Jeff Grubb, Kate Novak - Trylogia Kamienia Poszukiwacza 1- Lazurowe więzy

298 Pages • 121,162 Words • PDF • 1.3 MB
Uploaded at 2021-09-24 18:17

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


1 UKRYTA DAMA Obudziła ją odgłos psów – dwa odległe szczeknięcia pod jej otwartym oknem w gospodzie. Wysokie pisknięcie stawiło czoła głębokiemu, gardłowemu warknięciu. Alias leżała na zaplamionych na ciemno bawełnianych prześcieradłach i wyobrażała sobie długowłosego szczeniaka wyrzuconego z zasobnego gospodarstwa swego pana, broniącego się przed jakimś olbrzymim bokserem lub vassyjskim wilczurem. Tak samo jak dla ludzi i innych dzikich ras, pokaz siły był dla tych psów nie mniej ważny niż siła sama w sobie. Ujadający pies został pokonany, jednak jego szczek unosił się w powietrzu przez okres, który zdawał się Alias wiecznością. W końcu pies o głębszym warkocie osiągnął kres swej cierpliwości i ostro mruknął. Odgłos przewracających się pojemników na śmierci przywrócił Alias pełną świadomość. Otworzyła oczy i oczekiwała śmiertelnie przerażonego pisku mniejszego psa, jednak, ku jej zaskoczeniu, następną rzeczą, jaką usłyszała, była serie głębokich skomleń wydawanych przez większego psa. Większy pies uciekł spod jej okna i dźwięk zniknął w oddali. Alias odrzuciła cienki koc i spuściła nogi z łóżka. Wstała i natychmiast zaczęła tego żałować. Czuła się, jakby ktoś wlał jej do oczu roztopiony ołów, a w jej ustach było sucho niczym pośród piasku Anauroch. Zamrugała oczami w czerwonawym świetle. Czy to świt, czy zmierzch? Przyciskając wierzch dłoni do oczu, ziewnęła. Przez otwarte okno wpadała do jej pokoju bryza znad Smoczego Jeziora, wraz z dalekimi nawoływaniami rybaków wracających z połowem. A zatem zmierzch, zdecydował. Potrząsnęła głową, starając się strząsnąć pajęczyny. Musiałam przespać cały dzień, pomyślała. Kiedy tutaj przyjechałam? A jeśli już o tym mowa, to gdzie znajduje się owo tutaj? A co robiłam, zanim się tutaj znalazłam? Alias prychnęła drwiąco. Oczywistym było, co robiła. Nie był to pierwszy raz, gdy budziła się w jakimś dziwnym miejscu po pijackiej zabawie. Niemniej otoczenie wydawało się znajome. Gospoda zbudowana była w takim samym stylu jak setki innych na tym krańcu Morza Spadających Gwiazd, a w jej pokoju znajdowały się typowe sprzęty: łóżko zbite z różnych rodzajów drewna, przykryte słomianym materacem i prześcieradłami, których nikt zawzięcie nie prał od kilku miesięcy, mała toaletka z drugiej ręki, pojedyncze krzesło o sztywnym oparciu, udekorowane jej zbroją i ubraniem, mały szmaciany dywanik w nogach łóżka, mosiężna lampka oliwna przytwierdzona łańcuchem do stołu, nocnik i jedne drzwi. Okno, z wstawioną w nie bezbarwną szybą, która przepuszczała do wewnątrz światło zachodzącego słońca, otwierało się do wewnątrz na bocznych zawiasach, które lekko skrzypiały od podmuchu bryzy. Alias wydostała się z łóżka i na boso podeszła do krzesła. Zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie kilka ostatnich dni. Była jakaś żeglarska wyprawa. Zapewne coś poszło nie tak i musiałam szybko opuścił port, pomyślała.

Losowo wybrane wspomnienia jaszczuroludzi, cienistych sylwetek szermierzy i użytkowników magii rozmywały się w jej pamięci. Wzruszyła ramionami. Nie mogło to być coś zbyt ważnego. Nie upiłabym się, gdyby wystąpiły jakieś problemy, zapewniła samą siebie. Sięgnęła po swoją tunikę i nagle zdała sobie sprawę, że to było coś ważnego, że miała kłopoty. Poważne kłopoty. Wzdłuż wewnętrznej strony ręki, w której zazwyczaj trzymała miecz, od nadgarstka do łokcia, wił się skomplikowany tatuaż nie podobny do żadnego z tych, które widziała wcześniej. Wzór składał się z pięciu różnych symboli i został wyryty głęboko w jej skórze. Całość została wykonana w odcieniach niebieskiego. Podniosła rękę w górę, w świetle gasnącego słońca. Symbole złapały promienie światła i zapłonęły poświatą, jakby były z brudnego szkła podświetlonego od wewnątrz. Ugięła ramię i wykręciła je w przód i w tył. Zdała sobie sprawę, że to wcale nie jest tatuaż, zauważyła bowiem, jak jej skóra marszczy się w poprzek powierzchni wielkich inskrypcji. Wyglądały na ukryte pod powierzchnią jej ciała. Alias, pochłonięta symbolami, usiadła na skraju łóżka w gasnącym świetle. Obawiając się, iż mogą one mieć jakieś hipnotyzujące właściwości, przyglądała się im z paznokciami wbitymi we wnętrza dłoni, aby ból uniemożliwiał jej skoncentrowanie się na jakiejkolwiek mocy, którą chciałyby na niej użyć. Pierwszy symbol, na zgięciu ramienia, przedstawiał sztylet otoczony niebieskim gonie. Końcówka sztyletu spoczywała na drugim symbolu, trzech przeplatających się okręgach. Pod tym znajdowała się kropka i zawijas, który przypominał Alias odnóże owada. Odnóże unosiło się nad czwartym symbolem – lazurową dłonią z uzębionymi ustami, znajdującą się pośrodku jej dłoni. Ostatni symbol składał się z trzech koncentrycznych kół, każde w bardziej intensywnym odcieniu niebieskiego, a zatem koło w samym środku miało jasnoniebieski kolor błyskawicy i niemal nie można było na nie patrzeć. U podstawy jej nadgarstka wzór owijał się dookoła pustej przestrzeni, jakby jakiś symbol miał być jeszcze dodany. Alias zaklęła, wyrzucając z siebie w jednej chwili imiona wszystkich bogów, o których akurat zdołał pomyśleć. Kiedy ani Tymora, ani Waukeen, ani żaden inny z wezwanych nie okazał swej obecności, westchnęła i sięgnęła po swój strój. Rozważała wypadnięcie z pokoju niczym błyskawica, z mieczem w dłoni, i grzmotnięcie każdego, kogo uznałaby za winnego. Brała również pod uwagę padnięcie na kolana i modlenie się o boskie objawienie, co takiego zrobiła, że zasłużyła sobie na coś podobnego. Żadne z tych przedsięwzięć nie przyniosłoby jej niczego dobrego, więc zabrała się do ubierania. Alias naciągnęła przez głowę tunikę i weszła w swoje obcisłe, skórzane spadnie. Zmarszczyła brwi, patrząc na ubrania. Dlaczego są takie sztywne? Kupiłam je rok temu. Do teraz powinny się dawno wyrobić. Chyba że ktoś je podmienił, domyśliła się. Nie mogło być pomyłki, jeśli chodzi o wiek tych rzeczy – nawet pachniały jak nowe. Jednak nie pamiętam, abym ostatnio kupowała nowe ubranie. Czy to jest zapasowy zestaw, który wepchnęłam na dno mojego pakunku i zapomniałam o nim? Rozejrzała się dookoła za swoim pakunkiem, lecz nie było go pośród jej dobytku. Zapewne został skradziony, ale równie prawdopodobnie było to, że go zgubiła lub zastawiła. Wsunęła na siebie swoją koszulkę z lekkiego łańcuszka, lecz zdecydowała się nie przypinać ochraniaczy na piersi, ramiona, kolana i łokcie. Doznała uczucia kołysania w żołądku. Wiem, że miała miejsce

wyprawa żeglarska. Czy zdobyła tem… tatuaż, zanim wypłynęłam, czy po tym, jak przybyłam? Naciągnęła swoje buty na twardej podeszwie. Cholewki z miękkiej skóry sięgały jej prawie do kolan. Sprawiła, czy sztylety znajdują się na miejscu. W obu pochwach w butach znajdował się szczupły, wyważony klin z posrebrzanej stali. Wszystkim, co pozostało na krześle, była kolczuga i płaszcz. Jej osmalony w ogniu miecz i spinka do włosów w kształcie orła, za pomocą której utrzymywała włosy w ładzie, leżały na toaletce. Gorszy od zaginionego pakunku był brak pieniędzy wśród całego jej dobytku. Jednak była zbyt przejęta tatuażem, by martwic się o pieniądze. Ta utrata pamięci i tatuaż mogą równie dobrze nie oznaczać nic, starała się przekonać sama siebie, gdy sięgała po spinkę. Trzymając w zębach srebrną zapinkę, zwinęła w górę swoje długie, rudawe włosy i przypięła je do tyłu głowy. Pamiętała, jak Ikanamon Szary Mag opowiadał jej, jak to upił się i zaczął zachowywać tak okropnie, że pozostali uczestnicy imprezy ujrzeli wulgarną scenę z udziałem centaura wytatuowanego na jego tyłku. Może to też jest tylko psikus, ponownie zapewniła samą siebie. Jakieś kapłańskie lekarstwo pozbawi mnie tego. Drobne włoski na jej karku stanęły dęba i Alias zdała sobie sprawę, że jest obserwowana. Obróciła się powoli w stronę okna i utkwiła spojrzenie w gadzim stworzeniu spoglądającym na nią z alejki. Stworzenie wyglądało na skrzyżowanie jaszczura i troglodyty, a jego głowa sięgała zaledwie poziomu parapetu. Jego pysk był węższy i subtelniejszy niż u innych jaszczuroludzi, z którymi Alias wcześniej walczyła, a do tego miało płetwę która zaczynała się pomiędzy jego oczami i ciągnęła aż do szczytu czaszki. Nie miało warg, tylko ostre, bezładne zęby a jego oczy miały kolor żółci, jakby było nieżywe. W łapach stwór trzymał mniejszego psa, jednego z dwójki, którą Alias słyszała wcześniej. Szczeniak, cały i zdrowy, miał krótką, białą sierść, a nie długą, jak wyobrażała sobie Alias. Oba stworzenia patrzyły się na nią z poważną, głęboką ciekawością, jaszczur stojąc nieruchomo niczym kamień, a szczeniak machając ogonem, z różowym językiem wystającym głupio z jednej strony pyszczka. Alias zareagowała natychmiast z wypraktykowaną gracją doświadczonej poszukiwaczki przygód. Wyciągnęła jeden ze swoich sztyletów z buta i machnięciem wytatuowanego nadgarstka posłała go w stronę obserwatora. Stworzenie odchyliło się do tyłu bez żadnego odgłosu, ale pies wpadł do pokoju, skamląc z przerażenia. Sztylet zatopił się na głębokość pięciu centymetrów w ramę okienną. Chwytając swój zahartowany w ogniu miecz, Alias rzuciła się w poprzek pokoju w jednym, płynnym ruchu. Jednak gdy dotarła do okna, stworzenie zniknęło, a alejka była pusta. Krótkowłosy piesek piszczał u jej stóp, stając na tylnych łapkach, aby przednie oprzeć w połowie cholewek jej butów. - Nie sądzę, żebyś wiedział o tym cokolwiek? – Szczeniak po prostu zamerdał ogonem i zakwilił. Alias podniosła małe stworzenie, szybko je poklepała i wystawiła za okno. Zwierzę szczeknęło na nią kilka razy, po czym zaczęło obwąchiwać śmieci. *** - Dama powstała z martwych! – zakrzyknął radosnym głosem właściciel gospody, gdy Alias weszła do głównej sali. Nie znała akurat tego konkretnego właściciela, ale znała innych takich samych jak on, którzy prowadzili gospody od Żyjącego Miasta do Waterdeep. Był to hałaśliwy człowiek o nastawieniu typu „witaj kolego, dobrze cię widzieć”, który preferował poszukiwaczy przygód, ponieważ dodatkowe złoto,

które zazwyczaj mieli przy sobie, rekompensowało szkody wyrządzone podczas ich barowych kłótni. Kilka głów odwróciło się, aby na nią spojrzeć, lecz nie było pośród nich żadnych znajomych twarzy. Pomimo wszystko Alias zdecydowała się założyć swoją kolczugę. Wyglądała na przygotowaną do bitwy, nie zaś na kilka drinków, jednak wielu kupców, najemników i miejscowych było ubranych i uzbrojonych podobnie. Podobnie jak zdecydowana większość w tym pomieszczeniu Alias miała miecz przy boku. Podobnie jak u wszystkich, którzy to robili, jej ostrze było przywiązane do pochwy białym sznurem, stylizowanym na tzw. „węgiel pokoju”. Zajęła stolik w pobliżu wewnętrznej ściany, z daleka od okien, gdzie mogła mieć oko zarówno na drzwi, jak i na całe pomieszczenie, a także na właściciela. Był to korpulentny, łysiejący mężczyzna, z wypisanym na twarzy zarzutem próbowania swojego własnego towaru. Jej skupioną na nim uwagę wziął za prośbę o usługę i po kilku obowiązkowych ruchach szmatą po blacie baru napełni, z kranu duży kufel przyniósł do jej stolika. Po bokach kufla spływała piana, a tam, gdzie nie płynęły strumyczki, zebrały się krople wody. - Klin na męczuncego cię kaca? – zaoferował właściciel. - Na poczet pana domu? - Na poczet rachunku – odparł. – Lubię załatwiać sprawy na zasadach „bierz i płać”. Nie martw się, twój rachunek jest uregulowany. Przez chwilę Alias obchodziły bardziej białe plamy w jej pamięci, niż to, kto za nią reguluje rachunek. - Byłam tu zeszłej nocy? – zapytała. - Tak, pani. - Co robiłam? – Alias uniosła brew. - Spałaś. Musiała to być tynga popijawa, bo mamy już siódmy dzień miesiące Mirtul. – Gdy Alias spojrzała się na niego tępo, wyjaśnił. – Jesteś tutaj od czwartego wieczorem i nie robisz nic poza spaniem przez cały czas. - Czy przyszłam sama? - Tak. No może nie? Czy mogę? – Wskazał na puste krzesło przy stoliku i opuścił na nie swój ogromny ciężar, a mebel zatrzeszczał pod tym ładunkiem. - Jeden z moich stałych klientów, Mither Trolobójca – kontynuował – natknął się na ciebie tego wieczoru po ostatniej kolejce. Zostałaś złużona na moim frontowym tarasie niczym ofiara dla Bane’a. Barman narysował koło Tymory na swojej piersi, odpędzając wszystkie kłopoty, jakie mogło sprowadzić wspominanie tego złego imienia. - W każdym razie leżałaś tam, razem z tym workiem pieniędzy przy boku. Przyjułem cię pod swój dach, zużywajunc pieniądze, które były w worku na pokrycie rachunku. Oto on, brakuje w nim tylko kosztów pokoju. – Z kieszeni swego fartucha wyłowił mały, satynowy woreczek. – Oczywiście nie policzyłem piwa.

Alias wytrząsnęła zawartość woreczka na stół. Mały zielonkawy klejnot, klika sztuk laotańskiej handlowej waluty, trochę waterdeepskiego bilonu i mnóstwo cormyrskich monet. Przesunęła w kierunku barmana srebrnego sokoła. - Nie pamiętam, jak się tutaj dostałam. Widziałeś kogoś? - Dumyśliem się, że musiałaś hulać z grupką znajomych, którzy, gdy dopadły cię przykre objawy, zostawili cię na moim progu z wystarczajuncą ilością gotówki, by zapewnić ci wygody. Nikt nam o tobie nie powiedział, dopóki Mitcher cię nie znalazł. Bułaś sama. Alias spojrzała na kufel, z którego powierzchni zniknęła już piana, ukazując wodnisty, bursztynowy płyn. Śmierdział gorzej niż śmieci na zewnątrz. - Dlaczego moi znajomi nie wnieśli mnie do środka? – zapytała. Barman wzruszył ramionami. Najwyraźniej teoria o znajomych pozostawiających damy na progu była jego ulubioną i wyglądało na to, że opowiadał ją wielokrotnie podczas kilku ostatnich wieczorów. Nie był chętny do zmiany czegoś, co zdawało się zwartą i logiczną historyjką. - Nikt o mnie nie pytał? – naciskała Alias. - Ani jednak osoba, pani. Widocznie zapomnieli o tobie. - Być może. Żadne jaszczury? Barman fuknął. - Utrzymujemy to miejsce w czystości. Czekaliśmy, aż się obudzisz, żeby posprzuntać twój pokój. Alias uniosła dłoń. - A zatem żadnych jaszczuropodobnych stworzeń? Czegoś, co przypominałoby jaszczura? Barman ponownie wzruszył ramionami. - Być może przez twoja ostatnią hulankę nawiedza cię jakiś. Pamiętasz, co piłaś? - Obawiam się, że pamiętam niezwykle mało. Nie znam nawet nazwy miasta, w którym się znajduję. - To już nie jest miasta, lecz klejnot Cormyru, najwspanialsze miasto Leśnego Kraju. Jesteś w Suzail, pani, domu Jego Najłagodniejszej i Najmundrzejszej Wysokości Azouna IV. Alias natychmiast nakreśliła sobie w myślach mapę regionu. Cormyr był rozrastającym się państwem, znajdującym się na przecięciu szlaków handlowych z Wybrzeża Mieczy do Wewnętrznego Morza. Imię władcy uderzyło w czułą nutę. To przyjaciel? A może wróg? Dlaczego nie mogę sobie nic przypomnieć? - Ostatnie pytanie, mądry właścicielu – powiedziała kobieta, podnosząc kolejna srebrną kulkę – i pozwolę ci odejść. – Odwróciła rękę, w który trzymała monetę, aby ukazać wewnętrzną stronę ramienia i jasny tatuaż. – Miałam już to, gdy się tutaj znalazłam?

- O tak, pani. Buło to tutaj, gdy cię znaleźliśmy. Mitcher powiedział, że wiedźmy z Rashemenu mają takie tatuaże, a Turmita na to, że jest głupi jak but. Buło trochę narzekań, ale postawiłem na sowim i, jak widzisz, niebo nie zawaliło się na moją gospodę. Zatem uważa, cię za dobry znak. - Dlaczego? - Powody nazwy tej gospody. Ukryta Dama. Alias pokiwała głowa. Wziąwszy to za odprawę, barman popędził z powrotem za kontuar, potrząsając po drodze kulkami, które trzymał w garści. Alias przemyślała jeszcze raz wszystko, co powiedział jej właściciel. To ma jakiś sens, pomyślała. Poszukiwacze przygód znani byli z porzucania upitych towarzyszy, pozostawiając tatuaż jako pamiętne. Lecz dlaczego właśnie takie symbole? Nic dla niej nie znaczyły. Alias pociągnęła potężny łyk piwa, po czym zwalczyła chęć wyplucia go na stół. Smakowało jak sfermentowane pomyje. Zmusiła się do połknięcia go, zastanawiając się, czy to smak piwa był powodem, dla którego jej nieznany dobroczyńca zostawił ją na zewnątrz i nie wszedł do środka. - Nienawidzę zagadek – wymruczała zirytowana. Zabawiała się ideą rzucenia niemal pełnego kufla we właściciela i oskarżenia go o podtruwanie klientów. Kiedy masz wątpliwości, po myślała, zacznij bijatykę. Odsunęła od siebie piwo i odwróciła od niego uwagę. Właściciel rozmawiał z wysokim mężczyzną ubranym w karmazynowe szaty o białych, wąskich paskach i w płaszcz koloru kości słoniowej z czerwonym paskiem. Barman wskazał pulchną ręką w kierunku stolika Alias i mężczyzna obejrzał się, aby na nią spojrzeć. Miał ciemną skórę i włosy, ciemnobrązową grzywę ze złotymi sznurkami pasemek sięgającą ramion. Nosił wąsy, a jego broda była równo ucięta na dole, niczym szufla do węgla. Jego oczy były koloru niebieskiego. Na czole wytatuowane miał trzy niebieskie kropki. W płatku ucha osadzony był szmaragd. Alias rozpoznała w nim południowa i wiedziała, że kropki oznaczały, iż w Turmish uczył się religii, czytania oraz magii. Kolczyk w uchu oznaczał, że jest żonaty. Nie rozpoznała jednak samego mężczyzny. Niemniej podszedł do jej stolika. Gdy się zbliżał, Alias wstała – nie tyle – z grzeczności, lecz aby móc zmierzyć go wzrokiem. Był kilka centymetrów wyższy od niej – a ona była wyższa niż większość kobiet i wielu mężczyzn. Pod swoimi miękkimi, powiewnymi szatami ukrywał całkiem postawą sylwetkę. Jednak jego mięśnie nie jawiły się jako wytrenowane w walce lub ciężkiej pracy, odwrotnie niż jej. Może to mag, zdecydowała, lub kopiec. - Mam nadzieję, że czujesz się dobrze, pani? – Jego głos miał kulturalny ton kogoś, kto nauczył się lokalnego języka od szkolnego nauczyciela. Alias spojrzała chmurnie w jego twarz. - Czy ją cię znam Turmijczyku? Jego twarz przybrała gniewny wraz.

- Nie. Jeślibyś mnie znała, to wiedziałabyś, że wolimy być nazywani Turmitami lub mieszkańcami Turmish. Alias usiadła i wskazała mu miejsce naprzeciw siebie. Spodobało jej się opanowanie na jego twarzy, pomimo jej obrazy. - Życzysz sobie mojego drinka? Ja straciłam ochotę. Przytakując, Turmita pociągnął długi łuk z kufla. Jeśli były to sfermentowane świńskie pomyje, jak podejrzewała Alias, to takie napoje musiały być bardzo popularne na południu, bo nieznajomy zdawał się delektować tym, co przełknął. - Zakładam, że to ty jesteś tym Turmita, który poświadczył, że nie jestem wiedźmą? Mężczyzna przytaknął i obtarł pianę z wąsów. - Twój przyjazny właściciel gospody za bardzo obawiał się przyjąć cię do środka, a ten prostak, który cię znalazł, gotów był cię spalić. Lub przynajmniej ulżyć ci ciężaru twojej sakiewki. - Ale ty wiedziałeś, że nie jestem wiedźmą? - Wiem, że wiedźmy z Rashemenu, jeśli w ogóle opuszczają swój zimny kraj, wiedzą, że lepiej nie dekorować się tatuażami zdradzającymi ich pochodzenie. Alias pokiwała głową. - Nie należę do tego siostrzeństwo. – Przynajmniej o ile mi wiadomo, dodała w myślach, bo nie wiem, co robiłam przez ostatni tydzień lub coś koło tego. Chwilę się wahała, po czym zapytała – Czy widziałeś, kto mnie tutaj przyniósł? Turmita pokręcił głową. - Siedziałem dokładnie przy tym stoliku, kiedy ten mieszkaniec północy wyszedł i natychmiast wrócił, plotąc coś o martwej wiedźmie na progu. Wszyscy obecni przyłączyli się do oględzin, a ja przekonałem ich, że glify na twoim ręku są nieszkodliwie, mimo że nie mam pojęcia, czym są. Muszę się przyznać, że jestem ich bardzo ciekaw. Czy mogę zobaczyć je jeszcze raz? Alias zmarszczyła brwi, jednak wyciągnęła ramie, dłonią do góry, pokazując wszystkie symbole. W przyciemnionym świetle sali zdawały się nawet jaśniejszej niż przedtem. Świeciły jakby od wewnątrz. Turmita potrząsnął głową wciąż zadziwiony. - Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Skąd pochodzisz? - Stąd i znikąd. – Po przerwie dodała – Urodziłam się we Wrotach Zachodu, lecz uciekłam stamtąd i nigdy nie wróciłam. - Nigdy nie widziałem czegoś takiego we Wrotach Zachodu, a byłem we wszystkich miejscach od

Wewnętrznego Morza do Thay. Jednak muszę się przyznać, że nie oznacza to, iż jestem uczony. Czy mogę rzucić na nie czar? Alias odruchowo wyrwała mu ramię. - Jestem magiem? Turmita szeroko się uśmiechnął, pokazując linię białych zębów. - I to nie małego kalibru. Jestem Akabar Bel Akash z domu Akash, mag i kupiec. Nie obawiaj się. Nie ma zamiaru uwięzić cię za pomocą magii. Pragnę tylko wiedzieć, czy pochodzenie znaków jest magiczne. Alias rzuciła na Turmita gniewnie spojrzenie. Był magiem i kupcem. Jednym z tych handlarzy warzywami, którzy po amatorsku parali się magią. Lecz najprawdopodobniej nie był na tyle wytrenowany, by zrobić cokolwiek jako tylko mag. Niemniej jednak powinien być w stanie wykryć magię, a wyglądał na szczerego. Musiała wiedzieć coś więcej o tatuażu, a to był Turmita oferujący swoje usługi za darmo. Wyciągnęła ramię. - Jestem Alias. Nie boję się magii, ale postaraj się zrobić to szybko. Akabar Bel Akash pochylił się nad symbolami i zaczął szybko i cicho szeptać słowa. Jeśli runy na jej ramieniu były magiczne, powinny promieniować delikatną poświatą. Mag-kupiec zaintonował pieśń i Alias poczuła, jak mięśnie pod jej skórą wykręcają się, jakby były wężami. Symbole zatańczyły wzdłuż całej długości jej ramienia, jakby drwiły z Turmity. Nagle promienie diabelnie niebieskiego światła, bladego jak błyskawica, wystrzeliły z symboli na ramieniu Alias, oświetlając całe pomieszczenie. Snopy światła trzaskały wśród belek nad głowami i odbijały się we wszystkich butelkach i zbrojach w tawernie, pokrywając twarz każdego bywalca kolorem śmiertelnego błękitu. Akabar Bel Akash nie spodziewał się tak gwałtownie reakcji na swoje magiczne dochodzenie. Z zaskoczenia przewrócił się w tył razem z krzesłem. Wymachując ramieniem, chwycił do połowy opróżniony kufel i rzucił go w poprzek pomieszczenia. Kropelki rozlanego piwa przybrały wygląd gromady niebieskich świetlików. Alias uchwyciła wzrokiem właściciela zastygłego za kontuarem w niebieskim świetle. W chwilę później korpulentny mężczyzna odzyskał zmysły i zanurkował za barem niczym wieloryb. Bywalcy karczmy byli twardszą grupą, wielu desperacko próbowało poluzować węzły pokoju na swojej broni. Chwyciwszy płaszcz na plecach, Alias owinęło go ciasno wokół swego ramienia, aby stłumić światło. Niebieska poświata wyciekała spod krawędzi płaszcza, więc przycisnęła ramię blisko siebie. Donośnym głosem obwieściła – Nic się nie stało! Nic się nie stało! Mój przyjaciel właśnie pokazywał mi magiczną sztuczkę, której jeszcze do końca nie opanował. Alias szybko przeszła dookoła stołu. Pochyliła się nad rozciągniętą sylwetką wysokiego maga i, demonstrując, że nikomu nic się nie stało, pomogła mu stanąć na nogi. Większość obecnych zdążyła już powrócić do swoich drinków, ale i tak było dużo mruczenia i narzekania.

Chwyciwszy kołnierz jego karmazynowych szat, Alias przyciągnęła twarz Akabar blisko swojej i wyszeptała stanowczym głosem, którego używała do zastraszania ludzi – Nigdy, przenigdy nie rób tego ponownie. – Po czym dodała z sykiem – Powinnam była wiedzieć, żeby nie ufać handlarzowi warzywami. Idę teraz do prawdziwego czarodzieja, aby natychmiast pozbyć się tego czegoś. Oby cię tutaj nie było, gdy wrócę, Turmito! Z tymi słowami obróciła się i przyciskając swoje owinięte płaszczem ramię do brzucha, pewnym krokiem wyszła z gospody. Uchwyciła wzrokiem głowę właściciela wynurzającą się znad kontuaru, gdy popychała drzwi wyjściowe. Przeklinając, Alias jak burza przeszła przez trzy przecznice, zanim odważyła się zanurzyć w alejkę i odwinąć płaszcz. Symbole na ramieniu powróciły do swojego normalnego wyglądu. Oczywiście, jeśli uznamy, że tatuaż przypominający wstawione pod skórę kawałki przeźroczystego szkła wygląda normalnie. Alias jeszcze raz zaklęła, tym razem bez jadu i pasji, po czym ruszyła ku Promenadzie, głównej ulicy, rozglądając się za świątynią, w której mogliby znajdować się kapłani, którzy nie śpią o tej porze. 2 WINOŻŁOP I ZABÓJCY Pierwsze dwie świątynie, w których spróbowała szczęścia, kaplica Lliiry oraz Cichy Pokój, świątynia Deneira, były zamknięte. Na obydwu znajdował się znak informujący, że są zamknięte aż do porannych nabożeństw. Ominęła Wieżę Dobrego Losu – olbrzymią świątynię Tymory – ponieważ wyglądała na zbyt drogą, oraz kaplicę Tyra, ponieważ wyglądała zbyt pierwszorzędnie i staroświecko. Przed zbliżeniem się do kaplicy Oghmy i Alias spojrzała ze złością na kartkę zatkniętą w drzwiach. Wyrwała papier z malutkiego uchwytu i pozwoliła mu sfrunąć w dół schodów. Zaczęła walić w drzwi pięścią, a jej napaść spotkała się z odpowiedzią zaspanego stróża, który ze skrzypnięciem uchylił drzwi na szerokość pięciu centymetrów i spojrzał na nią podejrzliwie. - Potrzebuję usunięcia przekleństwa. Natychmiast! – wysapała swoim najlepszym tonem z rodzaju „zestresowanej dziewicy”. Stróż jakby zmiękł, lecz potrząsnął głową, tłumacząc, że święta matka jest poza miastem i przygotowuje ślub i że mają tutaj tylko nowo przyjętych akolitów, którzy nie posiadają mocy do poradzenia sobie z takimi rzeczami. - Spróbuj z Tyrem Ponuroszczękim, panienko – zasugerował. Alias wróciła się do kaplicy Tyra, tylko po to, aby znaleźć przy wejściu dwóch uzbrojonych strażników. - Tylko jeśli jest to sprawa życia lub śmierci – poinformował jeden z nich. – Będzie musiała zaczekać.

Najwyraźniej kościół Tyra wynajął kompanię poszukiwaczy przygód, aby rozprawiła się ze smokiem terroryzującym Burzowe Rogi. Poczynania kompani ze smokiem trudno było nazwać satysfakcjonującymi. Kapłani Tyra była całkowicie pochłonięci leczeniem tych, którzy przeżyli i przywracaniem do życia tych ciał ich towarzyszy, które nie zostały spalone. Do czasu gdy Alias zebrała się na odwagę, by wejść do Wieży Dobrego Losu świątyni Tymory, była całkowicie zdesperowana. Przynajmniej na wejściowych drzwiach nie było żadnej tabliczki. Pociągała za sznurek od dzwonka nieprzerwanie do chwili, gdy ukazał się kapłan, ziewający, lecz nie zmęczony. Korpulentny i niezdrowo blady poczłapał do przodu, by odblokować drzwi. - Muszę natychmiast rozmawiać z twoim przełożonym – zażądała Alias. – To nagła sytuacja. Kapłan ukłonił się na tyle nisko, na ile pozwalał mu jego ciężar i wyprostował się ponownie, szczerząc zęby. - Wikary Winożłop, do usług. Nieprawdopodobnie imię jak na kapłana, wiem o tym, ale musimy grać kartami, jakie nam rozdano, prawda? Obawiam się, pani, że jestem jedyną obecną tutaj osoba. Przełożony i pozostali pomagają sługusom Tyra w uzdrawianiu i wskrzeszaniu niedoszłych zabójców smoka. Chyba że miałaś na myśli porozmawianie przez moich przełożonych z Panią Szczęścia we własnej osobie. Jest to możliwe, lecz bardzo kosztowne, w więcej niż jednym znaczeniu tego słowa. Nie polecałbym tego. Alias potrząsnęła głową. Zanim wikary zdążył wymamrotać cos jeszcze, wyrzuciła z siebie. – Potrzebuje usunąć przekleństwo. - To brzmi poważnie. Wejdź. – Winożłop poprowadził ją obok posrebrzanego ołtarza Tymory, Pani Szczęścia, na audiencję do prywatnego gabinetu. Mała oliwna lampka oświetlała zatęchłe wnętrza. Szafki z ciemnego, dębowego drzewa stały wzdłuż ścian. Pojedyncze, wysokie okno otaczało ramą nocne niebo. Wikary zaproponował jej, żeby usiadła i ciężko klapnął na krzesło przy niej. - Teraz opowiedz mi o przekleństwie – ponaglił ją. Alias wyjaśniła, że obudziła się po nadzwyczaj długim śnie i odkryła na ramieniu niezwykły tatuaż. Rezygnując z przedstawieniem jakiejkolwiek innej teorii, opowiedziała mu historyjkę właściciela gospody, jakoby została porzucona pijana na progu Ukrytej Damy. Potem zdała relację z tego, co zaszło, gdy turmijski mag-kupiec rzucił czar, aby wykryć magię w tatuażu. - Nie pamiętam momentu otrzymania tatuażu – zakończyła. – Nigdy bym się na to nie zgodziła, nawet po pijanemu. To musi być jakiś głupi dowcip zrobiony mi, kiedy byłam nieprzytomna, jednak nie mam pojęcia, kto mógł to zrobić. Alias nie trudziła się przytaczaniem zatartych wspomnień z kilku ostatnich tygodni – były zbyt żenujące – ominęła także incydent z jaszczurką, który uznała za błahy. Wikary Winożłop pokiwał pocieszająco głową, tak jakby Alias przyszła do niego z niczym więcej jak kociątkiem z roztoczami w uchu. - To żaden problem – zadeklarował. – Pozostaje tylko pytanie, jak chciałabyś uregulować zapłatę. Alias wiedziała z doświadczenia, że ma za mało pieniędzy. Wyciągnęła więc jedyną cenną rzecz, jaką

miała w sakiewce – mały, zielonkawy klejnot. Winożłop zaakceptował warunki umowy z uśmiechem i przytaknięciem. - Nie, Nie kładź go tam – upomniał ja, zanim zdążyła położyć go na biurku. – To przynosi pecha. Wrzuć go do skrzynki z datkami dla biednych przy wyjściu. Alias przytaknęła. Winożłop zaczął wyjmować z szafek kolejne podniszczone zwoje. - Jedną z zalet służby dla bogini poszukiwaczy przygód – ziewnął – jest stały strumień wyznawców w potrzebie twoich specjalnych usług, wyznawców gotowych zapłacić magicznymi przedmiotami. Kapłan stłumił kolejne ziewnięcie, gdy Alias posłała mu tępe spojrzenie, którym obdarzała głupców, jakich musiała tolerować. O ile wiedziała, kapłani byli zaledwie pałętającymi się po świecie quasimagami, którzy nie mogli rzucić czaru bez zamartwiania się o nawracanie, teologię, relikwie i inne bzdury. Gdyby nie okazywali się użytecznie podczas epidemii, głodu i wojen, zapewne wszyscy by wymarli, razem ze swoimi bogami. Być może bogowie wiedzieli o tym i dlatego tolerowali tych głupców. Winożłop wyjął z szafki naręcze zwojów z gracją handlarza rybami podnoszącego łososia. Mruczał podczas sprawdzania ich sygnatur. Alias siedziała na tyle cicho i cierpliwie, jak to tylko było możliwe, marząc o zatrzymaniu się w jakiejś gospodzie na szklaneczkę przyzwoitego rumu. W końcu kapłan wyciągnął spośród wszystkich zwojów dwa, które zdawały się go zadowalać. Pomimo ostrzeżenia Alias o tym, co zdarzyło się w Ukrytej Damie, Winożłop chciał rozpocząć od standardowego wykrywania magii. Odegnał jej obiekcje, nalegając – Muszę zobaczyć tę skrajną reakcję na własne oczy. Nie ma się czego obawiać, skoro tym razem wiemy, czego się spodziewać, prawda? Alias poddała się z niechętnym westchnieniem. Kapłan przełożył swój srebrny dysk Tymory nad jej wyciągniętym ramieniem. Słowa, które wyszeptał, brzmiały inaczej niż te turmijskiego maga, ale efekt był ten sam. Alias zadygotała, gdy symbole skręciły się pod jej skórą i zmrużyła oczy w oczekiwaniu jasnej, szafirowej poświaty, która wkrótce oświetliła każdy zakątek zatęchłego gabinetu. Brwi Winożłop zniknęły pod linią jego włosów. Zakonnik był oczarowany blaskiem poświaty. Alias odruchów napięła mięśnie i promienie zakołysały się po pokoju niczym znaki ostrzegawcze, odbijając się od okna i srebrnego, świętego symbolu kapłana. Poświata osiągnęła swój szczyt i zaczęła powoli przygasać. Winożłop chrząknął nerwowo, zanim sięgnął po większy z dwóch zwojów spoczywających na biurku. W błękitnym świetle wyglądał mniej niezdrowo, za to bardziej potężnie, jednak Alias zaczęła się zastanawiać, czy wie, co robi. - Naprawdę sądzisz, że ten kawałek papieru będzie wystarczająco potężny? – zapytała wątpiąco. Może powinnam odłożyć to do rana, pomyślała. Kaplica Oghmy lub świątynia Deneira mogą zaoferować bardziej kompetentną pomoc. - Ten swój napisał osobiście arcykapłan Mzentil. Powinien bezzwłocznie usunąć te objawy. – Kapłan pogłaskał się w zadumie po podbródku. – Jest to bardzo stary zwój, nie do zastąpienia. Czy nie będziesz miała nic przeciwko temu, jeśli podniesie to koszt?

Alias niecierpliwie przytaknęła i Winożłop rozwiązał skórzaną tasiemkę na zwoju. Położywszy jedną rękę na jej ramieniu, a w drugiej trzymając zwój, zaczął czytać. - Dominus Deliverus – zaintonował. Zimny dreszcz przebiegł w dół kręgosłupa Alias, uczucie szybko zostało zagłuszone przez piekące doznania w ramieniu. Ból był znajomy, ale nie wiedziała dlaczego. Czy w taki sam sposób odczuwała magię, która umieściła tutaj tę przeklętą rzecz? Ogień w jej ramieniu zwiększył się i kobieta zacisnęła szczęki, aby uniknąć wrzasku. Wylewanie roztopionego metalu na rękę nie mogło bardziej boleć. - Ketris, Ogos, Diam… – kontynuował Winożłop przez zaciśnięte zęby, oddychając ciężko. Alias zastanawiała się, czy czuje żar na jej ramieniu pod swoją dłonią. Snopy światła strzelały łukami z ręki Alias, jak woda z fontanny, jednak zamiast spadać na podłogę, owijały się wokół niej, aż cała otoczona została niebieskim światłem. Alias nagle wyrwała ramię z uścisku kapłana i sięgnęła do buta po sztylet. Zupełnie jakby śniła jakiś okropny koszmar, jej ramie poruszało się bez jej woli, jak żmija, której nie jest się w stanie kontrolować. Kapłan zignorował ramię tajemniczki wyrywające się z jego uścisku. Trzymanie go nie było konieczne, a nie mógł pozwolić sobie na utratę koncentracji i przerwanie inkantacji. - Mistra, Hodah, Mzentil Coy! – zakończył triumfalnie. Winożłop spojrzał na swoją klientkę. Nadal była skąpana w niebieskim świetle symboli a jej twarz stanowiła rozgniewaną maskę. Niskie, dzikie warknięcie wydostało się z jej ust. Kapłan zdążył dostrzec błysk srebra, gdy Alias pchnęła nożem. Z niespodziewaną zwinnością odsunął się na bok. Broń przecięła jego ubranie i wbiła się w ciało, jednak zatrzymała się na ostatnim żebrze. Alias spojrzała z przerażeniem na swoją rękę – ta poruszała się bez udziału jej woli. Krew kapiąca ze sztyletu na świecący tatuaż kipiała i parzyła. Nagle zwój, z którego czytał Winożłop, stanął w płomieniach, jego magia została zużyta. Wikary rzucił płonąca kartkę w twarz Alias. Najemniczka odepchnęła ognisty pergamin, a kapłan okrążył ją. W momencie, gdy dostał się do drzwi, Alias poczuła, jak w dół jej ramienia spływa elektryczny impuls. Starała się chwycić nadgarstek lewą rękę, ale było już za późno. Ramię cisnęło sztylet w kapłana. Broń zafurczała obok jego ucha i utkwiła we framudze drzwi. Popchnąwszy drzwi z taką siła, że odbiły się od ściany za nimi, kapłan uciekł z gabinetu. Alias pognała za nim, nie kontrolując już żadnej części swego ciała. Gdy przebiegała przez drzwi, spróbowała wyciągnąć posrebrzaną, stalową broń, ale wbiła się ona za głęboko. Porzuciła ją zatem, by nie stracić ofiary z pola widzenia. Alias znalazła Winożłop wspinającego się po schodach na srebrny ołtarz. Rzuciła się na niego od tyłu i chwyciła łańcuch na jego karku, łańcuch, na który wisiał święty symbol – srebrny dysk Tymory. Zacisnęła go mono, starając się udusić kapłana.

Winożłop stracił równowagę i przewrócił się w tył na schody, wprost na swą zabójczynię, przewracając ją również. Upadek kapłana był stłumiony przez ciało Alias, jednak upadku najemniczki nie stłumiło nic. Trzask, jaki wydawał jej głowa, uderzając o marmur, odbił się echem po całej świątyni, a wielki ciężar kapłana wycisnął całe powietrze z jej płuc. Kiedy Alias ponownie otworzyła oczy, nadal leżała na podłodze. Światło na jej ramieniu przygasło do delikatnej poświaty. Jej głowa pulsowała bólem nie do zniesienia. Bogowie! – pomyślała, gdy dopadła ją panika. Zabiłam kapłana! Te symbole rodem z piekła zmusiły mnie do zabicia kapłana! Nikt nigdy nie uwierzy, że to nie była moja wina. Spróbowała wstać, ponieważ wiedziała, że mu uciekać, lecz ból głowy uniemożliwił to. Nagle usłyszała śpiew. Winożłop klęczał obok niej – mimo wszystko wciąż żywy. W słabym świetle świątynnych lamp mogła dostrzec, że jego dłonie leciutko świecą. Trzymał je przy ranie w swoim boku, a potem przeniósł na jej czoło. Pulsowanie ustąpiło. - Jak się czujesz? – zapytał wikary. - Chyba dobrze – zamruczała, powoli siadając. Nie była w stanie spojrzeć kapłanowi w oczy. – Mogłam cię zabić – wyszeptała. - Mało prawdopodobne – odparł lekko Winożłop. – Jesteśmy w świątyni Tymory i jej szczęście było przy mnie, nie przy tobie. Jego nonszalancja zadziwiła Alias. Musiała sprawić, żeby zrozumiał, nawet jeśli nie miało to dla niego znaczenia. - To nie byłam ja – wyjaśniła. – Moje ramię… jakoś przejęło nade mną kontrolę. - Tak. Symbole muszę mieć instrukcje, aby zniszczyć każdego, kto chciałby je usunąć, zniechęcając cię do szukania pomocy. Wydawało mi się, że wyglądasz na opętaną, lecz to nie było prawdziwe opętanie. - Dlaczego nie? - Gdyby jakaś opętana osoba zbliżyła się do ołtarza, włączyłby się alarm. Ty go nie uruchomiłaś. Nie sądzę również, abyś była przeklęta, inaczej zwój, którego użyłem, zadziałałby. Symbole na twoim ramieniu są magiczne, lecz nie tylko magiczne. Jest w nich jakiś mechaniczny składnik, który uniemożliwia rzucenie egzorcyzmów. - Lecz ja muszę się ich pozbyć – nalegała Alias. – Nie mogę chodzić wszędzie z symbolami, które zmuszają mnie do zabijania kapłanów. Kto wie, do czego jeszcze mogą mnie przymusić? - To prawda – zgodził się Winożłop. – Jednak usunięcie ich może się okazać skomplikowane i kosztowne. Jeśli w ogóle można tego dokonać, to z pomocą wielu kapłanów i magów, a także chirurga. I nie masz żadnej gwarancji, że te znaki pozwoliłyby ci przeżyć cała procedurę. Chyba byłoby prościej i taniej, gdybyś odcięła sobie ramię i przeszła na emeryturę. - Nie!

- Ale te znaki są bardzo niebezpieczne. Jesteś w stanie nauczyć się walczyć lewą ręką – zasugerował Winożłop. - Już to potrafię – zadeklarowała Alias. – Nie o to chodzi. Nie pozwolę temu czemuś, lub komuś, kto przyprawił mnie o to, zrujnować mi życia. Poza tym podejrzewam, że mają korzenie lub coś podobnego, co wrosło w moje ciało. - Zatem doradzałbym ci dowiedzenie się o tych znakach wszystkiego, co tylko możesz. Żaden z nich nie jest mi znajomy. Być może, jeśli odkryjesz ich pochodzenie, dowiesz się także, kto ci je wytatuował i postarasz się, aby je usunął. Alias spojrzała na błękitne glify. Żaden z niech nie był znajomy również dla niej. Nawet Turmita, Akabar Bel Akash, uznał je za niezwykłe. - To oznacza usługę mędrca, a mędrcy nie są tani. - Prawda – zgodził się Winożłop. – Jednak tak się składa, że znam jednego, który może okazać się chętny do wymiany swoich usług za twoje. Ma na imię Dimswart. Mieszka jakieś pół dnia drogi z Suzail. - Jakiego rodzaju usług oczekuje? – zapytała podejrzliwie Alias. - Lepiej niech on sam ci to wyjaśni – odparł wymijająco Winożłop. Pięć minut później Alias opuściła świątynię z listem polecającym w kieszeni oraz z małym, zielonkawym klejnotem pierwotnie przeznaczonym dla biednych. Zrobiła ruch w kierunku skrzynki, gdy ja mijała, lecz klejnot pozostał w jej dłoni. Jak już nadmieniła, mędrcy nie byli tani. Jej usługi mogą się okazać niewystarczające na wymianę z Dimswartem, powiedziała sobie. Gdy opuszczała świątynię, dopadło ją niewygodne podejrzenie, że może to nie jej własna oszczędność zachęciła ją do zatrzymania klejnotu, lecz jakieś pragnienie symboli, by nie wynagradzać tego, który starał się pomóc jej pozbyć się ich. Brukowana Promenada Suzail wydawała się wyludniona, ale gdy tylko Alias opuściła świątynny dziedziniec, wysoka postać w szeleszczących, karmazynowo-białych szatach wyłoniła się z cienia. Zawahała się, niepewna, czy powinna pójść za poszukiwaczką przygód, czy odkryć jej interesy z Tymorą. Ruszyła ku świątynnym drzwiom. Wtedy następne trzy osoby, ubrane w ciemną skórę, wyłoniły się z ciemnej alejki. Ignorując pierwszą postać, ruszyły za Alias. Za nimi podążyła kolejna postać – postać trzymająca na ramieniu masywny ogon. *** Alias nie spieszyła się z powrotem do Ukrytej Damy. Trzy dni snu sprawiła, że czuła się w miarę wyspana. Poszła w dół, ku dokom Suzail. Ostatni szkuner został zamknięty na noc i tylko kilka żarników w magazynach oświetlało wodę. Morskie powietrze unosiło się nad miastem, a pachniało znacznie świeżej niż stos nie pranej od trzech dni bielizny. W pamięci przejrzała listę osób, które mogły być odpowiedzialne za oznaczenie je tymi tatuażami, lecz pozostała z niczym. Wszyscy wrogowie, jakich sobie przysporzyła, byli albo nieświadomi jej imienia,

albo martwi. Żaden z przyjaciół, jacy jeszcze oddychali, nie zrobiłby czegoś takiego. To oznaczało kogoś nowego – nieznajomego, który podniósł ją z ulicy i potraktował jako odpowiednie naczynie do wypróbowania nowego rodzaju magii. Alias doszła do końca nabrzeża zbudowanego z drewnianych desek. Po jej prawej stronie rozciągała się wąska, biała linia plaży. Nocne niebo zachmurzyło się. Tak jak moje życie, pomyślała. Zaczęła powoli iść wzdłuż piasku na brzegu. Nawet jeśli zrobił jej to ktoś zupełnie obcy, nadal pozostawało zastanawianie się nad tym, jak i kiedy zdołał tego dokonać. Gdy teraz o tym myślała, w jej pamięci brakowało czegoś więcej niż tylko kilku ostatnich tygodni. W grę mogło wchodzić więcej czasu, niż mogła zająć pijacka balanga. Przygody z dawnych czasów potrafiła sobie przypomnieć dość dokładnie – tak jak kradzież jednego z oczu Bane’a ze świątyni zła we Wrotach Baldura, dokonaną razem z kompanią poszukiwaczy przygód zwaną Czarnymi Jastrzębiami, lub jej najwcześniejsze przestawanie z kompanią Łabędzich Dziewic. Wspomnienia stawały się nieostre, gdy próbowała sobie przypomnieć ostatnia wydarzenia, jak na przykład wyprawę żeglarską. A wyprawa taka miała miejsce, wymawiała sama sobie, bojąc się, że do następnego ranka może o tym zapomnieć. Czy to jaszczuropodobne stworzenia znajdowało się na tym samym statku? Tak mi się zdaje. Może to zwierzątko czarodzieja odpowiedzialnego za całe to zamieszanie. Alias przeszło około pół kilometra wzdłuż plaży, zanim wyciągnęła swoje zdradzieckie ramię spod płaszcza. Ból zelżał, lecz symbole nadal świeciły lekko, niczym porosty. Przekleństwa nie poprawiały sytuacji, ale i tak zaklęła. Jeśli mogą mnie zmusić do zaatakowania kapłana, to do czego jeszcze? Jeśli zaatakowałaby kogoś innego, mogłoby się to skończyć utratą dobrej reputacji. Nikt nie zatrudniłby jej jako strażniczki, a i kompanii poszukiwaczy przygód, które chciałby mieć z nią cokolwiek wspólnego, byłoby niewiele. Zabijanie ludzie w obronie własnej, w walce z rozkazu króla lub kościoła było zupełnie inną rzeczą niż zabicie niewinnej, nieuzbrojonej osoby… Alias pozostawała zatopiona w swoich myślach, odruchowo kopiąc bokiem buta do połowy zakopaną muszlę, zatem zauważyła, kiedy zbliżyła się do niej trójka postaci. Rwący odgłos fali zagłuszył szelest ich nadejścia. Jedna z postaci została w tyle i zaczęła śpiewać, a dwie pozostałe rzuciły się na wojowniczkę. Inkantacja czarodziejki, wyszeptała wysokim, kobiecym głosem, niezamierzeni ostrzegła Alias o niebezpieczeństwie. Wojowniczka obróciła się i zobaczyła parę uzbrojonych mężczyzn szybko zbliżających się do niej. Mieli ze sobą maczugi, jednak światło księżyca zasłonięte przez chmury nie mogło odbijać się w ich czarnych, skórzanych zbrojach – zbrojach stanowiących znak rozpoznawczy wyjątkowo niebezpiecznej klasy półświatka. Zabójcy! Alias chwyciła za rękojeść miecza i niemal zwaliła się z nóg, gdy przypomniała sobie, że jej miecz był wciąż przywiązany do pochwy. Ten dziwny ruch pociągnął ją do przodu, więc, dzięki głupiemu szczęściu, uniknęła ciosu pierwszego zabójcy i przetoczyła się z dala od drugiego. Przy użyciu jednej reki starała się rozplątać węzeł na mieczu. Wtedy czarodziej wypuściła parę syczących pocisków energii, pozostawiających na torze swego lotu błyszczący pył. Pociski runęły na Alias jak polujące sokoły i uderzyły w jej lewy bark. Ramię w dół od

barku zrobiło się sztywne, a siła uderzenia powaliła wojowniczkę w tył, na piasek. Zignoruj ból, po prostu rozwiąż węzeł, rozkazała sama sobie. Na szczęście pierwszy zabójca był amatorem. Rzucił się do przodu, podczas gdy jego mądrzejszy towarzysz zatoczył koło. Alias uniosła wysoko nogę i mocno kopnęła. Głupiec upuścił maczugę i zwinął się z bólu. Rozplącz węzeł, rozplącz węzeł, śpiewało rytmicznie w jej głowie, gdy palce jej prawej ręki szaleńczo darły wiązanie na mieczu. Nie myśl o czarodziejce! Pracuj nad węzłem! Alias spróbowała wstać, a drugi zabójca rzucił się na nią od tyłu i chwycił za lewe ramię. Kobieta przeturlała się za ciosem i wstała, w końcu trzymała miecz w dłoni. Pierwszy zabójca zdołał już wydobrzeć, więc Alias stała na plaży twarzą w twarz z dwoma uzbrojonymi napastnikami, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Gorszy od tego był fakt, że słyszała w oddali zaśpiew kolejnego czaru. Zaśpiew zamarł nagle wraz ze stłumionym krzykiem, a dwaj zabójcy odwrócili się z zaskoczenia. Alias rzuciła się naprzód, trafiając pierwszego w brzuch. W chwili gdy zabójca opadł na piasek, rękojeść miecza wyślizgnęła się jej z ręki. Druga ciemna postać pchnęła swoją maczugą jak mieczem, starając się trafić Alias między żebra. Alias uchyliła się do tyłu, więc siła uderzenia wytrąciła zabójcą, z równowagi. Swoją zdrową ręką sięgnęła do buta i wydobyła sztylet. Sekundę później drugi napastnik upadł na piasek, brocząc krwią i zaciskając dłonie na wystającej z ciała rękojeści noża. Alias wzięła głęboki wdech i odzyskała broń. Obaj mężczyźni byli martwi. Rozmasowała bolące ramię, czując, jak przebiega przez nie mrowienie. Wtedy przypomniała sobie o czarodziejce. Uciekła, czy kryje się w ciemnościach? Alias ostrożnie ruszyła w stronę, z której nadleciały magiczne pociski. Czarodziejka leżała twarzą w piasku dwadzieścia metrów dalej, w plecach miała nieprzyjemną dziurę. Nad jej ciałem pochylało się jaszczuropodobne stworzenie. Jest tak samo brzydkie w ciemnościach, jak o zmierzchu, pomyślała Alias. W jednej łapie stworzenie trzymało dziwnie wyglądające ostrze, w którym za dużo było stali, a za mało rękojeści. Końcówka ostrza miała kształt olbrzymiego diamentu, zakończonego zakrzywionymi w tył ząbkami. Ząbki skąpane były we krwi magini. Alias uniosła swój miecz w pozycji gotowości. Jaszczurka spojrzała w górę i syknęła. Czy to przyjazny znak? Kobieta zacisnęła rękę mocniej na rękojeści. Zwierzę wstało znad ciała magini. Wojowniczka i jaszczurka stali bez ruchu, czekając, aż któreś wykona pierwszy ruch. W końcu jaszczuropodobne stworzenie wydało z siebie stłumione warknięcie i zamachało swoją klingą o dziwnym kształcie tak, jakby była pałką, raz, dwa raz, trzy razy… I uderzyło nią, końcówką do przodu, prosto pod nogi Alias. Stworzenie opadło na jedno kolano przy wbitym w ziemie ostrzy, z głową pochyloną w dół, nadstawiając odsłonięty kark, pod miecz Alias. Alias uniosła miecz nad stworzeniem. Nie zdołałam zabić tej istoty dzisiaj po południu, pomyślała, i nigdy nie będę mieć lepszej szansy na rozprawienie się z nią. Wyrzucenie jej ze zbioru moich zmartwień będzie najprostszą, najbardziej logiczną rzeczą, jaką można zrobić. Cztery trupy na plaży przyciągają tyle samo uwagi co trzy.

Jaszczurka tkwiła w klęczącej pozycji, nie sięgając po swoją broń. Stworzenie zdawało się wstrzymywać oddech. Alias zawahała się. Można by pomyśleć, że jestem wyznawczynią Bhaala, boga zabójstwa. Najpierw chcę zabić kapłana, a teraz gotowa jestem zamordować wroga, który się poddał. A skoro już o tym mowa, to nie wiem, czy to jest wróg. Stworzenie zajęło się czarodziejką. Oferuje mi swoje usługi niczym rycerz. Alias poklepała płazem ostrza jaszczuropodobne stworzenie po ramieniu. - W porządku, możesz odejść. – Jej głos brzmiał pompatycznie i donośne. – Wykonaj jednak jeden fałszywy ruch, a zrobię z ciebie przynętę na smoki. Rozumiesz? Smoczy wabik. Stworzenie przytaknęło i wskazało zagiętym pazurem na swoją pierś. Alias potarła w zdenerwowaniu skronie. - Nie, nie nazywasz się Smoczywabik. Jeśli sprowadzisz na mnie jakieś kłopoty, staniesz się wabikiem na smoki. Stworzenie powtórzyło gest. Alias westchnęła. - A zatem Smoczywabik. – Wskazała na siebie – Alias – powiedziała. – A teraz przeszukajmy te ciała i uciekajmy stąd zanim przyjdą straże. Smoczywabik przytaknął i za pomocą długiego pazura przy kciuku zaczął rozcinać sznurki sakiewki czarodziejki. 3 SMOCZYWABIK I DIMSWART Smoczywabik nie przypominał żadnego ze stworzeń, jakie Alias spotkała wcześniej w czasie swych podróży po Krainach. Nie był prawdziwy jaszczurem, przynajmniej nie z gatunku tych, które pomogła wygnać z miasta Bród Sztyletu. Tak jak zdążyła zauważyć, gdy widziała go o zachodzie słońca, jego pysk był szczuplejszy na czubku i bardziej okrągły niż u innych jaszczuropodobnych stworzeń, a do tego paradował z płetwą na głowie jak troglodyci. Mają czas na bardziej spokojnie studia, dostrzegła wiele innych różnic. Po pierwsze ostre kły na przedzie pyska ustępowały miejsca klamerkowatym zębom trzonowym jarosza, a mimo że poruszał się na dwóch nogach, jego sylwetka była tylko lekko wyprostowana. Stworzenie pochylało się do przodu w biodrach, co balansowane było przez ogon, dwa razy dłuższy niż tors. Przy tak dziwnej budowie, sięgał jej zaledwie do ramienia, na wysokość mniej więcej półtora metra. Natomiast łuski, które pokrywały jego pancerz, były tak drobne i gładkie, że wyglądał, jakby okrywało go drogie dzieło sztuki z koralików lub

wieczorowy strój szlachcica. W każdym razie jak na coś bardziej jaszczurzego niż ludzkiego był całkiem inteligentny. To znaczy wspaniale nadawał się na służącego. Po ich powrocie do Ukrytej Damy zajął się ściągnięciem jej butów, porządkowaniem pokoju i przyniesieniem jedzenia na przekąskę późno w nocy. - Widzę, że znalazłaś jaszczurkę – skomentował wesoło właściciel gospody po odkryciu półtorametrowego jaszczura z zimnym mięsem i puddingiem w łapach. Z wyjątkiem kilku podobnych do kocich syków, parsknięć i miauczących odgłosów Smoczywabik pozostawał niemy. Jeśli to stworzenie miało jakiś własny język, nie zawracało sobie głowy używaniem go. Alias zauważyła, że może na nim wymóc przynoszenie i odnoszenie rzeczy na komendę, lecz na pytania odpowiadał pustym spojrzeniem zwierzęcia. Musiała wiedzieć, kiedy go po raz pierwszy spotkała i co on wie o jej utracie pamięci, a szczególnie co wie o tatuażu. Sfrustrowana i zdesperowana wykrzykiwać pytania. Jej gniew wywołał u jaszczura jedynie pochylenie głowy i zmieszane spojrzenie. Alias położyła się pokonana na łóżku. Smoczywabik wydał z siebie miauknięcie pełne współczucia. Dotknięta nagłym natchnieniem Alias krzyknęła na karczmarza, aby przyniósł atrament, pióro i pergamin. Gdy przedmioty zostały przyniesione, postawiła je na stole i posadziła przed nimi Smoczywabika. Jaszczur powąchał kałamarz, a jego nozdrza wzdęły się i opadły ze zdenerwowania. Końcówki pióra użył do przeczyszczenia przerw między zębami. Alias padła plecami na łóżko, śmiejąc się. Pani Szczęścia robiła jej jakiś okrutny dowcip. Oto jest stworzenie, które może się okazać kluczem do mgły spowijającej jej życie, a które nic nie może jej wyjaśnić. Oparła się plecami o wezgłowie i zamknęła oczy. Smoczywabik zwinął się ma szmacianym dywaniku na podłodze w nogach łóżka i otoczył ramionami zagadkowy miecz, który nosił ze sobą. Alias przez chwilę udawała sen, aby się przekonać, czy jej nowy towarzysz nie chce jej przyprawić za pomocą swojego miecza drugiego uśmiechu na gardle. Wprawdzie nie spodziewała się żadnych kłopotów, lecz zaufanie było dobre dla trupów. Przyglądała się jaszczurowi przez na wpół przymknięte powieki. Gdy spadł, wyglądał jeszcze bardziej nieszkodliwie. Zupełnie jak dziecko podwinął swoje potężniejsze, tylne nogi pod brodę. Ze swoimi żółtawymi pazurami cofniętymi w głąb stóp w kształcie koniczyny, umięśnionym ogonem wepchniętym między nogi, którego końcówka spoczywała pomiędzy jego oczami, z pyskiem leżącym na rękojeści miecza, Smoczywabik przypominał Alias kota bez sierści, zwiniętego wokół buta swego pana. Miecz był równie ciekawy, co właściciel. Wyglądał na zbyt ciężki z przodu i źle wyważony. Wykucie końcówki w kształcie diamentu i poszarpanych ząbków odginających się od niej nie mogło być łatwe, a dzierżenie go zdawało się niemożliwe. Alias zastanawiała się, jak ktokolwiek był w stanie utrzymać w ręku tę małą, jednoręczną rękojeść. Gdyby nie widziała go w użyciu na plaży mogłaby przysiąc, że jest to ceremonialna ozdoba. Smoczywabik nie miał żadnego innego dobytku, chyba że weźmiemy pod uwagę zniszczone, źle na nim leżące ubranie, z całą pewnością noszone ze względu na skromność, ponieważ nie mogło zapewnić stworzeniu ciepła. Pierś okrywał mu rozdarty kabat, z jego bioder zwisała poplamiona tkanina zawiązana

na boku. Co sprawia, że myślę, że to jest on, a nie ona? Oczywiście nie ma nic kobiecego na jego torsie, ale jaszczury nie mają piersi i nie potrzebują szerokich bioder do rodzenia dzieci, prawda? Alias potrząsnęła głową. Nie. To on. Szósty zmysł sprawiał, że była tego pewna. Spojrzała jeszcze raz na łachmany, które miał na sobie. Czy jaszczury przypadkiem nie słyną z tego, że nienawidzą zimna? Będę musiała znaleźć mu płaszcz, coś z głębokim kapturem, żeby ukryć ten pysk. Obserwując jaszczura leżącego u jej stóp i snując plany dotyczące jego wygód, nie mogła dłużej czuć się przez niego zagrożona. A jednak, wciąż nie mogła zasnąć. Zsunąwszy się cicho z łóżka, podeszła boso do toaletki, na której Smoczywabik złożył ostrożnie łup ściągnięty z ich niedoszłych zabójców. Smoczywabik prychnął, gdy zwiększyła płomień w lampce oliwnej, po czym odwrócił się na drugi bok, wciąż spoczywając na swoim mieczu. Co za pies stróżujący, pomyślała Alias. Odwróciła się do rozrzuconego wyposażenia zabójców i usiadła przy stole, aby się mu przyjrzeć. Sztylety – trzy od magini po jednym od każdego z dzierżących maczugi napastników – były całkiem zwyczajne. Dwie małe fiolki zatkane woskiem były znacznie bardziej interesujące. Alias ostrożnie skruszyła końcówkę jednej z nich. Uniósł się z niej słodki zapach cynamonu. Szybko zatkała fiolkę. Peranox. Śmiertelna przy każdym kontakcie trucizna z południa. Nieprzyjemna rzecz, nawet w rękach kompetentnych zabójców. Katastrofalna w skutkach dla partaczy. Jeśli ta dwójka użyłaby zatrutych sztyletów zamiast maczug, leżałaby teraz na plaży zamiast nich. Dlaczego wybrali maczugi do zaatakowania? Czy chcieli, żeby moja śmierć wyglądała na robotę amatorów? Wytrząsnęła zawartość sakiewki, którą Smoczywabik odciął od magini. Po blacie stołu rozsypał się standardowy zestaw magicznie rzucanych pułapek: spleśniałe pajęczyny, kawałki rzęs zamknięte w bursztynie oraz martwe owady. Jedyną różnicą między zawartością kieszenie użytkownika magii a małego chłopca jest to, że w kieszeni maga nie znajdzie się tygodniowego cukierka. Po ogarnięciu rupieci Alias znalazła kilka monet i złoty pierścień z prawionym niebieskim kamienie. Coś utkwiło w sakiewce. Potrząsnęła nią mocniej. Na blat, koszulką do góry, wypadła karta do wróżenia, przedstawiająca śmiejące się słońce. Alias schowała do kieszeni monety i pierścień w celu zbadania ich później i odwrócił kartę. Gwałtownie westchnęła, co spowodowało, że Smoczywabik poderwał się we śnie. Karta przedstawiała Zarzewie Płomieni, zilustrowane jako sztylet uwięziony w oplatającym go ogniu. Wzór na karcie był bliźniaczy z najwyżej położonym symbolem jej tatuażu. Alias poczuła ukłucie w ramieniu, gdy porównała obydwa rysunki. Podniosła kartę i spojrzała na nią przez zmrużone oczy. Była wykonana chałupniczo. Śmiejące się słońce zostało wytłoczone za pomocą stempla, lecz reszta roboty była dość niechlujna. Czy inne symbole na moim ramieniu pochodzą z innych stron miejsca, z którego pochodzi ta karta? To przynajmniej wyjaśniało działania zabójców. Alias przypomniała sobie, jak niezdarnie trzymali maczugi, zupełnie tak, jakby były mieczami. Byli nieprzyzwyczajeni do prymitywnej broni, jednak zostali

zmuszeni do dzierżenia jej, aby przypadkiem nie zranić jej ostrym kantem. Chcieli schwytać mnie żywą, wywnioskowała. Dlatego zrezygnowali również z trucizny. Musieli trzymać peranox w rezerwie dla każdego, kto wszedłby im w drogę. Na przykład dla półtorametrowego jaszczura? Wstała z krzesła i cicho przechodząc nad głośno chrapiącym Smoczywabikiem, zamknęła i zabezpieczyła okna. Okna były otwarte, gdy obudziłam się dzisiaj rano… to znaczy wieczorem. Mogli mnie wtedy dopaść, ale tego nie zrobili. Może nie wiedzieli, gdzie przebywam, dopóki nie zauważyli mnie na ulicy. Ktoś musiał zostawić mnie tutaj, żebym była bezpieczna. Lecz kto? Wyłowiła pierścień z kieszeni, przekręciła go i powiedziała cicho – Życzę sobie, żebyś mi powiedział, co, na Tartarus, się tutaj dzieje. – Jednak żaden dżin nie wyłonił się z pierścienia, aby ją oświecić, ani Smoczywabik nie przerwał swojego regularnego snu, aby usiąść i wyjaśnić trapiące ją tajemnice. Marszcząc brwi, wepchnęła pierścień na powrót do kieszeni. Położyła się na łóżku i zapatrzyła w sufit z palcami splecionymi za głową. *** Nie była świadoma faktu, że zasnęła, aż do chwili gdy dzwon w którejś ze świątyń obwieścił południe. Otworzyła oczy i zobaczyła Smoczywabika stojącego przy niej ze śniadaniem na cynowej tacy, składającym się z chleba i pokrojonego wiosennego owocu ze śmietaną. Alias planowała kolejne posunięcia w trakcie spożywania posiłku. - Mogłabym wynająć konia i dojechać do domu mędrca w pół dnia. To duża oszczędność czasu – powiedziała do Smoczywabika. Nawet jeśli nie rozumiał, wypowiadanie myśli na głos bardzo pomagało. – Jednak jeśli kupię konia i wyjadę przez główną bramę miasta, to równie dobrze mogłabym wynająć głośno krzyczącego herolda, aby obwieścił mój odjazd. Poza tym musimy oszczędzać nasze skromne fundusze. Mędrcy nie są tani. A do tego nawet nie wiem, czy ty potrafisz jeździć konno. Smoczywabik patrzył na nią, gdy mówiła, tak jakby ją rozumiał. - A przecież nie chcę cię zostawiać, prawda? Stworzenie wyprostowało kark i pokiwało głowa, jakby było zmieszane. Wojownik parsknęła i zaśmiała się, a Smoczywabik wrócił do wylizywania śmietanki ze swojej miski. Nie, zdecydowanie chcę go przy sobie zatrzymać, pomyślała. Czuję, jakby był mi znajomy, mimo że nigdy wcześniej z nim nie podróżowałam. Może był ze mną na wyprawie żeglarskiej. Jeśli stracę z nim kontakt, on także może zniknąć z moich wspomnień. Poza tym coś mu jestem winna za uratowanie mnie wczoraj w nocy. Przyjęcie go za służbę to minimum tego, co mogę zrobić. Po wysłaniu córki gospodarza po płaszcz dla ukrycia jaszczurzego pochodzenia jej towarzysza, Alias naciągnęła buty i na powrót przywdziała zbroję. Kiedy przyniesiono płaszcz, Smoczywabik prychał i warczał, jednak gdy zrozumiał, że Alias nie wypuści go z gospody na światło dzienne, ustąpił i nałożył go z miną paladyna zmuszanego do wypicia ze złodziejami.

Idea jaszczura z osobistą godnością zadziwiła Alias. Wojowniczka zastanawiała się, czy był jakimś magicznym stworzeniem wyhodowanym, aby służyć jako kombinacja błazna, służącego i ochroniarza, zupełnie jak postać z dziecinnej bajki. Z dreszcze przypomniała sobie opowieść o golemie, który rzekomo był odpowiedzialny za rozsypanie piasku Anauroch, stworzeniu, któremu został wydany rozkaz przerzucania łopatą piasku, lecz później czarodziej zupełnie o nim zapomniał. Jak to się dzieje, że mogę sobie przypomnieć stare opowieści, podczas gdy zamiast wspomnień z ostatniego tygodnia, miesiąca, większości bieżącego roku, jest pustka? Ze złością odsunęła wspomnienia legend daleko w głąb swojej pamięci. Ich wyjazd z Suzail był przyjemny i pozbawiony znaczących wydarzeń. Alias celowo wyruszyła w złym kierunku oraz dwukrotnie pojechała w kółko, by zmylić każdego, kto ewentualnie mógłby ich śledzić po wyjściu z gospody. Smoczywabik okazał się tak samo wytrzymałym podróżnikiem jak ona i osiągnęli cel swojej wyprawy tuż przed zmierzchem. Posiadłość Dimswarta była pokaźnych rozmiarów farmą, majątkiem rozległym na tyle, by szlachcic z Waterdeep uznał go za odpowiedni letni dom. Dach pokryty czerwoną dachówką z umieszczonymi na nim trzema kominami zwieńczał solidne, kamienne ściany. Alias nachmurzyła się, wiedząc, że mędrzec, który mieszka tak wystawnie, nie sprzeda swoich usług tanio. Pomimo gęstniejącego mroku, przed domem dało się zauważyć sporą aktywność, zupełnie jakby w okolicy miało miejsce potężne oblężenie. Ogrodnicy przycinali żywopłoty i trawniki oraz przestawiali gazowy z kwiatami. Na rogu domu robotnicy rozkładali pręty olbrzymiego namiotu. Krasnoludzcy kamieniarze zawzięcie kłócili się z elfimi architektami krajobrazu o właśnie umieszczenie ich konstrukcji z drewna, podczas gdy wyglądający na zmęczonego gnom starał się mediować. W samym środku tego chaosu stała wysoka kobieta o wyprostowanych ramionach i ognistej grzywie rudych włosów. Popychała to jednego, to drugiego pracownika, z każdym konsultując się na podstawie jednego ze zwojów upchniętych pod pachą. Gdy Alias zbliżyła się do domu, mogła usłyszeć, jak kobieta krzyczy na elfy, by zaczęły zawieszać latarnie na świeżo przesadzonych drzewach. Alias zastukała do drzwi i głownią swojego sztyletu. Musiała powtórzyć tę czynność dwukrotnie, zanim salonowa pokojówka, obładowana gobelinami, otworzyła jej drzwi. - Przykro mi, lecz pani nie chce wynająć już nikogo więcej do zabawiania ludzi. Alias wcisnęła byt między drzwi, zanim służąca zdążyła je zamknąć. - Przyszłam zobaczyć się z mędrcem, w osobistej sprawie. - Pan jest bardzo zajęty. Czy głąby pani przyjść… Alias weszła do holu i chwyciła dziewczynę za ramie. Klepnęła listem polecającym od Winożłopa w stos gobelinów, który trzymała służąca. - Pokaż mu to. Jestem ze świątyni Tymory. To pilne. - Tak, proszę pani – przytaknęła pokojówka, wykazując trochę więcej grzeczności. – Czy zechciałaby pani usiąść i poczekać tutaj. Przyślę kogoś, kto odprowadzi do stajni pani zwierzątko.

Alias mocno ścisnęła ramię dziewczyny i syknęła z irytacją. – On nie jest moi zwierzątkiem. – Powiedziawszy to, usiadła na ławce pod ścianą. Smoczywabik usiadł przy niej. Służąca zbladła, przytaknęła i odeszła w pośpiechu. W czasie czekania Alias przyglądała się krzywo otaczającemu ją bogactwu. Posiadłość pełna służby, na ścianach wisiały nowe, tkane złotą nitką gobeliny, zastępujące te starsze, mniej stylowe, które właśnie wynosiła salonowa pokojówka, przebudowa ogrodu, która wymaga angażowania czterech różnych ras, ślubny namiot mogący służyć za kwaterę dla armii i wystarczająco dużo jedzenia i picia, by wszystkich wyżywić. Nic zatem dziwnego, że mędrcy nie są tani. Dimswart powinien być zachwycony, że mnie przyjmie. Jak inaczej mógłby myśleć o zwrocie wszystkich kosztów? Co stało się ze starymi, nawiedzonymi, nieżonatymi mędrcami, którzy nad dobra tego świata przedkładali poszukiwanie wiedzy? Aby przestać się wiercić, zaczęła przyglądać się Smoczywabikowi. Czekał o wiele cierpliwiej niż ona. Jaszczur siedział z ogonem przerzuconym przez ramię, przesuwając jego końcówkę w tę i z powrotem przed swoją twarzą i wodząc za nią oczami. Czym on jest? – zastanawiała się w zdenerwowaniu. Może mędrzec będzie w stanie rzucić trochę światła na jego pochodzenie. Mało to prawdopodobne. Jeśli ja nie widziałam czegoś podobnego do niego w czasie wszystkich moich podróży, to jaka jest szansa, że będzie o nim wzmianka w którejś z książek mędrca? Mimo oczywistego zamieszania panującego w domu, w końcu zjawił się kamerdyner i zaprowadził ją do gabinetu mędrca. Gdyby Alias spotkała Dimswarta przed swoim przybyciem do Suzail, mogłaby zbyt hojnie opisać jego sylwetkę jako masywną. Jednak w porównaniu z właścicielem Ukrytej Damy i Winożłopem, mędrzec zdawał się szeroki w ramionach, ale smukły. Wstał ze swego fotela przy kominku i poklepał jej wyciągnięte ręce obiema mięsistymi dłońmi. - Co za spotkanie, co za spotkanie – powiedział, uśmiechając się jak halfling z zapasowym asem w rękawie. – Usiądź tutaj, przy ogniu, i powiedz, co stary mól książkowy może zrobić dla wojowniczki. Wojowniczki? To tytuł, którego nie słyszy się codziennie. Oznaczało to, że Dimswart jest mędrcem starej daty. - To trochę skomplikowane – zaczęła Alias. - Powinniśmy zacząć od rzeczy podstawowych – wtrącił się Dimswart. – jeśli spełnisz moje oczekiwania, ja mogę użyć moich umiejętności. Leah, nasza pokojówka, powiedziała mi, że przybyła do mnie czarodziejka wraz z chowańcem. Jednak to stworzenie… – skinął w stronę Smoczywabika – jest za duże jak na chowańca, poza tym niewiele czarodziejek nosi przy sobie tak wiele stali. - Twojej pokojówce powiedziała jedynie – przerwała Alias – że Smoczywabik nie jest moim zwierzątkiem. - Zapewne – zgodził się Dimswart i dał jej znak, by usiadła obok niego. – My, tutaj, na wsi, jesteśmy

raczej odludkami, a skoro Leah nigdy wcześniej nie wiedziała takiego stworzenia, doszła do wniosku, że skoro nie jest to twoje zwierzątko, zatem musi to być chowaniec, a tym samym ty musisz być czarodziejką. Nie jesteś nią, jesteś najemniczką. Z braku blizn na ciele wnioskuję, że albo świeżo upieczoną, albo bardzo dobrą, oraz że masz dziwny gust, jeśli chodzi o wybór towarzyszy podróży. Smoczywabik oczyścił swoje nozdrza ze słyszalnym hwumpf. Stał przy kominku i patrzył na mędrca. Dimswart kontynuował. -Pochodzisz… popatrzmy, brązowe włosy z lekka domieszką rudego, orzechowe oczy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, dobre maniery… z Wrót Zachodu, jednak z odcienia twojej karnacji wznoszę, że byłaś tam od jakiegoś czasu. Alias starała się przerwać, lecz mędrzec uśmiechnął się i parł dalej. - Co więcej, nie jesteś jakąś napaloną młódką, szukającą informacji, które doprowadzą cię do niewyobrażalnych bogactw. Masz problemy, osobisty i pilny. Poważny problem, inaczej nie przyszłabyś po poradę do przeceniającej swe umiejętności, zbyt gadatliwej ziemnej larwy. Alias spojrzała ukradkiem na list od Winożłopa, leżące z nietkniętą pieczęcią na stole przy mędrcu. - Jakiej metody użyłeś? Drutu przeciągniętego pod woskiem, czy może po prostu przytrzymałeś list pod silnym światłem? - Zraniłeś moje delikatne ego, pani. Przysięgam ci, że jeszcze nie otworzyłem listu od dobrego wikarego. Wolę zacząć naszą rozmowę zupełnie na świeżo. W ten sposób nic nie może wpłynąć na mój tok rozumowania. Alias wzruszyła ramionami, gotowa wierzyć mędrcowi na słowo. Przynajmniej na razie. Dimswart podsumował – Siedzisz w miarę luźno, lecz prawe ramię chowasz pod płaszczem. Hmmmm. Alias czekała, aż mędrzec zrezygnuje ze zgadywania i pozwoli jej coś wyjaśnić, jednak po chwili teatralnego wybijania rytmu placami ten strzelił z nich i powiedział – Masz tatuaż lub kilka tatuaży, które opierają się każdej magicznej formie leczenia. Znajdują się na twoim prawym ramieniu i… są niebieskie, prawda? Brwi Alias zmarszczyły się z zaskoczenia. Winożłop pokazał jej list, zanim go zapieczętował. Nie było w nim nic o kolorze tatuażu. - Skąd to wiedziałeś – zapytała zdziwiona, pewna, że użył jakiejś sztuczki, lecz zupełnie nie miała pojęcia jakiej. - Dobrzy artyści nigdy nie ujawniają swoich sekretów. – Dimswart mrugnął okiem. – Jednak jeśli omówimy warunki, może zdradzę ci jeden z nich. A teraz, czy mogę spojrzeć na ramię? Alias, czując się jak kawałek przeżutego szpiku kostnego, wyciągnęła ramię w świetle kominka. W pokoju było ciepło, więc kropelki potu pokryły skórę na symbolach.

- Hmmm. – Było to wszystko, co powiedział Dimswart przez kilka następnych chwil. Mędrzec sięgnął po szkło powiększające i przyglądał się z coraz większą dokładnością symbolom na jej ramieniu. Smoczywabik ustawił się za krzesłem Alias i próbowała dostrzec, co robi mędrzec. Dimswart uniósł głowę, więc jaszczur mógł przez chwilę rzucić okiem przez szkło powiększające i odchylił się oczarowany, najwyraźniej zadziwiony widokiem ludzkiego ciała z tak bliska. - Bardzo porządny kawał roboty – powiedział Dimswart, odkładając lupę do skrzynki i opierając się na krześle. – Znaki nie składają się jedynie z nakłuć igła jak zwyczajne tatuaże. Każdy składa się z maleńkich run i wzroków zebranych razem do kupy. Zdają się także tkwić dość głęboko, jednak… – obmacał jej rękę jak chirurg szukający miejsca pęknięcia kości – nie mają żadnej materialnej substancji. Wyglądają na ukryte pod twoją skóra. Zatem ciało nad nimi musi być niewidzialne, inaczej nie moglibyśmy ich zobaczyć. Zdają się także poruszać. Sumując, jest to fascynująca seria iluzji. Bardzo wysmakowana. Wręcz wyjątkowa. Ryzykuję tym moją reputację. Czy to boli? - Nie w tej chwili. Tatuaż bolał trochę przy rzucaniu na niego czarów wykrywających magię, a parzył jak dziewięć piekieł, kiedy Winożłop próbował usunąć go zaklęciem zdejmującym przekleństwo. - A co się dzieje, kiedy rzucany jest czar na całą ciebie? Na przykład leczniczy? Alias pomyślała o magicznych pociskach zabójców z poprzedniego wieczora. Cholernie dużo dobrego zrobiły te znaki dla niej tej nocy. Dlaczego nie zaświeciły w oczy zabójcom, gdy tego naprawdę potrzebowała? - Żadnych efektów, o ile mi wiadomo. – Wzruszyła ramionami. – Naprawdę nie jestem w nastroju, żeby próbować, które czary wywołują jakie reakcje – dodała. - Nie wątpię, że nie masz na to ochoty – przytaknął ze współczuciem Dimswart. – Na kogo się ostatnio natknęłaś? Na mrocznych władców z głębin dziewięciu piekieł? Ukradłaś jakiś przeklęty artefakt? Złamałaś serce jakiego kawalera, którego rodzeństwo po amatorsku para się czarną magią? Nie? Dimswart oparł się o krzesło i wyciągnął fajkę z zakamarków swego ubrania, po czym zaczął nabijać ją tytoniem. Pochylił się w stronę ognia, aby sięgnąć po drzazgę, lecz Smoczywabik ubiegł go w tym i już przytrzymywał przy fajce płonącą szczapę. Mędrzec pyknął. Musiał być całe życie obsługiwany, bo jego reakcja na Smoczywabika byłą całkowicie zwyczajna. - Dobrze go wyszkoliłaś – zauważył. – Skąd go masz? - Spotkaliśmy się na plaży – odparła Alias. Dimswart zapadł w pełne zadumy milczenie, zapominając o pykaniu fajki, zatem wypaliła się. W końcu zapytał – Kiedy zauważyłaś ten… stan? - Kiedy obudziłam się wczoraj wieczorem. - Po długim śnie? - Powiedziano mi, że trzydniowym – przyznała Alias. – Chociaż zdarzało się spać równie długo po przedawkowaniu piwa. W pierwszej chwili, gdy się obudziłam, myślałam, że za dużo wypiłam, lecz teraz wcale nie jestem tego pewna. Nie pamiętam zbyt wielu rzeczy z ostatnich kilku miesięcy. To do mnie nie

podobne. - Bez wątpienia, bez wątpienia. – Dimswart wyciągnął fajkę z ust i pochylił się w jej kierunku. – Jakie jest twoje ostatnie wspomnienie sprzed otrzymania tego małego znaku? Alias westchnęła. - Naprawdę nie wiem. Doskonale pamiętam opuszczenie mojej kompanii Czarnych Jastrzębi na przyjaznych warunkach, co miało miejsce mniej więcej rok temu. Oni udawali się na południe. Nigdy nie lubiłam gorących miejsc, więc zabrałam swoją część udziałów w zyskach i odeszłam. Dryfowałam. Jakieś drobne zlecenia. Ochrona karawany, ochrona ludzi, wyzwania w barach. Kiedy się obudziłam, miałam niejasne wspomnienie morskiej podróży – ale jest to zbyt niewyraźne… – Alias przerwała na chwilę, starając się odzyskać swoje wspomnienia. – Spotkałam Smoczywabika wczoraj w nocy, lecz mam wrażenie, ze znałam go już wcześniej. – Potrząsnęła głową. – Po prostu nie pamiętam. - Czy Smoczywabik potrafił mówić? – zapytał Dimswart. Alias pokręciła głową. - A co z tymi symbolami. Nazwałeś je pieczątkami. - Pieczęciami. Pieczęciami mocy – poprawił mędrzec, specjalnie długo wymawiając słowa. – Pieczęcie mocy to wyższa forma symbolu. Są jak podpis oznaczający moc wyższą. Kapłani używają tych należących do ich kościołów. Magowie wymyślają swoje własne i strzegą ich czasem bardzo zazdrośnie. Tak naprawdę nie są magiczne, lecz przenoszą na dokumenty władzę właściciela, a na każdym innymi przedmiocie sygnalizują niezaprzeczalną własność zazwyczaj drogocennej rzeczy. Alias poczuła, jak robi jej się gorąco, goręcej niż za sprawą samego ognia z kominka. Żar pochodził od gniewu, jaki niej narastał. - Zostałam oznakowana? Jak czyjś niewolnik? - Jest to możliwe – powiedziała Dimswart. – Jednak jest to bardzo wyjątkowy rodzaju oznakowania. Coś tak zawiłego mogło być wykonane tylko przez użyciu magii – magii, która odporna jest na redukcję. Podejrzewam, że jest przyczyną zaniku pamięci. Gdybyś wiedziała, w jakich okolicznościach je nabyłaś, mogłabyś je usunąć. To jest najwyraźniej ich sposób rozumowania. - Co masz na myśli, mówiąc „ich sposób rozumowania”? Sądzisz, że one żyją? - Nie w takim znaczeniu, w jakim żywa jesteś ty, jak, czy ten usłużny jaszczur. Jednak w znaczeniu magicznej kreacji o własnej woli życia, obdarzonej mocą wykonywania życzeń twórcy. Zupełnie tak, jak żywym można nazwać golema, automat lub każde inne wezwanie stworzenie. Alias bezsilnie opadła na krzesło. - Zatem kiedy to zostawi mnie w spokoju? – To wszystko może ja kosztować więcej, niż sądziła. - Szczerze mówiąc, zostawi cię w niezłych kłopotach – powiedział mędrzec, pociągając fajkę i dopiero teraz odkrywając, że zgasła. Mężczyzna odsunął ręką świeżą porcję tytoniu, którą podsunął mu

Smoczywabik. – Chyba że dowiemy się, czym są te pieczęcie mocy. Alias oderwała wzrok od ognia i utkwiła go w mędrcu. - Co mnie to będzie kosztować? – zapytała. Jej spojrzenie ostrzegło mędrca, że nie jest w nastroju do targowania się. - Nie jesteś aż tak bogata. – Dimswart uniósł rękę. – Tak, to też wiem. Wydajesz się dość kompetentną poszukiwaczką przygód, a jaj w tej chwili potrzebuję kogoś takiego. - Bez wątpienia zauważyłaś zamieszanie na zewnątrz – mędrzec wskazał kciukiem na drzwi gabinetu, a Alias przytaknęła. – Moja córka, Gaylyn, wychodzi za mąż. Utracę trzódkę, bogom niech będą dzięki. Może w końcu będę miał trochę ciszy i spokoju. W każdym razie jej narzeczony pochodzi ze szlacheckiej rodziny z Cormyru – z Wyvernspurów z Immersea, która ma jakieś dalekie powinowactwa z koroną. W rezultacie, aby zaskoczyć nowych teściów, muszę wydać niezłą ucztę. Jak na razie dokonałem w tej dziedzinie cudów: duży namiot, najlepszy kucharz wypożyczony z królewskiej kuchni, srebrne okucia specjalnie na tę okazję i czterech kapłanów do odprawienia ceremonii. Wydarzenie, o którym pisze się nudne pieśni – zaśmiał się ironicznie. - Posłałem także po barda – westchnął. – Nie po zwyczajnego śpiewaka zarabiającego na posiłki na szlacheckich dworach, lecz po jednego z najlepszych. Po sławnego Olava Ruskettle, gdzieś z okolic Przesmyku Smoka. Karawana, która eskortowała Ruskettle’a, została zaatakowana przez smoka z Burzowych Rogów. Słyszałaś o tym? - Słyszałam, że smok od czasu karawany zdążył już przetrawić kolejną drużynę poszukiwaczy przygód. - Tak. Cóż, wraz z karawaną podróżował kupiec, który zdał mi relację naocznego świadka z ataku. Ruskettle starał się wedrzeć za pomocą śpiewu do podświadomości bestii, jest to oznaka wielkiego barda. Bestii najwyraźniej spodobała się muzyka, lecz zamiast poddać się, chwyciła Ruskettle’a w swoje łapy i wrócił z nim do swojego legowiska. Z Suzail w odwecie wysłano grupę poszukiwaczy przygód, ale jej członkowie zostali, jak to nazwałaś, przetrawieni. Jednak ja zdołałem wydobyć od tych, którzy przeżyli, lokalizację legowiska i sekretnego tylnego wejścia. Moje pytanie brzmi: Czy pomożesz mędrcowi, który desperacko pragnie uniknąć złamania serca swojej najmłodszej córki? Alias pomyślała przez moment, po czym zapytała – Chcesz, żebym zabiła smoka? - Chcę, aby bard Ruskettle zagrał na weselu mojej córki – odpowiedział mędrzec. – To kapłani z Suzail chcą śmierci smoka. Dogadaj się z nimi, jeśli chcesz go zabić. Alias potrząsnęła głową. - Wolałabym raczej cicho się wślizgnąć, odzyskać twojego barda i wymknąć się. Wolę zostawić zabijanie smoków tym, którzy są w dobrych układach ze swoimi bogami. - A zatem umowa stoi – powiedział mędrzec. – Zrobię sobie wolne od przygotowań do ślubu. Jest milion i jeszcze jedna spraw do załatwienia, ale moja żona, Leona, zajęła się nimi lepiej ode mnie. Poza tym będę się czuł bardziej użyteczny, jeśli pomogę ci dowiedzieć się czegoś o tych pieczęciach. Ty w tym czasie dostarczysz mi barda. Spójrzmy jeszcze raz na ramię.

Dimswart przyciągnął Alias do swojego biurka i za pomocą pióra z zadziwiającą sprawnością oraz szybkością skopiował znaki z jej ramienia. - Żaden z nich nie jest ci znany? – zapytał. - Jeden z nich widziałam na karcie, jaką mieli ze sobą zabójcy, którzy, jak sądzę, chcieli mnie jedynie porwać. - Naprawdę? Wielce interesujące. Wielce interesujące - Gdzie znajdę twojego smoka? - Kupiec, o którym wcześniej wspomniałem, zabierze cię tam. On również ma interes w uwolnieniu tego barda. Wejdź, Akash – zawołał, a do pokoju wsunęła się postać odziana w znajomo wyglądając karmazynowy strój w białe paski. Akabar Bel Akash ukłonił się sztywno. - Ponownie się spotykamy, pani. Tak jak ci mówiłem, Dimswarcie, skorzystała z okazji uzyskania od nas pomocy. – Turmita promieniał z radości. Alias spojrzała gniewnie najpierw na niego, później na mędrca. Akabar zignorował jej wzrok. Dimswart ujawniając źródło swoich informacji, uniósł brwi jak sceniczny magik, który zdradza tajemnicę sztuczki. Smoczywabik zdawszy sobie sprawę, że nikt nie ma ochoty zapalić, zdmuchnął płonącą szczapę, którą się bawił i wrzucił ją do kominka. 4 AKABAR I TYLNE WEJŚCIE Alias drżała z zimna wilgotnej jaskini i po cichu życzyła sobie, żeby zemsta Tyra i Tempusa za wpakowanie jej w to kłopotliwe położenie dosięgła Akabara, Dimswarta, a nawet Winożłopa. A kiedy już to się stanie, niech po trzykroć przeklną tego tajemniczego jaszczura i trzy razy więcej tego wyklutego z jaja demona, który ją oznakował. Tajemnicze pieczęcie mocy świeciły lekko, jak przyciemnione szkło w pochmurny dzień, oświetlając Alias tak, że stała niczym boja w smolistych ciemnościach zimnej, wilgotnej jaskini. Gdy wydychała powietrze, pasma pary tańczyły przed jej oczami jak lazurowe pierwiastki. Z początku tego czuwania Alias trzymała zdradzieckie ramię pod płaszczem. Czekała na maga-kupca Akabara, który miał powrócić ze zwiadu korytarzy prowadzących do legowiska smoka. Po pół godzinie siedzenia w skulonej pozycji dotarło do niej, że większość mieszkańców tego zimnego, wilgotnego siedliska będzie w stanie dostrzec w ciemności ciepłotę jej ciała lub wyczuć jej zapach ponad wszystkimi innymi zapachami świata, podczas gdy ona będzie ślepa. Głupia, głupia, głupia, zbeształa

siebie i odrzuciła płaszcz na plecy. Teraz przynajmniej będzie w stanie zobaczyć to, co zechce ją zaatakować. Gdzie jest ten przeklęty mag, zastanawiała się już setny raz. Tymoro! Przez ten czas zdążyłaby dojść do Sembii i z powrotem. Jak daleko może się ciągnąć ta jaskinia? Wiedziała, że jej niecierpliwość ma niewiele wspólnego z tym, co robił mag. Więcej miała wspólnego z ogólną niechęcią do ufania komukolwiek – zwłaszcza jakiemuś handlarzowi warzywami. Alias chichotała za każdym razem, gdy przypomniała sobie, jak, zanim opuściła posiadłość Dimswarta, Akabar Bel Akash poinformował ją w ten swój sztywny, formalny, południowy sposób, że dom Akash nie sprzedaje warzyw. Tymoro! Jakiż on jest naiwny! Nie wiedział nawet, że jest sprzedawcą warzyw. - Jeżdżenie powozem po dobrze strzeżonych handlowych szlakach, razem z ochranianymi karawanami nie czyni z ciebie poszukiwacza przygód – poinformowała go. – Póki nie prze szedłeś piechotą trzydziestu kilometrów w ciągu jednego dnia, nie spałeś w rowie i nie zjadłeś czegoś, co wpierw próbowało cię zabić, nie jestes poszukiwaczem przygód. Każdy, kto nie jest poszukiwaczem przygód, jest sprzedawcą warzyw. Jednak mag-kupiec nalegał, że pójdzie z nią i udzieli jej wsparcia tkwiącego w jego nocy, także Dimswart naciskał na nią, by wzięła go ze sobą. Alias nie mogła sobie wyobrazić, jakie powody, może mieć Turmita, ażeby pomóc jej w oswobodzeniu barda. Umyślenie nie spytała go o to, a Akabar nie ujawnił ich sam z własnej woli. Zapewne je miał, a to wystarczało. Było coś w Anabarze Bel Akashu, co ją drażniło, to coś nie wynikało z jego winy, lecz ona i tak go o to obwiniała. Gdy cała trójka – Akabar, Alias i Smoczywabik – rozpoczęła swoją trzydniową podróż w góry – na pieszo, ponieważ Alias wciąż czuła się nieswojo, obwieszczając swoją obecność przez jazdę konno – Akabar koniecznie chciał jej opowiedzieć wszystko o sobie – o żyznej glebie Turmish, o zwyczajach na południu i o swoich żonach. Miał ich dwie, a one poszukiwały trzeciej i to był pierwszy powód, dla którego znalazł się w tym dzikim kraju – żeby zarobić pieniądze na nową partnerkę. Opowiedział o swojej podróży przez zaludnione piratami Morza Spadających Gwiazd, o oburzająco wysokich podatkach, które musiał zapłacić, aby wylądować w Saerloon w Sembii i o swoim zyskownym objeździe od Hilp do Arabel oraz dookoła Wielkiego Lasy w Cormyrze. Zakończył na tragicznym ataku na karawanę w drodze z Waymoot. Alias niecierpliwie zaciskała zęby. Ona nie mogła nic opowiedzieć. Nie mogła sobie przypomnieć, co robiła, ani jak dostała się do Cormyru. Nie była nawet w stanie odpowiedzieć na pytania dotyczące Smoczywabika. Przez całą drogę pozostawała niema jak kamień, wściekła, że inni posiadają zdolność zapamiętywania, podczas gdy ona nie. Rzeczą, którą Akabar opisał najdokładniej, a która najbardziej rozdrażniła Alias, była jego podróż morska. Zaczął od omówienia pobytu w Earthspur, centrum pirackiej aktywności, znienawidzonym przez żeglarzy zarówno ze względu na jego bezprawną organizację, zezwalającą na podrzynanie gardeł, jak i bomby, które je chroniły. Potem uraczył ją humorystycznym opisem zdjętego strachem kapitana sembijskiego statku, który bez ustanku przyglądał się horyzontowi w poszukiwaniu piratów, którzy, jak cały czas powtarzał Anabarowi, przyczaili się, by zdobyć taki łup, jak ten okręt. Następnie mag opisał

wszystkie stworzenia, których domem było Wewnętrzne Morze, po czym dał wykład o morskich formach życia. Jednak pomimo całej jego gadaniny, okres czasu przed i po morskiej podróży Alias pozostał nadal spowity mgłą niczym port Ilipur. W końcu dotarło do maga, że wojowniczka może mieć swoje własne przygody, które, mimo że nie zostały opowiedziane, sprawią, że jego wypadną na ich tle wyjątkowo głupio. Zawstydzony i złamany pod ciężarem jej milczenia, popadł w tak samo posępny nastrój. Nie przyszło mu do głowy, że frustracja, jakiej doznał, połączyła go z nią. Gdy Alias stała samotnie w spływającej wodą jaskini, zdała sobie sprawę, że nie mogła dokładnie ustalić miejsca, w którym urywały się jej wspomnienia. Niektóre z nich po prostu wypadły jej z głowy. Jej pamięć przypominała bagno z spłachetkami suchej ziemi i otwartą wodą. Nie było dokładnego punktu, w którym ciemne wody połykały jej wspomnienia, pewne z nich pojawiały się jak plamy na każdym wybranym okresie czasu. Jeszcze gorszym było, że bez dni, długości konkretnych okresów czy miesięcy, odnosiła wrażenie, że ta pamięć należy do kogoś innego, jakiejś innej Alias, która zatrzymała się, nabyła tajemnicze runy, po czym ruszyła dalej jako zupełnie inna osoba nosząca to samo imię. Od czasu, gdy obudziła się w Ukrytej Damie, używała bojowych zdolności dawnej Alias, umiejętności tak wyostrzonych, że były niemal automatyczne. Mimo że z faktu, iż nie zapomniała swego rzemiosła, płynęło pewnie pocieszenie, było coś niepokojącego w uczuciu, jakie ją dopadało, gdy stawała w bojowej pozycji. Instynkty brały nad nią górę. Nie miała czasu na myślenie i planowanie. Jak stróżujący golem. Przypomniała sobie, jak Dimswart mówił, że pieczęcie mocy są ożywione w taki sam sposób jak golem. Czy te znaki zmuszają mnie do walki, tak samo jak pchnęły do zabicia Winożłopa? Czy to im powinnam przypisywać moje zdolności? Natychmiast odsunęła od siebie ze złością to przypuszczenie. Doskonale posługiwałam się mieczem, zanim pojawiło się to coś i tak pozostanie długo po tym, jak się tego pozbędę. Wtedy przyszedł jej do głowy najbardziej niepokojący pomysł. Być może umarłam i została wskrzeszona przez kogoś, kto chciał uzyskać korzyść z mojego ciała. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Czy ci, którzy właśnie powrócili z królestwa śmierci, nie czują się nieswojo i niespokojnie? Więcej niż kilku jej towarzyszy po jednej wizycie w zaświatach odeszło na emeryturę i wybrało życie farmerów, kowali czy sprzedawców warzyw. A skoro już o nich mowa, to gdzie jest ten cholerny mag? Alias zaczynała już rozważać wycofanie się na zewnątrz. Coś musiało pójść nie tak, skoro Akabar tak długo nie wraca. Zanim zdążyła się zdecydować, biegnący w dół korytarz rozświetlił się i do jaskini wypłynęła unosząca się świecąca kula. Miała rozmiar melona i promieniowała pomarańczowym światłem, w jej środku widniał obraz maga-kupca. - Co cię zatrzymało, Turmito? – zapytała z przekąsem. - Musiałem zaczekać, aż smoczyca zaśnie – odpowiedział mag. Jego głos tłumił czar, mieszaninę oka czarodzieja, które pozwoliło mu w miarę bezpiecznie zbadać teren od wejścia do tunelu, oraz specjalnej widmowej siły, która umożliwiała zdanie Alias relacji ze swoich poszukiwań. – Nie mogłem dopuścić do

tego, by Pani Złośliwość nie spała, gdy ty będziesz starała się do niej wślizgnąć. To zepsułoby naszą niespodziankę. Mój czar jest na wyczerpaniu, więc muszę zostawić tobie dopełnienie naszej misji, szanowna wojowniczko. Przed tobą znajduje się kilka łagodnych zakrętów, żadnych poważnych spadków. Przez najbliższych pięćdziesiąt metrów sufit jest niski. Wychodzi wprost na półkę skalną nad główną grotą. Nasz bard znajduje się w klatce umieszczonej na podwyższeniu w dalszym krańcu groty. – Obraz maga zaczął się zacierać, zupełnie jakby wewnątrz pomarańczowej kuli rozpętała się burza śnieżna. – Czar słabnie. Co powinienem zrobić z twoim zwierzątkiem? - On nie jest moim… – zaczęła Alias, jednak czar Akabara gasł za szybko, by tracić czas na kłótnie. – Po prostu powstrzymaj go od wejścia do jaskini – rozkazała. – I nie rozzłość go. Ostatnia czarodziejka, która to zrobiła, nie pożyła na tyle długo, by tego żałować. - Powodzenia – głos Akabara dochodził z bardzo daleka. Jego obraz zniknął, a pomarańczowa kula zaczęła się kurczyć. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Walczyłaś wcześniej ze smokami? - To będzie mój pierwszy raz – odparła cicho, lecz kula już zniknęła, zatem nie dostała żadnej odpowiedzi od Akabara. Ciekawe czy mnie usłyszał. Lepiej, żeby tak nie było. *** Pięćset metrów za nią i troszkę nad nią, przy wejściu do jaskini wychodzącej na drogę z Waymoot do Suzail, Akabar, mieszkaniec Turmish, wyszedł z transu. Smoczywabik wciąż trwał w pozycji kucznej u jego stóp, intensywnie wpatrując się w wejście do jaskini. Powietrze wokół nich było ciepłe i pełne brzęczenia trzmieli unoszących się, nurkujących i rozbijających wśród górskich stokrotek. Akabar usiadł i oparł się o skałę. W milczeniu szybko podziękował południowym bogom za tom, że to nie on jest tym, który musi stawić czoła smoczycy w jej legowisku. Ze swego pakunku wyciągnął jabłko i wbił w nie zęby. Smoczywabik drgnął na odgłos chrupnięcia, lecz nie oderwał oczu od otworu jaskini, który połknął Alias. *** Alias posuwała się ostrożnie wzdłuż tunelu, który sprawdził dla niej Akabar. Raport Turmity okazał się jak na razie w miarę zgodny z prawdą, nie zdarzyły się bowiem po drodze zakręty ostre niczym spinki do włosów, a żaden ze spadków nie okazał się nie do przejścia. Jednak tunel nie był na tyle gładki, by z niecierpliwością wyczekiwała na ponowne jego przemierzenie. Nie martwił jej niski sufit, lecz trochę niepokoił odgłos, jaki wydawała zbroja przy ocieraniu się o ściany. Mniej przerażające, lecz bardziej denerwujące, było brodzenie w lodowato zimnym strumieniu, który wyżłobił ten tunel, a którego nie zauważył Akabar. Szkoda, że nie mogę skurczyć się do rozmiarów pomarańczowego melona i bez wysiłku przepłynąć wzdłuż tego korytarza, powiedziała zrzędliwie sama do siebie. Jednak wciąż była wdzięczna za to, że dowiedzieli się o tym tylnym wejściu. Smoczyca mogła nie być świadoma jego istnienia lub uznać je za zbyt małe, by się nim zajmować. Pluszczącą odgłos ostrzegł Alias, że strumień zbliża się do znacznego spadku, zwolniła więc. Zawinęła święcące ramię na powrót w płaszcz, aby ukryć swoją obecność przed smoczycą. Doszła do końca tunelu i stanęła na półce skalnej, której wspomniał Akabar. Strumień spadał z wysokości około sześciu metrów do zbiornika na dnie groty. Doskonale! Wodospad zagłuszy wszystkie odgłosy, gdy będę schodzić w dół.

Z drugiego, większego tunelu na przeciwległym końcu groty sączyło się światło. Przez ten tunel smoczyca wychodziła z legowiska. Dziury w kopulastym sklepieniu wpuszczały jeszcze więcej promieni światła. Z początku Alias cieszyła się z obecności światła, bo ginęła w niej poświata jej znaków, zatem odkryła ramię. Potem zauważyła czarne, kraczące ptaki, które wlatywały i wylatywały z jaskini. Kruki! Do Dziewięciu piekieł! – zaklęła Alias. Kruki przynosiły pecha, był to zły znak nie tylko dla przesądnych, ale dla każdego, kto musiał się podkradać. Choćby jeden ich hałaśliwy krzyk odstraszający intruza od ich terytorium, mógłby obudzić umarłego. Kruki w większości siedziały w grupach na grzędach pod sufitem, lecz kilka krążyło wśród oparów unoszących się znad ciała smoczycy. Skoro nie zmierzam zbliżać się do smoczycy, nie ma powodu, aby się zdenerwowały, zapewniła samą siebie. Sama wielka bestia leżała zwinięta jak kot. Alias nie miała żadnych wątpliwości, że ma lekki sen. Nie zdziwiłaby się odkryciem kruchych gałązek lub sekretnych dzwonków zawieszonych przy głównym wejściu. Możliwe było nawet, że smoczyca potrafiła rzucać czary strażnicze, które budziły ją, gdy ktoś przekraczał próg jej skarbca. A jakie skarby skryte były w tym skarbcu. Nawet jak na standardy smoków łup był ogromny. Mieściły się w nim nie tylko torsy złotych lwów i cenne monety, lecz również rozdarte worki wypełnione złotymi sztabkami handlowymi, gobeliny, zwoje satyny i aksamitu, marmurowe figurki i powiązane ze sobą książki. Wiele z tych przedmiotów pozostawało wciąż na wozach, które zostały uniesione i wrzucone tutaj przez potworzycę. Smoczyca leżała pomiędzy głównym wejściem a kopcami błyszczącego bogactwa, nic nie stało Alias na drodze do legowiska bestii. Ilość bogactw była wystarczająca do rozpalenia u Alias gorączki złota, kości zaś znalazło się wystarczająco dużo, by to pragnienie ugasić. Wojowniczka mogła dostrzec ich białe stosiki wielkości niemal całego skarbu. Większość z nich stanowiła resztki bydła i innych większych stworzeń, które posłużyły smokowi za pożywienie, lecz wśród całego tego kościanego zbioru połyskiwało więcej niż kilka ludzkich czaszek – pozostałości po poszukiwaczach przygód, do których Alias nie miała ochoty dołączyć. Alias oparła się o skałę i obserwowała, jak łuski na ogromnej klatce piersiowej smoczycy wznoszą się i opadają w rytm oddechu śpiącej. Opis smoczycy autorstwa Akabara był zgodny z prawdą. Szaro-rdzawe łuski na grzbiecie, ciemniejące na brzuchu do odcienia purpury potwierdzały, że była to samica, a swój ogromny rozmiar osiągnęła wraz z wiekiem. Kruki krążyły nad skórą smoczycy i dziobały robaki miedzy jej łuskami. Alias zdała sobie sprawę, że rozpiętość ich skrzydeł równa jest jej wysokości. Ona jedynie wyglądały na małe, bo pomniejszały je rozmiary smoczycy. Alias odwróciła oczy od swojej niczego nie świadomej gospodyni. Nie ma sensu, żebym stała jak zahipnotyzowana i patrzyła się na nią z czcią, powiedziała do siebie i spojrzała w poprzek groty w poszukiwaniu klatki z bardem. Dostrzegła ją przytwierdzoną solidnie do wykutego w skale wzniesienia przypominającego ołtarz. To musiała być kiedyś świątynia. Tylko jakiego boga? Ciało w klatce leżało zwinięte i oparte o kraty. Tymoro, pomodliła się cicho, spraw, żeby nie okazało się, że przybyłam za późno. Postać przewróciła się na drugi bok, najwyraźniej we śnie, a Alias westchnęła z ulgą. Przygotowała się do wkroczenia do legowiska.

Tak cicho, jak to tylko było możliwe, przytwierdziła linę do stalagmitu przy półce, na której stała. W czasie schodzenia starała się w miarę możliwości być zwrócona twarzą do smoczycy. Używała tylko mięśni rak, nie śmiała odepchnąć się nogami od ściany. Kilka kruków przypatrywało się jej uważnie i wycofało pod sufit, lecz pozostałe nadal poszukiwały odpadków w smoczym legowisku. Ostrożnie wślizgnęła się między stosy skarbów. Dokładnie sprawdziła podłogę, by nie stanąć na jakiejś chrupiącej kości, delikatnie zrobiła kilka kroków, aby sprawdzić, czy nie dostała się w pobliże jakiegoś luźno ułożonego kopczyka monet. Odrzuciła pokusę podczołgania się do smoczycy, chwycenia czegoś cennego i ucieczki. Była tutaj tylko i wyłącznie z jednego powodu. Kiedy już to będzie załatwione… cóż, może w drodze powrotnej zdoła zdobyć kilka sakiewek złota. Podeszła na palcach do schodów prowadzących na ołtarz. Powietrze w jaskini wypełnione było odgłosem oddechu smoczycy, pluskiem wodospadu i okazjonalnym krakaniem kruków. Dopiero gdy dotarła na sam szczyt, zdołała oderwać oczy od podłogi i przyjrzeć się klatce. Przywiązana była byle jak, ale poza tym wyglądała na raczej mocną. Drobna sylwetka leżała pośrodku, okręcona mocno płaszczem z drogiego, krzykliwego brokatu. Alias wypatrzyła warkocz ognistorudych włosów związanych zieloną opaską. Przeklęty mag. Powinien był przyjrzeć się bardziej dokładnie. To była mała dziewczynka, a nie bard. Ryzykowałam tyle zupełnie niepotrzebnie. Ruskettle bez wątpienia zamieszkuje już w brzuchu smoczycy, gdyż musiał ustąpić miejsca tej nowej zabawce. Najemniczka była tak wściekła, że odwróciła się gwałtownie z zamiarem natychmiastowego wyjścia, jednak zwróciła się na powrót twarzą do klatki. Uratuje tego więźnia, nie z powodu jakiegoś sentymentu czy ludzkiej dobroci, lecz po prostu dla przyjemności potrząśnięcia dzieckiem przed twarzą maga i udowodnienia mu jakim jest głupcem. Wsunąwszy ostrożnie miecz między kraty, delikatnie szturchnęła odziane w płaszcz zawiniątko. Owinięta w brokat sylwetka gwałtownie się odwróciła, powodując, że klatka lekko jęknęła w miejscach, gdzie drewniane kraty powiązane zostały sznurami. Pakunek otworzył się i ukazało się nie dziecko, lecz małe stworzenie, ubrane w strój przy którym karmazynowo-białe szaty Akabara zdawały się konserwatywne. Stworzenie bez butów, za to z kręconymi, rudymi włosami na stopach i rękach, których kolor idealnie pasował do czupryny na głowie. Halfling, westchnęła cicho Alias. Do tego rodzaju żeńskiego. - Nareszcie przybył ratunek – wykrzyknęła cichutko halflinka. - Ćśśś! – ostrzegła ją Alias. Dlaczego to musi być halflinka? Jak to się stało, że nikt nigdy nie wspomniał, że Ruskettle jest halflinką? Ani nawet o tym, że Ruskettle to ona, nie on. Nagle Alias wyczuła martwą ciszę. Strumień nadal pluskał, jednak regularny oddech smoczycy i krakanie kruków ustało. Oczy halflinki rozszerzyły się, przyciągnięte przez coś za i nad Alias. Coś potwornego oczyściło swoje gardło z odgłosem przypominającym upadek z wysokiej wieży torby wypchanej ołowianymi monetami. Z westchnieniem pełnym rezygnacji Alias powoli odwróciła się. - Szukasz czegoś szczególnego – zapytała smoczyca – czy tylko się rozglądasz?

5 MIST Smoczyca, chociaż nie wstała, nie leżała już zwinięta w kłębek jak śliczny kotek przy kominku. Jej przednie łapy podwinęły się pod brzuch, poniżej poziomu ud ciało spoczywało wygodniej, zaś kark skręcił się na kształt litery S. Nawet gdy leżała w ten sposób, jej szczęki znajdowały się dwa razy wyżej niż Alias stojąca na ołtarzu, a gdzie oczy spoglądały z wysokości dodatkowych trzech metrów. Alias nie mogła w pełni dostrzec jej tułowia, lecz przypominał on skręconą masę pokrytych bliznami purpurowych i fioletowych łusek. Kilka ran było wciąż świeżych i broczących – pamiątka po kompanii poszukiwaczy przygód, która podjęła próbę jej pokonania. Z powodu wąsów zwisających z jej podbródka i twarzy Alias pomyślała, że wygląda jak kot. Zapewne to robi ze mnie mysz. Potem Najemniczka dostrzegła kruka skulonego za lewym uchem potworczycy, obrzucającego ją tak samo tępym spojrzeniem ja smoczyca – jedynego, który nie uniósł się z powrotem pod sufit. Szpiega smoczycy. - Kochane biedactwo – mruknęła smoczyca. – Czy jesteś zaznajomiona ze wspólnym? Skąd oni przysyłają tych złodziei? Asken bey Amnite? Nie. Nie wyglądasz na kogoś z południa. Cheyeska col Thay? To też nie. Czy mówisz jakimś językiem znanym na wybrzeżu Morza Spadających Gwiazd? Nie znoszę nie wiedzieć, skąd pochodzi mój kolejny posiłek. Pomruki smoka wytrąciły Alias z transu. Bestia utkwiła w Alias spojrzenie, które przyprawiłoby o napływ dumy bazyliszka, a mimo to paplała niczym żona sprzedawcy ryb. Alias kilkakrotnie próbowała przemówić. W końcu głos znalazł ujście przez jej gardło i rzekła – Przyszłam z Cormyru – na chwilkę, dodała w myślach. - Ach, zatem jesteś tutejszym mięskiem – powiedziała smoczyca, wyginając kark do tyłu, jakby chciała przyjrzeć się Alias w nowym świetle. – Co za skarb. Nienawidzę zagadkowych, zagranicznych mięsiw. Wkładają w swoje ciała takie dziwne rzeczy. Alias gwałtownie zamrugała oczami, starając się zwalczyć słabość, jaka ją dopadła. Po pierwsze spojrzenie smoczycy, po drugie natężenie jej głosu, wszystko to zdawało się wysysać z niej energię, zupełnie jakby odpoczynek, jaki sobie sprawiła przez ostatni tydzień, nic jej nie dał. To musi być to, co nazywają smoczym strachem. Wzdrygnęła się, aby strząsnąć z siebie letarg. - Nie jestem obcokrajowcem, lecz Alias znad Wewnętrznego Morza, Najemniczka i poszukiwaczka przygód – oznajmiła. - Doprawdy? – odparła smoczyca. – Musisz mi wybaczyć mój brak wiadomości na twój temat, ale tak długo pozostawałam odcięta od świata. Jestem Mistinarperadnacles Hai Draco. Możesz nazywać mnie Mist. A ja będę nazywać cię… kolacją. Tak, najwyższy czas na lekką, wczesną kolację. Jak to miło, że

się tutaj dostarczyłaś. Smoczyca zmieniła położenie i Alias po raz pierwszy mogła dostrzec jej przednie łapy, potężne trójpalczaste trójkąty. Każdy z palców posiadał pazur. Dalej w górę na każdej łapie błyszczała ostroga. Wszystkie pazury były czerwone jak świeża krew. Alias podniosła miecz w obu dłoniach – nie po to, by zaatakować, lecz aby ostrzec. Odrzekła – Musisz mi wybaczyć moją niechęć do bycia twoim posiłkiem, o wspaniała i potężna Mistinarperadnacles, sądzę, że w zamian za to wyzwę cię na Honorowe Manewry. - Honorowe Manewry? – Mist powtórzyła zaskoczona ostatnie słowa jak echo. Potem zachichotała, zabrzmiało to niczym błyskawica odbijająca się od ścian jaskini. – Co ty wiesz o Honorowych Manewrach, o kolacjo? Alias cofnęła się do tyłu, tak aby jej plecy dotykały wikliny klatki i odpowiedziała – Jest to oficjalna nazwa nadana rytualnej walce o ujarzmienie, wszczynanej w najdawniejszych czasach przez najmądrzejsze ze smoków. Mist prychnęła. - Zakładam, że wiesz dlaczego? - Ponieważ w najdawniejszych czasach twój lud walczył między sobą tak zaciekle, że wiele obiecujących jaszczurów wymarło. Zaprawdę mędrcy twierdzą, że moglibyście samodzielnie usunąć się z powierzchni świata, gdyby nie wydano rozporządzenia o Manewrach. – Alias przylgnęła mocno do krat w nadziei, że halflinka dostrzeże sztylet w jej bucie. - Tak. To prawda – przytaknęła smoczyca i przysiadła na zadzie. – Usłyszawszy o tym zwyczaju, całe bandy różnego sortu strażników i najemników przyszły z bronią do mojego domu i domu moich braci, atakując nas płazem swoich mieczy lub płonącymi, tępo zakończonymi strzałami na domowe ptactwo. Ogólnie robili wszystko, by zakłócić nasz odpoczynek, aż w końcu zmuszeni byliśmy zniszczyć ich, po to, aby zwyczajnie odzyskać równowagę. Zbyt mała wiedza to niebezpieczna rzecz. Zakłada ignorancję. – Mist przekręciła szyję tak, że jej szczęka znalazła się nieprzyjemnie blisko głowy Alias. – Widzisz, Manewry to smocza rzecz. Nie mają nic wspólnego, mizernymi, lecz smacznymi, śmiertelnikami. - Nie do końca, o Mistinarperadnacles. To prawda, że wielu ludzi może podejść do ujarzmiania bez zachowywania procedur, lecz ich rozum jest zupełnie jak halfling bez butów. A kto wchodzi tutaj bez swojego rozsądku, wchodzi tutaj zupełnie nieuzbrojony. Masz zatem całkowite prawo wyeliminować ich w sposób, jaki uznasz za słuszny. – Alias poczuła klepnięcie pod kolanem, znak, że halflinka zrozumiała aluzję, jednak nie poczuła, żeby jej sztylet został wyciągnięty. – Jednak nie możesz bez utraty honoru odrzucić właściwie złożonej… - Masz dziwny akcent – powiedziała smoczyca. – Myślę, że pochodzisz spoza Cormyru. - Chyba że jesteś pospolitym smokiem – kontynuowała Alias. – Wtedy oczywiście możesz się zachowywać, jak ci się podoba. W oczach Mist błysnął ogień.

- A ty znasz właściwą procedurę, o kolacjo? - Wiem, że najpierw należy zapytać smoka o imię, o ile nie jest ono znane wcześniej – odparła Alias. - Zwyczajowa grzeczność albo przynajmniej zdrowy rozsądek. - W tej chwili powinnam powiedzieć, że mnie obraziłaś. Zmonopolizowałaś usługi halflingi, to obraza dla sztuki. Trzymałaś ją uwięzioną w klatce, obraza dla człowieczeństwa, oraz zwracałaś się mnie per „kolacjo”, to obraza dla mnie. Za te barbarzyństwa Mistinarpednacles, czerwona pani płomieni i zachodu słońca, wyzywam cię! - Całkiem dobrze – skomentowała smoczyca. – Twoje opanowanie dodaj ci w moich oczach zasług. Zadziwiasz mnie, młódko. Ten zwyczaj był praktykowany w starożytności. Nie sądzę, aby którykolwiek z mędrców dożywających teraz setki mógł pamiętać procedurę tak dokładnie. Gdzie zaznajomiłaś się z tą wiedzą? Alias znała odpowiedź na to pytanie. Przypomniała to sobie, chociaż nie wiedziała jak. Zamiast próbować jakoś odpowiedzieć na pytanie Mist, kontynuowała procedurę wyzwania. - Moją bronią będzie pojedyncze ostrze – Alias wskazała na swój miecz skinieniem głowy. – Ty możesz użyć swoich pazurów. Żadnego gryzienia, żadnego ziania ogniem, żadnej magii. Z nozdrzy Mist zaczęła unosić się para, wskazując, że bestia nie była już ani zaintrygowana, ani zdziwiona, tylko traciła cierpliwość. Alias kontynuowała w pośpiechu. - Walczymy do pierwszych trzech trafień lub dopóki któraś z nas się nie podda. Jeśli okażę się zwycięzcą, żądam, abyś uwolniła halflinkę Ruskettle i pozwoliła nam obu opuścić bezpiecznie twoje legowisko. - Co? Żadnego złota lub żądania, bym opuściła tę szczęśliwą krainę i nigdy nie wróciła? – przedrzeźniała ją Mist. - Zgadza się – odparła prosto Alias. Zgodnie z procedurą im więcej stawia się żądań, na tyleż samo więcej kompromisów trzeba pójść przy uzgadnianiu warunków smoka. Jeśli kiedykolwiek nastąpią jakieś uzgodnienia. Para buchała teraz całymi obłokami z nozdrzy Mist. Może zionąć ogniem w każdej chwili, pomyślała Alias. Jeśli jej ego i duma nie dbają o dawną procedurę, to jestem martwym mięskiem. - Jest to przykry stan spraw – warknęła Mist – gdy smok nie może używać darów danych mu przez Tiamat. Muszę mieć zezwolenie na używanie chociaż moich pazurów i zębów. Będziemy walczyć dotąd, aż padniesz martwa lub aż przekonasz mnie, żebym się poddała. W zamian za to, jeśli wygrasz, dam ci kawałek złota. Jak widzisz, hojna ze mnie dusza. - Zgoda – powiedziała Alias bez ociągania. Smoczyca odchyliła się do tyłu i stanęła, sięgając niemal kamiennej kopuły na górze. Kruk odleciał z hałasem z jej głowy. Zaskoczona Mist mogła tylko powiedzieć – Zgoda – tym samym związała się warunkami umowy.

- Procedura została uszanowana, pakt zawarto – zadeklarowała Alias i rzuciła się do przodu pod piersią smoczycy. Cięła swoim mieczem tuż nad kolanem bestii. Cios nie był wystarczająco silny, by przebił się przez łuski, lecz okazał się bolesny. Smoczyca ryknęła, a jej kolano zgięło się i zwaliła się do przodu. Alias pognała między tylne nogi stworzenia. Uważając na ogon, najemniczka przeciągnęła ostrze po purpurowym zadzie smoczycy, odrywając kilka na wpół zaleczonych łusek. Mist zawyła i obróciła się. Jej błyszczące oczy zdawały się zakopywać w Alias. - Oszustka! – syknęła. – Użyłaś ostrej strony miecza. - Nasza umowa nie ograniczała mnie do płazu mojej broni, jaszczurko! – krzyknęła Alias, uchylając się przed cięciem potrójnych kos na końcu łapy smoczycy. - Oho! – zarechotała Mist, kontynuując atak drugą przednią łapą. Alias obróciła się i odturlała w momencie, gdy pazury wbiły się głęboko w ścianę, o którą przed chwilą opierała plecy. - A zatem jesteś teraz zarówno wojowniczką, jak i prawniczką! – zadrwiła Mist, wyciągając pazury ze skały i powodując mała lawiną kamieni. Alias wycofała się między stosy skarbów i kości, rzucając zaledwie krótkie spojrzenie na teraz już otwartą klatkę na ołtarzu. Szybko odwróciła wzrok, by nie zawiadamiać Mist o ucieczce halflinki. Muszę skupić uwagę jaszczurzycy na mnie, pomyślała Alias. Niestety to nie powinien być problem. Zamiast wysunięcia głowy naprzód, w stronę najemniczki, Mist wycofała się i ponownie wstała na tylne nogi, rozwijając jednocześnie skrzydła. Skórzaste fałdy chwyciły podziemny podmuch powietrza niczym żagle bić powietrze, wywołując potężne fale skierowane w ten kąt jaskini, w którym znajdowała się Alias. Ostatni kruk wycofał się pod sufit, by uniknąć ataku, ale Alias nie miała sposobu na uniknięcie wiatru. Została uniesiona z ziemia i uderzyła o kilka dużych kopców skarbów. Ta przejażdżka strąciła jej ochraniacze z lewej nogi i ręki, a skończyła się pod statuą jakiegoś dawno zapomnianego szlachcica z Hillsfar. Kobieta zaczęła się wiercić, by wydostać się spod kamiennej figury, lecz Mist pochyliła się do przodu i przycisnęła ją podbródkiem. Jej cuchnący oddech wywołał u Alias mdłości. Wąsy przy pysku Mist podkręciły się z radości. Alias zamknęła oczy przekonana, że jej głowa za chwilę zostanie odgryziona. - A zatem, mała prawniczko – syknęła Mist – mogę cię teraz zabić ogniem i kto będzie wiedział, że złamałam procedurę? - Cóż, na przykład ja – dobiegł z góry wysoki, lecz donośny głos. – A znasz chyba stare powiedzenie „powiedz coś bardowi, a powiesz to całemu światy”? Mist aż obróciła się z zaskoczenia. Halflinka stała na półce skalnej przy tylnym wejściu, którym weszła Alias. Opierała się słabo o skalną ścianę, lecz jej oczy lśniły figlarnie i mściwie zarazem. Alias skorzystała z odwróconej uwagi Mist i wydostała się z objęć szlachcica z Hillsfar, po czym zaczęła się wspinać na wóz ze skarbami. Ruskettle brzdąknęła kilka akordów na swoim instrumencie, małej gitarze o siedmiu strunach z kocich

jelit. - Jest to napisane pod wpływem chwili i brzmi mniej więcej tak… Bardka zaczęła śpiewać: Usłyszałam potężny podmuch ognia Dochodził z legowiska nad jaskinią. To atak pospolitego tchórza To nie smoczyca, to łotrzyca Złamała swą przysięgę w walce Teraz unikają jej wszystkie stworzenia Nawet pozostałe smoki Nie przyjmą jej do swego domu. - Tutaj oczywiście potrzebny będzie refren, do zaśpiewania którego dołączą się wszyscy. – Ruskettle kontynuowała w pośpiechu: Och, posłuchajcie tej historii O skandalu wśród jaszczurów Czerwona Mistinarperadnacles Niedołężna jest i szalona Pojedynczym podmuchem ognia Ta bezwstydna smoczyca Rozwiała swój honor Niczym mgłę ze swego imienia Alias skuliła się, słysząc mocno naciąganą rytmikę strof, lecz musiała przyznać, że śpiewaczka była odważna. Olbrzymie obłoki pary wypełniły przestrzeń nad głową Mist. Bardka nie miała najmniejszych szans na umknięcie płomieniom, które rozpaliły się wewnątrz smoczycy. Jednak zamiast uciec, zauważyła Alias, zaryzykowała swoją własną skórą, by dać mi czas na wymknięcie się niebezpieczeństwu. Pobudzona do działania obrazem usmażonej halflinki i nieudanej misji, Alias odbiła się od pokrywy dużej beczki w kierunku głowy Mist. Chybiła, lecz zdołała uchwycić garść wąsów zwisających smoczycy z podbródka. Wyginając się łukiem, jak akrobatka, najemniczka rozbujała się w tył, pod smoczym pyskiem, obok jej ociekających śliną, wyeksponowanych zębów, ponad buchającymi parą nozdrzami i

wylądowała obunóż na mostku jej nosa. Alias zaklinowała ostrze między oczami Mist. Źrenice smoczycy zbiegły się ku sobie, aby dostrzec przeciwnika. - Rozgrywka miała trwać aż do poddania się – wydyszała Alias. Pot spływał jej strumieniami po twarzy. Jej wyczerpanie pogłębiała bliskość parzących i cuchnących wyziewów smoczycy, jednak zacisnęła dłoń mocniej na rękojeści. – Czy się poddajesz jaszczurzyco, czy mamy się przekonać, jak głęboko w twój mózg zdołam sięgnąć, gdy wbiję ci miecz w jedno z oczu? Następnych kilka chwil było dla Alias zamrożonych w czasie. Dookoła niej unosiła się para, a woda skapywała na podłogę, tylko uczestnicy dramatu pozostawiali nieruchomi: smoczyca rozważająca wartość swojego oka i długość miecz najemniczki, Alias starająca się utrzymać równowagę na łuskowatym nosie Mist, Ruskettle oczekująca na rezultat, tak chętna być jego świadkiem, że nie uciekała, a zrobiłaby tak każda rozsądna osoba. W końcu Mist wysyczała – Tym razem wygrałaś, mała prawniczko. - Przyjmuję twoje poddanie – odparła Alias. Wciąż patrzyła na stworzenie, a miecz trzymała nad jej nosem. Żaden podmuch skondensowanej pary nie wydobył się z pyska Mist, co oznaczałoby, że ostudziła płomienie wewnątrz siebie. Alias zdała sobie sprawę, że Mist nie ma zamiaru honorować paktu. Chce widzieć mnie martwą, nawet bardziej niż przedtem, ale nie odważy się mnie zabić, dopóki nie będzie pewna, że dosięgnie tym samym ciosem opowiadającą niewygodne historie bardkę. Wszystkim, co musi w tym celu zrobić, jest jedno zionięcie ogniem, gdy będę stałą obok Ruskettle. Myśli Alias desperacko krążyły wokół pomysłu na opóźnienie ataku smoczycy. Miała nadzieję, że halflinka ma na tyle rozumu, żeby się do niej przyłączyć. - Chcę zostać postawiona tam, przy mojej przyjaciółce – powiedziała wojowniczka. - Ależ oczywiście – odpowiedziała Mist głosem pełnym słodkiego jadu. Smoczyca utrzymywała pysk sztywno, gdy odwracała go w stronę półki, niespokojna o to, aby Alias nie ześlizgnęła się lub oparła na ostrzu, kierując je tym samym w jej oko. Alias ociągała się chwilkę, zanim zeszła z pyska Mist. Puszczając oko do halflinki powiedziała. – Ten pierścień odporności na ogień czyni cię odważną ponad przeciętność, bardko. - Co? Ach, tak. Pierścień odporności. Cóż, znasz moje motto: Jeśli coś posiadasz, to możesz się z tym obnosić. Czy myślisz, że ryzykowałabym śpiewanie dla smoka, nie mają czegoś podobnego? Alias zsunęła się z głowy Mist na półkę i wsunęła za halflinkę, jakby chciała użyć jej drobnego ciała jako tarczy. Serce najemniczki znajdowało się w jej gardle, gdy rozkazała smoczycy – Teraz przenieś kawałek złota, który mi obiecałaś. Oczy Mist zwęziły się do małych szparek. Z jej nozdrzy uniosła się para. Tymoro, spraw, żeby uwierzyła w ten podstęp, pomodliła się cichutko Alias. Smoczyca odwróciła łeb od półki i pochyliła się w kierunku stosu złota. Alias głośno przełknęła ślinę.

- Dlaczego nie zabiłaś jej, gdy miałaś okazję? – zapytała Ruskettle przez zaciśnięte zęby. - Miałam spaść z jej cielska i zabić się, a może zostać przez nią zmiażdżona w pośmiertnych drgawkach? Nie, dziękuję. Nie za to mi zapłacono. A teraz wynośmy się stąd. - Co? – zapytała bardka. - Wychodzimy – odpowiedziała Alias, chwytając w garść płaszcz halflinki. Alias wsunęła się w tunel prowadzący na zewnątrz, starając się pociągnąć bardkę za sobą, lecz Ruskettle wyrwała się. - Musimy poczekać na złoto – nalegała. Z pełnym rozpaczy jękiem Alias chwyciła drobną kobietę za ramiona i wepchnęła do korytarza, po czym popchnęła do przodu. Całą drogę, którą oświetlały im symbole umieszczone w ciele Alias, najemniczka musiała popychać halflinkę, aż do chwili gdy dotarły do wyższej groty, w której Alias oczekiwała na zwiadowczy raport Akabara. Jednak gdy już się tutaj znalazły, Ruskettle wykręciła się z uchwytu Alias i ze złością opadła na podłogę. Wojowniczka wsunęła prawe ramię pod płaszcz, zanim bardka dostrzegła poświatę bijącą od znaków na nim. - Dlaczego to zrobiłaś? – domagała się odpowiedzi. – Ona chciała nam dać trochę złota. - Głupia halflinka! – rzuciła Alias, a słowa wypadły jej z ust złączone razem. – Mist jest czerwoną smoczycą! To czyni ją chytrą i niegodną zaufania! Jedynym powodem, dla którego nie spaliła nas na popiół, był strach, że uciekniesz i wszystko rozpowiesz. - Ale ona uwierzyła w twoją opowiastkę o tym, że mam pierścień odporności na ogień. - Na chwilę. Jednak gdyby wyczuła na tobie jakąkolwiek biżuterię w momencie, gdy cię porwała, zdjęłaby ją. Nie masz na sobie żadnych ozdób. W każdej chwili ona może sobie o tym przypomnieć, a wtedy… Świeże powietrze z zewnątrz wdarło się do tunelu. Alias mogła sobie wyobrazić Mist siedzącą przy półce i głęboko oddychającą. Dym z jej wewnętrznej kuźni unosił się z jej pyska. - Chodź! – krzyknęła najemniczka, podnosząc halflinkę i upychając ją sobie pod pachą Pobiegła ku wyjściu. Ruskettle okazała się zaskakująco ciężka, zatem z tym dodatkowym ciężarem i koniecznością patrzenia pod nosi, Alias miała wrażenie, że znajduje się pod wodą. Za jej plecami rozległ się ryk – głęboki, dudniący odgłos. Po nim nastąpiła seria ostrych krzyków – kruki, które dopadła pożoga. Plecy Alias stały się nieprzyjemnie ciepłe, w miarę jak oddech smoczycy spływał tunelem. Jeśli szybko nie dotrze do wyjścia, zbliżająca się fala niezwykle podgrzanego powietrza upiecze ją, zanim wyginające metal płomienie zdążą jej dosięgnąć. Żar stał się nie do zniesienia i Alias zaczęła się zastanawiać, czy może już nie jest poparzona tak dotkliwie, że z pewnością umrze, chociaż jej umysł i mięśnie jeszcze o tym nie wiedzą. Halflinka nadal wierciła się pod jej pachą, gdy kobieta wykonała ostatni duży krok w stronę otwartej, górskiej

przestrzeni, modląc się do Tymory, aby zdążyła się tam wydostać, zanim gorące powietrze poznaczy jej ciało, a ogień obedrze ją do gołych kości. W momencie gdy Alias przeszła przez kamienny otwór, z prawej strony wślizgnął się ogon Smoczywabika. Potężne mięśnie ukryte w zielonej, łuskowatej szarfie zwaliły najemniczkę i jej pasażerkę w dół trawiastego zbocza. Alias spojrzała do tyłu. Wyjście, przy którym znajdowała się zaledwie sekundę wcześniej, wypełnione było teraz płomieniami i sadzą. Skała dookoła otworu stopiła się od żaru, skręcając się i falując, dopóki wejście nie zostało na amen zapieczętowane. Nad górskim zboczem zaległo milczenie. Smoczywabik rozmasował swój lekko osmalony ogon i wydał z siebie gadzi jęk. Akabar, słysząc odgłos oddechu smoka, zajął bezpieczniejszą pozycję kilka kroków z dala od tylnego wejścia. Patrzył teraz z zachwytem na pokryte sadzą kobiety. Alias spojrzała na Ruskettle i nagle dotarło do niej, dlaczego halflinka była taka ciężka. Spadając ze wzgórza, zgubiła po kolei: sztylet Alias, dwie sakiewki ze złotymi momentami, opal rozmiarów jaja bazyliszka, garść nefrytowych statuetek podniszczony zwój i dużą, ozdobną księgę, oznaczoną pieczęcią mocy Akabara Bel Akasha. Przez kilka uderzeń serca Alias leżała wśród kwiatów na górskiej łące. Dyszała w rzadkim górskim powietrzu, starając się pokonać kłujący ból w klatce piersiowej i piekące rwanie w plecach. Wyobraziła sobie, że smoczyca stopiła metal, z jakiego wykonana była jej kolczuga, która teraz przepala jej ciało, i skręciło się jej wszystkie wnętrzności. Smoczywabik, odepchnąwszy ją i halflinkę z bezpośredniego zasięgu smoczego oddechu, natychmiast znalazł się przy jej boku. Położył jej swoje szponiaste łapy na ramieniu i pomógł jej wstać. Śmierdział mocno węglem drzewnym, ale jego rycerskim zachowanie sprawiło, że Alias poczuła się lepiej. Niżej na zboczu halflinga rzucała się na wszystkie strony, starając się odzyskać wszystkie przedmioty utracone w trakcie spadku. Chwyciła jeden z oprawionych w skórę tomów, lecz nagle pojawiła się obuta w sandał stopa i przycisnęła go mocno do ziemi. - Zdaje się – powiedział Akabar Bel Akash – że ten konkretny przedmiot należy do mnie. Halflinka słyszalnie przełknęła ślinę. - Ty jesteś magiem z karawany – pisnęła, a w oczach wyraźnie się jej zakręciło. – Oczywiście. Wyniosłam to z legowiska smoczycy, żeby… – głęboko westchnęła – oddać to tobie. Akabar chrząknął i trzymając nogę na księdze, pochylił się, aby podnieść poznaczony wiekiem zwój leżący w pobliżu. - To także dla ciebie – zaoferowała halflinka, upychając opal i nefrytowe figurki z powrotem do kieszeni. Przez ten czas Alias zdjęła osmalony płaszcz i oderwała kolczugę od ciała jak łupinę. Płaszcz można było spisać na straty, ciężka tkanina ucierpiała najwięcej od podmuchu smoczycy. Żar okazał się wystarczająco silny, by stopić kawałki kolczugi w grudki, a lekki skórzany kabat pod spodem uczynić sztywnym i popękanym. Jednak skóra ochroniła jej plecy wystarczająco dobrze i gdy Alias spojrzała na

swoje ciało, zauważyła, że jest zaczerwienione, lecz nie osmalone. Ślepe szczęście Tymory, pomyślała Alias. Plecy bolały ją, jakby poparzyła się słońce, lecz nie stało się nic więcej. Donośnie krzyknęła do pozostałych – Ruszajmy w drogę! Świeżo ocalona bardka szła powoli w górę zbocza wraz z magiem. Akabar trzymał swój odzyskany tom mocno pod pachą, za pomocą ręki zaś otwierał zniszczony zwój i przyglądał się jego zawartości. Halflinka stawiała stopy mocno na ziemi, a każdy jej krok miał szerokość mniej więcej ramienia. Wyciągnęła ręce do wojowniczki. - Nie zostałyśmy sobie właściwie przedstawione. Ruskettle to imię, pieśń i radość, to… - Nie teraz – uciszyła ją Alias. – Posłuchaj, za pięć, najdalej dziesięć minut ten czerwony gad sprawdzi, czy na pewno jesteśmy martwe. Szamocząc się, wyleci z wejścia do jaskini. Do najbliższych dających schronienie drzew jest przynajmniej półtora kilometra… Smoczywabik powąchał powietrze i warknął. Halflinka zwróciła się do jaszczura i wyciągnęła dłoń. Smoczywabik cofnął się o krok i wyszczerzył zęby. Ruskettle niepewnie opuściła rękę. - Jeśli nie uciekniemy – powiedziała Alias – bardzo prawdopodobne jest, że zostaniemy przyłapani na otwartej przestrzeni i upieczeni. – Uniosła brwi i spojrzała na maga. - Jakieś sugestie? - Zablokować ją wewnątrz? – zaoferował Akabar. - oczywiście – odparła Alias. – Masz pod ręką jakąś lawinę? - Prawdopodobnie – odrzekł Turmita i szeroko się uśmiechnął. Uniósł w górę zwój, który przeglądał. Papier zapełniony był skrupulatnie wykaligrafowanymi symbolami. – Tytuł wskazuje, że jest to zwój do wyczarowywania skalnej ściany. Oczy Alias błysnęły. - Czy potrafisz go rzucić? Czarodziej przytaknął. - Wszystkim, co muszę zrobić, jest wykorzystanie pewnej sztuczki do przeczytania magicznych znaków. To obudzi moce zamknięte w tekście. Oczywiście to może nie zadziałać – rozłożył ramiona w geście niepewności. - Jakaś szansa jest lepsza niż żadna – nalegała wojowniczka. – Wypróbujmy czar na głównym wejściu bestii. Smoczywabik! Jaszczur przestał gapić się na halflinkę i ruszył za najemniczką oraz magiem po rozrzuconych głazach, które otaczały górę. Halflinka podniosła tylną część ciała z ziemi.

Nie dbają tutaj zbytnio o ceremoniał, pomyślała markotnie Ruskettle. Gdy szła, schowała do kieszenie swoje najnowsze znalezisko: pierścień i pachnącą cynamonem fiolkę. Gdy dotarli do głównego wejścia, unosiła się z niego obłokami para. Centralny otwór jaskini był mały, jednak wystarczająco szeroki, by przecisnęła się przez niego smoczyca. Gdzieś z głębi, poza zasięgiem ich wzroku, uniosło się i opadło gardłowe mruczenie. - Czy smoczyca potrafi rzucać czary? – zapytał Akabar halflinkę, będąc przekonanym, że bestia może mieć wiele ukrytych talentów. - Nie. Ona tylko przeklina – wyjaśniła halflinka. – Ta stara dziewczynka cały czas gada sama do siebie o tym, co powinna zrobić, gdzie pójść, co zjeść i dalej. - Czy możemy po prostu zamknąć ją wewnątrz i wynieść się stąd, zanim podejmie jakąś decyzję? – zapytała ponuro Alias. Akabar odsunął zwój na długość ramienia i zaczął zaśpiew czaru głębokim, melodyjnym głosem. Często rzucał okiem na wejście i przenosił wzrok z powrotem na zwój. Alias spojrzała na swoje prawe ramię, lecz symbole pozostały obojętnie. Uczucie ulgi zostało natychmiast zastąpione przerażeniem, gdy zauważyła Ruskettle pochylającą się ze skały dokładnie nad wejściem do jaskini. Mała humanoidka zajęła pozycję jakieś dwadzieścia metrów od otworu i przycisnęła złączone dłonie do ust. Ryknęła, a przynajmniej krzyknęła na tyle silnie, jak tylko potrafi mała istota. - Hejjj, Mist! W jednej chwili pomruki w jaskini ucichły. Alias wstrzymała oddech. Akabar podniósł wzrok i niemal utracił czar przez wytrącenie z modulacji. Nadal czytał na głos, lecz szybciej niż przedtem. Alias rozejrzała się za Smoczywabikiem i zobaczyła, że jaszczur pochyla się z usianej głazami krawędzi zbocza w stronę halflinki. Ruskettle ciągnęła swoje drwiny - Zrobiłyśmy z ciebie wielki worek skóry na buty! Wydostałyśmy się na zewnątrz i mam zamiar powiedzieć wszystkim, że jesteś krzywoprzysięzcą, ty głupia jak osioł salamandro! Smoczywabik znajdowała się w połowie drogi do halflinki, gdy z jaskini dobiegło głębokie dudnienie, jakby odgłos wybuchającego wulkanu. Mag jeszcze bardziej przyspieszył tempo wypowiadania słów. Alias była rozdarta między martwieniem się o to, że szybkość maga zepsuje magię zwoju oraz o to, że wyczarowana ściana okaże się za małą, by zamknąć wejście i powstrzymać smoczycę. - Krzywoprzysięzca! Oszustka! – ryczała halflinka. W jaskini pojawiły się dwa bliźniacze bursztynowe światełka. Stawały się z każdą sekundą większe. Otaczały je czerwone, otwarte usta pełne podobnych do mieczy kłów. - Wypalony mózg, barani mózg, ujarzmiony mózg – drwiny halflinki urwały się z ostrym westchnieniem,

gdy Smoczywabik rzucił się na nią i zepchnął w dół zbocza po raz drugi w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Narastający ryk nadchodzącej smoczycy powodował ból w uszach Alias. Akabar również wrzeszczał, wypowiadając ostatnie frazy inkantacji. Zwój zaczynał być pożerany przez siłę zawartej w nim magii i świecił żółto w dłoniach maga. Wszystko rozegrało się w ciągu czasu wystarczającego na jeden oddech. Z ciemności wyłoniło się cielsko Mist, widzialne w świetle słonecznym, którego do otworu jaskini docierało niewiele. Smoczyca leżała szybko i nisko. Byłą jakieś dwa rzuty kamieniem od wyjścia z jaskini i miała zamiar spaść na kompanię jak jastrząb na wróble. Wtedy rozległ się potężny, syczący odgłos i skalna ściana zablokowała wszystkim widok na smoczycę. Zebrani usłyszeli jednak miażdżący odgłos kości łamiących się o skałę i zauważyli, że ich przeszkoda wygięła się na zewnątrz od siły uderzenia kilku ton gada lecącego z pełną prędkością. Gdy ściana się odgięła, Alias była przekonana, że magiczna zaprawa nie wytrzyma naporu. Ku jej zdziwieniu wytrzymała, a nawet straciła trochę brzuszka, gdy odrobinę wgięła się na powrót do wewnątrz. Na górską łąkę spadła cisza. Akabar upadł na kolana nad spalonymi resztkami zwoju i ukrył głowę w dłoniach. Ruskettle podniosła się z ziemi i krzyknęła do Alias – To była ciężka praca. Kiedy coś zjemy? 6 OLIVE I KRYSZTAŁOWY ŻYWIOŁAK W ciągu kilku następnych kilometrów wędrówki w dół zbocza i przez głęboki las Alias wciąż oglądała się przez ramie. Mimo zablokowania Mist wewnątrz góry najemniczka nadal obawiała się, że smoczyca może spaść na nich z niebios i zalać cały las morzem płomieni. Logika nakazywała założenie, że w wyniku nagłej kolizji Mist uległa choćby drobnym obrażeniom i że potrzeba jej przynajmniej jednego dnia na odkopanie drogi do wyjścia. Jednak Alias czuła się spokojniej, gdy zachowywała zasady bezpieczeństwa i zakładała, że Mist ich ściga. Najemniczka zmusiła całą kompanię do skręcenia z głównej drogi w pierwszy gęsty lad, w ten sposób tuż przed zmierzchem dotarli do kamiennego kręgu, gdzie ona, Akabar i Smoczywabik spędzili poprzednią noc. W blasku zachodzącego słońca czerwone, ciosane kamienie druidzkiego kręgi świeciły, tworząc wrażenie, że całe wzgórze na którym stoi, płonie. Zgodnie z mapą, którą dał Alias Dimswart, miejsce to zostało dawno porzucone przez wyznawców natury, jednak sosny otaczające polanę nie wykazywały chęci wtargnięcia tutaj z powrotem i odzyskania tego terenu. Alias zastanawiała się, czy drzewa

odstraszała zamarznięta, popękana gleba, czy może ich plany krzyżowała unosząca się w tym miejscu magia. W każdym razie ta odsłonięta przestrzeń odstraszała również i ją. Poprzedniej nocy to miejsce okazało się zbyt chłodne, by rozbić w nim obóz. Sześć metrów w dół zbocza, pod osłoną sosnowych gałęzi, na miękkim dywanie z igieł i liści było im znacznie cieplej, a zbocze dawało ochronę przed wiatrem. Tej nocy drzewa ochronią ich również przed wzrokiem Mist. Alias cieszyła się, że ma dobry powód, by unikać kamiennego kręgu. Gigantycznego kolumny, ustawione bez żadnego dającego się wykryć porządku, sprawiały, że czuła się nieswojo. Wraz ze Smoczywabikiem szybko przeniosła ukryte bagaże kompani z kryjówki w zagłębieniu pod jedną z piaskowych skał. Gdy Alias i jaszczur wrócili do obozu skrytego w ciemności pod drzewami, Akabar dmuchał na dymiące, żarzące się sosnowe igły. Podczas gdy mag przygotowywał posiłek, Alias, ubrana w płaszcz wyciągnięty z tajnego schowka, patrolowała obrzeża polany, od czasu do czasu spoglądając na bardkę. Ruskettle była niska, nawet jak na standardy halflingów. Nie miała nawet metra wysokości. Mimo to w jej sylwetce nie było nic dziecięcego. Jej kobiecość w pełni rozkwitała duża ilością krągłości, lecz jednocześnie obdarzając ją szczupła talią, bez śladu pulchności tak charakterystycznej dla jej rasy. Jej szczupłość, mięśnie łydek, głęboka opalenizna, wszystko to mówiło Alias, że ona też była poszukiwaczką przygód. A jednak Alias nie była wcale gotowa jej ufać, czy nawet ją lubić. Bardka nie wykazała najmniejszej chęci pomocy Akabarowi i Smoczywabikowi przy rozbijaniu obozu i przygotowywaniu posiłku. Poza tym halflingi oznaczały kłopoty. Alias nigdy nie spotkała wyjątku od tej reguły. Dołączyła do innych jedzących posiłek i usiadła naprzeciwko Ruskettle, by móc się jej przyglądać. - Nie wiem, jak powinnam ci odpowiednio podziękować – wybełkotała bardka między jednym a drugim kęsem pieczonej na ogniu baraniny. – Halflingi z południa mają takie powiedzenie: Zawdzięczam ci swoje życie, cały twój dobytek jest zatem przy mnie bezpieczny. Barani udziec, który mógł posłużyć Alias i Akabarowi jeszcze dwa dni, znikał w zastraszającym tempie. Ruskettle zarzuciła swoje długie, kręcone włosy za ramię i wskazała na swoją glinianą miskę, proszę o kolejną porcję zupy, cały czas przeżuwając mięso, jakby od tego zależało jej życie. Akabar zmarszczył brwi, widząc obżarstwo tej małej istoty, lecz zaserwował następną porcję zdrowej papki, gęstej mieszaniny jęczmienia i solonej króliczej skórki, przyprawionej ziołami z przepastnych kieszeni maga-kupca. - Widzę, że starasz się, aby nasze jedzenie było w bezpiecznym miejscu – zażartowała Alias. – Pewna jesteś, że to talent muzyczny Olav Ruskettle jest powszechnie znany, nie zaś jej apetyt? Bardka przełknęła i obtarła usta. - Mam na imię Olive, kochanie. Olive Ruskettle. Nie przejmuj się. Wszyscy popełniają ten błąd. - Dimswart powiedział, że masz na imię Olav – mruknęła Alias i do jej wnętrza zakradł się niewielki strach, że oto uratowała niewłaściwą osobę. - Cóż, chyba znam swoje własne imię, nie sądzisz? Problem polega na tym, że pewien kapłan popełnił

kiedyś tę omyłkę, wpisując moje imię do jakiegoś oficjalnego dokumentu i od tego czasu nie wyprowadzam ludzi z błędu. - Rozumiem – odparła podejrzliwie Alias, zastanawiając się, czy pod imieniem Olav pani Ruskettle nie była poszukiwana za coś więcej niż naciąganie rymów. - Co się zaś tyczy mojego apetytu – wyjaśniła Ruskettle, popychając porcję chleba dużym łykiem z szawłoka – powinnaś się domyślić, że ta przeklęta smoczyca miała co prawda cywilizowane podejście do mojego muzycznego talentu, jednak musi się jeszcze wiele nauczyć, jeśli chodzi o karmienie i zajmowanie się halflingiem. Jej własne nawyki żywieniowe trudno byłoby nazwać regularnymi i musiałam naprawdę stracić cholernie dużo czaru, zanim przekonałam ją, że nie przeżyję na samej surowej dziczyźnie. Potem odkryłam, że jej umiejętności kucharskie pozostawiają co nie co do życzenia. Gdybyś nie przybyła, kochanie – powiedziała smutnie, potrząsając głową i klepiąc but Alias – obawiam się, że moje drobne kostki dołączyłyby do tych zaśmiecających podłogę w legowisku smoczycy. W czasie gdy bardka nadrabiała wszystkie stracone posiłki, Alias pomyślała o kościach bohaterów leżących w jaskini Mist. Bohaterów o odwadze i zaniku rozsądku godnym halflinga. Alias potrząsnęła głową na wspomnienie oburzającego zachowania bardki przed wejściem do jaskini. Pierwsza kompania poszukiwaczy przygód, do której przyłączyła się Alias, Łabędzie Dziewice, była dokładnie tak samo w gorącej wodzie kąpana. Jedno spotkanie z trollami nauczyło je bezpieczniejszego sposobu walki, polegającego na kryciu się i działania z zaskoczenia. Walkę z trollami pamiętała bardzo dokładnie, zupełnie jakby miała miejsce tydzień temu. Zatem dlaczego nie mogę sobie przypomnieć, co działo się w zeszłym tygodniu? Była tak pogrążona w myślach, że Akabar musiał ją szturchnąć. - Przepraszam, co mówiłeś? - Spytałem, czy myślisz, że zdążymy wrócić na czas? Na wesele? - Lepiej, żeby tak było, bo inaczej cały nasz wysiłek pójdzie na marne – odparła Alias, pomijając odczucia halflinki. Olive Ruskettle najwyraźniej nie wzięła tego do siebie. Była zajęta czymś innym. - Z niecierpliwością oczekuję mego cormyrskiego debiutu, lecz po prostu nie mam już siły, by dotrzymywać wam kroku. Muszę mieć wierzchowca. - Nie przejmuję się bolącymi nogami i mięśniami tak bardzo jak ty, pani Ruskettle – odparła Alias. – Przyszliśmy tu na pieszo dla zachowania naszej wyprawy w tajemnicy, lecz skoro uniknęliśmy smoka, konie wydają się doskonałym pomysłem. Jakieś to szczęście, że zdołałaś zdobyć tyle smoczych bogactw, podczas gdy ja walczyłam o naszą wolność i życie. Teraz możemy zakupić wierzchowce w pierwszym gospodarstwie, jakie napotkamy. Olive odsunęła barani udziec od ust na chwilę wystarczającą, aby Alias dostrzegła jej niczym nie zmieszany uśmiech. - Zapewniam cię, że moje nogi zdziałały wiele dobrego, gdy ty tak odważnie ryzykowałaś dla mnie życie.

Moje dłonie poczułyby się niepotrzebne, gdyby okazały się mniej przydatne, rozumiesz? – Pomachała kością w kierunku worków ze skarbami. – Proszę, nie mniej oporów, aby wykorzystać ten łup na pokrycie wydatków. Jeśli coś zostanie, powinno zostać równo rozdzielone pomiędzy tych, którzy przeżyją nasze poczynania. Nawet jeśli – uniosła brew, spoglądając w kierunku Akabara – niektórzy okazali się mniej przydatni niż inni. Akabar zmarszczył brwi zdziwiony tupetem tej kobiety. - Jakże to ludzkie z twojej strony, o malutka – powiedział. – Szczególnie zważywszy, że ta księga czarów, która wyniosłaś z legowiska smoczycy, była moją własnością. Jeszcze bardziej dziwne jest to, iż księga ta zniknęła z mojego wozu pierwszego dnia po opuszczeniu Arabel, czyli dokładnie wtedy, gdy ty dołączyłaś do naszej karawany, na kilka dni przez atakiem potworzycy. - Zaprawdę dziwne – odparła Olive, oddając Akabarowi dokładnie takie samo spojrzenie. – Niemniej – jej wzrok wrócił do miski i pociągnęła łyp papki, zanim dokończyła – nastały dziwne czasy, jak mawiają mędrcy. Ludzkie królestwa toczą wojny i plotą intrygi, podczas gdy starzy bogowie, dawno zapomniani, poruszają się w swoim niespokojnym śnie. – Uniosła miskę z zupą, jakby miała zamiar wypić toast. – Uczcijmy dobry los, który sprawił, że otrzymałeś z powrotem swój cenny wolumen, zamiast jeszcze większej ilości zagadek. – Wypiła wszystko z miski ponownie wysunęła ją do przodu. – Czy zostało przypadkiem jeszcze trochę zupy? Akabar zlał ostatnie krople zupy do miski Olive. Ta zaś pochyliła się w kierunku stosu worków i spośród monet i statuetek wyciągnęła magiczną księgę, którą podała mu takim samym gestem, jakim on przed chwilą podał jej zupę. Oboje wymienili uśmiechu, które trudno było nazwać szczerymi. Akabar obejrzał księgę w poszukiwaniu śladów zniszczenia. Alias wyciągnęła rękę po malutką sakiewkę leżącą obok stosu ze skarbami i poluzowała jej wiązanie. - Nie ruszaj tego – sprzeciwiła się Olive. – To moje osobiste rzeczy. Jednak Alias zdążyła już wysypać zawartość na ziemię. Na ziemi zabłyszczała kolekcja kluczy, dłut i drutów. W kierunku ogniska potoczył się mały, złoty pierścionek. - Och, przepraszam – powiedziała nonszalancko Alias, gdy Olive rzuciła się i chwyciła pierścień z ziemi. – Wiesz co, ten pierścień wygląda znajomo – dodała, zanim bardka zdążyła wcisnąć go do kieszeni. - Ten? – Jego również wyniosłam z legowiska smoka. - Mam dokładnie taki sam. Niebieski kamień osadzony w złocie. - Może upuściłaś go, kiedy walczyłaś ze smoczycą – zasugerowała Olive – Możesz dowieść, że jest twój? Alias potraktowała bezczelne wyzwanie halflinki z lekkim zdziwieniem. Olive wsunęła pierścień na palec. Zrazu okręcił się dookoła, za duży na jej drobny palec, jednak chwilkę później skurczył się do idealnych rozmiarów. - Ooooo, jest magiczny Czy twój był magiczny? Co robił?

Alias nie była w stanie odpowiedzieć, ponieważ nie eksperymentowała z pierścieniem od czasu, gdy zrabowała go zabójcom. Jednak teraz wiedziała równie dobrze jak Akabar, do jakiego stopnia jej dobytek był bezpieczny pod opieką bardki. Akabar podniósł wzrok znad księgi, na której wciąż szukał śladów zniszczeń. - Lepiej będzie, jeśli zachować ostrożność przy tej rzeczy, malutka – ostrzegł ją. - Nonsens – powiedziała Olive z prychnięciem. – Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, kiedy się wie, jak się obchodzić z takimi rzeczami. Trzeba tylko unieść rękę nad głowę – halflinka zademonstrowała tę czynność, tymczasem Akabar cofnął się o dwa kroki, a Alias wstała – i rozkazać pierścieniowi – pokaż mi swą moc. Jeśli to nie zadziała, to są jeszcze inne kluczowa słowa, których należy… Nigdy nie usłyszeli dalszego ciągu wykładu bardki. Nagle moce pierścienia naprawdę się zademonstrowały. Księga Akabara zaczęła świecić delikatną, niebieską poświatą, zupełnie tak samo jak pierścień na palcu Olive. Pieczęcie mocy na ramieniu Alias przyćmiewały obie poświaty, rzucając świetlne promienie w zwariowany sposób po całym lesie. - Cholera! – krzyknęła najemniczka, a do oczu napłynęły jej łzy. Owinęła się szczelnie płaszczem, mimo to niebieska poświata sączyła się na rogach i wokół szyi - Co to było? – westchnęła bardka i wlepiła oczy w Alias. - Wykrycie magii, jak sądzę – powiedział Akabar, przysuwając się do boku Alias. – Zakładam, że nic cię nie boli? - Nic mi nie jest – mruknęła Alias przez zaciśnięte zęby. Olive wciąż patrzyła się na wojowniczkę, jakby wyrosła jej druga głowa. - Masz magiczne ramię! - Zapomnij o tym – warknęła Alias. - Ależ ono jest naprawdę magiczne! Nieprawdopodobnie magiczne! Bardziej magiczne od wszystkiego, co do tej pory widziałam. Założę się, że mogłaś pociąć Mist na plasterki. Może powinniśmy wrócić i tego spróbować. - Powiedziałam, zapomnij o tym! – wrzasnęła Alias. Na następnych kilka chwil w obozie zapanowało niewygodne milczenie. Akabar wyczyścił kociołek po zupie i zagrzał w nim wodę na herbatę. Olive dokończyła zupę i obgryzła barani udziec niemal do kości. Alias przyciskała ramię mocno do siebie, dopóki światło symboli nie zaczęło przygasać. Smoczywabik dorzucił drewna do ognia, po czym wycofał się z obozowiska i stanął w ciemnościach, twarzą zwróconą ku pagórkowi, jakby stamtąd spodziewał się nadejścia niebezpieczeństwa. - A zatem powiedz mi magu – pisnęła halflinka, najwyraźniej czując się nieswojo bez gawędzenia – gdzie znalazłeś swojego chowańca? – skinieniem głowy wskazała na Smoczywabika. – Nie widziałam nic

podobnego do niego od Wybrzeża Mieczy aż na południe do magicznego Halruaa. Alias szybko rzuciła – Smoczywabik to mój towarzysz, Ruskettle, nie chowaniec maga. Ja go nie znalazłam. To on znalazł mnie. Okazał się więcej niż użyteczny. - Zdążyłam zauważyć. Szczególnie przy wyciąganiu halflingów z ognia. Nie chciałam cię obrazić, uwierz mi. Po prostu nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby jaszczur służył człowiekowi za pomocnika. Również nigdy nie słyszałam o magicznym ramieniu. Alias zazgrzytała zębami. Jeśli halflinka nie miała zamiaru dać spokoju swojej ciekawości, to nadszedł czas przejścia do ofensywy. - Wiesz, ja z kolei nigdy nie słyszałam o barce halflince. - Cóż, to akurat łatwo wyjaśnić – uśmiechnęła się Olive. – Wykształcenie zdobyłam na południu, tam wszystko wygląda inaczej. - Ja również pochodzę z południa – włączył się Akabar. – Teraz, gdy pani o tym wspomniała, przypomniałem sobie, że ja również nigdy nie spotkałem barda rasy halflińskie. - Ach – odpowiedział Olive, patrząc się smutno w swoją miskę. – O ile pamiętam, pochodzisz z Turmish. - Taaak – odparł mag, przewidując, co może nastąpić. - Cóż, uczyłam się jeszcze bardziej na południe. - Gdzie w pobliżu Chondath? – zapytał Akabar. - Chondath? Tak, bardzo niedaleko, jednak dalej na południe. - Sespech? - Tak, Sespech. Znajduje się tam halfliński college, gdzie wykłada wspaniały nauczyciel, od którego wszystkiego się nauczyłam. – Halflinka rzuciła Akabarowi promienny uśmiech. - Zadziwiające – powiedział mag, przeciągając słowa i ciągnąc się za brodę. – Jedna z moich żon pochodzi z Sespech, dokładnie z Przesmyku Vilhona i chociaż z chęcią opowiada o swoich rodzinnych stronach, nigdy nie wspomniała o bardach halflingach. - Ochhhh. Nie, nie, nie, nie – poprawiła go Olive. – Mówisz o Sespech leżącym między Przesmykiem Vilhona a Nagawater. Ja miałam na myśli miejsce położone jeszcze bardziej na południe. Jak daleko podróżowałeś? - Najdalej na południu handlowałem w Innarlith, na Jeziorze Pary – powiedział mag, a halflinka przytaknęła. - Moja kompania… – Alias zmarszczyła brwi, starając się odgrzebać wspomnienia, które zdawały się wyraźnie, lecz jednocześnie płynne niczym roztopione srebro. – Moja kompania walczyła na Błyszczących Równinach. Tak, dokładnie. Ra czy dwa udaliśmy się do Amn.

Halflinka patrzyła przez moment na najemniczkę, zdziwiona jej wspomnieniem o miejscach położonych bardziej na zachód i znajdujących się poza obszarem dyskusji. Wzruszyła ramionami i kontynuowała swoje mocno przesadzone wyjaśnienia. - Czy na Innarlith zamieszkują krasnoludy z Wielkiej Szczeliny? – zapytała. - Tak, z Serca Ziemi. - Cóż – wywnioskowała triumfalnie Olive – poniżej Wielkiej Szczeliny, na Południowym Morzu znajduje się kraina Luiren. Mamy tam Sespech i Chondath. Są to małe, lecz gwarne miasteczka, zapewne imiennicy twoich większych miejscowości. W każdym razie uczyłam się w Sespech, tym położonym w Luiren, po odbyciu dalekiej pielgrzymki z Cormyru. Miałam zamiar powrócić do mojej ojczyzny, gdy ta głupia gadzina porwała mnie z wozu. - Dimswart powiedział, że pochodzisz z Przesmyku Smoka – powiedziała zdezorientowana Alias. - Nie, pochodzę z Cormyru. Widzisz, morskie podróże nie bardzo idą w zgodzie z moją istotą, więc podróżowałam do Luiren wzdłuż zachodniego wybrzeża Wewnętrznego Morza. Chciałam zobaczyć jeszcze więcej Krain, więc powróciłam z Luiren wzdłuż wschodniego brzegu, przez wiele dzikich i niebezpiecznych ziem. Swoją reputację zdobyłam wśród narodów Aglarondu i Impiltur. Właśnie przybyłam do Procampur, gdy otrzymałam hojną ofertę pana Dimswarta zagrania na weselu jego córki. Jakże byłam zadowolona z powrotu do domu. Procampur to takie duszne miasto, zbyt krepujące jak dla artystki. Alias i Akabar wymienili spojrzenia. Akabar wyglądał na sfrustrowanego, jednak Alias skwitowała uśmiechem opowieść bardki. Musiał być w nią wpleciony przynajmniej tuzin kłamstw, jednak udowadnianie tego nie było warte zachodu, Olive, jak każdy inny halfling, wymyśli tylko jeszcze więcej kłamstw, aby zakryć oryginał. Lepiej będzie zaczekać, aż prawda przez przypadek wymknie się jej z ust. Alias wstała i przeciągnęła się. - W nocy będzie zimno. Potrzebujemy więcej drewna. – Ruszyła w kierunku polany, gdzie światło księżyca spowijało powalone konary. - A zatem jaka jest jej historia? – zapytała Olive Akabara, przechylając głowę w kierunku oddalającej się sylwetki Alias. - Historia? – powtórzyła jak echo Akabar. – Do czego się odnosisz? - Ona ma magiczne ramię! – głos Ruskettle wzniósł się o pół oktawy. Akabar odczuwał niesamowitą przyjemność z krzyżowania planów nieznośnej ciekawości halflinki. - Zrozum magu – westchnęła Olive. – Jestem jej coś winna. Chcę pomóc. Uczucia Akabara odrobinę zmiękły. - Nie to, żebym ci choć na chwilę uwierzył – powiedział – jednak na wypadek gdyby twoje słowa były szczere, powiem ci. To symbole na ramieniu tej damy są magiczne, nie zaś jej ramię. Jakaś nieznana siła

umieściła je w jej ciele, lecz ona nie pamięta tego wydarzenia. W zasadzie nie pamięta kilku miesięcy poprzedzających to wydarzenie. W zamian za odczytanie znaczenia glifów, zgodziła się dostarczyć cię bezpiecznie do pana Dimswarta. Jedyne, co możesz dla niej zrobić, to zachowywać się spokojnie i zagrać wspaniale na weselu. Olive przez kilka chwil trawiła informację, po czym rozpoczęła głośne spekulacje. - Zatem cokolwiek zdarzyło się przez ten czas, ona tego nie pamięta. Mogła być niewolnicą lub konkubiną jakiegoś potężnego czarodzieja, albo mogła zostać poślubiona jakiemuś zamorskiemu księciu – być księżniczką opływającą w biżuterię… - Albo włóczącą się z miejsca na miejsce poszukiwaczką przygód – dodał Akabar. - Albo księżniczką – powtórzyła sama do siebie Olive – opływającą w biżuterię. Jej ukochanego zabito, królestwem zawładnął uzurpator, a pamięć została zabrana przez czarodziejów sprzymierzonych z wrogiem. Akabar potrząsnął głową, słysząc wytwory fantazji halflinki. Sięgał po kolejne polano, gdy nagle w dół wzgórza powiał silny wiatr. Sosny zachwiały się z niepokojącą siłą, a po ziemi rozprysły się iskry z ogniska. Ziemia się zatrzęsła, a ponad wyciem wiatru dał się słyszeć złowieszczy śmiech, który poderwał maga i bardkę na równe nogi. - Alias! – zawołał Akabar, pędząc w stronę polany. Olive Ruskettle chwyciła gałąź z ogniska i pobiegła za nim. Jeśli Alias posiadała jakieś dobra, uczynienie z niej swojej dłużniczki mogło okazać się bardzo zyskowne. *** W czasie gdy Ruskettle starała się przekonać Akabara, by opowiedział jej historię Alias, najemniczka szukała Smoczywabika. Kobieta założyła, że oddalił się gdzieś w poszukiwaniu drewna. Jednak jeśli taka byłaby przyczyna, pomyślała Alias, to powinien już wrócić. Obserwował wzgórze, założę się, że poszedł przyjrzeć się kamiennemu kręgowi. Alias z westchnieniem zaczęła się wspinać na wzgórze. Na skraju polany poruszył się cień, towarzyszył mu szurający odgłos. Niebieskie światło wydzielające się z pieczęci mocy na ramieniu Alias zdążyło się przygasnąć, lecz ten przeklęty wzorek wciąż mógłby rywalizować ze światłem księżyca. Alias wyciągnęła ramię spod płaszcza i uniosą je w górę. Duża sylwetka stojąca i podstawy wzgórza wycofała się w ciemność, zaskoczona pojawieniem się drugiego źródła światła. To tylko jeżozwierz obgryzający na kolację pień drzewa, o wielka wojowniczko, zadrwiła z siebie Alias. Nie martw się, spłoszyłaś go. Chichocząc, przyspieszyła tempo marszu i dotarła na środek kamiennego kręgu. Rąbek księżyca wisiał nad jej głową jak moneta ze złotym lwem, przełamana na pół przez złodziejów. W świetle księżyca czerwone kamienie zdawały się czarne, a ich krawędzie i rogi, stępione przez deszcz i wiatr, zacierały się w ciemnościach. Zastanawiała się, dlaczego do budowy kręgu nie wykorzystano bardziej trwałych i jaśniejszych skał. Wszystkie świątynie druidów, jakie widziała wcześniej, zbudowane były z granitu, nie

piaskowca, i postawione wśród dębów, a nie sosen. Wskoczyła na jedną ze skał i przyjrzała się okolicy. Czubki otaczających krąg sosen w blasku księżyca przypomniały blanki pałacowego muru. Ścieżka, które pierwotni prowadziła do świątyni, była teraz zarośnięta jeżynami odbijającymi światło księżyca. Nigdzie nie było śladu Smoczywabika. Niektóre fragmenty wzgórza odpadły, tworząc małe kaniony i Alias zaczęła się martwić, że jaszczur zsunął się lub wpadł do któregoś z nich. Od chłodnego powietrza przeszedł ją dreszcz. Nagle poczuła się bardzo krucha i delikatna. Jak idiotka zapomniała wziąć ze sobą miecza. Zeskoczyła ze skały i pognała w kierunku obozu. Błysk metalu na ziemi przyciągnął jej wzrok. Zawróciła z obranej ścieżki i skierowała się w tamtą stronę. Przy głazie rozmiarów człowieka leżał miecz Smoczywabika o dziwnym kształcie. Alias rzuciła się do przodu i podniosła ostrze z ziemi. Zadziwiała ją waga broni. Zdawała się nie cięższa niż floret, a co najdziwniejsze była dobrze wyważona. Alias miała także wrażenie, że miecz dopasowuje się do jej ręki. Nie tylko rękojeść, ale całe ostrze. Na głazie zatańczył cień. Alias obróciła się z uniesionym mieczem Smoczywabika, przypadając plecami do kamienia, lecz nikogo nie zobaczyła. Powoli odwróciła się na powrót do głazu. Wedy to dostrzegła. W odróżnieniu od wszystkich pozostałych głazów na wzgórzu ten był jasny jak ogromny kawał kwarcu, a cień, który, jak sądziła, poruszał się po nim, tak naprawdę poruszał się wewnątrz głazu. Przycisnęła twarz do kamienia. Wewnątrz skały, jak mucha schwytana w żywicę, wiła się jaszczurza sylwetka. - Smoczywabik! Nagle coś ciężkiego uderzyło ją poniżej kolan i wojowniczka przewróciła się do tyłu, krzycząc z zaskoczenia. Powiał silny wiatr, uderzając w sosny wokół polany. Podjęła próbę odturlania się od przeciwnika, który ją powalił, lecz coś szybko chwyciło ją za kostkę. Spojrzała z przerażeniem na swoje nogi. Były zakute w kryształopodobne kajdany. Jej przerażenie przerodziło się w panikę, gdy skała falującym ruchem przesunęła się dalej w górę, jej nóg, zupełnie jak dziki wino wspinające się po tyczce. Za pomocą miecza Smoczywabika Alias wbiła się w skalne więzy, nie myśląc, jakie szkody może uczynić sobie lub ostrzu. Broń nie roztrzaskała się, lecz wbiła w pożerający ją kamień, jakby był płynny. Zupełnie jak sok lub syrop, kamień przelał się ponad miejscem cięcia i zaczął przesuwać się w górę. Szybciej niż Alias nadążyła ciąć. Wkrótce przelał się pod jej ochraniaczami na nogach, gdzie nie mogła go dosięgnąć i przymurował ją mocno w miejscu. Ziemia się zatrzęsła. Z bulgoczącym odgłosem wyrosła przed nią kopuła z ziemi, unosząc ze sobą kryształowy głaz, w którym uwięziony był Smoczywabik. Alias podniosła z przerażeniem wzrok i zauważyła, że okrągły kształt był w rzeczywistości ogromną, potworną, skalną głową. Więzienie Smoczywabik znajdowało się na jej środku, jak mała bryłka ponad świątynią. Trochę niżej para oczu w kształcie dysków świeciła chorobliwą żółcią. Poniżej ich znajdowała się rozwarta paszcza, z której śmierdziało siarką.

Dźwięk, jaki się z niej wydobył, sprawił, że Alias poczuła w swoim kręgosłupie lodowaty sztylet. Głowa zaśmiała się znajomym, ochrypłym, rzężącym śmiechem. Znajomym dla jej dawnego ja, tego ja, które pamięć zniknęła, zaginęła w ciemnościach, z jakich wynurzył się ten potwór. W chwilę później spod ziemi wydostał się kamienne ramię. Pierś stworzenia uniosła się ze swego omszałego legowiska. Tworzyła ją czerwona, ciemna ziemia, ozdobiona świecącym, niebieskim symbolem trzech przecinających się wzajemnie kół – takim samym jak jeden z symboli na jej ramieniu. Wraz z ogłupiającym szarpnięciem Alias poczuła, że jest unoszona z ziemi. Kamień wokół jej nóg okazał się być bezkształtną pięścią dołączoną do ramienia potwora. Potwór podniósł ją na wysokość twarzy. Gdy tak zwisała do góry nogami w przyprawiającym o mdłości żółtym świetle jego oczu, poczuła jak jej symbole poruszają się, skręcają i zaczynają jasno świecić, zupełnie tak, jak wtedy, gdy Winożłop chciał je usunąć. Blask światła narastał aż do chwili, gdy niebieska aura otoczyła ja, głowę potwora i kryształowe więzienie Smoczywabika. Stworzenie ponownie się zaśmiało. Jego chichot wytrącił Alias z równowagi i kobieta wbiła miecz w jego pięść, twarz, oczy, wszędzie, gdzie tylko zdołała dosięgnąć ostrzem. Klinga przechodziła przez ciało stworzenia. Było ono zlepkiem torfu, jedna ani w jego oczach, ani w głosie, Alias nie zarejestrowała wyrazu bólu. Ochrypły śmiech sprawił, że jej utracone wspomnienia zaczęły trzepotać się w jej wnętrzu, lecz, zupełnie jak nietoperz w ciemnościach, czuła, że nie jest w stanie ich pochwycić. Potwór podniósł ją w górę swej świątyni i przytrzymał nad głową, tak, że znalazła się obok uwięzionego Smoczywabika. Jaszczur gestykulował, jakby pokazywał coś som sobie i ten ruch przyciągnął jej uwagę. Wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić, a on wciąż powtarzał te same ruchy. Najpierw unosił ręce nad głową, potem walił nimi w przeźroczystą ścianę, następnie klepał się w czoło. Hm? Unieść, walnąć, klepnąć. Unieść, walnąć, klepnąć. Stwór złożony z ziemi wydobył spod powierzchni swoje drugie ramię. Świeżo uwolniona pięść ściskała podobne do klejnotu, bliźniacze więzienie Smoczywabika. Ziemny gigant uniósł kryształ do miejsca, w którym ten schwycił promienie z pieczęci Alias i rozproszył je wśród nocy. Potem wielki kamień pękł i rozleciał się na pół wzdłuż środka. Niebieskie światło jej przeklętych run odbiło się w przejrzystym, pulsującym szlamie w otwartym wnętrzu kryształu. Za chwilę stanie się następnym robakiem w bursztynie. Unieść, walnąć, klepnąć. Dlaczego Smoczywabik wciąż klepie się w czoło? Smoczywabik wskazał na nią. Klepnęła się w czoło. Potrząsnął gwałtownie głową i wskazał na kryształ ponad swoją głową. - Nie moją głowę! – wykrzyknęła podniecona, w końcu rozumiejąc. Głowę stworzenia! Zaciskając obie dłonie na rękojeści broni Smoczywabika i przekręcając się, Alias rąbnęła mieczem w kryształowe więzienie jaszczura.

Stal zgrzytnęła w zderzeniu ze skałą, a siła ciosu przeleciała w górę ramieniu Alias, aż zdrętwiało. Kryształ popękał jak skorupka jajka i Smoczywabik wypadł przez wybitą dziurę razem z błotnistą cieczą, która spłynęła na twarz potwora. Potwór wrzasnął głosem pełnym jady, który niósł się na wietrze kilometry dalej i zdawał się wywołać wichurę, która gięła sosny i szarpała ich ciężkimi Koranami. Spod ziemi dobiegł jęk powtórzony przez kamienie w kręgu, potem ramiona bestii skurczyły się i zaczęły zapadać z powrotem pod ziemię. Delikatnie poklepując ją po zdrętwiałym ramieniu, Smoczywabik wyjął z jej dłoni swój miecz. Wbił go w kamienną rękę, która ją ściskała i skała odpłynęła w dół jej nóg jak piasek. Byli wolni, lecz pozostawał jeszcze problem dwunastometrowego upadku z głowy potwora, a Alias niechętnie nastawiała się do perspektywy takiego skoku. Na dole dostrzegła Ruskettle rzucającą w potwora sztyletami. Broń halflinki zatapiała się w piersi stworzenia. Ostrza najprawdopodobniej nie były w stanie wyrządzić gigantowi więcej krzywdy niż ukąszenie pszczoły ludzkiemu wojownikowi, niemniej potwór krzyczał jak zdziczałe dziecko. Rozległ się śpiewający głos Akabara i promień tęczowego światła uderzył stwora w pierś nad lekko świecącą runą przedstawiającą przecinające się koła. Tęcza rozbiła się na tysiące drobnych odłamków, okrywając stworzenie wirującym wzrokiem. Otoczywszy Alias w pasie ramieniem, Smoczywabik zaczął schodzić w dół pleców potwora, używając pazurów u rąk i nóg do utrzymania równowagi. Jaszczur przeskoczył ostatnie trzy metry dokładnie w chwili, gdy magia Akabara pochłonęła tors stwora i skróciła go do ramion i głowy. W każdym miejscu, którego dotknęła tęcza, światło księżyca zaczynało przeświecać przez skałę. Stworzenie wydało z siebie ostatni zawodzący jęk i rozpłynęło się w nocy. Nawet pęknięta ziemia w miejscu, z którego się wynurzyło, wróciła na swoje miejsce. Akabar i Olive podbiegli do Alias, wznosząc zwycięskie okrzyki. Za sobą kobieta wyczuła zapach węgla drzewnego, który zdawał się przylgnąć do jaszczura. Pazurzasta dłoń delikatnie ścisnęła jej zdrętwiałe ramię i Alias poczuła, jak w dół kończyny spływała ciepło. Smoczywabik spojrzał na nią i zdawało się jej, że dostrzegła troskę w jego oczach, mimo że pozostawały tak samo śmiertelnie żółte jak zawsze. Jaszczur wycofał się, gdy mag i halflinka dotarli do boku Alias. - Widziałaś? – zapytała Olive. – Gdy ten tu starał się przypomnieć sobie czar – przechyliła głowę w kierunku Akabara – zdążyłam śmiertelnie ranić to coś dwoma sztyletami wbitymi prosto w serce. Nigdy nie miałam, lepszego cela. A tak w ogóle, to co to było? Akabar spojrzał na bardkę z niedowierzaniem. - Być może później zechcesz wyostrzyć swoje umiejętności, rzucając sztyletami w ścianę stodoły – zasugerował chłodno. – To był jakiś rodzaj żywiołaka ziemi, chociaż nie był to typowy przedstawiciel tego gatunku, wzywany zazwyczaj przez czarodziejów. Może pochodził z Planu Mineralnego, który styka się z Planem Ziemskim. Niezależnie od tego, to stworzenie zostało wyczarowane, inaczej mój czar rozpraszający magię nie zadziałałby. Odwrócił się, aby zwrócić się bezpośrednio do Alias.

- Przepraszam, że rozpocząłem czar, gdy schodziliście w dół jego pleców, ale uznałem, że bezpieczniej będzie, jeśli spadniecie w dół, niż zostaniecie zmiażdżeni pod jego cielskiem. - Całkiem słusznie – pokiwała głową Alias, chociaż najwyraźniej zajmowała ją zupełnie inna myśl. - Ktoś przyzwał coś takiego wielkiego, tylko po to, żeby cię schwytać? – westchnęła Olive. – Musisz być kimś bardzo ważnym. Akabar odwrócił się, by przyjrzeć się Smoczywabikowi, który siedział na kamieniu i oglądał swoje ostrze. Jaszczur przesunął palec wzdłuż krawędzi klingi i zamruczał jak kot. - Zdaje się, że zwędziłaś mu ostrze – powiedział Akabar do Alias, wskazując na jaszczura. Smoczywabik wyciągnął coś z sakiewki przy pasku. Alias przyglądała się, jak Smoczywabik przesuwa wzdłuż klingi ostrzałkę. - Zdaje się bardziej przejmować stanem swojej broni niż twoim – prychnęła halflinka. - Całkiem słusznie – powtórzyła najemniczka. Wzdrygnęła się. Owinąwszy się płaszczem, ruszyła w kierunku obozu. W jej głowie wciąż odbijał się echem zachrypnięty śmiech stwora. Znajomy, pomyślała, znajomy jak stary przyjaciel. Znajomy jak śmierć. 7 PRZYJĘCIE WESELNE W posiadłości Dimswarta, dwa dni drogi z gór, na wsi w pobliżu Suzail, weselny namiot wypełniał śmiech i brzęk kryształu. Od czasu do czasu wielobarwna tkanina drżała w wyniku zderzenia rozpędzonego dziecka z drewnianym prętem podtrzymującym konstrukcję. Biały dach namiotu trząsł się niepokojąco za każdym razem, gdy jakaś zmęczona lub pijana dusza wspierała się o centralną kolumnę go podtrzymującą. Alias i Akabar przyjechali późno noc wcześniej, ochlapani błotem i wyczerpani, lecz ze sławną bardką jadącą pomiędzy nimi na kucyku. Smoczywabik biegł za nimi długimi susami, ponieważ odmówił jazdy konno. Na szczęście nie musiał się martwić o to, czy dotrzyma kroku towarzyszom. Pani domu powitała ich z taką doża gościnności, na jaką tylko było ją stać, biorąc pod uwagę fakt, że jej dom już pełen był gości, a wszyscy oni pewni byli swej ważności w porządku rzeczy. Dla poszukiwaczy przygód znaleziono małe, lecz wygodne pokoje w skrzydle przeznaczonym dla służby. Gospodyni nalegała, aby wzięli udział w weselu, lecz Alias wiedziała, że zrobiła to tylko dlatego, iż bardzo niezręcznie byłoby poprosić ich, żeby zostali w pokojach. Wdzięczność za usługę, jaką właśnie wykonali, była ostatnią rzeczą, o jakiej myślała pani Leona. Dała ona Alias mgliście do zrozumienia, że według niej walka ze smokiem jest małym piwem w porównaniu do przygotowania przyjęcia weselnego na trzysta osób.

Dla nowego gościa płci żeńskiej znaleziono odpowiedni strój – błękitną suknię bez ramiączek wraz z pelerynkę i rajtuzami. Dodano jeszcze jedno akcesorium – parę rękawiczek bez palców, sięgających poza łokieć, bez wątpienia po to, aby przykryć jej „przypadłość”. Alias było w sukni niewygodnie, mimo tego że uszyta była ona z doskonałej jakości tkaniny i idealnie na niej leżała. Bez swojej zbroi wojowniczka czuła się naga i bez przerwy nadeptywała na spódnicę. Ktoś mógłby pomyśleć, że nigdy w życiu nie miałam na sobie sukni, zbeształa samą siebie, gdy już po raz trzeci zapomniała unieść rąbek spódnicy i na niego nadepnęła. Przecież nie urodziłam się w zbroi. Tak daleko jak mogła sięgnąć swoją pamięcią, na której jednak nie mogła polegać, pamiętała, że zanim stała się poszukiwaczką przygód, nosiła suknie. Nawet gdy już wzięła miecz do ręki, narażała się na drwiny ze strony męskiej części kompani, bo, gdy przebywała w mieście, pozwalała sobie na luksus bardziej kobiecej garderoby. Ta myśl przypomniała jej o powodzie, dla którego tutaj pozostałą. Dimswart odkrył jakieś informacje dotyczące pieczęci mocy, lecz nie miał czasu podzielić się z nią nimi i nie będzie go miał do końca wesela. Niecierpliwie przyglądała się tłumom w poszukiwaniu ojca panny młodej, mając nadzieję, że będzie miał chwilkę czasu, aby dać jej jakąś wskazówkę, coś, co uczyniłoby znośnym to oczekiwanie w ciepłym namiocie, pełnym frywolnym ludzi. Dimswart obracał się wśród tłumu gości, wyglądając na zadowolonego niczym handlarz, któremu udało się oszukać poborcę podatków. W momencie, w którym dostrzegła go Alias przyjaźnie dawał posłuch grupie przyjaciół córki. Bez wątpienia słuchał świątobliwej wersji wydarzeń ostatniej nocy wolności swojej pociechy. Wrzaski i chichoty dochodzące z pokojów panny młodej nie pozwoliły Alias zasnąć aż do wczesnych godzin rannych. Mimo to panna młoda wyglądała rześko jak poranek i chociaż była na tyle ważna, aby zgodnie z tradycją siedzieć w jednym miejscu, nie robiła tego. Krążyła po namiocie i po trawnikach w swej białej sukni, a czubek jej zaczesanych w górę włosów kiwał się na boki jak pawie pióro. Nic nie opóźni ruchów tej dziewczyny, poza fiszbinami w jej staniku, nic nie powstrzyma buzującej w niej energii od przemieszczania się z miejsca, pomyślała Alias. Panna młoda, Gaylyn, przywitała się ze wszystkimi i nawet zdążyła podziękować Alias za okazaną pomoc. Wątpliwym było, aby wiedziała, co takiego dokładnie Alias zrobiła, ponieważ tym samym frazesem witała wielu ludzi, jednak zdawała się być szczera. Zajdzie daleko na dworze, pomyślała Alias, nawet bez pomocy swoich nowych teściów. Pan młody, lord Frefford Wyvernspur, holowany wszędzie przez swoją świeżo poślubioną małżonkę, błyszczał niemal jak diamenty, ubrany w złote i zielone barwy swojej rodziny: Wyvernspurów z Immersea. Ślub był towarzyskim wydarzeniem sezonu i w przypływie odświętnej dobrej woli cała ważna szlachta rozbijała się na tym prowincjonalnym przyjęciu. Jego Wysokość Azoun IV pozostał na dworze w Suzail, za radą królewskiego czarodzieja Vangerdahasta. Jednak obecna była spora ilość pomniejszych cormyrskich lordów i dam, szczęśliwych, że mogą odnieść korzyści z rozmów z rosnącymi w siłę kupcami z Suzail i lokalnymi przywódcami chłopstwa. Na drugim końcu namiotu Alias dostrzegła kątem oka kręcącą się czerwień w białe paski. Głowa Akabara wystawała ponad ścisk niższych Cormyrczyków. Wojowniczka, zmęczona rolą obcej wśród tak wielu, zdecydowała, że nawet towarzystwo tego, obcokrajowca będzie lepsze niż stanie samemu z boku.

Torujące sobie łokciami drogę wśród tłumu, zdołała uchwycić strzępki rozmowy. - Cóż, jeśli ktoś zapytałby o to mnie – powiedziała ktoś niskim, basowym głosem – powinni sprowadzić tutaj kapłana Ilmatera. Boga wytrwałości, cierpienia i trwałości. Alias prychnęła drwiąco. Biorąc pod uwagę, że ślub odprawiało czterech kapłanów, piąty pomógłby rozpętać dżihad. Najemniczka wspomniała moment, w którym zarówno biskup Chauntei, jak i kapłanka Oghmy wystąpili do przodu, aby ofiarować swoje błogosławieństwo. Przez siedem uderzeń serca kapłani i kapłanki spoglądali na siebie kamiennym wzrokiem, dopóki biskup nie ukłonił się i nie oddał pola. - Jeśli musisz wiedzieć – ktoś zaszeptał – ubraliśmy się na czarno i wypisaliśmy obrzydliwe hasła na murach cytadeli. Straszne, straszne obelgi na księżniczkę Tanalastę i centaura. Mocne wyrażenie politycznego stanowiska, pomyślała sarkastycznie Alias. - Zrób to, Giogi – niewyraźny damki głos zachęcał jakiegoś niewidocznego dżentelmena. – Pokaż nam parodię Jego Wysokości. On to potrafi najlepiej, wystarczy zamknąć oczy i wyobrazić sobie tego starego, nadętego kutwę. Znacie ten frazes, którego zawsze używa: „Pozwólcie, że przemówię, o ludu Cormyru, mój ludu”. Wszyscy mówią, że nawet sam Azoun uznałby się za jego sobowtóra. Proszę, Giogi. Tak, proszę Giogi, cicho wyszeptała najemniczka. Zrób cokolwiek, co sprawi, że ta kobieta przestanie skamleć. - Nie, mylisz się – odparł twardo męski głos w zupełnie innej rozmowie. – Problemu w Moonshae są zupełnie lokalne. Wzrost ich bogini nie ma nic wspólnego z zasadami wyznawców Chauntei. Alias potrząsnęła z niedowierzaniem głową, słysząc arogancję w głosie mówiącego. Jako doświadczona poszukiwaczka przygód wiedziała wszystko lepiej. Żaden problem nie był nigdy całkowicie lokalny, problemy przenosiły się po Krainach od wybrzeża do wybrzeża. Kiedy to usłyszałam to zdanie? - Pani Alias? – zwrócił się do niej znajomy głos. – Mam nadzieję, że dobrze się bawisz. Alias odwróciła się i zamrugała oczami, aby przyzwyczaić wzrok do ciemniejszej strony namiotu. Tuż obok stał Dimswart wraz ze swym kumplem od kieliszka, Winożłop, u boku. Każdy z nich trzymał kipiący pianą kufel piwa. - Tak, tak, oczywiście – odparła grzecznie Alias, odgarniając z twarzy pojedynczy kosmyk włosów. – Właśnie chciałam przejść w poprzek pomieszczenia, lecz przypomina to brodzenie w miękkim piasku. – Nie potrafiła spojrzeć kapłanowi w oczy. Do próby zamordowania go dokładało się jeszcze obradowanie jego świątyni z opłaty. Jednak Winożłop uśmiechnął się do niej tępo, a Dimswart przytaknął w takiej samej manierze. Ich twarze były bardziej rumiane, niż wskazywałaby na to ciepłota powietrza w namiocie, poza tym kołysali się na boki i co chwila wpadali na siebie. Ścisnąwszy po ojcowsku jej łokieć, Dimswart ryknął ponad całym zgiełkiem. - Porozmawiamy o twoim małym problemie, gdy tylko Leona i ja pozbędziemy się z domu dzieci. W ten sposób uniknę sprzątania – zaśmiała się i odrobina piwa ulała się mu z kufla. – Jadłaś coś? Wychyliłaś

kielich? Alias potrząsnęła głową, a Winożłop wcisnął jej w dłoń swoje naczynie. - Prawie nietknięte – wymamrotał. Alias uśmiechnęła się nerwowo i nie chcąc dawać kapłanowi kolejnych powodów do obrazy, upiła łyk. Piwo było tak samo obrzydliwe jak to w Ukrytej Damie. - To wystarczy, dziękuję – powiedziała, oddając kufel Winożłopowi. – Myślę, że lepiej będzie, jeśli pozostanę trzeźwa. Wikary wzruszył ramionami i pociągnął duży, szczodry łyk. Alias wymówiła się i zanurzyła z powrotem w tłum, podążając do miejsca, gdzie po raz ostatni widziała głowę Akabara. Dostrzegła Olive Ruskettle usadowioną na ławeczce naprzeciwko weselnego stołu, pochylającą się nisko nad swym instrumentem. Nastrajała go i starała się usłyszeć dźwięk strun ponad zgiełkiem tłumu. Uwagę Alias przyciągnął Akabar, który obserwował coś z dużym zachwytem. Kryształowe kielichy unosiły się i opadały ponad głowami tłumu w coraz większych ilościach. Jakie to dziwne. Wydawało mi się, że żonglerka jest dla pani Leony zbyt pospolita. - Wyższe podatki będą dla mnie oznaczać śmierć – poskarżył się głos w falującym tłumie. - Cudowna para – oznajmiła starsza pani. – Zastanawiam się, czy powiedział jej o swoim drugim kuzynie. Tym, który lekko zwariował i stał się poszukiwaczem przygód, pamiętasz? - Och, zrób to Giogi – błagał ten sam niewyraźny damski głos, który Alias słyszała wcześniej. – Chociaż raz. On prawdę brzmi jak król Azoun. W końcu Alias zdołała się przedrzeć między wielobarwnym tłumem i stanęła obok Akabara. Jednak po jednym spojrzeniu na żonglera warknęła z niecierpliwością. Smoczywabik ubrany w strój błazenki leżał na ziemi, podrzucając i łapiąc siedem sztuk kryształów pani Leony za pomocą wszystkich czterech kończyn i ogona. Akabar właśnie dorzucał do tego kłębka ósmy kielich. Przejrzysta półkula wylądowała w prawej przedniej łapie jaszczura i ruszyła w skomplikowaną podróż za swymi pobratymcami z prawej przedniej kończyny do tylnej lewej i z prawej tylnej do lewej przedniej, a stamtąd na ogon i w końcu odbiła się wysokim łukiem z ogona na powrót do przedniej prawej ręki. Zdążył już się zebrać tłum gapiów, tworząc dla jaszczura więcej otwartej przestrzeni, niż mógł sobie na to pozwolić ktokolwiek inny. - Co on tutaj robi? – syknęła Alias do Akabara. - Nazywa się to żonglerka. Nie macie tego na północy? – Mag wyszczerzył się i dorzucił kolejny kielich do podskakującego szkła. - To widzę – odparła Alias, zaczynając tracić cierpliwość. – Dlaczego? Akabar wzruszył ramionami.

- Jakieś damy z północy uznały go za zwierzątko hodowlane i zaczęły rzucać mu jedzenie. W zasadzie z podniecenia zaczęły go bombardować. Żeby nie okazać się niegrzecznym, zaczął żonglować tym, czego nie mógł zjeść. Pomyślałem, że będzie mu łatwiej i wygodniej, jeśli będzie żonglować kielichami, a nie sałatką owocową. - Jednak on nie powinien tutaj być – powiedziała Alias przez zaciśnięte zęby. – Kazałam mu zostać w moim pokoju. Nagle przez tłum przebiła się pani Leona i bywalcy przyjęć stali się nagle śmiertelnie cisi. Najgłośniejsi członkowie grupy w pośpiechu odwrócili się i zaangażowali w bardziej cywilizowane hobby, czyli rozmowę. Matka panny młodej wydała z siebie grzeczne, lecz stanowcze kaszlnięcie, takie jakie mógłby wydać bóg w chwili, gdy nad światem po raz ostatni wstaje świt. Smoczywabik stracił koncentrację i osiem kielichów spadło na trawę. Dziewiąty odbił się od jego nosa i jaszczur spojrzał zmieszany na panią Leonę. Żona Dimswarta patrzyła się gniewnie na Alias. - Jeśli już skończyłaś zabawiać się ze swoim zwierzątkiem, dam sygnał profesjonalnym artystom, by zaczęli występ. - On nie jestem moim… – zaczęła Alias, lecz pani Leona odwróciła się i ruszyła w stronę weselnego stołu. Tłum rozstępował się przed nią tak, jak oddział łuczników rozstępuje się przed nadjeżdżającą formacją lanc. Alias poderwała jaszczura z ziemi. - Skąd masz to kretyńskie ubranie? – zapytała, ciągnąc za jedwabny strój błazeński. Smoczywabik uśmiechnął się i okręcił, aby mogła przyjrzeć się mu w całej okazałości. Dzwoneczki przyczepione do ubioru zadzwoniły. Alias westchnęła. - Pozbieraj kielichy – rozkazała, wskazując na kryształ na trawie. Jaszczur posłuchał jej i z przesadną troską ustawił błyszczące półkule na stole wazie z ponczem. Zza weselnego stołu dobiegł głos pani Leony. - Uwaga wszyscy. Panie i panowie. – Haas w namiocie zniży się do niskiego szumu i matka panny młodej kontynuowała – Jest mi bardzo miło przedstawić Olive Ruskettle, wspaniałą bardkę i twórczynię pieśni. Pani Ruskettle skomponowała pieśń, by upamiętnić połączenie się naszych dwóch rodzin. Nastąpiła chwila uprzejmego aplauzu i tłum ponownie umilkł. Alias zdecydowała się wykorzystać chwilę, gdy w przejściu panowała pustka i odprowadzić Smoczywabika do swojego pokoju. Chwyciła w garść błazeński strój i zaczęła odciągać jaszczura. Cicho

skamląc. Smoczywabik wskazał na Olive. - Wydaje mi się, że on chce usłyszeć, jak bardka śpiewa – powiedział Akabar. Alias westchnęła z rezygnacją. Smoczywabik założył ramiona i przechylił głowę. Wyglądał jak archetyp muzycznego konesera. Z wyjątkiem tego, że był jaszczurem. Ruskettle zaczęła brzdąkać na gitarze. Początkowe akordy brzmiał w uszach Alias zupełnie tak samo jak te, którymi trzy dni temu starała się przechytrzyć smoczycę. Mimo że halflinka śpiewała dobrze, a melodia łatwo wpadała w ucho, na krańcach namiotu, poza zasięgiem ucha gospodyni, nie ustawały rozmowy. Alias uchwyciła słowa wypowiadane przez nosowy głos. - Tak jak powiedziałem lordowi Rafner, podatki. Podnieść podatki. - Zdaje się strasznie niska jak na bardkę – zauważyła jedna z przyjaciółek panny młodej. – Jednak ja nie poznałabym się na dobrej muzyce, nawet gdyby zaatakowała mnie w środku nocy. - Nie tak dużo, czternaście czy piętnaście kufli – naciskał głos dochodzący zza stołu z piwem. - Giogi, zrób to dla mnie. Proszę. Na miłość boską, Giogi, pomyślała Alias, czy nie mógłbyś z tym skończyć? Giogi Wyvernspur westchnął. Minda nie przestanie prosić, by sparodiował Azouna, dopóki nie ustosunkuje się do tej prośby. Po pierwsze, nigdy nie powinien był tego przy niej robić. Giogi był młodym mężczyzną o niewielką ilości zdrowego rozsądku, miał go jednak na tyle, by zdawać sobie sprawę, że weselne przyjęcie jego brata Freffiego nie jest miejscem, gdzie wypada parodiować panującego władcę. Jego jedyna nadzieja leżała w zrobieniu tego szybko i cicho. Alias usłyszała głos młodego mężczyzny odpowiadający – W porządku. - Huuuraa Giogi! – wykrzyknęła młoda kobieta. - Wreszcie – mruknęła Alias. - Pozwól, że zbiorę myśli – powiedział Giogi. Potem jego głos się zmienił, stał się głębszy, chrapliwy, zniknęło młodzieńcze popiskiwanie, zastąpił je bełkot górskiego posiadacza ziemskiego. - Moi Cormyrczycy. Mój ludu. Jako wasz król, jako król Azoun, i jako król Azoun IV, muszę powiedzieć, że potrzeba podniesienia podatków jest wynikiem deprawacji lorda… – głos ucichł do szeptu – Vangey, kto jest tym razem zdeprawowany? Alias zaczęła szybko oddychać. Skoncentrowała uwagę na zmienionym głosie Giogiego. Reszta rozmów zupełnie dla niej ucichła, pozostał tylko chrapliwy odgłos. Ogarnęło ją potężne, złowieszcze uczucie i przyprawiło o zawrót głowy. Tłum zdawał się dusić. Ramię zaczęło okrutnie boleć. W pobliżu usłyszała

warknięcie. W Alias narastała panika. Jej ciało zaczęło się poruszać według własnej woli, zupełnie jak wtedy, gdy omal nie zabiła Winożłopa. Starała się ustać w miejscu, walczyła z chęcią rzucenia się na szlachcica rodu Wyvernspurów, jednak bez żadnego sukcesu. Gdzieś daleko usłyszała wrzask kobiety i krzyk mężczyzny. Coś w pobliżu zaczęło się palić. Akabar, stojący tuż obok Alias, poczuł, że kobieta zesztywniała. Niemal natychmiast zarejestrował zapach spalenizny. Z przerażeniem patrzył, jak rękawiczka przykrywająca jej tatuaże marszczy się i pali. Potem usłyszał, jak Alias warczy jak pies, a jej twarzy wykrzywia maska gniewu. Smoczywabik odwrócił się i spojrzał na nią zmieszany. Kiedy Akabar położył jej dłoń na lewym ramieniu, oferując swoją pomoc, odepchnęła zarówno mężczyznę, jak i zwierzę na bok z niewiarygodną siłą i rzuciła się w przeciwnym kierunku. Z morderstwem w oczach zaatakowała Giogiego. Wyglądała na nim z krzykiem, jej ręce w jednej chwili znalazły się na jego szyi. Mogła skręcić mu kark, lecz dostrzegła długi, ostry nóż używany do krojenia ciast i ciastek. Sięgnęła po niego, lecz gdy to uczyniła, puściła jednocześnie mężczyznę. Giogi zdołał się wykręcić z jej uścisku i Alias wbiła ostrze w stół, w miejscu, gdzie zdołała go przycisnąć jeszcze chwilę temu. - Chyba nie wypadłam aż tak źle – prychnął odziany w zieleń i złoto szlachcic. – Naprawdę nie chciałem tego zrobić. Po prostu Minda wiąz mnie o to błagała, rozumiesz? Alias wyrwała ostrze z blatu stołu i ponownie wzięła na muszkę swój cel. Giogi szaleńczo rzucił się do ucieczki. Kobiety wrzeszczały, a kilka członków rodu Wyvernspurów zoczywszy jednego ze swej krwi w niebezpieczeństwie, zakrzyknęło okrzyki bojowe i ruszyło na napastniczkę. Jeden zbyt pewien siebie osobnik podszedł zbyt blisko i otrzymał cięcie przez policzek. W ten sposób stał się przykładem dla innych. Kilku krewnych pana młodego stanąwszy twarzą w twarz z szaloną zabójczynią, uciekło z miejsca zdarzenia tak szybko, jak to było możliwe, pozostawiając tkaninę namiotu falującą na wietrze w miejscach, gdzie ją rozcięli. Olive, zauważyła, że przerwano jej odę i zabrano publiczność, podeszła w stronę toczącej się walki. Pomogła Akabarowi wstać z ziemi i zapytała – Co ona robi? - Zdaje mi się, że dały o sobie znać pieczęcie mocy – wyszeptał Akabar – i starają się ją zmusić do zabicia tego młodego człowieka, ponieważ jego głos brzmi podobnie do głosu króla Cormyru. Olive spojrzała na Giogiego, który teraz czołgał się po ziemi, i powiedziała – Ależ on nie jest ani trochę podobny do Azouna. - Pieczęcie o tym nie wiedzą – zauważył Akabar, wysilając umysł nad znalezieniem sposobu wydostaniu wojowniczki z tej bójki bez silnych obrażeń. Tubylec o dużym obwodzie podjął próbę zajścia Alias od tyłu. Najemniczka obróciła się wokół własnej osi i wbiła łokieć w brzuch mężczyzny, po czym walnęła go na odlew w twarz trzonkiem noża. Z krwawiącym nosem mężczyzna wpadł w tłum.

Straciwszy cel, oczy Alias zaczęły szybko przesuwać się po namiocie. W końcu wojowniczka dostrzegła Giogiego, chowającego się pod stołem z ponczem. Zanurkowała za nim w chwili, gdy zdołał wyjść spod niego z drugiej strony. Dimswart zdał sobie sprawę, że nie będzie dobrze wyglądać, jeśli jego klientka zamorduje członka rodziny teściów jego córki, więc chwycił Akabara za ramię. - Zrób coś – rozkazał. Akabar pokiwał głową, lecz nie przygotował żadnych zaklęć na wypadek wesela, które zamieni się w bójkę. Olive przejęła kontrolę nad sytuacją. Chwyciła Smoczywabika i powiedziała – Musimy ja powstrzymać! Jaszczur przechylił bezradnie głowę. W nagłym przypływie natchnienia Akabar krzyknął – Zatrzymaj ja, zanim zrobi sobie krzywdę! Smoczywabik przytaknął. Rozpychając się między przerażonymi, uciekającymi gośćmi, zaczął szamotać się z centralnym filarem namiotu. Ogromna belka przesunęła się po trawie, podciągając ściany do góry a dach do dołu. Pręty wyrwały się z ziemi, a belka zwaliła się z grzmotem, ciągnąć za sobą akry tkaniny i z wielkim szumem kładąc kres pandemonium. 8 PIECZĘCIE MOCY Akabar był jednym z pierwszych gości, którzy wynurzyli się spod tkaniny. Jego czerwono-białe jedwabne szaty leciutko pobrudziły się od trawy. Natychmiast rozejrzał się po okolicy za Alias, lecz widok zaczęła mu przesłaniać narastająca fala uchodźców. Czekał przy skraju powalonej konstrukcji, pomagając innym podnieść się na nogi i mając nadzieję, że najemniczka w końcu się pojawi. Spod namiotu wydostał się Giogi, czołgając się po ziemi, aż do chwili gdy natrafił na kolana wdowy domu Wyvernspur. - Giogioni, jesteś idiotą – zadeklarowała dama. – Niepokój tej obywatelki był bezpośrednią konsekwencją twego otartego braku szacunku dla naszego suwerena. Wielokrotnie ci powtarzałam, że igrasz z ogniem. - Tak, ciociu Dorath. - Podnieść się z kolan, idioto. - Tak, ciociu Dorath.

Państwo młodzi wraz ze swymi drużbami wyturlali się spod namiotu, histerycznie chichocząc. Pani Leona wynurzyła się tuż obok Smoczywabika i wyglądała na więcej niż zaskoczoną. Zobaczywszy, czyja łuskowata ręka pomogła jej się podnieść, wyrwała swoje ramię, rzucając jednocześnie Termicie miażdżące spojrzenie. Niecierpliwie rozejrzała się za Dimswartem. Gdy mędrzec w końcu pojawił się, trzymając w reku pusty kufel, natychmiast odciągnęła go na bok. Spokojnym, lecz groźnym głosem zadeklarowała – Nie pozwolę zrujnować dnia ślubu Gaylyn. Zabieram naszych gości do ogrodu, aby kontynuować uroczystość. Musisz sobie jakoś poradzić z tą… sytuacją. Zoczywszy Olive Ruskettle, która wygładzała swoje wypchane kieszenie, Leona podeszła do niej i poprowadziła ją do ogrodu. Dimswart zwrócił się do Akabara. - Twoja poszukiwaczka przygód sprawiła nam nie lada kłopot – powiedział to spokojnym głosem, lecz uniesione brwi mówiły same za siebie. - Gdybyś tego ranka oderwał się choć na piętnaście minut od testowania piwa – powiedział Akabar równie grzecznym tonem – nie kazał jej czekać, być może to wcale by się nie wydarzyło. - Zapominasz, że ona jest moją najemniczką – powiedział Dimswart – nie ja jej. - Na południu zwykliśmy mawiać, że bogowie błogosławią dobrze wykonany obowiązek. Alias wykonała swoje zadanie, teraz ty musisz dotrzymać swojej części umowy. Dimswart skrzywił się, lecz zniósł upomnienie z godnością. Jak każdy inny mędrzec lubił być uznawany za przyjaciela ludu. Wyniosłe zachowanie nie leżało w jego naturze. - Jednak nie jest to powód do wszczynania bójki na weselu mojej córki – odparł z prychnięciem. - Sądzę, że to nie była ona, lecz pieczęcie mocy. - Naprawdę? – Ciekawość Dimswarta wzrosła. Akabar opisał, jak rękawiczka Alias zaczęła płonąć na chwilę przed atakiem. - Fascynujące – mruknął mędrzec. – Dokąd ona poszła? Kilku służących zwinęło namiot, odkrywając jeszcze paru gości, lecz nie Alias. Stoły z przystawkami stały na gołym trawniku jak szczątki ogromnej bestii. Beczułka z piwem została natychmiast przeniesiona do ogrodu, na którym ponownie poustawiano zastawę. Jedzenie uległo pewnemu zniszczeniu, jednak z kuchni już wynoszono rezerwy. Akabar dostrzegł Smoczywabika krążącego po zdeptanej trawie, w miejscu, w którym stał namiot i wydającego z siebie pytające odgłosy. - Wygląda na zagubionego – skomentował Dimswart. Akabar podszedł do jaszczura.

- Znajdziemy ją, nie martw się. Smoczywabik spojrzał na niego zdezorientowany i wydał z siebie rodzaju ćwierknięcia. - Ty zajrzyj do jej pokoju – rozkazał Jaszczurowi. – Ja sprawdzę w stajni. Przeszukiwania domu i pomieszczeń gospodarczych okazały się bezowocne. Akabar znalazł Smoczywabika na trawniku, gapiącego się linię horyzontu. - Będziemy musieli sprawdzić na drogach – powiedział mag. – Ja przygotuję czary, a ty oporządź konie. W godzinę później Akabar, gotowy do drogi, przyparł Dimswarta do muru i zażądał informacji dla Alias. Mędrzec wprowadził go do swojego gabinetu ze wzruszeniem ramion i ujawnił, co odkrył na temat pieczęci mocy na ramieniu Alias. - Gdzie będziesz jej szukał? – zapytał Akabara, gdy skończyli. - Nie jestem pewien – odparł mag. – Istnieje duża szansa, że powróciła do Suzail, ponieważ tam spotkaliśmy się po raz pierwszy. Jednak jeśli pojechała w innym kierunku… – jego głos ucichł imag wzruszył ramionami. - Czemu tak się tym przejmujesz, Akash? Ona nie ma z tobą nic wspólnego. Po prostu spotkałeś kobietę. - Ona potrzebuję pomocy. Czy to nie wystarczający powód? - Wielu ludzi w Krainach potrzebuje pomocy. To zazwyczaj nie czyni ich przedmiotem uwagi zamożnego turmijskiego kupca. Dom Akash zapewne nie pochwalałby uganiania się za jakąś północną wojowniczkę. Była to prawda, Akabar o tym wiedział. Dom Akash, firma jego pierwszej żony i jej wspólnik Kasim, oraz przedsiębiorstwo jego drugiej żony, wszyscy razem nigdy by tego nie zrozumieli. Ponownie wzruszył ramionami. - Smok zniszczył cały mój dobytek. Nie mam już w tym miejscu żadnych zobowiązań. - Każdy inny kupiec zapobiegłby dalszym stratom i pospieszył do domu, póki by jeszcze mógł – zauważył Dimswart. – Lecz nie ty. Połknąłeś bakcyla, prawda przyjacielu? Akabar zesztywniał ze złości. - Pożądanie przygody – westchnął Dimswart. – Nie zadowala cie rola sprzedawcy warzyw, prawda? Prawda, nie zadowala, uświadomił sobie Akabar. Jak to możliwe, że ten tubylec rozumie mnie lepiej niż ja sam? - Mogłeś wybrać sobie na początek łatwiejsze poszukiwania – kontynuował Dimswart. – Ta kobieta, te pieczęcie są bardzo niebezpiecznie. Reprezentują bardzo złe moce. - Macie tutaj na północy powiedzenie dotyczące ilości razy, jakie do drzwi puka szansa, nieprawdaż?

Poza tym lubię ją. - Nie ma powodu, dla którego nie powinieneś. Jest utalentowana, uparta, arogancka. Macie oboje wiele wspólnego. Akabar wyszczerzył się w uśmiechu. - Na tych cechach opiera się nasza przyjaźń. Amarant, panie Dimswart. - Amarant, Akash. Smoczywabik czekał w stajni z trzema końmi, które zakupili po uwolnieniu Olive Ruskettle. Zostawił wierzchowca Olive, kucyka, któremu na imię dała Wysoki Kłąb. Pierwszemu koniowi, białemu ogierowi, Akabar dał na imię Gołębi Wiatr, aby podkreślić jego prędkość. Koń juczny, czarna klacz, została żartobliwie nazwana Błyskawicą, ponieważ okazała się jedynym na tyle potulnym zwierzęciem, aby dać się dotknąć Smoczywabikowi. Alias wybrała dla siebie pełnej krwi kasztankę. - Ona jest prawdziwą panią zabijaką – powiedziała, gdy ją kupili. - Pani Zabijaka – mruknął Akabar, klepiąc konia Alias, zanim dosiadł Gołębiego Wiatru. Wzdrygnął się, odpędzając od siebie myśl, że imię dla klaczy mogła się okazać złym znakiem Wraz ze Smoczywabikiem wyprowadził konie ze stajni i poza posiadłość Dimswarta. Mag poprowadził je ku głównej drodze do Suzail. Smoczywabik, wciąż ubrany w strój błazeński, prychał i kasłał w kurzu wzbijającym się spod nóg. Akabar właśnie dosiadł konia, gdy dosłyszał odgłos małych nóżek drepczących ich śladem. Nad wzgórzem rozległ się piskliwy głosik. - Akabar, ty szarlatanie, zaczekaj! Z pewnością zrobisz sobie krzywdę, jeśli wyjedziesz stąd sam! - Jeśli ruszymy dwa razy szybciej – powiedział do Smoczywabika – to możemy ją zgubić w tym pyle. Jednak usłyszawszy głos halflinki, Smoczywabik natychmiast się zatrzymał, ściskając mocno wodze Błyskawicy, a jego twarz przeciął szeroki uśmiech. Ponieważ na koniu jucznym znajdowała się większość dobytku Akabara, mag-kupiec nie miał innego wyboru niż poczekać na Olive Ruskettle, pędzącą w dół wzgórza i podskakującą w górę i w dół na swoim kucyku. - Nie możesz teraz wyjechać – powiedział Akabar. – Uroczystość ma potrwać przynajmniej do północy. - Posłuchaj – odparła Olive. – Wykonałam swoje trzy numery. Jeśli nie okazałabym odrobiny stanowczości, pani Leona zmusiłaby mnie do śpiewania aż do utraty głosu. Nie zapłacili mi za utratę głosu. - W ogóle ci nie zapłacę, jeśli nie spełnisz ich oczekiwań. - Mówisz o kuglarzach, gburze. Ja jestem artystką. Dostaję zapłatę z góry. A teraz powiedz mi, w którą stronę zmierza nasza dama? Akabar zmarszczył czoło. Zastanawiał się, czy możliwym było, aby ktoś uważany powszechnie za mądrego, tak jak Dimswart, zapłacił z góry Ruskettle, jednak z drugiej strony niemożliwym zdawało się, żeby ta kobieta wyjechała bez tego, co jej się należało – i to tylko po to, aby pomóc Alias. Akabar

przypomniał sobie, w jaki sposób wygładzała kieszenie, kiedy już się wydostała spod namiotu. Nawet jeśli jej nie zapłacono, pomyślał, zdążyła już zabrać swoją część weselnego tortu. Akabar zacisnął sfrustrowany pięści, lecz nic nie mógł zrobić. - Mamy zamiar poszukać jej w Suzail. To tylko pół dnia drogi stąd, a ona zna to miasto. - Ach, Suzail, klejnot Cormyru, dom jego najbardziej spokojnej i mądrej ślamazarności Azouna IV. Myślisz, że ruszyła na króla po krótkich ćwiczeniach na tym bufonie z Wyvernspurów? Akabar spojrzał na nią wilkiem. - Twój brak szacunku dla legalnie panującego władcy jest porażający. Olive zaśmiała się. - Wy tam u siebie na południu obcinacie ludziom głowy za takie gadanie, prawda? My, halflingi, mamy takie powiedzenie: Jeśli traktujesz swoich przywódców zbyt poważnie, to oni zaczną traktować sami siebie zbyt poważnie. Azoun jest w porządku człowiekiem. Lecz jednocześnie ślamazarą. Pozwolił swemu hodowlanemu czarodziejowi zatrzymać go dzisiaj na dworze, prawda? - Możliwe, że mag Vangerdahast ma pojęcie o czającym się tutaj niebezpieczeństwie – powiedział Akabar. - Co sprowadza nas z powrotem do mojego pierwotnego pytania. Czy myślisz, że nasza wariatka ma zamiar spróbować zrobić w Suzail coś głupiego? - Nie znajduję powodów dla tego zainteresowania w tej sprawie. - Już ci to mówiłam. Jestem jej coś winna. Spłacam dług. - Zastanawiam się czyimi pieniędzmi. Halflinka posłała magowi przebiegły uśmiech, ani trochę nie poruszona jego brakiem zaufania. Z tego, co Olive zdążyła zaobserwować, Alias nie polegała na jego radach, a ją interesowała wyłącznie Alias. Halflinka nie miała wątpliwości, że atrakcyjna wojowniczka w połączeniu z magicznym ramieniem jest drogą do wielkiej fortuny. A nawet gdyby się okazało inaczej, to znajdzie dobry temat na pieśń. W miarę jak posuwali się na południe, Akabar coraz bardziej pogrążał się w swoich myślach, starając się wymyślić plan awaryjny, na wypadek gdyby nie znaleźli Alias w Suzail lub, co gorsza, gdyby odkryli, że to, co sugerowała Olive, okazało się prawdą i Alias próbowałaby zamordować króla Azouna. Smoczywabik stawiał długie kroki przy boku kucyka Wysokiego Kłęba, a dzwoneczki przy jego błazeńskim kostiumie pobrzękiwały. W czasie drogi Olive zrelacjonowała jaszczurowi wszystkie uroczystości, w których brała udział. Akabar żałował, że nie straciła głosu, śpiewając. O zmroku, trzy godziny później, Smoczywabik nagle przestał się poruszać. Przechylił łeb i położył rękę na piersi. Nagle ruszył w dół drogi z większą energią. - Myślisz, że wyczuł jej zapach? – zapytała bardka.

Akabar przyjrzał się Smoczywabikowi. - Coś na pewno wyczuwa. Do Suzail dotarli krótko po zapadnięciu zmroku. Smoczywabik bez ociągania poprowadził ich do Ukrytej Damy. Akabar zastanawiał się, czy jaszczur potrafił wyczuć obecność Alias, czy, zupełnie tak jak pies, spodziewał się ją tutaj zastać. Niezależnie od tego jaka była prawda, Alias znajdowała się tutaj. Usiadła w boksie w tyle gospody. Dół jej niebieskiej sukni był brudny i poszarpany. Nogi podciągnęła pod brodę, tworząc zwartą kulę. Głowa spoczywała na kolanach. Zawodziła jakąś miłosną pieśń, wyjaśniającą, czym są łzy Selune – tajemniczymi, błyszczącymi skorupkami podążającymi za księżycem. W czasie wszystkich swoich podróży bardka nigdy nie słyszała tak cudnej melodii ani tak nawiedzonych słów, zepsutych nieco przez chlipanie Alias i pijackie wyczucie rytmu. Z przewróconego kufla wylewał się na dębowy stół gęsty miód. Kobieta nie zauważyła zbliżającej się grupy, aż do momentu, gdy sylwetka Akabara nie zasłoniła światła małej lampki oświetlającej stół. Alias poruszyła się i z wysiłkiem uniosła głowę, by spojrzeć na całą trójkę. Jej oczy miały czerwone obwódki. - Odejdźcie – zaskrzeczała. - Czy wszystko z tobą w porządku? – zapytał Akabar. - Jak szkoda, że musiałaś wyjść – zaćwierkała Ruskettle. – Myślałam, że nie przeżyję naporu ludzi, po tym, jak namiot się zawalił, jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wyobrażasz sobie śpiewanie dla trzystu osób w tym pomieszczeniu? Przyjęcie od razu stało się lepsze, gdy tylko się przenieśliśmy. Wszyscy tak mówili. Smoczywabik patrzył na Alias z przechyloną głową, wydając ciche, miaukliwe odgłosy. Dzwoneczki na jego błazeńskiej czapce cicho dźwięczały, gdy poruszał głową. Alias jeszcze raz powtórzyła – Odejdźcie – jednak jej ton był bardziej miękki. Do boksy wszedł właściciel gospody. - Czy pani życzy sobie towarzystwa? – zapytał protekcjonalnie. Kiedy Alias nie odpowiedziała, zapytał resztę grupy, czego kto sobie życzy. Smoczywabik wskazał na kufel z miodem poszukiwaczki przygód. Akabar zamówił białe wino. - Poproszę Wir Czerwonego Rumu – powiedziała Ruskettle. - Nigdy o czymś taki nie słyszałem – odparł właściciel. - To może Wabik na Smoki? – zapytała bardka. - Jak to wygląda, zakładając, że jest w domu? – odpowiedział pytaniem właściciel. - Dobrze. Zatem Oddech Yeti. Musisz to znać.

Właściciel potrząsnął głową. Halflinka westchnęła. - Zatem rivengut. - Przykro mi, skończył się. Nie ma tutaj dużo zamówień na tego typu rzeczy, wiec nie sprowadzam go wiele. - A więc poproszę Czarnego Knura. - Zobaczę, co da się zrobić. Zanim mężczyzna zdołał odejść, mag południowego pochodzenia chwycił go delikatnie za ramię i szepnął – Ile już wypiła? Właściciel pokazał dwa palce. - Dwa? Tylko dwa? – powiedział bezgłośnie Akabar. Mężczyzna wzruszył ramionami, najwyraźniej niezdolny do wyjaśnienia stanu Alias. Akabar wślizgnął się do boksu obok Olive. Smoczywabik wdrapał się na stołek przy końcu stołu. - Życzysz sobie jeszcze jednego drinka? – zapytał mag Alias. - W tej zapomnianej przez bogów, przeklętej dziurze nie potrafią robić dobrych trunków – powiedziała najemniczka, nie podnosząc głowy. - Zgadzam się – rzekła halflinka. – Wyobraź sobie, nie wiedzą, jak przyrządzić Oddech Yeti. To drink zrobiony z… ummm. – Olive zamilkła pod ciężarem spojrzenia Akabara. Smoczywabik wyciągnął rękę i położył dłoń na ramieniu Alias. Z początku chciała ją strząsnąć, lecz gdy jaszczur wydał z siebie zmartwiony jęk, pozwoliła, aby dłoń pozostała na miejscu. Właściciel przyniósł zamówione drinki oraz następny kufel miodu dla Alias. - Być może wypadałoby zamówić tacę z jedzeniem – zasugerował Akabar. - Świetny pomysł – zgodziła się Olive. – Umieram z głodu. Czy chciałabyś usłyszeć odę na część pary młodej? – zwróciła się do Alias. – Przecież nie wysłuchałaś jej do końca za pierwszym razem. Zmusili mnie do powtórzenia jej trzy razy. Wszyscy byli nią zachwyceni. - Nie teraz – powiedział mag, dając bardce kuksańca łokciem. Halflinka zmarszczyła brwi i zaczęła żłopać swojego drinka. Postawiła kufel z powrotem na stole i wzięła głęboki wdech. - Hej! To nie był Czarny Knur! Barman!

- To się znów powtórzyło, zupełnie tak samo jak poprzednio – powiedziała miękko Alias, a głos zaczął się jej łamać pod koniec zdania. – Powinnam była się domyśleć, że to nadchodzi. Pamiętam, że bolało mnie ramie. Nie chciałam rzucać się na tego biednego błazna, ani chwytać tego noża, ale zupełnie nie miałam nad tym kontroli. To było jak koszmar. Potem namiot się zawalił. Wyczołgałam się spod niego, zanim zdążył to zrobić ktokolwiek inny i uciekłam. - Nie mogłam przestać biec. Cokolwiek mnie kontrolowało, chciało mnie zmusić do biegu, aż do upadłego. Udało mi się jednak znaleźć chłopa, który podwiózł mnie do Suzail na swoim wozie. Kiedy przypomniałam sobie o informacjach, które miał dla mnie Dimswart, chciałam zeskoczyć z niego i wrócić, lecz nie byłam w stanie się poruszyć. Dopiero o zmroku zdolna byłam poruszać się zgodnie ze swoją własną wolą. Przyszła tutaj. Nie wiedziałam, gdzie indziej mogłabym pójść. – Ponownie złożyła głowę na kolanach i jej szczupła sylwetka zaczęła się trząść od szlochu. Smoczywabik odsunął jej z twarzy kosmyk włosów i założył go za ucho. Delikatnie pogłaskał ją po głowie. Ruskettle zaczęła machać swoim opróżnionym kuflem, w nadziei na zwrócenie na siebie uwagi barmana, lecz w końcu rozpoczęła przymierzanie się do próby kradzieży nietkniętego miodu Alias. Akabar wlepił oczy w stół i nie podnosił głowy, dopóki wojowniczka trochę się nie uspokoiła. Potem zapytał – Zatem, czy to pieczecie zmusiły cię do zalania się w trupa? Głowa Alias podskoczyła do góry i najemniczka wlepiła w maga groźne spojrzenie. - Posłuchaj mnie, Turmito, ty nie wiesz, jak to jest, niczego nie pamiętać. Nie wiedzieć, czy nie zapomni się jeszcze większej ilości rzeczy. Nie widzieć, kogo się teraz zaatakuje. Najpierw kapłana, potem cormyrskiego szlachcica… Olive, której myśli skupiały się w tej chwili na odtworzeniu strzępków piosenki, którą śpiewała Alias, gdy przybyli, nagle podniosła wzrok i zapytała – Powiedziałaś kapłana? - Akabar nic ci nie powiedział? – odparła lodowato Alias. – Chciałam zabić kapłana, który podjął się usunięcia tego przekleństwa. Jednak okazało się, że to nie przekleństwo, lecz żyjąca we mnie rzecz. - Ta rzecz, a nie ty, chciała zabić kapłana – poprawił ją Akabar. - Jaką różnicę to stwarza? Nie mogę się tego pozbyć. To nie pozwoli mi wrócić do Dimswarta, żeby odebrać od niego informacje, które dla mnie zebrał. Bogowie! Co za szczęście, że to nie zmusiło mnie do zabicia Dimswarta. - Można powiedzieć, że to coś starało się trzymać cię z daleka od miejsca zbrodni – zasugerował Akabar. – Jeśli tylko nie może przyprawić cię o głuchotę, nie widzę sposoby, w jaki miałoby cię powstrzymać od poznania informacji Dimswarta. - Co? - Przywiozłem ze sobą informacje Dimswarta. Uszy Ruskettle wyraźnie urosły, a dzwoneczki na czapce Smoczywabika zadzwoniły, gdy przechylił głowę z zainteresowaniem.

- A zatem? – popędziła Alias. - Najpierw musisz mi coś obiecać. - Nie muszę ci nic obiecywać. To są moje informacje. Zarobiłam na nie. - To prawda. Lecz kto wie, co mogło się stać, gdybyś po nie wróciła do posiadłości mędrca. Alias warknęła na maga. - Ty pustynny wężu… - Chcę tylko – przerwał jej mag – abyś pozwoliła mi towarzyszyć ci w twojej wyprawie w celu usunięcia tej rzeczy. - Oszalałeś? – syknęła Alias. – Mam wystarczająco dużo kłopotów bez wciągania w to przyja… nieznajomych. - A kogo lepiej w to wciągnąć niż przyja… nieznajomych? – Akabar uśmiechnął się, po czym z dumą uniósł głowę. – Poza tym wciąż mam wobec ciebie honorowy dług za odzyskanie mojej księgi czarów. Tak, zdała sobie sprawę Alias, nawet jeśli nie chodzi tylko o to, że bardzo chce mi udowodnić, iż nie jest handlarzem warzywami, jest również typem osoby, która długi honorowe traktuje bardzo poważnie. - Ostatnimi czasy nie jestem zbyt towarzyszka – zauważyła słabo Alias. - Jest tu pewną zasadą, że człowiek mojej narodowości nie jest zapraszany na zbyt wiele przyjęć – odparł Akabar, wzruszając ramionami. Podczas gdy Akabar wpraszał się na wyprawę Alias, Olive szaleńczo starała się podjąć jakąś decyzję. Z zasady ludzi który próbowali zabić kapłana, nie byli godni zaufania. Jednak byłby to fascynujący dodatek do jej pieśni. Lepiej zrobić z tego balladę. A może nawet książki. Kroniki Magicznego Ramienia opowiedziane przez Olive Ruskettle. Wszystkie myśli o niebezpieczeństwach zbladły w porównaniu z wizją złota i sławy. Poza tym muszę poznać dalszy ciąg pieśni o Selune. - Chwileczkę – przerwała halflinka – jeśli ktokolwiek ma wobec tej najemniczki dług wdzięczności, to jestem to ja. Ona uratowała mi życie. Jeśli masz zamiar zabrać tego tutaj – powiedziała Olive do Alias, przechylając głowę w kierunku Akabara – to potrzebujesz kogoś, kto będzie go trzymał z daleka od kłopotów. Kogoś, kto szybko myśli. Kąciki ust Alias zadrgały ze zdziwienia. Nie miała co do Olive złudzeń. Omotywała ą czystą chciwość. Niemniej jednak dług halflinki był nawet większy od długu Akabara. Jest bardzo prawdopodobne, że przysporzy ona więcej przeszkód niż pomocy, ale była chociaż doświadczonym podróżnikiem. - Moja wyprawa może się okazać niebezpieczna – ostrzegła Alias w nadziei, że odstraszy małą kobietę. Olive wzruszyła ramionami. - Halflingi w Luiren mawiają, że z niebezpieczeństw rodzą się kosztowności i władza. Zaznałam już

mojej części udziału w złowieszczości. - I więcej niż swojego udziału w kosztownościach, mam podstawy sądzić – powiedziała niemal bezgłośnie Akabar. Alias spojrzała na Smoczywabika. - Nie sądzę, abyś ty miał zamiar porzucić moje towarzystwo. Jaszczur pokiwał głową z dzwonieniem. Coś chwyciło Alias ze serce. Miała nieprzyjemne wrażenie, że gdyby jaszczur nie był jej służącym, nie wiedziałby, co ma ze sobą zrobić. Westchnęła. - No dobrze. Możecie mi pomóc, lecz pamiętajcie, że chciałam was o tego odwieść. – Odwróciła się do Akabara. – Co powiedział ci Dimswart? Mag wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko. Rozplątał żółty węzeł i rozwinął skórzane opakowanie. Wewnątrz znajdowało się pięć miedzianych blaszek. - Płonący sztylet – powiedział mag, kładąc pierwszą blaszkę na stole. Pieczęć mocy z płonącym sztyletem była wyryta na jej delikatnej powierzchni, pod nią zaś literami języka thorass zapisane zostało kilka słów wyjaśnienia. – Przecinające się koła, usta na środku dłoni, trzy koncentryczne okręgi i zawijas, który wygląda jak owadzia noga. – Wymieniając po kolei symbole, Akabar kładł na stole odpowiadające im blaszki. – Który chciałabyś poznać jako pierwszy? – zapytał Alias. Alias wskazała na blaszkę z płonącym sztyletem. - Zabójcy, którzy mnie zaatakowali, mieli przy sobie kartę. Z takim wzorem. Przytakując, Akabar złożył na kupce blaszek, pozostawiając płonący sztylet na wierzchu. - Symbol ten pochodzi z talii kart do wróżenia. W Turmish jego znaczenie przedstawiane jest pod postacią ptaka. Oczywiście na północy zmieniono to na sztylet. W każdym z przypadków karta ta oznacza pieniądze lub kradzież. Symbol ten został przyjęty przez małą grupę złodziei i zabójców, która powstała we Wrotach Zachodu i nazwała się Gildią Odkupicieli. Jednak grupa powszechniej jest znana jako Ogniste Noże – nazwa pochodzi od tej karty. - Ogniste Noże nie pochodzą z Wrót Zachodu, lecz z Cormyru, gdzie prowadzili kiedyś bardzo zyskowne interesy, aż do chwili gdy wywołali gniew Jego Wysokości Azouna IV. Złamał on ich przepisy, skazał na śmierć przywódców, a resztę wyrzucił na drugi brzeg Smoczego Jeziora. Założyli na nowo swój zakład we Wrotach Zachodu, za pozwoleniem lokalnej magii kryminalistów zwanej Nocne Maski. Oczywiście nie pałają miłością do Cormyru, jego króla i jego mieszkańców. - Czy któryś z nich nosi ten symbol w postaci znaczka lub tatuażu? – zapytała Alias. Akabar potrząsnął głową. - Nikt do tej pory nie doniósł, żeby tak robili. Oczywiście twój atak na kogoś, kogo głos brzmiał

podobnie do króla Azouna, jest rzeczą raczej mile przez nich widzianą. Mogli w jakiś sposób zmusić cię do tego czarami. - Zatem dlaczego wtedy w nocy mnie zaatakowali? - Może myśleli, że okryjesz ich plan i ostrzeżesz Jego Wysokość? – zasugerowała halflinka. - Nie – odparła Alias. – Nie miałam pojęcia, że mogę zrobić coś takiego. Poza tym zadali sobie dużo trudu, aby tylko mnie porwać, a nie zabić. - Możliwe, że planowali dostarczy cię na dwór królewski – zadumał się Akabar. – W końcu możliwe było, żeby Azoun wziął udział w ślubnym przyjęciu. Jego czarodziej. Vangerdahast, odradził mu to. Przynajmniej tak głosi plotka. - To, że znalazłam się u Dimswarta, jest zbiegiem okoliczności – odparła Alias. Akabar wzruszył ramionami. - Być może. Jednak gdyby Azoun przybył… - Wtedy próbowałam zabić jego, zamiast tego głupka z Wyvernspurów. - Nie byłoby na to żadnej szansy – powiedziała Olive. – Vangerdahast chodzi wszędzie z Jego Ślamazarnością. Usmażyłby cię za pomocą błyskawicy, zanim zdążyłabyś podejść do króla na odległość ramienia. - Nie sądzę, żeby te domysły daleko nas zaprowadziły – powiedział Akabar zmieszanym tonem. – Czy mogę kontynuować opowiadanie o pieczęciach? Alias przytaknęła i Akabar podniósł w górę blaszkę z trzema przecinającymi się okręgami. - Trójca okręgów jest również bardzo popularna. Była używana przez kilka domów kupieckich w okolicach Wewnętrznego Morza aż do Roku Pyłu, ponad dwa wieki temu, kiedy to została zaadoptowana jako bandera przez bandę piratów z Earthspur. Po kilku latach nowi piraccy dowódcy obalili starych i przyjęli nową banderę. - Od tego czasu okręgi używane były jako znak rozpoznawczy godnego uwagi cormyrskiego portrecisty, jako stempel kujących srebro kowali w Procampur i jako znak browaru w Yhaunn, w Sembii. Tak przy okazji, browar został spalony pięćdziesiąt lat temu przez magiczny pocisk czarodzieja, ponieważ znak okazał się być jego pieczęcią mocy. Przepisywał sobie, wyłącznie prawo do jego użycia. Był to pompatyczny mieszkaniec północy o imieniu Zrie Prakis. - Wiedziałem, że w to muszę, być zamieszani jacyś czarodzieje – mruknął Alias. Akabar uniósł w górę palec i kontynuował. - Prakis bronił swej pieczęci mocy z religijnym fanatyzmem, poszukiwał wszystkich innych osób, które i niszczył te, które nie chciały z niej zrezygnować. Miarą jego sukcesu jest fakt, że obecnie symbol ten uważany jest za przynoszący pecha w wieli tawernach, wśród kowali i artystów. Nie mniej jednak mówi,

że Zrie Prakis zginął w magicznym pojedynku w okolicach Wrót Zachodu około czterdzieści lat temu. - Ktoś musiał się pomylić – zauważyła Olive. – W końcu gdy dwóch magów toczy ze sobą pojedynek, nikt przy zdrowych zmysłach nie podchodzi na tyle blisko, by poznać, kto jest zwycięzcą. Tem symbol miał na sobie kryształowy żywiołak, który zaatakował nas w kamiennym kręgu, prawda? Alias pokiwała głową, przypomniawszy sobie, jak symbol jaśniał na piersi potwora. - W każdym razie – ciągnął Akabar. – Dimswart poprosił kapłana o wróżbę. Pytanie brzmiało: Czy Zrie Prakis, którego symbolem jest trójca okręgów, nadal żyje? Odpowiedź brzmiała: nie. - Cóż, nie jestem rękodzielniczą sztuką srebrnej zastawy stołowej – powiedziała Alias. – To oznacza, że musiałam zostać oznakowana przez wymarły piracki gang lub browar. Żadne z nich nie jest prawdopodobnym kandydatem. Akabar, mimo dużej pokusy, nie sprzeczał się z nią w kwestii browaru. Przesunął po stole kolejną blaszkę z zawijasem w kształcie owadziego odnóża. - Czarodzieja, które zniszczyła Zrie Prakisa, nazywała się Cassana z Wrót Zachodu. Tak się składa, że to jest jej pieczęć mocy. Według najlepszych źródeł informacji pana Dimswarta, Cassana nadal zamieszkuje we Wrotach Zachodu. Ma reputację raczej potężnej czarodziejki, ale również skrajnego odludka. Od lat nikt jej nie widział. Na pewno nie umarłą, ale musiała mocno posunąć się w latach. - Może ten Prakis miał ucznia – zasugerowała Olive. – Uczeń był chciwy mocy i zbratał się z wrogiem swego mistrza, z tą Cassaną, i powiedział jej, jak go pokonać. Gdy Cassana zabiła Prakisa, uczeń przejął jego moc i pieczęć mocy. Oczy Akabara zwęziły się do szparek. - Twoja ekspertyza procesu zdrady jest bardzo interesująca. Olive uśmiechnęła się słodko. - Przez te wszystkie lata zdołałam się przyjrzeć wszystkim rodzajom zła, jakie wy, ludzie, przygotowaliście dla siebie nawzajem. W głowie Alias zaczęło pulsować. Bardzo chciała mieć tę rozmowę już za sobą, zatem przyciągnęła do siebie kolejną miedzianą blaszkę, jednak litery zamazały się jej przed oczami. Podała blaszkę Akabarowi. - Co powiesz o tych ustach na środku dłoni? – zapytała. - Dimswart uznał ten symbol za najbardziej ciekawy – odparł mag, przesuwając palec po wyrytych kłach w ustach. – Jest to święty symbol – a raczej diabelski – kultu, który wymarł tysiąc lat termu, a może nawet więcej. Wyznawcy kultu czcili Moandera Dawcę Ciemności. On, ona lub ono – w tekście bez przerwy zmieniał się zaimek – w czasach Myth Drannor, elfiego królestwa, miał duży świątynny kompleks i stanowił nieustającą groźbę dla leśnego ludu. W końcu elfy spaliły kompleks do gołej ziemi, zabiły wszystkich kapłanów i wygnały tę siłę z Krain.

- Na miejscu kompleksu wybudowano miasto Yulash, lecz do dziś dnia Yulash zdążyło zmienić się w ruinę. Hillsfar i Twierdza Zhentil cały czas toczą boje o jego strategiczną pozycję. Dimswart podał mi imię innego mędrca, który może wiedzieć więcej, lecz ostrzegł mnie, że umówienie się z nim może okazać się problemem. Alias wzięła do ręki ostatnią blaszkę. Pawie oczko w różnych odcieniach niebieskiego zostało na niej przedstawione w formie trzech koncentrycznych kół, nie przedstawiono natomiast, różnych odcieni koloru, lecz opisano to w prawym górnym rogu. Pod pieczęcią nie było żadnego napisu. Alias spojrzała na Akabara z uniesionymi brwiami. Mag poruszył się niespokojnie. - W czasie swoich książkowych poszukiwań Dimswart nie natknął się na nic podobnego. Uważa, że jest to coś nowego, jakaś nowo powstająca siłą. Zauważ, że dwie pieczęcie mocy czarodziejów są zgrupowane razem, a ten symbol następuje po znaku wymarłego i wygnanego boga. - Zatem Dimswart sądzi, że to może być nowy kult – powiedziała Alias. Sięgnęła po kufel i odkryła, że jest pusty. Halflinka pilnie przyglądała się belkom na suficie. - W zasadzie to była moja własna obserwacja – skomentował Akabar. – Równoważenie pieczęci wydało mi się logiczne, lecz… - Lecz możliwe, że nie mamy do czynienia z logicznymi ludźmi – dokończyła za niego Alias Akabar przytaknął. - Dowód na to, że zamieszane są w to Ogniste Noże, jest niepodważalny. Atak przyzwanej ziemskiej istoty dowodzi, że majstrował przy tym również jakiś mag. Wzór otaczający symbole jest bardzo popularny wśród narodów zamieszkujących okolicę Wewnętrznego Morza, symbolizuje bowiem unię i kontakt. Bluszcz i dzikie wino są generalnie używane podczas ślubów, smoki są ozdobę królewskich kart… - Serpentyny paktów ze złem – dodała Alias, odnosząc się do wzorku w kształcie serpentyny, który wił się wokół run na jej ramieniu. - A co z szóstą częścią? – zapytała Olive. - Jaką szóstą częścią? – zdziwił się Akabar. Alias wyciągnęła ramie, zastanawiając się, o czym mówiła Olive. Bardka wskazała na nadgarstek najemniczki, gdzie serpentyna łącząca pięć symboli wiła się wokół pustej przestrzeni. - Tu nic nie ma, idiotko – prychnął Akabar. - Jeszcze nie – powiedziała Olive. – Może Alias zdołała uciec, zanim zabrali, się do dodawania tego, a może czekają, aż szósty członek grupy wywiąże się ze swoich zobowiązań. Może pieczęć mocy dopiero w tym miejscu.

Alias wzdrygnęła się i mocniej zacisnęła ramiona wokół kolan. Akabar starał się kopnąć halflinkę w kostkę, żeby zniechęcić ją do mówienia, jednak drobnej kobiety wisiały za wysoko nad podłogą, aby mógł ich dosięgnąć. - Mimo że nie chcę zniesławić naszego dobroczyńcy – kontynuowała bardka – sądzę, że potrzebujesz lepszej porady niż ta, której udzielił ci Dimswart. Alias była chętna zgodzić się z tą tezą. - Gdzie mieszka ten drugi mędrzec, którego polecił Dimswart? – zapytała Akabara. - W Cienistej Dolinie. To spory kawałek drogi – zauważył mag. – Prościej będzie najpierw odwiedzić Wrota Zachodu. Właściciel gospody podszedł do ich stołu i bez słowa zdjął z tacy talerz kanapek i świeże drinki. - Cienista Dolina leży na drodze do Yulash – powiedziała Alias. - Jednak bardziej sensownym jest pojechanie na początek do Wrót Zachodu – argumentował Akabar. – Ogniste… – spojrzał na właściciela – dwie z pięciu winnych wszystkiemu grup prowadzą interesy we Wrotach Zachodu. Zginął tam kolejny podejrzany. – Uśmiechnął się do właściciela. – Dziękuję. To powinno nam na jakiś czas wystarczyć – powiedział, odsyłając mężczyznę. – Statkiem możemy dotrzeć do Wrót Zachodu w ciągu dwóch, trzech dni. Jeśli nic tam nie odkryjemy, to wtedy podróż na północ będzie znacznie bardziej sensowna. Alias milczała, poczuła mdłości na widok jedzenia. Rzucając ostatnie paternalistyczne spojrzenie na najemniczkę, właściciel odwrócił się i wrócił do swoich zajęć. Olive wzięła do ręki wszystkie pięć blaszek i zaczęła je przekładać. Jej drobne palce poruszały się z niezwykła zręcznością. Rozdrażniony Akabar pochylił się i wyjął ryciny pieczęci z dłoni halflinki. Ponownie je zapakował, związał i podał pakunek Alias. - A zatem mam zorganizować wyjazd na jutrzejszy ranek? - Jestem prawie pewna, że przybyłam do Suzail na łodzi – zadumała się. - Na statku – poprawił ją Akabar. - Czy nie moglibyśmy udać się do Wysokiego Rogu i okrążyć Smoczego Jeziora? – zasugerowała Olive. – Drogi do Wrót Zachodu są w dobrym stanie. Akabar przypomniał sobie, że ta drobna kobietka deklarowała, iż nie lubi morskich podróży. - Jedziemy do Yulash – powiedziała cicho Alias. - Co? – zdziwili się chóralnie mag i bardka.

- Załóżmy, że przybyłam do Suzail z Wrót Zachodu – wyszeptała Alias – po ucieczce od kogoś, kto mi to zrobił; Ognistych Noży lub tej Cassany. Instynkt podpowiada mi, żebym unikała Wrót Zachodu. Nie wiem dlaczego – nie pamiętam tego. Może w czasie pobytu tam zajęłam się kimś, kim nie zajmują się Ogniste Noże. Wtedy byłabym poszukiwana zarówno z mocy prawa, jak i przez półświatek. Poza tym nie chcę mierzyć moich sił z dwoma przeciwnikami naraz. W tym miesiącu już raz weszłam do legowiska smoka. Nie mam zamiaru robić tego ponownie przez przynajmniej rok. W Yulash, przynajmniej z tego, co wiemy, mam tylko jednego wroga. Poza tym również ten mędrzec, o którym wspomniałeś, mieszka po drodze do Yulash. Od niego możemy uzyskać więcej informacji. - Lecz świątynia w Yulash jest zniszczona – sprzeciwił się Akabar. – Yulash znajduję się w rękach Zhentilczyków, a oni nie są… przyzwoitymi ludźmi. To zbyt niebezpieczne. Alias zmarszczył czoło. - Posłuchaj, Akash, czyja to wyprawa? Jeśli chcesz mi towarzyszyć, może pojechać ze mną do Yulash. Jeśli się boisz, możesz ruszyć do Wrót Zachodu bez mnie, albo jeszcze lepiej, wrócić do domu i zapomnieć o mnie. Akabar zaczerwienił się. Olive nie mogła rozpoznać, czy stało się tak z powodu złości na Alias, że nie wzięła pod uwagę jego mądrych rad, czy też z powodu urażenia jego poczucia honoru i odwagi. - Jeśli mędrzec w Cienistej Doliny nam pomoże – zapiszczała Olive – to może wcale nie będziemy musieli jechać do Yulash. Alias odwróciła się i spojrzała na halflinkę. - Ja jadę do Yulash – syknęła. – Wyruszam rano. – Powiedziawszy to, wstała od stołu, zrobiła niepewnie dwa kroki i zwaliła się na drewnianą podłogę. - Lepiej, żeby był to późny ranek – westchnął Akabar. Wstał, aby uregulować rachunki z właścicielem, podczas gdy Smoczywabik i Ruskettle holowali powaloną wojowniczkę do jej pokoju. 9 WĘDRÓWKA PRZEZ CORMYR Dochodziło południe, gdy kompana opuściła Suzail. Akabar spędził ranek, zakupując zapasy. To zadanie było łatwe. Olive i Smoczywabik mieli wątpliwy zaszczyt zrzucenia Alias z łóżka, aby mogła poprowadzić ich do Yulash. Najemniczka trochę im nawymyślała. Kiedy w końcu zmusili ją do wstania, zwymiotowała. W końcu udało im się ją umyć i ubrać. Przez cały czas jęczała i łkała. - Kiedy się słucha jej skarg – parsknęła Olive – można by pomyśleć, że jest piętnastoletnią debiutantką, która cierpi z powodu pierwszego w życiu kaca. Czy ona zawsze się tak zachowuje? – zapytała

Smoczywabika. Jaszczur nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ani nie uczynił żadnego gestu. Halflinka rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu butelek po trunkach. Zgodnie z tym, co powiedział właściciel, Alias wypiła tylko dwa kufle miodu. Z pewnością miód był dobry i mocny, a kufle w barze miały sporą pojemność, jednak było to za mało, aby przyprawić wytrawną wojowniczkę o taki stan. Jednak wśród dobytku Alias nie było śladu alkoholu. Olive przypomniała sobie swoją ciotkę, która upijała się na smutno jednym kieliszkiem wina. Nie działo się tak za sprawą alkoholu, wyjaśniła jej matka, lecz z powodu tego, co działo się w jej sercu, gdy piła. Halflinka zastanawiała się, jak można być tak przygnębionym. Alias była zdrowa, w sakiewce miała złoto, nikt jej nie złamał serca, a tego popołudnia będzie o trzy kroki bliżej do rozwiązania swoich problemów, do tego zaś ruszy w drogę. Czego chcieć więcej? Ludzie! Bądź mądry i pisz wiersze! Olive westchnęła o obtarła twarz Alias wilgotną szmatką. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy nachmurzona Alias, w kapturze naciągniętym na oczy, żeby ochronić je przed jasnym słońcem, wyszła z gospody, Akabar czekał już razem z kucykiem i końmi, osiodłanymi i objuczonymi. Jeśli Alias żywiła jakikolwiek podziw dla Akabara za jego wysiłki i umiejętności kwatermistrzowskie, nie zadała sobie trudu, aby powiedzieć to na głos. - Muszę jeszcze zatrzymać się w jednym miejscu – powiedziała, zachęcając Panią Zabijakę do ruchu. Reszta pojechała za nią do Wieży Dobrego Losu. - Zaczekajcie tuta – rozkazała. Gdy wchodziła do świątyni Tymory, mag i halflinka siedzieli na swoich wierzchowcach. Smoczywabik w zamyśleniu głaskał pysk Błyskawicy. Alias nie zdjęła kaptura nawet w półmroku świątyni. W Sali modlitw znajdowała się trzech kapłanów i około dwudziestu wiernych, niektórzy szeptali, inni modlili się w milczeniu. Wiedziała, że nieprawdopodobnie jest, żeby Winożłop powrócił tak szybko od Dimswarta, jednak w razie gdyby tak było, nie chciała na niego wpaść. Stanęła więc blisko drzwi i przyglądała się rzeźbie Tymory na ołtarzu. Bogini miała krótkie, potargane włosy, zupełnie jak Alias. Jej sylwetka zdawała się jakby chłopięca, lecz nie była mocniej umięśniona niż najemniczka. Ukośne spojrzenie jej oczu i na wpół rozwarte usta nadawały jej przebiegły wygląd, jaki Alias kilka razy zauważyła u Olive. O ile pamiętała, halflingi czciły wyobrażenie Tymory przedstawiające halflinką kobietę. Alias starała się przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni się tak uśmiechała. Wszystko co mnie ostatnio spotkało, pomyślała, można nazwać pechem. Ja nawet nie wierzę w coś takiego jak szczęście. Co ja tutaj robię? Przy jej łokciu znajdowała się nieszczęsna skrzynka, w której owej nocy, gdy Winożłop próbowała usunąć runy z jej ramienia, miała zostać zielony klejnot, owej nocy, gdy próbowała go zabić. Zwróciła się do bogini w myślach. Gdyby ktoś próbował zabić mojego kapłana, a potem okradł mnie z tego, co mi się słusznie należało, następnie powrócił, aby mi to zrekompensować i zapłacił jeszcze

więcej, to wcale nie byłabym do niego lepiej nastawiona. Wyciągnęła z sakiewki opal, który Olive wyniosłą z legowiska Mist. Duży klejnot był ciepły i gładki. Wrzuciła go do skrzyni z datkami dla biednych. To na wypadek, gdyby się okazało, że nie jesteś taka jak ja, pomyślała. Odwróciła się i wyszła ze świątyni. Alias nie miała siły na pozostawianie fałszywego tropu z miasta. Poprowadziła swoją kompanię przez wschodnią bramę, wprost na drogę prowadzącą na północ. Jechała, nie wydając najmniejszego dźwięku. Akabar łamał sobie głowę, co mógłby powiedzieć, żeby ją trochę pocieszyć, w końcu rzekł – W kwestii alkoholowych upodobań zauważyłem, że na północ od Wewnętrznego Morza większy nacisk kładzie się na procent, nie zaś na smak. Bez wątpienia dla tubylców powszechną rzeczą jest przyłapanie na zamroczeniu potęgą trunków serwowanych w tym miejscu… Wkrótce mag pożałował, że powiedział cokolwiek. Co prawda Alias nic nie odpowiedziała, za to bardka rozpoczęła rozprawę w obronie drinków w północnych Krainach. Jej porównanie Opóźnionego Wybuchu z Płonącym Przełykiem nie wniosło nic w kwestii zaprzeczenia pierwotnemu stanowisku Akabara, a jedynie przyczyniło się do tego, że twarz Alias przybrała jeszcze bardziej przykry odcień zieleni. Po tym zdarzeniu Akabar milczał tak samo jak Alias, jednak Olive od czasu do czasu gawędziła ze Smoczywabikiem. Kiedy już znudziło się jej mówienie do niemego stworzenia, zaśpiewała. Była w trakcie trzynastej zwrotki piątej ballady, gdy Alias w końcu przemówiła – Olive, proszę, postaraj się wykazać trochę troski o umierających. - Och, przepraszam. Czy wciąż kiepsko się czujesz? - Miałam na myśli ciebie. - Ale ja czuję się świetnie – odparła zmieszana halflinka. - Jeśli się nie zamkniesz, będę zmuszona cię zabić. Wtedy wcale nie będziesz czuć się świetnie. Halflinka przełknęła ślinę i pozostała cicha przez około kilometr. W końcu pozostała trochę w tyle, by mogła cicho nucić, nie wywołując gniewy najemniczki. Smoczywabik zwolnił, aby przyłączyć się do niej, być może z litości, jednak Akabar podejrzewał, że jaszczur może się okazać prawdziwym miłośnikiem muzyki. - Radośni ludzie są tacy przygnębiający – mruknęła Alias. Mag uśmiechnął się i jechali dalej w milczeniu. Po drodze przespanej nocy w gospodzie w Hilp, Alias zdawała się odzyskać zdrowie. W miarę jak posuwali się na północ, najemniczka nie spuszczała oka ze Smoczywabika, który dawał wielkie susy obok koni. Cały czas upominała go, by dał jej znać, jeśli jechaliby za szybko. Smoczywabik odpowiedział, okrążając konie trzy razy dziwnym, podskakującym krokiem po czym wykonał trzy gwiazdy. Alias znosiła dzielnie paplanie Olive, a nawet posunęła się do propozycji nauczenia bardki pieśni, którą, jak twierdziła, usłyszała od Harfiarza.

- Niemożliwe! Od Harfiarza! – westchnęła Olive, najwyraźniej pod wrażeniem. Alias przytaknęła. - Nie rozumiem – powiedział Akabar. – Co jest aż tak wyjątkowego w graniu na harfie? Olive potrząsnęła głową i westchnęła. - Tutaj na północy – wyjaśniła Alias – człowiek, który gra na harfie, zwany jest harfistą. Harfiarz to ktoś inny. - Kto zatem? – zapytał mag. - Cóż, jest to zazwyczaj bard lub tropiciel, chociaż pozwalają przyłączyć się do nich również poszukiwaczom przygód. Oni… – Alias zawahała się. Na głos będzie to brzmieć tak banalnie. – Oni zajmują się dobrymi rzeczami – odparła szybko i natychmiast zaczęła śpiewać Olive pieśń. Akabar zadumał się nad słowami najemniczki. Teraz przypomniał sobie, że słyszał jedną lub dwie opowieści o Harfiarzach, lecz nie przywiązywał do nich zbyt dużej uwagi. Mówiło się o nich jako o tajemniczej, potężnej grupie, jednak bardziej do interesowała reakcja Alias. Gdy udzielała wyjaśnień, wydawał się podenerwowana. Wsłuchał się w jej śpiew. Głos miała lepszy niż halflinka. Był on lekki i melodyjny. Również pieśń, którą śpiewała, była znacznie lepsza niż wszystkie utwory Olive. Zupełnie tak samo jak tekst pieśni o Selune, którą śpiewała dwie noce temu w Ukrytej Damie, również słowa tej pieśni zapadały w pamięć. Opowiadały o upadku Myth Drannor, wspaniałego elfiego miasta, teraz leżącego w ruinie wśród lasów. Pieśń spowodowała, że Akabar zaczął spekulować na temat utraconej przeszłości Alias. Jego domysły były bardziej szalone niż wcześniejsze pomysły Olive. Załóżmy, że nie była ona jedynie najemniczką. Czyżby, ujmując to jej własnymi słowami, zajmowała się dobrymi rzeczami aż tak dobrze, że została uznana za zagrożenie? Czy została zaczarowana za pomocą tych przeklętych runów na ramieniu po to, aby zrobiła coś złego i dzięki temu zniszczyła sobie reputację? - Wiesz – powiedziała Olive, gdy już udało jej się podchwycić melodię Alias na swoim instrumencie. – Zawsze zastanawiałam się, jak ktoś staje się Harfiarzem. Czy należy zgłosić się na ochotnika, czy cię o to proszą? Alias wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia. Uśmiechnęła się sama do siebie, wyobrażając sobie potężnych i prawych Harfiarzy akceptujących pomoc chciwej, aroganckiej złodziejki z pretensjami do bycia bardką. Jednak Alias była zbyt dobrym humorze, żeby psuć pretensjonalne wyobrażenia halflinki. Ominęli bokiem wioski wokół Immersea, rodowy dom Wyvernspurów, i o zmroku rozbili obóz przy drodze. Następnego dnia mżył deszcz, więc jechali w milczeniu. Po zapadnięciu nocy dotarli do Arabel. W gospodach tłoczno było od kupców i poszukiwaczy przygód

korzystających ze schronienia w tym mieście. Grupa Alias musiała się zakwaterować w odległej gospodzie, tuż za murami miasta, niemniej byli wdzięczni, że mogą się schować przed deszczem. Alias odkryła, że hałas, światła i padający deszcz są jej dziwnie miłe. Burze żywiołów sprawiała, że zamęt wewnątrz niej samej zdawał się łagodniejszy. Jej gniew na zostanie oznakowaną i wykorzystaną odrobinę przygasł, ułaskawiony przez gniew niebios. Następny ranek wstał jasny i czysty. - Przypuszczam, że dotarcie do Yulash zajmie nam jeszcze dwie przejażdżki – powiedziała Alias, zanim wyruszyli. - Niemożliwe – sprzeciwił się Akabar. – Odległość jest znacznie większa. - Dwie przejażdżki, jeśli utrzyma się dobra pogoda i nie uderzy w nas żadna katastrofa. - To zabierze przynajmniej dwadzieścia dni – orzekł Akabar. - Czyż nie powiedziałem tego przed chwilą? – zdziwiła się Alias. - W żadnym razie. Powiedziałaś, że zajmie to tylko dwie przejażdżki. To niemożliwe, nawet dla bardzo silnego konia. Olive zaczęła chichotać. - On sądzi, że ty masz na myśli jazdę, a nie przejażdżkę. - Hę? – zapytali jednocześnie wojowniczka i mag. - Tutaj na północy, przejażdżka – wyjaśniła Akabarowi Olive – oznacza dziesięć dni jazdy. - Żaden człowiek nie może jechać dwa czy trzy dni i nie paść z wyczerpania – nalegał Akabar. - Zapomnijcie o tym – powiedziała Alias. – Dwadzieścia dni. Następnie sześć nocy spędzimy pod gołym niebem. Nie chcę ryzykować kłopotów z żołnierzami z zamku Crag, północnej granicy Cormyru – wyjaśniła Akabarowi. – Objedziemy go dokoła. Resztę trasy objaśniła w czasie drogi. Gdy już przejdą przez Przełęcz Gnolli, planowała zejść z głównej drogi, która prowadziła na wschód przez Tilverton i pojechać wzdłuż ścieżki tropicieli, która wiodła prosto przez Skaliste Ziemie do Cienistego Przesmyku. Olive była oburzona faktem, że straci wspaniały widok Tilverton, które szczyciło się gospodą prowadzoną przez kogoś sławnego, lecz Alias pozostała nieugięta. Olive nadęła się, co było jeszcze bardziej szkodliwe dla nerwów niż jej nieustanna paplanina. W końcu Alias zaczęła opisywać gospodę Wrota Północy, która leżała na samym szczycie Cienistego Przesmyku. Odmalowała ją w tak różowych barwach, że Olive już nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy tę górską miejscowość. Rutyna kilku następnych dni – jazda, rozbijanie obozu, posiłek (przygotowany przez Akabara, który miał

ku temu zaskakujące zdolności), zwijanie obozu – powtarzania raz za razem, odbudowała u Alias pewność siebie. To było życie, jakie znała najlepiej – chociaż bolące mięśnie i odciski od siodła mówiły jej, że zbyt wiele straconego dla jej wspomnień czasu spędziła, zbyt swobodnie podchodząc do niektórych rzeczy. Codzienne śpiewanie piosenek wraz z Olive w czasie jazdy i spędzanie nocy pod gwiazdami dało jej uczucie zadowolenia, za którym od dawna tęskniła. Pieczęcie na jej ramieniu straciły na znaczeniu, stając się dla niej i tych wokół niej nie większym zagrożeniem niż ukąszenie komara. Co jeszcze dziwniejsze, im dalej posuwali się na północ i oddalali od Wewnętrznego Morza, tym bardziej Alias stawała się radosna. Akabarowi było przykro, że musiał porzucić zielone pola i lasy Cormyru, jednak wiatry dmące przez tę kamienistą krainę na północ od Burzowych Rogów zachwycały Alias. Ustawiała się twarzą do wiatru i uśmiechała, zupełnie jakby wywiewał on wszystkie jej zmartwienia. Mimo że czasem musieli gwałtownie zawracać ze szlaku i kulić się w podszyciu, aby uniknąć wałęsających się band orków i goblinów, wojowniczka powoli stawała się coraz spokojniejsza. Nowy spokój w Alias dał jej impuls do przeproszenia Akabara pewnego wieczoru, gdy stali razem na straży. Zaczynała miecz wyrzuty sumienia z powodu zmuszenia go do ruszenia razem z nią na północ. Akabar był zbyt dumny, aby okazać, że mogła go obrazić tal mała rzecz i zignorował jej przeprosiny, jednak Alias upierała się przy wyjaśnieniu mu swojego toku rozumowania. - Wiem, że jesteś mądry – powiedziała, odrzucając wszelkie protesty, do jakich zmuszała go jego skromność. – Głupcy na ogół nie stają się magami, a twoje argumenty za udaniem się do Wrót Zachodu były dobre. Jednak, gdy jest się poszukiwaczem przygód tak długo jak ja, zaczyna się myśleć swoimi trzewiami. A moje trzewia podpowiadają mi, ze podróż do Wrót Zachodu byłaby błędem. Rozglądanie się w Yulash wydaje mi się bardziej słuszne. Akabar nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Bał się, że jeśli wypowie swoje zdanie, zniszczy jej nowo odnaleziony spokój. W tajemnicy obawiał się, że to pieczęcie manipulują wojowniczką i kierują ją do Yulash. Kiedyś było to miejsce kultu diabelskiej mocy, teraz nadal pozostaje miejscem niezaprzeczalnie niebezpiecznym. - Było również bardzo miłym z twojej strony, że pomogłeś mi, gdy miałam kłopoty i zawsze mi towarzyszyłeś. Nigdy przedtem nie prowadziłam wyprawy. Zazwyczaj podróżowałam z grupami, w którym dyskutowało się i głosowało w sprawie dalszych planów. W każdym razie chciałam, żebyś wiedział, że nie potraktowałam z lekceważeniem twojej rady i nie zrobię tego w przyszłości, jeśli mi jeszcze jakiejś udzielisz. Jej szczerość zatkała Akabarowi usta na kilka chwil. W końcu zdołał powiedzieć – Zaszczycasz mnie swoim zaufaniem. Było to zwyczajowe turmijski powiedzenie, ale, co dziwne, Alias znała właściwą odpowiedź. - Zaszczyt dla ciebie, jest zaszczytem dla mnie. Milczeli przez chwilę, lecz w końcu Akabar nie mógł powstrzymać swojej ciekawości. - Pamiętasz, żebyś kiedykolwiek odwiedziła Turmish? – zapytał.

Alias potrząsnęła głową. - Nie, nie pamiętam. Następnego wieczoru, piątego po opuszczeniu Arabel, nocowali u podnóża pogórza Cienistego Przesmyku, wysokiej przełęczy pomiędzy południowym przedłużeniem Ust Pustyni. 10 GIOGI WYVERNSPUR Giogi Wyvernspur siedział w błocie na drodze i przeklinał swego pecha. Po wszystkich nieszczęściach, jakie spadły na mnie na weselu kuzyna Freffiego, oskarżył się sam sobie, mogłem oczekiwać, że nadszedł czas na odrobinę słońca w moim życiu. Jednak nie. Ściga mnie chmura najczarniejszego nieszczęścia Tymory. - Stokrotkaaa, wracaj tutaj! – krzyknął, podnosząc się i próbując, najlepiej jak mógł, strzepnąć mokre błoto z aksamitnych bryczesów. – Największym problemem z naprawde dobrymi końmi jest to, że tak łatwo je spłoszyć. Klacz, która go zrzuciła, zniknęła z pola widzenia i pogalopowała za zakręt na wiejskiej drodze. - Nieszczęścia chodzą parami – mruknął Giogi. Zaczął opowiadać swoje przygody na głos, robiąc próbę wystąpieniem przed kolegami. – Najpierw zrobiłem z siebie głupka, bo posłuchałem żądania Mindy i sparodiowałem Azouna. To spowodowało, że śliczna, lecz szalona najemniczka, zresztą znajoma bardki, zaatakowała mnie nożem do ciasta. Następnie Darol postanowił wykorzystać szansę na odegranie bohatera przed Mindą i zarobił cięcie w twarz. Minda oczywiście omdlała z podziwu, gdy zobaczyła bliznę i dała temu obelżywemu facetowi możliwość towarzyszenia jej w drodze do Suzail. - Naturalnie, uważałem, że jak również mogę zabiegać o sympatię Mindy. W końcu to mnie chciała zabić dama w niebieskim. Nie jestem kompletnie głupi. Wiedziałem, że to nie był najlepszy moment, żeby przyjeżdżać na dwór. Ciotka Dorath jest straszną plotkarą, a w obecności królewskiego maga Vangerdahasta dostaje paraliżu. A nawet jeśli ciocia nie pozwoliłaby tej ohydnej sprawie wydostać się na światło dzienne, można by iść o zakład, że Darol znajdzie jakiś sposób, aby powiadomić Jego Wysokość o moim pamiętnym wystąpieniu. - Zatem w chwili, gdy wszyscy udawali się do stolicy, ja zmuszony byłem wrócić do Immersea, zupełnie sam, na grzbiecie konia. Chociaż muszę przyznać, że ten koleżka Dimswarta okazał się całkiem przyzwoity i przygarnął mnie na dwa dni, dopóki nie wyszedłem z szoku. Wyjechałem wcześnie rano i ruszyłem do Waymoot. Dziękowałem właśnie Chauntei za dobrą pogodę, gdy nagle Stokrotka stanęła dęba i pogalopowała daje, pozostawiając mnie w błocie. Giogi nagle zdał sobie sprawę, że jeśli szybko nie złapie Stokrotki, to nie będzie w stanie dotrzeć do Waymoot przed nocą i zostanie zmuszony do noclegu w jakiejś przydrożnej gospodzie lub, co gorsza, w

łóżku jakiegoś chłopa. Pognał więc za klaczą. Zaczął nucić tak zwany przez siebie „wpadający w ucho kawałek”, który napisała pani Ruskettle dla Freffiego i Gaylyn. Biorąc zakręt, usłyszał mlaskanie. - Czy to ty, Stokrotko? Ty niegrzeczna dziewczynko. Co cię napadło, żeby tak gnać… – Giogioni gwałtownie się zatrzymał, a słowa utknęły mu w gardle. Bardzo ostrożnie zrobił krok do tyłu, a potem następny. - Dokąd to? – zapytał władczy głos. Młody Wyvernspur zamarł, niezdolny odpowiedzieć czerwonej smoczy, która się do niego zwracała. Pomijając szok, jaki przeżył, odkrywając, że biedna Stokrotka posłużyła czerwonej smoczycy za przystawkę – a był to dość duży szok, zważywszy, że krew ciekła po bruku, a oczy Stokrotki były wciąż otwarte, tak jakby oskarżały go coś – o nie mógł objąć rozumem rozmiarów stworzenia. Tylko jedna z jej łap mogłaby zablokować ruch na całej drodze, a w porównaniu z paszczą bestii, Stokrotka wyglądała jak drobiowa nóżka. - No więc? – zapytała smoczyca. - Ja, ja, ja, ja… - Och, jąkała – westchnęła smoczyca. – Postaraj się odprężyć. Wtedy słowa łatwiej ci przyjdą. - …nie chcę przeszkadzać ci w posiłku. Pójdę sobie dalej. Nie zwracaj najmniej uwagi – wysapał Giogi. Smoczyca świsnęła swoim ogromnym, rdzawym ogonem wokół własnego ciała i położyła go tak, żeby ta łuskowata wypustka zakręciła się dookoła Giogiego, blokując mu wszystkie drogi ucieczki. - To było takie miłe z twojej strony, że dostarczyłeś mi lunch – powiedziała potworzyca, połykając kolejny kęs uda Stokrotki. – W zamian mogę zaproponować ci podwiezienie. - Och, to bardzo miło, lecz nie chcę sprawiać ci kłopotu. – Giogioni zrobił kolejny krok do tyłu. - Stój! – rozkazała smoczyca. Giogi zamarł. - Jak ci na imię? - Giogioni Wyvernspur. Ale wszyscy mówią na mnie Giogi. - Jakże oryginalnie. – Smoczyca rozerwała pazurem popręgi przy siodle Stokrotki i rzuciła je Giogiemu do stóp. – Usiądź, proszę. Giogi zwalił się na siodło, czując że robi się zielony. Nigdy bym nie pomyślał, że taki piękny koń może wyglądać tak obrzydliwie z otwartym brzuchem, pomyślał, schylając się i wyjmując butelkę rivengutu, którą zawsze miał przy sobie. Chwała Ogmie, była do połowy pełna. - Cz-cz-czy będziesz miała coś przeciwko, jeżeli naleję sobie drinka? – zapytał smoczycę.

- Proszę bardzo. Giogioni pociągnął solidny łyk. - Jeśli wolno mi zapytać, to jak mam cię nazywać. - Mist. - To wszystko? - Wszystko – rzuciła bestia i powróciła do zgrzytania kłami o żebra Stokrotki. Giogi napił się jeszcze rivengutu. Jeśli miał stać się deserem, nie chciał tego czuć. Zastanawiał się, czy można by go zaserwować en flambe. - Słyszałam, że śpiewałeś – powiedziała Mist, gdy ze Stokrotki nie pozostało już nic poza obgryzionymi kośćmi. – Chwytliwy kawałek. - Tak, skomponowała go to nowa bardka Olive Rus… bogowie! – zachłysnął się. – Ty jesteś ta Mist. Mist podejrzliwie uniosła brew. - Co Pani Ruskettle miała o mnie do powiedzenia? - Nic, nie. Tylko tyle, że była twoim więźniem, ech, to jest, gościem. - Nadal podróżuje z tą włóczęgą Alias z Wrót Zachodu? - Tą rudą najmitką, er, to znaczy najemniczką? Może. Gdyby mogła znaleźć…, ech. Nie mam pojęcia. Mist uśmiechnęła się od ucha do ucha – nie był to atrakcyjny widok, zważywszy na resztki Stokrotki wciąż tkwiące między jej zębami. Położyła pazur na ramieniu Giogiego. - Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic, drogi chłopcze. - Ja nie wiem, naprawdę nie wiem. Ona trochę zwariowała na weselu, to znaczy ta Alias, i uciekła. - W którą stronę pojechała Ruskettle? Giogioni przełknął ślinę, tylko łajdak mógłby zdradzić tę mała bardkę. A on nie chciał być łajdakiem. Z nozdrzy smoczycy wydostała się odrobina pary, jednak w żyłach Wyvernspura popłynęła wystarczająco dużo krwi oraz rivengutu, aby nadal odważnie milczeć. - Dobrze więc – westchnęła smoczyca. – Skoro tak to musi wyglądać – wsunęła pazur pod koszulę mężczyzny na plecach i podniosła go z ziemi. - Och, bogowie – westchnął, będąc przekonanym, że nadeszła chwila, gdy pójdzie za Stokrotką do nieba. Jednak zamiast go połknąć, smoczyca rozłożyła skrzydła i uniosła się z ziemi.

Mist zrobiła kilka kółek nad cormyrskim krajobrazem. Gdy już osiągnęła stałą wysokość trzystu metrów, warknęła. – Spójrz w dół, Giogi. - Nie, proszę. Nie jestem zbyt dobry w wyliczaniu wysokości. - Za chwilę będziesz w tym ekspertem, za jakieś osiem sekund, kiedy to dość mocno uderzysz o ziemię, chyba że powiesz mi, dokąd pojechała Ruskettle. - Suzail! – wykrzyknął Giogioni. – Skierowała się do Suzail! Na kucyku zwanym Wysoki Kłąb. - Jaki miły chłopiec. Wiedziała, że dojdziemy do porozumienia. Potrzebuję, żeby ktoś przekazał ode mnie wiadomość królowi Azounowi. - Och, zrobiłbym to z przyjemnością, jednak jest jeden mały problem. Widzisz, w tej chwili nie jestem mile widziany na dworze. Nie byłbym najlepszą osobą do reprezentowania twoich interesów. - To fatalnie Giogi – powiedziała Mist. – Jeśli nie będziesz w stanie mi pomóc, to nie będę z ciebie mieć już żadnego pożytku. Mogłabym zatem po prostu cię upuścić. - Nie! Nie! Zrobię to! Zrobię wszystko! Tylko mnie nie upuszczaj, proszę! Mist uśmiechnęła się i zanurkowała w kierunku ziemi. *** Azoun IV skierował swój teleskop na mały punkt, na wschód od bram miasta, w kierunku Pól Umarłych. - Co za bezczelność – wymamrotał. Smoczyca Mist urządziła sobie posterunek na cmentarzu Suzail, poza bramami miasta, jednak na tyle blisko, by mogła być widoczna dla wszystkich, którzy zechcieliby się tłoczyć na miejskich murach. I rzeczywiście się tłoczyli, zbyt zaintrygowani możliwości spoglądania na tę dziką bestię, żeby obawiać się o swoje życie. W mieście nie zostanie zakończone żadne zadanie, dopóki ta potworzyca nie zniknie. - Gdyby tylko Siódma Dywizja nadal przebywała w mieście – westchnął Jego Wysokość. Zza drzwi przemówił Vangerdahast, który oczekiwał raportu od swoich szpiegów. - Zapewniam cię, Wasza Wysokość, że w Tilverton byli bardziej potrzebni niż tutaj. Poza tym lord Giogioni powiedział, że ona odleci tylko wtedy, gdy zostanie zaatakowana, co jednocześnie unieważni jej propozycję. - Musiałby to być nagły, pojedynczy podmuch śmierci. Nie przypuszczam, aby jacyś brawurowi poszukiwacze przygód zaoferowali swoje usługi? Azoun odwrócił się od okna, żeby spojrzeć na swojego nadwornego czarodzieja. Vangerdahast potrząsnął głową.

- Jaszczurzyca zbyt dobrze wybrała swoją pozycję. Nie ma tutaj miejsca na atak z ukrycia, a poza tym odleci przed zachodem słońca, więc nie można również wykorzystać ciemności nocy. Mist jest za mądra, żeby polecieć nad miastem i uruchomić magiczne straże, które je chronią. - Nie podoba mi się to wszystko. Zawieranie umów z takim stworzeniem jest sprzeczne z moimi zasadami. - Jej propozycja jest dość hojna, Wasza Wysokość, oczywiście, jeśli dotrzyma słowa i na zawsze opuści te strony. Zyskujemy nie tylko przywrócenie bezpieczeństwa na kupieckich szlakach, lecz również żywy inwentarz i prywatne tereny łowieckie Waszej Wysokości, które Mist ostatnio mocno uszczupliła. - Nie wierzę, że słyszę takie słowa od ciebie, Vangeyu. Naturalnie oczekiwałem, że kupcy będą nas chcieli zmusić do wykorzystania szansy pozbycia się smoczycy za cenę ludzkiego życia. Jednak ja muszę brać pod uwagę bezpieczeństwo wszystkich moich poddanych, nawet jakiejś pojedynczej poszukiwaczki przygód. - Ta Alias mówiła, że pochodzi z Wrót Zachodu, Wasza Wysokość – powiedziała Vangerdahast, już umieszczając ją w czasie przeszłym. - To pogarsza sprawę. Jakby to wyglądało dla reszty świata, zagranicznych kupców i podróżników, jeśli najzwyczajniej w świecie poświęciłbym kogoś, aby pozbyć się smoczycy z mego królestwa? - Jeśli Wasza Wysokość sprawi to przyjemność, jest jeszcze coś, co powinna Wasza Wysokość wiedzieć o tej pojedynczej poszukiwaczce przygód. Coś, co wskazuje na jej bardziej złowieszczą naturę. Azoun niecierpliwie przytupnął nogą. - Co takiego? - Może powinieneś usłyszeć to od naocznego świadka – zasugerował Vangerdahast, kiwając na młodego człowieka, który stał w kącie komnaty i mocno się starał uspokoić swoje nerwy dużymi porcjami brandy. - Giogioni! – zawołał Azoun. – Co wiesz o tej Alias z Wrót Zachodu? - Ja? – pisnął Giogioni, zwracając się do Azouna. - Ty – nalegał czarodziej. – Najlepiej będzie, jeśli Jego Wysokość usłyszy to ujęte twoimi własnymi słowami. - Tak przypuszczam – szepnął Giogioni, chociaż wcale tak nie przypuszczał. - Wyduś to z siebie, chłopcze – rozkazał Azoun. - Ona była na weselu Freffiego, er, to znaczy lorda Frefforda. Zaatakowała mnie. Chciała zabić. Dopięłaby swego, gdyby nie przeszkodził jej tłum ludzi. - Co ta pani zabijaka robiła na ślubie lorda Frefforda z córką mędrca Dimswarta? – zapytał Azoun. - Dimswart powiedział, że poszukiwał dla niej jakichś informacji, ponieważ rzucono na nią jakieś

przekleństwo – wyrzucił z siebie Giogi. - Dimswart będzie musiał mi to wyjaśnić – powiedział Vangerdahast. Azoun zmarszczył czoło ze zdziwienia. - Dlaczego ta kobieta chciała cię zabić? - Ona myślała, że ja jestem tobą, panie – odpowiedział Giogioni, przełykając ślinę. - Ależ to nonsens. Nie jesteś do mnie wcale podobny. - Nie, Wasza Wysokość – zgodził się Giogi. - Jednak potrafi on wspaniale naśladować głos Waszej Wysokości – wyjaśnił Vangerdahast. - Potrafi? Potrafisz? Giogioni słabo przytaknął. - Cóż, zatem chcę to usłyszeć – zadeklarował Azoun. Giogiemu opadła szczęka i pobladłą twarz. - No już, chłopcze – ponaglił go Azoun. - Za pozwoleniem Waszej Wysokości – wyjąkał szlachcic z Wyvernspurów – Wolałbym n… - To rozkaz! Giogioni przełknął ślinę. - M-m-moi Cormyrczycy – rozpoczął – mój ludu. Jako wasz król, jako król Azoun, i jako król Azoun IV, muszę powiedzieć, że potrzeba podniesienia podatków jest wynikiem deprawacji t-t-tego t-t-tutaj smoka. - Jak wcale tak nie mówię – powiedział Azoun, robiąc chmurną minę. - Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość – powiedział Vangerdahast. – Mówisz tak. - Ja się nie jąkam – sprzeciwił się Azoun. - Nie, Wasza Wysokość. Jąkanie się lorda Giogioniego jest wynikiem szoku, jaki przeżył. W zwyczajnych warunkach jego parodia wypadłaby o wiele lepiej. Najwyraźniej dawał właśnie popis na weselu, gdy został zaatakowany. - Jednak on nie wygląda jak ja. - Nie, lecz być może ta Alias pomyślała, że Wasza Wysokość kryje się pod przebraniem. Znany jesteś z podróżowania incognito. Każdy dobry w swoim fachu zabójca wiedziałby o takiej rzeczy. Jeśli ona rzeczywiście przybyła z Wrót Zachodu, to mamy mało wątpliwości co do tego, kto ją przysłał.

- Rzeczywiście – zgodził się Azoun, przypomniawszy sobie, liczne groźby ze strony Ognistych Noży, które napływały od momentu wygnania ich z królestwa. Ich dowództwo znajdowało się we Wrotach Zachodu. Do drzwi wieży ktoś zapukał i Vangerdahast poszedł otworzyć drzwi. Azoun spojrzał na Giogiego, który lekko się kołysał. Krew Wyvernspurów musi się psuć, skoro jedna, mała smoczyca tak go wytrąciła z równowagi, pomyślał. - Lepiej usiądź, chłopcze – powiedział z troską. – Nie tutaj, to moje krzesło – poprawił go, zanim ten młody człowiek zdążył usiąść na purpurowej, królewskiego poduszce Jego Wysokości. Vangerdahast wrócił do stołu konferencyjnego. Razem z nim wszedł korpulentny, łysiejący mężczyzna z fartuchu. - Kto to jest? – zapytał Azoun. Mężczyzna skinął głową. - Phocius Green, Wasza Wysokość, właściciel gospody Ukryta Dama. Azoun rzucił Vangerdahastowi pytające spojrzenie ponad głową właściciela. - Kobieta zwana Alias przebywała przez kilka nocy w Ukrytej Damie – wyjaśnił czarodziej. - Och. Przyszedłeś opowiedzieć nam o niej? – zapytał król właściciela. - Proszę o wybaczenie Waszą Wysokość, lecz zostałem tutaj wezwany. - Och? – Azoun wyglądał na zaskoczonego. Vangerdahast zaczął wyjaśniać dalej. - Skoro nie byłem w stanie wyśledzić tej Alias środkami magicznymi, co jest bardzo podejrzanym zbiegiem okoliczności, wezwałem tego oto poczciwego pana Greena. Wiedziała, że ta kobieta zatrzymała się u niego w gospodzie, ponieważ jeden z poddanych Waszej Wysokości doniósł o tym w zeszłym tygodniu straży miejskiej. Najwyraźniej wziął ją za wiedźmę z Rashemenu. - Mitcher Zabójca Trolli – wymamrotał właściciel. - Co sprawiło, że tak sądził? – zapytał Azoun. - Oznakowana była bardzo dziwnym tatuażem – wyjaśnił czarodziej. – Członek Rady Czarodziejów udał się do gospody, aby ją zarejestrować, lecz była nieprzytomna, wiec pozwolił jej tam zostać. - Proszę Waszej Wysokości – przerwał właściciel – ona nie byłą wiedźma, tylko zwyczajną najemniczką. Przybyła do gospody z taką ilością żelastwa na sobie, że nie byłaby w stanie zapalić magicznego światła, nawet gdyby umiała. - Gdzie jesteś teraz? – zapytał król.

Właściciel wzruszył ramionami. - Wyjechała jakąś przejażdżkę temu, Wasza Wysokość. - Kiedy dokładnie? – zapytał Vangerdahast. Właściciel zadumał się na chwilę. - Piętnaście, wasza lordowska mość. - Osiem dni. Czy wiesz, w którym kierunku zmierzała? – dociekał czarodziej. Właściciel zesztywniał. Odwrócił się tak, by zwracać się tylko do Azouna. - Proszę Waszej Wysokości, nie macie zamiaru powiedzieć smoczycy, dokąd ona pojechała, prawda? Ona nie zrobiła nic złego. Jest po prostu poszukiwaczką przygód, które ma pecha. - Dlaczego myślisz, że ona ma coś wspólnego z tą smoczycą? – zapytał Azoun. - Cóż, walczyła z nią, prawda? – powiedział właściciel. – Uwolniła sławną Olive Ruskettle. Sama bardka osobiście mi o tym powiedziała. - To prawda – zapiszczał Giogioni ze swego krzesła. – Opowiedziała o tym wszystkim na weselu. To znaczy Ruskettle opowiedziała. To wspaniała bardka. Potwierdziwszy opowieść właściciela, Giogi powrócił do spijania brandy Jego Wysokości i nucenia fragmentów weselnej pieśni Ruskettle. - Wiedziałeś o tym, Vangeyu? – zapytał Azoun. Królewski czarodziej lekko się zarumienił. - Nie, Wasza Wysokość. Azoun zwrócił się do właściciela. - W chwili obecnej musimy wiedzieć, gdzie przebywa Alias. Może się okazać, że jest tylko poszukiwaczką przygód, lecz równie dobrze może okazać się kimś znacznie niebezpieczniejszym. Musimy wiedzieć o niej wszystko. Zatem, w którą stronę pojechała? Właściciel westchnął. - Ona, bardka i turmijski mag najpierw mówili coś o udaniu się do Wrót Zachodu, a potem o wyprawie do Yulash. - Yulash? – wykrzyknął Azoun. – To dopiero jest dziwne. - Te dwa miasta leżą w dwóch różnych kierunkach – zauważył czarodziej. – Dokąd ostatecznie pojechali? Właściciel ponownie na chwilę się zadumał. Pamiętał, jak mag wyliczał wszystkie argumenty za udaniem

się do Wrót Zachodu. Właściciel był lojalnym poddanym króla Azouna, lecz nie bardzo ufał czarodziejowi Vangerdahastowi. Dla niego Alias na zawsze pozostanie ukrytą damą z nazwy jego gospody, a tym samym dobrym znakiem. Wyglądała tak żałośnie ostatniej nocy pobytu u niego. Właściciel nie miał ochoty wydawać jej pod, bez wątpienia, mniej niż delikatny nadzór królewskiego czarodzieja. - Pani chciała jechać do Yulash – powiedział Vangerdahastowi. - Dziękuję ci za współpracę, panie Green – odparł czarodziej. – Możesz odejść. Właściciel skłonił się królowi i wyszedł z wieży. Vangerdahast spoglądał za nim w zamyśleniu. - Nie znam żadnych zabójców, którzy ratują bardów z opresji – powiedział Azoun do Vangerdahasta. - Lecz wielu układa się ze smokami, Wasza Wysokość, i jak to często z nimi bywa, nie dotrzymuje umów. Smoczyca może tylko chcieć spłaty długu. - Jednak dlaczego bardka miałaby zmyślać opowieść o ratunku? - Olive Ruskettle jest halflinką. Może nawet nie być bardką. Giogioni wstał z krzesła. - Zaraz, chwileczkę – powiedział. – Jest wspaniałą bardką. Kto dał ci prawo do oczerniania ludzi tylko dlatego, że są niscy? Vangerdahast utkwił w szlachcicu zimne spojrzenie. - Cóż, wydawało mi się, że jest dobra – powiedział Giogioni, siadając z powrotem. Król Azoun toczył walkę ze swoim sumieniem i rozumiem. Z jednej strony, jeśli ta kobieta była zabójczynią, to nie musiał się zamartwiać tym, że pozwoli smokowi się nią zając. Z drugiej strony, jeśli była niewinną ofiarą przekleństwa, to nie będzie spał spokojnie tej nocy. Niemniej do Yulash był kawałek drogi. Smoczyca może jej nie odnaleźć, a Alias i tak już raz ją pokonała. Pozbycie się smoczycy z Cormyru było sporym osiągnięciem jak na króla. Pokiwał z aprobatą dla planu Vangerdahasta. - Lordzie Giogioni – powiedział czarodziej. – Po otrzymaniu od smoczycy obietnicy, że odejdzie i nigdy nie powróci do Cormyru, poinformujesz to stworzenie, że Alias z Wrót Zachodu opuściła Suzail osiem dni temu. Zgodnie z twoimi najlepszymi informacjami poszukiwaczka przygód zmierza do Yulash. Giogioni wstał, westchnął, skinął głową i ruszył ze swoją misją. - Być może teraz, gdy już posłużył Waszej Wysokości za posłańca, będzie chętny przedłożyć swoje inne usługi. - Na przykład jakie? - Przeprowadzenie śledztwa we Wrotach Zachodu – zasugerował Vangerdahast.

Azoun zmarszczył gniewnie brwi. - Czy to oznacza, że ten właściciel gospody kłamał?! Powinieneś mi o tym powiedzieć! Vangerdahast potrząsnął głową. - Szanowany pan Green mówił prawdę, choć być może nie całą. Ta kobieta i jej towarzysze byli widziani przy Wschodniej Bramie, która wychodzi na drogę na północ. - Zatem po co wysyłać Giogiego do Wrót Zachodu? - Właściciel mógł się mylić. Alias może się udać dostać do Yulash i z powrotem do Wrót Zachodu bez spotkania ze smoczycą. Ktoś, kto wie, jak ona wygląda i jest całym sercem oddany twoim interesom, powinien tam być, tak na wszelki wypadek. Azoun pokiwał głową. Wrócił do okna i ponownie spojrzał w stronę wschodnich murów. - Pamiętasz, Vangeyu, jak w czasach, gdy byłem twoim uczniem, robiłeś mi testy z etyki? - Tak, Wasza Wysokość. - Zawsze ich nienawidziłem. Nadal nienawidzę. - Z tym że teraz, Wasza Wysokość – odparł cicho Vangerdahast – nie są to już testy. 11 CIENISTY PRZESMYK Za każdym razem, gdy Alias patrzyła na Cienisty Przesmyk, przychodził jej na myśl znużony tytan, który ciągnął za sobą swój topór i wspinał się na wzgórze. Tak właśnie wyobrażała sobie powstanie tego wąwozu o stromych zboczach i stromych ścianach, który rozcinał górę na dwoje. Na dno wąwozu światło słoneczne docierało tylko przez jedną godzinę w południe. Cały pozostały czas pozostawał w cieniu gór, stąd jego nazwa. Przepaść była całkowicie jałowa, z wyjątkiem małych, pnących się krzaczków. Drowa wewnątrz niej wiła się w górę nie kończącą się serią ostrych zakrętów i wznoszących się serpentyn, które przypominały wyschnięte koryto. Alias przechodziła przez ten przesmyk wiele razy jako strażniczka karawan i pamiętała, jak wiosną woda spływała ze wzgórza tą samą trasą co jechały kupieckie wozy. Ciężko załadowane wozy udekorowane szmatami i wodoodpornymi pokrowcami posuwały się w ślimaczym tempie w górę wąwozu. Kupcy popędzali woźniców, podczas gdy wynajęci strażnicy obserwowali zbocza w poszukiwaniu zasadzki. Od czasu do czasu strumień przerywała grupa pieszych pielgrzymów, nieczuła na otaczający ich świat. Znacznie rzadziej przez dolinę przejeżdżał wóz

czarodzieja na starych kołach, wyładowany świeżo pachnącym drewnem i wiosennym liśćmi, ciągnięty przez woły, gorgony lub inne dziwne stworzenia. Dzisiaj niczego takiego tutaj nie było, jakby zostało stąd magicznie wygnane. Dolina była bardziej opustoszała niż pokój zebrań poborców podatkowych. Jedyny dźwięk, jaki docierał do uszu podróżników, stanowił odgłos końskich kopyt uderzających o ziemię. Alias zastanawiała się, co mogło zahamować handel. Może wojna lub pogłoska o wojnie. Jednak nic takiego nie słyszała w Cormyrze, a Cormyrczycy nie byli z natury zamknięcie w sobie. Akabar jechał na przedzie kompani, a ponieważ nigdy wcześniej nie przekraczał przesmyku, niczego mu nie brakowało. Jadącą za nim Olive drażnił spokój tego miejsca. Smoczywabik, syknął, co nigdy nie było dobrym znakiem, natomiast Alias poczuła, zapach czegoś, co przypominało szynkę. Uniosła ze zdziwieniem brew i powąchała jeszcze raz. Nic. Musiałam to sobie wyobrazić, pomyślała, lecz na wszelki wypadek upewniła się, czy miecz siedzi luźno w pochwie, a noże są pod ręką. Coś zaskrzeczało jej imię, chrapliwie i nisko. Natychmiast miała sztylet w dłoni. Inni zdawali się nie usłyszeć tego dźwięku. Czy wiatr doniósł ten głos tylko do moich uszu? A może to czary, zastanawiała się, pamiętaj nagły atak w druidzkim kręgu, kiedy to jej krzyki o pomoc zginęły na wietrze. Najemniczka zatrzymała swojego konia i nasłuchiwała. Dźwięk dobiegł ją ponownie, chrapliwy, słaby skrzek wypowiadający jej imię. Tym razem dobiegał spośród krzewów po lewej ręce Alias. Olive zauważyła, że Alias się zatrzymała i chrząknęła. Akabar zawołał w tył – Alias? Czy… Nagle krzak obok Alias zaszeleścił i eksplodował powodzią piór. Stare instynkty wzięły nad nią górę, Alias poczuła się jak mechaniczna zabawka. Wycelowała, wykręciła nadgarstek do tyłu i wyrzuciła nóż do przodu. Wirująca broń wbiła się w ptaka, dużego kruka, tuż przy podstawie jego lewego skrzydła. Mniejsze stworzenie zostałoby przyszpilone do ziemi, lecz kruk uniósł się w powietrze ze sztyletem wystającym z ciała – pozłacana rękojeść ostrza błyszczała w słońcu. Smoczywabik z sykiem wyciągnął miecz. - liiass, liiass, liiass – wykrzykiwał ptak, wznosząc się w górę. Następnie obrócił się i odleciał w niezgrabny sposób za najbliższy klif, zabierając ze sobą broń Alias. Wojowniczka potrząsnęła ze złością głową. Ta nienaturalna cisza zaniepokoiła ją, a ten mały przebłysk paranoi kosztował ją doskonały sztylet. - Myślałam, że to coś bardziej niebezpiecznego niż gwiżdżący ptak – powiedziała Alias, dołączając do grupy. – Zdawało mi się, że on wymawia moje imię. – Nagle roześmiała się, był to pierwszy szczery śmiech, na jaki sobie pozwoliła, od bogowie wiedzą jakiego czasu.

- To był tylko skrzydlaty rabuś – powiedział mag, zdziwiony jej reakcją. – Są one bardzo powszechne na południowym wybrzeżu Wewnętrznego Morza. Zdawało mi się, że na północy są równie dobrze znane. Okazjonalnie kradną błyszczące przedmioty, lecz poza tym są całkowicie nieszkodliwe. - W Waterdeep – wtrąciła się halflinka – pewien skorumpowany lord wytrenował całe ich stado, żeby kradło specjalnie dla niego. - Mieszkańcy Waterdeep – odparł mag – mają wiele sposobów na dziwne spędzanie czasu… kiedy nie liczą pieniędzy. - Skrzydlaci rabusie w Thay uznawani są za zły omen – dodała Olive. Smoczywabik ponownie syknął. Jego martwe, żółte oczy spojrzały gniewnie w kierunku klifu, za którym zniknął ptak. Atak śmiechu Alias powoli ustępował. - Już w porządku, Smoczywabiku – powiedziała, klepiąc go po plecach. – To był tylko ptak. – Zwróciła się do pozostałych – Zdaje się, że oczekiwałam… smoka. Albo harpii. A przynajmniej gniazda żądnych krwi żądłowców. Czuje się trochę głupio z powodu utraty broni przez… zwykłego ptaka. - Stracona broń jest jak stracony posiłek – powiedziała halflinka, zawracając swojego kucyka. – Jest do zastąpienia, lecz musisz wiedzieć, gdzie szukać. A skoro już o tym mowa, to czy mamy zamiar siedzieć tutaj aż do zmroku, czy pospieszymy, by dotrzeć do tej cudownej gospody, o której mówiłaś? - Przyspieszamy – powiedziała Alias. - Chwała niebiosom – odparła bardka, popędzając swego kuca obok ogiera Akabara. – Wielka przygoda może poczekać. Chwila, słyszę, jak coś woła mojej imię – przyłożyła dłoń do ucha – to ciepłe łóżko i coś jeszcze… gorący posiłek, nie posypany nawet szczyptą przyprawy. Ruskettle łypnęła spod swego kapelusza o szerokim rondzie, żeby zobaczyć reakcję Akabara, jednak twarz maga nie wyrażała żadnych emocji. Pięć nocy wcześniej bardka skarżyła się na kuchnię maga i oznajmiła, że jeśli Akabar nie przestanie przesadzać z pieprzem, to będzie zmuszona osobiście włączyć się w proces gotowania. Od tego czasu wielokrotnie narzekała na przyprawy, lecz jeszcze nie ruszyła palcem, aby pomóc w przygotowaniu posiłku. Halflinka popędziła kuca kłusem. Akabar ruszył za nią, wyglądał iście królewsko na swoim białym ogierze. Smoczywabik zaczekał, aż Alias go minie, po czym ruszył, wciąż spoglądając podejrzliwie na klif. - Nie martw się – powiedziała Alias. – Sprawię sobie nowy sztylet, kiedy dotrzemy do Cienistej Doliny. Smoczywabik jeszcze przez długi czas nie spuszczał klifu z oka. Sny Olive o ciepłym łóżku i mniej wykwintnym daniu legły w gruzach, gdy wspięli się po ostatniej serpentynie. Zamiast czarującego domku i ciepłego kufla grzanego wina na powitanie, na miejscu zastali pozostałości po wielkie sali, osmalone belki i kamienną podłogę zaśmieconą szczapami z zawalonego dachu.

- Nic nie mów, pozwól, że zgadnę – warknęła gniewnie Olive. – To miejsce jakimś cudem przeniosło się na dół wzgórza, od czasu gdy je odwiedziłaś po raz ostatni. - Najwyraźniej zmieniła się klientela – stwierdził sucho Akabar, ostrożnie stawiając stopy między gruzem. On również miał nadzieję na spędzenie nocy w wygodnym łóżku. - Do dziewięciu piekieł kręgów – zaklęła Alias. Ponad zniszczonym dachem ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się we wschodnim klifie, czyniąc go czerwonym jak krew. - Nie ma żadnych ciał – zauważył Akabar. – A zniszczenia wywołane ogniem wyglądają na kilkumiesięczne, zatem nie sądzę, żeby było tutaj bardzo niebezpiecznie. Ku naszemu pocieszeniu ocalało trochę dachu w tamtym rogu, a i kominek może jeszcze do czegoś posłużyć. Zostajemy, czy jedziemy dalej? Alias westchnęła. - Możemy zostać. Była bardzo wdzięczna magowi za tak łagodną ocenę. Oczekiwała, że dziś odpocznie w gospodzie i jej rozczarowanie mięśnie zbuntowały się na myśl o jakiejkolwiek dalszej podróży. Akabar przytaknął. - Zatem zostajemy. - Powiedziałabym, że powinniśmy jechać – gwałtownie sprzeciwia się Olive. – Dzień się jeszcze nie skończył i możemy być klika kilometrów dalej, kiedy to coś, które dokonało zniszczenia, powróci. - Powiedziałem już, że zniszczenia nastąpiło jakiś czas temu – argumentował mag. - Co podnosi prawdopodobieństwo powrotu sprawcy – oponowała bardka. - Nie ma żadnych ciał – nalegał Akabar. - To jeszcze bardziej pogarsza sprawę – krzyknęła Olive drżącym głosem. – To dowodzi, że cokolwiek to jest, po prostu pali lub połyka ludzi w całości i najprawdopodobniej wypluwa ich kości dopiero w swoim legowisku. Spójrz! – Ruskettle podniosła duży, bardzo ciężki, dwuręczny miecz. – Nawet właściciel tego miecza nie był w stanie się obronić – odrzuciła ostrze z obrzydzeniem. - Lub – przerwała jej Alias – dowodzi, że był to zwykły pożar, wypadek i wszyscy zdążyli wyjść na czas, albo też inni ludzie pochowali ciała. Postaraj się nie przesadzać, Olive. - Ja? – pisnęła halflinka. – To ty chciałaś upolować skrzydlatego rabusia za to, że wołał twoje imię. Skoro był to tylko zwykły pożar, to dlaczego nie odbudowano gospody? Dlaczego nie ma nikogo na szlaku? Alias wzruszyła ramionami. - Do odbudowy trzeba sprowadzić materiały budowlane, a to trwa kilka miesięcy. Jestem przekonana, że

przeszliśmy przez przesmyk w mniej uczęszczany dzień. – Wiedziała, że jej ostatnie słowa nie są prawdopodobne, lecz wiedziała również, że będzie się czuła głupio, jeśli podda się nerwowości halflinki. - Ha! To jest dokładnie takie miejsce, o jakim opowiada się dzieciom, żeby powstrzymać je od zapuszczania się głęboko w las. Alias sięgnęła pod brzuch swojej klaczy, żeby rozpiąć jej popręgi. - Zatem Olive – powiedziała, zdejmując siodło z konia – nie odchodź za daleko. Olive warknęła gniewnie i poszła zająć się swoim kucykiem. Smoczywabik, który obwąchiwał stos drewna, wydał z siebie pojedyncze warknięcie. - Widzicie! – krzyknęła podekscytowana Olive. – Nawet Smoczywabik jest za tym, żebyśmy stąd poszli. Alias roześmiała się. - Bardziej prawdopodobne jest, że warknął na pająka. Poza tym Smoczywabik nie ma prawa głosu. On nie potrafi mówić. Z trudem rozumie to, co mówimy. - Rozumie wszystko doskonale, kiedy tylko się to liczy – mruknęła Olive. - Słucham? - Powiedziała, że moglibyśmy być w połowie drogi wąwozem, zanim zapadnie noc. - Wtedy musielibyśmy zjeść zimną kolację – przekomarzał się mag. To był solidny argument do przemyślenia dla Olive. W końcu zdecydowała, że bezpieczeństwo jest ważniejsze niż komfort. - To nie ma znaczenia. Tak czy siak dodasz za dużo przypraw. - Może powinnaś mi pokazać, jak dobrze przygotować posiłek? - Nawet nie śmiem śnić o pozbawianiu cię przyjemności rozszyfrowania tego samemu – odparła Olive. – Poza tym dzisiaj wieczorem mam ważniejszą rzecz do zrobienia – powiedziawszy to, wyjęła z kieszeni talię tekturowych kart. - Och? A co to za rzecz? – zapytała Alias z uśmiechem. - Nauczę twojego jaszczura głosować – oznajmiła halflinka i chwyciła Smoczywabika za ramię, po czym zawlokła go w kąt ruin. - Miej oko na Olive, Smoczywabiku – zawołała Alias. – Nie pozwól jej zapuszczać się za daleko w las. Akabar rozpalał ogień, używać osmalonych szczap z gospody. Mag wykrzesał za pomocą krzemienia

iskrę na kawałek wełny i wkrótce na drewnie buzował mały płomyk. Alias przykucnęła na piętach i dmuchnęła w ogień, rozprzestrzeniając go na drobniejsze gałęzie, od nich zaś zajęły się grubsze konary. Akabar wyjął z juków rondel i kilka innych kuchennych przyborów oraz pakunek z mięsem. - To chyba baranina – powiedział, krojąc mięso w paski. – Niedługo będziemy musieli zacząć polować. - Wiem – powiedziała Alias, patrząc się w płomienie. – Gdybym nie zachowała się jak wystraszona koza i uderzyła w tego ptaka pod kątem prostym, to wciąż miałabym swój sztylet i moglibyśmy dzisiaj zjeść świeże mięso. - Nie możesz mieć zawsze doskonałego cela. - Dlaczego nie? Mag zaśmiał się i wlał do rondla olej. Ustawił go na dwóch dużych kłodach rozstawionym okrakiem nad ogniem. - Jesteś tylko człowiekiem. - A co to ma do rzeczy? - Dlaczego perfekcja jest dla ciebie taka ważna? – zapytał. - A dlaczego pozostanie przy życiu jest takie ważne? – odpowiedziała pytaniem. – Za którymś nieudanym trafieniem stanę się czyjąś kolacją. - Prowadzisz ciężkie życie. - Ale warto – odparła najemniczka. - Dlaczego? Alias wzruszyła ramionami. - To chyba poczucie wolności. - Wolności od zależności od innych? Alias nie odpowiedziała. Ze swoich juków wyłowiła szczotkę i podeszła do Pani Zabijaki, która szczypała sztywną, górską trawę. Mag uśmiechnął się, widząc, jak oporządza czystej krwi klacz. Gdyby zastosowała tę szczotkę na swoich własnych włosach, też wyglądałaby na kogoś pełnej krwi. Akabar sądził, że wie, dlaczego przelewa ona swoje uczucia na konia. To stworzenie nigdy jej nie zdradzi, tak naprawdę wcale jej nie potrzebuje, i nie zadaje pytań. Podobnie jak je drugi towarzysz, jaszczur. Odtrącił litość, którą do niej czuł, wiedząc, że jeśli to zauważy, rzuci mu się do gardła. Olej w rondlu zaczął pryskać, więc mag dodał kawałki mięsa.

Górskie powietrze było chłodne. Zanim posiłek był gotowy, Alias wróciła do ogniska, żeby ogrzać dłonie. - Czy sądzisz, że te zniszczenia mógł spowodować smok? – zapytał Akabar. Ta myśl żerowała cały czas w jego głowie, lecz nie chciał wydać się nerwowy. - Nie – odparła Alias. – Smok nie pozostawiłby tego miejsca w takim porządku. Zacząłby grzebać pod kamieniami w podłodze, szukając skarbów. Zapewne zniszczenia spowodował zwyczajny pożar. Chyba że dwóch magów stoczyło tutaj ostry, magiczny pojedynek. - Tak się tylko zastanawiałem – powiedział Akabar, przykrywając pokrywą gotujący się jęczmień i proso – mówiłaś bowiem, ze Chowańcami Mist są kruki. Teraz jest szczyt sezonu handlowego. To chyba nie jest normalne, żeby szlak był tak opustoszały, prawda? - Tak – przyznała Alias. – Lecz to nie musi mieć nic wspólnego ze zniszczeniem gospody. Szlaki wychodzą z mody z różnych innych powodów niż potwory. Czasem jest to tylko plotka i potworze rozsiewaną przez tajne stowarzyszenia, żeby odstraszyć konkurencję. Wojny. Za mało plonów, by nimi handlować. Podatki na dobra importowane i opłaty za przejazd. Ty lepiej się znasz na handlu. Co o tym myślisz? - Myślę, że coś jest nie w porządku, lecz to może nie dotyczyć bezpośrednio… nas. - Oczywiście masz na myśli mnie. I moją przypadłość. - Czy były z nią jakieś problemy? - Od czasu wesela, nie. Alias przyglądała się, jak Akabar podniósł z rondla pokrywę i garścią pieprzu dymiące ziarno, pozwalając, by większość osiadał w jednej części rondla. - Założę się, że to porcja Olive. Mag wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zemsta magów i kucharzy może być bardzo subtelna, lecz jednocześnie okrutna. Codziennie dodaję kolejną dodatkową szczyptę pieprzu. W końcu pani Ruskettle pomoże mi przygotować posiłek albo odpadnie jej język. - Bardziej prawdopodobnie jest, że tobie zabraknie przypraw. Akabar zachichotał. Alias spojrzała przez ramię w odległy kąt zniszczonej gospody, gdzie Olive siedziała po turecku przed Smoczywabikiem. Bardka położyła przed jaszczurem kartę i powiedziała coś, czego najemniczka nie mogła dosłyszeć. Smoczywabik spojrzał na kartę śmiertelnie poważnie, potem nagle wyrwał jej ją z ręki i zaczął skubać kant. - Halflinka ma mniej szans na sukces, niż tłusty szkolny kapłan starający się nawrócić kobolda –

powiedziała Alias ze złośliwym uśmieszkiem. - Przypominasz mi moją młodszą żonę. Nie uwierzy w coś, czego nie może zobaczyć. Kiedy wrócę do domu, przeliczy pieniądze, które przywiozę, lecz będzie się śmiać z moich cudacznych opowieści o północnych krainach. - Z tej gromadki będzie się śmiać najmocniej – przewidziała Alias. - Może gdy już skończysz swoją wyprawę, mogłabyś towarzyszyć mi w drodze powrotnej do Alaghon, gdzie moje żony umiejscowiły nasze interesy. Mówił to lekkim tonem, lecz coś kryło się w jego słowach, coś, co bardzo chciał uchronić przed wypłynięciem na powierzchnię. - Mam nadzieję, że to nie było zaproszenie do dołączenia się do twojego małego haremu, Turmito. – Chciała, żeby jej odpowiedź zabrzmiała jak drwina, tymczasem stała się prawie pytaniem. Akabar westchnął bezgłośnie. Znowu sprawił, że się przed czymś wzbrania. Zmusił się do uśmiechu, na który nie miał ochoty. - Zaproszenie było skierowane do towarzyszki podróży, a nie przyszłej nałożnicy. Miałem nadzieję, że udowodnię moim żonom, iż kobiety z północy dzierżą niebezpieczną broń i udają się tam, gdzie chcą. Nie musisz się obawiać moich pragnień. Turmijski niewiasty potrafią opętać swoich małżonków swymi miłosnymi umiejętnościami do tego stopnia, że zagraniczne kobiety odpadają w przedbiegach. - Rozumiem – powiedziała Alias, spoglądając w dół na płomienie, by ukryć swój szeroki uśmiech. - Poza tym – dodał mag – jak już wspomniałem, mają prawo veta nad dołączającymi żonami. Nigdy nie zaakceptowałyby ciebie jako członka rodziny. Jak dla nich masz zbyt ognisty temperament, a do tego starszą żonę obraża sam zapach wilgotnej wełny. Alias roześmiała się i rzuciła w niego końską szczotką. - Ty też pachniesz wilgotną wełną, Turmito! – pociągnęła go za płaszcz. Akabar wzruszył ramionami. - Tak, lecz moje żony nie mają nade mną prawa veta. Smoczywabik i Olive podeszli do ogniska, będącego teraz jedynym źródłem światła i ciepła w promieniu kilku kilometrów, ponieważ słońce już zaszło. Jaszczur przyniósł trochę drewna na opał. Halflinka rozpływała się w uśmiechach. - Zrobiłam to – oznajmiła Olive. - Zrobiłaś co? – zapytał Akabar, próbując swojej mikstury. - Nauczyłam Smoczywabika przemawiać – odparła bardka. Utkwiwszy w Alias pełne wyrzutu spojrzenie dodała – To zaskakujące, że nikt do tej pory o tym nie pomyślał.

- Zatem posłuchajmy, co ma nam do powiedzenia – powiedziała Alias, wyciągając przed siebie kromkę płaskiego, podróżnego chleba, aby Akabar posmarował ją papką ze zboża i położył na niej mięso. - To nie działa w ten sposób – wyjaśniła bardka. Wyciągnęła z kieszeni talię kart do wróżenia. – On nie mówi żadnym językiem, który mogłabym rozpoznać, lecz mimo to potrafi nas zrozumieć. Patrzcie. Ruskettle przejrzała karty i wyciągnęła dwie. - Dziurawa Tabliczka, czy też Zarzewie Kamieni oznacza „tak” – objaśniła Olive. – Płonący Sztylet oznacza „nie”. Tę kartę wybrał sam. - Zastanawiam się dlaczego – powiedziała Alias z przekąsem. - Zadaję mu pytanie, a on może udzielić mi odpowiedzi. Patrzcie. Odwróciła się z powrotem do stworzenia i z uśmiechem, który przypominał Alias ciotkę przyzwoitkę, zapytała jaszczura – Smoczywabiku, czy jesteś jaszczurem? Jaszczur podniósł kartę z Dziurawą Tabliczką oznaczającą „tak”. - Czy jesteś głodny? – zapytała Olive tak samo radosnym tonem. Smoczywabik podniósł tę samą kartę. Znowu tak. - Czy powinniśmy zostaw tym nawiedzonym miejscu? – zażądała Olive tonem, który nagle stał się bardzo srogi i wskazała na popalone krokwie. Smoczywabik podniósł kartę z Płonącym Sztyletem. Olive odwróciła się twarzą do maga i najemniczki. - Widzicie. Trzymaliście przy sobie to stworzenie praktycznie w roli służącego przez tyle tygodni i nawet nie próbowaliście się z nim porozumieć. Ja dotarłam do jego umysłu w ciągu jednej sesji. Zastanawia się, jak wy, ludzie, możecie rządzić tym światem. Alias przyglądała się Smoczywabikowi w zamyśleniu. Próbowała się z nim porozumieć już w Ukrytej Damie, bez żadnych sukcesów. Dlaczego tak szybko się poddałam, zapytała sama siebie, lecz dobrze znała odpowiedź. Smoczywabik zdawał się rozumieć, czego ona potrzebuje bez potrzeby mówienia mu o tym, a poza tym chciał jej oddać swój miecz, co czyniło ja jego panią. A jednak… możliwe jest, że po prostu nie chciałam wiedzieć, co on może mieć do powiedzenia. Poczuła się rozdrażniona samą sobą. Akabar pożarł swoja kolacje i oblizał palce. - Gratulacje – powiedział do Olive, podają jej zawinięte mięso i kanapkę z prosem posmarowaną papką z przygotowanej uprzednio części rondla. – Czy mogę spróbować? - Oczywiście – powiedziała halflinka, zrzekając się swojego miejsca obok jaszczura. – Udzielone odpowiedzi to ujawnione tajemnice.

Akabar usiadł naprzeciwko jaszczura, marszcząc brwi w głębokiej koncentracji. - Smoczywabiku – zapytał. – Czy możesz mnie zrozumieć? Jaszczur podniósł Płonący Sztylet Nie. - Cóż – skomentował mag – przynajmniej jest szczery. – Ze śmiechem zadał następne pytanie – Czy halflinka jest skończoną idiotką? Smoczywabik podniósł Dziurawą Tabliczką. Tak. Alias zaśmiała się. Akabar wykrzywił chmurnie twarz. - Czy miałbyś coś przeciwko, gdybyśmy wrzucili ją do ognia jako podpałkę? Płonący Sztylet. Nie. Akabar wybuchnął śmiechem. - Ty głupia bardko! – Nauczyłaś go, żeby pokazywał kartę tak, kiedy się uśmiechasz, a kartę nie, kiedy marszczysz czoło. Szybko się uczy, jednak w Calimsham są Małki, które znają tę sztuczkę. A teraz zjedz swoją kolację, zanim ostygnie. – On i Alias odwrócili się do rondla po dokładkę. - Przyprawione przez ciebie mięso stopiłoby stal w kilka godzin – zrzędziła bardka. Zanim ugryzła pieprzną miksturę, spojrzała gniewnie na Smoczywabika i powiedziała – Założę się, że jesteś z siebie bardzo dumny, jaszczurze. Smoczywabik wziął do ręki Dziurawą Tabliczkę, przechylił głowę, a spomiędzy jego krótkich i grubych zębów wydobył się mlaskający odgłos. Olive była pewna, że śmiał się z niej. 12 SEN I KALMARI Wieczorne niebo nad Cienistym Przesmykiem było zachmurzone, z wyjątkiem południowego horyzontu, gdzie kilka gwiazd przeświecało przez powłokę chmur. Alias powoli odetchnęła, po czym obserwowała, jak obłok wypuszczonego powietrza ulatuje w górę i rozpływa się w górskim powietrzu. Pomimo panującego chłodu było jej naprawdę wygodnie. Akabar nie pożałował im ciepłych koców i ubrań na wyprawę na północ. Na drugiej warcie Alias spojrzała na Akabar, który leżał przykryty tylko jednym wełnianym kocem, ramiona zaś położył na wierzchu. Delikatnie okryła go futrem, od podbródka do kolan. Za jakiś czas

strącił je na bok i jego ramiona, okryte tylko marną koszulą, znów były wyeksponowane na chłodne powietrze. Albo użył jakieś magicznej sztuczki, która go ogrzewa albo nosi w sobie ciepło południowego słońca, pomyślała Alias. Olive, pod pretekstem chronienia zapasowych posłań przed wilgocią i drapieżnymi bestiami, położyła się na wszystkie naraz. We śnie wyglądała myląco dziecinnie i niewinnie, pomyślała najemniczka. Natomiast Akabar, ze swoją brodą i zmarszczkami od słońca wokół oczu, wyglądał dużo starzej. Alias przyjrzała się śpiącemu Smoczywabikowi, starając się rozstrzygnąć, czy wyglądał młodziej, czy starzej. Spał spokojnie jak dziecko, jednak nawet przy ogonie podwiniętym do góry i złożonym pod głową potężna sylwetka wojownika natychmiast rzucała się w oczy. Alias zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się nie spać, istniało bowiem powiedzenie, które mówiło, że prawi ludzie śpią spokojnie i nie trapią ich złe sny, ponieważ żyją zgodnie ze swoimi własnymi standardami dobra. Nie był on rannym ptaszkiem ani nocnym Markiem. Kiedykolwiek chciała go obudzić, natychmiast otwierał ciekawie oczy, uśmiechał się swym uzębionym uśmiechem i wydawał z siebie przyjazne ćwierknięcie. Kilka razy, gdy kompania musiała zwijać obóz w środku nocy, aby uniknąć stratowania przez bandę orków lub goblinów, okazywało się, że Smoczywabik już nie spał, tylko leżał spokojnie, wdychał powietrze a ręce splecione miał na rękojeści miecza. Alias owinęła jeden ze swoich własnych koców wokół ramion jaszczura. Zwyczaj ten przyjęła w czasie podróży z Łabędzimi Dziewicami. Brakowało jej siostrzanej troski, jaką siedem członkiń darzyło się nawzajem, jednak teraz nie czuła się, wśród obcych jej ludzi, z którymi podróżowała, na tyle wygodnie, aby wykonywać tak czułe gesty… aż do dzisiaj. Zaczęło bardzo intensywnie myśleć o Smoczywabiku, o wszystkim, co dla niej zrobił, wszystkim, co o nim wiedziała, wszystkim, co do niego czuła. Był najmniej ludzki ze wszystkich jej towarzyszy, nie mógł z nią rozmawiać, a ona nie miała pojęcia, co mu chodzi po głowie, a mimo to Smoczywabik był jedynym członkiem drużyny, któremu całkowicie ufała. Bez względu na to, co Olive powiedziała o niepowodzeniu prób porozumienia się z nim, ona wiedziała, że oboje, jaszczur i najemniczka, rozumieją się. - Nie jesteś tylko moim służącym, prawda? – wyszeptała Alias do śpiącego jaszczura. – Jestes moim bratem. Tak naprawdę nigdy nie miał rodzeństwa, przynajmniej z tego, co pamiętała. Jej matka, wdowa po rybaku, z którą trudno było dojść do porozumienia, nigdy nie powiedziała jej o jakichkolwiek braciach lub siostrach. Gdy matka umarła, wkrótce po tym jak Alias osiągnęła wiek nastoletni, żaden z zaginionych krewnych nie pojawił się w jej życiu. W następnym roku Alias uciekła, aby uniknąć bycia służką pewnej przyzwoitej, lecz pozbawionej wyobraźni tkaczki. Dopiero gdy przyłączyła się do Łabędzich Dziewic, poczuła do kogoś innego jakiś rodzaj przywiązana. Łabędzie Dziewice rozkoszowały się pięknem i niebezpieczeństwem dzikiej przyrody w takim samym stopniu jak ona. Wspomnienie o nich sprawiło, że od emocjo ścisnęło się jej gardło. Jednak uczucia, jakie żywiła do Smoczywabika, te, co do których była pewna, że je odwzajemniał, nie mogły opierać się na wspólnych zainteresowaniach. O ile było jej wiadomo, nie mieli takowych. Jako zachowanie w stosunku do niej bez wątpienia było czułą opiekuńczością brata. Co dziwne, Alias zdała sobie sprawę, że miała zupełnie takie same odczucia w stosunku do niego. A siła tego uczucia, które

postrzegała jako bezpodstawne, sprawiała, że była pewna, iż na całym świecie nie ma nikogo bardziej jej bliskiego. Mimo przyznania się do uczuć do jaszczura, nie była ani o krok bliżej do przypomnienia sobie ich wcześniejszej znajomości. Jej znajomość z Olive była przejrzysta jak szkło. Alias wiedziała, że może zaufać halflince w kwestiach, po pierwsze, dbania o samą siebie, po drugie, dbania o dobytek drużyny, po trzecie, nie dbania o nic więcej. Mimo że bardka wykazała się przebłyskiem brawury w legowisku Mist, wabiąc smoczyce piosenką na chwilę wystarczająco długą, by Alias zdążyła podnieść się na nogi, brawura nie była tym samym co odwaga, a już na pewno nie miała nic wspólnego z bohaterstwem. Alias zdawała sobie sprawę, że Olive porówna wagę każdego niebezpieczeństwa z szacunkową wagą skarbu, jaki na nią czeka na końcu wyprawy Alias. Akabar stanowił byt bardziej skomplikowany. Ruszył na wyprawę z własnych pobudek, by udowodnić sobie, że jest kimś więcej niż tylko turmijski kupcem. Z niecierpliwością oczekiwał przygód, z których mógłbyś zdać relację swoim wypracowującym zyski żonom i jednocześnie, jak domyślała się Alias, nie wykazywał chęć zbyt szybkiego powrotu do rodziny, gdzie nie ma tolerancji dla czegoś takiego jak przygody. Alias była pewna, że gdyby nie natknął się na jej przypadek, znalazłby inną poszukiwaczkę przygód, którą obdarzyłby szczodrze uwagą. Wiedziała, że może mu zaufać, gdyż na pewno jej nie oszuka, lecz równie dobrze wiedziała, że nie może na niego liczyć w kwestii poświęcenia dla niej życia. Zdawała sobie sprawę, iż mag ma jeszcze jeden powód, by jej towarzyszyć, lecz był na tyle mądry, by temu zaprzeczać, więc nie zamierzała go w tej sprawie naciskać. Nie zdawała sobie sprawy, że zapada w sen, jednak gdy ruiny gospody zaczęły lśnić i restaurować się ponownie w budynek, jaki pamiętała sprzed lat, wiedziała, iż zaczyna drzemać. Ze złością starała się strząsnąć z siebie senność, przestraszona, że opuszczenie posterunku będzie miało straszne konsekwencje dla całej kompanii, jednak nie odniosła sukcesu. Gospoda nabierała solidności. Najpierw powróciły grube, drewniane ściany, ich spoiwa zatkane były obficie błotem. Drzwi, stoły, krzesła i bar zdawały się wyrastać spod ziemi. Bez poruszania się Alias nagle znalazła się na małym stołeczku przy kominku. Zaniepokojona skrzypnięciem belek, Alias spojrzała do góry. Nad jej głową osmalone drewno zrosło się w jedno, opadający fragment sufitu, który przetrwał pożar, wzmocnił się. Heblowane deski skrzyżowały się z drewnianymi belkami i Alias usłyszała, chociaż nie mogła tego zobaczyć, grzechot ceramicznego gontu pokrywającego belki na zewnątrz. Z żelaznych haków, wystających ze środkowych belek, zaczęły pełznąć w dół jak węże łańcuchy. Ich końcówki rozkwitły w lampy w kształcie tykwy, z tlącymi się wewnątrz knotami. Ogień w kominku buchnął oślepiającym blaskiem i gospoda Północne Wrota zaczęła zapełniać się klientami, chociaż nie wchodzili oni przez drzwi. Alias najpierw ich usłyszała, pomruk i krzyki wielu ludzi prowadzących rozmowy wszędzie dookoła niej. Skoncentrowała swoją uwagę na boksie, z którego dochodziły odgłosy kłótni, lecz wszystkim, co mogła dostrzec, były cienie. Oczywiście możliwym jest, że wcale nie śpię, rozważyła Alias. To może być jakaś fantastyczna iluzja. Jednak hałas obudziłby pozostałych, albo wciąż spaliby tutaj, obok mnie. Nie, to był sen, wywnioskowała.

Nagle po prawej stronie rozległ się potężny grzechot. Odwróciła głowę akurat, by być świadkiem sceny, w której krzepki mężczyzna wymyślał małej służce za wylanie czerwonego wina na obfity dekolt jego towarzyszki. Gdy dziewczyna próbowała przekonać, że jest niewinna, mężczyzna wstał i pochylił się nad nią. Był dwa razy jej wzrostu, jednak gdy dziewczyna sięgała do kieszeni fartucha, Alias zdołała uchwycić okiem błysk stali. Z boksu w rogu dobiegł głośny krzyk, więc ponownie zwróciła uwagę w tamtą stronę. Nie kładły się już na niego cienie, zatem dostrzegła ludzi różnorodnego pochodzenia i profesji. Zmęczony kapłan i młody wojownik toczyli zażartą dyskusję w jakiejś religijnej kwestii. Kapłan obstawał przy twierdzeniu, że imię Tempos było przekręceniem południowego imienia Tempus, zatem właściwa wymowa to właśnie Tempus. To przypuszczenie zdawało się doprowadzać wojownika do wściekłości, bez wątpienia było to północny barbarzyńca, w trakcie swojej podróży potwierdzającej męskość. Jego twarz, już czerwona od kilku drinków, zarumieniła się jeszcze bardziej. Przygotowywał się do odparcia argumentu przez sięgania prawą ręką przez lewę ramię, aby chwycić rękojeść w kształcie głowy lwa, wieńczącą masywny miecz przywiązany do jego pleców. Alias zastanawiała się, która z tych dwóch kłótni jako pierwsza spowoduje bójkę wymiatającą wszystkich z pomieszczenia. - Żadna z nich – odparł uprzejmy głos. Alias spojrzała na odpowiadającego. Przy jej stoliku stanął młody mężczyzna, w jednej ręce trzymał dwa kryształowe kieliszki, w drugiej zaś omszałą butelkę. Usiadł na krześle obok niej i ustawił przedmioty na stole. – Jednak zniszczenie wkrótce nadejdzie – zapewnił ją z mrugnięciem oka i wykrzywionym uśmiechem. Alias dawała mu nie więcej niż dwadzieścia lat, jednak jego nader grzeczne maniery przeczyły jej ocenie. Mężczyzna otarł butelkę i wyjął z niej korek z łatwością eksperta. Jasne włosy młodzieńca spływały mu luźno na ramiona i połyskiwały w świetle kominka. Miał dobrze ukształtowaną sylwetkę, jak określiłyby to członkinie Łabędzich Dziewic, lecz jego niebieskie oczy odbijały światło ognia w formie czerwonych punkcików. Mimo że Alias musiała przyznać, iż wydał jej się atrakcyjny, nagle zdenerwowała się. Czuła się, jakby w tym śnie czekała na kogoś, a on nie był tą osobą. - Skorzystałem z przywileju zamówienia specjalnego wina. Wiem, że będzie ci smakować. – Uśmiechnął się i nalał do kieliszków płyn o miedzianej barwie. - Skąd wiesz, co się stanie? – zapytała Alias. - Wszyscy mamy jakieś małe przekleństwa – szepnął, przesuwając palcem po znakach na jej prawym ramieniu. Alias poczuła mrowienie, zupełnie nowe doznanie. – Moim przekleństwem jest to, że wymaga się ode mnie, abym przeczytał scenariusz, zanim rozpocznie się sztuka – podniósł w górę kieliszek i zaczekał, aż ona zrobi to samo. – Za kilka minut rozpocznie się właściwa fabuła. Masz dużo czasu, aby dokończyć swojego drinka. Alias podniosła delikatny kryształ za nóżkę i pozwoliła, by jej gospodarz stuknął o niego swoim kieliszkiem - Za sztukę – powiedział.

Alias nieufnie powąchała alkohol, obawiając się, że za moment odkryje kolejną cormyrską miksturę, nie przystosowaną do jej gustu. Zamiast tego do jej nozdrzy doleciał przyjemny, intensywny zapach. Pociągnęła łyczek i natychmiast, bez zastanowienia, opróżniła kieliszek do dna. Ostry, słodki smak górskich jagód przylgnął do jej warg, a alkohol rozlał się po jej ciele w szokującym tempie. Jej twarz natychmiast stałą się ciepła, tak jakby stała w ostrym słońcu, a napięte mięśnie pleców rozluźniły się. To nie była jedynie pierwsza dobra rzecz, jakiej próbowała od dłuższego czasu. Miała silnie podejrzenie, że będzie to najlepsza rzecz spośród wszystkich, których kiedykolwiek próbowała. - Które z tych zajść spowodowało pożar? – zapytała młodego mężczyzny, który właśnie ponownie napełniał kieliszki. - Żadne – odparł. Wskazał ruchem głowy na krzepkiego mężczyznę i jego dorodną towarzyszkę. Służka przekonała go za pomocą końcówki swego noża, żeby usiadł i przestał wybrzydzać. Kobiecie rzuciła przybrudzony ręcznik i odeszła. - Kłopoty w pracy są powszechną rzeczą tutaj, na północy – zwrócił się do niej młodzieniec. – Każdy ciułacz marzy o staniu się drobnym lordem, zainspirowany przykładem tych, którzy, przy odrobinie szczęścia i braku litości, dopięli swego. Oczywiście tutaj, w Cienistym Przesmyku, sytuacja zaostrza się z powodu małej populacji, co sprawia, że trudno tu nie tylko o dobrą pomoc, ale o każdą pomoc w ogóle. - Ale głośny barbarzyńca i kapłan? – zapytała Alias, odwracając się ponownie do klientów, z których jeden poprzednio wyciągnął broń, lecz teraz obaj zajęci byli opróżnianiem kufli piwa. - Są to starzy przyjaciele z drogi. Te kłótnie odbyli już sto tysięcy razy w setkach innych przygód, zanim dotarli tutaj. - Zatem co spowodowało pożar? Czy ma to coś wspólnego z faktem, że przesmyk jest tak wyludniony? - Cierpliwości, moja droga, cierpliwości – zbeształ ją jej towarzysz. Podsunął jej kieliszek do ust i przechylił go tak, że cudowny płyn wlał się wprost do jej gardła. Alias łyknęła strumyczek i nie przestawała, dopóki nie skonsumowała całej zawartości kryształu. Przelała się przez nią jeszcze większa fala ciepła, więc zsunęła z ramion pelerynę. - Wiesz, jaki jest twój problem? - Nie, jaki? – Sięgnęła po butelkę z winem i nalała sobie trzeci kieliszek. - Nie jesteś przyzwyczajona do powolnego zaznajamiania się z informacjami, słuchania ludzi, którzy wyjaśniają pewne rzeczy na swój własny sposób, doświadczania życia z dnia na dzień. Oczekujesz, że ktoś po prostu wleje w ciebie wszystko, co chciałabyś wiedzieć, jakbyś była butelką wina. – Podniósł butelkę z winem i napełnił ponownie swój kielich. – Ach! – wykrzyknął z radością, a oczy utkwiły w wejściu. – W końcu przybył odtwórca głównej roli. Alias odwróciła się. To także nie był mężczyzna, na którego czekała. Niskiego wzrostu, ubrany jak kupiec, w czerwoną szatę zebraną w talii i gruby kapelusz przeładowany ozdobami, w tym długim, łabędzim piórem nad czołem. Niski mężczyzna wspiął się na niewysokie, kamienie podwyższenie obok kominka, pomachał nad głową

pergaminowym zwojem i krzyknął – Cisza! Połowa rozmów ucichła, lecz kilku obecnych nadal gawędziło. Osoby, które się uciszyły, zwróciły teraz całą uwagę na kupca. Upewniwszy się, że ma chociaż połowiczną publiczność, kupiec rozwinął zwój i zaczął czytać. - Słuchajcie wszyscy bez wyjątku słów Żelaznego Tronu – ostatnie słowa przykuły uwagę tych, którzy uprzednio go zignorowali, w pomieszczeniu zaległa cisza. Herold zrobił pauzę dla lepszego efektu. Alias zmarszczyła brwi. Oczy młodego człowieka obok niej świeciły się wesoło. - Żelazny Tron – wyjaśnił jej stłumionym szeptem, nie odrywając oczu od mówcy – to moda handlowa organizacja zaczynająca konkurować z lepiej postawionymi domami kupieckimi. Ich ulubione strategie obejmują szantaż, zdradę i magię. Herold czytał dalej. - Żelazny Tron wyrażą swoje zaniepokojenie przemocą szerzącą się na północy, przemocą, za którą stoją uzbrojeni kupcy napełniający swoje kieszenie kosztem innych. - Żelazny Tron powinien zauważyć, że też ma wypchane kieszenie! – krzyknął jakiś warchoł, zbierając pojedynczy oklaski. Oczy herolda zwęziły się. - Dlaczego właśnie Żelazny Tron ogłasza anatemę na podżegających do wojny kupców i zamyka Cienisty Przesmyk na trzydzieści dni. Rozległy się gwizdy i wycia. - Żeby zablokować to przejście, potrzeba przynajmniej czterech dywizji najemników – skomentowała Alias. - Tak sądzisz? – zapytał młody mężczyzna, śmiejąc się. – Poczekamy i zobaczymy, dobrze? - Wszyscy, którzy przebywają w Cienistym Przesmyku, otrzymają zezwolenie na wyjazd, jednak nie mogę mieć przy sobie żadnej wojennej broni. W ten sposób Żelazny Tron zademonstruje swoją zdolność do utrzymania pokoju w okolicy – zakończył herold. - Gówno prawda! – krzyknął barbarzyńca z boksu w rogu, chwiejnie podnosząc się z miejsca. – Żelazny Tron całymi furami spławia broń goblinom i innym larwom w Twierdzy Zhentil! Chce pozostawić Doliny bez uzbrojenia dla swoich zhentilskich planów! Dzisiaj potrzeba więcej niż głupiej proklamacji, by powstrzymać nas od niesienia pomocy wolnym ludziom na północy! Herold utkwił w mężczyźnie wrogie spojrzenie. Wyczuwając jakąś niewidzialną siłę, kapłan starał się przyciągnąć swego przyjaciela na powrót do siebie, lecz barbarzyńca podszedł ciężkim krokiem do herolda. Wojownik górował nad niskim

człowiekiem, nawet mimo faktu, że herold stał na podwyższeniu. Wyrwał pergaminowy zwój z dłoni mężczyzny, porwał go i rzucił strzępki z powrotem w jego twarz. - Odeślij tę wiadomość z powrotem do Żelaznego Tronu. - Niepotrzebnie martwisz się o bezpieczną dostawę broni twego pana do jego wspólnika w Dolinie Sztyletu – syknął herold. – Wspólnik już jest martwy, stał się ofiarą swojej własnej skłonności do przemocy. Barbarzyńca szybko nabrał powietrza w płuca. - Zabiłeś Brenjera, ty mordercza świnio! – Wojownik wyciągnął swój dwuręczny miecz, obrócił masywnym ostrzem nad głową i wbił go prosto w czoło herolda. Stal ześlizgnęła się w dół swej ofiary, z taką samą łatwością, jakby rozcinało płótno. Alias westchnęła ze zdziwienia, ponieważ z ciała herolda nie chlusnęła krew ani nie padło ono na podłogę, jak stałoby się z każdą padliną. Zamiast tego na podłogę spłynęły dwa strzępy purpurowej tkaniny, uniosła się z nich czarna mgła, a następnie uformowała się w kształt odwróconej łzy nad głową barbarzyńcy. Para nieruchomych, żółtych oczu zabłysnęła w chmurze ciemnego oparu. Poniżej oczu rozwarła się ogromna szczelina, ukazując niezliczone rzędy ostrych jak noże zębów. Z paszczy wydobył się odgłos tysięcy węży syczących w kamiennym pomieszczeniu. - Kalmari – szepnął młodzieniec do Alias. – Są mieszkańcami Thay, używanymi przez Czerwonych Czarnoksiężników i ich sojuszników. Niektórzy podejrzewają, że są w jakiś sposób spokrewnieni z pożeraczami umysłów. Robią wrażenie, prawda? Alias nie odpowiedziała, chciała bowiem zobaczyć, jak barbarzyńca poradzi sobie z potworem. Wojownik przebił ostrzem mgłę, lecz nie wyrządziło to większych szkód, niż można zrobić dymowi. Kalmari wydał z siebie grzechocący śmiech, po czym opuścił szczękę tak, że jego usta stanowiły teraz więcej niż połowę reszty ciała. Stworzenie spadło na mężczyznę i połknęło go wraz z mieczem. Przez moment w gospodzie zalegała cisza, bowiem obecni starali się zrozumieć, co zaszło. Potem pomieszczenie wypełniło się odgłosem przewracanych krzeseł i stołów oraz szurających nóg. Klienci szukali drogi ucieczki. Kapłani i magowie zaintonowali około tuzina czarów i osłon, jednocześnie cofając się przed bestią. Kalmari cofnął głowę w tył i wypluł miecz barbarzyńcy. Ostrze zawirowało ku górze, pozostawiając za sobą wstęgę płomieni. Miecz uleciał ku najwyższym krokwiom i wbił się tam aż po rękojeść. Płomienie rozprzestrzeniły się po suficie, zatapiając gospodę w żarze. Kalmari szeroko się uśmiechnął, uśmiech obejmował około trzech czwartych jego ciała. Trwało to tylko chwilę, zanim nie uderzyła go bateria ofensywnej broni – pociski światła i płomieni, niebieskie magicznej sztylety i inne pociski. Alias poczuła, że boli ją prawe ramię, spojrzała więc w dół i dostrzegła, że jej pieczecie świecą silnym światłem.

Wstała, z zamiarem pomocy w tej bitwie w jakikolwiek możliwy sposób, ale młodzieniec położył dłoń na pieczęciach i bez najmniejszego wysiłku przyszpilił ją do stołu. - Będziesz jeszcze mieć swoją szansę – uśmiechnął się tajemniczo. – Po co ten pośpiech? Ogień rozprzestrzeniał się z nienaturalną prędkością i wkrótce cały obszar, z wyjątkiem miejsca, w którym siedziała Alias i jej towarzysz, zatonął w ogniu. Przez tańczące płomienie Alias mogła dostrzec, jak kalmari połyka w całości maga, po czym wypluwa w górę następną porcję płonącej posoki. Mimo to Alias nie czuła żaru. W chwilę później płomienie, kalmari i jego przeciwnicy zamienili się w cienie grające na ścianie sali. Potem one również zniknęły. Gospoda wokół niej pozostała mocna i nie zniszczona, lecz nie przebywał w niej prawie nikt. Wciąż siedząc obok młodzieńca, Alias dostrzegła pojedynczą postać przy stoliku w przeciwległym końcu pomieszczenia. Rysy postaci były ukryte pod kapturem i płaszczem. To na niego czekałam, powiedziała do siebie z niezbitą pewnością. Jednak teraz nie była chętna temu spotkaniu. Młodzieniec dopił wino i zaczął się zbierać do wyjścia. - Zaczekaj! – zawołała Alias, chwytając go za ramię. Chciała powiedzieć „nie zostawiaj mnie samej z tych człowiekiem”, lecz wiedziała, że jej słowa nie wywrą na nim efektu. Zapytała więc – Kiedy to się stało? - Gdy ty na zachód od Suzail polowałaś na halflinkę okradającą smoki. Zaskoczona tym, że odpowiedział jej tak łatwo, kontynuowała przesłuchanie. - Gdzie jest teraz kalmari? - Wciąż na wolności, broni tego obszaru dla swoich panów. - Jak można się przed nim ustrzec? - On boi się jedynie znaku swego stwórcy. - Jak go pokonać? - Kalmari nie może niczego połknąć dwa razy. - Co to ma wspólnego ze mną? - Dość tego – przerwał im kobiecy głos. Alias zadrżała i odwróciła się, by spojrzeć na postać siedzącą przy stoliku w przeciwległym końcu pomieszczenia. Wokół całej gospody unosiła się mgła. Głos kobiety dobiegał w ostrych tonach przed podnoszący się opar. - Zaszedłeś za daleko, Bezimienny. Możesz odejść.

- Ależ ona zadała pytanie – sprzeciwił się młodzieniec. – Chcę odpowiedzieć na wszystkie jej pytania. - Przeciągałaś waszą rozmowę wystarczająco długo. Ja odpowiem na jej pytania. W końcu to moje stworzenie. W tym kobiecym głosie było coś znajomego i Alias poczuła, jak jej prawe ramię zaczyna pulsować. Kiedy wstała, jej zmysły zaczęły wirować. Przeklęła po cichu wino i odwróciła się, by oskarżyć młodzieńca o spicie jej, lecz już go nie było, połknęła go tajemnicza mgła. - A zatem? – zapytała Alias, starając się wyglądać na nie zrażoną, gdy postać wstała i podpłynęła do nie jak duch. - Kalmari to tylko skromna demonstracja mojej mocy – powiedziała kobieta, czyniąc posuwisty gest prawą ręką, z dłonią skierowaną ku górze. Rysy jej twarzy wciąż pozostawały ukryte w cieniu kaptura, lecz Alias zdołała zauważyć, że jej lewe ramię spoczywało na temblaku. – Jest to drobiazg, który wypożyczyłam Żelaznemu Tronowi, aby mógł zademonstrować w tej okolicy swoją moc. Wielu zastanowi się dwa razy, zanim złamię wolę Żelaznego Tronu. - Jednak co to ma wspólnego ze mną? – powtórzyła pytanie Alias. Wojowniczka stała w odległości ramienia od kobiety. Zdała sobie sprawę, że mogłaby z łatwością zerwać jej kaptur z głowy i ujawnić twarz. Być może, jeśli rozpoznam tę twarz, pomoże mi to w odzyskaniu pamięci i wyjaśnieniu pojawienia się tatuażu na ramieniu. A jednak moje zmysły podpowiadają mi, żebym uciekała jak najszybciej i jak najdalej. Czy to meduza, a może licz? - Cóż, kalmari to jeszcze jedno z całej kolekcji moich stworzeń. – Kobieta zaśmiała się. – Miałam zamiar umieścić go tutaj, żeby wyglądał ciebie. Opłata od Żelaznej Korony jedynie ogłosiła trud. - Jeszcze jedno stworzenie z kolekcji – powtórzyła Alias, pewna, że uzyskała nowa wskazówkę. – Tak jak kryształowy żywiołak? Kobieta prychnęła drwiąco. - Obrażasz mnie, moja droga. Takie pokraczne, toporne stworzenie. Moje dzieła zawsze są eleganckie. - Zatem jakie inne stworzenie miałaś na myśli? – zapytała Alias. - Cóż, ciebie, moje dziecko. Ty jesteś jednym z moich stworzeń. Oczywiście muszę się tobą dzielić z innymi, ale zawsze będę cię uważać za swoją własność. – Kobieta wyciągnęła zdrową rękę w zapraszającym geście, jaki wykonałaby matka witająca swoja marnotrawną córkę. Bardzo słodko i powoli powiedziała – Wróć do Wrót Zachodu, Marionetko. Jesteśmy twoimi panami. Ty nas potrzebujesz, a mu chcemy byś wróciła. Oddech Alias stał się szybki i ciężki. - To ja jestem moim panem – krzyknęła w gniewnie. – Nie jestem niczyją marionetką. – Gwałtownym ruchem zerwała kaptur z głowy kaptur. Spojrzała w swoją własną twarz. Alias krzyknęła przez sen i zerwała się na nogi. Obóz ponownie wyglądał normalnie. Siedziała blisko

wygasającego ogniska, w pozbawionym dachu schronieniu. To tylko sen, powtarzała sobie raz za razem. Zastanawiała się, jak długo spała. Tylko sen, chociaż bardzo zły sen. Kiedy po raz ostatni śniłam w ten sposób? Nigdy, nadeszła odpowiedź z jej podświadomości. Nigdy nie śniła czegoś takiego. Nigdy. Ten sen musiał być pod wpływem magii, stwierdziła Alias, a kobieta w nim to zapewne Cassana, czarodziejka z Wrót Zachodu, która oznakowała mnie swoją pieczęcią mocy. Dlaczego wyglądała jak ja? Alias zamknęła oczy i skoncentrowała się na kobiecie ze snu. Ona nie wyglądała dokładnie jak ja, uświadomiła sobie. Wyglądała starzej. Może to jedna z dawno zaginionych krewnych, o których nikt nie powiedział. Zatem kim jest Bezimienny? Alias wstała i przeciągnęła się przy dogasającym żarze. W myślach ciągle jej się kotłowało i miała trudność z koncentrowaniem się na szczegółach. Czy to możliwe, żebym upiła się winem ze snu, zastanawiała się. Nagle usłyszała dźwięk, który doprowadzał ją do szału, dźwięk z jej snu – odgłos tysięcy węży syczących w kamiennym pomieszczeniu. Odgłos kalmari. Obróciła się, przyglądając się uważnie obrzeżom obozu, ale ciemność pokonała jej wzrok. Spojrzała na obóz. Smoczywabik leżał zwinięty jak kot, Olive wygodnie mościła się w gniazdku z koców. Akabar – tam, gdzie powinien leżeć Akabar, były tylko ciemności. Coś błysnęło w ciemności i Alias rozpoznała rzędy ostrych zębów. Wtedy możliwe stało się dla niej odróżnienie sylwetki bestii. Z kształtu łzy odstawał chwytny ogon. Cień stworzenia przesunął się na tyle, by Alias dostrzegła śpiącą sylwetkę Akabara. Kalmari owinął wokół niego swój ogon i unosił maga powoli ku swojej paszczy. Mrucząc przez sen, Turmita próbował walczyć i zrzucić koc pętający mu nogi, lecz wcale się nie obudził. Alias rzuciła się z krzykiem naprzód. Jej ruch był niezręczny i niedbały. Cholerne wino! Nie jestem trzeźwa, zdała sobie sprawę, gdy przez przypadek kopnęła śpiącą Olive. Kalmari, wciąż unosząc się z ogonem ciasno owiniętym wokół maga, utkwił nieruchome, żółte oczy w wojowniczce. Alias wyciągnęła miecz, lecz zawahała się przypomniawszy sobie, że barbarzyńca w gospodzie nawet nie zadrasnął potwora. Jeśli ten sen był prawdziwy, to jej broń jest bezużyteczna. Jednak jeśli sen był prawdziwy i kalmari rzeczywiście został stworzony przez Cassanę, to, zgodnie z tym, co powiedział Bezimienny, można go odstraszyć pieczęcią mocy czarodziejki, znajdującą się na ramieniu Alias. Jeśli Bezimienny mówił prawdę… Sfrustrowana ilością niepewnych faktów Alias przestała analizować sytuację. Nie wypuszczając miecza, kobieta podniosła oznakowaną rękę nad głowę, kierując nadgarstek do przodu. Czuła, że ramię jest ciężkie i powolne, jakby przylgnęła do niego tarcza ze złota. Cholerne wino, zaklęła ponownie. Zacisnęła zęby i trzymała ramię w górze. Z pieczęci wystrzeliło błyszczące, niebieskie światło, zalewając cały obóz i czyniąc dymną, czarną sylwetkę kalmari łatwiejszą do rozróżnienia. Z powodu braku powiek, którymi mógłby zamrugać w oślepiającym świetle, wydłużone ślepia kalmari

zwęziły się do szparek. Stworzenie odpłynęło w tył na odległość miecza. Uścisk wokół Akabara wciąż był silny. Kalmari wysunął ogon do przodu, używając maga jako tarczy. Mogę trzymać to stworzenie na dystans, pomyślała Alias, ale jak zmusić je do puszczenia Akabara? We śnie zapytała Bezimiennego, jak pokonać tego stwora, lecz szczegóły snu już zaczynały odpływać z jej pamięci. Alias z wysiłkiem próbowała przypomnieć sobie jego słowa. Nie powiedział mi dokładnie, co powinnam zrobić. Mówił coś o tym, czego kalmari nie może zrobić. Nie mógł czegoś połknąć. Nie mógł nic połknąć dwa razy. Co za nonsens, pomyślała Alias. Jeśli raz coś zjadłeś, to nie możesz zjeść tego ponownie, prawda? Chyba że jest się stworzeniem, które zwraca kość swoich ofiar. Zza jej pleców dobiegło przekleństwo Olive wypowiedziane wysokim tonem. – Co to jest, do stu beczek piorunów? Ignorując halflinkę, Alias rzuciła się na potwora i cięła mieczem kończynę, która więziła wciąż nieprzytomnego Akabara. Syczenie potwora przybrało na sile i głośności. Jednak to nie miecz Alias go martwił. Im bardziej przybliżała się do stworzenia Cassany, tym mocniej świeciły jej znaki. Podenerwowany intensywnym światłem lub, być może, zgodnie z tym, co mówił Bezimienny, przestraszony pieczęcią swojej pani, kalmari wycofał się jeszcze dalej, jednak nie wyglądał na gotowego do ucieczki. Alias rozejrzała się po podłodze w poszukiwaniu resztek północnego wojownika lub innych, wcześniej ofiar kalmari. Nie znajdując nic, czym mogłaby nakarmić stworzenie , ponownie rzuciła się do przodu i wbiła miecz w jedno z oczu stwora. Ponownie bestia odsunęła się od światła jej ramienia, lecz nie uległa najmniejszemu zranieniu od miecza. Miecz. Miecz barbarzyńcy! Kalmari wypluł miecz barbarzyńcy. Miecz z rękojeścią w kształcie głowy lwa, taki sam jak ten, który Olive znalazła w ruinach. Poszukiwaczka przygód rzuciła szybkie spojrzenie przez ramię na pokrytą gruzem podłogę. Nic, cicho zaklęła Alias. Był tutaj przedtem. Co mogło się z nim stać? Lub kto… - Olive! – krzyknęła. – Wcześniej znalazłaś w ruinach miecz z rękojeścią w kształcie głowy lwa. - Niejasno przypominam sobie coś podobnego – odpowiedziała halflinka. - Musisz go mieć, do cholery! Dawaj go. - Doprawdy – fuknęła halflinka – chciałam ci go wręczyć później, jako niespodziankę. - Nie mam ochoty słuchać wymówek. Idź i go przynieś – krzyknęła. - Ale on jest po drugiej stornie ściany – po drugiej stronie potwora – zapiszczała Olive. – Dlaczego ty nie możesz go przynieść? - Jeśli się stąd ruszę, to coś z dużym prawdopodobieństwem zje Akabara. To nie może mieć dotknąć, lecz

jeśli zapyta mnie o deser, będą skłonna wskazać mu ciebie. Rozumiesz? Ruskettle mruknęła coś, co brzmiało jak przekleństwo w nieznanym języku, niemniej ruszyła w lewo od Alias, robiąc duże kółko wokół zniszczonych ścian gospody i kalmari. Alias również przesunęła się w lewo, zmniejszając zasięg okręgu, tak, by znaleźć się między kalmari a halflinką. Nagle przy jej lewym ramieniu pojawił się Smoczywabik, zupełnie rozbudzony, z mieczem w gotowości. Pieczęcie zalewały ich obu nienaturalnym, niebieskim blaskiem. Z pomocą Smoczywabika oczyszczającego jej drogę z gruzu, najemniczka zdołała zagnać potwora w ocalały kąt gospody. Alias podejrzewała, że ściana niekoniecznie musi dla niego stanowić jakiekolwiek utrudzenie, lecz być może stwór nie będzie w stanie przeniknąć przez drewniane belki, nie wypuściwszy uprzednio maga. Zza ściany, do której przyparty został kalmari, dobiegł odgłos chrobotania. Syk potwora stał się jeszcze głośniejszy i groźniejszy. Stwór wykręcił się bardzo nieznacznie, lecz teraz mógł jednym okiem spoglądać na dwoje wojowników, a drugie utkwić w halflince obmacujące gruzowisko zaledwie sześć metrów dalej. Gardło Alias ścisnęło się ze strachu. Zdawało się, że wyciągnięcie masywnego ostrza zabiera Olive całą wieczność. Broń była wyższa od halflinki, więc z trudem mogła ją unieść. Ku przerażeniu Alias, kalmari wlepił obydwa ślepia w Olive. W tym momencie halflinka spojrzała w górę i zamarła. - Olive! Użyj miecza! – krzyknęła Alias. – Użyj go w obronie własnej! Alias przesunęła się w prawo, mając nadzieję na zmuszenie potwora do odwrócenia wzroku od bardki, lecz ołowiane uczucie z jej ramienia zdawało się spływać na całe ciało. Potknęła się o drewnianą belkę i upadła na podłogę. Ciężko w jej ciele narastała, wszystkie próby wstania kończyły się porażką. Czuła się nie tylko pijana, miała wrażenie, że naszpikowano ją narkotykami. Wysiłkiem było nawet podniesienie głowy, żeby zobaczyć, jak kalmari zbliża się do halflinki. - Ustaw miecz jak włócznię! – krzyknęła. Olive otrząsnęła się z szoku i podniosła miecz. Być może usłyszała tylko ostatnie słowa z rozkazu najemniczki, a może w jej żyłach płynęła krew berserkerów, ale Olive nie stała spokojnie i nie czekała, aż potwór nadzieje się na broń. Zamiast tego zaszarżowała w kierunku stwora, trzymając miecz jak włócznię. Alias zdawało się, ku jej zdumieniu, że Olive może się udać przyszpilić potwora, gdy nagle ta poślizgnęła się na stłuczonym goncie. Miecz wypadł jej z rąk i halflinka runęła na podłogę pod kalmari. Kalmari uśmiechnął się tak szeroko, że Alias mogła dostrzec ten uśmiech od tyłu. Stworzenie zaśmiało się tym samym grzechoczącym śmiechem, co w jej śnie. Alias miała doskonały widok na przerażoną twarz Olive, która spoglądała w gardło potwora i miała za chwilę stać się przekąską przed głównym daniem z Akabara. W poprzek pola widzenia Alias przemknęła ciemnozielona plama. Smoczywabik jednym płynnym ruchem podbiegł do miecza barbarzyńcy, podniósł go, rzucił się w kierunku kalmari i wbił broń w plecy potwora. Miecz zatopił się w ciele z satysfakcjonującym odgłosem. Smoczywabik musiał wyszarpnąć broń, żeby ponownie uderzyć.

Kalmari wydał z siebie wysoki pisk. Alias miała nadzieję, że był to krzyk. Odwróciwszy się od halflinki, stworzenie upuściło maga. Smoczywabik obrócił się i tym razem trafił potwora ponad oczami. Kalmari ponownie zapiszczał i zaczął bić na oślep ogonem. Z prędkością błyskawicy jaszczur-wojownik sparował ciosy mieczem, zadając stworzeniu poważne rany. Potwór zawył jeszcze razy, tym razem z nieśnym natężeniem i rzucił się na Smoczywabika paszczą do przody, z niezaprzeczalnym zamiarem połknięcia wojownika w całości. Smoczywabik cisnął miecz końcówką ku przodowi, prosto w paszczę potwora. Dymne ciało kalmari rozszczepiło się na tysiące małych kłębków ciemności, które z kolei rozerwały się na jeszcze mniejsze części jak krople oleju we wstrząśniętej wodzie. Drobiny ciemności rozwiała nocna bryza. Miecz barbarzyńcy brzęknął o podłogę zniszczonej gospody. Igiełki światła ukłuły Alias pod powiekami i zniknęły. Głowa opadła jej na podłogę i kobieta pozwoliła, by ciemność nieprzytomności zabrała ją ze sobą. Przez cały ten czas Akabar spał, lekko chrapiąc. *** Alias obudził odgłos kłótni między Anabarem a Olive. Oceniając pozycję słońca na horyzoncie, stwierdziła, że jest późny poranek. Czuła, że ma lekkiego kaca i zabrało jej moment przypomnienie sobie wina, które Bezimienny pomógł jej wypić. - Twoja opowieść jest zadziwiająca, malutka – mówił Turmita do Olive – lecz absolutnie nieprawdopodobna. Miałem przyjemne sny i nic nie zakłóciło mojego wypoczynku. Gdyby zdarzenia, które opisałaś, rzeczywiście miały miejsce, natychmiast bym się obudził. - Mówię ci, że to stworzenie było czarne, ogromne, a w paszczy miało więcej zębów, niż ty masz włosów na brodzie. Gęba otwierała się mu tak szeroko – Olive rozłożyła ramiona na ich maksymalną szerokość – że mógłby połknąć sam siebie. Akabar zaśmiał się. - Zdaje mi się, że moja kolacja dla ciebie mer a lammer – skomentował mag, używając powiedzenia ze swego ojczystego języka. – Dużo i zbyt dużo – przetłumaczył halflince. Alias strząsnęła z siebie ostatnie resztki snu. - Olive mówi prawdę, Anabarze. Trudno dać temu wiarę, wiem, lecz nie była ona jedynym świadkiem ataku. Szeroki uśmiech zniknłą z twarzy maga. - Zastanawiam się, dlaczego zaatakował mnie w pierwszej kolejności. - Może wyglądałeś na najsmaczniejszego – zasugerowała Olive. - To stworzenie nazywało się kalmari i było nieczułe na normalne ataki – powiedziała Alias. – Być może wyczuło, że jesteś magiem i jednocześnie największym zagrożeniem.

Wtedy Alias przypomniała sobie, co Cassana powiedziała jej we śnie. - Mam powody przypuszczać, że on czekał tutaj na mnie – dodała po chwili – oraz, że był własnością jednego z magów, którzy mnie oznakowali. Gdy się do niego zbliżyłam, pieczęcie zaczęły mocno świecić, to samo zdarzyło się w obecności kryształowego żywiołaka. Być może moi wrogowie doszli do wniosku, że mam z ciebie za dużo pożytku i postanowili cię wyeliminować. Demonstracja mające na celu pokazać próżność buntu. - Kalmari – zadumał się Akabar. – Tak, tego typu stworzenia mogą utrzymywać ludzi w głębokim śnie. Jak go pokonałaś? - Siekając go mieczem, który już wcześniej połknął. - Ach tak – pokiwał głową południowiec. – One nie trawią stali, więc ją wypluwają. Mogą zostać otrute tą samą wydzieliną, którą pozostawiły na ostrzu. - Walczyłeś już kiedyś z czymś takim? – zapytała Alias. - Nie – przyznał mag – ale czytałem o nich. Te potwory przypisywane są Czerwonym Magom z Thay, jak sądzę. Alias przytaknęła. - Nawet przy użyciu wyplutej broni, nie mogła to być łatwa bitwa. Jak dałaś sobie radę? – zapytał Olive. Alias uśmiechnęła się. Olive bez wątpienia wyolbrzymiła swoją rolę w zniszczeniu potwora. Halflinka spojrzała na Swen włochate dłonie. - Smoczywabik trochę mi pomógł. - Właśnie, gdzie jest Smoczywabik? – zapytała Alias. - Widziałem, jak wspinał się po tamtym wzgórzu – powiedział Akabar, pokazując na wschodnie zbocze wyłaniające się nad krawędzią wąwozu. – Niósł ze sobą ten olbrzymi miecz. - Hmmmm. Wy dwoje zacznijcie zwijać obóz – nakazała poszukiwaczka przygód. – Ja go dogonię i będziemy ruszać. Nie jestem skłonna dłużej tutaj zostawać. Wspinając się na wschodnie zbocze, Alias słyszała, jak Akabar beszta Olive. - Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu, że to był kalmari i paplałaś coś o jakimś czarnym, dużymi i uzębionym stworze? Dosłyszawszy ciche, gwiżdżące odgłosy, Alias poszła za nimi aż do bulgoczącego źródełka, przy którym znalazła Smoczywabika. Jaszczur skonstruował fujarkę, a melodia, którą na niej wygrywał, była smutna i zawodząca, lecz jednocześnie radosna, jakby stanowiła krzyk rozpaczy i bólu zamieniony w przepiękną muzykę. Jakimś sposobem Alias wiedziała, że oddawała ona cześć pokonanemu bohaterowi.

Kobieta usiadła przy jaszczurze i poczekała, aż skończy. Przed nimi ciągnął się długi, niski kopczyk z ziemi. Gdy jaszczur skończył, delikatnie złożył fujarkę na świeżo usypanej ziemi i w milczeniu pochylił głowę. Na jakiejś dalekiej polanie zaćwierkał ptak. W powietrzu pachniało różami. Smoczywabik w końcu spojrzał na nią i uśmiechnął się. Nie było to szczęśliwy uśmiech, raczej słodko-kwaśny, chociaż Alias wątpiła, by ktokolwiek poza nią dostrzegł tę różnicę. - Czy to miecz? – zapytała, wskazując na wąską mogiłę. Smoczywabik kiwnął głową. Alias westchnęła. - Mógł byś magiczny. Taka broń na pewno przydałaby się nam. Smoczywabik potrząsnął głową, lecz Alias nie wiedziała, czy zaprzecza ewentualnej mocy miecza, czy też potrzebie posiadania go. - Wykopie go ktoś inny – argumentowała, choć wcale nie wkładała w to serca. Smoczywabik ponownie pokręcił głową. Alias ponownie westchnęła. - W porządku. Zostawimy go tutaj jako pamiątkę. A teraz chodźmy. Już straciliśmy połowę dnia, a pozostawaniem tutaj kusimy tylko niegodnych zaufania bogów. – Wstając, poklepała jaszczura po ramieniu. Jego ciasno zrośnięte łuski przypomniały jej klejnoty, ciepłe, suche i gładkie. Gdy odwróciła się w stronę zejścia ze wzgórza, zdała sobie sprawę, że Smoczywabik nie mógł wiedzieć niczego o właścicielu miecza. Chyba że posiadał zdolność odczytywania z przedmiotów ich przeszłości albo czytał w jej myślach, albo… Alias zatrzymała się w pół kroku i odwróciła. - Czy śniłeś ten sam sen? Jaszczur przechylił głowę, jakby nie rozumiał. - Nieważne – powiedziała, zdając sobie sprawę, że pomimo iż porozumiewali się ze sobą w jakiś sposób, niektóre pytania były po prostu zbyt skomplikowane do przekazania. – Skończ tutaj wszystko. Czekając na nas w obozie. Smoczywabik stał na grobem jeszcze przez chwilę, po czym ruszył z polany za swoją panią. Ptaki podchwyciły wygrywaną na fujarce melodie i rozniosły ją w całym Cienistym Przesmyku oraz na południe, do Skalistym Ziem, i na północ, do Dolin. 13

CIENISTA DOLINA Po dokładnym przejrzeniu map Akabar wysnuł wniosek, że Alias przeceniła czas, jaki zajmie dotarcie do Yulash. Jednak jej doświadczenie zdobyte na północnych drogach okazało się bardziej przystające do rzeczywistości, niż pergaminowe wyobrażenie ziem, które zakupił w Suzail. Na jego mapie droga z Cienistego Przesmyku do Cienistej Doliny wiodła przez otwarty teren, jednak w rzeczywistości okolica wyglądała trochę inaczej. Droga prowadziła licznymi skrętami z Cienistego Przesmyku i zbliżała się do Dolin, wspinając się i opadając z licznych wzniesień. Akabar stwierdził, że krajobraz jest przyjemny dla oka. Od Wielkiej Pustyni osłaniały ich góry, a Doliny w niczym nie przypominały jałowych Skalistych Ziem leżących na południe od Cienistego Przesmyku. Wzgórza opływały w zieleń i polne kwiaty. Trzeciego dnia po wyjechaniu z Cienistego Przesmyku stracili pół dnia z powodu burzy. Skulili się w dolince pod nawoskowanym brezentem, a ściana ciemnej wody spływająca z nieba była tylko okazyjnie przecinana zygzakami błyskawicy. Następnego dnia wciąż padało, lecz tylko z połową poprzedniej intensywności. Konie, zapasy i ubrania przemokły, więc szybko zagłosowali. Zdecydowali spędzać jeszcze jedną noc na mokrej ziemi, nawet jeśli miałoby to oznaczać jazdę dzień i noc. Smoczywabik wstrzymał się od głosu. O zmierzchu deszcz trochę ustał, jednak księżyc i gwiazdy wciąż skryte były za ciemnymi chmurami. Wszyscy dostawali już dreszczy od zimna i zmęczenia, lecz nie ustawali w drodze. W momencie gdy światło świtu zaczęło na czerwono podświetlać złowróżbne chmury, przekroczyli stary most na rzece Ashaba i spojrzeli na Cienistą Dolinę. Miasteczko Cienista Dolina stanowiło wejście od strony południa do regionu Cienistej Doliny. Olive nie przestawała mówić o miliardach legendarnych poszukiwaczy przygód, którzy z Cienistej Doliny pochodzili lub urządzili sobie tutaj bazę wypadkową, albo wreszcie zdecydowali się tutaj spędzić starość. Przyznała, że sama nigdy tutaj nie była, lecz Cienista Dolina była wymieniana w pieśniach, balladach i pijackich przyśpiewkach o wiele częściej niż jakiekolwiek inne miasto w Krainach. Kiedy przejeżdżali obok Wieży Ashaba, Olive gwałtownie pociągnęła Akabara za płaszcz, nalegając, by rzucił wzrokiem na jedną z iglic i umieszczone na niej lądowiska dla skrzydlatych wierzchowców. Alias jechała do przodu bez zatrzymywania się, zbyt zmęczona, by zachwycać się widokami. Byłą już kiedyś tutaj i jedynym widokiem, jaki ją interesował, był widok łóżka w karczmie Pod Starą Czaszką. Niemniej ulgą było zobaczyć miasto, nadal stojące na swoim miejscu i nie wypalone do cna. Nie była tutaj już siedem lat, czyli od momentu, gdy rozwiązała się kompania Łabędzich Dziewic, a miała z tego miasta wiele miłych wspomnień. Gdy przejeżdżali przez rzekę, zauważyła dwie nowe świątynie. Poza tym nic się nie zmieniło od czasu, gdy Łabędzie Dziewice uratowały Alias od bycia posługaczką we Wrotach Zachodu i przemyciły na północ. Alias była najmłodszą z siedmiu kobiet, które tworzyły Łabędzie Dziewice i wyróżniającą się

wojowniczką. Gdyby nie osłona pozostałych członkiń kompanii, nie wyszłaby cało ze swojej pierwszej bitwy. Jednak w ciągu trzech sezonów, w czasie których kompania zarabiała na życie ochranianiem karawan w Elfim Lesie, stała się wyrobioną poszukiwaczką przygód. Grupa rozpadła się po bezsensownej kłótni o nic nie wartego mężczyznę i każda z członkiń ruszyła swoją własną drogą. Alias odkryła, że nadal bardzo jej zależy na każdej z byłych towarzyszek i zaczęła się zastanawiać, co się teraz dzieje z nimi wszystkimi. Oczywiście Alias najbliższej trzymała się z Kith, ponieważ były w prawie tym samym wieku. Kith była bardzo piękną, młodą dziewczyną – tak cudną, że przy niej Alias czuła się niezręcznie i pospolicie. Kith była dla niej jak siostra. Kiedyś nawet nacięły swoje kciuki i stały się siostrami krwi. Alias miała w zwyczaju zaplatać długie, jedwabiste, orzechowe włosy Kith, zaś Kith nauczyła Alias czytać i pisać. Kith przeszła w Cienistej Dolinie magicznie szkolenie pod okiem rzecznej wiedźmy Sylune. Może odwiedzę Sylune, zanim stąd wyjedziemy, pomyślała Alias. Jeśli wie coś o poczynaniach swoich byłych uczniów, to może uda mi się odnaleźć Kith, gdy będę już miała za sobą ten bałagan z pieczęciami mocy. To cudowne uczucie pamiętać coś dokładnie. Pamiętam to do tego stopnia, jakbym czytała o tym w książce. Czarne Sokoły opuściłam zaledwie rok temu, a ich twarze i imiona już zaczynają zacierać mi się w pamięci. W jakiś sposób powrót do Cienistej Doliny wzbudził wszystkie o Łabędzich Dziewicach. - To doskonały powód, by tutaj zawitać, nawet jeśli miasto nie znajdowało się na drodze do Yulash – szepnęła Alias. - Słucham? – zapytał Akabar, zrównując swojego konia z Panią Zabijaką. Olive na Wysokim Kłębie i Smoczywabik prowadzący Błyskawicę zostali daleko w tyle. - Nic – odparła Alias. Przez chwilę chciała się cieszyć jasnością wspomnień. Akabar zapewne nie potrafiłby tego zrozumieć, a Alias nie chciała, by znaczenie wspomnień zostało pomniejszone przez jego obojętność. Karczma Pod Starą Czaszką nie zmieniła się nawet o jotę. Dobrze znany budynek z drewna i kamieni nadal wznosił się na wysokość trzech pięter, a na wyższych poziomach znajdowały się szeregi okien. Zapach dymu pomieszanego z mokrą gliną i świeżym chlebem przyciągnął uwagę Alias do budynku sąsiadującego z gospodą. Pamiętała, że znajdował się tam sklep Meiry Lulhannona, garncarza i piekarza. To zabawne, ale nie pamiętam, żebym wcześniej zwracała uwagę na ten zapach. Nie, żeby był nieprzyjemny, lecz mogłoby się wydawać, że zapadnie w pamięć. Właścicielem Stare Czaszki była Jhaele Silvermane, miła kobieta o matczynym usposobieniu, która dołączała do Łabędzich Dziewic w trakcie niejednego wieczoru niezwykłych opowieści i mocnych trunków. Alias pamiętała, że gdy po raz ostatni odwiedziła gospodę, syn Jhaele miał dorosłych synów, więc ona sama musiała teraz mieć ponad pięćdziesiąt lat. Jej włosy były bardziej siwej, a zmarszczki wokół oczu głębsze, lecz poza tym wyglądała dokładnie tak samo, jak Alias zdołała ją zapamiętać. Jeśli Jhaele rozpoznała Alias, nie dała w tej kwestii żadnego znaku. Sama Alias nie miała ochoty odświeżać wspomnień, zanim nie prześpi się przynajmniej dziesięć godzin i nie umyje. Zatem, spod swego ociekającego kaptura, zapytała, czy Zielony Pokój, Onyks i Ciepły Płomyk są wolne. W Starej Czaszce wszystkie pokoje miały inne dekoracje i własne nazwy, zwyczaj ten, niestety, wymarł w bardziej

cywilizowanych i przeludnionych regionach Cormyru. Jhaele poinformowała, że wszystkie trzy pokoje są wolne i czekają na gości. Gdy prowadziła kompanię na trzecie piętro, przyglądała się Alias z zainteresowaniem, bez wątpienia zastanawiając się, czy jest ona dawnym bywalcem. Olive dąsała się z powodu nadmiernej ilości schodów w ludzkich budynkach. Nawet Smoczywabik trochę fukał i warczał. Jednak Alias nie przejmowała się tym. Według niej wynajęli najlepsze pokoje w gospodzie. Alias zajęła Ciepły Płomyk, pokój z trzema odseparowanymi żarnikami, z których każdy płonął jasnym ogniem. Akabar wybrał Onyks z białymi rzeźbami. Ruskettle prychnęła, widząc sceny z dziką naturą, które pokrywały w całości ściany Zielonego Pokoju. - W ostateczności wystarczy – zadeklarowała, rozciągając się na żółtym łożu i natychmiast zapadając w sen. - W jej pokoju nie ma okien – zauważył Akabar, gdy Alias zamknęła drzwi – to ułatwi nam obserwowanie wszystkich jej wyjść i przyjść. - Co ty nie powiesz? Dokładnie z tego samego powodu ten pokój rezerwowała przywódczyni naszej kompani – wyjaśniła Alias. – Miałyśmy w niej dwie wymykające się spod kontroli artystki. Akabar szeroko się uśmiechnął. - Jeśli nie będzie mnie tutaj, gdy się obudzisz, to najprawdopodobniej rozmawiać będę z tym mędrcem, którego polecił nam Dimswart. - Dobrze – przytaknęła Alias, ziewając. - Miłych snów – życzył jej. - Miłych snów – wymamrotała Alias, zamykając drzwi. Smoczywabik leżał już skulony przy największym z żarników i głęboko chrapał. Alias zerwała z siebie ubranie i owinęła się w kapę z łóżka, po czym wdrapała się na materac pełen gęsiego puchu. Była przytomna jeszcze przez chwilę pozwalającą zauważyć, że deszcz zaczął na nowo padać. Jego rytmiczny dźwięk ukołysał ją do snu w ciągu kilku minut. *** Gdy Alias się przebudziła, deszcz już ustał, a słońce wisiało nisko na zachodnim niebie. Podniosła się leniwie, ziewając, przeciągając się i wiercąc między ciepłymi prześcieradłami, rozkoszując się nocą, jaką zapewnić może dziewięć krążków ze srebra. W końcu usiadła i rozejrzała się dookoła. Jej ubrania rozwieszone zostały przed żarnikami. Zapewne była to robota Smoczywabika, lecz gdzie on poszedł, zastanawiała się. Wojowniczka przeciągnęła się, ziewnęła i pomaszerowała boso przez pokój, zbierając po drodze to, co

miała na siebie włożyć. Z dwóch pięter poniżej dochodziło rytmiczne dudnienie tańczących ludzi. Tubylcy rozpoczęli już swoje wieczorne świętowanie. Alias naciągnęła obcisła spodnie, sztywne po wyschnięciu. Zamiast zwykłej tuniki wyciągnęła ze swego pakunku nowe ubranie, uszyte z wełny zabarwionej na turkusowo. Jego długie rękawy związywane w nadgarstkach całkowicie zasłaniały ramiona. Dzisiaj, jeśli tylko zdoła, zapomni na kilka godzin o swoich problemach. Smoczywabik zdążył już wypolerować i wysuszyć jej zbroję, ale miała już dość ciągłego ubierania się w nią. Dzisiaj zapomni również o swojej profesji. Nie weźmie ze sobą także swojego miecza, nawet z węzłem pokoju. Nie potrzebowała go do zabawy, picia, śpiewania i tańczenia. Poza tym była znana w Cienistej Dolinie. Tutaj nikt nie był jej wrogiem. Włożyła swój jedyny sztylet do pochwy w bucie, tylko dlatego, że sztylety mogły się przydać w wielu grach. Zapamiętała sobie, że musi nabyć drugi, żeby zastąpił ten utracony, ale bardzo szybko o tym zapomniała. Akabar na pewno będzie o tym pamiętał, pomyślała z uśmiechem. Alias zapukała do drzwi maga. Nie było żadnej odpowiedzi, więc zeszła do głównej sali sama. Olive już tam była, ściągając na siebie uwagę większości zgromadzonych. Smoczywabik siedział u jej stóp. Halflinka przyłożyła do ust dłoń z palcami rozczapierzonymi i zgiętymi na kształt kłów, po czym szeroko rozwarła ramiona. Alias zrozumiałą, że relacjonuje właśnie ich walkę z kalmari. Nagle na wojowniczkę spłynęła fala niepokoju. Głupia halflinka mogła chlapnąć coś na temat pieczęci. Nie przyszło Alias do głowy, żeby zabraniać bardce wspominać o nich. Głupia, głupia, głupia, zbeształa samą siebie. Czy sądziła, że można polegać na poczuciu stosowności tej halflinki? Właśnie tej nocy, tej jednej spośród wszystkich innych, nie chciała być postrzegana jako kobieta oznakowana, jako magnes dla niebezpieczeństwa. - Twoja przyjaciółka opowiada niezłą historyjkę – powiedział ktoś łagodnym głosem tuż obok. – Ile z tego jest prawdą? Alias odwróciła się do mówiącego. Był to atrakcyjny mężczyzna, świeżo ogolony, dobrze ubrany, o zwinnej sylwetce wojownika. Jedyna ozdobą, jaką miał na sobie, była obrączka z czerwonego metalu inkrustowana trzema srebrnymi półksiężycami otoczonymi niebieskimi płomieniami. Miał w sobie blach szlachty z Doliny, grzeczny, lecz nie przesadny. Alias mogła rozpoznać w jego mowie resztki zachodniego akcentu. Niemal zgubił literę „i”, gdy wypowiadał słowo „ile”. Zapewne pochodzi z Waterdeep. - To zależy od tego, co już zdążyła opowiedzieć – odparła Alias z uśmiechem. – Oraz oczywiście od tego, ile już wypiła. - Oczywiście – mężczyzna oddał uśmiech. – Ona powiada, że w Cienistym Przesmyku nie ma już potwora Żelaznego Tronu. Jeśli to prawda, to ludzie z Dolin są ci winni podziękowania. - Och? – zdziwiła się Alias. – Olive nie wspomniała nic o tym, jak samodzielnie pokonała potwora przy użyciu jedynie swego sprytu i magicznego głosu? Czarujący uśmiech rozjaśnił twarz mężczyzny.

- Nie – odpowiedział. – Przyznała się, że polegała na swej biegłości w posługiwaniu się mieczem, który należał kiedyś do barbarzyńskiego boga, świętym artefaktem Tempusa, tak przynajmniej dała to do zrozumienia. W wyniku ciągłych upomnień stworzenia przy jej nogach wydobyła z siebie parę zdań o twoim udziale w całej sprawie. Alias uśmiechnęła się z czułością do Smoczywabika. Zawsze znajdował się tam, gdzie był najbardziej potrzebny, w tym przypadku oznaczało to nie spuszczanie halflinki z oka. - Mam wrażenie – ciągnął mężczyzna – że poza zmuszeniem halflinki do podzielenia się zasługami, jest jeszcze coś specyficznego, coś, o czym cały czas to stworzenie zabrania halflince wspomnieć. Jej gadanina to zwyczajowa opowieść bardki o poszukiwaczce przygód, czerwonych smokach, kryształowych żywiołakach i królewskich weselach, lecz w każdym z tych epizodów przychodzi moment, w który, jaszczur szturcha ją, a ona zmienia tok opowieści. Alias musiała się zmusić do zachowania spokoju. - Wszyscy mamy jakieś sekrety, panie… hmmm, nie powiedziałeś mi swego imienia. - Mourngrym. Mourngrym Amcathra. - Alias. Mourngrym skinął głową. - W imieniu mieszkańców Dolin dziękuję ci za pozbawienie nas tej przeklętej bestii. - Twoje podziękowania zostały łaskawie przyjęte – odparła Alias, skromnie pochylając głowę. Niemniej wewnątrz poczuła się winna. Kalmari znalazł się w przesmyku częściowo z jej powodu. Jednak nie mogła popsuć tej krótkiej chwili chwały, która jej się należała, wyznając prawdę. Coś w oficjalnym tonie Mourngryma sprawiło, że Alias zaczęła się zastanawiać, kim on jest? - Czy jesteś jednym z ludzi lorda Dousta? – zapytała. Mourngrym uśmiechnął się. - Ten zaszczyt było moim udziałem do zeszłego roku, kiedy to ten poczciwy kapłan odszedł na emeryturę. Nie, żeby był za stary, aby wykonywać swoją pracę. Chciał po prostu więcej czasu spędzać z rodziną. Teraz mieszka w Arabel. - Och. – Alias nie słyszała o tym fakcie. Dlaczego o tym nie słyszała? Jeśli coś tak ważnego zdarza się w tak ważnym miejscu, zazwyczaj mówi się o tym przez długie miesiące. Musiała o tym wiedzieć. Musiała to zostać utracone wraz z innymi wspomnieniami z zeszłego roku. – Kto jest teraz panem Cienistej Doliny? - Ja – powiedział Mourngrym z szerokim uśmiechem. Alias oblała się głębokim rumieńcem.

- Przepraszam – powiedział miękko. – Myślałem, że o tym wiesz. Jeśli potrzebujesz czegokolwiek, jestem pewien, że możemy ci to zapewnić. W ramach podzięki. Oto stał przed nią pan Cienistej Doliny i ofiarowywał jej wszystko, czego chciała, a wszystkim, co mogła wymyślić, był zgubiony sztylet. Nie miała zamiaru zawracać mu głowy czymś tam małym. Ktoś zaczął grać na rogu, akompaniowały mu rytmiczne uderzenia bębna. - A może taniec? – zapytała nieśmiało Alias. Uśmiech Mourngryma powiększył się. Mężczyzna wstał, podał Alias ramię i poprowadził na środek parkietu. Galop był szybki i żywy, Alias rozkoszowała się każdą jego minutą. Mourngrym był doskonałym tancerzem, a minęło już dużo czasu, od kiedy Alias ostatni raz robiła coś tak frywolnego. Kiedy muzyka się skończyła, jej partner odprowadził ją do krzesła. - To nie jest tak łatwe jak wymachiwanie mieczem, prawda? Czego się napijesz Alias, wina czy piwa? – Mourngrym dał znak kelnerowi. - Wino poproszę – wybrała Alias. – Musiała tańczyć tego galopa dziesięć razy na noc, gdy byłam młodsza. Oczywiście wtedy nie miałam takiego szczęścia do partnerów. W tej gospodzie panował kiedyś niedostatek dżentelmenów, dlatego też Kith i ja zawsze musiałyśmy tańczyć ze sobą. - Kith? – zapytał Mourngrym. - Była naszą magini – wyjaśniła Alias. – Dawno temu należałam do kompanii Łabędzich Dziewic. Ochraniałyśmy karawany idące przez Elfi Las. Zazwyczaj tutaj spędzałyśmy zimę. Kelner stanął przy łokciu Mourngryma. - Dla mnie piwo, dla pani wino, Turko. Łabędzie Dziewice – powtórzył, gdy kelner oddalił się w pośpiechu. – Tak, jest o nich wzmianka w Opowieściach Elminstera. Sześć kobiet, wszystkie z silnym temperamentem, o ile dobrze pamiętam. - Siedem – poprawiła Alias. – Ja byłam najmłodsza. - Czy najmłodsza nie była maginią? – zapytał Mourngrym. - To właśnie była Kith – powiedziała Alias. – Była ode mnie półtora roku starsza. Studiowała pod okiem Sylune, przez krótką chwilę. - Tak, wiedźma wspominała kiedyś o niej – uśmiechnął się Mourngrym. – W niezbyt pochlebnych słowach, o ile pamiętam, lecz czarodziejki są wybuchowymi istotami. - A skoro mowa o czarodziejkach i czarodziejach, to czy widziałaś któregoś z członków mojej kompani? - Turmitę? – zapytał Mourngrym. – Tak, zszedł na dół późnym popołudniem i zapłacił chłopcu złotym orłem, aby ten zaniósł jego prośbę o audiencję do Elminstera. Czekał na odpowiedź do mniej więcej

minionej godziny, a ta brzmiała, cytuję słowa Elminstera: „Zabieraj tyłek do mojej poczekalni i oczekuj tam, aż cie wezwę”. Więc zapewne teraz twój czarodziej przechadza się w tę i z powrotem po posadzce w wieży. Kelner powrócił z drinkami. - Za dobry los – wzniósł Mourngrym toast swoim kuflem. - Za dobry los – zgodziła się Alias, zanim pociągnęła łyczek zimnego, różowego płynu. Zaczęła podejrzewać, że częścią jej przekleństwa była niemożność czerpania przyjemności z picia piwa. Po śnie w Cienistym Przesmyku postanowiła zamiast tego spróbować wina. Drink, który przyniósł jej kelner, nie był nawet w połowie tak smaczny jak napój z jej snu, ale z pewnością był dobry i, przy odrobinie szczęścia, nie tak mocny. - Biedny Akabar – powiedziała Alias. – Elminster musi być tym lokalnym mędrcem, z którym tak koniecznie chciał porozmawiać. Akabar jest tak odpowiedzialny, że straci całą zabawę. Mam nadzieję, że nie traci czasu. Czy Elminster jest dobry w tym co robi? Mourngrym niemal zachłysnął się piwem. - Elminster? Zimowałaś tutaj kiedyś i nigdy nie słyszałaś o mędrcu Elminsterze? Alias potrząsnęła głową. - To było ponad siedem lat temu. Zakładam, że Elminster jest tutaj kimś nowym. - Tak nowy ja Szczyty Zmierzchu i dwa razy bardziej urwisty – odparł lord Cienistej Doliny i dziwnie na nią popatrzył. – On był tutaj od zawsze. To najmądrzejszy człowiek w Krainach. Większość ludzi przybywa do Cienistej Doliny z jego powodu, chociaż zazwyczaj nie udziela już swoich usług. Cholera, cholera, cholera, cholera, pomyślała Alias. Przepadłam i wszystko popsułam. Jak to możliwe, że pamiętam tak wiele szczegółów z tego miasta, a zapomniałam o kimś tak ważnym? Alias spuściła wzrok. - Obawiam się, że czasem mam problemy z zapamiętywaniem pewnych rzeczy – wyjaśniła. - Cóż, tak jak powiedziałaś, to było siedem lat temu. Byłaś wtedy młoda, a młodzi ludzie często nie zwracając dużej uwagi na starych mędrców i im podobnych – odparł uprzejmie Mourngrym. Róg zaczął grać kolejną melodię, tym razem przy akompaniamencie Olive. - Jednak tę pieśń pamiętam – zadeklarowała Alias. Była to elfia melodia, ale słowa napisano we wspólnym. Mówiły o Stojącym Kamieniu, pomniku wzniesionym dla upamiętnienia paktu, jaki podpisali ludzie z Dolin z elfami z lasy ponad trzynaście wieków temu. Zdecydowana mieć ten niezręczny moment za sobą, Alias zaczęła śpiewać silnym i czystym głosem. Goście obecni w sali odwrócili głowy od muzyków w stronę najemniczki. Alias przenosiła spojrzenie z jednej twarzy na drugą, spoglądając w oczy swojej publiczności i sprawiając, by ludzie czuli, że śpiewa specjalnie dla nich. Zauważyła uśmiechającego się do niej Smoczywabika, który wybijał rytm końcówką

ogona. Jedynymi oczami, w które nie spojrzała, były oczy Olive. Bardka pochyliła się nad swoim instrumentem, najwyraźniej zbyt skoncentrowana na swoich palcach, by podnieść wzrok. Gdy skończyła, sala wybuchła aplauzem. Alias pokryła się rumieńcem i odwróciła się do stolika. Co sprawiło, że nagle zapragnęłam się tak popisywać? Zawsze w miastach starała się trzymać jak najbardziej w cieniu. Teraz zachowywała się jak dziecko. Przez chwilę pomyślała o znakach, ale nie poczuła wskazującego na ich aktywację żaru, spod rękawa nie wydobywało się światło. Muzyk grający na rogu podszedł do ich stolika. - Przepraszam, panie. Pani – zwrócił się do Alias – czy sądzisz, że jeśli miałabyś czas, mogłabyś dać mi słowa tej pieśni? Były takie piękne. Czy sama je napisałaś? - Nie. Nauczyłam się tej pieśni tutaj, tak samo jak melodii. Nigdy wcześniej nie słyszałeś tych słów? Muzyk potrząsnął głową. - Nie, pani. Nauczyłem się tej melodii od elfa, lecz powiedział mi, że nie ma do niej słów. - Ależ ja nauczyłam się ich tutaj – obstawała przy swoim Alias. - Czasem zapomina się o tych starych piosenkach, jeśli się ich nie zapisze – powiedział Mourngrym. – Prawda, Han? - Tak, panie – zgodził się muzyk. - Myślałam, że w Dolinach jest to popularna pieśń – odparła Alias coraz bardziej sfrustrowana. - Niedługo się tak stanie, pani, jeśli przekażesz mi słowa. Za twoim pozwoleniem będę ją śpiewał stąd do Doliny Radła. - Zapiszę je później – obiecała Alias muzykowi – i zostawię u Jhaele, zanim wyjadę. - Dziękuję, pani – odpowiedział młody człowiek z uśmiechem. – Jeszcze raz przepraszam – ukłonił się Alias, i wrócił na podwyższenie, by zagrać wraz z Olive jeszcze klika utworów. Alias podniosła wzrok i dostrzegła Jhaele. - Proszę o wybaczenie, wasza lordowska mość, lecz jest tu ktoś, z kim chciałabym się przywitać. - Oczywiście – odparł Mourngrym i pokiwał głową. Obserwował, jak Alias podchodzi do właścicielki gospody, po czym skupił swoją uwagę na muzykantach. Najemniczka była do zaakceptowania, zdecydował, trochę się jej w głowie pomieszało, ale jest miła. Z doświadczenia wiedział, że o wiele trudniej będzie upilnować halflinkę. Alias podeszła do baru, uśmiechając się do Jhaele. Kobieta oddała uśmiech, lecz wciąż nie pokazywała po sobie, że rozpoznała Alias. Najemniczka zadała jej pytanie – Jhaele, czy pamiętasz Kompanię Łabędzich Dziewic?

- Tak – jej uśmiech rozciągnął się szerzej po zmęczonych rysach. – Były z nich niezłe diablice. - Ile ich było? - Cóż, popatrzmy. Dwie wojowniczki, para złodziejek, kapłanka i Kith, przyszła magini. Razem sześć. Wszystkie kobiety. - Nie pamiętasz mnie? Jhaele patrzyła się na Alias przez długą chwilę, - Nie, przykro mi pani, lecz nie mogę powiedzieć, że tak. Do Łabędzich Dziewic czasem dołączał się ktoś mniej ważny, lecz żadna z tych osób nie zapadła mi w pamięć. Jednak teraz już cię nie zapomnę. Twoja pieśń była cudowna. Czuję się zaszczycona, że zaśpiewała ją w mojej karczmie. - Ale Jhaele, to ty nauczyłaś mnie tej pieśni – nalegała Alias. Jhaele zaśmiała się. - Musisz mnie mylić z kimś innym, pani. Ja nie potrafię zaśpiewać ani jednej nuty. Nigdy nie potrafiłam. Alias otworzyła usta, aby się zaśmiać, myśląc, że Jhaele tylko się z nią droczy, ale szczerość na twarzy kobiety zaniepokoiła ją. Zarumieniła się i wybiegła przez drzwi do kuchni. Jhaele spojrzała za nią, lecz najemniczka wypadła przez boczne drzwi prosto w noc. - Coś ugryzło tę małą – mruknęła i powróciła do swoich niemiłych obowiązków przy kontuarze. Słońce właśnie zdążyło się schować za odległymi górami Ust Pustyni, a niebo stawało się granatowe. Wieczorne powietrze było chłodne, lecz Alias była zbyt wściekła, żeby to zauważyć, w pośpiechu kroczyła w stronę wschodnią od Starej Czaszki, w kierunku rzeki i błoni. - To nie ma żadnego sensu – warknęła. – Nie byłam kimś mniej ważnym, kto przyłączył się do Łabędzich Dziewic! Byłam pełnoprawną członkinią! Przez trzy sezony! Inną rzeczą był fakt, że ten nowy lord Mourngrym zapomniał opowieści o Łabędzich Dziewicach, ale Alias dwukrotnie spędzała zimę w Starej Czaszce. Ona oraz Kith i Blinda spędziły tysiące wieczorów w towarzystwie Jhaele Silvermane. Właścicielka gospody specjalnie dla nich grzała wino i uczyła je sprośnych piosenek, generalnie traktujących o mężczyznach, zaś w szczególności o poszukiwaczach przygód. I to właśnie Jhaele nauczyła ją pieśni o Stojącym Kamieniu. - Jak ona mogła mnie zapomnieć? – wyszeptała ze złością Alias. Gardło ścisnęło się jej, a łzy napłynęły do oczu. Z trudnością chwytała powietrze. Jak możesz obwiniać Jhaele, skoro sama nie pamiętasz Elminstera? – powiedziało do niej jej własne sumienie. Gdy słuchało się opisu Mourngryma, można by pomyśleć, że ten człowiek jest znakiem firmowym tego miasta. Niemożliwe jest, żebym go nie zauważyła w tak małym mieście jak Cienista Dolina. A nawet jeśli tak by się stało, to, zgodnie z tym, co mówił Mourngrym, powinnam o nim usłyszeć, gdziekolwiek bym nie była. Podobno jest sławny.

Być może Mourngrym przesadzał z tą renomą mędrca. W każdym razie Mourngryma nie było tutaj siedem lat temu, więc jak może być taki pewny, że Elminster przebywał wówczas tej okolicy? Być może te Opowieści Elminstera, o których wspomniał, nie były aż tak bardzo zgodne z prawdą. Jak ten cały Elminster mógł wspominać coś o Łabędzich Dziewicach i nie napisać nic o mnie? Jak śmiał o mnie zapomnieć? Minąwszy około tuzina budynków w centrum miasta i czując się wyczerpana odbytym marszem, Alias zaczęła rozważać powrót do karczmy i udanie się na spoczynek. W skrytości ducha miała nadzieję, że gdy się obudzi, okaże się, że wszystkie rozczarowania dzisiejszego wieczoru były tylko częścią kolejnego złego snu. Było to tak samo prawdopodobne jak zniknięcie tatuażu o świcie. Ruszyła dalej. Minęła dom tkaczki Tulby. Obok niego biegła mała, ubita ścieżka, prowadząca prosto na zbocze małego wzniesienia znanego jako Stara Czaszka. Z trudnością mogła dostrzec walący się znak, tuż przy ścieżce. Podstawiał odwrócony półksiężyc, z unoszącą się między jego rogami kulką. Alias weszła na ścieżkę, żeby przyjrzeć się mu dokładniej. Poniżej znaku widniał napis we wspólnym: „Przejścia nie ma. Intruzi powinni powiadomić najbliższą smrodzinę. Życzę miłego dnia. Elminster”. Jej oczy powędrowały w górę ścieżki, która kończyła się zdewastowanym budynkiem ustawionym pod dziwnym kątem na zboczu wzniesienia. Był to jakiś rodzaj wieży, lecz dostawiono do niej tyle przybudówek, zagraconych dodatkowo kolejnym elementami architektonicznymi przylegającymi do nich lub zbudowanymi wprost na nich, że trudno było odróżnić pierwotną budowlę. Niemniej, ponad wszystkim, na wysokość przynajmniej trzech pięter, wnosiła się solidna, kamienna iglica. Gęste zwije kwitnącego bluszczu porastały więżę i przybudówki. Alias pamiętała każdy budynek, który mijała, od garncarni Lulhannona do tkaczki, lecz ta ścieżka, znak i budowla stanowiły białą plamę. Alias nigdy wcześniej ich nie widziała. Nigdy. Ani razu w ciągu tych tysięcy razy, gdy przejeżdżała tą drogą. Możliwym było pominięcie mędrca – mogło się tak zdarzyć, że całą zimę spędzał w swojej wieży, chroniąc się przed zimnem – ale absolutną niemożnością było pominięcie tego budynku Ścieżkę można wydeptać w ciągu jednego roku, znak też mógł się do tego stopnia zniszczyć w ciągu lat, lecz sam budynek wyglądał na bardzo stary. Bluszcz rozrastał się w szalonym tempie, lecz nawet tej roślinie całe wieki zajmuje porośnięcie budynku tak gęsto i wysoko. Może kiedyś rosło tutaj więcej drzew zasłaniających widok, zastanawiała się Alias. Lecz, czy w takim wypadku nie widziałabym go ze szczytu Starej Czaszki? Wystarczająco często wspinałam się tam z Kith. Wraz z nagłą falą nowego podniecenia, Alias zaczęła się zastanawiać, czy Cassana i jej towarzysze nie mieli jakiegoś dobrego powodu, żeby zapomniała o Elminsterze. Może był w stanie powiedzieć jej o pieczęciach więcej niż Dimswart. Pełna determinacji zignorowała znak i ruszyła w górę ścieżki, planując dołączenie do Akabara oczekującego przybycia Elminstera Gdy dotarła do budynku, głośno zapukała. Nie było żadnej odpowiedzi, mimo że wyraźnie widać było światła palące się w oknach na wyższych piętrach wieży. Z pewnością ktoś znajdował się wewnątrz. Alias zawołała „halo” i zapukała ponownie jeszcze głośniej. Minęło następnych kilka minut, lecz w dalszym ciągu nikt nie odpowiedział ani nie zszedł, by wpuścić ją do środka.

Odrobinę zażenowana, spróbowała pociągnąć za gałkę przy drzwiach, lecz ta nie chciała się przekręcić. Spróbowała przy innych drzwiach, a nawet oknach, lecz wszystkie okazały się być szczelnie zamknięte. Z westchnieniem obróciła się na pięcie i pomaszerowała w dół ścieżki. Na drodze skręciła na wschód i poszła lewą odnogę ulicy, która prowadziła wzdłuż rzeki Ashaby, na południe. - Mam zamiar znaleźć kogoś, kto mnie pamięta – zadeklarowała. – Sylune będzie mnie pamiętać. Co prawda nie znała mnie zbyt dobrze, lecz ona nigdy nikogo nie zapomina. W swym pośpiechu była całkowicie nieświadoma krzyków, które rozległy się za nią z wieży. 14 SKRYBA I STARZEC - Jak to więcej formularzy? – ryknął Akabar, tracąc w końcu cierpliwość. W duchu miał nadzieję, że ten krzyk przyciągnie uwagę kogoś innego poza tym biurokratycznym, głupim skrybą, który siedział przed nim – kogoś, kto dostrzeże powagę jego problemu, kogoś, kto uratuje go z tego bagna formalności. Kogoś takiego jak Elminster. - Cóż, hmmm, tutaj – powiedział skryba Lhaeo i wskazał palcem na rubrykę w formularzu, który Akabar wypełnił godzinę temu. Mrugnął okiem do południowego maga przez dziwny zestaw grubych soczewek owiniętych drutem, który niepewnie tkwił na jego nosie. – Tutaj, gdzie wspomniałeś, że masz więcej niż jedną żonę, powinieneś przejść do rubryki dwudziestej trzeciej i wypisać imiona matek wszystkich twoich żon, nie zaś do rubryki dwudziestej drugiej, gdzie wpisałeś tylko imię matki twojej pierwszej żony. Ten błąd wymaga specjalnej procedury HL, po to, aby utrzymać nasze archiwa w porządku. - Archiwa? – wrzasnął Akabar. – Rozejrzyj się wokół siebie! – rozkazał. – Czy to pomieszczenie wygląda, jakby w tym tysiącleciu cokolwiek zostało zarchiwizowane? Pytanie było czysto retoryczne. Zewnętrzne biuro skryby, które jednocześnie służyło za poczekalnię dla tych, którzy oczekiwali na audiencję u Elminstera, stanowiło ognistą pułapkę czekającą na jedną iskierkę. Pergaminowe zwoje, związane rzemykami księgi, zwoje czystych kartek papieru, puste formularze z widocznym napisem ważne lub poufne, podręczni pisane na korze drzewnej, poplamione atramentem, oraz spora warstwa kredowego pyłu, wszystko to zasłaniało każdą z możliwych linii horyzontu lub opierało się o wszystkie pionowe powierzchnie. Kolorowe serpentyny, na których wypisane były całkowicie egzotyczne napisy, zwisały z sufitu. Poza tym ten szary skorupiak miał w zwyczaju zapisywać dla pamięci rzeczy, jakie należy zrobić, takie jak: pojechać na koronację Azouna lub ostrzec Myth Drannor przed atakiem. Wszędzie pełno było kamiennych i glinianych tabliczek, jak i wykonanych z innych materiałów, z wypisanymi podobnymi wiadomościami, które nagromadziły się tutaj przez długi czas – na przykład: odebrać pranie i zapłacić Lhaeo.

Wszystko razem stanowiło hołd dla niezwykłej umiejętności Lhaeo polegającej na ujarzmianiu poszukiwaczy przygód i powstrzymywaniu ich od przeszkadzaniu Elminsterowi. Akabar spodziewał się tego, do pewnego stopnia. A przynajmniej nie mógł uwierzyć, by ktokolwiek, w tym sam Lhaeo, dał choć złamany grosz za to wszystko, co zostało tutaj zapisane. W jego opinii wszystkie formularze stanowiły jakiś rodzaj testu przeprowadzanego na jego cierpliwości, inteligencji lub desperacji. Jeśli tylko wytrzyma wystarczająco długo, był pewien, że Lhaeo pozna się w końcu na jego wartości i przypomni Elminsterowi, że w poczekalni czeka południowy mag. Niemniej jednak Akabar czekał już pięć godzin – trzy w gospodzie i dwie w tym fatalnym, zatłoczonym pokoju. Jego cierpliwość wyczerpała się, inteligencja zużyła na rozwikływanie idiotycznych formularzy. Desperacja pozostawała ostatnią strategią. Rozważał szalony bieg z poczekalni do wieży, lecz bez Lhaeo jako przewodnika w tym labiryncie korytarzy, drzwi i pokoi, nie był pewien, czy cokolwiek znajdzie. Nawet gdyby udało mu się odnaleźć schody, nie miał żadnej gwarancji, że Elminster obecnie przebywa w wieży. Lhaeo wzruszył ramionami. - Musisz zrozumieć, że Elminster jest bardzo zajęty. Jest to jedyny sposób na stwierdzenie, czy problem jest rzeczywiście ważny i warty tego, aby wywołać przerwy w jego już i tak przepełnionym planie zadań. - Jak dużo smok musiałby wylądować w tym pokoju, żeby zasłużyć na uwagę mędrca? - Och, Elminster nie udziela porad smokom – zapewnił Lhaeo maga. – Udziela porad w sprawie smoków, lecz nie im samym. Mędrzec jest bardzo, bardzo zajęty i z zasady nie traci czasu na smoki. Od tego są poszukiwacze przygód. A jeśli, emm, to znaczy, kiedy będziesz się z nim widział, radziłbym ci wspominać o smokach najmniej jak to możliwe. - Posłuchaj – powiedziała Akabar. – Rozumiem, że mędrzec jest zajęty. Kiedy otrzymałem wiadomość, bym się pospieszył, założył, że zapewne chce mnie przyjąć podczas swojej obiadowej przerwy lub czegoś takiego. - Przerwy obiadowej? – skryba przesunął, z pomocą wskazującego palce, druciane oprawki wokół soczewek wyżej na nos. – Nie sądzę, żeby Elminster zrobił sobie obiadową przerwę od… hmmm, pomyślmy… Roku Księcia, co daje nam… – Lhaeo skonsultował się z kalendarzem. - Czy kiedykolwiek komuś udało się przejść przez tę pergaminową zamieć? – warknął Akabar. - Cóż – Lhaeo usiadł i zadumał się na moment. – Była tutaj delegacja z Lasu Anauroch. - Anauroch to pustynia, a nie las – zauważył Akabar. - Tak, teraz jest pustynią. - Czy to miał być żart? – żachnął się Akabar. - A czy ja się śmieje? – zapytał skryba, spoglądając na Akabara znad oprawek swoich soczewek. - Nie.

- Zatem to nie mógł być żart, prawda? - Posłuchaj – powiedział Akabar. – Rozumiem, że mędrzec nie może tracić czasu dla każdego. Nie nagabywałbym go, gdyby to był drobny problem. Nie jestem jakimś tam byle jakim magiem. Inny członek społeczności mędrców, pan Dimswart z Suzail, nie był w stanie poradzić sobie ze wszystkimi zawiłościami mojej sprawy. Polecił mi, abym skonsultował się z Elminsterem. Przebyłem całą tę drogę, żeby właśnie tak zrobić. - Och! – wykrzyknął Lhaeo, a jego oczy za grubymi soczewkami błysnęły. – Jestes tutaj z polecenia! To wymaga wypełnienia całkiem innego zestawu formularzy. Chwileczkę, zaraz je przyniosę. – Skryba włożył rękę do szuflady i wyjął całe naręcze postrzępionych kartek. – Nie, to nie te, tamte muszą być w innej szafce. Akabar policzył do dziesięciu. Daleko poniżej, ktoś zapukał do drzwi, lecz Lhaeo, zatopiony w swym poszukiwaniu formularzy dla ludzi z polecania, zignorował dźwięk. - Oto one – ogłosił skryba. – To ostatnia kopia, zatem musimy wysłać zapotrzebowania na następna dostawę pergaminu do lokalnych kupców. – Formularz znalazł się nagle niebezpiecznie blisko płomienia świecy. – Ooooch, jest trochę zapisany, ale możemy tak, możemy po prostu doczepić do niego załącznik z wyjaśnieniem, że formularz został zapisany z mojej winy. Poniżej ktoś ponownie zapukał, z tym, że o wiele głośniej. - Czy ktoś odpowie na to pukanie? - Cóż, nie. - Dlaczego nie? - Już dawno po naszych godzinach urzędowania, już zamknięte. - Ale ja tutaj jestem – zauważył Akabar i natychmiast chciał odgryźć sobie język. - Rzeczywiście, jesteś. Do tego potrzebny będzie kolejny formularz. Dla nocnych gości. Pukanie ustało. - Teraz proszę, postaraj się zawrzeć tutaj tak dużo informacji o panu Dimswarcie, jak tylko zdołasz sobie przypomnieć. To, o co go zapytałeś w tej rubryce, jego odpowiedź w tej, to, czego ci nie powiedział w tej poniżej. Jakiekolwiek powody, dla których sądzisz, że mógł się mylić, w tej. Akabar zanurzył pióro w kałamarzu i zaczął wszystko od nowa. Teraz żałował, że nie zabrał ze sobą Alias. Miecze potrafią w tak cudowny sposób, przebijać się przez biurokrację. W chwilę później okazało się, że należy wypełnić jeszcze jeden formularz, ponieważ to Alias, nie on, była rzeczywistą klientką Elminstera. Akabar ponownie stracił cierpliwość i powtórzył swój werbalny atak na skrybę mędrca. ***

Chatka Sylune znajdowała się na niedużym wzniesieniu wychodzącym na drogę i rzekę Ashabę zapamiętała to mieszkanko jako małe, lecz wygodne, porośnięte bluszczem, z dymem zawsze unoszącym się z komina nad kuchnią. Zapamiętała Sylune niezwykle piękną, ze srebrnymi, błyszczącymi włosami. Kith powiedziała jej, że Sylune ma co najmniej sto lat, lecz utrzymuje swą młodość za pomocą magii. Alias zawsze podejrzewała, że Kith ma zamiar użyć swoich mocy w tym samym celu, do polepszenia i zachowania swego wyglądu. Ta myśl wywołała uśmiech na jej twarzy, który znikł, gdy już wspięła się na wzniesienie. Oświetlona światłem księżyca chatka Sylune była niczym więcej jak kupą gruzu. Drewno i kamienie kiedyś ją tworząc, teraz porozrzucane były po całym wzniesieniu. Kamienny kikut, który kiedyś służył jako kuchnia, stanowił jedyny widoczny znak, że chatka rzeczywiście kiedy tutaj stała. - Na oddech Bhaala – zaklęła Alias i podeszła do szczątków chaty. Zniszczenie nastąpiło wiele lat temu. Potknęła się o wystającą płytę chodnikową, lecz większość dawnej podłogi zdążyła już zniknąć pod trawą i pnączem. Włoski na karku Alias stanęły dęba i zdała sobie sprawę, że Cienista Dolina nie jest dla niej ani odrobinę bardziej bezpieczna niż Cienisty Przesmyk. Natychmiast pożałowała, że zostawiła miecz w swoim pokoju. Potem pomyślała, iż nie robi to żadnej różnicy. Miecz okazała się użyteczny przeciwko zabójcom, lecz nigdy nie przebiłby się przez kryształowego żywiołaka w taki sam sposób jak broń Smoczywabika, a kalmari mógł pokonać tylko miecz barbarzyńcy. Rozsądek podpowiadał jej, żeby uciekła z powrotem do gospody, do bezpieczeństwa wśród swoich towarzyszy, lecz uczucie bólu i złości odebrało jej rozum. Mam już dość wycofywania się. Chcę walczyć. - To miejsce jest tak samo dobre jak każde inne – mruknęła Alias. Jej głos przybrał na sile. – Po pierwsze są tutaj stare ruiny, porzucone i wypalone do cna. Wokół ciemności. Scena jest gotowa – zaczęła krzyczeć. – Na co czekacie, o potężni władcy? To właśnie tutaj czyha na mnie obrzydliwe, przyczajone niebezpieczeństwo, prawda? Zaśmiała się. - O co chodzi? Nie możecie się zdecydować, co na mnie nasłać tym razem? A może beholdera otoczonego błyskającymi ślepiami? Nie, zaczekajcie! Już wiem! Przyślijcie pożeracza umysłów lub zabójcę intelektu! Zgubne z głodu, bo wiecie co? Doprowadzacie mnie do szaleństwa! Jej ryki niosły się po rzece Ashabie. - Pokażcie się, wy tchórze! – wrzasnęła, tracąc resztki kontroli nad swoim gniewem. – Nauczę was, jak zrobić ze mnie marionetkę! Zaatakujcie mnie! Wyzywam was! - Cóż, tak naprawdę, to tego nie chcę – odezwał się piskliwy głos zza resztek kuchni. – Lecz jeśli nie przestaniesz krzyczeć, będę musiał. Alias obróciła się, lecz wszystkim, co mogła dostrzec, był cień w pobliżu zniszczonego kikuta. Natychmiast wróciły jej wszystkie zmysły i sięgnęła do buta po sztylet. - Przepraszam – powiedziała, nie podnosząc się z kucek, gotowa rzucić sztylet, gdyby tylko cień wykonał

jakiś niespodziewany ruch. Zdawało się, że jest to zwyczajny człowiek, ale kalmari z jej snu wyglądał jak zwykły kupiec, do chwili gdy został rozcięty na pół i z jego pozostałości wypłynęła śmiertelna chmura. – Myślałam, że tu a górze jestem zupełnie sama. - Często zwracasz się do siebie, co? - Cóż, miałam nadzieje, że ktoś to usłyszy. Ktoś daleko stąd. - Nadal tak krzycz – powiedział cień – i sprowadzisz tutaj niechybnie cała dolinę. Właśnie miałem ja tutaj rozpalić sygnalizacyjne ognisko. Może zechciałabyś pomóc mi? Bez czekania na odpowiedź postać odwróciła się i uklękła przy kikucie. Alias wyprostowała się, a pięcie jakie czuła, ustępowało, w miarę jak rękojeść sztyletu rozgrzewała się w jej dłoni. Postać przy kikucie zanuciła jakąś bezsensowną melodyjkę i zajęła się układaniem na stosie polan i gałązek. Zabłysnęła iskra, potem nastąpił błysk i suche drewno zajęło się ogniem, rzucając wokół zrujnowanej chatki krąg ciepła i światła. Oświetlony cień zmienił się w człowieka wielkości grochowej tyczki, ubranego w poplamione i zniszczone szaty. Jego długa, szara broda pozbijana była w strączki i potargana, a odrzucony kaptur ujawniał łysinę, która świeciła na czerwono w świetle płomieni. Wyglądał jak stary, zrzędliwy kozioł. - Jeśli nie masz zamiary skorzystać z odrobiny ciepła – powiedział starzec – to przynajmniej zbliż się do światła, żebym widział, kiedyż użyjesz tego sztyletu. Alias weszła w krąg światła, czując się głupio z powodu przyłapania na wściekaniu się na swój własny los i jeszcze bardziej głupio z powodu grożenia staruszkowi. Usiadła po turecku przy ognisku. - Szukam rzecznej wiedźmy Sylune – wyjaśniła. Starzec usiadł twarzą do niej i oparł się o zniszczoną ścianę kuchni. Z kieszeni w swojej szacie wyciągnął puszkę z zielem fajkowym i za pomocą kciuka ubił go w grubej, glinianej fajce. Popatrzył na nią w zamyśleniu. - Ona nie żyje – powiedział cicho. - Co? - Ona nie żyje – powtórzył starzec. – Umarła. Nie ma jej tutaj. Ludzie umierają. Nawet tutaj. – Zapalił fajkę końcówką płonącej gałązki. - Jak? – wyszeptała Alias. Wiadomość ta uderzyła w nią jak cios w trzewia. Nie była blisko z mentorką Kith, lecz wszędzie, gdzie się udała, zawsze gdy czuła, że jest blisko zdobycia jakichś informacji, coś krzyżowało jej wysiłki. Liczyłam na Sylune, bardziej niż sobie z tego zdawałam sprawę, pomyślała. - Zginęła ona w walce ze smokiem – wyjaśnił starzec. – Banda tych stworzeń spadła na ten region kilka zim wstecz. Zniszczyła kilka miast. Jeden z nich skorzystał był z okazji, że w mieście nie było Elminstera. Kiedy ten smok zaatakował Cienistą Dolinę, Sylune była w tej okolicy jedyną osobą posiadająca moc. Nie miała ona żadnych szans, lecz miała swoją laskę.

Alias zrozumiała, że mężczyzna miał na myśli magiczną laskę, laskę mocy. - Złamała ją ona na nosie tego potwora i wszystko zamieniło się w słup ognia – smok, laska i Sylune. Zdarzyło się to ot, tam, po tamtej stronie – starzec wskazał na drugi brzeg rzeki. W świetle księżyca Alias była w stanie odróżnić goły, wypalony obszar w lesie. - Cholera – wyszeptała miękko. - Ano. Przez moment zaległo między nimi milczenie. Potem starzec przemówił ponownie. - Słyszał żem ja, jak śpiewałaś w karczmie u Jhaele – powiedział. – Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś tę starą pieśń. - Znasz ją? – głowa Alias podskoczyła do góry. - Słyszałem ją kiedyś. - Gdzie? - Najpierw ty powiedzmy mi – nalegał starzec – gdzie jej się nauczyłaś. - Nauczyłam się jej od Jhaele. Starzec wybuchnął śmiechem. - Jhaele! Niemożliwe. Tej kobiecie słoń nadepnął na ucho. Alias wzruszyła ramionami. - Ona nie pamięta, żeby mniej jej uczyła, lecz to zrobiła. Wiem, że to zrobiła – powiedziała z gwałtownością. Starzec spojrzał na Alias na wpół przymkniętymi oczyma, jakby rozważał jej odpowiedź. W końcu zapytał – Czyż znasz ty jeszcze jakieś stare, dobre pieśni? Na przykład jakąś o księżycu? – Wskazał na jaśniejącą kule. – I o świetle, które za nim podążą? - Łzy Selune – powiedziała Alias. - To pieśń miłosna, nieprawdaż? – zapytał starzec. - Tak – odparła Alias. – Opowiada o tym, jak bogini księżyca płacze, ponieważ jej kochanek, słońce, zawsze przebywa po drugiej stronie świata. - Dokładnie o nią mi się rozchodziło. Gdzie tyś się jej nauczyła? - Chcesz, żebym ją zaśpiewała? – odpowiedziała pytaniem.

- Chyba nie o to zapytywałem, nieprawdaż? - Nie. - Zatem? – ponaglił ją starzec. Alias nie odpowiedziała. Zaśmiał się, kiedy powiedziała, że to Jhaele nauczyła ją pieśni o Stojącym Kamieniu. Jeśli powie mu, że Łez Selune nauczyła się od Harfiarza, najprawdopodobniej też jej nie uwierzy. Zupełnie jakby czytał w jej myślach, starzec zapytał – Może tyś nauczyła się jej do Harfiarza? Alias odwróciła głowę i wlepiła w niego wzrok. - Twoja niska przyjaciółka, bardka, śpiewała pieśń o Myth Drannor. Powiedziała, że nauczył ją jej Harfiarz. Alias prychnęła. - To podobne do Olive. - Zatem twierdzisz, że nie nauczyła się jej ona od Harfiarza? - Nauczyła się jej ode mnie. - Co pozostawia nas z pytanie, gdzie tyś nie jej nauczyła? - Od Harfiarza – przyznała. - Tam żem myślał – odparł zadowolonym z siebie tonem. – Jak miał na imię ów Harfiarz? Alias zaczęła bardzo mocno myśleć, ale w umyśle miała jedną, białą plamę. - Nie wiem – wyszeptała. - Nie sądzę – powiedział starzec. - Nie, nic nie rozumiesz. Mówię ci prawdę. Po prostu nie zawsze wszystko pamiętam. - Rozumiem, w porządku. Bardziej niż ci się zdaje. Wierzę ci. Nauczyłaś się tej pieśni od Harfiarza, lecz on nie podał ci imienia swego. - To niemożliwe – powiedziała Alias, łamiąc sobie głowę w poszukiwaniu wspomnień związanych z Harfiarzem. – Byliśmy blisko… – jej głos ucichł. Nie mogła sobie przypomnieć nawet twarzy tego Harfiarza, pomijając okoliczności i miejsce poznania. – Był Harfiarzem – obstawała przy swoim. - Był – powtórzył jak echo starzec. Alias, rozgrzana przez ogień, bez zastanowienia podwinęła rękawy, aż do łokcia.

- Masz ty tutaj interesujący tatuaż – powiedział starzec, wskazując na jej prawe ramię. Alias chciała opuścić rękaw z powrotem, lecz starzec chwycił jej nadgarstek i przyciągnął go do siebie. Blask ognia odbił się w niebieskich pieczęciach. W tej chwili znaki były nieruchome, mogły zostać uznane za normalny tatuaż. Mimo to Alias czuła się niezręcznie, pokazując znaki komuś obcemu. - Nie jest mój – powiedziała. - Och. Po prostu tyś go wypożyczyła na miesiąc Mirtul? – zażartował. - Ktoś mi go zrobił bez mojego pozwolenia – wyjaśniła Alias. – Musiałam być pijana – wzruszyła ramionami. Szarobrody uniósł brew i spojrzał na nią przez zmrużone oczy. - Dobra robota, dobra robota, zaprawdę. Nigdym nie widział czegoś podobnego. Nie są to miłe symbole, nieprawdaż? - Co ty możesz o nich wiedzieć? – zapytała Alias, starając się wyszarpnąć ramię, jednak uchwyt starca był zadziwiająco silny. Mężczyzna popukał w symbol na zgięciu jej ramienia. - Płonący Sztylet – mruknął. - Ogniste Noże – poprawiła Alias. - Ach tak, racja. Racja. To gildia złodziei i zabójców z Cormyru. Młody Azoun posłał ich precz. Teraz mają kwaterę w magazynie we Wrotach Zachodu. Alias, zaskoczona wiedzą starca, przestała się szarpać i pozwoliła, by ramię pozostało w jego uścisku. - A te dwa pod spodem? – ponagliła go. Prychnął. - Czyż ja wyglądam na mędrca? - Cóż, tak, w pewnym sensie. Starzec zachichotał. - Nie można żyć w tak małym mieście jak to, bez podjęcia tego tematu. Elminstera wiecznie nie ma, bo doradca on przy zbieraniu plonów i hodowli owiec, zawsze opowiada jakieś historie. Mógłby ci bez mrugnięcia okiem powiedzieć, co one oznaczają. - Nigdy się nie spotkaliśmy – odparła Alias z westchnieniem. - Podejrzewam, że nie. On nie dba specjalnie o poszukiwaczy przygód.

- Och, podejrzewam, że preferuje handlarzy warzywami – odparła Alias. - Handlarzy warzywami? - Ludzi z miasta. Farmerów. Kupcy bardziej zainteresowanych zyskiem niż przygodą. Starzec ponownie zachichotał. - Oni mają w zamian za to ziemię i miasta. Co ty masz? Alias nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym. Miała trochę złota, lecz niedługo go nie będzie. Gdyby miała więcej skarbów zabranych Mist, mogłaby sobie kupić jakąś posiadłość. Lecz wtedy stałaby się handlarką warzywami, a ona nie miała zamiary kiedykolwiek przejść na emeryturę. Wszystkim, co chciała robić, było swobodne podróżowanie po Krainach. - Moje wspomnienia – odpowiedziała, lecz wiedziała, że to nie może dużo oznaczać, przynajmniej nie w jej przypadku. Starzec uśmiechnął się szeroko. - Tyś jest sprytniejsza, niż wyglądasz. – Poklepał jej nadgarstek w miejscy, gdzie wężowaty wzór wił się dookoła pustej przestrzeni. – W tym miejscu nic nie ma. - Miałam szczęście i uciekłam, zanim skończyli, tak sądzę. - Tak sądzisz, hę? Może. - Czy znasz pozostałe pieczęcie? Starzec milczał tak długo, że Alias zaczęła sądzić, iż zasnął. Pozwolił, by jej ramię wyślizgnęło się z jego uścisku. Nagle odezwał się – Zrie i Cassana. Alias podskoczyła z zaskoczenia. Ten stary głupiec nie może być zwykłym kozłem, bo nie wiedziałby tego, że chyba że… Olive zdołała się wygadać, zanim Smoczywabik ją powstrzymał. - Co o nich wiesz? – zapytała. - To stara historia, zdarzyła się na długo przed tym, jak tyś się urodziła – dość skandaliczna. – Starzec przesunął język po podniebieniu z mlaszczącym odgłosem, po czym pogrzebał patykiem w ognisku, wzbijając w górę chmurę iskier. - Może ją opowiesz? – popędziła go Alias. - Morze jest szerokie i głębokie – zaczął się droczyć. - Historia – nalegała Alias. - Ach, historia Zrie Prakisa i Cassany? – zapytał szarobrody. – Wiesz, jest ona dość powszechnie znana.

- Ja nigdy jej nie słyszałam – powiedziała Alias. – Nie znają tej historii w Cormyrze. - Och, Cormyr – mruknął starzec. – Cóż, tam nie. Lecz tutaj w Dolinach i w Sembii, każdy zna tę historię. W Żyjącym Mieście przerobili ją na operę. To bardzo długie przedstawienie, w czasie którego jedna postać powiada drugiej, coby była cicho, w długiej, krzykliwej, pięciominutowej przemowie, a ta druga odpowiada jej, by to ona była cicho, w kolejnej długiej, głośniej, pięciominutowej mowie. Absurdalna rzecz, ta opera. - Historia – skamlała Alias. Starzec cmoknął z dezaprobatą. - Tyś nie jest zbyt cierpliwym typem, prawda? Wiesz, gdybyś po prostu siedziała cicho i słuchała, dowiedziałabyś się o wiele więcej niż w sytuacji ciągłego nagabywania ludzi o cokolwiek. Alias przypomniała sobie, że Bezimienny powiedział jej coś bardzo podobnego. Była to prawda. Chciała, żeby ktoś wlał w nią wszystkie informacje. Nie przepadała za grą, w której zadaje się pytania, a potem trzeba wysłuchać wszystkich zawoalowanych odpowiedź, jakich udzielali ludzie. - Proszę – poprosiła. Starzec fuknął. - Powinnaś udać się do Żyjącego Miasta i posłuchać opery. Alias warknęła. - Już dobrze. Sądzę, że lepiej będzie, przedstawić ci skróconą wersję, zanim wybuchniesz, hmm? Nie docenisz chyba całej poetyki opowieści lub wątków pobocznych w operze, prawda? Skrócę to do samego sprawy. - Zrie i Cassana poznali się, gdy oboje byli magiątkami. Zakochali się w sobie, przysięgli sobie wierność. Potem rozeszli się. W jednej z wersji tej historii i władcy kazali im udać się na wyprawę na dwa odległe brzegi Wewnętrznego Morza. W innej wersji jedno z nich wylądowało na Planie Eterycznym i powrót stamtąd trwał kilka lat. W operze Cassana zostaje porwana przez piratów. - W każdym razie oboje stali się próżni, dumni, wyniośli i potężni. Gdy spotkali się oni ponownie, gdzieś na południu, skończyło się to pogrzebaniem ich wzajemnej miłości w kłótni o to, kto z nich jest potężniejszy. Rozegrali pojedynek i Zrie przegrał sromotnie. Cassana go zabiła. Nie jest to wielka tragedia, biorąc pod uwagę, to jakim skąpiradłem i przekleństwem był za życia, lecz Cassana poczuła była do siebie odrazę po zabiciu swej jedynej prawdziwej miłości. Ona sama jest zarazem chorą i zdeprawowaną osobą. Cassana zebrała osmalone kości Zrie i ułożyła je w szklanym sarkofagu, tak, aby mogła zawsze mieć je obok siebie, do kresu swych dni. Mężczyzna umilkł na moment. - To wszystko? – zapytała Alias. - Oczywiście, że to wszystko – odparł starzec. – Nie chciałem żebyś ty się rozpaliła do czerwoności i nie

wdawałem się w szczegóły. Podczas opery ludzie zmuszeni są przebrnąć przez opis każdej perły na sukni Cassany, gdy Zrie widzi ją po raz pierwszy. Nie sądzę, byś ty była szczególnie zainteresowana symboliką tej historii ani implikacjami, jakie czyni na temat natury mocy i zła, prawda? - Tak – przyznała Alias. - Zatem na czym polega twój problem. Alias wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Miałam po prostu nadzieję, że tak historia rzuci trochę światła na to, w jaki sposób te znaki znalazły się na moim ciele. – Podniosła ramię, żeby pokazać pieczęcie mocy. - Zawsze możesz pojechać do Żyjącego Miasta i załapać się na operę. - Nie, dziękuję. - Chcesz ty posłuchać historii o Moanderze? – zapytał starzec. Alias spojrzała na niego zmieszana. On naprawdę dużo wiedział. To nie był jakiś zwyczajny, stary kozioł. Skoro rozpoznał większość symboli na jej ramieniu, to musiał być jakimś mędrcem lub magiem. Prawdopodobnie byłym poszukiwaczem przygód. - Myślałam, że elfy przepędziły go z Krain – powiedziała. - Chciałyby, żeby tak było – parsknął starzec. – Nie. Wszystko, co elfy były w stanie zrobić, sprowadzało się do użycia silnych zaklęć i zamknięcia Moandera głęboko pod ruinami jego świątyni w Yulash. Wymordowały one jego kapłanów i kapłanki, żywiąc nadzieję, że moc boga w tym świecie skurczy się, popadnie w nicość, jeśli zagłodzi się go brakiem kultu. - Udało się? Starzec wzruszył ramionami. - Zapewne nie. Wielu wyznawców Moandera przetrwało rzeź i umknęło na południe, gdzie wskrzesili jego kapłaństwo. Od czasu do czasu Twierdza Zhentil lub siły z Hillsfar – zależy od tego, kto akurat zamieszkuje na dziko w ruinach Yulash – natyka się na grupę czcicieli Moandera, którzy próbują uwolnić swego boga. Widzisz, jest taka przepowiednia, która mówi, że nie narodzone dziecko uwolni Dawcę Ciemności – tak właśnie zwą Moandera. Kapłani Moandera starali się wywołać to zdarzenie, nie muszę ja chyba wspominać o krwawych szczegółach pozyskiwania przez nich nie narodzonych dzieci, lecz jak na razie wszystkie próby nie powiodły się. Nie narodzone dziecko – mówi ci to coś? Alias potrząsnęła głową. - Nie, pamiętam, że się urodziłam. Starzec zaśmiał się, tak jakby właśnie powiedziała coś śmiesznego. - Wiesz cokolwiek o tym ostatnim? – zapytała Alias i wskazała na pawie oczko w kilku odcieniach

niebieskiego, między symbolem Moandera a pustym miejscem na nadgarstku. - Jest dla mnie zupełnie nowy. - To świetnie – mruknęła Alias. Wrzuciła obraną z gałązki korę do ognia i obtarła sztylet, po czym schowała go do pochwy. – Co oznaczają poprzednie, wiedziałam wcześniej. O tym dopiero muszę się czegoś dowiedzieć. - Dlaczego? - Ponieważ nic o nim nie wiem – powiedziała Alias zdesperowanym tonem. - Sądzisz, że poczyni to aż takie zmiany w twoim życiu? - Może się tak stać – upierała się. - Gdybym ci ja był tobą, założyłbym ja, że to jest coś dużego i złego. - To raczej szerokie założenie. - Nie szersze od tego, któreś tak beztrosko przyjęła w sprawie pustego miejsca na twoim nadgarstku – powiedział starzec. - Bo jest puste – sprzeciwiła się Alias. - Nie ma nic gorszego niż nic. Przypomniawszy sobie o swoich straconych wspomnieniach, Alias nie mogła się nie zgodzić. - Okazałeś mi pomoc. Czy mogę ci jakoś zapłacić? – zapytała niepewnie, obawiając się, że może urazić jego dumę. - Wszystkim, co masz do zaoferowania po życiu pełnym przygód, są twoje wspomnienia – przypomniał jej. – Tyś zamierzała zapłacić mi nimi? Alias uśmiechnęła się. - Mam trochę złota. - Nie potrzebuję złota. Załóżmy, że ja bym cię poprosił, żebyś ty już nigdy nie zaśpiewała. Nigdy. Zrobiłabyś to? - Jestem aż taka zła? – zażartowała. - Mówię poważnie. Alias spojrzała starcowi w oczy. Wytrzymał jej wzrok bez najmniejszego mrugnięcia. - Chodzi o te pieśni, prawda? Nie powiedziałeś mi… Od kogo je usłyszałeś?

- Najprawdopodobniej od tej samej osoby, co ty. - Harfiarza? – zapytała Alias. Starzec przytaknął. - Jak mu było na imię? Starzec nie odpowiedział. - Powiedz mi jego imię. – Alias rzuciła się do przodu i potrząsnęła mężczyzną za ramiona. – Powiedz jego imię. Powoli na usta starca wpełzł uśmiech. - Dlaczego ty go nie wypowiesz? – zapytał. - Ponieważ go nie pamiętam! – krzyknęła, potrząsając nim przy każdym słowie. Starzec położył dłoń na jej policzku i delikatnie go pogłaskał. - Przykro mi – powiedział. Alias wzięła głęboki oddech i uwolniła starca. Usunęła się z jego zasięgu. - To nie twoja wina – odparła. – Po prostu czasem zapominam o pewnych rzeczach. Przepraszam, że tobą potrząsnęłam. Nie wiem, co mnie naszło. - Zapominanie złości cię? Alias zawahała się. Tak, to ją złościło. Zajrzała starcowi w oczy. - To mnie przeraża i dlatego tak złości. - Przekleństwa jest to straszne, nic nie pamiętać – wyszeptał. Alias wzruszyła ramionami. - Mogło być gorzej. Mogłam zapomnieć swoje własne imię. - A jak ono brzmi? – zapytał starzec. - Alias. - Niezwykłe imię. - We Wrotach Zachodu jest dość pospolite – powiedziała Alias. - Teraz jest? – zachichotał.

- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć imienia Harfiarza? – zapytała. - Ja żem już stary… – jego głos ucichł. - Chcesz mi powiedzieć, że ty też je zapomniałeś? Jej towarzysz nie odpowiedział. - Nie kłamałbyś w tej sprawie, prawda? Nie zapomniałeś go. Dlaczego mi nie powiesz? - Harfiarze są tajną organizacją. - Złożyłeś jakąś przysięgę? - Nie mogę ci ja powiedzieć – odparł starzec. – Przykro mi. Alias westchnęła. - Gdybym powiedział ci ja coś o tejże pieczęci mocy, której nie znasz, czyż zgodziłabyś się więcej nie śpiewać? - A więc ją znasz! – warknęła Alias. Starzec potrząsnął głową. - Nie. Lecz mogę ja być w stanie czegoś się dowiedzieć. Czyż zapłacisz mi tym, o co poprosiłem? Alias przechyliła głowę w niepewności. Była to głupia prośba, lecz musiała rozważyć, czy te wiadomości warte są swojej ceny. Zapewne poznanie szóstego wspólnika pomogłoby jej w przewidywaniu następnych ruchów Cassany, Ognistych Noży i reszty kompanii. A poza tym była najemniczką, nie jakąś cholerną bardką. Olive mogłaby poczuć się trochę rozczarowana, gdyby przestała ją uczyć nowych pieśni, lecz chyba nikogo innego zupełnie by to nie obeszło. Poza mną, pomyślała. Śpiewanie pocieszało mnie, gdy byłam smutna i dawało mi radość oraz przyjemność w lepszych czasach. Wszyscy śpiewają. Nawet ludzie, którzy nie mają w tym kierunku żadnych zdolności. Do dziewięciu piekielnych kręgów! Nawet orki śpiewały. Jak ktokolwiek może prosić o zrezygnowanie z tego? Dlaczego? To nie do mojego śpiewu ma zastrzeżenia ten starzec, zrozumiała nagle, lecz do samych pieśni. Ale to są dobre pieśni. Wszystkim się podobają. Nauczył mnie ich Harfiarz. Nagle ten starzec zaczął bardzo denerwować Alias. Odsunęła się od niego jeszcze bardziej i wstała. - Nie, nie zapłacę – odpowiedziała. – To są dobre pieśni! Zasługują na to, by ktoś je śpiewał! Jak możesz prosić mnie o coś takiego? To okrutne, złe, przebiegłe. – Odsunęła się od ogniska, odwróciła się i pobiegła w dół ścieżki. Na ścieżkę padał cień rzucany przez wzgórza. Alias miała trudności ze znalezieniem właściwej drogi. Prawa noga zsunęła się w wybój wypełniony wodą. Alias straciła równowagę i mocno uderzyła o ziemię lewym kolanem, rozciągając się w poprzek wilgotnej, błotnistej drogi.

Na ścieżce za sobą usłyszała chichot. Mogła zobaczyć swój własny cień rzucany przez miękkie, dające ciepłą poświatę światło przybliżające się zza niej. Nagle ręka chwyciła ją pod ramieniem i postawiła na nogi. Była to lewa ręka starca. W prawej trzymał żółty kryształ, który oświetlał równy obszar dookoła nich, nie migocząc przy tym jak lampa. - Nic ci się nie stało? – zapytał. Alias odsunęła się od swego wybawcy, nie udzielając odpowiedzi. Prawa kostka trochę ja bolała, lecz nie sądziła, żeby było to poważne skręcenie. - Lepiej weź to ze sobą – zasugerował starzec. – To kamień poszukiwacza. Pomaga tym, którzy się zgubili, odnaleźć drogę do domu. – Wyciągnął rękę z kryształem w jej stronę. Jego rysy, oświetlone przez poświatę, wyglądały złowieszczo. Powinnam dać mu kopa i uciec, pomyślała Alias, lecz nie mogła oprzeć się pokusie zadania pytania. - Ile mnie to będzie kosztować? - Mourngrym pomyślał, że powinniśmy mu pomóc ci w uzupełnieniu zapasów w formie podzięki za zajęcie się tym potworem w przesmyku. Po prostu wykonuję ja swoją część umowy. Na wspomnienie imienia Mourngryma Alias poczuła się trochę spokojniejsza. Lord Cienistej Doliny był łaskawy i, no cóż, był normalny, nawet jeśli niektórzy obywatele jego miasta zdawali się trochę dziwni. Wyciągnęła prawe ramię. Niebieskie pieczęcie odbiły światło, lecz nie poruszyły się. Wzięła to za oznakę, że kamień nie kryje w sobie żadnej szkodliwej magii, tak jak kryształowy żywiołak lub kalmari. Wzięła kamień z rąk starca. Spojrzała na starca i zatrzymała na niczym oczy przez kilka uderzeń serca. - Dlaczego? – wyszeptała. - Postaraj się zapamiętać to jedno, Alias – powiedział. – Dobro i zło nie są zawsze. – Obrócił się i zaczął wspinać z powrotem na wzgórze. - Nie są zawsze czym? – zawołała za nim Alias. - Dobrem i złem – odkrzyknął. Alias patrzyła za nim, dopóki jego wycofująca się sylwetka nie zniknęła w ciemnościach. Nie miała pojęcia, co miał na myśli, lecz była wdzięczna za światło. - Dziękuję – wyszeptała. Nagle podskoczyła. Wydawało się jej, że słyszy, jak starzec szepcze „nie ma za co, Alias” prosto do jej ucha. To tylko wybryk wiatru i mojej wyobraźni, starała się przekonać samą siebie. Mimo to popędziła w dół ścieżki i z powrotem do miasta, zmęczona przygodami tej nocy. *** Na szczycie wzgórza, na którym kiedyś stałą chatka rzecznej wiedźmy Sylune, starzec rysował za pomocą węgla drzewnego pięć pieczęci mocy Alias na jednej z pozostałych tutaj płyt podłogowych. Popukał w

nie znany mu znak patykiem i zmarszczył brwi. - Dlaczegóż zawsze tak jest – mruknął – że lata zdają się szybko mijać, lecz noce trwają cała wieczność? 15 UMOWA OLIVE I SEKRET SMOCZYWABIKA Było dobrze po północy, gdy Olive w końcu ruszyła w stronę swojego łóżka. Lokalni kupcy byli bardzo wdzięczni za prztyczka w nos, jakiego Ruskettle i jej towarzysze wymierzyli Żelaznemu Tronowi przez zniszczenie ich kalmari. Swoją wdzięczność okazali w formie kilku beczułek najlepszego piwa Jhaele. Nie był to rivengut z Luiren, pomyślała Olive, lecz wcale nie mniej mocny trunek. Kiedy Akabar bił gdzieś pokłony jakiemuś wielkiemu mędrcowi, jej wyniosła i potężna przewodniczka przepadła gdzieś wśród nocy, a jaszczur obserwował wszystko niemo z kąta sali, ktoś inny musiał przyjąć wszystkie gratulacje i kolejki darmowego piwa. W zasadzie Olive miała niejasne wrażenie, że Alias wróciła do karczmy. W tamtym momencie bardka obawiała się, że najemniczka może przeprowadzić szturm na muzyków, lecz ona po prostu szybko udała się do swego pokoju. Kłopot z ludźmi polega na tym, pomyślała halflinka, odpoczywając chwilkę na półpiętrze, że nie ma z nimi żadnej zabawy na przyjęciach. Spojrzała z gniewem na ilość schodów, jaką jeszcze miała do przebycia. A do tego ich budowle mają niewłaściwe rozmiary, dodała. Bez wątpienia nasza pani przewodniczka myśli, że to zadziwiające, iż potrafię wspinać się na schody, które sięgają moich kolan. Olive zastanawiała się, czy jakiś służący zaniósłby ją do pokoju, gdyby udała, że zemdlała. Bardziej prawdopodobne jest, pomyślała, że zawołaliby moją opiekunkę lub moją tresowaną jaszczurkę, by zajęła się ciałem. Zresztą to nie ma znaczenia. Nigdy dobrowolnie nie poddam się poniżeniu bycia niesioną przez człowieka. Wystarczająco trudno jest znosić ich poklepywanie po głowie. Któregoś dnia, Olive wiedziała o tym z całą pewnością, odgryzę jedną z tych rąk – lecz dopiero wtedy, gdy już będzie mogła sobie pozwolić na opinię artystki z temperamentem. - Ciesz się tą myślą, droga Olive – mruknęła do siebie. Było to jej motto na życie wśród ludzi. Nieważne jak bardzo autorytatywni, okrutni lub głupi się okażą – zawsze miej uśmiech przyklejony do twarzy. Dzisiaj wieczorem nie było tak strasznie. Ta uroczystość, zdała sobie nagle sprawę, była pierwszym namacalnym dowodem uznania dla całej grupy, od momentu gdy zostałam ocalona od smoczycy. W normalnym okolicznościach Olive uznałaby samą siebie za skończenie głupią, w momencie gdy zaproponowała podział łupu, jaki wyniosła z legowiska czerwonej, lecz halflinka była naprawdę wdzięczną Alias za ratunek. Wybaczyła nawet najemniczce to, że potraktowała ją jak worek ziemniaków,

w momencie gdy uciekały z legowiska. Jak na głupią, ludzką kobietę, pomyślała Olive, jej przewodniczka naprawdę wiedziała, jak podejść smoki. Olive wzdrygnęła się na myśl, że gdyby nie Alias, wciąż byłaby uwięziona gdzieś pod Burzowymi Rogami, marniejąc aż do chwili, gdy stałaby się zbyt słaba, żeby śpiewać. Smoczyca zrobiłaby sobie z niej leciutką przekąskę przed głównym daniem złożonym ze stada bydła lub grupki wieśniaków. Ta myśl tak bardzo zestresowała Olive, że bardka nagle zapragnęła komfortu, jaki dawała nocna przekąska. Jednak ilość schodów działała jak czynnik odstraszający przed jakimkolwiek szturmem na kuchnię. Szybko wdrapała się na pozostałe schody, żeby mieć je już za sobą, po czym przeszła zygzakiem po korytarzy aż do Zielonego Pokoju. Była jednak na tyle trzeźwa, żeby zauważyć drewniane wiórki leżące na podłodze przed drzwiami. Olive umieściła wiórki między drzwiami a framugą, na wysokości talii halflinka, gdzie żaden człowiek nie był w stanie zauważyć, że spadły na podłogę, gdyby otworzył drzwi. W jej myślach natychmiast powstał obraz kogoś obcego, obmacującego jej rzeczy w poszukiwaniu skarbów. Olive wiedziała, że Akabar jeszcze nie wrócił, a jaszczur wciąż siedział przy żarniku w sali na dole. Czyżby to była sama wyniosłość i potęga we własnej osobie? Czy ktoś zupełnie obcy? Olive powoli przekręciła gałkę i puściła drzwi, by otworzyły się ze skrzypnięciem. Spoglądając przez otwór wejściowy, mogła dostrzec przeładowane krzesło rozmiaru człowieka i stolik herbaciany, który stał naprzeciwko łóżka. Pojedyncza, cienka, tłuszczowa świeca oświetlała pokój, dając Olive możliwość dostrzeżenia widoku, który rozgrzałby najzimniejsze halflińskie serce. Na krześle siedziała drobna postać i przeliczała słupki cienkich, błyszczących, posrebrzanych monet. - Ekhem – kaszlnęła grzecznie Olive. Mała, siedząca postać podniosła wzrok. Nieludzko szeroki uśmiech przeciął dziecięcą twarz. Był to halfling ubrany południowe szaty. - Wspaniale – powiedział gość. – Zastanawiałem się, jak wiele czasu jeszcze minie, zanim przestaniesz się kłaniać i zdecydujesz się odpocząć tego wieczora. - Artysta nigdy nie jest zmęczony swoją publicznością – powiedziała Olive, wchodząc do pokoju i rozglądając się za innymi intruzami. Nikogo więcej nie było. – Chociaż, niestety, odwrotność tego zdania jest często równie prawdziwa – dodała. - Lecz jest publiczność i jest też publiczność. - Prawda. Lecz jest to dyskusja na jakiś inny dzień. Kto zaszczyca mnie swą obecnością, wcześniej się tu włamawszy? Drobna postać zsunęła się z krzesła i przez chwilę wygładzała szaty. Potem osobnik wyciągnął rękę i powiedział – Możesz nazywać mnie Phalse. Olive zamknęła za sobą drzwi i postąpiła do przodu. Uścisnęła szybko i jednokrotnie dłoń Phalse’a, jak

to było w zwyczaju wśród halflingów. - Phalse i co dalej? - Phalse musi na razie wystarczyć – odparł intruz, uśmiechając się z zadowoleniem. Miał bardzo osobliwe oczy, zauważyła Olive. Ciemnoniebieskie tam, gdzie powinny znajdować się białka, tęczówka miała kolor błękitnego nieba, a źrenice miały barwę niebieskobiałą, jak błyskawica. To musi być jakaś sztuczka wywołana światłem świecy, stwierdziła. - Czy ty jesteś Olive Ruskettle, towarzyszka wojowniczki Alias? - Podróżujemy w tym samym kierunku – poprawiła go Olive, podnosząc się na materace i siadając na ich brzegu jak na grzędzie. Phalse wskoczył z powrotem na krzesło i oparł się o poduszki, rozprostowawszy nogi na całą długość siedzenia. - A chcecie się dostać do… - Będę to wiedziała, gdy się tam dostaniemy – odpowiedziała Olive. – Bardowie muszą podróżować, by zbierać informacje, przekazywać opowieści. - Rozumiem – powiedział Phalse. – Zdaje mi się, że mam dla ciebie opowieść. – Ostrożnie przesunął po herbacianym stoliku jeden słupek monet w kierunku Olive. Bardka utkwiła spojrzenie w monetach. Już z łóżka mogła dostrzec, że nie były posrebrzane, lecz platynowe. Starając się zachować jak najbardziej ton, powiedziała – Zawsze jestem zainteresowana nowymi opowieściami. - Wiedziałem, że będziesz – powiedział halfling, rzucając jej kolejny szeroki uśmiech, uśmiech za szeroki dla człowieka i niemal za szeroki jak na halflinga. – Jest to opowieść o dwóch osobach podróżujących w tym samym kierunku. Jedna z nich była kobietą, drugą przedstawicielką rodzaju ludzkiego płci żeńskiej. - Czy ta kobieta była bardką? – zapytała Olive. - Jeśli to uczyni opowieść odpowiedzią – odparł Phalse, przesuwając w kierunku Olive kolejny słupek monet. - Ludzka kobieta zrobiła coś bardzo złego. Była to bardzo chora ludzka kobieta – miała na sobie znak przekleństwa, przekleństwa, którego nie dało się łatwo usunąć. Na szczęście jakieś moce już jej szukały, by ją porwać i uwięzić do czasu, gdy znalazłoby się odpowiednie dla niej lekarstwo. - Na nieszczęście częścią przekleństwa tej ludzkiej kobiety było to, że za wszelką cenę unikała tych sił. W zasadzie ta ludzka kobieta zabijała wszystkich agentów tych sił, jakich spotkała na swojej drodze, zadaniem których było sprowadzić ją z powrotem do tych, którzy mogą jej pomóc. Oczywiście kobieta, którą była bardką, nie miała o tym wszystkim pojęcia, nie zdawała sobie sprawy, w jakim znajduje się niebezpieczeństwie. Trzeci słupek platyny dołączył do poprzednich dwóch.

- Okropność – powiedziała Olive tonem wciąż naturalnym, z oczami wciąż przyklejonymi do monet leżących na herbacianym stoliku. – Co mogłaby zrobić ta kobieta, która była bardką, gdyby się dowiedziała o tych strasznych rzeczach? Zakładam, że ta ludzka kobieta była dużo większa i silniejsza niż bardka? - To prawda – potwierdziła Phalse – lecz jak powiada ta historia, do bardki zbliżył się pomocny nieznajomy i ofiarował jej pierścień z osadzonym w nim żółtym kamieniem. – Przekręcił nadgarstek i pokazał jej złotą obrączkę z osadzonym na niej dużym, żółtym, wyszczerbionym kryształem. - Ładne – komplementowała Olive. – Prawie tego nie zauważyłam. Co opowieść mówi o mocy pierścienia? - Opowieść nie wyjaśnia tego dokładnie. Mówi tylko, że nieznajomy zaoferował go kobiecie, która jest bardką, jako dowód uznania od tych sił, gdyby zgodziła się dalej podróżować w tym samym kierunku co ludzka kobieta i miała na nią oko. - Niestety nie znajduję powodów, dla których jakakolwiek kobieta, bardka lub nie, miałaby trzymać się blisko ludzkiej kobiety, która jest taka potężna i stanowi tak duże zagrożenie. Co mogłoby zachęcić kobietę z twojej opowieści do pozostania przy tej niebezpiecznej ludzkiej kobiecie? - Cóż, po pierwsze tak kobieta chciała zrobić coś dobrego i pomóc tym siłom odnaleźć tę ludzką kobietę, zanim tamta dokonałaby jeszcze wielu innych, strasznych czynów. Kobieta która była bardką, miała wystarczająco dużo odwagi i sprytu, by sobie z tym poradzić. Phalse przesunął pozostałe słupki monet do tych już przesuniętych. Jeden ze słupków rozsypał się i zgrabne monety odbiły się od stolika, tocząc po podłodze w kupieckim tańcu. Phalse nie przerwał ich brzęczącej i dzwoniącej muzyki, po prostu się uśmiechnął. Gdy Olive spoglądała na rozsypujące się monety, jej myśli szybko podążały w kierunku jednoznacznej decyzji. Nie miała wątpliwości co do tego, że ta opowieść była prawdziwa, a twierdzenie takie popierało kilka incydentów. Alias, jak sama przyznała, próbowała zabić kapłana, a potem, na jej własnych oczach, rzuciła się z zamiarem morderstwa na cormyrskiego szlachcica. Kto wie, co jeszcze zrobiła? Ta opowieść wyjaśnia również, dlaczego Alias zdecydowała się jechać do Yulash i unikać Wrót Zachodu. Jeśli droga, jaką podążała jej przewodniczka, prowadzi do więzienia, nie do bogactwa, to nadszedł odpowiedni czas, by zacząć się ratować na wypadek nieuchronnego deszczowego dnia. Poza tym najemniczka zna dużo interesujących pieśni. Oczywiście w przyszłości będzie musiało dojść do rozdzielenia się naszych dróg. Ona śpiewa trochę za dobrze, a poza tym śpiewa za darmo, co jest bardzo nieprofesjonalne. Mam już wystarczająco dużo problemów bez dodawania sobie konkurencji ze strony mojego ochroniarza. - Jeśli mam nosić ten pierścień – powiedziała bardka – muszę wiedzieć, do czego służby. Nie jestem głupia. - Ten pierścień pozwoli siłom na lokalizację waszej pozycji o każdym czasie, w ten sposób nie stracą z oczu szlaku, którym podążać będzie ludzka kobieta. Wtedy siły te zyskają możliwość zaatakowania jej z zaskoczenia i uczynienia pochwycenia jej mniej… trudnym.

- To wszystko? - To ci wystarczy. W tej chwili. - Jeśli te siły są takie potężne, to dlaczego nie użyją magii lokalizującej, żeby nie strącić jej z oczu? - Niestety coś bardzo osobliwego w tej kobiecie nie pozwała nikomu na zrobienie czegoś takiego. - Zatem skąd ty… em, to znaczy ten nieznajomy, wiedział, gdzie szukać kobiety, która była bardką, żeby zaoferować jej ten pierścień? - Ludzka kobieta znana jest z tego, że często bywa w różnych spelunkach. Tam właśnie agenci prowadzili inwigilację, w tym samy pokorny nieznajomy. - Czy nie mogli założyć tego pierścienia na stałe tej ludzkiej kobiecie? – zapytała Olive. - Nie – objaśnił Phalse. – Musi go nosić hal… kobieta, która jest bardką. - Co sprawia, że pokorny nieznajomy sądzi, że kobieta, która jest bardką, zaakceptuje jego ofertę, a potem nie wyrzuci pierścienia i nie opuści towarzystwa tej niebezpiecznej ludzkiej kobiety? - Ponieważ w takim przypadku z łatwością zostanie znaleziona przy użyciu magii lokalizującej i zostanie potraktowana… odpowiednio do swoich czynów. - Kobieta, która jest bardką, może zacząć mieć wątpliwości co do motywów pokornego nieznajomego i wyrzucić pierścień, lecz pozostać w towarzystwie ludzkiej kobiety. - W takim przypadku siły poszukujące ludzkiej kobiety znajdą jakiś inny sposób na wyśledzenie jej. Wtedy kobieta, która jest bardką, zrozumie, że powinna była dotrzymać swojej części umowy. Niestety wtedy może już być za późno, ponieważ słudzy, jakich mogą wynająć te siły, nie są miłymi ani delikatnymi istotami. A pokorny nieznajomy nie będzie się czuł zobligowany do interwencji w obronie bezpieczeństwa kobiety, która jest bardką. – Uśmiech Phalse’a był teraz tak szeroki jak uśmiech kota i ukazywał usta pełne ostrych zębów. - Ty nie jesteś halflingiem – powiedziała Olive z zaskoczeniem, które wkradło się do jej do tej pory bardzo spokojnej przemowy. - Droga Olive, jestem halflingiem w taki samym stopniu, jak ty jesteś bardką. Uśmiech Phalse’a poszerzał się, aż do chwili, gdy niemal podzielił jego głowę na pół. Olive utkwiła w Phalsie tępe spojrzenie. - Och, przypuszczam, że wszyscy, których do tej pory poznałaś, zakładali, że bardka halflinka jest jedną z tych cudownych rzeczy, których nigdy nie doświadczyli, lecz ktoś wprawiony i doświadczony zawsze rozpozna w tobie szarlatana. - Potrafię śpiewać, grać i komponować swoje własne melodie – odpowiedziała Olive dość zimnym tonem. – A zatem zdaje mi się, że ciężar dowodu spoczywa na tych, którzy mnie oskarżają. Groźby

pomówienia są kierowane pod złym adresem, szczególnie tutaj, w Cienistej Dolinie, gdzie już cieszę się wdzięcznością miejscowej ludności. Phalse skinął głową na znak, że przyjął wszystko do wiadomości. - Bardka czy nie – powiedział, wciąż uśmiechając się tym przerażająco szerokim uśmiechem – jesteś przede wszystkim halflinką. Nie widziałem jeszcze nigdy, żeby halfling odszedł od stolika pełnego monet. Olive nie odpowiedziała natychmiast. Chciałaby odrzucić ofertę Phalse’a, tylko po to, by zamienić ten uśmiech na spojrzenie pełne zdziwienia. Ludzie na ogół nie zdobywali jej względów, mówiąc, że nie traktuje swoje sztuki poważnie. Jednak te platynowe monety były takie piękne. Nie tylko ich kolor, kształt, rozmiar i brzęczący odgłos, jaki wydawały, lecz po prostu ich ilość. Wystarczająco dużo, by umyć w nic ręce, ujmując to słowami jej matki. Olive westchnęła. - Dobrze oceniasz halflingi. - Jestem pewien, że znasz powiedzenie: Halfling nigdy nie sprzeda swojej matki w niewolę, nie… - …jeśli mógłby ą wypożyczyć z większym zyskiem – powiedziała kwaśno Olive, wybijając pseudohalflingowi puentę z rąk. Nie znosiła tego powiedzenia. Phalse zinterpretował jej znajomość przysłowia jako zgodę. - Zatem umowa stoi? Olive na chwilę głęboko zastanowiła się nad ofertą. Jak dotąd nic nie wskazywało, by miało jej stać się coś złego. Przyjaciele Phalse’a zajmą się najemniczką na długo przed tym, jak ta zdąży się zorientować w jej zdradzie. Halflince będzie brakowało wojowniczki. Musi zmusić Alias do nauczenia jej jak największej ilości pieśni, zanim dopadną ją przyjaciele Phalse’a, wtedy pieśni te staną się własnością Olive. To nieprzyjemne zajście dzisiaj wieczorem, kiedy to Alias zagarnęła publiczność halflinki, a potem oddała ją jak talerz pełen mięsa pokrojonego specjalnie dla dziecka, nigdy więcej się nie powtórzy. Będzie jej również brakować podróżowania z tak osobliwą kompanią. Byli to pierwsi poszukiwacze przygód, którzy nie przymusili jej do roli kucharki. Lecz kto wie? Może Akabar wyjdzie z tego nietknięty i zabierze ją ze sobą na południe. Olive nie miała żadnych wątpliwości co do sukcesu przyjaciół Phalse’a. A Smoczywabik najprawdopodobniej straci życie, broniąc Alias, chociaż bogowie wiedzą po co. Olive nie sądziła, by na dłuższą metę ta decyzja wprowadzała do jej życia jakąś różnicę. W najgorszym wypadku jedynie przyspieszała pochwycenie Alias. - Twoja opowieść wydaje mi się bardzo interesująca. Warta swojej ceny. Zostaw pierścień. I monety. Kobieta, która jest bardką, zostanie z ludzką kobietą. ***

Akabar obudził się z uczuciem zesztywnienia pleców po nocy spędzonej w niewygodnym, przeładowanym ozdobami fotelu. Poranne światło podświetlało tańczące w powietrzu w biurze Lhaeo kłębi kurzu. Skryba siedział przy biurku i wciąż coś skrobał na pergaminie, zupełnie jak w chwili, gdy Akabar zapadł w sen poprzedniej nocy. Akabar ziewnął i przeciągnął się. - Szlachetny skrybo, nie sądzę, by mędrzec już się obudził? - Och, jej – powiedział Lhaeo i spojrzał na maga zza swoich soczewek z zaskoczeniem. – Był tu na chwilę i już sobie poszedł. Jeśli w ogóle się kładzie, to wstaje bardzo wcześnie. - Co! – krzyknął Akabar. – To znaczy, że wyszedł? - O tak, zdecydowanie. Wyruszył w długą podróż po planach. Minąłeś się z nim. - Dlaczego mnie nie obudziłeś? - Cóż – odparł skryba zasadniczym tonem, zerkając znad krawędzi swoich oprawionych w drut soczewek. – Nie miałem odpowiedniego formularza. Drzwi o mały włos nie wyskoczyły z zawiasów, gdy Akabar otworzył je na oścież i rąbnął nimi o ścianę. Lecz, jak u wielu przedmiotów zbudowanych przez czarodziejów, ich delikatny wygląd był bardzo mylący. Przetrwały już wielu ludzi bardziej wściekłych niż mag i z pewnością przetrwają jeszcze wielu w przyszłości. Lhaeo wydał z siebie pełne nagany cyknięcie, ponieważ Turmita opuścił budynek, nie zamykając za sobą drzwi. Jednym machnięciem pióra cicho zamknął drzwi i wrócił do swojej pracy. Akabar schodził w dół wzgórza, gwałtownie przeklinając. Odwołał się do języka ludzi z Thay i Calimsham, by znaleźć odpowiednie bluźnierstwa i zrzucić je wszystkie na głowę mędrca Cienistej Doliny. Dostępność, a tym samym użyteczność mędrców, zawsze była odwrotnie proporcjonalna do ich wiedzy. Dimswarta trudno nazwać geniuszem, lecz przynajmniej był miło gospodarzem i przydatnym źródłem informacji. Elminster musi być najbardziej uczonym mędrcem w Krainach, skoro nikt nigdy nie mógł zamienić z nim nawet słówka! W momencie gdy mijał znak ostrzegawczy na ścieżce do wieży Elminstera, usłyszał głos dochodzący zza rogu sklepu tkaczki. Jego ton był niski i poważny. Akabar zignorowałby go, tak bardzo ugrzązł w gniewie i frustracji, lecz doleciały go słowa: Alias, wojowniczka. Zatrzymał się. Nie mógł się pomylić. Głos był zupełnie nieznajomy Akabarowi, który szczycił się tym, że używa rozpoznawania głosów jako sposobu na zapamiętywanie swoich klientów. Głos mówiącego był wystarczająco zwięzły, by każde jego zdanie unosiło się wysoko nad żywopłotem. Najprawdopodobniej był to tylko mieszkaniec miasta opowiadający komuś historię tego, jak Alias oczyściła przesmyk z kalmari, lecz nagle Akabara opanowała pokusa zajrzenia przez żywopłot i zobaczenia mówiącego. Gdy Akabar podkradł się do płotu, doleciał go zapach świeżo pieczonego chleba, co wywołało burczenie w żołądku i przypomniał mu, że od dwunastu godzin nic nie jadł. Nagle usłyszał ten sam głos mówiący: „sądzę, że sam dojdziesz do wniosku, iż się mylisz”, potem nastąpiła przerwa, a potem znowu odezwał

się ten sam głos: „nie chciałem poddawać w wątpliwość rozróżnienia…” i znowu przerwa. To doprowadziło Akabara do wniosku, że jest dwóch rozmawiających, z tym że drugi uczestnik rozmowy mówił tak cicho, iż mógł go usłyszeć tylko pierwszy mówiący. Gdy mag w końcu odkrył szparkę w zieleni, ujrzał wcale nie to, co sobie wyobrażał. Pierwszym mówiącym był wysoki mężczyzna, wyższy niż Akabar, szczupły, z bardzo ekspresywnymi dłońmi poznaczonymi zębem czasu. Miał on na sobie płaszcz z naciągniętym na głowę kapturem. Stał plecami do żywopłotu, więc Akabar nie byłby w stanie go zidentyfikować, nawet gdyby go znał. Jednak osoba, do której zwracał się zakapturzony mężczyzna, była Akabarowi bardzo dobrze znana. Był to Smoczywabik. Jaszczur klęczał na ławce przy kadzi z wodą, którą musiał przywłaszczyć sobie jako balię do mycia. Przy piersi trzymał puchaty, brązowy ręcznik. Zakapturzony stał naprzeciwko niego, po drugiej stronie kadzi. Zadał Smoczywabikowi pytanie, lesz wszystkim, co Akabar zdołał usłyszeć, było „…pozostać tutaj?” Tym, co najbardziej zaskoczyło Akabara, poza faktem, że jaszczur przebył tak długą drogę, by się umyć, było to, że zakapturzony stał przed jaszczurem spokojnie i patrzył na niego z uwagą, tak jakby go słuchał. Jednak Smoczywabik nadal był niemy. Zapach róż dolatujący z jakiegoś ogrodu sprawił, że nos Akabara zaczął się nerwowo poruszać. Mag chwycił dwoma palcami za nozdrza w nadziei na stłumienie nadchodzącego kichnięcia. - Mogę ci wiele zaoferować – powiedział zakapturzony. Potem jego głos przycichł. Jednak ostatnie słowo powiedziane zostało bardzo wyraźnie – …dom. Smoczywabik gwizdnął, nie wargami, jak zrobiłby to człowiek, lecz gdzieś z głębi gardła. W rzeczywistości był to rzężący pisk, lecz niósł ze sobą ten sam rodzaju podziwu, jaki zawiera się w ludzkim gwizdnięciu. - Gdy już zostaną usunięte, będziesz całkowicie wolny – kontynuował zakapturzony, wskazując na ręcznik, który Smoczywabik przyciskał do piersi. Jaszczur odrzucił ręcznik na ławkę. Akabar westchnął, na szczęście nie na tyle głośno, by zdradzić swą obecność. Na piersi Smoczywabik znajdował się wężowy wzór wijący się wokół znaków, które Turmita zdążył już dość dobrze poznać. Znaki, które Alias nosiła na ramieniu, w tych samych jasnoniebieskich kolorach, były umieszczone na zielonych łuskach jaszczura! Jedynie kształt tatuaży jaszczura był inny. Podczas gdy pieczecie na ramieniu Alias tworzyły prosta linię, te na piersi Smoczywabika tworzyły heksagram. Na najbardziej wysuniętym wierzchołku wężowy wzór wił się wokół pustej przestrzeni. Dalej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara znajdował się znak Ognistych Noży, potem zazębiające się okręgi, kiedyś tak zażarcie bronione przez Zrie Prakisa, na spodzie symbol Cassany, następnie przeklęty symbol Moandera i w końcu nieznana pieczęć w formie pawiego oczka. Myśli Akabara biegły bardzo szybko. Czy to jest więź, która trzyma jaszczura przy Alias? Jeśli o tym

wie, to dlaczego nic mi nie powiedziała? Oczywiście, że ona nic o tym nie wie. Jaszczur trzymał to przed nią w sekrecie. To dlatego przyszedł aż tutaj, żeby się umyć. Bez wątpienia boi się stracić jej zaufanie, jeśli wydałoby się, że on też został oznakowany. Czy on na pewno jest towarzyszem, który pomaga jej unikać wrogów, czy też jest jednym ze sług tychże wrogów, pomagającym im ją wytropić? Akabar uchwycił jedno z ostatnich zdań wypowiadanych przez zakapturzonego. - Jesteś pewien, że nie będziesz mi towarzyszyć? Smoczywabik syknął i potrząsnął głową. - Wybrałeś najtrudniejszą z dróg. Życzę ci łaski Tymory, chociaż w nią nie wierzysz – zakapturzony odwrócił się i zaczął odchodzić. Akabar pospiesznie wycofał się na ścieżkę i zaczął iść w kierunku drogi, by ukryć fakt, że podsłuchiwał rozmowę. Lecz gdy Turmita obszedł żywopłot dokoła, zakapturzony zdążył już zniknąć, a Smoczywabik zwrócony był do niego plecami i zakładał zieloną, bawełnianą koszulę. Rozczarowany nieobecnością zakapturzonego, niemniej ciekawy reakcji jaszczura na jego nagłe pojawienie się, Akabar zawołał radośnie – Smoczywabik? Co ty tutaj robisz? – Zupełnie jakby dopiero teraz go zauważył. Smoczywabik szybko się obrócił i defensywnie przykucnął. Zaskoczony Akabar cofnął się o krok. Nie jest to zachowanie niewinnego stworzenia, pomyślał mag. Na głos zaś zbeształ jaszczura. - Jesteśmy trochę rozbrykani dziś rano? Właśnie wracam od mędrca. Czy pozostali są w gospodzie. Smoczywabik wbił w niego podejrzliwe spojrzenie i szorstko skinął głową. - Cóż, zatem chodźmy tam razem. Jaszczur wciąż nie odrywa od niego wzroku. - Nie mogę pozwolić, byś guzdrał się w czyimś ogródku – zażartował Turmita. Miał wrażenie, że zwraca się do ściany, do tego wrogo usposobionej ściany. Spojrzenie Smoczywabika przypominało spojrzenie węża, nieruchome i utkwione w jeden punkt. W końcu jaszczur obrócił się, chwycił z ławki swój ręcznik i płaszcz. Akabar mógł zauważyć, że w płaszcz zawinięte zostało coś długiego i sztywnego. Bez wątpienia miecz stworzenia. Smoczywabik minął maga bez najmniejszego dźwięku lub ruchu głową i pospieszył w dół ścieżki, w kierunku karczmy. Idąc za nim przez miasto, Akabar zdumiał się jego brakiem manier. W obecności Alias jaszczur zawsze był grzeczny i cichy. Może on naprawde jest sługą jakiejś złowieszczej siły, pomyślał Akabar. Jego rozmowa z zakapturzonym musiała go wiele zdenerwować. Stracił czujność i ujawnił prawdę o sobie. Jeśli powiedziałby najemniczce o zachowaniu Smoczywabika, nie mając nikogo na poparcie swoich słów, to czy uwierzyłaby mu? Zapewne nie. Alias była bardzo do jaszczura przywiązana. Czuła się z nim bezpieczna. Pozostawała jeszcze Akabarowi decyzja, czy mówić najemniczce o znakach na piersiach jej łuskowatego

towarzysza. Próby zmuszenia stworzenia do zdjęcia koszuli, żeby to udowodnić, mogą okazać się bolesne, a może nawet gwałtownie. I nie było żadnej gwarancjo, co do reakcjo Alias. Możliwe było, że potraktuje fakt, ukrycia przed nią znaków jako zdradę, lecz jeszcze bardziej możliwe jest, że przez to poczuje się do niego jeszcze bardziej przywiązana, sądząc, że jest taką samą ofiarą jak ona. Jeśli Akabar starałby się ją przekonać, że jest inaczej, oskarżyłaby go o zazdrość i paranoję. Nie, lepiej będzie zaczekać, obserwować jaszczura bardzo uważnie, aż do chwili, gdy ujawnić się jakiś niezaprzeczalny dowód jego winy. Lecz czy wtedy nie będzie za późno, zastanawiał się. Gdy dotarło do Starszej Czaszki, przypomniało mu się, że jeszcze jeden temat wymaga przemyślenia – jego rozmowa z mędrcem. Alias, bardzo zdeterminowana dotrzeć do Yulash, nie okazała żadnego zainteresowania wyznaczoną sobie przez samego maga misją u mędrca z Cienistej Doliny, lecz na pewno nie umknęło to zupełnie z jej pamięci. Na pewno o to zapyta. W świetle jego bezużytecznego owego wieczora, gdy Smoczywabik pokonał kalmari, Turmita nie miał ochoty przyznawać się do porażki w uzyskaniu audiencji u Elminstera. *** Zakapturzony zsunął z głowy kaptur i potrząsnął długą, szarą brodą, która miał pod nim upchniętą. - Z pewnością mój gość nie był zrezygnował tak szybko z czekania, aż go wezwę – zażartował. Lhaeo spojrzał na niego i wzruszył ramionami. - Jak na kogoś, kto używa magii, zdawał się być trochę niecierpliwy. - Wszyscy to mają – skomentował Elminster i rzucił swój płaszcz na krzesło, które tak niedawno opuścił Akabar. Usiadł i rozprostował swoje długie nogi - Czy odkryłeś to, co chciałeś wiedzieć? – zapytał Lhaeo. - Zebrałem ja wszystkie kawałki układanki i poskładałem je razem. Jednak obrazek nie ma żadnego sensu. - Och? – powiedział trochę zaskoczony Lhaeo. - Może się okazać, że i tak będę ja musiał odbyć podróż do innych planów. - Mam zacząć pakować rzecz? – zapytał Lhaeo. - Jeszcze nie – odpowiedział mędrzec. – Istnieje spora szansa, że elementy układanki rzucą się na żywioł. – Jednak w jego kościach odezwał się rzadki ból i wiedział, że się myli. – Na razie postaram się ja odkopać jakieś stare zwoje Harfiarzy z mego skarbca. Lhaeo przytaknął i wymknął się z biura, pobrzękując pękiem wielki, żelaznych kluczy. Elminster udał się do swego gabinetu, by odszukać jeden z elementów układanki. W karczmie Pod Starą Czaszką czwórka poszukiwaczy przygód, nieświadoma troski mędrca, zajmowała się swoimi sprawami.

Akabar zastanawiał się nad znaczeniem pieczęci mocy, którego nie był w stanie wyśledzić i rozważał, jaką pułapkę zastawić na Smoczywabika, bym sam się zdradził. Jaszczur zatopił się we własnych myślach i nic nie mówił nikomu o swoich planach. Olive przeliczyła platynowe monety jeszcze cztery razy, zanim w końcu starannie upchnęła je w kieszeni swego pakunku. Alias przespała cały ranek, a kiedy obudziła się wczesnym popołudniem ostatniego dnia miesiąca Mirtul, poczuła się wypoczęta i uspokojona. 16 LĄDOWANIE NA MIELIŹNIE Giogioni Wyvernspur stał się nagle w pełni świadomy swego obowiązku względem potomności i rozpoczął zapisy w swym dzienniku, nawet mimo niewygód na kołyszącej się łodzi. Miękka, ołowianą stalówką zapisał: Ostatni dzień miesiące Mirtul wstał piękny i jasny, a południowy brzeg Smoczego Jeziora ukazał się już naszym oczom. Podróż z Suzail przez jezioro okazała się jednym, wielkim wrzodem na tyłku. Statek, na którym ten cap Vangerdahast uznał za stosowne zabukować dla mnie miejsce, nie jest większy od jednej, małej sali zabaw i o niebo mniej czysty. Gwałtowna burza, jaka rozpętała się zeszłej nocy, poważnie zagroziła tej łupince wywróceniem, a w konsekwencji nie podano kolacji. Jednak, cała ta udręka już jest za mną. Dzisiaj przybijemy do portu w Teziir, rano zaś ruszymy do Wrót Zachodu, co prawda wzdłuż wybrzeża, lecz, chwała Tymorze, mając ziemię cały czas pod nogami. Bycie królewskim wysłannikiem wcale nie musi się okazać takie złe, pomyślał Giogioni, zamykając dziennik. Wszystkim, co musiał zrobić, było dostarczenie listu od Azouna do członków rady miejskiej we Wrotach Zachodu, dowiedzenie się od nich co wiedzą o osobie zwanej Alias i obserwowanie jej, w przypadku gdyby pojawiła się tutaj w ciągu najbliższych dwóch miesięcy – a wszystko na koszt korony. Stojący na relingu górnego pokładu, młody Wyvernspur był w stanie wychwycić strzępki rozmowy, jaką prowadził kapitan z zawiadowcą portu w Teziir. Coś o podwyżce opłaty za przycumowanie o kolejce dziesięć sztuk złota. Rozsądna cena, jak za możliwość wydostania się na ziemię, pomyślał Giogi, lecz kapitan miał na ten temat inne zdanie. - To oburzające! Nie będę znosił takiego wyzysku. Przycumuję bez twojej pomocy! Zaraz zobaczysz! Gdzieś na rufie, na niższym pokładzie, wysoki głos zapytał innego pasażera – Nasz kapitan rzeczywiście jest w takiej nędzy, czy to po prostu krnąbrność? Giogi zwrócił się w kierunku głosu. Zabawne, lecz nie dostrzegłem przedtem halflinga na pokładzie,

pomyślał. Pasażer, do którego zwracał się halfling, okazał się kobietę szczelnie zakrytą płaszczem, od stóp do głów. Gdy Giogi zobaczył jej twarz, zamarł ze zdziwienia. Halfling by mu całkowicie nieznajomy, lecz twarz tej kobiety – nie, nie mógł się mylić. To była ona! - Cóż, panie Phalse – uśmiechnęła się dama. – Gdybym wiedziała, że podróżuje pan tym samym statkiem, to dla twego towarzystwa poświęciłabym kolację u kapitana. - Kolacja z kapitanem, kolacja ze mną, a tymczasem biedny Zrie jest całkiem sam we Wrotach Zachodu. Nie możesz być tak okrutna, pani Cassano. Wiesz przecież, że bez ciebie on rozpada się na kawałki. Zatem, pomyślał Giogi, Alias to nie jest jej prawdziwe imię. Cassana zaśmiała się śmiechem pełnym okrucieństwa. - Czasem potrzebuje, żeby mu o tym przypomnieć. Co ty tutaj robisz? Nie zauważyłam cię wcześniej na pokładzie. - To dlatego, że właśnie się tutaj zjawiałem. Jak tam twoje ramię? Kobieta zmarszczyła brwi. - Skąd o tym wiesz? - Mój pan ekranował cię, byś była bezpieczna. W momencie gdy Jedyna zbliżyła się do twojej ptasiej postaci, obraz się rozmazał. Potem, gdy już odeszła, zauważyliśmy sztylet w twoim skrzydle. Cassana wzruszyła ramionami. - Rana zagoiła się, gdy powróciłam do swojej własnej postaci. - Cóż, składamy kondolencje z powodu niepowodzenia twojej misji. Kobieta parsknęła. - Ten przeklęty stwór sypia ze swoim mieczem, więc mogłam użyć jedynie najsubtelniejszej magii, a on i tak wyczuł moją obecność i rozproszył atak. Moje stworzenie nie zbliży się do niego, gdy będzie tak oznakowany. Prawie miałam w garści maga i złodziejkę, lecz Marionetka zdołała strząsnąć z siebie czar, akurat na czas, żeby wszcząć alarm. - Cóż, będą jeszcze inne okazje – powiedział halfling, wzruszając ramionami. - Mamy szczęście, że ktoś sprawdził jej znaki za pomocą magii, bo inaczej wciąż musielibyśmy sprawdzać wszystkie miejsca wskazane przez kompas. Fuksem było również, że ktoś zrobił to jeszcze raz w pobliżu starego ogródka skalnego Zrie oraz to, że moje stworzenie zauważyło ją w przesmyku. Czy nie sądzisz, że nadszedł już czas, by w sprawę zaangażował się twój pan? - Nie ma takiej potrzeby, skoro ma takich zdolnych i wydajnych pomocników jak ja.

- Och? – A co takiego zrobiłeś ostatnio, by zasłużyć na jego pochwały? - Zainstalowałem urządzenie szpiegowskie w kompanii Jedynej lub, by ująć to twoimi słowami, Marionetki. Urządzenie wystarczająco silne, by ją wyśledzić, nawet mimo otaczających ją zaklęć mylących kierunek. - Zakładam, że zainstalowałeś je przy złodziejce? Phalse przytaknął. - A jak znalazłeś kompanię? – zapytała Cassana. - Przesłuchując Bezimiennego, dowiedziałem się o jego bardzo osobliwym pragnieniu zaśpiewania w Cienistej Dolinie. Jaki ojciec, taka córka. Obserwowałem miasto. W momencie gdy moja lokalizująca magia została zakłócona, wiedziałem, że Jedyna przybyła do miasta. Wślizgnięcie się tam było odrobinę niebezpieczne, ponieważ to miasto jest magicznie chronione przed przedstawicielami mojego rodzaju, lecz dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Czy nie cieszysz się teraz, że nie pozwoliłem ci zabić biednego, głupiego Bezimiennego? Cassana uśmiechnęła się przebiegle. - Chyba tak. – Z kieszeni wyjęła małego węża. Gad próbował bez sukcesu wyrwać się z uścisku kobiety. - Zabrałaś go ze sobą? – halfling wyglądał na zaskoczonego. - Okazał się całkiem użyteczny przy odwracaniu uwagi Marionetki. Jest naprawdę niezwykłym bajarzem. – Cassana wsunęła węża z powrotem do kieszeni. Giogioni w pośpiechu wycofał się z relingu. To niemożliwe, pomyślał. Ona miała zmierzać do Yulash. Stało się coś złego. Ona jest tutaj i dyskutuje o rzeczach brzmiących bardzo złowrogo. O używaniu magicznych znaków przeciwko innym ludziom, o grożeniu komuś zabiciem ojca, o zamienianiu ludzi w węże. Zamiast wojowniczką Alias okazała się być czarodziejką o imieniu Cassana. Giogi nie wiedział, co mogło wyniknąć z tego wszystkiego, lecz jasne było, jak ma teraz postąpić. Tę kobietę należało aresztować. Marynarze byli co do jednego zajęci rzucaniem lin i wyliczaniem numerów, więc szlachcic z Wyvernspurów bez problemu podszedł do kapitana. - Przepraszam pana, lecz na pokładzie pańskiego statku przebywa kobieta, której wydania żądają cormyrskie władze. Bardzo niebezpieczna kobieta. - Dziesięć – wrzasnął marynarz z portowego nabrzeża. Kapitan zdawał się nie zauważyć obecności Giogiego. Jego oczy utkwione były w nabrzeżu portowym, a dłonie zaciśnięte na sterze. Giogi podszedł bliżej i wyszeptał poufnym tonem – Nie dalej jak szesnaście dni temu chciała zabić bardzo ważnego cormyrskiego przedstawiciela władz.

- Osiem – krzyknął inny marynarz, zza prawej sterburty. - Czternastego dnia miesiąca Mirtul, żeby być bardziej dokładnym – powiedział Giogi. - Dziewięć – odkrzyknął pierwszy marynarz. - Wszyscy byliśmy przekonani, że udała się do Yulash, które położone jest prawie dwieście kilometrów stąd, lecz – Giogioni zaśmiał się nerwowo – właśnie widziałem ją na niższym pokładzie. - Siedem – krzyknął marynarz za sterburtą. - Nie wydaje mi się to możliwe. Dojechanie z powrotem tutaj musiałoby jej zająć przynajmniej dwie przejażdżki, to jest dwadzieścia dni, lecz należy wyjść od tego, że być może nigdy się tam nie udała, rozumie pan? - Pięć? – doleciało zza sterburty. - Pięć! – wrzasnął kapitan – do dziewięciu piekieł! – z furią przekręcił ster, lecz było już za późno. Giogi poczuł, jak pokład unosi się w dość osobliwy sposób. Zaczął się ostro wznosić w górę i tak już pozostał. - Co to? Uderzyliśmy w jakąś ławicę czy co? Kapitan wlepił w niego gniewne spojrzenie. - Podnieść żagle! – krzyknął. Pierwszy oficer statku zbliżył się, by przekazać swoją ocenę sytuacji. - To nic nie da, kapitanie. Ugrzęźliśmy zbyt głęboko. Musimy poczekać na zmianę wiatru, by nas przesunął Statek przechylił się niebezpiecznie w stronę sterburty i Giogi musiał chwycić się steru, by nie ześlizgnął się z pokładu. Z dołu dobiegł osobliwy odgłos pękania. Pierwszy oficer spojrzał na kapitana z paniką w oczach. - Przygotować się do wysadzenia pasażerów, panie Robercie. Zacznijcie od tego – kapitan dźgnął Giogiego swoim wskazującym palcem. - To bardzo rozsądne panie kapitanie – powiedział Giogi – lecz czy nie powinniśmy puścić przodem kobiety i dzieci? Wyvernspurowie znają swe obowiązku, gdy stają w ich obliczu. - Drogi panie – odparł kapitan – może pan opuścić pokład teraz, w łodzi ratunkowej, lub może pan pomaszerować za burtę po desce z zawiązanymi oczami. Giogioni zdecydował się na opuszczenie do łodzi ratunkowej. Był tak zajęty zabieganiem o swoje bandaże w momencie, gdy przysiadali się do niego inni pasażerowie, że przeżył niemały szok, gdy spojrzał w górę i spotkał spojrzenie jej oczu.

- Ty! – westchnął Giogioni. - Słucham? – powiedział Cassana. – Czy my się znamy? Giogi przełknął ślinę. Teraz, gdy widział ją z tak bliska, zrozumiał, że się pomylił. To nie była śliczna, szalona wojowniczka Alias. Kobieta, która siedziała obok niego, była o wiele starsza. Włosy miały nie ten odcień. Jej ciało było miękkie i zwiotczałe. - Przepraszam – wymamrotał. – Pomyliłem cię z kimś innym. - Atrakcyjni mężczyźni nigdy nie muszą mnie przepraszać za to, że wzięli mnie za kogoś innego. Pod warunkiem, że nigdy nie zrobią tego ponownie. Jestem Cassana z Wrót Zachodu. – Cassana ścisnęła kolano przedstawiciela rodu Wyvernspurów w bardzo sugestywny sposób. Podenerwowany Giogi ciągnął wyjaśnienia dalej. - To znaczy, wyglądasz zupełnie jak ona, z tym, że starzej. Przysięgam, że mogłabyś być jej matką, er, starszą siostrą. Oczy Cassany zwęziły się, a Giogi zbeształ w myślach samego siebie za złamanie świętej zasady, która nakazywała nigdy nie mówić kobietom, na ile lat naprawdę wyglądają. - Ta kobieta, do której jestem podobna – szepnęła Cassana. – Opowiedz mi o niej. Giogioni ponownie przełknął ślinę. Bogowie! A co, jeśli ona naprawdę jest jej matką? - Cóż, jest do ciebie naprawdę bardzo podobna. Bardzo ładna. Ma zielone oczy i rude włosy. Jednak jest najemniczką, nie damą, tak jak ty. Cassana zaśmiała się. - Więc powiedz mi, kim ty jesteś i jak poznałeś te najemniczkę, która wygląda tak jak ja. Przez cały czas, gdy holowano ich do brzegu, Cassana starała się wydobyć od Giogiego jak najwięcej informacji. Ten wyjaśnił, że spotkał Alias na weselu, że w zasadzie była to dość przelotna znajomość, lecz nie uraczył kobiety opisem jej zadziwiającego podobieństwa do swej napastniczki. Niechętny wyjawieniu prawdy, Giogi zaczął wymyślać szczegóły nigdy nie odbytych rozmów z najemniczką. Przypomniawszy sobie, że Alias uratowała Olive Ruskettle, powiedział, ze dyskutowali o muzyce. W obecności Cassany czuł się coraz bardziej niezręcznie. Kobieta zaczęła się do niego niepokojąco blisko przysuwać i chciała go namówić na zmianę planów pobytu we Wrotach Zachodu. Był to dokładnie ten typ kobiety, przed którym zawsze ostrzegała go ciocia Dorath. Nie to, żebym potrzebował jakichkolwiek ostrzeżeń, pomyślał Wyvernspur. Gdy zbliża się niebezpieczeństwo, wyczuwam je szóstym zmysłem. Bardzo go kusiło, żeby zapytać się, co stało z halflingiem, z którym ją wcześniej widział. Lecz w samą porę zdał sobie sprawę, że ten sposób mogłoby się wydać to, co zdołał usłyszeć. Jednak odpowiedź na pytanie otrzymał już wkrótce. Gdy dopłynęli do doków, halfling wyciągnął dłoń, by

pomóc Cassanie wejść po drabince spuszczonej do łodzi. - Za godzinę odpływa następny statek do Wrót Zachodu. Załatwiłem nam na nim miejsca – doleciały do uszu Giogiego słowa halflinga. Giogi żarliwie się modlił, by Cassana zapomniała o nim w pośpiechu pakowania się na drugi statek, lecz zauważył, że kobieta szepce coś do halflinga. Phalse spojrzał z ciekawością na szlachcica z Wyvernspurów. Nawet gdybym niczego o nich nie wiedział, pomyślał Giogi, udanie się dokądkolwiek w towarzystwie tej kobiety i tego halflinga uznałbym za poważny błąd. Potrzebuję jakiegoś zamieszania, Czegoś, co odwróci ode mnie ich uwagę, zanim wyląduję w kieszeni tej czarodziejki. Giogioni podał do góry swój bagaż i wspiął się po drabince. Cassana nie miała najmniejszej szansy przedstawić swego towarzysza, bowiem Giogi wrzasnął – Ooooch, trzymaj go z daleka! - Mój drogi Giogioni, co się stało? Giogi wskazał trzęsącym się palcem na stos pakunków na nabrzeżu. - Wąż. Ogromny wąż – rozłożył dłonie na szerokość dwóch dłoni, by nikt nie uznał, że przesadza. – Wpełzł za tamten stos pudeł. Nie chcę okazać się tchórzem, lecz kiedyś wąż połknął lądowego jeżowca mojej ciotki Dorath. Straszny widok. Phalse nie zwracał już uwagi na młodego Cormyrczyka, lecz zajął się przeglądaniem pakunków w poszukiwaniu tego, co, jak założył, było wężem, którego Cassana trzymała w swojej kieszeni. Jednak czarodziejka natychmiast sięgnęła instynktownie do kieszeni, lecz ten drobny moment nieuwagi był wszystkim, czego Giogi potrzebował. Zgarnąwszy szybko swój bagaż, uciekł z doków do miasta Teziir i desperacko rozglądał się za koniem, wozem lub innym szybkim środkiem transportu, który zabrałby go szybko z tego zagłębia zagranicznych łotrów. 17 POSIŁEK W CIENISTEJ DOLINIE I PORÓŻ NA PÓŁNOC - Cóż, to dopiero jest odmiana – zamruczała Alias i odsunęła zasłony, by wpuścić do pokoju światło dzienne. Smoczywabik leżał, pochrapując przy żarniku. Obudziła się przed nim. Oczywiście położył się wczoraj późno spać, bo pilnował Olive, a poza tym przebył całą drogę z Cormyru pieszo, a nie konno. Musiał bardzo potrzebować wypoczynku, pomyślała, bardziej niż ktokolwiek z nas. Poza tym najbardziej sobie na niego zasłużył. Nie mogła się jednak powstrzymać przed figlarną myślą, co by pomyślał, poczuł

i zrobił, gdyby się obudził, a jej już by nie było. Kiedy poprzedniej nocy wróciła do karczmy Pod Starą Czaszką, stał w pobliżu wejścia, najwyraźniej rozdarty między obowiązkiem pilnowania halflinki a chęcią odszukania najemniczki. Zaproponowała mu, że zostanie w sali i będzie obserwować Olive, a on tymczasem będzie mógł odpocząć, lecz potrząsnął głową i odmówił. Alias czuła się tak zmęczona ich forsownym marszem i z powodu bólu kostki skręconej podczas wędrówek w ciemności, że z wdzięczności przyjęła jego odmowę i położyła się spać. Nie miała pojęcia, o której godzinie on się położył. Teraz czuła się trochę winna. Ubierała się, stąpając na paluszkach. Kolejny wyrzut sumienia dopadł ją, gdy usiadła na łóżku, żeby wciągnąć buty. Smoczywabik zawsze sypiał na podłodze. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby wynająć dla niego osobny pokój. Zawsze zakładała, że będzie chciał zostać blisko niej. Mogła przynajmniej poprosić o coś z dodatkowym łóżkiem dla niego. - Wygrodzę ci to. Jakoś – szepnęła do śpiącego jaszczura, po czym wymknęła się z pokoju i bardzo cicho zamknęła za sobą drzwi. Kiedy Alias zeszła na dół, stwierdziła, że sala jest pusta. Jednak Jhaele wystawiła głowę z kuchni, by życzyć jej miłego dnia i zapytać, czy dobrze spała. - Bardzo dobrze, dziękuję – zapewniła ją Alias. – Wiesz może, dokąd udali się moi przyjaciele? - Czy sprawdzała pani w ich pokojach? – zapytała Jhaele. – Na pani miejscu założyłabym, że jeszcze śpią. - Och, nie. Zakładałam, że do tego czasu będą dawno na nogach. Jhaele potrząsnęła głową. - Pan Ruskettle nie spoczęła aż do bardzo wczesnych godzin rannych, a wcześniej wypiła sporą ilość snu w butelce, jeśli rozumie pani, o czym mówię. A pana Akasha nie było tutaj całą noc. Wrócił dopiero po świcie. Tak samo ten jaszczur. Siedział przy kominku aż do rana, na moment wbiegł na górę, potem wyszedł z karczmy na około godzinę i wrócił z panem Akashem. Alias zamówiła śniadanie i usiadła za stołem. Rozglądała się po sali z uczuciem smutku. Wszystko dookoła wyglądało tak znajomo (oczywiście z wyjątkiem nowego lorda Mourngryma i nieuchwytnego Elminstera) i fakt, że nikt jej nie pamiętał, bardzo ją bolał. Jednak zeszłej nocy doszła do wniosku, że jest to część jej przekleństwa. Lazurowe znaki, poza tym, że zabrały jej wspomnienia, sprawiały również, że inni ludzie jej nie pamiętali. Obydwa stany były powiązane ze sobą jednym czarem. Akabar zszedł po schodach w chwili, gdy Jhaele podawała do stołu tace wyładowaną waflami, szynką, owocami i herbatą. - Przyrządzę więcej tego samego – zaoferowała właścicielka. Alias przytaknęła i podsunęła swemu towarzyszowi krzesło. - Rozumiem, że spotkanie z Elminsterem zajęło ci całą noc – powiedziała. – Jak było?

Akabar uśmiechnął się słabo. - Chyba w porządku. - No i? – ponagliła go Alias. – Co ci powiedział? - Powiedział? – powtórzył jak echo Akabar. Coś w jego zachowaniu sprawiło, że Alias stała się podejrzliwa. - Coś złego? – szepnęła, gdy Jhaele rozstawiła już na stole dodatkowe nakrycie dla Akabara. Akabar potrząsnął głową. - Czekałem na niego prawie całą noc i wyszedłem z niczym więcej niż to, czego już się dowiedzieliśmy w Suzail od Dimswarta. - Czy wspomniał coś o historii Zrie Prakisa i Cassany? Akabar wydał z siebie nic nie mówiący odgłos i polał swoje wafle z syropem. - Wspomniał? – zapytała Alias, zabierając mu syrop. - Wspomniał o czym? – zapytał zrzędliwym tonem Akabar, udając, że nie dosłyszał. - Czy opowiedział ci historię Zrie Prakisa i Cassany? - Nie, nie opowiedział – odparł Akabar i natychmiast zapchał sobie usta waflami, by zyskać trochę czasu na pomyślenie. Co miał zrobić? Jak to tej pory wszystkie jego odpowiedzi były zgodne z prawdą? Czekał na Elminstera prawie całą noc, a nawet dłużej. Nie dowiedział się niczego nowego, a Elminster nie opowiedział mu żadnej historii. Wkrótce nie będzie mógł dawać tak dwuznacznych i niejasnych odpowiedzi. Albo przyzna się do porażki, albo zacznie ją okłamywać. Zawsze myślał, że gdy nadejdzie właściwy czas, to zaplanowane działanie, takie czy inne, przyjdzie mu łatwo, lecz wcale tak nie było. Okazał się dla Alias mało pomocny, wręcz przeciwnie, sam potrzebował jej pomocy, gdy dopadł go kalmari. Teraz również jego rola zbieracza informacji zawaliła się z hukiem. Jego duma nie da sobie rady z przyznaniem się do bezużyteczności. Jednak, ku jego zaskoczenia, jedyna alternatywa – czyli okłamanie jej – wcale nie okazywała się być prosta. W umowach, które zawierał jako kupiec, potrafił naciągać fakty do granic, które przyprawiłyby Olive Ruskettle o zawrót głowy, jednak ta zdolność nie rozciągała się na okłamywanie kobiet. Nigdy nie był w stanie okłamać którejś ze swoich żon, nawet jeśli mogło to uczynić niektóre noce trochę mniej burzliwymi. - Jak brzmi opowieść o Zrie Prakisie i Cassanie? – rozległ się piskliwy głos. Olive wdrapała się na krzesło i ochoczo wepchnęła sobie w usta jedną z truskawek Alias. - Najwyraźniej – wyjaśniła Alias – byli kochankami, zanim rzucili się na siebie w pojedynku, w którym Cassana zabiła Zrie Prakisa.

- Oooo. Wy ludzie jesteście takim fascynującym ludem. Czy Cassana rzuciła się z powodu wyrzutów sumienia z klifu? – zapytała Olive, używając dodatkowego widelca do przysunięcia do siebie sporej części wafli Alias. Alias potrząsnęła głową. - Nie. Za to zachowała jego kości. Ma je zawsze przy sobie jako pamiątkę. - Jejku – mruknęła halflinka, przeżuwając pokarm. - Zdecydowanie. Jestem zaskoczona, że Elminster o tym nie wspomniał. Podobno tutaj na północy jest to bardzo znana historia. Jest nawet opera na ten temat. - Być może Elminster nie jest miłośnikiem opery – parsknął Akabar i wepchnął sobie do ust następną porcję wafli. - Nie winię go za to – powiedziała bardka. – Słyszałam, że w operach ludzie dokonują morderstw i nikt tego nie zauważa, ponieważ wszyscy na scenie wrzeszczą z całych sił. - Nie wiem, w jaki sposób ta opowieść o magach miałaby nam pomóc – stwierdził Akabar. - Tak naprawdę, to niewiele – przyznała Alias. – Chciałam ci tylko pokazać, że nie jesteś tutaj jedyną osobą zdolną do zbierania informacji. Ja też usłyszałam to i owo. Zraniony słowami wojowniczki i zachęcony obecnością halflinki Akabar zdobył się na zmyślenie spotkania z Elminsterem. - Nie dowiedziałem się niczego nowego od tego mędrca o takiej renomie, poza tym, co już uzyskaliśmy od Dimswarta. Mógł zapewne znaleźć to wszystko w tych samych księgach, z których korzystał Dimswart. Też nie miał pojęcia, co oznacza ostatnia pieczęć. Jego reputacja jest mocno przesadzona. Musi być oparta na jego przeszłych triumfach. Mam tylko nadzieję, że gdy będę tak zniedołężniały i zamroczony, to moje córki zapewnią mi utrzymanie z dochodowego biznesu i nie będę musiał polegać na łatwowierności głupich poszukiwaczy przygód. - Elminster był zniedołężniały i zamroczony? – zapytała Alias, przypomniawszy sobie opis Mourngryma, który twierdził, że mędrzec jest najmądrzejszą osobą w Krainach. Jednak być może standardy Mourngryma nie przystawały do tych w Cormyrze lub dalej na południe. Przyszedł jej do głowy jeden bardzo dziwny domysł, lecz musiała się jeszcze upewnić. - Jak wyglądał? - Wyglądał jak pająk – skłamał Turmita, pochylając się nad stołem i zniżając głos. – Trzeba go było nosić z pokoju do pokoju. Jego ręce tak uschły, że zamieniły się w dwa bezużyteczne patyki, więc jego słudzy muszą go ubierać i karmić. Wiem to. Widziałem, jak jadł. To było najgorsze ze wszystkiego. Alias popijała swoją herbatę i rozważała opis maga. Podejrzewała, że jej kozioł mógł być Elminsterem, chociaż on chciał ją odwlec od tego pomysłu. Potężni, znani ludzie często podróżują przebrani za pospolitych ludzi, tak przynajmniej mówią ballady i pieśni. Lecz jeśli mędrzec było wożony na wózku, to jej kozioł musiał być kimś innym.

Nie oznaczało to, że mniej ceni rady tego starca i z całą pewnością doceniała kamień poszukiwacza bezpiecznie zatknięty w jej bucie. Poczuła się mniej zdenerwowana, gdy okazało się, że to był tylko mądry, stary człowiek. Gdyby sam Elminster wykazał takie zainteresowanie jej śpiewem, oznaczałoby to, że jest w większych tarapatach, niż jest sobie w stanie wyobrazić. Jhaele przyniosła jeszcze jedną tacę ze śniadaniem i zdjęła jej zawartość na stół. - Podaj truskawki – zażądała Olive, wyrzucając zawartość miseczki z owcami na świeżo upieczone ciasto i podając ją Akabarowi, który odstawił ją na bok, wcale jej nie zauważając. Niemal nie oddychał ze strachu, że Alias skomentuje jakoś jego opis Elminstera w obecności Jhaele, która temu zaprzeczy i unieważni jego wersję wydarzeń - Muszę iść na zakupy – oznajmiła najemniczka, opróżniając swój kubek z herbatą. – Czy będziesz miał coś przeciwko, jeśli zajmę się również zapasami żywnościowymi? – zapytała Turmitę. - Nic a nic – zapewnił ją mag, zmuszając się do Siechu. Była to jedyna rzecz, z jaką ostatnio czuł się dobrze. Kupowanie warzyw od handlarza warzywami, którym również był. Alias wstała od stołu i zapukała drzwi. Jhaele podała jej jeszcze jedną tacę. - Zabieram to na górę, dla Smoczywabika – wyjaśniła pozostałym. - Dlaczego? Czy jest chory? – zapytała Olive. - Nie. Po prostu uznałam, że dla odmiany zasługuje na śniadanie podane do łóżka. Akabar starał się, by jego głos nie brzmiał zbyt niespokojnie, gdy zapytał – Kiedy stąd wyjedziemy? – Im szybciej opuszczą Cienistą Dolinę, tym bardziej jego kłamstwo o Elminsterze będzie dalekie od odkrycia. Łatwiej będzie również przyglądać się jaszczurowi w czasie drogi. - Za około dwie godziny. W górze drogi znajduje się stanica, chciałabym, żebyśmy tam dotarli przed zmrokiem. - Czy mogę się na coś przydać? – zapytała niedbale Olive. - Trzymaj się z daleka od kłopotów – zasugerowała Alias. - Myślę, że zdołam – powiedziała halflinka z wymuszonym przytaknięciem. Gdy Alias wróciła do pokoju, Smoczywabik jeszcze spał. Kobieta postawiła tacę przy jego nosie. Zanim otworzył oczy, głęboko wciągnął zapach. - Jesteś głodny, śpiochu? Jaszczur usiadł i uśmiechnął się. Gdy ułamał kawałek wafla i wsadził go sobie do ust, z ramion opadł mu płaszcz. Do pokoju doleciał zapach cytryny. Czy nie jesteśmy za daleko na północ, żeby kwitły drzewa cytrynowe, zastanawiała się Alias.

Zaczęła pakować swoje ubrania. Turkusowa, wełniana tunika leżała na oparciu krzesła. Wczoraj w nocy w wyniku jej upadku ubrudziła się błotem. Teraz była w tajemniczy sposób wyprawa i wysuszona. Zebrała ją w ręku i usiadła obok Smoczywabika. - Posłuchaj, musisz przestać robić takie rzeczy. Smoczywabik odchylił głowę i wydał z siebie ćwierknięcie. - Nie patrz na mnie tym spojrzeniem mówiącym „nie rozumiem” – powiedziała Alias. – Nie obchodzi mnie to, w jaki sposób oszukałeś Olive, wiem, że mnie rozumiesz. Chcę żebyś skończył z tą służebną rutyną. Nie jesteś moim służącym. Jesteś moim… towarzyszem podróży. Wiem, że czasem jestem zbyt leniwa, żeby zadbać o swoje rzeczy, ale jeśli nadal będziesz tak postępować, to mnie zepsujesz. Wiem, że mam z ciebie pożytek. Nie musisz mi tego bez przerwy udowadniać. Rozumiesz? Smoczywabik spojrzał jej w oczy swymi żółtymi, nieruchomymi ślepiami. Przytaknął. - Dobrze. Lepiej dokończ śniadanie. Za kilka godzin wyjeżdżamy. Idę do kowala, żeby usunąć z mojego ostrza wszystkie nierówności. Jeśli chcesz, to weź ze sobą swój miecz. Nagle bardzo zapragnęła znaleźć się z powrotem na otwartej drodze i pospiesznie dokończyła pakowanie. W czasie gdy jaszczur kończył posiłek, zapisała na kartce papieru słowa pieśni o Stojącym Kamieniu i zostawiła je u Jhaele, by gospodyni przekazała je muzykowi grającemu na rogu. Nikt w mieście nie pozwolił im zapłacić za usługi. Mourngrym rozesłał wszędzie wiadomość, że rachunki mają być przekazywane do wieży. Alias była zadowolona, że nie posłał po zakupy halflinki. Kto wie, co wybrałaby sobie bardka na rachunek miasta? Alias wzięła sobie od kowala nowy sztylet i tarczę, kazała mu także naostrzyć swój miecz. Smoczywabik wydawał się trochę niespokojny, gdy podawał swą dziwną broń rzemieślnikowi, lecz mężczyzna uspokoił go specjalną troską, z jaką zajął się mieczem, zanim jeszcze przystąpił do ostrzeżenia. Opuścili miasto na cztery godziny przed zachodem słońca. Gdy jechali wzdłuż głównej drogi kilku ludzi wyszło na nią, by pomachać im na pożegnanie, jednak Alias nie wychwyciła wśród nich swego starego kozła. *** Pogoda utrzymywała się piękna i ciepła, żadne nadzwyczajne zdarzenie nie zakłóciło im podróży. Samotny, głupi troll zaatakował Smoczywabika, gdy stał na warcie drugiej nocy po wyjeździe z Cienistej Doliny, lecz zanim reszta kompanii zdążyła się dobrze obudzić, troll już piekł się wesoło na ogniu. Następnego dnia stracili parę godzin w Elfim Lesie, schowani przed bandą orków w bardzo niewygodnej, wilgotnej grocie. Ich pobyt w mieście Voonlar został skrócony do minimum po tym, jak sakiewka szeryfa miasteczka została znaleziona w pokoju Olive, w gospodzie. Zamiast ich aresztować, szeryf zadowolił się przeprosinami i zwrotem złota w ilości trzykrotnie większej, niż mogło się zmieścić w jego skórzanej sakwie. Musieli także zgodzić się na natychmiastowe opuszczenie miasta. Alias była gotowa zadusić halflinkę, lecz Olive tak gwałtownie broniła swojej niewinności, że najemniczka w końcu jej uwierzyła.

Jednak to nie strata możliwości spędzenia nocy w czystych prześcieradłach martwiła Alias najbardziej. Krążyły pogłoski o wojnie na wschodzie, a ona nie miała czasu ich potwierdzić. Rozbili obóz poza miastem a rano kontynuowali podróż w stronę Yulash. Tego dnia słońca dwukrotnie przesłonił cień jakiejś ogromnej, latającej bestii, powodując u wszystkich koni panikę i stawianie dęba. Jednak Alias pozostała spokojna. Miała wrażenie, że „oni”, ludzie, którzy ją oznakowali, poddali się. Nie było już więcej złych snów, gigantycznych potworów i zabójców w czerni. Najemniczka była gotowa założyć się, że kalmari w Cienistym Przesmyku był ich ostatnią kartą przetargową. Wydostałam się z ich zasięgu, zapewniała samą siebie. Tylko Moander znajduje się przede mną, ale on jest zamknięty pod ruinami Yulash. O zmierzchu mogli dostrzec wielki kopiec, na którym kiedyś stało miasto Yulash. Samotne wzgórze wznosiło się bardzo delikatnie, przypominając gigantyczną tarczę leżącą umbem do góry na równinie. Według Olive, w dawnych czasach, ktoś, kto stanął na najwyższym punkcie cytadeli na szczycie wzgórza, mógł dostrzec dym unoszący się z ciemnych pieców w Twierdzy Zhentil i mgłę podnoszącą się znad Księżycowego Morza. - jeden z kupców w Cienistej Dolinie powiedział mi, że mieszkańcy Yulash mogliby dostrzec łunę pożaru, który wywołały smoki niszczące Phaln, gdyby nie fakt, że w tym czasie smoki niszczyły również ich miasteczko. Całe ich stado spadło na Doliny dwa lata temu – wyjaśniła Olive. – Pokonały jedną z ważniejszych błotnistych wiedź w Cienistej Dolinie. - Sylune – rzuciła Alias. - Tak. To było jej imię. W każdym razie smoki przemieniły Phaln i Yulash w ruinę, zabiły wszystkich władców i magów oraz mocno przetrzebiły cywili. - Teraz siły z Twierdzy Zhentil okupują to gruzowisko – przypomniał im Akabar. – Jego wysokość czyni z tego miejsca strategiczną pozycję. W miarę jak zapadała ciemność, mogli dostrzec, że na kopcu palą się ogniska, wspomagane gdzieniegdzie przez błyskawicę lub inny rodzaj magicznych płomieni. - W Yulash trwa wojna – zauważyła Alias z niepokojem. - Zapewne armia z Hillsfar stara się wyprzeć Zhentilczyków – domyślił się Akabar. Następnego dnia zachowali więcej ostrożności, podróżowali bowiem przez ogromne, wypalone połacie pól, nie uprawiane sady całkowicie zdziesiątkowane przez błyskawice i skiby ziemi pozostawione przez pazury ogromnych bestii. Gdy po bokach drogi zaczęły się ukazywać kupki zardzewiałej broni i gnijąca padlina, zsiedli z koni i zaczęli je prowadzić, uspokajając je, by nie wystawiać się przez przypadek na cel. Mogliby wjechać do Yulash przez zachodem słońca, gdyby czasy były trochę spokojniejsze. Zamiast tego rozbili obóz pół kilometra od miasta, używając przewróconego wozu jako zasłony przed wzrokiem sił atakujących i broniących głównej cytadeli miasta. Nawet gdyby zdołali podejść bliżej bez trafienia przez przypadkową strzałę lub zaklęcie, mogli zostać złapani przez armię i straceni jako szpiedzy.

Znajdowali się wystarczająco blisko, by słyszeć metal uderzający o metal w czasie pojedynków prowadzonych przez niektórych uczestników walk, komendy wydawane przez kapitanów, okrzyki radości tych, którzy właśnie zdołali zabić coś lub kogo i krzyki przerażenia ludzi, dla których była to ostatnia bitwa w życiu. Po zapadnięciu zmroku przez szczyt wzgórza przetoczył się silny, jaśniejący wiatr, podpalając członków armii atakującej. Gdy ich ciała opadły rozrzucone na zbocze, z daleka przypominały Alias płonące nasiona mleczu. - Cóż, z pewnością przyjemniej jest obserwować coś takiego, niż wzniecić swoje własne ognisko – skomentowała Olive. – Chociaż w tym zajęciu brakuje odrobiny ciepła. Ze strachu, że zostaną odkryci przez obcy patrol nie odważyli się rozpalić ognia, więc po zjedzeniu zimnej kolacji czwórka poszukiwaczy przygód skuliła się za przewróconym wozem, a tymczasem nocne powietrze stawało się coraz bardziej chłodne. Olive cała drżała, mimo że owinęła się w swój własny płaszcz i jeszcze w dwa płaszcze Akabara. Mag przybrał pozę spokojnej beztroski, lecz Alias przyłapała go na dmuchaniu w złożone ręce, w celu ich ogrzania. Smoczywabik bez przerwy zerkał zza wozu, zafascynowany widokiem kopca Yulash. Konie, przywiązane w pobliżu za jedyną ocalałą ścianą chaty jakiegoś chłopca, rzucały się niespokojnie. Smoczywabik powtarzał ich odgłosy, chociaż Alias nie wiedziała, czy chce je pocieszyć, mówiąc, że się z nimi zgadza. W delikatnej poświacie kamienia poszukiwacza Alias nie mogła uciec przed oskarżycielskim wzrokiem Olive i pytającym spojrzeniem Akabara. - Gdy nas tutaj prowadziłam, nie miałam pojęcia, że ta okolica okaże się tak niespokojna. Każdy przerywany błysk z ruin miasta przyciągał jej uwagę. Czuję się jak ćma, która chce dostać się do wnętrza latarni, lecz bije skrzydłami o szkło, pomyślała. Gdzieś w labiryncie tych ruin spoczywa odpowiedź na moje przekleństwo, jestem tego pewna. - Sądziłam, że miasto będzie w silnych rękach jednej bądź drugiej strony konfliktu. Wtedy moglibyśmy użyć tej samej sztuczki, co w legowisku smoczycy. Akabar mógłby przeszukać najpierw teren z pomocą swojej sztuczki z okiem maga, Olive poszłaby ze mną, żeby pomóc mi przy zamkach, pułapkach i innych przebiegłościach, a Smoczywabik pozostałby na tyłach z bagażami. Olive mruknęła coś na temat „złodziejskich sztuczek”, a Smoczywabik zmarszczył czoło, lecz Alias zignorowała oboje. - Niemniej jednak – kontynuowała – wszystko dałoby się wykonać, gdybyśmy musieli zwieść jedynie straże przy bramie. Przy dwóch aktywnych armiach poszukujących oddziałów wroga, nasze szanse na wślizgnięcie się tam niepostrzeżenie są… – zawahała się, bo chciała brzmieć fałszywie optymistycznie. - Szczupłe – zasugerowała Akabar. - Raczej zerowe – sprzeciwiła się Olive. – Ludzie. Zawsze biją się o to, kto będzie miał lepszy widok. - Oni nie walczą ze sobą tylko z powodu tego, że jest to jedyny znaczący teren między rzeką a lasem – pouczył ją Akabar. – Pamiętaj, że ruiny znajdują się na drodze na południe z Twierdzy Zhentil. Jeśli

Hillsfar udałoby się przejąć i utrzymać miasto, mogliby efektywnie zablokować większość handlu z Twierdzą. - A do tego najprawdopodobniej w szczątkach pozostało jeszcze wiele złota i skarbów, pochowanych w piwnicach i lochach, więcej niż w czynnych krasnoludzkich kopalniach złota – dodała Alias. Olive trochę się rozchmurzyła, pocieszona myślą o skarbie. Smoczywabik wstał i podszedł do koni, by pogłaskać Błyskawice. Przez cały czas wzrok jaszczura pozostawał utkwiony w płonącym wzgórzu. Akabar poszedł za Smoczywabikiem. - Gdzie idziesz? – zapytała Alias. - Pomóc Smoczywabikowi przy koniach. - Cały czas, od momentu gdy wyjechaliśmy z Cienistej Doliny, nie przestajesz grymasić nad tym, co on robi – zauważyła wojowniczka. – Pomagasz mu przynieść drewno, stoisz z nim na warcie. On potrafi o siebie zadbać. – Pociągnęła maga za płaszcz, aż zmusiła go, żeby usiadł z powrotem przy niej. – Teraz powiedz mi, jak sadzisz, czy nasze szanse wzrosną, jeśli skontaktujemy się z jedną ze stron i zaproponujemy im umowę? Starając się nie wyglądać na zbyt rozproszonego przez obserwowanie Smoczywabika, Akabar odpowiedział – Jeśli już tak postąpisz, to skontaktuj się z Hillsfar. Ich władcą, jak słyszałem, jest magkupiec, tak samo jak ja. Ma na imię Maalthir. Jeśli ta armia jest rzeczywiście jego, to powinna się w niej znajdować kompania jego najwyborniejszych najemników zwana Czerwone Pióropusze. Musimy tylko rozejrzeć się za ich znakiem. - Tak, a wtedy znajdziemy Czerwoną Śmierć – warknęła Olive. – Tak właśnie nazywa się tę kompanię najemników w moich stronach. Przeprowadzili oni kampanię oczyszczającą Hillsfar ze złodziei. Ludzcy złodzieje mieli jakieś szanse na ukrycie, lecz halflingi zostały za takich uznane co do jednego. W środku nocy wywieźli wszystkie halflingi z miasta, zmusili je do oddania wszystkich kosztowności i nie dali im najmniejszej szansy na sprzedanie swojej ziemi, sklepów lub domów. - Być może polityka Hillsfar jest obrzydliwa, lecz chyba nie oczekujesz, że zawrzemy umowę z zabijającymi niemowlęta Zhentilczykami. Słyszałem, że ślubowali swoja wiarę sukubowi, zjadają mózgi elfów i czczą bogów tak mrocznych, że przy nich Moander zdaje się być miły. Ich imion obawiają się ludzie stąd na południe, aż do mojej ojczyzny. A ta rada, która nimi rządzi, Zhentarimowie, jest dwa razy gorsza niż sami mieszkańcy Twierdzy. - Nie sugerowałam, żebyśmy układali się z Zhentilczykami – odparła Olive. – Ja tylko zdawałam wam relację z najświeższych wiadomości o poczynaniach rządu w Hillsfar, jakie posiadam. Nie mam powodu, by spodziewać się czegoś lepszego po żołnierzach z Twierdzy. W końcu oni wszyscy są ludźmi, lub przynajmniej większość z nich, tak mi powiedziano. Jednak musicie sobie zdać sprawę, że oskarżenia jakie przedstawiliście przeciwko Twierdzy Zhentil, są standardowymi pomówieniami rzucanymi przez zazdrosnych wrogów na każde miasto, któremu udało się odnieść sukces. - O Zhentarimach opowiadane jest zbyt dużo historii, by wszystkie były kłamstwami. Jako barda musisz znać opowieści o ich metodach – o tym jak potajemnie zawierają umowy z orkami, by te atakowały

każdego, kto odważy się sprzeciwić Twierdzy. - Jako bardka – powiedziała Olive – posiadam umiejętność oddzielenia ziarna od śmierci. - Złota – poprawił ją Akabar. – Złota od śmierci, ziarna od plew. Alias westchnęła i wstała. Bardka i mag będą w stanie sprzeczać się przez czas potrzebny, by Yulash obróciło się w perzynę. Odeszła kawałek, by obserwować bitwę razem ze Smoczywabikiem. Gdy kamień poszukiwacza oświetlił konie, mogła dostrzec, że zwierzęta stały zupełnie same. Wystawiła głowę za ścianę, lecz jaszczura nie było również tutaj. Wróciła dowozu i pokręciła się wokół niego, lecz tutaj też nie było po nim śladu. Olive kontynuowała swoje zeznania na temat okrucieństwa ludzi z Hillsfar, podczas gdy Akabar chciał jej przerwać jakimś szczegółem dotyczącym zła mieszkańców Twierdzy. Nagle się zdenerwowała. - Posłuchajcie sami siebie – krzyknęła do obojga. – Nie chodzi wam o to, że się ze sobą nie zgadzacie. Wy się po porostu sprzeczacie dla samego sprzeczania. Czy nie widzicie, że coś się stało? - Co takiego? – zapytał Akabar. - Smoczywabik gdzieś przepadł. - Gdzie przepadł? – dociekał Akabar, rozglądając się wokół ich obozowiska i jednocześnie przeklinając samego siebie za to, że stracił z oczu to potencjalnie zdradliwe stworzenie. - Po prostu przepadł – powiedział Alias. Wyjątkowo jasna błyskawica rozświetliła niebo, a wokół nich przetoczył się grzmot. Wojowniczka spojrzała na chwilowo oświetlone pola, lecz nigdzie nie dostrzegła sylwetki jaszczura. - Może lepiej będzie, jeśli usiądziesz – zasugerował Akabar. - On zniknął – wyszeptała Alias, wciąż stojący - Pewnie tylko się oddalił w poszukiwaniu drewna na ognisko lub czegoś takiego – podrzuciła myśl Olive. - Dzisiaj nie rozpaliliśmy ogniska – warknął Akabar. - Może on stwierdził, że jednak powinniśmy – odparła atak Olive. Gdybym nie był takim głupcem, beształ sam siebie Akabar, i nie kłócił się z halflinką, nie pozwoliłbym sobie na odwrócenie uwagi od jaszczura i nigdy by do tego nie doszło. Kto wie, w co nas właśnie wpakowałem? - Albo poszedł gdzieś zwędzić dla nas miły, ciepły, dziesięciodaniowy posiłek wraz z winem – kontynuowała radośnie Olive.

Alias nachmurzyła się. Zauważyła, że Akabar zmarszczył brwi. Nie spodziewał się, że magowi zależy na jaszczurze tak samo jak jej. Czy powinienem powiedzieć jej teraz o znakach jaszczura, zastanawiał się mag. Teraz nie mogę tego udowodnić i wciąż nie musi to spowodować zwątpienia Alias w jego wierność. Nie, lepiej go poszukam. Alias wpatrywała się w miasto. Trzask ognia i magiczne pożary wołały do niej jak syreni śpiew. Olive może mieć rację. Załóżmy, że przeszukuje to terytorium, by udowodnić, że nie powinien być zostawiany z tyłu. Inną rzeczą było zostawić go samego, żeby pilnować bagaży, a nawet mieć go u swego boku w walce, lecz wyobrazić go sobie tam, zupełnie samego, niezdolnego do wezwania pomocy, nawet jeśli jest ranny… Alias cicho jęknęła, czując się żałośnie. - On wróci – odezwała się ponownie Olive. – Tak jak zawsze. Noc stała się jeszcze chłodniejsza i w końcu, gdy walczący na wzgórzu osłabli i pozwolili wygasnąć swoim ogniom i magicznym pociskom, stała się również ciemna. Olive wyglądała jak owieczka śpiąca w zawiniątku z futer, Akabar jak nieruchomy manekin w kolorowych szatach i jednym kocu. Alias trzęsła się w swoim płaszczu, lecz nie mogła wytrzymać owinięta w koc w jednym miejscu. Całą wartę chodziło w kółko i spoglądała w ciemność, czekając na powrót Smoczywabika. Nie obudziła Olive, kiedy nadeszła jej kolej, lecz przeczekała jeszcze jedną kolejkę. Jednak Smoczywabik wciąż nie wracał. Kilku punkcików świetlnych tworzonych przez ogniska straży raziło ją w oczy. On tam jest, nie mogła przestać o tym myśleć. Poszedł do miasta beze mnie. Zrobił mi to samo, co planowałam zrobić mu ja, dodała. Ponownie poczuła, jak miasto ją przyciąga, poczuła pragnienie poznania tajemnicy, która leżała wewnątrz niego. Serce podpowiadało jej, żeby szukała go w Yulash, lecz rozsądek przypomniał, że najpierw powinna mieć dowód na to, że on się tam rzeczywiście znajduje. Mógł być wszędzie. Istniała możliwość, że złapali go Zhentilczycy lub Czerwone Pióropusze. Ta myśl zaniepokoiła ja jeszcze bardziej. O ile mogła sobie przypomnieć, zarówno Olive, jak i Akabar mieli rację co do atrakcji zapewnianych przez miasto Hillsfar i Twierdzę Zhentil. W zasadzie nie przychodziła jej na myśl żadna armia, która przepuściłaby przez swe zasieki stworzenie tak oczywiście nieludzkie jak Smoczywabik. Raczej natychmiast złapano by go i zabito, bo na pewno nie poddałby się bez walki. Była gotowa obudzić halflinkę i maga i natychmiast wyruszyć, lecz kolejna myśl sprawiła, że się powstrzymała. Jeśli Smoczywabik jest gdzieś w pobliżu, po prostu się zgubił, lecz znajdzie drogę powrotną i zastanie obóz pusty, to z pewnością pomyśli, że zostali schwytani. Ktoś musi tutaj zostać, zadecydowała. Jednak Akabar wyglądał na tak zmartwionego zniknięciem jaszczura, że na pewno nalegałby na zabranie go ze sobą, natomiast Olive nigdy nie zgodziłaby się na zostanie w tyle, kiedy w mieście może zdobyć skarb. Przez kilka chwil stałą, wahając się nad dwoma śpiącymi postaciami, próbując podjąć jakąś decyzję. Idą samotnie, tylko powtórzył lekkomyślność jaszczura, jednak nic nie mogła na to poradzić. Uklękła przy

torbie Akabara i wyciągnęła z niej kawałek węgla drzewnego oraz jego mapę. Na jej odwrocie napisała: „Szukam S. Zaczekajcie tutaj”. Położyła pergamin przy głowie Akabara. Potem wsunęła kamień poszukiwacza do cholewki buta, zabrała tarczę oraz sztylet i odeszła. Kroki prowadziły ją w stronę wielkiego miejskiego kopca. *** Akabar otworzył oczy w momencie, gdy Alias otworzyła jego torbę. Mag rzucił na swój kolczyk zaklęcie magicznych ust, które miało go poinformować o powrocie Smoczywabika, więc z początku sądził, że właśnie to go obudziło, lecz w tej samej chwili klejnot powtórzył swoje magiczne ostrzeżenie, szepcząc – Ktoś jest w twojej torbie. – Wtedy zrozumiał swoją pomyłkę. Po wcześniejszym tajemniczym zniknięciu jego magicznych tomów, w dni, w którym halflinka dołączyła do karawany, mag uznał, że użycie mocy do chronienia swojej własności nie będzie marnotrawstwem, nawet jeśli chodziło o towarzysza podróży. Jednak wciąż zdumiewał go tupet i bezczelność Ruskettle. Leżał idealnie spokojnie, przez szparki w powiekach skupiając uwagę na bagażu, jednak postać przeglądająca jego dobytek była za duża jak na Ruskettle. Nie mógł to być Smoczywabik, bo wtedy jego magiczne usta powiedziałyby mu o tym. Gdy postać wstała, Akabar omal nie westchnął i usiadł ze zdumienia. To była Alias. Nabazgrała coś na jego mapie w pośpiechu i podeszła do niego. Akabar zamknął oczy. Niemal wstrzymał oddech, lecz połapał się na czas, że powinien udawać płytki oddech osoby pogrążonej we śnie. Przez powieki wyczuwał padające na jego twarz światło kamienia poszukiwacza, potem uczucie oddaliło się. Podejrzał jednym okiem, co się dzieje. Alias wzięła swój miecz oraz tarczę i opuściła obóz. Akabar podniósł się powoli i rozejrzał po okolicy. Uchwycił Bask księżyca odbijający się w wypolerowanych naramiennikach Alias. Najemniczka szła w kierunku Yulash. Przyjrzał się mapie. Przechylał ją i przekręcał aż do chwili, gdy litery zaczęły być widoczne w świetle Selune. Zaczekajcie tutaj, doprawdy! – pomyślał mag, odrzucając mapę na posłanie i marszcząc brwi. Prowadzi nas wszystkich aż tutaj i w chwili, gdy robi się naprawdę niebezpiecznie, gdy mogłaby skorzystać z naszej pomocy, porzuca nas i rusza w pogoń za jaszczurem – który najprawdopodobniej składa właśnie raport u swego pana, zastanawiając pułapkę, w którą ona zaraz wpadnie. Pierwszy jego odruchem było dogonienie wojowniczki i przekonanie jej, by wróciła, a jeśli to będzie konieczne, użycie siły, by powstrzymać ją przed marszem do Yulash. Powie jej, że mądrzej będzie poczekać na Smoczywabika. Lecz w głębi serca wiedział, że gdy wstanie słońce, pozostanie mu jedynie przekonać ją, by poczekała do zapadnięcia zmierzchu. Ona nigdy nie zawaha się przed pójściem na poszukiwanie stworzenia, o którym myśli, że jest przyjacielem, podczas gdy ja, Akabar Bel Akash, mag wcale nie małego kalibru, kryję się za

przewróconym wozem. Więcej jest we mnie z handlarza warzywami niż z potężnego maga, pomyślała Turmita, wstydząc się swego strachu. Mógł obudzić halflinkę i mogli razem ruszyć za Alias. Akabar zdał sobie sprawę, że Olive nie miałaby żadnych trudności z podjęciem decyzji. Można było znaleźć dla niej całej tuziny określeń, poza tym, że spóźniłaby się na podział łupów. Jednak zabieranie ze sobą halflinki nie było do końca mądre. Zgodnie ze starym powiedzeniem a Amn, jeśli sprawy stoją kiepsko, pomyśl, o ile gorsze byłoby twoje położenie, gdyby był w nie uwikłany halfling. Akabar nie chciał jej narażać na ryzyko spotkania z Czerwonymi Pióropuszami. Stojąc twarzą w kierunku blednącego księżyca, zaintonował czar. Wiele bogatych, skomplikowanych słów spływało z jego języka, a prawa ręka kreśliła linie w powietrzu. Trzymał w niej swoją własną rzęsę zatopioną w żywicy gumowego drzewa. Na koniec inkantacji chwycił mocno lewą ręką za kawałek żywicy. Kleista grudka zaczęła świecić na niebiesko, pochłonęła ją magiczna energia. Akabar podniósł ręce do góry i patrzył, jak w świetle księżyca stają się coraz bardziej przeźroczyste, jakby były grudkami lodu. Potem zniknęły całkowicie. Przez moment wszystko zamazało się przed oczami, potem świat wrócił do normy. Wszystko wyglądało tak samo, z wyjątkiem tego, że gdy patrzył w dół na swoje stopy, nie było widać nic poza dwoma zagłębieniami w trawie. Pergaminowa mapa podniosła się w powietrze, zawisła w nim na chwilę, po czym opadła przy śpiącej halflince. To, co napisała Alias, było skierowane do obojga z nich. Potem Akabar użył swych długich nóg, by szybko dostać się do Yulash w ślad za wojowniczką. Jedynie uginane się trawy znaczyło jego przejście. 18 YULASH W chwilę po tym jak Alias opuściła obóz, znad równiny zaczęła unosić się mgła. Najemniczka nie była pewna, czy powinna podziękować Tymorze za pogodę, czy też nie. Z jednej strony czyniła ona zauważenie Smoczywabika trudniejszym, z drugiej zakrywała jej sylwetkę zbliżającą się do kopca. Delikatna poświata jej pieczęci okazała się wystarczająca do oświetlenia drogi pod nogami. Ich obóz znajdował się zaledwie pół kilometra od podstawy kopca, jednak od muru dzieliła ją jeszcze półkilometrowa wspinaczka. Alias unikała dróg prowadzących na szczyt, dookoła było wystarczająco dużo wydeptanych ścieżek, o których wiedziała, że będą rzadziej patrolowane. Dwa razy zdawało się jej, że ktoś za nią idzie i przystawała na ścieżce, mając nadzieję, że jest to Smoczywabik podążający za jej zapachem, lecz nikt nie wyłaniał się z mgły. Za trzecim razem szybko się cofnęła, sądząc, że została odkryta przez strażnika, lecz nie zobaczyła nikogo. W połowie drogi w górę wzgórza Alias wyszła z mgły i odwróciła się, by przyjrzeć się równinie. Jednak w dole nie było nic do oglądania, wszystko zatonęło w bieli. Yulash stało się wyspą pośród chmur.

Wspięła się wyżej na wzgórze. Wielkie mury, które kiedyś otaczały miasto, były teraz przerwane w więcej niż dziesięciu miejscach. Ominęła większe, będące zapewne pod uważniejszą obserwacją, przerwy. Wybrała dziurę, która dawała jej wystarczająco dużo miejsca na wślizgnięcie się bez zdejmowania naramienników. Roztoczył się przed nią widok na ruiny miasta. W niektórych miejscach fragmenty muru wciąż spięte były drzwiami lub narożnikami, lecz na żadnym z budynków nie pozostał dach. Przed nią, troszeczkę na wschód, stały fortyfikacje dawnej cytadeli odbudowanej przez żołnierzy z Twierdzy Zhentil, którzy starali się utrzymać ten region. Po tamtej stronie błyszczały ogniska, więc Alias przesunęła się ku zachodniej części miasta. Z dziury, przez którą przeszła, dobiegł odgłos skrobania. Obróciła się z mieczem w pogotowiu, spodziewając się zobaczyć jakiegoś zabójcę, żywiąc nadzieję, by był to Smoczywabik, jednak nie zobaczyła nikogo. To po prostu obluzowany gruz, pomyślała zdegustowana swoją własną nerwowością. Ruszyła na zachód. Alias omijała ulice i przemykała między ścianami. Wszystko, co mogło przetrwać inwazję smoków, wynieśli stąd już dawno złodzieje i ludzkie armie. Jeśli w tym mieście można było jeszcze znaleźć jakiś skarb, to musiał być on dobrze ukryty. Na ulicach dał się słyszeć brzęk końskiej uprzęży. Alias ukucnęła za ścianą. Zbliżał się samotny jeździec. W jednej ręce trzymał wodze, a w drugiej zasłoniętą latarnię. Z latarni sączyło się wystarczająco dużo światła, by Alias mogła dostrzec, że miał na sobie szkarłatną szatę i srebrny hełm z zatkniętym na czubku pióropuszem, także szkarłatnym. Przyglądając się przejeżdżającemu jeźdźcowi, uchwyciła wzrokiem coś bardzo ciekawego na drugim końcu ulicy. W świetle latarni odbijał się leżący wśród gruzów znajomy symbol – uzębione usta pośrodku dłoni. Moander, nareszcie, pomyślała z radością. To już trzeci szczęśliwy przypadek. Tymora musi jej sprzyjać. Wyczołgała się zza ściany, gotowa czmychnąć z powrotem w ciemności, gdyby koń choć zarżał. Koń i jeździec przesuwali się w dół ulicy, nieświadomi jej obecności, Alias zaś przesuwała się do przodu. Alias szybko przebiegła przez ulicę, lecz gdy dotarła do rozbitego kamienia, nic na nim nie znalazła. Czyżby mój umysł robił mi jakieś sztuczki? Do jej nozdrzy doleciał spleśniały zapach. Zerknęła w ciemność, w poszukiwaniu jego źródła. Kupa gruzu, na której stała, była fragmentem pierścienia powalonej ściany. Pośrodku kręgu porozrzucanych kamieni znajdowała się szeroki dół. Z początku Alias myślała, że jest to piwnica jakiegoś rozwalonego domu, jednak ciemność w dole była tak nieprzenikniona, że doszła do wniosku, iż musi to być bardzo głęboko dziura. Dostrzegła wąskie schody wijące się wokół krawędzi wnętrza dziury. Na ścianie, przy pierwszych stopniach, znajdowała się kolejna świecąca na niebiesko dłoń. Poświata tatuażu okazała się niewystarczająca, by oświetlić schody, więc Alias zaryzykowała wyciągnięcie kamienia poszukiwacza. W tym pomieszczeniu jego światło zdawało się uprzyjemnione i ukazywało nie więcej niż cztery, pięć stopniu w przód, lecz to wystarczyło najemniczce do odróżnienia śladów zstępujących w dół, śladów pozostawionych przez trójpalczaste stopy, oddzielone pojedynczym rowkiem, zrobionym ciężkim ogonem jaszczura.

Kto by pomyślał? – zastanawiała się Alias. Kamień poszukiwacza pomógł mi znaleźć kogoś, kto się zgubił. Alias zaczęła schodzić do dziury. Z każdym krokiem czuła się, jakby zstępowała do wody, jakby coś opierało się jej wejściu. Schody były strome i wąskie, a wkrótce krawędź dziury zamknęła się nad jej głową. W otaczających ją ciemnościach światło kamienia zdawało się jaśniejsze, lecz Alias już go nie potrzebowała. Spod jej rękawa wydobywała się niebieska aura. Alias zawahał się i zastanowiła, czy przypadkiem nie wchodzi w pułapkę. Oczywistym było, że jej ramię zaczęło świecić, gdy zbliżyła się do świątyni Moandera, tak samo jak świeciło w obecności kalmari Cassany i kryształowego żywiołaka. Nie wiedziała, o co powinna się martwić. Moander był zamknięty. Zgodnie z tym, co powiedział starzec z Cienistej Doliny, mogło go uwolnić tylko coś nie narodzonego. Skoro wiedziała, że się urodziła – pamiętała ten dzień dość dokładnie: jęk jej matki, zachwyty położonej, prychanie domowych kotów – nie musiała się bać, że przez przypadek uwolni jeden ze złowieszczych elementów, który odpowiedzialny był za utratę jej pamięci i okaleczenie. Alias mogła teraz rozróżnić ostry, aż nazbyt ludzki zapach. Dołu używano jak śmietnika. Im głębiej schodziła, tym bardziej zapach przybierał na sile. Schody stały się wilgotne i lepkie, pokrywał je szlam i gnój wnoszony do tego zagłębienia przez tysiące lat. Kleista maź kapała z jednego stopnia na drugi. Z góry potoczył się kamień, a za nim lawina drobnych kamyczków. Alias spojrzała w górę, spodziewając się, że zobaczy kogoś wylewającego przez krawędź dziury pomyje z wiadra, jednak nad ciemnym dołem wisiało tylko ciemne niebo. Samotny żołnierz z nudów patrolujący miasto, pomyślała Alias. Schodziła dalej, aż doszła do szerokiej platformy z kamienia, otoczonej gruzem. Schody się kończyły, chociaż dziura ciągnęła się jeszcze w dół. Kamień poszukiwacza nie mógł przebić się przez ciemność i oświetlić jej dna. Alias wątpiła, czy nawet księżyc byłby w stanie tego dokonać, zakładając, że świeciłby dokładnie w dziurę. Nigdzie nie było śladu symbolu Moandera. Alias przyjrzała się śladom Smoczywabika. Trójpalczaste odciski wędrowały po pokrytej szlamem platformie we wszystkich kierunkach, od schodów do krańca platformy i do ściany dołu, lecz nigdzie nie było śladu jego samego. Przecież nie skoczyłby z krawędzi, rozważyła Alias. Kobieta unosiła kamień poszukiwacza i przyjrzała się porośniętym szlamem ścianom. Dostrzegła delikatny pionowy cień rzucany przez linę szlamy, nałożoną na jeszcze jedną linię szlamu. Linia ciągnęła się nad jej głową, biegła horyzontalnie i ponownie w dół. Były to drzwi, otwarte niedawno i ponownie zamknięte. Alias z ociąganiem przesunęła palec po pleśni i porostach, szukając czegoś, za co mogłaby złapać, pociągnąć lub co mogłaby popchnąć. Pośrodku drzwi, na wysokości talii, odnalazła dziurę. Mając w pamięci możliwość, że wewnątrz może być zainstalowana gilotyna do obcinania intruzom palców, wepchnęła do dziurki najmniejszy z nich. W jej palec nie wbiło się żadne ostrze, lecz w górę jej ramienia popłynął nagły strumień energii. Runy zawirowały i zatańczyły, lecz nie sprawiły żadnego bólu. Zza kamiennej ściany dobiegł odgłos przetaczającego się mechanizmu.

Gdy lazurowe pieczecie uspokoiły się, niemniej nadal świeciły, Alias wyciągnęła palec i cofnęła się. Ukryte drzwi cicho się otworzyły. Były grube na pół metra i obracały się na niewidocznej osi. Za drzwiami unosił się zapach pleśni i odpadów, gnijących starych kości i papierów. Z przejścia powiały ciepłym, suchym powietrzem. Na ścianach wyrzeźbiony był drobniutki, skomplikowany, płynny wzór. Przypominał Alias bardziej drzewne rzeźby uprawiane i kształtowane przez elfy niż wykucia w martwym kamieniu. Nagle dostrzegła trójpalczaste ślady na zakurzonej podłodze. Ciekawość, która do tej pory tylko ją kusiła, teraz popychała ją do przodu ja ogień, który wygania dzikie zwierzęta z lasy. Była przekonana, że na końcu tego tajemniczego przejścia znajduje się nie tylko Smoczywabik, lecz również odpowiedzi na wszystkie jej pytania. Chciała natychmiast za nim pobiec, lecz zmysł ostrożności typowy dla każdej poszukiwaczki przygód, powstrzymał ją na czas. Alias cofnęła się w tył platformy, z kupy gruzu chwyciła kamień o kształcie klina i wsunęła pod drzwi jego węższa końcówka. Znalazła jeszcze kilka podobnych i również wsunęła je pod drzwi. Potem przesunęła kupkę gruzu pod framugę. Usatysfakcjonowana swą przezornością, weszła do przejścia. Sześć kroków dalej poczuła, jak kamień pod jej stopą przekręcił się o niemal niewyczuwalną ilość milimetrów. Drzwi za nią przesunęły się na szerokość dłoni, lecz przytrzymała je kupka gruzu. Coś mechanicznego wydało z siebie wysoki jęk. Jęczenie stawało się coraz głośniejsze, jakby pułapka desperacko pragnęła wypełnić swój jedyny cel w życiu. W ciągu minuty jęczenie umilkło i zapadła cisza. Drzwi znieruchomiały. Uśmiechnąwszy się do siebie z zadowoleniem, Alias ruszyła dalej. Jej nastrój stłumiły wkrótce ściany wznoszące się po obu jej bokach. Ozdobione były przerażającym reliefami urozmaiconymi liniami rzeźbionych starych runów. Reliefy przedstawiały bohaterów cierpiących śmiertelne katusze z rąk lubieżnie uśmiechających się humanoidów – bohaterów rozdzieranych przez bestia, smażonych, mrożonych i rozczłonkowywanych, otruwanych przez smoki i beholdery oraz inne śmiercionośne stworzenia. Brzydota tej ściany zdawała się ciągnąć w nieskończoność, za każdym zakrętem i rozwidleniem reliefy stawały się większe, bardziej obsceniczne i makabryczne. Alias czuła narastające mdłości, które wykręcały jej żołądek i ściskały gardło. Utkwiła oczy prosto przed sobą i starała się nie spoglądać więcej na ściany. Przejście rozwidlało się jeszcze raz, po czym nagle kończyło się ścianą sześć metrów przed najemniczką. Alias natychmiast nasunęła się myśl, że ta ściana jest całkowicie różna od ścian przejścia. Skonstruowana została z lśniącej na niebiesko cegły, a zaprawa między cegłami była czerwona. Przez środek tej murarskiej roboty ciągnęły się gigantyczne rowy, jakby w ścianę drapała ogromna bestia. Przy ścianie leżał skulony Smoczywabik. Najemniczka podbiegła i uklękła przy głowie jaszczura, kładąc kamień poszukiwacza na ziemi. - Smoczywabiku! Czy nic ci nie jest? – zapytała. Wyszeptała te słowa, lecz korytarz je wychwycił i wzmocnił tak, że ich echo niemal w nią uderzyło.

Gdy Alias przy nim uklękła, jaszczur podniósł głowę, by na nią spojrzeć. Potwornie się zmienił. Był całkowicie wychudzony. Jego łuskowata skóra zwisała na nim, a miesięcy głód. Wyczerpanie i słabość zostały wyryte głęboko w rysach jego twarzy. Jęzor zwisał mu z boku pyska. Jaszczur ciężko dyszał w suchym powietrzu. Jego oczy, zazwyczaj nieruchome i żółte stały się jeszcze straszniejsze – ich barwa przeszła w szarość. Znad jego ciała unosił się głęboki zapach fiołków. Coś, czego Alias nigdy wcześniej nie zauważyła. Zapomniawszy o tym, że nie będzie mógł jej odpowiedzieć, zapytała – Co ci się stało? Jaszczur wskazał pazurem na korytarz, którym oboje nadeszli, jakby chciał ją odepchnąć od tamtego kierunku, lecz jego pchnięcie było za słabe, by ją ruszyć. Z jego pyska wydostało się słabe jęknięcie. Alias wstała. - W porządku, już stąd idę – zgodziła się, doskonale rozumiejąc dawane mu przez niego sygnały. – Lecz tylko z tobą. Chodź, pomogę ci. Smoczywabik mocno wsparł się na jej ramieniu i wstał. Nogi wyglądały na zbyt kruche, by mogły utrzymać jego ciężar. Opierał się na swoim mieczu jak starzec chodzący o lasce. Co mogło mu to zrobić, zastanawiała się Alias. Czuła, że niechętnie opuści to miejsce bez dokładnego przeszukania go wpierw, jednak zbyt martwił ją stan jaszczura, by opóźniała znalezienie dla niego pomocy. Może w jednym z obozów znajdę jakiegoś kapłana, który uleczy. Wtedy zauważyła, że wiele z wygiętych w tył ząbków na mieczu Smoczywabika było zniszczonych – odłamanych lub wygiętych pod dziwnym kątem. Zdała sobie sprawę, że to ostrze wyrządziło szkody w murze. - Jeśli potrzebowałeś do obrony dwuręcznego młota, mogłeś poprosić o niego w Cienistej Dolinie. Smoczywabik potrząsnął ją za ramię, bardzo chcąc się pośpieszyć. Alias nigdy wcześniej nie widziała, by się bał, lecz ona również nie miała ochoty spotkać się z tym czymś, co wyrządziło mu taką krzywdę. Schyliła się, by podnieść kamień poszukiwacza. Gdy wyprostowała się z podarunkiem starca w ręku, poczuła nagle pulsują w niej ciekawość niebieskoczerwonej ściany. Wyciągnęła dłoń, by popukać w niebieskie cegły palcami. Ściana zaświeciła się. Na pojedynczą chwilę, równą jednemu uderzeniu ludzkiego serca, ściany zamigotały i stały się przeźroczyste. Zza ścian świeciło niebieskie światło, wyodrębniające zarys czerwonej zaprawy i czynią z kąta, w którym stała Alias osobliwe akwarium. Potem cegły wróciły do normalnego wyglądu, a światło zgasło. Alias stała, patrząc na ścianę z zachwytem. Chwilę wcześniej zdała sobie sprawę z uczucia skręcania w jej ramieniu. Pieczęcie wierciły się i skręcały jak larwy much moszczące się w gnieździe, przy czym diabelski symbol Moandera zdawał się być najbardziej ruchliwy. Palce dłoni zdawały się zginać i zaciskać, a usta na dłoni otwierały się i zamykały. Zafascynowana Alias wyciągnęła rękę, by ponownie dotknąć ściany. Smoczywabik chwycił ją za

nadgarstek i odciągnął w tył. Wtedy ból nakazał mu uwolnić jej rękę i chwycić się za pierś. Upadł twarzą do przodu, jego miecz zadzwonił głucho o podłogę, a dźwięk rozniósł się po całym korytarzu. - Smoczywabiku! Co się stało? – westchnęła Alias, ponownie przy nim klękając. Wtedy to zobaczyła – jasne, niebieskie światło sączące się przez zapięcie koszuli jaszczura, przedostające się nawet przez dłoń przyciskającą pierś. - Bogowie! – szepnęła wojowniczka. – To niemożliwe! – Potrząsnęła jaszczurem za ramiona, upuszczając kamień poszukiwacza na podłogę. – Co ty masz na piersi? – wysyczała. Smoczywabik wziął głęboki wdech i uniósł głowę. Rozplątał zapięcie koszuli. Westchnęła. Te same pieczęcie mocy. O trochę innym kształcie, jednak te same. Te same niebieskie, podobne do klejnotów, wijące się, podświetlone na lazurowo symbole. Łuski na wzorze były niewidoczne, tak samo jak ciało przykrywające wzór na ramieniu Alias. - Dlaczego? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Czy ty też jesteś jednym z ich stworzeń? – warknęła ze złością. Smoczywabik spojrzał w jej oczy, jednak nie było w nich ani triumfu, ani wstydu, tylko smutek. Teraz pachniał różami. Przyniosło jej to na myśl poranek w Cienistym Przesmyku, gdy pochował miecz barbarzyńcy. Miecz, którego użył do zniszczenia kalmari. - Och, Smoczywabiku, przykro mi – szepnęła. To oczywiście, że nie był wrogiem ani zdrajcą. Przecież był jej przyjacielem i najprawdopodobniej taką samą ofiarą jak ona. To musiał być powód, dla którego czuła z nim taką dziwną więź. - Dlaczego mi nie powiedziałeś? – szepnęła łagodnie, sięgając w górę swoją prawą ręką, by dotknąć znaków zatopionych w jego ciele. Energia zatrzeszczała na koniuszkach jej palców i na piersi jaszczura. Smoczywabik wziął głęboki wdech. Rysy jego twarzy wygładziły się, bardki wzmocniły, a oczy rozszerzyły z zaskoczenia. Alias sapnęła i cofnęła rękę, niepewna tego, czego przed chwilą doświadczyła. Nie czuła się ani odrobinę osłabiona, więc Smoczywabik nie mógł wyssać z niej energii. Lecz nie było możliwe, aby właśnie go uleczyła. Nigdy nie przechodziła szkolenia dla kapłanów. Czy to pieczęcie wiedziały, jak pomóc komuś oznakowanemu w ten sam sposób? Nie wydawało się to prawdopodobne, lecz stan Smoczywabika poprawił się od zaledwie jednego dotknięcia ręki. Smoczywabik zawiązał koszulę i wstał z łatwością. Wsunąwszy pod pachę swój miecz, podał jej ramię. Alias przyjęła je z uśmiechem, złapała równowagę i wstała. Wojowniczka przełożyła miecz do lewej ręki i schyliła się, by podnieść kamień poszukiwacza. Alias westchnęła. Jej palce poruszały się ze swojej własnej woli, nie w kierunku światła, lecz w stronę ściany. Natychmiast pokryła się potem, starając się powstrzymać rękę od dotknięcia niebieskich cegieł. Tym razem w zasadzie poczuła ścianę, poczuła, jak jej dłoń przez nią przechodzi, jakby była iluzją. Ściana zareagowała w ten sam niezwykły sposób. Ponownie cegły zdały się zniknąć, a korytarz utonął w niebieskim świetle. Efekt utrzymywał się kilka

chwil dłużej niż poprzednio. Pieczęcie na jej ramieniu zrobiły się jaśniejsze. Smoczywabik przewrócił ją na ziemię i odsunął od cegieł oraz czegokolwiek, co znajdowało się po drugiej stronie i zmusiło jej ramię do zdrady reszty ciała. Smoczywabik stanął nad nią, jego mięśnie były napięte, gotowe do powstrzymania jej, gdyby chciała jeszcze raz dotknąć ściany. Zapach fiołków unosił się z jego ciała jeszcze silniej niż przedtem i Alias zaczęła się zastanawiać, czy tak pachniał jego pot, czy może strach. Nagle dobiegł magiczny zaśpiew i w ciało Smoczywabika wbiła się trzaskająca strzała. Jaszczurem rzucił w tył, na ceglaną ścianę. Alias ponownie westchnęła. Ściana pozostała nietknięta kontaktem z ciałem Smoczywabika. Wojowniczka skoczyła w górę i gwałtownie się obróciła, z mieczem wzniesionym do obrony przed napastnikiem. - Akabar! Czy ty kompletnie postradałeś zmysły?! Mag stał w korytarzu, jego niewidzialność rozwiała się po użyciu magicznego pocisku przeciwko jaszczurowi. Miał dużo kłopotów z zejściem po ciemnych schodach i wyszedł zza zakrętu akurat w momencie, gdy Smoczywabik przewrócił Alias na podłogę. - Kobieto, czy ty jesteś ślepa? – wyrzucił z siebie Akabar. – On właśnie cię zaatakował. - Ty głupcze! On chciał mi pomóc… - Nie. On jest jednym z nich. Mogę to udowodnić. – Rzucił się ku jaszczurowi z wyciągniętym sztyletem. Smoczywabik mógł zareagować wyciągnięciem miecza i nadzianiem na niego maga, lecz zamiast tego rozłożył ramiona, jakby chciał się z nim mocować. Akabar nie był słabeuszem i jaszczur za późno zorientował się, że nie będzie łatwo zepchnąć go z siebie. Akabar rozciął koszulę jaszczura, która opadła na podłogę. - Przestań! – krzyknęła Alias. Rzuciła miecz i pobiegła do przodu, by wepchnąć się między Akabara a jaszczura. Dwaj walczący przesunęli swój ciężar i najemniczka potknęła się. Cała trójka przewróciła się na ścianę, lecz podczas gdy Akabar i Smoczywabik uderzyli o nią z głuchym odgłosem, dłoń i nadgarstek Alias przebiły się przez cegły i zaprawę. Tylko ciało jaszczura powstrzymało ją od wpadnięcia dalej. Cegły po raz kolejny stały się przeźroczyste, a diabelnie niebieskie światło, które wypełniło korytarz zza ściany, sprawiło, że znaki na jej ramieniu wykonały zupełnie nową sztuczkę. Zreplikowały miniaturowe kopie samych siebie, te zaś zsunęły się z jej ciała. Małe sztylet okręgu, uzębione dłonie i cała reszta wirowały wokół jej ramienia niczym rozwścieczone szerszenie. Alias starała się wyciągnąć ramię ze ściany, lecz zaklinowało się w niej na dobre, zupełnie jak wtedy, gdy jej nogi zawiązał kryształowy żywiołak. - Nie! – krzyknęła. – Utknęłam! Smoczywabik, zakleszczony między nią a ścianą, wypuścił miecz i starał się wydobyć jej ramię z pułapki.

- To na nic – jęknęła Alias. – Wyrwiesz mi ramię ze stawu. Nowy kryzy przywrócił Akabarowi bardziej świadomy stan umysłu, więc przestał walczyć z jaszczurem. - Jak to zrobiłaś? – zapytał, zachwycony możliwością przechodzenia przez ścianę. - To nie ja, ty głupi Turmito. To ramię. To dlatego Smoczywabik odepchnął mnie od ściany. Wiedział zapewne, że to niebezpieczne. - Równie dobrze mógł to wszystko zaplanować – oponował Akabar. – Żeby pomóc cię złapać. On jest oznakowany, tak samo jak ty. - Powiedz mi lepiej coś, o czym jeszcze nie wiem – parsknęła Alias. – Na przykład jak mam wyciągnąć ramię ze ściany. - Spróbuj lekko popchnąć je do przodu i wtedy wyszarpnąć w tył – zasugerował mag. Alias przesunęła ramię dalej, aż do łokcia, zakrywając wszystkie pieczęcie, ale nie była w stanie wyciągnąć go nawet na jeden milimetr. - Świetnie – warknęła. – Teraz zaklinowałam się jeszcze bardziej. – Instynktownie przyłożyła do ściany stopę, by użyć jej jako podpory przy próbach wydobycia się ze ściany, lecz stopa prześlizgnęła się przez cegły i zapadła się w nich aż po kolano. - Jeszcze jakieś świetne pomysły, panie Akash? Mimo swojej bardzo niewygodnej pozycji, Smoczywabik nie ruszył się od ściany. Nie chciał ryzykować straty Alias. Przysunąwszy się do niego bliżej, najemniczka ponownie poczuła zapach róż, zmieszany z wonią fiołków. Nagle dotarło do niej, że zapach ten obecny był zawsze w chwilach, gdy jaszczur był smutny. On już ja opłakiwał. - Jeszcze ze mnie nie rezygnuj, przyjacielu – szepnęła do niego. Smoczywabik spróbował się uśmiechnąć, lecz robił to tylko dla jej przyjemności, nie dlatego, że rzeczywiście to czuł. Była w zbyt dużym niebezpieczeństwie. Akabar przesunął palcami po ścianie. Popukał w nią sztyletem i zeskrobał trochę zaprawy. - To jest najbardziej niezwykła cegła, jaką w życiu widziałem – szepnął. – Lecz spoiwo jest dość pospolite. Zaprawa zmieszana z krwią gorgony lub czymś podobnym. Używa się jej, by powstrzymać bestie, które potrafią przechodzić przez ściany. - Cóż, ja nie potrafię przechodzić przez ściany. Dlaczego więc to mnie nie powstrzymuje? – powiedziała Alias przez zaciśnięte zęby. Na jej skroniach zebrały się kropelki potu. - No właśnie. Nie zostało to użyte, by powstrzymać ludzi. Od tego są cegły. - Lecz cegły również mnie nie powstrzymują! – krzyknęła Alias. – Akabar, przestań ględzić i zrobić coś!

- Już dobrze, dobrze. – Mag nerwowo przeczesał włosy palcami. – Spróbuję rozwiać zaklęcie, które musieli rzucić na ścianę, by wzmocnić zaprawę. Bez wątpienia zostało ono rzucone przez maga potężniejszego ode mnie, jednak jeśli czar liczy sobie tyle samo lat, co zniszczenie świątyni, to mógł trochę się zepsuć przez te wieki. - Skróć wykład. Po prostu to zrób. Akabar cofnął się i rozszył ręce, jakby chciał objąć całą ścianę, całe pole do rzucenia zaklęcia. Zaczął się przygotowywać do rzucenia czaru. Alias wrzasnęła i zaczęła się gwałtownie rzucać. Akabar nigdy przedtem nie słyszał, by najemniczka wydawała z siebie takie dźwięki. Ten odgłos zupełnie wytrącił go z koncentracji. Na szczęście nie zaczął jeszcze czaru, pozostałby zmarnowany i zaprzepaszczony. - Co się stało? – krzyknął podenerwowany. - Ta coś jest – zawołała Alias, jej rysy wykrzywiała panika. Chwytała powietrze o wiele za szybko. – Coś po drugiej stronie. Złapało mnie za ramię. Co mogło tak przestraszyć kobietę, która stawała naprzeciw smokom, ziemnym tytanom i pożerającym ludzie kalmari? – zastanawiała się Akabar, spoglądając na ścianę. Niebieskie światło mocno przygasło. Wszystkim co mógł rozróżnić po drugiej stronie, był rozległy cień. Gdy patrzył na ścianę, ciało wojowniczki zanurzyło się jeszcze bardziej, wciągnięte w nią za ramię głębiej. Teraz zatopiła się w niej aż po naramiennik na prawym ramieniu. - Och, bogowie – zawyła Alias. – Bogowie, bogowie, bogowie, bogowie – jęczała raz za razem, zupełnie jakby zanosiła prośby do nieba. - Trzymaj ją mocno, Smoczywabiku. Spróbuję rozwiać zaklęcie. Akabar przybrał właściwą pozycję i zaczął intonować czar. Wznoszenie się i opadanie jego głosu tworzyło bardzo nienaturalną melodię w połączeniu ze wznoszącymi się nad wszystkim powtarzającymi się, spanikowanymi okrzykami wojowniczki. Smoczywabik naprężył się pomiędzy uwięzioną wojowniczką a ścianą. Nawet gdyby jego siła okazała się skuteczna w przeciwstawieniu się powolnej i nieustępliwej mocy, która wsysała ją przez barierę, Alias miała obawy, że mogłoby się to skończyć rozerwaniem jej na dwoje. Równie złą była perspektywa, że skończy jako urządzenie, które wyssało ze Smoczywabika życie, zanim jeszcze gotów był się poświęcić. Akabar zakończył zaklęcie, rozczapierzając szeroko dłonie, by rozproszyć magiczną energię po całej powierzchni ściany. W jej kierunku uleciały żółte jak słońce kłębki, a ściana przybrała odcień nieba pociemniałego przez burzą. Kłębki uderzyły w przeszkodę i syknęły jak iskry wpadające do wody. Niebieskie światło przyciemniało jeszcze bardziej, a cegły stały się całkowicie nieprzeźroczyste. Alias zdołała uwolnić w całości nogę, zaś ramie wyciągnęła aż do łokcia. Część z pieczęciami wciąż tkwiła w ścianie.

Smoczywabik, nieprzygotowany na takie powodzenie zaklęcia Akabara, został wyrwany ze swojej pozycji między uwięzionym kolanem, a ramieniem Alias i potknął się. Szybko się podniósł i chwycił ją w kolanach, lecz istota po drugiej stronie wykorzystała chwilową przewagę, pociągając gwałtownie najemniczką. Alias zdążyła jeszcze raz nieludzko zawyć, znak jej buty wyślizgnęły się z uścisku jaszczura, a ona wpadła w ścianę jak piasek przesypujący się w klepsydrze. Ściana stała się całkowicie nieprzejrzysta, a znaki na piersi Smoczywabika przestały jasno świecić. Jaszczur i mag zostali sami, oświetleni teraz już bardzo słabym światłem kamienia poszukiwacza. Smoczywabik podniósł jaśniejący kryształ i z wysiłkiem podniósł się na nogi. Po policzkach spływały mu strumieniami łzy. Akabar patrzył się na ścianę z całkowitym niedowierzaniem. Podbiegł do niej i zaczął walić w nią pięściami. - Oddaj ją! – krzyknął. Potok przekleństw, jaki z siebie wyrzucił, płynął w dół korytarza i odbijał się echem od ścian, powtarzając jego słowa, nawet gdy już skończył. Ściana pozostała gładka i twarda. Skoro miecz Smoczywabika zdołał ją ledwie zadrapać, to gołe ręce Akabara nie mogły jej powalić. - Ty! – warknął mag i odwrócił się do jaszczura. – To twoja wina! – rzucał przekleństwa, jak szalony mnich rzuca klątwy. Słowa trafiały w cel z trującą, śmiertelną precyzją, nie zastanawiając się, czy czynią komuś krzywdę. – Ona przyszła tutaj za tobą. Powinieneś był trzymać się jej. Przez ciebie ją straciliśmy. Mogliśmy ją uratować, a ty ją puściłeś. Jakim rodzajem przeklętej bestii jesteś? Kto pociąga za twoje sznurki? Z każdym kolejnym oskarżeniem mag robił krok w stronę wyczerpanego, rozpaczającego jaszczura, aż przyparł go plecami do ściany i stykał się z nim nos w pysk. Akabar wydarł się z całym sił – Odpowiedz mi albo przysięgam, że będę nosił na sobie twoją skórę w formie sandałów! – wyciągnął ręce i chwycił stworzenie za ramiona. Nigdy nie dostał swojej szansy. Smoczywabik uderzył go kamieniem poszukiwacza w skroń. Turmita cofnął się do tyłu i potknął o miecz jaszczura. Smoczywabik podszedł do maga i pochylił się nad nim, by odzyskać broń. Stojąc nad nim, prychnął. Jego nieruchome, żółte oczy zwęziły się, a mag zaczął intonować krótki, śmiertelny czar. Zarówno czar Turmity, jak i skok rzucającego się na niego jaszczura został przerwane, gdy ziemia poruszyła się im pod nogami. Akabar zapomniał czar, a jaszczur rozciągnął się na podłodze. Obaj spojrzeli z powrotem na ścianę. Niebieska glazura pokrywająca cegły zaczęła pękać i odpadać. Jaszczur odturlał się od spadających kaskadą ceglanych odłamków, podczas gdy mag wycofał się krabim ruchem, nie odrywając oczu od procesu zniszczenia. Glazura odpadła w całości, ściana pod nią skruszyła się na pył. Czerwona zaprawa została na chwilę zawieszona w powietrzu, po czym rozbiła się z hukiem o podłogę. W świetle kamienia poszukiwacza Akabarowi zdawało się, że za powaloną ścianą znajduje się następna,

z tą różnicą, że zbudowana została ze śmierci, zgniłych roślin i zwalonej ziemi. Pośrodku tej ściany przywiązana została Alias, oczy miała zamknięte i nie poruszała się. Jej ręce i nogi skrępowane były spleśniałym i wilgotnym korzeniami roślin. Pod wilgotnym porostem pokrywającym jej prawie ramię runy pulsowały niczym niebieskie, diabelskiej serce. Akabar coś krzyknął, lecz Alias nie poruszyła się. Była nieprzytomna. Tuż nad głową wojowniczki, w ścianie ze śmierci otworzyło się ludzie oko, potem, na prawo do głowy Akabara, otworzyło się oko kota, a nad nim trzecie, duże, zamglone i wyraziste niczym oko smoka. Na prawo od prawego ramienia Alias rozwarły się uzębione usta. Pomieszczenie wypełniło głębokie szczeknięcie hieny. Spod podstawy żyjącej ściany wyrosły wąsy i z ich pomocą to coś zaczęło się posuwać do przodu. Z ociekających śluzem otworów wysunęło się jeszcze więcej wąsów, każdy z nich był wilgotny i kończył się otwartymi, uzębionymi ustami. Mag szybko przejrzał czary, które zapamiętał. Wszystkim, co mógł wypróbować, był kolejny magiczny pocisk. Walczył właśnie ze sobą i próbował się uspokoić, żeby móc zacząć inkantację, gdy nagle łuskowate ramię chwyciło go za kołnierz szaty, powaliło i powlokło za zakręt. Akabar wyrwał się z pazurów jaszczura i odepchnął go. - Co ty planujesz, bestio? – rzucił. – Poświęcić ją temu czemuś? Oblicze Smoczywabika wykręciło się w bardzo ponurym grymasie i Akabar był pewien, że jaszczur uderzy go ponownie. Zamiast tego wskazał za zakręt, na żyjącą ścianę. Zamieniła się teraz w falę cierpkiej zgnilizny. Wyrosły z niej kiełki świeżej zieleni i poruszała się teraz z zadziwiającą szybkością, już zdążyła przetoczyć się po miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Akabar. Świeże kiełki wyrastały z niej w każdej sekundzie, a spod jej ruchomej podstawy wypływał brązowawy śluz. Alias wciąż pogrążona była we śnie, w transie, i przymocowana do przedniej krawędzi ściany. - Zatem mnie uratowałeś – wzruszył ramionami Akabar. – A teraz zastanówmy się, jak dostać Alias z powrotem. Smoczywabik ponownie się zasępił i wskazał palcem do góry. Akabar nie miał lepszego planu, więc pozwolił się zaciągnąć kolejnymi przejściami. Oglądał się za siebie co kilka metrów, by sprawdzić, czy pełzającą ściana śluzu wciąż ich goni. Goniła. Wlokła się jak mastodont, wypełniając sobą cały korytarz i skręcając się w różne kształty, by zmieścić się w zakręty. Jej niezliczone usta gadały wszystkie naraz, każde z nieludzkich gardeł dobywało z siebie głos, rzężąc zgniłymi tchawicami, zbyt długo nie używanymi. Mag i jaszczur dotarli w końcu do sekretnymi drzwi, oddzielających korytarz od schodów i śmietnika. Smród ludzkich odchodów był silny, a jednak świeższy i bardziej żywy niż martwa zgnilizna, która podążała za nimi. Drzwi wznowiły wycie, starając się pokonać kamienie, które Alias zaklinowała na ich trasie Smoczywabik zaczął wykopywać kamienie spod drzwi.

- Nie! – krzyknął Akabar i spróbował go odepchnąć. – Nie możesz tego zrobić! Uwięzisz ją tam razem z tym czymś! Jaszczur popchnął go po platformie w kierunku schodów i wykopnął ostatni kamień blokujący drzwi. Spleśniała bariera zatrzasnęła się na dobre. - Coś ty zrobił? – krzyknął Akabar Nagle Akabar zaczął sapać, nie mógł złapać tchu. W piersi poczuł przeszywający ból, jakby pod skórą przesuwały się ostre igły. Jego płuca desperacko walczyły o odrobinę powietrza. Smoczywabik wskazał na wyjście w górę i zaczął wspinać się po schodach - Do diabła z tobą – krzyknął mag w górę schodów, wciąż stojąc na platformie. – Może i jestem handlarzem warzywami, ale potrafię zrobić coś lepszego niż porzucanie przyjaciół! Prędzej umrę, niż zostawię ją tutaj z tym czymś, ty tchórzu! Dokładnie za nim ściana z ukrytymi drzwiami eksplodowała i wielka, śluzowata masa zaczęła się wylewać do dziury. Kamienna platforma poczęła się walić pod ogromnym ciężarem, lecz rozkładająca się substancja nadal spływała w dół, nie przestając wydawać dźwięków z tysięcy ust. Teraz te piskliwe głosiki połączyły się w jeden zaśpiew. Głosami przechodzącymi od odgłosu żaby kumkającej zbyt głęboko, poprzez dźwięczne języki stare jak wielki, elfi las, powtarzały wciąż to samo słowo: Moander. Turmijski mag pobladł i uciekł w górę schodów. 19 WSKRZESZENIE MOANDERA I POWRÓT MIST Smoczywabik czekał na Akabara w połowie schodów. Oddech jaszczura był przyspieszony, lecz daleko mu było do dyszenia maga. Akabar wlókł się w górę schodów, zaciskając dłoń na piersi. Ból wewnątrz przeszedł z ukłuć ostrych igieł w uczucia miażdżenia. Po twarzy spływał mu pot. Plecy i barki bolały. - Dlaczego? – sapnął. Całą furią wypalił mu pożar w płucach. – Dlaczego pozwoliłeś jej umrzeć? Smoczywabik pokręcił szybko głową, ruchem jakim ostrzega się przebierające miarkę dziecko. Potem, zauważywszy pot ściekający z twarzy maga, wyciągnął rękę i chwycił go pod ramię. Akabar cofnął się przed jego chwytem.

- Nie – nalegał. – Ty idź przodem. Ja nie mogę iść. Mam skurcz mięśni – skłamał. – Jeśli to wspina się po ścianach, to może zdołam to jakoś powstrzymać, może wciąż istnieje szansa na uwolnienie jej. Idź! Mag zwalił się na schody. Smoczywabik prześlizgnął się obok niego kilka stopni niżej, przyklęknął, by się mu przyjrzeć z bliska. Kamień poszukiwacza położył obok siebie i wyciągnął przed siebie obie łapy. Położył je na poplamionym śluzem, przykrywającym pierś maga ubraniu. Otoczył ich zapach węgla drzewnego. Dookoła gadzich pazurów lśniła delikatna poświata. Nigdzie indziej, poza ciemnościami tej dziury, Akabar nie byłby w stanie dostrzec światła, jakie generował jaszczur. Po torsie Akabara rozlało się uczucie ciepła i ulgi. Akabar wstał, a ból zniknął z jego piersi, pleców i barków. Mag popatrzył się na jaszczura skonfundowany. - Kim, na Gehennę, jesteś? Czy jesteś? Jednak uwaga Smoczywabika koncentrowała się w dole. Jaszczur spoglądał przez krawędź schodów w głębiny ziemi. Akabar starał się dopasować swój wzrok do ciemności, by stwierdzić, co tak przykuło uwagę jaszczura. W głębinach błyszczało niebieskie światło. Akabar z początku sądził, że to księżyc odbijający się w wodzie, lecz niebo nad dziurą pozostawało ciemne. - Alias! – wyszeptał podniecony. – Ona wciąż żyje. Popatrz, niebieskie światło się zbliża. Rzeczywiście, światło się do nich zbliżało, światło jakie rzucały pieczecie na prawym ramieniu wojowniczki, lecz to nie Alias podchodziła do góry. Z dna dziury podnosiła się masa gnijących i ociekających śluzem śmieci. Alias stanowiła tylko małą, ludzką figurkę przyczepioną do gnoju. Smoczywabik ponownie wskazał na szczyt schodów i szturchnął Akabara, by ten ruszył przed nim. Mag przytaknął i wspiął się na górę bez żadnych dalszych skarg czy kłótni. Gdy już dotarł na szczyt, był tylko lekko zdyszany. Ból w piersi nie odezwał się ponownie w wyniku wysiłku. Akabar odwrócił się, by sprawdzić, czy jaszczur za nim podąża. Smoczywabik, oceniwszy szybkość potwora na mniejszą nich, iż, odwracał się teraz często, by lepiej się mu przyjrzeć. Czy on jest jakimś plemiennym szamanem? Jakie jeszcze sekrety trzymał przed nami w ukryciu? Akabar rzucił okiem w dół dziury. Daleko w dole ciekła masa, która porwała Alias, wciąż wspinała się w górę śmietnika. Podnosiła się jak lawa w wulkanie i dosięgła już poziomu powalonej platformy. Tytaniczny wysiłek związany z ciągnięciem w gorę takiego ogromnego cielska nie zdawał się jej męczyć. Jeśli to raczej zdawała się teraz poruszać szybciej. - Nie ruszaj się, cielaku – rozkazał obcy, surowy głos. Potem zawołał – Kapitanie! Akabar spojrzał w górę dziury. Trzy metry w górę, na kupce gruzu otaczającej śmietnik, siedział samotny żołnierz. Owinięty był w wyblakłą, szkarłatną szatę, a obok niego spoczywał hełm z czerwonym pióropuszem, tuż przy przelewającym się wiadrze kuchennych odpadków. Wojak załadował kuszę i wycelował ją w pierś Akabara.

Głowa Smoczywabika ukazała się nad krawędzią dziury i szybko się schowała, lecz było już za późno. - Niedobrze, gołąbku – szczeknął żołnierz w stronę dziury. – Dwaj tutaj swoje dupsko albo zepchnę twojego kolesia w dół. Akabar obserwował, jak Smoczywabik chowa kamień poszukiwacza za koszulę, a miecz do pochwy na plecach, mimo że linia wzroku żołnierza nie znajdowała się na tej samej wysokości, więc nie mógł tego zauważyć. Jaszczur wdrapał się na brzeg dziury z rękoma wysuniętymi do przodu. Umiejscowił się miedzy Anabarem a kuszą. Mag zawsze zakładał, że w przypadku niedyspozycji Alias w prowadzeniu ich wyprawy on automatycznie stanie się przywódcą. Najwyraźniej Smoczywabik nie zgadzał się z takim poglądem. Wziął na siebie odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo i wystawił na największe ryzyko. Kapitan, wraz z czterema dodatkowymi żołnierzami, kroczył przez ruiny w stronę dziury. Dwóch niosło latarnie i kusz, pozostali uzbrojeni byli w krótkie miecze, już wyciągnięte z pochew. - Mam tu rabusiów – oznajmił ten, który ich zatrzymał. – A może nawet szpiegów. – Z wyrazu twarzy mężczyzny Akabar wywnioskował, że ta myśl przyszła mu do głowy dopiero w tej chwili. Radość, jaką mu sprawiała, wskazywała, że za złapanie szpiegów dostawała się wysoką nagrodę. Akabar spojrzał na Smoczywabika – przywódca czy nie, będzie potrzebował tłumacza. Mag dał krok do przodu i stanął przy jaszczurze, w chwili gdy zbliżył się kapitan. Smoczywabik stał bez ruchu, lecz Akabar mógł doskonale wyczuć w nim napięcie. Z jego ciała unosił się zapach fiołków. Mag czuł, że on sam pokrywa się potem. Smoczywabik spojrzał znacząco najpierw na dziurę, potem na Akabara, unosząc swoje łuskowate brwi. Jeśli zdoła wystarczająco długo zatrzymać żołnierzy, wkrótce będą zbyt zajęci starożytnym bogiem, by przejmować się dwoma obcymi poszukiwaczami przygód. - Nie jestem rabusiem, lecz magiem, wcale nie małego kalibru – oznajmił Akabar kapitanowi. – Mam ważne informacje dla dowódcy oddziału. - Wcale nie małego kalibru – sparodiował go kusznik, który ich nakrył. - Brzmi jak południowiec – powiedział drugi żołnierz. - Nie lubię południowców – odparł ten pierwszy. – Oni kłamią i śmierdzą. Kapitan Czerwonych Pióropuszy podniósł dłoń, uciszając wszystkich. - Kim jesteś i co za informacje posiadasz? – zapytał Akabara. Akabar nie mógł się powstrzymać przed spoglądaniem w stronę dziury. Użycie wlokącej się kupy śmieci będącej starożytnym bogiem jako wywoływacza zamieszania nie poskutkuje, jeśli Moander pochłonie ich, zanim zajmą się nim żołnierze. - Chodźmy do obozu, tam ci to powiem – powiedział, starając się mówić spokojnym tonem. - Powiesz mi to tu i teraz – odparł kapitan – albo wasze ciała spoczną na dnie tej dziury.

Dno dziury może się tutaj znaleźć lada chwila, pomyślał nerwowo mag. Na głos zaś powiedział – W tej dziurze znajduje się coś bardzo niebezpiecznego. Zagrożenie zarówno dla nas, jak i dla wszystkich innych ludzi w tym mieście. Wydobywa się z niej nawet teraz, gdy my tutaj rozmawiamy. Musimy przynieść tutaj dużo oliwy, ognia i sprowadzić magów. Wciąż jeszcze możemy to powstrzymać. Kapitan zachichotał. - Nasi magowie śpią, południowcu. Odpoczywają po potężnym sporze z magami z Twierdzy Zhentil. Niepokojenie ich nie byłoby warte ani twojego, ani mojego życia. Twoja historyjka brzmi dla mnie jak opowiadanko rabusia, lecz nie pomoże ci umknąć przed stryczkiem. Mamy bardzo surowe prawo w stosunku do rabusiów. Jestem pewien, że o tym wiesz. - Nie – odparł Akabar. – Nie wiem – rozejrzał się dookoła po zrujnowanym mieście. – Nie byłem nawet świadom, że na tej kupie gruzu może znaleźć się jeszcze coś wartego zrabowania. - Założę się, że tak – powiedział kapitan, kwitując uśmiechem opanowaną odpowiedź Akabara. – Niemniej jednaj ignorancja w stosunku do prawa nie jest wymówką. Czerwone Pióropusze z Hillsfar są tutaj na prośbę rządu Yulash przebywającego w Hillsfar. W jego imieniu jesteśmy upoważnieni do wieszania wszystkich złodziei, bez wyjątku. - Rozumiem – powiedział Akabar. – A teraz proszę, odsuńmy się od krawędzi dziury. Kapitan przyjrzał się magowi i jaszczurowi. Po raz pierwszy tego wieczora Akabar tęsknił za obecnością gadającej jak katarynka Ruskettle. Zapewne do tej pory ta przeklęta halflinka zdołała przekonać kapitana, by wszczął alarm, oczywiście gdyby była tutaj, a nie chrapała w obozie. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie miał okazję zbesztać ją za jej lenistwo. Kapitan w końcu podjął decyzję. Dał Akabarowi i Smoczywabikowi znak, że mogą odsunąć się od krawędzi. Kusznicy wciąż trzymali broń wycelowaną w piersi więźniów. Kapitan najprawdopodobniej wyczuł niepokój Akabara oraz jaszczura i odsunął się od dziury jako pierwszy, chociaż starał się wyglądać na spokojnego i nieporuszonego. Położył dłoń na broni. Pozostali dwaj wznieśli mieczem do ramion. Dwaj poszukiwacze przygód ostrożnie przesunęli się wśród gruzu, z daleka od krawędzi dziury, w końcu stanęli zwróceni plecami do na wpół powalonej ściany. - Spróbuj jeszcze raz rabusiu – rozkazał kapitan. – Jestem pewien, że wymyślisz coś lepszego niż potwór z dołka. Dlaczego zawsze się tak dzieje, że przyjaciel uwierzy w kłamstwo drugiego przyjaciela, a wróg jest niezdolny do rozpoznania prawdy, nawet jeśli mówi się mu ją prosto w oczy? – zadumał się Akabar. Wiedział, że nie może się wycofać. - Panie kapitanie – powiedział z nagłośnią w głosie – zapewniam cię jak cywilizowany człowiek drugiego, że w tym dołku znajduje się naprawdę niebezpieczne stworzenie, nie jakiś tam potwór, lecz starożytny bóg. - Słyszałem o was, cywilizowanych południowcach – odezwał się ten, który ich znalazł – pożeracie

dzieci, każdy pajac taki jak ty. Czcicie bogów mroczniejszych niż ci, którzy lęgną się w Twierdzy Zhentil. Albo bardowie rozsiewają opowieść o zabójcach dzieci w każdym społeczeństwie, pomyślał mag, albo ktoś zaniedbuje obowiązek wyprowadzenia kogoś z tych błędnych przekonań. Kapitan, nie tępy i ograniczony jak jego podwładni, wydał rozkaz jednemu z kuszników – Żołnierzu zajrzyj w tę dziurę. Reszta, obserwować tych dwóch. Jeśli spróbują choćby kichnąć, strzelać. Kusznik wspiął się na kupkę gruzu i zerknął w dół. - Jak lamnie, wygląda w porządku – stwierdził, trzymając latarnię nad głową. – Pełna gówna. Niedługo będziemy musieli znaleźć inne składowisko odpadów. Hej, tam jest ciało ko… Kusznik nigdy nie miał już szansy na dokończenie zdania. Nad krawędzią dziury przemknął pokryty śluzem wąs, owinął się wokół karku mężczyzny i ściągnął go z krawędzi. Rozległ się przyprawiający o mdłości odgłos miażdżonych kości. Potwór wspiął się do krawędzi otworu, po czym uniósł się nad nią. Użył oślizgłych odpadów ze śmietnika do powiększenia swojej masy ciała, jego smród stał się wszechogarniający. Jednak bardziej odrażające były tysiące śpiewających były tysiące śpiewających ust. Niektóre śpiewały zgrzytliwie wysokim tonem, inne rozdzierająco niskim, niektóre były mniejsze niż usta dziecka, kilka miało rozmiar smoczej paszczy, we wszystkich lśniły połyskujące, ostre kły. Pośrodku całej masy, twarzą do nich, skulone wokół nieruchomej sylwetki Alias, tkwiły najprężniejsze rodzaje oczu, wpatrzone w żołnierzy. - Ognia! – krzyknął kapitan, ciskając w potwora swoją latarnią. Szkło się zbiło i płonąca oliwa rozlała się po rozkładającej się zgniliźnie. Ta zatliła się błyskawica, lecz odpady, które składały się na ciało potwora, okazały się zbyt wilgotne, by zająć się ogniem. Bełty z kusz zatopiły się w śmieciach, lecz nie wywołały większych zniszczeń z wyjątkiem przebicia jednego z oczu. Wokół zranionego oka otworzyły się trzy następne i patrzyły się, zezując, na oślizgłą, zieloną posoką sączącą się z niego. Potem zwróciły uwagę na zbrojnych. Kopiec śmieci i odpadów wzniósł się ponad napastnikami. Wilgotne wąsy, grube jak kije od szczotki i ociekające mazią, wystrzeliły z kopca i uderzyły w trójkę żołnierzy, w tym kapitana. Wszyscy trzej zostali z krzykiem wciągnęli do trzech różnych paszczy, nogami do przodu. Wielkie paskudztwo odgryzło ich ciała w połowie, zanim je połknęło. Smoczywabik pociągnął Akabara za płaszcz i chciał zaciągnąć w stronę murów miasta. Akabar wyrwał się jaszczurowi i mocno przywarł stopami do ziemi. - Posłuchaj – powiedział, nie będąc w stanie oderwać spojrzenia od szkarady, jaką był Moander. – Przepraszam za to, co powiedział wcześniej. Ty tylko robiłeś to, co uważałeś za słuszne. Teraz musisz pójść do Ruskettle. Idźcie razem i sprowadźcie pomoc – Elminstera albo Dimswarta, Harfiarzy – kogokolwiek, kogo znajdziecie. Nie będziemy w stanie sami dać sobie z tym rady. Ja muszę tutaj zostać i spróbować uwolnić Alias. Smoczywabik potrząsnął głową. - Nie ma sensu się sprzeczać. Nigdzie nie idę. Nie ma sensu, żebyśmy obaj ryzykowali życie. Ktoś musi

ostrzec resztę świata. – Akabar nie wziął pod uwagę, że Smoczywabik nie posiada głosu, którym mógłby wszcząć taki alarm. Mag pchnął jaszczura ku murom miasta, a sam przeszedł do walki. Zatoczył koło, by mieć przed sobą „twarz” Moandera, która więziła Alias. Smoczywabik oddalił się od dziury. Zatrzymał się w niewielkiej odległości i odwrócił, by przejrzeć się walce. Paskudztwo, śpiewając imię Moandera, przedzierało się przez ruiny, niszcząc po drodze obozowisko Czerwonych Pióropuszy. Akabar zacisnął powieki i wyszeptał, szybko i z zawziętością, pierwsze linijki czaru. Gdy je ponownie otworzył, potwór właśnie zawrócił, by posprzątać pojedynczych ludzi, których zostawił z tyłu. Znajdował się niemal nad nim, jego uzębione usta uśmiechały się, a oczy stłoczone wokół Alias wlepione były w jego ciało. Akabar wcelował swój czar pod kątem, prosto w oczy. Dookoła „twarzy” boga wykwitł okrąg światła. Oczy stały się nagle mlecznobiałe jak u ślepa, lub zamknęły się mocno, by osłonić się przed roztoczoną dookoła nich jasnością. Akabar chwycił za jeden z wąsów i rzucił się na ogromne cielsko. Gdy dosięgnął boku Alias, wyciągnął sztylet. Zaczął ze złością dźgać korzenie, które przywiązywały ją do potwora. Oślepiające światło nie będzie trwać wiecznie, a jeśli oko go zauważy, nie będzie miał żadnych szans. Wzdłuż kopca odpadów dał się wyczuć jakiś ruch. Akabar spojrzał w dół i dostrzegł źródło zakłóceń. Smoczywabik używał wyszczerbionych ząbków na swoim mieczu do przebijania się przez grubsze macki, które pętały Alias. Zdenerwowany, lecz walce nie zaskoczony, Akabar krzyknął – Powinieneś wykonać moje rozkazy! Smoczywabik udało się uwolnić jedną z nóg Alias, więc przesunął się w górę, by zająć się więzami przy ramieniu, jednak już zaczynał podejrzewać, że walczy w przegranej bitwie. Macki zaczynały natychmiast odrastać i Akabar musiał się skupić na odcinaniu ich, co powstrzymało go od czynienia jakichkolwiek postępów w uwalnianiu wojowniczki. Blisko głowy Akabara otworzyło się oko, więc mag wbił w nie sztylet, a to zamknęło się, brocząc żółtą posoką. Pod nim olbrzymia gałąź, gruba jak boa dusiciel, wysunęła się w stronę Smoczywabika. Krzycząc ostrzeżenie, mag rzucił się ponad ciałem Alias i strącił jaszczura na dół. Wąsisko chwyciło maga za nadgarstek i wykręciło mu ramię. Na jego końcówce znajdował się wyglądający na jadowity kwiat w kształcie dużej, żółtej dłoni, który zaczął po omacku szukać głowy Akabara. Smoczywabik spoglądał na wszystko zszokowany z przerażenia: Akabar krzyknął – Uciekaj, do cholery, uciekaj! – Było to ostatnie, co powiedział, zanim trujący wykwit owinął się wokół jego gardła. Akabar został wciągnięty do wnętrza pulsującej masy. Wokół ciała Alias wyrosły wąsy. Smoczywabik uciekł w kierunku murów miasta. Ciężka potworność ciągnęła się za nim, miecze i do połowy zjedzone ciała wystawały pod wszystkimi kątami z jego ociekającego ciała. Nie było wśród nich śladu maga. Światło, które wyczarował Akabar, przygasało, a pozycje wojowniczki ujawniała jedynie poświata z jej pieczęci, przebijająca przez pokrywę z wąsów.

Jaszczur dał nurka przez dziurę w murze, skulił się w kulkę i poturlał w dół zbocza kopca z bezlitosną prędkością. Plątanina brązowawych pnączy i wąsów wystrzeliła tuż za nim, lecz chybiła celu. Z drugiego końca wzgórza doleciały krzyki, coraz więcej najemników zostało poinformowanych o obecności paskudztwa. Do uszu Smoczywabika doleciał świst pocisków, zarówno zwykłych, jak i magicznych. Jaszczur wstał i pognał w dół wzgórza. U samego dołu odwrócił się, by sprawdzić, co się dzieje z powrotem. Mur miejski, już i tak osłabiony latami zaniedbania, zaczął puszczać pod naciskiem ciężaru boga. Część cielska potwora przelała się przez mur, krusząc pod sobą to, czego nie mogła odsunąć na bok. Smoczywabik ponownie się odwrócił i pobiegł w kierunku obozu, ścigany przez wrzaski żołnierzy umierających w mieście. Po Anabarze nie uronił łzy, wszystkie wylał w żalu za Alias, a na wylewanie więcej nie miał czasu. *** Olive Ruskettle przekręciła się we śnie i cichutko jęknęła. Przez jej zwyczajowy sen o bogactwie i sławie, winie i jedzeniu, przesunął się cień. Na krótko pojawiła się twarz Phalse’a, rozcięta jego niehalflińskim uśmiechem, a potem nastąpił powracający koszmar – uprowadzenie przez Mist. Spanikowane konie zarżały na dźwięk szumu smoczych skrzydeł. Sen był tak realny, że śpiąca sylwetka Olive skuliła się w ściśniętą kulkę i naciągnęła na głowę koc. Wtedy coś ją szturchnęło szybkim, ostrym pchnięciem. Alias, domyślała się Olive, chce, żebym objęła wartę. - Idź sobie – jęknęła, owijając się szczelnie kocem. – Teraz kole na jaszczura. Daj mi jeszcze pięć minut. Maksymalnie. - Jeszcze pięć minut – zagrzmiał ugodowy głos. – A potem usmażę cię dokładnie tam, gdzie leżysz. Olive gwałtownie otworzyła oczy. Odwróciła się bardzo powoli i spojrzała pod kątem w buchający parą pysk nie aż tak bardzo honorowej Mistinarperadnacles. - O choroba – wyszeptała halflinka i rozejrzała się po obozie za pozostałymi. - Nigdzie nie było po nich śladu. Zniknęli – cała trójka. Już są martwi? – zdziwiła się Olive. Bez walki? Wiązadła koni zostały wyrwane ze ściany, a poskręcana, do połowy zjedzona sylwetka kasztanki pełnej krwi, Pani Zabijaki, leżała nieopodal Smoczyca poszła za jej wzrokiem. - Tak – zamruczała Mist. – Zanim cię obudziłam, poczułam mały głód. Robię się taka drażliwa, jeśli rozmawiam z ludźmi na pusty żołądek. Pokusa zjedzenia ich targała mi nerwy, rozumiesz. – Z nozdrzy stworzenia spływała para, otaczając halflinkę. Olive zakaszlała, wciągnąwszy do płuc szkodliwy opar. - A teraz, powiedz mi – zażądała smoczyca – gdzie jest prawniczka?

- Prawniczka? – pisnęła Olive, starając się odzyskać władze umysłowe. Jak oni mogli tak zostawić mnie samą, nie strzeżoną, wystawić na takie niebezpieczeństwo? Oto sposób myślenia nie liczący się z innymi! - Kobieta, która zna stare zwyczaje – powiedziała smoczyca – wojowniczka. Rozumiem, że podróżuje z tym drobnym magiem i jaszczurem. Serce Olive podskoczyło do gardła. A więc oni żyją! Są tam gdzie. Mogą mnie uratować! Na głos powiedziała – Taaak, byli tu zaledwie chwilkę temu. Może… – jej ręka opadła na pergaminową mapę Akabara. Mrużąc oczy w świetle księżyca, była w stanie jedynie rozpoznać, że coś jest na niej napisane, lecz nie mogła odczytać liter. Bardzo ostrożnie, wyjaśniając Mist swój każdy ruch, by uniknąć przypadkowego spalenia, halflinka wyciągnęła rękę i wyjęła ze swojej torby świecę. Przeczytała po cichu wiadomość. - Jakaś wskazówka? – zapytała Mist z nadzieją w głosie. - Tak – kiwnęła głową halflinką. – Widzisz? – podniosła mapę do oka smoczycy. - Co jest tutaj napisane? – dociekała Mist. - Nie czytasz wspólnego? – zapytała potulnie Olive, nie chcąc urazić dumny bestii. - Preferuję sztuki wizualne – powiedziało olbrzymie stworzenie z defensywnym prychnięciem. – Teatr, rzeźbę, bardów. A operę też? – zastanawiała się Olive. Przytrzymała pergamin przed sobą i odczytała na głos – Miałam wizję. Pojechałam do Twierdzy Zhentil. Pojedź za mną. Uściski. Alias. - Pewna jesteś? Jak na moje oko, nie ma tu aż tylu znaków – powiedziała Mist, unosząc podejrzliwie brwi. - Ona używa całej masy skrótów. Tak jak skryba, rozumiesz – odparła halflinka. - Czy twoi przyjaciele mają w zwyczaju zostawiać cię z tyłu, tylko dlatego, że za długo śpisz? – zapytała smoczyca. - Cóż, tak się składa, że zdawali sobie sprawę, iż mogę mieć opory przed udaniem się do Twierdzy Zhentil. Ja wolałabym raczej odwiedzać inne miasta, takie jak Hillsfar. Podejrzewam, że nie mieli ochoty czekać, aż się zdecyduję, czy chcę z nimi iść, czy też nie. Mist przysiadła na zadzie, przeciągnęła się i ziewnęła. Potem znów usiadła na ziemi. - Nie masz pojęcia, ile problemów mi przysporzyło znalezienie was – powiedziała. – Była to kwestia honoru. Olive nie mogła stwierdzić, co ją naszło, lecz jakiś diablik wewnątrz niej, mający już dość obijania się i zmuszania do czegoś innego, popchnął ją do zadania bardzo niegrzecznego pytania. - To znaczy, że przyniosłaś nam tę sztabkę złota, którą nam obiecałaś?

Oczy Mist zwęziły się do szparek. - Zanim stąd wyruszę, by dogadać się z Zhentilczykami, co do ujawnienia kryjówki twojej przyjaciółki, sądzę, że nie zaszkodziłby mi skromny lunch. Wewnętrzny diablik natychmiast zniknął. - Och – powiedziała Olive. – Na pewno nie zechcesz tego zrobić. Od latania z pełnym żołądkiem dostaniesz skurczy. Poza tym będziesz potrzebować kogoś, kto pomoże ci negocjować z mieszkańcami Twierdzy. To jest strasznie zbiurokratyzowana banda. Formularze, urzędnicy, zawiadomienia. Mogą cię zwodzić przez kilka dni. Mogę się okazać niezwykle użyteczna przy życiu przebijaniu się przez robotę papierkową, a poza tym wiesz, jak bardzo potrafię być rozrywkowa. Pamiętasz ten wesoły czas, jaki spędziłyśmy razem w jaskini, er, to znaczy, legowisku, to jest, twoim domu? - Pamiętam – zgodziła się smoczyca z uśmiechem wyższości. – I muszę ci się przyznać, że chcę odzyskania cię, moja droga, zagubiona zabaweczko, powodowała mną nie mniej silnie, niż chęć zemsty. Mist przerwała na chwilę, po czym zapytała – Słyszałaś kiedyś o śpiewaniu za kolację? Bardka przytaknęła, przełykając ślinę. - Cóż, przy mnie musisz śpiewać lub staniesz się kolacją. Mogę cię oszczędzić… lub nie. Ruskettle westchnęła. Stłumiwszy wszystkie błyskotliwe odpowiedzi, które przyszły jej do głowy, sięgnęła po instrument. 20 HONOROWE MANEWRY SMOCZYWABIKA Na sto metrów przed obozem uwagę Smoczywabika zwrócił zapach krwi. Jaszczur padł na ziemię i dalej zaczął bardzo ostrożnie się czołgać. Obok obozu znajdował się ogromny, ciemny kopiec. Masywny kształt był przynajmniej dziesięć razy wyższy niż przewrócony wóz, który osłaniał drużynę. Gdy jaszczur podszedł bliżej, usłyszał śpiew. Głos należał do Ruskettle, lecz brzmiał nadzwyczaj fałszywie. Kilka pierwszych linijek brzmiało słodko i silnie, a następnie głos beznadziejnie gubił kilka nut i opadał, zanim odzyskał właściwą tonację. Olive śpiewała pieśń, którą Alias nauczyła ją w drodze z Cormyru, pieśń o upadku Myth Drannor. Tutaj, na tej polanie, po której przetoczyła się bitwa, ze strachem ściskającym za serce, głos Olive brzmiał tak przejmująco, jak nigdy nie mógłby brzmieć przed ludzką publicznością. Jaszczur podczołgał się bliżej, wciąż używając wozu jako zasłony. Gdy już znalazł się przy nim, odwrócił się z powrotem w stronę Yulash. Na wschodnim niebie zaczynała się ukazywać poświata świtu, przebijająca przez mgłe, lecz Smoczywabik nie potrzebował światła, by rozróżnić olbrzymie cielsko

Moandera. Wzrokowi jaszczura ukazała się szkaradna postać stojąca na tle pokrytych mgłą pól, rozgrzana krwi swoich ofiar i zmierzająca na południe, w kierunku Elfiego Lasu. Smoczywabik przeniósł swoją uwagę na sprawę znajdującą się bardziej w zasięgu ręki. Wystawił łeb zza wozu i natychmiast rozpoznał potwora, który zwinął się jak kot przy nogach halflinki. Bestia legowiskowa, bardzo duża bestia legowiska, skonkludował, kryjąc się na powrót za wozem. Wciągnął powietrze i rozpoznał zapach potwora. Alias udała się do kryjówki tego stworzenia i wydostała stamtąd halflinkę. Nawet w tylnym tunelu jego wrażliwy nos był w stanie wyczuć zapach smoka, a rozkaz wojowniczki, by został na zewnątrz, podczas gdy ona ruszyła do walki, napełnił go goryczą. Ogromny ogon Mist owinął się wokół obozu, zamykając bardkę w karmazynowym kręgu. Smoczywabik bezgłośnie westchnął. To był bardzo nieodpowiedni czas na walkę z bestią legowiskową, pomyślał. Jeśli zginę, to nie pozostanie już nikt, kto mógłby pomóc Alias, lecz potrzebuję pomocy Olive. Nie było czas na szukanie nowych sojuszników. Wspiął się na podwozie wozu, tak, aby Olive była w stanie go zauważyć bez niepokojenia smoczycy. Głos Olive drżał z wysiłku. Śpiewanie, gdy strach ściskał gardło, nie było prostą sprawą. Gdy dostrzegła Smoczywabika, niemal wykrzyknęła następną linijkę tekstu, jednak w grę wkroczyły lata nauki i zdążyła opanować swoje emocje, zanim zdradziła obecność jaszczura. Jej głos nabrał siły, gdy zaczęła śpiewać ostatnią zwrotkę. W jej głowie zaczął formułować się plan. Widziała już jaszczura w walce i wiedziała, że nie był w tym zły. Ze swoim sprytem i jego tężyzną mogła mieć jakieś szanse. Zakończyła pieśń z rozmachem. Smoczyca wydobyła z siebie przeciągłe, zadowolone westchnięcie, z jej nozdrzy wypłynęła para. - To było coś nowego. Musiałaś się tego nauczyć w czasie, jaki minął od naszego rozstania, a może trzymałaś ten mały klejnot w tajemnicy przede mną, gdy byłaś moim gościem? - Dobry bard często dołącza do swego repertuaru nowe utwory – odparła gładko halflinka. Wyprostowała się i przeciągnęła. – Zatem czy zdecydowałaś się zjeść mnie teraz, czy poczekasz, aż znajdziesz Alias z Wrót Zachodu? - Myślę o dwóch rzeczach – powiedziała Mist, wstając, by rozprostować kości. Obróciła się jak kot szukający najwygodniejszej pozycji. Smoczywabik schował się za wóz akurat na czas. Gdy ogromna jaszczurzyca ponownie się usadowiła w niemal tym samym miejscu, co przedtem, Smoczywabik ponownie wspiął się na wóz, by obserwować postępy. - Dwie rzeczy – powtórzyła Mist. – Z jednej strony, utrata twego talentu byłaby olbrzymia stratą dla świata. Z drugiej jednak, artyści nie stają się naprawdę sławni aż do chwili, gdy umierają. Wyświadczę ci przysługę, jeśli pozwolę ci zaspokoić to ssące uczucie w moim żołądku. - Lecz wtedy nie będę mogła ci pomóc szukać Alias – zauważyła spokojnie halflinka.

- Nie – przyznała smoczyca. – Lecz wtedy nie będziesz również mogła uciec i ostrzec tej dziwki o paskudnym jęzorze. Rozumiesz mój problem. – Spomiędzy szczęk Mist wysunął się długi jęzor i oblizał dwa wystające przednie kły. - Tak – zgodziła się Olive, nie mogąc oderwać oczu od wielkiego, rozszczepionego organu, aż nie schował się na powrót do paszczy smoczycy. – Zdaje się, że już podjęłaś decyzję. - Masz rację – skomentowała Mist, a strużka śliny zaczęła spływać po wąsach zwisających z jej pyska. – Sądzę, że drobna przekąska jest rzeczą idealną przed ruszeniem na polowanie. - Jak dla mnie brzmi to przekonywująco – zgodziła się halflinka, sięgając za koszulę, jakby coś ją zaswędziało i chciała się podrapać. – Zatem chyba nie mam wyboru? - Nie bardzo. Smoczywabik leżący na swojej grzędzie na wodzie podczołgał się do przodu, gotów do rzucenia się na smoczycę i uratowania dziwnie ugodowej bardki. Olive wyciągnęła rękę zza koszuli i pokazała małą, zakorkowaną buteleczkę. - Słyszałaś kiedyś o peranoxie? – zapytała. - To jakaś ludzka trucizna, prawda? Chyba pachnie jak cynamon. Halflinka przytaknęła i odkorkowała butelkę. Do jej nozdrzy natychmiast doleciał zapach cynamonu. Mist pociągnęła nosem i bez wątpienia również uchwyciła ten zapach. - Tak, to ludzka trucizna – przytaknęła Olive, a kropelki potu wystąpiły na jej czoło i policzki. – Również halflińska. Szybko działająca. Śmiertelna. To, co tutaj mam, z pewnością mnie zabije. Może zabić również ciebie. Chociaż oczywiście nie mam pojęcia, jaka jest odpowiednia dawka dla bestii twojego rozmiaru. - Co za desperackie posunięcie. - Żyjemy w desperackich czasach. – Olive wstała, używając małej fioki jako tarczy. A teraz, rozegraj to bardzo powoli, droga Olive, nie możesz sobie pozwolić na choćby jeden fałszywy krok, ostrzegła samą siebie i przygotowała się do użycia prawniczych argumentów, które usłyszała od Alias. – Niewiele o mnie myślisz? – zapytała smoczycę. - Słucham? – odparła zaskoczona Mist, jej oczy nie odrywały się od buteleczki w ręku halflinki. Smoczywabik wyjął miecz z pochwy, lecz pozostał na wozie. Wybieg z trucizną nie mógł trwać zbyt długo. W końcu smoczyca po prostu zdecyduje, że nie jest na tyle głodna, by połknąć trującą halflinkę i zwyczajnie spali ją. Jednak Smoczywabik wyczuwał, że Olive ma jakiś inny, przebiegły plan. Poczekanie aż rozegra swoje karty do końca, zanim przystąpi się do walki z tą bestią legowiskową, może się okazać wartym ryzyka, zadecydował. - Gdybyś tutaj przy mnie znalazła Alias, kobietę, której szukasz, to co byś zrobiła? Usiadła i zażądała zaśpiewania czterech czy pięciu piosenek, po tym jak zjadłaś jej ulubionego konia?

- Przykro mi – powiedziała Mist, spoglądając na resztki Pani Zabijaki. – Czy to był twój przyjaciel. - To był koń Alias – rzuciła halflinka. – Lecz nie o to mi chodzi, Nie zmusiłabyś jej do płaszczenia się przed tobą? - Nie – przyznała Mist. – Zabiłabym ją na miejscu przy użyciu płomieni, kłów, pazurów i wszystkich innych środków będących w mojej dyspozycji. - No właśnie! – wykrzyknęła Olive. – Nie marnowałabyś czasu, podczas gdy… – Olive przyłapała samą siebie na tym, że chciała powiedzieć „ona czekałaby niecierpliwie na posiłki, które przybyłyby jej na ratunek”, jednak zdanie to zbyt bardzo pasowało do jej obecnej sytuacji. Mist mogłaby wstać i rozejrzeć się dookoła, rujnując tym samym niespodziankę jaszczura. Halflinka przełknęła ślinę i kontynuowała – podczas gdy noc przemijałaby, a ty wołałabyś o więcej piosenek, jak pijak w karczmie proszący o więcej miodu. - Cóż, jeśli czujesz się obrażona darowaniem ci życia, mogę to poprawić – smoczyca uśmiechnęła się, pokazując ostre kły i gardziel. - Obrażona – zadumała się Olive. – Tak, to odpowiednie słowo. Obrażona. Mój honor, choć może być mały, został zszargany. Nie widzę, jak temu inaczej zaradzić niż poprzez Honorowe Manewry. - Honorowe… – smoczyca podniosła się, niechcący potrącając barkiem wóz i przyprawiając Smoczywabika o długi lot do tyłu. Jaszczur jednak wylądował na cztery łapy i przywarł mocno do ziemi. Tymczasem Mist zaczęła się kołysać w tył i w przód, wydobywając z siebie potężny ryk, który, jak zakładała Olive, nie mógł być niczym innym jak śmiechem. Halflinka przesunęła się nieco w lewo, by utrzymywać uwagę smoczycy z daleka od Smoczywabika. Jak on zdobył tak głupie imię jak Smoczywabik? – zastanawiała się bardka, łypiąc okiem na posuwającego się do przodu jaszczura. Mam tylko nadzieję, że nie jest ono prorocze. Gdy Mist odrobinę się uciszyła i z powrotem utkwiła spojrzenie w halflince, Olive zapytała z przekąsem – Skończyłaś już? - Drogie dziecko – zachichotała smoczyca. – Czy ty masz mnie za głupią? Nabicie w butelkę przez wojowniczkę nauczona dawnych zwyczajów w zupełności wystarczy raz na rok. Nabranie się na coś takiego, tym razem przez halflinkę, byłoby niewybaczalne. - A ty znowu mnie obrażasz. – Olive wypięła pierś i przyłożyła do niej butelkę, gotowa wylać na siebie zawartość. – Wyzywam cię, o Mistinarperadnacles, na Honorowe Manewry. Smoczyca ponownie zaryczała. - Zdaje się, malutka, że minęłaś się z powołaniem. Komedia, a nie muzyka, jest twoim przeznaczeniem. - Przystąpmy do ustalenia warunków. – Olive ciągnęła procedurę dalej, pomimo nastawienia Mist. – Proponuję trzy uderzenia, żadnych płomieni, żadnych pazurów, drobne kąsanie. Każdy sprzymierzeniec, jaki pojawi się w trakcie manewrów, może dołączyć się do walki. Mist przysiadła na zadzie. Spomiędzy jej wielkich kłów zaczęła wydostawać się kłębami para.

- Mała istotko. W Honorowych Manewrach jest jeden szczegół którego zdajesz się być nieświadoma. Wyzwanie musi być rzucone przez prawdziwego wojownika, a do tego dobrego. Nie jesteś wojowniczką, nie jesteś dobra, wątpię też, abyś, mała bardko, była prawdziwa. Zaczynasz mnie nudzić, więc musisz umrzeć. Właśnie w tej chwili przez chmury przebiło się słońce i smoczyca zamieniła się w ogromny cień otoczony słonecznym blaskiem. Olive była pewna, że nadszedł dzień jej zagłady. Wzięła głęboki wdech i mocno zacisnęła powieki. Zastanawiała się, czy zginie w płomieniach, czy też, jeśli Mist chciałaby zaryzykować efektu peranox, od ostrych jak brzytwy kłów. Kiedy mijały kolejne minuty i nie miał miejsca żaden gwałtowny atak na jej osobę, halflinka, wciąż wstrzymując oddech, otworzyła jedno oko. Była gotowa zamknąć je w jednej chwili, gdyby tylko smoczyca zaatakowała. Jednak widok smoczycy przesłonił jej Smoczywabik. Jaszczur stał przed Mist i wymachiwał swoim uzębionym mieczem z końcówką w kształcie diamentu. Olive nie wierzyła własnym oczom. On ma zamiar mnie bronić. Jednak Smoczywabik stał przed smoczycą bez ruchu. Co on robi? Modli się? Na to już za późno, pomyślała, ukucnęła za jaszczurem i odsunęła się od niego. Mist całkowicie ją zignorowała. Bursztynowe oczy potworzycy były utkwione w jaszczurze. Dlaczego oni się nie atakują? – zastanawiała się Olive. Żadne ze stworzeń nie poruszało się. Jej ciekawość przewyższyła zdrowy rozsądek i halflinka stała w miejscu, patrząc na przeciwników. Z karku i piersi Smoczywabika wydobywały się strumienie pary. Olive nagle zorientowała się, że myśli o pieczeniu chleba. Potem zdała sobie sprawę, że nie była to jakaś zbłąkana myśl, mogła po prostu poczuć zapach świeżych bułek smarowanych masłem i dżemem. Usta halflinki zwilgotniały. Bądź co bądź, była to pora śniadania. W miarę jak rozjaśniało się coraz mocniej, a dwa jaszczury wciąż zajęte były swoim pojedynkiem woli, Olive mogła sobie uświadomić wszystkie dodatkowe szkody, jakie Mist wyrządziła okolicy, podczas gdy ona spała. Ziemia wokół obozu i w miejscu, gdzie uwiązane były konie, została całkowicie zryta i wywrócona pazurami potworzycy. - A ja przez cały czas spałam – szepnęła Olive, zupełnie oniemiała. Wtedy Mist zagrzmiała. – Dobrze wyzwanie, szlachetny wojowniku. Jakie są twoje warunki? Olive patrzyła na Smoczywabika w osłupieniu. Mist go rozumie? Po wszystkich śmiesznościach, na jakie się naraziłam, próbując się z nim skomunikować, on najpierw rozmawia ze smoczycą. To ma jakiś sens. Oboje są jaszczurami. Jednak dla Olive jeszcze bardziej zaskakujący był grzeczny sposób, w jaki Mist zaakceptowała wyzwanie. Traktowała go z kurtuazją, jaką nie zawracała sobie głowy, gdy walczyła z nią Alias. Mist wciąż spoglądała na jaszczura, od czasu do czasu kiwając łbem, akceptując jakiś punkt umowy lub nie, chociaż przez cały czas halflinka nie słyszała, żeby Smoczywabik wydał z siebie jakiś dźwięk. Czy

on jest jakimś telepatą? Nie. Wtedy mógłby porozumiewać się z nami w myślach. W końcu Mist odezwała się. - To interesująca historia. Zgoda. Maksimum obrażeń. Jeśli wygrasz, pomogą ci pokonać tę szkaradę, którą opisałeś. Jeśli to ja wygram, powiesz mi, gdzie jest Alias, a wtedy ja zabiję ciebie i twoją sojuszniczkę. - Ty podlecu – zaklęła halflinka. Jego sojuszniczka – czyli ją. Dokąd on zmierza poświęcając moje życie? Nie brała pod uwagę, że Smoczywabik nie mógłby zrobić dla niej wiele więcej, gdyby przegrał ten pojedynek. W pierwszym odruchu chciała uciekać. Sięgnęła po swoją torbę, lecz gdy ją podnosiła, ten pomysł natychmiast zakrzepł w jej umyśle jak krew. Platynowe monety w torbie brzęknęły uderzając o siebie i przypomniały jej o umowie z Phalse’em. Lokalizujący pierścień nosiła na łańcuszku na szyi, w pobliżu pierścienia wykrywającego magię. Jeśli teraz opuści jaszczura, to nie będzie w stanie odszukać wojowniczki, a wtedy przyjaciele Phalse’a będę przekonani, że złamała warunki umowy i zajmą się nią stosownie do jej czynów. Natomiast jeśli Smoczywabik wygra, zabierze ja prosto do Alias. Jak ja się wpakowałam w tę kabałę? – westchnęła Olive. Łamała sobie głowę nad jakimś sposobem dopomożenia jaszczurowi w wygraniu walki. - Zaczynamy na trzy – wyjaśniła smoczyca. – Raz… Smoczywabik przykucnął. Olive zastanawiała się, czy zdoła dorzucić łukiem peranox do paszczy bestii. - Dwa… – odliczała Mist, rozkładając skrzydła. W blasku słońca przybrały one barwę ludzkiej – i halflińskie – krwi. Smoczyca zgięła tylne nogi i skoczyła w powietrze, unosząc się wraz z uderzeniami potężnych skrzydeł. - Trzy! – wrzasnęła Mist, a Smoczywabik zanurkował pod nią. Mist wypuściła z pyska płomień – mały płomyczek, jakby splunięcie, który zbił w grudkę darń, w miejscu, gdzie przed chwilą stał Smoczywabik. Jaszczur znajdował się pod smoczycą, lecz ta uderzyła na oślep ogonem i popchnęła go do przodu, ponownie w zasięg swojego wzroku. Ona się nim bawi, zdała sobie sprawę halflinka i z desperacją zaczęła przeszukiwać swoje kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pomóc. Trucizna? Nie, może jej potrzebować później. Poza tym nigdy nie dorzuciłaby fiolki tak wysoko. Monet było za mało, by przekupić smoczyce. Krótki miecz i sztylety halflinki okażą się zupełnie bezużyteczne przeciwko takiej masie ciała. Cios podobnego do bicza ogona smoczycy rozłączył Smoczywabika z jego bronią. Jaszczur uchylił się przed kolejnym płomieniem i rzucił się po miecz. Gdy to zrobił, unosząca się smoczyca machnęła łapą i zahaczyła o jego koszulę. Wiązania koszuli były już rozerwane wcześniej, więc jaszczur zdołał ściągnąć z siebie ubranie. Upadł na ziemię z głuchym odgłosem i poturlał się w stronę miecza. Mist przycisnęła jego nogi jedną ze swoich łap, zanim zdążył dosięgnąć ostrza. Przysunęła łeb bardzo blisko niego i uśmiechnęła się szeroko z uczuciem triumfu.

- Co to ma znaczyć, smoczy wojowniku – drwiła ze swej ofiary. – Zdaje mi się, że te znaki widziałam wcześniej na twojej pani? Czy jesteście jakąś dobraną parką? Szkoda byłoby was rozdzielać. Bardka westchnęła. Jaszczur był oznakowany takimi samymi niebieskimi pieczęciami mocy jak Alias. Z tą różnicą, że jego znaki tworzyły pierścień. Pierścień! – pomyślała Olive z ekscytacją. Znaki takie jak u Alias! Olive wyciągnęła zza koszuli łańcuszek i wsunęła na palec pierścień wykrycia magii. Podbiegła w stronę rozgrywającej się walki, przekręciła pierścień i wycelowała palec w Smoczywabika. Lazurowe pieczęcie na piersi Smoczywabika eksplodowały oślepiająco błyszczącym światłem. W chwili gdy szafirowe fajerwerki wybuchły prosto w jej twarz, Mist rzuciła się do tyłu. Smoczyca gwałtownie uniosła do oczu przednie łapy, rzucając swoim więźniem w powietrze. Smoczywabik wykonał obrót jak wyćwiczony akrobata, wylądował na nogi i pobiegł ku tylnym nogom smoczycy. Mist odganiała łapaki kłębki światła, które tańczyły przed jej oczami i zawzięcie machała skrzydłami, wzbijając w górę całe chmury kurzu. Potężny podmuch spowodował, że płaszcze i koce wirowały w powietrzu jak teatralne duchy, a pakunki ze sprzętem turlały się we wszystkie strony, zaś ich zawartość rozsypywała się po całym obozie. Mist ryknęła, a z jej pyska buchnęła para. Smoczywabik chwycił miecz w obie ręce i wbił go w udo potworzycy. Mist krzyknęła i rzuciła się do przodu. Olive usunęła się na bok w samą porę, by uniknąć ciosu szczęką smoczycy. Unosząc kark, smoczyca na ślepo zionęła ogniem, zapalając przewrócony wóz. Wykręciła kark, rozprzestrzeniając płomienie na bardzo szerokiej połaci. Jednak Smoczywabik skrył się za jej łbem, przygotowując się do ataku z przeciwnej flanki. Smoczyca zaczęła ponownie bić skrzydłami, próbując oderwać się od ziemi. Smoczywabik wbił swoje ostrze w jej lewe skrzydło. Zakrzywione do tyłu ząbki zaczepiły o ciało i wyrwały w błonie dziurę. Czerwona smoczyca ponowie rozbiła się o ziemię. Olive czekała na taką okazję, więc podbiegła do olbrzymiego łba. Mając z powrotem dobry wzrok, Mist otworzyła paszczę, by przegryźć na pół odważną, lecz lekkomyślną halflinkę. Bardka obróciła się i usunęła przed szczękami bestii, jednak wcześniej zdołała, z bardzo odległości, wrzucić między nie otwartą buteleczkę z peranoxem. Fiolka pękła między zaciskającymi się szczękami, odłamki zatrutego szkła wbiły się głęboko w wargo smoczycy. Smoczywabik po raz kolejny uderzył Mist, otwierając w ej brzuchu już trzecią ranę. Smoczyca zaczęła pluć i zionąć ogniem, starając się pozbyć trucizny z pyska. Mist przeturlała się w pyle jak pies, którego gryzą pchły, śmiertelnie zmęczona przez tak niepozornych napastników. Buchała ogniem w niebo do chwili, gdy nic poza gorącym powietrzem nie wydostawało się z jej wnętrzności. Smoczywabik zadał jej ostatnią ranę w kark i uciekł, biorąc po drodze. Olive pod pachę. Odbiegł od obozu dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści metrów i dopiero wtedy się zatrzymał. Potem odwrócił się i patrzył, jak smoczyca rzuca się i skręca w agonii. Po pięciu minutach rzucani się ustało i ogromna, czerwona potworzyca legła nieruchomo w pyle. Smoczywabik posadził Olive na ziemi i pogroził jej palcem, jakby jej rozkazywał, żeby nie ruszała się z miejsca. Potem ostrożnie podkradł się do smoczycy. Olive, niechętna przegapić ten historyczny moment,

posuwała się za nim, z pełną świadomością swego nieposłuszeństwa. Zatrzymali się kilka metrów od pyska Mist. Smoczyca wciąż oddychała. W kącikach ust Smoczywabika zebrała się ślina, a Olive dostała kolki w boku od szaleńczego biegu z trucizną. Niemniej jednak nie było najmniejszej wątpliwości, że wygrali. Bardka zastanawiała się, czy tym razem Mist dotrzyma warunków umowy ze Smoczywabikiem, czy też będzie się starać go oszukać tak jak Alias. Odwróciła się do jaszczura, nieśmiało dotykając jego łuskowatego ramienia. - Dziękuję za uratowanie – powiedziała. Smoczywabik grzecznie skinął głową. - Ty potrafisz mówić, prawda? – zapytała. Jaszczur sięgnął do kieszeni u swego pasa, do której schował talię kart, którą dała mu Olive. Jednak kieszeń do której zamierzał sięgnąć, była rozerwana przy dolnym szwie i zupełnie pusta. Smoczywabik wzruszył ramionami. - Do cholery – powiedziała Olive. – Ty wiesz, co stało się Alias, lecz nie możesz o tym powiedzieć. - Nonsens. Zdążył już mi to powiedzieć – odezwała się Mist, otwierając jedno oko, lecz poza tym pozostając nieruchoma. Smoczywabik podniósł miecz, a Olive doleciał ostry zapach smoły. Oko Mist zamknęło się, a ona wyszeptała – Tak, poddaję się, smoczątko. Przepraszam, że osądziłam cię po twoich szatach. Wygrałeś. Dotrzymam naszej umowy. – Smoczyca westchnęła i otworzyła oczy. – Bardko, nie masz więcej tego podle smakującego napoju? - Och – skłamała halflinka – jeszcze jakieś sześć czy siedem słojów. Dużych słojów. Dlaczego pytasz? Smoczyca zamknęła oczy. Smoczywabik warknął i oczy ponownie się otworzyły. - Powiedziałam, że się poddaję. Wygraliście. Tylko trzymajcie z daleka ode mnie ten peranox. Chyba będę chora. Nagle Ruskettle zdała sobie sprawę, że się trzęsie, chociaż nie wiedziała czy z szoku pobitewnego, czy też z powodu wizji poważnie chorej smoczycy. Powoli, jak pijany człowiek odchorowujący kaca, Mist podniosła łeb i rozprostowała ranną nogę oraz rozerwane skrzydło. - To zrywa wszystko – powiedziała. – W dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie będę zdolna do uniesienia się w powietrze przez około rok. Przykro mi, lecz kiedy jestem ranna, nie mogą wam służyć zbyt dużą pomocą. Co powiedzielibyście na to, żebym puściła was wolno, a sama wróciła do domu? Smoczywabik ponownie warknął. - To była jedynie sugestia – odparła Mist, kładąc łeb z powrotem na ziemi.

Jaszczur wycofał się do rozdartego skrzydła, chwycił płaty skóry po obu stronach rozdarcia i przyciągnął je do siebie jak marynarz zabierający się do cerowania żagla. Przesunął palce wzdłuż rozdarcia, a rozpołowiona błona zaczęła się zrastać. W miarę jak rana się leczyła, emanowało z niej delikatne, żółte światło. Olive uchwyciła zapach węgla drzewnego. Smoczywabik uleczył do połowy zwisający ze skrzydła płat skórny, pozostawił zaledwie kilka małych dziurek. - Dziękuję ci – westchnęła Mist, nie podnosząc głowy, najwyraźniej czując ulgę. Ruskettle patrzyła na jaszczura zmieszana. - Jak to zrobiłeś? – zapytała. – Gdzie jest Alias? A tak w ogóle to kim ty jesteś? Smoczywabik przeniósł spojrzenie z Mist na Olive. Mist zdawała się przez chwilę koncentrować na małym jaszczurze, potem zaczęła „tłumaczyć” jego milczenie. W czasie gdy smoczyca przemawiała w imieniu swego przeciwnika, który przed chwilą pokonał ją w pojedynku, oczy Olive otwierały się coraz szerzej, a szczęka opadała coraz niżej. - Nie wierzę ci! – powiedziała do Mist. – Ty zmyślasz to wszystko. To niemożliwe! - Nikt nie potrafiłby zmyślić tak nieprawdopodobnej historii – westchnęła Mist. – Nawet ty, bardko. Olive utkwiła spojrzenie w Smoczywabiku. Jaszczur zdążył już zabrać się do zbierania dobytku drużyny, który wciąż walał się dookoła po spustoszeniu, jakie wokół rozsiała Mist. Olive stanęła pewnie przed i zażądała prawdy. - To nieprawda co ona powiedziała, czy tak? Ty nie możesz być tym, kim ona mówi, że jesteś. Ty jesteś jaszczurem! Smoczywabik spojrzał na halflinkę bez żadnego wyrazu w oczach, wytrzymując jej spojrzenie swoim, całkowicie nieruchomym. Olive zdenerwowało to spojrzenie, bo zdała sobie sprawę, że to, co powiedziała Mist, było prawdą. On naprawdę był jednym z nich. Chociaż przedtem nie zdawał się być jednym z nich, nie było innego sposobu na wyjaśnienie jego czynów. - To prawda – pisnęła Olive. Smoczywabik przytaknął. Cholera! – zaklęła cicho Olive. Jak ja się wpakowałam w tę kabałę? A zwłaszcza w tę tutaj? 21 MARIONETKI MOANDERA I POŚCIG ZA MIST

Alias poruszyła się pod pokrytymi pleśnią i wilgocią korzeniami, a jej myśli powoli powracały z krain ciemności. Skręciła ciało raz, potem drugi, walcząc z krępującymi ją więzami. Przypomniała sobie przejścia przez zaklętą konstrukcję z kamienia. Przypominało to wrażenie zanurzenia się w lodowatym górskim jeziorze, przejęło jej skórę dreszczem i wyzuło płuca z powietrza. Gdy w końcu zdołała złapać oddech, na jej twarzy znalazła się gąbczasta powłoka – śmierdząca cierpko warzywami maź, przypominająca Alias grzyby smażone na maśle, które zepsuły się w wyniku letnich upałów. A potem nie pamiętała już nic. Była tylko czarna pustka, taka sama jak ta, która poprzedzała jej pojawienie się w Ukrytej Damie. Kiedy Alias się przebudziła, odsłonięte fragmenty jej ciała pokryte były gęsią skórką i wilgotne od mgły. Nie miała pojęcia, jak długo spała ani co się z nią w tym czasie działo, jednak wszystkie przygody w Cormyrze i Cienistym Przesmyku oraz rozmowy w Cienistej Dolinie pozostały w jej pamięci wyraźnie i świeże. Zdawały się bardziej realne, niż wszystko czego doświadczyła, zanim pojawił się ten przeklęty tatuaż. W końcu otworzyła oczy, by spojrzeć ze złością na przekleństwo ciągnące się wzdłuż jej ramienia, lecz okazało się, że zostało ono uwięzione pod grubą warstwą zielonych włókien. Spróbowała szarpnąć i uwolnić je, lecz zostało mocno przymocowane. Spróbowała poruszyć lewym ramieniem, lecz ono również zostało przywiązane za pomocą tej samej wilgotnej, śluzowatej mazi. Alias usiłowała kopnąć nogą, lecz jej dolne kończyny także zostały spętane. Zaczęła się wiercić, rzucać, wyprężać, jednak wilgotny korzeń, grubości jej ramienia, przyciskał ją mocno ziemi. W którąkolwiek stronę by się nie poruszyła, wąsiska poruszały się razem z nią. Poczuła, jak jeden z więzów rwie się, lecz natychmiast wyrósł drugi, by go zastąpić. Zrezygnowana rozejrzała się dookoła. Spoczywała na bardzo dziwnej zbieraninie śmieci, bagiennego torfu, chorobliwie zielonych winorośli i dużych, spleśniałych korzeni. Kątem oka dostrzegła coś gładkiego i jasnego, wystającego z morza zieloności. Alias rozpoznała, że była to ludzka kość. Wojowniczka poczuła, jak wegetująca bagienna kupa porusza się, zupełnie jakby znajdowała się na olbrzymim wozie. Leżała na występie w przedniej części kupy, około pięć metrów nad ziemią, jednak nigdzie nie mogła dostrzec koni lub wołów. Stos zgniłych liści nad jej głową przesunął się w lewo. Gdy spojrzała w tamtą stronę, z rozkładającej się kupy wystrzelił pojedynczy, zielony wąs. Na jego końcu znajdował się podobny do dyni strąk. Wąs obrócił się w jej kierunku, a dyniowaty strąk otworzył się jak kwiat. W jego wnętrzu znajdowało się ogromne, płaczące oko, otoczone ze wszystkich stron zakrzywionymi, ostrymi jak kolce kłami. Widok ten dotknął wspomnień zakopanych w głowie Alias, wspomnień, które wolałaby zakopać na zawsze. Krzyknęła. Dyniowaty strąk zamknął się na powrót, zaskoczony lub przestraszony jej reakcją. Wąs wycofał się do kupy odpadków. Alias przełknęła z trudnością ślinę, nie odrywając oczu do miejsca, w którym zniknął wąs. Kiedy nie

pojawił się ponownie, powróciła do rozglądania się wokół, chociaż jej oczy mimowolnie, co kilka sekund, wracały do tego punktu, by upewnić się, czy oko nie powróciło. Kupa przesuwała się po terenie równin dookoła Yulash. Słońce znajdowało się po lewej stornie, a przed nią, na horyzoncie, rozciągała się gruba linia zieleni. Jeśli to jest wschodząc słońce, to udajemy się na południe od Yulash, w stronę Elfiego Lasu, pomyślała. Chyba że znowu przespałam kilka dni, wtedy możemy się znajdować wszędzie. Odgłos czegoś poruszającego się między śmieciami sprawił, że zrozumiała, iż ona i nieszczęsny wąs nie byli tutaj sami. W rogu kopca pojawiły się trzy postacie – mężczyźni poruszający się marszowym, żołnierskim krokiem. Za każdym z nich ciągnęła się winorośl, przytroczona gdzieś do pleców. Mężczyzna idący pośrodku rzucał na nią cień i zasłaniał słońce, więc z początku mogła dostrzec jedynie zarys jego sylwetki. Słońce przeświecało przez lekkie ubranie, jakie miał na sobie, ukazując wrzecionowate nogi i potężny tors. Na głowie nosił dziwny rodzaj hełmu. Nie mogła dostrzec jego rysów, lecz po posturze mogła poznać, że był to Akabar. Mężczyźni idący po bokach maga ubrani w spleśniałe, podarte stroje wojowników. Poruszali się bardzo sztywno, jakby torowali sobie drogę przez śmieci. - Akabar? – powiedziała łagodnie, lecz postać nie zareagowała. – Akabar? Co się dzieje? Odetnij mnie od tego czegoś. - Obawiam się, że muszę cię ostrzec – szczupła postać rozpoczęła przemowę w stylu południowym – iż nie jestem twoim Akabarem. – Mężczyzna wyrwał się spomiędzy dwóch żołnierzy i ukląkł przy jej głowie. To był Akabar. Miał twarz Akabara, z trzema kropkami ucznia na czole, i brodę Akabara przyciętą jak szufla i ten sam szafirowy kolczyk który sygnalizował, że był żonaty. Jednak jego ciemne oczy całkowicie zaszły szarą mgłą, na której wirowały drobinki apatycznej bieli. Nakrycie głowy, które Alias wzięła za hełm, okazało się czapką z winorośli, która przyssała się do jego czoła i uszu. Dookoła niej łuszczyła się wysuszona krew. Zaczęła szybko oddychać, gdyż krzyk uwiązł jej w gardle jak pazur. Znalazła jednak siłę, by zapytać – Kim jesteś? - Jestem Moander – powiedziała istota, która była Akabarem – najważniejsza istota w twoim świecie. Potem Moander delikatnym, płynnym ruchem opuścił swoje ciało do pozycji siedzącej i zaczekał, aż więźniarka przestanie się wiercić. Wyczerpawszy się zupełnie próżną walką z trzymającą ją kupą śmieci, Alias w końcu położyła się spokojnie. Odwróciła głowę do ciała Akabara i mocno zacisnęła powieki. - Bogowie – jęknęła. - Tylko jeden bóg, pojedynczy – odparł Moander. – Jedyny, który się liczy. Nie ruszaj się, coś przyczepiło ci się do podbródka. Pozwól, że to usunę. Akabar użył rękawa swojej szaty, by zmyć kawałek śmiecia, który przylgnął w okolicy jej ust. Włożył w

to za dużo siły i wepchnął Alias w gąbczastą kupę kompostu. Zupełnie jakby był nieświadomy swojej siły. - Już. Tak jest o wiele lepiej. Teraz możemy porozmawiać. - Ty nie jesteś Akabarem – szepnęła Alias, starając się przekonać samą siebie, lecz wciąż nie mogąc w to uwierzyć. - Nie, tak naprawdę to nie, lecz jestem jedynym Akabarem, jakiego możesz mieć w tej chwili. Mogę równie dobrze go naśladować. W zasadzie to powinien umrzeć ze strachu, ponieważ był pierwszym człowiekiem w tym tysiącleciu, który spoglądał na moją boskość. Jakim cudem ocalał, tego nie wiem. Z takim rodzajem szczęścia nie powinno się majstrować, dlatego zachowałem jego ciało w lepszym stanie niż pozostałych. Spójrz. Alias wyczuła szuranie na bagnistej ziemi i spojrzała za ciało Akabara, na jego towarzyszy. Kark jednego z nich był rozerwany, a twarz pozbawiona życiodajnych płynów miała blady odcień i upiorny wygląd. Drugi w ogóle nie miał twarzy, tylko kawał sinego, krwistego mięsa. Dookoła obu zaciśnięte były zielone wąsy, poruszające nimi jak marionetkami. Alias poczuła, jak jej żołądek staje się ciężki i skręca się. Opanowała ją drżące, wilgotne przerażenie. Zaczęła się trząść i szybko oddychać. - Spokojnie, spokojnie – powiedział Moander, używając ręki Akabara, by pogłaskać ją po włosach. – Przyprowadziłem ich tutaj jako przykład tego, co mogłaś zrobić swemu przyjacielowi. Odeślę ich. Moander wydał komendę, lecz nie wykonał żadnego gestu, mimo to szurające trupy zawróciły wokół kupy śmieci. Alias patrzyła się na równiny, które mijali. Po kilku chwilach uspokoiła się. - Kim tak naprawdę jesteś? – zapytała. - Jak już mówiłem wcześniej, jestem Moander. Chociaż to nie brzmi jak imię dla nowo narodzonego księcia, a przyszłego króla. Alias obróciła głowę i wlepiła w nieznajomego w ciele Akabara. Naśladował maga niemal doskonale, jego pozy, jego gesty, jego ton i kadencję głosu. Jednak uśmiech był nie ten. Był to przesadny, wymuszony uśmiech – zupełnie jakby coś przytrzymywało kąciki jego ust. - Czy ty… to znaczy, czy on… - Nie żyje? Niezupełnie. Praktycznie rzecz biorąc, odszedł, lecz jego dusza i umysł wciąż gdzieś tutaj są, rozejrzyj się, może za którymś rogiem. Zupełnie jak człowiek ukąszony przez węża Jit, który leży w gorączce i nie dochodzi do siebie przez całe tygodnie. Są tutaj jeszcze węże Jit? – Zatrzymał się na chwilę i przechylił głowę, jakby słuchał jakiegoś niesłyszalnego rozmówcy. – Nie, nie sądzę, żeby wciąż tutaj były. Jego mleczno-szare oczy spoczęły na Alias. Nie odzywał się, jakby czekał, aż kobieta zada mu następne pytanie. Alias jedynie przyglądała się przesuwającemu się przesuwającemu się krajobrazowi, więc kontynuował.

– W tym konkretnym przypadku, gdybym pozwolił magowi odejść, obudziłby się. On nie może przełamać mojej kontroli, a ja będę go kontrolował do chwili, gdy uznam, że nie jest mi potrzebny. A on jest tak niezwykle użyteczny. Potrzebuję jego ust i umysłu, by z tobą rozmawiać. Oczywiście mogłem połączyć się z tobą, lecz ty jestes zbyt cenna na takie ryzyko. Poza tym on jest taki zadziwiający. Moander zaśmiał się cicho. - Nie potrafię ci opowiadać o tym, co znajduję w jego umyśle. To przypomina pobyt w wielkiej posiadłości i odkrywanie niespodzianek za każdym rogiem. Są tu wspomnienia jego żon i wspomnienie o tym, jak nazwałaś go handlarzem warzywami, jest tu też spory fragment historii południa. O bogowie poniżej, tyle się przez ten czas wydarzyło. Tak długo nie miałem kontaktu ze światem! - Nie miałeś kontaktu? – zadrwiła Alias. – Myślałam, że bogowie są wszechwiedzący. - Cóż, w normalnych warunkach takie stwierdzenie byłoby prawdziwe. Bogowie rozciągają się przez wiele różnych planów, a w każdym jest różny poziom mocy. Tę część mnie… – ręka Akabara pokazała na stos śmieci piętrzący się nad nimi – …można by nazwać Sługusem Paskudności Moandera. Ponad tysiąc lat temu, gdy Myth Drannor było główną potęgą, przeklęte elfy wygnały mego ducha z tego świata poprzez uwięzienie tej części mnie w wieży mojej własnej świątyni. Ducha Alias powoli opanowywała słabość. Ta rozległa kupa śmieci była jej wrogiem i nie tylko trzymała ją w charakterze więźnia, lecz również wymachiwała jej przed oczami przyjacielem jak marionetką. - Wkrótce, gdy ta część mnie dotrze do nowej świątyni, którą przygotowali moi wyznawcy, i gdy przyciągnę do siebie jeszcze większą ilość wyznawców, stanę się wystarczająco potężny w tym świecie, by zawładnąć siłami, którymi obdarzeni są bogowie. Gdybym był w pełni moich sił, w chwili gdy mój duch, był w końcu w stanie wrócić do Paskudności, opuściłbym dół, na którym stało Yulash i wstąpił do niebios, by wymierzyć karę tym, którzy mnie przepędzili. - Lecz póki co jesteś raczej słabiutki. To znaczy relatywnie słaby. Moander przechylił głowę Akabara jak u wisielca. - Relatywnie. Jednak w mojej obecnej formie zgromadziłem masę życiodajnych płynów. Więcej niż potrzeba, by dotrzeć do moich wyznawców, połknąć kilka głów złożonych mi ofiar i przedstawić żądania społeczeństwu. Poruszając się tak wolno, konserwuję swoją siłę, bym miał energię na spełnianie zachcianek. Alias patrzyła się na przybliżający się las, zastanawiając się, czy mulista góra, jaką jest Moander, rozpadnie się, gdy uderzy o drzewa, czy też przepływie wokół nich. Moander wskazał gestem za pomocą ręki Akabara na las, który tak przyciągał uwagę Alias. - Moim pierwszym przystankiem jest Myth Drannor. Zgodnie z wiadomościami tego przyjaciela, wszystkie elfy opuściły swoją stolicę. Muszę się co do tego upewnić. Jeśli to prawda, to przynajmniej będę mógł zatańczyć na jej gruzach. Stamtąd będziemy się posuwać dalej na południe, aż dojdziemy do Sembii. Uwielbiam sposób myślenia twojego przyjaciela, oparty na mapach i szlakach handlowych. Jest taki przydatny.

- A gdy już dotrzemy do Sembii? - Ach, ciekawość, moja sługo. To dobry znak. Przetniemy sobie drogę na południowy wschód, w stronę Przełyku, pomiędzy Morzem Spadających Gwiazd a Smoczym Jeziorem i po prostu wskoczymy do wody. Szumowina, tak samo jak śmietana, unosi się na wodzie. Pożeglujemy triumfalnie ku naszemu nowemu domowi. - To znaczy gdzie? – zapytała Alias. Już miała pewne mocne podejrzenie, lecz musiała się upewnić. - Oczywiście do Wrót Zachodu. Gdzie cię stworzyliśmy. *** Trójka nieludzi wzleciała jeszcze wyżej w niebo, daleko poza zasięg katapult jakichkolwiek niedobitków Czerwonych Pióropuszy lub Zhentilczyków. - Dlaczego tak wysoko? – ryknęła Olive prosto do ucha Mist. Smoczyca wydała z siebie zdyszane mruknięcie – Co? - Zapytałam, dlaczego lecimy tak wysoko. – Halflinka chwyciła za koce, które Smoczywabik ustylizował na improwizowane siodło. Smoczyca odpowiedziała między potężnymi haustami powietrza. - Nie mogę (długi wdech) jednocześnie mówić i lecieć (długi wdech). Spróbuj śpiewać (długi wdech) w momencie, gdy szybko biegniesz (długi wdech). Trzymajcie się. Smoczyca przestała machać skrzydłami, zatrzymała je nieruchomo w jednej pozycji i zaczęła krążyć nad miastem, jej skrzydła chwytały ciepło unoszące się znad kopca. Olive spojrzała w tył, na olbrzymie błony podobne do nietoperzowych. Na jednym ze skrzydeł wciąż widać było różową linię po niedawno wyleczonym rozdarciu. Uleczył je Smoczywabik, który siedział w miejscu, gdzie skrzydła łączyły się z tułowiem. Według Mist, jaszczur porozumiewał się ze światem za pomocą swoich gruczołów zapachowych, więc nie mógł „rozmawiać”, gdy wznosili się w powietrzu. Wiatr rozwiałby zapach jego słów. Jednak dość efektywnie wyrażał swoje życzenia, szturchając potężne stworzenie swoim mieczem. - Coś mówiłaś – przypomniała Mist bardce, ponieważ mogła już normalnie oddychać, a ciepłe powietrze ułatwiało jej pracę. - Czy nie mogłabyś lecieć trochę niżej? - Chcesz zarobić jakimś pociskiem między nogi? Kiedy Olive nie odpowiedziała, Mist kontynuowała – Tak myślałam. Zaufaj mi. Wiem, co robię. Poza tym, że niżej jest niebezpiecznie, tutaj z łatwością można utrzymać wysokość. A wysokość potrzebuję, by gnać za tym paskudztwem twojego jaszczura. Latanie, zwłaszcza z pasażerami, nie jest łatwe.

- Wygląda na to, że zamienili je w całkowitą ruinę – powiedziała halflinka, komentując widok miasta poniżej. - Ludzkie wojny zazwyczaj powodują coś takiego – odparła szorstko Mist. – Kiedy zamieszkiwałam w tej okolicy, słyszałam o zniszczeniu Yulash pięć, nie, sześć razy. Jakaś grupa zawsze jest w stanie wojny o wyzwolenie lub na jakiejś krucjacie. Bezlitosne zabijanie ukryte pod cywilizowanymi słowami. Ludzie są rasą prawników. Zastanawiam się, jakim cudem jeszcze trwają. - Mój lud zastanawiała się nad tą samą kwestią. W mózgu Olive zrodziła się pewna idea. - Posłuchaj, o potężna Mist. Zastanawiałam się… – halflinka ucichła, pozwalając, by pytanie na moment zawisło w powietrzu. Opierając się na tym, co wiedziała o ludzkiej i smoczej naturze, halflinka obliczyła pewne szanse, zanim przeszła do swej wypowiedzi. Smoczyca przechyliła się i chwyciwszy kolejny powiew powietrza, ponownie zaczęła się wznosić. - Taaak? – ponagliła. - Gdy już wywiążesz się z umowy ze Smoczywabikiem i uwolnisz Alias, masz zamiar ją zaatakować. - To było pytanie czy stwierdzenie? – głos Mist był niski i gardłowy. Olive rzuciła okiem przez ramię na Smoczywabika, lecz jaszczur siedział sześć metrów dalej i najprawdopodobniej nie słyszał ich rozmowy. Jego uwaga koncentrowała się na ziemi. - Cóż – zauważyła Olive – nie odniosłaś zbyt wielkich, er sukcesów w dwóch poprzednich podejściach. - O ile mnie pamięć nie myli, w obu przypadkach pomogłaś w pokonaniu mnie. - Dokładnie o to mi chodzi – powiedziała Olive. – Następnym razem będziesz musiała poradzić sobie ze Smoczywabikiem i Alias. Załóżmy, że w takim przypadku nagle okazałoby się, że moje usługi w tej dyspucie są po twojej stronie… – ponownie zamilkła. - Przez kilka chwil słychać było tylko szum wiatru. W końcu Mist powiedziała. – Zmiana stron, co? Halflinka zastanawiała się, na ile chciała, żeby smoczyca o tym wiedziała. Gra, w którą gram dla Phalse’a, stała się zbyt niebezpieczna, pomyślała. Nie będę miała problemów z oszukaniem Alias. Jednak Smoczywabik nie da się tak łatwo nabrać. Na pytanie Mist zaś odpowiedziała zwyczajnie – Cóż, powiedzmy, że po prostu nie ufam naszemu towarzyszowi. Przedstawił się w fałszywym świetle i to mnie denerwuje. Nie jestem pewna, czy chcę dalej z nim podróżować. - Jednak chcesz uratować tę kobietę. Smoczyca nie jest starym ramolem, zdała sobie sprawę Olive.

- Tak – przyznała. – Chcę uratować Alias. Możesz się teraz zastanowić, które z tych dwojga wojowników zrobiło więcej by zasłużyć sobie na twoją zemstę. Jeśli zdecydujesz się na jaszczura, to będziesz mieć sojusznika. - Rozumiem. - Poza tym – dodała halflinka – Alias ma bardzo dużo wrogów. Kiedyś będzie musiała stawić im czoła, wcześniej lub później. Smoczyca ponownie się przechyliła, po czym powiedziała – Wezmę twą sugestię pod rozwagę. A skoro już mowa o Jego Słuszności, to odwróć się i zobacz, czego chce. Bardka obróciła się w swoim zastępczym siodle. Smoczywabik walił płazem swego w ostrza w kark Mist. Zauważywszy odwróconą do siebie halflinkę, wskazał w kierunku południowym. - Sądzę, że chce, abyś zaczynała polowanie. Pokazuje Ne południe. - Wszyscy sądzą, że są ekspertami. - Myślę, iż on sądzi, że jest tu szefem – odparła drwiąco Olive. Kark Mist zesztywniał nieco, lecz milczała. Smoczyca przechyliła się jeszcze raz i zaczęła szybować, z dala od Yulash. - Czy z tej wysokości widzisz ślad potwora? – zapytała halflinka. - Bardzo, z tej wysokości potrafię dostrzec nawet polną mysz. - Uhm, miałam raczej na myśli to, czy mogę go zobaczyć? Mist przesunęła odrobinę głowę, by Olive mogła zerknąć w dół, na ziemię. Yulash wyglądał, jakby mogło się zmieścić w dłoni. Odchodziły od niego cztery drogi, na wschód, na zachód, na północny zachód i na północny wschód, jednak znacznie szerszy niż drogi był pas połamanych roślin i zniszczonych drzewnych zagajników, który ciągnął się na południe, a następnie na południowy wschód. - Jak szeroki jest ten pas? – zapytała Olive, niezdolna do ocenienia szerokości z takiej odległości. - Na około pięć metrów. Chociaż zdaje się poszerzać, w miarę jak posuwa się na północ – stwierdziła Mist. - To paskudztwo musi być olbrzymie – ostrzegła halflinka. – Czy będziesz w stanie poradzić sobie z nim? - Miałabym sobie nie poradzić z kupą kompostu z problemami gruczołowymi? – prychnęła Mist. – Jak do tej pory widziałaś mnie w akcji tylko w czasie Honorowych Manewrów. Gdy nie krepują mnie konwencje, jestem siłą, z którą należy się liczyć. - To znaczy, że walczysz nieczysto – przetłumaczyła halflinka. - Ta chodząca góra śmieci będzie marzyć o kąpieli, gdy już z nią skończę – przechwalała się Mist.

Bardka uśmiechnęła się. Spojrzała na Smoczywabika. Jego wzrok utkwiony był w równinach poniżej. - Czy on ma jakieś imię? Poza Smoczywabikiem, oczywiście. - Ma – odparła smoczyca – lecz nie można go zbyt dobrze przetłumaczyć. Preferuję raczej Smoczywabika. Jest takie odpowiednie do sytuacji. Bez ciepłego powietrza unoszącego się znad Yulash, smoczyca zmuszona była machać skrzydłami, by utrzymać wysokość. Rozmowa z bardką skończyła się, gdyż Mist musiała oszczędzać oddech ze względu na wysiłek latania. Daleko przed nimi, na południowym horyzoncie, linia zieleni oznaczało miejsce, do którego paskudztwo – Elfi Las. 22 OBJAWIENIE MOANDERA I PRÓBA ODBICIA - Ty naprawdę tego nie wiesz, prawda? – zapytał Moander językiem Akabara. Z dużą dozą dokładności przybrał odpowiedni wyraz twarzy maga-kupca. Jedną dłoń przyłożył do policzka i opuścił szczękę, parodiując odruch absolutnego zdziwienia. - Nie wiem o czym? – odparła pytaniem Alias, lecz w chwili, gdy to mówiła, w głębi jej świadomości zawirowało podejrzenie, zupełnie jak wąż, który spał głębokim snem, a teraz szybko, szybko podnosił się, by uderzyć swą ofiarę – ją. - Nosisz mój znak – powiedział Moander najradośniejszym głosem Akabara. – A do tego wyświadczyłaś mi wielką przysługę, zatem powinienem ci się odwdzięczyć. To pomoże mi miło spędzić czas i najprawdopodobniej bardzo cię zmartwi. - Po pierwsze powinnaś zrozumieć jedną rzecz – powiedział Moander, używając formalnego języka południowych nauczycieli. Wycelował jednym z palców Akabara w jej twarz. – Jesteś stworzonym przedmiotem, niczym się nie różnisz od glinianego garnka lub wykutego miecza albo jakiejś pełzającej grudki mazi w laboratorium alchemika. Czy to jest jasne? - Nie wie… – zaczęła Alias, lecz wężowate podejrzenie zatopiło kły głęboko w jej sercu. Jej prawe ramię, pod wilgotną pokrywą, odpowiedziało współczującym bólem - Ależ wierzysz mi – stwierdził Moander. – Teraz, kiedy ci to powiedziałem, nie możesz oprzeć się prawdzie. Golem. Homunkulus. Simulacrum. Klon. Automaton. Wszystkie z tych rzeczy dość dobrze opisują to, czym jesteś. Jednak nie w pełni. Jesteś czymś nowym, a na chwilę obecną zupełnie wyjątkowym. Podrabiany człowiek, który wszystkim wydaje się prawdziwy. Jesteś obrzydlistwem ze wszystkimi manierami i zachowaniami zwykłego człowieka.

Akabar, jako mag i uczony, z pewnością rozpoznałby słowa, jakimi opisywał ją Moander, jednak dla niej większość z nich brzmiała jak czysta bzdura. Miała pojęcie o tym, że zaangażowano w nią tajemnicze rytuały, które sprawiły, iż stała się nie tylko nie narodzona, lecz również nieludzka. - Wiedz również, że twój duch jest uwięziony w ciele, zaś ciało to jest marionetką. Marionetką zrobioną z mięsa, w niemal taki sam sposób jak ciało, za pomocą którego komunikuję się z tobą – aby bardziej udramatyzować swoje słowa Moander podniósł w powietrze łokieć Akabara, pozostawiając przedramię i dłoń luźno zwisając, drugie ramię zaś zwisło bezwładnie w dół, tak że mag przypominał marionetkę zwisającą tylko na jednym sznureczku. Usta Alias otworzyły się i zamknęły, lecz nie wydały z siebie żadnego protestu. Moander kontynuował wykład, nie zwracając uwagi na jej reakcję. - Golemy i automatony podążają według pewnego ustalonego wzorca, zostają obdarzone całym swoim istnieniem już w momencie stworzenia. Te wzorce są zazwyczaj bardzo zawężone, swoim skomplikowaniem nie wychodzące poza rozkazy „strzeż tego pokoju” lub „zabij pierwszą osobę, która tutaj wejdzie”. Bezużyteczna bzdura, zbyt ograniczona. Żadnej kreatywności, żadnej pomysłowości, żadnej inicjatywy. - Za to ty – jego głos zniżył się i napełnił dumą. – Ty zostałaś stworzona w inny sposób. Zajęło się tym wiele rąk. Moi następny, zjednoczeni z magami, złodzieje i zabójcy, demon o wielkiej mocy i… cóż, to ostatnie się nie liczy. Z twoim mylącym wyglądem możesz rozproszyć podejrzenia i podróżować zgodnie ze swoją wolą, aż do mementu, gdy wypełnisz wszystkie swoje wzorce – przejdziesz wszystkie postawione przed tobą ścieżki. - Ścieżki? – powiedziała Alias. Czuła, że ma ściśniętą pierś, zupełnie jakby szalone słowa boga miażdżyły ją. Każda podnoszona przez niego racja uderzała w jakąś strunę wewnątrz niej, sprawiając, że nie była w stanie zaprzeczyć temu, co mówił bóg. Dławiła się krzykiem, lecz była zdeterminowana nie pokazywać temu potworowi swego bezsilnego gniewu. - Tak, ścieżki lub wzorce, których ostatecznym wynikiem będzie wypełnienie pewnych celów postawionych przed tobą przez twoich stwórców. Zamiast po prostu zlecać ci jakieś bardzo konkretne rozkazy, wysłaliśmy cię w podróż, w czasie której osiągniesz te cele, nie wiedząc nawet, czym one są, a nawet nie wiedząc o tym, że je osiągnęłaś. Mogłabyś dokonać kradzieży, szpiegować, sabotować, mordować i nigdy nie wiedzieć dlaczego lub dla kogo to robisz, nie zawsze wszystko pamiętając, innym razem zaś wierząc, że wszystko było twoim pomysłem. Zrobili ze mnie przeklęty przedmiot, pomyślała Alias, jak misę, w której przenosi się truciznę lub miecz, którym zadaje się śmiertelny cios. Wbiła paznokcie w dłonie i znowu zaczęła za szybko oddychać. - Celem wyznaczonym ci przez ostatnich z moich wyznawców było odszukanie mego więzienia i uwolnienie mej Paskudności, tak aby mój duch mógł powrócić do tego świata. To była moja życiowa energia, wezwana i zebrana przez moich wyznawców. To pozwoliło cię ożywić, abyś ty, nie narodzone dziecko, mogła mnie uwolnić. - Nie jestem dzieckiem – wyrwało się Alias. - Ależ oczywiście, że jesteś. Był pierwszy dzień miesiąca Mirtul, gdy moi wyznawcy wezwali moją

energię i zaczęłaś oddychać. To zaledwie miesiąc i kilka dni. Więc, jak widzisz, nie jesteś niczym więcej jak dzieckiem. Jednak pomimo tego jesteś moją największą służką, moją wyzwolicielką, to honor, dla którego wielu przed tobą umarło. - Z początku, gdy pojawił się jaszczur, niemal zginąłem z rozpaczy (cóż, nie dosłownie, to tylko takie wyrażenie). Kiedy zobaczyłem jego znaki i poczułem determinację do przejścia przez ścianę, byłem przekonany, że to ty. Wyssałem z niego energię niemal do ostatka, tylko po to, aby przeciągnąć go przez ścianę. Postrzegałem poczęcie przez pochwę w taki sam sposób, jak uwięzienie mnie przez te przeklęte elfy. On nie mógł przejść przez ścianę, a co za tym idzie nie mógł również pomóc mi przez nią przejść, zatem pomyślałem, że nagle wszystkie moje plany legły w gruzach. Akabar przechył głowę na bok. Czynność ta, jak podejrzewała Alias, była sposobem Moandera na grzebanie we wspomnieniach maga. Szare spiralne w jego oczach pogrubiły się i zawirowały jeszcze szybciej. - Oczywiście. To dlatego saurial tam się znalazł. Zaprawdę, bogowie są wszechwiedzący. Twój magiczny przyjaciel rozwiązał tę zagadkę za mnie. On jest naprawdę zadziwiająco użyteczny. Ostatni krok w procesie twojej produkcji nie został zakończony. Wymagał bowiem krwawego poświęcenia nieskalanej duszy w celu zabezpieczenia kajdan założonych na twego ducha. Ci włóczędzy z Wrót Zachodu wybrali do tego sauriala, lecz nie uważali na niego dość dokładnie i uciekł im, po czym zabrał ciebie ze sobą. Od tego czasu włóczyłaś się po okolicy, jak ogromny uzbrojony czar przed wybuchem i czekałaś tylko na odpowiedni komponent – śmierć sauriala. Ci niekompetentni idioci! Muszę stwierdzić, że ludzkość desperacko mnie potrzebuje. - Saurial? – zapytała Alias. Nie była pewna, kogo Moander ma na myśli, lecz miała pewne niemiłe przeczucie. - Jaszczur, o którym twój przyjaciel wyraża się Smoczywabik. To stworzenie zostało oznakowane, tak samo jak ty. To wyjaśnia, dlaczego chciało przejść przez elfią ścianę więżącą moje ciało. Saurial podążał wedle twoich wzorców. A ty mogłaś czerpać z jego niezależności, ponieważ jesteście ze sobą złączenie aż do jego śmierci. Lecz nie martw się, wkrótce się tym zajmiemy. Przez Alias przetoczyła się kolejna fala gniewu, gniewu zmieszanego z cierpieniem. Wtedy stanę się czymś przeklętym na wieki. Czymś stworzonym przez szatańskie poświęcenie mego przyjaciela. Przyjaciół, poprawiła się, zdawszy sobie sprawę, że nie tylko życie jaszczura było zagrożone. Akabar był niemal tak samo dobry jak martwy. A ja nawet nie jestem człowiekiem. Nie mam prawa do ich pomocy i przyjaźni, a skazałam ich na zagładę. - Och, Anabarze – wyszeptała do jego ciała, mając nadzieję, że jakaś część jego myśli będzie świadoma tego, co do niego mówi. – Tak mi przykro. Nigdy nie powinnam była pozwolić ci pakować się w ten bałagan. Jeśli mag mógł ją usłyszeć, nie dał żadnego potwierdzającego to znaku. Kontrola Moandera nad nim była całkowita, a w tej chwili Moander nie zwracał na nią uwagi. Bóg używał oczu Akabara, by przyglądać się linii lasu, do której szybko się zbliżali. Kopiec odpadków, teraz trochę przykurzony i pokryty trawą od przejścia po drodze, już zaczynał wznosić się i opadać, opływając wokół mniejszych drzew i krzewów w pobliżu krawędzi lasu. Wchłonąwszy zieleń, Paskudztwo urosło do rozmiarów wzgórza wyższego niż drzewa na skraju Elfiego Lasu.

Najwyraźniej usatysfakcjonowany tym, że Paskudność potrafi kontrolować las, Moander użył Akabara, by ponownie zwrócić uwagę na więźnia. - Najbardziej zadziwiające jest to, że pomimo twego przedwczesnego debiutu w społeczeństwie większość z wyznaczonych ci zadań przetrwała próbę. Zaatakowałaś mężczyznę, który brzmiał jak król Cormyru, to zapewne zadanie od Ognistych Noży. A potem przebyłaś całą drogę na północ tylko po to, by mnie uwolnić. – Palec Akabara przesunął się po jej policzku. – Kiedy już zostaniesz zwrócona właścicielom i w pełni ujarzmiona, staniesz się moim najlepszym sługą. Alias bezsilnie rzucała się i walczyła ze swymi pętami. Wiedziała, że nie może uciec, jednak, jak u ptaka, który bije skrzydłami o pręty klatki, jej instynkt doprowadziły ją do szaleństwa. To, co sugerował Moander, było gorsze od niewoli. Bóg, jego wyznawcy i sojusznicy zamienią ją w bezmyślny mechanizm, obdarzony jedynie iluzją życia i wyrywkowymi wspomnieniami jakiejś kobiety. Skąd oni wzięli tę historię, którą ona uznała za swoją? Z bajek? A może istniała prawdziwa Alias, która żyła wcześniej tym życiem i umarła, aby stać się nią? Alias patrzyła się na udekorowaną winem postać Akabara i, co zadziwiające, prymitywizm metody przejęcia nad nim kontroli ukoił jej cierpienie i pozwolił odzyskać równowagę. Moander nie mógł mnie stworzyć, pomyślała. Tak samo nie mogły tego robić popełniające błędy Ogniste Noże, nawet z pomocą magów, którzy stworzyli kalmari i kryształowego żywiołaka. Są oni dość potężni, lecz pomimo swych mocy żadne z nich nie mogło stworzyć moich myśli, mojego ducha lub mojej osobowości. Odsunęła na bok przytłaczający ciężar dowodów. To Paskudztwo kłamie, stwierdziła. Czyż nie jest to rzecz, którą Paskudztwa potrafią robić najlepiej? Gdy Alias przestała się szamotać, Moander kontynuował. - Mówię ci, to wszystko okazało się najbardziej zadziwiające. Te nowiny sprawiają ci przykrość, prawda? Oczywiście inni postarają się oczyścić twą pamięć ze wszystkiego, co ci powiedziałem. W końcu najlepsze zabójczyni to ta, która nie wie, że jest bronią w czyimś ręku, ponieważ może wtedy, lub ty możesz wtedy, oprzeć się wszelkim formom telepatycznego nacisku. Jako stworzony przedmiot nic nie odczuwasz, a po tym jak saurial poświęci się dla ciebie, runy na twojej kończynie staną się niewidoczne, zatem nikt, nawet sama ty, nie będzie podejrzewać… hę? Co to jest? Dotarli już do linii drzew, a przypominająca swym kształtem grzyba forma Moandera zaczęła już wykorzeniać drzewa, podkopując je i dodając do swojej masy. Jednak uwagę boga przyciągnął ogromny cień zasłaniający południowe słońce. Głowa Akabara zadarła się w gorę, dokładnie w chwili, gdy z ciemności wystrzelił język ognia. Płomień rozdarł potężną dziurę w kopcu i natychmiast się na świeże drewno, które Moander ostatnio zgromadził. Akabar krzyknął i skoczył do przodu, na półkę obok Alias. Do jego krzyku dołączyły się setki uzębionych ust, które nagle pootwierały się wszędzie na wilgotnej stercie. Wszystkie wydawały z siebie ten sam straszliwy dźwięk. Alias zakrztusiła się dymem z płonącej kupy. Cień na moment zanurkował za linią drzew i ponownie zatoczył koło na niebie. Alias, pozbawiona światła słonecznego rażącego jej oczy, była w stanie stwierdzić, że cień był smokiem – jednym z ogromnych, czerwonych jaszczurów podobno nawiedzających północne kraje. Gdy gad zbliżył się do drugiego ataku, najemniczka dostrzegła na jego grzbiecie dwie sylwetki, jedną zaraz za głową, druga zaś stanowiła zieloną grudkę między jego skrzydłami.

To niemożliwe. A może jednak? – zastanawiała się Alias, nie ważąc się wierzyć swoim własnym oczom. Jednak dobrze widziała. Jej przyjaciele podróżowali na czerwonej smoczycy, a smoczycy ta wydawała się dziwnie znajoma. - Przybywa brygada ratunkowa! – zabrzmiał wysoki, dziecięcy głos Olive Ruskettle, a Mist zniżyła lot, by storpedować Paskudztwo. Akabar wstał i skoncentrował się na smoczycy. Jego oczy świeciły rozżarzoną bielą, chociaż twarz miała spokojny, otępiały wyraz. Z ust maga wydobyło się niskie mruczenie, przerywane ostrymi, gardłowymi dźwiękami magicznych słów, przywołujących do mówiącego moc. Alias starała się kopnąć Akabara, chcąc go zrzucić z kopca lub przynajmniej zepsuć czar, jednak Paskudztwo nie zostało jeszcze na tyle zranione, by poluzować zaciśnięte więzy. Jej wysiłki były nadaremne. Ciało maga obróciło się, by nie stracić smoczycy z pola widzenia, w chwili, gdy zaczęła krążyć do drugiego podejścia do ataku? Z palców maga wystrzelił oślepiający strumień energii i uderzył smoczycę w brzuch. Mist szarpnęła głową w tył i ryknęła, niemal strącając Ruskettle z łba. W tym samym momencie z powierzchni Paskudztwa wystrzeliły pędy wina z siłą tak ogromną, jakby zostały wystrzelone z ukrytego działa. Końcówek tych winorośli dosiadały szczątki najemników Czerwonych Pióropuszy, których Moander wcześniej skonsumował. Niektórzy z nich wciąż dzierżyli broń, podczas gdy inni chcieli zmagać się ze smoczycą gołymi rękami. Większość z poskręcanych winorośli nie trafiła w cel i po całym lesie rozległ się przyprawiający o mdłości odgłos martwego ciała uderzającego głucho o ziemię. Dwie winorośle skutecznie oplotły smoczycę, jedna pośrodku karku, druga w pobliżu nasady prawego skrzydła. Akabar wymruczał kolejny czar i w niebo zygzakiem popłynęły z nienaturalną precyzję trzy magiczne pociski, uderzając w purpurowe łuski pokrywające serce bestii. Były Czerwony Pióropusz zbliżał się do pasażerów, w miarę jak wąs, którego dosiadał, owijał się wokół smoczycy niczym pajęcza nić pętająca muchę. Smoczywabik wbił miecz w zbliżającego się mężczyznę. Trup w mocy boga rzucił się na miecz Smoczywabika i chwycił jaszczura za ramiona z zamiarem wytrącenia go z równowagi. Smoczywabik wymierzył na oślep potężne kopnięcie, odzyskał swój miecz i zepchnął trupa w dół. Następnie porąbał mieczem winorośl oplatającą skrzydło smoczycy. Trup, który znajdował się na winorośli wokół karku Mist, zaczął się czołgać w stronę halflinki. Winorośl zaczęła ściągać smoczycę w stronę góry odpadów. Mist rzuciła się, niemal strącając pasażerów, ale nie zdołała zerwać więzów na gardle. Za pomocą ogromnych skrzydeł zaczęła spychać przed siebie olbrzymie hausty powietrza. Luźne śmieci spoczywające na Moanderze porwane zostały przez wir śmierdzącej zgnilizny, zaś marionetkowy Akabar upadł na kolana. Atak zepsuł czar, który zaczął wypowiadać. Po wielkim, grubym korzeniu, który zaciskał się dookoła gardła smoczycy jak pętla kata, zaczęły wspinać się mniejsze wąsy. Moander przeturlał ciało Akabara twarzą do Alias.

- Pożegnaj się z tą marionetką, sługo – poinstruował ją głos Akabara. – Mogę sobie pozwolić na utratę tego narzędzia, lecz nie na utratę ciebie. Alias zaczęła otaczać wilgotna ziemia, a podtrzymujące ją korzenie wycofały się. Walczyła, lecz powoli zatapiała się w ciało Moandera. Krzyknęła, gdy grzyby i liście zaczęły ją nakrywać, ale usta zakrył jej gąbczasty, porowaty kawałek mchu. Chciała zaczerpnąć powietrza i tym samym zachłysnęła się cierpkim oparem własnym wprost do jej płuc. W kilka chwil zasnęła. Smoczywabik, zaniepokojony krzykiem najemniczki, zauważywszy, że wkrótce znajdzie się poza ich zasięgiem, rzucił się do przodu z grzbietu smoczycy. Od ociekającego śluzem boga oddzielała smoczycę odległość piętnastu metrów, a kilka uzębionych ust właśnie skończyło się wspinać po węźle na gardle ogromnej jaszczurzycy. Olive starała się opędzić od ataków tych wstrętnych, małych paszcz i jednocześnie uchylić się przed gnijącym żołnierzem, który próbował udaremnić jej próby przecięcia węzła. Smoczywabik z pewnością połamałby nogi od upadku z piętnastu metrów na twardą ziemię, lecz tam, gdzie wylądował, na Moanderze, w miejscu gdzie zniknęła Alias, wszystko było wilgotne i miękkie. Akabar odwrócił się do niego i na moment zawahał. Wąsy, chcące pochwycić jaszczura, już zaczynały się piąć w górę. Akabar wyrzucił z siebie gardłowe słowa kolejnego czaru. Z niewyjaśnionych przyczyn czar się nie udał, lecz Moander nie marnował energii na pokazywanie swego zaskoczenia na twarzy Akabara. Wąsy owijające się wokół jaszczura zatrzymały się, niepewne, czy mogą atakować stworzenie oznaczone w taki sam sposób jak cenny więzień. Bez rozkazy Moandera nie były w stanie dojść do jakiegokolwiek wniosku, a uwaga Moandera koncentrowała się na czymś innym. W tym czasie bardka przegrywała bitwę na łbie smoczycy. Ustom udało się kilkakrotnie ją ugryźć, halflinka nie mogła ominąć ciała najemniczka Czerwonych Pióropuszy, a Moander kontynuował przyciąganie do siebie ogromnej, latającej gadziny z niezmienną siłą. Dystans między smoczycą a bogiem już zdążył dwukrotnie zmaleć, a wąsy u jej podbródka pokrywały się białą śliną. Olive przypomniały się halflińskie dzieci, starające się pochwycić nietoperze za pomocą snopa światła. Z jakichś głupich powodów halflinka stała po stornie nietoperza, z tym że nietoperz przegrywał. Mist przekręciła głowę tak, żeby podbródek spoczywał na zaciskającej się pętli. Korzystając z okazji, wąsy natychmiast oplotły się wzdłuż wąsów smoczycy i zaczęły zbliżać się do jej paszczy, by ją zadusić. Smoczywabik zwrócił się twarzą do opętanego Akabara. Całe morze wąsów falowało i owijało się wokół jaszczura, czekając, aż Moander zwróci się do nich, jednak myśli Moandera były całkowicie pochłonięte kontrolowaniem Akabara i walką ze smoczycą. Z twarzy maga spływały strużki potu, a jego ubranie było przemoczone i zaczynało gnić od kontaktu z wnętrznościami Moandera. Jego głowa przechyliła się na prawo, gdyż Moander przeglądał jego myśli w poszukiwaniu sposobu, w jaki mag mógłby uporać się z jaszczurem. Jednak repertuarze Akabara pozostała już tylko jedna broń. Dłoń maga wyciągnęła jego zakrzywiony sztylet.

- Zabij mnie lub sam zgiń – wyzwał Moander głosem Akabara, będącym teraz rzężącym wołaniem o śmierć. – Przegrasz w każdym z tych dwóch wypadków, prawda? Smoczywabik przykucnął, po czym rzucił się naprzód, używając swego ciut przydługiego miecza jako tyczki do skoku. Gdy szybował nad głową, sztylet Akabara wbił się w jego łydkę i pozostał tam, a dzierżąca go ręka obracała nim w ranie. Zraniony jaszczur wylądował byle jak. Łuskowata skóra wokół jego oczu lekko zmarszczyła się z bólu, jednak Smoczywabik obrócił swym dziwnym, ząbkowanym ostrzem nad głową i od tyłu wbił je w sylwetkę Akabara. Zewnętrzna końcówka diamentu wbiła się w tył karku maga, dokładnie w miejscu, w którym przyssane do niego wąsy skupiały się w największą wiązkę i stąd łączyły się w formie winorośli z ciałem Moandera. Większość zlepka została elegancko odcięta, bez najmniejszego zadrapania na skórze maga. Smoczywabik przycisnął Akabara nogą do ziemi i obciął zawiniątko z winorośli na jego głowie. Dokładnie w tej samej chwili Mist wypuściła z siebie płonący oddech pomieszany z siarką, który spowodował, że jej brzuch mocno wygiął się do wewnątrz. Płomień zsunął się po pętli wokół jej gardła i zmienił jeden bok boga w płonącą dżunglę. Wilgotne, wegetujące ciało natychmiast zajęło się płomieniem, a pętające Mist wąsy zaczęły się spopielać. Usta Moandera i Akabara krzyknęły, lecz ich głosy nie pozostawały już w idealnej synchronii. Były teraz odseparowanymi jednostkami. Akabar padł na kolana, sapiąc i chwytając się za rany wyrządzone przez winorośl, która została zerwana z jego głowy. Wąsy otaczające jego oraz Smoczywabika zadrżały i zaczęły się zaciskać. Jaszczur chwycił maga za ramię i podciągnął na nogi. Odrąbał jeszcze kilka żywych wąsów od reszty ciała, przytulił do siebie maga i zeskoczył w dół. Wojownik i Turmita potoczyli się w dół zbocza, powstrzymując instynktowny odruch zatrzymania upadku przez chwycenie zwisających dookoła winorośli i pniaków drzew, jakie wystawały z ciała Moandera. Spadli na stos śmieci u samych nóg potwora. Moander palił się i trzaskał. Z jego ciała unosiły się słupy gryzącego dymu. Moander był już zmęczony tą walką, kosztowała go zbyt wiele życiowej energii. Paskudność chciała się wycofać, lecz gdyby poluzowała zacisk na smoczycy, ta mogłaby znaleźć siłę, by ponownie zionąć ogniem i zniszczyć ziemską formę boga. Pętla przytrzymująca smoczycę przepaliła się niemal na wylot. Moander musiał najpierw zranić jaszczurzycę, i to mocno. Bóg wydłużył dodatkowo pętającą smoczycę winorośl. Mist poczuła, że pętla się poluzowała, więc z wyczerpania założyła, że wiązanie w końcu pękło. Chciała się wycofać, szaleńczo bijąc skrzydłami. W ten sposób zacisnęła sobie pętlę wokół gardła jeszcze mocniej. Moander zaciągnął ją jeszcze raz z potężną siła i osłabiona winorośl pękła. Mist, wraz z halflinką ściskającą jej uszy, by ratować swoje drogie życie, kiwnęła się w tył i rozbiła wśród pobliskich drzew. Olbrzymie wzgórze, płonące i w większość ślepe, przesuwało się to w jedną, to w druga stronę, zanim

znalazło drogę dalej w las. Mniejsze drzewa Moander wyrywał z korzeniami, lecz pomiędzy większymi musiał przepływać, nie będąc w stanie ich złamać. Smoczywabik odciągnął Akabara ze ścieżki Paskudztwa. Z kilkudziesięciu ran na głowie maga sączyła się czerwona krew. Mężczyzna cicho jęknął i zaczął płakać. Smoczywabik wyciągnął zakrzywiony sztylet maga ze swej łuskowatej łydki i przyjrzał się ranie. W półmroku lasu jego dłonie lekko zaświeciły, a rana stała się mniej głęboka, lecz nie zamknęła się całkowicie. Jego lecznice zdolności wyczerpały się, więc rozdarł swoją i tak już zniszczoną koszulę na dwoje i użył jako bandaża. W czasie gdy jaszczur opatrywał mu rany, Akabar siedział zszokowany i cichy. Nie odpowiadał na dotyk wojownika, na jego ciągnięcie za szaty lub szturchanie. Nie poruszył się nawet. Smoczywabik przewiesił sobie miecz przez plecy, wsunął ramiona pod Turmitę i uniósł go, jakby był dzieckiem. Potem zaczął posuwać się w stronę miejsca, gdzie spadła smoczyca. Nadszedł czas na przegrupowanie sił, jakiemu pozostały 23 LECZENIE AKABARA, OFERTA MOANDERA I DRUGA PRÓBA ODBICIA Kiedy Akabar się obudził, wokół panowały ciemności tylko płomienie z pobliskiego ogniska grały na ziemi. Ogień odbijał się w łuskach ogromnego smoka. Większość bestii spoczywała w cieniu, lecz Akabar mógł dostrzec Smoczywabika ucinającego sobie drzemkę na jej wielkim pysku. Oznakowany jaszczur miał zielony bandaż na jednej z nóg. Pomiędzy magiem a ogniskiem wyłonił się nagle ogromny cień. Wielka sylwetka uklękła przy nim i wyciągnęła przed siebie ogromną, srebrną piersiówkę. - Wypij to – powiedziała Olive, przyciskając piersiówkę do jego ust. Napój smakował obrzydliwie, lecz Akabar pozwolił, by spłynął w dół jego gardła. W ustach mag czuł posmak ziemi, a po jego ciele pełzało zimne, lepkie uczucie, jakby był zanurzony zbyt długo w wodzie. Akabar spojrzał w dół i zobaczył, że jest nagi, z wyjątkiem kilku płaszczy halflinki owiniętych dookoła niego dla utrzymania ciepłoty ciała. - Moje… ubranie? – zawahał się mag. Jego głos był piskliwy, jakby przez kilka godzin głośno śpiewał lub krzyczał. Olive wskazała na ognisko. - Obawiam się, że to, co z nich zostało, nie było warte reperacji. Smoczywabik myślał, że jesteś martwy, więc nie wzięliśmy ze sobą żadnych z twoich zapasowych ubrań. – Nagle oczy jej zaświeciły. – Mimo to opróżniłam twoje kieszenie i wyjęłam z nich księgi zaklęć – wskazała na torbę w pobliżu jego stóp.

- Co się stało… och, bogowie – jęknął mag, a jego pamięć zaczęła przewijać się w tył. Była walka w Yulash, potem coś ogromnego i przytłaczającego rozgościło się w jego umyśle, jak pająk na swej sieci. Mag zastanawiał się, czy tak właśnie czuła się Alias po tym, jak coś zmusiło ją do zaatakowania kapłana, a potem szlachcica z Wyvernspurów. - Odpręż się – powiedziała ostro Olive. Była jak niecierpliwy, usługujący anioł. Położyła mu obie dłonie na ramionach, by powstrzymać go od wstawania, chociaż nie czynił w tym kierunku żadnych wysiłków. – Skrócona wersja brzmi tak. Po waszej małej przygodzie w Yulash Smoczywabik wrócił do obozu, by prosić mnie o pomoc. Gdy wszyscy troje gdzieś zniknęliście, musiałam sama rozprawić się z Mist, która akurat zdecydowała się wpaść w odwiedziny. Pamiętasz Mist z Cormyru? Dobrze. W każdym razie ujarzmiłam ją za pomocą starych procedur i całą trójką ruszyliśmy za tobą i tym śluzem. Olive zrobiła przerwę na zaczerpnięcie oddechu i na pozwolenie temu, co przed chwilą powiedziała na zapadnięcie w ogarnięty gorączką mózg maga. Potem rozpoczęła od nowa. - Na nieszczęście Jego Śluzowatość zamiótł podłogę wraz z nami. Mist dość poważnie się poobijała, lecz ze mną w roli hełmu zdołała zadać Paskudztwu dotkliwe obrażenia. Udało mu się uciec, ale to się więcej nie powtórzy. Niemniej zdołał ściągnąć nas na ziemię. Jednak ze mną było szczęście halflingów i zdołałam wylądować na zwłokach najemnika Czerwonych Pióropuszy. Ty zaś delikatnie pociąłeś Smoczywabika, zanim zdążył cię uratować. – Ponownie przerwała, po czym niechętnie zakończyła opowieść. – Nie udało się nam odbić Alias. - Alias – szepnął Akabar i spróbował się podnieść wbrew oporowi halflinki. – Ona wciąż jest więźniem! - Powstrzymaj swoje zapędy – poleciła halflinka. – Byłeś nieprzytomny przez około osiem godzin, kilka następnych nie uczyni żadnej różnicy, jeśli chodzi o dogonienie tej pełzającej kupy kompostu, za to uczyni nas wszystkich trochę silniejszymi. Smoczywabik potrzebuje snu, żeby mógł skończyć leczyć ciebie i Mist. Przy upadku smoczyca nadwerężyła sobie kilka kości skrzydła, musi też uzupełnić zapasy w swoich piecach, zanim ponownie ruszy do walki. Ty zaś powinieneś zapamiętać kilka czarów. Wypij jeszcze. Akabar pociągnął kolejny łyk nalewki, którą zapodała mu Olive i skrzywił się. - Czy to lecznicza nalewka? Olive potrząsnęła piersiówką i zachichotała. - Niektórzy tak ją nazywają. To nalewka z polnych kwiatów. Ostatnia z moich zapasów. Akabar poczuł, jak jego pusty żołądek unosi się i opada na miejsce. To tyle, jeśli chodzi o pielęgniarskie umiejętności halflinki. - Powiedziałaś, że to Smoczywabik nas uleczył. Zrobił to już, kiedy uciekaliśmy przed Paskudztwem w Yulash. Olive przytaknęła. - Tak. Wychodzi na to, że ten mały donosiciel jest wśród swego ludu paladynem. Trzymał to przed nami w tajemnicy, lecz gdy nie patrzyliśmy, leczył nas. Zdaje się, że w dzisiejszych czasach nikomu nie można ufać.

- Paladyn? – szepnął Akabar. – Skąd wiesz? - Powiedział mi – odparła Olive. Zanim przeszła do dalszej części wypowiedzi, zniżyła głos do szeptu. – Cały ten czas trzymał w sekrecie nie tylko swoją profesję, lecz również fakt, że potrafi się komunikować. Nie używa normalnych słów, tak jak ty czy ja, tylko wydziela z siebie zapachy, zupełnie jak perfumeria. My nie możemy go zrozumieć, ponieważ nasze nosy nie są dość wyrafinowane, ale Mist to potrafi. On mówi coś do niej, a ona to tłumaczy, zaś potem on potwierdza skinieniem głowy to, co zostało powiedziane. Więc, jak widzisz, rozumiał wszystko, co zostało do tej pory powiedziane. Akabar potrząsnął głową, by wszystko sobie poukładać. Halflinka wyglądała na zagniewaną, lecz mag nie mógł się domyśleć, co ją zdenerwowało. - A zatem? – zapytał - A zatem! – wykrzyknęła Olive i ponownie zniżyła głos do szeptu. – Mamy w drużynie jaszczura paladyna, który jest zbyt wyniosły, by się z nami skomunikować, aż do chwil, gdy pojawia się złowieszcza smoczyca. Ten paladyn podróżował z nami i szpiegował nas przez dwie przejażdżki, czy to ani trochę cię nie złości? - Saurial – wymamrotał nagle Akabar i pozwolił słowu błądzić po jego pamięci, lecz w tym miejscu zalegał w niej cień, pozostało po wizycie Paskudztwa. – Moander powiedział, że Smoczywabik jest saurialem. - Moander to ta pełzająca kupa? – zapytała Olive. Akabar zawahał się, jak pływak stojący na brzegu zimnej wody. Chciał zapomnieć o źle, które w niego weszło i w tak podły sposób wykorzystało. Jednak potrzebował informacji, które Moander nieodwracalnie umieścił w jego umyśle. Połączył się z nimi. - Moander to bóg. Lub przynajmniej kawałek boga. Stary kawałek, zakopany w schowku pod Yulash aż do chwili, w której Alias go uwolniła. Zabiera ją do Wrót Zachodu, a po drodze do Myth Drannor. Ciało Akabara zaczęło się nagle gwałtownie trząść. - Co ci jest? – spytała Olive. – Co się z tobą dzieje? - Bogowie, to było zupełnie, jakby… zapaść na jakąś chorobę, która atakuje wszystko poza twoim umysłem, a twoje ciało pozostawia na pastwę losu. Byłem cały czas przytomny, lecz nie miałem nad sobą żadnej władzy. Nie mogłem mówić. Nie mogłem widzieć. Mogłem tylko słyszeć pewne rzeczy w mojej głowie, myśli Moandera i odpowiedzi Alias, ale cały czas czułem się związany i zakneblowany w ciemnościach. A do tego… do tego… – spojrzał na halflinkę – zaatakowałem Smoczywabika nożem, prawda? Powiedziałaś, że tak było. Pamiętam to. Chciałem go zabić. - Najwyraźniej nie ma do ciebie o to pretensji. Przyniósł cię aż tutaj i użył własnej koszuli do zabandażowania twoich ran. Akabar dotknął bandaży na swojej głowie, zerkając w tym samym czasie na jaszczura śpiącego na pysku Mist.

- Zraniłem też smoczycę, prawda? – szepnął. - Im mniej zostanie o tym powiedziane, tym lepiej – zasugerowała Olive. – Musiałam użyć całej swojej elokwencji, by przekonać Mist, że dla naszego bezpieczeństwa zostałeś uwzględniony w umowie aż do momentu uwolnienia Alias. Ustąpiła mi tylko dlatego, że potrzebujemy każdej siły ogniowej, jaką zdołamy zebrać. Zatem Jego Śluzowatość to bóg, tak? Jeszcze jedna rzecz, o której zapomniał wspomnieć nasz przyjaciel jaszczur. - Saurial – poprawił ją Akabar. – Dlaczego nagle tak się na niego wściekasz? On uratował nam życie. - Nie. On uratował tobie życie. Ja potrafię zająć się sobą. – Olive zapomniała wspomnień, że gdyby nie jaszczur podlegałaby właśnie procesowi trawienia w żołądku Mist. – Nie życzę sobie, by jakiś donosiciel, szpieg, dwulicowy świętoszek wyłudzał moje zaufanie. - Co sprawia, że jesteś tak pewna, że on jest szpiegiem? - Rusz mózgownicą, handlarzu warzywami – parsknęła Olive. – Co innego mógłby robić paladyn, podróżując z nami? Ty jesteś kupcem, ja zaś halflińskim wyrzutkiem. A Alias – pomyśl o niej! Ona próbowała zabić kapłana i człowieka, którego wzięła za króla Cormyru, a potem uwolniła jakiegoś złowieszczego boga. Smoczywabik wkradł się między nas w chwili, gdy mieliśmy kłopoty, a teraz ciągnie nas ze sobą na tę samobójczą misję. On mówi, że chce uratować Alias, ale czy nie sadzisz, że jemy chodzi po prostu o zabicie Moandera? Stworzenia jego pokroju nie przejmują się naszymi problemami. - Chyba tak – odparł Akabar. Jego oczy błyszczały odrobinę i halflinka poznała, że mężczyzna nie koncentrował się na jej słowach. - Akash, co ci jest? Ty wcale nie słuchasz, co do ciebie mówię. Akabar potrząsnął głową i wyrzucił z siebie – Dobrym magiem się okazałem. Nie potrafię zdobyć informacji, których potrzebujemy, nawet nie zauważam, że członek naszej drużyny potrafi leczyć, nie jestem w pełni sił, gdy kontrolę nade mną przejmuje jakieś szalone paskudztwo. Nie powinniście zadawać sobie trudu ratowania mnie. - Nie bądź głupi – zbeształa go Olive. – Jesteś zdrowy, masz swój umysł i swoje myśli, czyli wszystkie błogosławieństwa, jak mawiamy my, halflingi. Nie możesz obwiniać się za to, co się stało. W końcu nie przeszkolono ci do walki z bogami. - Jeśli już o tym mowa, w ogóle nie szkolono mnie do walki – dodał Akabar. – Ty i Alias macie rację, jestem handlarzem warzywami. To była moja pierwsza prawdziwa przygoda nie powiązana z logicznym, rozsądnym przepływem pieniędzy ani z bezpiecznymi szlakami, a ja wszystko sknociłem. Myślałem, że z całą moją wiedzą mogę podbić cały świat, lecz zawiodłem wszystkich. Jestem bezużyteczny. - Posłuchaj, Akash, poszukiwanie przygód nie jest tak logiczne i proste jak kolumny w księdze rachunkowej. Nie można się go nauczyć z książek. Musisz tego doświadczyć, by wiedzieć, co masz robić. Z czasem nabierzesz w tym wprawy. Poza tym nie byłeś zupełnie bezużyteczny. Gdyby nie ty, Dimswart nie wysłałby po mnie Alias, a ona nigdy nie spotkałaby Mist, więc teraz musielibyśmy walczyć z Moanderem całkiem sami.

- Jest to raczej kiepska rekomendacja moich talentów. - Zatem rozważ fakt, że ocaliłeś nas wszystkich przed zatruciem. - Co? Olive uśmiechnęła się z przekąsem. - Gdybym to ja gotowała, dawno umarlibyśmy od niestrawności. Akabar nie skomentował jej drobnego dowcipu, więc halflinka dalej gadała bez większego ładu i składu. - Posłuchaj, chodzi mi o to, że w końcu nauczysz się myśleć jak poszukiwacz przygód. Wtedy naprawdę staniesz się siłą, z którą trzeba będzie się liczyć. A kto wie, może nauczysz nas tego i owego. Rozsądek to rzecz, która rozsądzi między naszą porażką a sukcesem, a w tej drużynie nikt nie ma go więcej niż ty. Akabar wciąż milczał i Olive zaczęła się martwić, że nalewka była dla niego za mocna. - W każdym razie – wzruszyła ramionami – ja w zasadzie lubię mieć cię przy sobie. W zasadzie to cię lubię. Na ustach Turmity zagrał delikatny uśmiech. - Ja też w zasadzie cię lubię – odparł. – Masz jeszcze trochę tej nalewki? W momencie gdy Akabar ciągnął z piersiówki potężnego łyka, Olive zapytała – A zatem co z nim? – Halflinka przekrzywiła głowę w stronę śpiących gadów – Smoczywabikiem selerem? - Saurialem – poprawił ją Akabar, chociaż rozumiał, jak czuła się Olive. Bez wątpienia miała wyrzuty sumienia. Było zupełnie czymś innym, jeśli to on lub Alias połapali się w jej małostkowości, egoizmie i złodziejstwie, lecz patrzyli na to przez palce w interesie drużyny. Jednak czymś zupełnie innym było obserwowanie wszystkich poczynań drużyny przez paladyna i bez wątpienia ich ocenianie. Sam Akabar zastanawiał się z bolesnym wstydem, co jaszczur myślał o nim i jego nieustannych porażkach. - Saurialem – powtórzyła Olive, chwytając w końcu właściwą wymowę. – Trzymał przed nami w tajemnicy wiele rzeczy. Może ukrywać jeszcze więcej. Akabar uchwycił kątem oka niebieską poświatę znaków na piersi Smoczywabika. Olive nie była świadoma, że już jest za późno na wzbudzanie w nim podejrzeń co do jaszczura. Od wczoraj, zadymał się mag, walczyłem z nim dwukrotnie, oba razy przegrałem, a potem okazało się, że on tylko chciał uratować moją żałosną skórę. On ma to chyba w zwyczaju. Jednak halflinka miała rację w punkcie, w którym mówiła, że to niezwykłe, żeby paladyn podróżował z grupą poszukiwaczy przygód o takim… charakterze. Mimo to Turmita nie mógł uwierzyć, by saurial chciał im wyrządzić jakąś krzywdę. - Po tym, jak pomoże nam uwolnić Alias – powiedziała Olive, ignorując zamyślone spojrzenie Akabara – powinniśmy znaleźć jakiś sposób na porzucenie jego towarzystwa. Alias się to nie spodoba, lecz zrobimy to także dla jej dobra. - Nie – powiedział mag. – Jeśli on chce trwać przy swoich zamiarach, to jego sprawa. Jeśli moje zdanie

jest brane pod uwagę, to jego również. W oczach Olive Akabar dostrzegł spojrzenie kupca, który zdecydował, że przeciąganie targu nie leży w jego interesie. Halflinka wzruszyła ramionami. - Być może masz rację. Nie ma się czym martwić. Odpoczywaj. Ruszamy o świcie i tym razem rozdepczemy Jego Śluzowatość. Ja zajmę się ogniem, nie jest to ciężkie zadanie w porównaniu z wszystkimi śmiertelnymi pułapkami, jakie pozastawiał na nas na swej drodze pan Duże Mo. To było suche lato – drewno łatwo zajmuje się ogniem. - Ruskettle? - Tak, Akash? - Czy mogłabyś podać mi księgi? Sądzę, że lepiej, żebym zaczął się uczyć. Jak powiedziałaś, potrzeba nam wszystkich sił, jakie zdołamy zebrać, nawet moich. *** Alias obudziła się w ciemnej grocie, głęboko pod powierzchnią Moandera. Wszędzie wokół niej z kałuż śluzu biło odrażające, zielone światło. Poświata jej pieczęci zdawała się jaśniejsza i czystsza, więc uniosła ramię jak latarnie, by przyjrzeć się swemu więzieniu, poza tym nie krępowały jej już wilgotne więzy. Grota była okrągła i pokryta mchem, z wyjątkiem miejsc, gdzie wilgoć spływała po jego powierzchni, uzupełniając odblaskowy śluz. Alias wbiła palce w ścianę, lecz pod gąbczastym mchem odkryła nieprzenikniona siatkę z korzeni i gałęzi. Kobieta próbowała odrywać mech w innych miejscach, lecz nie znalazła żadnych słabych punktów w swej klatce. Powietrze było gęste i ciężkie od smrodu gnijących liści, lecz dało się nim oddychać. Alias wciąż miała na sobie zbroję i skórzane spodnie, ale jej płaszcz zaczął już rozkładać się do tego stopnia, że nie sposób było go dalej nosić. Miecz zgubiła gdzieś w Yulash, brakowało też tarczy i sztyletu, zapewne zabrały je wąsy, podczas gdy spała – powalona przez gąbczaste mchy Moandera. Jestem uwięziona jak mysz alchemika, pomyślała. Nie, raczej jak zepsuta maszyna wieziona z powrotem do domu w amortyzowanym wozie, poprawiła się. Przypomniała sobie wszystkie groźby Moandera dotyczące tego, co z nią zrobi we Wrotach Zachodu. Jej wspomnienia zostaną na powrót wymazane, a dusza uładzona. Wzdrygnęła się. Potem, wbrew sobie, parsknęła. Co mogła zrobić jednostka w starciu z bogiem? Napluć mu w oko, zanim ją zmiażdży? Ściana naprzeciwko niej zafalowała. Kawałki mchu spadły na podłogę i ogromna dłoń, skierowana do niej wewnętrzną stroną, przebiła się do komnaty. Dłoń została spleciona z gałęzi drzewa jak kosz wiklinowy. Pośrodku dłoni świeciła kula światła, pokryta kłębkami szarości i bieli. Alias pomyślała, że musi to być jakiś rodzaj oka, więc się cofnęła, by się przed nim schować. Nagle kula przemówiła. Jej głos był mieszaniną najwyższego sopranu i najniższego basu, bez żadnych odgłosów pomiędzy tymi dwoma. Była to esencja głosu Moandera.

Alias przypomniała sobie wirującą biel i szarość, która pokrywała oczy Akabara w momencie, gdy bóg go posiadł. Zastanawiała się, czy ta kula stanowiła prawdziwą twarz Moandera. - Głodna? – zapytał głos. – Jedz. Mech odpadł od ściany w innym miejscu i parą wąsów wsunęła do wnętrza jej tarczę, na której spoczywały dojrzałe jabłka i martwy, nie ugotowany, roczny warchlak. Wziąwszy głęboki oddech, by uspokoić nerwy, Alias podeszłą do tarczy. Dziura, przez którą ta została wepchnięta, zdążyła się na powrót zasklepić. W brzuchu Alias burczało, lecz poczekała, aż wąsy wycofają się z pomieszczenia i dopiero wtedy sięgnęła po jabłko. Cofnęła się przed warchlakiem. Wyglądał, jakby został zaduszony na śmierć. Podeszła pewnym krokiem do dłoni i wbiła zęby w jabłko. Nie oczekując specjalnie odpowiedzi, zapytała – Jak długo spałam? - Dzień – odparła kula, pulsując w rytm słów. – Posuwamy się wolniej. Lasy gęstsze niż kiedyś. - I to jest problem? Ależ z ciebie bóg! – zadrwiła. - Tylko tyle życiowej energii. Muszę ostrożnie nią gospodarzyć. Mógłbym polecieć lub się teleportować, ale to by bolało. W Myth Drannor znajdę więcej mocy. Na razie poruszać się wolno. - Bez Akabara nie wyrażasz się tak płynnie – zauważyła Alias. – Gdzie on jest? - Martwy. Widzi? Przy jej tarczy otworzyła się dziura i do środka wsypały się kości. Alias upuściła jabłko. Kości zatonęły na powrót w podłodze. - A pozostali? – wyszeptała najemniczka. - Wszyscy martwi. - Och, bogowie. – Alias padła na kolana. - Tylko jeden. Ja – przypomniał jej Moander. – Mam ofertę. Alias objęła barki ramionami. - Jeśli zabijesz innym panów – powiedział głos – ich pieczecie rozpadną się i będziesz pracować tylko dla mnie. - Zatem będę musiała zabić was wszystkich – warknęła buntowniczo Alias. - Beze mnie nie ma celu, nie ma życiu. Poza tym nie możesz mnie zabić. Próbowałaś i nic z tego. Pomyśl, ja pomogę.

- Niech cię piekło pochłonie. - Pod nami nie piekło, tylko Otchłań. Wolę być tutaj. Alias zaśmiała się wprost, z dobrze widoczniej licytacji tego stworzenia o moc. - Dlaczego miałabym ci pomóc zdobyć monopol na moje… usługi? - Jesteś teraz marionetką wielu. Możesz być sługą jednego. Służ mi, większa nagroda – dostatek, wolność. Alias przycisnęła dłonie do uszu, by nie słyszeć słów Paskudztwa. Koniuszkami palców dotknęła spinki w kształcie orła, spinającej jej włosy. Choć pokryta brudem, srebrna zapinka odpięła się bez skruszenia. - Pomyśl. Więcej twojej wolności, niż cieszą się inni. Bądź moją najwyższą kapłanka. Bądź moja… – głos ustał, komnata zakołysała się, a ściany zadrżały. – Wrócę – obiecał głos. Komnata ponownie się zakołysała. – Pomyśl o mojej ofercie. Spleciona drewniana dłoń zaczęła się wycofywać w ścianę. Coś go atakuje, zdała sobie sprawę Alias. Przez krótką chwilę rozważała opinie Moandera o tym, że bez swoich panów nie będzie mogła żyć. To nie ma znaczenia, zdecydowała. Mimo obietnicy Paskudztwa wiedziała, że dopóki ono żyło, nie będzie nigdy wolna, a wolność była wszystkim, czego pragnęła. Lepiej być martwą, niż służyć jemu, a taki wybór może się okazać moją jedyną szansą ucieczki, uświadomiła sobie. Była to niewielka szansa, lecz po tym, jak mogła jedynie bezradnie i z frustracją przyglądać się poprzedniej bitwie, nie mogła pozwolić na to, by taka okazja na zranienie Paskudztwa wymknęła się jej z rąk. Zatopiła szpilę ze swej spinki w kuli. Kula okazała się rozżarzona jak ognisko i poznaczyła palce Alias. Kobieta szybko cofnęła rękę, lecz „dłoń” Moandera spoczęła spokojnie na podłodze. Komnatę wypełniło wysokie wycie, za nim nastąpił głęboki warkot. Kołyszący ruch pomieszczenia zamienił się w groźne rzucanie, zupełnie jak statkiem w czasie sztormu. Alias, jej tarcz, jabłka i martwy warchlak byli rzucani z jednej strony na drugą. Wojowniczka zwinęła się w kulkę i zaklinowała mocno między podłogą a dłonią. Spluń w oko boga, pomyślała, ssąc swój własny palec, a bardzo dobrze ci to zrobi. Odrażająca poświata śluzu zaczęła przygasać, aż w końcu zgasła całkowicie. Została całkiem sama w pulsującym, szafirowym świetle jej przeklętych znaków. *** - To coś chyba wie, że tutaj jesteśmy – zadeklarował Akabar. Jaszczur, siedzący przed magiem na grzbiecie ogromnej jaszczurzycy, warknął na zgodę. Akabar, przyciśnięty mocno do niego, uchwycił zapach świeżo pieczonego chleba. Teraz, kiedy środki komunikacji Smoczywabika zostały w zasadzie wmasowane w jego twarz, mag zdał sobie sprawę, że już

wcześniej czuł bardziej gwałtowne wybuchy emocji sauriala. Jaszczur musiał w zasadzie „krzyczeć” swymi gruczołami zapachowymi, by człowiek był w stanie wychwycić zapach. Akabar zaczął powoli składać razem pewien wzór występowania odczuć i zapachów. Beształ samego siebie za nie domyślenie się tego wcześniej – ale jak do tej pory niczego poprawnie nie rozwikłał. Smoczywabik obudził ich wszystkich przed świtem. Przedtem robił za błazna i służącego, teraz kryzy zamienił sauriala w oficera wyższego stopnia. Najpierw jaszczur wyleczył wszystkie rany na głowie Akabara. Mag zwrócił uwagę na zapach węgla drzewnego, który czuł już, gdy jaszczur po raz pierwszy go wyleczył. - To zapach, którym rozpoczynasz swoje modlitwy o uleczenie, prawda? – zapytał Turmita. Jaszczur przytaknął i po przyjacielsku ścisnął jego ramię. Z surowym spojrzeniem ponaglił maga do studiowania czarów, pukając jednym ze swoich pazurów w księgi. Potem poklepał Olive i ponaglił ją do pakowania ich skromnego dobytku, sam zaś zajął się w tym czasie prostowaniem grupy kości, za pomocą których Mist rozkładała skrzydła do lotu. Na sam koniec zasklepił ranę, którą sztylet Akabara pozostawił w jego własnej nodze. Akabar patrzył na tę ostatnią czynność z poczuciem winy – winy z powodu tego, że to on zadał tę ranę, oraz z powodu odrywania uwagi od wyznaczonego zadania w celu przyglądania się tej czynności. Smoczywabik pracował w poświacie kamienia poszukiwacza, który upuściła Alias. Trudno było zauważyć poświatę jego rąk, lecz teraz, gdy Akabar wiedział, czego się spodziewać, nigdy już nie będzie w stanie jej nie zauważyć. Teraz, gdy lecieli do walki na grzbiecie smoczycy, Smoczywabik trzymał kamień na kolanach, mimo że słońce zdążyło już wzejść. Wojownik wciąż miał zawiązany wokół bioder jakiś rodzaj kiltu i założył jeden z płaszczy Akabara dla ochrony przed wiatrem, jednak nie przejmował się już noszeniem koszuli i pozostawił swoje runy odkryte dla świata. Akabar miał na sobie jedną z koszul jaszczura i improwizowany kilt, który Olive uszyła z dwóch swoich płaszczu. Olive ubrała się w jasnożółty płaszcz i siedząc na głowie smoczycy, przypominała błyszczący hełm. W momencie gdy Olive po raz pierwszy ostrzegawczo krzyknęła i wszyscy zaczęli się rozglądać za Paskudztwem, potworny bóg znajdował się w samym środku Elfiego Lasu i wciąż posuwał się naprzód, chociaż zdecydowanie wolniej. Znacznie przybrał na rozmiarze. Mały kopczyk, który wypłynął z więzienia w Yulash, urósł teraz na wysokość trzech, czterech metrów – stał się wzgórzem górującym nad wszystkimi drzewami, poza najstarszymi sękatymi dębami i zmierzchodrzewami. Zmianie uległ również jego skład. W jego makijażu nie dominowały już ludzkie odchody. Zamiast tego na wzgórzu spoczywały połamane drzewa i porwane krzewy. Nadal miał wilgotny i śluzowaty wygląd, lecz teraz śluz wydostawał się z wydzielanych soków i wilgotnego poszycia. Kopiec zdawał się być świadomy ich obecności od chwili, gdy go zauważyli, ponieważ przyspieszył. Mist zatoczyła koło i zniżyła lot, utrzymując bezpieczną odległość. Przednia krawędź wzgórza miała bardzo ostry kąt, dosłownie orała drogę przez las.

Gdy podlecieli do przodu Paskudztwa, ze wzgórza wystrzeliła salwa drzew o czarnej korze, za nimi zaś ciągnęły się długie warkocze winorośli. Bóg próbował tej samej sztuczki co wcześniej, z tym że tym razem zamiast żołnierzy zombie do swej pułapki używał piętnastometrowych zmierzchodrzewów. Wielkość pocisków i powolność ataku sprawiła, że Mist bez większych problemów uchyliła się przed nimi Katapultowane drzewa spadły w leśną plątaninę, przewracając inne drzewa i wybijając olbrzymie dziury w darni, w miejscu, w którym upadły. - Widzisz Alias? – zapytał Akabar Smoczywabika. Saurial potrząsnął głową. Akabar spodziewał się tego. Jeśli Alias znajdowała się gdzieś w tej kupie, to najprawdopodobniej została dobrze ukryta pod jej powierzchnią, omówili to jeszcze w obozie, z pomocą tłumaczenia Mist. Smoczyca wciąż okrążała Moandera, na razie go nie atakując. Kopiec wyrzucił z siebie kolejną drzewną salwę. Po raz kolejny Mist uchylała się z łatwością przed pociskami, aż do chwili, gdy wyjątkowo duży okaz przeleciał tuż przed jej pyskiem. Nagle poderwała się wyżej, jakby czymś zaalarmowana i zaczęła ostro pikować w dół. Moander stracił ją z oczu za linią drzew. Moander zaśmiał się z arogancją typową dla bogów. Mógłby teraz powiedzieć Alias o porażce jej przyjaciół, gdyby tylko wcześniej nie przechwalał się ich zabiciem. Bóg wysłał kilka swoich oczu w kierunku, w którym zniknęła smoczyca i nadal kontynuował swój powolny marsz na południe. Myth Drannor i ukryte w nim moce oczekiwały na niego. Smoczywabik zamienił się na miejsca z halflinką i usiadł na głowie Mist. Kazał drużynie czekać na polanie, na której wylądowała Mist, przez około kwadrans. Jaszczur mógł wyczuć odległość między nimi a złym bogiem. Gdy dał znak, Mist wzniosła się w powietrze i lecąc nisko nad drzewami, dotarła do wyrwy w drzewach, jaką pozostawił po sobie Moander. Wzdłuż tego szlaku rozpędziła się do ataku na tyły wroga. - Będą musieli to nazwać drogą Moandera – krzyknęła Olive do maga, przyglądając się zniszczeniom. Akabar jedynie przytaknął, nie używając słów, zadziwiony zniszczeniem dookoła nich. Moander najwyraźniej nie potrzebował już powiększać swego rozmiaru, więc jedynie wykorzeniał większe drzewa, rozpychał je na boki i pozostawiał, by uschły na leśnym poszyciu do połowy zakryte skibami ziemi, które również odwalał na boki. Smoczyca leciała naprzód, nie zaniepokojona gwałtem dokonanym na Elfim Lesie. Oczy miała utkwione przed sobą i ignorowała głęboki rów pod sobą i zniszczone drzewa po bokach. Mag zamknął oczy, starając się zapomnieć o uderzeniach potężnych skrzydeł, pędzie powietrza uderzającym w jego twarz i wznoszeniu się oraz opadaniu smoczego grzbietu w czasie lotu. Skoncentrował się na magii. Olive szturchnęła go i wskazała na coś. Mist znajdowała się już tylko dwadzieścia metrów od Moandera. Ze wzgórza nie wyleciały żadne pociski ze zmierzchodrzewów. Bóg był nieświadomy bliskości smoczycy. Akabar pozwolił sobie na krótki uśmiech, gdy zauważył wplecione w Paskudztwo całe stosy zmierzchodrzewu i uschniętych gałęzi – idealny materiał do realizacji ich planów. Jego czar był gotowy,

czekał tylko na sygnał Smoczywabika. Jaszczur pomachał ręką i Mist uniosła się nad wzgórze, wypluwając jednocześnie długi, intensywny jęzor ognia. Płomień wbił się w zieleń jak nóż zabójcy, w miejsce, gdzie znajdowałby się kręgosłup stworzenia, gdyby miało ono taki organ. Moander krzyknął w chwili, gdy Akabar odpalił swój pirotechniczny czar. Czerwone strumienie smoczego oddechu eksplodowały jeszcze większą kanonadą wijących się żółci, skręcających się pomarańczy i strzelających jak bicze niebieskości. W procesie zamiany płomieni smoczycy w wybuchowe fajerwerki, czar Akabara zgasił płomienie wydobywające się z górnej części jej paszczy, lecz ogień zdążył już przedostać się głębiej do wnętrza wzgórza. Natychmiast pojawiły się nowe kiełki, by zakryć pokrytą bliznami powierzchnią, lecz Mist jeszcze nie skończyła. Gdy tylko znalazła się nad szczytem wzgórza, przekręciła się i obróciła – jej pasażerowie zostali wcześniej przypięci do grzbietu. Smoczyca opadła wzdłuż tylnego zbocza wzgórza i ponownie zionęła ogniem, posyłając jeszcze więcej płomieni w rany, które wcześniej zadała. Mimo że żołądek maga ścisnął się, gdy nagle został odwrócony do góry nogami. Akabar nie stracił koncentracji i kolejny pirotechniczny czar wystrzelił w ciało boga. Moander płonął. Wzgórze, składające się teraz w większości ze ściętych drzew, nie zaś odpadów i śluzu, buchało ogniem. A nawet lepiej, Akabar i Ruskettle dostrzegli olbrzymie płomienie wydostające się z pobliża serca potwora, które przebijały się przez szorstki, zewnętrzny pancerz. W swym roślinnym więzieniu Alias poczuła, że powietrze stało się duszne. Ze ścian zaczęły kapać gęste, żółtawe łzy. Wstała, lecz natychmiast została powalona z powrotem na podłogę przez nagłe szarpnięcie jej izolatką. Zdawało się, że Moander zdecydował się na przeniesienie jej więzienia. Moander zatrzymał się i spłaszczył, próbując z wysiłkiem dołączyć do swej masy więcej składników, zapewne w celu zduszenia płomieni. Jednak, jak już poprzedniego wieczora zauważyła halflinka, lasy były dość suche. Cokolwiek by do siebie nie dołożył, jedynie podsycało to płomienie. A zmierzchodrzewu znane były z doskonale palącej się żywicy. Następnie Paskudztwo próbowało powstrzymać ogień przez przerwanie linii ognia. Jego masa podzieliła się na dwie części, pozostawiając płonące drzewo za sobą. Jedna pirotechnika spisała się na medal i płomienie szalały już dosłownie wszędzie, nie było przed nimi ucieczki. Ogień buchał kłębami z wnętrza poruszającej się części wzgórza i zupełnie jak świeżo wzniecony pożar posuwał się dalej i gorzał coraz mocniej. Mist wycofała się i zaczęła krążyć wysoko w górze, by uchylić się przed jakimś kontratakiem, lecz gdy żaden nie nadchodził, spłynęła ponownie w dół, by zadać ostateczny cios. Akabar poczuł, jak pierś smoczycy wzbiera od potężnego haustu powietrza. Jednak zanim Mist miała szansę wypuścić powietrze, czubek wzgórza wyskoczył w górę jak korek od butelki. Zaskoczona Mist gwałtownie poderwała się do góry podejrzewając jakiś nowy sposób ataku. Ze wzgórza wystrzelił strąk dwukrotnie większy niż smoczyca, lecz również dwa razy mniejszy od Moandera się z boku na bok i wznosił w powietrze. Osiągnąwszy maksimum wysokości, wyprostował się, skręcił w kierunku południowo wschodnim i szybko się oddalił. - Złote lwy przyniosą mi posiłek, jeśli się okaże, że naszej najemniczki nie ma w tym strąku – krzyknęła

Olive. - Razem z tym czymś, co zawiera w sobie świadomość Moandera – zgodził się Akabar. Smoczywabik mocno dźgnął Mist, a ta poderwała się do lotu za strąkiem. Za nimi, na ziemi, płonący stos drzew, który kiedyś był Paskudnością Moandera, posyłał w niebo słup czarnego dymu, który z pewnością był widoczny w Hillsfar, Yulash i Cienistej Dolinie. Mist zaczęła się męczyć od szybkiego machania skrzydłami, by zrównać tempo z uciekającym strąkiem. Akabar skoncentrował się, po czym wykrzyknął szorstkie sylaby czaru i przycisnął dłonie do boków smoczycy. Przywołana energia przepływała z jego palców w ciało jaszczurzycy. Mist wystartowała do przodu z dwukrotnie zwiększoną szybkością. Jej skrzydła unosiły się w powietrzu z gracją i szybkością ptasich. Ziemia zamazała się im przed oczami i zaczęli gwałtownie zbliżać się do strąka. - Coś ty zrobił? – krzyknęła Olive, a wiatr wyrywał jej słowa z ust. - Pośpiech – wyjaśnił Akabar. – Jest to dość niebezpieczne dla ludzi, bo postarza o rok. Jednak temu stworzeniu nie wyrządzi krzywdy. Ona po dobrym posiłku śpi znacznie dłużej. *** Moander odezwał się ponownie do Alias, z tym że teraz tylko basowym głosem, odbijającym się od jakiegoś trajkotania w tle, które było całkiem niezrozumiałe. - lecimy – powiedział po serii niezrozumiałych dźwięków. – Niskie energie życiowe. Muszę wyjść. – Znowu nastąpiły niezrozumiałe dźwięki, później ponad nimi uniósł się ten sam basowy głos. – Przygotuj się do transportu. Zniszczone mieszkanie. Ostatnie zdanie uderzyło Alias podobieństwem do stylu mowy Akabara, i rozbawiła ją myśl, że część umysłu maga musiała zadomowić się w istocie Moandera i to nie w jakiś przypadkowy sposób. Może to duch maga ostrzegał ją, by na siebie uważała. Dalsze pogorszenie się umiejętności komunikacyjnych Moandera spowodowało u niej wybuch nowej nadziei. Najwyraźniej nic nie układało się po myśli boga. Może zaatakowała go jakaś armia lub grupa poszukiwaczy przygód? Okrągła skorupa jej więzienia zaczęła się kurczyć. Ze wszystkich ścian wynurzyły się usta. Alias przestraszyła się, że Moander stwierdził, że woli ją zjeść, niż patrzeć, jak zostaje ocalona, jednak usta zaczęły pluć całymi strumieniami gęstych pokrytych wilgocią włókien. Zamykało ją w kokonie. Instynktownie chciała z siebie strącić wzbierającą masę, bojąc się, że ją zadusi. Zastanawiała się, czy jej „panowie” znajdą jakiś sposób na to, żeby znowu zaczęła oddychać. Wkrótce całą była pokryta włóknami. Mimo że przykryta od stóp do głów, wciąż mogła oddychać przez swoje nowe opakowanie, jednak było tu duszno i czuła się, jakby została pochowana żywcem. Strąk w kształcie jaja spłaszczył się do wyglądu gigantycznego nasiona dyni. Wzbił się w niebo. Wzdłuż jego dolnej krawędzi otworzyły się setki oczu, by obserwować zbliżającą się smoczycę. Moander bardzo ostrożnie rozdzielał swoje energię. Jednak albo pomylił się w kalkulacjach, albo smoki stały się szybsze

w czasie, gdy on był uwięziony. Moander rozważył wszystkie opcje. Jego ostatnią, desperacką deską ratunku było odwołanie się do magii – jednak był to najbardziej kosztowny sposób podróżowania. Wciąż znajdowali się daleko od Myth Drannor, jednak Moander mógł już dosłyszeć syreni śpiew mocy w nim uśpionych, wciąż nucących swą pieśń, głęboko pod powierzchni powalonych budynków i zniszczonych walkami komnat. Używając swych boskich zdolności, Moander zaczął odprowadzać magiczną energię z wymarłego elfiego królestwa. Bóg skierował energię bezpośrednio w swe czary. Na przedniej końcówce nasiona dyni zamrugała czerwona plamka, po czym pokryła całe nasiono jak cienka mgła. Smoczyca Mist znajdowała się wystarczająco blisko, by pasażerowie mogli dostrzec pełzającą poświatę obejmującą strąk, w którym przebywała Alias. Akabar starał się rozwikłać, co to może być. Jakiś sposób na ochronę? A może… Nigdy nie dokończył myśli, ponieważ gdy tylko poświata otoczyła strąk, zaczął się on kurczyć. Zupełnie jak w sztuczce ulicznego kuglarza w purpurowym płaszczu, którym okrył się Moander, nie pozostało już nic, nic co mogłoby powstrzymać płaszcz od zderzenia się z samym sobą. Zanim Akabar zdołał cokolwiek wyjaśnić, z jego ust wydobyło się turmijski przekleństwo. - To brama między światami. Olive obejrzała się z oczami rozszerzonymi w dzikiej panice. - Musimy wznieść się wyżej – nalegał mag. – Jeśli przelecimy przez tę chmurę, możemy wylądować dosłownie wszędzie. Zarówno mag, jak i halflinka zaczęli walić w boki smoczycy, starając się ściągnąć na siebie jej uwagę. Gdy ta odwróciła się i spojrzała na nich, pociągnęli za nieistniejące wodze, by dać jej znak do zatrzymania się. Mist ponownie zwróciła łeb do przodu. Smoczywabik wciąż patrzył na Akabara i Olive dających mu znaki, żeby zatrzymał smoczycę. Jaszczur potrząsnął swoją gadzią głową. Pochylił się nad głową Mist i wykonał jakiś gest, którego mag i halflinka nie mogli dostrzec. Gdy z powrotem się wyprostował, trzymał nad głową kamień poszukiwacza. Mist sunęła w stronę purpurowej chmury, która pokrywała niebo nisko nad Elfim Lasem i zanurzyła się w nią. Zupełnie jak bóg. Który ich poprzedził, zniknęli z pola widzenia. Krzyki maga i bardki zamarły w oddali. Chmura rozpraszała się powoli, jakby niechętnie rezygnowała ze swego kształtu. 24 BITWA NAD WROTAMI ZACHODU

To przypomina wpadnięcie w wir, pomyślała Olive, gdy wlecieli w purpurową mgłę, która połknęła Moandera, chociaż nie mogła szczerze powiedzieć, żeby kiedykolwiek wcześniej zdążyło się jej coś podobnego. Mgła zmieniła się w długą, szarą tubę – ociekający śluzem ślad po przejściu boga z lasów na północy, do nieznanego miejsca, w które zmierzał Na skraju tuby zadrżały zamki. Ruskettle zauważyła, że kamień poszukiwacza, który Smoczywabik trzymał w tej chwili wzniesiony nad głową, wypuścił z siebie promień, który biegł przez całą długość tuby i oświetlał oddalający się tył szalonego boga. Moander zniknął w kolejnej purpurowej mgle. Skoczyli w nią za nim, uderzyły w nich wzdymające żołądek wiry powietrza i nagle zostali wyrzuceni w jasne światło słoneczne na czystym, niebieskim niebie. Pod nimi, na lewo, znajdowało się tętniące życiem miasto otoczone murami – port morski. Zielononiebieska woda pomogła Olive odgadnąć, że znajdują się nad Wewnętrznym Morzem. Kształt portu i siedem osobliwych wzgórz poza murami miasta wskazywało na to, że znaleźli się nad Wrotami Zachodu. *** Giogioni Wyvernspur wspiął się na ostatnie wzniesienie na drodze z Reddansyr i wydał z siebie westchnienie ulgi. Spojrzał na Wrota Zachodu i otaczającą je okolice. Od momentu jak cudem umknął z Teziir przed czarodziejką, która przypominała najemniczkę Alias, Giogioni podróżowała, nie dotykając ziemi, najpierw w powiezie, potem na grzbiecie konia. Ze swego dobrego punktu obserwacyjnego cormyrski szlachcic chłonął widok równiny, która ciągnęła się wzdłuż wybrzeża. Równina, pokryta tak samo soczystą, błyszczącą trawa, co leżące wzdłuż wybrzeża wzgórza, wpadała wprost do magazynów i podwórek dla karawan, mieszczących się pod murami miasta. Pierścień siedmiu wzgórz znajdował się na południe od miasta i na wschód od drogi, po której podróżował Wyvernspur. Wszystkie siedem szczytów zwieńczonych było starymi ruinami – kamiennymi kręgami druidów lub bardziej złowieszczych kultów. - To była zdecydowanie – poinformował klacz pod sobą, Stokrotkę nr II – przyjemniejsza podróż na końskim grzbiecie, niż tak, którą odbyłem ostatnio. Widzisz, tamta skończyła się śmiercią twojej imienniczki, pierwszej Stokrotki, po której nastąpiła wyjątkowo nieprzyjemna rozmowa ze smoczycą – incydent ten na długo pozostanie w mej pamięci, może nawet dłużej niż afera z utratą przez ciocię Dorath lądowego jeżowca. Giogioni ponownie westchnął. Oczekiwał, że po drodze zostanie zatrzymany przez setki tysięcy zbójów, bandytów, mrocznych mocy i band orków, które jakoby czaiły się tuż za granicami cywilizowanego świata. Jednak, mimo spodziewanych okropności, podróży przez te ziemie okazałą się wcale przyjemna. Był już najwyższy czas na to, żeby szczęście zaczęło mi sprzyjać, pomyślał, zdejmując kapelusz o szerokim rondzie i pozwalając, by wiatr rozwiał mu włosy. W tym momencie od jego uszu odbił się odgłos uderzenia potężnego pioruna. Stokrotka II stanęła dęba. Dokładnie nad jego głową, na niebie pojawiło się wielkie rozdarcie. Przez nie wypadła jakaś wielka

skała. Giogioni mocno ściągnął wodze Stokrotki, by uniknąć zrzucenia na ziemię. Lepiej by zrobił, gdyby ją poklepał i powiedział kilka uspokajających słów, lecz jego oczy przyklejone były do szybującego pocisku. Ten wyglądał jak gnijący koszyk, ze wszystkich jego boków zwisały pędy zieleni. Wzdłuż jego tylnej krawędzi wydostawały się niebieskie płomienie. Rozwora na niebie zaczęła się zamykać z przeszywającym uszy piskiem. W tym momencie z dziury wyskoczył czerwony smok i pognał za „koszykiem”. Pojawienie się smoka dało Giogiemu możliwość zauważenia, jak ogromna była ta grudka zgnilizny. Głowa smoka goniącego koszyk płonęła żółtym światłem. Giogi zmrużył oczu. Z rąk stworzenia, które siedziało między uszami smoka, zdawała się wydostawać żółta poświata. Wtedy cormyrski szlachcic zauważył dokładniej kolor stwora. - Nie, nie to niemożliwe – wyszeptał do siebie. Jednak jego serce zamarło wraz z pewnością, że to była Mist. Jeśli Giogioni pozostałby na wzgórzu, to być może do strzegłby drobne postacie na grzbiecie smoczycy, a może nawet usłyszał nienaturalny zaśpiew unoszący się znad wzgórza na południu, lecz Stokrotka II stwierdziła, że ma dość. Skoczyła dziko w dół wzniesienia, pomiędzy wysokie trawy, unosząc ze sobą młodego Wyvernspura. *** Akabar nie odrywał oczu od Moandera. Z boga wydostawały się niebieskie płomienie jednak mag rozpoznał, że nie pochodziły one od ognia, jaki zdołali na nim rozniecić. Był to jakiś rodzaj napędu. W jakiś sposób chwilowa okupacja jego myśli przez potwora pozostawiła magowi coś więcej niż tylko pamięć słów, do których wypowiedzenia został zmuszony, oczy okrutnych czynów, jakich dokonał pod przymusem. Mógł zrozumieć, w jaki sposób Paskudztwo się przemieszcza i chociaż podziwiał jego spryt, wzdrygnął się na myśl o skutkach tego, co bóg mu uczynił. Jednak rozlega, boska wiedza Moandera nie mogła pomóc mu w ucieczce. Smoczyca pod wpływem czaru pośpiechu wciąż nabierała szybkości. Bóg zatoczył łuk w dół, w kierunku siedmiu wzgórz na południe od miasta. Potem zatrzymał się i zaczął unosić nad jednym z nich. Ogromne cokoły z czerwonego kamienia, wyrzeźbione na kształt kłów zakrzywionych do wewnątrz, górowały na szczycie. W centrum kręgu płonęło ognisko. Olive dostrzegła, że na wzgórzu poruszają się drobne postacie. Z tej odległości nie były one większe od mrówek. Moander spuścił w dół kapkę śluzu. Śluz sączył się jak kropla wody spuszczana po nitce z pajęczej sieci, potem zawisł około trzech metrów nad ziemia, zanim się o nią rozbił. Postacie rozmiaru mrówek natychmiast się na nią rzuciły. - Dostarczył Alias do swoich wyznawców – krzyknął Akabar. Halflinka przytaknęła. - Musimy wylądować i ją ocalić.

Mag potrząsnął głową, nie zgadzając się. - Najpierw musimy skończyć naszą walkę z bogiem, tu, na górze – powiedział. - Oszalałeś? Możemy zginąć. Chcę już zakończyć tę przejażdżkę – nalegała Olive. W oczach Akabara zalśniła chęć zemsty i halflinka zrozumiała, że nigdzie nie zajdzie, starając się go przekonać, że czas znaleźć się na dole. Na szczęście dla niej nie zależało to tylko od niego. - Smoczywabiku! – zakrzyknęła. – Alias jest na dole. Musimy wylądować i pomóc jej! Jednak Olive nie otrzymała szansy dowiedzenia się, czy jaszczurzy paladyn był bardziej zainteresowany ratowaniem Alias, czy zniszczeniem Moandera. Bóg wyjął im tę decyzję z rąk. Gdy już wysadził swoją pasażerkę, rzucił się wprost na nich. Mist gwałtownie przechyliła się na bok i masa grzybów, śluzu oraz poszycia leśnego przeleciała obok nich. Ten nagły ruch sprawił, że lina zabezpieczająca wyślizgnęła się halflince z rąk. Byłaby spadłą i zabiła się, gdyby Akabar nie chwycił jej za rąbek spódnicy i nie podciągnął w górę. Olive nagle zapomniała o uczuciu głodu – co było odpowiednikiem ludzkiego uczucia skrajnego strachu. Mist zakończyła swój flankujący manewr, zwracając się twarzą do Moandera, szykującego kolejny atak. Jednak tym razem uchylenie się przed bogiem nie okazało się tak łatwe. W miarę jak Moander się do nich zbliżał, zwiększał się również jego rozmiar. W jego zbliżającym się boku otworzyła się ogromna paszcza, w której sterczały pniaki zmierzchodrzewu zaostrzone jak kły. Akabar przypomniał sobie, że Moander był czasem nazywany Bogiem o Wielu Paszczach. Jednak jak on to zrobił bez wchłonięcia większej ilości materii? – zdziwił się mag. Moander był teraz cztery razy większy od Mist, a jego rozwarte szczęki mogłoby połknąć smoczycę w całości. Mist gwałtownie starała się zwiększyć wysokość. Zdołała unieść się ponad rozwartą paszczę, lecz obciążona drzewem winorośl wystrzeliła w jej kierunku i oplotła się wokół karku oraz skrzydeł. Smoczyca z furią machnęła skrzydłami, jednak zostały one mocno związane. Po przytrzymującej ją winorośli zaczęły się wspinać mniejsze odnogi – czerwone i pulsujące jak żyły wypełnione krwią. Olive zaklęła i wyciągnęła sztylet, gotowa przeciąż każdą roślinę, jaka weszłaby jej w drogę. Halflinka odwróciła się, by zaproponować Akabarowi swój miecz, lecz, ku jej zaskoczeniu, ten rozpoczął już zaśpiew czaru. Olive myślała, że mag wyczerpał cały zasób zaklęć i energii na przyspieszenie smoczycy. Najwyraźniej stawał się coraz lepszy w te klocki. Jednak wygląda na wyczerpanego, pomyślała, przyglądając się zmarszczkom na jego twarzy, teraz głębszym i bardziej widocznym niż wtedy, gdy spotkali się w Cormyrze. Zaczyna wyglądać jak prawdziwy czarodziej, stwierdziła. Turmijski mag wyrzucił z siebie ostatnie ostre sylaby zaklęcia, marszcząc przy tym brwi, i sypnął garść sproszkowanego żelaza na łuski smoczycy. Opiłki błysnęły w powietrzu i całe ciało Mist zaczęło się świecić. Łuski walczącej o życie smoczycy poruszyły się pod nimi. Halflinka chwyciła zabezpieczającą linę, lecz ona również się osunęła wraz z większością pędów oplatających Mist i łączących ją z ciałem Moandera. Olive złapała za łuski, lecz nie było to łatwe, bo te wciąż się powiększały rozmiar smoczycy.

- To powinno wyrównać szanse – powiedziała Turmita. Mist za pomocą tylnej łapy rozdrapała bok Moandera. Z rany chlusnęła cuchnąca ciecz, a bóg krzyknął. W powietrzu zapachniało bagnem. Mist przekręciła łeb w górę i zerwała ostatni węz łączący ją z bogiem. Gwałtownie tego ruchu sprawiła, że Smoczywabik wybił się w powietrze. Olive z westchnieniem pociągnęła Akabara za kilt i wskazała na jaszczura. Akabar zdawał sobie sprawę z ciężkiego położenia sauriala. Zwinnie stanął na poruszającym się grzbiecie Mist i rozłożył ramiona. W każdej ręce trzymał jedno piórko. Wymówił słowa czaru, szybko i z furią, po czym zeskoczył z pleców smoczycy. Olive prędko chwyciła go za kostkę. Zapomniała, że już nie była przykotwiczona do Mist, więc oboje, mag i halflinka, zaczęli spadać w kierunku ziemi. W chwili, gdy Akabar poderwał się i zaczął unosić w górę, uświadomił sobie ciężar halflinki. Zastanawiał się, czy będzie w stanie unieść ją i Smoczywabik. Saurial zaczął już spadać łukiem w dół. Kamień poszukiwacza wyślizgnął mu się z rąk, lecz jaszczur wciąż mocno ściskał swój miecz. Akabar podleciał w górę, by go przechwycić. Do licha z tą halflinką, pomyślał mag, starając się dosięgnąć Smoczywabika. Nie będzie w stanie przekroczyć poziomej granicy między nimi, zanim jaszczur spadnie bok niego. Jeśli Olive nie zabrałaby się na przejażdżkę, zrobiłby to z łatwością. W obecnej sytuacji był zmuszony zawrócić pod kątem w dół, z ramionami złożonymi jak do skoku w wodę. Smoczywabik spadał z rozłożonymi ramionami, starając się stawiać jak największy opór powietrzu. Mag wiedział, że Smoczywabik nie jest pierwszym chętnym do panikowania, lecz mógł iść o zakład, że powietrze wokół niego pachniało teraz węglem drzewnym. Olive, zawieszona pod magiem, przeklinała siarczyście i głośno. Nie miała pojęcia, w jaki sposób ustawić się w czasie lotu, więc zwalniała pęd maga jeszcze bardziej, stawiając opór pędowi powietrza swoim ciałem. Akabar sam zaczął się teraz modlić, żeby udało mu się dotrzeć do sauriala na czas. Tor latającego maga przeciął się z trajektorią spadającego jaszczura około trzydzieści metrów nad ziemią. Smoczywabik pikował jak kometa i bok Akabara uderzył w niego z taką siłą, że coś chrupnęło, zarówno w ramieniu maga, jak i w żebrach jaszczura. Cała trójka – czarodziej, halflinka i saurial – była zbyt ciężka, by długo unosić się w powietrze. Siła uderzenia wybiła ich w górę i towarzysze zaczęli spadać niskim łukiem w kierunku ziemi. Wylądowali w dolinie między wzgórzami. Ziemia była miękka, lecz wystawały z niej głazy. Trójka przekoziołkowała, poślizgnęła się, a ich uściski rozluźniły się i odłączyli się od siebie. Akabar, straciwszy dodatkowy ciężar, uniósł się ponownie w powietrze, po czym wylądował z gracją na pobliskiej, dużej skale. Ostrożnie dotknął ramienia. W ciele porobiły się zagłębienia, a jego nadgarstek bolał od ukłuć tysięcy igieł. Zwichnięte ramię, pomyślał, niemal zaintrygowany swoim obrażeniem. Halflinka, ze szczęściem powszechnym u przedstawicieli jej rasy, zatrzymała się w wyjątkowo miękkiej i grząskiej okolicy. Wstała, bez najmniejszych obrażeń, jedynie pokryta śluzem i upaprana botem oraz trawą. Smoczywabik musiał się podeprzeć na swoim mieczu, by wstać.

Akabar zwrócił uwagę na bitwę toczącą się między ogromną Mist a gigantycznie napuchniętym Moanderem. Bóg o Wielu Paszczach ponownie powiększył swój rozmiar i zdołał na powrót pochwycić smoczycę. Tych dwoje behemotów szarpało się w powietrzu, jednak dlaczego jeszcze nie rozbili się o ziemię, pozostawało dla Akabara kolejną zagadkę. Skrzydła Mist były zbyt mocno związane, by mogła latać, a niebieskie płomienie, które unosiły boga na niebie, przestały być widoczne. Powietrze wokół nich falowało jak od żaru unoszącego się znad piasków pustyni. Pod rozszarpanymi ranami w ciele Moandera, które Mist zadała pazurami, nie było nic, tylko próżnia. Smród cuchnącego bagna, który Akabar zauważył, gdy jeszcze znajdował się na smoczycy, doleciał do jego nozdrzy na ziemi. Wzdłuż boku Moandera otworzyła się następna ogromna paszcza, wysadzana kłami ze zmierzchodrzewu. Szczęki były rozwarte tak szeroko, że bóg przypominał gigantycznego małża. Skonfrontowana z tym nowym zestawem szczęk Mist zaczęła się rzucać jak dzika bestia. Była wielką jaszczurzycą, najpotężniejszą ze swej rasy, a do tego mocno wzmocnioną przez magię Akabara, a jednak w chwili, gdy jej przeciwnik zdawał się składać z niczego więcej jak szczęk, przypomniała sobie, że ona składa się tylko z mięsa i kości. Nagle przypomniała sobie również, że składa się także z ognia. Mist wypuściła długi jęzor ognia ze swoich krwawiących nozdrzy i pyska. Ogień wpadł głęboko w paszczę boga. Wraz z nagłym, przerażającym przebłyskiem świadomości, Akabar uświadomił sobie, jak znaczenie miały: bagienny smród, wielki, lecz pusty wewnątrz rozmiar Moandera oraz jego zdolność do unoszenia się w powietrza. Mag zacisnął powieki i odwrócił głowę od pola walki. Na niebie nad Wrotami Zachodu eksplodowała mała gwiazda. Skorupa, która byłą Moanderem. Dawcą Ciemności, i wygięta sylwetka smoczycy stały się ciemnymi kawałkami popiołu na tle jasnego rozbłysku, który ich pochłonął. Ognioodporne łuski Mist zajęły się płomieniem, jej ciało stało się przeźroczyste, a szkielet widoczny dla każdego, kto miał nieszczęście być świadkiem jej zgonu. Po równinach rozniósł się odgłos wybuchu. Trójka poszukiwaczy przygód została zwalona z nóg siłą podmuchu. Ruskettle leżała powalona w błocie, z rękami przyciśniętymi do uszu. Mag spadł ze skały. Gdy Akabar ponownie podniósł wzrok, gwiazda zdążyła już zblednąć, pozostawiając po sobie jedynie spadające, płonące resztki boga Moandera. Długie, sczerniałe zwłoki, które kiedyś były Mistinarperadnacles Hai Draco spadały spiralnie na ziemię. Z małej dolinki, w której leżał, mag nie mógł dostrzec, gdzie konkretnie wylądowało martwe ciało bestii, lecz poczuł, jak ziemia zatrzęsła się od uderzenia. Akabar poczuł się bardzo zmęczony. Modlił się, żeby się okazało, iż miał rację, zakładając, że pakunek, jaki Moander zrzucił na ziemię, zawierał Alias. Nagle spłynął na niego jeszcze większy strach, który ścisnął jego trzewia. Jeśli Moander naprawdę był bogiem, to zdołali zniszczyć jedynie jego ziemskie wcielenie – gdzieś poza granicami realności on wciąż żył. Jeśli Dawca Ciemności odnajdzie drogę do Krain, Akabar zdawał sobie sprawę, że znajdzie się na czele listy jego wrogów. - Niech i tak będzie – mruknął Turmita. Te bestia zaatakowała jego umysł i uczyniła z niego marionetkę. Teraz już nie istniała, zniszczona jego własnymi rękami, ponieważ bez jego czarów Mist nie mogłaby stawiać czoła bogu nawet przez dziesięć minut. Na Akabara spłynęło uczucie głębokiej satysfakcji. Zmieszało się ono ze świadomością, że uratował

Olive i Smoczywabika od śmierci, sprowadzając ich bezpiecznie na ziemię. Po raz pierwszy był pewien, że jest kimś więcej niż tylko handlarzem warzywami, kupcem, który po amatorsku para się magią. Był prawdziwym magiem, wcale nie małego kalibru. Od strony Wrót Zachodu podniósł się dym i Akabar zdał sobie sprawę, że smoczyca musiała spaść na miasto. Poczuł ukłucie smutku w stosunku do bestii. Chociaż Mist była zła, zło w niej wcale nie było większe niż w starej, egoistycznej, maniakalnej kobiecie. Zupełnie jak zły bohater w ulicznym przedstawieniu, potrafiła drwić i grozić, lecz jej przebiegłość zbladła w obliczu Dawcy Ciemności. Zginęła, wypełniając swoją część umowy z jaszczurzym paladynem – walczyła i zniszczyła większe zło, niż to, jakim sama była. Ruskettle powinna napisać pieśń, w której uczyni z Mist bohaterkę, pomyślał Akabar z szerokim uśmiechem. Tej starej jaszczurzycy nie spodobałoby się to. - Czekasz, aż wzejdzie księżyc, Akash? – rzuciła Olive. – Gdybyś zapomniał, to przypominam, że musimy jeszcze uratować najemniczkę. Akabar potrząsnął głową, strząsając z siebie upojenie własnym sukcesem i melancholijne rozważania. Smoczywabik, z udem broczącym krwią w wyniku twardego upadku i ściskający żebra w miejscu, w którym chwycił go Akabar, stał tuż obok niego. Jaszczur wyciągnął rękę w kierunku ramienia maga, by uleczyć je w pierwszej kolejności. Akabar odsunął się od niego i zakrył zranione ramię zdrowym. Zacisnął zęby z bólu. - Nie! – nalegał Turmita. – Ja przynajmniej mogę chodzić. Powinieneś najpierw zająć się sobą. Smoczywabik zatrzymał się na znak protestu, lecz nie miał zamiaru dyskutować z nową determinacją maga. Użył jak najmniej swej leczniczej mocy, by podreperować swój bok, po czym cała trójka wyruszyła na poszukiwanie Alias. 25 UCIECZKA ALIAS Podczas gdy jej towarzysze ścigali Moandera po Elfim Lesie, przelatywali przez magiczną bramę i latali wokół Wrót Zachodu, najemniczka leżała spokojnie w swoim kokonie. Osłona wokół niej robiła niewiele, by ją ochronić przed uderzeniami. Alias czuła, jak krew szumi jej w uszach, a jej więzienie kołysze się, rzuca, obraca, a w końcu turla. Alias zapiekły nozdrza. Wilgotny zapach więzienia zmieszał się z wonią gazu bagiennego. Kobieta poczuła, jak zapach ją knebluje i zakaszlała, ale nie była w stanie nie wdychać szkodliwego oparu. Zaczęła czuć się słabo. Być może Moander nie zdawał sobie sprawy, że to może wyrządzić jej krzywdę. Możliwe, że zabije ją przez pomyłkę, a pozostali „panowie” nie będę w stanie jej wskrzesić. Ta myśl dała najemniczce osobliwy komfort. Izolacja dopełniła tego, czego nie zdołał wzbudzić w niej

Moander. Alias wpadła w rozpacz. Spowodowała śmierć swoich przyjaciół. Jej jedynych, prawdziwych przyjaciół, skoro okazało się, że związek z Łabędzimi Dziewicami i Czarnymi Jastrzębiami był niczym więcej jak zmyślonymi historyjkami danymi jej przez tych, którzy ją stworzyli. Nawet nie była człowiekiem, nie miała matki, nigdy się nie narodziła. A wkrótce stanie się po prostu błyskotką w rękach złych mocy, przeznaczoną do zabijania i snucia intryg. Stanie się ich nic nie rozumiejącą marionetką, zmuszoną do wykonywania czynów, jakich dla siebie nie wybrała – drwiną z życia, jak szkielet lub golem. Lepiej zginąć, zdecydowała bez żadnych emocji, ze sparaliżowanym sercem. Zastanawiała się, czy dla niej może istnieć jakiekolwiek życie po śmierci. W swoim ciemnym kokonie szepnęła. – Czy ja w ogóle mam duszę? – Westchnęła. – Jaką robiłoby to różnicę? A jaką różnicę robi już teraz, zastanawiała się. Żyję. Cieszę się z tego, że żyję. Rozkoszuję się uczuciem satysfakcji, gdy pokonam wroga w walce, gdy zaśpiewałam, spłynęło na mnie uznanie, ze Smoczywabikiem i pozostałymi łączy mnie więź braterstwa. Zdołałam się zaprzyjaźni, naprawdę zaprzyjaźnić. Udowodniłam, że jestem poszukiwaczką przygód, nawet jeśli żyję dopiero miesiąc. W jakiś dziwny sposób czuła w sobie wolę do zaprzeczenia władzy swoich panów. - Nawet jeśli nie jest ono naturalnie, to jednak żyję swoim własnym życiem – oznajmiła ciemnościom i sobie samej. Wzmocniona swymi deklaracjami poczuła, jak wzrasta w niej nowa wola życia, podwojona przez pewność, że w jakiś sposób zdoła pokonać wszystkich, którzy ją oznakowali i odzyska swoją wolną wolę. - Moander! – krzyknęła niepewnie, nie wiedząc, czy bóg ją słyszy. – Moander! – wrzasnęła głośniej. – Zabijasz mnie! Nie mogę oddychać! Musisz mnie stąd wypuścić! Jej więzienie wykonało jeszcze jeden wywracający wnętrzności ruch. Zadzwoniło jej w uszach. Nagle śmierdzące powietrze zostało wypompowane z jej płuc przez nagłe uderzenie o dno kokonu. Pętające ją więzy rozerwały się. Mrugnęła w słońcu. Powietrze było świeże i ciepłe. Około tuzina dłoni spłynęło w dół, by wydostać ją z wilgotnej, oślizgłej masy, którą ją otaczała. Pomimo zamroczenia Alias dostrzegła symbole wytatuowane na ich rękach, uzębione usta pośrodku dłoni. W głowie kręciło się jej po przebytej podróży, mięśnie zupełnie zesztywniałe w ciasnocie kokonu, a efekty gazu osłabiły ją, więc nie miała siły opierać się, gdy dłonie podniosły ją na nogi, bez wątpienia gotowe przetransportować ją do następnego więzienia, być może bardziej konwencjonalnego, lecz z pewnością tak samo niedostępnego. Alias rozejrzała się dookoła. Stała przy ognisku, pośrodku kręgu z gigantycznych, czerwonych kamieni, zakrzywionych do wewnątrz w formie kłów. Wokół niej znajdowało się około dwudziestu kobiet i mężczyzn, ich twarze ukryte były w kapturach. Ich przywódca miał na twarzy białą maskę z wymalowanym na czole okiem otoczonym zębami. Kapłan Moandera. Alias połykała wielkie hausty powietrza, by zwalczyć zawroty głowy i słabość, chociaż w zasadzie nie wiedziała, czym ma się martwić. Nawet jeśli uda się jej uciec sługusom Moandera, to i tak pozostanie marionetką. Jeden ze sługusów zapiął żelazną obręcz wokół jej prawego ramienia. Obręcz doczepiona została do łańcucha z kutego na zimno żelaza.

Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i osunęła się na kolana, prosto w pył na wzgórzu. Zaciągną ją do jej panów, a ona nie będzie mieć ani woli, ani, siły temu się oprzeć. Jednak wszyscy ją ignorowali. Ich uwaga skupiała się na niebie. Przez tłum przebiegały pomruki, a potem okrzyki radości. Alias spojrzała w górę wraz z pozostałymi. Z początku nie rozumiała, na co patrzy. Moander, ociekający śluzem bóg, kiwał się na niebie w formie ogromnego, napuchniętego baonu z rozwartymi szczękami. W jego wąsy zaplątana została czerwona smoczyca. Bestia machała na próżno skrzydłami, bo nie mogła nic poradzić na wciąganie jej w paszczę boga. Para potworów skręcała się i obracała na niebie ponad wielkim, otoczonym murem miastem. Za nim znajdowało się morze. - Wrotach Zachodu – wyszeptała Alias. Nagle Alias zdała sobie sprawę, że czerwona smoczyca to Mist. Paskudztwo jej nie zabiło. W zasadzie na tle Moandera wyglądała na większą niż kiedykolwiek. Porywacze Alias zaczęli śpiewać modlitwę o zwycięstwo ich boga, chociaż niektórzy nadal wznosili mniej lub bardziej podniecone okrzyki na widok zapasów dwóch gigantów na podniebnej arenie. Alias również miała ochotę zakrzyknąć, chociaż niekoniecznie z powodu Mist. Jeśli smoczyca wciąż żyje, to zapewne żyją również Smoczywabik, Akabar i Olive. Skoro Moander nie wspomniał o uratowaniu się smoczycy, Alias powzięła podejrzenie, że skłamał również w sprawie jej przyjaciół. Zalała ją furia połączona z radością i to dało jej siłę. Oceniła patykowatego mężczyznę trzymającego jej łańcucha. Był uzbrojony w pałkę wysadzaną odłamkami nieoszlifowanego kryształu. Ona nie miała żadnej broni. Lecz przecież oni stworzyli mnie Bronia, pomyślała. Przyciągnęła stopy pod kolana i pozostała w pozycji kucznej z oczami wlepionymi w ziemię, czekający na dogodny moment do ataku. Ciało mężczyzny zasłoniło jej widok na wspaniałą eksplozję, która zamieniła okolicę w pasemka bieli skontrastowane z najgłębszymi odcieniami czerni. Alias wstała, lecz natychmiast została powalona z powrotem na ziemię przez potężny podmuch wiatru. Wszyscy jej porywacze również upadli, jaj szmaciane lalki rzucani przez wiatr, który przewalił się po szczycie wzgórza. W prawym ramieniu Alias nagle eksplodował potężny ból, jakby żelazna obręcz na nim rozpaliła się nagle do czerwoności. Zignorowała zarówno ból, jak i płonącą na niebie gwiazdę. Korzystając z okazji, jaką stwarzał upadek jej strażnika, wyrwała mu z ręki łańcuch. Mężczyzna leżał, spoglądając na nią tępym wzrokiem, oślepiony śmiercią swego bóstwa. Wstając na nogi, kopnęła go, kompletnie go nokautując. Potem z jego drugiej dłoni wyrwała wysadzaną pałkę. Sługusy Moandera popadły w zupełny obłęd. Niektórzy patrzyli się tępo w niebo, zupełnie jak posągi, a wielu rzuciło się na ziemię i zaczęło płakać. Alias rzuciła okiem na niebo, akurat w chwili, gdy ostatnie szczątki Moandera spadały na miasto. Na jej ustach wykwitł okrutny uśmiech. Posłała bogu krzyżyk na drogę. Zaczęła iść w stronę dalszego zbocza wzgórza, lecz kapłan w białej masce rzucił się do przodu, by ją pochwycić. Zarobił pałką w twarz. Krew wypłynęła spod maski. Kapłan padł na ziemię.

Alias ześlizgnęła się ze wzgórza po mokrej, śliskiej trawie. Na dole okrążyła wzniesienie i zaczęła się zastanawiać, która z dróg może prowadzić do miasta. Pościg czcicieli Moandera wydawał się nieunikniony i Alias była pewna, że jej wytchnienie jest tylko chwilowe. Nawet jeśli nie czynili jej odpowiedzialną za zniszczenie ziemskiej formy ich boga, to nadal będą ją uważać za część swojej własności. A bez mocy boga stojącej za nimi, będą walczyć między sobą o każdy pozostały im skrawek. Zmęczona ciągnięciem za sobą ciężkiego łańcucha podniosła rękę, żeby przyjrzeć się zamkowi. Może będzie mogła go rozbić lub jakoś otworzyć. Uśmiechnęła się z radością, gdy zauważyła przyczynę poprzedniego ataku bólu w ramieniu. Pieczęć mocy Moandera zniknęła. Zupełnie tak, jak twierdził Moander, śmierć niszczyła więź między nią a jej panem. W przypadku Moandera było to jego materialne ciało w Krainach. Śmierć zerwała wszelkie połączenia. Lecz czy będzie w stanie pokonać pozostałą czwórkę? Czy powinna to zrobić? Wciąż pamiętała ostrzeżenie Moandera, że bez celów wyznaczonych jej przez swoich panów nie będzie w stanie żyć. Jeśli wyeliminuje resztę, to czy będzie egzystować bez kogoś pociągającego za sznurki? Nie czuła się w żaden sposób osłabiona przez śmierć Moandera. Było jej lżej na sercu, lecz przede wszystkim nie czuła się zagubiona bez przewodnictwa boga. Jej myśli zakłócił męski głos. Dolatywał z rozciągającej się przed nią równiny. - Stokrotko – powiedział mężczyzna – byłaś bardzo niegrzeczną dziewczynką, chociaż ja też się bałem, gdy po raz pierwszy zobaczyłem smoka. To chyba czarodziej zwracający się do swego chowańca, pomyślała Alias. Ostrożnie podkradła się bliżej. - Jednak nie masz się czym martwić, nawet jeśli ten smok to rzeczywiście byłą Mist. Ta obrzydliwa bestia już nie żyje. Alias z zaskoczeniem rozpoznała złote, zielone i czarne znaki naszyte na plecach jego płaszcza, był to herb Wyvernspurów. Głos też zdawał się znajomy, chociaż brzmiał trochę odważniej, niż kiedy pierwszy raz go słyszała. To był zbyt duży zbieg okoliczności. Jednak nie myliła się. To był ten sam głos, który desperacko chciał ją przeprosić za swoje faux pas związane z parodiowaniem króla Azouna IV. Jego imię natychmiast się jej przypomniało, jakby zostało wyryte w jej pamięci przez dokuczliwy głos kobiety błagającej go o to małe przedstawienie. - Giogi? – przypomniała sobie Alias, szepcząc imię na głos. Giogioni Wyvernspur podskoczył w górę na prawie metr, jednocześnie gwałtownie się obracając. Z jego reki wyleciała srebrna piersiówka, a w powietrzu rozlał się łukiem bursztynowy płyn. - Ty! – sapnął. – Wariatka! To znaczy, przyjaciółka bardki! – zanurkował za swojego konia. – Co ty tutaj robisz?

- Wpadłam na chwilę, żeby pożyczyć twojego konia – odparła Alias z szerokim uśmiechem. Zbliżyła się powoli, rozglądając się na boki, by upewnić się, że młody szlachcic jest sam. - Mojego… – młodzieńcowi zaschło w gardle – konia? Alias przytaknęła i bujnęła łańcuchem przypiętym do jej ramienia. - Czy to dla ciebie problem? - Nie! To żaden problem. Zapewne masz jakiś poważny powód, którego wcale nie muszę znać. Naprawdę! - Nie gryź się – powiedziała Alias. – Nie jestem niebezpieczna, po prostu spieszy mi się do miasta. – Poklepała narowistą Stokrotkę po zadzie i wsunęła stopę w ostrogę. – A tak z czystej ciekawości, co sprowadza cię do Wrót Zachodu? - Misja dyplomatyczna – skłamał cormyrski szlachcic. – Nic ważnego. Tylko umowy handlowe i tego typu sprawy. Wojowniczka wspięła się na siodło. - Chcesz swój bagaż? – zapytała. - Nie! – odparł Giogi. – To znaczy nie, dziękuję. Jeśli zmierzasz do Wrót Zachodu, to może mogłabyś… ummm… zostawić tam moje rzeczy. W Wesołym Wojowniku. Pozwól, że zabiorę tylko… – zebrał całą swą odwagę, by się zbliżyć, po czym zaczął grzebać przy jukach. Wyciągnął z nich duży, oficjalny dokument z purpurową pieczęcią Cormyru i cofnął się. – Już – powiedział. – Cały jest twój. Alias spojrzała na niego. W zasadzie nie był ubrany odpowiednio do pieszej podróży. - Wiesz co – uśmiechnęła się, starając się pokazać, że nie ma złych zamiarów. – Na tym koniu może równie dobrze jechać dwójka jeźdźców. Giogi przełknął ślinę. - Nie. To znaczy… chciałem powiedzieć, że ty mówiłaś coś o tym, że się spieszysz, a ja i tak potrzebuję odrobin ruchu. - Jak sobie życzysz. – Nie mogła mieć do niego pretensji. – Zostawię twój bagaż w Wesołym Wojowniku. Upewnię się również, że ja sama tam nie zostanę. Och, jeszcze jedno, dziękuję Giogi. Wynagrodzę ci to jakoś, gdy tylko będę miała okazję. – Powiedziawszy to, zawróciła konia i ruszyła truchtem w stronę drogi. Giogi zmarszczył brwi. Przybył tutaj na konkretną prośbę Azouna, by ją odnaleźć, jednak w jej obecności całkowicie spanikował. Teraz zapewnie nie zobaczę jej nigdy więcej, pomyślał. Ani biednej Stokrotki. Westchnął i przeklął swego pecha. Giogioni ruszył ze spuszczoną głową do przodu i kopiąc kamienie, zaczął mówić sam do siebie. – Tak, pozwolę ci ze mną jechać pod warunkiem, że będziesz się zachowywać. Jeśli nie, to się bardzo zdenerwuję. Tak właśnie powinienem jej odpowiedzieć.

Kopnął wyjątkowo duży kamień, który zamigotał i poleciał w dół. Zaciekawiony, ruszył za nim. Gdy przestał się toczyć, podniósł z trawy wspaniały, żółty klejnot i przyjrzał mu się z zachwytem. Może koło fortuny obraca się na moją korzyść, pomyślał. 26 ZEBRANIE WE WZLATUJĄCYM KRUKU Alias dotarła do Wrót Zachodu na długo przed swymi przyjaciółmi i oczywiście długo przed Giogim, lecz okazało się, że miasto zostało zamknięte. Osoby bez stałego zameldowania lub oficjalnych interesów w mieście były zawracane od bram przed oddziały strażników wsparte przez kuszników na murach. Alias zdołała przekonać strażnika, by zaprowadził Stokrotkę do Wesołego Wojownika i zabukował tam miejsce dla, jako to ujęła, wojownika, który przybędzie z Cormyru w oficjalnej sprawie. Ufała, że dokument z purpurową pieczęcią zapewni młodemu Wyvernspurowie przejście przez bramę. Stojąc przy bramie, Alias mogła dostrzec dym unoszący się znad północno-zachodniej dzielnicy miasta. Inni podróżni powiedzieli jej, że na miasto spadł smok, wbijając się w część muru obronnego i niszcząc kilka budynków w slumsach za miastem, a także cześć magazynów Dhostarów. Dhostarowie, jedna z największych rodzin kupieckich rządzących w mieście, przekonała pozostałych, by do momentu wyjaśnienia sprawy zamknąć bramy wjazdowe. Alias rozważała przez chwilę objechanie murów i obejrzenie zniszczeń od zewnątrz, jednak czuła się zbyt wyczerpana walką, jazdą i ciągnięciem za sobą ciężkiego łańcucha przyczepionego do jej ramienia. Poza tym gospody poza murami wkrótce zaczną się wypełniać podróżnymi, którzy, tak jak ona, nie dostali zgody na wjazd do miasta. Zdecydowała, że lepiej będzie, jeśli zapewni sobie jakiś nocleg. Przypomniała sobie starą gospodę w pobliżu południowej bramy: Wzlatującego Kruka. Może będzie mogła zastawić swoją srebrną spinkę w zamian za pokój i możliwość kąpieli. Została użyta w walce z bogiem, pomyślała, podnosząc lekko nadtopiony kawałek srebrna ku słońca. Jej radość trochę przygasła, gdy zrozumiała, że nie ma nikogo, z kim mogłaby się podzielić swoim dowcipem. Nawet jeśli Moander ją okłamał i jej przyjaciele nadal żyli, przebywali w tej chwili na północy, setki kilometrów stąd – nie zobaczy ich jeszcze przez długi czas, jeśli w ogóle kiedyś to nastąpi. Już za nimi tęskniła i poczuła się bardzo samotna. Okrążała właśnie kupieckie podwórko rodziny Guldar, gdy znajomy, lecz bardzo zachrypnięty głos wykrzyknął jej imię. Zatrzymała się i spojrzała w tył na drogę. Trzy pokryte błotem i przemoczone postacie wymachiwały rękoma, by zwrócić na siebie jej uwagę. - Akabar! – krzyknęła. Natychmiast odeszła od niej każda słabość i podbiegła do nich. Ścisnęła najpierw maga, później jaszczura i na końcu halflinkę. Olive troszkę się obruszyła i wycofała, zajęta bardziej strzepywaniem stwardniałego błota ze swego ubrania.

- Żyjecie! – wyrzuciła z siebie Alias, patrząc na nich z radością. Olive wyglądała, jakby przed chwilą pływała w bagnie, Akabar był ubrany w podarty kilt, a Smoczywabik mocno wspierał się na swym mieczu. - A więc to zauważyłaś – powiedziała zrzędliwie Olive. – Właśnie ganialiśmy za tobą z jednego krańca Krain na drugi. Teraz zaś nie możemy nawet wejść przez bramy. Przeklęte siły prawa i porządku. - Wszystko w porządku – zapewniła ją Alias. – Znam miejsce za murami miasta. Tam… – niemal powiedziała „tam mnie znają”, lecz zdała sobie sprawę, że oni, tak samo jak Jhaele z Cienistej Doliny, nie będą o niej nic wiedzieć. – Tam dają dobre jedzenie – skończyła. - Nie obchodzi mnie jedzenie – zaoponowała Olive. – Ja tylko chcę się umyć. Czuję się, jakby, pływała w ściekach. Alias spojrzała na Akabara, chcąc go jeszcze raz przeprosić za wszystkie okropieństwa, przez jakie musiał przejść z jej powodu. Zupełnie jakby czytał w jej myślach, Akabar odezwał się pierwszy. - Możemy rozmawiać, gdy będziemy iść. Najemniczka przytaknęła. - Smoczywabika, daj swemu mieczowi odpocząć i podeprzyj się na moim ramieniu – nalegała, wsuwając jedno z ramion pod łuskowatą pachę jaszczura i zabierając mu miecz z drugiej ręki. Akabar spodziewał się, że dumny saurial odmówi jej pomocy, lecz on zaakceptował bliskość Alias i zaczął grymasić jak rozbawione dziecko. Czy wiązały ich ze sobą jedynie identyczne znaki? – zastanawiał się Akabar. A może coś więcej? Alias nie „pamiętała” właściciela ze swoich wcześniejszych pobytów we Wzlatującym Kruku. W gospodzie tłoczno było od kupców i poszukiwaczy przygód. Nawet gdyby nie było tak tłoczno, właścicielowi wystarczyłoby jedno spojrzenie na wyczerpaną drużynę, by zaczął gwałtownie kręcić głową, zaprzeczając istnieniu jakichkolwiek wolnych miejsc. Olive pospieszyła na ratunek. Poszła za właścicielem przez całą salę i szepnęła mu do ucha coś, czego Alias i Akabar nie mogli dosłyszeć. Następnie wsunęła mu w dłoń monetę. Nagle właściciel wręcz rozbłysnął gościnnością. Wyprowadził ich z gospody, poprowadził przez stajnię do magazynu, w którym kryło się małe mieszkanie. Kwatery były zagracone, lecz czyste, a właściciel obiecał, że przyśle tu kogoś z gorącą wodą tak szybko, jak to będzie możliwe. Potem ich zostawił. Smoczywabik zaczął rozpalać ogień w piecu, a Olive usiadła w kącie z głowie złożoną na kolanach, całkowicie wyczerpana. Alias przyjrzała się ramieniu Akabara i wykrzywiła twarz. - Zwichnąłeś je. Jak do tego doszło? - Wpadłem na dawną znajomą – zażartował Akabar i spróbował wzruszyć ramionami. Skrzywił się z bólu.

- Zastanawiam się, co Olive powiedziała właścicielowi, żeby go przekupić – powiedziała miękko Alias. - A ja się zastanawiam – odparł Akabar tak samo miękkim tonem – skąd miała platynową monetę, którą go przekupiła. Olive odwróciła się do szepczącej pary. - Chcesz to dzisiaj mieć na sobie w łóżku? – zwróciła się do Alias, wskazując na kajdany na jej prawym ramieniu. – Czy wolisz, żebym otworzyła zamek? W czasie gdy Olive rozpracowywała żelazną bransoletę, pod ich próg nadeszło dwóch służebnych chłopców – jeden niósł wielką, miedzianą kadź, drugi zdobiony parawan. Ustawili wszystko przed drzwiami, umknęli szybko i wrócili z dwoma wiadrami i dużym kotłem. Po umieszczeniu kotła na piecu, a wiader na podłodze, wskazali im, gdzie znajduje się studnia, gdyby życzyli sobie więcej wody. Olive przywłaszczyła sobie honor pierwszej kąpieli i zaczęła ustawiać parawan, by zasłonić się przed wzrokiem pozostałych. - Jestem pewna, że nie będę w stanie dotrzeć do studni – powiedziała do Alias. – Czy byłabyś tak miła? - Gdy tylko wyplączesz mnie z tego łańcucha – postawiła warunek najemniczka. - Och, wielkie mecyje – mruknęła halflinka. Walnęła w kajdany końcówka łańcucha, a te otworzyły się. - Masz taki delikatny dotyk – zażartowała Alias. Złapała oba wiadra i ruszyła po wodę. Akabar poszedł za nią. - Ze zranionym ramieniem nie nadasz się zbytnio do dźwigania wody – powiedziała najemniczka, wylewając wodę ze studziennego czerpaka do jednego z wiader, które przyniosła. - Jestem za to dobry w innych rzeczach – rzekł Akabar bez uśmiechu. – Jestem czarodziejem i kupcem. - Będziemy musieli poszukać uzdrowiciel do twojego ramienia – ciągnęła, nie rozumiejąc, że właśnie go obraziła. - W czasie twojej nieobecności rozwinęliśmy swoje własne metody – powiedział Akabar, pozostawiając Alias całkowicie zagubioną. Jego oziębłość sprawiała jej przykrość. Zrozumiała, że nawet mimo tego, iż pogodziła się z faktem, że nie jest człowiekiem i że go zaakceptowała, nie była przygotowana, by dalej żyć. A skoro nie akceptowali jej przyjaciele, to kto miał to zrobić? Między nimi zapadło niewygodne milczenie. W końcu Akabar przełamał swoją dumę. W końcu jego użyteczność nie musiała być więcej roztrząsana, a do omówienia mieli naprawdę ważne kwestie. - Alias, po tym, co powiedział ci Moander, po tym, jak mnie zmusił, bym ci to powiedział, po tym, jak mnie zmusił, bym zrobił to, co zrobiłem, po tym, jak mnie wykorzystał – chyba już rozumiem, jak się czujesz.

Alias skończyła napełniać drugie wiadro i postawiła je obok pierwszego. Potrząsnęła swymi kasztanowatymi włosami i spojrzała w ziemię. - On powiedział mi, że wszyscy zginęliście – przełknęła ślinę na wspomnienie żalu, jaki towarzyszył jej w tamtej chwili. – Kłamał. Równie dobrze mógł kłamać wczesnej. Akabar milczał. - O co chodzi? – zapytała. – Powiedz mi. - To było również w jego umyśle – wyjaśnił mag. – Na tyle, na ile mogę to wiedzieć, on mówił prawdę. - Rozumiem – spojrzała w dół, do studni. Jej odbicie drwiło z niej. Golem, homunkulus, stworzony przedmiot, oto jak ją w tej chwili postrzegał Akabar. - Jednak to niczego nie zmienia – powiedział Turmita. – Jesteś moją przyjaciółką i chcę ci pomóc, bez względu na to przez ile bram będziemy musieli przejść. Alias wyciągnęła rękę i położyła ją na zdrowym ramieniu maga, gotowa powiedzieć mu, że powinien odejść, że nie chce, by stawiał czoła kolejnym niebezpieczeństwom w jej imieniu, z dokładnie takiego samego powodu – ponieważ jest jej przyjacielem. Zanim zdołała otworzyć usta, w progu stanęła owinięta w ręcznik Olive. - Czy wy tam czerpiecie wodę czy coś innego? Zaczyna mi być zimno, a kocioł już wrze. Alias chwyciła uchwyty obu wiader i kaczym krokiem wniosła je do ich kwatery. Akabar ruszył za nią, osłaniając swoje zwichnięte ramię i po cichu przeklinając małą, brudną halflinkę. Jest utrapieniem od dnia, gdy się spotkali. Gdy bardka już usadowiła się w wannie, zanurzyła się i zaczęła na pół nucić, na pół śpiewać pod nosem jakąś sprośną przyśpiewkę. Alias przyjrzała się obrażeniom Smoczywabika. Pieczęć mocy Moandera zniknęła z tatuażu jaszczura, tak samo jak z jej ramienia. Jej radość z powodu tego odkrycia została wkrótce stłumiona przez widok jego ran. Na udzie miał krwawiące, do połowy zaleczona rozcięcie, a gdy dotknęła nabrzmiałego, zielonkawego siniaka na jego boku, wzdrygnął się. Siniak wskazywał na prawdopodobieństwo złamania żebra. Zaoferowała mu gorący okład uśmierzyć ból. - Będziemy musieli sprowadzić kapłana – powiedziała ponownie. – Zastanawiam się, czy po tej smoczej katastrofie jakikolwiek będzie dostępny. Za każdym razem gdy tego potrzebuję, ofiary Mist zdają się zagarniać wszystkich dostępnych uzdrowicieli. Jednak tym razem będzie to ostatni raz. Jak to się stało, że się z nią zmówiliście? Akabar usiadł przy Smoczywabiku i delikatnie go szturchnął zdrowym ramieniem. - Chcesz jej to opowiedzieć, czy ja mam to zrobić? Smoczywabik wydał z siebie zachwycone westchnienie.

- Słuchaj uważnie. Mist leciała za nami od Cormyru. Zastawiła zasadzkę na Ruskettle, w czasie, gdy my przebywaliśmy w Yulash, jednak Smoczywabik wyzwał ją na pojedynek i przekonał, aby współpracowała z nimi aż do chwili, gdy nas uwolnią. Uratowali mnie jako pierwszego tylko dlatego, że Moander uznał mnie za zbytecznego. Bóg otworzył jakiś rodzaj magicznej bramy prowadzącej z Elfiego Lasu tutaj, a my przeszliśmy przez nią za tą kreaturą z pomocą twego kamienia poszukiwacza. Chyba go zgubiliśmy, prawda? Smoczywabik przytaknął i wbił oczy w ziemię, najwyraźniej zawstydzony z powodu zawieruszenia gdzieś własności Alias. - Potem Mist strząsnęła nas z grzbietu, nie potrafię powiedzieć czy specjalnie, czy też nie. Zginęła w walce ze starym bogiem. Alias uniosła dłoń. - Powiedziałeś, że Smoczywabik wyzwał Mist na pojedynek. Czy to znaczy, że Olive… - To nie halflinka to zrobiła. To Smoczywabik. On potrafi mówić, lecz nie w taki sposób, w jaki mu to rozumiemy. On używa… - Zapachów – zgadła Alias, przypominając ostry zapach fiołków, który poczuła w świątyni Moandera w Yulash. Akabar przytaknął. - Mist go rozumiała. A on bez żadnych problemów rozumie nas. Oczywiście wiesz od Moandera, że jego lud zwie się saurialami. - Tak – powiedziała Alias, przypominając to sobie. – Powiedział też coś o tym, że jest nieskalaną duszą – miał być złożony w ofierze, by mnie całkowicie uwięzić. - On jest czymś więcej – wyjaśnił Akabar. – W swoim świecie jest paladynem, bardzo podobnym do tych, jakich spotyka się na północy. Potrafi leczyć w taki sam sposób jak oni. Więc sama widzisz, że wystarczy żebyśmy zaczekali kilka dni, a uczyni nas nowo narodzonymi. Alias spojrzała w żółte ślepia jaszczura. - Uleczyć mnie wtedy, gdy wyszłam z jaskini Mist, a moja kolczuga roztopiła się? Smoczywabik kiwnął głową bez żadnego dodatkowego gestu. - A wtedy, kiedy nadwerężyłam sobie ramię, rozbijając kryształowego żywiołaka twoim mieczem? Saurial ponownie przytaknął. - Ty przebiegły diabliku – powiedziała Alias z szerokim uśmiechem. Mam takie samo odczucie, pomyślała Olive schowana za parawanem, lecz nie zdradziła się, że podsłuchuje.

Jednak Alias wypowiedziała te słowa jako komplement. Mimo to Smoczywabik spuścił głowę, zawstydzony swymi oszustwami. - Nie miałaś o tym pojęcia, prawda? – zapytał Akabar. - Prawda. - Nie wydajesz się specjalnie zaskoczona. Alias wzruszyła ramionami. - Ścigają mnie źli zabójcy, źli magowie, źli bogowie i nie wiadomo co jeszcze. Dlaczego nie miałby mnie strzec jeden dobry paladyn? Wtedy zrozumiała, dlaczego nie. Jak do tej pory słowa Moandera pozostawały tajemnicą między nią a Akabarem. Nie spodziewała się, żeby Smoczywabik znał prawdę. Akabar jej nie wyda, jednak zatrzymywanie przy sobie sauriala i narażanie jego życia nie było w porządku. Ona była tylko rzeczą. Była całkowicie zdeterminowana odprawić swych towarzyszy, odprawić swych towarzyszy, oddalając ich od niebezpieczeństwa, a teraz miała w ręku środki pozwalające na odsunięcie od siebie wiernego jaszczura. Myśl o utracie czułej troski Smoczywabika przyprawiła ją o ból w sercu, a poczucie straty jego ochrony o strach. Nie bądź głupia, starała się przekonać sama siebie. Dbałaś sama o siebie całe swoje życie. Jesteś stanie to zrobić. Nagle przypomniała sobie, że nie była to do końca prawda. Urodziła się zaledwie miesiąc temu i przez cały ten czas jaszczur pełnił rolę jej niańki. To niemożliwe, żeby o tym nie wiedział. Jednak jeśli wiedział, to dlaczego z nią został? Bez wątpienia, tak samo jak Akabar, czuł dla niej po prostu litość. Będę musiała ich opuścić i to bez wspominania im o tym, pomyślała. Pogładziła dłonią gładkie, wypukłe łuski na ramieniu jaszczura i powiedziała – Chcę, żebyście wiedzieli, jak bardzo doceniam waszą pomoc. Wszystko, co dla mnie zrobiliście – nie mogła się powstrzymać i jeszcze raz przytuliła jaszczura, a potem Akabara. – Obaj. - Cóż – powiedziała Olive, wychodząc zza parawanu. – Miło wiedzieć, że jest się docenianym i bezpiecznym, prawda? – Bardka miała na sobie różowy płaszcz i czerwone spodnie, jej instrument przewieszony był przez plecy, a na pasku wisiała sakiewka. Wyraz jej twarzy był mieszaniną zazdrości i dezaprobaty. - Doceniam również twoją przyjaźń, Olive – zapewniła ją Alias i podeszła do parawanu. Uklękła przy halflince i wyciągnęła ręce, by ją również uścisnąć. Bardka cofnęła się, niemal przewracając żelazne przybory leżące przy piecu. - Proszę, nie – warknęła, podnosząc dłoń. – Jesteś strasznie brudna, a to jest moje ostatnie czyste ubranie. A poza tym halflingi się nie ściskają. Ściskanie jest pewnym problemem, gdy ma się rozmiar ludzkiego dziecka. Zatem żadnych uścisków. - Przepraszam, Olive – szepnęła Alias.

Ruskettle patrzyła na nią przez moment z gniewem w oczach, po czym oznajmiła. – Mam zamiar spróbować dostać się do miasta. Zdobędę dla nas jakieś zaopatrzenie, zobaczę, może uda mi się podsłuchać jakieś plotki o ludziach Moandera i wszystkich twoich „kumplach” w tym mieście. Akabar postanowił się wtrącić. - Byłem już kiedyś we Wrotach Zachodu. Sądzę, że będę miał więcej szczęścia w rozmowach ze strażnikami. - Jesteś wystrojony w pożyczone, halflińskie ubranie – przeciwstawiła się Ruskettle. – Nie będą chcieli traktować cię poważnie. Zdobędę dla ciebie jakiś odpowiedni strój. – Nie – powiedziała, nie pozwalając dojść do głosu Alias i Smoczywabikowi – lepiej żebym była sama. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że wy dwoje jesteście poszukiwani przez kogoś lub coś we Wrotach Zachodu. – Podeszła do drzwi, odwróciła się i spojrzała na Akabara. - I jeszcze jedno. Jeśli uda mi się znaleźć jakiegoś uzdrowiciela, to go tutaj sprowadzę. Nie ma sensu, żebyś znosił ten ból aż do momentu, gdy on wystarczająco się wyśpi, by cię poskładać. Wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. - Czy ja coś źle powiedziałam? – zapytała Alias Akabara. – Co ją naszło? Akabar przypomniał sobie, jak bardzo Ruskettle zdenerwowało oszustwo Smoczywabika. Najwyraźniej potrzeba jej jeszcze trochę czasu na pokonanie rozdrażnienia. Smoczywabik syknął w kierunku drzwi, a z jego ciała uniósł się zapach świeżo pieczonego chleba. *** Ruskettle ruszyła na wschód od Wzlatującego Kruka, a jej krótkie nóżki wciąż dawały znać o sobie po ostatnim długim spacerze do miasta. Skoro smoczyca spadła na część północną i zachodnią, to straże najsłabsze będą po stronie południowej i wschodniej. Brama nad rzeką będzie najlepszym miejscem. Halflinkę piekły uszy i była przekonana, że jej „przyjaciele” obgadują ją teraz w ciepłym mieszkanku. To ona zapewniła im ten nocleg, a jednak wszyscy nadskakiwali Alias, walczyli za Alias i urządzali pościg przez dziewięć piekieł za Alias, podczas gdy ona, Olive, została pozostawiona sama sobie ze smoczycą. I po co to wszystko? Nie zanosiło się na to, żeby dostali jakieś pieniądze za to wszystko, czego dokonali. A na domiar wszystkiego Alias była taka doskonała. Zupełnie jak lalka. Nakręcasz ją, a ona zabija potwory, ratuje ludzi i śpiewa piękne pieśni. Do tego miała niezwykłe szczęście. Nawet halflingi nie miały takiego szczęścia. Została porwana przez boga – boga, do cholery – i udało się jej uciec, a Akabar, Smoczywabik i smoczyca zabili za nią tego boga. Jaszczur paladyn stanowił zupełnie osobny problem. Myśli halflinki cofnęły się wstecz o wiele lat, do niemiłego incydentu w Żyjącym Mieście. Stała przy barze, gdy jakiś święty wojownik, ludzki paladyn, wstał chwiejnie od stołu i wskazując na nią pomarszczonym palcem, krzyknął „złodziejka!”. Nikt nie wątpił w jego słowa, nikt również nie chciał jej uwierzyć. Fakt, że trzymała w ręku drugą sakiewkę, zdecydowanie pogorszył sytuację, jednak udało się jej uciec. Od tego czasu zachowywała się bardzo ostrożnie w obecności takich istot, istot, które mogły zajrzeć ci w duszę i stwierdzić, czy jest się dobrym,

czym złym. To przerażało Ruskettle. To nie było fair. A teraz okazało się, że jeden z tych przemądrzałych stróżów prawa i porządku był członkiem jej drużyny. Przez cały czuła na sobie spojrzenie sauriala, oceniające ją i ważące jej wartość. Olive zgrzytnęła zębami. Teraz musi zrobić zakupy dla wojowniczki, jej tresowanego paladyna i maga. Nawet Akabar wykazywał tendencje do traktowania jej jak dziecko lub jak złodziejkę. To on był bohaterem akcji ratunkowej Alias, jego czary wyrównały szanse, a umiejętności bojowe Smoczywabika pozwoliły w pierwszym rzędzie na rekrutację Mist. Natomiast ona, Olive, okazała się bezużyteczna. A Akabar z pewnością pozostawiłby ją na grzbiecie Mist, żeby zginęła, gdy odlatywał na pomoc jaszczurowi. Jakaś część jej umysłu odrzucała taką interpretację zdarzeń, wiedząc wystarczająco dobrze, że wszyscy mieli uzasadnione powody, by udać się tam, gdzie się udali. Jednak łatwo było zignorować tak malutką część. Poza tym jaką różnicę to robiło? Wcześniej czy później przyjaciele Phalse’a ujawniają się i zabiorą Alias. - Przydałby mi się drink – mruknęła. – A może lepiej kilka drinków. Przechodziła właśnie przez podwórko Vhammosów, całe zatłoczone końmi i wołami, gdy nagle ktoś zwrócił się do niej. - Witaj, pani Olive. Ruskettle była zaskoczona. Na płocie siedziała znajoma, drobna postać. Była ubrana w strój z jaskrawożółtej tafty, stylizowany na wzór kupców z Przesmyku Vilhon. Jej uśmiech ciągnął się niemal od ucha do ucha, w nieludzkiej drwinie z humanoidalnej sylwetki. - Phalse! – Olive zastanawiała się, czy ten pseudohalfling potrafi czytać w myślach. – Co za szczęście, że cię widzę. - Ja również bardzo się cieszę, że cię widzę, droga pani. Zaskoczyłaś mnie. Nie wiedziałem, że zmierzasz do Wrót Zachodu. Czy mogę ci towarzyszyć w drodze do miasta? Ruskettle przytaknęła, a Phalse zeskoczył ze swej grzędy. Zrównał krok z halflinką. - Brama przy rzece? – zapytał. - Skąd możesz to wiedzieć? – Olive uśmiechnęła się słodko. - Myślę jak halfling, droga pani – odparł. – Muszę powtórzyć, że jestem bardzo zdziwiony, widząc cię tutaj tak szybko. Byłaś zamieszana w tę podniebną prezentację? – wskazał ręką w stronę siedmiu wzgórz na południu miasta. Olive zmrużyła oczy. - Być może – odparła nieśmiało, jednak zastanawiała się, czy możliwe było, żeby tego nie wiedział. - Być może, to dość nieskomplikowana odpowiedź jak na halflinkę. Zakładam, że ludzka kobieta jest z tobą?

Ruskettle wzruszyła ramionami. - Być może – miała niemiłe uczucie, że jej znajomość z Alias skończy się znacznie wcześniej, niż tego oczekiwała. Phalse uśmiechnął się. - Rozumiem. Czy „być może” będzie również odpowiedzią na moje dalsze pytania dotyczące pozostałych towarzyszy podróży, takich jak mag i jaszczur? - Być może. – Olive zastanawiała się, jakie były zamiary pseudohalfling w stosunku do Akabara i Smoczywabika. - Sądzę, że ty i ja powinniśmy pójść razem na drinka – powiedział. – Na kilka drinków. Drobna para zbliżyła się do bram, przy którym wystawiony był oddział strażników, sprawdzający dokumenty i referencje. Phalse wziął Ruskettle delikatnie pod ramię i wszedł z nią do miasta przez nikogo nie zatrzymany. - Jestem pod wrażeniem – powiedziała bardka, wyrywające ramię tuż za strażnikami. – Jaki jest twój sekret? Phalse mrugnął jednym ze swych dziwnie niebieskich oczu. - Czysty tryb życia. Znajdźmy jakiś miły, cichy bar z prywatnymi boksami i Niskiem sufitem. Mam ofertę, która z pewnością cie zainteresuje. - Jeśli tylko fundujesz napoje, zamieniam się w słuch. – Olive przysunęła się odrobinę bliżej do Phalse’a, a on zacieśnił uścisk na jej ramieniu. *** - No i? – zapytała Alias, wydymając usta. - Zniknął – powiedział Akabar. Przyglądał się ramieniu Alias i piersi Smoczywabika przez małe szkło powiększające. – Otaczający ją wzór nie zakrył pieczęci. Ona po prostu zniknęła. - Czy sądzisz, że pieczęć może się pojawić znowu, jeśli Moander znajdzie sobie nowe ciało w Krainach? - Obawiam się, że istnieje taka możliwość – westchnął mag. Byli już wszyscy po kąpieli, siedzieli owinięci w koce i ręczniki, a ich ubrania suszyły się w popołudniowym słońcu. Smoczywabik przyjął na siebie rolę pielęgniarki i pomógł Akabarowi w kąpieli. Usługa ta sprawiała, że Turmita czuł się trochę niezręcznie, jednak przyjął ją z wdzięcznością, ponieważ jedyną alternatywą była pomoc Alias. W tym czasie Alias uszyła mu miękki temblak, żeby nosił w nim ramię aż do czasu, gdy Smoczywabik będzie w stanie go wyleczyć. Akabar oparł się plecami o niższą kondygnację piętrowego łóżka.

- A zatem dokąd nas zaprowadzi ten drobny podstęp? - W jeszcze większe zamieszanie. Jesteśmy właśnie pod bramami miasta, w którym jakoby rezydują Cassana i Ogniste Noże. Mam przeczucie, że właściciel pieczęci w kształcie pawiego oczka też tutaj przebywa. A teraz, gdy dość wybuchowo ogłosiliśmy nasze przybycie, oni wszyscy wiedzą, że jesteśmy w okolicy. - Może przemyślą swoje postępowanie i zostawią nas w spokoju. W końcu zniszczyliśmy jednego z ich wspólników – boga. Alias potrząsnęła głową. - Nie. Staną się tylko bardziej bezlitośni. Akabarze, chcę, żebyś wrócił do domu, do Turmish, i zabrał ze sobą Smoczywabika oraz Olive. Przebywanie blisko mnie jest zbyt niebezpieczne. - A co dobrego zdziałasz sama? – zapytał Akabar. - Odnajdę tych ludzi – odparła Alias. – Porozmawiam z nimi. Oni potrzebuję Smoczywabika, by uruchomić swoje plany, więc nie będą w stanie mnie kontrolować, dopóki on będzie gdzieś bezpieczne ukryty. - Zawsze mogą oznakować inną ofiarę, żeby się poświęciła. Alias ponownie potrząsnęła głową. - Nie sądzę, żeby to zadziałało. Pamiętasz, że Moander powiedział, iż czerpałam swoją niezależność od Smoczywabika, że jesteśmy ze sobą złączeni aż do śmierci. Mnie nie zabiją, zachowują nawet środki ostrożności, żebym się nie zraniła. Lecz wy wszyscy jesteście dla nich celami. Akabar chrząknął. - Wcześniej nie wykazywali tendencji do rozmów. Bójki, groźby, walki tak, lecz nigdy rozmowy. Oni nie będą z tobą negocjować. W ich mniemaniu nie jesteś niczym lepszym od konia, którego się posiada, na którym się jeździ, a w razie potrzeby zabija. Jeśli już mają cię na oku, to będzie im o wiele łatwiej dokończyć dzieła. Będą musieli jedynie odszukać Smoczywabika. Ucieczka i ukrycia, nic tu nie pomoże. - Może nie, lecz jeśli zostaniecie tutaj, wystawicie się na duże niebezpieczeństwo. Akabarze, proszę – błagała – nie chcę patrzeć, jak umieracie. - Istnieją gorsze koleje losu. I zarówno ty, jak i ja, coś o tym wiemy. Smoczywabik popukał w ramę łóżka, zwracając na siebie ich uwagę. Za pomocą zwęglonego patyka narysował na podłodze pieczęcie, którymi oznakowani byli on i Alias, wraz z przeklętym symbolem Moandera. - Tak? – ponagliła go Alias. Smoczywabik wskazał na siebie, potem na Alias, a później obrysował płonący sztylet – znak Ognistych Noży.

- Tak, pokonaliśmy tych zabójców – zgodziła się Alias. – Nie byli zbyt twardzi, prawda? Wskazał na Alias, siebie i Akabara, po czym obrysował pieczęć, która mogła, lub nie, wciąż należeć do Zrie Prakisa, pieczęć z przeplatającymi się trzema okręgami. Potem ponownie wskazał na Alias i na siebie, po czym narysował na podłodze odwrócona łzę z rozwartymi ustami i obrysował ją wraz z owadzią nogą, symbolem Cassany. - Pokonaliśmy kryształowego żywiołaka i kalmari. Czy kalmari należał do Cassany? – zapytał Akabar. Alias przytaknęła. - Powiedziała mi o tym we śnie. Ty śniłeś ten sam sen, prawda? – zapytała sauriala. Smoczywabik przytaknął. Wskazał na Akabara i potarł symbol Moandera, jakby zgniatał robaka. Alias zauważyła, że paladyn wszystkie zasługi w zabiciu boga przypisywał magowi. Potem wskazał na całą trojkę i wychlapał na podłogę trochę wody z kadzi. Akabar zaśmiał się. - On ma rację. We czwórkę pokonaliśmy wszystko, co nasłali na nas twoi niedoszli panowie. Jeśli nada będziemy trzymać się razem, pokonamy ich wszystkich. - Lecz tylko gdy nadal będziecie ze sobą współpracować – powiedział ostry kobiecy głos, dobiegający z progu. – A my nie. Jednak wasza drobna prezentacja dziś rano popchnęła nas ku sojuszowi. Alias, Akabar i Smoczywabik skoczyli na równe nogi, ich oczy utknęły w czterech osobach, które weszły do ich kwatery. Trzej mężczyźni ubrani w czarną skórę i kobieta ze snu Alias w Cienistym Przesmyku. - Cassana – westchnęła Alias. Kobieta odrzuciła kaptur. Jej podbródek zdawał się ostrzejszy, rysy starsze, włosy dłuższe i lepiej utrzymane, lecz poza tym jej twarz była identyczna z twarzą Alias. Mogłaby być jej matką. - Tak, Cassana. Przyszłam zabrać cię do domu, Marionetko. Z wykorzystaniem swojej zdrowej nogi, Smoczywabik wskoczył na wyższe łóżko po swój miecz, zaś Akabar rozpoczął zaśpiew czaru. Alias chwyciła z pieca pogrzebacz. Cassana zaśmiała się. Czar Akabara został przerwany w chwili, gdy poruszyła się pod nim podłoga i dwie kościste ręce wciągnęły go pod parkiet. Mężczyzna zniknął pod nim z krzykiem. Trzy ostrza poleciały łukiem z rąk odzianych na czarno mężczyzn i zatopiły się bezbłędnie w skórze Smoczywabika. Broń nie mogła wyrządzić zbyt wiele obrażeń. Jeden sztylet wbił się w ramię, drugi w bark, trzeci w ogon, jednak jaszczur spadł na podłogę jak worek z brudną bielizną. Zatrute ostrza! – uświadomiła sobie Alias. Najemniczka rzuciła się na Ogniste Noże z okrzykiem rozpaczy. Jednemu z nich rozbiła głowę rączką od

pogrzebacza, po czym wbiła końcówkę w gardło drugiego. Wyrwała miecz z pochwy trzeciego i natychmiast nadziała go na niego. Upadł na dwóch swoich towarzyszy, brocząc na ich ciała swoją krwią. Między drzwiami a Alias znajdowała się tylko Cassana. Ta nie wypowiedziała żadnego zaklęcia ani nie wyglądała na zaniepokojoną. Alias zawahała się. Cassana nagrodziła przedstawienie najemniczki krótkim aplauzem. - Bardzo dobrze, Marionetko. Witaj w domu – powiedziała czarodziejka, wyciągając z rękawa smukłą, niebieską różdżkę. – A teraz śpij. Alias rzuciła się na swą przeciwniczkę. Cassana, władczyni marionetki, machnęła różdżką i najemniczka padła z nóg. 27 PANOWIE ALIAS Gdy Alias się obudziła, czuła się, jakby ktoś wlał jej do oczu roztopiony ołów, a w jej ustach było sucho niczym pośród piasku Anauroch. Mrugnęła w przyćmionym świetle świec, które oświetlały pokój, pokój podobny do tysięcy innych w gospodach na tym brzegu Morza Spadających Gwiazd. Momentalnie spłynęło na nią uczucie paniki. Czy została zmuszona przez bogów do powtórnego przeżycia wszystkich swoich błędów, jako kary za grzechy? Nie. To nie była Ukryta Dama ani żadne inne miejsce, w którym już była. Zorientowała się, że leży na łóżku z rękami złożonymi jak u nieboszczyka. Nie była sama. Smoczywabik został bezceremonialnie rzucony brzuchem na podłogę, przy nogach łóżka. Akabar był podparty na przeładowanym ozdobami krześle naprzeciw łóżka, jego ręce zakute zostały w grube, żelazne kajdany, żeby powstrzymać jego magiczne zdolności. Ona i mag wciąż byli owinięci w ręczniki, lecz Smoczywabik był nagi jak zwierzę. Alias zsunęła się na podłogę i uklękła przy jaszczurze. Wciąż oddychał. Westchnęła z ulgą i łzy zakręciły się jej w oczach. Trucizna na ostrzach zabójców nie okazała się śmiertelna. Na jego torsie i nogach wykwitły okropne fioletowe i zielone siniaki. Dlaczego potraktowano go tak brutalnie? Niemal krzyknęła wewnątrz siebie. Ściągnęła kapę ze swego łóżka i owinęła go nią, po czym delikatnie potrząsnęła go za ramię. Nie poruszył się. Dla Akabara byli trochę bardziej mili. Jego ramię zostało wstawione na miejsce, chociaż wciąż wyglądało nie najlepiej i było pokryte siniakami. Delikatny dotyk natychmiast go obudził. Przyjrzał się jej zmartwionej twarzy, ciału Smoczywabika, pokojowi wokół niego, a wszystko to zrobił w mgnieniu oka. - Co się stało? - Jesteśmy zgubieni – odparła. – Zmietli nas w błyskawicznym tempie jak pył z podłogi.

Mag zmarszczył brwi. Spróbował wstać, lecz coś wyssało z niego wszystkie siły witalne. Opadł z powrotem na krzesło, pobrzękując łańcuchem. Ból promieniował z jego ramienia. Wessał powietrze, żeby nie krzyknąć. - Wygląda na to, że będziemy z tobą przy twoim smutnym końcu, czy tego chcesz, czy nie. Rozpacz w jego głosie ścisnęła Alias za serce. Uparcie chciała odnowić w nim nadzieję. - Jeszcze nas wszystkich nie złapali – zauważyła przechadzając się po pokoju. – Olive wciąż jest na wolności. Zresztą wychodziliśmy już z gorszych opresji. Alias spróbowała otworzyć drzwi. Gałka nie chciała się przekręcić, a eksperymentalne walnięcie w nie barkiem wskazało, że drzwi są zabarykadowane od zewnątrz, jak również zamknięte. Okno było tak skonstruowane, że nie dało się go otworzyć, a ponieważ wykonano je ze szkła osadzonego w ołowiu, nie było również mowy o rozbiciu go. Przez okno mogło wpadać światło, lecz na zewnątrz było już ciemno. Więźniowie nie mieli pojęcia, gdzie się znajdują. Alias stanęła na środku pokoju, przygryzła wargę i zaczęła łamać sobie głowę nad jakimś sposobem ucieczki. Nie było tu kominka, ściany okazały się ceglane, a podłoga solidna i dębowa. Akabar trzęsąc się, wstał z krzesła i kulejąc, podszedł do Smoczywabika. Próbował go obudzić, najpierw delikatnie potrząsając, a później, w miarę jak narastała jego frustracja, szarpiąc go coraz bardziej gwałtownie. W końcu spojrzał na Alias i potrząsnął głową. - Dobrze, o panowie – powiedziała wojowniczka. – Teraz wasz ruch. Reakcja na jej słowa była natychmiastowa. Kawałek ściany, blisko drzwi, stał się zamglony, później półprzeźroczysty, a w końcu całkowicie przejrzysty. Alias wyciągnęła rękę i dotknęła go. Był mocny i zimny, jak szkło w akwarium. Podjąwszy ryzyko, rąbnęła barkiem w przejście, mając nadzieję, że je rozbije. Ściana mogła wyglądać jak szkło, lecz pod barkiem nadal pozostawała cegłą. Alias potarła bolący bark. Zza ściany dobiegł okrutny śmiech i Alias zobaczyła Cassanę, siedzącą na podwyższony tronie po drugiej stronie przejrzystej bariery. Najemniczkę rozpraszało podobieństwo rysów twarzy czarodziejki do jej własnych. Czy za kilka lat będę tak wyglądać, brzmieć i zachowywać się? – zastanawiała się. Oderwała swoje myśli, od tego zagadnienia i skoncentrowała się na dwóch pozostałych postaciach za ścianą. Halfling w stroju z jaskrawożółtej tafty siedział u stóp Cassany, bawiąc się groźne wyglądający nożem. W jego oczach było coś dziwnego. Nie miały białek wokół soczewek, lecz źrenice wyglądały na białe. Halfling uśmiechnął się o wiele za szeroko, przypominając jej kalmari. Przy tronie stał szkielet ubrany w brązowy płaszcz, opierał się na poskręcanej lasce. Twarz ukryta była w kapturze płaszcza. - Witaj, Marionetko – pozdrowiła ją Cassana. Ubrana była w bogato zdobioną, opływową suknię, odsłaniająca jedno ramię. Biała tkanina błyszczała w blasku świec, jakby była utkana z diamentów. Opaska z identycznego materiału przytrzymywała jej kasztanowe włosy. W rękach obracała wąską, niebieską różdżkę.

Mięśnie na plecach Alias napięły się pod wpływem pozdrowienia czarodziejki. Ten głos był znajomy, lecz wcale nie dlatego, że brzmiał jak jej własny. Alias rozpoznała ten chrypliwy, gorzki ton. Już gdzieś słyszała ten głos i nie podobał się jej wtedy, tak samo jak teraz. Nagle wróciła jej stara, utracona pamięć. Wynurzała się z otworu wypełnionego srebrem i poznaczonego czerwienią. Cassana stała nad nią z różdżką w ręku, śmiejąc się nisko i obficie, śmiechem próżnej kobiety, zachwyconej widokiem swej repliki. Alias obnażyła zęby w wąskim uśmiechu. - Witaj Cassano. A może powinnam nazywać cię matką? Akabar stał teraz przy najemniczce, mina mu zrzedła na widok podobieństwa Alias do czarodziejki. Cassana wydała z siebie gardłowy śmiech i tym samym rozproszyła iluzję bycia starszą wersją Alias. Taki śmiech nigdy nie mógłby wydostać się z ust najemniczki. Był okrutny i bezlitosny, a Alias nie posiadała takich cech. Akabar wskazał na wysoką postać przy tronie. - To ten, który mnie złapał. Cassana leniwie kiwnęła palcem i truposz sięgnął gnijącą ręką do kaptura, by go ściągnąć. Pod spodem znajdowała się czaszka pokryta przejrzystą, żółtą skórą naciągniętą jak na bębnie. Jego ciało składało się z rozwartego uśmiechu, rozpadającego się nosa i hebanowych oczodołów, w których tańczyły ostre, świetlne punkciki. - Taaak – syknęło nieumarłe stworzenie. – Sięgnąłem po ciebie i chwyciłem mocno, zatrzymałem krążenie twojej krwi i zamroziłem mięśnie – stwór rozprostował szkieletowaną dłoń, kości każdego palca były ostre jak noże. – Jednak żyjesz nadal, drobny magu, ponieważ pani Cassana pożąda od czasu do czasu nieskalanego owocu – nieumarły potwor zaśmiał się tak samo chrypliwym, świszczącym śmiechem, który Akabarowi wydał się niepokojąco znajomy. Turmita starał się mocno, lecz nie był w stanie gdziekolwiek go umiejscowić. Jednak Alias nie miała z tym problemów. Pamiętała ten głos w chórze z głosem Cassany, ponieważ ta istota również była obecna przy jej „narodzinach”. Śmiał się z nagości i bezradności najemniczki – tym samym śmiechem, który wydobywał się z paszczy kryształowego żywiołaka przywołanego przez tę nieumarłą istotę. - Zrie Prakis – wyszeptała Alias. - Tak. Sądzę, że czas na właściwą prezentację – powiedziała Cassana. Na swoim tronie wyglądała jak stara matrona. – Ja jestem Cassana. To dziecko płci męskiej zwane jest Phalse – halfling podniósł wzrok, a jego szeroki uśmiech stał się jeszcze szerszy. – A to, jak słusznie odgadłaś, jest Zrie Prakis, kiedy mag, obecnie licz. Jak zrozumiałam, słyszałaś już o wielkie namiętności, jaką z nim dzieliłam, która była tak gorąca, że niemal pochłonęła nas swym ogniem. Jednak jak nigdy nie pozwalam wymknąć się rzeczom, które należą do mnie. – Chwyciła mocno niebieską różdżkę, by podkreśli swoje stanowisko.

- Panowie – zwróciła się do Phalse’a i Zrie Prakisa – naszą drogą marionetką zdążyliście już poznać, jak również stworzenie leżące na podłodze. Ten przystojny mag – wraz z tymi słowami jej oczy wbiły się w Turmitę jak pazury jastrzębia w ofiarę – to Akabar Bel Akash, biegły zarówno w magii, jak i w gotowaniu. Twoja pieprzna baranica cieszy się sławą nawet tutaj, Akabarze. Akabar uniósł brew, zaskoczony i zmieszany. Cassana zaśmiała się po raz trzeci. - Ależ moje drogie magiątko – zadrwiła. – Z pewnością nie oczekiwałeś, że okażemy się tak samo staroświeccy i głupi, jak ten spleśniały, stary bóg, którego w tak spektakularny sposób wyeliminowaliście? Towarzyszyliśmy wam w podróży. Najpierw tylko wybiórczo, lecz od Cienistej Doliny już na stałe. - Postanowiliśmy pozwolić wam dotrzeć do Yulash i uwolnić Moandera. Kiedy już Paskudztwo zostało wypuszczone na wolność, to, kiedy zostanie zniszczone, stało się jedynie kwestią czasu – rodzaj ludzki znacznie urósł w siłę od czasu, gdy po raz ostatni rządziła nim kupa śmieci. Im szybciej usunęliśmy go z naszej drogi, tym lepiej. A wraz z jego zgonem nie musimy się już przejmować wszystkimi skomplikowanymi zadaniami, jakie mieli dla ciebie jego wyznawcy, Marionetko. Alias zastanawiała się, czy Cassana miała choćby mglistą świadomość tego, że Moander szykował dla niej taką samą zdradę. - W momencie, gdy Moander zrzucił cię do naszego ogródka, odnalezienie cię i zabranie było dziecięcą zabawą. - Możecie mnie wyśledzić – powiedziała Alias pozbawionym emocji tonem. - Cóż, mówiąc szczerze, nie. Byliśmy aż nadto sprytni. Widzisz, twoja istota od samego początku zabezpieczona została zaklęciem mylącym kierunki. Nie możesz zostać wykryta za pomocą skanowania, to samo dotyczy każdego, kto z tobą podróżuje. Skoro zakładaliśmy, że nigdy się nam nie wymkniesz, nie sądziliśmy, by to zaklęcie stanowiło dla nas jakikolwiek problem. Było to poważną pomyłką z naszej strony. Obawiam się, że jedną z wielu. Jednak nie można stworzyć dzieła sztuki bez kilku błędów. Jedyne, co możemy zrobić, to naprawdę je w przyszłości. - Na szczęście dla nas okazałaś się na tyle inteligentna, by zastanowić się nad swoimi znakami. Zawsze gdy na twoim ramieniu zostaje wykryta magia, działa to jak boja, która wskazuje, gdzie jesteś. Polegaliśmy na naszych odzianych w czarne skóry sojusznikach, którzy mieli pochwycić cię w Suzail. Ich porażka niemal nie okazała się naszą zgubą. Jednak tak się szczęśliwie złożyło, że natknęłaś się na dawne miejsce schadzek z Zrie i ponownie się nam ujawniać, prezentując magiczne możliwości twoich znaków. Niestety, jednak okazałaś się również więcej niż podobna do mnie w swoich metodach okazywania miłości twardą ręką. W tym momencie Zrie Prakis głęboko się skłonił, a Alias mogła dosłyszeć, jak skóra na jego kościach naciąga się i pęka. - Potem, jeszcze bardziej szczęśliwie dla nas, mój kalmari zauważył, że zbliżasz się do Cienistego Przesmyku. To, że cały czas informowałaś nas o swoim miejscu pobytu nie mogło być zbiegiem

okoliczności. Wiedziałam, że chcesz wrócić do domu, do nas, Marionetko. Więc ułatwiliśmy sobie pilnowanie cię. Skontaktowaliśmy się z jedną z twoich towarzyszek i zamontowaliśmy na niej urządzenie lokalizujące. A więc, tak jak mówiłam już wcześniej, gdy tylko znalazłaś się we Wrotach Zachodu, odnalezienie cię i pokonanie było aż nadto łatwe. Alias poczuła się, jakby zimna pięść mroźnego giganta zacisnęła się na jej sercu. - Nie – szepnęła. Phalse dał znak jakiejś schowanej osobie, które nieśmiało wsunęła się w pole widzenia. Wystrojona była w najwspanialsze szaty, lśniące kopie tego, co miała na sobie Cassana. Wyglądała jak mała księżniczka, dziecięca panna młoda ze wschodu. Uśmiechnęła się zmieszana do Akabara i Alias. Olive Ruskettle. - Witam wszystkich – powiedziała Olive, a krople potu ukazały się tuż nad jej opaską. – Gdybym tylko wiedziała, że macie kłopoty… - Cicho, dziecko – przerwała jej Cassana. – Wykorzystałaś sposobność pomocy nam, jak zrobiłby to każdy dobry halfling. – Cassana uśmiechnęła się do więźniów. – Złote monety są warte więcej niż przyjaźń. Magiątko, dam ci taką samą szansę, jaką daliśmy temu tutaj dziecku. Zostałeś zwiedziony fałszywym urokiem tej marionetki. Zapomnij o niewolnicy i dołącz do jej panów. Jestem pewna, że będziemy mieli z ciebie pożytek. – Zrie położył władczo kościstą dłoń na gołym ramieniu Cassany, a czarodziejka ścisnęła ją z uczuciem, aby podkreślić, co ma na myśli. Furia, która wzbierała w gardle Akabara, teraz wydostała się na zewnątrz. - Wolałbym się smażyć w najgłębszych piekielnych kręgach… Cassana zmarszczyła gniewnie brwi, coś zamruczała i machnęła różdżką. Alias walnęła Akabara na odlew w szczękę. Walnęła go mocno, z całą siłą wojowniczki. Mag upadł na plecy, patrząc się na najemniczkę. Nogi miała sztywne, pięści zaciskały się i otwierały w ostrych, spazmatycznym ruchach. Runy, jakie pozostały na jej ramieniu, skręcały się i świeciły. Najjaśniej świecił symbol Cassany, w kształcie owadziej nogi. - Alias? – westchnął Akabar i wstał. - Można mieć tylko jedną szansę – powiedziała Cassana – przynajmniej na razie. Bij go aż do nieprzytomności, Marionetko. – Ponownie poruszyła różdżką. Alias obróciła się w miejscu jak wartownik i kopnęła Akabara w brzuch. Powietrze wydostało się z jego płuc i mag upadł. Próbował wstać, jednak wojowniczka uderzyła go obiema pięściami w kark, zwalając go z kolan. Rozciągnął się na podłodze. Przeturlał się na plecy, starając się uniknąć gradu ciosów i kopnięć w twarz oraz podbródek. Zamarł, gdy spojrzał w twarz Alias. Jej oczy płonęły dzikim gniewem, a po policzkach spływały obficie łzy.

Bogowie, pomyślał Akabar, Cassana robi z nią dokładnie to samo, co ze mną zrobił Moander. Ona nie ma żadnej kontroli nad swoimi czynami i jest nawet bardziej świadoma zła, jakie wyrządza, niż byłem ja. Ogarnęła go całkowita litość dla najemniczki i zupełnie stracił czujność. Kopnięcie w szczękę wysłało go w wir ciemności. Cassana zaśmiała się, patrząc na swoją marionetkę stojącą pewnie nad bezbronnym ciałem Turmity. - Popatrz Zrie – powiedziała czarodziejka – ona płacze. Założę się, że wiem, kto ją nauczył tej sztuczki – kolejnym machnięciem różdżki Cassana na powrót zamroczyła Alias. Najemniczka upadła na nieprzytomnego Akabara. Leniwym machnięciem dłoni Cassana dała sygnał liczowi. Zrie Prakis zakończył działanie swego czaru i przeźroczysta ściana znowu składała się z cegieł i zaprawy. Cassana nagrodziła aplauzem swoje małe przedstawienie. Olive siedziała zszokowana, Każdy włosek na jej karku, nie, każdy włosek na jej ciele, stanął dęba w momencie, gdy zobaczyła tę bójkę. Czarodziejka zsunęła się ze swego tronu i skinąwszy na licza, ruszyła w dół korytarza. Phalse i Ruskettle ruszyli za nimi, lecz zwolnili trochę kroku, by porozmawiać na osobności. - Czy ona musiała… – Olive pozwoliła pytaniu zawisnąć w powietrzu. - Ona jest człowiekiem – odparł Phalse. – Ludzie zazwyczaj bywają okrutni, jak oboje dobrze wiemy. – Milczał przez kilka kroków, potem dodał – Wiesz, że zrobiła to zarówno dla jego, jak i twojego dobra. - Och? – Bardka była pewna, że bicie magów nigdy nie znajdowało się liście jej ulubionych rozrywek. - Oczywiście. Chciała ci pokazać, jakie masz szczęście, że należysz do naszej małej rodziny. Do maga też w końcu dotrze ten przekaz. - A jeśli nie? - Czarodziejka Cassana jest niechętna używaniu magii do załatwiania swoich spraw z mężczyznami – wyjaśnił Phalse – lecz raczej jej użyje, niż tak uszkodzi tego Akasha, że nie da się go naprawić. Sądzę, że ona go lubi. Olive skuliła się w środku na myśl o tym, co Cassana mogłaby zrobić Akabarowi, gdyby go nienawidziła. - Mogła zmusić Jedyną do zabicie go – zauważył Phalse, jakby czytał w myślach halflinki – ale tego nie zrobiła. Olive poczuła, jak pod jej opaską do włosów ponownie perli się pot. Skoncentrowała swoje myśli na pieniądzach, dużych pieniądzach, wypchnęła je jako główny motyw. - Wszyscy inaczej nazywacie… ją. - Jedyną. Tak, na to wygląda. To kolejny błąd, który trzeba będzie naprawić. Cassana nazywa ją Marionetką. Kapłani Moandera ochrzcili ją Sługą. Ogniste Noże mówią o niej Broń. Licz zwraca się do niej Malutka, jakby co najmniej był jej dziadkiem.

- Kto nazwał ją Alias? - To nieważne – odparł ostro Phalse. – Chodź, trzeba jeszcze wiele zrobić. Znajdowali się w prostym, dwupiętrowym domu kupieckim, tuż za bramami miasta. Piwnica prowadziła do podziemnych przejść, które przechodziły pod murami i ciągnęły się do opuszczonych ruin poza miastem. Na parterze i piętrach znajdowały się długie korytarze z dużą ilością pokoi. Więźniowie trzymani byli w jednym z pokoi na górze. Zbliżając się do szczytu schodów prowadzących w dół na pierwsze piętro, Phalse i Olive usłyszeli z dołu głos Cassany. Mówiła złodziejskim żargonem, z którego zrozumieniem Olive nie miała żadnego kłopoty. - Dziadku, czy zadanie zostało wykonane? - Do każdego przywiązujemy wagę, pani – odparł gruby gardłowy głos. - Czy zajmiecie ich miejsce? - Ano. - A zatem rano dopełnimy paktu. Szelest sukni Cassany oddalił się w jedną stronę, a koci chód człowieka zwanego dziadkiem w drugą. Olive zastanawiała się, dokąd poszedł Zrie Prakis. Nieumarły mag potrafił poruszać się ciszej od najbardziej dostojnych halflingów. Phalse rzucił Olive szelmowski uśmiech. - Zrozumiałaś język argota? – Wzruszenie ramion halflinki uznał za przyznanie się do ignorancji, więc wyjaśnił – To był przywódca Ognistych Noży, który składał raport o śmierci ostatnich wyznawców Moandera – wszystkich tych, którzy na widok śmierci swego boga nie rzucili się z czegoś wysokiego. Ogniste Noże zajmą miejsce czcicieli Moandera o świcie, gdy przypieczętujemy pakt. - Czyli wtedy, gdy dokonacie ostatecznych poprawek w ludzkiej kobiecie – powiedziała Olive. - Czy wtedy, gdy ty otrzymasz swą ostateczną zapłatę – dodał Phalse. Tak, pomyślała halflinka. Starak się skoncentrować na pieniądzach, droga Olive. *** W odczuciu Olive Ruskettle nocna kolacja, w której właśnie brała udział, była najbardziej przerażającym wydarzeniem w jej życiu. W czystym popłochu stwierdziła, że mieściła się ona wyżej niż nakrycie i oskarżenie przez tego wstrętnego paladyna w Żyjącym Mieście, lecz zdecydowanie poniżej zgarnięcia ją przez Mist z wozu jednym pazurem. Jadalnia, ponure, zatęchłe pomieszczenie, zdominowana byłą przez ogromny dębowy stół. Okna

zasłaniały ciężkie, czarne, aksamitne zasłony. W kandelabrach płonęły setki świec, jednak pokój pozostawał w półmroku. Cassana, odziana w szkarłat, który zdawał się płonąć blaskiem, dominowała w jednym końcu stołu. Rubiny kapały z szyi, palców i uszu czarodziejki. Prakis siedział nieruchomo w odległym krańcu stołu. Był ubrany w żółte szaty, by być równie wytwornym. Przed nim piętrzyły się kości gęsi, nie dający spokoju żart z jego niemartwego statusu. Olive usadzono w połowie stołu, u boku Phalse’a. Bardka starała się trzymać swoje myśli na wodzy i oderwać je od rzeczy tka abstrakcyjnych jak okrucieństwo, sadyzm, perwersja, a skoncentrować na tych bardziej realnych, jak na przykład ustawione przed nią jedzenie. W dziale jedzenie Phalse przyprawiłby o wstyd nawet najżarłoczniejszych przedstawicieli jej rasy. Pochłaniał jak wilk olbrzymie porcje przypieczonej na ciemno dziczyzny otoczonej nadziewanymi grzybami i peklowanymi warzywami wyciętymi na kształt czaszek. Wlewał w siebie także jeden po drugim kufel miodu, raz za razem dając sygnał do dolewek za pomocą wymachiwanie pucharem. Do stołu podawali milczący mężczyźni i kobiety, ubranie w czarne kaftany. Olive domyślała się, że są to Ogniste Noże. Ci, którzy kształcą się dopiero na morderców. Chociaż Olive była głodna, a posiłek przepyszny, jedzenie osiadało jej w żołądku niczym cegła. Mimo że pośród swoich byłych towarzyszy, Alias z jej doskonałym głosem, Akabara z jego wiedzą i Smoczywabika z jego cnotami, halflinka czuła się nie na miejscu, tutaj zdawała się grać rolę przysłowiowego piątego koła u wozu. Przy tym stole jest jeszcze coś, pomyślała bardka, coś co mnie przerasta. Moc. To dlatego posadzili mnie obok Phalse’a, nie zaś naprzeciwko niego. Olive wyobraziła sobie moc pulsującą między trójką jej gospodarzy, Cassaną, liczem i Phalse’em. Ogniste Noże są niczym więcej jak służącymi. Phalse promieniował aurą charyzmy i niemal namacalnie porywał w swój wir. Prakis wydzielał z siebie cały autorytet suchych, starych, zakurzonych ksiąg, a Cassana siedzi jak pająk pośrodku sieci, świadoma każdego ruchu w swym królestwie – władczyni życia i śmierci. Jeśli tych troje kiedykolwiek się pokłóci, to nie chcę znaleźć się w środku tej sprzeczki, stwierdziła bardka. Nie chcę nawet być na tyle blisko, żeby na to patrzeć. - Zatem, co sądzisz o naszej małej grupce, bardko? – zapytała czarodziejka. Olive niemal udławiła się mięsem, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jej nowi wspólnicy czytają w jej myślach. - Cóż – podniosła w górę palec, zaczęła szybko przeżuwać jedzenie, potem je przełknęła i wzięła łyk miodu, żeby dać sobie czas na ułożenie odpowiedniej odpowiedzi – prawdę mówiąc, nie byłam świadoma sukcesów waszego sojuszu, gdy Phalse zaproponował mi przyłączenie się do was. Rozumiem, że ujarzmialiście moich… towarzyszy podróży, w chwili, w której z nim rozmawiałam. – Dobierała słowa bardzo starannie, dryfując przez tę rozmowę z taką samą ostrożnością, z jaką otwierałaby kapłański kufer. - Tak, rozbiliśmy się na dwie grupy – wyjaśniła Cassana. – Jedna poszła sprawdzić, co się dzieje we Wzlatującym Kruku, druga ruszyła za przyciąganiem twego pierścienia. Prakis i ja zapewne do tej pory polegalibyśmy na niezdarnych, ludzkich środkach, żeby nie stracić Marionetki z oczu, lecz Phalse, mądry

i przebiegły Phalse, wiedział, że halflinka z łatwością da się zwabić przez pieniądze i władzę. Wiedział też, jak dobrze wynagrodzić twe wierne usługi. Olive zrobiło się sucho w ustach, więc zanim przytaknęła, wypiła odrobinę miodu. - Zatem mamy nowego członka naszej grupy – skonkludowała czarodziejka. – To dobrze, ponieważ nasze szeregi gwałtownie maleją. Moander nie żyje, sztukmistrz jest dla nas bezużyteczny, Ogniste Noże mocno przetrzebione. Przydałaby się nam młoda krew – ostatnie słowo zaakcentowała trochę za mocno, co sprawiło, że Olive przypomniały się wszystkie legendy o wampirach. Milczenie, które zawisło nad stołem, było przytłaczające. Chcąc rozładować atmosferę, halflinka zapytała – Sztukmistrz? Kto to… – jednak zanim zdążyła dokończyć, Phalse dość gwałtownie i mocno ja ściągnął. Olive o mały włos nie podskoczyła na krześle. Odwróciła się do niego z gniewnym spojrzeniem, czekając na wyjaśnienia, jednak on zajęty był osuszaniem swego pucharu. Wyciągając rękę prośbą o dolewkę, zaszczycił ją mrugnięciem jednego ze swych osobliwie niebieskich oczu. - Słucham? – ponagliła ją Cassana. – Coś mówiłaś? - Nic. Byłam zbyt zafascynowana twoją opowieścią. - Oczywiście – odparła Cassana i zaczęła kiwać głową i coś szeptać do siebie. Olive zastanawiała się, czy przypadkiem nie skanalizowała za dużo swej mocy w zachowaniu dobrego wyglądu, podczas gdy jej umysł zmienił się w breję. Głowa czarodziejki podskoczyła w górę i gospodyni oznajmiła – Nasza trójka przez najbliższe trzy godziny będzie bardzo zajęta, przygotowując się do ceremonii, która zostanie odprawiona o świcie. Lecz ty, Olive, wstałaś dziś bardzo wcześnie, przed świtem. A potem byłaś bardzo, bardzo, bardzo zajętą małą dziewczynką. Musisz być wykończona. Zdrzemnij się trochę, a Phalse każe posłać po ciebie. Niezależnie od tego czy sprawiła to sugestia, jedzenia, czy kilometry dzielące Yulash od Wrót Zachodu, Olive nagle poczuła się wyczerpana. Zakołysała się na krześle, starając się strząsnąć słabość z umysłu. Phalse położył jej dłoń na ramieniu, by ją uspokoić. Jego uścisk był nocny jak żelazo. - Skoro już o tym wspomniałaś – powiedziała halflinka, nawet nie starając się stłumić ziewnięcia – rzeczywiście, czuję że śpię na stojąco. - Prakis, mój pupilku, proszę zanieś Olive do pokoju Phalse’a, żeby się zdrzemnęła. - Wolałbym… – zaczął protestować Phalse, lecz Cassana uciszyła go ruchem dłoni. - Mamy do omówienia pewną prywatną kwestię – nalegała czarodziejka. - Jak daleko w prywatności masz zamiar się posunąć? – przekomarzał się Phalse. Licz wstał cicho i stanął za krzesłem halflinki, która zwaliła się na podłogę. Od nagłej niedyspozycji zaczęła się chwiać i ruszyła wężykiem w stronę schodów. Cassana zaśmiała się za jej plecami i zawołała – Śpij mocno, malutka. Kiedy Zrie przeprowadził ją przez pierwszą kondygnację schodów, czarodziejka zwróciła swoje zimne, twarde spojrzenie na Phalse’a.

- A zatem słucham. - Jest przestraszona i głupia, ale to zrozumiałe – powiedział Phalse w obronie halflinki. – Jednak przyznasz, że jest to rozkoszny rodzaju okrucieństwa. - Zdaje się trochę niespokojna. Prześpi ceremonię. Kiedy się obudzi, jej dawni towarzysze będą martwi lub będą się znajdować pod naszą kontrolą. Będzie jej łatwiej dokonać wyboru przy tak zawężonych opcjach. Jednak preferowałabym, żebyś jeszcze dziś wykorzystał ją i pozbył się jej – powiedziała Cassana. Phalse błysnął swoim nieludzkim uśmiechem. - Zabiję ją własnoręcznie, jeśli ty również pozbędziesz się swoich kochanków, włączając w to Turmitę. Cassana wydęła wargi. - Pozbawiasz mnie moich pupilków? - Ty pozbawiłaś mnie moich. Spoglądali na siebie z gniewem, znieruchomieli w swoim pojedynku woli. Potem powoli zaczęli się śmiać. *** Kiedy na drugim piętrze halflinka przewróciła się na podłogę, Prakis owinął bardkę przypominającą dziecko w swoją żółtą pelerynę, wziął ją na ręce i zaniósł do ozdobnej sypialni Phalse’a. Położył halflinkę na syfonowej kozetce i pochylił się nisko nad jej twarzą, szepcząc jednocześnie kilka słów. Potem dotknął jej ramio i czoła. Olive błyskawicznie usiadła, jej powieki otworzyły się jak gołębie spłoszone odgłosem świątynnego dzwonu. - Czego?! – sapnęła, po czym wykręciła się z zasięgu drwiny z rodzaju ludzkiego, która unosiła się nad nią. - Cicho – zagrzechotała martwa głowa. – Rzuciłem zaklęcie, które rozwiało magiczną sugestię, jaką rzuciła na ciebie Cassana, żeby cię uśpić – wyjaśnił Prakis. Jego głos brzmiał bardziej chrupliwie niż przedtem, jakby nagle mówienie stało się dla niego dużym wysiłkiem. – Jak się czujesz. - Czuję się… czuję się, jakbym spała przynajmniej tydzień. Czy straciłam ceremonię - Nie, od momentu gdy odeszłaś od stołu, minęło zaledwie kilka minut. Obudziłem cię, żeby złożyć ci ofertę. Czy już kiedyś kogoś zabiłaś? – Czerwone punkciki w jego oczodołach stały się nagle nieruchome jak magiczne światełka. - Zabiłam? Oczywiście. To proste jak spadnięcie z kłody. - Czy mogłabyś zrobić to znowu?

- Uchhh… oczywiście. Kogo mam zabić? - Cassanę. – Czerwone punkciki w oczodołach zaczęły ponownie drgać. - Czekaj, czekaj. Zdawało mi się, że ty i ona byliście… – halflinka szukała na gwałt grzecznych słów. – …ze sobą blisko. - Jestem narzędziem Cassany, jej pupilkiem, tam samo jak ty jesteś – lub będziesz – pupilką Phalse’a. Różdżka, która kontroluję Malutką, kontroluje również mnie. Im dalej od różdżki się znajduję, tym bardziej staję się martwy. Cassana zawsze ma różdżkę przy sobie, a kiedy wyjeżdża za daleko, umieram całkowicie, tylko po to, by powrócić jako trzęsąca się istota w momencie, gdy ona wraca. Ona jest słońcem, wokół którego obraca się mój świat. Dosłownie. - Ale twój symbol znajduje się na ramieniu Al.… Malutkiej. - Moja władza nad śmiercią była konieczna do powołania Malutkiej do życia, więc pozwolono mi na odrobinkę kontroli nad nią, lecz to Cassana jest tutaj jedyną władczynią marionetek, pociągając zarówno za jej, jak i za moje sznurki. Siedząc tak blisko Prakisa, Olive mogła dostrzec ciemnoniebieską sieć dawno martwych naczyń krwionośnych i poczuć odór cuchnącego oddechu trupa. W zasadzie on nie potrzebował oddychać, lecz jedynie poruszać swymi narządami mowy, co dawało jego głosowi dziwnie mechaniczną jakość. - Do czego ci jestem potrzeba? – zapytała Olive. – Nie mógłbyś jej udusić lub coś takiego i zabrać różdżkę? - Nie. To nie zadziała. Cassana Okrutna jest bardzo sprytna. Związała z tą różdżką swoją życiową energię, więc tak długo, jak ją dzierży, ani ja, ani Malutka nie możemy zrobić jej krzywdy. Ona zna moją nienawiść, wie, że różdżka to wszystko, co stoi między nią a śmiercią z moich rąk. Ona uwielbia tę wiedzę – to przyprawia ją o rozkosz. - Zatem chcesz, żebym ukradła różdżkę? - Tak. Potem ją zabiję. - Hmmm, tak z czystej ciekawości, w jaki sposób? - Tym! – licz wysunął gwałtownie do przodu laskę z ciemnego drewna. – Wciąż mogę ją dzierżyć. To laska mocy. Czy wiesz, co ona może zrobić? Olive przytaknęła, przypominając sobie balladę napisaną na część Sylune. Wiedźma rzeczna użyła takiego samego rodzaju laski, by posłać siebie i smoka marudera do lepszego królestwa. Halflinka nie chciała znajdować się nigdzie w pobliżu Prakisa, gdy on i Cassana zakończą swoją „kłótnię kochanków”. - Bez obrazy, Prakis, stary kumplu, lecz co ja będę z tego mieć? - Swoje życie i wolność. - Och?

- Phalse uważa cię za swoją własność. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że chociaż jest uroczy, to nie jest halflingiem. - A kim jest? - Nie wiem. Nie wie tego nawet Cassana, a to nie jest dobry znak. Co więcej, Cassana cię nie lubi. Ona nigdy nie mogła znieść konkurencji, nieważne jak małej. Do tego jest przesądna w sprawach halflińskiego szczęścia. Tak naprawdę wysłała Phalse’a za tobą, by się upewnić, że nie przeszkodzisz w pojmaniu naszych więźniów. Kiedy Phalse odwróci się plecami, zabije cię, wypatroszy, a twojego ciała użyje jako naczynia na kalmari. Kiedy pomożesz mi pozbyć się Cassany, jak pomogę ci pozbyć się towarzystwa Phalse’a. Olive przełknęła ślinę. - To są dobre powody, ale… nie sądzę, żebyś nie mógł mi zaoferować jeszcze jakiejś drobnej zachęty? – Była przerażona, że rozgniewa licza, lecz co jej mogło zaszkodzić zapytać? Prakis zaśmiał się prawdziwie zadziwiony. - Teraz rozumiem, dlaczego Phalse cię zatrzymał. Masz w sobie chciwość życia, która wprawiła w osłupienie nawet jego. - Cóż, życie jest krótkie, jak zapewne sam odkryłeś, więc dobrze byłoby wziąć z niego najwięcej, jak się da. Wiesz, najlepsze rzeczy w życiu nie są za darmo. - Kiedyś o tym wiedziałem. Cassana zgromadziła pokaźną ilość bogactw w piwnicach tego domu. Poza sprzedażą i wypożyczaniem swoich potworów, zebrała również śmietankę z funduszy, jakie Ogniste Noże włożyły w projekt stworzenia Malutkiej. Wszystko, co zdołasz umieścić na twoim kucyku, będzie twoje, chyba że wolałabyś pozostać tu ze mną i Malutką jako członek rodziny. Myśl o zamieszkiwaniu w tym samym domu z Alias zamienioną w zombie przyprawiła Olive o mdłości, jednak na kucyka da się załadować sporo złota. - Umowa stoi, lecz wpierw, w geście dobrej woli, powiedz mi, kim jest sztukmistrz. Czerwone oczy Zrie Prakisa przez kilka chwil kuły halflinkę. Widocznie uznał, że ta wiedza nie może zrobić jej krzywdy, bo powiedział – On nie ma prawdziwego imienia. To on dał Malutkiej umysł, życie, imię Alias. Lecz teraz ma wrażenie, że został za to potępiony. - Ale wciąż żyje? Licz przytaknął z chrupnięciem kości karku. - Cassana Okrutna nie lubi pozbywać się swoich pupilków. Jest więziony w piwnicach, lecz trochę oszalał. Olive stwierdziła, że na razie przystanie na warunki licza, więc bez zająknięcia zapytała – Kiedy rozpoczniemy tę rewolucję?

- Czas, kiedy będziemy brać udział w ceremonii, wykorzystaj na obstawienie domu pułapkami. Uzbrój się w cierpliwość i czekaj. A teraz udawaj, że śpisz, a ja tymczasem przygotuję więźniów. Jeśli się zdradzisz, będę musiał zabić cię sam, osobiście. – Skora na jego czole zmarszczyła się minimalnie, gdy starał się groźnie zmarszczyć brwi, których nie miał. Potem wypłynął z pokoju, cicho, z wyjątkiem chrupania kości. Olive wyciągnęła się na łóżku i zamknęła oczy. Energia, którą skanalizował w niej licz, naprawdę nie pozwalała jej zasnąć. Niestety sprawiła również, że stała się bardzo niespokojna. Jej myśli przeskakiwały kolejno na zmniejszającą się wciąż ilość wyjść z sytuacji. Odwróciła się na bok, plecami do drzwi, i zaczęła intensywnie myśleć. Chociaż życzyła sobie, żeby przyjaciele Phalse’a w końcu się pokazali i zabrali najemniczkę, poczuła ukłucie rozczarowania, gdy dowiedziała się, że już to zrobili. Jej drugie spotkanie z Phalse’em nie pozostawiło po sobie tak uroczych wspomnień, jakie ten pseudohalfling roztoczył za pierwszym razem. Nieznajomi zawsze wyglądają przyjaźniej, gdy siedzą za słupkami monet, pomyślała Olive. Jego oferta wielkiej władzy brzmiała kusząco, gdy doprawiona została najlepszym piwem z Luiren, lecz Olive tak naprawdę nigdy nie była zainteresowaną władzą. Szczególnie nie wtedy, gdy oznaczało to przyglądanie się, jak z ludzi robi się kotlety mielone. W czasie gdy piła z Phalse’em, ułożyła sobie w głowie do połowy dopracowany plan dołączenia się do tego sojuszu, aby własnymi metodami – przebiegłością i kłamstwami – odkryć tożsamość i zamiary wrogów Alias. Według tego, co sobie wymyśliła, zdałaby później Alias relację ze wszystkiego, ujawniając, że odniosła sukces na polu, na którym zaczytany w księgi mag nic nie osiągnął, tak samo, jak pokryty łuskami paladyn. To zrobiłoby na nich wrażenie. Jednak plan drastycznie spalił na panewce i teraz znajdowała się w pułapce, jak mały pająk zaplątany w sieć większego pająka. Do głowy przychodziły jej tylko trzy możliwości: wydostać się stąd i uciec, po czym żyć w strachu odwetu; dołączyć się do tego sojuszu naprawdę, co oznacza poddanie się wszystkiemu, co Cassana i Phalse dla niej przygotowali. Planu licza nie brała pod uwagę. To było zbyt niebezpieczne. Cassana usmaży mnie jak kiełbaskę, jeśli choćby zbliżę się do jej różdżki. Olive nie bardzo podobała się myśl o kręceniu się po tym domu bez celu. Poza tym, że nie znosiła swojej roli kobiety z nizin, jaką przypisywano jej na totemicznym słupie, sojusz z tymi osobnikami był bardzo ryzykownym interesem. Ich partnerzy mieli bardzo zły nawyk wymierania. Olive oczywiście wiedziała, że jest chciwa i ambitna, jednak ci ludzie byli okrutni, pełni nienawiści i perwersji – żadne działanie z jej strony nie mogło jej ani odrobinę zbliżyć do ich poziomu zatracenia. Wciąż jednak, wbrew sobie i wbrew ostrzeżeniom Prakisa, czuła, że coś ją przyciąga do Phalse’a. Pseudohalfling traktował ją z wielką grzecznością i wynagrodził większą ilością gotówki niż ktokolwiek wcześniej w jej życiu. Rozumiał jej halflińskie serce. Za jej plecami drzwi skrzypnęły i zamknęły się z powrotem. Ktoś podszedł na palcach do jej łóżka. Bardka zamknęła oczy i zaczęła płytko oddychać, a nawet melodyjnie pochrapywać.

Mała ręka dotknęła jej kolana i Olive delikatnie się poruszyła, żeby zamaskować odruch zaskoczenia. Małe palce zatańczyły na jej udzie, a potem chwyciły ją za piersi. Po chwili cofnęły się. Dopiero gdy drzwi ponownie się otworzyły i zamknęły, Olive zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Gdy Phalse się wycofał, gwałtownie się wyprostowała, zaciskając szczękę, żeby nie krzyknąć. Wykreśliła jedną możliwość ze swojej listy. Nie może tutaj zostać. Ucieknie – z resztą towarzyszy lub bez nich. 28 SZTUKMISTRZ Olive przechadzała się cicho po pokoju i zgarniała do torby przedmioty, które ewentualnie można oddać w zastaw: grzebienie z kości słoniowej, srebrne lusterko, kryształowe flakony z perfumami i złote puchary do wina. Po półgodzinie grzebania po kątach dosłyszała na korytarzu odgłosy jakiejś większej aktywności. Olive podkradła się do drzwi i przycisnęła do nich ucho. Słyszała mężczyzn idących korytarzem i sapiących, jakby od ogromnego wysiłku. Towarzyszył temu odgłos szurania. Olive zerknęła przez dziurkę od klucza. Dwóch przedstawicieli Ognistych Noży ciągnęło coś za sobą. Olive uchwyciła przez chwilę zielone, łuskowate ramię – Smoczywabik Od strony schodów doleciał odgłos uderzeń – nie obchodzili się z jaszczurem zbyt delikatnie. W dziurce ujrzała jeszcze dwóch zabójców – nieśli Akabara za ręce i nogi. Nowa zabawka Cassany zyskała preferencyjne traktowanie. Akabar nie został ściągnięty ze schodów. Olive usłyszała, jak Phalse wydaje polecenie – Zamknijcie go w celi obok sztukmistrza. Na samym końcu przed drzwiami przepłynął Zrie Prakis z Alias w ramionach. Zatrzymał się przy drzwiach i zasłonił jej widok. Olive usłyszała, aż odgłosy w korytarzu ucichły, a ze schodów przestały dochodzić jakiekolwiek dźwięki. Wtedy spróbowała otworzyć drzwi. Prakis je dla niej otworzył. Bardka wystawiła za nie głowę. Dom był cichy. Po zamknięciu na zasuwkę drzwi do pokoju Phalse’a, podkradła się wzdłuż korytarza do schodów i zeszła po nich na palcach. Pognała przez hol wejściowy. Drzwi wyjściowe zdawały się ją kusić. Przekręciła gałkę, lecz zamek był zamknięty. Olive sięgnęła we włosy i wyciągnęła z nich wsuwkę, lecz zanim zaczęła majstrować przy zasuwce, zauważyła niebieską linię ciągnącą się wzdłuż progu, nad nią naszkicowane były trzy zazębiające się okręgi. Magiczne zabezpieczenie autorstwa Prakisa. Ciekawe, czy z rodzaju tych, które ostrzegają właściciela, że ktoś je naruszył, a może z tych, które palą na popiół wszystko, co przez nie przeszło? Olive nie mogła w żaden sposób tego stwierdzić. - Do diabła – mruknęła. – O co chodzi? Nie ufasz mi Prakis, stary kumplu?

Kryjąc się, halflinka dotarła do jadalni i wślizgnęła się za ciężkie zasłony. Zamki na dużych oknach były bardzo proste do otwarcia, lecz na parapecie okiennym był szybko nabazgrany niebieski znak. Zaciskając zęby z gniewu, Olive szybko pobiegła z powrotem do holu wejściowego i w górę schodów. W holu na pierwszym piętrze znajdowało się okno, lecz ono też było strzeżone. Zrie Prakis postanowił się upewnić, że Olive dotrzyma swojej części umowy. Otworzył jej drzwi celi, ale nie miał zamiaru pozwolić jej uciec z więzienia. Z tego co widziała, wynikało, że ma tylko jedną szansę. Po otwarciu drzwi pokoju Phalse’a wślizgnęła się tam i sprawdziła okno. Niestrzeżone. Zabezpieczenia musiały przyjść Zrie do głowy w ostatniej chwili i stąd zaniedbał przyjście tutaj i zabezpieczenie okna. Olive wspięła się na okienny parapet. Dach delikatnie się nachylał. Ześlizgnięcie się do rynny będzie proste – idealna droga dla halflinga – tak samo jak później dojście nią do najbliższego spadu i zsunięcie się po nim. Tylko co potem? – zastanawiała się, gdy siedziała, machając nogami nad dachówkami. Będzie musiała sobie znaleźć inną grupę poszukiwaczy przygód, by z nią podróżować, i to taką, która będzie w stanie bronić ją przed Phalse’em i jego rodzinką, gdyby uznali, że warto wysyłać za nią pościg. Znalezienie nowej drużyny nie będzie łatwe. Alias i Smoczywabik byli najprawdopodobniej najlepszymi wojownikami, jakich spotkała, a Akabar dopomógł w zniszczeniu boga, lecz teraz cała trójka została pokonana. Oczywiście tylko dlatego, że mnie tam nie było, żeby im pomóc, uspokoiła samą siebie. Zastanawiała się, czy jej obecność rzeczywiście poczyniłaby jakąś różnicę. Zgodnie z tym, co mówił Prakis, Cassana martwiła się, że tak mogło być. Możliwe, że Cassana uśpiła mnie, bo bała się, że przeszkodę w ceremonii odebrania Alias resztki własnej woli. Mimo że Phalse otwarcie jej tego nie powiedział, wiedziała, iż częścią ceremonii będzie poświęcenie Smoczywabika w ofierze. Poprzedniego dnia Alias mówiła coś o tym Akabarowi, jeszcze we Wzlatującym Kruku. Jeszcze przedwczoraj strata paladyna nie zrobiłaby Olive żadnej różnicy. Jednaj halflinka musiała uczciwie przyznać, że jak do tej pory nie wyrządził jej żadnej krzywdy, a jego śmierć przypieczętuje zniewolenie Alias i Akabara. Akabar pozostanie w szponach Cassany, tego Olive nie życzyłaby nikomu, a już na pewno nie Akabarowi, którego zdążyła już troszkę polubić. Alias stanowiła osobną kwestię. Olive miała trudności z polubieniem kogoś tak doskonałego, jednak z powodu porzucenia najemniczki czuła spore wyrzuty sumienia. W sumie, doszła do wniosku, wciąż jestem jej coś winna za uratowanie mi życia i ocalenie od smoczycy. Pozwoliła mi dołączyć do drużyny i podzieliła się ze mną swoimi pieśniami. Raz ukradła mi publiczność, lecz więcej tego nie zrobi. Po tej ceremonii najprawdopodobniej nigdy już nic nie zaśpiewa. Bez własnej woli stanie się zombie, a zombie nie śpiewają. Wszystkie te piękne melodie i wzruszające teksty zostaną stracone dla świata. To będzie zbrodnia, westchnęła Olive. Nie, żeby ludzie – tacy jak Cassana, która lubiła porwania, tortury i morderstwa – szczególnie się przejmowali tego rodzaju stratą dla muzycznego świata. Oczywiście równie rozsądnym będzie nie zrobić nic, by powstrzymać Cassanę i jej radosną gromadkę, uznała Olive. Skacz, droga Olive, powiedziała do siebie halflinka, zanim zaczniesz robić coś, czego później możesz żałować. Bardka nie mogła wymazać ze swojej pamięci widoku bitego Akabara i odgłosu głowy

Smoczywabika uderzającej o kolejne stopnie, gdy Ogniste Noże ściągały go ze schodów. Jednak jeszcze gorsza była myśl o tym, że Alias już nigdy nie zaśpiewa. Olive spuściła nogi z powrotem do pokoju, zeskoczyła na podłogę i opuściła pomieszczenie. Górny korytarz nada był pusty, lecz gdzieś z dołu dolatywały męskie głosy. Zatrzymawszy się, by się im przysłuchać, halflinka zauważyła duże krople czerwieni znaczące schody przed nią. Krew. Akabara? Smoczywabika? – zastanawiała się. Zeszła za śladem plam ze schodów. Głosy dochodziły z kuchni. Krwisty trop przechodził przez hol wejściowy w przeciwnym kierunku. Olive ruszyła za nim aż do wnęki, w której znajdował się wyjątkowo obsceniczny posąg obficie obdarzonego kształtami sukuba. Ślad kończył się kałużą krwi przy podstawie posągu, tak jakby na moment położono tutaj więźnia. Olive wydała z siebie prychnięcie – dlaczego nie ogłosili całemu światu, że gdzieś tutaj znajduje się tajne przejście? Od strony jadalni zbliżały się kroki i głosy. Olive przykucnęła za posągiem sukuba. - …niesprawiedliwe. To właśnie miałem na myśli – zaprotestował pierwszy. - Niesprawiedliwość nic nie znaczy dla pani przywódczyni – argumentował drugi głos. – Nie należymy do starszyzny, nie mamy pojęcia, o co tutaj chodzi. Za kilka godzin reszta ma odegrać kapłanów i bogów. My się nie liczymy. I co z tego? – w tym miejscu słowa mówiącego stały się niewyraźne, bo zniekształcało je przełykanie i przeżuwanie – …wolę buszowanie w spiżarni pani przywódczyni niż stanie na zimnie i wilgoci. Czego? - Coś przy wejściu do lochu. Patrz. Jelita Olive nieprzyjemnie się ścisnęły. Najgłupszy błąd, jaki można popełnić – schowałam się w miejscu, do którego zdążali! Do wnęki podkradł się jeden, a potem drugi cichy krok. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, Olive zaśmiałaby się na widok rosłych mężczyzn, starających skradać się po podłodze jak halflingi. Nie potrzebowała nawet zgadywać, jak blisko się znajdowali, czuła, jak podłoga delikatnie się przesuwa pod naciskiem ich ciężaru. Przycisnęła plecy do ściany, a nogami zaparła się o cokół posągu. Ciężki posąg zakołysał się, po czym spadł z cokołu. Trzask kamienia uderzającego o kamień zmieszał się z obrzydliwym dźwiękiem kości i ciała miażdżonych przez ogromny ciężar, w chwili gdy sukub upomniał się o życie pierwszego Ognistego Noża. Kamienia podłoga spłynęła świeżą krwią. Drugi Ognisty Nóż, mężczyzna z dużą nadwagą oraz krótkim i grubym mieczem w jednej ręce, a połówką melona w drugiej, w momencie, gdy jego towarzysz spotkał swe przeznaczenie, stał trzy metry dalej. Oczy rozwarły mu się z szoku, lecz mimo to zbliżył się do cokołu. Olive wysunęła się z wnęki, by stanąć twarzą w twarz z napastnikiem. - Murr – wymamrotał Ognisty Nóż. Olive nie potrafiła stwierdzić, czy było to imię jakiegoś boga, czy jego świętej pamięci towarzysza. – Jezdeś tylko dziewuchą. Chono tu dziecinko, rozprawiem się z tobom szybko. Zwyczajnie przymkniem cię na…

Halflinka nie czekała, aż się dowie, na jak długo zostanie przymknięta. Upadła na jedno kolano, chwyciła kawałek rozbitego posągu i cisnęła go przed siebie. Trafiony wprost w czoło piersią sukuba, zabójca zachwiał się w tył. Olive wyciągnęła miecz z ręki jego martwego towarzysza i zaszarżowała w jego stronę. Ognisty Nóż odrzucił melona i skierował miecz końcówką do dołu. Olive zanurkowała na prawo i stalowe ostrze zgrzytnęło o kamienną podłogę, krzesząc iskry oraz posyłając w dół korytarza i na schody głośną salwę potępienia. Zabójca obrócił się i ciął na krzyż. Olive lekko spuściła głowę i ostrze przefrunęło nad nią. Refleks mężczyzny został wytrenowany do walk z przeciwnikami jego rozmiaru. Olive wślizgnęła się w zasięg jego broni i wbiła krótki miecz jego towarzysza w górę, w miejscu, gdzie otwierała się zdecydowanie za szeroka przestrzeń między jego paskiem a kabatem. Ostrze zatopiło się głęboko w jego ciele. Z rany chlusnęła krew. Ognisty Nóż cofnął się o krok, lecz Olive postępowała za nim jak pies, przekręcając i obracając ostrze. Zabójca chwycił ją za włosy lewą ręką, lecz zanim zdążył zrobić z tego jakikolwiek użytek, zabulgotał i upadł na swą przeciwniczkę. Minęło kilka chwil, zanim Olive była w stanie nabrać powietrza w płuca i wydostać się spod swego pokonanego wroga. Krew poplamiła jej suknię na całej długości. - Jak spadnięcie z kłody – mruknęła sama do siebie. – Nic to. Zrobiłam to już wiele razy. – Starała się dyszeć trochę ciszej, nasłuchując innych ludzi. Jeśli w domu przebywał ktoś jeszcze, to z pewnością usłyszał walkę. Poza jej zdyszanym oddechem nie słychać było żadnego innego dźwięku. Wróciła do cokołu i zaczęła przyglądać się jego zakrzywionym krawędziom w poszukiwaniu zaczepu do otwarcia tajnych drzwi. Jej mocno podrapane palce przesuwały się po kamieniu przez koło trzy minuty, zanim zdołała nacisnąć właściwy fragment żłobienia. Ściana z tyłu wnęki odsunęła się, odsłaniając spiralne schody prowadzące w dół. Bardka zabrała miecz otyłego zabójcy i pochodnię ze ściennego kierunku, po czym ruszyła w dół. W miarę jak schodziła, powietrze stawało się coraz bardziej chłodne i wilgotne. Na dole znajdowało się przejście wykute głęboko w skale. Oświetlało je światło magicznych kul zamontowanych na posągach demonów przytwierdzonych do ścian – magiczne światło nie drgało, lecz rzucało równe promienie z ich czerwonych, szklanych oczu i rozpościerało się na ścianie jak wachlarz z czubków ich głów. Po prawej stronie znajdowały się krużganki zablokowane drzwiami klatek. Przejście ciągnęło się daleko, oświetlone perłowym sznurem czerwonych i białych świateł. Za pierwszych krużgankiem znajdowała się pusta cela, czysta z wyjątkiem ciemnej, czerwonej plamy na tylnej ścianie. Druga cela mieściła kupę gnijących szmat i koców. Akabar wisiał w trzeciej celi. Łańcuchy od jego kajdan przytwierdzone zostały do haka w suficie. Nogi Turmity zwisały kilka centymetrów nad podłogą. Zabójcy pozostawili go w tym zimnie i wilgoci w niczym więcej niż ręczniku owiniętym wokół bioder. Twarz mu spuchła i straciła kolory. Z ust ciekła krew, jak również z rozcięć czterech ran zadanych paznokciami w poprzek prawego policzka i piersi. Ruskettle nie pamiętała, żeby paznokcie Cassany były aż tak długie. Wtedy przypomniała sobie ostre, kościste palce Zrie i wzdrygnęła

się. - Akabar – syknęła, zastanawiając się, czy rozstawiono tu na straży jeszcze jakieś Ogniste Noże. Przyjrzała się kratom w poszukiwaniu zamka i drzwi, lecz biegły od sufitu do podłogi bez żadnych przerw. - Akabar! – powiedziała głośniej. W sąsiedniej celi poruszyła się góra futer i płaszczy. Olive odwróciła się i dokładnie przyjrzała stosowi. Wynurzyła się z niego głowa mężczyzny. Jego włosy i broda były potargane i czarne, pokryte szarymi i białymi plamami. Oczy miał niebieskie i kaprawe. Twarz pokrywały linie wiekowych pęknięć. Przechylił głowę i zachrypiał – Witam. Olive rzuciła spojrzenie w tył, na Akabara, jednak mag nie poruszył się. - Pozdrawiam. Ty zapewne jesteś sztukmistrzem. Czy jesteśmy tutaj sami? – szepnęła. - Nie – odparł sztukmistrz, strząsając z siebie płaszcze i futra. Powoli wstał, a jego nogi zatrzęsły się, jakby przez długi czas pozostawał przywiązany do łóżka. Miał na sobie poszarpany kaftan, który kiedyś zapewne był czerwono-zielony, a teraz zblakł do żółci i szarości. - Obok jest nowy więzień – powiedział, pokazując na celę Akabara. - Miałam na myśli straże. - Pozwól, że sprawdzę. STRAŻE! Olive aż przewróciła się z szoku. Gwałtownie się podnosząc, szukała jednocześnie zamka lub zasuwki. Nie mogła pobiec dalej korytarzem, ani się wrócić. Krzyk sztukmistrza rozniósł się w obu tych kierunkach, jednak nie nastąpił po nim odgłos ludzkich stóp. - Przykro mi. Żadnych straży. Chyba stąd poszli. W tamtą stronę – siwiejący sztukmistrz wskazał dalej w przejście. Prakis ostrzegał cię, że ten facet jest szalony, droga Olive, zbeształa samą siebie halflinka. Teraz wiesz, że nie żartował. - Gdzie znajdują się zamki? – zapytała. Oczy sztukmistrza zmniejszyły się do zaledwie punkcików. - Tutaj nie ma zamków. - Więc jak cię tutaj wsadzili? - Przez kraty. Olive zaklęła. Nie miała czasu na głupie gry z szalonymi ludźmi.

- Musisz być taki zagadkowy? - Tak długo jak tutaj przebywam, muszę. W innym razie rzuciłbym trochę światła na ten przedmiot. Olive rozważała zejście w dół korytarza, odnalezienie skarbca Cassany i wyjście stamtąd, gdy już zbierze wystarczająco dużo skarbów, by mogła sobie pozwolić na uciekanie przed nią przez około rok. Jednak skarbiec może być zamknięty w ten sam sposób, a kto wie, ilu Ognistych Noży stoi na straży na końcu tunelu? Światło jej pochodni przygasło, gdy szaleniec ryknął, zadrgało i zgasło całkowicie. Teraz tyko magicznie światło z posągów oświetlało korytarz. Światło. Rzucić światło na przedmiot, pomyślała. Co było tym przedmiotem? Kraty. Oczywiście. Halflinka musiała podjąć kilka prób, zanim wdrapała się na gładką ścianę. Sięgnęła za głowę jednego z posągów demonów i znalazła tam szklaną kulę, zimną jak lód, lecz jej magiczne światło płonęło mocniej niż jakakolwiek świeca lub pochodnia. Olive delikatnie ją wyciągnęła i zeskoczyła w dół. Przytrzymała światło przed celą Akabara. - Nic się nie dzieje – warknęła, kładąc kulę na podłodze i wyjmując miecz. - Dlaczego miałoby się cokolwiek dziać? – wzruszył ramionami szaleniec. – Po prostu tutaj stoisz. - Stoję – przytaknęła Olive, zrobiła krok do przodu… i przeszła przez kraty. - Hej, to jest świetne. Dzięki – krzyknęła do sztukmistrza. Położyła miecz na podłodze i sprawdziła, w jakim stanie jest mag. Wciąż oddychał, lecz ona nigdy nie będzie w stanie unieść go z tego haka. Mogła wspiąć się po ciele Akabara i spróbować otworzyć zamki przy kajdanach, lecz były zespawane, nie zamykane. - Potrzebujesz pomocy? – zapytał głos za jej plecami. Olive obróciła się i byłaby przekłuła swego przeciwnika, gdyby ten zwinnie nie usunął się na bok. Halflinka westchnęła. Tuż obok niej, w celi Akabara, stał sztukmistrz. Ustawiła kulę świetlną w takiej pozycji, że oświetliła również kraty jego więzienia. Teraz trzymał ją w ręku. - Trzymaj się z daleka – rozkazała Olive, wymachując mieczem. Usta sztukmistrza wydęły się w lekko drwiącym uśmiechu. Jego oczy stały się teraz przejrzyste i przenikliwe. Stał prosto i wyglądał na silniejszego. - Jeśli będę się trzymał z daleka, to jak zamierzasz zdjąć swego przyjaciela? – jego głos był teraz rozsądny i silny. Olive uniosła brew w zdziwieniu. - Ty nie jesteś szalony. Sztukmistrz chrząknął.

- Zawsze tak było. - To znaczy… cóż, zachowujesz się inaczej niż zaledwie minutę temu. - Cela, w której przebywałem, działa na więźniów zaklęciem osłabienia umysłu. - Och – przypomniawszy sobie, że sztukmistrz był jednak jednym z niedoszłych panów Alias, Olive cofnęła się jeszcze o krok. – Dlaczego chcesz mi pomóc? - Posłuchaj, czy masz zamiar stać tutaj cały dzień i demonstrować mi swój brak kompetencji za pomocą tego krótkiego miecza, czy raczej wejdziesz po moich ramionach i odczepisz z haka, tego nieszczęsnego południowca? Halflinka zmarszczyła brwi na taką obelgę, jednak sztukmistrz miał rację. Westchnęła i położyła miecz obok siebie, a potem ostrożnie zbliżyła się do mężczyzny. Sztukmistrz schylił się, położył świetlną kulę na ziemi i złączył dłonie w podpórkę dla jej stopy. Olive położyła dłoń na jego ramieniu i podciągnęła się w górę. Był dużym mężczyzną, wysokim jak Akabar, a nawet szerszym od niego w barach. Halflinka wdrapała się zwinnie na jego ramiona i z łatwością wyprostowała. - Kiedy go uniosę, zsuń łańcuch z haka – powiedział. Gdy już Akabar został uwolniony, Olive zeszła na podłogę po plecach sztukmistrza. Tuląc maga w ramionach, mężczyzna wyniósł go z celi i posadził na podłodze obok niej. Olive poszła za nim z mieczem i kulą świetlną. Mężczyzna przyjrzał się ranom maga i zmarszczyła brwi. - Umiesz leczyć? - Czy ja wyglądam na paladyna? - Na górze w jadalni jest komoda. Chroni ją pułapka, lecz w podstawie znajduje się przycisk, który ją dezaktywuje. Jeśli Cassana nic nie zmieniła, znajdziesz w niej kilka napojów leczniczych. Zabierz je i przynieś też jakieś ubranie dla tego biedaka, tylko wróć szybko. A, i zostaw miecz. Olive zastosowała się do poleceń bez sprzeciwu. Nagle poczuła ulgę, że nie musi podejmować wszystkich decyzji. Wróciła za piętnaście minut, obładowana napojami, księgami Akabara – które również znajdowały się w komodzie – jednym z ubrań Zrie Prakisa, dwoma nożami kuchennymi i workiem jedzenia. Sztukmistrz siedział przy boku Akabara i za pomocą miecza ścinał swoją zmierzwioną brodę oraz włosy. Jego twarz była zmęczona od trosk, jak u generała, który za długo przebywał na wojnie, lub u królewskiego doradcy, najmądrzejszego, lecz najmniej branego pod uwagę. Mężczyzna pogrzebał w obrusie, który służył za worek, wyciągnął dwie butelki i zmierzał razem ich zawartość, która zamieniła się w gumowy, gorący okład. Rozsmarował go na ranach na twarzy i piersi Akabara. Akabar jęknął, ale rany zaczęły się zamykać. Sztukmistrz wsunął pozostałe butelki do kieszeni

w kaftanie. - Jego rany będą się leczyć przez około godzinę – powiedział sztukmistrz. Spojrzał na Olive surowym wzrokiem. – Teraz powiedz mi, kim jest on, kim jesteś ty i jak to się stało, że znalazłaś się w tak paskudnym miejscu? - To jest Akabar Bel Akash, mag. Ja jestem Olive Ruskettle, bardka. Staram się ocalić Alias, najemniczkę, od Cassany, która chce ją zniewolić… - Wiem coś o sprawach między Cassaną a Alias – przerwał sztukmistrz. – Kim tak naprawdę jesteście? - Powiedziałam ci już. To jest Akabar Bel… - Miałem na myśli ciebie, halflinko. Nie możesz być bardką. - Słucham? - Powiedziałem, że nie możesz być bardką. Możesz tego używać jako przykrywki dla innych twoich działań, ale nie możesz być jedną z nich. Nie ma bardów halflingów. - Cóż, bardzo się mylisz – fuknęła Olive. – Jestem halflinką i jestem bardką. Śpiewam, gram na gitarze i tam-tamie, komponuję muzykę i piszę wiersze, a także snuję opowieści. - To czyni z ciebie trubadurkę lub minstrelkę. Twoje umiejętności mogą być na takim poziomie, że potrafisz zabawić i zadziwić ludzi, lecz żeby być bardką, musisz przejść szkolenie. Bez odpowiedniego szkolenia głos powołania głos powołania nigdy nie będzie twój. A ja wiem lepiej niż którykolwiek z moich kolegów i lepiej niż którykolwiek mędrzec, że żaden halfling nie został jeszcze przeszkolony. - A skąd możesz to wiedzieć? - Ponieważ jestem bardem. Bezimiennym Bardem. - Bezimiennym Bardem? Co to ma oznaczać? - Oznacza to, że zabrano mi imię. W niemal identyczny sposób w jaki barbarzyńcy zmiatają z powierzchni ziemi żony i dzieci swoich wrogów, zakazali śpiewać moje pieśni i wymazali moje imię z historii – i z mojego umysłu. - To znaczy, że zrobiła to Cassana? Bezimienny Bard zaśmiał się. - Nie. Aby pokonać moc mojej melodii, potrzeba by jej była znacznie większą moc niż tak, jaką posiada. Olive nagle doznała olśnienia umysłu. - To ty napisałeś pieśni, które śpiewała Alias. Ty jesteś jej przyjacielem Harfiarzem. Bezimienny Bard zwrócił na Olive przeszywające spojrzenie. Olive poczuła się bardzo niezręcznie pod

siłą jego wzroku, więc się odwróciła. - Nie chciałam wścibiać nosa w nie swoje sprawy – mruknęła. - Pamiętam barda, prawdziwego barda, który miał na nazwisko Ruskettle. Olav Ruskettle. Miał bardzo zły nawyk hazardu. W zastaw w ruletce śmierci postawiłby swoją własną matkę. Zakładam, że w chwili, gdy go spotkałaś, nie miał już nic poza swoim nazwiskiem. Olive spojrzała gniewnie na Bezimiennego Barda. - Był bardzo dobrze sytuowanym właścicielem tawerny w Procampur. Nie mógł zastanawiać tawerny. Jego żona była prawdziwą właścicielką. - Zatem zaoferował ci swoja nazwisko. Olive wzruszyła ramionami. - On już nie mógł grać – stracił prawą rękę. Jego głos zaczynał zanikać. - A więc wygrałaś. Znaczone kości? - Nie! - W porządku. Wygrałaś nazwisko uczciwie. Jednak wszystkich praw, przywilejów i immunitetów do niego przynależących, nigdy nie zyskałaś. - To, że ludzie nie rozpoznają halflińskich talentów, nie oznacza, że one nie istnieją. - Czy chociaż próbowałaś dostać się do szkoły bardów? Halflinka przez chwilę milczała. - Nie – przyznała. - Dlaczego nie? Nie, nie odpowiadaj. Naprawdę nie interesują mnie twoje wymówki. Odpowiedź sobie sama. A teraz, niedoszła bardko, powiedz mi, jak doszło do tego, że jesteś towarzyszkę najemniczki Alias? Olive obruszyła się trochę na taką tytulację, jednak potrzebowała Bezimiennego Barda, żeby pomógł jej uwolnić Alias. Zaczęła od uprowadzenia ją przez Mist z karawany w Cormyrze, potem wyjaśnia, jak to się stało, że Dimswart zaangażował Alias. Opisała walkę z kryształowym żywiołakiem, katastroficzną bójkę na weselu, wszystko co Dimswart dowiedział się o pieczęciach mocy, oraz zniszczenie kalmari. Zaczęła powoli i nerwowo, jak uczeń w szkole poproszony o recytację wiersza, lecz z natury nie była małomówna i do czasu, gdy zaczęła opisywać zdarzenia w Cienistej Dolinie, jej głos stał się czysty i gładki. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu powiedziała cała prawdę o swojej umowie z Phalse’em. Wiedziała, że opowieść nie będzie mieć większego sensu, gdyby pominęła jej najważniejsze elementy. Zrelacjonowała wszystko, co Akabar opowiedział jej o wydarzeniach w Yulash, jak Smoczywabik ujarzmił Mist, bitwę z

Moanderem, a na sam koniec pochwycenie przez panów Alias, ją przez zwykłą głupotę, innych siłą. Olive nigdy w życiu nie miała tak wytrwałej i cierpliwiej publiczności. Mężczyzna przerwał jej opowieść tylko raz, gdy opisywała, jak Cassana zmusiła Alias do pobicia Akabara. - Mówisz, że płakała? – zapytała bard. - Oczywiście, że płakała – odparła Olive. – Akabar jest jej przyjacielem, a ta wiedźma użyła jej ciała do zamienienia go w papkę. Widziałam wyraźnie strugi łez na jej policzkach i plamy, które tworzyły się od nich na podłodze. Cassana uważała, że jest to bardzo zabawne i nawet z tego żartowała. Powiedziała: „Popatrz Zrie, ona płacze. Założę się, że wiem, kto ją nauczył tej sztuczki”, potem za pomocą swojej różdżki zamroczyła Alias. Dolna warga prawdziwego barda przez chwilę drżała. Przygryzł ją. - Skończy opowieść. Szybko. Twój przyjaciel odzyskuje przytomność. Olive opowiedziała, jak Cassana chciała ją uśpić i o ofercie, jaką złożył jej Zrie. - Otworzył zasuwkę w moich drzwiach. Na górze było tylko dwóch strażników. Zabiłam ich i zeszła tutaj, znaleźć Akabara. Akabar budził się powoli. Mimo że osłabiony, wciąż miał wystarczająco dużo siły, żeby złapać Ruskettle za gardło i zacząć dusić. Bezimienny Bard odsunął jego ręce za pomocą swego mocnego chwytu. - Podpisałaś na nią wyrok śmierci, ty chciwa, mała dziwko! – krzyknął Akabar. - Sądzę, że zaszło pewne nieporozumienie – powiedział spokojnie Bezimienny Bard. – Twoja przyjaciółka używała podstępu, by zyskać zaufanie wroga. Oczy Akabara zmrużyły się podejrzliwie, lecz mag nie mógł pokonać siły rąk prawdziwego barda. Olive poczuła nagły przypływ wdzięczności dla barda. Powiedziała mu cała prawdę, również to, że zaakceptowała ofertę Phalse’a zarówno z powodu chciwości, jak i z chęci szpiegowania, jednak uzyskała z tego bardzo wątpliwości korzyść. - Posłuchaj, Akash. Zeszłam tutaj, żeby zyskać twoją pomoc przy uratowaniu Alias – była to przynajmniej w połowie prawda. – Jeśli wolisz wrócić do celi i poczekać na Cassanę… Akabar splunął na suknię halflinki. - Jest bardzo uczuciowy – wyjaśniła sztukmistrzowi. - Spójrz na mnie, Akabarze Bel Akashu – powiedział Bezimienny Bard. Siła jego głosu zmusiła Akabara do oderwania oczu od Olive. - Czy chcesz uratować Alias? Akabar wziął głęboki wdech, niemal zaszlochał.

- Tak. - Tego samego chce to stworzenie. Tego samego chce ja. Powstrzymaj swój gniew. To tylko marnuje twoje energie. Powinieneś o tym wiedzieć. Akabar wziął kolejny wdech, bardzo powoli. Rozluźnił mięśnie. Prawdziwy bard uwolnił jego nadgarstki. - Kim jesteś? – zapytał Akabar. - Bezimiennym Bardem. - Bezimiennym? Nikt nie jest bezimienny. - Oni zabrali mu imię – wyjaśniła Olive. - Kto? – zapytał Akabar. Bezimienny Bard westchnął. - Jedz – powiedział, wskazując na jedzenie, które Olive zabrała ze spiżarni Cassany. – Wkrótce będziesz potrzebować swojej siły. W czasie gdy będziesz się posilał, ja opowiem ci historię. Akabar zauważył swoje księgi w zawiniątku Olive i skinął na nie. Olive przysunęła je do jego boku. Zapamiętała, że poprosił o nie po uwolnieniu od Moandera i wzięła to za znak, że gotowy był żyć dalej i zapomnieć o przeszłości – przynajmniej na razie. - Bez wątpienia słyszeliście o Harfiarzach – rozpoczął Bezimienny Bard. – Grupa powstała na północy, na długo przed waszym urodzeniem. Członkami są w większości bardowie i tropiciele, chociaż nie tylko. Wszyscy są dobrymi mężczyznami i kobietami, poświęcającymi się utrzymywaniu równowagi życia, przeciwstawiają się wszystkiemu, co zagraża pokojowi w Krainach, chronią słabych i niewinnych. Rozpoznacie ich po małych broszkach w kształcie harfy i księżyca. - Jednym z ich członków był bard, mistrz w swej sztuce, o głosie i pamięci niczym wypolerowanym lód. Twórca pieśni, które popychały ludzi ku czynom lub uspakajały ich, do snu włącznie. Nie było nikogo, kto usłyszałby jego muzykę i nie było pod wrażeniem. Sam bard często zadziwiony był swymi zdolnościami i chciał, by wszystkie jego dzieła zostały zachowane dla potomności. - Jednak pieśni można tak łatwo zmienić. Przy tekstach majstrowano, melodie przekręcano. Jego właśnie koledzy robili to z jego dziełami, zmieniając zwrotki, by pasowały do konkretnej publiczności, przyspieszając tempo, żeby wcześniej zakończyć wieczorny występ. Albo zwyczajnie zapominając linijki. A chociaż takie rzeczy są naturalne, bard był ogarnięty obsesją zachowania swoich dzieł tak, jak on je napisał i nakazał śpiewać. - Dość szorstki typ, prawda? – zapytała Olive z nieśmiałym uśmiechem. - Wszyscy mamy swoje wady – usta prawdziwego barda wygięły się w półuśmiechu. – Odrzuciwszy ludzkich bardów jako kandydatów do zachowania jego dzieł, bard odwołał się do środków mechanicznych. Papier i kamień nie wystarczą – zapisane słowa nie oddają znaczenia tak dobrze, jak

słowa wypowiedziane, a zapiski mogą jedynie opisać nuty i melodię, lecz nie ducha pieśni. Poza tym papier i kamień mogą zostać zniszczone. Nawet magiczne próby zapisania jego muzyki bardzo go rozczarowały. Nie potrafiły zademonstrować prawdziwej interakcji barda z publicznością. - W końcu ustalił mieszaninę wszystkich metod, która spełniała wszystkie jego oczekiwania. Ludzkie naczynie, nie mające własnej woli, niezdolne od wysunięcia się choćby na milimetr od oryginalnego wykonania; składnica jego opowieści i muzyki, która mogła przedkładać je przyszłym pokoleniom. - Alias – stwierdziła Akabar. - Alias? – pisnęła Olive. - Alias – powiedział prawdziwy bard. – Jednak cena za stworzenie takiego stworzenia była bardzo wysoka. Zawierała układanie się z potężnymi magami i siłami z innych planów. Cena była również okrutna. Oznaczała śmierć niewinnej duszy, szlachetnej i nieskalanej, i to okrutną śmierć. - Mistrzowski bard, wraz ze swymi uczniami, kobietami i mężczyznami o mniejszych mocach, lecz wielkim talencie, próbował samodzielnie stworzyć to naczynie. Próba się nie udała, kosztowała życie jednego asystenta i głos asystentki, która pozostała niema do końca swych krótkich, bolesnych dni. - Wiele kobiet i mężczyzn w Krainach mogłoby wzruszyć ramionami na taką tragedię. Jednak Harfiarze postrzegają siebie jako lepszych mężczyzn i kobiety, więc byli oburzeni tym, co zrobił bard. Wezwali go na osądzenie. - Okradli go z jego imienia, wydarli je z jego pamięci. Ponieważ jego imię było rzeczą nabytą, mogli to łatwo uczynić. Jednak odkryta wiedza jest jak dżin wypuszczony z butelki – nie można go zmusić, żeby wrócił. Walka, by ją odkryć, staje się częścią duszy odkrywcy. Nie mogli zniszczyć wiedzy, jaką posiadał. Bali się, że spróbuje jeszcze raz lub że przekaże tę wiedzę komuś innemu. Zatem nie mogli wypuścić go na wolność, lecz jednocześnie nie mogli go zabić, ponieważ był jednym z nich, a oni nie chcieli mieć na rękach swojej własnej krwi. - Zdecydowali, że zamkną go w więzieniu, lecz nie wystarczy do tego zwykłe więzienie. Nie mogli ryzykować, że przekaże komuś metodę, którą obmyślił. Więc skuli go i wygnali poza Krainy, do ziem, gdzie zawodzi rozum, a bogowie przetaczają się po niebie jak frontowy burz. Wszystkie jego pieśni, słowa i idee zostały wymazane w próbach zatuszowania tego, co osiągnął. Tym, którzy znali jego pieśni, nakazano więcej ich nie śpiewać, a respekt dla Harfiarzy i strach przed nimi były w tych czasach tak duże, że wielu wypełniło zakaz. - A zatem stało się to, czego mistrzowski bard obawiał się najbardziej: pieśni, które tak bardzo chciał zachować, stały się martwe, w Krainach nikt ich nie pamiętał. Harfiarze byli bardzo skrupulatni. Każdy ich nowy członek nie wiedział nic o tej historii. Tylko ci starsi o niej pamiętali. - Zatem jak udało ci się uciec? – zapytał Akabar. - Po opowieści pozostał pewien ślad. Kawałek listu, który kiedyś napisałem do ucznia, wpadł w ręce Cassany – było w nim coś o tym, jak sprawić, by moje naczynie nie dało się odróżnić od prawdziwego człowieka. Cassana podjęła się wielkiego wysiłku, by mnie odnaleźć. Zagięła parol na jednego ze starszych Harfiarzy i torturami wyciągnęła z niego informacje o miejscu mojego pobytu. Słyszałem, że nie

poddał się do chwili, gdy zaczęła również torturować inne stworzenia. - Nic o tym nie wiedziałem, gdy jej sojusznicy zdołali zbudować most do miejsca mojego wygnania. Gdybym nie był tak oszalały i zrozpaczony z powodu śmierci moich pieśni, natychmiast przejrzałbym zamiary jej szatańskiego sojuszu. Lecz Cassana zachowywała się w stosunku do mnie najmilej, jak mogła, a Phalse igrał z moją chęcią odwetu. Zrie okrył się iluzją żyjącego maga. Nikt nie powiedział o Ognistych Nożach, Moanderze, ani władcy Phalse’a. - Zdradziłem im wszystkie moje sekrety, a oni pomogli mi zbudować Alias. Później dowiedziałem się, że pieniądze na projekt pochodziły od Ognistych Noży, a życiową energię, potrzebną, żeby Alias zaczęła oddychać, dał Moander. Cassana obdarzyła ją ciałem, Zrie mocą trzymania śmierci z daleka, a władca Phalse’a mocą do zamknięcia w niej duszy. - Duszy Smoczywabika – sapnął Akabar. - Sauriala? Tak. - A ty nauczyłeś ją śpiewać – powiedziała Olive. - Znacznie więcej niż to. Ja utkałem całą jej historię, jej myśli, uczucia, przekonania. Pełną osobowość, która mogła wchodzić w kontakty z innymi. Ona miała być moją pokutą, zadośćuczynieniem za wszystko, co zrobiłem. Chciałem się upewnić, że nikt nie zobaczy piękna mego osiągnięcia bez wcześniejszego wybaczenia mi złych środków, po jakie sięgnąłem, by dojść do celu. - Jednak moi sojusznicy mieli swoje własne cele, powinienem uświadomić to sobie w momencie, gdy każdy nadał jej inne imię. Ja dałem jej na imię Alias, ponieważ nie mogłem dać jej swego własnego imienia. Wszystkim, czego dla niej pragnąłem, było, by żyła w spokoju i śpiewała moje pieśni. - Potem oznakowali ją i sauriala, którego władca Phalse’a dostarczył, by został złożony w ofierze w zamian za jej duszę. Wtedy zrozumiałem, że mają zamiar z niej niewolnicę. - Pokłóciłem się z Cassaną i właśnie wtedy pokazała mi swoją prawdziwą twarz. W oznakowaniu postawiła psute miejsce, które reprezentowało mnie – to jeszcze jeden z jej okrutnych żartów. Odszedłem od niej i zszedłem tutaj, ponieważ tu trzymano Alias i Smoczywabika. Chciałem przekonać sam siebie, że powinienem zniszczyć Alias, zamiast pozwolić jej żyć na tym świecie powiązaną z taką ilością zła. Były Harfiarz spojrzał do celi, w której wisiał Akabar, jakby wciąż kogoś w niej wiedział. W jego oczach zakręciły się łzy. - Jestem zbyt rozsądnym człowiekiem, żebym wierzył w cuda, lecz one muszą się zdarzać, niezależnie od tego, w co ja wierzę. Kiedy tego wieczora zostawiłem ją w celu, oddychała, lecz była nieprzytomna. Według naszych kalkulacji nie powinna się obudzić do momentu, gdy saurial zostanie zabity. Już był bardzo blisko śmierci. Podczas jednej z prób ucieczki zabił wielu Ognistych Noży, więc bili przy każdej nadarzającej się okazji. Zostawili go powieszonego na tym samym haku, co ciebie magu. - Kiedy wróciłem tutaj tej samej nocy, jaszczur leżał na słomie owinięty w płaszcz Alias. Zdjęła go i zajęła się jego ranami. Śpiewała mu kołysankę, jak dziecko lalce. - Zakradłem się na górę, żeby przynieść miecz, który trzymałem dla Alias i trochę napojów leczniczych

dla sauriala. Odszukałem również jego miecz, który Cassana mi przekazała ponieważ byłem jedyną osobą, która mogła go unieść, nie odczuwając bólu. Nie byłem pewien, czy powinienem zaufać Alias w kwestii mieczy. Zachowywała się jak małe dziecko. Dałem jej więc napoje i powiedziałem, co z nimi zrobić. Gdy saurial odzyskał przytomność, powiedziałem mu, że go uwolnię pod warunkiem, iż on pomoże Alias w ucieczce – że musi zabrać ją jak najdalej od Wrót Zachodu. Zgodził się chętnie. - Musiałem tu pozostać, że maskować ich ucieczkę. Na godzinę przed świtem, gdy wszyscy przygotowywali się do ceremonii poświęcenia sauriala, Cassana zorientowała się, co zrobiłem. Zniszczyłaby mnie na miejscu, gdyby Phalse nie rozkazał jej mnie oszczędzić. Sądził, że mogę wiedzieć, dokąd się udali i zaczął mnie przesłuchiwać na swój własny sposób. Myślałem, że jestem bezpieczny, ponieważ nie dałem saurialowi żadnych konkretnych instrukcji, jednak zaszczepiłem w Alias duża nostalgię do Cienistej Doliny. Chciałem, żeby tam zaśpiewała. Phalse dowiedział się o tym i stąd wiedział, gdzie ma was oczekiwać. - To tam go spotkałaś – oskarżył Akabar Olive. Halflinka wzruszyła ramionami. - Wiedziałeś o tym, że Alias nie jest człowiekiem, a nic mi o tym nie wspomniałeś. – Zwróciła się do prawdziwego barda – Zatem to Phalse pozwolił ci żyć? - Decyzję podjęła Cassana. Zmieniła zdanie co do zamysłu zniszczenia mnie. Zamknęła mnie w celi, gdzie mój umysł zaczął błądzić, a siły opadać, więc stałem się bardziej uległy. Chciała mojej pomocy przy innych projektach i mojego… towarzystwa. - To świnia, nieprawdaż? – powiedziała Olive. – Tylko pomyśl, Akash, mogłeś stać się współkonkubentem, wraz z byłym Harfiarzem. Mag obrzucił halflinkę zimnym spojrzeniem. - Cóż – powiedziała Olive z szerokim uśmiechem – może być wiedźmą, ale nie można jej odmówić gustu w sprawach mężczyzn – oczywiście żyjących. Czy nie powinniśmy wkrótce iść, jeśli chcemy powstrzymać poświęcenie sauriala? - Czekamy, aż wzejdzie księżyc – wyjaśnił bard. – Żeby uniknąć patroli Ognistych Noży. - Siedziałeś w tej celi przez około miesiąc, skąd wiesz, kiedy wzejdzie księżyc? – zapytała Olive. Sztukmistrz wziął do ręki udko kurczaka, ugryzł kawałek, przeżuł i połknął, następnie uśmiechnął się do niej. - Zapominasz, panno Ruskettle, że bard nie traci poczucia czasu. 29 POŚWIĘCENIE

Gdy Smoczywabik się obudził, był przywiązany twarzą do góry do zimnej, kamiennej płyty i czuł, że jego ogon został niewygodnie przyciśnięty pod spodem. Rozprostował pazury, chcąc przeciąż więzy, które trzymały jego kończyny w czterech rogach płyty, lecz delikatne, metaliczne brzęknięcie powiedziało mu, że więzy nie były skórzane ani konopne, lecz z cieniutkiego, stalowego drutu. Tępy ból ostrzegł go, że przy najmniejszym ruchu drut będzie mu się wrzynał w łuski. Otworzył oczy i poprzez ogromne kły wyrzeźbione w kamieniu zobaczył czerwieniejące niebo. Tuż obok kamiennej płyty, w centrum uzębionej paszczy, znajdował się wypalony krąg po ognisku, z jednodniowym popiołem. Widział to miejsce wczoraj z powietrza – wzgórze za murami Wrót Zachodu, na którym czciciele Moandera oczekiwali na dostarczenie Alias. Stary i zerodowany kamień, do którego go przywiązano, otoczony był rowkami, które nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do jego przeznaczenia. Skoncentrował się i wezwał swoje shen. Mist, która opisała go pozostałym jako paladyna, starała się oddać jego profesję najlepiej, jak umiała. Z informacji, jakie zdołał zebrać w czasie krótkiego pobytu w tym świecie, wynikało, że on i jego bracia mieli dużo wspólnego z wojownikami, mieli też dużo mocy podarowanych przez bogów. Jednak shen nie było dokładnie tym samym, co zdolność paladynów do wykrywania zła. Dzięki niej Smoczywabik mógł wyłowić wszelką różnorodność typów zła, które mogły zawładnąć duszą, również nieobecność zła i łaskę, jaka dodawała duszy sił. Był także zdolny do ocenienia siły ducha. Duch ludzkiego maga z początku przypominał kulę ciemnej żółci – był słaby, jednak bez złośliwości lub arogancji, trochę chciwy, lecz nie za bardzo. Zmiana, jaka w nim zaszła, była zdumiewająca. Walka z Moanderem wzmocniła jego ducha stokrotnie. Dusza maga stała się czystsza, chociaż łaski musiał dopiero dostąpić. Halflinka niewiele się zmieniła – to niestały duch, zabarwiony skąpstwem i ambicją, poznaczony z lekka małostkowością, a znacznie głębiej złośliwością. Muzyka pomagała jej trzymać te cechy pod kontrolą, lecz ostatnio nawet to nie było w stanie zatrzymać rosnącej plamy zazdrości. W normalnych warunkach nie zbadałby takiego towarzystwa jak tych dwoje, lecz najemniczka zdecydowała się podróżować z nimi, a on swoją przysięgę, że będzie ją chronił, traktował bardzo poważnie. Jej duch był czasem tak słaby, że aż go to przerażało. Bał się, że jej duch się załamie i to nie tylko dlatego, iż był z nią związany obowiązkiem, lecz również ponieważ dusza jej dotknięta została łaską niebieskiego nieba w środku lata. Chciał to w niej zachować. Jednak teraz musiał się przyznać sam przed sobą, że zawiódł. Wzgórze wokół niego pulsowało i drgało od złego światła. Wkrótce zostanie zabity, duch wojowniczki zgaśnie i przejdzie ona na stronę zła. Zło wspinało się pod górę pod postacią wielu osób. Mieszały się silne i mocno duchy. W krąg z kamiennych kłów weszły przynajmniej dwa tuziny kobiet i mężczyzn w płaszczach z kapturami. Tuż przed wejściem do kręgu rozdzielili swoje szeregi i otoczyli go z dwóch stron. Stroje oznaczały, że są wyznawcami Moandera, a ich przywódca miał na twarzy bladą maskę popularną wśród złych panów, nawet w świecie sauriali. Jednak wyznawcy poruszali się bardzo niezdarnie, a ich głosy łamały się w trakcie śpiewu, czasem gubili

nuty lub tracili kadencję, żeby następnie podjąć ją kilka taktów później. Czyżby byli to oszuści? – zastanawiał się Smoczywabik. Wszyscy mieli te same odczucia co zabójcy, z którymi współpracowała Cassana – Ogniste Noże. Kiedy pseudowyznawcy Moandera w liczbie dwudziestu uformowali krąg wokół obwodu wzgórza, na środek w krzykliwej procesji wystąpiły cztery postacie. Na początku kroczyła roześmiana postać Phalse’a. Pseudohalfling ubrany w całości na niebiesko – był to przyprawiający o mdłości niebieski kolor gnijącego mięsa. Jego niebiesko-niebiesko-niebieskie oczy błyszczały z niecierpliwości. Smoczywabik syknął, a Phalse uśmiechnął się z wyższością. Phalse znalazł sauriala w chwili, gdy wędrował po planie grasujących demonów z Tartaru. Pseudohalfling pochwycił paladyna i sprowadził go do tego planu, by został zabity w celu zniewolenia kogoś innego. Zrie Prakis ukazał się jako drugi, okryty szatami koloru krwi, ściągniętymi brudnymi tasiemkami koloru kości. Niósł swą laskę mocy niczym broń ceremonialną, gotów uderzyć każdego, kto ośmieliłby się mu sprzeciwić. Jego ruchy pełne były energii, mimo że mięśnie zwiotczały, popękały i naciągnęły się na kościach. Żywotność licza spowodowana była bliskością jego pani, Cassany, która ukazała się tuż za nim. Ta ubrana była w zieloną suknię bez ramiączek, rozciętą z boku. W rękach obracała cienką, małą różdżkę, za pomocą której kontrolowała swoich pupili. Na jej twarzy gościł okrutny, przebiegły uśmiech. Na samym końcu do kręgu wkroczyła Alias, poruszała się bardziej jak nieumarły, jakim był Prakis, niż jak żywa istota. Ciało marionetki znajdowało się całkowicie pod kontrolą jej pani. Ubrana była w skórzane spodnie rozcięte po bokach. Rozcięcia związane były na krzyż rzemykami, które przeplecione zostały przez okute dziurki. Na nogach miała długie, lśniące buty z niewiarygodnie wysokimi obcasami, które zasłaniały jej łydki. W talii zapięty był ozdobny, szeroki pas, na przedzie którego wykuta została w srebrze czaszka jakiegoś stworzenia. Do tego wszystkiego dodano kolczugę rozciętą pośrodku, odsłaniającą ciało między jej piersiami i dającą każdemu mieczowi idealne miejsce do zadania ciosu. Niepraktycznego, lecz wystawnego stroju dopełniały naramienniki lakierowane na czarno, aksamitna, czerwona peleryna i czarny kołnierz. W rękach ściskała miecz Smoczywabika o główce w kształcie diamentu, robiła to tak mocno, że kostki jej palców zbielały. Jej twarz stanowiło naprężoną maskę, linie naczyń krwionośnych wyraźnie odznaczały się na karku. Runy wzdłuż jej prawego ramienia świeciły piekielnym światłem, tworząc wokół niej fałszywy niebieski świt. Smoczywabik poruszył się w swoim metalowych więzach, starając się nie dać swym oprawcom przyjemności patrzenia, jak się rzuca. Druty były zbyt dobrze przymocowane, by puściły, więc jego nadgarstki zwilgotniały od krwi. Zrie Prakis stanął w jednym końcu płyty, w pobliżu głowy Smoczywabika, Phalse przy nogach jaszczura. Cassana zajęła miejsce po boku, zaś Alias, starająca się strząsnąć runy z ramienia, stanęła dokładnie naprzeciwko niej. Saurial rozumiał, co za chwilę miało nastąpić. Użyją Rozpruwacza, jego własnego miecza, do zabicia go. Gdyby tylko zdołał pochwycić ostrze, wtedy, we Wzlatującym Kruku, mógłby zneutralizować całą magię Cassany i zmienić bieg tej walki. Teraz ostrze roztrzaska się w zetknięciu z jego niewinną krwią i dwie dobre rzeczy zostaną zniszczone jednym ciosem. Trzy, wliczając Alias. Jakby to wszystko razem nie było wystarczająco złe, Cassana dodatkowo zmuszała Alias, żeby to ona tego

dokonała. Było to absolutnie niepotrzebne do odprawienia rytuału. Ta wiedźma robiła to tylko po to, by zadać najemniczce ból i patrzeć na jej rozpacz. Smoczywabik spojrzał głęboko w oczy Cassany. Ona nie pozwoli rozkwitnąć ani jednemu kwiatu bez swego pozwolenia, a zanim Alias zdąży się rozwinąć z pąka, czarodziejka zamknie ją w bryłce bursztynu. Przewrotna ciekawość skłoniła go do spojrzenia na Cassanę przy użyciu wzroku shen, by, zanim umrze, choć raz zobaczyć, jak wygląda tak wielkie zło. Wnętrze jej duszy sprawiło, że zadrżał. Stanowiła je czarna ściana, przesiąknięta ognistoczerwonymi rysami. Głęboko w jej sercu płonęła nienawiść, która trzeszczała między nią, Zrie Prakisem i Phalse’em. Licz, tak samo jak próżnia, wsysał wszelkie emocje, stojący obok Cassany przypomniał wir nienawiści i strachu. Phalse świecił jak miasto podpalone przez najeźdźców. Jego złośliwość przechodziła kolejno w odcienie zielonej chciwości, czerwonej nienawiści i na samym końcu żółtej zazdrości. Cassana uśmiechnęła się szeroko, jakby domyślała się, co robi saurial. Spojrzała na niebo za plecami Alias. Słońce już niemal rozjaśniło horyzont. Czubki ostrych, zakrzywionych kolumn wyglądały, jakby zamoczono je we krwi. Czarodziejka skinęła na Phalse’a, który odwrócił się plecami do Smoczywabika. Mały sługa wykonał rękoma tajemny ruch, który zdawał się zaprzeczać istnieniu jakichkolwiek kości w jego ciele. Jego kości kołysały się w tył i w przód jak węże. Ponad nim pojawił się świetlny punkcik, po czym zaczął rosnąć. Najpierw przypominał wielokolorową kulę magicznej mocy, następnie spłaszczył się i zamienił w wirujący wzorek srebra i czerwieni. Smoczywabik widział już tę bramę. Było to przejście do Cytadeli Białej Tułaczki, gdzie on raz Alias zostali oznakowani. Teraz przejście otwarto ponownie, by ściągnąć przez nie energię z domeny władcy Phalse’a. Zakończy to przypieczętowanie paktu zniewolenia Alias w momencie jego śmierci. Smoczywabik w końcu spojrzał na Alias. Nie chciał jej zasmucać, lecz nie mógł się powstrzymać. Ich spojrzenia złączyły się ze sobą jak kawałki magicznej układanki. Jej oczy miały czerwone obwódki od wyczerpania i wypłakanych łez. Użył swego wzroku shen. Jeśli miał umrzeć, chciał, by stało się to, gdy będzie spoglądać w błyszczącą niebieskość jej duszy. Poświata jej duszy była szczupła niczym płomień pojedynczej świecy. Drgała jak ożywiony szafir. Jednak ze wszystkich stron nadciągała fala ciemności, trzeszcząca energią wpychająca się wyżej i wyżej, by zgasić płomyk. Płomień zapłonął na chwilę silniej, lecz otaczające go ciemności również przybrały na sile. W miarę jak Phalse uwalniał kolejne zaklęcia kontrolujące dysk rozciągający się między planami, wzmacniały się śpiewy. Pierwsze promienie świtu wplątały się we włosy Alias i nadały im ognisty wygląd, niczym aureoli czerwieni na tle nowo narodzonego nieba. - Przygotuj się do poświęcenia nieskalanego! – krzyknęła czarodziejka. – Unieś ostrze! Alias zawahała się przez moment i Smoczywabik dostrzegł, że płomień na chwilę zajaśniał mocniej. Cassana poruszyła różdżką i płomyk przygasł, jakby ktoś przysłonił go kagankiem z przyciemnionego szkła. Alias uniosła dłonie i zacisnęła je na rękojeści. Rozpruwacza. Ostrze skierowała w pierś jaszczura. Jego własne pieczęcie zaczęły odpowiadać na wezwanie mocy swych panów i Smoczywabikowi zdawało się, że serce wyskoczy mu z piersi.

Poprzez kontakt wzrokowy starał się błagać najemniczkę, żeby walczyła, żeby wzmocniła swą wolę. Desperacko pragnął dodać jej swej wewnętrznej siły i odpędzić ciemności. Jednak chociaż jego siły pozwalały mu widzieć jej duszę, nie mógł jej do niczego zachęcić. Po cichu przeklął swoją niemożność skomunikowania się z nią. Pomiędzy pieczęciami na jego piersi strzeliły niebieski iskry, a runy na ramieniu Alias zareagowały w podobny sposób. Paskudztwo powiedziało jej, że czerpała swą siłę niezależności z niego, lecz Smoczywabik nie odkrył jeszcze, jak się to działo. Może, pomyślał nagle saurial, zbyt długo wypierał się tych złych znaków. Być może jeszcze można przemienić je w dobro. Ostrożnie spróbował skanalizować swą wolę przez runy, zmuszając światło, by roztoczyło swą poświatę wyżej. Iskry sypnęły w górę niczym woda z fontanny. Odbiły się w ramieniu Alias jak w lustrze. Wreszcie iskry zetknęły się i przeplotły, tworząc most nad przepaścią między ofiarą a katem. Głos Cassany zdawał się dolatywać z bardzo daleka, gdy krzyknęła – Przypieczętuj pakt! Ciemności w Alias wzrosły jak żółć, a świecowy płomyk jej ducha zadrgał. Nagle, karmiąc się wolą Smoczywabika, wzmocnił się i stał bardziej intensywny. Smoczywabik wzdrygnął się. Czuł się, jakby właśnie wtoczył kamień na szczyt wzgórza i zepchnął go po drugiej stronie w dół. Każdy mięsień jego ciała drgał spazmatycznie. Teraz kamień toczył się już według własnej woli. Z każdą mijającą sekundą płomień duszy Alias stawał się jaśniejszy i gorętszy. Źródło ciemności zaczęło z początku twardnieć, później zaś pękać jak wyschnięte błoto. Nadpłynęły nowe fale otaczającej ich masy zła, lecz zostały odepchnięte przez nasilający się niebieski ogień. Alias zawisła nad Smoczywabikiem, mięśnie jej znieruchomiały, lecz twarz miała niemal spokojną. Phalse i Ogniste Noże wcielające się w czcicieli Moandera wstrzymali oddech, zapewne Prakis zrobiłby to samo, gdyby miał oddech do wstrzymywania. Cassana wykrzywiła swoją piękną twarz w maską gniewu – gniewu pomieszanego ze strachem, że ten stworzony przedmiot ujawni nagle jakąś nowo narodzoną w nim siłę. Zaciskając różdżkę w pięści, podniosła dłoń w górę szerokim gestem, mocno pociągając za sznurki zbuntowanej marionetki, w próbie zmuszenia Alias do wykonania jej woli. Coś pękło w Alias, zupełnie jak stary skórzany rzemień, naciągnięty ponad miarę. Kobieta wbiła ostrze mocno w dół, lecz wykonując ten gest, nagle skierowała je w przód, zatapiając Rozpruwacza nie w pierś Smoczywabika, lecz wprost w serce Cassany. Końcówka w kształcie diamentu przeszyła plecy czarodziejki, lecz nie było na niej krwi. Czarodziejka cofnęła się kilka kroków z wyrazem szoku na twarzy. Zarówno Phalse jak i Prakis podeszli do niej, lecz odgoniła ich. Nie wypuszczając różdżki z rąk, spróbowała wyciągnąć ostrze ze swego ciała. Gdy dotknęła Rozpruwacza, na jego klindze zatańczyły niebieskie iskry. Magia utrzymywała ją przy życiu pomimo śmiertelnej rany, jednak nic nie mogło rozproszyć mocy ostrza, które chroniło się przed złem. Cassana krzyknęła i wyrwała z siebie miecz. Bardzo powoli w ranie w jej piersi zaczęła wzbierać krew. Z twarzą wykrzywioną z bólu, Cassana rzuciła ostrze prosto w gardło Alias. Wojowniczka upadła w tył, unikając ciosu, w tym samym momencie rzucili się na nią Phalse i Prakis. Odturlała się na bok przed mrożącym dotykiem licza. Gdy wstawała na nogi, zbliżył się do niej Phalse ze sztyletem. Pseudohalfling

zarobił cios butem w twarz, a Ogniste Noże na obrzeżach wzgórza zaczęły się gromadzić, by powalić najemniczkę przewagą liczebną. Na prawo od Smoczywabika, przy klęczącej sylwetce Cassany, rozległa się rozrywająca eksplozja. W okolicach podstawy jednego z ostro zakończonych filarów w górę słup ognia, pochłaniając dwóch Ognistych Noży. Wielka wieża z kamienia zadrżała, a następnie zwaliła się na bok. Nastąpiła druga, a potem trzecia eksplozja i krzykliwe pióropusze fajerwerków oraz dymu uderzyły w dwie kolejne kolumny, oślepiając każdego, kto na nie spoglądał. Smoczywabik natychmiast rozpoznał w tym robotę Akabara Bel Akasha, który po raz kolejny udowadniał, że jest magiem wcale nie małego kalibru. Nagle saurial poczuł, że po jego ciele przesuwa się drobna dłoń. Odwrócił głowę z zamiarem odgryzienia jej, gdyby tylko zdołał. Powstrzymał się, gdy dostrzegł Olive Ruskettle przesuwającą się wzdłuż jego ciała. Halflinka trzymała w ręku szklaną fiolkę, z której wylała na jego metalowe więzy gęstą, zielonkawą miksturę. Druty zadymiły i wydzieliły z siebie okropny, kwaśny odór, lecz natychmiast osłabły, jakby w jednej chwili przerdzewiały na wylot. Smoczywabik naciągnął pęta i przerwał je, w tym czasie halflinka przesunęła się ku jego nogom. Wciąż trwał w transie swego wzroku shen, więc nie mógł nie dostrzec, że duch halflinki został oczyszczony z dużej dozy goryczy, a próżność płonęła w tej chwili siłą celu do spełnienia. Ognisty Nóż zaszarżował w kierunku Olive, z wyciągniętą końcówką ostrza umoczoną w żółtej mazi, która powaliła Smoczywabika we Wrotach Zachodu. Halflinka uchyliła się, a jaszczur zamachnął się swoją uwolnioną nogą z wyciągniętymi pazurami. Jego ostra, naturalna broń zatopiła się głęboko w brzuchu zabójcy, który upadł do tyłu, rozchlapując wokół krew. Smoczywabik rozejrzał się w poszukiwaniu Alias. Najemniczka była otoczona Ognistymi Nożami, lecz udało się jej zdobyć jeden z ich mieczy i już dwóch zabójców leżało u jej stop. Spojrzał w drugą stronę, szukając Cassany, ale ta gdzieś zniknęła. Saurial zsunął się z kamiennego ofiarnego i ruszył, by odzyskać Rozpruwacza. Z tyłu, na gardle Smoczywabika, zacisnęły się zimne, kościste dłonie. Mrożący dreszcz spłynął do jego żył i spełzł w dół po ciele. Prakis zaśmiał się chrapliwie, gdy jego paraliżujący dotyk zaczął wysysać energię z paladyna. Dla człowieka przełamanie siły tego uścisku mogłoby okazać się niemożliwe, lecz sauriala nie tak łatwo jest zajść od tyłu. Wplótł on swój ogon między siebie a licza i użył go jako dźwigni, by odepchnąć od siebie Zrie. Licz cofnął się kilka kroków, potem wycelował końcówką swej laski w sauriala i coś wyszeptał. Prakis zamienił się w słup ognia. Była to reakcja skrajnie różna od tej, której oczekiwał Smoczywabik. Obrócił się, by się przekonać, kto mu pomógł. Na kamieniu stał siwiejący, dokładnie ogolony mężczyzna w zniszczonym płaszczu. Z kieszeni wyciągnął małą fiolkę i cisnął nią w Phalse’a, który próbował zajść Alias od tyłu. Phalse dostrzegł pocisk i uchylił się. Stojący za nim Ognisty Nóż nie miał tyle szczęścia i zamienił się w płonący stos. Smoczywabik rozpoznał mężczyznę. To on zażądał, aby saurial chronił Alias w zamian za swoją

wolność. Jaszczur widział go od czasu tylko raz, we śnie Alias w Cienistym Przesmyku – Bezimienny. Teraz walczył otwarcie po ich stronie. Saurial przez krótką chwilę przyglądał się Bezimiennemu wzrokiem shen, jednak wszystkim, co mógł dostrzec, była szara masa na tle szarego nieba. Ani dobra, ani zła, lecz bardzo dumna. Prakis zaśmiał się odrażająco mechanicznym głosem niemartwego i wyszedł z kuli ognia, którą rozpaliła wokół niego fiolka Bezimiennego. Ubrania licza zmieniły się w popiół, a resztki skóry w osmalone płaty, które kruszyły się na kościach. Niemniej jednak punkciki światła wciąż tańczyły w jego oczach i wciąż trzymał laskę. Alias powaliła kolejnych dwóch zabójców, ale reszta zdołała zacieśnić pierścień wokół niej. Najemniczka została zamknięta ze wszystkich stron. Jedno ostrze odbiło się od gęsto splecionej kolczugi, jednak kolejne przeszło niebezpiecznie blisko nad jej głową, ścinając jej trochę włosów. Pod nogi Alias uderzyła błyskawica, zwalając ją z nóg. Na polu bitwy zamarły wszelkie działania. Osmalony Prakis uśmiechnął się nadpalonymi zębami, machając swoją laską mocy w tę i z powrotem, celując w Smoczywabika, potem w Ruskettle i Bezimiennego, dając im do zrozumienia, że jakikolwiek nagły ruch zakończy się natychmiastowym zniszczeniem. Pozostali przy życiu zabójcy stanęli jak straże przy powalonej wojowniczce. Z czubka jednej z ocalałych kolumn wystrzeliło czerwone światło. Na szczycie stała Cassana. W jednej ręce wciąż ściskała różdżkę, drugą przyciskała do piersi rozdartą suknię, gestem skromnej kobiety zasłaniającej dekolt. Smoczywabik drgnął, rozważając, czy zdąży chwycić Rozpruwacza i położyć kres groźbom maga, zanim ten spali go na popiół. - Zakończmy dzieło – krzyknęła czarodziejka ze swej kolumny. – Bezimienny, twoja mała rola dobiegła końca. Phalse, weź miecz i zabij sauriala oraz Bezimiennego. Ja tymczasem zajmę czymś Marionetkę – wzniosła różdżkę nad głowę. Smoczywabik poczuł ból w chwili, gdy Cassana użyła niebieskiej różdżki do zadania Alias dręczącego bólu. Za plecami Cassany ukazał się cień, wyrwał jej różdżkę, a ja samą zepchnął z kolumny. Cassana wykrzyknęła przekleństwo, po czym uderzyła mocno bokiem o ziemię. Zrie zakręcił swą laską, starając się wypatrzyć napastnika, który zaatakował jego panią. Na chwilę ponad filarem ukazała się latająca sylwetka Akabara, ściskająca różdżkę mocno w ręku. Potem zaczęła ona unosić się i opadać w bardzo nieregularny sposób. Z końcówki laski Zrie wystrzeliły długie bicze energii i eksplodowały tuż za magiem w formie olbrzymich kul ognia, lecz Akabar zdołał utrzymać się tuż nad buchającym zasięgiem ich płomieni. Smoczywabik zdołał w końcu pochwycić swój miecz, jednak gdy Akabar latał, nie mógł zaryzykować rozwiana magii Rozpruwaczem. Zamiast tego użył ostrza do solidnego wbicia się w pierś Zrie Prakisa i wyciągnięcia z niego osmalonych żeber. Niemniej nie naruszyło to zdolności bojowych licza. Potwór walnął Smoczywabika na odlew swymi złośliwie zaostrzonymi kośćmi dłoni. - Akabarze! – krzyknął Bezimienny. – Wrzuć różdżkę do dysku! Smoczywabik niespokojnie się obrócił. Usunięcie różdżki z zasięgu ich wrogów niewątpliwie miało sens taktyczny, lecz czy będzie automatycznie oznaczać ich porażkę? A jaki efekt wywrze to na Alias?

Akabar podpłynął nisko, starając się uniknąć trzaskających z laski mocy Zrie kul ognia. Jedna trafiła go w nogę i niemal stracił koncentrację i prawie spadł. Niemniej osiągnął swój cel, podciągając się w ostatniej chwili w górę i ciskając różdżkę w srebrno-czerwony dysk. Rozległy się trzy krzyki naraz. Phalse krzyknął i wystrzelił w kierunku dysku. Drogę zagrodziła mu Olive Ruskettle, ale przeskoczył nad nią i zanurzył się w poziomym otworze. Został połknięty bez najmniejszego drgnięcia powierzchni. Zrie Prakis wrzasnął i rozpadł się na kawałki. Wraz z wrzuceniem różdżki do innego planu egzystencji nie mógł już czerpać powiązanej z nią energii, która powstrzymywała go od ostatecznej śmierci. Skruszył się na pył. Lecz na chwilę przed tym, jako jego duch uciekł z kości, którymi „opiekowała się” Cassana, licz zdążył zawołać – Giń, Cassano! – Jego odrażający śmiech brzmiał jeszcze na wietrze. Laska mocy upadła na ziemię. Smoczywabik poczuł ostry ból w piersi, zupełnie jak wtedy, gdy zginął Moander. Nawet bez sprawdzenia wiedział, że pieczęć mocy zniknęła. Spojrzał na Alias, która dzierżyła w obu rękach miecz, lecz jeśli poczuła, że symbol Zrie Prakisa wypalił się z jej reki, nie pozwoliła, by zakłóciło to rytm jej walki. Na samym końcu wrzasnęła Cassana, ponieważ duża część jej własnej magii powiązana została z różdżką. Ona także zaczęła się rozkładać – ramiona zaczęły się zapadać, skóra stała się zniszczona i rozorana do tego stopnia, że czarodziejka wyglądała, jakby była ubrana w resztki swojego własnego ciała. Rana w piersi czarodziejki zaczęła chlustać krwią. Akabar sfruną na ziemię i podniósł laskę mocy z pola bitwy. Niektórzy spośród Ognistych Noży, niepewni czy mag może ją dzierżyć, czy też nie, zaczęli się wycofywać w kierunku zbocza. Smoczywabik strzegł tyłów, w czasie gdy Alias i Olive szły tyłem w jego stronę. Paladyn rozkazał Rozpruwaczowi połknąć wszelką magię w okolicy. Ani o moment za późno. Jędzowata forma Cassany wycelowała palcem w sauriala i wypowiedziała komendę. Z palca wystrzeliła lecącą zygzakiem błyskawica, lecz zmieniła się w deszcz nieszkodliwym iskier. - Zabijcie ich! – rozkazała pozostałym przy życiu zabójcom i spróbowała wstać na nogi. Ogniste Noże przegrupowały szeregi i zaczęły spychać drużynę w dół zbocza. Akabar mógł teraz używać laski mocy jedynie do uderzania w przeciwników. Alias straciła broń, a Olive potknęła się, idąc. W zamieszaniu i szale walki na miecze żaden z zabójców nie zdążył ponownie zatruć ostrza. To działało na korzyść poszukiwaczy przygód. Kilka ran Alias krwawiło, a Olive zaciskała szarpaną ranę w boku. Smoczywabik zaryzykował odwrócenie uwagi od parowania ciosów mieczy na chwilę potrzebną do odszukania Bezimiennego. Siwiejący mężczyzna zanurkował w srebrnym otworze. Tak samo jak Phalse, zniknął bez śladu. Saurial powali zabójcę zbliżającego się do nich od lewej strony i ćwierknął, by zwrócić na siebie uwagę najemniczki. Kiedy Alias spotkała jego wzrok, skinął głową w kierunku srebrnego dysku. Machnęła głową w tę samą stronę, dając mu znak, że musi pójść pierwszy. Warknął. Jeśli pójdzie pierwszy, Cassana będzie mogła ponownie użyć magii i ich zaatakować, lecz nie mógł wyjaśnić tego Alias. Jeszcze raz skinął głową, nalegając, że musi pójść pierwsza, lecz ona ponownie potrząsnęła głową, na sekundę przed tym, jak kopnęła jednego z zabójców butem w podbródek.

Jeszcze kilka minut temu nie miała swojej własnej woli, pomyślał z ponurym zdziwieniem. Dlaczego teraz zdecydowała się być taka uparta? Zwrócił na siebie jej uwagę kolejnym ćwierknięciem i obrócił się, jednocześnie rzucając jej Rozpruwacza. Alias chwyciła bron, ponowie zacisnęła dłonie na jej rękojeści i obróciła się, ścinając głowę jednemu z zabójców, który rzucił się do przodu w chwili, gdy jej uwaga skupiona była na saurialu. Smoczywabik chwycił halflinkę i wskoczył w dysk między planami. Srebrny otwór już zdążył się zmniejszyć do połowy swego początkowego rozmiaru. Wiry zamieniły się w solidne okręgi a sam portal pawie oczko władcy Phalse’a. Smoczywabik zniknłą w nim, zabierając ze sobą Olive, a Akabar i Alias zablokowali do niego wejście. Turmita wysoko uniósł końcówkę laski i rozwalił szczękę zbliżającego się napastnika. Nagle dwie zniszczone dłonie, mocne jak stal, zamknęły się wokół laski. Stara twarz Cassany, śliniąca się i wykręcona poza granice człowieczeństwa, wyłoniła się nagle przed magiem. - Używasz tego jak maczugi – sepleniła. – Poczuj jej prawdziwą moc. Alias zabiła kolejnego przeciwnika Rozpruwaczem, lecz pozostał ich jeszcze przynajmniej tuzin, a rany już zaczynały wpływać na jej czas reakcji. - Do portalu! – rozkazała magowi. - A co z wiedźmą? – zaprotestował Akabar, zaś Cassana zaczęła szeptać słowa przyzywające moc. - Wchodź! – krzyknęła wojowniczka. Alias przycisnęła stopę do żołądka maga i wepchnęła go do wnętrza dysku. Akabar nie poluzował chwytu na lasce, więc Cassana została przyciągnięta w stronę pawiego oka. Akabar zniknął z pola widzenia za srebrną poświatą portalu, jędzowata czarodziejka zdołała mocno zaprzeć się nogami i utrzymać pozycję. Wraz z odgłosem ścięgien wyrywanych z jej ramion, Cassana starała się przyciągnąć laskę z powrotem do siebie. Alias weszła w połowie do portalu, starając okrakiem w bramie między planami. Spuściła Rozpruwacza na tę połówkę laski mocy, która wystawała z dysku unoszącego się nad Wzgórzem Kłów. Ostrze przecięło stare drewno jak siekiera, a na końcówce przeciętej laski wykwitła wielokolorowa kula ognista. Alias poczuła, jak po jej ciele przetacza się żar, w tym momencie siła wybuchu wepchnęła ją w bramę, w kierunku ziem, które za nią leżały. Fala uderzeniowa pochwyciła resztki ciała Cassany oraz płonące sylwetki pozostałych Ognistych Noży i uniosła je ze szczytu Wzgórza Kłów. Ostatnie zakrzywione i ostro zakończone kolumny zwaliły się na ziemię i drugiego dnia z rzędu nad Wrotami Zachodu zapłonęła nowa gwiazda. 30

CYTADELA BIAŁEJ TUŁACZKI - Alias, czy wszystko w porządku? – zapytała Olive, pochylając się nad wojowniczką. - Czuję się, jakbym została rozłożona na części, a potem złożona z powrotem w całość, lecz z pominięciem dużej ilości kawałków – jęknęła Alias. - To trochę niesmaczny dowcip – zbeształa ją Olive. – Trafny, lecz niesmaczny. - A czego oczekiwałaś? – Głowę wypełnił jej pulsujący ból, ciało kłuło od przynajmniej dziesięciu ciętych ran, a do tego czuła, że jest mocno poparzona. Otworzyła oczy, po czym natychmiast zamknęła je z powrotem i warknęła – Cóż, to był błąd. Ostre, białe światło przepalało jej gałki oczne, pozostawiając po sobie niebieskie plamki tańczące w jej umyśle, nawet gdy mocno zaciskała powieki i zasłaniała je dłońmi. Nie była to lodowata biel śniegu lub słońca czy też perłowa biel jedwabiu, lecz gorąca, rozpalona biel rozżarzonych węgli wewnątrz pieca. Osłaniając oczy, odważyła się na kolejne spojrzenie. Niebo nad nią stanowiło mieszaninę wirów intensywnie białych i lekko białych – gorącej materii pomieszanej z jeszcze gorętszą materią, wijącą się i skręcając w daremnych próbach połączenia się. - Oto miejsce, gdzie bogowie przetaczają się po niebie jak frontowy burz – mruknęła. - Słucham? – zapytała Olive. - Nic. To tylko linijka ze starej opowieści. - Rozumiem – powiedziała halflinka, doskonale wiedząc, kto opowiedział najemniczce tę opowieść. – Masz zamiar leżeć tutaj cały dzień? – zapytała. Alias westchnęła i usiadła. Biała suknia halflinki, kopia tej, którą miała na sobie Cassana aż do wczorajszej północnej kolacji, była pokryta krwią i błotem. Na prawo od Alias Akabar i Smoczywabik klęczeli nad piątą osobą – nieznajomym, który pomógł im w walce na Wzgórzu Kłów. Alias natychmiast poczuła ukłucie zazdrości, że zajmują się wpierw kimś obcym, nie zaś nią. Nie bądź głupia, powiedziała sobie. Jak na kogoś, kto przed chwilą walczył z dwudziestką zabójców, wiedźmą, liczem i do tego złamał laskę mocy, jesteś w bardzo dobrym stanie. Powiodło ci się lepiej niż Sylune w Cienistej Dolinie. Gdy przypomniała sobie, w jaki sposób wiedźma rzeczna spotkała swój koniec, przelała się przez nią fala smutku. Czy jest jakaś różnica, zastanawiała się, między żalem, jaki odczuwają ludzie, a tym, który zostałam nauczona odczuwać? Jaki powód mógłby mieć którykolwiek z moich twórców, żeby sprawić, bym żałowała kogoś takiego jak Sylune? Żaden nie mógł mieć po temu powodów, stwierdziła. Mogę myśleć to, co chcę i mogę czuć to, co chcę. „Panowie” nie mają z tym nic wspólnego. Przypomniawszy sobie o niedawnej śmierci wszystkich panów z wyjątkiem jednego, spojrzała na swoje

ramię. Ręka wciąż ją bolała po usunięciu trzech górnych pieczęci: Cassany, Zrie Prakisa i Ognistych Noży. Wszyscy pozostali przy życiu członkowie grupy zabójców musieli zostać zdmuchnięci przez wybuch pękniętej laski mocy. Ramię, na którym znajdowały się pieczęcie, było teraz pokryte wijącym się wzorem, pozostał tyko koncentryczny znak władcy Phalse’a. Oraz puste miejsce, pomyślała Alias i wzdrygnęła się na wspomnienie przepowiedni Olive, że coś może się w nim pojawić. Alias spróbowała wstać, lecz upadła na jedno kolano. Była zmęczona i wyczerpana. Opara się na mieczu Smoczywabika, wstała i rozejrzała się dookoła. Stali na szczycie bardzo wysokiej wieży, która pięła się w błyszczące, białe niebo. Blanki muru dookoła nich były zakrzywione i zaostrzone jak kamienie na Wzgórzu Kłów. Spojrzała w dół. Budowla wyrastała z równiny przypominającej błyszczący, szary kamień, który rozciągał się we wszystkich kierunkach, jak daleko mogła sięgnąć wzrokiem. W kręgu wokół podstawy wieży kamień był nieruchomy i twardy, lecz tuż poza nią ziemia popękała i poruszała się jak lawa lub błoto. - Wiesz, Olive, nie sądzę, żebyśmy znajdowali się w Krainach. Pokuśtykała w stronę Akabara i Smoczywabika. Wyblakły strój nieznajomego był postrzępioną masą szmat, a ramiona i nogi zostały poranione setkami ukąszeń rozmiaru monety. Większe rany znajdowały się na czole, piersi i brzuchu, ciekła z nich strumieniami krew. Olive podeszła do Alias i cicho gwizdnęła. Smoczywabik trzymał głowę mężczyzny w pazurzastych dłoniach, a małe, jasne łuki żółtego światła wypełniały przestrzeń między wnętrzem dłoni a twarzą mężczyzny. Widzialne były nawet w ostrym, białym blasku nieba. Powietrze wypełniał zapach węgla drzewnego. Na ich oczach ustał krwotok, a rany mężczyzny zaczęły się leczyć. Grymas na twarzy nieznajomego zelżał i twarz przybrała bardziej spokojny wyraz, nawet głębsze zmarszczki zaczęły się zmniejszać. Akabar poruszał się zwinnie i pewnie, zajmując się ranami, które pozostały, gdy lecznicze moce sauriala wyczerpały się. Mag rozsmarował na jeszcze nie zamkniętych ranach wściekle zieloną maść i obwiązał je kawałkami swego pożyczonego ubrania. Alias uklękła przy magu i saurialu. - Kim on jest? – szepnęła. Jaszczur spojrzał na nią bardzo osobliwym wzrokiem, a Akabar zapytał – Nie poznajesz go? Pewna jesteś? Alias przyjrzała się jego twarzy. Była znajoma. Pod siwymi włosami i pomarszczoną twarzą krył się mężczyzna, który kiedyś musiał być bardzo przystojny i mieć dobrze zbudowaną sylwetkę. - Bezimienny! – wyszeptała Alias. Odwróciła się, by wyjaśnić wszystko pozostałym. - Był w moim śnie, który śniłam w Cienistym Przesmyku, tylko że znacznie, znacznie młodszy. Chyba że to jest jego dziadek lub ktoś z rodziny.

- Nie przypominasz go sobie znikąd więcej? – dociekał Akabar. Alias wykrzywiła twarz, starając się coś wymyślić, lecz nie mogła go sobie przypomnieć. Nie było go w jego pseudopamięci, a przecież nie istniał żaden inny czas, z którego mogłaby go pamiętać. - To oczywiste, że ona go nie pamięta – orzekła Olive z prychnięciem. – Była wtedy tylko dzieckiem. - O czym ty mówisz? – zapytała Alias. - Byłaś wtedy świeżo narodzona, jeśli można tak powiedzieć. To on uwolnił ciebie i Smoczywabika, któremu nakazał opiekować się tobą. Można powiedzieć, że jest on twoim ojcem. – Olive ujęła jej dłoń i dotknęła nadgarstka w miejscu, gdzie spiralny wzór wił się wokół pustej przestrzeni. – On jest Bezimiennym Bardem. Coś ci to mówi? - Bezimienny Bard – powtórzyła jak echo Alias, oparła się plecami o ścianę i zaczęła głęboko myśleć. Znała tę historię, lecz nie utożsamiała jej z Bezimiennym z jej snu. Kołysała się w tył i w przód, przypominając sobie tę opowieść w całości i po raz pierwszy dotarło do niej, czym miała być i czym tak naprawdę się stała. Bezimienny otworzył oczy i mimo że jego pole widzenia zasłonięte było cieniami czterech pochylających się nad nim poszukiwaczy przygód, zasłonił je ręką przed oślepiającym blaskiem. Jego twarz mocno się zachmurzyła i mruknął – Znowu w domu, znowu w domu, jiggidy-jig. Akabar i Olive wymienili spojrzenia. Olive wzruszyła ramionami. Akabar podszedł bliżej do starszego mężczyzny. Gdy Bezimienny dostrzegł najemniczkę, spróbował wstać, lecz ranny sprawiły mu za dużo bólu, by mógł to zrobić. Smoczywabik przesunął się, żeby podtrzymać jego plecy, ale Bezimienny odgonił go. Z dużym wysiłkiem podciągnął się do pozycji siedzącej, twarzą do Alias. Spojrzał na jej zakrwawioną, rozczochraną postać i westchnął. - Jestem wszystkim, czego pragnąłem – a nawet czymś więcej. - To ty jesteś Bezimiennym Bardem – powiedziała Alias tonem pozbawionym emocji. - Tak. Czy pamiętasz moją opowieść? Nie umieściłem jej w tobie tak jak wszystkie inne opowieści, lecz opowiedziałem ci ją w pierwszej godzinie po twoim przebudzeniu, w czasie gdy czekałem na napoje, które miały uleczyć Smoczywabika, żebyś mogła z nim uciec. Alias potrząsnęła głową. - Nie pamiętam, żebym słuchała tej historii. Po prostu ją znam. - A co pamiętasz? – zachęcił ją Bezimienny. - Jest to opowieść o człowieku pełnym aroganckiej próżności, który porzucił wszelkie skrupuły, by zrealizować cel, o którym wiedział doskonale, że może stać się obiektem potencjalnym, ogromnych nadużyć.

Olive westchnęła, a Akabar przygryzł dolną wargę. Z twarzy Bezimiennego odpłynęła krew. - Czy się mylę? – zapytała Alias. Minęła długa chwila. Bezchmurne niebo błysnęło i zagrzmiało, gdy nad ich głowami ukazała się błyskawica. Wyładowanie energii rzuciło ostre ciebie całej drużyny na szare kamienie dachu wieży. - Jak może mówić coś takiego? – wyszeptał Bezimienny. - Zdaje mi się, że Ina zinterpretowała tę opowieść na swój własny sposób – powiedziała Olive zadowolonym z siebie tonem. – O co się założysz, że majstruje również przy twoich pieśniach? Prawdziwy bard powiedział pokonanym tonem – Zawiodłem. Akabar uśmiechnął się szeroko. - To prawda. Chciałeś stworzyć przedmiot, a zamiast tego stworzyłeś sobie córkę. W Turmish wszyscy powiedzieliby, że otrzymałeś błogosławieństwo od bogów. Alias uśmiechnęła się do maga z wdzięcznością. - Która może nawet przewyższyć swego ojczulka jako bardka – przewidziała Olive. Bezimienny spojrzał na halflinkę z zaskoczeniem. Najwyraźniej nigdy nie przyszło mu do głowy, że to stworzenie mogłoby udoskonalić jego dzieła. Był na to zbyt dumny i zbyt próżny. - Dałem ci wszystko, co mogłem – powiedział. - Fałszywy życiorys, twoje pieśni i prawdziwie imię – powiedziała Alias. - Dałem ci przeszłość, byś nie czuła się obco i samotnie pośród tych, wśród których miałaś żyć, a moje pieśni były wszystkim, co mi pozostało. Uwolniłem cię za cenę mojej własnej wolności. Gdy Cassana wywlekła mnie z celi, bym odwrócił twoją uwagę we śnie, próbowałem cię ostrzec. Kontrolowała większość moich słów i gestów, lecz zdołałem ci powiedzieć, jak pokonać jej kalmari. - Tak. Zrobiłeś te wszystkie rzeczy – powiedziała sucho Alias. Prawdziwy bard wyglądał na dotkniętego. - A jednak wciąż mnie nienawidzisz. - Tego nie powiedziałam – zaprotestowała Alias. Jej ponurą twarz przeciął uśmiech. – Czyż nie jest tak, że ludzkie dzieci często nie zgadzają się z rodzicami, co nie oznacza, że ich nienawidzą? - Czy to oznacza, że myślisz o mnie jak o ojcu? Wojowniczka wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Nie dałeś mi w moich wspomnieniach niczego w rodzaju rodziny. Nie jestem zbyt doświadczona w odczuwaniu rodzicielskich więzi. A czy ty myślisz o mnie jak o córce? Bezimienny przez moment patrzył na kamienie w podłodze, potem znów spojrzał jej w oczy. - Szczerze mówiąc, nie. Przynajmniej… nie do tej chwili. - To nic nie szkodzi – pochyliła się do przodu i przytknęła wargi do jego pomarszczonego policzka. – Znalazłam sobie dwójkę dobrych przyjaciół, a ty dałeś mi brata. - Brata… – Bezimienny z początku nie rozumiał, co Alias ma na myśli. – Ach, tak. Dzielisz z saurialem duszę. Smoczywabik potrząsnął głową. - Właśnie, że tak. Phalse rozdzielił twoją duszę – powiedział Bezimienny do paladyna. – Każde z was ma po pół duszy. Oczy Smoczywabika zwęziły się z niezadowoleniem. Saurial wysunął dwa pazury, wskazał na Alias i schował jeden z nich, potem wskazał na siebie i schował drugi. - On wie to lepiej – stwierdziła Olive. – W końcu jest ekspertem od dusz. Jaszczur przytaknął. - Nie można rozdzielić duszy i otrzymać dwóch dusz – sprzeczał się Bezimienny. - Dlaczego nie? – oponował halflinka. – To są rzeczy nieskończone. Jeśli nawet taką rzecz rozdzielisz, to otrzymasz dwie nieskończone rzeczy. Akabar patrzył się z zachwytem na niską bardkę. - Co? – zapytała Olive, czując się niezręcznie pod jego wzrokiem. – Mylę się? - Nie – odparł turmijski mag. – Jestem po prostu zaskoczony siłą twoją teologicznego argumentu. - Halflingi też chodzą do świątyni… czasami. Alias ziewnęła. Wysiłki ostatniego miesiąca, pierwszego miesiąca jej życia, zaczynały wywierać na niej negatywny efekt. - To wszystko jest bardzo interesujące – skłamała – lecz tak naprawdę, wolałabym schwytać Phalse’a i jego władcę, a tym samym rozprawić się z ostatnią pieczęcią mocy. - Czy ty nie rozumiesz, co to może oznaczać? – zapytał Bezimienny. – Ty naprawdę możesz być człowiekiem. - A zatem co z tego?

- Co z tego?! – wykrzyknął prawdziwy bard. – Czy to dla ciebie nie ma żadnego znaczenia? Alias ponownie wzruszyła ramionami. - Smoczywabik mówi, że mam duszę, a to oznacza, że nie jestem przedmiotem. Już stwierdziłam, że reszta nie ma większego znaczenia. Większość poszukiwaczy przygód na ogół nie wybrzydza nad tym, czy jest się człowiekiem czy halflingiem, magiem, czy wojownikiem, ani nad całą resztą, chodzi tylko o to, żeby wykonać swoją część roboty i pozostać lojalnym wobec drużyny. Czy nie tego mnie nauczyłeś? Bezimienny przytaknął, trochę zdziwiony, że doszła do tych wniosków bez jego przewodnictwa. Być może, tak jak mówił Akabar, jego wysiłki zostały pobłogosławione przez bogów – bogów lepszych niż Moander. - A zatem – powiedziała Alias, chcąc skierować rozmowę na bardziej praktyczne tory – to jest Cytadela Białej Tułaczki. Kiedyś była twoim domem. Czy masz pojęcie, gdzie może być Phalse? - Porzuciłem tę cytadelę dla Phalse’a. Zanim odszedłem, jego władca zbudował most stąd do swego własnego królestwa, którego Phalse używa, by składać mu raporty. Znajduje się on na dziedzińcu poniżej. Jeśli ten mały potworek schował się w którymś z pokojów w wieży, to nie miał już gdzie pójść. - Dlaczego nie? Dokąd prowadzi ta równina? – zapytała Alias, wskazując na monstrualną połać szarości rozciągającą się dookoła. - To miejsce zostało tak zbudowane, by było całkowicie bezpieczne. Podrzuć kamień w niebo. Smoczywabik ułamał kawałek kamienia z podłoża i postąpił zgodnie z instrukcją barda. Kamień pofrunął gładko w górę na wysokość pięciu metrów, po czym nagle rozbłysnął tęczowymi fajerwerkami na tle białego nieba. - Ponad nami znajduje się Plan Życia, zwany przez mędrców Pozytywnym Planem Materialnym. Każda nie chroniona rzecz, która do niego wkracza, eksploduje, ponieważ każdy skrawek jej materii otrzymuje nagle swój pełny potencjał i staje się gwiazdą. Tą drogą nie ma ucieczki – wyjaśnił Bezimienny. Wskazał w stronę szarego przestworu wokół nich. - Znajdujemy się na styku Planu Życia i Planu Klejnotów, który mędrcy zwą Quasi-Żywiołowym Planem Minerałów. Mędrcy są dobrzy w stwarzaniu nazw. W Planie Klejnotów wszystkie nie chronione, żywe rzeczy, są bez wyjątku zamieniane w kryształy o oszałamiającym pięknie, lecz zupełnie bez życia. Phalse, o ile mi wiadomo, nie jest chroniony przed żadnym z tych efektów. Jedyną drogą prowadzącą do tego miejsca są dwa mosty zbudowane przed władcę Phalse’a. Jeden prowadzi do jego domeny, drugi na Wzgórze Kłów. - Szukając Phalse’a, musicie być bardzo ostrożni. Kiedy tu przybyłem, zostałem zaatakowany przez jedną ze stojących na straży bestii jego władcy, składającą się tylko z ust i zębów. Poza tym Phalse wciąż ma różdżkę Cassany, zaś ta wciąż ma nad tobą władzę. Alias przytaknęła. - Co z władcą Phalse’a?

- Żadne z nas nigdy go nie widziało. Cassana posłała kogoś portalem do jego domeny, by się czegoś o nim dowiedział. Posłaniec wrócił w kawałkach. Saurial może cię zaprowadzić do innego portalu. Phalse sprowadził go tutaj właśnie tym portalem. Twoja… powłoka i jego ciało zostały oznakowane na dziedzińcu, potem przeniesione tutaj i zabrane na Wzgórze Kłów, stamtąd zaś do Wrót Zachodu. - Czy nic ci się nie stanie, gdy zostaniesz tutaj sam? – zapytała Alias. - Nie. To ukute z energii niebo ma pewne właściwości lecznicze. Poleżę tutaj, dopóki nie poczuję się wystarczająco silny, by iść. Wtedy ruszę za wami. - Alias, być może ty też powinnaś tutaj zostać – zasugerował Akabar. – Wtedy Phalse nie będzie mógł użyć na tobie mocy różdżki. - Posłuchaj, Akash, czyja to jest walka? Phalse może spróbować użyć różdżki, lecz ja już raz zdołałam pokonać jej moc. Nie mam zamiaru w tej chwili wykręcić się z tego wszystkiego. – Bardziej uprzejmy tonem zapytała Bezimiennego – Pewien jesteś, że nie chcesz, żebyśmy zaczekali, aż zaleczą się twoje rany? Bezimienny potrząsnął głową. - Nie możemy dać Phalse’owi na sprowadzenie posiłków z niższych planów. Jeśli pokonasz Phalse’a, możesz go zmusić, by przyzwał swego władcę z jego domeny i wtedy się z nim rozprawić. – Spojrzał na sauriala – Pamiętasz drogę? Jaszczur przytaknął. Alias delikatnie zmarszczyła brwi, wiąz niezadowolona z pomysłu pozostawienia Bezimiennego bez opieki. Akabar pomyślał, że musi jej na nim zależeć bardziej, niż sama zdaje sobie z tego sprawę. - W porządku. Smoczywabiku, którędy? Saurial poprowadził ich ku przerwie we flankach. Pojedyncza wstęga schodów, stromych i wąskich, bez barierki, wiła się wokół wieży w dół. Alias nachmurzyła się jeszcze bardziej, gdy zrozumiała, że będą zmuszeni schodzić w pojedynczym rządku. - Będę szła pierwsza do momentu, gdy dojdziemy do drzwi – powiedziała Alias. – Smoczywabiku, czy mogę jeszcze zatrzymać twój miecz? Saurial przechylił głowę, w sposób, który zazwyczaj oznaczał, że nie zrozumiał pytania. Teraz zaczynała uznawać, że gest ten mógł po prostu oznaczać, że nie chciał odpowiedzieć na pytanie. Powietrze wypełnił zapach fiołków. Wyciągnęła dziwną broń w jego kierunku, sądząc, że będzie się czuł niezręcznie, jeśli pozwoli, by dzierżył ją ktoś inny. - Jeśli wolisz mieć go z powrotem, zrozumiem to – powiedziała, lecz jaszczur potrząsnął głową i delikatnie odsunął jej rękę, dając jej znak, żeby zatrzymała broń. Kiedy to wszystko się skończy, musimy nauczyć się ze sobą rozmawiać, obiecała sobie. Zaczęła schodzić w dół schodów, za nią podążał Smoczywabik, za nim zaś Akabar. Olive zamykała pochód. Halflinka westchnęła, widząc stromiznę schodów, lecz na szczęście ich szerokość zupełnie jej nie przeszkadzała. Zaczęła ostrożnie schodzić. Akabar przylgnął bokiem do ściany, a wzrok utkwił w stopniach.

Bezimienny zaczekał, aż głowa Olive zniknęła poniżej muru, potem policzył do dwudziestu i pokuśtykał do zejścia, ściskając swój ranny bok. W połowie zakryty przez wysokie, wygięte flanki przyglądał się, jak schodzą w dół. Kiedy zeszli w pierwsze drzwi, prawdziwy bard zaczął schodzić po schodach. Dotarł do pierwszych drzwi, przeszedł przez nie i szedł dalej w dół schodów. Swą jedyną nadzieję pokładał w fakcie, że wieża nie odkryła jeszcze wszystkich swoich sekretów przed nowym właścicielem. Daleko niżej, na ziemi, poza ochronną osłoną wieży, okryta płaszczem postać opuściła rękę, którą zasłaniała oczy przed jasnym światłem. Człowiek ostrożnie zdjął nakładki na oczy, które dawały mu wzrok orła i umieścił je na powrót w jaju, które było ich domem. Westchnął, a wypuszczone przez niego, powietrze zawirowało wewnątrz otaczającej go osłony. Potem ujął w dłoń swą laskę i ruszył ponad popękanymi klejnotami ku Cytadeli Białej Tułaczki. Kiedy drużyna przeszła przez pierwsze drzwi, Smoczywabik wysunął się naprzód, przed Alias, lecz Rozpruwacza pozostawił w jej ręku. Bez broni najemniczka była jedynie człowiekiem o delikatnym ciele i przystosowanych do pracy rękach, natomiast on czuł się w miarę pewnie dzięki swoim ostrym pazurom i paszczy. Korytarze oświetlały kamienie w ścianach, które płonęły od wewnątrz, była to korzyść wynikająca z usytuowania wieży. Akabarowi przypominały trochę światło, które wydobywało się zza elfiej ściany więżącej Moandera, lecz te kamienie wydzielały różową poświatę, więc wszyscy nabrali nagle rumianego odcienia. Przeszli przez jedną komnatę, potem następną. W każdej z nich znajdowało się kilka mebli, lecz widać było, że niedawno zostało obrabowane. Kurz na podłodze układał się w taki sposób, jakby niedawno przeciągnięto po niej kilka ciężkich przedmiotów. Małe odciski stóp pseudohalflinga przecinały pomieszczenie w poprzek, wraz ze śladami cięższych butów niemal gigantycznego rozmiaru. Dotarli do drzwi wykonanych z kryształu, które podobnie jak ściany świeciły od wewnątrz. Drzwi otwierały się przy najmniejszym dotyku. Za nimi leżał ogromny hol. Smoczywabik zamarł na chwilę, zanim wszedł do pomieszczenia. Nie było urządzone w ten sam sposób co miesiąc temu, kiedy go przez nie przeciągnięto. Wtedy znajdowały się tutaj długie stoły, a ściany przykrywały flagi jakiegoś dawnego ludu z Krain. Teraz stoły i flaki zniknęły, a zastąpiło je dwanaście mar. Na każdym z tych noszy pogrzebowych spoczywało ciało. Pierwszym domysłem Alias było, że nowi mieszkańcy wieży zamienili tę komnatę w kostnicę, a może nawet schowek na mięso. Smoczywabik, który już znajdował się na środku pomieszczenia, obrócił się najwyraźniej zdezorientowany. Z jego ciała uniósł się zapach siarki. - Na brodę Brandobasa! – wykrzyknęła Olive, która zdążyła już podejść bliżej, by zbadać, jakie użyteczne przedmioty mogą znajdować się na ciałach. – One są tobą! Alias niepewnie podeszła do mar. Wszystkie ciała były do siebie tak podobne, jak podobna może być wyprodukowana jednego dnia partia ceramicznych miseczek. Każda twarz miała te same rysy, jedna była szczuplejsza, druga pulchniejsza, lecz wciąż były to te same rysy. Każdą twarz otaczały włosy w różnych

odcieniach rudego, od niemal czarnych z jedynie rudym połyskiem, do prawie jasnych blond. Odcienie cery pokrywały szeroką gamę barw, od bladej bieli charakterystycznej dla północy do ogorzałego brązu z południa. Ich stroje były bardziej zróżnicowane. Obok ciała w ciężkiej zbroi z Mulhorandu leżało inne, odziane w maskujący płaszcz i nakrycie głowy z dalekiej północy. Na jednej z mar spoczywała postać ubrana w rozciętą ze względu na upały suknię kurtyzany z Waterdeep – zapewne część osobistej garderoby Cassany, zaraz obok niej leżała inna, ubrana w konserwatywne szaty druidki z Moonshae. Przy każdym ciele spoczywała broń: miecz, buzdygan, sztylet lub sierp. Jedno z ciała ustrojone zostało w czerń i wyposażone we wschodnią broń, której zastosowanie było Alias całkowicie nieznajome. Niemniej jednak wszystkie były nią. Wcześniejsze modele? – zastanawiała się Alias. Nagle ponuro potrząsnęła głową. Nie, późniejsze udoskonalenia. Jakże głupim było założenie, że poprzestaną na mniej jednej. Zaledwie kilka minut temu myślała o sobie jako o kimś wyjątkowym i była przekonana, że dowiodła swej wartości, zadośćuczyniła faktowi swej egzystencji. Lecz co, jeśli była tylko częścią całego pakunku Alias, które miały zostać wysłane do wszystkiego niczego się nie spodziewających światów? Zmusiła się do podejścia do jednego z ciał – tego, które ubrane było w odświętny strój kapłanki Tymory, biały z niebieskimi obszyciami, oraz z jej świętym symbolem – srebrnym dyskiem – na szyi. Alias zwalczyła mdłości i dotknęła ciała, chwytając je za prawy nadgarstek obracając ramie, by odsłonić jego wewnętrzną stronę. Na ramienia znajdował się wijący się wzór, nieruchomy jak tatuaż umieszczony na martwym ciele. Jedyną pieczęcią mocy wplątaną w ten wzór było pawie oczko władcy Phalse’a. Na nadgarstku nie było pustego miejsca dla Bezimiennego. Ciało było lepkie jak glina. Akabar podszedł do niej od tyłu i położył dłoń na jej ramieniu. - Są martwe? – zapytał. - Martwe – powtórzyła – albo przynajmniej nie żywe. Lub mniej żywe niż ja – potrząsnęła gniewnie głową. – Oto czym dla nich byłam. Rzeczą, którą można bez końca kopiować. - Już dobrze – powiedział Akabar, delikatnie ściskając jej ramię. – One są tobą w takim samym, w jakim byłby tobą twój portret. Jeśli chcesz, możemy je zniszczyć. - Nie! – rzuciła Alias. – Czymkolwiek one są, nie chcę, by zostały zniszczone. One są niewiele bardziej… złe ode mnie. Pokonam ostatniego pana i pozwolę im tak spocząć. Akabar przez chwilę nic nie mówił, potem przytaknął. - Jak sobie życzysz. Alias wiedziała, że próbował wykryć, czy jej reakcja jest naturalna, czy też spowodowana czymś innym, tak jak powodowana była obsesja szybkiego dotarcia do Yulash. Olive potrząsnęła głową, pełna dezaprobaty dla tonu Akabara. To typowe dla magów. Za dużo myślą głową, za mało sercem. Zastanawiam się, jakby się czuł, gdybyśmy nagle zaproponowali, że spalimy jego

braci? Smoczywabik wytrącił się ze swego transu shen. Nie mógł stwierdzić, co jego zmysły mówiły mu o kobietach leżących przed nim. Każde ciało posiadało żywą duszę, lecz saurial nie mógł wyśledzić w nich śladu ducha. Czy to wszystko, co oddziela je od śmierci – lub narodzin? – zastanawiał się. - Smoczywabiku, czy tam znajduje się dziedziniec? – zapytała Alias, wskazując na kryształowe drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Saurial kiwnął głową. Alias zbliżyła się do nich i przyjrzała się im. Świeciły w ten sam sposób, lecz było w nich coś innego. Sprawiały, że czuła się niepewnie. Nagle zrozumiała dlaczego. One ją przyciągały, tak samo jak elfia ściana w Yulash. Nie mogła się oprzeć chęci przejścia przez nie. Pragnęła je otworzyć. To, czego szukała, znajdowało się za nimi, na dziedzińcu. Spojrzała na pozostałych. Akabar wyjął małe zawiniątko zza swego pasa i wyłowił z niego komponenty do czaru. Smoczywabik podniósł z jednej z mar dwuręczny miecz. Olive przyłożyła ucho do drzwi. Odsunęła się, zacierając ręce. - Żadnych odgłosów, lecz za nimi jest bardzo gorąco. Alias wzięła głęboki wdech i wyciągnęła rękę w ich stronę. Chciała być przygotowana na zamknięcie ich natychmiast z powrotem i odskoczenie na bok, w razie gdyby wyskoczyła zza nich jakaś bestia. Drzwi rozchyliły się pod zaledwie dotykiem, ukazując duży, otwarty dziedziniec. Na lewo i prawo rozciągały się korytarze prowadzące dalej w labirynt wieży. Dokładnie naprzeciw nich znajdował się balkon otwarty na wspaniałości błyszczącego Planu Życia. Pośrodku dziedzińca mieścił się duży otwór wypełniony wirującym wzorkiem srebra i czerwieni, tak samo jak portal na Wzgórzu Kłów. Otwór był umieszczony w podłodze i otoczony niebieskimi kamieniami. Na kamieniach siedziała drobna postać, ubrana w odcienie brązu i czerwieni. Stwór uśmiechnął się uśmiechem szerszym, niż zdołałby przywołać na usta jakikolwiek człowiek lub halfling, a jego niebieskoniebiesko-niebieskie oczy błysnęły szelmowsko. W rękach przesuwał w tył i w przód niebieską różdżkę Cassany. - Witaj w domu, Jedynko – powiedział Phalse. – Zakładam, że poznałaś już numery od dwa do trzynaście. 31 PHALSE Alias weszła na dziedziniec pewnym krokiem, rzucając spojrzenie w prawo, w lewo i w górę. Za kryształowymi drzwiami nie krył się żaden zabójca, u góry nie wisiała żadna klatka. Olive przesunęła się

na prawo, Smoczywabik na lewo. Akabar zatrzymał się z tyłu, zaraz za plecami Alias, gotowy do rzucenia czaru w każdej chwili. - Gdzie jest twój władca? – zapytała Alias. - A gdzie jest twój? – zapytał Phalse, chichocząc. Za jej plecami Akabar rozpoczął rzucanie zaklęcia. Phalse wycelował palec w jeden z niebieskich kamieni w pobliżu otworu. Kamień urósł i zawisnął na moment w powietrzu, potem przeleciał przez pomieszczenie, jakby był napędzany przez niewidzialne nosidełko. Alias instynktownie się schyliła i uniosła miecz, by odbić kamień, lecz to nie ona była jego celem. Kamień okrążył ostrze sauriala i poszybował obok wojowniczki. Alias usłyszała brutalny odgłos kamienia roztrzaskującego kość. Odwróciła się do połowy. Akabar klęczał na ziemi, ściskając czoło. Spomiędzy jego palców ciekła krew. - Nic z tego – Phalse pogroził palcem magowi, pełen wyrzutów. – To nie fair atakować biednego, bezbronnego halflinga. - Trzy do zera – powiedziała Olive. – Nie jesteś ani biedny, ani bezbronny i nie jesteś halflingem. - Czy coś nie tak, Jedynko? – Phalse zwrócił się do Alias całkowicie ignorując Olive. – Myślałem, że nie lubisz, gdy inni wykonują za ciebie zadania. - Mam na imię Alias – odparła wojowniczka, idąc pewnym krokiem w stronę małego stworzenia. - Jesteś Jedynka – powiedziała Phalse. – Dwójka, Trójka i Czwórka są za drzwiami. Tak samo jak Piątka i reszta, aż do Trzynastki. W czasie prac z teraz już nie istniejącym sojuszem zawsze zwracałem uwagę, by mówić o tobie Jedyna, nie zaś po prostu Jedynka. Nie mogłem dopuścić, by się domyślili, że traktuję cię jedynie jako początek czegoś większego. Dlaczego poprzestawać tylko na jednej broni, gdy można stworzyć ich kilka? Zwłaszcza gdy ma się tylu wrogów, co ja. Alias zrobiła krok do przodu, a Phalse poruszył różdżką Cassany. Alias zatrzymała się w pół kroku, zupełnie jakby wdepnęła w niewidzialną pajęczą sieć. W odróżnieniu od naprężonych więzów Cassany, te były jak z gumy. Phalse potrafił dzierżyć różdżkę w inny sposób niż czarodziejka. - Jakieś problemy, Jedynko? – zadrwił z niej Phalse. – Ta zabawka Cassany ma właściwości, o których jeszcze ni cnie wiesz. Ona była zmienna, rozumiesz. Gdy znajdowałaś się w zasięgu jej rozkazów, różdżka czyniła cię marionetką, prawie tak samo jak biednego, martwego Prakisa. Olive i Smoczywabik zaczęli się zbliżać do małej osóbki, lecz Alias warknęła na nich przez zaciśnięte zęby – Cofnijcie się! On jest mój! Phalse roześmiał się. - Nie, Jedynko, odwróciłaś kolejność. To ty jesteś moja. Oczywiście jeśli cię zechcę. Sądzę, że wolę Dwójkę. Ona jest bardziej posłuszna.

Krótsze kosmyki włosów Alias zaczęły powoli unosić się do góry jak serpentyny, jakby znalazły się pod kontrolą różdżki. Smoczywabik pozostał na swoim miejscu, szanując wolę Alias oparcia się różdżce bez pomocy. Olive nie była aż tak otwarta na ten pomysł. Wyciągnęła swoje sztylety, lecz nie wysunęła się przed sauriala. Alias poczuła, jakby nagle mocno napierała na błonę, na powłokę jakiegoś galaretowatego potwora. Naprężyła się i mięśnie w jej nogach się zwarły, lecz nie mogła się poruszyć. - Tak, Prakis cię chciał – powiedział Phalse. – On naprawdę kochał Cassanę – diabli wiedzą dlaczego. Ona zgotowała mu piekło. Jednak gdy pojawiłaś się ty, sadzę, że zrozumiał, iż on też może uszczknąć kawałek tego tortu i zjeść go. Ty miałaś cały wdzięk Cassany i jej niegdyś młody wygląd, a po poświęcenia sauriala stałabyś się uległa. Cassana nie miała już żadnej z tych cech. Alias wyglądała jak meduza. Długie kosmyki jej włosów odstawały od głowy. Wysiłek, by zwalczyć zacisk sieci, był widoczny na jej twarzy. Czoło zrosił jej pot, zęby zacisnęły się, a oczy zwęziły i utkwiły spojrzeniem w pseudohalflingu. Smoczywabik zgrzytnął zębami, gdy poczuł znajome szarpnięcie w piersi, wezwanie pieczęci Alias skierowane do jego własnych. Ponieważ dyscyplina nie była mu obca, pozostał na miejscu. Odwrócił głowę i spojrzał na maga. Turmita wciąż ściskał się za głowę, lecz krwawienie już ustało. Akabar z trudem wstał. Saurial wyczuł nerwowość w halflince i zastanawiał się, czy przewyższy ona jej ostrożność i bardka zaatakuje. Albo ją poniesie. Wyrok Smoczywabika przykuł ruch za ścianą powyżej halflinki. Dwie flagi zwisające wzdłuż boków dziedzińca leciutko się rozsunęły. Wchodząc w stan shen, saurial wyczuł znajome nastawienie intruza. Skoncentrował swą uwagę na walce Alias. - Mimo wszystko zadziwiające jest, że wszyscy zawiedli. Moander zmusił cię do uwolnienia go, lecz był tak osłabiony, że powaliła go śmiesznie niewielka grupka. Ogniste Noże rozegrały swoją partię tak niezdarnie, że zdołały jedynie zmusić cię do próby zaduszenia jakiegoś fircyka z Wyvernspurów. Zrie nigdy nie mógłby zmusić cię do pokochania go. Tylko Cassana miała w sobie na tyle dużo perwersji, by czuć do niego cokolwiek. Ona zaś chciała cię wykorzystać do szydzenia i powalania jej kolejnych kochanków. Nie miała pojęcia o mocach, jakie w momencie, gdy kazała ci zabić twojego małego brata. Phalse obrócił różdżkę w palcach i mrugnął niebieskimi oczami. - Oni wszyscy tak niewiele myśleli. Gdy tylko podarowali mi tę cytadelę, natychmiast powieliłem ich dzieło na większą skalę. Potrzebowałem ich specjalistycznej wiedzy, by stworzyć ciebie, Jedynko. Tworzenie to taki trudny proces. Lecz kopiowanie to już zupełnie inna kwestia. Przemycenie sprzętu, za pomocą którego stworzono ciebie, było dziecinnie prostą rzeczą. Namówienie Cassany na oddanie kawałka jej ciała, odprowadzenie energii życiowej Moandera. Właśnie dlatego przybrałem taką, a nie inną postać. Halflingi są takimi dobrymi złodziejami. Alias przyjrzała się jego oczom. Niebieskim, osadzonym w niebieskich białkach. Pawim oczkom.

- Ostatnia pieczęć mocy jest twoja – powiedziała. – Nie masz żadnego ukrytego pana, prawda? Phalse przełamał się niemal na pół w jednym ze swoich uśmiechów. Końcówki ust niemalże stykały się po bokach. - Bardzo dobrze, Jedynko. Sprawiłem, że Cassana uwierzyła, iż jestem tylko sługą. Sztuczka ta miała swoje niedogodności, lecz bezpieczniej było, gdy wierzyła, że za mną stoi ktoś potężniejszy. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby Moander dowiedział się, że jesteśmy partnerami. Ten stary bóg i ja jesteśmy… rywalami. Jeśli zaś chodzi o pieczęć na twoim ramieniu to nie myśl, że jest ona ostatnia. Powinnaś już się domyślić, że jest to jedyna pieczęć, jedyna, która się naprawdę liczy. – Phalse wstał przeszedł trochę z boku od kręgu i machnął różdżką. Alias poczuła, że jej mięśnie naprężają się wbrew jej woli i próbują skierować ją prosto w stronę otworu wirującej czerwieni oraz srebra. - A teraz mam dla ciebie zadanie. Przejdź przez ten portal i zajmij się nim. Na twoim miejscu nie upierałbym się zbytnio. - Dlaczego nie? – warknęła Alias, walcząc z przyciąganiem do mostu Phalse’a prowadzącego do jej domeny. Na jej ramieniu ostatnia pieczęć jej jedynego pana świeciła jak raca. - Ponieważ wtedy będę zmuszony poświęcić ciebie oraz sauriala i użyć do tego zadania Dwójki. Dwójka będzie znacznie bardziej uczynna. - Założę się, że w stosunku do mnie czyniłeś takie same przypuszczenia – powiedziała Alias. – Jednak nie możesz być niczego pewien i właśnie dlatego starasz się mnie do czegoś przekonać, zamiast zwyczajnie zmusić. - Och, ależ ja jestem pewien. Odkryłem już przyczynę twojej skazy i wiem, jak temu zapobiec w następnych modelach. Widzisz, kiedy cię tworzyliśmy, nie wzięliśmy pod uwagę siły woli sauriala. Potrzebowaliśmy dla ciebie duszy i ducha. Duszę łatwo było rozdzielić, lecz duch zazwyczaj ma jakieś granice. Zakładaliśmy, że nie zostaniesz ożywiona, dopóki saurial będzie żył, bowiem dopiero po jego śmierci jego duch zostałby tchnięty w ciebie, oczywiście uprzednio opętany naszą wolą. Saurial znalazł jakiś sposób na stworzenie dla ciebie ducha, niejako odłamał drzazgę ze swego własnego. W ten sposób zdolna byłaś do czerpania z jego ducha, kiedy tylko zechciałaś. Kiedy już zabiję was oboje, upewnię się, by przez wszystkie twoje następczynie, od Dwójki do Trzynastki, przepływało tylko tyle ducha, ile potrzeba do poruszania nimi, bez zbytniej niesforności z ich strony. - Sądzę, że blefujesz – powiedziała Alias. – Nie poddam się twoim rozkazom z własnej woli. - Och, przecież ty nie możesz mi odmówić, Jedynko. Tu nie chodzi jedynie o różdżkę, która cię kontroluję. Ty chcesz wskoczyć w ten portal. Zostałaś stworzona po to, by wskoczyć w ten portal. Czy nie czujesz, jakie byłoby to dla ciebie odpowiednie? Alias westchnęła. To portal był tym, co wywołało ją z komnaty. Jego wołanie było subtelne jak to, które słyszała w Yulash, lecz jednocześnie o wiele silniejsze niż wyrzuty sumienia po zaatakowania Winożłopa i Giogiego. Te wzorki zmuszały ją, by sprawdziła, co za nimi leży.

- Teraz rozumiesz – wyjaśnił Phalse. – Za tym portalem leży kolejnym portal, który prowadzi do Otchłani. Jak zapewne wiesz, mój były partner, Moander, przebywa tam w swojej prawdziwej formie. Kiedy już wkroczysz do planu, na którym egzystuje, jego pieczęć mocy powróci na twoje ramię. Ponieważ będziesz mieć na sobie jego znak i ponieważ jego sługusy znają cię jako jego sługę, wejdziesz do jego domeny nienaruszona. A kiedy już to się stanie, zabijesz go. Nie będziesz się mogła powstrzymać. Pozbawisz świat naprawdę wielkiego zła, to szlachetny cel. W sam raz dla ciebie. - Skąd możesz wiedzieć, co jest dla mnie w sam raz, ty potworze? – Wewnątrz niej rozpalił się gniew, gorejący na tyle silnie, że był w stanie przepalić siłę, która ją więziła. – Nikt nie będzie mnie kontrolował! Jestem panią samej siebie. Różdżka w ręku Phalse’a wybuchła, a chmura rozerwanych w drobny mak kryształków zmieszała się z krwią chlustającą z jego nadgarstka. Ostatni pan wrzasnął, otwierając usta tak samo szeroko jak kalmari. Alias poczuła, jak niewidzialna więź się rozluźnia, była wolna. Przeszła kilka ostatnich kroków oddzielających ją od wroga, machnęła mieczem Smoczywabika i gładko oddzieliła głowę Phalse’a od reszty ciała. Głowa poleciała metr, dalej opadając bezkrwawy łukiem na kamienie, ciało zaś zwaliło się na ziemię jak pusta skóra. Alias podejrzliwie zatoczyła wokół niego krąg. Zastanawiała się, czy to, że uśmiech Phalse’a przypominał paszczę kalmari, było tylko zbiegiem okoliczności, jednak z dwóch połówek nie uniósł się nagle żaden dymny potwór. Olive zadrżała, nagle bardzo wyczerpana. - Nareszcie – powiedział Akabar. – To koniec. Smoczywabik potrząsnął głową. - Nie – odparła Alias cichym, gniewnym głosem. – To nie koniec. Spójrz. – Uniosła ramię. Wciąż był na nim znak Phalse’a. Z podłogi podniósł się śmiech, śmiech Phalse’a, głośny i silny, wydobywający się z odciętej głowy. - Naiwna, naiwna Jedynka. Nie powinnaś mnie gniewać. – Usta Phalse’a uśmiechnęły się do niej lubieżnie z odseparowanej głowy, a w miarę jak mówił, jego twarz zaczęła się zmieniać. Głowa się powiększyła, pęczniejąc jak balon i unosząc się klika metrów nad ziemię, śmiech stał się głośniejszy i złośliwszy. Dwoje oczu Phalse’a połączyła się w jedną kulę nad jego olbrzymimi ustami. Z włosów wysunęły się grube robaki, a każdy z tych robaków zakończony był ustami o zębach ostrych jak u morskiego minoga. Phalse zamienił się w olbrzymiego beholdera, z tym, że zamiast oczu miał usta. To było stworzenie, które zaatakowało Bezimiennego, zdała sobie sprawę Alias, przypominając sobie liczne rany kąsane na jego ciele. Tak wyglądał Phalse w całej okazałości. Skóra Phalse’a również zaczęła pęcznieć, zamieniając się w nagą sylwetkę ogromnego, bezpłciowego humanoida. Skóra ściemniała do błyszczącej czerni. W miejscu, gdzie eksplodująca różdżka oderwała stworzeniu dłoń, znajdował się tylko osmalony kikut, zaś z lewej kończyny wysunęły się szczypce. Olive rzuciła się na potworną głowę ze swoimi sztyletami. Robak owinął się wokół jej zgrabnej talii,

podniósł talii, podniósł ją z ziemi i cisnął nią po podłodze jak piłką. Halflinka uderzyła o ścianę w przeciwległym krańcu dziedzińca. Nie poruszała się. Akabar ruszył w kierunku halflinki, lecz drogą zastąpiła mu bezgłowie, błyszczące cielsko. Chwyciło maga mocno między szczypce i ścisnęło. Akabar krzyknął. Smoczywabik przesuwał się w stronę beholdera, lecz teraz zawrócił, by ratować Akabara. Używając miecza, którego pożyczył od jednej z Alias, wbił się w tors stwora. Odłamki czarnego kryształu odskoczyły od ciała bestii, która przestała ściskać Akabara i zaczęła używać go jako tarczy. Beholder użył kikuta prawego ramienia użył kikuta prawnego ramienia do zamarkowania rzutu w sauriala, co zmusiło go do cofnięcia się. - Jedynka – zawołała głowa swymi największymi ustami, reszta z nich syczała – wejdź do portalu natychmiast lub zgiń. - Zmuś mnie. Beholder rzucił się na nią. Alias postawiła stopę na krawędzi otworu i zamachnęła się w górę mieczem Smoczywabika, urywając zakończone ustami robaki z jednej strony. Głowa odwróciła się i ponownie zaszarżowała. Alias uchyliła się w prawo, jednocześnie odkręcając się i odwracając. Moander nauczył ją, że najlepszym sposobem walki z jakimkolwiek odrostami było ich unikanie. Przełożyła miecz do prawej ręki i lewą wyciągnęła sztylet z buta. Phalse rozpoczął swój trzeci atak na głowę Alias. Ta w ostatniej chwili schyliła się w dół i upadła na kolana, a miecz Smoczywabika i sztylet wysunęły się jej z rąk. Trzy pary ostrych kłów wbiły się w jej udo, podczas gdy broczące kikuty pozostałych owinęły się wokół nogi. Bestia zaczęła ciągnąć ją ku ogromnej, centralnej paszczy. Alias chwyciła kamienie, które otaczały portal i kopnęła beholdera swoją wolną nogą. *** Daleko powyżej rozgorzałej walki sylwetka skryta za flagą potrząsnęła głową i sięgnęła po kuszę, którą wydobyła z głębi cytadeli. Nowy właściciel wieży nie znalazł kasetki z magicznymi przedmiotami, wywiezionej tu w czasie jego wygnania. Bezimienny wyciągnął bełt z wąskiego pudełka z ciemnego drewna. Pocisk błyszczał w półmroku tajemnego przejścia, oświetlając jego zmęczona od trosk twarz. Ustawiwszy stopy silnie na ziemi, mężczyzna naciągał w tył cięciwę broni, dopóki nie zablokowała się we właściwej pozycji. Załadował błyszczący pocisk w wyżłobienie i mocno naciągnął drut. Westchnął, spoglądając sponad broni i wziął na cel niebiesko-niebiesko-niebieskie centralne oko Phalse’a. Zawahał się w momencie, gdy Alias szarpnęła się mocniej w więzach beholdera. Gdyby wierzył, że bogowie nadal mu sprzyjają, pomodliłby się. Nagle jakaś dłoń potrąciła jego ramię i Bezimienny niechcący naciskał spust. Pocisk świsnął, jakby

wyleciał z kuszy, lecz poszybował wysoko nad swoim celem i wbił się mocno w przeciwległą ścianę, nie zauważony przez walczących w dole. Bezimienny odwrócił się zagniewany, spodziewając się ujrzeć jakąś złowieszczą bestię. Zamiast tego jego niebieskie oczy spotkały się z oczami starca odzianego w brudne, brązowe szaty i noszącego obfitą, która spływała na jego płaszcz. - Elminster – warknął Bezimienny. - Ona musi skończyć tę bitwę sama, Bezimienny. - Tak, żeby Phalse mógł ją zabić i wykonać za ciebie brudną robotę? - Tak, aby zdołała udowodnić sobie i tym co z nią, że jest panią samej siebie. - Ona może zginąć! Na ustach Elminstera zagrał uśmiech. - Myślałem, że ona stanowi nieśmiertelne naczynie, które nie może zostać zabite. Tyś uczynił z niej potężną wojowniczkę. Czyś gotów podążać za nią do końca swych dni, by móc chronić ją przed każdym niebezpieczeństwem? Czyż zda ci się ona na cokolwiek jako nieśmiertelny pomnik, jeśli bronić się nie będzie umiała przed siłami świata? - Ale ona jest człowiekiem. Mnie… - …na niej zależy? - Oczywiście. - To dobry początek – powiedział Elminster. – Teraz to udowodnij. Pozwól jej uwolnić się. *** Śmiertelna zabawa w przeciąganie między Alias a Phalse’em trwałą nadal. Alias miała wrażenie, że potwór wyrywa jej ramiona ze stawów. Palce już jej zbielały od ściskania kamienia i przedmiot zaczynał wysuwać się jej z rąk. Nadszedł czas na zaryzykowanie nowej strategii. Alias odbiła się mocno od ściany w kierunku ust potwora. Phalse przewrócił się w tył i Alias wylądowała na nim. Kopnęła głowę, lecz nie przypominało to kopania balonu, tak jak się spodziewała. Głowa była twarda jak zbroja i obezwładniająca fala przesunęła się w górę nogi Alias, jednak zacisk Phalse’a na niej zmalał. Wojowniczka skorzystała z tej chwilowej okazji i wyciągnęła sztylet z drugiego buta. Odcięła łodygi, które się w nią wgryzły. Pnącza pozostawiły po sobie w powietrzu mglisty ślad krwi. Alias upadła z powrotem na ziemię, w chwili gdy Phalse podfrunął kilka metrów w górę. Alias podniosła się, nie odrywając oczu od głowy, wymachując zakrwawionym sztyletem. Miecz Smoczywabika leżał po jej prawej stronie. Przemówiła, próbując ukryć fakt, że przesuwa się w jego stronę.

- Jesteś teraz okropnie cichutki, Phalse. Zabrakło ci gróźb i szyderstw? – Zauważyła, że jej kopniak pozostawił wgłębienie w jego boku. - Nasłuchuję portalu. Czy nie słyszysz, jak cię wzywa? Nie czujesz, jak cię przyciąga? - Chciałbyś tego, Phalse – powiedziała Alias, śmiejąc się. - Nie wierzysz, że moje spoczywające za drzwiami siostry mogą to zrobić, więc chcesz, żebym uwierzyła, że jestem zbędna. Żadna z nich nigdy nie otrzymała znaku Moandera, prawda? Ona nie mogą dostać się do Moandera w sposób, w jaki mogę to zrobić ja, prawda? - Nie będzie im tak łatwo, jak tobie, Jedynko, lecz spróbują to zrobić. Będę je tam wysyłał po kolei, tylko jedną za każdym razem, aż w końcu którejś się uda. Mogłabyś im wszystkim oszczędzić bólu i cierpienia. Jak możesz oprzeć się takiemu wyzwaniu? - Zapomnij o tym, Phalse, nie zdołasz mnie na to namówić. Jednak słowa Phalse podzieliły jej uwagę na beholdera i portal, więc nie była w stanie zauważyć hebanowego ciała zbliżającego się od tyłu, aż do chwili, gdy było za późno. Uderzyło ją ciężkim, potężnym zamachnięciem pozbawionej dłoni ręki. Alias upadła na ziemię jak worek, zaledwie kilka centymetrów od miecza Smoczywabika. Olbrzymie cielsko pochyliło się nad nią z Akabarem zwisającym z jego szczypiec jak szmaciana lalka. Smoczywabik leżał bez ruchu na ziemi. Olive wciąż była nieprzytomna. Głowa Phalse’a zaśmiała się i podryfowała w górę, by umiejscowić się idealnie w przestrzeni pomiędzy ramionami cielska. - To ciało jest również swoistego rodzaju prototypem, zarówno częścią, jak i nie częścią mnie, przydatne jako tragarz i wojownik. Ale nie tak dobre jak ty. Połączony Phalse, głowa i tors, pochylił się nad nią, usta przyssawek otwierały się i zamykały z niecierpliwością. Alias sięgnęła po miecz Smoczywabika, chwyciła jego rękojeść obiema rekami i nisko nim zamachnęła, tuż nad podłogą. Miecz przeszył bezbłędnie jedną kostkę Phalse’a, a w drugą się wbił. Ciało runęło na ziemię, a Alias odturlała się dalej w chwili, gdy głowa Phalse’a ponownie oddzieliła się od hebanowego torsu. - Zepsułaś mi całą zabawę – powiedziała ogromna, nabrzmiałą głowa. – Teraz musimy to zakończyć. – Głowa zaszarżowała w jej kierunku. Alias udała, że upadła na jedno kolano i głowa przefrunęła nad nią niżej, nie tracąc prędkości. Alias natychmiast skoczyła na nogi, wbijając miecz Smoczywabika w wielkie niebieskie oko, jakby był sztyletem. Phalse zasyczał wszystkimi ustami naraz i Alias już zaczynała myśleć, że właśnie go pokonała, gdy nagle kilka kolejnych łodyg zakończonych ustami wystrzeliło mu z głowy i otoczyło ją. Wielkie niższe usta chciały ją ugryźć. Umieściła swoje wolne ramię między przebitym okiem a paszczą, próbując wydobyć z niego miecz Smoczywabika, jednak ostrze, zaklinowało się. Mogła jedynie powstrzymywać ogromną paszczę przed zaciśnięciem się na jej ciele.

*** Smoczywabik odzyskał zmysły w chwili, gdy Alias mocowała się z głową Phalse’a. To była jej bitwa, prosiła go, by się do niej nie wtrącał. Saurial przykuśtykał przez dziedziniec i wszedł do niegdysiejszej sali zabaw, gdzie stanął między dwoma rzędami ciał. Zgadzał się z Alias, że jej kopie nie powinny zostać zniszczone. Myśli sauriala wróciły do wieczoru, podczas którego on i wojowniczka zostali oznakowani, kiedy to jego duszę naciągnięto i rozdarto, by Alias mogła nagle posiadać życie i duszę oraz, całkowicie niespodziewanie, ducha. Jak ja to zrobiłem – zapytał sam siebie. Czy sprawiły to moje modlitwy, czy mój uparty bunt, a może akceptacja bliskości śmierci? *** Las ust zacieśniał krąg wokół Alias, zasłaniając jej widok. Ona i Phalse zachwiali się. Alias nagle uświadomiła sobie, że znajduje się na balkonie. Przypierając stopę mocno do ściany, Alias przekręciła się w pasie i przełożyła głowę nad mieczem Smoczywabika. Puściła rękojeść miecza. Moment obrotowy wywołany przez jej piruet wystarczył, by wyrwać wszystkie usta z jej ciała. Głowa Phalse’a zaczęła spadać w dół wieży, obracając się. Miecz wciąż w niej tkwił. Dziewięć metrów poniżej balkonu Phalse i miecz Smoczywabika osiągnęli swój pełny potencjał i rozczepili się w kulę białego światła, tak jasną jak niedawne detonacje nad Wrotami Zachodu. Alias osłoniła ramionami oczy od blasku eksplozji i cofnęła się z balkonu. Poczuła znajomy, palący ból w ramieniu. Ból oczekiwany. Pieczęć mocy Phalse’a błysnęła i zniknęła z jej ramienia. *** Ostry ból w piersi Smoczywabika wytrącił go z koncentracji. Powietrze wypełniło się zapachem fiołków i saurial pojął źródło bólu. Phalse nie żył. Nagle dwanaście postaci przed nim zbladło do błyszczących, szklistych konturów, po czym całkowicie zniknęło. Ostatnia sztuczka Phalse’a? – zastanawiał się saurial. Nie miał czasu, by sprawdzić, czy mu się powiodło. Teraz mógł już nigdy się tego nie dowiedzieć. *** Alias zakołysała się niepewnie i podparła ręką o ścianę. Smoczywabik stał w przejściu między salą zabaw a dziedzińcem. Wyglądał, jakby właśnie mu w czymś przeszkodzono, ale nie był ranny. Alias zobaczyła, że nad jej przyjaciółmi pochylają się dwie postacie, więc się na nie rzuciła. Jedna z

nich odwróciła się do niej i Alias nagle się zatrzymała. Był to Bezimienny. On i jego towarzysz wcierali leczniczą maść w rany Akabara. Drugi mężczyzna podszedł do Olive, po czym powiedział do Alias – Ona również żyje. Było coś znajomego w jego sylwetce i głosie, lecz Alias była zbyt słaba, by je gdziekolwiek umiejscowić. Osunęła się na kolana, besztając Bezimiennego – W końcu się pokazałeś. Potem pozwoliła sobie na luksus zemdlenia. 32 OPOWIEDZIANA HISTORIA Elminster i Bezimienny natarli ciało Alias nieprzyjemnie pachnącymi maściami i obwiązali jej rany. Kiedy odzyskała przytomność, Smoczywabik zajęty był leczeniem ran Akabara, który odniósł najpoważniejsze obrażenia. Olive miała paskudne rozcięcie na czole, lecz starzec, który opatrywał ją wraz z Bezimiennym, zapewnił ją, że jeśli tylko będzie trzymać buzię zamkniętą na kłódkę, ból głowy ustąpi. Alias nie czuła bólu, była to zasługa maści, jednak czuła się do cna wyczerpana. Akabar, który usiadł obok niej, szturchnął ją i wskazał palcem na starca. - On rozmawiał ze Smoczywabikiem w Cienistej Dolinie – powiedział. Elminster ukucnął przy Akabarze. - Rozumem, że to tyś chciał mnie widzieć w sprawie nie cierpiącej zwłoki? Akabar zarumienił się, bo nagle zrozumiał, z kim ma do czynienia. - Elminster? - Naprawdę? – zdziwiła się Alias. – A ja myślałam, że jesteś po prostu starym kozłem, który zdawał się wiedzieć więcej, niż było mi potrzebne. Zrozumiała, że Akabar nigdy z Elminsterem nie rozmawiał. - On wcale nie wygląda tak, jak go opisałeś Akabarze – przekomarzała się. – Chociaż co do jednego się zgodzę, on śmiesznie mówi. - Czy kiedykolwiek brałeś pod uwagę zaprowadzenie kalendarza z umówionymi wizytami? – zapytał gniewnie Akabar. - Tak – odparł Elminster. – Stanowi doskonałą podpałkę.

- Wiedziałeś wszystko o Bezimiennym – oskarżyła go Alias. – Wiedziałeś, czym jestem prawda? - Wiedziałem o Bezimiennym – przyznał smutno mędrzec. – Lecz co do ciebie, nie miałem ja pewności. Tyś wydawała się zbyt ludzka, by być stworzoną rzeczą, jaką on sobie był wymyślił. Nie dając temu wiary, porzuciłem plan przybycia tutaj i sprawdzenia, czy nadal jest bezpieczny w swym więzieniu. Jak to mawiają, mądrzy nie są zawsze. - Nie są zawsze co? – dociekała Olive. - Mądrzy – uzupełniła Alias. Elminster przytaknął. - Gdy Moander został uwolniony, szybko żem ja wyruszył z mojej wieży. Dwa dni tutaj podróżowałem. Obserwowałem jak wyście przybyli na dach. To nowy portal – muszę go zapamiętać. - Lecz starałeś się zmusić mnie, bym porzuciła pieśni, a ja odmówiłam. Pozwoliłeś mi odejść. Wiedziałeś, że zakazanie wykonywania pieśni Bezimiennego było złe. - Powiedzmy, żem nie był pewien. Gotów byłem poświęcić je dla większego dobra. Pasja zmusiła mnie do ponownego przemyślenia, czym jest większo dobro. Ciężkim było sprzeczanie się z duszą tak nieskalaną. Alias spojrzała nieśmiało na Smoczywabika. Gdyby nie dali mi części jego duszy, zastanawiała się, to czy zdołałabym się uwolnić? - Co się stanie z Bezimiennym? – zapytała. – Już trochę za późno, by trzymać go zamkniętego w celu ukrycia jego sekretu. A już z pewnością nie zdołacie zamknąć mnie pod kluczem. Elminster przez moment wyglądał na zaskoczonego. - Nie – zgodził się. – To nie miałoby żadnego umocowania. To, co on był uczynił, mogło być złe, ale zarazem to, co uczyniliśmy my, niekoniecznie musiało być dobre. Sądzę, że oto nadszedł czas, by sprawę powtórnie przemyślano. - Drugi proces? – zapytał Bezimienny. - Być może – odpowiedział Elminster. – Jeśli tak by się stać miało, przemówię w twej obronie. - Ja również – powiedziała Alias. Bezimienny uśmiechnął się do niej. - Naprawdę odmówiłaś rezygnacji z moich pieśni? - Porzucenie ich było złe, wiedziałam to. Cos połaskotało ją u nasady nadgarstka. Alias uniosła ramię. W miejscu, gdzieś kiedyś znajdowała się pusta przestrzeń, wykwitła niebieska róża i zabłyszczała między nieruchomym wzorem serpentyn oraz fal.

Smoczywabik chwycił się za pierś i spojrzał na nią. Wężowaty wzór na jego zielonych łuskach zastąpiony został wieńcem z białego bluszczu. - Znak łaski bogów? – zapytał Bezimienny mędrca. - Na to by wyglądało – zgodził się Elminster. Zwrócił się do Alias. – Zamknąłem portal prowadzący do domeny Phalse’a, więc będziesz tutaj bezpieczna. Alias zauważyła, że w miejscu, w którym znajdował się porta, teraz była tylko wda. Widok jej odbicia przypomniał jej o kopiach jej samej, jakie wykonał Phalse. Z trudem wstawszy, pokuśtykała do sali zabaw. - Zniknęły! – krzyknęła. – Co się z nimi stało? Smoczywabik wzruszył ramionami. Z jego ciała uniósł się zapach siarki. - Miałaś nadzieję, że niszcząc Phalse’a, pozwolisz im spocząć w pokoju – przypomniał jej Akabar. – Zdaje się, że twoja wola została wypełniona. - Może ich tak naprawdę nigdy tutaj nie było – zaczęła snuć domysły Olive. – Może były tylko iluzją, którą stworzył Phalse, by użyć jej przeciw tobie. Kiedy go zabiłaś, po prostu zniknęły. - Być może – szepnęła smutnie Alias. Nie mogła uwierzyć w żadne z tych wyjaśnień. Elminster wyczuwszy zapach cytryn i szynki unoszący się z ciała sauriala, podniósł brew, lecz nic nie powiedział. - Sądzę, że już najwyższy czas zbadać zawartość spiżarni i zobaczyć, jakie drobiazgi pozostał po sobie Phalse – zasugerowała Olive. - W piwnicach tego miejsca – powiedział Bezimienny do Smoczywabika – znajdziesz miecz. Będę zaszczycony, jeśli go przyjmiesz w miejsce tego, który straciłeś. Smoczywabik kiwnął głową z wdzięcznością. Bezimienny uklęknął przy rannej halflince, która wciąż kołysała głowę w dłoniach. - Jest coś, co chciałbym ci podarować, panno Ruskettle. Oczy halflinki zapłonęły, gdy wyciągnęła do niego dłoń. Bezimienny umieścił w niej małą zapinkę z harfą i półksiężycem, symbol Harfiarzy. Uśmiechnęła się do Bezimiennego. - Naprawdę? Dla mnie? – Przypięła podarunek do swojej podartej sukni. – Dziękuję. - To może doprowadzić parę osób do szału – powiedział cicho Elminster. - Niech doprowadzi – odparł Bezimienny. Elminster uśmiechnął się do Akabara.

- Ja mam podarunek dla cię, Akabarze Bel Akashu, jedną radę, być może cenniejszą niż wszystkie magiczne przedmioty. Rozwiązywanie zagadek samodzielnie zabiera mniej czasu niż oczekiwanie w biurze Lhaeo. Akabar uśmiechnął się szeroko i przytaknął. Bezimienny spojrzał niepewnie na Alias. - Nie zostało mi już nic więcej, co mógłbym ci dać, jednak chciałbym cię o coś prosić. Najemniczkę ścisnęła za gardo niepewność, strach, że Bezimienny poprosi o coś, czego ona nie będzie w stanie mu dać lub nie będzie tego chciała dać. - O co takiego? – zapytała. - Znam historię twych narodzin – powiedział jej „ojciec” – a panna Ruskettle opowiedziała mi co nieco o twoich podróżach. Lecz chciałbym tę historię usłyszeć od ciebie. Alias zaśmiała się z ulgą. Przesunęła się do krawędzi źródełka, usiadła i zachęciła swoją publiczność, by przysunęła się bliżej. Olive ożywiła się i skupiła uwagę, chętna posłuchać historii, która przyniesie jej sławę w całych Krainach, gdy tylko zacznie opowiadać ją samodzielnie. - Obudziłam się w Suzail, w królestwie Cormyru, na odgłos dwóch szczekających psów… Trzej mężczyźni i saurial zasłuchali się w piękny głos Alias, a Olive oparła się plecami o ścianę i natychmiast zasnęła.
Jeff Grubb, Kate Novak - Trylogia Kamienia Poszukiwacza 1- Lazurowe więzy

Related documents

140 Pages • 55,223 Words • PDF • 1.2 MB

71 Pages • 27,826 Words • PDF • 1.9 MB

343 Pages • 64,540 Words • PDF • 980.7 KB

118 Pages • 37,535 Words • PDF • 862.4 KB

157 Pages • 157,903 Words • PDF • 769.5 KB

98 Pages • 27,461 Words • PDF • 507.6 KB

273 Pages • 120,345 Words • PDF • 1.7 MB

460 Pages • 101,601 Words • PDF • 3.5 MB

251 Pages • 66,545 Words • PDF • 952.3 KB

149 Pages • 99,678 Words • PDF • 615.9 KB