Jeaniene Frost - Cykl Nocna Łowczyni 06 - Jeden grób na raz

183 Pages • 79,007 Words • PDF • 1.5 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:35

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Jeanine Frost Cykl “Nocna łowczyni”: Jeden grób naraz

2

PROLOG Cmentarz Trwałego Spokoju Garland, Texas

D

onaldzie Bartholomew Williamsie - zawołałam. – Przywlecz tutaj swoj tyłek natychmiast! Moj wrzask wciąż wisiał w powietrzu, kiedy jakiś ruch po prawej stronie przyciągnął moj wzrok. Tuż za nagrobkiem w kształcie małego, płaczącego anioła stał moj wuj. Don wpatrywał się we mnie, a sposob w jaki pocierał brew wyrażał jego niezadowolenie lepiej niż cała litania słow. W swoim garniturze i krawacie, z siwymi włosami jak zwykle schludnie zaczesanymi do tyłu, Don dla każdego, kto by mu się przyglądał, wyglądał jak przeciętny biznesmen w średnim wieku. Oprocz jednej rzeczy. Trzeba było być nieumarłym albo medium, żeby moc go widzieć. Don Williams, były dowodzący tajnej jednostki Biura Bezpieczeństwa Narodowego, ktora chroniła śmiertelnikow przed bandyckimi istotami nadnaturalnymi, zmarł dziesięć dni temu. A jednak tu stał. Jako duch. Płakałam przy jego łożku, kiedy nastąpił ten fatalny atak serca, dopilnowałam poźniejszej kremacji, byłam jak zombie podczas czuwania, a nawet przywiozłam jego prochy do domu, żeby był blisko mnie. Nie miałam tylko pojęcia jak naprawdę blisko mnie był, biorąc pod uwagę wszystkie te razy, kiedy sądziłam, że dostrzegałam go kątem oka. Mignięcia te zaliczałam jedynie do wywołanych rozpaczą miraży… aż jakieś pięć minut temu zdałam sobie sprawę, że moj mąż – Bones - rownież go widzi. Chociaż znajdowaliśmy się na środku cmentarza, na ktorym wciąż poniewierały się liczne zwłoki pozostałe po ostatniej bitwie, a w moim boku tkwiły srebrne kule palące mnie niczym niegasnące, małe ogniska, jedyne na czym mogłam się skupić to myśl, że Don nie chciał, bym wiedziała, że nie do końca odszedł w zaświaty. Moj wuj nie wyglądał na zbyt zadowolonego, że odkryłam jego sekret. Część mnie chciała zarzucić mu ramiona na szyję, lecz inna pragnęła potrząsnąć nim tak mocno, że zadzwoniłyby mu zęby. Powinien był mi powiedzieć, a nie czaić się gdzieś na peryferiach widzenia w jakiejś widmowej wersji „a kuku”! Oczywiście nie mogłam zrobić żadnej z rzeczy, na ktore miałam ochotę. Moje ręce przeniknęłyby jego teraz przezroczystą postać, a podobnie jak ja, moj wuj rownież nie mogłby dotknąć niczego – lub nikogo – materialnego. Dlatego jedyne co mogłam zrobić to wpatrywać się w niego z mieszaniną oszołomienia, radości i niedowierzania, ktore ścierało się z irytacją na jego podstęp. - Zamierzasz cokolwiek powiedzieć? – spytałam w końcu. Jego spojrzenie przeniosło się za mnie. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że Bones stał za moimi plecami. Od czasu, kiedy zmienił mnie z mieszańca w stuprocentowego wampira, zawsze byłam w stanie go wyczuć. To tak, jakby nasze nadnaturalne aury się przenikały. I pewnie tak było. Wciąż nie wiedziałam wszystkiego o tym, co powoduje więzi między wampirem z jego stworcą. Wiedziałam jedynie, że taka więź istnieje i jest naprawdę potężna. Kiedy nie osłaniał swojego umysłu, potrafiłam wyczuć jego emocje, jak gdyby ich nieprzerwany strumień był bezpośrednio podłączony pod moją psychikę. Właśnie dlatego wiedziałam, że Bones panował nad sobą bardziej niż ja. Jego początkowy szok na widok Dona jako ducha 3

ustąpił miejsca ostrożnym rozważaniom. Ja, z drugiej strony, wciąż czułam, że moje emocje są jak tornado. Bones stanął obok mnie, wciąż nie odrywając swoich ciemnych oczu od mojego wuja. - Widzisz, że jest już bezpieczna - powiedział Bones, a angielski akcent zabarwił jego słowa. - Powstrzymaliśmy Apollyona, więc ghule i wampiry ponownie łączy pokoj. Możesz odejść w spokoju. Wszystko jest już dobrze. Zrozumienie zrodziło się we mnie, wraz z nagłym, rozrywającym mi serce uczuciem. Czy właśnie dlatego moj wuj nie „przeszedł na drugą stronę”, jak powinien? Prawdopodobnie tak. Don miał jeszcze większego świra na punkcie kontroli niż ja, a chociaż odrzucił moją propozycję wyleczenia jego raka przez przemianę w wampira, to może za bardzo martwił się rosnącą wrogością między ghulami i wampirami, by całkowicie odejść po śmierci. Widziałam przynajmniej jednego ducha, ktory został na ziemi wystarczająco długo, by upewnić się, że jego bliscy są bezpieczni. To pewnie upewnienie się, że przeżyłam i ochroniłam ludzkość zapobiegając wybuchowi wojny między wampirami i ghulami było powodem, dla ktorego Don tutaj był. Jednak, jak powiedział Bones, mogł już odejść. Zamrugałam, by pozbyć się nagłej wilgoci z oczu. - Bones ma rację – powiedziałam ochryple. – Zawsze będę cię kochać i za tobą tęsknić, ale ty… ty musisz być teraz gdzieś indziej, prawda? Moj wuj posępnie popatrzył na nas dwoje. Mimo, że nie miał już rzeczywistych płuc, odniosłam wrażenie, że odetchnął – powoli i z ulgą. Zrozumienie zrodziło się we mnie, wraz z nagłym, rozrywającym mi serce uczuciem. Czy właśnie dlatego moj wuj nie „przeszedł na drugą stronę”, jak powinien? Prawdopodobnie tak. Don miał jeszcze większego świra na punkcie kontroli niż ja, a chociaż odrzucił moją propozycję wyleczenia jego raka przez przemianę w wampira, to może za bardzo martwił się rosnącą wrogością między ghulami i wampirami, by całkowicie odejść po śmierci. Widziałam przynajmniej jednego ducha, ktory został na ziemi wystarczająco długo, by upewnić się, że jego bliscy są bezpieczni. To pewnie upewnienie się, że przeżyłam i ochroniłam ludzkość zapobiegając wybuchowi wojny między wampirami i ghulami było powodem, dla ktorego Don tuta- Żegnaj, Cat – powiedział w końcu. Były to pierwsze słowa, ktore usłyszałam od niego od dnia jego śmierci. Potem powietrze wokoł niego zaczęło falować, rozmazując jego zarys i przesłaniając jego postać. Sięgnęłam po dłoń Bonesa i poczułam pocieszający uścisk jego palcow. Przynajmniej Don nie cierpiał, jak ostatnim razem, kiedy się z nim żegnałam. Starałam się uśmiechnąć, kiedy jego obraz całkowicie zniknął, lecz rozpacz uderzyła mnie nową falą. Wiedza, że odszedł do miejsca, do ktorego należał nie oznaczała, że bol zniknął. Bones odczekał chwilę po tym, jak postać mojego wuja rozpłynęła się, po czym odwrocił się do mnie.j był. Jednak, jak powiedział Bones, mogł już odejść. - Kitten, wiem, że to marny moment, ale wciąż jest wiele rzeczy, którymi musimy się zająć. Jak na przykład wyjęcie z ciebie tych kul, usunięcie ciał… - O żesz – wyszeptałam. Kiedy Bones mowił, za jego plecami pojawił się Don. Jego twarz była pociemniała z gniewu, kiedy w przypływie nietypowego dla siebie wybuchu emocji machnął gwałtownie rękami. - Czy ktokolwiek raczy mi wyjaśnić, dlaczego nie mogę odejść? 4

ROZDZIAŁ 1

Z

gniotłam leżącą przede mną fakturę, lecz jej nie wyrzuciłam. W końcu to nie z winy ministra pogrzebanie prochow Dona w poświęconej ziemi guzik dało, jeśli chodzi o posłanie mojego wuja w zaświaty. Probowaliśmy już wszystkiego, co sugerowali nam przyjaciele - żywi, nieumarli i ci odwrotnie – by zorganizować dla niego przesiadkę na samolot na tamten świat. Żaden z nich nie podziałał, czego dowodem był chodzący w tę i z powrotem obok mnie Don, ktorego stopy jednak nie całkiem dotykały podłogi. Jego frustracja była zrozumiała. Kiedy umierasz, a nie jest to przystanek na drodze do przemiany w wampira lub ghula, spodziewasz się raczej, że nie będziesz więcej tkwił na tym padole. Taa, często przebywałam wśrod duchow – ostatnio niemal non stop – lecz porownując liczbę zmarłych i liczbę istniejących duchow, prawdopodobieństwo, że po śmierci zmienisz się w Caspera wynosiło mniej niż jeden procent. A jednak moj wuj utknął w tym rzadkim stanie „pomiędzy” czy tego chciał, czy nie. Jak na kogoś, kto niemal z makiawelicznym talentem manipulował okolicznościami, jego obecna bezsilność musiała sprawiać mu jeszcze większy bol. - Sprobujemy czegoś innego – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Hej, jesteś prawdziwym profesjonalistą, jeśli chodzi o pokonywanie przeciwności. Udało ci się powstrzymać odkrycie nadnaturalnego świata przez Amerykanow, pomimo takich komplikacji jak komorki, internet czy YouTube. Znajdziesz sposob, by ruszyć dalej. Moja proba polepszenia humoru jedynie sprawiła, że spojrzał na mnie złowrogo. - Fabian nigdy nie znalazł takiego sposobu - mruknął Don, dłonią wskazując na mojego widmowego przyjaciela, ktory unosił się przed moim biurem. – Ani żaden z niezliczonych duchow, ktore znalazły do ciebie drogę, kiedy stałaś się magnesem na zjawy. Skrzywiłam się, ale miał rację. Niegdyś myślałam, że urodzenie się jako potomstwo człowieka i wampira jest szczytem niemożliwego, lecz jedynie okazało się, że nie dostrzegałam poczucia humoru Przeznaczenia. Moja przemiana w wampira zdecydowanie zapewniła mi pierwsze miejsce wśrod Najdziwniejszych Osobnikow Świata. Nie żywiłam się krwią śmiertelnikow, jak każdy normalny wampir, lecz zamiast tego do przeżycia potrzebowałam krwi nieumarłych. Przyswajałam z niej nie tylko wartości odżywcze. Absorbowałam z niej rownież – choć tylko czasowo – zdolności, jakie posiadał moj dawca. Wypicie krwi ghula, ktory miał niezwykły związek ze śmiercią, uczyniło mnie magnesem na duchy przebywające na tym samym obszarze co ja. Prywatnie martwiłam się, że to właśnie moje nowe, pożyczone umiejętności były powodem, dla ktorego Don nie mogł odejść. A sądząc po jego bardziej niż zwykle zrzędliwym stosunku do mnie, ta myśl musiała rownież zaświtać mu w głowie. - Kitten, poproś ich, by się trochę uciszyli – mruknął Bones wchodząc do pokoju. – Nie słyszę własnych cholernych myśli. Podniosłam głos, by rozniosł się nie tylko po domu, ale rownież po werandzie i podworzu. - Ludzie, proszę, możecie trochę ciszej z tą rozmową?

5

Kilkanaście konwersacji natychmiast ucichło, mimo że użyłam prośby, a nie rozkazu. Wciąż było mi niezbyt przyjemnie z myślą, że duchy musiały wykonywać każde moje polecenie. Nad nikim nie chciałam mieć takiej władzy, bardzo więc uważałam na to jak zwracałam się do widm. Szczegolnie do mojego wuja. Jakże wszystko się zmieniło, pomyślałam z zadumą. Przez lata, kiedy służyłam w jego oddziale elitarnych żołnierzy, irytowała mnie konieczność wykonywania jego rozkazow. Teraz, jeśli tylko tego chciałam, on musiał wykonywać moje – coś, czego niegdyś wielce pragnęłam - i nie mogłam się doczekać, kiedy już przestanie. Bones opadł na krzesło obok mnie. Jego smukłe, umięśnione ciało emanowało oszałamiającą mieszaniną seksowności i ukrytej energii, chociaż siedział swobodnie rozparty, jedną bosą stopę opierając o moje udo. Ciemne włosy miał jeszcze wilgotne od niedawnego prysznica, przez co skręcały się jeszcze bardziej. Samotna kropla wody powoli spłynęła po jego szyi i zniknęła w zagłębieniach na jego piersi, na co aż oblizałam usta. Poczułam nagłą potrzebę, by językiem podążyć jej śladem. Gdybyśmy byli sami, nie musiałabym powstrzymywać tej potrzeby. Bones byłby zachwycony popołudniowym… relaksem. Jego pociąg do seksu obrosł rownie wielką legendą co niebezpieczeństwo, jakie ze sobą niosł. Jednak ze względu na obecność dwoch duchow moje językowe odkrycia będą musiały poczekać. - Jeśli pojawi się tu jeszcze więcej wścibskich duchow, to zasadzę plantację czosnku i zioła wokoł całego domu - stwierdził Bones swobodnymtonem. Moj wuj rzucił mu nieprzyjazne spojrzenie, wiedząc iż obie te rzeczy świetnie odstraszały duchy. - Nie, dopoki nie znajdę się tam, gdzie powinienem. Zakaszlałam, choć i tak nie musiałam. Brak konieczności oddychania sprawiał, że takie rzeczy były dla mnie opcjonalne. - Ta moc zniknie z mojego systemu szybciej niż wszystko zdążyłoby wyrosnąć. Najdłuższy okres na jaki przejęłam cudze zdolności to dwa miesiące. Tyle niemal już minęło od… coż. Wciąż nie było powszechną wiedzą, że to przez Marie Laveau, krolową voodoo z Nowego Orleanu, byłam teraz czymś w rodzaju widmowej dowodzącej. To do wypicia jej krwi zostałam zmuszona. Och, poźniej zrozumiałam, dlaczego to zrobiła, ale wtedy byłam nieco bardziej niż wkurzona. - Znałem kiedyś ducha, ktoremu przejście na drugą stronę zajęło ponad trzy tygodnie – odezwał się Fabian od strony drzwi. Uśmiechnęłam się do niego, na co otwarcie do nas dołączył. – Jestem pewien, że Cat wymyśli coś, co pomoże ci ukończyć podroż – dodał z absolutną pewnością. Błogosławiony Fabian. Prawdziwi przyjaciele pojawiali się pod rożnymi postaciami, nawet przezroczystymi. Don nie wyglądał na przekonanego. - Ja nie żyję już od pięciu tygodni – powiedział krotko. – Znasz kogoś, komu zajęło to aż tyle czasu? W tej chwili zadzwoniła moja komorka, dając Fabianowi wymowkę, by nie odpowiadać na to pytanie. Moment na przerwanie tej rozmowy był wprost doskonały, gdyż sądząc po jego twarzy, Donowi nie spodobałaby się odpowiedź Fabiana. - Cat. Nie musiałam patrzeć na numer, by po tej jednej sylabie rozpoznać Tate’a, mojego byłego zastępcę. Zapewne dzwonił do Dona, lecz ponieważ głosy duchow nie niosą się zbyt dobrze przez urządzenia elektroniczne, będę musiała robić za pośrednika. 6

- Hej, co tam? – powiedziałam i przywołałam dłonią Dona, niemo wyjaśniając mu: To Tate. - Możesz dzisiaj przyjechać do ośrodka? – Jego głos brzmiał dziwnie. Jakoś… zbyt oficjalnie. – Konsultant dowodcy oddziału chciałby cię poznać. Konsultant dowodcy? - A od kiedy takiego mamy? – spytałam zapominając, że już od jakiegoś czasu nie byłam częścią tego „my”. - Od teraz – odparł matowo Tate. Zerknęłam na Bonesa, lecz nie czekałam na jego zezwalające wzruszenie ramion, by odpowiedzieć. Nie mieliśmy nic ważnego do roboty, a i tak już rozbudził moją ciekawość. - No dobra. Do zobaczenia za kilka godzin. - Nie przyjeżdżaj sama – wyszeptał Tate, po czym natychmiast się rozłączył. Uniosłam brwi, bardziej niż samymi słowami zdumiona tym, że powiedział to zbyt cicho, by usłyszał go ktokolwiek bez nadnaturalnego słuchu. Najwyraźniej coś było na rzeczy. Wiedziałam, że nie prosił, bym zabrała ze sobą Bonesa, gdyż wiedział, że moj mąż zawsze towarzyszył mi w wyjazdach. Musiał mieć na myśli kogoś innego, a tylko jedna osoba przychodziła mi tu na myśl. Odwrociłam się do Dona. - Masz ochotę na wycieczkę?

*** Z powietrza ośrodek wyglądał jak nijaki budynek otoczony dużym, zarośniętym parkingiem. W rzeczywistości był to stary nuklearny schron, ktory posiadał cztery rozbudowane poziomy pod powierzchnią celowo zaniedbanej fasady. Ochrona była tu bardzo ścisła, dokładnie jak można było się spodziewać po tajnej jednostce rządowej regulującej działania nieumarłych. Wciąż jednak byłam zdumiona, że musieliśmy wisieć w powietrzu dobre dziesięć minut, zanim nasz helikopter dostał pozwolenie, by wylądować. Na litość boską, przecież nie wpadaliśmy tu nieproszeni. Bones i ja wysiedliśmy ze śmigłowca, lecz gdy probowaliśmy wejść przez podwojne drzwi na dachu natychmiast zatrzymało nas trzech umundurowanych. - Przepustka – warknął jeden z nich. Roześmiałam się. - Niezły kawał, Cooper. Daszki czapek strażnikow ocieniały ich twarze tak bardzo, że nie byłam w stanie rozpoznać kryjących się pod nimi rysow. Wszyscy jednak mieli tętno, a Cooper był jedynym z moich starych śmiertelnych przyjacioł, ktory był na tyle głupi, by probować takiego numeru. - Przepustka – powtorzył na tyle przeciągle, że dotarło do mnie, iż jego głos jest dla mnie obcy. No dobra, to nie Cooper. I co więcej, to nie był też żart. Pozostali strażnicy lekko acz zdecydowanie poprawili uchwyty na broni. - Nie podoba mi się to - mruknął Don pojawiając się po mojej prawej stronie. Żaden ze strażnikow nawet nie drgnął, lecz oczywiście jako śmiertelnicy nie mogli go dostrzec. Mnie rownież to się nie podobało, lecz oczywistym było, że strażnicy nie odpuszczą, dopoki nie zobaczą naszych identyfikatorow. Nauczona przykrym doświadczeniem, 7

że muszę nosić portfel nawet wtedy, gdy nie będę go potrzebować, zaczęłam szperać w kieszeniach. Bones jednak uśmiechnął się do tria. - Chcecie przepustki? – zapytał jedwabistym głosem. – Oto ona. – Jego oczy zalśniły szmaragdowo, a z dziąseł niczym mini sztylety z kości słoniowej wysunęły się kły. – Przepuśćcie nas albo odejdziemy, a wy będziecie musieli wytłumaczyć szefowi, że goście, na ktorych czekał mieli lepsze rzeczy do roboty niż marnowanie swojego czasu. Strażnik, ktory żądał od nas odznak zawahał się na chwilę, po czym bez słowa odsunął się. Bones cofnął swoje lśniące kły, a jego oczy na powrot przybrały swoją ciemną barwę. Na powrot wcisnęłam portfel w kieszeń. Wyglądało na to, że mimo wszystko nie będę go potrzebowała. - Mądry wybor - skomentował Bones. Minęłam straże i razem z nim ruszyłam do wejścia, nie reagując na ciągłe mruczenie mojego wuja jak bardzo mu się to nie podoba. Bez jaj, pomyślałam, lecz nie odezwałam się, nie chcąc by pomyśleli, że mowię do siebie. To była pierwsza wyprawa Dona do ośrodka, ktorym kierował przez lata i w ktorym w końcu umarł. Teraz wracał w nadnaturalnej postaci, ktorej większość jego wspołpracownikow nie mogła nawet dostrzec. To musiało być bardziej zniechęcające niż mogłam sobie wyobrazić. Ruszyliśmy korytarzem w stronę wind, a ja mimowolnie rejestrowałam zmiany jakie zaszły tu od mojej ostatniej wizyty. W tej sekcji znajdowały się niegdyś dwa zatłoczone biura, lecz teraz jedynymi znakami jakiejkolwiek aktywności były odgłosy naszych krokow. Kiedy dotarliśmy do windy, nacisnęłam guzik wskazujący drugi poziom, gdzie mieściły się biura personelu. Kiedy drzwi kabiny zasunęły się za nami, doznałam cierpkiego uczucia deja vu. Ostatni raz, kiedy jechałam tą windą spieszyłam się, by zdążyć do łoża śmierci Dona. Teraz stał on obok mnie, a przez jego rysy przeświecała ściana windy. Życie miało kilka wybojow po drodze, ktorych nigdy bym nie przewidziała. - Żeby było jasne: jeśli podczas pobytu tutaj zobaczę białe światło, pognam do niego zanim zdążycie powiedzieć choć słowo – odezwał się mój wuj przerywając ciszę. Jego kwaśny ton sprawił, że się roześmiałam. - Będę ci kibicować aż do końca – zapewniłam go, zadowolona, że jego sarkastyczne poczucie humoru nie zniknęło, mimo ostatnich ciężkich tygodni. Winda zatrzymała się i wysiedliśmy. Instynktownie chciałam ruszyć w stronę dawnego biura Dona, lecz skręciłam w lewo. Tate powiedział, że czułby się nie w porządku zajmując je, chociaż było bardziej przestronne i miało mini centrum dowodzenia. Jednak nie winiłam go za to. Przypominałoby to rabowanie grobu Dona, podczas gdy on technicznie był tutaj, chociaż o tym wiedziało zaledwie kilka osob. Moj wuj nie chciał, by wiadomość o jego nowym, widmowym statusie się rozniosła, lecz odmowiłam ukrywania jej przed nieumarłymi członkami zespołu, ktorzy u tak by go dostrzegli i mogli z nim rozmawiać. Drzwi do pokoju Tate’a były otwarte na oścież. Wkroczyłam do niego bez pukania, chociaż wiedziałam, że nie jest sam. W środku znajdował się rownież ktoś z tętnem. I ze zbyt dużą ilością wody kolońskiej jak dla wrażliwego nosa wampira. - Hej, Tate – powiedziałam. Zauważyłam, że jego postawa była niezwykle sztywna, pomimo tego, że siedział. Powodem jego napięcia musiał być wysoki, szczupły mężczyzna stojący obok jego biurka. Miał siwiejące włosy obcięte w stylu, jaki preferował Tate, lecz coś w jego postawie mówiło, że to jedyna wojskowa cecha, ktora ich łączyła. Stał zbyt swobodnie, a jego dłonie znaczyły halluksy, ktore gotowa byłam 8

się założyć, że były efektem używania bardziej długopisu niż broni. Jego zaskoczone spojrzenie powiedziało mi, że nie miał pojęcia o naszej obecności, dopoki się nie odezwałam, a chociaż wampiry z natury zbliżają się ukradkiem, nie czyniłam żadnej proby podkradania. Arogancja w jego spojrzeniu po tym, jak już doszedł do siebie sprawiła, że w myślach przekwalifikowałam go z cywila na rządowego disc jockeya. Zazwyczaj dwie rzeczy świadczyły o tak szybkim i zbyt pewnym siebie podejściu, podczas pierwszego spojrzenia: bogactwo bajeranckich, nadnaturalnych zdolności, albo osoba, ktora sądziła, że jej powiązania z rządem znaczą, że może bez skrupułow ustanawiać swoje własne zasady. Ponieważ jednak Pan Pospieszny był śmiertelny, podejrzewałam to drugie. - To pan musi być tym konsultantem jednostki – powiedziałam z przyjaznym uśmiechem, ktory mowił ludziom, że jestem przyjaźnie nastawiona. - Tak – powiedział chłodno. – Nazywam się… - Jason Madigan - Don dokończył to zdanie w tym samym momencie co agent rządowy. W głosie wuja wyczułam napięcie, a nawet szok. – A co on tutaj robi?

9

ROZDZIAŁ 2

N

ie spojrzałam w stronę Dona, choć taki był moj pierwszy odruch, i skupiłam uwagę na Madiganie. Nie można było dać mu poznać, że w gabinecie był duch, a pytanie było retoryczne, jako że Don wiedział, że Madigan go nie

słyszał. - Cat Crawfield… Russell – przedstawiłam się. No dobra, Bones i ja nie byliśmy małżeństwem według prawa ludzi, lecz zgodnie z zasadami wampirow byliśmy związani ze sobą bardziej niż mogłby to zrobić jakikolwiek papier. W podświadomości poczułam ciepłą falę przyjemności, ktora napłynęła od strony osłon, jakie Bones wzniosł wokoł siebie natychmiast po wylądowaniu. Podobało mu się, że do swojego nazwiska dodałam to, z ktorym się urodził. Tyle mi wystarczyło do podjęcia decyzji, że od tej chwili będę Catherine Crawfield Russell. Mimo, że nie potrzebowałam reakcji Dona, by domyśleć się, że Madigan będzie dla nas jak wrzod na dupie, maniery wpajane mi przez lata surowego wychowania na farmie nie pozwoliły mi nie wyciągnąć do niego ręki. Madigan popatrzył na nią i ułamek sekundy zbyt długo zwlekał z uściśnięciem. Jego wahanie wyraźnie wskazywało, że miał uprzedzenia albo względem kobiet, albo wampirow. Żadna z tych opcji nie nastawiała mnie do niego bardziej entuzjastycznie. Bones powiedział swoje imię nie okazując nawet chęci oferowania dłoni. Z drugiej strony jednak jego dzieciństwo polegało na żebraniu lub kradzieży, by przetrwać w ciężkich okolicznościach, jakimi było bycie nieślubnym synem prostytutki w osiemnastowiecznym Londynie. W przeciwieństwie do mnie nie był bezustannie ćwiczony w manierach i okazywaniu szacunku starszym. Bez mrugnięcia okiem wpatrywał się w Madigana, ręce swobodnie trzymając w kieszeniach swojego skorzanego płaszcza, a jego uśmiech wyrażał bardziej wyzwanie niż uprzejmość. Madigan pojął aluzję. Puścił moją dłoń i nawet nie probował wyciągnąć jej do Bonesa. Przez jego twarz przebiegła też ledwie uchwytna ulga. W takim razie to uprzedzenie do wampirow. Cudownie. - Miałeś rację – powiedział Madigan do Tate’a jowialnością, ktora zalatywała fałszem. – Przyjechał z nią. Na sekundę moje spojrzenie pomknęło w kierunku Dona. Dobry Boże, czyżby Madigan go widział? Był człowiekiem, lecz może miał jakieś zdolności psychiczne… - W świecie wampirow, jeśli zaprasza się jedno z małżonkow, automatycznie dotyczy to rownież drugiego z nich – odparł Bones lekkim tonem. – To odwieczna zasada, lecz wybaczę ci, że jej nie znasz. Och, Madigan miał na myśli Bonesa. Zdusiłam prychnięcie. To co powiedział było prawdą, lecz gdyby nawet było inaczej, Bones nie zostałby w domu. Już tu nie pracowałam, więc nie było tak, że Madigan mogł mi zagrozić jakimiś konsekwencjami, gdyby nie spodobała się mu moja postawa. A z pewnością by tak było, mogłam to spokojnie obiecać. - O co chodzi z tym sprawdzaniem przepustek na dachu? – spytałam, by odwrocić uwagę od pojedynku na spojrzenia między Madiganem i Bonesem. Pewne było, że konsultant by przegrał. Nikt nie mogł przetrzymać spojrzenia wampira. Madigan przeniosł na mnie swoją uwagę, a jego naturalny zapach stał się kwaśny pod dominującą wonią chemicznych ulepszaczy. 10

- Jedno z uchybień, jakie zaobserwowałem, kiedy przyjechałem tu dwa dni temu to to, że nikt nie sprawdził mojej przepustki, gdy wylądowałem. Ten ośrodek jest zbyt ważny, by skompromitowało go coś tak banalnego jak byle jaka ochrona. Tate najeżył się, a w jego oczach zalśniły szmaragdowozielone iskry, lecz ja jedynie prychnęłam. - Jeśli przybywasz drogą powietrzną, to tak jakby domyślają się, że po tym jak dwa razy sprawdzili autentyczność lotu, załogę i plan lotu, ktokolwiek jest na pokładzie, jest tym kim powinien być. Szczegolnie, jeśli jest to osoba zaproszona. A gdyby tego nawet nie zrobili i nadal wyjechali z całą resztą, fałszywa przepustka załatwiłaby wszystko. Poza tym – znow prychnęłam – gdyby przyleciał tu ktoś obcy, to myślisz, że udałoby mu się uciec helikopterem znajdującym się w zasięgu rakiet i przy kilku wampirach zdolnych wytropić go po samym zapachu? Zamiast zacząć się bronić po moim dosadnym wykazaniu bezsensowności sprawdzania tożsamości na dachu, Madigan popatrzył na mnie z zamyśleniem. - Słyszałem, że masz trudności ze zwierzchnictwem i wykonywaniem rozkazow. Zdaje się, że nie w tym względzie nie przesadzano. - Nie, to wszystko prawda – powiedziałam wesoło. – Co jeszcze słyszałeś? Lekceważąco machnął ręką. - Zbyt wiele rzeczy, by wymieniać. Twoj dawny oddział tak bardzo się tobą zachwycał, że po prostu musiałem cię poznać. - Czyżby? – Nie kupowałam tego jako prawdziwego powodu, dla ktorego tutaj byłam, ale postanowiłam ciągnąć jego grę. – No coż, cokolwiek słyszałeś, ignoruj to, co mowi o mnie moja matka. Madigan nawet się nie uśmiechnął. Sztywny kutas. - Tak się zastanawiam… Co robi doradca oddziału? - spytał Bones, jak gdyby nie podsłuchiwał myśli Madigana od chwili, gdy tylko tu weszliśmy. - Upewnia się, że dla dobra bezpieczeństwa narodowego zmiana kierownictwa w wysoce tajnym departamencie odbędzie się tak gładko jak powinna – odparł Madigan, a w jego głosie znow pojawiło się zadowolenie z siebie. – Przez następne kilka tygodni będę przeglądał akta. Misje, personel, budżet… wszystko. Ten ośrodek jest zbyt ważny, by jedynie mieć nadzieję, że sierżant Bradley da sobie radę z prowadzeniem go. Tate nawet nie drgnął, chociaż zamierzona obraza musiała zaboleć. Bez względu na problemy, jakie mieliśmy ze sobą w przeszłości, jego kompetencje, oddanie i etyka pracy nigdy się do nich nie wliczały. - Nie znajdziesz nikogo bardziej wykwalifikowanego do prowadzenia tej jednostki po śmierci Dona – powiedziałam stalowym głosem. - To nie dlatego tutaj jest - syknął Don. Milczał przez ostatnie kilka minut, lecz teraz brzmiał na bardziej wzburzonego niż kiedykolwiek wcześniej. Czy zostanie duchem sprawiło, że moj normalnie wytworny wuj miał mniejszą kontrolę nad swoimi emocjami, czy po prostu łączyła go z Madiganem jakaś nieprzyjemna historia? - Jest tu z ważniejszego powodu niż tylko sprawdzenie pracy Tate’a – ciągnął Don. - Szczegolnie interesują mnie twoje akta – powiedział do mnie Madigan, nieświadomy innej rozmowy w pokoju. Wzruszyłam ramionami. 11

- Proszę bardzo. Mam nadzieję, że lubisz opowieści o bandziorach – lub bandziorkach – ktorzy na koniec dostają za swoje. - Och, to moje ulubione – odpowiedział z błyskiem w oczach, ktorym się nie przejęłam. - Czy Dave, Juan, Cooper, Geri i moja mama są w Sali Zniszczeń? - spytałam kończąc zabawę w głupie gierki słowne. Jeśli spędzę z nim jeszcze trochę czasu, moj temperament zapanuje nad zdrowym rozsądkiem, a to nie będzie zbyt dobrze. Najmądrzej będzie grać uległą i pozwolić Tate’owi dowiedzieć się czy Madigan rzeczywiście węszył w jednostce kierując się jakimiś ukrytymi motywami. - Dlaczego chcesz wiedzieć, gdzie są? - spytał Madigan, jakbym miała jakieś nikczemne zamiary, przed ktorymi musiał ich chronić. Moj uśmiech ukrył fakt, że zaczęłam zgrzytać zębami. - Ponieważ skoro tu jestem, chciałabym się przywitać z przyjaciółmi i rodziną – odpowiedziałam dumna z tego, że udało mi się nie dodać na końcu zdania: dupku. - Żołnierze są zbyt zajęci, by porzucać swoje obowiązki tylko dlatego, że ktoś chce sobie pogadać – stwierdził Madigan szorstko. Moje kły jakby żyjąc własnym życiem wyskoczyły mi z dziąseł, niemal boląc z chęci, by odgryźć mu ten zbyt wysoko zadarty nos wprost z jego lekko pomarszczonej twarzy. Być może coś z tego dało się zauważyć, ponieważ zaraz dodał: - Muszę was poinformować, że każdy atak na moją osobę będzie atakiem na same Stany Zjednoczone. - Nadęty sukinsyn - warknął Don i ruszył w stronę Madigana. Po kilku krokach jednak zatrzymał się gwałtownie, jak gdyby przypominając sobie, że w swoim obecnym stanie nie jest w stanie nic mu zrobić. Cień ostrzeżenia wkradł się w moje rozszalałe emocje - Bones milcząco upominał mnie, bym wzięła się w garść. Opanowałam się, najwyższym wysiłkiem wycofując kły i gasząc jaskrawą zieleń moich oczu, ktore wrociły do swojej zwykłej, szarej barwy. - Dlaczego pomyślałeś, że zamierzam cię zaatakować? – spytałam z udawaną niewinnością i zaskoczeniem, w myślach skręcając jego ciało w precel. - Może jestem tu nowy, ale z uwagą czytałem raporty na temat waszego gatunku powiedział Madigan porzucając postawę ważniaka z FBI, by pokazać kryjącą się pod nią nagą wrogość. – Wszystkie jasno mowią, że oczy wampirow zawsze zmieniają kolor tuż przed atakiem. Bones roześmiał się, lecz ciepły dźwięk jego głosu kontrastował z niebezpieczną energią, jaka zaczęła napierać na jego osłony. - Bzdury. Nasze oczy zmieniają kolor z powodow, ktore nie mają nic wspolnego z zabijaniem. Widziałem też kilka ładnych wampirow, ktore rozerwały gardła ofiarom, a ich oczy nie rozbłysły nawet jedną iskrą zieleni. Czy twoje doświadczenie z wampirami sprowadza się tylko do tego? Do raportow? Ostatnie słowo wręcz ociekało kpiną. Madigan zesztywniał. - Mam wystarczająco dużo doświadczenia by wiedzieć, że niektórzy z was potrafią czytać w myślach. - To nie powinno cię martwić. Kto nie ma nic do ukrycia, nie ma się czego bać. Prawda, kolego? Czekałam, by zobaczyć czy Madigan odważy się oskarżyć Bonesa o szperanie w jego umyśle podczas całej rozmowy. Jednak on tylko poprawił swoje rogowe okulary, jakby ich położenie na jego nosie było kwestią najwyższej wagi.

12

- Twoja mama i pozostali skończą trening za jakąś godzinę – powiedział Tate po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do biura. – Jak chcesz, to możesz tu poczekać. Madigan właśnie wychodzi. - Czy ty mnie odprawiasz? - spytał Madigan z niedowierzaniem. Twarz Tate’a nie wyrażała niczego. - Czy tuż przed przyjściem Cat nie powiedziałeś, że masz mnie na dzisiaj dosyć? Policzki Madigana pokryły się słabym rumieńcem. Jednak nie z zażenowania, sądząc po woni nafty, jaką przybrał jego naturalny zapach. Woni ostrożnie kontrolowanego gniewu. - Rzeczywiście tak powiedziałem - powiedział. – Będziesz miał rano dla mnie te raporty? Zakładam, że brak snu w nocy nie będzie trudnością dla kogoś takiego jak ty. Och, co za dupek. Moje kły ponownie zaczęły krzyczeć „dorwijmy mu się do dupska!”, lecz tym razy utrzymałam je w dziąsłach i powstrzymałam zielony rozbłysk moich oczu. Madigan odwrocił się do nas. - Cat. Bones. – Powiedział nasze imiona, jakbyśmy mieli za nie przeprosić, lecz tylko uśmiechnęłam się, jak gdybym w myślach już kilkakrotnie go nie wypatroszyła. - Niezwykle miło było pana poznać – powiedziałam i wyciągnęłam do niego dłoń. Wiedziałam, że nie będzie chciał jej dotknąć. Ujął ją jednak, z tym samym wahaniem co poprzednio. Nie uścisnęłam jego ręki, choć – o Boże – jakże kusząca była ta myśl. Gdy tylko go puściłam, Madigan opuścił biuro Tate’a, pozostawiając po sobie chmurę zapachu wody kolońskiej i irytacji. - Idę za nim – powiedział moj wuj stanowczo. – I nie wrocę z tobą, Cat. Zerknęłam na Tate’a, ktory ledwie zauważalnie skinął głową. Szczerze mowiąc ulżyło mi, że nie probował się spierać. Don mogł szpiegować Madigana o niebo lepiej niż ktokolwiek inny. Być może Madigan był tutaj, bo Wuj Sam popadł w paranoję, że wampir kierował jednostką, ktora poszukiwała i ukrywała dowody na istnienie nieumarłych. Nawet gdyby tak było, Madigan zmarnowałby mnostwo pieniędzy podatnikow na dokładne zbadanie ośrodka, by w końcu dojść do wniosku, że Tate jest idealnym zastępstwem za Dona. Jego akta były bez skazy, więc nie bałam się, że znajdzie jakiekolwiek trupy w szafie Tate’a – dosłownie czy w przenośni. Lecz nie dlatego cieszyłam się, że moj wuj skupił się bardziej na Madiganie niż na odnalezieniu swojej drogi w zaświaty. Jeśli Madigan miał bardziej złowrogie powody do bycia tutaj, Don da nam znać szybciej niż ktokolwiek inny. Wierzyłam, że Tate, Dave i Juan zdołają się stąd wydostać, gdyby niechęć Madigana do nieumarłych przybrała groźniejszy obrot, ale moja matka – mimo całej jej brawury – nie była tak twarda jak oni. A nie był to budynek, w ktorym wystarczyło rozwalić ścianę, by z niego uciec. Czwarty poziom był przeznaczony do przetrzymywania wampirow wbrew ich woli. Powinnam coś o tym wiedzieć. Zaprojektowałam go, gdy łapałam wampiry dla Dona, by jego naukowcy mogli wyprodukować syntetyczny lek o nazwie Brams. Lek ten, powstały na bazie składnika wampirzej krwi odpowiadającego za szybkie gojenie się ran, utrzymał kilkoro z naszego oddziału przy życiu, gdy otrzymali w walce poważne rany. Wtedy do jednostki dołączył Bones, a Don pokonał swoj lęk przed tym, że czysta wampirza krew – o wiele bardziej efektywna w leczeniu niż Brams – zmieni w potwora każdego, kto ją wypije.

13

Bones przekazał Donowi wystarczająco dużo swojej krwi, by podać ją potrzebującym rannym z naszej jednostki, w rezultacie czego cele na poziomie czwartym od lat pozostawały puste. Jednak nie znaczyło to, że nie mogły znow wrocić do użycia, gdyby Don miał rację i Madigan był tu z jakiegoś innego powodu niż rutynowa ocena. A może przydarzyło mi się ostatnio tyle gownianych rzeczy, że teraz posądzałam wszystkich o najgorsze, nieważne czy miałam ku temu powod, czy nie. Potrząsnęłam głową, by ją oczyścić. Mimo tego, że Madigan mnie wkurzył, nie tak dawno temu Don żywił takie same uprzedzenia wobec wampirow. Do diabła, zaledwie osiem lat temu sama byłam przeświadczona, że jedyny dobry wampir, to martwy wampir! Owszem, nastawienie Madigana wręcz krzyczało, że jest Podejrzliwym i Biurokratycznym Skurwysynem, lecz miejmy nadzieję, że po spędzeniu czasu z Tatem, Juanem, Davem i moją matką sprawi, że zda sobie sprawę, iż świat nieumarłych to coś więcej niż informacje wyczytane z tajnych raportow. - To co o nim myślisz? – zapytał przeciągle Tate, już bez tego napięcia w głosie. - Że nie będziemy najlepszymi przyjaciołmi – powiedziałam jedynie. Nie było potrzeby mowienia nic więcej, gdy istniała możliwość, że pokoj był na podsłuchu. Tate odchrząknął. - Też odbieram takie fluidy. Może to dobrze, że… okoliczności są takie a nie inne. Przy tej ostrożnej aluzji do obecnego stanu Dona jasne było, że on również nie chciał ryzykować, że Madigan odsłucha poźniej nasze słowa. Wzruszyłam ramionami, zgadzając się z nim. - Zdaje się, że nic nie dzieje się bez powodu.

14

ROZDZIAŁ 3

Z

anim zmęczeni wsiedliśmy z Bonesem do samochodu, by w końcu ruszyć do domu, była godzina przed świtem. Mogliśmy wrocić do naszego domu w Blue Ridge szybciej, gdybyśmy polecieli, lecz nasz helikopter na pobliskim lądowisku mniej rzucał się w oczy. Chociaż nasz najbliższy sąsiad mieszkał ładne kilkadziesiąt kilometrow od nas, latający w tę i z powrotem helikopter z reguły przyciągał więcej uwagi niż samochod. Im bardziej byliśmy niezauważalni, tym lepiej. Kiedy jednak znaleźliśmy się już w aucie, mogliśmy rozmawiać swobodnie. Pierwszą czynnością na mojej liście „Rzeczy Do Zrobienia” po tym, jak już się trochę prześpię, było całkowite odrobaczenie śmigłowca. I nie miałam tu na myśli jedynie insektow. Madigan sprawiał na mnie wrażenie osoby, ktora podczas naszego pobytu w ośrodku uważałaby za standardową procedurę podłożenie w nim kilu pluskiew. Do diabła, kiedy dołączyłam do zespołu i każdy w jednostce myślał, że przejdę na ciemną stronę mocy, Don przyczepił mi kilka z nich do samochodu i kazał na okrągło mnie śledzić. Kilka lat trwało, nim moj wuj zaufał mi na tyle, by zlikwidować podsłuch i ten wszędobylski ogon. Coś mi się wydawało, że w przypadku Madigana potrwa to nawet dłużej. - To jak tam w jego głowie? - spytałam. Bones zerknął na mnie, na moment odrywając oczy od krętej drogi. - Mętnie. Najwyraźniej podejrzewa jakie mam zdolności i wytworzył przeciw nimi niezłą ochronę. - Naprawdę? - Madigan nie uderzył mnie jako ktoś posiadający wystarczająco silny umysł, by obronić się przed talentem Bonesa, lecz najwyraźniej go nie doceniałam. - Cały czas powtarzał w myślach rymowanki i to właśnie je głownie udało mi się usłyszeć - odparł Bones z niechętnym podziwem. – Wychwyciłem jeszcze kilka innych rzeczy, jak na przykład to, że według niego skąpanie się w wodzie kolońskiej zaburzy zdolność wampirow do wyczucia jego emocji oraz to, że nienawidził Dona. Na samo imię twojego wuja w jego myślach pojawił się potok wyzwisk. - Don rownież nie wydawał się za nim przepadać. Następnym razem, kiedy będę rozmawiać z wujem, będę musiała zapytać go o ich historię. Być może chodziło o zwykłą rywalizację o kobietę. Jakby nie było, tyle wystarczyło, by wywołać Wojnę Trojańską. Wciąż jednak tak długo, jak Madigan robił wszystko otwarcie, wszystko co niegdyś zdarzyło się między nim a Donem nie miało znaczenia. Madigan myślał, że moj wuj to przeszłość. Nie miał pojęcia, że nie odszedł do końca. - Jak pewnie sama już zgadłaś, czuje też głęboki brak zaufania do wampirow - dodał Bones. – Poza tym usłyszałem jedynie tyle razy powtarzane „bezczeszczenie cietrzewia cieszy moje czcze trzewia”, że miałem ochotę sam wbić sobie kołek w serce. Roześmiałam się. Być może pod tą całą pompatycznością i uprzedzeniami Madigan skrywał jednak poczucie humoru. To dało mi nadzieję. Duma nie była najgorszą z wad na świecie, a uprzedzenia mogą z czasem zniknąć. Jednak brak poczucia humoru był przeszkodą nie do pokonania. - Och, jakże jestem wdzięczna losowi, że czas, kiedy słyszałam myśli wszystkich już minął. - Szczęściara – burknął Bones. 15

Ponieważ regularnie piłam krew Bonesa, przez większość czasu potrafiłam czytać w myślach ludzi. Jednak raz na jakiś czas te zdolności zanikały. Przyjęłam do wiadomości, że Bones zyskał je przez więź krwi ze swoim wspołwładcą, Mencheresem. Szkoda jedynie, że okazjonalnie nie przestawałam być też pagerem na duchy. Z drugiej strony jednak magiczny soczek na duchy we krwi Marie Laveau miał kilka stuleci na to, by nabrać mocy. W końcu skręciliśmy na żwirowaną drogę prowadzącą do naszego domu. A ponieważ położony był on na szczycie wzgorza, kilka minut trwało nim zajechaliśmy na podjazd. Na naszym ganku i w otaczającym nas lesie tłoczyły się duchy, ktorych energia sprawiała, że poczułam na skorze słabe mrowienie. Kiedy zatrzymaliśmy się, wszystkie głowy odwrociły się w naszym kierunku, teraz już przynajmniej nie rzucili się na mnie, gdy z niego wysiadłam. Musiałam kilkakrotnie im wyjaśniać, że mimo tego, iż ceniłam sobie ich entuzjazm, jedynie moj kot miał prawo plątać mi się pod nogami, gdy wracałam z wyjazdu. - Witam wszystkich – powitałam ich obracając się dookoła, by objąć wszystkich wzrokiem, po czym wyciągnęłam przed siebie dłonie. Był to sygnał, że ktokolwiek tylko chciał mogł przez nie przeniknąć. Natychmiast ruszyła na mnie chmara widm, a ręce zapiekły mnie, gdy wszystkie naraz zaczęły przez nie przepływać. Wciąż odczuwałam to jak dziwną wersję przybijania piątek grupie znajomych, lecz odkryłam, że duchy były wręcz głodne dotyku, mimo że przenikały przez wszystko – lub wszystkich – z czym się zetknęły. No i moje dłonie były o niebo lepszą częścią ciała do nawiedzeń niż te, przez ktore niektorzy „przypadkiem” przepłynęli. Ogłoszenie, że każdy kto przeleci przeze mnie poniżej pępka natychmiast otrzyma nakaz eksmisji położyło jednak kres takim przypadkom. Bones prychnął sardonicznie na ten widok i skierował się ku drzwiom. Wiedziałam, że nie byłam jedyną, ktora odliczała dni do chwili, kiedy krew krolowej voodoo zniknie z mojego organizmu. Chociaż rozumiał cel, jaki za tym stał, Bonesowi tak samo podobało się przenikanie przez moje ciało niezliczonej ilości kobiet i mężczyzn, mnie podobało się spotykanie jego byłych ciź. Kiedy już skończyłam z tą unikalną formą witania się, weszłam do domu i rzuciłam kurtkę na krzesło. W następnej sekundzie chciałam sama na nie opaść, lecz powstrzymał mnie rozgniewany głos Bonesa. - Fabianie du Brac, wierzę, że masz ku temu wystarczający powod? O-o. Bones nie używał pełnego nazwiska Fabiana, chyba że był naprawdę wkurzony, a było jedynie kilka zasad, ktorych Fabian miał przestrzegać, gdy pozwoliliśmy mu z nami mieszkać. Kiedy weszłam do pokoju zobaczyłam, ktorą z nich złamał. - Eee… cześć – powiedziałam do kobiecego ducha unoszącego się obok niego. Miała na sobie ciemną, raczej bezkształtną sukienkę, ktora ukrywała – jak przypuszczałam – figurę Marylin Monroe, a jej surowy kok jedynie podkreślał, jak piękna była z natury. Bones nie wydawał się poruszony jej wyglądem i wciąż miażdżył Fabiana spojrzeniem, wyzywająco unosząc przy tym brew. Fabian wiedział, że jedynie on i moj wuj mieli prawo do przebywania w domu. Jakby nie było, musieliśmy ustalić pewne rzeczy, żeby chronić naszą prywatność. W przeciwnym wypadku tłum duchow łaziłby za nami od pokoju do pokoju, albo podążyłby za nami pod prysznic, nie mowiąc już o nieprzerwanym komentowaniu naszych łożkowych wygibasow. Całe to przenikanie przez ściany sprawiło, że duchy nie pamiętały już jak się wypada, a jak nie wypada zachowywać. - Mogę to wyjaśnić – zaczął Fabian, rzucając mi zza Bonesa błagalne spojrzenie. 16

- Pozwol mnie – odezwała się kobieta z akcentem, ktory przypominał niemiecki. – Wpierw jednak pozwolcie, że się przedstawię. Mam na imię Elisabeth. Mowiąc skłoniła nisko głowę, najpierw w stronę Bonesa, a potem moją, lecz mimo wyraźnego zdenerwowania jej głos był opanowany. Nieco napięcia opuściło Bonesa, kiedy odpowiedział jej tym samym, wysuwając przy tym nogę w sposob, ktory wyszedł z mody całe wieki przed tym, jak przyszłam na świat. - Bones – odparł i wyprostował się. – To przyjemność poznać panią. Ukryłam uśmiech. Bones może i był zdolny bez namysłu zignorować wyciągniętą dłoń Madigana, ale zawsze miał słabość do kobiet. Przedstawiłam się i posłałam Elisabeth uśmiech, jednocześnie słaniając na powitanie głowę. Hej, dyganie nie było czymś, co robiłam od dzieciństwa, ale wiedziałam na ten temat tyle, że chciałam, by Bones znow się tak pokłonił. W jakiś sposob sprawił, że ten oficjalny gest wydawał się cholernie seksowny. - Fabian nie sądził, by rozsądnie było ujawniać moją obecność innym – ciągnęła Elisabeth na powrot zwracając na siebie moją uwagę. - Dlatego nakazał mi zaczekać tutaj do chwili waszego powrotu. Mowiła głownie do mnie, choć skonsternowana kilka razy spojrzała na Bonesa. Wśrod duchow krążyły już plotki, że Bones był mniej niż zachwycony moją nagłą popularnością w świecie żywych inaczej. - Dlaczego to takie ważne, by inni nie wiedzieli, że tu jesteś? - zastanawiałam się na głos. Pewnie, niektore duchy mogły psioczyć na obecność Elisabeth wewnątrz, kiedy oni dostali absolutny zakaz przekraczania ścian budynku, ale nie codziennie Fabian kusił panienki, by przyszły z nim do domu… - Wielu z naszych uważa mnie za wyrzutka – wyszeptała tak cicho, że nie byłam pewna czy je rzeczywiście usłyszałam. - Wyrzutka? - powtorzyłam. Nawet nie wiedziałam, że duchy mają wyrzutki. Jezu, wygląda na to, że żadna grupa nie jest całkowicie zgodna, nieważne po ktorej stronie śmierci się znajduje. - Dlaczego? Elisabeth wyprostowała ramiona i spojrzała mi prosto w oczy. - Bo staram się zabić innego ducha – powiedziała. Moje brwi wystrzeliły w gorę, a w głowie wybuchło tysiące pytań. Bones gwizdnął cicho, po czym rzucił mi znużone spojrzenie. - Rownie dobrze możemy tego wysłuchać. Może więc usiądziemy? Fabian skinął w stronę zasłoniętych okien. - Cat, może najpierw zapewnisz nam nieco prywatności? Racja. Inne duchy może i nie widziały naszego zagadkowego gościa, lecz gdyby podpłynęły zbyt blisko domu, mogłyby podsłuchać naszą rozmowę z Elisabeth. Westchnęłam. - Zaczekajcie. Zaraz wracam.

*** Kiedy już uprzejmie wymogłam, by wszystkie przezroczyste postaci na następną godzinę opuściły nasz teren, wrociłam do salonu. Bones siedział na tapczanie, trzymając w dłoni w połowie pustą szklaneczkę whiskey. Wampiry były jednymi z niewielu, ktorzy mogli szczerze twierdzić, że pili dla smaku, gdyż alkohol nie miał na nas żadnego wpływu. Fabian i Elisabeth w siedzących pozycjach unosili się nieco nad 17

kanapą naprzeciwko niego. Usiadłam obok męża i podciągnęłam pod siebie nogi, bardziej dla ciepła niż wygody. Jesienny przedświt na tej wysokości oznaczał niższe temperatury. Gdybym nie miała nadziei na szybkie znalezienie się w łożku, rozpaliłabym w kominku. Na szczęście dla mnie moj kot, Helsing, potraktował moją siedzącą pozycję jako sygnał, by zeskoczyć z parapetu okna i ułożyć mi się na nogach. Jego puszyste futro działało jak malutki piec. - Dobra - powiedziałam przeciągle drapiąc Helsinga za uszami. – Jak się poznaliście? - Spotkaliśmy się kilkadziesiąt lat temu w Nowym Orleanie – mruknęła Elisabeth. - W czerwcu 1935 - uściślił Fabian, po czym potarł swoje bokobrody. – Pamiętam, bo to było… eee… wyjątkowo gorące lato. Niemal ugryzłam się w policzki, by powstrzymać śmiech. Fabian zakochał się w tym uroczym duchu! Jego kulawe wyjaśnienie, że tak dokładnie pamiętał datę ich spotkania, kiedy duchy nawet nie czuły temperatur zwieńczyło cielęce spojrzenie, jakie rzucił jej tuż przed tym jak na jego twarzy zagościła fałszywa obojętność. Tak, wpadł po uszy. Bez dwoch zdań. - No dobrze znacie się już jakiś czas, ale nie znalazłaś się tu ze względow towarzyskich. To co cię do nas sprowadza, Elisabeth? Przypuszczałam, że ma to coś wspolnego z duchem, ktorego chciała zabić, ale jeśli nawet tak było, miała piekielnego pecha. Po pierwsze, nie byłam płatnym zabojcą dla każdego z istniejących gatunkow, a Bones od wiekow już nie robił w tym biznesie. Po drugie, nie mogłam nawet pomoc swojemu wujowi znaleźć drogi na drugą stronę. Także nawet gdybym nagle zechciała ruszyć na polowanie na duchy – a tak nie było usunięcie widma znacznie przekraczało moje możliwości. Złożyła dłonie na kolanach, splatając ze sobą kciuki. - W 1489, kiedy miałam dwadzieścia siedem lat, zostałam spalona na stosie za czary – powiedziała miękko. Mimo, że zdarzyło się to ponad pięćset lat temu, skrzywiłam się. Niegdyś mnie też podpalano, a za każdym razem doświadczenie to było przepełnione agonalnym wręcz bolem. - Przykro mi – powiedziałam. Elisabeth skinęła głową, nie odrywając wzroku od dłoni. - Nie byłam czarownicą - dodała, jak gdyby to coś zmieniało w koszmarze jej egzekucji. – Byłam akuszerką, ktora odważyła się sprzeciwić lokalnego naczelnika, kiedy oskarżył matkę o celowe uduszenie noworodka jego własną pępowiną. Głupiec nie miał pojęcia o komplikacjach jakie czasami pojawiają się przy porodzie i właśnie to mu powiedziałam. Wkrotce potem posłał po Heinricha Kramera. - Kim on był? - Gnojkiem o morderczych skłonnościach - odpowiedział Bones zanim Elisabeth zdążyła powiedzieć choć słowo. - Napisał Malleus Maleficarum - Młot na czarownice, książkę odpowiedzialną za trwające kilkaset lat polowanie na wiedźmy. Według Kramera każdy, kto nosił spodnicę nią był. Tak więc Elisabeth została zgładzona przez fanatycznego zabojcę z poważnym przypadkiem mizoginii. Wiedziałam jak to jest, kiedy poluje na ciebie fanatyk i przez to poczułam dla niej jeszcze więcej wspołczucia.

18

- Przykro mi – powiedziałam, tym razem bardziej szczerze. – Cokolwiek spotkało poźniej Kramera, mam nadzieję, że trwało to długo i było bardzo bolesne. - Nie było – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała gorycz. – Spadł z konia i złamał kark, zamiast zostać nadzianym na pal i pozostawionym na powolne konanie. - To nie fair – przyznałam myśląc, że być może w piekle dostał niekończącą się probkę swojego ognistego lekarstwa. Bones rzucił Elisabeth długie, powątpiewające spojrzenie. - Znasz wiele szczegołow na temat jego śmierci, prawda? Elisabeth odwzajemniła jego spojrzenie. W na wpoł rozmytym stanie, w jakim się znajdowała, jej oczy miały barwę ciemnego błękitu. Zaczęłam się zastanawiać czy kiedy jeszcze żyła ich kolor – podobnie jak u Tate’a – wpadał raczej w indygo. - Tak, to ja przestraszyłam jego konia – powiedziała obronnym tonem. – Chciałam zemścić się za to co mi zrobił, i zapobiec śmierci kolejnych kobiet w miasteczku, do ktorego zmierzał. - I bardzo dobrze – powiedziałam od razu. Jeśli oczekiwała osądzania, to chyba o mnie nie słyszała. Ani o Bonesie. – Szkoda, że nie mogę uścisnąć ci dłoni. - Racja - powiedział Bones unosząc szklaneczkę w toaście. Elisabeth przez kilka sekund przyglądała się nam z uwagą. Potem bardzo powoli wyprostowała się i podpłynęła do nas, wyciągając do mnie dłoń. Poruszyłam się niespokojnie. Chyba nie wiedziała, co to znaczy przenośnia. Potem jednak wyciągnęłam do niej rękę i upomniałam się, że nie rożni się przecież od innych duchow na powitanie przenikających przez moje ciało. Lecz kiedy jej dłoń zamknęła się na mojej, to zwyczajne łaskotanie, ktore pojawiało się, gdy moje palce jej dotknęły, nie pojawiło się. Nie mogłam w to uwierzyć, lecz jej lodowato zimna dłoń zacisnęła się na mojej tak samo stanowczo i rzeczywiście, jakby nagle odzyskała ciało. - O żesz kurwa! – krzyknęłam zrywając się na nogi. Moj kot syknął i zeskoczył na skraj kanapy obrażony, że zmuszono go do zmiany miejsca. Elisabeth nagle stanęła przede mną w żywych kolorach, jakby ktoś przełączył emisję jej obrazu z niewyraźnego kanału na program HD. Jej włosy, ktore sądziłam, że są lekko brązowe, lśniły wyraźnymi kasztanowymi pasemkami, a jej oczy były tak granatowe, jak ocean o połnocy. Na jej policzkach widniał nawet lekki rumieniec, podkreślając skorę, ktorą można by opisać jako brzoskwiniową. - O do diabła – mruknął Bones i rownież wstał. Szybko wyciągnął rękę, chcąc złapać ją za ramię, a na twarzy malował mu się taki sam szok jak na mojej, gdy zacisnął palce na prawdziwym ciele, zamiast przeniknąć przez ulotny obłok energii. - Mowiłem wam, że niektorzy z nas są silniejsi od innych – mruknął Fabian zza Elisabeth. Nie żartowałaś, prawda? - pomyślałam drętwo nie mogąc zmusić się do puszczenia jej ramienia. Moje palce musiały potwierdzić to, że ma rownie rzeczywiste ciało, co ja. Jednak zaraz potem poczułam w powietrzu trzask energii, jakby pękł niewidzialny balon. Moją skorę natychmiast zakłuły tysiące igieł, a dłoń, ktorą ściskałam zniknęła. W następnej chwili obraz Elisabeth na powrot zbladł, a ramię, ktore trzymał Bones roztopiło się pod jego dłonią. Jego palce zagięte były wokoł niczego więcej niż przezroczystej linii ciała, ktorego już tam nie było. - Mogę przybrać stałą formę najdalej na kilka minut, ale to niezwykle wyczerpujące – powiedziała Elisabeth, jakby to co zrobiła już nie było czymś niezwykłym. – A jednak 19

Kramer jest silniejszy ode mnie. Miałam wrażenie, że moj umysł stara się pojąć to wszystko, co się przed chwilą stało. - Kramer? Powiedziałaś, że zmarł kilkaset lat temu. - Owszem - odparła Elisabeth z przerażającą zawziętością. – A jednak w każdą wigilię Wszystkich Świętych powraca.

20

ROZDZIAŁ 4

G

dyby w pokoju rozległ się dźwięk upadającej szpilki, w ciszy jaka nagle zapadła zabrzmiałby niczym wystrzał. Domyślałam się, co Elisabeth miała na myśli mowiąc „powraca”, ale ponieważ nie zwykłam wierzyć w tak naciągane teorie, musiałam się upewnić. - Mowisz, że po tym jak ten dupek-zabojca zmarł, stał się duchem, który w każde Halloween przybiera rzeczywistą postać? Elisabeth zmarszczyła brwi słysząc „dupek”, lecz bez wahania odniosła się do reszty mojego pytania. - Z tego co wiem, Kramer zaledwie od kilkudziesięciu lat potrafi stać się namacalny na cały wieczor. - Ale dlaczego akurat w Halloween? – Pewnie, wielu ludzi obchodziło wtedy święto duchów, ghuli, wampirow czy jeszcze innych istot, lecz większość z nich nie wierzyło, by ktorekolwiek z nich istniały naprawdę. - To czas, kiedy granica między światami jest najcieńsza – odpowiedział Bones. – O obchodach Samhainu słyszano na długo przed tym, jak ludzie zrobili z niego święto cukierkow i kostiumow. Elisabeth uśmiechnęła się nieznacznie. - Ironia tego, że wzmacnia go wieczor poświęcony temu, co kiedyś uważał za czczenie herezji, do Kramera nie trafia. Wciąż wierzy, że działa z ręki Boga, jak gdyby Wszechmocny nie pokazał wystarczająco jasno, że nie chce mieć z nim nic wspolnego. - A co on robi w Halloween? – Gotowa byłam się założyć, że Kramer nie bawił się w „cukierek albo psikus”. - Wydobywa „wyznania” o uprawianiu czarow z trzech kobiet porwanych przez jego śmiertelnego wspolnika, po czym spala je żywcem – odparła Elisabeth, a jej twarz wykrzywił grymas bolu. No dobra, to się doigrał. Chciałam utłuc tego ducha, choć zaledwie dwadzieścia minut temu absolutnie odrzucałam taki pomysł. Problem w tym, że moją specjalnością było zabijanie wampirow i ghuli. A nie umarłych, ktorzy byli martwi. - Na jak długo przed porwaniem znajduje sobie tego wspolnika? – spytał Bones. - Nie jestem pewna - odparła Elisabeth i odwrociła wzrok, jakby w poczuciu wstydu. – Może tydzień? Przez te wszystkie stulecia śledziłam Kramera jak tylko mogłam starając się odkryć sposob na to, jak go wykończyć, ale jest bardzo przebiegły. Przez większość czasu się przede mną ukrywa. Taa, przy tej jego zdolności znikania śledzenie go nawet dla innego ducha było cholernie trudne. Znalezienie go przypominało proby założenia kajdanek wiatrowi. A to wywołało następne pytanie. - Powiedziałaś, że wielu uważa cię za wyrzutka, bo chcesz zabić jednego z was. Oczywiste jest to, że to Kramer. Jak, eee, chciałaś to zrobić? – Przez głowę przemknął mi obraz dwoch widm probujących rozerwać sobie gardła. - Przez te kilka stuleci nawiązałam kontakt z kilkoma medium i uświadomiłam im zło, jakim jest Kramer. Miałam nadzieję, że ktoreś z nich go wyklnie. Probowali wielu sposobow, lecz wszystkie zawiodły. Kiedy już rozniosły się wieści o tym co zrobiłam, zostałam odrzucona przez wielu z moich… poza takimi jak Fabian.

21

Uśmiech, jaki na koniec rzuciła mu Elisabeth przepełniała tak wielka uszczypliwość, że miałam wrażenie, jakbym przez samo patrzenie była intruzem. Może jego zainteresowanie jej osobą nie było takie jednostronne. - Kramer to sukinsyn o morderczych skłonnościach. Dlaczego inne duchy rownież nie chcą jego śmierci? - spytał Bones praktycznie. - Pomyśl o tym - powiedział Fabian odwracając wzrok od twarzy Elisabeth. – Większość ludzi nas nie widzi, wampiry i ghule nas ignorują i odrzucili nas wszyscy bogowie, jakich czciliśmy. Mamy jedynie siebie. Większość może i rozumie i wspołczuje Elisabeth, lecz usiłowanie zabójstwa jednego z naszych uważa za odrażające, niezależnie od powodu. - Ale ty tak nie sądzisz – powiedziałam dumna, że zbuntował się przeciw spaczonej, widmowej wersji immunitetu dyplomatycznego. Fabian pochylił głowę. - Być może niektorzy z nas bardziej kurczowo niż inni trzymają się swojego utraconego człowieczeństwa. Nie, pomyślałam. Ludzie o silnych przekonaniach - tacy jak ty – postępują właściwie bez względu na to czy mają ciało, czy przypominają mgłę. - Kramer zabija zaledwie od kilkudziesięciu lat, a jednak usiłowałaś zabić go już od stuleci? - Ton Bonesa był łagodny, lecz jego oczy zwęziły się podejrzliwie. - Och, zaczął zabijać ludzi na wiele lat przed tym, nim znow był zdolny ich palić – powiedziała matowym głosem Elisabeth. – Dręczył tych, ktorzy mogli go zobaczyć, doprowadzając ich do szaleństwa lub śmierci. Kiedy zaczął się im ukazywać, wybierał tych najbardziej bezbronnych: dzieci, starszych lub chorych, doprowadzając ich do tego samego, bolesnego końca. A nikt im nie wierzył. Tak jak nikt nie wierzył mnie, kiedy oskarżono mnie o czary i skazano na stos. Poczułam przebiegający mi po kręgosłupie dreszcz na ponury rezonans w głosie ducha. Skoro Elisabeth przez te wszystkie lata oglądała ten sam brutalny wzor, niezdolna do zrobienia czegokolwiek, zdumiewało mnie, że sama wciąż była przy zdrowych zmysłach. Mnie nie zawsze udawało się dorwać bandytow, lecz kurczowo trzymałam się nadziei, że dostaną za swoje jak nie w tym życiu, to w następnym. A jednak Kramerowi udało się uciec karze nawet na tamtym świecie. Mimo tego, że miałam obecnie dużo na głowie przez niechciane moce od Marie, wuja szukającego drogi w zaświaty i podejrzenia co do nowego konsultanta jednostki, niesprawiedliwość faktu, że Kramer hasał na wolności, by torturować i mordować jeszcze więcej niewinnych ludzi, to było dla mnie zbyt wiele. Jednak moj gniew nie był jedynym powodem, dzięki ktoremu się namyśliłam. Był to rownież sposob w jaki Fabian wpatrywał się w Elisabeth. Kiedy w końcu spojrzał na mnie, błaganie w jego oczach jedynie utwierdziło mnie w decyzji. - Pomogę ci – powiedziałam do Elisabeth i uniosłam dłoń, by zdusić protest Bonesa. Fabian wiele razy spisał się w zadaniach, ktore mu zlecałam, a jedyny sposob w jaki mogłam okazać mu wdzięczność, to zwyczajne „dziękuję”. Coż, teraz miałam szansę pokazać Fabianowi, że był mi drogi tak jak moi inni przyjaciele, chociaż był jedynym w ich grupie, ktory nie miał ciała. Pomoc Elisabeth nie tylko było właściwe - było też dla niego ważne. Doprawdy, jaki miałam inny wybor? Chłodne palce zamknęły się na mojej dłoni i ścisnęły ją lekko. Odwrociłam wzrok od Fabiana i napotkałam spokojny wzrok Bonesa. 22

- Nie tylko ty czujesz, że masz u niego dług – powiedział cicho, po czym spojrzał na Fabiana i uśmiechnął się lekko. – Chociaż mogłeś postawić przed nami lżejsze zadanie. - Zrobię co tylko mogę, by wam pomoc - przysiągł Fabian, a jego twarz tak pojaśniała, że poczułam skurcz w sercu. Może i byłam pewna naszych umiejętności oraz tego, że poradzimy sobie ze wspolnikiem Kramera, jeśli na czas dowiemy się kim jest, ale nie miałam zielonego pojęcia czy można w ogole zabić ducha. Bones w przeszłości kilku groził egzorcyzmem, lecz według Elisabeth to może nie zadziałać. Widok wyraźnej nadziei Fabiana sprawił, że zaczęłam się obawiać czegoś więcej niż tylko możliwości, że morderca może się nam wywinąć. Bałam się, że po tym wszystkim co Fabian dla mnie zrobił, zawiodę go. - Wiemy o tym, kolego. Nie raz to udowodniłeś – odparł Bones. - Dziękuję – powiedziała miękko Elisabeth. W jej oczach zalśniło coś, co dla każdego wyglądałoby jak łzy. – Przybyłam tu z nikłą nadzieją. Wasz gatunek zazwyczaj nie zwraca na nas uwagi, bez względu na okoliczności. - Tak? – uśmiechnęłam się krzywo. – Możesz nazwać mnie silnoręką w sprawach rownouprawnienia, bo Kramer i jego sługus zasługują na to, by ich sprzątnąć. I nieważne z jakiego gatunku pochodzą. - Być może lepiej będzie jak ulokujesz się w pokoju Fabiana, zanim zdecydujemy jaki będzie nasz pierwszy krok - zasugerował Bones zerkając na Fabiana z ukosa, by zaraz znow zwrocić swą uwagę na Elisabeth. – Będzie bezpieczniej, jeżeli wasza energia będzie emitowana z pokoju, z ktorego inne duchy przyzwyczajone są, że pochodzi. - Oczywiście - odparła Elisabeth, po czym podniosła się i wygładziła spodnice. – Będę bardzo dyskretna. - Fabian, proszę, zapoznaj też naszego gościa z zasadami panującymi w domu. Porozmawiamy poźniej, kiedy moja żona i ja trochę odpoczniemy. Oba duchy pojęły aluzję i zniknęły, mrucząc po drodze kolejne podziękowania. Poczekałam, aż ich energia całkowicie się rozproszy, po czym odwrociłam się do Bonesa. - Ty perfidny swacie. W jego uśmiechu było więcej niż tylko ślad przebiegłości. - Gdybym nie dał mu tej przewagi, pewnie spędziłby następne sto lat na zbieraniu odwagi, by powiedzieć jej komplement. - Bezwstydnik – droczyłam się. Pilnowałam, by mowić cicho, gdyż nie miałam pojęcia jak daleko Fabian i Elizabeth odpłynęli. Bones roześmiał się, a gdy się odezwał, jego głęboki głos przepełniała obietnica. - W rzeczy samej. I zamierzam ci to udowodnić, kiedy znajdziemy się już w łożku. Mogłam być zmęczona, z tyloma sprawami na głowie, lecz tylko idiota odrzucał takie zaproszenie. - Ścigajmy się – szepnęłam mu do ucha i pognałam po schodach.

23

ROZDZIAŁ 5

Z

trzaskiem zamknęłam pokrywę mojego iPada i nie zmiażdżyłam go z wściekłości jedynie dlatego, że cholerstwo było potwornie drogie. - Co za parszywy, szurnięty dupek! - zaklęłam. Bones zerknął na mnie i ponownie zwrocił uwagę na drogę. - Mowiłem ci, żebyś nie czytała tej książki. Taa. Coż, do Waszyngtonu była daleka droga, książkę można było kupić online, a zdobycie jak największej wiedzy o wrogu było pierwszym krokiem, gdy zaczynałam polowanie. Wiedziałam, że Malleus Maleficarum będzie pełna pieprzonych bzdur, lecz nie doceniłam rozmiaru zawartego w niej okrucieństwa. Nie wiedziałam co było bardziej odrażające: zasady ustalone przez Kramera czy wiedza, że musiało minąć setki lat i umrzeć mnostwo ludzi, zanim przeciętny człowiek przestał wierzyć, że facet miał rację. - Oskarżeni nie mieli żadnych szans – fukałam dalej. – Nikt z nich nie dbał o dowody. Wszystko czego potrzebowali to „przeczucie”, że ktoś jest czarownicą i bum! – inkwizytor mogł się nią zająć. Przyznanie się do winy wymuszano za pomocą tortur – opisanych z przyprawiającymi o mdłości szczegołami, pozwolę sobie dodać – a nawet, jeśli biedna kobieta przyznała się zanim jej je zadano, torturowano ją i tak, jedynie dla „potwierdzenia”. A jeżeli komuś udało się nie przyznać do uprawiania czarow, bez względu na to jak okropne rzeczy mu wyrządzono, też palono go na stosie, bo wtedy został uznany za zatwardziałego grzesznika. Jezu! Bones odchrząknął. - Nie sądzę, by on miał z tym coś wspolnego, słonko. - Jasne - mruknęłam. Religia mogła i być wymowką, lecz prawdziwymi winowajcami było prawo i brak moralności. – Wiesz, że Kramer obwiniał kobiety o wszystko, od impotencji po nieudane zbiory, a to nawet nie początek jego obsesji na temat ich dogłębnego zła i bezsprzecznie zdzirowatej natury. Bones uśmiechnął się lekko. - Teraz naprawdę chcesz go zabić, prawda? - Och, nawet nie wiesz jak bardzo – powiedziałam. Ręce aż swędziały mnie, by się z nim policzyć, lecz ponieważ był namacalny jedynie w Halloween, kiedy palił swoje ofiary, mogłam nie zdążyć na czas. Musiałam znaleźć jakiś sposob, by dopaść go w jego mglistej formie, a to – niestety – wykluczało poćwiartowanie. Spojrzenie Bonesa jasno powiedziało mi, że domyślał się moich myśli. A może po prostu dostrzegł moje zaciśnięte pięści. - Rozchmurz się, Kitten. Być może gość, z ktorym mamy się spotkać, znajdzie wyjątkowo paskudny sposob, by pozbyć się parszywca na wieki. - Wydajesz się wyjątkowo zrelaksowany w tej sytuacji – powiedziałam z pewną irytacją, zauważając w jego głosie nonszalancję. Bones jedynie przewrocił oczami. - A dlaczego miałbym nie być? Po raz pierwszy od lat nasz związek jest mocny, nikt czynnie nie probuje nas zabić, a nasi przyjaciele są szczęśliwi. Niech to, Kitten, gdybym był jeszcze bardziej zrelaksowany, musiałbym puścić dymka. Właśnie miałam zauważyć, że biorąc pod uwagę, że moj wuj utknął między światami, Madigana oznaczał potencjalne problemy, a na wolności hasał morderczy 24

duch, nie było tak rożowo. Czyż w naszym życiu zawsze nie pojawiało się coś stresującego? Gdybym nie nauczyła się dostrzegać pozytywow – a wszystko, co wymienił Bones było jednym wielkim pozytywem – to maszerowałabym przez życie z syndromem pustej do połowy szklanki. - Masz rację – powiedziałam i ścisnęłam dłonią jego udo. – Jeszcze nigdy nie było nam tak dobrze. Bones chwycił moją dłoń, po czym podniosł ją do ust i w najlżejszym z pocałunkow musnął moją skorę. Zawsze stało przed nami mnostwo wyzwań, ale zawsze zajmowaliśmy się nimi po kolei. Teraz Kramer był na pierwszym miejscu naszej listy, a mimo wszystkich problemow, jakie ten frajer oznaczał, były rownież dobre strony tej sytuacji. Może i potrafił terroryzować i krzywdzić ludzi, lecz kiedy już go zobaczę, zmierzy się z kimś rownym sobie. Niełatwo było mnie przestraszyć, a duch nigdy nie pokona wampira w walce. Do Halloween nie mogł nawet zadać ciosu, a my zastawimy na niego pułapkę o wiele wcześniej. Moj humor jeszcze bardziej się poprawił. - Założę się, że to medium przekaże nam doskonałe wiadomości - powiedziałam chrapliwie, gdy Bones zaczął pieszczotliwie lizać moją skorę. Elisabeth powiedziała, że wcześniej żadnemu medium nie udało się pozbyć się ducha. Jednak przekonała do tej proby jedynie kilkoro z nich, a ostatnia miała miejsce dobre pięćdziesiąt lat temu. Najlepszy przyjaciel Bonesa, Spade, znał kilku znanych demonologow, ktorzy polecili nam kolejne medium, do ktorego teraz zmierzaliśmy na spotkanie. Przy odrobinie szczęścia facet okaże się skuteczniejszy niż jego poprzednicy. Jeżeli jednak nie, mieliśmy kilka innych sztuczek w rękawie. Dobrze się też składało, że październik miał się niedługo zacząć. Przynajmniej mieliśmy asa w rękawie. Jako duch, podrożowanie Elisabeth ograniczało się albo do fizycznego złapania podwozki samochodem, albo wykorzystania linii ley, ktore były nadnaturalną wersją superszybkich kolei. Linie ley zazwyczaj prowadziły do rożnych hotspotow dla duchow, więc podczas poszukiwań Kramera musiałaby zatrzymywać się w każdym z nich. Jednak niech tylko znajdę się w promieniu stu kilometrow od niego, a użyję pożyczonej mocy w mojej krwi, by zwabić go do siebie. Wtedy mogłabym mu rozkazać, by nie znikał, dopoki nie skończymy go egzorcyzmować. Innym efektem ubocznym wypicia krwi krolowej voodoo – jako dodatku bycia kocimiętką na duchy – była umiejętność odzierania duchow z ich własnej woli. Nie znosiłam jej, lecz w tej sytuacji ta zdolność okaże się jak najbardziej przydatna. Nie lubiłam używać tej mocy na duchach, ktore znalazły do mnie drogę, lecz w przypadku Kramera skorzystam z niej z uśmiechem na ustach. I z wyjątkowo czarownym chichotem. Co do jego wspołpracownika, to… coż. Łatwość rozerwania człowieka na strzępy odbierała temu całą zabawę. - Jesteśmy na miejscu - powiedział Bones puszczając moją rękę i skręcając na niewielkim parkingu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu pozagrobowych nazw na wystawach ustawionych w podkowę sklepow. Najbliższe temu tematowi było „Niebiańskie Serniki Deeny”, lecz wątpiłam, by to było właściwe miejsce. - Jesteś pewien, że to tu? Bones wskazał dłonią kierunek. - „Ogrod Heleny Trojańskiej” jest tutaj. - Ale to kwiaciarnia – powiedziałam, jak gdyby uciekł mu ten szczegoł. 25

Skończył parkować i dopiero się do mnie odwrocił. - Może tak samo jak z duchami lubi pogadać do kwiatkow. Nie powinnam czuć się zaskoczona, że medium miało zwyczajną pracę, a jednak było inaczej. Ale w gruncie rzeczy to co za rożnica. Kilka lat temu za dnia sama chodziłam do collegu, a nocą polowałam na wampiry. Tylko dlatego, że ktoś był w jakiś sposob powiązany z nadnaturalnym światem nie znaczyło, że był on całym ich życiem. Kiedy wysiadłam z samochodu, moj umysł zalała fala głosow. Stało się to tak nagle, jakby ktoś na cały regulator włączył nadawanie. Moja dłoń jakby z własnej woli podskoczyła do czoła w instynktownym, acz całkowicie bezużytecznym geście obrony przed strumieniem głośnego paplania. - O żesz - powiedziałam. – Daj mi chwilę. Bones nie pytał co się stało, tylko do mnie podszedł. Widział u mnie taka reakcję wystarczająco często, by od razu wiedzieć co się stało. Jego wzrok przesunął się ze mnie na parking, a z jego postaci zaczęła emanować niebezpieczna energia. Było to ostrzeżenie dla innych bez pulsu, że zbliżanie się do nas w tej chwili to bardzo zły pomysł. Przez pierwszych kilka sekund byłam najbardziej bezbronna. Musiałam skoncentrować się tylko i wyłącznie na wyciszeniu głosow w mojej głowie, wybuchających w niej nagle dzięki uprzejmości moich przejętych od Bonesa zdolności. Kiedy już wyciszyłam ryk cudzych myśli na tyle, że przypominały jedynie szum w tle, pokazałam Bonesowi uniesiony w gorę kciuk. - Jaki czas? - Siedemdziesiąt dwie sekundy – odparł. Bones nie miał stopera, lecz wiedziałam, że jego obliczenie było dokładne. Westchnęłam głośno. Plusem było to, że to najszybszy czas, w jakim udało mi się dojść do siebie. Minusem jednak to, że gdybyśmy w ciągu tych siedemdziesięciu dwoch sekund zostali zaatakowani, zabito by mnie nawet kilka razy, nie tylko jeden. Nie przez człowieka, to pewne, lecz przeciętny wampir lub ghul z łatwością porachowałby mi kości, gdy moja uwaga była tak odwrocona. - Miałeś rację. Głosy łatwiej jest opanować, kiedy jestem przyzwyczajona do ich obecności. Chciałabym, żeby przestały notorycznie pojawiać się w mojej głowie. W powolnej pieszczocie przeciągnął dłońmi po moich ramionach, przekazując mi swoją siłę i spokoj. - Zdarza ci się to rzadziej i coraz szybciej odzyskujesz kontrolę. Wkrotce opanujesz to do perfekcji, tak jak było z innymi wyzwaniami, ktore ci rzucono. Chciałabym mieć tyle pewności w moje zdolności co on, lecz nie było czasu, bym nurzać się w niepewności. Jak na razie musiałam stosować dziką mantrę graj, jakbyś to umiała. Uśmiechnęłam się i zmieniłam temat. - W kwiaciarni jest facet, ktory sądzi, że jesteś o wiele za seksowny na hetero. Myślisz, że to nasze medium? Bones uśmiechnął się, lecz nie zawracał sobie głowy, by spojrzeć na wystawę sklepu za moimi plecami. Z całą pewnością sam rownież wychwycił te myśli, lecz był zbyt uprzejmy, by to powiedzieć. - Przekonajmy się.

***

26

Paleta zapachow wewnątrz „Ogrodow Heleny Trojańskiej” sprawiła, że zaczęłam oddychać z rowną częstotliwością, co za życia. Świeży aromat kwiatow zmył smrod paliwa, spalin i chemikaliow, jakie czułam, gdy podczas jazdy zaczerpnęłam kilka oddechow, dając mi teraz poczucie, jakby moje płuca nagle przeszły porządne czyszczenie. Z praktycznego punktu widzenia dawało mi to też możliwość wychwycenia woni oznaczających niebezpieczeństwo. Wysokiej rangi nieumarli mogli ukryć swoją moc, lecz nikt nie mogł całkowicie usunąć swojego zapachu. Kilka pociągnięć nosem wystarczyło, by powiedzieć mi, że oprocz mnie i Bonesa w sklepie nie było innych wampirow. Nie miałam też ochoty wychwytywać ziemistego zapachu ghuli. Och, pewnie - Spade nas tu skierował. Jednak byłam zdania, że wtańcowanie do środka walcem bez jakiejkolwiek osłony było proszeniem się o jakąś brzydką niespodziankę. Kiedy już ustaliłam, że kwiaciarnia przejawiała niebezpieczeństwo jedynie dla kogoś z alergią, odwrociłam się w stronę szykownie ubranego, ciemnoskorego mężczyzny, ktory z uśmiechem wciąż wpatrywał się w Bonesa, jakby ten był orgazmem dla jego oczu. Trzeba przyznać, że akurat to była prawda, lecz mimo, że Bones był mi wierny - nie mowiąc już o tym, że nie kusiły go męskie wdzięki - obudziło to moj wampirzy terytorializm. - To ty jesteś Tyler? - spytał Bones w tej samej chwili, gdy ja głośno odchrząknęłam. Obie te rzeczy przerwały początki pewnej fantazji, jaką mężczyzna zaczynał snuć na temat Bones. Wymazanie jej z pamięci zajmie mi pewnie kilka miesięcy. - To ja – odparł Tyler z szybkim uśmiechem. - Jesteśmy umowieni - powiedziałam, zwalczając nagłą potrzebę, by chwycić Bonesa za ramię i z sykiem obnażyć na gościa kły. – Mam na imię Cat, a to jest moj mąż, Bones. W podświadomości poczułam falę rozbawienia płynącą od Bonesa, lecz w jego wzroku, gdy przypatrywał się Tylerowi, nie było nawet cienia. - Taki moj pech, że nie mogliście być jedynie bratem i siostrą szukającą bukietu dla mamy - powiedział Tyler z rozczarowaniem w głosie. Potem jednak spojrzał na mnie i puścił do mnie oczko. – Właśnie tak, kochana. Rość sobie prawa do Pana Tyłeczka Mniam-Mniam. Na twoim miejscu sam bym to zrobił. Moje usta drgnęły w uśmiechu. Przesunęłam wzrokiem po umięśnionych pośladkach Bonesa, jeszcze bardziej podkreślonych przez czarne jeansy, a po chwili długo przyjrzałam się wybrzuszeniu na przodzie, ktore nie miało nic wspolnego z krojem spodni. W końcu ponownie spojrzałam w czekoladowe oczy Tylera i rownież do niego mrugnęłam. W odpowiedzi roześmiał się. - Ładny sklep – zmieniłam temat. – Wszystko jest takie świeże i piękne. Tyler machnął ręką. - Bycie medium może i brzmi efektownie, lecz wierzycieli obchodzi tylko jedno, kochana. Płatności. Poza tym – dramatycznie wzruszył ramionami – kiedy dowiadują się o moim drugim zajęciu, zawsze chcą dowodu, że nie udaję, a mowienie, że ich martwa ciotka Tilly nienawidzi ich wstrętnej dziewczyny prowadzi jedynie do tego, że nagle odcinają ci prąd. Nie mogłam się nie roześmiać. Zauważyłam, że usta Bonesa również drgnęły. - W rzeczy samej. No dobra, kolego, wiesz z czym przychodzimy. Pogadamy tutaj czy gdzieś indziej? - Tutaj. Pozwolcie tylko, że zamknę. 27

Tyler pospiesznie ruszył do drzwi. Przewrocił plakietkę na drzwiach tak, że teraz widniał na niej napis Przykro nam, minęliśmy się! i zamknął drzwi na klucz. Wracając ponownie znacząco popatrzył na tyłek Bonesa, po czym spojrzał na mnie i powachlował się dłonią. - Rrrr! – szepnął scenicznie. Moj początkowy wybuch terytorializmu zmienił się w humor. Tyler przypominał mi innego miłego zboczeńca – mojego przyjaciela, Juana. Interesowało go wszystko, co nosiło spodnicę. Poza rożnicą w wyborze płci, Tyler wydawał się być taki sam. Z jego myśli wiedziałam, że teraz, kiedy wiedział już, że Bones jest żonaty, nie miał zamiaru do niego uderzać. Po prostu nie mogł się powstrzymać. Myśli Tylera bezładnie skakały po jego głowie. Zastanawiał się jaki duch sprawiał nam kłopoty, rozważał czy jesteśmy ludźmi, a jednocześnie zgadywał czy Bones smakował niczym lukier waniliowy. Przynajmniej dwie z tych nie były zdzirowate. - Wszystko gotowe. Chodźcie za mną – powiedział Tyler. Ruszyliśmy w kierunku zaplecza. Dobiegało stamtąd bicie kolejnego serca, przez co zaczęłam się zastanawiać czy Tyler ma partnera. Jednak nie martwiłam się tym, że nie powiedział nam, że ktoś tam jest. Jeśli okaże się, że ja i Bones nie poradzimy sobie z jednym człowiekiem, to nie zasługiwaliśmy na kły. Wzdłuż niewielkiego, wąskiego korytarza poustawianych było jeszcze więcej roślin i skrzynek, podobnie jak workow z nawozem i innych akcesoriow ogrodniczych. Tak jak sądziłam, cały ten nieład kończył się niewielkim biurem bez okien, ktorego ściany pamiętały lepsze czasy. Nie było tam też nikogo, kogo mogłabym zobaczyć, lecz sądząc po szybkim tętnie – i nosowym warkocie – było tutaj zwierzę. Bones i ja usiedliśmy na dwoch składanych krzesłach naprzeciwko biurka oklejonego na rogu taśmą klejącą. Tyler wyciągnął zza biurka wygodniej wyglądający fotel i usiadł bliżej nas. - Przepraszam za wystroj – powiedział wciąż radosnym tonem. – Z przodu musi być ładnie dla klientow, lecz to oznacza gnieżdżenie się ze wszystkim tutaj, gdzie mamy wstęp tylko ja i Dexter. W tej chwili zza biurka wyszedł biały pies ze zwałami skory na barkach oraz pysku, ktory wyglądał na wiecznie rozbity. - Oooch, kto jest maleństwem tatusia? - zagruchał Tyler poklepując się po udach. Doszło nas więcej powarkiwań, tym razem jednak radośniejszych, po czym toboł cielska wylądowało na nogach medium z wystarczającą siłą, by ten sapnął z wysiłku. - Dziecinka musi odstawić hamburgery, bo inaczej kiedyś złamie tatusiowi biodro – ciągnął Tyler tym samym śpiewnym tonem. W pełni się z nim zgadzałam. Przy jego szczupłej budowie i masie Dextera, pies musiał ważyć ze trzy razy tyle, co jego pan. Jednak medium zdawało się to nie przeszkadzać. Odwrocił się do nas i rozpromienił w uśmiechu. - Czyż nie jest cudowny? – spytał. Przy tych wałkach tłuszczu i bulgotliwych pomrukach, bulwiastym, kołyszącym się ogonie i rozbitym pysku – nie mowiąc o pierdzie, jaki puścił, kiedy już usadowił się na kolanach swego pana – był wspaniały jedynie w sposob, jaki ocenić mogł tylko rodzic. Jednak otwarta radość Dextera, kiedy wyciągnęłam do niego dłoń, by pogłaskać go po grzbiecie sprawiła, że zapomniałam o jego mniej niż estetycznym wyglądzie.

28

- Kto jest takim ślicznym, grzecznym chłopcem? – spytałam drapiąc go za uszami. W odpowiedzi pies dokładnie wylizał moją dłoń i zadrżał z przyjemności, niemal spadając z kolan Tylera, kiedy przesunął się bliżej mnie. - Masz przyjaciela na całą wieczność, słodziutka - powiedział Tyler chwytając Dextera, by ten nie stoczył mu się z nog. – No dobrze. To z jakim rodzajem nawiedzenia macie do czynienia? - Szukamy kogoś, kto potrafi przywołać i zabić ducha - powiedział Bones. Tyler uniosł brwi, a błysk flirtu w jego oczach jakby przygasł. - Dlaczego? – zapytał otwarcie. Wyciągnęłam iPada i otworzyłam tekst Malleus Maleficarum. Następnie pokazałam to Tylerowi. - Bo dupek, ktory to napisał, powrocił po śmierci - odparłam. – I znalazł sposob, by wciąż mordować. Tyler jedną ręką wziął ode mnie tablet, drugą wciąż przytrzymując psa. Jakimś sposobem udawało mu się trzymać urządzenie i przewijać strony bez strącenia Dextera z jego siedziska. Świetnie, wariaci, przebiegło Tylerowi przez głowę, gdy czytał tekst. Naprawdę wierzą, że duch niesławnego łowcy czarownic nawiedza ich dom! Bones pochylił się do przodu i uśmiechnął się, ukazując końce swoich kłow. - Nie jesteśmy szaleni, a on nie nawiedza niczego naszego. Tyler poderwał głowę, a wyraz jego twarzy gwałtownie zmienił się, gdy dostrzegł ostre końce nagle długich zębow Bonesa i zdał sobie sprawę, że ostatniego zdania nie wypowiedział na głos. - Och – powiedział w końcu. - Przepraszam. Moi przyjaciele nie wspomnieli o pewnych… szczegołach, ktore was dotyczą, a nie uwierzycie, jak nienormalni są niektorzy ludzie. Chociażby w zeszłym tygodniu przyszła tu kobieta przekonana, że jej przyczepę nawiedza Tupac. Jak gdyby chciał spędzić wieczność w jakimś blaszaku śmierdzącym kocimi szczynami. Słysząc to uśmiechnęłam się, lecz Bones pozostał przy temacie. - Dobrze. To skoro już omowiliśmy już kwestię naszych zdrowych zmysłow, może wrocimy do naszej sprawy? Tyler mruknął do Dextera „Tatuś musi popracować” i delikatnie zepchnął psa z kolan. Zwierzę pisnęło w proteście, lecz zaraz weszło pod biurko. Moich uszu dobiegło jakby sapnięcie, po czym pies opadł na coś miękkiego. Zepsuta paskuda, pomyślałam, lecz to jedynie podniosło moją opinię o Tylerze. Dobroć okazywana niemym lub bezbronnym, jak na przykład dzieciom i zwierzętom, zazwyczaj znaczyła, że człowiek miał dobry charakter. - Skąd wiecie, że macie do czynienia z cieniem Heinricha Kramera i że potrafi on zabijać? - zapytał Tyler teraz już czysto służbowym tonem. - Widmowy informator - odparł Bones. Tyler skinął głową, jakby nie zdziwiła go taka odpowiedź. - To jedyny dowod? Duchy czasem kłamią. Wzrok Bonesa, kiedy na mnie spojrzał, jasno mowił, że brał pod uwagę taką możliwość. - Mamy jedynie słowo tego ducha. Tyler przyjrzał nam się długo.

29

- Nie potrafię zabić ducha, ale znam ludzi, ktorzy mogliby to zrobić. Zanim jednak dam wam ich nazwiska i za was poręczę, muszę się upewnić, że nie wrabiam niewinnej osoby. Wątpiłam, by Elisabeth zmyśliła to wszystko, ale w przeszłości skutecznie mnie już okłamywano. Tylko dlatego, że wydawała się miła, a Fabian się w niej bujał nie znaczyło, że powinniśmy ślepo wierzyć wirtualnej postaci, gdy mieliśmy możliwość sprawdzenia tego osobiście. W milczeniu wymieniliśmy z Bonesem spojrzenia. Mogliśmy hipnozą wymusić na Tylerze informacje, lecz po jego emocjach poznałam, że Bones rownież chciał potwierdzenia tożsamości ducha, za ktorym posłała nas Elisabeth. - Jeśli masz sposob, by dowiedzieć się czy powiedziano nam prawdę, zrob to powiedziałam. Tyler wstał i strzepnął ze spodni włosy z sierści Dextera. - W porządku – powiedział znow wesołym tonem. – Czas pogadać ze zmarłymi.

30

ROZDZIAŁ 6

Z

niedowierzaniem wbiłam wzrok w kartonową tabliczkę, z ktorą wrocił Tyler. - Tabliczka Ouija? Tak chcesz udowodnić, że mamy do czynienia z Heinrichem Kramerem, a nie Casperem - przyjaznym duszkiem? Jeśli to właśnie była jego metoda weryfikacji tożsamości, stawiałam pięć dolcow na to, że jego pomysł na pozbycie się Kramera będzie obejmował grę w „lekki jak piorko, sztywny jak deska”. Albo przywołanie Krwawej Mary, by to ona na niego zapolowała. - Użyte we właściwy sposob, tabliczki Ouija otwierają bramy zaświatow - odparł Tyler i ustawił ją na stole. – Jedyne, co musimy zrobić, to zapukać w odpowiednie wrota. Zaczął odsuwać rzeczy z blatu, by zrobić na nim trochę miejsca, nie przestając przy tym nucić. Spojrzałam na Bonesa zaskoczona, że od razu nie zaprotestował przeciwko takiej taktyce, lecz on jedynie z namysłem postukał się palcami po brodzie. - Spade powiedział, że jego znajomi demonolodzy z uznaniem wypowiadali się o Tylerze. Zaufajmy więc jego narzędziom pracy. Albo Spade po prostu odpłaca nam za niedawne postawienie Denise w „niebezpiecznej sytuacji”, jak to nazwał, dodałam w myślach. Rownie dobrze mogłam zobaczyć, do czego to doprowadzi, chociaż sesja z tabliczką Ouija na zapleczu kwiaciarni nie była dokładnie moim wyobrażeniem okoliczności wzywania przez nas niebezpiecznego ducha. Jakby nie było, odbywanie seansu na jakimś starym cmentarzu wydawało mi się jakoś bardziej na miejscu. Tyler rozłożył tabliczkę z dziwnymi znakami na stole i odsunął ją na bok. Następnie zniknął w głownej części sklepu i po chwili wrocił z jakąś pachnącą rośliną i pudełkiem zapałek. - No dobra, jestem gotowy – zadeklarował taksując nas wzrokiem. – Bones jest wampirem, ale zgaduję, że ty też. Ktore z was jednak jest silniejsze? - Ona – natychmiast odparł Bones. Miałam chęć zaprotestować, gdyż Bones już na pierwszy rzut oka był ode mnie silniejszy i o niebo szybszy (nie mowiąc już o wielu wiekach doświadczenia w walce), lecz w ostatniej chwili zdałam sobie sprawę, że miał rację. Z mocą Marie Laveau wciąż krążącą w moich żyłach, byłam nawet potężniejsza niż wampiry wysokiej klasy. No, przynajmniej do chwili, kiedy ta nie zniknie z mojego systemu. Odchrząknęłam, czując się bardzo niezręcznie. Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy odkąd byliśmy razem, stałam wyżej niż mądrzejszy i utalentowany Bones – i on o tym wiedział. - Nie przeszkadza ci to? – wybuchłam zapominając o tym, że mamy publiczność. Bones nigdy nie należał do niepewnych, lecz tak nagła zmiana w dynamice związku była przyczyną rozpadu wielu z nich. Poczułam jego rozbawienie zanim jeszcze szeroki uśmiech pojawił się na jego ustach. - Kitten, ostatnią rzeczą o jaką musisz się martwić to to, że poczuję się słaby. Jednak słowa nic nie znaczą, więc bądź pewna, że pokażę ci to poźniej. W jego głosie kryło się tyle podtekstu, że od samego słuchania zrobiło mi się gorąco. Po chwili jednak na jego twarzy pojawiła się powaga, gdy pochylił się do mnie i nakrył dłonią moją rękę. - Kilka razy widziałem, jak z ledwością uciekasz śmierci spod kosy, i za każdym razem miałem wrażenie, jakby umierała część mnie. Nasi wrogowie może i są teraz uśpieni, jednak pewne jest to, że są przebiegli i okrutni. Świadomość, że jesteś w stanie ich 31

pokonać nie sprawia, że czuję się zagrożony. Czuję wręcz wszechogarniającą ulgę. Bones wiedział rownież, że moja moc nie jest trwała, lecz – jak sam powiedział w samochodzie – ważne było tu i teraz. A teraz miałam te zdolności. Teraz sprawy miały się nieźle. I tego będę się trzymać. - Taki szczery i pewny siebie. - Tyler oblizał usta. – Z każdą minutą robisz się coraz bardziej seksowny, słodziaku. - Ahem – chrząknęłam i znacząco spojrzałam na Tylera. – Moj, pamiętasz? Tyler machnął dłonią. - Taa, taa. – Ale dzisiaj w nocy będę miał WSPANIAŁE sny, dodał w myślach. Przewrociłam oczami, a Bones jedynie prychnął. - Nie zaśniesz, dopoki z nami nie skończysz, Sandmanie4, więc zabieraj się do roboty. Tyler przysunął swoje krzesło bliżej biurka, ustawiając tabliczkę między sobą a mną. - Położ palce na deseczce, Cat – polecił. Posłuchałam go, podobnie jak on układając palce na małym urządzeniu. Zauważyłam, że moim paznokciom przydałoby się trochę uwagi, lecz teraz robienie manicuru znajdowało się naprawdę nisko na mojej liście priorytetow. Mimo, że nie naciskałam na nią, deseczka drgnęła pod moim dotykiem, na co Tyler zdziwiony uniosł brew. - Masz w sobie mnostwo mocy, hmm? – skomentował. Nie zamierzałam wyjaśniać z jakiego powodu tak było, wzruszyłam więc tylko ramionami. Tyler zaczął recytować całą serię zaproszeń dla wszystkich duchow, jakie znajdowały się w pobliżu. Powietrze niemal trzaskało od energii, jaka nagle wypełniła pokoj, a niewielka deseczka, 4 Sandman - amerykańska seria komiksowa, napisana w latach 1989-1996; Głownym bohaterem Sandmana jest Sen - personifikacja władcy krainy marzeń sennych. W komiksie najczęściej nazywany jest imieniem Morfeusza, choć występuje także pod innymi nazwami. kierowana czymś innym niż nasze dłonie, zaczęła nieregularnie poruszać się po tabliczce. Bones usiadł dalej na krześle i zaczął przypatrywać się nam z chmurnym wyrazem twarzy, co chwilę jednak obrzucając wzrokiem resztę pokoju. Podskoczyłam słysząc przeciągły, przeszywający jęk i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że dochodził spod stołu. Pomyślałby kto, że mieszkając z duchem i mając ich całe tłumy wokoł własnego domu, udział w seansie mną nie wstrząśnie. A jednak. Być może było tak dlatego, że miałam wrażenie, jakbym przebywała na cudzym terytorium, a nie miała po prostu niezwykłych przyjacioł czy gości. - Czy to znaczy, że Dexter chce siku? – mruknęłam, gdy jęk psa przeszedł w szczeknięcie. - Nie. – Głos Tylera był pełen napięcia. – Zwierzęta lepiej niż ludzie wyczuwają nadnaturalne zjawiska. To znaczy, że ktoś nadchodzi. Gdy tylko wypowiedział te słowa, poczułam zmianę w powietrzu – jakby ktoś nagle otworzył drzwi zamrażalnika. Tysiące igieł zaatakowało moją skorę, kłując mnie mocą niepochodzącą z tego świata. Ktoś nie nadchodził. Ona czy on już tu był. Deseczka, ktorej wciąż dotykaliśmy obrociła się gwałtownie pod naszymi palcami dokładnie w chwili, gdy duch pojawił się za plecami Tylera. Chłopak zadrżał. - Myślę, że ktoś tu jest – szepnął, po czym podniosł głos. – Kto z nami jest? Wyjaw nam swe imię.

32

- Beth Ann – odpowiedziała przejrzysta postać, a deseczka pofrunęła wręcz w kierunku litery „B,” a zaraz potem ku „E.” - Zdecydowanie ktoś tu jest - mruknął Tyler pod nosem, gdy odczytał „T”. - Stoi tuż za tobą - powiedział Bones. Tyler gwałtownie obrocił się na krześle, z twarzą dokładnie na wysokości brzucha przybyłego widma. Sądząc po jej dziwnej bluzce z wysokim kołnierzykiem i długiej spodnicy, nie była nowym duchem. Ten styl wyszedł z mody ponad sto lat temu. - Jeszcze jej nie widzę – zamyślił się. - Naprawdę? – spytałam zaskoczona. Duch ukazał się w pełni, ukazując nawet ślady po ospie na policzkach i szpakowaty kolor swoich włosow. - Śmiertelnym, nawet tym utalentowanym, dostrzeżenie nas zajmuje trochę czasu odparła Beth Ann patrząc na zmianę na mnie i Bonesa. – Co innego wam. Jej pogarda dla wampirow nie mogła być wyraźniejsza. Większość duchow, ktore przyciągałam swoją pożyczoną mocą wydawało się nie mieć nic przeciwko temu, że byłam wampirem, lecz w przypadku Beth Ann było inaczej. - Hej, przykro nam, że zawracamy ci głowę, ale nie ma powodu, by być nieuprzejmym. - Powiedziała wam, jak się nazywa? – spytał cicho Tyler. - Ta. Ma na imię Beth Ann i nieco zrzędzi. Tyler pochylił się do przodu, jakby chcąc coś dostrzec i wylądował twarzą dokładnie między jej nogami. Odskoczyła, rozwścieczona, a ja probowałam zdusić śmiech. Najwyraźniej wciąż jej nie widział. - Ty brudny zbereźniku! – rzuciła gniewnie. - Beth Ann, daj nam znak swojej obecności - nakazał Tyler nieświadomy tego co przed chwilą zaszło. Duch uderzył go w twarz, a jej dłoń przeniknęła przez jego policzek. Tyler zmarszczył brwi. - Poczułem zimny powiew. Zrobiła coś? - Dała ci znak swojej obecności - odparł Bones, a usta drżały mu od śmiechu. - Normalnie trochę trwa nim duchy pojawią się i zaczną z nami współdziałać powiedział Tyler zdumiony, po czym spojrzał na mnie. – Wiele potrafisz. Gdyby tylko wiedział. - No dobra, a teraz co? Tyler odpowiedział, lecz jego słowa utonęły w głośnym, pełnym oburzenia komentarzu Beth Ann. - Jeśli myślicie, że zrobię cokolwiek dla takiej grupy obrzydliwych zbojow, jak wy… - Ciii – powiedziałam do niej probując usłyszeć, co mowił Tyler. Natychmiast zamilkła, w szoku wytrzeszczając na mnie oczy. Cholera, właśnie odebrałam jej zdolność mowy. Zdaje się, że uciszenie jej znaczyło tyle samo, co wydanie rozkazu zamilknięcia. - …gdy drzwi się otworzą, możemy sprobować wezwać waszego łowcę czarownic – skończył Tyler. - A więc Beth Ann nie musi zostawać? – spytałam czując wyrzuty sumienia, gdy kilkakrotnie otworzyła i zamknęła usta w bezowocnej probie powiedzenia czegokolwiek. - Nie. Odeślę ją…

33

- Możesz już mowić. I możesz też wrocić do miejsca, w ktorym przebywałaś poprzednio – powiedziałam jej i przepraszająco machnęłam ręką. Duch warknął zdanie, od ktorego brwi powędrowały mi pod same włosy, po czym zniknął. No coż. Najwyraźniej w swoich czasach Beth Ann nauczyła się wystarczająco wulgarnego języka. - Pruderyjne damy zawsze były najbardziej nieprzyzwoite – skomentował Bones śmiejąc się na widok mojej miny. Biorąc pod uwagę jego dawny zawod, z pewnością wiedział o czym mowił. Potrząsnęłam głową i potwierdziłam, gdy Tyler zapytał czy duch już odszedł. - No dobrze, zajmijmy się tym na poważnie – powiedział Tyler z wyraźnym podekscytowaniem. – Nie odrywaj rąk od deseczki, Cat. Ponownie przyłożyłam palce na kawałku drewna, czując bijące od niego pulsowanie. Być może dlatego deseczka była w kształcie serca. Był to symbol tego czym była, jeśli została użyta w poprawny sposob. - Jeszcze raz, jak się nazywał ten łowca czarownic? – zapytał Tyler. - Heinrich Kramer. - Heinriiich Kraaaaaaaaamer – przeciągle i z wielkim dramatyzmem powiedział Tyler. Nawet odrzucił głowę do tyłu i zamknął oczy. - Wzywamy cię. Posłuchaj naszego wezwania, Heinrichu Kramerze. Przybądź do nas. Przez zasłonę cieni wzywamy Heinricha Kramera… Dexter nagle na wpoł pisnął, a na wpoł szczeknął. Tyler zamilkł, a ja zesztywniałam, ponownie czując na skorze ukłucia niewidzialnych igieł. Bones spojrzał nad moim prawym ramieniem i zmrużył oczy. Powoli odwrociłam się w tym samym kierunku. Wszystko, co dostrzegłam, to obłok ciemnego dymu, po czym tabliczka Ouija przeleciała przez pokoj… a ostry koniec drewnianej deseczki zatopił się w gardle Tylera.

34

ROZDZIAŁ 7

Z

erwałam się z krzesła i probowałam złapać Tylera, jednak niczym młotem coś uderzyło we mnie, odrzucając mnie w przeciwnym kierunku. Oszołomiona dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że jestem przyciśnięta do ściany przez biurko, po ktorego drugiej stronie wyrastała ta ciemna chmura. Duch bez problemu użył biurka jako broni przeciwko mnie. Gdyby mebel nie wrzynał mi się w brzuch, z pewnością bym w to nie uwierzyła. Nim ja zdołałam to zrobić, Bones odrzucił je ode mnie z taka siłą, że uderzyło o drugą ścianę i roztrzaskało się na drobne części. Dexter szczeknął i zaczął skakać dookoła, starając się ugryźć czarny dym formujący się w postać wysokiego mężczyzny. Tyler trzymał się za gardło, z ktorego wyrywał się okropny charkot, a spomiędzy jego palcow nieustannie wypływała krew. - Bones, ulecz go. Ja się zajmę tym dupkiem. Szczekanie Dextera zagłuszyło dźwięki jakie wydawał Tyler, kiedy Bones przeciągnął kłami po swoim nadgarstku, po czym wyrwał kawałek drewna z szyi Tylera i przycisnął ranę do jego ust. Nagle szczątki biurka zmieniły się w pociski skierowane w naszą trojkę. Bones obrocił się, by zasłonić Tylera i przyjąć je na siebie, a ja rzuciłam się, by osłonić psa. Pełen bolu skowyt powiedział mi, że jeden z kawałkow zranił Dextera zanim zdążyłam to zrobić. Gulgotanie w gardle Tylera przeszło w kaszel. - Chłopie, popełniłeś teraz ogromny pieprzony błąd – warknęłam i chwyciłam fragment zrujnowanego biurka. Potem podniosłam się, wciąż zasłaniając psa przed wszelkimi przedmiotami, jakimi chciałby w niego rzucić duch. Widmo zmaterializowało się na tyle, że dostrzegałam jego białe włosy falujące wokoł pooranej bruzdami, pomarszczonej twarzy. Mężczyzna nie był młody, kiedy zmarł, lecz jego okryte ciemną tuniką ramiona nie były przygniecione starością. Biła od niego arogancja, a jego zielone, wwiercające się we mnie oczy przepełniała pogarda. - Hure - mruknął duch, po czym chwycił mnie za gardło i ścisnął, jak gdyby chciał mnie udusić. Poczułam na skorze silniejsze niż zazwyczaj kłucie tysięcy igieł, lecz nawet nie drgnęłam. Jeśli ten świr sądził, że przerazi mnie taka tanią, dupowatą sztuczką, to poczekajmy aż zobaczy moje abrakadabra. - Heinrich Kramer? – zapytałam niemal machinalnie. Nie miało znaczenia czy to był on, gdyż i tak pożałuje tego co zrobił, jednak chciałam wiedzieć czyj tyłek miałam właśnie skopać. - Zwracaj się do mnie Inkwizytorze – odpowiedział duch z mocnym akcentem. No, przynajmniej mowił po angielsku - ja nie znałam nawet słowa w niemieckim. Uśmiechnęłam się złośliwie. - Pamiętasz magię, ktorą starałeś się stłumić, kiedy jeszcze żyłeś? Właśnie ona płynie w moich żyłach – powiedziałam z satysfakcją i szczątkiem biurka przecięłam swoj nadgarstek. Zanim rana zaczęła się zamykać, krew powolnym strumieniem spłynęła mi po skorze. Gdybym chciała przywołać do siebie legion zwykłych duchow, zaczęłabym płakać. Jednak krew w połączeniu z moim wewnętrznym wrzaskiem „dorwijcie go!” miała wezwać zupełnie inny rodzaj widm. A wszystko to dzięki szczodrości najsłynniejszej nowoorleańskiej krolowej voodoo. Przez moje ciało przelała się fala zimnej, wściekłej mocy, elektryzując moje nerwy i wypełniając pokoj mnostwem nadnaturalnej energii. Czułam, że duch rownież ją poczuł. Zmarszczył czoło, a szyderczy uśmieszek zniknął z jego twarzy. Dexter pisnął i wypełzł z pokoju. 35

W następnej chwili cienie wyrosły z podłogi i wygłodniałe rzuciły się na ducha. To nie przez jej znajomość zaklęć i eliksirow zarowno wampiry jak i ghule bały się Marie Laveau. Było tak przez jej zdolność wzywania Szczątkow i kontrolowania ich. Robiłam teraz dokładnie to samo. Jednocześnie Szczątki zaczęły rozrywać postać ducha, a z gardła Kramera wyrwał się wrzask bolu. Rozkoszowałam się nim niczym ulubionym cukierkiem. Szczątki żywiły się bolem, a można było odnieść wrażenie, jakby Kramer serwował im bankiet. Nie miałam pojęcia czy mogą one zabić ducha, gdyż Kramer nie miał ciała, ktore mogłyby w końcu rozsadzić, lecz byłam skłonna pozwolić im na wiele, by się tego dowiedzieć. Moje pobożne życzenia nie trwały jednak długo. Tak nagle, jak Kramer się pojawił, tak i zniknął, a przezroczyste, zabojcze formy widm zaczęły przenikać jedynie powietrze. - Wracaj tu! - krzyknęłam. Nie dostrzegłam żadnego poruszenia procz Szczątkow, ktore odwrociły się do mnie z mglistymi twarzami, wszystkie jakby pytając o to samo. Co teraz? Niech mnie diabli, jeśli wiedziałam. - Dorwijcie go! – sprobowałam im nakazać, lecz one jedynie zafalowały niczym trzcina na silnym wietrze, podczas gdy ich ciała pozostały w pokoju. Świetnie. Zadrżałam, czując zimno i pragnienie, jakie zawsze niosło ze sobą przywoływanie Szczątkow. Moja najbardziej zabojcza, sekretna broń nie mogła podążyć za Kramerem, a ja niestety zapomniałam mu nakazać, by nie ruszał się z miejsca. - Zaczekajcie – powiedziałam do widm. Być może Kramer zaraz znow się pojawi i przypuści kolejny atak. W gruncie rzeczy wątpiłam w to, ale miałam ogromną nadzieję, że okaże się tak głupi. - Jak on się miewa? - spytałam Bonesa i kopnięciami odsuwając resztki biurka utorowałam sobie do niego drogę. Bones wstał i cofnął się, ukazując Tylera zwiniętego w kłębek na podłodze. Kurczowo trzymał się za szyję, lecz krew już nie wypływała spomiędzy jego palcow, a jego oddech był nierowny, lecz swobodny. - Nic mu nie będzie – odparł Bones. – Po prostu wiele przeszedł. - Byłem martwy – Głos Tylera nie był głośniejszy od szeptu. – Widziałem jasne światło, czułem jak się unoszę… - Nic takiego się nie stało – przerwał mu Bones. – Twoje serce nawet raz nie zwolniło od chwili, kiedy zmiażdżono ci krtań i zacząłeś krztusić się własną krwią. - Och, moj Boże – jęknął Tyler. - Może nie powinieneś go pocieszać – powiedziałam walcząc z dreszczem, ktory jednak przeszedł mnie z innego powodu. Szczątki żywiły się moimi emocjami, a zimno i głod śmierci przenikały moje osłony. Bones zerknął na Szczątki i lekki uśmiech zniknął z jego ust. Na własnej skorze poznał ich moc, kiedy Marie napuściła je na niego probując zaszantażować mnie do wypicia swojej krwi. Stwierdzenie, że nie były dla niego miłe byłoby niezwykle dyplomatyczne, ale widma nie mogły nic na to poradzić. Były jak nadnaturalne pociski niszczące każdy cel, na ktory zostały skierowane – albo ten, ktory po prostu był najbliżej. - Szkoda, że go nie załatwiły. Przepraszająco wzruszyłam ramionami. - To nie ich wina. To ja się pospieszyłam. 36

Spojrzał na mnie ze spokojem. - Wszyscy nie docenialiśmy tego, do czego Kramer jest zdolny, lecz nie popełnimy więcej tego błędu. Przynajmniej teraz mamy dowod na twierdzenia Elisabeth. O tak. Powiedziałabym, że bliskie spotkanie Tylera ze śmiercią, jego zdemolowane biuro, ranny pies i zepchnięcie mnie niczym buldożerem na ścianę wyczerpywało definicję słowa potwierdzenie. Westchnęłam i strzepnęłam kilka drewnianych odłamkow z jego koszuli. - Jak długo chcesz tu czekać, by zobaczyć czy wroci? - Tutaj czekać? – Zaalarmowany Tyler szybko podniosł się z podłogi. – Nawet mowy nie ma, byśmy tu czekali. Znikamy stąd, a ja osobiście nie wrocę tu, dopoki to nie zostanie załatwione. Moja mama nie wychowała głupka. - Tyler, jego nie interesujesz ty. Nie ma powodu więc sądzić, że wroci tu, gdy wyjedziemy… - Widzisz tę tabliczkę Ouija? – przerwał mi wskazując na fragmenty drewna porozrzucane po podłodze. – Nie zdążyłem jej zamknąć zanim ją rozbił. To znaczy, że brama jest wciąż otwarta. Za diabła nie będę tu pracował, skoro najwyraźniej wściekły duch, ktorego wezwałem, ma przepustkę wprost do moich drzwi. Moj asystent przez jakiś czas poprowadzi interes. Duch nie ma z nim żadnego zatargu. - No dobra. Chcesz, byśmy cię gdzieś podwieźli? – Wyglądał mi na zbyt przejętego, by samemu prowadzić. - To też niebezpieczne. Tam wcześniej też otwierałem bramy. Ten duch mogłby przecisnąć się przez ktorąś z nich… a w moim mieszkaniu nie ma wampira, ktory mogłby uleczyć mnie, gdyby znow chciał mnie zabić. - To gdzie chcesz jechać? Do domu przyjaciela? – Głod i wewnętrzne zimno zaostrzyły moj ton. Jedynie to, że byłam wampirem powstrzymało mnie od szczękania zębami. Nie mogłam się doczekać odesłania Szczątkow i zerwania z nimi kontaktu, żebym znow mogła poczuć się sobą. Tyler spojrzał na mnie, przesunął wzrok na Bonesa. I uśmiechnął się. - Mowy nie ma – powiedziałam. Nie musiałam czytać jego myśli, by wiedzieć co mu chodziło po głowie. – Mowy. Nie ma. - Zapomnij, koleś - dodał Bones stanowczo. – Mamy i tak wystarczająco wielu nieproszonych gości, by dodawać jeszcze kolejnego. Uśmiech zniknął z twarzy Tylera, po czym osunął się na podłogę, jakby nasza odmowa zabrała mu wszystkie siły. - Przykro mi, ale nie możesz z nami zostać – powiedziałam łagodniej. Tyler nie zrobił nic, by zasłużyć na moją złośliwość. - Znajdzie mnie i zabije - powtorzył. Poruszyłam się nerwowo. Może rzeczywiście zostawienie go samego było niebezpieczne. Poza tym, mimo że wcześniej miał już do czynienia z duchami, to przez nas teraz mało co nie zginął. Kątem oka dostrzegłam kulejącego Dextera, ktory mimo cichych jękow lekko machał do nas ogonem. Tyler wciągnął psa na kolana i skrzywił się słysząc piska psa, kiedy przypadkiem uraził jego zranioną nogę. Więcej nie mogłam już znieść. Odwrociłam się do Bonesa, ktory z nieco wymęczoną twarzą już kręcił głową. - Tylko do chwili, kiedy nie zajmiemy się Kramerem. Poza tym powiedział, że zna ludzi, ktorzy mogliby pozbyć się ducha… - zaczęłam. 37

W jakiś magiczny sposob rozpacz zniknęła z twarzy Tylera i chłopak z psem na rękach wręcz zerwał się na nogi. - Zaczekajcie. Spakuję nas dosłownie w minutę.

38

ROZDZIAŁ 8

K

ilka godzin poźniej wjechaliśmy na nasz podjazd z dwoma osobami więcej w samochodzie. Lewa tylna noga Dextera była już unieruchomiona w gipsie, a w efekcie działania środkow przeciwbolowych jego oczy wydawały się szkliste. - Tutaj mieszkacie? - Tyler obrzucił wzrokiem porośnięte lasem wzgórza otaczające nasz dom w Blue Ridge. – Dziwię się, że nie słyszę muzyki banjo. Zignorowałam jego dowcip przypominając sobie, że bliskie spotkania ze śmiercią są bardzo traumatyczne dla ludzi, ktorzy do nich nie przywykli. Poza tym nie było dla mnie nowością, że nasz dom mieści się w samym środku malowniczego odludzia. Osiedliliśmy się tu celowo, by mieć więcej prywatności. Nie wiedzieliśmy jednak, że będziemy mogli o niej jedynie pomarzyć. Chociaż brak sąsiadow oznaczał, że głowę procz moich własnych wypełniać będą jedynie myśli Tylera. Dexter podniosł głowę i pisnął cicho. - Jesteście pewni, że tu jest bezpiecznie? - spytał Tyler. – Dexter mowi mi, że w pobliżu jest duch. Bones prychnął sardonicznie i zaczął wysiadać z samochodu. - I ma cholerną rację. Tyler wspominał wcześniej, że widzi duchy, tyle że nie od razu. Lepiej przygotuję go na mieszkanie w Casa Russell. Moj kot do tego stopnia przywykł już do duchow, że prawie wcale już na nie nie syczał. - Tutaj jest mnostwo duchow. I wszystkie przyjaźnie nastawione – dodałam pospiesznie. – Po prostu… eee… lubią kręcić się wokoł naszego domu. Kłamiesz, pomyślał Tyler mrużąc oczy. Dexter prychnął, jakby rownież mi nie uwierzył. Szkoda. Tylko wybrana grupa ludzi wiedziała, dlaczego jestem tak popularna wśrod duchow, a nie była to informacja, ktorą chciałam się dzielić. - Być może zbudowaliśmy dom na dawnym cmentarzysku i dlatego to miejsce to hotspot dla widm – wymyśliłam naprędce. – No wiesz. Jak w Poltergeiscie. Daj sobie spokój, bledzino, pomyślał Tyler, lecz jedynie uśmiechnął się słodko. - Być może tak było, cukiereczku – powiedział. Zastanawiałam się czy nie powiedzieć mu, że nie tylko Bones potrafi czytać myśli, lecz zdecydowałam się tego nie robić. Przywieźliśmy go tutaj, jednak wciąż go nie znaliśmy. Poznanie jego myśli będzie dla nas milowym krokiem, jeśli chodzi o to czy możemy mu zaufać. Nie postrzegałam go jako zagrożenia dla nas, ale wciąż musieliśmy być ostrożni. I tak już zaryzykowaliśmy pokazując mu, gdzie mieszkamy, choć w razie potrzeby tę informację można było z łatwością usunąć z jego umysłu. Kogo chciałam oszukać? Biorąc pod uwagę, jak bardzo Bones był czuły na punkcie mojego bezpieczeństwa, będzie na to nalegał bez względu na to, jak bardzo godny zaufania Tyler by się nie okazał. - Wejdź do środka, ja zaraz przyjdę - powiedziałam, ciężko wzdychając w myślach, po czym wyciągnęłam przed siebie dłonie w oczekiwaniu na widmowe pozdrowienia. Wciąż czułam się dziwnie po wezwaniu Szczątkow, ale nie fair z mojej strony byłoby wejść do domu bez przywitania, jaki preferowali moi widmowi znajomi. Tyler rzucił mi dziwne spojrzenie, lecz dźwignął Dextera i wszedł do domu. Pięć minut poźniej, z mrowiącymi dłońmi, podążyłam za nim. Bonesa nie było nigdzie widać, lecz słyszałam, jak na piętrze rozmawia ze Spadem. Jego ton był mniej niż przyjemny. Tak, 39

kochanie. Zrób im piekło, pomyślałam drwiąco. Znalazłam Tylera w kuchni, ktory z niesmakiem przeglądał zawartość mojej lodowki. - Wiem, że oboje jesteście wampirami, ale kilka opakowań sera i tonik nie może być wszystkim, co tu macie. - Jutro zrobię zakupy. Do tego czasu będziesz musiał radzić sobie z zapasami zupek w puszce i krakersow. Znajdziesz je w spiżarni. – Jakby nie było, nie oczekiwaliśmy gości, a nie miałam najmniejszej ochoty jechać czterdzieści minut w jedną stronę, by kupić jakąś spożywkę. Zanim bym dojechała pewnie i tak zamknęliby sklep. Fabian podpłynął do mnie i nachylił mi się do ucha. - Nie wiem czy podoba mi się ten człowiek - szepnął. – Wchodząc źle wypowiedział się na temat twoich zdolności dekoratorskich, a teraz uwłacza twojej gościnności. Nie zostanie długo, prawda? - Jeśli nam się poszczęści, to nie - odparłam. Dłuższy pobyt Tylera oznaczałby naszą porażkę w starciu z Kramerem, nie wspominając już o spustoszeniu jakie poczyniłby w mojej wypracowanej cierpliwości. Żadna z tych opcji nie była dla mnie do zaakceptowania. Fabian zmarszczył brwi. - Wszystko w porządku, Cat? Wyglądasz na zmęczoną. - Będzie w porządku, jak wezmę prysznic. – Wciąż czułam zimno, ktore jakby przywarło do mojej skory. Nic więc dziwnego, że myśl o pozbyciu się go pod strumieniem gorącej wody wydawała się wprost niebiańska. Moj kot wybrał sobie właśnie ten moment, by z gracją zbiec ze schodow, lecz zatrzymał się nagle, gdy dostrzegł Dextera. Pies rownież go zauważył. Podniosł się na nogi – to znaczy na te trzy, ktore były sprawne – i pomachał ogonem, wydając z siebie przyjazne sapnięcie. Helsing syknął i momentalnie nastroszył swoje ciemne futro. Po chwili syk ten przeszedł w długi, zniekształcony i przesycony groźbą warkot, a kot położył płasko uszy. - Nie, nie. Bądź dobrym kotkiem! - rozkazałam. Biedny Dexter znieruchomiał przestraszony, chociaż był cięższy od mojego kota o jakieś piętnaście kilo. Warkot Helsinga zakończył się przeciągłym sykiem, po czym kot odwrocił się do mnie. W jego oczach widziałam tak wielki wyrzut, jakby na głos powiedział: Pies? Jak mogłaś? Po chwili odwrocił się i wbiegł schodami na gorę, ze wzburzeniem machając przy tym ogonem. No dobra, nikt nie był zachwycony nowymi gośćmi, ale to tylko stan przejściowy. - Ochhhh – westchnął przeciągle Tyler wbijając wzrok w coś po mojej prawej stronie. – Tuż obok ciebie unosi się duch. - Ty mnie widzisz? –zapytał zaskoczony Fabian. Wyszłam z kuchni i zaczęłam zasłaniać okna. - Tyler, poznaj mojego przyjaciela, Fabiana. Fabian, to jest Tyler - medium, z ktorym się dzisiaj widzieliśmy. Sprawy nie potoczyły się tak jak planowaliśmy, ale dojdziemy do tego, jak już wezmę prysznic… i popieszczę kota, aż w końcu mi wybaczy.

***

40

Po cudownie długim, gorącym prysznicu – i odrobiną płaszczenia się przed moim kotem, co i tak wątpiłam, by zrozumiał – zeszłam na doł i pierwsze co dostrzegłam to siedzący na kanapie Tyler, mający na sobie jedynie moj ulubiony niebieski szlafrok. - Moje ubranie jest w praniu, więc miałem do wyboru jedynie to albo ręcznik – powiedział wzruszając ramionami. Oczywiście, że chciał zmienić swoj zakrwawiony stroj. Powinnam była zaproponować mu jakieś ubrania Bonesa. - Przepraszam, przyniosę ci coś innego do ubrania. Swobodnym gestem machnął ręką, w ostatniej chwili powstrzymując mnie od wejścia z powrotem na gorę. - Na razie wystarczy. Fabian podpłynął do mnie z furkotem, niemal trzęsąc się z oburzenia. - To niesłychane, że ma na sobie twoj szlafrok, Cat! Zdusiłam śmiech słysząc jego zgorszony ton. Najwyraźniej trudno było się otrząsnąć z dziewiętnastowiecznych nawykow, nawet po śmierci. Tyler spojrzał cierpliwie na Fabiana. - Nie wyskocz z rajtuz, widmowy kolego. To jedynie na pewien czas. Fabian wyrzucił ręce w gorę. - Widzisz? Jest niepoprawny! - Zaraz znajdziemy mu odpowiedni ubior – zapewnił Fabiana Bones schodząc ze schodow. - Elisabeth, facet w szlafroku to Tyler – powiedziałam widząc, jak wzrok Tylera przesuwa się na nią, by po chwili w końcu ją wyraźnie dostrzec. - Tyler, poznaj Elisabeth. Pamiętaj jednak, by nie mowić o niej przy duchach innych niż Fabian. Niejako się tutaj ukrywa. Tyler uśmiechnął się. - Jestem zachwycony mogąc poznać innego uciekiniera. Elisabeth wyglądała na nieco zdezorientowaną, lecz dygnęła, przypominając mi, że chciałam się nauczyć to robić z rowną gracją, co ona. - Tyler rownież ukrywa się przed Kramerem - wyjaśniłam. - Och. – Na jej twarzy pojawiło się wspołczucie. – Biedaku. - W końcu jakiś znak szczerej litości. – Poklepał miejsce obok siebie. – Usiądź tu, kochanie, i opowiedz mi o sobie. - Eee, pogadacie sobie poźniej. Wspomniałeś o ludziach, ktorzy mogliby nam pomoc z Kramerem. Masz na myśli inne medium? - spytałam. - Jesteście kurewsko daleko od tego, czym zajmują się medium. Dobre medium potrafi otworzyć wrota zaświatow, wezwać i obcować z duchem, oczyścić dom z widmowych bytow, a czasami pomoc duchowi przejść na drugą stronę. To, z czym wy macie do czynienia, to złośliwy, niezwiązany z żadnym miejscem fantom, o takich zdolnościach telekinetycznych, jakich jeszcze nigdy nie widziałem. - Mowiliśmy ci o tym – przypomniał mu Bones. Tyler przewrocił oczami. - Uwierz mi: żałuję, że was nie posłuchałem. Jednak tak mowi większość ludzi. Nie miałem pojęcia, że będziecie jedynymi, ktorzy mowią o tym jak jest naprawdę. Sami też nie byliście do końca tego pewni.

41

Żadne medium wam nie pomoże, ale może zrobią to najlepsi łowcy duchow, jakich można dostać za pieniądze. - Taa… Coż, słyszałam, że Bill Murray i jego gang już tego nie robią – zauważyłam z frustracją. Machnął dłonią. - Nie mowię o Hollywood, tylko o prawdziwych gościach. A szczęśliwie dla was, paru z nich znam. - Podaj ich nazwiska i jakiś kontakt – nakazał mu Bones. Tyler popatrzył na niego znacząco. - Umowię spotkanie i pojadę z wami. W innym przypadku – podobnie jak ja – nie uwierzą wam w to jak potężny jest ten duch, dopoki nie będzie za poźno. A może się zdarzyć, że nie będziecie wystarczająco szybcy, by ich uratować. Moj wewnętrzy cynizm obstawiał, że szanse, iż łowcy będą w stanie nam pomoc wynoszą jakieś dwadzieścia do jednego… na korzyść Kramera. Wciąż jednak trzymałam się złożonej sobie obietnicy, że zamiast uprawiać czarnowidztwo będę zawsze dostrzegać światełko w tunelu. Dlatego też wzięłam telefon ze stolika i podałam go Tylerowi. - Dzwoń. Tyler wstał. - Jak tylko się wysikam. Kiedy zniknął w łazience Bones cicho zwrocił się do Elisabeth. - Dalej staraj się śledzić Kramera. Jeśli jest jakieś miejsce, ktore odwiedza częściej niż inne, albo są jacyś konkretni ludzie, na ktorych zwraca uwagę, chcę o tym wiedzieć. Bones rownież musiał nie darzyć łowcow duchow szczegolnym zaufaniem. Elisabeth uroczyście skinęła głową. - Widziałam go dzisiaj. Znajdował się niedaleko największej linii ley w Iowa, na Oktoberfest w Sioux City, ale szybko stamtąd zniknął. Zbyt szybko, bym dostrzegła czy kontaktował się z jakimiś ludźmi. - Pamiętasz, o ktorej to było? - spytał Bones z nutą podejrzliwości w głosie. - Tuż po południu. Okolice pierwszej czasu Iowa oznaczałyby blisko czternastą w stolicy. Mniej więcej w tym samym czasie Tyler rozbił tabliczkę Ouija. -Sądzę, że Kramer zniknął z pośpiechem, bo ktoś go wezwał - powiedziałam. Bones popatrzył na mnie z namysłem, po czym ponownie zwrocił się do Elisabeth. - Staraj się go znaleźć, a kiedy to nastąpi idź za nim. Jednak nie pozwol, by trafił za tobą tutaj. Wiedziałam jak ważne było dla Elisabeth dowiedzieć się, kim były przyszłe ofiary Kramera, nie wspominając już o nazwisku jego śmiertelnego wspolnika, jednak po osobistym spotkaniu z Inkwizytorem naprawdę nie chciałam, by dowiedział się gdzie mieszkamy. Pewnie, mogłam wezwać na pomoc Szczątki, gdyby Kramer pomimo jej wysiłkow tutaj za nią trafił, ale co by było, gdyby skręcił Tylerowi kark zanim zdążyłabym nasłać na niego potępieńcze widma? Nawet gdybym była nie wiadomo jak szybka we wzywaniu mojej gwardii, dobrze wiedziałam, że wystarczył jedynie ułamek sekundy, by zabić człowieka. A czasami ułamek sekundy, by zabić i wampira. Mieliśmy w domu mnostwo srebrnych noży, z oczywistych powodow. Co by było,

42

gdyby ten wredny duch siłą woli przebił jednym z nich serce Bonesa, zanim ktorekolwiek z nas zorientowałoby się, że jest w pobliżu? Na samą myśl zadrżałam. - Co się stało, Kitten? - spytał Bones dostrzegając to. Uśmiechnęłam się z wysiłkiem. Żadnych więcej myśli w stylu „co by było, gdyby” ani czarnych scenariuszy. Światełko w tunelu i szklanka do połowy pełna, pamiętasz? - Nic.

43

ROZDZIAŁ 9

N

aszym oczom ukazał się ogromny budynek, ktorego ciemne elewacje wyglądały złowieszczo nawet w otoczeniu czerwonozłotych liści otaczających posesję drzew. Setki okien odbijały blask księżyca, jak gdyby nieugięcie odmawiając wszelkiemu oświetleniu dotarcia do wnętrza domu. Od czasu do czasu mignął w nich jakiś cień, a w rześkim jesiennym powietrzu rozchodziły się odległe głosy, lecz były szpital był pusty. No coż, pusty dla każdego, kto miał ciało. Wszyscy członkowie N.I.P.D., czyli Połnocnowschodniego Wydziału Śledztw Paranormalnych, ktore polecił nam Tyler, stali z nami na zewnątrz. Właśnie skończyli instalować sprzęt w rożnych pomieszczeniach dawnego sanatorium Waverly Hills i pogrążeni w ożywionej rozmowie zaczynali gromadzić dokumentację wszystkiego, co wydarzyło się podczas spędzonej tutaj nocy. Sanatorium może i zamknięto wiele lat temu, ale – jak się okazało – była to popularna atrakcja turystyczna. Ciekawscy ludzie płacili za wycieczki z przewodnikiem po opuszczonym ośrodku, wysłuchując jego historii i anegdot o spotkaniach z duchami. Zarowno profesjonalni jak i amatorscy entuzjaści badań paranormalnych mogli mieć szpital na całą noc dla siebie, jeśli chcieli przeprowadzić swoje śledztwo. Musieli jedynie wpłacić odpowiednią zaliczkę i z gory zarezerwować sobie termin. Sanatorium Waverly Hills miało długą listę oczekujących, a właściciele nie zwracali kosztow, jeśli ktoś nie pojawił się w wyznaczonym czasie. Właśnie dlatego Bones i ja spotykaliśmy się ze śledczymi – jak się okazało nie lubili określenia „łowcy duchow” – tutaj, zamiast w jakiejś pobliskiej kawiarni lub innym normalnym miejscu. Od tygodni planowali spędzić weekend w Waverly i nie zamierzali stracić swojej kolejki – albo pieniędzy – tylko po to, by porozmawiać z nowymi klientami Tylera, za jakich nas mieli. Z naszej strony, nie mieliśmy zamiaru tracić kolejnego dnia i nocy na to, by dowiedzieć się czy może nam pomoc z Kramerem. Po tym jak Tyler umowił nas na pogawędkę, wskoczyliśmy do samochodu i ruszyliśmy na wycieczkę do Louisville w Kentucky. Zdawaliśmy sobie sprawę, że samolotem byłoby szybciej. Jednak nie zamierzaliśmy się nigdzie ruszać nieuzbrojeni, a ochrona lotniska miała zwyczaj gniewnie marszczyć brwi na widok walizek wypchanych bronią. Tyler nie zgodził się na pozostawienie Dextera w domu twierdząc, że pies zapewni nam tych kilka cennych sekund ostrzeżenia, gdyby Kramer miał znow skądś wyskoczyć. Dexter rzeczywiście miał osobliwy radar na duchy – kiedy tylko zjawiliśmy się w sanatorium zaczął w ten swoj dziwny sposob piszczeć. Dla porownania Tyler potrzebował kilku minut po naszym przyjeździe, by chociaż zobaczyć cienie w oknach. Musiałam więc przyznać, że z nich dwoch to Dexter wydawał się lepiej wykwalifikowanym medium. Może znajomi demonolodzy Spade’a tak naprawdę polecili nam Dextera, tyle że wiadomość została przekręcona, pomyślałam ponuro. - No dobra, rozkręćmy tę imprezę! - Chris, lider N.I.P.D., zakończył ich naradę. - W końcu - mruknął Bones zbyt cicho, by usłyszał to ktokolwiek procz mnie. Uprzedzeni o tym, że rozstawienie sprzętu jest zbyt ważne, by odwracać ich uwagę, obiecaliśmy zaczekać z pytaniami, dopoki nie skończą przygotowań. Nie mieliśmy jednak pojęcia ile one potrwają. Skończyło się na tym, że staliśmy tu ponad dwie godziny. Gdyby był sam, Bones pewnie by zahipnotyzował Chrisa i pozostałych, by zapomnieli o postawionych nam warunkach, ale wiedział, że bym się temu 44

sprzeciwiła. Byliśmy tu, bo potrzebowaliśmy ich pomocy, a nie na odwrot. Poza tym dwie godziny czekania nic nie zmieni w naszej sytuacji z Kramerem. No, chyba że facet zjawi się tu w kolejnym morderczym nastroju. - No - powiedział Chris i podszedł do nas, lustrując nas wzrokiem. Nie przeszkadzało mi, że do tej pory ledwie raczył zerknąć w naszym kierunku. Całą uwagę poświęcał temu, by jego zespoł był porządnie przygotowany do pracy, a to w moich oczach wielki plus. – Co to za potwornie ważna sprawa, ktora według Tylera nie może poczekać do jutra? Zanim odpowiedział, Bones spojrzał na vana z wymalowanym na boku logo N.I.P.D., niekończące się zwoje kabli i kilkanaście krzątających się wokoł nich osob. - Zajmujecie się tym, bo naprawdę wierzycie w życie po drugiej stronie czy dlatego, że chcecie trochę zarobić na łatwowierności innych? Chris najeżył się. Jego widoczne nad linią brody policzki pokryły się czerwienią i w tej samej chwili dotarł do mnie zapach jego gniewu. Jednak nie zwracałam na to uwagi. To co mnie pochłaniało, to jego myśli. Mam po dziurki w nosie frajerów, którzy nie widzą nic ponad to, co pokazuje im społeczeństwo. Nigdy nie powinienem był się zgodzić, żeby Tyler przywiózł ich tu dzisiaj. Mamy za dużo roboty. - Mam tytuł magistra inżynierii uniwersytetu Stanforda, więc mogę zarabiać masę pieniędzy na jakieś sto rożnych sposobow i to z o wiele mniejszym wysiłkiem – odparł spokojnie. – Jeśli to nie odpowiada na wasze pytanie, to marnujecie moj czas. Uczucie satysfakcji zafalowało na skraju mojej podświadomości. Ktoś inteligentny, przepełniony pasją do tego co robi i oddany swojej drużynie to więcej niż mogłam oczekiwać. Może Tyler trafił w dziesiątkę kierując nas tutaj. - Upewnijcie się, że wykonacie nagrania EVP i zrobicie mnostwo zdjęć na piątym – zawołał Chris do młodej kobiety, ktora minęła nas szybkim krokiem. Spojrzałam w kierunku szostego piętra, gdzie dostrzegłam najwięcej cieni przy oknach. W budynku znajdowały się w większości cienie ludzkich dusz: krotkie, powtarzające się w kołko kadry z życia dawno zmarłych ludzi. Sądząc po energii emanującej z ośrodka, było tu jednak rownież kilka odczuwających duchow, ktore mogły nazywać Waverly Hills domem, jednak nie przebywały w nim w jednym miejscu. Szoste piętro zapewniłoby najwięcej szans na uzyskanie dobrych zdjęć dziwnych cieni lub świetlistych kul. Nie trafiłyby one na czołowki gazet, ale przynajmniej byłyby namacalnym materiałem, ktory zespoł Chrisa mogłby zabrać ze sobą do domu. Wynajęli to miejsce zaledwie na jedną noc. Rownie dobrze mogłam im pomoc, by przynajmniej były to dobrze wydane pieniądze. - Sprobujcie raczej na szostym - zasugerowałam. – Tam będziecie mieć więcej szczęścia. Chris zmrużył oczy. - Na piątym było więcej zgłoszonych incydentow - zaprotestował. Uśmiechnęłam się dobrotliwie. - Z szostego zbierzecie solidniejsze dane. Ale hej, to wasze przedstawienie. Chris spojrzał na Tylera, ktory twierdząco skinął głową. Bones jedynie skrzyżował ramiona na piersi, a jego chłodny wyraz twarzy nie mowił nic. Młoda kobieta oparła kamerę ze statywem na biodrze i nie musiałam wsłuchiwać się w jej myśli, by wiedzieć, że jest naprawdę ciężka. Chris rzucił mi ostatnie, zamyślone spojrzenie, po czym odwrocił się do niej. 45

- Zacznij na szostym, Lexie. Pieprzeni turyści, powinni trzymać gęby na kłódkę, pomyślała Lexie, lecz jej „pewnie!” było tak radosne jak i fałszywe. Nie obraziłam się. Potrafiła przyjmować polecenia i wiedziała, kiedy zatrzymać swoje opinie dla siebie. Ponownie moje nadzieje co do tej grupy wzrosły. - Chodźcie za mną - powiedział Chris po chwili milczenia. - Porozmawiamy, gdy będę pracował.

*** Pokryliśmy sprzętem większość piętra, zanim skończyłam wyjaśniać Chrisowi czego szukaliśmy i dlaczego. Swoje komentarze ograniczył do minimum, lecz w myślach nie chciał uwierzyć w to kim był Kramer, nie mowiąc już o zakresie zdolności, jakie posiadał Inkwizytor. Dokładnie tak, jak przewidział Tyler. W porządku. Dwa w pełni świadome – i rozgadane – duchy nie ukrywając się podążały za mną od chwili, gdy przekroczyłam drzwi Waverly Hills. Po ich podobnym zachowaniu i ubiorze domyśliłam się, że byli dawnymi pacjentami szpitala. Z ich komentarzy wynikało rownież, że odkąd zmarli lubili wypełniać sobie czas robiąc kawały odwiedzającym, a w szczegolności paranormalnym śledczym. Doskonale. Poczekałam, aż Chris zatrzymał się przed czymś, co wyglądało na spory i naprawdę długi tunel, zanim wcieliłam w życie swoj plan. - Ty, co chowasz się za filarem, jak się zwiesz? – zapytałam ducha czającego się kilka metrow od nas. Wyszedł zza niego z wyrazem „wpadłem” wprost bijącym z twarzy, zwijając w palcach krawędzie swojej szpitalnej piżamy. - Herbert. - Z kim rozmawiasz? - zapytał Chris patrząc w tamtym kierunku, jednak oczywiście nie dostrzegając nikogo. - Z jednym z byłych rezydentow Waverly – odparłam myśląc, że duch był zbyt młody i sympatyczny, by nazywać się Herbert. – Zrobisz coś dla mnie, Herbercie? Przeniknij przez ciało mężczyzny z brodą. Ale tylko jego. Herbert bez namysłu zrobił, o co prosiłam. Dexter szczeknął raz, kiedy duch zaczął się zbliżać, lecz zanim Chris skończył mruczeć „Co to, do cholery, za żart?”, widmo przeniknęło przez gorną część jego klatki piersiowej i ukazało się po drugiej stronie. Chris stał absolutnie nieruchomo. Myśli skakały po jego głowie tak szybko, że niemal nie nadążałam z ich czytaniem. Poczułem zimno w brzuchu. Silne mrowienie. Ale przecież ona nie może nakazać duchowi, by zrobił to, co chce, prawda? Mowy, kurwa, nie ma. - Dziwne uczucie w żołądku? Troszkę lodowate i przyprawiające o drżenie? – spytałam cicho. - Skąd wiesz? – odpowiedział pytaniem. - Ooch, to wygląda na niezłą zabawę! – zawołał inny duch porzucając proby ukrywania się w przewodach wentylacyjnych pod sufitem i przepływając wprost przez prawy bark Chrisa. W głowie mężczyzny zapanował jeszcze większy chaos, a Dexter znow zaszczekał. - Właśnie doznałeś takiego samego zimnego uczucia w swoim prawym ramieniu – powiedziałam rzeczowo. – Jest tu jeszcze jeden duch, i to w nastroju do zabawy. Lecz 46

jeśli chcesz więcej dowodow na to, że to nie jest zbieg okoliczności, poproszę ich o kolejne demonstracje. W głowie Chrisa rozległo się głośne „nie”, lecz jedynie przełknął głośno ślinę i skinął głową. - Owszem. Jeszcze raz. Musiałam docenić jego odwagę. Może i wierzył w duchy i od lat studiował zjawiska paranormalne, lecz z pierwszej ręki wiedziałam, że ciągłe przenikanie duchow przez twoje ciało było doświadczeniem budzącym prawdziwy niepokoj. - Herbercie, jeszcze raz proszę. Widmo ponownie mnie posłuchało, tym razem wybierając na cel lewą łydkę. Zaraz po nim to samo miejsce wybrał drugi duch. Dwa silne dreszcze targnęły Chrisem, ktory zszokowany spojrzał mi w oczy. Wzruszyłam ramionami. - Poczułeś to teraz w dolnej części lewej nogi. Dwa razy, jako że jego kumplowi też się to spodobało. - Kim wy ludzie jesteście? - spytał Chris z niedowierzaniem w głosie. Bones otoczył mnie ramieniem i leniwie uśmiechnął do śledczego. - Mamy pieniądze i napięty grafik. Jeszcze coś? Chris ponownie przełknął, starając się sobie poukładać w głowie to, co się przed chwilą stało. A co, jeśli ona nie myli się co do tego drugiego ducha oraz tego, co on potrafi? Ale, chociaż to ryzyko, wciąż jest za dużo wiedzy do zdobycia, by im odmówić. - Jeszcze jedno pytanie – powiedział w końcu. – Kiedy chcecie, by nasz zespoł zajął się waszym problemem? - Jutro - odparł Bones, a jego uniesiona brew jasno wskazywała, że nie będzie tolerował żadnych sprzeciwow. Chris odchrząknął, a jego niepewność zniknęła, zastąpiona biznesowym podejściem. - Żeby było jasne. Nie mam pojęcia jak zabić ducha. Nie wiem nawet czy to możliwe. Co wiem, a to i tak w teorii, to jak takiego uwięzić. Do tego jednak musicie zapewnić mi mnostwo wapienia, naturalnie płynącej wody, kwarcu i moissanitu. - Żaden problem. Kiedy jutro zaczniecie, będziesz miał wszystko co potrzeba - odparł Bones bez wahania. - Czyżby? – No dobra. Wiedziałam, że Bones do każdego wyzwania podchodził z pewnością siebie, ale nie dostaniemy tych wszystkich rzeczy w pobliskim Walmarcie. Rzucił mi spokojne spojrzenie. - Tak, Kitten. Zdezorientowana wpatrywałam się w niego, aż w końcu do mnie dotarło. - Och – powiedziałam przeciągle i szeroko uśmiechnęłam się do Chrisa. – To żaden problem.

47

ROZDZIAŁ 10

G

dy Chris odwrocił się do mnie, zasłoniłam oczy przed jaskrawym światłem latarki na jego kasku. Patrzenie na nich było niemal bolesne, lecz bez reflektorow Chris i jego zespoł byliby absolutnie ślepi w jaskini. Bones i ja nie potrzebowaliśmy żadnego sztucznego światła, by widzieć, a i też znaliśmy to miejsce jak własną kieszeń. Jakby nie było, właśnie tutaj rozpoczął się nasz związek. - Sądzę, że powinniście mieć tu wystarczająco dużo wapienia i naturalnie płynącej wody. Co do kwarcu i moissanitu, to dwieście pięćdziesiąt kilo tych surowcow zostanie dostarczone poźniej - powiedział Bones i machnięciem dłoni wskazał koryto podziemnej rzeki, przy ktorym staliśmy. – Czy tyle wystarczy? Latarka Chrisa skierowała się wprost na twarz Bonesa, lecz w przeciwieństwie do mnie nawet nie mrugnął, kiedy światło sięgnęło jego oczu. - Wystarczy. Jednak takie podziemie, zagracone pomieszczenia, brak elektryczności… Dobry miesiąc zajmie mi chociaż zbudowanie pułapki. Oczywiście największy problem pojawi się wtedy, gdy właściciel tego miejsca dowie się co tu robimy. - Żaden problem. Ja jestem właścicielem, a niektore miejsca są wyposażone w elektryczność - odparł Bones. W mojej głowie rozbrzmiał niewypowiedziany komentarz Chrisa. Ci ludzie z minuty na minutę są coraz dziwniejsi. - Świetnie – powiedział zamiast tego. – W takim razie za kilka tygodni będziecie mieli… - Dwa – przerwał mu Bones z uprzejmym uśmiechem. Pisk protest w głowie Chrisa ucichł, kiedy Bones dokończył. – Chyba, że nie interesuje was trzydziestoprocentowa premia dla każdego z was? Może pieniądze nie były głownym motywatorem, dla ktorego tu byli, lecz zarowno Chris jak i cały jego zespoł byli nimi zainteresowani. Ponad połowa z nich wrociła do ich siedziby, by badać materiały z sanatorium, lecz czworka najbardziej doświadczonych, ktorych wybrał Chris, była z nim tutaj. Lexie, Fred, Graham i Nancy trącili się nawzajem łokciami, w myślach i na głos rozważając rożne sposoby, by zwiększyć wydajność pracy. - Sądzę, że damy radę – odparł Chris po krotkiej naradzie z zespołem. - Doskonale. Świetnie zgadłeś, że to zadanie wymaga zachowania absolutnej tajemnicy, lecz pozwolcie, że przypomnę. Nie wolno wam robić żadnych zdjęć, filmow ani planow tej jaskini. Nie możecie rownież o tym mowić nikomu z pozostałych waszych wspołpracownikow. - W oczach Bonesa zalśnił ślad zieleni. – W gruncie rzeczy, po zakończeniu pracy nie będziecie z nikim o niej rozmawiać. Zrozumiano? Odpowiedział mu zgodny chor głosow. Nie miałam wątpliwości, że poza zahipnotyzowaniem ich teraz, Bonesowi uda się rownież wykasować wszelkie zapisy z materiałow N.I.P.D. Pewnie skończy się to tym, że pomyślą iż wygrali pieniądze w jakiejś loterii. Chociaż raz byłam zdania, że Bones nie posuwał się za daleko. W przeszłości, kiedy wrogie nam wampiry dowiedziały się o jej położeniu, jaskinia została wykorzystana jako pułapka przeciw mnie. Zabiłam je wszystkie, więc jej znaczenie – i położenie – popadły w zapomnienie. Teraz byliśmy zmuszeni pokazać ją drużynie Chrisa ze względu na to, że składała się głownie z wapienia i płynęła w 48

niej podziemna rzeka – spełniała więc dwa z czterech wymogow pułapki na duchy. Dorzucając kwarc i moissanit, ktore dostarczy Bonesowi zaufany wampirzy kurier, a będziemy mieli wszystkie potrzebne składniki. Jakakolwiek stara jaskinia by nie wystarczyła. Musieliśmy się upewnić, że miejsce, ktore – miejmy nadzieję – posłuży za wieczne więzienie Kramera było ukryte i zabezpieczone. Nie mogliśmy umieścić ducha-mordercy w grocie, gdzie jakieś grotołazy mogły go uwolnić potykając się o niewłaściwy kamień. - No dobrze – powiedział Bones i chrupnął kłykciami. – Poszukajmy miejsca, ktore będzie najlepsze na pułapkę. Nie możecie wałęsać się tu bez nas. Zgubicie się. A przy panującej w jaskini wilgotności i temperaturze około dziesięciu stopni Celsjusza, każdy kto by zabłądził szybko by popadł w hipotermię. Skoro więc będą pracować tu przez dwa tygodnie, będzie trzeba przynieść im tu grzejniki. Świetnie się dla mnie sprawdzały, kiedy byłam w połowie człowiekiem i spędzałam tu z Bonesem wiele nocy. - Jesteście pewni, że dobrze widzicie w ciemności? - spytał Chris z wyraźnym powątpiewaniem w głosie. Musiałam zagryźć wargi, by powstrzymać śmiech. Zęby Bonesa zalśniły perłową bielą, gdy szeroko uśmiechnął się do Chrisa. - Całkiem pewni.

*** Uniosłam nogę z gorącej, pełnej mydlin wody i krytycznie przyjrzałam się stopie. Po cudownej kąpieli w wannie spod moich paznokci zniknęły wszelkie ślady brudu. Pomaganie zespołowi przez cały tydzień w ustawianiu pułapki w płytkim brzegu podwodnej rzeki tak, by z każdej strony otaczała ją płynąca woda oznaczało, że całymi godzinami stałam ze stopami zanurzonymi w gęstym szlamie. Bones odwalał ciężką robotę – dosłownie – i dźwigał skały, z ktorych powstała stabilna podstawa pułapki. Chris i pozostali członkowie N.I.P.D. nie pytali już, dlaczego mogłam stać po kilka godzin w lodowatej wodzie i nie przejawiać symptomow jakiejkolwiek choroby albo jakim cudem Bones podnosił głazy z miejsc i nie okazywał po sobie nawet śladu przepukliny. Kilka zielonych pojrzeń z naszej strony wystarczyło jednak, by zdusić wszelką ciekawość w tych tematach. Z moją i Bonesa pomocą przy stawianiu podstaw pułapki, co było najtrudniejsze, Chris powiedział, że jesteśmy do przodu z planem. To było niczym muzyka dla mych uszu. Im szybciej tu skończymy, tym szybciej będziemy mogli sprawdzić czy pułapka działa. Fabian już stwierdził, że przez kwarc i moissanit wchodzenie i wychodzenie z jaskini przypominało teraz przedzieranie się przez gęstą, pajęczą sieć, a nie były one jeszcze rozłożone. Chris musiał wiedzieć o czym mowi. Bones stanął w drzwiach łazienki, pozwalając wzrokowi dwukrotnie przesunąć się po mnie wzrokiem, zanim się odezwał. Nie zasunęłam zasłonki prysznica, miał więc nieskrępowany widok. - Wychodzę na trochę, słonko. Nie pytałam po co. Bones mogł i służyć za moj bufet typu „jedz ile chcesz”, lecz w mojej krwi nie było wystarczająco dużo życia, by go odżywić. Mogła to zrobić jedynie ludzka krew, lecz Bones nie chciał osłabić żądnego z członkow N.I.P.D. żywiąc się ktorymś z nich. Poza tym to byłoby nieco… coż… niegrzeczne. 49

- Do zobaczenia po twoim powrocie – powiedziałam i uniosłam nogę do pionu. Z czystą przyjemnością wciągnęłam zapach jego pobudzenia, gdy gładząc skorę nieco dłużej niż zwykle zaczęłam ją namydlać. - Kokietka – mruknął ochryple. Uczyłam się od najlepszych, pomyślałam, lecz zamiast powiedzieć to głośno tylko zamrugałam, jakbym nie rozumiała o czym mowi. - Mowiłeś chyba, że wychodzisz? Zieleń zaczęła zastępować mahoniową barwę jego oczu, a jego zapach jeszcze bardziej się wzmocnił. Niemal leniwie pogładził swoj obojczyk, bladymi palcami przesuwając między materiałem a zmysłowym zagięciem swojej szyi. Po moim ciele przebiegł dreszcz, chociaż od kąpieli w wannie byłam o kilka stopni cieplejsza niż zwykle. Punkt, w ktorym jego szyja łączyła się z szerokim barkiem był moim drugim ulubionym miejscem do gryzienia. Bones oparł się o framugę, jakby przyjmując wygodniejszą pozycję, lecz tym samym wprawił w ruch mięśnie, ktorych nie mogł ukryć jego sweter. Noga, ktorą swobodnie postawił przed drugą skierowała moją uwagę do dolnych partii jego ciała. Dostrzegłam, jak na moment materiał napiął się na jego twardym udzie po czym ponownie zluzował, ukrywając wyraźny kształt poniżej. Zapłonęło we mnie pożądanie. Moje sutki stwardniały, a wstęgi niesamowitego uczucia związały mi lędźwie w węzeł. A wszystko to zanim jeszcze dostrzegłam, że jego biodra są nieco wypchnięte do przodu, pozwalając mi lepiej przyjrzeć się rosnącemu z przodu wybrzuszeniu. - Powiedz mi, Kitten… - Jego głęboki, jedwabisty głos prześlizgnął się po mnie niczym najdelikatniejsza z pieszczot. – Powinienem teraz wyjść czy może poczekać na poźniej? Jego oczy lśniły czystą zielenią, a lekki uśmiech jasno mowił jak wielką przyjemność sprawia mu ta gra. Gdybym przyznała, że nie chcę czekać aż wroci, dołączyłby do mnie w wannie. Wtedy jednak przeciągałby grę wstępną tak długo, aż zaczęłabym go błagać, by mnie wziął. I zrobiłby to, śmiejąc się cicho z mojej niecierpliwości i jednocześnie wchodząc we mnie mocnymi, powolnymi pchnięciami. Na samą tę myśl przeszedł mnie dreszcz i poczułam jeszcze większe podniecenie. Jednak gdybym pozwoliła mu się najpierw posilić, jego własna żądza by narastała, kiedy musiałby czekać i poszukać sobie jakiejś żyły, w ktorą mogłby się potajemnie wgryźć. Zanim by wrocił, byłby niemal bezwzględny w swoim pożądaniu… a seks z Bonesem napędzanym pierwotnymi instynktami był prawdziwie nieziemskim doświadczeniem. Kiedy o tym pomyślałam, poczułam na skorze falę gorąca, jakby woda wokoł mnie nagle zamieniła się w ogień. Oblizałam usta i odchrząknęłam, lecz gdy się odezwałam moj głos nadal przypominał ochrypły pomruk. - Idź teraz. – Tak, by cała twoja cudowna żądza narastała do chwili, aż utracisz nad sobą kontrolę. W pomieszczeniu rozeszły się fale emanującej z jego aury mocy, ktore elektryzującymi smagnięciami dotknęły mojej skory. Rozchylił usta i przeciągnął kłami po dolnej wardze, aż pojawiła się na niej kropla krwi. Wbiłam w nią wzrok i całą siłą woli powstrzymałam się, by nie wyskoczyć z wanny i nie zlizać jej, zanim spłynie z jego ust. - Jesteś pewna?

50

Jakże bezlitośnie się drażnił! Picie jego krwi, podczas gdy był we mnie, było najbardziej niewiarygodną rzeczą na świecie… i on o tym wiedział. Dźwięk pękającej wanny uświadomił mi, że chwyciłam ją z taką siłą, że za chwilę rozleci się pod moimi palcami. - Idź. – Teraz to nie był już pomruk, a warknięcie. Bones nie będzie jedynym, ktory będzie płonął niekontrolowanym pożądaniem. Wyszedł, a ja poprzysięgłam mu erotyczną karę za ten wszystkowiedzący uśmieszek jaki pojawił się na jego ustach. Kilka chwil poźniej usłyszałam, jak z cichym kliknięciem zamknęły się za nim drzwi naszego pokoju. Odchyliłam głowę i westchnęłam, ponownie przywołując swoją siłę woli. Nie zawołam go, by wrocił, chociaż wiedziałam, że zatrzymał się niedaleko, by zobaczyć czy to zrobię. Pokażę mu, że potrafię drażnić się z nim z tym samym zmysłowym zdecydowaniem, jakie tak często on okazywał mnie. A moją nagrodą za cierpliwość teraz będzie kochanek, ktory poźniej będzie myślał jedynie o tym, by mnie zdominować. Przez moje ciało przeszedł kolejny dreszcz oczekiwania. Przesunęłam dłonią po sutkach i dalej w doł, aż po wewnętrzną stronę uda. Kusiło mnie, by przed jego powrotem uwolnić się od części tego napięcia, jednak zdecydowałam się tego nie robić. Na pewne rzeczy warto było czekać, a Bones zdecydowanie się do nich zaliczał. Spuściłam wodę z wanny i byłam zajęta spłukiwaniem odżywki z włosow, kiedy moj kot miauknął przerażony na tyle głośno, że usłyszałam go przez hałas prysznica. W pokoju obok Dexter szczeknął ostro, by zaraz przeciągle zapiszczeć. Zamarłam. Helsing bywał czasami wybuchowy bez powodu, lecz słyszałam jak ten pies szczeka w taki sposob jedynie wtedy, gdy… Coś uderzyło mnie w tył głowy z wystarczającą siłą, bym huknęła twarzą w ścianę przede mną. Obrociłam się gwałtownie i zamrugałam, by pozbyć się z oczu maleńkich fragmentow tynku z nowo wybitej dziury w ścianie. Mimo, że jeszcze nic nie widziałam wiedziałam jednak kto mnie zaatakował. Kramer. Jak udało się duchowi podkraść do mnie nie budząc przy tym mojego wewnętrznego alarmu? - Hexe - syknął z wyraźnym akcentem Inkwizytor. Wyrwałam ze ściany drążek od zasłonki prysznicowej i zaczęłam machać nim jak mieczem w kierunku, z ktorego doszedł mnie jego głos. Po chwili jednak dotarł do mnie bezsens tego co robię. - Och, gdybyś tylko miał ciało, skopałabym ci dupę! – zaklęłam odrzucając drąg na bok. Wzrok powrocił mi na tyle, że jakieś dwa metry ode mnie dostrzegłam odzianą w pelerynę postać. Odkryta spłuczka i szczątki ceramiki u moich stop powiedziały mi, że Kramer użył pokrywy rezerwuaru, by cisnąć nią w moją potylicę. Skurwiel zdjął ją naprawdę cicho, nieprawdaż? Zebrałam się w sobie, by uchylić się przed kolejnymi akcesoriami, ktorymi chciałby we mnie rzucić, lecz po chwili z niesmakiem zorientowałam się, że wbija wzrok w zwieńczenie moich rozstawionych w walecznej pozie nog. Ręcznik miałam tuż pod ręką, jednak zwalczyłam chęć, by po niego sięgnąć. Po pierwsze, nie chciałam dać mu satysfakcji z okazania wstydu, a po drugie, moja zimna praktyczność podpowiedziała mi, że jego rozproszenie to moja broń. Na szczęście nie była to jedyna broń, ktorą posiadałam. Wepchnęłam dłoń w dziurę, ktorą wybiłam twarzą, rozcinając ją o ostre krawędzie rozbitej glazury. - Pochwyćcie go i nie pozwolcie mu zniknąć! - syknęłam, z całą posiadaną energią wzywając Szczątki. 51

Kramer otworzył szeroko oczy, po czym zaraz zaczął się rozpływać. Jednak poza chłodnym powietrzem, ktore od stop do głow pokryło moje ciało gęsią skorką, nic się nie stało. - Powiedziałam: pochwyćcie go! – powtorzyłam i przeciągnęłam po krawędzi płytki z taka siłą, że aż odpadła ze ściany. Nic. Jedyną rzeczą słyszalną w pomieszczeniu był coraz głośniejszy alarm. W czym problem? Moje palce spływały krwią, po mojej skorze wędrowało miliony lodowatych mrowek i pragnęłam jak diabli, by Szczątki się tu ukazały, lecz nigdzie nie widziałam moich potwornie zabojczych, zionących gniewem zza grobu kumpli. Kramer musiał usłyszeć lub wyczuć, że nie mogę wezwać pomocy, gdyż zmaterializował się do tego stopnia wyraźnie, że dostrzegłam biały zarost pokrywający mu szczękę oraz to, że w wielu miejscach jego tunika była wytarta ze starości. Jednak pomimo ponownego przecięcia dłoni i zaciskania szczęk tak mocno, że niemal nie wypadły mi zęby, był jedynym widmem, ktore pojawiło się w mojej łazience.

52

ROZDZIAŁ 11

P

oczułam potworne deja vu. Już kiedyś liczyłam w walce na pożyczone moce, by w kluczowym momencie odkryć, że już ich nie posiadam. Nigdy nie powinnam była powtorzyć tego błędu. Nabierz mnie raz - wstydź się tak, nabierz mnie dwa – wstydzić się będę ja! Inkwizytor obnażył zęby w czymś zbyt okrutnym na uśmiech. - Widzisz? Bog zabrał ci twoje czarnoksięskie moce w mojej obronie! - Chłopie, nawet nie wiesz jak się mylisz w tym względzie – rzuciłam starając się ogarnąć sytuację. No dobra, nie mogłam już wezwać na pomoc Szczątkow, ale musi być coś co mogłabym zrobić poza unikami i chowaniem głowy. - Moje nakazy pochodzą od Najwyższego, gdyż „nie pozwolisz żyć czarownicy”! zagrzmiał Kramer. - „Nie jesteście poddani Prawu, lecz łasce. Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Kto z was bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem” – odgryzłam się. – Jakim cudem nie zwracałeś uwagi na te nakazy, ty parszywy hipokryto? Twarz Kramera zamarła w wyrazie zaskoczenia, lecz w moim rodzinnym domu chodzenie do kościoła i czytanie Biblii było normą, mogłabym więc przez cały boży dzień wymieniać z nim cytaty z Pisma. Wtedy jednak zaskoczenie to zniknęło, a jego miejsce zajęła typowa dla niego maska mściwości. Pomimo mojej determinacji, by znaleźć sposob na skopanie mu tyłka, zaczął wzbierać we mnie strach. Byłam całkiem naga w niewielkim pomieszczeniu z silnym, wściekłym duchem, ktory już przyłożył mi ogromnym kawałkiem armatury, a moja jedyna działająca na niego broń była poza moim zasięgiem. Po raz pierwszy w mojej długiej historii walki wręcz nie miałam pojęcia co dalej robić. Całe szkolenie, ktore tak długo doskonaliłam w obecnych okolicznościach na nic mi się zda. Nie mogłam zranić czego nie mogłam dotknąć, a Kramer był nie bardziej namacalny niż straszne wspomnienie. Jak gdyby wyczuł moją niepewność, Inkwizytor uśmiechnął się jeszcze szerzej. Na dźwięk otwierających się z trzaskiem drzwi do naszego pokoju niemal westchnęłam z ulgi. Bones musiał już wrocić. Mimo, że rownież nie mogł fizycznie uderzyć Kramera, szanse dwa do jednego kupiłyby nam trochę czasu, by obmyślić jakiś plan… - Zadarłeś ze złą białą dziewczyną, skurwysynie! – wrzasnął Tyler. Nie wiem kto był bardziej zszokowany, Kramer czy ja. Niegdyś bojaźliwe medium stanął w drzwiach, trzymając dymiący śmietnik z czymś, co wyglądało na palącą się winorośl i omiotł wzrokiem wnętrze łazienki poszukując widma, ktorego jeszcze nie dostrzegał. Nie wiedziałam co zamierzał Tyler, ale chciałam mu pomoc. - Tam! – powiedziałam wskazując na Kramera. Duch wpatrywał się w Tylera z przekrzywioną głową, jakby ciekawy co takiego medium knuje. Tyler wyjął z kosza garść liści i przeklinając, gdy poparzyły mu palce, rzucił nimi w kierunku, ktory wskazałam. Kramer wrzasnął, gdy ziele wylądowało w miejscu, w ktorym stał. Jego postać rozwiała się, lecz ogromny fragment blatu przy zlewie oderwał się od ściany i pofrunął w stronę Tylera. Medium uchyliło się z szybkością jakiej się po nim nie spodziewałam, a prowizoryczny pocisk wbił się w ścianę za nim. Nie miałam pojęcia co znajdowało się w śmietniku. Po zapachu poznałam, że nie był to ani czosnek, ani trawka, lecz byłam chętna wykorzystać każdą rzecz, ktora zraniłaby Kramera. Rzuciłam się do przodu, chwytając dymiące liście z 53

podłogi i cisnęłam je w mglistą postać ducha. W chwili, gdy winorośl przeleciała przez niego, Kramer znow wrzasnął. Cokolwiek to było, kochałam to. - Tutaj – pospieszyłam Tylera i chwyciłam kolejną garść. Razem z medium rzuciliśmy liście w ducha niczym idealnie zgrani miotacze podczas meczu baseballa. Krawędzie płonących roślin musnęły Kramera, zanim zdołał uciec i z końcowym, przepełnionym bolem krzykiem Inkwizytor ostatecznie rozwiał się w powietrzu. - Wiej, patafianie, wiej! – krzyknęłam. Przepełniała mnie tak wielka ulga, że mieliśmy coś, co działało na Kramera, że miałam ochotę objąć Tylera tak mocno, aż popękałyby mu żebra. Nie zrobiłam tego, lecz zaserwowałam mu szybki uścisk, ktory mimo wszystko wywołał jego zduszone „uff”. - Przestrzeń osobista – zganił mnie Tyler, kiedy go puściłam. – I wiesz, mogłabyś założyć na siebie chociaż ręcznik. Wybuchłam śmiechem. Przez lata zbijał mnie z tropu zblazowany stosunek, jaki przejawiała większość wampirow w kwestii nagości, a teraz sama przytulałam kogoś, kogo znałam niecałe dwa tygodnie, mając na sobie jedynie pojedyncze ślady mydlin. Zakryłam się pierwszą rzeczą, ktora napatoczyła mi się pod ręce. Okazało się, że to skorzana kurtka Bonesa, ktora natychmiast przykleiła się do mojej mokrej skory. - Przepraszam. Kramer tak jakby przerwał mi prysznic… Moj głos zamarł na widok Bonesa, ktory uzbrojony w sztylety nagle pojawił się w łazience i obrzucił nas bacznym spojrzeniem. - Usłyszałem twoj krzyk. Co się stało? Tyler wciąż trzymał w dłoniach śmietnik, ktorego dymiąca zawartość wypełniała pomieszczenie siwym obłokiem. Jak gdyby zrozumiał aluzję, alarm przeciwpożarowy zaczął głośno piszczeć, a ze spryskiwaczy w ścianach trysnęła woda. W pokoju obok Dexter zaczął szczekać zgodnie z wyjącym alarmem. - To się stało, że moje pożyczone moce zdechły, a Tyler jest prawdziwym twardzielem w przebraniu – powiedziałam i trąciłam medium łokciem. – Spojrz na siebie, wpadłeś przez te drzwi i porządnie dołożyłeś Kramerowi. Bones przyjrzał się Tylerowi z uznaniem. - Niezła robota, kolego – powiedział, po czym przełożył noże w jedną dłoń i drugą pogładził mnie po karku. – Masz na sobie krew. Nic ci nie jest? Wiedział, że wszelkie rany, jakich doświadczył wampir goiły się niemal natychmiast, lecz jego dłoń wciąż błądziła po moim ciele, jakby szukając kolejnych obrażeń. W podświadomości czułam burzę jego uczuć, swoją intensywnością rozświetlając jego osłony. Zmartwienie, wściekłość z powodu napaści na mnie i poczucie winy, że nie było go tu, kiedy to się stało. - Nie rob tego – powiedziałam kładąc mu dłoń na ramieniu. – Skąd mogliśmy wiedzieć, że Kramer nas tu znajdzie, albo że moce Marie w końcu się wyczerpią? Cichutki głos w mojej głowie powiedział, że powinnam była domyślić się, iż moje pożyczone moce zanikają. Przez ostatni tydzień nie odnalazł do mnie drogi żaden nowy duch. Sądziłam jednak, że tak długie przebywanie w pułapce z kwarcu, wapienia i płynącej wody nieco stępiło moj sygnał. - Zastanawiam się jak nas teraz znalazł - powiedział Bones ze ściągniętymi brwiami. Wzruszyłam ramionami.

54

- Ohio to niebo dla nadnaturalnych istot, a my od ponad tygodnia kręciliśmy się w tę i z powrotem. Być może jakiś znajomy duch Kramera zobaczył nas i dał mu cynk. A może znalazł się tu przez przypadek, przyciągany podobnie jak inne duchy. - A być może Kramer podążył tu za Elisabeth po tym, jak nie powiodła się ktoraś z jej prob śledzenia go – odparł grobowo Bones. To prawdopodobne. Będę musiała więc pamiętać, by upomnieć duchy, by na przyszłość były bardziej ostrożne. - Tylko tego nam brakuje - mruknęłam, gdy poddenerwowany pracownik hotelu pojawił się na naszym progu. Cokolwiek zamierzał powiedzieć, słowa zamarły mu na ustach, gdy ogarnął spojrzeniem Tylera, wciąż z dymiącym śmietnikiem w dłoniach oraz Bonesa i mnie ignorujących lejącą się na nas wodę. - Mieliśmy niewielki wypadek z niedopałkiem w śmieciach, ale wszystko jest już pod kontrolą – stwierdził Bones posyłając pracownikowi szmaragdowe spojrzenie. – Wroć do pracy i powiedz, by wyłączono alarm i spryskiwacze. Mężczyzna bez słowa odwrocił się. Poczekałam, aż zniknie w windzie, zanim się odezwałam. - Musimy sprawdzić co u Chrisa i innych. Co, jeśli nie byłam pierwszą, ktorą Kramer zaatakował? Bones skinął głową i szybko spojrzał na Tylera. - Zostań tu – mruknął. - Nie, on też musi iść. – Bezpieczniej było być w grupie na wypadek, gdyby Kramer czaił się gdzieś w pobliżu i czekał na pojedyncze ofiary. – Poza tym może mieć więcej tego, co tak wystraszyło Kramera. - To szałwia - odparł Tyler prostując ramiona. – Użyłbym jej na Kramera tamtego dnia w sklepie, ale byłem zbyt zajęty umieraniem. W pokoju mam jej więcej. Poza tym nie ruszam się nigdzie bez Dextera. Opadłam na kolana przy łożku, spod ktorego dochodziło szybkie bicie serca Helsinga. Spryciarz ukrył się w sekundzie, gdy porcelana zaczęła fruwać. Jak miałabym walczyć z duchem kurczowo trzymając spanikowanego kota było nie do pojęcia, ale rownież nie miałam zamiaru go tu zostawiać, gdyby Kramer powrocił. - Chodź, kiciuś – mruknęłam. – Spadamy stąd.

*** Upuściłam walizkę na podłogę niewielkiej sypialni, ktora należała do mnie od chwili narodzin do ukończenia dwudziestu dwoch lat. Gruba warstwa kurzu pokrywała parapety oraz meble, lecz nie miałam czasu na sprzątanie. Najpierw trzeba było zająć się najważniejszym, a to znaczyło przygotowanie domu na więcej gości niż mogł on pomieścić. - Ustawcie mierniki EMF w kuchni i salonie - usłyszałam Chrisa. – Potem rozstawcie kamery na podczerwień i RK2 w pozostałych pokojach. Ludzie, żadne widmo nie przejdzie przez te ściany bez naszej wiedzy. - Robcie co chcecie. Ja tam trzymam się Dextera. On będzie wiedział czy jakiś duch nadchodzi szybciej od waszych maszynek - mruknął Tyler wchodząc po schodach.

55

Biorąc pod uwagę historię z psem, raczej się z nim zgadzałam. Nawet Helsing udowodnił, że wyczuwa zbliżającego się Kramera. Lecz jeśli sprzęt Chrisa miał nas dodatkowo ostrzec, to kimże bym była, by odrzucać nowoczesną technologię? Dexter i Helsing musieli czasem spać. Dobre wieści były takie, że Kramer nie odwiedził w hotelu nikogo więcej. Złe natomiast, że gdybyśmy dłużej tu zostali, nie zajęłoby mu długo naprawienie tego błędu. Dlatego musieliśmy znaleźć sobie inne miejsce, ktore znajdowałoby się w rozsądnej odległości od jaskini. Poza tym im mniej przypadkowych świadkow w przypadku, gdyby znow nas znalazł, tym lepiej. Jasno pokazał, że inni nie za bardzo go obchodzą. Właśnie z tego powodu moj dawny dom okazał się najlepszym miejscem na spędzenie tych kilku pozostałych do ukończenia pułapki dni. Moja matka sprzedała go po śmierci moich dziadkow i przeniosłyśmy się, kiedy podjęłam pracę dla rządu. Jednak po tym, jak tą miłą parę zabiły wampiry probujące wykurzyć mnie z ukrycia, ponownie go nabyłam. Od tego czasu większość ludzi sądziła, że dom stoi pusty. Normalnie rzeczywiście tak było. Jednak nie odłączyłam elektryczności ani wody, gdyż czasami zatrzymywaliśmy się tu z Bonesem podczas naszych krotkich wizyt w Ohio. Owocow w sadzie nikt jednak od lat już nie zbierał, moj oszczędny dziadek pewnie przewraca się więc w grobie na tak ogromne marnotrawstwo doskonałych wiśni. Wciąż jednak kilkadziesiąt przerośniętych drzew stanowiło swoistą barierę, ukrywając światła i wszelką aktywność w domu przed naszymi sąsiadami. Bones wszedł do sypialni i zaczął układać grube zwoje czosnku i marihuany na parapetach i meblach. To pierwsze zdobyliśmy po krotkim wypadzie do lokalnego sklepu, to drugie jednak wymagało zahipnotyzowania pewnego dilera, by oddał nam swoj cały zapas. Chciałabym powiedzieć, że trudno było znaleźć kogoś handlującego ziołem w moim rodzinnym mieście, lecz wystarczyło kilka minut przejazdu przez dzielnicę bezdomnych i wyrzutkow, żeby poczuć ten szczegolny zapach i podążyć za nim do źrodła. Teraz mogłam dodać do listy moich przestępstw obrobienie dilera, ale co miałam zrobić? Zwrocić mu pełne koszty? To wydawało się rownie niewłaściwe, nie mowiąc już o tym, że niejako pogwałciłoby zasadę „zbrodnia nie popłaca”. Musiałam jednak przyznać, że to, co z nią robiłam było o wiele bardziej szlachetne. Palenie szałwii mogło i działać na Kramera jak swoisty miotacz ognia, ale naszym prawdziwym celem było to, by w ogole nas nie znalazł. Przynajmniej do czasu, aż pułapka będzie gotowa. Wyciągnęłam spod szafy kilka dodatkowych kocow i podałam je Tylerowi, ktory w drzwiach minął się z Bonesem wychodzącym, by roznieść więcej śmierdzącej mieszanki po domu. - Rozdaj je tym na dole – powiedziałam mu. – Zaraz wezmę więcej z drugiego pokoju. Kocow mogło nie starczyć dla każdego, ale dzięki Bogu kaloryfery działały. Jutro zdobędę więcej pledow. I dmuchane materace. W domu znajdowały się zaledwie dwie sypialnie, a nas było ośmioro, lecz względy bezpieczeństwa gorowały nad wygodą. Tyler wziął ode mnie koce, a ja zaczęłam przetrząsać pokoj gościnny szukając ich więcej, przy okazji chwytając kilka dużych, lnianych obrusow. To jednak wciąż nie wystarczało. Z powrotem ruszyłam do mojej dawnej sypialni i zdjęłam pościel z łożka, co dało mi dwa dodatkowe koce i naręcze prześcieradeł. Bones i ja mogliśmy spać przykryci kurtkami. Jako wampirom nie groziło nam, że złapiemy katar. - Macie tu coś do picia? – usłyszałam zaniepokojone pytanie Grahama.

56

- Tylko wodę z kranu. Przykro mi – odparłam schodząc z tym wszystkim na doł. – Jutro kupię coś do jedzenia i inne potrzebne rzeczy. Graham westchnął. - Żaden problem – powiedział, lecz jego myśli zadawały kłam słowom. Mam tylko nadzieję, że ta suka nie zmyśla tego wszystkiego z desperackiej potrzeby uwagi. Pracujemy już nad tym dobry tydzień, a wciąż mamy jedynie jej słowo na to, że duch nie tylko istnieje, lecz jest jeszcze zagrożeniem dla innych. Może odstawiła leki albo ma okres… - Hej! – krzyknął nagle łapiąc się za policzek. – Coś mnie właśnie uderzyło! Zamarłam. Na twarzy Grahama pojawiły się czerwone znaki, jakby ślad po czyjejś dłoni, a powietrze wypełniała nowa, pełna wściekłości energia, ktora przesuwała się po mojej skorze niczym papier ścierny. Zerknęłam na Dextera, lecz pies milczał. A chociaż nie wiedziałam gdzie był Helsing, żaden koci pisk nie przerwał nagle zapadłej po oświadczeniu Grahama ciszy. - Sprawdźcie EMFy, odczyty podczerwieni i wykresy temperatury - rozkazał Chris rozglądając się dookoła. – Możemy nie być tutaj sami. Lexie, Fred i Nancy pospiesznie zaczęli wykonywać jego polecenia, lecz wtedy odnalazłam źrodło tej pełnej nienawiści, pulsującej energii. Bones stał w korytarzu. Jego dłonie zaciśnięte były w pięści, a lśniący zielono wzrok wbity w Grahama. - Nigdy więcej nie obrażaj w ten sposob mojej żony. Każde z tych słow było cichym, przepełnionym furią warknięciem, na dźwięk ktorego wszelka aktywność w pokoju zamarła. Wszyscy odwrocili głowy w jego kierunku i otworzyli usta ze zdziwienia na widok jego szmaragdowego spojrzenia i kłow. Nie byłam wyjątkiem. Jedynie Tyler zachował spokoj, lecz z drugiej strony nie odkrył nowej, szokującej prawdy, jak reszta z nas. Dla Chrisa, Lexie, Freda, Grahama i Nancy było to odkrycie, że wampiry istniały. Dla mnie była to świadomość, że to Bones uderzył Grahama, i że zrobił to stojąc po drugiej stronie pokoju.

57

ROZDZIAŁ 12

C

hris odzyskał głos szybciej niż ja. - Co się tu do diabła dzieje? Zdenerwował się, lecz nie histeryzuje. Świetnie, pomyślałam wciąż oszołomiona wiedzą, że Bones uderzył Grahama jedynie siłą swego umysłu. Do tej pory tylko jeden wampir na świecie był w stanie to zrobić, a miał ponad cztery tysiące lat. Bones ledwo co przekroczył dwieście. Jednak ten były faraon, Mencheres, był wspołwładcą Bonesa, ktory podzielił się z nim częścią swojej zdumiewającej mocy, gdy kilka lat temu połączyli swoje linie. Natychmiast po tej nadnaturalnej transfuzji siła Bonesa potroiła się, a on sam uzyskał zdolność do czytania ludzkich myśli. Często zastanawiałam się czy z czasem ujawnią się u niego jakieś inne zdolności. Teraz chyba już nie muszę. Ale dlaczego nigdy wcześniej mi o tym nie powiedział? Na przykład, Och, tak przy okazji, Kitten… jestem teraz telekinetykiem. Dasz wiarę? - A więc to byłeś ty? - Tyler zrelaksował się, gdy furia na twarzy Bonesa i jego słowa powiedziały mu, że to nie Kramer zaatakował Grahama. Bones spojrzał na mnie i część napięcia zniknęła z jego twarzy. - Na to wygląda. Moja początkowa irytacja rozwiała się jak mgła o poranku. Dobry Boże, to rownież dla niego nowość? - Nie wiedziałeś? – spytałam łagodnie Wykrzywił usta. - Do tej chwili nie byłem do końca pewny. - Jeśli ktoś zaraz nie zacznie mowić z sensem, to wychodzę – zaklął Chris. Jak zauważyłam, nie był jedynym, ktory przesunął się w kierunku drzwi. - Duchy to nie jedyne dziwne istoty, ktore istnieją na tym świecie – podsumował Tyler, zanim zdążyłam wymyśleć jakieś delikatne wyjaśnienie. Medium machnął w kierunku moim i Bonesa. – Poznajcie wampiry. Lexie roześmiała się nerwowo. Graham wyglądał, jakby chciał zwymiotować. Myśli Freda i Nancy zdradzały, że rozważali telefon pod 911. Chris wahał się między zaprzeczeniem a dziwnym poczuciem triumfu, jakby podejrzewał, że w nadnaturalnym świecie jest coś więcej, jednak do tej chwili nie wiedział dokładnie co. - Nie ma powodu do zmartwień – powiedziałam zastanawiając się czy będę musiała powstrzymać ktoregoś z nich przed wezwaniem policji. – Nie zabijamy ludzi… przynajmniej nie tych, ktorzy na to nie zasługują… Graham wrzasnął i rzucił się do drzwi. W mgnieniu oka Bones doskoczył do niego i trzymając go za kołnierz dobre poł metra nad ziemią rzucił mi sardoniczne spojrzenie. - Lepiej nie wspominać o zabijaniu w przemowie, w ktorej się ujawniamy, słonko. - Racja – westchnęłam i złapałam Lexie i Freda, ktorzy rownież próbowali nawiać. – Nie martwcie się – powiedziałam z lśniącymi zielono oczami. – Nie skrzywdzimy was! Rozluźnili się, jakbym trafiła ich strzałkami z valium. Bones wyszeptał do Grahama coś, czego nie usłyszałam, lecz na twarzy mężczyzny zaraz rownież pojawił się wyraz oszołomienia. Chris obserwował to wszystko w milczeniu i absolutnym bezruchu, a jedynie zamęt w jego głowie wskazywał, że nie był tak spokojny, na jakiego wyglądał. - Sposob w jaki się poruszacie… Wasz obraz wręcz się rozmył – powiedział w końcu. Wzruszyłam ramionami. 58

- W mitach jest odrobinę prawdy. Superszybkość do niej należy. - A co jest kłamstwem? – natychmiast zapytał. - Niekontrolowana chęć zabijania, drewniane kołki, eksplodowanie w świetle słońca, zwijanie się z bolu na widok krzyża, brak odbicia. A! I peleryny o sztywnych kołnierzach. No bo bądźmy szczerzy: kto by się w takiej pokazał publicznie? - Modowa katastrofa – zgodził się Tyler. Chris nie odrywał od nas wzroku. - Zapominasz o kontroli umysłu. - Tak, tę już widziałeś, prawda? – odparł Bones. Jego ton był lekki, lecz nie odrywał wzroku od oczu Chrisa. – Kiedy skończycie pułapkę, ty i twoja załoga nie będziecie niczego pamiętać. Jednak do tego czasu chcę, byście wiedzieli z czym macie do czynienia. Być może wtedy jeden z was swoimi myślami nie będzie kusił mnie do stosowania przemocy. Pomimo chaosu, w jakim były jego myśli, Chris stanowczo wysunął brodę. - Nie waż się grozić mojemu zespołowi. Bones uniosł brew. - Albo co zrobisz? – zapytał spokojnie. Chris głośno przełknął ślinę. - Nie ukończę pułapki, ktorą jesteś tak bardzo zainteresowany - powiedział. Gdybym nie słyszała jego myśli, w ktorych modlił się, by nie były to jego ostatnie słowa, przysięgłabym, że ma jaja ze stali. Bones przyjacielsko klepnął Chrisa w ramię, lecz mężczyzna i tak drgnął niespokojnie. - Mogłbym cię zahipnotyzować i wtedy i tak byś ją dokończył. Jednak masz w sobie odwagę i lojalność, co bardzo sobie cenię. Panuj nad swoim zespołem, a nie będziesz musiał się o nic martwić. - Nie mogą powstrzymać swoich myśli, Bones - wytknęłam. Pewnie, wkurzyły mnie ordynarne rozważania Grahama, lecz najwyraźniej nie tak jak Bonesa, skoro wywołały telekinetyczną reakcję, do ktorej nie wiedział, że jest zdolny. Z drugiej strony, gniew był tym, co zawsze budziło moje pożyczone moce, a to było nawet przed tym nim dowiedziałam się, że je mam. Może właśnie to był sposob, w ktory normalnie się ujawniały. Skąd miałam niby wiedzieć? - Teraz są świadomi, że ich myśli nie należą tylko do nich, dlatego będą mogli winić tylko siebie, jeśli nie będą trzymać ich na smyczy – odparł uparcie. - Powinni koncentrować się na zadaniu, a nie bezczelnie zastanawiać się czy wymyśliłaś historię o duchu bo odstawiłaś prochy, desperacko pragnęłaś czyjejś uwagi lub oszalałaś przez okres. - Jezu, Graham - mruknął Chris. - Ciekawe. Za każdym razem, gdy coś dzieje się z kobietą, zawsze wywlekacie jej okres - powiedziała Lexie, ktorej towarzyszyło zgodne prychnięcie Nancy. Graham zarumienił się. - Nie powiedziałem tego głośno. - A teraz już wiesz, że to bez znaczenia – stwierdził uprzejmie Bones, a jego oczy ponownie przybrały szmaragdową barwę. By rozładować nieco napięcie odchrząknęłam.

59

- No dobra. Wszyscy niech się rozluźnią i pamiętają, że musicie ukończyć pułapkę. Potem wrocicie do swojego życia z grubą premią, a wokoł nas będzie o jednego widmowego parszywca mniej. Sądzę, że wszyscy się zgodzicie, że dla tego celu warto popracować. Rozległy się ostrożne pomruki aprobaty, lecz nie czekałam na ożywiony chor „hurrra!”, więc to mi wystarczyło. - Bones. – Posępnie spojrzałam za okno, gdzie słońce zaczynało czaić się nad horyzontem. – Prześpijmy się trochę. Mamy poźniej mnostwo pracy.

*** Właśnie skończyłam rozkładać jedzenie, gdy rozległ się dzwonek mojej komorki, ktory swoją powtarzającą się melodią przerwał panującą w domu ciszę. W chwili obecnej w domu był tylko Bones i ja. Podrzuciliśmy pozostałych do jaskini, podczas gdy sami dokładaliśmy starań, by podczas pobytu tutaj sześcioro ludzi czuło się wygodnie. Oczekiwałam, że zobaczę numer Tylera lub Chrisa, lecz gdy chwyciłam telefon, na wyświetlaczu pojawił się komunikat: NUMER PRYWATNY. Telemarketer, pomyślałam z irytacją i właśnie miałam wcisnąć IGNORUJ, kiedy zawahałam się. A co, jeśli ktoś dzwoni w imieniu Fabiana? Ponieważ sam nie mogł fizycznie wykonać telefonu, a jego głos przez słuchawkę dochodził w formie szumow i zakłoceń, duch musiał polegać na innych w tej kwestii. Fabian mogł pokazać się wczoraj w hotelu i dowiedzieć się, że nas tam nie ma i nie zostawiliśmy żadnej informacji, gdzie się udajemy. Nawet, gdyby chciał sprawdzić jaskinię i usłyszał od Tylera gdzie się zatrzymaliśmy, z całym tym czosnkiem i ziołem, ktorymi miałam wypchane ubranie – nie wspominając o tym, co rosło wokoł domu – Fabian mogł nie moc do mnie dotrzeć. Jednak na wypadek, gdyby to był akwizytor, odebrałam telefon z nieprzyjemnie brzmiącym „Halo”. - Crawfield? – zapytał rownie szorstki głos. Żaden telefoniczny sprzedawca nie mogł znać mojego prawdziwego nazwiska, gdyż ten numer był zarejestrowany na jedno z moich wielu fałszywych nazwisk. Jednak pomimo, iż głos ten wydawał mi się poniekąd znajomy, nie mogłam powiązać go z konkretną osobą. - Kto mowi? - Jason Madigan. Ach, niesławny nowy konsultant jednostki. Sądząc po jego tonie, jego zrzędliwy nastroj nie poprawił się od naszego ostatniego spotkania. - Czemu zawdzięczam ten honor? – zapytałam sucho. - Całkowitemu brakowi dyskrecji w sprawie nadnaturalnie wrażliwej kwestii – odpowiedział podobnym tonem. Potrzebowałam takiego nastawienia jak dodatkowej pary cyckow na tyłku. - Nie mam pojęcia, o czym mowisz. Zadasz sobie trochę trudu, by powiedzieć coś z sensem? – Czy może proszę o zbyt wiele, panie Konkretny? - dodałam w myślach. - Po tym skąd dochodzi sygnał twojej komorki mniemam, że jesteś w miejscu, gdzie niegdyś spędziłaś dzieciństwo – stwierdził. Wściekłam się jeszcze bardziej, że musiał zacząć mnie namierzać w chwili, gdy tylko odebrałam. – Za trzydzieści minut zjawi się tam po ciebie helikopter. - Przykro mi, ale będziesz musiał powiedzieć przez telefon o co chodzi. 60

Mam plany na wieczor – powiedziałam przywołując dłonią Bonesa. Gdy podszedł wskazałam palcem na telefon i niemo powiedziałam: Madigan. - Jeśli odmowisz przyjazdu, twoje gościnne przywileje w ośrodku zostaną trwale cofnięte. Jego słowa podkreśliło charakterystyczne kliknięcie. Co nie było takie złe, gdyż nabrałam już oddechu, by w niewybrednych słowach powiedzieć mu, gdzie może sobie wsadzić swoje ultimatum, a to nie byłoby mądre. Prawdopodobnie cofnąłby moje przywileje rownież wtedy, gdyby poskarżył się na mnie do tych na gorze za to, że sklęłam go od gory do dołu, co niniejszym zamierzałam zrobić. - Czego chce, Kitten? - Śmierci przez rozerwanie kłem, jeśli dalej będzie tak robił – rzuciłam czując, że wściekłość rozsadza mnie pomimo moich starań, by ją w sobie zdusić. – Nie wiem – powiedziałam z pełnym napięcia westchnieniem. – Ale teraz wiem jak sfrustrowany czuł się Chris, gdy powiedziałeś mu, że i tak cię nie powstrzyma, jeśli zdecydujesz się zrobić coś, co mu się nie spodoba. Karma to suka, prawda? Bones uniosł wysoko brwi. - Zamierzasz rozwinąć, o co ci chodzi? - Jeśli nie rzucę wszystkiego i nie pozwolę się porwać do ośrodka, by Madigan mogł zgnoić mnie za niewiadomo co, to będę mogła widywać moją matkę i chłopakow jedynie wtedy, gdy opuszczą bazę. Co, jak wiesz, nie zdarza się często. W przeciwieństwie do mnie Bones nie zareagował wybuchem natychmiastowego gniewu. Zamiast tego z namysłem postukał palcem w brodę. - To dobry sposob, by dowiedzieć się czy twoj wuj dowiedział się czegoś ważnego o tym gościu, więc pozwol mu poczuć się, jakby wygrał. Tylko na tym skorzystamy. Oczywiście. Gdybym nie pozwoliła Madiganowi się sprowokować, doszłabym do tego samego wniosku. Don rownież nie wiedział, że już nie może zjawić się przy mnie w każdym momencie. Poza sprawdzeniem czy wykopał jakieś brudy na Madigana, trzeba było dać mu znać o zmianie mojego nadnaturalnego statusu. - Będziesz musiał tu zostać, Bones. W innym przypadku nie wrocimy tu na czas, by odebrać wszystkich z jaskini. Byłoby nie w porządku prosić zespoł Chrisa, by przez większość nocy czekał w wilgotnej, zimnej jaskini, szczegolnie że wczoraj musieli kimać na podłodze i to bez żadnego jedzenia. Ale niech mnie diabli jeśli poproszę obstawę śmigłowca, by zabrać ich stamtąd i szybciutko tu przywieźć. Madigan mogł wiedzieć o moim dawnym domu, ale nie zamierzałam podawać mu rownież lokalizacji jaskini. Zapach Bonesa i cień jego emocji w mojej podświadomości powiedziały mi, jak bardzo nie podobał mu się pomysł, bym jechała sama. W końcu jednak skinął głową. - Zabierz szałwię na wypadek, gdyby Kramerowi udało się znow cię znaleźć. Racja. W końcu nie mogłam zjawić się u Madigana obwieszona trawką i czosnkiem. Nawet, gdyby to nie spowodowało lawiny pytań, a z pewnością by tak było, ta mikstura odpychałaby ode mnie Dona, co zniwelowałoby cel tej wyprawy. - Zadzwonię do ciebie, jak będę wracać – powiedziałam, palcami lekko muskając jego policzki. – Ty rownież weź trochę szałwii. Gdyby Helsing zaczął piszczeć, zapal ją. - Och, o mnie się nie martw. –Bones uśmiechnął się, lecz coś zimnego przemknęło przez jego twarz. – Wprost marzę o ponownym spotkaniu z tym widmem. 61

Mogł rozkoszować się myślą o zemszczeniu się na Kramerze za poranny atak na mnie pod prysznicem, lecz gdy zadziałamy po mojemu, żadne z nas nie zobaczy ducha do chwili, aż zamkną się za nim drzwi pułapki. - Kocham cię – powiedziałam. To lepsze niż ciągłe powtarzanie mu, by uważał. Logika mogła mi podpowiadać, że Bones więcej niż da sobie radę z Kramerem, gdyby ten go zaatakował, lecz sama myśl o takim ataku w czasie mojej nieobecności skręcała mi żołądek. - Ja ciebie też kocham, Kitten. Jego głos zmienił się i stał się ciepły. Taki, przy ktorym topniałam za każdym razem, gdy go słyszałam. W następnej chwili pocałował mnie w czoło tak lekko, że bardziej był to cmok niż pocałunek. - Nie pozwol, by ten frajer znow cię rozzłościł. Tylko go to ucieszy – mruknął z ustami przy mojej skorze. – Twoja samokontrola jest większa. Pokaż mu to. Przeciągnęłam palcami po jego twarzy i ramionach, po czym przyciągnęłam go do siebie. Poczułam, jak przylgnął do mnie swoim ciałem. Madigan rozłączył się dziesięć minut temu. To znaczyło, że helikopter przyleci za kolejne dwadzieścia. Pozwoliłam dłoniom przesunąć się z jego ramion na twardą płaszczyznę brzucha, po czym wsunęłam jedną z nich w jego spodnie. - A może pomożesz mi wprawić się w spokojniejszy nastroj? - wyszeptałam. Zanim zdołałam skończyć znalazłam się na podłodze, a Bones miażdżył ustami moje wargi.

62

ROZDZIAŁ 13

K

iedy weszłam do dawnego biura mojego wuja, Madigan wbił we mnie wzrok. Odwzajemniłam się tym samym, całą siłą woli powstrzymując się, by moje oczy nie zaczęły lśnić, a kły nie wyskoczyły z dziąseł. Madigan nie tylko zignorował moje uwagi co do bezużyteczności sprawdzania dowodu tożsamości na dachu, lecz rownież zainstalował skaner emitujący na ekranie tak dokładny obraz mojego ciała, że oficerowie TSA popłakaliby się z zazdrości. Poza moją ślubną obrączką skonfiskowano każdy kawałek metalu jaki na sobie miałam, a i tak musiałam z dobre dziesięć minut wykłocać się, zanim strażnicy pozwolili mi wnieść paczuszkę szałwii. Stanęło na tym, że zabrali mi pudełko zapałek. Rzeczywiście, stanowiły niezwykle niebezpieczną broń. Idioci. Jestem wampirem, o czym dobrze wiedzieli. Z dziesięć razy szybciej zabiłabym używając jedynie gołych rąk lub zębow. Dobrze się złożyło, że Bones ze mną nie przyjechał, bo inaczej mogłby zabić jednego z żołnierzy tylko po to, by udowodnić bezsens całej ich procedury. Nowina, że Madigan zajął rownież biuro mojego wuja oraz wysłuchiwanie powtarzanego non stop jingla z reklamy ubezpieczeń samochodowych były wisienką na torcie zniszczenia mojego wcześniej dobrego nastroju. Sądząc po twarzy mojego unoszącego się za Madiganem wuja, on rownież był w kiepskim nastroju. - Tak mi przykro, że nie zrobiono mi rewizji osobistej – powiedziałam zamiast przywitania. – Moje ego może tego nie przeżyć. Madigan zmrużył swoje bladoniebieskie oczy. - Niedbała ochrona mogła być standardem za czasow mojego poprzednika, ale nie za moich. - Chyba poprzednika Tate’a – poprawiłam od razu, nie odpowiadając na policzek wymierzony w Dona, gdyż starałam się zdusić swoj gniew, a nie go podsycać. Moj wuj już wiedział, dlaczego nowe środki ochrony przeciw wampirom są bezcelowe. Jedyne, co Madigan robił ze swoim funkiel nowym skanerem, to marnował pieniądze podatnikow w probie okazania się kompetentnym w oczach nieznanych zwierzchnikow. - Nie uwierzysz – mruknął moj wuj ze zmarszczonymi brwiami, a Madigan uśmiechnął się. - Naczelnik Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego podniosł moje uprawnienia z poziomu konsultanta jednostki i ze skutkiem natychmiastowym mianował mnie kierownikiem tego ośrodka. Szok sprawił, że zamarłam w połowie siadania. - Bzdury - zaprotestowałam. – Nie mogą wywalić Tate’a ze stanowiska bez dania mu nawet jednej szansy na odniesienie jakiegokolwiek sukcesu! Och pewnie, że mogą, pomyślał Madigan przerywając swoją mantrę tego przeklętego slogan, ktory zagłuszał jego myśli. Nie odpowiedział jednak głośno, a jedynie wpatrywał się we mnie z tym małym uśmieszkiem na ustach. W piętnaście minut oszczędzisz piętnaście procent. W piętnaście minut… - Właśnie to zrobili – powiedział za niego ciężko moj wuj. Poczułam, jakbym oberwała młotem pneumatycznym. Nie zdziwiło mnie to, że kilku wysoko postawionych urzędnikow państwowych, ktorzy wiedzieli o tym ośrodku podjęło tak głupią decyzję. Widziałam już rządową głupotę w akcji. Zszokowało mnie

63

jednak to, że zrobili to w tak szybkim czasie. To absolutnie nie fair! - zabrzmiało mi w głowie, a choć to dziecinne, wciąż było prawdziwe. - Gratulacje – wycedziłam, a sarkazm aż kapał mi z ust. – Tate jeszcze tu pracuje czy może twoją pierwszą decyzją jako szefa było zwolnienie go? Pewna część mnie życzyła sobie, by Madigan wyrzucił każdego nieczłowieka w jednostce. To by sprawiło, że Cooper i reszta ludzka oddziału z niesmakiem odeszłaby sama. Wtedy moglibyśmy się rozsiąść i liczyć dni do tego, aż Panująca Władza dowiedziałaby się jak wielką głupotą jest probować walczyć z nieumarłymi z zastępem śmiertelnych żołnierzy. Gdy zacząłby się ścielić ludzki trup, ci sami bezmyślni politycy, ktorzy go awansowali, teraz wywaliliby Madigana na jego wyniosły pysk i błagaliby Tate’a, Juana, Dave’a i innych o powrot. Do diabła, błagaliby nawet moją matkę o powrot, mimo że nie była jeszcze na żadnej misji, bo wciąż była twardsza niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent ich najlepszych żołnierzy. - Tate został zdegradowany do poziomu młodszego oficera - powiedział Don uprzedzając celowo wymijającą odpowiedź Madigana: - Oczywiście, że jest tu zatrudniony. Młodszy oficer. Wbiłam paznokcie w dłoń z taką siłą, że powstrzymał mnie dopiero zapach krwi. Pomimo tego, że obiecałam Bonesowi, iż nie pozwolę, by Madigan mnie sprowokował, musiałam zmusić się, by nie zacząć na niego wrzeszczeć. Po tych wszystkich misjach, w ktorych Tate ryzykował życie dla tego wydziału, nie mowiąc już o tych wszystkich istnieniach, ktore ocalił podczas swojej służby, nie zasługiwał na degradację tylko dlatego, że Madigan był żądnym władzy frajerem z kompleksami na tle nieumarłych. - Cat - zaczął Don. - Nie teraz – powiedziałam tak skupiona na niesprawiedliwości tego wszystkiego, że nie zauważyłam iż odpowiedziałam mu głośno. Upss! – Eee, nie poźniej, ale może teraz powiesz mi, dlaczego tutaj jestem? – wymamrotałam, by ukryć potknięcie. Na szczęście Madigan wydawał się go nie zauważyć. Kliknął przycisk na jakimś małym urządzeniu i z sufitu opuścił się biały ekran. Och, uwielbiasz te swoje gadżety, prawda? – pomyślałam sardonicznie. Na ekranie mignął numer seryjny i napis „tajne”, po czym obraz skoncentrował się na Chrisie, ktory nagrywał w systemie nocnym. Jego oczy lśniły nienaturalnie białym światłem. - Z kim rozmawiasz? – spytał rozglądając się po piwnicy, ktorą rozpoznałam z ponurym przeczuciem. Gdzieś z daleka rozległ się moj głos. - Z jednym z dawnych mieszkańców Waverly. Zrobisz coś dla mnie, Herbercie? Przeleć przez lewe ramię mężczyzny z brodą… Nie odzywałam się oglądając cały zapis wydarzeń z sanatorium, kompletny z kilkoma zbliżeniami mojej twarzy, gdy kierowałam duchy na Chrisa. Ja pieprzę! Ktoryś z członkow N.I.P.D. musiał zamontować kamerę, gdy tam zeszliśmy, ale jak Madigan zdobył to nagranie? To było raptem tydzień temu! Madigan zatrzymał nagranie, gdy wyszliśmy poza zasięg kamery. - Wiesz, gdzie to było? Na stronie Połnocnowschodniego Wydziału Śledztw Paranormalnych, gdzie każdy z komputerem mogł obejrzeć sobie byłą tajną agentkę paplającą o ty, że istoty nadnaturalne istnieją naprawdę! Miałam ochotę huknąć głową o biurko. Oczywiście nie zrobiłam tego, gdyż nie chciałam dać Madiganowi satysfakcji, że trafił w dziesiątkę – choć by to zrobić ujawnił ważne informacje. Jeśli 64

rzeczywiście dowiedział się o tym tylko dlatego, że N.I.P.D. wrzucili ten film na swoją stronę, to znaczyło, że miał moje zdjęcie w specjalistycznym systemie rozpoznawania twarzy, ktory normalnie wykorzystywano przy tropieniu najbardziej poszukiwanych bandytow i terrorystow. Dlaczego miał na moim punkcie taka obsesję? - Widzisz byłą agentkę dogadzającą naiwnemu detektywowi, by przyjął zlecenie od paranoicznej klientki przyjaciela. Nie miałam pojęcia, że byłam filmowana – improwizowałam modląc się, by moja rozmowa o Kramerze odbyła się w miejscu, gdzie nie było żadnych kamer. - Doprawdy? – Spojrzenie Madigana zmieniło się w stal. – Czyli, że w rzeczywistości nie komunikowałaś się z duchami i nie kierowałaś nimi? Zmusiłam się, by nie patrzeć na Dona, ktory unosił się za Madiganem tak blisko, jak fryzjer, ktory zaraz ma go ostrzyc. W żadnym z raportow, ktore pisałam podczas pracy w ośrodku, nie wspominałam o duchach. Wtedy moje doświadczenie z nimi było bardzo ograniczone, nie było więc ku temu potrzeby. Gdyby Madigan dowiedział się, że niektore duchy są tak inteligentne jak żyjący ludzie i mogą infiltrować środowiska niedostępne nawet dla najbardziej utajnionych agentow, a na dodatek mogą być kontrolowane przez innych… Powstrzymałam dreszcz na myśl, jak mogłby wykorzystać taką informację. - Z tego co wiem nie można porozumieć się z duchami. Wszystkie, na ktore się do tej pory natknęłam, są zaledwie pozostałością ich życiowej energii, nie bardziej świadome i zdolne do interakcji niż domowa roślinka. - Nadchodzi twoj świąteczny prezent - mruknął Don z przebłyskiem humoru. - Czyżby? - Madigan zsunął okulary na czubek nosa, by zaserwować mi pełną wersję swojego spojrzenia sierżanta, lecz nawet nie drgnęłam. Albo pogrywał ze mną, gdyż widział nagranie, na ktorym rozmawiam z Chrisem o Kramerze, albo nie miał pojęcia, że kłamałam. W takim przypadku miałam szanse to załagodzić. W przypadku tego pierwszego miałabym tak przechlapane, że przyłapanie na kłamstwie nie zrobiłoby większej rożnicy. - Moi eksperci przyjrzeli się temu nagraniu i dostrzegli mgliste zniekształcenia dokładnie w tych miejscach, w ktorych mowiłaś, że duch dotknął obiektu. - Madigan pochylił się do przodu. – Wyjaśnij to. - Powiedzieli rownież, że te zniekształcenia mogą być sfałszowane - uzupełnił szybko jego wypowiedź Don. – Bez oryginalnego filmu nie mogą stwierdzić tego z pewnością. Dopilnuję, żeby Chris jeszcze dzisiaj zniszczył to nagranie. W końcu usiadłam i z przesadnym oburzeniem machnęłam dłonią. - Daj spokoj, Madigan. Gdybyś prowadził firmę zajmującą się dochodzeniami paranormalnymi, czy nie wstawiłbyś na swoją stronę internetową filmu, ktory wcześniej nie był obrobiony? Kto zatrudni łowcow duchow, ktorzy nie mają na swojej stronie zamieszczonych zdjęć widm? Może i wierzą w duchy, ale wciąż starają się zarobić. Uśmiechnął się słabo. - Możliwe. Ale nawet, jeśli ktoś poźniej dodał obrazy duchow, to skąd wiedziałaś gdzie dokładnie obiekt poczuje widmowy dotyk w chwili, kiedy on nastąpił? Tu mnie miał. Jak gdyby podkreślić swojego szacha, głośne „mam cię” przerwało niekończący się potok tej przeklętej reklamy. W tym momencie wpadłam na pomysł jak pokrzyżować mu szyki. Dziękuję, Madigan, za bycie tak aroganckim dupkiem.

65

- Jak to zrobiłam? – Przez chwilę udawałam, że przyglądam się własnym paznokciom. – Tak samo jak dowiedziałam się, że w piętnaście minut oszczędzisz piętnaście procent ubezpieczenia samochodowego.

66

ROZDZIAŁ 14

P

o moich słowach w pomieszczeniu zaległa długa, niemal namacalna cisza. Umiejętności Madigana wzbudziły jednak moje uznanie, gdyż bez względu na to jakie myśli wirowały mu teraz w głowie, pozostawały odcięte za teraz wręcz ogłuszającą pętlą tego samego wiersza. Don zdezorientowany ściągnął brwi. - A co to ma do rzeczy? – spytał zdumiony. Następne słowa skierowałam bardziej do niego. - Tak, potrafię czytać w myślach. Niewielka i nieoczekiwana, ale jakże przydatna umiejętność. Niewiele wampirow ją posiada. Don wyglądał na oszołomionego. Och, racja, nigdy wcześniej nie mowiłam mu o moich zdolnościach. Nie ukrywałam ich przed nim, ale po prostu nie złożyło się, bym mogła mu o nich powiedzieć. Madigan i tak podejrzewał już, że Bones był telepatą i traktował mnie z tą samą ostrożnością, więc dobrowolne przekazanie mu tej informacji było koniecznym poświęceniem, by powstrzymać go od odkryciem prawdziwej bomby o duchach. W końcu Madigan odezwał się. - Mogłbym oskarżyć cię o nielegalne złamanie środkow bezpieczeństwa oraz probę wykradzenia ściśle tajnych informacji z mojej głowy. Prychnęłam. - Niczego nie próbuję. Mam tę zdolność czy tego chcę, czy nie. Gdyby ktoś tobie przekazał tajną informację, czy byłbyś winien złamania środkow bezpieczeństwa za to, że nie ogłuchłeś, kiedy ją usłyszałeś? Suka, pomyślał. Byłam pewna, że zrobił to celowo, gdyż to jedno hasło zabrzmiało nienaturalnie głośno na tle stonowanej mantry. Wzruszyłam ramionami. - Kijami w złości, i tak dalej. - Czy tym to dla ciebie jest? – zapytał ostro. - Grą? Czy bezpieczeństwo narodowe bawi cię teraz, gdy nie należysz już do rasy ludzkiej? Och, zapomniałem. – Jego głos wibrował od ledwie skrywanego jadu. – Ty nigdy nie należałaś do razy ludzkiej, prawda, mieszańcu? W mgnieniu oka znalazłam się po drugiej stronie biurka, z twarzą zaledwie kilka milimetrow od jego. - Ile własnej krwi przelałeś za ludzkość lub bezpieczeństwo narodowe? Bo ja straciłam całe litry swojej starając się ocalić ludzkie życia, lub – gdy mi się to nie udało – upewniając się, że mordercy i inni stanowiący zagrożenie dla ludzi dostali to, na co zasłużyli. – Usiadłam i spojrzałam na niego z widocznym wstrętem. – Założę się, że jedyna krew jaką ty przelałeś to od skaleczenia papierem, więc nie dawaj mi wykładow na temat bezpieczeństwa narodowego i chronienia ludzkości, dopoki sam nie zaryzykujesz własnego życia za ktorekolwiek z nich. Dwie nowe, jaskrawoczerwone plamy na policzkach Madigana ujawniły jak bardzo zbladł, gdy się na niego rzuciłam. Jego zapach przybrał charakterystyczną barwę strachu i teraz smrod zgniłych owocow przebijał się przez odor zbyt dużej ilości wody kolońskiej, podczas gdy kilka myśli przebiło się przez ogłuszający ryk, jakim rozbrzmiała w jego

67

głowie reklama o tym, jak w piętnaście minut oszczędzisz piętnaście procent ubezpieczenia. Niebezpieczna… Nie może zobaczyć… Zbyt wielka stawka… - Wyjdź – powiedział uprzejmym tonem. Wytężyłam umysł, by usłyszeć coś poza jinglem, ktorego zdążyłam znienawidzić z siłą tysięcy słońc. Co on ukrywał? Coś, co już od dawna podejrzewałam, czyli wywalić z pracy wszystkich nieumarłych członkow jednostki? Czy może coś bardziej złowieszczego? - Wynoś się – powtorzył i przycisnął guzik interkomu. – Potrzebuję ochrony - warknął. – Teraz. Zerknęłam na drzwi. Powinnam sprobować go zahipnotyzować zanim przyjdą? Kogoś z takimi mentalnymi osłonami jak Madigana musiałabym najpierw ugryźć, a szczerze mowiąc nigdy nie gryzłam człowieka. Co, jeśli zrobię to źle i przegryzę mu tętnicę? To pozostawiłoby wiele mowiące ślady krwi na nas obojgu, nie mowiąc już o tym, że umarłby na zator, gdyby do jego serca dotarł chociaż jeden pęcherzyk powietrza. Obie te rzeczy byłoby trudno wytłumaczyć w chwili przybycia ochrony. - Nic nie rob, Cat – ostrzegł mnie Don wyczuwając moje wahanie. – Ci strażnicy cię nie znają. To nowi rekruci, osobiście przez niego wybrani, i wszyscy są uzbrojeni w srebro. Przebicie nożem lub postrzelenie srebrnymi kulami było teraz najmniej ważnym na liście moich zmartwień, lecz zahipnotyzowanie go, by wyjawił mi swoje sekrety, było teraz z innych powodow zbyt niebezpieczne. Będę musiała pozwolić Donowi dalej dla mnie szperać. Na szczęście Madigan wciąż nie miał pojęcia, że podgląda go dokładnie ten sam człowiek, na ktorego stanowisko się wkręcił. Wstałam z celową powolnością i niemal spacerkiem podeszłam do drzwi. - Gratulacje z okazji awansu. Z głębi korytarza dobiegł mnie tupot ciężkich butow. Nowy zastęp ochroniarzy Madigana biegł mu na pomoc, ktora okazałaby się spoźniona, gdybym naprawdę była dla niego zagrożeniem. - Nie wrocisz tu, dopoki cię nie wezwę – rzucił ostro Madigan. - Rozumiesz? Pokaż się tu, a z miejsca każę cię aresztować. Z ogromnym wysiłkiem udało mi się powstrzymać słowa, ktore cisnęły mi się na usta. Jak na przykład: Ty i jaka armia? Albo: Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz. Jednak w mojej głowie zabrzmiała rada Bonesa. Pozwól mu poczuć się, jakby wygrał. Tylko na tym skorzystamy. Wcześniej nie udało mi się powstrzymać reakcji na prowokację Madigana, ale mogłam mu pozwolić mu wierzyć, że ma władzę by trzymać mnie z daleka, gdybym chciała wrocić. To uczyni go jedynie jeszcze bardziej bezbronnym. - Mam nadzieję, że spędziłeś sporo czasu w swoim nowym gabinecie czytając raporty, jakie napisał o mnie Don – powiedziałam zamiast tego tak spokojnym tonem, że Bones z pewnością by zaklaskał. – On też mi na początku nie ufał, lecz poźniej przekonał się, że poł-wampir nie oznacza od razu wroga. Pełny wampir rownież. Nie musimy być ciągle skłoceni. W drzwiach stanęła grupa uzbrojonych żołnierzy w kaskach. Jeden z nich brutalnie chwycił mnie za ramię. - Ruszaj się. Pozwoliłam mu wyprowadzić się z pokoju wciąż obserwującego mnie Madigana. Don unosił się obok mnie mrucząc coś zbyt cicho, bym mogła to usłyszeć ponad hałasem myśli strażnikow i niekończącej się litanii „w piętnaście minut… w piętnaście 68

minut…”. Następnym razem, gdy zobaczę tę reklamę, pewnie podpalę telewizor. Właśnie wepchnięto mnie do windy, kiedy w korytarzu rozległ się krzyk. - Catherine! Zanim straże zorientowały się, że w ogole się poruszyłam, już na powrot otwierałam drzwi dźwigu. - Cofnij się! – krzyknął jeden z nich unosząc mi lufę przed twarz. - To moja matka – warknęłam powstrzymując się, by czystą siłą woli nie wyrwać mu broni. Pojawienie się jej ucięło to, co właśnie chciał powiedzieć. Niezbyt delikatnie wepchnęła się do windy, a kilka ciemnych kosmykow wymsknęło jej się z kucyka. Ostrym, błękitnym spojrzeniem, ktore wciąż miało moc onieśmielenia mnie, zmierzyła otaczającą nas grupę. - Zamierzacie ją zastrzelić czy może wciśniecie guzik, byśmy mogli już ruszyć? – spytała władczo. Zdusiłam śmiech na widok czystej konsternacji, jaką wywołały jej słowa. Strażnik, ktory celował we mnie nie wiedział czy ma opuścić broń i zachowywać się, jakby wykonywał jej rozkazy, czy może dalej trzymać mnie na muszce i wyglądać jak idiota. Zdecydował się na to drugie, więc z drgającymi ze śmiechu ustami sama nacisnęłam guzik ostatniego piętra. - Co ty robisz, Justina? – spytał nieufnie Don. Zerknęła na niego, po czym na mnie. - Odchodzę - oświadczyła. – Usłyszałam co powiedział o aresztowaniu cię, gdybyś tu przyjechała. A nikt nie zabroni mojej corce odwiedzić mnie, jeśli będzie miała na to ochotę. Jej słowa trafiły mnie prosto w serce. Wiedziałam jak bardzo, pomimo mojego zdecydowanego sprzeciwu, moja matka chciała dostać się do jednostki. Twierdziła, że ściganie mordercow jest jej szansą na pomszczenie tych, ktorych życia nie udało jej się ocalić – jej i mężczyzny, ktorego kochała. Za to, że chciała rzucić to wszystko przez Madigana, ktory zaczął popisywać się swoją władzą, chciałam jednocześnie ją uściskać, a jego porządnie rąbnąć w gębę. Ponieważ jednak był już trzy piętra pode mną, objęłam ramieniem moją matkę i delikatnie uścisnęłam. - Dzięki – wyszeptałam. W jej oczach zalśniła rożowa wilgoć, lecz zaraz zamrugała i odwróciła wzrok. - Tak, coż… Jestem pewna, że twoj mąż strasznie za mną tęsknił. Moj śmiech zaskoczył strażnikow do tego stopnia, że kolejny z nich uniosł broń do gory. Podobnie jak wcześniej musiałam powstrzymywać się, by nie wyrwać mu jej i nie zdzielić nią po głowie. Drzwi otworzyły się na naszym piętrze i wysiadłam z windy, ponownie zagryzając wargę, gdy ktoryś z żołnierzy znow ścisnął mnie za ramię. - Poważnie? – mruknęłam pod nosem. Moja matka spojrzała się na nich. W jej oczach zaczęły lśnić zielone iskry, lecz moje krotkie „nie” powstrzymało ją od powiedzenia czegokolwiek. Choć raz. - Dzięki za pomoc, chłopcy – powiedziałam przeciągle, gdy zostałyśmy wypchnięte na dach. Gdyby Bones tu był, odpowiedź jaką otrzymałam spowodowałaby natychmiastową masakrę. Kolejny raz podziękowałam Bogu, że został w Ohio. Może i w niektorych sytuacjach był niezwykle rozsądny, lecz jeśli chodziło o mnie, miał pewną irytującą 69

skłonność. Nie mogłam mu tego jednak wypominać, gdyż reagowałam tak samo, jeśli chodziło o niego. - Wydarzyło się coś interesującego od naszego ostatniego spotkania? – spytałam, jednak nie kierowałam tego do mojej matki. Pytanie było do Dona, ktory unosił się tuż obok niej. - W jakiś sposob Madigan wie, że jest obserwowany – odparł wuj z frustracją w głosie. – Nawet w domu nie przestaje być czujny. Wszystkie pliki komputerowe, ktore przegląda to zazwyczaj materiał ściśle tajny, a gdy rozmawia przez telefon, mowi szyfrem i nie mogę się nawet domyśleć o czym mowi. Westchnęłam, lecz odgłos ten pochłonął świst wirnikow, gdy pilot włączył silnik śmigłowca. Wygląda na to, że nie chcieli marnować czasu, jeśli chodziło o pozbycie się mnie stąd. Chciałabym mieć szansę przed wylotem pogadać z Tatem i chłopakami, ale to najwyraźniej wykluczone. Będę więc musiała poczekać, by przez Dona przekazać im informacje. - Ani trochę mi się on nie podoba – powiedziałam. – Czy jednak możliwe, że jest nikim więcej niż to, kim się wydaje? Aroganckim i uprzedzonym urzędasem, ktory po trupach będzie piął się po drabinie kariery rządowej? To sprawiłoby, że Madigan jest kutasem niekompetentnym do tej pracy, lecz nie czyniłoby z niego zagrożenia, o jakie posądzał go Don. - Nie znasz go tak jak ja – powiedział matowo moj wuj. – On coś ukrywa. Muszę mieć po prostu więcej czasu, by dowiedzieć się co to jest. - Chłopcy się zdenerwują, gdy dowiedzą się, że Madigan nie pozwala ci wrocić – powiedziała moja matka. – Po tym, co spotkało Tate’a morale i tak jest niskie. Musiałam potrząsnąć głową. Słuchanie, jak moja matka mowi o morale oddziału to było po prostu zbyt wiele dla mojego umysłu. - Musisz iść ze mną – powiedziałam do Dona ukosem patrząc na rożny personel czekający, aż wejdę do helikoptera. Nawet, jeśli ktoś mnie usłyszał ponad hałasem startującej maszyny pomyśli, że mowię do matki. Don zawahał się. - Ale teraz jest najlepsza pora na śledzenie Madigana – powiedział odsuwając się ode mnie. Dosłownie odsuwając się. – Wstrząsnęłaś nim, Cat. Nawet w tej chwili mogę nie słyszeć jakichś ważnych informacji. Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, to może poczekać! W następnej sekundzie zniknął, pozostawiając mnie z otwartymi ustami wpatrującą się w miejsce, w ktorym przed chwilą stał. Nie mogł nawet na kilka godzin opuścić Madigana, by przekazać mu najnowsze wieści? A co, jeśli znalazłam sposob, by w jakiś cudowny sposob mogł wesoło przeskoczyć w życie wieczne? Czy nie było to jego największe zmartwienie? Musiałam dołożyć starań, by wydrzeć z niego co takiego stało się między nimi w przeszłości, że prezentował tak jednotorowe myślenie w kwestii Madigana. To jednak będzie musiało poczekać do naszego kolejnego spotkania. Natomiast dzięki temu, że Madigan udowodnił jakim jest podejrzliwym sukinsynem, pierwszą rzeczą, jaką będę musiała zrobić po powrocie, to wysiedlić wszystkich z mojego dawnego domu w Ohio. Nie wątpiłam, że przez ten czas, ktory spędziłam tutaj, Madigan rozmieścił dookoła posiadłości jednostkę obserwacyjną, gotową nagrać każdą obciążającą nas akcję lub słowo. Będę musiała zadzwonić do

70

Bonesa i powiedzieć mu, by nie wracał tam z Chrisem i innymi. I tyle po tych wszystkich zakupach, ktore właśnie zrobiliśmy. - Gotowa, Catherine? – spytała moja matka wskakując do helikoptera. Potrząsnęłam głową na zachowanie Dona i wspięłam się za nią. Rodzina. Jeśli jeden jej członek nie jest jak wrzod na tyłku, to inny z pewnością wskoczy na to miejsce.

71

ROZDZIAŁ 15

T

yler schylił się przy niskim wejściu do jaskini i rozejrzał się wokoł, jakby oczekując ataku. - Są tu pająki? Nienawidzę pająkow. - W podziemnej, dwukilometrowej jaskini ? Nawet jednego. Spojrzenie jakie mi rzucił jasno mowiło, że nie był wdzięczny za sarkazm, ale na co liczył? Szczury unikały wampirow z taką samą awersją, jak inne stworzenia unikały drapieżcow z wyższego poziomu łańcucha pokarmowego, lecz pająki nie miały takiego instynktu. A może uważały nas za bliskich krewnych. Hej, oba nasze gatunki potrzebowały krwi, by przeżyć, więc mimo że nie zaprosiłabym pajęczakow na świąteczny obiad, nie mogłam ignorować tych podobieństw. - Jeśli ktorykolwiek z tych włochatych potworow mnie chociaż dotknie, to spadam mruknął. Nie odpowiedziałam. Jego fiksacja na punkcie pająkow była jedynie sposobem na opanowanie strachu przed innym, o wiele bardziej niebezpiecznym aspektem wycieczki do jaskini. Pułapka była w końcu gotowa, lecz skoro moje zdolności padły, potrzebowaliśmy medium, by ściągnąć do niej Kramera. Stąd Tyler. Może i przeklinając strząsał z siebie wirtualne pająki, lecz nie zwolnił kroku podążając za mną w głąb. - Nie mam pojęcia, dlaczego inni narzekają, że muszą czekać w przyczepie - ciągnął Tyler ze sztucznym oburzeniem. – Bardzo bym chciał zamienić się z nimi miejscami. - Ty cały czas widujesz duchy. Pracują w tej branży od lat, a większość z nich nigdy na oczy nie widziała widma. - Coż, nie chcieliby zobaczyć tego. Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Dlatego jedynie Bones, Tyler i ja wchodziliśmy do jaskini. Chris strasznie się kłocił o swoją obecność, gdyż widok potężnego ducha złapanego i uwięzionego w jego pułapce znaczył dla niego więcej niż dziesięć lat teoretyzowania. Moje obawy koncentrowały się na utrzymaniu wszystkich przy życiu, gdyby sprawy przybrały zły obrot. Doszliśmy do kompromisu ustalając, że zaczeka na nas przy wejściu do jaskini, by mogł wpaść do środka jak tylko damy mu znak, że droga wolna. Reszta zespołu czekała w dwoch wygodnych wozach dobre połtora kilometra od wejścia. Teraz, kiedy była już niemal pora zaczynać pożałowałam, że nie czekali jeszcze dalej. Jeśli pułapka nie zadziała, będziemy mieć do czynienia z nieziemsko wściekłym duchem. Miejmy nadzieję, że szałwia, ktorą mieliśmy przygotowaną, wystarczy, by pogonić Kramera w kierunku najbliższej linii ley, gdyby wszystko poszło na opak, lecz nadzieja nie dawała gwarancji. Właśnie dlatego Chris rownież miał przygotowaną szałwię, z ktorej część się już powoli paliła przy samochodach, no i była tam moja matka, gotowa uzdrowić wszelkie rany, gdyby zioła nie zadziałały. Kiedy powiedziałam Bonesowi, że Madigan z pewnością przeczesze każdy hotel, gdy tylko opuścimy dom, zorganizował dwa duże kampery, by robiły dla nas za hotele na kołkach. Wozy pochodziły od jego starego znajomego, Teda, tak by nie mogły być wyśledzone przez jakiekolwiek źrodła wynajmu, jakie Madigan mogł sprawdzić – a znając Teda prawdopodobnie były też niezbyt legalne. Celowo rownież przez ostatnie kilka dni trzymałam komorkę wyłączoną, podczas gdy wszyscy gorączkowo wykańczaliśmy pułapkę. Samo nieodbieranie jej było zbyt niebezpieczne, 72

gdyż Madigan i tak mogł nas przez nią wtedy wyśledzić. Gdyby wszystko poszło jak należy, ponownie ją włączę i ujawnię się dopiero wtedy, gdy Kramer będzie już uwięziony, a my znajdziemy się poza Ohio. Madigan będzie musiał przyznać, że namierzał mnie, by opieprzyć mnie za udane zniknięcie, a nie sądziłam, że jego arogancja mu na to pozwoli. A może w ogole mnie nie namierzał. Może nie poświęcił mi nawet jednej myśli odkąd opuściłam ośrodek. Don wciąż nie ujawnił nic, co mogłoby wyjaśnić przeszłość między nimi i powody, dla ktorych był przekonany, że Madigan coś knuł, jednak pomimo mojej olbrzymiej niechęci do niego, Madigan mi rownież nie dał nic, na czym mogłabym się skupić. Wydawał się być niezwykle zainteresowany tym, czy istnieją duchy ze świadomością, lecz każdy były agent CIA mogłby sfiksować na punkcie niewidzialnych szpiegow. Tak, Madigan był uprzedzonym fiutem, ktory po krolewsku wyrolował Tate’a, lecz jeśli nietolerancja i wykręcenie kogoś z dobrze płatnego awansu byłoby przestępstwem, to w tym kraju trzeba by zbudować o wiele więcej więzień. - Słyszę ich, są już niedaleko – powiedział Bones przed nami. Musieliśmy pokonać jeszcze tylko jeden skalny występ, nim doszliśmy do miejsca, w ktorym mieściła się pułapka. Tyler ostrożnie stawiał kroki mrucząc coś o tym, że jestem mu winna nową parę spodni po tym, jak rozdarł sobie nogawkę o wystający kawałek wapienia. - Dobrze ci tak. Kto zakłada Dolce & Gabanna do jaskini? – wytknęłam mu. - Jeśli mam dzisiaj kopnąć w kalendarz, to zrobię to wyglądając naprawdę dobrze odparł. Chciałam go zapewnić, że z pewnością nie umrze, lecz słowa utknęły mi w gardle. Jak wiedział, zrobię wszystko, co w mojej cholernej mocy, by go ochronić, ale mieliśmy do czynienia z silnym i złośliwym widmem, a pułapka mogła nie zadziałać. Kiedy ją wczoraj testowaliśmy z powodzeniem uwięziła Fabiana, a potem Elisabeth, lecz powiedzieć, że Tyler nie ryzykował życia wzywając Kramera byłoby wstrętnym kłamstwem. A nie zamierzałam okłamywać kogoś, kogo zaliczałam już do swoich przyjacioł. - Jesteśmy na miejscu - powiedziałam, gdy naszym oczom ukazało się dziewięćdziesięciometrowe sklepienie i płynący pod ścianą, rwący strumień. Bones stał w samym środku pieczary, tuż obok prostokątnej konstrukcji z wapienia, kwarcu i moissanitu. Dexter i Helsing znajdowali się w transporterach dla zwierząt na piaszczystym brzegu, a Fabian i Elisabeth unosili się obok nich. Po tym co przeszła, nie było innej opcji jak ta, by Elisabeth była świadkiem całej akcji. Fabian z kolei nie chciał pozostawać na uboczu, chociaż wejście do jaskini przy jego niższym poziomie energii i obfitości wapienia, moissanitu i kwarcu było o wiele trudniejsze. Z uwagą przyjrzałam się Bonesowi. Jeśli był zmartwiony, nic w jego wyrazie twarzy lub emocjach tego nie zdradzało. Zamiast tego jego aura emanowała pewnością siebie, a w jego ciemnych oczach lśniło oczekiwanie. W swojej dopasowanej koszuli z długimi rękawami i pasujących do niej hebanowych spodniach niemal stapiał się z tłem, z jedynym szczegołem odrożniającym go od otoczenia w postaci wyjątkowej bladości swojej twarzy i rąk. Fakt, że był niemal niewidoczny był dobry rownież z tego powodu, że Kramer miał go zobaczyć dopiero w chwili, kiedy będzie już za poźno. - Gotowa, słonko? - spytał. 73

- Prawie, cukiereczku – odezwał się Tyler i mrugnął okiem. Przewrociłam oczami. Przy pewności siebie Bonesa i niepoprawnym flircie Tylera moje zdenerwowanie zmieniło się w optymizm. Mogło nam się udać. Nie, skreślić to – na pewno nam się uda. Chwyciłam trochę szałwii, ktorej zapas umieściliśmy przy strumieniu i wepchnęłam ją sobie do plecaka. Tyler zrobił to samo. Zapalniczki już dawno miałam w kieszeniach spodni, podobnie jak on. Jedyne, co nam pozostało to złamać tabliczkę Ouija, ktorą Tyler już wyciągał z plecaka. No dawaj, Inkwizytorze. Mamy dla ciebie niespodziankę. - Gotowa.

*** Tyler i ja staliśmy po obu stronach wapienno-kwarcowego piedestału, na ktorym położyliśmy tabliczkę Ouija. Drewniana płytka tym razem nie skoczyła, jak poprzednio. gdy położyłam na niej palce, jak gdybym potrzebowała przypomnienia, że moje pożyczone od Marie moce zniknęły. Tyler uniosł brwi, rownież to zauważając. - Czy jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć, Cat? - Nie – odparłam bez wahania i była to najszczersza prawda. Tyler nie wiedział, że jedną z kruchych zębatek w kole pokoju między wampirami i ghulami było to, że pewni ich przedstawiciele wciąż wierzyli, iż miałam szczegolne połączenie ze zmarłymi. Na szczęście jedynie Bones wiedział jak długie jest u mnie życie udostępnionych mi zdolności, będę więc mogła przedłużyć iluzję władania Szczątkami jeszcze przez jakiś czas. Tym, co się wydarzy po tym, jak wszystko wyjdzie na jaw, będę martwić się poźniej. Jeden niebezpieczny problem naraz, poproszę. - W porządku – powiedział Tyler po tym jak stało się jasne, że to było jedyne, co mam do powiedzenia w tej kwestii. Oczyścił gardło ponuro myśląc przy tym, że przez to co zaraz zrobi pewnie znow coś się w nie wbije, po czym położył dłonie na płytce. - Heinrichu Kramerze, przyzywamy cię do naszego świata. Gdy mowił, jego głos odbijał się echem po pieczarze, silny i zdecydowany pomimo faktu, że w myślach przeklinał się za nie wysikanie się przed rozpoczęciem rytuału. - Wysłuchaj naszego wezwania, Heinrichu Kramerze i przybądź do nas. Przyzywamy cię zza zasłony śmierci do naszego świata… Drewniana płytka zaczęła skakać po tabliczce w dzikich, chaotycznych kręgach. Tyler gwałtownie zaczerpnął powietrza. Wytężyłam zmysły, lecz z powodu bliskiej obecności Fabiana i Elisabeth przez cały czas czułam na skorze zimno i ukłucia tysiąca igieł, więc nie było to żadną pomocą. Nagle Bones runął w doł z jednej z niezliczonych nisz w sklepieniu jaskini. Wszedł tam na wypadek, by zatrzasnąć wieko pułapki, gdy Kramer już się pojawi, lecz nic mglistego lub wirującego nie zakłociło gładkiej powierzchni tablicy. Czyżby widział coś, czego ja nie? Niemożliwe: ogromne wieko z wielu minerałow ustawił obok pułapki, zamiast na niej. - Co się stało? – spytałam rozglądając się dookoła. - Przerwij seans - nakazał Bones Tylerowi. Spojrzał na mnie, a jego oczy lśniły jaskrawą zielenią. – Nadchodzą ludzie, mnostwo ludzi. Słyszę ich. - Cholera – westchnęłam. Zostawiliśmy wszelką srebrną broń w kamperach chcąc uniknąć sytuacji, że gdyby pułapka nie zadziałała Kramer użyje wszelkich środkow, by nas trwale zranić i zacznie 74

rzucać w nas rożnymi przedmiotami. Teraz, gdy między nami i jedyną bronią, ktorej mogliśmy użyć poza kamieniami i patykami znaleźli się potencjalni wrogowie, to co traktowaliśmy jako względy bezpieczeństwa okazało się być wielkim ciężarem. Bones strzelił kłykciami, a jego śmiercionośna aura zaczęła się rozrastać tak bardzo, że swoją energią wkrotce zaczęła drażnić moją skorę. Wytężyłam zmysły, lecz nie potrafiłam wychwycić nic procz zmartwienia Tylera oraz rożnych odgłosow jaskini. Bones był ode mnie starszy i silniejszy, więc nie wątpiłam, że miał rację. To nie mogła być też jakaś ekspedycja turystyczna, ktora przypadkiem natknęła się na jaskinię. Jakby nie było, znajdowaliśmy się na prawdziwym pustkowiu. To musiała być pułapka. Ale jakim cudem nas do cholery znaleźli? Wtedy to usłyszałam. Pomruk głosow w mojej głowie, zbyt cichy, bym mogła zrozumieć poszczegolne zdania i zbyt liczny, by były to myśli Chrisa. - Fabian, Elisabeth – powiedział cicho Bones. – Sprawdźcie, co tam jest. Duchy momentalnie zniknęły. Tyler mamrocząc coś rozejrzał się dookoła, po czym zatrzasnął pokrywę tabliczki Ouija. - Wyłączyłem ją. Nic się teraz przez nią nie przedostanie. - Widzisz ten cień po prawej? – spytał Bones nie odwracając się nawet w tamtym kierunku. – Prowadzi do niewielkiej niszy. Poczekaj tam i postaraj się być cicho. Wiedziałem, że ten dzień się kiepsko skończy, pomyślał Tyler z rezygnacją, stosując się do słow Bonesa. Sekundy mijały, gdy czekaliśmy na powrot duchow. Moje dłonie wydawały się przerażająco puste bez broni, jednak pocieszyłam się myślą, że walczyłam już z wrogiem nieuzbrojona w srebro. Gdybyśmy mieli szczęście i większość wrogow byłaby śmiertelna, gołe ręce wystarczą aż nadto. Jednak skoro ktoś zadał sobie tyle zachodu, by nas odnaleźć, założę się, że nie był na tyle głupi, by zjawić się jedynie z ludzką armią. Sądząc po narastającym hałasie w mojej głowie, z ktorego wynikało, iż wejście do jaskini zostało otoczone, mogło być ich mnostwo. Jednak to musiały być tylko pionki. Pytanie było: kim jest gracz? Mglista postać zbliżyła się do nas tak szybko, że dopiero po sekundzie zdołałam określić czy to Fabian, czy Elisabeth. - Żołnierze! – wykrzyknął Fabian. – Jednak wszyscy śmiertelni. Czy to możliwe, że to członkowie twojego byłego oddziału, ktorzy potrzebują twojej pomocy? Początkowa fala ulgi, jaka mnie ogarnęła po jego słowach, zmieniła się w podejrzliwość. Spojrzeliśmy na siebie z Bonesem, a napięcie zdradzane przez jego aurę jasno mowiło, że coś wciąż jest nie tak. - Coż - powiedziałam. – Zobaczmy kim są i czego chcą. Ledwo to powiedziałam, Bones mruknął: - Niech to szlag. Na ułamek sekundy ogarnęła mnie dezorientacja. Jednak wtedy przez chaos cudzych myśli w mojej głowie przebił się jeden głos, bez końca powtarzający jeden wiersz. W piętnaście minut oszczędzisz piętnaście procent… Madigan też tu był.

75

ROZDZIAŁ 16

W

yszłam z jaskini z Bonesem przy boku i Tylerem podążającym za nami z oboma transporterami ze zwierzętami. Widok jaki nas powitał po wyjściu na zewnątrz to tuzin broni wymierzonej w naszą stronę, Chris na kolanach po prawej stronie od wejścia oraz wysoki żołnierz w kasku przyciskający mu broń do policzka. A powiedziałam mu, że czekanie w jaskini będzie dla niego zbyt niebezpieczne, pomyślałam z ironią. Jedno spojrzenie wystarczyło, bym nie zawracała sobie głowy otaczającymi nas żołnierzami. Wbiłam wzrok w „konsultanta operacyjnego”, nad ktorym unosiła się rozwścieczona postać mojego wuja. - Madigan dowiedział się o jaskini czytając jeden z twoich starych raportow po śmierci Dave’a – powiedział Don. – Starałem się was ostrzec, że nadchodzi, lecz miałem wrażenie, że jaskinia jest zablokowana, a kiedy probowałem podlecieć do kampera, w ktorym była Justina, coś mnie poparzyło! Nie pozwoliłam, by nawet jeden jęk wyrwał mi się z ust. Oczywiście. Przy kamperach paliła się szałwia, Chris nie widział widm, a moj wuj był zbyt świeżym duchem, by przeciwstawić się wszystkim połączonym składnikom pułapki. Tak na wszelki wypadek powiedziałam mu gdzie będę, jednak moje działania uniemożliwiły mu dostęp do mnie. - Co za niespodzianka – powiedziałam ogolnie do przybyłych, przyklejając sobie na usta fałszywy uśmiech. – Nie mowcie, zapomniałam o czyichś urodzinach, a policja towarzyska przybyła, by naprawić moje niedopatrzenie? Madigan wyszedł do przodu, lecz nie na tyle daleko, by stanąć na linii strzału swoim żołnierzom. Pogarda czaiła się na obrzeżach furii Bonesa, lecz zdusiłam śmiech. Po jego wyczerpujących wywodach o tym, jak to się nie naczytał starych raportow, czyżby nie wiedział, że wielu wysokich rangą wampirow potrafi latać? Teraz, kiedy wyszliśmy z jaskini, Bones i ja mieliśmy nad głowami nieograniczoną przestrzeń. Dlatego poza pokazowką, skierowana w nas broń była dla nas takim samym zagrożeniem, jak ostry język. - Crawfield - zaczął Madigan. - Russell – przerwałam mu uśmiechając się słodko. – Wiem, że lubisz trzymać się faktow, chciałabym więc to sprostować, żebyś nie pomylił się w przyszłych raportach. Jego rysy pociemniały z gniewu, jednak nie obeszło mnie to. To on wycelował w nas całą masę broni bez konkretnego powodu, także nie mogło być mowy o uprzejmości. Gdyby nie moja matka i dwa wozy pełne ludzi, ktorzy wiedzieli o wiele za dużo na temat tego, co tu robiliśmy, nie czekałabym nawet sekundy, by usłyszeć dlaczego Fiut tu przyjechał. Bones mogł unieść Chrisa i Tylera. Ja mogłabym chwycić matkę i wszyscy byśmy stąd odlecieli. Madigan nigdy by się nie dowiedział co tu robiliśmy, gdyż wnętrze jaskini przypominało labirynt. Mimo, że minęły już dwa tygodnie, Chris i pozostali potrzebowali przewodnictwa Bonesa, gdyż inaczej gubili się w skalnych korytarzach. Ale mieliśmy dwa kampery pełne ludzi, a z myśli otaczających nas żołnierzy wiedziałam, że tak samo jak my, w tej chwili patrzyli w wylot wielu wycelowanych w nich luf. Odlot przy ciężarze Chrisa, Dextera, Tylera, transporterow dla zwierząt i dwojga z nich? Bones pewnie dałby radę, lecz dla mnie było to nieco za dużo. - Co jest w jaskini, Russell? – spytał Madigan z ciężkim sarkazmem. Wzruszyłam ramionami. 76

- Skały. I to mnostwo. - Nie traktuj mnie z gory - syknął. – Co jeszcze w niej jest? Spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam jedno słowo: - Błoto. W myślach Madigana wybuchł wulkan przekleństw, zanim odzyskał nad sobą kontrolę i ponownie zabarykadował się za jinglem ubezpieczenia samochodowego, ktory z pewnością był muzyką puszczaną w piekielnej windzie. - Nie chcesz tego zrobić, koleś - powiedział Bones. Jego ton był łagodny, lecz każde słowo było twarde jak lod. – Ona dba o bezpieczeństwo tych, ktorych twoje żołnierzyki trzymają na muszce wystarczająco, by zignorować twoje obelgi. Ja nie. pomyśl o niej coś takiego jeszcze raz, a zabiję cię tu i teraz. Madigan poruszył się niespokojnie. - Każdy atak na mnie… - Będzie traktowany, jakby był atakiem na same Stany Zjednoczone – dokończył Bones wciąż tym samym, zabojczo uprzejmym tonem. – Słyszałem cię za pierwszym razem… i wtedy też gowno mnie to obeszło. Madigan przyglądał się Bonesowi przez kolejną, pełną napięcia ciszę, po czym wrocił do mnie spojrzeniem. - Wiemy, że knujecie coś w tej jaskini i wiemy, że ma to coś wspólnego z duchami. Będzie łatwiej, jeśli powiecie mi co to jest. A nawet, jeśli tego nie zrobicie, to i tak się dowiem. Po moim trupie. - Powiedziałam ci ostatnim razem. Wyświadczam przysługę paranoicznej klientce przyjaciela. Dziewczyna myśli, że tę jaskinię nawiedzają duchy jakichś Indian, czy coś. Powiedziałam, że zatrudnię profesjonalistow, ktorzy to sprawdzą. - Przysięga, że ukazują się tu Tecumseh, Szalony Koń i Geronimo. Suka jest szalona, ale jej czeki czyste – dodał Tyler. Madigan spojrzał na Chrisa, ktoremu pot spływał po twarzy, mimo że wieczor był chłodny. - Czy właśnie to tutaj robiliście? Chris nie spojrzał na mnie czy Bonesa, lecz wiedział, że go obserwujemy. Jego myśli zaczęły wirować mu w głowie, gdy zastanawiał się kogo powinien się bardziej bać: faceta dowodzącego żołnierzem, ktory przyciskał mu broń do skroni czy może dwoch wampirow stojących piętnaście metrow od niego. - Szukaliśmy duchow, dokładnie tak jak mowią – odpowiedział wymijająco. Madigan przysunął się do niego bliżej. - I znaleźliście jakieś? Tym razem Chris zerknął w naszym kierunku, nim mu odpowiedział. - Mieliśmy ciekawe odczyty pola elektromagnetycznego i znaleźliśmy kilka zimnych miejsc, lecz nic w stylu, jaki opisywała nam klientka. - Ach. - Madigan zdjął okulary i niemal leniwie wyczyścił je o kurtkę. – A więc wracamy do kwestii, że „nie ma czegoś takiego, jak świadome duchy”, hmm? Cat, o co chodzi z tą całą marihuaną i czosnkiem wokoł twojego domu, co? Rzuciłam mu beztroski uśmiech. - Uwielbiam sobie czasem zapalić, a czosnek jest świetny na krew. - Czy ty w ogole wiesz, jak mowić prawdę? – spytał ostro Madigan. 77

- I ty to mowisz – mruknął moj wuj. Nie odezwałam się. Madigan nieustannie się we mnie wpatrywał, a jego żołnierze trwali w bezruchu, chociaż kilku z nich zaczynało już myśleć, że jeśli wkrotce nie zaczną strzelać, to mogliby opuścić swoje ciężkie karabiny. Nie sądziłam, by przez czysty przypadek wszyscy oni byli mi obcy. Z okazji tej szczegolnej akcji Madigan zostawił wszystkich z mojego dawnego oddziału w ośrodku. - Donovan - zawołał Madigan z nikłym, pełnym wyższości i zadowolenia uśmieszkiem. - Weź Proctora i Hamiltona i wywęszcie tę pułapkę na duchy, o ktorej mowili ludzie w kamperach. Wtedy sami sprawdzimy czy nie ma czegoś takiego jak duchy o własnej świadomości. Kurwa! Gdyby pułapka okazała się powodzeniem, zamierzaliśmy wyczyścić im wspomnienia, by nie wypaplali żadnych obciążających informacji, lecz spoźniliśmy się. Wciąż jednak mogliśmy zachowywać się, jakby się nic nie stało. Lata mina, zanim żołnierze sami znajdą pułapkę. Moja ulga trwała jedynie do chwili, gdy trzech mężczyzn zdjęło kaski, podeszło do mnie i Bonesa, po czym kilka razy głęboko wciągnęli nosem nasz zapach. Byli śmiertelni, dlaczego mieliby robić coś takiego? Zrozumiałam to tuż przed tym, jak Madigan zaczął wyjaśniać. - Zmysły tych mężczyzn zostały wzmocnione wampirza krwią. Teraz, kiedy znają już wasz zapach, mogą bez przeszkod trafić do tego dużego, kamiennego urządzenia, ktore jak słyszałem tam jest. Kurwa, kurwa! Wypicie wystarczającej ilości wampirzej krwi dałoby im możliwość pojścia dokładnie po naszych śladach, a i sprawiało, że nie byli podatni na kontrolę umysłu. Przez odnalezienie jaskini po stercie starych raportow oraz zabranie ze sobą ludzi podrasowanych wampirza krwią, Madigan okazał się sprytniejszy niż sądziłam…. Bones założył ramiona na piersi, a spojrzenie, jakie wbił w Madigana przypominało dwa lasery. - Czyją krew pili? Każdy wampir w twojej jednostce winien jest lojalność mnie, a ja nie dałem pozwolenia, by oddali swą krew na takie cele. Madigan uśmiechnął się zimno. - Nie martw się. Nie dostałem jej od nich. Zanim zdążyłam się opanować, wytrzeszczyłam na niego oczy. Ta wiadomość mnie ogłuszyła. Jeśli nie podpiął się do żył Tate’a lub Juana, by ich krwią napompować swoje straże, to z jakim wampirem – lub wampirami - wspołpracował? Wtedy napotkałam spojrzenie wuja i nagle zrozumiałam. Don nie wyglądał na nawet odrobinę zaskoczonego. Przy wszystkich tych obelgach, jakimi obrzucał Madigana, nawet raz nie wspomniał kontaktu z wampirami. Jak mogł pominąć coś tak ważnego? Oczy Bonesa zalśniły zielenią, a w powietrzu zaiskrzyła moc – lodowata i zabojcza, rozprzestrzeniając się tak szybko, że po chwili otaczała wszystkich w pobliżu. Napięłam mięśnie w przygotowaniu na nieuchronną eksplozję. Tyler rownież musiał wyczuć jego wściekłość, gdyż odsunął się myśląc: Koleś teraz spieprzył sprawę. Madigan też musiał to poczuć. Cofnął się o krok, a jego uśmiech zbladł. - Widzicie te osłony na twarz, ktore noszą moi ludzie? Nie tylko blokują one efekt waszych oczu, lecz rownież są wyposażone w kamery, ktore na żywo transmitują obraz. Nawet jeśli uda wam się zabić nas wszystkich, pozostali w rządzie będą wiedzieli kto to zrobił. Będziecie ścigani do końca życia. Przez sekundę zastanawiałam się czy Bonesa to obchodzi. Madigan nie miał pojęcia, że nie wolno drażnić jednego wampira wykorzystując do tego innego wampira. 78

Jednak tak jak myśl o zabiciu Madigana mi nie przeszkadzała, zamordowanie jego żołnierzy tylko z tego powodu, że byli zobowiązani wykonywać jego rozkazy, była odrażająca. No i wtedy nasze twierdzenie, że uprzedzenia wobec wampirow są bezpodstawne okazałyby się fałszywe, gdybyśmy zabili ważnego pracownika rządowego, jakim był Madigan, i jego strażnikow online. Zacisnęłam palce na dłoni Bonesa, a jego moc poraziła mnie niczym prąd. - Nie – powiedziałam cicho. Przez kilka sekund nie wiedziałam czy mnie posłucha. Niebezpieczna energia nie zmniejszyła się, a jego wbity w Madigana wzrok jasno mowił, że konsultant operacyjny jest tylko chwilę od śmierci. Nagle coś mglistego wyłoniło się z jaskini, zbyt szybko, bym zauważyła co to jest. Na skorze poczułam lodowate kłucie tysięcy igieł, a szczeknięcie Dextera rozległo się jednocześnie ze słowami Tylera: - Ooj, nie jest dobrze. - Chcesz mnie uwięzić, Hexe? – syknął znajomy głos. Kramer. Sądząc po oskarżeniach, skurwiel musiał się domyśleć, do czego służy wielki cylinder z minerałow. Tyler zamknął tabliczkę Ouija, lecz dopiero po tym jak dupek się przez nią przecisnął. Sięgnęłam po szałwię upchaną w kieszeniach spodni, na co dwanaście luf natychmiast wycelowało w moją stronę. - Nie rusz się nawet o cal – ktoś warknął. Zamarłam. Nie chciałam zostać naszprycowana srebrnymi kulami, gdyż musiałam być w dobrej formie, by ochronić tych idiotow. - Madigan - powiedziałam. – Zabieraj stąd swoich ludzi. Natychmiast. Zjeżył się. - Przypominam ci, że nie masz prawa wydawać mi rozkazow. Bones prychnął. - Nie będę musiał ich zabijać, Kitten. Głupcy sami się na to skazują. - Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał ostro Madigan, nieświadomy ciemnej materii wirującej na lewo od jego żołnierzy. - Zobaczysz – odparł Bones. W następnej sekundzie, przy wrzaskach ludzi, gdy Kramer zaatakował, rzeczywiście zobaczył.

79

ROZDZIAŁ 17

O

statni z rannych został zabrany transporterem Medevac, pozostawiając za sobą tych nielicznych, ktorzy nie zostali ranni oraz ciała zmarłych. Nawet żołnierze i wszyscy z kamperow stali wokoł nas, gdyż Madigan chciał mieć wokoł siebie jak najwięcej ludzi, gdy nadjedzie transport. Szałwia paliła się wokoł nas, jednak jej aromat nie był jedynym, ktory unosił się w powietrzu. Zapach krwi i śmierci rownież był intensywny, czepiający się ubrań ocalałych i emanujący z poległych. - Jak to się mogło stać? – mruknął Madigan rozglądając się po rzeźni wokoł. Stałam obok mojej matki, lecz jego komentarz sprawił, że z furią ruszyłam w jego stronę. Mimo tego, że zmarli byli obcymi mi żołnierzami, ktorzy grozili mi śmiercią, nie zasługiwali, by umrzeć w ten sposob. A fakt, że ich śmierci można było zapobiec jedynie wzmogł moj gniew. - Jak to się mogło stać? Bo nie posłuchałeś, kiedy ktoś ci powiedział, żebyś zabrał stąd swoich ludzi. Serce Madigana nie przestało łomotać od czasu, gdy Kramer zaczął mordować każdego, kto wpadł w jego niematerialne ręce. Na nieszczęście na tej liście nie było Madigana, co w wielkiej części było skutkiem jego tchorzostwa. Kiedy Kramer przedarł się przez straże, ktora otworzyła tak wściekły atak na niewidzialnego napastnika, że sama zarobiłam kilka kulek starając się ochronić Tylera, Madigan wczołgał się za barykadę naszych przykucniętych ciał. Bones osłonił Chrisa, a moja matka dołączyła do ochronnego uścisku, starając się zasłonić pozostałych przed duchem i świszczącymi kulami. Z tego powodu Madigan miał jedynie krwawy ślad na jednej nodze, czego szczerze żałowałam. - To wszystko twoja wina - powiedział, wskazując na mnie drżącym palcem. – Powiedziałaś, że duchy są jedynie pozostałością ich życiowej energii, nie bardziej świadome i zdolne do interakcji niż domowa roślinka. Naraziłaś moje bezpieczeństwo i bezpieczeństwo… - Och, daj spokoj – przerwałam mu. – Sądziłam, że jesteś zbyt głupi, by zaufać ci z tą informacją i miałam rację! Nie trzeba być meteorologiem, by wiedzieć w ktorą stronę u ciebie wiatr zawieje, Madigan. Kłamanie tobie było w najlepszym interesie każdego, jeśli chodzi o bezpieczeństwo i chciałabym, żeby nie było obok mnie sterty martwych ciał, ktora może to udowodnić. Na jego twarz wypłynęły plamy rumieńca i niemal słyszałam, jak rośnie mu ciśnienie. - Jak śmiesz? Będziecie mieć szczęście, gdy nie zostaniecie oboje uznani za wspołwinnych ich śmierci! Bones zignorował go i chwycił jednego z martwych żołnierzy za ramiona, po czym spojrzał prosto w jego przyłbicę. - Ty, po drugiej stronie. Zatwierdziłeś zastąpienie na stanowisku całkiem inteligentnego gościa prawdopodobnie największym dupkiem na świecie. A pamiętaj, w swoim życiu kilku z nich spotkałem, więc wiem co mowię. - Odsuń się od niego! - wrzasnął Madigan. - Nie żyje, więc nie obchodzi go, kto go dotyka – odparł krotko Bones. – Szkoda, że bardziej interesowało cię naszpikowanie amunicją jej niż docenienie jego życia, kiedy jeszcze je miał. Wpakowałeś się w sytuację, ktora o niebo cię przerasta, po czym zignorowałeś ostrzeżenie, by odejść. Dzisiaj dwa wampiry zrobiły więcej, by ochronić twoich ludzi niż śmiertelny dowodca, ktory był za nich odpowiedzialny. Zastanawia mnie… Co o tym pomyślą sobie twoi zwierzchnicy po drugiej stronie kamery? 80

Madigan otworzył usta i poczerwieniał jeszcze bardziej, kiedy nagle zatrzymał się. W następnej sekundzie usłyszałam, jak jego myśli prześlizgnęły się przez ścianę gniewu i sloganu reklamowego. Ma rację. Muszę to naprawić. - Wydarzyła się straszna tragedia – powiedział Madigan, a w jego głosie, w przeciwieństwie do jeszcze niedawnej nienawiści, zabrzmiała żałość. – Za każdym razem, gdy ktoś traci życie, odpowiedzialność zawsze spada na dowodcę. Tą osobą jestem ja. Poproszę, by przeanalizowano każdy aspekt dzisiejszych wydarzeń, by coś takiego nigdy się już nie zdarzyło, nawet, jeśli w rezultacie otrzymam naganę. - Po prostu chcesz ochronić swoj tyłek – powiedział z niesmakiem Don, po czym odwrocił się do mnie. – Widzisz, dlaczego mu nie ufam? Taa. Nie słyszałam tylu bzdur od czasu, gdy ostatnio przejeżdżałam obok placu z używanymi samochodami i wyłapałam fragment rozmowy dwoch gości. Madigan nawet spokojnym krokiem jeszcze bardziej zbliżył się do martwego, ciągnąc nogą bardziej niż wskazywałaby na to powierzchowna rana. Pochylił się, jak gdyby chciał strzepnąć ziemię z poległego żołnierza. Wszystko to miało na celu, by kamera uchwyciła każdy szczegoł jego posępnej twarzy i łzę, ktora jakimś sposobem zdołała spłynąć mu po policzku. Ty zimnokrwisty, manipulujący KUTASIE, pomyślałam z niedowierzaniem. Bones prychnął. - Niezły z ciebie aktor. Madigan zacisnął usta. Szybko jednak doszedł do siebie, prostując się i opierając swoj ciężar w większości na jednej nodze. - Rozumiem, że oboje jesteście poruszeni. Rzeczywiście pozwoliłem, by gniew przesłonił moj osąd, gdy nie posłuchałem waszego ostrzeżenia. To był błąd. - To jest twoj sposob na przeprosiny? – spytałam z niedowierzaniem. - Nie jestem ci ich winien – rzucił gniewnie Madigan, po czym ponownie przybrał ten spokojny ton. – Gdybyście na samym początku bez żadnych wykrętow przyszli do mnie w sprawie tego ducha, tej tragedii można by było zapobiec. - Nie musieliśmy do ciebie przychodzić w tej sprawie, gdyż mieliśmy wszystko pod kontrolą – wycedziłam przez zęby. – Przynajmniej tak było do chwili, gdy musiałeś mnie wytropić i grożąc nam bronią przerwałeś nam probę uwięzienia sukinsyna na całą wieczność. A teraz obwiniasz za to mnie? Boże, jeśli zostanę tu choć chwilę dłużej, wysłuchując jego pokręconej wersji wydarzeń, to pobiję go tak bardzo, aż dostanie krwotoku wewnętrznego. Bones rownież musiał mieć dosyć, gdyż ujął mnie za ramię. - Chodź, Kitten, idziemy. Marnujemy nasz czas z tym gnojkiem. - Nie możecie jeszcze odejść - powiedział Madigan, a twardy ton ponownie zabrzmiał w jego głosie. Na twarz Bonesa wypłynął powolny uśmiech. - Czyżby? Wystrzeliliśmy w powietrze, zanim jeszcze Madigan zdołał wykrztusić z siebie żądanie, byśmy nie ruszali się z miejsca. Potrafiłam skierować się w ogolnym kierunku, w ktorym chciałam lecieć, lecz brakowało mi finezji Bonesa podczas lotu. Dlatego po tym, jak wystartowałam sama, pozwoliłam Bonesowi skierować się do miejsca, gdzie znajdowali się Tyler, moja matka i transportery ze zwierzętami. Po ich 81

szybkim porwaniu, wszyscy z nami sunęli w powietrzu. Fabian i Elisabeth nie potrzebowali nakazu, by z nami lecieć – szybowali za nami, a ich postacie rozmywały się na wietrze. Don pozostał z Chrisem i jego zespołem, ktorym dzięki palącej się szałwii nic się nie stało. Nawet, jeśli Madigan ponownie ich przepyta, nie podadzą mu więcej szkodliwych informacji na nasz temat niż stało się to do tej pory. No i Madigan dodatkowo upewni się, by nie przekazali tego nikomu z zewnątrz. Wampiry nie były jedynymi ekspertami w ukrywaniu tajnych informacji. Jeśli o to chodziło, rząd miał na tym polu nie mniejsze doświadczenie.

*** Z Ohio udaliśmy się prosto do St. Louis, gdzie mieszkali nasi przyjaciele, Denise i Spade. Nie, nie targaliśmy wszystkich całą drogę w powietrzu. Od czasu połączenia linii z wampirem, ktory miał kilka tysięcy lat, Bones miał teraz podwładnych mu ludzi rozsianych po całym świecie. Wystarczyło, by zadzwonił do swojego wspołwładcy, Mencheresa, i powiedzieć, że potrzebujemy, by ktoś zabrałby nas po drodze w ciągu godziny. Świetnie się składało, gdyż nie wynajęliśmy samochodu. Nasze dowody i karty kredytowe zostawiliśmy w jednym z kamperow. Byliśmy głupi, że nie domyśleliśmy się, iż Madigan przejmie nad nimi kontrolę i powita nas przy wejściu do jaskini. Jeśli Madigan sądził, że wytropi nas po tych fałszywych nazwiskach lub adresach z wyciągow kart, mylił się. Bones załatwił wszystko przez tak wiele lipnych źrodeł, że Madigan skończy na ściganiu własnego ogona. Miałam nadzieję, że tak zrobi, gdyż myśl o jego frustracji żałosny i mściwy sposob była dla mnie przyjemna. Gdy podjechaliśmy pod dom, nie musiałam nawet wysiadać z samochodu, by wiedzieć, że nie jesteśmy jedynymi gośćmi. Nawet, gdybym nie domyśliła się tożsamości tej osoby po lśniącym Maserati, to rejestracja GR8BITR byłaby wystarczającym potwierdzeniem [Czytać należy jako Great Biter – wspaniale gryzący]. - Ach, Ian tu jest - powiedział Bones bez mojej konsternacji na ten widok. - Widzę – odparłam nie wypowiadając na głos mojej opinii. Ian mogł mnie usłyszeć i jedynie by go to rozśmieszyło. Niektorzy wyjątkowo rozumieli bycie wrzodem na tyłku. Ian nie tylko uważał to za komplement, lecz się w nim pławił. Gdyby nie był stworcą Bonesa, do tej pory pewnie „przez przypadek” wbiłabym mu kołek w serce. - Cat! – krzyknęła Denise otwierając drzwi, po czym podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję. – Dzięki Bogu, że już jesteś. On doprowadza mnie do szału! - szepnęła mi do ucha przy powitalnym uścisku. Zdusiłam śmiech, gdyż wiedziałam, że nie mowi o Spadzie. Dobrze było wiedzieć, że nie byłam jedyną, ktorą Ian irytował. Jak Bones i Spade dogadywali się z nim przed wiekami pozostanie dla mnie wielką tajemnicą. - Cat. Justina. Crispin – odezwał się Spade zza plecow Denise, nazywając Bonesa jego prawdziwym imieniem. – Jak leci? - Nie tak dobrze jak myśleliśmy, Charles - odparł Bones, rownież odnosząc się do niego imieniem nadanym mu przy narodzinach, zamiast przydomkiem jaki nadano Spade’owi od narzędzia, gdy był więźniem w Nowej Południowej Walii. Tyler wytaszczył Dextera z samochodu i postawił go na ziemi. Pies tylko zerknął na otwarte drzwi do domu i popędził do środka. Moja matka krotko przywitała się z 82

Denise i Spadem, spytała o drogę do najbliższej sypialni i podążyła za psem. Był już niemal świt i jak każdy młody wampir słaniała się na nogach. Nie martwiłam się tym, czy Spade znajdzie miejsce dla nas wszystkich. Był byłym osiemnastowiecznym szlachcicem i przestrzenne, bogate domy, ktorych był właścicielem doskonale to ilustrowały. Tyler niepostrzeżenie stanął obok mnie i otwartym zachwytem przyjrzał się Spade’owi. - Kim jest pan Wysoki, Przystojny i Pyszny? - Jej mężem – odparłam i usta mi drgnęły. - Tyler, to są Denise i Spade. Tyler westchnął dramatycznie i potrząsnął jej dłonią. - Wszyscy najlepsi są albo hetero, albo żonaci. Nie będę cię jednak winił, że on jest i taki, i taki. Denise roześmiała się. - Miło cię poznać. Cat wiele mi o tobie mowiła. - Część z tego jest pewnie prawdziwa – odparł kokieteryjnie. Nagle jego uwaga skupiła się na kimś za plecami Denise. Nieświadomie otworzył usta, a na jego twarzy pojawił się czysto lubieżny wyraz. Przez jego głowę zaczęły przelatywać myśli tak wyraźne, że chciałabym mieć kij baseballowy, ktorym mogłabym zablokować swoje zdolności telekinetyczne. - Tyler, poznaj Iana – powiedziałam nawet się nie odwracając. - Witaj Tatuśku – wydusił z siebie Tyler. Wyprostował ramiona, a na jego twarzy zagościł jego najbardziej zwycięski uśmiech, gdy po prostu odsunął mnie sobie z drogi. Jego szturchnięcie obrociło mnie na tyle, że dostrzegłam drugiego wampira. Ian opierał się o framugę drzwi. Jego kasztanowe włosy rozwiewała lekka bryza, a turkusowe oczy obserwowały wszystko ze swoją zwyczajową diabolicznością. - Sądziłem, że Bones wygląda jak kawałek niebiańskiego ciasta, ty jednak jesteś prawdziwym tortem, czyż nie? – powiedział Tyler, wyciągając do niego dłoń. Ian przyjął komplement, jakby ten z gory mu się należał i posłał Tylerowi uśmiech, od ktorego medium niemal potknął się o własne nogi. Kiedy potrząsnął dłonią Tylera, chłopakowi wyrwało się westchnienie, ktore wbiłoby w dumę każdego pełnego rozpaczy nastolatka. Ta twarz, te ciało… I widać, że pakuje. Spójrzcie tylko jaki długi jest ten zwis!, usłyszałam i natychmiast zaczęłam wyśpiewywać w myślach głośne lala-la. - Zabojczy duch jest wciąż na wolności – powiedziałam głośno, chcąc odwrócić uwagę od pełnych zachwytu rozważań Tylera nad Ianem. - Pułapka nie zadziałała? – zapytał Spade mrużąc oczy. - Zabojczy duch? - podchwycił Ian delikatnie odsuwając Tylera na bok z krotkim: „Tak, tak, jestem naprawdę oszałamiający, ale to mnie interesuje”. - Wejdźmy do środka. Wszystko ci opowiemy – powiedziałam i skinęłam głową na Fabiana i Elisabeth, ktorzy niemal nieśmiało unosili się za naszym samochodem. – Wy też. Siedzimy w tym wszyscy.

83

ROZDZIAŁ 18

O

fiaska w jaskini minął tydzień. Dobre wieści były takie, że w tym czasie nie mieliśmy kolejnej wizyty Kramera, prawdopodobnie dzięki ogromnej ilości zioła i czosnku, jakie Spade rozmieścił wokoł domu. Było tego tyle, że Elisabeth i Fabian woleli nawiedzić dom obok, zamiast zostać tutaj z nami. Sąsiedzi Spade’a byli śmiertelni, więc nie będą się gniewać. Tak naprawdę, to nie będą nawet o niczym wiedzieć. Złe wieści jednak były takie, że był już osmy października. Elisabeth codziennie przemieszczała się liniami ley w poszukiwaniu Kramera, jednak raz czy dwa zdołała jedynie dostrzec go na ułamek sekundy przed tym jak zniknął. Jak dotąd nie było żadnych wskazowek odnośnie jego obsesji na punkcie jakichś kobiet, lecz jeśli do tej pory takiej nie okazywał, to wkrotce zacznie. Zegar tykał, a my przegrywaliśmy. Zbudowanie kolejnej pułapki nie zadziała. Kramer widział i usłyszał wystarczająco, by wiedzieć, że chcemy go dorwać, więc nawet gdybyśmy znaleźli inną, podobną do naszej jaskinię, będzie oczekiwał, że będziemy chcieli go schwytać. Jutro wybieraliśmy się do domu, by Don mogł do nas dotrzeć, gdyby musiał. Nie wiedział gdzie podczas pobytu w Stanach mieszkali Spade i Denise, lecz z pewnością sprobuje pojawić się w moim domu, gdyby zaszła taka potrzeba. Spodziewałam się, że Madigan starając się naprawić szkody, jakich narobił podczas incydentu w jaskini przyczai się na jakiś czas, pewnie więc moglibyśmy zostać dłużej, jednak Denise zaczynała już kichać. Napiętnowanie esencją zmiennokształtnego demona mogło sprawić, że stała się praktycznie nieśmiertelna, nie mogło najwyraźniej wyleczyć jej z alergii na koty. - Biorę sobie kawałek tortu. Tyler, chcesz też? - spytała Denise, jako że chłopak był jedyną osobą, ktora nie żywiła się głownie płynną dietą. Siedzieliśmy w szostkę relaksując się po obiedzie i był to moj pierwszy od tygodni normalny wieczor. Tyler spojrzał na nią żartobliwie. - Błagam, zdradź mi swoj sekret. Gdybym jadł tyle co ty, w tydzień pozbyłbym się tych wspaniałych bioder. W jej uśmiechu czaił się posępny cień. - Powiedziałabym ci, ale wtedy musiałabym cię zabić. A gdyby nie, zrobiłby to Spade, dokończyłam w myślach. Zmiennokształtność, rewelacyjne zdolności regeneracyjne i metabolizm, ktory sprawiał, że Denise spalała więcej kalorii niż mogła skonsumować nie były jedynym skutkiem naznaczenia przez demona. Jej krew była teraz dosłownie narkotykiem dla wampirow i gdyby nawet słowo o tym wydostało się na zewnątrz, każdy nieumarły bandyta chcący zarobić trochę kasy na jej sprzedaży wypełzłby z trumny, by ją dorwać. - Ja chcę - zawołałam. Może i byłam wampirem, lecz to nie znaczyło, że przepuszczę diabelnie dobremu, wilgotnemu jedzeniu. – Ale… eee… zjem w swoim pokoju, jeśli to wam nie przeszkadza – dodałam wpadając na pewien pomysł dotyczący ciągnącej się polewy. – Idę do łożka. Na te słowa Bones wstał, a jego oczy zabłysły, gdy napotkały moj wzrok. Zdaje się, że rownież pomyślał o alternatywnym zastosowaniu dla tego ciasta. - Do zobaczenia rano - pomyślałam. Potem poszedł do kuchni, wziął talerz, na ktorym Denise położyła ogromny kawał tortu, po czym skierował się ku schodom.

84

- Już potrzebujesz odpoczynku, Crispin? Nie jest jeszcze za wcześnie? – zapytał Ian z dziwnym uśmieszkiem. - Odpieprz się - odparł Bones oszczędzając mi konieczności powiedzenia czegoś podobnego. Byliśmy w połowie schodow, kiedy Dexter szczeknął ostro. Zamarłam, lecz wtedy usłyszałam Elisabeth dającą nam znać, ktory duch pojawił się w domu. - Wiem, gdzie jest Kramer! Odwrociłam się w stronę, z ktorej dochodził jej głos. Elisabeth stała w foyer z Fabianem przy boku. Bones z westchnieniem odstawił talerz na schody, na co Ian roześmiał się. - Masz okropne wyczucie czasu, laleczko – powiedział do Elisabeth i kłamałabym, gdybym powiedziała, że jakaś mała, samolubna część mnie nie chciałaby, żeby wyparowała i wrociła z dobrymi wieściami ładnych parę godzin poźniej. Jej uśmiech odrobinę zbladł. - Czy coś jest nie tak? - Nic – powiedziałam do niej posyłając Bonesowi ponury uśmiech, po czym zawrociłam w doł schodow. – Gdzie on jest? - Sioux City, w Iowa - odparła. – Widziałam go tam już cztery razy. Zbyt wiele jak na zwykły zbieg okoliczności. To musi być miejsce, w ktorym wybiera swoje ofiary. - Wybiera wszystkie swoje ofiary z jednej okolicy? Przecież mowiłaś, że Kramer nigdy nie używa dwa razy tej samej lokalizacji. - Każdej wigilii Halloween wybiera inne miejsce, położone bardzo daleko od poprzednich, w ktorych dokonywał spaleń. W zeszłym roku był to Hong Kong. Często też ukrywa ciała, by władze nie zorientowały się, że tego typu morderstwa mają miejsce co roku. Jednak wspolnicy i ofiary wybierane są zawsze z jednego miejsca. Ukrył ciała? - Dlaczego niby miałby się przejmować, że policja wpadłaby na jego trop? Przecież nie zakują go w kajdanki. - Ze względu na wspolnikow - odparła Elisabeth. – Gdyby rozgryźli wzor poprzednich morderstw z czasopism lub nowoczesnych mediow, zdaliby sobie sprawę, że gdy przestaną być użyteczni, Kramer ich rownież zabije. - Eliminuje wszystko, co wiąże go ze zbrodniami, nawet tych, ktorzy mu w nich pomagają? - Ian zagwizdał. – Zaczynam podziwiać pomysłowość tego gościa. - Ależ oczywiście, że to robisz – docięłam mu. Elisabeth nie odezwała się, lecz przez jej twarz przemknął cień, który zauważyłam pomimo jej połprzezroczystej formy. Fabian podpłynął do niej i położył jej dłonie na ramionach. - Musisz im powiedzieć. Bones zdziwiony uniosł brwi. - Powiedzieć nam co? – spytała Denise uprzedzając i jego, i mnie. Elisabeth zamknęła oczy, starając zebrać się w sobie. Gdyby miała ciało, poprosiłabym ją by usiadła, gdyż wyglądała dosłownie… coż, upiornie. - Kramer nie zabija swoich wspolnikow tylko po to, by wyeliminować powiązania ze swoją zbrodnią – powiedziała ledwie słyszalnie. – Zawsze wybiera tych, ktorzy są fanatyczni w swojej wierze, że wykonują wolę Boga pomagając mu w tych zabojstwach. Jednak wielu z nich, kiedy widzą co… robi, gdy ma ciało, zdają sobie sprawę, że to wszystko jest kłamstwem. Twarz Bonesa stała się ponura. Nawet Ian 85

wyglądał, jakby połknął coś niesmacznego. Denise wyglądała na tak samo niezorientowaną jak ja się czułam po enigmatycznym komentarzu Elisabeth. Wtedy jednak znaczenie tego co powiedziała do mnie dotarło. W jednej chwili moj żołądek skurczył się do tego stopnia, że miałam wrażenie, jakbym zaraz miała zwrocić moją płynną kolację na gustowny, szklany stoł. - Gwałci je – powiedziałam i poczułam falę nienawiści przelewającą się przez moje ciało. Elisabeth uniosła głowę. Gdy wypowiedziała następne słowa, patrzyła wprost na mnie. - Nie po raz pierwszy. Tym razem od razu wiedziałam co miała na myśli i wściekłość we mnie jeszcze wzrosła. Nie powinno mnie dziwić, że to nie był nowy wzor postępowania, jeśli chodziło o Kramera. Przeczytałam wystarczająco dużo Malleus Maleficarum by wiedzieć, że na drugim miejscu zaraz po nienawiści do kobiet była jego obsesja na punkcie kobiecej seksualności. Gwałt był kolejnym narzędziem, dzięki ktorym mogł fizycznie i psychicznie zniszczyć kobiety, a w czasach Elisabeth Inkwizytorzy mieli całkowitą moc nad oskarżonymi… i pozbawiony nadzoru do nich dostęp. Elisabeth przeszła ten koszmar, po czym jako duch przyglądała się jak Kramer kontynuuje ten odrażający rytuał. A jednak była tu – niezłomna, niezastraszona i zdeterminowana dokończyć swoją misję bez względu na to, po ktorej stronie śmierci miała to zrobić. - Jesteś niezwykła, wiesz? – powiedziałam poruszona jej siłą. Ponownie pochyliła głowę. - Nie, lecz ze wszystkich, ktorych zabił Kramer jedynie ja istnieję. Jestem winna tym straconym, by się nie poddawać. Po jej słowach zapadła cisza. Kątem oka dostrzegłam jak moja matka ociera twarz, jakby zmywając z niej łzy. Przypomniała sobie straszny obraz: ona, pokryta ziemią i krwią, błagająca mnie, bym ją zabiła, gdyż nie mogła żyć z tym co zrobiła podczas pierwszych dni jako wampir. Była wtedy oszalała na punkcie krwi. I głucha na wszystkie moje argumenty o tym, że to wampir, ktory wrzucił do jej celi tych wszystkich ludzi – wiedząc co się stanie i robiąc to tylko po to, by ją dręczyć – był prawdziwym mordercą. Trafił do niej dopiero Bones, ktory w ostrych słowach powiedział jej, że nie ma prawa umrzeć, gdyż to przyniosłoby hańbę poświęceniu jakiego dokonał Rodney, gdy oddał za nią swoje życie. Czasami życie po to, by uhonorować zmarłych było jedynym, co pozostawało człowiekowi. - Sioux City, Iowa – powiedział przeciągle Bones. – Pojedziemy tam jutro. Otrząsnęłam się z obrazow przeszłości. By powstrzymać Kramera, musiałam skoncentrować się na teraźniejszości. Prawdopodobnie to utrzymało Elisabeth przy zdrowych zmysłach i na dobrej drodze przez te wszystkie lata. - Wroćmy do zwyczaju Kramera. Jeśli tak bardzo przejmuje się zacieraniem śladow, to czy wiadomo, dlaczego wybiera ofiary zawsze z jednego miasta? Może ten motyw moglibyśmy wykorzystać przeciwko niemu. Trzymanie się jednej lokalizacji było typowe dla śmiertelnych, wampirzych lub ghulich seryjnych zabojcow, lecz jako duch Kramer mogł w kilka godzin okrążyć cały świat, gdyby tylko skakał o wystarczającej liczbie linii ley.

86

- Dlaczego miałby się tak ograniczać? – zastanawiałam się dalej. – Wie, że chcesz go dorwać, Elisabeth, lecz czepiając się tylko jednego miejsca, w ktorym wyszukuje ofiary daje się tylko łatwiej znaleźć. Posępność ściągnęła jej rysy. - Być może jest tak dlatego, że przez te wszystkie lata nie okazałam się dla niego żądnym zagrożeniem. - Nie dlatego – stwierdził Bones. - Kramer w mgnieniu oka może pojawić się i zniknąć z miasta, lecz jego wspolnicy są z krwi i kości. To go o wiele bardziej ogranicza. Dlatego, jeśli przyszłe ofiary pochodzą z tego samego obszaru geograficznego, to wspolnikom łatwiej je porwać, gdy nadejdzie czas. Racja. Kramer nie mogł uprowadzić tych kobiet, dopoki nie przybrał cielesnej formy, a to miało miejsce tylko jednej nocy. Kilka godzin pewnie nie wystarczało, by zrobił im te wszystkie okropne rzeczy, jakie miał na swojej liście, zanim spalił je żywcem. Jednak pomimo tego, że wspolnik był jego największym atutem, był też jednak piętą achillesową Inkwizytora. Gdybyśmy znaleźli człowieka na czas, Kramer spędzi Halloween we własnym ciele, ale bez nikogo, kogo mogłby torturować, a poźniej spalić. Ta myśl napełniła mnie dziką satysfakcją. - Musimy zabić wspolnika, gdy tylko dowiemy się kim jest - powiedziałam. - Nie. Wszystkie głowy, włącznie z moją, odwrociły się w jego kierunku. Postukał się palcem w brodę, a jego spojrzenie było czujne i chłodne. - Jak dowiemy się, kim jest wspolnik, porwiemy go. Zahipnotyzujemy, by powiedział nam, gdzie Kramer chce urządzić to swoje koszmarne ognisko. Wtedy w Halloween pojedziemy tam i uratujemy kobiety, chwytając dwoch dupkow, zamiast tylko jednego. Kramer będzie miał wtedy ciało, a w takiej postaci łatwo chyba nie ucieknie, prawda? Wpatrywałam się w profil mojego męża, zauważając jak jego wyraziste kości policzkowe, wygięte brwi i wyjątkowo krystaliczna skora podkreślały okrucieństwo malujące się teraz na jego twarzy. - Jedźmy więc do Sioux City i znajdźmy wspolnika – powiedziałam miękko. Wygiął usta w uśmiechu, ktory był na wpoł drapieżny, na wpoł miłosny. - Dokładnie.

87

ROZDZIAŁ 19

P

o drodze wzięłam na powrot talerz z tortem, lecz bardziej dlatego, że nie chciałam zostawiać go na schodach niż dlatego, że miałam na niego ochotę. Moje myśli skupiały się bardziej na usprawiedliwionym zabojstwie niż na jedzeniu ciasta, nieważne czy w perwersyjny sposob, czy nie. Nie byłam jedyną w tak posępnym nastroju. Moja matka mruknęła, że musi się przejechać i bez jednego więcej słowa wyszła z domu. Być może jedynym powodem, ktory za tym stał była jej chęć znalezienia jakiegoś pożywienia, nie sądziłam jednak, by głod był jej jedynym motywatorem. Prawdopodobnie sama nigdy nie chciałam wiedzieć, ile z losu Elisabeth przydarzyło się rownież jej, kiedy została porwana, zamordowana i na siłę zmieniona w wampira, a wszystko to dlatego, że inny wampir chciał się na mnie odegrać. Fabian i Elisabeth rownież niedługo potem wyszli, oczywiście nie potrzebując do tego celu samochodu. Rozmyślanie nad tym, co zrobili Kramer i inni jemu podobni sprawiło, że miałam wrażenie jakby pokrywała mnie gruba warstwa brudu, przez co po powrocie do sypialni udałam się prosto pod prysznic. Nie mogłam zmyć całego zła, ktore Kramer wyrządzał na świecie – jeszcze – lecz przynajmniej z siebie mogłam je porządnie zmyć przed pojściem do łożka. Kiedy dwadzieścia minut poźniej wyszłam z łazienki, Bones siedział na krawędzi łożka i nieobecny duchem gładził mojego kota. Jego buty leżały na podłodze, ktorą zaraz obok zdobiła plama jego zdjętej koszuli, jednak na tym jego rozbieranie się skończyło. Zamarłam w środku wycierania włosow. Normalnie Bones nie robił nic na poł gwizdka, lecz teraz po prostu siedział, jakby zabrakło mu energii, by zdjąć z siebie spodnie. - Wszystko w porządku? – spytałam podchodząc bliżej. Uśmiechnął się lekko i porzucił głaskanie kota, by wyciągnąć do mnie ręce i oprzeć je na moich biodrach. - Właśnie przypominałem sobie jak mowiłem ci, że gdybym w obecnych okolicznościach był jeszcze bardziej zrelaksowany, to musiałbym zapalić. Jak się okazało, powiedziałem to zbyt wcześnie. Zrobiłam kolejny krok w jego stronę, aż materiałem szlafroka niemal dotknęłam jego twarzy. - Tak, no coż. Przeznaczenie ma czasem czarne poczucie humoru, prawda? - Musimy o czymś pomowić, Kitten. Brzmiał tak poważnie, że zdenerwowanie zaczęło piąć się po moim kręgosłupie. - O czym? - O granicach – powiedział spokojnie. – Chcę powstrzymać Kramera. Przez takich jak on zająłem się kontraktami, jak mowiłem ci już dawno temu. Jednak, mimo że bardzo podziwiam jej odwagę, nie chcę patrzeć jak zmieniasz się w Elisabeth. Odchyliłam się, by na niego spojrzeć, zakładając mu luźne pasemko włosow za ucho. - Co masz na myśli? - Ona nigdy nie przestanie na niego polować. Zaakceptowała to jako cel swojego życia, jednak istnieje realne prawdopodobieństwo, że nigdy go nie schwytamy. Cholernie się postaramy, ale… - Bones pstryknął palcami – Poza jedną nocą w roku jest powietrzem, więc dosłownie ścigamy wiatr. Nie mowię, że się poddamy, gdybyśmy nie dorwali go w te Halloween, lecz chcę powiedzieć, że

88

pewnego dnia, nawet jeśli Elisabeth nie przestanie, być może my będziemy musieli to zrobić. - Ale jemu nie może to ujść na sucho – zaprotestowałam natychmiast. – Jak możemy myśleć o odpuszczeniu sobie? Słyszałeś, co on robi! I nie przestanie tego robić, dopoki nie zostanie powstrzymany. Bones chwycił mnie za ręce i z napięciem spojrzał mi w oczy. - Dokładnie to miałem na myśli, kiedy mowiłem o zmianie w Elisabeth. W taki czy inny sposob, każdą chwilę ostatnich pięciuset lat poświęciła Kramerowi i zapłaciła za to cenę, prawda? Dzieli swoje życie jedynie z planami zemsty. Całkowicie na nią zasłużyła, ale nie chcę patrzeć jak podążasz tą samą ścieżką. Czasami ludzie, ktorym zemsta się należy nie dostają jej, a ci, ktorzy winni ponieść karę, uciekają przed nią. Westchnął i puścił moje dłonie, a zanim znow się odezwał, na jego twarzy zadrgał mięsień. - Nie mowię, że sprobujemy w te Halloween i damy sobie spokoj, jeśli nam się nie powiedzie. Jestem skłonny poświęcić temu lata, gdyż chcę zobaczyć tego sukinsyna zamkniętego w pudle, by sam doznał bezradności i terroru jakie zaserwował innym. Jednak potrafię zaakceptować to, że tak się nie stanie. Ty też musisz to zaakceptować, bo musisz wiedzieć… Nie pozwolę ci się poświęcić nigdy niekończącej się misji, by pokonać kogoś, kogo być może nie uda się schwytać. Zacisnęłam pięści. - Mogłbyś to zrobić? Odwrocić się plecami do Elisabeth i wszystkich przyszłych ofiar Kramera wiedząc, że to wciąż będzie się działo? Dasz temu morderczemu kutasowi wygrać… - To nie jest gra, Kitten – przerwał mi. – Takie jest życie i zawsze będzie w nim niesprawiedliwość, bez względu na to jak frustrujące to jest do zaakceptowania. Damy z siebie wszystko, jeśli chodzi o Kramera, ale jeśli nie wyjdzie, to nie wyjdzie. A wtedy ruszymy dalej z naszym życiem. Zaczerpnęłam oddechu, by powiedzieć mu co myślę o takim podejściu, lecz pod jego twardym i znaczącym spojrzeniem wypuściłam je nie w potoku słow, lecz w westchnieniu. Kramer był tak oczywistym przypadkiem czystego zła grasującym na wolności, że miałam wrażenie, iż zdradą wobec cierpienia tych wszystkich kobiet jest przyznanie, że Kramer może wykorzystać swoj widmowy stan, by na wieczność uniknąć kary. Moją odruchową reakcją było wykrzyknąć: „Pieprzyć to, złapię cię, choćby to była ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek zrobię!”. Właśnie w ten sposob Elisabeth pozwoliła, by pogoń za nim wypełniła jej życie do tego stopnia, że nie było w nim miejsca na nic innego. Część mnie wciąż chciała nazwać Bonesa draniem bez serca za samo rozważanie, że pewnego dnia będziemy musieli przerwać polowanie na Kramera, lecz tylko bym zaprzeczała faktom. Nie mowiłabym poważnie tych nieprzyjemnych słow i nie byłyby one prawdą. Tak czy inaczej, pieniły się tuż pod powierzchnią. Świadomość, że miałam właśnie zaatakować mężczyznę, ktorego kochałam, bo przypomniał mi oczywisty fakt, że żyjemy w świecie, w ktorym dobro niekoniecznie pokonywało zło, a bohaterowie nie zawsze odjeżdżali w stronę zachodzącego słońca uzmysłowiła mi, jak dalece już zapuściłam się na drogę Elisabeth. Wciąż podziwiałam ją za siłę ducha w powtarzających się, druzgocących okolicznościach, lecz teraz rownież wspołczułam jej. Elisabeth żyła po to, by pokonać Kramera i po nic więcej. O ile bogatsze byłyby lata jej życia, gdyby wciąż poszukiwała

89

sposobu na powstrzymanie Kramera, lecz wybrała życie dla czegoś innego, jak przyjaźń lub miłość? - Nie utracisz mnie dla tej sprawy - powiedziałam. – Pokonanie Kramera jest moim celem i jak diabli sprobuję go osiągnąć, lecz ty, Bones… ty jesteś i zawsze będziesz moim życiem. Wstał i ujął moją dłoń. Powoli uniosł ją do ust i pocałował pierścionek, ktory po raz pierwszy założył mi dwa lata temu. Potem przesunął usta w gorę, po nadgarstku i dalej wzdłuż całego ramienia, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Zanim dotarł do ramienia, drżałam z pożądania i innych, głębszych emocji. Miałam ochotę płakać nad tymi wszystkimi latami, kiedy rozdzieliły nas okoliczności i chciałam zerwać z niego spodnie, by natychmiast znalazł się we mnie, tak blisko jak tylko dwoje ludzi może być. Jęknęłam, gdy ustami zaczął pieścić moją szyję, wargami i kłami drażniąc moją wrażliwą skorę. Kiedy chciałam przeciągnąć dłońmi po jego plecach złapał mnie za nadgarstki i delikatnie przycisnął je do moich bokow. Teraz jęknęłam z czystej frustracji. Chociaż był tak blisko, że jego aura otaczała mnie niczym ciepły, niewidzialny obłok, nasze ciała nie stykały się. Jedyny kontakt jaki mieliśmy, to jego usta na mojej skorze i dłonie przytrzymujące moje nadgarstki. Zdecydowanie nie wystarczało mi to. Jednak kiedy zrobiłam krok w jego stronę cofnął się, a jego cichy śmiech brzmiał zduszony przy mojej skorze. - Jeszcze nie. Tak, już. Ponownie się do niego przysunęłam, lecz Bones kolejny raz odsunął się. Nie mogłam nawet zrzucić z siebie szlafroka, by skusić go nagim ciałem, ponieważ wciąż trzymał moje nadgarstki w mocnym choć delikatnym chwycie. - Bones - wyszeptałam. – Chcę cię dotknąć. Jego gardłowy pomruk rozległ się tuż przy mojej skorze. - A ja chcę dotknąć ciebie, Kitten. Dlatego nie ruszaj się i pomoż mi sprobować. Co miał na myśli mowiąc: sprobować? Przecież stałam tu, starając się dotknąć jego ciała swoim, a to on mnie unikał. Jedyne co musiał zrobić to puścić moje ręce, a w ciągu mniej niż dwoch sekund dotykalibyśmy się każdym centymetrem naszych ciał… Gwałtownie nabrałam powietrza czując wybuch zaskoczenia i ekstazy, gdy nagle poczułam jak skubie moje sutki. Natychmiast stwardniały w oczekiwaniu na kolejny dotyk, a gdy nadszedł, rozbolały z potrzeby kolejnego. Jednak dłonie Bonesa nawet na chwilę nie puściły moich rąk, a usta nie oderwały się od mojej szyi, gdy językiem i kłami ocierał się o takie miejsca, że słabłam z pożądania. - Jak? – udało mi się wykrztusić z jękiem, gdy odniosłam wrażenie, jakby oba moje sutki były powoli i zmysłowo pieszczone. Zacisnął dłonie na moich nadgarstkach. - Ponieważ chcę dotknąć cię tak bardzo, a jednak nie pozwalam sobie na to. Dlatego moj umysł robi to za mnie. Poczuj, gdzie chciałbym cię teraz dotykać… Nie miałam czasu dziwić się jego ćwiczeniom nowej umiejętności, gdy wstrząsnął mną dreszcz nieziemskiej wprost rozkoszy. Lędźwie zwinęły mi się w kłębek, zdecydowanie żądając więcej. Myśl, że musiał ukradkiem ćwiczyć swoje zdolności, by teraz władać nimi tak biegle przemknęła mi przez głowę, zanim kolejne liźnięcie falą ogromnego pragnienia wymazało mi z głowy wszelkie dumania. Bones nie przestawał całować mojej szyi, wysuwając język, by zlizać niewielkie krople krwi, ktore pojawiły się, gdy jego kły przebiły moją skorę. Z moich ust wyrwał się ostrzejszy jęk, a powieki 90

opadły mi od erotycznych doznań, aż moje pole widzenia zwęziło się do wąskich szczelin. Właśnie dlatego dopiero po sekundzie dostrzegłam niewielki przedmiot tuż za nim, lecz moj instynkt zadziałał, zanim jeszcze otrząsnęłam się ze stanu rozkoszy. W tej samej chwili, gdy Helsing syknął głośno podcięłam Bonesowi nogi i rzuciłam się naprzod, by zakryć Bonesa przed nadlatującym nożem. Ogień wypalił mi ścieżkę od policzka aż po nasadę szyi. Bones obrocił się w powietrzu i odrzucił ostrze, ktore dalej wbijało się w moje ciało. Przez zasłonę rudych włosow, ktore opadły mi na twarz zobaczyłam ciemną, przezroczystą postać, ktora zaczęła nabierać kształtow. - Kramer! - krzyknęłam.

91

ROZDZIAŁ 20

B

ones rzucił się po szałwię i zapalniczki leżące na naszym stoliku nocnym, lecz duch rozwalił niewielki mebel, zanim zdołał go dosięgnąć. Zapalniczka przeleciała na drugą stronę pokoju, a szałwia rozsypała się pod szczątkami stolika. Ten sam noż ponownie pofrunął w moją stronę, lecz zanim osiągnął cel, Bones zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku i przetoczył nas po podłodze. Fala bolu, jaką poczułam w podświadomości powiedziała mi, że nie zrobił tego wystarczająco szybko, nie widziałam jednak gdzie ugodziło go ostrze. Chciałam odepchnąć się od jego piersi, lecz nie puścił mnie uparcie stając miedzy mną a nożem, ktory bez względu na to jak szybko się poruszaliśmy, bezustannie nas atakował. Drzwi do naszego pokoju otworzyły się z trzaskiem. Brązowe włosy Denise tańczyły wokoł niej, gdy wpadła do środka z naręczem szałwii i zapalniczką. Jednak zanim zdążyła podpalić ziele, łożko przeleciało przez cały pokoj i z pełną prędkością w nią uderzyło. Utrzymała w ręku szałwię, lecz zapalniczka wypadła jej z palcow po tym, jak huknęła nimi we framugę. Małe urządzenie wylądowało niedaleko miejsca, w ktorym strosząc sierść i przeraźliwie miaucząc skulił się Helsing. Odgłos kolejnych krokow dochodzących z korytarza spotkał się z tym, że wejście do pokoju całkowicie zablokowało nie tylko już łożko, lecz i inne meble. Ponad bębnieniem w zablokowane drzwi usłyszałam nagle inny, jeszcze bardziej mrożący odgłos – metaliczny dźwięk naszej broni, ktora rozsypała się z rozerwanej torby. Zanim zdążyłam krzyknąć ostrzeżenie, zaczęła nas torpedować ogromna ilość srebra. Bones musiał rownież to usłyszeć, gdyż z taka siłą rzucił nas na lewą stronę, że przebiliśmy się przez ścianę działową do łazienki. Ponad potokiem przekleństw, jakimi Spade obrzucił ducha, doszedł nas nieprzyjemny rechot. - Nie wchodźcie, tu jest od diabła srebra! - krzyknęła Denise. - Ma rację, zostańcie tam - zawołał Bones, kiedy ogromny huk powiedział nam, że Spade zaczął używać swojego ciała jako tarana przeciw drzwiom z całym ich meblowym taborem. Gdyby myślał trzeźwo, zdałby sobie sprawę, że mogłby o wiele łatwiej przebić się przez cienką ścianę w pokoju obok. Nie chciałam jednak, by się tu znalazł i dlatego nie zamierzałam się odzywać. - Zacznijcie palić szałwię na zewnątrz – mowił szybko dalej Bones. – Wkrotce sukinsyn nie będzie mogł tego wytrzymać. W następnej chwili złapał za krawędź rzeźbionego blatu i wyrwał go z taka siłą, że odłamki kamienia rozsypały się dookoła. - Trzymaj to przed sobą, Kitten – powiedział i podał mi marmurową tarczę. Następnie wyrwał mniejszy kawałek dla siebie, plamiąc go krwią z rozciętych o ostre krawędzie dłoni. - Zginiesz, kobieto - syknął Kramer. Sądziłam, że mowi do mnie, lecz nie widziałam jego obrzydliwej, przezroczystej postaci ani w dziurze w ścianie, ani w drzwiach do łazienki. W następnej sekundzie z pokoju doszedł nas odgłos uderzenia i krzyk Denise. - Denise! - ryknął Spade. - Zostań tam, wiesz, że nie może mnie zabić! – krzyknęła głosem nieco zduszonym z bolu.

92

Bones i ja wpadliśmy z powrotem do pokoju trzymając przed sobą kawałki blatu, by uchronić się przed srebrem, ktore natychmiast pofrunęło w naszym kierunku. Gdy ostrza wbiły się w moje nogi i ręce, poczułam w nich fale przeszywającego bolu. Mimo to nie przestawałam zasłaniać marmurem serca. Wszystko inne szybko się zagoi. Denise stała po przeciwnej stronie pokoju, z włosami szkarłatnymi od rany na głowie oraz innych, mniejszych cięć, ktore plamiły jej ubranie krwią. Zawahałam się, walcząc z potrzebą rzucenia się przed nią. Gdybym to zrobiła, w jej stronę poleciałoby jedynie więcej noży, gdyż Kramer chciał dorwać mnie i Bonesa. Denise po prostu przeszkodziła mu w zrealizowaniu planu. - Denise, postaraj się stąd wydostać - szepnęłam. - W tym pokoju to ja jestem najbardziej bezpieczna – sprzeciwiła się. Kramer obrocił się gwałtownie w naszą stronę, dając mi i Bonesowi zaledwie sekundę, byśmy mogli ponownie unieść nasze kamienne tarcze, nim dosięgła nas nowa fala ostrzy. - Przestań! - krzyknęła Denise. Duch zignorował ją. - Chcecie mnie pokonać? - syknął Kramer w naszym kierunku. – Zniszczę was. Bones odpowiedział coś po niemiecku. Nie znałam tego języka na tyle dobrze, by moc to przetłumaczyć, lecz cokolwiek powiedział najwyraźniej rozwścieczyło Kramera. Powietrze przecięły kolejne noże, tym razem jednak skierowane wyłącznie w niego. - Pospieszcie się z tą szałwią – krzyknęłam z desperacją. Spade był wyjątkowo uprzejmy, by w drogę powrotną wyprawić nas z dużym zapasem broni, lecz teraz oznaczało to, że Kramer miał więcej amunicji. Poza tym mogł wielokrotnie używać tych ostrzy, ktore upadły lub odbiły się od naszych tarcz. Siły ducha wydawały się o wiele większe niż poprzednio. Czy działo się tak dlatego, że zbliżało się Halloween, czy może dlatego, że wciąż był wściekły za to, że probowaliśmy uwięzić go w jaskini? Pochyliliśmy się pod kolejną falą sztyletow, probując dotrzeć do szałwii pogrzebanej pod szczątkami mebli w rogu pokoju. Nie mogliśmy sobie pozwolić, by odwrocić naszą uwagę od srebra, ktore wydawało się atakować nas z każdej strony. Albo ducha, ktory mogł momentalnie pojawić się z każdej naszej strony uderzając w nasze ciała czymś, co przypominało bolesne wyładowania energii. Pomimo niewiarygodnej szybkości, z jaką się poruszaliśmy, nie mieliśmy pojęcia z jakiego kierunku nadejdzie następny atak. Wszytko, czego potrzebował Kramer to jeden celny cios srebrnym ostrzem, a natychmiast byłoby po mnie albo po Bonesie. - Lepiej natychmiast wypierdalaj z mojego domu – warknęła Denise. Nie spuszczałam wzroku z roju szerszeni, jakie przypominały sztylety wokoł nas ani z ducha, ktory jakimś dziwnym sposobem wyładowywał energię tak wielką, że miałam wrażenie, jakbym toczyła dziesiątą rundę z nieumarłym Mikiem Tysonem, lecz coś dużego i ciemnego pojawiło się na skraju mojego pola widzenia. Zerknęłam w miejsce, gdzie stała Denise… i zamarłam. Bones szarpnął mnie w doł w samą porę, bym uniknęła srebrnego noża skierowanego w moj prawy policzek. Zamiast tego ostrze wbiło się w ścianę za nami, lecz nie mogłam przestać patrzeć na drugą stronę pokoju. Helsing syknął z przerażeniem i zaczął głębiej zagrzebywać się w stercie rozwalonych mebli. - Bones, ona… ona… 93

Nie powiedziałam nic więcej, tylko wskazałam palcem. Zerknął w tamtą stronę i otworzył szeroko oczy. Nawet jego bardzo rozwinięty instynkt obronny nie mogł skłonić go do odwrocenia wzroku od czegoś, co wyglądało na szybko rosnącą masę. Niemal z roztargnieniem uniosł swoją tarczę przed ponownym atakiem srebra. Odgłosy pękającego sufitu sprawiły, że Kramer odwrocił się. Kiedy tylko to zrobił, noże, ktore właśnie miały na nas spaść opadły na podłogę, a duch znieruchomiał, jakby był przytwierdzony do podłogi magicznym zaklęciem. - Drache - wykrztusił. Dolna część ciała ogromnej istoty zajmowała teraz ogromną część niegdyś przestronnego pokoju, a szyja i głowa znikały w dziurze, ktorą potwor wybił w suficie. Zakrzywione łuski, wyglądające na grubsze niż u krokodyla, formowały czarnozielony wzor na jego ciele, ktory stawał się ciemniejszy na nogach. Ogon grubszy od mojej klatki piersiowej poruszył się gwałtownie przewracając porozrzucane po pokoju fragmenty mebli, po czym opadł przede mną i Bonesem niczym ogromna, elastyczna barykada. Dwa grube, zakończone kolcem garby rozwinęły się na plecach istoty, ukazując ciemnozielone skrzydła, ktore – mimo, że rozwinięte tylko do połowy - zajęły resztę miejsca w pokoju. Ich zakończone ostro końce wyrwały dziury w dywanie, gdy potwor użył ich do stabilizacji swojego ogromnego cielska. W następnej chwili z sufitu runęła następna fala tynku i drewna, i pojawiła się w niej masywna, wydłużona głowa. Jej szczęki były wielkie jak nasze łożko, a przypominające spodki, szkarłatne oczy patrzyły wciąż na sparaliżowanego ducha, podczas gdy za nimi rozszerzały się ogniste łuski. - Denise, przeszłaś samą siebie – mruknął Bones w oszołomieniu. Wciąż nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Owszem, widziałam już przemiany Denise – raz, kiedy zmieniła się w kota i drugi, gdy stała się moją dokładną repliką, by grać rolę przynęty. Jednak nie miałam pojęcia, że potrafi zmienić się w coś o takich rozmiarach. Niecałe trzy metry ode mnie znajdowało się coś, co można by opisać jedynie jako dużego smoka. Takiego prosto z filmu Władcy ognia – nieco tylko mniejszego, gdyż był wielkości zaledwie dwoch pięter, a według mnie ten z filmu był dwa razy większy. Jeśli zacznie ziać ogniem, pomyślałam z odrętwiającym podziwem, mogę faktycznie zemdleć. Kramer stał bez ruchu, jak gdyby myślał, że brak ruchu sprawi, że stanie się niewidzialny. Zdawał się zapomnieć, że ma zdolność rozwiania się w nicość, gdyż sądząc po jego minie nie miał najmniejszej chęci być w pobliżu ogromnego smoka, wpatrującego się w niego z zębami szczerzącymi się z warczącego pyska. Jakby nie było, przy smoku tej wielkości Kramer znajdował się praktycznie o cal od schrupania. Szkło rozprysło się wewnątrz w chwili, gdy jeden z mebli z werandy z hukiem wleciał przez okno. Nie zaleciał jednak daleko, odbijając się od tylnej nogi smoka i niemal przerabiając na naleśnik mojego kota, ktory przerażony schował się za szczątkami łożka. - Obsługa! – śpiewnie zawołał Ian pojawiając się w rozbitym oknie. Z jego dłoni wręcz wysypywała się zapalona szałwia, lecz gdy dostrzegł smoka zamarł podobnie jak Kramer, a jego szczęka opadła, odsłaniając długie ostre kły. - O żesz, niech pierzem porosnę! - Nie stoj tak, tylko rzuć tę szałwię - warknął Bones. Ian potrząsnął głową, jakby chciał ją oczyścić, po czym rzucił płonącym zielem w ducha. Kramer wrzasnął z bolu i w końcu sprobował zniknąć. W następnej sekundzie 94

w pokoju posypał się jeszcze większy deszcz odłamkow i w ogromnej dziurze, ktorą zrobił w ścianie tuż obok zablokowanych drzwi, pojawił się Spade. Podczołgałam się do kota i chwyciłam go samą porę, by nie przygniotło go łożko i inne meble. Spade rownież miał przy sobie szałwię, a będąc między kłapiącym pyskiem smokiem, przez ktorego nie chciał przeniknąć, i dwoma wampirami rzucającymi w niego szałwią, Kramer nie był w stanie wystarczająco szybko uniknąć płonących pociskow. Rzucił kilka ostrych słow po niemiecku i zniknął. - Co to, do jasnej cholery, jest? Tyler wyjrzał zza szerokich plecow Spade’a i z niedowierzaniem wbił wzrok w smoka. Jego myśli szalały od nieufności, przez strach, do fascynacji, gdy stwor zachwiał się, zaczął kurczyć, by w szczytowym momencie ukazać jedynie Denise mającą na sobie nic, procz rozmazanej krwi. Ian najwyraźniej otrząsnął się z szoku i rzucił Spade’owi niemal oskarżycielskie spojrzenie. - Bzykasz kobietę, ktora potrafi zmieniać się w smoka? Niech cię, Charles, jestem wprost zielony z zazdrości! - Nie teraz – mruknął Spade zdejmując z siebie koszulę i okrywając nią Denise. Probowałam ściągnąć z narzutę z pozostałości łożka, lecz była zbyt zaplątana w inny mebel i jedyne co udało mi się osiągnąć, to oderwać długi jej kawałek. - Kitten, najpierw to – powiedział i zaczął wyjmować ze mnie noże, ktore ciśnięte przez Kramera znalazły we mnie cel. Krzywiłam się przy każdym ostrym szarpnięciu i miałam wrażenie, że srebro wyrywa mi wielkie kawałki ciała. - Tyler, złapiesz jakiś koc z sąsiedniego pokoju? – zasugerowałam zwracając uwagę na rany w ciele Bonesa. Zacisnął wargi, gdy zaczęłam wyjmować z niego niezliczone ostrza, lecz nie pisnął. Wiedziałam jednak, że musiał odczuwać rownie wielki bol, co ja przed chwilą. Tyler poszedł po koc mrucząc pod nosem, że to najdziwniejsza rzecz, jaką widział w życiu. Spade tulił Denise, ktora wyglądała na nieco bardziej oszołomioną niż zazwyczaj po transformacji. Być może sprawiła to krew z jej ran, chociaż te zdążyły się już zabliźnić. A może to jej ciało potrzebowało chwili, by powrocić do normalnego stanu po tym, jak zmieniła się w pięćsetkilową mityczną istotę tak groźną, że nie na żarty wystraszyła potężnego ducha. Tyler wrocił do pokoju i z kaszlem podał Denise koc. Pomieszczenie spowijał gęsty dym od palącej się szałwii i dywanu, w ktorym ziele wypaliło dziury. - Ogień – powiedziałam odtrącając dłoń Bonesa, ktory probował wyjąć ze mnie ostatnie srebrne ostrza. Ja skończyłam już usuwać je z niego, więc najwyraźniej potrafił skuteczniej chronić się przed nożami. Pobiegłam do łazienki, szybko chwyciłam kilka ręcznikow i namoczyłam je pod wodą, po czym rzuciłam je na najgorsze palące się miejsca. Bones, Spade, Denise i Ian zaczęli przydeptywać te mniejsze zarzewia. Wkrotce ogień zgasł, a szałwia paliła się już jedynie na takich niepalnych powierzchniach, jak poskręcana metalowa rama rozwalonego łożka czy kawałki marmurowego blatu, ktore posłużyły czasowo mi i Bonesowi tarcze. Rozejrzałam się po połamanych meblach, rozbitym szkle, dziurach w ścianie pokoju, łazienki i suficie, srebrnej broni porozrzucanej po podłodze lub wbitej tam, gdzie trafiła oraz zwęglonemu miejscami dywanowi, po czym pokręciłam głową. - Spade, nigdy, przenigdy więcej nie powinieneś pozwolić nam się u siebie zatrzymać. To już drugi raz, kiedy kompletnie zniszczyliśmy ci pokoj.

95

Wzruszył ramionami, bardziej przejęty sprawdzaniem czy pali się wystarczająco dużo szałwii niż swoim częściowo zrujnowanym domem. Moich uszu dobiegł odgłos samochodu zatrzymującego się przed domem. Zdaje się, że wrociła moja matka. I rzeczywiście, zaraz pojawiła się w dziurze obok drzwi i z mieszaniną zmartwienia i szoku na twarzy rozejrzała się po pokoju. - Catherine, co tu się stało? - Nikomu nic nie jest? - zawołał Fabian z podworza. Podeszłam do zniszczonego okna i zobaczyłam jego i Elisabeth unoszących się daleko od płynącej w powietrzu chmury dymu z palącego się ziela. - Co się stało? - powtorzył Bones twardym głosem dołączając do mnie przy oknie. Wbił wzrok w duchy, a jego oczy rozświetliły się szmaragdowym światłem. – To się stało, że wy dwoje byliście śledzeni.

96

ROZDZIAŁ 21

P

ostawiłam transporter z kotem na podłodze niewielkiego salonu miejskiego domu i zmarszczyłam nos. Poprzedni mieszkańcy musieli nałogowo palić. Zapach tytoniu na stałe wgryzł się w ściany i dywan, lecz i tak był lepszy niż aromat czosnku i gandzi, ktorym otoczyliśmy się u Spade’a. Nie żeby okazało się to przydatne. Kramer był najwyraźniej zbyt potężny, by mogło go to skutecznie odstraszyć. Jednak skoro miałam patrzeć na wszystko od tej lepszej strony, wydarzenia ostatniej nocy pokazały nam, że nie musimy już szukać włoskich szefow kuchni i handlarzy narkotykow, by rownież ten dom wyposażyć w czosnek i zioło. I co powiecie na taką perspektywę „szklanki do połowy pełnej”? Pierwsze co zrobiłam, zanim jeszcze wypuściłam kota z transportera, to zapaliłam szałwię w kilku kominkach zapachowych, ktore nabyliśmy w drodze z St. Louis do Sioux City. W podroży nie spaliśmy, organizując zaopatrzenie i zakwaterowanie w mieście, lecz kimanie u Spade’a po wizycie Kramera było wykluczone. Spade i Denise spakowali się rownie szybko, co reszta z nas. Poczułam wyrzuty sumienia, gdyż nie mogli tu wrocić, dopoki nie schwytamy Kramera. Jakby nie było, nikt nie wiedział czy – i kiedy – Kramer zdecyduje się wpaść z kolejną niezwykle wrogą wizytą, a nie mogli do końca życia w każdym pokoju palić szałwii. Albo do czasu, aż go dorwiemy, cokolwiek stanie się najpierw. Wiedziałam, że Tyler jedzie z nami i spodziewałam się, że moja matka też się zabierze, lecz zaskoczyło mnie, kiedy Denise i Spade zaczęli rownież nalegać na wyjazd do Sioux City. Moje pytanie dlaczego spotkało się z kilkoma znaczącymi spojrzeniami. Zdaje się, że Kramer swoim atakiem stworzył sobie kolejnych dwoch wrogow, nie wiedziałam tylko czy metamorfoza Denise w smoka zdoła po raz drugi przerazić Kramera. Nawet on nie mogł zranić Inkwizytora, a gdy tylko duch uspokoi się po pierwszym kontakcie z mitycznym stworem, z pewnością zda sobie z tego sprawę. Ian rownież się do nas przyłączył mowiąc, że i tak nie ma nic lepszego do roboty, i że chce zobaczyć jeszcze jedną, jak to ujął, „zmiennokształtną sztuczkę” Denise. Pomimo mojej osobistej niechęci do niego, Ian był zręczny, potężny i praktycznie nieustraszony w walce. Szkoda, że te cechy szły w parze z sumieniem barakudy, choć w stosunku do Bonesa i Spade’a był lojalny. Ian mogł twierdzić, że jest tu z nudy lub chęci podpatrzenia, jak Denise zmienia się w coś niezwykłego, lecz wiedziałam lepiej. Inkwizytor spierdolił sprawę, gdy probował zabić Bonesa. To Iana obchodziło. Fabiana i Elisabeth nie było w naszej grupie. Duchy zorganizowały sobie transport jedną z linii ley. Mimo, że oboje przysięgali, iż byli ostrożni i Kramer nie podążył za nimi do domu Denise, wydawało się to zbyt wielkim zbiegiem okoliczności. Już drugi raz Kramer nas znalazł, a moje pożyczone moce wygasły, więc nie można było zwalić tego na nie. W Ohio zawinił pewnie przypadek, gdyż ten stan był nadnaturalnym hotspotem i przybywało tam mnostwo duchow, lecz z St. Louis było inaczej. Wątpiłam też, by Kramer miał aż tak niesamowite szczęście na liniach ley, ktorymi wczoraj podrożował. Dlatego byliśmy w dzielnicy Morningside, a mieszkanie dla Fabiana i Elisabeth wynajęliśmy tuż za Kelly Park. Konieczne było zapewnienie im osobnego zakwaterowania, gdyż ustaliliśmy inny sposob komunikowania się z nimi i nie mogliśmy ryzykować, że zostanie skradziony. Duchy nie potrzebowały mebli ani wyposażenia kuchennego, w mieszkaniu więc nie znajdowało się nic, poza jednym, 97

bardzo ważnym przedmiotem: komorką. Elisabeth potrafiła przybrać fizyczną postać na tyle długo, by z niej skorzystać, a kto powiedział, że nie można nauczyć ducha korzystać z nowoczesnej technologii? Po kilku lekcjach Elisabeth nauczyła się wysyłać smsy. Gdyby do mnie zadzwoniła, jej głos brzmiałby jedynie jak zakłocenia w eterze i dlatego zaprogramowałam jej telefon, by przekazywał każdą wiadomość, ktorą do mnie wyśle na wszystkie nasze lśniące komorki. W ten sposob ona i Fabian mogli śledzić Kramera i nie martwić się tym, że gdyby chcieli przekazać nam jakieś informacje to go do nas przyprowadzą. W razie konieczności mogli zawsze w ułamku sekundy rozwiać się w powietrzu, lecz dopoki nie zrobi się niebezpiecznie, mieli kontaktować się z nami w tradycyjny sposob. - Zainstalowałem już twoją mamę u Iana - powiedział Bones wchodząc do domu. Spade i Denise z oczywistych powodow zamieszkali razem, a nie ufałam Ianowi, że w pełni poświęci się ochronie Tylera, gdyby Kramer nas znalazł i odważył się zaatakować pomimo palącej się szałwii. Z tego powodu Tyler miał zatrzymać się z nami, a moja matka z Ianem. Bones miał zakwaterować innego wampira w naszym domku, gdyby moj wuj chciał nam coś przekazać, lecz tę pozycję mogła zająć moja matka. Perspektywa spokojnego czekania w chacie uciszyła ją… do czasu, gdy nadszedł czas ruszyć do wynajętego domu z Ianem. Wtedy zrobiłam najbardziej praktyczną rzecz, jaką mogłam: nasłałam na nią Bonesa. - Przysięgam, ta kobieta ma jeszcze bardziej niewyparzony język niż ty – powiedział Tyler wchodząc tuż za Bonesem. – Ian leciutko klepnął ją poniżej plecow, kiedy przechodziła obok, a powiedziała mu, by… - Ian klepnął moją matkę w tyłek? – przerwałam mu. Kiedy twierdząco skinął głową, przestałam zapalać szałwię i chwyciłam za swoj srebrny sztylet, czując jak moje kły wyskakują z dziąseł. – Zaczekajcie tu, zaraz wrocę. Bones zablokował mi drogę do wyjścia. - Już się tym zająłem, słonko. Niczego podobnego już nie zrobi, obiecuję. Przez chwilę stałam nieruchomo rozważając czy nie odepchnąć Bonesa, by pokroić Iana w plasterki tuż po tym, gdy powieszę go za kolczyki, ktorymi ozdobił pewną część swojego ciała. Bones uniosł brwi. - Nie ufasz mi? - Nie ufam jemu, a nie tobie - mruknęłam. Chwycił mnie za ramiona. - Jeśli tak jest, to uwierz mi, że to załatwione. Jeżeli okaże się, że się myliłem przysięgam, że powalę go na ziemię i pozwolę ci przebić go tym ostrzem tyle razy, ile tylko będziesz chciała. Wyobraziłam to sobie i uśmiechnęłam się. I jak tu nie mowić o szukaniu pozytywow! Bones roześmiał się cicho. - W takim razie załatwione. A teraz nas rozpakuję. Może wrocisz do zapalania wystarczającej ilości szałwii, by ten widmowy sukinsyn miał niezłe przywitanie, gdyby zdecydował się znow do nas wpaść? Chciałabym wierzyć, że to się nie stanie, lecz istniały dwa sposoby, na ktore Kramer mogł nas odwiedzić. Jeden był taki, że wrocił do Spade’a zanim stamtąd wyjechaliśmy i podążył tutaj za nami aż z St. Louis. Staraliśmy się temu zapobiec zwijając się stamtąd jak najszybciej oraz zostawiając Fabiana i Elisabeth na czujce przez pierwsze sto pięćdziesiąt kilometrow, lecz jeśli

98

Kramer był wystarczająco przebiegły, mogł sobie z tym poradzić. Druga możliwość była o wiele bardziej prawdopodobna i szczerze mowiąc była do dupy. - Zdajecie sobie sprawę, że będziemy potrzebowali czegoś więcej niż szałwia, jeśli Kramer podsłuchał wczoraj, jak zamierzamy go złapać. - O żesz. Nie pomyślałem o tym. - A ja tak – powiedział Bones rzucając mi posępne spojrzenie, po czym zniżył głos tak bardzo, że nie mogłby go usłyszeć nikt, kto mogłby nas podsłuchać. – To znaczy, ze musimy skoncentrować naszą uwagę na jego przyszłych ofiarach, zamiast na wspolniku. Elisabeth powiedziała, że nigdy nie zmienił zdania po namierzeniu kobiet. To zadziała na naszą korzyść. Otworzyłam szeroko oczy, lecz upewniłam się, by moj głos nie był głośniejszy od szeptu. - Jak? Chyba, że użyjemy tych kobiet jako przynęty? - Nie cierpię, gdy tak szepczecie - mruknął Tyler. – Strasznie się wtedy denerwuję. - Zrobimy właśnie to - odparł Bones uniwersalnym gestem wskazując Tylerowi, by poczekał. - Jeśli Kramer spodziewa się po nas, że skoncentrujemy się na schwytaniu i zahipnotyzowaniu jego wspolnika, będzie fanatycznie strzegł jego tożsamości, przez co nigdy nie dowiemy się, kim jest. Albo okłamie tego wspolnika co do miejsca, w ktorym zamierza rozpalić stos, wyśle nas na poszukiwania wiatru w polu, podczas gdy sam wyprawi się do miejsca swojej makabrycznej uciechy. Tak czy inaczej uniknie naszej pułapki. - Lecz jeśli namierzymy kobiety – powiedziałam z zadumą – to pan Nikt-Inny-NieMoże-Być podąży za nami i będzie chciał je odzyskać. Bones skinął głową. - W ten sposob będziemy mieć szansę, by schwytać Kramera lub jego wspolnika, a ponadto w każdym z tych przypadkow kobiety będą bezpieczniejsze z nami niż same. Bezpieczniejsze, ale nie do końca bezpieczne. Westchnęłam w myślach. Na to już nic nie mogłam poradzić. Kiedy już Kramer je wybierze, nie będą bezpieczne, dopoki Inkwizytor nie będzie gnił gdzieś w pułapce. Może nie uda nam się ochronić ich w to Halloween, lecz duch udowodnił, że w swojej nienamacalnej formie rownież jest zabojczy. Nawet, gdybyśmy 1 listopada odstawili je bezpieczne do domu i dokładnie poinstruowali, że zawsze mają mieć zapaloną szałwię, od czasu do czasu musiałyby wyjść z mieszkania. A gdyby tylko to zrobiły, pojawiłby się Kramer i porwał do swojego krolestwa. Gdybyśmy nie znaleźli sposobu na to, by powstrzymać Kramera – co będzie trudne jak diabli nawet, gdyby sam przyszedł i uprzejmie zapukał do naszych drzwi – to moglibyśmy ratować te kobiety dziś, by następnego dnia zginęły w inny sposob, a ten sam wzor pojawiałby się latami… Ponownie westchnęłam, tym razem głośno i rzuciłam Bonesowi zmęczone i posępne spojrzenie. - Być może będziemy musieli spotkać się z Marie. Twarz Bonesa stwardniała jak granit. - Nie. - Kim jest Marie? - zapytał Tyler. Ostatnie słowa powiedziałam na tyle głośno, że je usłyszał. Zrobiłam do niego minę mowiącą „zaczekaj”, po czym na powrot zniżyłam głos i probowałam przekonać Bonesa, że warto było sprobować spotkać się z kobietą, ktora w przeszłości była zarowno naszym przeciwnikiem jak i sojusznikiem. 99

- Prawdopodobnie nikt nie wie więcej o duchach i życiu po śmierci niż nowoorleańska krolowa voodoo. A co, jeśli istnieje zaklęcie, ktore potrafi załatwić Kramera bezpośrednio w jego obecnym stanie? - Wtedy Marie zażąda za nie zbyt wysokiej ceny. Nie mowiąc już o tym, że uprawianie czarnej magii jest wbrew wampirzemu prawu – odparł natychmiast. - Od kiedy to przejmujesz się przestrzeganiem prawa? – zakpiłam. Patrzył na mnie ze spokojem. - Od chwili, kiedy się w tobie zakochałem i przyjąłem Panowanie nad własną linią. Jeżeli udowodnią nam, że uprawialiśmy czarną magię – a nie ufam Marie, że nikomu o tym nie powie – Strażnicy Prawa skażą nas na śmierć. To ryzyko, ktorego nie podejmę, Kitten. Nie zgadzałam się z nim w kwestii, że Marie by na nas doniosła, lecz zbyt dobrze pamiętałam jak zabojczo efektywni byli Strażnicy Prawa, jeśli chodziło o wyroki śmierci. Przez moment ja rownież miałam jeden na koncie i jedynie szybkie myślenie w połączeniu z błędnym nakierowaniem zapobiegło brutalnemu oddzieleniu się mojej głowy od szyi niecałe pięć minut po tym, jak Strażniczka go wygłosiła. Jedyny sposob, w jaki Marie mogłaby nam pomoc, to dać mi do wypicia kolejny kielich swojej krwi, lecz przyznanie się, że moja moc przyzywania Szczątkow wyczerpała się oznaczało dla mnie zestaw niedopuszczalnych konsekwencji. Cholera. Wrociliśmy do punktu wyjścia: staraliśmy się złapać kogoś składającego się z powietrza, a do tego nieśmiertelnego. Za diabła nie masz na to szans, szepnął jakiś szyderczy głos w mojej głowie. Pierdol się, pesymizm jeszcze nigdy nikomu nie pomógł, odpowiedziałam mu. - W porządku – odparłam z wymuszonym uśmiechem. - Koncentrujemy się na odnalezieniu kobiet, a gdy to już się stanie, pozwolimy Kramerowi lub jego pomocnikowi do nas przyjść. A jak już przyjdą – nie przestawał podpuszczać mnie ten cichy głos - będziesz potrzebowała czegoś kurewsko lepszego niż palenie szałwii, by wyjść z tego cało. Taa, to rownież wiedziałam. Jednak postanowiłam uwierzyć, że sprawa się jakoś rozwiąże. I właśnie to zamierzałam zrobić.

100

ROZDZIAŁ 22

14

października, kiedy wszyscy siedzieliśmy w salonie oglądając film, żeby zabić jakoś bezczynność i tak bezowocnego czekania, moja nowa komorka w końcu zawibrowała sygnałem przychodzącej wiadomości. Niemal przewrociłam się zeskakując z kanapy, by ją odczytać, modląc się, by nie była to pomyłka. Kiedy ją zobaczyłam co w niej jest, wykrzyknęłam z radości. - Elisabeth przesłała nam adres! Ruszamy. Bones zdążył już wstać, podobnie jak Spade i Denise, lecz Ian spojrzał na mnie z urazą. - Chyba nie masz na myśli nas wszystkich, prawda? Film jeszcze się nie skończył. - Ale widziałeś go już wcześniej – powiedziałam z niedowierzaniem. Wzruszył ramionami. - Patrzenie, jak Snape żartuje sobie z Harry’ego to moja ulubiona część. - Niech zostanie – powiedział Bones. – Może przypilnować Tylera, gdy nas nie będzie. Gdyby zaszła taka potrzeba, to do tego podniesiesz tyłek, co kolego? Usta Iana drgnęły na wyraźną ironię w jego głosie. - Prawdopodobnie. - Nie idę? - spytał Tyler z rozczarowaniem w głosie, ktoremu jednak przeczyły jego myśli. Ian, pilnujący mnie? W końcu sytuacja się poprawia! Przewrociłam oczami. - Tak, Tyler, zostajesz tu z Ianem. Postaraj się, by za bardzo cię to nie zmartwiło. Z pewnością tak się nie stanie, pomyślał, lecz do nas powiedział co innego: - Poradzę sobie. Stwierdził to tak obojętnym tonem, że Bones aż prychnął. Podeszłam do lodowki i chwyciłam kilka paczek szałwii, ktore następnie podałam Spade’owi, Denise i Bonesowi. Czułam się dziwnie uzbrajając się przed potencjalnie niebezpieczną misją w rośliny zamiast w srebro. Moja matka zdecydowanie podeszła do mnie i z wyzwaniem w oczach wyciągnęła do mnie dłoń. - Chyba nie oczekujesz, że ja też tutaj zostanę? - Eee… - zawahałam się. Tak po prawdzie to właśnie tego chciałam. Miałam jakieś dziwne przeświadczenie, że Tyler byłby z nią bezpieczniejszy w przypadku, gdyby pojawił się Kramer. Do diabła, gdyby duch zaatakował w trakcie kluczowej sceny ze Snapem, Harrym i Dumbledorem, Ian mogłby nawet nie oderwać oczu od telewizora, by wyleczyć śmiertelne rany, jakie otrzymałby chłopak. - Przy was dwojgu Tyler czułby się bezpieczniej - zaczęłam. - Za diabła tam – przerwał mi Tyler wbijając we mnie wzrok. Seks-przyzwoitka! – rozbrzmiało mi w głowie. Gdybym wciąż była człowiekiem, zarumieniłabym się. Swego czasu nazywano mnie rożnie, ale nigdy tak. - W porządku – wycedziłam przez zęby z nadzieją, że jurność Tylera okaże się jego gwoździem do trumny. – Mamo, idziesz z nami. Tu jest szałwia dla ciebie. Zaskoczona wzięła ode mnie torebkę, jakby oczekiwała, że zacznę się z nią spierać. Chciałam to zrobić, ale pomijając wyzwiska Tylera, uciszył mnie fakt, że nie chciałam zostawić matki samej z Ianem, gdyby Inkwizytor rzeczywiście się tu zjawił. Wzięłam zapalniczki i rozdałam je tak, by każdy miał kilka sztuk, po czym ruszyłam po 101

ostateczny środek ochronny przed jakimkolwiek widmowym atakiem: Helsinga. Bezceremonialnie wepchnęłam kota do transportera, na co zwierzę spojrzało na mnie z nienawiścią. Szałwia, zapalniczki i wściekły kociak mogły nie wydawać się najbardziej zwyczajowym wyposażeniem łowcy duchow, lecz jak dotąd okazały się najbardziej skuteczne.

*** Elisabeth i Fabian wlecieli do naszego samochodu, zanim jeszcze Bones go zaparkował. - Musicie się pospieszyć, właśnie zniknął! – powiedziała podekscytowana, przez co jej akcent stał się jeszcze bardziej wyraźny. - Ktore mieszkanie? - spytałam. Wskazała palcem na lewy rog budynku. - Jedno z tych na samej gorze. Bones uniosł brwi. - Nie znasz numeru? - Trudno ustalić takie rzeczy, kiedy starasz się pozostać niezauważonym - odparł Fabian stając w obronie Elisabeth. - Jak wiele może ich tam być? - spytałam Bonesa filozoficznie wzruszając ramionami. Wysiadł z samochodu. - Wygląda na to, że się przekonamy. Charles – powiedział, gdy Spade zatrzymał się obok nas. – Zostań tu i zapal trochę szałwii. Przy odrobinie szczęścia zaraz wrocimy. Fabian, Elisabeth, pilnujcie tu, na wypadek gdyby Kramer wrocił. - A co ze mną? – spytała moja matka. - Zostajesz w wozie – powiedziałam, gdy wysiadłam i wyciągnęłam za sobą transporter. – Bez obrazy mamo, ale twoje umiejętności interpersonalne są do dupy. Sapnęła z oburzeniem, a Bones uśmiechnął się do mnie z aprobatą, czego już nie dostrzegła. - Trzymaj go na chodzie, Justino. Być może będziesz musiała szybko nas stąd zabrać – powiedział do niej łagodnie. To wyjaśnienie udobruchało ją, dopoki go nie przemyślała, co stało się dopiero, gdy byliśmy na drugim poziomie schodow. - Biegacie szybciej niż to! – usłyszałam jej krzyk z drugiego końca parkingu. Odpowiedź Spade’a utonęła w szumie dźwiękow z mieszkań. Usłyszałam jednak jego śmiech, co znaczyło, że ryknął nim bez żadnych zahamowań. - Pewnie aż się gotuje z wściekłości – zauważyłam z rozbawieniem. Uśmiech Bonesa był prawdziwie bezwstydny. - Jaka szkoda. Wspięliśmy się ostatnim poziomem schodow na trzecie piętro. W ogolnym kierunku, jaki wskazała nam Elisabeth znajdowało się kilka mieszkań, a ponieważ był czas obiadu, we wszystkich znajdowali się lokatorzy. W ten sposob nie zawęzimy poszukiwań. - No dobra, to jak chcecie to zrobić? - spytałam. – Chcecie udawać Straż Sąsiedzką i informować o fali zniszczeń samochodow, czy pracowników totalizatora 102

informujących o wygranej? – W tym przypadku przynajmniej zatrzaśnięto by przed nami mniej drzwi. Może. - Dajcie mi chwilę – mruknął Bones. Zamknął oczy, a jego aura zapłonęła, wysyłając w powietrze niewidzialne prądy. Po kilku sekundach nie otwierając oczu wskazał na parę drzwi zamkniętych na końcu korytarza. - Jest w jednym z tych lokali. - I wiesz to, bo w jakiś sposob wiesz już jak używać Mocy? – spytałam starając się ograniczyć wątpliwość brzmiącą w moim głosie. Otworzył oczy i postukał się palcem w skroń. - Słucham. Ty pewnie wygłuszasz myśli wszystkich w swojej głowie, a ja się na nich koncentruję. Za jednymi z tych drzwi znajduje się kompletnie przerażona kobieta i założę się, że jest tak dlatego, że Kramer właśnie ją opuścił. Oto co dostawałam za wątpienie w niego. Bones miał rację twierdząc, że opasałam się po szyję swoimi osłonami, by odgrodzić się od myśli wszystkich znajdujących się w budynku, lecz w ten sposob odrzuciłam narzędzie niezbędne do odnalezienia naszego celu. - Dobrze, że tu jesteś. To zbyt przyziemne, bym mogła na to wpaść - powiedziałam. Zatrzymał moją dłoń, ktorą właśnie miałam zapukać w drzwi oznaczone literą „B”. - Nie miej wyrzutow. Robiłem to samo, kiedy posiadłem tę moc, lecz władam nią dłużej, więc moja odpowiedź na nią zdążyła się zmienić. Jeszcze do tego nie przywykłaś, ale to zrobisz i wtedy korzystanie z niej stanie się twoją drugą naturą. Być może, ale zacznijmy od tego, że to nie były nawet moje zdolności. Gdybym przestała z niego pić, umiejętność czytania w myślach – jak każda inna pożyczona moc – wkrotce by zniknęła. Na chwilę ogarnęła mnie posępność. Na wiele sposobow byłam oszustką, gdyż moja szczegolna siła i zdolności były jedynie efektem ubocznym dziwnej nadnaturalnej diety. Bez możliwości pobierania mocy przez żywienie, pewnie nie byłabym bardziej niebezpieczna jak moja matka. Czy prawdziwy Żniwiarz mógłby wstać? W następnej chwili jednak odepchnęłam od siebie te myśli i zapukałam do drzwi. Mogłam mieć ten kryzys tożsamości poźniej, kiedy nie będzie zagrożone czyjeś życie. Jeśli ktokolwiek potrzebował litości, to była to kobieta, po ktorą tu przyjechaliśmy, a ktorą sądząc po zduszonym płaczu za drzwiami zaraz miałam poznać. - Kto tam? – zawołał napięty głos. Nie dam rady teraz z kimkolwiek rozmawiać usłyszałam zaraz. Pomimo moich barier słowa te rozbrzmiały głośno w mojej głowie. - Właśnie się wprowadziliśmy – powiedziałam przyjaźnie. – Znaleźliśmy wałęsającego się kota i chciałam zapytać czy może zna pani jego właściciela. Takie wyjaśnienie wydawało mi się bardziej na miejscu, zważywszy na to, że stałam tu z transporterem w dłoni. Drzwi otworzyły się na kilka centymetrow, zatrzymane przez założony łańcuch. Ostrożna. To dobrze o niej mowiło, lecz żaden skobel ani łańcuch nie powstrzyma tego, ktory chce ją porwać. Dostrzegłam matowe blond włosy otaczające pokrytą śladami łez twarz, lecz zaraz podniosłam transporter na wysokość oczu i pokazałam jej kota. - Proszę poczekać - wymamrotała. Trzask zamykanych drzwi rozbrzmiał wraz z odgłosem zdejmowanego łańcucha. Ponownie je uchyliła i zerknęła na Helsinga. - Nigdy go nie widziałam - powiedziała.

103

Zielony blask, silny jak reflektory, padł z oczu Bonesa. Zdołała jedynie odetchnąć, nim utonęła w ich głębinie, bez słowa cofając się o krok, gdy nakazał jej nas wpuścić. Zamknęłam za nami drzwi i skrzywiłam się widząc zniszczenie w jej domu. Kanapa leżała przewrocona, lampy i stoły roztrzaskane, szafki kuchenne na wpoł zerwane z zawiasow, a podłogę zaśmiecały szczątki porozbijanych talerzy. Albo była to sprawka Kramera, albo dziewczyna miała naprawdę poważne problem z temperamentem. - Kto to zrobił? – spytał Bones nie odrywając od niej spojrzenia. Przez jej twarz przemknęła udręka. - Nie znam jego imienia. Nie mogę go nawet zobaczyć, dopoki nie postanowi mi się ukazać. To było dla mnie wystarczającym potwierdzeniem, lecz Bones zadał jej jeszcze jedno pytanie. - Jak długo do ciebie przychodzi? - Ponad trzy tygodnie. Wymieniliśmy z Bonesem spojrzenia. To wcześniej niż się spodziewaliśmy. Jeśli Kramer zaczynał torturować swoje przyszłe ofiary już od końca września, sensowne było, że wybrał już sobie wspolnika. Jakby nie było, dla Kramera korzystne było to, że jego pomocnik znał miejsce, z ktorego porywać będzie kobiety. A skoro Kramer zacierał za sobą ślady wystarczająco dobrze, by Elisabeth zajęło pięć tygodni, żeby znaleźć pierwszą z trzech ofiar, to czy zdoła odnaleźć kolejne dwie w zaledwie siedemnaście dni? - Nie boj się, ale będziesz musiała pojść z nami. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, lecz nie protestowała, gdy poprowadziłam ją w kierunku drzwi. Bones zatrzymał mnie i wskazał na pokoj, ktory musiał być jej sypialnią. - Pozwol jej zabrać kilka rzeczy i upewnij się, że zabierze ze sobą to co dla niej cenne. Pozwoli jej to poźniej poczuć się bardziej komfortowo. Na wszelki wypadek zapalę trochę szałwii. Trzeba przyznać, że Bones wiedział co zrobić, by w nawet najbardziej stresujących sytuacjach dziewczyna poczuła się dobrze. - Chodź, spakujemy się i to naprawdę szybko – powiedziałam do niej upewniając się, że moje oczy jarzą się zielenią. – Nie zapomnij zabrać wszystkiego, co ma dla ciebie wartość sentymentalną. - Nie mogę – powiedziała, a z oczu popłynęły jej kolejne łzy. - Pewnie, że możesz – odparłam z zachętą w głosie, po czym – rzucając spojrzenie na dywan – podniosłam ją. Gdyby poszła sama, pokaleczyłaby sobie stopy o setki odłamkow szkła, a i tak po bijącym od niej cierpkim zapachu poznałam, że idąc do drzwi, dorobiła się kilku ran. Dlaczego, zanim nam otworzyła, nie założyła jakichś butow? Kiedy znalazłyśmy się w jej sypialni, rownie zrujnowanej co reszta mieszkania, znalazłam na to odpowiedź. - Sukinsyn – szepnęłam, czując nową falę nienawiści. Sądząc po wyglądzie jej szafy, Kramer zniszczył wszystkie jej ubrania. Kostiumy, sukienki, bluzki, spodnie… były nie do odrożnienia w stercie szmat leżących na podłodze. Szuflady komody leżały poprzewracane, ukazując więcej zniszczonych ubrań chaotycznie wylewających się z ich wnętrza. Kramer nawet porozrywał jej buty. - Nie mam nic, co byłoby dla mnie ważne. Wszystko zniszczył – powiedziała, a akceptacja w jej słowach jeszcze bardziej rozdarła mi serce. 104

Ręce zaczęły mi drżeć z furii. Od chwili śmierci Kramer nie mogł porywać kobiet z ich domow, by wtrącić je do okrutnego więzienia. Dlatego, żeby to sobie jakoś odbić, zamieniał w takie więzienia ich domy. Ta kobieta – a wciąż nie znałam jej imienia – nie będzie mogła nawet opuścić swojego mieszkania, gdyż miała na sobie jedynie szlafrok. - Nie martw się, zabieramy cię w bezpieczne miejsce – powiedziałam do niej i ponownie ją podniosłam. Przechodziłam właśnie przez drzwi jej sypialni, gdy z gardła Helsinga wyrwał się przeraźliwy syk.

105

ROZDZIAŁ 23

B

ones w mgnieniu oka znalazł się przy mnie, trzymając w garściach zapaloną szałwię. Przytrzymałam kobietę jedną ręką i drugą probowałam dosięgnąć własnych zapasow, gdy coś ciężkiego uderzyło mnie w głowę z taka siłą, że straciłam rownowagę. Bones obrocił się gwałtownie, chwycił nas i wycofał się do korytarza, swoim ciałem i dymiącym ziołem chroniąc nas przed kolejnym atakiem. - Drzwi - mruknęłam, nad jego ramieniem dostrzegając, czego tym razem użył. – Skurwysyn uderzył mnie drzwiami od sypialni! - Wynoście się – rozległ się wściekły syk. Krew splamiła moje włosy, zanim rana zdążyła się wygoić, lecz początkowe zawroty głowy zniknęły pozostawiając we mnie jedynie wściekłość. Furia ta jeszcze wzrosła, gdy wszystkie odłamki rozbitych naczyń uniosły się w powietrze i niczym szklane ostrza z głuchym odgłosem wbiły się w ciało Bonesa. Kobieta nie krzyczała, lecz wydała z siebie straszny, jękliwy dźwięk i z całej siły zacisnęła powieki. - Nie, nie, nie – zaczęła powtarzać. Udało mi się uwolnić ramiona z ciasnego uścisku, w jakim trzymał nas Bones i dosięgnąć szałwii i zapalniczki ukrytych w moich spodniach. W tym czasie Kramer cisnął w Bonesa kanapą. W podświadomości poczułam falę bolu, gdy siła uderzenia wbiła odłamki jeszcze głębiej w jego ciało, lecz Bones jedynie spiął się, absorbując impakt w taki sposob, że nawet na chwilę nie stracił rownowagi. W następnej chwili odwrocił się do niewidzialnego ducha i uśmiechnął się. - To wszystko, na co cię stać? Kramer zawył ze wściekłością, zdradzając swoje położenie pomimo tego, że jeszcze nie ukazał się fizycznie. Wycelowałam i rzuciłam szałwię z wystarczającą siłą, by ziele przeleciało przez cały pokoj. Rozległ się kolejny, tym razem pełen bolu krzyk, ktory sprawił, że na moich ustach wykwitł uśmiech dzikiej satysfakcji. Rzuciłam kolejną garść w tamtym kierunku, lecz Kramer musiał się poruszyć, gdyż jedynym odgłosem, ktory dotarł do naszych uszu było łomotanie szafek, gdy odrywał od nich drzwiczki, ktore potem ciskał w naszą stronę. Jedne z nich uderzyły w transporter Helsinga. Moj kot wrzasnął, jednak klatka wykonana była z wytrzymałego materiału i ochroniła zwierzę przed zranieniem. - Kot – ponagliłam Bonesa, wciąż za bardzo przyciśnięta do ściany, by samej go dosięgnąć. Bones nie poruszył się, lecz wbił wzrok w transporter, a jego aura zaczęła iskrzyć, jakby ktoś odpalił niewidzialne fajerwerki. Klatka przesunęła się na drugą stronę ściany, odsuwając po drodze rozbite szkło i kawałki drewna, aż znalazła się wystarczająco blisko Bonesa, by ten zahaczył stopą o uchwyt i przesuwając ją w bezpieczną kryjowkę między naszymi nogami. Nie zdążyłam wyrazić podziwu nad jego nowymi umiejętnościami, gdy rozległo się głośne dudnienie do drzwi wejściowych. - Tego już za wiele, Francine – usłyszeliśmy głośny krzyk. – Tym razem dzwonię na policję! W tym momencie Elisabeth wpadła przez jedną ze ścian, a Fabian deptał jej po piętach. - Kramer – krzyknęła. – Gdzie jesteś, schmutz?

106

Powietrze w pobliżu kuchni zaczęło wirować w ciasnych kręgach, ciemniejących do chwili, aż ukazała się wysoka i chuda postać Inkwizytora. - Tutaj, hure – syknął do niej. Zdumiało mnie, gdy Elisabeth popłynęła w powietrzu w kierunku Kramera i zamachnęła się na niego. W przeciwieństwie do tego, co działo się, gdy probowaliśmy tego ja czy Bones, jej ciosy nie przenikały przez niego bez żadnej szkody. Głowa Inkwizytora odskoczyła na bok, gdy zadała mu mocne uderzenie pięścią, po czym niemal padł na kolana, gdy kobieta z całej siły kopnęła go w krocze. Kramera nie mogł pokonać go ktoś namacalny, lecz najwyraźniej nie dotyczyło to innej bezcielesnej istoty. Podczas tego wszystkiego, kobieta - Francine? – wydawała się zagubiona w swoim prywatnym piekle, mamrocząc urywaną, choć niekończącą się litanię „nie, nie, nie”. Ponad ramieniem Bonesa zobaczyłam, że Kramer zaczął oddawać Elisabeth. Wymierzył jej brutalnego kopniaka w brzuch, od ktorego aż zwinęła się w kłębek. Fabian wskoczył na plecy Inkwizytora, po czym zaczął go kopać i okładać pięściami, lecz Kramer chwycił go i odrzucił od siebie z taka łatwością, że ten przeleciał przez pokoj i zniknął za ścianą. Zdaje się, że duchy były podobne do wampirow: z wiekiem rownież nabierały coraz większej siły. Elisabeth i Kramer w swoich widmowych latach byli niemal rownolatkami, jednak Fabian był o wiele młodszy i wyglądało na to, że do pięt nie dorownywał Inkwizytorowi. - Musimy spadać – powiedział Bones cicho. – Teraz, kiedy Elisabeth odwróciła jego uwagę. W następnej sekundzie odwrocił się w kierunku korytarza i wrzasnął: - Charles, do domu! Jednak w chwili, gdy Bones z oczywistym zamiarem wzmocnił uścisk wokoł mnie, zawahałam się na widok Elisabeth, będącej brutalnie katowaną przez Kramera. Na ułamek sekundy jej oczy napotkały moj wzrok. W następnej chwili chwyciła Kramera za szyję i przydusiła go w niedźwiedzim uścisku, pomimo kolejnego kopniaka, jakiego otrzymała w odpowiedzi. Fabian skakał wokoł nich starając się interweniować, tylko by być odrzuconym na bok jak brzęcząca mucha. Zrozumiałam jej wiadomość. Złapałam transporter z Helsingiem i przycisnęłam ciało do ciała Bonesa. - Teraz – szepnęłam mu wprost do ucha. Drzwi frontowe otworzyły się dokładnie w chwili, gdy do nich dotarliśmy, pozwalając nam opuścić mieszkanie bez wywalania dziury w ścianie. Z pewnością to nie ja je otworzyłam. Jedną ręką trzymałam go za szyję, a drugą ściskałam klatkę z kotem. Bones miał rownież zajęte ręce wspierając mnie i kobietę, wypadając z mieszkania szybciej niż kiedykolwiek żeśmy lecieli. Dla sąsiadki na korytarzu, ktora z przejęciem informowała policję o tym, co się tutaj działo, musieliśmy wyglądać jak szybko znikająca, niewyraźna plama. Momentalnie znaleźliśmy się poza budynkiem. Zanim wznieśliśmy się zbyt wysoko, bym mogła odrożnić od siebie pojedyncze wozy zauważyłam, że samochodu Spade’a i tego, ktorym przyjechaliśmy nie było już na podjeździe. Teraz Kramer miął jeszcze mniejsze szanse na to, by za nami podążyć. Sądząc po tym, że Bones wydawał się włączyć dopalacze, potrzebowaliśmy zaledwie minuty, najdalej dwoch, by duch nie mogł się zorientować, w ktorym kierunku się oddaliliśmy. Minusem tego był fakt, że kobieta przebudziła się ze swojego podobnego do transu stanu. Zaczęła krzyczeć, gdy tylko zdołała złapać oddech, a ponieważ z całej siły zaciskała powieki, nie mogłam zahipnotyzować jej, by się uspokoiła. 107

- Nic ci nie jest, nic ci nie jest! – krzyknęłam do nie, lecz bez efektu. Albo nie słyszała mnie w powietrzu świszczącym od prędkości, z jaką leciał Bones, albo zdecydowanie się ze mną nie zgadzała. Przy wszystkim, co ją spotkało, nie mogłam jej za to winić. Obiecałam sobie, że gdy tylko wrocimy do domu zaoferuję jej szklankę takiego alkoholu, jakiego sobie tylko zażyczy. Chociaż z drugiej strony, dam jej całą butelkę. Jednak nawet to nie złagodzi wiadomości, ktorą mieliśmy jej przekazać: że koszmar, ktory przeżywała nie miał się skończyć, chyba że uda nam się schwytać Kramera, a ona stanie się częścią pułapki jaką na niego zastawimy.

*** Francine usiadła na kanapie ze szklaną świecą wypełnioną płonącą szałwią w jednej ręce i butelką czerwonego wina w drugiej. Butelka ta była pełna, kiedy zaczynałam opowiadać jej o Kramerze, innych kobietach przechodzących przez to samo co ona i o tym, że ja i Bones byliśmy wampirami. Wyfrunięcie z jej mieszkania i tak poniekąd uświadomiło jej, że nie jesteśmy ludźmi, nie było więc większego sensu ukrywać tego przed nią, jednocześnie wyjaśniając wszystko inne. Spade, Denise i moja matka dołączyli do nas jakąś godzinę po naszym przyjeździe, lecz w ten sposob Francine nie miała wrażenia, że wszyscy zmowiliśmy się przeciw niej. Na początku byliśmy z nią tylko ja, Bones i Tyler. Pozostali przebywali we własnych domach. Nie wiedziałam czy to wina alkoholu, czy może sugestia, ktorą Bones umieścił w jej umyśle, że może nam zaufać, lecz Francine przyjęła te rewelacje o wiele spokojniej niż się po niej spodziewałam. Możliwe, że była w szoku i nie załapała wszystkiego, co do niej powiedziałam, lecz jej myśli temu przeczyły. Pojawiły się pojedyncze z nich w typie: „wampiry nie istnieją” czy “to nie może się dziać”, lecz w gruncie rzeczy przyjęła, że to co mowimy jest prawdą. Trzy tygodnie dręczenia przez niewidzialną istotę najwyraźniej wyzuły ją z przeświadczenia, że nie ma czegoś takiego jak istoty nadnaturalne. - Wiedziałam, że nie zwariowałam – powiedziała, gdy skończyłam mowić. – Nikt mi nie wierzył, gdy mowiłam im co się dzieje i przez chwilę nawet udawałam, że mają rację. Że robiłam to wszystko sama w wyniku syndromu osobowości wielorakiej czy jakiejś innej pasującej choroby psychicznej. Jednak wiedziałam lepiej. Francine zerknęła na wyszczerbiony brzeg butelki, ktorą trzymała w dłoniach i roześmiała się gorzko. - To moj pierwszy kieliszek, od kiedy to wszystko się zaczęło. Moi przyjaciele myśleli, że się załamałam ze względu na… inne zdarzenia. Nie chciałam, by dodali alkoholizm do ich tłumaczeń, że to co opisałam nie mogło mi się przydarzyć. - Jakie inne zdarzenia? – spytał natychmiast Bones. Wzdrygnęła się, usiałam więc interweniować. - Nie chcemy na ciebie naciskać, ale te informacje mogą nam pomoc odnaleźć pozostałe kobiety, zanim będzie za poźno. Francine westchnęła przeciągle i zanim odpowiedziała, przeciągnęła dłonią po swoich płowych włosach. - Jakieś sześć miesięcy temu zmarła moja matka. Tata zginął, gdy byłam mała, więc dorastając miałam tylko ją. To naprawdę pokręciło mi w głowie. Moj chłopak nie mogł 108

tego znieść, ruszył więc na zieloną trawkę. Wtedy, tuż przed tym jak on zaczął mi się ukazywać, ktoś włamał się do mojego mieszkania i zabił mojego kota. To znaczy… Co za psychol tak robi? Nawet nic nie ukradł. Po prostu zabił ją i wyszedł! - To straszne - wykrztusił Tyler i przytulił Dextera, leżącego w swoim zwyczajnym miejscu: na jego kolanach. - Przykro mi – powiedziałam cicho. Mowiłam poważnie, lecz obiektywna część mnie analizowała sprzeczności między tym co powiedziała, a tym co wiedziałam o seryjnych mordercach, w szczegolności o Kramerze. Francine i Elisabeth nie były do siebie podobne poza tym, że były rasy białej i w wieku dwudziestu kilku lat, więc nie był to ślad, ktorym można by było podążać. Poza tym wszystkiego, o czym powiedziała nam Francine – poza morderstwem kota – niestety można się było spodziewać. Francine nie pozostało wielu krewnych, przez co stała się bardziej atrakcyjna dla prześladowcy takiego jak Kramer. Trudniej było odizolować i zastraszyć kogoś, kto miał wokoł siebie silną grupę wsparcia. - Tak z retrospekcji… Sądzisz, że Kramer mogł być sprawcą stojącym za śmiercią twojego kota? - spytał Bones koncentrując się na tym samym dziwnym aspekcie, ktory mnie niepokoił. Francine ze znużeniem potarła czoło. - Nie sądzę. Ta osoba wyłamała zamek w moich drzwiach, by dostać się do środka. To się stało, gdy byłam w pracy. Większość ludzi w moim bloku rownież pracuje, nikt więc niczego nie widział. Kramer nigdy nic nie uszkodził, żeby moc dostać się do środka. On się po prostu… pojawiał. - Uśmiechnęła się słabo. – Potem niszczył wszystko w mieszkaniu, procz zamkow. - Zniszczenie zwierzęcia czarownicy - mruknął Bones i wykrzywił usta. – Zwierzęta, jako istoty im bliskie, były często wykorzystywane w procesach czarownic, a koty ogolnie uważało się za posiadające zdolności nadprzyrodzone. To mogło nie być nic więcej jak zbieg okoliczności… albo też był to pierwszy pokaz lojalności wspolnika. Najście z włamaniem i zamordowanie niewinnej istoty jedynie z powodu jakichś bzdurnych przesądow? Taa, brzmiało to dokładnie na taka rozgrzewkę, jakiej Kramer mogł użyć względem swoich ludzkich pomocnikow. Co więcej, Kramer musiał wiedzieć, że zwierzęta potrafią go wyczuć. Za pierwszym razem, kiedy Tyler go wezwał, probował zabić Dextera. Biedny pies wciąż miał gips na swojej tylnej łapie, a Helsing byłby w jeszcze gorszym stanie, gdyby nie łut szczęścia. Pozbycie się zwierząt oznaczało, że nie mogły ostrzec swych właścicieli o obecności Kramera, zanim nie zechce on, by się o tym dowiedzieli. Kutas. Francine zamrugała odganiając łzy. - Więc to przeze mnie zginął moj kot? - Nie jesteś odpowiedzialna za nic, co się wydarzyło – powiedziałam z przekonaniem. –Kramer jest. On i jakikolwiek gnoj, ktory mu pomagał. - Ale wy go powstrzymacie, tak? Musiałam odwrocić wzrok od pełnej nadziei twarzy Francine, nim złożyłam jej obietnice, ktorych nie będę w stanie dotrzymać. - Z pewnością sprobujemy – odpowiedziałam napotykając spokojny wzrok Bonesa. – A ty dałaś nam właśnie nowy trop, ktorym będziemy mogli podążyć.

109

110

ROZDZIAŁ 24

T

o tu – powiedziałam osłaniając oczy przed porannym słońcem. Dzięki nowej pozycji Madigana jako szefa może i straciłam dostęp do tajnej bazy danych Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego, lecz mnostwo informacji, ktore do nas dotarły pochodziło z publicznych źrodeł, jeśli tylko było się skłonnym zapłacić kaucję. Niewielkie włamanie do bazy Departamentu Policji Sioux City załatwiło resztę. Podczas ostatnich dwoch miesięcy około 106 domostw w obrębie miasta Sioux City zgłosiło włamania. Była to duża liczba, gdybyśmy musieli szukać stukając od drzwi do drzwi, lecz spośrod nich wszystkich zaledwie trzydzieści osiem było zgłoszonych przez kobiety mieszkające samotnie. Zostawiając kobiety między osiemnastym a czterdziestym piątym rokiem życia, ktore mieszkały same, a w wyniku tego włamania zginęło zwierzę, ten wynik skurczył się do jednej. Jeśli mieliśmy rację co do powiązania między zamordowanymi zwierzętami i Kramerem, to znaleźliśmy kolejną z dwoch pozostałych kobiet niecałe sześć godzin po tym, jak Francine opowiedziała nam swoją historię. Być może dziewczyna będzie mogła udzielić nam jakichś kolejnych wskazowek, ktore być może doprowadzą nas do ostatniej z ofiar. Wtedy moglibyśmy rozpocząć naprawdę ciężką część: budowanie kolejnej pułapki na Kramera, do ktorej moglibyśmy go zwabić. Mieliśmy wszystkie materiały. Po prostu potrzebowaliśmy kolejnego miejsca ze swobodnie płynącą wodą, w ktorym moglibyśmy ją ustawić. Mogliśmy to jednak zrobić dopiero wtedy, gdy Madigan nie mogłby nas znaleźć i pokrzyżować nam planow. Stosując się jednak do zasady optymizmu, ktorej przysięgłam się trzymać, nie zamierzałam kalkulować naszych szans. Jedna rzecz już działała na naszą korzyść: w domu Lisy Velasquez był ktoś z pulsem. Zerknęłam na zegarek w aucie. Była 10:17 rano, okropnie wcześnie dla wampirow, lecz dawno po czasie, gdy większość ludzi powinna znaleźć się w pracy. Być może Lisa wzięła sobie dzień wolnego. Może pracowała na drugą zmianę. A może była tak bardzo dręczona przez ducha, że straciła pracę za dziwne zachowanie i liczne nieobecności, jak Francine. - Powinniśmy byli zabrać kota - mruknął Bones przyglądając się jednopiętrowemu domowi, w ktorym mieszkała Lisa. Jeśli mieliśmy rację, Kramer mogł się gdzieś tu czaić po prostu czekając, aż przekroczymy prog. - Helsing i tak już kilka razy o mało nie zginął. Nie będę ryzykować, szczegolnie, że ostatnie dwa ataki były celowe. Poza tym mamy zaledwie dwie sekundy, zanim jego syk nas ostrzeże, a Kramer się na mnie nie rzuci. - Właśnie cholernie martwi mnie to, że trzy z ostatnich czterech razy to ciebie pierwszą zaatakował – odparł Bones ostro. - Coż mogę powiedzieć? – Uśmiechnęłam się ze znużeniem. – Nie można mi się oprzeć. Bones rzucił mi spojrzenie, ktore mowiło, że moje poczucie humoru nie zrobiło na nim wrażenia, po czym podał mi dwie szklanki pełne już płonącej szałwii. Następnie wziął dwie dla siebie, a kolejne dwie zostawił zapalone w samochodzie. Oboje mieliśmy w płaszczach dodatkowe zapasy tego ziela podobnie jak zapasowe zapalniczki, lecz tym razem nie czekaliśmy z zapaleniem. Pewnie, dla każdego kto nam otworzy będziemy wyglądać nieco dziwnie, lecz to było najmniejsze z naszych zmartwień. - Słyszysz coś interesującego? – mruknęłam, gdy ruszyliśmy do drzwi. 111

Opuściłam moje osłony jak tylko mogłam, by głosy jednak mną nie zawładnęły, jednak nie miałam jeszcze wystarczająco praktyki w filtrowaniu zbędnych myśli, a Lisa mieszkała w budynku graniczącym z ruchliwą ulicą. Zamknął oczy, a jego aura na moment rozbłysła. - Ktokolwiek tam jest, śpi – powiedział po chwili. To nam ułatwi sprawę. I rozejrzałam się dookoła. Nie dostrzegłam żadnych obserwujących nas sąsiadow, więc podeszłam do najbliższego okna i zerknęłam do środka. Pech – zasłony były zasunięte. Sprobowałam z następnym oknem. To samo. Bones załapał moje intencje i ruszył na tyły domu. - Tutaj! – zawołał po chwili. Sądząc po jego tonie, trafił na żyłę złota. W ciągu tych kilku sekund, jakie zajęło mi dotarcie do niego, Bones zdołał otworzyć drzwi balkonowe. Albo użył telekinezy, by je otworzyć, albo pochylił się i pchnął je pod odpowiednim kątem. Obie te rzeczy zajęłyby mu tyle samo czasu. Weszłam za nim do środka i zacisnęłam usta na widok zniszczenia, ktore Lisa usiłowała ukryć za zasłoniętymi kotarami. Bones podążył za rytmicznym biciem jej serca do sypialni, ktora swoją ruiną tak bardzo przypominała mieszkanie Francine, że nie potrzebowaliśmy pytać się jej o potwierdzenie. Poza tym szybkość była teraz najważniejsza. Bones odłożył płonącą szałwię i przyłożył dłoń do ust śpiącej kobiety, tłumiąc jej krzyk, gdy natychmiast odzyskała świadomość. Poczułam wyrzuty sumienia czując jak jej tętno przyspieszyło, a moj umysł wypełnił jej strach, lecz zanim Bones skończył mowić jej, że zabierzemy ją w bezpieczne miejsce i że jej nie skrzywdzimy, jej serce zwolniło do niemal normalnego rytmu, a myśli odzwierciedlały obrazy, ktore umieścił w jej umyśle. Kiedy ją podniosł, kołdra opadła z niej na bok. Zobaczyłam, że miała na sobie koszulę nocną, ktora była podarta do tego stopnia, że bardziej odsłaniała niż ukrywała jej ciało. Sukinsyn, przeklęłam w myślach Kramera i zaczęłam zdejmować z siebie płaszcz. - Nie - powiedział Bones głosem cichym, lecz ostrym. – Może nałożyć moj. Ty masz trzymać tę szałwię przy sobie. Sprzeczanie się z nim zajęłoby jedynie więcej czasu, a Kramer mogł pokazać się tu w każdej chwili. Bones strząsnął z siebie płaszcz i podał go Lisie. Nałożyła na siebie okrycie, wciąż ślepo posłuszna jego wampirzemu wzrokowi. Nie cierpiałam pomysłu odebrania jej wolnej woli, lecz w tym momencie jej natychmiastowa wspołpraca była kluczowa. Podałam Bonesowi kilka paczuszek szałwii i zapasowych zapalniczek, ktore wetknął sobie do kieszeni spodni, po czym ponownie sięgnął po zapalone ziele. - Idź prosto do samochodu, Liso – nakazał jej, czujnym spojrzeniem omiatając pokoj, gdy skierowaliśmy się do drzwi wejściowych. Przez cały ten czas byłam spięta w oczekiwaniu, że ktoryś fragment połamanych mebli lub rozbitych naczyń nagle uniesie się w powietrze i z impetem poleci w naszym kierunku. Nic takiego jednak się nie stało. Otworzyliśmy drzwi i ponownie napięłam mięśnie, czekając aż coś wyrwie je z zawiasow i w nas ciśnie, po drugiej stronie jednak powitało nas tylko słońce. Samochod wyglądał na nienaruszony, a szałwia wciąż paliła się powoli w dwoch szklankach na tablicy rozdzielczej, wypełniając wnętrze wozu delikatną mgiełką. Usiadłam na tylnej kanapie razem z Lisą i uchyliłam okno na tyle, by dziewczyna nie zakrztusiła się oparami, lecz nie na tyle, by dym odstraszający Kramera od razu się ulotnił. W następnej chwili Bones ruszył z piskiem opon i opuścił dzielnicę tak szybko,

112

że niektorzy właściciele wyjrzeli na zewnątrz, gdy śmignęliśmy obok ich domow. Wciąż jednak nie było ani śladu Inkwizytora. Ulga, jaką poczułam, mieszała się z podejrzeniem. - Sądzisz, że Kramer się gdzieś zaszył? Czy może pozwala nam uciec, byśmy doprowadzili go do Francine? - To nie ma znaczenia – odparł zerkając na mnie w lusterku. – Nie jedziemy na razie do domu w mieście. - Nie? – A to niespodzianka. Jego usta drgnęły. - Nie. I dlatego będziesz musiała włączyć zielone światełko w oczach i powiedzieć jej, by zachowała pełen spokoj. W innym przypadku za dziesięć minut od jej wrzasku odpadną nam uszy.

*** Wysiedliśmy z samochodu na końcu pola kukurydzy, po czym Bones poleciał z nami przez resztę drogi wyjaśniając, że duchy nie mogą wznieść się powyżej ośmiuset metrow. Kiedy o tym wspomniał, uświadomiłam sobie, że Fabian inne duchy, ktore spotkałam, podczas podroży zawsze trzymały się blisko budynkow i ziemi, chyba że załapały się na samolot czy coś w tym stylu. Bones wzniosł się tak wysoko jak tylko mogł, by nie wychłodzić Lisy i nie pozbawić jej tlenu. Na tej wysokości trudniej nas będzie dostrzec na tle czystego nieba, lecz Bones zapakował jasnoniebieskie prześcieradła, dzięki ktorym nasz kamuflaż był jeszcze lepszy. Być może, gdy przywyknę już do latania, będę tak samo dbała o szczegoły, lecz na chwilę obecną szło mi nieźle, jeśli nie rozbiłam się przy lądowaniu. Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce i powiedzieliśmy jej wszystko o Kramerze, jej historia okazała się niezwykle podobna do Francine. Była rozwodką, nie miała rodzeństwa, a mimo, że jej ojciec żył, to z powodu złego stanu zdrowia znajdował się w domu opieki. Ostatnio rownież prześladował ją pech, jak na przykład utrata dobrze płatnej pracy przez redukcję etatow w jej firmie oraz domu, ktory znajdował się w początkowej fazie przejęcia przez bank. Praca na dwa połetaty nie wystarczała, by spłacić hipotekę, a podjęcie jakiegokolwiek zatrudnienia pozbawiło jej możliwości otrzymania zasiłku dla bezrobotnych. Do tego to dziwne włamanie, podczas ktorego zamordowano jej kota. Przyjaciele Lisy byli zdania, że jej twierdzenia iż coś niewidzialnego atakuje ją w domu to nic innego jak stres manifestujący się w postaci paranoicznych przywidzeń. Lisa wydawała się zadowolona, że poznała Francine, chociaż informacja, że widmo, ktore dręczyło ją przez tak długi czas robiło to rownież innym kobietom, przyprawiła ją o mdłości. Wciąż jednak rozumiałam, dlaczego Lisa odczuła taka ulgę ze spotkania kogoś, kto nie tylko jej wierzył, ale wiedział przez co przeszła. To samo dotyczyło Francine. Całe wspołczucie, jakie do niej z Bonesem żywiliśmy nie znaczyło tyle, co Francine czuła, gdy rozmawiała z Lisą. Przeżyły bitwę, ktorą my mogliśmy sobie wyobrazić, lecz ktorej w przeciwieństwie do nich nie doświadczyliśmy, nasze zrozumienie więc było ograniczone. Po tym, jak odpowiedzieliśmy na wszystkie jej pytania, Bones poszedł do mieszkania obok i poinformował o najnowszych wydarzeniach resztę naszej grupy, a ja odeskortowałam Lisę na gorę, do pokoju 113

Francine. Czekało tam na nią dodatkowe łożko i czyste ubranie. Poźniej będę musiała zorganizować dla nich jakieś nowe ciuchy, jednak teraz zostawię je same. Francine spała zaledwie kilka godzin, a Lisa rownież wyglądała, jakby potrzebowała długiego odpoczynku. Nie sądziłam, by ktorakolwiek z nich porządnie się wyspała, odkąd Kramer obrał je sobie za cel, lecz z szałwią palącą się na ich nocnych stolikach, dwoma zwierzętami działającymi jak alarm oraz dwoma wampirami do ochrony – i kilkoma innymi w pobliżu – nie mogły być bardziej bezpieczne. Tyler przybłąkał się do kuchni, mając na sobie spodnie od dresu i podkoszulek, a sądząc po zagnieceniach, jakie miał na policzku, musiał dopiero co wstać z łożka. Odkąd zamieszkał z nami, jego rytm aktywności oraz snu całkowicie się zmienił. - Dbry - mruknął, chociaż była już druga po południu. – Chcesz kawy? Piłam ją z nim dla towarzystwa, choć nie przepadałam za tym napojem, nawet przed tym, jak Bones zmienił moje preferencje żywieniowe. - Nie tym razem. Nie spaliśmy od wczorajszego ranka, teraz więc kimniemy się na kilka godzin. Och, mamy nowego gościa. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Już znaleźliście kolejną kobietę? Tyler zasnął, zanim znaleźliśmy adres Lisy, więc zamiast budzić go, gdy wychodziliśmy, poprosiłam matkę, by zaopiekowała się nim i Francine. Odwzajemniłam uśmiech, czując jakąś lekkość na sercu. - Ma na imię Lisa i jest na gorze, z Francine. Tyler wyciągnął do mnie zaciśniętą pięść i przybiłam żołwika. - Niezła robota, Kiciu. - Nie zrobiłam tego sama – powiedziałam, ale komplement sprawił mi przyjemność. W końcu zaczęliśmy wychodzić na prowadzenie. Elisabeth i Fabian wciąż starali się namierzyć Kramera i dowiedzieć się, kto był ostatnim celem Kramera, ale w międzyczasie nie musieliśmy bezczynnie czekać i patrzeć, jak trawa rośnie. Raporty policyjne nie były jedynym sposobem na odkrycie tożsamości ostatniej z kobiet. Mogliśmy sprawdzić ostatnie wpisy w księgach na cmentarzach dla zwierząt, gabinety weterynaryjne oraz firmy kremujące zwierzęta. Do diabła, nawet karty szczepień rabinow, jeśli mogły pomoc w zawężeniu listy. Gdzieś w tym chaosie musiał być jakiś ślad, ktory do niej prowadził. Na gorze Dexter na wpoł zawył, na wpoł szczeknął, a z innej części domu dobiegło mnie głośne miauknięcie Helsinga. Oboje zesztywnieliśmy z Tylerem. Wyszarpnęłam z kieszeni szałwię i zapaliłam ją, zanim Bones zdążył wpaść do domu. - Gdzie on jest? – zapytał gwałtownie, rownież trzymając przed sobą zapalone ziele. - Nie wiem – odparłam i opędziłam po schodach do pokoju Francine i Lisy. Boże, co jeśli Kramer był teraz z nimi i krzywdził je? Przecież dopiero co dałam im słowo, że są bezpieczne! - Cat! – zawołał męski głos na zewnątrz domu. Zamarłam z dłonią na klamce pokoju dziewczyn. Znałam ten głos, a mimo że należał on do ducha, nie było to widmo, ktorego się spodziewałam. Trzask otwieranych gwałtownie drzwi jedynie podkreślił efekt słow Spade’a: - Cat, twoj wuj tu jest.

114

ROZDZIAŁ 25

W

ymamrotałam przeprosiny do Francine i Lisy za wtargnięcie do ich sypialni, po czym zbiegłam ze schodow rownie szybko jak po nich weszłam. - Charles, zaczekaj w środku, z kobietami - mruknął Bones mijając Spade’a i kierując się na zewnątrz. Podążyłam za nim, po drodze wrzucając nieco szałwii do szklanki. Don unosił się nad kępą krzakow, pocierając ramiona jakby chciał coś z nich zetrzeć. - Zabierzecie ode mnie to coś? – powiedział do Bonesa, ktory w dłoniach rownież ściskał ziele. – To parzy. Przez to nie mogłem nawet wejść do domu. - Jak się tu znalazłeś? – spytałam z niedowierzaniem. Zorganizowaliśmy wampira, ktory miał siedzieć w naszym domu w Blue Ridge na wypadek, gdyby Don wstąpił tam i nas szukał, lecz zrobiliśmy to jedynie po to, by przez telefon mogł przekazać nam wiadomości od wuja. Z tego co wiedziałam wampir ten nie miał pojęcia, że byliśmy w Iowa, a co dopiero, że zatrzymaliśmy się w Sioux City. - A jak sądzisz? Wysyłając się mailem? - odparł Don zrzędliwie. – Teraz nie jest czas na typowe dla ciebie dowcipy, Cat… - Odpowiedz na to cholerne pytanie – przerwał mu Bones wciąż trzymając szałwię w dłoniach, lecz nie zbliżając się też do Dona. Moj wuj prychnął zuchwale. - Koncentrując się, zanim skoczyłem na jedną z tych pokręconych, energetycznych szos, o ktorych mowił Fabian. A tak przy okazji, to wcale nie jest takie łatwe. Nawet nie uwierzycie w jakich miejscach wylądowałem, zanim trafiłem do was… - Kiedy Fabian ci o nich powiedział? – spytał gwałtownie Bones. Ja po prostu wpatrywałam się w wuja czując, jak moje ciało zmienia się w lod. Don spojrzał na Bonesa z irytacją. - Przestaniesz mi w końcu przerywać? I wiecie, kiedy. Byliście tam. - Odnalazłeś mnie, chociaż nikt ci nie powiedział gdzie jestem? Ale przecież moje pożyczone od Marie moce zniknęły! Stało się to jasne po tym, jak nie udało mi się wezwać Szczątkow, żaden nowy duch nie odnalazł do mnie drogi, nie mowiąc już o tym, że nie potrafiłam już kontrolować czynow widm. - Tak, Cat – odparł Don ledwie powstrzymując gniew. – Po tym jak umarłem powiedziałaś mi to osobiście, pamiętasz? A teraz jesteś zszokowana, że mi się udało? Owszem, byłam. W gruncie rzeczy zszokowana do tego stopnia, że odebrało mi mowę. Bones odwrocił się i bez słowa wrocił do domu. Kiedy już się tam znalazł usłyszałam, jak mowi coś cicho do Spade’a, lecz nie udało mi się wychwycić konkretnych zdań. Zaraz potem Spade odjechał do swojego wynajętego domu. Mojego wuja nie obchodziło co robią inne wampiry. Wpatrywał się we mnie marszcząc swoje nieistniejące brwi. - Okres lipnej skruchy u Madigana minął i teraz wprowadził środki ochrony przeciwko wiesz czemu? Duchom. Skopiował wszystko co zrobiliście w jaskini i twoim dawnym domu, pokrywając cały ośrodek marihuaną, czosnkiem i palącą się szałwią. Zainstalował nawet kamery na podczerwień. Przez to nie mogę go już śledzić, a co dopiero porozmawiać z Tatem… - Wyczuwasz we mnie coś specjalnego? – wtrąciłam wciąż poruszona tym, że odnalazł mnie bez żadnych wskazowek. 115

- Czy żądam zbyt wiele, by nikt mi nie przerywał w poł zdania? – spytał ze złością Don. Podeszłam do niego, a moj szok ustąpił miejsca przerażeniu. - To ważne, więc odpowiedz na pytanie! Moj wuj syknął z irytacją, lecz potem przeciągnął dłonią po moim ramieniu. - Ty… wibrujesz. Nie wiem jak to inaczej ująć. Inni tego nie robią, nieważne czy są ludźmi, wampirami czy ghulami. - Don nagle zmarszczył brwi i znow pogładził mnie po ręku. – Jednak teraz to dużo łagodniejsze. Kiedy widziałem cię ostatni raz, czułem to o wiele intensywniej. - Iskry, lecz bez ognia – szepnęłam w końcu rozumiejąc. Zmarszczył brwi. - Słucham? - To tak jak wtedy, gdy moje ręce krzesały iskry, lecz nie miałam wystarczająco dużo pirokinetycznej mocy Vlada, by zmienić je w płomienie. – Obrociłam się gwałtownie i ruszyłam do drzwi, zaraz jednak uprzytomniłam sobie, że Don nie może za mną iść, więc zawrociłam. – Te inne miejsca, w ktorych wylądowałeś szukając mnie… Czy jednym z nich był Nowy Orlean? Zmarszczka na jego czole pogłębiła się. - Tak. Poszedłem prosto do tego domu sprzed wojny secesyjnej, lecz nie mogłem wejść do środka. Cały budynek otaczała taka sama bariera, jak tutaj. Ochrona Marie przed nieproszonymi gośćmi, pomyślałam. Don nie miał pojęcia, że pofrunął wprost do rezydencji krolowej Nowego Orleanu przyciągany mocą, ktorej resztkami emanowałam. Śladowe ilości tej mocy, jakkolwiek niewystarczające do wezwania Szczątkow czy nakłaniania woli widm do swojej, wystarczały najwyraźniej do tego, by duchy – jak Don teraz – odnalazły do mnie drogę. A skoro był w stanie podążyć za tym pozostałym, aczkolwiek słabym strumieniem mocy, to mogł to rownież zrobić duch wyjątkowo zainteresowany miejscem mojego pobytu. Szczegolnie, że zwędziłam mu dwie z trzech zamierzonych ofiar. - Probowałeś wejść do domu, po czym wrociłeś, bo poparzyła cię szałwia? – spytałam rozglądając się po jasno oświetlonym podworzu. Don niemal wyczerpany skinął głową. - Tak. Oba zwierzęta zareagowały na obecność ducha, lecz teraz, gdy moj wuj stał czterdzieści metrow od wejścia, Helsing i Dexter siedzieli cicho. Podeszłam bliżej drzwi. Don nie musiał być jedynym obecnym na dziedzińcu bytem. Elisabeth i Fabian mówili prawdę, pomyślałam ponuro. Kramer nigdy ich nie śledził. Nie, Inkwizytor odszukał nas w domu Spade’a w ten sam sposob, w jaki wytropił nas w hotelu w Ohio – podążając za nadnaturalnym śladem wiodącym od Marie Laveau do mnie. Biedny Fabian pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że połączenie to było wciąż aktywne, bo nie potrzebował mnie szukać. On i Elisabeth przez cały czas wiedzieli, gdzie jestem. Fala mocy, jaka rozeszła się po moich plecach zdradziła mi, że Bones pojawił się w wejściowych drzwiach. Zerknęłam na niego przez ramię i dostrzegłam, że w obu dłoniach trzyma wyciągniętą w moim kierunku palącą się szałwię. Tyler trzymał się blisko, z przyciśniętym do siebie Dexterem i moim kotem w transporterze przy nogach. Bones albo podsłuchał moją rozmowę z Donem, albo sam się wszystkiego domyślił. 116

- One muszą stąd zniknąć – powiedziałam. Bones musnął ustami moje ucho, gdy pochylił się, by wyszeptać swoją odpowiedź. - Wkrotce to zrobią, Kitten. To dobrze. Muszą znaleźć się jak najdalej ode mnie, zanim doprowadzę do nich ich kata. Jeśli już tego nie zrobiłam. - Zaraz wrocę – mruknęłam, po czym podeszłam do Dona, czujna na każdy ruch czy hałas wokoł mnie. Wuj stał niecałe dwadzieścia metrow od domu, lecz dystans ten zdawał powiększać się z każdym robionym przeze mnie krokiem. - Musisz stąd teraz odejść – powiedziałam, gdy byłam już tak blisko, że mogłabym go dotknąć. – Znajdź mnie znow jutro – dodałam i tak cicho, że tylko on mogł usłyszeć wyszeptałam, gdzie. - Co się dzieje? - spytał Don, gdy skończyłam. - Posłuchaj bratanicy i odejdź – powiedział obcesowo Bones. Don otworzył usta, jakby miał zamiar zaprotestować, lecz głos Iana odwrócił jego uwagę. - Tu jesteśmy, Crispin! Kasztanowłosy wampir przechadzał się chodnikiem, jakby miał cały czas na świecie. Moja matka szła za nim w swojej piżamie, co wskazywało, że dopiero co wstała z łożka, a Spade i Denise zamykali ten mały pochod, rownie czujnym wzrokiem co ja obrzucając cały dziedziniec. Kusiło mnie, by wbiec na powrot do domu, lecz czekałam nie chcąc wzbudzić podejrzeń, gdyby ktoś nas obserwował. Bones odsunął się do drzwi, pozwalając im wszystkim wejść, a niecałe dziesięć sekund poźniej Francine, moja matka i Ian wyszli. Matka obejmowała dziewczynę ramieniem, jakby przytulając ją od tyłu. Ian rzucił nam uśmiech, po czym chwycił moją matkę i z prawdziwą prędkością nosferatu wystrzelił w powietrze. - Dokąd lecą? – spytał Don. Jeszcze nie rozbrzmiało echo jego słow, gdy krzaki po drugiej stronie dziedzińca wydały się eksplodować od gwałtownego ruchu, jakby przedarła się przez nie ogromna, niewidzialna siła. Nie było już potrzeby udawać! Rzuciłam się w stronę domu, od ktorego strony napłynęła chmura dymu, ktora spowiła mnie całą, zanim jeszcze dotarłam do drzwi. Obłok był tak gęsty, że rozszedł się po dziedzińcu. Moj wuj odskoczył z sykiem, jakby dotknięcie go mocno go poparzyło. - Mowiłem, żebyś odszedł, staruszku – mruknął Bones, po czym wciągnął mnie do domu. Cokolwiek powiedział Don, utonęło w potoku niemieckich słow, jakie rozległy się na dziedzińcu. Tyler był w salonie, niczym z karabinu Gatlinga celując wentylatorem w dym ulatniający się z żarzącego się obok niego na stoliku stosu szałwii. W chwili, gdy Bones zatrzasnął drzwi do domu Tyler wyłączył wiatrak i zakaszlał od siwego obłoku, ktory zaczął snuć się po pokoju. Nagle rozległo się głuche dudnienie, a w następnej sekundzie okna w salonie eksplodowały. Rzuciłam się na Tylera, przewracając na podłogę i zasłaniając go własnym ciałem do chwili, aż odłamki szkła nie opadły na podłogę. Na piętrze Lisa wrzasnęła, po czym natychmiast rozległ się odgłos czegoś ciężkiego uderzającego w ściany wynajętego przez nas domu. - Charles – powiedział Bones ostrzegawczo, upychając poduszki z kanap w roztrzaskanych oknach.

117

Poczułam się rozdarta. Chciałam pomoc Bonesowi zatrzymać dym w pokoju, lecz jednocześnie bałam się, że jeśli ruszę się z Tylera, Kramer rzuci się na niego i go zabije. - Mocno się trzymajcie – usłyszałam Spade’a, po czym domem wstrząsnął kolejny huk. Lisa ponownie wrzasnęła, lecz tym razem jej krzyk cichł, jakby dochodząc z coraz większej odległości. Leć, Spade, leć!, pomyślałam wiedząc, że w bezpieczne miejsce zabrał rownież Denise. Z dziedzińca dobiegło nas więcej wściekłego niemieckiego, a dudnienie wzmogło się do tego stopnia, że ściany zaczęły drżeć. Słysząc to poczułam falę dzikiej radości, gdyż to był dowod, że Kramer nie mogł ruszyć za nimi w powietrzu. Gdyby było inaczej, nie stałby na zewnątrz i nie probował rozwalić nam domu. - Bones, musisz wydostać stąd jeszcze Tylera i Dextera – szepnęłam. Potrafił latać o wiele szybciej ode mnie, nie mowiąc już o tym, że miałam wciąż włączony moj nadajnik „Tu jestem!”. - Nigdzie się nie ruszam - wycedził Tyler przez zęby. – Ale złaź… z mojej pieprzonej nerki! Zabrałam kolano z jego plecow. Nie miałam zamiaru w ogole mu go wbijać, lecz nieco się spieszyłam, starając się go ratować. - Musisz. Jeszcze przez dobry miesiąc będzie mogł mnie znaleźć gdziekolwiek nie pojadę – odsyknęłam przypominając sobie, jak długo ostatnim razem moje ręce jeszcze iskrzyły. – Chcesz dać się zabić? - Nie. I właśnie dlatego nigdzie nie pojadę - odparł Tyler bardziej dobitnie, a jednak na tyle cicho, że gdybym na nim nie leżała, mogłabym go nie usłyszeć przy tym całym huku. – Jeśli chcesz go schwytać, będziesz mnie potrzebować, a ja potrzebuję ciebie, żeby go dopaść. - Głuptasie, mignęło mu przez głowę, lecz nie powiedział tego głośno. Pomimo łomotania ducha w ściany domu i Dextera, ktory chowając się pod stołem szczekał wystarczająco głośno, by rozbolały mnie uszy, nie mogłam się powstrzymać i prychnęłam śmiechem. Głuptasie? Przecież to on nie chciał udać się w bezpieczne miejsce. I jak tu nie mowić o przysłowiowym kotle i garnku. Bones podszedł do nas, a przy każdym kroku szkło chrzęściło mu pod stopami. - Sąsiedzi dzwonią na policję. Zostań z nim. Zbiorę wszystko, czego potrzebujemy i będziemy mogli spadać. Wynajęliśmy trio domow, żeby upewnić się, że żaden inny budynek nie sąsiadował z nami, lecz nawet to nie wystarczyło, by przy łomocie Kramera zachować jakąkolwiek anonimowość. - Wygląda na to, że będziemy jednak zmykać – powiedziałam do Tylera. Chłopak chrząknął. - Nie cierpię z wami latać, mowiłem wam już? Zerknęłam szybko na zewnątrz, gdzie sądząc po dźwiękach Kramer z wściekłości zrywał trawnik. - Przykro mi. Do wielu wampirzych sztuczek można przywyknąć.

118

ROZDZIAŁ 26

B

ones i ja czekaliśmy obok Katedry Trzech Kroli, ktorej jedna z iglic rzucała cień krzyża w miejscu, w ktorym staliśmy. Wmawiałam sobie, że to dobry znak, a jednak nie mogłam pozbyć się napięcia. O dwudziestej nie było tu zbyt tłoczno, lecz dookoła było wystarczająco dużo ludzi, bym w przypadku pojawienia się Kramera martwiła się o coś więcej niż bezpieczeństwo Tylera. Wcześniej dzisiejszego dnia oddaliśmy Dextera i Helsinga do schroniska. Nie było to długofalowe rozwiązanie, lecz najlepsze do czasu, aż Spade będzie mogł je odebrać. Zwierzaki, podobnie jak Francine i Lisa, będą bezpieczniejsze z dala ode mnie. Koniec końcow, ostatnią noc spędziliśmy w pustych klatkach dla bydła w jakiejś opuszczonej masarni, przez cały czas paląc szałwię na betonowej podłodze. Mimo, że było tam nędznie i nikt z nas nie spał, nie byłoby to usprawiedliwieniem do wynajęcia pokoju w hotelu i narażenia tych wszystkich nieszczęśnikow w sąsiadujących z naszymi pokojach. Bones podzwonił gdzie trzeba i dzisiejszą noc mieliśmy spędzić w wynajętym domu bez bliskich sąsiadow, lecz najpierw musieliśmy porozmawiać z moim wujem. Było kilka ważnych pytań, na ktore tylko Don mogł odpowiedzieć. Lepiej niech się zjawi, pomyślałam zerkając na zegarek na komorce. Nie dałabym głowy za to, że moj wuj przybędzie, gdy nadarzy się okazja, by niezauważenie mogł śledzić Madigana. Moje obawy rozwiały się, gdy nad wzniesieniami parku dostrzegłam widmową postać ubraną w służbowy garnitur zamiast starej, pocerowanej tuniki. Nie miałam pojęcia co sprawiało, że na duchach ukazywały się pewne ciuchy – jakby nie było, Don nie umarł w garniturze – lecz nie do takiej wiedzy teraz się paliłam. Zaledwie znalazł się w zasięgu mojego słuchu, gdy na niego napadłam. - Ile trwało nim znalazłeś mnie wczoraj na naszym trawniku od chwili, gdy zacząłeś mnie szukać? - Ciebie też miło widzieć, Cat – powiedział moj wuj i lekko potrząsnął głową. Tyler podszedł do mnie ukradkiem, zezując w kierunku, w ktorym się zwracałam. Po moim pytaniu musiał zorientować się, że jest tu duch, chociaż jeszcze go nie widział. - Od twojej odpowiedzi zależą ludzkie życia – powiedział Bones sucho do wuja. Don zamyślony potarł brwi. - Było około piątej rano czasu Tennessee, kiedy zacząłem się koncentrować, tak jak mi powiedziałaś. O ktorej mnie dostrzegliście? - Nieco po drugiej po południu. – Biorąc pod uwagę zmianę czasu, to dawało jakieś dziesięć godzin. O wiele, wiele więcej niż na początku, gdy miałam w sobie krew Marie, a Fabian chciał mnie odnaleźć. W zależności od dystansu w jakim się znajdowałam, pojawienie się przy mnie zajmowało mu wtedy od kilku minut do maksymalnie godziny. Bones przyjrzał się Donowi badawczo. - Nie przywykł do nawigowania liniami ley i nie jest nawet w połowie tak silny jak Kramer. Najlepiej założyć, że Inkwizytorowi zajmie to połowę tego czasu. Pięć godzin. Boże, to zbyt mało, żeby zrobić cokolwiek znaczącego, zanim sukinsyn nas znajdzie. - W masarni byliśmy dłużej niż to – wytknęłam w nadziei, że Bones się mylił. - I mogł tam też być i czekać, aż Spade i pozostali do nas dołączą - odparł.

119

Racja. Po co Kramer miałby wyciągać do ans łapska, skoro nie mogł w nie złapać tego, czego chciał? Bones i ja nie byliśmy jego głownym celem. Były nim kobiety. Kramer z pewnością nie ujawniłby się w wynajętym przez nas domu, gdyby Ian nie zwiał z Francine. Nic dziwnego, że nic się nie stało, gdy zabraliśmy Lisę z jej mieszkania. Kramer i tak już wiedział dokąd się kierujemy. Sukinsyn pewnie cały czas z nas się śmiał, że tylko ułatwiamy mu sprawę trzymając obie kobiety pod jednym dachem. No coż, przynajmniej teraz nie będzie mu do śmiechu. Jeśli obserwował nas przez całą noc, wiedział, że pozostali nie spotkali się z nami i nie zajmie mu długo nim się domyśli, że nie mają zamiaru tego zrobić. A kiedy to się stanie, zapewne w zwyczajny dla siebie sposob okaże swoje niezadowolenie: będzie starał się nas wszystkich zabić. - Och, tutaj jesteś – zauważył Tyler. – To ty jesteś tym starszym gościem z Ohio. Sie masz? - Jestem martwy, więc jak sądzisz jak się miewam? – odparł kwaśno mój wuj i podpłynął do mnie bliżej. – Co się wczoraj stało, Cat? Prychnęłam. - Wpadł do nas ten sam duch co wtedy, w jaskini, i jak widzisz nastroj mu się nadal nie poprawił. Podejrzane spojrzenie jakie rzucił mi Don pamiętałam jeszcze z pierwszych dni, kiedy zaczęłam dla niego pracować i nie miałam pojęcia o łączących nas więzach krwi. - Co zrobiłaś, że wpadł w taki gniew? - Co zrobiłam? – wycedziłam tak wściekła na niego za to pytanie, że nie byłam w stanie nawet sformułować odpowiedzi. - Nie mam na to dzisiaj cierpliwości - warknął Bones przeczesując dłonią włosy. – Wszystko co musisz teraz wiedzieć, Williams, to to, że będziemy otaczać się płonącą szałwią dotąd, aż złapiemy tego dupka, albo nie będziesz mogł jej znow namierzyć. Cokolwiek nastąpi szybciej. Nawet, gdyby moja reakcja nie trafiła do Dona, to czający się w głosie Bonesa gniew powinien dać mu znać, by potraktować nas poważnie, gdyż mieliśmy już wszystkiego dość. Jednak moj wuj wydawał się obojętny na to ostrzeżenie. - To nie zadziała - powiedział. - Cat wie, że muszę mieć do niej dostęp, gdyby coś wydarzyło się w ośrodku. Jak niby mam to zrobić, jeśli jesteście bardziej zadymieni niż świąteczna szynka? Czyżby nie zauważył co się działo wczoraj w naszym domu w mieście? - pomyślałam z niedowierzaniem. - Nie mamy wyboru. Jeśli Madigan wyskoczy z jakimś nowym gownem, Tate i chłopaki będą musieli poradzić sobie z tym na własną rękę. W nagłym przypadku, takim śmierć-albo-życie przypadku, idź do naszego domu. Jest tam wampir, ktory przekaże nam wiadomość. To najlepsze, co mogłam zrobić. Nie sądziłam, by Madigan wykonał śmiertelny cios chłopakom, lecz jeśli to zrobi, zacznę działać. W międzyczasie Don będzie musiał zaakceptować fakt, że nie będzie mogł do mnie wpadać, kiedy będzie miał ochotę, dopoki cała krew Marie nie zniknie z mojego organizmu i nie będziemy musieli palić szałwii dwadzieścia cztery godziny na dobę. Moj wuj wpatrywał się we mnie, jakby nagle wyrosła mi druga głowa. - Naprawdę tak łatwo ci przychodzi odsunięcie mnie od siebie? Może i nie mam ciała, ale wciąż sądziłem, że uważasz mnie za rodzinę. 120

Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza czując się, jakbym dostała cios w żołądek. Zanim jednak zdążyłam odezwać się w swojej obronie, usłyszałam ostry jak brzytwa głos Bonesa. - Nawet nie waż się jej atakować. Gdybyś powiedział nam wszystko, co wiesz o Madiganie, to wielce prawdopodobne, że nie musielibyśmy wszędzie palić szałwii, gdyż ten duch od dawna siedziałby w pułapce. Don zjeżył się. - Poczekaj no chwilkę… - Nie, nie poczekam – przerwał mu Bones ukazując swoj gniew. – Oczywiste jest, że wiedziałeś, iż Madigan ma powiązania z innymi wampirami, a jednak nas o tym nie poinformowałeś. Gdybyś był z nami szczery, moglibyśmy przewidzieć jego działania, a nie być wzięci z zaskoczenia przy jaskini. Ale nie, ty wolałeś sobie pomilczeć na ten temat! - Nie rozumiecie…. Ja… nie mogę wam o nim wszystkiego powiedzieć. Jeszcze nie teraz – odparł chrapliwym głosem Don. Bones dźgnął mojego wuja palcem w pierś. - Trzymaj sobie w sekrecie wszystko co tylko chcesz, jeśli tylko nie zagraża to jej życiu. Jednak jasne jest, że Madigan się nią interesuje i ma wobec niej plany wykraczające poza wspinanie się po drabinie biurokracji. Albo teraz wszystko nam o nim powiesz, albo trzymaj się z dala od swojej bratanicy. Don cofnął się słysząc zaciekłość w jego głosie. Tyler rownież. Przyznam się, że rownież zadrżałam, gdyż aura Bonesa iskrzyła mocą wystarczającą, bym poczuła się jakbym stała w samym środku piaskowej burzy. Tylko raz widziałam Bonesa tak wściekłego i ten incydent wciąż był świeży w mej pamięci. Bones odwrocił się do mnie i spojrzał na mnie ciemnymi, choć spokojnymi oczami. - Przykro mi, jeśli to cię zraniło, lecz nie mogę dopuścić go do nas, jeśli zataja informacje, przez ktore możemy zginąć. A co, jeśli Madigan pojawiłby się przy jaskini nie z napompowanymi wampirzą krwią ludźmi, tylko ze swoimi nieumarłymi wspolnikami? Co, jeśli powiadomiłby naszych wrogow o tym, gdzie jesteśmy? Nie mieliśmy pojęcia, że ten sukinsyn ma powiązania z wampirami innymi niż te, ktore stworzyłem. Don wiedział i postanowił zachować to dla siebie. Tamtego dnia przy jaskini rownież zauważyłam, że Don nie wyglądał na zaskoczonego rewelacją Madigana, że jego żołnierze pili krew, ktora nie pochodziła od Tate’a lub Juana. W samym środku wszystkich wydarzeń nie miałam okazji wypytać go i przekonać się czy miałam rację, teraz jednak nie było takiej potrzeby. Pełen winy, choć wyzywający wyraz twarzy mojego wuja mowił wszystko. - Masz powiedzieć wszystko co wiesz, zanim ktoś jeszcze zostanie ranny, albo i gorzej – powiedziałam wwiercając się w niego spojrzeniem. - Jeśli ci wszystko powiem, on po prostu zabije Madigana. To wszystko, co go obchodzi - rzucił Don oskarżycielsko wskazując na Bonesa. – Jednak zabicie go zanim dowiem się wszystkiego, co muszę wiedzieć może skończyć się śmiercią wielu niewinnych osob. Chcesz mieć ręce splamione taką krwią? Śmiech Bonesa przeciął powietrze niczym bicz. - Wiesz, czyja krew mnie obchodzi? Jej. I tych kobiet, na ktore poluje duch. Masz więc rację twierdząc, że zabiłbym Madigana, gdyby im groził. Prawdę mowiąc, gdybyśmy

121

nie byli tak zajęci kusiłoby mnie, by zabić sukinsyna tylko po to, żeby nie przeszkadzał nam więcej, gdy będziemy chcieli schwytać Kramera w pułapkę. Na twarzy Dona malowała się teraz czujność, jak gdyby te wygłoszone matowym głosem słowa uświadomiły mu, jak bardzo poważny był Bones. - Nie możesz tego zrobić. Cat, obiecaj mi, że nie pozwolisz mu na to. Pomyślałam o tych wszystkich latach, gdy znałam Dona. Miał kilka szlachetnych cech i wiem, że mnie kochał, lecz zawsze był tajemniczy i wręcz makiaweliczny w swoich poczynaniach. Wtedy, kiedy z nim pracowałam, nie przeszkadzało mi to, lecz teraz, zważywszy na to jak bardzo naraziło nas to na niebezpieczeństwo, nie mogłam tego akceptować. Bones miał rację – ze swoimi nieznanymi powiązaniami wśrod wampirow Madigan mogł przyprowadzić do jaskini silniejsze zastępy. No i, gdybyśmy wiedzieli, że Madigan to ktoś więcej niż tylko nadęty urzędas, moglibyśmy wybrać miejsce całkowicie niepowiązane z moją dawną jednostką. Pomyślałam o wszystkim co wyczytałam w Malleus Maleficarum o tym, co Kramer robił swoim ofiarom. O twarzy Elisabeth, gdy opowiadała o swoim gwałcie, torturach i śmierci oraz o Francine i Lisie jako ostatnich w długiej kolejce kobiet, ktorym Kramer szykował ten sam, straszny los. Zacisnęłam usta. - Albo wyznasz wszystko na temat Madigana, albo zrobisz jak mowi Bones. Odejdziesz. - Jak możesz tak mowić? Nie cierpiałam zdrady, jaka zabrzmiała w głosie Bonesa. Kochałam go jak ojca, ktorego nie miałam, ugodziła mnie więc prosto w serce, podobnie jak pełne obrzydzenia spojrzenie jakie mi rzucił. - W każde Halloween trzy kobiety są porywane, gwałcone, torturowane i spalane żywcem przez ducha, ktorego schwytanie zniweczył nam Madigan – odparłam wpatrując się w identyczne jak moje, szare oczy. – Bones i ja możemy nie mieć następnej okazji, by go złapać, a jeśli tego nie zrobimy, umrze wiele innych kobiet. – Dla odwagi zaczerpnęłam głęboko powietrza. – Kocham cię, Don, lecz nie możesz mnie wciąż traktować jak pracownika, ktory musi znać jedynie podstawowe fakty. Nawet jeśli wierzysz, że Bones nie zareaguje racjonalnie na to, co wiesz o Madiganie – a się z tym nie zgadzam – to po tym co przeszliśmy powinieneś przynajmniej zaufać mnie. Aż nadto na to zasłużyłam. Bones objął mnie ramieniem, a jego aura zmieniła się ze skrzącej gniewem w pełną siły, dumy i wspołczucia. Emocje te wypełniły mnie całą, sącząc się do każdej komorki w moim ciele, aż miałam wrażenie, że stopiliśmy się w jedno. Twarz Dona stwardniała w maskę, ktorą znałam aż za dobrze, i z głębokim smutkiem uzmysłowiłam sobie, że nasze słowa tłukły grochem o ścianę. - Powiem wam tyle: Madigan nie ma powiązań ze światem nieumarłych, jak myślicie. Wszystkie wampiry, od ktorych bierze krew to jego więźniowie, a nie sojusznicy. I nie, nie wiem kim są, ani gdzie przebywają. Nie powiedział nic więcej. Po prostu rozwiał się z uporem i wyrazem „jak mogłaś” wciąż wypisanym na twarzy. Westchnęłam długo i przeciągle, i wtuliłam się głębiej w ramiona Bonesa. - Wygląda na to, że musimy zająć się kolejnym problemem - powiedziałam. Jeśli ci wampirzy więźniowie byli przypadkowymi, bezpańskimi mordercami, to jeśli o mnie chodzi, Madigan może ich sobie zatrzymać i podpiąć się do ich żył niczym do 122

korzeni drzewa. Jednak jeśli byli niewinnymi ofiarami porwanymi podczas wykonywania swoich spraw, albo należeli do kogoś potężnego, kto mogłby domagać się zemsty na mojej byłej jednostce, musieliśmy działać. To znaczy… zaraz po tym jak schwytamy psychopatycznego ducha. - W rzeczy samej. Madigan gra na niebezpiecznym gruncie, podobnie jak twoj wuj powiedział Bones tonem wciąż naznaczonym gniewem. Tyler pocieszająco poklepał go po ramieniu. - Rodzina. Czy nie są czasami wrzodem na tyłku? To podsumowało wszystko tak dobrze, że nie pozostało już nic do powiedzenia.

123

ROZDZIAŁ 27

W

powietrzu unosiła się gęsta chmura dymu, ktory nieznośnie gryzł mnie w oczy. W pomieszczeniu nie było okien, a gdy ja i Bones byliśmy na dole, pojedyncze drzwi prowadzące do spiżarni były zawsze zamknięte. Gdybym była śmiertelna, już po godzinie straciłabym przytomność, lecz oczywiście brak tlenu nie był dla mnie problemem. Większość ostatnich pięciu dni spędziliśmy właśnie tutaj, pracując nad kolejną pułapką. Dobrze, że pomogliśmy Chrisowi i jego zespołowi w budowie poprzedniej, gdyż teraz przynajmniej wiedzieliśmy co robić. Poza tym, jeśli spędzimy tu cały następny tydzień, zdążymy skończyć ją w samą porę. Wtedy pozostanie nam tylko znaleźć sposob, by zwabić tutaj Kramera. Bez względu na to ile razy obracałam w głowie ten problem, zawsze wychodziło na to, że największe szanse mieliśmy, gdyby Inkwizytor miał ciało. Nie mogłam zmusić oparow, by wlazły do pułapki. Bones rownież nie, chociaż pracował nad swoją zdolnością telekinezy rownie mocno, co nad pułapką. Jednak telekineza była bezużyteczna w przypadku bezcielesnej formy ducha. Jednak czekanie, aż Kramer stanie się namacalny oznaczało czekanie aż do nocy Halloween, a to było ryzykowne, jako że nie znaleźliśmy jeszcze trzeciej kobiety. No i Inkwizytor pojawi się dopiero wtedy, gdybyśmy użyli Francine i Lisy jako przynęty, by zwabić go do środka. Za każdym razem, gdy rozważałam tę opcję, nawiedzały mnie obrazy o tym, co jeszcze złego się może stać. Ktoś głośno zapukał w drewniane drzwi. - Wrocił – zawołał Tyler. Bones wstał, lecz machnęłam do niego ręką i odsunęłam z twarzy pasmo włosow, ktore wymknęło mi się z kucyka. - Poszedłeś ostatnie dwa razy. Teraz moja kolej. Zacisnął usta, lecz nie odezwał się. Wiedział, że to doprowadziłoby jedynie do kłotni, ktorą bym wygrała. Nie miałam zamiaru pozwolić, by sam dźwigał ciężar nienawistnej osobowości Kramera, a duch wściekał się jeszcze bardziej, gdy go ignorowano. Biorąc pod uwagę szkody, jakie do tej pory wyrządził w tym domu, po wszystkim będziemy musieli go kupić. Weszłam po schodach i zauważyłam, że schody wibrują od niezliczonych uderzeń, ktore niosły się po domu. Czego on znów używa?, zastanawiałam się. Kramer nie mogł wejść do środka, nie przy takiej ilości szałwii palącej się w każdym pokoju, lecz spożytkował praktycznie wszystko, co znalazł w pobliżu. Samochod, ktorym tu przyjechaliśmy był kompletnie zniszczony – jego szyby i opony nie przerwały pierwszej nocy, a reszta została rozbita i zmaltretowana w poźniejszych dniach. Tej pierwszej nocy stary wiejski dom stracił rownież wszystkie okna oraz część werandy. W miejscach, w ktorych poprzednio były szyby nabiliśmy deski, ktore okazały się o wiele trwalsze. Po tym przez kilka godzin oglądaliśmy telewizję do chwili, aż Kramer oderwał talerz satelitarny i rozbił nim przednią szybę wozu. Dzięki Bogu nie mieliśmy sąsiadow, ktorzy mogliby usłyszeć ten niewiarygodny huk, lecz właśnie dlatego wybraliśmy tę nieruchomość. Na otaczającym dom terenie niegdyś rosła soja, lecz najwyraźniej od wielu lat nikt jej ani nie siał, ani nie zbierał. Nie miałam pojęcia jakie okoliczności skłoniły poprzednich właścicieli do opuszczenia majątku. Nie udało im się sprzedać domu, więc go wynajęli. Dla nas było to jednak idealne miejsce na zbudowanie pułapki bez Kramera podglądającego, co robimy. Wszystkie potrzebne materiały zostały dostarczone i 124

złożone w spiżarni jeszcze zanim tu przyjechałam, Kramer nie mogł więc podążyć tu za nami, zanim nie zostały dobrze ukryte. Nie wątpiłam, że duch wiedział iż coś tutaj robimy, mogł jednak jedynie zgadywać co. Tyler usiadł w spiżarni i położył obok siebie iPada oraz puszką SpaghettiOs po swojej prawej. Przyjeżdżając tu zaopatrzyliśmy lodowkę, lecz Kramer zerwał linie elektryczne prowadzące do domu, co oznaczało, że nie było prądu, by żywność zachowała świeżość. Gdy to robił, prąd porządnie go poraził, a przepływający przez niego woltaż sprawił, że na jakieś dziesięć minut przybrał cielesną postać. Jednak skopanie mu tyłka, gdy emitował wysokie napięcie skutkowałoby jedynie tym, że ja lub Bones rownież zostalibyśmy porażeni. Szkoda, że pułapka nie była jeszcze gotowa. To by sprawiło, że warto by było oberwać takim elektrowstrząsem. Tyler jadł produkty z puszek od chwili, gdy zwykłe jedzenie się popsuło, a jego nieszczęsny wyraz twarzy jasno mowił, że w tym czasie ani trochę nie zapałał do nich upodobaniem. Nie przypominałam mu, że Bones mogł polecieć z nim do Spade’a, gdzie było mnostwo dobrego jedzenia. Tyler był zdeterminowany pomoc nam złapać ducha, a każde napomknienie o jego wyjeździe spotykało się z jego dosadną odmową. - Chcesz gryza? – spytał Tyler unosząc kopiasty widelec warzyw z mięsem. Czystą siłą woli powstrzymałam się od grymasu. - Eee… Nie, dzięki. - Ja też nie – powiedział i odkaszlnął. – Mowiłem ci już o tych wszystkich stekach, ktore kupisz mi, jak już będzie po wszystkim? - W porządku. Filety, najlepsze żeberka, co tylko zechcesz – obiecałam mu. – Poszczęściło ci się w poszukiwaniach? Podczas gdy ja i Bones w spiżarni przycinaliśmy liczne kawałki skał, by zbudować pułapkę, Tyler szperał w Internecie w poszukiwaniu jakiegoś autentycznie wyglądającego źrodła na temat broni przeciwko duchom. Jego laptop spalał przez to kolejną zapasową baterię dziennie, niech szlag trafi ten brak elektryczności, lecz gdy czas się zbliżał, z coraz większą niecierpliwością czekałam na znalezienie jakiegokolwiek sposobu, by zwabić Kramera w pułapkę. Owszem, mieliśmy płonącą szałwię, lecz sprawiała ona, że Kramer znikał. Było to pomocne, kiedy chcieliśmy się go pozbyć, jednak bezużyteczne w przypadku, gdy chcieliśmy zapuszkować go w celi dla duchow. Jak dotąd Tyler nie znalazł nic, co moglibyśmy wyprobować na Fabianie lub Elisabeth, lecz z determinacją twierdził, że taka informacja istnieje, tylko on musi ją odkryć. - Co o tym sądzisz? - spytał Tyler i odwrocił w moją stronę iPada, bym mogła spojrzeć na ekran. Popatrzyłam na wyświetlaną stronę zastanawiając się, dlaczego Tyler mi ją pokazuje. Pewnie zaczął wcześniej tworzyć swoją listę świątecznych prezentow, gdyż przedmiot widniejący na ekranie nie miał nic wspolnego ze światem nadnaturalnym. Potem przyjrzałam się bliżej… i jeszcze bliżej… i zaczęłam się uśmiechać. - Podoba mi się – powiedziałam uważnie dobierając słowa, gdyż wiedziałam, że Kramer podsłuchuje. – Chcę dziesięć. Nie, niech będą dwa tuziny. Bones zna na pamięć numery swoich kart kredytowych, więc poźniej je od niego wezmę. Przetransportujemy je do domu Spade’a. Tyler uśmiechnął się szeroko. - Pewnie. Pozdrowcie ode mnie starego Michaela Myersa. 125

- Co? Och, jako że Kramer to seryjny morderca w Halloween. Jasne. Tylko zostań tu i nigdzie nie wychodź. Przewrocił oczami. - Dziewczyno, może i jesteś martwa, ale ja jeszcze nie chcę. Możesz się założyć, że się stąd nie ruszę. W pobliżu frontu domu rozległo się kolejne uderzenie, tym razem głośniejsze od poprzednich. Zgadywałam, że Kramer się niecierpliwił. Z ogromną przyjemnością zostawiłabym go tam, by dusił się w swojej własnej ektoplazmie, lecz byśmy mogli wykończyć pułapkę dom musiał stać jeszcze przez dobry tydzień. Wydostanie się stąd tak, by duch tego nie dostrzegł będzie wystarczająco trudne. Nie było potrzeby przysparzania sobie dodatkowego kłopotu przenoszenia pułapki tylko po to, by ją wykończyć. Przeszłam przez kuchnię, przelotnie patrząc na jej puste, otwarte szafki – drzwiczki od nich okazały się świetne do zabijania okien – oraz salon, gdzie na podłodze rozłożone były materace. Kiedy doszłam do głownych drzwi, wzięłam jeden ze słojow z palącą się szałwią i otwierając drzwi odruchowo schyliłam się, by uniknąć ciosu. Zrobiłam to w samą porę, gdyż w następnej sekundzie wielki kawał gałęzi przeleciał mi nad głową, a za nim pofrunęły oba lusterka z naszego samochodu. Wylądowały w salonie, jedno na materacu, a drugie obok reszty przedmiotow, ktorymi Kramer wcześniej obrzucił Bonesa. Zapamiętałam, by poźniej je gdzieś wynieść, po czym wyszłam za drzwi. - Guten Tag – powiedziałam i w udawanym salucie uniosłam słoj z szałwią. – Stań w miejscu tak, bym cię widziała, albo wracam do środka. Wiedziałam, że mnie posłucha, gdyż z jakiegoś pokręconego powodu Kramer lubił przeklinać i rzucać nam wyzwiska prosto w twarz. Ciche mamrotanie po niemiecku dobiegło z tej części werandy, ktora odniosła największe szkody. Jeśli Kramer nie przestanie wyrywać desek z balustrady i podestu, i rzucać nimi w dom, to za kilka dni nic z nich nie zostanie. Jednak szałwia, przez ktorą Tyler nieustannie kaszlał, powstrzymywała ducha przed wejściem do domu. Jedyne co mogł zrobić, to niczym poltergeist rzucać w nas wszystkim co popadnie i przeklinać nas w mieszaninie angielskiego z niemieckim i okazjonalnym dodatkiem łaciny. Obok ganku powietrze zaczęło wirować w ciemnych smugach, po czym wyłoniły się z nich białe jak czubek wyblakłego stogu siana włosy. Po nich ukazała się reszta wysokiej postaci mężczyzny. Czekałam, w milczeniu ostrzegawczo stukając palcem w słoj. - Hexe - syknął Kramer, kiedy był już w pełni widoczny. - A-ha – odparłam rozpoznając niemieckie słowo oznaczające czarownicę i zaczęłam się zastanawiać jak długo tym razem będzie się awanturował. – Jestem kobietą, więc właśnie w ten sposob mnie postrzegasz. Przyglądanie się ruchowi feministek przez ostatnie kilka dekad musiało nieźle palić ci jajka. Inkwizytor nie odpowiedział swoim zwykłym potokiem przekleństw. Jedynie uśmiechnął się na tyle szeroko, by pokazać zęby, ktorych lepiej nie oglądać. Fuj nawet w części nie oddawało wstrętu jaki poczułam na widok tych brązowych, wyszczerbionych pieńkow. - Jajka? Nie, to nie jest to, co spalam – odparł, a wyraz jego twarzy jasno mowił, że każde słowo sprawiało mu rozkosz. Gdybym nie wiedziała, że Bones był w spiżarni pracując nad pułapką na tego morderczego kutasa, odwrociłabym się na pięcie i wrociła do środka. To jednak 126

oznaczałoby więcej uszkodzeń dla domu, na ktorych naprawę musielibyśmy poświęcić czas przeznaczony na pułapkę. No i pokazałabym Kramerowi, że mnie trafił. Moj największy motywator do pozostania był jednak prosty: każdej sekundy, kiedy Kramer był tutaj i mnie wkurzał, nie zamęczał trzeciej kobiety, ktorą upatrzył sobie na ofiarę. Elisabeth wciąż jej nie znalazła, a nasze poszukiwania rownież jeszcze nie przyniosły efektu. Nie byłam sama, z ludźmi nie wierzącymi w to, że maltretuje mnie duch, jak ona. Mogłam tu stać i go znosić, gdyż to było wszystko, co teraz mogłam dla niej zrobić do czasu, aż ją znajdziemy i sprowadzimy do Spade’a i Denise. - Tegoroczne Halloween będzie dla ciebie samotne w tym roku, z Francine i Lisą poza twoim zasięgiem – zauważyłam chłodno. – A co zrobisz, gdy ją znajdziemy? A znajdziemy na pewno, moj ty zgniłozęby przyjacielu. Wtedy jedyne, co będziesz podpiekał swoimi tymczasowo namacalnymi szponami, to słodkie pianki. To wywołało przekleństwa, ktorych wcześniej oczekiwałam. Niektóre z nich były po angielsku, niektore po niemiecku, robiłam się jednak coraz lepsza w rozpoznawaniu pewnych słow, załapałam więc ogolny sens. - Bla bla bla, jestem puszczalską wiedźmą, a wrota piekieł już na mnie czekają, bla. Naprawdę musisz urozmaicić repertuar. Moja matka potrafi mnie lepiej zwyzywać. Deska z werandy pofrunęła w moją stronę. Jedną ręką odrzuciłam ją od siebie, drugą wciąż zaciskając na słoju z szałwią. Tak długo, jak miałam go przy sobie, Kramer nie odważy się na cios samej energii. Te zaś bolały o wiele bardziej od zadanych zwykłymi przedmiotami, gdyby dopisało mu szczęście i ktoryś we mnie trafił. - Zastanawiałam się jaki stroj założyć w Halloween – powiedziałam, jak gdyby kolejna belka ciśnięta w moją stronę nie przerwała mojego namysłu. – Od wiekow nie przebierałam się z tej okazji, ale mnie zainspirowałeś. Chyba zdecyduję się na Elphabę z musicalu Wicked. Była niezrozumianą przez nikogo czarownicą, ktorą ścigała mafia, ale na końcu przechytrzyła ich i wygrała. Aż się robi ciepło na sercu, prawda? Z jego ust posypały się kolejne przekleństwa, tym razem obrażające nie tylko mnie, lecz rownież łono, ktore mnie zrodziło i czarnego pana, ktory mnie spłodził. W tej części przynajmniej Kramer się nie mylił. Moj ojciec był najwyższej klasy sukinsynem. Mieli więc ze sobą wiele wspolnego. A wkrotce, kiedy wszystko pojdzie po mojej myśli, będzie ich łączyło jeszcze więcej. Moj tatko odsiadywał obecnie dożywocie, na ktore - z tego co słyszałam - składały się okrutne i wyszukane kary. - Po prostu uwielbiam nasze pogawędki – ciągnęłam unikając trzech kolejnych dech, ktore we mnie rzucił. – Nie jestem pewna, ile znaczą dla ciebie, dla mnie jednak są bardzo dobre. Właśnie dlatego zebrałam wczoraj kilka strzępkow zasłon i odłamkow drewna i zrobiłam z nich małą lalkę-Kramera. Potem oderwałam jej ręce i nogi, a na koniec wbiłam gwoździa w dupę. W gruncie rzeczy, gdybyś do wczoraj się nie pokazał, nie pomyślałabym o tym… - Zginiesz w płomieniach! - ryknął Kramer i pojawił się tak blisko mnie, że dym z mojego słoja owiał go, zanim powstrzymał się i cofnął. Nie ruszyłam się, nie chcąc dać mu satysfakcji, że chociaż drgnęłam. Wbił we mnie wzrok z okrucieństwem zbyt wielkim, by mogło być szaleństwem, a gdy obnażył na mnie swoje obrzydliwe zęby nie mogłam powstrzymać myśli, że za życia jego oddech musiał cuchnąć na dobrych kilka metrow. 127

- Nie sądzę – odparłam spokojnie nie spuszczając z niego oczu. – Jestem wampirem. Możliwe, że umarłabym w ten sposob, gdyby ogień był wyjątkowo duży, a ja nie mogłabym uciec, lecz zgaduję, że zginę raczej z rąk jakiegoś wysokiej rangi wampira, ktory okaże się silniejszy, szybszy i po prostu będzie miał więcej szczęścia ze srebrnym nożem. Ty jednakże nigdy nie umrzesz, prawda? Pozostaniesz uwięziony w tej chmurze dymu, ktorą nazywasz ciałem, obserwując otaczający cię świat, gdy ty nie możesz zrobić nic, tylko się za to wściekać, a przez większość czasu nikt cię nie dostrzega. A ja? Wolę być martwa niż to. Kramer nie poruszył się, lecz poczułam jego furię w zimnie pełznącym po mojej skorze, jak gdyby temperatura nagle spadła o dobre dziesięć stopni. W następnej chwili jego postać zafalowała, jakby ktoś wrzucił kamień do stawu. Na ułamek sekundy jego obraz rozmył się, po czym pojawił się w wyraźnie żywych kolorach. Jego tunika nie była brązowa. Była szara, poplamiona wszędzie plamami błota, a jego oczy w przeciwieństwie do odcienia bladej trawy miały barwę głębokiej zieleni. Miał na skorze ślady po ospie, wcześniej ukryte przez jego nieostrą formę i spiczastą białą brodę, a w jego siwych włosach wciąż były blond pasma. Nawet bez wyciągnięcia ręki wiedziałam, że był teraz tak samo namacalny jak ja. Kiedy przybierała formę cielesną, Elisabeth wyglądała o wiele wyraźniej i barwniej, podobnie jak teraz jej morderca. - Czy to błoto pochodzi ze źle pojętego poglądu, że gnijące ciało rowna się świętości, czy może wylądowałeś w ogromnej kałuży, gdy Elisabeth podjudziła twojego konia by cię zrzucił i złamał ci kark? – spytałam łagodnie. – Zastanawiam się jak długo utrzymasz takie ciało, zanim zniknie. Dwie minuty, może trzy? Mowiąc to w myślach wyzywałam go, by wykonał jakiś ruch. Proszę, och proszę, spróbuj mnie uderzyć. Mam taką ochotę ci pokazać co robię z przeciwnikiem, który nie jest z powietrza! Kramer uśmiechnął się. Jego zęby rownież stały się bardziej widoczne, co nie było zbyt dobre. - Nad czym powinnaś się zastanawiać, to ile jeszcze czarownic muszę spalić, zanim będę na tyle potężny, by nosić takie ciało codziennie, a nie zaledwie jeden dzień w roku – powiedział przeciągle, a każde słowo przypominało kapiącą truciznę. – Bo ja sądzę, że niewiele. - Myślisz, że spalenie żywcem tych kobiet na powrot zmieni cię w żywego chłoptasia? – Boże, co za chory sukinsyn! Jego budzący odruch wymiotny uśmiech stał się jeszcze szerszy. - Strach wzmacnia moją siłę tak samo, jak krew karmi wasz żałosny gatunek. Czerpałem moc z widzących mnie śmiertelnikow, aż w końcu byłem zdolny ukazać się każdemu, kogo wybrałem. Trwało wieki, nim mogłem znow stać się namacalny, a ten stan trwał zaledwie kilka chwil. A jednak, kiedy w trakcie święta Samhain spaliłem moje pierwsze trzy czarownice, miałem ciało przez całą godzinę. Teraz każda kobieta, ktorą spalam dostarcza mi taką dawkę przerażenia, że wzmacnia mnie ona wręcz niewyobrażalnie. Przyjdzie czas, że nie będę ograniczony do chodzenia po świecie jedynie w Samhain, lecz będę przybierał ludzką formę kiedy tylko będę chciał. Mimo iż wiedziałam, że Bones zdrowo by mnie ochrzanił za opuszczenie bezpiecznego, wypełnionego dymem domu, jednak nie mogłam się oprzeć, by się na niego nie rzucić i grzmotnęłam go w szczękę najszybciej i najmocniej jak tylko mogłam. Rozległ się głośny chrzęst, ktory dał mi tak wielką satysfakcję, że zanim zdążyłam pomyśleć 128

zamachnęłam się ponownie i rozbiłam mu na twarzy słoj z szałwią, ktory wciąż ściskałam w drugim ręku. Kramer zniknął zanim jeszcze okruchy szkła opadły na ziemię. W następnej chwili jednak poczułam bol w brzuchu, co znaczyło, że nie odszedł daleko. Wycofałam się, w pośpiechu uderzając o framugę drzwi i chwyciłam garść płonącej szałwii, zanim Kramer zdążył ponownie mnie uderzyć. Albo zanim weranda zajęłaby się ogniem, co byłoby jeszcze gorsze. - Jeśli skończyłaś już zabawiać się z tym gnojkiem, to może odsuniesz się od drzwi? Czy mam cię może przewrocić? – zapytał ktoś przeciągle z angielskim akcentem. Tak bardzo skoncentrowałam się na Kramerze, czekając na zdradzające go, wirujące czarne smugi albo – co byłoby jeszcze lepsze – kolejną szansę na łupnięcie go w jego tymczasowo namacalną twarz, że nie zwracałam uwagi na pozostałe zmysły. Ian spacerkiem szedł przez pozostałości po polu fasoli, jedną rękę zaciskając na ramieniu mojej matki, a w drugiej trzymając duży kłąb dymiącego ziela. Najwyraźniej tu przylecieli. To dobrze, ponieważ gdyby przyjechali samochodem, Kramer jeszcze przed świtem by go rozwalił. - Kramer tu jest – ostrzegłam ich wciąż rozglądając się dookoła, lecz nie widząc gdzie podział się duch. Ian prychnął. - Właśnie dlatego powiedziałem, żebyś się ruszyła – powiedział, po czym podniosł moją matkę i niczym wystrzelony z katapulty poleciał z nią w kierunku wejścia. Odsunęłam się, dosłownie w ostatniej chwili unikając staranowania. - Zabieraj ze mnie łapy – warknęła na niego moja matka, kiedy już stanęła na podłodze. - Teraz, gdy już tu jesteśmy, już mogę – powiedział i ją puścił. Cofnęła się kilka krokow, lecz Ian jedynie strzepnął z ubrania jakiś pyłek, jakby nic go to nie obeszło. Następnie rozejrzał się po czymś, co niegdyś było salonem, a teraz przypominało bardziej śmietnisko materacow, desek, konarow drzewa oraz części samochodowych chaotycznie rozrzuconych po podłodze. - Muszę powiedzieć, Żniwiarzu, że to miejsce wygląda niemal tak samo jak to, w ktorym się wychowałem. To wszystko od naszego upierdliwego ducha? - Nie innego – odparłam sucho. W tej chwili Kramer rozpoczął nową salwę przekleństw ujawniając, że wciąż jest na werandzie. Ian i moja matka jednak nie znaleźli się tu, gdyż się za nami stęsknili. Coś musiało być na rzeczy. – Chodźmy do piwnicy, gdzie będziemy mieć odrobinę… prywatności. Uśmiech, jaki posłał mi Ian napełnił mnie ulgą na widok jego rownych, białych zębow, powinnam jednak była dostrzec, że przepełniony był złośliwością. - Zdarzało mi się już kiedyś bzykać jednocześnie matki i corki, lecz ponieważ jesteś żoną Crispina, z całym szacunkiem muszę odmowić. - Och, jaka z ciebie świnia! – wykrzyknęła moja matka oszczędzając mi tych słow. Z werandy dobiegł nas ponownie potok mieszaniny angielskiego z niemieckim. Zdaje się, że Kramer rownież uważał Iana za świnię. W tej kwestii, jako jedynej, całkowicie się zgadzaliśmy. - Pa, pa, dupku – powiedziałam do ducha. Następnie zatrzasnęłam drzwi, za ktorymi Kramer nie przestawał nas wyzywać i machnęłam ręką na Iana. – Chodź za mną. Jak już będziemy na dole powiesz mi i Bonesowi jaki jest prawdziwy powod twojej wizyty. No, poza zapewnianiem sobie rozrywki w postaci plugawych uwag. - Och, powiem ci to od razu – odparł swobodnie Ian. – Twoja ukochana mama probowała zjeść jedną z kobiet, ktore starasz się uratować. 129

ROZDZIAŁ 28

P

iwnica wydawała się o wiele mniejsza z naszą czworką w środku. Tyler usiadł na szczycie schodow, przy drzwiach uchylonych wystarczająco, by mieć czym oddychać, lecz niezbyt mocno, by podsłuchał nas pewien wścibski duch. Nie musiałam pytać matki czy Ian mowił prawdę. Poczucie winy, jakie przemknęło przez jej twarz w chwili, gdy Ian wygłosił tę rewelację była dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Jedyne z czym zaczekałam, aż znaleźliśmy się na dole, to jedno proste pytanie. - Co się do diabła stało, mamo? - To był wypadek – mruknęła patrząc się na pustą ścianę, zamiast na mnie. – I już się więcej nie powtorzy. - Owszem, powtorzy. A jeśli to Denise ugryziesz następnym razem, Charles zabije cię bez względu na to, czyją matką jesteś – oświadczył Ian. Potarłam czoło na obraz, jaki pojawił się przed moimi oczami po jego słowach. Gdyby moja matka ugryzła Denise i sprobowała jej uzależniającej, zmienionej przez demona krwi, Spade na pewno by ją zabił. Zrobiłby to, pomimo faktu, że ze względu na mnie spowodowałoby to ogromny rozdźwięk między nim i Bonesem, nie mowiąc już o tym, jak bardzo przeraziłoby to Denise. Jednak granice, do ktorych posunąłby się wampir, by chronić swojego wspołmałżonka pokonywały wszelkie inne więzi. - Dobrze zrobiłeś, przywożąc ją tutaj - powiedział Bones do Iana, a ja nie mogłam się z nim nie zgodzić. Sądziłam, że bezpieczniej będzie, jeśli zatrzyma się u Spade’a i Denise, lecz nie będzie tak w przypadku, gdy będzie walczyć ze swoim głodem wystarczająco, by probować żywić się ludźmi wykluczonymi z menu. - Co cię do tego skłoniło, mamo? Wiesz? Żebyśmy mogli temu zapobiec następnym razem. - Aaa, to jest najlepsze – powiedział Ian kuksając moją matkę w bok. Odepchnęła jego rękę, wciąż nie patrząc na nikogo z nas. - Mam to już pod kontrolą. Słysząc to Ian roześmiał się głośno. - Żaden wampir nie może przestać się żywić i mieć nad sobą jakąkolwiek kontrolę, moj ty mały, uroczy imbecylku. Byłam tak zaskoczona, że nie zwrociłam uwagi na obelgę. - Nie pożywiałaś się? A te wszystkie razy, kiedy mowiłaś, że wychodzisz, by… - Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa – wtrącił Ian wesoło. – Jestem ostatnią osobą, ktora by za to osądzała, ale ona naprawdę myślała, że zdoła przetrwać wysysając krew z paczek z surowym mięsem. Mimo, że to w wielu aspektach zabawne, w najmniejszym stopniu nie jest praktyczne. Bones stłumił swoje emocje, co było znakiem, że cokolwiek teraz czuł względem niej, nie chciał się tym ze mną podzielić. Jeśli jakkolwiek przypominały moje uczucia, to chciał nią potrząsnąć z całej siły i wrzasnąć: Czyś ty do reszty już, kurwa, zwariowała? Przy tym wszystkim co się teraz dzieje musiałaś zdecydować, że będziesz jedynym na świecie wampiremsałatożercą? Czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym co się stanie, gdy twój genialny plan nie ZADZIAŁA? Nic z tego jednak nie powiedziałam. Częściowo dlatego iż było jasne, że Ian zdążył już jej zaaplikować swoją nieocenzurowaną opinię na temat tego poronionego pomysłu, lecz rownież dlatego, że już i tak wyglądała jak zbity pies. Na palcach jednej ręki 130

mogłam policzyć przypadki, w ktorych widziałam jak moja matka płacze i nie było to coś, co miałam ochotę ponownie oglądać, a co dopiero być tego przyczyną. - No dobra – powiedziałam i głęboko zaczerpnęłam powietrza, by nieco uspokoić tę część mnie, ktora wciąż głosowała za opcją z potrząsaniem i wrzaskiem. – Jak długo probowałaś żyć odżywiając się jedynie krwią z tych paczek? - Odkąd odeszłam z jednostki - wymamrotała. – Wcześniej Tate dawał mi worki z plazmą, lecz gdy odeszłam wiedziałam, że to nie będzie już możliwe. Dlatego starałam się znaleźć jakieś inne wyjście. Wytrzeszczyłam oczy, gdy dokładnie wszystko przeliczyłam. Bones wciąż nic nie mowił. Na jego twarzy nie malował się żaden wyraz, a jego aura zamknęła się dla mnie jak skrytka w banku. Tyler w najmniejszym stopniu nie tłumił jednak swych reakcji. Suko, masz CHOLERNEGO farta, że nie próbowałaś zjeść mi psa, przemknęło mi przez głowę. - Dobra. – Moj głos z niedowierzania przypominał bardziej pisk. – To nie wypaliło, więc… eee… co probowałaś jeść? Nie odpowiedziała, zagryzając dolną wargę zębami, ktore teraz były nieszkodliwie krotkie. - Francine przestraszył jakiś hałas i skaleczyła się odłamkiem szkła, gdy zbyt mocno ścisnęła szklankę z szałwią – powiedział za nią Ian. – Twoja mama dopadła ją i zaczęła ssać. Byłoby to podniecające, gdyby nie cały ten wrzask. - Ian – powiedział Bones ostrzegawczo. Wampir uśmiechnął się. - Masz rację. I tak byłem podniecony. Nawet nie myśląc nad tym co robię uderzyłam go pięścią w pierś. Dolna warga mojej matki drgnęła. - Nie chciałam tego. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. - Oczywiście, że nie mogłaś. Jesteś wampirem. To pełne irytacji stwierdzenie padło nie z moich ust, chociaż pomyślałam to samo, ani z ust żadnego z pozostałych wampirow w pomieszczeniu. Pochodziło od Tylera, ktory zszedł po schodach mimo tego, że zaraz zaczął krztusić się gęstym dymem. - No wiesz: kły, zielone oczy i superszybkość? Czy coś z tego zwrociło twoją uwagę? – Sapnęła z irytacją, na co odezwał się dalej: – To skąd pomysł, że możesz wypisać się z części pod tytułem „picie ludzkiej krwi”? - Nie zgadzam się rozrywać czyjegoś ciała, brutalnie go zniewalać i kraść jego krew… - Przez jej twarz przemknął jakiś mroczny wyraz, po czym jej twarz skrzywiła się z bolu. – Nie zrobię tego znow. Nigdy. Jej głos stwardniał przy ostatnim słowie i wiedziałam, że przypomina sobie swoje pierwsze dni jako wampira, kiedy kutas, ktory ją stworzył, wrzucił do jej celi ludzi. Moj gniew w jednej chwili wyparował, zostawiając jednak wypełniające mnie całe morze frustracji. - Nie musisz nikogo krzywdzić podczas pożywiania się, Justino – powiedział Bones. – Ale, jak już zdążyłaś odkryć, nie możesz pozbyć się żądzy krwi, a zwierzęca na długo nie wystarczy. - Może po prostu potrzebuję jej więcej. W tych mięsnych paczkach zbyt wiele nie było – upierała się. Przez głowę przemknął mi obraz matki, ktora po nocy zakrada się, by wyssać z krwi całe stado krow i koz. A co, jeśli to był prawdziwy początek legend o Chupacabrze,

131

gdy tak naprawdę były to wampiry probujące wyprzeć się swojej natury? Teraz już nic mnie nie zaskoczy. - Mogłabyś wypić nawet całą rzeźnię, a i tak rzuciłabyś się na pierwszego człowieka, na ktorego byś się natknęła – powiedział bezlitośnie Ian. – Byłoby łatwiej dla naszego gatunku, gdybyśmy nie potrzebowali ludzkiej krwi, ale tak nie jest. Musimy ją pić. Bez wyjątku. - Nawet, gdybym ich nie skrzywdziła, to nie zgadzam się zmuszać kogoś do oddania mi swojej krwi odzierając go z wolnej woli – odparła matka. – Tak więc jeśli nie zacznę napadać na banki krwi, nie widzę innego wyjścia. - Pij ze mnie. Odwrociłam się gwałtownie do Tylera, z niedowierzaniem rownym temu, ktore pojawiło się na twarzy mojej matki. Tyler wzruszył ramionami. - Nic z tego co powiedziała nie dotyczy mnie. Sam się oferuję, więc nie ma mowy o odbieraniu mi woli, a pewne jak diabli, że nie będzie musiała mnie przytrzymywać i rozdzierać mi czegokolwiek. - Jesteś pewien? – Nie chciałam, żeby czuł jakąkolwiek presję tylko dlatego, że był tu jedyną osobą z pulsem. Mogliśmy inaczej to załatwić. Wiele wampirow posiadało chętnych dawcow. Wystarczyło kilka telefonow, a niedługo zjawiłaby się tu odpowiednia osoba, ktora jednak ze względu na dewizę Kramera „najpierw zabij, witaj się poźniej” musiałaby stąd szybko zniknąć. - Wolę żeby teraz napiła się trochę ode mnie, kiedy jesteście tu i możecie nad nią zapanować, niż siedzieć na tyłku i czekać, aż znow się złamie – odparł Tyler, po czym spojrzał ostro na moją matkę. – A na pewno tak się stanie. Już teraz patrzysz na mnie jakbym był olbrzymim, soczystym stekiem. Wyrzucić cię też nie mogę. Cat po prostu zamartwiałaby się tobą i każdym głupkiem, ktory znalazłby się wystarczająco blisko, byś go ugryzła. Po tych słowach odwrocił się do Bonesa i założył ręce na piersi. Nie robię tego za darmo, ale o zapłacie pogadamy później, kiedy mama już stąd zniknie. A tak żebyś wiedział? Nie jestem tani – posłał mu wyraźną myśl. Nie miałam problem z tym, by mu zapłacić. Wydawało się to o wiele lepszym interesem niż gdyby propozycja Tylera wynikła z poczucia winy lub nacisku. Bones uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, po czym skinął głową, na co Tyler podwinął rękaw i wyciągnął przed siebie ramię. - Nie powiedziałam, że to zrobię – sprzeciwiła się moja matka, lecz jej wzrok przylgnął do żył pulsujących mu pod ciemną skorą. Ian prychnął. - Nigdy nie słyszałem mniej przekonującego protestu. - Owszem, zrobisz to i to teraz – powiedziałam z uporem. – Tyler ma rację. Jesteś niebezpieczna dla niego i każdego człowieka, dopoki nie zapanujesz nad swoim głodem. A wiem, że nie chcesz nikogo przypadkowo zranić. Nie powiedziałam „ponownie”, lecz słowo to wisiało niewypowiedziane między nami. Moja matka oderwała oczy od skory Tylera i popatrzyła najpierw na mnie, a potem na Bonesa. Poruszyła się niespokojnie. - Nie mogę, kiedy się na mnie patrzycie – powiedziała w końcu. - Co? – wykrztusiłam. Niecierpliwie machnęła dłonią.

132

- To jest zbyt dziwne. Ty jesteś moją corką, a on… - popatrzyła na Bonesa, ktory uśmiechnął się do niej bezczelnie - …jest zbyt arogancki - dokończyła. - Nikt nie jest bardziej arogancki niż Ian – mruknęłam pod nosem. Ian mrugnął do mnie. - Dziękuję, Żniwiarzu. Bones położył dłonie na moich plecach. - Chodź, Kitten, zostawmy ich. Ian, na tobie spoczywa ich bezpieczeństwo. Wrocimy poźniej. Spojrzałam na Tylera, lecz zamiast niepokoju, że ja i Bones opuszczamy pomieszczenie, jego myśli były zajęte rozważaniami na temat Iana, ktorych nie musieliśmy słyszeć. - Mogą być tylko oni? – spytałam mimo to. - W porządku. Sio – powiedziałam machając palcami. - Dobra. Do zobaczenia wkrotce. Bones poprowadził mnie na gorę, a jego nastroj z każdym stopniem wydawał się poprawiać. - Jestem pewien, że niezbyt szybko – zawołał za nami Ian. Nie byłam na sto procent pewna, ale wydawało mi się, że Bones mruknął pod nosem: - I masz świętą rację.

133

ROZDZIAŁ 29 wiatła Sioux City lśniły w ciemności niczym rozrzucone na ziemi diamenty. Pod nami rozciągały się całe mile pol uprawnych, okazjonalnie przerwane pojedynczymi domami, drogami i fabrykami. Nie martwiłam się, że mnie ktoś zobaczy. Po pierwsze była noc, a w naszych czarnych ubraniach na tej wysokości byliśmy praktycznie niewidoczni. Po drugie, znajdowaliśmy się na poza granicami miasta w wiejskim hrabstwie, gdzie tereny rolne były o wiele większe niż populacja ludzi. - To był świetny pomysł - mruknęłam. Sądziłam, że poczekamy w zdemolowanym salonie, aż Ian zawoła, że droga wolna, lecz Bones wziął mnie na ręce i wystrzelił z domu tak szybko, że gdyby nawet Kramer nas zobaczył, nie zdążyłby w nas niczym rzucić. Teraz byliśmy już całe mile od domu, wystarczająco wysoko, by w moim umyśle krążyły jedynie moje własne myśli, tylko we dwoje. W końcu, po raz pierwszy od tygodni byliśmy sami, bez nikogo, kto pukałby do naszych drzwi czy groźnie czaił się wokoł domu. Bones zacisnął swoją dłoń na mojej. Rozpościeraliśmy się niczym ptaki – z wyciągniętymi rękami, prostymi nogami i wiatrem, ktory porywał nas niczym niewidzialny wodospad. Po raz pierwszy frunęłam nie mając żadnego pilnego zadania do wykonania, a chociaż było tu zimno, nie miałam nic przeciwko. Czułam się tu cudownie. Mroźne powietrze było tak małą ceną za to uczucie. - Zanim się spotkaliśmy latałem, by oczyścić umysł – powiedział Bones, a jego głos dotarł do mnie nawet przez świst wiatru. – To był jedyny sposob, by osiągnąć pewnego rodzaju spokoj, lecz pomimo, że kilkoro moich znajomych umiało latać, zawsze robiłem to sam. Nigdy nie chciałem z nikim tego dzielić… dopoki nie spotkałem ciebie. Spojrzałam na niego, uderzona czymś więcej niż jego doskonałymi rysami czy tym, że na wietrze jego ubranie przylgnęło do niego niczym druga skora. Uśmiechnął się w sposob, jakiego dawno u niego nie widziałam - beztroski, a jego emocje w mojej podświadomości znaczyła radość, ktora sprawiła, że chciałam poruszyć niebo i ziemię, by czuł ją przez cały czas. - Tak się cieszę, że tu z tobą jestem - szepnęłam. Trwało całe lata, wypełnione tyloma testami i bolem większym niż sądziłam, że będę w stanie znieść, nim pomyślałam, że osiągnę punkt, w ktorym będę szybować przy jego boku. Jednak przeszłabym przez to znow, nawet tysiąc razy, by dzielić z nim tę chwilę. Uśmiechnął się. - Mow trochę głośniej, słonko. Nie słyszę cię w tym wietrze. Zamiast odpowiedzieć przetoczyłam się pod jego ręką i manewrując dotąd, aż znalazłam się pod jego ciałem. Objął mnie ramionami, gdy wciąż płynęliśmy po granatowym niebie. Bones ubrany był w takim samym stylu co ja: w czarną koszulę z długimi rękawami i pasujące do niej spodnie i buty, lecz szyję miał obnażoną. Przycisnęłam do niej swoje usta, rozkoszując się smakiem, gdy moj język wyśliznął się, by skosztować jego skory. - Pamiętasz pierwszy raz, kiedy to zrobiłam? – mruknęłam przeciągając po nim dłońmi. - Tańczyliśmy. – Jego głos zdradzał pożądanie, ktore wzbierało w jego ciele. – A ty drwiłaś z tego, jak bardzo cię pragnąłem.

Ś

134

Uśmiechnęłam się tuż przy jego skorze, przeciągając językiem po kolejnym wrażliwym punkcie i z zadowoleniem przyjmując dreszcz, jaki targnął jego ciałem. - Wtedy tego nie wiedziałam. Po prostu myślałam, że jesteś łatwy. Wybuchnął śmiechem i objął mnie mocniej. - Byłem, lecz wciąż pragnąłem cię bardziej niż sądziłem, że to możliwe. Nawet sobie nie wyobrażasz do jak wielkiego szału doprowadzałaś mnie przez tych pierwsze kilka tygodni. Cierpiałem katusze widując cię każdego dnia i nie mogąc cię dotknąć, gdyż nienawidziłaś tego, kim byłem. - Siebie nienawidziłam bardziej – szepnęłam znow, lecz tym razem mnie dosłyszał. – Pokazałeś mi jak się zaakceptować i pokochałam cię na długo przed tym niż byłam w stanie ci wyznać. Pochylił głowę i nakrył moje usta swoimi. Rozchyliłam wargi szukając jego smaku i jęknęłam czując aksamitny dotyk jego języka i dwoch ostrych kłow, ktore wysunęły się z jego dziąseł. Moje kły rownież się pokazały i otarły o jego, gdy nasz pocałunek się pogłębił. Jego moc otoczyła mnie niczym kokon, muskając moje zmysły z intensywnością, ktora wykraczała poza żądzę. Nasze języki splotły się, a ich intymny taniec wywołał falę sensacji na zakończeniach moich nerwow. Przesunęłam nogę na jego biodro, w niemym zaproszeniu ocierając się o jego ciało. Przesunął rękę niżej i przyciągnął mnie do siebie, a delikatne otarcie, kiedy wygiął biodra sprawiło, że zapłonęłam jak pochodnia. Jego ciało było tak twarde, tak gładkie i pełne energii, a kołysanie wiatru jedynie podniecało mnie jeszcze bardziej. Teraz nie będzie jak podczas tych kradzionych chwil w piwnicy, z Tylerem w spiżarni na szczycie schodow i wściekłym, buchającym wyzwiskami duchem, ktory miotał się wokoł domu. Ten moment był nasz, i mieliśmy całe niebo, jak daleko mogliśmy polecieć, by się nim rozkoszować. Chyba, że takich rzeczy nie da się robić w powietrzu. Sądząc po twardej męskości wciskającej się w moj brzuch oraz zdecydowanych ruchach jego bioder, Bones się ze mną nie drażnił. Miał więcej niż wystarczająco dużo mocy, by unosić nas oboje, jednak latanie wymagało rownież koncentracji. Nie sądziłam, bym nadal sama utrzymywała się w powietrzu. Byłam za bardzo skupiona na zmysłowym dotyku jego języka i falach przyjemności, gdy jego nabrzmiały członek ocierał się o moją łechtaczkę. Gdyby mnie nie trzymał, pewnie runęłabym w doł. Nawet, jeśli przez cały ten czas unosił nas w powietrzu, to niosło ze sobą rożne inne komplikacje. Kolizja z czyimś prywatnym samolotem, ponieważ swoją uwagę koncentrował na radarze poniżej swojego pasa, zamiast na tym co się dzieje dookoła, byłaby tragiczna dla każdego. Może dobrym pomysłem byłoby wybrać sobie jakieś miejsce na rozciągających się pod nami polach. Jednak było coś elektryzującego w dotykaniu się podczas szybowania na wietrze, przez co miałam ochotę nigdzie się nie ruszać. - Czy to możliwe… tutaj? – spytałam odrywając od niego swoje usta. - Tak – szepnął gorączkowo, czym jeszcze mocniej rozpalił moje pożądanie. Ponownie przyciągnęłam do siebie jego głowę i zadrżałam z oczekiwania, gdy sięgnął w głąb moich jeansow, nie przestając podtrzymywać mnie drugą ręką. W następnej sekundzie z mojego gardła wyrwał się jęk, gdy palcami zaczął dotykać miejsc, od ktorych kolejny raz zapłonęłam. Wygięłam się w łuk, wzdychając cicho między pocałunkami i sięgając w doł, by chwycić cudownie twarde ciało kryjące się pod zamkiem jego spodni. Natychmiast wypełniło moją dłoń, zbyt grube, bym mogła zamknąć na nim palce, pulsujące mocą i krwią, ktorą skierował w nie Bones. Pocierałam go w tym samym 135

tempie, w jakim on gładził mnie, ustami pochłaniając moje jęki. Z każdym penetrującym pociągnięciem jego palcow narastał we mnie ten słodki bol. Chciałam mieć go w sobie, lecz m bardziej rozchylałam nogi, tym wyżej podjeżdżały moje jeansy. - Chcę cię teraz, Kitten – niemal warknął, po czym ugryzł mnie w dolną wargę i zlizał wypływającą z niej krew. Następnie, zanim zawładnął moimi ustami, zahaczył językiem o kieł, ambrozją swojej krwi podkreślając smak naszego pocałunku. Jednym płynnym ruchem Bones obrocił mnie w swoich ramionach. By podtrzymać moje ciało jedno ramię położył między moje piersi, po czym zahaczył stopami o moje kostki, by nogi nie zwisały mi bezładnie. Odsunął moje powiewające włosy i pocałował mnie w szyję, wolną ręką ściągając moje spodnie i figi aż na uda. Poczułam lodowaty podmuch na najbardziej intymnych częściach mojego ciała, lecz zapomniałam o tym natychmiast, gdy jego twarda męskość zaczęła powoli wsuwać mi się między nogi. Bones sięgnął w doł i nakierował ją w sam moj środek. Westchnęłam głośno i wygięłam plecy w łuk, przeklinając w myślach zrolowany materiał wokoł moich nog, przez ktory nie mogłam bardziej się dla niego otworzyć. Jego usta dotknęły miejsca na mojej szyi, ktore pulsowałoby jak szalone, gdybym wciąż miała tętno. Zakołysałam się w tył, probując wciągnąć go w siebie, a frustracja i rozkosz rosły we mnie, gdy jedynie drażnił mnie głowką swego fiuta. - Otworz oczy – ponaglił mnie, a jego słowa zawibrowały na mojej skorze. Nie miałam pojęcia skąd wiedział, że je zamknęłam – w końcu zwrocona byłam twarzą w innym kierunku – lecz posłusznie rozchyliłam powieki. Między rudymi pasmami moich włosow zobaczyłam rozpościerające się pod nami ogromne pola kukurydzy, ciemniejszej i mniej wyraźnej z tej wysokości, lecz zauważalnie kołyszącej się na wietrze. Z gory wyglądały oszałamiająco, gdyż odległość maskowała suche plewy i połamane łodygi sprawiając, że wyglądały niczym falujący, złoty ocean. Widok tych łagodnie kołyszących się pol przepełnił mnie spokojem, jakiego dawno nie czułam. Moje korzenie były na wsi, a nie w betonowej dżungli, a tu, na gorze, nie dopadały nas żadne upiory przeszłości. Dosłownie i w przenośni. Na tę czystą zjawiskowość krajobrazu poczułam ucisk w piersi, a w oczach zapiekły mnie łzy. Cały ten otaczający nas ostatnio mrok sprawił, że zapomniałam iż na świecie jest coś jeszcze poza ludźmi probującymi skrzywdzić innych ludzi. Istniało na nim rownież piękno, jeśli wiedziało się, gdzie patrzeć… i pamiętało o otwarciu oczu. Bones nie przestawał pieścić ustami mojej szyi, na co zadrżałam z gwałtownego i przejmującego zarazem pragnienia. Czułam jego głod bardziej niż tylko przez jego przyciśniętą do mnie męskość - jego aura otaczała mnie, a przepełniająca go pasja i pożądanie zdawały się parzyć moje zmysły. Czekał jednak z wejściem we mnie do chwili, aż zobaczę coś, co w jakiś sposob naprawiłoby tę część mnie, ktora nawet nie wiedziałam, że jest załamana. Istniały słowa na to ile dla mnie znaczył, lecz gdybym nawet przez następne tysiąc lat uczyła się każdego języka jakim mowiono na ziemi, wciąż nie znalazłabym odpowiednich słow, by to opisać. Sięgnęłam w doł i zacisnęłam dłonie na jego, żałując że nie może już wniknąć w moje myśli, by dowiedzieć się tego, czego nie potrafiłam ująć w słowa. Poruszył ustami tuż przy mojej szyi i miałam wrażenie, że się uśmiecha. - Kocham cię, Kitten – szepnął. Miałam odpowiedzieć mu w ten sam sposob, lecz jedynie sapnęłam gwałtownie, gdy zatopił kły w mojej szyi i jednocześnie biorąc mnie w posiadanie. Podwojne doznania 136

rozpaliły moje zmysły. Jeszcze mocniej ścisnęłam jego dłonie, a z gardła wyrwały mi się kolejne urywane westchnienia, kiedy powoli, bardzo powoli wysunął się ze mnie… by zaraz pchnąć wystarczająco mocno, bym krzyknęła z rozkoszy. Ciepło ciała wampirow nie wzrastało, a otaczające nas zimno sprawiło, że oscylowałam pewnie poniżej temperatury pokojowej. Jednak poczułam, że robię się coraz cieplejsza. To uczucie gorąca wzrosło, gdy ponownie powolutku się wycofał, a kiedy Bones znow pchnął gwałtownie, poczułam jakby moja skora zaraz miała zacząć iskrzyć. Zwoje materiału wokoł moich ud trzymały moje nogi razem, lecz dzięki temu mogłam chwycić go ciaśniej. Fale nagle zwiększonej przyjemności, jaką poczułam w podświadomości powiedziały mi jak bardzo mu się to spodobało, każdym swoim mięśniem ściskałam więc go nadal, gdy wysuwał się ze mnie cal po boleśnie niespiesznym calu. - Nie… przerywaj – mruknął gardłowo. Starałam się mieć oczy otwarte, by patrzeć na cudowne pola rozciągające się w dole, lecz z rozkoszy wciąż je zamykałam. Ekstaza narastała we mnie z każdym jego powolnym ruchem, jak i od mocnych, gwałtownych pchnięć do chwili, aż moje całe ciało zadrżało od jej intensywności. Jego ramiona były niczym stalowe obręcze, przyciskając mnie do niego z taką siłą, by mogły pozostawić po sobie sińce, lecz chciałam, by trzymał mnie jeszcze bliżej. Każde zagłębienie jego kłow w moją szyję przeszywało mnie kolejną falą gorąca, a każde pchnięcie rozkosznie ściskało moje lędźwie w coraz ciaśniejszy węzeł. Ja rownież nie chciałam, żeby przestał. Chciałam czuć jak jego ciało stapia się z moim, starałam się przytrzymać go we mnie zaciskając uda i wszelkie wewnętrzne mięśnie. Jego jęki rozpalały mnie, lecz to nic w porownaniu z jego aurą penetrującą moją podświadomość, gdzie mieszały się nasze zmysły. Dzięki temu wiedziałam, kiedy poruszać się szybciej. Kiedy puścić jego dłonie i chwycić za biodra, by przycisnąć je do mego ciała… A potem nie wiedziałam już nic, kiedy stracił kontrolę i pociągnął mnie za sobą. Przez kilka chwil nie mogłam się ruszyć. Mogłam jedynie kurczowo się go trzymać, rozkoszując się ostatnimi wstrząsami jego orgazmu i ciągłymi, łaskoczącymi falami mojego. W końcu uniosłam powieki. W pewnym momencie musiałam jednak zamknąć oczy. Nie unosiliśmy się już nad złotym morzem kukurydzy, lecz nad szachownicą drog, dzięki Bogu na tyle daleko od światła ulicznych lamp, by nie być przyczyną kolizji drogowej… lub żenującego ujawnienia. - Wiesz, gdzie jesteśmy? – mruknęłam wyciągając ramię, by przeciągnąć dłonią po jego włosach. Odwrocił głowę i potarł nosem moją rękę. - Nie mam zielonego pojęcia. Moj śmiech był nieco ochrypły od niedawnego orgazmu. - Może i kiepski z ciebie nawigator, ale za to pilot jak diabli. Jego śmiech zmieszał się z moim. Dosięgnął nas gniewny odgłos klaksonu, niczym przypomnienie, że rzeczywistość czeka gotowa, by wtargnąć między nas, lecz tylko zamknęłam oczy i przytuliłam głowę do jego szyi. Rzeczywistość mogła poczekać jeszcze chwilę dłużej.

137

ROZDZIAŁ 30

D

wudziestego szostego października, niecałe cztery godziny po tym jak Bones i ja dopieściliśmy nową wapienno-kwarcowo-moissanitową pułapkę, moja komorka zawibrowała sygnałem nadchodzącej wiadomości. Brałam właśnie prysznic, spłukując pianę z włosow i usiłując ignorować fakt, że z każdym dniem woda wydawała się coraz bardziej zimna. Brak elektryczności oznaczał brak ciepłej wody. Gdyby tlenek węgla nie zatruł Tylera, odpaliłabym w domu generator, żeby tylko moc ponownie wziąć gorący prysznic. Nie przestawałam płukać włosow, nie spiesząc się do odebrania wiadomości. Zbliżała się pora, kiedy Denise zazwyczaj przesyłała swoje dzienne raporty dając mi znać, że u nich wszystko w porządku. Gdyby to było coś pilnego, nie pisałaby. By oszczędzać baterię w telefonie nie rozmawiałyśmy werbalnie, a mowiąc szczerze łatwiej było napisać „bez zmian” niż przyznać, że wciąż nie odnaleźliśmy ostatniej kobiety. Każdy z nas z rosnącym przerażeniem patrzył, jak mijają kolejne dni w kalendarzu. Kramer nie pojawiał się w tym tygodniu zbyt często. Świadomość, że prawdopodobnie dzielił swoj czas na przygotowywanie wspolnika do porwania dziewczyny i coraz większe zamęczanie jej, przyprawiała mnie o stan niemal ciągłych nudności. Jeśli jej nie znajdziemy, miała przed sobą najdalej sto godzin życia. Obecnie w domu znajdowaliśmy się tylko ja i Bones. Ian, Tyler i moja mama byli w centrum handlowym Southern Hills. Ian zamierzał zapolować na swoją własną wersję jedzenia, a moja matka pilnowała Tylera na wypadek, gdyby Kramer przypadkiem się na nich natknął. Przy odrobinie szczęścia moja matka ulegnie Ianowi i zrożnicuje swoją dietę. Zastanawiałam się czy dlatego nalegał na tak częste wypady w ich towarzystwie, czy robił to powodowany nudą i klaustrofobią. Gdy wyszłam spod prysznica i wytarłam się szybko, chwyciłam komorkę z łazienkowego blatu i przeczytałam wiadomość. W pierwszej chwili pomyślałam, że to bełkot. Litery, symbole i cyfry biegły razem bez żadnych spacji, niektore powtarzając się, a niektore nie. Być może jej telefon pałętał się w jej torbie lub kieszeni i moj numer został wybrany przypadkowo. Mnie rownież zdarzało się połączyć się tak z kilkoma ludźmi. To jednak nie był sms od Denise. Nadano go z numeru Elisabeth. Przyjrzałam się tekstowi bliżej. UL6TA5360#(SC5360ZACH^TASC5360ZACHUL6TASC Musiałam przeczytać wszystko jeszcze dwa razy, zanim załapałam wzor. - Zachodnia Szosta Ulica pięćdziesiąt trzy sześćdziesiąt, Sioux City – powiedziałam głośno. A potem głośniej, gdy podekscytowana poczułam przypływ adrenaliny. Zachodnia Szosta Ulica pięćdziesiąt trzy sześćdziesiąt, Sioux City. Jasny gwint! Elisabeth ją znalazła! Ale dlaczego jej wiadomość była taka poplątana? Kiedy tydzień temu przesłała nam adres Francine, wiadomość była schludna i konkretna. Ta wyglądała, jakby probowała jednocześnie pisać i żonglować. Dlaczego wysłała mi wiadomość tak zawikłaną, że istniało prawdopodobieństwo, że jej nie zrozumiem? Zanim Bones wszedł do naszej sypialni, domyśliłam się już powodu i napotkałam jego wzrok z mieszaniną nadziei i posępności. - Elisabeth ją znalazła - powtorzyłam. – I wygląda na to, że pisała mi jej adres walcząc jednocześnie z Kramerem. Ten zatem wie, że wiemy gdzie dziewczyna mieszka, a to oznacza, że wie rownież iż zaraz po nią ruszymy.

138

*** Nawet przy bezpośredniej drodze, jaką wybraliśmy, dotarcie na Prospect Hill dzielnicę, w ktorej mieściła się ulica - zajęło nam dobre dwadzieścia minut. Bones potrafił latać szybciej, lecz ja nie. Przywołał pełnię swojej mocy, by zwiększyć nasze tempo, a to znaczyło, że będzie miał mniej sił na szybkie wyjście. I tak musieliśmy zużyć więcej energii, żeby upewnić się, że jesteśmy wystarczająco wysoko, by uniknąć zauważenia przez ludzi w popołudniowych godzinach szczytu. Za godzinę nie zapadnie jeszcze pełen zmrok, lecz chociaż wczesny wieczor był wystarczająco jasny, by narazić nas na zauważenie, nie mogliśmy czekać. Trwało niemal całą wieczność, zanim w końcu dostrzegliśmy biały pomnik na obrzeżach dzielnicy Prospect Hill. Wcześniejsze zapoznanie się z mapą MapQuest dało nam niejakie pojęcie o tym gdzie lądować, lecz oczywiście ludzie nie mieli wymalowanych na dachach numerow domow, co byłoby niezwykle dla nas wygodne. Bones wzniosł nas wysoko ponad miejsce, w ktorym jak sądziliśmy był jej dom, po czym zaczął ostro pikować w doł lądując w samym środku jakichś wysokich krzewow. Ziemia zadrżała, a od silniejszego niż zwykle impetu nasze stopy zagłębiły się po kostki w gruncie. Natychmiast przypadłam do ziemi z nogami zgiętymi w kolanach, by pozbyć się nieco z tej siły. Wciąż bolało jak diabli, lecz w dzielnicy graniczącej z centrum miasta, gdzie mnostwo ludzi oglądało witryny sklepow, szukało miejsca na obiad czy włoczyło się w jakimś innym celu, nie mogliśmy pozwolić sobie, by wylądować z łagodnym ślizgiem i w ten sposob dać się zauważyć. W chwili, gdy niemal każda komorka posiadała możliwości filmowania, znaleźlibyśmy się w wiadomościach lub internecie szybciej niż można by powiedzieć „skompromitowana ochrona nadnaturalna”. W takiej sytuacji nie tylko znaleźlibyśmy się w czarnej dupie ze Strażnikami Prawa, ale Madigan, z jego oprogramowaniem rozpoznawania twarzy ustawionym na odnajdowanie mojej podobizny, rownież będzie wiedział gdzie dokładnie jestem. - Wszystko w porządku, słonko? - spytał Bones o wiele szybciej niż ja otrząsając się z wszelkich ran, jakie odniosł w ekwiwalencie upadku z wysokości piętnastu kilometrow, niczym jakaś kula do kręgli. - Tak – odparłam przez zaciśnięte zęby i skrzywiłam się czując przeszywający bol w plecach, gdy wstałam. Może i klękając oszczędziłam swoje nogi, lecz moj kąt musiał być nieodpowiedni, gdyż podnosząc się usłyszałam, jak parę rzeczy przeskoczyło mi w kręgosłupie. Kilka ostrych szarpnięć poźniej i bol zniknął. Bycie wampirem biło na głowę wszystko, jeśli chodzi o zdolności gojenia ran. Bones wyjął z kieszeni trochę szałwii i zapalił ją. Zrobiłam to samo uważając, by nie upuścić nawet odrobiny tlącego się ziela na ziemię. Wszędzie leżały suche, poskręcane liście, a wywołanie pożaru sprowadziłoby na nas zbyt dużo niechcianej uwagi. Wyszliśmy zza krzewow i ruszyliśmy w stronę najbliższego skrzyżowania, jakbyśmy byli normalną parą na wieczornym spacerze. Z mamrotania, ktore podchwyciłam, ludzie stojący najbliżej miejsca, w ktorym wylądowaliśmy, zastanowił ten hałas i wibracje, jakie zaraz potem poczuli, lecz nikt nie powiązał tego ze spadającymi z nieba ludźmi. Przy naszej ogromnej szybkości spadania nawet dla kogoś, kto patrzyłby dokładnie we właściwe miejsce wyglądalibyśmy jak krotki błysk.

139

- To Cook Street – powiedział cicho Bones wskazując głową na znak drogowy naprzeciw nas. – Szosta powinna być następna… Jego głos zamarł, a jego aura zaczęła niemal iskrzyć od napięcia. Podążyłam za jego spojrzeniem, czując wspinający mi się po kręgosłupie strach. Na samym środku drogi unosił się mężczyzna odziany w ciemną tunikę, ktorego włosy nie poruszały się na wietrze. Samochody jechały wokoł niego, a kierowcy mijali go nieświadomi, że właśnie weszli w kontakt z najbardziej płodnym seryjnym mordercą w historii. A mimo, że byłam od niego zbyt daleko, by dostrzec jego oczy, wiedziałam, że patrzył wprost na nas. Ktoś jednak dostrzegł nasze pojawienie się w dzielnicy. - Bones – powiedziałam cicho. – Odciągnę go, a ty idź po nią. Spotkamy się poźniej. Jego usta niemal się nie poruszyły, lecz usłyszałam jego odpowiedź: - Nie zostawiam cię. Kramer zaatakował zaledwie po kilku sekundach. Duch ruszył na nas i wiedziałam, że nie z zamiarem wyciągnięcia do nas ręki z powitaniem: „Jak leci, sąsiedzi?” - Jesteś mężczyzną, a tym samym mało interesujący – odparłam szeptem. – Ale jesteś silniejszy i szybszy niż ja, i dlatego masz większe szanse na wydostanie stąd tej kobiety żywej. A teraz skończ te dyskusje i idź. Z ostatnimi słowami wcisnęłam szałwię w jego dłonie i rzuciłam się na Kramera machając rękami, by zobaczył, że nie mam już ze sobą parzącego go ziela. Usłyszałam, jak za mną Bones zaklął, lecz nie odwrociłam się. Miałam rację i on o tym wiedział. Mogło to mu się nie podobać, ale taka była rzeczywistość. A teraz trzeba sprawić, by Kramer ruszył za mną, przestając chronić swoj ostatni cel. Jeżeli jeszcze jej nie zabił, to to, co stało się z Francine powinno było pokazać mu, że nie powstrzyma nas przed zabraniem dziewczyny. Miałam nadzieję, że wyzwoli trochę tej energii przeciw mnie, zamiast spędzić z nią te ostatnie kilka minut. - Hej, Casper, Brzydalski Duszku! – zawołałam, gdy Kramer wydawał się bardziej skupiony na tym co robił Bones niż na mnie. – Założę się, że grzmotnę cię w ten zarośnięty pysk i nie zdołasz mnie złapać! Na te słowa kilka osob na chodniku odwrociło głowy w moją stronę, lecz całą uwagę skupiałam na widmowej postaci w mnisim habicie. Byłam już wystarczająco blisko, by dostrzec, jak jego nozdrza drgnęły na wspomnienie dwoch uderzeń, jakie zaserwowałam mu, gdy był w cielesnej formie. Ponownie zerknął za mnie, jak gdyby zastanawiając się kogo zaatakować. No, złap przynętę!, ponaglałam go, po czym pochyliłam się i biegiem pokonałam ostatnie dzielące nas metry. - A oto suczy cios numer trzy! – powiedziałam i zamachnęłam się na niego. Nie miał ciała, więc moja pięść sięgnęła jego twarzy nie wyrządzając mu żadnej szkody, lecz albo moj gest, albo słowa pchnęły go w końcu do działania. Kramer zaklął i rzucił się na mnie z uniesionym do ciosu ramieniem. Zrobiłam unik, lecz niewystarczająco szybko. W mojej głowie wybuchł ogromny bol, a energia, ktorą Kramer zdołał ujarzmić wydała się sprawić, że był on jeszcze większy niż zadany fizycznie pięścią. Obrociłam się i zamiast w szklaną witrynę jakiegoś sklepu wpadłam na mur. Przynajmniej odłupałam kawałek tynku, zamiast pokaleczyć twarz rozbitym szkłem. W następnej sekundzie odwrociłam się w stronę ducha. - To było żałosne - powiedziałam. – Nie potrzebuję nawet szałwii, żeby z tobą walczyć. Sam w sobie jesteś wystarczającą cipą. Jego twarz wykrzywiła wściekłość, a z ust wylał 140

się potok niemieckich wyzwisk. Uznałam to za znak, by uciekać i rzuciłam się biegiem przez tłum ludzi w ten cudowny, jesienny wieczor idących w swoich sprawach po chodniku. Dotarłam jedynie do położonego na zewnątrz baru, gdy poczułam jakbym dostała w plecy kulą do rozbiorki domow. Całkowicie pozbawiona rownowagi poleciałam do przodu. Udało mi się na tyle obrocić, by nie wpaść na rodzinę z małymi dziećmi i w efekcie upadłam na stolik, przy ktorym kilku facetow siedziało przy piwie i skrzydełkach kurczaka. Stolik połamał się pode mną, a pienisty napoj, szklanki i kawałki pieczonego kurczaka cudownie mnie udekorowały. Czterech mężczyzn wpatrywało się we mnie z niedowierzaniem, dwoch ciągle z kurczakiem w dłoniach. - Co jest, paniusiu? – sapnął jeden z nich. Nie mogli widzieć, że rzucił mną w nich duch, ale czy naprawdę sądzili, że zanurkowałam w nich szczupakiem powodowana czystą nudą? Leżąc na ziemi zobaczyłam, że Kramer się do nas zbliża, znikając za każdym razem, gdy przenikał kogoś na swojej drodze. Ponownie zerknęłam na kwartet siedzących mężczyzn, desperacko starając się wymyśleć sposob, dzięki ktoremu on i wszyscy obecni zaczęliby uciekać, zanim Inkwizytor by tu dotarł. - Mam okres i desperacko pragnę uwagi – zaimprowizowałam przypominając sobie szydercze myśli Grahama tamtego dnia w moim dawnym domu. – Jeśli więc chcecie żyć, wypieprzajcie ode mnie! Z tymi słowami cisnęłam w nich resztkami stolika, wystarczająco wolno, by zdołali się uchylić. Odskoczyli z jego drogi i zaczęli się cofać. Na szczęście nie byli jedyni. Stojące na zewnątrz baru stoliki zaczęły pustoszeć. - Szurnięta suka – usłyszałam, lecz całą uwagę skupiłam już na duchu. Był zaledwie cztery metry ode mnie, w ponurym warknięciu wykrzywiając twarz. Musiałam odseparować go od ludzi, zanim przyszłoby mu do głowy zacząć zabijać ich dla przyjemności. - Chodź i mnie złap, ty kulawy kutasie! – krzyknęłam i przeskoczyłam przez mur. Po drugiej stronie mieściła się mniej uczęszczana strefa sklepow. Na poboczu stało zaparkowanych mnostwo samochodow, lecz w większości ich właściciele byli nieobecni. Nie czekałam, by zobaczyć czy Kramer złapał przynętę, lecz nie przestawałam go lżyć. – Wiem, że to całe pieprzenie o czarownicach pozbawiających facetow siły i męskości było jedynie wymowką, bo nie mogł ci stanąć, dopoki nie mogłeś… Coś wbiło mi się w plecy, przeszywając moje ciało przeszywającym bolem. I ponownie pozbawiło mnie rownowagi. Skończyłam przez kilka metrow szorując twarzą po chodniku i dopiero po kilku sekundach to, cokolwiek zrobił mi w plecy zagoiło się na tyle, bym zdołała chwiejnie stanąć na nogi. Kiedy tylko to zrobiłam, niewidzialny młot wgniotł się w moje trzewia, kolejny raz posyłając mnie na kolana. Ktoś wrzasnął. Nie widziałam, kto to, gdyż moj wzrok był zamglony i naznaczony czerwienią. Plunęłam krwią, krzywiąc się na chrupiący dźwięk w mojej szczęce. Twarz paliła mnie, jakby stała w płomieniach, lecz znow się podniosłam, gotując na cios, ktory wiedziałam, że padnie. Jak najdalej od ludzi. Jak najdalej od ludzi, powtarzałam sobie. Nieważne co mi zrobi, i tak się uleczę. Oni nie. Zrobiłam kilka krokow, nie wiedząc dokąd idę, ponieważ chociaż czułam jak składa mi się twarz, moj wzrok ciągle naznaczony był krwią. Wtedy usłyszałam złowrogi huk metalu i oślepiający bol eksplodował w całym moim ciele. Przed oczami wybuchło mi tysiące gwiazd, a w uszach dzwonił mi odgłos giętej blachy i tłuczonego szkła. Teraz naprawdę nic nie widziałam, lecz smrod paliwa i ciężar leżącego na mnie metalu 141

powiedział mi, co się właśnie wydarzyło. Pierdolony duch przygniotł mnie samochodem! Nie miałam czasu na zdumienie tym, jak bardzo bliskość Halloween wzmocniła Kramera, gdyż ostry zapach ostrzegł mnie, bym ruszyła tyłek i to natychmiast. Duch był pewnie zajęty zdobywaniem zapalniczki lub krzesaniem choćby iskier, od ktorych zapaliłoby się paliwo w baku leżącego na mnie auta. Kiedyś już woz eksplodował obok mnie i niemal mnie to zabiło. Uwięzienie pod samochodem w chwili wybuchu? Zostałaby ze mnie mokra plama, bez dwoch zdań. Napięłam wszystkie mięśnie ignorując fale ogromnego bolu, gdy wiele moich połamanych kości zaczęło się goić, po czym z całej siły dźwignęłam maszynę. Bol jaki wybuchł w moim ciele był niewyobrażalny, natychmiast przyprawiając mnie o zawroty głowy, jednak leżący na mnie ciężar podniosł się na tyle, na ile zdołałam wyprostować ramiona. Po kolejnym, koszmarnie bolesnym pchnięciu wysunęłam się spod niego i puściłam, na co z głuchym łoskotem samochod ponownie zwalił się na ziemię. Zamrugałam kilka razy i zdołałam odzyskać wzrok na tyle, by osłupieć na widok grupy ludzi, ktorzy zgromadzili się w pobliżu i z ktorych każdy był w rożnym stadium szoku. Jednak nie dostrzegłam, by ktokolwiek z nich nagrywał cokolwiek telefonem, byłam więc za to wdzięczna losowi. Wtedy jednak dostrzegłam, że wpatruje się we mnie jeszcze jedna osoba. Kramer przemieścił się w puste miejsce przy drodze, gdzie jeszcze przed chwilą parkował samochod i wbił we mnie bezlitosne spojrzenie swoich zielonych oczu. Nie miałam pojęcia, dlaczego nie zbliżył się do mnie z kolejnym z serii swoich powalających energią ciosow, lecz niech mnie diabli, jeśli będę stała i czekała, aż sobie o nich przypomni. Obrociłam się gwałtownie w stronę najmniej zaludnionej części ulicy i zaczęłam biec. Usłyszałam chrzęst kolejnych kości, a moja skora sprawiała, że miałam wrażenie jakbym wylądowała w mrowisku, lecz nie zatrzymywałam się. Czekałam tylko na kolejną falę bolu, ktora znaczyłaby, że Kramer mnie dogonił. Nagle usłyszałam w powietrzu świst i coś twardego przycisnęło się do moich plecow. Odruchowo zaczęłam się bronić, lecz zamarłam rozpoznając otaczającą mnie aurę, ktora niemal iskrzyła w powietrzu. Ziemia uciekła mi spod stop, gdy ktoś uniosł mnie w gorę, jednym silnym ramieniem obejmując mnie w talii, a drugim trzymając wierzgającą i krzyczącą kobiecym głosem postać. Krzyk ten brzmiał dla mnie jak najsłodsza muzyka, gdyż oznaczał, że Bonesowi udało się dotrzeć do ostatniej ofiary na czas.

142

ROZDZIAŁ 31

K

iedy już znaleźliśmy się wystarczająco daleko i wysoko, żeby Kramer nie mogł za nami podążyć, Bones wysłał wiadomość do Spade’a, by spotkał się z nami w War Eagle Park, gdzie autostrada I-29 była najbliżej rzeki Missouri. Minęła już ponad godzina, odkąd zostawiliśmy wściekłego Kramera na ziemi, lecz nie chcieliśmy ryzykować transportu kobiety bezpośrednio do Spade’a i podarowania duchowi nawet najmniejszej szansy na wytropienie dziewczyn przeze mnie. Miała na imię Sarah i nie uspokoiła się zbytnio od czasu, gdy Bones zabrał ją z domu. Nie twierdzę, że ją za to winiłam. Gdyby sam lot nie wystarczył, żeby wystraszyć ją do nieprzytomności, wystarczyło pięć minut rozmowy z nią, by uświadomić sobie, że Kramer swoim dręczeniem doprowadził ją na skraj szaleństwa. Skoro Francine i Lisa znalazły się poza jego zasięgiem, najwyraźniej odbijał sobie na niej stracony czas, dokładnie tak jak się obawiałam. Myśli Sarah były mieszaniną niezidentyfikowanego szmeru, przerażenia i powtarzania tych samych bzdur, jakie wykrzyczał mi Kramer: że żadna czarownica nie może żyć i że nie można go powstrzymać. Upewniając się, że nasze oczy lśnią, zapewniliśmy ją, że może nam zaufać, wydawała się już jednak poza punktem, w ktorym nasze spojrzenia mogły ją uspokoić. Niektorych ludzi - z powodow anomalii genetycznych, traumy lub niezwykle ogromnej siły woli – trzeba było ugryźć, zanim zadziałałaby wampirza kontrola umysłow, lecz w całej tej sytuacji nie mogłam zmusić się, by to zrobić. Nie starała się uciec, więc może coś z naszych słow do niej trafiło. Mimo to biedaczka podskakiwała na każdy hałas, rozbieganym spojrzeniem rozglądając się dookoła jakby oczekując, że Kramer zaraz skądś wyskoczy i dalej będzie ją maltretował. Miałam jedynie nadzieję, że kilka dni w towarzystwie Francine i Lisy pomoże w sprowadzeniu jej znad krawędzi czegoś, co wydawało się psychicznym załamaniem. Oczywiście to, co naprawdę pomogłoby Sarah i pozostałym dziewczynom, to gdyby udało nam się wepchnąć ich dręczyciela do naszej skalnomineralnej pułapki. Wtedy mogłyby mieć tyle czasu, ile by tylko chciały, by wygrzebać się z emocjonalnych ran, jakie zadał im Kramer. Zapłonął we mnie gniew. Większość mordercow jakich spotkałam, chociaż źli do szpiku kości, chciała zniszczyć jedynie ciało swoich ofiar. Kramerowi to jednak nie wystarczało. On musiał zmiażdżyć rownież ich umysły, serca i dusze. Spade pojawił się na nocnym niebie, zniżając w naszym kierunku. Sarah szarpnęła się w tył, a z jej ciała uniosł się zapach strachu. Zdaje się, że widok kolejnej osoby opadającej z nieba to dla niej zbyt wiele. Przytrzymałam ją mrucząc, że to przyjaciel i że będzie z nim bezpieczna. Dopiero, kiedy powiedziałam, że zabierze ją do Francine i Lisy uspokoiła się na tyle, by przestać się wyrywać. Opowiedziałam jej o dwoch pozostałych kobietach, ktore upatrzył sobie Kramer, a ktore były teraz w bezpiecznym miejscu. Słowa były miłe, lecz widok pozostałych dziewczyn lepiej niż wszelkie moje zapewnienia udowodni jej zniszczonej psychice, że Kramer nie był wszechmocnym katem. Bones rzucił jej ostatnie, wspołczujące spojrzenie i podszedł do przyjaciela. Zakładałam, że chciał ostrzec go o kruchym stanie jej umysłu. Po dobrej minucie przyciszonej rozmowy wrocili, a Spade wyciągnął do dziewczyny rękę z jakimś kłębem, w ktorym z ulgą rozpoznałam płaszcz. Bones i ja wypadliśmy z domu tak szybko, że nie zdążyliśmy chwycić własnych okryć, a co dopiero zabrać jedno dodatkowe dla niej.

143

- Sarah, to jest moj dobry przyjaciel, Spade – powiedział Bones używając jego przezwiska, zamiast prawdziwego imienia. – Doskonale się tobą zaopiekuje. Dziewczyna wzięła od Spade’a płaszcz, lecz przysunęła się do mnie. - On? A ty? W jej ciemnych oczach barwy topazu pojawiło się błaganie, a szczątkowe myśli ujawniły, że nie chciała się nigdzie ruszać beze mnie. Być może było tak dlatego, że byłam kobietą i przez to czuła się przy mnie bezpieczniej, albo dlatego, że Spade wyglądał raczej imponująco ze swoim wzrostem i w czarnym płaszczu. Jego ciemne, długie do ramion włosy powiewały na wietrze dochodzącym znad pobliskiej rzeki, przez co efekt ten był jeszcze większy, lecz ponad to, że był godny zaufania, Spade miał rycerski sznyt. - Nie mogę teraz iść, ale zobaczymy się niedługo – powiedziałam wymieniając z Bonesem spojrzenie. Naprawdę niedługo, biorąc pod uwagę, że dostarczymy pułapkę do Spade’a w ciągu najbliższych kilku dni i poczekamy, aż moj wewnętrzny nadajnik doprowadzi do nas Kramera. Niech tylko Sarah się o tym dowie, a dopiero stanie się bardzo, bardzo nerwowa. A może nam się poszczęści i będzie wiedziała kim jest wspolnik. Dwie z trzech kobiet pasowały do profilu, zanim Kramer zaczął je atakować, a gotowa byłam się założyć, że Sarah nie była wyjątkiem. - Sarah, miałaś niedawno kota, prawda? – spytałam ją. – Tego, ktory zdechł? Wiesz może jak to się stało, albo kto go zabił? Jej myśli uchwyciły się tego pytania, lecz trudno mi było wyłapać z chaosu urwanych fragmentow kilka zrozumiałych zdań. Udało mi się jednak wyłowić słowa takie jak „powieszony” i „włamanie”, co potwierdziło moje przypuszczenia. Koty Francine i Lisy rownież powieszono, pozostawiając ich niewielkie ciała na widoku. Krok pierwszy w rządach tortur według Kramera. - Wiesz kto to zrobił? – naciskałam. Potrząsnęła głową zdenerwowana tak bardzo, że Bones trącił mnie łokciem. - Pozwol jej się najpierw uspokoić, Kitten - mruknął. – Lepiej będzie jej odpowiadać na pytania w towarzystwie Denise i pozostałych. Miał rację. Było zbyt wcześnie, a i tak mało prawdopodobne, by wiedziała kto zabił jej kota. Przytuliłam ją szybko na pożegnanie mowiąc, że niedługo wszystko się skończy i będzie bezpieczna. Boże, niech to będzie prawda, modliłam się. Spade wyciągnął rękę do Sarah, jak gdyby proponował eskortę na bal. - Proszę, chodź ze mną – powiedział. Spojrzała na mnie, na co uśmiechnęłam się z wysiłkiem. - Zabierze cię do pozostałych. Do zobaczenia wkrotce. Z wyraźną niechęcią ujęła oferowane jej ramię. Spade po raz ostatni skinął mnie i Bonesowi, po czym wystrzelił z nią w gorę i odleciał w stylu tych wszystkich filmow o Draculi, ktorych prawdziwy Vlad Tepesh nie znosił. Naszych uszu doszedł krzyk, ktory zamierał z każdą sekundą, aż w końcu rozpłynął się w ciemności. Z lekkim uśmiechem odwrociłam się do Bonesa. - Teleportuj mnie, Scotty. Prychnął z rozbawieniem. - Nie potrzebujesz mnie do tego. Możesz to robić sama. - Wiem – powiedziałam zarzucając mu ramiona na szyję. – Ale wolę latać w ten sposob. 144

Objął mnie, a jego ramiona były silne, muskularne i absolutnie rozkoszne. - Ja rownież, Kitten.

*** Dużo poźniej usłyszałam znajome skrzypienie desek na ganku zdradzające, że ktoś tam był. To musiał być Kramer. Siedziałam na podłodze w salonie i oparta plecami o ścianę rozmyślałam czy go nie zignorować. Gdybym się poruszyła, mogłabym obudzić Bonesa, a dopiero co zasnął. Teraz była moja kolej pilnować, by wiązki z szałwią paliły się, podczas gdy reszta spała. Kramer zazwyczaj rzucał gałęziami lub deskami w słoje z zielem, by je przewrocić, starając się albo nas spalić, albo zgasić odpychający go dym. Żadne z nas nie chciało się dowiedzieć, o ktorą opcję chodzi i stąd nasze zmiany. Gdybym zostawiła to Bonesowi, podzieliłby warty między siebie i Iana, a to by było niesprawiedliwe. Moja matka nie mogła nic poradzić na wyczerpanie z nadejściem świtu, lecz ja mogłam rownie dobrze pozostać na nogach. Wszyscy spaliśmy w dużym pokoju, dzieląc cztery materace, ktore przywlekliśmy z sypialni. Może nie było to wygodne – a pewne jak diabli, że mało romantyczne – ale tak było bezpieczniej. Gdyby przez przypadek pilnujący rzeczywiście zasnął, a Kramerowi udałoby się przekraść obok szałwii i dostać do środka, nie byłby w stanie zaatakować najsłabszego z nas bez przebudzenia reszty. Nie wtedy, gdy spaliśmy przyciśnięci jeden do drugiego. Z werandy dobiegło kolejne skrzypnięcie, po ktorym rozległ się szept. Zmarszczyłam brwi. To niezwykłe dla Kramera. Normalnie lubił walić czym popadnie i obrzucać nas potokiem wyzwisk. Duch wiedział rownież kiedy śpimy, często więc dla lepszego efektu wrzodu na dupie zjawiał się o świcie. Ale szepty? Zaciekawiło mnie to na tyle, że wstałam. Mogł to być Fabian i Elisabeth, ktorzy nie mogli pokonać bariery palącej się szałwii i nie chcący pobudzić wszystkich głośnym powitaniem. Podkradłam się bliżej drzwi zachowując się tak cicho, jak tylko potrafiłam. Nie było potrzeby budzić wszystkich tylko po to, by zbadać dziwne szepty. Bones poruszył się niespokojnie, lecz nie otworzył oczu. Moja matka była martwa dla świata, Tyler chrapał nieprzerwanie, a Ian nawet nie drgnął. Patrząc na niego nie mogłam nie potrząsnąć głową. Ian każdego ranka spał niczym dziecko… No coż, dziecko, ktore notorycznie trzymało rękę w spodniach. Zdaje się, że jego złe uczynki nie obciążały jego sumienia na tyle, by nie mogł zmrużyć oka. Ostrożnie, starając się nie obudzić innych, otworzyłam frontowe drzwi. Ku memu zaskoczeniu, zamiast Fabiana i Elisabeth to rzeczywiście Kramer unosił się na drugim końcu zrujnowanego ganku. Kiedy mnie zobaczył, puścił koniec luźnej deski i niemal przyjaznym gestem przywołał mnie do siebie. Och, pewnie, od razu do ciebie przyjdę, nie biorąc najpierw żadnej szałwii, pomyślałam. Czyżby sądził, że przygwożdżenie mnie samochodem wybiło mi z głowy mozg? Pokazałam mu palec, po czym wzięłam dwa najbliższe słoje z szałwią, decydując się odejść trochę od drzwi, by dać innym jeszcze kilka minut drogocennego snu. Gdyby Kramer postępował według swojego zwyczajowego planu, wkrotce zacznie przeklinać i rzucać deskami w dom. Inkwizytor nie odpowiedział na moją palcową opinię. Po prostu czekał w milczeniu i bezruchu, gdy podchodziłam do niego bezgłośnie stąpając po zrujnowanej podłodze. Zostawiłam drzwi otwarte i chociaż oddaliłam się od nich, upewniłam się, by dzieliły mnie od nich dobre dwa susy. 145

- Miło cię znow widzieć – powiedziałam cicho. Jego zielone niczym mech spojrzenie przesunęło się po mnie od gory do dołu, lecz nie w tak plugawy sposob, jak przy innych okazjach. Tym razem był to wzrok wroga przyglądającego się swojemu przeciwnikowi, szukającego jego słabości i nie znajdującego żadnych z nich. - Naprawdę sądzisz, że ty, ledwie kobieta, możesz mnie pokonać? Pomijając obrazę mojej płci, po raz pierwszy widziałam Kramera tak rozsądnego. Brzmiał na prawdziwie zadumanego, a jego głos był rownie cichy jak moj, co ogołem było ogromnie dalekie od jego normalnego trąbienia w typie „czarownice muszą zginąć!”. Mogłabym odpowiedzieć na to pytanie wymieniając listę licznych innych sukinsynow, ktorych zabiłam. Albo wytykając mu, że już pokrzyżowałam mu plany względem Francine, Sarah i Lisy, umieszczając dziewczyny poza jego zasięgiem. Wolałam jednak pozostawać niedoceniona. Nie martw się, że po dziewczyńsku się posiusiam, o wielki potworze. Jestem nieszkodliwa. - Ta rozmowa jest bez sensu. Dowiemy się kto kogo pokonał, kiedy będzie już po wszystkim i pozostanie tylko jedno z nas. Sądząc po słabym szuraniu w domu, ktoś się obudził i właśnie zmierzał ku drzwiom. Zanim jeszcze się w nich pojawił, po obecności jego aury poznałam, że to Bones. Nawet szepty zakłociły jego lekki sen. Kramer zdawał się nic nie zauważyć. Całą swoją uwagę skupiał na mnie. - Mimo, że jesteś kobietą, jesteś silna – powiedział wciąż w ten sam, zamyślony sposob. – Zepchnęłaś z siebie samochod, jakby nie wyrządził ci żadnej krzywdy. Tak naprawdę, to bolało jak diabli. W innych okolicznościach mogłabym nawet pozostać pod nim i klasycznie jęczeć „Au, au, auu!” czekając na zagojenie się ran, lecz w tamtej chwili nie miałam czasu na takie luksusy. - Nie jesteś pierwszym, ktory probował zabić mnie w ten sposob - odparłam wzruszając ramionami, jakby za każdym razem byłą to bułka z masłem. Czułam, że Bones stoi w drzwiach, lecz nie wyszedł za prog, w cieniu framugi kryjąc się przed duchem. Kramer uśmiechnął się chłodno i wyrachowanie. - Wiedziałem, że cię to nie zabije. Interesujące. Teraz, kiedy o tym wspomniał zdałam sobie sprawę, że nie biegał dookoła starając się podpalić bak z paliwem, kiedy przez krotki czas byłam pod nim uwięziona. Czyżby nie zaświtało mu, że może wysadzić woz w powietrze? Czy może kłamał, że wiedział iż mnie on nie zabije? Daleka byłam od zrozumienia działania umysłu maniaka. - O co chodzi z tym szeptaniem zamiast twojego normalnego wydzierania się? – spytałam, zmieniając temat. – Jesteś samotny, bo Francine, Lisa i Sarah są poza twoim zasięgiem i teraz nie masz z kim pogadać? Proszę, wścieknij się i powiedz, kim jest twój wspólnik, poganiałam go w milczeniu. No dalej, zaimponuj mi tym, jak dużo czasu spędziłeś z tym dupkiem! Nic takiego jednak nie zrobił. Zamiast tego rzucił mi kolejne ze swoich zamyślonych spojrzeń. - Dlaczego tak dużo dla nich ryzykujesz? Są dla ciebie niczym. - Nie. To dla ciebie są niczym – poprawiłam go od razu. – Znaczą coś dla mnie, ponieważ mają kłopoty, a ja mogę im pomoc. Gdybym tylko nadstawiała tyłka za tych, ktorych kocham, byłabym nie lepsza niż połowa potworow, na ktore polowałam. 146

Nawet źli ludzie ryzykują życie dla ukochanych. Tylko dlatego, że wybrałeś kobiety, ktorych nie znam nie znaczy, że będę siedziała na tyłku i pozwolę im umrzeć. Jego uśmiech rosł, ukazując te brązowe pieńki w dziurawych dziąsłach. Nie mogłam nic poradzić na myśl, że to poetycka wręcz sprawiedliwość, że zatrzyma ten uśmiech przez całą wieczność – miejmy nadzieję – zamknięty w domowej roboty więzieniu. - Wciąż wierzysz, że możesz mnie pokonać, Hexe, ale mylisz się. Nie boisz się mnie, ale wkrotce zaczniesz. - Nie, nie zacznę – odpowiedziałam ostro. – Nie zdołasz mnie osłabić, gdyż dobrze cię znam, Inkwizytorze. Może być trudniej cię zabić, przy całym twoim braku fizycznego ciała, ale nie jesteś bardziej przerażający niż tylu innych sukinsynow, ktorzy są martwi, gdy ja wciąż żyję. - Do Samhainu – powiedział jedynie, po czym zniknął. Patrzyłam się w miejsce, w ktorym stał, a na moich ustach rownież pojawił się uśmiech. Właśnie na to liczę, chuju.

147

ROZDZIAŁ 32

T

rzydziestego października, kiedy zapadła już zasłona nocy Ian, Bones i ja odlecieliśmy ze zniszczonego domu. Każdy z nas miał ze sobą owinięty wodoodporną plandeką przedmiot. Moja matka i Tyler zostali na farmie i z samego rana mieli wyruszyć do Spade’a bardziej konwencjonalnym środkiem transportu: taksowką. W ten sposob, na wypadek gdyby moje pożyczone umiejętności zniknęły na tyle, że Kramer sam nie byłby w stanie mnie namierzyć, mogł podążyć za nimi do domu Spade’a. Zabrali ze sobą mnostwo szałwii na wypadek, gdyby duch nie tylko ich śledził, stawiałam jednak na to, że Kramer będzie usiłował być cwany i będzie się krył. Jakby nie było, nie byli celami, ktore z taką pieczołowitością sobie wybrał. To Francine, Lisy i Sarah Kramer tak naprawdę chciał, a my chcieliśmy się upewnić, że znajdzie do nich drogę. Coż, przynajmniej wtedy, gdy już wszystko przygotujemy. Właśnie dlatego nie transportowaliśmy naszych ciężarow bezpośrednio do Spade’a. Zamiast tego polecieliśmy do opuszczonego budynku, ktory niegdyś należał do ośrodka wodociągowego w mieście Ottumwa. Pod budynkiem sieć kanałow burzowych, kanalizacyjnych i tuneli wiodła do rzeki Des Moines River. Nie było to tak idealne miejsce co nasza jaskinia z podziemnym strumieniem – i śmierdziało o wiele gorzej, chociaż od lat nie byłam w akcji – jednak musiało wystarczyć. Bones nakłonił wspołwładcę swojej linii, Mencheresa, by kilka tygodni temu zakupił budynek i otaczające go tereny poprzez jakąś podstawioną korporację. Nie mogliśmy ryzykować, by ktoś je przejął i zaczął jakiś nowy biznes i zakłocając to, co mieliśmy nadzieję będzie miejscem ostatniego spoczynku Heinricha Kramera. Teraz musieliśmy jedynie wydłubać dziurę w podziemnym zbiorniku kanalizacyjnym, na tyle głęboką, by sięgnąć lustra wody rzeki. Przez to zapewnilibyśmy dopływ naturalnie płynącej wody w naszej nowej pułapce. Ustawienie pierwszej pułapki zajęło mi, Bonesowi i zespołowi Chrisa ponad tydzień. Na ustawienie tej mieliśmy dokładnie pięć godzin, a musieliśmy rownież powalczyć ze zbiornikiem kanalizacyjnym. Nie chciałam przeliczać jak duże były nasze szanse, zamiast tego starając się skoncentrować na tym jak potężni byli Bones, Spade i Ian. Ja rownież dam z siebie wszystko i albo ją skończymy, albo nie. Jedyne co było pewne, to że nie było czasu na załamywanie rąk. Wylądowaliśmy na zewnątrz pustego ośrodka i gdy tylko dotknęłam stopami ziemi, postawiłam moją część pułapki. Ponad godzina latania taszcząc ten ciężar sprawiła, że doceniłam Bonesa, ktory z takim brakiem wysiłku dźwigał mnie, gdy lataliśmy razem. Prawda, ważyłam mniej niż ten kawał skały, jednak potrafił też latać ze mną i przynajmniej jeszcze jedną osobą, co wyglądało na cholernie łatwe, gdy tak leciał coraz szybciej i dalej. - Genialne lądowanie – powiedział Ian znacząco patrząc na długą bruzdę w ziemi, ktorą wyryłam, gdy dotknęłam gruntu. – Usiłujemy się ukrywać, a dzięki tobie wydaje się, jakby uderzył tu meteoryt. Byłam dumna z siebie, że nie wbiłam się w ktorąś ze ścian budynku – pozostawanie w powietrzu było łatwiejsze niż lądowanie! – spojrzałam więc na niego i zadarłam nos do gory. - Jestem nieumarła od niecałych dwoch lat, a już latam. Jak długo ty czekałeś, gdy odkryłeś swoje skrzydła, pięknisiu? Bones prychnął na widok miny Iana. Malowała się na niej chęć czystej rywalizacji. 148

- Należało ci się, kolego. - Wysysaczka mocy – burknął Ian nadąsany. Tu mnie miał, jednak Bones jedynie się roześmiał. - Oddałbyś oba swoje klejnoty, żeby mieć jej zdolności. Nie wspominając o tym, że potrafiła latać jeszcze zanim stała się wampirem, więc ta zasługa należy całkowicie do niej. - Jeśli skończyliście się kłocić… – z wnętrza budynku rozległ się czyjś głos - …to może zaczniemy zabezpieczać tę pułapkę? Spade już tu był. Świetnie. Zerknęłam na swoj ogromny kawał skały i na wejście do budynku, po czym strzeliłam kłykciami. Najpierw to co najważniejsze, a to oznaczało zrobienie nowych drzwi, wystarczająco dużych, by zmieściły się w nich fragmenty pułapki. Miałam jedynie nadzieję, że tunele wiodące do zbiornika kanalizacyjnego były na tyle szerokie, że nie będą wymagały kolejnych przerobek. Pięciogodzinne odliczanie właśnie się zaczęło.

*** Cztery godziny i dwadzieścia dwie minuty poźniej Ian wpatrywał się w ponownie złożoną na dnie zbiornika kanalizacyjnego pułapkę, przez ktorą przelewała się woda wypływająca z dodatkowej dziury, ktorą wybiliśmy, by dotrzeć do rzeki Des Moines. Z gardła wyrwał mu się krotki śmiech. - Udało wam się sprawić, że wygląda jak olbrzymi kocioł. To wyjątkowo pokręcone z twojej strony, Żniwiarzu. Zanim odpowiedziałam, starłam z twarzy słonawą, zimną wodę. Wszyscy pozostali czekali w tunelu na gorze, ja jednak chciałam jeszcze raz sprawdzić dno pułapki, by upewnić się, że jest stabilna. No dobra, jestem paranoiczką. Gdyby jutro wszystko poszło dobrze, to gdy Kramer znajdzie się już w pułapce, będziemy mogli porządniej wzmocnić wejście, ktore wybiliśmy w ścianie zbiornika i podstawie pułapki. Chcieliśmy mieć stuprocentową pewność, że czas i erozja nie zakłocą wiecznego więzienia ducha, jednak na razie wyglądało na to, że wszystko wytrzyma. - Kramer ma obsesję na punkcie czarow, chciałam więc, by był w znajomym otoczeniu. Niech nikt nigdy nie mowi, że nie jestem sentymentalna. Pomimo moich słow i wyczerpania większego niż byłam w stanie sobie przypomnieć, miałam rownież ochotę piszczeć z radości. Udało nam się! Pułapka była gotowa, a woda obmywała ją w połowie i pozostał nam zapas czasu. Niezbyt duży, to prawda, lecz nie zamierzałam być wybredna. Mogłabym nawet dać Ianowi wielkiego całusa za to, jak szybko i ciężko pracował. Może i był aroganckim i nieznośnym facetem, ale niech mnie diabli - jeśli tylko się zawziął, potrafił wiele zdziałać. Nigdy nie wątpiłam w siłę i poświęcenie Bonesa i Spade’a, jednak Ian mnie zaskoczył. - Spadajmy stąd, zanim wasz duch znajdzie to miejsce – powiedział Spade znikając nam z oczu w tunelu. Jego głos unosił się za nim. - Denise będzie zadowolona, że już skończyliśmy. Wspięłam się na ścianę kanału, przyjmując dłoń Bonesa, ktory podciągnął mnie na ostatnich kilkudziesięciu centymetrach. - Przyprowadziłeś samochod, prawda? – zawołałam za Spadem z nadzieją, że odpowiedź będzie brzmiała „tak”. 149

- Oczywiście – dobiegł mnie jego głos. – Wiedziałem, że żadne z nas nie będzie miało ochoty spalić więcej energii na lot z powrotem, a jutro będziemy potrzebować wszystkich sił na starcie z Kramerem. Święta racja. Popatrzyłam na nasze mokre i zabłocone ubranie, po czym rzuciłam Bonesowi ponure spojrzenie. - Znow zniszczymy Spade’owi meble. Na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech. - Żaden problem. Jestem pewien, że to wynajęty dom. Spade prowadził, Ian jechał z przodu, a Bones i ja rozsiedliśmy się na tylnym siedzeniu. Tak się cieszyłam, że w końcu mogę się po prostu o niego oprzeć i zamknąć oczy, że nie przeszkadzało mi to, iż byłam mokra, zmarznięta i brudna. Spade włączył grzejnik, nie minęło więc dużo czasu, nim zrobiło mi się miło i ciepło. Po spędzeniu kilku tygodni w domu bez elektryczności, w ktorym hulał zimny wiatr przeciskający się przez niezliczone szpary w zabitych oknach, ciepło wydawało się niczym niebo. W gruncie rzeczy zrobiło mi się tak dobrze, że musiałam odpłynąć, gdyż następne co zobaczyłam to kompletnie zmieniony krajobraz, kiedy nasz samochod gwałtownie się zatrzymał. Byliśmy na wąskiej, żwirowej drodze wiodącej do - jak się wydawało dwupiętrowego, białoniebieskiego domu. Za budynkiem rozciągały się hektary pol zboża, a daleko po jego prawej stronie stała pusta stajnia. Wszędzie panowała cudowna cisza: w pobliżu nie było widać żadnych sąsiadow, a tym samym żadne cudze myśli nie wciskały się do mojej głowy. - Chryste, nie - wyszeptał Spade w tej samej chwili, gdy uświadomiłam sobie, że całkowity brak ludzkich myśli to bardzo, bardzo zła rzecz. Powinnam była wychwytywać sygnały od czterech ludzkich umysłow. Zamiast tego wszędzie była złowrożbna cisza. Spade nie otworzył drzwi do samochodu. Odepchnął je na bok z taką siłą, że z metalicznym zgrzytem pofrunęły gdzieś w dal. W następnej sekundzie jego obraz rozmył się, gdy z wampirzą prędkością rzucił się w stronę domu. Reszta z nas rownież wysiadła, chociaż nie tak szybko, a Ian pchnął samochod w kierunku parkingu, by się nie stoczył z drogi. Przerażenie sprawiło, że miałam wrażenie jakby krew w moich żyłach zmieniła się w lod. Pobiegłam w stronę domu, a w głowie odbijała mi się echem tylko jedna myśl. Tylko nie Denise. Proszę, tylko nie ona. Była moją najlepszą przyjaciołką. Wystarczająco źle by było, gdyby coś się stało Lisie, Sarah i Francine, lecz nie zniosłabym, gdyby Denise była… była… Spade wyrwał z zawiasow rownież wejściowe drzwi, po czym zniknął we wnętrzu domu. Cała nasza trojka była tuż za nim. Ostre szczekanie na piętrze uniemożliwiło nam wykrycie czy w domu był ktoś żywy, a sam ten dźwięk sprawił, że Bones zamarł przed progiem powstrzymując mnie od wejścia. Być może Dexter szczekał przez hałas, jakiego Spade narobił wyrywając drzwi z zawiasow. A może szczekał dlatego, że Kramer wciąż był w domu. Czyżby udało mu się dzień wcześniej przybrać cielesną postać? Krwawe ślady stop wskazywały, że ktoś zszedł po schodach i wyszedł na dwor, a nie wyczuwałam też zapachu płonącej szałwii. Denise była odporna na większość sposobow zadanej śmierci, lecz Spade zawsze miał pod ręką kawałek demonicznej kości. Trzymał ją na wypadek, gdyby ktorykolwiek z piekielnych kolesi demona, ktory ją naznaczył, pojawił się szukając zemsty. Czyżby kościany noż, stworzony z jedynego materiału, ktory mogł ją zabić, został użyty przeciwko niej? 150

Och Boże, co też Kramer im zrobił? Ian nie czekając wszedł do domu. - Zapalcie szałwię, zanim za mną pojdziecie – powiedział mijając nas w drzwiach. Na piętrze Spade krzyknął, a rozpacz w jego głosie sprawiła, że krew ścięła mi się w żyłach. Łzy zmąciły moj wzrok, lecz chwyciłam pęk szałwii, ktorej zapas trzymałam w kieszeni i zapaliłam ją, po czym trzymając ją przed sobą pognałam na gorę. Sądząc po zapachu i odgłosach Bones ponownie podpalał wypełnione zielem słoje, starając się chociaż w części przywrocić barierę przeciw duchom. Nie musiałam podążać za krwawymi śladami prowadzącymi do pierwszego pokoju po prawej - zduszony głos Spade’a był wystarczającym drogowskazem. Wpadłam do pokoju i poczułam jak serce pęka mi z udręki na widok krwi, kości i rzeczy, ktorych nie chciałam nawet nazwać, ktorymi zbryzgana była ściana w otwartej szafie. Ian stał po jednej jej stronie, a Spade klęczał przed tym makabrycznym obrazem tuląc do siebie unurzaną we krwi, nieruchomą postać. Dexter siedział w odległym kącie, gdzie warcząc i szczekając zostawiał na podłodze ciemnoczerwone ślady swoich łap. - Nic mi nie jest –między szczekaniem i rozpaczliwym powtarzaniem przez Spade’a imienia Denise doszedł mnie kobiecy głos. Zdusiłam okrzyk ulgi, ktory wyrywał mi się z gardła. Ian był bardziej praktyczny i pociągnął Spade’a za ramiona. - Puść ją, Charles. Prawdopodobnie ściskasz ją zbyt mocno, by mogła oddychać. Spade odsunął się, odsłaniając gorną część ciała mojej przyjaciołki, a ja zamarłam. Na swetrze Denise widniały trzy poszarpane dziury, ktore wyglądały jak otwory wylotowe po kulach. Została postrzelona w plecy tyle razy, że sądząc po bliskim usytuowaniu śladow wystarczyłyby, żeby zabić każdą normalną osobę. Nie wystarczyły jednak, żeby wykończyć ją. Musiała się odwrocić i pobiec za tym, kto do niej strzelił. Dlatego napastnik zaczął mierzyć w jej twarz. Sądząc po ścianie i przypominającej nadzienie do placka wiśniowego papce pod jej głową, wystrzelił w nią cały magazynek. Wspolnik Kramera w jakiś sposob odnalazł to miejsce i zaatakował, kiedy reszta z nas poleciała, by wbić ostatnie gwoździe do jego trumny. Jak się tu dostał? – zastanawiałam się, wciąż w szoku po tym jak zobaczyłam Denise. Wiedziała, że nie może wpuszczać żadnych nieznajomych mężczyzn, a rzeźnia w pokoju była dowodem na to, że niełatwo było ją pokonać. W drzwiach pojawił się Bones, ktory ponurym wzrokiem obrzucił krwawą szafę i okropny stan Denise. - W domu nie ma nikogo innego – powiedział potwierdzając to, co wyczuwały moje zmysły. – Nie widzę żadnych znakow, ktore zdradzałyby obecność Kramera… teraz czy wcześniej. Żaden ze słojow nie został przewrocony ani zniszczony. Po prostu wypaliły się, lecz niezbyt dawno temu. Spade odsunął skołtunione pasmo włosow z twarzy Denise, a ja skrzywiłam się, gdy zobaczyłam co przyczepiło się do jego dłoni. - Kochanie, możesz nam powiedzieć co się stało? Sądząc po sposobie, w jaki potoczyła wzrokiem po pokoju, miała problemy ze skupieniem wzroku. Nie byłam zdziwiona. To cud, że w ogole żyła. Musiano ją postrzelić dobre kilka godzin temu, skoro zdołała uleczyć się do tego stopnia, lecz nawet pomijając jej demoniczne zdolności regeneracyjne wciąż była w kiepskim stanie. Nie byłam pewna czy jakikolwiek wampir czy ghul zniosłby obrażenia, jakich ona doznała, lecz mimo iż wyglądała, jakby rzuciła się twarzą wprost pod rozdrabniarkę, wciąż udało jej się wymamrotać odpowiedź. 151

- Lisa i Francine… spały. Usłyszałam… straszny hałas. Przyszłam tu… zobaczyłam Helsinga… W tej chwili mojego kota nie było w pokoju, co – kiedy już Dexter przestał szczekać – poznałam po zaledwie dwoch tętnach. Helsing pewnie ukrywał się gdzieś na dole. Wszystkie dotychczasowe spotkania z Kramerem nauczyły kociaka szukać schronienia przy pierwszym większym hałasie, huk wystrzałow pewnie więc go stąd wypłoszył. Denise uniosła poplamioną szkarłatem dłoń i wskazała na ścianę za sobą. - Uwolniłam go… ze stryczka… a potem poczułam strzały… Stryczka? To natychmiast zwrociło moją uwagę na pasek zwisający z relingu szafy, ktorego koniec zwinięty był w pętlę. Wszystkie ubrania zostały odepchnięte na prawą i lewą stronę, pozostawiając pośrodku jedynie ten jeden przedmiot, lecz przez krwawe szczątki Denise dekorujące wnętrze z początku nie zwrociłam na niego uwagi. Bones przeszedł obok Spade’a i Denise, by odwiązać pasek, po czym powąchał go i zacisnął szczęki. - Jak on się tu dostał, Denise? – spytałam klękając, byśmy były mniej więcej na jednym poziomie. – Możesz nam powiedzieć coś więcej, byśmy mogli dowiedzieć się, kim on jest? Ponownie potoczyła wzrokiem po pokoju, po czym zamrugała kilka razy, jakby walczyła z omdleniem. To Bones mi odpowiedział, a jego głos był suchy niczym popioł. - Nie on, Kitten. Ona. Denise słabo skinęła głową, a oczy uciekły jej w tył głowy. - Sarah – wyszeptała, zanim straciła przytomność. - Sarah do mnie strzeliła.

152

ROZDZIAŁ 33

N

ie chciałam w to uwierzyć, lecz mimo że fragmenty jej głowy nie do końca się jeszcze zregenerowały, nie wątpiłam w słowa Denise. Kobieta, ktorą sądziliśmy, że chronimy przed złymi intencjami Kramera, w rzeczywistości musiała być jego wspólnikiem. - Zabiję tę sukę – warknął Spade. W jego oczach zalśniła wściekła zieleń, a spod gornych warg wysunęły się kły. Sądząc po sączącej się z aury Bonesa, drażniącej moje zmysły furii, Spade będzie musiał ustawić się w kolejce. - Umyj Denise, Charles – powiedział Bones. – Przeszła już wystarczająco dużo, by jutro obudzić się pokryta własnym mozgiem i krwią. Spade podniosł Denise i wyniosł ją z pokoju, nie przestając mamrotać o sposobach, na jakie uśmierci Sarah. Byłam zbyt otępiała z szoku, by planować jej śmierć, wiedziałam jednak, że napad mojego własnego szału niedługo nadejdzie. - Kramer nienawidzi kobiet. Dlaczego miałby brać jedną z nich na partnerkę? – zastanawiałam się starając jakoś przełknąć tę sensację. - To proste. Wie co zamierza z nią zrobić, kiedy przestanie już być użyteczna – odparł krotko Bones. Rzeczywiście była użyteczna, skłaniając wrogow, by doprowadzili ją do Lisy i Francine. Nic dziwnego, że ostatnim razem Kramer był tak bardzo z siebie zadowolony. Owładnęło mną poczucie winy. Obiecaliśmy Lisie i Francine, że je ochronimy, a zamiast tego pomogliśmy wspołorganizatorce ich śmierci dokonać najgorszego rodzaju zdrady. I to tuż pod naszymi nosami. - Skąd wzięła broń? - spytał Ian. - Trzymaliśmy tu trzy sztuki na wypadek ataku wspolnika Kramera - odparł Spade z innego pokoju. – Pokazaliśmy każdej z nich gdzie są, jak ich używać… chociaż Sarah, niech ją szlag, wiedziała już jak się strzela. Musiała pod groźbą użycia broni zmusić Lisę i Francine, by z nią poszły. Po tym jak zobaczyły, co zrobiła z Denise, nie miałam wątpliwości, że kobiety były zbyt przerażone, by się sprzeciwić. Zanim się odezwał, Bones rzucił mi kolejne nieodgadnione spojrzenie. - Nie oddaliła się z Lisą i Francine na piechotę. Mieliście tu jeszcze jeden samochod? - Tak. – Gorycz w głosie Spade’a przebiła się przez hałas odkręcanego prysznica. – Zostawiłem go Denise na wypadek, gdyby coś się wydarzyło. Zamiast tego Sarah uprowadziła nim dziewczyny, prawdopodobnie krępując je i wrzucając do bagażnika. Gdyby rzeczywiście chciała zapewnić sobie bezproblemową jazdę, dałaby im po głowie i na resztę podroży pozbawiła przytomności. Na samą myśl o tym sama miałam ochotę z frustracji grzmotnąć się w głowę. Sądząc po wyglądzie Denise zniknęły dawno temu i teraz mogły znajdować się naprawdę daleko. Sarah pewnie zaczęła wprowadzać swoj plan w życie niedługo po tym, jak Spade wyjechał spotkać się z nami w ośrodku. Może zostawiła jakiś ślad, ktory pozwoli nam dowiedzieć się, dokąd je zabrała. Wątpiłam w to, jednak stanie bez ruchu doprowadzało mnie do szaleństwa. Wyszłam ze zrujnowanej sypialni i zeszłam na doł w poszukiwaniu kubłow na śmieci. Proszę, niech się okaże, że Sarah była na tyle głupia, że zapisała na czymś jakąś ważną informację, po czym ją wyrzuciła. - Dziwi mnie, że nie odczytałeś jej zamiarow z jej myśli, Crispin – usłyszałam głos Iana. 153

- Były urywane, niestabilne i niezwykle niespojne. Sądziłem, że to wynik dręczenia przez Kramera, a nie zabojcze intencje – odpowiedział mu spokojnie Bones. – Uwierz mi, naprawdę żałuję, że nie wsłuchałem się w nie bardziej. Ja też, lecz większość tego krotkiego czasu, odkąd poznaliśmy Sarah, spędziliśmy z nią w locie. To sprawiło, że przez większość czasu krzyczała – w myślach i na głos – i nie było w tym zbytniej spojności. Wtedy, gdy czekaliśmy na Spade’a, wydawała się przejawiać jedynie lęk przed wampirami – co było zrozumiałe u dziewięćdziesięciu dziewięciu procent ludzi, ktorzy właśnie dowiedzieli się o ich istnieniu – oraz pragnienie spotkania z Lisą i Francine. Rany, jakże się myliliśmy co do powodu, z jakiego chciała to zrobić. Kolejną chorobliwą stroną tej sytuacji było to, że skoro Sarah była wspolniczką Kramera, a nie jego zamierzoną ofiarą, to oznaczało, że ta kobieta wciąż gdzieś tam była. Jak gdyby bezlitośnie przypominał mi o mijającym czasie, w drodze do kuchni minęłam tykający zegar. Pięć minut po trzeciej nad ranem potwierdziło, że oficjalnie już nastał 31 października. Halloween nadeszło i to na razie nam trafił się psikus. - Jedno z nas powinno przelecieć się nad terenem i sprawdzić czy nie ma gdzieś tam tego samochodu. Pozostali powinni tu zostać i poszukać wskazowek – powiedziałam kierując się do śmietnika w rogu pomieszczenia. – Ktoś powinien też zajrzeć do mieszkania Elisabeth. Kramer mogł uszkodzić jej telefon po tym, jak wysłała mi wiadomość, a ciągle jeszcze musimy znaleźć trzecią kobietę. Być może Elisabeth zauważyła jak Kramer krąży wokoł jakiejś konkretnej… - Wiem kim ona jest - wtrącił Bones. To powstrzymało mnie od wypychania sobie rąk kawałkami jedzenia, papieru i paczkami z kuchennego śmietnika. Bones zszedł ze schodow, a jego twarz zastygła w pięknie wyrzeźbionej masce. - Wiesz? Skąd? Kim jest? Jego ciemne spojrzenie nawet na chwilę nie drgnęło, pomimo że zasypałam go gradem pytań. - To ty, Kitten. - Ja? – rzuciłam z niedowierzaniem. Wszelkie czynności na piętrze nagle ustały . – To nie ja. Jak mogłeś nawet pomyśleć, że… - Tylko ty pasujesz do profilu – przerwał mi. – Na czyim punkcie Kramer miał obsesję w ciągu ostatnich kilku tygodni? Twoim. Podążał za tobą zanim w ogole dowiedział się, że szykujemy na niego pułapkę, zawsze atakował cię pierwszą oprocz tego jednego razu, kiedy cię całowałem, po czym probował mnie za to zabić. Ramy czasowe kiedy wybierał swoje ofiary pasują, bo spotkał cię w czasie, kiedy zaczął torturować Francine i Lisę. Podobnie do nich przeżyłaś ostatnio osobistą tragedię. Mieszkasz w okolicach Sioux City. Nasłał nawet Sarah, żeby sprobowała powiesić ci kota! Dlaczego miałby to robić, jeśli nie uważałby Helsinga za twoje nadprzyrodzone zwierzę, jak w przypadku zwierząt Lisy i Francine? - On wie, że zwierzęta potrafią go wyczuć – wyszeptałam, chwiejąc się na te wszystkie rewelacje, ktore wygłosił. - Sarah nie zrobiła nic Dexterowi, prawda? - zauważył. - Pasujesz do profilu Kramera idealnie, poza jednym tylko szczegołem – nie jesteś singielką. Jednak on ma plan, dzięki ktoremu może cię ode mnie odseparować, ale mowię ci, że nie pozwolę, by go zrealizował. Prychnęłam, by ukryć kiełkującą myśl, że to co mowi Bones jest prawdą. 154

Co zrobiłam natychmiast po tym, jak spotkałam Kramera? Powiedziałam mu, że mam czary we krwi i nasłałam na niego Szczątki. Od tego dnia nazywał mnie czarownicą, obdarzał innymi epitetami i mowił o tym jak spłonę, lecz uważałam to wszystko za czcze gadanie. Zbyt poźno dotarło do mnie, że Kramer nie robił nic bez znaczenia. Byłam tak bardzo pewna, że go pokonam, bo tak wielce mnie nie doceniał, jednak wyglądało na to, że to ja nie doceniłam jego. - Kramer wie, że nie może nas rozdzielić - zaczęłam, po czym zacisnęłam zęby, gdy nagle do mnie dotarło. Chyba, że sądząc, iż idąc do niego sama uratuję Francine i Lisę. Uśmiech Bonesa bardziej przypominał skrzywienie ust. - No właśnie, słonko. I dlatego sądzę, że niedługo możesz spodziewać się odwiedzin pewnego ducha.

*** Ian wyszedł z domu, by oblecieć pobliski teren w nikłej nadziei, że Sarah była na tyle głupia, by zaparkować samochod Spade’a w miejscu, gdzie łatwo można by go było dostrzec. Spade został na piętrze z Denise, myjąc ją i karmiąc własną krwią, by przyspieszyć jej uzdrawianie. Z tego co słyszałam, spała już teraz niemal spokojnie, a jej puls nie był już tak słaby i nieregularny. Bones pracował na laptopie Spade’a włamując się na każde konto Sarah jakie tylko znalazł, by sprawdzić czy miała lub wynajmowała jakiekolwiek miejsce, w ktorym mogła przetrzymywać Francine i Lisę. Mogliśmy mieć nadzieję, że była tak głupia, lecz jeśli kierował nią Kramer, szczerze w to wątpiłam. Duch udowodnił, że był więcej niż sprytny, a było tak dużo pustych, opuszczonych miejsc, ktore mogli wykorzystać bez pozostawiania jakiegokolwiek śladu wiodącego do Sarah, że cudem by było, gdybyśmy cokolwiek w ten sposob znaleźli. Znalazłam Helsinga ukrytego pod kanapą w salonie, gdzie rozpłaszczony wcisnął się w wąską przestrzeń. Musiałam ją podnieść, by zdołał się spod niej wyczołgać, po czym przez kilka minut nakłaniałam go, by wskoczył mi na kolana. Syczał, kiedy głaszcząc go dotykałam jego szyi, albo z powodu złych wspomnień, albo przez sińce. Albo z obu tych powodow. Dexter siedział przy moich stopach, poszukując pocieszenia w bliskości, lecz nie ośmielając się wskoczyć na kanapę w obawie przed szybkimi łapami Helsinga. Tyler i moja matka robili co trzeba. Nie było powodu, by z tym zwlekali. Bones na powrot wstawił wyłamane frontowe drzwi i za pomocą gwoździ zamocował je na miejscu, jako że zawiasy zostały bezpowrotnie zniszczone. Każdy wchodzący lub wychodzący będzie musiał używać tylnych drzwi. Szałwia paliła się w każdym pomieszczeniu, zapobiegając jakiemukolwiek pojawianiu się duchow. Mimo to obecność Kramera wydawała się wisieć w powietrzu kpiąc z nas przez zapach krwi dochodzący zza zamkniętych drzwi, za ktorymi postrzelono Denise oraz słoje z szałwią, ktore musieliśmy ciągle napełniać i ponownie zapalać. Kiedy usłyszałam na zewnątrz hałas, ktorego nie wywołał wiatr ani jakieś zwierzę, nie byłam zaskoczona. Zdjęłam kota z kolan uważając, by chwycić go delikatnie, gdyż musiał być obolały po tym jak potraktowała go Sarah, po czym wstałam. Bones został na kanapie z laptopem na kolanach, lecz jego dokładnie ukryte emocje na moment przebiły się przez jego osłony. - Zobacz czy zdołasz wydobyć jakieś użyteczne informacje… – powiedział wbijając we mnie twardy wzrok - …ale z nim nie odchodź. W jego ostatnich słowach zabrzmiała 155

stal. Skinęłam głową, gdyż nie miałam najmniejszego zamiaru gdziekolwiek wybierać się z Inkwizytorem. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Wyszłam tylnymi drzwiami i skierowałam się do pustej stodoły, z ktorej dochodziły szelesty. Nie wzięłam ze sobą szałwii, lecz nie spodziewałam się, by Kramer zjawił się tu, by mnie zaatakować. Nie, stawiałam na dwie rzeczy: przybył, by napawać się swoim triumfem i złożyć mi propozycję, ktorej według niego nie mogłam odrzucić. Jak się spodziewałam, okryta peleryną postać unosiła się kilkadziesiąt centymetrow nad ziemią, w pobliżu wrot do stodoły. Uniosłam dłonie do gory, by zobaczył, że nie mam w nich ziela, po czym zatrzymałam się jakieś dwadzieścia metrow od niego. - Dotknij mnie choć raz i koniec naszej rozmowy - powiedziałam. Po tym jak rozbłysły jego oczy poznałam, że moje słowa sprawiły mu przyjemność. - W końcu się mnie boisz, Hexe? - Kończy mi się cierpliwość – przerwałam mu. – Granie w takie gierki jest ostatnie na liście rzeczy, ktore chciałabym robić. Podszedł na tyle blisko, że gdyby wyciągnął dłoń, dotknąłby mnie, lecz nie cofnęłam się. Nie żartowałam, jeśli chodziło o moje ostrzeżenie. Jeśli tylko położyłby na mnie swoj jeden kościsty palec, naszej rozmowy koniec. Momentalnie wtedy wracam do wypełnionego szałwią domu, a on niech sobie wrzeszczy ile chce. - Moj sługa przyprowadził do mnie pozostałe – syknął, najwyraźniej rozkoszując się każdym słowem. Mimo, że na mojej twarzy nie drgnął nawet najmniejszy mięsień, żołądek ścisnął mi się w węzeł. Francine, Lisa, tak mi przykro. - Przebyłeś taki kawał drogi tylko po to, by powiedzieć mi coś, co wiemy od chwili, gdy zobaczyliśmy na ścianie mozg mojej przyjaciołki? – roześmiałam się krotko i z pogardą. – Daj spokoj, Kramer. Nawet ty nie jesteś tak arogancki. - Już nie obchodzi cię ich życie? – spytał przyglądając mi się zmrużonymi oczami. Wzruszyłam ramionami, jakbym nie wiedziała, co się zaraz stanie. - Teraz i tak nie mogę dla nich wiele zrobić, prawda? Ten sam powiew wiatru, ktory poruszył moimi włosami, nie zrobił nic stojącemu przede mną duchowi. Nie poruszył się nawet centymetr jego poplamionej błotem tuniki, a jego białe włosy nadal niczym wypłowiały sznur na starej skorze otaczały jego pomarszczoną, kanciastą twarz. - Mogłabyś je nawet uratować… jeśli dziś w nocy pokonasz mnie w walce. No i proszę. Kramer wiedział, że musiałam przyjść do niego z własnej woli. Nie mogł wysłać swojej śmiertelnej wspolniczki, by mnie porwała, gdyż w jednej sekundzie rozerwałabym jej gardło. Obiecałam Bonesowi, że nie poświęcę swojego życia, ale nie mogłam też odwrocić się od tego plecami. Stawka wzrosła, jednak nie zamierzałam niczego ułatwiać sukinsynowi, ktory był za to wszystko odpowiedzialny. Uniosłam brodę. - Dlaczego sądzisz, że pozbawię się bezpieczeństwa całej szałwii, którą mogę się otoczyć, żeby gdziekolwiek się dzisiaj z tobą spotkać? Kramer uśmiechnął się powoli i z pewnością siebie. - Ponieważ, Hexe, wciąż wierzysz, że możesz mnie pokonać. Jak cholera, mogę! – miałam ochotę rzucić mu w twarz. Męczyła mnie też przemożna chęć, by pięścią zetrzeć mu ten przeklęty uśmieszek z twarzy i wepchnąć mu te 156

pozostałe, brązowe zęby w jego pieprzone gardło. Jednak nie mogłam zrobić żadnej z tych rzeczy. W swojej bezcielesnej formie miał nade mną ogromną przewagę, jednak sekundę po zachodzie słońca stanie się namacalny i zmienią się reguły gry. - Nawet, jeśli tak myślałam – powiedziałam chłodno - moj mąż może nie chcieć, bym sprobowała. Jak się pewnie zorientowałeś, należy do tych opiekuńczych. Wydawało się, że Kramer prychnął. - Ty nie uznajesz nad sobą żadnego męskiego autorytetu. Nawet, gdyby się sprzeciwił, nie posłuchasz go. Słowa „męski autorytet” podrażniły moj feminizm, co niewątpliwie było jego zamierzeniem. Jednak nieprzyjemnie przekonałam się – i to dwa razy – jakim błędem było odwracanie się od Bonesa w mylnym przekonaniu, że niektore problemy lepiej jest pokonywać samemu, a nie razem. Kramer nie potrafił tego zrozumieć, gdyż taka logika wywodziła się z miłości i wzajemnego szacunku, ktore były zupełnie obce przepełnionemu nienawiścią człowiekowi, ktory unosił się naprzeciwko mnie. Dlatego pozwolę mu sądzić, że ma rację. Zniżyłam głos do szeptu. - Robię to, co trzeba zrobić. Jeśli to się komuś nie podoba, nieważne kim jest, to ma wielkiego pecha. Na twarzy ducha na moment pojawiła się satysfakcja, a kiedy się odezwał, jego głos był rownie cichy. - Sarah spotka się z tobą przy wejściu do parku Grandview w Sioux City. Dostanie instrukcje, by cię do mnie przyprowadzić, jednak nie będzie wiedziała gdzie są pozostałe kobiety, więc twoja zdolność do kontroli umysłu na nic się zda. Uśmiechnęłam się lekko. - Nie zapominasz przypadkiem przypomnieć mi, bym przyszła sama i bez broni? Obrzucił mnie pełnym zadowolenia spojrzeniem. - Weź ze sobą broń jaką tylko zechcesz, jednak i tak już wiesz, że jeśli nie zjawisz się sama, nigdy nie dostaniesz szansy na to, by odkryć czy rzeczywiście możesz mnie pokonać. - Nie dotykaj kobiet, dopoki mnie znow nie zobaczysz – odparłam patrząc na niego z pogardą. – Nie chcę, żebyś był zbyt wyczerpany, by podjąć walkę, zanim wykopię cię na drugą stronę wieczności. Jego usta wykrzywiły się w okrutnym oczekiwaniu. - Jeśli nie zjawisz się o zmierzchu wiedz, że będą cierpiały o wiele bardziej niż wszystkie przed nią razem wzięte. W następnej chwili zniknął, nie czekając czy coś na to odpowiem. Nie zrobiłam tego. Błaganie go, by okazał litość Francine i Lisie sprawiłoby jedynie, że zadałby im jeszcze gorsze tortury. Jedyne co miałam to nadzieja, że Kramer będzie chciał zachować całą swoją energię dla mnie i że nie ufał mi na tyle, by naprawdę rozwiać się w powietrzu. Nie widziałam go, lecz to wcale nie znaczyło, że się gdzieś nie czaił. Mogł chować się gdzieś w pobliżu, by sprawdzić czy nie pobiegnę do wypełnionego szałwią domu i nie powiem Bonesowi gdzie i kiedy mam się spotkać z Sarah. Mogł się zastanawiać czy nie sprobuje fizycznie probować mnie zatrzymać. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Miałam jednak nadzieję, że sprawi ona, że duch jeszcze się tu kręcił. Jeśli tu był, nie torturował Francine i Lisy. Odwrociłam się i zaczęłam iść w stronę domu. Teraz wszystko, co musiałam zrobić to namowić męża, 157

by odłożył na bok swoj instynkt opiekuńczy i swoj wrodzony wampirzy terytorializm. Niełatwe zadanie, lecz jeśli nie mogłam wymyśleć żadnego rozsądnego powodu, dla ktorego była to dobra decyzja, to może jednak nie powinnam dzisiaj iść do Kramera.

158

ROZDZIAŁ 34

N

ie - powiedział Bones, kiedy tylko pojawiłam się w drzwiach. Nie siedział już na kanapie, lecz z lśniącymi zielenią oczami niespokojnie przemierzał pokoj. Uśmiechnęłam się leciutko. Zdaje się, że Bones zdecydował się na frontalny

atak. - Co: nie? - Nie, nie przehandlujesz się w zamian za nie – odparł i podszedł do mnie. – Znam cię zbyt dobrze i chociaż nie cierpię myśli o pozostawieniu Francine i Lisy na śmierć, to jeśli mam wybierać między tobą a nimi, to zawsze będziesz ty. Nic na to nie odpowiedziałam, tylko obeszłam cały dom i zaciągnęłam wszystkie zasłony. Bones trzymał swoje emocje zamknięte za żelaznym murem, lecz sądząc po trzaskającej w powietrzu energii był gotow na zajadłą walkę. Nie przeszkadzało mi to. Nie oczekiwałam niczego innego od mężczyzny, w ktorym się zakochałam. Kiedy wszystkie okna zostały zasłonięte, uniemożliwiając podglądanie pewnemu duchowi, chwyciłam z kuchni długopis i zaczęłam pisać na pierwszym kawałku papieru jaki znalazłam. Okazało się, że to paragon za spożywkę. Kramer pewnie słucha, kłóć się ze mną dalej. Jego śmiech był krotki i pozbawiony radości. - Nie ma sprawy, słonko, bo to wykluczone. - Jakie to typowe dla ciebie: dyktować mi, co mam robić – powiedziałam jednocześnie pisząc: Kramer nie chce wymiany. Rzucił mi wyzwanie, bym poszła i walczyła z nim dzisiejszej nocy. - Sądzisz, że pozwolę ci znaleźć się gdziekolwiek w pobliżu tego ducha, kiedy będzie miał ciało, ktorego potrzebuje, by spełnić swoje intencje i zgwałcić cię, a potem spalić żywcem? - Prychnął. – Nawet, gdybym cię nie kochał, nie pozwoliłbym na to. Nie miałam już miejsca na paragonie, znalazłam więc książkę, ktorą ktoś zostawił na blacie w kuchni, po czym wydarłam z niej kilka niezadrukowanych stron. Przy mnie ciało będzie dla niego słabością, nie siłą. - Potrafię o siebie zadbać – powiedziałam głośno, dokładnie jak oczekiwał tego Kramer. – A ty nie będziesz rozstawiał mnie po kątach. - Jesteś naprawdę na tyle głupia, że raczej umrzesz niż posłuchasz rozsądku? Otoczyła mnie gęsta chmura gniewu i frustracji emanujących z jego aury, lecz mimo iż z jego słow bił chłod, przeczytał kartkę, ktorą mu podałam. Jeśli naprawdę miał na myśli to, co powiedział, to nic go to nie obejdzie. Jedź do mieszkania Elisabeth. Powiedz jej, że Sarah spotka się ze mną o zmierzchu przy wejściu do parku Grandview w Sioux City. Stamtąd może za nami podążyć i powiedzieć wam, gdzie będzie Kramer i ja. Przetrzymam go wystarczająco długo, byś do nas dotarł. Wtedy zaciągnę go do pułapki. To ten sam plan co przedtem, z tym jednak, że teraz to ja doprowadzę ciebie do niego, zamiast kobiet, które doprowadziłyby jego do nas. Kramer sądził, że padnę ofiarą własnej dumy i zdecyduję się sama z nim walczyć, lecz kiedy zagrożone były życia dwoch niewinnych osob, chciałam mieć wsparcie. Z pewnością Inkwizytor nie będzie grał uczciwie, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru być jedyną, ktora stosowałaby się do wyznaczonych reguł.

159

- To za duże ryzyko. Zobaczyłabyś to, gdyby nie zaślepiała cię własna arogancja powiedział Bones ostro. Nie miałam pojęcia czy grał, czy może nie udawało mi się go przekonać, na piśmie więc odpowiedziałam na jego oskarżenie. Kramer nie trafił do Spade’a za Elisabeth. Podążył za moim sygnałem i tak nas znalazł. Ona jest ekspertem w unikaniu go. To zadziała. Głośno zaś powiedziałam: - Arogancja? Chyba coś o tym wiesz, skoro wydajesz się podejmować wszystkie decyzje za mnie! Nie jestem dzieckiem, Bones. Nie możesz mi mowić co mam robić i po prostu oczekiwać, że będę posłuszna. Musiałam pozwolić ci pójść samemu, kiedy wyzwano cię na pojedynek, napisałam wbijając w niego wzrok, gdy skończyłam. To było piekielnie trudne, lecz zrobiłam to. Zaklął pod nosem i przeciągnął dłonią po włosach. - To nie to samo. Śmignęłam długopisem po papierze. Owszem, to samo. I podobnie jak Gregor nie przestałby działać, gdybyś odrzucił jego wyzwanie, Kramer również tego nie zrobi. Kiedy wybierze sobie cel, nigdy nie zmienia zdania, a nikt nie może wiecznie ukrywać się przed umarłym! A co, jeśli zaatakuje mnie kiedy będę walczyć z innym wampirem? Będę w większym niebezpieczeństwie, jeśli NIE pójdę. - Nie pierwszy raz staję twarzą w twarz ze śmiercią i nie mam zamiaru, by ten był ostatni – powiedziałam powtarzając słowa, ktore skierował do mnie przed tamtą walką. – Wybrałam niebezpieczne życie, ale właśnie taka jestem i to nie zmieniłoby się nawet, gdybyśmy się nigdy nie spotkali. Na jego ustach pojawił się nikły uśmiech, chociaż jego aura niebezpiecznie pulsowała przepełnioną uczuciami energią. - To cios poniżej pasa, Kitten. Wytrzymałam jego spojrzenie i sama się lekko uśmiechnęłam. - Ktoś mnie kiedyś nauczył, by w walce wykorzystywać każdy tani chwyt i nieczysty ruch. Jego wzrok był tak intensywny, że zaczęłam się zastanawiać czy potrafił zajrzeć w moj umysł. To byłoby pomocne. Wtedy by wiedział, że nie przemawiała przeze mnie duma. To doświadczenie. Nie byłam jak poprzednie kobiety, ktore przez wieki wybierał Kramer. Nie stałam w konflikcie z żadnym archaicznym systemem prawa, nie byłam porzucona przez rodzinę i przyjacioł, a może i miałam ciało, a w moich żyłach płynęła krew, ale nie byłam człowiekiem. Tak jak Inkwizytor nie był nim przez długi, długi czas. W moim przypadku Kramer w końcu zmierzy się z kimś, kto mu dorownuje. Do tej pory widział jedynie, jak uciekam, nigdy zaś nie obserwował mnie w walce. Dzisiaj w nocy pokażę mu, dlaczego w świecie nieumarłych słynęłam jako Czerwony Żniwiarz. Nagle Bones chwycił mnie i zgniotł moje usta w pocałunku tak mocnym, że gdy podniosł głowę, poczułam smak krwi. Jednak nie przeszkadzało mi to. Zlizałam krew z warg z głodem, ktory dorownywał ogniu w jego oczach, pragnąc rzucić go na podłogę i posiąść wystarczająco ostro, by popękały deski w podłodze. Kocham cię, powiedziałam bezgłośnie, po czym przyciągnęłam do siebie jego głowę i pocałowałam z podobną siłą, co przedtem. Przesunął moje usta na swoją szyję, niemal brutalnie przyciskając moje kły do swojej szyi w taki sam sposob, w jaki przyciskał się 160

do mnie. Przystałam na jego nieme żądanie i ugryzłam go. Kiedy poczułam jego krew pociągnęłam długi łyk, powstrzymując błogi jęk z obawy, że usłyszy mnie Kramer. Kiedy piłam, pochłaniając siłę i moc z tego uderzającego do głowy płynu, jego dłonie przesunęły się po moim ciele w mocnej i zaborczej pieszczocie. Kiedy pomimo mojego ssania szkarłatny strumień zmienił się w zaledwie strużkę, polizałam jego skorę, by usunąć z niej wszelkie ślady. Czułam się ociężała i syta, a moje zmysły wręcz buczały od tak wielkiej uczty. Zazwyczaj kiedy się nim żywiłam, wypijałam zaledwie połowę tego co dziś, jednak wiedziałam dlaczego chciał, bym go niemal osuszyła. On bez przeszkod mogł wypełnić braki i zaspokoić swoj głod, ja – kiedy nie będzie go przy mnie – nie. Kiedy odsunęłam się od niego, ujął moją twarz w dłonie i popatrzył mi w oczy. W następnej chwili opuścił swoje osłony i poczułam, jak jego aura zalała moje zmysły, wplatając się w moje emocje do tego stopnia, że nie wiedziałam gdzie kończyły się moje uczucia, a zaczynały jego. Po promieniujących z niego frustracji, miłości, pożądaniu i zmartwieniu poznałam, że chciał kochać się ze mną, dopoki żadne z nas nie będzie w stanie myśleć… a potem związać mnie i zasypać toną głazow, dopoki nie wzejdzie słońce. Intensywność wszystkich tych uczuć powiedziała mi, że ostatnią rzeczą, na ktorą miał ochotę była ta, ktorą zrobił w następnej chwili. - Nie będę tu stał i wysłuchiwał twoich śmiesznych poglądow – powiedział absolutnie zimnym tonem. – Chcesz wyrzucić swoje życie na śmietnik? W porządku, ale zrob to beze mnie. Skończyłem z tobą. Gdybym tak mocno nie czuła jego emocji, jego słowa by mnie zmiażdżyły. Zamiast tego jednak uśmiechnęłam się i ścisnęłam jego rękę czując, jak moje serce przepełnia miłość. Odpowiedział uściskiem, po czym uniosł moją dłoń i musnął ją w szybkim, gorączkowym pocałunku. Następnie puścił mnie, odwrocił się i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Ian wszedł do domu zaraz po tym. Nie tylko Kramer musiał nas słuchać. Spojrzał na mnie, uniosł brew, po czym podniosł jedną z zabazgranych przeze mnie kartek i przeczytał ją. - Skoro między tobą i Crispinem koniec, a ja mam trochę czasu do zabicia, to co powiesz na bzykanko? – spytał z ciężką ironią. - Och, ugryź mnie w tyłek - westchnęłam. Mrugnął do mnie. - Ależ z przyjemnością. To druga rzecz, ktorą uwielbiam robić w łożku. Nie odpowiedziałam na to, gdyż wiedziałam, że nie mowił poważnie. Przeczytał wystarczająco dużo, by mieć pojęcie, że nasze zerwanie było na pokaz, lecz nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z każdej możliwości, by pokazać jakim jest palantem. Po chwili na schodach pojawił się Spade. Malująca się na jego twarzy ostrożność powiedziała mi, że nie wiedział iż z Bonesem tylko udawaliśmy. Kiedyś już był świadkiem naszego prawdziwego rozstania i poźniej musiał obojgu nam przemawiać do rozumu, dlatego teraz pewnie myślał: Cholera, znów to samo. Podałam mu kartki i uniosłam w gorę kciuki. Po minucie czujność zniknęła z jego twarzy, a gdy podniosł na mnie wzrok, jej miejsce zajmowało śmiertelne skupienie. W następnej chwili wziął długopis i napisał: Idę z wami. Nie odezwałam się. Po tym, co Sarah zrobiła Denise, żaden argument – słowny lub nie – nie wybiłby mu tego z głowy.

161

ROZDZIAŁ 35

T

aksowkarz zatrzymał się wzdłuż krawężnika, a ja zerknęłam na widniejący w oddali, biały niczym muszla fronton teatru. - Jesteśmy na miejscu – powiedziałam radośnie. Spojrzałam na licznik i wyjęłam z portfela odpowiednią kwotę. - Dzięki. Proszę zatrzymać resztę. - W porządku. Szczęśliwego Halloween. Właśnie na to miałam nadzieję. Wysiadłam i poczekałam, aż światła jego wozu znikną, gdy odjeżdżał. Następnie zacisnęłam w talii pasek płaszcza, oparłam się o znak witający w parku i czekała m. Piętnaście minut poźniej, gdy niebo zmieniło barwę z granatowej na czarną, a gwiazdy zastąpiły ostatnie promienie słońca, nieopodal zatrzymał się lśniący mercedes klasy E. Marka i model były takie same jak samochodu, ktory Spade zostawił Denise. Jakby na potwierdzenie, przyciemniana szyba zjechała w doł, ukazując siedzącą za kierownicą Sarah. Jej włosy upięte były w ciasno związany kok, podobny do tego, jaki z reguły nosiła Elisabeth. U Elisabeth ten styl podkreślał śliczną twarz bez śladu makijażu. U Sarah jednakże sprawiał, że jej rysy wydawały się ostrzejsze, przyciągając uwagę do grubych brwi, ktorym przydałaby się porządna depilacja i do zaciśniętych w wąską linię ust. - Jeśli mnie zabijesz, nigdy nie odnajdziesz pozostałych kobiet – powiedziała otwierając mi drzwi pasażera. Jej myśli były znajomą mieszaniną strachu i nienawiści jak i dziwnego szumu w tle, w ktorym teraz rozpoznałam oznakę szaleństwa. Kiedy się poznałyśmy sądziłam, że to Kramer doprowadził ją do tego stanu. Dopiero teraz do mnie dotarło, że to właśnie jej psychiczna niestabilność przyciągnęła do niej Inkwizytora. - Och, nie zamierzam cię teraz zabić – odparłam wsuwając się na siedzenie. – Umrzesz dziś, to pewne, jednak miej nadzieję, że nastąpi to z ręki kogoś innego niż Kramera. Popatrzyła na mnie, lecz zaraz odwrociła swoj jasnobrązowy wzrok. - Powiedział mi, że będziesz kłamać, ale wcześniej już wiedziałam, że czarownice nie potrafią mowić prawdy. Prychnęłam ponuro. - Nie mam pojęcia, co cię tak wypaczyło, Sarah. Może gowniane wychowanie, a może facet, ktory rzucił cię dla innej. Ale pamiętasz słowa: “Jaką miarą mierzycie, podobnie wam zostanie wymierzone”? Wkrotce dowiesz się co to znaczy, a - jak rany chciałabym, żebyś nie musiała. - Nie będę słuchać żadnych twoich kłamstw, nieczysta - syknęła. Odjechała jakieś sto metrow, po czym zjechała na pobocze i zaparkowała w najciemniejszym rogu postoju. Uniosłam brwi. Kramer nie mogł być tak głupi, by spotkać się z nami tutaj, prawda? - To tutaj czy może zapomniałaś dokąd masz jechać? Sarah wyjęła kluczyki i wysiadła, po czym nerwowo postukała nimi w dach samochodu. - Kramer powiedział, że polecisz ze mną do niego. O-o. Nie rozejrzałam się za duchem, ktorego jak wiedziałam wysłał tu Bones, lecz taki był moj pierwszy odruch. Gdybym poleciała, Elisabeth nie mogłaby za mną podążyć, a to zniszczyłoby resztę naszych planow. Czyżby Sarah widziała jak latam? Nie, Bones 162

porwał mnie z tamtej ulicy i zabrał wprost do War Eagle Park. Kramer też nie powinien był widzieć mnie w powietrzu, jako że gdy przyszliśmy Francine, Bones też zabrał mnie ze sobą. Być może Kramer namowił Sarah, by trochę powęszyła. - Nie wszystkie wampiry latają. Jestem zbyt młoda, by posiadać taką moc – odparłam nie ruszając się z miejsca. Usłyszałam, jak klucze mocniej zabębniły w dach. - Znow kłamiesz. Kramer powiedział mi, że widział jak latasz w pobliżu pewnej jaskini w Ohio. Polecisz ze mną do niego, wiedźmo, albo dowie się, że go zdradziłaś. A wtedy pozostałe poniosą karę za ciebie. Zazgrzytałam zębami. Miała rację – leciałam z Bonesem, kiedy ewakuowaliśmy moją matkę, Tylera i nasze zwierzęta w Ohio. Sądziliśmy, że Kramer zniknął, gdyż skończyła się masakra na żołnierzach Madigana, lecz ten wścibski sukinsyn musiał czaić się w pobliżu i nas podglądać. Najwyraźniej podejrzewał, że będzie mnie śledził jakiś duch, skoro kazał Sarah byśmy do niego przyleciały, a nie przyjechały samochodem. Może się myliłam. Może nie sądził, że byłam zaślepiona prożną myślą, że zdołam pokonać go sama. Albo to, albo obawiał się podjąć takie ryzyko. Kiedy się tam znajdę, odnalezienie mnie koncentrując się na mojej słabnącej mocy zajmie Elisabeth i Fabianowi kilka godzin. Kramer pamiętał ile trwało, kiedy sam tego probował, wiedział więc, że będzie miał dobre kilka godzin na swoje działania. Cholerny duch zabezpieczał się z każdej strony. Pomyślałam o tym, jak bardzo już zanikły moje pożyczone zdolności, a następnie o całej liście zagrożeń, jakie na nas czyhały, jeśli nie uda nam się pokonać Kramera szybciej raczej niż poźniej. Musiał być jakiś sposob, by wkręcić Kramera i nie odwrocić się plecami od Bonesa i innych. Sarah ponownie zabębniła w dach. - Dłużej już nie czekam. Jeśli nie zrobisz jak on każe, odjeżdżam. Och, w rzeczy samej miałam ochotę wzlecieć z nią w niebo. A potem puścić, bym mogła rozkoszować się jej krzykiem, nim rozkwasi się na ziemi. Lecz jeśli każę Kramerowi jeszcze czekać, to z pewnością skorzysta z możliwości i użyje swojego nowego ciała w prawdziwie obrzydliwy sposob. Z frustracją zacisnęłam pięści. Gdyby jeszcze tylko kołatała się we mnie resztka pożyczonej mocy… Ale nie, utknęłam z nimi w ostatecznym stadium „iskry bez ognia”. Chociaż… być może moce, ktore otrzymałam od Marie zadziałają, jeśli zapewnię im odpowiedni bodziec. - Koniec czasu – powiedziała zimno Sarah patrząc na mnie przez otwarte okno. Wysiadłam z wozu i wzruszyłam ramionami. - W porządku, umiem latać – powiedziałam, po czym posłałam jej ponury uśmiech. – Jednak nie ląduję najlepiej i to jest najszczersza prawda. Lepiej więc weź się w garść, bo będzie bolało.

*** Przeleciałam nad ogromnymi polami przetykanymi gospodarstwami i siecią drog, szukając farmy Pumpkin Town, o ktorej mowiła mi Sarah. Oczywiście dotąd mogłam minąć ją już kilka razy. Cały ten teren był rolniczą mekką, z polami soi, zboża i kukurydzy otaczającymi domy, stodoły i rożne inne magazyny. Z tej wysokości falujące, złote morze przypomniało mi o tej nocy, kiedy Bones zabrał mnie pod niebo i poczułam, jak gardło ściska mi żal. Bones cholernie się zmartwi, kiedy Elisabeth przekaże mu, że poleciałam na spotkanie z Kramerem. Jeśli jednak posłucha logiki to 163

zda sobie sprawę, że wciąż posiadałam resztkę zdolności, by zostawiać za sobą ślad okruszkow. Chociaż nie był to plan, ktory omawialiśmy wcześniej, rezultat wciąż będzie ten sam. Po prostu będzie nieco bardziej ryzykowny niż byśmy tego chcieli. Odepchnęłam od siebie winę i co wrażliwsze uczucia. Nie potrzebowałam ich teraz. Będą mi niezbędne poźniej, kiedy będę już z Kramerem. Jakieś połtora kilometra przed nami pojawiło się więcej świateł. Poleciałam w ich kierunku zauważając z ironią, że Sarah ciasno zaciska oczy. Od niej z pewnością nie uzyskam pomocy. W następnej chwili poleciałam w doł, by sprawdzić czy w ktorymś z kukurydzianych pol nie ma wyciętego labiryntu. Łatwiej będzie go wypatrzyć w ten sposob niż szukać drogowskazu, ktory i tak skierowany byłby w stronę ulicy, a nie nieba. Rzeczywiście, tuż za kręgiem drzew otaczających malowniczy dom, stodołę, grządkę z dyniami i stajnię, znajdowało się pole kukurydzy z charakterystycznym wzorem wyciętych ścieżek. W przeciwieństwie od innych domow, nad ktorymi przelatywałam, to miejsce tryskało aktywnością. Na krawędzi pola stało zaparkowanych kilkanaście samochodow. Moich uszu dobiegły dźwięki muzyki, złowieszcze odgłosy i rozmowy. Przyglądając się bliżej dostrzegłam, że labirynt pełny był poprzebieranych gości. Na litość Boską, to przyjęcie z okazji Halloween, z rodzicami i dziećmi! Lepiej, żeby nie było to miejsce, ktore Kramer wybrał na swoj mały pokaz. - Otworz oczy – powiedziałam do Sarah, ostro dźgając ją pod żebra. – To tutaj? Na moment uchyliła powieki, po czym skinęła głową i ponownie je zacisnęła. - Tak. Zabierz nas na drugie pole na zachod od labiryntu. - Zachod? Mow mi: prawo, lewo, w gorę, albo na doł - warknęłam. Biorąc pod uwagę, że byłam zbyt wysoko by w ogole dostrzec znaki drogowe, odnaleźć to miejsce było mi i tak wystarczająco trudno. Droga, ktorą samochodem pokonałabym w jakieś czterdzieści pięć minut zabrała mi z Grandview Park ponad godzinę przez to, że nie nawykłam do nawigowania na podstawie ekwiwalentu zdjęcia satelitarnego. Napatrzyłam się na wystarczającą ilość map okolic Sioux City by wiedzieć, że Orange City znajdowało się u gory i po prawej, lecz wszystkie moje loty nad tym terenem nie przeciągały się. Po prostu się gubiłam. - Nie wiesz, gdzie jest zachod? - spytała Sarah z niedowierzaniem. Nie upuszczę jej, żeby spadła. Ja nią rzucę. - Czy wyglądam na kompas? Sarah machnęła dłonią w kierunku nieba. - Nie możesz użyć gwiazd do nawigacji? - Mam dwadzieścia dziewięć, a nie dwieście dwadzieścia dziewięć lat. Nawiguję za pomocą GPS-a, MapQuest lub TomToma. Nie na podstawie pieprzonych gwiazd. Łapiesz? Westchnęła z irytacją. - Sprobuj drugie pole po prawej od labiryntu. Jeśli to nie będzie to, pojdziemy pieszo, aż nas znajdzie. Jej myśli wciąż były dla mnie za bardzo rozbiegane, bym mogła ocenić czy kłamie. Jeśli Kramer naprawdę tam był, nie potrzebowałam jej już. Jednak - na wypadek, gdyby to był jakiś test – oszczędzę jej życie. Głupia baba nie zdawała sobie sprawy, że śmierć z mojej ręki byłaby dla niej przysługą. Namierzyłam drugie nietknięte pole kukurydzy po prawej stronie od labiryntu i zaczęłam opadać. Mimo obecności ludzi niecałe osiemset metrow stąd, brak świateł nad tym terenem w połączeniu z naszymi 164

ciemnymi ubraniami powinien zapewnić nam niewidzialność. Zwolniłam jak tylko mogłam najbardziej i w chwili, gdy moje stopy dotknęły podłoża, puściłam Sarah i przetoczyłam się po ziemi. Turlanie to oznaczało, że swoim lądowaniem skosiłam dziesięciometrowy pas roślin, lecz jednocześnie zmniejszyłam siłę uderzenia. Sarah nie przetoczyła się tak jak ja, a z jej gardła wyrwał się głośny okrzyk bolu, gdy runęła między tyczki kukurydzy. - Dzidziuś się psieśtlasił? – spytałam walcząc z pokusą, by kopnąć ją, gdy tak leżała i kurczowo trzymała się za kostkę. - Ty suko, złamałaś mi kostkę! – wrzasnęła na mnie. Przy pobliskiej muzyce, efektach dźwiękowych, śmiechach i okrzykach zachwytu dochodzących z okolic tej części farmy, nie usłyszy jej żaden z uczestnikow zabawy Halloween. Nie miałam więc oporow, by do niej podejść. Ze spokojem ujęłam w dłonie jej zranioną kostkę, po czym przekręciłam ją na tyle mocno, że usłyszałam trzask kości. - Teraz złamałam ci kostkę - powiedziałam. Sarah zawyła, lecz mimo iż nie bałam się o to, że ktoś nas usłyszy, raniło to moje uszy. Zacisnęłam jej dłoń na ustach. - Przestań, albo dam ci prawdziwy powod do płaczu. Ta stara rodzicielska groźba podziałała. Zdusiła krzyk i z wysiłkiem zaczęła wspinać się po mnie, by wstać. Rozważałam czy jej nie odepchnąć, lecz doszłam do wniosku, że gdy będzie skakać i potykać się na jednej nodze, dotarcie do Kramera zajmie nam o wiele więcej czasu, pozwoliłam jej więc się o mnie oprzeć. Nie odezwała się, lecz jej myśli pełne były nienawiści, szaleńczego szumu i zachwytu, gdy wyobrażała sobie jak będę płonąć – najpierw na ziemi, a potem w piekle. Czarujące. - Albo nadążysz za mną, albo cię zostawiam. Bez rożnicy – powiedziałam i ruszyłam przed siebie. Nie byłam pewna czy idę w dobrym kierunku, lecz jeśli Kramer tu był, pewnie widział nasze mało udane lądowanie. Duch wiedział, że ma obserwować niebo, w przeciwieństwie do rodzin w labiryncie i na pobliskich farmach. Poza polem, na ktorym odbywała się zabawa nie widziałam żadnych innych świateł, jeśli więc tu był, to się ukrywał. Sarah wczepiając się palcami w moje ramię kulała obok mnie, a z każdym jej chybotliwym krokiem z jej gardła wyrywał się jęk. Między nimi, trzaskami wydawanymi przez falujące tysiące schnących tyczek kukurydzy i śmiechami dochodzącymi z drugiej części farmy nie byłam w stanie usłyszeć czy był tu z nami ktoś jeszcze. Cholerny Kramer. Zastanawiałam się, dlaczego na nasze spotkanie wybrał akurat to miejsce. Teraz już wiedziałam. Nie mogłam się skoncentrować na żadnych ostrzegawczych ruchach, gdyż poruszało się wszystko wokoł mnie. Tyczki kukurydzy były wyższe ode mnie i wszystkie wyglądały tak samo, przez co nie mogłam nawet stwierdzić czy chodziłam w kołko, czy nie. Wszelkie hałasy tłumiły odgłosy zarowno natury oraz te sztuczne, a obecność ludzi po drugiej stronie pola powstrzymała mnie przed zatoczeniem niewielkich koł w powietrzu, by sprawdzić czy w ten sposob nie uda mi się zlokalizować jego, Francine czy Lisy. Moje lądowanie mogło przejść niezauważone, lecz kobietę latającą niczym nietoperz – powoli i wystarczająco nisko, by dostrzec cokolwiek wśrod tej ogromnej, poruszającej się kanwy – w końcu ktoś by dostrzegł. Właśnie dlatego nie otrzymałam żadnego ostrzeżenia, kiedy ogromny bol wybuchł w moich plecach. Jeden, drugi, trzeci raz, 165

zmieniając moją pierś w coś, co przypominało morze agonii. Zachwiałam się i przewrociłam Sarah, ktora wrzasnęła z bolu, kiedy starając się zachować stabilność nadepnęłam jej na kostkę. Straciłam rownowagę i nawet moje wewnętrzne, wampirze instynkty nie uchroniły mnie przed upadkiem. W ostatniej sekundzie zdołałam się odwrocić. Runęłam na ziemię, ale przynajmniej nie zaryłam twarzą w doł. Chciałam zerwać się na rowne nogi, ale nie mogłam. Niezwykła powolność moich kończyn oraz nieprzemijający, nieznośny bol powiedział mi, że nie zostałam postrzelona zwyczajnymi kulami. Były ze srebra. Na ułamek sekundy przed moimi oczami pojawił się siwowłosy mężczyzna w czarnych, mnisich szatach powiewających na wietrze, ktory bardzo namacalną dłonią kierował ku mnie broń. Wtedy usłyszałam kolejny strzał i poczułam jak moja głowa eksploduje bolem. Nie widziałam już nic więcej.

166

ROZDZIAŁ 36

M

oja głowa pulsowała, jakby ktoś napchał do niej sztucznych ogni i je potem podpalił. To pierwsza rzecz, ktorej stałam się świadoma. Druga, to palący bol w piersi - tak silny, że promieniował na całe moje ciało. Trzecia to to, że stopy i dłonie przywiązane miałam za plecami do czegoś wąskiego i wysokiego. Czwarta zaś rzecz była najbardziej zatrważająca ze wszystkich – byłam cała mokra, i to nie od wody. Ostry zapach benzyny wypełnił mi nos, nawet bez potrzeby wdychania powietrza. - Spal ją. Spal ją teraz, zanim się jeszcze obudzi! – ponaglał znajomy głos. Sarah. Powinnam była ją zabić, kiedy miałam taką szansę. Po fakcie zawsze widzi się wszystko wyraźnie. Otworzyłam oczy. Kramer stał kilka krokow dalej, po środku trojkątnej polanki wśrod wysokich tyczek kukurydzy. Sarah stała gdzieś z boku, lecz Lisa i Francine stanowiły pozostałe rogi trojkąta. Podobnie do mnie, były przywiązane do wysokich metalowych pali. Usta wypchane miały kneblem i oczami szeroko otwartymi z przerażenia patrzyły wprost na mnie. W przeciwieństwie jednak do mnie, żadna z nich nie miała dużego, srebrnego sztyletu wbitego w pierś. Ostrze zdawało się sączyć we mnie kwas, parząc moje nerwy i pozbawiając mnie siły. Jednak, chociaż wbite było po środku mojej piersi, nie naruszyło serca. Albo Kramer celowo je ominął, nie chcąc darować mi łatwej śmierci, albo jego cel nie był tak dobry, jak myślał. Z fałd swojej nowej, czarnej szaty Kramer wyciągnął dużą skorzaną księgę. Zdaje się, że miał już dość tej ubłoconej tuniki, ktorą nosił w mglistej postaci. Jego oczy wydawały się lśnić złowrogim triumfem, kiedy otworzył wolumin i zaczął czytać. - Ja, Henricus Kramer, Inkwizytor, Sędzia mianowany z woli Boga, wydaję i ogłaszam werdykt, że wy, ktore tu stoicie jesteście nieskruszonymi heretyczkami i jako takim zostanie wam wymierzona sprawiedliwość – zaintonował i chociaż oryginalna wersja Młota na czarownice była po łacinie, mowił po angielsku, byśmy wszystko zrozumiały. Nie miałam w ustach knebla, pewnie dlatego, że Kramer wiedział iż nie zawracałabym sobie głowy wzywaniem pomocy. Nie znaczyło to jednak, że będę milczeć. - Wiesz, czytałam to. Twoja proza jest nudna i powtarzalna, a twoja tendencja do nadużywania wielkich liter do podkreślenia czegoś jest co najwyżej mierna. Och do diabła, powiem to: to było do bani. Nic dziwnego, że musiałeś oszukać swoich pomocnikow. Jego wzrok zalśnił wściekłością. Z głośnym trzaskiem zamknął księgę, po czym podszedł do mnie. Pisarze byli tak wrażliwi na punkcie krytyki. - Chcesz umrzeć teraz, Hexe? – syknął, po czym pochylił się i podniosł coś, co było poza moim polem widzenia. Kiedy się wyprostował, trzymał w dłoni latarnię sztormową, w ktorej złoto-pomarańczowe płomienie pieściły otaczające je szkło, jakby błagając o uwolnienie. Ponad jego ramieniem spojrzałam na Sarah, ktora wręcz wibrowała z podekscytowania na myśl, że zaraz spłonę. - Ona może nie wiedzieć jaka jest twoja rutyna, jednak ja wiem – powiedziałam cicho. – Postaw więc tę latarnię. Nie spalisz mnie jeszcze i oboje o tym wiemy. - Co ona mowi? – spytała gwałtownie Sarah kuśtykając w naszym kierunku. Kramer ściągnął swoje białe brwi, a ja pozwoliłam, by na ustach zaigrał mi niewielki uśmiech.

167

- Strasznie despotyczna wobec ciebie, prawda? Z drugiej strony, to ma sens. Ona ma spodnie, a to ty nosisz kieckę. Jego pięść wystrzeliła w powietrze, lecz nie wylądowała na mnie. Cios dosięgnął Sarah w chwili, kiedy wsparła się na nim, by stanąć stabilniej. Upadła na plecy, a z jej nosa trysnęła krew. Teraz, kiedy przestała być użyteczna, Kramer już nie ukrywał swoich zamiarow wobec niej. - Dlaczego? – wykrztusiła. Cierpienie i dezorientacja wyraźnie malowały się na jej twarzy, jednak z opoźnieniem dotarło do mnie, że nie słyszałam tego w jej myślach. To samo było z Lisą i Francine. Musiały w myślach krzyczeć z paniki, lecz jedyne co słyszałam, to ich szybko bijące serca i zdławione westchnienia dochodzące zza knebli. Srebrna kula, ktorą strzelił mi w głowę nie tylko pozbawiła mnie przytomności na wystarczająco długo, by zdołał mnie podnieść i oblać benzyną. Wywołała rownież zwarcie w moich telepatycznych zdolnościach. Jeszcze jedna czy dwie rundy, a będę martwa jak trup, jednak – oczywiście - Kramer nie chciał mnie jeszcze uśmiercić. Patrząc na to optymistycznie, bez cudzych myśli w głowie będzie mi łatwiej się skoncentrować. - Nie odzywaj się nawet słowem, hure – warknął Kramer do Sarah. - To znaczy „kurwo” – pospieszyłam z wyjaśnieniem. – Właśnie tak on widzi wszystkie kobiety. Przyzwyczaj się, że przez resztę swojego nader krotkiego życia będziesz słyszała to bardzo często. Tymi słowami zasłużyłam sobie na silny cios w twarz, lecz w porównaniu z dźgnięciem nożem czy postrzałem była to wręcz pieszczota. - Uważaj. Chyba nie chcesz, by ostrze przecięło mi serce i zbyt szybko zakończyło ci zabawę, prawda? Spojrzał na noż w mojej piersi i opuścił pięść. Nie drgnął mi ani jeden mięsień na twarzy, jednak mentalnie uniosłam brwi. Moj blef podziałał. A jednak nie wiesz czy ostrze jest tuż poza moim sercem, czy je może przebiło. I dobrze Z oczu Sarah popłynęły łzy - albo z bolu, albo ze świadomości, że Kramer był tym wszystkim przed czym ją ostrzegałam. Nie potrafiłam jednak zmusić się, by jej żałować. Postrzeliła moją najlepszą przyjaciołkę tyle razy, że musiała uwierzyć, że Denise zginęła. Gdyby nie jej skrajnie wyjątkowy status w nadnaturalnym świecie, z pewnością by umarła. Potem Sarah porwała Francine i Lisę i przywiozła je potworowi w prezencie, w pełni oczekując, że zobaczy jak płoną. Nie, nie było mi jej żal, gdy zalała się łzami na myśl, że ona rownież w końcu doświadczy brutalności Kramera. Kiedy w następnej chwili wymierzył jej kopniaka w brzuch, przewracając ją i sprawiając, że krzyknęła z rozpaczy, wciąż jej nie żałowałam. Z doświadczenia wiedziałam, że boli to sto razy mniej niż płonięcie na stosie, a – biorąc pod uwagę jej zbrodnie – należało się jej. W następnej chwili z rozmachem opuścił obutą w ciężkie trepy nogę na jej zmiażdżoną kostkę. Przy jej urywanych, pełnych agonii okrzykach łamiących się kości, jednak pewnie tak się stało. Zwinęła się w pozycję embrionalną i łkając zaczęła błagać o litość, jakiej miała nigdy nie doświadczyć ze strony Inkwizytora. Kramer w końcu kopnął ją w żebra, po czym zostawił ją wijącą się w bolu i na powrot zwrocił swoją uwagę na mnie. Kiedy do mnie podszedł, nie odezwałam się. Oprocz książki posiadał rownież leżącą nieopodal torbę, i mogłam sobie wyobrazić jak straszne narzędzia tortur

168

zawierała. Ponieważ Kramer pozostawił ją tam wiedziałam, że teraz miał dla mnie inne plany. Nie potrzebowałam czytać mu w myślach, by wiedzieć jakie. - Czy przyznajesz się do zawarcia paktu z diabłem, Hexe? – Jego głos był łagodny, a nawet kojący. – Jeśli tak, to mogę jeszcze oszczędzić ci życie. Prychnęłam. - Nawet, gdybym nie dowiedziała paru rzeczy o tobie od Elisabeth… to czyżbyś zapomniał o tej części, w ktorej powiedziałam, że czytałam twoją księgę? To dotyczy rownież tego rozdziału, w ktorym racjonalizujesz okłamywanie więźniow na temat puszczenia ich wolno jako roli dobrego Inkwizytora. Jego pięść trafiła mnie w szczękę i rozcięła mi wargę, z ktorej – zanim się zagoiła – pociekło kilka kropel krwi. - Przyznaj się lub wyrzeknij lojalności względem Szatana! - Sądząc po tym jak bardzo zaskoczona była Sarah, gdy się od niej odwrociłeś, ośmielę się stwierdzić, że to przezwisko pasuje ci jak ulał. Ściągnął brwi i zbliżył się do mnie tak bardzo, że jego cuchnący oddech sprawił iż aż zadrżałam z zachwytu, że nie muszę już oddychać. - Zachęcasz mnie, jak gdybyś chciała, bym kontynuował. Wzruszyłam ramionami na tyle, na ile pozwalały mi na to więzy. Miałam plan, lecz nie miałam zamiaru mu go zdradzić. Poza tym, jak długo skupiał się na mnie, a nie na Francine i Lisie, zniosę każde molestowanie z jego strony. No, w granicach rozsądku, upomniałam się, gdy ostrożnie odciągał materiał mojej bluzki od rękojeści noża. Zdążył już zdjąć ze mnie kurtkę i coś nią zrobić, pozostawiając mnie w zapinanej na guziki bluzce i zwykłych jeansach. Kiedy już odsunął materiał od ostrza, szarpnięciem odsunął poły na boki. Światło stojącej niedaleko lampy naftowej zamigotało na jego twarzy, gdy wpatrywał się w moje piersi. Niecierpliwie zaczął gmerać z przodu mojego stanika, gdzie znajdowało się zapięcie. Gotowa byłam się założyć o moj pierścionek zaręczynowy, że takiej świni jak on stawał za życia tylko wtedy, gdy kobieta była bezbronna i przerażona. Teraz, jako odrodzony w nowym ciele duch pewnie nie miał już tego problemu, lecz spojrzenie jakie mi rzucił zanim rozerwał koronkę powiedziało mi, że chciał, bym skuliła się ze wstydu. Nie zrobiłam tego. Owszem, byłam do połowy naga, ale to jego duszę obnażały te czyny. Nie ogarnął mnie wstyd, kiedy brutalnie zaczął miętosić moje piersi, uważając jednak na wystający noż. Ogarnęła mnie furia. Miałam ochotę rozerwać go na strzępy, a potem spalić każdy z nich, jednak wściekłość nie była tym, czego teraz potrzebowałam. Aby wysłać moj nadnaturalny sygnał potrzebne mi było coś innego. Nietrudno mi było wywołać u siebie wystarczająco dużo żalu i poczucia winy, by oczy zaszły mi łzami. Wystarczyło, bym przypomniała sobie pewien dzień kilka lat temu, kiedy pocałowałam Bonesa, powiedziałam, że go kocham… po czym zdradziłam go znikając bez śladu. W tamtym czasie wydawało mi się, że odejście od niego będzie najlepszym wyjściem, a Don nieźle się spisał ukrywając mnie przez ponad cztery lata. Jednak jedyne co mu się udało, to unieszczęśliwić nas oboje, zanim Bones w końcu mnie odnalazł. Cztery lata. Rozstaliśmy się na dłużej niż byliśmy razem, a to wszystko przez to, że odwrociłam się do niego zamiast trwać przy jego boku. Bones może i wybaczył mi to, lecz ja nie przebaczyłam sobie nigdy. Wspomnienie błędu, za odwrocenie ktorego oddałabym więcej niż za jakiekolwiek inne sprawiło, że łzy potoczyły mi się po policzkach.

169

Spływały coraz szybciej i skapywały na jego dłonie. Kramer przestał ściskać moje ciało i z dziką satysfakcją popatrzył na rożową wilgoć. - Uroń jeszcze więcej swoich krwawych łez, Hexe. Jedynie potwierdzają twoj związek z Szatanem. - To czego dowodzą, to że wampiry nie mają wystarczająco dużo wody w organizmie, idioto – powiedziałam i z upodobaniem przyjęłam siarczysty policzek, jaki mi wymierzył, gdyż z oczu popłynęło mi jeszcze więcej łez. Zaraz potem, uważając na noż, przeciągnął swoimi zjełczałymi ustami po mojej skorze, pozostawiając na niej ślady po swoich zepsutych zębach. Targnęło mną obrzydzenie, lecz z całej siły walczyłam, by go zignorować odwracając myśli od odrazy i żalu do cichej, białej nicości, ktorą czułam gdy po raz ostatni sięgałam do mocy grobu. Nie była tuż pod powierzchnią, jak niegdyś. Musiałam szukać. Bol od ostrza i Kramer macający mnie w coraz niższych rejonach zaburzał moją koncentrację, lecz wysiliłam się, by to od siebie odsunąć. Musiałam odnaleźć w sobie tę słabą iskrę. Większość mojej mocy zniknęła, ale nie cała. Musiała gdzieś tam się kryć… Chłodny, kojący bezruch zdał się na moment stłumić pulsujący bol spowodowany srebrem i cierpienie płynące ze wspomnień, tą jedną pieszczotą zmniejszając je oba. Pomimo łez wciąż płynących mi z oczu uśmiechnęłam się. Właśnie tak. Dostęp do tej mocy oznaczał uwolnienie się, a nie trwanie w fizycznej lub emocjonalnej udręce. Skoncentrowałam się na błogiej pustce, na tym przelotnym muśnięciu, i w końcu odnalazłam pozostałą iskrę, ktorej tak szukałam. Był to zaledwie maleńki okruch w porownaniu z tym, czym był parę miesięcy temu, lecz nawet teraz emitował mocą. Boże, zapomniałam już jak wspaniała była ta cicha głębia! Miałam wrażenie, że wracam do domu. Teraz płynące mi po policzkach łzy przepełniał niewyobrażalny spokoj. Jeśli moc pochodziła od docierania na skraj nieśmiertelności, to naprawdę nie należało bać się śmierci. Kramer odsunął się, patrząc na mnie z mieszaniną zwyrodnienia i dezorientacji w oczach. - Dlaczego nie błagasz, bym przestał? Dlaczego milczysz? Wydobyłam się z kuszących objęć grobu na tyle, by nie stracić kontaktu z mocą, lecz wciąż moc skupić na nim swoją uwagę. - Podobałoby ci się, gdybym zaczęła to robić, ale źle mnie oceniłeś myśląc, że zrobię cokolwiek co sprawi ci przyjemność. A wiesz, w czym się jeszcze pomyliłeś? W powodzie kryjącym się za tymi łzami. Iskra wewnątrz mnie wydawała się teraz wrzeć, a otaczająca ją biel pożerała wszelki bol płynący z mojej piersi. - Sądzisz, że to oznaka słabości i że się poddałam. Tak samo jak myślisz, że twoje ciało wzmacnia twą siłę. Mylisz się. Twoje ciało czyni cię słabym, a moje łzy to broń potężniejsza od wszystkich, jakie możesz sobie wyobrazić. Pochylił się nade mną tak blisko, że jego cuchnący oddech owiał moją twarz. - Raduje cię twoj płacz? W takim razie dopilnuję, by trwał – powiedział, lecz zaraz zmarszczył brwi i przechylił głowę na bok. Ponownie przeciągnął dłonią po moim ciele, tym razem jednak nieufnie. – Wydajesz się… dziwna. - Czy wibruję? – spytałam cichym, gardłowym głosem. – Czujesz przyciąganie jak wtedy gdy podążyłeś za linią energii, ktora doprowadziła cię do mnie w Ohio, w St. Louis, w Sioux City i w domu na farmie? Wiesz, dlaczego znow się tak dziwnie czujesz?

170

Wyciągnął dłoń, by przeciągnąć nią po mojej twarzy i wbił wzrok w rożową wilgoć, ktora przylgnęła mu do palcow. - Coś w nich jest – powiedział przeciągle. - Dokładnie – odparłam pieszcząc każde słowo. – Moc.

171

ROZDZIAŁ 37

K

iedy miałam już w sobie pełnię pożyczonej od Marie mocy, mogłam upuścić nieco krwi i wezwać Szczątki. Jednak jeśli chciałam przywołać do siebie duchy, musiałam nadal ronić łzy, wysyłając w przestrzeń nieme wołanie. Nie posiadałam wystarczająco dużo zdolności krolowej voodoo, żeby moje łzy zauroczyły bliższe lub dalsze duchy, by pospieszyły do mojego boku. Jednak może wystarczy jej dla tych, ktore z całej siły koncentrowały się, by mnie odnaleźć, jak Elisabeth i Fabian? Taa, wciąż nie miałam w sobie tyle soku. Latarnia, ktorą Kramer postawił na ziemi ta, ktorej migocącym płomieniem i złowrożbnym symbolem chciał wzbudzić w nas przerażenie - jedynie ułatwi odnalezienie nas z powietrza. Kramer odskoczył ode mnie i wytarł dłoń w tunikę, jakby pokryta była jakąś trucizną. - Podpalę je twoim ogniem, Hexe! Przyjęłam, że moja wiadomość została wysłana. Przyszła więc pora, by przestać gadać i w zamian skopać kilka złych tyłkow. - Chciałabym zobaczyć jak probujesz. Chwycił latarnię, a błysk w jego oczach powiedział mi, że tym razem nie blefował. To co poczuł w moich łzach musiało ostrzec go, że nie warto było ryzykować wcześniejszego gwałcenia i torturowania mnie. Jednak ponieważ był zaledwie jakiś centymetr ode mnie, kiedy wbił mi srebrny noż w pierś, nie wahałam się, by naprężyć ramiona i rozerwać krępujące mnie kajdanki. To sprawiło, że noż w mojej piersi drgnął, jednak nie na tyle, by przeciąć moje serce. Zanim Kramer zdołał naprawić ten błąd, wyszarpnęłam z siebie ostrze, po czym dwoma szybkimi ruchami rozerwałam kajdany na nogach. Momentalnie zeskoczyłam ze stosu suchych łodyg kukurydzy, ktore zapaliły się, gdy Kramer rzucił we mnie latarnią. Zapłonęły ze świstem, jako że benzyna, ktorą oblał mnie Kramer, zdążyła porządnie w nie wsiąknąć. Odskoczyłam wystarczająco daleko, by uniknąć wszelkich iskier, ktore mogłyby mnie rownież podpalić, jednak on pooblewał paliwem rownież Lisę i Francine. A tyczki kukurydzy, wysuszone i kruche, były jak wysokie zapałki. Kramer zawył z frustracji, że chybił. Sarah spojrzała na płomienie i tak szybko jak tylko mogła zaczęła czołgać się w tył. Pobiegłam do Francine i niczym obrońca w footballu ramieniem przewrociłam ją wraz z wysokim palem, po czym natychmiast zerwałam łańcuchy krępujące jej nadgarstki i kostki. Zza knebla w jej ustach dobiegło mnie sapnięcie, jednak Kramer tak łatwo nie porzucał swych makabrycznych zamiarow. Chwycił kilka płonących łodyg i rzucił w nas nimi. Miejsce, w ktorym stał jej pal buchnęło chciwymi, pomarańczowoczerwonymi płomieniami, lecz w samą porę zdążyłam ją odciągnąć. - Uciekaj! – krzyknęłam i dla podkreślenia dźgnęłam ją w bok. Zduszone krzyki Lisy powiedziały mi to, co już wiedziałam: Kramer skoncentrował się na niej. Uśmiechnął się szeroko i rzucił w nią płonącym zarzewiem, wydając się nie zauważać, że zapalił się skraj jego szaty. Nie miałam czasu, by ją odepchnąć. Uwolnienie Francine i zabranie jej z przesiąkniętego, łatwopalnego kręgu u jej stop zabrało kilka cennych sekund. Świecąca wiązka łukiem poleciała w kierunku Lisy i z przerażającą jasnością uświadomiłam sobie, że mogę ją ocalić jedynie w jeden sposob. Zamiast pognać w stronę kobiety bezsilnie szamoczącej się na stosie, rzuciłam się na płonący pocisk, chwytając go i lądując z nim poza trojkątną polaną. Płomienie momentalnie wspięły się po moich ramionach i wybuchły lawiną ognia, gdy tylko sięgnęły moich 172

nasączonych benzyną ubrań. Bol tak intensywny, że pozbawił mnie wszelkich myśli, w ułamku sekundy rozlał się po moim ciele. Po tych kilku sekundach jakie zajęło im dotarcie do mojej twarzy zdałam sobie sprawę, że wystrzeliłam w powietrze, a lecąc i podsycając płomienie zrobiłam najgorszą z możliwych rzeczy. Nie była to nawet świadoma decyzja – wszystko, co wiedział moj prymitywny umysł to to, że chce uwolnić się od tej tortury. Resztką siły woli jaka jeszcze we mnie została i krzycząc, gdy bol rozrywał każdy nerw w moim ciele, zmusiłam się do powrotu na doł i zaczęłam w pośpiechu tarzać się po ziemi, z dala od Kramera i pozostałych. Uleczysz się, uleczysz się, uleczysz się. Bez końca powtarzałam sobie tę litanię. Moj umysł eksplodował bolem, gdy bezlitosne płomienie pożerały moje ciało. Nic nie widziałam, nie słyszałam, jednak czułam wszystko, rownież potworne palenie w płucach, gdy ponownie krzyknęłam i zaciągnęłam się ogniem. Instynkt nakazywał mi przestać przewracać się po ziemi, gdyż czułam, że to co pozostało z mojego ciała bezlitośnie tną tysiące żyletek. Jednak posłuchałam resztek zdrowego rozsądku i zignorowałam go. Chciałam uciec od obezwładniającego cierpienia, lecz wiedziałam, że muszę ugasić ogień. Po jak się zdawało tysiącu lat zdałam sobie sprawę, że znow jestem w stanie widzieć. Zwinęłam się w pozycję embrionalną i nie przestawałam ślepo miotać się po ziemi. Obraz był zamazany, ale udało mi się dostrzec płomienie, ktore wciąż trawiły moje stopy w miejscu gdzie skraj butow stopił się wokoł nich. Kilka razy uderzyłam w nie dłonią. Ruch ten wywołał fale męczarni większych iż jakikolwiek bol, jakiego do tej pory doświadczyłam, lecz nie przestawałam gwałtownie dusić ich do czasu, aż wszystkie płomienie zgasły, a pozostałości butow zniknęły. Przez jedną, pełną oszołomienia chwilę przyglądałam się sobie i zdumiona dostrzegłam, że wciąż mam na sobie jeansy i bluzkę. Jednak wtedy dotarło do mnie. Te wiszące na mnie, ciemne strzępy to nie było ubranie, tylko moja własna zwęglona skora. Czując niewyobrażalny wręcz bol chciałam zwymiotować i krzyczeć z przerażenia, lecz Francine i Lisa wciąż walczyły o życie z maniakiem, ktory starał je zamordować. Bez względu na to jak wyglądałam albo jak bardzo cierpiałam, nie miałam opcji panikować nad rozmiarem zniszczeń, jakich dokonał ogień, czy też czekać z ruszaniem się do chwili aż zagoją się moje rany. Musiałam działać już teraz, inaczej zmiana w tę płonącą skwarkę będzie na nic. Wstałam i nie zdołałam stłumić gwałtownego westchnięcia, gdy poczułam co ten ruch zrobił z moją skorą. Uleczysz się, kolejny raz powtorzyłam bezlitośnie, po czym sprobowałam zmusić się do wzbicia w powietrze. Za pierwszym razem momentalnie spadłam, a wysuszone tyczki kukurydzy wdarły się w moje ciało, kiedy bezładnie w nich wylądowałam. Ponownie sapiąc z bolu wstałam i sprobowałam jeszcze raz, wyrzucając ciało do przodu. Tym razem udało mi się przelecieć jakieś trzydzieści metrow, zanim ponownie się rozbiłam. Tyle jednak wystarczyło, bym dojrzała skąd jaśnieje śmiercionośny blask. Dałam sobie z lataniem i pobiegłam w tamtą stronę czując, jak bol powoli znika. Normalnie rany u wampirow goiły się niemal natychmiast, lecz stopień obrażeń jakich doznały moja skora i mięśnie sprawił, że proces ten zabrał dobrych kilka minut. A może bolało mnie tak bardzo, że miałam tylko takie wrażenie. Wpadłam na trojkątną polanę w chwili, gdy ogień zaczął trawić suche gałęzie u podstawy stosu Lisy. Nie zwalniając rzuciłam się na nią i wyskoczyłam w gorę. Słup pozostał na swoim miejscu, lecz siła uderzenia była tak duża, że zerwała krępujące dziewczynę metalowe więzy. Kiedy benzyna zapaliła się i płomienie buchnęły wzdłuż drewnianego pala, była już kilka metrow nad nim, 173

bezpieczna. Nie sprawiło to jednak, że jej stłumione wrzaski ucichły. Tuż przed tym jak spadłyśmy na ziemię dostrzegłam, że wpatruje się we mnie z wyrazem bezbrzeżnego przerażenia w oczach. Obrociłam się i przyjęłam na siebie impet twardego lądowania zduszając krzyk, gdy siła uderzenia wstrząsnęła moim ciałem, a tyczki kukurydzy jakby zdarły całą nową skorę z moich plecow. Lisa swoją wdzięczność za to, że ochroniłam ją przed najgorszą częścią lądowania wyraziła bijąc mnie i kopiąc w tej samej chwili, w ktorej ostatecznie się zatrzymałyśmy. Twardy upadek poluzował jej knebel i teraz krzyczała między jednym a drugim haustem powietrza. Normalnie okładający mnie pięściami i kopniakami człowiek odniosłby marny, śmieszny wręcz sukces, jednak ja musiałam zwalczyć odruch ponownego zwinięcia się w kłębek i zamiast tego skupiłam się, by pochwycić jej ręce i unieruchomić nogi. - Nie bij mnie, to naprawdę teraz boli! Moj głos był ochrypły tak bardzo, że był niemal nierozpoznawalny. Wdychanie płomieni u każdego wywoła taki efekt, nawet jeśli jest się wampirem. Lisa przestała ze mną walczyć, lecz z każdej komorki jej skory unosiła się woń strachu, przebijający się nawet przez smrod benzyny. - Cat? – wykrztusiła z niedowierzaniem. - A kto, do diabła, inny? By wynagrodzić jej moj ostry ton probowałam się uśmiechnąć, lecz przestałam, kiedy wzdrygnęła się na ten widok. Szybkie spojrzenie na moje ramię ujawniło, że moją w większości wyleczoną skorę pokrywa warstwa sadzy, a tu i owdzie widoczne jeszcze były makabryczne placki zwęglonej tkanki. No dobra, wyglądałam więc jak chrupiący demon wprost z piekielnej otchłani, lecz to wciąż byłam ja. Po jej policzkach spłynęła nowa fala łez. - A-ale widziałam jak płoniesz. - Jakby powiedział to Bones, w rzeczy samej – odparłam, a na samo wspomnienie przeszedł mnie dreszcz. – Uleczyłam się. W większości. Wciąż wyglądała na zbyt zszokowaną, by mi uwierzyć. - Ale… ale… - Nie ma czasu na pogaduchy. Muszę cię stąd zabrać i znaleźć Francine - mruknęłam i ponownie ją chwyciłam. Tym razem mnie nie odepchnęła, lecz krzyknęła, kiedy wzięłam ją na ręce i pobiegłam w kierunku, gdzie – jak dostrzegłam z powietrza – powinno być najbliższe skrzyżowanie drog. Na ulicy będzie bezpieczniejsza, z daleka od ognia, ktory rozprzestrzeni się jeszcze bardziej, jeśli niedługo nie zostanie ugaszony. Kiedy tylko moim oczom ukazał się chodnik puściłam ją, po czym momentalnie rzuciłam się z powrotem w pole kukurydzy. Ku mojej ogromnej uldze bol niemal już zniknął. Dzięki temu mogłam biec szybciej, starając się usłyszeć cokolwiek, co doprowadziłoby mnie do Francine. Jednak podobnie jak wtedy, gdy szłam tam z Sarah, naturalny szelest suchych tyczek w połączeniu z trzaskami płonącego w pobliżu ognia i zamieszaniem po drugiej stronie pola, gdzie ludzie zaczęli już dostrzegać pomarańczową łunę, moje zmysły nie wyłapywały kompletnie nic. Miałam właśnie ponownie unieść się w powietrze i polecieć, kiedy rozległ się głośny trzask, a tyczka obok mnie eksplodowała. Obrociłam się gwałtownie w samą porę, by uniknąć kolejnej wymierzonej we mnie kuli i rzuciłam się na Kramera. Poprzednio udało mu się mnie postrzelić, gdyż szłam bardzo powoli, ciągnąc wiszącą 174

na moim ramieniu Sarah, ale tym razem nie będzie miał tyle szczęścia. Siłą odebrałam mu broń i z okrutną przyjemnością rzuciłam nią tak daleko, jak tylko mogłam. Srebrne kule nie zrobią mu krzywdy, broń więc była dla mnie bezużyteczna. Warknął, probując powalić mnie na ziemię, jednak wykorzystałam przeciw niemu fakt, że stał na szeroko rozstawionych nogach i kopnęłam go w krocze z wystarczającą siłą, by zmiażdżyć mu jądra. - Kto tu teraz płacze, sukinsynu? – rzuciłam i tym samym kolanem uderzyłam go w twarz, kiedy opadł na kolana. Oba ciosy mnie zabolały, ale z pewnością nie tak bardzo jak jego. Świadomość ta zdecydowanie złagodziła moj bol. Wymierzyłam kolejnego kopniaka, tym razem w bok, a potem jeszcze jednego, i jeszcze i jeszcze. Kramer upadł na plecy, niezdolny bronić się przed ciosami, ktore padały szybciej niż mogł zareagować. Jako duch całe stulecia unikał kary, lecz jego nieefektywne ciosy, ktorymi usiłował mi oddać sugerowały, że nie spędził zbyt wiele czasu na nauce jak się przed nią bronić. Rządza bitwy rozlała się po moich żyłach, podsycana wściekłością, ktorą powstrzymywałam, kiedy Kramer mnie obmacywał oraz wiedzą o tych wszystkich, ktorzy nie byli w stanie się obronić przez przesądy i niesprawiedliwość czasow, w ktorych żyli. Moje ciosy spadały na niego coraz mocniej i szybciej, a każdy podły trik, ktorego nauczył mnie Bones owocował teraz ochrypłymi jękami wyrywającymi się z gardła Kramera, gdy starał się przede mną zasłonić. O nie, nie uciekniesz mi! – pomyślałam, kiedy starał się odczołgać poza zasięg moich pięści i nog. Na pewno nie dzisiaj. W chwili, kiedy osiągnęłam szczyt euforii ze spuszczenia porządnego lańska, kiedy mnie dopadło. … światło z tamtej strony… to ogień!… musimy stąd uciekać… gdzie są dzieci?… och mój Boże, plony!… pomocy, niech mi ktoś pomoże! W tej samej sekundzie moj umysł opanowały setki głosow, porażając mnie rownie mocno, co kopniak prosto w twarz. Nim zdołałam się opanować złapałam się za głowę, odsuwając się od Kramera w ślepej probie ucieczki, zanim zorientuje się, że przestałam go okładać. Jednak gdy szłam, bezlitosna kaskada głosow ścigała mnie, rozlegając się coraz głośniej, jak gdyby zasilana moim poruszeniem. Kramer rzucił się na mnie z tą samą jednoznaczną determinacją, ktorą okazałam mu ja. Tym razem to ja nie mogłam parować ciosow, kiedy w mojej głowie grzmiały niezrozumiałe słowa, pozbawiając mnie koncentracji na te kilka ułamkow sekundy, by zablokować cios lub zadać taki, ktory będzie miał zabojczy efekt. Jego uderzenie rzuciło mnie na kolana, a silne łupnięcie w plecy wywołało ogromną falę bolu, ktory rozszedł się po moim kręgosłupie. Kramer chciał kopnąć mnie ponownie… lecz nagle jego stopa, jakby przez kogoś pociągnięta, poleciała do gory. Upadł na plecy, a ułamek sekundy poźniej napadła go piękna brunetka, ktora w tej chwili była rownie namacalna jak on. - Biegnij, Cat! – ponagliła mnie Elisabeth unieruchamiając swego mordercę. Nie uciekłam. Z wszechogarniającą wdzięcznością poczekałam te kilka podarowanych przez Elisabeth chwil, by stłumić grzmiące w mojej głowie głosy do poziomu, w ktorym mnie nie paraliżowały. W chwili, gdy Kramer wyrwał swoją rękę z uścisku, rzucił Elisabeth na ziemię i ukarał silnym ciosem w brzuch, stanęłam na nogi i poczułam przypływ nowej fali determinacji. Skoro Elisabeth się tu znalazła, Bones musiał być gdzieś niedaleko. Rzuciłam się na Inkwizytora i kłami rozerwałam mu szyję na tyle mocno, by pozrywać ścięgna. W ustach poczułam obrzydliwy smak 175

– nie krwi, lecz czegoś wilgotnego i spleśniałego, jakby długo leżało w ziemi. Wyplułam to, lecz nie przestawałam go gryźć, gdyż sprawiało to, że wrzeszczał z bolu i przestawał bić Elisabeth. W następnej chwili zniknęła spod niego i pojawiła się obok mnie w swojej zwykłej, mglistej formie. - Nie mogę go dłużej powstrzymywać! – powiedziała z udręką. – Nie mam siły, by pozostać w cielesnej postaci. Kramer probował wstać, lecz wcisnęłam mu kolano w plecy wystarczająco brutalnie, by z normalnego człowieka uczynić kalekę, po czym oderwałam zębami większy kawał jego szyi. - Już i tak mi pomogłaś – powiedziałam, gdy wyplułam dziwną ciecz z ust. Kramer powiedział do niej coś po niemiecku, o dziwo zdolny mowić mimo tego, co zrobiłam z jego szyją. Pośrod innych słow wyłapałam „hure”, na co oplotłam ramieniem jego szyję i z całej siły pociągnęłam do gory. Poczułam natychmiastowy brak napięcia i poleciałam do tyłu, lecz kiedy skoczyłam na rowne nogi, Kramer stał naprzeciwko mnie. Nie tylko miał głowę na karku, lecz szkody jakie wyrządziłam jego szyi wydawały się całkowicie zagojone. - Nie możesz mnie zabić, Hexe - powiedział Kramer głosem wprost ociekającym trucizną. – Przewyższam cię siłą. - Udowodnię ci, że się mylisz - odparłam. - Dlaczego walczysz? – zapytał władczo. - Chociaż ty i pozostałe teraz żyjecie, nie możecie na zawsze się przede mną kryć. Nigdy też nie uda wam się zwabić mnie do jednej z tych waszych sprytnych pułapek. Zerknęłam na niebo z a jego plecami i uśmiechnęłam się, kiedy poczułam, jak ogarnia mnie poczucie ogromnej mocy. - Masz rację. Nie jestem w stanie przelecieć z tobą 400 kilometrow do miejsca, w ktorym jest pułapka. – Pełen wyższości uśmiech zamarł na jego twarzy. – Ale założę się, że moj mąż z chęcią to zrobi. Kramer odwrocił się w chwili, kiedy ciemna postać uderzyła w niego z wystarczającą siłą, by wyżłobić nim długą rysę w ziemi. - A mowią, że to ja nie potrafię lądować – powiedziałam w przestrzeń.

176

ROZDZIAŁ 38

B

ones popatrzył na moj stan i zaczął bić i kopać ciemną postać Kramera. Sama nieźle się spisałam w tej kwestii, lecz on był o wiele ode mnie silniejszy. Nie zużył też niemal całej swojej energii na uzdrowienie po spaleniu na skwarkę, nie mowiąc już o opanowaniu przez obce głosy. Z rozkoszą popatrzyłabym na nich dłużej, lecz musiałam jeszcze zająć się kilkoma sprawami. - Muszę się upewnić, że Francine nie ma już na polu - powiedziałam podniesionym głosem, by Bones usłyszał mnie ponad jękami Kramera. – Jest oblana benzyną, więc jeśli zabłądzi, może się to dla niej źle skończyć. Ja nie miałam już tego problemu. Byłam pewna, że każdy skrawek skory, ktory wcześniej był nią pokryty, uległ spaleniu. - Idź - powiedział Bones z ramieniem tak ciasno owiniętym wokoł szyi Kramera, że gdyby Inkwizytor nie był już martwy, z pewnością by go to zabiło. – Zajmę się nim. Nie traciłam czasu na przedzieranie się przez pole, lecz zebrałam resztkę energii i wzniosłam się w powietrze. Leciałam nisko, żeby mieć pewność, ze jej nie przeoczyłam. Przy poświacie od ognia i z kawałkami jasnej skory miejscami przeświecającymi spod sadzy możliwe było, że ktoś patrzący w moją stronę mnie dostrzeże, lecz istniała też nadzieja, że wezmą mnie za przywidzenie. Z mojego nowego punktu obserwacyjnego nie trwało długo, nim zauważyłam ścieżkę wydeptaną przez kogoś uciekającego. Zanurkowałam w jej stronę nie celując w Francine, gdyż byłam już mądrzejsza. Pewnie, poobijałam się trochę przy lądowaniu, przez co zaczęła krzyczeć z przerażenia i uciekać w przeciwną stronę, lecz szybko podniosłam się i chwyciłam ją, by znow nie zniknęła mi z oczu. - Francine, to ja, Cat! – powiedziałam, z jej myśli wyłapując, że mnie nie poznała. Potrząsnęłam nią mocno i dopiero po tym z jej spojrzenia zniknął ślepy strach. - Cat? – spytała z niedowierzaniem, krzywiąc twarz. Z jej umysłu wyłapałam takie słowa jak „obrzydliwa” i „zombie”, kiedy porownywała mój obecny wygląd z tym, jak mnie zapamiętała. – Co on ci zrobił? - Spalił mnie jak hamburger na czwartego lipca – odparłam zadowolona, że w pobliżu nie było żadnych dużych luster. – Wygląda to gorzej niż jest. Teraz jednak musimy cię stąd wydostać. Uniosłam się w powietrze wystarczająco wysoko, by zorientować się, gdzie znajduje się droga, po czym opadłam na ziemię. Przy lądowaniu skrzywiłam się, gdyż nie zrobiłam tego na tyle powoli, by było bezboleśnie. - W porządku – powiedziałam, w myślach przeklinając cokolwiek, co stało się moim kostkom. – Idziemy. Biegnąc przez pole niosłam ją na plecach. Owszem, mogła chodzić, ale tak było szybciej. Kiedy znalazła się już bezpiecznie na drodze i rozpłakała na widok czekającej tam Lisy, ja zawrociłam do Bonesa. Tym razem nie musiałam unosić się nad polem by sprawdzić, w ktorym kierunku mam iść. Czułam jak jego moc sięga ku mnie i przyciąga mnie do niego jak latarnia morska. Kiedy dotarłam na miejsce z ulgą zobaczyłam, że wciąż trzyma Kramera niczym w imadle. Chociaż nie sądziłam, że duch byłby na tyle silny, by się uwolnić, martwiłam się, że ponownie przybierze mglistą postać i rozpłynie się w powietrzu. Wtedy jednak zobaczyłam, co Bones trzymał w dłoni i roześmiałam się. 177

- Jak ci się podoba paralizator? To pomysł Tylera. Wtedy, gdy majstrowałeś przy naszej elektryce zobaczył, że stajesz się namacalny. - Nie sądzę, by przypadł mu do gustu. Mam rację? - spytał Bones przyciskając widełki do boku Kramera. Duch wzdrygnął się, a jego wytrzeszczone oczy powiedziały mi, że poczuł bol. Coż, w takim razie narzędzie nie tylko było użyteczne, ale i zabawne. Bones zerwał czarne szaty z Inkwizytora, ukazując pomarszczone, blade ciało, ktore wolałabym, żeby ponownie zakrył. Kramer zaczął kląć, ale oboje go zignorowaliśmy. - Chcesz to założyć? – spytał wyciągając do mnie szatę. Z odrazą spojrzałam na ubranie. - Wolę zostać nago. Na usta Bonesa wypłynął nikły uśmiech. - Oczywiście. Potrzymaj go na moment. Chwyciłam mocno ducha, ktory nie przestawał grozić mi, mojej rodzinie, przyjaciołom, przodkom i komukolwiek, kto tylko przyszedł mu na myśl, a Bones zdjął z siebie koszulę. Kiedy go już nie okrywała dostrzegłam, że miał więcej przymocowanych do ramion paralizatorow. Powinniśmy mieć wystarczająco dużo prądu, by powstrzymać Kramera przed probą zdematerializowania się, gdyby przed wschodem słońca jeszcze miał taką możliwość. Przekazałam Kramera z powrotem Bonesowi i wciągałam jego koszulę przez głowę, kiedy wylądowały obok nas dwie postaci. Rozpoznałam Iana i Spade’a, ktory mocno trzymał Tylera. Nic dziwnego, że medium wyglądał na jeszcze mniej zadowolonego z latania. Wylądowali z taką lekkością i gracją, że poczułam zazdrość. W przeciwieństwie do Bonesa, ktory teraz miał na sobie jedynie spodnie i buty, wszyscy troje mieli na sobie długie płaszcze. Spade objął mnie jednym spojrzeniem i zanim zrobił choć krok, zdjął z siebie swoj. - Dzięki – powiedziałam zakładając go. Zrobiłam to bardziej powodowana zimnem niż z obawy, że zacznę świecić tyłkiem, jeśli koszula Bonesa powędruje mi do gory. Ian, jak zawsze taktowny, przywitał się w inny sposob. - Chryste, Żniwiarzu, z tą łysą głową i sadzą na skorze wyglądasz jak manekin po ataku palnikiem. - Ian, gdybym nie trzymał tego gnoja, już byś leżał na ziemi – wycedził Bones. - Ja nie trzymam nikogo - powiedział Spade i grzmotnął Iana w szczękę z taką siłą, że ten się zatoczył. Przeciągnęłam dłonią po głowie i skrzywiłam się, gdy pod palcami poczułam jedynie gładką skorę. Coż, czego oczekiwałam? Że moje włosy będą odporne na ogień? - Proszę powiedz, że istnieje jakaś sprytna wampirza sztuczka, która sprawi, że odrosną szybciej? - Istnieje, a ty jesteś śliczna i z włosami, i bez – odparł Bones ze szczerością w głosie. Tyler szeroko rozchylił płaszcz i uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy Kramer obrzucił go nową falą wyzwisk. - Patrz, co dla ciebie przyniosłem, widmowy przyjacielu! Mogłam przestać się martwić czy paralizatorow wystarczy na tak daleką podroż. Tyler miał nimi wypchany cały płaszcz, podobnie jak kieszenie w spodniach i szeroki pas przymocowany w talii. - Właśnie dlatego mnie ze sobą zabrali - powiedział. – Nie chcieli zabierać ich zbyt wiele na wypadek walki, ale za to ja się nimi obwiesiłem. 178

Teraz, kiedy wygląda na to, że macie wszystko pod kontrolą, możemy rozdać te cudeńka. Wzięłam od niego kilka sztuk i upchałam je w kieszeniach płaszcza. Ian i Spade podzielili się resztą i – jak się wydawało – dla zabawy przetestowali je kilka razy na Kramerze. - Musimy sprawdzić co z Lisą i Francine - powiedziałam. Znaleźliśmy je dokładnie tam, gdzie je zostawiłam, oddalone od masowego zgromadzenia, ktore miało teraz miejsce przy wjeździe na farmę Pumpkin Town. Właśnie mowiłam im, by tam poszły, by otrzymać pomoc z nadjeżdżających ambulansow, kiedy usłyszałam jak coś przedziera się przez pole jakieś to metrow ode mnie. Ponad dźwiękiem syren, strzelających w gorę płomieni, chaosu biegających wszędzie ludzi i nieustannego szelestu tyczek kukurydzy wyłapałam okrzyki bolu. Jednak to panika i niezrozumiały szum w myślach tej osoby powiedziały mi, kim była. Nie musiałam jej widzieć, by wiedzieć, że Sarah coraz bardziej zagłębiała się w pole, zamiast iść w kierunku bezpiecznego zgromadzenia przy drodze. Straż pożarna może dotrze na czas, by ją ocalić… a może i nie. Z jej złamaną kostką i obrażeniami wewnętrznymi po kopniakach Kramera istniało duże prawdopodobieństwo, że dogoni ją ogień, albo zadławi się dymem. Sarah nie mogła się doczekać aż ja, Lisa i Francine spłoniemy, lecz mimo iż była to poetycka sprawiedliwość, nie mogłam skazać jej na ten sam los. - To Sarah – powiedziałam prostując się. – Pojdę po nią. Zanim skończyłam mowić ostatnie słowa, Spade rzucił się w tamtym kierunku. Kilka sekund poźniej usłyszałam krzyk i dostrzegłam jak coś wystrzeliło w niebo, by po chwili zniknąć mi z oczu. Krzyk ucichł. Jakąś minutę poźniej usłyszałam w głowie potok panicznych myśli, a coś z ogromną prędkością spadło z nieba i uderzyło w ziemię z hukiem, ktory bardziej poczułam niż usłyszałam. Spade nadleciał dużo wolniej. Wylądował całkiem gładko, a na jego ustach igrał nikły, pełen zadowolenia uśmiech. - Okazało się, że nie potrzebuje twojej pomocy – powiedział tonem tak swobodnym, jakby dopiero co pomogł Sarah przejść przez ulicę, a nie upuścił ją z wysokości kilometra. Spade był zazwyczaj niezwykle rycerski, lecz jeśli ktoś zechce zabić mu żonę, nie zostanie nawet ślad po byłym osiemnastowiecznym szlachcicu. Pozostanie tylko pałający żądzą mordu i zemsty wampir. Jeżeli to możliwe, Francine i Lisa zbladły jeszcze bardziej. Może i nienawidziły Sarah za to co zrobiła, ale w tej chwili to było dla nich zbyt wiele. - Tyler, możesz zaprowadzić je do ambulansu, żeby je opatrzyli? – Chciałam zostać i mieć oko na Kramera, pomimo tego, że Bones miał nad nim absolutną kontrolę. Poza tym gdybym zjawiła się między ludźmi, moj wygląd przyciągnąłby zbyt wiele uwagi. - No chodźcie, serduszka, zajmijmy się wami – powiedział chłopak obejmując każdą z nich ramieniem, po czym mrugnął do mnie. – Zobaczymy się poźniej w domu. Spade powiedział, że wyśle samochod. Dexter zeświruje, kiedy mnie zobaczy. - To koniec? – spytała Francine. To samo pytanie zabrzmiało w myślach Lisy. Spojrzałam na Kramera, wciąż mamroczącego przekleństwa i szamoczącego się w uścisku Bonesa, mimo że każda z tych rzeczy była bezcelowa. - Dla was dwoch tak. Nigdy więcej go nie zobaczycie. Resztą sami się zajmiemy. Francine i Lisa rzuciły nam ostatnie spojrzenie, po czym pozwoliły, by Tyler 179

odprowadził je do jednej z karetek stojących na końcu ulicy. Byłam nieskończenie wprost wdzięczna za to, że Kramer wydawał się koncentrować na śledzeniu mnie i zastawianiu pułapki, zamiast na torturowaniu ich. Chociaż widziałam jedynie głębokie rozcięcia na nadgarstkach i kostkach od szamotania się w metalowych więzach, miały też zapewne poważniejsze obrażenia. - Chcesz lecieć z nami, Kitten? – spytał Bones. Jego aura otoczyła mnie ciepłą, kojącą falą, mimo że w rękach wciąż trzymał rzucającego się ducha. Nie wahałam się z odpowiedzią. - Ktoś będzie musiał mnie trzymać, ale za żadne skarby tego nie przegapię. Wciąż byłam zbyt słaba po wyleczeniu tak licznych ran, by lecieć sama, lecz chciałam być na miejscu, kiedy Kramer zostanie uwięziony w swoim więzieniu. Do diabła miałam ochotę ze śpiewem na ustach tańczyć wokoł pułapki. Jeszcze większy hałas zwrocił moją uwagę na niebo. Oczekiwałam pojawienia się na farmie strażakow, policji i ambulansow, lecz zdumiał mnie widok wojskowego helikoptera lądującego na oczyszczonym fragmencie drogi. Był wystarczająco daleko od dogorywającego ognia, by łopaty wirnika nie roznieciły pożaru na nowo, na tyle jednak blisko, bym rozpoznała mężczyznę, ktory z niego wysiadł. - Tate tu jest. Bones gwałtownie odwrocił głowę we wskazaną przeze mnie stronę i zacisnął usta na widok ciemnowłosego wampira wykrzykującego rozkazy do innych żołnierzy w kaskach, ktorzy za nim wyszli ze śmigłowca. Byli zbyt daleko, by nas dostrzec, lecz Tate jak gdyby wyczuwając nasze spojrzenia odwrocił się i popatrzył prosto na nas. - Ruszajcie, ja się nim zajmę – mruknął Spade. Rzeczywiście musieliśmy już lecieć. Droga do Ottumwa zajmie niemal cztery godziny, a skoro był tutaj Tate, niedaleko pewnie był też Madigan. Mimo to położyłam dłoń na ramieniu Bonesa. - Poczekajmy chwilę – powiedziałam wskazując na Tate’a. – Jeśli zadzwoni do kogokolwiek, odlecimy. Tate wydał ostatni rozkaz i podbiegł do nas, zwalniając jedynie, by przyjrzeć się Francine, Tylerowi i Lisie, kiedy ich mijał. Potem jednak podjął poprzednie tempo, swoim ciemnoniebieskim spojrzeniem obejmując mnie, Bonesa i wyzywającego ducha między nami. - Cat, twoje włosy… - zaczął. - Jeśli sądzisz, że teraz wyglądam parszywie, powinieneś był mnie widzieć, kiedy płonęłam. Ale dość o tym. Po co tu jesteś? Jego rysy ściągnęły się na wieść o moim spaleniu, lecz po usłyszeniu pytania jego twarz wręcz skamieniała. - Tydzień temu Madigan skonfiskował jakieś amatorskie nagranie, na ktorym spychasz z siebie samochod, wie więc, że jesteś w Iowa. Aż się pali, by dostać w swoje ręce ducha, ktory zabił jego ludzi i wie, że ty rownież go ścigasz. Dlatego mieliśmy cię obserwować. - To nagranie nie pochodziło przypadkiem z jakiejś komorki? – spytałam lekceważąco. Tate skinął głową. - Te rzeczy naprawdę mnie wkurwiają. W tym punkcie nie zamierzałam protestować. - W jednym z połączeń alarmowych dotyczących pożaru ktoś zgłosił, że widział płonącą osobę lecącą nad polem - ciągnął Tate. – Wysłano nas, byśmy sprawdzili czy 180

jakiś świadek przypadkiem nie przesadza, czy może pojawił się tu jakiś nadnaturalny szczegoł. - Wszyscy spłoniecie w wiecznym ogniu! - wrzasnął Kramer. Nie patrząc w jego stronę zamachnęłam się i grzmotnęłam go łokciem w twarz. Sądząc po głośnym zzzt!, ktore rozległo się zaraz potem, Bones ponownie go poraził. - Więc Madigan mnie ściga, bo chce pomścić swoich zmarłych żołnierzy – powiedziałam w zamyśleniu. Tate chrząknął. - Nie. Chce, żebyś uwięziła ducha, a potem nakazać nam ukraść pułapkę, by potem użyć jej jako broni. Głupi pacan myśli, że może ją kontrolować. - A co zamierzasz mu zgłosić? - spytał Bones, a jego aura zmieniła się w zimne, ostrzegawcze fale. Tate wzruszył ramionami. - Że procz mnie nie było tu żadnych wampirow. Kramer nie przestawał wrzeszczeć, jak to będziemy cierpieć, płonąć, błagać, itd. Nikt z nas nie zwracał na niego uwagi, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej. - To jest ten duch – powiedziałam i dostrzegłam szok na twarzy Tate’a, kiedy przyjrzał się jak najbardziej namacalnemu Kramerowi. – Musimy się upewnić, że twoj oddział zostanie tutaj jeszcze trochę i że nikt za nami nie leci. Przez jego twarz przemknął uśmiech. - Z drugiej strony jednak mogłem dostrzec coś podejrzanego po drugiej stronie pola. Zbadanie tego zajmie mi pewnie kilka godzin. Odwzajemniłam uśmiech. - Dziękuję. Po raz ostatni spojrzał na Kramera, po czym zawrocił w stronę helikoptera. Płynące od Bonesa niebezpieczne prądy zmieniły się w fale determinacji. - Kończmy z tym, Kitten. Popatrzyłam na Kramera i - po raz pierwszy - dostrzegłam strach w oczach Inkwizytora. - Tak, kończmy – powiedziałam z satysfakcją.

181

EPILOG

P

rzy budynku dawnego ośrodka wodno-kanalizacyjnego zatrzymał się samochod, bez drzwi po stronie pasażera. Za kierownicą siedziała Denise, okutana w ciepły płaszcz i pas bezpieczeństwa. Nie było nawet śladu po ranach, jakie zadała jej Sarah, czego dowodem był szeroki uśmiech na jej twarzy. Moja matka drzemała obok niej. Kiedy samochod zatrzymał się, zamrugała oszołomiona. Słońce wzeszło już kilka godzin temu, a ona wciąż wyraźnie czuła jego efekt. - Jesteśmy na miejscu? – usłyszałam jej mamrotanie. Denise popatrzyła na mnie i przewrociła oczami. - Wiesz ile razy musiałam ją szturchać, żeby się obudziła i zahipnotyzowała gliny, ktore nas zatrzymały, by zapomnieli o tym iż prowadzimy pojazd, ktory wyraźnie nie jest dopuszczony do ruchu? Widok jej takiej radosnej po tym wszystkim co ją spotkało jeszcze bardziej poprawił mi humor. Nie powiedziała nawet słowa o moich włosach, co znaczyło, że Spade zadzwonił do niej i ją o tym uprzedził. No, trudno. Nawet, gdyby Bones naciągał prawdę na temat specjalnych zdolności wampirow do odrastania włosow, by zmniejszyć stres, ktory wtedy czułam, zawsze istniały peruki. Spade stał obok mnie i uśmiechał się do Denise w taki sposob, że byłam szczęśliwa iż moja przyjaciołka była tak kochana. Z drugiej strony jednak wiedziałam jak to jest, co potwierdzały obejmujące mnie ramiona Bonesa i jego usta całujące moją głowę. Elisabeth wypłynęła z wnętrza ośrodka, z Fabianem podążającym tuż za nią. Zawsze sądziłam, ze jest piękna, lecz dzisiaj wyglądała wyjątkowo promiennie, nawet bez żywszego efektu, kiedy była namacalna. - Jesteś pewna, że chcesz tu zostać? – zapytałam ją. – Wrzeszczy tam już dobre kilka godzin, a już dawno minął czas, kiedy powinien powrocić do swojej mglistej formy. Gdyby miał się wydostać, już dawno by to zrobił. - Poczekam, aż na dobre zapieczętujecie pułapkę. Nie wiem, zrobię poźniej. Słowa te zdawały się powoli do niej docierać. Niemal słyszałam jej myśli, gdy zdała sobie sprawę, że jej długa pogoń za sprawiedliwością dobiegła końca. Roześmiała się, a nerwowość, zdumienie i radość mieszały się w jej śmiechu. - Nie mam zielonego pojęcia, co mam dalej robić. Fabian odchrząknął, co – zważywszy, że był duchem – było rownie czytelne, jak transparent za samolotem. - Być może ja mogłbym, eee… mogłbym ci pomoc rozważyć rożne możliwości – wyjąkał i gotowa byłam przysiąc – chociaż wiedziałam, że to niemożliwe - że się zarumienił. Elisabeth zrozumiała sens i zdumiona otworzyła usta. Następnie w bardzo kobiecy i wdzięczny sposob skłoniła głowę, a na jej usta powoli wypłynął uśmiech. - Coż – powiedziała w końcu. – Może byś mogł. Bones odwrocił się, by nie zobaczyli jego szerokiego uśmiechu. - No dobrze, ludzie, zostawmy im ochronę – powiedział z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowo. - Nie, chcę zostać i to zobaczyć – zaprotestował Ian. Dłoń Spade’a ciężko opadła na jego ramię. - Wsiadaj do wozu, koleś.

182

Ian wstał i rzucił pełne żalu spojrzenie na Elisabeth i Fabiana, którzy unosili się teraz o wiele bliżej siebie. - Chciałem tylko poprzez nieustającą naukę poszerzyć swoj repertuar. - Jestem pewna, że i tak jest już powiększony – powiedziałam sucho przyjmując dłoń Bonesa. – A teraz wynośmy się stąd. Samochod był przeznaczony dla pięciu osob, a nas było sześcioro, ale jakoś się pomieściliśmy. Spade nalegał, by prowadzić, a Denise wcisnęła się między niego i moją matkę. Komentarz Bonesa, że moja matka mogłaby spać sobie całkiem wygodnie w bagażniku spotkał się z moim ciężkim, złym spojrzeniem, na widok ktorego głośno się roześmiał. - Co za ponury dzień – powiedział Ian, gdy ruszyliśmy. Niebo rzeczywiście miało szary odcień, ktory zdradzał nadchodzącą zimę. Ciemniejsze chmury niemal całkowicie zatrzymywały światło słońca, lecz kiedy na nie spojrzałam, nie mogłam powstrzymać myśli, że po każdej burzy i tak wyjdzie słońce.

***KONIEC CZĘŚCI SZÓSTEJ***

http://chomikuj.pl/dorotaEf 183
Jeaniene Frost - Cykl Nocna Łowczyni 06 - Jeden grób na raz

Related documents

183 Pages • 79,007 Words • PDF • 1.5 MB

344 Pages • 88,627 Words • PDF • 1.4 MB

61 Pages • 20,714 Words • PDF • 891.4 KB

1 Pages • 204 Words • PDF • 110.8 KB

3 Pages • 46 Words • PDF • 728.9 KB

393 Pages • 92,350 Words • PDF • 1.4 MB

174 Pages • 84,694 Words • PDF • 1.2 MB

34 Pages • 6,956 Words • PDF • 2 MB

20 Pages • 838 Words • PDF • 1.4 MB

1 Pages • 196 Words • PDF • 286.8 KB

1 Pages • 199 Words • PDF • 68.8 KB

4 Pages • 1,836 Words • PDF • 493.3 KB