Wszechświat 1882 32(32)

18 Pages • 15,248 Words • PDF • 9.9 MB
Uploaded at 2021-09-24 18:24

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


M

Warszawa, d. 6 Listopada 1882.

32.

T o m I.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM. PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA1* W W arszawie:

rocznie k w artalnie Z przesyłką pocztową: rocznie kw artalnie

rs. „1 „ „

A dres

6 kop. 50 7 „ 20 1 „ 80.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag’. K. Deike, Dr. L. Dudrewicz, mag-. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski. prof. J. Trcjdosiewicz i prof. A. W rześniowski. Prenumerować można w Kedakcyi W szechśw iata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

lło< la k cj'i: P o d w a le

Zwolnienie ruchu wirowego ziemi pod wpływem

przypływów i odpływów morza przez Filipa Gerignyego.

P om ięd zy w szystkiem i godnem i uwielbie­ nia zdobyczam i n au k i nowoczesnćj, którem i się słusznie nasz w iek szczyci, je s t jedna, k tó ­ ra rozszerzając nasze pojęcia i pozw alając nam głębićj zbadać tajem nicę praw dziw ego u k ład u w szechśw iata, zaznaczyła w filozofii n au k i stanow czy postęp. O dkrycie przem iany ciepła w pracę, w y k a ­ zało nam ścisłe zw iązki, łączące pom iędzy sobą zjaw isk a pozornie bardzo różne i oswoiło nas z m yślą, że w szystkie czynniki fizyczne, k tó re ta k rozm aicie oddziaływ ają n a nasze zm ysły, są ty lk o różnem i form am i m chu. Obok zasady, że ilość m atery i w świecie je s t stała, stanęło, ja k o w ynik konieczny o d ­ k ry ć nowoczesnych, praw o zachow ania siły, czyli ściśłćj się w yrażając, w ieczno-trw ałość energii pod wszelkiom i form am i: prędkości, pracy m echanicznćj, ciepła, elektryczności i t. d. Ile razy widzimy, że praca zużyw a się pozornie — zawsze jój kosztem w y tw a rza się

lVr. 8

nowe zjaw isko, np. ciepło. T aki w ypadek m a m iejsce przy tarc iu dw u ciał o siebie. O dw ro­ tnie kied y ciepło pozornie się zużyw a — k o ­ sztem jego w y tw arza się p raca m echaniczna, ja k np. w m aszynie parowćj. W podobny sposób w szystkie zjaw iska fizyczne, m ogą się jedno w drugie przeobrażać. Z tego pow odu przypuszczam y, że przyczyną ty c h w szystkich zjaw isk je s t ruch, k tó ry może przyjm ow ać nader rozm aite form y. W spólną więc przy ­ czynę w szystkich zjaw isk fizycznych fizycy nowocześni nazw ali energiją. Ilość energii w św iecie w edług tego, co powyżój pow ie­ dziano, je s t stałą. W każdćj gałęzi nauki, zasada ta płodna w następstw a, znalazła zastosow anie, to toż i astronom ija m usiała z niój now e światło za­ czerpnąć. P om iędzy w szystkiem i zjaw iskam i kosm icznem i, do k tó ry ch praw o zachow ania energii zastosow ać można, jedno świeżo w A nglii stało się przedm iotem głębokich i nader zajm ujących badań, a dotyczy ono j e ­ dnego z najsubtelniejszych zadań astronom ii, to je s t m ierzenia czasu ruchem obrotow ym ziemi, granicząc jednocześnie z najzaw ilszem i zagadkam i pochodzenia i przyszłych łosów naszój karm icielki i jćj tow arzysza. W iadom o dziś powszechnie, że podw ójny ruch przypływ u i odpływ u m orza, je s t n a­ stępstw em przyciągania wód oceanu przez

498

W SZEC H ŚW IA T.

księżyc, ii w części i przez słońce, jednakże m ało-kto zastanow ił się nad niezm ierną ilo­ ścią pracy m echanicznej, zużytej przez roz­ m aite tarcia i opory w tem podwój nera codziennem kołysaniu się oceanu. Część tej p ra ­ cy zużyw a się n a kruszenie nadbrzeżnych skał, n a rozbijanie rozm aity ch przeszkód, w ydrążanie głębin m orskich w n iektórych miejscach, a n agrom adzanie w in n y ch piasz­ czystych ław ; d ru g a najw iększa zostaje p o ­ chłoniętą przez tarcie p ły n n y ch cząsteczek i zam ienia się w p ro st n a ciepło. Jed n a k że w jak ik o lw iek sposób została zużyta ta praca, niezaw odną je s t p raw dą, że p rzy p ły w y i od­ p ły w y m orza d ziałają n a pow ierzchni ziemi ja k o siła poruszająca, zdolna do nieustannego w y tw arzan ia znacznój ilości p ra cy m echanicznój. K oniecznem je s t zatem , ażeby odpo­ w iednia sum a energii zniknęła w zam ian za tę codziennie w y tw a rzan ą pracę. P ra c a tarc ia przy odpływ ach i przypływ ach m orza w żaden sposób od słońca zapożyczaną być nie może, ja k to się dzieje z innem i pracam i, odby w ającemi się n a pow ierzchni ziemi. D w a są ty lk o źródła energii, n a któ ry ch odbić się m usi u b y tek , pochodzący z ciągłego działania przypływ ów i odpływ ów m orza, a m ianow icie dzienny ru c h ziemi i m iesięczny księżyca. A chociaż te źródła są bardzo obfite i ubytek, o ja k im mowa, je s t m ałoznaczącym , to przecież nie są niew yczerpanem i. P o u p ły ­ w ie w ielu w ieków ru c h y ziem i i księżyca m uszą się zm ienić w sk u tek ciągłój u tr a ty siły żyw ej. W ja k i to je d n a k sposób nastąpi? Z jakiego stan u p ierw otnego przyszły te dw ie kule do obecnego położenia? J a k ie będzie na stępstw o ich obrotów i do jak ieg o sta n u ostatecznój ró w n o w ag i zm ierzają — oto p y tan ia, k tó re próbow ał rozw iązać biegły m a te m a ty k angielski, G. H . D arw in, członek to w arzy stw a królew skiego w L ondynie, a sy n K aro la R o ­ b erta D arw in a. O ile wiadom o, p ierw szy D e la u n ay zw rócił uw agę n a astro n o m iczne n astę p stw a tarcia, w yw ieranego n a pow ierzchni ziem i przez cią­ gły ru ch p rzy p ły w ó w i odpływ ów m orza '). W y kazał on, że te fale wodne, k tó re pod w pływ em słońca i k siężyca postępują, w ocea­ nie od wschodu n a zachód, to je s t w k ie ru n k u przeciw nym ruchow i obrotow em u ziemi, m u ­ *) Patrz N -r 36 tygodn" P rzyroda i Przem yśl z 1872 r.

JTs 32.

szą działać ja k o ham ulec założony na je j po­ w ierzchnię i ty m sposobem stopniowo zw al­ niać prędkość obrotu ziem i około jój osi. P ra c a D a rw in a odróżnia się w y b itn ie od spo­ strzeżeń D olaunaya uogólnieniem całego zada­ nia i ścisłością, z ja k ą w szystkie następstw a tego faktu rozebrane zostały. D elaunay w re­ szcie m iał tylko na m yśli w ytłum aczenie zja­ wisk, k tóre długo kłopotały astronom ów , gdy tym czasem D arw in znalazł w teo ry i p rz y p ły ­ wów i odpływów m orza, je d n ę z przyczyn, które w ytw orzyły u k ład system u słonecznego taki, ja k im go dziś widzim y. Podobnie ja k D elaunay, D arw in zaczyna od dowodzenia, że koniecznym w ynikiem tarc ia przypływ ów i odpływ ów m orza, je s t zw olnie­ nie ruchu obrotow ego ziem i i ty m sposobem zw iększenie długości dnia, ale je d n ą z n a j­ w ażniejszych części jego pracy je s t badanie nad oddziaływ aniem , ja k ie to zjaw isko w y­ w iera n a sam księżyc, a którego w ynikiem je s t stopniow e oddalanie się od ziem i naszego satelity, co w edług trzeciego praw a K eplera ') pociąga za sobą odpowiednie przedłużenie czasu jego obiegu. T ak w ięc dzień z biegiem wieków staje się dłuższym ; księżyc stopnio­ wo oddala się, a jednocześnie m iesiąc księży­ cowy staje się coraz dłuższym . Z auw ażym y jed n ak , że te zm iany w układzie astronom i­ cznym naszego system u o dbyw ają się z nie­ zm ierną powolnością. Czas potrzebny na ich spełnienie się n a m ilijony la t liczyć potrzeba, lecz przem iany podobne odbyw ając się cią­ gle w jed n y m kierunku, z w iekam i p rz ed sta­ w iają się ja k o coraz w ybitniejsze i n aruszają nieznacznie, lecz ciągle, sto su n k i czasu i p rze­ strzeni, do którycb jesteśm y przyzw yczajeni. N akoniec zjaw isko, m ające dla nas c h a ra k te r niew zruszonój stałości, zm ienia się zupełnie. Czas i przestrzeń nie są niczem w w szechświecie. W szy stk o je s t zm ienne, w szystko się zm ienia, w szystko się porusza, przeradza i ty lk o n iezm iern a krótkość naszego istn ien ia w połączeniu z niedoskonałością naszych zm y­ słów je s t przyczyną, u trz y m u ją c ą nas w złu­ dzeniu, że te rzeczy są niezm ienne i nie­ ruchom e. Jeżeli niezm iernie tru d n ą je s t rzeczą otrzy­ m ać chociażby przybliżone dane szybkości, ’) K w adraty z czasów obrotu m ają się do siebie ja k sześciany z odległości.

m

32.

W SZEC H ŚW IA T.

u raczój powolności, z ja k ą się podobno zjaw i­ ska odbyw ają, zato łatw em je s t rozpatrzenie, w jak im k ieru n k u tarcie przypływ ów i od­ pływ ów m orza działa n a system księżyca i ziem i i jak ie są ogólne następstw a, które ono zdolnem je s t utw orzyć w nieokreślonym czasie. N ietrudno też w ta k im razie u sp ra ­ w iedliwić poprzednie w yniki. B y uprościć n astępne w yw ody, zostaw ia­ m y n a stro n ie działanie słońca n a przypływ i odpływ oceanu i rozum ow ać będziem y tak, ja k gdyby ziem ia i księżyc sam e tylko wobec siebie istn iały . N ie oddalim y się przez to zna­ cznie od p raw d y , przynajm niój co do ogólne­ go poglądu, gdyż p rzy p ły w y i odpływ y mo­ rza pochodzą przew ażnie od działania k się­ życa, a w pływ słońca przyczynia się ty lk o peryjodycznie do pow iększenia objawów tego zjaw iska, gdy ono zachodzi podczas złączenia i zm niejszenia go w czasie przeciw staw ienia. P rzy ciąg an ie księżyca spraw ia zmniej szenie siły ciężkości w dw u kończynach średnicy ziem skiój, k tó ra przedłużona, przeszłaby przez środek księżyca; podnosi ono więc w ty ch dw u p u n k tach pow ierzchnię morza. G d y b y ziem ia i księżyc by ły nieruchom e, istn iały b y n a pow ierzchni oceanu dwie w ypu­ kłości płynne: jedna w prost pod księżycem, dru g a w punkcie dyjam etralnie przeciw nym . R u ch dzienny ziem i zm ienia cokolw iek ten stan rzeczy. Z iem ia obraca się około swojój osi w tym sam ym k ie ru n k u , w k tó ry m odbyw a się ruch księżyca, lecz z daleko w iększą prędkością, to też dw ie powyżój rzeczone w ypukłości nie m ogą pozostać pod prom ieniem wodzącym księżyca, lecz p osuw ają się naprzód w sk u tek ru c h u ziem i i sta ra ją utw orzyć nanow o w m iej­ scu, k tó re opuściły. S tą d w y n ik a ciągły ruch w ód n a pow ierzchni oceanu w k ieru n k u od w schodu k u zachodowi. Lecz ru ch te n nie może się odbyć bez różnych ta rć i oporów i dlatego p rzypływ i odpływ m orza działa jak o ham ulec założony przez księżyc na pow ierz­ chnię ziemi. W y n ik iem tego je s t zw olnienie bardzo niew ielkie w praw dzie, ale rzeczyw iste ru c h u obrotow ego ziemi. Trochę truduićj je s t w yjaśnić oddziaływ anie przypływ ów i odpły­ w ów m orza n a ru ch księżyca. O pory, jak ich doznaje b ezustannie wyżój rzeczony ru c h fal, potrzebują pew nego czasu, aby zostały poko­ nane, ta k , że chociaż w ypukłość oceanu po­

499

ciągnięta z zachodu na wschód ruchem ziemi, dąży ciągle do tw orzenia się w południku księżyca, nie zajm uje ona je d n a k rzeczyw i­ ście tego położenia, lecz oddaloną je s t od n ie ­ go o pew ną zm ienną ilość, a to stosow nie do k ształtu w ybrzeży i siły oporów tam u jący ch jój ruch. P o sta ra jm y się w ystaw ić sobie, ja k się za­ chow ują przyciągania, k tó re różne punkty kuli ziemskiój w yw ierają n a środek księżyca. W celu uproszczenia tego zadania przypuść­ my, że ziem ia utw orzona je s t ze stałój kuli, pokrytój p ły n n ą pow łoką; przypuszczenie to zm ieni zapew ne m atem atyczne w yniki, o któ ­ re nam obecnie nie chodzi, nie zdoła je d n a k zm ienić zasady, k tó rą poznać chcem y. M am y zatem (fig. 1) księżyc (K ) i kulę ziem ską (Z) z dw iem a w ypukłościam i płynnem i m i m ’, cokolwiek uchylone' mi na wschód od proPP' mi eni a wodzącego księżyca. S trzałk i łu ­ kowe oznaczają kie­ ru n ek ruchu obroto­ wego ziemi i postę­ powego księżyca, k tó ­ re, ja k wiadom o, od­ byw ają się w jed n ę stronę. P rzyciąganie części stałój kuli ziemskiój je s t takie, ja k g d y ­ b y cala m asa ziemi zagęszczoną była w jój środku, nie może więc w yw oiaćżadnego zbo­ czenia w ru ch u k się­ życa, ale dwie w ypu­ kłości płynne m i m ’ w yw ierają swe dzia­ łania w sposób zupeł­ nie różny, gdyż siły przez nie w ytw orzone nie są skierow ano po­ dług prom ienia wo­ dzącego księżyca. K ażde z tych d wu przyciągań m ożna rozło­ żyć na dw ie siły: jednę zw róconą w k ieru n k u prom ienia wodzącego i działającą ta k sam o ja k gdyby m asa ziemi była pow iększona, a d ru g ą w kierunku p p ’ prostopadłą do prom ienia wo­ dzącego i k tó ra w łaśnie je s t siłą, w yw ołującą

500

W SZEC H ŚW IA T.

.Ni 32.

zboczenie, pochodzące z przypływ ów i odpły- j żenią w ykazały, że ruch ziemi. Długość dnia wów m orza. Sam o w ejrzenie n a pow yższą I pow iększa się w zględnie prędzój niż długość figurę pokazuje, że obiedwie w ypukłości m iesiąca. Z togo w ynika, żc m iesiąc księży­ m i m ’ w y tw arzają dw ie siły p i p ’ w prost so­ cowy, zaw ierając z upływ em czasu coraz bie przeciwne, k tó reb y się znosiły w zajem nie, mniój dni, zdaje nam się coraz krótszym , cho­ gdyby b yły rów ne, lecz ta k nie jest. W y p u ­ ciaż w rzeczywistości je s t coraz dłuższy. W ażnem następstw em tego stanu rzeczy kłość m bardzićj zbliżona do księżyca je s t źró­ je s t to, że czasy trw a n ia obrotu księżyca i zie­ dłem siły f. większój niż druga. N adto siła mi dążą do zrów nania się z sobą. Tarcie przy ­ przyciągania f, w yw artego przez w ypukłość m, tw orzy z prom ieniem w odzącym k ą t w ięk­ pływów i odpływ ów m orza w yw ierać będzie szy, niż siła p rzy ciągania f ’, w ypukłości m ’ — swój skutek, dopóki fala tychże wyprzedzać z ty ch powodów składow e ty ch dw u p rzy cią­ będzie południk księżyca, to je s t dopóki zie­ gać działające w k ie ru n k u pp’ są nierów ne, m ia obracać się będzie prędzej niż księżyc; lecz to je s t składow a p je s t w iększa od składow ćj nadejdzie czas, w k tó ry m ru ch dzienny o ty le p ’, działającój w przeciw ną stro n ę. Ale w y­ zwolnicje, że dzień ziem ski zrów na się z cza­ pukłość m , unoszona przez ru ch obrotow y som obićgu księżyca, cłiociaż czas tego obiegu ziemi, k tó ry je s t szybszy od ru c h u postępo­ będzie znacznie w iększy, niż obecnie. W ó w ­ wego księżyca, w yprzedza n a tu ra ln ie księżyc. czas ziem ia zawsze je d n ą stro n ą będzie zw ró­ coną do księżyca podobnie, ja k to się dzieje P oniew aż w ypukłość m przew ażnie działa, to obecnie z księżycem względem ziemi, k tó rą z tego wry u ik a, że księżyc pociągany je s t w k ieru n k u swego ru ch u . M ogłoby się zda­ to okoliczność należy rów nież przypisać dzia­ wać paradoksalnem , że podobne działanie łaniu przypływ ów i odpływ ów m orskich, w y­ w oływ anych przez ziem ię na księżycu w cza­ zdolnem je s t doprow adzić do zw olnienia, o którem wyżój w spom inaliśm y. Lecz siła sie, gdy tenże nie u tracił jeszcze sw ych wód. W te d y gw iazda nocy jaśnieć będzie d la je dążąca do pow iększenia linijnćj prędkości księżyca, m usi spowodować zm niejszenie k rz y ­ dnój ty lk o półkuli, gdy tym czasem d ru g a zo­ stanie jój pozbaw ioną; w zględem jednego w izny jego drogi, a tem sam em przeszkodzić m u, że się ta k w yrazim y, zbliżyć się k u zie­ m iejsca na kuli ziem skićj księżyc będzie b ły ­ szczeć wiecznie w zenicie, a cała połow a ziemi mi. Jeżeli je d n a k droga księżyca staje się w ten sposób coraz mniój k rzy w ą, łatw o po­ widzieć go będzie na niebie niby lam pę n ieru ­ jąć, że księżyc m usi się oddalać od ziemi. chom ą i niebiorącą żadnego udziału w ru ch u Siła w yw ołująca zboczenie z b y t je s t m ałą, dziennym słońca i gwiazd. M ieszkańcy druaby znacznie zm ienić p ra w a ru ch u eliptyczne­ gićj półkuli zapew ne nie zechcą um rzeć przed go, trzecie więc praw o K ep lera zaw sze da się zobaczeniem togo, nieznanego im cudu nieba; tu zastosow ać, a więc czas trw a n ia obiegu odbyw ać będą długie podróże, u łatw io n e za­ księżyca pow iększa się, a jednocześnie tenże pew ne przez nauki, aby ujrzeć ton k rą g sre­ od nas się oddala. brzysty, n a k tó ry dziś w iększa część ludzi tak Z rozum ieliśm y tera z, ja k im sposobem trz y m ało zw raca uw agi, chociaż przedstaw ia się jednoczesno s k u tk i w y n ik ają z działania księ­ ich oczom w w arunkach do tego korzy stn iej­ życa na ocean: 1) ru c h dzienny ziem i zw alnia szych, niż to będzie w epoce, o której mowa. się, 2) ru c h m iesięczny księżyca rów nież ule­ I rzeczyw iście księżyc oddali się od nas zna­ ga zw olnieniu, 3) księżyc oddala się od nas. cznie; obrachow ania D arw in a w skazują, że Z tego m ożna wnieść, że ziem ia niezaw sze odległość naszego sa te lity w zrośnie do stu obracała się z dzisiejszą p rę d k o śc ią 1). prom ieni ziem skich z dzisiejszych 60. Jego Ażeby ściślój rozebrać n a s tę p s tw a ty c h w a­ średnica w idzialna będzie m iała 18', kiedy dzi­ żnych zjaw isk. koniecznem je s t wiedzieć, k tó ­ siaj m a 31', to je st, że pozorna pow ierzchnia ry z dwu ru ch ó w — ziemi, czy k się ż y c a — prę- więcój niż o połowę się zm niejszy, a św iatło, dzćj ulega zw olnieniu. R ach u n e k i spostrze- ja k ie daw ać będzie ziem ia, w yniesie nieco więcój niż ’/ 3 dzisiejszego. Nic zapom inajm y również, że długość dnia ') W edług obliczeń D arw ina ziem ia w chwili od­ ziem skiego pow iększy się znacznie, skoro zró­ dzielenia się z niej księżyca, dokonywała swego obrotu w 3-ch godzinach. w na się z długością m iesiąca, także znacznie

tfg 32.

W SZEC H ŚW IA T.

dłuższego niż obecny. W obrachow aniach sw ycb D arw in znalazł, że dzień będzie w ten ­ czas 70 razy dłuższy niż dziś. W roku będzie tylko 5'A dni, to je 3t zaledwie 1 '/* dnia na każdą porę roku. Jak ież głębokie zm iany w następ stw ie tem p eratu r, w rozdziale klim a­ tów w ynikną z podobnego pow iększenia dłu­ gości dnia! Ja k ż e zm ienione zostaną w aru n ­ ki życia n a uaszćj planecie, w jakiż sposób przeistoczyć się m uszą g atu n k i roślinne i zwie­ rzęce, ludzie naw et, aby się zastosow ać do w aru n k ó w istn ien ia zupełnie odm iennych od naszych. Co się stanie ze zw yczajam i i oby­ czajam i społeczeństw a ludzkiego, jeżeli tylko stopniow e ostygnięcie słońca, nie uśpi ludz­ kości snem wiecznym w tej odległój epoce. A może też oceany i ich przypływ y i odpły­ w y nie będą ta k długo trw ały , ja k ta teory ja w ym aga, a m ianowicie stopięćdziesiąt m ilijonów lat. W idzim y więc, że te zm iany astronom iczne dopełniać się będą z nadzw yczajną pow olno­ ścią i kiedy n a w e t n astąp i ich czas, kiedy one p rzy jd ą do sk utku, organizm y ziem skie ła­ tw o będą m ogły się oswoić z now em i w a ru n ­ kam i klim atycznem u. D odajm y na zakończe­ nie, że n aw et ta epoka nie będzie przedsta­ w iać stan u nieruchom ości i trw ałości. Zape­ w ne tarcie przypływ ów i odpływ ów m orza u traci swoje działanie, o ile księżyc na nie w pływ a, skoro fala przyciągana przez naszego satelita zajm ie' stale jed n o i to samo miejsce n a ziemi, ale słońce działać będzie, ocean nie zostanie nieruchom y, m usi on się wznosić pod w pływ em gw iazdy dziennój, a to pod­ w ójne dzienne w ahanie, którego sk u tk i j e ­ dnak znacznie się zm niejszą z przyczyny po­ wolnego obrotu ziemi, w płynie na jeszcze większe zw olnienie obrotu i ty m sposobem zm ieni w aru n k i astronom iczne system u. T ak więc raz jeszcze jed en stw ierdzoną zo­ stała w ielka p raw da, k tó rą przypom inaliśm y przed chwilą: w szystko się zm ienia, prze­ kształca w przyrodzie. Niezm ienność podo­ bnie ja k nieruchom ość b y łab y tylko rodzajem śm ierci; życie w szechśw iata, rów nie ja k czło­ wieka, składa się z przem ian, nieprzerw anie następ u jący ch po sobie. T ylko że zjaw iska kosm iczne w ym agają okresów czasu, któ ­ ry ch długość je s t niedostępną dla naszój w yo­ braźni i spełniają się one pod w pływ em sze­ reg u kom binacyj rozlicznych i rozm aitych,

501

których ilość i wielkość leży poza obrębem polotu naszych pojęć. S ta n obecny je s t tylko nieznacznym przystankiem wpośród tój olbrzym ićj ewolucyi. A jeżeli zdołam y zdobyć trochę wiadom ości o początku i przyszłem przeznaczeniu św iata nas otaczającego, n astą­ pić to może ty lk o w sk u tek długich i uciążli­ w ych badań, dokonanych cierpliw ie przy św ietle nauki. Tylko astronom ija zdolna je s t do odsunięcia przed nam i krańców czasu, ta k ja k ju ż odsunęła krańce przestrzeni, rozsze­ rzając wiedzę ludzką w obu ty ch pojęciach. B . Prz.

BOGACTWA MINERALNE w K R Ó L E S T W IE P O L 8 K IE M . przez

Br. Jasińskiego.

(Ciąg dalszy.)

II. Węgiel brunatny. Oprócz w ęgla kam iennego, należącego do form acyi węglowój, znane są jeszcze w k ra ju pokłady w ęgla brunatnego w osadach lcajpru i trzeciorzędowych. W kajprze znajduje się węgiel m ineralny, k tó ry , ze względu na kolor i w ygląd zew nę­ trzny, pow inienby być zaliczony do pospoli­ ty ch w ęgli kam iennych, analiza chemiczna jednakże w ykazała, że je stto w ęgiel brunatny. W 1877 r. koło w si K rasne w powiecie K ie­ leckim znaleziona została w a rstw a takiego węgla około 3 stóp grubości. W okolicach Krom ołowa, K oziegłów i Sie­ wierza w pow. O lkuskim i B ędzińskim , szczególniój zaś w dolinach rzek W a rty i Czarnój P rzem szy znane są w w ielu m iejscach dosyć grube pokłady wręgla brunatnego. Nieco b a r­ dziój n a północ w ystępują także pokłady w ę­ gla brunatnego koło Częstochow y i W ielunia, lecz tu tw o rz ą one ty lk o cienkie w arstew ki. Co się zaś tyczy eksploatow anych obecnie po­ kładów w kajprze, to są one następujące: 1) w pow. Olk. pod K rom ołow em 4' grub. „ „ w B lanow icach 4' „ 2) „ Będz. w R okitnie i K uźnicy 7' „ „ „ w P orębie i C ięgowicach 5' „

W SZEC H ŚW IA T.

502 w pow. Będz. w M ijaczowie „ „ w Siew ierzu „ „ w B rudzow icach

4' grub. 3 %' „ 8' „

W a rstw y pod R o kitnem i C ięgow icam i leżą w bliskości stacyi Ł azy D. Ż. W .-W ., m ożna się więc spodziewać, że z czasem eksploatacyja ich znacznie się rozw inie. Obecnie, o ile w iem , eksploatuje się w ęgiel b ru n a tn y tylko w P orębie, w łasności p. P rin g sb e im a , gdzie n a kopalni J a n w ydobyto w 1878 r. 742,700 pudów. N iek tó re g atu n k i w ęgla b ru n atn eg o zachow ały w zupełności w ygląd drzew ny, inne zaś u tw o rz y ły m asę zbitą, koloru czar­ nego, blasku sm olnego i m uszlow ego odłam u. W ęg iel ten nie d aje koksu, lecz pali się łatw o długim płom ieniem . U żyw a się do opalania kotłów parow ych w okolicznych fab ry k ach . W form acyi trzeciorzędow ój znaleziono w ę­ g iel b ru n a tn y pod R oninem w K aliskiem i nad W isłą w P łockiem . M iędzy R oninem i R ołem zn any j e s t pokład n a 4 sążnie g ru ­ bości. W dolinie W is ły znane są pokłady pod W łocław kiem 10 stóp grubości, pod D obrzy­ niem (4 st.), n a p raw y m brzegu m iędzy D o ­ brzyniem i W ło cław k iem (10 st.). Ż aden z ty ch pokładów nie je s t obecnie eksploa­ tow any. W form acyi ju rajskiój znajduje się węgiel b ru n a tn y m iędzy S andom ierzem i Opatow em .

III. Rudy żelazne. W południowój części R ró le stw a znane są obfite p okłady ru d żelaznych, znajdujących się w rozm aitych form acyjach. W form acyi dew ońskiój zn a jd u ją się żelaziaki b ru n a tn e n ad p strem i g linam i w p u n k ­ tach zetk n ięcia k w a rcy tó w z w apieniam i. G liny te ciągną się w okolicach R ielc n a p rze­ strzeni 60 w io rst z połudn.-w sch. n a półn.zach. G niazda ru d y brunatnój wyśledzono w nich, poczynając od Ł ag o w a u stóp Ł ysicy, aż do M iedzianogóry i G ałęzie pod C hęcinam i. Dawniój eksploatow ano j e w znacznych roz­ m iarach, obecnie zaś ty lk o w N apieńkow ie pod D aleszycam i. R u d a napieńkow ska, zaw ie­ ra ją ca do 4 0 % żelaza, p rz etap ia się w Szczecnie i daje w yborne żelazo. W form acyi węglowój znane są sferosydery ty , leżące zw ykle pod w a rstw a m i w ęgla lub pom iędzy niem i. G rubość pokładów sferosyd ery tu nieznaczna i n ad e r zm ienna od k ilk u

te 32.

stóp do 5 cali. S fero sy d ery ty , zaw ierają około 40% żelaza, są nader łatw o topliw e i przetapiając się z ru d a m i z w apienia m uszlo­ wego dają bardzo dobre żelazo. R opalnie tój ru d y k o n ce n tru ją się w okolicach Dąbi’Owy, a w ydajność ich roczna przenosi 500,000 centnarów . W apień m uszlow y, otaczający form acyją w ęglow ą półkolem i pokryw ający ją po części, zaw iera ta k obfite pokłady galm anu, galeny i rud żelaznych, że często dają m u nazw ę u tw o ru kruszco-rodnego. R u d y żelazne znaj­ dują się w nim w niew yczerpanój obfitości ta k w wapieniu, ja k i w dolom icie w postaci gniazd, często m ających do 50 stóp g ru b o ­ ści, lecz bardzo niejedstajnie rozdzielonych. S p o ty k a ją się n aw et często razem z galm anem . S ą to żelaziaki brun atn e, zaw ierające od •25 do 33°/0 żelaza, ek sp lo atu ją się w okoli­ cach Będzina, Czeladzi, S ław kow a i Siew ierza w ilości koło 150,000 centnarów rocznie. W form acyi k ajp ru ru d y żelazne są stosun­ kowo bogatsze. P u sc h w swoim „G ieognostycznym opisie P o lsk i“ w y raża o nich tak ie zdanie: „ilość ru d żelaznych, znajdujących się w form acyi k ajp ru w Polsce je s t ta k wielka, że nie znam żadnój miejscowości, gdzieby je m ożna znaleść w takićj obfitości. Mogę tw ier­ dzić stanowczo, że w form acyi tój m ożna je znaleść n a każdym kroku, trzeb a ich tylko szukać". I rzeczyw iście, znaczna część R ró le ­ stw a je s t zajęta przez osady kajp ru , szczegól­ niój zaś K ieleckie i R adom skie i ru d a żelazna znajduje się tu praw ie wszędzie, zasilając gę­ sto rozsiane w ielkie piece. P o k ła d y ru d żela­ znych leżą w bliskości linii zetknięcia k ajp ru z w apieniem m uszlow ym ; ciąg n ą się. one od Bodzechow a przez S tarachow ice, R ejów ,B zin, B liżyn, M roczków, R ońskie, R u d ę M alenie­ ck ą do M achor. N a samój granicy k a jp ru z w apieniem m uszlow ym ru d y są bogatsze i tw orzą grubsze w arstw y, lecz zato są dość zanieczyszczone. Bliżój k u środkow i np. w C hlew iskach, N iekłaniu, B orkow icach, tw orzy ru d a regularniejsze w arstw y , posiada m niój siark i i fosforu, lecz zato grubość w arstw je s t znacznie m niejsza. W k ieru n k u k u północy, w bliskości osadów ju rajsk ich , ru d a je s t znacznie gorsza, np. w P rzysusze i D rzew icy. W sz y stk ie kopalnie w tój okolicy położone, d ają około 3 m ilijonów centnarów ru d y rocznie.

N 32.

W SZEC H ŚW IA T.

W zachodniój części gub. P iotrkow skiój w ystęp u je lcajper na znacznój przestrzeni i zaw iera tak że praw ie wszędzie ru d ę żelazną, k tó ra zn ajduje się tu nad wyżój opisanem i pokładam i w ęgla b runatnego. N ajbogatsze ru d y ciągną się od C zęstochow y, przez P a n k i i W ieluń, aż do g ran icy szląskiój. W okoli­ cach K rom ołow a, P o ręb y , Mijaczowa, W łodo­ w ic i Ż arek w y stęp u ją bardzo bogate sferosyd e ry ty , k tó re się p rzetap iają w w ielkim piecu w P an k ach . Ż elaziak b ru n a tn y tw o rzy pokłady nieznacznój grubości, niewięcój ja k 1 '/2 stopy, za­ w iera częste w arstew k i żelaziaka czerwonego i nader cenne ru d y m anganow e. P okłady sfero sy d ery tó w są znacznie obfitsze, lecz dają ty lk o od 27 do 35% żelaza, gdy wydajność ru d b ru n a tn y c h dochodzi często do 45°/0. E k sp ło atacy ja ru d żelaznych p r owadzi się albo o d kryw kow ym sposobem, t. j. zdejm ują się w ierzchnie n ap ły w y i odsłania się cały pokład ru d y , albo też przez odbudowę podzie­ m ną i w ty m razie b iją się szyby w nicznacznćj od siebie odległości a następnie dosięga się gniazd ch o d n ik am i, prow adzonem i na krzyż. P o w y b ran iu gniazda pozostają kom o­ ry, czasem dość znacznój wysokości. K ażdy szyb obejm uje zw ykle niew ielkie pole kopal­ niane. W r. 1880 było czynnych 73 kopalń rudy żelaznój. z k tó ry ch otrzym ano około 4 m ilijonów centnarów ru d y . R uda była przetapiana n a w ęglu drzew nym w 38 w ielkich piecach, k tó re w y d ały 1,200,000 centnarów surow ca. D w a lata tem u puszczony został w ru ch wielki piec w H ucie B ankow ój w D ąbrow ie na kok­ sie. D aje on do 1000 centn. surow ca n a dobę; je stto zatem jed en z najw iększych pieców w ielkich n a świecie. P rz e ta p ia on w yłącznie ru d y krajow e, koksu zaś używ a szląskiego. Z chw ilą ukończenia kolei dęblińsko-dąbrow skiój, większość pieców w R adom skiem za­ stosuje do operacyi koks, co znacznie zm niej­ szy koszty p ro dukcyi i zarazem da możność m niejszym k ap itało m k o rzy stan ia z niezm iernćj obfitości rud, rozsianych na przestrzeni p aru set m il k w adr.

IV. Rudy cynkowe. Z ru d cynkow ych znajduje się u nas w y ­ łącznie galm an, t. j. m ięszanina krzem ianu

503

i węglanu cynku, złożony w dolom itach for­ m acyi w apienia muszlowego w pow. B ędziń­ skim i O lkuskim . P o w ęglu je stto n ajw a­ żniejszy p ro d u k t m ineralny naszego kraju . Szkoda tylko, że dotychczas tak mało je s t eksploatow any, bo gdy go n a obok leżącym S zląsku o trzym ują do 530,900 to n n ‘) rocznie, u nas produkcyja zaledwie do 83,400 tonn do­ chodzi. Z czasom i u nas przem ysł cynkow y m usi się rozw inąć, gdyż posiadam y niezm ier­ n ą obfitość tój drogocennój ru d y . Idzie tylko o to, ażeby z niej k orzystali ty lk o krajow cy, a nie ludność napływ ow a, zagraniczna. In te ­ resujących się bliżćj tą kw estyją, odsyłam do a rty k u łu , pomieszczonego w 6y-m i 7-m N r. W szechśw iata p. t. „K w estyja kopalni cy n k u “.

V. Rudy ołowiane, srebrne i miedziane. P o k ład y błyszczu ołow ianego, czyli galeny, znajdujące się w dolom itach form acyi wapie­ nia muszlowego, eksploatow ane były w zna­ cznój ilości w ciągu k ilk u wieków . N ajzna­ czniejsze pokłady znajdują się w okolicach Olkusza, S ław kow a i B olesław ia w powiecie O lkuskim . P rz y eksploatacyi pokładów olku­ skich m usiano walczyć z nadzw yczajnym przypływ em wód zaskórnycb. Ażeby mieć po­ jęcie o walce, ja k ą m usieli toczyć gw arkow ie olkuscy z w odam i podziem nem i, dosyć wspo­ m nieć o ich kolosalnych pracach w celu osu­ szenia tych kopalń, czyli gór, ja k je nazyw ali; m ianow icie je d n a z wielu sztolni przez nich zbudow anych — P onikow ska, ukończo­ na w 1568 r. m iała 2300 sążni długości, a k a ­ nał odpływ ow y 650 sążni. W edług dokum entów w iarogodnych p ro ­ dukcyja ołow iu w X V I i X V II-em stuleciu, przew yższała cyfrę 50000 centnarów , a srebra (w edług O palińskiego „P olonia defensa“) 6000 grzyw ien 2) rocznie. W końcu X V III w ieku ekspłoatacyja błyszczu ołowianego w O lkuszu znaGznie się zm niejszyła, lecz zato n a początku b. w. poznano w artość bogatych pokładów galm anu, k tó ry obecnie eksploatuje się w znacznych rozm iarach. R u d a ołowiana zaś otrzym uje się tylko jako p ro d u k t pobo­ czny w bardzo nieznacznej ilości (w 1880 r. tylko 1500 pudów).

1) Tonna — 1000 klgr. — 61 pudów. 2) G rzywna kolońeka — 0,57 funta.

504

JTs 32.

W SZEC H ŚW IA T.

K oło K ielc i Chęcin oddaw na b y ły ju ż zna­ no pokłady rud ołow ianych i m iedzianych. R u d y ołowiane zn ajdują się w postaci żył, przecinających k w arcy ty dew ońskie. E ksploatacy ja tych pokładów d atu je się od XV-go stulecia. N a początku bieżącego w ieku o trzy ­ m yw ano tu jeszcze około 1,500 centn. czyste­ go ołowiu rocznie. R u d y żelazne, sk ład ające się przew ażnie z m alachitu, lazu ru i czerni m iedzianćj, eks­ ploatow ane b y ły w M iedzianogórze i K a rczówco jeszcze w X V w. Do najw yższego rozw oju doszły kopalnie M iedzianogórsltie w X V I i n a p o czątk u X V II-g o w ieku. G dy np. w 1595 r. w iększa część zam ku k ra k o w ­ skiego spłonęła, Je rz y R adziw iłł, k a rd y n a ł i biskup k ra k o w sk i d o starczył m iedzi z ko­ palń m iedzianogórskick do pokrycia odbudowanćj części zam ku. W połow ie X V II-g o w. kopalnie te u p ad ły i dopiero za S tan isław a A u g u sta zw rócono n a nie baczniejszą uw agę. W ro k u 1787 w ziął król M iedzianogórę w raz z N iew achlow em , gdzie s ta ła h u ta, w dzierża­ w ę od b iskupa k rak o w skiego n a la t 40. Z mie­ dzi stąd otrzym anój bito zdaw kow ą m onetę, ale jak k o lw iek o trzym yw ano corocznie do 120,000 złp zysku, z pow odu znacznych ko­ sztów eksploatacyi zaprzestano. W ty m czasie w ydobyto w M iedzianogórze w iele pięknego m alach itu w bryłach. D y re k cy ja górnicza w K ielcach zw róciła szczególną u w agę n a M iedzianogórę. K opal­ nię Z y g m u n t znacznie rozszerzono, przepro­ wadzono sztolnię S ta n isła w a przeszło 350 są­ żni długą, a nad szybem postaw iono m aszynę p arow ą do pom pow ania wody. P om im o to ro ­ boty prow adzono ty lk o do ro k u 1827, poczem je z pow odu znacznych kosztów produkcy i zarzucono. W p rzeciąg u czasu od 1816 do 1827 r. w ydobyto 70,000 ce n tn a ró w ru d y inicdzianój, z którój w ytopiono 5800 centn. miedzi, a ołow iu 800 centn. R u d a m iedzianogórska zaw iera tak że pew ien p ro cen t sreb ra, w edług S taszyca 1 do 2 łu tó w n a 100 funtów ru d y . Od 1818 do 1824 r. odciągnięto w hucie Białogońskiój 747 g rz y w ien srebra. Co się tyczy w aru nków gieognostycznych pokładów m iedzianogórskich, to są one n a stę ­ pujące. R u d y m iedziane, zaw ierające srebro, razem z błyszczem ołow ianym zn a jd u ją się w form acyi dew ońskiój. P o d k ła d ich stanow i łu p ek w apienny, a nadkład łupek kw arcow y,

ilasty i glina. K ieru n ek ogólny pokładu od półn.-zach. na poł.-wrschód, rozciągłość od M iedzianogóry aż do rzeki B obrzycy i Oblęgórki; upad wTarstw półn.-w sch. od 30° do 45°. Grubość pokładu n iejed n o stajn a; niekiedy strop ze spągiem się styka, znów rozchodzi i obejm uje grubość do k ilk u n astu sążni do­ chodzącą; średnia atoli grubość wynosi 2— 3 sążni. R uda m iedziana znajduje się av 4 ław i­ cach togo pokładu, poprzedzielana m argłem , łupkiem w apiennym i iłam i. Od r. 1827 eksploatacyja ru d m iedzianych i ołow ianych w okolicach K ielc i Chęcin zupełnie zanie­ chaną została, ja k k o lw ie k m ożna tw ierdzić z całą pew nością, że pokłady rudonośne ani w części naw et w yczerpanem i nie zostały. (Dok. nast,).

Stacyja telefon ow a przez Eugienijusza Dziewulskiego ')•

§ .1 1 . S ta c y ja głów na telefonow a je s t po­ łączona ze w szystkiem i stacy jam i pojedyńczemi i może j e z sobą bezpośrednio łączyć. D ru ty łączące stacyje telefonow e w W arsza­ wie są zawieszone na słupach w pow ietrzu, z ty ch powodów stacy ja głów na je s t pom ie­ szczona n a najw yższem piętrze w dom u przy ulicy P różnój, a zatem m nićj więcój w środku m iasta. N iekiedy do łączenia stacyi telefonowyrch używ ają drutów izolow anych, ułożo­ ny ch w ziemi; p rz y tak iem połączeniu stacyja głów na m ieści się n a dolnem piętrze. U rządzenie przyrządów stanow iących pojedyńczą stacyją, j a k rów nież ich użycie i dzia­ łanie przy bezpośredniem połączeniu z sobą dw u stacyj, opisaliśm y ju ż przedtem , obecnie pozostaje n am podać opis przyrządu, używ a­ nego n a stacyi głównój, służącego do łączenia pojedyńczych stacyj z sobą. Sposobów łączenia z sobą pojedyńczych s ta ­ cyj za pośrednictw em stacyi głów nój, je s t b a r­ dzo wiele, lecz zasada je s t je d n a i taż sam a. N ie będziem y w daw ać się w szczegóły tych opisów , ograniczym y się do sposobu łączenia używ anego n a stacy i głównój w W arszaw ie J) P. N -ry 26, 27, 29 i 30 W szechświata.

m 32.

W SZEC H ŚW IA T.

i to dla p rz y p ad k u dosyć prostego. P rz y p u ść ­ m y, że m am y w mieście ty lk o 4 stacyje poje­ dyncze telefonowe: w ty m przypadku m ożemy łączyć jednocześnie tylko dwie p ary stacyi, np. pierw szą z trzecią i drugą z czw artą. D la danego p rzypadku przyrząd łączący stacyi głównój składałby się z czterech m eta­ low ych poziom ych podłużnie (fig. 1), oznaczo­ n ych liczbam i 1, 2, 3 i 4, przytw ierdzonych do stołu w ten sposób, że one nie łączą się z sobą m etalicznie, czyli są izolowane i z czte­ rech m etalow ych poprzecznie I, II, I I I i IV, przym ocow anych nieco poniżój podłużnie, ta k że poprzecznice z podłużnicam i nie sty k ają się. W podłużnicach i poprzecznicach znaj­ dują się otw o ry naprzeciw ko siebie, w które w kładając m etalow e zatyczki, łączy się m eta­ licznie podłużnice z poprzecznicam i.

Fig. 1. K ażda z czterech pojedynczych stacyj telefonowycli je s t połączona z je d n ą podłużnicą. P oprzecznica I I I je s t stale połączona z przyrzą­ dem telefonów ym , znajdującym się n a stacyi głów nćj, a zaś poprzecznica IV z ziem ią. Jeśli stacy je pojedyncze są nieczynne, wówczas w przyrządzie łączącym stacyi głównój za­ tyczki m etalow e są w etk n ięte w poprzecznicę IV , a ty m sposobem d ru ty linijne stacyj po­ jedynczych 1, 2, 3 i 4 są połączone z ziem ią za pośrednictw em odpow iednich podłużnie

505

i poprzecznicy IV . P rzy rząd y sygnalizujące nie są umieszczono przy telefonie stacyi głó­ wnój, lecz znajd u ją się w łączone pom iędzy d ru t linijny, idący z pojedynczej stacy i a podłużnicę. S ta cy ja głów na o trzym uje sygnały w nieco in n y sposób, niż stacyje pojedyncze. P i'ąd elektryczny z m aszynki indukcyjnój w ysłan y z pojedyńczój stacyi, działając na elektrom agnes, pociąga jego kotwicę i ty m sposobem otw iera zasuw kę drzwiczek, które w łasnym ciężarem spadając n a dół, ukazują sw oją ty ln ą stronę, opatrzoną odpow iednim num erem . L ek k ie uderzenie, ja k ia daje się. słyszeć przy opadnięciu drzwiczek, powiada­ m ia osobę, czuw ającą n a głównój stacyi o za­ żądaniu jednój ze stacyj, kiedy liczba uw ido­ czniona oznacza, k tó ra m ianow icie stacyja pragnie używ ać swego telefonu. P o o trzym aniu w ten sposób zaw iadom ie­ nia n a stacyi głównój, np. od stacyi pojedyńczój oznaczonój liczbą 1, w yjm uje się zatyczkę, łączącą podłużnicę pierw szą z ziem ią (IV . poprzecznica) i za ty k a się w tę sam ą podłużnicę przy poprzecznicy II I , a ty m sposobem przy ­ rząd telefonow y stacyi głównój zostaje połą­ czony ze stacy ją 1. N astępnie zo stacyi głó­ wnój zap y tu ją stacyją 1-szą, z k tó ry m num e­ rem pragnie być połączoną. P rzypuśćm y, że odpow iadają z N r. 3. Osoba obsługująca sta eyją głów ną, zam yka rę k ą drzwiczki przy przyrządzie sy g n a liz u ją c y m i, a następnie za­ tyczki podłużnie 1 i 2 przenosi n a po przecz­ nicę I i ty m sposobem łączy z sobą bezpośre­ dnio stacyje 1 i 3. W chwili, kiedy p o jed y n ­ cze stacyje kończą z sobą rozmowę, obowią­ zane są w ysyłać prądy elektryczne ze swoich m aszynek indukcyjnych. Jeżeli m aszynka ind u k cy jn a zostanie w praw iona w ru ch na jednój zo stacyj, to drzw iczki przy sygnałach 1 i 3 opadają jednocześnie i ujaw niają swoje num ery, ponieważ dotąd linije 1 i 3 stanow ią je d e n obwód. P o otrzym aniu zawiadom ienia n a stacyi głównój o skończonój rozmowie, za­ ty c z k i podłużnie 1 i 3 przenoszą się n a po­ przecznicę IV , czyli każda z linij napow rót łączy się z ziem ią, a drzwiczki sygnałów przy­ m y k a się ręką. Podczas tego, kiedy stacyje 1 i 3 są z sobą połączone, może k tó ra z pozostałych pojedyńczych stacyi, np. 2, przysłać sy g n ał do stacyi głównój. P oniew aż każda pojedyńcza linij a m a podłużnicę w yłącznie dla niój przeznaczo­

506

X$ 32.

W SZEC H ŚW IA T.

ną, przeto stacyja głów na może być w każdój nia rzeczy. W tych w arunkach pisząc niniej­ chw ili z nią połączona. G d y b y stacy ja 2 żą­ szy a rty k u ł, m uszę wyznać, że kleiłem go rad ała połączenia jój ze stacy ją 1 lub 3, to sta - czój zwolna, a o ile zdołałem rzecz przedsta­ cyja głów na w danym przy p ad k u pow iada­ wić godnie, łask aw y czy teln ik raczy sam m ia, że w obecnój chw ili są zajęte i należy ocenić. poczekać do skończenia ich rozm ow y. Lecz stacyja 2 może być połączona ze stacy ją 4, w danój chw ili n iezajętą; jeżeli zatyczki po­ dłużnie 2 i 4 zostaną przeniesione n a poprzecznicę II , to stacy je 2 i 4 są z sobą połączone S T U D Y JU M E T N O L O G IC Z N E bezpośrednio, k iedy jednocześnie stacyje 1 i 3 Bronisława Rejchmana. w podobny sposób są włączone w jed en ob­ wód p rz y pośrednictw ie poprzecznicy I. S to ły łączące n a stacyi głównój w W arsza­ (Dokończenie). wie obejm ują 50 num erów , a zatem 25 połą­ H isto ry ja rozw oju tadibeja bardzo m ało je s t czeń może być jednocześnie na jed n y m stole. znaną. W iadom o tylko, że to godność dzie­ W obecnój chw ili tak ich stołów je s t ju ż u sta ­ dziczna w linii m ęskićj i żeńskiój. M agus non w ionych sześć obok siebie, k tó re m ogą obsłu­ fit sed nascitu r. N iew szystkie je d n a k dzieci żyć 300 pojedyńczych stacyi. tadibcyja kw alifikują się n a ten urząd, lecz W ten sam sposób ja k poprzecznice służyły tylko te, k tó re zostały w ybrane przez tadedo połączenia podłużnie n a jed n y m stole, m o­ bcyjów, t. j. te, któ ry m duchy ju ż w wczesnym gą p rzy połączeniu poprzecznie odpow iednich w ieku zaczynają się objaw iać ‘). Sam ojedzi z sobą służyć do łączenia z sobą podłużnie, całą pracę rozw inięcia zdolności szam ańskich znajdujących się na różnych stołach. Jeżeli pozostaw iają trosce tadebcyjów , albow iem za­ np. stacyja 1-sza, k tó ra znajduje się n a p ie r­ w szym stole, pragnie porozum ieć się ze sta ­ daniem jeg o je s t jed y n ie opow iadanie tego cy ją 287, um ieszczoną n a 6-y m stole, to n a­ co słyszał od nich, w ję z y k u tylko dla niego leży podłużnicę 1-ą zapom ocą zatyczki m eta- zrozum iałym . C astren choć słyszał w yrażenie: łowćj połączyć z poprzecznicą, k tó ra je s t „chodzić n a naukę do tad ib eja“, jednakże nie w bezpośredniem połączeniu z je d n ą poprze­ m ógł się dowiedzieć, n a czem polega ta n au ­ cznie sto łu 6-go; a tę o sta tn ią poprzecznicę ka. T ylko jed en sam ojed opowiedział nam , połączyć z podłużnicą sto łu 6-go, oznaczoną iż m ając la t 15 zaczął chodzić n a n au k ę do tad ib eja ze sław nego rodu tadibejskiego. liczbą 287. Uczyło go dw u szam anów , a n au k a pole­ P o d aw an ie szczegółow ych i dokładnych gała na tem , że po opowieściach fan tasty cz­ opisów urządzenia stołów , uw ażam y w tem m iejscu za niew łaściw e. Z m ian y i ulepszenia nych o tadebcyjach, zawiązano m u oczy, dano drobne w p rzy rząd ach są bardzo w ażne ze w rękę bęben, w k tó ry bić kazano, a potem względów p ra k ty c zn y ch , k ied y szczegółowe je d e n z nauczycieli uderzył go w głow ę a d ru g i w plecy. N agle rozjaśniło się w głowie ucznia. ich opisy sam ą zasadę rzeczy zaciem niają. P rze d sta w ił m u się cały oszak tadibej ów §. 12. P isząc rzecz o telefonach i m ikrofo­ tań cu jący ch n a rękach i nogach. Uczeń ta k nach, ograniczyłem się do fo rm typ o w y ch się ich p rzestraszy ł, że pobiegł do księdza i używ anych w W arszaw ie, a pom im o to za­ praw osław nego i p rz y ją ł chrzest. N igdy m u ledw ie zdołałem p rzedm iot w 5-iu num erach się potem tadebcyje nie objaw iały 2). W szech św iata wyłożyć. T rzy m ając się stale N iepodobna przypuszczać, aby ro la tad i­ zasady, że w w y k ład ach p o p u larn y c h należy beja była tylko w ierutnem szalbierstw em , starać się p ra w d y n aukow e m ożebnie ściśle w ypow iadać, p rzy opracow aniu rzeczy o tele­ ja k się to niejednem u zdawało. B ezw ątpienia fonach i m ikrofonach n ap o ty k ałe m praw ie są i szalbierze, bezw ątpienia potrzebne tu je s t cokrok na trudności. Z astępow anie term in ó w sztuczne tresow anie, ale sam podkład n a tu ­ używ anych w fizyce w y ra zam i z m ow y potocznój może często prow adzić do niedokładno­ ') A rch. Benjamin. ści, a tem sam em do fałszyw ego przedataw ie- i 2) Reiseerrin. str. 189 do 196.

SAMOJEDZI.

X° 32.

W SZEC H ŚW IA T.

ralny. S zam an i z pew nością w ychow ują się w rodach, w k tó ry ch delikatność nerw ów , w y­ bu jała fan tazy ja i skłonność do hallacynacyj są dziedzicznemi. Z arów no opow iadanie po­ wyższego ucznia, ja k i zw y k ły sposób w pro­ w adzania się w ekstazę, dowodzą, iż udaw a­ nie byłoby zbytecznem . Zobaczym y, że m am y tu do czynienia z objaw am i tego sam ego ro ­ dzaju, ja k ie w E uropie ju żto doznaw ały czci podobnój, ju ż też b y ły prześladow ane jak o cechy opętania od d y jabła lub przynaj mniój czarodziejstw a. Tadibej — ja k wogóle w szyscy praw ie sza­ m an i A zyi północnój — w praw ia się w e k sta­ zę biciem w penzer. J e s tto bęben podobny do sita. S k ó ra n aciąg n ięta je s t tylko z jednój stro n y , z drugiój zaś są dw ie krokiew ki, na k rzy ż do obwodu przym ocow ane, k tó re służą za rękojeść. K ażdą z nich zdobi 7 w yobrażeń jak ich ś bałw anów 1). N adto penzer je s t ob­ w ieszony pierścieniam i m osiężnemi, blacham i i t. d. Do uderzan ia w eń służy laduranec, pałeczka, obw inięta skórą, lub też łap k a za­ jęcza. K oniecznym także atry b u tem tadibeja je s t sp ecy jaln y ubiór, składający się z tam borcyi, koszuli zamszowej, ozdobionój na brzegu i szw ach sk raw k am i czerwonego su­ kna, blacham i żelaznem i lub cynowemi, zeszytój przy odgłosie specyjalnych pieśni cza­ rodziejskich 2) i sewbopeia, t. j. czapeczki, a raczój n ak ry cia z czerwonego sukna, ta k świętój, że za s tr a tę jój odpowiada głową przed ta d e b c y ja m i6). N a szyję kładzie również pasek czerwonego sukna, a oczy i tw arz za­ k ry w a ch ustką, „bo m a patrzeć okiem wew nętrznem n a św iat duchów " (C astren). Sam bodaw a, czyli obcowanie z tadebcyjam i, czary, w celu zasięgnięcia ich rad y lub pom o­ cy, odbyw a się w sposób następujący. Tadibej uderza lekko w penzer, ogrzew a jego skórę nad ogniskiem , aby się więcój naprężyła i śpiew a n u tę tajem niczą, tęsk n ą, przeciąga­ ją c zgłoski ja k najdłużój. Stopniow o pow ięk­ szając siłę uderzeń, w ydaje wreszcie dźwięki ostre, przenikliw e. O becni sam ojedzi zastosow ują swe glosy do dźw ięku penzera i z po­ czątku cicho, a potem głośno w ołają goj! goj! 3). W reszcie tadibej zam ilka i tylko lek­

507

ko bije w bęben. Zapew ne w tedy słucha m o­ w y tadebcyjów. Gdy j ą skończą, tadibej zaczy­ n a wyć dziko, uderzać gw ałtow nie w bęben i wreszcie następuje słowo wyroczni. P ieśń, z k tó rą tadibej zw raca się do tadeb­ cyjów, zaw iera w edług C astrena m ało słów i byw a zw ykle im prowizowaną. G dy zginie nap rzy k ład renifer, pieśń w edług jednego z tadibejów je s t następująca: „P rzyjdźcie, o przyjdźcie duchy czarodziej­ skie! — Jeśli nie przyjdziecie, to j a do wras pójdę. — Przebudźcie się, przebudźcie—o du­ chy czarodziejskie! — przyszedłem do w as — ze snu się obudźcie’.11 Tadebcyjo n a to: „W jakiój to spraw ie — powiedz, przybyłeś — czemu przychodzisz kłócić nam spokój!“ Tadibej.- „P rzyszedł bo do m nie jeden N ienec, k tó ry m nie m ęczy straszliw ie — re n m u zginął — z tego powodu do was przychodzę". N a to w ezw anie — ja k m ówił C astrenow i tadibej — zw ykle zjaw ia się jeden tadebcyjo. G dy się ich kilku zjaw i, to każdy m ów i co innego i tadibej nie wie, którego m a słuchać. P ro si przyjaznego sobie tadebcyja, aby zna­ lazł renifera. N aturalnie duch je s t posłuszny, a tadibej ciągle naw ołuje, aby pilnie stra ty szukał, aż dopóki nie znajdzie. Jeśli tadebcyjo wróci z niczem , to tadibej znowu go posyła. „N ie kłam , mówi; gdy skłam iesz, będzie mi źle, będą ze m nie drw ić tow arzysze. Pow iedz coś widział, nie taj ani dobrego ani złego. Pow iedz ty lk o słowo. G dy powiesz wiele (t. j. niejasno, nieokreślenie), to źle ze m ną będzie“ . Tadebcyjo wreszcie w skazuje m iej­ sce, gdzie widział renifera. Tadibej idzie za jego w skazaniem , lecz często się zdarza, iż „renifer uciekł ze w skazanego m iejsca41, łub in n y tadibej zapomocą swoich tadebcyjów za­ ta rł jego ślady. Trzeba dodać, iż podstaw y do ty c h w skazów ek przygotow uje sobie tadibej przed sam bodaw ą. W y p y tu je się poszkodo-

bności goje! goje! (Graach. Voyage to Greenłand cytow. u Lubbocka, Początki Cywil.), a Fidżyjczyey: koi au, koi au, co m a u nieh znaczyć: to ja . (W illam s, Fiji and the Fijans cyt. tam że). Przytaczam to tylko jak o curio­ sum, albowem może to być przypudkowy zbieg brzmień analogicznych. Okrzyk samojedzki znam tylko ze źródeł J) L. c. rosyjskich, więe być może iż niema on żadnego specyjala) Arch. Benjamin. nego znaczenia i je s t identycznym z wykrzykiem hoj, 5) Arch. Benjamin. Abramów, Okr. Berezowski. Rzecz hej, hej! którym woźnica pobudza renifery. (P a trz Ca­ godna zaznaczenia, że i eskimosi wołają, przy tój sposostren Grammatik i t. d. str. 607).

508

W SZEC H ŚW IA T.

JV§ 32.

wanego o w szelkich okolicznościach, dotyczą­ cych straty , m ianow icie co do czasu i m iejsca, bada właściciela czy kogo nic podejrzyw a, j a ­ kich m a wrogów , kto z nim sąsiaduje i t. d. G dy odrazu nie o trzym a odpowiedniego m ate ry ja łu śledczego, bije w bęben i p y ta się o to tadebcyjów , potem sam ojeda, potem zno­ wu tadebcyjów , aż dopóki nie zbierze dosta­ tecznych szczegółów, n a zasadzie któ ry ch może sobie w yrobić pojęcie o w ypadku. To pojęcie skrystalizow ane i podbudzoną kom bin acy ją objaśnione, słyszy on potem w eksta­ zie od tadebcyjów . B yć może, iż otrzym uje je ja k o objaw ienie, ja k o nag ły błysk, sen, ale w każdym razie w ierzy, iż pochodzi on z u st samego ta d e b c y ja 1). D rugim w ypadkiem , w k tó ry m sam ojed najwięcój udaje się do pom ocy tadibeja, je s t choroba. Tadibej przy b y w a do m iakani cho­ rego i odkłada czary do najbliższój ju trz n i, prosząc w nocy tadebcyjów o pomoc. Je śli chory m a się rano lepićj, szam an zabiera się do bębna, jeśli gorzćj, to w yczekuje siódmój ju trz n i. Jeśli i w tedy nie n astąp i polepszenie s ta n u zdrow ia, tadibej ogłasza chorego za nie­ uleczalnego. T a m etoda ek sp e k ta ty w n a w i­ docznie n a b y ta została dośw iadczeniem i w y­ bornie broni sztukę szam ana od kom prom itacyi. Jeśli chorem u stanie się lepićj w k tó ry m ­ kolw iek z term inów , tadibej zaczyna badać chorego, czy nie wie, k to n a niego nasłał cho­ robę. Sam ojedzi bow iem , ja k i wiele innych ludów pierw otnych, w ierzą, iż choroba pocho­ dzi najczęściój od drugiego człow ieka i to nie przez zarażenie, ale przez czary, zdaloka 3). Bez poznania p rzyczyny tadibej nie decyduje się p rzy stąp ić do czarów, „albow iem choroba może pochodzić od N u m a", a żaden tadibej nie odw aży się dośw iadczać w szechm ocy boskiój. G d y dojdzie do przekonania, że choro­ bę n asłał zły człow iek, tadibej u daje się do tadebcyjów o radę i pomoc, a sk u tk iem tego w staw ien n ictw a b y w a to, że choroba przecho­ dzi z p ac y je n ta n a in icy jato ra. T adibeje za­ ręczali C astrenow i, że in n y ch środków przy leczeniu nie u żyw ają. S ły szał on ty lk o o przy­ palaniu ciała brzozow em i w itk am i dla usunię­ cia miejscowego bólu. K riw o szap k in jed n ak

w spom ina o w ielu środkach, o któ ry ch we właściw em m iejscu będzie mowa. W razie nieobecności szam ana, Sam ojed szuka w in n y sposób zaginionego renifera. U kłada n a ziem i koło z rogów reniferow ych, w środku kam ień, a na nim kaw ałek żelaza tak , że się łatw o może za lada przyczyną przechylić. W k tó rą stronę się przechyli, tam idzie Sam ojed, a w tedy renifer wybiega naprzeciw . Podobnież szukają i człowieka, ale w ty m razie robią k rą g z włosów ludz­ kich. W idocznie działają tu duchy rogów i w ło­ sów. może identyczne, a może ty lk o analogi­ czne z tadebcyjam i. N arody ałtajsk ie w yobra­ żają sobie siły p rzy ro d y jako isto ty obdarzo­ ne życiem i duszą. Pi-awic każde zjawisko, każdy przedm iot m a w sobie ta k ą istotę. M ają też je zapew ne rogi i dlatego wiedzą, gdzie się identycznym duchem ożyw ione rogi po­ działy. Nie n a tem się kończy k ra in a boska u Samojedów. W szędzie z lilozołicznomi p ierw ia­ stkam i m onoteizm u i — ■wyjąwszy możność czarow ania, szam anizm —panteizm u, znajdu­ je m y u nich nader g ruby fetyszyzm . W spom nieliśm y, iż Sam ojedzi we w szystkiem widzą duchów. D uchy drzew , kam ieni, gładkiego jeziora, spokojnego stru m y k a słu ­ chają ich m odlitw y i przyjm ują ofiary. W wil­ ku, niedźw iedziu, łabędziu i t. d. siedzą duchy potężne i przystępne są tylko szam anom , bo p ro sty śm ierteln ik żyje ze zw ierzętam i we w rogich stosunkach. Z ato dla niego dostępne są przedm ioty nieruchom e, szczególnićj k a­ mienie, do których Sam ojed czuje najw iększe nabożeństw o. Lecz niew szystkie są godne czci: szam an m usi zbadać, czy w nich siedzi silny duch. T ak a je s t w iara inteligientniojszych. A le w północnćj S yberyi w ielu je s t ludzi nieprzypuszczających w cale obecności ducha w m a rtw y m przedm iocie i m odlą się do niego ja k o do bóstw a samego, m ateryjalnego, w własnój osobie '). K ażdy kam ień niezw ykłćj form y, każde drzewo szczególne są tak iem i bóstw am i i odbierają cześć boską pod nazw ą chegów lub chajów 2). S ą one po­ dobnie ja k tadebcyje podw ładne N um ow i ip o -

’) Reiseerrinn. str. 194, 135. -) Patrz u Peschla rozdziały o religii ludów pierwotnych.

>) C astren Vorlesungen. 189,193. 196. 2) Abramów. — C astren pisze Hahe. R eguły w liście do Koeppena Haha. (Castr. Yorles. 224).

jYs 32.

W SZECH ŚW IA T.

dobnie j a k oni d ają radę i pomoc, ale gdy do tadebcyjów może się udaw ać tylko tadibej, chogi n ato m iast jak o bogi opiekuńcze przy­ stępne są każdem u śm iertelnikow i '). F ety sze te dwojakiego byw ają rodzaju: na­ tu raln e i sztuczne. O n atu ra ln y ch (kam ienie, drzew a) ju ż wspom nieliśm y. Gdy są bardzo wielkie, o trzy m u ją godność bóstw narodo­ wych. L ecz na drogach Sam ojeda niezawsze n ap o ty k ają się kam ienie i drzewa, a bez bó­ stw a tru d n o się obyć W ięc Sam ojed chciw ie zbiera w szystkie rzadkości, ja k ie m u się uda, na drodze n apotkać i k tóre, według jego po­ jęć teologicznych, kw alifikują się na bóstwa, obwija je p strem i g ałgankam i i wozi zawsze w specyjalnych saniach ze sobą jako penaty; oprócz tego robi je z drzew a, z m etalu, ze skraw ków skóry. W reszcie w razie potrzeby fa b ry k u je tym czasow ych bałw anów z ziemi lub śniegu 2) T ak a okoliczność zdarza się, gdy potrzeba ściągnąć przysięgę od podejrza­ nego o kradzież. O skarżony robi bałw ana z ziemi, kam ien ia lub śniegu, przecina go z góry n a dół i mówi: „niech ta k sam zo­ stanę p o rąb an y jeśli skłam ałem , niech nie w stan ę ju tro z m iejsca i ja k e m spał, ta k niech wiecznie pozostanę*1. T en rodzaj przysięgi otoczony je s t ta k im nim busem postrachu, że każdy S am ojed raczej się przyzna niż k rz y w oprzysięgnie. W iedzą o tem R osyjanie i dla tego też ta ro ta przysięgi w sądach je s t ustanow ioną 3) Jeszcze w iększy postrach bu­ dzi przy sięg a na nozdrza, czy też, ja k Castren podaje na jak ik o lw iek k aw ałek głowy niedźw iedzia białego: w zw ierzu tym bowiem siedzi duch potężniejszy niż w chegu. P an teo n em chegów była w yspa W ajgacz, dokąd się zjeżdżali n aw et azyjatyccy Sam o­ jedzi. S tą d zw ie się ona Ohegja, Chegeja, (B enjam in), Cliajodeja (A bram ów ), Ila h e -ja , lub H ah ero (C astren). N a południow ym jój krańcu w rzyna się w m orze przylądek z nie­ J) Stosunek tadebcyjów do chegów nie je s t zupełnie j a ­ sny. Być może, że i Samojedzi niejasno go rozumieją, ale w podobnych razach żaden lud nie czyni z tem sobie ża ­ dnego kłopotu. W idocznie muszą być praw ie identyczne i różnie się tylko substancyją, gdyż u Tawgów i cliegi i tadebeyje noszą jednę i też sam ą nazwę Kojka (Castren, Vorles. Fin. My tli. 220). *) Reiseerrin. 199,200. 3) Arcli. Benjamin podaje całkow itą ustawę dla S a ­ mojedów.

509

zm iernie strom em i ścianam i, k tó ry według ogólnych pojęć ałtajskich najzupełniój kw ali­ fikował się na św ięte miejsce. T u od niepa­ m iętnych czasów stał bałw an W esako. A rchim au d ry ta B enjam in opisuje go ja k o drew nia­ ny, bardzo sta ry i bardzo cienki trój g ran iasty posąg drew niany o 7 tw arzach, w etk n ięty w ziemię. Z południowej strony otaczało go półkole 420 posągów, a z północnej strony le­ żała kupa głów renifowych, bardzo stare topory, uszy od kotłów m iedzianych, guziki, gwoździe, gałganki kolorowe, — widocznie ofiary. W szy stk ie posągi nie m iały właściwój głow y, lecz ostre tró jg ran iaste zakończenie. W esako m iał przedstaw iać dyjabła. N a pół­ nocnym zaś przylądku W ajgaczu był posąg żeński, C hadako, rep rez en tan tk i „babki ziem i“. W idział go B orrough w 1556 i\, H olen­ der Naj w 1594, Iw anow w 1824 r. '). G dy po 1825 r. ochrzczono Sam ojedów naprzeciw ­ ko w yspy W ajgacz, ciekawe te pom niki przeszłości zostały spalone i na przylądkach wznoszą się teraz krzyże. Podobnież zburzo­ no wszelkie inne większe zbiorow iska bogów, ja k np. 100 bałw anów w gaju około Mezenia. Lecz pom imo to, że na ich m iejscu stanął krzyż, Sam ojedzi uw ażają drzew a gaju za św ięte i gałązki ich wożą ze sobą w saniach. C astren wspom ina o „głów nym " chegu k a ­ m iennym , pośrodku w yspy i nazyw a go jajieru Ilah e , czy cheg — gospodarz ziemi. Miał on stać nad przepaścią i powiadano o nim , że go tu przedtem nie było, że zjaw ił się niew ia­ domo ja k 2). B enjam in, k tó rem u stanow isko naczelnika m isyi dawało doskonałą sposo­ bność zapoznania się ze szczegółami n a W a jgaczu, nic o nim nic wspomina. O dm ianą chegów są siadeje, bałw any po­ staci człow ieka z ostrzem zam iast głowy. S to ją one zw ykle na górach, a stąd ich n a ­ zwa (sia-góra) w edług B enjam ina. C astren przeciw nie powiada, że sja 3) znaczy tw arz, więc siadei, bałw an postaci człowieka. S to ją one zw ykle n a stanow iskach m yśliw skich, przy norach, z tw arzą zwróconą .k u za­ chodowi. P rzy p isu jąc ty m bałw anom życie i duszę osobistą, Sam ojedzi widzą w nich isto ty z n a!) Reclus, Geograpliie Uniyerselle. 2) Vorl. 223. 3) 1. c. 22i. Reiseerrin. 2 >0.

510

W SZEC H ŚW IA T.

m iętnościam i człowieka. N a tój w ierze polega cała p ra k ty k a szam ańska. P rosząc o co chega lub siadeja, trzeba m u dać ofiarę 4), o któ ­ rą się jed n ak m ożna targow ać, ta k , że w re ­ szcie zgadza się n a ciołka reniferow ego za­ m iast żądanego pierw otnie starego sam ca. Jeśli cheg zawiedzie, b iją go, strą c a ją z gó­ ry i t. p. O brzędy ofiarnicze b y w a ją różne, stoso­ wnie do m iejscowości i tadibeja. N iektórzy u żyw ają sztu k p restid ig ita to rsk ich : przed cbegem staw iają p rę t pochyło, naw iązują n a koniec jego taśm ę, biją w penzer i śpiew ają, w yrażając swe żądanie; gdy taśm a w sk u tek u k ry ty ch czynności szam ana zacznie się pod­ nosić na p rę t, je s tto znak, że cheg zaczyna m ówić z tadibejem . Co się ty czy przedm io­ tów ofiary, to stan ow ią je zw ykle renifery, k tó re dusi tadibej p rzed posągam i. W chwili gdy zw ierzę kona, k łu je go je d e n z obecnych nożem w serce. P om azaw szy tw arz chega k rw ią i tłuszczem , obecni zjadają mięso. N um ow i pośw ięcają białego renifera n a wysokich górach. Zasady relig ii i m oralności przechow ują się w trad y cy i tadibej ów. P rz y ta c z a j e A rchim . B enjam in, dodając ja k b y zdziw iony, że „po­ g ań sk a w iara S am ojedów niezupełnie je s t pozbawiona zasad m o raln y ch ". P rz y ta c z a m y ważniejsze: W ierz w boga najw yższego, czcij go i speł­ niaj ślub d an y jem u . W ierz w dyjabła, tadeb­ cyjów i chegów i jed n aj ich sobie. N ie skacz przez sanki, w k tó ry ch leżą chegi. Nie rób i nie staw iaj chegów napróżno. Czcij ojca swego i m atk ę sw oją. Czcij i pow ażaj s ta r­ szych od siebie. N ie obm aw iaj nikogo bez p rzyczyny i nie drw ij z nikogo. N ie zabijaj. N ie prow adź bójek. N ie k ra d n ij. K ochaj sw ą żonę i nie pożądaj cudzśj. S ta ra j się w szelkiem i siłam i o zachow anie reniferów . N ie gadaj g łu p stw . N ie bądź dum nym . N ie bądź p r ó ­ żnym . N ie upijaj się. N ie bądź łak o tu isiem i jed z co się zdarzy. O bdarz żebrzącego, aby nie odszedł od ciebie bez pom ocy. Milcz o tem co widzisz, abyś nie dał pow odu do ja kiój spraw y. A reh im au d ry ta B en jam in n ie m ów i, czy p raw idła powyższe istn ie ją w tra d y c y i w po-

*) Arch. Benjamin. C astren i t. d.

Ks 32.

danem sform ułow aniu, czy też sam je sform u­ łował. W każdym razie, n a zasadzie ogólnych faktów etnologicznych, nie znajdujem y w nich nic zadziwiającego. S ą zupełnie zastosow ane do pojęć i potrzeb ludu choćby najpierw o­ tniejszego. W r. 1825 zaczęła pom iędzy Sam ojedam i rozpowszechniać chrześcijaństw o specyjalna m isyja duchow na. W e d łu g jój naczelnika, Arch. B enjam ina, Sam ojedzi okazali się „bar­ dzo skłonnym i do przyjęcia praw dziw ój w ia­ ry ". Szczególniój podobały się im dzw ony i czynność dzw onienia. Tłoczyli się poczciwcy do dzw onnicy, w ydzierając sobie sznur n a­ wzajem . A le choć ju ż w 1830 r. było w sam śj E uropie 3303 Sam ojedów ochrzczonych i choć od owego czasu znacznie się pow iększyła licz­ ba neofitów, jed n ak że w ciszy lasów i tundr, przy dom owem ognisku brzm i jeszcze k ró tk a m odlitw a do N um a, p adają re n ifery przed chegam i, a tadibeje ja k daw nićj szukają po­ m ocy tadebcyjów . K rz y ży k n a szyi nie w yłącza w cale używ ania bębna czarodziejskiego, do którego się zresztą i sąsiedzi chrześcijanie uciekają. D la czego się ta k dzieje? D latego przedew szystkiem , że now e pojęcia nieodpow iedniem i silam i w lew ane w głow y S am oje­ dów nie m ogą w nich zw alczyć pojęć zako­ rzenionych. F etyszyzm i czarnoksięstw o m o­ głyby tylko pierzchnąć przed ośw iatą — ale m isyja staw iała ty lk o cerkw ie, a o szkołach nie m yślała. Z resztą stoją n a przeszkodzie często m atery jaln o pow ody: w yznanie praw o­ sław ne trzy m a się ściśle postów i posiada ich bodaj czy nic dwieście n a rok. Ja k ż e je może obserw ow ać koczow nik w tundrze, gdzie i k o ­ nieczność i potrzeba skazują go n a pożyw ie­ nie mięsne?

KORESPONDECYJA WSZECHŚWIATA. Posiedzenie Tow. Przyrodników Polskich im ie­ nia Kopernika we Lwowie. P o trzechm iesięcznćj przerw ie prof. D -r O sk ar F a b ia n otw orzył posiedzenia T ow a­ rz y stw a P rzyrodniczego im ienia K opernika w dniu 24 P aźd ziern ik a r. b. Zapow iedziano następujące punkty: 1) S p raw y to w arzy stw a, 2) w ykład p .Ł u k . B odaszew skiego: o trw a n iu uderzenia ciał

M 32.

511

W SZEC H ŚW IA T.

sprężystych, 3) w ykład p. F r. K am ieńskiego: o obecnym stanie fizyjologii roślin, 4) w ykład p. B r. P aw lew sk ieg o : o now em praw ie chemicznem. P ro g ra m jednakow oż ten uległ zn a­ cznym zmianom. Co się ty czy spraw T ow arzystw a, to prezes zaw iadom ił członków o otrzym aniu przez To­ w arzystw o Ii-g o tom u P a m ię tn ik a F izyjograficznego dla biblijoteki T ow arzystw a. N a­ stępnie sekretarz T o w arzystw a prof. P etelenz oznajmił, iż z łona T o w arzystw a w y b ran ą zo­ stała kom isyja z pp. Radziszewskiego, F ra n lcego, F abiana, B enoniego i P ctelen za — m a­ ją c a opracow ać p ro jek t reform y w y k ład u nau k przyrodniczych w szkołach gim nazyjalnych. P a n Ł. B odaszew ski w y kładał następnie dość długo o trw a n iu uderzenia. Z w racał uw agę, że k w e sty ja ta je s t m ało opracowaną, ciekaw ą i obfitą w rezu ltaty. Z doświadczal­ nie tą k w esty ją się zajm ujących cytow ał tylko Schnebelliego (1867 r.), k tó ry przeprow adził pod ty m w zględem szereg doświadczeń, V en a n ta i Cauchyego, k tó rzy tę kw esty ją teo re­ tycznie rozbierali. P . B. pow tórzył doświad­ czenia Schnebelliego, potw ierdził jed n e z jego w niosków, in n e odrzucił — przyszedł do re ­ zultatów , k tó re p otem pozw oliły m u w ygłosić zap atry w an ia n a budowę m ateryi. B iorąc pod uw agę te w nioski oraz prace Y. M ayera i Lockyera, uw aża p. B. obecne p ierw iastk i za sk u ­ pienia eteru. N ie m ożem y tu ani doświadczeń, ani nici rozum ow ania przytoczyć, gdyż toby w ym agało wiele m iejsca, przeprow adzenia rachunków i przytaczania szeregu liczb. W kw esty i tćj zabierał głos prof. R adziszew ­ ski, zw racając uw agę: 1) że tak ie zap atry w a­ nie na jedność m atery j nie je s t nowem, lecz chw iejnem , że o p a rta n a tem zapatryw aniu się teo ry ja P ro u ta została zbitą i odrzuconą (przez S tasa, M arignaca i t. d.), 2) że Y. M eyer zrzekł się ju ż swego poglądu na złożoność haloidów (chloru, brom u i jodu), 3) że prace Locky era nie są dokładne i nigdy nie były doprow adzane do końca, że w ydzielanie w o­ doru z m etali, nie dowodzi przem iany m etalu w wodór, lecz ja k okazał D um as, w odór przez m etale je s t pochłanianym , znajduje się w nich gotow ym . P rzem ian a m etalu w wodór m o­ głaby być p rzy jętą, g dyby w aga w ydzielone­ go wodoru odpow iadała stracie w wadze m e­

talu , gdyby znaczniejsze ilości wodoru otrzy­ m yw ano. W y k ład p. K. nie przyszedł do sk u tk u , za­ powiedziany rów nież w y k ład p. P . m usiał być dla spóźnionój pory odłożonym, n atom iast p. P . zakom unikow ał k ilk a uw ag nad stało­ ścią trójm etylokarbinolu, o czem w lite ra tu ­ rze chemicznćj nie znajdujem y żadnych p ra ­ w ie w zm ianek. Sądząc z zachow ania się in ­ nych zw iązków b u tylow ych względem w yso­ kich tem p eratu r, sądząc z analogij — m ożna było m niem ać, że trój m ety lokarbinol będzie łatw o się rozkładał przy w ysokich tem pera­ tu rac h . Tym czasem p. P . dośw iadczalnie o k a­ zał, że przy tem p eratu rach : 100°, 182, 234,9° (tem p e ratu ra k ry ty cz n a tego ciała) ') i przy tem p eratu rze 335° (topliwości ołow iu) ciało to je s t trw ałem , nie ulega rozkładow i. P rz y ostatniój tem peraturze, t. j. 335° w pow ietrzu ulega ono rozkładow i, lecz ty lk o częściowemu, a w atm osferze d w utlenku w ęgla i tego roz­ kładu nie doznaje. P ró b y trw ałości tego ciała polegały n a oznaczaniu gęstości jego pary sposobem Y. M eyera. B r. P. S P R A W O Z D A N IA .

Ignacy Szyszyłowicz. Koralina jako od­ czynnik mikrochemiczny w histyjologii roślin­ nej. (R ozpraw y i spraw ozdania A kadem ii U m iejętności w K rakow ie. W ydział m atem a­ tyczno-przyrodniczy, tom X , 1882. Także od­ dzielnie. K raków , 8 °. 1882, str. 1— 18). P rzedstaw iw szy ch a ra k te ry sty k ę śluzów roślinnych i gum zgodnie z poglądem Saclissego, au to r przechodzi do działania koraliay, czyli kw asu rozolowego, ja k o środka b a rw ią ­ cego. K oralina pozw ala odróżnić pod m ikrosko­ pem gum ę od śluzu, albow iem na pierw szą w cale nie działa, gdy tym czasem śluzy siłniój barw i niż otaczające tk an k i. Z resztą korali­ na nieco odm iennie działa n a rozm aite śluzy, albow iem sp iry tu s odbarw ia śluz pigw y, lecz pozostaje bez w pływ u n a zabarw iony koralin ą śluz w bulw ach storczyków . T a różnica zachow ania się wobec sp irytusu śluzów za­ barw ionych k o ralin ą pozostaje w zw iązku z ich pochodzeniem : śluzy pow stałe ze skrobi, O tem peraturach krytycznych pomieścimy osobny artykuł w jednym z następnych N -rów W szechśw iata.

te 32.

W SZEC H ŚW IA T.

512

ja k w bulw ach storczykow ych, pod w pływ em sp iry tu su barw ę sw ą zachow ują, gdy tym cza­ sem pow stałe z błonnika (śluz pigw y) zostają odbarwione. W śluzogum ach k o ra lin a p o ­ zw ala ocenić stosunkow ą ilość śluzu, albowiem natężenie spowodow anego przez n ią zabarw ie­ nia zależy od stosunkow ój jego ilości. K o ra lina pozw ala w y k ry ć n aw et śluz, ta k dalece napęczniały, że sk u tk iem tego nie daje się w wodzie dostrzegać. A . W.

KRONIKA NAUKOWA. — Na wybrzeżach F rancyi w Roscoff nad oceanem A tlantyckim i w Banyuls nad morzem Śródziemnem zo­ stały urządzone przed kilku la ty stacy je zoologiczne (podobnie jak w Neapolu i w innych miejscach) z odpowiedniemi pracow niam i w celu u łatw ian ia obserwacyi i badań nad żywemi zw ierzętami morskiemi, które na stacyjach możne mieć n a zawołanie. Nadto tam z wielką, łatw ością daje się zebrać w yborow y m atery jał do b a ­ dań anatom iczno-porównawczych, histologicznych i a n ­ tropologicznych. Pracow nie zoologiczne nad brzegam i Francyi, urząd/one za staraniem prof. H. de LacazeDuthier i zostające pod jego światłym kierunkiem, wy­ dają już poważne rezultaty. Między innem i, we wspo­ mnianych pracowniach, p. N. Apostolides pracow ał nad budową i rozwojem Ophiuridae (W ężogw iazdy v. W ę żogony). Oprócz nowych spostrzeżeń nad budową tych zwierząt, należących do typu szkarłupni (Echinodermata), a mianowicie zaś nad budową k an ału pokarmowe­ go, systemu nerwowego, narządu krążenia krwi i układu naczyń wodnych, poczynionych ta k pod względem a n a ­ tomicznym, jakoteż i histologicznym, p. Apostolides ob­ serw ow ał pierwsze początki rozwoju Ophiuridae i zba­ dał stronę obyczajową, którą tutaj w streszczeniu po­ dajemy. Ofiury (wężogony, wężogwiazdy) zam ieszkują w szyst­ kie morza w bardzo wielkiej ilości, szczególniój dna piaszczyste są niemi zwykle pokryte. Ofiury francuskich wybrzeży posiadają formę pięciokątną, albo ściśle okrą­ g łą i opatrzone są wężowatemi ramionami, nadzw yczaj­ nie ruchliwemi. Zwykle zwierzę w normalnem położe­ niu posiada stronę grzbietow ą zwróconą, ku górze, gę­ bę zaś, na powierzchni przeeiwnój, czyli, że ofiu­ ry poruszają się, m ając gębę zwróconą nz dół. Ruchy ich, dość energiczne, są prawdziwem chodzeniem, pełza­ nie bowiem w tedy można tylko zauw ażyć u nich, kiedy są bardzo zmęczone długim pobytem w akw aryjum . W zwykłych w arunkach, zupełnie zdrowe, wyciągają, jedno lub dwa ram iona naprzód i na nich się opierając, przyciągają resztę swego cia ła w kierunkn dowolnym. N awet w spoczynku tylko ram iona dotykają ziemi, ciało zaś krążkow ate je st wzniesione, w tedy ofiura przedsta­ w ia się jako krążek w sparty n a podstaw ie pięciora­ miennej, dość wysokiej. Dla, rozpoznania żywotności ofiur, dostatecznie jest umieścić je na grzbiecie, jeżeli mogą się odw racać, stan

Ąi>3BoaeHO IVw:iypoK>

HapiiMna 2 1 O kt aópsi 1 8 8 2 r.

ich zdrowia je st zadaw alniający, wtedy to można się prze­ konać, że ofiura je st w7 stanie zw racać swoje ramiona we wszystkich kierunkach. Mały gatunek Amphiura squamata (Forbes) godzien uwagi z powodu żyworodności, skręca ram iona około swej tarczy (k rążk a) z niezmier­ ną szybkością i w oka mgnieniu zamienia się w ciało zu­ pełnie kuliste. Pomiędzy ofiurami, A m phiura jed n a po­ siada tę wyższość, że zmniejszając powierzchnię ciała, może spadać na dno wód, niebędąc prądem porywaną. Rozmaite ‘gatunki ofiurów zamieszkują razem pewne miejscowości, a zewuętrzno ich cechy, strój ich zostaje w związku z otoczeniem, wśród którego życie spędzają. Mieszkające na wybrzeżach skalistych posiadają ram io­ na bez ostrych zakończeń, chropow ate tylko i pokryte łuską; barw a ich je s t skromną, graniczy pomiędzy białawrą i czerwono-szarą. Przeciwnie gatunki i osobniki, żyjące na dnie piaszezystem, obdarzone są ramionami niezmiernie giętkiemi i uzbrojosemi w długie kolce. C iekaw y także przedstaw ia widok zwierzę w pełni życia oddychające, obserwowane z grzbietowej powierz< chni. Ciało zwierzęcia nadym a się i szczupleje kolejno co pochodzi stąd, że zwierzę nabiera wody przez szpary umieszczone około gęby do wielkich worków i przestrze­ ni, położonych w ew nątrz ciała i otaczających różno we­ wnętrzne organy. Szpary zamykaję się lub otw ierają , według woli zwierzęcia, przy pomocy oddzielnych mię­ śni, — worki napełnione wodą jako elastyczne powolnie się kurczą, wypychając płyn, który się do nich dostał i tym sposobem następuje odświeżanie wody, a razem z niem i oddychanie. ' A. S.

ODPOWIEDZI REDAKCYI. WP. M. S. Możemy w skazać do zoologii dzieła: prof. M. Nowickiego i G ervais w7 francuskim jęz., do B ota­ niki zaś: J. W a g i, H istoryja roślin i dzieło D uchartrea. W P . W olniewiaowi w Źrenicy p. Środę w W K S . Pozn.

Żądanie Pańskie staw ia nas w przykrem polożeaiu gdyż zadość uczynić mu nie możemy dla następującej przy­ czyny: F ab ry k a mączki i przetworów z niej istnieje wprawdzie wT Królestwie, ale znajduje się w ręku cudzo­ ziemców, podobno przeważnie holendrów i dlatego nie w ykształciła u nas ludzi fachowych, spośród których moglibyśmy rekomendować dyrektora do otwieranego przez Sz. P an a zakładu. W P. E . w Kijowie. „W iadomości z nauk przyrodzo­ nych" wyszło dotychczas dw a zeszyty: pierwszy w ro­ ku zeszłym, a drugi w bieżącym; są do nabycia we wszystkich księgarniach l-sz y za rs. 1, a 2 -g iz a kop. 80.

T reść: Zwolnienie ruchu wirowego pod wpływem przypływów i odpływów morza, przez F ilip a G erignyego. — B ogactw a m ineralne w Królestw ie Polskiein, przez Br. Jasińskiego (ciąg d alszy ).— Stacyja telefonowa, przez E. Dziewulskiego. — Samojedzi, studyjum etnologiczne Br. Rejchm ana (ciąg dalszy). — Korespondencyja w szechśw iata. — Spraw ozdania. — K ronika naukowa. —■Odpowiedzi Redakcyi. W y d aw ca E. Dziewulski.

R edaktor Br. Znatowicz.

D ruk K. Kowalewskiego, K rólew ska Nr. 23.

Tai. lit

W Lit.. W.jłówczewshecfo wWbns z zwie.

Tali. IV

wLit.W.Glówczewsldege w W arpzaw if
Wszechświat 1882 32(32)

Related documents

18 Pages • 15,248 Words • PDF • 9.9 MB