związek moralny, etyczny, duchowy. W miarę jak matka i dziecko zaczynają wspólnie myśleć, wspólnie odczuwać, ten naturalny instynkt stopniowo zanika. Stwarza on tylko możliwość zawiązania tego pięknego węzła, połączenia w najwyż­ szym sensie miłości matki z miłością dziecka. To, co rozwinęło się z wzajemnego zrozumienia, z wewnętrznej miłości, przechodzi dalej w rejony świata duchowego również wtedy, gdy śmierć rozłącza ich pozornie na pewien czas. Ale po okresie rozłąki ich związek odradza się na nowo, jest równie żywy i głęboki. Znowu są razem. Muszą tyl­ ko odrzucić wszystko, co było pierwotne i instynktowne. Uczuć i my­ śli, które łączyły ich dusze, nie hamują już w świecie ducha granice możliwości, w których żyjemy na Ziemi. Poza tym wygląd, struktura dewahanu zależy od tych nawiązanych na Ziemi stosunków. 45

Weźmy teraz inny przykład. Powstaje przyjaźń, zażyłość płyną­ ca z wewnętrznego pokrewieństwa dusz, która przechodzi aż do dewahanu. Tam zaś kształtuje ona związki społeczne następnego ży­ cia. Zawiązując w ten sposób na Ziemi więzy dusz, pracujemy nad ukształtowaniem dewahanu. Wszyscy pracujemy w ten sposób, łą­ cząc się z ludźmi węzłami miłości; stwarzamy wtedy coś, co ma zna­ czenie nie tylko dla Ziemi, lecz wpływa także na układ stosunków w dewahanie. Miłość, przyjaźń, wzajemne wewnętrzne zrozumienie są jakby materiałem budowlanym, z którego tam, w świecie ducha, powstaje świątynia; człowiek musi czuć się podniesiony na duchu, gdy wie, że kiedy tutaj tworzy więzy dusz, to kładzie podwaliny pod rzeczy wieczne. Przypuśćmy, że na jakiejś innej fizycznej planecie żyłyby istoty, których nie łączy sympatia, których nie wiąże najmniejsze uczucie miłości. Dewahan takich istot byłby niezmiernie ubogi. Bogaty, pełen treści dewahan może mieć jedynie taki świat planetarny, w którym między ludźmi istnieją więzy miłości. Jakkolwiek człowiek, który już jest w dewahanie, zwykłym ludziom wydaje się niedostępny, to jed­ nak sam ma ciągle mniej lub bardziej wyraźną zależnie od stopnia swojego rozwoju - świadomość łączności z ludźmi, którzy pozostali na Ziemi. Możemy nawet sprawić, aby ta łączność stała się silniej­ sza. Jeżeli ku tym, którzy od nas odeszli, posyłamy myśli pełne mi­ łości, ale nie miłości egoistycznej, to wzmacniamy związek, który nas z nimi łączy. Błędne byłoby przekonanie, że świadomość człowieka w dewa­ hanie jest przygaszona, stłumiona. Tak nie jest. Musimy podkreślić, że człowiek nic może już stracić tego stopnia świadomości, jaki osiągnął, chociaż w pewnych okresach przejściowych może zacho­ dzić jej czasowe przytłumienie. Tak więc człowiek dzięki swoim du­ chowym organom ma w dewahanie jasną świadomość tego wszyst­ kiego, co dzieje się na ziemskim globie. Nauka duchowa poucza nas, że człowiek, żyjąc w świecie ducha, przeżywa jednocześnie wszyst­ ko, co rozgrywa się na Ziemi. Widzimy więc, że życie w dewahanie, gdy rozważać je takim, ja­ kim jest w istocie, zatraca wszystko, co pozbawione jest radości. Je­ śli nie osądza się go z egoistycznego, ziemskiego punktu widzenia, 46

można odczuć, jak jest bezgranicznie szczęśliwe i błogie; pomija­ jąc już to, że samo uwolnienie od ciała fizycznego, od tych niższych ogniw, którymi tutaj człowiek jest skuty, daje niewymowne uczucie szczęścia. Sam fakt, że pęta już opadły, że granice bytu ziemskiego nie krępują już człowieka, daje poczucie wielkiego szczęścia. De­ wahan jest okresem swobodnego, wolnego, niczym nie skrępowane­ go bytowania, jakiego człowiek na Ziemi nigdy nie doświadczył. A teraz znowu wracamy do losów duszy, która powraca na Zie­ mię po dłuższym pobycie w świecie ducha. Widzieliśmy, że człowie­ ka zbliżającego się do nowych narodzin przyoblekają w nowe ciało eteryczne istoty archanielskie, co do rangi podobne duchom narodów. To ciało eteryczne nie zawsze będzie całkowicie dostosowane do danego człowieka; jeszcze gorzej jest z ciałem fizycznym. Spróbuj­ my teraz objaśnić w ogólnym zarysie, w jaki sposób odbywa się to wstępowanie człowieka w świat fizyczny. Wiemy, że ciało astralne przygotowuje sobie człowiek sam i to za­ leżnie od swoich właściwości. Poprzez swoje ciało astralne skłania się ku tym a nie innym istotom na Ziemi. Natomiast ciało eteryczne dąży w stronę narodu i rodziny - w szerszym znaczeniu tego słowa - w której człowiek pragnie się narodzić. Sposób ukształtowania cia­ ła astralnego człowieka, substancja, ustrój tego ciała, przyciągają go do przyszłej matki. Natomiast jaźń prowadzi go do ojca. Jaźń czło­ wieka istnieje przecież od zamierzchłych czasów, gdy dusza po raz pierwszy zstąpiła z łona Boskości w ziemskie ciało. Jaźń rozwinęła się, przechodząc przez wiele kolejnych inkarnacji. U każdego czło­ wieka jest ona inna. Ten indywidualny charakter danej jaźni jest po­ wodem dążenia ku ojcu. Ciało eteryczne przyciąga do narodu, rodzi­ ny; ciało astralne dąży zwłaszcza ku matce, natomiast jaźń ku ojcu. Tak ukierunkowane są poszukiwania dążącego do nowego wcielenia człowieka. Może się zdarzyć, że ciało astralne przyciągnięte zostało do mat­ ki, ale jaźń nie zgadza się na danego ojca; w tym wypadku dusza wę­ druje dalej, aż znajdzie odpowiednią parę rodziców. W dzisiejszym stanie rozwoju jaźń przedstawia element woli, im­ puls odczuwania; w ciele astralnym są właściwości wyobraźni, wła­ ściwości myśli. Toteż myślenie i wyobraźnię dziedziczymy po matce, 47

natomiast element woli i odczuwanie po ojcu. Widzimy więc, że dążąca do wcielenia indywidualność dąży do wyboru rodziców, któ­ rzy powinni jej dać ciało fizyczne. To, co tutaj opisujemy, rozgrywa się tak, że w zasadzie do trze­ ciego tygodnia po poczęciu proces ten jest zakończony. Wprawdzie człowiek, którego duchowa struktura składa się z jaźni, ciała astral­ nego oraz eterycznego, już od chwili poczęcia nieustannie znajduje się w pobliżu matki, ale działa z zewnątrz. Po krótkim jednak czasie, w trzecim tygodniu po poczęciu, ciało astralne i eteryczne ogarniają i przenikają zarodek; rozpoczyna się praca nad fizycznym ciałem człowieka. Dotychczasowy rozwój ciała fizycznego odbywał się bez udziału ciała astralnego i eterycznego; odtąd współdziałają one w ro­ zwoju dziecka, same kształtują dalej ludzki płód. Widzimy więc, że ustrój ciała fizycznego w jeszcze mniejszym stopniu niż ustrój ciała eterycznego dopasowany jest harmonijnie do naszej indywidualnoś­ ci. Wyjaśnia nam to wicie rzeczy, jakie zachodzą w świecie. Wszystko to odnosi się do normalnego rozwoju u przeciętnego współczesnego człowieka. Nieco inaczej to wygląda, jeśli człowiek już w poprzedniej inkarnacji rozpoczął pracę nad swoim rozwojem ezoterycznym. Im wyżej zaszedł, tym wcześniej następuje chwila, gdy sam rozpoczyna pracę nad swoim ciałem fizycznym, aby je dzię­ ki temu lepiej przystosować do zadaniu, które ma wypełnić na Zie­ mi. Im później nastąpi połączenie z ludzkim zarodkiem, tym mniej będzie panował nad swoim ciulem fizycznym. 11 wysoko rozwinię­ tych ludzi, którzy przewodniczą w duchowym rozwoju ludzkości, to połączenie odbywa się dokładnie w chwili poczęciu. Nic nie dzieje się bez ich udziału, sami kierują swoim ciulem fizycznym uż do śmier­ ci, a pracę nad kształtowaniem nowego ciulu zuczynują od pierwszej chwili jego istnienia. Materia, z której składu się iiulo fizyczne, ustawicznie się zmie­ nia; po około siedmiu latach wszystko się odnuwiu, uż tło ostutniego atomu. Materiał wymieniu się, nutominst pozostaje lornin. Od naro­ dzin aż do chwili śmierci musimy wciąż nu nowo przeobrażać mate­ rię, ona nieustannie się zmienił. To, co raawiliejlsmy podczas życia, pozostaje trwałe, nie ginie w momencie śmierci, żyje dalej i buduje nowy organizm. 48

To, co od narodzin aż do śmierci robimy nieświadomie, wtajem­ niczony czyni świadomie od chwili śmierci aż do nowych narodzin. Wypracowuje on świadomie swoje nowe ciało fizyczne. Toteż naro­ dziny są dla niego tylko radykalną przemianą. Stąd wielkie podobień­ stwo zewnętrzne u takich ludzi między jedną a drugą inkarnacją, gdy tymczasem u ludzi mniej rozwiniętych duchowo nie zachodzi żadne podobieństwo zewnętrzne między ich różnymi wcieleniami. Im wyż­ szy stopień rozwoju duchowego, tym większe podobieństwo w kolej­ nych inkarnacjach. Istnieje specjalne wyrażenie na określenie tego faktu. O mistrzu mówi się, że rodzi się „w tym samym ciele", że uży­ wa go przez setki, a nawet tysiące lat. Dotyczy to prawie wszystkich wiodących indywidualności. Wyjątek stanowią mistrzowie, którzy mają specjalną misję. Zachowują oni ciało fizyczne w ten sposób, że śmierć w ogóle nie następuje. Są to mistrzowie, których zadaniem jest czuwanie w okresach, gdy jedna rasa przechodzi w drugą. Teraz nasuwają się dwa inne pytania: Jak długo przebywa się w wyższych światach? Oraz pytanie o płeć w następujących po sobie wcieleniach. Obserwacja w świecie ducha pokazuje, że człowiek powraca na Ziemię mniej więcej po okresie 1000 do 1300 lat. Dzieje się tak dla­ tego, że gdy powraca po upływie takiego czasu, to zastaje oblicze Ziemi przeobrażone i dzięki temu ma możliwość przeżycia nowych doświadczeń. Zmiany, jakim podlega nasza planeta, pozostają w głę­ bokim związku z konstelacjami Zwierzyńca. Są to fakty o wielkiej doniosłości. Obecnie na początku wiosny słońce wschodzi w konste­ lacji Ryb, natomiast 800 lat przed Chrystusem wschodziło w znaku Barana; a przedtem w sąsiedniej konstelacji Byka. Musi minąć 2160 lat, aby Słońce przeszło przez jedną konstelację Zwierzyńca. Okres, w którym Słońce przebiega wszystkie 12 znaków i wraca na to samo miejsce, nazywamy w nauce tajemnej „Rokiem Świata". W dawnych czasach ludzie głęboko odczuwali wszystko, co wią­ że się z wędrówką Słońca przez Zwierzyniec. Z czcią patrzyli, jak wiosną Słońce wznosi się na horyzoncie, jak natura się wtedy odra­ dza po zimowym spoczynku, jak boży promień wiosennego słońca budzi się z głębokiego snu. Młodzieńcze siły wiosny łączyli z konste­ lacją, z której świeciło wschodzące Słońce; odczuwali powracające 49

co roku do pełni swych sił Słońce jako jej d a r - j a k o nowe, twórcze siły boże. A zatem dla ludzi sprzed około 2000 lat Baranek był dobro­ czyńcą ludzkości. W owym czasie powstały wszystkie mity o Baran­ ku. Z tym symbolem łączą się boskie pojęcia. Samego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, przedstawiano w pierwszych stuleciach naszej ery w symbolu Krzyża, a pod nim Baranka. Dopiero w szóstym wieku po Chrystusie w ikonografii pojawia się postać Zbawiciela wiszącego na krzyżu. Znana legenda o Jazonie i jego wyprawie w poszukiwaniu złote­ go runa baranka też osnuta jest na tym symbolu. Przed rokiem 800 p.n.e. Słońce przechodziło przez konstelację Byka. W tym czasie zaznaczył się w Egipcie kult Apisa, a w Persji kult Mitry. Jeszcze wcześniej Słońce przechodziło przez znak Bliź­ niąt. W hinduskich i germańskich mitach napotykamy pochodzące z tego okresu wzmianki o bliźniętach. Na koniec dochodzimy do cza­ sów konstelacji Raka, do epoki kataklizmu Atlantydy. Był to prze­ łom; zmierzch starej kultury i początek nowej; w nauce tajemnej ma­ my na to określony znak, mianowicie spiralę; jest to jednocześnie symbol konstelacji Raka, można go znaleźć w każdym kalendarzu.

płci. Przeczy to jednak wszystkim ezoterycznym doświadczeniom, jeżeli mówi się, że siedem kolejnych wcieleń tej samej płci stanowi regułę. Zanim przejdziemy do studiowania karmy poszczególnego czło­ wieka, musimy się zastanowić nad pewnym zasadniczym faktem. Oprócz karmy indywidualnej istnieje jeszcze karma zbiorowa, któ­ ra nie jest określana przez poszczególnego człowieka, jakkolwiek ulega ona wyrównaniu podczas jego inkarnacji. Rozważmy konkret­ ny przykład.

Tak więc w dawnych czasach ludzie mieli dokładną świadomość tego, co dzieje się na niebie równolegle do ziemskich wydarzeń. Kiedy więc Słońce przechodzi przez jeden znak Zodiaku, to wygląd Ziemi zmienia się na tyle, że nowe zejście na Ziemię może mieć dla człowieka wartość. Dlatego rytm kolejnych wcieleń zależy od prze­ suwania się w Zodiaku punktu, gdzie Słońce wschodzi w czasie wio­ sennego zrównania dnia z nocą. W czasie, jakiego Słońce potrzebu­ je do przejścia przez jedną konstelację Zodiaku, człowiek ma dwa wcielenia; jedno męskie i jedno kobiece. Przeżycia i doświadczenia, jakie może dać człowiekowi inkarnacja w organizmie męskim lub kobiecym, są dla życia duchowego tak zasadniczo różne, że konie­ czne jest raz męskie, raz kobiece wcielenie się duszy w tym samym ukształtowaniu Ziemi. To właśnie wyznacza przeciętny okres między kolejnymi inkarnacjami na około 1000 do 1300 lat.

Gdy w średniowieczu Hunowie ruszyli z Azji i zalali kraje Eu­ ropy, wywołując wojny i zniszczenie, wydarzenia te miały także swo­ je duchowe znaczenie. Hunowie byli zdegenerowaną pozostałością dawnej ludności atlantydzkiej, co wyrażało się pewnymi rozkłado­ wymi procesami w ich ciele astralnym i eterycznym. Te substancje rozkładowe znalazły korzystne podłoże w uczuciach panicznego przerażenia, jakie wywoływali wszędzie, gdzie się pojawili. W ciała astralne napadniętych ludów wszczepiał się w ten sposób pierwia­ stek rozkładu, a w późniejszych pokoleniach przeszło to na ciało fi­ zyczne. Skóra wchłonęła przyjętą astralność, czego wynikiem była rozpowszechniona w średniowieczu choroba - trąd. Oczywiście le­ karz, przedstawiciel czysto fizycznej medycyny, będzie przytaczał fizyczne przyczyny, które tę chorobę wywołały. Nie chodzi jednak o zwalczanie tego, co mówi lekarz. Załóżmy np., że ktoś w bójce zra­ nił nożem człowieka, w stosunku do którego od dawna odczuwał chęć zemsty. Jeden powie, że powodem tej rany była żądza zemsty, a drugi stwierdzi, że to nóż spowodował ranę. Obaj mają rację. Nóż był ostatnim fizycznym ogniwem w łańcuchu przyczyn, ale za nim znajdują się duchowe przyczyny. Kto szuka duchowych przyczyn, nie będzie przeczył zjawiskom fizycznym. Na podstawie tego, co mówiliśmy o trądzie, widzimy, jaki znaczący wpływ na późniejsze pokolenia mają wydarzenia historyczne i uczymy się, jak możemy wywrzeć lepszy wpływ na odległe pokolenia, aż do zdrowia orga­ nizmu fizycznego.

Została tu jednocześnie wyjaśniona sprawa płci. Regułą jest zmia­ na płci. Zasada ta jest często łamana. Czasem trzy do pięciu, ale nig­ dy więcej niż siedem razy pod rząd następuje inkarnacja o tej samej

W ostatnich stuleciach dzięki postępowi techniki powstał wśród ludności europejskiej proletariat przemysłowy, a w związku z tym niesłychanie rozwinęła się nienawiść klasowa i rasowa. Usadowiła

50

51

się ona w ciele astralnym dzisiejszego człowieka i objawia się fizy­ cznie jako gruźlica płuc. Związek nienawiści z gruźlicą wykazują ba­ dania w dziedzinie ducha. Ludziom biorącym udział w tej zbioro­ wej karmie często nie możemy już pomóc. Musimy patrzeć z cięż­ kim sercem na cierpienia człowieka, nie mogąc wrócić mu radości i zdrowia, gdyż związany jest on ze zbiorową karmą. I tylko popra­ wiając zbiorową karmę, dopomóc możemy poszczególnym ludziom; dlatego bardziej leży nam na sercu praca, która ma na celu ratunek całej ludzkości niż egoistyczne poprawianie losu tej czy innej jed­ nostki. A oto inny przykład wzięty bezpośrednio z aktualnych stosunków. Badania ezoteryczne wykazały, że między istotami astralnymi, któ­ re brały udział w walkach w czasie wojny rosyjsko-japońskiej, znaj­ dowali się zmarli Rosjanie, którzy działali na szkodę swojego naro­ du; stało się tak dlatego, że w ostatnich czasach wielu szlachetnych rosyjskich idealistów zostało skazanych na śmierć lub zginęło w wię­ zieniu. Byli to ludzie o wielkich ideałach, ale nie na tyle rozwinięci duchowo, by mogli przebaczyć. Przechodząc przez śmierć, zabrali ze sobą żądzę zemsty nad własnymi prześladowcami. Takie uczucie nienawiści musi się przemienić w kamalocc. Gdyby już znaleźli się w dewahanic, potrafiliby powiedzieć: „Przebaczam tym, co mnie skrzywdzili". W dewahanic poznaliby, widząc napierające na nich z zewnątrz chmury własnej nienawiści i zemsty, jak straszliwe, jak niegodne są takie uczucia. Tak więc ezoteryczne badania pokazują nam, jak całe narody są nadal pod wpływem swoich przodków. Idealne dążenia naszych czasów nic zostaną spełnione, jeżeli bę­ dą chciały działać jedynie fizycznymi środkami, wyłącznie na planie fizycznym, jak np. organizacje pacyfistyczne, które wyłącznie fizy­ cznymi środkami chcą zaprowadzić pokój. Dopiero gdy nauczymy się działać także na planie astralnym, to poznamy, jakie są właściwe środki; dopiero wtedy będziemy potrafili działać lak, aby człowiek, gdy powróci na Ziemię ze świata ducha, mógł dalej owocnie pra­ cować.

v

Wykład VI Prawa losu Dziś przechodzimy do omówienia, jak przeżycia człowieka w świe­ cie fizycznym uwarunkowane są jego poprzednim życiem. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że nasze życie zależy nie tylko od prze­ biegu wcześniejszych wcieleń, ale także, choć w niewielkiej mierze, od teraźniejszego życia. Zasadę, która mówi o wzajemnym powiąza­ niu przeszłości, teraźniejszości i przyszłości człowieka, w literaturze o nauce duchowej nazywamy prawem karmy. Jest to prawdziwe pra­ wo losu człowieka. Każde życie rozpatrywane oddzielnie jest tylko indywidualnym przypadkiem wielkiego prawa kosmicznego, gdyż to, co nazywamy prawem karmy, jest powszechnym prawem kosmi­ cznym, a przejawianie się karmy w życiu człowieka jest tylko szcze­ gólnym jego przypadkiem. Jeżeli odkrywamy jakikolwiek związek zachodzący między poprzednio istniejącymi stosunkami a ich skut­ kami w przyszłości, to myśli nasze idą w kierunku tej zasady. Dlate­ go chcę zaznaczyć, że mówiąc o ludzkim życiu, rozpatrujemy jedynie szczególny przypadek działania tego prawa kosmicznego. Jeżeli mamy przed sobą dwa naczynia napełnione wodą i do je­ dnego z nich wrzucimy rozżarzoną do czerwoności żelazną kulę, to woda zacznie syczeć i zagrzeje się. Wyjmijmy teraz kulę i wrzućmy do drugiego naczynia; woda nie będzie już syczeć ani ogrzewać się. Gdybyśmy wrzucili tę kulę od razu do drugiego naczynia, woda rów­ nież by się burzyła, a kula ochłodziła. Teraz nie możemy już tego zja­ wiska wywołać, gdyż kula nie jest rozżarzona, bo właśnie ochłodzi­ ła się w pierwszym naczyniu. To, co działo się z kulą w pierwszym naczyniu, warunkuje jej zachowanie w drugim naczyniu. W ten spo­ sób w fizycznym życiu przyczyna związana jest ze skutkiem. Od te­ go, co działo się wcześniej z daną rzeczą, zależą jej późniejsze losy. Innym przykładem mogą być pewne zwierzęta, u których wsku­ tek osiedlenia się w ciemnych jaskiniach organ wzroku uległ zaniko­ wi. Substancje, które przedtem odżywiały ich oczy, kierują się teraz do innych części ich organizmu, gdyż dla oczu byłyby bezużyteczne, skoro one już nie pracują. W związku z tym rozwój narządu wzroku 53

uległ uwstecznieniu i we wszystkich następnych pokoleniach rodzą się już zwierzęta z zanikającymi oczami. Te stworzenia same wywo­ łały proces zaniku oczu w swym organizmie, osiedlając się w miej­ scach pozbawionych światła. Los następnych pokoleń określony jest zachowaniem ich przodków. Przygotowały sobie w ten sposób swój przyszły los. To samo zachodzi bezustannie w życiu ludzkim. Człowiek określa swoją przyszłość przez to, jakim był w prze­ szłości, ponieważ jego najgłębsza istota nie zamyka się w ramach je­ dnego życia, lecz przechodzi przez szereg wcieleń, a zatem również i przyczyn tego, co go w danym życiu spotyka, należy szukać w daw­ niejszym życiu. Zastanówmy się teraz bliżej nad łańcuchem zależności, który mo­ żna zrozumieć, jeżeli zaczniemy choć odrobinę liczyć się z następ­ stwami ludzkich czynów, myśli i uczuć. W potocznym życiu mówi się często: „Myśl sobie, co ci się podoba" - co oznaczałoby, że nasza myśl nic ma znaczenia, że nic nikomu nie szkodzi w świecie zewnęt­ rznym. Dotknęliśmy ważnego punktu, gdzie osoba przejęta prawdzi­ wie duchowym impulsem różni się bardzo od człowieka myślącego materialistycznie. Materialista wierzy, że rzucając w kogoś kamieniem, może mu sprawić ból. Sądzi natomiast, że myśli pełne nienawiści, jakie żywi ku ludziom, nie wyrządzają im krzywdy. Kto jednak rzeczywiście zna świat, ten wie, że myśl przesycona nienawiścią działa o wiele silniej niż rzucony kamień. Wszystko, co człowiek myśli, przeżywa i czuje, wywiera swój wpływ na otoczenie, a jasnowidzący może bardzo dokładnie śledzić, jak działa np. pełna miłości myśl płynąca do człowieka, a jak całkowicie inaczej oddziałuje myśl pełna niena­ wiści. Myśl przeniknięta miłością przedstawia się jasnowidzącemu niby kształt świetlny, przypominający formą kielich kwiatu; unosi się ona wokół człowieka, ogarnia z miłością jego ciało eteryczne i as­ tralne, ożywia i przenika je błogim uczuciem szczęścia. Tymczasem myśli pełne nienawiści przeszywają ciało astralne i eteryczne niby za trute strzały. M ożna dokonywać w lej dziedzinie różnych obserwacji. W świe­ cie astralnym stanowi ogromną różnicę, czy wypowiadamy prawdzi­ wa, myśl, czy kłamstwo. Myśl jest prawdziwa, gdy ściśle odpowiada si

rzeczy, do której się odnosi. Jeżeli gdziekolwiek zachodzi pewien fakt, to jego działanie sięga w wyższe światy. Jeżeli ktoś mówi o tym fakcie zgodnie z prawdą, promieniuje z niego kształt astralny, który łączy się z odbiciem samego faktu w wyższym świecie i oba wzma­ cniają się nawzajem. Te wzmocnione astralne formy służą takiemu zróżnicowaniu i wzbogacaniu naszego świata duchowego, jakie jest nam potrzebne dla dalszego rozwoju ludzkości. Jeżeli jednak przed­ stawiamy fakty w taki sposób, że nasze słowa nie odpowiadają temu, co się rzeczywiście wydarzyło, czyli kłamiemy, wtedy przy spotkaniu powstałej w ten sposób formy myślowej z odbiciem samego faktu następuje zderzenie i wzajemne zniszczenie. Tego rodzaju niszczące wybuchy wywołane przez kłamstwo działająjak wrzód, który rozkła­ da organizm. W taki sposób kłamstwa zabijają formy astralne, które powstają i muszą powstawać - a zniszczone i rozbite hamują i nisz­ czą rozwój świata. Kto mówi prawdę, przyczynia się rzeczywiście do postępu ludzkości, ten zaś, kto kłamie, hamuje go. Dlatego nauka ta­ jemna uważa kłamstwo za morderstwo w dziedzinie duchowej. Nie tylko zabija ono formy astralne, ale jest również samobójstwem. Każ­ dy, kto kłamie, sam rzuca sobie przeszkody pod nogi; w świecie du­ chowym wszędzie można zauważyć tego rodzaju wpływy. Człowiek jasnowidzący spostrzega też, że wszystkie myśli, uczucia i wrażenia mają wpływ na plan astralny. Wszystko, co stanowi skłonność, tem­ perament, stałe cechy charakteru człowieka, nieprzemijające myśli, promieniuje ustawicznie i sięga nie tylko do świata astralnego, lecz aż do dewahanu. Człowiek o pogodnym temperamencie jest źródłem, ośrodkiem dla określonych procesów w dewahanie; człowiek skłon­ ny do przygnębienia oddziałuje tak, że pomnaża substancje związa­ ne z nastrojem rezygnacji u ludzi. Nauka duchowa pokazuje nam, że nie jesteśmy odosobnieni w świecie, lecz z naszych myśli ustawicz­ nie wytwarzają się formy, które przenikają i różnicują świat dewa­ hanu. Wszystkie obszary dewahanu podlegają ciągłemu wpływowi myśli, uczuć i wrażeń człowieka. Natomiast wyższe dziedziny, które mają związek z kroniką akasza, podlegają wpływowi naszych czynów. Zewnętrzne wydarzenia sięgają swoim działaniem aż do najwyższych regionów dewahanu, które nazwaliśmy światem rozumu. Będziemy mogli teraz zrozumieć, 55

jak człowiek, zstępując w nową inkarnację, tworzy sobie i przyjmu­ je ciało astralne. Wszystko, co pomyślał i odczuł, pozostało rozpro­ szone w świecie astralnym. Człowiek pozostawił tam wiele śladów. Jeżeli w jego myślach było dużo prawdy, to ślady tc tworzą mu do­ bre ciało astralne. To, co zostawił w niższym dewahanie jako swój temperament itd., tworzy teraz nowe ciało eteryczne, a to, czego dokonał swoimi czynami, oddziałuje teraz z najwyższych części dewahanu, gdzie można już odszukać kronikę akasza, na uporządko­ wanie i rozmieszczenie ciała fizycznego. Tu spoczywają siły, które wiodą człowieka do określonego miejsca. Jeśli wyrządziliśmy komuś krzywdę, było to działanie zewnętrzne, którego wpływ wznosi się do najwyższych sfer dewahanu, a przy tworzeniu nowego ciała fizycz­ nego działa jako pozostawiona przez człowieka siła, która pcha go, oczywiście pod kierunkiem wyższych jestestw, do pokrewieństwa, do miejscowości, gdzie może teraz doświadczyć oddziaływania skut­ ków swoich czynów. Wszystko, czego doświadczamy z zewnątrz, a co nic ma szczegól­ nie głębokiego związku z naszym życiem wewnętrznym, działa przy następnym wcieleniu na nasze ciało astralne, nadając naszym uczu­ ciom, przeżyciom i myślom ich specyficzny charakter. Jeżeli w życiu niejedno widzieliśmy, zdobyliśmy dużo wiadomości, to w przyszłym życiu będziemy mieć ciało astralne szczególnie wyposażone w od­ powiednie zdolności. Przeżycia oraz doświadczenia przejawiają się w następnym wcieleniu w ciele astralnym. Wrażenia radości i bólu, wewnętrzne przeżycia duszy mają wpływ w następnym wcieleniu na nasze ciało eteryczne i kształtują ustalone skłonności. Kto przeżył dużo radości, będzie miał ciało eteryczne skłonne do radosnego tem­ peramentu. Kto stara się spełniać dużo dobrych uczynków, rozwija w sobie uczucia, które w następnym życiu zaowocują wrodzonym wprost talentem do dobrych czynów. Będzie miał również wrażliwe sumienie i będzie człowiekiem wybitnie moralnym. To, co związane jest w obecnym życiu z ciałem eterycznym, a za­ tem charakter, usposobienie człowieka itd., przy następnej inkarnacji występuje w ciele fizycznym. Człowiek, który w jednym życiu ro­ zwinął w sobie złe upodobania czy namiętności, w następnym rodzi się z chorym ciałem fizycznym. Natomiast człowiek silny, odporny 56

i zdrowy umiał w poprzednim życiu rozwinąć w sobie dobre skłon­ ności. Jeśli ktoś posiada skłonności do ciągłych chorób, wypracował w sobie złe popędy. Zdrowie czy skłonność do chorób w przyszłym życiu zależy od nas samych o tyle naturalnie, o ile jest to związane z założeniami naszego ciała fizycznego. Wyzbywając się wszyst­ kich naszych złych skłonności, przygotowujemy sobie silne, zdrowe ciało na następną inkarnację. Można obserwować aż do najdrobniejszych szczegółów, jak to, co w życiu przejawiało się jako skłonności, w następnym wcieleniu działa na ciało fizyczne. Człowiek, w którego usposobieniu leży mi­ łość do wszystkiego, co go otacza, który do wszelkiego stworzenia odnosi się w sposób pełen miłości, w następnym życiu do późnego wieku zachowa młody wygląd ciała fizycznego. Miłość, rozwinięte uczucie sympatii daje w następstwie ciało fizyczne, które długo za­ chowuje młodość. Życie wypełnione nienawiścią, pełne antypatii do wszystkich stworzeń, krytykujące i zgryźliwe, wycofujące się naj­ chętniej od wszelkiego kontaktu spowoduje, że skłonności przez nie rozwinięte objawią się w następnym wcieleniu starzejącym się wcze­ śnie i zwiędłym ciałem fizycznym. W ten sposób skłonności i namięt­ ności jednego życia przenoszą się na fizyczny organizm w następnej inkarnacji. Można to obserwować w wielu poszczególnych wypadkach, i tak na przykład można zauważyć, jak skrzętność rozwinięta w namięt­ ność ustawicznego zbierania i gromadzenia, w następnym życiu wy­ wołuje skłonność ciała fizycznego do chorób infekcyjnych. Często można sprawdzić, że taka wybitna skłonność do chorób infekcyj­ nych wiąże się z silnie rozwiniętym w poprzednim życiu popędem do gromadzenia rzeczy, którego siedzibą jest przecież ciało eterycz­ ne. Natomiast praca, przy której człowiek ma na uwadze dobro ludz­ kości, a nie chęć zagarnięcia wszystkiego dla siebie, wyrabia w cie­ le eterycznym predyspozycje, które w następnym życiu objawiają się wybitną odpornością wobec chorób infekcyjnych. Poznając związek pomiędzy światem fizycznym i astralnym, do­ chodzimy do doniosłych prawd o tym, co dzieje się w świecie. Róż­ ne sprawy wyglądają czasami zupełnie inaczej, aniżeli to sobie wyo­ brażamy. Jak często ludzie jęczą i narzekają pod ciężarem nieszczęść 57

oraz cierpień. A jednak z wyższego punktu widzenia nie ma żadnej podstawy do użalania się, bo kiedy przezwyciężymy ból i staniemy gotowi do następnej inkarnacji, to cierpienie stanie się źródłem mą­ drości, rozwagi oraz zdolności do całościowego ogarniania spraw. Nawet w jednym z nowszych pism, które powstało z materialistyczuych poglądów obecnej doby, znajdujemy powiedzenie, że w twarzy każdego myśliciela jest jakby skrystalizowany ból. To, co tutaj wypo­ wiedział materialistycznie myślący pisarz, jest znaną prawdą w na­ uce tajemnej, gdyż największą mądrość świata zdobywa się, znosząc spokojnie ból i cierpienie. Kto ucieka od bólu, nie chce go znosić, nie stworzy w sobie nigdy podłoża dla mądrości. Jeżeli spojrzymy konsekwentnie dalej, stwier­ dzimy, że nigdy nie powinniśmy się skarżyć również na choroby. Je­ żeli patrzymy na nie z punktu widzenia wieczności, to zauważymy, żc w następnym życiu choroby objawiają się częstokroć jako niezwy­ kle piękno fizycznej postaci. Uroda, jaką spotykamy u ludzi, w wielu wypadkach zdobyta jest przez chorobę w poprzednich wcieleniach. Takie związki zachodzą pomiędzy obrażeniami ciała spowodowany­ mi chorobą lub zewnętrznymi czynnikami w jednym życiu, a urodą w następnym. Do tych przedziwnych zależności i związków można by zastoso­ wać powiedzenie francuskiego pisarza Fabre'a d'Oliveta: „Gdy roz­ ważamy życie człowieka, to często przychodzi na myśl porównanie z perłą - dopiero dzięki chorobie powstaje w muszli perła". Tak rze­ czywiście jest w życiu ludzkim; piękno powiązane jest karmicznie z chorobą, jest jej wynikiem. Jeżeli przed chwilą powiedzieliśmy, że człowiek, który rozwija w sobie złe skłonności, usposabia się do cho­ roby w przyszłym życiu, to trzeba sobie jasno zdać sprawę, że cho­ dzi tu o wewnętrzną podatność na choroby. Jeżeli ktoś np. choruje, bo musi pracować w zatrutym powietrzu, jest to zupełnie coś inne­ go. Można również zachorować na skutek zewnętrznych przyczyn, ale nic ma to związku z predyspozycją fizycznego organizmu, uwa­ runkowaną poprzednim życiem. Wszystkie zewnętrzne fakty życiowe, wszystko, co zostało doko­ nane i wyrażone jako działanie w świecie fizycznym, od poruszenia ręki aż po najbardziej skomplikowane czynności, jak np. budowa 58

domu, wraca do człowieka w następnej inkarnacji z zewnątrz jako wydarzenia, które go spotykają w świecie fizycznym. Żyjemy od we­ wnątrz do zewnątrz. Widzimy więc, że to, co żyje w naszym ciele astralnym jako radość i smutek, rozkosz i ból, przejawia się później w ciele eterycznym, zaś skłonności i popędy, których siedzibą jest ciało eteryczne, odnajdujemy w ciele fizycznym jako predyspozycje organizmu, a czyny, przy których spełnieniu ciało fizyczne było na­ rzędziem, przejawiają się w następnym wcieleniu jako zewnętrzne koleje losu. W ten sposób życie i działanie ciała astralnego staje się losem ciała eterycznego; ciało eteryczne tworzy los ciała fizycznego, zaś skutki czynów ciała fizycznego wracają do nas w swoim działa­ niu z zewnątrz jako fizyczna rzeczywistość w następnym wcieleniu. Dotykamy tutaj ważnego punktu, jakim jest w życiu człowieka przebieg jego zewnętrznych losów. To oddziaływanie losu może się czasem długo nie przejawiać, a jednak prędzej czy później musi ono nastąpić. Śledząc przebieg losu człowieka poprzez następujące po sobie wcielenia, widzimy, że każde życie jest tak przygotowane w kolejnym wcieleniu przez istoty kierujące przyjmowaniem przez człowieka ciała fizycznego, ażeby znalazł się on w takim miejscu, w którym może go dosięgnąć przeznaczenie. Weźmy przykład z życia: w wiekach średnich zebrali się sędzio­ wie tajnego trybunału i wydali na kogoś wyrok śmierci, po czym wy­ konali go. Cofając się w dawniejsze wcielenie sędziów i skazanego, można było ustalić, że wszyscy żyli w jednym czasie; że ów stracony był niegdyś wodzem plemienia, który skazał swoich późniejszych sędziów na śmierć. Ten jego wcześniejszy czyn wykonany na planie fizycznym związał tych wszystkich ludzi, wytworzył siły sięgające swoim działaniem aż do kroniki akasza. Gdy zaś dusza dawnego wo­ dza zstępowała ponownie na Ziemię, siły te sprawiły, że wcieliła się ona w tym samym miejscu i czasie, co dusze jego obecnych sędziów, związane z nią na tyle silnie, by los mógł się wypełnić. Kronika aka­ sza jest źródłem takich sił, stanowi zapis wszystkiego, co jeden czło­ wiek uczynił drugiemu. Niektórzy ludzie wyczuwają, że coś takiego się dzieje, ale mało kto zdaje sobie z tego jasno sprawę. Ktoś na przykład pracuje na stanowisku, które mu pozornie od­ powiada i daje zadowolenie. Nagle z jakiegoś powodu traci tę pracę

i nic znajduje żadnego innego zajęcia w tym samym miejscu. Los przerzuca go daleko, może do innego kraju, gdzie otwierają się dla niego nowe możliwości zatrudnienia. Spotyka tam inną osobę, z któ­ rą w jakiś sposób łączy go los. Cóż tutaj zaszło? Kiedyś, już daw­ niej, spotkał on w życiu tego człowieka i ma wobec niego jakieś zo­ bowiązania. Zostało to wniesione do kroniki akasza, a siły stamtąd płynące doprowadziły go do miejsca, gdzie mógł go spotkać i wy­ równać swój dług. Od narodzin aż do śmierci znajdujemy się ciągle w takim ukła­ dzie sił, które z wszystkich stron działają na naszą duszę i kierują na­ szym życiem. W ten sposób właściwie bez ustanku nosimy w sobie oddziaływanie dawnych wcieleń, ciągle przeżywamy skutki minio­ nych inkarnacji. Musimy zdać sobie sprawę, że w życiu kierują nami moce, któ­ rych sami nie znamy. Na nasze ciało eteryczne działają formy, które niegdyś sami wytworzyliśmy na planie astralnym; to zaś, co działa jako nasz los w zewnętrznych wydarzeniach, są to istoty i siły z wyż­ szych sfer dewahanu, przez nas samych wpisane do kroniki akasza. Tc siły lub istoty nie są bynajmniej nieznane wtajemniczonemu. Mu­ simy sobie zdawać sprawę, że ciało astralne, eteryczne oraz fizyczne człowieka znajdują się pod wpływem innych istot. Wszystkie czyny nie płynące bezpośrednio z naszej woli, czyny, do których nas coś wewnętrznie popycha, są wynikiem wpływu tych istot; nic biorą się znikąd. Poszczególne ogniwa natury ludzkiej są rzeczywiście ciągle przeniknięte rozmaitymi istotami, a znaczna część ćwiczeń, jakie za­ leca wtajemniczony nauczyciel, ma na celu uwolnienie człowieka od nich, aby był coraz bardziej wolny wewnętrznie. Istoty, które przenikają ciało astralne, ograniczając jego wolność, nazywamy demonami. W ciele astralnym człowieka pełno jest takich demonów. Nasze myśli, fałszywe czy prawdziwe, dają byt istotom, które z czasem wyrosnąć mogą na takie demony. Są i dobre demony, które powstają z dobrych myśli, ale myśli złe, a przede wszystkim nieprawdziwe i kłamliwe, dają życie najokropniejszym postaciom, którymi ciało astralne jest - jeśli można się lak wyrazić - naszpiko­ wane. Podobnie i ciało eteryczne przenikają istoty, od których czło­ wiek musi się uwolnić. Są to tzw. widma W końcu są i takie, które

przenikają ciało fizyczne, są to fantomy. Oprócz tych trzech rodza­ jów są jeszcze inne istoty, które usiłują zawładnąć naszą jaźnią. Są to duchy, podobnie jak nasza jaźń sama jest duchem. W rzeczywistości człowiek sam powołuje do życia owe istoty, a przy ponownym jego zejściu na Ziemię stanowią one o jego wewnętrznym i zewnętrznym losie. Układają one bieg jego życia tak, że wyraźnie można wyczuć, jakie demony wydało jego ciało astralne, jakie widma wytworzyło cia­ ło eteryczne i jakie fantomy powstały w jego ciele fizycznym. Wszy­ stkie one posiadają pokrewieństwo z danym człowiekiem i dążą ku niemu, gdy wciela się na nowo. Widzimy, jak jasno wypowiada tę prawdę Pismo Święte; kiedy w Biblii mowa jest o wypędzaniu demonów, nie jest to żadna ab­ strakcja, ale fakt rzeczywisty, który trzeba rozumieć dosłownie. Co uczynił Jezus Chrystus? Uzdrowił opętanego przez demony, wygnał je z jego ciała astralnego. Było to wydarzenie najzupełniej realne i trzeba je przyjąć dosłownie. Również Sokrates, ten jasny duch, mó­ wi o swoim dajmonion działającym w jego ciele astralnym. Był to dobry demon; nazwy tej nie należy kojarzyć wyłącznie ze złymi is­ totami. Bywają jednak demony straszliwe, niszczycielskie! Wszelkie de­ mony kłamstwa mają taki wpływ, jakby cofały człowieka w rozwo­ ju. Istoty te w dziejach świata powstają zawsze z kłamstw wielkich osobistości, dlatego też słusznie mówi się o duchach przeciwności. W tym sensie mówi Faust do Mefistofelesa: „Ty jesteś ojcem wszy­ stkich przeciwności!" Ponieważ każdy człowiek powiązany jest z całą ludzkością, więc mówiąc prawdę lub kłamiąc, działa na cały wszechświat; bo nie jest przecież obojętne dla świata, czy wytwarza się dobre demony pra­ wdy, czy też straszliwe demony kłamstwa. Przypuśćmy, że istnieje naród składający się z kłamców. Zaludniłby on plan astralny wyłącz­ nie demonami kłamstwa, te zaś z kolei mogłyby objawić się w fi­ zycznych skłonnościach do epidemii. Są bowiem pewne odmiany drobnoustrojów chorobotwórczych, które powstają wskutek ludzkich kłamstw, są po prostu fizycznym wcieleniem demonów kłamstwa. Tak więc widzimy, że kłamstwa z dawnych czasów występują w lo­ sach świata jako armia określonych istot niszczycielskich. 61

Aby zrozumieć prawa kanny, musimy poruszyć jeszcze niektó­ re inne sprawy. Dzisiejszy ruch, dążący do prawdziwego poznania duchowego, wziął swój początek z głębokiego poznania prawa kar­ my. Mówiliśmy, że to, co żyje w naszym ciele eterycznym, w następ­ nym życiu działa na ciało fizyczne. Całokształt poglądów, sposób my­ ślenia wpływa na ciało fizyczne następnej inkarnacji, tak więc nie jest to obojętne dla przyszłych losów człowieka, czy żywi on przekona­ nia duchowe, czy materialistyczne. Człowiek, który przynajmniej wie­ rzy w istnienie wyższych światów duchowych, w następnym życiu będzie miał organizm o spokojnie działającym systemie nerwowym. Natomiast człowiek, który nie dopuszcza nic poza tym, co istnieje w świecie zewnętrznym, dostępnym dla zmysłów, przenosi ten po­ gląd na swój organizm fizyczny i w następnej inkarnacji skłonny jest do chorób nerwowych. Będzie miał niespokojne ciało fizyczne, bę­ dzie mu brakowało silnego ośrodka woli. Materialista rozpada się niejako na części; duchowość natomiast skupia i koncentruje. Tylko duch jest jednością. Fizyczna predyspozycja organizmu u poszczególnego człowieka zjawia się w następnej inkarnacji karmicznie i częściowo przecho­ dzi również dalej na następne pokolenia. Tak więc dzieci oraz wnuki osób o przekonaniach materialistycznych muszą za nich pokutować, otrzymując nieodporny system nerwowy oraz skłonność do chorób nerwowych. Czasy powszechnej nerwowości są wynikiem materialistycznego światopoglądu ubiegłych stuleci. Dla przeciwdziałania tym szkodliwym wpływom wielcy przewodnicy ludzkości uznali za konieczne, aby pojawił się prąd dążeń duchowych. Materializm działa nawet na religię. Bo czyż nie są materialista­ mi ci, którzy wprawdzie „wierzą" w światy duchowe, ale nie chcą dążyć do ich poznania? To jest właśnie materializm w religii, który pragnie, aby tajemnica sześciu dni stworzenia świata - wielka ewo­ lucja kosmiczna przedstawiona w Biblii jako sześć dni stworzenia umknęła nam sprzed oczu; albo też mówi się o Jezusie Chrystu­ sie jako „osobistości historycznej", a pomija się Misterium Golgoty. Materializm w naukach przyrodniczych jest dopiero wynikiem ma­ terializmu religijnego. Nie byłoby go, gdyby życie religijne nic było przeniknięte materializmem. Ci, którzy dzisiaj są zbyt wygodni, aby 62

dążyć do pogłębienia religijności, są sprawcami materializmu w na­ ukach przyrodniczych, a wywołany przez ten materializm rozstrój sy­ stemu nerwowego działa na całe narody, podobnie jak na pojedyn­ czych ludzi. Jeżeli prąd duchowy nie zdobędzie tyle siły, by objąć także ludzi wygodnych i leniwych, to nerwowość, karmiczny wynik ostataich stu­ leci, będzie mieć coraz większy wpływ na ludzkość. Tak jak w wie­ kach średnich mieliśmy epidemie trądu, tak w przyszłości, na skutek materialistycznego poglądu, doczekać się możemy ciężkich zaburzeń nerwowych, występujących masowo epidemii obłędu ogarniających całe narody. Z poznania praw karmy wypływa więc inny, głębszy stosunek do wiedzy duchowej, do wyższego poznania. Przestaje on być tematem sporów, a staje się środkiem do uzdrowienia ludzkości. Im bardziej ludzkość angażuje się w duchowość, tym szybciej zniknie to wszy­ stko, co może wywołać nerwowe zaburzenia i choroby psychiczne.

Wykład VII Sposób działania karmy Aby lepiej zrozumieć w życiu człowieka prawo karmy, spróbujmy jeszcze opisać zjawisko, które następuje bezpośrednio po śmierci. Przypomnijmy sobie obraz wspomnień, który występuje w chwili, gdy człowiek oswobodzony z ciała fizycznego żyje przez krótki czas w osłonie astralnej oraz eterycznej, zanim rozpocznie swą dalszą wę­ drówkę przez świat elementarny. Dla bliższego zrozumienia działania karmy pozwólcie mi okre­ ślić to dziwne uczucie, które ogarnia człowieka już podczas przeży­ wania wspomnień swojego życia; uczucie ciągłego powiększania się, przerastania swych własnych granic. Doznanie to narasta, dopóki człowiek żyje jeszcze w swoim cie­ le eterycznym. Z początku patrzy na obrazy minionego życia niby na panoramę, potem następuje chwila, niezbyt odległa od momentu śmierci - trwa to godziny lub dni w zależności od człowieka - kiedy ma wrażenie, że on sam jest tymi obrazami. Czuje, że jego ciało ete­ ryczne rośnie, ogarnia okrąg Ziemi, sięga aż do Słońca. Potem, gdy człowiek opuści swe ciało eteryczne, doznaje innego, bardziej zadziwiającego uczucia, które trudno opisać słowami fizy­ cznego świata. Można tylko powiedzieć, że człowiek czuje się roz­ ciągnięty w przestrzeni kosmicznej, ale tak, jakby już nie wypełniał sobą wszystkich miejsc tej przestrzeni. Człowiek ma wrażenie, jakby jedną częścią swej istoty był w Monachium, drugą w Moguncji, trze­ cią w Bazylei, a czwartą w ogóle gdzieś poza obszarem Ziemi, np. na Księżycu. Człowiek czuje się jakby poćwiartowany, natomiast przestrzenie odczuwa jako nie należące do niego. Jest to specyficzne odczucie as­ tralne. Jesteśmy rozprzestrzenieni w kosmosie, znajdujemy się jedno­ cześnie w wielu miejscach, ale nic wypełniamy obszarów leżących pomiędzy nimi. To uczucie trwa przez cały okres kamaloki, przez cały czas prze­ żywania minionego życia, od momentu śmierci do chwili narodzin. Te przeżycia w poszczególnych miejscach łączą się w okresie kamaloki 64

w jedno z całym życiem człowieka. Jest to ważne dla zrozumienia, w jaki właściwie sposób działa prawo karmy. W okresie kamaloki najpierw przeżywamy nasze życie poprzez odczucia ludzi, z którymi byliśmy związani na Ziemi przed śmiercią, a potem przeżywamy te wszystkie istoty, z którymi w życiu mieliśmy do czynienia, poczy­ nając od ostatnich lat życia, aż do najdawniejszych. Przypuśćmy więc, że wyrządziliśmy komuś krzywdę w Moguncji. Zatem część naszego ciała astralnego znajdzie się po naszej śmierci w Moguncji i sami przeżyjemy ból, jaki komuś zadaliśmy. Jeśli jed­ nak ten człowiek w międzyczasie zmarł, to poczujemy się tam, gdzie przebywa on w danym momencie w kamaloce. Naturalnie, mamy do czynienia z wieloma ludźmi rozproszonymi na Ziemi i w kamaloce. Jesteśmy więc wszędzie. Tym właśnie tłumaczy się to charakterysty­ czne odczucie podzielenia ciała. Dzięki temu wszystko, co łączyło nas z ludźmi, możemy przeżyć w ich wnętrzu i stworzyć trwały zwią­ zek ze wszystkimi, z którymi zetknęliśmy się w życiu. Z człowie­ kiem, którego skrzywdziliśmy, związani jesteśmy dzięki temu, że żyliśmy z nim w okresie kamaloki. Idziemy potem dalej do dewahanu; z dewahanu zaś powracamy do kamaloki. Tworząc sobie ciało astralne, dusza natrafia tam na wszystko, co łączy ją z ludźmi, z któ­ rymi związała się w poprzednim życiu. Nici łączących jest bardzo dużo, tak że wszystko, co się nam w życiu wydarza, opiera się na ta­ kich związkach. Dokładne wyjaśnienie tego zjawiska może dać zdarzenie opisy­ wane z punktu widzenia wiedzy ezoterycznej, o którym już wspomi­ nałem. Jest to przykład o pięciu sędziach, którzy skazali człowieka na śmierć. Ów człowiek był w poprzednim życiu wodzem i skazał na śmierć tamtych pięciu, po czym zmarł i wszedł w okres kamaloki. Znalazł się wtedy w miejscu, w którym oni przebywali, i przenikając ich wnętrza, musiał przeżyć wszystko, co oni przeżyli. To jest punkt wyjścia dla tych sił przyciągania, które przy nowej inkarnacji dopro­ wadzają ludzi do spotkania, by wypełniło się prawo karmy. W ten sposób działa karma. Widzicie zatem, że wydarzenia pla­ nu fizycznego są wyrazem tego, co zaczyna się już na planie astral­ nym. W świecie fizycznym działa prawo ciągłości substancji, nato­ miast na planie astralnym można odczuwać jako przynależne do 65

siebie takie części organizmu, które są od siebie oddzielone. Jest to przeżycie podobne do tego, jakbyśmy odczuwali swoją głowę, mię­ dzy głową a sercem nie odczuwali niczego, następnie doświadczali obecności serca, a potem odczuwali dopiero nogi. Część naszej istoty może być w Ameryce, oddzielona od reszty naszej astralności, a jed­ nak stanowić z nią jedną całość. Inna część może znajdować się na Księżycu, jeszcze inna na innej planecie, a związek pomiędzy tymi poszczególnymi częściami nie musi być widoczny na planie astral­ nym. Gdy rozważamy prawo karmy, to rozumiemy, że to, co spotyka nas w życiu, jest wynikiem wielu przyczyn tkwiących w poprzed­ nich wcieleniach. Jak teraz pogodzić to, co wiemy o karmie, z pra­ wami zewnętrznej dziedziczności? Słyszy się czasem zdanie, że ist­ nieje wiele sprzeczności pomiędzy karmą a dziedzicznością. Mówiąc o człowieku z kulturą moralną, niejeden powie: „To na pewno potomek porządnej rodziny, odziedziczył to po przodkach". Patrząc jednak na wydarzenia planu fizycznego z punktu widzenia nauki duchowej, wiemy, że jest inaczej. Dziedziczenie cech i zdol­ ności dokonuje się jedynie w pewnym zakresie. Wyjaśnimy to na przykładzie. Spójrzmy na rodzinę Jana Sebas­ tiana Bacha. W ciągu 250 lat urodziło się w tej rodzinie 29 muzyków, a wśród nich wielki Jan Sebastian Bach. Aby być wielkim muzykiem, nie wystarczy tylko wewnętrzny talent muzyczny, potrzebny jest je­ szcze odpowiednio rozwinięty organ fizyczny, w pewien określony sposób ukształtowane ucho. Nie są to rzeczy możliwe do ujęcia ze­ wnętrzną obserwacją, trzeba na to spojrzeć z punktu widzenia nauki duchowej. Różnice indywidualne w budowie ucha mogą być drob­ ne i na pozór nic nie znaczące, niemniej konieczny jest pewien okre­ ślony wewnętrzny kształt organu słuchu, aby człowiek mógł zostać muzykiem; ten kształt dziedziczy się, przechodzi on z ojca na syna, tak jak dziedziczy się kształt nosa. Przypuśćmy, że na planie astralnym znajduje się jakaś indywidu­ alność gotowa do ponownego zstąpienia na Ziemię i szukająca od­ powiedniego ciała fizycznego. Zdobyła ona przed setkami czy tysią­ cami lat wybitne zdolności muzyczne. Jeśli nie znajdzie sobie ciała z odpowiednio ukształtowanym organem słuchu, nie będzie mogła zostać muzykiem. Dlatego skłania się ku rodzinie, która może jej 66

dać muzykalne ucho, w przeciwnym razie talent tej duszy nie będzie mógł się przejawić, gdyż nawet największy wirtuoz nic nie zrobi bez odpowiedniego instrumentu. Podobnie i talent matematyczny wymaga określonych cech. Wca­ le nie w budowie mózgu, jak sądzi wielu ludzi. Myślenie i logika są u matematyka takie same jak u innych ludzi. Chodzi o trzy tak zwa­ ne kanały półkoliste w uchu, tak usytuowane względem siebie, że wyznaczają trzy kierunki przestrzeni. Szczególne ukształtowanie tych właśnie kanałów jest koniecznym warunkiem geniuszu matematy­ cznego. Kanały te są oczywiście organem fizycznym, który musimy odziedziczyć po przodkach. To tłumaczy, że na przykład w rodzinie Bernoułłich wcieliło się ośmiu wybitnych matematyków. Podobnie też człowiek o rozwiniętej moralności musi znaleźć ro­ dziców, którzy by mu przekazali drogą dziedziczności odpowiednie ciało fizyczne. Dlatego właśnie ma tych, a nie innych rodziców, gdyż jest taką, a nie inną indywidualnością. To indywidualność sama wybiera sobie rodziców, jakkolwiek dzieje się to również pod kierunkiem wyższych istot. Niektórzy lu­ dzie mogą kwestionować to z punktu widzenia miłości macierzyń­ skiej, jakby obawiali się, że miłość matki i dziecka może doznać usz­ czerbku, jeżeli dziecko nie dziedziczy jakiejś cechy od matki. Ale prawdziwe poznanie tych stosunków pogłębia jeszcze miłość ma­ cierzyńską. Pokazuje bowiem, że uczucie miłości, które doprowadzi­ ło dziecko do matki, poprzedza chwilę narodzin i poczęcia. Dziecko pokochało matkę jeszcze przed zejściem na Ziemię, a miłość matki jest odpowiedzią na jego uczucie. Widzimy więc, że ten związek roz­ ciąga się poza moment narodzin i polega na wzajemności. Często zdarza się jeszcze inne nieporozumienie. Ludzie wyobra­ żają sobie, że karma rządzi nieodwołalnie losem człowieka i niczego nie można zmienić. Posłużmy się znów przykładem wziętym z życia. Kupiec ma w swych księgach rachunkowych dwie rubryki - zo­ bowiązania i należności. Jeżeli je podsumuje, to wynik określi stan jego przedsiębiorstwa. Stan interesów kupca podlega nieubłaganym prawom rachunkowym zobowiązań i należności. Jeśli jednak podej­ muje on nowe sprawy, to może wciągać do ksiąg nowe pozycje i był­ by głupcem, gdyby się wyrzekł korzystnych interesów dlatego, że już 67

zrobił bilans. W księdze karmy po stronie należności stoją wszyst­ kie czyny dobre, mądre, prawdziwe i właściwe, po stronie zobowią­ zań wszystkie złe i głupie. To od człowieka zależy, do jakiej rubryki zapisze nowe pozycje w karmicznej księdze życia. Dlatego nie trze­ ba sądzić, że nasze życie podlega jakiemuś nieodwołalnemu fatum. Karma nie umniejsza w niczym wolności człowieka, toteż gdy o niej mowa, musimy brać pod uwagę zarówno przeszłość jak i przyszłość. Nosimy w sobie działanie naszych czynów z przeszłości i w ten spo­ sób jesteśmy niewolnikami przeszłości, ale panami przyszłości. Jeżeli chcemy dobrze na nią wpłynąć, powinniśmy wciągać do naszej księ­ gi życia możliwie korzystne pozycje. Myśl, że nic nie czynimy nadaremnie, że wszystko będzie mieć swoje znaczenie, swój wpływ na przyszłość, daje nam uczucie wiel­ kości i potęgi. To prawo nie przygniata nas, lecz przeciwnie, napeł­ nia nas nadzieją. Prawo karmy jest jednym z najpiękniejszych darów nauki duchowej, źródłem wielu radości dzięki perspektywom przy­ szłości, jakie przed nami otwiera. Wskazuje nam pracę w harmonii z tym prawem, nie zawiera niczego, co mogłoby uczynić człowieka smutnym, co mogłoby zabarwić pesymistycznie świat, dodaje nam skrzydeł przez myśl, że stajemy do współpracy z siłami, które kieru­ ją rozwojem świata. W takie uczucia przeobraża się w nas poznane prawo karmy. Gdy jakiś człowiek cierpi, często mówi się: „Zasłużył na swoje cierpienie, niechaj dźwiga swoją karmę. Jeśli mu zacznę pomagać, to naruszę porządek karmy". Takie stanowisko oczywiście nie ma sen­ su. Jego nędza, jego nieszczęście są wywołane poprzednim wciele­ niem, ale jeżeli mu pomogę, to moja pomoc wniesie nowy, korzyst­ ny czynnik w jego życie. Pomagam mu tym samym pójść do przodu. Przecież tak samo niemądrze byłoby powiedzieć kupcowi, którego można by uchronić od bankructwa jakąś sumą pieniędzy: „Nie, to by naruszyło twój bilans!". Przeciwnie, to jest właśnie powód, żeby do­ pomóc człowiekowi, pomagać mu z całą ufnością, gdyż dzięki pra­ wom karmicznym żaden czyn nie pozostanie bez znaczenia. Stąd powinna płynąć podnieta do prawdziwego działania. Są też ludzie, którzy zwalczają prawo karmy z punktu widzenia chrześcijaństwa. Niektórzy teologowie mówią, że nie mogą uznać 68

prawa kanny, gdyż przeczy ono zasadzie odkupienia przez śmierć. Z drugiej zaś strony są także teozofowie, którzy twierdzą, że prawo karmy stoi w sprzeczności z zasadą odkupienia. Twierdzą oni, że po­ moc, którą wyświadcza ludziom jedna, jedyna Istota Zbawiciela, nie da się pogodzić z kanną. Ani jedni, ani drudzy nie mają słuszności. Ani jedni, ani drudzy nie zrozumieli prawa kanny. Wyobraźmy sobie, że spotkaliśmy jakiegoś bardzo biednego czło­ wieka. Sami jesteśmy w lepszym położeniu i możemy mu pomóc. Ta pomoc wnosi w jego rachunek życiowy nową pozycję. Ktoś, kto roz­ porządza jeszcze większym zakresem możliwości, będzie mógł po­ móc dwojgu ludziom, będzie mógł wpłynąć na karmę dwóch osób. Jeszcze zamożniejszy dopomoże dziesięciu czy stu osobom, a najpo­ tężniejszy niezliczonej ilości ludzi. Nie ma w tym nic sprzecznego z zasadą związków karmicznych. Prawidłowość i ścisłość, z jaką działa na człowieka to prawo, pomaga nam zrozumieć, że taka po­ moc wpływa rzeczywiście na los człowieka. Nieraz mówiliśmy, w ja­ kiej potrzebie była ludzkość w chwili, gdy Istota Chrystusa zstąpiła na plan fizyczny. Śmierć Zbawiciela na krzyżu była pomocą, która zmieniła kannę niezliczonej ilości ludzi. Nie ma żadnych rozbież­ ności pomiędzy dobrze rozumianą ezoteryką chrześcijańską a wła­ ściwie interpretowaną wiedzą duchową. Między prawami chrześci­ jaństwa i prawami nauki duchowej panuje głęboka harmonia i nic nie zmusza nas do porzucenia idei odkupienia. Wnikniemy w prawo karmy jeszcze głębiej niż dotychczas, gdy przejdziemy do rozważania rozwoju ludzkości i całej Ziemi. Przy­ taczaliśmy niektóre fakty, które miały nam ułatwić zrozumienie te­ go prawa. Niejedno zrozumiemy jeszcze lepiej, gdy przejdziemy do ewolucji ludzkości i to nie tylko w okresie istnienia naszego ziem­ skiego globu, ale także przez inne stany planetarne, które stanowiły inne wcielenia Ziemi. Cofając się w zamierzchłą przeszłość i równo­ cześnie spoglądając w bardzo daleką przyszłość, będziemy mogli uzupełnić nasze wiadomości o karmie. Na początek poznamy jeszcze jeden ważny fakt. Wyjaśniliśmy sobie, że ludzka postać, na którą patrzą nasze oczy, czyli ciało fizy­ czne, jest wytworem wyższych części składowych natury ludzkiej; że ciało eteryczne, astralne, jaźń, aż po najwyższe ogniwo nazwane 69

atma, pracują nad naszym ciałem. Otóż te człony naszej natury nie stoją na tym samym poziomie, nie mają tej samej wartości w ludz­ kiej naUirze. Już zwykła obserwacja wystarczy, by zrozumieć, że cia­ ło fizyczne jest w gruncie rzeczy najdoskonalszym ogniwem naszej natury. Weźmy np. kawałek kości udowej. Nie jest to wcale twarda, zbita masa kostna, lecz kunsztowna budowla jakby przeplatających się rusztowań. Kto pogrąży się w zadumie nad tą cząstką ludzkiego szkieletu, nie tylko rozumowo, ale także uczuciem, tego ogarnie po­ dziw nad ogromem mądrości, która się tam przejawia. Została tutaj użyta tylko niezbędna ilość materiału, żeby zgodnie z zasadą maksy­ malnych momentów wytrzymałości udźwignąć ciężar tułowia. Naj­ bardziej wyrafinowana sztuka inżynierska, najsubtelniejsze wylicze­ nia przy konstrukcji mostów nie dorównują mądrości, która stwarza coś podobnego w naturze! Jeżeli spojrzeć na ludzkie serce nie tylko okiem anatoma i fizjo­ loga, to i w nim widzimy wyraz wyższej mądrości. Nie wyobrażajmy sobie, że nasze ciało astralne doszło już obecnie w swoim rozwoju do tego poziomu co nasze fizyczne serce. Serce jest kunsztownym, przenikniętym mądrością organem; ciało astralne skłania człowieka w swej żądzy do zalewania tego serca przez dziesiątki lat trucizną, a serce przez dziesiątki lat to wytrzymuje. Dopiero w przyszłości, na dalszych stopniach rozwoju, ciało astralne znajdzie się również na takim poziomie, na jakim dzisiaj znajduje się ciało fizyczne, a potem będzie jeszcze wyżej rozwinięte niż ciało fizyczne. Ale dziś właśnie ono jest najdoskonalsze. Mniej doskonałe jest już ciało eteryczne, a jeszcze mniej astralne. Najmłodszym zaś „ dzieciątkiem" spośród nich wszystkich jest jaźń. Ciało fizyczne, w takiej formie, jaką obecnie stanowi, jest najstar­ szym ogniwem ludzkiej natury, najdłużej nad nim pracowano. Do­ piero gdy osiągnęło określony stopień rozwoju, przeniknęło je ciało eteryczne. Przez pewien czas te dwa ciała działały razem, potem do­ łączyło się ciało astralne, a wreszcie i jaźń, która jednak w przyszłoś­ ci ma osiągnąć jeszcze nie przeczuwane dzisiaj wyżyny. Tak jak człowiek inkarnuje się wielokrotnie, podobnie też i nasza Ziemia przechodziła przez szereg wcieleń i czeka ją dalsza droga, gdyż prawu reinkarnacji podlega cały kosmos. Ziemia, a ściślej to, 70

co dzisiaj nazywamy Ziemią, jest reinkarnacją dawniejszych planet i możemy odnaleźć trzy takie inkarnacje Ziemi, które poprzedziły obecną. Zanim Ziemia stała się tym, czym jest teraz, była tym, co w na­ uce tajemnej - nie w astronomii - nazywamy starym Księżycem. Dzisiejszy Księżyc to jakby wypalony żużel, który Ziemia odrzuciła, nie mogąc go na razie użyć. Gdybyśmy mogli złączyć w jedno dzi­ siejszy Księżyc i dzisiejszą Ziemię, z wszystkimi substancjami i is­ totami, a potem wymieszać, to otrzymalibyśmy ten znany nauce ta­ jemnej stary Księżyc - poprzednika Ziemi. To, co obecnie stanowi Ziemię, jest właśnie tym, co pozostało z dawnego Księżyca po od­ rzuceniu dzisiejszego Księżyca jako niepotrzebnego na obecnym sta­ dium rozwoju żużlu. Tak jak dzisiejszy Księżyc jest odrzuconą pozostałością dawnej księżycowej inkarnacji Ziemi, podobnie dzisiejsze Słońce, które widzimy na niebie, pochodzi z jeszcze wcześniejszego wcielenia Ziemi. Zanim Ziemia stała się dawnym Księżycem, przeszła przez okres zwany w nauce tajemnej słonecznym. Ta ówczesna Ziemia, którą nazywamy starym Słońcem, składała się ze wszystkich sub­ stancji i istot, które dziś stanowią Słońce, Księżyc i Ziemię. To pier­ wotne Słońce musiało uwolnić się od elementów, których na wyż­ szym poziomie nie mogło w sobie zatrzymać, od istot i substancji, które stanowią dzisiejszy Księżyc i Ziemię. Dzięki temu stało się gwiazdą stałą. Badacz wiedzy duchowej nie uważa, że gwiazda stała była już taką od początku; Słońce dopiero po okresie, w którym było planetą, osiągnęło stopień gwiazdy stałej. Słońce, na które dziś spoglądamy, było niegdyś złączone z Zie­ mią i zawierało w sobie wiele istot stojących wyżej aniżeli ziemskie istoty, podczas gdy w obecnym Księżycu mamy z kolei najgorsze części tego, co dawniej było wspólne. Dlatego jest on tym odrzuco­ nym żużlem. Księżyc jest planetą w upadku, natomiast Słońce jest planetą podniesioną o stopień wyżej. Wcielenie naszej Ziemi, zwane starym Słońcem lub okresem sło­ necznym, poprzedzał jeszcze inny okres bytu, zwany starym Satur­ nem. Można więc wyodrębnić następujące po sobie wcielenia: Sa­ turn, Słońce, Księżyc i wreszcie jako czwarte - Ziemia. Gdy nasi 71

przodkowie rozwijali się w okresie Saturna, działał w nich tylko pierwiastek fizyczny; w okresie słonecznym dołączyło się ciało ete­ ryczne; w okresie księżycowym - astralne; na naszej Ziemi - jaźń. Z wykładu pod tytułem „Krew jest sokiem bardzo osobliwym" 5 widzimy, jak głęboko związana jest jaźń z naszą krwią. Nie mogło być krwi w organizmie ludzkim przed zainkarnowaniem się jaźni. Czerwona krew ludzka związana jest ściśle z rozwojem okresu ziem­ skiego. Nie mogłaby jednak powstać, gdyby Ziemia w swoim rozwo­ ju nie zetknęła się z inną planetą, a mianowicie z Marsem. Przedtem nie było na Ziemi żelaza, nie było żelaza we krwi - w ogóle nie było takiej krwi, jaka jest dzisiaj człowiekowi niezbędna do życia. Wpływ Marsa w pierwszej połowie okresu ziemskiego jest istotnym czynni­ kiem w planetarnym rozwoju Ziemi, podobnie jak w drugiej połowie wpływ Merkurego. Mars obdarzył Ziemię żelazem; Merkury stopniowo wyzwala du­ szę ludzką, czyni ją coraz bardziej niezależną. Nauka tajemna zazna­ cza to oddziaływanie obu planet, dzieląc rozwój Ziemi na dwie po­ łowy: Marsa i Merkurego. Inne nazwy planet oznaczają całe planety, Ziemię natomiast nazywają ezoterycy często Mars-Merkury. Nie ma­ ją przy tym, oczywiście, na myśli znanych dziś pod tymi nazwami ciał niebieskich, lecz siły, które wywierały swój wpływ na obydwie części ziemskiego rozwoju. W przyszłości nastąpi ponowne wcielenie Ziemi; najbliższą inkarnację Ziemi nazywamy okresem Jowisza. Ciało astralne będzie już wówczas na takim poziomie rozwoju, że nie będzie tak jak dzi­ siaj wrogo przeciwstawiać się ciału fizycznemu. Nie będzie to jednak najwyższy stopień rozwoju ciała astralnego. Ciało eteryczne osiąg­ nie wtedy dzisiejszy poziom fizycznego organizmu. Będzie ono mieć wówczas poza sobą trzy okresy planetarne, tak jak dzisiejsze ciało fizyczne. Ciało astralne dojdzie do stopnia rozwoju dzisiejszego ciała fi­ zycznego dopiero w następnych okresach planetarnych, a mianowi­ cie wtedy, gdy będzie miało za sobą okres Księżyca, Ziemi, Jowisza i znajdzie się w okresie, który nauka duchowa określa nazwą We­ nus. W ostatnim okresie planetarnym, w tak zwanym okresie Wulkana, nasza jaźń osiągnie swój najwyższy poziom. Tak więc przyszłe 72

wcielenia Ziemi to: Jowisz, Wenus, Wulkan. Ślady tych nazw odnaj­ dujemy w nazwach dni tygodnia. Był czas, kiedy nazwy wszystkiego, co ludzi obecnie otacza, po­ chodziły od wtajemniczonych. Dziś zatraciliśmy już głębokie odczu­ cie związku, jaki zachodzi między nazwą a nazwaną rzeczą. Otóż nazwy dni tygodnia miały być przypomnieniem ewolucji, jaką lu­ dzie przechodzą poprzez kolejne wcielenia Ziemi. Zacznijmy od soboty. Jest to dzień Saturna, czego ślad został w ję­ zyku angielskim - saturday. Niedziela, po niemiecku Sonntag (Son­ nentag) - dzień Słońca. Poniedziałek, po niemiecku Montag (Mond­ tag) - dzień księżyca, po angielsku monday. Potem Mars i Merkury, dwa stany naszego ziemskiego rozwoju. Wtorek jest to dzień Marsa, po włosku martedì, po francusku mardi. Środa to dzień Merkurego, po włosku mercoledì, po francusku mereredi. Tacyt mówi o dniu Wotana u Germanów. Wotan jest tylko inną nazwą Merkurego. W języ­ ku angielskim mamy dziś jeszcze wednesday. Potem dzień Jowisza - czwartek, po włosku giovedì, francuskie jeudi. Jowiszowi odpowiada w germańskiej mitologicznej terminologii Donar, stąd Donners­ tag. Potem dzień Wenus, włoskie venerdì, francuskie vendredi, niemieckie Freitag. Wenus to starogermańska bogini Freja. W nazwach dni tygodnia mamy zatem przypomnienie okresów rozwojowych Ziemi poprzez kolejne jej wcielenia.

Wykład VIII Siedem planetarnych stanów świadomości człowieka Teraz rozpatrzymy kolejne wcielenia Ziemi - stan Saturna, Słońca i Księżyca. Musimy zdać sobie sprawę, że te następujące po sobie inkarnacje były konieczne dla rozwoju związanych z Ziemią istot, a szczególnie człowieka, gdyż rozwój człowieka związany jest bez­ pośrednio z rozwojem Ziemi. Wyrobimy sobie właściwe pojęcie o tych kolejnych przeobraże­ niach Ziemi, kiedy zdamy sobie sprawę, jakim zmianom podlega w ciągu ewolucji człowiek, którego znamy tylko w dzisiejszej po­ staci. Przede wszystkim rozważymy, jakie zmiany zaszły w stanach świadomości człowieka. Wszystko na świecie podlega ewolucji, tak samo i nasza świadomość musiała rozwijać się stopniowo.

Może to niektórych dziwić, że znajdujemy się w samym środku. Otóż pierwszy z tych stanów świadomości był poprzedzony przez inne stany, które jednak nie są już dostępne naszemu duchowemu oglądowi. Podobnie po siódmym nastąpią inne, również niedostępne dla nas dzisiaj. Nasz wzrok sięga wstecz równie daleko jak przed sie­ bie. Gdybyśmy znajdowali się na stopniu poprzednim, moglibyśmy ogarnąć wzrokiem o jeden więcej stan świadomości wstecz, ale też o jeden mniej przed sobą. Podobnie jak wyszedłszy w pole, możemy widzieć równie daleko w prawo jak i w lewo. Spróbujmy określić te siedem stanów świadomości. Najpierw nie­ zmiernie głucha, pierwotna świadomość dzisiaj prawie zupełnie nie­ znana człowiekowi. Tylko ludzie o szczególnych zdolnościach mediumicznych mogą dzisiaj przeżywać ten stan świadomości, który niegdyś, w okresie saturnowym, był udziałem wszystkich. Dzisiaj tylko wyjątkowo wrażliwe medium dochodzi do tego stanu wtedy, gdy wszelkie inne stany świadomości są u niego w uśpieniu, zamie­ rają. Gdy potem to wspomina albo też podczas tego stanu rysuje lub opisuje, wychodzą na jaw jedyne w swoim rodzaju przeżycia, w ni­ czym niepodobne do czegokolwiek, co się wokół nas dzieje. Rysun­ ki powstałe w tym stanie, chociaż bywają dziwaczne i wypaczone, są jednak w ogólnym zarysie zgodne z tym, co w nauce duchowej nazywamy stanami kosmosu. Często są bardzo zniekształcone i nie­ ścisłe, jednakże i wtedy można poznać, że ludzie ci znajdowali się w stanie niezmiernie stłumionej, ale uniwersalnej świadomości. Wi­ dzieli ciała niebieskie i dlatego je rysują.

Naszą dzisiejszą świadomość nazywamy przedmiotową łub dzien­ ną świadomością czuwania. Znamy ją wszyscy z codziennego doś­ wiadczenia, jakie czynimy od chwili przebudzenia aż do zaśnięcia. Na czym właściwie polega ten stan świadomości? Otóż człowiek zwra­ ca się swoimi zmysłami ku światu zewnętrznemu i postrzega otacza­ jące go przedmioty. Dlatego mówimy o świadomości przedmiotowej. Człowiek patrzy na otaczającą go przestrzeń i widzi pewne przed­ mioty, które posiadają określone kolory. Słyszy w przestrzeni przed­ mioty, od których rozchodzi się dźwięk. Może ich również dotykać; spostrzega wówczas, że są ciepłe lub zimne; może je wąchać i sma­ kować. Następnie człowiek myśli o tym, co postrzega zmysłami. Za pomocą rozumu stara się pojąć te przedmioty. Te właśnie postrzeżenia oraz pojęcia, jakie wytwarza sobie na ich podstawie, stanowią dzienną świadomość czuwania, ten współczesny stan świadomości. Człowiek nie zawsze miał taką właśnie świadomość. Wykształciła się ona dopiero z biegiem czasu i nie pozostanie taka na zawsze, lecz przeobrazi się w wyższe stany świadomości.

Taką właśnie stłumioną świadomość, ale za to ogarniającą cały kosmos, miał człowiek w okresie pierwszego wcielenia Ziemi. Jest to tak zwana świadomość głębokiego transu. W naszym otoczeniu są istoty, które jeszcze dziś mają taką świadomość, są to minerały. Gdybyśmy mogli z nimi rozmawiać, dowiedzielibyśmy się, co dzie­ je się na Marsie i w innych punktach kosmosu. Świadomość mine­ rału jest jednak całkowicie stłumiona.

Przy pomocy środków, jakimi dysponuje nauka duchowa, prze­ śledźmy najpierw siedem stanów świadomości. Nasz dzisiejszy stan świadomości znajduje się pośrodku. Poprzedzają go trzy inne stany, a w przyszłości mamy przed sobą również trzy dalsze.

Drugim stanem świadomości, który znamy, chociaż bardzo nie­ dokładnie, jest stan świadomości snu. Ten stan świadomości nic ogar­ nia tak wiele jak poprzedni. Jest to jeszcze bardzo głucha świadomość, można ją jednak nazwać jasną w porównaniu z poprzednią. W tym

74

75

stanie snu pogrążeni byli ludzie w słonecznym okresie bytu Ziemi. Można powiedzieć, że wówczas nasi przodkowie ciągle spali. Jesz­ cze dziś istnieje ten rodzaj świadomości. Mają go rośliny. Są one istotami, które ciągle śpią. Gdyby potrafiły mówić, mogłyby nam opowiedzieć, co dzieje się na Słońcu, gdyż mają one świadomość słoneczną. Trzeci stan, ciągle jeszcze niejasnej i stłumionej świadomości w porównaniu z tą, którą mamy na jawie, to świadomość obrazowa, o której możemy już mieć dokładniejsze pojęcie, gdyż w marzeniach sennych mamy echo tego stanu, jakkolwiek sny są tylko szczątkową pozostałością tego, co w okresie księżycowym stanowiło świadomość wszystkich ludzi. Można jednak odwołać się do snu, aby otrzymać obraz świadomości księżycowej. W snach znajdujemy wprawdzie coś chaotycznego, nielogiczne­ go, ale przy dokładnej obserwacji to zagmatwanie stwarza jednak pe­ wną wewnętrzną prawidłowość. Sen jest niezwykle symboliczny. W moich wykładach często przy­ taczałem wzięte z życia przykłady. Śnicie, że biegniecie za zieloną żabką, aby ją złapać, czujecie w dłoni jej miękkie, gładkie ciało; po czym budzicie się i macie w ręku róg poszewki od pościeli. Gdybyś­ cie posłużyli się dzienną świadomością, widzielibyście, jak wasza ręka ujmuje pościel. Świadomość snu daje wam symbol zewnętrznej czynności, formuje obraz zmysłowy z tego, co dzienna świadomość widzi jako realny fakt. A oto inny przykład. Pewien student śni, że stoi u drzwi audyto­ rium, ktoś go popycha, wywiązuje się sprzeczka i awantura. Od słowa - aż do wyzwania na pojedynek. Dalsze wypadki rozwijają się błyskawicznie, aż wreszcie w towarzystwie sekundantów i leka­ rza student udaje się na miejsce pojedynku. Pada pierwszy strzał. W tym momencie budzi się i widzi, że przewrócił stojący przy łóż­ ku stołek. Na jawie usłyszałby po prostu stuk upadającego krzesła; sen usymbolizował to proste wydarzenie, nadając mu dramatyczne cechy pojedynku. Na podstawie tego przykładu widzimy, że we śnie czas biegnie zupełnie inaczej. Przez krótką chwilę, gdy upadało krze­ sło, w świadomości sennej rozegrał się cały dramat; wszystko, co było potrzebne jako przygotowanie, nastąpiło w jednej chwili. Sen 76

cofnął się w czasie, nie krępują go warunki świata zewnętrznego. Czas to jego żywioł, materiał, w którym sen tworzy. Sen potrafi usymbolizować w ten sposób nie tylko zewnętrzne wrażenia, ale także wewnętrzne procesy, jakie zachodzą w organiz­ mie. Człowiek śni np., że jest w jakimś lochu, że obłażą go wstręt­ ne pająki; budzi się z bólem głowy. Własna czaszka przedstawiała mu się we śnie symbolicznie jako loch, ból zaś jako pająki. Sen dzisiejszego człowieka symbolizuje zarówno wydarzenia ze­ wnętrzne jak i wewnętrzne. Inaczej było w okresie księżycowym. W tym trzecim stanie świadomości życie człowieka upływało cał­ kowicie wśród takich obrazów, jakie pojawiają się w dzisiejszych snach. Obrazy te były jednak wyrazem rzeczywistości. Wyrażały rze­ czywistość zupełnie tak samo, jak dzisiaj realna jest np. błękitna bar­ wa. Wówczas jednak barwa swobodnie unosiła się w przestrzeni, nie była przywiązana do przedmiotów. Dziś człowiek wychodzi na uli­ cę, z daleka widzi innego człowieka, przygląda mu się, zbliża się do niego - taka sytuacja nie była możliwa przy tamtym stanie świado­ mości, gdyż istot ukształtowanych w ten sposób, że są niejako po­ wleczone na powierzchni barwą, człowiek nic mógł wówczas po­ strzegać; pomijając już to, że nic mógł chodzić w taki sposób jak dziś. Ale przypuśćmy, że człowiek w okresie księżycowym spoty­ kał się z innym człowiekiem - w tej samej chwili powstawał przed nim obraz z unoszących się swobodnie w przestrzeni barw i kształ­ tów. Jeżeli ten obraz był odpychający, człowiek ustępował z drogi, żeby się z nim nie spotkać. Jeżeli był piękny, wtedy zbliżał się do niego. Odpychający obraz oznaczał, że ten drugi człowiek żywi ku niemu nieprzyjazne uczucia; piękny, że go kocha. Przypuśćmy, że w okresie księżycowym istniała np. sól. Dziś widzimy ją jako przedmiot w przestrzeni, jako ziarnisty proszek o określonej barwie. Wtedy reagowalibyśmy inaczej. Nie moglibyś­ my jej widzieć. Natomiast wokół miejsca, gdzie znajdowałaby się sól, unosiłby się w powietrzu obraz, splot barw i kształtów, oznacza­ jący, że sól jest pożyteczna dla człowieka. W ten sposób cała świa­ domość człowieka wypełniona była przepływającymi obrazami baiw oraz kształtów. Człowiek żył w morzu barw i kształtów. Obrazy form i barw określały wszystko to, co działo się wokół, przede wszystkim 77

w dziedzinie duszy, co było dla niej pożyteczne lub szkodliwe. Wła­ śnie te obrazy umożliwiały człowiekowi prawidłową orientację. Świadomość ta, w okresie gdy dawny Księżyc reinkarnował się jako obecna Ziemia, przeobraziła się w stan, który nazywamy dzisiaj świadomością dzienną. Pozostałość poprzedniego stanu zachowała się jedynie w sennych marzeniach. Jest to tylko pozostałość, analo­ giczna do szczątkowych śladów, jakie pozostawiają po sobie inne zja­ wiska. Tak na przykład w okolicy ucha mamy mięśnie, które obecnie wydają się bezcelowe. Dawniej miały one znaczenie, służyły miano­ wicie do tego, aby dowolnie poruszać uchem; dziś mało kto potrafi tego dokonać. Istnieją też u dzisiejszego człowieka stany, które są po­ zostałością dawnej normalnej organizacji. Obrazy, które dzisiaj nic nie znaczą, miały dawniej swoje znaczenie, odpowiadały wówczas światu zewnętrznemu. Dzisiaj podobną świadomość obrazową mają jeszcze wszystkie zwierzęta, które nie mogą wydawać głosu z wnę­ trza organizmu. Trzeba wiedzieć, że nauka duchowa dzieli zwierzę­ ta zupełnie inaczej niż zewnętrzna nauka przyrodnicza; mianowicie na takie, które wydają głos ze swego wnętrza i takie, które tego nie potrafią. Wprawdzie wiele zwierząt niższych wydaje różne odgłosy, ale powstają one w sposób mechaniczny, nie pochodzą z wnętrza organizmu; nawet żaba nie wydaje dźwięków ze swojego wnętrza. Dopiero wyższe zwierzęta, które powstały wówczas, kiedy człowiek umiał już dźwiękiem wyrażać ból i radość, obdarzone zostały możli­ wością wyrażania głosem i krzykiem tych doznań. Otóż wszystkie zwierzęta pozbawione tej możliwości mają jeszcze świadomość ob­ razową, nie widzą one obrazu ograniczonego różnicą barw tak jak my. Jeżeli do świadomości któregoś z niższych zwierząt, np. raka, dociera obraz, który sprawia na nim przykre wrażenie, to zwierzę usuwa się z drogi, nie widząc przedmiotu, od którego ucieka; szko­ dliwość tego przedmiotu poznaje jednak po odpychającym obrazie, który mu się ukazuje. Czwarty stan świadomości jest dzisiaj udziałem wszystkich ludzi. Barwy, poprzednio swobodnie unoszące się w przestrzeni, układają się niejako na przedmiocie, oblekają jak gdyby ten przedmiot, okre­ ślają jego granice. Dawniej unosiły się swobodnie, teraz objawiają się na przedmiotach. W ten sposób to, co było wewnętrznym przeżyciem 78

człowieka, wyszło na zewnątrz i przywarło, jeśli można się tak wy­ razić, do przedmiotu. Człowiek zaś zdobył dzięki temu swoją dzi­ siejszą świadomość dzienną - świadomość jawy. Rozważmy teraz coś innego. Wspomnieliśmy już, że praca nad utworzeniem fizycznego organizmu człowieka rozpoczęła się w okre­ sie starego Saturna. W okresie starego Słońca przyłącza się ciało ete­ ryczne, czyli życiotwórcze. Przeniknęło ono organizm fizyczny i pra­ cowało nad jego dalszym rozwojem. W okresie księżycowym doszło ciało astralne, które znowu zmieniło postać ciała. W okresie Saturna nasze ciało było niezmiernie proste; w okresie słonecznym było już bardziej złożone, gdyż zostało przepracowane dzięki dołączeniu się ciała eterycznego, które współdziałało w jego rozwoju. W okresie księżycowym doskonaliło je w dalszym ciągu ciało astralne, na Zie­ mi zaś - jaźń. W epoce Saturna, kiedy ciało fizyczne nie było jeszcze przeniknięte ciałem eterycznym, nie było w nim tych wszystkich or­ ganów, które mamy dzisiaj. Nie było ani krwi, ani nerwów, ani żad­ nych narządów wewnętrznego wydzielania. Człowiek miał wówczas - i to dopiero w zalążku - te organy, które dziś są najdoskonalsze, gdyż miały one czas, żeby dojść w swoim rozwoju do dzisiejszej do­ skonałości. Są to wspaniale zbudowane organy naszych zmysłów. Cudownie zbudowane oko ludzkie czy wspaniały aparat ludzkie­ go ucha dopiero dziś osiągnęły swoją pełną doskonałość. Wyłonione z substancji dawnego Saturna, doskonalone były kolejno przez cia­ ło eteryczne, astralne i wreszcie przez jaźń. Również krtań powsta­ ła w okresie Saturna, wówczas jednak człowiek nie umiał jeszcze mówić. W okresie księżycowym zaczął wydawać nieartykułowane dźwięki i krzyki, ale dopiero dzięki długiemu, stopniowemu dosko­ naleniu krtań mogła dojść do takiego poziomu doskonałości, z jakim dziś występuje na Ziemi. Na starym Słońcu, gdzie doszło ciało etery­ czne, kształtowały się dalej wszystkie narządy zmysłowego postrze­ gania zapoczątkowane na Saturnie, poza tym doszły jeszcze narzą­ dy wydalania i odbudowywania, które służą odżywianiu i rośnięciu. Ich rozwój zapoczątkowany został na Słońcu, potem opracowywa­ ło je ciało astralne na Księżycu i jaźń na Ziemi. Są to np. wszystkie gmczoły wydzielania wewnętrznego, narządy uczestniczące w proce­ sach wzrostu. Następnie powstał na Księżycu, dzięki przyłączeniu 79

się ciała astralnego, zaczątek systemu nerwowego. Człowiek miał wtedy świadomość obrazową. Czynnikiem, który umożliwił rozwój świadomości przedmiotowej, co jednocześnie pozwoliło człowieko­ wi na wyrażanie radości oraz bólu głosem ze swego wnętrza, a więc czynnikiem kształtującym jaźń człowieka była krew. W ten sposób cały wszechświat brał udział w budowie naszych organów zmysłowych; natomiast gruczoły hormonalne i organy słu­ żące odżywianiu i rozmnażaniu powstały dzięki ciału eterycznemu na starym Słońcu. Ciało astralne zbudowało na starym Księżycu sy­ stem nerwowy, a nasza jaźń, już na Ziemi, wytworzyła krew. Istnieje zjawisko nazwane niedokrwistością lub anemią. W krańcowym wy­ padku krew dochodzi do takiego stanu, w którym nie może już utrzy­ mać w człowieku dziennej świadomości. Wpada się wówczas w stan przyćmionej, zamglonej świadomości, podobnej do tej, którą posia­ daliśmy w okresie księżycowym. A teraz spójrzmy jeszcze na trzy stany świadomości, które do­ piero nastąpią. Można zapytać, w jaki sposób można je dzisiaj poz­ nać? Wtajemniczony już dziś może osiągnąć te stany, wyprzedzając ogólny rozwój ludzkości. Następnym stanem jest świadomość psy­ chiczna, łącząca w sobie świadomość obrazową oraz dzienną świa­ domość jawy. W stanie świadomości psychicznej widzimy człowie­ ka tak, jak teraz na jawie widzimy jego kształty. Jednocześnie to, co żyje w jego duszy, staje przed nami w obrazach w postaci obłoku barw zwanym aurą. I nie idziemy wówczas przez świat jak człowiek księżycowy ze świadomością snu, lecz z pełną świadomością, tak jak dzisiejszy człowiek z dzienną świadomością jawy. W okresie pla­ netarnym, któiy nastąpi po obecnym wcieleniu naszej Ziemi, w okre­ sie Jowisza, świadomość psychiczna stanie się udziałem wszystkich ludzi. Jest jeszcze szósty stan świadomości, który też będzie kiedyś po­ wszechny. Połączy on dzisiejszą świadomość dzienną z tym, co obe­ cnie zna tylko wtajemniczony jako świadomość psychiczną, a ponad­ to z tym wszystkim, co człowiek przeżywa dzisiaj śpiąc. Będzie to świadomość inspiracyjna. Na tym etapie osiągniemy głębokie zrozu­ mienie natury różnych istot. Będziemy nic tylko postrzegać barwy i kształty. Otaczające nas istoty przemówią jeszcze dźwiękiem i to-

80

nem. Każda dusza ludzka uzyska swój indywidualny ton, a wszyst­ ko razem złączy się w jedną symfonię. Taką świadomość będą mieć ludzie, gdy nasza planeta przejdzie w stan Wenus. Ludzie przeżywać będą wówczas harmonię sfer, którą Goethe opisuje w prologu do „Fausta": Słońce, pradawnym dzwoniąc tonem, Wpada w sfer bratnich śpiewny splot I kresu drogi wyznaczonej Dobiega, tocząc się jak grzmot.6

Gdy Ziemia przechodziła okres słonecznej inkarnacji, do czło­ wieka dochodziły niejasno te dźwięki i tony, a w okresie Wenus bę­ dą one znowu dźwięczały i grały, „pradawnym dzwoniąc tonem". Siódmy stan świadomości człowieka to świadomość duchowa, najwyższa świadomość wszechświata. Człowiek będzie widział nie tylko naszą planetę, ale całe otoczenie kosmiczne. Świadomość, którą człowiek miał na Saturnie, była wprawdzie przytłumiona, ale na swój sposób ogarniała już wtedy cały kosmos. Tę kosmiczną świadomość dołączy człowiek do wszystkich poprzednich w siódmym okresie in­ karnacji naszej Ziemi, w okresie Wulkana. Przechodząc kosmiczne przeobrażenia, człowiek musi rozwinąć te siedem stanów świadomości. Każda inkarnacja Ziemi wytwarza warunki, które umożliwiają takie stany świadomości. Tylko dlatego, że na Księżycu powstał zalążek naszego systemu nerwowego, który rozwinął się później w mózg, możliwy jest dzisiejszy stan dziennej świadomości. W trakcie rozwoju muszą powstać organy, dzięki któ­ rym wyższe stany świadomości, jakie dzisiaj przeżywa w duszy wta­ jemniczony, będą mogły przejawiać się fizycznie. Przechodzenie przez kolejne okresy planetarne daje człowiekowi możliwość rozwoju. Każde kolejne wcielenie naszej planety zwią­ zane jest z rozwojem jednego z siedmiu stanów świadomości czło­ wieka, a dzięki temu, co dzieje się w każdym okresie planetarnym, kształtują się fizyczne narządy dla odpowiednich stanów świadomoś­ ci. W okresie Jowisza ludzkość będzie mogła posługiwać się wysoko 81

rozwiniętym organem świadomości psychicznej. W okresie Wenus powstanie organ, dzięki któremu człowiek będzie mógł fizycznie roz­ winąć świadomość, którą dziś może mieć wtajemniczony na planie dcwahanu. Świadomość duchowa, która rozwinie się w okresie Wulkana, odpowiadać będzie tej, jaką dziś ma wtajemniczony w wyż­ szych sferach dewahanu - w świecie rozumowym. Będziemy rozważać oddzielnie wymienione okresy planetarne, gdyż podobnie jak Ziemia miała wcześniej zupełnie inną postać, np. w okresie atlantydzkim i lemuryjskim - a jeszcze inaczej będzie wyglądała w przyszłych okresach rozwojowych - podobnie Księ­ życ, Słońce, Saturn, Jowisz, Wenus i Wulkan przechodzą przez różne stany. Poznaliśmy dzisiaj wielkie cykle planet, jutro zajmiemy się zmia­ nami zachodzącymi na tych planetach, kiedy były one miejscem roz­ woju człowieka.

Wykład IX Rozwój planetarny

I

Gdy jeszcze raz spojrzymy na człowieka pogrążonego we śnie, w sen­ nych marzeniach, to lepiej zrozumiemy rozwój ludzkości w okresach planetarnych poprzedzających naszą Ziemię, w okresach Saturna, Słońca i Księżyca. Kiedy człowiek śpi, jasnowidzący widzi jego ciało astralne ota­ czające jaźń i unoszące się nad ciałem fizycznym. Ciało astralne znaj­ duje się wówczas poza ciałem fizycznym i eterycznym, ale pozostaje z nimi połączone. Wysyła ono w wielki organizm kosmosu promie­ nie, prądy, wychyla się niejako w kosmos. W śpiącym człowieku roz­ różniamy ciało fizyczne, eteryczne i astralne, ale ciało astralne roz­ przestrzenia się w wielki organizm astralny. Gdybyśmy wyobrazili sobie, że ludzie na planie fizycznym mają ciała przeniknięte tylko ciałem eterycznym, a ciało astralne wraz z ja­ źnią unoszą się ponad nimi, mielibyśmy stan, w jakim ludzkość znaj­ dowała się w okresie księżycowym. Ale w okresie starego Księżyca ciało astralne nie było tak bardzo oddzielone od fizycznego; równie silnie zanurzało się w ciało fizyczne jak i wybiegało w kosmos. Jeżeli jednak wyobrazimy sobie stan, jaki zachodzi dzisiaj w tak głębokim śnie, że nawet obrazy marzeń sennych nie przenikają do świadomości, to mamy stan świadomości z okresu dawnego Słońca. Jeżeli teraz wyobrazimy sobie, że człowiek umiera, a jego ciało ete­ ryczne wraz z ciałem astralnym i jaźnią opuszczają jego organizm, ale w taki sposób, że łączność nie zostaje całkowicie zerwana, że to, co przeszło na zewnątrz i pogrążone jest w otaczającym kosmosie, zsyła na Ziemię swe promienie i pracuje nad ciałem fizycznym, to zrozumiemy stan, w jakim ludzkość znajdowała się na Saturnie. Sam glob dawnego Saturna zawierał tylko to, co stanowiło naszą fizyczność; otaczała go cteryczno-astralna atmosfera, w której pogrą­ żone były ludzkie jaźnie. Ludzie rzeczywiście istnieli już w okresie Saturna, jednakże stan ich świadomości był niesłychanie przytłumiony. Zadaniem tych dusz ludzkich było ożywienie i utrzymanie aktywności tego, co należało 83

do nich na samym Saturnie. Pracowały z góry nad swoim ciałem fizycznym. Podobnie jak ślimak, który wytwarza od zewnątrz swoją skorupę, tak i dusze pracowały z zewnątrz nad zaczątkami organów ciała fizycznego. Opiszemy, jak się ta praca przedstawiała, jak wyglą­ dał w tym czasie Saturn. Mówiłem już, że ukształtowały się tam w fizycznej cielesności za­ czątki narządów zmysłowych. To właśnie nad nimi pracowały z zew­ nątrz, unosząc się w atmosferze Saturna, dusze ludzkie. Przebywały one w przestrzeni otaczającej Saturna, a w dole była ich pracownia; tam wytwarzały, działając z zewnątrz, zalążki oka, ucha i innych na­ rządów zmysłowych. Jaka była zasadnicza cecha żywiołu, który tworzył glob Saturna? Trudno to opisać, bo w naszej mowie brak odpowiednich wyrażeń. Nasza mowa jest obecnie całkowicie zmaterializowana, dostosowa­ na tylko do planu fizycznego. Jest jednak wyrażenie, którym moż­ na do pewnego stopnia określić subtelną pracę, jaka dokonywała się na Saturnie: „odzwierciedlać". Żywioł stanowiący glob Saturna miał własność odbijania całą masą tego, co przychodziło z zewnątrz jako światło, dźwięk, smak, zapach. Wszystko to Saturn odsyłał z powro­ tem w kosmos, wszystko powracało odbite jak w zwierciadle. Można to porównać z maleńkim odbiciem własnej postaci, jakie dostrzega­ my w źrenicy innego człowieka. Unoszące się w otoczeniu Saturna dusze ludzkie postrzegały wła­ sne odbicie nie tylko w postaci barwnych obrazów. Były to wszelkie­ go rodzaju wrażenia: smakowe, węchowe, cieplne. Saturn działał jak zwierciadło. Żyjący w jego atmosferze ludzie promieniowali swoją własną istotą i z obrazów powstałych przez odbicie formowały się za­ czątki narządów zmysłowych; były to bowiem obrazy, które działa­ ły twórczo. Wyobraźmy sobie, że stoimy przed lustrem. Widzimy własne od­ bicie, które zaczyna tworzyć; nie jest jedynie martwym obrazem, jak dzisiejsze odbicie w lustrze. Daje to pewne wyobrażenie o twórczej działalności Saturna, o tym, jak ludzie żyli na Saturnie i wykonywa­ li swoją pracę. Na globie Saturna odbywał się twórczy proces, a dusze ludzkie pogrążone były w górze w stanie głębokiej świadomości transu i nie 84

wiedziały nic o odbiciach, które były ich dziełem. Ich przytłumiona świadomość ogarniała jednak cały wszechświat, który za pośrednic­ twem nieświadomych swego istnienia dusz ludzkich odzwierciedlał się w substancji Saturna. One same były w duchowej substancji i nie miały samodzielności. Były tylko częścią duchowości otaczającej glob Saturna, nie mogły postrzegać duchowo. Istniały jednak wyższe du­ chy, które mogły postrzegać przy ich pomocy. Dusze ludzkie stano­ wiły jakby organy tych duchów. Saturna otaczał wówczas cały szereg wyższych jestestw. Były to duchy zwane w ezoteryce chrześcijańskiej posłańcami Boga: Anio­ łami, Archaniołami, Prasiłami, Potęgami. Wszystkie one znajdowały się w atmosferze Saturna. Tak jak ręka jest częścią organizmu, tak do tych istot należały nasze dusze, które nie miały własnej świado­ mości, tak jak ręka nie ma własnej, odrębnej świadomości. Pracowały świadomością wyższych duchów, wyższą świadomością kosmiczną i kształtowały w ten sposób obrazy narządów zmysłowych, które po odbiciu od Saturna działały twórczo. Kształtowały też substancję Sa­ turna. Nie powinniśmy sobie wyobrażać, że substancja ta była rów­ nie gęsta jak nasze dzisiejsze ciała. Stan największego zagęszczenia w okresie Saturna był znacznie rzadszy od naszego dzisiejszego fi­ zycznego powietrza; jednak Saturn również miał swój byt fizyczny, tylko że doszedł do stopnia zagęszczenia, który nazywamy ogniem, ciepłem, w którym dzisiejsza fizyka nie dostrzega żadnej materii. Dla nauki duchowej ciepło jest jednak materią, tylko jeszcze bardziej sub­ telną niż gaz; jego cechą jest tendencja do coraz dalszego rozprze­ strzeniania się. Glob Saturna utworzony był właśnie z takiej subtelnej materii, miał więc zdolność do rozprzestrzeniania się od wewnątrz, do wypromieniowania wszystkiego, do odzwierciedlania. Takie ciało wypromieniowuje z siebie wszystko, nie dąży do tego, aby cokolwiek w sobie zatrzymać. Glob Saturna nie był substancją jednolitą, można w nim było do­ strzec pewne zróżnicowanie, pewną konfigurację. Później organy Sa­ turna przybrały kształt kulistych komórek, tyle tylko że dzisiejsze komórki są bardzo drobne, zaś tamte kule były wielkie, a składający się z nich Saturn przypominał trochę olbrzymią malinę lub jeżynę. Na Saturnie nie można było jeszcze widzieć, gdyż odzwierciedlając, 85

odsyłał on z powrotem wszystko, co docierało do niego z zewnątrz jako światło. Wewnątrz substancji Saturna panowała całkowita ciem­ ność i dopiero w końcowej fazie swojego rozwoju zaczął się trochę rozjaśniać. W otoczeniu jego atmosfery przebywały pewne wyższe duchy, które pomagały w przygotowaniu powstających na Saturnie ludzkich narządów zmysłów. Dusze ludzkie nie były jeszcze na tyle rozwinięte, żeby same mogły pracować; pracowały pod kierunkiem wyższych duchów. ) Na Saturnie pewne istoty pracowały tak samodzielnie, jak dzisiaj pracuje człowiek. Znajdowały się one wówczas na stopniu rozwoju odpowiadającym dzisiejszemu człowiekowi. Nie mogły wyglądać tak jak dzisiejszy człowiek, gdyż jedyną materią na Saturnie było cie­ pło; jednakże ich inteligencja i stan świadomości były na poziomie dzisiejszego człowieka, chociaż nie mogły utworzyć ani ciała fizycz­ nego, ani mózgu. Przyjrzyjmy się im trochę bliżej. Na obecnym eta­ pie rozwoju człowiek składa się z czterech członów: ciała fizyczne­ go, eterycznego, astralnego i jaźni. Jaźń zawiera w zalążkach jeszcze wyższe ogniwa: duch-jaźń, duch-życie, duch-człowick (manas, buddhi i atma). Najniższym, chociaż najdoskonalszym w swoim rodzaju ogniwem naszej istoty na Ziemi jest ciało fizyczne. Potem następuje ciało eteryczne, następnie astralne i wreszcie jaźń. Są jednak istoty, których najniższym ogniwem jest ciało eteryczne. Ciało fizyczne nie jest im potrzebne, żeby pracować w świecie zmysłów; mają za to in­ ny, ósmy człon, wyższy od siódmego elementu naszej natury. U innych znów istot najniższym członem jest ciało astralne, a za to przybywa im coś wyższego, ósme i dziewiąte ogniwo. Są wreszcie takie istoty, u których najniższym członem jest jaźń, a najwyższym ogniwem jest dziesiąty człon. U istot, których najniższym ogniwem jest jaźń, mamy więc na­ stępujące człony: jaźń duch-jaźń (manas) duch-życie (buddhi) duch-człowiek (atma) Następnie dochodzi ósmy, dziewiąty i dziesiąty człon. Ezoteryka chrześcijańska nazywa je: 86

Duch Święty Syn albo Słowo Ojciec W literaUirze teozoficznej nazywa sieje również trzema Logoi. Istoty, których najniższym ogniwem jest jaźń, odegrały ważną dla nas rolę w okresie rozwoju Saturna. Znajdowały się wówczas na sto­ pniu rozwoju odpowiadającym dzisiejszemu człowiekowi. Warunki, które próbowaliśmy przedstawić, opisując byt Saturna, warunki tak niepodobne do obecnych, były właśnie terenem działania ich jaźni. Istoty te można by nazwać ludźmi Saturna. W tym znaczeniu były one „przodkami" dzisiejszych ludzi. Promieniowały na powierzch­ nię Saturna swą najbardziej uzewnętrznioną istotą, jaźnią. Zaszcze­ piały jaźń w ciała fizyczne, które się tam tworzyły. W ten sposób pracowały one nad przygotowaniem ciała fizycz­ nego, aby w przyszłości mogło się stać nosicielem jaźni. Takie ciało fizyczne, jakim został obdarzony dzisiejszy człowiek, mogło przy­ jąć jaźń dopiero na czwartym stopniu rozwoju, na Ziemi. Zdolność do przyjęcia jaźni musiała być jednak zaszczepiona naszemu ciału fizycznemu na Saturnie. Tc istoty jaźni z okresu dawnego Saturna nazywane są również Duchami Egoizmu. Egoizm ma dwie strony: pozytywną i negatywną. Gdyby nic ego­ izm, ustawicznie zaszczepiany na Saturnie i w następnych epokach planetarnych, człowiek nigdy nie stałby się istotą samodzielną, która może mówić o sobie, ja". W naszej cielesności fizycznej istnieją siły zaszczepione jeszcze na Saturnie, które predystynują nas do bycia istotami samodzielnymi, różniącymi się od wszystkich innych istot. Musiały nad tym pracować Ażury, Duchy Egoizmu. Istnieją dwa rodzaje tych duchów, jeżeli pominiemy drobne róż­ nice. Jedne z nich kształtowały egoizm w kierunku szlachetnej nie­ zależności - coraz wyższej i pełniejszej wolności; jest to pozytywny rodzaj egoizmu, niezależność. Te właśnie duchy prowadziły ludzkość przez wszystkie następne okresy planetarne; wychowywały nas ku samodzielności. W każdym okresie planetarnym są jednak i takie duchy, które nie dotrzymują kroku w ogólnym rozwoju, które cofają się, pozostają w miejscu, które nie chcą rozwijać się dalej. Można tu rozpoznać 87

działanie pewnego prawa, które mówi, że jeśli to, co najwyższe, upa­ da, nie rozwija się dalej, staje się czymś najgorszym. Te złe duchy Saturna wypaczyły szlachetne poczucie wolności i przeobraziły je w coś zupełnie przeciwnego. Są to właśnie duchy, które kuszą, uwodzą do szkodliwego, niskiego egoizmu. Jeszcze dzi­ siaj są one w naszym otoczeniu. Czerpie od nich siły wszystko, co jest złe. \ Każda planeta po dojściu do kresu swego rozwoju wraca do by­ tu czysto duchowego, niejako znika, wstępuje w okres snu, z którego wyłania się potem znowu do nowego wcielenia. Tak właśnie było z Saturnem. Następną jego inkarnacją było dawne Słońce, które zawierało w sobie wszystkie substancje oraz istoty duchowe stano­ wiące dzisiejsze Słońce, Ziemię oraz Księżyc. W okresie słonecznym rozwój człowieka charakteryzował się tym, że przygotowane na Sa­ turnie ciało fizyczne zostało przeniknięte przez ciało eteryczne. Fizyczność jest na Słońcu bardziej zagęszczona niż na Saturnie, można by ją porównać ze stanem skupienia dzisiejszego powietrza. Formu­ jąca się fizyczna cielesność człowieka została więc w okresie słone­ cznym przeniknięta ciałem eterycznym. Ciało fizyczne stanowiło pewnego rodzaju ciało powietrzne, gazowe, podobnie jak w okresie Saturna było ciałem cieplnym. Ciało eteryczne człowieka zstąpiło i złączyło się już z ciałem fizycznym, ale w atmosferze Słońca znaj­ dowało się jeszcze nasze ciało astralne z jaźnią pogrążone w wielkiej astralności słonecznej. Stamtąd jaźń i astralność oddziaływały na cia­ ło fizyczne i eteryczne, podobnie jak dziś podczas snu, gdy ciało as­ tralne pracuje nad ciałem fizycznym i eterycznym z zewnątrz. W ten sposób kształtowaliśmy zaczątki późniejszych narządów trawienia, wzrostu i rozmnażania; przeobrażaliśmy utworzone na Saturnie za­ czątki narządów zmysłów w taki sposób, że jedne z nich zachowy­ wały swój poprzedni charakter, z innych zaś powstawały gruczoły wydzielania wewnętrznego i narządy pobudzające wzrost.

wszelkie wrażenia zmysłowe. Inaczej było na Słońcu. Saturn natych­ miast wszystko odsyłał, nie zagarniając nic dla siebie; natomiast Słońce przepajało się tym wszystkim i dopiero wtedy odsyłało z po­ wrotem. Działo się tak dlatego, że Słońce posiadało ciało eteryczne. Organizm przeniknięty ciałem eterycznym zachowywał się tak, jak dzisiejsze rośliny zachowują się wobec światła słonecznego. Rośli­ na wchłania światło, przepaja się nim i dopiero wtedy oddaje je z po­ wrotem. Jeżeli postawimy ją w ciemnym pokoju, to traci swe barwy i więdnie. Bez światła nie byłoby chlorofilu. Tak samo zachowywa­ ły się nasze ciała na Słońcu, przenikały się światłem i innymi skład­ nikami. Podobnie jak roślina odsyła światło, kiedy się nim wzmocni, tak i dawne Słońce odsyłało światło po przepracowaniu go w sobie. I nie tylko światło, ale również ciepło, wrażenia smakowe, węcho­ we, wszystko to pochłaniane było przez Słońce, a dopiero potem by­ ło wypromieniowywane. Dlatego mówimy, że nasze ciało w okresie słonecznym było na poziomie rośliny, w stanie roślinnym. Nie wy­ glądało jednak jak dzisiejsze rośliny, ponieważ te powstały dopiero na Ziemi. Jednak nosimy w sobie wspomnienie tego roślinnego okre­ su rozwojowego w naszym systemie gruczołów wydzielania wewnę­ trznego, którego rozwój zapoczątkowany został na Słońcu. Nasze na­ rządy odżywiania i rozmnażania stanowiły wtedy krajobraz Słońca, podobnie jak dziś na Ziemi otaczają nas góry oraz skały. My zaś pra­ cowaliśmy wówczas nad tymi organami, tak jak dzisiaj uprawia się i pielęgnuje ogródek. Słońce świeciło i promieniowało, odsyłając przestrzeniom kosmicznym ich dary; lśniło i mieniło się najwspa­ nialszymi barwami, wydawało przedziwne tony, wspaniałe aromaty. Dawne Słońce było cudowną istotą w przestworzach świata. Ludzie pracowali nad swymi własnymi ciałami w taki sposób, w jaki dziś niektóre zwierzęta, np. korale, pracują od zewnątrz nad swymi bu­ dowlami. Odbywało się to pod kierunkiem wyższych istot, które znajdowały się w atmosferze Słońca.

Wszystkie narządy rozmnażania i organy pobudzające wzrost są przekształconymi i opanowanymi przez ciało eteryczne narządami zmysłów. Jeżeli porównamy dawne Słońce z dawnym Saturnem, to znajdziemy pewną różnicę. Saturn był jeszcze czymś w rodzaju od­ zwierciedlającej powierzchni; odbijał wrażenia smakowe, węchowe,

Szczególną uwagę musimy poświęcić pewnej grapie duchów, które wówczas osiągnęły stopień człowieczeństwa. Na Saturnie sto­ pień człowieczeństwa przechodziły Duchy Egoizmu, które zaszcze­ piły w nas zmysł wolności i samodzielności. Na Słońcu przechodzi­ ły go inne istoty, których najniższym pierwiastkiem nie była jaźń,

88

89

ale ciało astralne. Posiadały więc następujące człony: ciało astral­ ne, duch-jaźń, duch-życie oraz ósmy pierwiastek, który w ezoteryce chrześcijańskiej nazywa się Duchem Świętym, i wreszcie dziewiąty, którym jest Słowo, w znaczeniu, jakie ma na początku Ewangelii św. Jana. Dziesiątego pierwiastka jeszcze nie miały. Istoty te kierowały na Słońcu wszelką pracą astralną. Od dzisiejszych ludzi różniły się tym, że ludzie oddychają powietrzem, bo w otoczeniu Ziemi mają powietrze; one zaś oddychały ciepłem, czyli - jak mówi się w nauce duchowej - „ogniem" . Samo Słońce utworzone było z pewnego rodzaju masy powietrz­ nej; otaczała je substancja, z której przedtem utworzony był glob Sa­ turna - ogień, ciepło. W części, która uległa zagęszczeniu, powstał gazowy glob Słońca, to zaś, co nie mogło się zagęścić, stanowiło wo­ kół Słońca falujące morze „ognia". Otóż istoty, które znajdowały się wówczas na stopniu człowieczeństwa i pracowały w służbie ludzkoś­ ci, żyły na Słońcu, wdychając i wydychając ogień, czyli ciepło; dla­ tego nazywamy je Duchami Słońca albo Duchami Ognia. Człowiek był wówczas na stopniu świadomości sennej, świadomości głębokie­ go snu bez marzeń; natomiast Duchy Ognia posiadały już świado­ mość jaźni. Od tego czasu przeszły one dalszy rozwój i osiągnęły wyższy stopień świadomości. Ezoteryka chrześcijańska nazywa je dzisiaj Archaniołami. Najwyższym, najdoskonalszym Duchem, który w okresie słonecznym był Duchem Ognia, a który również i dzisiaj oddziałuje na Ziemię, jest Chrystus. Najwyżej rozwiniętym Duchem Saturna jest Bóg Ojciec. Dla ezoteryki chrześcijańskiej Jezus Chry­ stus był więc wcieleniem słonecznego Ducha Ognia, najwyższego spośród Duchów Słońca. Aby mógł przybyć na Ziemię, musiał użyć fizycznego ciała. Żeby móc działać na Ziemi, musiał podlegać tym samym warunkom co człowiek. Na Słońcu mamy więc do czynienia z ciałem planetarnego Słoń­ ca, ale również ciałem Duchów Ognia oraz ciałem panującego na Słońcu Chrystusa. Gdy Ziemia była dawnym Słońcem, Duch ten był głównym Duchem Słońca. Kiedy Ziemia była dawnym Księżycem, rozwinął się On jeszcze wyżej i pozostał przy Ziemi. Stał się więc najwyższym planetarnym Duchem Ziemi. Dzisiaj Ziemia stanowi Je­ go ciało, tak jak niegdyś Słońce. Musimy dosłownie przyjąć słowa 90

Ewangelii Św. Jana: „Kto mój chleb spożywa, ten stąpa po mnie sto­ 7 pami" . Albowiem Ziemia jest ciałem Chrystusa! Bo gdy ludzie spo­ żywają chleb, w którym zawarta jest substancja Ziemi, i chodzą po Ziemi, to stąpają po ciele Chrystusa. Ujmijmy to dosłownie, tak jak powinny być przyjmowane wszystkie religijne nauki. Trzeba tylko najpierw poznać prawdziwe znaczenie liter, a dopiero potem poszu­ kiwać Ducha. Nie wszystkie istoty doszły na słonecznym globie do takiego sto­ pnia rozwoju, o jakim mówiłem. Niektóre pozostały na poziomie by­ tu Saturna. Nie mogły one przyjąć w siebie tego, co promieniowało z przestrzeni świata, a następnie odesłać z powrotem. Musiały odsy­ łać te wrażenia natychmiast, nie mogły się nimi przepoić. Te jestes­ twa stanowiły na Słońcu ciemne miejsca, które nie mogły wysyłać własnego światła. Ponieważ były zamknięte w masie Słońca, otoczo­ ne przez masę wysyłającą własne światło, działały jak ciemne miej­ sca. Musimy więc odróżnić na Słońcu takie miejsca, które promie­ niowały tym, co odbierały z przestrzeni świata, oraz takie, które nie mogły niczego wypromieniować i działały jak ciemne wtrącenia we­ wnątrz słonecznej substancji. Na Saturnie duchy te niczego się nie nauczyły, nie postąpiły naprzód w procesie rozwojowym. Tak jak cia­ ło ludzkie nie składa się z samych gruczołów, organów bezpośrednio służących utrzymaniu życia, ale zawiera również substancje mart­ we, podobnie i Słońce miało w sobie takie ciemne inkrustacje. Nasze dzisiejsze Słońce jest pozostałością dawnego globu słoneczno-ziemskiego; wyrzuciło z siebie Ziemię i Księżyc, a zatrzymało tylko to, co było najdoskonalsze. To, co w okresie słonecznym było pozostałością Saturna, występuje na dzisiejszym Słońcu w formie szczątkowej jako tzw. plamy słoneczne. Te ciemne plamy wśród jaś­ niejącej masy słonecznej są ostatnią pozostałością z okresu Saturna. W ten sposób wiedza duchowa odsłania ukryte, duchowe źródła zja­ wisk fizycznych. Astronomia i fizyka wyjaśnia fizyczne przyczyny występowania plam na Słońcu, ale duchowe powody to właśnie te pozostałości dawnego Saturna. A teraz zadamy sobie pytanie: Jakie królestwa istniały na Satur­ nie? Istniało tam tylko jedno królestwo, którego pozostałości zawie­ rają dzisiejsze minerały. Mówiąc o tym, że człowiek przechodził przez 91

stan mineralny, nie mamy na myśli dzisiejszych kamieni. Ostatnich potomków saturnowego minerału trzeba raczej szukać w naszych oczach, uszach oraz innych narządach zmysłów. Jest to najbardziej mineralna część naszego organizmu. Nasze oko jest prawdziwym in­ strumentem fizycznym i nawet przez pewien czas po śmierci pozo­ staje nie zmienione. To jedyne królestwo Saturna przeszło na Słońcu do pewnego ro­ dzaju roślinnej egzystencji. Nasze ciało ludzkie żyło tam jak roślina. Wszystko, co nic nadążało w procesie rozwoju i pozostało na stopniu Saturna, stanowiło na Słońcu rodzaj królestwa mineralnego, miało postać zanikających, nic ukształtowanych narządów zmysłowych. Ale żadne istoty na Słońcu, z których wykształciło się ludzkie cia­ ło, nie miały jeszcze w sobie systemu nerwowego; został on dołą­ czony dopiero na Księżycu przez ciało astralne. Rośliny również nie mają systemu nerwowego. Przypisywanie im systemu nerwowego jest nieporozumieniem. Ciała astralne znajdujące się w okręgu słonecznym posyłały pe­ wien rodzaj prądów naszym fizyczno-eterycznym organizmom. Te świetlne prądy rozgałęziały się na kształt drzewa. Ostatnią ich pozo­ stałością jest organ, który nazywamy „splotem słonecznym". Jest to ostatnie echo, ostatni ślad zagęszczenia prądów na dawnym Słońcu aż do materii; stąd nazwa „splot słoneczny", plexus Solaris. Musimy sobie wyobrazić nasze ciała na Słońcu, jak z góry przenikały je pro­ mienie, rozgałęziając się na kształt drzewa. Słońce przedstawiało się na powierzchni jako ogromna ilość odgałęzień słonecznych splotów. Te odgałęzienia przedstawiane są w mitologii gennańskiej jako J e ­ sion świata", który czasem może oznaczać jeszcze coś innego. Następnie Słońce przeszło w stan snu i przeobraziło się w to, co nauka duchowa nazywa dawnym Księżycem. Jest to trzecia inkarnacja Ziemi, która znowu ukazała panującego, przewodniego ducha. Tak jak najwyższym władcą Saturna był Duch Jaźni, którego nazywamy Bogiem Ojcem, zaś najwyższym regentem Słońca, naj­ wyższym Duchem słonecznym był Bóg Słońca, Chrystus, podobnie najwyższym władcą księżycowego okresu rozwoju Ziemi był Duch Święty ze swymi zastępami, które ezoteryka chrześcijańska nazywa posłańcami bożymi, Aniołami. 92

W ten sposób zakończyliśmy omawianie dwóch dni stworzenia świata, które w ezoteryce nazywamy: Dies Satumi (dzień Saturna) DiesSolis (dzień Słońca). Teraz dochodzi jeszcze: Dies Lunae (dzień Księżyca) Zawsze posiadano świadomość wiodącej boskości Saturna, Słoń­ ca i Księżyca. Słowa: Dies = dzień i Deus = Bóg pochodzą z tego samego źró­ dła. Słowa Dies Solis równie dobrze można rozumieć jako Dzień Słońca albo jako Bóg Słońca, myśląc równocześnie o Chrystusie.

Wykład X Rozwój planetarny

II

Wczoraj mówiliśmy o różnych wcieleniach naszej planety, o wciele­ niu Saturna i o dawnym Słońcu. Mówiliśmy, że na dawnym Słońcu człowiek miał już ciało fizyczne i eteryczne i wzniósł się do stopnia bytu roślinnego. Mówiliśmy także o tym, że byt ten różnił się zna­ cznie od ziemskiego królestwa roślin, gdyż, jak później zobaczymy, dzisiejsze rośliny powstały dopiero na Ziemi. Opisywaliśmy też, jak w okresie dawnego Słońca przodkowie człowieka dzięki temu, że mieli ciało eteryczne, kształtowali przede wszystkim te organy, które dziś znamy jako gruczoły wydzielania wewnętrznego, odpowiedzial­ ne za wzrost, rozmnażanie i odżywianie. Organy te istniały na Słoń­ cu, tak jak skały, kamienie i rośliny istnieją na Ziemi. Obok nich by­ ło drugie królestwo, które można nazwać zatrzymanym w rozwoju królestwem Saturna. Miało ono w sobie zadatki przyszłego królest­ wa minerałów. Nie były to w żadnym razie minerały w dzisiejszym znaczeniu. Były to ciała, które nie osiągnęły zdolności do połącze­ nia się z ciałem eterycznym, dlatego pozostały na stopniu minera­ łów, na którym człowiek znajdował się na Saturnie. Tak więc mo­ żemy mówić o dwóch królestwach dawnego Słońca. W literaturze teozoficznej mówi się często, że człowiek przeszedł przez świat mi­ neralny, roślinny i zwierzęcy, jednak nie jest to dokładne określenie. Świat mineralny, przez który człowiek przeszedł na Saturnie, miał zupełnie inną postać. Były to jakby pierwsze zalążki naszych na­ rządów zmysłów. Podobnie na Słońcu nie było takiej roślinności jak nasza dzisiejsza, a jedynie to, co żyje dziś w człowieku jako jego or­ gany odpowiedzialne za wzrost. Wszystkie narządy wydzielania we­ wnętrznego naszego organizmu miały na Słońcu naturę rośliny, po­ nieważ były przeniknięte ciałem eterycznym. Teraz musimy sobie wyobrazić, że dawne Słońce przeszło w stan snu, zaciemnienia, utajonego bytu. Ale nie sądźmy, że taki okres jest dla planety okresem bezczynności, niebyfti. Okres ten podobny jest do czasu spędzonego w dewahanie. Widzieliśmy, że kiedy człowiek, przebywa między śmiercią a nowym narodzeniem w wyższych świa94

tach, to cały czas jest aktywny, wykonuje pracę o wielkiej donios­ łości dla rozwoju Ziemi. Jedynie dla obecnej świadomości człowie­ ka stan ten wydaje się pewnego rodzaju snem. Dla wyższej świado­ mości jest to jednak życie o wiele bardziej intensywne niż okresy inkamacji. Tc przejścia są wędrówką przez niebiańskie stany. Są to okresy o wielkim znaczeniu dla rozwoju planety. Oznaczamy jc teozoficznym wyrażeniem pralaja. Musimy sobie teraz wyobrazić, że kiedy dawne Słońce dobiegło kresu swego bytu, wstąpiło w taki stan snu, a potem przeobraziło się w to, co nauka duchowa nazywa dawnym Księżycem, w trzecią inkarnację naszej Ziemi. Gdybyśmy mogli obserwować te wydarze­ nia, to przedstawiałyby się one mniej więcej tak: dawne Słońce po przejściu ewolucji trwającej miliony lat - znika, a po milionach lat ponownie wyłania się z mroku. Jest to początek cyklu księżyco­ wego. W pierwszym okresie po wyłonieniu się Słońca z mroków po­ zornego niebytu nie było jeszcze mowy o podziale na Słońce i Księ­ życ. Stanowiły one ciągle całość, tak jak w okresie dawnego Słońca. Wtedy nastąpiło powtórzenie stanów poprzednich. Dzieje poprzed­ nich okresów, okresu starego Saturna i starego Słońca, powtórzyły się na wyższym stopniu. Dopiero później doszło do zdumiewającej zmiany w rozwoju tego odrodzonego Słońca; odłączył się Księżyc. Z tego, co przedtem stanowiło jedno ciało, powstały dwie planety, a raczej gwiazda stała oraz planeta. Mamy więc teraz dwa ciała o róż­ nej masie: Słońce i Księżyc. Księżyc, o którym teraz jest mowa, zawierał nic tylko to, co zawiera dzisiejszy Księżyc, ale wszystkie substancje i istoty dzisiej­ szej Ziemi i dzisiejszego Księżyca. Gdybyśmy to wszystko mogli zmieszać, otrzymalibyśmy właśnie dawny Księżyc, który wówczas oderwał się od Słońca. Słońce, dzięki temu, że zatrzymało w sobie najlepszą materię ra­ zem z najdoskonalszymi istotami duchowymi, stało się gwiazdą stałą. „Awansowało" na gwiazdę stałą. Oddając odrębnej, samodzielnej planecie to, co mogłoby zatrzymać w rozwoju duchy słoneczne, Słońce stało się gwiazdą stałą. Mamy więc Słońce, które wzniosło się do stopnia gwiazdy stałej, i krążącą wokół w przestrzeni planetę, 95

która nie zaszła jeszcze w rozwoju tak daleko jak Słońce - dawny Księżyc, czyli dzisiejszy Księżyc i Ziemia złączone w jedno ciało. Ruch ówczesnego Księżyca dokoła Słońca był wówczas zupełnie inny niż dzisiejszej Ziemi. Nasza Ziemia obraca się po pierwsze, wo­ kół Słońca, po drugie, wokół własnej osi. Wiemy, że z obrotem, który Ziemia wykonuje mniej więcej 365 razy w ciągu roku, zwią­ zane są kolejne zmiany dnia i nocy. Natomiast ruch Ziemi wokół Słońca związany jest z porami roku. W okresie księżycowym było inaczej. Dawny Księżyc, okrążając Słońce, zwracał się doń zawsze tą samą stroną. W ciągu jednego obiegu dokoła Słońca obracał się tylko jeden raz wokół własnej osi. Tego rodzaju ruch miał bardzo do­ niosły wpływ na istoty rozwijające się na dawnym Księżycu.

że nasza jaźń towarzyszyła wówczas pracy boskich jestestw, że je­ szcze się od nich nie oddzieliła, nie wydzieliła się z tej duchowej sub­ stancji, ze swego boskiego źródła, to zrozumiemy, że jaźń człowie­ ka, zbliżając się do Ziemi, cofnęła się w pewien sposób w swoim rozwoju, ale jednocześnie rozwinęła się. Rozwinęła przez to, że sta­ ła się samodzielna, natomiast cofnęła w rozwoju dlatego, że naraziła się na wszelkie błędy, na wszelkie zło i występek.

Spróbujmy opisać ten dawny Księżyc. Przede wszystkim muszę powiedzieć, że człowiek posunął się w rozwoju znowu o stopień wy­ żej. Składał się teraz nie tylko z ciała fizycznego i eterycznego, po­ nieważ doszło do tego jeszcze ciało astralne. Mamy więc teraz czło­ wieka, który posiada ciało fizyczne, eteryczne i astralne, lecz nie ma jeszcze jaźni. Dzięki temu człowiek księżycowy osiągnął trzeci stan świadomości, świadomość obrazową, której ostatnią, szczątkową po­ zostałość mamy w marzeniach sennych. Poza tym dołączenie się ciała astralnego do wcześniejszych członów natury ludzkiej spowo­ dowało w ciele fizycznym szereg przeobrażeń. Wiemy, że w okresie słonecznym najdoskonalszą, najbardziej opracowaną cząstką ciała fizycznego były gruczoły wydzielania wewnętrznego. Poza tym or­ ganizm człowieka przenikały z zewnątrz prądy, które zagęszczając się, utworzyły później dzisiejszy splot słoneczny. Dzięki pracy, jakiej w okresie księżycowym ciało astralne dokonało nad ciałem fizycz­ nym, powstały pierwsze założenia systemu nerwowego, dołączyły się nerwy, które jeszcze do dziś - jako nerwy rdzenia kręgowego - za­ chowały pewne podobieństwo.

W okresie dawnego Księżyca ludzka jaźń pracowała, tkwiąc je­ szcze w boskim elemencie ducha. Jeśli dzisiaj jakaś jaźń oddziałuje z planu astralnego na plan fizyczny, to jest to dusza grupowa zwie­ rząt. Tak jak dziś dusze grupowe pracują nad zwierzętami, tak wów­ czas jaźń ludzka pracowała z zewnątrz nad potrójnym ciałem czło­ wieka. Mogła jednak wykształcić wyższe ciała, niż mają dzisiejsze zwierzęta, działała bowiem z boskich źródeł bytu. Na dawnym Księ­ życu żyły stworzenia, które stały na wyższym poziomic rozwoju niż najbardziej rozwinięte dzisiejsze małpy, jednak nie były tak rozwinię­ te jak dzisiejszy człowiek. Stanowiły królestwo stojące na pograni­ czu między dzisiejszym człowiekiem i zwierzęciem. Poza tym były tam jeszcze dwa inne królestwa, które nie dotrzymały kroku w roz­ woju. Jedno z nich obejmowało istoty, których ewolucja w okresie słonecznym nie doprowadziła do tego, aby mogły przyjąć ciało as­ tralne. Pozostały na stopniu, jaki system wydzielania wewnętrznego człowieka osiągnął na Słońcu. To drugie królestwo księżycowe było czymś pośrednim między dzisiejszym zwierzęciem a rośliną, było czymś w rodzaju roślino-zwierząt. Dzisiejsza Ziemia nie zna podob­ nych stworzeń, tylko tu i ówdzie rozpoznajemy ich szczątkowe śla­ dy. Na dawnym Księżycu było jeszcze trzecie królestwo, które na Słońcu żyło na pograniczu rośliny i minerału, zachowując stan bytu Saturna. A zatem na dawnym Księżycu mamy trzy królestwa; istoty roślinno-mineralne, zwierzęco-roślinne i zwierzęco-ludzkie.

Musimy zwrócić uwagę na to, że w tym okresie człowiek nie miał jeszcze samodzielnej jaźni; tylko trzy niższe człony jego natury były samodzielne. Jaźń człowieka znajdowała się jeszcze w atmosferze Księżyca, podobnie jak niegdyś ciało astralne na Słońcu, a eteryczne na Saturnie. Jaźń, która pogrążona była w boskiej substancji, pra­ cowała nad ciałem fizycznym. Jeżeli teraz zastanowimy się nad tym,

Na dawnym Księżycu nie było jeszcze tego, czym dzisiaj są mi­ nerały, czym jest skorupa ziemska, po której stąpamy. Nie istniały tam jeszcze kamienie, skały ani grunt omy. Najniższe królestwo księ­ życowe było czymś pośrednim między minerałem a rośliną. Z tego królestwa powstała cała substancja dawnego Księżyca. Powierzch­ nia Księżyca przypominała^trochę podłoże torfowe, gdzie rośliny

96

97

tworzą miękką masę. Istoty księżycowe chodziły po powierzchni, którą tworzyła miękka masa mineralno-roślinna i którą można po­ równać do gotowanej sałaty. Skał takich jak dzisiaj nie było. Wystę­ powały co najwyżej stwardnienia przypominające drewno lub korę niektórych drzew. Z takiej zdrewniałej masy powstawały na Księży­ cu góry. Było to coś podobnego do zeschniętej starej rośliny. Miało się z tego rozwinąć przyszłe królestwo mineralne. Na tej masie ro­ ślinnej, na tym „gruncie" rosły istoty roślinno-zwierzęce, które nie mogły poruszać się samodzielnie, gdyż były przytwierdzone do po­ dłoża jak dzisiejsze korale. W legendach i podaniach, w których kryje się głęboka mądrość wtajemniczonych, zawarte jest wspomnienie tych odległych epok rozwojowych; zwłaszcza w micie o śmierci Baldura. Ten germański bóg słońca lub światła miał sen, który był przepowiednią jego ry­ chłej śmierci. Zasmucili się tym bardzo bogowie, Azowie, którzy go miłowali, i rozmyślali, jak go ocalić. Matka bogów, Freya (Frigg), wymogła na wszystkich ziemskich stworzeniach uroczystą przysię­ gę, że żadne z nich nigdy go nie zabije. Wszystkie ziemskie istoty przysięgły, toteż wydawało się rzeczą niemożliwą, żeby śmierć za­ groziła Baldurowi. Pewnego razu, bawiąc się, bogowie rzucali w Bal­ dura rozmaitymi przedmiotami, nie raniąc go; wiedzieli bowiem, że jest w nim moc, która go broni od rany. Lecz Loki, przeciwnik Azów, bóg ciemności, przemyśli wał, jak zgładzić Baldura. Usłyszał on od Freyi, że wszystkie stworzenia Ziemi poprzysięły jej, że nie zabiją Baldura. Tylko jedna niepozorna roślinka, która była nieszkodliwa, jemioła, nie złożyła Freyi przysięgi. Podstępny Loki wziął jemiołę i podał ją ślepemu bogowi Hódurowi. Ten zaś, nie wiedząc, co robi, zabił jemiołą Baldura. I w ten oto sposób spełnił się złowróżbny sen. W obyczajach i obrzędach ludu jemioła zawsze odgrywała określoną rolę. Jest ona symbolem tajemniczych, pozaziemskich sił. To, czego niegdyś uczono w starych misteriach druidów, przeszło potem do obyczajów i podań ludowych. Na Księżycu grunt stanowiła mineralno-roślinna masa, na której rosły księżycowe roślino-zwierzęta. Niektóre spośród nich rozwinęły się i na Ziemi osiągnęły wyższy stopień bytu. Inne jednak pozosta­ ły na księżycowym stopniu rozwoju, a gdy powstała nasza Ziemia, 98

mogły wystąpić tylko w niedoskonałej postaci; musiały pozostać przy zwyczajach z epoki księżycowej. Na Ziemi mogły żyć tylko jako pa­ sożyty na roślinnym podłożu. I w taki właśnie sposób jemioła żyje na innych drzewach, jest bowiem zatrzymaną w rozwoju pozostałoś­ cią dawnych roślinno-zwierzęcych istot księżycowych. Baldur był symbolem tego wszystkiego, co postępuje naprzód w rozwoju, co przynosi Ziemi światło. Natomiast Loki był przedsta­ wicielem ciemnych mocy, uwstecznionych sił. Nienawidził tego, co się rozwija i dlatego był przeciwnikiem Baldura. Żadne ze stworzeń Ziemi nie mogło być wrogiem Baldura, boga, który obdarzył Ziemię światłem, gdyż wszyscy razem z nim szli naprzód w rozwoju. Tylko to, co zatrzymało się na stopniu księżycowym, co czuło się złączo­ ne z dawnym bogiem mroku, mogło zabić boga światłości. Jemioła jest również ważnym środkiem leczniczym, tak jak inne trucizny, któ­ re mogą działać również leczniczo. Tak więc prawdy kosmiczne od­ najdujemy często ukryte głęboko w dawnych podaniach i zwyczajach ludowych. Przypomnijmy sobie istoty, których najniższym członem na Sa­ turnie była jaźń, oraz takie, których najniższym ciałem na Słońcu było ciało astralne. Na Księżycu istniały jestestwa, u których naj­ niższym ogniwem ich natury było ciało eteryczne. Ich istotę stano­ wiły następujące człony: ciało eteryczne, astralne, jaźń, duch-jaźń, duch-życie, duch-człowiek i jeszcze jeden pierwiastek, niedostępny dzisiejszym ludziom, Duch Święty. Istoty te stały wówczas na takim stopniu rozwoju, na jakim dzisiaj jest człowiek. Ezoteryka chrześ­ cijańska nazywa je Aniołami. Są to istoty, które stoją bezpośrednio nad człowiekiem, a wzniosły się w swoim rozwoju aż do stopnia Du­ cha Świętego. Nazywa sieje także Duchami Zmierzchu albo księży­ cowymi Pitri. Duchy Osobowości, Duchy Jaźni miały jako przewodnika na Sa­ turnie jestestwo, które nazywamy Bogiem Ojcem. Przewodnikiem Duchów Ognia na Słońcu był Chrystus, Logos. Na Księżycu przy­ wódcą duchów zwanych Aniołami było jestestwo, które chrześcijań­ ska tradycja nazywa Duchem Świętym. Istoty, które na Księżycu przeszły stopień człowieczeństwa, nie potrzebowały na Ziemi zstę­ pować do postaci ciała fizycznego. 99

Substancja planetarna stawała się coraz bardziej zagęszczona. Na dawnym Saturnie najgęstszym elementem była substancja cieplna; na Słońcu zaś to, co mamy dzisiaj w postaci gazu, powietrza. Sub­ stancje te osiągnęły jednak trochę większy stan skupienia niż dzi­ siejsze ciepło i gaz. Na Księżycu substancje gazowe dawnego Słoń­ ca doszły już do takiego zagęszczenia, że powstała z nich miękka, półpłynna masa, z której utworzone były ciała wszystkich istot, nawet tych najwyżej rozwiniętych istot zwierzęco-ludzkich. Jeśli wyobra­ zimy sobie coś gęstszego niż białko kurzego jajka, będziemy mieli substancję podobną do księżycowej. Z takiej substancji powstał w or­ ganizmie człowieka system nerwowy.

mem matki za pomocą pępowiny. Z tego ognistego powierza do­ chodziła do człowieka substancja, którą można by porównać z tym, co dzisiaj człowiek wytwarza wewnątrz swego organizmu, z krwią. Jaźń była na zewnątrz człowieka i tą drogą posyłała substancje przy­ pominające krew, które przypływały do ciała i odpływały. Te istoty nigdy nie dotykały powierzchni Księżyca, unosiły się w jego płyn­ nej, mglistej atmosferze, poruszając się w niej tak, jak dzisiaj różne stworzenia w wodzie. Zadaniem Aniołów, Duchów Zmierzchu, było właśnie kierowanie dopływem tych soków „krwi" do ludzkich ciał.

„Ogniste powietrze", które hebrajska tradycja nazywa Ruah, mo­ żna sobie rzeczywiście w pewien szczególny sposób przedstawić. Dzisiaj ludzie nie wiedzą już, co to znaczy, ale dawniej prawdziwi alchemicy umieli wytworzyć warunki potrzebne do powstania tej og­ nistej mgły. W ten sposób zaprzęgali do służby istoty elementarne. Mgła ognista była dawniej dobrze znana. Im bardziej cofamy się w czasie, tym łatwiej było ludziom ją wytwarzać. Taką właśnie ognistą mgłą oddychali nasi przodkowie na Księżycu. Później uległa ona przeobrażeniu i na Ziemi zróżnicowała się z jednej strony na dzisiej­ sze powietrze, z drugiej zaś na to wszystko, co powstało na Ziemi pod wpływem ognia.

Te zupełnie nowe warunki rozwoju spowodowały jeszcze inne skutki. Na starym Księżycu rozpoczął funkcjonowanie pierwszy za­ rys obiegu krwi. Soki podobne do krwi dopływały z kosmosu i od­ pływały jak dzisiejsze powietrze. Jednocześnie u tych księżycowych zwierzęco-ludzkich istot pojawiła się zdolność ściśle powiązana z krwią. Po raz pierwszy zabrzmiał z ludzkiego wnętrza głos, który wy­ rażał przeżycia wewnętrzne. Dopiero po dołączeniu się ciała astral­ nego możliwe było odczuwanie. Te odczucia istota ludzka wyrażała teraz dźwiękami. Nie były to jednak dowolnie wydawane dźwięki. Te stworzenia nie mogły wyrażać swojej radości ani bólu. Nie były sa­ modzielne w wydawaniu dźwięków, które odpowiadały z góry okre­ ślonym przeżyciom. W pewnych porach roku istoty te przeżywały coś, co można by nazwać pierwszym zalążkiem instynktów rozrod­ czych. Przeżycia wewnętrzne, jakie przy tym odczuwały, wyrażały głosem, poza tym głosu nie wydawały. W pewnym określonym po­ łożeniu Księżyca w stosunku do Słońca, w określonej porze roku dźwięczał ten dawny Księżyc w przestworzach kosmosu. Jego mie­ szkańcy dawali wyraz swym przeżyciom dźwiękami, które płynęły w świat. Pozostałością tego są dzisiaj odgłosy, jakie wydają niektó­ re zwierzęta, np. jelenie. Głosy te były raczej objawem ogólnych pro­ cesów aniżeli dowolnie wyrażonym przeżyciem jednostek. Wyraża­ ło się w tym pewne wydarzenie kosmiczne.

Atmosfera Księżyca, podobna do mgły i dymu, była gorąca. Prze­ nikały ją, czasem silniej, czasem słabiej, prądy, które spuszczały się niby sznury z atmosfery na powierzchnię Księżyca i zanurzały się w ciałach ludzkich. Człowiek połączony był z atmosferą Księżyca takim jakby sznurem. Przypominało to połączenie płodu z organiz-

Wszystko to musimy traktować jako przybliżony opis. Jesteśmy bowiem związani słowami ukształtowanymi dla wyrażania takiego stanu rzeczy, jaki powstał dopiero na Ziemi. Żeby opisać to, co ot­ wiera się przed jasnowidzącym, trzeba by najpierw wynaleźć nowy język. A jednak takie opisy mają\swoje znaczenie, są pierwszym

Księżyc otoczony był pewnego rodzaju atmosferą, która jednak była zupełnie inna niż atmosfera dzisiejszej Ziemi. Charakter tej sub­ stancji poznamy, gdy pomyślimy o fragmencie „Fausta" Goethego, w którym Faust chce przywołać duchy i wytwarza ogniste powietrze, tzn. powietrze rozpuszczone w wodnej, podobnej do mgły substan­ cji, która umożliwia ucieleśnienie duchowych istot. Tym powietrzem przenikniętym gęstą mgłą i kłębami oparów oddychały wszystkie stworzenia na Księżycu. Nie miały one jeszcze płuc, tylko rodzaj skrzeki, tak jak dzisiejsze ryby.

100

101

krokiem na drodze do prawdy. Przez obraz, przez imaginację znaj­ dziemy drogę do poznania. Nie powinniśmy wytwarzać sobie żad­ nych oderwanych pojęć, abstrakcyjnych schematów; pozwólmy tyl­ ko, aby w naszej duszy powstawały obrazy, przeżywajmy je. Jest to pierwszy stopień poznania. Prawdą jest bowiem, że siły, które dziś w nas żyją, brały już wtedy udział w wielkich wydarzeniach kos­ micznych, a powracanie do nich myślą i wyobraźnią prowadzi nas znowu do stanów, które wtedy przeżywaliśmy. Gdy już wszystkie istoty dawnego Księżyca osiągnęły kres swego ówczesnego rozwoju, nadszedł czas, że Słońce i Księżyc połączyły się znowu w jedno ciało i razem wstąpiły w okres pralai. A kiedy już wspólnie przebyły ten okres utajonego bytu, wyłoniło się z mroku nowe życie, pierwsza zapowiedź naszego ziemskiego bytu. Teraz na wyższym stopniu nastąpiło krótkie powtórzenie poprzed­ nich stanów. Najpierw byt Saturna, następnie byt Słońca, potem od­ dzielił się Księżyc i zaczął okrążać ciało, od którego się oddzielił. Jednak ten Księżyc, podobnie jak niegdyś, zawierał w sobie jesz­ cze Ziemię. Wtedy następuje kolejna bardzo ważna zmiana. Księżyc wyrzu­ cił z siebie to wszystko, co stanowi dzisiejszą Ziemię. Najgorsze ele­ menty i najgorsze istoty, to, co hamuje rozwój, co przeszkadza w pra­ cy, zabrał ze sobą dzisiejszy Księżyc. To, co na dawnym Księżycu było wodnistą, płynną masą, skostniało, skamieniało na dzisiejszym Księżycu; to zaś, co było zdolne do dalszego rozwoju, pozostało jako Ziemia. Ziemia osiągnęła wyższy etap rozwoju dzięki rozdzieleniu się dawnego Słońca na trzy ciała: Słońce, Księżyc i Ziemię. Podział ten nastąpił przed milionami lat, w zamierzchłym okresie lemuryjskim. Z istot księżycowych, które opisywaliśmy jako istoty mineralno-roślinne, roślinno-zwierzęce i zwierzęco-ludzkie, rozwi­ nęły się wtedy dzisiejsze minerały, rośliny i zwierzęta, i wreszcie człowiek zdolny już teraz wziąć w siebie jaźń, która dotąd unosiła się wokół niego i połączona była z boskością. Przyjęcie jaźni przez człowieka nastąpiło po rozdzieleniu się Słońca, Księżyca i Ziemi. Od tego czasu człowiek mógł wytwarzać w swoim organizmie krew i powoli wznosił się do dzisiejszego stop­ nia rozwoju. 102

Wykład XI Rozwój ludzkości na Ziemi

I

W naszych rozważaniach doszliśmy do punktu, kiedy nasza Ziemia przeszła stan dawnego Księżyca. Mówiliśmy, że po tym okresie na­ stąpiła faza „snu" całego systemu planetarnego. Przez taki okres snu przechodzą wraz z planetą wszystkie zamieszkujące ją istoty, które przeżywają Wówczas zupełnie inne stany niż w czasie zewnętrznego rozwoju. Spróbujmy wyjaśnić, co robiły te istoty w okresie przejścio­ wym, pomiędzy tzw. księżycową inkarnacją a obecnym wcieleniem, właściwym rozwojem Ziemi. Wiemy, że na Księżycu żyły trzy rodzaje istot; byli to „przodko­ wie" tego wszystkiego, co dzisiaj żyje na Ziemi. Żył tam pewien ro­ dzaj istot roślinno-mineralnych, zwierzęco-roślinnych oraz zwierzęco-ludzkich. Człowiek znajdował się w tym okresie jeszcze w stanie nierozwiniętej samoświadomości, jeszcze nie doszedł do stopnia, na którym jaźń zamieszkuje ludzkie ciało. W okresie przejściowym, pomiędzy wcieleniem dawnego Księ­ życa a właściwą Ziemią, zaszło coś bardzo ważnego w duchowości człowieka. Jeżeli zdamy sobie sprawę z rzeczywistej postaci dawnego glo­ bu księżycowego, to możemy go nazwać nie bez racji żywą istotą, czymś podobnym do drzewa, na którym żyją przeróżne stworzenia. Księżyc był pewnego rodzaju organizmem mineralno-roślinnym. Skały księżycowe stanowiły tylko stwardnienia roślinno-mineralnej masy, z której wyrastały roślinno-zwierzęce istoty księżycowe, nato­ miast stworzenia, które nazwaliśmy istotami zwierzęco-ludzkimi unosiły się wokół Księżyca. Wszystko zaś, co stanowiło świadomość jaźni, żyło jeszcze przeważnie w atmosferze Księżyca, w ognistej mgle, jako cząstka wchodząca w skład wyższej istoty, obejmującej wówczas te wszystkie jaźnie, które dzisiaj zamknięte są w poszcze­ gólnych ciałach ograniczonych skórą. Nie było więc jeszcze w tym czasie takich ludzi jak dzisiaj, którzy obdarzeni są świadomością ja­ źni. Ale za to co innego było wówczas znacznie silniej rozwinięte niż na Ziemi. 103

Wszyscy wiemy, że to, co powszechnie nazywa się duszą narodu, duszą rasy, dzisiaj jest już tylko abstrakcyjnym pojęciem, abstrakcją. Dzisiaj powszechny jest pogląd, że rzeczywisty byt ma tylko indy­ widualna dusza ludzka, zamieszkała w ludzkim ciele. I kiedy mówi się o duszy narodu niemieckiego, francuskiego czy rosyjskiego, to ludzie uważają to za abstrakcję, za ogólne pojęcie, które określa cha­ rakterystyczne cechy poszczególnych jednostek danego narodu. Ale wtajemniczony sądzi inaczej. Dla niego dusza narodu niemieckiego, francuskiego czy rosyjskiego jest czymś realnym w pełnym tego sło­ wa znaczeniu, czymś, co posiada swój samodzielny i niezależny byt. Tyle tylko, że w dzisiejszym życiu Ziemi nie przejawia się bezpo­ średnio na planie fizycznym. Można ją zobaczyć tylko w świecie as­ tralnym. Nikt nie może zaprzeczyć jej egzystencji, bo tam dusza na­ rodu jest rzeczywistą, żyjącą istotą. Możemy ją spotkać na planie as­ tralnym, tak jak tutaj, chodząc po planie fizycznym, spotykamy swo­ ich przyjaciół. W okresie księżycowym nie przyszłoby nam do głowy wątpić w istnienie dusz zbiorowych, gdyż wówczas były one bardziej re­ alne niż dzisiaj. Dusze narodów i ras kierowały z atmosfery Księży­ ca prąd łowi w ciała unoszących się wokół Księżyca istot. Przezna­ czeniem naszych czasów jest zaprzeczanie istnieniu istot, które na planie astralnym wiodą swoje rzeczywiste życic, a na planie fizycz­ nym nie są dostrzegane. Jesteśmy właśnie u szczytu rozwoju materialistycznego, który chce zaprzeczać istnieniu takich istot jak dusze narodów i ras. W ostatnim czasie ukazała się poprzedzona wielką reklamą książ­ ka Mauthnera pt. „Krytyka mowy", która jest postrzegana i chwalo­ na jako prawidłowy wyraz abstrakcyjnego i obiektywnego myślenia, gdyż napisana jest jakoby bezpośrednio z duszy współczesnego czło­ wieka. Książka taka musiała być w końcu napisana. Zaprzecza ona wszystkiemu, czego nie można zobaczyć i dotknąć. Z punktu wi­ dzenia wiedzy duchowej jest to książka skandaliczna, ale znakomita z punktu widzenia współczesnego sposobu myślenia! Taka książ­ ka musi być postrzegana przez nasze czasy jako konieczność. To nie jest żadna krytyka, tylko zaznaczenie sprzeczności między ezotery­ cznym sposobem myślenia oraz myśleniem współczesnych czasów. 104

W książce tej można poznać całkowicie inny sposób myślenia nauki duchowej; jest to znamienity produkt z punktu widzenia zamierają­ cego prądu współczesności. Na dawnym Księżycu świadomość była inna niż na Ziemi; był to rodzaj wspólnej świadomości. Człowiek na Ziemi czuje się odrębną jednostką, ale na Księżycu było inaczej. Dusze zbiorowe żyły tak, jak teraz na Ziemi żyją duchy narodów. Glob księżycowy miał więc is­ totnie świadomość zbiorową, która odczuwała siebie jako istotę żeń­ ską. Słońce zaś, które oświecało dawny Księżyc, odczuwano jako istotę męską. Zachowało się to w starym egipskim micie: Księżyc jako Izyda, Słońce jako Ozyrys. Brakowało tylko zamkniętej w ludz­ kim ciele świadomości jaźniowej, która wtedy unosiła się jeszcze w atmosferze Księżyca. W okresie przejściowym, pomiędzy inkarnacją księżycową a ziem­ ską naszej planety, różnorodne istoty pracowały nad tym, aby ciało eteryczne i astralne człowieka przygotować do przyjęcia świadomoś­ ci jaźniowej. Cóż więc stało się w chwili, kiedy z mroku wyłoniło się ciało niebieskie, które zawierało w sobie dzisiejsze Słońce, Księżyc i Ziemię? W otoczeniu tej przebudzonej ze snu planety znajdowały się istoty, które dziś kształtują dusze ludzkie. Dzięki pracy, która od­ była się w okresie przejściowym, mogły one teraz łączyć świado­ mość jaźni z ciałem astralnym i eterycznym. Ale ciało fizyczne nie było jeszcze gotowe na jej przyjęcie, z początku pojawia się ono ponownie w formie zwierzęco-ludzkicj. Na Księżycu ciało harmoni­ zowało jeszcze z ówczesną duszą, ale to, co jako jaźń zanurzyło się teraz w ciele astralnym i eterycznym, nie hannonizowało już z całoś­ cią. Aby dostosować do siebie poszczególne człony natury ludzkiej, konieczne było powtórzenie stanów Saturna, Słońca i Księżyca na nowym stopniu. Najpierw powtórzył się okres Saturna, ale ciała fizyczne zwierzęco-ludzkich istot nie były już tak proste jak na dawnym Saturnie. Wówczas były to tylko zalążki narządów zmysłowych. Teraz doszły gruczoły honnonalnc i system nerwowy. To wszystko nie było jednak zdolne do połączenia się z duszą na jej obecnym stopniu rozwoju. Musiało nastąpić krótkie powtórzenie okresu Saturna. Duchy Osobo­ wości musiały ponownie pracować nad ludzkim ciałem fizycznym, 105

aby przystosować je do przyjęcia jaźni. Podobnie musiało nastąpić powtórzenie okresu słonecznego, aby narządy ciała fizycznego, któ­ re powstały na Słońcu, mogiy przygotować się do przyjęcia jaźni. Wreszcie powtórzył się okres księżycowy, aby mógł przystosować się system nerwowy. Znowu najpierw powtórzył się okres Saturna. W tym okresie is­ toty, które na Księżycu były istotami zwierzęco-ludzkimi, bytują na Ziemi jak automaty, jako ciała fizyczne poruszane i kierowane z ze­ wnątrz niby maszyny. Potem nastąpiło powtórzenie okresu słonecz­ nego, w którym ciała ludzkie żyły jak śpiące rośliny. Wreszcie po­ wtórzył się okres księżycowy, w którym oddzieliło się i wystąpiło Słońce, a pozostało wszystko to, co już raz wyodrębniło się jako dawny Księżyc. Powtórzył się więc jeszcze raz cały cykl księżyco­ wy, z tą różnicą, że teraz wszczepiono istotom ludzkim zdolność do przyjęcia jaźni. To powtórzenie cyklu księżycowego było dla Ziemi ciemnym okresem jej rozwoju. W organizm ludzki, złożony z ciała fizycznego, eterycznego i astralnego, wniknęła jaźń, ale jeszcze bez oczyszczają­ cego wpływu myśli. Kiedy Słońce było już oddzielone, a Ziemia za­ wierała jeszcze w sobie Księżyc, człowiek znajdował się w stanie, w którym jego ciało astralne nosiło najdziksze namiętności, miało wszczepione wszystkie najgorsze siły. Nie było dla nich żadnej prze­ ciwwagi. Był to okres między wystąpieniem Słońca a oddzieleniem się Księżyca, kiedy ludzie byli jeszcze duszami zbiorowymi, ale peł­ nymi najgorszych popędów. Przechodząc przez to prawdziwe piekło, jakim było powtórzenie cyklu księżycowego, Ziemia pod wpływem oddzielonego, działają­ cego z zewnątrz, szlachetnego Słońca - nie tylko Słońca fizycznego, ale także i duchów słonecznych, które z nim odeszły - stopniowo osiągnęła stan, w którym mogła wyrzucić z siebie dzikie popędy oraz straszliwie siły, a zatrzymać tylko to, co było zdolne do dalszego ro­ zwoju. Razem z Księżycem odeszły najgorsze siły i dlatego w dzi­ siejszym Księżycu mamy pozostałość tych wszystkich złych wpły­ wów, jakie wówczas działały w człowieku. Natomiast to wszystko, co pozostało na Ziemi po oddzieleniu się Słońca i Księżyca, było zdolne do dalszego rozwoju. 106

Przypatrzmy się najpierw samym zwierzęco-ludzkim istotom. Stopniowo dojrzały one na tyle, że mogły przyjąć w siebie jaźń. Te­ raz mamy więc człowieka, który składa się z czterech ogniw. Po raz pierwszy zaczyna się zmieniać pozycja człowieka; wcześniej pływał, unosił się. Teraz zaczyna przechodzić stopniowo do pozycji piono­ wej. Jego kręgosłup, a raczej struna nerwowa przebiegająca wzdłuż grzbietu, która w okresie księżycowym ustawiona była poziomo, po­ woli się prostuje. Równolegle z tym następuje rozszerzenie się rdze­ nia kręgowego w mózg. Równocześnie następuje jeszcze jedna zmia­ na. Do tego unoszącego, pływającego ruchu, jaki był właściwy czło­ wiekowi zarówno na Księżycu, jak i podczas powtórzenia się cyklu księżycowego na Ziemi, gdy atmosfera przeniknięta była jeszcze og­ nistą mgłą, potrzebne było człowiekowi coś w rodzaju pęcherza pławnego, podobnego do tego, jaki dzisiaj spotykamy u ryb. Potem je­ dnak mgły ogniste (w tradycji hebrajskiej nazywane Ruah) zaczęły opadać. Działo się to powoli i stopniowo. Annosfera wciąż pełna była gęstej pary, jednak najgęstsze opary już opadły. W tym czasie człowiek zamiast skrzclami. zaczyna oddychać płucami. Pęcherz pławny przeobraża się w płuca. Dzięki temu człowiek staje się zdolny do przyjęcia wyższych pierwiastków duchowych, które są ponad ja­ źnią, a mianowicie pierwszego zadatku ducha jaźni. To przeobraże­ nie pęcherza pławnego w płuca wyraża Biblia w słowach: „I tchnął Bóg w oblicze człowieka dech żywota. I stał się człowiek duszą żyją­ cą" (Ks. Rodz. 2-7). Słowa te wyrażają przeobrażenie, jakie dokony­ wało się w naturze ludzkiej w ciągu milionów lat. Żadne ze stworzeń dawnego Księżyca, które dotychczas poznaliśmy, ani istoty roślinozwierzęce, ani zwierzęco-ludzkie, ani też ich potomkowie w księży­ cowym okresie Ziemi, żadne z nich nie miało jeszcze czerwonej krwi. Ich soki żywotne przypominały krew dzisiejszych niższych zwierząt, która jeszcze nie jest czerwona. Były to soki, które napły­ wały z zewnątrz, po czym ponownie odpływały. Aby we własnym organizmie wytwarzać czerwoną krew, potrzeba było czegoś więcej. Zrozumiemy to, gdy dowiemy się, że w rozwoju naszej planety, aż do czasu oddzielenia się od Księżyca, żelazo nie odegrało żadnej ro­ li. Żelazo pojawiło się na naszej planecie dopiero dzięki temu, że planeta Mars przeszła, jeśli można się w ten sposób wyrazić, przez '

107

Ziemię i pozostawiła jej żelazo. To z Marsa pochodzi wpływ żelaza w czerwonej krwi. Echo tego związku z Marsem zachowało się w micie o bogu woj­ ny - Marsie. Marsowi przypisuje się te cechy, które żelazo zaszcze­ piło we krwi: siłę i wojowniczość. Wprowadzenie żelaza w nasz ro­ zwój wzmocniło zmianę w sposobie oddychania człowieka. Żelazo stało się ważnym czynnikiem rozwoju Ziemi. Pod wpływem tych zmian organizm ludzki udoskonalił się tak dalece, że mogła się roz­ począć praca nad oczyszczeniem i uszlachetnieniem ciał, które po­ wstały na Saturnie, Słońcu i Księżycu, zaczynając naturalnie od os­ tatniego, które doszło najpóźniej, a mianowicie od ciała astralnego. W okresie wykształcania się płuc i powstawania pierwszych za­ datków czerwonej krwi człowiek niepodobny był do dzisiejszej po­ staci. Tak niepodobny, że rzeczywiście bardzo trudno go nawet opi­ sać. Dzisiejszym ludziom, myślącym materialistycznie, mógłby się wydać groteskowy. Człowiek znajdował się wówczas mniej więcej na poziomie amfibii, płazów zaczynających oddychać płucami i po­ woli uczył się przechodzić od dawnych pływaj ąco-unoszących ru­ chów do szukania punktów oparcia na ziemi. Można by powiedzieć, że człowiek w epoce lemuryjskiej skakał - bo trudno jest nazwać ten ruch chodzeniem - a potem znowu unosił się w powietrzu; podobny sposób poruszania się spotykamy u dawnych kopalnianych jaszczurów. Ówczesne ciało fizyczne człowieka nie zachowało się w żadnych skamieniałościach ani śladach geologicznych, było bo­ wiem zupełnie miękkie, pozbawione jeszcze całkowicie kości. A jak przedstawiała się Ziemia uwolniona od Księżyca? Przed­ tem otoczona była mgłą ognistą, znajdowała się niby w dymiącym, kipiącym kotle. Potem gęste opary powoli ustępowały. Ziemia miała tylko cienką stwardniałą skorupę, pod którą znajdowało się kipiące, wrzące morze ognia, pozostałość mgły ognistej, która dawniej two­ rzyła atmosferę. Stopniowo wyłaniały się małe wysepki, pierwsze zaczątki dzisiejszego królestwa minerałów. Na Księżycu mieliśmy jeszcze królestwo roślinno-mineralne; teraz z tej ognistej substancji wykrystalizowują się pierwsze zaczątki naszych obecnych skał i ka­ mieni. Dawniejsze istoty roślinno-zwierzęce już wcześniej przeobra­ ziły się w kierunku dzisiejszej roślinności. Natomiast istoty zwierzę108

co-ludzkie, które żyły na Księżycu, rozdzieliły się teraz na dwie gru­ py; jedne osiągnęły wyższy stopień rozwoju i przeobraziły się w dzi­ siejszych ludzi, ale były i takie, które nie dokonały tego postępu. Są to dzisiejsze wyższe zwierzęta, które pozostały na poprzednim sto­ pniu. Nie mogły wraz z innymi iść naprzód, więc pozostawały coraz bardziej w tyle. Wszystkie wyższe zwierzęta, a więc ssaki, są zdegenerowanymi potomkami księżycowych zwierzęco-ludzkich istot. Nie wyobrażajmy sobie jednak, że człowiek był wtedy zwierzęciem podobnym do dzisiejszych wyższych zwierząt. Ciała tych zwierząt okazały się wówczas niezdolne do przyjęcia jaźni, zachowały ustrój przystosowany do duszy zbiorowej, jaką miały na Księżycu. Te, któ­ re prawic nadążyły, a potem okazały się jednak za słabe, żeby przyjąć w siebie duszę indywidualną, to dzisiejsze małpy. Jednak nawet ich nic można uważać za rzeczywistych przodków człowieka, lecz za is­ toty, które, nie mogąc dotrzymać kroku, cofnęły się w rozwoju. Tak więc Ziemia w okresie lemuryjskim była ognistą masą, w któ­ rej dzisiejsze minerały znajdowały się jeszcze przeważnie w stanie płynnym. Z tego morza ognia wyłoniła się pierwsza wyspa mineral­ na, a na niej poruszali się, na pół skacząc, na pół fruwając, przodko­ wie dzisiejszych ludzi. Duch jaźni troszczył się, aby stopniowo przeniknąć tych ludzi. Musimy sobie wyobrazić tę dawną ziemską epokę ognia jako cza­ sy ostatnich przejawów sił księżycowych, które odtąd powoli zamie­ rały. Ich wpływ przejawiał się w zdolności człowieka do podporząd­ kowania swojej woli sił natury. Na Księżycu człowiek był jeszcze całkowicie złączony z naturą. Nad bytem człowieka pracowała du­ sza grupowa. Potem to się zmieniło, ale mimo wszystko pozostał je­ szcze pewien magiczny związek między jego wolą a siłami ognia. Jeśli człowiek miał charakter łagodny, jego wola działała uspokaja­ jąco na żywioł ognia. Dzięki temu z ognistego morza mogły się two­ rzyć lądy. Człowiek namiętny wywierał swą wolą wpływ przeciwny i wzburzone, rozszalałe masy ognia rozrywały cienką skorupę Ziemi. Te namiętne, dzikie moce, właściwe naturze ludzkiej na Księżycu i w czasie powtórzenia księżycowego okresu na Ziemi, wybuchły raz jeszcze z wielką siłą w tych nowo powstałych indywidualnych duszach ludzkich. Namiętności te rozpętały istną burzę w owym 109

morzu ognistym i znaczna część lądu zamieszkałego przez Lemuryjczyków uległa zniszczeniu; zaledwie niewielka część mieszkań­ ców Lemurii zdołała się uratować, zachowując w ten sposób ród ludzki od zagłady. Wy wszyscy żyliście już wtedy, wasze dusze są tymi samymi du­ szami, które uratowały się z ognistej katastrofy Lemurii. Ta część ludzkości, która przetrwała kataklizm, powędrowała do kraju nazy­ wanego Atlantydą, położonego pomiędzy dzisiejszą Ameryką a Eu­ ropą. Ród ludzki rozwijał się tam dalej. Atmosfera Ziemi powoli się zmieniała się. Resztki dawnej, ognisto-pamej substancji ruah ustąpi­ ły i jeszcze tylko gęste mgły zalegały powietrze. Podania gennańskie zachowały wspomnienie tych mgieł; kraj Nibclungów nazywa się Nivelheim - czyli Nebelheim, tzn. kraj tonący w gęstych mgłach. Musimy postawić sobie teraz pytanie, jakie duchy działały z zew­ nątrz aż do czasów lemuryjskich? W czasie powtórzenia okresu Saturna były to Duchy Osobowości albo Duchy Egoizmu; w czasie powtórzenia okresu Słońca - Duchy Ognia lub Archanioły; w os­ tatnim zaś okresie, księżycowym, istoty, które były dobrymi ducha­ mi dawnej epoki księżycowej - Anioły, czyli Duchy Zmierzchu. Naj­ większego przewodnika tych duchów nazwaliśmy Duchem Świętym; władcę słonecznych Duchów Ognia - Chrystusem; władcę na Sa­ turnie - Duchem Ojcem. Ostatni wielki Duch, który działał na czele swoich zastępów, nazwany w ezoteryce chrześcijańskiej Duchem Świętym, był istotą wiodącą okresu księżycowego - Duchem, który działał również wtedy, gdy okres księżycowy powtarzał się na Ziemi. Ten właśnie Duch działał z zewnątrz, jakby przenikając człowieka promieniem swej własnej istoty. Na początku czasów lemuryjskich mamy dwa rodzaje istot; z jednej strony duchy, które przygotowy­ wały ciało człowieka i zaszczepiały mu świadomość jaźniową; z dru­ giej strony duch, który sam wniknął w człowieka, gdy zaczął on fi­ zycznie oddychać. Jeżeli teraz pomyślimy, że wszystko, co na Saturnie stanowiło jeszcze masę ognia otoczoną subtelniejszą atmosferą, a na Słońcu by­ ło już substancją gazową, zaś potem w atmosferze Księżyca mgłą ognistą, to rozwój naszej planety przedstawi się nam jako stopnio­ we oczyszczanie się, podobnie jak sam rozwój ludzkości jest oczy110

szczaniem. To, co dziś nazywamy powietrzem, musiało się dopiero stopniowo i powoli oczyszczać z oparów i dymów, którymi dawniej było wypełnione. Musimy sobie zdać sprawę, że to, co wydzielała z siebie dawna atmosfera naszej planety, to substancje, z których zbudowane są wszelkie ciała. Powietrze jest najczystszym obszarem z tego, co pozostało; jest to najdoskonalsza materia, z której duchy przewodnie Księżyca, Anioły, mogą sobie tworzyć ciała. Dlatego człowiek odczuwał powietrze, które się oczyściło, oddzieliło, jako zewnętrzną szatę nowych przewodników, Duchów Ziemi, odczuwał w nim ducha przewodniego Ziemi - Jehowę. W wiejącym wietrze odczuwano ducha, który prowadził i kierował Ziemią; w powietrzu, którym człowiek oddychał, czuł ciało Boga. Tak było do epoki At­ lantydy, której ląd stanowi dzisiaj dno Oceanu Atlantyckiego. Magiczny wpływ, jaki ludzie wywierali na morze ognia, na pro­ cesy Ziemi, powoli zanikał; pozostał natomiast zachowany w pierw­ szych czasach atlantydzkich inny związek z naturą. Człowiek mógł jeszcze wywierać magiczny wpływ na wzrost roślin. Kiedy nad ro­ śliną unosił rękę, która wówczas miała jeszcze inny kształt, był w sta­ nie przyspieszać wzrost rośliny działaniem swej woli. Człowiek był głęboko związany z naturą, co wyrażało s i e w całym jego życiu. To, co dziś nazywamy inteligencją, myśleniem logicznym, wów­ czas jeszcze nie istniało. Ale za to miał człowiek w wysokim stop­ niu rozwinięte inne zdolności; np. pamięć rozwinięta była tak baje­ cznie, że trudno to sobie nawet wyobrazić. Ludzie nie umieli liczyć, nie byli w stanic policzyć, że dwa razy dwa równa się czteiy, ale po­ magała im pamięć, pamiętali to ze wspomnień. Chociaż w okresie atlantydzkim ludzie nie odczuwali tak bezpośrednio grupowych dusz ras i ludów jak na Księżycu, to jednak czuli jeszcze wyraźnie ich działanie. Było ono tak silne dla człowieka, który należał do danego plemienia lub rasy, że związek z kimś należącym do innej rasy byłby rzeczą niemożliwą. Między ludźmi należącymi do róż­ nych grupowych dusz istniała głęboka niechęć. Kochało się tylko tych, którzy żyli w obrębie tej samej duszy ludu. Można powiedzieć, że podstawą tej łączności była wspólna krew, której źródłem była w okresie Księżyca dusza ludu. Człowiek pamiętał wyraźnie prze­ życia swych przodków i czuł się ogniwem w łańcuchu rodowym, 111

spojonym wiązami krwi, podobnie jak ręka czuje się częścią naszego organizmu. To poczucie przynależności było ściśle związane z roz­ wojem człowieka, podobnie jak inna ważna przemiana, która doko­ nywała się w okresie przejściowym, gdy Ziemia opuszczona przez Słońce, wyrzuciła z siebie Księżyc. Przemiana ta związana jest bez­ pośrednio z procesem twardnienia, który dokonywał się na Ziemi. Powstało wówczas królestwo mineralne, a jednocześnie podobny proces twardnienia odbywał się we wnętrzu ludzkiego organizmu. W miękkiej masie powstawały stopniowo twardsze części, zgęszczone początkowo w chrząstki, a wreszcie w kości. Dopiero wraz z po­ wstawaniem układu kostnego człowiek zaczął chodzić. Równolegle z powstaniem w organizmie masy kostnej dokony­ wał się jeszcze inny proces. Gdy Ziemia, aby móc się rozwijać, wy­ rzuciła z siebie wszystko, co dziś stanowi Księżyc, zostawiając tylko zdolne do dalszego rozwoju elementy, w istotach zamieszkujących Ziemię powstały dwojakiego rodzaju siły. Słońce i Księżyc znajdo­ wały się teraz poza Ziemią i dzięki temu słoneczne i księżycowe siły działały na Ziemię z zewnątrz. Współdziałanie sił słonecznych i księżycowych, które dawniej były wewnątrz Ziemi, a teraz wywie­ rały swój wpływ z zewnątrz, sprawiło, że powstało oddziaływanie rozdzielające istoty ludzkie na dwie płci. W dawnych czasach, kiedy Słońce, Księżyc i Ziemia stanowiły jeszcze jedno ciało, żyjące w nim siły słoneczne zapładniały wszy­ stko, co w tym układzie można by oznaczyć jako element żeński. Słońce odczuwano jako element męski, Księżyc jako żeński. Po od­ dzieleniu się Słońca nastąpił rozdział sił między dwa powstałe wów­ czas ciała. Istoty zamieszkujące Ziemię, aż do wydzielenia się z niej Księżyca, można by nazwać żeńskimi, gdyż wszystkie siły zapładniające napływały z zewnątrz, ze Słońca. Dopiero gdy Ziemia odrzu­ ciła Księżyc i wszystko, co dzisiaj jest w nim zawarte, stając się przez to zupełnie innym ciałem, dopiero wtedy dawny, niezróżnicowany element „kobiecy" mógł się rozdzielić na męski i żeński (w dzisiej­ szym znaczeniu); w ten sposób równocześnie z procesem twardnie­ nia Ziemi i powstawania kości w organizmie ludzkim nastąpiło zróż­ nicowanie się płci człowieka. A tym samym otworzyła się droga do prawidłowego doskonalenia się jaźni. 112

Wykład XII Rozwój ludzkości na Ziemi

II

U istot zwierzęco-ludzkich na dawnym Księżycu nie było jeszcze zewnętrznego zróżnicowania się na dwie płci. Tak samo u ich po­ tomków w okresie powtórzenia epoki księżycowej. Potem nastąpiło pewnego rodzaju rozszczepienie ciała ludzkiego. Mogło się to do­ konać dzięki zagęszczeniu się materii. Dopiero gdy świat mineralny wyłonił się w dzisiejszej formie, mogło powstać ciało ludzkie, w któ­ rym płeć jest rozdzielona. Ziemia i ciało człowieka musiały najpierw dojść do dzisiejszego stanu zagęszczenia, do mineralizacji. W mięk­ kich ciałach ludzkich okresu księżycowego oraz pierwszych okresów Ziemi człowiek był istotą dwupłciową, męsko-żeńską. Nie powinniśmy zapominać, że człowiek również dzisiaj zacho­ wał w pewnej mierze ślad tego dawnego dwupłciowego ustroju. Dzi­ siaj mężczyzna ma ciało fizyczne męskie, eteryczne zaś żeńskie. Kobieta przeciwnie; jej ciało eteryczne jest męskie. Fakt ten rzuca ciekawe światło na psychikę mężczyzny i kobiety. Zdolność kobie­ ty do poświęcenia i zaparcia się siebie dla ukochanej istoty związa­ na jest z tym, że jej ciało eteryczne jest męskie; natomiast próżność mężczyzny staje się zrozumiała, gdy wiemy, że jego ciało eteryczne ma naturę kobiecą. Powiedzieliśmy już, że ten podział ludzkości na dwie płci wywo­ łało współdziałanie sił płynących ze Słońca i Księżyca. Trzeba je­ szcze wiedzieć, że u mężczyzny Księżyc działa silniej na ciało ete­ ryczne, natomiast Słońce na fizyczne; u kobiety przeciwnie, ciało fizyczne znajduje się pod wpływem sił księżycowych, eteryczne zaś pod wpływem Słońca. Ustawiczna wymiana substancji mineralnych w ciele fizycznym człowieka mogła rozpocząć się dopiero wtedy, gdy powstał dzisiej­ szy świat mineralny; przedtem istniały zupełnie inne formy odży­ wiania. W słonecznym okresie naszej Ziemi we wszystkich rośli­ nach krążyły soki mleczne. Odżywianie odbywało się w ten sposób, że człowiek wysysał je, tak jak dzisiaj dziecko ssie pokarm matki. Rośliny, które dzisiaj mają w sobie tego rodzaju soki, są ostatnimi 113

pozostałościami z czasów, kiedy wszystkie rośliny dostarczały ta­ kich soków w wielkiej obfitości. Dopiero później odżywianie przy­ brało dzisiejsze formy. Aby zrozumieć sens zróżnicowania się płci człowieka, musimy sobie wyjaśnić, że zarówno na Księżycu, jak i w czasie powtórze­ nia okresu księżycowego na Ziemi, wszystkie istoty wyglądały po­ dobnie. Tak jak dzisiaj każda krowa podobna jest do swej matki i do wszystkich innych krów, bo każda reprezentuje duszę zbiorową, tak też i ludzie byli wówczas niezmiernie podobni do swoich przodków, co przetrwało aż po okres atlantydzki. Cóż więc było powodem, że teraz ludzie są tak różni? Przyczyną był właśnie podział na dwie płci. Element kobiecy zachował ten­ dencję do nadawania potomkom podobnej postaci; element męski działa inaczej; wywołuje on różnorodność, indywidualizację. Przez to, że siły męskie dołączyły się do kobiecych, powstało coraz więk­ sze zróżnicowanie. Dzięki wpływowi pierwiastka męskiego może się rozwijać indywidualność. Dawna dwupłciowość posiadała jeszcze jedną szczególną właś­ ciwość. Jeżeli zapytalibyśmy któregoś z ludzi księżycowych o jego przeżycia, zauważylibyśmy, że traktuje je zupełnie tak samo jak prze­ życia swych najdalszych przodków; wszystko to żyło przez pokole­ nia. Przygotowanie obecnego stanu świadomości, która sięga tylko od narodzin do śmierci, związane jest z wykształceniem się indywi­ dualności człowieka w dzisiejszym znaczeniu; równolegle zaś po­ jawiła się możliwość takich narodzin i takiej śmierci jak dzisiaj. Da­ wni ludzie księżycowi, którzy poruszali się pływając i unosząc się w przestrzeni, złączeni byli ze swym otoczeniem, z którego przeni­ kały w ich organizmy owe strumienie krwi. Gdy taka istota umiera­ ła, nie była to śmierć duszy w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, lecz tylko jakby obumieranie jednej części w żywym organizmie. Świa­ domość duszy zbiorowej w świecie ducha pozostawała niezmącona. Spróbujmy sobie to wyobrazić - usycha ręka, a na to miejsce wyrasta nowa. Ludzie w zamglonej świadomości odczuwali umieranie orga­ nizmów ludzkich jako stopniowe usychanie ciał; jedne usychały i wię­ dły, inne wyrastały, lecz w duszy zbiorowej świadomość trwała bez przerwy, tak że istotnie było to coś w. rodzaju nieśmiertelności. 114

Potem pojawiła się dzisiejsza krew, czyli krew wytwarzana sa­ modzielnie przez organizm człowieka. Jej powstaniu towarzyszył po­ dział człowieka na dwie płci: męską i żeńską. Jednocześnie z tym po­ działem wystąpiła jeszcze jedna ważna zmiana. Krew wywołuje cią­ głą walkę między życiem a śmiercią, a skutkiem tego istota, która wytwarza w sobie czerwoną krew, jest terenem tych ustawicznych zmagań. Czerwona krew ciągle się bowiem zużywa i przemienia się w krew błękitną, która nosi w sobie element śmierci. Jednocześnie z tą przemianą krwi nastąpiło w człowieku zaciemnienie świadomo­ ści, która dawniej sięgała poza granice narodzin i śmierci. Dopiero teraz, z nastaniem obecnej świadomości, człowiek utracił dawne, niejasne poczucie nieśmiertelności. Dzisiejsza niemożność wyjrzenia poza śmierć i narodziny związana jest z podziałem na dwie płci. Jeszcze coś innego łączy się z tymi zmianami. Kiedy człowiek miał duszę grupową, pokolenia za pokoleniami następowały bez przerw, bez przełomów wywołanych narodzinami i śmiercią. Teraz jednak pojawiły się przerwy i w związku z tym możliwość reinkar­ nacji. Dawniej syn był bezpośrednią kontynuacją ojca, zaś ojciec dziadka, świadomość nigdzie się nie mywała. Teraz jednak nastał czas, gdy świadomość nic mogła już sięgać poza granice narodzin i śmierci. Dzięki temu stał się możliwy pobyt człowieka w kamaloce i w dewahanie. Te kolejne zmiany - pobyt w wyższych światach następujący po ziemskim życiu - stały się możliwe dopiero wtedy, gdy po odrzuceniu Księżyca z Ziemi człowiek został istotą indywi­ dualną. Dopiero wtedy pojawiło się to, co dziś nazywamy inkarnacją oraz okresy przejściowe pomiędzy kolejnymi wcieleniami, które z czasem również ustaną. Doszliśmy więc do czasów, gdy dawny organizm, który łączył w sobie jeszcze dwie płci, organizm zależny od duszy zbiorowej, podzielił się na męski i kobiecy. Element kobiecy zachowuje podo­ bieństwo, męski wprowadza różnorodność. Istotnie, w dzisiejszych stosunkach element kobiecy utrzymuje ciągłość dawnych więzów rodowych, rasowych, narodowych, element męski ustawicznie tę cią­ głość przełamuje, rozszczepia i w ten sposób indywidualizuje ludz­ kość. Pierwszy działa jak echo dawnej duszy zbiorowej, drugi jako pierwiastek nowy, dążący do indywidualizowania. Z czasem dojdzie 115

do tego, że wszelkie więzy rasowe i rodowe zanikną. Ludzie coraz bardziej będą się różnili między sobą i będzie ich łączyć nie wspól­ na krew, ale to, co duszę wiąże z duszą. W tym kierunku zmierza ro­ zwój ludzkości. W początkowym okresie epoki atlantydzkiej związek w ramach poszczególnych ras był jeszcze bardzo silny. Pierwsze rasy różniły się między sobą barwą skóry i ten ślad działania duszy zbiorowej po­ został do dzisiaj. Te różnice będą się zacierały, im bardziej element indywidualny będzie przeważał. Przyjdzie czas, że nie będą istniały rasy o różnych zabarwieniach skóry, natomiast istnieć będą olbrzy­ mie różnice indywidualne pomiędzy poszczególnymi ludźmi. Im da­ lej cofamy się w przeszłość, tym lepiej widzimy, jak przeważa ele­ ment rasowy. Właściwy pierwiastek indywidualizujący pojawia się dopiero w późniejszych czasach atlantydzkich. W pierwszych cza­ sach Atlantydy ludzie należący od danej rasy odczuwali głęboką nie­ chęć w stosunku do innych ras; poczucie łączności, miłość płynęły tylko ze wspólnoty krwi. Związki małżeńskie między ludźmi nale­ żącymi do odrębnych rodów uważane były za niemoralne. Jasnowidzący, który chciałby zbadać związek ciała eterycznego z fizycznym u mieszkańców dawnej Atlantydy, spostrzegłby dziw­ ne zjawisko. Część ciała eterycznego odpowiadająca głowie nie po­ krywała się całkowicie z głową fizyczną tak jak dzisiaj. Dziś ciało eteryczne wykracza bardzo niewiele poza fizyczną głowę, wówczas jednak wystawało bardzo daleko, szczególnie w okolicy czoła. Pe­ wien punkt mózgu - położony między brwiami, tylko że o centy­ metr głębiej - oraz odpowiadający mu dzisiaj punkt w ciele etery­ cznym były wówczas jeszcze oddalone jeden od drugiego. Rozwój polegał między innymi na stopniowym zbliżaniu się tych dwóch pun­ któw. W piątym okresie epoki atlantyzkiej ciało eteryczne głowy do tego stopnia wsunęło się w ciało fizyczne, że oba punkty spotkały się. Dzięki temu mogły rozwinąć się nasze dzisiejsze zdolności: licze­ nie, zdolność wydawania sądów, wytwarzanie pojęć, inteligencja. Przedtem mieszkańcy Atlantydy mieli tylko wspaniale rozwiniętą pamięć, brak im jednak było zdolności rozumowania. I tutaj mamy punkt wyjścia powstawania jaźni świadomej. Przed zejściem się tych dwóch punktów nie mogło być mowy o samodzielności ludzi, ale 116

mogli oni żyć w o wiele głębszym związku z namrą. Mieszkania two­ rzył sobie człowiek w owych czasach z tego, co dawała mu przyroda; przekształcał on dowolnie kamienie, łączył je z drzewami i w ten sposób mieszkanie ludzkie wyrastało z żywej przyrody; właściwie było jej przeobrażeniem. Człowiek żył w małych grupach spojonych jeszcze więzami krwi, najsilniejszy zaś z rodu był wodzem i wywie­ rał ogromny wpływ na innych. Wszystko zależało od jego autoryte­ tu, który jednak rozumiany był inaczej niż w naszych czasach. Na początku okresu atlantydzkiego człowiek nie znał jeszcze mowy artykułowanej; rozwinęła się ona dopiero w trakcie tej epoki. Wódz nie był w stanie wyrazić słowami swych rozkazów; natomiast ludzie rozumieli mowę natury. Dzisiejszy człowiek musi uczyć się tego na nowo. Wyobraźmy sobie, że patrząc w źródło, widzimy w nim swe odbicie; w duszy człowieka znającego wiedzę tajemną powstaje szczególne uczucie; mówi on sobie: „Oto spogląda na mnie odbicie mej własnej postaci, ostatni ślad tych odbić, które Saturn przed nie­ pamiętnym czasem wysyłał w przestrzeń". Gdy taki człowiek widzi w źródle odbicie własnej postaci, w jego duszy wyłania się wspo­ mnienie Saturna. Również echo budzi wspomnienie dźwięków, które odbite przez Saturna powracały jako echo w przestworza wszech­ świata. Albo fatamorgana, odzwierciedlenie obrazów, które powie­ trze przejmuje i ponownie oddaje. Człowiek znający wiedzę tajemną widzi w niej wspomnienie dawnego Słońca, gdy utworzone z gazów Słońce przyjmowało w siebie wszystko, co płynęło z przestrzeni ko­ smicznych, przepracowywało to, a potem odbijało w promieniach, dodając jeszcze coś ze swojej własnej istoty. Gdybyśmy znaleźli się na dawnym Słońcu, widzielibyśmy, jak wszystko, co tam istniało, przygotowane było z substancji gazowej Słońca niby jakieś obrazy świetlne, jak fatamorgana. Nie potrzeba czarów, by uczyć się poznawać świat w tysiącach przeobrażeń; jest to ważne dla człowieka, który pragnie się wznieść w wyższe światy. W bardzo dawnych czasach człowiek głęboko rozumiał naturę. To wielka różnica, czy żyje się w dzisiejszym powietrzu, czy w ta­ kim, jakie istniało za czasów Atlantydy. Cała atmosfera przeniknię­ ta była wówczas gęstą mgłą. Zarówno Słońce jak i Księżyc otoczone 117

były olbrzymimi tęczowymi kręgami. Był czas, że te mgliste opary przesłaniały gwiazdy, a Słońce i Księżyc były zaćmione. Dopiero powoli, stopniowo stawały się widzialne dla ludzkich oczu. Księga Genesis wspaniale opisuje, jak Słońce, Księżyc i gwiazdy powoli sta­ wały się widoczne. Wszystko, co czytamy jako dzieje stworzenia świata, działo się rzeczywiście. Człowiek z czasów atlantydzkich miał więc silnie rozwinięte zro­ zumienie otaczającej go natury. To, co słychać w szemraniu źródła, czy w huczącym wietrze, co dla nas dzisiaj jest nie zróżnicowanym dźwiękiem, dla tamtych ludzi było zrozumiałą mową. Nie było jesz­ cze wówczas przykazań ujętych w słowa, ale z tego powietrza na­ syconego wodnymi oparami przemawiał do człowieka Duch. Pismo Święte wyraża to w słowach: „A Duch Boży unosił się nad wodami" (Ks. Rodz. 1-2). Wc wszystkim słyszał człowiek mowę Ducha; pły­ nęła do niego z gwiazd, ze Słońca i z Księżyca. Każde słowo Księgi Rodzaju opisuje dokładnie i ściśle to, co się działo w otoczeniu czło­ wieka. Później nadszedł okres, gdy u grupy ludzi bardziej rozwiniętych niż reszta, którzy zamieszkiwali w pobliżu dzisiejszej Irlandii -- na obszarze, który podobnie jak cała Atlantyda znajduje się dzisiaj pod wodą - nastąpiło po raz pierwszy owo ścisłe złączenie się ciała ete­ rycznego z fizycznym. Dzięki temu możliwy stał się wzrost inteli­ gencji. Kiedy potężne masy wodne zatapiały powoli ląd Atlantydy, lud ten, pod wodzą najbardziej zaawansowanych w rozwoju osób, rozpoczął wędrówkę na wschód. Najbardziej rozwinięta część tego ludu zawędrowała aż do Azji i stworzyła tam centrum kultury. Stąd promieniowała potem kultura, wywodząca się ze strumienia ludu, który później przesunął się jeszcze dalej na wschód i w Azji Środ­ kowej, a mianowicie w Indiach, stworzył pierwszą kulturę poatlantydzką, tzw. kulturę hinduską. Wykazuje ona jeszcze silny wpływ kultury atlantydzkiej. Dawny Hindus nie miał jeszcze takiej świa­ domości jak nasza dzisiejsza, ale była ona już możliwa od chwili, gdy zeszły się te dwa punkty w mózgu, o których była wcześniej mo­ wa. Przed ich połączeniem mieszkańcy Atlantydy żyli jeszcze świa­ domością obrazową, dzięki której obcowali z duchami. Ówczesny człowiek nie tylko słyszał w szemraniu strumyka wyraźną i zrozu118

miała mowę, ale widział jeszcze wyłaniające się z jego nurtów is­ toty wcielone w wodę - undyny. W powietrzu, w jego powiewach, widział sylfy, w trzaskającym ogniu postrzegał salamandry. Wszy­ stko to było realne i dlatego powstały legendy i mity, które w naj­ czystszej formie zachowały się w Europie tam, gdzie osiedliła się resztka ludności atlantydzkiej, która nie zawędrowała do Indii. Ger­ mańskie legendy i mity są odbiciem tego, co mieszkańcy dawnej At­ lantydy widzieli jeszcze w otaczającej ich gęstej mgle. Rzeki, jak np. Ren, żyły w świadomości dawnych Atlantów tak, jakby była w nich zawarta mądrość dawnej mgły Nibelungów. Ta mądrość żyła w rze­ kach jako jestestwa. W ten sposób żyły w Europie echa kultury atlantydzkiej. Jednak w Indiach powstawała nowa kultura, w której echo dawnych oglą­ dów znajdowało inny oddźwięk. Znikły same obrazy wyższych świa­ tów, pozostała jednak tęsknota za tym wszystkim, co one wyrażały. Mieszkaniec Atlantydy słyszał jeszcze mądrość świata przemawia­ jącą do niego w przyrodzie; Hindusowi została już tylko tęsknota za zjednoczeniem z naturą; toteż cechą starohinduskiej kultury jest pra­ gnienie powrotu do dawnych czasów. Ówczesny Hindus był marzy­ cielem. Wprawdzie miał przed sobą to, co nazywamy rzeczywistoś­ cią, ale świat zmysłów uważał za maję, ułudę. Tego, co mieszkaniec Atlantydy widział jeszcze jako unoszące się wokół niego duchy, Hin­ dus szukał w swej własnej tęsknocie za boskim pierwiastkiem świa­ ta, za Brahmanem. Ten impuls powracania do dawnej, półsennej świadomości światów atlantydzkich zachował się w ezoteryce wscho­ dniej, która stara się przywrócić dawną świadomość. Dalej na północ mamy Persów i Medów, kulturę staroperską. Kul­ tura starohinduska odwracała się od rzeczywistości; Persowie nato­ miast zdawali sobie sprawę, że należy się z nią liczyć. Człowiek był w tym kraju przede wszystkim pracownikiem, który wiedział, że siły duchowe ma nie tylko po to, by dążyć do poznania, lecz także po to, by z ich pomocą przeobrazić Ziemię. Ziemia początkowo przedsta­ wiała się jako element wrogi; ludzie czuli, że muszą ją zwyciężyć. Wyrazem tego stosunku jest przeciwstawienie Ormuzda i Arymana - dobrego i złego boga - którzy toczyli odwieczny bój. Człowiek pragnął coraz bardziej przenikać Ziemię tym, co płynie ze świata 119

ducha, ale nie był jeszcze w stanie poznać mądrej budowy, natural­ nej prawidłowości świata zewnętrznego. Dawna kultura hinduska rzeczywiście posiadała wiedzę o wyższych światach, nie wynikają­ cą jednak ze znajomości natury, gdyż Ziemia była dla Hindusa złu­ dą, mają. Pers natomiast poznawał naturę, świat zewnętrzny, ale tyl­ ko jako swój warsztat pracy. Następnie przechodzimy do kultury chaldejskiej, babilońskiej i egipskiej. Tutaj człowiek uczy się już rozumieć prawidłowości rzą­ dzące naturą. Podnosząc wzrok ku gwiazdom, nie tylko szuka bo­ gów stojących ponad nim, ale też bada prawa kierujące ruchem gwiazd - i tak powstała owa cudowna wiedza chaldejska. Kapłan egipski nie traktował świata fizycznego jako czegoś opornego, wro­ giego. Duchowość, do której dochodził przez geometrię, zaszcze­ piał w swoją ziemię, w swój kraj. Rozpoznawał prawa zewnętrznej przyrody. Chaldejsko-babilońsko-egipska mądrość łączyła ściśle ze­ wnętrzną wiedzę o gwiazdach z poznaniem bogów, którzy są ducha­ mi tych gwiazd. I to jest trzeci etap rozwoju kultury. Dopiero na czwartym stopniu rozwojowym epoki poatlantydzkiej człowiek rozwinął się na tyle, że to, co sam w sobie przeżywał jako duchowość, zaszczepiał kulturze. Tak właśnie było w okresie grecko-rzymskim. Człowiek kształtował materię według swej włas­ nej duchowości, stwarzając dzieło sztuki plastycznej czy dramatycz­ nej. Spotykamy tam początki budownictwa miejskiego w dzisiejszym znaczeniu. Jest ono inne aniżeli w okresach poprzedzających epokę grecką, np. w Egipcie. Tam dawni kapłani spoglądali ku gwiazdom, usiłując wykryć rządzące nimi prawa. Odbiciem tego, co działo się na niebie, były wznoszone przez nich budowle. Ich budowle ukazu­ ją siedmiostopniowy rozwój, który człowiek najpierw odkrył w cia­ łach niebieskich; podobnie cała struktura piramid wyraża prawdzi­ we stosunki kosmiczne. Przejście od mądrości wtajemniczonych kapłanów do mądrości ogólnoludzkiej wyraża wspaniale tradycji! rzymska w historii sied­ miu królów rzymskich. Kim są ci królowie? Przypomnijmy, że zamierzchła historia Rzymu sięga starożytnej Troi. Troję możemy uważać za ostatni wytwór dawnych społeczeństw kapłańskich, które organizowały państwa według praw wypisanych 120

w gwiazdach. Gdy nastał czas przejścia w czwarty okres kultury, ro­ zum ludzki, którego symbolem jest przebiegły Odyseusz, pokonał starodawną mądrość kapłanów. Jeszcze wyraźniej wyraża się to zwycięstwo ludzkiej myśli nad mądrością kapłanów w rzeźbie Laokoona i jego synów duszonych przez węże. Wąż zawsze był sym­ bolem ludzkiego rozumu; grupa Laokoona przedstawia właśnie ten moment, gdy ziemski rozum w postaci węży pokonuje pradawną mądrość kapłanów. A potem wola autorytetów kierujących przez tysiąclecia wydarze­ niami naszkicowała dalsze wypadki, według których musiała rozwi­ jać się w przyszłości historia. Ci, którzy brali udział w założeniu Rzy­ mu, postanowili, że jego dzieje będą obejmować siedem okresów, jak to zostało zapisane w księgach sybilińskich. Jeśli to wszystko prze­ myślimy, odnajdziemy imiona siedmiu królów rzymskich jako odbi­ cie siedmiu pierwiastków natury ludzkiej. Piąty król Rzymu, z kraju Etrusków, przyszedł z zewnątrz. Przedstawiał człon manas, ducha jaźni, który łączy trzy niższe człony z trzema wyższymi. Siedmiu królów rzymskich wyobraża siedem pierwiastków natury ludzkiej, maluje rzeczywistość duchową. Rzym republikański to nic innego jak tylko ludzka mądrość, która zajmuje miejsce mądrości kapłańskiej. W ten sposób trzecia epoka przeszła w czwartą. Wówczas człowiek wydał z siebie to, co miał we własnej duszy, tworząc arcydzieła sztu­ ki, dramaty i system prawny. Dawniej wszelkie prawa czerpała ludz­ kość z gwiazd. Rzymianie stali się narodem prawa, dopiero tutaj człowiek stworzył według własnych potrzeb prawo. My żyjemy w okresie piątym. Jak wyraża się w naszych czasach rozwój ludzkości? Znikł dawny autorytet; we wszystkim, co dotyczy człowieka, punkt ciężkości przesuwa się coraz bardziej ku jego wnę­ trzu, a działalność zewnętrzna staje się coraz bardziej odbiciem jego duchowości. Rozpadają się więzy przynależności rodowej. Czło­ wiek coraz bardziej się indywidualizuje, dlatego powoli zaczyna rozumieć religię, której ziarno ludzkość nosi w sobie od 2000 lat; religię, która mówi: „Kto z was nie porzuciłby ojca swego i matki swojej, siostry i brata, nie może być uczniem moim". To znaczy, że miłość oparta na związkach krwi musi ustąpić, człowiek ma stanąć wobec człowieka, dusza przemówić do duszy.

Zadaniem naszej epoki jest jeszcze silniejsze sprowadzenie na plan fizyczny tego, co w grecko-rzymskim okresie wypłynęło z ludz­ kiej duszy. W ten sposób człowiek coraz głębiej pogrąża się w ma­ terię. Grek w arcydziełach sztuki stworzył wyidealizowany obraz swojego życia wewnętrznego obleczony w ludzkie kształty; Rzy­ mianin stworzył w prawodawstwie coś, co wyraża już bardziej oso­ biste potrzeby; ale kulminacyjnym wynalazkiem naszych czasów jest maszyna, najbardziej materialistyczny wyraz całkowicie już oso­ bistych potrzeb człowieka. Ludzkość coraz bardziej oddala się od nieba, zstępując coraz to niżej i niżej, aż wreszcie w obecnym, pią­ tym okresie zstąpiła najniżej, najsilniej związała się z materią. O ile w Grecji widzimy jeszcze człowieka wzniesionego w twórczości po­ nad swoje człowieczeństwo, jak na przykład w wizerunkach Zeusa, który wyobraża człowieka wznoszącego się ponad własną miarę, o ile w prawodawstwie rzymskim znajdujemy jeszcze coś z człowieka, który przerasta siebie samego - bo Rzymianin więcej ceni fakt, że jest obywatelem rzymskim niż osobowością ludzką - to w naszych czasach człowiek obraca siły swego ducha na zaspokojenie swych osobistych, materialnych potrzeb. Jakiż bowiem cel mają wszystkie maszyny, parowce, koleje, wszystkie skomplikowane wynalazki? Chaldejczyk odżywiał się w najprostszy sposób, jaki można sobie wyobrazić; dzisiaj nieprawdopodobny wprost zasób wiedzy, skrys­ talizowanej mądrości ludzkiej, pracuje nad tym, jak zaspokoić głód i pragnienie. Nie wolno nam zamykać oczu na to, co się dzieje. Mą­ drość użyta w ten sposób schodzi poniżej własnego poziomu, zstę­ puje w materię. Wszystko, co człowiek wziął niegdyś ze światów ducha, musia­ ło zejść poniżej własnego poziomu, by znowu kiedyś wzbić się wy­ żej. Stąd wypływa zadanie dziejowe naszej epoki. Jeżeli dawniej łą­ czyła ludzi w obrębie rodu krew, która płynęła w ich żyłach, to dziś te siły są coraz słabsze, a miłość oparta na więzach krwi ginie. Za­ stąpić ją musi inna miłość - miłość płynąca z ducha, która umożliwi ponowne wzniesienie się w świat duchowy. Zejście w materię było potrzebne, ludzkość musiała to przejść, aby o własnych siłach zna­ leźć drogę z powrotem w świat ducha. To właśnie jest misją dzisiej­ szej wiedzy duchowej - wskazać ludziom tę drogę. 122

Omawiając dzieje ludzkości, doszliśmy do czasów obecnych. Te­ raz musimy wskazać, jaki będzie dalszy rozwój i jak człowiek, któ­ ry przechodzi przez wtajemniczenie, już dzisiaj może osiągnąć na drodze poznania pewien stopień, któiy w przyszłości będzie udzia­ łem wszystkich ludzi.

Wykład XIII Przyszłość

człowieka

Dzisiaj zobowiązani jesteśmy omówić przyszły rozwój ludzkości oraz to, co nazywamy wtajemniczeniem; jak dzięki wtajemniczeniu współczesny człowiek może już dzisiaj przejść stopnie rozwoju, któ­ re cała ludzkość osiągnie dopiero w przyszłości. Zacznijmy od pierwszego z tych zagadnień. Niejednemu z was może się wydać zuchwalstwem poruszanie sprawy przyszłych losów człowieka. Inni znów sądzić będą, że jest rzeczą zgoła niemożliwą cokolwiek o tym wiedzieć. Jeżeli jednak zastanowimy się trochę, to zobaczymy, że pogląd ludzi uznających możliwość poznania przy­ szłości nie jest tak całkowicie pozbawiony podstaw. Porównajmy to z wiedzą zwykłego uczonego, np. przyrodnika. Może on całkiem do­ kładnie powiedzieć, że jeżeli zmiesza w danych warunkach tlen, wo­ dór i siarką, to zawsze powstanie kwas siarkowy. Można też dokła­ dnie określić, co sią stanie, jeżeli skupimy w zwierciadle promienie świetlne. Nie tylko takie drobne stosunkowo fakty możemy przewi­ dywać: przecież zaćmienie Słońca i Księżyca obliczamy na wiele lat naprzód. Dlaczego jest to możliwe? Dlatego, że znamy prawa rządzące fizycznym życiem. Jeżeli wiąc ktoś pozna duchowe prawa życia, to na ich podstawie bądzie mógł w podobny sposób powiedzieć, co musi zdarzyć sią w przyszłości. Zazwyczaj drączy ludzi jednak pe­ wien problem. Niejednemu wydaje się, że możliwość przewidzenia tego, co sią wydarzy, zaprzecza wolności, zaprzecza wolnej woli człowieka. Jest to błądne odczucie. Jeżeli zmieszamy w pewnych określonych warunkach siarką, tlen i wodór, powstanie kwas siar­ kowy jako nieodzowny wynik tego, co zrobiliśmy, mieszając ze so­ bą te substancje. To jednak, czy je zmieszamy, zależy od naszej woli i podobnie jest z przebiegiem duchowego rozwoju człowieka. To, co sią stanic, jest wolnym czynem człowieka. Im wyżej bądzie stał w rozwoju, tym bardziej bądzie wolny. I nie należy sądzić, że już teraz z góry jest przesądzone, co człowiek uczyni w przyszłości, po­ nieważ można to przewidywać. Większość ludzi nie rozumie prawi124

4r

dłowo tych zagadnień, które rzeczywiście należą do najtrudniej­ szych. Od niepamiętnych czasów filozofowie usiłowali rozwiązać dylemat ludzkiej wolności i określonej prawidłowości zjawisk, umo­ żliwiającej przewidywanie. Prawie wszystko, co na ten temat zosta­ ło napisane, jest w najwyższym stopniu niewystarczające, gdyż mało kto rozróżnia, że co innego jest przewidywać, a co innego określić z góry i postanowić. Z przewidywaniem przyszłości jest podobnie jak ze spoglądaniem na jakiś oddalony od nas punkt w przestrzeni. Je­ żeli patrzymy na drugą stronę ulicy i widzimy, że jeden człowiek po­ daje drugiemu dziesięć groszy, to czy my wywołaliśmy tę czynność? Czy fakt, że ją widzimy, ma cokolwiek wspólnego z jej przyczyną? Nie. My tylko z daleka widzimy, że ta czynność zachodzi, lecz nie wywieramy przez to żadnego wpływu na jej przebieg. Stosunki za­ chodzące w czasie podobne są w pewnej mierze do tych, jakie za­ chodzą w przestrzeni, tylko ludziom trudno to pojąć. Przypuśćmy, że ktoś wciela się znowu po tysiącach lat. Jego czyny wynikną wtedy z jego własnej wolnej woli - zupełnie tak samo, jak w przykładzie z dziesięcioma groszami. Jasnowidzący może zobaczyć, co zdarzy się w dalekiej przestrzeni czasu, a ten przyszły czyn człowieka bę­ dzie tak samo niezależny od chwili obecnej, jak gest podania mone­ ty drugiemu człowiekowi nie zależy od oddalonego w przestrzeni punktu, z którego ktoś obserwuje tych ludzi. Często się mówi: „Jeśli można przewidzieć, że coś się stanie, to właściwie takie wydarze­ nie musi już być z góry postanowione". Jest to mylenie przyszłości z teraźniejszością. Nie byłoby żadnego przewidywania przyszłości, gdyby wszystko było już z góry ustalone; gdy widzi się coś z przy­ szłości, to nie dostrzega się przecież czegoś, co już jest, ale coś, co się dopiero stanic. Trzeba starać się z całą ścisłością zrozumieć pojęcie „wglądu w przyszłość". Trzeba pogłębiać je cierpliwym wielokrot­ nym medytowaniem, bo tylko wtedy będziemy w stanie właściwie to zrozumieć. Po tych wstępnych uwagach przejdźmy do omówienia przyszłe­ go rozwoju ludzkości. Doszliśmy do punktu, w którym ludzkość po­ grążyła się głęboko w materializmie, a swoje siły duchowe obraca na budowę i produkcję maszyn i narzędzi, które służą osobistym ce­ lom w życiu. Łączy się z tym coraz dalej postępujące zagęszczenie 125

substancji ciała ludzkiego i całej Ziemi. Widzieliśmy, że to, co dziś jest najbardziej gęste i stałe - a mianowicie minerały -- powstało dopiero w pewnym okresie rozwoju naszej planety. I dopiero w tym momencie człowiek wstąpił w swój obecny okres ziemskiego rozwo­ ju. Równolegle z wyłonieniem się pierwiastka mineralnego nastąpił rozdział płci oraz inne zjawiska. Zanim człowiek wstąpił w okres rozwoju, w którym fizyczność Ziemi zgęstniała aż do minerałów, miał dużo subtelniejsze, bardziej miękkie ciało. Aby to sobie wyo­ brazić chociaż w przybliżeniu, spróbujmy opisać, jak w tych daw­ nych czasach, przed podziałem na dwie płci, odbywało się rozmna­ żanie rodu ludzkiego. Człowiek, który łączył w sobie jeszcze oba rodzaje płci, wydawał z siebie podobną sobie istotę z własnego lot­ nego, subtelnego organizmu, jednak nie na sposób dzisiejszy, lecz tak, jak się to dzieje na seansach spirytystycznych, gdy medium wy­ snuwa z siebie ciało eteryczne innej istoty. Tak mniej więcej przed­ stawiało się wydawanie na świat potomstwa u dawnej ludzkości. Widzimy więc, że ciągłe zagęszczanie ludzkiego ciała w kosmo­ sie związane jest z jego zstępowaniem w świat materialny. Związa­ na jest z tym jeszcze inna siła, która nie mogłaby się rozwinąć bez tego zstąpienia na Ziemię. Tą siłąjest egoizm. Ma on dwie strony: złą i dobrą. Jest podłożem samodzielności i wolności człowieka, z dmgiej jednak strony staje się źródłem wszelkiego zła. Aby człowiek nauczył się czynić dobro z własnej wolnej woli, musiał zetknąć się z siłą egoizmu. Siły, które kierowały nim wcześniej, prowadziły go niezmiennie ku dobru; ale kiedyś musiała mu zostać dana możliwość wyboru własnej drogi. I tak jak niegdyś zstąpił w dół, tak teraz musi wznieść się z powrotem w świat ducha. Zstępowanie w dół, w ma­ terię łączy się ze wzrostem egoizmu; ponowne wznoszenie się, po­ wrót w świat ducha, zależy od tego, czy altruizm, uczucie sympatii między ludźmi będzie się wzmagać. Ludzkość w swoim poatlantydzkim rozwoju przechodziła przez szereg okresów: staroindyjski, staroperski, egipsko-chaldejsko-babiloński i grecko-rzymski, aż do­ szła do naszego, piątego okresu. Po piątym zaś nastąpi szósty. Dą­ żenie ludzkości do kolejnego etapu polega właśnie na przezwycię­ żaniu tego pierwiastka, który najsilniejszy był w czasie ostatecznego złączenia się ciała eterycznego z fizycznym, w czasie zejścia się tych 126

dwóch punktów, o których mówiliśmy ostatnio. Był to czas najgłęb­ szego pogrążenia się w egoizmie. W dawniejszych okresach rozwoju człowiek również posiadał pewną dozę egoizmu, jednak innego rodzaju. Egoizm, który obecnie tak głęboko wnika w duszę, pozostaje w ścisłym związku z materialistycznym poglądem naszych czasów, a uduchowienie, które musi nastąpić, będzie jednocześnie jego przezwyciężeniem. Dlatego chrześ­ cijaństwo i wszelkie prądy oparte na prawdziwym życiu religijnym dążą świadomie do przełamania dawnych więzów krwi. W dobitny sposób wyrażają to słowa Chrystusa: „Kto nie porzuci ojca swego i matki, żony i dziecka, siostry i brata - nie może być uczniem mo­ im". Na miejsce dawnych związków krwi muszą przyjść więzy du­ chowe, łączące duszę z duszą, człowieka z człowiekiem. Powstaje tylko pytanie, w jaki sposób ludzkość może osiągnąć uduchowienie, czyli przezwyciężyć materializm, a jednocześnie dojść do tego, co można by nazwać braterstwem wszystkich ludzi, do zrealizowania powszechnej, ogarniającej całą ludzkość miłości. Nie należy sądzić, że wystarczy tylko możliwie często i z naciskiem podkreślać zna­ czenie ogólnoludzkiej miłości, aby zjawiła się ona samoistnie. Albo też, że trzeba zakładać stowarzyszenia, które postawią sobie za cel szerzenie miłości bliźniego. Nauka duchowa nie podziela takiego po­ glądu. Przeciwnie, im więcej ludzie mówią o powszechnej miłości i ogólnoludzkich ideałach, upajając się swoimi słowami, tym więk­ szymi stają się egoistami. Tak jak istnieje skłonność do rozkoszo­ wania się wrażeniami fizycznymi, tak i w dziedzinie moralnej ist­ nieje taka tendencja. Powtarzanie sobie: „Wznoszę się moralnie co­ raz wyżej i wyżej", może być właśnie taką wyrafinowaną rozkoszą. Jest to w gruncie rzeczy myśl, która łatwo może prowadzić nie do zwykłego, codziennego, ale do wyrafinowanego egoizmu. Przez ciągłe mówienie o miłości i współczuciu nie sprowadza­ my ich jeszcze na świat. Nie ma innej drogi do powszechnego bra­ terstwa jak rozpowszechnienie poznania duchowego. Ciągle mówi się o miłości i braterstwie, zakłada się tysiące stowarzyszeń - nie osiągną one celu mimo najlepszych chęci. Aby dobrze działać, trzeba wiedzieć, jak założyć podwaliny braterstwa ludzkości. Tylko ludzie, którzy żyją jedną, wspólną prawdą, tylko ci odnajdą się i złączą w tej 127

prawdzie. Tak jak Słońce jednoczy wszystkie rośliny, które zwraca­ ją się ku niemu, chociaż każda z nich jest osobną istotą, podobnie ludzie zjednoczą się we wspólnym dążeniu do prawdy. Dopiero ener­ giczne dążenie ku prawdzie otworzy przed ludźmi możliwość har­ monijnego współżycia. Można postawić zarzut, że przecież wszyscy dążą do prawdy, ale są rozmaite punkty widzenia i stąd biorą się nieporozumienia i spory. Jest to właśnie nie dość gruntowne poznanie prawdy. Nie można powoływać się na to, że gdy chodzi o prawdę, mogą być różne pun­ kty widzenia. Trzeba najpierw zrozumieć, że prawda może być tyl­ ko jedna. Nie zależy ona od żadnych narodowych głosowań, jest prawdziwa sama w sobie. Nikomu nie przyjdzie do głowy uchwa­ lać przez głosowanie, że suma kątów w trójkącie wynosi 180 stopni. Nie ma znaczenia, czy zgadzają się na to tysiące ludzi, czy nikt się nie zgadza. Z chwilą, gdy zrozumiecie, że tak jest, staje się to dla was prawdą. Nie ma żadnej demokracji, jeżeli chodzi o prawdę. Nie wszyscy jednak doszli do prawdy - stąd wszelkie spory o nią. Moż­ na by powiedzieć: „Tak, ale nawet w wiedzy tajemnej jeden twierdzi tak, a drugi inaczej". W prawdziwej ezoteryce tego nie ma. Natural­ nie, że mogą się zdarzyć zdania rozbieżne w zagadnieniach dotyczą­ cych nauki duchowej. W nauce o świecie materialnym też się zdarza, że jeden uczony sądzi tak, a drugi inaczej. Jedna z tych dwóch opi­ nii będzie jednak fałszywa. Tak samo jest w prawdziwej nauce ta­ jemnej, tylko że tutaj ludzie pozwalają sobie często na wygłaszanie sądów o tym, czego jeszcze nie rozumieją. Celem, misją szóstej epoki jest właśnie rozpowszechnienie prawdy duchowej w najszerszym zakresie. Zadaniem towarzystwa, które łączy duchowo, jest niesienie tej prawdy wszędzie i stosowa­ nie jej bezpośrednio w życiu. Tego właśnie najbardziej brak naszym czasom. Na każdym kroku widzimy, jak ludzie szukają, ale nikt nie może odnaleźć prawidłowego rozwiązania! Mamy niezliczony szereg „kwestii": kwestię wychowawczą, kobiecą, medyczną, społeczną, kwestię odżywiania. Ludzie dyskutują nad t}'mi problemami i piszą mnóstwo prac. Każdy mówi o swoim punkcie widzenia, niewielu jednak chce studiować duchową prawdę. Nie o to chodzi, aby mieć abstrakcyjne, teoretyczne wiadomości z dziedziny nauki duchowej, 128

ale o to, aby je wnieść bezpośrednio w życie, w studiowanie zagad­ nień społecznych i wychowawczych, żeby całe życie ludzkie ująć z punktu widzenia rzeczywistej mądrości duchowej. „Ale w takim razie trzeba by posiąść najwyższą mądrość" - mógłby ktoś zarzucić. Zarzut ten pochodzi z mylnego przekonania, że zawsze trzeba koniecznie od razu znać i rozumieć wszystko, co się w życiu stosuje. To nie jest konieczne. Poznanie najwyższych prawd przychodzi czę­ sto znacznie później niż ich praktyczne zastosowanie. Gdyby ludz­ kość musiała czekać z trawieniem do chwili, kiedy zrozumie prawa trawienia, to nie zaszłaby daleko. Tak samo nie jest konieczna na­ tychmiastowa znajomość wszystkich praw duchowych i głębokich tajemnic, aby zacząć wprowadzać je w codzienne życie. To jest właś­ nie sposób, w jaki metoda różokrzyżowców chce traktować ducho­ wość. Mniej abstrakcji, więcej praktyki. Nie chodzi o to, aby dużo mówić o wiedzy duchowej. Ważne jest, jak człowiek wykorzystają w życiu. Czy sądzicie, że dziecko musi opanować wszystkie prawi­ dła gramatyczne, zanim nauczy się mówić? Przecież najpierw uczy się mówić, a dopiero potem poznaje gramatykę. Dlatego trzeba dbać przede wszystkim o to, aby człowiek dzięki pomocy nauki duchowej zwrócił się ku temu, co go bezpośrednio otacza, zanim zacznie zaj­ mować się sprawami najwyższych światów, planem astralnym czy dewahanem. Tylko w ten sposób zrozumiemy, co dzieje się w na­ szym otoczeniu i do czego musimy bezpośrednio się włączyć. Dla­ tego nasze zadanie polega właśnie na tym, aby podzieloną, rozbitą, wyrwaną z dawnych więzów rodowych i rasowych ludzkość znowu połączyć jednoczącą wszystkich duchową mądrością. W dalszym rozwoju, w szóstej i siódmej epoce poatlantydzkiej, coraz bardziej będą zanikać więzy krwi i rodu. Ludzkość miesza się, aby łączyć się na podstawie duchowych zapatrywań. Była to wielka nieprawidłowość, kiedy w teozofń mówiono o rasach, jakby miały one trwać bez końca. Pojęcie rasy straci całkowicie znaczenie już w najbliższej przyszłości (licząc ją co prawda w milionach lat). Mó­ wienie o tym, że świat zawsze przechodzi w okresach rozwojowych przez siedem ras, to po prostu spekulacyjne, czysto teoretyczne roz­ ciąganie pojęcia, które da się zastosować tylko do naszych czasów. W jasnowidzeniu i nauce duchowej nigdy o tym nie mówiono. Tak 129

jak wszystko powstaje, tak powstały i rasy, i jak wszystko przemija, tak i rasy kiedyś przeminą. Ci zaś, którzy podkreślają trwałość ras, będą musieli przyzwyczaić się do zmiany myślenia wynikającego tylko z naszego wygodnictwa. Jeśli tylko trochę wybiec wzrokiem w przyszłość, to już przestają mieć zastosowanie pojęcia używane w przeszłości i w obecnej chwili. Najważniejsze, żeby człowiek nie chciał uważać za wiekuistą mądrość tego, co raz udało mu się tak pięknie utrwalić w teorii. Trzeba się przyzwyczaić do tego, że poję­ cia muszą być płynne, trzeba poznać, że mogą się one przeobrażać. Na tym opiera się postęp. Ludzie muszą wyrobić w sobie umiejętność przejścia od pojęć sztywnych, dogmatycznych do żywych i płynnych. Bo tak jak czasy się zmieniają, tak muszą się zmieniać nasze pojęcia, jeżeli chcemy te czasy rozumieć. Dusze ludzkie żyją obecnie w ciałach, które można obserwo­ wać za pomocą zmysłów. Ale jak powstały te ciała? Dawniej, w cza­ sach gdy człowiek zaczynał swój byt na Ziemi, były one zupełnie inne. Dla naszych materialistycznych poglądów przywiązanych do tego, co znamy, to dawne ciało różniło się od obecnego w komiczny sposób. W tym ciele zamieszkała dusza. Skąd więc wzięła się dzi­ siejsza postać człowieka? Stąd, że dusza sama pracowała nad ciałem przez szereg wcieleń. Możemy sobie wyrobić pewne pojęcie o tej pracy, jeżeli zwrócimy uwagę, że pewna niewielka możliwość kształ­ towania własnej postaci pozostała nam do dziś, chociaż w naszych materialistycznych czasach dusza tylko w niewielkim stopniu może wpłynąć na swoje ciężkie, tak bardzo już zgęszczone ciało. Pomyśl­ my jednak, jak dusza człowieka wpływa na ciało, a szczególnie na wyraz twarzy. Przerażenie wywołuje nagłą bladość, wstyd oblewa nam twarz rumieńcem. To prawda, że te stany mijają, ale nie ulega wątpliwości, że są to psychiczne przeżycia, które odbijają się na cie­ le fizycznym. Dusza, doznając danego uczucia, działa na krew, przez krew zaś na ciało fizyczne. Takie oddziaływanie duszy może być jeszcze silniejsze. Wiemy także, że ludzie, którzy prowadzą życie uduchowione, mają czasem w wyrazie twarzy odbicie swojej pracy wewnętrznej. Czasem z wyglądu można poznać, czy to człowiek myślący, czy ktoś, kto bezmyślnie spędził życie. Tak więc człowiek ciągle jeszcze pracuje nad zewnętrznym wyrazem swojej postaci. 130

Człowiek o szlachetnych uczuciach będzie miał np. szlachetne ruchy. Są to już tylko pozostałości pracy, jaką ludzkość wykony­ wała przez miliony lat. Dzisiaj możemy tylko wywołać odpływ lub przypływ krwi, któ­ ry odbija się na zabarwieniu twarzy; dawniej cały człowiek ulegał wpływowi obrazów, które były wyrazem świata duchowego. Dzięki temu mógł w znacznie większym stopniu niż dzisiaj działać na swój organizm, przeobrażać go. Ciało człowieka było wtedy jeszcze bar­ dziej miękkie. Był czas, kiedy człowiek mógł nie tylko wyciągnąć rękę czy wskazać palcem, ale przy pomocy swojej woli mógł tę rękę kształtować, a palce rozciągać jak przedłużenia. Był czas, kiedy nie miał jeszcze nóg na stałe, a tylko w miarę potrzeby wysuwał z cia­ ła coś w rodzaju nóg. I tak powoli, dzięki obrazom, które przema­ wiały do niego z otoczenia, kształtował swe ciało. Dziś, w obecnym zmaterializowanym okresie przemiany te odbywają się niesłychanie wolno, ale z czasem znowu będą przebiegały szybciej. W przyszłoś­ ci człowiek znowu będzie miał większy wpływ na swoją fizyczną cielesność. Gdy będziemy mówili o wtajemniczeniu, to zobaczymy, w jaki sposób człowiek może zdobyć ten wpływ; i chociaż w czasie jednego życia nie dojdzie on do tego, co dają wysokie stopnie wta­ jemniczenia, to jednak wiele, bardzo wiele można zrobić dla swego następnego wcielenia. W przyszłości człowiek sam będzie twórcą swej postaci. Ta droga rozwoju polega na coraz większym wysubtelnieniu materii stanowią­ cej nasze ciało, na stopniowym usuwaniu z organizmu najbardziej stałych, skrystalizowanych, najtwardszych części. Nastanie czas, gdy człowiek, podobnie jak w ubiegłych epokach, będzie niejako unosić się nad swą ziemską cząstką. Stan ten można by porównać z dzisiej szym stanem snu. Po nim nastąpi inny stan, polegający na tym, że człowiek będzie mógł dowolnie wysuwać swe ciało eteryczne z fi­ zycznego. Gęstsza, bardziej materialna część istoty ludzkiej znajdo­ wać się będzie na Ziemi, ale człowiek używać jej będzie z zewnątrz, ze sfer ducha, niby narzędzia. Człowiek nie będzie już zamieszkiwał w swoim ciele, nie będzie go nosił na sobie niby szaty, lecz będzie się nad nim unosił. Ciało stanie się subtelniejsze i lżejsze. Dzisiaj wy­ daje się to fantastycznym pomysłem, jednak znając prawa rządzące 131

w świecie ducha, można to przewidzieć z taką samą ścisłością, z ja­ ką oblicza się przyszłe zaćmienie Słońca i Księżyca na podstawie znajomości praw astronomicznych. Przede wszystkim przeobrażą się siły rozrodcze ludzkiego organizmu. Wielu ludzi nie może sobie wy­ obrazić sił rozrodczych w innej formie niż obecnie. Jednak w przy­ szłości będzie to wyglądać inaczej. Wszystko, co dzisiaj ma związek z rozmnażaniem i popędem płciowym, przejdzie w przyszłości do innego organu. Narządem, który już dziś przygotowuje się do tego, aby stać się kiedyś organem rozrodczym, jest latań. Dzisiaj może ona powodować tylko falowanie powietrza; oddawać powietrzu tylko to, co zawarte jest w słowie. W przyszłości będzie to nie tylko sło­ wo ze swym rytmem; w przyszłości to, co wyda krtań, będzie prze­ świetlone wnętrzem człowieka, przeniknięte jego własną fizycznością. Tak jak dzisiaj krtań wydaje słowo, które staje się tylko falą powietrzną, tak kiedyś, w przyszłości, z krtani człowieka wychodzić będzie na świato odbicie jego najgłębszej istoty - jego własny wize­ runek. Człowiek wydawać będzie z siebie potomstwo w ten sposób, że będzie tego drugiego, nowego człowieka wypowiadał. Tak będzie się rodził człowiek w przyszłości - będzie wypowiadany przez inne­ go człowieka. Takie sprawy rzucają światło na pewne zjawiska w naszym oto­ czeniu, których nie jest w stanie wyjaśnić żadna wiedza przyrodni­ cza. Ta przyszła fonna rozmnażania, oparta znowu na jednej pici, zajmie miejsce dawnych form rozrodczych. Dlatego w organizmie męskim zachodzi pewne przeobrażenie krtani w okresie dojrzewania płciowego; zjawisko to nazywamy mutacją głosu. Głos się obniża. Jest to wyraźna wskazówka, że zachodzi tu pewien związek między dwoma procesami organizmu. W ten sposób wiedza tajemna oświe­ tla i wyjaśnia zjawiska, których zewnętrzna wiedza często nie jest w stanie wytłumaczyć. Tak jak krtań człowieka ulegnie przeobrażeniu, podobnie przek­ ształci się jego serce. Jest to organ ściśle związany z obiegiem krwi w organizmie ludzkim. Nauka współczesna wyobraża sobie serce ja­ ko rodzaj pompy; jest to groteskowe i fantastyczne ujęcie. Siłą poru­ szającą krew są uczucia, które żyją w ludzkiej duszy. To dusza wpra­ wia w ruch krew, a serce bije, bo krew je pobudza. W rzeczywistości 132

dzieje się więc wprost przeciwnie, niż podaje to nauka materialistyczna. Tylko że dzisiejszy człowiek nie potrafi jeszcze dowolnie kierować swoim sercem; pod wpływem strachu serce uderza coraz szybciej, gdyż uczucie to wpływa na krew, która z kolei przyspiesza bicie serca. To, co dzisiaj przebiega niezależnie od woli człowieka, będzie kiedyś, na wyższym stopniu rozwoju, całkowicie w jego wła­ dzy; człowiek będzie mógł dowolnie wprawiać w ruch swoją krew i poruszać sercem, tak jak dziś porusza np. mięśniami ręki. Szczegól­ na budowa serca jest dla dzisiejszej nauki nierozwiązaną zagadką. Ma ono bowiem włókna mięśniowe poprzeczne, co w organizmie ludzkim spotyka się tylko w mięśniach zależnych od woli człowie­ ka. Dlaczego? Dlatego, że serce nie jest jeszcze u kresu swojego rozwoju, jest organem przyszłości, ma dojść do tego, że stanic się mięśniem zależnym od woli człowieka. Stąd też jego struktura wykazuje założenia tego przyszłego rozwoju. W ten sposób wszystko, co dzieje się w duszy, ma swój wpływ na budowę ciała fizycznego. Jeżeli wyobrazimy sobie człowieka, który stwarza podobne sobie istoty przez wypowiedzenie słowa, człowieka, którego serce stało się mięśniem podległym jego woli, który zdołał przeobrazić jeszcze inne organy, to będziemy mieli pe­ wne pojęcie o przyszłości rodzaju ludzkiego w następnych inkarnacjach naszej planety. Na Ziemi człowiek osiągnie to, co można osiągnąć pod wpływem materii fizycznej zagęszczonej aż do mine­ rału. Chociaż świat mineralny powstał jako ostatni, to jednak zniknie jako pierwszy, przynajmniej w dzisiejszej formie. Ciało człowieka nie będzie się wtedy składać z materii mineralnej, lecz z roślinnej. Zniknie wszystko, co dzisiaj w człowieku ma naturę mineralną. Świat mineralny będzie pokonany przez to, że człowiek rozwinie się po­ nownie do bytu roślinnego. Przejście w okres planetarny Jowisza związane będzie właśnie z odrzuceniem wszelkich składników mineralnych z organizmu czło­ wieka i przejściem do stwarzania roślinnego. Potem człowiek przej­ dzie do stwarzania zwierzęcego, będą to jednak inne zwierzęta niż dziś. Gdy serce dojdzie do tego, że będzie mogło działać twórczo, wówczas człowiek tworzyć będzie w świecie zwierzęcym, tak jak dziś tworzy w zakresie świata mineralnego. Wtedy znajdziemy się 133

w okresie planetarnym Wenus. I wreszcie, gdy będzie mógł wyda­ wać podobne sobie istoty, wypowiadając na świat własne odbicie, wtedy znajdziemy się u kresu naszego rozwoju, nasze zadanie bę­ dzie wykonane. Wtedy wypełni się słowo: „Pozwól nam stworzyć człowieka". Człowiek tylko wtedy rzeczywiście pracuje nad przemianą ro­ dzaju ludzkiego, gdy przejmie się prawdą, że dusza tworzy i kształ­ tuje ciało, a z czasem zupełnie je przeobrazi. Tylko dzięki myśleniu duchowemu, ezoterycznemu nastąpi to, o czym mówiliśmy, opisu­ jąc przemianę serca i krtani. To, co człowiek dzisiaj myśli, tym bę­ dzie w przyszłości. Ludzie myślący materialistycznie sprawiają, że w przyszłości powstaną straszliwe istoty; ludzkość, w której żyją myśli pełne ducha, umożliwi w przyszłości wcielanie się w piękne ciała. Wpływ materialistycznego sposobu myślenia może pójść jeszcze dalej niż obecnie. Dziś mamy dwa kierunki - matcrialistyczny, bar­ dzo potężny, ogarniający całą Ziemię, i duchowy, na razie jeszcze sła­ by, ograniczający się do małej garstki ludzi. Trzeba zauważyć różnicę pomiędzy rozwojem dusz i rozwojem ras. Nie sądźcie, że dusze, tak jak rasy, przejdą w swym rozwoju w jakieś formy groteskowe. Wszy­ stkie dusze myślące materialistycznie pracują nad wytworzeniem złej rasy, wszelka zaś praca zmierzająca ku uduchowieniu przyczynia się do wytworzenia rasy dobrej. Tak jak produktem rozwoju człowieka są zwierzęta, rośliny i minerały zatrzymane na dawnym szczeblu roz­ woju i cofnięte w rozwoju, podobnie w przyszłości oddzieli się zła część ludzkości. Ciało, które do tego czasu stanie się w pewnym sto­ pniu miękkie i plastyczne, będzie zewnętrznie odzwierciedlać we­ wnętrzne zło duszy. Będzie to zależało całkowicie od ludzi, czy po­ jedyncze dusze wcielać się będą w ciała tej złej rasy, czy też przez pracę ducha wzniosą się na duchowy poziom dobrej. Są to rzeczy, które musimy wiedzieć, jeżeli chcemy iść w przy­ szłość z rzeczywistą wiedzą. W przeciwnym razie idziemy przez świat z zawiązanymi oczami. Powinniśmy poznać siły, które dzia­ łają w ludzkości i liczyć się z nimi. Poznanie dla samego tylko po­ znania byłoby egoizmem. Kto dąży do poznania tylko po to, aby się wedrzeć w wyższe światy, ten postępuje samolubnie. Kto jednak 134

*

pragnie poznanie duchowe wnieść bezpośrednio w praktykę życia codziennego, ten pracuje dla przyszłego rozwoju ludzkości. Widzimy więc, że duchowy prąd ma ściśle określony cel - uksz­ tałtowanie przyszłej ludzkości. Celu tego nie można osiągnąć ina­ czej, jak tylko przez przyjęcie duchowej wiedzy ezoterycznej. Zaj­ mowanie się wiedzą duchową jest wielkim i ważnym zadaniem. Kto wiąże to zadanie z rozwojem, ten odczuwa je jako obowiązek, a nie żądzę. Im lepiej to zrozumiemy, tym szybszym krokiem zbliżać się będziemy do przeobrażeń związanych z przejściem w szósty okres kulturowy. Tak jak w okresie Atlantydy, w okolicy dzisiejszej Irlandii, grupka ludzi bardziej od innych rozwinięta rozpoczęła wędrówkę na Wschód, tak teraz naszym zadaniem jest usilne dążenie do przejścia w następny okres, który będzie dźwignięciem się ludzkości na wyż­ szy duchowy szczebel. Musimy próbować wydźwignąć się z materializmu i dlatego to­ warzystwa o podstawach duchowych powinny skupić wszystkie si­ ły, aby spełnić swoje istotne zadanie, być przewodnikami ludzkości w epoce przełomu. Nie z zarozumiałości lub pychy, ale z obowiąz­ ku. Pewna grupa ludzi musi zebrać się do wspólnej pracy, aby przy­ gotować tę przyszłość. Nie chodzi Ui o zgromadzenie się w jakimś określonym miejscu. Wszelkie pojęcia czysto przestrzennego zbli­ żenia się straciły swoje znaczenie, gdyż nic chodzi tu już o rodzinne lub narodowe pokrewieństwo, lecz o to, aby ludzie na całej Ziemi spotkali się duchowo, by pozytywnie kształtować przyszłość. Dla­ tego właśnie w czasie największego pogrążenia ludzkości w materii, czterysta lat temu, bractwo różokrzyżowe oceniło tak wysoko prak­ tyczną mądrość, która pragnie rzucić światło na wszelkie zagadnie­ nia życia codziennego. Jest to rozwój, któiy zmierza do zjednoczenia wszystkich ludzi w duchu, a nic w kieamku degeneracji. Stąd nowa szkoła wtajemni­ czenia obliczona wprost na to. aby przeprowadzić ludzi ze starego w nowy cykl rozwojowy. I tak prawo rozwoju ludzkości łączy się z pojęciem wtajemniczenia.

135

Wykład XIV Istota

wtajemniczenia

Dzisiaj chcemy mówić o wtajemniczeniu, czyli o ezoterycznej dro­ dze szkolenia. Zajmiemy się dwiema metodami, które oparte s a n a znajomości kolejnych etapów rozwoju ludzkości. Trzeba sobie bo­ wiem uświadomić, że w pewnej mierze prawdziwą mądrość można odnaleźć, poznając wcześniejsze okresy rozwoju ludzkości. Mówiliśmy już, że w czasach atlantydzkich człowiek widział mą­ drość we wszystkim, co go otaczało; im dalej sięga się w zamierz­ chłą przeszłość, w dawne stany świadomości, tym wyraźniej widać, jak bezpośrednio przeżywał człowiek siły twórcze przenikające ca­ ły świat, otaczające go zewsząd istoty duchowe. Wszystko, co nas otacza, zawdzięcza swój byt tym jestestwom. Widzieć je - to właś­ nie oznacza poznać. Gdy ludzkość doszła w trakcie swego rozwoju do obecnej formy świadomości - a stało się to dopiero w obecnym, piątym okresie poatlantydzkim - zbudziła się w duszach tęsknota za powrotem do świata duchowego. Wiemy z poprzednich wykładów, jak przejawia­ ła się u starożytnych Hindusów ta głęboka tęsknota i pragnienie po­ znania duchowości ukrytej za otaczającym człowieka światem zja­ wisk fizycznych. Jak powstał ów pogląd, że wszystko, co otacza nas na Ziemi, jest senną marą, złudzeniem, a jedynym naszym zadaniem jest osiągnięcie dawnej mądrości, która żyła i działała w zamierz­ chłych czasach. Uczniowie dawnych mędrców, tzw. świętych riszi, wstępowali na drogę prowadzącą za pomocą jogi do oglądu światów, z których ludzie niegdyś zstąpili na Ziemię. Ich dążeniem był powrót w świat ducha, daleko od tego wszystkiego, co było dla nich mają. Jest to jedna z dostępnych człowiekowi dróg rozwoju. Jednak naj­ nowsza droga poznania - to droga różolcrzyżowców. Prowadzi ona człowieka nie w przeszłość, lecz w przyszłość, ku stanom, jakie czło­ wiek będzie przeżywał w przyszłości: uczy go, za pomocą ściśle okre­ ślonych zasad, rozwijać mądrość, która w nim drzemie. Tę właśnie drogę wskazał twórca ezoterycznego prądu różokrzyżowców, znany pod zewnętrznym imieniem Christiana Rozenkreutza. 136

Mamy tu do czynienia ze ściśle określoną metodą - ale nie należy wyciągać stąd wniosku, że nie jest to droga chrześcijańska. Jest to chrześcijańska droga wtajemniczenia przystosowana do współczes­ nych warunków życia, leżąca pomiędzy jogą a tzw. czysto chrześci­ jańską drogą poznania. Ta droga przygotowywała się częściowo na długo przed nasta­ niem chrześcijaństwa. Jej prekursorem był Dionizy Aeropagita 7 , wielki wtajemniczony, który w ezoterycznej szkole Pawła w Atenach prowadził szkolenie, z którego wyszła cała późniejsza ezoteryczna mądrość. Obie drogi ezoterycznego szkolenia dostępne są dla naszego Zachodu. Wszystko, co związane jest z naszą kulturą i życiem, pod wpływem szkoły czysto chrześcijańskiej lub szkoły różokrzyżowców podnosi się i przeobraża w zasadę wtajemniczenia. Czysto chrześci­ jańska droga jest dla dzisiejszych ludzi trudna i właśnie dlatego ist­ nieje druga droga, droga różokrzyżowców, dla ludzi, którzy muszą żyć w obecnych czasach. Kto dzisiaj chce iść dawną drogą chrześ­ cijańskiego wtajemniczenia, musi mieć możność izolowania się na jakiś czas od życia zewnętrznego, aby tym intensywniej wejść potem w codzienne życie. Tymczasem drogą różokrzyżowców może iść każdy, niezależnie od swojego zawodu i sytuacji życiowej. Spróbujmy scharakteryzować drogę czysto chrześcijańską. Me­ toda ta opisana jest w najgłębszym z pism chrześcijańskich, chociaż najmniej rozumianym przez teologów, a mianowicie w Ewangelii św. Jana. Naukę tę znajdujemy również w Apokalipsie. Ewangelia św. Jana to cudowna księga; trzeba nią jednak żyć, a nie tylko ją czytać. Żyć nią można wtedy, gdy się zrozumie, że to, co jest w niej napisane, stanowi wskazówki i pouczenia dla życia wewnętrznego. Chrześcijańska droga wtajemniczenia wymaga od ucznia, aby Ewangelia św. Jana stanowiła dla niego księgę do me­ dytacji. Zasadniczym warunkiem, który nie odgrywa takiej roli przy wtajemniczeniu różokrzyżowców, jest bezwzględna wiara w oso­ bowość Jezusa Chrystusa. Trzeba wierzyć, że ten Najwyższy Duch, który przewodził Duchom Słońca w czasie słonecznego okresu Ziemi, wcielił się fizycznie w Jezusa z Nazaretu, że postać Jezusa była czymś dużo wyższym niż skromny i cichy mieszkaniec Nazaretu, 137

czymś innym niż taka indywidualność jak Sokrates, Platon czy Pi­ tagoras. Trzeba rozumieć wielką, zasadniczą różnicę między Nim a wszystkimi innymi. Jeżeli chce się przejść wtajemniczenie czysto chrześcijańskie, trzeba w Nim widzieć Boga-człowieka, jedynego w swej naturze. W przeciwnym razie w duszy ucznia zabraknie te­ go zasadniczego tonu uczuciowego, przy którym budzą się wyższe władze duszy. Dlatego też uczeń musi rzeczywiście wierzyć w to, co głosi Ewangelia św. Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga" itd., aż do słów: „A Słowo stało się Ciałem i mieszkało mię­ dzy nami". Ten sam Duch, który przewodził duchom słonecznym i który złączył się z przeobrażeniami naszej planety, którego możemy też nazwać Duchem Ziemi, mieszkał pośród nas w osłonach ludz­ kiego ciała, wcielony rzeczywiście w ciało fizyczne. Człowiek musi w to wierzyć, jeżeli zaś na razie nie może, to niechaj lepiej obierze inną drogę wtajemniczenia. Kto jednak może spełnić ten zasadni­ czy warunek i we właściwym medytacyjnym nastroju co rano, tygo­ dniami i miesiącami rozmyśla początek Ewangelii św. Jana, aż do słów: „pełne poświęcenia i prawdy" - i to w taki sposób, że je nie tylko rozumie, ale nimi żyje - ten poczuje w duszy siłę rozbudzają­ cą tych słów; nie są to bowiem zwykłe słowa, budzą one w duszy ożywiające siły. Uczeń musi mieć jedynie cierpliwość, aby ciągle na nowo do nich wracać, dzień po dniu; wtedy pod wpływem pe­ wnych ściśle określonych uczuć budzą się w nim siły potrzebne do tego, aby przejść chrześcijańską drogę wtajemniczenia. Jest to dro­ ga bardziej wewnętrzna, natomiast na drodze wtajemniczenia meto­ dą różokrzyżowców uczucia budzą się przez zetknięcie człowieka ze światem zewnętrznym. Droga chrześcijańskiego wtajemniczenia jest drogą siedmiostopniowego budzenia uczuć. Do tego dochodzą jeszcze inne ćwiczenia, które można przekazać tylko bezpośrednio, w zależności od charak­ teru danego człowieka. Jednak zasadniczym ćwiczeniem jest przeży­ wanie trzynastego rozdziału Ewangelii św. Jana w sposób, który da­ lej opiszemy. Nauczyciel mówi do ucznia: „Musisz rozwinąć w sobie pewne ściśle określone uczucia. Wyobraź sobie wyrastającą z gleby roślinę; wzniosła się ona ponad poziom mineralnej gleby, a jednak jej potrzebuje. Ona - wyższa istota - nie mogłaby istnieć bez tej niż138

szej. Gdyby roślina mogła myśleć, musiałaby tak mówić do ziemi: wzniosłam się wprawdzie wyżej niż ty, a jednak nie mogłabym ist­ nieć bez ciebie. I przejęta uczuciem wdzięczności musiałaby się skłonić przed ziemią. I tak samo zwierzę przed rośliną, gdyż i ono nie mogłoby istnieć bez rośliny; i tak samo człowiek przed zwierzęciem. Gdy zaś człowiek osiągnie wyższy stopień rozwoju, musi sobie po­ wiedzieć: Nigdy bym tu nie doszedł, gdyby nie niższe stopnie bytu. I pełen wdzięczności skłonić musi głowę przed nimi, one to bowiem sprawiły, że mógł iść dalej. Żadna istota na świecie nie mogłaby ist­ nieć, gdyby nie niższe istoty, którym winna jest za to wdzięczność. Tak też i Chrystus, Najwyższy Duch, nie mógłby istnieć bez swoich najbliższych dwunastu uczniów. Jakże potężne uczucie wdzięcz­ ności i czci bije z trzynastego rozdziału Ewangelii św. Jana: „On, Najwyższy Duch, umywa nogi swoim uczniom". Takie właśnie uczucie budzi się w duszy, gdy uczeń tygodniami i miesiącami kontempluje tę chwilę i coraz głębiej odczuwa, jak wszystko, co wzniosło się na wyższy poziom, z wdzięcznością peł­ ną czci spoglądać winno ku niższemu stworzeniu, które umożliwiło mu życie. Jest to właśnie pierwszy z siedmiu zasadniczych tonów uczuciowych. W momencie gdy człowiek już dostatecznie przepoi się tym uczuciem, pojawia się pewien objaw zewnętrzny oraz we­ wnętrzna wizja. Zewnętrzny objaw polega na tym, że człowiek czuje jakby jego stopy obmywała woda, natomiast w wizji, która pojawia się w jego duszy, widzi siebie samego jako Chrystusa obmywające­ go stopy swoim dwunastu uczniom. Jest to pierwszy stopień wtajem­ niczenia - obmywanie stóp. To, co opisuje trzynasty rozdział Ewan­ gelii św. Jana, jest nie tylko wydarzeniem historycznym; każdy może to przeżyć. Jest to zewnętrzny symptom oznaczający, że człowiek w swym życiu uczuciowym doszedł do pewnego poziomu, i jeżeli dojdzie do tego poziomu, to objaw ten musi wystąpić. Drugi stopień to biczowanie. Przechodzi go uczeń, zagłębiając się w następujące myśli: „Jak to będzie, gdy ze wszystkich stron spa­ dną na ciebie udręki i smagać cię będzie ból? Musisz wytrwać i nie ugiąć się, musisz być odporny na wszelkie cierpienia, jakie tylko życie może ci przynieść i wszystko musisz znieść". Jest to drugie uczucie, jakie uczeń musi w sobie obudzić. Zewnętrzny objaw tego 139

stopnia to uczucie swędzenia i drżenia na całej powierzchni ciała; natomiast wewnętrznym znakiem jest obraz, w którym człowiek wi­ dzi siebie samego jako ofiarę biczowania; początkowo widzi to we śnie, potem w postaci wizji. Trzeci stopień to koronowanie cierniem. Tygodniami i miesią­ cami uczeń pogrąża się w następujących myślach i uczuciach: „Jak to będzie, gdy przyjdzie ci znosić w życiu nie tylko ból i cierpienia, ale jeżeli naigrawać się będą z twoich największych świętości, z two­ jej duchowej istoty?" I znowu nie wolno mu się skarżyć, znowu mu­ si wytrwać i nie ugiąć się. Dokonana praca wewnętrzna musi dać uczniowi siły, dzięki którym przetrwa szyderstwa i naigrywanie. Choćby wszystkie moce sprzysięgły się przeciw jego duszy, on się nie zachwieje. A wtedy w wizji ukazuje mu się obraz jego własnej postaci w cierniowej koronie i czuje zewnętrzny ból w głowie. Jest to znak, że uczeń dostatecznie daleko zaszedł w świecie uczuć, aby wznieść się znowu o jeden stopień. Czwartym stopniem jest ukrzyżowanie. Uczeń znowu musi roz­ winąć w sobie określone uczucie. Dzisiaj człowiek utożsamia swe ciało ze swoim ja. Kto chce przejść wtajemniczenie chrześcijańskie, musi przyzwyczaić się nieść swoje ciało przez świat w taki sposób, jak niesie się jakiś obcy przedmiot, np. stół. Własne ciało musi stać mu się obce; wnosi je do pokoju i wynosi jak każdy inny przedmiot. Jeżeli człowiek dostatecznie rozwinie w sobie to czwarte uczucie, to przechodzi tzw. próbę krwi. Występują u niego tzw. stygmaty. Na dłoniach, stopach i prawym boku występują zaczerwienienia skóry, będące obrazem ran Chrystusa. Jeżeli uczeń dzięki sile tego uczucia doprowadzi do wystąpienia takich zewnętrznych objawów, wtedy po­ jawia się również wewnętrzny objaw, astralny; człowiek w duszy wi­ dzi się ukrzyżowanym. Piąty stopień to śmierć mistyczna. Człowiek czuje się coraz bar­ dziej cząstką całego świata. Myśli wtedy: „Tak samo jak palec u ręki, tak i ja nie jestem bynajmniej samodzielną istotą. Czuję się złączo­ ny z całym światem, przynależę do całego świata". A potem doznaje takich przeżyć, jakby wszystko wokół niego pogrążało się w ciem­ ności, jakby ogarniał go zewsząd czarny mrok, niby coraz gęstsza zasłona. Na tym etapie wtajemniczony poznaje w całej rozciągłości 140

ból i nędzę, zło i utrapienie, jakie ciążą na wszelkim stworzeniu. I to jest zstąpienie do piekieł, które każdy musi przeżyć. Potem nastę­ puje jakby rozdarcie zasłony i przed wzrokiem ucznia otwierają się światy ducha. To się nazywa rozdarciem zasłony. Szósty stopień to złożenie do grobu i zmartwychwstanie. Gdy uczeń jest już tak daleko, musi sobie powiedzieć: „Nauczyłem się już patrzeć na moje ciało jak na coś obcego. Teraz jednak wszystko, co widzę na świecie, muszę traktować tak samo jak swoje własne cia­ ło! Składa się ono przecież z tych samych pierwiastków co świat ze­ wnętrzny! Każdy kwiat, każdy kamień jest mi równie bliski jak wła­ sne ciało". Wtedy człowiek pogrzebany jest w ziemskim globie. Ten stopień łączy się zawsze z nowym obudzeniem się do życia; czło­ wiek czuje się zjednoczony z najwyższym d u c h e m p r z e w o d n i m naszej planety, z duchem Chrystusa, który mówi: „Kto spożywa mój chleb, ten stąpa po moim ciele" 8 . Siódmego stopnia, wniebowstąpienia, opisać się nie da. Trzeba by mieć duszę, dla której mózg nie jest już narzędziem myślenia. Aby odczuwać to, co przechodzi wtajemniczony na tym etapie, trze­ ba mieć duszę, która mogłaby to uczucie przeżyć. Istota chrześcijańskiego wtajemniczenia polega więc na prze­ chodzeniu przez stany głębokiej pokory i oddania; kto je przejdzie w całej pełni, ten przeżywa zmartwychwstanie w duchowych świa­ tach. Nie każdy jednak może tego dzisiaj dokonać, dlatego istnieje inna metoda prowadząca w wyższe światy. Jest to właśnie metoda różokrzyżowców. Opiszemy ją również w siedmiu stopniach, które dadzą nam pe­ wne wyobrażenie o przeżyciach duszy w tym szkoleniu. Część tych wiadomości można znaleźć w książce „Jak uzyskać poznanie wyż­ 9 szych światów" , częściowo jednak są to wiadomości, które otrzy­ mać można tylko bezpośrednio od innego człowieka. Nam chodzi jedynie o ogólne pojęcie o tym, co daje człowiekowi ta droga. Ma ona również siedem stopni, ale ścisła kolejność w ich pokonywaniu nie jest konieczna, zależy to raczej od indywidualności ucznia. Rów­ nież wskazówki, które daje nauczyciel, są w każdym wypadku do­ stosowane do danej indywidualności.

Stopnie na drodze różokrzyżowców są następujące: 1. stadium 2. poznanie imaginacyjne, czyli obrazowe 3. poznanie inspiracyjne, czyli czytanie pisma tajemnego 4. przygotowanie kamienia mądrości 5. powiązanie makrokosmosu z mikrokosmosem 6. wżycie się w makrokosmos 7. boska szczęśliwość Studium w tym znaczeniu, w jakim stanowi pierwszy stopień inicjacji różokrzyżowców, jest umiejętnością zagłębienia się w my­ ślach, które nie odpowiadają fizycznej rzeczywistości, lecz pocho­ dzą z wyższych światów, co można by nazwać „czystą myślą", cho­ ciaż dzisiaj nawet filozofowie zaprzeczają niejednokrotnie istnieniu „czystej myśli"; mówią, że w każdej myśli musi być jakaś pozosta­ łość wrażeń zmysłowych. A jednak tak nie jest. Prawdziwego koła nikt nigdy nie widział, trzeba je widzieć w myśli. To, co widzimy, gdy narysujemy koło na tablicy, jest jedynie skupieniem cząstek kre­ dy. Do prawdziwego koła możemy dojść tylko niezależnie od wszel­ kich przykładów, jakich dostarcza nam fizyczna rzeczywistość. Tak więc matematyka daje nam przykład myślenia ponadzmysłowego. W innych dziedzinach również musimy nauczyć się takiego myśle­ nia. Wtajemniczeni stosowali je zawsze, gdy chodziło o naturę czło­ wieka. Teozofia różokrzyżowców jest właśnie takim poznaniem nadzmysłowym, a studiowanie jej, tak właśnie jak to wspólnie robimy, jest pierwszym stopniem szkolenia różokrzyżowców. Ludziom często się zdaje, że zajmowanie się naturą człowieka i jej składni­ kami, zagłębianie się w zamierzchłe okresy rozwoju ludzkości lub w kolejne okresy planetarne jest czymś niepotrzebnym; woleliby ra­ czej rozwijać w sobie piękne uczucia; nie mają natomiast ochoty na­ prawdę poważnie studiować. A jednak nawet najpiękniejsze uczu­ cia rozbudzone w duszy nie wystarczą, nie dadzą nam dostateczucj siły, aby wznieść się w świat ducha. Droga różokrzyżowców nie dąży bezpośrednio do rozwijania uczuć, sprawia natomiast, że zetknięcie się z prawdziwą rzeczywistością wyższych światów samo budzi uczucia. Okazywanie swych uczuć przed innymi różokrzyżowiec odczuwałby jako pewnego rodzaju bezwstyd. Wprowadza on ludzi 142

w bieg rozwoju ludzkości, wiedząc, że wtedy uczucia budzą się sa­ me. Stawia ich wobec kolejnych przeobrażeń naszej planety w prze­ strzeniach świata, a gdy dusza przeżyje te fakty, sama mocno ogarnia w sobie uczucia. Wszelkie opowiadanie, jakoby należało odwoływać się wprost do uczuć, płynie z wygodnictwa, z lenistwa myślowego. Nauka duchowa różokrzyżowców dąży do tego, aby rzeczywistość mówiła sama za siebie; jeśli te myśli przedostaną się do uczuć i opa­ nują je, będzie to droga właściwa. Różokrzyżowiec pragnie, aby do człowieka przemawiały koleje wydarzeń kosmicznych, aby przemó­ wiła prawda świata. Jest to najbardziej bezosobisty sposób nauczania 0 światach duchowych. Nic ma znaczenia, kto jest nauczycielem, chodzi bowiem o to, co dany człowiek może powiedzieć o najistot­ niejszych prawdach kosmicznych, a nie o to, kto o nich opowiada. Dlatego na ezoterycznej drodze różokrzyżowców wykluczone jest wszelkie osobiste uwielbienie dla nauczyciela. Nie wymaga on tego 1 nie potrzebuje. Pragnie mówić uczniowi o tym, co istnieje poza nim. Kto pragnie dotrzeć do wyższych światów, ten musi przyzwyczaić się do sposobu myślenia, przy którym jedna myśl wypływa z drugiej. O takim właśnie myśleniu traktują książki pt. „Filozofia wolności" 1 0 oraz „Prawda a nauka" 1 1 . Książki te nie są napisane tak, aby można było np. wziąć z nich jakąś myśl i wstawić w inne miejsce. Są na­ pisane w sposób podobny do powstawania organizmu: jedna myśl wyrasta z drugiej. Nie mają one nic wspólnego z człowiekiem, który je pisał; autor zdał się całkowicie na to, co myśli wypracują w nim same przez się, na to, jak same różnicują się i układają w całość. Tak więc dla człowieka, który na to studium zapatruje się jak na coś w sobie samym skończone, okres ten będzie zapoznawaniem się z elementarnymi prawdami nauki duchowej; natomiast dla tego, kto pragnie iść dalej, będzie to zagłębianie się w konstrukcję myślową, w której jedna myśl wypływa z drugiej, w której myśl sama z siebie snuje swój wątek. Drugi stopień na tej drodze to poznanie imaginacyjne, które dołą­ cza się do tego, co człowiek zdobył w- okresie studium drogą myśle­ nia. Studium daje wprawdzie podstawy, ale wymaga opracowania, dopełnienia przez własne poczucie imaginacyjne. Tak np. w jednym z poprzednich wykładów wspomnieliśmy o tym, że gdy człowiek 143

słyszy echo, może w nim odczuć podźwięk procesów, które w okre­ sie Saturna były codzienną rzeczywistością. Otóż istnieje możliwość, aby wszystko w naszym otoczeniu odczuwać w podobny sposób ja­ ko zewnętrzny wyraz wewnętrznych procesów duchowych. Ludzie chodzą po Ziemi sądząc, że jest ona jedynie zlepkiem skał i kamie­ ni. Tymczasem należy zrozumieć, że wszystko jest rzeczywiście fi­ zycznym wyrazem Ducha, który stanowi istotę Ziemi. Podobnie jak dusza ożywia ciało, tak Duch zamieszkujący naszą ziemską planetę znajduje w niej dla siebie zewnętrzny wyraz. Ludzie dopiero wtedy zrozumieją, co Goethe miał na myśli mówiąc: „Wszystko doczesne jest tylko podobieństwem", gdy nauczą się patrzeć na Ziemię jak na istotę złożoną z duszy i ciała. Patrząc na człowieka, któremu po twarzy spływają łzy, nie dociekamy za pomocą praw fizyki, z jaką szybkością te łzy się toczą, lecz traktujemy je jako wyraz smutku jego duszy. Podobnie jak uśmiech jest dla nas wyrazem wesołego nastroju. Uczeń musi dojść do tego, aby idąc łąką, w każdym kwie­ cie odczuwać zewnętrzny wyraz żywej istoty, wyraz utajonego Du­ cha Ziemi. Niektóre kwiaty przemawiają do niego niby perliste łzy, inne znów są radosnym uśmiechem Ducha Ziemi. Każdy kamień, każda roślina, każdy kwiat, wszystko jest zewnętrznym wyrazem uta­ jonego Ducha Ziemi, jakby wyrazem twarzy, który przemawia do niego. Do takiego przeżywania dążył uczeń św. Graala i różokrzyżowicc. Nauczyciel mówił do ucznia: „Spójrz na kielich kwiatu, jak się otwiera na przyjęcie promieni słonecznych; te promienie bu­ dzą w nim czyste siły twórcze, które drzemały w roślinie. Dlatego promień słoneczny nazywamy świętą włócznią miłości. A teraz spójrz na człowieka: stoi on wyżej niż roślina, posiada podobne organy;, co jednak w roślinie jest całkowicie czyste i nieskalane, w człowieku przeniknięte jest popędem i żądzą. Przyszłość naszego rozwoju po­ lega na tym, że kiedyś człowiek przez wypowiadanie będzie znowu w niepokalanej czystości wydawał na świat swój obraz i podobień­ stwo za pomocą organu, który wtedy pełnić będzie funkcje rozrod­ cze. Tak jak kielich kwiatu w nie zakłóconej, niepokalanej harmonii otwiera się na przyjęcie świętej włóczni miłości, tak samo człowiek w nastroju niezmąconej harmonii, wolny od popędów i żądz, zwra­ cać się będzie ku promieniom duchowej mądrości, które zapłodnią 144

go, aby mógł wydać podobną sobie istotę. A tym organem będzie w przyszłości nasza krtań". Takie nauki odbierał uczeń Graala: „Roślina na swoim niskim stopniu bytu ma nieskalany kielich. Człowiek go stracił, obniżył więc stopień swego rozwoju przez nieczysty element żądzy. Ale ten utra­ cony kielich musi człowiek odzyskać, musi go sobie stworzyć na no­ wo z przenikniętych duchem promieni słonecznych, musi rozwinąć i ukształtować w sobie to, co stanie się w przyszłości czarą Graala". Tak więc uczeń nosił w swojej duszy wzniosły ideał. To, co drogą powolnego rozwoju staje się udziałem całej ludzkości, wtajemniczo­ ny przeżywa już wcześniej. Pokazuje on nam w obrazach cały roz­ wój ludzkości, a obrazy te działają zupełnie inaczej niż abstrakcyj­ ne pojęcia dzisiejszej doby materializmu. Jeżeli wyobrażamy sobie rozwój świata w tak wzniosłych i potężnych obrazach jak np. św. Graal, jesteśmy pod innym wpływem niż wtedy, kiedy przyjmujemy zwykłą wiedzę, która nie jest w stanie wywrzeć żadnego głębszego wpływu na nasz organizm fizyczny i duchowy. Poznanie imaginacyjne działa na nasze ciało eteryczne, przez nie zaś na krew, a krew jest pośrednikiem, który z kolei przeobraża nasz organizm. Ludzie w co­ raz większym stopniu będą mogli oddziaływać na swój organizm poprzez ciało eteryczne. Wszelkie poznanie imaginacyjne oparte na prawdzie jest więc jednocześnie elementem uzdrawiającym, leczą­ cym; uzdrawia krążącą krew. Poznanie imaginacyjne jest najlepszym wychowawcą, jeśli tylko człowiek ma w sobie tyle oddania dla praw­ dy, aby mogła ona działać na niego. Trzeci stopień to czytanie tajemnego pisma. Czytać pismo tajem­ ne, to nie tylko oglądać poszczególne obrazy, ale poddać się jeszcze działaniu, jakie wywiera ich wzajemny stosunek. Z wzajemnej re­ lacji obrazów powstaje to, co nazywamy pismem tajemnym. Linie sił, które przenikają twórczo świat, uczeń zaczyna poprzez imaginację porządkować w pewne kształty oraz zespoły barw; zaczyna uczyć się odczuwać ich wewnętrzny związek; działa to jak duchowy dźwięk, harmonia sfer, gdyż takie kształty odpowiadają prawdzie, są odbiciem rzeczywistości kosmicznej. Nasze zwykłe pismo jest os­ tatnią dekadencką pozostałością, naśladowaniem dawnego pisma tajemnego. 145

Do czwartego stopnia, zwanego przygotowaniem kamienia mą­ drości, dochodzi się przez ćwiczenia zmieniające proces oddycha­ nia. Jeżeli człowiek oddycha tak, jak każe mu jego natura, nie może obejść się bez roślin. Gdyby ich nie było, nie mógłby w ogóle żyć, gdyż roślina dostarcza mu tlenu, a sama przyswaja dwutlenek węg­ la, który człowiek wydycha. Roślina buduje z niego swój organizm, a oddaje tlen. W ten sposób człowiek zawdzięcza światu roślinnemu ciągłą odnowę zapasów tlenu. Ludzkość nie mogłaby istnieć bez swego otoczenia; wyeliminujmy świat roślinny, a w krótkim czasie wymrze cała ludzkość. Mamy więc obieg: wdychamy tlen, który ro­ ślina wydycha, wydychamy dwutlenek węgla, który roślina wdycha i z którego buduje swój organizm. Roślina związana jest z organiz­ mem człowieka, jest narzędziem utrzymującym go przy życiu. To, jak roślina buduje sobie organizm z węgla zawartego w dwutlenku węgla, widzimy na przykładzie węgla kamiennego, który jest prze­ cież zwłokami roślin. Metoda różokrzyżowców prowadzi do określonego uregulowa­ nia procesów oddechowych, do wykształcenia w sobie organu, któ­ ry może w człowieku przemieniać dwutlenek węgla w tlen. To, co dzisiaj dokonuje się w roślinie, poza człowiekiem, będzie się kiedyś dokonywać wewnątrz organizmu ludzkiego za pomocą organu, któ­ ry człowiek może już teraz rozwijać w sobie poprzez pracę ezote­ ryczną. Przez opanowanie i przeobrażenie procesu oddechowego człowiek wyrobi w sobie we własnym wnętrzu narzędzie do wytwa­ rzania tlenu; zmieni swą naturę z mineralnej na roślinną. Będzie zatrzymywać w sobie dwutlenek węgla i tworzyć z niego ciało; dla­ tego jego ciało będzie kiedyś bardziej podobne do rośliny, a wtedy będzie się mogło spotkać ze świętą włócznią miłości. Wtedy udzia­ łem wszystkich ludzi będzie świadomość, jaką dzisiaj zdobywa wta­ jemniczony, wznosząc się w wyższe światy. Opisaliśmy przemianę ludzkiej materii w taką substancję, której podstawą jest dwutlenek węgla. To właśnie jest alchemia, która pro­ wadzi człowieka do tego, aby budował własne ciało w podobny spo­ sób, jak to dzisiaj czynią rośliny. Nazywa się to przygotowaniem ka­ mienia mądrości, a węgiel jest tego zewnętrznym symbolem. Jednak węgiel dopiero wtedy staje się kamieniem mądrości, gdy człowiek 146

potrafi go w sobie wytworzyć przez unormowanie procesu oddy­ chania. Wskazówki dotyczące tego stopnia otrzymać można tylko ustnie; otacza je głęboka tajemnica i dopiero po gruntownym przy­ gotowaniu i zupełnym oczyszczeniu uczeń może zbliżyć się do te­ go misterium. Gdyby ta nauka była dostępna ogółowi, to ludzie nie oczyszczeni z niskiego egoizmu mogliby używać tych najwyższych tajemnic dla zaspokajania najniższych pragnień. Piąty stopień to związek makrokosmosu z mikrokosmosem. Jeże­ li spojrzymy na rozwój ludzkości, to widzimy, że to, co dzisiaj jest w człowieku, powstało stopniowo i dołączyło się z zewnątrz. Z po­ przednich wykładów wiemy, że gruczoły wydzielania wewnętrzne­ go rosły w okresie słonecznym na powierzchni planety tak jak dziś gąbki. Nasze ciało jest mozaiką tego, co dawniej rozpościerało się na zewnątrz. Każda cząstka naszego ciała fizycznego, eterycznego i astralnego, znajdowała się gdzieś poza nami i to jest właśnie raakrokosmos w mikrokosmosie. Nawet nasze dusze przebywały kie­ dyś na zewnątrz, w boskości. Każdy szczegół naszego organizmu odpowiada czemuś, co jest w kosmosie, poza nami. Powinniśmy te związki prawidłowo przeżyć. Wiemy, że punkt pomiędzy brwiami, u nasady nosa, może być dla nas symbolem procesu powolnego przenikania świata zewnętrz­ nego w mikrokosmos ludzkiego organizmu. Jeżeli zagłębimy się medytacyjnie w organ, o którym mowa, starając się przeniknąć je­ go istotę, możemy dojść do poznania tej części kosmosu, która od­ powiada temu punktowi. W podobny sposób możemy poznać, czym jest rzeczywiście krtań oraz siły, które ją uformowały. Tak oto pozna­ jemy makrokosmos, zagłębiając się w poznanie własnego ciała. Nie chodzi o to, żebyśmy mówili. „Bóg mieszka w człowieku chcę znaleźć tego Boga w sobie", bo wtedy znaleźlibyśmy tylko ma­ łego człowieczka, który puszy się i nadyma, aby się wydać bogiem. Przy takim sposobie myślenia nigdy nie doszlibyśmy do prawdzi­ wego poznania. Dążenie do poznania drogą teozofii różokrzyżowców jest znacznie mniej wygodne i wymaga konkretnej pracy. Ale świat pełen jest cudów i nieopisanego piękna dla każdego, kto się w nim zagłębia. Trzeba odnaleźć Boga w Jego niezliczonych przejawach, a wtedy można. Go znaleźć również w sobie samym. Dopiero wtedy 147

zaczynamy poznawać Go w pełni. Świat jest jedną wielką księgą. Wszelkie stworzenia to litery w tej księdze, musimy je odczytać od początku do końca, a wtedy potrafimy czytać tajemnicę całej księgi mikrokosmosu i makrokosmosu. I nie będzie to już suchym, poję­ ciowym tylko rozumieniem, ale zjednoczy człowieka z całym świa­ tem. Człowiek odczuwać będzie w każdej rzeczy wyraz boskiego Ducha Ziemi. Gdy człowiek dojdzie do tego, wtedy każdy jego czyn wypływać będzie już samodzielnie z woli całego kosmosu. I to wła­ śnie nazywamy boską szczęśliwością. Jeżeli jesteśmy w stanie myśleć w ten sposób, to idziemy drogą różokrzyżowców. Szkoła chrześcijańska opiera się bardziej na uczu­ ciu, które człowiek rozwija w swojej duszy. Szkolenie różokrzyżow­ ców poddaje człowieka działaniu wszystkich sił duchowych Ziemi, które żyją w jego otoczeniu fizycznym. To one budzą uczucie w je­ go duszy. Obie drogi są dla każdego otwarte. Człowiek o współczes­ nym sposobie myślenia, który ma podejście naukowe, zawsze może pójść drogą różokrzyżowców. Nauka współczesna może być nawet pomocą, jeżeli koleje powstawania światów śledzić będziemy nie tyl­ ko „litera po literze", ale będziemy starali się przeniknąć do tego, co się poza nimi ukrywa, podobnie jak w książce nie poprzestajemy na przyglądaniu się tylko literom, lecz staramy się wyczytać zawarty w nich sens. Szukajmy Ducha ukrytego poza nauką, a wtedy nauka będzie dla nas jedynie literą, która tego Ducha wyraża. Wszystko, co mówiliśmy, nie obejmuje w pełni ani nie wyczerpu­ je zagadnień związanych ze szkoleniem różokrzyżowców. Stanowi jedynie wskazówki, które dają przybliżone pojęcie o tym, co można znaleźć na drodze poznania różokrzyżowców. Jest to droga wtajemni­ czenia dla ludzi współczesnych, dzięki której mogą oni oddziaływać na przyszłość. Przytoczyliśmy tutaj stopnie tej drogi, aby ją scharak­ teryzować i dać pewne pojęcie o tym, jak dzięki tej drodze człowiek może się zbliżyć do tajemnic wyższych światów. Wiedza duchowa jest konieczna dla dalszego postępu ludzkości. To, co musi się zda­ rzyć, aby nastąpiło przeobrażenie ludzkości, musi być dziełem sa­ mych ludzi. Kto w obecnej inkamacji przyjmuje w siebie prawdę, przygotowuje się do tego, aby w przyszłych wcieleniach zdobywać coraz to głębsze prawdy. ¡48

W ten sposób treść naszych wykładów łączy sią w jedną całość. Mówiliśmy o tym, co ma być twórczym pierwiastkiem dla kultury przyszłości. Naukę tę podaje się dzisiaj do ogólnej wiadomości, gdyż wymaga tego przyszłość człowieka. Ludzie, którzy nic chcą przyj­ mować tej prawdy o przyszłości, żyją niejako na koszt innych. Kto ją przyjmuje, żyje dla innych, chociażby nawet pchała go do tego z po­ czątku egoistyczna tęsknota do wyższych światów. Jeżeli tylko dro­ ga jest dobra, to sama wypleni z nas do szczętu egoizm i najlepiej nauczy poświęcenia. Rozwój ezoteryczny jest konieczny w obecnym rozwoju ludzkoś­ ci, dlatego musimy go zaszczepiać. Poważne, prawdziwe, rzeczowe dążenie do prawdy, które prowadzi do prawdziwego braterstwa, ma w sobie najpotężniejszą, czarodziejską wprost siłę jednoczenia lu­ dzi. Powinno ono być środkiem do wielkiego, ostatecznego celu; do zjednoczenia ludzkości. Ten cel osiągniemy, jeżeli rzeczywiście bę­ dziemy kształtować w sobie to poznanie, jeżeli będziemy usiłowali w najszlachetniejszy, najpiękniejszy sposób nad tym pracować, dzię­ ki ternu bowiem możliwe będzie uświęcenie ludzkości. Nauka duchowa przedstawia sic nam nie tylko jako wielki ide­ ał, ale równocześnie jako siła, która nas przenika, a z sity tej płynie poznanie. Wiedza duchowa stawać się będzie coraz bardziej popu­ larna, coraz głębiej przenikać będzie wszystkie religijne i praktycz­ ne dziedziny życia, gdyż jest ona czynnikiem rozwoju ludzkości. I z tą myślą prowadzone były nasze wykłady na temat teozofii różokrzyżowców. Jeżeli tę wiedzę rozumiemy nie tylko jako szereg oderwanych od życia prawd, ale tak, że dzięki poznanym prawdom budzą się w naszej duszy uczucia, to wtedy może ona działać bez­ pośrednio na życie. Jeżeli prawdy, które tu poznaliśmy, nie pozosta­ ną jedynie w głowie, ale przedostaną się do serca, z serca zaś w ręce zajęte codzienną pracą, jeżeli przenikną we wszystkie nasze czyny, wtedy możemy powiedzieć, że posiadamy podstawy wiedzy ducho­ wej. Wtedy rozumiemy to wielkie zadanie kultury, złożone w nasze ręce, a poznanie prawd ducha budzi w nas uczucia, które dzisiejsi wygodni ludzie chcieliby rozwijać wprost, bezpośrednio. Lubowanie się w rozkołysanych emocjach nic jest zadaniem te­ ozofii różokrzyżowców, dąży ona do tego, aby ukazać przed naszymi 149

oczami duchową rzeczywistość. Trzeba ją przyjmować aktywnie, musi byc tworzona przez czyny; powinna budzić uczucia i przeży­ cia. W tym znaczeniu teozofia różokrzyżowców ma być właśnie po­ tężnym impulsem dla świata uczuć. Jednocześnie jednak powinna wprowadzać nas bezpośrednio w świat postrzegania nadzmysłowego i prowadzić do wyższych światów. Taka była myśl przewodnia tych wykładów.

***

Uwagi wydawcy Książka ta oparta jest na oryginalnym wydaniu niemieckim, które ukazało się nakładem wydawnictwa Rudolf Steiner Verlag w Dornach/Szwajcaria w ramach Wydania Zbiorowego Dzieł Rudolfa Steinera (GA). Wydawcą tych dzieł jest Rudolf Steiner NachlaBverwaltung (RStNV), wyda­ wnictwo założone przez Marią Steiner (1867-1948) w celu wypełnienia testamentu Rudolfa Steinera, w którym powierzył jej opieką nad wydawaniem jego Dzieł Ze­ branych również po jego śmierci. RStNV, do którego należy Rudolf Steiner Archiv i Rudolf Steiner Verlag, rozpoczęło swą pracę w 1949 r. Od 1955/1956 r. zaczęto wydawać GA, które obejmuje około 45 tomów pism i listów, około 300 tomów wy­ kładów oraz wydania z reprodukcjami prac artystycznych Rudolfa Steinera. Rudolf Steiner wygłaszał swoje wykłady (w sumie było ich ponad 5000) zawsze i wszędzie bez notatek. Około 4500 spośród nich stenografowano. Pozostałe zacho­ wały się wyłącznie w formie notatek i opracowań słuchaczy. Zapiski te wymagają w zasadzie opracowania redakcyjnego. Zapewnienie możliwie największej zgodnoś­ ci tekstów z wypowiedzianym słowem stanowi główne, obok dbałości o spuściznę, zadanie archiwum Rudolfa Steinera. Poszczególne tomy Dzieł Zebranych podlegają ochronie praw autorskich, podo­ bnie jak prawa autorskie wydawcy i redaktora, niezależnie od upływu terminu ochron­ nego, jaki upłynął od śmierci Rudolfa Steinera. Zapewnienie - w ramach możliwości - pełnej dostępności do dzieł Steinera trak­ towane jest przez Rudolf Steiner NachlaBverwaltung jako jego podstawowe zadanie. Przy nowych wydaniach ponownie badana jest zgodność tekstów wykładów ze ste­ nogramami i notatkami, co związane jest ze szczególnie mozolną pracą. Zapewnienie działalności archiwum Rudolfa Steinera, a tym samym wydawania dzieł Rudolfa Steinera jest, ze względu na brak jakichkolwiek dotacji państwowych, zdane całkowicie na darowizny. W tym celu powstały stowarzyszenia wspierające: W Szwajcarii: Internationale Fôrdergemeinschaft Rudolf Steiner Archiv, Grenzweg 5, CH-4144 Arlesheim. Numer konta, na które można przekazywać darowizny: 12906.24, Reiffeisenbank Arlesheim/Schweiz (BC 80776) lub 2.910.6, Freie Gemeinschaftsbank BCL Basel. W Niemczech: Verein zur Fórderung der Rudolf Steiner Gesamtausgabe e. V., Ulm. Numer konta 387086-701, Postbank Stuttgart (BLZ 600 100 70). W Wielkiej Brytanii: International Association Rudolf Steiner Archives. Barclays London Branch, no. 20-71-64, accoun no. 40391255. Dalsze informacje: Rudolf Steiner Archiv, Postfach 135, CH-4143 Domach lub www.mdolf-steiner.com

151

Uwagi na temat publikacji wykładów Rudolfa Steinera

Podstawę zorientowanej antropozoficznie wiedzy duchowej tworzą napi­ sane i opublikowane dzieła Rudolfa Steinera (1861-1925). Poza wydaniem książek wygłosił on w latach 1900-1924 liczne wykłady oraz cykle wykładów. Zarówno takie, które były ogólnie dostępne, jak również wykłady przeznaczone jedynie dla członków towarzystwa teozoficznego, a później antropozoficznego. On sam nie chciał początkowo, aby zapisywano jego swobodnie wygłaszane wykłady. Były one zaplanowane jako szczególne przekazy ustne, nie przezna­ czone do druku. Kiedy jednak stopniowo zaczęto rozpowszechniać niepełne i zawierające błędy notatki słuchaczy, zdecydował się na uregulowanie spraw związanych z ich wydaniem. Zadanie to powierzył Marie Steiner von Sievers. Zobowiązał ją do uzgadniania stenogramów, zarządzania wszelkimi zapiska­ mi i zapewnienia wymaganej przejrzystości wydawanych tekstów. Ponieważ ze względu na brak czasu Rudolf Steiner jedynie w niewielu wypadkach mógł osobiście korygować teksty, więc wszystkie publikacje jego wykładów musia­ ły zawierać następujące zastrzeżenie: Należy się liczyć z tym, żc w tych nie prze­ glądanych przeze mnie pismach mogą znajdować się błędy. Po śmierci Marie Steiner (1867-1948), zgodnie z jej zaleceniami, rozpo­ częto prace nad wydaniem Dzieł Zebranych Rudolfa Steinera. Niniejszy tom stanowi część tego wydania.

Przypisy tłumacza 1

2

3

4

5

6 7

8

9 10

11

152

12

Christian Rosenkreutz - wielki wtajemniczony, który wziął na siebie kannę powstającej indywidualnej jaźni. Wysoki stopień rozwoju du­ chowego osiągnął po swoim wtajemniczeniu w 1459 r., a które opisane zostało w książce Valentina Andrea Die chymische Hochzeit des Chris­ tian Rosenkreutz anno 1459 (Chymiczne zaślubiny Christiana Rosenkreutza). Osiągnięcie tak wysokiego stopnia wtajemniczenia związane było ze szczególnym wtajemniczeniem w manichejskie misteria pozna­ nia zła, w które wprowadził go sam Mani. Gotthold, Ephreim Lessing (1729-1781), niem. dramatopisarz, krytyk lit., filozof i publicysta, najwybitniejszy przedstawiciel literatury niem. Oświecenia. Dzieło Wychowanie rodzaju ludzkiego, przepojone wiarą w zwycięstwo rozumu i w stały postęp ludzkości, jest niejako jego tes­ tamentem. Filozofia wedanty - Wedanta to ostatnia literacka część Wed, która da­ ła później nazwę wielu systemom teologicznym filozofii indyjskiej, prze­ de wszystkim w Brahma-Sutrach Badarajany (ok. 200 lat przed Chr.). Potem stała się klasycznym systemem Wedanty wielkiego filozofa Shankary (788-820 po Chr.). Adalbert von Chamisso (1781-1838), niemiecki poeta, przyrodnik i po­ dróżnik. „Krew jest sokiem bardzo osobliwym"(„Blut ist ganz besonderer Saft"), wykład Rudolfa Steinera wygłoszony w Berlinie 25.10.1906. Tłum. Feliksa Konopki z J.W.G. Dzieła wybrane, PIW, 1993, Warszawa Ewangelia św. Jana, 13-18, „Kto ze Mną spożywa chleb, ten podniósł na mnie swoją piętę" wyd. Pallotinum Poznań-Warszawa 1971. Dionizjusz Aeropagita (Pseudo-Dionizy), wymieniony w Dziejach Apostolskich (17,34) jako uczeń apostoła Pawła. Pod jego imieniem ukazały się pod koniec V w. w Syrii pisma O niebiańskiej hierarchii oraz O kościelnej hierarchii. Scotus Erigena przetłumaczył je w IX w. z greckiego na łacinę. Por. przypis nr 7. Rudolf Steiner, Jak uzyskać poznanie wyższych światów, wyd. Genesis, Gdynia 2000. Rudolf Steiner, Filozofia wolności, wyd. Spektrum, Warszawa 2000. Rudolf Steiner, Wahrheit und Wissenschaft (Prawda a nauka). 153
Steiner Rudolf - Teozofia różokrzyżowców

Related documents

76 Pages • 46,717 Words • PDF • 790.6 KB

142 Pages • 41,947 Words • PDF • 852.7 KB

234 Pages • 73,043 Words • PDF • 659 KB