166 Pages • 33,764 Words • PDF • 609.4 KB
Uploaded at 2021-09-24 18:28
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
PRZEDMOWA Jesienią 1973 roku otrzymałem zaproszenie z Instytutu Weila w Cincinnati (Weil Institute of Cincinnati) do wygłoszenia serii odczytów na temat Kościola i państwa w Bizancjum. Zaproszenie to w ogóle wybór mojej osoby przyjąłem z głęboką wdzięcznością nie tylko dlatego, że w Cincinnati okazano mi tak wspaniałą gościnność, lecz także I z tej przyczyny, że dało mi to sposobność do uporządkowania myśli na temat tak zasadniczej kwestii w historii Bizancjum. Owych sześć odczytów, które wygłosiłem w Instytucie, zostało tutaj odtworzonych z kilkoma drobniejszymi poprawkami, które są nieodzowne, gdy słowo mówione przekształca się w pisane, oraz z dodaniem przypisów. W niewielkiej książce poświęconej tak rozległemu tematowi dążenie do udokumentowania źródłami oryginalnymi każdego wspomnianego faktu i epizodu nie byłoby potrzebne. Przytaczam źródła przy bezpośrednich cytatach, lecz w ogóle powołuję się jedynie na prace nowsze, w których zainteresowany czytelnik może znaleźć dalsze informacje i materiał bibliograficzny na każdy temat, jaki ewentualnie chciałby pogłębić. Przypisy, które dodałem, ukażą również czytelnikowi, jak wiele zawdzięczam różnym uczonym, których dzieła oświeciły mnie w niejednej z badanych kwestii. Transkrypcja imion własnych z języka greckiego zawsze stanowi problem. Trzymanie się całkowicie konsekwentnego systemu jest moim zdaniem nie-
możliwe bez pedantycznego wprowadzania wprost śmiesznie niezwyczajnych form. Zastosowałem więc po prostu w każdym wypadku taką formę, jaka wydaje mi się najbardziej znana.
WSTĘP Zamierzam w tej niewielkiej pracy opowiedzieć o cesarstwie, którego konstytucja, by użyć nader prawniczego terminu, opierała się na czysto religijnym przeświadczeniu, mianowicie, że stanowi ono ziemskie odbicie Królestwa niebieskiego. Wiele plemion i narodów uważało się za umiłowane dzieci Boga lub za Jego szczególnych wybrańców. Gdziekolwiek powstała monarchia, zawsze na początku władca był albo emanacją Boga, albo Jego potomkiem lub przynajmniej arcykapłanem, człowiekiem powołanym przez Boga, aby sprawować pieczę nad ludem. Jednakże cesarstwo, które zwykliśmy zwać bizantyjskim, miało szerszą koncepcję. Uważało się za cesarstwo uniwersalne. Teoretycznie biorąc, powinno objąć wszystkie narody ziemskie, które, w sensie idealnym, powinny wszystkie być członkami jednego prawdziwego Kościoła chrześcijańskiego, ortodoksyjnego Kościoła cesarstwa. I tak jak człowiek został stworzony na obraz Boga, tak ludzkie królestwo na ziemi zostało utworzone na obraz Królestwa niebieskiego. I jak Bóg panuje w niebie, tak władca, stworzony na Jego obraz, powinien panować na ziemi i wypełniać Jego przykazania. Ale zło owładnęło stworzeniem Bożym i człowiek splamił się grzechem. Gdyby odbicie to — po grecku mimesis, „naśladowanie” — dało się urzeczywistnić, a cesarz ze swoimi ministrami i doradcami naśladowałby Boga z Jego archaniołami, aniołami i świętymi, to życie na ziemi mogłoby się stać właściwym przygotowaniem do
prawdziwszej rzeczywistości życia w niebie. Cesarstwo bizantyjskie istniało jedenaście stuleci, przy czym w większości były to stulecia dekadenckie, aż w końcu cesarz panował już tylko nad czymś niewiele większym od podupadłego miasta-państwa. Grzech triumfował, a Bóg karał cesarstwo ziemskie za to, że nie potrafiło naśladować Boskiego przykładu. Jednakże w oczach społeczeństwa bizantyjskiego cesarz pozostał zawsze namiestnikiem Boga, świętą głową narodów ziemi. Była to koncepcja niemająca dokładnej paraleli. Święte Cesarstwo Rzymskie Zachodu — które, jak to już dawno temu zauważył Voltaire, nie było ani święte, ani rzymskie, ani nawet nie było cesarstwem — tylko w mglisty sposób wyrażało tę samą ideę boskiego namiestnictwa cesarza. Zbyt głęboko było uwikłane w tradycje feudalne i plemienne, by mogło tę ideę urzeczywistniać, przy tym cesarz zachodni miał większego rywala w osobie papieża rzymskiego, którego swobodę działania z kolei ograniczało jego kapłaństwo. Może bliższa byłaby paralela z kalifem muzułmańskim, gdyż islam w sensie idealnym był wiarą uniwersalną, a Wódz Wiernych był jego kapłanem-królem. Islamska myśl jednak nie widziała w nim namiestnika Boga. Nawet sam Prorok był tylko Prorokiem Boga. Kalif nie był ziemskim obrazem Boga, lecz raczej Jego natchnionym Pierwszym Ministrem. Teoria była jasna i prosta, praktyka zaś bardziej skomplikowana. Cesarstwo bizantyjskie było w istocie cesarstwem rzymskim. Konstantyn Wielki nadał mu nowy charakter przenosząc stolicę jego na Wschód
i przemieniając je w cesarstwo chrześcijańskie. Nie mogło ono jednak odciąć się od rzymskiej przeszłości. Nie mogło zwłaszcza zapomnieć prawa rzymskiego, które było w istocie prawem świeckim, prawem rozwiniętym przez naród praktycznych administratorów, przyjętym teraz za głęboko szanowaną podstawę społeczeństwa. Jak miał się ustosunkować namiestnik Boga do tego przedchrześcijańskiego aparatu władzy? I dalej, cesarstwo rzymskie, szczególnie jego wschodnia połowa, w której leżała nowa stolica, Konstantynopol, miało dumne poczucie związku ze starożytną kulturą grecką, filozofią grecką i polityczną wiedzą grecką. Czy mogło wyzbyć się tej świadomości? Nowa wiara była w stanie ukrócić spekulację filozoficzną, ale czy mogła usunąć takie wyrazy greckie jak „tyrania”, „oligarchia” czy „demokracja”? Samo przyjęcie nowej wiary wywołało dalszy problem. Religia zinstytucjonalizowana musiała mieć swoją hierarchię kapłańską, zarówno mężów, których kształcono i wyświęcano w celu spełniania funkcji religijnych, jak i wyższych hierarchów, których rzeczą było zorganizowanie mechanizmu funkcjonowania religii. Czy kapłani i hierarchowie będą słuchać rozkazów namiestnika Boga, skoro ich powinnością było wyjaśnianie nauk Bożych i organizowanie kultu? To były problemy, które w praktyce musiały oddziaływać na teorię teokracji bizantyjskiej, a dominował nad nimi problem wzajemnych stosunków między tym, co zwykło nazywać się Kościołem i państwem. Należy tu dla przestrogi dodać wyjaśnienie dotyczące wyrazu „Kościół”. Dla chrześcijan Wschodu
grecki wyraz ekklesia, czyli „Kościół”, zawsze oznaczał całą wspólnotę wiernych, żywych i umarłych. Jest to Kościół wymieniony w Credo. W praktyce jednak, szczególnie na Zachodzie, używamy tego wyrazu coraz częściej dla oznaczenia hierarchii kapłańskiej w przeciwstawieniu do władz świeckich. Wskutek niedostatków języka nie ma właściwie odpowiedniego wyrazu na oznaczenie hierarchii. Lecz przeciwstawiając sobie Kościół i państwo czynimy rozróżnienie, które nie miałoby żadnego sensu dla Bizantyjczyków, i czyniąc to popełniamy błąd historyczny i filologiczny. Właśnie brak tego rozróżnienia stał się przyczyną powstania głównego problemu w teokracji bizantyjskiej.
ROZDZIAŁ I CESARSTWO CHRZEŚCIJAŃSKIE ZIEMSKIM OBRAZEM KRÓLESTWA NIEBIESKIEGO Czy było dane cesarzowi Konstantynowi doświadczyć widzenia, które skłoniło go do popierania wiary chrześcijańskiej, czy też nie, pozostanie na zawsze problemem spornym, który historycy rozstrzygać będą stosownie do swych upodobań. Biograf Konstantyna, Euzebiusz, opowiada, że wiele lat później cesarz powiedział mu dość nieśmiało, iż w czasie swej wyprawy do Italii w 312 r. ujrzał nagle krzyż świecący w południowym słońcu, a poniżej niego słowa: „Pod tym znakiem zwyciężysz”. Tejże nocy ukazał mu się we śnie Chrystus i nakazał mu umieścić na tarczach jego wojsk labarum, chrześcijański monogram XP. Racjonalistycznie myślący historycy odrzucają to opowiadanie jako wymysł samego Konstantyna albo, co jest bardziej prawdopodobne, Euzebiusza, którego uważają za nie zasługującego na wiarę pochlebcę. Pobożni chrześcijanie dopatrują się w tym cudu. Jeszcze inni uważają, że Konstantyn zobaczył zjawisko naturalne, wprawdzie rzadko spotykane, ale nie cudowne, a wyolbrzymione w jego wyobraźni. Ze jego żołnierze nosili ten monogram w czasie bitwy u Mostu Mulwijskiego stoczonej kilka tygodni później, poświadcza historyk Laktancjusz, który jednak powiada, że natchnienia Konstantyn doznał w przeddzień bitwy. Relacje te nie muszą być koniecznie z sobą sprzeczne. Konstantyn opowiadał o tym Euzebiuszowi dopiero w dwadzieścia sześć lat po
owym wydarzeniu i mógł zwyczajnie zapomnieć, że oba widzenia były odległe od siebie w czasie. Dobrze jednak jest poświadczony fakt, że kiedy w końcu października 312 r. jako zwycięzca wkraczał do Rzymu, sztandarem jego zastępów był symbol chrześcijański i sztandar ten nosiły one z sobą w kampaniach prowadzonych na Wschodzie, które uczyniły Konstantyna panem świata. Utarło się wśród historyków przedstawianie Konstantyna jako polityka przebiegłego i sceptycznego, który rozumiał, że przymierze z chrześcijaństwem przyniesie korzyść sprawie imperium. Cesarstwo rzymskie niewątpliwie borykało się z problemami ustrojowymi, wojskowymi, społecznymi i ekonomicznymi. Stwarzała je wszystkie i zaostrzała atmosfera beznadziejności i strachu. Przewidujący cesarze od dawna szukali siły moralnej, zdolnej zjednoczyć i natchnąć wiarą poddanych. Prześladowanie pewnych sekt, takich jak chrześcijanie, było częścią polityki, która zmierzała do stworzenia moralnej jedności. I choć cesarze skłaniali się ku takiemu kultowi, jak kult Nieśmiertelnego Słońca, to jednak nigdy nie chcieli, aby to był kult wyłączny. Miała to być tylko podstawa nowego synkretyzmu. Protegowanie chrześcijan, których religia była z istoty swej ekskluzywna, stanowiło rewolucję w polityce. Był to także krok ryzykowny. Wedle obliczeń, w chwili wydania edyktu mediolańskiego w 313 r., mocą którego Kościół chrześcijański uzyskał zupełną wolność kultu religijnego i uznanie prawne, chrześcijanie stanowili nie więcej niż jedną siódmą ludności ce-
sarstwa. Byli przy tym bardzo słabo reprezentowani w armii, która stanowiła główne źródło siły cesarza. Konstantyn mógł szczerze wierzyć, że jego osobisty kult słońca da się pogodzić z chrześcijaństwem, ponieważ w oczach pisarzy chrześcijańskich słońce często było symbolem nieśmiertelnej światłości Boga. Prawdą jest, że chrześcijanie byli najlepiej zorganizowaną spośród grup religijnych cesarstwa i że wśród ich przywódców znajdowało się wielu najwybitniejszych obywateli. Ale w owej chwili — jak o tym Konstantyn niebawem się przekonał, jeśli jeszcze nie był tego świadom — rozdzierała ich schizma i herezja, co zmniejszało ich potencjalną siłę. Trudno uwierzyć, by chciał on, choć bynajmniej nie przestał tolerować pogan, brać na siebie ryzyko identyfikowania się z chrześcijanami, gdyby jego nawrócenie się nie było szczere. Późniejsze słowa i czyny Konstantyna wskazują, że bardzo poważnie traktował sprawę popierania chrześcijan. A jeśli przy tym udało mu się wzmocnić cesarską autokrację, to raczej było to wynikiem okoliczności, a także pragnień i niepowodzeń chrześcijan, niż skutkiem dalekowzrocznego wyrachowania z jego strony. Jak długo chrześcijanie stanowili nie uznawaną prawnie mniejszość, nie byli w stanie osiągnąć teologicznej jednolitości czy dyscypliny kościelnej. Nie mogli opanować herezji, skoro nie było jasnej ortodoksji oficjalnej, ani zapobiegać schizmie, skoro ich zarządzenia administracyjne pozbawione były sankcji prawnej. Jak na swoje możliwości mieli dobrą organizację. Każda lokalna gmina pozostawała pod całkowitą wła-
dzą swojego biskupa, wybieranego dożywotnio przez duchowieństwo i przedstawicieli świeckiej części wspólnoty, za zgodą sąsiednich biskupów, z których jeden go konsekrował, podtrzymując w ten sposób apostolską sukcesję od uczniów Chrystusa. Charyzmatyczna równość wszystkich biskupów nigdy nie była kwestionowana we wschodnim chrześcijaństwie. W ostatnich jednak dziesięcioleciach III w., w okresie dzielącym prześladowania Waleriana i Dioklecjana, kiedy liczba chrześcijan wydatnie wzrosła, stało się zwyczajem biskupów zbieranie się od czasu do czasu na konklawe w miejscowej metropolii pod przewodnictwem biskupa tej metropolii, który takim sposobem stopniowo uzyskiwał nie określoną bliżej władzę administracyjną, a nawet duchową nad swoimi współtowarzyszami. Dla wygody kościelny model organizacyjny stosował się pod względem geograficznym do modelu świeckiego, i kiedy Dioklecjan połączył prowincje w rozległe diecezje, biskupi wielkich miast, w których rezydowali prefekci, zdobyli faktyczną władzę nad biskupami w ośrodkach prowincjonalnych. W pierwszych dziesięcioleciach IV w. wysunęli się na czoło trzej biskupi. Biskupowi Rzymu przyznawano już wówczas prymat wśród innych biskupów z tej racji, że Rzym był stolicą cesarstwa i miastem, w którym ponieśli śmierć męczeńską święty Piotr i święty Paweł, i ponieważ pierwszym biskupem Rzymu był, zgodnie z tradycją, święty Piotr — zwierzchnik apostołów. Biskup Antiochii był uważany za głowę wszystkich biskupów azjatyckich prowincji cesarstwa, a jego biskupstwo także
zostało założone przez świętego Piotra. Biskup Aleksandrii, choć jego biskupstwo zostało ustanowione „tylko” przez świętego Marka, a terytorium ograniczało się do Egiptu, był, jeśli chodzi o sprawowanie faktycznej władzy, najpotężniejszy z całej trójki. Aleksandria stanowiła intelektualny ośrodek cesarstwa; ludność Egiptu była niemal w całości chrześcijańska, liczebnie prawdopodobnie przewyższając społeczność chrześcijańską czy to w Europie, czy w Azji, biskup zaś ten, na wzór świeckiego zarządcy Egiptu, który aż do reform Dioklecjana cieszył się pełnią władzy wicekrólewskiej, wprowadził prawo mianowania przez siebie każdego biskupa w diecezji. Niewiele tym trzem ustępował biskup Kartaginy, którego afrykańska prowincja także obejmowała duże skupisko ludności chrześcijańskiej, ale który prowadził daremną walkę o utrzymanie niezależności od Rzymu. Każdy z tych wielkich hierarchów usiłował utrzymać dyscyplinę i jednolitość wiary na swoim terenie i tak dalece, jak na to pozwalała wzajemna zawiść, porozumiewali się oni między sobą w sprawach dotyczących polityki i doktryny. Nie było to łatwe, ponieważ nie dysponowali żadną bronią poza ekskomuniką, a wiele zasad doktrynalnych nie było jeszcze ściśle określonych. Dwóch największych Ojców Kościoła z czasów przedkonstantyniańskich, Orygenes z Aleksandrii na Wschodzie i Tertulian z Kartaginy na Zachodzie, odeszło od powszechnie przyjętej nauki ortodoksyjnej i mimo że z tego powodu nie zostali kanonizowani, obaj wywarli głęboki wpływ na teologię.
Sekty gnostyków faktycznie zostały usunięte z Kościoła, lecz stało się to głównie dlatego, że to one same nie chciały w nim pozostać. Innych dyskusji i sporów nie można było tak łatwo rozstrzygnąć. Ledwie Konstantyn przyznał chrześcijanom wolność kultu religijnego, sam został uwikłany w ich spory. Waśnie rozgorzały w Egipcie i w Afryce, a w obu wypadkach źródłem ich był ten sam problem. W czasie prześladowań pewna liczba chrześcijan, zarówno kapłanów, jak i świeckich, uległa władzy pogańskiej. Czy powinno się przyjąć ich z powrotem na łono Kościoła? Już po prześladowaniu Decjusza prezbiter rzymski, Nowacjan, stanął na czele grupy, która odżegnywała się od utrzymywania łączności z odstępcami, nawet wyrażającymi skruchę, a nowacjanie nigdy nie przestali istnieć. W czasie prześladowań Dioklecjana powstał spór między dwoma biskupami egipskimi, Piotrem z Aleksandrii i Melecjuszem z Likopolis, kiedy Piotr zaproponował wymierzanie wiernym, którzy złożyli ofiary na ołtarzach pogańskich, łagodnych kar, stopniowanych zależnie od tego, czy groziła im śmierć, tortury, czy tylko więzienie. Kiedy Piotr po uwolnieniu realizował swój program, Melecjusz i jego stronnicy nie chcieli z nim współdziałać, a kiedy Piotr został ponownie uwięziony i poniósł śmierć męczeńską w 312 r., melecjanie nie uznali jego następcy, Aleksandra. W Afryce w tym samym czasie władze pogańskie domagały się wydania im świętych ksiąg chrześcijańskich. Część biskupów zastosowała się do tych żądań, aby uratować swoje gminy, ale ugrupowanie bezkom-
promisowe nie chciało mieć z nimi nic więcej do czynienia. Kiedy w 311 r. wybrano nowym biskupem Kartaginy Cecyliana, ci ekstremiści, wspierani funduszami bogatej arystokratki Lucylli, która żywiła do Cecyliana osobistą urazę, sprzeciwili się elekcji, ponieważ został on konsekrowany przez Feliksa z Aptungi, biskupa będącego jednym z „traditores”, to jest tych, którzy wydali księgi. Zamiast niego wybrali niejakiego Majorynusa, a w kilka miesięcy później, po jego śmierci, Donata, od którego wzięła początek nazwa całej grupy. Działalność melecjan ograniczała się do Egiptu i minęło kilka lat, zanim cesarz dowiedział się o ich istnieniu. Wystarczyło natomiast zaledwie kilka miesięcy jego pobytu w Rzymie, żeby schizma donatycka zwróciła jego uwagę. Biskup Rzymu, Milcjades, Afrykanin z pochodzenia, był głęboko poruszony schizmą, tak samo jak biskup Kordoby, Hozjusz, doradca Konstantyna. Hozjusz skłonił cesarza do udzielenia poparcia Cecylianowi. Wobec tego donatyści odwołali się do cesarza, co było gestem tym bardziej godnym uwagi, że, jak się zdaje, nie byli świadomi tego, iż był on już chrześcijaninem. W ten sposób zaproszono Konstantyna do odegrania roli arbitra w sporze czysto kościelnym, na co cesarz chętnie przystał. W liście do Milcjadesa stwierdzał, że nie można tolerować, by ludność prowincji, powierzonej jego opiece przez Opatrzność Bożą, była podzielona na dwa obozy, i polecił biskupowi Rzymu, żeby przewodniczył komisji złożonej z trzech biskupów Galii (donatyści prosili o biskupów galijskich jako neutralnych), mającej zasięgnąć opinii
dziesięciu biskupów afrykańskich z każdej strony. Taka komisja była rzymskim sposobem cywilnym załatwiania sporów tego rodzaju. Milcjades, dodając do trybunału czternastu biskupów italskich, zręcznie przekształcił ją w synod kościelny. Wtedy przystąpił do działania Konstantyn. Ponieważ donatyści odmówili przyjęcia decyzji tam powziętych, zwołał synod wszystkich biskupów Zachodu do Arles w 314 r. dla rozpatrzenia tej całej sprawy. Cokolwiek mógł myśleć Milcjades, to w każdym razie Konstantyn był właśnie tym, który zwołał synod do Arles i który uznał, że było to jego obowiązkiem. Mimo że tolerował kulty pogańskie, schizmą w Kościele był szczerze zmartwiony i czuł się osobiście odpowiedzialny za przywrócenie w nim jedności. W liście do prefekta Afryki, w którym polecił mu przysłać do Arles afrykańskich biskupów, pisał: „Nie uważam bynajmniej za słuszne, by takie spory ukrywano przede mną, gdyż mogą one obrócić gniew Boży nie tylko na rodzaj ludzki, ale też na mnie samego, któremu wola Boża powierzyła kierowanie wszystkimi sprawami ludzkimi”. Synod w Arles odrzucił żądania donatystów, którzy z kolei odmówili przyjęcia jego postanowień. Konstantyn przesiał więc do zebranych biskupów, zanim opuścili Arles, pismo, w którym dal wyraz swojemu oburzeniu, powtarzając, że uważa za swój cesarski obowiązek dopilnować, by schizmatycy zostali ukarani. Ostatecznie w 316 r. wydal wyrok na korzyść Cecyliana. Problem donatystów był jedynie problemem schizmy, ponieważ nikt nie poruszył leżącej u jego podstaw
kwestii teologicznej: czy biskup traci łaskę spływającą na niego w chwili konsekracji, jeśli popełni grzech śmiertelny. Ale po niedługim czasie Konstantyn stanął wobec problemu, który dotyczył podstawowej kwestii z zakresu teologii chrześcijańskiej. Pod koniec 324 r. walcząc jako obrońca chrześcijan pokonał współrządzącego z nim cesarza Licyniusza i stał się jedynowładcą imperium. Ale ledwie przybył na Wschód i zatrzymał się w Nikomedii, późniejszej stolicy administracyjnej Wschodu, dowiedział się, że Kościół Wschodu rozdziera spór doktrynalny. Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie sprawy arianizmu. Kilka podstawowych faktów trzeba jednak przypomnieć. Ariusz, kapłan z Aleksandrii, utalentowany kaznodzieja, wystąpił około 319 r. z tezą, że Chrystus nie był odwieczny, lecz został stworzony przez Boga jako narzędzie stworzenia i odkupienia świata. Jest Synem Bożym, ale nie ma tej samej natury, co Bóg Ojciec. Nie była to doktryna zupełnie nowa. Wywodziła się po trosze z neoplatońskiej koncepcji monady, po trosze z tradycji żydowskiej, a w łagodniejszej formie subordynacjonizmu, to jest doktryny ustawiającej Syna w podległej pozycji względem Ojca, mogła być implicite akceptowana przez takich Ojców Kościoła, jak Justyn, Ireneusz i Klemens Aleksandryjski, i wyraźniej przez Orygenesa, a Lucjan z Antiochii, święty męczennik, który był nauczycielem Ariusza, wydaje się otwarcie ją głosić. Ariusz nadał tej doktrynie tylko formę bardziej określoną i łatwiejszą do zrozumienia. Został za to ukarany ekskomuniką przez sy-
nod biskupów Egiptu, zwołany przez biskupa Aleksandrii, Aleksandra. Ariusz miał jednak wielu zwolenników w Egipcie, szczególnie wśród kobiet. Zwykle towarzyszyło mu, jak słyszymy, siedemset świętych i krzykliwych dziewic. Znalazł zwolenników także w Azji. Na jego prośbę Euzebiusz, biskup Nikomedii, który był wraz z nim uczniem Lucjana, zwołał synod biskupów swojej prowincji Bitynii. Synod ten potwierdził naukę Ariusza. Ten udał się następnie do Palestyny, gdzie Euzebiusz, biskup Cezarei, odniósł się do niego życzliwie. Synod biskupów Palestyny także aprobował jego doktrynę, lecz nalegał, aby Ariusz szukał pojednania z Aleksandrem z Aleksandrii. Ten będąc człowiekiem zgodnym spodziewał się, że Ariusz umilknie i pozwoli sporowi wygasnąć. Ariusz jednak miał teraz zbyt silne poparcie, by milczeć. Rozgorzała wojna pamfletów, coraz ostrzejsza w tonie, i obie strony oskarżały się wzajemnie o herezję. Konstantyn był przerażony znajdując Wschód skłócony równie głęboko jak przedtem Afryka, w sprawie, która wydała mu się błahostką. Napisał tedy list, który polecił Hozjuszowi z Kordoby zawieźć do Egiptu i pokazać zarówno Aleksandrowi, jak i Ariuszowi. „Niech naśladują filozofów — pisał — którzy, choć nie zgadzają się w jakiejś małej sprawie, starają się jednak współpracować, aby utrzymać jedność doktryny filozoficznej.” Sam pragnął odwiedzić Egipt, lecz wobec owych sporów nie mógł tego uczynić. „Niech wasza zgoda otworzy mi drogę na Wschód, którą wasza niezgoda zamknęła przede mną.”
Hozjusz stwierdził, że ani Ariusz, ani Aleksander nie byli skłonni do ustąpienia, a także dowiedział się o schizmie melecjańskiej. Poradził więc cesarzowi, żeby przedsięwziął jakieś kroki. Tymczasem zaciekły przeciwnik arian, Marcellus, biskup Ankyry, postanowił zwołać synod miejscowych biskupów dla potępienia Ariusza, a jednocześnie biskupi syryjscy zebrani w Antiochii, aby wybrać jej nowego biskupa, nie tylko obrali zawziętego przeciwnika arian, Eustacjusza, ale także potępili trzech biskupów, z Euzebiuszem z Cezarei włącznie, za proariańskie stanowisko. Konstantyn nie był z tego rad, lecz wywiódł w pole Marcellusa biorąc synod, który miał być zwołany do Ankyry, pod swój patronat, powiększając jego liczebność i przenosząc go do Nicei, do którego to miasta wezwał wszystkich biskupów chrześcijańskich. Sobór Nicejski, Pierwszy Sobór Powszechny, był wydarzeniem mającym kardynalne znaczenie w dziejach chrześcijaństwa. Ale, prawdę mówiąc, bardzo mało o nim wiemy. Prawdopodobnie brało w nim udział około pięciuset biskupów, przy czym prawie wszyscy pochodzili z greckojęzycznego Wschodu, w tym ponad stu z Azji Mniejszej. Zachód zbytnio się nim nie interesował. Sylwester, biskup Rzymu, wymówił się chorobą i wydelegował jako swoich przedstawicieli dwu diakonów. Tylko jeden biskup przybył z Italii, jeden z Galii i jeden z Illyricum. Obecny był Cecylian z Kartaginy, ale nie było nikogo z Brytanii ani z Hiszpanii z wyjątkiem Hozjusza z Kordoby, który w nim uczestniczył jako wysłannik cesarza. Formalnie obrady soboru
otwarto 20 maja 325 r. Gdy zebrali się wszyscy biskupi, wszedł Konstantyn odziany w swoje purpurowe szaty cesarskie, ale skromnie wzbraniał się usiąść, dopóki biskupi nie udzielili mu swego przyzwolenia. Po oficjalnym powitaniu przez biskupa siedzącego po jego prawicy — prawdopodobnie Eustacjusza z Antiochii; imię jego nie zostało nam przekazane — cesarz wygłosił krótką mowę po łacinie, przekładaną zaraz na język grecki. Wyraził w niej swoje zatroskanie z powodu sporów w Kościele i wezwał biskupów, aby zaprzestając waśni zaskarbili sobie łaskę Bożą i wdzięczność cesarską. Nie wiadomo, jak często sam zjawiał się w czasie późniejszych debat i jak daleko idące upoważnienia pozostawił Hozjuszowi. Tak samo nieznany jest sam przebieg debat. Wiemy, że Euzebiusz z Cezarei, bez wątpienia działając na prośbę cesarza, który go popierał jako umiarkowanego, zaproponował, żeby sobór zatwierdził tradycyjne Credo Kościoła Cezarei. Jego sformułowanie dotyczące Chrystusa było nieskazitelnie ortodoksyjne, a nie zawierało niczego, co mogłoby urazić arian. Biskupi nie mogli go nie przyjąć, lecz przeciwnicy arian obstawali przy dodaniu jakiejś mocniejszej klauzuli. Ponieważ atmosfera obrad stawała się coraz bardziej nieprzyjemna, wmieszał się Konstantyn proponując dodanie wyrazu homoousios — „tej samej istoty” — dla określenia wzajemnego stosunku Syna do Ojca. Wyraz ten nie był nowością w teologii. W 268 r. odrzucił go synod Kościołów Wschodu, Rzym natomiast uznał go za ortodoksyjny i bez wątpienia Hozjusz był właśnie tym, który jako człowiek Zachodu i nie
znający dziejów tego wyrazu na Wschodzie zalecił go cesarzowi. Obie strony na Wschodzie odniosły się do tego z niechęcią, lecz były skrępowane obecnością cesarza. Mimo to przeciwnicy arian dodali dwa lub trzy zdania wyjaśniające. W czasie głosowania nad tą formułą tylko dwu biskupów odmówiło swej zgody. Razem z Ariuszem zostali oni później obłożeni ekskomuniką. Jednocześnie kompromis położył kres schizmie Melecjusza. Biskupów melecjańskich miano uważać za wyświęconych prawidłowo, jeżeli poddadzą się władzy Aleksandra z Aleksandrii. Wydawało się, że melecjanie są przeciwnikami arian i dlatego będą skłonni do pojednania. Konstantyna bardzo ucieszyły rezultaty soboru. „Natchniony przez Boga — pisał on do Kościoła aleksandryjskiego — zwołałem do Nicei wielu biskupów, z którymi ja, jako jeden z nich, wielce radując się, że byłem waszym towarzyszem-sługą, podjąłem się sam zbadania prawdy.” Na krótką metę nie miał on właściwie powodów do radości. Ariusz nie chciał ustąpić, a podczas gdy Aleksander z Aleksandrii skłonny był do pojednania, jego następca Atanazy okazał się bardziej nieugięty. Jego bezkompromisowość doprowadziła go wkrótce do konfliktu z cesarzem, który teraz skłaniał się ku umiarkowanemu subordynacjonizmowi, prawdopodobnie pod wpływem Euzebiusza z Cezarei, który, jak się zdaje, zajął miejsce starzejącego się Hozjusza jako główny doradca Konstantyna w sprawach duchowych. Matka Konstantyna, Helena, żywiła nabożną cześć dla nauczyciela Ariusza, Lucjana z Antiochii, pod
którego wezwaniem zbudowała duży kościół w założonym przez siebie mieście Helenopolis. Eustacjusz z Antiochii zatem czuł do niej niechęć i rozgłaszał dość nieprzyjemne historie o jej dawniejszym życiu. Od razu usunięto go ze stanowiska rzekomo za niemoralność. Złożono z urzędu również innego zawziętego przeciwnika arian, Marcellusa z Ankyry, ponieważ skompromitował się w dyskusji z Euzebiuszem z Nikomedii i Euzebiuszem z Cezarei, którzy cieszyli się posłuchem u cesarza. Ostatecznie zawieszono w funkcji biskupiej nawet Atanazego i zesłano go na czasowe wygnanie. Konstantyn zamyślił przywrócić jedność Kościoła, ale ten pozostał tak samo podzielony jak przedtem. Trudno się dziwić, że cesarz wpadał w coraz większy gniew i zaczął postępować bardziej arbitralnie. Oto jak pisał w liście okólnym do biskupów, przygotowując zwołanie synodu do Tyru w 335 r.: „Jeśliby ktoś postanowił zignorować moje wezwanie, czego nie oczekuję, wyślę do niego takiego, co na mój rozkaz wygna go i nauczy, że nie można sprzeciwiać się rozkazom cesarza, wydanym w obronie prawdy”. Pisał też, jak wiemy, do heretyków, że to oni swoim niegodziwym zachowaniem zmusili cesarza do interwencji i zastosowania kary. Określa siebie jako „biskupa tych, którzy są poza Kościołem”, co zdaje się miało oznaczać, że czuje się odpowiedzialny za dusze pogan, których gotów był tolerować, jak i heretyków, których tolerować nie chciał. Jak wskazuje list do królestwa Persji, czuł się on także odpowiedzialny za chrześcijan zamieszkałych poza granicami cesarstwa. Był jednak skromny. Wiedział, że
do biskupów na soborze, a nie do niego, należy wypowiadanie się w kwestiach teologicznych, a także kościelnych, choć mógł, jak w Nicei, dość stanowczo wpływać na ich rozwiązanie. Prawdopodobnie wskutek niezdecydowania odkładał chrzest aż do chwili śmierci, kiedy to został ochrzczony przez semiarianina, Euzebiusza z Nikomedii. Szczerze jednak wierzył, że troska o zjednoczenie i umocnienie Kościoła, do którego się nawrócił, jest jego świętym obowiązkiem jako cesarza, i tym przekonaniem ustanowił wzór na przyszłość. Czy ten nowy przywódca był dla Kościoła do przyjęcia? Dotychczas Kościół cieszył się niezależnością, a równocześnie zawsze starał się przestrzegać nakazu Chrystusa, aby oddać cesarzowi to, co cesarskie. Słuchał też zaleceń świętego Pawła, by szanować króla. Święty Atenagoras z Aten nie wahał się nawet schlebiać Markowi Aureliuszowi głosząc, że przewyższa on wszystkich ludzi nie tylko energią i rozumem, ale i gruntownym opanowaniem całej wiedzy. Tertulian podkreślał lojalność chrześcijan względem cesarza: „Zawsze modlimy się za niego — powiada — musimy szanować go jako wybranego przez Boga. Mogę nawet powiedzieć, że jest on bardziej nasz niż pogański, ponieważ został ustanowiony przez naszego Boga”. Chrześcijanie pragnęli być dobrymi obywatelami, posłusznymi władzy świeckiej. Gdyby cesarz został chrześcijaninem, z pewnością znikłyby konflikty między władzą cesarską a Kościołem. Ale czy zwycięstwo krzyża dawało cesarzowi prawo wtrącania się do życia religijnego chrześcijan?
Z pojęciem kapłana-króla spotykamy się w Starym Testamencie w związku z tajemniczą postacią Melchizedeka i później Dawida. Był także Mojżesz, który przewodził narodowi i osobiście otrzymał przykazania od Boga, mimo że urzędowym arcykapłanem był Aaron. Władca mający szczególną łączność z Bogiem nie był nie znany Żydom, a zatem i pierwszym chrześcijanom. Jednakże idea boskiego monarchy rozwinęła się w Persji. Już w czasach przed Zoroastrem królowi przysługiwała hvarena, czyli grozą przejmująca chwała, dana mu przez Boga Światłości. Symbolizował ją nimb, a bardziej materialnie błyszczący diadem i lśniące szaty, które król powinien nosić. Jeszcze wcześniej Egipcjanie podkreślali boskie pochodzenie monarchy, lecz tam potęga kapłaństwa zdawała się trzymać w szachu ambicje władców. Wiele pojęć perskich i egipskich przeszło do filozofii greckiej. I tak Arystoteles głosił, że idealny król jest ziemskim obrazem Zeusa, a Izokrates — że jest on ziemskim obrazem Heraklesa. Ale dopiero w królestwach hellenistycznych, których monarchowie wzorem perskim uważali się za boskich, rozwinęła się filozofia godności królewskiej. W VI w. po Chr. niejaki Jan Stobajos wydał zbiór rozpraw na ten temat, które nie bez zadowolenia przypisał pewnym filozofom starożytnym, choć wszystkie zdają się faktycznie pochodzić z trzeciego lub drugiego stulecia przed Chr. W dziele tym „Archytas” oświadcza, że król jest żywym prawem, „Stenidas” zaś głosi, że mądry król jest obrazem i przedstawicielem Boga; „Diotogenes” zapewnia, że król jest w państwie tym, czym Bóg
we wszechświecie, i dodaje, że państwo jest odbiciem porządku i harmonii wszechświata, a król jest wyobrażeniem Boga pośród ludzi. Jeszcze bardziej znamienne są słowa „Ekfantosa”, który twierdzi, że logos Boga zasiewający ziarna porządku i nawiedzający człowieka, aby przywrócić, co zostało utracone przez grzech, jest wcielony w osobie króla. Plutarch nieco później podejmie tę myśl. Powiada on, że Bóg umieścił na niebie na swój obraz słońce i księżyc, a w sferze ziemskiej polityki podobnym odbiciem i blaskiem uczynił króla, który powinien mieć logos za swoją zasadę przewodnią. Konstantyn miał to szczęście, że jego biografem i panegirystą był Euzebiusz z Cezarei, mąż uczony, który niewątpliwie znał te teksty i uczynił z nich podstawę swojej filozofii cesarstwa chrześcijańskiego. Najpierw musiał uzasadnić fakt istnienia cesarstwa rzymskiego. Filon wykazał, że Rzym przyniósł pokój i jedność światu, a zatem Bóg był po jego stronie. Orygenes dodał chrześcijański argument, że właśnie ten okres, kiedy Rzym zaprowadził tę jedność i pokój, Bóg wybrał, aby posłać swego Syna na ziemię, tak że Ewangelia mogła bez przeszkód docierać do wszystkich ludzi. Według Euzebiusza triumf historii nadszedł teraz, gdy cesarz rzymski przyjął chrześcijańskie posłannictwo. Był on teraz mądrym królem, obrazem Boga, władcą królestwa, które mogło obecnie stać się odzwierciedleniem Królestwa niebieskiego. Euzebiusz po prostu przyjął poglądy Diotogenesa, Ekfantosa i Plutarcha z odpowiednimi modyfikacjami. Król nie jest Bogiem
pośród ludzi, lecz namiestnikiem Boga. Nie jest on wcielonym logosem, ale pozostaje z nim w szczególnych związkach. Jest szczególnie przez Boga wybrany i nieustannie otrzymuje od Niego natchnienia, jest przyjacielem Boga, tłumaczem słowa Bożego. Zwraca on oczy w górę, aby otrzymać poruczenia Boże. Powinien być otoczony szacunkiem i chwałą, jaka przystoi temu, który jest ziemskim odbiciem Boga. „Utworzy on swój ziemski rząd zgodnie z pierwowzorem Bożym, znajdując się w jego upodobnieniu się do monarchii Boga.” Był to wspaniały ideat, lecz pozostawiał wiele pytań bez odpowiedzi. Jak miały kształtować się związki boskiego cesarstwa z rzymskim prawem i rzymskimi tradycjami konstytucyjnymi? Euzebiusz był zhellenizowanym Syryjczykiem, który niewiele wiedział o tradycjach rzymskich. Zgodnie z rzymską teorią władzę cesarską wyprowadzono z na poły fikcyjnego lex de imperio, mocą którego lud rzymski przeniósł swoje prawa suwerenne na Augusta. Został on wybrany przez armię, senat i lud i jeśliby był nieudolny czy nielubiany, elektorzy mogliby postarać się obalić go czy to w drodze buntu wojskowego, czy intrygi w szeregach urzędników państwowych, czy wreszcie rozruchów wśród ludu. Czy można tak postąpić ze świętym namiestnikiem Boga, nawet gdyby wskutek szaleństwa czy własnych grzechów okazał się niegodnym pełnienia tej roli? Nowa teoria pomijała milczeniem ten problem. A więc w takim stanie rzeczy dawny zwyczaj trwał nadal. Pośród następców, jak i poprzedników Konstantyna było wielu takich, o których losie zadecydowała jedna z tych
trzech możliwości postępowania. Ponadto choć cesarz w Rzymie stał się już źródłem prawa, jednak samo prawo stało ponad nim. Nowa teoria, mimo że nawet zakładała, iż cesarz jest wcieleniem prawa, nie mogła przecież przekreślić świętości samego prawa. Było ono czymś, czego słuchać musiał nawet cesarz. Miało to sprawiać kłopot prawnikom bizantyjskim w ciągu następnych stuleci. Kolejny problem przyniósł z sobą triumf chrześcijaństwa. Jak do tej teorii odniosła się hierarchia kapłańska? Czy mogła tolerować cesarza, który miał, by użyć takiego sformułowania, prywatne kontakty z Bogiem? Wprawdzie sam Konstantyn przyznał, że tylko zgromadzenie biskupów może wypowiadać się w sprawach teologicznych, uważał jednak, że do niego należało zwoływanie takiego zgromadzenia i że — dzięki swojemu szczególnemu związkowi z Bogiem — może on nim kierować i sprawować nad nim zwierzchnictwo. Złożyło się tak szczęśliwie dla niego, że w tym czasie Kościół odczuwał potrzebę władcy, który zapewniłby mu jedność i pokój, i że nie było wybitnej osobowości wśród hierarchów, aż do czasów Atanazego. Jest rzeczą znamienną, że Euzebiusz był subordynacjonistą w swojej teologii Trójcy. Łatwo mu przeto było swój subordynacjonizm tak poszerzyć, aby objąć nim cesarza jako pewien rodzaj ziemskiej emanacji Trójcy. Natomiast Atanazy i jego szkoła ze swoją ściśle określoną doktryną trynitarystyczną nigdy nie mogli się z tym pogodzić. Wielcy hierarchowie pragnęli być dobrymi obywatelami, ale dotychczas oni rządzili Kościołem. Jakże taki
człowiek jak Atanazy, wychowany w takiej tradycji, mógł znosić świecką ingerencję, szczególnie gdy wątpił w ścisłą ortodoksję władzy świeckiej? Miało to w przyszłości stanowić poważny problem. Ogólnie jednak biorąc, Euzebiuszowa koncepcja ustroju państwowego utrzymała się w Bizancjum przez stulecia. Nigdy nie stał się on ustrojem oficjalnie, mógł więc być przekształcany stosownie do wymogów czasu. Tradycje rzymskie trwały nadal, aby go miarkować i przypominać cesarzowi, że skoro reprezentuje on Boga wobec ludzi, to jest także jego obowiązkiem reprezentować ludzi wobec Boga. Koncepcja Euzebiuszowa nigdy nie zakorzeniła się na Zachodzie, gdzie zanikła, skoro tylko osłabła faktyczna potęga cesarstwa. Myśli Zachodu bliższa była alternatywna koncepcja Państwa Bożego świętego Augustyna. Teoria Euzebiusza jednak dała Bizancjum poczucie jedności, własnej godności i Bożego zamysłu, podtrzymujące cesarstwo aż do jego końca. Zasługę tę przypisać należy Konstantynowi, człowiekowi, który nie był kimś wybitnym ani pod względem umysłu, ani świętości, ale okazał się tolerancyjnym i sumiennym administratorem, szczerze nawróconym na wiarę Chrystusową. Chociaż chrzest przyjął dopiero na łożu śmierci, i to z rąk biskupa o wątpliwej prawowierności, stał się jednym z najbardziej czczonych świętych chrześcijańskich, przez stulecia uznawanym za równego apostołom.
ROZDZIAŁ II NAMIESTNIK BOGA NA ZIEMI: PEŁNIA WŁADZY CESARSKIEJ Konstantyn zmarł, odziany w nieskazitelną biel, 22 maja 337 r. Po jego śmierci władza w państwie przeszła na trzech jego synów: Konstancjusza, Konstantyna II i Konstansa. Podzielili się nią w taki sposób, że Konstantyn objął obie Galie, Brytanię i Hiszpanię, Konstans Italię, Afrykę i Illyricum, a Konstancjusz cały Wschód. Wydawało się, że w ten sposób upadła teoria, według której jeden cesarz na ziemi był odzwierciedleniem jednego Boga w niebie, chyba że przyjęłoby się pogląd trynitariański, że reprezentują oni Trójcę Świętą. To jednak nie bardzo godziło się z ich własnym przekonaniem religijnym, ponieważ dzięki swemu wychowaniu mieli proariańskie czy raczej subordynacjonistyczne sympatie i każdy z nich pragnął, aby jego bracia podporządkowali się jemu samemu. Lecz Konstantyn II poniósł śmierć w 340 r. w czasie walki z Konstansem, zabitym z kolei w 350 r. przez uzurpatora Maksencjusza, a tego znów zamordował w 353 r. Konstancjusz. Odtąd aż do swojej śmierci w 361 r., kiedy to zginął w czasie buntu, jaki przeciw niemu podniósł jego kuzyn, Julian, Konstancjusz był panem cesarstwa. Historycy niechętnie odnoszą się do Konstancjusza, po części dlatego, że darzą nieuzasadnioną sympatią Juliana, który go nienawidził, a po części dlatego, że zraził on sobie mężnego przywódcę ortodoksji tryni-
tariańskiej, Atanazego. W rzeczywistości był to władca zdolny, sumienny, umiarkowanie proariański, ale tolerancyjny i — podobnie jak ojciec — pragnący siłą narzucić Kościołowi jakiś możliwy do przyjęcia kompromis. Jego brat Konstans, przebywający na Zachodzie, przyjął teologię nicejską i w 343 roku zwołał synod w Sardyce (Sofii), który poparł uchwały nicejskie, ale który zbojkotowali biskupi Wschodu. Sam Konstancjusz zwołał szereg synodów, które miały na celu zjednanie arian, a które z tej przyczyny spotkały się z silną krytyką Atanazego. Prawdopodobnie Konstancjusz pozbawiony był taktu, a z pewnością nie miał prestiżu swojego ojca. Stary przyjaciel Konstantyna, Hozjusz z Kordoby, pisał do niego w surowym tonie: „Nie mieszaj się do spraw Kościoła ani nie wydawaj rozkazów w tym zakresie. Stosuj się raczej do naszych pouczeń”, dodając: „Ponieważ nam nie wolno rządzić światem, to tobie nie wolno machać kadzielnicą”. Atanazy w swojej Historii arian porównywał cesarza do Achaba, Belszassara (Baltazara) i faraonów. Cesarz był ojcobójcą, człowiekiem gorszym od Piłata, poprzednikiem Antychrysta. Należy jednak pamiętać, że Historia arian była napisana tylko na prywatny użytek i Atanazy domagał się zwrócenia mu wszystkich egzemplarzy. Ale z jego sposobu wyrażania się wynikało, że nie zamierzał akceptować namiestnika Boga, który nie podzielał jego własnych poglądów. Atanazy nie byłby może tak nietolerancyjny względem Konstancjusza, gdyby był przewidział, że następny cesarz nie będzie w ogóle chrześcijaninem. Neopoga-
nizm Juliana z jego pogardliwym tolerowaniem chrześcijaństwa doprowadzał Atanazego do dzikiej wściekłości. Większy nawet jeszcze niepokój budziło to wśród chrześcijan, którzy już zaczęli wierzyć, że cesarz jest namiestnikiem Boga. Ale eksperyment Juliana był anachroniczny i krótkotrwały. Nawet gdyby Julian nie zginął, nigdy nie zdołałby on narzucić cesarstwu, które było już w przeważającej mierze chrześcijańskie, swoich fantastycznych wierzeń. Pól wieku cesarskiej opieki spowodowało ogromny wzrost liczebny wyznawców chrześcijaństwa. Na przywracanie pogaństwa było już za późno. Wszelako Atanazy był niewiele bardziej zadowolony z chrześcijańskich następców Juliana na tronie cesarskim. Panowanie Jowiana trwało zbyt krótko, aby mogło zapisać się czymś ważniejszym. Jego następca, Walentynian, który przybył z Zachodu, gdzie arianizm miał niewielu zwolenników, przyjął Credo, za którym opowiedział się Atanazy, lecz na cesarza Wschodu wyznaczył swego brata Walensa, pozyskanego przez arian. W chwili swej śmierci w 373 roku Atanazy znajdował się oficjalnie w niełasce. Jednak siła jego osobowości i wymowa pism sprawiły, że jego nauki w końcu zatriumfowały, choć triumf swój zawdzięczały władzy cesarskiej. Słowa ostrej krytyki, które skierował pod adresem cesarzy, zostały starannie zapomniane. Ariański cesarz Walens poległ w nieszczęsnej bitwie z Gotami pod Adrianopolem w 378 r. Śmierć jego uradowała takich ortodoksyjnych świętych, jak Ambroży z Mediolanu. Zachodni partner Walensa, Gracjan, na-
stępca Walentyniana, był ortodoksą. Cesarstwo wschodnie przekazał innemu człowiekowi pochodzącemu z Zachodu, urodzonemu w Hiszpanii, Teodozjuszowi, który podzielał jego poglądy religijne. Teodozjusz zdecydowany był doprowadzić do jedności religijnej. Dekret wydany w Tesalonice na początku 380 r. nakazywał, aby wszyscy chrześcijanie zastosowali się do nauki nicejskiej „powierzonej Rzymianom przez apostola Piotra i głoszonej obecnie przez Damazego z Rzymu i Piotra z Aleksandrii”. Pod koniec tegoż roku Teodozjusz przybył do Konstantynopola. Gmin żywił proariańskie sympatie, ale to cesarza nie odstraszyło. W maju 381 roku zebrał się na jego wezwanie wielki sobór kościelny w Konstantynopolu, który nazwano Drugim Soborem Powszechnym, choć w rzeczywistości nie brał w nim udziału żaden biskup z terenów na zachód od Adriatyku, a nawet biskupa Rzymu reprezentował tylko metropolita Tesaloniki. Sobór potwierdził Credo i doktrynę nicejską i zagroził klątwą wszystkim, którzy by nie chcieli ich uznać. Cesarz aprobował jego kanony i ustanowił kary na tych, którzy je odrzucili. Jego stanowczość okazała się skuteczna. Odtąd bowiem arianizm, który wprawdzie utrzymywał się w niektórych częściach Azji, przestał się rozszerzać, nie licząc terenów zamieszkanych przez Gotów i plemiona pokrewne. Nawrócił ich na chrześcijaństwo biskup Ulfilas, Got, który był uczniem Euzebiusza z Nikomedii, a ich uporczywe trwanie przy arianizmie miało być niemałym utrapieniem dla Kościoła zachodniego w ciągu najbliższych dwóch stuleci. Do upadku ariani-
zmu na Wschodzie przyczyniło się trzech kapadockich teologów, którzy teraz objęli przywództwo wśród ortodoksów: Bazyli z Cezarei, jego brat Grzegorz z Nyssy i Grzegorz z Nazjanzu. Obstawali oni zdecydowanie przy swoich poglądach, wyrażając je niekiedy w sposób napastliwy, ale nie byli tak nieprzejednani jak Atanazy i pozyskali liczne wspólnoty religijne, które on sobie zraził. Przeciwstawiali się stosowaniu przemocy fizycznej w postępowaniu z heretykami. Stosunek ich do cesarza był euzebiański. Cesarz był namiestnikiem Boga, lecz do obowiązków kapłanów należało wprowadzenie go na jedynie prawdziwą drogę duchową. Ich pomoc była mu potrzebna, aby stał się chrześcijańskim królem-filozofem. Teodozjusz żywił dla nich wielki szacunek i liczył się z ich zdaniem. Mniej szczęśliwie układały się stosunki Teodozjusza z najwybitniejszym na Zachodzie świętym owego czasu, Ambrożym z Mediolanu. Ambroży głęboko poważał cesarza Gracjana, za którym się opowiedział. Gdy jednak następca Gracjana na Zachodzie, Walentynian II, usiłował oddać arianom bazylikę, Ambroży napomniał go słowami: „Nie myśl, że masz jakiekolwiek prawo cesarskie do mieszania się w sprawy boskie”. A gdy po śmierci Walentyniana II Teodozjusz przybył do Italii, aby przejąć całe cesarstwo, i nakazał biskupowi Kallinikum odbudować synagogę, do której zdewastowania biskup nakłonił tłum wiernych, Ambroży w kazaniu publicznie skarcił cesarza za wtrącanie się do spraw świętych. Silniejsze argumenty moralne miał za sobą, gdy odmówił komunii Teodozjuszowi za to, że nakazał on swoim
oddziałom zmasakrowanie zbuntowanej ludności Tesaloniki. Teodozjusz uznał swoją zbrodnię. Historia ta została wyolbrzymiona przez późniejszych dziejopisarzy na Zachodzie; należy jednak pamiętać, że Kościół zachodni nie przyjął całkowicie teorii Euzebiusza, jak miała to pokazać przyszłość. Prawdopodobnie pod wpływem Ambrożego Teodozjusz zajął się wykorzenieniem pogaństwa. Szereg dekretów wydanych pod koniec panowania zabraniał przede wszystkim składania ofiar pogańskich. Następnie zamknięto główne świątynie pogańskie. Cesarz zamierzał wykorzystać je dla celów świeckich i zawrzał gniewem, gdy fanatyzm chrześcijański doprowadził do ich zburzenia. Po buncie poganina Arbogastesa w 393 r. podjął jeszcze ostrzejsze kroki. Pod koniec wieku zniesiono wszystkie pogańskie wyrocznie i święta, a poganie mogli tylko prywatnie sprawować swój kult religijny. Tymczasem w organizacji kościelnej zaszła istotna zmiana. Jednym ze znakomitych posunięć politycznych Konstantyna było założenie nowej stolicy cesarstwa na miejscu miasta Bizancjum. Nowy Rzym, czyli Konstantynopol, miał do tego celu idealne położenie. Miasto było łatwo dostępne, ale też i łatwe do obrony, miało wspaniały port i urodzajne zaplecze. Obarczeni różnorodnymi obowiązkami cesarze aż do końca wieku niezbyt często tu rezydowali, ale administracja państwowa w coraz większym stopniu tutaj się koncentrowała, szczególnie za Teodozjusza, a liczba ludności miasta gwałtownie rosła. Biskup Bizancjum był sufra-
ganem biskupa Heraklei. Było jednak rzeczą oczywistą, że biskup tak dużego miasta stołecznego powinien mieć wyższą rangę. Wkrótce biskup Konstantynopola zaczął zajmować w hierarchii równorzędne miejsce z biskupem Starego Rzymu, Aleksandrii i Antiochii. Na soborze w Konstantynopolu, dzięki zamiłowaniu cesarza do porządku, te wielkie stolice biskupie zostały odpowiednio uszeregowane: Konstantynopol znalazł się tuż za Rzymem, po nim zaś następowały Aleksandria i Antiochia. Odnośny kanon nie został przez Rzym przyjęty i spotkał się z gniewnym sprzeciwem Aleksandrii, ale nowy porządek wkrótce zaczął zdobywać sobie uznanie. W ciągu następnego stulecia ci wielcy hierarchowie uzyskali tytuły patriarchów, choć biskup Rzymu wolał nazywać siebie papieżem, a biskup Aleksandrii tytułował się patriarchą i papieżem. Do patriarchatów dołączono także biskupstwo jerozolimskie, raczej ze względu na jego świętość niż rzeczywiste znaczenie. Teodozjusz podkreślił tę nową pozycję Konstantynopola, kiedy w lipcu 381 r. wydał edykt stwierdzający, że prawdziwą wiarę gwarantuje łączność duchowa z Konstantynopolem, Antiochią oraz „głównymi stolicami biskupimi Wschodu”, które zostały wymienione, lecz które wybrano chyba ze względu na wybitne osoby ich biskupów. Pewne historyczne stolice, jak Efez czy Nikomedia, pominięto, niewątpliwie dla podkreślenia ich niższości w stosunku do Konstantynopola. Teodozjusz I, umierając w styczniu 395 r. w Mediolanie, przekazał wschodnią połowę cesarstwa starszemu synowi, Arkadiuszowi, który już sprawował
władzę jako współcesarz w Konstantynopolu, a zachodnią połowę — młodszemu synowi, Honoriuszowi. Ciągle jeszcze cesarstwo uważano za jedno, a cesarskie rozporządzenia i dekrety wydawano w imieniu obydwu cesarzy bez względu na to, od którego z nich wyszły. Nieszczęsne rządy Honoriusza nie dotyczą bezpośrednio naszego tematu. Panowanie zaś Arkadiusza miało doniosłe znaczenie w dziejach ustroju Bizancjum. Był on pierwszym cesarzem, który rezydował wyłącznie w Konstantynopolu. Jego poprzednicy na tronie stale zmieniali miejsce pobytu. Arkadiusz rzadko tylko opuszczał mury miasta, rzadko też faktycznie pokazywał się poza obrębem Wielkiego Pałacu. Na dworze, stale pozostającym w jednym miejscu, mógł rozwinąć się i usystematyzować ceremoniał dworski, o który od dawna cesarze zabiegali. Ciągle jeszcze miało być wielu cesarzy-wojowników, którzy dowodzili armiami w kampaniach wojennych, ale w Konstantynopolu cesarz stawał się jakby nierzeczywistą postacią: publicznie ukazywał się jedynie w czasie uczestnictwa w obrzędach, w orszaku dworzan, w atmosferze przepychu i tajemniczości, licującej z osobą namiestnika Boga. Równocześnie wzrastało znaczenie urzędników państwowych, ponieważ nieustannie stykali się z cesarzem, i z tego samego powodu rósł też wpływ cesarzowej. Jest znamienne, że to właśnie żona Arkadiusza, Eudoksja, była pierwszą cesarzową, o której koronacji mamy jakieś wzmianki źródłowe. Od tego czasu Augusta miała swój udział w mistyce ceremoniału.
Niezależnie od tego zewnętrznego przepychu cesarz i cesarzowa byli tylko istotami śmiertelnymi, o czym Arkadiusz i Eudoksja mieli się przekonać. Jeśli Teodozjusz I żywił nadzieję, że przyznając biskupom Konstantynopola prymat we wschodnim Kościele, będzie miał u wrót pałacu w osobie zwierzchnika Kościoła wschodniego narzędzie posłuszne na każde skinienie i zawołanie, to był zbytnim optymistą. W 398 r. Arkadiusz postarał się o zamianowanie biskupem Konstantynopola wybitnego i elokwentnego kaznodziei, Jana zwanego Chryzostomem, czyli Złotoustym. Chryzostom był człowiekiem niezgodnym i popędliwym. Nikt bardziej od niego nie był skłonny uznać, że cesarstwo ziemskie jest odbiciem Królestwa niebieskiego. Całkowicie też pochwalał ceremoniał, jaki otaczał cesarza. Sam jednak był ascetą i oburzał się, widząc przepaść dzielącą ogromne bogactwo i samolubną ekstrawagancję wyższych klas stolicy od straszliwej nędzy dzielnic biedoty. Uważał, że kobietom powinny przysługiwać takie same prawa jak ich mężom w sprawach majątkowych i w kwestii niewierności małżeńskiej, ale jednocześnie był zdania, że kobiety wywierają demoralizujący i niezdrowy wpływ na mężczyzn. Toteż nie trzeba było długo czekać, żeby pokłócił się z pobożną, ale lubiącą przepych cesarzową. Najpierw zarzucał jej, że zagarnęła majątek, który prawnie należał do biednej wdowy. Doszło wprawdzie do zgody, lecz potem poczuł się urażony zabiegami cesarzowej o uzyskanie błogosławieństwa od umierającego świętego, Epifaniusza z Cypru, którego Jan Chryzostom posądzał o intrygi
przeciwko sobie. Wygłosił więc w kościele Mądrości Bożej płomienne kazanie przeciw kobietom, czyniąc aluzje do Jezabel i patrząc przez cały czas znacząco na cesarzową. Eudoksja wpadła w gniew. Z pomocą biskupa Aleksandrii, Teofila, który zazdrościł Janowi jego pozycji i wpływów, namówiła Arkadiusza, aby zwołał synod w celu usunięcia Jana Chryzostoma. Chryzostom cieszył się jednak ogromną popularnością w mieście i wśród ludu wybuchły rozruchy, po których nastąpiło trzęsienie ziemi. Zabobonna cesarzowa przyzwała go i próbowała ułagodzić. Po powrocie Chryzostom wygłosił niesmaczną pochwałę cesarzowej. Wszystko ułożyłoby się dobrze, gdyby nie decyzja władz miejskich o umieszczeniu srebrnego wizerunku Eudoksji na porfirowej kolumnie, dokładnie przed bramą kościoła Mądrości Bożej. Uroczystości inauguracyjne, które odbyły się według dawnych tradycji pogańskich z muzyką i tańcami, zakłóciły nabożeństwo w kościele. Wzburzyło to Chryzostoma do tego stopnia, że w najbliższą niedzielę rozpoczął kazanie słowami: „Herodiada znowu szaleje. Znowu tańczy. Znowu domaga się głowy Jana na tacy”. Po tym zdarzeniu stosunki między parą cesarską a biskupem nie układały się dobrze i po sześciu miesiącach, w czerwcu 404 r., Arkadiusz, który wahał się, czy ukarać dostojnika kościelnego cieszącego się tak wielką popularnością, ogłosił wreszcie depozycję Chryzostoma i skazał go na wygnanie. W noc po jego wyjeździe wybuchł pożar, który zniszczył nie tylko kościół Mądrości Bożej, lecz również sąsiedni Dom Sena-
tu. Chryzostoma i jego przyjaciół oskarżono o wzniecenie pożaru. Zmarł on na wygnaniu w 407 r. Jan Chryzostom nie był teologiem, lecz moralistą. Atakował dwór ze stanowiska moralnego, w czym pomocna mu była opinia ludu. Prawdą jest, że ofiarą jego ataków nie był cesarz, lecz cesarzowa, która nie miała tak uświęconej pozycji. Ale jego atak na cesarzową był zarazem wyraźnym, choć pośrednim uderzeniem w cesarza i spowodował, że patriarcha Konstantynopola zaczął odgrywać w ten sposób rolę sumienia cesarstwa. W sprawach moralności cesarz musi słuchać głosu kapłanów. Niebawem jednak nowy problem teologiczny zagroził jedności chrześcijańskiej. Piąty wiek na Wschodzie wypełniły spory na temat istoty natury Chrystusa, a podsycała je rywalizacja wielkich stolic biskupich. Kościół Aleksandrii starał się, szczególnie po potępieniu przezeń Ariusza, podkreślać boskość Chrystusa. Kościół antiocheński zaś — Jego ludzką naturę. W 428 r. syn Arkadiusza, Teodozjusz II, mianował na stolicę biskupią w Konstantynopolu Nestoriusza, kaznodzieję z Antiochii, który niebawem rozpętał burzę, głosząc pogląd, że Maryi Dziewicy nie powinno się nazywać Matką Boga. Oburzyło to biskupa Aleksandrii, Cyryla, który rad był skorzystać ze sposobności ogłoszenia swego brata z Konstantynopola heretykiem. Spór, który dotyczył człowieczeństwa Chrystusa, wkrótce rozszerzył się na wszystkie Kościoły Wschodu. Charakterystyczne jest, że zarówno Nestoriusz, jak i Cyryl szukali pomocy u cesarza, nie oczekując od niego wypowiedzi
na temat doktryny, lecz pragnąc, aby zwołał on sobór, który by ogłosił prawdziwą naukę Kościoła. „Daj mi (...) ziemię oczyszczoną z heretyków — pisał Nestoriusz do cesarza — a ja ci się niebem odpłacę!” Cyryl, który miał mniej skrupułów, a więcej zręczności, w piśmie swoim powiadamiał „obraz Boga na ziemi” o istnieniu herezji dotyczącej Matki Boskiej. Teodozjusz nie miał siły charakteru swego dziada i imiennika. Był w rozterce. Bardziej lubił Nestoriusza, głównie dlatego, że nie cierpiała go najstarsza siostra cesarza, Pulcheria. Do Cyryla nastawiony był wrogo, gdyż ten odwołał się za jego plecami do biskupa Rzymu i zachęcił go do zwołania w Rzymie synodu, który ogłosił depozycję Nestoriusza. Na to Teodozjusz nie mógł się zgodzić i działając formalnie w porozumieniu z cesarzem Zachodu, Walentynianem III, zwołał w 431 r. do Efezu sobór nazwany Trzecim Soborem Powszechnym. Sam nie brał w nim udziału, a jego przedstawiciel, komes Kandydian, zupełnie nie był w stanie opanować sytuacji. Pierwszy przybył Cyryl z Aleksandrii, mając blisko dwustu biskupów w swym orszaku. Biskup Antiochii, Jan, i jego stronnicy spóźnili się, a Nestoriusz ze swoimi zwolennikami odmówił uczestnictwa w debatach, dopóki tamci się nie zjawią. Mimo protestów Kandydiana Cyryl wymógł otwarcie obrad soboru, na którym byliby obecni tylko jego zwolennicy. Ogłoszono depozycję Nestoriusza. Gdy przybył Jan z Antiochii, zwołał wraz ze stronnikami Nestoriusza konkurencyjny sobór w sąsiednim kościele, a przewodniczył na nim Kandydian. Sobór ten powziął decyzję złożenia Cyryla
z urzędu. Wtedy Kandydian podjął wysiłki dla pogodzenia obu soborów, lecz bez rezultatu. Teodozjusz dowiedziawszy się o tym grał na zwłokę. Uznał oba sobory i złożył z urzędu zarówno Cyryla, jak i Nestoriusza. Ten ostatni wycofał się z godnością do klasztoru, ale potem skazano go na wygnanie. Cyryl, za którym opowiedzieli się niektórzy mnisi Konstantynopola przekupieni przez jego popleczników, powrócił prowokacyjnie do swojej stolicy przy pełnym poparciu Rzymu i Zachodu. W podobnie nieudolny sposób zachował się Teodozjusz, gdy pięć lat później spór rozgorzał na nowo. Cyryl zmarł w 444 r. Wkrótce potem pewien podeszły wiekiem archimandryta z Konstantynopola, Eutyches, który był poplecznikiem Cyryla, począł głosić doktrynę, że Chrystus miał tylko jedną, Boską naturę. Doktryna ta stanowiła logiczne rozwinięcie poglądu Cyryla, ale biskupowi Konstantynopola, Flawianowi, wydała się herezją. Synod obradujący pod jego kierownictwem potępił ją. Wobec tego Dioskur z Aleksandrii, następca Cyryla, przyszedł Eutychesowi z pomocą. Obie strony starały się pozyskać przychylność Rzymu, którego biskup, Leon I (Wielki), opowiedział się przeciwko Eutychesowi. Zdaniem Leona nie było potrzeby zwoływania soboru, choć on sam nie miał nic przeciwko temu, aby sobór odbył się na Zachodzie. Wydał oświadczenie, tomus, w którym przedstawił to, co uważał za prawdziwą naukę. Miało to spór rozstrzygnąć. Cesarz był jednak innego zdania. Sobór musi być zwołany, i to na Wschodzie. Poprzednie doświadczenia jednak niczego
go nie nauczyły. Pozwolił nie tylko na ponowne zwołanie soboru do Efezu, ale i na to, że biskup Aleksandrii miał na nim decydujący wpływ. Dioskur przybył w asyście straży przybocznej, złożonej ze wschodnich mnichów, którzy byli gotowi poskromić opornych siłą. Pełnomocnicy cesarza zaś nie zrobili niczego, aby ich powstrzymać. Delegatów Rzymu nie dopuszczono do uczestnictwa w soborze. Flawiana usunięto ze stanowiska. Uznano ortodoksyjność Eutychesa, a jednego z jego stronników, Anatola, wyniesiono na stolicę biskupią w Konstantynopolu. Cesarz bezwolnie zgodził się na to. Ten synod „zbójecki”, jak go określił Leon, nadszarpnął powagę zarówno biskupstwa konstantynopolitańskiego, jak i samego cesarza. W 450 r. zmarł Teodozjusz II, żałośnie zbrukany cień Boga. Mogłoby się wydawać, że zwierzchnictwo cesarza nad Kościołem zostało na zawsze utracone. Nie miał on syna. Siostra jego, Pulcheria, którą koronował już wiele lat temu jako Augustę, teraz wykorzystała swoją pozycję, by wyznaczyć na następcę niemłodego już wodza, Marcjana, którego poślubiła. Był to pierwszy wypadek, który później stanie się praktyką ustrojową, mianowicie, że jeśli nie ma cesarza, cesarzowa matka (ewentualnie cesarzowa żona, jeśli matka już nie żyła) ma moc przekazywania władzy cesarskiej. Pulcheria zawsze krytykowała słabość brata. Razem z mężem kontynuowała tradycje Konstantyna i Teodozjusza I. Nie bacząc na protesty Leona Wielkiego, zwołali oni sobór na Wschodzie, do Nicei, ale po namyśle przenieśli go do Chalcedonu, gdzie łatwiej mogli nad
nim czuwać. Papież Leon zgodził się, choć z niechęcią, przysłać swoich przedstawicieli. Aby go ułagodzić, przyznano jego delegatowi pierwszeństwo na soborze, a tomus Leona uznano za podstawę dyskusji. Jednakże tomus w swej prostej łacinie opuszczał te punkty, które były przedmiotem dyskusji wśród drobiazgowo dokładnych greków. Dodano zatem niektóre formuły Cyryla z Aleksandrii. Orzeczono, że Chrystus miał dwie natury, obie niezmienne i nie przemieszane, ale również nie rozdzielone. Obie natury (physis) razem tworzyły jedną osobę (hypostasis). Był to kompromis. Zachód mógł go przyjąć, nawet jeśli papież czuł się urażony tym, że tomus nie został przyjęty bez dyskusji. Następcy Cyryla również nie mogli się sprzeciwiać, a i Nestoriusz na wygnaniu uznał go za możliwy do przyjęcia. Pozostałe kanony soboru nie uzyskały tak powszechnego uznania. Dioskura z Aleksandrii złożono z urzędu, a jego dawni przyjaciele, jak Anatol z Konstantynopola, nie śmieli głosować za nim. Ustalono, że biskupstwo Konstantynopola ma mieć przywileje równe Rzymowi. Delegaci papiescy odmówili zatwierdzenia tego kanonu, mimo że uznano w nim pierwszeństwo Rzymu. Cesarz przezornie podkreślił, że postanowienia te były decyzjami biskupów, a nie jego samego. Ale zarówno on, jak i cesarzowa uczestniczyli w niektórych posiedzeniach, przy czym Pulcheria była pierwszą kobietą obecną na soborze. Cesarscy urzędnicy zaś energicznie poprowadzili glosowanie. Kompromisowa formuła, jak ta z Nicei za Konstantyna, wyszła od cesarza czy też, co jest bardziej prawdopodobne, od
cesarzowej. Ale formuła ta, jak poprzednia Konstantyna, nie przyniosła pokoju. Biskupi armeńscy spóźnili się na sobór i uznali, że wobec tego nie obowiązują ich jego postanowienia. Podobnie postąpili biskupi Egiptu i Syrii, w ogóle odmawiając wzięcia udziału w soborze. Trzeba było użyć siły wojskowej, aby wprowadzić na tron Aleksandrii następcę Dioskura, Proteriusza. Ledwie zmarł Marcjan, Aleksandryjczycy zamordowali Proteriusza i wprowadzili na jego miejsce niejakiego Tymoteusza Ailurosa, wyznawcę poglądów Eutychesa, czyli monofizytę, jak teraz nazywano tych heretyków. Juwenal z Jerozolimy, który uznał postanowienia chalcedońskie, musiał ratować się ucieczką, kiedy usiłował powrócić do swego miasta, gdzie najwybitniejsza obywatelka, Eudoksja, wdowa po Teodozjuszu II, sprzyjała monofizytom, dopóki z błędów nie uleczył jej święty Szymon Styli ta (Słupnik), który skierował do niej surowe napomnienie ze swego słupa pod Aleppo. Podczas gdy monofizyci ciągle jeszcze mieli nadzieję, że uda im się pozyskać dla swoich poglądów cesarza, skrajni zwolennicy Nestoriusza, nie bacząc na umiarkowaną postawę swego przywódcy, oderwali się od Kościoła i utworzyli własne zgromadzenie przenosząc swoje główne ośrodki poza obszar władania cesarza, na tereny podległe królowi perskiemu. Nie uważali się już za obywateli Świętego Cesarstwa. Problem teologiczny ciągle jeszcze czekał na rozwiązanie. Obecnie jednak inicjatywę przejął cesarz. Następca Marcjana, Leon I, próbował przeprowadzić
rodzaj referendum. Napisał do wszystkich przywódców Kościoła, aby poznać ich poglądy. Wszyscy adresaci odpisując cesarzowi wychwalali jego nabożny stosunek do Kościoła i porównywali go do króla Dawida, świętego Pawła, a nawet do świętego Piotra. Papież wyraził się o nim jako o kapłanie. Ale pod względem teologicznym odpowiedzi okazały się bezużyteczne. Ostatni następca cesarza, Zenon, był bardziej bezpośredni. Był on przez rok wygnany przez uzurpatora Bazyliskosa, który zraził sobie zarówno Konstantynopol, jak i Rzym popieraniem monofizytów. Gdy Zenon odzyskał tron, papież Symplicjusz wysłał do niego list z gratulacjami. „Radujemy się — pisał — widząc w tobie najwierniejszego kapłana i księcia.” Ale Zenon pragnął pozyskać monofizytów, którzy teraz opanowali Egipt i Syrię. Bazyliskos wydal był w swoim imieniu encyklikę, w której potępił sobór w Chalcedonie i tomus papieża Leona. Pomijając heretycki charakter tej encykliki, opinia kościelna była zaszokowana postępkiem cesarza, który na własną rękę, bez odwołania się do opinii soboru, wypowiedział się w kwestiach teologicznych. Zenon jednak poszedł w jego ślady. W 481 r. wydał w formie listu do Kościoła Egiptu dokument zwany Henotikon, czyli Akt Jedności, w którym uznał Credo nicejskie i konstantynopolitańskie za zadowalające i obłożył klątwą wszystkich, którzy głosili inne doktryny „w Chalcedonie czy gdziekolwiek indziej”. W ten sposób, choć właściwie nie potępiono postanowień chalcedońskich, nie było potrzeby dalszego stosowania się do nich. Monofizyci — z kilkoma tylko wyjątkami — byli zadowo-
leni, ale opinia publiczna w Konstantynopolu była zaniepokojona, a Rzym wręcz oburzony. Raz jeszcze cesarz wypowiedział się w sprawie doktryny, a czyniąc to milcząco odrzucił tomus papieża Leona. Papież Feliks III surowo przykazał Zenonowi podporządkować się kapłanom w sprawach wiary, ale zręcznie — i prawdopodobnie nie bez racji — uznał biskupa czy patriarchę Konstantynopola, jak go teraz nazywano, Akacjusza, za głównego twórcę Henotikon i właśnie jego obłożył ekskomuniką. Akt Jedności odniósł sukces przyczyniając się do utrzymania przez trzydzieści lat niepewnego pokoju religijnego na Wschodzie, ale za cenę schizmy z Rzymem. Tymczasem na Zachodzie wzmogły się nastroje przeciwne uznaniu boskiej pozycji cesarza. Gdy w 491 r. Zenon zmarł nie pozostawiwszy potomstwa, przed wdową po nim, cesarzową Ariadną, stanęło zadanie wyboru następcy. Mianowała nim Anastazego, wybitnego senatora, który także zajmował się teologią. Od początku pontyfikatu Leona I, kiedy nie żyli już ani cesarz, ani cesarzowa, którzy mogliby dokonać ceremonii koronacyjnej, obowiązek koronowania cesarza przeszedł na patriarchę Konstantynopola. Patriarcha Eufemiusz, nieufny względem Anastazego, wzbraniał się dokonać jego koronacji, jeśli cesarz nie podpisze wyznania wiary, które patriarcha mógłby uznać za ortodoksyjne. Anastazy chętnie podpisał taki dokument i chyba nikt nie spostrzegł, że stworzyło to niebezpieczny precedens. W każdym razie Anastazy zignorował zawarte w nim warunki i sprzyjał monofi-
zytom, uznając Henotikon za oficjalną podstawę doktryny. To nie spodobało się w Konstantynopolu, gdzie wybuchły zamieszki, gdy cesarz dwukrotnie dokonał depozycji ortodoksyjnych patriarchów, raz Eufemiusza, a drugi raz Macedoniusza, a nawet doszło do otwartego buntu. Anastazy jednak zdołał utrzymać się na tronie przez dwadzieścia siedem lat i zmarł spokojnie, doczekawszy późnej starości. Jego polityka siłą rzeczy musiała drażnić Rzym. Linia cesarzy Zachodu skończyła się wraz z obaleniem małoletniego Romulusa Augustulusa w 476 r., jak powszechnie sądzono na Zachodzie, czy też wraz ze śmiercią Juliusza Neposa w 480 r., jak uważali prawnicy bizantyjscy. Odtąd Zenon i po nim Anastazy byli legalnymi władcami niepodzielonego cesarstwa. W rzeczywistości na Zachodzie mieli tylko taką władzę, jaką zechcieli im dać panujący tam wodzowie germańscy. Papieże zaś wprawdzie nienawidzili ariańskich władców gockich w Italii, ale jeszcze bardziej nie znosili monofizyckiego cesarza. Po ekskomunice patriarchy Akacjusza odmawiali uznania któregokolwiek z jego następców, i to nawet tych, którzy byli poprawnie ortodoksyjni i pragnęli nawiązania stosunków z Rzymem. Kiedy Gelazy I wstąpił na tron papieski w 492 r., zlekceważył zwyczajowy kurtuazyjny gest poinformowania cesarza o swoim wyborze i poproszenia go o zatwierdzenie. Anastazy wyraził w liście swój protest. Gelazy odpowiedział listem, który miał się stać podstawowym orzeczeniem dotyczącym przyszłej teorii papiestwa. Stwierdzał w nim, że dwie moce rządzą światem: wła-
dza papiestwa i siła cesarzy, a z tych dwóch władza duchowna jest większa, ponieważ kapłani są odpowiedzialni przed Bogiem nawet za książąt. Powinni oni podlegać prawom cesarskim w sprawach świeckich, ale cesarz musi być posłuszny tym, którzy sprawują święte misteria. Innymi słowy, znaczyło to, że cesarz nie może ingerować w sprawy teologiczne, a nawet w administrację kościelną, choć powinien zwoływać sobory, jeśli tego będzie sobie życzyć hierarchia. Anastazy nie był z tego rad. Napisał więc do papieża, oświadczając mu, że powinien naśladować pokorę Chrystusa, i dodał: „Możemy znosić zniewagi, ale nie możemy przyjmować rozkazów”. Pisząc nieco później do senatu rzymskiego rozmyślnie tytułował się Pontifex Inclytus. Imperium nie było pozbawione swego kapłańskiego charakteru. Następny cesarz, Justyn, wieśniak iliryjski, ponaglany przez swego siostrzeńca i dziedzica Justyniana, zakończył schizmę z Rzymem, odstępując od Henotikon i przyznając Rzymowi szczególny prymat w Kościele. Justynian pragnął przywrócić na nowo władzę cesarską na Zachodzie i rozumiał, że w takiej sytuacji potrzebna mu jest przychylność Rzymu. Mimo to nie uznał doktryny Gelazego. W rzeczy samej jego panowanie (527-565) jest zwykle — i słusznie — uważane za szczyt cesarskiej władzy nad Kościołem, władzy, która jest tym bardziej godna uwagi, że Justynian nigdy nie mógł powziąć decyzji w sprawach teologicznych. Nie miał za to wątpliwości co do roli cesarza. Spod jego pióra łatwo wychodziły zdania w rodzaju takich,
jak: „Z woli Boga władamy cesarstwem, które przeszło na nas od Jego Boskiego Majestatu” albo: „Tylko Bóg i cesarz, który jest pierwszym po Bogu, mogą rządzić światem sprawiedliwie”. Cesarz powinien naśladować Boga w miłosierdziu „okazując łaskawość, przez którą jedynie urzeczywistnia się naśladowanie Boga”. Jego władza obejmuje kapłaństwo. Justynian wprowadził rozróżnienie między sacerdotium a imperium i uważał to pierwsze za wyższe, stwierdzając, że ich harmonia jest niezbędna dla dobra świata. Ale do cesarza należy zapewnienie i nadzorowanie tej harmonii. Imperium jego zdaniem będzie zawsze wspierać decyzje i władzę kapłanów. Jednak słowa jego: „Prawdziwe dogmaty Boga i godność kapłańska są więc naszą pierwszą troską” wskazują, gdzie, w jego przekonaniu, spoczywa ostateczna władza. Rozdzielenie imperium i sacerdotium nie powstrzymało go od wydawania praw w sprawach religijnych, a postępowanie względem hierarchii było, skromnie mówiąc, autokratyczne. Jego władczość czynił bardziej arbitralną brak zdecydowania. Rychło uświadomił on sobie, że jeśli pozyska sobie Rzym, narazi się monofizytom, stanowiącym przytłaczającą większość jego poddanych w Egipcie i Syrii, a jego żona, Teodora, która nie tylko miała duży wpływ na niego, ale także zdradzała wielką chęć prowadzenia odrębnej polityki na własną rękę, sprzyjała monofizytom. Pierwszą jego próbą osiągnięcia kompromisu było oświadczenie, że prawdziwą wiarę wyraża formuła teopaschatyczna, wysunięta przez czterech mnichów scytyjskich, którzy utrzymywali, że „jeden
z Trójcy Świętej cierpiał w ciele”. Lecz monofizyci uznali to za nic nie znaczące ustępstwo i choć papież Jan II w 533 r. uznał z niechęcią tę doktrynę, to jednak zawzięcie zwalczała ją najpotężniejsza wspólnota zakonna w Konstantynopolu, którą stanowili mnisi Sostenionu zwani Bezsennymi, ponieważ pełnili służbę Bożą nieprzerwanie dniem i nocą. Następnie w 535 r. Justynian zezwolił Teodorze na mianowanie Antimosa patriarchą Konstantynopola, a ten od razu sprzymierzył się z monofizyckimi patriarchami Aleksandrii i Jerozolimy. Przeciwny monofizytom patriarcha Antiochii doniósł o tym papieżowi Agapitowi, który pośpieszył do Konstantynopola i przekonał Justyniana o konieczności pozbawienia Antimosa urzędu i wygnania jego oraz jego aleksandryjskiego kolegi. Obaj zniknęli i dopiero po śmierci Teodory w 548 r. Justynian dowiedział się, że przez wszystkie te lata żyli sobie wygodnie w komnatach pałacowych cesarzowej. Nastąpiło prześladowanie monofizytów, któremu kres położyła Teodora. Agapit zmarł w 536 r., a ponieważ jego następca, Sylweriusz, wzbraniał się przywrócić Antimosa na stanowisko patriarchy konstantynopolitańskiego, cesarzowa wraz z cesarskim wodzem w Italii, Belizariuszem, doprowadziła do uwięzienia i wygnania Sylweriusza. Jego miejsce zajął Wigiliusz, który był nuncjuszem papieskim w Konstantynopolu i dał cesarzowej do zrozumienia, że jest mniej nieprzejednany. Ale ledwie umocnił się na tronie papieskim, okazał się równie uparty. Zręcznemu nuncjuszowi na dworze cesarskim, Pelagiuszowi, udało
się ułagodzić cesarzową, nie mogła ona jednak wybaczyć Wigiliuszowi tego, że ją oszukał. Tymczasem Justynian doszedł do wniosku, że gdyby wyklęto dzieła trzech duchownych: Teodora z Mopsuestii, Teodoreta i Ibasa, które nie zgadzały się z poglądami Cyryla z Aleksandrii, ale zostały milcząco przyjęte w Chalcedonie, udobruchałoby to monofizytów. Po naradzie czterej patriarchowie wyrazili, choć niechętnie, zgodę na anatemę, o ile jednak postąpi tak również ich brat w Rzymie. Wigiliusz zaś dał jasno do zrozumienia, że na nic takiego się nie zgodzi. Pod koniec 545 r. brutalnie go więc porwano i przewieziono do Konstantynopola, gdzie go poddano torturom. W 546 r. Justynian wydał edykt potępiający Trzy Rozdziały, jak nazywano dzieła, o które tu chodziło. W końcu Wigiliusz wyraził swą zgodę na ten edykt, ale zażądał potwierdzenia go przez sobór ekumeniczny, odmawiając potem swego uczestnictwa na nim. Piąty Sobór Powszechny zebrał się w Konstantynopolu w 553 r. i jak należało, obłożył anatemą Trzy Rozdziały, a nawet samego papieża, który uratował się tylko dlatego, że zgodził się z tym potępieniem. Pozwolono mu powrócić do ojczyzny, lecz zmarł w czasie podróży. Jego następca, zręczny Pelagiusz, poparł decyzje soboru, wielu jednak biskupów i wiele Kościołów na Zachodzie nie uznało soboru ani jego postanowień. Nigdy nie przyznano mu tam rangi soboru powszechnego. Stanowcza polityka Justyniana nie przyniosła mu korzyści. Monofizyci, którzy wskutek śmierci Teodory w 548 r. utracili swoje wpływy, pozostali nie
przejednani. W ostatnich latach panowania Justyniana monofizyci syryjscy stworzyli pod przewodem heretyckiego biskupa Edessy, Jakuba Baradeusza, odrębny Kościół. Początkowo działał on w ukryciu i był prześladowany, lecz wkrótce pozyskał sobie poparcie większości Syryjczyków. Od owego Jakuba jest on do dziś nazywany Kościołem jakobitów. Również w Egipcie monofizyci przejawiali dążenia do stworzenia własnego, odrębnego Kościoła koptyjskiego. Pod koniec życia Justynian raz jeszcze próbował doprowadzić do przyjęcia doktryny kompromisowej, popierając aftartodoketyzm, doktrynę przedstawioną przez Juliana z Halikarnasu i głoszącą, że ciało Chrystusa było niezniszczalne od chwili wstąpienia w nie logosu. Patriarchę Eutychiusza, który go potępił, zesłano na wygnanie. Sprzeciwiali się także tej doktrynie inni patriarchowie, ale uratowała ich śmierć cesarza, która nastąpiła w listopadzie 565 r. Justynian byt szczerze przekonany, że przywrócenie jedności w Kościele jest jego obowiązkiem, ale jego wysiłki zupełnie zawiodły. Nikt na Wschodzie, jakkolwiek mógłby być rozdrażniony tym, że cesarz nie okazuje mu sympatii, nie kwestionował jego prawa do wypowiadania się w kwestiach doktrynalnych, pod warunkiem, że później następowała aprobata tego przez sobór. Nawet na Zachodzie jego bezceremonialne obejście się z papieżami wywoływało zdumiewająco słabe oburzenie, być może dlatego, że papieże tego czasu byli ludźmi małego formatu, ale może jeszcze bardziej z powodu obecności armii cesarskiej w Italii. Gdy ta
widoczna siła cesarstwa została wycofana. Zachód powrócił do doktryny Gelazego z jej podziałem władz. Idea Świętego Cesarstwa nie mogła istnieć, jeśli nie wspierała jej władza cesarska. Święty Augustyn pouczył już Zachód, że Państwo Boże na innych opiera się podstawach. Na Wschodzie rozgoryczenie spowodowały nie metody Justyniana, lecz ich nieskuteczność. Tak wiele troski poświęcił jedności chrześcijaństwa, a jeszcze przed jego śmiercią powstały oddzielne Kościoły, dla których przestał być namiestnikiem Boga.
ROZDZIAŁ III SPÓR O OBRAZY: SPRZECIW POWSZECHNEJ OPINII Następcy Justyniana odziedziczyli po nim jego problemy i metody działania. Siostrzeniec jego, Justyn II, choć sam był prawowierny, żywił jeszcze nadzieję, że uda mu się pozyskać monofizytów. Zaraz na początku panowania zwołał synod do Kallinikum, leżącego na krańcach Syrii, ale już pierwsze posiedzenie zakończyło się buntem. W 571 roku wydał starannie zredagowany dokument Programma, nazywany niekiedy drugim Henotikon, który był zasadniczo ortodoksyjny, lecz ani słowem nie wspominał o Chalcedonie. Uznało go kilku umiarkowanych monofizytów, wśród ogółu jednak nie znalazł on aprobaty. Rozdrażniło to cesarza, który w następnym roku, zachęcony przez fanatycznego patriarchę, Jana z Sirimis, unieważnił święcenia kapłanów monofizyckich i zamknął klasztory podejrzane o sprzyjanie monofizytom. Równocześnie wtrącono do więzień wielu wybitnych ludzi, będących zwolennikami tej herezji, i trzymano w nich tak długo, aż się jej wyrzekli. Wszystko to tylko przyczyniało się do umocnienia separatystycznych tendencji wśród heretyków. W 574 r. Justyn oszalał. Wtedy cesarzowa Zofia wybrała obiecującego młodego żołnierza, Tyberiusza, na cesarza i regenta. Po śmierci Justyna w 578 r. objął on władzę cesarską. Okazał się zdolnym reformatorem wojskowym, którego uwagę zaprzątnęła wojna z Persami i chęć zdobycia popularności kosztem obniżenia podatków,
w chwili gdy skarb był prawie pusty. Pomijając nieprzemyślane akty prześladowania monofizytów, cesarz okazywał bardzo słabe zainteresowanie religią. W 582 r. na tron po nim wstąpił jego zięć Maurycy, utalentowany wódz, którego uwagę przykuwał Wschód i który dlatego usilnie starał się odzyskać przychylność monofizytów. Był dla nich tolerancyjny i aby uprościć na przyszłość politykę religijną, zamierzał nadać patriarsze Konstantynopola władzę nad patriarchami wschodnimi, podobną do tej, jaką cieszył się biskup Rzymu w całym Kościele zachodnim. Toteż zachęcił patriarchę Jana Postnika do przybrania oficjalnie tytułu „Ekumeniczny”, który to tytuł nosi po dziś dzień patriarcha Konstantynopola. W grece bizantyjskiej wyraz „oikoumene” zaczął oznaczać samo cesarstwo, a nie — jak znaczy dosłownie — cały świat zamieszkany. Mogło się wydawać rzeczą właściwą, żeby taki tytuł nosił biskup stolicy cesarstwa. Skutki były jednak odmienne od tych jakie zamierzył Maurycy. Wschodni patriarchowie, zarówno o poglądach prochalcedońskich, jak i monofizyckich, bynajmniej nie chcieli ograniczyć swej autonomii na rzecz biskupstwa, które uważali za parweniuszowskie, ani też potulnie przyjmować decyzji teologicznych, narzucanych im przez Konstantynopol. Papież Grzegorz Wielki odebrał jako zniewagę przyjęcie przez Jana Postnika tytułu, który w jego przekonaniu mógł prawnie przysługiwać tylko jemu samemu. Wysłał przeto gwałtowny protest do cesarza, lecz nie postąpił zgodnie z doktryną Gelazego. Wręcz przeciwnie, to za cesarski obowiązek uznane zostało przywrócenie
pokoju w Kościele. Nikt — powiada Grzegorz — nie może rządzić państwem, jeśli nie wie, jak postępować w sprawach boskich; dlatego Maurycy winien nakazać patriarsze, aby zaprzestał naruszania ustalonych zasad Kościoła. Ponadto Grzegorz napisał do cesarzowej Konstantyny, że pycha Jana Postnika jest widomym znakiem działania Antychrysta. Maurycy pozostał jednak niewzruszony i dalej prowokował Grzegorza wydając prawo, które zabraniało urzędnikom państwowym wstępowania do klasztoru przed zakończeniem ich służby publicznej. Grzegorz, który sam był urzędnikiem państwowym i porzucił swój urząd, aby zostać mnichem, odczuł to jako osobistą obrazę. Kiedy w 602 r. Maurycy został zdetronizowany przez uzurpatora Fokasa i zamordowany w bestialski sposób wraz z małymi dziećmi, Grzegorz wysłał nowemu cesarzowi radosne powinszowania stwierdzając, że na wieść o tym chóry anielskie w niebie śpiewać będą „Gloria”, i później zasypywał Fokasa pochwałami za rządy, które odznaczały się najsroższym terrorem w całej historii Bizancjum. Przez swoją głupotę Fokas doprowadził do wybuchu nowej wojny z Persją, a jego nieudolność umożliwiła Persom wtargnięcie w głąb cesarstwa. Zajęli oni większą część Syrii, a pewien oddział dokonał wypadu aż do brzegów Bosforu, pustosząc po drodze Azję Mniejszą. I w tym właśnie momencie Fokas postanowił nie tylko wznowić prześladowanie monofizytów, ale także zmusić wszystkie żydowskie wspólnoty w Syrii do przyjęcia chrześcijaństwa. To oczywiście wywołało rozruchy zarówno w kołach żydowskich, jak i heretyckich, a Per-
sów witano jako oswobodzicieli. Tymczasem przez Dunaj w głąb Bałkanów wdzierali się Słowianie, a za nimi nadciągała potężna armia Awarów. Cesarstwo uratował Herakliusz, młody wódz pochodzenia armeńskiego, syn zarządcy Afryki. Przypłynął do Konstantynopola i obalił Fokasa w 610 r. Miało upłynąć osiemnaście lat, zanim Persowie zostali rozgromieni, a Awarowie wyparci. Przez te wszystkie lata w rękach Persów znajdowały się nie tylko Syria i Palestyna, ale także Egipt. Ludność miejscowa (niemal w większości monofizyci) nie podjęła żadnych kroków dla przeciwstawienia się im, mimo że cały świat chrześcijański poczuł się wstrząśnięty faktem, iż najeźdźcy zabrali najświętszą relikwię chrześcijańską, mianowicie drzewo Krzyża świętego, odnalezione niegdyś przez cesarzową Helenę, z Jerozolimy, gdzie było ono przechowywane. Było to tak głębokie upokorzenie dla Konstantynopola, że patriarcha Sergiusz wystąpił samorzutnie z propozycją pożyczki Kościoła dla państwa. Do dyspozycji cesarza oddano dochody kościelne i przetopiono naczynia liturgiczne, aby dostarczyć mu uzyskany z nich metal. Wojna przekształciła się w wojnę świętą. Wskutek nieprzemyślanych działań Fokasa i utraty dochodów z Egiptu i Syrii skarb świecił pustkami. I właśnie Kościół umożliwił Herakliuszowi pokrycie kosztów wypraw wojennych. On sam tak dalece stracił wszelką nadzieję, że postanowił przenieść stolicę do Kartaginy, miasta, które mogło przynajmniej być dobrze zaopatrzone w żywność. Konstantynopol bowiem, zależny od dostaw zboża z Egiptu, stanął przed
widmem głodu. Zamiar cesarza przeraził mieszkańców stolicy, którzy pod przewodnictwem Sergiusza usilnie go prosili, aby ich nie opuszczał, i zgodzili się zrezygnować z darmowego rozdawnictwa chleba, co było przywilejem wszystkich obywateli stolicy od czasów rzymskich, a czego rząd już nie był w stanie zapewnić. W końcu Persów sromotnie rozgromiono i w 629 r. Herakliusz uroczyście wprowadził święty Krzyż do jego relikwiarza w Jerozolimie. Problem monofizytów pozostawał jednak nadal nie rozwiązany. Już w czasie wojny Herakliusz wystąpił z namowy patriarchy z dogmatem, że Chrystus ma dwie natury, lecz jedną energię czy działanie. Sergiusz uważał, że dogmat ten jest logiczną konsekwencją doktryny chalcedońskiej, ale zarówno on, jak i cesarz sądzili, że będzie możliwy do przyjęcia przez monofizytów. Szczególnie Herakliusz żywił nadzieję, że zadowoli on jego armeńskich rodaków. Zrazu dogmat ten zyskał poparcie. Monofizyccy patriarchowie Aleksandrii i Antiochii, Atanazy i Cyrus, skłonni byli go uznać, ale wielu chalcedończyków dopatrywało się w nim gestu mającego na celu przypodobanie się heretykom. Znaleźli sobie przywódcę w osobie mnicha palestyńskiego, Sofroniusza, który w 634 roku został patriarchą Jerozolimy. Aby uciszyć krytyków chalcedońskich, Sergiusz odwołał się do papieża Honoriusza I, który wprawdzie niezupełnie rozumiał istotę sporu, ale udzielił Sergiuszowi ogólnego poparcia. Wkrótce jednak okazało się, że opinia ortodoksyjna odrzuciła doktrynę jednej energii, a monofizyci coraz
mniej byli zainteresowani osiągnięciem kompromisu. Sergiusz sformułował zatem deklarację wiary znaną jako Ekthesis, która zakazywała dyskusji na temat energii, lecz głosiła, że Chrystus ma tylko jedną wolę; sformułowania tego użył papież Honoriusz odpowiadając Sergiuszowi. Sergiusz zabiegał o uzyskanie dla Ekthesis poparcia cesarskiego, ale Herakliusz nie był temu rad i dopiero pod koniec 638 r. podpisał je swoim imieniem ze względu na Sergiusza, dla którego żywił uczucia przyjaźni i wdzięczności. Ale monoteletyzm, doktryna jednej woli, tak samo nie odpowiadał ortodoksom jak doktryna jednej energii. Tymczasem problem monofizytów został w rzeczywistości rozwiązany w sposób bardziej drastyczny i bynajmniej nie teologiczny. Ledwie skończyła się wojna perska, gdy koczownicy z Pustyni Arabskiej, natchnieni wiarą proroka Mahometa, najechali żyzne krainy Syrii. Do pierwszego starcia doszło w 622 r. jeszcze podczas wojny perskiej, lecz planową inwazję rozpoczęli dopiero w 634 r., w dwa lata po śmierci Proroka. Owej jesieni najeźdźcy odnieśli zwycięstwo w rozstrzygającej bitwie nad rzeką Jarmuk. Damaszek dostał się w ich ręce na początku następnego roku, Jerozolima, z której cesarz przezornie zabrał wszystkie ważniejsze relikwie chrześcijańskie, padła w 637 r. po dwuletnim oblężeniu, a Antiochia w 638 r. Pod koniec 639 r. Arabowie wkroczyli do Egiptu. Po śmierci Herakliusza, która nastąpiła na początku 641 r., cala ta bogata prowincja z wyjątkiem Aleksandrii (która zresztą też padła w kilka miesięcy później) została dla cesarstwa stracona.
Monofizyci Syrii i Egiptu biernie podporządkowali się panowaniu Persów, lecz ci byli im obcy rasowo i religijnie, Arabowie zaś byli ich pobratymcami. Prawie wszyscy byli potomkami dawniejszych najeźdźców z pustyni, a ponadto w ostatnich stuleciach trwała nieustanna infiltracja poprzez granicę arabską i Morze Czerwone. Islam — wiara głoszona przez Mahometa — wielu monofizytom wydal się bliższym ich wierze niż ortodoksja chalcedońska, jako wiara Greków i Rzymian. Powitali życzliwie nowych władców, którzy okazali im tolerancję i przy tym obciążali ich podatkami w znacznie mniejszym stopniu niż cesarz. Coraz więcej ludzi przyjmowało nową wiarę. Dopiero w czasie inwazji na Azję Mniejszą Arabowie spotkali się z oporem miejscowej ludności, odrębnej etnicznie i wierniejszej ortodoksyjnym przekonaniom. Przez następne stulecia granica między chrześcijaństwem a islamem przebiegała wzdłuż gór Taurus i Antytaurus, oddzielających wyżynę anatolijską od równin Syrii. Utrata Syrii i Egiptu sprawiła, że patriarcha Konstantynopola ostał się jako jedyny patriarcha Wschodu pod rządami chrześcijańskiego władcy. Patriarchowie Aleksandrii, Antiochii i Jerozolimy musieli nieuchronnie zejść do roli mało znaczących i drugorzędnych postaci, którymi już nie można było posłużyć się jako przeciwwagą dla ich brata w Konstantynopolu. Teraz cesarz miał tylko jednego patriarchę na obszarze podległych sobie ziem i pozycja tego ostatniego wzmocniła się. Jego przeciwnicy religijni w Bizancjum mogli się teraz odwoływać jedynie do papieża — patriarchy Za-
chodu — w sprawie poparcia przeciwko decyzjom kościelnym; ingerencja Rzymu jednak nigdy nie spotkała się w Konstantynopolu z chętnym przyjęciem. Należy jednak pamiętać, że nadal istniały wspólnoty ortodoksyjne w prowincjach podbitych przez Arabów, przede wszystkim w Palestynie; a na tym Wschodzie, gdzie przynależność religijna zajęła miejsce narodowej, ortodoksi ci, choć musieli podporządkować się prawom muzułmańskiego kalifa, w którego krajach mieszkali, nadal uważali ortodoksyjnego cesarza za swego suwerena, co kalif akceptował. Patriarchom wschodnim rzadko utrudniano odwiedzanie Konstantynopola, gdzie byli przyjmowani z należytym szacunkiem, jakiego wymagały wzniosłe tradycje ich stolic. I żaden sobór nie mógł mieć rangi powszechnego, jeśli nie byli na nim obecni oni sami lub ich przedstawiciele. Wnuk Herakliusza, Konstans II, który w 642 r. odniósł zwycięstwo nad swoimi rywalami z rodziny cesarskiej, popierał monoteletyzm, nawet gdy utrata prowincji monofizyckich pozbawiła tę doktrynę politycznego znaczenia. Wskutek protestów nowego papieża, Teodora I, Greka z pochodzenia, Konstans wydał edykt zabraniający dalszych dyskusji na temat dwu woli Chrystusa. Nie udało mu się jednak takim sposobem zmusić do milczenia najwybitniejszego teologa owego czasu, mnicha Maksyma z przydomkiem Wyznawca. Potępił on stanowczo monoteletyzm i uzyskał poparcie następcy Teodora, Marcina I, który już wcześniej obraził cesarza, gdyż nie starał się o uzyskanie jego zgody na swój wybór. Konstans, który pragnął powetować so-
bie straty cesarstwa na Wschodzie przez przywrócenie swojej władzy w Italii, wysłał do Rzymu oddziały wojska, które porwały papieża i odesłały go do Konstantynopola. Tu potraktowano go brutalnie, oskarżono o podżeganie do buntu, wzniecenie rozruchów i skazano na śmierć. Ale patriarcha Konstantynopola, Paweł, choć podzielał teologiczne poglądy Konstansa, wstrząśnięty tak srogim obejściem się z hierarchą, wstawił się za nim. Wyrok odroczono, a papieża zesłano do Chersonu na Krymie, gdzie zmarł w 658 r. Następnie prześladowania Konstansa dotknęły Maksyma Wyznawcę, co daleko bardziej wzburzyło ludność Konstantynopola niż brutalne potraktowanie papieża. Konstans utracił popularność wśród mieszkańców — i głównie z tego powodu opuścił miasto w r. 662 i udał się do Italii. Początkowo zamierzał uczynić swoją stolicą Stary Rzym, lecz po przybyciu tam w 663 r. postanowił obrać za siedzibę swojego rządu Syrakuzy na Sycylii. Tu w 668 r. zamordował go podczas kąpieli jeden z dostojników dworskich. Jego syn i następca, Konstantyn IV zwany Brodatym, powrócił do Konstantynopola; doszedł on do przekonania, że monoteletyzm nie ma już żadnego znaczenia politycznego. W 678 r. napisał do papieża nazywając go zręcznie „papieżem ekumenicznym” i prosząc o współpracę na soborze powszechnym, który miał się odbyć w Konstantynopolu. Papież Agaton udzielił swojej zgody i po wstępnym, przez siebie zwołanym synodzie Kościołów zachodnich wysiał trzech delegatów jako swoich przedstawicieli na sobór zwany póź-
niej Szóstym Soborem Powszechnym. Obradował on w pałacu cesarskim od listopada 680 r. do września 681 r. Cesarz przewodniczył większości posiedzeń, mając po prawicy patriarchów Konstantynopola i Antiochii oraz przedstawicieli Aleksandrii, po lewicy zaś reprezentantów Rzymu i Jerozolimy. Odbyło się osiemnaście posiedzeń, a dopiero na ósmym patriarcha Konstantynopola, Jerzy, zgodził się na wypowiedzenie się przeciwko monoteletyzmowi. Na dziewiątym Makary z Antiochii oraz Stefan, biskup Koryntu, odmówili porzucenia tej doktryny. Obu natychmiast usunięto z urzędów, a na stanowisko w Antiochii cesarz wyniósł niejakiego Teofanesa. Ostatecznie wszyscy dawni i obecni wyznawcy tej doktryny zostali potępieni, a imiona trzech patriarchów Konstantynopola i samego papieża Honoriusza usunięto z kommemoratywnych dyptychów patriarchatu. Rola cesarza jako najwyższego zwierzchnika została w pełni uznana. Po ósmej sesji wszyscy zgromadzeni powstali i zaśpiewali: „Niech żyje obrońca ortodoksyjnej wiary, nowy Konstantyn Wielki... Wszyscy jesteśmy niewolnikami cesarza”. Przywrócono pokój w Kościele, lecz za panowania Justyniana II, wybitnego choć kapryśnego syna Konstantyna IV, wyłoniły się nowe kłopoty. W 692 r. cesarz zwołał synod, który miał się zebrać w tej samej sali pałacowej „pod Kopułą” w celu dopełnienia dzieła Piątego i Szóstego Soboru Powszechnego przepisami regulującymi praktyki kościelne. Nazwano go synodem quinisekstycznym lub synodem „pod Kopułą” (in Trullo). Delegaci papiescy jednak dawno już udali się
w drogę powrotną. Synod ten potępił pewne praktyki, które stosowano na Zachodzie, szczególnie sobotnie posty i celibat kleru. Papież Sergiusz I odmówił zatem uznania jego kanonów, a podjęta przez Justyniana próba wymuszenia jego zgody wysłaniem oddziałów zbrojnych do Rzymu spełzła na niczym. Powstała więc między Rzymem a Konstantynopolem schizma, która trwała aż do 710 r., kiedy to papież Konstantyn I odważnie przyjął zaproszenie do odwiedzenia cesarza uważanego dotąd za niebezpiecznego szaleńca. Justynian dość niespodziewanie przyjął go z wielkim szacunkiem i miał mu oświadczyć, że kanony synodu trullańskiego nie musiały być przestrzegane na Zachodzie. Panowanie Justyniana II zakończyło się anarchią w 711 r. Następcą jego został wódz armeński Bardanes Filipikos, staroświecki monoteleta, który publicznie spalił dokumenty Szóstego Soboru Powszechnego i próbował zastąpić czołowych biskupów cesarstwa monoteletami. Dotąd herezja ta nie miała żadnych popleczników w Konstantynopolu, a gdy wieść o jego poczynaniach dotarła do Rzymu, papież Konstantyn odmówił uznania go za cesarza. Filipikos został zdetronizowany i oślepiony w 713 r. zarówno z powodu swej polityki religijnej, jak i dlatego, że odmówił poczynienia poważniejszych przygotowań do odparcia wielkiej inwazji, jaką rozpoczęli Arabowie z wyraźnym zamiarem zdobycia Konstantynopola. Następcą Bardanesa został wysoki urzędnik państwowy, Anastazy II, który przywrócił pokój w Kościele i zgromadził oręż i środki dla obrony cesarstwa. Nie udało mu się jednak
zdobyć uznania w wojsku, którego nieodpowiedzialni dowódcy wysunęli własnego kandydata do tronu, pewnego mało znanego i gnuśnego poborcę podatkowego. Anastazemu pozwolono usunąć się do klasztoru i przez dwa lata poborca Teodozjusz stał na czele rządu. Nie był on pozbawiony dobrych chęci, ale odznaczał się beznadziejną nieudolnością. W 717 r. z wielką ochotą przekazał władzę cesarską kolejnemu kandydatowi armii, Leonowi III, zwanemu Izauryjczykiem. Szczęściem dla cesarstwa okoliczności zmusiły Arabów do odłożenia najazdu. Leon zasiadał już od pięciu miesięcy na tronie i gorliwie zajmował się umacnianiem obronności stolicy, gdy pod koniec sierpnia potężna armia arabska stanęła nad brzegami Bosforu naprzeciw Konstantynopola, a w kilka dni później w ślad za nią silna flota wpłynęła na morze Marmara. Dwanaście miesięcy później nieliczne niedobitki wojsk arabskich chyłkiem uchodziły do Syrii, a z wielkiej floty powróciło zaledwie pięć okrętów. Chrześcijanie zawdzięczali zwycięstwo potężnym murom stolicy, odwadze i wyszkoleniu żołnierzy, załogom okrętów i budowniczym umocnień obronnych oraz pomysłowości swoich dyplomatów. Twórcą zwycięstwa jednak okazał się niewątpliwie sam cesarz. Był to człowiek o niepospolitych zdolnościach, niezwykłej energii i wielkich walorach umysłu. Zwycięstwo to postanowił wykorzystać do zreformowania i reorganizacji cesarstwa, którym władał. Jego dziełem była tak zwana organizacja temowa, która odtąd stała się podstawą zarządzania prowincjami cesarstwa. Wprowadził on też
poprawiony kodeks praw — Ekloga — i opublikował poprawione wydania kodeksów morskiego i rolniczego. Ale największą jego ambicją było przeprowadzenie reform w sprawach kościelnych i teologicznych. Był to człowiek bardzo pobożny. Ekloga daje wyraz w prawodawstwie szeregowi zasad chrześcijańskich, przede wszystkim w zakresie małżeństwa, i, nawiasem mówiąc, nadaje matkom takie same prawa w stosunku do dzieci jak ojcom. Leon nie miał wątpliwości, co należy do obowiązków cesarza. W przedmowie do Eklogi oświadcza: „Ponieważ Bóg zlożyl w nasze ręce władzę cesarską, nakazując nam w swej łaskawości paść swoje stado wiernych na wzór świętego Piotra, głowy i przywódcy apostołów, wierzymy, że nie mamy nic wznioślejsze- go do zrobienia niż to, żeby rządzić sprawiedliwie tymi, których powierzyła nam Jego troska”. W pierwszym artykule prawo jest określone jako „wynalazek Boga”, a w drugim obowiązki cesarza jako przestrzeganie wszystkiego, co nakazują Pismo święte, dekrety świętych soborów i prawa Rzymu. Patriarsze przyznaje się najwyższą pozycję zaraz po cesarzu. Obaj stanowią główne organy w ciele politycznym, którego pomyślność zależy od ich zgodnej współpracy. Zadaniem patriarchy jest troska o dobro duchowe cesarstwa. Jednakże tylko cesarz może nadać postanowieniom patriarchy moc prawa i w jego ręku spoczywa ostateczna decyzja w sprawach zarówno religijnych, jak i świeckich. Jest on nadal namiestnikiem Boga. Leon uważał się więc za uprawnionego do przeprowadzenia reform religijnych. Był z pochodzenia Syryjczykiem, rodem
z Germanicei, dzisiejszego Marasz, i żywił ogromną, właściwą Semitom niechęć do wszystkiego, co mogło trącić bałwochwalstwem. W świecie chrześcijańskim było już szeroko rozpowszechnione zamiłowanie do obrazów i relikwii świętych. Wielu z pierwszych Ojców Kościoła przeciwstawiało się jego rozwojowi, ponieważ wydawało się im to sprzeczne ze starotestamentowym zakazem sporządzania wizerunków. Euzebiusz z Cezarei ostro skarcił siostrę Konstantyna, Konstancję, gdy prosiła o przysłanie jej z Palestyny obrazu Chrystusa. Święty Epifaniusz z Cypru osobiście zerwał zdobioną obrazami zasłonę, którą zobaczył w wiejskim kościele. 3 Ale inni Ojcowie Kościoła, wychowani w tradycji neoplatońskiej, okazywali większą tolerancję względem obrazów. Święty Bazyli powiada, że cześć oddawana wizerunkowi przechodzi na jego pierwowzór, i dodaje, że obraz jest jakby kazaniem i przypomnieniem Boga i świętych. Leoncjusz z Neapolis zwalczając żydowskich oponentów podkreśla, że Stary Testament pozwalał na sporządzanie wizerunków cherubinów i że w każdym razie cześć oddajemy nie materiałowi, z którego wykonano obraz, nie drewnianym belkom, z których został sporządzony krzyż, ale krzyżowi jako symbolowi krzyża, na którym Jezus poniósł śmierć za ludzi. Argument, że Bóg z samej swej natury jest niewyobrażalny, obrońcy obrazów odpierali twierdzeniem, że taka teza jest równoznaczna z negowaniem tego, co leży u podstaw nauki chrześcijańskiej — wcielenia Chrystusa. Skoro przyjął On ciało ludzkie, może być przedstawiany na obrazach, tak jak, oczywiście,
Jego Matka i wszyscy święci. Kłopot sprawiali aniołowie jako istoty czysto duchowe, lecz Stary Testament zna aniołów oglądanych oczyma śmiertelnych. A zatem i oni też mogą być przedstawiani na obrazach. Takie były argumenty teologów. Mniej oświecony lud cesarstwa, którego przodkowie kilka pokoleń wstecz swobodnie oddawali cześć posągom pogańskich bogów i bogiń, chętnie przejawiał podobny stosunek względem figur i obrazów Chrystusa i świętych, wierząc przy tym w ich moc cudotwórczą. Szczególnie mieszkańcy Konstantynopola byli przekonani, że ich miasto znajduje się pod specjalną opieką Matki Bożej. W czasie oblężenia miasta w 626 r., kiedy to Persowie i Awarowie wspólnie przypuszczali szturmy do murów, właśnie moc Jej świętego obrazu odparła wrogów. Ona również wysłuchała próśb o obronę przed atakiem Arabów w 677 r. W czasie oblężenia w 717 r. podobno sam Leon III zezwolił, jeśli wręcz nie zachęcał do tego, aby Jej obraz obnoszono po ulicach. Kościół uznał oficjalnie sporządzanie obrazów. I tak synod quinisekstyczny postanowił, żeby odtąd nie przedstawiać Chrystusa symbolicznie, jako jagnię, lecz jako osobę, by podkreślić Jego ludzką naturę. Nad główną bramą wiodącą do Świętego Pałacu znajdował się wielki wizerunek Chrystusa w postaci płaskorzeźby, umieszczonej tu, jak teraz głosiła tradycja, przez Konstantyna Wielkiego. Justynian kazał przedstawiać głowę Chrystusa na monetach, choć jego bezpośredni następcy nie poszli za jego przykładem. Obrazy i relikwie można było znaleźć w każdym kościele — jedne miały
przedstawiać obrazowo opowiadania biblijne dla niepiśmiennych, inne odbierać cześć należną nie im, lecz tym świętym postaciom, które przedstawiały. Niemniej jednak była dość duża liczba chrześcijan nie uznających obrazów. Można ich było spotkać głównie we wschodnich prowincjach cesarstwa, gdzie była znaczna domieszka krwi semickiej. Pewna ich liczba znajdowała się w Konstantynopolu, gdzie w 670 r. zachodni podróżnik Arculf był świadkiem fanatycznego zniszczenia obrazu Maryi Panny. W końcu VII w. silny ruch ikonoklastyczny rozwinął się w Armenii i sąsiadujących z nią regionach. W świecie muzułmańskim, w którym nie było dozwolone przedstawianie postaci na obrazach, doszło około 700 r. do całkowitego zakazu sporządzania wizerunków ludzi, a nawet zwierząt. W 723 r. zakaz ten, w myśl zarządzenia kalifa Jezyda, miał być rozciągnięty na kościoły, synagogi i domy jego muzułmańskich poddanych. Zarządzenie to tylko częściowo zresztą wprowadzono w życie i wkrótce je zniesiono. Trudno uwierzyć, by wywarło to większy wpływ na obrazoburców w Bizancjum, którzy sprzeciwiali się jedynie obrazom religijnym. Niemniej jest ono przykładem niechęci do wizerunków, żywej w wielu częściach świata semickiego, co dało popierającym sprawę obrazów okazję do oskarżeń, że ich przeciwnicy pozostają pod wpływem pogan. Taki zarzut z pewnością skierowano pod adresem Konstantyna, biskupa Nakolei we Frygii, którego wezwał do Konstantynopola w 724 czy 725 r. patriarcha German I, aby mu udzielić nagany za zniszczenie obra-
zów. Biskup Konstantyn powrócił utrzymując, że został przekonany przez patriarchę, ale jest rzeczą prawdopodobną, że w czasie pobytu w stolicy spotkał się z cesarzem i przekonał się, że ten podziela jego poglądy. Według innej wersji kalif Jezyd pozostawał pod wpływem Żyda palestyńskiego z greckim przydomkiem Sarantapechys, co znaczy „wysoki na czterdzieści łokci”. Ów Sarantapechys przyjaźnił się z syryjskim chrześcijaninem imieniem Beser; ten, niegdyś wzięty do niewoli przez Arabów, przyjął islam, następnie uwolniony przeszedł na służbę cesarza, który miał o nim wysokie mniemanie. Czy Leon działał pod takim czy innym wpływem, faktem jest, że około 725 r. był szczerze przekonany, iż nic powinno być miejsca dla obrazów w kulcie chrześcijańskim. Nie był on też wolny od zabobonów. Gwałtowny wybuch wulkanu na wyspie Santoryn w owym roku wzbudził w nim przekonanie, że zwlekaniem w działaniu ściąga na siebie gniew Boży. Cesarz z pewnością wiedział, że patriarcha i wyższe władze kościelne nie podzielają jego poglądu. Uważał jednak, że jako cesarz ma prawo, moc i obowiązek zniszczenia obrazów. Pierwsze jego poczynania w tym względzie były bardzo ostrożne. W 726 r. wygłaszał mowy i kazania zalecające usunięcie obrazów. Gdy to nie odniosło skutku, nakazał na początku 727 r. zniszczenie wizerunku Chrystusa nad bramą pałacową. Doszło wśród ludu do rozruchów, a urzędnik wykonujący polecenia cesarskie poniósł śmierć z rąk rozwścieczonych kobiet. Sprawców rozruchów surowo ukarano przez biczowanie, okaleczenie lub wygnanie. Wywoła-
ło to dalsze niepokoje. Leon mógł liczyć na poparcie wojska. Większość bowiem jego najlepszych oddziałów pochodziła, jak zresztą i on sam, z terenów, gdzie pewna surowość w praktykach religijnych była zjawiskiem powszechnym. Marynarze jednak rekrutowali się głównie z wybrzeży i wysp Morza Egejskiego, gdzie kult obrazów był bardzo żywy. W kwietniu 727 r. część floty zbuntowała się i popłynęła do Konstantynopola. Leon musiał zniszczyć okręty przy pomocy ognia greckiego, a przywódców buntu skazano na śmierć. Z kolei zamknięto uniwersytet, ponieważ zbyt wielu wykładowców przeciwstawiało się poglądom cesarza. Patriarcha i hierarchia odmówili cesarzowi poparcia, a ten, bez większego powodzenia, starał się znaleźć pomoc w Rzymie. Wysłał do papieża Grzegorza II serię traktatów na temat niewłaściwości kultu obrazów i zagroził mu złożeniem z urzędu, w razie gdyby się z nim nie zgodził. Grzegorz odpowiedział traktatami, biorąc stronę zwolenników obrazów, i potwierdzając swą lojalność wobec cesarza, odrzucił jego politykę religijną, która już wzbudziła sprzeciwy w Italii. Kiedy zawiodły próby perswazji, cesarz zwołał w styczniu 730 r. silention — zgromadzenie najwyższych urzędników cesarstwa złożone z mężów przez niego samego wybranych, które odbyło się w pałacu, w Triclinium Dziewiętnastu Łóż. Tu potwierdzono akt, który on sam zredagował, a który zakazywał kultu obrazów i samej ich obecności w kościołach. Patriarsze Germanowi rozkazano uznać ten akt, czego on odmówił twierdząc, że wyznaje wiarę zgodną z nauką sobo-
rów powszechnych. Następnie, zrzuciwszy swoje szaty patriarsze, wycofał się do swego domu prywatnego. Ogłoszono wakans urzędu patriarchy, lecz upłynął rok, zanim cesarz zdołał znaleźć kapłana, który zgodził się przyjąć tę godność, i — co było jeszcze trudniejsze — dostateczną liczbę popierających tę sprawę biskupów, którzy utworzyliby synod dla dokonania jego wyboru. Następnie nowy patriarcha Anastazy rozesłał do swych braci patriarchów list synodalny, zawiadamiając ich o przyjęciu doktryny cesarskiej. Patriarchowie Wschodu wyrazili sprzeciw, ale nic więcej nie mogli uczynić. Papież Grzegorz III, który w 731 r. został następcą Grzegorza II, zwołał synod Kościoła Italii, który nie zawahał się obłożyć ekskomuniką niszczycieli obrazów. W odpowiedzi Leon wysłał flotę w celu wymuszenia posłuszeństwa, ale rozproszyła ją burza morska. Musiał więc się zadowolić zatrzymaniem dochodów, które stolica papieska winna otrzymywać z Sycylii i Kalabrii, a także, co było krokiem drastyczniejszym, przeniósł prowincję Illyricum, obejmującą zachodnie Bałkany i Grecję, z patriarchatu rzymskiego do konstantynopolitańskiego. Leon III zmarł w 740 r. W ciągu ostatnich dziesięciu lat jego rządów systematycznie niszczono obrazy święte i malowidła w Konstantynopolu i w mniejszym stopniu również na prowincji. Każdy, kto usiłował przeciwstawiać się dziełu zniszczenia, ponosił surową karę, ale chyba nikt nie poniósł śmierci. Syn i następca Leona, Konstantyn V, który już od dwudziestu lat sprawował współrządy w cesarstwie, miał szczerą chęć kontynuo-
wania polityki ojca, ale niemal na początku musiał stanąć w obliczu poważnego buntu wznieconego pod wodzą jego szwagra, Artabasdesa, który przez rok rządził w Konstantynopolu i przywrócił kult obrazów, w czym poparł go zdradziecki patriarcha Anastazy. Kiedy Konstantyn odzyskał-stolicę, Anastazego prowadzono w cesarskim pochodzie triumfalnym: posadzono go na ośle twarzą do ogona i chłostano w trakcie przejazdu. Pozostał on jednak na tronie patriarchy, gdyż trudno było oczekiwać, by po takim upokorzeniu mógł sprawiać jeszcze jakieś kłopoty. Nastąpił okres wojen, w czasie których Konstantyn uporał się z saraceńskim najazdem na wschodniej granicy i bułgarskim na Bałkanach. W Italii zagrożenie ze strony Longobardów skłoniło go do utrzymywania dobrych stosunków z papieżem. Zaprzątnięty tymi sprawami nie podejmował dalszych kroków przeciwko kultowi obrazów, choć publicznie nadal popierał ikonoklazm. Dopiero w 754 r. poczuł się na tyle pewnie, że podjął walkę z czcicielami obrazów. Cieszył się już wówczas ogromną popularnością w armii. Przenosił duże osady ikonoklastycznych Azjatów do Tracji, gdzie niepodzielnie panował kult obrazów. W poprzednim pokoleniu trzeba było być zwolennikiem ikonoklazmu, aby uzyskać godności dworskie i kościelne; teraz więc cesarz mógł liczyć na poparcie administracji państwowej i hierarchii kościelnej. Uważano — tak przynajmniej sądzili jego wrogowie — jego poglądy religijne za krańcowo heretyckie. Pomawiano go, że zajmował stanowisko monofizyckie względem Chrystusa i nestoriańskie względem Ma-
ryi Panny, że nie uznawał tytułu „święty” i że nawet sprzyjał neomanichejskiej sekcie paulicjan. Był z pewnością utalentowanym i twórczym teologiem, wrogo nastawionym do kultu obrazów. Teraz uznał, że nadszedł czas, aby wykorzystać powszechny sobór Kościoła dla zalegalizowania ikonoklazmu. Leon III wydał dekret przeciwko ikonoklazmowi mocą swej cesarskiej władzy, uważając się za pontifeksa, kapłana-króla, jak powiedział papieżowi. Był jeszcze bardziej arbitralny niż Justynian I; posłużył się świeckim zgromadzeniem, aby ogłosić prawo religijne i zreorganizować prowincje kościelne bez odwoływania się do soboru. Rzym oczywiście w obu wypadkach protestował. W Konstantynopolu, gdzie włączenie Illyricum powitano nie bez zadowolenia, patriarcha German wyrażał powszechnie panującą opinię, kiedy protestował twierdząc, że tylko sobór może ogłaszać decyzje w sprawach wiary. Ale cesarz, wspierany przez wojsko i własny autorytet, był zbyt potężny, by można było przeciwstawić mu się na terenach będących w jego władaniu. Protesty mogły przyjść tylko z zewnątrz. Traktaty papieża odniosły w cesarstwie słaby skutek. Najsilniejszy atak na ikonoklazm wyszedł, jak na ironię, z ziem znajdujących się pod bezpieczną władzą kalifa. Święty Jan z Damaszku pochodził z syryjskiej rodziny chrześcijańskiej i aż do czasu wycofania się do syryjskiego klasztoru był, jak poprzednio jego ojciec i dziadek, urzędnikiem skarbu kalifa. Uważał się jednak za obywatela „oikoumene”, zwracając się zawsze do
cesarza jako do pana i władcy, a do kalifa tylko jako do „emira”. Trzy wybitne mowy przeciw ikonoklazmowi miały stać się podstawą wszystkich innych w przyszłości. Przypomniał w nich cesarzowi, że decyzje w sprawach nauki i praktyki kościelnej należą do wyświęconych pasterzy Kościoła, i w uczony sposób wykazał błędność oskarżeń o bałwochwalstwo. Nie posługiwał się jednak subtelnymi argumentami chrystologicznymi, które miał wprowadzić Konstantyn V. Konstantyn był większym fanatykiem niż jego ojciec, ale był również bardziej od niego praworządny. Rozumiał, że jego polityka musi mieć aprobatę soboru. W 752 i 753 r. odbyto silentia w prowincjach, gdzie urzędnicy cesarza wyjaśniali jego poglądy i dyskutowali z czcicielami obrazów. W lutym 754 r. cesarz otworzył synod kościelny w Hierei w pobliżu Chalcedonu. Ikonoklaści mieli go nazwać Siódmym Soborem Powszechnym, ale ani papież, ani żaden z patriarchów Wschodu nie był na nim reprezentowany, nie mógł on więc nosić tego miana. Obradował przez sześć miesięcy. Tymczasem zmarł patriarcha Anastazy, a ponieważ nie wybrano następcy, przewodnictwo synodu objął Teodor, metropolita Efezu, niegdyś uczeń Konstantyna z Nakolei. Uczestniczyło w nim trzystu trzydziestu dwóch biskupów. Konstantyn musiał przedtem upewnić się, że może liczyć na ich poparcie, lecz mimo to trzeba było długich dyskusji, zanim można było wydać zgodne oświadczenie na temat doktryny. Horos, niewątpliwie inspirowany przez cesarza, głosił, że Duch Święty skłonił świętego cesarza do zniszczenia nowego
bałwochwalstwa, które jest podłym dziełem szatana. Wizerunki Chrystusa potępiono jako heretyckie, a malowanie Maryi Dziewicy i świętych jako ziemskich postaci uznano za ich znieważenie. Każdy, kto wykonał ikonę lub czcił ją czy umieścił w kościele, a nawet w domu prywatnym, miał być pozbawiony godności kościelnej, jeśli był osobą duchowną, i ekskomunikowany, jeśli był mnichem lub człowiekiem świeckim. Wszyscy więc będą karani na mocy praw cesarstwa. Ale równocześnie nie wolno było nikomu — choćby to był urzędnik cesarski — wtargnąć do domu ani w ogóle niczego burzyć bez upoważnienia cesarza i patriarchy. Zapewniwszy sobie w ten sposób poparcie ze strony kościelnej i zamianowawszy niedługo potem nowego i uległego patriarchę, Konstantyna II, cesarz wydał edykt, na mocy którego heretycy mieli być traktowani jak buntownicy przeciw państwu. Konstantyn prawdopodobnie żywił nadzieję, że jego poddani przyjmą doktrynę popartą przez synod kościelny. Naturalnie klasy urzędnicze wypowiedziały się za nią, a poza tym cieszyła się ona popularnością w armii i we wschodnich prowincjach, skąd pochodziła większość żołnierzy. Ale w prowincjach europejskich i w zachodniej Anatolii przeważająca część ludności nadal otaczała obrazy czcią. Nawet w stolicy mimo obecności cesarza, jego wojsk i policji nie udało się wykorzenić kultu obrazów. Cesarz miał tu popleczników — jak tego dowodziło zamordowanie świętego Stefana Młodszego — istniała jednak również opozycja, której podporę stanowiły klasztory. Cesarz mógł
poddać swej kontroli biskupów, ale nie był w stanie roztoczyć takiego nadzoru nad opatami i mnichami. Właśnie mnisi stali się przywódcami ludu. Ciągle utrzymująca się opozycja rozdrażniła Konstantyna. W 761 r. rozpoczął więc zaciekłe prześladowania czcicieli obrazów, przy czym głównymi ich ofiarami byli mnisi. Klasztory męskie i żeńskie rozbierano, a ich mieszkańcom pozostawiano do wyboru albo małżeństwo, albo wygnanie. W 765 r. zmuszono grupę opornych mnichów do paradowania po hipodromie, przy czym każdy znajdował się w towarzystwie jakiejś znanej nierządnicy. Co najmniej sześciu mnichów skazano na śmierć. Świeckich mężczyzn i kobiety, którzy nie okazali uległości, więziono, torturowano lub karano wygnaniem. Prześladowanie najbardziej srożyło się w samym Konstantynopolu i okolicy, ale i niektórzy zarządcy prowincji uzyskali uznanie cesarskie za swe wyjątkowe okrucieństwo, w szczególności Michał Lachanodrakon, któremu podlegał tem obejmujący między innymi Smyrnę i Efez. Po blisko sześciu latach prześladowania złagodniały. Cesarza pochłonęły nowe wojny z Bułgarami, ale możliwe jest również, że zaczął on zdawać sobie sprawę, iż opozycja ludności przeciw ikonoklazmowi jest zbyt silna, aby pokonać ją czyniąc mnichów męczennikami. Prawdopodobnie wywierał na niego wpływ w tym względzie nowy patriarcha. W 765 roku patriarcha Konstantyn II, który poparł prześladowania, został uznany winnym zdrady i brutalnie ukarany śmiercią. Jego następca słowiańskiego pochodzenia, Nicetas I,
był zwolennikiem łagodniejszej polityki. Kiedy w 775 r. Konstantyn zmarł, zwolennicy kultu obrazów byli wprawdzie zastraszeni, ale bynajmniej nie przestali istnieć. Głównym skutkiem ikonoklazmu była utrata bizantyjskiej Italii na rzecz Longobardów. Mieszkańcy Italii zajęli zdecydowanie wrogą postawę względem tej doktryny, papiestwo zaś, ciągle jeszcze oficjalnie podległe cesarzowi, nie uczyniło nic, aby go wspomóc. Syn Konstantyna, Leon IV, prowadził początkowo, pod wpływem patriarchy i Atenki z urodzenia, cesarzowej Ireny, politykę umiarkowaną. Starał się ułagodzić klasztory obsadzając mnichami stolice biskupie; wznowił też zwyczaj wysyłania do klasztorów urzędników, którzy znaleźli się w niełasce. Ale gdy po śmierci Nicetasa w 780 r. jego następcą został fanatyczny ikonoklasta Paweł IV, wielu urzędników państwowych podejrzanych o kult obrazów zdegradowano i poddano torturom, co czyniono być może dla ostrzeżenia cesarzowej, aby nie postępowała wbrew oficjalnej polityce.. Leon zmarł kilka miesięcy później, we wrześniu 780 r., pozostawiając tron dziewięcioletniemu synowi, a regencję Irenie.57 Mogła ona teraz zająć się odnowieniem kultu obrazów. Mimo okazywanej zręczności i taktu w działaniu, sukces jej był tylko chwilowy. Spór ikonoklastyczny miał jeszcze przez pól wieku nękać cesarstwo. Jednakże fakt, że cesarzowa w ogóle odniosła sukces, świadczy o tym, że nawet święty cesarz, kapłan-król, do którego miana cesarz pretendował, nie mógł na stałe zmusić ludności do przyjęcia teologii, której lud nie znosił.
ROZDZIAŁ IV PRAKTYCZNY KOMPROMIS: GRANICE WŁADZY CESARSKIEJ Cesarz Leon III wprowadził ikonoklazm w sposób despotyczny, mocą swojej władzy. Konstantyn V, chociaż sam udzielił poparcia synodowi kościelnemu, wymuszał przyjęcie doktryny w sposób jeszcze bardziej bezwzględny. Czy można było teraz porzucić ikonoklazm bez uszczerbku dla powagi urzędu cesarskiego? Skoro nowy kapłan-król miał ogłosić doktrynę zupełnie przeciwną doktrynie swoich poprzedników, to z tym jego kapłaństwem musiało być coś nie w porządku. I chyba dobrze się stało, że władca, który postanowił przywrócić kult obrazów, nie był kapłanem-królem. Cesarzowa matka, Irena, jako koronowana Augusta, miała prawo do władzy cesarskiej i nikt nie kwestionował jej prawa do sprawowania regencji w imieniu małoletniego syna. Ale jako kobieta nie mogła być kapłanem. W jej ceremonii koronacyjnej nie było elementu wyświęcenia, które uzyskiwał koronowany cesarz. Nie mogła działać jako pontifeks i sama wypowiadać się w kwestiach teologicznych. Nie mógł tego również czynić cesarz-dziecko, jej syn. Tak więc chcąc zmienić politykę religijną cesarzowa musiała działać za pośrednictwem Kościoła. Dzięki temu Kościół odniósł pewne zwycięstwo konstytucyjne, ale było to zwycięstwo osiągnięte kosztem kobiety regentki, nie zaś Świętego Cesarza.
Irena była pobożna i szczerze oddana kultowi obrazów. Musiała jednak działać ostrożnie. Najpierw trzeba było usunąć ikonoklastycznych urzędników. Administracja państwowa musiała się nauczyć, że awans teraz zależy od właściwego poszanowania obrazów. Trudniej było przekonać wojsko, że należy zaniechać ikonoklazmu. Podejmowane przez Irenę próby stopniowego zastępowania ikonoklastycznych dowódców wojskowych jej poplecznikami nie zawsze były roztropne i budziły nastroje oburzenia w wojsku. Nigdy nie udało się jej pozyskać zaufania armii. Nie miała trudności w znalezieniu przychylnych sobie duchownych dla obsadzenia stolic biskupich, ale będący zwolennikiem ikonoklazmu patriarcha Paweł stanowił problem. W 784 r. zapadł on jednak poważnie na zdrowiu i swoją chorobę uznał za karę Bożą za popełnione przez siebie błędy teologiczne. Z własnej woli ustąpił ze stanowiska. Cesarzowa odwiedziła go złożonego chorobą w otoczeniu wszystkich swoich ikonoklastycznych urzędników, których zdołała zebrać, aby doznali budującego przeżycia słuchając, jak patriarcha się kaja. Następcą Pawła Irena ustanowiła człowieka świeckiego, kierownika kancelarii cesarskiej, Tarazjusza. Zrazu odmawiał on przyjęcia tej nominacji, wymawiając się tym, że nie chce zostać głową Kościoła pozostającego w schizmie z innymi Kościołami chrześcijańskimi. Skoro dał w taki sposób jasno do zrozumienia, że zamierza wyrzec się ikonoklazmu, został jednomyślnie wybrany przez synod i szybko przeszedł przez odpowiednie stopnie święceń. Wśród mnichów byli ta-
cy, którzy uważali wyniesienie człowieka świeckiego za niewłaściwe, ale praktyka ta miała jeszcze nieraz powtórzyć się w późniejszych latach. Nowy patriarcha natychmiast napisał do papieża i patriarchów Wschodu, zapraszając ich do Konstantynopola na sobór, który miał zająć się całą sprawą kultu obrazów, i prosząc papieża o wyznaczenie terminu. Papież Hadrian I odpowiedział w serdecznym tonie, choć odważył się zakwestionować kanoniczność ustanowienia Tarazjusza patriarchą i przypomnieć patriarsze, że przeniesienie prowincji Illyricum było aktem nielegalnym. Uzgodniono, że sobór powinien być zwołany w lecie 786 r. Niestety wczesnym latem w trakcie podróży dworu cesarskiego po Tracji uknuto spisek wojskowy. I kiedy 17 sierpnia delegaci zebrali się w kościele Świętych Apostołów na sesję inauguracyjną, żołnierze gwardii cesarskiej i inne oddziały wtargnęły do budynku i zagroziły śmiercią każdemu, kto go natychmiast nie opuści. Cesarzowa wysłała ministrów, aby uspokoili żołnierzy, ale bez skutku. Sobór rozwiązał się i delegaci przygotowywali się do odjazdu. Irena jednak nie pogodziła się z porażką. Zbuntowanych żołnierzy wysłano ze stolicy pod pretekstem, że są potrzebni na wschodniej granicy, i w końcu rozbrojono i zastąpiono wiernymi oddziałami z prowincji europejskich. Ale dopiero w maju 787 r. cesarzowa poczuła się na tyle pewnie, by ponownie zwołać sobór. Delegatów papieskich, którzy byli już w drodze do swoich domów, doścignięto na Sycylii i sprowadzono z powrotem do Konstantynopola. We wrześniu powrócili już
wszyscy delegaci i sobór ponownie otwarto nie w Konstantynopolu, lecz w uświęconym mieście, Nicei, wolnym od groźby rozruchów. Obradom przewodniczył, nie licząc ostatniej sesji, która odbyła się po przeniesieniu się soboru do pałacu Magnaura w Konstantynopolu — Tarazjusz. Byli tam obecni cesarzowa i syn i podpisali dokumenty soborowe czerwonym atramentem. Na soborze dużo czasu zabrało wysłuchanie opowiadań o cudach, które w małym tylko stopniu były związane z jego głównymi konkluzjami. Wprowadzono rozróżnienie między adoracją, latreia, odnoszącą się tylko do samego Boga, a czcią, proskynesis, która może być oddawana obrazom Chrystusa i świętych, ponieważ odnosi się ją do ich pierwowzorów. Chrystologię Horosu z 754 r. uznano za błędną, gdyż nie uznawała wcielenia Chrystusa. Twierdzić, że kult obrazów jest bez wartości, znaczy wprowadzić nestoriańskie rozróżnienie między tym, co ludzkie, a tym, co boskie. Utrzymywanie, że jest to bałwochwalstwo, równało się monofizyckiemu pomieszaniu jednego z drugim. Sobór nadto nakazywał, żeby każdego, kto będzie obrazy niszczył albo przeszkadzał ich kultowi, obłożyć ekskomuniką. Delegaci z Rzymu i ze Wschodu podpisali dokument razem z biskupami bizantyjskimi. Sobór zatem słusznie mógł mieć rangę ekumenicznego. Dla prawosławnych jest to Siódmy Sobór Powszechny. W rzeczywistości jednak papiestwo nigdy nie aprobowało jego kanonów wskutek odrzucenia ich przez dwór karoliński.
Przywróciwszy kult obrazów cesarzowa i patriarcha postępowali z umiarem. Zatwardziałych biskupów ikonoklastycznych usunięto z ich stolic, ale nie ponieśli już żadnej innej kary. Skruszonych biskupów nie pozbawiono ich urzędów, choć jednego czy dwóch czasowo zawieszono w funkcji. Nie zostały też przedsięwzięte żadne inne kroki przeciw heretykom poza tym, że odmawiano im awansu na dworze cesarskim. Jedynie mnisi pod wodzą groźnego opata Platona z Sakkudionu i jego jeszcze groźniejszego siostrzeńca, Teodora, niebawem opata w Studios, patrzyli na to złym okiem. Jak donatyści pięć wieków wcześniej, nie mogli wybaczyć odstęp- com, świętokupcom, którzy zdobyli sobie urzędy biskupie, sprzedając w zamian osobistą uczciwość. Nie mogli wybaczyć Tarazjuszowi jego łagodności. Gdyby Irena zmarła zaraz po Soborze Nicejskim, historia uznałaby ją za mądrą i zręczną władczynię, która przywróciła kult obrazów, i to, co godne podkreślenia, nie powodując większych animozji czy niepokojów. Ale dalszy bieg jej życia nie był już tak zachwycający wskutek jej żądzy władzy. Poczuła się mocno urażona, gdy jej syn, dorósłszy, zapragnął przejąć rządy. Był to jednak młodzieniec niezbyt roztropny, którego pociągało wojsko, a do działalności administracyjnej żywił odrazę. Toteż nie był w stanie odsunąć jej zupełnie od władzy. Stosunki między matką a synem pogarszały się, aż w sierpniu 797 r. agenci Ireny pojmali go i oślepili, czyniąc go w ten sposób niezdolnym do sprawowania rządów. Przez pięć następnych lat Irena rządziła jako niepodzielna władczyni. Mogła
utrzymywać, że władza cesarska pozostanie w jej ręku jako Augusty do czasu zamianowania przez nią nowego cesarza, a ponieważ nie podejmowała takiej decyzji, władza pozostawała w jej ręku. Prawnicy uznali ten stan rzeczy, choć dwa z wydanych przez nią praw, które przetrwały, ukazały się w imieniu „pobożnej Ireny” jako „cesarza”. Można by oczekiwać, że Kościół, a zwłaszcza mnisi, ze swoją skłonnością do stwarzania kłopotów, sprzeciwią się temu, gdyż kobiety nie można było uznać za pontifeksa. Mnisi byli jednak oddani Irenie. Jej syn wzburzył pobożną społeczność rozwodem z żoną, którą mu wybrała matka, i poślubieniem oraz ukoronowaniem swojej metresy. Patriarcha Tarazjusz odmówił spełnienia ceremonii ślubnej, ale nie wyklął ani kapłana, który ślubu udzielił, ani cesarza, jak tego żądali mnisi. Irena nie kryła się z tym, że jej sympatie są po stronie mnichów, którzy przeto popierali jej rządy przez cały czas jej panowania, nie atakując otwarcie patriarchy, choć nie chcieli utrzymywać z nim kontaktów. Ale spór, znany jako schizma moechiańska, czyli „cudzołożna”, nie został zażegnany. Panowanie Ireny cechowała rozrzutność finansowa i upokarzająca polityka, jeśli chodzi o stosunki zagraniczne. Nie mogąc ufać wojsku z jego ikonoklastycznymi tradycjami i pogardą dla władcy-kobiety, zmuszona była płacić uciążliwą daninę kalifowi bagdadzkiemu. Zgubniejszym skutkiem jej rządów był fakt, że w Starym Rzymie zauważono brak cesarza na tronie i ponieważ Nowy Rzym nie uczynił nic, aby obsadzić to stanowisko, papież Leon III uznał się za upoważnionego do włożenia korony ce-
sarskiej na głowę króla Franków, Karola. Sam Karol, jakkolwiek bardzo pragnął tytułu cesarskiego, czuł się nieco zakłopotany sposobem, w jaki go otrzymał, i rad był uprawomocnić ten fakt w oczach Konstantynopola, gdzie postępek papieża przyjęto z oburzeniem i nigdy go nie zapomniano. Jako wyjście z sytuacji Karol zaproponował zawarcie małżeństwa z Ireną. Cesarzowa nie była temu przeciwna, lecz zanim zdołano coś w tym względzie przedsięwziąć, utraciła władzę w październiku 802 r. Jej następca, który był u niej poprzednio skarbnikiem, Nicefor I, okazał się zdolnym finansistą i człowiekiem tolerancyjnym w sprawach religijnych. Zraził sobie jednak mnichów zwołując synod, który uznał cudzołożne małżeństwo Konstantyna VI za legalne na tej podstawie, że cesarz może być zwolniony z obowiązku posłuszeństwa prawom Kościoła. Podejrzewano go także o sprzyjanie heretykom. Jednakże jego panowanie mogłoby być szczęśliwe, gdyby był lepszym dowódcą. W 806 r. wojska jego nie mogły równać się siłom kalifa. W 811 r. cesarz wyruszył przeciw napastnikowi bułgarskiemu chanowi Krumowi, lecz poniósł klęskę i poległ w nieszczęsnej bitwie stoczonej w górach Bułgarii. Jego syn i dziedzic, Staurakios, odniósł w owej bitwie śmiertelną ranę i ostatecznie tron przeszedł na Michała Rangabeusza, który pojął córkę Nicefora za żonę. Michał był zgodnym człowiekiem, który doprowadził do spotkania przy jednym stole aktualnego przywódcy stronnictwa mnichów, Teodora ze Studios,
i patriarchy Nicefora, historyka, który objął stanowisko po Tarazjuszu w 806 r. i podzielał jego umiarkowane poglądy. Konfrontacja ta nie wypadła pomyślnie. Teodor nie mógł zapomnieć Niceforowi synodu z r. 809. I kiedy teraz spotkali się i patriarcha zaproponował zastosowanie kary śmierci względem takich zatwardziałych heretyków, jak paulicjanie i atinganie, Teodor sprzeciwił się twierdząc, że zawsze mogą oni zawrócić z błędnej drogi. Gdy potem chan Krum wystąpił z ofertą pokoju pod warunkiem, że obie strony wydadzą sobie zbiegłych zdrajców dla ich ukarania, i obaj, cesarz i patriarcha, na to przystali, Teodor oświadczył, że byłoby grzechem wydać na pewną śmierć uciekinierów bułgarskich, z których wielu nawróciło się na wiarę chrześcijańską. Jego zdanie przeważyło. Wojna rozgorzała na nowo i Krum zadał Michałowi ciężką klęskę w miejscowości Wersinike w 813 r. Schizma moechiańska osłabiła stronnictwo czcicieli obrazów, a w obecnej sytuacji, po klęskach wojennych, ludzie z tęsknotą wspominali wielkich cesarzywojowników z ikonoklastycznej dynastii izauryjskiej. Toteż gdy armia zbuntowała się z powodu nieudolności Michała i ruszyła na stolicę, nikt otwarcie nie wyraził sprzeciwu wobec osadzenia przez nią na tronie naczelnego wodza, Armeńczyka Leona. Leon V był ikonoklastą, jak przystało na żołnierza pochodzącego ze wschodnich prowincji. Odczekał, aż minęło niebezpieczeństwo ze strony Bułgarii wskutek śmierci Kruma w kwietniu 814 r., po czym wyznaczył jesienią tegoż roku mieszaną komisję, złożoną z podzielających jego
poglądy duchownych i uczonych (najwybitniejszym z nich był młody filozof armeński Jan zwany Gramatykiem), aby zebrała argumenty i odpowiednie teksty na poparcie ikonoklazmu. Dziełem ich było florilegium, które cesarz wręczył patriarsze oświadczając, że ludzie gorszą się kultem obrazów, i zachęcając żołnierzy, dla dodania większej siły swojej argumentacji, do zniszczenia wizerunku Chrystusa znajdującego się nad bramą pałacową, gdyż go tu ponownie umieściła Irena. W wigilię 814 r. patriarcha odczytał florilegium zgromadzonym biskupom i opatom, z których ogromna większość zgodnie z nim stwierdziła, że jest ono niemożliwe do przyjęcia. W dzień Bożego Narodzenia cesarz, który uczestniczył w jutrzni w kościele Mądrości Bożej, gdzie widziano, jak oddał pokłon obrazowi Chrystusa, wezwał patriarchę i jego zgromadzenie do pałacu. Otwierając zebranie oświadczył, że niektórzy uczeni i teologowie kwestionują stosowność kultu obrazów i że należy wysłuchać ich zdania. Dodał jeszcze, że jest jego obowiązkiem zabrać głos, gdy chodzi o badanie kwestii religijnej. Jeśli to jest badanie sprawy religijnej — zapytał biskup z Kyzikos — to dlaczego nie odbywa się w kościele, lecz w pałacu? Cesarz odparł, że ma obowiązek występować w roli mediatora. Dlaczego więc — zapytał biskup z Synnady — popiera ich przeciwników i udziela im schronienia w pałacu? To jest tyrania, a nie mediacja. Inni biskupi podnieśli argumenty teologiczne. Cesarz utrzymywał, że jest sędzią neutralnym, aż w końcu Teodor ze Studios wykrzyknął: „Nie zmieniaj ustroju Kościoła, gdyż apostoł powie-
dział: »On ustanowił jednych apostołami, a drugich prorokami, innych ewangelistami, a innych jeszcze pasterzami i nauczycielami dla doskonalenia wiary«, ale nie wspomniał nic o cesarzach. Tobie, cesarzu, powierzone zostały polityczne rządy i wojsko. Tym się zajmij, a sprawy Kościoła pozostaw pasterzom i nauczycielom, jak to nakazał apostoł”. Taka konfrontacja byłaby niemożliwa w czasach wielkiego Justyniana czy nawet Leona III. Nigdy przedtem tak wprost nie zakwestionowano kościelnej władzy cesarza w jego obecności. Ale Leon V pozostał nieprzejednany. Patriarcha Nicefor zrzekł się urzędu i odszedł z godnością, wycofując się do klasztoru, gdzie pisał traktaty przeciwko ikonoklazmowi. Teodor ze Studios został skazany na wygnanie i na zesłaniu również występował w swoich pismach przeciw herezji i z jeszcze większą pasją przeciw ingerencji cesarza w sprawy Kościoła. Moc związywania i rozwiązywania została dana, wedle niego, zasiadającym na pięciu stolicach biskupich patriarchom. którzy tworzyli „trybunał orzekający w sprawach dotyczących Boskiej nauki”. „Do królów i władców — dodaje — należy jedynie udzielanie pomocy, wspólne wyznawanie wiary i załatwianie spraw świeckich. Nic więcej nie zostało im dane przez Boga w sprawach odnoszących się do Jego nauki.” Pisał do papieża przy różnych okazjach nazywając go „najwyższym klucznikiem nieba”, chociaż, kiedy papież uczynił mu zawód, nie omieszkał wypowiedzieć uwagi: „Co nas obchodzi, w jaki sposób postępuje papież”. Obchodziło go jednak to, żeby Kościół
nie był zależny od kaprysów cesarza. Wprawdzie jego wysiłki, zmierzające do zapewnienia Kościołowi pełnej niezależności, nie zostały uwieńczone sukcesem, niewątpliwie jednak przyczyniły się do ograniczenia władzy cesarza w sprawach religijnych. Na Wielkanoc 815 r. cesarz zwołał synod w kościele Mądrości Bożej. Zamianował już przedtem wielu ikonoklastycznych biskupów i na synodzie dochodziło do gorszących scen, kiedy to znieważano i bito biskupów, którzy byli zwolennikami kultu obrazów. Synod unieważnił kanony Soboru Nicejskiego, a potwierdził te, które uchwalił synod z 754 r. Nastąpił okres prześladowań, których głównymi ofiarami stali się studyci i ich zwolennicy. Wielu uwięziono lub zesłano na wygnanie, a niektórych poddawano torturom, chociaż, jak się zdaje, nikogo nie ukarano śmiercią. Trwało to pięć lat, aż do Bożego Narodzenia w 820 r., kiedy to, ku nieskrywanej radości Teodora ze Studios, cesarza brutalnie zamordował w kościele jego towarzysz broni, Michał Amoryjczyk, który objął tron. Michał II sprzyjał ikonoklazmowi, lecz w praktyce okazywał tolerancję po części z braku zainteresowania religią — była to rzadko spotykana cecha u cesarzy bizantyjskich — po części zaś dlatego, że przez dwa lata musiał toczyć walkę ze swoim starym towarzyszem i rywalem, Tomaszem Słowianinem, o utrzymanie się na tronie i nie mógł pozwolić sobie na wzbudzenie wrogich uczuć w szerokich warstwach ludności. Odwołał mnichów z wygnania i zezwolił na zawieszenie obrazów w kościołach poza Konstantynopolem. Jedynym
zwolennikiem kultu obrazów, który padł ofiarą represji w czasie jego panowania, był mnich Metody. Uszedłszy do Rzymu jako zbieg za panowania Leona V, powrócił w 821 r. do Konstantynopola z listem od papieża Paschalisa I, nakazującym cesarzowi przywrócenie prawdziwej wiary. Michał oburzony był tonem listu i skazał Metodego na karę biczowania i więzienia jako zdrajcę. Lecz chociaż wiedziano, że Metody działał pod wpływem studytów, nie przedsięwzięto przeciw nim żadnych kroków, a sam Metody stał się niebawem zażyłym przyjacielem rodziny cesarskiej. Michał usiłował przywrócić jedność z Kościołem zachodnim, prowadząc pertraktacje z cesarzem Zachodu, Ludwikiem Pobożnym, pod którego naciskiem papież Paschalis I w 825 r. musiał aprobować postanowienia odbytego w Paryżu synodu, na którym stwierdzono, że można obrazy zawieszać w kościołach, lecz kult ich nie jest dozwolony w żadnej postaci. Kompromis, który zgodny byt z charakterem Michała, wkrótce został na Zachodzie zapomniany. Nadto Michał zraził sobie studytów, zaślubiając zakonnicę jako drugą żonę. Było to małżeństwo polityczne, ponieważ oblubienicą była Eufrozyna, jedyna żyjąca córka Konstantyna VI i wnuczka Ireny. Patriarcha Antoni I, gorliwy, lecz tolerancyjny ikonoklasta, chętnie udzielił koniecznej dyspensy, co — jak się zdaje — przeszło, wbrew studytom, bez reakcji ze strony opinii publicznej. Małżeństwo to było bezdzietne i Eufrozyna zaraz po owdowieniu powróciła z wielką radością do swego klasztoru.
Teofil, syn Michała II, który sprawował autokratyczne rządy od 829 do 842 r., był sam ikonoklastą, ale tak jak ojciec człowiekiem tolerancyjnym. Istotnie, trudno by mu było prześladować zwolenników kultu obrazów, skoro jego żona, Teodora, której był oddany, należała, o czym powszechnie wiedziano, do ich grona. W każdym razie ikonoklazm znacznie zmienił swój charakter. Za cesarzy z dynastii izauryjskiej był to niezwykle surowy ruch, potępiający nie tylko obrazy, lecz także wszelki przepych w kościołach. Obecnie przywódcy ikonoklastów byli ludźmi pokroju Jana Gramatyka czy nawet samego Teofila, intelektualistami rozmiłowanymi w nauce i sztuce klasycznej, a ich wstręt do obrazów miał częściowo przyczyny filozoficzne, ale w jeszcze większej mierze źródłem jego była niechęć do mnichów, którzy teraz, jak na ironię, reprezentowali „protestancką” surowość w Kościele i obskurantyzm pod względem wykształcenia. Teofil był władcą wybitnym. Nawet jego wrogowie przyznawali, że od stuleci nigdy nie wymierzano tak rzetelnie sprawiedliwości ani nie kierowano tak dobrze gospodarką, ani też powaga cesarstwa nie była tak wielka. Był on także wielkim budowniczym i zarówno on sam, jak i jego dwór czynili wszystko, aby pobudzić życie umysłowe i artystyczne. Takim postępowaniem Teofil mimo woli przyczynił się do zniszczenia ikonoklazmu. Zabronił malarstwa religijnego. Kościoły ozdabiano zwierzętami i ptakami, rybami i kwiatami, wskutek czego wyglądały — jak żalił się pewien współczesny pisarz — jak ogrody zoologiczne. Artyści jednak, którym cesarz patro-
nował, wcześniej czy później zaczęli domagać się przyznania im prawa wprowadzania do malarstwa tematów religijnych. Tak samo kolom intelektualistów nie można już było stawiać ograniczeń przy czytaniu Ojców Kościoła dlatego, że do najbardziej podziwianych wśród nich, dla ich poglądów filozoficznych i stylu, należeli tacy Ojcowie jak Kapadocyjczycy, którym tradycje neoplatońskie kazały uznawać kult obrazów. Około polowy IX w. kola intelektualne, pozostające w opozycji do stronnictwa mniszego, zaczęły odchodzić od ikonoklazmu. Gdy Teofil zmarł w styczniu 842 r. pozostawiając jako następcę dwuletniego syna, Michała III, regencja przeszła w ręce wdowy Teodory. Ta, podobnie jak ostatnia cesarzowa-regentka, Irena, zdecydowana była przywrócić kult obrazów, ale, tak jak Irena, rozumiała, że musi działać ostrożnie. Odczekała, aż przekonała swego głównego ministra, zdolnego człowieka, Teoktysta, który doszedł do znaczenia za Teofila, że lud w ogóle chętnie powitałby zmianę, i aż sama upewniła się, że jej zmarły mąż nie zostanie obłożony klątwą. W marcu 843 r. zwołała synod, który zebrał się w obrębie pałacu. Biskupi chętnie potwierdzili kanony Soboru Nicejskiego, a jedynym wybitnym człowiekiem, który się sprzeciwił, był patriarcha i uczony mąż, Jan Gramatyk. Został on złożony z urzędu i oddał się badaniu nekromancji w swej willi nad Bosforem. Na jego miejsce Teodora kazała synodowi wybrać mnicha Metodego, który przed dwudziestu laty obraził Michała II i od owego czasu został bliskim przyjacielem Teofila. Jak pół wieku wcześniej patriarcha Tarazjusz, Me-
tody postępował z dużym umiarem. Ze swoich stolic musieli odejść jedynie ci biskupi, którzy odmówili przyjęcia kompromisu w jakiejkolwiek postaci. Nie było prześladowań. Nie ogłoszono żadnych anatem w stosunku do wybitnych ikonoklastów. Wydaje się także, że władze czekały około dwudziestu lat, zanim zdecydowały się wprowadzić mozaiki figuralne do tak wielkich budowli publicznych, jak kościół Mądrości Bożej. W Kościele przywrócono pokój ku zadowoleniu wszystkich — oprócz kilku ekstremistycznych mnichów, którzy uważali, że ikonoklaści nie ponieśli odpowiedniej kary. Ale nawet mnisi nie bardzo mogli potępiać pobożną cesarzową, która przywróciła im obrazy. Teodora odniosła jeszcze większy sukces niż Irena, przywracając kult obrazów bez szkody dla powagi cesarskiego tronu. Wkrótce jednak stosunki między patriarchą a cesarzem znowu doznały zakłócenia. Gdy w 847 r. zmarł Metody, jego następcą Teodora zamianowała mnicha, Ignacego, który był synem Michała I Rangabeusza, a którego po utracie tronu przez ojca poddano kastracji. Został mnichem, a po pewnym czasie opatem klasztoru na Wyspach Książęcych i był wielce szanowany dla swej pobożności i dobroczynności. Cesarzowa niewątpliwie miała nadzieję, że ze swoją znakomitą przeszłością będzie on odznaczał się wyobraźnią, godną prawdziwego męża stanu. Pomyliła się. Ignacy złączył się ze skrajnym stronnictwem monastycznym. Kłopoty zaczęły się przy jego intronizacji, kiedy to odmówił uznania arcybiskupa Syrakuz, Grze-
gorza Asbestasa, zarzucając mu, że jego postępowanie jest niezgodne z przepisami kanonicznymi. Jest rzeczą prawdopodobną, że arcybiskup, który był przyjacielem Metodego, już organizował stronnictwo opozycyjne względem nowego patriarchy. Arcybiskup powiadomił o tym papieża Leona IV, który uważał, że Syrakuzy, leżące na Sycylii, podlegają jego jurysdykcji, i zwrócił się do Konstantynopola z żądaniem wyjaśnień. Satysfakcji nie otrzymał jednak ani on, ani jego następca Benedykt III, który ogłosił, że nie można zdjąć z urzędu arcybiskupa, dopóki Rzym sprawy nie zbada. Ignacy zlekceważył żądania papieskie. Stosunki między papiestwem a patriarchatem zostały zawieszone. W 856 r. Teodorę odsunął od sprawowania regencji jej brat Bardas, który działał w imieniu cesarza Michała III, liczącego wtedy szesnaście lat, i przejął rządy z tytułem cezara. Był świetnym władcą. Odnowił armię i flotę, odbudował uniwersytet, zapoczątkował działalność misyjną, mającą na celu na wrócenie Słowian, i doprowadził do chrztu Bułgarów. Miał jednak wrogów wśród urzędników państwowych, których oburzało trwonienie zapasów zgromadzonych przez jego siostrę, oraz wśród duchownych, szczególnie mnichów, którym nie podobało się jego życie prywatne. Ignacy obraził go, najpierw odmawiając wysłania Teodory — wbrew jej woli — do klasztoru, a potem, i to ostatecznie, w 858 r. oskarżając go o utrzymywanie cudzołożnych stosunków z własną synową i okładając go ekskomuniką. Oskarżenie mogło być fałszywe, ale opinia o Bardasie jako człowieku niemoralnym i zachęcającym do
niemoralnych czynów swego siostrzeńca była tak rozpowszechniona, że ten nie śmiał temu zaprzeczyć. Za to wymyślił przeciw nim obojgu, Teodorze i Ignacemu, oskarżenie o zdradę. W tej sytuacji Teodora zmuszona była wstąpić do klasztoru, a Ignacego święty Synod złożył z urzędu na rozkaz cesarza. Na miejsce Ignacego Bardas postanowił wprowadzić najwybitniejszego uczonego owych czasów, Focjusza. Był on prawnukiem Tarazjusza i — podobnie jak Tarazjusz — stał na czele kancelarii cesarskiej, kiedy ustanowiono go patriarchą i tak samo też jak tamten musiał pośpiesznie otrzymać wymagane święcenia. Intronizacja nastąpiła w Boże Narodzenie 858 r. Stronnictwo mnichów, bez względu na złe stosunki Ignacego z Rzymem, postanowiło odwołać się do papieża, Mikołaja I, przeciwko mianowaniu Focjusza. Mikołaja uradowała ta możliwość interwencji, ale sam z góry przekreślił jakiekolwiek szanse pokojowego zażegnania sporu, podnosząc na nowo sprawę jurysdykcji nad prowincją Illyricum, która nabrała teraz dużego znaczenia politycznego, ponieważ obejmowała królestwo Bułgarii, świeżo nawrócone na chrystianizm. Nie miejsce tu na opisywanie, w jaki sposób Focjusz pozyskał delegatów papieskich i przechytrzył papiestwo zarówno w sprawie swojej własnej pozycji, jak i w kwestii Kościoła bułgarskiego, oraz w jaki sposób wbił klin pomiędzy Rzym i stronnictwo mnichów w Bizancjum, które dotąd tak niechętnie odwoływało się do Rzymu. Istotną dla nas sprawą jest to, że Focjusz mógł przeprowadzać swoje plany tylko tak długo, jak długo cie-
szył się poparciem cesarza. Kiedy w kwietniu 866 r. jego protektora, cezara Bardasa, obalił i zamordował nowy faworyt Michała III, były koniuch, Bazyli z Macedonii, podjęcie przez Focjusza kłopotliwej próby ułaskawienia mordercy na nic mu się zdało. We wrześniu 867 r. Michał III został zamordowany przez pachołków Bazylego, który stał się jedynowładcą. Niemal pierwszym jego aktem była depozycja Focjusza i przywrócenie Ignacego na stanowisko patriarchy. Papiestwo było zadowolone, dopóki nie przekonało się, że Ignacy inspirowany przez Bazylego nie miał zamiaru, tak jak i Focjusz, pozwolić mu mieszać się w sprawy Bizancjum i Bułgarii. Tymczasem Focjusz, po krótkim okresie zesłania na wygnanie, zdołał pozyskać przychylność Bazylego. Został zamianowany rektorem uniwersytetu i opiekunem dziedzica tronu cesarskiego, Leona VI. Gdy w 877 r. Ignacy zmarł, Focjusz w pełni zrehabilitowany powrócił na tron patriarchy. Focjusz był wybitnym patriarchą, którego dzieło na polu reformy szkoły patriarszej miało szczególne znaczenie. Ale jego ambicje rosły. Gdy w 881 r. cesarz Bazyli zaczął doznawać napadów szaleństwa, Focjusz, który, jak się zdaje, usposobił Bazylego wrogo do jego syna Leona, przejął faktycznie rządy w swoje ręce. Rozkoszował się swoją władzą. Gdy Bazyli zlecił nowe, skrócone wydanie kodeksu prawnego, Epanagoge, Focjusz napisał wstęp do niego. Oświadczył w nim, jak to uczynili w swoim czasie Justynian i Leon III, że „spokój i pomyślność materialna i duchowa obywateli zależy od zgodnego działania władzy królewskiej i du-
chownej”, przy czym nie przyznawał pierwszeństwa władzy królewskiej. Wynosił wysoko patriarchę, czyniąc go w istocie równym partnerem cesarza. Jest on „ożywiającym i żywym obrazem Chrystusa”. Tylko on może objaśnić kanony kościelne i uchwały soborów. Słowa te bardziej pasowały do pontifeksa rzymskiego niż do bizantyjskiego dostojnika kościelnego. W rezultacie Epanagogi nigdy oficjalnie nie ogłoszono, a i pycha Focjusza wkrótce została upokorzona. Kiedy w 885 r. tron po ojcu objął Leon VI, od razu oskarżył Focjusza o zdradę. Po śledztwie, które ciągnęło się przez kilka miesięcy, patriarchę zdeponowano i skazano na wygnanie. Następcą zaś jego Leon mianował swojego dziewiętnastoletniego brata, Stefana. Wydaje się, że Bazyli zdecydował się na tę nominację w przekonaniu, że tylko osadzenie pewnego członka rodziny cesarskiej na tronie patriarchy może zapobiec takim wydarzeniom, jak spór między Ignacym i Focjuszem. Opinia publiczna przyjęła to wyniesienie chłopca, członka dynastii, jak się zdaje, bez sprzeciwu. Stronnictwo mnichów prawdopodobnie było zbyt uszczęśliwione upadkiem Focjusza, którego nienawidziło, aby wyrazić swoją dezaprobatę. Stefan mógłby być wybitnym patriarchą, lecz stracił zdrowie wskutek ascetycznego trybu życia i zmarł w wieku dwudziestu trzech lat. Leon zamianował więc szanowanego i umiarkowanego duchownego Antoniego II Kauleasa, który zwołał na jego polecenie synod. Wzięli w nim udział delegaci Rzymu i schizmę, wywołaną przez Ignacego i Focjusza, uznano za zakończoną,
przy czym żadnego z protagonistów nie ukarano. Gdy w 901 r. Antoni zmarł, następcą jego został sekretarz cesarski Mikołaj Mistyk. Był synem niewolnicy italskiej zatrudnionej w gospodarstwie domowym rodziny Focjusza. Kariera jego dowodzi, że niskie pochodzenie nie było w Bizancjum przeszkodą w osiąganiu wyższych stanowisk. Zdolności chłopca zwróciły uwagę Focjusza, który zajął się jego kształceniem. Mikołaj stał się bliskim przyjacielem cesarza, który święcie wierzył, że może mu zaufać. W rzeczywistości Mikołaj był człowiekiem ambitnym i zawziętym, ale naprawdę gotów był współpracować z Leonem. Los jednak zrządził inaczej. Małżeństwo było w Bizancjum sprawą sądów świeckich, choć wymagało błogosławieństwa Kościoła. Ale w opinii wiernych od dawna utrwalił się pogląd, że prawo rzymskie pozostawia w tym zakresie swobodę, szczególnie co do tego, ile razy można legalnie zawierać ponowne związki małżeńskie. Wielu pisarzy chrześcijańskich miało w tej sprawie surowe poglądy. Święty Bazyli, na przykład, uznawał, że tylko za drugie małżeństwo wystarczała pokuta. Trzecie małżeństwo było, w jego opinii, „umiarkowanym nierządem”, który należy karać ekskomuniką na okres czterech lat, lecz potomstwo uznawane było za prawowite. Czwarte małżeństwo jest istnym zezwierzęceniem. W siedemdziesiątych latach IX wieku wydano w imieniu Bazylego I i jego synów, Konstantyna (który zmarł w 879 r.) i Leona, prawo, które w wyniku nacisku opinii publicznej zezwalało na zawarcie trzeciego małżeństwa jedynie za
specjalną dyspensą, ale absolutnie zabraniało czwartego, które byłoby nieważne, a potomstwo z niego nieprawowite. Ojciec ożenił Leona w młodym wieku ze świątobliwą, ale niewątpliwie mało pociągającą kobietą, Teofano, której on nie lubił. Małżeństwo to przetrwało jedenaście lat, aż do śmierci Teofano, która zastała ją w stanie zupełnego opuszczenia w 897 r. Tymczasem Leon zażywał przyjemności w objęciach damy pochodzenia murzyńskiego, Zoe, córki Zautzesa. Urodziła mu ona córkę Annę. W kilka miesięcy po śmierci Teofano Leon poślubił Zoe czyniąc w ten sposób dziecko prawowitym. Zoe zmarła w 899 r. bez dalszego potomstwa. Jedynym męskim członkiem rodziny cesarskiej, nie licząc samego cesarza, był teraz jego najmłodszy brat, Aleksander, młodzieniec rozpustny i również bezdzietny. W 900 r. zatem Leon otrzymał dyspensę na zawarcie ponownego małżeństwa, lecz nowa cesarzowa zmarła w kwietniu 901 r. po wydaniu na świat syna, który żył zaledwie kilka dni. Ponieważ dla dworu było rzeczą niewygodną pozostawanie bez cesarzowej, przeto Leon ukoronował swoją małą córkę jako Augustę, może z tą myślą, że ona i jej przyszły mąż obejmą po nim tron. A miał zamiar oddać ją w zamęście jakiemuś księciu z Zachodu. Czy tak, czy owak, miała ona wkrótce umrzeć. W jaki sposób zapewnić ciągłość dynastii? Leon zdecydował się wziąć za żonę oficjalną metresę, Zoe zwaną Karbopsina, czyli Czarnooka, dziewczynę z dobrej rodziny. W 903 lub 904 r. Zoe urodziła córkę, która wkrótce umarła. Potem, we wrze-
śniu 905 r., urodziła syna, Konstantyna, zwanego Porfirogenetą, ponieważ przyszedł na świat w purpurowej komnacie specjalnie na to przeznaczonej, aby w niej rodziły się cesarskie dzieci. Ale niezależnie od miejsca, w którym ujrzał on światło dzienne, był przecież bastardem. Patriarcha Mikołaj zgodził się go ochrzcić, lecz pod warunkiem, że metresa cesarska zostanie odprawiona z dworu. Leonowi jednak to nie wystarczało. Aby uczynić syna prawowitym, musiał poślubić jego matkę. Ślubu udzielił usłużny kapłan w kwietniu 906 r. bez wiedzy patriarchy, a jednocześnie Zoe została ukoronowana jako cesarzowa. Leon złamał prawo, które sam wydał. Pobożni ludzie byli tym głęboko wstrząśnięci, szczególnie mnisi, którzy ciągle jeszcze z oburzeniem wspominali cudzołożne małżeństwo Konstantyna VI przed stu laty i nie ukrywali, jak czują się rozjątrzeni. Patriarcha, który, jako wychowanek Focjusza, nie zaliczał się do zwolenników stronnictwa mnichów, był podobno skłonny skorzystać z „ekonomii”, to jest zasady, w myśl której w pewnych okolicznościach była dozwolona dyspensa od prawa kanonicznego, pod warunkiem, że nie będzie dotyczyć jakiegoś istotnego artykułu wiary, i to jedynie po to, aby uczynić dziecko prawowitym. Ale, podobnie jak Focjusz, pragnął podtrzymać moralny autorytet patriarchatu, a tymczasem Leon swoim małżeństwem wyprowadził go w pole. Mimo wszystko jeszcze gotów był pójść na jakiś kompromis. Miał jednak w swojej focjańskiej partii rywala w osobie arcybiskupa Cezarei, Aretasa, wielce uczonego i pozbawionego skrupułów
męża, który — bardziej dla sprawienia Mikołajowi kłopotu niż z przekonania — sprzymierzył się obecnie ze stronnictwem mnichów i podburzył opinię publiczną przeciwko jakiemukolwiek zamiarowi udzielenia dyspensy. Gwałtowność i uraza do nie- skruszonego cesarza zmusiły Mikołaja do działania. W Boże Narodzenie 906 r. zamknął przed cesarzem bramy kościoła Mądrości Bożej. Jednak cesarz przechytrzył go. Wysiał już przedtem potajemnie posłów do papieża i wschodnich patriarchów, prosząc o wyrażenie ich poglądów na sprawę zawierania po raz czwarty małżeństwa; wiedział dobrze, że na Zachodzie nie było ograniczeń w sprawie kolejnych związków małżeńskich, a patriarchowie Wschodu, zabiegający o wsparcie materialne i dyplomatyczne, będą zawsze opowiadać się po stronie cesarza. Wszyscy radzi by, oczywiście, dowieść, że patriarcha Konstantynopola jest w błędzie. Skoro tylko Leon dowiedział się, że odpowiedź z Rzymu już jest w drodze, kazał uwięzić Mikołaja i zmusił go do ustąpienia ze stanowiska. Teraz zbliżył się do stronnictwa mnichów wiedząc, że przy swych studyckich tradycjach może ono tylko poprzeć odwoływanie się do Rzymu i innych wielkich Kościołów. Najwybitniejszym przywódcą mnichów był wówczas świątobliwy zakonnik Eutymiusz, którego Leon czasami radził się w sprawach duchowych. Umocniony poparciem Kościoła powszechnego zgodził się objąć stanowisko patriarchy i udzielić cesarzowi dyspensy, która by go rozgrzeszyła z zawarcia czwartego małżeństwa. Jego zgoda zburzyła jednolitość starego stronnictwa. Wielu mnichów prze-
niosło teraz swoje poparcie na Mikołaja, a Aretas z Cezarei i liczni duchowni związani z dworem stali się gorliwymi zwolennikami Eutymiusza i sprawy zawierania czwartego małżeństwa. Na początku 912 r. Leon zaczął zapadać na zdrowiu i w kwietniu tegoż roku, gdy już wyraźnie zbliżał się kres jego dni, jego brat, Aleksander, który był współcesarzem, ale przez wiele lat odsuniętym zupełnie od władzy, przejął rządy, gdyż młody Konstantyn, koronowany na współcesarza w 911 r., nie miał jeszcze siedmiu lat. Leon zmarł w maju, ale już wcześniej Aleksander usunął Eutymiusza srodze znieważanego i maltretowanego przez jego policję. Przywrócono na tron Mikołaja, który próbował odzyskać władzę nad Kościołem, degradując wszystkich biskupów konsekrowanych przez Eutymiusza i wszystkich innych hierarchów, którzy dali się poznać jako jego poplecznicy. Jednakże za przykładem Aretasa z Cezarei wielu z nich odmówiło opuszczenia swoich stolic. Wzmogło się zamieszanie w Kościele pogłębione jeszcze wskutek zerwania stosunków z Rzymem przez Mikołaja. Ale protektor Mikołaja, Aleksander, zmarł w maju 912 r. pozostawiając władzę w rękach rady regencyjnej z Mikołajem jako jej przewodniczącym. Mikołaj napawał się swoją władzą. Stłumił bunt, o którego wzniecenie jego właśnie podejrzewano. Prowadził na własną rękę rokowania z władcą bułgarskim, Symeonem, którego nawet ukoronował sporządzoną naprędce koroną i któremu obiecał, że młody cesarz Konstantyn poślubi jego córkę. W ciągu ośmiu miesięcy zupełnie stracił popu-
larność. Żaden Bizantyjczyk, bez względu na swoje poglądy na sprawę patriarchatu, nie lubił kapłana sprawującego władzę świecką. W lutym 914 r. z łatwością odsunięto go od władzy przy pomocy spisku, a regencja przeszła w ręce matki cesarza, czarnookiej Zoe. Pragnęła ona przywrócić Eutymiusza na stanowisko patriarchy, ale ten zrezygnował z tej kłopotliwej funkcji. Utrzymała zatem, aczkolwiek z niechęcią, Mikołaja, nakazując mu ograniczyć się tylko do spraw Kościoła. Obiecująca na początku regencja Zoe upadła w 919 r. w toku nieszczęsnej wojny z Bułgarami. Władzę objął drungar Roman Lekapenos, który ożenił młodego cesarza ze swoją córką, a sobie nadał tytuł „Basileopator”, czyli „ojciec cesarza”, potem tytuł cezara i w końcu cesarza. Mikołaja wziął pod ścisłą kontrolę, choć czasami wykorzystywał jego doświadczenie dyplomatyczne. W 920 r. odbył się synod mający na celu zjednoczenie Kościoła. Postanowienia jego, ogłoszone w Tomus Unionis, oddawały Kościołowi władzę w zakresie praw małżeńskich, zakazywały zawierania czwartego małżeństwa, a nawet kwestionowały właściwość trzeciego związku. Wykorzystano jednak „ekonomię” w celu uprawomocnienia pozycji młodego cesarza Konstantyna i usprawiedliwienia eutymiańskiego kleru, który rozgrzeszył Leona z zawarcia czwartego małżeństwa. W 923 roku. Mikołaj zawarł pokój z Rzymem oświadczając, bez żadnych podstaw ku temu, że papież wyraził swoją aprobatę dla Tomus Unionis. Tetragamia, czyli sprawa czwartego małżeństwa, wywołała najostrzejszy kryzys w stosunkach między
cesarzem a patriarchą w środkowym okresie dziejów bizantyjskich. Skończył się on niewielkim ograniczeniem władzy cesarskiej. Leon popełnił błąd z punktu widzenia moralnego i prawnego. Dopuścił się czynu obrażającego uczucia religijne i postępkiem tym złamał też swoje własne prawo. Tomus Unionis pokazał, że cesarz nie może lekceważyć prawa, które odnosiło się, jak teraz uważano, do spraw religijnych, ale Kościół może zastosować „ekonomię”, aby usprawiedliwić jego postępowanie w szczególnych okolicznościach. Opinia publiczna Bizancjum nie była całkowicie konsekwentna. Pozwalała cesarzowi mianować i odwoływać patriarchów, lecz jeśli jego pozycja moralna nie była pewna, mógł on takim krokiem przyczynić się do powstania schizmy. Popierała patriarchę, który przeciwstawiał się cesarzowi ze względów moralnych, ale nie takiego patriarchę, który usiłował rządzić państwem, nawet gdy zadanie to zostało mu powierzone mocą władzy cesarskiej. Leon osiągnął swój główny cel, jakim było utrwalenie dynastii. Konstantyna, który był dzieckiem o kwestionowanej prawowitości, zawsze uważano za legalnego cesarza. Nawet uzurpator Roman Lekapenos nie ośmielił się podawać w wątpliwość tego, że ostatecznie miał on prawo do tronu. Ogół żywił głębsze uczucia do rodziny cesarskiej niż do jakiegokolwiek patriarchy, choćby cieszył się nie wiedzieć jakim autorytetem. Roman Lekapenos, podobnie jak Leon VI, postanowił uczynić patriarchą członka swojej rodziny. Gdy w 925 r. umarł Mikołaj, książę, którego wybrał, jego
najmłodszy syn, Teofilakt, był jeszcze zbyt młody. Musiano zamianować dwóch tymczasowych patriarchów, zanim Teofilakt w 931 roku przejął władzę, nie mając nawet pełnych piętnastu lat. Chyba nikt nie protestował przeciw tej nominacji. Papież Jan XI udzielił nawet swego błogosławieństwa, ale trzeba również przyznać, że znajdował się on w mocy swego przyrodniego brata, Alberyka, księcia Rzymian, który zabiegał o przymierze z cesarzem. Teofilakt był miłym młodzieńcem, który interesował się jedynie hodowlą koni. Jako patriarcha był zupełnie nieszkodliwy. Zmarł w 956 r. Eksperyment z księciem-patriarchą już się nie powtórzył. Na następcę Teofilakta Konstantyn VII, teraz już będący ostatecznie jedynowładcą, wybrał mnicha Polieuktosa. Był to błąd. Polieuktos jedynie wtedy czuł się w swoim żywiole, gdy mógł się sprzeciwiać. Występował przeciwko działalności i moralności ministrów, przeciwstawiał się określeniom zawartym w Tomus Unionis. Konstantyn był tym doprowadzony do ostateczności, lecz zmarł, zanim zdążył go usunąć z urzędu. Kiedy syn Konstantyna VII, Roman II, zszedł ze świata w 963 r., pozostawił dwóch małoletnich synów, Bazylego II i Konstantyna VIII, jako cesarzy, przy regencji ich matki Teofano. Gdy zaś Teofano postanowiła poślubić wielkiego wodza Nicefora Fokasa i uczyniła go autokratą, Polieuktos zaprotestował przeciwko temu utrzymując fałszywie, że są oni spokrewnieni duchowo. W lepszej sprawie i z lepszym skutkiem protestował również, gdy Nicefor zażądał od niego, aby uznał za męczennika pewnego żołnierza, który
poległ w walce z niewiernymi. Postawił na swoim, gdy w 969 r. Nicefor został zamordowany przez swego siostrzeńca, Jana Tzimiskesa, który zapragnął następnie poślubić cesarzową Teofano, jego wspólniczkę w zbrodni. Polieuktos odmówił ukoronowania Jana na cesarza, jeśli ten nie porzuci Teofano, której byłby trzecim z kolei mężem, i jeśli nie poczyni kroków, by unieważnić ustawodawstwo Nicefora przeciw klasztorom, oraz, jak mówiono, jeśli nie uzna patriarchy za najwyższą władzę we wszystkich sprawach kościelnych. Gdyby Jan nie był uzurpatorem i mordercą, mógłby usunąć patriarchę i zamianować na jego miejsce kogoś bardziej służalczego. Ale mając sam słabą pozycję potrzebował poparcia Polieuktosa. Triumf patriarchatu był jednak krótkotrwały. Kiedy w następnym roku zmarł nieznośny Polieuktos, Jan wyniósł do godności patriarchy świątobliwego mnicha. Zachowała się mowa, którą wygłosił przy tej nominacji. Cesarz mówił o dwóch władzach, duchownej i świeckiej, ale jednocześnie zupełnie jasno określił ich wzajemny stosunek, kiedy następnie stwierdził, że po śmierci głowy hierarchii kościelnej on sam, mocą swej władzy cesarskiej, osadza na opuszczonym tronie człowieka, którego uważa za godnego tego stanowiska. Przez następne siedemdziesiąt lat żaden patriarcha nie próbował rzucać wyzwania władzy cesarskiej. Musiałby to być bardzo odważny duchowny, żeby przeciwstawić się cesarzowi Bazylemu II, który przez prawie pięć lat nie obsadzał wakującego patriarchatu po śmierci Mikołaja II Chrysobergesa, prawdopodobnie
dlatego, że Mikołaj usiłował uzyskać od niego ulgi podatkowe dla Kościoła w czasie, gdy cesarz był zaabsorbowany wojną domową. Gdy pod koniec panowania Bazylego patriarcha Sergiusz II ośmielił się wystąpić z zażaleniami z powodu opodatkowania majątków kościelnych, jego skargi zostały zignorowane. Kilka dni przed swoją śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1025 r., Bazyli II mianował patriarchą Aleksego, opata Studios, który, jak się okazało, był dobrym przyjacielem dynastii. Udzielił cennej pomocy bratanicy Bazylego, cesarzowej Zoe, w 1043 r., gdy jej adoptowany syn Michał V chciał zesłać ją na wygnanie. Po jego śmierci w następnym roku trzeci mąż Zoe, Konstantyn IX, wybrał nierozważnie na jego następcę uczonego-dyplomatę, Michała Cerulariusza, który został mnichem, aby uniknąć dalszej kary z powodu udziału w spisku przeciwko Michałowi IV. Cerulariusz był człowiekiem ambitnym, a słaby charakter Konstantyna stwarzał dla niego dobrą okazję. Działo się to w czasie, gdy reformy w Kościele zachodnim poddawały cały Kościół najwyższej i scentralizowanej władzy papieża rzymskiego, a chwilowa słabość cesarzy Zachodu, którzy zapoczątkowali reformy, umożliwiła papiestwu wyzwolenie się spod świeckiej kurateli. Cerulariusz zdając sobie sprawę z tej sytuacji zapragnął wynieść swój patriarchat do podobnej pozycji. Ale jeśli patriarchat Konstantynopola miał się stać wschodnim odpowiednikiem papiestwa, musiał zupełnie uniezależnić się od tego ostatniego, a także od władzy cesarskiej. Stronnictwo mnichów już nie było tak skore do odwo-
ływania się do Rzymu przeciwko hierarchii bizantyjskiej, głównie wskutek sprawy tetragamii, ale po części także z powodu wskrzeszenia za Ottonów Cesarstwa Zachodniego oraz wskutek nowych agresywnych roszczeń papiestwa, które uznało, że jeśli jego zwierzchnictwo w świecie chrześcijańskim ma być zupełne, musi rozciągać się na Kościoły tak Wschodu, jak i Zachodu: Przeciętny Bizantyjczyk uważał obecnie Rzym za małe miasto prowincjonalne, z wielką przeszłością, ale mało znaczącą teraźniejszością, a Kościół rzymski za wielką niegdyś instytucję, która obecnie znalazła się pod władzą barbarzyńców. Wystąpienie przeciw pretensjom Rzymu byłoby w Konstantynopolu mile widziane, ale była i druga strona medalu. Bizantyjskie prowincje w południowej Italii stały się teraz celem najazdów Normanów, których samowolne poczynania niepokoiły papieża, ale też stanowiły zagrożenie dla własnych terytoriów cesarstwa. Toteż cesarska polityka wymagała współdziałania z papieżem, który mógł w dodatku wykorzystać swój autorytet religijny w celu powstrzymania Normanów. Cerulariusz zerwał z tą polityką. Bezpośrednim tego powodem była może jego zdecydowana wola doprowadzenia do ujednolicenia Kościoła armeńskiego i bizantyjskiego, a to właśnie zwróciło jego uwagę na pewne praktyki religijne, które Armeńczycy dzielili z Rzymianami, a których Cerulariusz nie pochwalał. W 1052 r. nakazał, jedynie na mocy swej władzy, zamknięcie wszystkich kościołów łacińskich w obrębie swojego patriarchatu. Dotyczyło to również kościoła Wareżskiej
Gwardii w Konstantynopolu, kościołów Amalfijczyków oraz innych wspólnot kupieckich w stolicy i innych miastach cesarstwa, a zamierzał zamknąć również łacińskie kościoły w bizantyjskiej Italii. Następnie skłonił metropolitę Ochrydy, Leona, aby napisał do głównego ortodoksyjnego dostojnika kościelnego w południowej Italii, biskupa Trani, i w liście swym odsłonił różne rzymskie praktyki religijne, szczególnie używanie przaśnego chleba do konsekracji. Biskup miał ten list rozesłać po Italii. Wszystko to uczyniono bez zgody cesarza. Sytuacja polityczna w Italii była w tym momencie napięta, gdyż papież Leon IX został właśnie uwięziony przez Normanów, z którymi pertraktował o swoje uwolnienie. Konstantyn IX niezwłocznie napisał do papieża list w serdecznym tonie, proponując dalsze konsultacje i namówił Cerulariusza, aby również uczynił tak samo, sugerując papieżowi potrzebę wspólnego przedyskutowania sytuacji Kościoła. W odpowiedzi Leon IX wysłał legatów do Konstantynopola dla omówienia spraw politycznych i religijnych. Cesarz przyjął ich z uszanowaniem. Na nieszczęście najważniejszy z legatów rzymskich, kardynał Humbert, był człowiekiem bezkompromisowym, który sam napisał traktat przeciw greckim „błędom”. Nie miał ochoty nawiązywać przyjacielskich stosunków z patriarchą, który również stał zdecydowanie na nieprzejednanym stanowisku i którego propaganda w Konstantynopolu okazała się bardzo skuteczna. Misję papieską przedstawiono jako podjętą przez nieokrzesanych cudzoziemców próbę wydawania
rozkazów Bizantyjczykom w sprawach ich wiary i liturgii. W tej atmosferze wysiłki cesarza zmierzające do załagodzenia sprawy spełzły na niczym. W końcu po wzajemnych zniewagach Humbert, którego pełnomocnictwo jako legata faktycznie wygasło z powodu śmierci papieża Leona w kwietniu 1054 r., dumnie wkroczył do kościoła Mądrości Bożej po południu w dniu 18 lipca 1054 r. i złożył na ołtarzu bullę ekskomunikującą patriarchę, rozwlekły, napastliwy i nieścisły dokument, który uraził nawet cesarza. Cerulariusz odpowiedział wyklęciem Humberta. „Schizma” z 1054 r. była więc sprawą dwóch hierarchów, którzy obłożyli się wzajem klątwami. Ale faktem jest, że mimo poważnych wysiłków podejmowanych w celu pojednania się nigdy już nie udało się przywrócić dobrych stosunków między Rzymem a Konstantynopolem. Epizod ten dowodzi, że tam gdzie polityka splatała się ze sprawą religijną, patriarcha pewny poparcia ludu mógł przeciwstawić się cesarzowi i zniweczyć politykę cesarską. Ale tak jak to było w wypadku patriarchy Mikołaja Mistyka, Cerulariusz przekonał się, że utracił poparcie ludu, gdy próbował mieszać się do spraw czysto politycznych. Konstantyn IX bał się go, ale gdy patriarcha próbował rozkazywać następczyni Konstantyna, leciwej starej pannie, Teodorze, ostatniej przedstawicielce dynastii macedońskiej, ta oświadczyła mu, żeby zajął się sprawami kościelnymi. Kolejny cesarz, Michał VI, starał się pójść za jej przykładem, lecz był człowiekiem słabym i starym, pozbawionym powagi, jaką ona otrzymała w dziedzictwie. Cerulariusz okazał
mu swe lekceważenie wkładając purpurowe obuwie zastrzeżone dla cesarzy i przyznając się do udziału w spisku uknutym w celu zastąpienia go żołnierzem, Izaakiem Komnenem. W zamian za poparcie Izaak zaraz po objęciu tronu zrewanżował się Cerulariuszowi oddaniem patriarchatowi pełnej władzy nad cesarską katedrą Mądrości Bożej. Wkrótce jednak zrażony arogancją patriarchy podjął kroki, aby go pozbawić urzędu, mając tym razem opinię publiczną po swej stronie. Gdy Cerulariusz dowiedział się o tym, wpadł we wściekłość i zmarł rażony apopleksją. Kariera Cerulariusza ukazała zarówno potęgę, jak i granice władzy patriarchy. Z lekcji tej naukę wyciągnęły obie strony. Dwa wieki miały minąć, zanim doszło do kolejnego kryzysu w stosunkach między cesarzem i patriarchatem w Bizancjum.
ROZDZIAŁ V MNISI I LUD: W OPOZYCJI DO PAŁACU I HIERARCHII W toku dziejów Bizancjum od czasu do czasu napotykamy ugrupowanie polityczno-religijne sformowane przez klasztory. Już w V w. wspólnoty monastyczne, takie jak wspólnota Sostenionu w samym Konstantynopolu, wywierały wpływ na sprawy publiczne. Dopiero jednak dzięki swej roli przywódczej w walce z ikonoklazmem zaczęły one stanowić zwarte stronnictwo, które odtąd stało się potężnym czynnikiem w życiu Bizancjum. Czasami stronnictwo to znajdowało poparcie na dworze cesarskim, czasami z jego szeregów można było wybrać patriarchę, lecz najczęściej przeciwstawiało się ono nie tylko jakiejkolwiek władzy cesarskiej nad Kościołem, ale również wyższej hierarchii, którą uważało za zbyt zeświecczoną. Siła jej zasadzała się na ścisłym związku z opinią publiczną. Cechą charakterystyczną Bizantyjczyków był fakt, że chociaż żywili głęboki szacunek dla cesarstwa i patriarchatu jako instytucji, jednak ich ideały kształtowali i na ich poglądy daleko większy wpływ wywierali mnisi i święci mężowie, którzy żyli pośród nich. Cesarz z samej natury swego stanowiska musiał poniekąd być odległą postacią. Jako namiestnik Boga musiał znać swoje, jakże wyniosłe, miejsce. Cesarz powinien być łaskawy i przystępny, kiedy pojawiał się publicznie. Powinien odznaczać się wspaniałomyślnością i życzliwością, z uprzejmą uwagą wysłuchiwać petentów, któ-
rzy odwoływali się do jego sprawiedliwości czy miłosierdzia, oraz być pokornym wobec Boga. Jednakże tak dziś powszechnie przyjęty pogląd, że władcę powinna cechować bezpośredniość i swobodne zachowanie się w kontaktach z ludźmi z ulicy, obcy był bizantyjskiemu pojmowaniu tego, co właściwe, i religijności. Cesarz, który próbował, jak Michał III, żyć ze swoimi poddanymi na poufałej stopie, wprawiał ich jedynie w zakłopotanie i nie zjednywał sobie tym sympatii. Tak samo patriarcha, który wprawdzie nie cieszył się taką samą mistyczną powagą, powinien zachowywać się jak postać czcigodna. Respekt dla boskiej powagi cesarza lub patriarchy nie przeszkadzał Bizantyjczykom wzniecać bunty przeciwko człowiekowi, który w ich odczuciu nie by} godny takiego stanowiska. Bo oni buntowali się przeciwko człowiekowi jako takiemu, nie zaś przeciwko spełnianej przezeń sakralnej roli. Czynili to w istocie dla podtrzymania wzniosłości tej roli. Ale ta wzniosłość stanowiska cesarza utrudniała mu kontaktowanie się z poddanymi. W czasach, kiedy jeszcze nie posiadano maszyn drukarskich, nie mogło być gazet i nawet edykty i reskrypty miały ograniczony zasięg, ponieważ trudno było rozporządzać dużą liczbą egzemplarzy. Ogłoszenia można było rozlepiać na murach ulic miejskich, a pamflety mogły krążyć w wąskich kręgach dworu i urzędów i w nieco szerszym zakresie poprzez organizację kościelną. Propaganda mogła jednak rozwijać się wyłącznie drogą ustną. Cesarz nie wygłaszał publicznych mów z tym wyjątkiem, że w pewne dni świąteczne miał prawo głosić kazania
w kościele Mądrości Bożej, przy czym treść ich stanowiły zazwyczaj nabożne komunały. Czasami przemawiał do senatu, który stał się bezkształtnym zgromadzeniem, złożonym z urzędników i członków najprzedniejszych rodzin. Jeśli zaś cesarz chciał ogólnie wyjaśnić ludowi swoją politykę, musiał rozsyłać urzędników, aby porozmawiali z jego przywódcami w różnych dzielnicach miasta i wsiach, jak to uczynił Konstantyn V, kiedy pragnął uzyskać poparcie dla swych obrazoburczych zamiarów. Urzędników rządowych rzadko kiedy witano radośnie, ponieważ kojarzono ich z poborcami podatkowymi. W sprawach czysto religijnych cesarz mógł działać przez biskupów nakazując im wygłaszać kazania popierające jego działanie i dopilnować, aby podlegli im kapłani postępowali podobnie. Lecz kapłani — a nawet czasem i biskupi — nie zawsze chcieli wypełniać instrukcje, z którymi się nie zgadzali, a znów usuwanie ich z urzędu za takie nieposłuszeństwo nie zawsze było rzeczą mądrą czy popularną. Istnieli jednak w obrębie wspólnoty ludzie, którzy mogli krążyć po domach mieszkańców miast i wsi i pouczać ich, jak mają się zachowywać i co myśleć. Byli to mnisi. Monastycyzm bizantyjski, odmiennie niż zachodnioeuropejski, nie miał ustalonej reguły ani zakonów. Każdy klasztor kierował się własną konstytucją, ustanowioną zazwyczaj w chwili jego założenia i odzwierciedlającą intencje fundatora, którym nieraz była osoba świecka, mężczyzna lub kobieta. Korzenie monastycyzmu chrześcijańskiego tkwią w pustyni egipskiej, dokąd udawali się w pierwszych wiekach Kościo-
ła asceci, czy to mężczyźni, czy kobiety, aby swe życie poświęcić świątobliwej i pobożnej kontemplacji. Byli to monachi, czyli samotnicy. Z biegiem czasu owi pustelnicy zaczęli się łączyć w małe grapy dla wzajemnej obrony i wzajemnej pomocy. Grupę taką zaczęto nazywać laura (ławra). Była ona luźno zorganizowana, bez ustalonych reguł. Przedstawiciele obydwu płci nie musieli być koniecznie od siebie oddzieleni, a władza przeora była nieokreślona. W V w. święty Bazyli z Cezarei wystąpił z programom reform zmierzających do wprowadzenia większego porządku w życiu zakonnym i uczynienia tego życia bardziej owocnym. Utrzymywał, że mnisi powinni żyć we wspólnocie, w której wszystko ma być wspólne i każdego ma obowiązywać posłuszeństwo względem władzy wybranego zwierzchnika. Każdy powinien pracować dla wspólnego dobra oraz modlić się. Odtąd zakładano klasztory bazyliańskie, czyli cenobityczne, w coraz większej liczbie, niektóre wciąż jeszcze w zapadłych częściach kraju, inne zaś w pobliżu miast lub w nich samych, gdzie można było z lepszym skutkiem spełniać obowiązki społeczne. Justynian I zalegalizował klasztory mocą swej władzy cesarskiej, wydając prawa nadające im pewną jednolitość. Wszystkie klasztory miały stosować się do wzoru bazyliańskiego. Mnisi musieli rozdać wszystko, co posiadali przed wstąpieniem do klasztoru, gdzie mieli wieść całkowicie wspólne życie. Mnichem lub mniszką mógł zostać każdy bez względu na wiek, jeśli nie był zbiegłym niewolnikiem albo urzędnikiem państwowym, który nie
wytrwał w służbie do końca kadencji. Żonaty mężczyzna musiał uzyskać zgodę żony, a zamężna kobieta zgodę męża. W takich wypadkach zazwyczaj oboje składali śluby jednocześnie. Przed złożeniem ostatecznych ślubów musieli — on czy ona — przekazać cały majątek prawnym dziedzicom. Zanim można było złożyć ostateczne śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, trzeba było odbyć nowicjat, który trwał trzy lata. Przeora, zwanego albo igumenem, czyli przywódcą, albo archimandrytą, to znaczy głową trzody, wybierano głosami większości mnichów, lecz wybór jego musiał być zatwierdzony przez miejscowego biskupa. Kiedy miano założyć nowy klasztor, biskup oglądał i błogosławił miejsce oraz potwierdzał tytuł własności. Po spełnieniu tego klasztory były już zupełnie samorządne z przeorem wyposażonym w pełną władzę, jak długo spełniał wymagania wynikające z tego tytułu własności. Były dwa akty prawne: brevion, stanowiący wykaz darowizn i obowiązków liturgicznych, wymaganych przez fundatora, oraz typikon, określający specjalne prawa i obowiązki mnichów. Od klasztoru można było wymagać prowadzenia sierocińca, szkoły lub szpitala albo zapewnienia kapelana dla rodziny fundatora. Tylko nieliczni mnisi byli kapłanami, ale jeśli nie był kapłanem przeor w chwili swego wyboru, obowiązany był przyjąć święcenia, klasztor zaś musiał mieć wystarczającą liczbę kapłanów, aby można było spełniać regularne posługi w kaplicy. Pomocnikami przeora w pełnieniu obowiązków administracyjnych byli: oikonomos, który zajmował się dobrami ziemskimi klasztoru, char-
tofylaks, który pełnił obowiązki sekretarza, i bibliofylaks, bibliotekarz, gdyż wymagano, aby każdy klasztor posiadał bibliotekę. W żeńskich klasztorach przełożona podobnie miała pełną władzę i analogiczną pomoc, z tym, że w kaplicy posługi spełniali kapłani, których przysyłał biskup. Zewnętrzne sprawy klasztoru podlegały władzy biskupa, on także mógł ingerować w wypadku, gdyby w obrębie klasztoru zdarzył się jakiś wielki skandal albo gdyby wybuchł spór między przełożonym i mnichami. W niektórych klasztorach prawo do ingerencji w ich sprawy nie przysługiwało miejscowemu biskupowi, lecz patriarsze, już to dlatego, że były one fundacjami patriarszymi, już to z tej przyczyny, że takie było życzenie fundatora. Fundacje cesarskie znajdowały się pod zwierzchnictwem władz cesarskich, a hierarchia nie miała prawa ingerowania w ich sprawy. Później powstały klasztory zwane autodespotai, które na mocy dekretu cesarskiego zupełnie wolne były od zewnętrznego nadzoru, choć w przypadku jakiegoś poważnego kryzysu lub skandalu cesarz mógł osobiście przeprowadzać dochodzenie. Mimo kodeksu Justyniańskiego, ponownie wydanego przez Justyniana II po synodzie „pod Kopułą”, w którym wprowadzono pewne poprawki, jak na przykład przedłużenie czasu nowicjatu do czterech lat, przedbazyliańska ławra nadal istniała w odleglejszych regionach cesarstwa i nie czyniono większych wysiłków dla jej zniesienia. Co więcej, same władze często łamały prawo dotyczące nowicjatu. W VII w. zaczął się
rozpowszechniać zwyczaj wysyłania upadłych książąt i mężów stanu do klasztorów, gdzie z dala od życia czynnego mogli pokutować z powodu swych przestępstw i skąd nie mogli już oczekiwać powrotu do świeckiego życia publicznego. W takich wypadkach nie było czasu na odbycie nowicjatu — musiano bezzwłocznie składać śluby i przywdziewać habit. Wtedy też powstawały sposobności dla władz cesarskich wynoszenia do godności patriarchy ludzi świeckich. Zamianowany przez Irenę Tarazjusz jest pierwszym tego przykładem. Dotychczas był zwyczaj obsadzania stanowisk opróżnionych przez hierarchów ludźmi, którzy złożyli śluby zakonne. Było więc rzeczą konieczną, aby patriarcha-elekt nie tylko złożył śluby, ale także otrzymał kolejne święcenia możliwie jak najszybciej. Fakt, że zaczęto wybierać biskupów tylko z szeregów mniszych, oczywiście podnosił prestiż monastycyzmu. Ksiądz parafialny, tak jak i dziś w Kościele prawosławnym, był zwykłym człowiekiem, różniącym się od swoich braci parafian jedynie tym, że był nieco lepiej wykształcony i otrzymał przygotowanie i święcenia w celu spełniania świętych tajemnic. Musiał być żonaty, choć w przypadku śmierci żony nadal mógł pełnić funkcje kapłańskie. Nigdy nie mógł oczekiwać awansu. Większe i wspanialsze kościoły w miastach zwykle dołączano do klasztorów, które zapewniały im kapelanów. Wielkie kościoły katedralne Mądrości Bożej i Świętych Apostołów prawdopodobnie miały kilku kapłanów świeckich, ale głównie obsługiwali je kapelani z dworu patriarszego, ludzie, którzy złożyli śluby
zakonne, lecz nie byli już związani z żadnym określonym klasztorem. Wstąpienie do klasztoru otwierało zdolnemu i ambitnemu młodzieńcowi drogę do kariery. Społeczeństwo bizantyjskie cechował formalizm, ale nigdy nie było ono ekskluzywne. Z pewnością przynależność do bogatej i wpływowej rodziny stwarzała dla jej członka uprzywilejowaną sytuację, lecz przy pewnej dozie szczęścia każdy uzdolniony człowiek mógł dojść do wysokiego stanowiska bez względu na swoje pochodzenie. Z szarego tłumu wyszło wielu wyższych dowódców, a wśród nich byli tacy, którzy zostali cesarzami. Młodzi ludzie, obdarzeni zdolnościami umysłowymi, mogli pełnić służbę państwową i piastować wysoki urząd. Najlepsze jednak widoki na awans otwierały klasztory. Nowicjusz z otwartą głową mógł zwrócić uwagę przeora i otrzymać specjalne wykształcenie. Mógł pozostać w klasztorze i ewentualnie zostać jego przeorem; mógł też osiągnąć w kołach klasztornych taką reputację, że proponowano mu biskupstwo. Mógł być wysłany jako miody człowiek na dwór biskupa lub nawet patriarchy i jeśli tam zyskał uznanie, mógł otworzyć sobie drogę do kariery. Niektórzy patriarchowie pochodzili z rodzin arystokratycznych, a inni byli synami niewolników. Klasztory bizantyjskie tak bardzo różniły się między sobą i tak były wzajemnie od siebie niezależne, że mogłoby się wydawać rzeczą niemożliwą, aby kiedykolwiek zdolne były porozumieć się w celu utworzenia stronnictwa. W pierwszych wiekach istnienia chrześcijańskiego cesarstwa istotnie nie miały większego zna-
czenia politycznego poza samym Egiptem, gdzie wprawdzie istniały od bardzo dawna, lecz ciągle były z sobą skłócone. Czasem klasztor dobrze prosperujący i ustosunkowany, jak klasztor Sostenionu w Konstantynopolu, mógł wywierać presję w jakiejś sprawie teologicznej, ale wtedy działał za pośrednictwem hierarchii. W ciągu tych stuleci szacunek ludu zdobywał sobie pojedynczy pustelnik albo świątobliwy człowiek. Mógł to być wędrowiec, ale częściej stałe miejsce osiedlenia się znajdował w jakimś ustroniu, grocie, na skale lub na słupie. Niebawem cały pobożny lud okoliczny przybywał do niego, aby go zobaczyć, zasięgnąć jego rady i prosić o błogosławieństwo. Nawet miejscowi zarządcy zjawiali się u niego szukając porady. Największy z tych eremitów, święty Szymon Słupnik, zyskał sobie taki rozgłos, że święta Genowefa przysłała mu z Paryża, z odległej Francji, wyrazy osobistego oddania, przekazane za pośrednictwem kupca syryjskiego. Cesarze szli za przykładem swoich poddanych. Kiedy święty Daniel Stylita osiadł na kolumnie w Konstantynopolu, Teodozjusz II tak bardzo przejmował się jego losem, że ilekroć nastąpiła burza, dowiadywał się przez posłańców, co się dzieje z tym świętym. Święty Alipiusz z Paflagonii, który spędził na kolumnie pięćdziesiąt trzy lata, dopóki paraliż nie zmusił go do zejścia z niej, został wybrany przeorem pobliskiego klasztoru, którym zarządzał ze swego wysokiego miejsca. W czasie prześladowań ikonoklastycznych święty Teodulus malował obrazy na szczycie swojej kolumny, gdzie znajdował się poza zasięgiem policji cesarskiej. Były nawet dwie
kobiety słupniczki. Lecz z biegiem czasu typ żyjącego samotnie świętego-eremity zaczął zanikać. Powodem tego był zapewne fakt rozwoju nabożeństw, spotęgowanego jeszcze zwycięstwem zwolenników kultu obrazów. Świątobliwy mąż, pragnący samotności, wolał teraz znajdować się dostatecznie blisko jakiegoś klasztoru, do którego mógłby się udawać i uczestniczyć w liturgii, z którym był więc związany. Ostatni wybitni święci eremici żyli w dziesiątym stuleciu. Należeli do nich Łukasz Stylita, który miał swoją kolumnę w Chalcedonie i u którego zasięgali rady członkowie dynastii Lekapenosa, oraz współczesny mu Bazyli Mniejszy. Na półwyspie greckim przebywał święty Łukasz ze Styris i do jego jaskini chętnie udawali się mężczyźni i kobiety po poradę. Czysto pustelniczy tryb życia odrodził się na początku XIV w. w osobie Grzegorza z Synaju, który uważał, że uczestniczenie w liturgii jest dla mistycznego przeżycia niepotrzebne. Nie znalazł jednak większego odzewu w Bizancjum i przeniósł się do Bułgarii, skąd jego idee przeszły na Ruś dając w efekcie początek temu specyficznemu zjawisku ruskiemu, jakim był star'ec, czyli wędrowny pustelnik, którego ostatnim i najbardziej znanym przykładem był Grigorij Rasputin. Gdy zmarł jakiś ważny święty pustelnik, stało się zwyczajem zakładanie klasztoru na miejscu jego pobytu, aby pozostawać pod jego świętym wpływem. Wielki klasztor świętego Szymona Słupnika w pobliżu Aleppo stanowił wpływowy ośrodek życia religijnego aż do czasu podboju tych stron przez Arabów. Po śmierci świętego Łukasza ze Styris kościół klasztorny zbudo-
wany na miejscu, w którym wiódł on pustelniczy żywot, został ozdobiony przez mozaicystów przysłanych z Konstantynopola przez samego cesarza. Zakładano wiele klasztorów dla uczczenia świętego lub przechowania świętych relikwii. Było przeto rzeczą naturalną, że mnisi popierali oddawanie czci świętym obrazom i świętym relikwiom. Pozostawali także w kontakcie z ludźmi i wiedzieli, że takie przedmioty urealniają opowieść biblijną i zaspokajają żywą wśród ludu potrzebę odczuwania bliskiej łączności ze światem duchowym. W poprzednich stuleciach ufundowanie lub obdarowanie klasztoru uważano za najwyższy akt pobożności. Toteż szybko mnożyła się liczba klasztorów i ich bogactwo. Ikono- klastyczni cesarze mieli w mnichach najbardziej niebezpiecznych przeciwników i podejmowali przeciw nim bardzo ostre kroki. Konstantyn V znajdował szczególną przyjemność w zamykaniu ich klasztorów i osobistym upokarzaniu mnichów. Ciągle jeszcze klasztory były zbyt luźno zorganizowane, aby móc skutecznie się bronić. Ale ich cierpienia zjednały im powszechną życzliwość, tak że Leon IV uznał za właściwe zmienić politykę swego ojca. Nie odegrały one aktywnej roli w procesie przywracania kultu obrazów za Ireny, co było wynikiem zdecydowania i taktu cesarzowej i człowieka świeckiego, Tarazjusza, którego ona ustanowiła patriarchą. Ale mnisi mieli już wówczas orędownika w osobie Platona, przeora z Sakkudionu w Bitynii. Wszelako jego główny wkład w debaty nad sprawą obrazów polegał na zwalczaniu każdego objawu tolerancji względem dawnych ikonoklastów bez wzglę-
du na skruchę, jaką by okazywali. Stanowisko Platona zarówno jako przeora Sakkudionu, jak i orędownika mnichów przejął jego siostrzeniec Teodor, który przybył w 799 r. do Konstantynopola, aby zostać przeorem Studiosu, największego klasztoru w obrębie jego murów. Teodor był wielkim reformatorem życia monastycznego. Jego dążenia, zmierzające do wprowadzenia w klasztorach ściślejszej dyscypliny i bardziej użytecznej pracy, znalazły szeroki oddźwięk, jakkolwiek nie powiodła się jego próba ustanowienia czegoś w rodzaju zakonu w sensie zachodnim, obejmującego szereg klasztorów. Odtąd jednak byli tacy mnisi, którzy kształcili się w duchu tradycji studyckiej we wszystkich większych klasztorach, które utrzymywały kontakt z sobą i z klasztorem Studios, a ich propaganda mogła docierać do mnichów na obszarze całego cesarstwa. Można powiedzieć, że powstało prawdziwe stronnictwo mnisze. Piętno na nim wycisnęła osobowość Teodora. Mnisi jako grupa przeciwni byli jakiejkolwiek władzy cesarza nad Kościołem. Ale cesarz miał pewne prawa administracyjne i na to oni nic nie mogli poradzić. Nie mogli na przykład zaprzeczyć mu prawa do ostatecznej decyzji przy nominacji patriarchy. Zdecydowanie jednak stali na stanowisku, że w żadnym razie nie powinien on narzucać Kościołowi doktryny, jak to czynili cesarzeikonoklaści. Musi podporządkować się prawom Kościoła i nie może być zwolniony z obowiązku stosowania się do nich z tytułu swojego stanowiska. Ale jeszcze bardziej niż cesarza mieszającego się w sprawy doktry-
ny lub łamiącego prawo moralne nie znosili patriarchy, który wspierał politykę cesarską lub zdradzał ambicje sprawowania władzy świeckiej. W sporze moechiańskim — wiele lat po śmierci Konstantyna VI — nie przestali atakować patriarchy Tarazjusza za to, że nie ekskomunikował kapłana, który ofiarował swoje usługi przy zawieraniu cudzołożnego małżeństwa przez tego cesarza. Nigdy też nie mogli wybaczyć następcy Tarazjusza, Niceforowi, że nie zastosował ekskomuniki, której oni żądali. Protesty, które kierowali pod adresem patriarchy Metodego, kiedy ten po powtórnym przywróceniu kultu obrazów okazywał, jak Tarazjusz, gotowość pozostawienia wykazujących skruchę ikonoklastów bezkarnymi, były w duchu Teodory. Ale po śmierci Teodora mnisi porzucili niektóre z jego ideałów. Teodor miał głęboki szacunek dla nauki. Pół wieku później stronnictwo mnichów stało się zdecydowanie antyintelektualne. Było to niewątpliwie skutkiem faktu, że cesarze drugiego okresu ikono- klastycznego, szczególnie Teofil, popierali naukę. Mnisi żywili nieufność do nauki klasycznej, która kwitła na dworze. Mieli za złe patriarsze Metodemu, że jej nie wyplenił, a jeszcze więcej Focjuszowi, że był w niej rozmiłowany. Opowiadano, że za patriarchy Ignacego Focjusz wymyślił herezję, aby móc napawać się widokiem plączącego się patriarchy-mnicha, kiedy usiłował on wdawać się w dyskusje na tematy teologiczne. Nieco później odrzucili także inne poglądy Teodora. Ten bowiem podkreślał prawo odwoływania się do Rzymu nie dlatego, żeby uważał, iż papież ma prawo ostatecznego wypowiada-
nia się w sprawach doktrynalnych; przyznawał je pentarchii patriarchów, stanowiącej, w jego przekonaniu, najwyższy autorytet w sprawach wiary. Papież jednak był zarówno starszym rangą, jak i tym jedynym hierarchą, od którego można było z zaufaniem oczekiwać udzielenia niezależnej i zgodnej z tradycją odpowiedzi. Patriarcha Konstantynopola nazbyt często był narzędziem cesarza, wschodni patriarchowie zaś znajdowali się pod władzą niewiernych i nie mogli pozwolić sobie na spór z cesarzem, gdyż tylko on przez swoje wpływy mógł bronić ich przed kalifem. Trudno jednak było mnichom odnosić się z taką samą ufnością do Rzymu, gdy papież zakwestionował legalność nominacji patriarchy Ignacego, który był ich przywódcą. Odwołanie się zaś Leona VI do Rzymu w sprawie jego czwartego małżeństwa i zgoda papieża na to, co w ich oczach stanowiło jawne cudzołóstwo, jeszcze sprawę pogorszyło. Pod koniec dziesiątego stulecia opinia mnichów Konstantynopola była zdecydowanie wrogo nastawiona do Rzymu. Wszelako sprytne rozegranie przez Leona VI sprawy tetragamii osłabiło stronnictwo mnichów i uciszyło je na pół wieku. Kiedy jego przywódca, świątobliwy Eutymiusz, przeszedł na stronę cesarza, a jego dawny przeciwnik, Mikołaj Mistyk, stał się obrońcą podnoszonej przez nich sprawy moralnej, znaleźli się w kłopocie, co mają myśleć. Gdy w 956 r. porywczy mnich Polieuktos został patriarchą, pozyskał sobie, jak się zdaje, poparcie mnichów we wszystkich swoich tak licznych sprzeciwach. Ale po jego śmierci stronnictwo
znowu ucichło, dopóki Michał Cerulariusz nie przeciągnął go na swoją stronę swoimi wrogimi wystąpieniami przeciw Rzymowi. Przeciwstawiając się cesarzowi, wspierany był skutecznie głównie przez mnichów. Utracił jednak ich poparcie z chwilą, gdy jego świeckie ambicje stały się nazbyt oczywiste. Tymczasem mnisi ulegli zastraszeniu po części pod wpływem potężnej osobowości cesarza-wojownika Bazylego II, po części zaś dlatego, że cesarze zdecydowanie chcieli ukrócić materialną potęgę klasztorów. Sukcesy militarne cesarza sprawiły, że wszystkie prowincje, oprócz pogranicznych, wolne były od groźby najazdów nieprzyjacielskich. Warto więc było inwestować w ziemię. Wiek X przynosi rozwój wielkich majątków świeckich, które z powodzeniem, choć bezprawnie, wchłaniały wolne wsie, to znaczy wsie, w których wieśniacy dzierżawili ziemię od państwa w zamian za obowiązek dostarczania rekruta do armii cesarskiej i płacenia wysokich podatków. Miejscowy magnat mógł wziąć wieś w swoje władanie, proponując zapłacenie dużych sum za ziemię albo przyjęcie na swoje barki ciężaru podatków, przy czym wieśniacy wstępowali w szeregi jego wojska prywatnego. Posiadłości klasztorne nie stanowiły takiego niebezpieczeństwa pod względem politycznym, lecz wsie tak samo zanikały na ziemiach nabytych — zazwyczaj w drodze zapisów — przez klasztory. Mnisi albo sami je uprawiali, często nieudolnie, albo oddawali je w dzierżawę wielkim dzierżawcom rolnym. Co więcej, podczas gdy ziemie znajdujące się w rękach świeckich mogły — przynajm-
niej teoretycznie — ulegać konfiskacie i ponownemu rozdaniu przez państwo, to te, które należały do klasztorów, były nienaruszalne. Na plus klasztorów należy jednak zapisać, że mnisi, podobnie jak później cystersi na Zachodzie, często osiedlali się na terenach pustynnych i bezludnych, jak skalisty przylądek góry Athos, który swoją pracą doprowadzili do stanu pomyślności. Należy również pamiętać, że wiele klasztorów założonych w większych i mniejszych miastach nie miało dóbr ziemskich, ale niektóre mogły posiadać kilka sąsiednich domów. Otóż te klasztory miejskie prowadziły bardzo szeroką i pożyteczną działalność społeczną, utrzymując szpitale, domy starców i szkoły elementarne. Wiele jednak posiadłości klasztornych, nabytych w drodze zapisów nawet w prosperujących gospodarczo regionach, często położonych daleko od klasztoru, do którego należały, pozostawiało pod względem gospodarczym wiele do życzenia, a władze cesarskie, zirytowane polityczną działalnością mnichów i wtrącaniem się ich do spraw hierarchii i nawet rodziny cesarskiej, patrzyły na nie złym okiem. W 964 r. cesarz Nicefor II wydał prawo zabraniające w ogóle zakładania nowych klasztorów, a także schronisk czy przytułków prowadzonych przez mnichów, oraz jakichkolwiek dalszych darów czy zapisów na rzecz takich instytucji — z wyjątkiem wypadku, gdy jakiemuś przytułkowi, który okazał się użyteczny dla społeczności, groziła likwidacja. Drugi edykt głosił, że wszystkie nominacje na stolice biskupie wymagają zatwierdzenia przez cesarza. Obawiał się on bowiem, że-
by stolic tych nie obsadzano ludźmi o skrajnie mniszych poglądach. Nicefor znany był z tego, że odznaczał się wzorową pobożnością i lubił przebywać w towarzystwie mnichów; nawet udzielił pomocy przy zakładaniu klasztorów na górze Athos. Ale będąc sam ascetą patrzył niezbyt chętnym okiem na bogate klasztory, a wobec patriarchy Polieuktosa czuł gniew. Jednym z warunków, które Polieuktos narzucił Janowi Tzimiskesowi przed ukoronowaniem go na cesarza, było uchylenie kodeksu Nicefora w zakresie odnoszącym się do klasztorów. Dla mnichów był to triumf. Ich poczucie satysfakcji nie trwało jednak długo. Bazyli II bowiem znalazł bardziej praktyczny sposób upokorzenia klasztorów. W latach 1003-1004 wprowadził prawo, które nakładało na miejscowego magnata obowiązek płacenia wszystkich podatków należnych od całej społeczności wiejskiej, w której miał on swoją posiadłość. Prawo to odnosiło się zarówno do klasztorów, jak i świeckich właścicieli ziemskich. Uderzyło ono ciężko w mnichów, których dochody głównie zależały od posiadanych majątków. Wiele klasztorów musiało znaczne części swoich dóbr sprzedać państwu. Następcy Bazylego II zaniechali jego polityki, ale ograniczono bogactwa klasztorów. Odtąd stronnictwo mnichów znajdowało oparcie w klasztorach Konstantynopola lub jego okolic, a siła jego zasadzała się na wpływie, jaki mnisi mogli wywierać na uboższą ludność miasta. Pod koniec X w. nastąpiło odrodzenie duchowego i mistycznego monastycyzmu pod przewodnictwem wybitnego nauczyciela, Symeona, zwane-
go Nowym Teologiem. Wydaje się, że nie pozostało to bez pewnego wpływu na odciągnięcie klasztorów wiejskich od zainteresowań politycznych. Ale mnisi Konstantynopola byli czymś więcej niż urzędnikami w dziedzinie działalności charytatywnej i bardzo mocno tkwili w sprawach doczesnych. Tradycyjnie przeciwstawiali się ingerencji państwa w sprawy kościelne i krytykowali obyczaje dworu, a równocześnie potęgowała się ich nieufność względem intelektualnych kół stolicy oraz niechęć do Rzymu, którą Michał Cerulariusz umiał tak skutecznie wykorzystać. Potęgę klasztorów wiejskich pomniejszały jeszcze kłopoty, w jakich znalazło się cesarstwo w późniejszych dziesięcioleciach XI w. Najazd Turków Seldżuków na Azję Mniejszą był ciężkim ciosem dla tamtejszych klasztorów. Tylko bardzo nieliczne ocalały nie doznając szkód, ale i one utraciły kontakt z Konstantynopolem. Nie tylko większość mnichów z Kapadocji i z centralnych rejonów uszła ze swoich domów, ale nawet wygnano ich z klasztorów na bityńskim Olimpie, w owym potężnym niegdyś ośrodku aktywności monastycznej. Spora część zbiegłych osiedliła się na wzgórzach za Trapezuntem albo na górze Latmos w pobliżu wybrzeża Morza Egejskiego, ale i tutaj nie czuli się bezpieczni. Znacznie więcej ich schroniło się na wyspy greckie albo do rozrastających się wspólnot na górze Athos. Uciekinierzy zawsze stwarzają problemy i zarówno klasztorom europejskim, jak i założonym na wyspach niełatwo było zasymilować napływającą masę ludzi. Niewielu z nich było bogatych. Nawet góra
Athos, która miała stać się głównym ośrodkiem monastycznym w nadchodzących stuleciach, znalazła się w stanie potwornego chaosu. Cesarz Aleksy I musiał tam wysłać komisję w celu zbadania doniesień o skandalicznie niemoralnym zachowaniu się mnichów. Nakazał też zaostrzyć przestrzeganie obowiązujących ich reguł. Wszelako w niespokojnych latach końca XI w., kiedy cesarstwo stawiało czoło najeźdźcom na wszystkich granicach, mnisi nie mogli odmówić współpracy z rządem. Ale mnisi konstantynopolitańscy nadal nie chcieli wyrzec się piętnowania niemoralności warstw wyższych. Aleksy I Komnen wkrótce po objęciu władzy starał się, za namową swej matki, rozwieść z żoną Ireną Dukas, pragnąc poślubić piękną cesarzową-wdowę Marię z Alanii. Patriarcha Kosmas, który był bliskim przyjacielem rodziny Dukasów, odmówił zgody na rozwód. Wiedział, że za nim stoją mnisi, ponieważ żyli jeszcze dwaj pierwsi mężowie cesarzowej Marii. Opinia publiczna podsycana przez mnichów już raz była wstrząśnięta jej małżeństwem z uzurpatorem cesarzem Niceforem Botaniatesem, podczas gdy jej męża Michała VII Dukasa zmuszono do przywdziania szat mniszych. Powtórzenie przez nią występku i dopuszczenie się podwójnego cudzołóstwa nie mogło jednak być tolerowane. Aleksy zdał sobie sprawę z tego, że musi zrezygnować ze swego zamiaru. Na szczęście jego małżeństwo z Ireną niebawem okazało się szczęśliwym i wy-
szło mu na dobre, gdyż żonę jego darzono głębokim szacunkiem z powodu jej pobożności. W innych sprawach Aleksy nie był skłonny liczyć się z mnichami. Kiedy, znalazłszy się w desperackiej potrzebie pieniędzy, skonfiskował złote i srebrne naczynia pochodzące z kościołów, odezwał się tylko słaby glos protestu ze strony hierarchii, lecz mnisi, wśród których wielu potępiało bogactwa kościelne, nie wyrazili żadnego sprzeciwu. Mniej byli zachwyceni, gdy zaczął wykorzystywać system zwany charistikia. Zgodnie z tym systemem dobra klasztoru, a nawet własność w mieście oddawano w zarząd osobie świeckiej. Ten charistikarios, jak go nazywano, miał dbać o to, żeby klasztor otrzymywał pełną sumę pieniędzy potrzebnych do zaspokojenia codziennych potrzeb z odpowiednią rezerwą na wyjątkowe okoliczności, natomiast nadwyżki mógł zatrzymać dla siebie. Skutkiem tego ziemię uprawiano lepiej niż poprzednio i mnisi nie byli odrywani od swoich zajęć do spraw gospodarczych. System ten wynalazł, zdaje się, Obrazoburca, lecz kiedy niektórzy biskupi zastosowali go na początku XI w. do podległych im klasztorów, uznano go za sprzeczny z prawem. Wuj Aleksego, Izaak Komnen, był zapewne pierwszym cesarzem, który nadawał charistika przyjaciołom i poplecznikom, a jego następcy, z wyjątkiem Konstantyna X Dukasa, który system ten potępił, poszli za jego przykładem. Aleksy stosował go na wielką skalę, gdyż to umożliwiało mu nagradzanie cenionych urzędników bez ponoszenia kosztów ze swej strony, a równocześnie sprawowanie pewnej kontroli nad ma-
jątkami klasztornymi. Wielu duchownych ustosunkowało się przychylnie do tej praktyki. Uczony i świątobliwy Eustacjusz z Tesaloniki uważał, że powstrzyma mnichów od zabiegania o pieniądze i pozwoli im wieść czystsze pod względem duchowym życie. Wielu mnichów o surowych poglądach, szczególnie w Konstantynopolu, nie martwiło się tym, że ich bogatszych braci zmuszano do prowadzenia mniej świeckiego trybu życia. Jednakże kłopoty trapiące cesarstwo nie spowodowały zmniejszenia się liczby mnichów. Podróżnik żydowski, Beniamin z Tudeli, który odwiedził Konstantynopol za panowania wnuka Aleksego, Manuela I, słyszał, że było tam tyle kościołów, ile dni w roku. Liczba ta jest zbyt okrągła, żeby była prawdziwa, ale niewątpliwie znajdowało się tam około dwustu kościołów, które przeważnie były przyłączone do jakiegoś klasztoru lub konwentu. Sam cesarz Manuel z pewnością uważał, że w stolicy jest za dużo mnichów, wydał bowiem w 1158 r. zakaz zakładania nowych klasztorów w Konstantynopolu i wielkich miastach cesarstwa. Następnie, aby zabezpieczyć beneficja płynące z systemu charistikia, a zarazem uniknąć nadużyć, zarządził, by nowych fundacji klasztornych nie obdarowywano ziemią, lecz by zapewniano im pewien dochód z dóbr fundatora i jego spadkobierców, którzy w ten sposób stawali się pełnoprawnymi charistikarii. Prawa tego jednak nie przestrzegano za życia Manuela ani nawet zgoła nie pamiętano o nim po jego śmierci.
W XII w. mnisi stanęli w obliczu nowych problemów. Mogli mieć ważki glos, gdy cesarz próbował naprawić stosunki z Rzymem, popierając patriarchę, który mu się przeciwstawiał, ale nie było zgody między nimi z powodu wybuchających herezji. Herezja bogomiłów w ciągu XI w. dotarła z Bułgarii do Konstantynopola, gdzie szerzyły się inne herezje dualistyczne, masaliańska i paulicjańska, oraz kilka pomniejszych sekt, które istniały w cesarstwie w podziemiu i nigdy nie zostały ostatecznie wyplenione. Dualiści, którzy utrzymywali, że materia jest z natury nieodwracalnie zła, nie mogli przyjąć podstawowej nauki chrześcijańskiej o wcieleniu Chrystusa. Władze kościelne nie mogły im tego darować. Ponadto dualiści zrazili sobie władze świeckie swoją nauką społeczną. Byli pacyfistami; potępiali płodzenie dzieci; ich stosunek do rządu i prawa można określić jako bierny anarchizm. Jednakże kładąc wielki nacisk na święte ubóstwo przyciągali do siebie wielu bardziej surowych mnichów. Toteż dualiści znajdowali zwolenników w licznych klasztorach, w tym także najbogatszych i cieszących się wielkim rozgłosem. Zyskali sobie szacunek wśród ludzi świeckich czystością swego surowego i zdyscyplinowanego trybu życia. Ale opinia publiczna w ogólności miała im za złe ich antyspołeczne zwyczaje i wzburzona była ich ikonoklazmem, ponieważ potępiali nie tylko święte obrazy i relikwie, lecz także święte symbole; niektórzy odrzucali nawet krzyż, jako materialny, niegodny czci przedmiot. Ku tej herezji skłaniali się pewni wybitni ludzie świeccy, wśród nich także, jak się zdaje, matka cesarza Aleksego I,
dawna regentka Anna Dalassena, którą niespodzianie wydalono z dworu, przy czym starano się ograniczyć do minimum rozgłos tego wydarzenia. Sam Aleksy stanął na czele ugrupowania zmierzającego do stłumienia herezji środkami, które były zbyt srogie, żeby w oczach wielu przywódców duchownych mogły uchodzić za odpowiednie. Nie odniósł jednak pełnego sukcesu. Komórki herezji przetrwały w kilku klasztorach przez cały XII w. W 1147 r. cesarz Manuel przeżył niemało przyjemności, gdy udało mu się usunąć patriarchę Kosmasa II za udzielanie heretykom schronienia, czym zyskał aprobatę Kościoła. Wobec konieczności uporania się z takimi problemami wewnętrznymi ani hierarchia, ani klasztory nie były w stanie przeciwstawiać się władzy cesarskiej — z wyjątkiem wypadku, kiedy przy wzajemnej współpracy i poparciu opinii publicznej wniwecz obrócili podejmowane przez Manuela próby pojednania się z Rzymem. Od początku tego stulecia Bizancjum odczuwało skutki wypraw krzyżowych, które wprawdzie na początku wychodziły cesarstwu poniekąd na korzyść, lecz z biegiem czasu przyczyniały się do rozbudzania wzajemnej nieufności i niechęci między Bizantyjczykami a przybyszami z Zachodu. Dla przeciętnego Bizantyjczyka widok ogromnych wojsk ciągnących, najwidoczniej na rozkaz papieża, przez jego ziemie i dopuszczających się rabunków w czasie przemarszu, był czymś przerażającym. Gorszył go fakt, że wraz z wojskami maszerowali uzbrojeni kapłani. Irytowała go także wielka liczba kupców włoskich, którzy osie-
dlali się w Konstantynopolu i innych wielkich miastach cesarstwa i odgrywali znaczną rolę w ich życiu handlowym. W czasie kryzysów z końca XI w. cesarz potrzebował pomocy włoskich miast morskich i kupował ją, udzielając im większych koncesji handlowych, niż mieli jego poddani. Było niemożliwe, żeby ludność Konstantynopola czy Tesaloniki nie czuła nienawiści do tych hardych przybyszów z Zachodu, dumnie stąpających po ich ulicach i bazarach i bogacących się kosztem kupców miejscowych. Nienawiść ta jeszcze się spotęgowała, gdy zaczęli oni przyprowadzać z sobą własnych kapelanów i uzyskali pozwolenie wznoszenia kościołów łacińskich. Nic przeto dziwnego, że żywiona przez Manuela nadzieja poprawienia stosunków z Rzymem — co według niego miałoby znaczenie polityczne — okazała się złudna, skoro Kościół i ludność odmówili współdziałania z nim. Taka opozycja nie podważała jednak autorytetu cesarza. Manuel bowiem, podobnie jak jego ojciec Jan II i dziadek Aleksy, sprawował silną kontrolę nad Kościołem w innych sprawach. Pomijając politykę w stosunku do Rzymu, jego rządy cieszyły się poszanowaniem i posłuszeństwem społeczeństwa. Sam Manuel bynajmniej nie stracił popularności, gdy zainteresowania teologiczne skłoniły go do obrony tak zwanego holosfyryzmu — doktryny, która miała ułatwić muzułmanom przyjęcie chrześcijaństwa — aby jedynie dowiedzieć się, że naukę tę uznano za herezję na synodzie, który on sam zwołał, aby ją poddać pod dyskusję. Sprawa ta jednak nie wzbudziła większego zaintereso-
wania poza kręgiem zawodowych teologów. Nawet mnisi uważali, że nie ma w tym nic niewłaściwego, iż cesarz interesuje się takimi sprawami. O wiele bardziej gorszył ludzi taki cesarz, jak uzurpator Andronik Komnen, który prosił swoich przyjaciół, aby w jego obecności nie rozmawiali o teologii, gdyż to bardzo go nudzi. Ale Andronik był człowiekiem bezbożnym i okrutnym, którego życie nie przyniosło tronowi chluby, a mnisi ze swej strony mieli swój udział w doprowadzeniu do jego upadku. Stronnictwo mnichów nadal istniało i miało pozostać istotnym czynnikiem w życiu Bizancjum.
ROZDZIAŁ VI SCHYŁEK I UPADEK: KRES KRÓLESTWA BOŻEGO NA ZIEMI Ostatnim okresem potęgi Bizancjum był XII w., ale nawet wówczas była to już świetność raczej pozorna niż rzeczywista. Konstantynopol ze swymi manufakturami i warsztatami rzemieślniczymi oraz ruchliwymi bazarami był ciągle jeszcze najbogatszym miastem świata chrześcijańskiego, ale uzyskiwane tu pieniądze w coraz większej mierze napełniały sakiewki kupców włoskich. Armia cesarska stanowiła jeszcze potężną siłę bojową, ale składała się przeważnie z obcych najemników, których utrzymywanie było kosztowne, a lojalność niepewna. Do społecznych problemów połowy XI w. i komplikacji politycznych, jakie nastąpiły wraz z końcem dynastii macedońskiej, doszło jeszcze szaleństwo nieodpowiedzialnych cesarzy i ich doradców, co pozwoliło tureckim najeźdźcom zalać Anatolię i usadowić się w okręgach, które w przeszłości dostarczały najwięcej żołnierzy armii i żywności stolicy. W tym samym czasie barbarzyńscy Normanowie atakowali cesarstwo od zachodu. Za panowania pierwszych cesarzy z dynastii Komnenów sytuacja uległa znacznej poprawie, lecz polepszenie to nie opierało się na trwałych podstawach. Osiągnięto je bowiem w dużej mierze dzięki zręcznie prowadzonej dyplomacji, a w szczególności dzięki uzyskaniu pomocy Wenecjan, którzy w zamian żądali przywilejów handlowych. Także inne wielkie włoskie miasta kupieckie wymuszały dla siebie
podobne korzyści. Wyprawy krzyżowe początkowo przyniosły korzyść cesarstwu, ale też niemal od początku wzbudzały więcej wrogości niż życzliwości w stosunkach między chrześcijaństwem Wschodu i Zachodu, a wrogość ta potęgowała się, w miarę jak pogłębiała się schizma między Kościołami. Sami Bizantyjczycy mieli poczucie, że żyją w zmiennym i niepewnym świecie. Ich nastroje znajdują wyraz w sztuce XII w. W X i w pierwszej połowie XI w. jest ona sztuką pewności i pogody, klasyczną w proporcjach i umiarze, a doskonałą w stosowaniu form i światła. Jest to sztuka, która pozostaje w harmonii z Królestwem Boga na ziemi. W XII w. pewność i pogoda uległy zburzeniu. Przychodzi patos. Przesadna uczuciowość pojawia się w proporcjach, ukazują się obawy i troski ludzkie. Chrystus w majestacie jeszcze dominuje na sklepieniach kościołów, ale jest On Bogiem surowszym. Jak nigdy przedtem artyści widzą w Chrystusie cierpiącego człowieka. Matka Boża już nie jest spokojna i dumna, ale coraz częściej jest to mater dolorosa. Istotnie, cesarstwo nie mogło już mieć poczucia zadowolenia czy bezpieczeństwa. Utraciło anatolijskie zaplecze. Już przed końcem stulecia nie sprawowało władzy nad Półwyspem Bałkańskim, gdzie królestwa Serbów i Bułgarów zdobyły sobie niezależność. Nie można już było pogardzać krajami chrześcijaństwa zachodniego. Coraz bardziej uświadamiano sobie, że na Zachodzie znajdują się państwa z potężnymi armiami i flotami, a także ambitnymi władcami, na których majestat cesarski nie czynił żadnego wrażenia.
W tych okolicznościach ambicje odgrywania roli wielkiej potęgi okazały się zbyt wygórowane dla Bizancjum. W ostatnich dwóch dekadach XII w. zaczęło się ono gwałtownie chylić ku upadkowi. Potem, na początku następnego stulecia, nastąpił nagły, dramatyczny i katastrofalny kryzys, kiedy w 1204 r. armia krzyżowców, pobudzanych chciwością nie cofającą się przed gwałtami oraz wyrachowaną zachłannością Wenecjan, wykorzystała wyjątkową bezsilność władz w Konstantynopolu, aby szturmem zająć i złupić to wielkie miasto i ustanowić tam Cesarstwo Łacińskie z cesarzem Frankiem, dzielącym władzę z dożą weneckim. Zdobywcom nie udało się zająć całego cesarstwa. Bizancjum przetrwało w trzech ośrodkach. Na wschodzie gałąź dynastii komneńskiej usadowiła się w Trapezuncie. Na zachodzie gałąź ostatniej dynastii, Angelosów, osiadła w Epirze. Bliżej metropolii ustanowił rząd w starym i świętym mieście Nicei zięć ostatniego cesarza, Teodor Laskarys. Na odpowiedź, który z tych ośrodków miał się stać oficjalnym „cesarstwem na wygnaniu”, nie trzeba było długo czekać. Wielki Komnen w Trapezuncie — jak sam niebawem zaczął się nazywać — rezydował zbyt daleko. Jego cesarstwo miało przetrwać do 1461 r., ale w polityce Konstantynopola nigdy nie odgrywało większej roli niż peryferyjna. Angelosowie z Epiru byli potężniejsi, szczególnie po zajęciu miasta Tesalonica w 1223 r., lecz ich państwo znajdowało się w niekorzystnym położeniu geograficznym i brak im było pewnego ustrojowego atutu, jakim roz-
porządzał Teodor Laskarys: była nim obecność patriarchy Konstantynopola w jego stolicy. Kiedy w 1204 r. padł Konstantynopol, patriarcha Jan X Kamateros uszedł do Didimotyki w Tracji, ale formalnie nie abdykował i odrzucił zaproszenie Teodora Laskarysa do osiedlenia się w Nicei. Tymczasem zwycięscy krzyżowcy wybrali na patriarchę Konstantynopola Wenecjanina, Tomasza Morosiniego. Wraz z innymi biskupami francuskimi i włoskimi, narzuconymi bizantyjskim stolicom, usiłował on zlatynizować Kościół bizantyjski, zabraniając ortodoksyjnych praktyk i liturgii. Na wiadomość o śmierci Jana X, która nastąpiła w 1206 r., zebrał się kler ortodoksyjny przebywający na terenach podbitych i wystosował pismo do papieża Innocentego III, prosząc go o pozwolenie na wybór patriarchy greckiego, który by uznał zwierzchnictwo papieskie, lecz kierował Kościołem zgodnie z tradycjami ortodoksyjnymi. Innocenty nie potwierdził wyboru Morosiniego, ale nie chciał też go odrzucić. Tak więc prośba greków nie doczekała się odpowiedzi. Gdyby Innocenty okazał się na tyle politykiem, aby ich wysłuchać i przejawić swą gotowość obrony Kościoła ortodoksyjnego przed nietolerancją nowych panów, mógłby osiągnąć uznanie swojego zwierzchnictwa przez większą część świata greckiego. Wielu zrozpaczonych greków byłoby się z tym pogodziło, a niezależnym książętom greckim trudno byłoby odmówić uznania patriarchy przebywającego w Konstantynopolu i wybranego zgodnie z prawem kanonicznym. Byłoby nawet możliwe, że Kościół ortodoksyjny uzna cesarza
łacińskiego, Henryka z Flandrii — który czynił, co mógł, aby sobie pozyskać swoich greckich poddanych, cieszył się ich sympatią i prawdopodobnie był inspiratorem owego listu do papieża — za prawowitego cesarza. Nie miał on jednak żadnego wpływu na papieża, którego nieprzejednane stanowisko wywołało jeszcze większą niż przedtem wrogość w świecie ortodoksyjnym. Gdy zatem Teodor Laskarys rozesłał do wszystkich biskupów patriarchatu zaproszenia, aby przybyli do Nicei w celu dokonania wyboru „patriarchy na wygnaniu”, zjawiła się tam pewna liczba biskupów z terenów okupowanych, aby przyłączyć się do swoich kolegów z ziem jemu podległych. Natomiast rywalizujący z nim władcy Epiru i Trapezuntu nie pozwolili na to swojemu klerowi. Synod zebrał się w Nicei w marcu 1208 r. i wybrał patriarchą Michała Autoreanosa, który przez ostatnie trzy lata pełnił funkcję głowy Kościoła na terytorium Nicei. Zaraz po swoim wyborze Michał koronował Laskarysa na cesarza. Jednak kanoniczność tego postępowania budziła zastrzeżenia. Wielki Komnen i jego arcybiskup odmawiali aż do 1260 r. uznania patriarchy działającego na terytorium Nicei. Despotes Epiru popierany przez uczonego arcybiskupa Ochrydy, Demetriusza Chomatianosa, wystąpił z jeszcze gwałtowniejszym potępieniem. Dopiero gdy w 1261 r. cesarz nicejski odzyskał Konstantynopol, cały wolny świat grecki uznał władzę patriarchy. Ale fakt, że władcy nicejscy mieli patriarchę, uznawanego przez więk-
szość ortodoksów, dodawał im powagi, jakiej nie miał żaden z ich rywali. W owej przełomowej epoce cesarz i patriarcha musieli współpracować z sobą. Kościół nie mógł pozwolić sobie na spory z władzą świecką. I oto teraz oficjalna hierarchia — wbrew temu, cokolwiek mogli o tym myśleć mnisi — zaczęła uznawać nadrzędność praw cesarza. Wielki kanonista, Teolor Balsamon, pisząc około 1180 r., wyraźnie stwierdził, że cesarz jest ponad prawem zarówno świeckim, jak i religijnym i że tylko on może wprowadzać ustawodawstwo świeckie i religijne. Jego zadaniem jest troska tak samo o dusze, jak i ciała poddanych. Jedyną rzeczą, która przekraczała jego kompetencje, było podejmowanie decyzji w sprawach wiary. Chomatianos zabiegając o uznanie swego pana, Teodora Dukasa Angelosa, za cesarza i siebie samego — taką przynajmniej miał nadzieję — za patriarchę, jeszcze wyraźniej wypowiadał się na temat zwierzchnictwa świeckiego władcy nad Kościołem. Cesarstwo nicejskie za Teodora Laskarysa i jego jeszcze zdolniejszego zięcia Jana Vatatzesa było mimo wszelkich trudności państwem dobrze rządzonym i prosperującym. Z chwilą śmierci Jana jasne było, że jedynie władcy nicejscy będą w stanie odebrać Konstantynopol łacinnikom, którzy fakt, iż mogli dłużej dzierżyć stolicę w swym ręku, zawdzięczali raczej rywalizacji Angelosów z władcami nicejskimi niż własnym wysiłkom lub pomocy uzyskanej od Wenecjan. W sprawowaniu rządów cesarze nicejscy mogli liczyć na pełną współpracę hierarchii. Prawda, że patriarchowie nie
bardzo byli zachwyceni cesarską polityką prowadzenia negocjacji z Rzymem w sprawie zjednoczenia Kościołów, ale jeśli rozmowy te pozostały bez rezultatu, to stało się tak raczej wskutek nieprzejednanej postawy Rzymu niż jakiejś intrygi ze strony greków. Hierarchia nie była też zbytnio zadowolona, gdy Teodor Laskarys poślubił córkę cesarza łacińskiego (była to jego druga żona). Z otwartym protestem wystąpili jednak dopiero wtedy, gdy powziął zamiar wydania swej córki za mąż za brata swojej nowej żony, łacińskiego cesarza Roberta. Byłoby to sprzeczne z przepisami dotyczącymi pokrewieństwa. Nie było żadnych sprzeciwów, gdy Jan Vatatzes pojął za drugą żonę Konstancję, nieślubną córkę Fryderyka II, ale uprawomocnioną po przejściu na prawosławie i ponownym chrzcie, na którym przyjęła imię Anna.” Uczony duchowny Nicefor Blemnydes przechwalał się, że naraził się na gniew cesarza wyśmiewając się z aspiracji jego włoskiej damy dworu, znanej jako metresa cesarska. Ale Blemnydes nie zasługuje na wiarę we wszystkim, co dotyczy jego osoby. Jego rozpaczliwe zabiegi o uzyskanie stanowiska patriarchy na nic się zdały, gdyż Jan Vatatzes i jego syn i następca, Teodor II, byli zbyt mądrzy, aby mianować na nie człowieka tak próżnego i kłótliwego. Blemnydes chciałby nas przekonać, że Teodor II ofiarował mu to stanowisko obiecując, iż w razie przyjęcia go posiądzie większą władzę i sławę niż jakikolwiek poprzedni patriarcha, i że on jakoby zgodził się na to pod warunkiem, że zawsze będzie mógł stawiać chwałę Bożą na pierwszym miejscu. „Nie martw się o chwałę Bożą” —
miał cesarz powiedzieć gniewnie i wycofać propozycję. Jest wysoce nieprawdopodobne, by kiedykolwiek mu ją uczyniono. Teodor II w pismach swoich mówi bez ogródek o pełnym zwierzchnictwie cesarza nad Kościołem, podczas gdy Blemnydes w małym traktacie na temat władzy królewskiej, dedykowanym Teodorowi, oświadcza, że obowiązkiem cesarza jest troszczyć się o duchowe i moralne dobro poddanych. Niemniej jednak i sam cesarz musi przestrzegać zasad kodeksu moralnego. Właśnie bezceremonialne zlekceważenie tej zasady doprowadziło do kolejnego i ostatniego wielkiego sporu między Kościołem i państwem w Bizancjum. Teodor II zmarł w sierpniu 1268 r., pozostawiając jako swojego dziedzica ośmioletniego syna, Jana IV. Ponieważ nie żyła już wówczas matka chłopca, Teodor zaplanował, że regentem zostanie jego pierwszy minister, Jerzy Muzalon, wspierany przez patriarchę Arseniusza Autoreanosa. Ale Muzalonem, biurokratą niskiego pochodzenia, pogardzało wojsko i dostojnicy dworscy; patriarcha zaś, choć był człowiekiem świeckim aż do chwili swego wyboru, okazał się ascetycznym zwolennikiem dyscypliny, bardzo podziwianym przez mnichów i uboższe duchowieństwo, lecz nielubianym przez biskupów. Po kilku dniach Muzalona zamordowano, a głównego dowódcę w cesarstwie, Michała Paleologa, dalekiego kuzyna cesarza, wprowadzono na urząd jako megaduksa i regenta, który przybrał, za zgodą patriarchy, tytuł despotesa. Następnie, w grudniu, zażądał, aby patriarcha koronował go na cesarza. Arseniusz uznał — choć, jak się zdaje, niechętnie
— że było to najlepsze rozwiązanie. Istniały przecież w X w. precedensy przejmowania władzy przez żołnierzy, gdy prawowity cesarz był małoletni, bez przesądzania jego ostatecznych praw. Lecz ani Nicefor Fokas, ani Jan Tzimiskes nie mieli synów, podczas gdy Michał miał liczną rodzinę. Toteż Arseniusz upierał się, żeby równocześnie ukoronować małoletniego Jana. Tymczasem w czasie koronacji Michał wysunął się przed chłopca, aby zostać przed nim ukoronowanym, jak przystało na człowieka, który miał być samowładcą. Arseniusz musiał się zadowolić zobowiązaniem Michała do złożenia solennej przysięgi, że nie uczyni niczego przeciw interesom lub osobie współcesarza. Panowanie Michała miało chlubny początek. W 1259 r. wojska jego odniosły wielkie zwycięstwo pod Pelagonią w Tessalii nad koalicją książąt łacińskich, królem Sycylii i despotesem Epiru. Potęga Angelosów została złamana, a Michał zdobył na Frankach mocny punkt oparcia na Peloponezie, który jego następcy będą stale rozszerzać. W dwa lata później, w lipcu 1261 r., armia jego wkroczyła do Konstantynopola i to był koniec Cesarstwa Łacińskiego. Zapanowała radość w całym cesarstwie. Nawet Arseniusz, który ustąpił z urzędu patriarchy, gdyż żywił pewne podejrzenia względem Michała, zgodził się powrócić na swój tron i dokonać nowej ceremonii koronacyjnej w kościele Mądrości Bożej. Ale czy patriarcha spodziewał się tego, czy nie, faktem jest, że na uroczystości brak było młodego cesarza Jana. Ukoronowano więc Michała, jego żonę i najstarszego syna. Zanim rok dobiegł końca,
Arseniusz dowiedział się, że Michał wyłupił Janowi oczy, aby w ten sposób uczynić go raz na zawsze niezdolnym do objęcia tronu. Tego było już za wiele. Arseniusz rzucił na Michała ekskomunikę i zabronił mu wstępu do kościoła Mądrości Bożej. Opinia w cesarstwie była podzielona. Cesarz Michał popełnił potworny akt okrucieństwa w stosunku do dziecka powierzonego jego opiece i czynem tym złamał uroczystą przysięgę. Nabożny lud przejęty był zgrozą. Szczególnie silne wzburzenie ogarnęło mieszkańców prowincji azjatyckich, gdzie starą dynastię darzono serdeczną pamięcią. Nawet miały tam miejsce dwa nieudane powstania wzniecone w obronie oślepionego i uwięzionego młodego cesarza. Z drugiej strony Michał był jednak cesarzem ukoronowanym. Czy patriarcha mógł obłożyć klątwą cesarza? Nawet Mikołaj Mistyk nie ośmielił się ekskomunikować Leona VI za to, że wyprowadził go w pole w sprawie czwartego małżeństwa, mimo że posunął się tak daleko, iż zamknął drzwi kościoła Mądrości Bożej przed cesarzem. Co więcej, jakkolwiek wielki był grzech, jaki Michał popełnił, okazał się on władcą odnoszącym wspaniałe sukcesy i przedsięwzięciom jego wyraźnie towarzyszyło błogosławieństwo Boże. Nikt zresztą w Konstantynopolu ani w prowincjach europejskich nie widział młodocianego nieszczęśnika, o którego istnieniu ledwie słyszano. Rozgorzał wielki spór. Po jednej stronie było stronnictwo mnichów, któremu obecnie przewodził sam patriarcha, stronnictwo, które zawsze walczyło o to, by wysoki poziom moralny obowiązywał także cesarza,
i nigdy nie wahało się gromić rozwiązłych i zbytkownych obyczajów dworu i niefrasobliwych intelektualistów, którzy teraz zasiadali na tak wielu stolicach biskupich. Po drugiej stronie stało stronnictwo dworskie, które było mniej pobożne i surowe, lecz nie mniej religijne, i które uważało cesarza za namiestnika Boga, i to namiestnika, który wiele uczynił dla dobra Kościoła. Zapewne dopuścił się grzechu, ale jako cesarz powinien otrzymać rozgrzeszenie. Mnisi nie mogli pogodzić się z tym, żeby grzeszny człowiek, bez względu na swoją rangę, mógł uważać siebie za stojącego ponad prawami Boga. W oczach dworu zaś mnisi zdawali się godzić w podstawowe i święte zasady ustroju cesarstwa chrześcijańskiego. Rozłam ten miał trwać przez wiele lat. Dopiero w 1265 r. Michał ośmielił się zdjąć z urzędu Arseniusza pod zarzutem udziału w spisku zorganizowanym przeciwko tronowi. Dowody niemal na pewno zostały sfałszowane, gdyż Arseniusz, jakkolwiek bardzo Michała nienawidził, nie był konspiratorem politycznym. Człowiek, którego cesarz wprowadził wówczas na tron patriarchy, German III, był głupcem pozbawionym zupełnie godności. Cesarz nie znalazł w nim żadnej pomocy i zmusił go do abdykacji. Pod koniec 1266 r. Michał zamianował na jego miejsce mnicha Józefa, który po kilku miesiącach gorących dyskusji zgodził się rozgrzeszyć go z jego występku. W dniu 2 lutego 1267 r. cesarz ukląkł z obnażoną głową przed patriarchą i Świętym Synodem i wyznał swój grzech, po czym zdjęto z niego klątwę kościelną.
Był to triumf Kościoła jako strażnika moralności. Cesarz został zmuszony przyznać, że zgrzeszył jako człowiek. Tym samym jednak nie nastąpił koniec schizmy. Arseniusz, który wiódł nędzny żywot na wygnaniu, oświadczył, że jest z takiego obrotu rzeczy zadowolony. Natomiast arsenici, jak nazywano jego zwolenników, byli mniej pobłażliwi. Wielu biskupów, wspieranych przez patriarchę Aleksandrii, który wolał raczej żyć wygodnie w Konstantynopolu niż pod władzą muzułmanów w Egipcie, odmówiło uznania Józefa jako patriarchy. Gdy zaś sporo mnichów poszło za ich przykładem, nakazano klasztorom usuwać takich buntowników, którzy wskutek tego musieli tułać się, bezdomni, po całym cesarstwie zyskując poparcie dla swojej sprawy. Wielu z nich w kazaniach głosiło konieczność stosowania biernego oporu nie tylko wobec patriarchatu, ale i władz świeckich. Tym ostatnim stworzyli niemały kłopot, zwłaszcza że cieszyli się poparciem sąsiadów, którzy patrzyli zawistnym okiem na Michała, jak Jan Bastard, książę z rodu Angelosów, który ogłosił się władcą Tessalii. Dla ich wsparcia zwołał on synod w 1272 r. Swoją polityką zagraniczną cesarz bynajmniej nie przyczynił się do poprawy stosunków z mnichami. Istniało realne niebezpieczeństwo, że łaciński Zachód pod silną ręką Karola Andegaweńskiego, króla Sycylii, jako swego przywódcy podejmie jakąś próbę odzyskania Konstantynopola. Michał doszedł do przekonania, że jedynym sposobem przeciwstawienia się temu jest prowadzenie rokowań o zjednoczenie jego Kościoła
z Rzymem. Nie była to łatwa polityka. Wielu papieży wolało podporządkować sobie Kościół grecki w drodze podboju. Gdy jednak w 1271 r. na tron papieski wstąpił Grzegorz X, człowiek owładnięty ideą krucjaty, Rzym przyjął bardziej pojednawczą postawę, wciąż przy tym wymagając uznania swojego zwierzchnictwa. W 1274 r. zwrócono się do Michała, aby wysłał na sobór do Lyonu delegatów, którzy by przedstawili gotowość podporządkowania się jego Kościoła Rzymowi. Przyjęcie tego zaproszenia było bardzo niepopularne w Bizancjum. Wprawdzie znalazło się kilku takich duchownych, jak Jan Bekkos, wielki chartofylaks kościoła Mądrości Bożej, którzy byli święcie przekonani o słuszności sprawy Rzymu, lecz ogólnie biorąc tylko wśród ludzi świeckich na dworze można było znaleźć zwolenników unii, i to powodowały nimi względy raczej polityczne niż religijne. Patriarcha Józef wyraził sprzeciw. Nie ustąpił ze stanowiska, ale został czasowo zawieszony. Jedynymi duchownymi, którzy zdradzali przed cesarzem chęć wyjazdu do Lyonu, byli skompromitowany eks-patriacha German i metropolita nicejski, Teofanes, który zresztą daleki był od entuzjazmu. W roli rzecznika tego stronnictwa występował świecki sekretarz cesarza, Jerzy Akropolita. Delegacja płynęła na dwóch okrętach i pobożni ludzie nie byli wcale zdziwieni, kiedy dowiedzieli się, że w czasie gwałtownej burzy morskiej okręt wiozący dary przeznaczone dla papieża zatonął z całym swoim ładunkiem. Unia lyońska została podpisana w lipcu 1274 r. Dla Michała była ona osiągnięciem bezpośredniego celu
politycznego, jaki sobie postawił. Karola Andegaweńskiego na razie powstrzymano od wyprawy na Konstantynopol, lecz groźba pozostała i nie przestała zupełnie istnieć do 1282 r., kiedy w wyniku spisku, w dużej mierze zorganizowanego w Konstantynopolu, zastępy Karola w Italii wyrżnięto w powstaniu zwanym „nieszporami sycylijskimi”. Tymczasem w Bizancjum doszło do ostrego sporu. Ogromna większość biskupów pod wodzą patriarchy Józefa sprzeciwiała się unii. Józefa usunięto z urzędu w 1275 r. i zastąpiono unionistą Janem Bekkosem, ale Michał nie był w stanie złożyć z urzędu innych biskupów, z braku kandydatów skłonnych akceptować jego politykę. Kilku biskupów uważało, że Józef nie dość stanowczo potępił unię, i opuściło go przyłączając się do arsenitów, którzy wcale nie martwili się tym, że otrzymali nową broń do atakowania rządzących wiedząc, że będą mieć ogólne poparcie. Również w kołach świeckich unia spotkała się z ogólnym potępieniem, a opozycji przewodziła siostra cesarza, Eulogia. Po raz pierwszy od czasu ikonoklastów cesarz kazał uwięzić, a nawet poddać torturom pobożnych chrześcijan za odmowę podporządkowania się jego nakazom religijnym. Michał zmarł w grudniu 1282 r. jako człowiek znienawidzony przez większość swoich poddanych za podpisanie unii i próby narzucenia jej im przemocą — i ekskomunikowany przez papieża za to, że nie potrafił ich skłonić do jej przyjęcia. Jego syn i następca, Andronik II, panował trzydzieści dziewięć lat, aż do 1321 r. Pod względem politycznym był to dla Bizancjum katastrofalny okres,
w którym cesarstwo utraciło prawie całe terytorium azjatyckie na rzecz młodego ottomańskiego emiratu tureckiego, a sporą część ziem europejskich na rzecz Serbów, i do tego jeszcze raz po raz dawały znać o sobie problemy gospodarcze i niepokoje polityczne. Z punktu widzenia religijnego ważne było to, że stworzono wzór dla stosunków między Kościołem i państwem na pozostałe lata istnienia cesarstwa. Andronik był człowiekiem pobożnym. Gdy jeszcze był chłopcem, ojciec zmusił go do podpisania unii, lecz czuł się on nieszczęśliwy z tego powodu. Choć osobiście lubił patriarchęunionistę, Jana Bekkosa, natychmiast usunął go z urzędu i przywrócił na to stanowisko Józefa. Uwolnił wszystkie ofiary prześladowań Michała. W styczniu 1283 r. zwołany przez niego synod nakazał spalenie wszystkich dokumentów dotyczących unii. Bekkosa uznano za heretyka i zesłano na wygnanie, lecz nie znęcano się nad nim. Wkrótce potem, w marcu, zmarł patriarcha Józef. Nowy cesarz już był w kontakcie w przywódcami arsenitów, którzy mieli nadzieję, że ktoś z ich grona zostanie mianowany następcą Józefa, i doznali rozczarowania, gdy cesarz wybrał jednak uczonego Jerzego z Cypru, który objął urząd jako Grzegorz II. Natychmiast zwołano inny synod, aby dopełnił dzieła potępienia unionistów z osobą zmarłego cesarza włącznie. Zadowoliło to większość ortodoksów, ale skrajni arsenici pozostali nieubłagani. Andronik osobiście przeprowadzał rozmowy z ich rzecznikami. Sprowadził ciało Arseniusza do Konstantynopola i urządził mu ponowny pogrzeb z wszystkimi honorami
należnymi patriarsze, a nawet odwiedził ślepego ekscesarza Jana Laskarysa. Jednakże arsenici ciągle odmawiali współpracy z nim. Grzegorza II usunięto ze stanowiska w 1289 r. z powodu wydania tomos, który w zamierzeniu miał przejednać unionistów, a który zarówno łacinnicy, jak i grecy uznali za heretycki. Jego następcą został mnich z Athos, które teraz zaczynało odgrywać rolę głównego ośrodka myśli monastycznej, Atanazy I. Był on mężem cnotliwym, o żywej wrażliwości społecznej, ale przy tym szorstkim i nieprzejednanym zwolennikiem surowej dyscypliny, którego trudno było lubić. Po czterech latach stał się tak dalece niepopularny, że cesarz zastąpił go mniej zasadniczym mnichem, Janem XII. Ten także okazywał wrażliwość społeczną. W 1299 r. zagroził rezygnacją na znak protestu przeciw małżeństwu pięcioletniej córki cesarskiej, Symonis, z królem Serbii, mężem w średnim wieku i rozwiązłym. A gdy go przekonano, ażeby pozostał na stanowisku, zaczął krytykować fiskalną politykę rządu, podejmując się, jak niegdyś Atanazy, roli orędownika biedoty. Andronik usunął go w 1303 r. i przywrócił Atanazego na poprzednie stanowisko. Ten jednak pozostał nadal człowiekiem wzniosłych zasad, a teraz stał się jeszcze bardziej nieustępliwy i w coraz większym stopniu mieszał się do społecznych poczynań rządzących. W 1309 r. poczuł się w końcu zmuszony do ustąpienia, co z ulgą przyjął nie tylko cesarz, lecz także wszyscy biskupi. Tymczasem biedota wcale nie czuła szczególnej wdzięczności ani względem niego, ani w stosunku do Jana XII za ich
orędownictwo, a arsenici potępiali ich obu. Nie było rzeczą patriarchy mieszać się do polityki. Atanazy traktował cesarstwo, jak mówiono, jakby to był jego własny klasztor. Następny wybraniec cesarza, biskup Kyzikos, Nifon, był postacią innego pokroju, człowiekiem światowym, nie bardzo liczącym się z otoczeniem, ale znanym jako uzdolniony administrator. Zdolności swoje pokazał doprowadzając prawie natychmiast do pojednania z arsenitami. Encyklika, którą wydal we wrześniu 1310 r., wysławiała ich powrót na łono Kościoła. Warunki ugody zostały zredagowane przez ministra cesarskiego, Nicefora Chumnosa, i umieszczone w złotej bulli cesarskiej. Arsenici zgodzili się uznać patriarchę i hierarchię, lecz domagali się wymazania imienia Józefa z listy patriarchów. Dokument nakazujący jego usunięcie głosił, że tak święty mąż nie życzyłby sobie, aby czczono jego pamięć z powodu piastowania urzędu. Kilku ekstremistów odrzuciło tę ugodę i buntowało się przeciw hierarchii. Ale ci, jak ich nazywano, zeloci religijni nie mieli większego znaczenia. Andronikowi dopomagała jego reputacja jako człowieka pobożnego. Umożliwiła mu ona sprawowanie władzy nad Kościołem. Patriarchę Nifona złożono z urzędu w 1314 r. za symonię. Andronik cały rok zwlekał z dokonaniem nominacji. Nowy patriarcha, Jan XIII Glykas, był spokojnym, lecz zdolnym uczonym, który w 1319 r. ustąpił z urzędu z powodu słabego zdrowia. Po kilku miesiącach zamianowano dość leciwego mnicha, Gerasima I, lecz ten zmarł w 1321 r.
Stanowisko wakowało przez dwa lata i z kolei objął je inny mnich, Izajasz. Po swoich doświadczeniach z Atanazym i Janem XII Andronik nie martwił się, że musi obchodzić się bez patriarchy. Ułatwiało mu to kontynuowanie dzieła reorganizacji Kościoła. A istniała potrzeba jej przeprowadzenia. Nagła utrata terytoriów, szczególnie na rzecz niewiernych Turków, i wynikłe wskutek tego wędrówki ludności sprawiły, że dawne granice biskupstw stały się nieaktualne. Niektóre miasta dostały się nieodwołalnie w ręce wroga. Inne porzucano wskutek najazdów nieprzyjacielskich. Jeszcze inne znalazły się faktycznie w izolacji. Początkowo Andronik powiększył, jak się zdaje, dość nieoczekiwanie liczbę biskupstw, prawdopodobnie dlatego, że pragnął, aby izolowane wspólnoty nie były pozbawione duchowych pasterzy. Ostatecznie jednak liczbę biskupstw zmniejszono i przystosowano organizację do wymogów rzeczywistości. Było rzeczą istotną mieć sprawnie działający episkopat. W miarę jak nieprzyjaciele posuwali się naprzód, cesarscy urzędnicy świeccy siłą rzeczy musieli uchodzić. Pozostawał tylko biskup, aby troszczyć się o ludność chrześcijańską. To on musiał pertraktować ze zdobywcami w interesie swych wiernych. To on starał się ochronić budynki i dobra kościelne, to on uważany był przez swych nowych panów za odpowiedzialnego za należyte zachowanie się chrześcijan i płacenie przez nich podatków. Stał się, by tak rzec, przedstawicielem cesarza in partibus infidelium. Było przeto dla cesarza ważną rzeczą mieć wpływ na nominacje biskupów i przekonać się, że
biskupi nie porzucili swoich stolic, gdy dostały się w ręce najeźdźców pogańskich. Jednocześnie Andronik gotów był powiększyć przywileje patriarchatu, nadając mu zwierzchnictwo nad klasztorami, które dotychczas zależne były bezpośrednio od cesarza, z wielką monastyczną republiką góry Athos włącznie. Andronik II nie najgorzej rządził Kościołem, ale jako władca świecki bynajmniej nie mógł poszczycić się sukcesami. Było to typowe dla niego, że kiedy w czasie zebrania ministrów jeden z nich wpadł w trans mistyczny, cesarz pozostawał pod silnym wrażeniem tego i czuł się podniesiony moralnie. W miarę starzenia się jego samego i doradców administracja stawała się coraz bardziej nieudolna. Sam Andronik zaczął wskrzeszać ojcowską politykę prowadzenia pertraktacji z Rzymem, wskutek czego stracił na popularności. Mniej więcej w tym samym czasie ogłosił podwyżkę podatków, co przyjęto z wielkim oburzeniem. W życiu rodzinnym nie był szczęśliwy. Najstarszy syn, współcesarz Michał, zmarł w 1320 r. pozostawiając syna Andronika, ukoronowanego na współcesarza w 1316 r., ale ten stał się ostatnio sprawcą śmierci rodzonego brata w czasie pewnej gorszącej awantury. Stary cesarz postanowił go więc wydziedziczyć. Tego było za wiele dla Andronika III, który zachęcony przez młodych dworzan i arystokrację podniósł w 1321 r. bunt. Wojna domowa ciągnęła się z przerwami przez siedem lat. Opinia publiczna opowiadała się ogólnie po stronie młodego cesarza, a w 1327 r. Andronik II uwięził patriarchę Izajasza, ponieważ odmówił on wyklęcia jego wnuka. Gdyby partii
młodego człowieka nie rozdzierały wzajemne zawiści i intrygi, byłby on odniósł zwycięstwo znacznie wcześniej. Ale w zaistniałej sytuacji mógł dopiero w 1328 r. osiągnąć pełną władzę nad Konstantynopolem i zmusić starego cesarza do abdykacji. Mimo swojej niechlubnej przeszłości i przerażającego stanu cesarstwa, które odziedziczył, Andronik III okazał się zdolnym władcą. Dużą pomoc miał w osobie pierwszego ministra i bliskiego przyjaciela Jana Kantakuzena. Niestety, cesarz ten zmarł w 1341 r. pozostawiając jako swego dziedzica sześcioletniego chłopca Jana V. Kantakuzen spodziewał się, że otrzyma regencję, ponieważ matka chłopca, Anna Sabaudzka, ani nie była zdolna do sprawowania rządów, ani tego nie chciała. Przeciwstawiało mu się jednak dwóch ludzi, którzy jemu zawdzięczali swoją karierę: bogaty arystokrata, wódz floty Aleksy Apokaukos, i patriarcha Jan Kalekas. Jan XIV był ostatnim patriarchą cesarstwa, który miał ambicje polityczne. Kiedy Andronik III zajęty był wojowaniem, dwukrotnie sprawował on funkcje zarządcy Konstantynopola i uważał się za jak najbardziej odpowiedniego do rządzenia cesarstwem. Do tego jeszcze cieszył się zaufaniem cesarzowejmatki. A że pozycja patriarchy-regenta nigdy nie była pewna, wziął sobie do pomocy Apokaukosa, który ogromnie zazdrościł Kantakuzenowi. Kiedy ten w końcu 1341 r. był nieobecny, gdyż wyruszył na wyprawę wojenną, pozbawiono go urzędów i za zgodą cesarzowej rządy objęli patriarcha i Apokaukos. W rezultacie doszło do wyniszczającej wojny domowej, która trwała
sześć lat. Kantakuzen ogólnie mógł liczyć na poparcie na prowincji, gdzie przewodziła miejscowa arystokracja. Będąc sam mężem uczonym miał poparcie intelektualistów. Natomiast jako przedstawiciel arystokracji nie cieszył się sympatią w miastach rozrzuconych na terenie całego cesarstwa, a szczególnie nie lubiano go w Konstantynopolu, gdzie, jak zwykle, zachowywano sentymentalną lojalność względem prawowitej dynastii. Kościół był podzielony. Patriarcha miał po swojej stronie większość wyższego kleru i z początku prawdopodobnie mnichów w miastach. Duchowieństwo i klasztory na prowincji popierały Kantakuzena. Ale linia podziału nie była wyraźna, gdyż komplikował ją współczesny bardzo zawzięty spór, tak zwany spór hesychastyczny, który dotyczył teorii mistycyzmu. Doktryna ta, z którą wystąpił mnich Grzegorz Palamas, głosiła, że prawdziwy mistyk może w końcu ujrzeć Boga nie w Jego istocie, lecz w Jego energii, to znaczy ujrzeć Jego przedwieczne światło. Doktrynę tę zwalczał uczony rodem z Kalabrii, Barlaam, który wyśmiewał hesychastów z tej racji, że zalecali jako ćwiczenie w skupianiu się wpatrywanie się w pępek. Kantakuzen popierał Palamasa, również ani cesarzowa, ani Apokaukos nie byli mu niechętni. Natomiast patriarcha Jan Kalekas zawzięcie zwalczał tę doktrynę i cieszył się poparciem dużej części arystokracji z Ireną Chumną, córką wielkiego ministra Nicefora Chumnosa i wdową po jednym z synów Andronika II, na czele. Spośród uczonych przyjaciół Kantakuzena doktrynę tę potępili: Nicefor Gregoras, który zajmował zdecydowanie antyrzymskie
stanowisko, i Demetriusz Kydones, który nawrócił się na katolicyzm rzymski, podczas gdy świecki mistyk Mikołaj Kabasilas przechylił się po pewnym wahaniu na jej stronę. Sam Palamas żywił przyjazne uczucia w stosunku do Rzymu, ale legat papieski, Paweł ze Smyrny, potępił palamizm jako herezję. Pozostało już tylko, aby ówczesny rząd zwołał synody, które by ją potwierdziły lub potępiły, przy czym uczestnicy ich głosowaliby zgodnie ze wskazaniami władz. Synod zwołany w czerwcu 1341 r. i obradujący pod przewodnictwem Andronika III i synod odbyty dwa miesiące później pod przewodnictwem Kantakuzena jako regenta aprobowały palamizm, ale synod zwołany w 1344 r. przez patriarchę przy niechętnej zgodzie cesarzowej potępił Palamasa jako heretyka i nakazał go uwięzić. Cesarzowa po kłótni z patriarchą doprowadziła do zwołania w lutym 1347 r. synodu, który zmienił tę decyzję. Pod koniec owego roku, kiedy Kantakuzen rozstrzygnął ostatecznie losy wojny domowej wkraczając do Konstantynopola, synod, który zwołał już jako cesarz i na którym obecni byli przedstawiciele innych Kościołów ortodoksyjnych, który więc w oczach ortodoksów miał charakter ekumenicznego — uznał naukę o energiach Boga za prawdziwie ortodoksyjną. Historia ta wskazuje, że nawet w tak namiętnym sporze, który powodował rozłamy w rodzinach i zrywał więzy łączące starych przyjaciół, i to w sporze, który miał charakter czysto teologiczny, sobory kościelne podporządkowały się nakazom przedstawicieli władzy cesarskiej, choć trzeba uczciwie powiedzieć, że ostateczny wynik pozostawał
w zgodzie z poglądami większej części społeczności kościelnej. Podobny brak logiki znajdujemy też w dziwnym ruchu politycznych zelotów z Tesaloniki, grupy biedniejszych obywateli, którzy w 1342 r. przechwycili tam władzę i dzierżyli ją przez siedem lat. Początkowo zachowywali formalną lojalność względem prawowitego cesarza Jana V, lecz później urągali wszelkiej władzy cesarskiej. Zeloci ograbiali miejscową arystokrację i bogatych kupców w mieście, wielu z nich wymordowali i skonfiskowali dobra klasztorne. Kantakuzena uważali za swojego głównego wroga i nie chcieli wpuścić do miasta Palamasa mianowanego tu arcybiskupem. Ale życzliwie odnosili się do biedniejszego kleru i mnichów, którzy skądinąd popierali Kantakuzena w sprawach politycznych, a Palamasa w sprawach religijnych. Gdy w końcu nastąpił ich upadek, to nie żaden oficjalny rząd, ale Palamas dzięki swej życzliwości i dobroci oraz dzięki temu, ze stanowczo sprzeciwił się stosowaniu represji, przywrócił zgodę w mieście. Chociaż uznano zwierzchnictwo cesarza nad Kościołem, istniały jeszcze granice, których mądry cesarz starał się nie przekraczać. Jan V, który formalnie panował pięćdziesiąt lat, lecz okresami był podporządkowany swemu teściowi Janowi VI Kantakuzenowi, swemu synowi Andronikowi IV i wnukowi Janowi VII, był przekonany o konieczności zachowania przyjaznych stosunków z Zachodem, nawet jeśliby to oznaczało unię kościelną z Rzymem. W czasie pobytu w Italii w 1369 r. osobiście uznał zwierzchnictwo papieża,
ale nie chciał czynić zobowiązań w imieniu swoich poddanych, choć przyrzekł, że dołoży wszelkich starań, żeby ich nawrócić. Jego taktowne postępowanie doczekało się nagrody. Pod koniec jego panowania wydany został dokument, który ostatecznie ustalił, jakie są uprawnienia cesarza w stosunku do Kościoła. Zawierał on dziewięć punktów. Cesarz miał mianować metropolitów, dokonując każdorazowo wyboru spośród przedstawionych mu trzech kandydatów; tylko on może dokonywać zmian terytorialnego zasięgu biskupstw; nominacje na wyższe stanowiska administracyjne w Kościele wymagają jego zgody; ani jego samego, ani jego wyższych urzędników nie można obłożyć ekskomuniką bez jego sankcji; każdy biskup obowiązany jest w momencie nominacji złożyć przysięgę wierności cesarzowi; biskupi muszą przestrzegać jego zarządzeń w sprawie przybywania do Konstantynopola i powrotu do swoich stolic; każdy biskup musi złożyć podpis pod dokumentami synodalnymi i soborowymi; każdy biskup obowiązany jest stosować się do takich uchwał i nie udzielać poparcia żadnemu duchownemu czy kandydatowi na urząd kościelny, który przeciwstawiałby się im lub polityce cesarskiej w ogólności. Zasięg terytorialny patriarchatu był obecnie znacznie większy niż okrojonego cesarstwa. Sprawując jednak zwierzchnictwo nad episkopatem cesarz mógł w pewnej mierze rozciągnąć je na cały świat ortodoksyjny. Był nadal jeszcze Świętym Cesarzem, namiestnikiem Boga na ziemi, jak to złośliwie patriarcha Antoni IV przypomniał wielkiemu księciu moskiewskiemu, Wa-
sylowi I, który proponował usunąć imię cesarza z liturgii. Cesarz jest nadal — pisał Antoni — poświęconą głową oikoumene, królem, którego święty Piotr kazał szanować. Jak widać ze słów Antoniego, Euzebiuszowa koncepcja władzy cesarskiej jeszcze była żywa. Syn Jana V, Manuel II, poddał konkordat próbie, gdy około 1414 r. przeniósł biskupa macedońskiego na stolicę mołdawską. Patriarcha protestował, czyniąc to formalnie na tej podstawie, że biskupa nie można przenosić, a faktycznie zapewne opierając się na tym, że cesarz nie miał władzy nad Mołdawią, a patriarcha obawiał się, żeby książę mołdawski nie odczuł tego jako obrazy. Wygrał jednak Manuel. Kolejnej próbie poddano konkordat, gdy syn Manuela, Jan VIII, postanowił wysłać do Italii poselstwo, które by doprowadziło jego Kościół do unii z Rzymem. Pod koniec życia Manuel radził Janowi kontynuować rokowania z Rzymem, lecz nigdy nie przyjmować zobowiązań, bo nigdy nie może dojść do rzeczywistej unii. Ale Jan byt w rozpaczliwym położeniu. Cesarstwo nie mogło przetrwać bez pomocy z Zachodu. Cesarz użył swojej władzy, aby zmusić grupę biskupów i uczonych świeckich do udania się z nim na sobór unijny otwarty w Ferrarze w 1438 r. i niebawem przeniesiony do Florencji. Przedstawiciele greccy, ściągnięci przez cesarza pod przymusem, nie mogli być równymi partnerami dla dobrze przygotowanego i zgranego zespołu duchownych łacińskich. Niektórych greków naprawdę przekonywały argumenty strony rzymskiej, innych konieczność polityczna, inni wreszcie nie mogli
sprzeciwiać się cesarzowi, który wywierał na wszystkich nacisk, aby podpisali akt unii. Oparł się tylko jeden biskup, Marek Eugenikos, metropolita efeski, którego później usunięto z jego stolicy. Jan przekonał się, jak przekonało się wielu cesarzy przed nim, że istnieją granice władzy cesarskiej. Po powrocie do Konstantynopola stwierdził, iż opinia publiczna tak namiętnie sprzeciwiała się unii, że nie tylko nie było mowy o tym, żeby mógł ją wprowadzić w życie, ale nawet liczni biskupi, którzy dali się poznać jako jej zwolennicy, bojkotowani przez swoich wiernych, wyemigrowali do Włoch. Dopiero w zimie 1452 r., kiedy wojska sułtana szykowały się do ostatecznego szturmu na stolicę chrześcijańską, brat Jana, Konstantyn XI, mógł w końcu formalnie ogłosić unię w kościele Mądrości Bożej ustami kardynała, który przywiódł z sobą garść wojska, aby podnieść na duchu zrozpaczonych obywateli. Jednak nawet wtedy, choć nikt nie występował przeciw władzy cesarskiej, wierni zaczęli unikać kościoła Mądrości Bożej i wszystkich innych kościołów, obsługiwanych przez kler unionistyczny. Dopiero ostatniego wieczoru oblężenia stolicy, kiedy wiedziano, że nazajutrz nastąpi ów dzień klęski, wszyscy, którzy mogli to uczynić, udali się razem z cesarzem do kościoła Mądrości Bożej, aby po raz ostatni uczestniczyć tu w obrzędach religijnych zapominając o waśniach. Było już jednak za późno. W dniu 29 maja 1453 r. nastąpił kres Cesarstwa Chrześcijańskiego, Królestwa Boga na ziemi. Teoria Euzebiusza przetrwała do samego końca. W ciągu dziejów przybierała różne formy, lecz za-
sadniczo pozostała niezmieniona. Euzebiusz podpisałby się pod słowami patriarchy Antoniego, napisanymi tysiąc lat po jego śmierci. Bizancjum często mylnie przedstawiano jako społeczeństwo statyczne, ale ono statyczne nie było. Jego sztuka i nauka rozwijała się, choć niekiedy powoli. Od czasu do czasu wprowadzano w administracji zmiany, aby dostosować ją do zmieniających się okoliczności, ale była ona konserwatywna w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Bizantyjczycy uważali za swój obowiązek i przywilej przechowywanie odziedziczonych po przeszłości wielkich kultur — greckiej i rzymskiej, przepojonych duchem chrześcijańskim, aby sama cywilizacja mogła przetrwać w ponurym i niepewnym świecie. Ich uczucia religijne były szczere i żywe. Mieli oni głęboką świadomość wieczności, a także głębokie przeświadczenie, że sprawy Boże przekraczają ludzkie zdolności pojmowania i można je wyjaśniać jedynie za pomocą symboli. Cesarstwo ziemskie było tworem przejściowym. Jego istnienie miało rację bytu tylko, jeśli pozostawało ono w związku z Królestwem niebieskim. Królestwo niebieskie było niewidzialną wiecznotrwałą Ideą. Królestwo ziemskie nie mogło być niczym więcej jak jego ziemskim cieniem, namacalnym, lecz przemijającym symbolem, który powinien być przygotowaniem do wieczności. Aby spełnić swoje zadanie, musi być sprawiedliwe i harmonijne, przepojone Prawdziwą Wiarą w takiej mierze, w jakiej Prawdziwa Wiara może być poznana. Ale do świata doczesnego wkradł się grzech. Bizantyjczycy mieli jasną świadomość tego, że ich hi-
storia pełna jest przykładów słabości, szaleństw i pychy, ambicji i chciwości. Wierzyli, że to ich skłonność do grzechu stała się przyczyną ich dekadencji i upadku. Ale ideał przyświecał im wysoki, jakkolwiek daleko było do osiągnięcia go w praktycznej realizacji. Była to szczera próba stworzenia na ziemi chrześcijańskiej wspólnoty, która pozostawałaby w harmonii z niebem. W rzeczywistości koncepcja ta wywodziła się ze źródeł pogańskich. To właśnie myśl platońska, przekazana przez takich interpretatorów, jak poganin Plotyn, Żyd Filon i chrześcijański heretyk Orygenes, w połączeniu z orientalną tradycją monarchii hellenistycznej i pragmatyczną władzą cesarza rzymskiego, stworzyła fundament, na którym Euzebiusz zbudował swoją teorię rządzenia. Ale teoria ta przetrwała, ponieważ Bizantyjczycy, przy całej swojej pobożności, byli ludźmi praktycznymi. Wiedzieli, że cesarz, cokolwiek miałby symbolizować, był tylko człowiekiem. Mimo sakralnego charakteru koronacji nie był on kapłanem. Istotnie, nie mógł nim być, bo miał on prowadzić wojska do bitwy i zasiadać na trybunale w sądach świeckich. Jego boska monarchia była ograniczona. Nie mógł wypowiadać się w sprawie doktryny; klęska ikonoklastów była tego wymownym dowodem. Doktryna była tylko sprawą soboru wszystkich biskupów na obszarze oikoumene, na których zstępował Duch Święty, jak na uczniów Chrystusa w dzień Zielonych Świąt. Chociaż cesarz stał ponad prawem, musiał go przestrzegać jako gwarant harmonii. Leon VI złamał własne prawo swoim czwartym małżeństwem i mimo uzyskanej dyspensy
tomus, który zakończył spór, pokazał, że cesarz źle postąpił. Nie wolno mu było popełniać przestępstw przeciw moralności. Michał VIII musiał ponieść karę za swoje obejście się z Janem IV. Jeśli zbrodnie cesarza były nie do zniesienia, lud powstawał i pozbawiał go tronu, jak było w wypadku Fokasa i Andronika I. Jeżeli okazał się niebezpiecznie nieudolny, armia lub urzędnicy pałacowi umieli się go pozbyć. Człowiek musi być godny powierzonego mu zadania, a jeśli cesarz się takim okazał, był niekwestionowanym samowładcą. Mimo wysiłków, podejmowanych przez takich ludzi, jak Focjusz i Michał Cerulariusz, patriarcha bez wątpienia był cesarzowi podległy. Opinia publiczna wspierała patriarchę jako strażnika sumienia cesarstwa i cesarza, ale nie mógł on równać się z cesarzem ani mieszać się do spraw polityki świeckiej. Ostatecznie, Bóg w niebie nie ma arcykapłana, który ograniczałby Jego władzę. Podobnie nieskrępowany powinien być namiestnik Boga na ziemi. Zawsze jednak w Bizancjum rozbrzmiewał głos mniejszości, która kwestionowała prawo cesarza do wydawania rozkazów Kościołowi i która, zorganizowana przez takich przywódców monastycznych, jak Teodor Studyta, mogła sprawiać kłopoty i czasami wywierać wpływ na politykę cesarską. Ale mimo wszystkich ich poczynań nigdy nie udało im się podważyć tej Euzebiuszowej koncepcji ustroju. Żadna forma rządu nie może trwać bardzo długo bez powszechnego poparcia opinii publicznej. Na przekór mnichom zwyczajni ludzie, mężczyźni czy kobiety, w Bizancjum wierzyli, że ich cesarstwo jest świętym
cesarstwem Boga na ziemi, ze świętym cesarzem jako przedstawicielem Boga wobec ludzi i przedstawicielem ludzi wobec Boga. Przez jedenaście wieków, od czasu Konstantyna do jedenastego stulecia teokratyczny ustrój Chrześcijańskiego Cesarstwa Rzymskiego pozostał zasadniczo niezmieniony. Żaden inny ustrój ery chrześcijańskiej nie przetrwał tak długo.