Brondos Sharon - Miękkie lądowanie

362 Pages • 75,981 Words • PDF • 1.2 MB
Uploaded at 2021-09-24 08:50

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Sharon Brondos Miękkie lądowanie

ROZDZIAŁ 1 Gdy malutki samolot kołami podwozia dotykał asfaltu szosy, Nan Black - jadąca z przeciwka samochodem kombi z przyczepą - po prostu marzyła. Przez ułamek sekundy niebezpieczeństwo wydawało się jej częścią marzeń, ale mózg zareagował natychmiast. Wróciła

do

rzeczywistości,

mimo

woli

krzyknęła

i

wymanewrowała samochodem tak, by nie doszło do czołowego zderzenia z kołującym samolotem. Udało się, ale sama wylądowała w płytkim rowie, biegnącym wzdłuż szosy przecinającej południową Dakotę. Zawirował pył, silnik jęknął i zgasł. Nan kurczowo zaciskała dłonie na kierownicy - tak mocno, że aż zbielały opuszki jej palców. Straciła oddech, a potem z kolei oddychała tak, jakby w jej płucach zgromadził się nadmiar powietrza. Była bliska zemdlenia. I dopiero potem pomyślała, że żywcem obedrze ze skóry idiotę, który omal jej nie zabił! Puściła kierownicę i wysiłkiem woli na tyle opanowała drżenie rąk, by odpiąć pas. Dzięki Bogu, zawsze zatrzaskiwała go niemal odruchowo! Gdyby nie to, wyleciałaby przez przednią szybę. W miarę ustępowania strachu rosła w niej złość. Nim wydostała się z samochodu, była przygotowana do natarcia. Rozdygotana wygrzebała się z rowu, wyszła na środek szosy i stanęła w wyczekującej postawie. Samolot znajdował się już na końcu drogi, śmigło ledwo się obracało. Nawet z tej odległości widziała, że to zdezelowana maszyna - poobijana, jakby powiązana drutem i posklejana gumą do żucia! I

pomyśleć, że coś takiego omal nie doprowadziło do śmiertelnego wypadku! Wszystko się w niej gotowało. Postanowiła nie czekać i ruszyła w kierunku zwalniającego samolotu, w myślach rzucając wyzwanie szalonemu pilotowi. Niech no spróbuje uciec od jej gniewu! Ale mu pokaże! Wściekłość zdusiła w niej wrodzoną niechęć do zaogniania sytuacji. Była gotowa do prawdziwej awantury. Samolot jeszcze bardziej zwolnił, a potem pilot wykonał manewr, który ją zaskoczył: zawrócił i ruszył... w jej kierunku. Poprzez wirujące śmigło widziała sylwetkę mężczyzny, ale obraz był zniekształcony i nie na tyle wyraźny, by móc określić, z kim będzie miała za chwilę do czynienia. W miarę jak samolot się zbliżał, rosła w niej pewność, że siedzi tam jakiś maniak o morderczym instynkcie, który specjalnie na nią poluje w wiosenne słoneczne popołudnie. Ogłuszał ją ryk silnika. Sunąca wprost na nią maszyna rosła przerażająco w oczach. Nerwy puściły, rozpaczliwie zaczęła rozglądać się za jakimś schronieniem, ale preria ofiarowywała pustkę: ani jednego drzewa po horyzont, ani kawałka skały! Jedyną szansę dawał jej własny samochód. Zaczęła biec w jego kierunku, żałując, że nie posłuchała przyjaciół, którzy radzili, by nie podróżowała bez broni w kieszeni. Gdyby miała przy sobie rewolwer, mogłaby się bronić. Ukucnęła za przyczepą, jej serce waliło jak młotem. Co będzie, jeśli pilot uderzy jak taran? Zastanawiała się też, czy byłaby zdolna strzelić do kogoś, kto chciałby ją zabić. Czy ten lunatyk naprawdę próbuje ją zaatakować i dlaczego?

Nie miał tego zamiaru! Samolot zatrzymał się. Przesunęła się parę kroków i wyjrzała ostrożnie zza maski samochodu. Motor charknął, sapnął i zamilkł. Śmigło zrobiło jeszcze jeden obrót i stanęło z piskliwym łomotem, jakby jakiś smok przeżuwał żelazny złom. Przemknął jej przez głowę obraz robota z filmu „Terminator". Czekała skulona, wstrzymując oddech. Przez chwilę Nan słyszała tylko lekki szmerek wiatru w suchej zmartwiałej trawie na poboczu drogi. No i głośne bicie własnego serca. Głośno klnąc, na ziemię wyskoczył mężczyzna. Bogaty repertuar dosadnych epitetów nawiązywał do wszystkich antenatów maszyny. Rzucał przekleństwami, obchodząc samolot, rozdawał też kopniaki oponom. Mówił do siebie, jej chyba nie widział. Nan podniosła głowę i uważnie się przyglądała. Mężczyzna nie był wysoki, ale za to szeroki w ramionach, potężnej budowy. Nie potrafiły tego ukryć zużyte dżinsy i stara czarna skórzana kurtka pilota. Spadochroniarskie buty dopełniały stroju domniemanego szaleńca. Brakowało tylko białego jedwabnego szalika, będącego symbolem tego typu powietrznych awanturników. Rysów jego twarzy dobrze nie dostrzegała, ponieważ nie patrzył w jej kierunku.

Postawa

wskazywała

na

osobnika

zahartowanego

przeciwnościami i pewnego siebie. Jasny szatyn, włosy kręcone, z blond przebłyskami. Przestał wreszcie kląć i odszedł kilka kroków od maszyny. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął cygaro i zapalił. Takie paskudztwo! - No dobrze, droga pani! - zawołał. - Już może pani wyjść! Dziś po południu nie gryzę!

- Ale ja gryzę! - odkrzyknęła. Jego sarkastyczny, pełen zniecierpliwienia ton powtórnie rozpalił w niej gniew. - Omal mnie pan nie zabił! Poważnie myślę o zaskarżeniu pana! Zrobił krok w jej kierunku. - I niech się pan nie zbliża. Mam broń i umiem z niej strzelać! - A jakiego kalibru? - spytał, wyjmując z ust cygaro. Z żalem pomyślała, że rewolwer jest schowany głęboko w przyczepie bagażowej. - No... czterdzieści pięć! Kula zatrzyma towarowy pociąg! - Możliwe! - odparł. Rzucił cygaro i przydeptał je obcasem. - Ale jeśli potrafi pani strzelić i trafić z czterdziestki piątki, żeby przy okazji nie odrzuciło pani do sąsiedniej parafii, to w istocie opuściło mnie szczęście. W nagrodę może mnie pani zabić! No, niechże pani wyjdzie i ruszamy! - Ruszamy? - Schowała głowę, w gardle poczuła suchość. Po horyzont nie było dookoła widać śladu życia. Tylko niebieskie niebo, złota preria, ten mężczyzna i jego maszyna, ona sama i samochód z przyczepą. Podszedł i położył dłonie na karoserii z przeciwnej strony. Nawet nie usłyszała. Uśmiechnął się, lecz nie był to ciepły uśmiech. - Ruszamy, bo wydaje mi się, że jesteśmy jedynymi ludźmi w promieniu stu kilkudziesięciu kilometrów. Mamy tylko siebie i pani jest mi potrzebna. Nan patrzyła niemo, niezdolna się poruszyć. Próbowała odgadnąć znaczenie jego słów. Studiowała twarz. Z bliska wydawał się całkiem przystojny. Miał zielone oczy i szerokie usta, które wyglądały, jak

wyrzeźbione. Agresywny haczykowaty nos i zarys dolnej szczęki nadawały mu z lekka zawadiacki wygląd. - Niech pan pamięta, że mam rewolwer! - powiedziała. - Niechże pani...! - zaczął. Z kurtki wyjął nowe cygaro. - Nie ma pani żadnej broni, bo gdyby pani miała, już dawno by mi pani wymachiwała nią przed nosem. Może i na to zasłużyłem. Nie miałem zamiaru pani przestraszyć. Zaskoczyła ją nutka zakłopotania, jaką wyczuła w jego głosie. - Dwa razy przeleciałem nad szosą - ciągnął dalej, zapalając cygaro. - Byłem pewny, że mnie pani usłyszy. Motor mi nawalił i pomyślałem, że jeśli nie usiądę na szosie, to na długo zagrzebię się w prerii. Zawsze wożę ze sobą radio, ale tym razem gdzieś się zapodziało i nie mógłbym nawet wezwać pomocy. Zapłacę za podwiezienie do miasta, zapłacę za uszkodzenie samochodu... - Zapłaci pan za podwiezienie? I za szkody? - wyprostowała się powoli. Wreszcie mówi z sensem, pomyślała. - Oczywiście! I nawet usiądę za kierownicą. Prowadzenie samochodu nie należy do pani silnych stron, jak widać. Jak to się mogło stać, że mnie pani nie słyszała? Radio grało za głośno? Przepłynęła ku niej smuga dymu z cygara. Zapach przypominał dieselowskie spaliny, których nawdychała się w czasie tej podróży aż nadto. Zakaszlała, prostując się całkowicie. - Radio nie. Po prostu byłam zamyślona. Zawsze jestem zamyślona, jadąc pustą drogą. Nie słyszałam pana i nie widziałam.

Zobaczyłam dopiero wtedy, kiedy pan nagle spadł z nieba tuż przede mną. - Musiała pani myśleć o absorbujących sprawach - roześmiał się. A co by było, gdybym to był nie ja, a cyklon? Wtedy by pani usłyszała? - Oczywiście, że bym usłyszała. Zawsze w drodze sprawdzam pogodę. Na niebie nie ma ani chmurki. - Zatoczyła dłonią po pustym bezmiarze dakotańskiego nieba. - To znaczy nie ma chmury stworzonej przez naturę - dodała, sztyletując go wzrokiem. Jess Rivers zmrużył oczy i zaczął się uważniej przyglądać kobiecie. Poprzednio był zbyt zajęty samolotem i własnymi kłopotami, by zauważyć cokolwiek więcej niż jej młody wiek i blond włosy. Teraz stwierdził, że jest bardzo ładna. Jasne włosy koloni zboża, rosnącego na farmie jego ojca, oczy bardziej niebieskie niż niebo, na które wskazywała. Regularne rysy i ciemnoczerwone wargi bez śladu szminki. Kolor policzków wyraźnie kontrastował z jasną cerą. Pomyślał, że to wypieki ze złości. Dostrzegł ją teraz w oczach dziewczyny. Przez chwilę były pełne strachu i sprawiało mu to wyraźną przykrość. Wiedział, że jego gburowate zachowanie odstręczało kobiety, zwłaszcza przy pierwszym spotkaniu. Ręką niemal odruchowo sięgnął do kieszeni z cygarami. - Niech mnie pani posłucha! Nie miałem zamiaru spychać pani z szosy! Po prostu potrzebowałem pani pomocy. Czy to jest przestępstwo?

- A może by pan tak przeprosił, panie cwaniaku. - Nan podparła się pod boki. - Przez pańskie sztuczki z samolotem postarzałam się o dziesięć lat. - Odczuwając wielką ulgę, że już jej nic nie grozi, powiedziała to ostrym głosem, który wyraźnie zagrał mężczyźnie na nerwach. - Mam przepraszać? - Jess zmarszczył brwi. - A za co? Przecież wcześniej sygnalizowałem swoje intencje. Każdy kierowca z kilkoma włączonymi komórkami mózgowymi musiałby mnie zauważyć i usłyszeć. To nie moja wina, że przebywała pani w krainie czarów, prawdopodobnie marząc o jakimś facecie. - Znów włożył do ust kolejne cygaro, zaciskając na nim fachowo zęby. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. - Nie marzyłam o żadnym facecie! Ma pan brudne i ograniczone myśli. Myślałam o pewnym miejscu. To były myśli przyzwoite nawet dla dziecka. I czy zdaje pan sobie sprawę, że jest to trzecie cygaro od pięciu minut? Co się z panem dzieje? Jest pan aż tak strasznie nerwowy? Wyjął z ust cygaro i zaczął mu się przypatrywać. - Nawet sobie nie zdawałem, psiakrew, sprawy... -Kwaśno się uśmiechnął. - Staram się przestać. Nawet mi się całkiem udawało przez ostatnie tygodnie. Nie jestem nerwowy. Może to napięcie... -Trzecie cygaro zgasło rozgniecione obcasem. - Brzydki nałóg i przeszkadza ludziom dookoła. Obiecałem sobie, że przestanę na dobre przed Bożym Narodzeniem. Zostało mi jeszcze... No, około dziewięciu miesięcy.

- To pierwsza dobra rzecz, którą o panu wiem. - Nan wyszła zza samochodu, nadal gromiąc wzrokiem mężczyznę. Powróciła jej odwaga. - A co pan zrobi teraz z samolotem? Przecież nie można go zostawić na środku szosy. - Więc zabierze mnie pani? - Jeśli pan obieca nie palić... - Wzruszyła ramionami. - Chyba nie mogę tak pana zostawić na pustkowiu. Noce są nadal zimne, chociaż już prawie maj. - Opuściła podwinięte rękawy bawełnianej koszuli. Popołudniowy wiatr przeszywał pierwszym chłodem, mimo że słońce świeciło jaskrawo. - Dobrze - odparł potakując głową, jakby otrzymał odpowiedź, której się spodziewał. - Pomoże mi pani z samolotem? - Ja? - Nie widzę w pobliżu nikogo innego. - W kąciku wyrzeźbionych warg pojawił się wyraz zniecierpliwienia. - Tak, pani! - Obrócił się plecami i ruszył w stronę samolotu. Nan pozostała na miejscu z rękami wspartymi na biodrach. - Nie jestem żadna pani, tylko Nan. Nan Black. I bardzo lubię, żeby dodawano słowo „proszę", kiedy ktoś czegoś ode mnie chce. - Niech będzie. A więc proszę, Nan. Proszę mi pomóc z samolotem. A jak tę pomoc dostanę, to wtedy powiem: dziękuję bardzo. - No, to już brzmi lepiej. Co mam robić? - Pchać. - Pchać?

- Musimy usunąć samolot z drogi. Byłby groźną przeszkodą po zapadnięciu mroku. - Pięścią uderzył w bok kabiny. - Już jest groźną przeszkodą. - Ja nie dam rady pchać takiej maszyny! Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Nie ma obawy, dasz radę, Nan! Jesteś młoda i na oko zdrowa. Wesprzyj ramieniem w tym miejscu, mocno! -Uśmiechnął się do niej i to był pierwszy uśmiech, jaki ujrzała na jego twarzy. Stał się nagle zaskakująco przystojny. - Jazda, spróbuj! - dodał zachęcająco. Usłuchała, mając w pamięci tę przystojną twarz. Dziękowała gwiazdom, że na drogę włożyła starą bawełnianą koszulę i dżinsy. Nie zwracając uwagi na brud i smary na kadłubie, zaczęła pchać. Ku jej wielkiemu zdziwieniu maszyna potoczyła się kilka cali. - Oooo! - wykrzyknęła zdumiona. - Widzisz? To jest bardzo lekkie, łatwe do przetaczania z miejsca na miejsce. - Zrzucił lotniczą kurtkę, odsłaniając umięśniony tors w czarnej podkoszulce. Cisnął kurtkę na ziemię, dłonie wsparł o kadłub. - Samolot służy do akrobacji powietrznych, więc musi być lekki. Bez większego wysiłku przesunął go o parę metrów. - Jedziemy dalej, pomagaj! Pchając spoglądała na niego przez plastykową obudowę kabiny. - Do akrobacji? Robienia sztuk w powietrzu? - Aha! Uwielbiam to. - Wyciągnął ramię, naprowadzając maszynę na właściwy kierunek. - Człowiekowi się zdaje, że ma skrzydła. Boisz się latać, Nan?

Samolot zbliżał się do skraju szosy. - Nie boję się, jeśli samolot jest duży albo jeśli to mi się śni. Pasuję na widok takiego jak ten - odparła. - Wiesz przecież, że mogłeś się zabić. Nie znam się na motorach samolotowych, ale ten chyba skonał, nim dotknąłeś ziemi. - Eee, chyba nie! - Znowu skorygował kierunek, gdy jedno z kół wjechało na żwir i kępki trawy. - Nawet gdyby silnik zawiódł, to bym ześlizgnął się na strumieniu powietrza. Tylko że wtedy uszkodziłbym pewno podwozie. I dlatego wylądowałem, zanim motor całkowicie wysiadł. A więc ty latasz we snach? - Wydawał się rozbawiony. - Oczywiście! - odparła, potykając się na wysokiej kępie zeschłej trawy. Wypatrywała dalszych przeszkód na drodze. - Chyba wszyscy latają we snach. Jak daleko mamy pchać to ptaszysko? - Tak daleko, aby nie dosięgały go reflektory samochodowe, chyba że ktoś go będzie specjalnie szukał. Ja nie mam snów ani ó lataniu, ani w ogóle. Żyję latając, zamiast bawić się w sny. - Wszyscy śnią i marzą - upierała się, pchając mocniej. - To zostało naukowo dowiedzione. - Ja nie. Nic mi się nie śniło od czasu, kiedy byłem dzieckiem. Na jawie też nie. - Zatrzymał się i spojrzał za siebie na drogę. Nan obeszła samolot od przodu. - Nie masz absolutnie racji! Opracowania naukowe, na których można polegać, jednogłośnie stwierdzają to, co powiedziałam. Każdy

ma sny. A sny na jawie są bardziej lub mniej wyraziste. Moje są bardzo wyraźne, ponieważ nad tym pracuję. - Mam na imię Jess. Jess Rivers. Mów do mnie Jess, a poza tym mam w no... nic mnie nie obchodzi, co opowiadają jacyś tam naukowcy. Wiem co wiem, znam siebie. - Wydawało się, że uważał temat za wyczerpany, ale nagle twarz mu złagodniała, pojawił się na niej chochlikowaty uśmiech. -Chociaż przyznam, że chętnie bym się dowiedział, o czym są te wyraziste sny, jakie miewasz. Spoglądał na dziewczynę, która ponownie się zarumieniła. Spotkanie zaczęło się od wzajemnej nadziei, że szybko się zakończy, ale teraz nabierało interesujących akcentów... Zastanowił się, dokąd to owa czerwieniąca się blondynka z ognistym temperamentem zdążała swoim kombi z przyczepą. Trafił na nią na drodze do rodzinnego miasta. Jeśliby nie miała gdzie zatrzymać się na noc, to mógłby jej zaofiarować zapasową pryczę w swoim domu i czekać, do czego to doprowadzi. .. Nie, nie, Jess! Nie wtedy, kiedy Jimmy jest w domu! Co się z nim, do diabła, dzieje? Nigdy w podobny sposób nie myślał o kobiecie zaledwie w kilka minut po jej poznaniu. Wolał zawsze, aby uczucia wobec damy dojrzewały w nim powoli. Musi to być skutek zwiększonego poziomu adrenaliny, która wezbrała w nim, gdy stwierdził, że opada na ziemię. Nie ze strachu, ale raczej z podniecenia. Afirmacja życia! Tak, właśnie to! I w tym momencie zorientował się, że przekroczył dopuszczalną granicę. Dziewczyna była skonfundowana i nieswoja. Zmarszczył się, zły na siebie.

- Hej, hej! Nie chciałem ci zrobić przykrości ani cię speszyć. Tak sobie tylko żartowałem - skończył, sam teraz mocno zażenowany. Nie lubił takiego uczucia. - Wszystko okay! - odparła, wzruszając ramionami, a ruch ten ujawnił, że pod bawełnianą koszulą jest silniej zbudowana, niż sugerowałyby to delikatne rysy jej twarzy i wąskie biodra. Pod wpływem

słonecznego

uśmiechu,

jakim

go

niespodziewanie

obdarzyła, postanowienie, że będzie wobec niej chłodno grzeczny i zachowa dystans, rozpłynęło się. Zniknęła też jej płochliwość lub to, co za nią wziął. - Sama się o to prosiłam! - powiedziała. - Mam pewne skłonności do mędrkowania na temat sennych marzeń i snów na jawie. Ale to prawda, Jess, że niektórzy ludzie nigdy nie pamiętają swoich snów po obudzeniu i nawet nie potrafią dostrzec, że ich myślenie jest czymś w rodzaju snu na jawie. To bardzo ludzkie. Może ty nazywasz podobne myślenie po prostu twórczym. - Wykrzywiła twarz w sztucznym uśmiechu i gotów był przysiąc, że coś wesołego błysnęło w jej niebieskich oczach. - Koniec wykładu. Czy mamy jeszcze dalej pchać to skrzydlate pudło? - Nie, nie, wystarczy! - Otworzył drzwiczki do kabiny pilota i zaczął coś majstrować przy zegarach, a potem z kabiny wyjął klocki pod koła. - Wracaj do samochodu. Za chwilę tam przyjdę. - Ta chwila była mu potrzebna do „twórczego myślenia". Nan skinęła głową nieco zdziwiona nagłą zmianą wyrazu jego twarzy. Jakby zamknął się w sobie. Mimo okazywanej słowami

brawury musiał doznać szoku, gdy się zorientował, że bliski jest rozbicia samolotu na absolutnym pustkowiu. A jego zachowanie nie było znowu najgorsze. Poza tym w miarę upływu wspólnie spędzonego czasu wydawał się mniej brutalny, a coraz bardziej przystojny. Człowiek może się przyzwyczaić do takiej twarzy, pomyślała. Bardzo interesujący mężczyzna. Wracając do samochodu zastanawiała się, gdzie on mieszka i czy byłby jej potencjalnym klientem. Uśmiechnęła się do siebie. Najprawdopodobniej nie, skoro ma taki negatywny stosunek do snucia fantazji. Chociaż nigdy nie można tego przewidzieć. Wewnętrzne życie ludzi jest czasami zupełnie inne, niż można by sądzić po zewnętrznych oznakach. Myślała o tym jeszcze przez chwilę po powrocie do samochodu, a potem zajęła się sprawdzaniem, czy jej dobytek w przyczepie nie ucierpiał. Nim skończył zabezpieczanie samolotu i zbieranie osobistych rzeczy, był pewien, że w pełni kontroluje swe zbłąkane erotyczno romantyczne zainteresowania. Aby zupełnie się uspokoić, zaczął pogwizdywać ulubioną melodię. Czuł, że popołudniowy wiaterek bardzo się oziębił, co zapowiadało zimną noc. Tym bardziej był wdzięczny losowi, że udało mu się znaleźć środek transportu i to wcale wygodny. Podniósł z ziemi lotniczą kurtkę i w drodze do samochodu włożył ją na siebie. Przyjrzawszy się kątowi, pod jakim koła utkwiły w rowie, doszedł do wniosku, że bez większego trudu uda się wyprowadzić wóz, nawet razem z przyczepą. Nie widząc nigdzie Nan zawołał ją.

- Jestem tu! - odparła. Idąc za jej głosem, zszedł do przyczepy i nagle stanął jak wryty na widok kuszącego tyłeczka dziewczyny. Do połowy zakrywała ją bagażowa czeluść. Bawełniana koszula podwinęła się, odsłaniając część gładkich pleców i wąską talię. Ten widok wywołał w nim przedziwne uczucia i chęć dotknięcia Nan. Tak nie można, pomyślał, sięgając po kolejne cygaro. Przecież jest zbyt doświadczony, zbyt kuty na cztery nogi, żeby dać się omotać czyjejś twarzy i ciału. Zdał sobie nagle sprawę z komizmu sytuacji. Uśmiechnął się do siebie i wyjął rękę z kieszeni kurtki, nie biorąc cygara. Zgodnie z opinią swego młodziutkiego brata był już za stary na szaleńcze uczucia. Niech i tak pozostanie. Kiedy Nan Black wygramoliła się z przyczepy i uśmiechnęła, skwitował to krótkim skinięciem głowy. Na początku podróży do najbliższego miasta milczał, niechętnie przerywając ciszę jednosylabowymi odpowiedziami na pytania dziewczyny. Ona chętnie by porozmawiała, nawet z człowiekiem, który nie miał wielkiej ochoty na towarzyskie uprzejmości, ponieważ podczas minionych dni była sama. Jess Rivers nie miał jednak ochoty na żadną rozmowę. Nan głowiła się, co też wprowadziło go nagle w ten ponury nastrój i wreszcie przypisała to niepokojowi o samolot. Być może była to również spóźniona reakcja na niedawne przeżycia w powietrzu, gdy groziła mu katastrofa. Pomyślała, że Jess należy do ludzi, którzy niechętnie dostrzegają kruchość swego życia. Tak czy inaczej nie dopuszczał myśli, że mógłby popełnić jakiś błąd. A jej zdaniem ten samolot w ogóle nie powinien już latać.

Musiała natomiast przyznać, że bez kłopotu wydobył samochód z rowu, wykazując wielkie umiejętności jako kierowca. Kiedy jednak pochwaliła go, jedynie coś mruknął. Później zgodził się, by Nan zajęła miejsce za kierownicą. Wysłuchał tłumaczenia, że jej ubezpieczenie nie obejmuje innego kierowcy. W milczeniu usiadł obok, podnosząc kołnierz kurtki, jakby chciał odseparować się od niej i od jej głosu. Na tylne siedzenie rzucił niezwykle zniszczoną teczkę. Nan zastanawiała się przez krótką chwilę, co też pilot wyczynowy robi z taką starocią. Ale co ją to obchodzi? Wkrótce się pożegnają. - Mogę cię podwieźć do najbliższego miasta - powiedziała, gdy ruszyli. - Albo gdzie indziej. Jadę jeszcze dużo dalej. - Właśnie najbliższe mnie interesuje. Czarcia Dziura. Mam tam przyjaciela, który mi pomoże naprawić maszynę. - Świetnie. A ja jadę do Henningtonu, będę tam mieszkała. Cisza.

Jess

usłyszał

radosny

chichot

jakiegoś

diabełka:

Hennington było jego rodzinnym miastem. Miał ochotę nucić. Zawsze nucił, gdy chciał uspokoić napięte nerwy. Tym razem powstrzymał się jednak. - W Henningtonie otwieram interes. Firma, dla której pracuję, sądzi, że handel pójdzie tam doskonale. - Może to obudzi jego ciekawość? Cisza. Jess zastanawiał się nad figlami losu. Ze wszystkich możliwych ludzi, których mógłby spotkać w drodze, musiał trafić na ponętną kobietę, mającą właśnie zamiar otworzyć jakiś sklep w Henningtonie. Zdał sobie sprawę, że przesadza. Owszem, ona jest

milutka, ale i głupiutka. Z pewnością rozsądek nie pozwoli mu dać się w nic wciągnąć. Minęły już dni, kiedy bardziej interesowały go ponętne kształty kobiety, niż jej charakter. Owszem, był gotów się zaangażować i nawet związać, ale z osobą zapowiadającą się na dobrą żonę. Na poczekaniu stworzył teraz w wyobraźni portret takiej kobiety. Na pierwszym miejscu wśród wad znajdowała się uroda, maskująca płytki umysł. - Kiedy się urządzę i otworzę interes, zorganizuję promocyjne przyjęcie. Chcesz zaproszenie? - Co to będzie za interes? - spytał, wcale nie pragnąc znać odpowiedzi. Wypisz, wymaluj, Nan Black reprezentowała wszystko, czego bardzo nie lubił. Nan spojrzała na niego kątem oka. Wyglądał przez okno samochodu. - Wypożyczalnia kaset wideo. W obu systemach. VHS i Beta. Ale nie taka wypożyczalnia, gdzie jest wszystko. Mam zamiar specjalizować się w klasyce i w rozrywkowych filmach familijnych. W bardzo dobrych filmach! W tym wszystkim, co nadaje się dla zacnej małomiasteczkowej klienteli. I po bardzo niskich cenach! Moja firma, FFR - Fantastyczne Filmy Rodzinne, uznaje zasadę: najlepsza jakość i najniższe ceny. - Oooo! - Nie lubisz kina? - Jego odezwania zaczynały być denerwujące. - Nie. - A telewizję?

- Wiadomości, czasem sport. Niewiele więcej. - Rozumiem. A co pan właściwie robi ze swoim wolnym czasem, panie Rivers? Kiedy pan nie ćwiczy przymusowych lądowań na szosie? - Żyję! - Spojrzał na nią bacznie. - Żyję, pracuję, bawię się! Chyba tak jak wszyscy ludzie. Życie jest zbyt interesujące, aby je tracić na oglądanie filmowych fantazji. Wolę przeżywać przygody osobiście, a nie za pośrednictwem aktora. - To może mieć fatalne skutki - odparła Nan poważnie. - Znałam takich jak ty. Żyli na krawędzi przepaści i nie zawsze dożywali trzydziestki. - Ja dożyję i to wkrótce. I wcale nie żyję na krawędzi. Staram się zapewnić sobie maksymalne bezpieczeństwo. Nan zaśmiała się. - Już dobrze, dobrze! Wiem. Zrobiłem błąd i musiałem awaryjnie lądować. Ale nawet się nie zadrapałem! Ty też nie. I to, co myślałaś, wjeżdżając do rowu, było na pewno bardziej ekscytujące niż niejedna z twoich fantazji. - Czułam tylko przeraźliwy strach. Komu to potrzebne? Poza tym mój sen na jawie, który przerwałeś, należał do przyjemniejszych. - Opowiedz, jeśli to było takie wspaniałe - prychnął. - Jeśli masz, oczywiście, odwagę. Pozostawała im jeszcze godzina jazdy do Czarciej Dziury. Brakowało mu już cnót przyszłej żony do wpisania na listę, więc postanowił ponudzić się w towarzystwie Nan, aby nie dosięgła go i

nie zniewoliła jej kalifornijska uroda. Doskonałym sposobem ponudzenia się było w tym wypadku słuchanie jakiejś głupawej historii. Źle to wykombinował. Przez następne czterdzieści minut jak zaczarowany wsłuchiwał się z głębokim zainteresowaniem w opowieść o wielkiej przygodzie i miłości. Nie o seksie, ale o miłości. Po raz pierwszy, od kiedy dorósł, cała jego uwaga była skoncentrowana na ludziach i wydarzeniach, które nie należały do rzeczywistego świata. W opowieści Nan były skąpane latem pola i zniewolone zimą góry, jeziora kryształowej wody i pachnące lasy; była też radość życia i piękna księżniczka obiecana czarciemu mędrcowi. Odważny i wierny centaur ratuje księżniczkę z opresji i wraz z nią udaje się na poszukiwanie skarbu, którym można się wykupić od zobowiązania wobec czarta. No i szczęśliwe zakończenie, które zdumiało Jessa swoją przemyślnością. - Ej, jakże to możliwe? Centaur ginie w górach po odnalezieniu skarbu - zaprotestował, podejrzewając tu brak logiki. - Jakże więc może być mędrcem? - Po prostu jest nim! - Nan gestykulowała żywo drobną dłonią. Bo widzisz, on ją od początku kochał, ale nie mógł zburzyć muru jej nieufności i lęków. Dopiero zamieniwszy się w centaura... - Ale przecież umarł! - Mędrca- czarodzieja nie można zabić ani zniszczyć. Takie jest prawo fantazji, Jess! Czarodzieje to bardzo przemyślny gatunek.

Świetnie się bawiłam, wymyślając zakończenie. Dziękuję, że uważnie słuchałeś. - To wszystko wymyśliłaś teraz? - Nie wszystko. Główne wątki miałam gotowe. Ale dopiero jak mam słuchacza, nawet takiego, którego do słuchania zmuszają okoliczności, wszystko dopracowuję. - Czy kiedyś próbowałaś to zapisać? - Był zainteresowany wbrew swoim chęciom. I również wbrew sobie musiał przyznać, że dziewczyna ma talent. - Jestem gawędziarką, a nie pisarką. - Potrząsnęła przecząco głową. - Nie potrafię zapisywać. Właściwie powinnam urodzić się w czasach, kiedy wieczorami ludzie zasiadali wokół ogniska i słuchali legend. Nie wiem tylko, czy wówczas pozwalano opowiadać kobietom. - Tobie by pozwolono. Jesteś świetna. Uśmiechnęła się na ten komplement i powiedziała „dziękuję". Jess znów milczał, wdzięczny Nan, że nie próbuje przerwać ciszy. Może się zmęczyła długim mówieniem, pomyślał. Teraz on musi przemyśleć kilka spraw. Był oczarowany. Tym razem nie urodą, ale wyobraźnią. Bawił się, słuchając wdzięcznej historyjki. Podobała mu się zresztą. To było lepsze niż słuchanie radia w celu zabicia czasu, kiedy się jedzie samochodem. Co więcej i on zaczął uzupełniać obrazy, tworzyć scenki... Fantazjował! Fantazjował! Nagle nieomal klepnął się w czoło.

A więc to ona jest adresatką tych wszystkich kartonów! Przed dziesięcioma dniami ładował je w Rapid City i zauważył wówczas, że nadawcą była firma o dziwnej nazwie ze słowem „fantazjować" czy „fantastycznie". Odbiorcą miała być osoba, która jeszcze nie ma adresu, ale będzie w Henningtonie. Skontaktował się z nadawcą, gdzie mu potwierdzono, że odbiorcą jest N. Black i że się zgłosi w swoim czasie. Firma bez kwestionowania zapłaciła składowe. Teraz uświadomił sobie wszystko. Chciał powiedzieć jej o tych kartonach, ale postanowił poczekać. Zresztą już wjeżdżali do Czarciej Dziury. Gdyby teraz przyznał się, że mieszka w Henningtonie, musiałby jechać z nią dalej po załatwieniu sprawy - omówieniu z Charliem sposobu ściągnięcia samolotu. Biorąc pod uwagę zachwiany stan swego libido i umysłu uznał, że kontynuowanie podróży z dziewczyną stanowi pewne ryzyko. Gdy

wjechali

do

miasteczka,

Nan

obrzuciła

ciekawymi

spojrzeniami zabudowania, przypominające dekoracje filmu z Dzikiego Zachodu i ludzi spacerujących i przystających od czasu do czasu na krótkie pogawędki. Miała nadzieję, że Hennington będzie podobne: zdrowa moralnie, bezpieczna przystań w owej prawdziwej Ameryce, gdzie jeszcze można odnaleźć wartości i cnoty, których ją uczono, gdy była dzieckiem. Wartości odmienne od tych, wśród których żyła przez minione kilka lat. - Gdzie chcesz wysiąść? - spytała swego pasażera, żałując właściwie, że za chwilę go pożegna. Intrygował ją. Szorstki, to znów

pełen uprzejmości. Jego reakcja na jej fantastyczną opowieść była zachęcająca. Gdyby miała dość czasu, to na pewno przekonałaby go do filmów i telewizji. - Czy mam podjechać pod twój dom? - Ja tu nie mieszkam. - Wskazał jej palcem hangar z karbowanej blachy już u wylotu z miasteczka. Szyld nad bramą zapowiadał warsztat. Przed wejściem stały wysłużone ciężarówki i mała platforma samochodowa. - O, proszę tutaj się zatrzymać. Mój przyjaciel pomoże mi z samolotem. - Okay! - Z dużym powątpiewaniem spoglądała na blaszaną budę, wokół której cały teren zasłany był śmieciami i zarośnięty zeschłym zielskiem. Jakiejż to pomocy potrafi udzielić właściciel takiego przybytku? - Jeśli jesteś pewien, że... - Jestem pewien - odparł. Sięgnął ręką na tylne siedzenie, chwycił za teczkę, zastanawiając się, jakby tu się pożegnać z dziewczyną, żeby dobrze wyszło. - Hm! -powiedział zwracając się do niej. -A więc...! - A więc, panie Rivers...! - podała mu rękę. - To było bardzo interesujące spotkanie. Mam szczerą nadzieję, że jeśli któregoś dnia zawitasz do Henningtonu, to odwiedzisz moją wypożyczalnię. Nawet jeślibyś nie potrzebował kaset, będzie mi bardzo miło odnowić znajomość.

Zwłaszcza

że

niełatwo

przychodzi

człowiekowi

nawiązywanie znajomości w obcym miejscu. A już szczególnie w małym mieście. Nie odrzucę więc tej szansy...

Jess trzymał jej dłoń. Była tak delikatna i drobna, że zawahał się przed jej uściśnięciem. Ona natomiast uścisnęła mocno jego rękę. Potem wysiadł od razu z samochodu, mówiąc na pożegnanie: - Tak, tak... Wpadnę, kiedy będę mógł... Nan widziała jego plecy, gdy pchnięciem otwierał blaszane drzwi szopy. Wyglądał i postępował jak człowiek, który pragnie jak najszybciej się od niej oddalić. Potrząsnęła głową, włączyła tylny bieg, cofając ostrożnie, by przyczepa nie zrobiła skrętu. Najpierw wdarł się w jej życie niczym romantyczny bohater, potem zachowywał się tak, jakby go jednocześnie przyciągała i odpychała, a jeszcze później niespodziewanie dał się ponieść jej fantazjowaniu. A teraz zniknął, jak mógł najszybciej. Ujawnił poważne skazy charakteru. Nie była pewna, czy polubiłaby go przy bliższym poznaniu. A jednak miała nadzieję, że wkrótce znów ujrzy Jessa Riversa, pilota wyczynowego.

ROZDZIAŁ 2 - Czy to firma przesyłkowa Alsa? - spytała Nan. Z wielkim trudem hamowała się, by nie zacząć krzyczeć na młodociany głos z drugiej strony. - Mam list z informacją, że moja firma wysłała przesyłkę dla mnie... - To nie firma przesyłkowa żadnego Alsa, proszę pani. To jest kompania ALS. Czy jest pani pewna, że chodzi o Hennington? Bardzo bym chciał pani pomóc, ale ja tylko zastępuję szefa... - Kompania Alsa... to znaczy ALS, Hennington, Południowa Dakota. - Nan rozglądała się po pustych półkach swego lokalu. Musi mieć te taśmy wideo, jeśli chce jutro otworzyć wypożyczalnię. - A czy szef jest? Chcę rozmawiać z kimś, kto zajmuje się przesyłkami. Natychmiast pożałowała ostrego tonu, jakim mówiła. Przecież chłopiec starał się być uprzejmy. - Bardzo proszę! - dodała. - Nie ma go teraz, proszę pani. Dostarcza przesyłki. Czy może mi pani zostawić swój numer telefonu? Zadzwoni do pani, jak tylko wróci. Podała numer telefonu, westchnęła i odwiesiła słuchawkę. Patrząc nie widzącymi oczami na puste półki pomyślała, że właściwie powinna się spodziewać czegoś takiego. Począwszy od spotkania z szalonym pilotem, które mogło skończyć się tragicznie, miały miejsce w jej życiu same miłe wydarzenia i szczęśliwe zbiegi okoliczności. Po przybyciu do Henningtonu udała się natychmiast do Alicji Turner, pośredniczki lokalowej, którą znała z korespondencji i kontaktu telefonicznego. Była to bardzo przyjazna i miła kobieta, która wkrótce

pokazała Nan dom do wynajęcia, tak idealnie pasujący do jej potrzeb, jakby był dla niej zbudowany. Lokal na wypożyczalnię był jeszcze lepszy: tuż za rogiem głównej ulicy, łatwo dostrzegalny. Poprzednio zajmował go sklep spożywczy. Nie potrzeba było usuwać żadnych przepierzeń ani burzyć ścian. Przed wejściem znajdował się placyk z wieloma miejscami do parkowania

samochodów.

Składzik

na

sklepowym

zapleczu

ostatecznie skłonił Nan, by natychmiast zadzwonić do firmy FFR i uzyskać zezwolenie na podpisanie kontraktu wynajmu. Pani Turner ujęła ją komplementami pod adresem właściciela wynajmowanego lokalu. W tym mieście ludzie są sobie przyjaźni, pomyślała Nan. - Lokal był przez długi czas pusty - opowiadała pani Turner. Kiedy Ed Mack przeszedł na emeryturę, nie mógł znaleźć nikogo, kto chciałby ciągnąć interes. Pani wie, że drobnym kupcom coraz trudniej konkurować z supersamami. Mackowi przydadzą się pieniądze! Ma chorą żonę, która musi mieć pielęgniarską opiekę. Ileż to kosztuje! Nan była więc podwójnie zadowolona, że wynajmuje ten właśnie lokal. Bardzo jej odpowiadał, a ponadto zrobiła dobry uczynek. To bardzo ważne! Zamknęła

na

chwilę

oczy,

wspominając

przeszłość.

Wyswobodziła się z małżeństwa bez miłości i bez szans. Porzuciła też rodzinę. Mamę, ojca i rodzeństwo: Jenny i Sama. Wszystkich kochała, ale żadne z nich nie rozumiało jej pragnień. Wybrała z banku pieniądze otrzymane w spadku po babce, kupiła samochód, spakowała

manatki i postanowiła jechać do Kalifornii. Zamierzała jednym natarciem podbić Hollywood - wspaniałymi pomysłami na unikalne scenariusze do filmów. Sława i majątek znajdowały się w zasięgu ręki! Tak jej się wydawało. Obraz zmienił się. Przypomniała sobie, jak wszystko odbyło się naprawdę. Zniechęcona i przygnębiona niemożnością zwrócenia na siebie uwagi filmowców, poszła drogą wielu innych marzących o sławie dziewcząt, które przybywały do Miasta Blichtru: zaczęła pracować w restauracji. Oszczędności, jakie jeszcze miała, topniały mimo

obfitych

napiwków.

Zaczęła

poważnie

rozmyślać

o

niechwalebnym powrocie do domu. I wtedy w kadrze pojawił się Scott. Wszedł w jej życie i pociągnął na romantyczny wyścigowy tor miłości z szybkością, na której wspomnienie jeszcze teraz traciła dech. Ofiarował jej odpowiedzialną pracę, która odkryła przed nią nowy nie znany świat. Stwierdziła, że posiada prawdziwy talent do interesów. Jednakże w ostatniej sekwencji okazała rozsądek i uciekła od Scotta oraz jego szalonych pomysłów.

Znalazła

przytulisko

w

firmie

prowadzącej

sieć

wypożyczalni taśm wideo. Nauczyła się dobrze lekcji: polegaj wyłącznie na sobie, nigdy na kimś lub czymś innym. Poznaj swoje możliwości i... - Niech mi pani nie próbuje wmówić, że jest pani tutaj, na tym świecie. Znów sny na jawie? Proszę nie zaprzeczać.

Nan otworzyła oczy. Przed nią stał Jess Rivers, z dłońmi opartymi na ladzie, na której już znajdowały się komputer i drukarka. Trzymał między zębami nie zapalone cygaro. - Co... Kto...? - wyjąkała, a serce zaczęło jej walić. - To znaczy... jak pan tu wszedł? Kciukiem wskazał za siebie. - Tamtędy. Przez stare dobre frontowe drzwi. Pukałem, widziałem panią przez szybę. Stała pani, ale przebywała znów w krainie czarów. Nie potrafi pani pięciu minut pozostać w rzeczywistym świecie, a ma pani zamiar prowadzić interes? - Już prowadziłam, i to z pełnym powodzeniem, panie Rivers! Dobrze wiem, jak się sprzedaje towar! Nie sądzi pan chyba, że tak poważna firma jak FFR przysyła nowicjuszkę, by zakładać filię? Chciała mu też powiedzieć o kierowanym przez nią Video-Centrum w San Jose, ale w ostatniej chwili uznała, że to nie zrobi na nim wielkiego wrażenia. Jego następne słowa potwierdziły tę obawę. - FFR? Firma o takiej nazwie? Wszystko się może pod nią kryć. Uśmiech złagodził impertynencję. Od zewnętrznych kącików oczu przebiegały w kierunku skroni urokliwe zmarszczki. Nan przyglądała się uważnie. Wyglądał jeszcze niechlujniej niż podczas ich pierwszego spotkania, choć wydawało się to niemożliwe. Do dżinsów, ciężkich, wojskowych butów, podkoszulka i starej lotniczej kurtki doszedł kilkudniowy blond zarost i do tego zmierzwione włosy: Nadal był jednak przystojny na swój zawadiacki sposób.

- Widzę, że nie powiodło się rzucenie palenia - powiedziała sięgając ręką ponad ladą i wyjmując mu z ust cygaro z zastygłym popiołem. Wyrzuciła je do blaszanego kosza na śmieci. - A niech mnie! - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż w jego oczach pojawił się jakby wyraz bezradności. - Wiesz co, od naszego spotkania ani razu nie wziąłem cygara do ust? I teraz nawet nie wiem, kiedy i jak. Jakaś dziwna nerwowość, pewno z twojej winy. Albo podniecenie... Roześmiała się, echo rozniosło dźwięki po pustej przestrzeni. Jess wciąż się uśmiechał. Ileż prawdy mieściło się w jego żarcie... Podniecenie wzrosło w nim od chwili, kiedy zadzwonił do domu i Jimmy przekazał mu wiadomość, że pani Black chce z nim mówić. Wiedział, że nie może uniknąć spotkania, ponieważ w magazynie miał przesyłkę - górę kartonów. Zdecydował się więc na natychmiastową konfrontację. Wmawiał sobie, że nie chciał jej więcej spotkać, niech więc będzie ten jeden raz już dzisiaj. Gubił się we własnych uczuciach, co tylko potęgowało zdenerwowanie. Gdy ją zobaczył, stwierdził ze zdumieniem, że odczuwa podniecenie i to nie mniejsze od zdenerwowania. Przez minione dziesięć dni wielokrotnie słyszał w miasteczku o przybyszce z Kalifornii. Jaka jest ładna, jak to dobrze, że postanowiła się tu osiedlić, wreszcie będzie można obejrzeć przyzwoite filmy... Z powodu dużej odległości od stacji nadawczych do miasteczka nie docierało wiele programów wielkich sieci telewizyjnych, a instalacja anten satelitarnych wypadała zbyt drogo stąd radość. Jess słyszał też, jak samotni mężczyźni zastanawiali się,

czy dziewczyna będzie chętnie umawiać się na randki i... dziwnie reagował. Gdyby tak dobrze siebie nie znał, myślałby, że odczuwa zazdrość. Było to śmieszne przypuszczenie. Interesował go jedynie czek, który otrzyma, gdy dostarczy jej pokaźną przesyłkę. - Szukałaś mnie? O co chodzi?- zapytał. - Wcale nie szukałam - odparła zdziwiona. - Dzwoniłaś przecież do biura. Jimmy powiedział mi, że bardzo na niego krzyczałaś. Przecież to jeszcze dziecko! - To ty jesteś ten Al? - Nie, na imię mi Jess, zapomniałaś już? - Ale nazwa firmy...? - A, el, es. To skrót od nazwy Agencja Lotniczej Spedycji. Nie ty pierwsza popełniłaś omyłkę. Być może nie powinienem był wybierać takiej nazwy. Ale bardzo mi się podobała, kiedy ją wymyśliłem. - I masz dla mnie przesyłkę? Taśmy, plakaty? Sprzęt wideo? - Mam. Miałem dostarczyć jutro. O której godzinie chciałabyś to mieć? - Wszystko muszę mieć już dziś rano - odparła Nan, starając się ukryć złość. - Na jutro planuję otwarcie i potrzebny mi będzie cały dzień i pół nocy, żeby wszystko rozpakować i porozmieszczać. Jeśli przywieziesz to natychmiast, może jeszcze zdążę. - Jest pewien drobny problem - przestąpił z nogi na nogę. -Przykro mi!

- No to rozwiąż ten problem. - Oparła się dłońmi na ladzie i pochyliła do przodu. - Muszę mieć moją przesyłkę. Dałam ogłoszenie do lokalnego tygodnika i rozgłośni radiowej. Jutro otwarcie! Proszę mi natychmiast dostarczyć moje rzeczy! - Mogę to zrobić najwcześniej po południu albo wieczorem. Mam przedtem inne zobowiązania. Wobec Charliego w Czarciej Dziurze. Tego, który mi pomógł z samolotem. - To je pan odłoży! Albo niech ktoś inny cię zastąpi! Jesteś mi to winien! - Hej, hej, jestem też coś winien Charliemu! A on nie tylko podwiózł mnie do miasta. Muszę mu zawieźć pewien sprzęt i pomóc przy reperacji ciężarówki. Przykro mi bardzo z powodu całej sprawy, ale na pewno dostaniesz wszystkie te swoje rupiecie. Obiecuję! - Rupiecie? - Przepraszam, mam na myśli towar czy też inwentarz. Nie miałem zamiaru... Tak mi się wyrwało. - Tak, tak, oczywiście! - odparła z ironią. - Wiem jedno: koleżeńskie usługi stawiasz ponad zawodowe obowiązki. I posłuchaj uważnie: jeśli usługi twojej firmy nie będą na poziomie, wybiorę sobie innego przewoźnika. Jestem pewna, że... - W tym zakątku nie ma innej firmy przewozowej. - Jego zadowolona twarz mówiła wyraźnie „Mam cię!" - Wystarczy pracy tylko dla jednego. Zbyt mały ruch w interesie dla wielkich przewoźników, a poczta jest droga i działa powolnie. Jestem jedyny, panno Black! Weźmiesz mnie takim, jakim jestem, albo rzucisz. - W

kącikach ust pojawił mu się ledwo dostrzegalny uśmieszek. Bawił się świetnie. Nan odwróciła się na chwilę, rezygnując z ciętej odpowiedzi. No cóż, miał rację. Będzie musiała korzystać z jego usług... Nim wyjechała do Henningtonu, dyrektor regionalnego oddziału w Denver powiedział jej, że ALS, mała prywatna firma przewozowa, będzie najlepszym pośrednikiem w dostarczaniu taśm wideo i innego sprzętu. Należało to właściwie zrozumieć: będzie jedynym pośrednikiem. Musi jednak jeszcze dziś otrzymać swoją przesyłkę! Poczuła się nagle tak bezradna, że zaczęło jej się zbierać na płacz. Za żadne skarby nie okaże jednak słabości i nie rozpłacze się w obecności tego człowieka. Jednakże Jess dostrzegł jej wzburzenie. Ogarnęła go dziwna słabość i zmieszanie. - Hej! - powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Nie po to tu jestem, żeby cię denerwować. Przyszedłem, bo zadzwoniłaś do mnie, więc pomyślałem, że będzie grzeczniej, jeśli wpadnę, zamiast tylko oddzwonić. - Wiedziałeś, że masz moje taśmy. Bez nich nie musiałeś przychodzić. - Szarpnęła się do tyłu, by pozbyć się jego dłoni. Była ciężka i zbyt gorąca. Nie zdążyła: łza kapnęła prosto na wierzch dłoni mężczyzny. Otarł szybko dłoń o dżinsy jak oparzony. Patrzyli na siebie. Lada uniemożliwiała jakikolwiek bliższy kontakt fizyczny, ale nie stanowiła bariery dla emocji. Nan poczuła, że traci poczucie rzeczywistości. Spojrzenie nie kłuło już jak ostra stal, w

jej oczach był żar. Jędrne, rozchylone wargi czekały, już gotowe na pocałunek. Wydawało się jej, że potrafi wejrzeć w głąb jego serca i duszy. Nie rozumiejąc nic z tego, co się w niej dzieje, wiedziała z całą pewnością, że stoi przed człowiekiem, który jest kimś więcej niż szorstkim mężczyzną, jakiego postanowił udawać. Gotowa była otworzyć przed nim serce, a ciało ... A jej ciało w tym właśnie ułamku sekundy zdecydowało, że Jess Rivers jest najwspanialszym mężczyzną ze wszystkich, na których kiedykolwiek zdarzyło się jej krzyczeć. Jess nie próbował analizować sytuacji. Po prostu wiedział, że jeśli natychmiast stąd nie wyjdzie, to przeskoczy przez ladę robiąc z siebie głupca. Jej oczy, skóra i włosy zdawały się promieniować wewnętrznym światłem, które przyciągało go niby ćmę do lampy. Dłonie wyrywały się, by pogładzić jedwabiste blond włosy, by dotknąć, wędrować... Jakże głupio wpakował się w sytuację, przez którą może trafić do więzienia albo jeszcze gorzej! Wszystko dlatego, iż wpadło mu do głowy, że szaleje za nią, podczas gdy w istocie było to jedynie chwilowe pożądanie. Fakt, że ostatnio myślał często o ożenku, czynił go bezbronnym wobec kobiet. Tak, to jest właśnie to! Spojrzał w bok i chrząknął. - Muszę już iść - powiedział. - Charlie na mnie czeka. Ale postaram się dzisiaj wszystko dostarczyć, naprawdę. Zgoda? Nan otrząsnęła się. Słowa Jessa zabrzmiały niemal gniewnie. Z twarzy znikło pożądanie i dziwna miękkość. Znów wyglądał na

twardego i wybuchowego człowieka, którego należy unikać, jeśli to tylko możliwe! - Nic nie mogę poradzić - odparła. - Już wiem, dlaczego w ogóle masz jakichkolwiek klientów. Jak się jest jedyną firmą. .. Odrobina konkurencji, a natychmiast zmieniłbyś swoją śpiewkę i zapewniał serwis z uśmiechem i zaangażowaniem. - Wszelkie pragnienia wyparowały z niej. Chciała tylko, żeby szybko wyszedł z lokalu. - Szanowna pani ma gadane, trzeba przyznać. Ale to nic nie da, nie w tej okolicy. Może to się opłaca w Kalifornii. Tam ściągnęłabyś na siebie uwagę. Może. Ale nie tu... - W Kalifornii nikt nie potrzebował mówić, że „mam gadane". Przez cały czas pobytu na kalifornijskim wybrzeżu nigdy, ani razu, nie spotkałam osoby tak nieokrzesanej i wybuchowej. A jeśli chodzi o ściąganie na siebie uwagi, to łatwiej to osiągnąć dobrocią niż złośliwościami. Jeśli któregoś dnia będziesz chciał poćwiczyć myślenie, to się nad tym zastanów. Wystaw moje rzeczy z magazynu na rampę, jeśli takową masz, a wynajmę kogoś w mieście, żeby mi wszystko podwiózł. Nie jesteś mi potrzebny. Może założę własną firmę przesyłkową. - Mam rampę, ale bez mojego zezwolenia nikt nie ma prawa wstępu na teren. - Pochylił się, wlepiając w nią złe spojrzenie. - I życzę szczęścia w nowym przedsięwzięciu transportowym. Na wiele kilometrów dookoła nie znajdzie się ani jeden człowiek, który by

chciał pracować dla osoby przebywającej przez pół dnia w czwartym wymiarze. - W czwartym wymiarze? - Stanęła na palcach, aby znaleźć się twarzą w twarz ze swoim przeciwnikiem, i próbowała pokonać go wściekłym spojrzeniem. - Może to lepsze niż pętanie się w trzecim wymiarze pod niebem, w samolocie nadającym się na złom. Z mojego czwartego wymiaru mogę zawsze wyjść żywa. Ty ze swojego trzeciego wyjdziesz któregoś dnia dwuwymiarowy, w plasterku. - Wyjdę w plasterku? Ha! - Jess miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Miał też ochotę sięgnąć po nią i przytulić do piersi. I ta ochota nie miała nic wspólnego z pożądaniem, ale z jakimś ciepłym uczuciem. Za jej nieustanną gotowość toczenia słownej walki, za jej hardość! No i zrobił to. Objęły ją silne ramiona i przyciągnęły do siebie. Zbyt była oszołomiona i zaskoczona, by się opierać. Wdychała zapach skórzanej kurtki, cygara i zapach mężczyzny. Wydawał się silny jak skała i wspaniały! Jęknęła tylko i zamknęła oczy. I... I już go nie było. Zniknął, jak znika postać ze snu. Od drzwi krzyknął tylko, że wróci. Nan otworzyła oczy, obróciła się i zdołała go jeszcze dostrzec, gdy odchodził szybkim krokiem, zapalając cygaro. - No i jaka ona jest, Jess? - spytał Jimmy, pomagając ładować kartony do furgonetki. - Bo wygląda na ładną. Wczoraj Żółw pakował jej zakupy w supersamie i powiada, że jest ekstra. Bardzo dla wszystkich miła. A z bliska jeszcze ładniejsza, powiada Żółw.

Po całym dniu pracy Jess czuł się wyjątkowo zmęczony. Chwilami zdawało mu się, że odczuwa ból głowy z powodu zbyt długiego zastanawiania się nad odpowiedzią na pytanie, dlaczego ją rano przytulił? Spojrzał na młodszego brata. - Dla ciebie czy Żółwia panna Black jest starszą panią. Około trzydziestki albo bardzo blisko tego. - Ale nie dla mnie, pomyślał. Kiedy jednak miał szesnaście lat, jak obecnie Jimmy, ludzie trzydziestoletni wydawali mu się już właściwie starzy. Czy on w oczach brata jest już starym człowiekiem? Tego wieczoru Jess czuł się bardzo staro. Był zmęczony, nie potrafił uładzić i zrozumieć własnych uczuć. Zaczął nucić pod nosem Mozarta. To mu zwykle rozjaśniało myśli. Jimmy skrzywił twarz w uśmiechu, wzruszając ramionami. Spostrzegł, że temat drażni brata, i cieszył się ze swej chwilowej nad nim przewagi. Nucenie Mozarta oznaczało, że Jess jest bardzo zmieszany lub zdenerwowany i chce to ukryć przed światem. - No tak, ona jest taka stara jak ty. Ale jest ładna, mogę sobie pomarzyć, no nie? - odezwał się Jimmy. Jess tylko coś mruknął, powstrzymując się od pouczania brata. Chłopak był od niego o trzynaście lat młodszy i Jess często czuł się bardziej ojcem niż starszym bratem. Ale obaj mieli ojca, i to bardzo dobrego. Jimmy nie potrzebował ojcowskich pouczeń ze strony brata. Mieszkał z nim tylko dlatego, że miał bliżej do szkoły. Jess przyglądał się chłopakowi, gdy ten, zaśmiewając się, przenosił bez trudu ciężkie kartony. Riversowie zawsze byli silni. Jimmy wyrastał na schwał. I jak

szybko rósł! Jess nagle ze zdumieniem zdał sobie z tego sprawę. Szczupły, wysoki - o parę centymetrów wyższy od brata - miał tylko zbyt wielkie dłonie, stopy i nos. Ale to się zmieni, proporcje się wyrównają i kiedy tę nieco chuderlawą sylwetkę wypełnią mięśnie, będzie postawnym facetem. Jess miał nadzieję, że Jimmy też potrafi zapanować nad takim właśnie mężczyzną, jakim się stanie. I to znacznie lepiej niż jego brat. - Marz sobie, ile chcesz - powiedział, wycierając dłonie o dżinsy. - Za marzenia i za pół dolara dają wszędzie tylko kubek kawy, nic więcej. - Eee, gadasz takie głupstwa, Jess - odparł Jimmy i, nieświadomie naśladując brata, też otarł dłonie o dżinsy. - Zawsze musisz powiedzieć coś przykrego. - Otworzył szeroko usta, ukazując w uśmiechu srebrne klamerki, pozostałość dawniejszej szyny. Nosił ją przez lata, by wyprostować krzywo rosnące zęby. Nic więc dziwnego, że mało się wtedy uśmiechał, a jeszcze rzadziej był to uśmiech szeroki. - Jedziemy! Ty prowadzisz - odparł Jess. - Przedstawię cię pani Black. Będziesz mógł ocenić, co i jak, i powiedzieć Żółwiowi i pozostałym, żeby szukali na własnych poletkach. - A ty ogrodziłeś już ją na swoim drutem kolczastym, co? - To odkrycie zmniejszyło radość Jimmy'ego, że może prowadzić furgonetkę. Jego starszy brat to nie Romeo, święta prawda, ale wyraz twarzy i ton głosu zdradzały, że panna Black mocno nim poruszyła! Bardzo interesujące, bardzo!

- Nic takiego nie zrobiłem. Uważam tylko, że jest za stara, by dzieciaki rozprawiały o niej w ten sposób. Zrozumiałeś? - Słowa brzmiały jak warknięcia. - Niech będzie, Jess! - Jimmy ukrył uśmieszek. Znowu trafił na czułe miejsce. Sytuacja rozwija się doskonale! -Niech będzie, rozumiem, fajno! Nan była wściekła. W ciągu minionej godziny trzykrotnie dzwoniła do firmy ALS i za każdym razem słyszała głos automatycznej sekretarki. Była pewna, że Jess robi to naumyślnie. Dlatego że nie znosi filmów. Dlatego że go zdenerwowała. Dlatego... Dlaczego właściwie ją przytulił? Wszystko razem jakoś nie miało sensu. On jest przedsiębiorcą odpowiedzialnym wobec klientów. Powiedział, że wróci. Tak powiedział, prawda? Wyjrzała na zewnątrz. Chociaż słońce nadal mocno świeciło, zbliżała się już szósta. Zapomniała, że na północy dzień trwa tak długo. Za parę tygodni będzie jasno jeszcze o dziesiątej albo i później. Stanowiło to, oczywiście, wyzwanie dla jej przedsięwzięcia. Byłoby lepiej otworzyć interes, kiedy jest zła pogoda i długie noce. Z drugiej jednak strony ludzie będą dłużej chodzić po ulicach, a więc i dłużej szukać czegoś do zabicia czasu po zmroku. Zapominając o swoim gniewie i problemach, jakie miała z Jessem Riversem, zaczęła się zastanawiać, jak wykorzystać lato. Po paru minutach usiadła za biurkiem i zaczęła robić notatki w brulionie. Miała całą masę pomysłów, i to dobrych. Odruchowo sięgnęła do radia i włączyła

lokalny program. Muzyka country wypełniła cały lokal. Nan była jednak tak zatopiona w myślach, że prawie jej nie słyszała. - Czy ona nas nie słyszy? - Jimmy spojrzał zdziwiony na brata, który stał z ustami zaciśniętymi w wąską linijkę. Znajdowali się pod głównym wejściem do dawnego sklepu spożywczego i bez przerwy walili w drzwi. A kobieta, którą wołali, znajdowała się za ladą w głębi lokalu i nie reagowała na hałas. Siedziała z pochyloną głową, bawiła się ołówkiem i własnymi włosami. Co z nią jest? - pomyślał Jess. A może ona świadomie go ignoruje, bo jest na niego wściekła? Przeciągnął ręką po twarzy. Czuł się

przeraźliwie

zmęczony

całodzienną

pracą

w

kantorze,

rozwożeniem przesyłek i pomaganiem Charliemu. Jimmy stanowił wielką pomoc w noszeniu ciężarów i odbieraniu telefonów, gdy Jess był zajęty, ale więcej już nie można go było wykorzystać. Do biurowej pracy się nie nadawał, a poza tym musiał jeszcze odrabiać lekcje. Te przeklęte filmy dostarczali o dzień wcześniej tylko dlatego, że jej się tak zachciało. Jeśli ona myśli, że to świetny dowcip trzymać go na zewnątrz, kiedy on tak wrzeszczy i wali w drzwi, to bardzo się myli. Jeszcze jej pokaże! - Zobaczę od tyłu - powiedział bratu. - Wal dalej w drzwi. Masz babo placek, oto podziękowanie za to, że na jej prośbę zrobił wyjątek. Specjalna dostawa, niech to...! Było drugie wejście. Jess bez kłopotu dostał się tylnymi drzwiami na zaplecze. Zapomniała nawet o ich zaryglowaniu! Postępuje bezmyślnie i nierozważnie. Co prawda Hennington było miasteczkiem

nie znającym prawie przestępczości, ale nigdy nic nie wiadomo. Nieraz przejeżdżały tędy różne typy. W przyszłości będzie trzymała w lokalu gotówkę, no i będzie sama. Od frontu ryczało radio. W takim hałasie nie usłyszy kogoś zakradającego się od tyłu. Rozejrzał się po zapleczu magazynowym i stwierdził, że jest bardzo czysto. Znalazła więc coś do roboty w ciągu dnia, bardzo dobrze! Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby zaproponował, żeby sprzątała jego dom. Prawdopodobnie by ją zatkało. - Kto tam się kręci? - usłyszał nagle głośno i wyraźnie. - Ani kroku dalej! Mam rewolwer i dzwonię po szeryfa! - To tylko ja, Nan! - odparł i nie zważając na nic, uchylił drzwi do frontowej części lokalu. Zastygł w bezruchu, gdy zobaczył, że tym razem Nan nie blefuje. Lufę rewolweru skierowała prosto w pierś domniemanego napastnika. Po chwili podniosła ją ku sufitowi. - Boże drogi! - wykrzyknął. - Czyś ty zwariowała? - Kątem oka dostrzegł Jimmy'ego, który przerażony sytuacją walił namiętnie w przeszklone drzwi. - Ja nie zwariowałam - odparła, zabezpieczając rewolwer - ale tobie odbiło. Jak mogłeś zachodzić mnie tak od tyłu? Najpierw zobaczyłam jakiegoś szczeniaka, który chce wyrwać drzwi z zawiasów, a potem usłyszałam... kogoś na zapleczu. Co miałam myśleć? - Schowała rewolwer do szuflady biurka i wyłączyła radio. Jess omal się nie zakrztusił, wyrzucając z siebie słowa oddające tylko po części to, co myślał. Ale nim zdążył powiedzieć coś zrozumiałego, uspokoił się i ograniczył do sprostowania faktów:

- Chłopak nie chce się włamać, tylko zwrócić twoją uwagę. To mój brat i przywieźliśmy kartony, szanowna pani Black. Powiedz, gdzie złożyć, bo chcemy to od razu zrobić i zniknąć stąd, jak tylko można najszybciej. - Och! - powiedziała siadając i spoglądając ku drzwiom, za którymi stał Jimmy z bardzo dziwnym wyrazem twarzy. Nie walił już w szybę. - Przepraszam. Po prostu nie sądziłam, że jeszcze dziś przyjedziecie. Jess wolał nie odpowiadać; był jeszcze zbyt wściekły. Podniósł blat lady i poszedł wpuścić Jimmy'ego. Nim ten zdążył otworzyć usta, polecił mu krótko: - Koniec! Zaczynaj rozładowywać! Nan patrzyła na obu, czując się niesłychanie głupio. Właściwie miała rację zachowując się tak, jak to uczyniła, niemniej czuła się dziwnie zawstydzona. Było to niemiłe znajome uczucie, które, jak myślała, zdusiła w sobie przed laty. Wpatrywała się w Jessa zdumiona, że mogła kiedykolwiek myśleć, iż jest przystojnym mężczyzną. Jakże mogła dopuścić, aby ją kiedykolwiek dotknął? Przytulił?! Ale wraz z bratem dotrzymał obietnicy. Gdy siedziała w bezruchu za ladą, obaj wnosili kartony i skrzynki. Dostrzegła podobieństwo między nimi. Chłopak nie dorównywał jeszcze Jessowi tężyzną i muskulaturą, ale zupełnie wyraźnie rósł na jego obraz i podobieństwo - równie przystojny...

Co się z nią, u diabła, dzieje? Nan zmusiła się, by wstać. Słabość w kolanach była śladem ostatniego przeżycia. A najgorsze było to celowanie z nabitego rewolweru w żywego człowieka. Szkoliła się w tym co prawda w Kalifornii, ale jednak... Dzięki Bogu, że to był Jess! Ale jak on wszedł? Była pewna, że zaryglowała tylne wejście. Mimo iż Hennington wydawało się spokojnym i przyjaznym miejscem, nie była na tyle głupia, by narażać siebie i swój dobytek. Odwróciwszy się od obu mężczyzn poszła na tył lokalu. Drzwi były otwarte. Zamknęła je, ale otworzyły się znowu. Trzasnęła więc nimi i usłyszała, jak języczek zamka zaskoczył. Były po prostu spaczone. Będzie musiała wezwać stolarza. Dobrze, że odkryła to, nim wpłynęła jakakolwiek gotówka i jest pusto. - Każdy łatwo mógł wejść! - Wzdrygnęła się, słysząc głos Jessa tuż za plecami. - A skąd masz tę armatę? Jak będziesz nią machała przed nosem niewłaściwego faceta, to wylądujesz w więzieniu. I to na długo, jeśli się okaże, że źle się nią posłużyłaś. - Znam przepisy! - Nan obróciła się ku niemu. Była zdecydowana zachować spokój i nie dać się sprowokować. - Już cię przeprosiłam. Byłam pewna, że drzwi są zamknięte i że wszedł złodziej. - Drzwi były otwarte. - Stał przed nią w rozkroku z założonymi rękami i wściekłą twarzą. - Teraz już wiem. - Lekko pchnęła drzwi. - Są spaczone. Znasz dobrego stolarza? Chciałabym to jak najszybciej zreperować.

- Jess może to pani naprawić jeszcze dziś wieczorem. - Jimmy wszedł do magazynu i stanął tuż za plecami brata. - W garażu ma wszystkie potrzebne narzędzia. Jess był wyraźnie niezadowolony z tej interwencji. - Jimmy, to jest pani Black! Mój brat, Jimmy Rivers! - Kciukiem wskazał stojącego za nim chłopca. Nan uśmiechnęła się i chciała coś powiedzieć, ale Jess jeszcze nie skończył. - Mógłbym zająć się drzwiami, ale co będzie z tymi wszystkimi kartonami i skrzyniami? Ktoś się może na to i owo połakomić. - Nie ma obawy, będę tu siedziała chyba do rana. Wiele godzin zajmie mi ułożenie wszystkiego na półkach. Dobrze zapłacę, jeśli zreperujesz te drzwi jeszcze dziś. Będę się czuła bezpieczniejsza wiedząc, że są dobrze zamknięte. - Przesunęła dłonią po dolnej listwie. - Może ten wczorajszy deszcz spowodował, że zmokły i spaczyły się? Jess spoglądał na jej palce. Wydawało mu się, że dziewczyna pieści drzewo. Nieświadomie uwodzicielski gest! Czegóż on nie wymyśli! Nagle wygasła cała złość i wszystkie pretensje. Zapragnął jej pomóc. Zreperowanie drzwi nie zajmie nawet godziny. Odchrząknął. Poczuł, że Jimmy stuka go zachęcająco. - Dobrze - powiedział - zreperuję dziś drzwi, ale pod jednym warunkiem, związanym z twoim bezpieczeństwem. - Co to za warunek? - Nan wyprostowała się i odgarnęła dłonią parę kosmyków, które opadły na jej twarz. Była zmęczona i nie w

nastroju do tolerowania opiekuńczych popisów, wynikających z męskiej zarozumiałości Riversa. - Niech tu zostanie Jimmy. Jest prawie dorosły, potrafi zniechęcić przygodnych intruzów i może pomóc. Jest bardzo silny jak na swoje lata. Ta propozycja ją zaskoczyła. - Na pewno wolałby spędzić wieczór z kolegami - powiedziała. Ale dobrze, chociaż obawiam się, że będzie się tu nudził. - Eee, w mieście nic się nie dzieje, proszę pani! - roześmiał się Jimmy. - To śpiące miasteczko. A poza tym to wieczór, kiedy jest szkoła. Chętnie pani pomogę. Zresztą nie jestem Jess -ja lubię filmy. Bała się pani, że nie lubię? - No, przynajmniej jeden z was potrafi ocenić moje taśmy. Mów do mnie Nan, Jimmy. Jak słyszę „pani Black", to wydaje mi się, że jestem okropnie stara. Oboje się roześmieli, ale Jess pozostał poważny. Pani Black! Coś w nim nagle zastygło. Uświadomił sobie, że ona może być mężatką. Na szczęście Jimmy zaczął zasypywać „panią Black" pytaniami i nikt nie zauważył nagłego zmieszania Jessa.

ROZDZIAŁ 3 W kilka godzin potem Jess miał sporo rzeczy do przemyślenia. Owo przemyśliwanie odbywało się w mieszkaniu Nan. Pierwsza sprawa: Nan była mężatką, akcent na „była". Jess pociągnął spory łyk piwa. Rozwiodła się przed kilku laty. Zerknął na ekran telewizora i czekał. Rozsadzała go ciekawość. Jego myśli były skłębione, przeżywał bardzo dziwne emocje, ale czynił wysiłek, by je zignorować. W pewnym stopniu udawało mu się to. Kopalnią informacji dotyczących „pani Black" był Jimmy i w chwilach, gdy potrafił

oderwać

uwagę

od

ekranu,

przekazywał

je

bratu.

Odpowiadało to Jessowi, gdyż nie musiał zadawać pytań. - Więc kiedy porzuciła wreszcie tego faceta Blacka w Wyoming ciągnął Jimmy - to pojechała do Kalifornii. Przez pewien czas próbowała się zaczepić przy pisaniu scenariuszy, ale to nie wyszło. Więc została administratorką zespołu takiego jednego rajdowca samochodowego, Scotta czy coś takiego... - Jimmy zamilkł, gdyż zaabsorbowała go dramatyczna scena na ekranie. Jess siedział rozwalony na kanapie, ale teraz wyprostował się. Znajdowali się obaj w saloniku mieszkania Nan, oglądając film wideo wybrany im w nagrodę za pomoc. Jess naprawił drzwi, potem długo pomagał Jimmy'emu, porządkując lokal sklepowy na jutrzejsze otwarcie. Dzięki temu, że było ich troje, udało się wszystko skończyć po paru godzinach. Były to miłe godziny dla Jessa, gdyż znajdował się w towarzystwie Nan. Tylko miłe? To słowo wydało się nagle zbyt słabe, by określić iskrzenie, jakie wywoływała w jego ciele jej

bliskość. Gdy wszystko skończyli i Nan zaproponowała przedłużenie wspólnego wieczoru, nie miał siły oponować, chociaż miało to polegać na oglądaniu jakiegoś głupiego filmu z jej kolekcji. Poza tym Jimmy nie ukrywał radości z otrzymanej propozycji. Gdyby Jess odmówił, zepsułby wszystko. Był to wojenny film i sceny walk powietrznych wzbudziły pewne zainteresowanie Jessa, chociaż nie potrafiłby opisać filmowego wątku. Bratu film bardzo się podobał. Jess błądził myślami po rewelacjach Jimmy'ego. Scott...? - Może to był Scott Fielding? - zapytał nagle brata. - Chyba tak - wymamrotał Jimmy, zapychając sobie usta kawałkiem pizzy i nie odrywając oczu od ekranu. - Tak, na pewno Fielding, i ona powiedziała, że taki sam nadęty pyszałek jak tamten Black. - Przełknął z zadowoleniem i sięgnął po następny kawałek. Nagrodą była też zaproponowana im przez Nan kolacja. Jess powitał propozycję z entuzjazmem. Z głodu aż mu burczało w brzuchu. Nan Black była teraz w kuchni, szykując właściwy posiłek, który zapowiadał się jako nie lada uczta, sądząc po pizzy podanej na zakąskę.

Rozejrzał

się

po

niedużym

saloniku,

podziwiając

przytulność, jaką zdołała nadać zwykłemu pokojowi w tak krótkim czasie. Meble były stare, choć w doskonałym stanie: kanapa, fotel i niski stolik tworzyły kącik wypoczynkowy. Reszta wyposażenia też nie była nowa, ale w dobrym gatunku. Na ścianie nad kanapą wisiał obraz. Nieco amatorski, ale w zasadzie dobry: mały dom na fermie, w tle niebo prerii. Nie dostrzegł żadnych rodzinnych fotografii ani

bibelotów. Koło fotela na podłodze leżał stos książek, co wskazywało, że Nan karmi swój umysł czymś więcej niż fantazjowaniem na jawie. Uderzał brak osobistych akcentów, lecz całość sprawiała miłe wrażenie. Jess rozmyślał o tym, co przed chwilą powiedział Jimmy. Scott Fielding!

Więc

ona

administrowała

ekipą

Scotta

Fieldinga?

Samochodowi kibice znali dobrze jego mistrzostwo, a jednocześnie chorobliwe reklamiarstwo i popisywanie się na torze wyścigowym. Skąd się tu wzięła, dlaczego otwiera malutką wypożyczalnię taśm wideo w zapomnianym przez ludzi i Boga Henningtonie? Osoba, która towarzyszy sławnemu zawodnikowi w karierze, może wybierać pracę i dyktować warunki. - A nie mówiła ci, czy kiedykolwiek spotkała kogoś, kto nie byłby nadętym pyszałkiem? - zapytał Jimmy'ego. - Na przykład Jimmy nim nie jest - padła odpowiedź z ust Nan, która pewno słyszała całą ich rozmowę. Jess spojrzał w stronę drzwi kuchennych. Nan stała wsparta o framugę i wycierała ręce w ścierkę. Nadal była w dżinsach, ale bawełniany sweterek zmieniła na flanelową koszulę. Wyglądała smukło, domowo i ponętnie. - A co do ciebie, to poczekam z wydaniem wyroku. - Roześmiała się. - Kolacja gotowa, chodźcie, chłopaki! Na to zaproszenie obaj natychmiast się zerwali. Nan postawiła pośrodku stołu półmisek spaghetti z mięsnymi krokietami i usiadła. Dziwne to uczucie znów podawać kolację mężczyznom! Sięgała po widelec, kiedy obaj pochylili głowy. Zrobiła

to samo, słuchając krótkiej prostej modlitwy Jessa. Potem od razu rozpoczęło się pałaszowanie. - Wspaniale jedzonko! - wymamrotał Jimmy z pełnymi ustami. Nim Nan zdążyła zjeść połowę własnej porcji, już dwa razy sobie dobierał. - Po pracy wieczorem Jess otwiera tylko jakąś puszkę i podgrzewa - poskarżył się. - Doceniam prawdziwe jedzenie - wyjaśnił Jess. - I na- wet potrafię gotować. Ale naprawdę nie mam już na nic ochoty, kiedy wreszcie wieczorem dobrnę do kuchni. - Wytarł resztki z talerza czosnkowym chlebem i sięgnął po repetę. - Wyglądacie obaj na zagłodzonych - stwierdziła Nan, nakładając sobie na talerz trochę sałaty i rezygnując z wyścigu po krokiety. Może powinnam podziękowanie rozciągnąć w czasie - powiedziała. Naprawdę jestem wdzięczna za to wszystko, co dla mnie zrobiliście i taka kolacja nie wystarczy, jest zbyt skromna. - Może mogłaby pani... - zaczął Jimmy. - Już nam pani dostatecznie podziękowała - przerwał mu Jess. - A co do jedzenia, to w weekendy jeździmy na farmę do domu. Mama wspaniale gotuje. - Spojrzał na swój talerz. Już właściwie zapomniał o domowym jedzeniu. I o własnym rodzinnym domu także. - Od kiedy to... - ponownie zaczął mówić Jimmy, ale Jess raz jeszcze mu przerwał. - Kończ jedzenie, Jimmy! Musimy wracać do siebie. Jutro rano czeka cię szkoła, a jest już po jedenastej. - Nie zdążyłem obejrzeć filmu...!

- Innym razem, dobrze? Musisz odpocząć. - Jess, nie bądź taki... - zaczął Jimmy, ale brat uciszył go znaczącym spojrzeniem. Nan poczuła, że ta reakcja popsuła jej dobry nastrój. Nie miała prawa się wtrącać, ale miała ochotę stanąć w obronie chłopca. Wiedziała dobrze, co czuje, zmuszony do słuchania starszego brata. Przeżywała to często w rodzinnym domu. Połknęła ostre słowa, które miała na końcu języka, i zaproponowała, żeby zjeść deser przy telewizorze, Jimmy obejrzałby koniec wojennych przygód, a ona podałaby lody truskawkowe, a do tego czekoladowe ciasteczka. Kupiła je w supersamie w chwili uśpienia własnej czujności, dotyczącej kalorii. - Zrezygnujemy z deseru - oświadczył Jess, wstając od stołu i biorąc swój pusty talerz. - Może innym razem. Bardzo dziękujemy. Na twarzy Jimmy'ego odmalowało się bezgraniczne zdumienie i rozczarowanie. Obaj pomogli sprzątnąć ze stołu, zaproponowali także, że zmyją, ale Nan kategorycznie odmówiła. Ponieważ Jimmy musi się wyspać, powinni już wracać do domu, powiedziała z sarkazmem, mącąc nieco nastrój wieczoru, ale i równoważąc częściowo złośliwości Jessa. Wściekłość wywołana krzywdą Jimmy'ego przekształciła się w głęboką niechęć do jego brata. Chociaż co ją to wszystko obchodzi? Na progu Jess nieco się zrehabilitował. Posłał Jimmy'ego, by uruchomił samochód i wtedy spróbował się usprawiedliwić. Żółte

światło żarówki złociło mu włosy jakby aureolą, a on spojrzał Nan głęboko w oczy. - To mój jedyny brat - powiedział. - Kocham go jak własnego syna. Może nie zawsze robię tak, jak by należało, ale naprawdę staram się... Rozumiesz? - Niezupełnie - odparła. Zmarszczyła brwi, patrząc mu prosto w twarz. - Ja byłam najmłodsza w rodzinie. I brali mnie diabli, kiedy wszyscy dookoła wiedzieli, co jest dla mnie najlepsze. Może i masz rację na temat dzisiejszego wieczoru. Jest późno. Ale nie należało go tak ostro ucinać. - Ostro? - Naprawdę tego nie widzisz? - Patrząc na niego stwierdziła, że jest zmieszany. - Przerwałeś mu co najmniej trzy razy. Nie pozwoliłeś ani razu skończyć zdania. Sądząc z jego wyrazu twarzy można by powiedzieć, że podeptałeś jego uczucia roboczymi buciorami. - O Boże, ja to naprawdę zrobiłem? - Przeciągnął ręką po twarzy. - Bardzo mi przykro. - Nie mnie przepraszaj. Porozmawiaj z Jimmym. - Złożyła ręce na piersiach. Wieczór był chłodny, noc zapowiadała się zimna. Dlaczego tak paliły ją policzki? - Tak, proszę pani nauczycielki, uczynię to! - Obdarzył ją miłym uśmiechem. - Za mało myślałem o jego uczuciach, dziękuję za uprzytomnienie mi tego. - Uśmiech zatarł wyrzeźbione troskami bruzdy. - I dziękuję za jedną z najlepszych kolacji, jakie kiedykolwiek jadłem. Właściwie to ja nie jeżdżę podczas tych weekendów do domu

na farmę. Tylko Jimmy. - Pochylił się i musnął wargami jej skroń. Dziękuję za wszystko, Nan! - Zawsze gotowa do usług - zażartowała. Czuła lekkie drżenie w kolanach. Stała bez ruchu, patrząc za nim. Usiadł z przodu furgonetki obok brata, który się odwrócił, gdy Jess zaczął coś mówić. Rozmawiali, uśmiechali się, a odjeżdżając wesoło pomachali do Nan. Czekała, aż zniknęły czerwone światełka. A potem wróciła do domu zastanawiając się, co się właściwie dzieje między nią i Jessem Riversem. Następnego ranka to pytanie spadło na sam dół listy problemów dnia.

Było

poprzedniego

wiele

ważniejszych

wieczoru

pomocy

spraw. była

Dzięki

gotowa

otrzymanej na

otwarcie

wypożyczalni już o dziesiątej, i wtedy uroczyście otworzyła drzwi kluczem. Specjalnie wybrała piątek na otwarcie, bo oczekiwała tego właśnie dnia klientów chcących uczcić weekend oglądaniem filmów w gronie rodzinnym. Nie spodziewała się oczywiście wymachującego pieniędzmi tłumu amatorów kaset, ale miała nadzieję, że ten i ów zainteresowany nowym punktem usługowym wpadnie zobaczyć, czym dysponuje wypożyczalnia. Trochę się rozczarowała. O dziesiątej czterdzieści starsza pani, wspierająca się na solidnej lasce, weszła do lokalu, przejrzała półki, wpatrując się badawczo w obwoluty filmów, zignorowała ofiarowaną przez Nan pomoc w wyborze i wyszła. Nan wzruszyła

ramionami,

zmieniła

w

magnetowidzie

kasetę

„Gwiezdnych Wojen" na „Bambiego" oraz poprzewieszała parę afiszów reklamowych. Pomyślała sobie, że musi dobrze poznać

lokalne gusty i dostosować się do nich przy wyborze filmów, które dla reklamy wyświetla na ustawionym w lokalu telewizorze. W południe przyszło kilka kobiet; powitały wesoło Nan i oświadczyły, że chcą zobaczyć tylko, co tu jest. Wyszły, rozmawiając o tasiemcowych serialach pełnych tragedii miłosnych. Na tej podstawie Nan ponownie zmieniła film w magnetowidzie na romansidło „Gdzieś w każdym czasie". Lubią takie podniety, będą je miały! Przez następne kilka godzin nie pojawił się nikt inny. Odetchnęła z ulgą, gdy o trzeciej trzydzieści „Każdy czas" zakończył się wstrząsającym finałem. Na jego miejsce włączyła „Czarnego Ogiera". Ledwo film się zaczął, gdy do lokalu wtargnęła gromadka hałaśliwych dzieci, a za nimi weszły dwie kobiety, które rozmawiały i śmiały się bez żenady równie głośno. Nan obdarzyła wszystkich szerokim uśmiechem. - Cześć! - powiedziała wyższa z kobiet. Z jej piegowatej twarzy pod rudawymi włosami biła energia. - To pani jest ta Nan Black? Podała rękę. - Jestem Sue Petersen. - Nan uścisnęła jej dłoń. - Mój mąż Walker jest przyjacielem Jessa Riversa. Jess powiedział, że muszę koniecznie przyjść i obejrzeć wypożyczalnię. - Taak? - Nan dalej się uśmiechała. Więc Jess naprawdę polecił jej „towar". - Jakie filmy panią interesują? Sue Petersen przedstawiła swoją przyjaciółkę Bertie Reynolds. Bertie przyjechała do miasta jedynie na zakupy. Mieszkała z dwojgiem dzieci na ranczu ponad siedemdziesiąt kilometrów stąd.

- Chcemy filmy dla dzieciaków - odparła Bertie, krępa brunetka o wspaniałych, jakby rzeźbionych rysach twarzy. Nan skłonna była przypuszczać, że ta kobieta ma w sobie indiańską krew. Słowa Bertie jakby to potwierdziły: żadnych kowbojów czy Indian! - Dzieci Bertie bardzo lubią Indian - wyjaśniła Sue -w związku z czym zwyczajowe zakończenie filmu niesłychanie je smuci. - Chyba mam coś dla nich - powiedziała Nan i podeszła do działu filmów fantastycznonaukowych. Wzięła do ręki kasetę w krzykliwej obwolucie. - Proszę nie oceniać filmu po tej okładce. To wspaniały film przygodowy. A bohaterem jest amerykański Indianin, stojący na czele osady kolonistów na odległej planecie. Myślę, że będzie się to podobało wszystkim dzieciom. Bertie wzięła kasetę i przeczytała informacje podane na odwrocie. - Wspaniale - orzekła. - Nic nie słyszałam o takim filmie. - Nie było go na ekranach - odparła Nan. - Cała frajda z filmami wideo polega na tym, że jest tam masa tytułów, których nie wyświetlano, ponieważ uważano, że nie są zbyt kasowe, chociaż były dobre. Oczywiście wiele z tych nie wyświetlanych to śmiecie, ale ja staram się przedtem obejrzeć każdy z proponowanych przeze mnie filmów, żeby wiedzieć, co można, a czego nie należy polecać. A ten bardzo mi się podobał. - Postukała paznokciem w pudełko. - Jess mi mówił, że jest pani bardzo energiczna. - Sue uśmiechnęła się dyskretnie - Rozmawiali dziś rano u mnie w kuchni, Walker i Jess. Mieli omawiać wyprawę na ryby, ale Jess stale mówił tylko o pani.

Nan uniosła brew, ale Sue Petersen nie dodała nic więcej. Obie klientki postanowiły wybrać jeszcze parę filmów dla dzieci, a Nan zaproponowała romantyczną opowieść dla Sue i jej męża, aby mogli sobie obejrzeć, kiedy dzieci pójdą już spać. Z tych kilku słów wypowiedzianych przez Sue było widać, że ona i mąż stanowią dobraną parę. Nan poznała to po błysku w oczach Sue, gdy mówiła o nim. Poczuła ukłucie zazdrości. Gdyby znalazła mężczyznę, na którego podobnie by reagowała, wyszłaby za niego natychmiast. - Wiem, że jest pani bardzo zajęta, ale może spotkałybyśmy się na lunch? Chciałabym, abyśmy się lepiej poznały - zaproponowała Sue, szykując się do wyjścia. Oczy Nan rozbłysły na to pierwsze zaproszenie, ale czyż mogła je przyjąć? Kiedy? - Bardzo bym chciała, ale nie mając pomocy jestem tutaj uwiązana. Mam wolne tylko niedziele... Przedtem

Nan

długo

zastanawiała

się,

czy

zamykać

wypożyczalnię w niedzielę czy poniedziałki, lecz ostatecznie zdecydowała, że zrobi lepszy interes i przyciągnie więcej klientów, jeśli pozwoli im zatrzymywać wypożyczone w sobotę filmy do poniedziałku.

I

choć

niedziela

byłaby

dobrym

dniem

dla

wypożyczalni, trudno, trzeba mieć przecież wolny dzień. Zacznie może chodzić do kościoła po przerwie od wyjazdu z Wyoming? - No to w niedzielę - odparła Sue i na karteczce zapisała adres. Około pierwszej. Będzie cała rodzina i jeszcze parę osób, ale okazji do porozmawiania nie zabraknie.

- Przyjdę z wielką radością - zgodziła się Nan. - Co mam przynieść? - Siebie samą z dużym apetytem. Zawsze przygotowuję za dużo jedzenia, a potem mam kłopoty z resztkami. Rozmawiały jeszcze przez dobrą chwilę, a potem Sue i Bertie opuściły lokal, a za nimi gromadka dzieci z pudełkami filmów wideo pod pachą, szczęśliwych, że mają rozrywkę na całe popołudnie. Karteczkę z adresem Nan schowała do szuflady. Zaproszenie do rodziny na niedzielny lunch było nie lada podarunkiem w nowym środowisku! To najpiękniejsze powitanie, jakie mogła sobie wyobrazić w obcym miejscu. Pozostałe godziny popołudnia minęły raczej spokojnie, choć zjawiło się kilku klientów, którzy wypożyczyli nie tylko filmy, ale i odtwarzacze wideo i prosili o informacje na temat możliwości kupna magnetowidu. Jeśli ludzie przyzwyczają się do oglądania filmów wideo, to wówczas zechcą mieć własny sprzęt Oceniała teraz mądrość dyrektorów firmy FFR, którzy podjęli decyzję otwarcia wypożyczalni w małych peryferyjnych miastach. Takie filie, jeśli są dobrze prowadzone, mogą przynosić spore zyski. A Nan była osobą gwarantującą dobre prowadzenie interesu. Ponadto pasjonowało ją to zajęcie. Chociaż nie chciała się do tego przyznać, miała nadzieję, że nim nadejdzie wieczór, zawita w jej progi Jess Rivers. Po siódmej przyszło sporo klientów. Niektórzy, by tylko obejrzeć tytuły, inni, by obejrzeć samą Nan. Wobec tych ostatnich zachowywała się całkowicie

obojętnie. Była zresztą zbyt zajęta tymi, którzy potrzebowali pomocy albo chcieli wypożyczyć kasety. Wielu pytało o filmy, których nie posiadała i nie miała zamiaru ich sprowadzać. - Nie mam żadnych filmów porno - odpowiedziała chłopakowi mniej więcej w wieku Jimmy'ego Riversa. - Tylko filmy dla całej rodziny. Mogę ci polecić... - ale chłopak wyszedł, nim zdołała skończyć zdanie. Stojąca za nim kobieta gniewnie prychnęła. Nan uśmiechnęła się do niej, inkasując należność za film komediowy, który klientka wybrała. - Znam matkę tego chłopaka - powiedziała. - Spaliłaby się ze wstydu, gdyby to słyszała. - Jest jeszcze młody - odparła Nan, jakby tłumacząc podrostka. Była pewna, że matka chłopca o wszystkim się dowie. - Nie sądzi pani, że dzieci są zawsze skłonne zrobić coś głupiego, co podpatrzyły u starszych? Z wyrazu twarzy klientki Nan domyśliła się, że jest ona odmiennego zdania, więc nie kontynuowała rozmowy. Poczuła pewien niepokój. Jak to dobrze, że reprezentuje firmę, która postanowiła ograniczyć się do filmów dozwolonych. Inaczej mogłaby popaść w kłopoty.

Postanowiła

bardzo

starannie

wybierać

tytuły

z

otrzymywanej co miesiąc listy propozycji. Tylko przyzwoite i dobre filmy!

Jess się nie pokazał. Ani Jimmy, co ją nieco zdziwiło. Zatrzymała film, który Jimmy oglądał poprzedniego wieczoru, w nadziei że chłopak dokończy oglądanie podczas weekendu. Być może pojechał na farmę, pomyślała. Mógł zabrać odtwarzacz i parę filmów! To mu się należało za pomoc. Kolacja była zbyt skromnym podziękowaniem. Sprawiedliwie trzeba przyznać, że i Jess jej pomógł. Tylne drzwi zamykały się teraz doskonale, a ponadto zostały wyposażone w mocną zasuwę, dzięki której czuła się zupełnie bezpieczna. Pierwszorzędna robota! I nie chciał wziąć za to żadnych pieniędzy. Krępowało ją, że stawała się dłużniczką. Kolacja to zbyt mało. - Czy są jakieś „Jamesy Bondy"? - spytała niecierpliwym głosem wysoka blondynka, zupełnie jakby pytała już wielokrotnie i nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Pytanie wyrwało Nan z zamyślenia. Nim zamknęła lokal, zrobiła rachunki i dobrze zaryglowała tył i front. Była tak zmęczona, że gdyby pojawił się Jess i błagał o wspólne obejrzenie filmu, z pewnością by odmówiła. Wróciła samochodem do domu, ziewając po drodze, i po zjedzeniu przez rozum połowy kanapki z masłem orzechowym natychmiast rzuciła się na łóżko. Wkrótce będzie musiała rozejrzeć się za jakąś dorywczą pomocą. Była to jej ostatnia myśl przed zaśnięciem. Zmęczenie przyniosło głęboki sen i rano nie mogła sobie przypomnieć, o czym śniła. Sobota minęła podobnie jak piątek. Rano i po południu pustawo, wieczorem większy ruch. Ale jednak gdy na drzwiach wejściowych umieszczała wieczorem szyld „Zamknięte", nie była już tak

zmęczona, jak poprzedniego dnia. Pewno dzięki temu, że dobrze przespała noc. Była jednak rozkojarzona i niespokojna. Chciałaby znaleźć się między ludźmi, móc z kimkolwiek porozmawiać... Być z kimś... Pomyślała o Jessie Riversie... Być z kimś...! Kochać się... Z kimś...! No cóż, było to niemożliwe, stwierdziła z prawdziwą złością. Wybrała taką drogę, trzeba było iść nią dalej. Nawet gdyby należała do gatunku kobiet poszukujących towarzysza na sobotni wieczór, byłoby to nierozważne w takim miasteczku. Była nową mieszkanką Henningtonu. Jeśli chce rozkręcić interes, musi zachować się w sposób odpowiadający lokalnym obyczajom: zamykać wypożyczalnię o dziesiątej wieczorem i wracać samotnie bezpośrednio do domu. Szkoda! Po pewnym czasie będzie na pewno miała krąg przyjaciół, chwilowo jednak zalecana jest powściągliwość i dyskrecja. Przed opuszczeniem wypożyczalni zabrała więc z półki jakiś film, aby z nim spędzić resztę wieczoru. Telefon zadzwonił, gdy wchodziła do domu. Podbiegła, by zdążyć go odebrać. - Cześć, mamo! - odparła słysząc głos matki, pytającej, czy przypadkiem nie dzwoni w nieodpowiedniej chwili. - Właśnie wróciłam z wypożyczalni. Bardzo się cieszę, że zadzwoniłaś. Naprawdę! - Przyciągnęła krzesło kuchenne i usiadła. Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, zaczęła opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się od chwili przybycia do Henningtonu. Prawie o wszystkim. Nie

wspomniała wcale o przystojnym pilocie wyczynowym a zarazem przewoźniku. W trakcie rozmowy uleciało rozczarowanie, jakiego doznała, gdy usłyszała w słuchawce głos matki, a nie Jessa. Poczuła się też winna: należało zadzwonić do matki wcześniej, by nie musiała się niepokoić i telefonować. Potem do telefonu podszedł ojciec, mruknął coś na powitanie i życzył jej powodzenia. Nan wyczuwała ich troskę i miłość, ale nie potrafiła już na to odpowiednio reagować. Niepokój, który okazywali, sprawiał, że czuła się jak dziecko wymagające nieustannej opieki. Dawno przestała nim być, chociaż oczywiście nadal pozostała jedyną córką. Mieszkała daleko od rodzinnego domu i rodzice nie mogli się z tym pogodzić. Nie mogli się również pogodzić z jej rozwodem i brakiem oznak, że ponownie zamierza wyjść za mąż. Kończąc rozmowę była jednak przekonana, że trochę ich uspokoiła, chociaż sama spokoju nie odczuwała. Nalała szklankę mleka i przeszła do saloniku. Włożyła kasetę do odtwarzacza, usiadła w fotelu, który niegdyś należał do jej babki, i wyciągnęła nogi. Zaczął się film, ale Nan, zatopiona w myślach, nie rejestrowała obrazu. Jess ze złą miną siedział pochylony nad kuflem piwa. Pieścił ten kufel już od dłuższego czas. Na dnie miał jeszcze parę centymetrów zwietrzałego płynu. Spojrzał na zegarek. Dziesięć po jedenastej. Chyba już wróciła do domu? Jakaś ballada country wdzierała się w uszy nieprzyjemnym zgrzytem. Gwar wokół baru szarpał nerwy. Bar „Kantyna" był miejscem sobotnich, mało atrakcyjnych spotkań

mieszkańców. Tuż za miastem była druga gospoda, gdzie zbierali się bardziej hałaśliwi klienci. Jess wolał jednak tutejszy tłumek, w którym mógł się czasem odprężyć podczas interesujących rozmów. Był tu już od kilku godzin, od chwili gdy jadąc w stronę wypożyczalni kaset na szczęście zmienił zamiar, zanim zdążył zrobić z siebie durnia. Jak ćma do ognia! Śmieszne w tym wszystkim było to, że nie miał pojęcia, skąd biorą się te wszystkie myśli i chęci. Dlaczego z jednej strony czuł do niej pociąg, a z drugiej nieprawdopodobny przed nią lęk? Jess roześmiał się, reagując jak inni na dowcip któregoś z mężczyzn, siedzących przy tym samym stole. Uczynił tak, chociaż nie dotarło do niego ani słowo. Czyjaś żona, siedząca przy sąsiednim stole podeszła i powiedziała „cześć" podejrzanie dziwnym głosem. Za dużo wypiła. Jess uniósł dłoń w geście powitania, lecz natychmiast powrócił do swych myśli. Kobieta odwróciła się i poszła w stronę bardziej towarzyskiej kompanii. Co się z nim dzieje? Nan jest ładna, inteligentna... dobrze gotuje...! Nie lepsza ani gorsza od innych kobiet! Dlaczego nie może przestać o niej myśleć? Rozejrzał się po barze. Dwie samotne kobiety zerkały w jego stronę. Z obiema już bywał na randkach. Niektóre z obecnych w lokalu mężatek też rzucały mu od czasu do czasu zachęcające spojrzenia. Nie zwracał jednak na to uwagi. To nie w jego stylu. Jess dopił piwo i wstał. Zachowuje się absolutnie głupio. Wróci do domu i pójdzie spać.

Nan schowała ręce do kieszeni kurtki. Noc była chłodna. Niebo iskrzyło się gwiazdami, powietrze szczypało. Spacer pomagał jej rozluźnić się - film tego nie dokonał. W pełni zdawała sobie sprawę z tego, co przeżywa. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy po rozwodzie zerwała z rodzicami, a pogłębiało podczas tych lat, gdy prowadziła w Kalifornii bujne, lecz nie zawsze sprawiające satysfakcję życie. To łączyło się, a może było wynikiem spalających ją ambicji? I teraz trzeba stawić temu czoło. Czy potrafi? Trudne zadanie. Należało uspokoić splątane myśli i skoncentrować się na pracy. Właśnie to jest trudne. Chodnik skończył się, gdy wyszła poza najbliższą ulicę. Dalej trzeba było już iść skrajem jezdni. Na poboczach stały tu jeszcze mniejsze domki, ogródki przed nimi były mniej zadbane. W Henningtonie nie było wielu zamożnych ludzi -jedni dawali sobie radę lepiej, inni gorzej. Stanęła, rozglądając się dookoła. Po prawej stronie drogi dwa samochodowe wraki stanowiły dekorację trawnika. Za następnym skrzyżowaniem skończyła się asfaltowa szosa i dalej biegła droga szutrowa. Jeszcze jedno skrzyżowanie zupełnie już wiejskich dróg i miasto pozostało za jej plecami, a przed sobą miała płaską prerię. Co zatrzymuje tu ludzi przez całe życie? Co zatrzymuje tu takiego mężczyznę jak Jess Rivers? I znów myśli o nim, zamiast o swoich problemach! Trzeba wyznać prawdę: oczekiwała na niego wieczorem. Nic z tego, co opowiedział jej Jimmy, nie wskazywało, by brat miał jakąś stalą

przyjaciółkę. Z drugiej strony nie oczekiwała, by podobny mężczyzna prowadził klasztorne życie. Na pewno nie! Usiłowała sobie wyobrazić Jessa w towarzystwie jakiejś miejscowej piękności. Nie sprawiło to trudności, gorzej było ten obraz zmienić. Skuliła ramiona i ruszyła w kierunku otwartej prerii. Sportowe pantofle na gumowej podeszwie chrzęściły na szutrze. Skręciła z drogi na pole porośnięte kępkami trawy. Jeśli tak ci to dokucza, zrób coś. Kopnęła grudę ziemi. Zaproś go, spotkaj się z nim na gruncie towarzyskim. Może ci przejdzie? Stanęła, zadzierając głowę ku bezmiarowi nieba. Zaczerpnąwszy głęboko czystego chłodnego powietrza poczuła się znacznie lepiej. Jess

jechał

wolno

ulicą,

czując

się

bardzo

głupio.

Z

samochodowego radia dochodziły głośne dźwięki klasycznej muzyki. Cała kabina była ich pełna. Radio ryczało, jakby waliło sto bębnów. Przebiegła mu przez głowę myśl, że zachowuje się jak niemądry szczeniak. Dłonie miał wilgotne, był napięty, a jednocześnie fizycznie podniecony... W mieszkaniu Nan paliło się jeszcze światło. Mógłby stanąć i zapukać. Mógłby... Mógłby też zrobić z siebie ostatniego durnia. Było już po północy. Co by pomyślała, gdyby przyszedł o tej porze? Zajrzałby jej głęboko w oczy? Poszedłby z nią do łóżka? Jess zwolnił i uśmiechnął się kwaśno. W obu pomysłach coś było! Kogo chce oszukać, siebie? Chciał się z nią po prostu spotkać. Pomysł wzięcia jej do łóżka był też całkiem dobry. Kiedy wreszcie dorośniesz? - zadał sobie pytanie. Ściszył muzykę. Chcesz się z nią

zobaczyć, no to się zobacz! Zadzwoń do niej, umów się! Zachowujesz się zupełnie jak Jimmy, a nie jak dorosły mężczyzna, który ma ochotę na kobietę. Zawrócił na środku ulicy i pojechał do domu. Poczuł się znacznie lepiej. Dużo lepiej!

ROZDZIAŁ 4 W niedzielę rano Nan obudziła się wypoczęta, mimo iż poszła spać po pierwszej nad ranem. Przez okno wdzierało się słońce, które rozświetliło sypialenkę podnosząc Nan na duchu. Wyskoczyła z łóżka jak na sprężynie, pełna energii i miłych przeczuć. Prysznic jeszcze bardziej ją ożywił. Kiedy usiadła do śniadania, na które składał się tost i owsiane płatki zalane mlekiem, była w tak dobrym humorze, iż z trudem mogła usiedzieć na miejscu. Podjęła mądrą i prostą decyzję, która dotyczyła niejakiego Jessa Riversa, na popołudnie miała zaproszenie na lunch do kobiety, z którą się z pewnością zaprzyjaźni, interes ruszył z kopyta... Czy mogło być jeszcze lepiej? Miała wiele powodów, by być wdzięczną losowi. Postanowiła pójść do kościoła. Sprawdziła w lokalnej książce telefonicznej, że nie ma dużego wyboru parafii. Kościół był tylko jeden, pod nazwą Kościoła Henningtońskiej Wspólnoty - nazwa może nie inspirująca, ale praktyczna. W książce były wymienione jeszcze parafie innych wyznań, lecz w dość dużej odległości od miasta. Znalazła również ogłoszenie świątyni Domowego Ogniska, ale pomyślała, że nowy przybysz, o którym mało kto jeszcze wie, może nie być tam dobrze widziany. Tak czy inaczej, wolała zwykły, normalny kościół. Chciała stać się cząstką tutejszej społeczności, więc powinna poznać tutejszych parafian. Z podanej w książce godziny niedzielnej mszy wynikało, że ma jeszcze sporo czasu, więc poszła do saloniku, zagłębiła się w wygodnym fotelu swojej babki i przez następną

godzinę pisała listy do przyjaciół w Kalifornii oraz kartkę do rodziców, w której obiecywała im odwiedziny w możliwie najbliższej przyszłości. Zaklejając adresowaną do nich kopertę, miała lekkie wyrzuty sumienia. Wiedziała dobrze, że nigdy ich nie odwiedzi, a oni również to wiedzieli. Niemniej ta kartka była dowodem, że ich nadal kocha. Dwadzieścia po dziesiątej poszła do sypialni, aby się ubrać. A dziś strój będzie kobiecy, pomyślała. Dżinsy dobre są na co dzień do pracy, ale była gotowa się założyć, iż henningtońskie damy na niedzielę ubierały się elegancko. Wybrała jaskrawopurpurową sukienkę z wełnianojedwabnej tkaniny. Wciągając rajstopy pomyślała, że właściwie nienawidzi tego wynalazku. Któregoś dnia jakiś geniusz wymyśli coś na kobiece nogi, co będzie nie tylko ładne, ale i wygodne. Ależ to wówczas zmieni świat! Roześmiała się i skończywszy z rajstopami sięgnęła po suknię. Miękka tkanina objęła jej ciało. Wróciły wspomnienia. Kupiła tę suknię i nosiła ją, gdy była ze Scottem. Kochany, zwariowany Scott! Pieszczotliwie gładziła materiał. Na początku wydawał się być ideałem. Przystojny, romantyczny, podniecający i szukający przygód. Człowiek z marzeń na jawie. Ale to było tylko to: marzenie na jawie. Poprawiła na sobie suknię. Scott był w rzeczywistości dzieckiem, a nie mężczyzną, którego udawał. Nie można było na nim polegać. Zapięła guziczki i klamerki oraz pasek. Mimo to zawsze będzie miała dla niego ciepłe uczucia i będzie mu wdzięczna za to, iż pozwolił jej zrozumieć, że prawdopodobnie nie znajdzie idealnego mężczyzny.

Takiego, który by łączył szalone, podniecające cechy z męskim charakterem, który by potrafił zapewnić kobiecie wsparcie przez całe życie. Poszła do łazienki i zrobiła leciutki makijaż. Taki ideał istniał zapewne jedynie w jej wyobraźni. Spinkami podpięła włosy po obu stronach, zdecydowała jednak, że wygląda za młodo w takim uczesaniu, zmieniła więc je, zagarniając włosy do góry. Złapała jeszcze długi jedwabny szalik, lekki wełniany płaszczyk i poszła do kościoła. Jess siedział z przodu, przeklinając, że zgodził się dziś śpiewać. Zwykle był bardzo zadowolony, gdy Walker go o to prosił, dziś jednak oddałby prawą rękę, byleby tylko być gdzie indziej. Nan Black siedziała w ławce wśród innych parafian, spoglądając na Jessa, jakby był zielonoskórą zjawą z Marsa. Sama natomiast wyglądała na zjawisko, które zstąpiło z niebios. No i co z tego? Miała tu prawo być, jak każdy inny! To jego wina, iż nie podejrzewał, że ona uczęszcza do kościoła. Poruszył się na stołku, usiłując skoncentrować się na organowej muzyce. Jeszcze pogubi się z powodu jakiejś tam kobiety. Muzyka go uspokajała. Nie każda muzyka, ale ta dobra. O ile był sam, słuchał muzyki podczas pracy. Pola zasiane pszenicą na rodzinnej farmie obchodził w rytmie snujących mu się po głowie melodii. A przede wszystkim - gdy latał, pędził przez muzyczne strzępy. Bach przenosił go na wyżyny. Działał na jego wyobraźnię, porywając do podniebnego, akrobatycznego tańca. Jess odprężył się.

Gdy rozległ się donośny głos Walkera, wzywający do modlitwy, powrócił na ziemię. Poczuł się dobrze. Był w domu. Nan wstała wraz z innymi i śpiewała znane jej strofy pierwszego psalmu. Była jednak zdenerwowana i czuła się nieswojo. Trzęsły się jej ręce. Miała nadzieję, że stojąca obok niej starsza kobieta nic nie zauważyła. Nan chodziła do kościoła często, od dziecka, i nie była onieśmielona nabożeństwem. Nie w tym leżał problem... Najpierw, kiedy dwaj mężczyźni prowadzili do podestu nowicjanta, nastolatka dźwigającego krzyż, myślała przez chwilę, że to właśnie Jess Rivers jest tutaj pastorem. Ale uświadomiła sobie, że to drugi mężczyzna ubrany jest na czarno, natomiast Jess ma na sobie szary garnitur. I świetnie w nim wyglądał. Skrzywdziła go myśląc, że jest skazany na dżinsy i podkoszulki, bo nie ma ani krawata, ani garnituru. No i teraz ten drugi mężczyzna! A więc pastor nazywa się Walker Petersen. Mąż Sue. Zamknęła oczy zawstydzona. Powinna była zauważyć przedtem to nazwisko na tablicy przy wejściu. Sue widząc wchodzącą Nan machała do niej wesoło z pierwszej ławki, ale nic do siebie nie mówiły, ponieważ Nan chwilkę się spóźniła i już brzmiały pierwsze tony organów. O Boże! Wczoraj poleciła Sue dość wyrafinowaną opowieść miłosną. Niezbyt odpowiedni film dla kaznodziei i jego żony. Nan poczuła, że czerwienieje jak burak. Runęło marzenie o zbudowaniu takiego obrazu własnej osoby, by poparły ją opiniotwórcze koła Henningtonu. Popatrzyła na surowe

oblicze Walkera, gdy obrzucał wiernych przenikliwym spojrzeniem. Włosy miał ciemne, przetykane srebrem, a od skroni wyraźnie łysiał. Zdecydowanie

nie

wyglądał

na

człowieka,

którego

bawiłby

wypożyczony od Nan film i pokazywane w nim miłosne igraszki. Z trudem powstrzymała przeszywający ją dreszcz przerażenia. A do tego ów Walker wcale nie wyglądał na człowieka, który mógłby podobać się Sue. Zbyt sztywny, zbyt zimny. Zagadka! Spojrzała na tył rudej głowy Sue, obok której siedziała czwórka dzieci. Każde o głowę niższe od poprzedniego. Jak schody! Kto wie, może przewielebny pastor ma czas i miejsce w sercu na odrobinę ciepła i uczucia? Nie wolno oceniać człowieka na pierwszy rzut oka, zwłaszcza gdy widzi się go w roli „pasterza ludzkich dusz". Opadła na ławkę po zakończeniu psalmu, ale natychmiast wstała, gdy zobaczyła, że nikt inny nie usiadł. Jej rumieńce się pogłębiły. Za jakież to grzechy musi się przez cały poranek wstydzić za siebie? Popełniła dwa wielkie błędy - z wyborem taśmy filmowej dla Sue i sukienki dla siebie. Była ubrana zbyt ekstrawagancko. Owszem, Jess miał na sobie szary garnitur, ale był jednym z niewielu mężczyzn tak ubranych. Wielu miało na sobie dżinsy. Także kobiety, podobnie jak i dzieci. Każdy wydawał się wyszorowany i wypucowany, ale nikt nie był zbyt wyelegantowany. Zupełnie jakby wszyscy przyszli na nieoficjalne rodzinne zgromadzenie, a nie na uroczyste nabożeństwo. Być może zasady, jakie jej wpojono za młodu, tutaj nie obowiązywały. Spoglądała na plecy Petersena, gdy intonował słowa o żalu za grzechy

i przebaczaniu. Głos jego brzmiał sucho i uroczyście. Wierni siedzieli w pełnym skupieniu. Nagle pastor obrócił się ku zebranym i podniósł ręce. Twarz miał zupełnie odmienioną uśmiechem wielkiego szczęścia. Zdumiewające! - Otrzymaliśmy przebaczenie! - powiedział. - Powitajcie swych braci i siostry! Nan stała zamieniona w słup soli, gdy dookoła niej rozległy się radosne śmiechy, a ludzie zaczęli podawać sobie ręce i obcałowywać się. Jess i kaznodzieja objęli się i poklepali po ramionach, radośnie uśmiechnięci. Ich przyjaźń i wzajemna miłość były widoczne dla wszystkich. - Pani Black? - rozległ się cichy głos obok Nan. Drobna siwiuteńka kobieta uśmiechała się do niej, wyciągając rękę. - Jestem Inga Frank. Witamy! - powiedziała. - Bardzo dziękuję- odparła Nan, ujmując ostrożnie podaną jej drobną dłoń. Otrzymała jednak silny uścisk. - Jak... skąd zna pani moje nazwisko? - Wiadomości w małym mieście rozchodzą się szybko -odparła Inga Frank. - W małym mieście! Jak to miło, gdy młoda kobieta ubiera się tak starannie do kościoła. Nan poprzednio nie zauważyła stroju kobiety. Żałowała teraz, że nie zwróciła większej uwagi na osoby stojące obok. Starsza ! pani miała na sobie różowy wełniany kostium i malutki czarny kapelusz z malutką woalką.

- Przedtem wszyscy ubierali się do kościoła starannie, ale teraz nikomu się nie chce - powiedziała kobieta, a jej uśmiech odebrał tej uwadze znamiona krytyki. Najwidoczniej przyjmowała nowe obyczaje jako

naturalne,

co

nie

oznaczało,

że

je

aprobowała.

Nan

odpowiedziała uśmiechem, przestając się wreszcie martwić swoim ubiorem. - Pani Black! - usłyszała za sobą. Obróciła się i uśmiechnęła do pastora Walkera Petersena. Wysoki, barczysty mężczyzna pochwycił jej dłoń, serdecznie nią potrząsając. W spojrzeniu nie miał nic karcącego. Poczuła do niego natychmiast jakąś przedziwną sympatię, podobnie jak w piątek do Sue. - Wiem, że przychodzi pani dziś do nas na lunch - powiedział. Czekam z niecierpliwością na to spotkanie. - Spojrzał w przeciwległy kąt kościoła, gdzie stał Jess rozmawiając z jakąś rodziną. - Chociaż z jeszcze większą czeka na to mój najlepszy śpiewak kościelny. Jess nie podchodził do nich, chociaż przesuwał się w tłumie parafian od rodziny do rodziny, jak polityk ubiegający się o wsparcie wyborców. Widać było, że czuje się tu dobrze i jest ogólnie lubiany. Nan również przywitała się z kilkoma osobami w najbliższym otoczeniu, a potem usiadła koło pani Ingi. - Młody Rivers wydaje się dziś bardzo stremowany - szepnęła starsza kobieta. - Prawdopodobnie dlatego że zobaczył tutaj panią. - Co też pani przyszło do głowy! - Nan spojrzała bacznie na sąsiadkę.

- Jest pani tu nowa - wyszeptała pani Inga, wzruszając lekko ramionami, jakby dziwiła się pytaniu Nan. - Przyjechała pani z Kalifornii, gdzie na pewno słyszała pani wielu doskonałych śpiewaków. A on jest, ot, chłopcem z miasteczka. Obie zamilkły, słuchając lekcji z Pisma Świętego. Nan pomyślała, że Walker ma styl. Aż dziwne, że jest pastorem w tak małej parafii. Z podobnym głosem i ze swoją postawą pasował raczej do katedry, gdzie także potrafiłby porwać parafian. Nadeszła kolej następnego psalmu. Tym razem wstał tylko Jess. Pani Inga lekko szturchnęła Nan. Nan siedziała jak zaklęta, gdy Jess zaczął śpiewać. Bez nut. Dostrzegała brak szkoły, własnego stylu, lekkie drżenie głosu na wysokich tonach, a jednak ten śpiew robił duże wrażenie. Jess wyśpiewywał słowa starej modlitwy bez żadnego akompaniamentu, przenosząc wszystkich w jakiś odległy czas, kiedy to słowa potrafiły silnie zapadać w ludzkie serca. Barwą swego głosu budował obrazy pełne piękna i wiary. Gdy skończył i usiadł, Nan miała w oczach łzy wzruszenia. Pastor Walker postąpił w przód parę kroków, parafianie wstali. Padły słowa ewangelii. Nan rozejrzała się ukradkiem dokoła, aby zobaczyć, czy ktoś inny wzruszył się jak ona. Chyba nie. No cóż, słuchali śpiewu Jessa Riversa od lat, a co młodsi od urodzenia. W lekkim oszołomieniu chłonęła kazanie. Krótkie, zmierzające jasno do założonego celu, podnoszące na duchu. Tematem było posłanie Pisma Świętego o nowych początkach. Kazanie zawierało parę prostych analogii do wiosennego odrodzenia, parę nauk na temat

straconych okazji i zapewnienie, że każdy może zacząć dziś od nowa. Nan znów rozejrzała się dyskretnie i stwierdziła, że znakomita większość obecnych słucha bardzo uważnie. Tylko jakiś staruszek zasnął. Co to za dziwna parafia? Pamiętała z dziecięcych lat długie i nudne kazania, hałaśliwe dzieci i gromadnie chrapiących mężczyzn. A tutaj wszyscy zachowywali się tak, jakby ich nauczono słuchać i wierzyć, że słowa płynące od kaznodziei przy pulpicie rozjaśnią im umysły. Nabożeństwo przygotowana.

skończyło

Przedtem

się

Jess

wcześniej,

zaśpiewał

niż

jeszcze

była raz

na

to

piękną,

wzruszającą pieśń, ale w języku, którego nie rozumiała. - To po norwesku - oświeciła ją pani Inga. - Nauczył się tego od swojej babki. Bardzo stary psalm. Bardzo stary - dodała, potrząsając głową. - Rozumiem - odparła Nan sądząc, że istotnie zaczyna coś rozumieć. Mimo że nazwisko Rivers nie brzmiało obco, mogło być niegdyś nazwiskiem skandynawskim. Po babce Jess odziedziczył słuch i umiłowanie dobrej, starej muzyki. Spadek wart przekazania następnemu pokoleniu! Po nabożeństwie otoczyła ją gromadka wiernych, którzy chcieli powitać nową parafiankę. Pani Inga objęła rolę opiekunki. Oprowadzała Nan po całym kościele, aby mogła poznać sąsiadów i przyjaciół starej kobiety. Wśród obecnych Nan rozpoznała kilka swoich piątkowych i sobotnich klientek. Właściwie wszyscy byli

bardzo mili, chociaż w paru wypadkach powiało lekkim chłodem. Pomyślała, że to zupełnie zrozumiałe wobec obcej osoby. - Cześć, piękna pani! - dobiegł ją zza pleców męski głos. Niemal podskoczyła. Obróciwszy się zobaczyła Jessa roześmianego niby mały chłopak. - Cześć - odparła, czując się głupio z tym szerokim uśmiechem. Z zupełnie niezrozumiałego dla niej powodu miała to samo uczucie nieporadności i zakłopotania, jakie odczuwała jako nastolatka, gdy pytał ją o coś chłopak, który robił na niej wrażenie. - Jak ci się podobało...? - Jess jakby stracił zdolność płynnego wysławiania się. Nan pierwsza odzyskała równowagę. - Twój występ był wspaniały i stanowił wielką niespodziankę! powiedziała. - Przyszłabym chętnie nawet na sam śpiew. - Wyglądasz bardzo ładnie! - Zielone oczy błyszczały mu bardziej niż kiedykolwiek przedtem. - Jak z okładki żurnala. - Dziękuję. - Znów się zaczerwieniła. - Chyba troszeczkę przesadziłam z tą sukienką. Nie miałam pojęcia, co tutejsi ludzie noszą do kościoła. - Kiedy naprawdę jesteś bardzo ładnie ubrana - mówił cicho, pieszczotliwym głosem. - Nigdy się nikim nie przejmuj. Ubieraj się zawsze tak, jak uważasz. Świetnie wyglądasz! Bardzo... jesteś ładna... - Puśćże ją, Jess, i pozwól porozmawiać z ludźmi, których jeszcze nie zna - przerwała pani Inga, biorąc Nan pod łokieć. - Mam dla niej lepsze zajęcie niż stanie tutaj i słuchanie, że jest ładna. Ona o tym już

wie, a jeśli nie wie, to powinna. - Starsza pani mówiła karcącym tonem, ale Jess miło się uśmiechnął. - Pani Frank była przez lata moją nauczycielką w niedzielnej szkole - wyjaśnił Jess. -I kiedy mi każe skoczyć, to tylko pytam, jak daleko. - Czasami ci się udawało, czasami nie, ale muszę powiedzieć, że byłeś chłopakiem, który myśli. I dlatego należałeś do dobrych uczniów. Jess wzruszył ramionami. Nan odnotowała kolejny fragment informacji o mężczyźnie, który ją interesował. Chodzili w trójkę po całym kościele, spotykając się z coraz to nowymi ludźmi. A więc Jess był chłopcem myślącym, dobrze się uczył. Ciekawe, czy pozostał „myślącym"? Czy też ustawił życiową poprzeczkę na tak zwanym normalnym poziomie, na którym nie potrzeba sobie zadawać pytań na temat istoty spraw i kryjących się w tym szans? A jeśli rozmyślał, to czy był gotów dzielić się z kimś, kogo kochał i komu ufał, czy też był osobnikiem zamkniętym w sobie, kimś w stylu Johna Wayne'a? Czy rzeczywiście zależało jej na tym, żeby się tego dowiedzieć? Jess szedł za obiema kobietami zadowolony, że to pani Inga postanowiła wprowadzić Nan w tutejszy świat. Wydawało mu się, że ma język przyklejony do podniebienia i gdyby spróbował coś powiedzieć, słowo nie wyszłoby mu z krtani. Ale przynajmniej poszło mu łatwo z tym powitaniem. "Cześć, piękna pani!" Dobry Boże! Tylko potem pytał, jak jej się podobało kazanie Walkera, a ona zrozumiała, że pyta o śpiew. Pomyślała, że dopomina się o

komplementy. W końcu już zupełnie się zagubił. Mówił jak aktorzyna, głupek z czwartorzędnego filmu: „Wyglądasz bardzo ładnie!" Wcale nie wyglądała bardzo ładnie! Wyglądała przecudownie, zapierała dech w piersiach, była ubrana nadzwyczaj elegancko i skromnie zarazem. Była i tak niezwykle ładna, bez żadnej specjalnej oprawy, ale w tym stroju rzeczywiście zapierała człowiekowi dech w piersiach. Nan była piękna! Po co używać innych słów? I z jaką łatwością poruszała się wśród jego przyjaciół! Z każdym rozmawiała swobodnie, jakby go znała od lat, a jednocześnie nie zanadto poufale. Było widać jak na dłoni, że ludzie z miejsca odczuwają do niej sympatię. Przez cały czas nawiązywała doskonałe kontakty, które przyniosą wiele dobrego dla wypożyczalni. Robiła na ludziach wrażenie, na pewno! Uderzyło go nagle, że Nan osiąga swój cel bez mizdrzenia się, bez widocznego wysiłku, naturalnym zachowaniem. Ciekawe, ile ją właściwie tak naprawdę obchodzą ludzie, z którymi rozmawia? Jess przypatrywał się z boku twarzy Nan. Nie malowało się na niej nic, co by pozwalało odpowiedzieć na to pytanie. Wydawała się dość szczera, jej niebieskie oczy błyszczały, śmiech towarzyszący rozmowom był jak najbardziej prawdziwy. Pokazywała się taka, jaka jest, czy udawała? Podeszła Sue Petersen i uściskała Nan, coś do niej szepcząc. Nan roześmiała się i wyglądało, jakby spadł jej ciężar z serca. Ciekawość Jessa wzrosła, gdy zobaczył, iż obie kobiety bardzo się zaczerwieniły. Wiedział, że zdarza się to Nan, ale nigdy jeszcze nie przytrafiło się

rudej żonie najlepszego przyjaciela, bez względu na okoliczności i prowokacje. Interesujące! - Pędzę teraz do kuchni - powiedziała Sue, zagarniając gromadkę swoich dzieci. Najmłodsze złapało za rąbek jej dżinsowej spódnicy. -Niedługo się zobaczymy! - Czy mogłabym w czymś pomóc? - spytała Nan. Sue przez chwilę przypatrywała się jej, a potem podała pucołowatego, rudego berbecia o nadąsanej buzi. - Doskonale! - powiedziała. - Masz pod opieką Tommy'ego. Chodźmy! Zaraz cię zapędzę do roboty! - Obróciła się i poszła pierwsza ku drzwiom, prowadząc pozostałą trójkę dzieci. Jess patrzył, jak zachowa się Nan. Spoglądała na Tommy'ego, a Tommy na nią. Nie uda jej się z nim wygrać, pomyślał Jess. Nie udało się i udało zarazem. Tommy odczekał może dziesięć sekund, a potem rozdarł się na całe gardło, wzywając mamę, która była już prawie za drzwiami. Przez sekundę Nan wydawała się zagubiona, a potem pochwyciła mocno szkraba, podniosła i umieściła pod pachą, wsparłszy go o biodro. Potrafi się zabrać za dzieciaka, pomyślał Jess. Głową wskazała wieszak odzieżowy. - Podaj mi płaszcz, Jess! - poprosiła, wykorzystując w tym celu krótkie przerwy między pojedynczymi wrzaskami. - Ten szary. I biały szalik. - Tommy stwierdziwszy, że znalazł się na drugim planie, rozkrzyczał się jeszcze głośniej. Jess poszedł po płaszcz z trudem powstrzymując się od śmiechu. Z doświadczenia wiedział, że Tommy swym przeraźliwym krzykiem

potrafi niemal nadwerężyć konstrukcję domu. Przykre doświadczenie dla Nan. Musi teraz dotrwać do końca. Kiedy wrócił z płaszczem, śmiał się już całkiem otwarcie. Nan zupełnie to zignorowała. Wystawiła prawą rękę i włożyła ją w rękaw płaszcza. Potem wykonała pół obrotu i rozwrzeszczany dzieciak otarł się o klatkę piersiową Jessa. Rozpoznając znaną mu osobę Tommy wyciągnął ręce i nim Jess się zorientował, na piersiach zawisło mu dziecko. Tommy nadal ryczał, ale odgłosy tłumiła pierś mężczyzny, do którego się przytulił, zlewając łzami szary garnitur. Malutkie rączki trzymały szyję Jessa niby w kleszczach. Nan uśmiechnęła się, kończąc wkładanie płaszcza. - Ładna robota - powiedziała Inga Frank. Włożyła już także płaszcz i teraz go zapinała. - Potrafisz sobie radzić z mężczyznami i z dziećmi, moja droga! - Może to instynkt, bo nie doświadczenie - odparła Nan, idąc w stronę drzwi. Nagłe olśnienie! Rzuciła okiem na Jessa i jego wydzierający się „pakunek". - Oddałam mu to, na co zasłużył. Gdyby ze mnie nie podkpiwał, nie musiałby teraz dźwigać dzieciaka. Oczywiście Jess nie bardzo temu uwierzył. Niosąc z kuchni naręcze talerzy Nan pomyślała sobie, że niedzielne obiady w domu Petersenów muszą mieć długą tradycję. Cała rodzina mieszkała w obszernej, starej plebanii tuż obok kościoła i na niedzielny posiłek zjawiali się wszyscy, którzy nie mieli rodziny, czuli się samotni lub po prostu nie mieli ochoty tego dnia gotować. Niektórzy przynosili nawet własne wiktuały.

Jedna z przyczyn wprowadzenia tego rytuału stała się jasna, gdy po wniesieniu przez Walkera i Jessa wielkich półmisków i równie wielkich waz, pastor powiedział do Nan, że gotowanie jest jego życiowym hobby. Walker zdjął już kościelne odzienie i teraz miał na sobie teksaską koszulę z podwiniętymi rękawami. - I bardzo lubię przygotowywać wszystko w sobotę wieczorem, a podczas roboty przemyślać nad niedzielnym kazaniem. - Dzisiejsze kazanie bardzo mi się podobało - odparła Nan. Ponad ramieniem pastora rzuciła okiem na Jessa, stojącego w pobliżu drzwi kuchennych i zatopionego w rozmowie z jakimś mężczyzną. - Ale co mnie najbardziej zaskoczyło, to... - Śpiewanie Jessa? Ja też stałem jak wryty, słuchając go po raz pierwszy. - Kiedy to było? - spytała Nan, przez cały czas zerkając w stronę Jessa, któremu ów niski mężczyzna o rumianej twarzy wyszeptał do ucha jakieś żale. - Kiedy? Zaraz... - Walker żartobliwie usiłował pochwycić swą najstarszą córkę, gdy ta prześlizgiwała się wdzięcząc do niego. Ciemnowłosa dziewczynka zachichotała i pozwoliła, żeby ją przytulić. Kiedy odeszła, pastor ciągnął dalej: - Około siedmiu lat temu. Dopiero co się wprowadziliśmy. Jeszcze nie urodziła się Jessica. A on właśnie powrócił... - Jessica? Czy jej imię...? - .. .ma związek z Jessem? Oczywiście! Poród był spodziewany w połowie lutego. Ale bóle zaczęły się wcześniej. Nastąpiły różne

komplikacje, z którymi nasz doktor Muller nie potrafił sobie poradzić. Jess zabrał moją żonę samolotem do Rapid. Trudny był to lot i w czasie złej pogody. Ale to ocaliło Sue i Jessicę. - Walker obrócił się i spojrzał na przyjaciela. - Nigdy nie potrafię mu spłacić zaciągniętego długu. Nan korciło, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, ale obiadowi goście zaczęli właśnie zapełniać jadalnię. Spostrzegła, że Jess klepie po plecach mężczyznę, który mu się zwierzał, a teraz miał łzy w oczach. Czy Jess właśnie pomagał innemu przyjacielowi? Jaki on właściwie jest, ten Jess? Kim on jest? Co innego wyczyniać akrobacje powietrzne dla przyjemności albo zarobkowo, a co innego narażać życie dla kogoś. Gdy

się

zbliżał,

patrzyła

na

niego

ze

zwiększonym

zainteresowaniem. Jess zdjął już marynarkę i krawat, i podwinął do łokcia rękawy koszuli. Muskularne ramiona były podniecające. Jasnorude włosy lśniły w południowym słońcu. Na chwilę wstrzymała oddech. Nie opuszczaj mnie, rozsądku, pomyślała. W oczach Nan Jess dostrzegł coś, czego przedtem nie było. Walker musiał naplotkować. To ją wytrąciło z równowagi. Musi na ten temat pogadać z przyjacielem... A właściwie dlaczego Walker nie miałby z nią rozmawiać i opowiadać różnych rzeczy? Jeśli Nan ma zostać parafianką. .. jeśli jej pobyt w kościele wynikał ze szczerej potrzeby, a nie był rezultatem ciekawości czy nudy... Co za różnica, z kim mówi i o czym mówi? I co go to obchodzi? Ależ ona jest piękna!

- Widzę, że byłeś zaabsorbowany problemami tego niskiego pana - odezwała się Nan przyciszonym głosem, wskazując głową mężczyznę, który z przejęciem napełniał sobie talerz. Odgarnęła dłonią opadający na twarz kosmyk jasnych włosów. Jessa świerzbiły palce, żeby poprawić ten kosmyk. - To jest Charlie. Przypominasz sobie? Mój przyjaciel z Czarciej Dziury. - Ooo? - Spojrzała ponownie na Charliego i pokiwała głową, jakby już wszystko zrozumiała. - On tu przyjeżdża do kościoła? - Przyjeżdża na darmowy obiad, I wówczas, kiedy ma kłopoty i musi ze mną porozmawiać. - Jess włożył ręce do kieszeni spodni. Znamy się już kupę lat. Ale to nie były dobre dla niego lata. Pomagam mu, jeśli mogę. To jest nadal najlepszy mechanik w całym stanie. Nikt mnie tyle nie nauczył o silnikach i ich naprawie, co on. - Rozumiem - odparła i wydawało jej się, że naprawdę rozumie. Charlie jadł z wielkim apetytem. Trzęsły mu się ręce, a twarz zdradzała upodobanie do płynów mocniejszych niż herbata czy kawa. Były mąż Nan chyba jeszcze nie był w tym stanie, ale już niedługo będzie. - Spoglądasz z dezaprobatą - zauważył Jess, patrząc w ślad za jej spojrzeniem, które wyraźnie stężało. Był niezadowolony. - To nie moja sprawa! - Wzruszyła ramionami. - W istocie nie twoja! - Ściągnął gniewnie usta. - A gdzie jest Jimmy? - spytała, chcąc zmienić temat, by oczyścić atmosferę. - Myślałam, że będzie z tobą w kościele.

- Pojechał do domu. - Jess troszkę się rozluźnił. - Cała rodzina chodzi do wiejskiego kościoła w pobliżu farmy ojca. Walker jeździ tam czasami odprawiać nabożeństwo. Warto go tam posłuchać. Krzyczy i nie owija słów w bawełnę. Aż wióry lecą. - Bardzo się przyjaźnicie, prawda? - O, tak! - Jess uśmiechał się teraz szeroko. - Nie ma lepszego przyjaciela! - Wydaje mi się, że on jest takiego samego zdania. - Ujęła go pod ramię. - Chodźmy coś zjeść. Zgłodniałam! Jess chętnie przyjął propozycję, a Nan odetchnęła z ulgą, że nastąpiło zawieszenie broni. Wydawało się, iż potrafią razem przebywać, czując się dobrze w swoim towarzystwie. Tego popołudnia wydarzyły się jednak jeszcze dwie rzeczy, które nie pozwoliły Nan uspokoić się całkowicie. Jedna była dobra, druga zła. Dobrą była rozmowa pozwalająca stwierdzić, że nie popełniła towarzyskiego czy też środowiskowego nietaktu, wypożyczając Petersenom film erotyczny. Chociaż Sue już poprzednio podziękowała szeptem, mówiąc, że film bardzo jej się podobał, Walker nic o tym jednak nie wspomniał. Lecz kiedy większość gości pożegnała się, spytał: - Czy pani sprzedaje jakieś karty członkowskie do swojej wypożyczalni, Nan? - Siedzieli we czwórkę przy kuchennym stole. Pod stołem bawiły się dzieci, raz po raz wybiegając do drugiego

pokoju. Nikomu oprócz Nan czyniony przez nie hałas nie przeszkadzał. - Takie karty ze zniżką dla regularnych klientów. - Oczywiście. - Nan odstawiła kawę. - Za kilka dni zacznę też proponować tak zwane okazje tygodnia. Jak tylko zorientuję się, że będzie ruch w interesie. - No to proszę nas wpisać na listę oczekujących na klubowe karty. - Walker uśmiechnął się mało świątobliwie. Nan też się roześmiała. Bardzo nam się podobał ten film, który wczoraj oglądaliśmy - dodał, spoglądając na żonę. - Czy znów będę ojcem chrzestnym? - spytał z udawanym przerażeniem Jess. - Za dalsze dzieci nie biorę już odpowiedzialności, zapowiadam! - Nic się nie martw. - Sue poklepała jego dłoń. - Po prostu podobał nam się film, który i ty powinieneś obejrzeć. Twojej stwardniałej duszy przyda się trochę romantycznych przeżyć. - Kiedy ja nie... - Mamo! - płaczliwy głos najstarszej córki przerwał odpowiedź Jessa. Jessica przybiegła z dworu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nan przyglądała się i słuchała reprymendy, jaką dziewczynka dostała za niegrzeczne przerywanie starszym. Zrobiły na niej wrażenie przeprosiny malej, ale zastanowiły słowa: - Mamo, kiedy ja się bawiłam z Billym, to on powiedział, że wcale nie jesteśmy dziećmi Pana Boga. - Niebieskie oczy napełniły się łzami.

Walker potarł brodę i spojrzał w niebo. Jess coś mruknął i wlepił wzrok w filiżankę z resztką kawy. - A z jakiego powodu on to powiedział, kochanie? - Matka zachęcająco położyła córce dłoń na ramieniu. - Z powodu filmów. - Dziewczynka przełknęła i próbowała się uśmiechnąć. - Billy nie ma racji, prawda, mamo? - Wydaje nam się, że nie ma. - Matka przytuliła córkę. - Zdejmij płaszczyk i zostań w domu. Zrobiło się chłodno. - Jessica znów się uśmiechnęła ocierając łzy i popędziła schodami na górę, nawołując siostry, by poszły za nią. Walker mruknął coś pod nosem. Był wyraźnie zły. Jess jeszcze bardziej. - Z powodu filmów? - Nan odczuła nagłą pustkę w żołądku. - Z powodu moich filmów? - Nic się tym nie przejmuj, moja droga! - powiedziała Sue. - Po prostu są między nami ludzie, których moralność jest staroświecka. - Brak im tolerancji, są po prostu dziwni - dodał Walker. Jess nie odezwał się. - Trzeba mnie odwieźć do domu, Jess! - przerwała pani Inga, która weszła do kuchni z saloniku, gdzie rozmawiała z paroma przyjaciółmi. Jess już wstawał na to polecenie, ale Nan zaofiarowała się odwieźć starszą panią mówiąc, że też już musi wracać. Inga Frank chętnie przystała na zmianę osoby kierowcy. Nan wydawało się, że w oczach Jessa dostrzega żal. Czy dlatego że lubił odwozić starszą panią?

Czy może żałował, że Nan odchodzi?

ROZDZIAŁ 5 Jednakże następnego dnia Nan doszła do wniosku, że to nie ona była przyczyną żalu Jessa. Nie zadzwonił, nie przyszedł, nie uczynił nic, żeby się z nią spotkać. Z niezbyt dużym powodzeniem usiłowała o nim nie myśleć i skoncentrować się na ważnych rzeczach w jej życiu: na wypożyczalni kaset i planach na przyszłość. W poniedziałek pojechała do pracy z nadzieją, że Jess się pojawi, chociaż nie ma dla niej żadnej przesyłki. Niebo było pokryte stalowymi chmurami, preriami gnał wiatr, uderzając w miasto. Nan z zadowoleniem powitała ostre podmuchy, wiedząc, że zapowiadają one cieplejsze dni. Myliła się. Ani Jess się nie pojawił, ani pogoda nie uległa poprawie. Ten wiatr zapowiadał opady śniegu, który - lepiący się, mokry - pokrył miasto i prerie dokoła. Nie utrzymał się jednak długo i pozostawił po sobie brunatną breję. Ranczerzy i farmerzy ratowali nowo narodzone bydło, szczęśliwi, że temperatura nie opadła zbyt nisko i że błoto nie jest zbyt wielkie. Pozostali ludzie nie mieli żadnych powodów do zadowolenia. Interes Nan rozwijał się znakomicie. Matki, które zwykle pozwalały dzieciom bawić się na zewnątrz nawet przy niskich temperaturach, teraz, w obawie o skutki zabaw w błotnistej mazi głównie dla ubrań i butów - zatrzymywały swoje pociechy w domu. Wszyscy wydawali się jakby rozkojarzeni w tych wiosennych dniach, sprzyjających budzeniu się natury. W poniedziałek Nan wysłuchiwała urywków matczynych rozmów, gdy kobiety oddawały kasety wzięte

na weekend. Wystarczyły lekkie sugestie ze strony Nan, aby zwiększyła się ilość filmów wypożyczanych dla dzieci. - Jak mogliśmy przedtem istnieć bez twoich filmów! -powiedziała Sue, zwracając po południu kasety. W tym czasie w wypożyczalni było jeszcze sześć kobiet. Przeglądały nerwowo kasety, chcąc zdążyć coś obejrzeć, nim dzieci powrócą ze szkoły. - Dziś rano na zakupach słyszałam głównie rozmowy na temat twojej wypożyczalni. Każdy miał nadzieję, że upatrzony film powróci do ciebie przed wieczorem i będzie do wzięcia. Przy takiej pogodzie zrobisz majątek! - Przykro mi, że jest zła pogoda dla ranczerów - odparła Nan, odnotowując na komputerze wybrane przez Sue kasety. - Pamiętam, kiedy byłam jeszcze w domu... w Wyoming, wiosenne śniegi potrafiły narobić wiele szkody. - To prawda. Mamy jednak szczęście. Ziemia tylko trochę rozmokła. - Człowiek zapomina, jakie znaczenie ma pogoda. – Nan zerknęła na niski stół, który ustawiła specjalnie dla dzieci. Siedziały przy nim dwie młodsze córeczki Sue i kilkoro innych przedszkolaków, kolorując obrazki w specjalnych zeszytach. - Zwłaszcza w tej części kraju - dodała. - W Kalifornii potrzeba trzęsienia ziemi albo wielkiego pożaru czy obsunięcia zbocza, żeby zwrócić czyjąś uwagę. W codziennym życiu i doraźnych planach pogoda nie jest ważna. - Tutaj jest - odparła Sue i poprawiła Tommy'ego, którego trzymała na rękach. Dziecko, ssąc w buzi dwa paluszki, przyglądało się podejrzliwie Nan. - Już tego doświadczyłaś.

Nan uśmiechnęła się do obojga. - Wydaje mi się chwilami, że znowu jestem w rodzinnych stronach, do których obiecałam sobie nie wracać. - Dlaczego przyjechałaś właśnie tu? - Po prostu nadarzyła się okazja. Dobre miejsce na założenie biznesu. To pierwszy krok w interesach. Mam nadzieję otworzyć kilka wypożyczalni. I to jak najszybciej. - Była już gotowa opowiedzieć w szczegółach, jakie są jej zamiary, ale dostrzegła, że uwaga Sue przeniosła się na dzieci. Czyżby jakimś słowem ją ubodła? Może nieświadomie dotknęła jakiejś nie zabliźnionej rany? Ze swoich obserwacji wyciągnęła wniosek, że przygotowanie i możliwości Walkera były znacznie większe niż te, których zazwyczaj wymaga się od małomiasteczkowego kaznodziei. Życie Sue było związane z mężem i dziećmi. Czy to ją satysfakcjonowało? Może po cichu cierpiała z powodu jednostajnego życia, jakie tu prowadziła? Nie zaprzyjaźniła się jeszcze na tyle z Sue, by oczekiwać zwierzeń. - Raz jeszcze bardzo dziękuję za wczorajsze zaproszenie powiedziała, gdy Sue odwróciła się do niej. - Wspaniały obiad, czułam się u ciebie doskonale. I byłam bardzo miło przyjęta w kościele. Wszystko było wspaniałe. - Jedna wielka rodzina... - oczy Sue patrzyły ciepło. - Decydując o przyszłości i karierze Walkera mogliśmy wybierać. On jest teraz bardzo szczęśliwy...

Nan chciała prosić o bliższe wyjaśnienie dość enigmatycznej informacji, ale weszły dwie klientki, kładąc kres prywatnej rozmowie. Szybko wybrały filmy i wdały się w miłą rozmowę z Sue i Nan. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł jakiś mężczyzna. Nan spojrzała kątem oka i stwierdziwszy, że to nie jest Jess, przestała się nim interesować, ale nie na długo. Rozległ się krzyk przestraszonego dziecka i zobaczyła, że mężczyzna wyszedł zza jednej z półek i zaczął odciągać od stoliczka córeczkę Sue, Callie. Dziewczynka rozpłakała się, mężczyzna zaś szarpał ją, cały czerwony ze złości. Krępy, chuderlawy, ale z potężnym brzuchem. Rozległą łysinę okalała korona siworudych włosów. - Oburzające, pani Petersen! - krzyknął i pchnął Callie w stronę matki. Sue przygarnęła ją, niemalże upuszczając Tommy'ego. - Pani córka ogląda wyzywające obwoluty świństw, rozprowadzanych przez tę kobietę! - Palcem wskazywał Nan. - I to robi córka sługi Boga! Ogląda podsuwane przez szatana obrazki! A matka stoi obok i nic na to nie mówi! Powinna się pani wstydzić! Nan i Sue jednocześnie odzyskały mowę. - Proszę wyjść z mojego lokalu! - krzyknęła Nan, wskazując drzwi. - Niech pan nie śmie dotykać mego dziecka! - zagrzmiała Sue, tuląc małą. Tommy również się rozpłakał. Pozostałe kobiety i dzieci stały osłupiałe, oszołomione nagłym wybuchem mężczyzny. Nan wyszła zza lady, zatrzaskując za sobą blat.

- Jazda, wynosić się! - rozkazała, idąc w stronę mężczyzny. Ustąpił przed nią, jakby zdumiony, że kobieta reaguje w ten sposób. Prawie wypchnęła go za drzwi. W chwilę potem brnął przez rozmokły śnieg do poobijanej furgonetki. Gdy już odjechał, rozbryzgując śniegową breję, zdała sobie sprawę, jak. bardzo ją zdenerwował. Oklaski aprobaty świadczyły, że obecne w sklepie klientki są po jej stronie. - Czy nic jej nie zrobił? - spytała z niepokojem, spiesząc w stronę Sue. - Wezwę policję. - Nie, nic. Tylko bardzo przestraszył - Sue klęcząc przy córce, potrząsnęła przecząco głową. Gładziła główkę Callie. Dziecko już nie płakało, tylko od czasu do czasu wstrząsał nim szloch. - Już wszystko w porządku, kochanie, prawda? - Tatuś Billy'ego bardzo niedobry - powiedziała mała. Spojrzała na Nan. - Pani postraszyła! - Na drobnej buźce pojawił się uśmiech. - Booo! - stwierdził malutki Tommy, który siedział teraz na podłodze. Przestał płakać i był najwidoczniej zafascynowany całym wydarzeniem. Zaczął wymachiwać rączkami. Nan pochyliła się i wzięła szkraba na ręce. Tommy natychmiast złapał ją za włosy. - To był ojciec Billy'ego, aha! - powiedziała, przypominając sobie wczorajszy incydent z Jessicą Petersen. - I nie chcesz wzywać policji? Jesteś pewna?

- On jest stuknięty - powiedziała któraś z kobiet, a inne jej przytaknęły. - Ale nieszkodliwy. - Roześmiała się. - A pani go tak wystraszyła, że na pewno pognał aż do Czarciej Dziury. Sue podniosła się z klęczek, dźwigając Callie. - W każdej miejscowości znajdzie się taki. Wydaje mu się, że ma bezpośrednią linię telefoniczną do Pana Boga. W swoim domu założył kaplicę i przewodzi jakiejś sekcie. Żal mi jego rodziny. - Zwróciła się następnie do Nan: - Dziękuję, że stanęłaś w mojej obronie. Tak mnie zaskoczył, że nie byłam zdolna jasno myśleć. - Tatuś Billy'ego niedobry - stwierdziła Callie, bacznie przyglądając się Nan. - Nie mów tak, kochanie - powiedziała Sue, tuląc główkę dziecka do ramienia. - Tatuś Billy'ego nie zrobił tego naumyślnie. Nie wiedział, co robi. Musisz mu wybaczyć i o wszystkim zapomnieć. Dobrze, córeczko? Callie skinęła główką, już prawie zupełnie uspokojona. Nan pomyślała, że to przebaczenie jest zbyt pochopne, ale nic nie powiedziała. To nie była jej córka. Natomiast to był jej lokal i postanowiła sprawdzić, jakie kasety są na półce i co tak mogło zdenerwować „kochanego" tatusia Billy'ego. Z tego, co pamiętała, wszystkie obwoluty były zupełnie niewinne. Może z wyjątkiem paru. Czasami obwoluta przejaskrawiała treść. Trzeba jednak bardziej uważać w przyszłości.

- Niech się tylko Jess o tym nie dowie - Sue zwróciła się do Nan z tą dziwną prośbą tuż przed odejściem, gdy przez chwilę znajdowały się sam na sam. - Jess nie znosi Douglasa Neilsona. To jest właśnie ojciec Billy'ego. Łagodnie mówiąc, nie są przyjaciółmi. Już od niepamiętnych czasów. - Dobrze, nic mu nie powiem - zgodziła się Nan - ale... - Dziękuję. - Sue odebrała Tommy'ego z rąk Nan. Dziecko nie chciało puścić jej włosów. Kiedy żartując zajęczała, Tommy się zaśmiał. Machał do niej rączką nawet wtedy, kiedy już siedział zapięty pasem w samochodzie. Korzystając z chwili spokoju Nan poszła sprawdzić obwoluty. Nie znalazła absolutnie niczego, co mogłoby kogokolwiek doprowadzić do podobnego wybuchu. Dziwne. Dlaczego Sue prosiła, by nie dowiedział się o tym Jess? Rozumiałaby, gdyby chodziło o Walkera. Był przecież ojcem dziecka, które doznało krzywdy. Ale Jess? I dlaczego Sue w ogóle myślała, że Nan będzie miała okazję powtórzyć to Jessowi? Czy Jess ciągle rozmawia na jej temat ze swoimi przyjaciółmi? Czy będzie miała okazję dowiedzieć się wreszcie z jego własnych ust, co o niej myśli? Czy też usłyszy o tym wyłącznie z małomiasteczkowych plotek? W ciągu następnych dni nie miała okazji nic mu powiedzieć, bo go nie widziała. Do środy już prawie zapomniała o poniedziałkowym incydencie. Nie było też żadnych reperkusji ze strony Douglasa Neilsona, samozwańczego cenzora obyczajów. Nikt nie wspominał przykrego wydarzenia, nawet żadna z osób, które były tego

świadkami. Przeszło, minęło, pomyślała Nan. Brudna woda spłynęła rzeką, teraz płynie czysta - przypomniała sobie stare powiedzenie. Pierwsza połowa tygodnia upłynęła zadziwiająco dobrze pod względem liczby wypożyczonych kaset. Nan wysłała wstępny raport do dyrekcji FFR, prosząc o przysłanie następnej partii filmów i ostrzegając przed wyborem obwolut, mogących obrazić czyjeś uczucia. Przedstawiła też plan promocji i zniżek dla stałych klientów. Niedzielne pytanie Walkera w tej sprawie skłoniło ją do zastanowienia się, czy nie należałoby dostosowywać cennika do lokalnych warunków, zamiast stosować ogólnie obowiązujące zasady narzucane przez dyrekcję. Przekazała parę oryginalnych, jak sądziła, sugestii w tej sprawie i niecierpliwie czekała na odpowiedź. Wiedziała, że wkrótce potrzebna będzie jej pomoc. Przez pierwsze dni pracowała bez wytchnienia i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek się zmieni. Może wszystko w końcu się unormuje, ale tak czy owak na dłuższą metę nie udźwignie interesu sama. I musi mieć czas dla siebie. Każdy tego potrzebuje. Co prawda ona chyba mniej niż inni. Jej pokarmem była praca, a siłą napędową ambicja. Niemniej samo życie wymaga wykonywania wielu przyziemnych czynności. W środę wieczorem poszła po zakupy. Śnieżna breja już prawie zniknęła, ziemia pozostawała miękko gliniasta. Powietrze było ciepłe nawet po zachodzie słońca temperatura około piętnastu stopni Celsjusza. Pachniało wiosną, w nozdrza wdzierał się ostry aromat przegniłej ziemi, budzący

przedziwne, niemal zmysłowe sensacje. W Nan coś się poruszyło. Stanęła na parkingu przed supersamem i jeszcze przez kilka minut siedziała w swoim kombi zatopiona w myślach. W czasie pobytu w Kalifornii nie odczuwała tak silnie zbliżenia z naturą. Ot, żyła wśród niej. Dziwne, że teraz każdy haust świeżego powietrza i wilgotny zapach ziemi zawierał jakąś tajemną obietnicę. Rozbawiona tymi myślami potrząsnęła głową. Wyszła z wozu i sprawdziwszy, czy ma listę zakupów, skierowała kroki do wielkiej hali. Stała właśnie pochylona nad półką z owocami i jarzynami, kiedy usłyszała głos: - O tej porze roku nie ma wielkiego wyboru. Ale od przyszłego tygodnia zaczynam dostarczać samolotem świeże truskawki. - Jess Rivers! - wykrzyknęła, prostując się. - Zaskoczyłeś mnie! Powstrzymywała szaleńczy bieg serca. - Przepraszam! - sięgnął po mały pomidor. - Powinienem był się zapowiedzieć. Może masz rację. - Nie uśmiechał się i nie patrzył na nią. Ta sama kamienna twarz, jaką zobaczyła, gdy spotkali się po raz pierwszy. Miał na sobie to samo stare ubranie: dżinsową, wytartą kurtkę pilota i długie spadochroniarskie buty. Tylko podkoszulek zastąpił gimnastyczną bawełnianą koszulą, tak starą i znoszoną, że nie można już było odcyfrować znaku klubowego umieszczonego na przodzie. W ustach, o dziwo, nie trzymał cygara, natomiast chyba od niedzieli się

nie golił. Ostre jarzeniowe oświetlenie wydobywało zarost, dodając męskości smagłej twarzy. Bardzo pociągające! - Byłeś pewno bardzo zajęty? - spytała, chcąc nawiązać jakiś kontakt. - Aha -odparł. - Jimmy też pewno ciężko pracował? - Ma dużo lekcji do odrabiania. - Powiedz mu, żeby wpadł. A ty również nie zapominaj o mnie. W niedzielę nie mieliśmy właściwie okazji porozmawiać, a jestem ciekawa... Kiedy usłyszałam twój śpiew... Chciałabym wiedzieć, dlaczego... - Dlaczego się tym interesujesz? - spytał niemiłym głosem. Patrzył przy tym bacznie, jakby ze złością. - Co proszę? - była zaskoczona. - No właśnie. - Odrzucił kartofel, który spadł i potoczył się na ziemię. - Co cię to obchodzi, skoro przyjechałaś tylko po to, żeby zrobić interes? Zrobisz, nie będziemy ci więcej potrzebni i wyjedziesz! - Od pierwszej chwili podejrzewałam, że pleciesz coś bez sensu. O co ci chodzi, Jess? - Jego zaczepne zachowanie wzburzyło ją. Chciała rozpocząć miłą rozmowę i okazać przyjaźń, a on wykopał topór wojenny z powodu, którego w ogóle nie mogła zrozumieć. Jess nabrał powietrza. Postanowił nie dać się wytrącić z równowagi. Od początku założył, że nie będzie dużo mówił. Ciarki po nim przebiegły, gdy zobaczył ją w sklepie, ale kiedy podszedł, by się

po prostu przywitać, wszystkie zamierzenia ulotniły się. Był wytrącony z równowagi. Wzruszeniem ramion usiłował pokryć targające nim uczucia. Wpatrzył się tępo w cebule na półce i wydusił z siebie: - Po co masz nawiązywać jakiekolwiek znajomości, jeśli jedynie czyhasz na okazję, żeby się stąd wydostać? - Aaa, to cię gryzie! - Początkowo Nan nie miała pojęcia, o czym on mówi, teraz sobie przypomniała. - Że powiedziałam Sue, iż Hennington jest miejscem mojego startu w interesach? Że zamierzam otworzyć wypożyczalnie w całym okręgu, objąć moją działalnością większy teren? A co w tym złego? - Absolutnie nic! - Wydawał się zafascynowany błyszczącymi, suchymi płatami łusek wyjątkowo wielkiej cebuli. Delikatnie przesuwał po niej palcami, a ciemna łuska szeleściła i był to podkład dla słów. - Czy to nie to samo, co ty robisz? Zaspokajasz potrzeby lokalne i całego regionu. Nie mógłbyś się utrzymać z przewożenia materiałów i paczek z jednego końca Henningtonu na drugi! - Oczywiście, ale... Nie mówmy o tym! - Jess skarcił się w myślach. Zaplątał się. Przewrażliwiona reakcja na to, co mu powiedziała Sue. Zrobił z siebie głupca! - Jestem po prostu w złym humorze, tylko to. Napatoczyłaś się i oberwałaś... - usiłował się uśmiechnąć. - Zapomnijmy o tym. - Co się stało, Jess, powiedz! Coś z Jimmym? - Położyła mu dłoń na ramieniu.

Wydawało mu się, że nawet przez grubą skórę starej kurtki czuje ciepło tego dotyku. Widział na jej twarzy prawdziwy niepokój. O niego czy o młodszego brata? Może tylko o niego? Nie czuł już żalu o stosunek Nan do Henningtonu. - Masz ochotę na piwo po sprawunkach? - zapytał. - Oczywiście - odparła uśmiechając się. - Jeśli tylko nie będziesz się wstydził pokazywać publicznie ze spadochroniarką. - Spadochroniarką? - No wiesz, osobą spuszczaną, jak to się mówi, na spadochronie. Oczywiście w przenośni. Taka osoba przyjeżdża, żeby ubić interes, zebrać głosy, wygrać wybory, a potem ucieka. Albo zachowuje się jak Rett w „Przeminęło z wiatrem". Być może będę musiała stąd odejść, ale nie mam zamiaru nikogo wykorzystać, zyskać niczego za darmo. Poza tym bardzo mi się tu podoba. I podobają mi się ludzie, których poznałam... dotychczas... - Masz jednak wątpliwości? - zapytał myśląc, że pewno też jest zaliczany do grupy ludzi, wobec których Nan ma wątpliwości. - Gdybym ich nie miała, to byłoby dziwne - odparła. - No więc, idziemy na to piwo, czy nie? Niemalże dal się wciągnąć w tę zabawę. Jess jeszcze jako dziecko oglądał „Przeminęło z wiatrem" i teraz miał wielką ochotę odpowiedzieć: „Tak, miss Scarlett!" Zamiast tego odparł: - Przecież cię zaprosiłem, no nie? - a twarz miał przy tym bez wyrazu.

Rozejrzawszy się dokoła Nan stwierdziła, że bar przedstawia nieco unowocześnioną wersję kowbojskiej tawerny z Dzikiego Zachodu. Tylko zamiast pianina i brzdąkającego pianisty stała w rogu szafa grająca. Całą przestrzeń wypełniały dźwięk muzyki country. Koło stołków przy barowej ladzie nie było mosiężnych spluwaczek, a klienci nie palili skręcanych machorkowych papierosów, chociaż powietrze było ciężkie od dymu. Najwidoczniej nie obowiązywały tu zarządzenia nakazujące wentylowanie pomieszczenia. Nie było też fordanserek, wciągających pijanych kowbojów schodkami na piętro, niemniej wielu młodszych gości planowało romantyczne eskapady jeszcze tego samego wieczoru. Nan była o tym przekonana. Podawane piwo było zimne, z pianką, i zdecydowanie nie należało do gatunku słabych. W lokalu panował mrok, nie taki jednak, by nie dostrzegać twarzy osób siedzących w pobliżu. Było wspaniale! - Boskie miejsce! - oświadczyła dość głośno, by przekrzyczeć hałaśliwą muzykę. - Często tu przychodzisz? - Od czasu do czasu - odparł i pociągnął łyk piwa. Przyjechali tu osobno, każde swoim samochodem. Od chwili wejścia do „Kantyny", jak nazywał się lokal, Jess niewiele się odzywał. Tego wieczoru było tu bardziej hałaśliwie niż zwykle. Ktoś na zapas nafaszerował grającą szafę ćwierćdolarówkami. Jess wolałby mieć chwile ciszy, by spróbować wreszcie porozumieć się z Nan. Jej najwidoczniej

lokal

bardzo

odpowiadał,

zadowolona. Postanowił się odprężyć. - To jest bar dla miejscowych - powiedział.

bo

uśmiechała

się

- Widziałam drugi za miastem - odparła, palcami wystukując melodię na blacie stołu. - Chyba specjalizuje się w klienteli, jakby to powiedzieć, mało okrzesanej. - Trzymaj się z daleka od tamtego lokalu. To nie jest miejsce dla dam. Nan omalże nie parsknęła śmiechem. A więc nagle stała się damą? Coś nowego. I ten styl Jessa zapożyczony z filmów Johna Wayne'a! Świadomość, że mu na niej zależy, że troszczy się, by nie wpakowała się w sytuację, która może być niezręczna albo nawet wręcz niebezpieczna, była miła. Ona również ostrzegłaby Jessa, by nie zjawiał się na zebraniu kobiet, walczących przeciwko męskiej dominacji. - Dziękuję za ostrzeżenie, zapamiętam! - odparła. Jess miał zamiar mruknąć coś niezobowiązującego, kiedy nagle muzyka umilkła. Skończyły się ćwierćdolarówki. Gwar rozmów nie ucichł, ale ponieważ Jess i Nan siedzieli na uboczu, wydawało im się, że zapanowała nagła cisza. Cokolwiek powie teraz, powinno mieć istotne znaczenie, pomyślał. Wolał milczeć. - Mieszkałeś tu całe życie? - spytała Nan. - To moje rodzinne okolice... - Duża rodzina? - Tu jest tylko Jimmy. Reszta została na farmie. - Pociągnął łyk piwa i odstawił szklankę. Przyglądał się Nan uważnie. - Ty nie lubisz farmy?

- Nie jestem farmerem. Nan uśmiechnęła się. Rozmowa z nim podobna była do wyrywania zębów. Niemal już zapomniała sztukę wydzierania informacji z milczących, zamkniętych w sobie osobników. Większość mężczyzn, z którymi miała do czynienia na przestrzeni minionych lat, pałała chęcią mówienia o sobie. Wkrótce wiedziało się wszystko o ich stosunkach z matkami i ojcami, o znakach szczególnych na pośladkach, o życiowych marzeniach. I potrafili wyjawić to szybciej, niż człowiek zdecydował, czy w ogóle go to interesuje. Mali chłopcy, pałający chęcią zabłyśnięcia i zwrócenia na siebie uwagi... Nan w dalszym ciągu nie była pewna, czy interesują ją szczegóły z osobistego życia Jessa, w każdym razie jego zachowanie było tak inne, że stanowiło miłą odmianę. - A twój ojciec chciał, żebyś został farmerem? - Ma moją siostrę i jej męża - odparł, wzruszając ramionami. Jane i Steve kochają ziemię, lubią ją uprawiać, mają na farmie swój dom. - Uśmiechnął się. - Ja też kocham ziemię, ale głównie kiedy patrzę na nią z wysoka. Wygląda jak wspaniały kilim. Ale nie wyobrażam sobie życia, które by zależało od tego, co mi wyrośnie i czy pogoda się utrzyma. - Latanie też przecież zależy od pogody. Co wspólnego z kochaniem czy niekochaniem ziemi ma to, co robisz? - Ma wiele wspólnego. Wszystko! - Wyprostował się. -Ziemia to ludzie. Oni nadają jej kształt. Ja kocham ludzi. A oni mnie potrzebują w wie...

- W wielu sprawach i wielu okolicznościach! - Przypomniała sobie opowieść Walkera. - Tak, to nie tylko biznes i dostawy paczek. Bezpieczeństwo,

zdrowie,

utrzymanie

łączności

z

innymi

miejscowościami. - Widzę, że rozumiesz. - Patrzył na nią ciepło, lekko zdziwiony. Biznes idzie dobrze i pomagam przy tym ludziom. Czuję się szczęśliwy i nie wyobrażam sobie lepszego życia. I to jego życie nie wydaje się wcale złe, pomyślała Nan. Gotowa była założyć się jednak, że mogłoby być lepsze. Przede wszystkim mógł wykorzystać talent muzyczny. Postanowił ograniczyć się do śpiewania w kościelnym chórze czy solo podczas nabożeństw. Świadomie ograniczył swoje ambicje. Życie było gotowe ofiarować mu więcej, a jego stopowały jakieś hamulce. Człowiek powinien sięgać po to, czego pragnie, a nie tylko po to, co w zasięgu rąk. Ograniczone spojrzenie na życie i świat! Brać, co w zasięgu ręki? Musiała przyznać, że to, co widziała dzisiaj, było dosyć miłe. Może dlatego pragnęła się do niego zbliżyć, poczuć na swojej skórze ciepło jego ciała, choćby przez ubranie. Atakował ją jego zapach, czuła też zapach skórzanej kurtki. Ani śladu woni cygara. Tylko zapach mężczyzny! Zdała sobie sprawę, że wzbudził w niej pożądanie. Ni stąd, ni zowąd zaczęła myśleć o tym, jaki byłby w łóżku. Bardzo dawno, kiedy po raz ostatni... - No, a ty? - spytał. - Co, co? - Pytanie zadane w chwili, gdy snuła seksualne fantazje, zupełnie ją zaskoczyło.

- A co ty? Jakiego życia szukasz? Powiedziałaś, że być może ruszysz stąd dalej. Z wyboru? - Raczej z konieczności. - Trochę zdążyła ochłonąć i zaczęła mu się zwierzać ze swych zamiarów: - Bo widzisz, w tej mojej firmie zaczynam od skromnego przedsięwzięcia. Wzięłam teren, na który oni zbytnio nie liczyli. Rozwinę interes, zacznie przynosić dobre zyski. Wtedy mnie awansują. Dostanę cały region, znów rozwinę interes, znów awansuję i tak dalej, aż na sam szczyt. Będę nadzorowała całość w skali krajowej. - Ho ho! - Nie przestał bacznie się jej przyglądać, a jego ,.ho ho" nie było pełne podziwu, lecz raczej rozbawienia. - Czy źle myślę? - zapytała. - Jestem doskonała w robocie. Jeśli się będę przykładała, to musi mi się udać. - Dlaczego nie? Zaczęła ją rozsadzać złość. Śmiał się z niej, bo miała wielkie marzenia i nadzieje. Kpił z jej ambicji. Z jej życiowych planów. Już miała rozpocząć przeciwnatarcie, kiedy na swoim ramieniu poczuła wilgotne męskie łapsko i usłyszała pytanie: - Hej, to pani wypożycza te filmy...? Nan podniosła głowę. Mężczyzna nie sprawiał wrażenia nieokrzesanego awanturnika. To raczej Jess w swoim obszarpanym ubraniu i nie ogolony bardziej pasował dziś do takiego określenia. Tamten był gładko uczesany, właściwie przylizany. W pulowerze wciągniętym na białą koszulę wyglądał na łagodnego urzędniczka. Tylko w jego oczach było coś...

- Mam wypożyczalnię taśm - starała się mówić spokojnie i grzecznie - ale ja nie... - Owszem, owszem, słyszałem, jakie ma tam pani świństwa! Mężczyzna przeniósł wzrok z Nan na jej towarzysza. Zamrugał. Cześć, Jess! Widzę, że przebywasz w złym towarzystwie. - Przyszedłem na piwo ze znajomą, Les! - odparł Jess, patrząc zmrużonymi oczami. - Chciałbym natomiast wiedzieć, po co ty tu przylazłeś, skoro nie pijesz. Po co się pętasz po barach? - Jess siedział nieruchomo, lecz Nan widziała, że jest spięty. Ręce trzymał na blacie stolika. Les szybko oblizał wargi, przez chwilę widać było koniuszek języka podobny do węża. - Chcę, żeby ta dama się dowiedziała, co myślą niektórzy z nas na temat jej wypożyczalni porno w naszym mieście. Deprawującej umysły naszych dzieci i w ogóle. - Porno? - Nan zerwała się z miejsca, ale silna dłoń Jessa usadziła ją z powrotem. - Les, posłuchaj! - powiedział Jess łagodnie. - Natychmiast się stąd wynoś i raz wreszcie zajmij się własnymi sprawami! - Mam prawo...! - Oczywiście, że masz prawo chodzić, gdzie chcesz. Wykorzystuj więc swoje prawo, ale nie tu, gdzie nam przeszkadzasz! Rozumiesz? Mężczyzna jakby się zastanawiał nad wyborem sposobu zachowania. Dłoń Jessa ujęła mocno dłoń Nan. Bardzo mocno. Po chwili Les jakby ostygł.

- Dobra - odparł. - Idę, bo nie chcę publicznych awantur. Ale... - Zmiataj stąd, Lester! - zawołał ktoś z sali i zawtórował mu chór głosów. Nan rozejrzała się dokoła. Poprzednio była tak wściekła i zaabsorbowana incydentem, że nie zauważyła, iż zwrócił on uwagę wszystkich obecnych w lokalu. Widząc, że jest osamotniony, Lester pośpieszył do wyjścia i zniknął przy wtórze oklasków. Cała ta sprawa przypomniała jej niemiłą konfrontację z Douglasem Neilsonem przed paru dniami. - W porządku? - spytał Jess, nadal trzymając ją ciepłą, suchą dłonią. W tym dotyku czuła wsparcie. - Oczywiście, że w porządku - odparła. - Kto to był? - Miejscowy facet o kurzym móżdżku i wąskim spojrzeniu. Uśmiechnął się. - Czy w wielkim mieście nie ostrzeżono cię przed takimi typami na głuchej prowincji? - No cóż, każdy lubi krytykować to, czego nie zna. -Z kolei Nan się roześmiała. - Nigdy wszystkich się nie zadowoli. Jak mu słusznie powiedziałeś, ma prawo do swoich opinii. - Nie przejmuj się nim. Wielka gęba, mały móżdżek, żadnego działania. Typowe dla takich ludzi. - Zmarszczył brwi w nagłym nawrocie gniewu. - Mamy tutaj kilku takich, tak jest wszędzie. Ale nie ma się czym przejmować. Zwykle tkwią w cnotliwej postawie w swoich norach i stamtąd ujadają. To ich problem, nie twój. - Masz chyba rację. - Delikatnie wyswobodziła swoją dłoń. Jess zesztywniał, jakby zaskoczony, że w ogóle ją trzymał. - Dziękuję ci,

żeś mnie powstrzymał. Mogłabym stracić panowanie i niepotrzebnie urządzić jakąś scenę. - Ty miałabyś stracić nad sobą panowanie? Zrobić scenę? Niemożliwe! - Zbędny sarkazm, panie Rivers! Jess usiłował znaleźć jakąś odpowiedź, kiedy do ich stolika podeszły dwie pary. - Dobrze mu powiedziałeś, Jess - stwierdził Ben Starks, klepiąc Jessa po plecach. - Stary Lester zaczął się ostatnio zanadto rzucać. - Les to pierwotniak - stwierdziła Lisa Starks. - Nie przejmuj się nim, Nan. Bardzo nam się podoba twoja wypożyczalnia! Miło było słyszeć takie słowa. Nan uśmiechnęła się. Obie pary poznała podczas niedzielnego nabożeństwa. Jess zaprosił stojące osoby, by usiadły. Przysuwały więc krzesła, a Nan rozmyślała. To był już drugi incydent, dotyczący wypożyczanych przez nią filmów. Należy obmyślić jakąś strategię, która by zabezpieczała przed podobnymi wydarzeniami w przyszłości. To, że nie doszło do znacznie poważniejszego spięcia, nie oznacza, że można o tym zapomnieć i nie przeciwdziałać. Trzeba przygotować się na prawdziwą batalię. Jeśli do niej dojdzie, tym lepiej. Ale ona sama musi być gotowa, musi być odpowiedzialna. Tego wymaga jej praca. Drgnęła, gdy kolanem dotknęła kolana Jessa pod stołem. Usiłowała zignorować dreszcz, jaki przebiegł jej ciało. I na tym polega życie. Po chwili opuściła towarzystwo, czyniąc to tak szybko, by Jesss nie zdążył zaproponować, że ją odprowadzi. Miała do przemyślenia

wiele spraw, które nie miały nic wspólnego z jego osobą. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że gdy wstawała od stołu, w oczach Jessa dostrzegła żal. Ponieważ jednak nie zrobił i nie powiedział nic, pomyślała, że to wytwór jej nadmiernej (tylko w odniesieniu do Jessa) wyobraźni. Postanowiła się nim nie przejmować. Chwilowo! Były inne ważniejsze sprawy.

ROZDZIAŁ 6 Niepokoje Nan znalazły potwierdzenie już następnego dnia. Wychodzący

w

Hennington

„Tygodnik

Południowej

Dakoty"

opublikował artykuł, dotyczący wypożyczalni kaset. Autorka - młoda dziennikarka zafascynowana ambicjami Nan - pisała pochlebnie i obiektywnie. Nawet zdjęcie Nan było zadziwiająco dobre, gdyż przeważnie na takich fotografiach wyglądała na piętnastolatkę. Niestety, tuż obok artykułu redaktor pisma wydrukował listy do redakcji, a znakomita większość z nich sprzeciwiała się ostro otwarciu wypożyczalni. Nan piła poranną kawę ze ściśniętym gardłem „Pornografia, rozpusta, moralne unicestwienie", czytała skrajne określenia. Gdzie ci ludzie to widzieli, co oglądali? Z pewnością nie jej filmy! Zdawała sobie sprawę, że autorzy listów stanowili maleńki odsetek mieszkańców, niemniej podobne nagłośnienie sprawy nie wróżyło dobrze. Nie należąc do gatunku ludzi czekających pokornie w defensywie, przygotowywała się w myślach do batalii. W czasie prysznicu i ubierania się intensywnie snuła plany działania. Zabrała się do rzeczy natychmiast po otwarciu wypożyczalni. Zupełnie zapomniała o Jessie Riversie, a gdy jego obraz na chwilę się pojawił, czym prędzej się go pozbyła. Wszystkie siły potrzebne były do rozwiązania problemu. Do południa załatwiła swój udział w programie lokalnej stacji radiowej. Zadzwoniła również do redakcji „Tygodnika" i poprosiła o przeprowadzenie z nią wywiadu. Napisała także krótki „gościnny"

artykuł na temat pornografii i wynikających z konstytucji praw, podkreślając, że nie broni żadnej niemoralności, ale jedynie prawa do prowadzenia biznesu, polegającego na wypożyczaniu filmów wolnym obywatelom wolnego kraju. Zadzwoniła również do miejscowego inspektora szkolnego, prosząc go o umożliwienie jej odczytu w szkole. -

Nie

mam

zamiaru

reklamować

mojej

wypożyczalni

-powiedziała w rozmowie telefonicznej. - Dzieci już o niej wiedzą. Chcę po prostu wyjaśnić parę spraw natury ogólnej. - To mogłoby być interesujące jako element programu wychowania obywatelskiego - odparł inspektor Dick Tanner. Zadzwonię w tej sprawie do Genny Weaver, dyrektorki gimnazjum. Zaraz dam pani znać. I dotrzymał słowa: Nan miała mieć pogadankę już następnego dnia. Ledwo skończyła rozmowę z Dickiem Tannerem, zjawiła się Sue. W wypożyczalni akurat nie było klientów. Rzuciła „Tygodnik" na ladę i powiedziała: - Czytałam. Pewno się zdenerwowałaś. Chcesz ze mną pogadać na ten temat? Nan opowiedziała dokładnie, co już przedsięwzięła, na co Sue wyraziła

pełną

aprobatę.

Tak

właśnie

należało:

publicznie

odpowiedzieć, przerzucając piłeczkę na pole przeciwnika. - Gdzie podziałaś dzieciaki? - spytała wreszcie Nan zmieniając temat. - Trudno cię poznać bez rodzinnego wianuszka.

- To mój wolny dzień - pochwaliła się Sue radośnie. -Zorganizowałyśmy coś w rodzaju kooperatywy dla opieki nad maluchami. Trzy dni w tygodniu mamy wolne, możemy swobodnie pooddychać, gdzieś iść... Mam kilka godzin, żeby popracować. Nikt nareszcie nie łapie mnie za spódnicę i nie domaga się wyłącznej uwagi. - O jakiej pracy mówisz? - spytała Nan, napełniając kawą dwa kubki. Podniosła blat kontuaru wpuszczając Sue, która zajęła wolne krzesełko przy biurku. - Gdzie pracujesz? - W domu! - Sue upiła łyk kawy i sięgnęła po cukier. - Piszę do religijnych czasopism. Różne informacje, porady rodzinne i tym podobne. Czasami nawet spłodzę jakieś krótkie opowiadanie albo i wiersz, ale przeważnie porady lub artykuł o czyichś problemach. W naszej parafii problemów nie brak, możesz być pewna! - Jestem zbudowana! - powiedziała Nan siadając. - Myślałam, że oddajesz wszystkie... cały czas... - Nie dokończyła zawstydzona, że nie doceniała swej nowej przyjaciółki. - Walkerowi i dzieciom? - Sue rozsiadła się wygodniej. - O, nie! Wszystko to ułożyłam sobie już przed wielu laty. Bo wiesz, kiedy się pobraliśmy, Walker był trochę zagubiony. Nie potrafił zdecydować, co jest dla niego ważniejsze: ja czy kościół. Nie mieliśmy jeszcze dzieci, nie sądziliśmy nawet, że będziemy mieli. I zauważyłam, że z tygodnia na tydzień Walker się ode mnie oddala. Były to samotne tygodnie. Opanowało go szaleństwo pracy.

Wydawało mu się, że jest jedynym rycerzem chrystusowej armii. To było chore. Usiłowałam mu to wytłumaczyć, ale nie potrafił zrozumieć. Kochał mnie, ale nie chciał lub nie mógł pojąć, czego ja chcę. Postanowiłam więc zrobić coś, co by zwróciło jego uwagę. - Zaczęłaś pisać? - Nan była zafascynowana opowieścią. - Ależ skąd. Opuściłam go. - Co? - Szokujące, prawda? - Sue skrzywiła się w uśmiechu i wypiła łyk kawy. - Żona pastora pakuje manatki i odchodzi! Ale to zdarza się częściej niż myślisz. Nie miałam zamiaru się rozwodzić. Pojechałam do Casper na letnie seminarium. A mieszkaliśmy wtedy w małej miejscowości o nazwie Postęp w stanie Wyoming. - Znam ją. Niczym się nie różni od miasteczka, w którym mieszka moja rodzina, i gdzie się wychowałam. - No więc możesz sobie wyobrazić, jak się tam czułam. Wszystkie dni podobne. Nawet gdybyśmy na samym początku założyli rodzinę, to i tak wkrótce pozostałabym sama, bez skrawka własnego życia. Walker jest dla mnie wszystkim, ale to za mało, jeśli rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć. - Chyba rozumiem. Więc opuściłaś go, pojechałaś na kurs. Jak on na to zareagował? - Niezbyt dobrze. Sue zaczęła opisywać drogę ku wzajemnemu zrozumieniu z Walkerem. Dzięki profesorowi anglistyki odkryła, że ma talent literacki. I co ważniejsze: znalazła odbiorców swoich tekstów. Z kolei

Walker nauczył się rezygnować z absolutnej zależności od parafian i parafii na rzecz formowania własnej tożsamości. Nauczył się być przede wszystkim mężem i przyjacielem, a dopiero potem pastorem. I kiedy cały pył już osiadł, kochali i kochają się jeszcze bardziej niż przedtem. - Tworzywem naszej miłości okazał się konflikt i wielki ból zakończyła Sue. - W moim przypadku było inaczej. - Nan odstawiła kubek. - Mój eks- mąż wymagał, abym siedziała w domu, zajmując się niemalże przeżuwaniem mu każdego kęsa. Kiedy mówiłam, że nie chcę, wpadał w złość i był obrażony jak małe dziecko. Nie wytrzymaliśmy długo. Nie było szansy. Myślę, że małżeństwo do mnie nie pasuje. - Może któregoś dnia jakiś mężczyzna przekona cię, że jest inaczej. - Nie wiem. Już myślałam, że takiego znalazłam w Kalifornii. Reprezentował to wszystko, czego brakowało mojemu byłemu. Wolny ptak. I chciał, żebym była taka sama. Ale nie miał... głębi. Jeśli mojego męża można nazwać robakiem, to Scott był wspaniałym, pięknym motylem. Ani jeden, ani drugi właściwie nie nadawał się do małżeństwa. - Myślę, że po prostu w przyszłości nie powinnaś szukać wśród robaków czy poczwarek, z których rodzą się motyle. - Czasami myślę, że oni wszyscy są tacy. - Nan trzepnęła ze złością w „Tygodnik". - Wszystkie listy napisali mężczyźni. A co ich kobiety? Co myślą? Czy zgadzają się z tym?

- Kto wie? - Sue zmarszczyła brwi. - Nie potrafię tego zrozumieć, ale wydaje mi się, że niektórym kobietom odpowiada chodzenie krok w krok za mężami. - A to jest całkiem dogodna pozycja: od tyłu dać mężczyźnie kopniaka. Roześmiały się. Po kilku minutach dalszej rozmowy Sue wyszła oświadczając, że ma do napisania artykuł, a Nan wydaje się już dostatecznie pocieszona. Po południu nie było wielu klientów. Czwartki nie są dobre dla wypożyczalni taśm. Wielki ruch zaczyna się dopiero w piątki po południu. Wolny czas poświęciła więc na napisanie listu do kierowniczki reklamy w swojej firmie, informując ją o powstałym problemie i podjętych już krokach. Może kierowniczka, jako specjalistka od kontaktów z prasą i opinią publiczną, będzie miała jakieś sugestie. Nan jest otwarta na każdą propozycję. Nim zasiadła do pisania listu, nastawiła magnetowid z ulubionym filmem przygodowym i od czasu do czasu zerkała na znane już sceny. W połowie filmu zdała sobie sprawę, że zamiast bohatera na ekranie widzi twarz Jessa Riversa. Usiłowała wyrzucić ten obraz ze świadomości mówiąc sobie, że chyba oszalała, ale po chwili puściła wodze fantazji. Skończyła pisanie, odsunęła się od biurka. Zamknęła oczy, zapominając o problemach... Łatwo było ujrzeć w Jessie Riversie romantycznego amanta filmowego, chociaż w rzeczywistości reprezentował typ zbyt

pospolity, by mógł zostać bohaterem srebrnego ekranu. Ale od czego marzenia? Całe ich piękno na tym właśnie polega. Kiedy film się skończył, w wyobraźni Nan pojawiały się dalsze obrazy, połączone własnym wątkiem. Jej Jess -bohater był wojowniczym królem na odległej planecie w odległym czasie przyszłym,

bohaterką

zaś...

ona.

Tylko

znacznie

ładniejsza,

mądrzejsza i godna miana królowej pokojowo nastawionego ludu. Królowa rzuciła wyzwanie królowi i naturalnie zwyciężyła siła miłości. A później razem pokonali wspólnego wroga, uosobienie zła. W jej opowiadaniach zawsze był wątek romantyczny. Musiał też być jakiś zły duch. Teraz był nim Douglas Neilson. Zapewniła mu też spektakularną porażkę, wszystko za to, że przestraszył Callie i zdenerwował Sue. W świecie fantazji przebywała aż do zamknięcia lokalu, a w pełnych marzeń snach aż do wczesnych godzin następnego poranka. Ponieważ spotkanie w szkole wyznaczone było na dziewiątą, nie pojechała rano do wypożyczalni. Ubrała się w stosowny wizytowy kostium, starą teczkę wyładowała broszurami i ulotkami na temat praw konstytucyjnych, do kartonu wrzuciła parę wizualnych pomocy dydaktycznych i ruszyła prosto do szkoły. Przed wejściem czekał na nią Jimmy Rivers. - Cześć, Nan! - powiedział czerwieniąc się i uśmiechając jednocześnie. - To znaczy, dzień dobry, pani Black! Wyznaczono mnie na pani przewodnika.

- Jestem zaszczycona - odparła z uśmiechem, oddając mu karton. - Gdzie idziemy? - Tędy! - wskazał ręką. - To nie jest taka... żadna wspaniała szkoła.

Nie

mamy

prawdziwego

audytorium.

W

tym

celu

wykorzystujemy stołówkę. - Stołówka będzie świetna! W audytorium musiałabym wchodzić na podium, a tego nie lubię. Idąc przez obszerny hol rozmawiali. Nan zauważyła, że szkoła jest dość nowa. Jeszcze pachniała świeżością. Budynek był przestronny, nowoczesny, czyściutki i jasno oświetlony. Sprawiał doskonałe wrażenie. Gdy Jimmy otworzył drzwi do stołówki, ogarnął ją nagły niepokój: ujrzała wielką salę pełną rozgadanych nastolatków. Gdy weszła, wielu chłopców zaczęło z uznaniem gwizdać. Kres temu położył jakiś dziwny okrzyk wydany przez Jimmy'ego. Nie tylko ten okrzyk, ale i głos, który wydobywał się przez głośniki, nakazał spokój. I zapadła absolutna cisza. - To jest nasza nieustraszona przywódczyni, dyrektorka szkoły wyjaśnił szeptem Jimmy, wskazując przeciwległy koniec sali. Przed mikrofonem, na palcach, by móc go dosięgnąć, stała kobieta o tak nieprawdopodobnie kręconych, rudych włosach, że Nan podejrzewała perukę. Na potężnym, haczykowatym nosie, podobnym do orlego dzioba spoczywały okulary o soczewkach w kształcie półksiężyców. Prześwidrowała wzrokiem uczniów. W sali nikt nawet nie drgnął.

- Mamy dziś bardzo miłe spotkanie - oświadczyła pani Weaver donośnym

altem

kontrastującym

z

delikatną

sylwetką

i

nieprawdopodobnymi włosami. - Pani Black wygłosi pogadankę na temat praw konstytucyjnych. - Na sali rozległy się jękliwe szmery. Ustały natychmiast, gdy pani dyrektor spojrzała na zebranych sponad swoich okularów. Ciągnęła: - Jimmy, przyprowadź, proszę, naszego gościa i przedstaw go! Nan z trudem powstrzymała uśmiech, dostrzegłszy zakłopotanie Jimmy'ego. Przemógł się jednak i dumnie podszedł do mikrofonu. Odchrząkiwał parę razy, a wśród dzieci rozległy się śmiechy. Wreszcie opanował się. - Pani Black pochodzi z Wyoming - poinformował rówieśników. Ale przez długi czas mieszkała w Kalifornii. Tak więc dobrze wie, jak jest w jednym i drugim miejscu. To dla nas bardzo ważne, bo my wiemy tylko, jak jest u nas. Ale najważniejsze, że wszystkie te miejsca to jedna Ameryka, która ma wszędzie taką samą konstytucję. I ona o tym właśnie nam powie. - Cofnął się od mikrofonu, otrzymując kilka oklasków. - Kto z was lubi filmy? - spytała z miejsca Nan podszedłszy do mikrofonu. Podniosło się bardzo wiele rąk. Rozległy się tu i ówdzie kpiące śmiechy. - A jakby się wam podobało, gdyby policja nie pozwoliła wam chodzić do kina? - Wszystkie ręce się opuściły, zapadła cisza. Nan mówiła przez następne dwadzieścia minut, informując o prawach wynikających z Pierwszej Poprawki do konstytucji, a

odnoszących się do twórczości. Było to oczywiście dość pobieżne i powierzchowne, ponieważ brakowało czasu, by im wtłoczyć w głowy całą konstytucyjną wiedzę, odnoszącą się do wolności publikacji i rozpowszechniania informacji. Kiedy jednak nadszedł czas pytań, Nan była pewna, że do młodzieży trafiły główne myśli. - Czy ja mogę iść na każdy film, na jaki chcę? - spytał jakiś chłopiec, któremu włosy opadały na oczy. Odsuwał je lewą ręką, prawą trzymając wysoko podniesioną. - Nie, głupku - odparł mu jakiś obok siedzący kolega. - Nie jesteś dość duży. - To prawda - potwierdziła Nan, dominując nad głosami z sali dzięki głośnikom. - Do czasu aż dorośniesz, potrzebujesz pozwolenia rodziców, bo inaczej cię nie wpuszczą. To jest również twoje prawo, wynikające z konstytucji. Masz prawo ochrony przed pewnymi produkcjami i tematami, aż będziesz na tyle dojrzały, by je zrozumieć. Na przykład...! - Nan podniosła przyniesiony afisz, zapowiadający wyjątkowo okrutny horror. Rozległ się prawdziwy chór chichotów i pomruków. Które z was pozwoliłoby obejrzeć taki film małej siostrzyczce albo braciszkowi? Byłaby to dla nich dobra czy zła rozrywka? Chór głosów ryknął, że zła. Nan osiągnęła cel. Przez następne kilka minut padło jeszcze wiele pytań, potem rozległ się dzwonek na koniec godziny lekcyjnej i mikrofon przejęła pani Weaver.

- Wszyscy tu zebrani dziękujemy serdecznie pani Black, że zechciała poświęcić nam swój cenny czas. - Rozległy się oklaski. Rozejść się! - zakończyła pani dyrektor. Harmider, jaki nastąpił po tym poleceniu, nieco oszołomił Nan. W mgnieniu oka sala jadalna opustoszała. Pozostała jedynie Nan, pani Weaver i Jimmy. - Szkoda, że nie miałam okazji spotkać pani wcześniej, pani Black - powiedziała pani Weaver ściskając jej dłoń. - Nazywam się Genny Weaver, jestem dyrektorką tej szkoły, bardzo mi miło poznać panią. Chciałam z początku czekać na panią przy wejściu i eskortować, ale niestety potrzebny był ktoś, żeby to bractwo upilnować - uśmiechnęła się. - Rozumiem. Proszę mówić do mnie Nan. Muszę przyznać, że doskonale się to pani udało. - Mów do mnie Genny, Nan. Ty też sobie nieźle dajesz radę. Pani Weaver obrzuciła spojrzeniem Jimmy'ego, który w zakłopotaniu przestępował z nogi na nogę. - Ty też sobie świetnie poradziłeś z przedstawieniem naszego gościa. Możesz już wrócić do klasy. - Może ja... Może pomogę pani Black zanieść jej rzeczy do samochodu...? - To niepotrzebne... - zaczęła Nan, ale dostrzegła nagle coś we wzroku chłopaka. - Chociaż właściwie przydałaby mi się pomoc. Obróciła się do dyrektorki. - O ile, oczywiście, nie masz nic przeciwko temu...?

- Ależ skąd, proszę bardzo. - Genny na moment zrezygnowała z postawy sierżanta. - Tylko pośpiesz się z powrotem, Jimmy. - Tak jest, proszę pani. - Jeszcze raz bardzo dziękuję! Będziemy w kontakcie -zapowiedziała dyrektorka. - Będę niecierpliwie czekała - odparła szczerze Nan. Intrygowała ją ta drobniutka kobieta o sile i osobowości zdolnej, jedynie przy użyciu głosu, zapanować nad setką rozbrykanych dzieci. Pożegnały się i pani Weaver odeszła. - Ale ona jest, co...? Dobra ona jest! - stwierdził Jimmy, podnosząc karton. - Kiedy tu przyszedłem z podstawówki, to się jej piekielnie bałem. - A teraz? - Też się boję, ale w zupełnie inny sposób. - Jimmy rozjaśnił twarz w uśmiechu. - Dorastasz i robisz się mądrzejszy. - Nan przez chwilę się zastanawiała, jaką przyjemność sprawia Jessowi przyglądanie się procesowi dojrzewania brata. Jeśli jest tego świadom... Ruszyli przez duży hol ku drzwiom wyjściowym. - Uhm, kiedy o takim czymś mówimy... - zaczął Jimmy - To bardzo mi się podobało, co pani tam powiedziała... 0 prawach, odpowiedzialności i takich innych rzeczach... - Dziękuję. - Naprawdę, bardzo mnie to zainteresowało. - Uchylił i przytrzymał jej drzwi, co przypominało naturalną grzeczność jego

starszego brata. - A wielu z nas wiedziało, o kim pani dzisiaj mówiła. O tych głupkach, co nie chcą, żeby pani miała w mieście wypożyczalnię filmów. - Niezupełnie, Jim. Myślałam, że postawiłam sprawę jasno. Ci ludzie też mają pełne prawo do wypowiadania swojej opinii, jeśli nie narusza to praw moich czy twoich. - Tak, tak. Właśnie sobie pomyślałem... - zamilkł. - No co? - Stanęła i obróciła się ku niemu twarzą. - Mów, jeśli masz coś do powiedzenia! Jazda! - Czy pani nie potrzebuje pomocnika, pani Black? No bo ja pracuję dla Jessa, to prawda. Ale właściwie to on potrzebuje kogoś tylko do przenoszenia, ładowania i odpowiadania na telefon. Każdy to potrafi. Ja nic... niczego się nie uczę. Może bym się czegoś nauczył, pracując u pani? - Potrzebuję pomocy - odpowiedziała szybko Nan. - Już dłużej nie potrafię poradzić sobie sama. Ale czy twoja praca u mnie nie stwarzałaby dla ciebie problemów? Potrzebny mi ktoś, kto może zostawać na weekendy. A ty jeździsz wtedy na farmę. - Równie dobrze mogę zostać w mieście. - Jimmy wzruszył ramionami. - Jestem na tyle dorosły, że mogę sam decydować. A Jess mi właściwie nie płaci. Pracuję u niego za wikt i opierunek. A u pani byłaby prawdziwa praca. To będzie dobrze wyglądać na podaniu na uniwersytet. Że pracowałem!

I czegoś bym się nauczył, prawda? Jess mi nigdy nic nie mówił na temat moich konstytucyjnych praw. My tylko pracujemy. No, wie pani, jak to jest... - Wiem, mój drogi. Możesz zacząć u mnie od jutra? -Uśmiechnęła się, widząc radość rozlewającą się na jego twarzy. -Albo jeszcze lepiej: przyjdź dziś po południu, po szkole. Chyba, że masz coś do roboty dla brata. - Jessa nie ma w mieście aż do końca weekendu. Ma dostawy do Północnej Dakoty dla jakichś tam weterynarzy. Nie zostawił mi nic specjalnego do roboty, bo myślał, że po szkole pojadę od razu na farmę. Mogę zadzwonić do Steve'a, że nie musi mnie odwozić. - W niedzielę wypożyczalnia jest zamknięta. Nawet ja mogę cię wtedy odwieźć, jeśli chcesz pojechać do domu. - Och, nie warto. Nie chcę zajmować pani czasu. Chcę się tylko czegoś nauczyć. - Entuzjazm go rozsadzał. - Angażuję cię, Jimmy Riversie! Z początku nie będę ci wiele płacić, ale jeśli okażesz się dobrym pracownikiem, to otrzymasz właściwą rekompensatę. Będę sprawiedliwym pracodawcą. - Podała mu rękę i w ten sposób umowa została zaklepana. -I na miłość boską, przestań mówić do mnie „pani". Jestem Nan. Szeroki uśmiech

rozjaśnił

mu

twarz.

Zostawił ją

przy

samochodzie i wrócił do szkoły, a Nan jeszcze parę minut siedziała, nie ruszając się z miejsca. Tego ranka podjęła szereg kroków, które z pewnością będą owocowały w przyszłości. Była zadowolona z siebie.

Spoglądając na zegarek stwierdziła, że jeszcze nie ma dziesiątej. Może szybko wrócić do domu i przebrać się przed otwarciem wypożyczalni. A jeśli otworzy kilka minut później, to też nic się nie stanie. Nie ma sensu spędzać całego dnia w wyjściowym kostiumie, zwłaszcza że będzie dużo do roboty! Całe szczęście, że będzie dużo roboty! Jess walił w szybę drzwi, zastanawiając się, czy przypadkiem Nan nie poszła na tył lokalu i nie pogrążyła się tam w marzeniach, zamiast otworzyć wypożyczalnię punktualnie o dziesiątej. Nigdzie jednak nie dostrzegał jej samochodu. Może postanowiła leniuchować i jeszcze śpi? Jak można tak prowadzić interes, pomyślał z niesmakiem. Spojrzał na zegarek. Musi już zmykać. Nie ma czasu na dalsze czekanie. Nie ma też czasu, żeby wpaść do niej do domu. Psiakrew! Chciał po prostu zapytać, czy nie poszłaby z nim na kolację w niedzielę wieczorem. Do tego czasu zdąży wrócić. Tamtego razu w „Kantynie" trochę go co prawda rozzłościła, wstając, ot tak, i odchodząc. Ale właściwie dlaczego był zły? Chciał nawiązać bliższy kontakt z Nan, a nic z tego nie wyszło. Randka bez satysfakcji, o ile w ogóle można to nazwać randką. Obiecał sobie, że ją zaprosi. Czy to takie trudne? W praktyce okazało się skomplikowane. Ale dlaczego? Nan wcale nie jest skomplikowana. Po prostu kobieta. Taka sama jak inne. Energiczna kobieta, która wie, czego chce i ma wielkie plany. I jest pewna ich realizacji, choć, jego zdaniem, są to mrzonki. Więc co go niepokoi?

A jednak sytuacja była niejasna. Jeszcze nigdy - mimo całego doświadczenia, jakie miał przecież z kobietami - naprawdę jeszcze nigdy nie był w sytuacji podobnie zawikłanej, w której odczuwałby własną przedziwną nieporadność. Bardzo go to niepokoiło i, co najdziwniejsze, bardzo pragnął . spotkać się z Nan... Chciał z nią porozmawiać, lepiej ją poznać. Włożył ręce do kieszeni i wrócił do furgonetki. Odjeżdżając poczuł jeszcze większą pustkę niż ta, która go już gnębiła od kilku dni. Nie wpłynęło to na poprawę humoru. I nie spodziewał się, by w najbliższych godzinach zdarzyło się coś, co by tę sytuację zmieniło. W niedzielę rano w kościele, czując głęboką wdzięczność rozsadzającą jej serce, Nan położyła na tacy złożony czek. Nigdy tego nie robiła, nie czuła potrzeby, ale właśnie dziś miała na to ochotę. Pomyślała sobie, że jest wiele powodów, by była wdzięczna losowi. Po pierwsze, zamilkli samozwańczy obrońcy moralności. A obawiała

się

obraźliwych

telefonów

i

nawet

pikietowania

wypożyczalni. Chwilowo nic się nie wydarzyło i nikt z jej klientów nie powiedział słowa w obronie owych ultrakonserwatystów. Chyba zdobyła poparcie znakomitej większości. Po drugie, Jimmy okazał się świetnym pracownikiem. W piątek pojawił się w kilkanaście minut po zakończeniu lekcji. Skorzystał z podwiezienia samochodem przez kolegę, aby - jak to wyjaśnił Nan nie tracić czasu na drogę piechotą. Miała już przygotowaną dla niego listę rzeczy, których powinien się nauczyć. Zdumiała ją szybkość, z jaką sobie wszystko przyswoił, okazując się wysoce inteligentnym

chłopcem. Jego zapał i miłe zachowanie zjednywały każdego, kto wchodził do lokalu. Nan była pewna, że właśnie dzięki temu zwiększyła się liczba wypożyczonych na ten weekend filmów. Zdecydowała, że da mu podwyżkę znacznie szybciej, niż pierwotnie zamierzała. Zwolniła go w sobotę po południu, gdy do miasteczka przyjechał jego szwagier, Steve, aby zabrać chłopca na farmę. Nie mieli okazji porozmawiać, gdyż akurat była wtedy bardzo zajęta klientami. Usłyszała tylko, że Jimmy żegna się mówiąc, że przyjdzie do pracy w poniedziałek po południu. Trzecia rzecz, za którą powinna być wdzięczna, to właśnie jej obecność w drugą już niedzielę w tej samej kościelnej ławce obok nowej przyjaciółki, Ingi Frank. Inga ciepło ją powitała i ponownie wyraziła wielkie uznanie dla jej stroju i dobrego smaku. Nan miała na sobie ten sam kostium, który włożyła w piątek na spotkanie w szkole, ale wzbogacony bluzką pełną koronek, i biżuterię. Pochwały Ingi zrobiły jej wielką przyjemność, chociaż i bez nich wiedziała, że wygląda bardzo dobrze. Ale Inga stała się dla niej ważną osobą. Miły nastrój potęgowały młode głosy dziecięcego chóru. Poruszały jakieś struny w jej sercu. Gdy po nabożeństwie znalazła się w gronie parafian, była wręcz wzruszona. Czuła zbierające się w jej oczach łzy. Po raz pierwszy od lat znajdowała się wśród ludzi, którzy otworzyli dla niej serca i przyjęli do swego grona, nie zadając żadnych pytań. Stwierdziła też z ulgą, że nikt nie zamierza nawiązywać do kontrowersji powstałej wokół wypożyczalni.

U Petersenów przystąpiła z miejsca do roboty, pomagając przy obiedzie. A gdy wreszcie zaczęła zapełniać swój talerz, zaśmiewając się z opowiadanego jej żartu, poczuła na swym ramieniu ciepłą dłoń i usłyszała zza pleców głos: - Nie objedz się zanadto, bo jeśli nie masz nic lepszego do roboty, to zabieram cię na kolację. Obróciła się tak szybko, że omal nie zrzuciła porcji kartofli puree na dywan. - Halo, Jess! - powiedziała, a jej serce zaczęło bić tak mocno, że niemal pozbawiło ją zdolności oddychania. - Już wróciłeś? - usiłowała zadać to pytanie jak najbardziej normalnym głosem. Jess wyglądał bardzo pociągająco w białej koszuli, popielatych spodniach i w granatowej wełnianej kamizelce. Krawata nie nałożył, ale świeżo się ogolił i miał gładko zaczesane włosy, chociaż parę niesfornych kręconych ciemnych loków nie dało się poskromić. Zapragnęła dotknąć jednego z nich, tego, który groził opadnięciem na czoło. - Aha! I bardzo jestem z tego powodu zadowolony. Pogoda nie była zachwycająca, natomiast zachwyceni byli weterynarze, że im przywiozłem parwoszczepionkę. - Jaką szczepionkę? Porno? - Parwowiroza! - Roześmiał się. Oczy miał rozbawione, ale i pełne serdecznej sympatii. - Choroba, która zabija psy. Nie ma nic wspólnego z twoimi kłopotami - dodał i spoważniał. - Słyszałem, że

oberwałaś parę dni temu w „Tygodniku". Nie czytałem tych listów, ale mi opowiedziano. Przykro mi. - Nie musi być ci przykro. - Odsunęła się, by ułatwić innym dojście do stołu. - Istotnie... Ale to nieważne! - dodała, przypominając sobie, iż miała nic nie wspominać o Neilsonie. - Mówiłeś coś o kolacji? Oczywiście, chętnie. Ale... - Wyjdźmy stąd, Nan! - Poprowadził ją do kuchni. -Chodźmy gdzieś, gdzie można pogadać, dobrze? - Jess, nie masz monopolu na Nan! - zawołała Sue znad zlewu. Obiecała mi pomóc w zmywaniu. - Co oznacza, że i ja muszę przystąpić do tej roboty, jeśli chcę mieć jej towarzystwo! - Skrzywił się i zaczął podwijać rękawy koszuli. Mrugnął do Nan. - Niech to...! Nieco później ona jechała do domu swoim samochodem, a Jess za nią swoim. - Przebiorę się - powiedziała Nan, gdy zaparkowali. -Wejdź! Zostawię cię na parę minut. Rozgość się. - Kiedy jest ci dobrze w tym, co masz na sobie - stwierdził, przyglądając się jej. Nadal siedział za kierownicą. -Chodź, jedziemy! Mamy daleką drogę. - Dokąd właściwie idziemy na kolację? - Nan uśmiechnęła się kwaśno. - Nie jestem właściwie ubrana na pójście do lokalu, chyba że mnie chcesz gdzieś zabrać samolotem.

- Czy musisz wiedzieć? - W jego zielonych oczach tańczyły chochliki. Kąciki ust zadrgały, chociaż usiłował zachować poważną minę. - Ty paskudo! - Obdarzyła go uśmiechem. - Chcesz, żebym wystraszyła

wszystkich

z

lokalu

uniformem

biznesmenki?

Niedoczekanie! Siedź tu, jeśli chcesz! Za chwilę wrócę. Jess patrzył, aż zniknęła za drzwiami. Według niego zupełnie dobrze wyglądała w kostiumie. Postukał palcem o ramę drzwi karoserii. I wyglądała w nim jak wielka dama biznesu! Ona właśnie o tym marzy. Niech sobie marzy, jeśli tego rzeczywiście pragnie. A on po prostu zabiera teraz na kolację przystojną kobietę. Przecież nie ma zamiaru się z nią żenić! Zbyt daleko odbiegała od jego ideału żony. Po prostu zaspokajał „emocjonalne swędzenie", jeśli tak można określić to, co czuł do jej osoby. Nic więcej... W czasie weekendu myślał tylko o niej. Loty były rutynowe i nudne, mimo niezbyt dobrych warunków meteorologicznych, więc miał wiele czasu na rozmyślanie. Ona nazwałaby to pewno snuciem marzeń, pomyślał, znów stukając w blachę. Ale on przecież myślał o niej tylko dlatego... żeby jakoś mijał czas... A od myślenia nikt przecież nie choruje. Naprawdę?

ROZDZIAŁ 7 Nan rzeczywiście pojawiła się po kilku minutach. Miała na sobie białą koszulową bluzkę i spódnicę z materiału dżinsowego, na nogach długie, czarne, eleganckie buty kowbojskie, w ręku niosła czarny szal. Aha: jeszcze czarny skórzany pas. Pierwsza klasa! Bardzo prosto, bardzo w stylu Zachodu. Bardzo nie w stylu kobiety interesu! - A więc gdzie jedziemy? - spytała, siadając obok Jessa. Weszła do samochodu tak szybko, że nie zdążył wyjść i otworzyć jej drzwiczek. Nie był zresztą pewien, jakby przyjęła tego typu galanterię. - Powiedziałeś, że to gdzieś daleko? - Spory kawałek. - Jess włączył bieg. - Nie masz nic przeciwko przejażdżce? - Oczywiście, że nie. - Zgarnęła blond włosy z kołnierza koszuli. Piękne popołudnie! - Piękne - zgodził się Jess, zerkając na jej profil. Gdy wyjechali z miasta, Nan się rozluźniła, odetchnęła. Ubiegłotygodniowy śnieg zniknął już całkowicie, szosa była prawie sucha. Zielone plamy na polach były większe, co stanowiło ostateczny znak, że to już wiosna zmierzająca ku latu. Na niebieskim niebie nie było nawet śladu chmur. -

Zapewne

bardzo

lubisz

latać

podczas

takiej

pogody

-powiedziała. - Niebo takie wspaniałe, że człowiekowi się wydaje, iż można lecieć bez końca.

- Nie daj się zwieść pozorom. - Pochylił się nad deską rozdzielczą i włączył magnetofon. Rozległy się dźwięki klasycznej melodii. - To piękne czyste niebo jest pełne prądów powietrznych z dołu do góry i z góry w dół. Lecąc można nagle spaść jak kamień o trzysta metrów niżej. Bez najmniejszego uprzedzenia! I z gwarancją opróżnienia żołądka w przyśpieszonym tempie. - Straszne! - Wzdrygnęła się. - Chyba pozostanę przy starych dobrych odrzutowcach. - Bardziej ufam sobie i mojemu samolotowi. A poza tym nie znoszę pokładowego jedzenia. - Tu podzielam twoją opinię. Jak również w sprawie samolotu. Jesteś profesjonalistą, wiesz, co robisz. Jestem pewna, że twoim hasłem jest bezpieczne latanie bez przymusowych lądowań. Roześmiała się i położyła dłoń na siedzeniu tuż koło jego nogi. Oczywiście, nie liczy się lądowań pośrodku szosy, ani spadania niby jastrząb na nie spodziewające się niczego niewinne ofiary. - To się zdarzyło raz. Przyznaję, że popełniłem błąd, biorąc tego dnia to stare pudło. Stoi teraz na klockach. Nie polecę nim, póki nie sprawdzę, że wszystko jest w porządku. - Hej, no! Nie przejmuj się tak. Ja sobie tylko żartuję. - Poklepała dłonią siedzenie. Jess spojrzał na jej rękę. Jeszcze kilka centymetrów, a dotknęłaby go. Pragnął tego. Naprawdę tego chciał! - Masz rację, jestem strasznie przeczulony, gdy chodzi o bezpieczeństwo lotów. O moje osiągnięcia w tym względzie. -

Wyczuwał przedziwną niemoc w dobieraniu i wypowiadaniu słów. Każdy pilot o to się martwi. Żeby nie miał na koncie wypadków. - A jeśli ma za dużo? - Zostaje uziemiony. Idzie pod ziemię albo mu odbierają licencję. - Och! - Zabrała dłoń z siedzenia i zwijając ją w trąbkę położyła na kolanach. Z magnetofonu popłynęła romantyczna melodia. Nan patrzyła na przesuwające się za oknem płaskie pola. Niektóre już zaorane - wielkie brunatne przestrzenie z drobniutkimi paseczkami skib - inne ze spłowiałym zarostem - rżyska nadal nie tknięte. W myślach zaczął rysować się obraz, który usiłowała rozmyć, zniszczyć: samolocik roztrzaskany na ziemi. - Porozmawiajmy o czymś weselszym - odezwał się Jess. - Twój interes rozwija się dobrze mimo opublikowania listów tych głupoli? - Owszem, zupełnie dobrze. Nawet ci chciałam... - Żebym nie zapomniał... - przerwał jej. - Zauważyłem w domu magnetowid i jakieś kasety. Wiem, że Jimmy nie mógł tego kupić, bo nie ma pieniędzy. Domyśliłem się, że to ty mu dałaś, żeby zrewanżować się za pomoc. Zrewanżowałaś się już kolacją. Nie chcę, żebyś czuła się w jakikolwiek sposób zobowiązana. - Jess, dość! Nie czuję się do niczego zobowiązana. Magnetowid i filmy to robota, jaką Jimmy dla mnie wykonuje. Zaczął u mnie pracować w piątek po południu i dałam mu do przejrzenia filmy, których sama nie zdążyłam obejrzeć. Prosiłam, żeby je zabrał do domu i powiedział, co o nich myśli...

- Jimmy pracuje u ciebie? O czym ty mówisz? - Przyjęłam go do pracy. Na parę godzin dziennie. Mam. - Ty go zatrudniłaś? Za moimi plecami? Kiedy mnie nie było w mieście? - Zjechał prawie do rowu, odbił gwałtownie w lewo i znalazł się na przeciwnym pasie ruchu. - Uważaj! O mój Boże! - krzyknęła Nan przerażona. Omal nie nastąpiło zderzenie z ciężarówką jadącą naprzeciw. Jej kierowca trąbił z wściekłością, gdy Jess w ostatnim ułamku sekundy wracał na swój pas. Potem zwolnił i zatrzymał się na poboczu. Oboje siedzieli przez dłuższą chwilę oddychając ciężko i nie patrząc na siebie. - Przepraszam! - powiedział wreszcie i pochylił się, kładąc głowę na dłoniach obejmujących kierownicę. - Słusznie robisz, że przepraszasz! - odezwała się Nan ze złością. Odpięła pas bezpieczeństwa i obróciła się w kierunku Jessa. Zwariowałeś? Nie ma powodu do takiego zachowania! Ja ci tylko powiedziałam, że dałam pracę twemu młodszemu bratu. Płacę mu. Chłopak się czegoś uczy. Czy to zasługuje na podobną reakcję? Machnęła rękami nad głową. - Może rzeczywiście nie. - Jess uniósł głowę i spojrzał na Nan. Kiedy to się wszystko stało? - Co znaczy kiedy...? W ostatni piątek. Poszłam do szkoły z pogadanką na temat praw, wynikających z konstytucji. To cząstka mojej taktyki obronnej w obliczu tych napaści w „Tygodniku", no i... tego człowieka, który tak wstrętnie mnie potraktował w barze. Uczniom się to podobało, dobrze zrozumieli, o czym mówię.

Większości się podobało, Jimmy'emu też. I spytał, czy nie dałabym mu u siebie pracy. Potrzebowałam jakiejś pomocy w wypożyczalni. No i Jimmy okazał się bardzo pojętny. Doskonale pracuje. - Wiem o tym. - Spoglądał na nią, ale bez najmniejszych objawów sympatii. - Więc ty jesteś „spadochroniarka", co? - O co ci chodzi? - Zjawiasz się w mieście, podbechtujesz ludzi. Zwabiasz nieletnich! Świetny byłby z tego film, prawda? Przeniósł wzrok na drogę i włączył bieg. - Zapnij pas! - Ruszył, gdy wykonała polecenie. - Wiem jedno: Jimmy nie może u ciebie pracować! - A to dlaczego? Ty mu nie płacisz. A przecież mógłbyś. - Mógłbym, ale tego nie robię. Nie o to jednak chodzi. - Wobec tego chciałabym bardzo wiedzieć, o co? Co się z tobą dzieje? Nie chcesz stracić paru godzin, podczas których jesteś wielbiony przez młodszego brata? Rzucił na nią krótkie ostre spojrzenie. - To niesprawiedliwe! Co ty o nas wiesz? Jestem po prostu jego bratem, a nie żadnym bohaterem. - Przyznaję ci rację! Bohaterem nie jesteś! Jimmy dobrze potrafi oceniać ludzi. - A cóż to ma znowu znaczyć? - Przyjrzyj się sobie. Jakim ty jesteś dla niego wzorem? Latasz. Zgoda, to dodaje splendoru. To znaczy dodawałoby! Ale nie takie

latanie! Robisz coś, co pewnie jest dziś bezpieczniejsze niż prowadzenie furgonetki. Jesteś skorupiakiem, Jessie Riversie! Skorupiakiem, który uczepił się bezpiecznej strony kamienia na znajomym terenie. Mieszkasz o kilka kilometrów od miejsca, gdzie się urodziłeś. Chodzisz do tego samego kościoła, do którego chodziłeś jako dziecko. Jesteś ograniczony w swoim spojrzeniu na świat, ponieważ nigdy nie próbowałeś zerknąć poza horyzont! - Może dasz mi coś powiedzieć, psiakrew! Ja... - Nie, poczekaj, jeszcze nie skończyłam! A wiesz, dlaczego Jimmy poprosił mnie o pracę? Nie z powodu pieniędzy czy dlatego, że to jest wypożyczalnia filmów! Z powodu tematu, który poruszyłam w szkolnej pogadance. On chce się uczyć, Jess! Chce dorosnąć! Chce sięgnąć poza granice swoich dotychczasowych doświadczeń. - Wiem o tym. - No to dlaczego...? - Wybacz mi, Nan, jeśli to zabrzmi jak komunał: tobie się zdaje, że zjadłaś wszystkie rozumy! - To nieprawda! - Mówisz tak, jakbyś wszystko o mnie wiedziała. - Powiedział to głosem bardzo przyciszonym, ledwo słyszalnym wśród dźwięków muzyki. - I właśnie wiem, mój drogi Jessie Riversie! - Pochyliła się i wyłączyła radio. - Wyrosłam wśród mężczyzn takich jak ty. I za jednego nawet wyszłam. - Ooo, naprawdę?

- Tak. Naprawdę. - Zacisnęła dłonie trzymane na kolanach, aby nie było widać ich drżenia. Czuła w sobie gniew tak wielki, że aż bolał. - Myślisz, że jesteś bogiem, skoro zdobyłeś powodzenie na swoim podwóreczku? Wychowałam się w takim samym mieście jak Hennington. Moja wiedza ograniczała się właśnie do takiego małego światka. Wiedziałam wyłącznie, kto ma pieniądze, a kto jest biedny, kto u kogo sypia, kto się upija... - No i kto z kim sypiał? - Przestań ze mnie kpić! Moi rodzice, brat i siostra uwielbiają to miasteczko. Wcale ich nie nęci świat poza nim. Moi nauczyciele w gimnazjum byli tacy sami. Wychowanie obywatelskie w szkole polegało na omawianiu miejscowych problemów, a tak naprawdę to plotek i pomówień. Nauka historii świata? To, czego nauczano w tym przedmiocie, to były popłuczyny. Język angielski? Nauczyciele nie potrafiliby odróżnić dobrej powieści od złej nawet wówczas, gdyby od tego zależało ich życie. Szczytem marzeń wszystkich dziewcząt było opuścić wreszcie szkołę i wyjść za mąż. Wszystko jedno, co robić, byle uciec od straszliwej nudy. - Innymi słowy odniosłaś sukces, jeśli zastosujemy to kryterium oceny. - Taki sukces, że się nieomal nim usidliłam! - Zamknęła oczy, głowę miała pełną wspomnień. - Z początku kochałam Paula. Naprawdę! I myślałam, że rysuje się przed nami wspaniałe wspólne życie. Ileż to miałam pomysłów! Jakie plany! Jakie wielkie nadzieje! - I co się stało?

Otworzyła oczy. Stali na poboczu. Słońce było już znacznie niżej nad horyzontem, złocąc krajobraz późnymi promieniami. Płaskie pola po lewej zamieniły się w płytkie jary, za którymi wznosiły się nagie pagórki. Przecudowna pustynna sceneria! Jess wpatrywał się w twarz Nan. - On nie potrafił marzyć - odparła, obracając ku niemu głowę. Oczy ją zapiekły, po policzkach spłynęły łzy. -I chciał mi także odebrać moje marzenia! Jess zaniemówił. Spodziewał się listy zwykłych żalów: że się nudziła, że mieli złe współżycie fizyczne, że pił, że był leniwy, a może robił awantury i tym podobne. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Nie tego okrzyku, płynącego z głębi serca. Nie takiego pragnienia, które musi być zaspokojone. I nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Więc się ku niej pochylił i pocałował ją. Nan poczuła jego wargi na swoich, nim jeszcze zdała sobie sprawę z tego faktu. I zanim zdała sobie sprawę z czegokolwiek innego, zarzuciła mu ręce na szyję, rozchylając usta do pocałunków. Pasy uniemożliwiały większe zbliżenie. Nie było ono nawet potrzebne. W tej chwili poczuła się bliżej Jessa niż jakiejkolwiek innej osoby kiedykolwiek w życiu. Jego pocałunek był delikatny, czuły i jednocześnie namiętny. Dawał, biorąc jednocześnie; smakował ją czubkiem języka, ale nie nalegał. Czuła świeży zapach jego skóry, płynu po goleniu - prosty, miły zapach, czuła na policzku ciepło jego oddechu. Palcami wiodła po miękkich

włosach i po wygolonych miejscach na karku, gdzie włosy już odrastały, tworząc kłującą szczecinę. Wyczuwała na plecach węzły twardych mięśni, a przede wszystkim uświadamiała sobie, że topnieje, niby świeca w żarze... Jess natomiast stał na skraju bezdennej przepaści, kuszącej mglistym ciepłym niebytem, który go za chwilę obejmie przecudowną rozkoszą i nieodwołalnie ściągnie na samo dno. Jej wargi były takie miękkie, takie wilgotne i łakome pocałunków... Taka słodycz! Jej dłoń dotykała mu karku, palce pieściły wrażliwą przestrzeń za uchem... Spiął mięśnie. Był gotów wyrwać się z pasa bezpieczeństwa i rzucić na Nan. - Przepraszam! - powiedział, odrywając ją od siebie i odsuwając. Nie należało tego robić! - Chwycił za kierownicę i utkwił wzrok przed siebie. - Przemawiaj jedynie w swoim imieniu! - Miała krótki oddech, ale panowała nad sobą. - Mnie się to podobało! Mogłam przy okazji stwierdzić, iż rzeczywiście jeszcze wszystkiego o tobie nie wiem. Nigdy bym nie przypuściła, że tak dobrze całujesz. - Uśmiechała się i usta nadal miała półotwarte, wilgotne. Była urzekająca. Na jej policzkach wykwitły czerwone plamy, jakby prosząc, by ich dotknąć. Z wielkim wysiłkiem opanował się i też uśmiechnął. - No to co, będziemy się dalej kłócić? - spytał. - Nie! - Ścisnęła mu ramię. - Niepotrzebnie pozwoliłam przeszłości zakłócać teraźniejszość. Jesteśmy przyjaciółmi, chyba

potrafimy spokojnie dyskutować i rozwiązywać nieporozumienia. Rozejrzała się dokoła. - Gdzie my jesteśmy? Jak tu pięknie! Spójrz na słońce, tuż, tuż na skraju wzgórz! Purpura, zieleń i złoto! I jaskrawa czerwień! - Są tacy, co nazywają ten krajobraz pustkowiem. -Wskazał na bruzdy jarów i usiłował odgadnąć, co Nan miała na myśli, określając ich stosunek mianem przyjacielskiego. To słowo jakoś nie pasowało do tego, co czuł w obecnej chwili. - To skraj obszaru, który otrzymał nazwę Złej Ziemi. A te kolory, które widzisz, daje przedziwny skład ziemi i skał. Najlepiej na to patrzeć z powietrza. Człowiek ma wrażenie, iż leci nad inną planetą. Zła Ziemia to pustynne połacie Południowej Dakoty. - Naprawdę? - Spojrzała na niego ponownie, a on dostrzegł gwiazdy w jej oczach. - Chciałabym któregoś dnia... - Chciałabyś któregoś dnia polecieć? Zabiorę cię na pewno, kiedy tylko... - Będzie bezpieczniej? - dokończyła i uśmiechnęła się, by nie pomyślał, że ona znów kpi z jego pilotowania. - Właśnie. A nie należy o tym myśleć? - Ty się stale bronisz, jakby cię ktoś atakował. Mieliśmy się już nie kłócić. - Przechyliła głowę i spojrzała mu w oczy. - Jess, byłeś kiedyś żonaty? - Nie. - Ale prawie, prawie?

- Tak, jeden raz. - Zapuścił silnik. - Jedziemy. Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny, bo nie jadłem obiadu. Jechali w milczeniu. Nan korciło, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o owym „prawie jeden raz", ale się powstrzymała. Nie jej zmartwienie, nie jej sprawa, to jego emocjonalne życie! Starała się zapomnieć o pocałunku Jessa i swojej reakcji. To po prostu odruch wzruszenia. Jedyna sprawa, która domagała się wyjaśnienia, dotyczyła Jimmy'ego. Nan była zdecydowana walczyć o prawa chłopca i o jego niezależność. Restauracja znajdowała się na skraju małego miasteczka, przy którym Hennington wydawało się metropolią. Mieścina sprawiała wrażenie niespodziewanej narośli na płaskiej prerii: pojawiła się nagle, bez ostrzeżenia, bez przyczyny i jakby bez racji bytu. Jej wygląd też nie wzbudził entuzjazmu Nan. Budynek był z cementowo -żużlowych bloków, częściowo oszalowany deskami. Czerwony neon zapowiadał krótko i wymownie: JEDZENIE. Na wysypanym żużlem parkingu pełno było najrozmaitszych samochodów i ciężarówek. Spojrzała niepewnie na Jessa. - Zaufaj mi! - powiedział uśmiechając się. Jess miał rację. Kiedy weszli, poczuła zapach dobrej kuchni i głód. Wystrój wnętrza był okropny: plastykowa boazeria udająca drewno, na ciemnym de obrazy wielkookich dzieci, fałszywe zegary „z epoki" i odpryskujące kawałki plastyku na krzesłach. Wszystko to zdawało się zupełnie nie przeszkadzać klientom, którzy pałaszowali z wielkim apetytem. Wielu z nich pozdrowiło Jessa, przyglądając się

Nan z nie ukrywaną ciekawością. Jak to dobrze, że się przebrała! Rolę gospodyni pełniła potężnej budowy niewiasta o siwych włosach i przyjaznym uśmiechu, który zrobił się bardziej szeroki, gdy spostrzegła Jessa. - Halo, rzadki gościu! - powiedziała, skinieniem głowy pozdrawiając oboje. - Dawno tu nie byłeś, Jess! - Cześć, Saro! - odparł i ujął Nan pod rękę gestem podkreślającym, że to jego kobieta. Przedstawił jej Sarę, właścicielkę i gospodynię. - Masz dla nas stolik dla niepalących? - zapytał. - Ooo, widzę, że młoda dama zamierza zupełnie pozbawić pana cygar, panie Rivers! - roześmiała się Sara. - Będzie nam tu brakowało ich aromatu! - skrzywiła się jakby z obrzydzeniem i poprowadziła gości w stronę przepierzonych kojców w głębi sali. „Dla niepalących" oznacza, że możesz palić albo nie palić, pomyślała Nan widząc, że Sara po prostu zabiera ze stołu popielniczkę. Jedzenie było wspaniałe! Zgodnie z sugestią Jessa wzięła rostbef. Otrzymała mięso tak delikatne, że można je było krajać widelcem. Podano im bułeczki - świeże, pulchne i gorące. Jedynym minusem okazała się woda. Gdy sięgała po szklankę, Jess położył dłoń na jej dłoni. - Nawet nie próbuj! - ostrzegł. - Będziesz potem przez tydzień wyciągała z zębów grudki minerałów. Zrobiłem wszystko, żeby namówić Sarę na sprowadzanie butelkowanej wody, ale ona upiera się przy wodociągu. I twierdzi, że woda jest bardziej „naturalna".

- Rzeczywiście! - powiedziała Nan, podnosząc szklankę pod nos i wąchając jej zawartość. - Chyba wezmę piwo. Zamówił je dla niej, pozostając przy swojej wodzie sodowej. - Ty się nie napijesz piwa? - spytała. - Dlatego że prowadzisz? Czy też chcesz mnie upić, bo coś knujesz? - Nie. - Rękami podparł brodę i przyglądał się Nan. -W tym tygodniu latam. Właściwie już jutro. Mam zasadę, by nie pić alkoholu poprzedniego dnia. - Nawet piwa? - Potrząsnął przecząco głową. Zaimponował jej. Jesteś bardzo zdyscyplinowanym mężczyzną, Jessie Riversie! powiedziała. - Po prostu ostrożnym. Tak jak każdy lubię wypić drinka od czasu do czasu, ale wiem, jakie mogą być skutki. Mój przyjaciel, Charlie... przerwał, gdy pojawiła się kelnerka z talerzami. - Widziałam, że ma problem z piciem - odezwała się Nan, gdy znów zostali sami. - W zeszłą niedzielę wyglądał... - Nie osądzaj go zbyt surowo - Jess mówił cicho, ale stanowczo, wpatrując się w nią intensywnie. - Charlie przebył długą, ciężką drogę. - Przepraszam... - dotknęła jego ręki. - Jest mi trudno okazywać wyrozumiałość w sprawie picia. Bo, widzisz, jedną z milutkich wad mojego byłego męża było właśnie to. - Pił?

- Z tego, co wiem, pije nadal. - Zamrugała nerwowo, spojrzała na talerz i nagle straciła apetyt. - Nieproszona informuje mnie o tym moja rodzina. - Sporo doświadczyłaś- stwierdził. Przyglądał się jej, jakby szukał czegoś w twarzy. - Może dlatego jesteś tak bezkompromisowa powiedział. - Znalazłeś grzeczny sposób, żeby mi powiedzieć, iż jestem uparta i przemądrzała. - Aha! - zgodził się i uśmiechnął. Widziała jednak w jego oczach zrozumienie i sympatię. Apetyt powrócił jej w dwójnasób. - W wielu sprawach nie masz jednak racji - nawiązał Jess do poprzedniego tematu, gdy podano im deser. - Na przykład? - odprężona i niemal przejedzona nie była w nastroju do sporów. Postanowiła, że nie da się sprowokować, nawet gdyby stawał na głowie. Najwyżej będzie się śmiała. - Na przykład, jeśli chodzi o mnie. Albo o Jimmy'ego. On naprawdę nie może u ciebie pracować. - Dlaczego? - Znów poczuła wzbierający gniew, ale opanowała się z wielkim wysiłkiem. Była zdziwiona, że Jess tak łatwo potrafi wyprowadzić ją z równowagi. - Daj mi jeden wystarczający powód, który bym mogła zrozumieć! - Wiem, że mu płacisz i doceniam to. Chyba powinienem był już dawno to zrobić. Wart jest zapłaty. Ale on musi nauczyć się rzeczy praktycznych, czegoś o prowadzeniu interesu, o świecie, stosunkach

między ludźmi, a nie... faszerować sobie głowę mrzonkami, marzeniami i takimi tam... - I tobie się wydaje, że u mnie nauczy się jedynie marzyć? Czuła, że wszystko w niej tężeje. - Dużo mówisz o marzeniach i sprzedajesz wytwory fantazji. - Wszyscy ich potrzebujemy. Poza tym ja właśnie prowadzę interes! - Być może. Od tygodnia. I jesteś jeszcze zielona. Poza tym jesteś osobą kontrowersyjną. Spójrz prawdzie w oczy, Nan. Sama powiedziałaś, że dziś jesteś tu, jutro tam. Tu pozostaniesz jedynie tak długo, jak to będzie odpowiadało twoim interesom. Czegóż to Jimmy może się nauczyć, jakiego doświadczenia nabierze w miejscu, które jest... chwilowe. - Trudno wprost uwierzyć, że możesz mówić coś podobnego! - Poza tym: nie można odrywać chłopaka od nauki. Musi odrabiać lekcje, musi pilnować dobrych stopni. - Oczywiście, że musi, choćby miał skończyć tak jak ty! - Jak ja? - Jess oparł się wygodnie. - Nie ma mowy. Dopilnuję tego. Teraz wszystko idzie, ale przez długi czas nie szło. Miałem bardzo marne stopnie i mało brakowało, a nie skończyłbym szkoły, bo tak byłem zajęty myśleniem o przyszłości. Właśnie marzeniami, jeśli wolisz to tak nazwać. - Ty zajęty marzeniami? Koń by się uśmiał! - Właśnie ja! Widzisz! - Pochylił się nad stołem wskazując na nią palcem. - Jeszcze w jednej sprawie się mylisz. Nazwałaś mnie

skorupiakiem. No to wiedz, że moja skorupa przez długi czas miała nogi. - Co? - Nan, poszedłem do pracy, kiedy byłem trochę młodszy od Jimmy'ego. A jeszcze przedtem pracowałem na farmie dla ojca. Ale on próbował nauczyć mnie uprawiania ziemi, podczas gdy ja marzyłem o lataniu. - No i zacząłeś latać. - Oczywiście. I ten ktoś, u kogo pracowałem, nauczył mnie patrzeć w niebo i w chmury, a nie na ziemię. Kiedy pierwszy raz znalazłem się w powietrzu, wiedziałem, że właśnie to jest coś dla mnie. Przy okazji: to był ten sam samolot, który niemalże spadł ci na głowę w dniu, kiedy się poznaliśmy. Ten ktoś już nie może latać, a ja... - Charlie? - Kiedy otrzymałem licencję pilota... - Jess potakująco skinął głową nie przerywając - zabrałem manatki i odszedłem. Bo wtedy właśnie Charlie zaczął dużo pić, a ja byłem jeszcze zbyt wielkim szczeniakiem, żeby móc poradzić sobie z podobnym problemem. Odbyłem służbę w wojsku i potem postanowiłem zostać na swoim. Wynajmowałem się tylko małym liniom lotniczym, właścicielom prywatnych maszyn, każdemu, kto potrzebował pilota. Nie byłem żadnym tam skorupiakiem. Byłem toczącym się kamieniem, a na kamieniu nie było nawet śladu mchu.

- Wierzę ci. I dlaczego tu wróciłeś? - Nan była zafascynowana opowieścią. A więc się myliła. Jess wyjaśnił tajemnicę tego, co jest w nim głęboko ukryte, a co ona zawsze dostrzegała: okiełznaną dzikość. Może w istocie nie jest takim zmurszałym sztywniakiem? - Wróciłem, bo chciałem i czułem potrzebę. Tutaj jest mój dom. Oczywiście, w tamtym świecie czułem się wolny jak ptak. Ale nie byłem szczęśliwy. I stawałem się nieco niebezpieczny. Dla siebie i dla każdego w pobliżu. - To wtedy właśnie o mało się nie ożeniłeś? - Z córką pracodawcy. - Skrzywił twarz w uśmiechu. -Możesz w to uwierzyć? Nie mogę do tej chwili przejść do porządku dziennego nad tym, że mogłem być taki głupi. Pilotowałem wtedy samolot wielkiego potentata z Georgii. Córeczka tatusia pojawiała się od czasu do czasu na lotnisku. Piękna i bogata. I to mnie z pewnością zaślepiło i oszołomiło. - Ty ją też pewno oszołomiłeś. - Nan podparta brodę dłońmi. - Cały problem na tym właśnie polegał. - Podniósł rękę, dając znać kelnerce, że prosi o rachunek. - Myślałem, że się kochamy. Byłem

gotów

akceptować

wszystkich

snobów

w

rodzinie,

zdruzgotanych tym, że nie należę do ich klasy. Ale któregoś dnia przebudziłem się z pięknego snu i stwierdziłem, że to koszmar - ona nie kocha Jessa Riversa, tylko wyimaginowanego romantycznego bohatera przestworzy. - Rozumiem! - W istocie Nan nie rozumiała: jak można było tak się pomylić?! Owszem, ponętny dla kobiety i umie całować, ale

zupełnie pozbawiony aury romantycznego bohatera. - Przykra sprawa! - zgodziła się. - Właściwie nie. Wkrótce potem zdecydowałem się powrócić tutaj. Któregoś dnia... Nie dowiedziała się, co miał przynieść „któryś dzień", gdyż podeszła kelnerka z rachunkiem. Jess zapłacił i wyszli. W drodze powrotnej do domu, gdy jechali szosą zalaną księżycowym światłem, powrócił do poprzedniego tematu. - Rozumiesz już teraz, dlaczego nie chcę, by Jimmy u ciebie pracował? - Wcale nie rozumiem. Nie widzę żadnego związku między twoimi doświadczeniami a jego pragnieniami. Opowiadasz stale, że nie lubisz marzyć i snuć fantazji, a z twoich słów wynika co innego. A ja z pewnością potrafię Jimmy'ego nauczyć i wpoić mu kilka zdrowych zasad biznesu. I nie zmieni tego fakt, że wypożyczam kasety filmowe, a nie sprzedaję chińskich konfitur. Zasady są zawsze te same. . - Być może... - Wydawał się znacznie mniej pewny siebie. - Poza tym, to była inicjatywa Jimmy'ego. Jego pomysł. Czy chcesz zasłużyć na miano czarnego charakteru? - Nie rozumiem? - Czy twój ojciec zgłaszał obiekcje, gdy chciałeś pracować u Charliego? - Mieliśmy na ten temat parę rozmów.

- Nie wątpię. Jestem też pewna, że w twoim przekonaniu ojciec stał się po owych rozmowach niemalże mordercą marzeń. I uważałeś, że on ciebie zupełnie nie rozumie, prawda? Jess nic na to nie odpowiedział. - Posłuchaj i nie obrażaj się: owej piękności wydawałeś się romantyczną

postacią

z

Południa.

Jimmy'emu

przypominasz

oklapłego, mało rozumiejącego starca! Na pewien czas zostaw brata w spokoju. Ja będę pilnować, by nie zaniedbał nauki. - Więc twierdzisz, że jestem stary nudziarz? Oklapły? Że Jimmy widzi we mnie starca, który czeka na bujający fotel? - mówił z żalem w głosie. - Chwileczkę! Ja po prostu usiłowałam przedstawić ci sytuację z punktu widzenia nastolatka. Uważam, że jesteś... bardzo miły. - Boże drogi! Miły! - Jess, spojrzyj prawdzie w oczy! Jesteś miły. Masz dobrze prosperujący interes, tak mi się w każdym razie wydaje. Masz własny dom. Masz wiele zalet: chodzisz do kościoła, nie pijesz, przestałeś palić. Dla większości kobiet jesteś ideałem, o jakim marzą. - A dla ciebie? - Ja ciebie po prostu lubię. Nie bądź przeczulony. Jesteś, no... - Nudny? - Jess...! - Powiedz, chcę wiedzieć! - No więc dobrze. Errolem Flynnem nie jesteś! - Umilkła i zaczęła przyglądać się jego profilowi. Jess nie wydawał się zbytnio

przejęty jej krytyką, a z jego miny mogła wywnioskować, że go to bawi. Dobrze, wobec tego pójdźmy dalej, pomyślała. - Jeszcze mniej przypominasz Indianę Jonesa. - Kogo? - Nieważne. Jimmy ci powie. Jesteś prawie kulturalnym analfabetą, jeśli nie wiesz... - Och, już wiem, to ten facet w dużym kapeluszu, z biczyskiem! I to jest twój ideał? - Jeden z wielu. - Człowiek aktywny, zawsze gotowy podjąć ryzyko? - Powiedzmy! Tak! - A co robisz w następną niedzielę? - Co, co? - pytanie ją zaskoczyło. - Nie wiem, co będę robiła. To dla mnie zbyt odległa przyszłość. - Zarezerwuj sobie popołudnie. I powiedz Sue, że nie będziesz u niej na obiedzie. - Kolejne zaproszenie? Bo jeśli tak, to musimy przedtem wyjaśnić kilka drobnych spraw, zanim zdecyduję, czy je przyjmę. - Na przykład sprawę Jimmy'ego? - O nim też myślałam. - Dobrze. - Jess zwolnił i Nan spostrzegła, że już wjechali do Henningtonu. Z odrobiną żalu stwierdziła, że Jess wybrał inną, znacznie krótszą drogę powrotną. Prawdopodobnie w chęci pozbycia się jej jak najszybciej, by już nie słuchać tych mało pochlebnych opinii na swój temat.

- Może masz częściowo rację - powiedział Jess. - Już ci mówiłem, że w przypadku Jimmy'ego bywam zaślepiony. Dam tobie i jemu szansę. Tydzień! Jeden tydzień. Jeśli po tym czasie zacznie wzdychać, jęczeć, marzyć na jawie... - To wtedy ja go pierwsza wyrzucę - odparła Nan. - Zgadzasz się? - Chyba tak. Miałaś rację, mówiąc o moim wtrącaniu się. To byłby błąd i miałby do mnie żal. Ale obiecaj mi... - Obiecać ci mogę tylko jedno: że będę grała w otwarte karty, sprawiedliwie. Nie odpowiedział od razu. Podjechał pod jej dom i zatrzymał się. Nan chwyciła za klamkę. - Nie odchodź - powiedział miękko, patrząc przed siebie. - Mamy jeszcze do wyjaśnienia parę rzeczy.

ROZDZIAŁ 8 Nan przeszył dreszczyk podniecenia. - O czym chcesz mówić? - spytała. Nie odpowiadając i nie obracając się ku niej, odpiął pas. Przez szyby auta wdzierał się blask księżyca - srebrnoszare światło wiosennych nocy na prerii. Wydobywało rysy twarzy Jessa, pogłębiało cienie, nadając jej niemal groźny, a zarazem podniecający wyraz. Gdyby nawet chciała, nie potrafiłaby się poruszyć. - Kiedy całowaliśmy się tam, daleko na prerii, chciałem, żeby to trwało zawsze - powiedział. - Ja też - odparła. Zabrakło jej tchu. - Działasz na mnie w sposób, którego nie oczekiwałem - dodał, patrząc na wprost przez szybę samochodu. - A właściwie nie mamy nic wspólnego, nic nas nie łączy. Nie rozumiem... - A musisz rozumieć? - Miała ochotę go dotknąć, choćby po to, by dodać mu odwagi. Wydawał się zagubiony. - Dlaczego nie możemy po prostu cieszyć się tym, co się wydarza? - Tylko tego chcesz? - spojrzał na nią uważnie. - Korzystać z chwili? Cieszyć się tym? W prawdziwym życiu odegrać scenkę z marzeń? - A czy jest w tym coś złego, Jess? Wydaje mi się, że masz głowę przeładowaną tylko realiami. - Dopiero teraz położyła mu dłoń na ramieniu. - Mógłbyś choć raz wychylić czarkę fantazji. - Przysunęła się, ręką objęła go za plecy. Pod dłonią wyczuwała napinające się

mięśnie. - A może jeszcze parę łyżeczek zwykłych marzeń - dodała cichutko. - Masz do tego takie samo prawo jak każdy inny. -

Grasz

ze

mną

nieuczciwie

-

powiedział

głosem

przypominającym ciche warczenie. - Bardzo nieuczciwie! - Marszczył czoło, ale w kącikach ust widziała przyzwolenie. - Wiem o tym - odparła, przebierając delikatnie palcami w jego włosach. - Powiedziałeś, że mamy kilka rzeczy do wyjaśnienia. Myślę, że jedno już wyjaśniliśmy: bardzo sobie odpowiadamy. Oczywiście tylko pod pewnymi względami. Czy zgadzasz się ze mną? - Byłbym strasznym kłamcą, gdybym odpowiedział, że nie. - No widzisz! - Przysunęła się jeszcze bliżej, tak blisko, że wyczuwała żar jego ciała. Była podniecona. Ale skłonna raczej do zabawy niż do poważnego seksu. Uświadomiła sobie, że nigdy nie próbowała doprowadzić do podobnej sytuacji z innymi mężczyznami. Przeciągnęła palcem po jego karku, brodzie, a potem wyrysowała linię wzdłuż rzeźbionych ust. Westchnął, oparł się plecami o siedzenie i zamknął oczy. Zniżonym głosem powiedział: - Bawisz się dynamitem. Jeśli lont zaiskrzy, to nie masz po co wzywać ratunku. Nie będzie tu żadnego rycerza na białym koniu. Tylko ja. - Wystarczysz mi - odparła szeptem, całując go w szyję. Pod ustami wyczuwała pulsującą arterię, skórę miał gorącą, tętno przyśpieszone. - Zupełnie mi wystarczysz! - Czubkiem języka smakowała skórę szyi.

Jess pomyślał, że właściwie bardzo go bawi sytuacja, gdy zbliża się do granicy, poza którą nie ma już odwrotu, a jednocześnie robi wszystko, aby jej nie przekroczyć. Perwersyjna gra. Podobna do szukania rozkoszy w bólu: doznania stają się tak do siebie podobne, że nie można ich odróżnić. Jej piersi niemalże dotykały jego ramienia, a udo było jeszcze bliżej jego nogi. W nozdrza wdzierał się jej zapach i mącił mu w głowie. Wszystko w nim wołało o więcej, więcej, ale czekanie było rozkoszą. Nie teraz! Później? Może. Nan dobrze wiedziała, co się z nim dzieje. Tak jej się w każdym razie zdawało. Przyzwalał, by go podniecała, a w rzeczywistości to on kontrolował sytuację. Stąd jej poczucie bezpieczeństwa. Chciałaby zmienić ten stan rzeczy, pchnąć go poza obszar, nad którym sprawował kontrolę. Niech ją straci! Niech utraci panowanie nad sobą. Rozpoczęła wędrówkę dłonią po jego piersi, ale się zawahała. To nie było w jej stylu. Odsunęła się i spojrzała na Jessa. Przyglądał się jej spod półprzymkniętych powiek. Nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy. Zresztą nie potrzebowała. Całym ciałem wyrażał pożądanie. - Ciebie to bawi - powiedziała. - Podpuszczasz mnie i zacierasz w myślach ręce, prawda? - Jeszcze nie wołam o pomoc, jeśli ci o to chodzi. - Ślad uśmiechu. - Jessie Rivers, ty jesteś. - Bezradnym niewolnikiem miłości...

- Nędznikiem! - Tak lubisz całować nędzników w szyję? Jest to co najmniej dziwne. - Szczery uśmiech. - Być może! - Lekki ton, jaki przyjęli, złagodził olbrzymie napięcie i pozwolił zachować romantyczny nastrój. Uśmiechnęła się i oparła o jego ramię. - Zupełnie miły pocałunek. Ty zresztą też tak pomyślałeś. Poruszył się niespokojnie, a potem objął ją ramieniem. - Chyba tak. Nawet nędznicy podniecają się po odpowiedniej stymulacji. A ty jesteś wspaniałą stymulatorką, możesz mi wierzyć! - Kiedy znów możemy się spotkać? - spytała Nan, wtulając głowę w jego pierś. - Czeka mnie zwariowany tydzień, ale przy pomocy Jimmy'ego... Potrząsnął głową. Raczej wyczuła, niż dostrzegła ten ruch. Dłonią gładził delikatnie jej ramię. - Ja też będę bardzo zajęty, a nie chcę się nigdzie spieszyć, gdy się spotkamy. Może w niedzielę? - Doskonale. W takim razie... - Nie, nie rób żadnych planów! Mam parę pomysłów. Niespodzianka! Domyślam się, że należysz do kobiet uwielbiających niespodzianki. - Wyłącznie dobre. - Spojrzała mu w oczy. Po tym pocałunku szyby były już całkowicie zaparowane. Pożegnanie go było jednym z najtrudniejszych zadań, jakie Nan kiedykolwiek wykonała.

Dni mijały powoli, ilekroć myślała o Jessie, a pędziły, gdy pracowała. Parogodzinna obecność Jimmy'ego po południu lub wieczorem stanowiła olbrzymią pomoc, a poza tym Nan dobrze się czuła w jego towarzystwie. Z początku nieco się obawiała, że Jimmy zacznie pałać do niej cielęcą miłością, ale na szczęście tak się nie stało. Spostrzegła, że w naturalny sposób zaczyna go traktować jak własnego młodszego brata, któremu można radzić i dyskretnie kierować we właściwą stronę. W tym wszystkim jedno było niepokojące: Jimmy ani razu nie wspomniał swego starszego brata. We wtorek wczesnym wieczorem przyszła Genny Weaver. Obeszła cały lokal, powitała Jimmy'ego i skinęła głową Nan. - Chciałabym porozmawiać - powiedziała przyjaznym i spokojnym

głosem,

przez

który

przebijało

jednak

jakieś

zdenerwowanie. - Oczywiście, słucham! - Nan podparła się na łokciach. - Wspaniale wypadłaś podczas tego spotkania z uczniami... Genny zerknęła w stronę Jimmy'ego, który zapamiętale odkurzał półki. -Chciałabym jeszcze raz ci podziękować. Nauczyciele mówili, że poruszony przez ciebie temat był inspiracją do wielu debat i dyskusji na lekcjach. - Cieszę się. - Niestety, nie wszyscy tak uważają. Pomyślałam, że cię ostrzegę. - Nie rozumiem...

- Są ludzie, których denerwują twoje rzekomo nieprzystojne filmy. Oburzają się też, że publicznie wystąpiłaś przeciwko ich protestom i groźbom. - Groźby? Wobec mnie? Nikt mi niczym nie groził... - Nan zamrugała, niezdolna w pełni pojąć to, co usłyszała. - Wiem, nie chodzi o bezpośrednie groźby. I to w ogóle nie jest ważne. Przed piętnastu laty moja siostra podjęła fatalną decyzję poślubienia niejakiego Neilsona, Douglasa Neilsona. Od niej właśnie dowiedziałam się, że wywołałaś olbrzymie poruszenie w miejscowych kołach ultrakonserwatywnych. Douglas nie może zapomnieć, że wyrzuciłaś go z lokalu. - Prosił się o to swoim zachowaniem. - Oczywiście. Ale jego ugrupowanie uważa to za obrazę. Obawiam się, że masz obecnie wrogów zupełnie ci nie znanych. - Nie miałam zamiaru przysparzać sobie wrogów. Musiałam się bronić. Tak jak powiedziałam w piątek: wszyscy mają prawo do wyrażania swoich opinii. Tak długo, dopóki nie naruszają moich praw. - To wszystko nie jest takie proste - powiedziała Genny przyciszając głos. - I musiałabyś być bardzo naiwna, a chyba nie jesteś, by sądzić, że problem da się łatwo rozwiązać. Rzuciłaś im wyzwanie, ponadto jesteś kobietą, co jeszcze pogarsza sprawę. - Dajże spokój! W którym roku żyjemy? - Coś się stało, Nan? - podszedł Jimmy, trzymając w ręku ściereczkę do kurzu. - Dzień dobry, pani dyrektor!

- Nie miałam zamiaru wciągać ciebie do tej sprawy, Jimmy! powiedziała pani Weaver. - Skoro jednak tu pracujesz, powinieneś wiedzieć. Pani Black rozzłościła parę osób w tym mieście. - Tak, proszę pani, wiem - odparł Jimmy. - Ale paru moich kumpli pilnuje lokalu, kiedy nas tu nie ma. - Boże drogi! - Nan trzepnęła dłonią o ladę. Kilku klientów obejrzało się ciekawie. - Co tu się dzieje? Czy może muszę żądać policyjnej ochrony, ponieważ wypożyczam filmy, które się nie podobają paru ludziom? - Nie, nie, sytuacja nie jest znów tak poważna - odezwała się pani Weaver. - Mam nadzieję, że wkrótce będziesz przez nich akceptowana jako zło konieczne. Ale Jimmy ma rację. Możesz spodziewać się drobnych przykrości albo nawet wandalizmu, nim ci ludzie się uspokoją bądź znajdą sobie inny cel. - Wszystko to bardzo mi się nie podoba. - Nan westchnęła głęboko. - Ale dziękuję ci, że znalazłaś czas, by mnie o tym uprzedzić. Nigdy nie przewidywałam tego rodzaju problemów. Prowadzę bardzo ostrą selekcję filmów. - Treść filmów przestała być ważna. Upokorzyłaś Douglasa w obecności wielu ludzi i on nie może tego darować. To już się raz zdarzyło i... - Genny spojrzała na Jimmy'ego. - Co mianowicie? - spytała Nan. - Co się zdarzyło? - Chodziło wówczas o jego brata - dyrektorka wskazała głową Jimmy'ego.

- Właściwie o Charliego! - poprawił chłopak. Widać jednak było, że niechętnie wspomina ten temat. - Chciał tutaj otworzyć warsztat, kiedy... kiedy stracił licencję pilota i ten Neilson... pan Neilson spowodował, że rada miejska nie dała mu zezwolenia z powodu jego... - Pijaństwa? Wiem, Jess mi opowiadał - odezwała się Nan. - Aha! - Jimmy spojrzał na panią Weaver. - No i Jess nie chciał się z tym pogodzić. Domagał się podania przyczyn. I publicznie zarzucił Neilsonowi, że boi się konkurencji Charliego, który jest lepszym od niego mechanikiem. Jess powiedział, że Charlie może być w sztok pijany, a szybciej rozbierze i złoży każdy motor, niż Neilson zdąży obetrzeć sobie tyłek. - Jimmy zaczerwienił się jak burak. Przepraszam, pani dyrektor! - Nic nie szkodzi. Byłam tam i słyszałam to. Tak właśnie powiedział twój brat. - Ach, więc chodziło tu również o interesy! - Nan palcem postukała w kontuar. - Mam nadzieje, że inna firma wideo nie zamierza otworzyć tu punktu usługowego a pan Neilson nie jest tym osobiście zainteresowany? - O, nie! - Genny potrząsnęła rudymi lokami, które zatańczyły energicznie. - Odbiło jemu i paru innym. Oni naprawdę boją się, że chociaż nie robisz tego teraz, to zaczniesz wypożyczać filmy porno. - Nigdy! Ale gdybym je miała, broniłabym prawa każdego do wypożyczania ich. To jest sprawa sumienia. - Słusznie! - Jimmy podniósł pięść, aprobując słowa Nan. Genny też się roześmiała, ale w jej oczach widać było ślady niepokoju. Kiedy

wybrała sobie kasetę i wyszła, Nan odciągnęła Jimmy'ego na bok i powiedziała półgłosem, by nikt z klientów nie mógł usłyszeć: - Neilson tu był w zeszłym tygodniu. Przestraszył córeczkę Sue. Wyrzuciłam go z lokalu. Powiedziałam, żeby tu nigdy więcej nie przychodził. Powiedz mi teraz, czy napytałam sobie kłopotów? Muszę to wiedzieć. - Jess o tym wie? - spytał Jimmy. - Chyba że mu ktoś powiedział. Ja nie. Sue prosiła, żebym mu o tym nie wspominała. Zdziwiłam się, dlaczego. Powiedziała, żebym właśnie Jessowi nie mówiła. - Bo Jess poszedłby i kopnął... no wiesz, gdzie... Neilson to wstrętny gad, ale jest chytry. Kiedy ostatnim razem zadarł z Jessem, skończył z rozkwaszonym nosem i bardzo się przestraszył. Wziął nawet

adwokata,

żeby

przekonał

sędziego,

że

jest

w

niebezpieczeństwie. I sędzia wydał orzeczenie, zakazujące Jessowi zbliżania się do Neilsona. Niech go tylko Jess palcem dotknie, zaraz pójdzie do więzienia. Bo wiesz, Nan, Jess, kiedy był w moim wieku, nie prowadził spokojnego życia. Łatwo wpadał w gniew. Jeszcze teraz to potrafi. - No tak, rozumiem. - Nan przymknęła na chwilę oczy. Już wiedziała, skąd te rady Sue. Jess w więzieniu! Byłby jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. - No, miejmy nadzieję, że wszystko minie i rozpłynie się. Kłopoty są mi raczej niepotrzebne. - Wiem. Ale wiem też, że jakby co, to podobnie jak Jess nie podtulisz ogona i nie uciekniesz.

- Może i tak. - Pomyślała o rewolwerze schowanym głęboko w szufladzie biurka. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek może nadejść chwila, w której będzie musiała myśleć o użyciu go. Boże drogi...! Jess zmniejszył obroty i w lekkim łuku położył samolot na skrzydło, przygotowując się do lądowania na pasie wskazanym przez kontrolera ruchu. Namiętnie żuł koniec nie zapalonego cygara. Kwaśny, ostry smak tytoniu pomagał mu w koncentracji. Wylądował gładko. Jak jedwab na lodzie! Uśmiechnął się do siebie. Zawsze czuł się dobrze i rozpierała go duma, gdy przypominał sobie to określenie, jakiego używał Charlie na lądowanie swojego młodego ucznia. Jak jedwab na lodzie! Dobry, stary Charlie! No, wziął się teraz w garść. Jest już trochę lepiej. Dużo lepiej. Bardzo trudno walczyć z nałogiem. Dopiero gdy wprowadził maszynę w strefę bezpieczeństwa, wyrzucił przeżute cygaro i z kieszeni kurtki wyjął świeże. To już zapalił. Pociągnął i wypuścił kłąb dymu, który owiał mu głowę. - Hej, Rivers! Obrócił się i uśmiechnął. Patrick Wall był jego dobrym przyjacielem. Zbliżyli się wówczas, gdy Jess pomagał staremu Charliemu w jego kłopotach. Wall podszedł. Podali sobie ręce. - Cześć, Pat. Jak się masz! Kawał czasu się nie widzieliśmy! powiedział Jess. - Mam się dobrze, stary draniu! - Pat poklepał go po plecach. - A ty dalej ze swoimi wiechciami tytoniu? – Rozgarnął dłonią dym i

zakaszlał. - Myślałem, żeś się wreszcie od tego świństwa odżegnał. Coś się wydarzyło, że znów musisz się tak podpierać? - Nie! - odparł szorstko Jess i zauważył, że defensywność tonu nie umknęła uwadze Pata. Wyjął cygaro z ust i wetknął je do wiadra z piaskiem, stojącego pod ścianą. - Wszystko idzie świetnie. - Chciałbyś pogadać o tym, co tak świetnie idzie? - spytał Wall. Mam u siebie w biurze dzbanek gorącej kawy... - Kiedy naprawdę nic się nie stało, Pat. Po prostu trudno jest z tym skończyć. Zły nałóg. To wszystko. U Charliego też wszystko w porządku. Nie martw się o nas. - Skoro tak mówisz... - Pat nie był przekonany. Raz jeszcze przyjaźnie go klepnął. - Ale wiesz, gdzie jestem. Jeśli potrzebujesz rady... - Będę pamiętał. I dziękuję ci! - Jeszcze przez parę minut rozmawiał z Patem, a potem poszedł odszukać urzędnika, który miał dokumenty przewozowe. Machinalnie sięgnął do kieszeni po cygaro, ale cofnął dłoń, gdy już prawie go dotykał. Rzeczywiście, przestał panować nad sytuacją. Zaczęło się to w niedzielę późnym wieczorem po odwiezieniu do domu Nan Black. Chęć wzięcia cygara do ust stała się tak nieprzeparta, że zatrzymał samochód. Zaczaj grzebać w schowku, dogrzebał się starego cygara, które kruszyło się już, ale dało się jeszcze zapalić. Dopalił je do malusieńkiego skrawka. Następnego dnia kupił nowe pudełko cygar i schował, by nie zobaczył go Jimmy...

Jess stanął, zastanawiając się nad sobą i analizując słowa Walla. Pat był starym doświadczonym działaczem, niemalże weteranem stowarzyszenia AA- Anonimowych Alkoholików - człowiekiem, który wielu ludziom pomógł zwalczyć demona nałogu alkoholowego. Skoro coś zauważył w zachowaniu czy słowach Jessa, to znaczy że nie jest najlepiej! Widocznie nałóg zwyciężył. Albo też była to reakcja na pożądanie niejakiej pani Nan Black. Nie zaspokojone pożądanie. Jeśli tak, to co należy zrobić? Nan bohatersko kończyła śpiewać ostatni werset pierwszego hymnu podczas niedzielnego nabożeństwa, kiedy do ławki obok niej wśliznął się Jess i ujął księgę psalmów z prawej strony. Inga podtrzymywała ją z lewej. Nan stała teraz pośrodku, z przyjemnością słuchając śpiewu Jessa. - Przepraszam za spóźnienie!.- wyszeptał jej do ucha, gdy usiedli. Delikatnie dotknął palcami jej ramienia i znacząco ścisnął. - Bogu spóźnienie nie przeszkadza - odszepnęła Inga, która usłyszała słowa Jessa. Nan z trudem powstrzymała śmiech, gdy Jess zaczerwienił się po korzonki włosów i jak oparzony puścił jej ramię. Do końca siedział blisko niej, ale nie za blisko. Dopiero po skończonym nabożeństwie ujął ją delikatnie pod ramię. - Chodźmy stąd - powiedział - zanim nas obstąpią ludzie. Wyprowadził Nan z kościoła na parking, do jej samochodu. - Jedź do domu i przebierz się. Spotkamy się na lotnisku.

- W co mam się przebrać? I gdzie jest lotnisko? Jeszcze nie miałam czasu zorientować się w okolicy. - Ogarnęła ją falą jakiejś czułości do Jessa. W porannym słońcu wyglądał bardzo młodo. Podobny do tego narowistego chłopaka, jakim był niegdyś. Do chłopaka, o którym tyle już się dowiedziała. Dłonią musnęła jego policzek. - Oj, nie rób tego, Nan! - powiedział cichutko. - Bo przestanę odpowiadać za własne czyny. - Uśmiechnął się czule. - Tęskniłem za tobą przez cały tydzień - przyznał. - Miło to słyszeć. - Właściwie chciała powiedzieć mu to samo, ale słowa uwięzły jej w gardle. W ciągu tygodnia widziała go jedynie raz przez okno wypożyczalni, gdy przyjechał po Jimmy'ego. Pomachał jej wtedy, ale nie wszedł do środka. Było jej przykro i poczuła na niego złość. Tak troszkę. Następnego dnia Jimmy wyjaśnił, że wtedy Jess był już strasznie spóźniony. Wszystko w porządku, pomyślała. Ona też przecież wie, co to znaczy prowadzić interes. - Miałem piekielny tydzień - powiedział, trzymając jej dłoń. Dobra pogoda oznacza dobre interesy. A to z kolei oznacza, że bez ustanku jestem w powietrzu, przypalając sobie ogon... - Nie wygląda, żeby był... - Udała, że spogląda na jego tył. - Wsiadaj. Lotnisko jest trzy kilometry za miastem na południe. Nie ma mowy, żeby zabłądzić. Będę tam na ciebie czekał. - Puścił jej dłoń i cofnął się o krok. Miał w oczach intrygujący błysk. - Jess...?

- Do zobaczenia! - zasalutował z uśmiechem i odszedł. Nan powoli jechała do domu. Nie miała pojęcia, co też on wymyślił, chociaż w programie musiała być też przejażdżka samolotem. Nic nadzwyczajnego. Już latała małymi samolotami i wcale nie była tym zachwycona. Pewno chciał jej pokazać pustynię z góry. Dzień był piękny, wymarzony wiosenny dzień! Chyba bezpieczny do latania. No dobrze, niech tam! Może będzie nawet przyjemnie. Ale plany Jessa obejmowały coś więcej. Była tego absolutnie pewna. Poczuła podniecenie, które rosło, w miarę jak przebierała się w dżinsy i sweter. Włosy związała z tyłu w koński ogon. Na wszelki wypadek wrzuciła do samochodu wiatrówkę i wyruszyła w drogę. Lotniskiem był jeden utwardzony pas startowy pośrodku pola. Szutrowa droga biegła od głównej szosy do paru budynków tuż przy lądowisku. Nan stanęła koło zamkniętego hangaru z cementowych bloków, na którym wisiał szyld anonsujący, że tu mieści się firma spedycyjna ALS. Drugi budynek był także hangarem o półokrągłym dachu, ale wrota miał otwarte. Stała przed nimi furgonetka Jessa. Nan wysiadła i zaczęła go wołać, ale nikt jej nie odpowiedział. Zamknęła samochód i poszła w stronę otwartego hangaru. Po drodze stwierdziła, że pas startowy jest świeżo zamieciony. Nie było na nim źdźbła trawy, żadne zielsko nie wyrastało z pęknięć w asfaltowej płycie, bo wszystkie pęknięcia, rozpełzające się niby czarne węże, były starannie zalane smołą. Jess Rivers dobrze dbał o swoją własność!

Hangar był większy, niż początkowo sądziła. Stały w nim trzy samoloty. Z rękami w kieszeniach dżinsów Nan oglądała wszystko z zaciekawieniem. Największy z samolotów był dwusilnikowcem. Na kadłubie miał znak firmowy Jessa. Prawdopodobnie „flagowy statek floty", pomyślała. Malutka maszyna, która spadła jej niemal na głowę przed paroma tygodniami, znajdowała się w głębi hangaru, otoczona wianuszkiem części silnikowych rozłożonych na brezentowych płachtach. Była świadoma, że tylko w jej oczach części te wydawały się bezładnie porozrzucane. Jess na pewno znał miejsce każdej śrubki i uszczelki. Zawołała go jeszcze raz. Głos jej odbijał się w wielkiej przestrzeni hangaru, Jess jednak nie odpowiadał. Poirytowało ją to. Jeśli to ma być jakiś żart, to nie w jej guście. Podeszła do trzeciego samolotu. Wydawał się w równie złym stanie, jak wrak w głębi. Pojęcia nie miała, ile taka maszyna mogła mieć lat. Pewno była starsza od niej. Samolot miał bardzo prostą tablicę rozdzielczą, a dwa fotele pokryte były prawdziwą skórą. Dotknęła obić. Zniszczone, połatane, ale prawdziwa skóra! Jess najwidoczniej lubował się w podobnych starociach. Poczuła zapach benzyny i gorącego oleju. Dotknęła kadłuba starego samolotu i stwierdziła, że jest ciepły. A więc Jess musiał tu przed chwilą być! Co się z nim stało? Wcisnęła dłonie głębiej w kieszenie spodni i wyszła na zewnątrz. Czuła

głód.

Jej

żołądek

protestował

burczeniem

przeciwko

pozbawieniu go obiadu u Petersenów. Jeśli Jess nie pojawi się w ciągu

najbliższych pięciu minut, to sobie pójdzie, postanowiła. Podniosła głowę i wpatrzyła się w błękit nieba. Z początku nie dostrzegła go, usłyszała jedynie bzyczenie silnika. Reagując

zgodnie

z

instynktem

prymitywnych

stworzeń

znieruchomiała i rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu źródła tego dźwięku. Nim jednak zorientowała się, skąd dochodzi, nagle tuż nad lotniskiem zmaterializował się mały samolot. Krzyknęła z przerażenia. Samolot wydawał się jak zabawka, gdy prawie czesał suchą trawę na polu. Dostrzegła Jessa w fotelu pilota. Machał do niej, idiotycznie się wyszczerzał i chociaż tego nie mogła słyszeć, była pewna, że przemykając i podrywając maszynę ku niebu krzyknął przeciągle w upojeniu ,jo-ho!" Nie ruszając się z miejsca, Nan obserwowała pokaz. Wprowadzał malutki samolot, a wraz z nim jej serce, w niezliczone powietrzne wygibasy i esy-floresy, z których każdy był, w jej przekonaniu, potencjalną groźbą - mógł runąć na pas startowy. Nogi wrosły jej w ziemię, nie potrafiłaby ruszyć się z miejsca, tylko oczy wędrowały za podniebną ekwilibrystyką. Beczki, korkociągi, nieprawdopodobne mistrzowskie popisy. W pewnej chwili wydawało się jej, że Jess wydźwiguje maszynę prosto ku słońcu. Nagle wyjący dotychczas silnik zamilkł i samolot wpadł w śmiertelny ześlizg ku ziemi. Po czym, lecąc stale w dół, równie nagle zaczął pracować. Poczuła, że nogi ma jak galareta, ugięły się pod nią kolana, usiadła na cementowej płycie.

Jess dostrzegł, że Nan siedzi na ziemi i doszedł do wniosku, że przesadził. Przecież nie uprzedził jej o niczym i nie zdołała się przygotować. Niech ma! Zasłużyła na to, pomyślał. Prawie go oskarżyła o tchórzostwo, a niemal dosłownie powiedziała, że jest nudny i bezbarwny. Że można zawsze przewidzieć, co zrobi i że stara się unikać trudnych sytuacji! Być może, ale potrafi być także inny. Taki, jak teraz! Słyszał dudnienie własnego serca i poczuł przyśpieszony przepływ krwi w żyłach, gdy wprowadził malutką cessnę w jeszcze jeden ranwers. Szybował ku słońcu z cudowną muzyką w uszach. Wyszedł nieco z wprawy w manewrowaniu maszyną, potrzebna mu jest praktyka. Melodię, którą słyszał w uszach, dopasował do nowego rytmu pracy silnika. Sezon akrobacji powietrznej był za pasem. Kiedy pokaże, co naprawdę umie, to ci gapie na ziemi też usłyszą muzykę! Ostrożnie, bardzo ostrożnie manewrował sterami, radowało mu się serce, gdy samolot reagował na jego najmniejszy ruch. Będzie się to podobało sędziom, a widzowie oszaleją! Właśnie szykował się do kubańskiej ósemki, kiedy uznał, że już dość. Popisuje się jak szczeniak. Już jej pokazał, co umie i że się nie boi. Zerknął w dół, na drobną figurkę na ziemi. Był tak blisko, że widział blond włosy wokół białej jak ściana twarzy. Przeszyło go poczucie winy. Zatoczył koło do lądowania. Gdy kołami dotknął ziemi, Nan ponownie zaczęła oddychać. Serce z gardła powróciło na właściwe mu miejsce, ale czuła, że nogi

jej nadal drżą. Przeraźliwy lęk jednak ustąpił. Ogarnęła ją złość. Podeszła do samolotu gotowa słownie wychłostać Jessa w taki sam sposób, jak to zrobiła przy pierwszym spotkaniu. Kiedy jednak wyskoczył z samolotu i ujrzała jego wniebowziętą twarz, ostre słowa zamarły jej na ustach. - Przepraszam, nie miałem zamiaru cię przestraszyć - powiedział z uśmieszkiem dziecka złapanego przez matkę na wyjadaniu konfitur. - Chciałem się troszkę popisać... - Jess, umierałam ze strachu! - Z wysiłkiem hamowała napływające do oczu łzy. Ale się nie udało: zaczęła płakać. To, co mogło się zdarzyć, zdarzyło się już wiele razy w jej wyobraźni. Dlaczego to zrobiłeś? Silnik przerwał! Słyszałam przecież! - Nie przerwał, tylko ja go zdławiłem. Tak miało być. - Pogłaskał skrzydło samolotu. - To zawsze wywołuje wrażenie u publiczności. - Wrażenie?! - Łzy obeschły. Podparła się pod boki, gromiąc Jessa wzrokiem. Nagle zdała sobie sprawę, co on powiedział: - Wrażenie u publiczności? Popisujesz się publicznie? - Oczywiście! - Podszedł i położył jej obie dłonie na ramionach. Powiedziałaś, że jestem nudny, zaskorupiały, nie podejmuję ryzyka jak twoi bohaterowie z marzeń. Może i tak, bo to, co robię, wcale nie jest niebezpieczne. Tylko tak wygląda. W lecie oblatuję wszystkie pokazy lotnicze w całym stanie. Robię popisy akrobacji lotniczej. - O mój Boże! Była nadal blada jak prześcieradło. Jess objął ją jedną ręką i przyciągnął, a następnie podprowadził do maszyny.

- Spójrz na to cacuszko! Jest przystosowana do akrobacji powietrznej. Ma specjalną konstrukcję, specjalne wyposażenie. Inną maszyną nie próbowałbym ranwersu ze zdławieniem. Nan dotknęła kadłuba. - Ranwersu? Mówisz o takim podjeździe i jakby skoku w dół? Jak delfin, co wyskakuje z wody i wali się...? - To jest klasyczna sztuczka na pokazach akrobacji. Ludzie szaleją. Ilekroć to robię, to ten od nagłośnienia i puszczania muzyki na ziemi wie, że ma wyłączyć głośniki, żeby wszyscy dobrze usłyszeli, że zdławiłem silnik. - Mówisz poważnie? Naprawdę popisujesz się za pieniądze? Nie wierzę ci! - A niby dlaczego nie? - Cofnął się o krok. - Wolałabyś, bym naprawdę był nudny i żeby zawsze można było przewidzieć, co zrobię? I bezpieczny? I bez polotu? - Nie to miałam... chciałam... To znaczy, nie spodziewałam się, że... - Właśnie! - Miał teraz surowy wyraz twarzy. -Nigdy nie spodziewałaś się, że mógłbym być inny niż twoje wyobrażenie o mnie. Wybaczy mi pani, pani Black, ale śmiem twierdzić, że nie potrafiłaby pani odróżnić prawdziwego bohatera od zwykłego człowieka nawet wówczas, gdyby bohater przyszedł i ugryzł panią w co by tam chciał. Zbyt długo była pani pogrążona w swoich marzeniach.

- Masz rację, Jess! - Przyjmowała jego zarzuty spokojnie. Miała tylko zastrzeżenia do uwag na temat snucia marzeń. To jej marzenia, a nie jego! Nikt nie ma prawa do nich się mieszać. - No, dobrze już! - Zaczęła go opuszczać pewność siebie i duma. Dobrze. Nie twierdzę, że jestem jakimś wielkim bohaterem z bajki. Ale uważam, że byłaś wysoce niesprawiedliwa. - Masz rację, byłam. - Patrzyła mu prosto w oczy. - Przyznaję się. Miałeś rację! Jess poczuł się nagle znacznie mniej pewny niż przed pokazem swojej brawury. Rozmawiała z nim jak rozsądna, dojrzała osoba poczuł się nagle niemądrym chłopaczkiem. I teraz ona zacznie myśleć, że chciał się jedynie popisać. A czy nie będzie miała racji? Tak, po prostu się popisywał. I okazał brak rozsądku - nawet nie ustawił posterunku strażackiego na lotnisku, na którym odbywał się popis. Trzeba wszystko przecież przewidzieć. Podobna niedbałość może kosztować życie. Nie wolno być tak lekkomyślnym. - Mam na dziś jeszcze parę niespodzianek - powiedział, kręcąc czubkiem buta w miękkiej ziemi. - Będą chyba milsze... - Wszystko jest milsze od patrzenia na śmiertelne popisy odparła. - Widzisz ten drugi samolot z dwoma fotelami? Przelecimy się nim nad pustynią. Pokażę ci fantastyczną scenerię. A potem, jeśli się zgodzisz, chciałbym cię zawieźć do moich rodziców. Właściwie czekają na nas z niedzielnym obiadem. Zgadzasz się? - Wstrzymał prawie oddech, oczekując odpowiedzi.

ROZDZIAŁ 9 Chciałbym cię zawieźć do moich rodziców! Słowa te brzęczały jej w uszach przez cały czas lotu. Już od dłuższego czasu byli w powietrzu. Nan zaciskała dłonie na metalowym pręcie, biegnącym wzdłuż siedzenia. Drętwiały jej palce. Dlaczego chce ją pokazać rodzicom? Nie wydawał się człowiekiem, który wszystkie swoje kobiety przedstawia tatusiowi i mamusi. Chyba że znów się co do niego omyliła! Jess mógł kochać rodzinę, chociaż prowadził osobne życie. A może chodzi o to, że Nan zatrudnia Jimmy'ego: oni usłyszeli plotki na temat wypożyczalni kaset i Jess chce wszystko wyjaśnić. Mimo pewnych konfliktów bracia bardzo się kochali. Tak, to może mieć związek z pracą Jimmy'ego. Samolot zatoczył łuk na lewo i zaczął gwałtownie opadać. Nan głośno wciągnęła powietrze, przeniosła jedną dłoń na stalową linkę, a drugą nadal kurczowo trzymała się pręta. - Odpręż się, Nan! - ledwo usłyszała słowa Jessa, bowiem kazał jej przedtem nałożyć na uszy coś w rodzaju tłumiących klapek. Jesteś całkowicie bezpieczna! Nawet nie trudziła się z odpowiedzią. W starej maszynie nie było bocznych osłon. Warkot silnika i świst wiatru czyniły rozmowę niemożliwą. Poprzednio zaciągnęła pas bezpieczeństwa, jak tylko mogła najciaśniej, ale mimo to wydawało jej się teraz, że lada moment wyleci z samolotu. Lecieli paręset metrów nad ziemią - pod spodem pusta przestrzeń!

Musiała jednocześnie przyznać, iż start z lotniska był wspaniałym przeżyciem, właśnie dzięki owej pustej przestrzeni, w którą się wdzierali. Nigdy nie doświadczyła podobnego uczucia! Może należało też dodać: nigdy jeszcze „nie doświadczyła" kogoś takiego, jak Jess Rivers. Jakże się myliła co do jego osoby! Nigdy, ale to nigdy nie podejrzewałaby w nim tej żyłki przygody. Być może dawniej, kiedy był młodszy, kiedy zaledwie skończył być nastolatkiem, owo igranie ze śmiercią było rzeczą naturalną przy takim charakterze -igranie dla zabawy i własnej podniety! Ale obecnie wydawał się... taki zasiedziały. Niezrozumiałe! Przestała kurczowo trzymać się linki, gdyż zdrętwiały jej palce. Jess wyjaśnił już wszystko na temat samolotu, którym lecieli. Opowiedział historię pipera model J3 „Szczeniak", zapewnił, że na maszynie można polegać we wszystkich okolicznościach. - Modele, które nie mają w sobie siły przeżycia, nie wytrzymują tak długo, jak ten samolot - oświadczył. - W tej maszynie jesteś ze mną bezpieczniejsza niż w swoim kombi na szosie. Samolot znów ześliznął się ostro ku ziemi. Nan obróciła głowę w stronę pilota, by wyrazić swoją dezaprobatę. Zobaczyła, że wskazuje palcem w dół. Spojrzała na ziemię: obrus w paski i prostokąty upraw. Ale na horyzoncie rany zadane ziemi: pustynia! Obróciła głowę ku Jessowi i uśmiechnęła się, zapominając o pretensjach. Kiedy kolejny raz samolot, skręciwszy, rzucił się niby drapieżny ptak ku ziemi, już nie szukała fałszywego poczucia bezpieczeństwa w prętach i linkach. Postanowiła mimo wszystko zaufać pilotowi. Dzięki

temu postanowieniu mogła się wreszcie rozluźnić. Przelatywali teraz nad dziką, majestatyczną pustynią. Oczy Nan zachodziły łzami, mimo iż miała gogle. Widziała fantastyczne formacje skalne i przedziwne barwy. Przepiękne i egzotyczne. Jakby leciała nad księżycem. Nad jednym ze światów ze swych marzeń na jawie. Oczekiwała, że lada chwila ujrzy na szczycie którejś ze skał armię rycerzy na gigantycznych gadach. Włosy wymknęły się jej spod zbierającej je wstążki i smagały twarz. Była szczęśliwa, zachwycona, z piersi wydarł się jej radosny okrzyk. Jess usłyszał to i zdał sobie sprawę, że jest świadkiem ważnego wydarzenia. Czuł jej bliskość, wykraczającą poza granice fizycznego zbliżenia. To było wspaniałe, chociaż im dłużej znał Nan i dłużej z nią przebywał, tym bardziej stawał się urzeczony aurą zmysłowości, jaką nieświadomie roztaczała. Przestało być ważne, że ona tylko w połowie należy do rzeczywistego świata, a w połowie jest produktem własnych marzeń. Dał się złapać na haczyk i to złapać na dobre! Do tych wszystkich wniosków doszedł po tygodniu samotnych rozmyślań. Kiedy teraz widział jej blond włosy tworzące na wietrze aureolę wokół twarzy, pomyślał, że dobrze by było mieć taką aureolę na poduszce obok siebie. I obiecał sobie, że stanie się to niebawem. Musi się stać, bo inaczej oszaleje. Był pewien, że ona też go pragnie. Ujawniła to wyraźnie podczas poprzedniego weekendu. Oczywiście były to bardzo subtelne zabawy i prowokujące gierki - niemniej domyślał się wulkanu! Nan była kobietą zdolną do wielkich namiętności, mimo częstego uciekania od

rzeczywistości w marzenia. Patrzył na nią, gdy wychylała się z maszyny, kontemplując ziemski krajobraz. Usta miała lekko rozchylone w zachwycie. Wielka namiętność! Ona musi należeć do niego! Oczywiście, że musi! Jess lekko przechylił drążek, wprowadzając samolot w lekki skręt. Czy to, co myślał, nie przypomina fragmentu książki bądź sceny ze złego filmu o łzawej miłości? Nan na tyle go lubi, że chętnie z nim wychodzi, ale jej pocałunki tamtego wieczoru nie sygnalizowały nadzwyczajnego zainteresowania czy chęci większego zbliżenia. Flirtowała z nim i to wszystko. No, Jess, może przeprowadzisz mały sprawdzian? Obniżył lot, by przelecieć wzdłuż kanionu poniżej jego skrajów. Przeprowadź prostą próbę, która cię upewni. O Boże, jak bardzo jej pragnie! Gdy samolot raz jeszcze zaczął się wznosić, Nan obejrzała się. Jess pokazywał jej spektakl, jakiego nigdy nie zapomni. Była mu za to wdzięczna z głębi serca. Wydawało jej się jednak, że Jess jest spięty. Skrywały go co prawda gogle i nauszniki, ale dostrzegała coś w twarzy. Coś dziwnego. Spodziewałaby się raczej, że bawi się dziś doskonale. Ona świetnie się bawiła. Uśmiechnęła się do Jessa i spojrzała przed siebie. Po paru minutach pustynia się skończyła. Z pozycji słońca zorientowała się, że lecieli teraz na północ, bardzo nisko, tuż nad polami. Była całkowicie odprężona, podniecała ją świadomość pędu i

unoszenia się w powietrzu. Nawet w swoich marzeniach i podczas snucia fantastycznych obrazów nie czuła się tak wspaniale jak teraz: nieposkromiona i wolna, a zarazem całkowicie bezpieczna! A wszystko dlatego, że pilotował Jess Rivers! Zamknęła oczy i zaczęła marzyć na poły sennie, na poły na jawie. Jess wyciągnął rękę i lekko dotknął swego pasażera. Przygotował się do lądowania na drodze prowadzącej przez zbożowe pola farmy ojca i nie chciał, by Nan wtedy drzemała. Wyrwana z odrętwienia poderwała się i chwyciła za obrzeże kabinki. A więc jednak spała? Nawet sobie z tego nie zdawała sprawy. Pewno dlatego że poszła za radą Jessa i całkowicie mu zaufała. Nie musiała czuwać. Sen dowodzi całkowitego zaufania do pilota. Jess natomiast zastanawiał się, o czym śniła tym razem. Rozbudzona pomachała do niego ręką, ale nie obróciła głowy. Bała się, że mógłby odczytać w jej oczach zakończenie jej erotycznego snu. Mógłby nawet dostrzec, iż odgrywał w nim główną rolę. Spojrzała w stronę zbliżającej się ziemi. Jess obniżał lot, kierując się ku szutrowej drodze, która biegła wzdłuż świeżo zaoranego pola. Drogą jechał mały samochód dostawczy z otwartą platformą, pozostawiając za sobą chmurę pyłu. Wytężyła wzrok i zobaczyła, że z kabiny kierowcy macha do nich Jimmy. A więc Jess naprawdę zabiera ją do rodzinnego domu! Na nierównej drodze lądowanie nie było zbyt gładkie. Nan zaczęła odpinać pasy, gdy tylko zatrzymało się śmigło. Jess zdążył już

wyskoczyć na ziemię i podkładał klocki pod koła. Podał jej rękę, by mogła wydostać się z kabiny. - Jak ci się podobało? - spytał. - Było wspaniale! - podniosła obie ręce nad głowę. – Nic dziwnego, że tak kochasz swoją pracę... Czujesz się wolny, latając niby ptak nad ziemią... - Zaraz, zaraz, to nie wygląda tak, kiedy się pracuje! - odparł z uśmiechem. - Dziś było latanie dla przyjemności. Jutro będzie praca. Wyznaczone czynności, określone harmonogramy... - No tak, ale... - dotknęła kadłuba - masz zawszę przy sobie maszynę, a więc i możliwości... - No tak, możliwość jest zawsze blisko - dotknął jej potarganych włosów. - Halo, Jess, halo, Nan! - zawołał do nich Jimmy, który podjechał otwartą furgonetką. - Mam nadzieję, że jesteś bardzo głodna - powiedział Jess, biorąc Nan pod rękę. - I że nie stosujesz żadnej diety. Mama tylko rzuci na ciebie okiem, a już będzie wiedziała, iż jej posłannictwem jest uzupełnienie twojej wagi o co najmniej pięć kilo. Przygotowana pani? - Uważasz, że jestem za chuda? - Ja na pewno nie! Ale mama będzie tak uważała. Zobaczysz! Usiłował zachować powagę. Nan poznała Neda Riversa, ojca Jessa. Czekał w samochodzie. Był wyższy od obu swych synów, miał przerzedzone blond włosy,

opaloną twarz i niebieskie oczy. Uśmiechał się ciepło, nie odsłaniając jednak zębów. - Miło mi panią powitać - powiedział do Nan, raczej przetrzymując jej dłoń w swojej niż ściskając. - Bardzo jestem pani wdzięczny za to, co pani zrobiła dla moich chłopaków. - Dziękuję, ale ja właściwie nie zrobiłam nic wielkiego. - Nan zamrugała zakłopotana. - Jimmy świetnie pracuje, a Jess, Jess jest... dobrym przyjacielem. Ned Rivers tylko mrugnął znacząco, ale nie powiedział nic więcej. I w ogóle w czasie jazdy na fermę bardzo mało mówił. Jess nie odezwał się ani słowem, natomiast Jimmy ćwierkał radośnie przez cały czas. Nan, wciśnięta między obu braci, usiłowała słuchać tego, co mówi. Nie bardzo udawało jej się skoncentrować, gdyż było ciasno i Jess był właściwie w nią wtulony, a ponadto objął ją ramieniem ponad samochodowym oparciem. Jimmy przeważnie opowiadał o swoich szkolnych przyjaciołach, których Nan nie znała i kiedy wjechali na farmę, zdała sobie sprawę, że właściwie nie zapamiętała nic z tego, co mówił. Jej myśli koncentrowały się wokół pytania, czy będzie miała dziś szansę pozostać sam na sam z Jessem. Chyba nie. - Więc kogo zapraszasz na promocyjny bal? - spytał Ned Rivers młodszego syna, pozostając przy rozpoczętym przez niego temacie. Córkę Andersenów? - Chyba tak - odparł Jimmy bez większego przekonania.

- Nie słyszę entuzjazmu w twoim głosie - zauważył Jess, przerywając po raz pierwszy milczenie. - Bal promocyjny to bardzo ważna impreza. Powinieneś zabrać dziewczynę, którą naprawdę lubisz. - Dłoń Jessa znalazła się nagle na ramieniu Nan. - A z kim ty byłeś na promocyjnym balu, Jess? - spytał ojciec. Jeszcze pamiętasz? - Nie. Nan zerknęła na niego: zmarszczył brwi, wykrzywił twarz. Albo naprawdę zapomniał, albo nie chciał pamiętać. Przybyli

na

miejsce.

Mieszkalny

budynek

odpowiadał

wyobrażeniom Nan: jednopiętrowy, malowane na biało deski i niebieskie okiennice. Wielkie drzewa rosnące dokoła czyniły dom mniejszym, niż był w rzeczywistości. Frontowa weranda uwypuklała z kolei coś, co można by nazwać rodzinną przytulnością tego budynku. Naprzeciwko,

po

drugiej

stronie

trawnika,

stał

drugi,

skromniejszy dom. Pewno mieszkała tam siostra Jessa, pomyślała Nan. Wszyscy wyszli z furgonetki, skrzypnęły pierwsze drzwi drewniana rama na zawiasach obciągnięta drobniutką siateczką i spełniająca rolę ekranu chroniącego przed owadami. - Jess! - ukazała się niska, ciemnowłosa kobieta w fartuchu nałożonym na bawełnianą sukienkę. Na nogach miała pantofle na płaskim obcasie. Gdy się zbliżyła, Nan spostrzegła, że nie używa żadnych upiększających kosmetyków. Nie potrzebowała ich twarz o gładkiej skórze, jasna cera z naturalnymi rumieńcami na policzkach i czerwone wargi.

- Jestem Julia Rivers - powiedziała do Nan. - Bardzo jestem pani wdzięczna, że za pani przyczyną ten brzydki chłopak zawitał wreszcie do domu na niedzielny obiad. - Uściskała Nan. W podobnie serdecznej atmosferze przebiegała cała wizyta. Ciepło i miłość promieniowały w tej rodzinie, w której duchem przewodnim była matka - energiczna, wesoła, bezpośrednia. Tuż przed rozpoczęciem obiadu zjawiła się siostra Jessa, Jane, oraz jej mąż, Steve. Jane była mocnej budowy, twarz miała okrągłą, podobną do matki, włosy nieco jaśniejsze, i jak wszyscy w rodzinie - niebieskie oczy. Tylko zielonooki Jess był wyjątkiem. - Jimmy opowiadał nam, że twój interes świetnie idzie - powiedziała Jane, gdy zasiedli do stołu, na którym ilość smakołyków na półmiskach wystarczyłaby dla kompanii wojska. Mimo tego Julia nadal znosiła z kuchni następne. Wszyscy grzecznie czekali, aż skończy. To było widowisko przygotowane i reżyserowane wyłącznie przez Julię, która jak gdyby nie dosłyszała oferty pomocy ze strony Nan. - Idzie dość dobrze - odparła Nan, przyglądając się matce Jessa, która wprost pławiła się w celebrowaniu tego obiadu. - Ale to także dzięki pomocy Jimmy'ego. Nie znalazłabym lepszego pomocnika. - Dziękuję - odparł chłopak i zaczerwienił się po czubki uszu. Rozmowy na chwilę umilkły, Julia Rivers zajęła miejsce u szczytu stołu. Wszyscy skłonili głowy i ujęli się za ręce. Ned Rivers odmawiał modlitwę. Nan zastanawiała się, czy prąd, który spłynął z

dłoni Jessa do jej dłoni, łączy tylko ich oboje, czy i pozostałe osoby. Gdy skończyli modlitwę i Nan podniosła głowę, zauważyła, że Jess bacznie jej się przygląda. Przez dłuższy czas czuła jeszcze mrowienie w dłoni. Podczas posiłku miał niewiele do powiedzenia. Odzywał się jedynie w odpowiedzi na zadawane mu pytania. Nie dąsał się, nie okazywał złego humoru, był po prostu przyciszony, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Nan zauważyła, że po pewnym czasie wszyscy przestali się nim zajmować, widząc, że chce pozostać samotny ze swoimi myślami. Natomiast między Jimmym a jego matką trwał nieprzerwany,

interesujący

szczebiot. Wielokrotnie Nan

wybuchała śmiechem aż do łez. Po obiedzie zaproponowała pomoc w zbieraniu naczyń. Julia tym razem chętnie się zgodziła. Tak więc Nan odnosiła talerze do kuchni, mając wrażenie, że człapie jak kaczka taka była objedzona. - Wiem, że chodzisz do kościoła w mieście - powiedziała Julia. Słyszałaś, jak mój chłopak śpiewa? - O tak! - Nan przyniosła właśnie stos półmisków. - Doskonale. - Tak chciałam, żeby uczył się muzyki! - Julia westchnęła. - Ale on nie chciał. Bo musiał latać z Charliem Deaverem. - Znów westchnęła, uśmiechając się smętnie. - Dzieci nie chcą słuchać rodziców. Zawsze wolę robić to, co im się podoba. - Ale Jess jest szczęśliwy. - Nan odstawiła brudne naczynia i poszła po następne. - I tylko tego bym życzyła moim dzieciom. - Masz dzieci? - spytała Julia. - Słyszałam, że byłaś mężatką.

- Nie, do dzieci jeszcze nie doszło. - Nan czuła, jak oblewa ją żar. - Od samego początku pojawiły się problemy. A poza tym byliśmy za młodzi. - Nie jest się za młodym na dzieci, kiedy już się pobrało. - Julia zaczęła szorować garnki. - Nim się człowiek obejrzy, może być za stary. - Może i racja - powiedziała Nan i umknęła z kuchni, chcąc uniknąć tego tematu i jemu podobnych. Zupełnie jakby słyszała własną matkę, która nieustannie nagabywała ją o dzieci i prawiła komunały na temat małżeństwa. - Już cię mama dopadła? - spytała z uśmiechem Jane, która w jadalnym pokoju składała obrus. - Mama jest przekonana, że Jess przyprowadził cię na inspekcję, czy nadajesz się na żonę. - O mój Boże! Wcale mnie nie ostrzegł! A gdzie on jest? - Wszyscy poszli na obchód farmy, rozprawiając na temat pogody, ziemi i zbiorów. Farmerskie pogaduszki. - Mówisz to tak, jakbyś nie tkwiła sercem w tym wszystkim? Mam rację? - spytała Nan, przyglądając się Jane. - Wybrałam to - odparła Jane pogodnie, choć z poważnym wyrazem twarzy. - Wychodząc za Stevena Lindberga wiedziałam, że jest farmerem, tak jak ojciec. Steven miał to we krwi i byłby nieszczęśliwy, robiąc cokolwiek innego. Ale w zeszłym roku zapisałam się do szkoły pielęgniarskiej. I już kończę. - To wspaniale!

- Wspaniale albo i nie. Zależy od tego, z kim się rozmawia. - Jane wyglądała na znużoną i Nan zauważyła, że jest bliska łez. - Presja zewsząd, bym wreszcie „założyła rodzinę", jak to nazywają. A ja chcę i nie chcę. Jeszcze nie teraz. - No to poczekaj. Sprawa prosta... - Wcale nie taka prosta, Nan. Podziwiam ciebie. Ty jasno sobie wszystko wytknęłaś. Ja się zagubiłam. - Odsunęła grzywkę z czoła. Może jakoś sobie ułożę. Jestem inna od mamy, dla której farma i rodzina to całe życie. Nie potrafię być również taka jak ty. Mam Steve'a, chcę mieć dzieci... - Życzę ci powodzenia - oświadczyła Nan. Uśmiechnęły się do siebie, wzajemnie akceptując się i rozumiejąc. Jess powrócił na farmę bardzo niespokojny. Nie miał w planach pozostawienia Nan sam na sam z matką. Oczywiście była tam Jane jako tarcza, ale niewiele by pomogła, gdyby matka wystartowała na całego ze swoją apoteozą małżeństwa i macierzyństwa jako najwznioślejszego posłannictwa kobiety. Nan miała zdecydowane opinie, ale matka umiała nacierać. Jess coś o tym wiedział. Chociaż bardzo ją kochał, wolał czasami być gdzieś daleko, żeby go całkowicie nie zniszczyła i nie zdominowała. W jakim stanie znajdzie teraz Nan? Kiedy jednak wszedł do jadalni, dobiegły go z kuchni odgłosy ożywionej dyskusji. Jane, która stała przy kredensie, polerując widelce i noże przed schowaniem ich do szuflady, powitała go szerokim uśmiechem.

- Mama trafiła na twardą partnerkę. Najpierw twoja pani na minutkę podkuliła ogon, ale zaraz potem skoczyła w sam ogień. Nie daje się! Trudno teraz powiedzieć, kto jest górą. - Po pierwsze to nie jest „moja pani" - odparł, ale poczuł ulgę, że matce nie udało się zgnębić Nan. - Natomiast jestem zadowolony, że nie krwawi. Matka ze swoim ostrym językiem mogła... Ale Nan nosi grubą zbroję. - Być może - odparła siostra. - Ale też nie zionie ogniem. - Jane się roześmiała. - Czy ty słyszysz? Obie się ze sobą nie zgadzają, ale, posłuchaj, wcale się nie kłócą. Mają bardzo podobne opinie, wyrażają je tylko w odmienny sposób. Słuchaj! - Nie, nie. Muszę wracać, nim się ściemni. Mogłabyś iść do kuchni i wyciągnąć stamtąd Nan? - W żadnym wypadku! - Jane powróciła do zastawy. -Zrób to sam! Jess mruknął coś pod nosem i wszedł do kuchni. Zmywanie było już na ukończeniu. Nastąpiły pożegnania, po czym Steve odwiózł ich do samolotu. Potem obiecał przywieźć Jimmy'ego do miasta przed dziesiątą wieczorem. Do samego odlotu kręcił się koło nich, tak więc Jess nie miał możliwości spytać Nan, co sądzi o jego rodzinie. Będzie musiał poczekać, aż wrócą. - Twoja matka powinna być adwokatem - poinformowała go Nan, gdy wylądowali w Henningtonie. - Ma niesłychanie bystry umysł. Nie da się na niczym przyłapać. I co za energia! Byłam zmęczona samym patrzeniem na nią.

- Dobrze cię rozumiem - zgodził się Jess. - Powinienem był cię ostrzec, ale nie zamierzałem zostawiać cię samej z matką. Ojciec chciał pogadać... - Nie potrzebowałam ostrzegania. Czego chciał ojciec? Stało się coś niedobrego? Jess spojrzał na nią. Jej twarz wyrażała zaniepokojenie. - Nie, nic złego. Chciał po prostu porozmawiać, bo już dawno tego nie robiliśmy. - Praca? - Co praca? - Praca cię zatrzymywała? Twoja matka powiedziała, że dziś pojawiłeś się po raz pierwszy od Wielkanocy. Bardzo się smuci, że tak rzadko zaglądasz. - No tak - odparł. - Praca zajmuje dużo czasu. - Zatrzasnął drzwi do kabiny bagażowej. Nan spoglądała na jego plecy i stwierdziła, że dostrzega w nich jakąś nagłą sztywność. Jess kłamał. I prawie była pewna, że wie, dlaczego. Był najstarszym z dzieci i, nadal, kawalerem. I nie wyprodukował gromadki wnuków. Julia Rivers nalegała na Jane i nie zrezygnowała też z syna. Więc kiedy teraz sprowadził do domu Nan... - Jess, co ty o mnie myślisz? - zapytała nagle. - Dlaczego zaprosiłeś mnie do domu rodziców? Nagle się wyprostował i uderzył głową o skrzydło. Zaczął rozcierać bolące miejsce, obrócił się i spojrzał na Nan. - Właściwie sam nie wiem - odparł. - Wystarcza ci to?

- Zawsze mi wystarcza uczciwa odpowiedź. - Odstąpiła o krok, wkładając wiatrówkę. - Bawiłam się dobrze. Bardzo ci za wszystko dziękuję. - Zabierała się do odejścia. - Nan! - Słucham? - Idziesz do domu? - Jutro dzień pracy. - Wzruszyła ramionami. - Pomyślałam sobie, że trochę odpocznę. - Nie chciałbym się jeszcze z tobą żegnać... Poczuła nagle przedziwne uczucie w dole żołądka, które nie mało nic wspólnego z olbrzymim posiłkiem na farmie. - A co byś chciał, Jess? - spytała. Nic nie odpowiedział. Nie przestając na nią patrzeć, podszedł do ściennego przycisku. Nacisnął i drzwi hangaru zamknęły się z głośnym stukiem. Gdy zapadła cisza, powiedział: - Chcę ciebie, Nan! Nie miałem zamiaru mówić tego tak obcesowo, ale nie mogę ci pozwolić odejść dziś wieczór, nim się nie dowiesz, co czuję. - Złożył ręce na piersiach i oparł się o ścianę. - Nie mogę przestać myśleć o tobie, a kiedy próbuję, jestem bliski szaleństwa. - I ja ciebie pragnę, Jess! U ciebie czy u mnie? - Czy kochałaś się kiedyś w samolocie, Nan Black? Potrząsnęła tylko głową, nie potrafiąc inaczej odpowiedzieć. Dziwne uczucie w dolnej części brzucha przekształciło się w wyraźne, zmysłowe podniecenie. Gdy szedł ku niej po cementowej podłodze

hangaru, pomyślała, że w życiu nie widziała bardziej pociągającego mężczyzny. - No cóż, wszystko musi mieć swój pierwszy raz - powiedział, obejmując ją w pasie i kładąc dłonie na plecach. Dotyk promieniował żarem ogarniającym całe ciało. - Chcesz...? - Ja... To znaczy na podłodze? - Jego oczy wypełniały cały dostrzegany przez nią świat, słodka słabość odbierała wolę. - Nie, nie, chciałam spytać... W locie? - Tym razem jeszcze nie w locie! - powiedział. Pochylił głowę, ich usta niemal się stykały. - To znaczy, samolot nie pofrunie. Ale ja tak. - Jeszcze zbliżył usta. - Czuję się, jakbym przeżywała jedno z największych marzeń na jawie. - Oparła dłonie na jego biodrach. - Chociaż nie. Tego bym nawet nie wymarzyła, nie potrafiła... - To nie marzenie, Nan. To rzeczywistość! - Pocałował ją delikatnie półotwartymi ustami. Czuła żar jego oddechu. -Chcesz się wreszcie obudzić? - Tak! - odparła tuląc się do niego i podniosła ręce, by objąć go za szyję. Usta ich ponownie się spotkały, potem zwarły z siłą, która niemal sprawiała ból. Jego język tańczył w jej ustach, drażnił, brał, smakował. Cała się rozprężyła wtapiając w niego. Przylegała każdym skrawkiem ciała, czując się słaba i uległa, rozpalona i tak gotowa do ostatecznego miłosnego zwarcia, że była bliska omdlenia na samą myśl o radości, która ją czeka. Przez ułamek sekundy zastanawiała się, co się dzieje. Znajduje się niewątpliwie w samym centrum sennego

marzenia. Prawdziwa Nan nigdy przecież tak bardzo nie pragnęła mężczyzny! Jess podniósł ją. Wydawało mu się, że unosi wielkiego jedwabistego kota, silnego i ciepłego, muskularnego i miękkiego, bez ani jednej kostki. Zaniósł ją do samolotu i postawił na ziemi, otwierając drzwi obszernej kabiny. Przylgnęła do niego, rozpinając mu guziki koszuli. Był gotów i modlił się, by zachować nad sobą kontrolę przez jakiś minimalnie przyzwoity czas. - Jest tam śpiwór - powiedział, pomagając jej wejść do kabiny bagażowej. - Trzymam go tutaj na wypadek, kiedy... - Chodźmy do przodu - odparła. Jej szeroko rozwarte oczy błyszczały w półmroku pożądaniem. - Na fotel pilota! - Za ciasno! - Miał trudności z oddychaniem, ponieważ walące nieprzytomnie serce wydawało się zajmować całą przestrzeli klatki piersiowej. - Nie będzie dość miejsca. - Miejsce nie będzie potrzebne! - Pochwyciła go za przód koszuli i przyciągnęła jego usta do siebie. - Potrzebny mi jesteś tylko ty, Jess. Teraz! Szybko! Całował ją czując, jak jej żar jeszcze bardziej go rozpala. Wsunął ręce pod jej sweter i dłońmi objął piersi, wyczuwając twardość sutek. Skórę miała jedwabistą. Jeśli chce w fotelu pilota, będzie miała fotel pilota! - No to jazda! - powiedział, puszczając ją na chwilę. -Ale uważaj na głowę. Niski sufit!

- Idź, Jess! - Zdjęła sweter przez głowę odsłaniając ciało, które przed chwilą pieścił, i prosty bawełniany staniczek. -Za chwilę dojdę. Odszedł, niezdolny się sprzeciwić. Nan rozebrała się, jak tylko mogła najszybciej. Drżały jej palce, nie była zdolna jasno myśleć. Potrafiła iść jedynie za głosem pożądania i wierzyć, że to, co robi, jest słuszne. Rozpuściła luźno włosy i poszła do Jessa. Kiedy wgramoliła się do kabiny i usiadła mu na kolanach, Jess wyglądał jak człowiek, który przestał rozumieć, co się z nim dzieje. Oczy miał jeszcze bardziej zielone, a powieki ciężkie od nie zaspokojonego pożądania. - Wciągnęłaś mnie do jednego ze swoich snów, czarodziejko! szepnął, przebierając palcami w jej włosach. - Bo przecież ja śnię! - Ja też! - Przejechała dłonią po jego piersiach i brzuchu, po miękkich skręconych włosach, które dochodziły aż do dżinsów. Był bardziej muskularny niż sądziła. Gdy ją całował i pieścił, rozpięła jego spodnie. - Jesteś piękny - wyszeptała. - To tekst mężczyzny... Nic nie pasuje do tego, co ja chciałem ci powiedzieć. Powiem tylko: dziękuję, ty też jesteś piękna. Jego oczy mówiły znacznie więcej. Nan odgadywała te nie wypowiedziane słowa. Tuliła się do mężczyzny, upajała niezwykłym doznaniem, zetknięciem obu ciał. Jego dłonie delikatnie ją pieściły, wprowadzając w ekstazę. Kiedy poczuła, że już dłużej nie wytrzyma, przyjęła go. I wtedy...

Jess przechylił głowę do tyłu i zacisnął zęby. To nie wulkan, to było coś więcej! Pochwyciła go w jedwabne kleszcze, wykrzykując mu do ucha rozkosz i namiętność. Okręcała się wokół niego jak rozpalony, wilgotny, atłasowy pyton, w swej miłosnej chciwości wysysając z niego wszystkie siły. Czuł pod dłońmi jej najpierw wilgotną, potem zupełnie mokrą skórę. Zębami wgryzła się w jego ramię, puściła, przesunęła usta ku jego ustom. Chwycił pęk jej włosów, docisnął do siebie pulsujące łono. Uleciał!

ROZDZIAŁ 10 Nan wyraźnie to czuła. Jego mięśnie zamieniły się w stalowe postronki, był żarłoczny, rozgrzany do temperatury wrzenia. Zareagowała

gwałtownym

rozdygotaniem,

a

kiedy

wreszcie

wykrzyczał swoją pasję, ona wzywała jego imię. Brakowało jej tchu, trzymał ją w żelaznym objęciu, jakby pragnął połączenia obu ciał na wieczność. Potem długo tkwili razem w bezruchu, spleceni we wzajemnym uścisku, przechodząc stopniowo do stanu sennego zamroczenia po spełnionym i zaspokojonym pragnieniu. Oparła mu głowę na ramieniu, wsłuchując się w jego oddech, w bicie jego serca, jeszcze stale czując go w sobie. Nan nie doświadczyła nigdy przedtem podobnego fizycznego zespolenia. Nie wyobrażała sobie nawet, że coś podobnego może się zdarzyć. - Ilekroć będę teraz leciał tą maszyną, zawsze będę myślał o tobie. - Jess pierwszy odzyskał zdolność mowy. Głaskał potargane, wilgotne na karku włosy Nan. - Coś ty ze mną zrobiła?! - To było działanie zespołowe - odparła całując go w obojczyk. Bardzo skuteczne działanie zespołowe! - Aha... - Dłonią przesunął po jej plecach. - Jesteś naprawdę piękna. Usiłowałem sobie wyobrazić, jak wyglądasz nago, ale rzeczywistość przekroczyła moje oczekiwania. - Czy to ma znaczyć, że snułeś fantazje na mój temat? - Nan usiadła wybuchając śmiechem.

- Jakby to powiedzieć... Chyba trochę tak. Najważniejsze, że rzeczywistość jest wspanialsza niż wszelkie wyobrażenia. - Rozejrzał się po kabinie. - Poza tym nigdy bym nie pomyślał o takim miejscu. Twórczy pomysł. - Jesteś wyłącznie nocno - łóżkowym kochankiem? - Jestem otwarty na wszelkie sugestie. - Oto więc sugestia, którą czynię bardzo niechętnie. - Pocałowała go lekko w usta. - Powinniśmy już iść. Poniedziałek jest dla mnie bardzo trudnym dniem. Wszyscy zwracają wtedy wypożyczone na weekend taśmy. - Jak ty możesz myśleć o pracy w takiej chwili? - Twarz mu pociemniała. - Nan, ja chcę... - Czego chcesz, Jess? - Poczuła jakby zimny przeciąg. - Kochaliśmy się, było wspaniale, ale życie idzie naprzód. - Odsunęła się od niego i dopiero wtedy zauważyła, że ma prezerwatywę. - Hej, kiedyś ty zdążył to założyć? - spytała. - Nie jestem nieodpowiedzialnym kochankiem - odparł nie patrząc na nią i zbierając części swego ubrania. - Byłaś nieco... zbyt przejęta, by racjonalnie myśleć, by w ogóle myśleć, więc ja... - Ja byłam przejęta? Straciłam kontrolę? Myślałam, że nas oboje porwała ta chwila. Widzę, że się myliłam. - Zsunęła się z jego kolan i poszła po swoje ubranie. Dlaczego ogarnął ją nagle taki gniew? Czy była zła, dlatego że on z góry zaplanował, że będą się kochali, czy też dlatego że sugerował, iż straciła panowanie nad sobą? Do oczu

napłynęły jej łzy, choć ciało nadal drżało wspomnieniem spełnionego aktu. Czuła się głęboko zraniona, rozbita. - Byłem wniebowzięty, psiakrew. Ale nawet w takich chwilach nie tracę rozumu. - Już dobrze, przepraszam. - Usiadła wkładając tenisówki. - Ja także go nie tracę. Biorę pigułki antykoncepcyjne. - Ooo! - Nie patrząc na nią zeskoczył z samolotu na ziemię. - Cóż to ma znaczyć, takie „ooo"? - Wzięła wiatrówkę i też zeskoczyła na beton hangarowej podłogi. - Co to jest za ton? - Nic... nie chciałem nic powiedzieć - odparł, nadal unikając spojrzenia w jej kierunku. Nacisnął guzik na ścianie i drzwi hangaru rozsunęły się z hałasem. - Chyba nie powinienem być zdziwiony. - Że się zabezpieczam? Czy że w każdej chwili jestem gotowa na przyjęcie kochanka? - Jej ciepłe uczucia zastąpiła wściekłość. Pomyślałeś sobie może, że jesteś jednym z wielu, co? - Nie, ja po... - Możesz sobie myśleć, co chcesz, panie Rivers! Dobranoc! Zrobiła kilka kroków w mrok wieczoru, obróciła się i dodała: - I żegnam! - Nan! - zawołał Jess i dogonił ją kilka metrów za hangarem. Chwycił za ramiona i obrócił twarzą do siebie. - Poczekaj chwilę. Posłuchaj mnie! - Nie mam po co słuchać! - Usiłowała się wyrwać, ale Jess trzymał ją mocno. - Znam cię, Jessie Riversie! Spotkałam w życiu

wielu takich jak ty! Dla nich kobieta może być albo świętą, albo grzesznicą. Do jakiej kategorii mnie zaliczasz? Do tej drugiej? - Nie masz racji, Nan! - Puścił ją, nie chcąc w tej sytuacji zatrzymywać jej siłą. - Wysłuchajże mnie! Nic nie mogę poradzić na to, co myślę, ale mogę kontrolować reakcje. A ty to potrafisz? - Co chcesz przez to powiedzieć? - Nan, to co między nami zaszło, należy do kategorii przeżyć naprawdę wielkich. Zgodzisz się z tym, prawda? Skinęła głową, nie rozumiejąc jeszcze, do czego on zmierza. - Moje uczucia uzewnętrzniają się pod różną postacią. Jestem zazdrosny. Jestem zazdrosny o każdego mężczyznę, który w przeszłości mógł na ciebie spojrzeć, nie mówiąc już o tych, z którymi spałaś. Czy to nierozsądne? Czy nie potrafisz tego zrozumieć? - Nie wiem... - Ja sam nie rozumiem, co się tam stało... - wskazał ręką samolot. Podszedł bliżej i musnął palcami jej policzek. - Mam już prawie trzydzieści lat i jeszcze nigdy w życiu czegoś podobnego nie przeżyłem z żadną kobietą. Przyznaję, że się trochę boję... Nie depcz po mnie, kiedy leżę na ziemi... - Och, Jess! - obróciła głowę i pocałowała jego dłoń. - Ja też trochę... się boję. Jestem zaskoczona. Co teraz zrobimy? - Gdybym nie był pewien, że samolot spadnie na ziemię, zaproponowałbym, aby to powtórzyć w powietrzu! - Uśmiechając się, wziął ją w ramiona. - Niestety, kochanie ciebie stanowi zbyt wielką dystrakcję dla pilota.

- Ty mnie nie kochasz, tylko pożądasz! - Oczy jej płonęły, głowę wtuliła w jego rozgrzane ciało. - Nie będziesz mnie uczyła, co czuję! - odparł. Przez cały czas delikatnie głaskał jej włosy. - A ja nie będę ci sugerował, co ty czujesz. To chyba sprawiedliwe? - Chyba tak. Znów zwarli się w pocałunku, lecz tym razem był to pocałunek świadomy, kontrolowany. To, co się między nimi zdarzyło, minęło. Nan czuła przedziwną pustkę, czuła samotność i chłód, chociaż wieczór był ciepły. Na szczęście ramiona Jessa były jakby specjalnie skonstruowane, by dawać poczucie bezpieczeństwa i pocieszać. Gdy prowadził ją do samochodu, myślała sobie, że jednak minie sporo czasu, nim oboje będą mogli czuć się bezpieczni w swoim towarzystwie. Przez cały tydzień przestrzegała postanowienia, iż skoncentruje się na pracy, pozostawiając fantazjowanie i marzenia na boku. Nie pozwalała sobie nawet snuć marzeń wieczorem, przed zaśnięciem, co przynosiło jej zawsze takie ukojenie i tyle radości. Obecnie wszystkie takie myśli kończyły się przypominaniem sobie wspólnego przeżycia w samolocie, a to obok ekstazy przynosiło ból. Natomiast Jimmy, mimo iż przypominał brata, był mile widzianym towarzyszem pracy. Odbyła z nim krótki kurs prowadzenia ksiąg handlowych. Zaskoczył ją łatwością, z jaką opanował tajniki księgowości. Będzie z niego dobry biznesmen!

- Ojciec koniecznie chce, żebym poszedł do szkoły rolniczej odparł, gdy sugerowała mu kierunek handlowy. - Mówi, że Steve będzie za kilka lat potrzebował pomocy na farmie. - Być może. Ale wybór uczelni musi zależeć do ciebie. - Nie bardzo, jeśli mam się uczyć za pieniądze ojca. Już Jess chciał iść na uniwersytet. Ale ojciec powiedział, że nie będzie płacił za uczenie się głupot. - Jimmy ze smutkiem potrząsnął głową. - Rozumiem. - Więc Jess wyjechał z domu i wstąpił do wojska. A ja tego nie chcę. - Są stypendia, Jimmy. Pożyczki dla studentów. Może Jess zapłaci. - Jess i ja nie bardzo się ostatnio... no, nie bardzo... -Jimmy gorzko się roześmiał. - Nie zapłaciłby mi teraz nawet za tabliczkę czekolady. Przez cały tydzień tylko szczerzy zęby jak wilk, patrzy spode łba. Jak jest w domu, to tylko gniewnie mruczy. Nan nie dała po sobie poznać, jak bardzo ją ta informacja poruszyła. Interesujący był również fakt, że Jess przebywał daleko od Henningtonu prawie przez całe dwa następne tygodnie. Kiedy przysłano jej pakunki z nowymi taśmami, dostarczył je Jimmy, gdyż uzyskał wreszcie pozwolenie Jessa na prowadzenie furgonetki w czasie jego nieobecności. Jimmy był tym zachwycony. Powiedział też Nan, że Jess podpisał kontrakty na przewozy poza stan Południowej Dakoty.

Nie było go też w mieście, gdy oficjalnie wpisano ją na listę parafian. Wiele odbyto na ten temat rozmów z Walkerem i Sue oraz z Ingą, która wyraziła chęć oficjalnego wprowadzenia Nan do kongregacji. Wprowadzenie miało charakter krótkiej ceremonii. Kiedy spytała, czym

mogłaby

niedzielnych

parafię

wspomóc

nabożeństwach

i

oprócz

składania

uczestniczenia

datków,

w

natychmiast

zaproponowano jej uczestnictwo w świeckich komitetach, które administrowały parafią. Wybrała komisję finansową. Nikomu nie przyszło do głowy poinformować Nan, kto przewodniczy tej komisji. Jess

siedział

sam

w

pokoju

posiedzeń

pochylony

nad

sprawozdaniem skarbnika. Czekał na pozostałych członków komisji, aby im przekazać złe wieści. Ed Mack złożył rezygnację i było jasne jak słońce, że uczynił to o kilka miesięcy za późno. Księgi finansowe były w fatalnym stanie. Potrzeba będzie finansowego geniusza, by je uporządkować i uzupełnić. Jess nie miał na to absolutnie czasu, a podejrzewał, że brak mu również kwalifikacji. Nie był też zbyt pewien, czy wśród członków komisji będzie ktoś gotów poświęcić czas, by rozplątać problemy finansowe parafii. - Cześć, Jess! - Na salę wszedł miejski aptekarz, Warren Moffitt. Ciężki tydzień? - spytał siadając. - Tak sobie - odparł Jess odkładając sprawozdanie. - Masz coś na ból głowy, Warren? Na taki bardzo duży ból głowy. - Aha, sprawozdanie Eda? - Warren rzucił okiem na pierwszą stronę. - Coś nie klapuje?

- Jak najbardziej nie. - Jess masował twarz dłonią. Weszły dwie członkinie komitetu, nauczycielka i jej siostra, pielęgniarka w miejscowym szpitalu. - Panno Ryan, czy pani albo Tess znacie się na księgowości? - O nie, Jess! - starsza z sióstr Ryan uśmiechnęła się do swego byłego ucznia. - Umiemy tylko wydawać, ale nie zapisywać, na co wydałyśmy. - Piękna sytuacja! - mruknął Jess. Właśnie przyszedł ostatni członek komisji, Lars Handley, szef miejscowej policji, i zajął miejsce przy stole. - Piękna sytuacja! - mruknął raz jeszcze Jess. - Być może trzeba będzie wynająć zawodowego księgowego, ponieważ nikt z nas nie potrafi tego uporządkować. Nie podoba mi się jednak takie wydawanie kościelnych pieniędzy. - Może będzie mogła pomóc nowa członkini naszego komitetu powiedział Lars swym przyjaznym basem. - Zaraz tu przyjdzie. Miała dziś jakieś kłopoty w swoim sklepie, ale mówiła mi, że pamięta o zebraniu. - Miało się wrażenie, że mówca z trudem powstrzymuje śmiech. - Nowa członkini? - Witam wszystkich! Przepraszam za spóźnienie! - Weszła Nan Black ciągnąc za sobą smugę bardzo nieprzyjemnego zapachu. - I przepraszam za ten smród. Próbowałam się nawet kąpać w soku pomidorowym, ale to nie pomogło. Jess wytrzeszczył oczy. Zapach był rzeczywiście nieprzyjemny, ale Nan wyglądała schludnie i była w doskonałym humorze. Policzki

miała zaróżowione, a korona włosów okalających twarz przypominała świetlistą aureolę. Powróciło nagle całe pożądanie, jakie skrywał w swojej świadomości od ostatniego spotkania. Odzyskał wreszcie głos: - Co, do dia...? Co się stało? - Po prostu skunks. Dobry wieczór, Jess! -Nan usiadła na odległym końcu stołu, z dala od wszystkich, ale na wprost niego. Widział ją, ilekroć podniósł oczy. - Jakiś żartowniś wpuścił przed wieczorem skunksa do lokalu wypożyczalni - wyjaśnił

Lars.

- Chyba

że

zwierzak

sam

przywędrował. Nan jest skłonna przypuszczać, że ktoś to zrobił specjalnie. Naprawdę nie wiem... - To nie miejsce ani czas na roztrząsanie tej sprawy -oświadczyła Nan. Z oczu strzelały jej błyski. - Mówmy o sprawach parafialnych, a o moich kiedy indziej. - Spojrzała ostro na Jessa, jakby cała sprawa była jego winą. Jess oparł się w fotelu, zreferował zaistniałą sytuację, kończąc uwagą, że Ed robił, jak potrafił. - A poza tym wszyscy wiemy - dodał - że Ed ma bardzo chorą żonę, jest pod ciągłą presją, ponadto ostatnio sam zapadł na zdrowiu. Niestety, odbiło się to na książkach rachunkowych, na naszej księgowości. Proszę więc o sugestie, pomoc, jakieś pomysły, cokolwiek. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Nan przebiła się przez chór głosów.

- Proszę mi pokazać sprawozdanie! - powiedziała wyciągając rękę. Zapadła cisza, gdy Jess podawał jej plik papierów. Po przejrzeniu paru stron powiedziała: - Zajmę się tym. I tak nie mogę otworzyć wypożyczalni, póki ten odór nie wywietrzeje. Mogę nad tym wszystkim popracować. - To bardzo ładnie z twojej strony - odezwał się Jess ostrożnie ale czy jesteś pewna, że dasz sobie radę? - Było przecież możliwe, że ofiarowała się tylko dlatego, żeby czymś się zająć, póki jej problem nie... wywietrzeje? Niepokoiło go także jej zachowanie. Była dziwnie opanowana, a zarazem buńczuczna. - Jestem jedyną osobą, która się zgłosiła dobrowolnie i mam doświadczenie w księgowaniu. - Spojrzała ironicznie w stronę Jessa. Nie masz alternatywy. Jestem twoją jedyną szansą. - Ja tylko... - Poruszył się niespokojnie w fotelu. - Łap okazję, Rivers! - odezwał się Moffitt. -Zaryzykuj, dając to pani do roboty. Mówi, jakby wiedziała, co mówi. - Dobrze, Nan! - Jess podniósł ręce do góry. - Dostajesz to zadanie. Pójdę do Eda po książki i dostarczę ci je w ciągu tygodnia. Kiedy... - Teraz! - Wstała. - Dziś wieczorem. Pójdę z tobą do domu Eda. To znaczy będę szła za tobą, bo po tym, co się stało, nie będziesz chciał mnie mieć zbyt blisko. - Wyraz jej twarzy wskazywał wyraźnie, że myśli nie tylko o skutkach wizyty skunksa. - Jestem taka wściekła, że muszę się czymś zająć, żeby nie myśleć o tym... bydlaku.

Kiedy wyszli z parafialnego budynku, Jess spostrzegł, że zostawiła światła w samochodzie. - Teraz akumulator musi się podładować - poradził. - Chodź ze mną.

Mam

słaby

węch,

przytępiony

wieloletnim

paleniem.

Pojedziemy do Eda, a potem odwiozę cię do domu. Jutro zabierzesz stąd samochód. - Uprzedzam cię, że będziesz żałował. - Być może, ale chodź! - Poszli do furgonetki i Jess stwierdził, że Nan ma rację. Była piękna, powabna, ale niemiłosiernie śmierdziała. I po prostu dusiła ją wściekłość. Jess próbował się opanować, ale przychodziło mu to z wielkim trudem i w połowie drogi do Eda wybuchnął śmiechem. - Nie ma w tym nic śmiesznego! - warknęła. - Wiem o tym, ale... - Krztusił się zarówno od śmiechu, jak i smrodu. - Chciałbym widzieć twoją twarz, kiedy zwierzaczek cię opryskiwał. - Jesteś świntuch. Zwierzę było równie przerażone jak ja. Na szczęście nikogo nie było wtedy w lokalu. - Westchnęła. - I wcale bym nie śmierdziała, gdybym tak nie lubiła zwierząt. Usiłowałam go wziąć i

wynieść

na

dwór.

No

i

wtedy

to

się

stało...

Cuchnę

nieprawdopodobnie... Jak zgniła róża... Jess parsknął jeszcze raz. Zagwizdał parę taktów piosenki „Moja dzika irlandzka róża". Jednocześnie ogarnęła go fala wielkiego uczucia dla Nan. Była wściekła, ale zachowywała się dzielnie, bez

histerii. No i to zgłoszenie się na ochotnika, żeby uporządkować księgi... - To ten świntuch Neilson wpuścił skunksa do składu na tyłach. To jego robota. Tylko on mógłby taką rzecz wymyślić - powiedziała. - Co powiedziałaś? - Jess zahamował w miejscu, furgonetka stanęła niemal w poprzek ulicy. Nan chwyciła się tablicy rozdzielczej. - Skąd ty znasz Neilsona? Co tu się dzieje, o czym ja nie wiem? - Nie, nie... - Przeraziła się złego wyrazu twarzy Jessa. - Zapomnij o tym. - Akurat! Powiedziałaś, że to zrobił Neilson. Musiałaś więc mieć z nim jakiś zatarg w przeszłości. Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś, Nan? - Bo to nie twoja sprawa, Jess. - Właśnie, że moja! - Jess zaciskał palce na kierownicy. - Nie znasz tego człowieka. To zupełny szaleniec. - Wszyscy się z tym zgadzają. - Dotknęła jego dłoni. - Dajmy spokój, Jess. Jest tak, jak powiedziałam: to nie twoja sprawa. - Więc pewno słyszałaś o sprawie Charliego? - I o sądowym nakazie, byś się nie zbliżał do tego człowieka. Przestań już nudzić. Potrafię sobie radzić z takimi ludźmi jak Neilson. Już raz sobie poradziłam. Nic nie odpowiedział. Studiując jego profil doszła do wniosku, że albo się obraził, albo też jest zatopiony głęboko w myślach. Nie była

pewna, co by w tej chwili wolała. A wszystko to razem nie było pocieszające. W dwa dni później w życiu Nan znów zaczęło świecić słońce. Księgi rachunkowe przedstawiały się lepiej niż wszyscy myśleli. Po wielu godzinach rozgryzła metodę księgowania zastosowaną przez Eda i od tej chwili wszystko było już bardzo łatwe. - Uratowałaś nas przed katastrofą - powiedział Jess, studiując przygotowane przez nią zestawienia, które mu przyniosła do biura na lotnisku. - Widzę, co zdziałałaś, ale pojęcia nie mam, jak ci się to udało. - Po prostu starałam się myśleć jak Ed Mack. - Wzruszyła ramionami. - Gdy przejrzałam jego system, wszystko było już proste. - Dziękuję ci bardzo. - Przez chwilę siedział nic nie mówiąc. Muszę cię chyba przeprosić. - Palcami wybijał rytm na oparciu fotela. - Za co? Nie odpowiedział od razu, tylko się jej przyglądał. Nan spodziewała się pewnego napięcia w związku z tym, co nastąpiło między nimi, kiedy po raz ostatni była na lotnisku, ale to, które wyczuwała, nie miało absolutnie nic wspólnego z seksem. Jess uśmiechnął się. - Powiem ci, Nan. Pod wieloma względami źle cię oceniłem. Zrobiłem kilka fałszywych założeń. Podobnie zresztą jak ty w stosunku do mnie. Potrafisz sobie dobrze radzić z rachunkami. Słuchałem pilnie Jimmy'ego, gdy opowiadał o swojej pracy i spostrzegłem, że wiele się od ciebie nauczył. Nie żadnego

fantazjowania, ale twardych zasad biznesu. A ostatnim dowodem jest to - poklepał przyniesione przez nią zestawienia. - Nie należysz do kobiet wagi piórkowej. A więc cię przepraszam! - Za myślenie, że... - Że jesteś jedynie marzycielką. Wcale tak nie jest. Nie wiedziała przez dłuższą chwilę, jak na te słowa zareagować. - To znaczy że... Kochałeś się ze mną myśląc, ze trzymasz w objęciach głupawą blondynkę? - Nigdy nie powiedziałem, że tak o tobie myślę. Po prostu sądziłem, że jesteś... mniej praktyczna. Zbyt wielka marzycielką, by być dobrą biznesmenką. - To ty jesteś głuptas, Jess! Wiesz o tym? - Wstała, zabierając papiery. Oparł się w fotelu i wyciągnął do niej ręce. - Masz rację, Nan. Wiem o tym. Chodź tutaj! Porzuciwszy papiery i teczkę podeszła i usiadła mu na kolanach. - Nie mogę długo zostać - powiedziała. - Muszę dziś otworzyć wypożyczalnię. Skunks jest tylko wspomnieniem dzięki twojej radzie - wzięłam faceta z firmy odkażającej mieszkania. - A ja za kilka minut muszę lecieć - odparł, zanurzając dłoń w jej włosach. - Nie oznacza to jednak, że tych paru minut nie mogę pożytecznie wykorzystać. - Co powiedziawszy pocałował ją usta. Nan poddała się pocałunkowi. Siedzenie na kolanach mężczyzny przy porannym słońcu grzejącym plecy wydało się nagle najbardziej naturalną przyjemnością na świecie. Jego pocałunki były zmysłowe,

lecz nie domagające się niczego więcej. Były to pocałunki kochanka, ale i przyjaciela jednocześnie. Pragnienie, które ją ogarnęło, było teraz gorące i rozlewało się po całym ciele. Ale to nie pożar, który domaga się natychmiastowego ugaszenia. Pragnienie mogło poczekać. Miała na tyle opanowania. W reakcji na słodki ciężar na kolanach i smak jej ust na jego ustach

Jess

poczuł

wzrastające

podniecenie.

Do

diabła

z

harmonogramami lotów, pomyślał. Dłonią przesunął po plecach kobiety, potem wzdłuż jej ud aż do zaciśniętych kolan. Delikatnie zaczął je rozdzielać. - Hej, hej! - szepnęła mu do ucha, jeszcze bardziej go podniecając. - Przestań, mój panie, bo nie wystartujemy z nowym dniem! - Odsunęła się. - A jaki to jest dzień? - spytał. Podniósł głowę i stwierdził, że choć Nan usiłuje żartować, ma przyspieszone tętno. Widział to po pulsującej żyłce na jej szyi. - I jaki rok? - Rok, w którym mam zamiar narobić wiele szumu w dyrekcji mojej firmy. - Ześliznęła się z jego kolan i stanęła, wygładzając obiema rękami spodnie, jakby chciała pozbyć się resztek jego dotyku. - A nie uda mi się to, jeśli zostanę tu dłużej. -Zabrała ze stołu papiery i teczkę. -Przyjmuję jednak twoje przeprosiny. W związku z czym może zjedlibyśmy późny obiad dziś wieczorem, u mnie? - Nie mogę - odparł. - Nie wracam dziś wieczorem. -Miał zamiar wrócić, ale teraz właśnie postanowił, że tego nie zrobi. - Muszę zostać w Omaha w interesach.

- Och! - powiedziała z żalem, przeczesując włosy palcami, aby odtworzyć choćby częściowo fryzurę, jaką miała przychodząc tutaj. No trudno, więc się zobaczymy, kiedy się zobaczymy. - Zadzwonię! - obiecał, nie ruszając się z fotela. Gdyby wstał, musiałby pochwycić ją w ramiona i już więcej nie puścić bez względu na jej protesty i wołania, że musi otworzyć wypożyczalnię. Do diabła z jej wypożyczalnią! - Świetnie - odparła z uśmiechem. Wydawało mu się, że jej dolna warga drży, ale doszedł do wniosku, że to mu się tylko wydaje. Szczęśliwego lotu, Jess! Gdy poszła, patrzył jeszcze długo na pusty fotel po drugiej stronie biurka, na którym Nan siedziała, wyjaśniając mu tajniki ksiąg parafii. Zdał sobie sprawę, że jest zazdrosny. Głupio, chorobliwie zazdrosny. I nie była to zazdrość o innego mężczyznę, którego znała, czy zna teraz. Nic go nie obchodzili jej kochankowie. Był zazdrosny o jej rozum! Co gorsze: był zazdrosny o jej pogoń za sukcesem. Z takim kochankiem nie mógł konkurować. Przegrywał przed startem. Coś podobnego! Wstał osłabiony i rozdygotany. Sięgając po plan lotu stwierdził, że trzęsie mu się dłoń. Pożądał Nan! Jeszcze bardziej niż Charlie pożądał whisky. Nie! Nie pozwoli! Nie spodziewał się, że kobieta może go tak zniewolić. Może któregoś dnia, kiedy pojawi się owa wyjątkowa kobieta w jego życiu, ta, którą będzie chciał poślubić, wówczas być może będzie za nią szalał. Ale za Nan?

Burcząc pod nosem wpakował dokumenty do starej teczki. Nie pozwoli, nie dopuści do tego, by stać się niewolnikiem nałogu. W żadnym wypadku! Postara się znaleźć lekarstwo. Pomyślał o dziewczynie, którą znał w Nebrasce, ale natychmiast odrzucił ten pomysł. Siłę musi znaleźć w sobie, a nie szukać jej w kimś trzecim. Na wszelki wypadek wrzucił do teczki nowe pudełko cygar. - Nan, czy będziesz bardzo zajęta w sobotę? - spytał Jimmy Rivers, stojący przed ladą z dwoma kolegami o twarzach pełnych nadziei. - No, nie wiem, zwykle zamykam dopiero o dziesiątej wieczorem, ale... - potrząsnęła głową zaskoczona pytaniem. - A nie mogłaby pani zamknąć wcześniej? - zadał pytanie rudzielec, stojący po prawej ręce Jimmy'ego. - Ten jeden raz, proszę pani! - Proszę cię bardzo, Nan! - powiedział Jimmy. - A jeśli nie możesz, to pozwól, że ja kogoś wynajmę do pilnowania lokalu i zapłacę sam. - Ale o co chodzi? - Oparła się o kontuar i przyglądała chłopcom. Wiedziała, że rudzielec to Żółw, najlepszy przyjaciel Jimmy'ego. Ten drugi nazywał się Fred jakiś tam. - Jesteście tacy zdenerwowani. Co się stało? - Potrzebujemy opiekunów - przyzwoitek. - Co? - Wybrano nas do komitetu opiekunów -przyzwoitek balu promocyjnego. Leżymy, jeśli nie znajdziemy jeszcze jednej pary

odpowiedzialnych dorosłych, którzy zechcieliby przyjść na bal. Pomyśleliśmy o tobie, że może ty i Jess... - Hola, hola! Czy rozmawialiście z nim na ten temat? - Jeszcze nie! - odparł Żółw, odsłaniając aparat na zębach. - Ale założę się, że dla niego okazja, żeby z panią pójść, to jak złapanie Pana Boga za nogi. - Trochę za późno mnie o to prosicie, no, ale dobrze, zgadzam się - odpowiedziała Nan po dłuższej chwili zastanowienia. - W jedną sobotę mogę zamknąć wcześniej. A jakie miałabym obowiązki na balu? - Wiedziałem, wiedziałem, że ona się zgodzi! - Żółw aż podskoczył z radości. - Bo myśmy myśleli, że Jess przyprowadzi tę panią z Sioux Falls, z którą chodził. Albo jedną z tych w Caspar - pospieszył Fred z wyjaśnieniem przyczyn późnego zwrócenia się do Nan. - Ale Jimmy nam powiedział... - Zamknij się! - warknął Jimmy, patrząc na niego ze złością. - Ale ty masz wielką gębę! Nan nic nie powiedziała, ale pomyślała, że na człowieka nieustannie czyhają niespodzianki. Jess nie zatelefonował ani następnego dnia, ani następnego. Pomyślała sobie, że ona - Nan - znajduje się pewnie gdzieś na końcu listy pełnej dam serca. Jeśli wierzyć plotkom, oczywiście. Dlaczegóżby miała nie wierzyć? Był przecież kawalerem do wzięcia i to w okolicy, gdzie zamążpójście było przedmiotem najwyższych

aspiracji wielu młodych kobiet Wiedziała, jak to jest. Wychowała się przecież w małym miasteczku w okręgu rolniczym. A poza tym Jess nie zdobył swych umiejętności kochania się z lektury. Z pewnością prowadził bardzo ożywione życie, o jakim Nan nawet nie miała pojęcia. Bez sensu było jednak to, co w związku z tymi myślami czuła. Gdy tylko pomyślała o jakiejkolwiek innej kobiecie w zbliżeniu z Jessem - takim, jak to ubiegłej niedzieli, czuła wściekłość i zazdrość. Nie chciała tego. To do niej nie pasowało. I nie była osobą, za jaką chciała uchodzić we własnych oczach: silną, w pełni niezależną, która nie potrzebuje żadnego wsparcia, aby odnieść sukces życiowy i być szczęśliwą. Taką starała się być, lecz nie w odniesieniu do Jessa. W piątek rano zjawiła się w wypożyczalni Sue w otoczeniu dzieci. - Dziś ja mam przy nich dyżur! - oświadczyła. - Idziemy właśnie do parku, ale wpadłam po drodze po jakiś film na popołudnie. Nan zaprowadziła ją do półki z kasetami filmów dziecięcych i wskazała nowe tytuły. - Na twojej dwudziestopięciodolarowej karcie masz jeszcze kredyt na pięć filmów - poinformowała. - Wybieraj! - Słyszałam, że w sobotę wieczorem masz wystąpić w roli pogromczyni lwów - powiedziała Sue. - W mieście sporo rodziców będzie ci bardzo wdzięcznych, że zwolniłaś ich z ciężkiego obowiązku.

- O mój Boże! - Nan klepnęła się w czoło. - Bal promocyjny! Zupełnie o nim zapomniałam. - Uprzytomniła sobie, że Jess nie zadzwonił. Miał jej przecież partnerować, chyba że źle zrozumiała chłopców. Zaraz, zaraz! Przecież nie powiedzieli, że on ją zabierze. Powiedzieli tylko, że potrzebują dwu dorosłych osób. Nan poczuła wielkie zawstydzenie. To tylko ona wyraziła zgodę jako jedna z dorosłych osób! - Co się stało, Nan? - spytała Sue. - Wyglądasz, jakbyś się miała zaraz rozpłakać. - Nie... Tylko zdałam sobie sprawę, że nie mam się w co ubrać. Nie mam nic takiego, w czym wyglądałabym jak osoba, która idzie na zebranie jakiegoś komitetu; nic, co nadaje się na bal nastolatków. Poza tym jaka ja się tam będę czuła stara! - Nic podobnego! - Sue przez chwilę się zastanawiała, potem na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek. - Chyba mam kogoś, kto ci pomoże w kłopocie.

ROZDZIAŁ 11 Jess zaparkował tuż za budynkiem szkolnym. Parking był już przepełniony i szczęściem nazwać można było znalezienie tego miejsca. Każdy szczeniak, który znalazł jakiś sposób, aby wyprosić, wybłagać lub wykrzyczeć samochód na ten wieczór, oczywiście to uczynił. Jimmy i jego towarzyszka skorzystali z samochodu Żółwia, który go wypożyczył od ojca. Jess z wielu powodów przyjechał furgonetką. Sam i wściekły, a może nie tyle wściekły, co bardzo niezadowolony. Nie chciał tu być sam. Chciał być z Nan. I był sam nie dlatego, że nie próbował skontaktować się z nią. Próbował. Wysiadł z wozu i wsunął kluczyki do kieszeni smokingu. Czuł się w tym stroju jak zakuty w żelazną zbroję. Nie znosił go, ale wiedział, niestety, że na bal trzeba tak się ubrać. Marynarka była zbyt obcisła w ramionach i na piersiach. Trudno. Musiał to paskudztwo wyciągnąć z szafy i włożyć na dzisiejszy wieczór. Oczywiście wszystkie szczeniaki wypożyczyły na bal smokingi! Poza tym Jimmy byłby niesłychanie zawiedziony, gdyby jego starszy brat pojawił się w niedzielnym ubraniu. Zanim jeszcze usiłował, bez powodzenia, skontaktować się z Nan, już sobie myślał, co też ona powie, gdy go zobaczy. Zrobił z siebie pajaca! Telefonował i telefonował. Nigdy jej nie było w domu. Do wczoraj nie zostawiał żadnej wiadomości automatycznej sekretarce, gdyż ciągle miał nadzieję, że ją wreszcie zastanie. Na wczorajszą wiadomość też nie zareagowała. Wynika z te-go, że nie ma jej dla niego. Poprawił wykrochmalony kołnierzyk i muszkę.

Nic się ostatecznie nie stało. Właściwie nie planował zabrania Nan na ten bal. Kiedy Jimmy powiedział mu, że Nan zgodziła się pełnić rolę opiekunki, założył, że zamierza pójść właśnie z nim - z Jessem. Widocznie się mylił. Niestety! Nieco spóźniony ruszył w stronę szkoły. Było już po dziewiątej, na ulicy słychać było dźwięki orkiestry. Wiosenny wieczór był dość chłodny, ale przy tylu rozgrzanych parach temperatura na sali jadalnej zamienionej na balową z pewnością podskoczy w górę. Wszystkie okna otworzono. Dobiegające melodie były inne, ale ich rytm nie zmienił się od czasu, gdy jako szesnastolatek szedł na swój bal promocyjny. Jak dawno to było! Jess stanął. Powróciły wspomnienia. Wówczas jego towarzyszką na balu była Mary Beth Styles. Teraz już mężatka z czterema czy pięcioma dzieciakami! Nie był w niej zakochany, ale ponieważ ona była już licealistką, a on jeszcze gimnazjalistą, zabranie jej na bal to był wielki sukces. Jakże był wówczas skrępowany, a jednocześnie dumny. I przerażony myślą, że być może wypada się do niej dobrać. Może ona tego oczekiwała? Uśmiechnął się do siebie. Gdyby mógł był porozumieć się z Nan, postarałby się, aby ten wieczór był dla nich obojga czymś specjalnym. I skończyłyby się już wątpliwości i obawy przed kochaniem się z nią. Mimo wszystkich dobrych intencji i obietnic nie potrafił przestać o niej myśleć od tego poranka, kiedy widzieli się po raz ostatni. A teraz nie wiedział, czego ma się spodziewać. Skulił ramiona, wcisnął dłonie zwinięte w pięści

do kieszeni smokingu i ruszył w stronę dźwięków orkiestry. Przy wejściu sali jadalnej stanął. Spora sala została jak zwykle przemieniona w bajkowe wnętrze. Przekroczenie zasłony ze srebrzystych serpentyn oznaczało wejście do innego świata. Mrugnął parę razy, usiłując przystosować wzrok do następujących po sobie jaskrawości i półmroku. Stroboskopowe światła niby rakiety przebijały całą przestrzeń nad głowami, reflektory zalewały światłem orkiestrę, natomiast pobocza sali i zakątki pozostawały w pełnym cieniu. Takie było zamierzenie. Patrolowanie owych ciemnych stref było wymagającym taktu zadaniem opiekunów - przyzwoitek. Uśmiechnął się, przypominając sobie ponownie własny bal i wszedł do sali. Prawie natychmiast zobaczył Nan Black. Nie otaczał jej wianuszek pełnych zachwytu mężczyzn. A powinien! W oczach Jessa była zjawą symbolizującą piękno i najbardziej

pociągającą

kobietą.

Nie

mógł

sobie

wyobrazić

mężczyzny, który nie zostałby urzeczony jej widokiem. Była w długiej sukni z czarnej koronki na srebrnym spodzie - fason z lat pięćdziesiątych. Natomiast włosy miała upięte wysoko, skręcone loczki opadały w uroczym nieładzie, budząc skojarzenia z fryzurami Starego Południa. Obnażone ramiona wydawały się świecić własnym blaskiem. Był pewien, że przez zatłoczoną, hałaśliwą salę dociera doń delikatny zapach jej perfum. Stała rozmawiając z Genny Weaver i dwiema nauczycielkami, które Jess dobrze znał. Podszedł więc do

nich, niezdolny się temu oprzeć, podobnie jak ćma nie potrafi oprzeć się światłu. - Halo, Jess! - powiedziała Nan, obracając się ku niemu. Wzrok jej przesunął się po jego twarzy. Jess nie wiedział zupełnie, co sądzić o tym spojrzeniu. - Ale pięknie dziś wyglądasz! - stwierdziła głośno, by przebić się przez muzykę. - Dziękuję. - Poczuł, że robi mu się gorąco. - Przysięgam, że po raz ostatni włożyłem na siebie ten kaftan bezpieczeństwa! oświadczył, przesuwając palcem pod skrajem kołnierzyka. Normalny człowiek tylko w dwu wypadkach powinien coś takiego mieć na sobie. Kiedy idzie na ślub i kiedy go wiozą na cmentarz. - Powiedziałeś tak, jakby to były uroczystości podobne do siebie odezwała się jedna z nauczycielek. - Może tak właśnie myśli - odparła za niego Nan podnosząc brwi. - Podróż się udała? - Wróciłem przed godziną. - Ujął ją pod rękę. - Chodźmy przyzwoitkować, pani Black! - szepnął pochylając się ku niej. - Panie nam wybaczą! Gdy ją prowadził w ciemniejsze rejony sali, czuła na sobie ciekawe spojrzenia tańczących. Było tam nieco ciszej. - Jess, nie skończyłam rozmowy z paniami, a ty... - Gdzie byłaś? - Puścił jej rękę i objął ją w talii. Ponieważ suknia była bardzo głęboko wycięta z tyłu, jego kciuk spoczął na ciepłej skórze pleców. Pachniała cudownie. Loki tańczące na szyi kusiły, by ich dotknąć. - Dzwoniłem i dzwoniłem. ..

- Spędzałam dużo czasu z... moją krawcową. Nie miałam co włożyć na dzisiejszy wieczór i Inga zgodziła się w drodze wyjątku spełnić tę rolę. Było mało czasu, więc ostatnią noc spędziłam u niej. Mogłeś zadzwonić do wypożyczalni! - Dzwoniłem wiele razy! Linia była zawsze zajęta albo nikt nie odpowiadał. Jak ci już powiedziałem: dopiero co wróciłem i ledwo zdążyłem się przebrać. Wiem, że miałem ci towarzyszyć. Czy Jimmy ci tego nie powiedział? - Jimmy tylko spytał, czy zgadzam się być opiekunem na balu. Powiedział, że i ty nim będziesz, ale nic nie wspominał, że mamy przyjść razem. - Powinien ci to powiedzieć! Nan stanęła i obróciła się: wyglądał w tym smokingu cudownie, może lepiej powiedzieć - wspaniale. Ale jeszcze miała do niego żal. Jeśli planował ją zabrać na bal, to mógł o tym powiedzieć wcześniej, przed wieloma dniami, kiedy się po raz ostatni widzieli. - Nic nie zakładam z góry, gdy o ciebie chodzi, Jess! Przyjechałam tu z Jimmym, Żółwiem i ich damami, więc wrócę do domu... - Ze mną! - Palcem ujął ją pod brodę. - Nan, ja również niczego nie zakładam z góry, gdy chodzi o ciebie! Sprawdź swoją automatyczną sekretarkę, a zobaczysz, że mówię prawdę. Wczoraj dzwoniłem do ciebie z dziesięć razy. Uważnie spojrzała na niego i uwierzyła. W jego oczach dostrzegła jakieś nowe światło.

- Powinnam do ciebie zadzwonić, kiedy zgodziłam się na propozycję Jimmy'ego. Ale obie z Ingą byłyśmy takie zajęte, przerabiając tę starą suknię... - Tańczymy, Nan! Inga być może okazała się mistrzynią igły, dla mnie jednak mogłabyś mieć na sobie stary worek, a też wyglądałabyś pięknie! - Przesunął dłoń po jej plecach. - Chociaż łączność między nami zawiodła, możemy radować się dzisiejszym wieczorem. - No, chyba tak - zgodziła się. Jej dłoń spoczęła w jego dłoni. Nie zapominaj jednak, że mamy obowiązek pilnować, by dzieciaki nie bawiły się w niewłaściwy sposób. - Pamiętam. - Przytulił ją do siebie. Koronka jej sukni na jedwabnym spodzie cichutko szeleściła. Wdychał subtelny zapach jej skóry i perfum. Odchyliła głowę i mógł cieszyć oczy linią jej ramion, szyi i piersi. I właśnie wtedy to się wydarzyło! Gdy spojrzała na niego szeroko otwartymi, szczerymi oczami i rozchyliła usta jakby do pocałunku, Jess Rivers zakochał się w niej. Uświadomienie sobie tego faktu przyszło nagle, niemal boleśnie, niby cios pięścią. Jak ryba wciągnął bezradnie powietrze i mocniej ją uchwycił. Bo jeśli mocniej ją przytuli, to ona nigdy nie będzie mogła odejść! Nigdy nie będzie mogła sprawić mu bólu zniknięciem. - Co się stało, Jess? - Podniosła dłoń z jego ramienia i dotknęła twarzy. - Nagle zbladłeś...

- Chyba niestrawność - powiedział z wymuszonym uśmiechem. Na kolację połknąłem zbyt szybko kanapkę. - Jesteś pewien, że to nic innego? - Ponownie dotknęła jego twarzy i Jess zadygotał, jakby porażony prądem przepływającym przez opuszki jej palców muskających skórę. - Nie, wszystko w porządku. - Ty idioto, beształ siebie w myślach. Co za głupek z ciebie! Miałeś dziesiątki, ba, setki kobiet, z których mogłeś wybierać, i musiałeś zakochać się właśnie w niej. W kobiecie, której plany i marzenia nie obejmują twojej osoby. - Hej, Jess, hej, Nan! Zamierzacie tak długo tańczyć? - Obok nich pojawił się Jimmy w towarzystwie swojej partnerki. Dziewczynka była spocona, zaciskała palce na jego dłoni. Pot spływał także po twarzy Jimmy'ego. Młodziutka para dyszała ciężko. - Dziś nie ma tańczenia w zbliżeniu! -przypomniał Jimmy. - Zobaczymy, co się da zrobić - odparł Jess z szerokim uśmiechem. - Dobry wieczór, Betty. - powitał dziewczynkę, zadowolony z pojawienia się obojga i przerwania jego myśli. -Bardzo ładnie dziś wyglądasz! -Betty Andersen zaczerwieniła się. Nan była zaniepokojona. Jess zachowywał się przedziwnie, jakby był chory. Niestrawność to jedno, ale przypomniała sobie, że podobny symptom zapowiada czasami chorobę serca. Jess palił. Może przestał, ale... przedtem palił. Wykonywał pracę, której towarzyszyły przeróżne napięcia. Był wyraźnie kandydatem do choroby serca. Chociaż teraz wydawał się już w lepszej formie. Nan przywitała się z towarzyszką Jimmy'ego, rada, że jej młody przyjaciel i pracownik dobrze się bawi.

Słyszała przecież, że nie wyrażał wielkiego entuzjazmu na temat dziewczyny, gdy ojciec o niej wspomniał w związku z balem. Jimmy wyznał potem Nan, że Betty jest przyjaciółką zbyt dawną i osobą nadto mu znaną, by mogła budzić w nim romantyczne uczucia. Zakpiła, że Jimmy oglądał zbyt wiele filmów. Starała się przekonać go, że w prawdziwym życiu miłość rzadko sygnalizuje swoje nadejście zawaleniem się nieba na czyjąś głowę. Zwykle wkrada się po cichutku i powolutku. Jimmy wysłuchał wszystkiego w skupieniu, choć nie zdawał się być nadto przekonany. - Porozmawiam z orkiestrą - powiedział Jess. - Chcę, żeby wreszcie zagrali coś wolniejszego. Poczekaj tu, zaraz wrócę. - Ścisnął dłoń Nan i zniknął. - Co mu się stało? - spytał Jimmy patrząc za bratem, przeciskającym się w kierunku estrady. -Zwykle lubi szybkie tańce. Potrafi nieraz przetańczyć całą noc. - Nie czuje się zbyt dobrze - odparła Nan, przypatrując się, jak Jess rozmawia z dyrygentem orkiestry, chudym młodzieńcem o fryzurze znacznie obfitszej i bujniejszej niż jej własna. - Dziwnie się zachowuje. - Jimmy powiada, że to od czasu, jak się pani pojawiła w naszym mieście - poinformowała ją Betty. - On myśli, że... - Tańczymy, Betty! - Jimmy pociągnął Betty za sobą, nim zdążyła dokończyć. Zagrała muzyka, zgubili się w mimie. Tłum falował teraz wolniutko w rytmie romantycznej, zmysłowej melodii. Jess wrócił i znów przytulił Nan w tańcu.

- Poprosiłem o tylko jeden taki taniec - wyjaśnił. - Nie trzeba zanadto rozbudzać namiętności u naszych nastolatków. - Prowadził ją zręcznie po parkiecie. - Sam pamiętam moje reakcje... - A teraz, oczywiście, w pełni nad sobą panujesz! - zakpiła z uśmiechem. - W pełni! - potwierdził z uśmiechem. Byli absolutnie zgrani w tańcu. - Jestem przecież dorosły. Nan odnotowała w świadomości jego miłosne zapędy i zaczęła robić plany na dalszy ciąg wieczoru. Potem zagubiła się w tańcu i przestała jasno myśleć. Poznała już rozkosz oglądania jego obnażonego ciała, ale ciało ubrane w smoking też stanowiło podnietę. Jego barczyste ramiona wydawały się jeszcze szersze w smokingowej marynarce, dotyk gładkiego materiału budził przedziwne sensacje. Sala była rozgrzana i Jess coraz gorętszy. Żar wręcz buchał przez marynarkę. Chociaż taniec był wolny, na czole perlił mu się pot, a zapach skóry i płynu po goleniu był jeszcze bardziej intensywny. Nan wdychała go żałując, że nie są teraz sami, aby mogła uczynić coś więcej, dużo więcej. Jess trzymał ją jak najbliżej siebie. Ręce mu drżały z wysiłku tulenia do siebie kobiety. Wchłaniał muzykę, rytm, miłosną melodię, a potem oddawał jej to w tańcu. Jej włosy niby delikatny oddech muskały mu policzki, rozkoszował się zapachem jej skóry. Poruszała się w tańcu, jakby stanowiła część swego partnera. Nic nie mąciło wrażenia tej jedności. Wydawało się, że tańczą tak razem od milionów lat.

Jimmy przyglądał się bratu. Tak jest! Tym razem nie było wątpliwości. Jess zakochał się w Nan. Jimmy nigdy nie widział brata zachowującego się podobnie w towarzystwie innej kobiety. Radował się za niego, a jednocześnie czuł ukłucie zazdrości. Zazdrość, że Jess ma kogoś, kogo może tak trzymać i kochać. Rzucił okiem na Betty. O nie! To nie to! Jest za długo koleżanką, by mogła być dziewczyną z marzeń... Ale dziś ładnie wyglądała i była blondynką... Tok myśli przerwała mu głośna kłótnia. Orkiestra ucichła, a potem umilkła. Jimmy stanął na palcach, aby zobaczyć, co też się stało. Ujrzał Jessa przytulonego do Nan. Ale wyraz twarzy brata nie miał nic wspólnego z miłością. Nan spostrzegła nagłe napięcie w zachowaniu swego partnera. Przed sekundą trzymał ją w uścisku, a teraz odpychał za siebie, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że zbielały mu kostki palców. -

Niemoralna

zabawa!

Niemoralna

muzyka!

Niemoralne

zachowanie! - skandowała grupka dorosłych, głównie mężczyzn, idących w jej kierunku. Młodzież się rozstąpiła, pozwalając im przejść. Na czele tej grupki szedł Douglas Neilson. Wskazywał palcem Nan, skandując słowo „zachowanie". Pochwycił go snop światła stroboskopowej lampy, barwiąc mu twarz to na czerwono, to na niebiesko, to na trupio żółto. Nan stała jak skamieniała. Zapaliły się sufitowe światła, przez głośniki dobiegł głos Genny Weaver:

- Nikt was tu nie zapraszał! Natychmiast opuśćcie salę, bo wezwę policję! To jest szkolna zabawa. - Niemoralne zachowanie! - zawyła grupka przybyłych, idąc ku podium orkiestry i ignorując wezwanie dyrektorki szkoły. Muzycy byli bardzo zakłopotani. Gitarzysta miał minę, jakby chciał płakać. Jess uczynił krok do przodu. Nan złapała go za rękaw i szepnęła: - Nie, nie! Zostaw! Niech to Genny sama załatwi. Potrafi dać sobie z nimi radę. - Tak, wiem, ale... - Jess...! - zawołała głośniej. Widziała, że mężczyzna trzęsie się ze złości. - Niemoralna rozrywka! Szatan w naszym gronie! - od grupki oderwał się Neilson wskazując ją palcem. - Wysłanniczka szatana! krzyknął, niemalże ogarnięty jakimś szałem. Jess rzucił się w jego kierunku. Nan pociągnęła go za ramię i z ulgą spostrzegła, że to samo robi Jimmy, ciągnąc za drugie. Z tłumu młodzieży dobiegały podniecone szepty i okrzyki strachu. Wiedziała, że musi natychmiast coś zrobić, aby rozładować napięcie. Roześmiała się. Beztrosko, na cały głos. Rzuciła okiem na Jimmy'ego, który skutecznym chwytem unieruchomił Jessa, i wskoczyła na podium orkiestry. Grupka protestujących powoli umilkła. Od piosenkarza przejęła mikrofon i dając znak orkiestrze krzyknęła: - Uwaga! „Galop zajączka"! Wszyscy tańczą!

Nim Neilson i jego poplecznicy zorientowali się w nowej sytuacji,

cała

młodzież

wypełniająca

salę

zaczęła

piszczeć,

wrzeszczeć, jazgotać i podskakiwać w wijącym się wężu tancerzy, trzymających się jeden drugiego. W tym hałasie zginęły skandowania przybyłych. Uśmiech triumfu rozświetlił twarz Nan, zniknął jednak natychmiast pod przejmującym do szpiku kości, pełnym nienawiści spojrzeniem Neilsona w chwili, gdy dwaj rosłej budowy nauczyciele „pomagali" mu wyjść z sali i z budynku szkoły. - Możesz mnie już puścić, braciszku - powiedział Jess, wyzwalając się z rąk Jimmy'ego. - Już mu nic nie zrobię! - Spojrzał na brata. - Dziękuję ci, zareagowałeś szybko i właściwie! Lepiej niż ja. - Nie ma o czym mówić, Jess. - Na twarzy chłopca odmalowało się jednak zadowolenie, a rumieniec był widoczny nawet w tak słabym świetle. - Ty mnie tego nauczyłeś! Jess miał ochotę przycisnąć brata do piersi i zmierzwić mu przyjaźnie włosy, ale ostatecznie podał mu jedynie rękę. Uścisnęli sobie dłonie jak dwaj mężczyźni. Dwaj równi sobie. Jess przeniósł wzrok na podium, gdzie nadal stała Nan, przyglądając się wyjściu intruzów. Dyrygent wziął z jej rąk mikrofon i zachęcał młodzież do galopowania i śpiewania. Wreszcie Nan zeszła z estrady. Oczy jej błyszczały, lecz nie z powodu odniesionego sukcesu. Sądząc z wyrazu twarzy mogły to być raczej łzy. Serce Jessa wyrywało się do niej, był dumny, że w taki sposób zapanowała nad sytuacją.

Znalazła się znacznie lepiej niż on. Zamiast rozumu chciał użyć pięści. Była to reakcja odruchowa, gdy zobaczył, że jego kobieta jest w niebezpieczeństwie! Gdyby przedtem miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do swoich uczuć wobec niej, to obecnie wszystkie zniknęły. Jeśli ona się tego domyśli, będzie gorzej, niż gdyby trzepnął Neilsona w nos. To grozi poważnymi konsekwencjami! Z drugiej strony... Czyż nie jest tchórzostwem nie powiedzieć jej o tym? Jess poszedł na tył estrady. Powinien jej powiedzieć, co czuje. Uczciwość to nakazuje! Nan czekała na niego i podała mu rękę, gdy pomagał jej zejść. - Dobra robota! - pochwalił, odprowadzając ją w kąt sali. - W zarodku opanowałaś kryzysową sytuację. Szybko myślisz! Mogło dojść do niezłej awantury, gdyby oni się dłużej wydzierali. Wszyscy powinni być ci wdzięczni. - Dziękuję za pochwały - wzdrygnęła się ponownie na wspomnienie

niemiłego

zajścia,

nie

chcąc

jeszcze

szukać

bezpieczeństwa w ramionach Jessa. To byłoby tylko pozorne. Nie ma prawa żądać czegoś, co zapewnić musi sobie sama. Jej odwaga i siła muszą pochodzić tylko od niej, w przeciwnym bowiem razie mogłyby zawieść któregoś dnia. Życie ją nauczyło tej gorzkiej prawdy. - Ale cyrk, prawda? - Postanowiła zlekceważyć całą sprawę. Roześmiała się. - Nawet nie byłam pewna, czy tutaj znają „Galop zajączka". Na szczęście to już przeszło niemal do klasyki. - Mówiła szybko, mając nadzieję, że Jess nie usłyszy drżenia w jej głosie.

- Czy wszystko w porządku? - spytał. - Tak dziwnie przed chwilą patrzyłaś... Jakbyś... Jakbyś miała się rozpłakać. .. Jeśli ten Neilson tak cię zdenerwował, to ja... - To nic - odparła. Zamrugała parę razy, aby pozbyć się zdradzających ją łez. - Przecież nie płakałabym z powodu takiego głupstwa. Po prostu to silne światło reflektorów... Ten reflektor skierowany na orkiestrę jest morderczy dla oczu. - Położyła mu rękę na ramieniu. - To nieważne. Natomiast ty mi powiedz, czy czujesz się już lepiej? Uspokoiłeś się? W pewnej chwili sprawiałeś wrażenie szaleńca gotowego udusić Neilsona. - Chyba bym to zrobił. Całe szczęście, Jimmy nauczył się chwytu, który potrafi mnie zatrzymać, gdy się awanturuję. - Uśmiechał się krzywo, choć szczerze. - Masz jeszcze ochotę potańczyć? - Oczywiście! Skończył się „Galop zajączka" i orkiestra szykowała się do hałaśliwego

rocka.

Niezbyt



to

frapowało. Wolałaby

coś

wolniejszego, tęsknego, by mieć pretekst do wtopienia się w ramiona Jessa, znalezienia bezpiecznego schronienia i owej cudownej jedności z nim, w której się pławiła przez kilka minut przed niefortunnym zajściem. Tego wszystkiego pragnęła dla siebie! Jednakże ten wieczór nie był dla niej. Przypomniała to sobie w porę. Miał być poświęcony młodzieży. Bądź wesoła! Zatańcz to! Przyoblekła twarz w uśmiech, uniosła do góry jedną rękę, drugą

chwyciła Jessa. Wydawszy dziki okrzyk wciągnęła go w rozkołysany, kręcący się młodzieńczy tłum. Zaczęli podskakiwać jak inni. Jessa zaraziła jej energia. Nim ochłonął ze zdziwienia, że tak szybko odzyskała humor, sam już wyginał się zapamiętale w tańcu, wcale nie gorzej od niej. Tańcząc niemalże zapomniał o swoich problemach. Odprężył się i znów zaczaj się dobrze bawić, dochodząc do wniosku, że zmartwienia mogą poczekać aż do chwili, kiedy będzie emocjonalnie gotów stawić im czoło. Mieli także obowiązki opiekuńcze. Między tańcami, kiedy do Nan podeszła Genny Weaver, aby jej podziękować za rozładowanie sytuacji stworzonej przez Neilsona, Jess poszedł z Tomem Davisem, nauczycielem historii i trenerem rugby na patrolowanie szkolnych korytarzy. Za szatnianymi szafkami rozpędzili grupkę popijającą alkohol, a licznym parkom kryjącym się po ciemnych kątach poradzili, by swe zapędy i energię przenieśli w miejsca nieco jaśniejsze i na parkiet. - Ale masz dziewczynę! - powiedział Tom do Jessa, kiedy poszli skontrolować parking i ciemne wnętrza samochodów. - Gdybym nie był szczęśliwym małżonkiem, miałbyś we mnie ostrego konkurenta. - Już sobie nie daję rady z konkurencją - odparł Jess, wpatrując się w tarczę księżyca w pełni. - Wyobraź sobie, zawarła związek ze swoją karierą. I też jest szczęśliwą małżonką. - Bzdura! - stwierdził Tom, waląc go przyjaźnie po plecach. - Nie ma kobiety, która nie poświęciłaby kariery dla odpowiedniego mężczyzny.

Jess nie miał ochoty wdawać się w dyskusję. Tom przez cale życie mieszkał w promieniu paruset kilometrów od Henningtonu, nawet w latach uniwersyteckich studiów. Nie miał na tyle doświadczenia, by zdać sobie sprawę, że taka kobieta, jak Nan, poświęci absolutnie wszystko dla osiągnięcia celu, który wybrała. I myślał o tym jeszcze, wracając na salę. Nan zauważyła jego ponurą minę i sądziła, że nie w smak mu było odciąganie nastolatków od ich młodzieńczych szaleństw. - Chyba nie masz zacięcia do pełnienia roli policjanta powiedziała. - Znacznie łatwiej przychodzi ci łamanie prawa. Masz nieokiełznany charakter. - Tak sądzisz? - Uśmiechnął się, zapominając o złych myślach, rozbrojony jej pokpiwaniem i urzeczony promieniejącą urodą. Dlaczego tak sądzisz? - Nie jestem pewna. - Położyła mu dłoń na piersi. - Może dlatego że masz w sobie więcej z dawnego bandyty z Dzikiego Zachodu niż z szeryfa. - Znów fantazjujesz? - Masz mi to za złe? - Już nie. - Objął ją i tym razem jego dłonie spoczęły o wiele centymetrów poniżej talii. - Im bardziej nieokiełznane i dzikie będą twoje marzenia w stosunku do mojej osoby, tym będę szczęśliwszy. Do takiego właśnie wniosku doszedłem. Dotyk jego dłoni podniecał ją.

- Wobec tego nie mam najmniejszych wątpliwości, że mogę cię uczynić bardzo szczęśliwym! - wymruczała. Orkiestra ponownie zaczęła grać. Nan wciągnęła Jessa na parkiet Wielkie podniecenie przeistoczyło się w szalony taniec. Minęło czterdzieści minut, wybiła północ i promocyjny bal na rok przeszedł do historii. Ostatni taniec był wolny, spokojny, światła stłumione, nastrój wielce romantyczny. Była to jednak słodka, niewinna romantyczność młodości. Naśladując wiele młodych dziewcząt Nan oplotła dłońmi szyję partnera, tuląc się mocno do niego. Skopiowanie stylu nastolatków miało być żartem, lecz on zareagował obejmując ją z kolei tak mocno, że ktoś patrzący na tę parę odnosił wrażenie, iż oboje są w siebie wrośnięci. - Chcę cię zaraz, dzisiaj! - wyszeptał jej do ucha. - Na twoich warunkach, Nan. Czegokolwiek zażądasz. Tak cię pragnę...! W jego głosie wyrażającym fizyczne pragnienie nie było romantycznej nuty. Po prostu dojrzały samiec poddawał się kobiecemu wabikowi. On jej potrzebował! Serce zaczęło jej bić w tempie nie mającym nic wspólnego z rytmem ostatniego tańca. Wyczuwała całą powagę jego słów. Czegokolwiek ona żąda? Jej warunki? Nie miała żadnych. Była gotowa ofiarować swoją miłość bez żadnych warunków, bez zobowiązań. Czyż nie takiej wolnej miłości pragną zawsze mężczyźni? Poczuła natłok niespokojnych myśli i postanowiła nie dopytywać się, o co dokładnie mu chodzi.

Nie pozwoli mu nawet tego powiedzieć. Gotowa była założyć się, że to wynik jakiegoś wspomnienia albo reakcja na grożącą konfrontację z Neilsonem. Może też wydawało mu się pod wpływem chwili, że żywi do niej uczucia, jakich w istocie nie posiada. Być może myśli, że naprawdę zakochał się w niej, a przecież ona dobrze wiedziała, że to nieprawda. Mogło ich łączyć pożądanie, ale nie miłość. Nie pozwoli mu dziś wieczorem popełnić błędu i powiedzieć, czy zrobić czegoś, czego rankiem będzie żałował. Ale

ona

też

go

pożądała.

Bardzo!

Musi

być

jakiś

sposób...odwrócenia jego uwagi, by zrobił, co chce. To, co naprawdę chce, a nie to, co myśli, że chce. Jess nie potrafiłby powiedzieć, jaka jest reakcja Nan na jego słowa. Nie zesztywniała, nie odsunęła się, co zrobiłaby - jego zdaniem - gdyby sugestia była niemile widziana. Zamiast tego jakby jeszcze bardziej wtopiła się w niego, stała się bardziej uległa, gorętsza i delikatniejsza. Bardziej pociągająca. Kiedy jednak skończyli tańczyć i spojrzał w jej oczy, dostrzegł jedynie rozbawienie. Czyżby śmiała się z jego pożądania? Niczego nie był jeszcze pewien, kiedy żegnał się z pozostałymi opiekunami - przyzwoitkami. Jimmy i Żółw oraz ich partnerki należeli do komisji czystości i byli skazani na pojawienie się w szkole rano, by przywrócić sali jej codzienny wygląd stołówki. Stąd też Jess domyślał się, że Jimmy jak najszybciej wróci do domu i położy się spać. Mógł więc spokojnie pozostać całą noc poza domem bez obaw, że da zły

przykład bratu. Ujął połyskujący srebrem wełniany szal Nan i otulił nim jej obnażone ramiona. Wyszli na dwór. Noc była łagodna i ciepła. Na niebie świeciły gwiazdy, pucołowaty księżyc w pełni wydawał się ciekawie spoglądać na ziemię. Światło zdawało się przepływać falą wokół włosów, twarzy i ramion Nan, nadając postaci eteryczny wygląd. W tej srebrnej sukni wydawała mu się wspanialsza od wszystkich księżniczek świata. Brakowało jedynie tiary. A kimże jest on? Zwykłym śmiertelnikiem, sięgającym po nieosiągalne. Szaleńcem. Rzeczywiście zaczął sobie wyobrażać rzeczy niemożliwe. - Moje warunki? - Zaskoczyła go nagłym pytaniem. - Wszystko, czego chcę? Tak powiedziałeś? Jess spojrzał na nią i nadal wydawało mu się, że Nan wewnętrznie dygoce ze śmiechu. Śmiertelnie się przestraszył. A jednocześnie uczuł nieprawdopodobne, nigdy jeszcze nie doświadczane podniecenie. - Tak powiedziałem - odparł. - Jakie więc warunki mi podyktujesz? Odpowiedzi szukała przez ułamek sekundy. I już wiedziała, co ma zrobić i co powiedzieć. Uśmiechnęła się do mężczyzny, czując w sercu magię nocy i własnych uczuć.

ROZDZIAŁ 12 Nan spytała: - Jakie potrafiłbyś wymyślić najbardziej romantyczne miejsce do uprawiania miłości? - Zupełnie nie wiem - odparł Jess zdając sobie sprawę, że nadzieje, jakie wiązał ze spełnieniem zrodzonej w nim potrzeby zbliżenia do niej są nierealne i grożą ich dobrej komitywie. Nawet Nan Black nie potrafi zaspokoić jego pragnień. Bez trudności jednak przybrał poważną minę, postanawiając z rozmysłem grać w jej grę, choć było to igranie z własnymi uczuciami. - Chyba łóżko odpada, to jest za zwyczajne... - Myślę, że to zależy od łóżka i od osób, które w nim się znajdują. - W jej oczach tańczyły diabliki. - I od tego, co się uważa za rzecz normalną. - A co ty uważasz za normalne? - odparował pytaniem. Znajdowali się już przy furgonetce. Jess dotknął palcem policzka Nan. Pożądanie, jakie w tej chwili odczuwał, przekraczało wszystko, czego w życiu doświadczył. Miała skórę tak delikatną, jakby była zrobiona z księżycowej poświaty. Kręciło mu się w głowie. Wirowały myśli. - Normalne jest to, co nam odpowiada - odparła dotykając czarnej muszki. Jednym pociągnięciem rozwiązała ją. Kolejny ruch palcami i rozpięła mu koszulę pod szyją. - Już rozumiem - powiedział załamującym się głosem. Poczuł nagłą suchość w ustach, miał trudność z przełknięciem.

Odpięła kolejny guzik. Widziała pulsowanie arterii na szyi Jessa. Pocałowała to miejsce, liznęła delikatnie skórę, nim się cofnęła. Jess jęknął i położył rozpalone dłonie na jej ramionach. - Chyba wejdziemy do kabiny - powiedział. - Ulica jest zbyt publicznym miejscem na to, co robimy. - Czyżby? - zapytała Nan. - Myślałam, że wszystko ma odbyć się na moich warunkach. - I jeszcze jeden guzik, i następny. Uwolniła poły koszuli. Chłodnymi palcami dotknęła jego piersi. Pocałowała go pod obojczykiem, gdzie skóra była miękka i gdzie biło serce. - Nan! Dość tego! - Rozejrzał się dokoła. Chwilowo byli sami, choć ze szkolnego parkingu wyjeżdżały samochody. - Ktoś będzie tędy przejeżdżał i nas zobaczy! - I co z tego? - Z koszuli smokingowej zaczęła odpinać tasiemkę z guzikami. W następnej kolejności poszły szelki. - Wcale mi to nie przeszkadza, że ludzie się dowiedzą, że ciebie pożądam. Tobie przeszkadza? - Spojrzała niewinnymi oczami. Kąciki ust zadrgały. Przesunęła językiem po wargach. I spokojnie rozpięła mu spodnie. Jess zawył, chwycił ją, przerzucił przez ramię i władował do szoferki. Dopiero gdy obszedł furgonetkę i zasiadł za kierownicą, spostrzegł, że Nan trzęsie się ze śmiechu. Śmieje się tak serdecznie, że po policzkach spływają jej łzy. - Ale śmieszne! - powiedział zatrzaskując drzwiczki. -Cholernie śmieszne!

- To było strasznie śmieszne! - Ocierała oczy z łez. -Gdybyś zobaczył swoją twarz! - Bez lustra trudno mi było patrzeć. Lepiej wkładać pas cnoty, jeśli się kręcisz w okolicy. - Jess, kochany, nie mogłam się po prostu oprzeć. Czy uraziłam twoją godność? - Już się nie śmiała, ale nadal miała trudności z utrzymaniem poważnej miny. - Tak! Nan pochyliła się nad nim, obserwując go uważnie. W istocie przybrał pozę obrażonego, ale się uśmiechał. Udało się jej więc podgrzać ogólną sytuację, ale bez wpadania w poważny ton! A poza tym to była wspaniała i jednocześnie bardzo podniecająca zabawa. Nie wiadomo, co by jednak jeszcze zrobiła, gdyby jej nie powstrzymał. - No, wybaczysz mi? Obiecuję, że ci to wynagrodzę! -powiedziała cicho. Obrócił się ku niej podnosząc brew. - Naprawdę wynagrodzę! - powtórzyła i wsunęła dłoń pod rozpiętą koszulę. Nic nie odpowiedział, tylko pochylił się i zapalił silnik. Tej nocy zaspokajali swoje pragnienia w łóżku. Nan hojnie go wynagrodziła. Po napięciach, podnieceniu i wydarzeniach wieczoru kochanie się z nią było jakby nurzaniem się w ciepłej, miękkiej, kojącej otchłani. Z początku myślał, że czeka go kolejny seans szaleńczych igraszek, jak wówczas w samolocie. Jednakże to, co tej

nocy ofiarowała mu Nan, było znacznie bardziej wyrafinowane. Otuliła go miłością, zniewoliła i wessała w siebie tak perfekcyjnie, że były chwile, kiedy przestawał wiedzieć, kim jest. Znajdował się w świecie ekstazy, wykraczającej poza fizyczne doznania. Zagubił się w niej absolutnie. Nan leżała z otwartymi oczami jeszcze długo potem, kiedy Jess zasnął objąwszy ją i położywszy głowę na jej piersiach. Zaczęło się w całej tej sprawie dziać coś, co ją lekko wystraszyło. Miłość i emocjonalne zaangażowanie nie były dla niej nowiną. W przeszłości była przecież mężatką, potem przez długi czas miała kochanka. Wobec obu żywiła w swoim czasie gorące uczucia i była wówczas pewna, że ich kocha. Jednakże to, co zdarzyło się teraz, odbiegało od schematu. Żaden z tamtych mężczyzn nie kochał się tak, jak Jess Rivers. Z nim doświadczała wstrząsu, który działał potężniej niż się spodziewała. Innymi słowy Jess znajdował się na dobrej drodze, by uzyskać nad nią przewagę... I zmusić ją do zakochania się w nim! Tej nocy wypowiedział sakramentalne słowa. Może nie będzie ich potem pamiętał, ale słyszała wykrzykiwane swoje imię i wyznanie, że ją kocha. Ulotna prawda w chwili zapomnienia! Potem, w jasnym świetle poranka, zapomina się o niej. Niemniej był to element potęgujący niepokój. Jej nie wolno się zakochać! Nie teraz! Jess poruszył się i wargami przesunął po jej piersi. Dłoń wsparł o jej twarz. Gdy głaskała go po głowie, ogarnęło ją wzruszenie. Jakie piękne, kręcone włosy! A wyglądały twardo, niby kosmyki na głowie odlanej z brązu. Jaki on jest silny i hardy, a zarazem taki... łagodny i czuły!

Mocny człowiek, ale nie wolny od achillesowej słabości. A może już go zraniła w to miejsce? Przeraziło ją to więcej niż obawa, że się w nim zakocha. Już świtało, gdy wreszcie zasnęła z sumieniem udręczonym wyimaginowanymi winami. Po obudzeniu Jess czuł się wspaniale. Obok niego Nan spoczywała w głębokim śnie. Choć twarz miała odprężoną, na delikatnym owalu widział ślady głębokiego wyczerpania. Ale jaka jest piękna! Niech jeszcze śpi. Ostrożnie i cichuteńko wstał. Było bardzo wcześnie. Poszedł do kuchni. Wsuwając dzbanek z kawą do kuchenki mikrofalowej zerknął na podwórze. Wiosna rozkwitała na każdym kroku. Malutkie zielone listki rosły jak na drożdżach. Żonkile już przekwitały. Powinno się je przyciąć. Nan tylko wynajmuje ten dom, pomyślał biorąc do ręki kubek z podgrzaną kawą. Nie ma czasu na zajmowanie się ogrodem. Aromat kawy nie potrafił zabić dusznego, zmysłowego zapachu, jaki pozostał mu na skórze. Dobrze byłoby teraz wziąć prysznic, ale nie chciał jej budzić. Powinna jeszcze spać, niech ma więcej czasu na senne marzenia! Nan nieustannie się śpieszyła. Robota w ogródku jest dla tych, którzy rezygnują z szybkiej jazdy. Dla niego, na przykład...? Jess usiadł przy kuchennym stole. Nie miał już wątpliwości, że się w niej zakochał. Zwłaszcza po ostatniej nocy. Ale co mu z tego przyjdzie? Ona i on są istotami z różnych planet. Nan nie zostanie w takiej mieścinie jak Hennington, a on z niej nie wyjedzie. Ogarniały go ponure myśli. Wspaniałe było przebudzenie u boku Nan, ale myśli po przebudzeniu nie były już takie. Kawa przyprawiała

go niemal o mdłości. Potrzebny mu jest prysznic, a potem śniadanie. Spojrzał na przegub i przypomniał sobie, że zegarek zostawił koło łóżka. Wkradnie się do sypialni, pozbiera swoje rzeczy i wymknie się do domu. Resztę kawy wylał do zlewu. Wszedł do sypialni w chwili, gdy rozległ się dzwonek telefonu. Niewiele myśląc podbiegi i podniósł słuchawkę. Automatycznie się przedstawił. - Miło mi, panie Rivers! - odparła minoderyjnym tonem jakaś kobieta. - Czy jest tam Nan? Albo raczej: czy może rozmawiać, bo jeśli nie, rozkoszny chłoptasiu, to chętnie pogadam z tobą? - Kto to? - spytała Nan siadając i spoglądając półprzytomnie spod przymkniętych powiek. - Chwileczkę! - powiedział Jess do słuchawki, a potem przesłaniając dłonią mikrofon poinformował Nan: - Do ciebie, jakaś kobieta. Chyba międzymiastowa. Możesz odebrać? Wyciągnęła rękę. Wcisnął jej w dłoń słuchawkę i obrócił się, by pozbierać swoje rzeczy. Nan przetarła oczy i powiedziała „halo!" - Cześć, Nan, kochanie! Tu Denise z twojej ukochanej firmy. Możesz mówić? - Cześć, Denise! - Nan przeciągnęła się. - Dlaczego dzwonisz w niedzielę rano? - Denise, szefowa od reklamy, znana była ze swoich dość ekscentrycznych kontaktów z kierownikami wypożyczalni, niemniej telefon o takiej porze był dla Nan absolutnym zaskoczeniem. Skoro dzwoniła w niedzielę, mogło to oznaczać jakąś złą wiadomość. Nan odruchowo się spięła. - Mów, o co chodzi?

- Co za rozkoszny chłoptaś odebrał telefon? Ma bardzo miły głos. Czy przerwałam wam coś ważnego? Nan obejrzała się - Jessa już nie było. - Niczego nie przerwałaś, Denise. Spałam. Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - Spałaś? Och! Zupełnie zapomniałam, że jestem w Nowym Jorku, a nie w Kalifornii, kochanie! Tutaj jest już ósma. A więc nie jesteś jednak klasztorną mniszką! Czy ten Jess to pojedyncza sztuka, czy też masz kilku takich? - Denise! - Nan prawie krzyknęła, opuszczając nogi na ziemię i siadając. - Po co dzwonisz? - O, nic ważnego, chciałam ci tylko powiedzieć, że w tym kwartale

zdobyłaś

tytuł

najlepszego

terenowego

menadżera.

Dowiedziałam się o tym wczoraj wieczorem i postanowiłam sprawić ci dziś niespodziankę, abyś nie musiała czekać do jutra, aż jakiś urzędniczyna do ciebie zadzwoni. No i mam przyjemność porozmawiania z tobą. - Nie żartujesz, Denise? - Nan wstała, ciągnąc za sobą prześcieradło. - Chcesz powiedzieć, że miałam największe obroty? Aż trudno mi w to uwierzyć! - Wszystkim było trudno! Częściowe wytłumaczenie może leżeć w tym, że nie masz żadnej konkurencji. Działasz zupełnie sama. No i masz dobre pomysły, które wprowadzasz w życie. - Masz rację, to wynik braku konkurencji. - Nan trochę otrzeźwiała. - Jestem tu jedyna!

- Mówiąc o jedynych! Powiedz mi, czy ten Jess Rivers jest rzeczywiście taki dobry, jak to zapowiada jego głos? Wyłuskałaś go, czy może on też jest jedyny w mieście? - Ja... Naprawdę nie wiem... To znaczy, on jest jedyny, którego udało mi się poznać. Bardzo ciężko pracowałam... - Widać rezultaty! No dobrze, kochanie. Wracaj do swego chłopca i baw się dobrze. I zmniejsz na dziś tempo pracy. Zasługujesz na to. W tempie, w jakim się rozwijasz, szefowie szybko wyciągną cię z nicości. A jak trafisz w dyrekcyjne progi, to skończą się wolne niedziele. Jeśli będziesz chciała utrzymać się na wierzchu i iść wyżej. A chcesz iść wyżej, Nan? - O, tak! - Przycisnęła prześcieradło do piersi. - Ja... Bardzo mnie zachęciłaś dzisiejszą wiadomością. Dziękuję, że zadzwoniłaś. - Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie! Byłam ci to winna. To ty mi pomogłaś dostrzec, jakim ciężarem dla mojej psychiki był Mark. Od kiedy go wysłałam do wszystkich diabłów, czuję się stokroć lepiej. A jak mi wzrósł współczynnik wydajności pracy! Moje szanse są równie wspaniałe, jak i twoje! Na szczęście nie konkurujemy ze sobą, bo mogłaby się polać krew. - Bzdura! Jesteśmy przyjaciółkami! - Prawda, prawda, jesteś najrozsądniejszą kobietą, jaką znam. Jedyną osobą, jaką mi przyszło poznać, która nigdy nie dopuści do tego, żeby jakiś dureń zawrócił jej w głowie i sprowadził z obranej drogi. Podziwiam cię, Nan. Daleko zajdziesz!

- Dziękuję - odparła Nan dość niepewnie. Usiadła na skraju łóżka. - I raz jeszcze dziękuję za telefon. Będę w kontakcie. Gdy wreszcie pożegnała Denise i odłożyła słuchawkę, zawołała Jessa. Nie odpowiadał. Wstała, włożyła szlafrok i poszła go szukać. Jess zniknął, przed domem nie było już furgonetki. Chciała pędzić do telefonu i dzwonić do niego, ale uszy miała jeszcze pełne pochwał Denise, więc wróciła do łóżka. Gdy tylko się położyła, zamknęła oczy. Wiedziała, że szuka ucieczki w marzeniach. W chwili obecnej na nic innego nie miała siły. Jedynie na ucieczkę. Dziś nie pójdzie na nabożeństwo, a jutro porozmawia z Jessem. W poniedziałek rano zaspała - rezultat ciągłych drzemek w niedzielę i wytrącenia z rytmu. W prawdziwy sen zapadła dopiero po północy. Ledwo zdążyła na czas, by otworzyć wypożyczalnię. Właśnie dzwonił telefon. Gdy jednak podniosła słuchawkę, usłyszała tylko brzęczenie. Zła na siebie podeszła do drzwi frontowych i zdjęła z haczyka koszyk pod otworem, przez który wypożyczający mogli zwracać kasety po zamknięciu lokalu. Humor jej się pogorszył, gdy kilka kaset wypadło z pudełek. Zainstalowała koszyk dla wygody klientów, ale ci powinni ostrożnie wsuwać pudełka. Na niektórych były czerwone plamy. Prawdopodobnie keczap. Postanowiła przygotować szyldzik z prośbą o troskliwsze obchodzenie się z kasetami. Gdy sięgała do koszyka, ktoś otworzył drzwi.

- Zaraz idę! - odparła, słysząc głos Sue Petersen. Nagle dotknęła w koszyku czegoś miękkiego i wilgotnego. Zaczęła krzyczeć. Krzyczała, aż wszystko obróciło się w czerń. - To był tylko zdechły wąż - powiedział Walker do Jessa. Siedzieli na kanapce w saloniku Nan. Sue była z nią w sypialni. - Doznała szoku. Widocznie jest uczulona na takie rzeczy... - Chyba tak - odparł Jess trzymając dłonie razem, aby nie było widać ich drżenia. - Ciekawe, kto mógł o tym wiedzieć? - Nikt nie musiał wiedzieć, że taka będzie jej reakcja. - Walker chwycił go za ramię. - Wąż to przecież symbol. O symbol chodziło. - Symbol zła? - Tak. Czasami. Ale również symbol gojenia się ran. Kaduceusz lekarski to dwa splecione węże. - Sprawka Douga Neilsona - stwierdził Jess z pełnym przekonaniem. Mówił przez zaciśnięte zęby. - Tego nie wiesz. To był wieczór balu promocyjnego. Młodzież potrafi płatać głupie figle. Ktoś przejechał węża na drodze. I każdy mógł go... - A ja ci mówię, że nie każdy mógł! I wiesz to równie dobrze jak ja. Ten bydlak postanowił zatruwać jej życie. Czy będziesz to tylko zbywał wzruszeniem ramion i przyglądał się z boku? Bo ja nie! - I co chcesz zrobić, Jess? Jess podniósł głowę - Nan wyszła właśnie z sypialni w towarzystwie Sue. Musiały słyszeć dość głośne wypowiedzi Jessa.

Nan była jeszcze blada, ale już opanowana. Uśmiechnęła się słabiutko. - Niczego mu nie dowiedziesz. Tylko sobie zaszkodzisz... Wstał czując, że jego gniew zupełnie nielogicznie przenosi się na Nan. - To moja sprawa, czy sobie zaszkodzę, czy nie! - niemal krzyknął. - Niezupełnie twoja, bo dotyczy mnie. - Podeszła bliżej z podniesioną głową, patrząc gniewnie. - Spokojnie, spokojnie! - Walker wstał i stanął między nimi, kładąc im dłonie na ramionach. - Jeśli chcecie się czubić, róbcie to, kiedy zostaniecie sami. Ja i Sue mamy lepsze rzeczy do roboty, niż wysłuchiwanie waszego warczenia. - Błagam cię, zostaw tę sprawę w spokoju, Jess! - odezwała się Sue. - Prosiłam Walkera, żeby cię w ogóle nie wzywał. Przez ułamek sekundy Jess miał szaleńczy pomysł ogłoszenia wszem i wobec swoich uczuć dla Nan, ale duma wzięła górę. - Macie rację, to nie moja sprawa! - powiedział. - Tylko że mój brat pracuje u Nan. A gdyby tak Neilson wrzucił do koszyka żywego grzechotnika? To wtedy co? - O tym nie pomyślałam, o mój Boże! - Nan skryła twarz w dłoniach, blednąc jak ściana. - Wątpię, żeby sobie na coś podobnego pozwolił - zauważył z wahaniem Walker. Widać było jednak, że przejął się taką możliwością. - Nawet gdyby to był Neilson. To nie jest zły człowiek, tylko straszliwy fanatyk.

- Bzdura, nie o to chodzi, Walker! - wystąpił ostro Jess. - Nie chowaj się za usprawiedliwienia. Neilsona zalewa krew, ponieważ po raz drugi zrobiła z niego głupka. Co to w ogóle znaczy człowiek dobry czy zły? Czy przypadkiem złym człowiekiem nie można nazwać tak zwanego dobrego, który nie potrafi zrozumieć, że ktoś inny, a zwłaszcza kobieta, ma prawo myśleć, co chce? Wrzucenie zdechłego węża to był haniebny czyn! - Niestety, twoja argumentacja jest bardzo słuszna! - pastor usiadł składając dłonie. - Jeśli za tym kryje się Neilson, to wina jest i po części moja. Widocznie nie potrafiłem nawiązać z nim właściwego kontaktu, jak chrześcijanin z chrześcijaninem. .. - To by nie zrobiło żadnej różnicy. Nie w przypadku tego pokroju człowieka. - Sue usiadła obok męża. - Miałeś już tego przykład w przeszłości. Pamiętasz, kochanie? - objęła go za szyję. - Masz rację. Jednych się zdobywa, innych traci! - Walker uśmiechnął się i ujął ją w pasie. - Nie moją rzeczą jest nawracać cały świat! Nikt nie potrafi postępować bezbłędnie. - Recytował te słowa, jakby powtarzał modlitwę. - To dobrze, że sobie przypomniałeś! - Sue przytuliła się do męża. - Chodźmy do kuchni - powiedział Jess do Nan. - Kiedy wpadają w taki nastrój, nie trzeba wprowadzać ich w zakłopotanie swoją obecnością. - Objął ją i wyprowadził za kuchenny załom. - Zresztą, mam dla ciebie propozycję...

- Jaką propozycję? - Nagle obróciła się ku niemu, z niewiadomych przyczyn bardziej przestraszona, niż kiedy wyciągała zdechłego węża. - Bezpieczeństwo! Była tuż, bardzo blisko, mając jego twarz o kilkanaście centymetrów od swojej twarzy. To jedno słowo i jego czułe spojrzenie spowodowały, że najchętniej znalazłaby się w jego ramionach, wtopiła w nie, prosząc, aby się nią zaopiekował, rozwiązał jej problemy, stał się jej wsparciem. Tak, zapewnił jej bezpieczeństwo...! Innymi słowy miała ochotę się poddać! - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała, odsuwając się od niego. - Od kiedy zreperowałeś mi tylne drzwi, lokal jest zabezpieczony. Nie stać mnie na wynajmowanie nocnego stróża. Takie rzeczy, jak z tym wężem, zdarzają się. Niewiele mogę na to poradzić, biorąc pod uwagę okoliczności. Nie mamy żadnych dowodów. To rzeczywiście może nie być człowiek, którego podejrzewamy. Założyła ręce na piersiach i czekała, patrząc przez kuchenne okno. - Masz rację - odparł przyglądając się spiętej Nan. Ledwie oparł się przemożnej chęci dotknięcia jej. - Ale pracuje tu Jimmy i jestem głęboko zainteresowany twoim... jego bezpieczeństwem. Będę przyjeżdżał każdego ranka na otwarcie wypożyczalni. - Nie możesz! - Obróciła się gwałtownie. - Musisz dbać o własny interes. Przez większość tygodnia nie ma cię w ogóle w mieście. - Zorganizuję sobie wszystko!

- Nic nie zorganizujesz! Powtarzam: to nie twój problem, Jess! Poczuła nagle wielką słabość. - A niedługo już nie będzie też moim. I ponownie obróciła się do okna, aby nie dostrzegł jej łez, których pojawienia się nie potrafiłaby nawet wytłumaczyć. - Już niedługo. - Jak mam to rozumieć? - Ten telefon wczoraj rano. Pamiętasz? - Pamiętam. - Od starej przyjaciółki z firmy. Powiedziała, że moja rejonowa wypożyczalnia została oceniona bardzo wysoko i zostałam uznana za najlepszego menadżera kwartału... - Co z tego wynika? - Nie pogratulujesz mi? - Spojrzała na niego przez łzy. - Niech będzie. Gratulacje! Ale co to ma wspólnego z bezpieczeństwem i twoim problemem? - To oznacza, że za kilka miesięcy już nie będę musiała się o to wszystko martwić. Otrzymam awans, powołają mnie na wyższy szczebel organizacyjny, opuszczę to miejsce. Oczywiście, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z harmonogramem. Neilson będzie sobie mógł szaleć. Będzie mógł do mojej skrzynki wrzucać wszystkie swoje śmieci. Fakt, że interes się rozwija, dowodzi, iż Neilson nie ma żadnego wpływu na powodzenie czy brak powodzenia wypożyczalni. A ja będę poza jego zasięgiem. - Rozumiem. - Jessowi cały świat runął na głowę. - No dobrze, z tego wynika, że mnie nie potrzebujesz. Do zobaczenia...

- Jess, poczekaj! - Z jego twarzy bez trudu odczytała, jak bardzo go przybiła ta wiadomość. Poczuła się strasznie. Wyciągnęła do niego ręce, ale już odszedł. Usłyszała trzaśnięcie wejściowych drzwi, a po dłuższej chwili pisk samochodowych opon. - Nan? - Sue zajrzała do kuchni. - Wszystko w porządku? - Te łzy to tylko spóźniona reakcja. Naprawdę - skłamała, szybko skinąwszy głową. Przecież wszystko idzie zgodnie z planem. A więc ma rację potwierdzając Sue, że wszystko jest w porządku! - Jeśli chcesz porozmawiać... - Wiem, że z wami zawsze mogę. - Uściskała Sue. - Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi. Nie wiem, jakbym sobie dała radę sama. Strasznie głupio, że zemdlałam, ale brzydzę się węży i... Bardzo mi pomogliście... - Większość z nas ma taką konstrukcję psychiczną - powiedział Walker, pojawiając się zza pleców żony. - Potrzebujemy ludzkiego wsparcia w różnych chwilach, częściej, niż nam się wydaje. - Położył dłoń na ramieniu Sue. - Jadę za miasto, kochanie. Muszę zajrzeć do jednej z moich owieczek. Nie potrzebujesz mnie teraz? - Nie, nie. Nan odwiezie mnie do domu, dobrze? - Dłonią dotknęła policzka męża. - Oczywiście, że cię odwiozę! - odparła Nan. - Muszę przecież wrócić do wypożyczalni. Odwiozła Sue unikając w czasie drogi tematu, który miałby związek z nagłym zniknięciem Jessa. Było dla niej oczywiste, że Walker pojechał go odszukać, aby się dowiedzieć, co między nimi

zaszło. Nan czuła, że Sue aż korci, by zadać jakieś pytanie, ale dobre wychowanie nakazywało milczeć. Niemniej Nan powiedziała o telefonie od Denise. - To wspaniałe! - ucieszyła się Sue. - Dostaniesz jakąś premię? - Premię nie. To po prostu polepsza moją pozycję w firmie. - Nic nie wspomniała o możliwości wyjazdu. Dość, że powiedziała Jessowi i wywołała gwałtowną reakcję. - Dyrekcja zwróci na mnie uwagę. - To chyba dobrze, prawda? - Chyba tak. Gdy Nan wróciła do wypożyczalni, czuła się przygnębiona. Pomyślała, że to właściwie nic dziwnego po tylu przykrych emocjach. Wzdrygnęła się przechodząc koło kosza. Trzeba wziąć się w garść, nim zawita któryś z klientów. Należy zapomnieć o tym, co się stało, a myśleć o szansach na przyszłość. Jess nazwałby to ucieczką od rzeczywistości. Ona zaś koncentrowaniem się na tym, co ją czeka. Udawało się w przeszłości, uda się i obecnie. Telefon zadzwonił ponownie. Chwyciła słuchawkę i omalże jej nie rzuciła, gdy przedstawił się pierwszy zastępca dyrektora FFR. Denise się myliła: nie byle jaki urzędnik zawiadamia ją o wyróżnieniu! Gdy zaczął mówić, zadźwięczały jej w głowie dzwoneczki alarmowe. Między słowami o awansach i innych wyróżnieniach rozmówca podkreślał parokrotnie fenomenalne wyniki jej filii w porównaniu z innymi filiami w całym kraju. Nan Black jest ze wszystkich najlepsza? Zgoda, doskonale jej szło, ale skąd nagle te

najlepsze wyniki? Zupełnie nie można tego zrozumieć! Bardzo się dziwił. O trzeciej piętnaście pojawił się Jimmy. - Słyszałem o tym wężu - powiedział, przyglądając jej się uważnie. - Wszystko w porządku? - Doskonale! - Nan układała na ladzie komputerowe wydruki z ubiegłotygodniowych obrotów. - Mało kto dziś tu zajrzał. Czyżby rozeszła się wiadomość, że hoduję gady? - Usta złożyły się jej w uśmiech, na który nie miała najmniejszej ochoty. - Chyba wszystko jest w porządku, skoro potrafisz już żartować? Z kolei Jimmy się uśmiechnął. - Jess zostawił mi wiadomość, że nie możesz dojść do siebie. - Jess myśli i widzi po swojemu - odparła. Obróciła się w stronę komputera. - Nie zawsze odpowiada to rzeczywistości. - Rozumiem - odparł Jimmy po dłuższym zastanowieniu i poszedł do pracy. Po godzinie znów zadzwonił telefon. Nan z bijącym sercem podniosła słuchawkę myśląc, że to Jess. Jednakże telefonował redaktor największej stanowej gazety. Zapytał, czy może przysłać dziennikarza, który napisałby artykuł o niej i jej wypożyczalni. Powiedział, że wiadomość o wyróżnieniu warta jest rozgłosu. Nan zgodziła się na wywiad. Jego publikacja przyczyni się do dalszych sukcesów.

- To wspaniale! - powiedział Jimmy, gdy wspomniała mu o rozmowie. - A co będzie, kiedy okażesz się taka dobra w interesach, że będą cię chcieli stąd zabrać do czegoś ważniejszego? - No, to wyjadę- odparła i zobaczyła w oczach Jimmy'ego wyraz podobny do tego, który pojawił się dziś rano u Jessa. - No, ale ty i Jess...? - zaczął Jimmy, odwracając głowę. - Ja i Jess, co? - Nan pochyliła się nad ladą. - Słuchaj no, kawalerze. Lubię twego brata. Bardzo go lubię. Nie chciałabym jednak, żeby ktoś wyciągał z tego fałszywe wnioski. Zostanę w Henningtonie tak długo, jak będzie to konieczne, i ani dnia dłużej. - Boisz się starego Neilsona? - Chłopak wpatrywał się w Nan, twarz miał smutną i urażoną. - Nie! - Uderzyła dłonią w ladę. - I dosyć tego gadania! Zabierz się do roboty! - Bolało ją serce, gdy to mówiła, ale nie mogła znieść zawiedzionego spojrzenia, które zbyt przypominało zabarwione złością spojrzenie Jessa. A złość była jedynie przykrywką dla bólu. Jimmy zabrał się do roboty, odwracając się, aby nie zauważyła, że połyka łzy. Kiedy poprzednio pytał o nią Jessa, ten coś warknął i nic nie

odpowiedział.

Teraz

zrozumiał,

dlaczego

czuł

się

tak

rozczarowany i urażony. Taki był pewny, że Nan i Jess się kochają. Ale był głupi! Chociaż mniej niż Jess! Jimmy postanowił, że nigdy, ale to nigdy nie pozwoli doprowadzić się do stanu, w jakim dziś po południu znajdował się jego brat. Był bliski szaleństwa. Schował się za półki i porządkował kasety. Nie chciał teraz widzieć Nan. Nie wtedy, kiedy rozmyślał o

bólu Jessa. A najgłupszą rzeczą w całej tej sprawie było to, że oboje kłamali. Ona opowiadała, że chce wyjechać. On mówił, że im prędzej, tym lepiej. Jednakże Jimmy widział ich w niedzielę wieczorem na balu. Wiedział, że spędzili razem noc. Jess nie był zakonnikiem, ale też nie sypiał z kobietami pochopnie. I nie w mieście, gdzie mieszkał. Jeśli spędził noc z Nan, to oznacza, że ona jest dla niego kimś bardzo ważnym. Ale nie on dla niej. Wyślizgnęła mu się z rąk kaseta i z hałasem upadła na ziemię. Przykucnął, żeby ją podnieść. Poczuł na ramieniu dłoń. - Przepraszam cię, Jimmy... - Nan miała oczy pełne łez. - Nie powinnam była na ciebie krzyczeć. Nie zasłużyłeś na to. Straciłam panowanie nad sobą. - Wyciągnęła do niego obie ręce. - Dalej przyjaźń? - Jess... - zaczął Jimmy wstając. Zamilkł zastanawiając się, jakby jej powiedzieć, że jego, Jimmy'ego, rozczarowanie jest niczym w porównaniu z dramatem, jaki przeżywa Jess. - Zostawmy Jessa w spokoju. - Patrzyła teraz twardym wzrokiem. - Mówmy o nas dwojgu. - Zamrugała oczami i po jej policzku potoczyła się łza, zadając kłam rzekomej twardości. I Jimmy przejrzał: ona też go kocha! Nie miała tylko dość odwagi lub rozumu, żeby się do tego przyznać. Uścisnął jej dłoń. - Dobra, Nan, przyjaźń trwa! Nan zaczęła płakać na całego. Jimmy stał jak wrośnięty w ziemię, gdy obróciła się na pięcie i umknęła na zaplecze.

Przez chwilę myślał, żeby za nią iść, ale usłyszał otwieranie frontowych drzwi. Skoro ona poszła płakać, to on musi obsłużyć klienta. Wyszedł zza półek zastanawiając się, dlaczego odczuwa takie zadowolenie z jej nagłego załamania i łez. W zasadzie nie lubił tego ani u dziewcząt, ani u kobiet. Zawsze było mu głupio, gdy na to patrzył. Spojrzał w kierunku wejścia i zobaczył starszego pana z młodą dziewczyną. Obcy, nie z Henningtonu. Jimmy oblekł twarz w najlepszy uśmiech, jaki miał do dyspozycji i powiedział: - Witam państwa, czym mogę służyć? Dziewczyna obróciła się i uśmiechnęła. W tym momencie Jimmy Rivers oddał jej... serce.

ROZDZIAŁ 13 Nan wreszcie się opanowała i powróciła za kontuar. Była gotowa skłamać i powiedzieć Jimmy'emu, że czuje się już dobrze. Ze zdumieniem stwierdziła, że on wcale nie siedzi w kącie ze spuszczoną głową, lecz jest zatopiony w rozmowie z nastolatką - blondynką, zapowiadającą się na bardzo urodziwą kobietę. Mimo własnych zmartwień

Nan

uśmiechnęła

się.

Jimmy

był

najwidoczniej

oczarowany. - Dzień dobry! - powiedziała do starszego mężczyzny, stojącego obok rozmawiających. - Czym mogę panu służyć? Obrócił się i Nan doznała mieszanych uczuć. Był przystojny i z siwizną na skroniach wyglądał bardzo dostojnie. Miał wyjątkowo przenikliwy wzrok. Ubrany był w starą tweedową marynarkę i spodnie koloru khaki. Idealny kandydat dla reżysera potrzebującego aktora do roli poważnego profesora. Uśmiechał się szeroko, pokazując przy tym rząd białych zębów. - Przyszedłem tylko dla córki! - odparł mężczyzna, zbliżywszy się do Nan. - Jestem David Conners. Zamieszkaliśmy tu na lato. - Mówił ciepłym i pewnym siebie głosem. Podał jej rękę. Dłoń miał ciepłą i suchą, ale bardziej miękką niż dłonie mężczyzn, które Nan zwykła ściskać w Henningtonie. Nie było w nim jednak nic podejrzanego czy budzącego lęk. - Witam pana w naszym mieście! - powiedziała. - Jestem Nan Black. To moja wypożyczalnia. Proszę się rozejrzeć, wybrać coś sobie... Pierwszy film wypożyczam za darmo!

- To bardzo uprzejmie z pani... - Nan! - przerwał Jimmy, prowadząc młodą panienkę. - To jest Angel. Angel, to jest Nan. Angel uśmiechnęła się, jakby trochę spłoszona i podała drobną dłoń. Cichutko wyszeptała słówko „cześć". Nan zauważyła, że Jimmy nie potrafi oderwać od niej oczu. Nic dziwnego, dziewczyna była naprawdę śliczna. Kiedy jednak dotknęła jej ręki, znów sobie przypomniała oślizgłego węża. - Miło mi cię poznać, Angel - odparła, usiłując odpędzić przedziwne myśli, jakie zrodziły się w jej głowie. To zupełnie niemądre. Z pewnością opóźniona reakcja po szoku, jakiego doznała rano. Teraz wszystko skupia się na parze Bogu ducha winnych ludzi! Postanowiła, że będzie wobec nich podwójnie uprzejma. - Państwo przyjechali do Henningtonu na lato? - zwróciła się do obojga. - Na wypoczynek? - Piszę westerny - odparł Conners, ponownie błyskając śnieżnobiałymi zębami. - Oczywiście pod pseudonimem i mój wydawca powiesiłby mnie na belce pod sufitem, gdybym zdradził, pod jakim. Żadnej reklamy, póki nie wyjdzie książka, to zasada, rozumie pani? Przyjechałem w teren, jeśli tak można powiedzieć, no i żeby pisać. - Objął ramieniem córkę. - Angel spełnia rolę mojej sekretarki. Najlepsza sekretarka, jaką sobie można wyobrazić. Angel zaczerwieniła się. Spojrzała w ziemię, a potem podniosła wzrok na Jimmy'ego.

Nan z trudem powstrzymała się, żeby nie zrobić jakiejś sarkastycznej uwagi. Byłoby zaskakujące, gdyby ta laleczka Barbie potrafiła pobrudzić sobie paluszki jakąkolwiek robotą. - Jestem tego pewna - odparła, wypowiadając nie te słowa, które miała na końcu języka. I zaraz potem się zawstydziła: może niesłusznie ocenia dziewczynę po jej wyglądzie. - Wiesz co, Nan? - powiedział Jimmy z głupawym uśmiechem, zaczerwieniony po same uszy. - Na razie Angel nie będzie pomagać ojcu, bo on musi najpierw poznać dobrze teren, więc może tutaj popracować? - Zrobił grymas, w którym można było tylko z trudem domyślić się porozumiewawczego mrugnięcia. - No wiesz, pomagać w ciągu dnia, póki ja nie przyjdę ze szkoły... Była gotowa odpowiedzieć, że się nie zgadza. Przeszły ją dreszcze na myśl, że Angel miałaby się tu kręcić przez cały dzień. - Muszę się nad tym zastanowić, Jim! - odparła. - Mój budżet... - Ale ja nie chcę żadnych pieniędzy - powiedziała Angel patrząc olbrzymimi, pełnymi szczerości oczami. - Chciałabym po prostu coś robić, a Jimmy mówi, że to wspaniałe miejsce, żeby poznać ludzi... Bardzo proszę, pani Black! - Nie narzucaj się pani, Angel! - powiedział ojciec. -Znajdę ci dużo do roboty, kochanie! - Ja po prostu kocham filmy! - ciągnęła Angel, nie patrząc na ojca. - Zwłaszcza dawne! - No cóż, chyba nie zaszkodzi jeszcze jedna para rąk.

- Nan westchnęła. - Zanim jednak zaczniesz się cieszyć - dodała, widząc uśmiech rozjaśniający twarz dziewczyny - muszę ci powiedzieć o... trudnościach, jakie możesz napotkać. - O, ja się nie boję trudności - odparła Angel, patrząc raczej na Jimmy'ego niż na Nan. - Moja córka jest zaradna i silniejsza, niż na to wygląda - powiedział ojciec. - Może pani dużo pomóc. - Pan nie rozumie, o co mi chodzi! - Nan opowiedziała historię z wężem i kłopoty z opozycjonistami spod znaku Neilsona. - Nie wiem, czy chce się pan znaleźć w środku intrygi. Osobiście nie sądzę, aby istniało realne niebezpieczeństwo. Gdybym tak uważała, nie pozwoliłabym tu pracować Jimowi. Jimmy się żachnął, ale nic nie powiedział. Zarówno ojciec, jak i córka zbagatelizowali opowieść Nan. - Eee, tacy ludzie lubią czasami robić dużo hałasu - odezwał się Conners, usiłując mówić z zachodnim akcentem, ale wypadło to dość sztucznie. - Nie należy się przejmować, pani Black. No, skoro zaofiarowała pani bezpłatną próbkę z zestawu swoich filmów, to proszę pomóc wybrać nam coś, co by nas zainteresowało. Coś, czego jeszcze nie oglądaliśmy. Jeśli pani pozwoli, to może Jimmy pokaże Angel, co jest do dyspozycji. - Proszę bardzo - odparła Nan wychodząc zza lady. Miała przedziwne wrażenie, że jest przedmiotem jakiejś manipulacji, ale to była chyba tylko jej chorobliwa wyobraźnia. To z pewnością bardzo mili ludzie. Powinna być dla nich uprzejma.

Jess podjął decyzję. To była jego własna decyzja, choć pomogła popołudniowa rozmowa z Walkerem: jeśli chce postępować jak prawdziwy mężczyzna, musi wyznać Nan swoje uczucia. Nieważne nawet, czy to ją interesuje. Powinna wiedzieć, co on czuje. Nie znosił wielu jej cech, niemniej było niezbitym faktem, że ją pokochał. Naprawdę! Skręcając furgonetką w ulicę, która prowadziła do wypożyczalni, pomyślał sobie, że miłość płata przedziwne figle. Nie tylko zupełnie zmienia mężczyznę, ale czasami potrafi zrobić z niego tchórza, który boi się własnego uczucia, a jeszcze bardziej uczuć kochanej kobiety. Z samochodowych głośników płynęła romantyczna piosenka. Jess był w dobrym humorze, pewny siebie, przekonany, że czyni słusznie. Zaparkował wóz na placyku przed wypożyczalnią. Wiedział, że zastanie Jimmy'ego, ale zamierzał poprosić Nan o prywatną rozmowę na zapleczu. Na parkingu stał jeszcze jeden samochód z rejestracją stanu New Jersey. Dziwne! Co przedsezonowy turysta robi w wypożyczalni kaset wideo? W miejscowych motelach nie ma chyba magnetowidów. Nieważne! Jess wyszedł z furgonetki i schował kluczyki do kieszeni. Gdy wszedł do wypożyczalni, odwaga prawie go opuściła. Nan stała sama pośrodku wielkiego lokalu, a gasnące słońce barwiło jej jasne włosy na znacznie ciemniejszy, czerwonawy kolor. Wydawało mu się przez chwilę, że patrzy na niego, wcale go nie dostrzegając. Na jej twarzy widać było świeże przeżycia, wyraźnie ujawniało się na niej jakieś wewnętrzne napięcie. Oczy wydawały się większe niż zwykle i

jakby przestraszone. Ostrzej rysowały się kości policzkowe. Zdał sobie sprawę, że schudła. Zbyt obcisłe dżinsy, które przed paroma tygodniami ją oblepiały, teraz wydawały się za luźne. Po paru sekundach Nan jakby się ocknęła i dostrzegła go. Nagle wyraz niepokoju na jej twarzy zastąpiła tak wyraźna radość, że nie wierzył własnym oczom. Surowa sylwetka od razu nabrała ciepła i delikatności. - Muszę z tobą porozmawiać, Nan - powiedział bez wstępów. Podeszła, mając zamiar wyciągnąć ręce, ale się powstrzymała. Postanowiła nie kierować się uczuciem, a rozumem. Na przestrzeni kilkudziesięciu

centymetrów,

które

ich

dzieliły,

zbudowała

niewidzialny mur. - Cześć, Jess - powiedziała z oficjalnym uśmiechem, zamykając mu tym usta. - Chyba nie przyszedłeś wypożyczyć kasety? - Z pewnością nie. - Ogarnęła go złość, ale starał się słuchać jedynie głosu serca. - Czy moglibyśmy...? - Zamilkł na widok obcego mężczyzny, który wyszedł zza półek. W ręku miał dwie kasety, na twarzy zaś szeroki uśmiech skierowany do Nan. I był, drań, przystojny! - Nieważne - powiedział Jess. - Widzę, że jesteś bardzo zajęta. Przyszedłem zabrać Jimmy'ego. - Oooo - odezwała się niepewnie. - Jimmy oprowadza Angel. Jeśli chcesz chwilę poczekać... - Nie - odparł krótko i wyciągnął z kieszeni klucze. - Powiedz mu, że byłem...

- Cześć, Jess. - Jimmy wyszedł z zaplecza, a za nim pojawiła się drobna, ładna blondynka. - Chcę, żebyś kogoś poznał. - Myślę, że powinieneś - wtrąciła się Nan cicho. Nie patrzyła na Jessa, tylko na siwiejącego mężczyznę. W Jessie wszystko się zagotowało. - To jest Angel - oświadczył Jimmy, wskazując szerokim gestem dziewczynę, która stanęła teraz u jego boku. Patrzyła w chodnik, ale w kącikach ust krył się lekki uśmiech. – Angel Conners - kontynuował Jimmy. - A to mój brat, Jess Rivers -przedstawił z kolei Jessa. - Jestem David Conners -powiedział mężczyzna podchodząc i podając Jessowi rękę. - Obaj jesteście miejscowe chłopaki? - spytał. - Aha - odparł Jess ściskając podaną dłoń. - To pański wóz przed sklepem? - Nie podobał mu się ten człowiek i wiedział, że nie ma to nic wspólnego z zazdrością. Nan widać też nie była zachwycona nowymi przybyszami. Z ulgą stwierdził, że reaguje na wysyłane przez nią prądy. Docierają do niego jej uczucia i doznania. Natomiast Jimmy to zupełnie inna sprawa. Jess przyglądał mu się kątem oka w czasie wymiany tych paru słów z Connersem. Miłość od pierwszego wejrzenia! Chłopak był zupełnie nieprzytomny. - Przyjechaliśmy ze Wschodu - powiedział David Conners. Jestem autorem westernów. Chcę posmakować miejscowego klimatu, jeśli tak można powiedzieć. - Pan Conners pozostanie tu przez całe lato - dodała Nan, nadal unikając patrzenia na Jessa. - Angel zaofiarowała się bezpłatnie pomagać mi w wypożyczalni. - Uśmiechnęła się do dziewczyny, ale

Jess był gotów przysiąc, że dostrzega w tym uśmiechu jakiś cień. Przez parę tygodni, do końca roku szkolnego. A potem, jeśli będzie dobrze szło, możemy przedłużyć umowę. Jess odparł, że to bardzo ładnie, i jeszcze- przez chwilę słuchał, jak wszyscy są dla siebie niesłychanie uprzejmi, wypowiadając nic nie znaczące zdania. Zwłaszcza Jimmy zachowywał się i odzywał jak zupełny idiota. Jess zdecydował, że ma tego dość. - Muszę z tobą porozmawiać w pilnej sprawie, Nan, teraz odezwał się, nie bacząc, komu i co przerywa. - Kiedy... - spojrzała na niego zagubionym, a nawet nieco przestraszonym wzrokiem. - Kiedy ja nie... - Nie potrafiła sklecić jednego rozsądnego zdania. - O, mój Boże! - wykrzyknął Conners, spoglądając na zegarek na ręku. - Już dawno minęła godzina zamknięcia! Angel, idziemy! - Mogę panu pokazać miasto - zaproponował Jimmy. -Mam niedaleko z domu do motelu. - Doskonale, synu. Będziemy bardzo wdzięczni. Prawda, Angel? ojciec zwrócił się do córki, przyjaźnie klepiąc Jimmy'ego po plecach. I przy okazji może pójdziemy na lody albo coś takiego? Jimmy z ochotą przystał na propozycję. Conners i jego córka pożegnali się wylewnie i wreszcie Jess oraz Nan pozostali sami. - Nie spodziewałam się, że przyjedziesz - powiedziała Nan i poszła zasłaniać frontowe okna. - Rano zniknąłeś w czarnym nastroju. - Miałem powody. - Jess, nie... - powiedziała, opierając się o ścianę.

- Co nie? - spytał podchodząc. - Czego ode mnie nie chcesz? Chciałbym bardzo to wiedzieć. - Wiesz dobrze, o co chodzi - powiedziała, spoglądając na spochmurniałego Jessa. - Nie chcę się wiązać, by potem zrywać więzy, gdy będę opuszczała Hennington. Po prostu tego nie chcę. - Ot tak, po prostu? Po prostu mnie nie chcesz, tak? - spytał martwym głosem. - Ależ ja jestem głupi! - Nie, to wszystko moja wina. Nie powinnam była... -Potrząsnęła głową, w oczach miała łzy. - Czego nie powinnaś była? - Wszystko było w nim napięte do ostatecznych granic. - Nie powinnaś była się ze mną kochać? - Myśl sobie, co chcesz. - Jakby się nagle skurczyła. - Nie cofnie się tego, co się stało. I nie należy żałować. Mówię to, ponieważ nie chcę cię zranić... - Dziękuję szanownej pani! - Z trudem powstrzymywał rozsadzającą go wściekłość. Nie tak miała wyglądać planowana rozmowa. Nic na to nie poradzi! - Ale zraniłaś mnie głęboko! Chcę, żebyś to wiedziała. Bo, widzisz, Nan, ja cię pokochałem. Nie chciałem, ale tak się stało. I nie potrafię tego zmienić po to tylko, żebyś mogła mieć czyste sumienie. Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć. - Obrócił się na pięcie i wyszedł rad, że trzyma w ręku kluczyki do samochodu. Gdyby długo ich szukał, być może obnażyłby przed nią swój ból i głęboki żal. A do tego nie chciał dopuścić za żadną cenę.

Nan stała jak skamieniała, do chwili gdy usłyszała zgrzyt skrzyni biegów w furgonetce. To ją zelektryzowało. Wybiegła z lokalu, nie zamykając za sobą drzwi i dosłownie rzuciła się na samochód. Zaczęła walić pięścią w szybę kabiny od strony pasażera. - Otwórz, Jess! - krzyknęła. - Otwórz! Nie możesz tak ode mnie uciec! - Ja nie uciekam! - zawołał na tyle głośno, by usłyszała przez szybę. - Po prostu zabieram się stąd! Odsuń się od samochodu! - Nie! - krzyknęła, łapiąc za klamkę. Drzwi były zamknięte od wewnątrz. - Jak chcesz. - Pochylił się i włączył muzykę. Usłyszała głośne tony Bacha. Skręcił ostro w lewo. Klamka wyrwała się jej z rąk. Nie myśląc o konsekwencjach chwyciła za skraj bocznej klapy odjeżdżającego pojazdu, spięła się i skoczyła, lądując na plecach w furgonetce. Przez dłuższą chwilę leżała usiłując odzyskać oddech. Było już ciemno, jeszcze tylko na zachodnim skraju horyzontu dogasała słoneczna purpura. Na niebie migotały gwiazdy, jakby naśmiewając się z przedziwnej pozycji, w jakiej je obserwowała. Usiadła. Przez wąskie okienko kabiny widziała tył jego głowy. Patrzył przed siebie nieświadomy, że wiezie pasażera. Podczołgała się pod szybkę i zaczęła w nią walić. Jess omal nie wpadł na słup telegraficzny. Z trudnością odzyskał panowanie nad kierownicą i z piskiem opon zahamował pośrodku głównej ulicy miasteczka. Wyskoczył z kabiny, a serce waliło mu ze

strachu, czy nic się Nan nie stało. Gdyby spadla albo zraniła się, nie darowałby sobie tego do końca życia! Leżała na plecach, patrząc nie widzącymi, niebieskimi oczami w czarne niebo. Jess wskoczył na platformę i pochylił się nad bezwładną sylwetką. - Nan! Nan! O Boże, odezwij się, Nan! - Trzęsącymi się palcami dotknął jej policzka. - Straciłam... oddech... ale... to nic - wymamrotała i, słabiutko się uśmiechając, dodała: - Wspaniale prowadzisz, mistrzu. - Uniosła ręce i oplotła nimi szyję Jessa. - Naprawdę mnie kochasz, Jess? - Głupio z mojej strony, prawda? - Przykrył ją całą swym ciałem, zatapiając palce w jej zwichrzonych włosach. Męska duma przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczył się tylko fakt, że nic jej się nie stało. Nie odniosła żadnych obrażeń. Pocałował ją w szyję. - Prawdopodobnie bardzo głupio - zgodziła się cieniutkim głosem. Do oczu napłynęły jej łzy. - Ja bym ci to odradzała, gdybyś był spytał. - Zaczął całować ją w usta. Coś w niej topniało. Jego czułość, jego siła, jego... - Hej, Jess! Cześć, Nan! Zakładacie wspólne gospodarstwo pośrodku ulicy? Ostre światło latarki raziło ją w oczy. Szef policji, Lars Handley, chrząknął z rozbawieniem. - Lars! - Jess poderwał się do pozycji siedzącej. - Nie, myśmy... bo wiesz... po prostu...

Lars zgasił latarkę, której w ogóle nie potrzebował zapalać, by ich dostrzec. Światła licznych reflektorów oświetlały scenę jaśniej niż na planie filmowym. Scena z filmu. Tak to wyglądało. Nan przypomniała sobie, gdzie się znajduje, i aż jęknęła zawstydzona. Furgonetka Jessa stała w poprzek ulicy, tarasując oba kierunki jazdy. Od chwili, gdy Jess zahamował, ruch na ulicy ustał. Zebrał się spory tłumek, ludzie powychodzili z samochodów i przyglądali się, jak para kochanków wygrzebywała się z pudła furgonetki. Nan czuła, że musi wyglądać, jakby uciekła z pożaru - erotycznego pożaru na blaszanej podłodze pojazdu. Jess wyglądał zresztą podobnie. - Samochód wpadł w poślizg - oświadczył, usiłując zachować godność. Wstał i pomagał podnieść się Nan. Siły ją opuściły i niemalże upadłaby z powrotem, gdyby jej nie podtrzymał. - Nan jechała z tyłu i kiedy nagle zahamowałem... poszedłem sprawdzić, czy nic jej się nie stało, no i zapomniałem, gdzie stoję... Przepraszam! - Dobrze, dobrze! Zjedź ze środka ulicy! - powiedział Lars, ruchem ręki dając znać zgromadzonym ludziom, że widowisko skończone. Odstąpił krok, gdy zeskoczyli na ziemię. - Zachodzę tylko w głowę, jak człowiek może się poślizgnąć na suchym asfalcie - dodał pod nosem. Nan stwierdziła, że Lars z trudem powstrzymuje się od śmiechu. Ktoś zatrąbił, by zwrócić uwagę Jessa, i zapytał jowialnym tonem: - Kiedy ślub, Jess?

Nan zrobiła się czerwona jak burak. Jess odwrócił głowę. Pomachał przyjaźnie pytającemu i otworzył drzwiczki kabiny furgonetki, by Nan mogła wejść. Wgramoliła się niemalże pokornie, usiadła i opuściła szybę. Jess zajął miejsce za kierownicą. Spod oka spojrzał na Nan, nie mówiąc ani słowa. Gdy zapalał silnik, coś uderzyło w przednią szybę samochodu po stronie dziewczyny. Wzdrygnęła się i instynktownie zasłoniła twarz rękami. Przez otwarte okno usłyszała nabrzmiały nienawiścią okrzyk: „Grzesznica!" Słowo to rozbrzmiewało w mroku nocy. Jess wyskoczył z kabiny, nim zdołała go powstrzymać. Otwartą dłonią zgarnął z szyby błotnistą pacynę i stanął przed zderzakiem samochodu. - Kto to zrobił? - ryknął rozwścieczonym głosem. -Niech się pokaże ten tchórz, napastujący ludzi błotem i kłamstwami! - Podniósł brudną dłoń, z której ściekło na ziemię błoto. - Kto to zrobił? Niech się przyzna! Nikt się nie odezwał. Na ulicy panowała taka cisza, że słychać byłoby upadającą szpilkę. Samochodowe reflektory oświetlały sylwetkę Jessa jak aktora na scenie. Nan pomyślała, że poświata wokół jego włosów upodabnia je do loków z brązu na posągach greckich bogów, a cała postać odziana w podkoszulek i dżinsy wyglądała jak wyrzeźbiona z marmuru. Obrócił głowę i ujrzała jego profil. Silny, szlachetny, niemal klasyczny...

Nagle do jej świadomości dotarło wspomnienie tego, co stało się przed paroma minutami, gdy byli sami na furgonetce! Na chwilę straciła oddech, jakby się zadyszała. - Skunksy, węże, błoto! - ryknął znowu Jess, otrzepując dłoń z resztek mazi. - Podobne posłania świadczą tylko, że to nadawca jest brudny i śmierdzi! -Jeszcze przez chwilę piorunował wzrokiem rząd reflektorów, po czym wsiadł do samochodu, trzymając z dala od siebie zabłoconą dłoń. Jakby oglądała popis sztukmistrza: drugą, czystą ręką zatrzasnął drzwiczki i zapuścił motor. - Masz chusteczkę? - zapytał spokojnym głosem. - Nie chciałbym zabrudzić kierownicy. Rozejrzała się dokoła i znalazła jakąś szmatę. Gdy mu ją podawała, ich palce zetknęły się. Zrobiła to celowo, by odczuł to, co czuła ona. Sądząc po jego spojrzeniu był zdziwiony tym, co wyczytał z jej twarzy. Otarł dłoń z resztki błota i rzucił szmatę na podłogę. - Zjeżdżamy stąd! - oświadczył. - Jedziemy do domu. Chcę się z tobą kochać - powiedziała. Zapragnęła go tak bardzo, że w ogóle przestała myśleć o przeżytym przed chwilą incydencie, o okrzyku „grzesznica". Wzbierała w niej duma: Jess ruszył w jej obronie i wyzwał niewidzialnego wroga! Serce miała w tej chwili wielkie i kochające. Tak wielkie, że potrafiło zmieścić ogrom uczuć, jakie ją przepełniały. Nigdy nie sądziła, że mogłaby pałać takimi uczuciami do prawdziwego, a nie wymarzonego mężczyzny. I uczucia te wybiegały daleko poza zmysłowe pragnienia.

- Jess, ja... - Nic nie mów, Nan! - Powoli zjechał z miejsca niedawnego zajścia. Jakaś poczciwa dusza pożegnała ich trąbieniem. Nikt inny poza tym nie odezwał się i nie ruszył. - Jesteś teraz zbyt roztrzęsiona. Będziesz mówiła rzeczy, których potem na zimno zaczniesz żałować. - Skąd takie przy... - Po prostu nie chcę usłyszeć słów, z których wycofasz się, gdy będziesz opuszczać miasto. - Jess mówił z takim smutkiem, że coś chwyciło ją za gardło. I miał rację. Nan spojrzała na swoje dłonie, splecione na kolanach. Połączone sprawiały wrażenie pięści wymierzonych w nią samą. W istocie byłoby okrucieństwem powiedzieć mu, że myśli tak samo. - Zawieź mnie do wypożyczalni - powiedziała głosem bliskim szeptowi. - Na tyłach zostawiłam swój wóz. - Przecież nie powiedziałem, że z ciebie rezygnuję - odezwał się po dłuższym milczeniu. - Pragnę cię! Teraz! Jesteś jak narkotyk, bez którego nie mogę się obejść. - Przykrył dłonią jej zaplecione palce, wlał w nie żar, wlał żar w nią całą. - I nie martw się. Nic na to nie poradzisz. Kocham cię taką, jaka jesteś i nic tego nie zmieni. - Dziś rano nie odniosłam wrażenia, żebyś mnie nadmiernie lubił - zdobyła się na odpowiedź. - Kochać a lubić to dwie różne rzeczy - odezwał się z gorzkim, stłumionym śmiechem. - Chyba na nikogo w życiu nie byłem tak wściekły, jak właśnie na ciebie. Ale to już minęło.

- Po rozmowie z Walkerem? - Walker jest dobrym przyjacielem. Właściwie bratem. - Przełożył rękę na kierownicę. Poczuła chłodny dreszcz, tracąc kontakt z jego gorącymi palcami. - Przyszedł do mnie do biura, kiedy byłem bliski ziania ogniem. Rozmawialiśmy. Ale to ja podjąłem decyzję, żeby ci powiedzieć o moich uczuciach. Decyzja była wyłącznie moja! - Nacisnął pedał hamulca, pojazd zwolnił i stanął. Nan podniosła głowę. Była tak pochłonięta słuchaniem Jessa, że nawet nie spostrzegła, dokąd jadą. Stali przed jego domem. - Byłem już raz zakochany - powiedział odpinając pas. - To znaczy wydawało mi się, że jestem zakochany. Co tu dużo mówić, lubiłem kobiety. Ale żadna nie wzięła mnie nigdy tak jak ty! - Nie miałam zamiaru... - Oczywiście, że nie miałaś. - Założył ręce na piersiach. - Czy ja mam do ciebie pretensję, że mnie w sobie rozkochałaś? Spojrzał bacznie. - Ale gdybym choć przez sekundę wierzył, że ty dzielisz moje uczucie, to bądź pewna, że zrobiłbym wszystko, żeby cię przy sobie zatrzymać! Nan spoglądała nań w milczeniu. Była przerażona myślą, że jest niesłychanie blisko wyznania, co czuje i że też go kocha. Wyznanie mu miłości było równoznaczne z oddaniem mu władzy nad duszą. I nie miała wątpliwości, że gdy Jess River raz tę władzę uzyska, nie odda jej już nigdy. W obliczu takiej możliwości skłamała:

- Po prostu pragnę ciebie! Ale nie mogę zostać u ciebie na noc. Jimmy... - palcami wydłubywała jakąś nitkę z samochodowego siedzenia. - Jimmy stanowi dobrą wymówkę - odparł kiwając głową. Dłoń, którą przerzucił za oparcie jej fotela, powędrowała w stronę jej karku. Bardzo delikatnie pogłaskał szyję Nan. - Będzie ci mógł służyć za wymówkę jeszcze przez parę tygodni szkoły, bo potem wraca na farmę. - Wraca na farmę? - Chciała uwolnić się od pieszczoty jego palców, ale nie była zdolna się poruszyć. - Gdy tylko skończą się lekcje. Ojciec potrzebuje pomocy. - Poruszył ręką, dotknął węzła mięśni poniżej karku. Stężała. Chrząknął cichutko. W jej uszach zabrzmiało to jak erotyczny zew. Chociaż wątpię, czy Jimmy pojedzie bez oporów po zobaczeniu aniołka z New Jersey, panny Angel. Nie chcąc poddać się ogarniającej ją fali podniecenia, Nan usiłowała siedzieć wyprostowana jak struna. - I co będzie? Staniesz po jego stronie, jeśli odmówi wyjazdu? - Po co zaprzątasz sobie głowę jego problemami, Nan? Masz dość swoich. - Oparł obie dłonie na jej ramionach. - Jesteś tak spięta, jakbyś była wystrugana z drzewa. - Dłońmi przesunął wzdłuż jej kręgosłupa, muskając palcami czułe miejsca i wlewając żar w ciało. Wbrew sobie jęknęła z rozkoszy i wygięła się jak kotka. - Masz dość własnych problemów - jeszcze raz wyszeptał jej do ucha. - Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

Z niczego nie zdawała sobie sprawy. Nie w tej chwili. Objęły ją męskie dłonie, wsunęły się pod koszulę, wywołując pożar. I zanim pocałunek zamknął jej usta zdołała wyszeptać tylko jedno słowo: Jess! Po paru minutach leżeli już w jego łóżku, zwarci ze sobą, spleceni w akcie najwyższej miłości. I gdyby wtedy wszedł do sypialni nie tylko Jimmy, ale cała jego klasa, też by jej nie zauważyli. Nan obudziła się w kilka godzin potem. Była otulona prześcieradłem i Jessem. Leżała na plecach, a on częściowo na niej, w głębokim śnie, w pełni odprężony, ale nadal pożądliwy. W świetle księżyca widziała szczegóły umięśnionych zgrabnych pleców. Palcami przesunęła po gładkiej skórze, ponownie się dziwiąc jej delikatności, zwłaszcza w zestawieniu z wielką siłą jego mięśni. Poruszył się pod wpływem pieszczoty i kusiło ją, by go obudzić i raz jeszcze powrócić na szczyty ekstazy, jaką przeżyli przed paroma godzinami. Zrezygnowała jednak i delikatnie wysunąwszy się spod Jessa wstała i zaczęła się ubierać. Powtarzała sobie w myślach, że robi to ze względu na Jimmy'ego. Jeśli zobaczyłby rano, że ona wychodzi z sypialni brata, to nie tylko źle odczytałby stosunki, jakie ich łączą, ale odebrałby informację, która mogłaby wypaczyć jego moralność. Jeśli Jimmy jest naprawdę zainteresowany poważnie Angel Conners, to nie powinien sądzić, że chodzenie razem do łóżka jest rzeczą normalną w podobnych sytuacjach. Z drugiej strony trudno było przypuścić, iż chłopak jest tak naiwny, że nie domyślił się jeszcze, iż Jess i Nan są kochankami.

Nie tylko Jimmy nie powinien wiedzieć, co Nan naprawdę czuje do Jessa, ale i sam Jess. Nie można dopuścić, by się domyślił, jak wielkim uczuciem zaczęła go obdarzać. Po ciemku poszła na palcach do wyjścia, bezgłośnie otworzyła drzwi i wyszła w pełnię nocy. Jess uczciwie ją ostrzegł. Wzięta to sobie do serca. Gdyby się dowiedział, jak bardzo Nan go kocha... Spojrzała na dom. Czy Jess za chwilę się obudzi, przesunie ręką i dotknie... pustki? Co pomyśli, co będzie czuł? Czy ona go naprawdę kocha? Niestety, tak. Równym krokiem ruszyła w stronę śródmieścia. Niewiele już godzin pozostało do rana, ale wróci do siebie, by coś zjeść i wziąć gorący prysznic. Przedtem powinna jednak pójść do wypożyczalni i zabrać samochód. Szła szybko, głęboko zatopiona w myślach, nie zwracając większej uwagi na to, co dzieje się dokoła. Patrzyła jedynie pod nogi, by omijać drobne przeszkody czy dziury w chodniku. Dopiero w pobliżu wypożyczalni podniosła głowę i rozejrzała się. W lokalu było ciemno. Nan zesztywniała. Przecież zostawiła wszystko tak jak było, w pośpiechu biegnąc za Jessem: zasłony zaciągnięte, ale światła nie wyłączone! Czyżby Jimmy wrócił i wszystko zamknął? Czy też wszedł ktoś niepowołany? Schyliła się i pobiegła pędem przez pusty parking. Przylgnęła do muru domu tuż przy drzwiach wejściowych i spróbowała je ostrożnie otworzyć. Zaryglowane! Zlodowaciała. Musiał to chyba zrobić Jimmy! To jedyne racjonalne wytłumaczenie. Nie była jednak niczego pewna i wewnętrzny głos ostrzegał, że coś nie jest w porządku. Chyba

jednak niepotrzebnie ulega panice! Niemniej cichutko i ostrożnie obeszła budynek, idąc tam, gdzie stał jej kombi. Jedyny zaparkowany tu samochód. Wszystko wyglądało normalnie. Odetchnęła, wyrzucając sobie nadmierną wyobraźnię. Właśnie to, z czego Jess... Tylne drzwi stały otworem. Czy aby nie uległa złudzeniu? Nie były otwarte, lecz uchylone może o centymetr. A przecież po dokonanej przez Jessa reperacji pasowały ściśle do framugi. Nie powinno być żadnej szpary. Podeszła cicho i pchnęła drzwi. Otworzyła je na tyle, by móc się wśliznąć. Coś usłyszała! Spadające na ziemię pudełka z kasetami! I większy hałas. Upadająca półka? Przestała się bać, przestała nad sobą panować: ruszyła, krzycząc głośno z wściekłości. Wbiegając do frontowej części lokalu włączyła oświetlenie. W jasnym blasku lamp zobaczyła stojącą pośrodku sklepowego pomieszczenia postać w narciarskiej masce przeciwwietrznej. Nie dlatego jednak stanęła jak wryta. Zatrzymał ją jej własny rewolwer w ręku intruza. Z lufą skierowaną w jej głowę!

ROZDZIAŁ 14 Nan padła na ziemię licząc na to, że drewniany kontuar zapewni jej osłonę przed kulą. Strzał w istocie padł, ale zamiast odgłosu pocisku

trafiającego

w

drewno

rozległ

się

inny

hałas:

roztrzaskiwanego szkła. Dźwięk ten wypełniał całą jej świadomość i zdawał się trwać wiecznie. Prawie ogłuszona przywarła do podłogi z głową osłoniętą rękami. Potem zapanowała cisza, w której słyszała łomot własnego serca i świszczący oddech. Podniosła się. Nikogo już nie było. Nie było również frontowej witryny, przez którą napastnik uciekł. Ulgę, jaką zrazu przyniosło zniknięcie groźby dla życia, zastąpiła furia z powodu aktu wandalizmu dokonanego na jej własności. Wyszła zza kontuaru trzęsąc się ze złości i głośno klnąc. Wypożyczalnia była zdewastowana. Napastnik zdołał zniszczyć wiele kaset wideo, wyciągając z nich taśmę magnetyczną. Na podłodze walały się setki metrów taśmy, zniszczone obwoluty i pudełka oraz ocalone kasety. Jedną z półek przewrócono. Obok leżał rewolwer. Podniosła go. Jeden nabój wystrzelono. Otworzyła bębenek i wysypała na dłoń pozostałe pięć kul. Wpatrzyła się tępo w lśniące, mosiężne łuski i dopiero wówczas uświadomiła sobie w pełni, co mogło się stać. Łzy zaczęły napływać jej do oczu i przestała cokolwiek widzieć. Chyba nie usłyszała policyjnej syreny ani wzywającego ją głosu Larsa Handleya.

Odłamki szkła z wielkiej witryny chrzęściły pod butami Jessa. Z głębokiego snu zbudził go Lars. Powiedział, że Nan nie chciała go niepokoić, jednakże on sam uznał, że Jess powinien o wszystkim się dowiedzieć. Strzał oddany w szybę od wewnątrz spowodował, że większość odłamków wyleciała na parking przed wypożyczalnią. Kawały szkła podobne do lodu pokrywały czarny asfalt odbijając pierwsze, krwawe światło dnia. Jess pchnął drzwi wejściowe, cały spięty i gotów rzucić się na zboczeńca, który uczynił Nan taką krzywdę. Dziewczyna siedziała na podłodze wśród zniszczonych kaset. - On mógł cię zabić! - powiedział drżącym, pełnym uczucia głosem. - Nie powinnaś była ode mnie wychodzić! Dlaczego...? urwał. Lars Handley, który z drugim policjantem przeprowadzał skrupulatne oględziny lokalu, podniósł na chwilę głowę i widząc Jessa powrócił do swojej roboty. -I nadziałaś się na napastnika z bronią w ręku! To była głupota! - Nie wiedziałam, że wziął mój rewolwer! - Patrzyła na Jessa, a chłód tego spojrzenia mógł konkurować z podobnymi do lodu odłamkami szkła. - To jest mój lokal! Mój! Co miałam robić? Podwinąć ogon i uciec? Iść do mojego wspaniałego mężczyzny i prosić o pomoc? - Jej sarkastyczny ton podziałał na Jessa jak smagnięcie w policzek. Poczuł oblewającą go falę gorąca. - Nie powinnaś była uciekać ode mnie w ten sposób w środku nocy. Odwiózłbym cię, gdybyś mnie obudziła...

- No i co wtedy, Jess? - Wstała, wzrok jej ciskał błyskawice. Rzuciłbyś się na niego, żeby odebrać mu broń? A może nadstawiłbyś pierś? - Lepiej ja niż ty... - Co takiego? - Zachłysnęła się. - A cóż to za durne, męskie gadanie? I już niemodne! - Przybrała filmową pozę. -„Odsuń się, śliczna panienko! Przyjmę za ciebie ołowianą kulkę!" - kpiła. - Taki miałeś zamiar? - Spokojnie, Nan! Doznałaś szoku... - podszedł Lars i położył jej rękę na ramieniu. - Przecież to nie wina Jessa. To nie on cię tak urządził! Te słowa ją uspokoiły. Zrobiła się jakby mniejsza, gniew zaczął ją opuszczać jak powietrze uciekające z przekłutego balonu. Serce Jessa rwało się do niej, chciał podejść, objąć Nan i utulić. Pozostał jednak tam, gdzie stał. W głębi duszy wiedział, że mimo dobrych chęci nie czas teraz na obejmowanie i pocieszanie. Może takie doświadczenie było jej potrzebne. Samej stawić czoło przeciwnościom! Tak czy owak dobrze zrobił nie reagując. Świadczył o tym jej kolejny krok. - Wiem - odparła i słabiutko uśmiechnęła się do Jessa, ocierając z twarzy łzy, które nagle pociekły z oczu. - Przepraszam cię, Jess! Po prostu musiałam dać upust wszystkiemu, co jest we mnie, a ty akurat się napatoczyłeś. - Zniknął lód w spojrzeniu, pozostała tylko niebieska pustka.

Wpakował ręce głęboko do kieszeni dżinsów, aby nie spostrzegła, że trzęsą mu się dłonie, i nie domyśliła się, jak bardzo pragnie wziąć ją w ramiona i przygarnąć do piersi. - Rozumiem... - Potem spytał gwałtownie: - Czy poznałaś napastnika? - Widziała, ale nie poznała - odezwał się Lars, patrząc surowo na Jessa. - Powiedziałem ci to przecież przez telefon. I dodałem, że nic się jej nie stało. Nie poznała, nie wie kto, a jeśli zaczniesz pochopnie podejrzewać, kto to był, i oskarżać, to osobiście cię przymknę! - Nie mam zamiaru nikogo pochopnie podejrzewać, Lars! - obiecał Jess. Słowa te jednak wcale nie oznaczały, że będzie siedział z założonymi rękami. - Moja firma ma ubezpieczenie na inwentarz i lokale swoich filii powiedziała Nan, już w pełni opanowana kobieta interesu, odczytując z twarzy Jessa jego zamiary. - Nie będzie mnie to kosztowało ani centa. - Rozejrzała się dokoła z żalem i oburzeniem w oczach. - Tylko że już nie pozwolę tu nikomu pracować. To zbyt niebezpieczne. Jimmy będzie musiał... - Jimmy tu zostanie! - odparł zdecydowanie Jess. - I ta młoda dziewczyna, jak jej tam. Lokal musi być na okrągło pilnowany. Nie ma obawy, będą tu bezpieczniejsi niż u siebie w domu. - Chyba nie roi ci się jakaś tam straż obywatelska, Jess? - zapytał Lars marszcząc brwi i uprzedzając w proteście Nan, która już otwierała usta. - Bo jeśli o tym myślisz, to ja nie...

- Daj spokój, Lars! Chyba nie posądzasz mnie o taką głupotę! Jess wyjął ręce z kieszeni i wziął się pod boki. - Bez względu na to, co poniektórzy myślą, nie mam zamiaru małpować Johna Wayne'a. Po prostu myślę o bezpieczeństwie samego lokalu. Bydlak, który tu był, nie przyszedł z rewolwerem. Miał łut szczęścia, że koło kasy znalazł broń Nan i mógł sobie zapewnić wyjście przez witrynę. Facet nie miał zamiaru uczynić jej krzywdy, bo wtedy... - Zabrakło mu słów, które oddawałyby jego myśli. Jednakże Nan zrozumiała i z aprobatą kiwnęła głową. - To prawda, święta prawda! - Jednocześnie zaczerwieniła się po czubki włosów. - A jeśliby inne sprawy... osobiste... nie oderwały mojej uwagi, to bym nie zapomniała o obowiązkach... Nie zostawiłabym otwartych drzwi. Nikt by tu nie wszedł, gdyby były zaryglowane, z włączonym alarmem. .. - Ale ktoś wszedł! - Jess zbliżył się do Nan. - Czy z kasy dużo zginęło? - Nie brak nawet jednego centa. Bardzo to dziwne. Przecież wybiegłszy zostawiłam w kasie kilkaset dolarów. Nietknięte. Wziął tylko rewolwer. - Rzuciła okiem na broń leżącą teraz na ladzie. - I pewno zatarłam wszystkie odciski palców, biorąc go do ręki. Nie pomyślałam o tym... - Odcisków palców to ja mam na kopy! - powiedział Lars. - Ale co mi z tego przyjdzie? Ilu miejscowych może być w jakiejś policyjnej kartotece? Bardzo niewielu. Po to, żeby komuś pobrać

odciski, trzeba mieć uzasadnione podejrzenie, że gość popełnił przestępstwo. A jakie ja mogę mieć uzasadnienie? Chwilowo żadnego. - Nie ma więc podejrzanego? A motywacja? - Nie widzę podejrzanego z motywacją. No bo kto? - powiedział policjant. - No, nasz kochany... - To nie był Neilson! - Nan domyśliła się, kogo Jess chce wymienić. - Rozpoznałabym go nawet w masce. Ten napastnik był szczuplejszy i wyższy. Nie przypominał żadnej ze znanych mi osób. - Neilson mógł go wynająć...! - Jess! Uspokój się! Neilson uderzył ci na mózg? - Lars wrócił w kąt pomieszczenia, gdzie drugi policjant zdejmował odciski palców, rozpylając na jasną powierzchnię ciemny proszek. - Zostaw Neilsona w spokoju, Jess! On by nie wymyślił takiej rzeczy. Jest na to za głupi. - Głową wskazał Nan. - Zabrałbyś ją lepiej do domu. - Nie wrócę do domu, póki agent towarzystwa ubezpieczeń nie sporządzi protokółu strat - oświadczyła zdecydowanie Nan patrząc na Larsa, jakby się spodziewała protestów z jego strony. Mimo całej złości Jess miał ochotę się roześmiać: Lars jeszcze nie znał takiej Nan. Niełatwo mu z nią pójdzie! Była gotowa do słownej batalii. W efekcie osiągniętego kompromisu Nan pojechała sama do domu, by coś szybko przełknąć, wziąć prysznic i przebrać się. Zaraz potem miała wrócić. Pomyślała sobie, że dobrze jej zrobi pozostanie sam na sam z własnymi myślami, choćby na krótki czas. Była w

zdecydowanie złym humorze. I to nie tylko z powodu włamania, aktów wandalizmu i chwil grozy, jakie przeżyła. Bardzo żałowała, że wylała złość na Jessa. W tym, co się wydarzyło, nie było przecież jego winy. Niemniej to on stworzył sytuację, w której nie pomyślała o zabezpieczeniu lokalu. A jej wina polega na tym, że pozwoliła się tak ponieść emocjom. I o tym właśnie chciała chwilę porozmyślać. Jednakże podczas brania prysznicu miała przed oczami tylko narciarską, wełnianą czapkę z wycięciami na oczy i sylwetkę napastnika, słyszała piekielny trzask rozpryskującej się witryny i echo strzału. Zamknęła oczy szczerze żałując, że nie ma tu Jessa, by mógł ją pocieszyć i przytulić. Od skłębionych myśli oderwał ją przeraźliwy dzwonek telefonu. Dzwonił dziennikarz, który poprzednio prosił o wywiad w związku z sukcesem jej wypożyczalni. Dowiedział się o włamaniu od informatora

monitorującego

policyjne

częstotliwości.

Chciał

informacji na temat aktów wandalizmu oraz uwag z pierwszej ręki, jak to określił, na temat akcji przeciwko filmom pornograficznym, prowadzonej w małym miasteczku Południowej Dakoty. - Nie mam i nie wypożyczam takich filmów. Nie mam nawet filmów o tak zwanej ograniczonej oglądalności. Kto panu powiedział, że mam filmy porno? - Była oburzona, choć usiłowała mówić spokojnie. - Ja... Ja nie mogę ujawniać źródeł informacji, pani Black. Chyba to pani rozumie...

- Jeszcze lepiej rozumiem, czym grozi zniesławienie, panie Sanders! - odparła słodziutkim głosem. - I zna się na tym doskonale moja firma, FFR. Nie sądzę, aby jej dyrektorzy siedzieli cicho, gdy ich przedstawicielka zostaje oskarżona o posiadanie kaset filmów sprzecznych z przyjętą polityką programową. Po tym wyjaśnieniu pan Sanders zdecydowanie zmienił swoje zachowanie i styl rozmowy. Po odłożeniu słuchawki była pewna, że to, co pismo opublikuje, będzie bardziej jej przychylne. A trochę przychylności teraz się przyda. Ten ostatni incydent, bez względu na doskonałe wyniki handlowe filii, nie przysporzy jej wielu przyjaciół w dyrekcji FFR. Z wewnętrznymi oporami zdecydowała, że zadzwoni do firmy i zawiadomi ją o wydarzeniu, jak tylko nadejdzie pora otwarcia biur w Kalifornii. Gdy wreszcie zadzwoniła, wicedyrektorka, która odebrała telefon, oświadczyła po wysłuchaniu całej historii, że popiera Nan we wszystkich jej działaniach i żeby się nie martwiła, gdyż w ciągu godziny wysłany będzie pełen asortyment kaset. Dodała, że wszyscy ją podziwiają za pełne inicjatywy działania i przebojowość. Nan była mile zaskoczona. Odwiesiła słuchawkę i odetchnęła z ulgą. Coś ją jednak w tym wszystkim niepokoiło. Usiłowała sobie powiedzieć, że nie ma po temu podstaw, niemniej nurtowała ją myśl, że ten spokój w obliczu tak poważnego wydarzenia jakoś tu nie pasuje. Kobieta, z która rozmawiała, powinna okazać przynajmniej zgorszenie, zaskoczenie, czy też złość. A tu nic! Nieważne, pomyślała. Ostatecznie jej sprawą

jest działalność wypożyczalni w Henningtonie. O resztę niech się martwi dyrekcja. Odpowiednio ubrana do sprzątania wróciła do wypożyczalni, zdecydowana jak najszybciej wznowić działalność handlową. Wkrótce zorientowała się, że włamanie było głównym tematem porannych rozmów w całym mieście. Trudno o lepszą reklamę. Radio i prasa były zupełnie niepotrzebne! Ludzie gromadnie przychodzili obejrzeć miejsce wydarzenia. Nan mogła przy okazji stwierdzić stopień polaryzacji opinii miejscowej społeczności. Wsparcie i objawy sympatii brały górę. Tak, miała wyraźne poparcie większości. Przyszło

wielu

jej

nowych

przyjaciół,

zwłaszcza

członków

kongregacji, aby przed udaniem się do pracy czy codziennych, domowych zajęć wyrazić jej swoją sympatię. Wielu proponowało pomoc przy usuwaniu skutków wandalizmu. Zjawili się też Sue i Walker pełni niepokoju o Nan. - Wieczorami nie możesz zostawać sama - oświadczył zdecydowanie pastor. - W głowie mi się to nie mieści! U nas, w Henningtonie? Wręcz niemożliwe! - Ze smutkiem i rozczarowaniem patrzył na rozbitą witrynę. Nan widziała, że Walker bardzo się przejął. Sue z kolei przeżywała fakt, że jej mąż tak nad tym cierpi, co zresztą nie oznaczało, że głęboko nie współczuła przyjaciółce. - Jestem pewna, że to nikt z mieszkańców Henningtonu! powiedziała Nan, kładąc rękę na ramieniu pastora. - Ja dobrze rozpoznaję sylwetki znanych mi osób. To nie był nikt stąd. A w żadnym wypadku nie Douglas Neilson. Na kilometr poznałabym ten

brzuch. - Uśmiechnęła się, pragnąc rozpogodzić oblicze Walkera, bardzo zmartwionego, że to mogła być któraś z jego owieczek. Pastor nie rozchmurzył się jednak. Nieco później, kiedy już wyszedł, Sue zwierzyła się, że to przejaw skłonności do dźwigania całego ciężaru win i do zbawiania świata. - I oczywiście wziął na swoje barki cały ciężar twojej przygody, Nan. Wraz z winą sprawcy włamania - zakończyła. - Właśnie miałam ci powiedzieć, że wybierając między buńczuczną męskością Jessa... - Poruszyłaś istotny temat - przerwała jej Sue. - Zdaję sobie sprawę, że to nie czas na prawienie ci lekcji, ale jest wyraźna różnica między człowiekiem, który usiłuje imponować swoją męskością a osobnikiem zakochanym, troszczącym się o kobietę. - Wnioskuję z tego, coś powiedziała, że Jess był u was i... - Nan zaczerwieniła się po czubki włosów. - Wpadł po drodze, gdy szedł zorganizować pomoc dla ciebie. I nie odtrącaj jej, Nan! - radziła Sue. - Chyba że jesteś absolutnie pewna, że go nie kochasz. Ja wiem, że to wszystko razem nie moja sprawa, ale jesteśmy przyjaciółkami, a przyjaciele powinni rozmawiać ze sobą szczerze. Oczy Nan zaszły łzami. Rozejrzała się po lokalu. Emerytowany stolarz oczyszczał ramę okienną przed wprawieniem nowej witryny. Inny członek kongregacji zmiatał z podłogi szkło. Za kontuarem siedziała Inga, pracowicie zwijając te taśmy, które nie były uszkodzone, a tylko wyciągnięte z kaset.

- Naprawdę nie wiem, jak bardzo kocham Jessa - odpowiedziała Nan. - Wiem tylko, że nie chcę dopuścić do tego, by pomagając mi, sam się narażał. - Nie do ciebie należy taki wybór - odparła spokojnie Sue. Nan nie mogła kontynuować rozmowy, gdyż przyszła inspektorka towarzystwa ubezpieczeń. Trzeba było oprowadzić ją po lokalu, pokazać uszkodzony sprzęt i wyposażenie. - Widzę, że szybko zebrała pani ekipę ratowniczą - powiedziała inspektorka po zakończeniu obchodu. - Świadczy to o trosce o majątek i wspomnę o tym w moim raporcie. -Przez cały czas robiła notatki. - To jest grono przyjaciół - wyjaśniła Nan. - Oni sami się zmobilizowali. Ja nawet nie kiwnęłam palcem. -

To

wspaniale!

Pomówmy

teraz

o

dodatkowych

zabezpieczeniach. - Obserwowała Nan spod przymkniętych powiek. Będzie pani musiała zabezpieczyć się, aby podobny wypadek nie mógł się powtórzyć. Nan już otwierała usta, aby wyjaśnić, że zamierza ustawić polowe łóżko na zapleczu i spać tam, dopóki sprawca szkód nie zostanie schwytany, kiedy nagła cisza wśród obecnych powstrzymała ją i kazała ich śladem skierować wzrok w stronę drzwi. Stał w nich Jess Rivers, który wyglądał jak postać z filmu Clinta Eastwooda. W zgięciu łokcia trzymał strzelbę o krótkiej lufie. Ubrany był w swoje odwieczne dżinsy, czarny podkoszulek i wytartą kurtkę

lotniczą. Obrazu dopełniały lotnicze okulary przeciwsłoneczne. Inspektorka głośno wciągnęła powietrze. - To jest właśnie moje zabezpieczenie! - powiedziała Nan, a słowa te wyszły z jej ust właściwie bezwiednie. - Ma pani jakieś uwagi na ten temat? Kobieta zanotowała coś i szybko wyszła, nie mówiąc ani słowa. Mijając Jessa w drzwiach patrzyła na niego okrągłymi, przerażonymi oczami. - Witam szanowne towarzystwo! - powiedział Jess wesoło, zdejmując okulary i chowając je do kieszeni. - Masz chwilkę, Nan? Chciałbym z tobą porozmawiać. - Oczywiście! - odparła zapraszając go za kontuar. - Pójdziemy na zaplecze. Sprawiasz piorunujące wrażenie na ludziach, nosząc tę armatę pod pachą. Inspektorka pewnie pomyślała, że ty jesteś tym bandytą. Skrzywił twarz w uśmiechu. Inga pomachała do niego wesoło, jakby był w drodze do kościelnego podestu i szykował się do odśpiewania psalmu. Prowadząc go na zaplecze Nan miała wrażenie, że wszystko, co się dzieje dokoła, jest fragmentem snu. - Co do tej strzelby - powiedziała, obracając się ku niemu -to ja nie mogę... - Spokojnie, Nan! - powstrzymał ją Jess, otwierając przepiłowaną dubeltówkę i wyjmując nabój. - W kartuszu jest sól. To nikogo nie zabije, ale, powiedzmy, zwróci uwagę faceta... - W dalszym ciągu uważam, że...

- O co ci chodzi? Nie ty będziesz z tego strzelała. - Odstawił nie naładowaną broń i ujął jej twarz w dłonie. - Przez chwilę posłuchaj! Wiem, że twarda z ciebie i szczwana sztuka. Nie musisz tego udowadniać nikomu, zwłaszcza mnie. Ale nie możesz być wszędzie w tym samym czasie. Jeśli to włamanie nie jest dziełem Douglasa Neilsona, lecz kogoś innego, kto ma coś konkretnego przeciwko tobie i twojej wypożyczalni, to masz poważny problem. Z Neilsonem umiałaś sobie poradzić. Znane zło lepsze od nieznanego. Potrzebujesz pomocy! Nan czuła przepływającą przez ciało falę słodkiej słabości i naglą ulgę. Chciałaby móc się rozpłakać, przytulić twarz do jego piersi, poczuć obezwładniającą siłę ramion. Zamiast tego wymamrotała: - Ja... ja wiem... Co proponujesz? - Mam ugadanych trzech dobrych facetów - powiedział, a kamień spadł mu z serca: Nan była gotowa go wysłuchać. Gdyby protestowała, sam pilnowałby jej wypożyczalni, nawet bez jej wiedzy. Jeśli natomiast zaakceptuje jego pomysł, będzie to z ogólną korzyścią dla wszystkich. - Będą pełnili ośmiogodzinne dyżury na trzy zmiany. Na zapleczu. Będą pilnowali ciebie i lokalu. Zrobimy to tak, żeby nikt nie widział, nie wiedział i nawet się nie domyślał. A gdyby twoi wrogowie nawet czegoś się domyślili, to jedynie ich zniechęci. No co? - To niemożliwe, Jess. Ja przecież nie mogę... - Sza, kochanie! - Zaczął dłońmi pieścić jej włosy, potargane i miękkie. - To nie będzie kosztowało ani centa. Twojego czy mojego. Oni chcą pomóc po prostu z dobrej woli.

- Właściwie dlaczego? - Bez pytania o zgodę zaczęła wędrować dłońmi po czarnym podkoszulku, pod którym wyczuwała spięte mięśnie i żar. - Bo to są moi przyjaciele. - Złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Jej zmysły rozkoszowały się smakiem i zapachem mężczyzny. I w tym momencie uświadomiła sobie w pełni, że go kocha i że jej plany, marzenia i logika przestały być ważne. Ważny jest jedynie Jess i siła jej uczuć do niego. Jakaż była niemądra, a przy tym zagubiona! Chwilowo zatrzymała przy sobie ten osobisty sekret. Udało się jej też ze spokojem wysłuchać dodatkowych informacji na temat trójki przyjaciół: - Mike Dap był sierżantem w piechocie morskiej - powiedział Jess odsuwając się nieco, jakby podczas pocałunku nie zdarzyło się nic specjalnego. - Mieszka teraz w Północnej Dakocie, ale z radością zgodził się przyjechać. Powiada, że o tej porze roku tu się lepiej łowi ryby. Fred Press to też kumpel z wojska. Co prawda siedzi na wózku inwalidzkim, ale to mu w niczym nie przeszkadza. Trzeci, to Charlie! - Jess, jesteś pewien, że on... ? - Charlie to najlepszy z nich trzech. Niech cię nie myli jego obecny wygląd. Jest trzeźwy jak sędzia trybunału wydający wyrok. Obsycha już z alkoholu. I zgodził się brać nocną zmianę. - Muszę się z nimi wszystkimi spotkać - powiedziała Nan po chwili namysłu, odrzuciwszy wątpliwości natury osobistej. - I muszę ustalić pewne zasady... - Oczywiście!

- Jess, ja... - Co? - Hmm... Ja się po prostu zastanawiam, dlaczego ty nie wziąłeś sobie żadnej zmiany... - Usłyszała w uszach swój własny nerwowy śmiech. - Kiedy tu wszedłeś, udając Charlesa Bronsona, ja... - Kogo znowu? - Nieważne, nieważne! - Roześmiała się, tym razem wesoło. Któregoś dnia pokażę ci film z Bronsonem. - Będziesz miała po temu wiele okazji - odparł Jess. Wyjął z kieszeni przeciwsłoneczne okulary. - Sam nie wziąłem żadnej zmiany, ponieważ od tej chwili, moja panno, jestem twoim osobistym gorylem. Jeśli chcesz, będę spał na kanapce w holu, ale przez cały czas będę bliziutko. W dzień, podczas pracy, chronić cię będą moi przyjaciele, nocami ja. - Włożył okulary, aby nie mogła odczytać wyrazu jego oczu. I szybko wyszedł, aby nie zdążyła wymyślić żadnej odpowiedzi. - Nan, kochanie! Jest tutaj pewien pan, który chce z tobą porozmawiać! - zawołała Inga. Nan otrząsnęła się z działania magicznego uroku Jessa i podeszła do kontuaru, przy którym stał David Conners, trzymając w ręku kasetę, którą wziął poprzedniego dnia. - Słyszałem, że były jakieś problemy minionej nocy. Czy to prawda? - zaczął rozmowę. - Chyba nie brak śladów - odparła biorąc taśmę. - Jakiś bydlak pomylił mój lokal z ujeżdżalnią.

- Widzę, że nie jest pani w najlepszym nastroju. To zrozumiałe. Z twarzy Connersa zniknął uśmiech. Skierował się w stronę wyjścia. - Przepraszam pana - powiedziała szybko Nan, wychodząc przed kontuar. - Niech pan chwilkę zostanie. Przedstawię panu moich przyjaciół. Zdziwiło ją, że Inga wita się z nim bardzo chłodno. Gdy wyszedł, spytała przyjaciółkę o powód. - To jakiś śliski typ. Tak mi się wydaje. - Drobną, pomarszczoną dłonią wygładzała zgniecioną taśmę. - Mam instynkt. - Ale co konkretnie masz mu do zarzucenia? - Nic. Instynkt mnie ostrzega. - Inga nie patrzyła jej w oczy. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że starzy ludzie umieją patrzeć i dużo widzą. Widziałam, jak na ciebie spoglądał. Wstrętnie! To zły człowiek, Nan. Bardzo mi się nie podoba. Nan nie odrzuciła z miejsca intuicyjnej analizy Ingi, ale niebawem już nie miała czasu o tym myśleć. Rano jej lokal odwiedzali

ludzie

przyjaźni,

oferując

pomoc.

W

porze

popołudniowego lunchu była świadoma istnienia innych, mniej przychylnych. Zaczęło się od telefonów. Anonimowe głosy wyrażały zadowolenie z włamania twierdząc, że Nan na to zasłużyła. Potem na zewnątrz zgromadziła się gromadka, głównie kobiet, aby gapić się ponuro na ludzi pomagających w sprzątaniu. Przy okazji wręczano przygodnym osobom fatalnie zredagowane paszkwile. Filmy z wypożyczalni Nan były w nich nazywane podarunkami szatana.

Czasami

też

przejeżdżał

samochód,

którego

kierowca

trąbił

manifestacyjnie. Sprawę telefonów Nan rozwiązała szybko, po prostu nie podnosząc słuchawki. Gdy jazgotliwy, nieustanny dzwonek telefonu zaczął działać jej na nerwy, wyłączyła aparat. Rozdających ulotki odpędziła od drzwi wejściowych, ale przegrupowali się szybko na przeciwległym chodniku, stanowiącym drogę publiczną i tam już Nan ingerować nie mogła. A trąbienie? No cóż, choć przykra, była to mimo wszystko demonstracja owych praw i wolności, o które sama tak zaciekle walczyła. Jimmy pojawił się tuż po trzeciej. Był dziwnie obojętny w obliczu wyrządzonych szkód. Wpadł podekscytowany do lokalu, ledwo rzucając okiem na dyktę zasłaniającą otwór po rozbitej witrynie. Poranni ochotnicy skończyli swoją robotę, w wypożyczalni pozostała, oprócz Nan, jedynie Inga oraz Sue z dwiema starszymi córeczkami, sklejając porozrywane pudełka od kaset. Jimmy nawet nie zauważył Sue, za to jeszcze na progu zapytał o Angel. - Nie mam zielonego pojęcia, gdzie ona jest - odparła pracująca na komputerze Nan. - Czy możesz...? - Nie zdążyła dokończyć, gdyż Jimmy przerwał jej zawiadamiając, że idzie szukać Angel, która obiecała się z nim spotkać w wypożyczalni. - Hola, stop, Jimmy! - Nan wstała od komputera. - Podobno tu pracujesz? Właśnie jest już na to czas. Masz pewne zobowiązania wobec mnie, jesteś mi potrzebny. Nie możesz gdzieś pędzić i szukać

swojej przyjaciółki, bo ci się akurat tak podoba. Istnieją z pewnością ważne powody, dla których się nie zjawiła. Jimmy obrócił się i Nan zobaczyła na jego twarzy otwarty bunt. Przez chwilę myślała, że postawi na swoim i wyjdzie. Wyraz buntu zastąpiła jednak chmurna mina. - Dobra - powiedział. - Co mam robić? Po raz pierwszy od zakończenia krótkiego „kursu" u Nan Jimmy o to zapytał. Zawsze przedtem doskonale wiedział, czego się od niego oczekuje. Nan poczuła się zawiedziona. Zrobiło się jej bardziej przykro niż po anonimowych telefonach i trąbieniu. Tłumaczyła sobie jednak, że Jimmy to jeszcze dzieciak, mający pełne prawo do popełniania błędów i wpadania w złe humory. Zresztą tak jak każdy. Spokojnie, choć chłodno uświadomiła mu, że Sue potrzebuje pomocy. Jimmy skinął głową i niechętnie poczłapał w kąt lokalu. Nan widziała wyraz twarzy Sue, świadczący o tym, że zrozumiała sytuację. Pomyślała też, że właściwie winna jest Petersenom dożywotnie bezpłatne karty na filmy wideo. To i tak nie wystarczyłoby, żeby odwdzięczyć się za ich pomoc. Po paru godzinach Sue i dziewczynki poszły do domu, a z nimi pani Inga. Nan została sama z Jimmym. Ilekroć otwierały się drzwi wejściowe, podskakiwał i wykręcał szyję, by zobaczyć, czy to nie Angel. A im więcej wchodziło osób, w tym bardziej ponury nastrój wpadał. O siódmej wieczorem nadawał się na oddział szpitala psychiatrycznego.

- Dziś wcześniej zamykam, Jimmy! - poinformowała go Nan. Myślę, że przez następnych kilka dni ludzie będą siedzieli w domach po zapadnięciu zmroku. Sama tak bym postąpiła. Jeśli chcesz, możesz iść i poszukać swojej przyjaciółki. - Nigdzie nie pójdę - odpowiedział patrząc w ziemię. Powiedziała mi, że spotkamy się tutaj. Jeśli nie przyszła, to znaczy że nie chce mnie widzieć. - Co ty wygadujesz? - Nan chwyciła chłopaka i obróciła ku sobie. - Rezygnacja ze strony Riversa? Defetyzm? Tego się po tobie nie spodziewałam! - Ty porzucisz Jessa, prawda? No... wtedy, kiedy wyjedziesz. Ona też nie jest stąd. Wyjedzie. Po co mi to? Nan odskoczyła jak oparzona. Cóż mogła powiedzieć? Poza tym tyle przecież wydarzyło się ubiegłej nocy, kiedy to Jess zadał jej prawie takie samo pytanie. Ale wówczas, zaledwie wczoraj, nie wiedziała jeszcze, że go kocha. - Nie porównuj mnie z Angel - odparła wreszcie. - Jesteście oboje jeszcze strasznie młodzi. To nie tak samo. - Racja - powiedział Jimmy niezbyt przekonany i bardzo nieszczęśliwy. W tej chwili otworzyły się drzwi frontowe i weszła Angel Conners z miłym uśmiechem na ładnej buźce. - Cześć, Jimmy! - powiedziała lekko. - Przepraszam, że tak późno. Ojciec powiedział mi, że były tutaj jakieś problemy i w ogóle nie chciał, żebym przychodziła. - Podeszła do Jimmy'ego i wzięła go

pod ramię. - Ale mimo to przyszłam. - Uśmiechnięta obróciła się do Nan: - Cześć, pani Black! - Cześć, Angel! - Nan zaobserwowała nagłe przeobrażenie się Jimmy'ego z zawiedzionego dzieciaka w bojowego młodzieńca. Jimmy, skoro ojciec Angel nie chce, żeby ona tutaj przychodziła, to może lepiej... - Nie, nie, wszystko w porządku! - przerwała dziewczyna. - Tata pracuje. Nawet nie zauważy, że mnie nie ma. Co będziemy dziś wieczorem robić, Jimmy? Przez cały dzień bardzo chciałam cię zobaczyć... Jimmy uśmiechnął się głupawo i wydał przedziwny bulgot. Nan miała właśnie zaproponować, by bez względu na to, czy tata zauważy, czy nie, zadzwonić do niego i powiedzieć, że Angel tu jest, kiedy ponownie otworzyły się drzwi i... Nan zapomniała zarówno o Angel, jak i o jej ojcu.

ROZDZIAŁ 15 Było ich czterech, a wyglądali, jakby wyjęci z westernu. Czterech twardych mężczyzn, nieco przygaszonych przez czas i życie, ale nadal pełnych werwy i woli walki. Głównym bohaterem był w tej czwórce oczywiście Jess. Zniewalająco przystojny! - Cześć, Nan! - przywitał się. - Cześć, Jimmy! -W kierunku Angel skinął tylko głową. - Halo, Jess! - Nan przyglądała się pozostałej trójce. Charliego oczywiście poznała i musiała teraz stwierdzić, że prezentuje się znacznie lepiej niż za pierwszym razem. Nadal był chudy i żylasty, ale cerę miał zdrową i jego oczy patrzyły wesoło. Mężczyzna, który wszedł tuż za nim, szeroki w barach, potężny jak byczysko, dwukrotnie przekraczał rozmiarami Charliego. Siwe włosy przyciął krótko, na modłę żołnierzy piechoty morskiej. Przedstawił się jako Mike. Trzeci przybysz siedział w wózku inwalidzkim. Miał muskulaturę ramion zapaśnika i rozbrajający uśmiech. - Cześć, chłopaki! - powiedziała Nan. Polubiła natychmiast całą trójkę, nie wyłączając Charliego. - Charlie Deaver, Mike Dap i Fred Press! - przedstawił ich jeszcze raz formalnie Jess. Nan zaczęła im dziękować za przyjście. Wyrażała swoją wdzięczność, lecz nie chcieli nawet tego słuchać. - Przyszliśmy się zabawić i poharcować - poinformował ją Fred. Okazja spotkania starych przyjaciół i oddania przysługi Jessowi. No i pani, bo pani jest jego ulu...

- Jimmy! - przerwał Jess Fredowi. - Na furgonetce jest sprzęt. Mógłbyś przynieść? - Aha! - odparł Jimmy, patrząc spod oka na Angel, która do wszystkich słodko się uśmiechała. - Już niosę. Ale czy mógłbyś potem pożyczyć mi furgonetkę na wieczór? Jeśli jej nie potrzebujesz... - Daj chłopakowi wóz, Jess - odezwał się Mike Dap. -Pojedziemy sobie moim land roverem. Wygodniejszy od twojego gruchota. To twoja przyjaciółka, Jimmy? Nan przyglądała się, jak Jimmy, bardzo zażenowany, przedstawia Angel. Rozumiała go bardzo dobrze. Przecież i jej serce zaczęło bić z szybkością stu kilometrów na godzinę, gdy wszedł Jess. Właściwie trudno jej było oderwać wzrok od niego. Wyglądał na bardzo zmęczonego, co wskazywało, że przebrnął przez ciężki dzień. Pewno nie miał nawet czasu na prysznic. Przynajmniej się ogolił. Zmęczony czy nie, w jej oczach wyglądał wspaniale. Prawdziwy mężczyzna! Budzący pragnienia! Mężczyzna, którego kochała! Mężczyzna, którego będzie musiała jednak kiedyś porzucić, choćby obojgu przyszło to bardzo ciężko. Odpędzała od siebie tę myśl, lecz wracała jak natrętna mucha. Wreszcie wszystko zostało uzgodnione. Jimmy, uszczęśliwiony otrzymaniem na parę godzin furgonetki, wyszedł z Angel. Ustalono dyżury. Mike miał wieczorną zmianę, Charlie nocną, a Fred od rana. Przybysze urządzili sobie na zapleczu wygodną kwaterę wyposażoną w kuchenkę elektryczną, łóżko polowe, fotel i telewizor. Nan

dorzuciła do tego magnetowid i podłączyła go, zapraszając mężczyzn, by brali filmy, jakie chcą. - Ale tu podobno nie ma filmów z gołymi babkami - powiedział ze smutkiem Charlie robiąc oko do Nan, aby zapewnić ją, że to jedynie żart. - A nie ma, nie ma! - odparła z całą powagą. - Tylko dobre filmy dla całej rodziny, bierzcie, co chcecie! Podjechała z Jessem pod swój dom już blisko północy. Przyjechali jej wozem kombi. Przedtem Jess zakwaterował u siebie członków ekipy. Do chwili opuszczenia jego mieszkania Jimmy i Angel jeszcze się nie pojawili. - Jestem wściekły i bardzo się niepokoję - przyznał Jess. - Jimmy wie, że go obedrę ze skóry za tak późny powrót, gdy rano ma lekcje. Siedział za kierownicą nie rozpiąwszy nawet pasa. - Uspokój się, na miłość boską! - odezwała się Nan. - Jutro rano są lekcje, zgoda. Ale powiedz mi, kto i czego uczy się w ostatnim tygodniu przed wakacjami? Chcesz pojechać do miasta, szukać Jimmy'ego? - Nie. - No to przestań marudzić. Twoi przyjaciele dobrze mu nagadają, kiedy wróci. Założę się, że usłyszy kilka mocnych słów. I pokpią sobie. - W dalszym ciągu mnie to martwi. On ledwo zna tę dziewczynę! - Słuchaj, Jess: pan Conners zna moje nazwisko, zna twoje. Jeśliby się martwił, to czy nie zadzwoniłby do ciebie albo do mnie?

Logiczniejsza wydaje mi się troska ojca o córkę, niż starszego brata o młodszego. - Ja ufam Jimmy'emu. Ma dobry charakter, jest dobrze wychowany. Miał wpajane zasady, od kiedy zaczął raczkować... - No więc, o co ci chodzi? - Nie znam dziewczyny. - Jess, mieliśmy długi dzień. Jestem taka zmęczona, że już śpię. Jeśli chcesz tu siedzieć, odgrywając dramat zatroskanego ojca, twoja rzecz, ale ja... - Nan! - Co? - spytała spoglądając bacznie, gdyż coś w jego głosie zastanowiło ją. - Dlaczego nie protestowałaś przeciwko mojemu pomysłowi wprowadzenia się na te dni do ciebie? - W świetle księżyca widziała jego błyszczące oczy. I tylko oczy, gdyż cała twarz była skryta w cieniu. Wyglądał prawie niebezpiecznie. - To zupełnie do ciebie niepodobne... tak łatwo zgodzić się na inwazję... zakłócenie... prywatnego życia. - Skąd ty wiesz, co do mnie podobne, a co nie? - Doświadczenie! - odparł przymykając oczy, a ona domyśliła się jego uśmiechu. - No cóż... - Palcem przeciągała po ściegu obicia. - Nie protestowałam chyba dlatego, że nie jestem... przeciwko takiej inwazji, jak ją nazwałeś. Zdaję sobie sprawę, że żywisz wobec mnie uczucie...

- Kocham cię! - Mówisz, że mnie kochasz i... - Ja nie mówię, ja, psiakość, stwierdzam fakt! – Odpiął pas i otworzył drzwi. Wyszedł i obszedł samochód. Znalazł się po stronie Nan, nim zdążyła się ruszyć. - Dosyć słów, dosyć czczego gadania! Wysiadaj szybko z wozu, zaraz pokażę ci, jak bardzo cię kocham. - Wyciągnął do niej rękę, pomagając wyjść. Podała mu dłoń. Dotrzymał danej obietnicy. Przez następne kilka tygodni świadomość Nan zatrzymała się w mglistym, szczęśliwym, zmysłowym kadrze. Nie zdarzyło się nic złego, a i samo życie wydawało się lepsze niż kiedykolwiek przedtem. Nie potrafiłaby jednak powiedzieć, w czym tkwiła różnica. Wiedziała tylko, że jest lepsze, niż mogła spodziewać się po życiu w Henningtonie. Po oberwaniu od Jessa za ów pierwszy wieczór z Angel, trwający prawie do rana, Jimmy był wzorem przykładnego zachowania. Słowna chłosta nie stłumiła jednak romantycznego uczucia młodszego brata i Jimmy przez cały czas co drugie słowo wplątywał imię Angel. Każdego, kto chciał tylko słuchać, przekonywał, że to uosobienie wszelkiej doskonałości i anielskiej moralności. Jest skromna, słodka i czysta jak anioł, obwieszczał. Chociaż Jessowi trudno było w to uwierzyć, Jimmy twierdził z uporem, że owego pierwszego wieczoru nawet nie trzymali się za ręce, tylko rozmawiali, zapominając o bożym świecie.

- Jesteś hipokrytą - powiedziała Nan Jessowi, gdy miotał się po kuchni wyrzekając na Jimmy'ego. - My tutaj bezwstydnie i otwarcie żyjemy w grzechu, a ty masz jakieś zastrzeżenia do niewinnych, romantycznych poczynań brata. Przecież Jimmy cię zapewnił, że nic nie było! To ty musisz czuć się winny. Inaczej nie mogę zrozumieć twojej podejrzliwości i niepokojów. - Nie możesz?! - Wpatrywał się w nią tak długo i intensywnie, że poczuła, jak oblewa ją żar. - Jimmy jest moim młodszym bratem! dodał i wyciągnął ręce do Nan. - A ja nie robię nic złego, kochając ciebie. I nie czuję się winny. Na tym chwilowo zakończyła się rozmowa. Jimmy przekonał ojca, by zrezygnował z jego pomocy na farmie i pozwolił pozostać mu w mieście. Po skończeniu szkoły zaczął więc pracować u Nan w pełnym wymiarze godzin, oczywiście za odpowiednią pensję i świadczenia. Mimo iż był całkowicie pochłonięty swoim aniołem, Nan nie miała powodu do narzekania nadal był świetnym pomocnikiem, a sama jego obecność wzmacniała w niej poczucie bezpieczeństwa. Jak za dotknięciem różdżki skończyły się wszelkie kłopoty wypożyczalni. Zupełnie jakby nigdy nic się nie zdarzyło. Jedynie dykta na miejscu witryny i „gwardia" na zapleczu przypominały o owej strasznej nocy. Nie było także telefonów z wymyślaniem, przed wypożyczalnią nie stały bogobojne patrole z potępiającymi ulotkami. Nie widziała ani razu Douglasa Neilsona ani jego towarzyszy, chociaż przedtem często ich spotykała podczas zakupów w mieście.

A najważniejsze: nikt nie podrzucał skunksów i zdechłych węży. Natomiast dyrekcja FFR dopełniła obietnicy i przysłała nowy zestaw kaset oraz materiałów reklamowych. Nan była co prawda trochę rozczarowana, gdy zauważyła, że na pudełkach i afiszach wyskrobano pieczęcie innych wypożyczalni. Nie przysłali jej nowych filmów, ale odpady z innych filii. Właściwie nic w tym nie było złego, ale wydawało jej się to dziwne. Zawiadomiła dyrekcję o przedsięwziętych środkach ostrożności i w odpowiedzi otrzymała list pochwalny, w którym nie żałowano pięknych słów. Nic dziwnego - strażnicy nie kosztowali przecież firmy ani centa. W liście tym obiecywano też Nan pokrycie rachunku za nową witrynę. Poza tym ukazał się bardzo przychylny artykuł napisany przez dziennikarza Pete'a Sandersa. W odczuciu Nan autor posunął się zbyt daleko, wyrażając swój entuzjazm nie tylko dla jej przedsięwzięcia, ale broniąc także innych wypożyczalni kaset wideo, oferujących klientom filmy, które można by nazwać, „bardziej rozebranymi". Nie powinna jednak narzekać - dobra reklama to dobra reklama. A dobra prasa to dobra prasa, bez względu na towarzystwo, w jakim się występuje. I dobra prasa opłaciła się! Interesy szły coraz lepiej. Nan obawiała się, że koniec roku szkolnego i początek wakacji przyniosą pewien zastój w interesie, bowiem zarówno młodzież, jak i dorośli będą woleli w ciepłe, długie letnie dni pozostawać na świeżym powietrzu. A tymczasem napłynęła nowa klientela, nawet z odległych miejscowości, wypożyczając filmy na cały tydzień. Nan ustanowiła

specjalny cennik dla rodzin odwiedzających miasto raz na tydzień, gdyż zbyt drogo musieliby płacić według stawek dziennych, ogólnie obowiązujących. Co prawda było to sprzeczne z ustalonymi przez FFR zasadami, jednakże wyjaśniła sprawę w dyrekcji i uzyskała zezwolenie. Założyła też sobie kajet, w którym skrzętnie notowała własne pomysły, odbiegające wprawdzie od firmowych ustaleń i normalnych praktyk, ale pasujące do konkretnej sytuacji w Henningtonie. Z dnia na dzień pogłębiała się też jej przyjaźń z Sue i Walkerem. Kiedy przyjaciółka odwiedzała Nan trzymając na rękach małego Tommy'ego, dziecko póty się wyrywało i marudziło, póki Nan nie przygarnęła go do siebie. Dziewczynki - a zwłaszcza Callie, pamiętająca wydobycie jej z opresji podczas furiackiej napaści „tatusia Billy'ego" - także przepadały za Nan i bardzo lubiły kręcić się koło niej w lokalu wypożyczalni, w kościele, w domu Petersenów i wszędzie tam, gdzie udało im się ją dopaść. Biorąc pod uwagę fakt, że Hennington było małym miasteczkiem, dopadały ją często. Nan ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale nie brak jej wielkiego miasta z gwarnymi tłumami, nieustannym chaosem i rozgardiaszem. Oczywiście i tu istniały problemy, powodowane głównie przez małomiasteczkowość i tępotę niektórych umysłów, ale w ostatecznym rozrachunku życie... było lepsze. Czuła większą energię, żyła w mniejszym napięciu i bardziej radowała się dniem dzisiejszym.

Co ciekawsze, brak napięć dotyczył również stosunków z Jessem. Obawiała się, że po jego wprowadzeniu zaczną rodzić się stresy. Okazało się jednak, że ich współżycie układa się dobrze. Była także mile zdziwiona, że właściwie nikt nie czuł się specjalnie zgorszony faktem ich wspólnego mieszkania bez ślubu. W każdym razie nikt o tym nie wspominał, co według Nan było grzecznym sposobem unikania

niezręcznych

tematów.

Wspólnemu

mieszkaniu

towarzyszyły, rzecz naturalna, pewne chwilowe spięcia wynikające z dobrych raczej intencji, ze wzajemnego pożądania, a także z chęci przyjaznego rozwikłania konfliktów, będących rezultatem różnic opinii na prawie każdy temat - od sposobu wyciskania tubki pasty do zębów aż po czytanie porannej gazety. Były to wszystko spięcia przeżywane przez każde małżeństwo. A jeśli na tym czystym horyzoncie Nan dostrzegała czarną chmurę, to wynikało to jedynie z przekonania, że pewnego dnia przyjdzie kres idylli. I stanie się tak z jej przyczyny. Wolała zatem nie patrzeć w przyszłość. Mówiła sobie, że będzie miała jeszcze czas tym się martwić. I starała się nie myśleć, że stwarza niedobrą wersję Scarlett 0'Hara z „Przeminęło z wiatrem". Po dokonaniu koniecznych korekt w sprawach zawodowych Jess spędzał prawie wszystkie wieczory w domu. Jeśli się nie pojawiał, to Nan mogła być pewna, że dom jest strzeżony przez jednego z rycerzy Świętej Trójcy, jak nazwała Mike'a, Charliego i Freda. Wszyscy trzej należeli teraz do kręgu jej bliskich przyjaciół. Nan zaczęła też rozumieć oddanie Jessa dla Charliego. Ten eks -pilot miał cięty humor

i niesłychanie bystry umysł. Miał też złote ręce - nie było aparatury, której by nie potrafił naprawić. Jeśli Jessa nie było w pobliżu, Nan mogła w pełni polegać na Charliem. Jess był jednak przeważnie przy niej. Spędzali razem także weekendy. Teraz, kiedy Jimmy pracował w pełnym wymiarze godzin, a pomagała mu Angel, Nan mogła sobie pozwolić na więcej wolnego czasu. Zaczęła się pasjonować tymi „zwariowanymi" popisami akrobatycznymi. Najpierw uczęszczała na zawody i pokazy lotnicze w niedzielne popołudnia w sąsiednich powiatach. Jess leciał samolotem, a ona dojeżdżała samochodem. Początkowo przeżywała każdą sekundę. Gdy Jess wykonywał swe podniebne sztuki będące wyzwaniem dla śmierci, zastygała w straszliwym napięciu i truchlała ze strachu. Powoli

jednak

do

wszystkiego

się

przyzwyczaiła,

poznała

poszczególne figury i dostrzegła, że Jess jest w zasadzie bardzo ostrożny. To wszystko znacznie ją uspokoiło. O tym właśnie rozmawiali któregoś dnia, siedząc na dworze pod usianym gwiazdami niebem. Na takie wieczorne okazje Jess wynosił zawsze ogrodowe fotele i ustawiał je na trawniku za domem. - Moje podniebne zabawy już cię nie denerwują, prawda? - spytał, ściskając leżącą na oparciu fotela dłoń Nan. -W każdym razie już nie jesteś taka blada i wystraszona, kiedy podchodzisz do samolotu po wylądowaniu.

- Ciągle się boję - odparła leniwym, sennym i nieco zmysłowym głosem. - Ale mam do ciebie zaufanie. Wiesz, co robisz, chociaż ja nie wiem. Ot i wszystko. - No to już lepiej. - Bokiem kciuka pieścił grzbiet jej dłoni. - Ale zdradzę ci jedno: już wkrótce nie będę uczestniczył w tych popisach. - Dlaczego nie? - Coś w jego głosie kazało Nan zwrócić baczną uwagę na te słowa. - Jestem coraz starszy. - Wzruszył ramionami i ruch ten wyczuła w jego dłoni. - Pełne bezpieczeństwo zapewnia wielka koncentracja uwagi na szczegółach. Do tego trzeba być bardzo młodym. Za kilka miesięcy będę miał trzydzieści lat. - To niewiele. - Nie chcę rzucać wyzwania sprzyjającemu mi dotychczas szczęściu. Szybki refleks potrzebny w czasie tych konkursów może mnie któregoś dnia opuścić. Mam lepsze rzeczy do roboty niż obliczanie, jakie jest prawdopodobieństwo, że mogę spaść z nieba na ziemię. Będę musiał również myśleć o innych osobach... Mam nadzieję... - Jess, ja... - Zaczęły ją palić łzy. Wiedziała dobrze, o czym Jess mówi. Milczał, a Nan czuła wzbierające wokół napięcie, pełne jakiegoś żalu. - Chciałabym bardzo... - Czego byś chciała, Nan? - Podniósł jej dłoń i dotknął nią swego czoła. - Gdybym tylko wiedział, czego ty naprawdę chcesz i pragniesz, to poruszyłbym niebo i ziemię, żeby ci to dać. Możesz być

tego pewna. I dostarczyłbym ci przesyłkę do samego serca, ekspresem. - O Jess! - jęknęła, a po twarzy zaczęły jej spływać łzy. - Nie mów tego! To szantaż! - Chciała wyrwać mu dłoń, ale ją przytrzymał. - To nie szantaż. Wiem, że nie potrafię cię tu zatrzymać, tak jak teraz na chwilę zatrzymałem twoją rękę. Niestety, wiem to dobrze... - Gdyby tylko był jakiś sposób - odparła, z trudem powstrzymując łzy. -Ale ja bym tu zginęła, stłamszona, tak jak zaczęło mi to grozić w Wyoming. I zaczęłabym winić ciebie za zatrzymanie mnie. Już nie chodzi o mnie, ale nie mogę tego zrobić ze względu na ciebie. - No cóż, nie ma sensu martwić się tym, co ma się stać w przyszłości - odparł po dłuższej chwili milczenia. - Co może się stać. Grunt, że teraz jest nam ze sobą dobrze. I to powinno wystarczyć... zgarnął ją z fotela i posadził sobie na kolanach. Chętnie to przyjęła, chociaż w głębi serca nadal płakała. Dlaczego tak się dzieje, że człowiek, którego wreszcie znalazła, zamieszkuje tu, na skraju świata, gdzie, przysięgała sobie, nigdy nie będzie mieszkać? Ale czy dotrzyma przysięgi? Jess był przekonany, że Nan nie zrezygnuje ze swoich ambicji. Uważał, że jego miłość nie zmieni jej postanowienia, że opuści Hennington. Nie miał zamiaru poniżać się i prosić, czy szantażować ją emocjonalnie. Chciał, żeby sama dokonała wyboru, kiedy przyjdzie na to czas. Sam chciałby mieć prawo do podobnego wyboru. Chociaż jeszcze nie wypowiedziała tych słów, był przekonany, że ona też go kocha. Rozmyślał o tym znacznie później, gdy leżał koło

niej w nocy, nie mogąc usnąć. Problem polegał na tym, że pojęcie „miłość", czy słowo „kochać" znaczyło co innego dla każdego z nich. Patrząc na jedwabiste, posrebrzone księżycem włosy Nan pomyślał sobie, że dla Nan Black kochanie łączyć się będzie zawsze ze snem na jawie. Z romantycznymi marzeniami, których nigdy nie można ziścić. Miłość romantyczna to wspaniała rzecz, ale prawdziwa miłość to coś, co wymagało zapuszczenia korzeni. Może nie leżało to w charakterze Nan? Tym cenniejsza wydawała się obecnie każda minuta z nią spędzana. Było to dla obojga gorzko-słodkie uczucie, oboje bowiem nie wiedzieli, jak długo będzie trwać. Z sercem przepełnionym bólem, którego nie potrafił stłumić, objął ramieniem tę jedyną kobietę, którą będzie zawsze kochał w jakiś specjalny sposób. Przeszedł czerwiec i ustąpił miejsca lipcowi. FFR nadal nie sfinansowała wybitej witryny, obiecując ciągle, że to zrobi. Nan była w stałym kontakcie z rozmaitymi osobami w dyrekcji i z dnia na dzień stawała się coraz bardziej niespokojna o losy firmy. Jej przyjaciółka Denise też wypowiadała się dość enigmatycznie. Jeśli od bliskiej osoby nie mogła dowiedzieć się prawdy, to znaczyło, że nie mogła wierzyć już nikomu. Powoli zaczął jej świtać prawdziwy obraz sytuacji, w jakiej się znalazła i postanowiła, że skoro nic nie może dostrzec przez dymną zasłonę, to musi pojechać tam, gdzie się pali. A paliło się w Kalifornii. Nan z wielkim smutkiem myślała o wyjeździe z Henningtonu. Porównywała swoje obecne życie z warunkami w Kalifornii i cała niemal sztywniała na myśl o

codziennych problemach przedzierania się zatłoczonymi autostradami, o obojętnych czy zgoła wrogich albo niemiłych klientach. Jakże inaczej było tutaj! Tylko pięć minut zabierała jej spokojna jazda po opuszczeniu rano ramion Jessa. Co za różnica w porównaniu z parogodzinnymi dojazdami w Los Angeles. Owszem, w ciągu dnia ciężko pracowała, ale pozostawał jej czas na miłe rozmowy z przyjaciółmi, którzy wpadali do wypożyczalni na pogawędkę. W niedzielę chodziła do kościoła z własnym mężczyzną, z którym później spędzała wolny czas. Życie było pełne i dobre. Usiłowała zapomnieć o niepokojach dotyczących firmy. Sięgnęła do gotówkowych rezerw i z własnych pieniędzy wstawiła witrynę. Chociaż była bardzo zadowolona z obecności Świętej Trójcy, postanowiła położyć kres nieustannym dyżurom na zapleczu. Nic się nie zdarzyło od czasu napadu i była przekonana, że incydent odstraszył jej wrogów. Mike i Fred rozjechali się więc do domów oświadczając, że przyjadą natychmiast, jeśli tylko pojawi się potrzeba. Charlie kręcił się jeszcze kilka dni, jako że nie chciał, by Jimmy był w domu sam, bez brata. Ponieważ jednak nic nie wskazywało na to, że ów wróci do własnego domu, zmuszony był zrezygnować z czekania i powrócił do Czarciej Dziury. Jimmy tymczasem żył w przecudownym świecie swoich własnych marzeń. David Conners nie ograniczał towarzyskich kontaktów Angel, a ona cały czas spędzała z Jimmym. Nan bez wahania uwierzyła chłopakowi, gdy wyznał, że między nim a Angel nie doszło do żadnego fizycznego zbliżenia. Ich stosunki wyglądały

na cielęcy romans. Doszła do wniosku, że choć Angel była śliczna, to jednak nie wyróżniała się inteligencją. Miała natomiast wielki talent stwarzania sytuacji, w których Jimmy mógł się czuć niesłychanie ważny. Okazywała zawsze, że pilnie słucha każdego jego słowa, a wypowiadał ich wiele, i nieustannie. W pewnym sensie Angel była idealną przyjaciółką dla nastolatka - ładna, choć aseksualna, mało konkretna i bezwolna, doskonały rekwizyt młodzieńczych marzeń. Ta przyjaźń nie stanowiła żadnej groźby, nie była też wyzwaniem. Angel zaspokajała wszystkie potrzeby chłopca. Tak,

Jimmy

i Angel

nie

stanowili

problemu.

Problem

przedstawiała przyszłość jej samej, Nan. I wiedziała, że musi temu wkrótce stawić czoło. Po prostu po to, by nie skrzywdzić samej siebie, a co ważniejsze - nie skrzywdzić Jessa. Winna mu była wyjaśnienie tego, co go może czekać. Czwartego lipca podjęła wreszcie decyzję. Był to bardzo gorący dzień - z nieba buchał żar jak z rozpalonego pieca. Ten dzień narodowego święta był obchodzony w Henningtonie hucznie, odbywały się liczne imprezy. Na dużym polu na skraju miasta zorganizowano festyn uświetniony późnym wieczorem pokazem sztucznych ogni. Ochotnicza orkiestra wygrywała patriotyczne pieśni, czyniąc to z wielką werwą i z nieco mniejszą perfekcją. Wszędzie słychać było krzyki dzieci, biorących udział w najrozmaitszych konkursach pod okiem dorosłych. Nan udała się na ten piknik w towarzystwie Jessa, Petersenów i pani Ingi. Na rozłożonym na trawie kraciastym obrusie, w ocienionym

miejscu na skraju pola, znalazły się pieczone kurczęta, jajka na twardo i upieczone na tę okazję ciasta. Za rzędem topoli szemrał wesoło wąziutki strumyk. Jess z Walkerem rozłożyli kempingowy stolik i krzesła, ale Nan wolała siedzieć z dziećmi na ziemi, zajadając z apetytem jajka oblepione źdźbłami trawy. Dodaje to niezwykłego smaku domowym produktom, pomyślała. Po jedzeniu Tommy zasnął na jej kolanach. Buzię i rączki miał ubrudzone tłuszczem i ziemią, a rude włoski zlepione potem przykleiły się do twarzy. Nan chciała go umyć, ale Sue wolała nie budzić tak smacznie śpiącego malca. - Wygląda jak aniołek - powiedziała Nan. - Brudny aniołek - stwierdziła Callie. - Przestanie być aniołkiem, jak się obudzi. Drze się na całe gardło, kiedy jest spocony. Jess łagodnie sczesał palcami włosy chłopczyka z mokrego czoła. Na pyzatych policzkach malca wyraźnie odcinały się długie, zawinięte rzęsy. Walker i Jess poszli na plac nadzorować wyścigi w workach. Sue spojrzała na tłum, wyrażając nadzieję, że nikt nie dostanie udaru. - Na wszelki wypadek czekają sanitariusze - odpowiedziała Nan, wskazując palcem na skraj pola: młodzi chłopcy z ochotniczej straży ogniowej spokojnie chrapali koło ciężarówki, przygotowawszy zawczasu wieczorny pokaz ogni sztucznych. - Możesz się nie martwić.

Pomyślała sobie jednocześnie, że Walker, bardzo sprawny fizycznie, nie musi się jeszcze niepokoić o swój stan zdrowia. Szczupły i wysportowany poruszał się niezwykle zręcznie. Jeśli idzie o Jessa... Od początku lata Jess zdążył się opalić na ciemny brąz. Pojaśniały mu włosy poddane ciągłej operacji słońca, pojawiły się w nich złote pasemka. Walker włożył szorty, natomiast Jess był jak zwykle w dżinsach, zdjął jedynie podkoszulek. Nan poczuła ukłucie zazdrości, że ten wspaniały męski tors mogą podziwiać inne kobiety. Spocona skóra pokrywająca mięśnie błyszczała niby zbroja. Siedząc tak w cieniu i patrząc, jak Jess biega i bawi się z nastolatkami i dzieciarnią, Nan pomyślała, że nigdy już nie zapragnie tak innego mężczyzny, jak teraz pragnie właśnie jego. Spojrzała na śpiącego na jej kolanach malca. Spojrzała na Sue, czytającą coś swoim trzem dziewczynkom. Spojrzała na panią Ingę drzemiącą w leżaku. I nagle odbyła podróż w czasie do przeszłości. Mała dziewczynka siedzi u kolan swojej matki, przygląda się przerzucaniu kartek książki, nie opodal jej ukochana babcia cichutko chrapie, nieco dalej w kompanii innych młodych mężczyzn wykrzykuje

coś

wesoło

rozbawiony

ojciec.

Był

to

piknik

zorganizowany z okazji Święta Pracy we wrześniowy poniedziałek i ojcowie tego dnia grali sobie w piłkę nożną, a nie ścigali się w workach.

Przypomniała

sobie

spojrzenie

matki:

patrzyła

rozbawionego męża tak, jak patrzy się na swojego mężczyznę.

na

Mimo woli Nan wydała krótki okrzyk „oo!", jakby sobie coś nagle uświadomiła. Tommy omalże nie zsunął się z jej kolan, poruszył się i jęknął, ale spał dalej. - Co się stało? - zapytała Callie. - Ugryzła cię pszczoła? Nan uśmiechnęła się do dziewczynki. Dostrzegła jej poważną, zaniepokojoną twarzyczkę i pomyślała sobie, że któregoś dnia w przyszłości na zalanej słońcem łące Callie być może przeżyje podobne doświadczenie, obserwując własnego kochanka rozprawiającego z przyjaciółmi. Wypowiadając każde słowo z osobna, by Callie dobrze zrozumiała, Nan odparła: - Nie pszczoła. To chyba była miłość. Callie zmarszczyła brwi, wzruszyła ramionami i odeszła. Nan uśmiechnęła się do siebie i przeniosła wzrok na pole. Była teraz zupełnie inną osobą niż przed kilkoma minutami. Jess obwieścił, że zwycięzcą wyścigów w workach został jeden z chłopaków Dansonów. Potem poszedł do wozu strażackiego, żeby zmyć z ciała pot i brud. Ociekając wodą podszedł do grupki kobiet i dzieci wiedząc, że słońce szybko go osuszy. Jęknął głośno, padając na trawę obok Nan. - Ojej! Chyba straciłem kondycję - powiedział. - Te dzieciaki zupełnie mnie wykończyły! - Wydajesz się być w doskonałej formie! - odparła, a ton, jakim to powiedziała, kazał mu bacznie na nią spojrzeć. Jaka ona jest piękna, pomyślał. Nie! Jeszcze coś! Ona jest...

Nie miała na twarzy nawet śladu szminki. Długie włosy związała w koński ogon, ale parę kosmyków wymknęło się, okalając jej twarz i lepiąc się do wilgotnej skóry policzków, czoła i karku. Zamiast bluzki miała na sobie białą dżersejową koszulkę, poplamioną już resztkami jedzenia i szorty khaki z wielkimi kieszeniami. Zdjęła sandały i siedziała boso. Tommy spał twardo na jej kolanach. Uśmiechała się z zupełnie nowym wyrazem twarzy. Było w niej coś, czego nie widział nigdy przedtem. - Co tam kombinujesz? - spytał. Nan przyglądała mu się tym nowym spojrzeniem. Dzięki temu, że niedzielne popołudnia spędzała na rozmaitych lotniskach, gdzie popisywał się Jess, ostre letnie słońce zdążyło ją opalić. Z kącików oczu rozchodziły się ku skroniom drobniutkie zmarszczki śmiechu. Delikatnie zarysowane brwi zjaśniały do koloru szampańskiego wina, a z jej pięknych włosów słońce wyjadło cały kolor prawie do bieli. Wyciągnęła rękę. W miejscach, w których jej palce dotykały jego skóry przeszył go jakby prąd elektryczny. - Muszę pojechać do Kaliforni - powiedziała. - Kiedy? - Jess poczuł nagły chłód. - Wkrótce. - Ale nie wydawała się tym zmartwiona czy przejęta. Dawno już miałam zamiar to zrobić. I powinnam była. A także porozmawiać z tobą na ten temat, ale po prostu nie chciałam cię martwić swoimi sprawami. I nie mogłam się na to zdobyć. - Czym miałbym się martwić? - Chłód zniknął, na jego miejsce pojawiło się palące uczucie gniewu i rozczarowania. I jakiegoś lęku.

- Moją firmą. - Tommy poruszył się. Musnęła palcami jego główkę. - Podejrzewam, że plajtują. - Bankrutują? - Patrzył, jak Nan pieści włoski' Tommy'ego, i zdał sobie sprawę, że marzy o tym, by pieściła ich dziecko. Mała szansa, by się ziściło. - Tak. - Spoglądała na niego, a jej niebieskie oczy wyrażały absolutny spokój. Przedziwne spojrzenie pełne wewnętrznego spokoju. - Tak mi się wydaje. Tak rozszyfrowuję otrzymywane sygnały. Ale muszę sama tam pojechać, żeby się upewnić. - Rozumiem - odparł założywszy ręce na kolana i patrząc w przestrzeń. - Ale dlaczego wybrałaś ten moment, żeby mi o tym powiedzieć? - Ponieważ - zaczęła bardzo spokojnym głosem - przed chwilą zdałam sobie sprawę, że tak cię kocham, iż chcę resztę życia spędzić z tobą.

ROZDZIAŁ 16 Po tygodniu Jess nadal nie był pewien, czy Nan wypowiedziała te słowa z pełnym przekonaniem. Jej wyznanie miłości absolutnie go ogłuszyło. Ponieważ oświadczenie zostało złożone właściwie w miejscu publicznym, postanowił chwilowo nie kontynuować tematu, a później okazało się, że wyciąganie od niej jakichkolwiek wyjaśnień było podobne do wyrywania zębów. I choć nieustannie potwierdzała swoją miłość czynami, nie potrafił skłonić jej do rozmowy na ten temat. Cierpiał nad tym, że nie wie, co ją właściwie skłoniło do zmiany stanowiska. Nie wątpił w szczerość wyznania. Nie to go niepokoiło. Chciał po prostu wiedzieć, czy Nan nastawia się na życie w rzeczywistym świecie, pozostawiając za sobą zarówno przeszłość, jak i świat czwartego wymiaru. Zdaniem Jessa, jeśli marzenia nie są ujarzmione

i

osadzone

w

konkretnym

kontekście,

potrafią

doprowadzić do erozji rzeczywistości. O ile więc oboje nie będą uwzględniać zwykłych, czasami ciemnych, aspektów życia i miłości na równi z romantycznymi... - Powiedziałam, co czuję do ciebie - oświadczyła w drodze do Rapid City, dokąd Jess odwoził ją na samolot do Los Angeles. - Czy nie wyraziłam się wówczas dostatecznie jasno? - Dlaczego nie chcesz, żebym poleciał z tobą? - spytał. - Po co wydawać pieniądze na bilety lotnicze?! - Już o tym mówiliśmy - odparła Nan. - Ta wyprawa jest czymś, przez co muszę przejść sama. A poza tym i tak zbyt wiele czasu

straciłeś na mnie. Musisz teraz skoncentrować się na własnych interesach. Jess zacisnął dłonie na kierownicy. Poprzedniego wieczoru Nan poleciła mu wrócić do siebie na czas jej nieobecności. Uczyniła to serdecznie, ciepło, rozsądnie, niemniej fakt pozostawał faktem: wykopsała go. Nie mógł tego zrozumieć. Dlaczego to zrobiła, jeśli go kocha? Czyżby chciała pozbyć się go w elegancki, bezbolesny sposób? A może chce poświęcić swoje własne uczucia do niego dla zaślepiającej ją ambicji? - Interesy ponad wszystko, co? - zakpił z goryczą, zupełnie zagubiony. Nan wyczuła dziwny ton jego słów. Niepokoił się jej wyjazdem. Cóż mogła na to poradzić? Zanim otworzy serce i podejmie ostateczne zobowiązanie, musi sprawdzić, czy potrafi zrezygnować ze starych marzeń. Jeśli nie potrafiłaby, jeśli okazałoby się, że myli zadurzenie i fizyczny pociąg z miłością, to wówczas oboje drogo by za to zapłacili. Postanowiła nie dopuścić do tego za żadną cenę. - Miej cierpliwość! - położyła dłoń na jego udzie. - Wrócę, jak tylko będę mogła najszybciej. Wtedy porozmawiamy o wszystkim. - Nie rozumiem, dlaczego mamy czekać do twojego powrotu? Dlaczego nie możemy porozmawiać teraz?! - Czuł ten porażający prąd, ilekroć Nan go dotykała. - Nie nalegaj, Jess! - cofnęła dłoń. - Bardzo cię, proszę! Bądź rozsądny! - Tak cię kocham, że to aż boli, Nan! Nie potrafię być rozsądny.

- Będziesz musiał - to była jej ostateczna odpowiedź. Spoglądając na jej profil pomyślał, że jest jak wyrzeźbiona w szlachetnym kamieniu. Piękna, zimna i twarda. Na podróż zrezygnowała z codziennego ubrania, włożyła kostium typowy dla biznesmenki. Może należało powiedzieć „dla kobiet Wielkiego Biznesu"? Włosy zaplotła we francuski warkocz, co dodawało jej powagi i wieku. Makijaż zrobiła bezbłędny. Natomiast migotliwy błysk jej oczu był odbiciem światła słonecznego - trudno było podejrzewać, że są to łzy. Milczeli przez resztę drogi na lotnisko. Żegnając ją przy wyjściu do samolotu Jess stwierdził, że ma zbyt wiele do powiedzenia. Setki słów napływały w bezładzie niby wielka fala. W rezultacie zdołał wymamrotać tylko krótkie pożegnanie: - Dbaj o siebie! - I to było wszystko. Pragnął jej wyjaśnić, że chciałby widzieć ją jak najszybciej z powrotem, bo była mu bardziej potrzebna niż powietrze do oddychania; chciałby dać do zrozumienia, że pragnie ją mieć z powrotem, nawet ze wszystkimi jej marzeniami, ale nie roztrzaskanymi przez rzeczywistość, tylko zakotwiczonymi mocno w ich wspólnym życiu. Nic z tego wszystkiego nie powiedział, a ona po prostu pocałowała go mocno i długo spoglądała mu w oczy, nim odwróciła się i poszła do drzwi samolotu wąskim korytarzykiem, wyłożonym dywanem. Szła krokiem zdecydowanym, świadomym, wyrażającym dążenie do konkretnego celu. W lewej dłoni kołysała się teczka. Nie obejrzała się. Nie obejrzał się również Jess. Widział przed sobą czekające go długie lata życia - byłyby puste bez niej. Ale bez

niej takiej, jaką poznał i pokochał w Henningtonie, a nie takiej, jaka odeszła teraz - prawie obca osoba. Płonącym wzrokiem śledził samolot, aż wtopił się w niebo. W tydzień potem, nadal przebywając w Kalifornii, Nan trudziła się nad każdym słowem pisanego przez siebie listu. Dokoła nad basenem motelowym siedzieli, rozmawiali, bawili się ludzie. Komponując list prawie ich nie dostrzegała. Droga Mamo, Wiele się wydarzyło od naszej ostatniej rozmowy, a jeszcze więcej od mojego ostatniego listu. Firma, dla której pracowałam, likwiduje się, pozostawiając mnie jak rozbitka w samym sercu Południowej Dakoty. Ale wydaje mi się, że to jest dobra wiadomość. Muszę poważnie skorygować moje życiowe plany. Przede wszystkim zaczynam rozumieć wartość lat, które spędziliście wspólnie z ojcem, zwłaszcza lat, kiedy byłam z wami. Nigdy nie potrafiłam tego dostatecznie zrozumieć i ocenić. Chyba instynktownie szukałam tego samego w moim pierwszym małżeństwie. Prawdziwa miłość! Teraz znalazłam człowieka, którego będę kochała przez całe życie. Tym razem wiem to na pewno. Nie jest żadnym ideałem i życie, jakie może mi zaoferować, jest dokładnie tym, czego nie chciałam, kiedy wyruszyłam z domu w świat. Ale jest wspaniałym człowiekiem i wydaje mi się, że wiem, jak uczynić nasze wspólne życie szczęśliwym. Mam tylko nadzieję, że moje marzenia na ten temat potraktuje on jako swoje, tak jak ja jestem gotowa uczestniczyć w jego marzeniach, w ich spełnianiu. Życz mi szczęścia, mamo! Ten mój

mężczyzna to twarda sztuka i przyjmę każdą pomoc. Możesz się nawet zacząć za mnie modlić. Ucałowania... Długo patrzyła na zapisaną kartkę papieru, nim podpisała się imieniem, złożyła ją i schowała do zaadresowanej już koperty. Następny list miał być do Jessa. Usiłowała porozumieć się z nim telefonicznie przez cały tydzień. Za każdym razem trafiała na automatyczną sekretarkę, zostawiała więc krótkie wiadomości prosząc o połączenie się z nią, lecz nie było reakcji. Zadzwonił natomiast Jimmy, przekazując wiadomości na temat Angel, wypożyczalni i brata. W tej właśnie kolejności. Jess wyjechał z Charliem na objazd wielu festynów ze swoimi akrobatycznymi popisami. I to na dwa tygodnie. Nie mając łatwej łączności z bratem Jess jest wściekły - informował Jimmy - zwłaszcza że Nan jest w Kalifornii i Jess nie jest pewny, czy ona wróci. Nan odpowiedziała Jimmy'emu, że podobne przypuszczenie to absolutny nonsens, niemniej Jimmy potwierdził, że Jess właśnie tak myśli. - Pani Black? Pani Nan Black? - usłyszała i podniosła głowę. Stał przed nią chudy młodzieniec, w którym rozpoznała motelowego recepcjonistę. - Słucham? - odparła, zdejmując okulary. - Międzymiastowa do pani. Mówią, że bardzo pilna. Jess usłyszał, jak wchodzi do pokoju. Wiedział, że to Nan, ponieważ serce zaczęło mu walić jak młotem i poczuł się nagle zdecydowanie bardziej żywy niż kiedy wyciągnięto go ze szczątków

samolotu. Dotknęła jego dłoni i ten miłosny dotyk, który przeniknął całe ciało, wydusił z jego ust krótki okrzyk i jej imię. - Sza! - powiedziała i nawet to krótkie słowo pełne było łez. Jestem, Jess! I nie odejdę stąd. Na pewno nie do Kalifornii. Nigdzie nie odejdę od ciebie. Już nigdy więcej. Nigdy cię nie opuszczę! Uwierzył. Zdążył jeszcze pochwycić jej palce, a potem znękane, poranione ciało kazało mu powrócić w głęboki, tym razem uzdrawiający sen. Nan pozostała u boku Jessa, trzymając jego dłoń, wpatrzona w jego twarz. Doznał ciężkich obrażeń, poinformował ją doktor. Ale wyliże się. Chwilowa ślepota ustąpi. Personel szpitalny, który się nim zajmował, zgodnie twierdził, że Jess miał wielkie szczęście. Silnik jego samolotu zgasł w czasie, kiedy Jess wchodził do ranwersu, pnąc się w górę. Na szczęście było to jeszcze nisko nad ziemią. Maszyna runęła, ale ponieważ wysokość i prędkość były małe, nie zabił się na miejscu. Gdyby to się stało o kilka sekund później... Ale Jess żył! Nan była pewniejsza niż kiedykolwiek swej miłości do niego. Marzenia, które przez tak długi czas usiłowała za wszelką cenę zrealizować, okazały się czczą fantazją w porównaniu z marzeniem ofiarowanym przez Jessa. Miłość na całe życie! - Cześć, Nan. Nawet nie usłyszała wejścia Charliego. To właśnie on przekazał tę straszliwą wiadomość. Powiedział, że dzwoni jeszcze przed zawiadomieniem rodziny.

- Halo, Charlie - powiedziała drgnąwszy. - Przyleciałam, jak mogłam najszybciej. Dziękuję, że mnie zawiadomiłeś. Z twego głosu odczytałam, co przeżywasz. - Przyznam ci się, że kiedy dzwoniłem, stał koło mnie kumpel z AA - powiedział Charlie wzdychając i oparł się o ścianę. - Pilnował, żebym przypadkiem nie skręcił do portowego baru po alkoholowe wsparcie. Byłem bliżej niż kiedykolwiek w ostatnich czasach zaprzepaszczenia trzeźwego żywota. Stale miałem przed oczami tę jego maszynkę idącą do góry i nagle... klops. Widziałem, jak spadał... Sama rozumiesz. .. Chciałem zetrzeć ten obraz ze świadomości. Utopić go w whisky. - Dobrze cię rozumiem. - Kto wie, może i rozumiesz - odparł Charlie, długo jej się przyglądając. - Powiedzieli ci, że się wyliże? - Doktor właśnie mi to oznajmił. - Wzrok jej powrócił ku Jessowi. Głowę miał obandażowaną, oczy także. Uderzenie było tak mocne, że nastąpiło czasowe porażenie nerwu wzrokowego. Był słaby, bezsilny, wszystko go jeszcze bolało. Wiedziała, jakie groźby niesie taki wypadek. Zastanawiała się także nad urazami psychicznymi. Ostatnio brał udział w zawodach lotniczych w Casper w Wyoming, konkurując z dużo młodszymi od siebie pilotami. Robił właśnie to, co zapowiedział - porzuci zawody, bo czuje się za stary. - A ty co sądzisz, Charlie? Wyzdrowieje całkowicie? - Ja bym powiedział, że to zależy - odparł Charlie podchodząc do okna. - Jess od samego początku obarcza siebie winą. Teraz niedawno,

kiedy trochę oprzytomniał po tych wszystkich narko... jak im tam, którymi go faszerują, powiedział mi, że już chyba nigdy nie będzie latał. Powiedział, że sam wszystko zepsuł. Że nawalił. Że to jego wina, bo latał wtedy, kiedy nie był zdolny skoncentrować się na lataniu, tylko myślał o innych rzeczach. I że mógł przez to zabić wiele osób, gdyby to się stało w momencie, kiedy był nad publicznością. Racja. - Powiedział, że nigdy nie będzie latał? - wykrzyknęła przerażona Nan. - Przecież to całe jego życie! - Ano tak - zgodził się Charlie. - Wiem to jeszcze lepiej od ciebie. Jimmy i rodzice dzwonili niemal co godzinę, pytając o stan zdrowia Jessa. Dowiedziawszy się, że w szpitalu jest Charlie i Nan, i że życiu syna nic już nie grozi, państwo Riversowie zrezygnowali z długiej jazdy do stanu Wyoming. Jimmy mógł zamiast Nan prowadzić wypożyczalnię,

natomiast farma

wymagała

nieustannej pracy

wszystkich członków klanu. Niebawem z krótką wizytą przyjechał Walker. - Chcę za niego wyjść! - powiedziała Nan w parę godzin po przybyciu pastora, gdy pili kawę w szpitalnej kafeterii. Jess, który był bardzo

uradowany

odwiedzinami

Walkera,

po

wymianie

z

przyjacielem kilku dosyć kulawych żartów, zaraz zasnął. - Podjęłam decyzję podczas pikniku czwartego lipca. Potem, w czasie pobytu w Kalifornii, jeszcze bardziej się upewniłam, że tego właśnie chcę. Ale teraz nie mogę mu tego chyba powiedzieć, prawda?

- Trudna sprawa - odparł Walker kręcąc głową. - Wiesz, co on pomyśli? - Pomyśli, że robię to z litości? - Prawdopodobnie. Nie znam drugiego, który by miał taką dumę. Wolałby chyba nigdy cię już nie widzieć, niż zobaczyć, że siedzisz tu przy nim z litości. Musisz być niesłychanie ostrożna w słowach i absolutnie pewna tego, co robisz. A najważniejsze, musisz postępować tak, żeby on wiedział, dlaczego robisz to, co robisz. Żeby znał istotę twoich decyzji. Ich źródło. Nan w pełni się z tym zgadzała. I chociaż przez cały następny tydzień prawie nie opuszczała szpitalnego pokoju Jessa, nie mówiła mu nic o swojej miłości ani nie wspominała o wspólnej przyszłości. Zamiast tego opowiadała przeróżne historie. Spowiła go w marzenia, wymyślne opowieści i fantazje, aby tylko nie myślał o swojej sytuacji i okolicznościach, które do tego doprowadziły. Ofiarowała mu swoją bezgraniczną miłość, ale bez słów. Ofiarowała mu, co miała najlepszego, tym razem nie w sensie fizycznym, ale emocjonalnym. I odkryła, że uczynienie z Jessa centrum jej życiowego zainteresowania dobrze na nią działa. Po raz pierwszy, od kiedy mogła sobie przypomnieć, czuła się osobą pełnowartościową. Zdała sobie sprawę, że uleczyła swoją duszę, odżywając jednocześnie fizycznie. Jess powoli osadzał się w rzeczywistości. Szybko powracał do zdrowia, być może stosując żartobliwe rady lekarzy, by nie udawał

chorego. Lekarze obiecywali, że szybko odzyska wzrok. Ich zdaniem była to jedynie sprawa czasu i pełnego spokoju. Nikt mu nawet nie pisnął, że ślepota może okazać się trwała, niemniej Jess rozmyślał o tym, nie mając nic innego do roboty. Wszystko, czego pragnął od życia, zależało od jego oczu. Spełnienie wszystkich pragnień. Jednego mógł być pewien: ilekroć się budził, Nan była u jego boku i prawie przez cały czas tam pozostawała. Okazywała mu miłość, pocieszała. Czasem tylko, gdy zaczynał narzekać, ostro przemawiała do niego. Tak więc otrzymywał od niej wszystko, co było mu potrzebne. Z wyjątkiem jednego: zapewnienia, że zostanie z nim na zawsze. I że jest teraz przy nim z miłości, a nie z powodu uczucia litości, czy też winy. Starał się o tym nie myśleć, niemniej uparcie powracało podejrzenie, że jeśliby odszedł z miejsca wypadku na własnych nogach, to Nan nadal przebywałaby w Kalifornii. Któregoś wieczoru, kiedy już dłużej nie mógł wytrzymać niepewności, podszedł do sprawy okrężną drogą. - Już cię rozgryzłem - powiedział. Tył szpitalnego łóżka był podniesiony do góry, Jess znajdował się w pozycji siedzącej. Bandaże zdjęto mu z oczu poprzedniego dnia, ale jeszcze nic nie widział. Był świadomy tego, że Nan siedzi w nogach łóżka. Stamtąd dobiegał jej głos, opowiadający kolejną historię. - Czyżby? - spytała pijąc coś. Jess słyszał wsysanie przez słomkę. - A mianowicie?

- Jesteś jak bohaterka opowieści z tysiąca i jednej nocy. Pamiętasz? Musiała sułtanowi co wieczór opowiadać jakąś historię, żeby nie uciął jej głowy. - Boże drogi, Jess! - Zmieniła pozycję i łóżko się poruszyło. - Co za ponure porównanie! - No, w twoim wypadku karą za nieopowiedzenie bajki byłoby zanudzenie się tutaj ze mną na śmierć. - Myślisz, że z tobą mogłabym się nudzić? - Znieruchomiała. Jess odniósł wrażenie, że siedzi spięta. - No, chyba tak. - Rozłożył ręce. - Siedzieć tu dzień w dzień, noc w noc. W Kalifornii byłaś w gronie przyjaciół... Wiele rzeczy się działo, bawiłaś się... A tutaj pewno już masz ochotę wdrapywać się na ścianę. - Tak uważasz? - Poruszyła się. - A mnie się zdawało, że jestem w coraz lepszym humorze, w miarę jak zdrowiejesz. - To chyba niemożliwe. - Wyprostował się, serce mocniej zaczęło mu bić z niepokoju. - Może teraz, kiedy czuję się już lepiej... Może już wrócisz tam i... Nie zdołał powiedzieć nic więcej, ponieważ zamknęła mu usta pocałunkiem. Wzięła jego głowę w ramiona, przytuliła, uklękła na łóżku biorąc jego nogi pomiędzy kolana i mocno ściskając. Jess pomyślał sobie, że gdyby nie byli teraz w szpitalnym pokoju, do którego w każdej chwili ktoś mógł wejść, to tu, teraz, wziąłby ją... I jednocześnie olśniła go pewność, że całkowicie wyzdrowieje. Już zdrowieje!

- Nie mam zamiaru nigdzie jechać, bo cię kocham, głupku powiedziała Nan, gdy już oderwała się od jego ust i pozwoliła mu nabrać powietrza w płuca. - Nie chcę być gdzie indziej. - Przytuliła się do niego. - Z wyjątkiem miejsc, gdzie możemy być sami... Jess aż jęknął ze zmysłowej frustracji, ale znów poczuł się lepiej. Objął ją i trzymał mocno w ramionach. - Mów! Mów dalej, chcę tego słuchać! Zaczęła mu opowiadać o swojej kalifornijskiej podróży. Był to temat dotychczas przez nią pomijany. - Jest tak, jak myślałam. FFR leży na obie łopatki. Zrobiłam dobry interes, kupując od nich cały mój inwentarz filmów po kilka centów za dolara rzeczywistej wartości. Miałam trochę oszczędności i akurat wystarczyło. Tak prawdę mówiąc jestem teraz golutka, ale mam nowe pomysły. I to dobre! - Na przykład? - zapytał. Mimo wszystkiego, co zostało powiedziane, nadal obawiał się, że Nan od niego odejdzie, przenosząc się do miejscowości, gdzie będzie lepiej prosperować. Zdawał sobie sprawę, że bez wsparcia, jakim była wielka firma, nie będzie mogła długo przetrwać w Henningtonie. Przycisnął ją jeszcze mocniej. - Boli! - krzyknęła, wyślizgując się z jego ramion. - Co robisz? Co ty jesteś - boa dusiciel? Połamiesz mi żebra i wyląduję obok ciebie w szpitalu. Nie mam na to czasu. - A na co masz czas, Nan? - Odsunął się nieco i założył ręce na piersiach. - Na budowanie imperium czy na mnie? - Muszę wybierać?

- Nie wiem. - Czuł się całkowicie wyczerpany. - Kocham cię, ale chyba jeszcze ciebie nie znam. W dalszym ciągu nie mogę jeszcze wykombinować, czego ty właściwie chcesz... czego pragniesz... Uciszył go głos pielęgniarki, która uchyliła drzwi i powiedziała, że odwiedzający powinni już opuszczać szpital. Weszła do pokoju. - Panie Rivers, są tu panowie, którzy chcą się z panem widzieć. Mówią, że to oficjalne... Nan zsunęła się z łóżka i poprawiła na sobie ubranie. Jess cichutko zaklął. Do pokoju weszli dwaj mężczyźni. Jess zapytał półszeptem, czy są w garniturach, a kiedy Nan potwierdzająco ścisnęła go za ramię, zaklął ponownie, równie cicho, ale z większą emfazą. Nowo przybyli reprezentowali Federalny Zarząd Lotnictwa Cywilnego. Inspektorzy! Nan była przez cały czas obecna, gdy przesłuchiwali Jessa na temat wypadku i poprzedzających go okoliczności. Interesował ich każdy szczegół, jaki Jess potrafił sobie przypomnieć. Zimny pot oblewał Nan: Jess mógł stracić licencję pilota, jeśliby się okazało, że wypadek nastąpił z jego winy. Tym samym straciłby możliwość zarobkowania jako lotniczy przewoźnik. Gdy zaczęła analizować to, co słyszała, ogarnął ją paniczny lęk. Usiłowała bez skutku przyhamować wyobraźnię odsuwającą obrazy grozy. Podczas rozmowy z inspektorami trzymała rękę na ramieniu Jessa, chcąc mu przekazać swoje wsparcie i siłę. I miłość. Jess instynktownie to wyczuwał. Po pewnym czasie ujął jej dłoń w swoją i trzymał niby talizman zapewniający szczęście.

I talizman zadziałał! Gdy inspektorzy wychodzili, Jess już wiedział, że wypadek nie nastąpił z jego winy. Chociaż inspektorzy nie mogli mu jeszcze nic powiedzieć oficjalnie, wyczuł z ich pytań, że zaczynają gdzie indziej szukać przyczyny zatarcia silnika. Podzielił się tymi wnioskami z Nan. Zaczęła płakać. Usiłowała hamować łzy, by się nie domyślił. Jednakże miał tak wyostrzone zmysły, że odgadł. - Nie martw się, kochanie - powiedział. - Wszystko będzie w porządku. - Tego jeszcze nie wiesz - odparła, znów wtulając się w jego ramiona, wyszeptując swoje obawy: - Jess, ci inspektorzy myślą, że ktoś chciał cię zabić! Jess usiłował ją uspokoić, przepędzić lęki, ale do chwili, gdy Nan opuszczała pokój wyproszona przez przełożoną pielęgniarek, nie osiągnął rezultatów. W nocy leżał bezsennie, usiłując przemyśleć wszystkie implikacje tego, co Nan mu powiedziała, a do czego sam nie doszedł w czasie rozmowy z inspektorami. Może to jej wybujała wyobraźnia? Nie udało mu się dojść do żadnego wniosku, niczego rozwiązać. Nad ranem zapadł w niespokojny sen. Następnego ranka przejrzał. Obrazy były jeszcze zamglone i lekarz nakazał mu nie męczyć wzroku. Dano mu też do noszenia okulary o przyćmionych szkłach. Pod warunkiem że natychmiast odda się w ręce swojego własnego lekarza w Rapid City, uzyskał, choć z pewnymi oporami, zwolnienie ze szpitala w Casper.

Gdy skończył z formalnościami wypisywania, Nan czekała już na niego. - Zapakowałam wszystkie twoje rzeczy - powiedziała. - A Charlie już wyjechał. Mike i Charlie będą się opiekowali twoją firmą spedycyjną, do czasu aż będziesz mógł latać. Jimmy daje sobie wspaniale radę z wypożyczalnią, a... - A ty wyglądasz przecudownie! - powiedział. Nan stała przed zasłoniętym oknem, ale jaskrawe promienie słońca potrafiły się przecisnąć na tyle, by ozłocić jej jasne włosy, nadając im urokliwą świetlistość, jaką już pamiętał. Jej uczesanie nie było wyszukane: blond włosy luźno spływały na ramiona. Była ubrana w obcisłą jedwabną bluzkę bez rękawów i letnią spódnicę w kwiaty. Wydawała się jeszcze bardziej opalona, niż kiedy opuszczała Hennington. Mimo to na jej policzkach odcinały się czerwone plamy, ujawniające wielkie podniecenie. Nic dziwnego, on także był podniecony. - Chodźmy stąd do diabła! Nie, nie do diabła, ale gdzieś do zacisznego, prywatnego zakątka! - powiedział zbliżając się do niej. - Nie możemy, Jess - odparła czerwieniąc się jeszcze bardziej. Już zwolniłam pokój w motelu, spakowałam rzeczy, jesteśmy gotowi do drogi. - Jednakże z wyrazu jego twarzy i widocznego napięcia zorientowała się, że jej staranne planowanie dnia raczej się nie przyda. - Nie mamy czasu ani... - Położyła mu dłoń na piersi. Nie dokończyła. W jej oczach pojawił się nowy blask. Pogłaskała jego tors. - Ty też jesteś piękny!

- Gdzie się tak śpieszymy? - zapytał zagarniając jej dłoń swoją. Jeśli oba nasze wielkie przedsięwzięcia handlowe znajdują się w rękach ludzi, do których mamy zaufanie, to czy przypadkiem nie możemy sobie pozwolić na krótki odpoczynek? - Spodziewał się, że Nan zaprotestuje, by po pewnym czasie ustąpić i przyjąć jedynie zaproszenie na intymne spotkanie, a potem zażąda jak najszybszego powrotu do Henningtonu. Nic z tego! Chciał ją mieć wyłącznie dla siebie i jak najdłużej można. Podniósł jej rękę do ust, pocałował, koniuszkiem języka smakował dłoń. To było cudowne, jak niegdyś! Nan nie protestowała. Co więcej, nie powiedziała nic o powrocie do Henningtonu i potrzebie zabrania się do roboty. Mówiąc ściśle, nie odzywała się prawie wcale przez kilka następnych godzin. Gdy Nan otworzyła oczy, popołudniowe słońce kładło się złotymi plamami na prześcieradle. Ich wzajemne pożądanie rozpalone było do cna, gdy wprowadzili się do motelowego pokoju. W takiej sytuacji nie miała sensu żadna dyskusja. Obecnie byli wyczerpani, lecz nasyceni. Spojrzała na Jessa, który drzemał. Leżał na plecach, dłonią przesłaniał oczy. Na twarzy perliły mu się kropelki potu. Po tym, co wyprawiał w miłosnym szale, nie byłaby dziwna głęboka zapaść pomyślała. - Śpisz? - zapytała cichutko. - Rozważam tę możliwość - odparł. - A może masz jakąś inną propozycję? - Odjął rękę od oczu i spojrzał spod półprzymkniętych powiek.

Nan usiadła chowając pod siebie nogi. Stwierdziła, że bolą ją mięśnie. Nic dziwnego! I tak była w dobrej formie uwzględniając niezwykle wyczerpujące igraszki obojga. - Nie dałbyś więcej rady - odparła. - W żaden sposób. A gdybyś był normalnym człowiekiem, to byłbyś już półżywy. - Rzucasz mi wyzwanie? - Wyciągnął rękę i zaczął głaskać jej kolano. - Uwielbiam wyzwania. - Uspokój się, Jess! Odpręż! Chcę porozmawiać. Co się z tobą dzieje? Jesteś dziś jak dziki zwierz. - Tak długo pozbawiałaś mnie siebie, że dziś... moja determinacja... - Dłoń Jessa zaczęła wędrować w interesujące rejony jej uda. - Powiedziałabym raczej, że twoja deprawacja... - Odsunęła się od jego pełzających palców, nim zdołał ją zbytnio rozkojarzyć. - Dosyć! Naprawdę musimy porozmawiać. - Niech będzie - westchnął i obrócił na bok. Prześcieradło, które pokrywało go do pasa, zsunęło się na nogi. Nan była pewna, że jeśli się zbliży, by je podciągnąć, rozmowa nie odbędzie się. Pozostawało jej teraz kontrolować pragnienia zarówno własne, jak i Jessa. - O czym tak bardzo chcesz rozmawiać? - Pilnie obserwował ją przez szparki oczu. - O nas - odparła. - Bo to... - poklepała łóżko - chociaż wychodzi nam wspaniale, nie może stanowić podstawy wspólnego bytowania przez następnych pięćdziesiąt lat. Nie może stanowić jedynej

podstawy - poprawiła się. Jeśli tak potrafił uprawiać miłość mając lat trzydzieści,

to

powinien

być

dobry

w

łóżku

chyba

do

osiemdziesiątki... - O czym ty mówisz? - Jess usiadł, a z jego oczu zniknęła zmysłowa mgiełka. - No, że my... - Nan urwała, a miała już to wypowiedzieć... Wyglądałoby na to, że prosi go o rękę. Wobec kogoś innego można by tak postawić sprawę, ale nie wobec Jessa. On na pewno wolałby to zrobić w tradycyjny sposób. Jess to nie byle jaki mężczyzna. Jeśli chciała, by miał szacunek dla jej poglądów i obyczajów, ona musi okazać to samo. - Musimy porozmawiać o mojej wypożyczalni powiedziała, zmieniając zamiar. - I o twojej firmie... - Ooo! - westchnął z rozczarowaniem i położył się z powrotem, zamykając oczy. Miał obojętny wyraz twarzy. - No, to mów. - Długo myślałam - zaczęła krzyżując nogi i dla większej skromności osłaniając oboje prześcieradłem, co było bardzo niemądre biorąc pod uwagę, co niedawno wyrabiali. - Długo myślałam, nie tylko podczas tej podróży, ale już przedtem, zanim dowiedziałam się, że firma upada i ja zostaję na swoim. Nawet notowałam moje pomysły w dzienniczku. Mam na przykład zamiar zmienić nazwę mojej wypożyczalni z FFR na FDR. Filmy dla rozrywki. To lepiej trafia do ludzi niż filmy fantastyczne. Nie uważasz? - Nie czekając na odpowiedź kontynuowała: - Wszystko ci pokażę, kiedy wrócimy do domu. Oczywiście, jest problem samodzielnego przetrwania w Henningtonie ze względu na mały krąg potencjalnych klientów. Nawet

gdyby każdy mieszkaniec miasta co dzień brał jeden film na wieczór, a przecież to niemożliwe, żeby wszyscy brali, to wątpię, bym miała z tego odpowiedni dochód, nie mówiąc już o funduszu operacyjnym na zakup nowych filmów. Zaczyna się, jesteśmy w domu, pomyślał Jess. Zaraz usłyszy ważne oświadczenie. Zamknął zwilgotniałe nagle oczy. - A więc dokąd chcesz wyjechać? - Nie mam zamiaru. - Co? - Otworzył szeroko oczy. - Co powiedziałaś? - Nie ma potrzeby wyjeżdżać, skoro mam pod nosem najlepszą w całym stanie firmę spedycyjną. - Uśmiechnęła się. Jego palcem pogładziła sobie nos. - I to jaką firmę! - Chcesz powiedzieć, że... - Zaczynał coś pojmować. - Jeślibym samolotem dostarczał ci co tydzień paczkę, to mogłabyś dalej prowadzić tu interes, korzystając z usług firm w pobliżu moich lądowisk? - Właśnie! - Twarz jej spoważniała. - Oczywiście musiałabym na jakiś rok wziąć kredyt bankowy ze względu na koszty ogólne. Nie obliczyłam jeszcze, ile kosztowałby fracht lotniczy, ale... - Absolutnie nic. - Przetoczył się na łóżku obejmując Nan w talii. - Fracht wynosi zero! - Przyciągnął ją do siebie, a gdy chciała coś powiedzieć, przykrył jej usta swoimi. Po pewnym czasie zapytał: Naprawdę chcesz zostać w Henningtonie? - Przecież powiedziałam, prawda? - Zmierzwiła dłonią jego i tak już potargane włosy. - Wszyscy moi przyjaciele tam mieszkają. Tam

ułożyłam sobie życie. Jestem uznanym członkiem wspólnoty z dobrze prosperującą placówką handlową. Dlaczego miałabym opuszczać to miasto i zaczynać od nowa? Proces wrastania w nową społeczność trwa długo. Czy wyglądam na idiotkę, która by porzucała dobry interes... i coś jeszcze? - W istocie - powiedział Jess. - Na taką nie wyglądasz. A teraz zobaczymy, jak długo możesz trwać bez ruchu... Okazało się, że bardzo krótko! Pozostali w Casper tego wieczoru. Podczas kolacji w eleganckiej chińskiej restauracji w śródmieściu Nan opowiedziała Jessowi o swoich planach na najbliższe kilka dni: - Chciałabym pojechać z tobą na północ, do mojego rodzinnego miasteczka, żebyś poznał moją rodzinę. Ja poznałam twoją, ale... - Wspaniale! - przerwał kryjąc jej dłoń w swojej i pomyślał, że wkrótce znajdzie odpowiednią chwilę, by się jej oświadczyć. Jedyne, co go jeszcze od tego powstrzymywało, to potrzeba ostatecznego upewnienia się, że jej decyzje co do pozostania w Henningtonie są niezłomne. Plany planami, wydawały się zupełnie dobre, ale czy ona jest pewna, że tego właśnie pragnie? Czy nie wykombinowała wszystkiego pod wpływem chwili, aby dopasować sprawy do swych uczuć dla niego? - Bardzo bym chciał spotkać twoich rodziców. Podziękować im za ciebie... - Kocham cię, Jess. - powiedziała takim głosem, że Jessowi wydawało się, że przeżywa pierwszą szczęśliwą chwilę w życiu.

Poprosi ją o rękę później wieczorem, postanowił. Teraz chce się delektować chwilą. Kiedy wrócili do motelowego pokoju, zobaczyli migającą na aparacie telefonicznym zieloną lampkę oznaczającą, że w recepcji czeka na nich wiadomość. Ogarnięta nagłym lękiem Nan zastanawiała się, czy w ogóle podnieść słuchawkę. Zrobiła to jednak. Poczucie odpowiedzialności zwyciężyło. Powiedziano jej, że dzwonił Walker. Bardzo pilne! Ponieważ nie wiedziała, czy dotyczy to spraw jej, czy Jessa, pozwoliła zadzwonić jemu. Sama siadła na skraju łóżka, obserwując wyraz twarzy rekonwalescenta. Już po wysłuchaniu paru słów Walkera Jess spochmurniał. Gdy odłożył słuchawkę, nieskończenie długi czas milczał. Wreszcie odezwał się: - Nan, twoja wypożyczalnia została zamknięta. Jimmy jest aresztowany za wypożyczanie filmów pornograficznych. - Co powiedziawszy, po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. - Kto prowadzi pierwszy, ty czy ja?

ROZDZIAŁ 17 - Pojęcia nie mam, jak to się stało! -Jimmy przykrył twarz dłońmi. Nie płakał, ale był bliski łez. - Nie mam zielonego pojęcia. A właściwie to wiem, że niemożliwe! - A jednak! - Jess szalał po pokoju, zbyt zdenerwowany i rozkojarzony, by móc usiąść i rozważyć spokojnie całą sprawę. Musimy dociec, jak to się mogło stać! Te filmy nie pojawiły się znikąd! Czarna magia? - Niemal się zakrztusił na ostatnim słowie, wypowiedzianym prawie bezwiednie, bowiem wśród wielu zarzutów stawianych Nan przez złe języki ograniczonych ludzi było i oskarżenie jej o to, że jest czarownicą i uprawia czarną magię. Nan zachowywała spokój. - To wcale nie musi być wina Jimmy'ego. Jeśli skończyłeś w wrzaskami, Jess, to usiądź, proszę, i spokojnie zastanówmy się nad sytuacją. Jess spojrzał ostro, potem z zakłopotaniem, wreszcie usiadł. Nan rozejrzała się po pokoju. Wiadomość o aresztowaniu Jimmy'ego

okazała

się

nieprawdziwa,

ale

ponieważ

był

odpowiedzialny za wypożyczalnię w czasie, gdy znaleziono w niej filmy pornograficzne, mimo że nieletni, został postawiony w stan oskarżenia. Natomiast główną oskarżoną była Nan i jej groziło postępowanie karne. Dochodzenie już właściwie się rozpoczęło. Należałoby je raczej nazwać dalszym ciągiem prześladowania. Znalezione filmy były ohydne i znajdowały się wśród kaset z filmami dla dzieci, w pudełkach dziecięcych filmów. Ilu maluchów, dla

których wypożyczono te taśmy, doznało w czasie ich oglądania prawdziwego szoku? Mimo wszystko Nan czuła się odpowiedzialna i była tym okropnie przygnębiona. - Zarzut prokuratorski dotyczący wypożyczania filmów porno nieletnim nie jest najgorszy. To małe piwo - powiedział Lars. Najważniejsze, że wielu rodziców ma zamiar wnieść powództwo cywilne przeciwko tobie i twojej firmie. A to może kosztować! Nan poczuła paraliżujące zimno. Chwilowo ratowała ją długa nieobecność. Trudno bowiem przypuścić, że filmy porno znajdowały się w pudełkach od wielu tygodni, jeszcze przed jej wyjazdem, i że dopiero teraz ktoś z wypożyczających na nie trafił. Właśnie filmy dziecięce były wypożyczane najczęściej. Znakomita ich większość prawie codziennie. Podmiana kaset musiała nastąpić w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Nie wcześniej. I dlatego było jasne dla Jessa, że Jimmy - zdając sobie z tego sprawę czy też nie - był kluczem do tajemnicy. Zasiedli teraz wszyscy w małej salce konferencyjnej ratusza: Jimmy, Jess, Nan, Walker, Lars i dobra znajoma Jessa, Edna Wilson, prawniczka - miejscowa pani adwokat. To Nan poprosiła o wskazanie jej adwokata, gdy zorientowała się w implikacjach prawnych i zdała sobie sprawę, że musi bronić się sama, nie mając zaplecza w postaci firmy, która by zapewniła jej pomoc prawną. Nan chciała mieć adwokata, na którego honorarium było ją stać i któremu mogłaby zaufać.

- Lars ma rację - powiedziała Edna robiąc jakąś notatkę. Przepisy

prawne

regulujące

rozpowszechnianie

sprośnych

i

nieprzyzwoitych materiałów są bardzo mętne. Najprawdopodobniej oskarżenie publiczne nie będzie wniesione. Natomiast naszym koszmarem mogą się okazać pozwy cywilne, wniesione za szkody wyrządzone dzieciom, ich psychice. - No, to jestem załatwiona - powiedziała Nan. Nagle jakby się załamała. - Nie mam żadnych argumentów do dyskusji z rodzicami, których dzieci oglądały te bezeceństwa, wstydziłabym się tego. To tak, jakbym usiłowała przerzucić odpowiedzialność na dzieci... - To przecież nie twoja wina, Nan! - Jimmy poderwał się z zaciśniętymi pięściami. - Ciebie tu nie było! - Jestem odpowiedzialna, Jimmy. To moja wypożyczalnia. - Wszyscy wiemy, kto jest odpowiedzialny - odezwał się gniewnie Jess. - Ale nikt nie chce głośno wypowiedzieć jego nazwiska. Przez pewien czas Neilson siedział cicho, ale dziś niemal tańczył idąc główną ulicą miasta. - Jess wziął do ręki leżący na stole ołówek i zaczął stukać nim o blat. - Nan mogłaby bez trudu wytoczyć mu sprawę za oszczerstwa, które na nią rzuca. - Trzymany w zaciśniętej dłoni ołówek pękł na dwoje. - Douglasa Neilsona też nie było w mieście - poinformował Lars. - To pierwsza rzecz, którą sprawdziłem. Zniknął na tydzień przed odkryciem tych filmów. Poza tym nie miał sposobu dokonać wymiany kaset. Ani on, ani jego poplecznicy. Byliby przez kogoś zauważeni. - I

Lars opowiedział im, że chcąc mieć pełny obraz, odbył szczegółowe rozmowy zarówno z klientami, jak i wrogami wypożyczalni. Jimmy poruszył się niespokojnie w krześle, jakby go paliła skóra. Wiedział dobrze, kto miałby okazję wymienić kasety, ale nie chciał nawet przez sekundę wierzyć, że to mogła być ta osoba. Pan Conners był jego przyjacielem! Pan Conners nawet lubił Nan. Wspomniał, że bardzo jest jej wdzięczny za to, że pozwoliła pracować u siebie jego córce. Pan Conners był bardzo zadowolony, że Angel spędza czas z Jimmym, a nie lata za chłopakami na mieście. Nie, to niemożliwe! Chyba że pan Conners zasnął w wypożyczalni tamtej nocy i ktoś wszedł, i zamienił kasety. Właśnie, może tak się stało? Ale pan Conners nie wspomniał nic, że zasnął; Powiedział, że przez cały czas czytał i pracował. Ojciec Angel nie mógł być złym człowiekiem, to niemożliwe! Jimmy wcisnął się głębiej w krzesło i nawet zasłonił usta dłonią, aby nie wyrwało mu się na ten temat żadne słowo. David Conners był obcy w tym mieście i Jimmy wiedział, że ani Jess, ani Nan nie czuli do niego wielkiej sympatii. Jimmy znalazłby się w opałach, gdyby się dowiedzieli, że zostawił wypożyczalnię na kilka godzin późnym wieczorem w sobotę pod opieką Connersa. I nikt o tym nie wiedział, bowiem pan Conners twierdził, że nie było absolutnie nikogo. Charlie nie zostawał na noc na zapleczu, od kiedy zajmował się firmą spedycyjną Jessa. Musi więc być jakieś inne wytłumaczenie tajemnicy. Musi być! I Jimmy musi je znaleźć!

Zebranie skończyło się blisko północy. Edna ostrzegła Nan, aby z nikim nie rozmawiała o sprawie, nie reagowała na żadne zaczepki i groźby, nie robiła absolutnie nic. - Bądź spokojna i cierpliwa - poradziła. - Większość z nas jest po twojej stronie i wkrótce prawda wyjdzie na wierzch. Te skądinąd rozsądne słowa adwokata nie pocieszyły zbytnio Nan. Wypożyczalnia była zamknięta. Jej firma zbankrutowała. Część jej marzeń runęła w gruzy, rozpadła się w pył w wyniku jednego podłego czynu. Ale była jeszcze gorsza strona całej sprawy: straciła zaufanie w Henningtonie. Wyczuwała to nawet u takich ludzi jak Lars. Poprzednio bardzo przyjazny, teraz traktował ją z dystansem i z wystudiowaną grzecznością; wyjechała do Kalifornii, a w jej wypożyczalni znaleziono filmy porno! Sąsiedzi też okazywali chłód, ledwo odpowiadając na powitanie. Tego poranka w sklepie spożywczym wiele kobiet ją zignorowało, a sprzedawca był po prostu niegrzeczny. Czy Nan mogła mieć do nich pretensję? Fakt był niezbity: dzieci zostały narażone na szok z jej winy. Jimmy to też jeszcze dziecko i nie powinna go była zostawiać samego na tak długo. Oczywiście Sue i Walker jej nie opuścili. Ani pani Inga, która była oburzona tą prowokacją wobec Nan i ucierpiała tylko z tego powodu, że zdecydowanie jej broniła. Była to jednak mała grupka przyjaciół, niewystarczająca, by zmienić negatywny stosunek mieszkańców Henningtonu. Poza tym przyjaciele przyjaciółmi, ale to nie było ich własne zmartwienie.

Nan uważała, że bez względu na okoliczności łagodzące wszystko było jej winą. Teraz trzeba ponieść konsekwencje. Po wyjściu z ratusza Jess chciał z nią zostać na resztę nocy, ale zdecydowanie odmówiła. - Muszę nad wszystkim pomyśleć - powiedziała. - Chyba mnie rozumiesz? Chcę być teraz sama! - A ja chcę być z tobą i pomóc ci! - upierał się. Widać było w jego oczach, jak bardzo boli go odmowa Nan. - Jeśli jednak uważasz, że mnie nie potrzebujesz, no cóż, muszę się z tym pogodzić. I tak zostało już bez dalszych dyskusji. Jess miał rację, potrzebowała jego pomocy. Jego wsparcia. Ale rodziło się pytanie, czy teraz ona mu jest potrzebna. Wróciła do punktu, w którym znajdowała się poprzednio: rozważała możliwość opuszczenia Henningtonu jak tylko to będzie możliwe. Bez względu na to, czym by się teraz zajęła, tu, na miejscu, nigdy już nie będzie akceptowana tak, jak poprzednio. - Porozmawiamy jutro - powiedziała i szybko się odwróciła, aby nie zobaczył jej łez. I musiało się to zdarzyć w chwili, kiedy była taka pewna, że czeka ich wspólna przyszłość. Rozbite marzenia! Jess wrócił do domu. Trawił go ogień bezsilności, czuł beznadziejną gonitwę myśli. Czy to koniec nadziei na wspólne życie? Zdawał sobie sprawę, że ludzie mają prawo być poruszeni skandalem, ale uważał, że przesadzają w reakcjach. Czy w ogóle można było zarzucić Nan bodaj moralną odpowiedzialność? Nawet gdyby przegrała powództwa cywilne w sądzie, to przecież nie można było

niczego zarzucić jej osobiście. Jej tu przez cały czas nie było! Ona nie ponosi najmniejszej winy! Z drugiej strony Jimmy... Jess zatrzasnął za sobą drzwi frontowe i głośno zawołał brata. Żadnej odpowiedzi. Psiakrew! Było po północy, a chłopak nie ma przecież samochodu. Gdzie się więc podziewa? Znowu z tą dziewczyną? Sięgnął po słuchawkę i wykręcił numer pokoju Connersa w motelu. Nikt nie odpowiadał. Jess odłożył słuchawkę. Przez dłuższy czas siedział myśląc i słuchając głosu serca - chyba po raz pierwszy w życiu wiedział wyraźnie, co czuje. Potem raz jeszcze podniósł słuchawkę. Nan odpowiedziała dopiero po blisko trzydziestu dzwonkach. Bała się. Była pewna, że dzwoni ktoś, kto chce jej nawymyślać albo jeszcze gorzej - użalić się na temat krzywd doznanych przez dzieci demoralizowane jej filmami porno. - To ja, Jess. Płakałaś? - Tak - głos jej się załamał. - Troszkę... - Kochanie... - słyszała jego oddech. - Żeby tak można było cofnąć czas... - Ale nie można. I trzeba pogodzić się z faktami. Zawsze mi tłumaczyłeś, że trzeba stawiać czoło przeciwnościom. Wobec tego... - Nan, czy wyjdziesz za mnie? - Co takiego? -Omal nie upuściła słuchawki. Serce podskoczyło jej z radości. - Posłuchaj! Planowałem zaproponować ci to przy księżycu i z pękiem róż, podczas wspaniałej kolacji przy butelce dobrego wina, ale

wiem, że muszę to powiedzieć teraz. Pewnie myślisz sobie, że najlepsze, co możesz zrobić, to spakować manatki i wyjechać. Ale źle myślisz. Posłuchaj swojego serca. Jesteś mi potrzebna, Nan! Kocham cię! Chcę z tobą spędzić resztę życia! A jeśli zajdzie potrzeba, to gotów jestem wyjechać do Timbuktu! Wyjdź za mnie, kochanie! - Jess, ja... Nie chcesz się nad tym dobrze zastanowić? Wydaje mi się... - Już dostatecznie długo nad tym myślałem, do diabła! Więc co powiesz? Tak czy nie? - Tak. - Nan! Do diabła... Co powiedziałaś? Że tak? - Tak! - Zaczęła płakać i śmiać się jednocześnie. - Tak. Kocham cię i wyjdę za ciebie. Ile czasu zajmie ci zjawienie się tutaj, żebym to mogła powiedzieć osobiście? - Zaraz będę... Nie, nie. Nan, nie mogę. Jimmy'ego nie ma. Dzwoniłem nawet do motelu, do Connersów, bo może Jimmy i Angel wzięli samochód, ale nikt nie odpowiada. Nie ma nikogo. - To bardzo dziwne. - Nan usiadła na łóżku. - Spodziewałabym się, że po tym, co się zdarzyło, Conners skróci smycz Angel. Przecież ona pracowała w wypożyczalni tego wieczoru, kiedy podobno podmieniono filmy. Jimmy co prawda przysięga, że ani na chwilę nie spuścił jej z oczu... - Wierzysz mu?

- To twój brat, Jimmy. Miałby kłamać? Nawet dla Angel? Która, tak na marginesie, ma rozumek komara. Wykluczam jej uczestnictwo w tej aferze. - Jesteś tego absolutnie pewna? - No wiesz... - Poczekaj! Chyba słyszę Jimmy'ego. Drzwi frontowe! Muszę iść. Kocham cię, Nan! Wpatrywała się przez chwilę w słuchawkę. A więc się oświadczył! I to w żaden wyrafinowany, tradycyjny sposób. Tak po prostu! Uśmiechnęła się. Łączyło ich to najistotniejsze: miłość. Na dłuższą metę nic innego nie było ważne. Zawsze będą towarzyszyły życiu jakieś przeciwności, ale miłość potrafi je pokonać. Ich miłość na pewno pokona. Odwiesiła słuchawkę telefonu i zaczęła się przygotowywać do pójścia spać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miała żadnych kłopotów z własnym sercem. Biło spokojnie. - Muszę z tobą porozmawiać, Jess! - Jimmy przerwał bratu jego wykład na temat głupoty pozostawania na noc poza domem bez zawiadomienia kogokolwiek w sytuacji, w jakiej się znaleźli. - Czy na chwilę możesz porzucić rolę starszego brata i posłuchać? - Słucham cię! - Jess uspokoił się wreszcie i z powrotem usiadł. Przepraszam za mój wybuch. Po prostu martwiłem się o ciebie. - Ja też się martwiłem. - Jimmy wpatrywał się tępo w swoje dłonie. - Chyba już wiem, jak to się stało z tymi filmami... - I nic nie powiedziałeś podczas zebrania na ratuszu? -Jess ponownie wybuchnął. Zerwał się i zaczaj biegać po pokoju. - Na

miłość boską, Jim! I pozwalasz, by Nan została wystawiona na pastwę oskarżeń? Jak mogłeś to zrobić? - Zdajesz sobie sprawę, że po raz pierwszy nazwałeś mnie Jim? odezwał się Jimmy po dłuższym milczeniu. - Że co? - Nazwałeś mnie Jim, a nie Jimmy. Nan często mówiła do mnie Jim. Jak do dorosłego. Wiem, że jeszcze nie jestem dorosły, ale ona mnie tak traktuje. Jeśli zrobiłem jej krzywdę, to nieświadomie. Ona jest naprawdę moim dobrym przyjacielem, Jess! Wcześniej nic nie powiedziałem, bo nie wiedziałem, aż do tej chwili. I dalej nie jestem pewien, że wszystko już wiem. - O czym wiesz? - Jess opadł na fotel, dłonie miał zaciśnięte. -No więc mów, Jim! Słucham! - David Conners. To on musiał wymienić kasety. Nie chciałem takiej myśli dopuścić z powodu Angel. Ale po konferencji w ratuszu poszedłem na spacer. Chciałem sobie porozmyślać, rozumiesz? Poszedłem do motelu. Ale nie zastałem tam Angel ani jej ojca. W każdym razie nikt nie odpowiadał, kiedy zapukałem do drzwi, i nie było ich auta. To mnie zaniepokoiło, ponieważ przedtem Angel zawsze była w motelu, kiedy przychodziłem. O każdej porze. No więc poszedłem pieszo aż na lotnisko. Zastałem tam jeszcze Charliego i Mike'a. Jess, dlaczego mi nic nie powiedziałeś, że ktoś chciał cię zabić? - Spojrzał na brata i Jess dostrzegł łzy w jego oczach.

- Nie mam żadnej pewności - odparł. - Nan też to podejrzewała przysłuchując się pytaniom, jakie mi zadawali inspektorzy Zarządu Lotnictwa Cywilnego, ale... - Oni cię dziś szukali, ale nie mogli znaleźć, bo byłeś jeszcze w drodze z Nan. Ale dodzwonili się do Charliego. Odkryli ślady sabotażu maszyny. Świadomego sabotażu. Ktoś chciał, żebyś zginął w katastrofie! Jess zastygł, starając się zrozumieć to, co mu powiedział Jimmy. Jaki on był ślepy! - Przed chwilą spytałem Nan, czy za mnie wyjdzie - powiedział cicho. - Powiedziała, że tak. - To wspaniale! - Jimmy otarł z oczu łzy. - Jestem niby prawie dorosły, a ryczę jak dzieciak. - Powiedz mi wszystko, Jim. - Jess rozparł się wygodnie, rękę przerzucił przez oparcie fotela. - Muszę znać wszystkie fakty ze szczegółami, a potem zdecydujemy, co mamy robić. - My zdecydujemy? - Tak, ty i ja. Jimmy spojrzał na starszego brata, jakby go po raz pierwszy zobaczył.

Jako

swego

bohatera.

Wielkiego,

potężnego

i

niebezpiecznego dla wrogów. I uczynił teraz Jimmy'ego swoim partnerem. Już nie widział w nim szczeniaka, ale przyjaciela i równego sobie. Jim zaczął mówić. I wszystko zaczęło stawać się jasne.

Nan usiłowała rozsiąść się wygodnie na zimnym, twardym, składanym krześle, ale bez powodzenia. Nie tylko ona. Wszyscy, których widziała w wielkiej sali zebrań, kręcili się niespokojnie. Nic dziwnego. Napięcie było olbrzymie. I podniecenie. Żaden z filmów z jej wypożyczalni nie zapewniał podobnie dramatycznego spektaklu, jaki szykował się tutaj, gdyby emocje wzięły górę. Lars zwołał zebranie mieszkańców Henningtonu. Zwołał je po trwającym długie godziny spotkaniu z Jessem i Jimmym rano tego samego dnia. Choć był to wtorek po południu, sala była przepełniona. Sądząc po liczbie obecnych prawie każda rodzina miała tutaj swojego przedstawiciela. A niektóre reprezentowane były nawet przez kilka osób. Douglas Neilson i jego poplecznicy zajęli co najmniej jedną czwartą miejsc. Trzymali transparenty obwieszczające, że Nan jest uosobieniem zła, a jej filmy - instrumentami szatana. Ilekroć spoglądała w ich kierunku, robiło jej się dziwnie słabo. Ludzie Neilsona zachowywali się stosunkowo spokojnie, zapewne dzięki Larsowi, który ostrzegł ich, że o ile zakłócą spokój, zostaną usunięci z sali. Niemniej emanowała z nich nie ukrywana nienawiść. W większości nie są to chyba źli ludzie, pomyślała. Po prostu osoby ograniczone, dające sobą manipulować. Neilson to już co innego. Jest też ograniczony, ale to on wodzi wszystkich za nos. Nie chciała o nim myśleć. Pragnęła myśleć jedynie o Jessie i jego propozycji małżeństwa. Ich droga będzie ciężka, ale Nan wierzyła w

niego. I po raz pierwszy naprawdę wierzyła w siebie. Razem dojdą do wytkniętego celu. Bez względu na przeciwności! - Wyglądasz wyjątkowo radośnie jak na osobę, która ma być za chwilę spalona na stosie - zauważyła Sue z żartobliwym uśmiechem. Nan siedziała między Sue i Ingą. - Po prostu patrzę w przyszłość - odparła Nan. - I bez względu na to, co nastąpi, mam wiele do zawdzięczenia... - A gdzie jest ten, komu zawdzięczasz? - spytała pani Inga. - Nie widziałam dziś ani Jessa, ani Jimmy'ego, ani Walkera - sądziłam, że będą tu z tobą. - Powiedzieli, że mają jeszcze coś do załatwienia. - Nan także nie w smak była ich nieobecność. Miała jednak zaufanie do Jessa. Prosił, żeby mu zaufała. I zapewniał, że wszystko skończy się dobrze. Całym sercem pragnęła mu wierzyć, choć przy takiej wrogości na sali było to niesłychanie trudne. Burmistrzyni

obwieściła

rozpoczęcie

zebrania,

uderzając

drewnianym młotkiem w stół. Uciszanie było zbędne, gdyż jak tylko wstała, zapanowała głęboka cisza. Wydawało się, jakby wszystkim zebranym zabrakło tematów do rozmów i ploteczek. Burmistrzyni podziękowała zebranym za przybycie, z grubsza przedstawiła sytuację i zaprosiła Larsa na podium. - Jak wiecie - odezwał się barczysty policjant - w sprawie tej nikogo jeszcze nie aresztowano. - Ciszę na sali przerwały głośne syki popleczników Neilsona. Lars spojrzał surowo w ich kierunku i

zamilkli. - Niemniej mamy zamiar dokonać aresztowań jeszcze przed zakończeniem niniejszego zebrania - dodał. Szpileczki przebiegły po plecach Nan. Aresztowań? - Po co ją aresztować? - odezwał się głos z sali. - Oblać smołą i wytarzać w pierzu! - Zamknij się, Les! - to polecenie rzuciła kobieta siedząca blisko Nan. - Daj mówić szefowi policji! - Mam dużo do powiedzenia - kontynuował Lars Handley. - Ale chwilkę poczekam. Zaraz pojawi się tu parę osób z sensacyjnymi informacjami. Podwójne drzwi w głębi sali otworzyły się z trzaskiem. Wszyscy obrócili się w tym kierunku. Wmaszerowali Jess, Jimmy i Walker. Między braćmi szedł David Conners. Domniemany pisarz wyglądał na nieco poturbowanego. Pastor prowadził Angel, która szła z nisko pochyloną głową. Rozległy się szepty, słychać było pytania. Gdy cała piątka podeszła do podium, ktoś głośno zapytał, co to wszystko ma znaczyć. Ktoś inny przyłączył się do pytania i po chwili dziesiątki głosów domagały się wyjaśnień. Nan patrzyła wyłącznie na Jessa. Przez chwilkę spoglądał w jej kierunku, a potem skierował wzrok na salę. - Witam zebranych - powiedział. - Tak sobie pomyślałem, że chcielibyście osobiście poznać dowcipnisia, który powkładał filmy porno na półkę z kasetami dla waszych dzieci. - Wskazał palcem na

Davida Connersa, który jakby się skurczył. Trzymający go Jimmy miał ponurą minę i jakby o dziesięć lat więcej. - Łżesz, Rivers! - ryknął jakiś mężczyzna z grupy Neilsona. Sypiasz z czarownicą, więc chcesz jej bronić i dla niej kłamiesz! Jess uśmiechnął się zimnym, przerażającym uśmiechem. - Żenię się z Nan Black - oświadczył - ale dla niej nie kłamię. Conners podmienił kasety. Przyznał się do tego. Zrobił to wtedy, kiedy jego córeczka umizgami odwracała uwagę mego brata. - Spojrzał na Angel i twarz mu nieco zmiękła. Dziewczyna płakała stojąc ciągle z pochyloną głową. Nan widziała, że Jess się waha. Niektórzy z obecnych na sali zaczęli szeptem wyrażać wątpliwości co do winy Angel. Wtedy głosem pełnym oburzenia odezwał się Jimmy: - Nie uniewinniajcie jej pochopnie! Wiedziała dobrze, co jej ojciec kombinuje. Zapłacono za to obojgu. Otrzymywała pieniądze, żeby się do mnie przymilać. Jest tak samo winna, jak jej ojciec. A poza tym ktoś chciał zabić mego brata! I myślę, że te obie sprawy się łączą! Wszystko to ma związek! Ten gniewny wybuch Jimmy'ego spowodował nową falę pomruków i szeptów. I nagle właśnie Angel wyjaśniła całą tajemnicę. Wskazując palcem na Douglasa Neilsona powiedziała z głośnym płaczem: - To on! To on! Przyszedł do mojego taty i powiedział, że mu dobrze zapłaci, jeśli doprowadzimy do upadku wypożyczalni kaset i spowodujemy wyrzucenie jej właścicielki z miasta. Ale tata nigdy

nikogo fizycznie nie skrzywdził. Kiedy został przyłapany tamtej nocy, to specjalnie strzelił w okno. I to nie on próbował zrobić coś złego panu Riversowi! - Kłamstwo! - krzyknął Neilson, zrywając się na równe nogi. Ona kłamie! Taka sama z niej dziwka jak ta Black! Nie wierzcie jej! - Wszystkie jesteśmy dziwkami, co? - wrzasnęła Nan wstając i zwracając się w stronę Neilsona. - Taką ma pan opinię o wszystkich kobietach? - Za swymi plecami Nan usłyszała, że wspiera ją pani Inga. - Niech wszyscy zamilkną! Cisza! - krzyknął Lars, chcąc zapanować nad salą. - Siadajcie! Ludzie, siadać! - Wszyscy jesteście pachołkami szatana! - wrzasnął dziko Neilson, machając nieprzytomnie rękami. - Całe miasto stacza się do bram piekielnych. I pójdziecie do piekła, jeśli dacie wiarę tym czarownicom! - Zaczął kręcić się w kółko jak wariat, rzucać we wszystkie strony, a stojący obok umykali mu z drogi potykając się o krzesła. Nan zobaczyła, jak Jess zeskakuje z podestu. Podbiegł do niego Walker i położył mu rękę na ramieniu uspokajającym gestem. Neilson stracił kontenans. Znieruchomiał, ciężko oddychając i spoglądając dziko dookoła. - Nie jestem pisarzem - usłyszeli stłumiony głos Davida Connersa. - Jestem aktorem. Byłem bez pracy. Zgłosił się do mnie Neilson. Dostał moje nazwisko od wspólnych znajomych. Chciał, żebym zagrał rolę i dokonał niewinnego sabotażu, spowodował nieszkodliwe zamieszanie. - Conners spojrzał w kierunku stojącej Nan. - Pani Black, taki byłem przerażony tamtej nocy, kiedy mnie

pani przyłapała, że nie potrafiłem nawet myśleć o niczym z wyjątkiem jednego: żeby jak najszybciej umknąć! Bardzo mi przykro. Nan tylko skinęła głową. - Ale przyznaje się pan do podłożenia tych wstrętnych kaset? spytała pani Inga wstając. - Pan to zrobił, a nie Nan, prawda? - Tak, to ja - Conners spuścił głowę. - Tak mi okropnie przykro. Nie miałem pojęcia, że to takie świńskie filmy... takie okropne... Neilson powiedział, że są tylko zbyt odważne dla dzieci, ale to była ohyda! Mówił, że chodzi tylko o to, żeby pani Black zamknęła interes i wyjechała. Przysięgam, że nie wiedziałem, co to za filmy. Gdybym wiedział, nie zrobiłbym tego za żadne pieniądze! - Jego przygnębienie zniknęło zastąpione szczerością i prawdziwym oburzeniem. - A jak to było z samolotem Jessa? - zapytała Nan świadoma, że rozmawia' z aktorem, a więc człowiekiem, który potrafi przybierać dowolne postawy. - Kto...? - Douglas Neilson osobiście - odparł Conners. - Jeździł za Riversem na lotnicze pokazy czekając na okazję, kiedy będzie mógł pomajstrować w silniku jego samolotu. Powiedział mi nawet, że jak pozbędzie się Riversa, to pani szybciej wyjedzie z Henningtonu. Wydaje mi się, że on bardziej nienawidzi Riversa niż pani, ale... Przerwało mu wycie i szaleńczy wrzask Douglasa Neilsona, który zaczął przepychać się w stronę wyjścia. Lars dał znak i dwóch policjantów pobiegło za uciekającym, ale pozsuwane krzesła i tłum podnieconych ludzi uniemożliwiły im dopadniecie go. Zniknął za

drzwiami. Nan spojrzała na Jessa. Ruszył ku tyłowi sali, jakby zupełnie nie zainteresowany tym, co dzieje się wokół niego. - Jess! Nie! - zawołali jednocześnie Jimmy i Walker. To go jednak nie powstrzymało. Był całkowicie opanowany. Zniknęła gdzieś paląca nienawiść do Neilsona. Widział w nim jedynie niebezpiecznego

szaleńca,

którego

należy

za

wszelką

cenę

powstrzymać. Opuścił salę tylnym wyjściem za podestem. Kiedy po obejściu budynku dotarł do głównego wejścia, ludzie już wychodzili. Ani śladu Neilsona! Poczuł rękę na ramieniu i obrócił się gwałtownym ruchem, gotów do konfrontacji. - To ja - powiedziała Nan przestraszona. - Co ty robisz? - My robimy - poprawił ją Jess pewny swego planu. - Musimy schwytać Neilsona. Gdzie masz samochód? Wkrótce byli w hangarze Jessa na lotnisku i Nan pomagała wypchnąć na pas startowy starego pipera „Szczeniaka". Dużego samolotu nie było, gdyż Charlie i Mike doręczali właśnie przesyłki. - Wsiadaj, Nan - polecił Jess. - Będziesz moim obserwatorem. - Co? Co ty kombinujesz, Jess? - Odnajdziemy Neilsona i zawiadomimy Larsa, dokąd ma wysłać swoich ludzi w pościg. Neilson jest niebezpiecznym szaleńcem. Im wcześniej go pochwycą, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że uczyni komuś krzywdę. Nie marudź, wsiadaj! Lecieli nisko, z początku tuż nad drzewami. Wszystko się w niej skręcało ze strachu. Nagle uświadomiła sobie, czego tak się boi. Przecież Jess powiedział Charliemu, że pewno już nie będzie mógł

latać! A Nan wiedziała, że nie odzyskał jeszcze pełnej ostrości wzroku! Samolot wgryzł się w powietrze i poszybował ku niebu. Nie ma obaw! Zresztą nie ma i powrotu. Jess zataczał wielkie koła wokół Henningtonu, penetrując wszystkie możliwe drogi, zarówno asfaltowe, jak i szutrowe czy terenowe. Na żadnej z nich nie dostrzegał ciężarówki Neilsona. Pochyliwszy się do przodu, parę razy klepnął Nan w plecy. Zdjęła słuchawkę z jednego ucha. - Wypatruj tumanów pyłu - polecił. - Jeszcze mam zamglony wzrok. - W porządku! - wykrzyknęła. - A jak wylądujemy? -Sparaliżowana strachem pochwyciła stalową linkę. - Dam radę. Wypatruj pojedynczej ciężarówki, pędzącej jakby wszyscy diabli ją gnali. I nic się nie martw. Potrafię wylądować z zamkniętymi oczami. Nan zaczęła się rozglądać. Pomyślała, że ten lot to czyste szaleństwo. Zza pleców słyszała trzaski i niewyraźny głos przez radio. Jess rozmawiał z Larsem. Wpatrywała się w ziemię. Absolutnie nic. I nagle ujrzała. - Jest, tam, tam! - krzyknęła wskazując palcem. - Jedzie na północ. - I znowu krzyknęła, tym razem ze strachu, gdy malutki samolot wykonał ostry skręt w prawo. Z całej siły trzymała się linek, ale jednocześnie uniosła się na siedzeniu, by móc spojrzeć za siebie, na Jessa. Jedną ręką trzymał drążek, w drugiej miał mikrofon. Opadła

na siedzenie i zamknęła oczy, mając w sercu nadzieję, że ten lot nie skończy się rozbiciem maszyny na drobne szczątki. Wraz z nimi. Jess pilotował, jakby miał w głowie radar. Usłyszała jego wołanie, by się czegoś chwyciła, co i tak czyniła od początku. Zaraz potem poczuła, że spada w otchłań. Jess pikował. Przeleciał tak blisko nad kabiną ciężarówki Neilsona, że dostrzegł pełne strachu i wściekłości oczy szaleńca. Poderwał maszynę, potem przypikował raz jeszcze. „Szczeniak" nie był przystosowany do akrobatycznych lotów, a pilot doprowadzał go do kresu jego możliwości. Jess zrobił koło, wyprzedził ciężarówkę, zatoczył drugie koło, obniżył lot i pognał wprost na jadący z przeciwka samochód. Nan dostrzegła zbliżający się z obłędną szybkością pojazd. Jess wydawał się zdecydowany na czołowe zderzenie. Krzyk rozpaczy uwiązł jej jednak w gardle, gdy usłyszała donośny głos Jessa: - Przypominasz sobie? Tak się właśnie poznaliśmy! Przypomniała sobie tę okropną chwilę przed paroma miesiącami, kiedy była pewna, że samolot rozbije się właśnie na niej. W ułamku sekundy pojęła, że teraz też wszystko skończy się dobrze. Grawitacja wepchnęła ją w oparcie fotela, ale niemalże roześmiała się, ponieważ Jess poderwał maszynę tuż przed nosem ciężarówki, która zjechała z szosy, zwolniła i wreszcie utknęła w kępie bylicy. A w oddali widać było migające czerwone światełko samochodu policji drogowej. Jess zataczał duże koła nad okolicą. Neilson, wyraźnie oszołomiony, wyszedł ze swego pojazdu. Wkrótce dopadli go policjanci. Jeden z nich pomachał w stronę

samolotu. Jess odpowiedział parokrotnym przechyleniem skrzydeł, przelatując po raz ostatni nad drogą. Nan odetchnęła z ulgą. Skończyło się! Po prawej ręce widziała złotoczerwone promienie słońca, które właśnie wtapiało się w horyzont. Spojrzała na Jessa zdając sobie sprawę,

że

niedługo

poślubi

prawdziwego

bohatera,

a

nie

wyimaginowanego rycerza z marzeń, który zawsze znika w pierwszym, ostrym świetle rzeczywistości. Jess rozjaśnił twarz w uśmiechu i podniósł kciuk ku górze. Powrócili do domu.

ROZDZIAŁ 18 Nan przeglądała się w wielkim lustrze. Ślubna suknia, którą mierzyła, nie była biała. Pierwszy ślub brała w bieli i przesądnie wolała nie przypominać tej katastrofy. Tym razem suknia była jasnoniebieska. Bardzo jej się podobała. Wybór nie był zasługą Nan. Zajęta reorganizacją wypożyczalni i szukaniem nowych dostawców kaset pozostawiła planowanie i przygotowywanie ślubu innym, którzy byli wprost szczęśliwi, że mogą jej pomóc. Uśmiechnęła się do swego odbicia i wygładziła fałdy sukni. - Wygląda wspaniale! -stwierdziła jej matka. Milda Wilkes mieszkała u córki już od dwóch tygodni. Pomagała w wykończeniu sukni szytej przez panią Ingę, a matce i siostrze Jessa w przygotowaniu uroczystości ślubnej i późniejszego przyjęcia. - Więcej niż wspaniała - poprawiła się. - Ingo, jesteś geniuszem igły! - Miałam dobrą modelkę - odparła Inga, czerwieniąc się na słowa pochwały. - Łatwo szyć, skoro modelka ma taką figurę... - Miejmy nadzieję, że wkrótce się to zmieni - oświadczyła Julia Rivers. - Chcę mieć wnuki. Im szybciej, tym lepiej. Nan kwaśno uśmiechnęła się do przyszłej teściowej. Już przyzwyczaiła się do jej rozbrajająco naiwnej szczerości. - Nie składam żadnych obietnic nikomu oprócz Jessa -odparła. Więc proszę się nie ekscytować. - Na temat dzieci nie składaj nigdy obietnic mężowi -wtrąciła wesoło Sue. - Widzisz, co mnie się przytrafiło.

- Powinnaś być wdzięczna Bogu - stwierdziła Milda, która właśnie zaczęła rozpinać długi rząd haftek wzdłuż pleców ślubnej kreacji Nan. - Masz wspaniałe dzieci. - I jestem wdzięczna Bogu. Jak najbardziej! - odparła Sue. Nan chętnie słuchała tych rozmów o małżeńskim życiu i dzieciach. Przecież właśnie miała założyć rodzinę i każda rada była dobra. Nic już jej nie przerażało. Właśnie takiej miłości, jak jej i Jessa, szukała przez całe dorosłe życie. Jess zapewniał jej pełnię kobiecości i dawał odczuć, że ona czyni go w pełni mężczyzną. Nie byli sobie podobni, w wielu sprawach nie zgadzali się, ale ich wzajemna miłość stawała się co dzień silniejsza i trwalsza. A różnice dodawały jej jedynie smaku. - Słyszałam, że panna Angel Conners będzie mieszkać u zastępczej rodziny w Pierre, w czasie gdy jej ojciec pełni za karę publiczną służbę - powiedziała Jane zmieniając temat. - Obojgu się udało. - Właściwie trudno mieć pretensje do Angel - stwierdziła Nan. Po prostu uległa ojcu i chęci szybkiego zarobienia pieniędzy. Nigdy nie myślała, że może to być kryminalne przestępstwo. Widziała w tym niemalże zabawę, odgrywanie roli... - Ale gdybyś wytoczyła im sprawę, mieliby się z pyszna! Źle skończyłaby się dla nich ta zabawa - powiedziała Julia. - I dlatego sprawy nie wytoczyłam. Czarnym charakterem w tym wszystkim okazał się Neilson. Tam, gdzie go umieszczą, nikomu już nie zaszkodzi.

- Chory psychicznie o przestępczych skłonnościach -mruknęła pani Inga. - Kto by pomyślał! Przez chwilę kobiety milczały. - Córka Connersa była w pewnym sensie ofiarą - stwierdziła Nan. - Mam nadzieję, że zastępcza rodzina nauczy ją lepiej rozróżniać dobro od zła. - Walker zna jej opiekuna społecznego - poinformowała Sue. Jest pewien, że Angel wyjdzie ze wszystkiego obronną ręką. Przecież przeżyła wielki szok. To było dla niej okropne doświadczenie. - To był wstrząs i dla mojego syna - powiedziała Julia. - Ale Jimmy jakoś się wykaraskał. Znowu chodzi z córką Andersenów. Nan uśmiechnęła się. Obaj synowie Julii Rivers jakoś się wykaraskali. Jess czuł się doskonale i latał jak ptak. Prawie co dzień! Oświadczył

jednak,

że

skończył

z

publicznymi

popisami

akrobatycznymi. Owszem, czasami, dla przyjemności, ale bez ryzyka, jakie niesie uczestnictwo w akrobatycznych zawodach. Bardzo jej to odpowiadało i była zadowolona, że Jess podjął tę decyzję sam, bez presji z jej strony. W ich wzajemnych stosunkach najcudowniejsze było to, że postanowili wzajemnie nie wtrącać się do marzeń, lecz pomagać sobie, o ile będzie to możliwe. Jess bardzo jej pomagał. W kilka dni po aresztowaniu Neilsona, kiedy zastanawiali się nad częstotliwością dostaw nowych filmów, Jess oświadczył:

- Już wiem, czego naprawdę pragniesz, Nan. I jestem niezmiernie szczęśliwy, że będę ci mógł pomóc w osiągnięciu tego. - W oczach tańczył mu chochlik. - No mów! Prędko! Co masz na myśli? - Rozbudowę! Ty nieustannie chcesz coś rozbudowywać! Chorujesz, jeśli nie tworzysz czegoś nowego. Kiedyś w złości nazwałem cię budowniczym imperium. W pewnym sensie miałem rację. Nie obchodzi cię, gdzie to będziesz robiła, bylebyś tylko mogła rozszerzać swój interes, rozbudowywać go bez końca. - Czy to dobrze, czy źle? - Nie o to chodzi. Po prostu taka jesteś. Zastanówmy się spokojnie, dokąd nas to zawiedzie. Jess miał rację. Bezsporny był również fakt, że jej ukochany zaczynał poznawać ją znacznie lepiej, niż ona sama. Kontynuowała rozmowę z matką i gronem przyjaciół, ale myślała o Jessie. Nadal był niesłychanie podniecający, gdy znajdowali się sam na sam. Czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Jej życie wspierało się na solidnym fundamencie jego miłości. To był jej największy podarunek! - Jest tu ktoś? - W drzwiach pojawił się Jess z szerokim uśmiechem na twarzy. Wszystkie kobiety z wyjątkiem Nan zaczęły wypychać go za drzwi. Oblubieńcowi nie wolno asystować przy mierzeniu sukni ślubnej! Stojąca w bieliźnie Nan tylko się uśmiechnęła. Spłoszony, zdołał jedynie zapowiedzieć, że wróci koło siódmej, a Nan skinęła głową na zgodę. Była szczęśliwa, że mogła go choć przez chwilę zobaczyć.

W miarę upływu dnia zaczął ją ogarniać przedziwny, rosnący stale niepokój. I ani przez chwilę nie była sama, by móc spokojnie i racjonalnie zastanowić się nad przyczyną tego stanu. Przez cały czas, gdy stała w ślubnej sukni, obstępowały ją obie rodziny. Chwilami czuła się zupełnie stłamszona. Na późniejsze godziny zaplanowany był kawalerski wieczorek panów, ale przedtem obie rodziny i specjalnie zaproszeni goście zasiedli do uroczystego obiadu. Miała to być radosna okazja, ale Nan stawała się coraz bardziej niespokojna. Kochała Jessa z całej duszy. Co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. Zaczęła ją jednak męczyć owa tradycja, na którą powoływały się na każdym kroku obie matki. Jej ojciec też. Ojciec i matka zachowywali się tak, jakby zamążpójście było największym osiągnięciem życiowym Nan. Cała rodzina tłoczyła się wokół niej, życząc wszelkiej pomyślności i szczęścia. A matka opowiadała na lewo i na prawo, że jej córka wkrótce porzuci pracę i zacznie hodować dzieci. Jane mrugała do Nan porozumiewawczo, ilekroć o tym mówiono, a Nan czuła się, jakby wsysały ją marzenia i plany innych ludzi. Nawet Jess poczuł się wciągnięty siłą w ten cudzy małżeński scenariusz. Traktował Nan z dworską grzecznością, ale widać było, że czuje się bardzo zażenowany i nieswój. Kiedy opuszczał obiadowy stół, by udać się z mężczyznami na z pewnością hałaśliwy kawalerski wieczór, Nan poczuła się niesłychanie osamotniona i zdesperowana.

- Przedmałżeńskie niepokoje? - spytała Sue w parę minut po wyjściu „chłopców". - Wyglądasz tak, jakbyś doszła do wniosku, że jesteś ofiarą wielkiej konspiracji. - Jest to aż tak widoczne? Rzeczywiście, mam ochotę uciec stąd jak najdalej. - Ja czułam to samo. - Sue przyglądała się Nan ze spokojem. - I byłam już w połowie drogi do Denver, kiedy Walker dopadł mnie w przeddzień ślubu. - Żartujesz? - Ona nie żartuje - potwierdził pastor, który pojawił się u boku żony. - Jeśli ci się zdaje, że Julia Rivers patrzy na ciebie jak na klacz dla riversowskiego ogiera, to powinnaś była słyszeć, co moja matka powiedziała Sue. A mianowicie, że tyle będzie warta, ile da mi dzieci. Z wielką dezaprobatą odnosi się do dziennikarskiej pracy Sue, a kiedy Sue zostawiła mnie, żeby kontynuować studia, moja matka niemalże dostała ataku apopleksji. - Bardzo źle układają się moje stosunki z teściową - dodała beztrosko Sue. - Ale się tolerujemy. Myślę, że po pewnym czasie ty też osiągniesz jakie takie porozumienie z Julią. - Ale ty uległaś! Zrobiłaś to, co ona chciała! - Nan zmarszczyła brwi. - Zrobiłam to, co sama chciałam. Przecież zawsze chciałam mieć dzieci, nawet wówczas, kiedy obawialiśmy się, że okaże się to niemożliwe. - Sue ujęła Walkera kokieteryjnie pod rękę. - Oczywiście Walker postarał się o to, by ziściły się nasze pragnienia...

- Uczestniczyłem raczej w przyjemnej fazie - sprostował w rewanżu Walker. - Posłuchaj, Nan. Wiem, że już raz poszłaś małżeńską drogą i droga prowadziła donikąd. Ale małżeństwo to coś więcej niż związek dwojga kochających się ludzi. Jest to również zobowiązanie wobec społeczności, w której się żyje, zarówno tej małej społeczności, jak i tej wielkiej - ludzkości. - Pewno masz rację. Co nie przeszkadza, że czuję się w tej chwili jak schwytana w sidła. - Bardzo normalne - powiedziała Sue. - Przejdzie ci. Nikt nigdy nie twierdził, że małżeńskie życie jest łatwe. Chociaż rozmowa z Petersenami trochę pomogła jej odzyskać spokój i spojrzeć na problem bardziej obiektywnie, Nan czuła się nadal nieswojo, kładąc się tego wieczoru spać. A zrobiła to dość wcześnie, gdyż matka zaczęła ją po prostu nękać, powtarzając w nieskończoność, że panna młoda musi być w dzień swego ślubu świeża i wypoczęta. Traktuje mnie jak młode, niedoświadczone dziewczę, pomyślała Nan. Matka tkwiła w nierealnym świecie swoich wyobrażeń. Podobnie zresztą jak i Julia Rivers. Nie, Nan nigdy nie poświęci swojej pracy dla rodziny! Ale potrafi połączyć jedno z drugim. Jess także o tym wiedział. Myśląc o nim poczuła się nieco lepiej. Jess był prawie ideałem. Poza tym był partnerem. Tak, ich małżeństwo będzie się opierać na partnerstwie. Już teraz się to ujawniło, gdy wspólnie tropili Neilsona.

Jess zabrał ją w niebezpieczny lot, oczekując od niej pomocy. I uzyskał ją. Zamknęła oczy. A teraz zjechała się rodzinka. Na dłuższą metę nie powinno być problemu. Ułoży sobie z nimi stosunki. Obróciła się na bok. Byłoby lepiej, gdyby te rodzinne sprawy mogła roztrząsać z Jessem, a nie sama, opierając się na radach Sue i Walkera. Musiała przyznać się przed samą sobą, że jest zazdrosna o te kilka godzin, które Jess spędza ze swoimi przyjaciółmi i kumplami. Hola, moja panno, czy przypadkiem nie postępujesz dokładnie tak, jak obie matki, którym masz tyle do zarzucenia? Zastanowiła się: chcę, żeby mnie szanowano taką, jaka jestem. Tego samego pragnie Jess. Jeśli chce się zabawić po raz ostatni jako kawaler, niech się bawi. Widocznie jest mu to potrzebne. Ma do tego prawo. Obróciła się na drugi bok. Czy jak zwykle podczas takich kawalerskich wieczorów będą tam mieli wielki tort, z którego wyskoczy w pewnej chwili naga dziewczyna? I czy właśnie dlatego Walker nie poszedł na to spotkanie? Zabolało ją bardzo, gdy wyobraziła sobie Jessa, zabawiającego się z innymi kobietami. Była zazdrosna! Jakie ma prawo skarżyć się na tradycje, skoro sama im hołduje? Położyła się na plecach, słuchając w ciemnościach tykania starego budzika, który stał przy łóżku, i pukania jakiejś gałęzi w okno. Gałąź bije w okno? Usiadła. Nie było przecież żadnego wiatru! I nie ma drzewa pod oknem. Ogarnął ją strach. A jeśli to jeden z popleczników Neilsona chce jej uczynić krzywdę tuż przed ślubem? A jeśli

choroba

umysłowa

dotknęła

nie

tylko

Neilsona,

ale

rozprzestrzeniła się wśród innych, którzy także chcą zniszczyć ją i Jessa? To chyba niemożliwe! Opadła na poduszki wściekła na swoją wybujałą wyobraźnię. Widziała przecież na własne oczy, jak przerażeni byli „neilsonowcy", kiedy się dowiedzieli o jego ekscesach i występnej działalności. Nawet najbliższy towarzysz Neilsona, Lester Gray, gorąco ją przepraszał, bardzo zawstydzony. Nie! Może się niczego nie obawiać ze strony tych ludzi. To po prostu fantazja stwarza scenariusz, który wymaga, aby pojawił się bohater oczywiście Jess - i wybawił umiłowaną z opresji. Głupie pomysły! Jeszcze jedno bezużyteczne marzenie o romantycznym bohaterze! - Nan! Jesteś tam? Podejdź do okna! - usłyszała wzywający ją głos. Krzyknęła z radości. Za oknem sypialni Jess pukał palcem w szybę i kiwał na nią. Nan wstała. - Co ty tutaj robisz...? - Pssst! - Zaczął wymachiwać rękami. - Na miłość boską, nie obudź swojej matki! Zedrze ze mnie skórę, jeśli mnie przyłapie, a ochłap przekaże mojej matce, żeby dokończyła dzieła - Co? - Podeszła do okna i otworzyła je. - Co ty tutaj robisz? I co ty wygadujesz? Upiłeś się? - Jestem trzeźwy jak sędzia przed wydaniem wyroku. -Zęby błysnęły mu w uśmiechu. - Wyszedłem ze spotkania, nim zaczęło być zbyt frywolnie. Myślę, że moja obecność bardzo ich przygnębiała. A poza tym chciałem być z tobą.

- Naprawdę? - Uklękła przy oknie, z twarzą na wysokości jego twarzy. - Ja też chciałam być z tobą. Ale mama kazała mi iść do łóżka. Byłaby oburzona, gdybym jej nie posłuchała, a poza tym pomyślałam, że skoro poszedłeś pogrążyć się w rozpuście... - Kto to mówi! - Sięgnął po jej dłoń i ucałował ją. - O dolo! Dorosłe osoby traktowane są jak dzieci. Jedno ma obowiązek grzecznie położyć się w panieńskim łóżeczku, a drugie... drugie musi radować się ostatnim wieczorem wolności! Ha! - To strasznie głupie, prawda? - Nan zachichotała. Czuła stale jego pocałunek. - Tak jak gdybyśmy stale byli jeszcze ich własnością, a nie należeli już od dawna do siebie. - Nie ma obawy, należymy do siebie - oświadczył Jess i końcem języka zaczął pieścić jej dłoń. - Jazda, idziemy. - Pociągnął ją za rękaw koszuli. - Dokąd? Co ty robisz? - szarpnęła się. - Jest już po północy! - Wiem dokładnie, która jest godzina! - Jess ujął ją pod pachy i wyciągnął przez okno. Wrześniowa noc była nieco chłodna, a Nan miała na sobie tylko cieniutką bawełnianą koszulkę. - To właśnie godzina na miłość. Jutro czeka nas ciężki dzień! - Szaleniec - powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję. Był nadal w odświętnym garniturze, miał tylko zdjęty krawat i częściowo rozpiętą koszulę. - Puść mnie! - zażądała. - Nie! - Niosąc ją ruszył w kierunku furgonetki. - Jess!

- Bądź cicho. Obudzisz rodziców. - Stanął pośrodku ulicy i pocałował ją. Nan zrobiło się nagle gorąco. Obszedł furgonetkę i umieścił Nan na siedzeniu obok kierowcy. - Dokąd jedziemy? - zapytała. - Nie możemy przecież jechać do ciebie, masz tam rodzinę upakowaną po sufit. Właściwie u mnie jest to samo. - Wiem - odparł zapuszczając motor. - A więc? - Pomyślałem sobie, że powrócimy na miejsce zbrodni. Chciałem powiedzieć: na miejsce znamiennego wydarzenia. Aby raz jeszcze przeżyć to samo, jeśli to możliwe... - Spoglądał na nią długo, oczami obiecywał wszystko, co by chciała od niego usłyszeć: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Nan oblał żar. Opuściły ją wszystkie wątpliwości i niepokoje. W niemalże uroczystym milczeniu pojechali na lotnisko. Nie było potrzeby o niczym mówić. Nan położyła mu dłoń na kolanach. Westchnął głęboko z wielkim zadowoleniem. Zaparkował wóz przy hangarze i wniósł ją do środka. - Zbyt wiele różnych rzeczy leży na ziemi. A ty jesteś boso wyjaśnił, gdy zaczęła protestować mówiąc, że woli iść sama. - Poza tym to wcale przyjemne tak cię nosić. I upodabniam się do tych twoich bohaterów filmowych. - Trochę mi głupio - odparła, chociaż wcale nie było jej głupio. Jestem w nocnej koszuli. Co będzie, jeśli ktoś przyjdzie tu cię szukać? Twoi kumple?

- Nikt tu nie przyjdzie. Powiedziałem im wyraźnie, że to mnie nie bawi. - Zaniósł ją do wielkiej cessny. - Wszystko starannie przygotowałem na dzisiejszą noc. - Posadził ją na skrzydle samolotu i poszedł otworzyć luk bagażowy. - Spójrz! Nan spojrzała i zobaczyła w głębi luku dekorację przypominającą sułtański namiot w miniaturze: na ściankach działowych wisiały jedwabne tkaniny, a metalowa podłoga zarzucona była poduchami różnej barwy i kształtu. Pośrodku stał niski stolik z butelką wina i dwiema szklankami. Jess zrzucił obuwie i wskoczył do luku. Wyciągnął dłoń do Nan. - Chodź tutaj! Gwarantuję ci, że w tym oto pałacu marzeń spełniona zostanie każda twoja fantazja! Nan zrobiła parę kroków po skrzydle trzymając się dłoni Jessa. Serce jej biło jak szalone i miała poczucie, że jej ciało rozpalone jest do białości. Kiedy ona niedorzecznie grymasiła na swój los i martwiła się, on przygotowywał tę wspaniałą scenerię. Wcisnęła się do luku. Poranek wdarł się do hangaru wąskimi pasemkami światła. Jeden z promyków spoczął na twarzy Nan, która leżała na posłaniu z poduszek, w żelaznym uścisku ramion Jessa. Zmrużyła oczy, przypominając sobie przeżytą ekstazę. - Jess! - wykrzyknęła usiłując się zerwać. - Jest już rano! Ale oberwiemy! - Która godzina? - spytał rozluźniając uścisk i przetaczając się na plecy. - Pojęcia nie mam. Mój zegarek leży na nocnym stoliku w domu.

- Hmm - zamyślił się. Usiadł trąc twarz. Spojrzał na swój zegarek i objął Nan jedną ręką, a drugą zaczął ją uwodzicielsko głaskać. - Nic się nie martw - powiedział. - Jest jeszcze bardzo wcześnie. Mamy wiele czasu. - Pozwól, że ci coś wytłumaczę, mój przyszły mężu - usiłowała zachować poważną minę. - Za parę godzin będziesz legalnie spowinowacony z moją rodziną. Leży więc w twoim interesie mieć jak najlepsze stosunki z moją matką. - A jeśli ona odkryje, że w wigilię naszego ślubu zachowaliśmy się jak uliczne kocury, to...? - Zrobi z nas omlet! - Wobec tego jedziemy! - Puścił ją i wstał, podnosząc z ziemi swoje ubranie. Na szczęście wszyscy jeszcze spali, kiedy Jess pomagał Nan powrócić przez okno do sypialni. Pocałowała go na pożegnanie i potem patrzyła jak odjeżdża do siebie, do domu, który stanie się jej domem, gdy wrócą z podróży poślubnej. Rzuciła okiem w lustro nad toaletką i doszła do wniosku, że najlepszym sposobem zmycia śladów nocnych poczynań będzie prysznic. Pod strumieniem ciepłej wody wspominała minione godziny. Jess nie miał tyle szczęścia, co Nan. Chociaż Jimmy jeszcze chrapał w najlepsze na kanapie, a ojciec spał smacznie w sypialni, matka kręciła się już w kuchni. Schwyciła go na gorącym uczynku przemykania tylnymi drzwiami.

- Wyglądasz, jakby cię kot wytarmosił! - skarciła syna tłumionym głosem, podając mu kubek gorącej kawy. - Będziesz miał cały dzień kaca! - Nie, mamo. - Usiadł z kubkiem w ręku. - Nie piłem wiele wczoraj wieczorem. - Wyglądasz, jakbyś się schlał! - przyglądała mu się bardzo zgorszona. - Co sobie pomyśli Nan, kiedy uniesiesz jej welon, a ona zobaczy te przekrwione oczy. - Jestem absolutnie pewien, że zrozumie. - To dobra kobieta, Jess. Silna. - Julia zamaszyście mieszała ciasto na naleśniki. - Nie będziesz już mógł tak sobie pozwalać, jak to robiłeś całe życie. Ona by tego nie zniosła. - Zapomniałem o szaleństwach w dniu, kiedy ją poznałem, mamo! - Potrafiłeś to zrobić, synu? - przyglądała mu się bacznie. Zawsze robiłeś, co chciałeś, niewiele martwiąc się, co inni o tym myślą... - To nieprawda, mamo. - Jess odstawił kubek. - Zawsze ciebie kochałem. Całą rodzinę kochałem. A że nie zawsze robiłem to, co wam odpowiadało, to inna sprawa. Nan i ja mamy iść wspólną drogą. Jedną drogą. Jedno obok drugiego. Mam nadzieję, że tyle mamy dla siebie miłości, że wystarczy jej do końca tej drogi... Wierz mi. - Chyba ci wierzę, mój synu - powiedziała po dłuższej chwili. Jess wstał i uścisnął matkę. Potem oboje się od siebie odwrócili, by ukryć cisnące się im do oczu łzy.

- Ile zjesz naleśników? - spytała matka, gdy już mogła odezwać się normalnym głosem. - Ile dasz radę zrobić - odparł z uśmiechem. -

Cześć,

mój

wielki

bracie

-

powitał

Jessa

Jimmy.

Najprawdopodobniej zwabiły go zapachy naleśników, boczku i kawy. Usiadł na kuchennym krześle i rozbawiony przyglądał się bratu. Gdzie tak zabradziażyłeś? - Pił i harcował z kolesiami - odparła Julia, lecz jej dezaprobata była już złagodzona przez poprzednią rozmowę. - Żebym ja tylko ciebie nigdy nie zobaczyła w tym stanie! - Wcale go nie było z kolegami, mamo - Jimmy szybko pożarł naleśnik. - Mówili mi, że na tym kawalerskim wieczorze był bardzo krótko i potem zniknął. - Rzucił na Jessa krytyczne spojrzenie. - Więc gdzieś spędził resztę nocy? - Latałem sobie - odparł Jess. Nabrał na widelec kawałek naleśnika oblanego syropem i włożył do ust. Zamknął oczy i powoli żuł. Kiedy połknął, powtórzył szeptem z poprawką: - Lataliśmy! Nan szła po kościelnym dywanie prowadzona przez ojca. Thad Wilkes niezbyt często wyjawiał swe skryte myśli, ale tym razem potrafił się na to zdobyć i niemal wycisnął łzy szczęścia z oczu córki, kiedy powiedział, że jest z niej niesłychanie dumny, iż po katastrofie pierwszego małżeństwa potrafiła tak przebudować swoje życie.

- Nie chciałem cię nigdy martwić, córeczko, więc nie mówiłem powiedział. - Byłaś zawsze taka uparta i wszechwiedząca, i nigdy nie chciałaś wysłuchać niczyjej opinii. Ale ten jegomość, z którym związałaś się za pierwszym razem, to był nicpoń, nic nie wart. Teraz miałaś lepszego nosa. Jess to dobry człowiek. - Ja też tak uważam, tato! - On będzie się tobą dobrze opiekował. Nan uśmiechnęła się do ojca. Był wysoki, szczupły, trzymał się prosto. Twarz miał ogorzałą, mimo iż tyle czasu spędzał w swoim sklepie spożywczym. Pomyślała, że jest do niego bardzo podobna. Widział rzeczy zawsze po swojemu. Bo ona nauczyła się już trochę ustępować. Teraz będzie mogła wreszcie kochać ojca takim, jakim jest, a nie walczyć z nim i z matką. - Wiem o tym - odparła, nie dodając, że będzie się z kolei opiekować Jessem. Będą nie tylko mężem i żoną, ale partnerami. A partnerzy wzajemnie o siebie dbają. Jej partner czekał na nią przy ołtarzu. Każdy szczegół jego twarzy mówił o miłości i wszystko w nim budziło jej pożądanie. Jess patrzył na nią, gdy się zbliżała. Wyglądała jak marzenie przeniesione do rzeczywistości. Była piękna do szaleństwa! Była wspaniała i Jess wiedział, że nie mógłby już być szczęśliwszy. Ich małżeństwo było wyzwaniem. Nigdy w życiu nie zabraknie im wspaniałych doznań. Wiedział, że w tak uroczej chwili powinien zachować powagę, ale nie potrafił. Na ustach pojawił mu się uśmiech radości.

Nan czuła podobną radość. Gdy ujmowała jego dłoń, wiedziała, że spełniły się wszystkie jej marzenia na jawie. Znalazła szczęśliwą przystań i swego prawdziwego bohatera.
Brondos Sharon - Miękkie lądowanie

Related documents

362 Pages • 75,981 Words • PDF • 1.2 MB

85 Pages • 29,719 Words • PDF • 637.9 KB

237 Pages • 108,847 Words • PDF • 1.9 MB

429 Pages • 87,408 Words • PDF • 1.2 MB

0 Pages • 79,543 Words • PDF • 3.4 MB