35. Deveraux J. 2006 - Endenton 02. Kuzynki

276 Pages • 61,228 Words • PDF • 777.3 KB
Uploaded at 2021-09-24 05:46

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Jude Deveraux Endenton Tom 2 Kuzynki tytuł oryginału Carolina Isle Przekład Xenia Wiśniewska

ROZDZIAŁ 1

Nigdy nie wyjdę za Davida Tredwella! Ariel Weatherly spojrzała w lustro i przećwiczyła jeszcze raz mowę, którą miała wygłosić przed matką: - Mam dwadzieścia cztery lata i sama wybiorę sobie męża. Nie, pomyślała, niedobrze. - Wybrałam już mężczyznę, za którego chcę wyjść, i zrobię to. Tak lepiej. Dużo lepiej. Pod wpływem nagłego impulsu Ariel potargała sobie włosy. Podobało jej się to, co zobaczyła. Ktoś zapukał do drzwi. - Proszę - powiedziała. - Twoja matka prosi cię na dół. Pokojówka rzuciła spojrzenie przez ramię, by upewnić się, że pani Weatherly nie było w pobliżu. - Fajna fryzura - rzuciła i zamknęła drzwi. Ariel złapała szczotkę, wygładziła włosy i uśmiechnęła się. Nie była jeszcze pewna, ale chyba miała pomysł, jak wywinąć się od małżeństwa z Davidem, wyjść za mężczyznę, którego naprawdę kocha, i nie zostać wydziedziczoną. Z uśmiechem na ustach wyszła z pokoju i ruszyła na dół schodami. Żeby tylko

Sara się zgodziła. Jeżeli się nie zgodzi... Ale Ariel nie mogła teraz o tym myśleć. Wiedziała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby kuzynka przystała na ten plan.

ROZDZIAŁ 2

Sara przeczytała list Ariel dwukrotnie. Nie wierzyła własnym oczom. Jak zawsze, list był napisany wiecznym piórem które - Sara była pewna - kosztowało połowę jej rocznej pensji. Ale to nie ekstrawagancja ją zaszokowała, do tego była przyzwyczajona. Ariel chciała zamienić się z Sarą miejscami. - Ona chce być mną? - wyszeptała z niedowierzaniem Sara, kładąc list na kolanie. Czyż nie byłoby cudownie całymi dniami siedzieć bezczynnie i wymyślać przebiegłe intrygi? Albo w ogóle wymyślać cokolwiek. Czas, żeby robić coś innego, niż tylko wypełniać zadania, które co chwila wymyśla twój szef z ego wielkości kuli ziemskiej? Sara bardzo przywiązała się do swej kuzynki przez te wszystkie lata, ale to nie oznaczało, że przestała być zazdrosna. Siedząc w swoim maleńkim, nowojorskim mieszkaniu, z nogami do góry, wyczerpana po kolejnym dniu biegania na każde zawołanie szefa, Sara wyjrzała przez okno na ceglany mur po drugiej stronie ulicy. Stać ją było na lepsze mieszkanie, ale przez całe życie ledwo wiązała koniec z końcem i teraz wolała mieć pieniądze w banku, niż je wydawać. Poza tym bez przerwy mówiła szefowi, że odchodzi. Jeżeli zrezygnuje z pracy, ile czasu upłynie, zanim znajdzie nową posadę? Ale to, że prowadziła życie tak, jakby jutro miała wszystko stracić, wcale nie zmieniało faktu, że zazdrościła kuzynce wielkiego domu ze służbą i wycieczek na zakupy do Nowego Jorku. Jakbym się czuła, gdyby ktoś uszył sukienkę specjalnie dla mnie? - zastanawiała się Sara. Spojrzała ponownie na list. „Tylko na chwilę", napisała Ariel. „Na jakiś czas". Sara uśmiechnęła się, czytając te słowa. Biedna Ariel, taka zepsuta, wszystko zawsze dostawała na tacy. Nie miała pojęcia, jak wygląda praca dla kogoś takiego jak R.J. Brompton. Oczywiście cały ten pomysł był niedorzeczny, ale miło pomarzyć. Tak naprawdę list Ariel otworzył Sarze oczy na prawdę, którą trzymała w tajemnicy nawet przed samą sobą: bardzo chciała zobaczyć Arundel w Karolinie Północnej. Nie zwiedzić, jak turysta, ale poznać od środka. Chciała sama wyrobić sobie zdanie o tym mieście. Jej ojciec mówił, że Arundel to „środek

piekła", ale Ariel nie mogła się nachwalić zalet rodzinnego miasta. Sara wiedziała, że ma tam krewnych, ale nigdy ich nie poznała. Była pewna, że - z uwagi na dawne spory - gdyby pojawiła się u nich jako Sara Jane Johnson, nie zostałaby ciepło przyjęta. Ale jeżeli pozna ich jako Ariel i pokaże im, że nie jest taka jak rodzina ojca? Pokochają ją czy znienawidzą? Poznawanie ludzi w Arundel brzmiało dobrze w teorii, ale tak naprawdę Sara bała się tego miejsca. Przez siedemnaście lat to „co nam zrobili" było ulubionym tematem rozmów jej ojca - jeśli niekończące się monologi można uznać za rozmowę. Sara wielokrotnie słuchała, jak jej matka dorastała, będąc „częścią rodziny" w Arundel, mieście, które - zdaniem jej ojca - było centrum snobizmu na ziemi. - Właśnie tam powstaje snobizm i emanuje na cały świat - powiedział. - Jak promienie ze słońca? - spytała, gdy była jeszcze mała i wciąż sądziła, że ojciec mówi do niej. - Nie, raczej jak rozprzestrzeniająca się choroba - odparł. Powiedział Sarze, że jej matka miała błękitną krew, należała do elity, do Czterystu*, ale zakochała się w nim i to był jej koniec.

*Czterystu angielskich purytanów, z których wywodzili się pasażerowie statku Mayflower (przyp. tłum.).

Jego rodzina była biedna jak mysz kościelna, jak dzierżawcy w dawnych czasach, mówił, chcąc dodać swym przodkom szlachetności. - Ale rodzina twojej matki nie mogła znieść ludzi, którzy zarabiali na życie pracą własnych rąk. Dziadek Sary wydziedziczył córkę po tym, jak uciekła z ukochanym. Matka zginęła w wypadku samochodowym, gdy Sara miała trzy lata, a ojcu udało się wreszcie zapić na śmierć, gdy miała siedemnaście. Spojrzała znowu na list. Kiedy poznała Ariel, kończyła pierwszy rok college'u. Siedziała wtedy w czytelni po całej nocy zakuwania do egzaminów. Nie kąpała się od trzech dni, a jej włosy zwieszały się w tłustych strąkach wokół twarzy. Ubrana była w dresowe spodnie i poplamiony podkoszulek, stopy wbiła w znoszone trampki. Nie znaczyło to, że Sara kiedykolwiek biegała albo wykonywała inne ćwiczenia.

Wyczuła obecność Ariel, zanim ją zobaczyła. Gdy podniosła wzrok znad książki, w czytelni zapadła cisza, a wszyscy wpatrywali się w dziewczynę, która stanęła w drzwiach. Wyglądała ślicznie w swej prostej sukience, która - Sara gotowa była się założyć - kosztowała więcej, niż ona wydała na wszystkie swoje ubrania. Ku zdumieniu Sary podeszła prosto do niej. - Możemy porozmawiać? - spytała. Czując się jak brudna niezdara, Sara wykrztusiła: - Oczywiście. - I wyszła za elegancką nieznajomą na zewnątrz. Zastanawiała się, czy nie chce zlecić jej koszenia trawnika. Często kosiła trawniki i przycinała żywopłoty, opiekowała się też dziećmi sąsiadów. Młoda kobieta usiadła ostrożnie na kamiennej ławce pod kwitnącym dereniem. Patrzyła przez chwilę na Sarę, po czym oznajmiła jej, że są kuzynkami. - Powiedziano mi, że jesteśmy do siebie podobne - dodała Ariel.

ROZDZIAŁ 3

Ariel miała wyrzuty sumienia, bo okłamała kuzynkę, ale wiedziała, że inaczej nie mogła postąpić. Gdyby powiedziała Sarze prawdę, dziewczyna nawet by nie pomyślała o zamianie miejsc. I czyż nie było prawdą, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone? Ariel miała tylko nadzieję, że kuzynka jej wybaczy, gdy dowie się, że zrobiła to wszystko z miłości. To zaczęło się ponad rok temu, w czasie jednej z podróży do Nowego Jorku, które odbywały z matką w celu odnowienia garderoby. Ariel musiała uczestniczyć w jakimś nudnym, charytatywnym przyjęciu z mnóstwem ludzi, którzy chcieli pokazać, jak bardzo są bogaci. Przez pierwszą godzinę Ariel brała udział w banalnych konwersacjach i słuchała ludzi, którzy mówili jej, jak niezwykłe wydaje im się Arundel. Ich ton sugerował, że nie potrafili sobie wyobrazić, jak można mieszkać w miejscu, gdzie nie można zamówić jedzenia przez telefon, ale i tak, mimo wszystko, to było urocze małe miasteczko. „Takie czyste" - mówili. Gdy tylko rodzicielka zwróciła swe sokole oko w inną stronę, Ariel przekupiła kelnera dwudziestodolarówką, by zamienił jej aprobowane przez matkę piwo imbirowe na szampana. Kiedy powoli sączyła boski napój, zobaczyła jego. Jego. Dla Ariel

była to jedna z tych chwil, gdy czas stanął w miejscu. Gdy ujrzała mężczyznę, który wszedł do pokoju, wiedziała, że spogląda na swoją przyszłość. Patrzyła na jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek pokocha. R.J. Brompton. Oczywiście wiedziała, kim jest - Sara przysyłała jej fotografie i wycinki z gazet. Ale zdjęcia nie pokazywały tak naprawdę tego, jaki był. Jego obecność była wręcz namacalna.

9

Roztaczał wokół siebie magiczną aurę. W czasie wszystkich wycieczek z matką nigdy nie spotkała nikogo takiego jak R.J. Brompton. Sara opisywała go w samych negatywach. Mówiła, że zmuszał ją do pracy ponad siły i nie przyznawał podwładnej żadnego prawa do życia osobistego. Niejeden raz musiała wskakiwać w dżinsy i koszulkę i jechać w środku nocy do jego mieszkania, żeby coś znaleźć albo napisać dla niego jakiś list. Mówiła, że jej zdaniem on nigdy nie sypiał. Gdy Ariel tak stała i patrzyła, jak on ściska dłonie gości, raz po raz zerkając na blondynkę uwieszoną u jego ramienia, wiedziała, że pewnego dnia R.J. Brompton będzie należał do niej. Przebudziła się z transu, by spojrzeć w oczy kobiety, która z nie przyszła. Patrzyła na Ariel w sposób, który miał powiedzieć dziewczynie, żeby dała sobie spokój, że R.J. należał do niej. Ariel tylko się uśmiechnęła. Wiedziała od Sary, że R.J. zmieniał partnerki częściej niż buty. W następnym tygodniu inna głupiutka blondynka - albo ruda, wszystko jedno - będzie patrzyła na niego z uwielbieniem w oczach. Przez całe przyjęcie Ariel pozostawała w zasięgu wzroku R.J. Za każdym razem, gdy spoglądał w jej stronę, odwracała się tak, by myślał, że patrzyła na kogoś za jego plecami. Ale on nie dał się oszukać. Po godzinie wreszcie do niej podszedł i mimo że udawała, iż go nie widzi, jej serce biło jak oszalałe. Gdyby nie miała tych wszystkich wiadomości od Sary, odwróciłaby się i uśmiechnęła do R.J. Sara nie wiedziała, co przyciągało do niego kobiety, ale miał ich na pęczki. Bez przerwy opowiadała historie o dziewczynach, które dla niego robiły z siebie kompletne idiotki. Sara mówiła, że musiała wyprowadzać je za drzwi, niektóre całe we łzach, a potem zawsze posyłała im kwiaty i uprzejmy liścik, który mówił: „było miło, dziękuję". Ariel była zbyt mądra, żeby podejść do R.J. i przedstawić się.

Jeżeli można polować na kogoś przez całe, trzygodzinne przyjęcie i nadal go ignorować, to Ariel właśnie to robiła. Paplała radośnie z grupką starych, bogatych mężczyzn, którzy próbowali zajrzeć jej w dekolt, jednocześnie nie spuszczając oczu z R.J. Dokładnie w chwili, w której on opuszczał towarzystwo osoby, z którą rozmawiał, Ariel odsuwała się dalej od niego. Grali w kotka i myszkę - i bardzo im się to podobało. Pod koniec przyjęcia Ariel poczuła, że R.J. zbliża się coraz bardziej, a ona nie ma już dokąd uciec. Wiedziała też, że będzie miała tylko jedną szansę, by wywrzeć na nim wrażenie. Ale nie wiedziała, co on lubił! Ma słodko się wdzięczyć? Czy być chłodna i wyniosła jak Grace Kelly w „Złodzieju w hotelu"? Dla R.J. Ariel stanie się, kimkolwiek on zechce. Ale najpierw będzie musiała dowiedzieć się, co sprawi, że będzie pragnął jej dłużej niż dwa tygodnie. Gdy zaczął ją osaczać, Ariel wiedziała, że musi go powstrzymać. Ale jak? W świecie biznesu uchodził za człowieka, który dostawał to, czego chciał. Słyszała z więcej niż jednego źródła, jak nazywano go bezwzględnym. Ariel rozglądała się desperacko dokoła. Może powinna pójść do toalety? Ale wiedziała, że gdy wyjdzie, on wciąż tu będzie bez względu na to, czy Ariel będzie gotowa czy nie. Gdy zobaczyła matkę, uśmiechnęła się. Bezwzględna to za łagodne określenie, by opisać jej matkę. Wiedząc, że R.J na nią patrzy, Ariel przedefilowała przez pokój w sposób, w jaki - taką miała nadzieję - chodziły królowe piękności, uwodzicielki i wyniosłe damy. Gdy stanęła obok matki wiedziała, że wystarczy, by szepnęła kilka słów, a pani Weatherly utrzyma R.J. z dala od córki lepiej niż gromada wilków. Miała rację. Idąc do toalety, rzuciła spojrzenie przez ramię i zobaczyła, jak matka bojowym krokiem podchodzi do R.J. Bromptona. Wyglądał na zaskoczonego i Ariel wiedziała, że osiągnęła swój cel. Gdy wróciła na salę piętnaście minut później, R.J. już wyszedł z przyjęcia. Czy straciła jedyną szansę? Nie, była bardzo pewna siebie. Ariel uśmiechała się przez resztę wieczoru, bo już wiedziała, co zrobić ze swoim życiem: chciała wyjść za mąż za szefa swojej kuzynki. Po tej nocy życie uległo zmianie. Ariel zaczęła planować, w jaki sposób dostać to, czego pragnęła najbardziej na świecie. Najpierw musiała poznać swój obiekt, więc poszła do biblioteki i zaczęła poszukiwania. Spędziła całe miesiące, czytając i wycinając artykuły dotyczące R.J. Pisała setki listów do kuzynki, w których zachęcała ją do snucia opowieści o pracy i szefie. Wysyłałaby co dzień do Sary maile, ale matka nie wierzyła w Internet. Ariel była przekonana, że matka obawiała się, iż

córka odkryje, że ludzie rozbierają się, uprawiają seks i sprawia im to przyjemność. Postawiła sobie za punkt honoru, by Ariel pozostała dziewicą, oczekując na noc poślubną z Davidem - noc, którą matki obojga planowały od chwili, gdy Ariel i David przyszli na świat w dwutygodniowym odstępie czasu. David, jak zawsze, pracował dla Ariel jako zwierzę pociągowe. Ponieważ to on miał kontakt ze światem zewnętrznym, Ariel kazała mu sprawdzić R.J. w Internecie i to on przyniósł jej sto pięćdziesiąt stron wydruków. Zamówił na swoją pocztę codzienne wiadomości na temat R.J. i dostarczał Ariel kopie. - Media bardziej interesują się jego kobietami niż tym, w jaki sposób zarabia na życie - powiedział David, patrząc na zdjęcie R.J. - Kto by pomyślał, że taki stary i brzydki facet może poderwać te wszystkie laski. Ariel wyrwała mu zdjęcie z dłoni. - On ma tylko czterdzieści dwa lata i wcale nie jest brzydki - powiedziała, patrząc na niego wilkiem. - Czterdzieści dwa? Jest wystarczająco stary, żeby być naszym ojcem, więc... - Dla twojej informacji, ty i ja nie mamy wspólnego ojca. Poza tym musiałby być nastolatkiem, by spłodzić dwójkę takich dwudziestoczterolatków jak my. - Spłodzić - powiedział David z uśmiechem. - Cóż za

urocze słowo. - Leżał rozciągnięty na jej łóżku, kręcąc na palcu pluszowego dziobaka. Ariel zabrała od niego zabawkę. David

wrócił do Arundel po skończeniu college'u dwa lata temu, ale nie wydawał się zagrożony koniecznością znalezienia pracy. Pomimo protestów matki studiował ogrodnictwo. Jego rodzicielka spędziła długie godziny z matką Ariel, pijąc niezliczone filiżanki herbaty i szlochając, że jej ukochany syn kształcił się po to, by zostać farmerem. - Dlaczego nie może zostać lekarzem albo prawnikiem? Dlaczego farmerem? - jęczała. Zdaniem Ariel, przy zamożno ści Davida nie miało żadnego znaczenia, co chłopak studiował. - Nie masz czegoś do roboty? - spytała, ale wiedziała, że ich matki określiły obowiązkową ilość czasu, jaką mieli ze sobą spędzać. Gdyby nie poddali się temu zarządzeniu, ich życie stałoby się nie do zniesienia. David i Ariel zawarli cichą umowę, że dadzą matkom to, czego chciały, i dlatego chłopak leżał teraz na jej łóżku, niemal odrywając ucho pluszowego pancernika. - Moglibyśmy pójść popluskać się w zatoce - zaproponował. - Doszły mnie plotki, że robiłeś to dwa tygodnie temu z jedną dziewczyną, która mieszka koło młyna. - Stare zakłady przędzalni bawełny były nieczynne od czterdziestu lat, ale wciąż dzieliły miasto na dwie części. Maleńkie domy, wybudowane dla pracowników młyna, stanowiły teraz historyczne zabytki, ale to nie zmieniało faktu, że stały tam, gdzie stały. - Zazdrosna? - O co? - spytała, przeglądając najnowsze wiadomości na temat R.J. Ariel spojrzała na Davida. Leżał rozciągnięty w poprzek łóżka, długi, szczupły, pełen męskiej energii i pomyślała, że Sarze pewnie by się spodobał. Ariel uważała, że Sara, mimo sarkazmu i pozy „twardej dziewczyny", była bardzo wrażliwa. Tak, dumała, Sara i David mogą świetnie do siebie pasować. - Mama chce, żebym zaprosił cię na tańce w przyszłą sobotę. Robimy to, co zwykle?

„To, co zwykle" oznaczało, że David zaprosi jakąś inną dziewczynę, a Ariel będzie go kryła. Tak naprawdę, przez ostatnie pół roku David umawiał się tylko z jedną dziewczyną i Ariel zaczynała myśleć, że to coś poważnego. Miała na imię Britney i pochodziła z najgorszej części miasta, z jakiej można pochodzić. Jej ojciec jeździł ciężarówką po całych Stanach, a matka sprzątała cudze domy. Gdyby matka Davida dowiedziała się o Britney, prawdopodobnie wylądowałaby w szpitalu z zawałem i zostałaby tam, dopóki David nie zgodziłby się rzucić dziewczyny. Nic takiego nie powiedział, ale Ariel zaczynała podejrzewać, że prawdziwym powodem, dla którego David nie podjął pracy w innym stanie i wciąż był w miasteczku, była właśnie Britney. Chłopak przewrócił się na brzuch i spojrzał na nią. - O co chodzi z tobą i z tym całym Bromptonem? - Zamierzam za niego wyjść. - Ariel i David mieli przed sobą niewiele sekretów. Razem siedzieli w tym więzieniu, więc równie dobrze mogli być przyjaciółmi. - Świetnie! - ocenił. - Powiedziałaś już matce? - Nie. Pozwolę tobie powiedzieć twojej matce, żeby ona powiedziała mojej. David znowu przewrócił się na plecy i podrzucił w powietrze pluszowego kangura. - A może ty i ja się pobierzemy, przeprowadzimy do innego stanu i weźmiemy rozwód? Oczywiście, jeśli po zamieszkaniu ze mną wciąż będziesz chciała rozwodu.

Ariel sięgnęła po zeszyt z wycinkami i usiadła koło Davida na łóżku. - Wiem, myślisz, że ja żartuję, ale podoba mi się ten mężczyzna. Jest starszy, ale nie za stary. Najlepsze jest to, że jest bogaty i wpływowy, więc może spodoba się matce. Jeżeli nie, będzie mógł mnie utrzymywać, kiedy ona mnie wydziedziczy. - Mogłabyś znaleźć pracę, wiesz? - A co mogłabym robić? Sprzątać domy, jak matka Britney?

David spojrzał na nią w sposób, który mówił wyraźnie, że przeholowała. - No dobrze, przepraszam. Jestem pewna, że Britney jest bardzo miłą osobą i że lubisz ją nie tylko z powodu imponującego rozmiaru stanika. - Potrafisz być złośliwą małą suką, wiesz? - To powiedz matce, że nie możesz wyjść za kogoś takiego jak ja. David, wzdychając, odwrócił się na bok i wyjął zeszyt z jej rąk, żeby spojrzeć na zdjęcia R.J. - Będziesz miała brzydkie dzieci, oczywiście, o ile mężczyzna w tym wieku może to w ogóle jeszcze robić. - Jego kobiety wydają się szczęśliwe. - On kupuje im brylanty, a one udają orgazmy. Co prawda nie sądzę, żebyś wiedziała cokolwiek o orgazmach. A może wiesz? Gdy Ariel nie odpowiedziała, David wyciągnął rękę i poklepał ją po ramieniu. - No, Ariel, nie jest aż tak źle. Ja nie jestem taki zły. Ludzie

w innych krajach często zawierają aranżowane małżeństwa. Nie będzie tak źle. Obiecuję. Ariel spojrzała na niego spode łba. - Zmuszanie kogoś, by poślubił osobę, której nie kocha, jest potworne. Przez całe życie nigdy nie dzwoni ci w uszach, gdy się całujecie! Przez całe życie nie czujesz mrowienia w całym ciele, gdy on na ciebie patrzy! Całe lata... David ziewnął. - Znowu czytałaś romansidła? Słuchaj, lepiej już pójdę. - Britney cię wzywa? - spytała Ariel złośliwie. W pewien sposób była zazdrosna. Zazdrościła mu, że miał kogoś w swoim życiu, a ona tylko zeszyt z wycinkami. - Tak - odpowiedział, uśmiechając się lubieżnie. Ariel odwróciła wzrok. Tak bardzo pragnęła, by był przy niej mężczyzna, którego kochała.

David wstał z łóżka i podszedł do niej. Przez chwilę trzymał ręce luźno opuszczone wzdłuż ciała, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić. - Ty zostań tutaj, mała - powiedział, wyciągając dłoń, by dotknąć jej ramienia, ale Ariel odsunęła się gwałtownie. - Ariel - powiedział miękko. - Ja rozumiem. Pewnie nie wierzysz, ale rozumiem. To nie ja stanowię problem, po prostu chcesz mieć

wybór. Chcesz sama wybrać, za kogo wyjdziesz. - Wybór - powiedziała. - To słowo nie istnieje w moim życiu. - Może ty i ja moglibyśmy... - Przerwał i wpatrzył się szeroko otwartymi oczami w jej zeszyt. Podniósł go, podszedł do okna i przyjrzał się z bliska ziarnistemu zdjęciu, wyciętemu z gazety. - Wiesz, kto to jest, prawda? - Kto jest kto? - spytała. Wskazał palcem na kobietę stojącą niedaleko R. J. Ariel znała mężczyznę, który stał u jej boku. To był Charley Dunkirk, stary, bogaty facet, który wprowadził R.J. w interesy i wciąż był jego najlepszym przyjacielem. - To Susie Edwards. - A kim jest ta Susie Edwards? - Zapomniałem, że ty żyjesz we własnym maleńkim świecie. Jej zdjęcie wisi na korytarzu w liceum. Odkąd skończyła trzy lata, wygrywała wszystkie konkursy piękności w trzech hrabstwach aż do czasu, gdy uciekła z Arundel po skończeniu liceum. Pojechała do Nowego Jorku, zmieniła imię na Katlyn i wyszła za jednego z najbogatszych ludzi świata. Ariel spojrzała na zdjęcie. Prawda, kobieta była ładna, ale w sposób, który mówił, że miała co najmniej pół tuzina liftingów i całe dnie spędzała u kosmetyczki. - Ona jest z Arundel? I jest żoną najlepszego przyjaciela R.J.? Hm... - Ariel musiała przemyśleć te nowiny. Intuicja jej podpowiadała, że to właśnie dzięki tej kobiecie dostanie się do R.J. Już dawno zdecydowała, że im mniej Sara wie o jej

planach, tym lepiej, co niestety oznaczało, że nie mogła prosić kuzynki o żadne rady. Ariel najbardziej pragnęła zwabić R.J. na swój teren, do Arundel. Jeżeli jej plan podszycia się pod kuzynkę miał się powieść, Sara musiała być blisko Ariel, gdy będą udawały siebie nawzajem. Ariel wiedziała, że będzie potrzebowała pomocy przy pracy dla R.J., dlatego chciała mieć Sarę przy sobie. Ale jak zwabić R.J. - Sara jechała wszędzie tam, gdzie on - do maleńkiego Arundel? Ariel położyła rękę na ramieniu Davida, podniosła na niego oczy i obdarzyła swym najpiękniejszym, błagalnym uśmiechem. - O nie, nic z tego - powiedział. - Nie zamierzam ci w tym pomagać. Kiedy uciekniesz z tym mężczyzną, ja będę niewinnym, porzuconym niedoszłym panem młodym. Chcę, żeby nasze matki były przekonane, że ja nic złego nie zrobiłem. Na pewno nie chcę, żeby którakolwiek z nich myślała, że ci w tym pomagałem. - Davidzie, kochany - powiedziała słodko - nie miałbyś ochoty na filiżankę herbatki? Moglibyśmy ją wypić i jednocześnie odbyć długą, miłą pogawędkę. - Będę tego żałował - mruknął, siadając na pokrytym perkalem krześle. Ariel uśmiechnęła się i zaczęła mówić. David był tak zadowolony, widząc ją znowu szczęśliwą, że został na całe popołudnie. W końcu David jej pomógł. Przez swoją dziewczynę, Britney, i jej kontakty w „tamtej części miasta" znalazł człowieka, który przesyłał Susie Edwards - alias Katlyn Dunkirk - informacje o Arundel. David zdobył adres pani Dunkirk i Ariel napisała do niej list,

pytając, czy mogłyby się spotkać, gdyby kiedykolwiek zawitała w te okolice. Zgodnie z nadzieją Ariel odpowiedź nadeszła wkrótce wraz z datą i nazwą restauracji w Raleigh. Wyznaczonego dnia Ariel udało się, z pomocą Davida, uciec spod czujnego oka matki na tyle długo, by zjeść lunch z panią Dunkirk w Raleigh. Ariel wiedziała wszystko o tej kobiecie, gdy tylko ją zobaczyła. Mimo całej jej biżuterii (brylantowy naszyjnik w porze lunchu?), starannego akcentu (rodzaj francusko-angielskiej kombinacji) i wartego pięć tysięcy dolarów kostiumu (w Raleigh?!) Ariel poznałaby ją wszędzie. Roztaczała wokół siebie aurę dziewczyny z drugiej strony młyna, której żaden czas ani pieniądze nie mogły zatrzeć. Kobieta była bardzo zdenerwowana, bez przerwy paliła i zbyt wiele mówiła. Na koniec obie dostały to, co chciały. Pani Dunkirk powiedziała, że jej mąż mówił coś o kupnie wyspy, którą chciał zamienić w „plac zabaw dla miliarderów". Równie dobrze mogła to być wyspa w pobliżu Arundel. Mówiąc to, zgasiła poplamionego szminką papierosa i posłała Ariel spojrzenie, które miało mówić, że, bez względu na jej pochodzenie, wyszła za Duże Pieniądze. Pani Dunkirk powiedziała, że zwróci uwagę męża na jedną z wielu wysp leżących na wybrzeżu Karoliny Północnej, jeżeli Ariel skłoni swoją matkę, by mianowała ją Mrs. Arundel na jesiennym festiwalu. Ariel musiała powstrzymywać się całą siłą woli, by nie wytknąć jej wulgarności takiego pomysłu, ale wiedziała, skąd pani Dunkirk pochodzi. Dziewczyny z młyna nigdy nie zostawały Miss Arundel, nieważne, jak śliczne miały buzie. Matka Ariel była Miss Arundel, ona sama też. Żeby przekonać matkę do występu w tak plebejskim stylu

- pomyślała Ariel - będę musiała albo podać jej narkotyki, albo dać jej to, czego pragnie najbardziej na świecie: wyjść za Davida. Ariel uśmiechnęła się do pani Dunkirk i wyraziła zgodę, nie dając po sobie znać, jakie myśli kłębiły się w jej głowie. Powiedziała, że to cudowny pomysł, by ukoronować Mrs. Arundel, a kto lepiej nadaje się, by nosić ten tytuł, jeśli nie osoba, która odniosła w życiu taki sukces. Pani Dunkirk zgasiła

kolejnego papierosa i ruszyła do czekającej na nią limuzyny. Ariel pomachała jej na pożegnanie, myśląc, że pochodzenia nie da się ukryć. Nawet tego jednego, jedynego razu, gdy spotkała Sarę osobiście, a kuzynka nie kąpała się chyba od tygodni, i tak roztaczała wokół siebie aurę, po której od razu można było poznać, kim była jej matka. Co prawda krew Sary została rozcieńczona przez jej rozpustnego ojca, ale krew rodziny Amblerów była silniejsza i to w kuzynce było widać na pierwszy rzut oka - dokładnie tak samo, jak było widać pochodzenie pani Dunkirk. Ariel wiedziała, że gdyby David poznał jej myśli, nazwałby ją snobką, ale nic jej to nie obchodziło. W innej epoce David na pewno zostałby socjalistą. Gdy Ariel wróciła do domu, była już w pełni przygotowana, by rozpocząć realizację swojego planu i zdobyć mężczyznę,

którego kochała. Ale najpierw musiała powiedzieć Davidowi, co ona i Sara zamierzały zrobić. On będzie, oczywiście, protestował i powie jej, że to się nigdy nie uda, ale Ariel wiedziała, że i tak w końcu zgodzi się jej pomóc. Jej plan nie miał szans powodzenia bez jego udziału, bo David ją znał. Naprawdę ją znał. Nie tak jak matka, której tylko zależało na tym, żeby Ariel była odpowiednio ubrana i nie przynosiła jej wstydu w towarzystwie. David był inny. Jeden fałszywy ruch Sary i on od razu będzie wiedział, że dziewczyna nie jest tą osobą, za którą się podaje. David zgodzi się pomóc, Ariel była tego pewna. A jej plan się powiedzie. Co do tego także nie miała żadnych wątpliwości. ROZDZIAŁ 4 Kiedy Sara wreszcie dotarła do sypialni Ariel, była tak zmęczona, że marzyła tylko o tym, żeby wpełznąć pod kołdrę i zasnąć. Ale nie mogła, bo łóżko Ariel było usłane całą menażerią dziwacznych pluszowych zwierzaków. Sarze przypomniało się, że Ariel kazała jej zapamiętać jakąś zasadę na temat tych zabawek, ale była zbyt zmęczona, by teraz ją sobie przypomnieć. Obie kuzynki spędziły razem prawie trzy tygodnie w Nowym Jorku. Ariel wolałaby mieć więcej czasu, ale tylko tyle udało jej się uzyskać od matki. - I tak musiałam kłamać jak z nut, żeby wydębić te trzy tygodnie - powiedziała. - Oczywiście z pomocą Davida. Kochany David. - Kiedy to mówiła, kąciki jej ust opadły w dół, jakby przełknęła coś gorzkiego. Ponieważ kuzynki pisywały do siebie od lat, Sara uważała, że zna Ariel dobrze, ale już pierwszego dnia okazało się, że nie znała jej wcale. Może dlatego, że Ariel dorastała w izolacji, ale

Sara wkrótce przekonała się, że nie czekało ją nic z tego, na co miała nadzieję. Nie było dziewczęcych chichotów do rana ani polegiwania godzinami w piżamie w sobotnie poranki. Sara była pewna, że Ariel nie zdawała sobie z tego sprawy, że kiedy opisywała swoją matkę, to jakby mówiła o sobie. Upłynął prawie tydzień, zanim Sara odkryła, że Ariel zauważyła, jak bardzo podobna staje się do matki i postanowiła zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. Ale bez względu na to, jak bardzo Ariel próbowała z tym walczyć, było w niej coś eleganckiego, co sprawiało, że gdy szła, odwracały się za nią wszystkie głowy. Po niecałej dobie Sara zrozumiała, że są tematy, których nie

należy poruszać, jak na przykład jej ojciec-pijak. Sara tak bardzo chciała zrzucić z ramion ten ciężar, wreszcie zwierzyć się komuś z wszystkich tajemnic życia z ojcem - ale wydawało się, że Ariel nie może znieść tematu alkoholizmu. Żeby powstrzymać Sarę przed dalszymi zwierzeniami, Ariel posyłała jej lodowate spojrzenie. Sara usiadła później przed lustrem i ćwiczyła „spojrzenie". Ale to, co przychodziło Ariel naturalnie, było prawie nieosiągalne dla Sary. - Chyba trzeba wychować się w rodzinie królewskiej, żeby móc posyłać takie spojrzenia - wymamrotała do siebie. Następnego dnia wypróbowała je na Ariel. Miała nadzieję, że uda jej się zmrozić Ariel tak samo, jak kuzynka zmroziła ją. Ariel zachichotała. - Kiedy tak robisz, wyglądasz prawie jak moja matka. - Sara miała ogromną ochotę powiedzieć kuzynce, że to ją naśladowa ła, ale tego nie zrobiła.

Ariel chciała, żeby obie całymi dniami siedziały w maleńkim mieszkanku Sary i uczyły się, jak udawać siebie nawzajem. Przede wszystkim Sara musiała zapamiętać drzewa genealogiczne najstarszych rodzin Arundel. - Obowiązkowo musisz wiedzieć, kto należy do jakiej rodziny. Sara powiedziała, że to niezwykle interesujące i bardzo żałuje, że nie ma czasu nauczyć się tego wszystkiego na pamięć, ale musi iść do pracy. Na wzmiankę o pracy Ariel zaczęła zadawać jej tysiące pytań o R.J. Sara wiedziała, że kuzynka jest przekonana, iż uda jej się oszukać R.J., jednak Sara nie sądziła, żeby dał się nabrać na tę zamianę choćby przez dziesięć sekund. Ale z Ariel nie było dyskusji. Mimo że Ariel wyglądała jak dama z przeszłości, cała wymuskana, delikatna i idealnie wychowana, Sara wkrótce przekonała się, że kuzynka ma wolę ze stali. Kiedy Ariel coś postanowiła, nic nie mogło zmienić jej decyzji.

Dopiero kiedy RJ. powiedział Sarze, że chce, aby pojechała z nim w delegację do Arundel, dziewczyna zrozumiała, do jakiego stopnia Ariel była zdeterminowana. Kiedy usłyszała jego słowa, poczuła się tak oszołomiona, że myślała, iż nogi odmówią jej posłuszeństwa. Kilka minut wcześniej w biurze złożył wizytę stary przyjaciel R.J., Charley Dunkirk, i R.J. dał mu tyle whisky, że gość był zbyt pijany, by wyjść o własnych siłach. Sara chciała powiedzieć R.J., co myśli o zgubnych skutkach alkoholu, ale już dawno zauważyła, że szef przekręcał

każde jej słowo, więc nauczyła się siedzieć cicho. Przez godzinę po tym, jak powiedział jej, że jadą do Arundel, Sara nie mogła wykrztusić słowa. Udało się jej! - tylko ta jedna myśl kołatała się w jej głowie. Jakimś cudem Ariel tego dokona ła. Jak?! - zastanawiała się Sara. Ariel mieszkała w małym, miasteczku, a R.J. trząsł biznesowym światem wielkiego miasta, on i Donald Trump* byli kumplami. W jaki sposób taka małomiasteczkowa dziewczyna jak Ariel sprawiła, że R.J. tańczył, jak ona zagrała? Dwa poranki później Sara została obudzona o czwartej nad ranem przez rozdzierający uszy dźwięk dzwonka. Nieprzytomna, otworzyła drzwi i ujrzała na progu Ariel z odźwiernym za plecami. Sara była zbyt zaspana, by powiedzieć cokolwiek, gdy kuzynka kazała wnieść swoje sześć walizek (wszystkie oryginalny Louis Vuitton) do jej mieszkania. Ariel zdjęła rękawiczki i rozejrzała się po mieszkaniu. Sara wciąż próbowała zetrzeć sen z powiek, ale widziała, że Ariel uznała trzydzieści metrów kwadratowych jej mieszkania za żałosne, ale postanowiła być uprzejma. Ariel uśmiechnęła się, położyła dłonie na ramionach kuzynki i ucałowała ją w oba policzki, zupełnie jak we francuskim filmie. Wydawała się nie zdawać sobie sprawy, że jest czwarta rano, a Sara niedługo musi iść do pracy. * Donald Trump (ur. w 1946 r.) amerykański miliarder (przyp. tłum.).

Dla Sary następne trzy tygodnie były piekłem. W biurze miała R.J., w domu Ariel. R.J. wyjaśnił, że chce pojechać do Arundel, żeby obejrzeć jakąś maleńką wysepkę u wschodniego

wybrzeża Karoliny Północnej. Nazywała się Wyspa Króla i nie cieszyła się popularnością wśród turystów, ponieważ nie było na niej plaży. Ale Charley Dunkirk zamierzał kupić większą część wyspy i zamienić ją w ekskluzywny kurort, dlatego chciał, żeby J.R. obejrzał to miejsce i wyraził swoją opinię. Sara spytała szefa, czy chce, żeby zebrała wstępne materiały na temat wyspy, ale R.J. powiedział, że sam się tym zajmie. Chciał, żeby odwołała wszystkie spotkania - co w praktyce oznaczało, że on siedział na kanapie i bawił się Internetem, a ona użerała się z rozwścieczonymi ludźmi, którzy byli z nim umówieni. W wyniku tego wszystkiego Sarze znowu przybyło pracy. Ponieważ nie miała prawie żadnych sekretarskich umiejętności, R.J. używał jej jako chodzącego kalendarza. Oczekiwał, że dziewczyna będzie pamiętała, gdzie on sam powinien być w każdej minucie dnia, gdzie znajdowały się należące do niego przedmioty i, oczywiście, miała dbać, by wszystko działało. Pewnego dnia Sara musiała na czworakach i ze śrubokrętem w dłoni naprawiać obrotowe krzesło szefa. Gdy zaproponował, że nadal będzie w nim siedział, gdy ona pracowała, obdarzyła go najlepszą imitacją lodowatego spojrzenia Ariel, na jaką potrafiła się zdobyć. R.J. zamrugał parę razy powiekami, wstał i, chichocząc, poszedł w drugi kąt pokoju. Uwielbiał zamawiać przez Internet elektroniczne gadżety, ale nie chciało mu się czytać instrukcji, więc Sara musiała dojść, jak to, co akurat zamówił, działało, a później mu wytłumaczyć. Często kupował

gadżety podwójnie, drugi oferując Sarze, ale ona nigdy nie przyjęła podarunku. Jej filozofia mówiła, że jeżeli ktoś daje ci prezent, na pewno chce czegoś w zamian. A ona nie chciała mieć wobec R.J. jakichkolwiek długów. W domu Sara musiała radzić sobie z Ariel.

Ćwiczyły codziennie przez dwie godziny, zanim Sara wyszła do pracy, a po jej powrocie - do północy. Obie były świetnymi aktorkami. Sara miała za sobą lata profesjonalnego szkolenia, a Ariel przez dwadzieścia cztery lata kłamała swojej matce - co wychodziło na to samo. W końcu odważyły się na małe improwizacje w miejscach publicznych. Gdy wychodziły z budynku, jedna z dziewcząt musiała włożyć chustkę i ciemne okulary, żeby nikt się nie zorientował, jak bardzo są do siebie podobne, ale kiedy tylko znalazły się na ulicy, próbowały zamieniać się rolami. Ich ulubioną scenką było udawanie, że Sara jest bogatą snobką, a Ariel jej zapracowaną asystentką. Doszły w tym do takiej perfekcji, że pewnego dnia Sara powiedziała: - Doprawdy, Ariel, czy ty niczego nie potrafisz zrobić dobrze? - Ariel zaniemówiła, bo Sara powiedziała to zupełnie jak jej matka i... musiały przerwać scenkę. - Byłam tak podobna do twojej matki, że ogarnęła cię obezwładniająca tęsknota za domem? - spytała Sara. - Ależ nie - odpowiedziała Ariel. - Byłaś... - Wtedy zdała sobie sprawę, że Sara żartuje, i spojrzała na kuzynkę w osłupieniu. Potem obie się roześmiały i Sara

zaczęła myśleć, że może ich plan ma szanse powodzenia. Sara powiedziała Ariel, że marzy o odpoczynku od R.J., ale tak naprawdę z całego serca pragnęła poznać Davida. Wspięła się na wyżyny swego kunsztu aktorskiego, gdy, udając, że nic jej to nie obchodzi, zapytała: - Och, tak, a co z Davidem? Chyba powinnaś mi coś o nim opowiedzieć. Wydawało się, że Ariel nie przywiązuje do osoby Davida żadnej wagi. Powiedziała mu, że zamierzają zamienić się miejscami, więc chłopak o wszystkim wiedział, ale Sara chciała dowiedzieć się jak najwięcej o przystojnym narzeczonym kuzynki, tak samo, jak ona musi wiedzieć wszystko o R.J. Kiedy Ariel nie chciała mówić o Davidzie, Sara pomyślała, że kuzynka

jest zazdrosna, ale gdy już raz zaczęła opowiadać, nie można było jej powstrzymać. Po całych dniach słuchania o Davidzie Sara doszła do wniosku, że jego osobowość musi być jeszcze lepsza niż wygląd - o ile to w ogóle możliwe. Był uprzejmy, rozsądny, inteligentny i zawsze chętny do pomocy. Innymi słowy miał te wszystkie cechy, których brakowało R.J. Próbowała powiedzieć Ariel, jakim dupkiem jest jej szef, ale kuzynka nie chciała słuchać. Przez chwilę Sara myślała, że może Ariel uknuła ten plan z zamianą miejsc, bo należała do tych powierzchownych kobiet, które durzyły się w R.J., ale doszła do wniosku, że to niemożliwe. Ariel chciała po prostu uciec od matki i zobaczyć, jak żyje się w prawdziwym świecie. Co do R.J., jeśli Ariel darzyła go jakimikolwiek romantycznymi uczuciami po tym

wszystkim, co o nim usłyszała, to w pełni zasłużyła na to, co ją czekało. Dwa dni przed wyjazdem do Arundel Ariel powiedziała Sarze, że chce, aby ona także pojechała na Wyspę Króla. Spokój, z jakim Ariel mówiła o wyspie, pokazywał, jak dalece wczuła się w role Sary. Gdy pierwszy raz Sara powiedziała kuzynce, że przyjaciel R.J. myśli o kupnie Wyspy Króla, Ariel dostała szału. - On jest wariatem, jeśli myśli, że uda mu się dobić targu z tymi ludźmi! - zawołała i zaczęła przemierzać pokój szybkim krokiem. - Czy R.J. nie pytał nikogo z Arundel, co to za ludzie? - „Nikogo" oznaczało elitę Arundel, ludzi, do których Sara miała wkrótce należeć. - Nie znasz ich - mówiła Ariel roztrzęsionym głosem. - Ludzie na wyspie są straszni. Krążą o nich okropne historie. Turyści, którzy tam jeżdżą, znikają. Mieszkańcy mówią, że utonęli, ale każdy, kto mieszka w pobliżu Arundel, zna prawdę. - Ach - odrzekła Sara, tłumiąc ziewnięcie. Czy nie oglądała tego w nocnym kinie? Od przyjazdu Ariel nie miała okazji się wyspać i coraz trudniej było jej się skoncentrować.

Ariel uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili i Sara myślała, że kuzynka porzuciła te dziecięce lęki przed Wyspą Króla, ale dopiero przed wyjazdem okazało się, jak bardzo się myliła. Czas zamiany był tuż tuż i Ariel znowu zaczęła mówić o strachu przed maleńką wyspą. - Ty i David musicie tam z nami pojechać. Nie możecie

zostawić mnie i R.J. samych. Musisz przekonać R.J., żeby zabrał was ze sobą. Sara nie chciała prosić R.J. o przysługę. Mówiła, przekonywała, błagała, nawet uciekła się do płaczu, ale Ariel była niewzruszona. Sara nawet myślała, żeby się wycofać, ale wtedy już pragnęła tej zamiany tak samo jak Ariel. Może ona i David tak bardzo przypadną sobie do gustu, że Sara będzie mogła wyjść za niego i stać się częścią społeczno ści, której tak bardzo nienawidził jej ojciec? Na myśl o nienawiści ojca wobec Arundel Sara musiała się uśmiechnąć. Nienawidził ich, bo go do siebie nie wpuścili. Wiedziała, że gdyby ojciec jej matki przyjął go z otwartymi rękoma, dał dom i pracę, ojciec by ich uwielbiał. Miałby jakąś szansę w życiu, ale on wszystko pogmatwał. Sara nie chciała stracić jednej jedynej szansy na spotkanie naprawdę przyzwoitego mężczyzny. Koledzy z pracy próbowali umawiać się na randki przez Internet, ale jak na razie Sara nie widziała żadnych sukcesów. Ariel dała Sarze szansę na stanie się częścią spo łeczności, do której inaczej nigdy nie miałaby wstępu, i poznanie mężczyzn, wśród nich Davida, którzy w normalnych okolicznościach nie wpuściliby dziewczyny takiej jak Sara do swojego świata. Ale bez względu na to, co mówiła, Sara nie mogła wpłynąć na Ariel, by kuzynka zmieniła zdanie co do wspólnej wyprawy na Wyspę Króla. Ariel zgodziła się kontynuować maskaradę tylko i wyłącznie pod warunkiem, że Sara poprosi R.J., żeby Ariel i David mogli jechać z nimi. - Będzie potrzebował przewodnika - tłumaczyła Ariel

_ więc dlaczego nie wybrać twojej kuzynki, która mieszka w Arundel? - I jej chłopaka? - zapytała Sara z niedowierzaniem. - Powiedz mu, że jeśli nas nie zabierze, odejdziesz. W końcu Sara była tak wyczerpana żądaniami R.J. i Ariel, że nie miała już siły protestować. Gdy wyjeżdżała z szefem do Karoliny Północnej, padała ze zmęczenia. Kiedy dojechali do pięknego pensjonatu w Arundel, który zarekomendowała Ariel, Sara czuła pewne wyrzuty sumienia z powodu tego, co zamierzały zrobić R.J., ale wtedy szef rozpoczął swą zwykłą litanię skarg i Sara znowu nie mogła go znieść. Jak komukolwiek mogło nie podobać się tak piękne miejsce? Powiedziała mu, że idzie do łóżka, i wycofała się do swojego pokoju. Ariel już na nią czekała. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, Sara pomyślałaby, że wspięła się przez okno, ale wiedziała, że Ariel nigdy nie posunęłaby się do takiego czynu. - Zgodził się, prawda? - spytała Ariel, wręczając Sarze obciętą na pazia perukę. Sara pomyślała przez chwilę, co by się stało, gdyby powiedziała, że nie. Przekazała jednak Ariel zgodę R.J. i dodała, że następnego ranka wszyscy czworo jadą na Wyspę Króla. - I niech Bóg ma nas wszystkich w swojej opiece - zakończyła Ariel. Chwilę później otworzyła okno. - Przykro mi, ale to jedyny sposób, żeby nikt cię nie zobaczył, jak będziesz opuszczała pensjonat. Sara już chciała protestować, ale wyjrzała na zewnątrz i ujrzała stojącego w ciemności Davida, który wznosił ręce do góry tak, jakby chciał ją złapać. Sara miała ochotę włożyć białą suknię, stanąć na parapecie, i paść prosto w jego ramiona. Ariel źle zinterpretowała wyraz twarzy kuzynki. - Tam nie jest tak źle - powiedziała. - Mam na myśli,

w domu. Moja mama też nie jest taka zła. Wyspa Króla jest okropna, ale wszystko inne będzie w porządku. Zobaczysz. Zbierz się na odwagę i zrób to.

Ariel zachęcała kuzynkę, by zebrała się na odwagę i skoczyła w wyciągnięte ramiona Davida. Kurczę blade, pomyślała sarkastycznie Sara, mam nadzieję, że się na to zdobędę. Stłumiła uśmiech, przybrała zrezygnowany wyraz twarzy, włożyła perukę i rzuciła się z okna naj-wdzięczniej, jak umiała. Pewnie wyszłoby lepiej, gdyby nie zaczepiła stopą o bluszcz, który porastał mury pensjonatu. Wylądowała do góry nogami, z jedną stopą w roślinie, drugą wierzgającą w powietrzu, górną częścią ciała celując wprost w ramiona Davida. - Doprawdy, Saro! - wysyczała Ariel, wychylając się przez okno. - Wszystkich obudzisz! To by było na tyle, jeżeli chodzi o współczucie ze strony mojej kochanej kuzynki, pomyślała Sara. Chciała zrewanżować się jakąś złośliwą uwagą, ale uścisk ramion Davida odebrał jej mowę. Chłopak pochylił się, by wyplątać stopę Sary z bluszczu, po czym pociągnął ją całą w swe -jakże silne - ramiona, cały czas przepraszając, że nie złapał jej jak należy. Gdy niósł ją do samochodu, Sara oparła głowę na jego ramieniu i pomyślała, że chyba będzie potrafiła mu wiele wybaczyć. - Jak twoja stopa? - spytał, sadzając ją delikatnie na fotelu

pasażera. Sara nie wiedziała, co to za auto, ale czuła lekki zapach skórzanych siedzeń. - W porządku - odrzekła, żałując w duchu, że nie ma na sobie, zamiast dresów i koszulki polo, jednej z markowych sukienek Ariel. Przy Davidzie czuła się jak dama. Uśmiechnął się i nawet w ciemności Sara dostrzegła biel jego zębów. Zamknął drzwi po jej stronie, usiadł na miejscu kierowcy i włączył silnik. - A więc ty jesteś Sara. - Właściwie to powinnam być Ariel. Może gdy włożę na siebie jej ubrania, będę bardziej do niej podobna. A tak w ogóle, to dziękuję za pomoc. Zwykle nie jestem taka niezdarna.

- Przede wszystkim musisz przestać być taka miła. Każdy od razu pozna, że nie jesteś Ariel. Sara roześmiała się i poczuła ulgę. Wiedziała, że Ariel nie kocha Davida, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego taki chłopak miałby wytrzymywać humory kuzynki, jeżeli jej nie kochał. Teraz okazało się, że nie kocha, i Sara poczuła ogromną ulgę. - No to może tak: Ty idioto! Gdybyś złapał mnie tak, jak powinieneś, nie zaplątałabym stopy w ten bluszcz! Myślisz, że był trujący? Czy nie sądzisz, że powinniśmy jechać do szpitala? David roześmiał się znowu, a Sara miała ochotę spędzić tak całą noc. - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - spytał głosem pełnym

troski. - Nigdy nie chciałam tego robić, ale... - Wzruszyła ramionami, żeby pokazać mu, że ma swoje powody. - Czy Ariel zdążyła ci powiedzieć, że R.J. zgodził się, żebyśmy wszyscy czworo pojechali jutro na Wyspę Króla? - Sara nie była pewna, ale chyba David wymruczał pod nosem „R.J.!" - Opowiedz mi o tej wyspie - poprosiła z uśmiechem. - Jest taka zła, jak mówi Ariel? - W Arundel straszy się dzieci nie wilkołakiem, tylko Wyspą Króla - powiedział. - Tak naprawdę wody wokół niej są pełne raf i rzeczywiście jest tam parę zatopionych statków, a przez stulecia rozbiło się u jej brzegów kilka okrętów. Tutaj to tradycja wymyślanie historii o mieszkańcach wyspy, którzy wabią załogi statków ku pewnej śmierci. - Cienie Daphne du Maurieur* - powiedziała Sara, czując ulgę, że obawy Ariel okazały się bezpodstawne. Już prawie zaczęła wierzyć w tę paranoję. - W jaki sposób udało ci się przekonać Bromptona, żeby pozwolił Ariel i mnie pojechać z wami? To znaczy, tobie i mnie? * Daphne du Maurieur (1907-1989) - pisarka kornwalijska, autorka mrocznych romansów i makabresek, m.in. opowiadania „Ptaki", na którym Hitchcock oparł swój film (przyp. tłum.).

- Można się pogubić, co? - spytała, a David skinął głową. - R.J. da mi wszystko, o co poproszę, ale ja bardzo się staram, żeby nie prosić go o nic. David posłał jej ostre spojrzenie. - Dlaczego twój szef miałby dawać ci wszystko, co zechcesz? - Bo beze mnie nie przeżyłby jednego dnia. - Sara słyszała,

że podnosi głos. - Koordynuję wszystko w jego życiu i wszystko za niego robię, od programowania jego komórki po kupowanie bielizny. Ostatnim razem, gdy wydawał przyjęcie, troje dzieci barmanki zachorowało na odrę i musiałam podawać drinki. Chciał, żebym włożyła krótką spódniczkę i biały fartuszek z falbankami, ale powiedziałam mu, żeby realizował swoje chore fantazje gdzie indziej. Wiesz, co dał mi na moje urodziny? Papużki nierozłączki. Oddałam je do schroniska. Mówię ci, ten facet... Sara, zakłopotana, zamilkła i spojrzała na Davida, który patrzył prosto przed siebie z twarzą wypraną z wszelkich emocji. Ten to dopiero umie trzymać emocje na wodzy, pomyślała. Byłby świetnym graczem w pokera albo... - Myślałeś kiedyś o zostaniu politykiem? - spytała. Na pięknej twarzy Davida ukazał się wyraz niekłamanego zdumienia, a samochód lekko zboczył na sąsiedni pas. - Trafiony, zatopiony - powiedział. - Nawet moja matka nie wie o moich sekretnych ambicjach. Jak na to wpadłaś? Sara musiała wykorzystać wszystkie umiejętności aktorskie, by zachować powagę. To miał być żart - albo obraza. David miał tak nieprzeniknioną twarz, że wyglądał jak jeden z prezydentów na banknocie. - Chcesz ocalić świat? - spytała, starając się, by jej głos zabrzmiał szczerze i bez sarkazmu. - Mniej więcej. - Spojrzał na nią, a jego oczy zalśniły. - W każdym razie ocalić środowisko. Myślałem, żeby spróbować zostać sekretarzem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

- Dlaczego nie prezydentem? - spytała bezceremonialnie, ale nawet w zalegającej samochód ciemności zauważyła, że chłopak się zaczerwienił. Sara odwróciła głowę i wyjrzała przez okno. Prezydent. Ten chłopak chciał zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. Pochodził z dobrej rodziny, miał mnóstwo pieniędzy, doskonałe wykształcenie i chciał zostać prezydentem. Spojrzała na jego silne ramiona, okryte idealnie wyprasowaną koszulą i wiedzia ła, że kobiety na pewno będą na niego głosować. David wjechał na podjazd i w końcu Sara ujrzała dom, o którym od tak dawna marzyła. Wyłączył silnik, ujął jej dłoń i przytrzymał. - Poradzisz sobie. Kiedy Ariel powiedziała mi, co chce zrobić, byłem przekonany, że jej się nie uda. Jak jedna osoba może podszyć się pod drugą? Ale teraz, gdy zobaczyłem, że jesteś kobietą o wielkiej wrażliwości i intuicji, myślę, że tobie może się udać. Gdy pocałował jej dłoń, kolana Sary zamieniły się w galaretę. Co gorsza, poczuła, że zsuwa się z siedzenia. Marzyła o tym mężczyźnie od tak dawna, że teraz mała sesja zapoznawcza w samochodzie wydała się jej czymś zupełnie naturalnym. Poza tym, przecież była teraz Ariel, a Ariel i David byli parą, prawda? Ale wtedy przez jego oczy przemknął jakiś cień, który tak bardzo przypomniał jej wzrok R.J., że natychmiast usiadła

prosto i wyrwała dłoń. - Doprawdy, Davidzie! - powiedziała, naśladując Ariel. - Chyba nie zamierzasz znowu tego zaczynać! Wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił i chłopak usiadł prosto na siedzeniu. - Naprawdę jesteś dobrą aktorką! Przez chwilę byłem przekonany, że to Ariel! Sara sama czuła się zaskoczona, bo okazało się, że wszystkie poradniki mówiły prawdę: mężczyźni traktowali cię tak, jak im na to pozwoliłaś. Gdy David wiedział, że rozmawia z Sarą, dziewczyną, której ojciec znalazł się po złej stronie drogi, a ona topniała od jego dotyku, uśmiechał się do niej tak samo głupawo, jak R.J. uśmiechał się do swych licznych kobiet. Ale kiedy stała się Ariel, czyli Królową Świata, usiadł prosto i przypomniał sobie o dobrych manierach. - Wydaje mi się, że od tej chwili, nawet gdy będziemy sami, powinniśmy trzymać się swoich ról - powiedziała Sara, po raz pierwszy zdając sobie sprawę, że jeżeli ma mieć jakąkolwiek szansę na zdobycie tego wspaniałego mężczyzny, nigdy nie może mu pokazać, że go pragnie. Z głową zaprzątniętą tymi myślami, położyła rękę na klamce, ale David ją powstrzymał. - Zdajesz sobie sprawę, że miss Pommy będzie na ciebie czekać, prawda? - Matka Ariel? Teraz? Ale jest już chyba... - Po drugiej. Tak, wiem, ale ona będzie czekać. Musisz się trzymać. - Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. - Nie spodoba jej się to, co masz na sobie. Potrafisz nadrobić to bezczelnością? Sara otworzyła usta, żeby powiedzieć, że oczywiście, ale

potem obleciał ją strach. - Walizki Ariel są w bagażniku? - Część z nich. Powinienem był wziąć pickupa, ale miss Pommy nie cierpi, kiedy prowadzę ciężarówkę. „To takie pospolite" mówi. Gdy wysiadali z samochodu, Sara miała ochotę zapytać, czy jeżdżąc ciężarówką, nosi sprane dżinsy i niebieską koszulę, ale nie chciała wydać się „pospolita". - Jak myślisz, co Ariel włożyłaby do samolotu? - spytała. - Coś drogiego - odrzekł, wyciągając walizkę z bagażnika, który cicho zamknął, po czym zniknął w wysokich krzakach, rosnących przy podjeździe. Sara poszła za nim i zobaczyła drzewo gęsto zarośnięte dzikim winem. Koło pnia stała ławka. - A zatem tutaj ty i Ariel wymykacie się, kiedy chcecie być sami? David parsknął. _ Spędzam całe dnie sam na sam z Ariel w jej sypialni, ale nigdy do niczego nie doszło. Sara nie potrafiła powiedzieć, czy David był zły, czy też taki stan rzeczy mu odpowiadał. Wyciągnął klucze z kieszeni i włączył maleńką latarkę, żeby spojrzeć na zamek walizki Ariel. Sara musiała bardzo się starać, żeby nie okazać, jak bardzo jest zdziwiona faktem, że chłopak znał szyfr do walizki kuzynki. Położył walizkę na ławce, otworzył, pogrzebał chwilę w środku, po czym wyjął dwie części garderoby. Podał Sarze spodnie i obcisły, różowy sweterek z krótkim rękawem. Dziewczyna zaczęła się rozbierać, mówiąc: - Nie patrz - ale zabrzmiało to nieszczerze nawet dla niej

samej. David grzecznie odwrócił się do niej plecami. Sara nie mogła zwalczyć myśli, że gdyby tu był R.J., skrzyżowałby ramiona na piersi i kazał jej kontynuować - oczywiście nie spuszczając z niej wzroku. Ale R.J. był szalonym maniakiem seksualnym, który uganiał się za każdą spódniczką. W parę sekund Sara włożyła strój, który idealnie na nią pasował. Czuła delikatną tkaninę, jej wysoką jakość, nawet w ciemności. - Już możesz się odwrócić - powiedziała. David odwrócił się i popatrzył na nią. Miejsce, w którym stali, nie było oświetlone, ale padała na nich blada poświata księżyca, tak, że mogli się nawzajem widzieć. - Ariel powiedziała, że jesteś... - nie dokończył, ale Sara wiedziała, co chciał powiedzieć. - Ariel powiedziała, że jestem gruba, tak? Uśmiechnął się. - Właściwie tak. Ale nosisz ten sam rozmiar co ona. - Nadwagę, którą miałam w college'u, straciłam po czterech miesiącach pracy dla R.J. Bieganie po Nowym Jorku z jego brudnym praniem i lunchami miało zbawienny wpływ na moją sylwetkę. - Cokolwiek zrobiłaś, wyglądasz świetnie. Sara czuła, jak jej twarz przybiera kolor różowego swetra,

i była zadowolona, że nie jest na tyle ciemno, że David nie mógł jej wyraźnie widzieć. Wzięła głęboki oddech. Nadeszła wielka chwila. Spotkanie z matką Ariel będzie prawdziwym sprawdzianem umiejętności aktorskich Sary. Zbliżało się jej własne, prywatne przesłuchanie do roli, którą tylko ona mogła zagrać. - Idziemy? - spytała i ruszyła za Davidem w stronę domu. Czekała na wielkiej, szerokiej werandzie, na której stały piękne, malowane na biało, wyplatane krzesła z kwiecistymi poduszkami, aż David wniesie po schodach cztery walizy Ariel. Sara nie była zaskoczona, gdy David wyjął klucze i otworzył drzwi domu. Budynek był ogromny i tak piękny, jak mówiła Ariel. Został zbudowany w 1832 roku na fundamentach jeszcze starszego domu, wzniesionego przez przodków Ariel. Rodzina Weatherly była wtedy jeszcze bogatsza niż teraz, więc dom był okazały. U szczytu schodów stała starsza kobieta. Ramiona miała wyprostowane, brzuch wciągnięty, włosy starannie upięte w skomplikowany kok na czubku głowy. Ubrana była w lawendowy, szyfonowy szlafrok, narzucony na lawendową koszulę nocną. Wyglądała pięknie i imponująco. - Ariel - powiedziała cichym głosem, jednak Sara była przekonana, że gdyby stały na scenie i zawiodłyby mikrofony, kobieta świetnie dałaby sobie bez nich radę. - Jesteś bardzo spóźniona.

- Dzień dobry, miss Pommy - odezwał się David zza pleców Sary. Dziewczyna zobaczyła, jak surowy wyraz twarzy kobiety natychmiast się zmienił, nabierając słodyczy. Matka Ariel patrzyła na Davida z sympatią. Czy Ariel mi o tym mówiła? - zastanawiała się Sara. Jeżeli tak, nie pamiętała tego. A może słyszała o tym, ale zlekceważy ła myśląc, że na pewno wszyscy kochają Davida? - Witaj, Davidzie - powiedziała pani Weatherly, a jej głos nabrał łagodniejszego brzmienia. - Jak się masz? - Bardzo dobrze. A pani? Nie odpowiedziała, tylko spojrzała na Sarę. - Ariel, masz pogniecione spodnie. Czy używałaś tego kremu, który ci dałam? Twoja cera wygląda jak u nastolatki. Na jutro umówię ci wizytę u dermatologa. Sara mogła tylko wpatrywać się w nią bez słowa. Jej cera stanowiła ogromny atut, z którego była dumna. Mimo ciągłego przebywania na słońcu i pielęgnacji opartej jedynie na wodzie i mydle, jej skóra była jedną z jej największych zalet. Jednak ta kobieta... Sara zmusiła się do uśmiechu. - Czy to nowa koszula, mamo? Wyglądasz w niej pięknie. - Nie bądź impertynencka - warknęła pani Weatherly, odwróciła się i ruszyła w górę schodów. Davidzie, zadbaj, żeby poszła prosto do swego pokoju. Ariel, zobaczymy się rano, wtedy będziesz miała szansę wytłumaczyć się ze swego karygodnego zachowania. Sara stała jak wmurowana i patrzyła, jak kobieta wchodzi po schodach, znika w jakimś pokoju i zamyka za sobą drzwi.

Oniemiała spojrzała na Davida. - Tłumaczenie: tęskniła za tobą, martwiła się o ciebie i chce cię zobaczyć z samego rana, żeby dowiedzieć się wszystkiego o twojej podróży. ROZDZIAŁ Następnego ranka Sara czekała na rogu ulicy, gdy David przyjechał po nią o siódmej. Wiedziała, że Ariel tak by nie postąpiła, ale nie mogła zmusić się do konfrontacji z „miss Pommy". Poza tym, tłumaczyła sobie, chciała zobaczyć, czy Ariel i R.J. w ogóle się dogadali. Czy szef dał się nabrać na zamianę? - Tchórz - powiedział David uprzejmie, gdy Sara otworzyła drzwi jego bmw. - We własnej osobie - potwierdziła i roześmiała się. - Ariel odzywała się do ciebie? - Myślisz, że twój szef wyrzucił ją z pracy przed śniadaniem? - On sypia nago. Obawiam się, że mógł uwieść Ariel. Sara tylko żartowała, ale gdy David o mało nie wjechał w hydrant, sapnęła. - Nie zrobiłby tego, prawda? - spytał David. Sara nie mogła zrozumieć, dlaczego tak bardzo go to obchodziło. Według listów Ariel David był prawie zakochany w jakiejś „wysoce niestosownej dziewczynie", która mieszkała „po drugiej stronie" Arundel, ale teraz Sara zaczęła się zastanawiać, czy tych dwoje nie łączyło jednak coś więcej. Gdy jechali przez Arundel, Sara mogła dokładniej przyjrzeć

się miastu, które wyglądało jak dekoracja do filmu o idealnym, małym miasteczku. A więc to stąd pochodzę, pomyślała. Nie urodziła się w Arundel, ale tutaj została poczęta. Na szczycie diabelskiego młyna w wesołym miasteczku, jeśli wierzyć opowieściom ojca. Mijali wielkie, stare domy, otoczone pięknymi ogrodami. Ogromne drzewa magnolii i miłorzębu zacieniały idealnie utrzymane trawniki. Wszędzie kwitły kwiaty. Domy opatrzone były tabliczkami z nazwą i datą wybudowania. Sara dwa razy dostrzegła panieńskie nazwisko matki: Ambler. Mimo że odmówiła nauczenia się na pamięć genealogii najstarszych rodzin miasta, zapamiętała, co Ariel mówiła o Amblerach: najstarsi, najbogatsi, najbardziej wpływowi. Jej przodkowie spacerowali po tych ulicach, mieszkali w tych budynkach. Z zadumy wyrwał ją dopiero widok ogromnego, wiktoriańskiego domu, pomalowanego na biało i niebiesko. Ozdobiony niezliczoną ilością portyków, wieżyczek i małych, okrągłych okienek, wyglądał jak wyjęty z romantycznego snu. David popatrzył na nią z uśmiechem. - Wybudował go twój pra, pra, pra i tak dalej-wujek. - Miał świetny gust. - Pomyślała, że dobrze być częścią tego wszystkiego! Gdy wjechali na parking, Ariel i R.J. wkładali pudła do bagażnika wynajętego jaguara. Właściwie to Ariel wkładała pudła, a R.J. rozmawiał przez komórkę z kimś z Tokio. Sara naprawdę oczekiwała, że gdy tylko wysiądzie z samochodu Davida, szef zacznie jej rozkazywać, ale tak się nie stało. Zamiast tego po raz pierwszy przekonała się na własnej skórze, jak to jest, gdy J.R. stara się zrobić wrażenie. Zmierzył ją

spojrzeniem od stóp do głów. Kiedy skończył, popatrzył jej prosto w oczy. Po raz pierwszy Sara mogła zrozumieć, dlaczego tak wiele kobiet się w nim durzyło. Ale ona go dobrze znała. Z największą łatwością - wręcz naturalnie - przyszło jej wczucie się w rolę Ariel i obdarzenie R.J. lodowatym spojrzeniem. Gdy David do niej podszedł, Sara zaborczo ścisnęła jego ramię. R.J. przeniósł wzrok z Davida na Sarę i z powrotem. Na jego twarzy pojawił się irytujący uśmieszek, który mówił „ten chłopiec nie jest żadną konkurencją dla mężczyzny takiego jak ja". Sara walczyła z całej siły, by nie powiedzieć R.J., co o nim myśli, ale gdyby to zrobiła, cały podstęp wyszedłby na jaw. - Ty musisz być Ariel - powiedział R.J., kiedy wreszcie skończył rozmawiać. Stanął między Sarą a Davidem i ujął jej ramię, prowadząc do samochodu. - A pan musi nazywać się Brompton - powiedziała, uwalniając ramię. - Proszę, mów mi R.J. Sara miała ogromną ochotę powiedzieć, żeby nazywał ją panną Weatherly, ale tylko się uśmiechnęła i odsunęła od niego. - Cieszę się, że Sara zaproponowała, żeby zabrać na tę wycieczkę swoją kuzynkę. Sara musiała ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć czegoś niemiłego. Widziała tysiące razy, w jaki sposób R.J. flirtował z kobietami i jak one reagowały na jego umizgi i nie chciała mieć z tym nic wspólnego. Spojrzała na Davida, błagając o pomoc, ale on stał blisko Ariel i o czymś szeptali.

R.J., nie odrywając wzroku od Sary, zawołał asystentkę. - Sara! - krzyknął przez ramię, a ona niemal odpowiedziała. Na szczęście Ariel była pierwsza. - Tak, sir? - spytała, a Sara się skrzywiła. Nigdy nie nazywa ła R.J. „sir". - Zabrałaś moją teczkę i notes? - Ja... Sara spojrzała ponad ramieniem R.J. na kuzynkę, która patrzy ła na nią błagalnie. Odsunęła się od J.R. i ruszyła w stronę Ariel. - Tak dawno nie widziałam kuzynki, że chyba pójdę z nią - rzekła i zaprowadziła Ariel z powrotem do pensjonatu, zanim R.J. zdążył zaprotestować. - I jak było? - spytała Sara, gdy tylko znalazły się same. Ariel opadła na stojącą u stóp łóżka sofę, a Sara zaczęła krzątać się po pokoju, zbierając wszystkie rzeczy, których -jak wiedziała - R.J. będzie potrzebował. Co w praktyce oznaczało prawie wszystko, co ze sobą przywiózł, poza ubraniami. - On sypia nago - powiedziała Ariel. - Czyżbym zapomniała ci o tym powiedzieć? - Tak, zapomniałaś. Zapomniałaś mi powiedzieć mnóstwo rzeczy, jak na przykład, że na jego komputerze pojawia się jakiś śmieszny obraz, a on oczekuje, żebym ja to naprawiła. _ I co zrobiłaś? - Wyłączyłam i znowu włączyłam. Moją wiedzę o komputerach można by zmieścić na łebku szpilki. Czy on przed tobą także paraduje nago?

Sara chowała do pokrowca naładowane baterie do aparatu fotograficznego RJ. - Dlaczego tak cię interesuje jego nagie ciało? - Nie interesuje, tylko... Sara wyjrzała przez okno i zobaczyła, że David i R.J. stoją blisko siebie. Zbyt blisko. Zupełnie, jak krążące wokół siebie psy. - Musimy tam wyjść - powiedziała. - Masz, weź to. - Rzuci ła na kolana Ariel teczkę i torbę z aparatem. - Co się stało? - Nic. Chodzi tylko o to, że R.J. nie polubi Davida. - Dlaczego nie? - W głosie Ariel zabrzmiało niedowierzanie. - David jest tak nudny, że wszyscy go lubią. - Nudny? - zdziwiła się Sara, posyłając Ariel ostre spojrzenie. Ona nazywa mężczyznę, który chce zostać prezydentem, nudnym? - R.J. musiał sam zapracować na swoją pozycję, a David dostał wszystko na tacy. David należy do grupy ludzi, którymi R.J. pogardza. - Czy to oznacza, że gdyby R.J. wiedział, kim jestem, mną także by gardził? - Jesteś zbyt ładna, żeby mógł cię nie lubić - odrzekła Sara. - Dzisiaj to ty jesteś ślicznotką. Ja potrzebują co najmniej trzech godzin snu więcej i fryzjera. Ale ty wyglądasz świetnie. Masz na sobie ciuchy od Prady, a ja... co to jest? - spytała Ariel. - Chyba Liz Clairborne, ale nie jestem pewna, nie zapamiętuję marek moich ubrań. Cokolwiek to jest, wyglądasz w tym świetnie. Naprawdę. I dobrze ci w tych krótszych włosach. Chodźmy, zaraz będzie na ciebie trąbił. - Naprawdę? - spytała Ariel takim głosem, jakby brakło jej tchu. - On jest naprawdę ekscytującym mężczyzną, nie sądzisz?

- Zaraz dowiesz się, jak bardzo, jeżeli natychmiast do niego nie wyjdziesz. - Co zrobi? - chciała wiedzieć Ariel. - Nic z tych rzeczy, o których myślisz - powiedziała Sara, układając rzeczy w ramionach Ariel i wypychając ją za drzwi. Wrócą, zanim zapadnie zmierzch i, jeśli Sara będzie miała trochę szczęścia, spędzi kilka dni sam na sam z Davidem. Uśmiechnęła się do niego zza pleców Ariel i pomyślała, że będą siedzieli razem na tylnym siedzeniu samochodu przez całą trzygodzinną podróż na Wyspę Króla. Ale RJ. pokrzyżował jej plany. - Skoro masz być moim nawigatorem, musisz usiąść ze mną z przodu - powiedział. Jego propozycja miała sens i Sara nie mogła wymyślić żadnej wymówki, więc zajęła miejsce obok kierowcy, a Ariel i David usiedli z tyłu. Ruszyli w stronę pełnych niebezpieczeństw wschodnich wybrzeży Karoliny Północnej. Huragany, wraki statków i napaści piratów zagrażały większości wysepek, którymi usiane było wybrzeże. Jedne z wysp były duże i gęsto zamieszkane, inne stanowiły jedynie małe płachetki ziemi, które zawadzały w drodze statkom, usiłującym dotrzeć do lądu. - Myślisz, że spotkamy ducha Czarnobrodego? - R.J. spytał Sarę, gdy ruszyli w drogę. Ponieważ udawała kogoś innego, nie mogła dawać mu zwyk łych, monosylabicznych odpowiedzi, choć miała na to ogromną ochotę. Nie podobał jej się sposób, w jaki flirtował z kobietą, za jaką ją uważał.

- A pan chciałby zobaczyć ducha Czarnobrodego czy jego skarb? - Może duch zaprowadziłby mnie do skarbu. - Wydawało mi się, że ma pan już dosyć skarbów, panie Brompton. - Każdy chce więcej, panno Weatherly. To się nazywa ambicja i jest w naszym wspaniałym kraju w wielkiej cenie. _ To także nazywa się chciwość - powiedziała, zmuszając się jednocześnie do uśmiechu. Sara opuściła zasłonę przeciwsłoneczną i dostrzegła w małym lusterku, że Ariel i David szeptali coś, głowa przy głowie. Ciekawa jestem, co oni knują, pomyślała, po czym podniosła zasłonę. - Niech pani przyzna, panno Weatherly - a tak przy okazji, prosiłem, żebyś mówiła do mnie R.J. - czy nie zdarzyło ci się nigdy w życiu pragnąć czegoś tak mocno, że byłaś gotowa na wszystko, żeby to zdobyć? - Dobrze jest starać się być coraz lepszym - powiedziała tak sztywno, jak tylko mogła - ale gdy dochodzi się do punktu, gdy ma się zbyt wiele, a wciąż chce się jeszcze, pora się zatrzymać. - Domyślam się, że masz na myśli mnie - powiedział z uśmiechem. - Ale, panno Weatherly, nie pracujesz dla mnie i nie musisz trzymać buzi na kłódkę. Powiedz mi, co tak naprawdę myślisz. Na pewno Sara trochę ci o mnie opowiadała. - Nie powtarzam tego, co przekazano mi w zaufaniu - odpowiedziała Sara, zerkając przez ramię. O

czym oni rozmawiają? - W takim razie opowiedz mi wszystko o Arundel - poprosił J.R. - Zastanawiam się nad kupnem letniego domu w tej okolicy. - Chcesz dowiedzieć się czegoś o ludziach czy o cenach ziemi? R.J. roześmiał się. - Nawet gdybym nie wiedział, że ty i Sara jesteście kuzynkami, i tak bym zgadł. Mówicie i zachowujecie się bardzo podobnie. - W życiu nie mogłabym robić tego co Sara - odparła. - Sara jest święta. - W pełni się z tobą zgadzam - powiedział cicho, patrząc w lusterku na siedzącą z tyłu parę. - Z drugiej jednak strony, jest fatalną sekretarką. Niedawno o mało nie wylała na mnie dzbanka gorącej kawy. Sara musiała odwrócić twarz, żeby R.J. nie dostrzegł wściek łości w jej oczach. Po wszystkim, co dla niego zrobiła, jedyne, co zapamiętał, to to, że o mało nie wylała na niego kawy! Teraz chętnie usunęłaby to „o mało". - Opowiedz mi o ludziach z Arundel - poprosił. - Opowiedz mi o twoim życiu tutaj. Sara skorzystała ze swoich umiejętności aktorskich, żeby trochę się uspokoić. Przeistoczyła się w Ariel i zaczęła powtarzać to wszystko, co zapamiętała. Opowiedziała mu o matce, dzieciństwie z nauką w domu, o starych rodzinach z Arundel, które wciąż nadają swoim dzieciom imiona ojców - założycieli rodu. Sara bardzo się starała brzmieć beztrosko, jakby nie miała żadnego zmartwienia na świecie - takie wydawało jej się życie Ariel, zanim poznała jędzę, jaką była jej matka. Sara nauczyła się na pamięć drogi na Wyspę Króla i teraz

mogła dawać R.J. wskazówki na każdym skrzyżowaniu. - Dlaczego wybrałeś akurat Wyspę Króla? - spytała. - Słyszałaś kiedyś o mężczyźnie nazwiskiem Dunkirk? Charley Dunkirk? - Sara i ja korespondujemy od lat, dlatego wiem więcej o tobie i twoich interesach, niż ci się wydaje. - Nie mogę sobie wyobrazić, żeby Sara napisała choć jedno słowo o mnie. Przez większość czasu zachowuje się tak, jakby mnie nienawidziła. Nawet nie wiesz, jakie historie mógłbym ci opowiedzieć! Och, no dobrze, o czym to ja mówiłem? Sara popatrzyła na niego spode łba. - O panu Dunkirku - powiedziała sztywno. - A, tak. Mój najlepszy przyjaciel Charley udaje, że jego żona jest dla niego utrapieniem, ale tak naprawdę za nią szaleje. To była królowa piękności. - Zerknął na Sarę. - Wychowała się tutaj. Sara się nie odezwała, bo co miała powiedzieć? Zapytać, z której części miasta ta kobieta pochodzi? Ariel, gdyby tylko usłyszała adres, od razu by wiedziała, czy żona Charleya mieszkała powyżej czy poniżej młyna. - W każdym razie, Charley przyszedł do mnie i powiedział, że jego żona, Katlyn, chce, żeby on kupił wysepkę w okolicy Arundel, a ja mam ją obejrzeć. - Dlaczego akurat ty? - Nie mam pojęcia. Charley też tego nie wiedział. Na początku myślał, że może Kat i mnie coś łączy, ale... - Nie zrobiłbyś tego najlepszemu przyjacielowi, prawda?

- Nie, chyba że ona... - R.J. wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale jedno spojrzenie na twarz Sary wystarczyło, by spoważniał. - Oczywiście, że bym tego nie zrobił. Sprawa honoru i tak dalej. W każdym razie Charley powiedzie mi, że Kat chce, żeby on kupił wyspę i otworzył na niej kurort, Luksusowy. Powiedział... R.J. wyprostował się na siedzeniu i obniżył nieco głos. Kiedy się odezwał, do złudzenia przypomina pana Dunkirka, ale Sara - jako Ariel - nie mogła o tym wiedzieć, więc musiała siłą powstrzymywać się od śmiechu. - Nie takie wczasy dla mamci-tatka-z-dzieciarni- powiedział R.J. głosem Charleya Dunkirka- Chcę widzieć tam sławy. Multimilionerów, którzy szukają prywatności. Wyspa Króla to jedyna wysepka, która nie została jeszcze wyeksploatowana. Zupełnie jakby to miejsce czekało na mnie. Po jednej stronie jest płaski teren, na którym będzie można urządzić lotnisko. Nie ma plaży, ale czym jest plaża? To piasek, tak? No to przywieziemy trochę piasku. Sara musiała odwrócić wzrok, żeby nie wybuchnąć śmiechem, ale R.J. zobaczył, jak drgają jej zaciśnięte szczęki, więc mówił dalej. - Myślałem o wyspie na Karaibach, ale skoro Kat chce wysepkę w Karolinie Północnej, to taką właśnie ode mnie dostanie. Może chce mieć interes, którym będzie mogła się zająć, kiedy ja odejdę. Może o to chodzi- Nie wiem dlaczego, ale ona chce, żebyś to właśnie ty obejrzał tę wysepkę. Zrobisz to dla mnie? R.J. wrócił do swego normalnego głosu. - Powiedziałem mu, że obejrzę tę wyspę i nawet wziąłem

aparat. Wakacje - ciągnął, znowu naśladując Charleya. - Potraktuj to jak wakacje. Ja też pewnego dnia zrobię sobie wolne. Oczywiście, odpowiedziałem, wszyscy sobie zrobimy. Pewnego dnia. Sara wciąż patrzyła przez okno. Przypomniał jej się ten dzień, gdy widziała, jak R.J. prawie wyniósł pana Dunkirka ze swego biura. Myślała wtedy, że szef celowo upił starszego pana, ale może po prostu Charley Dunkirk lubił wypić. - I zgodziłeś się pomóc staremu przyjacielowi - powiedziała. - Oczywiście najpierw musiałem zebrać trochę informacji na temat wyspy. To była ciężka praca. Sarze stanął przed oczami obraz R.J. rozciągniętego na wielkiej, skórzanej kanapie, z laptopem na piersi. Ciężka praca, akurat! - Chyba Sara pisała mi, że pomagała ci zbierać informacje o wyspie. R.J. zerknął na Davida i Ariel we wstecznym lusterku, po czym zniżył głos. - Nie, ona była zajęta odwoływaniem wszystkich spotkań, żebym mógł pojechać. Sam zająłem się poszukiwaniami. - I kto powiedział, że Herkules miał dużo pracy? Roześmiał się. - No dobrze, przyznaję, zwykle składam wszystko na jej silne barki, ale informacje o Wyspie Króla zebrałem sam. - I czego się dowiedziałeś? - Niczego, o czym ty, jako mieszkanka Arundel, mogłabyś nie wiedzieć.

- Zawsze ciekawie jest usłyszeć zdanie kogoś z zewnątrz - powiedziała Sara z uśmiechem. - A zatem oświeć mnie. _ To dziwne miejsce. - Wszyscy w Arundel o tym wiedzą. Ale dlaczego tobie wydaje się dziwne? - Próbowała mówić tak, jakby wszystko wiedziała, ale chciała usłyszeć to od kogoś innego. - Z żadnego szczególnego powodu, ale wydaje mi się, że na tej wyspie można zrobić ogromne pieniądze. - A to jest najważniejsze. - W tym celu Charley chce ją kupić, ale wyspa ma też ciekawą historię. Podobno jej mieszkańcy odmówili udziału zarówno w rewolucji, jak i w wojnie secesyjnej. Kiedy patrioci wygrali, mieszkańcy nie zgodzili się na zmianę nazwy wyspy na „Wyspę Wolności", co sugerował nowy rząd. A gdy przypływali do nich żołnierze wojny secesyjnej, bez względu na to, po której stronie walczyli, mieszkańcy palili ich łodzie, wsadzali żołnierzy na tratwy i odsyłali na stały ląd. Kiedy prezydent Lincoln dowiedział się o tym, powiedział, że gdyby wszystkie stany tak robiły, nie byłoby żadnej wojny. Nie pozwolił, żeby jego oddziały traciły amunicję na wysadzenie wyspy, choć wielu ludzi miało na to ochotę. - Szkoda, że nie wszystkie stany tak zrobiły - zauważyła Sara. - Tak, szkoda. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych osiemnastego wieku na Wyspie Króla zapanowała nędza. Mieszkało tam wtedy tylko kilka setek ludzi. Wtedy odkryto naturalne gorące źródła, które biły ze skał na środku wyspy i już rok później Wyspa Króla stała się miejscem, gdzie należało bywać.

Bogacze jeździli tam dla rozrywki i żeby pławić się w gorących źródłach. Wybudowali wielkie domy i drogi, niemal w przeciągu doby Wyspa Króla stała się bogata. - Ale teraz już nie jest, więc co się stało? Źródła wyschły? - Coś w tym stylu. Na przełomie wieków na wyspie miał miejsce wybuch - nikt nie wie, co go spowodowało - i w ułamku sekundy źródła zniknęły. Od tamtej pory wyspa zaczęła podupadać i w tej chwili żyje na niej około dwustu pięćdziesięciu mieszkańców. Wielkie, stare domy wciąż tam są, ale w Internecie wyczytałem, że powoli chylą się ku upadkowi, na dziko zamieszkane przez tubylców. Chłopak, który dostarcza zakupy, może sobie mieszkać w dwóch pokojach domu o powierzchni dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych i marmurowych posadzkach. Wielu mieszkańców w ogóle nie płaci czynszu. Sara dostrzegała drzemiące w wyspie możliwości. Nowobogackim najbardziej zależało na tym, aby ludzie myśleli, że ich fortuny przechodzą z pokolenia na pokolenie. Stare domostwa mogłyby tego dokonać. - Dlaczego nikt wcześniej nie próbował odrestaurować starych domów i zamienić wyspy w kurort? - Z tego, czego udało mi się dowiedzieć, wynika, że sporo ludzi próbowało, ale każdy biznesmen był odsyłany. Wygląda na to, że dzisiejsi mieszkańcy nie są ani trochę bardziej gościnni od swoich przodków. - Tobie się uda - powiedziała Sara, zanim zdążyła pomyśleć. - Tak myślisz? - Sara powiedziała mi, że potrafisz być bardzo przekonujący. - Naprawdę? - spytał z uśmiechem. - Mam nadzieję, że miała rację. Chciałbym zdobyć tę wsypę dla Charleya. Przy obecnych możliwościach wykopaliskowych może udałoby się odkryć tamte źródła. Charley miał rację, mówiąc, że większość

ludzi lubi szukać prywatności na tropikalnych wyspach, ale wysepka z gorącymi źródłami na wybrzeżu Stanów Zjednoczonych? To ma niezliczone możliwości. Może dobra kampania reklamowa przekonałaby ludzi, że źródła mają uzdrawiającą moc. Sarze podobało się to wszystko, o czym mówił R.J. - oczywi ście poza kłamstwem, że źródła mają lecznicze właściwości. Może uda jej się go przekonać, żeby pozwolił jej pracować przy tym projekcie. Mogłaby mieszkać w Arundel i pracować na Wyspie Króla. Ale co miałabym robić? - zastanawiała się. _ A oto i ona - powiedział R.J. i Sara spojrzała przez przednią szybę. Przed nimi rozciągała się woda, z której wydzielono ogromny basen portowy, a w oddali majaczyła wyspa. przy brzegu nie było żadnego promu. R.J. zaparkował na poboczu i zgasił silnik. - Czy ktoś jest głodny? - zapytał. - Wielkie nieba, nie! - Ariel-jako-Sara odezwała się z tylnego siedzenia. - Po tym śniadaniu w pensjonacie już chyba nigdy niczego nie zjem. Powinniście byli to widzieć! Grube pajdy chleba, posmarowane topionym serem i unurzane w syropie! Przytyłam chyba z kilogram! - Ja też zjadłem duże śniadanie - powiedział David. Sara nie odwróciła się, żeby spojrzeć na R.J., ale wątpiła, żeby zjadł to wielkie śniadanie w pensjonacie. Około dwóch miesięcy temu, gdy wcinał czwartego pączka jednego ranka, Sara nie mogła się powstrzymać i powiedziała: - Widzę, że zamieniasz swój kaloryfer na baryłkę. I od tej pory, o ile wiedziała, nie tknął żadnego pączka. - Ja jestem głodna - oświadczyła. - Dzięki - wymamrotał, ale ona i tak na niego nie spojrzała.

Zapalił silnik, zawrócił samochód i pojechał do małej, rodzinnej restauracji, którą przed chwilą mijali. - A zatem, panie Brompton - zaczął David, gdy tylko złożyli zamówienie - w jakim celu jedzie pan na Wyspę Króla? Oczywiście poza tym, żeby wykorzystywać ludzi. - Chłopak powiedział to z uśmiechem, chcąc sprawić wrażenie, że żartuje, ale wyszło sztucznie. - Bo na tym polega pana praca, prawda? R.J. popatrzył Davidowi prosto w oczy. - Oczywiście. To właśnie robimy my wszyscy, tępaki zajmujące się pracą zarobkową. Korzystamy z zasobów świata. A powiedz mi - jak tam miałeś na imię, chłoptasiu? - co ty zrobiłeś dla świata? - Studiowałem, żeby dowiedzieć się, jak go ocalić. Sara zobaczyła, że obaj mężczyźni patrzą na siebie jak łosie przed starciem, i ogarnęła ją przemożna ochota, by wstać, wyjść stąd i nigdy nie wrócić. Dlaczego byli na siebie tak bardzo wściekli? Spojrzała na Ariel, żeby zobaczyć, czy ona ma pojęcie, o co tu chodzi, ale kuzynka wpatrywała się w R.J. w sposób, który Sara widziała u niejednej kobiety. Jej szef wydawał się fascynować niektóre przedstawicielki płci pięknej. Był przystojny, na swój niewygładzony sposób, z tym zuchwałym, agresywnym wyglądem mężczyzny, który sam doszedł do wszystkiego, co ma, podczas gdy David reprezentował raczej typ „ani-jednego-dnia-pracy-w-życiu". Trzeba położyć temu kres, pomyślała Sara. - Ja stawiam na staruszka - powiedziała. - Jest starszy, ale ma w sobie bezwzględność, której młodszy nigdy nie miał. Wydaje mi się, że tego mężczyzny nic nie powstrzyma przed dostaniem tego, czego chce, podczas gdy chłopak ma sumienie i skrupuły. To wspaniałe cechy, ale w świecie biznesu są zbędne. Dlatego, jeżeli ci dwaj wyjdą ze swoją dziecinną walką

„kto-jest-lepszy" na dwór, wierzę, że starszy wygra. A co ty o tym myślisz? - oświadczyła. - Bez wątpienia młodszy - odrzekła Ariel. - Potrafi być całkiem wytrwały, kiedy czegoś chce. Nie odpuszcza i nic nie może go powstrzymać. Kiedy twój staruszek padnie wyczerpany, chłopak dalej będzie walczył. Być może złamie kilka kości i straci parę zębów, ale dalej będzie walczył. David się nie poddaje. Sara zerknęła na J.R. i zobaczyła, że bawi go każde słowo, które wypowiedziały, ale David był czerwony aż po koniuszki uszu. Bez względu na to, co obaj mężczyźni myśleli, Sara skutecznie zamknęła im usta. Po skończonym lunchu wrócili do samochodu, gdzie R.J. uśmiechnął się do Sary konspiracyjnie, jakby walczył o jakąś nagrodę z dzieciakiem o połowę od niego młodszym i Sara postawiła właśnie na niego. Gdy wrócili do portu, prom już czekał. Był to dosyć nowoczesny statek, mogący pomieścić cztery samochody. R.J. wymamrotał, że oczekiwał raczej człowieka z tratwą i kijem. Sara trąciła Ariel łokciem, żeby zapłaciła pięć dolarów za przejazd - w końcu to należało do obowiązków asystentki - i R.J. wjechał samochodem na stalowy pokład. Ich samochód był jedynym na promie i tylko oni jechali na Wyspę Króla. Gdy prom odbił od brzegu, wszyscy czworo wysiedli z auta i podeszli do barierki z przodu promu, żeby popatrzeć na

majaczącą w oddali wyspę. Po chwili Ariel i David odeszli na bok, dyskutując o czymś przyciszonymi głosami. - Myślisz, że Sara za niego wyjdzie? - spytał R.J. cicho. - Słucham? - nie zrozumiała. - No, za niego, tego żołnierzyka Myślisz, że za niego wyjdzie? Sara nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, ale wiedziała, że R.J. do czegoś zmierza, więc pozwoliła mu mówić. - Domyślam się, że Sara pisała ci, jak ciągle mówi, że chce odejść z pracy. Powinienem jej na to pozwolić. Powinienem dać jej dużą nagrodę pożegnalną i pozwolić jej zrobić ze swoim życiem to, na co ma ochotę. Ze sposobu, w jaki patrzy na tego żołnierzyka, można by wnioskować, że są już niemal zaręczeni. Mogłaby mieszkać w wielkim, wiktoriańskim domu w Arundel i hodować róże, które wygrają każdy ogrodniczy konkurs. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego pragnie takiego życia. Pewnie wiesz, że uczyła się na aktorkę. - Niezbyt dobrą - powiedziała Sara. - Żartujesz? Występowała w jednej sztuce na Broadwayu i była naprawdę świetna. - Skąd wiesz? - zapytała Sara miękko. Nigdy nie sądziła, że R.J. potrafi ją zaszokować, ale teraz mu się udało. Wzruszył ramionami. - Pewnego dnia wystukałem jej nazwisko w wyszukiwarce internetowej i dowiedziałem się, że ma jakąś rólkę w sztuce na Broadwayu. Poszedłem tam trzy wieczory z rzędu, żeby ją zobaczyć. Przechodziła tylko przez scenę i niewiele mówiła, ale

moim zdaniem była świetna. Grała najlepszą przyjaciółkę córki głównej bohaterki i miała na sobie jedną z tych cieniutkich, białych sukienek, które zawsze każą ci się zastanawiać, co jest pod spodem. Sara była tak zaskoczona, że aż odebrało jej mowę. Jakim cudem udało mu się znaleźć trzy wolne od towarzystwa kobiet wieczory, żeby zobaczyć ją na scenie? Zaczęła coś mówić, ale R.J. odszedł na drugą stronę promu, żeby popatrzeć na stały ląd, zostawiając Sarę, która ze zmarszczonym czołem zastanawiała się nad jego słowami. W końcu dopłynęli do wyspy, która wydawała się taka jak przed wiekami i Sara była pewna, że R.J. nie będzie rozczarowany. Wyspa Króla była zaniedbana w sposób, który część ludzi uznałaby za romantyczny, ale nie biznesmen. Każdy dom w zasięgu wzroku, nawet budynek portowy, wymagał remontu i wydawało się, że budowle runą, jeśli ktoś wkrótce ich nie odnowi. R.J. miał rację, pomyślała Sara. Tu panuje bieda. Co gorsza, powietrze przesiąknięte było poczuciem klęski w zachowaniu dawnej świetności. Sara nie sądziła, żeby R.J. miał kłopoty z wykupieniem całej wyspy. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że R.J. wpatruje się w nią i była ciekawa, o czym on myśli. David i Ariel stali przy barierce, ramię przy ramieniu, i wyglądali, jakby byli przerażeni, a zarazem zahipnotyzowani wyspą. Gdy prom dobił do brzegu, wsiedli do samochodu i wjechali w głąb wyspy. Wszyscy milczeli. Sara zobaczyła, jak R.J.

kilkakrotnie zerka we wsteczne lusterko i gdy sama się obejrzała, zobaczyła, że Ariel i David wyglądają przez okna szeroko otwartymi oczami. Sara usiadła prosto i wbiła wzrok przed siebie. Dokoła nie było żadnych ludzi. Absolutnie nikogo. R.J. jechał wolno wzdłuż ulicy, przyglądając się zniszczonym budynkom. - Gdzie są wszyscy ludzie? - wyszeptała Sara. - Może dziś jest jakieś lokalne święto - powiedział David. - Urodziny jakiegoś świętego czy coś w tym stylu i wszyscy pojechali na piknik. Nikt nic nie odpowiedział. Sara zerknęła na R.J. i zauważyła, że nawet on wydawał się trochę niespokojny. A co jego mogło niepokoić? - Pomyślałem, że pojeździmy trochę po wyspie, dobrze się jej przyjrzymy, a potem wrócimy - powiedział R.J. - O której odpływa następny prom? - Popatrzył we wstecznym lusterku na Ariel, ale Sara wiedziała, że kuzynka nie sprawdziła rozkładu. Zresztą, ona sama także nie. Normalna rozmowa z R.J., a nie wysłuchiwanie jego rozkazów, tak ją rozproszyła, że nie pomy ślała o rzeczach, które zwykle robiła bez zastanowienia. R.J. minął dwie willowe ulice, zanim dojechał do miejsca, które najwyraźniej było sercem wyspy, po czym skręcił w prawo i pojechał wzdłuż głównej ulicy. Tutaj także nikogo nie było, ulica wydawała się kompletnie opuszczona. Nie było świateł sygnalizacyjnych ani znaków stopu. R.J. pochylił się do przodu, oglądając budynki. - I co o tym myślisz? - spytała Sara cicho.

- To miasto jest martwe - odpowiedział. - Chyba przydałoby im się trochę pieniędzy. - Gdzie są ludzie? - odezwała się Ariel z tylnego siedzenia. Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. R.J. zerknął na samochodowy zegar, który wskazywał pierwszą trzydzieści. - Jak myślicie, jak szybko uda nam się opuścić to miejsce i wrócić na stały ląd? Czy ktoś sprawdził, o której płynie następny prom? - Nie podoba mi się to miejsce - wyszeptała Sara. Na końcu ulicy R.J. skręcił w lewo i wjechał w zadrzewioną aleję, po której obu stronach stały wille, jeden wielki wiktoriański dom za drugim. Każdy wymagał malowania i generalnego remontu. Poprzewracane drzewa leżały tam, gdzie upadły. Na rogu stał wyjątkowo wielki dom, zbudowany z cegły, z ciemnozielonymi okiennicami, które niedawno zostały pomalowane. W oknie widniał wypłowiały napis „pokoje do wynajęcia". - Spędzimy tu noc? - spytał R.J., próbując rozluźnić nieco atmosferę. Odpowiedziała mu cisza. Tyle, jeśli chodzi o poczucie humoru, pomyślała Sara. Włoski na jej przedramionach stanęły dęba. Wszyscy tak intensywnie wpatrywali się w domy, że nikt nie zwracał uwagi na drogę. Nagle Sara wrzasnęła: - Uważaj! - R. J. skręcił gwałtownie, żeby nie przejechać psa, który leżał na środku ulicy. Wjechał na chodnik i skrzywił się boleśnie, gdy usłyszał zgrzyt podwozia na wysokim krawężniku. Sara wyskoczyła z samochodu, zanim R.J. zdążył wyłączyć silnik, i podbiegła do psa. R.J. ruszył z nią, Ariel i David deptali mu po piętach. Gdy dobiegli do psa, Sara już kucała nad

zwierzęciem. - Nie żyje już od dłuższego czasu - powiedziała, patrząc na R.J. - I nikt się nim dobrze nie opiekował, kiedy żył - dodał David z oburzeniem. - Biedactwo wygląda, jakby ktoś zagłodził go na śmierć. Ariel milczała. Zbyt przerażona, żeby się ruszyć, stała blisko Davida ze wzrokiem wbitym w martwe zwierzę. - No tak - powiedział R.J., rozglądając się dokoła. Cisza, która panowała w miasteczku, była niesamowita. Jedyne, co słyszeli, to ćwierkanie ptaków. Żadnych samochodów, samolotów, nawet statków. - Myślicie, że ktoś mieszka w tych domach? - wyszeptała Sara. - Na pewno nie chcę poznać ludzi, którzy traktują psy w ten sposób - powiedział David. - Może był stary i... - zaczął R.J., ale David mu przerwał. - Spójrz na niego! Ten pies nie miał więcej niż rok, chyba nawet do końca jeszcze nie urósł, ale był tak źle traktowany, że... Ariel ujęła dłoń Davida i chłopak trochę się uspokoił. - Myślę, że powinniśmy stąd iść - powiedziała Sara. - Od tego miejsca dostaję dreszczy. - Może najpierw zrobimy kilka zdjęć, a potem pojedziemy? - zaproponował R.J. - Tak - wyszeptała Ariel, wciąż ściskając dłoń Davida.

Wyglądała, jakby stała w centrum nawiedzonego domu. Sara, najwyraźniej zapominając o swoim przebraniu, bez słowa wyciągnęła rękę po kluczyki, po czym poszła do samochodu i wyjęła z bagażnika aparat R.J. Po chwili pstrykała jak szalona, tak szybko, jak tylko aparat cyfrowy na to pozwalał, obracając się wkoło na ulicy. - Zrobione - ogłosiła. - Jedźmy i zobaczmy, o której płynie następny prom, który zabierze nas jak najdalej od tego miejsca. Wszyscy skinęli potakująco głowami, ale David nagle się zatrzymał. - Nie możemy tak zostawić tego psa. Musimy przynajmniej usunąć go z drogi. - Próbował sam podnieść zwierzę, ale R.J. złapał z drugiej strony i razem przenieśli psa na chodnik, z dala od ulicy. - Wydaje mi się, że powinienem komuś powiedzieć o tym psie - powiedział David, ruszając w stronę najbliższego domu. - A mnie się wydaje, że powinniśmy jak najszybciej zabrać stąd dziewczęta - zauważył R.J. Przez chwilę David wyglądał, jakby był rozdarty między rycerską stroną swej natury a miłością do zwierząt, ale kiedy zerknął na pobladłą twarz Ariel, zdecydował się. W milczeniu wsiedli z powrotem do samochodu. R.J. jechał wolno przez miasto, zatrzymując się co jakiś czas, żeby Sara mogła robić zdjęcia przez okno. - Będę miał mnóstwo zdjęć do pokazania Charleyowi - zauważył ze sztuczną wesołości w głosie, ale nikt nie odpowiedział.

Minął kolejne dwie ulice, ale wciąż nie widzieli żadnych ludzi. Ogromne domy wyraźnie świadczyły, że Wyspa Króla była kiedyś bogata. - Powiem Charleyowi, że moim zdaniem może kupić całe to miejsce za jakieś dziesięć dolarów - powiedział R.J. do Sary. - A sądzisz, że on powinien kupować to miejsce? - wyszeptała w odpowiedzi. R.J. znowu jechał główną ulicą i wszyscy popatrzyli na sklepy, z których większość była pusta. - Na tej wystawie stoją świeże owoce! - zauważyła Sara z podekscytowaniem w głosie. - Jednak tutaj są jacyś ludzie. Minęli lokal, który wyglądał na kafejkę i sklep z artykułami żelaznymi, a ponieważ nikogo w nich nie było, trudno było powiedzieć, czy sklepy były otwarte, czy nie. R.J. już chciał skręcić w ulicę prowadzącą z powrotem do portu, ale na rogu zobaczył wielki budynek. - Chyba kogoś widziałem - powiedział i dalej jechał prosto. Kiedy nie skręcił, David powiedział: - Minąłeś naszą ulicę! Ale Sara zobaczyła wielki budynek na końcu alei i wiedziała, co R.J. miał na myśli. Przyjechali tutaj w konkretnym celu i R.J. zamierzał wykonać powierzone mu zadanie. Może tę budowlę dałoby się przerobić na klub golfowy, pomyślała. Kiedy R.J. spojrzał na Sarę i kiwnął głową w stronę budynku, wiedziała, że myślą o tym samym.

Budynek okazał się gmachem sądu i w przeciwieństwie do pozostałych domów w mieście, był w świetnym stanie. Właściwie był piękny. Miał dwa piętra i wyglądał na dużo młodszy niż wiktoriańskie domy na wyspie. - Charleyowi to się spodoba - zauważył R.J. - Mnie też się podoba - powiedziała Sara i oboje wysiedli. Ariel i David zostali w samochodzie. Sara zrobiła zdjęcia gmachu sądu i ulicy, która do niego prowadziła, a R.J. chodził dookoła i oglądał budynek. -Tak - powiedział - Charley może coś zrobić z tego miasta. Może wyremontować domy, rozkręcić parę interesów i zamienić wyspę w kurort, jakiego pragnie jego żona. R.J. uśmiechał się na myśl, że przywiezie Charleyowi dobre nowiny, kiedy rozpętało się istne piekło. Znikąd pojawiły się nagle dwa wozy policyjne, jeden z prawej, drugi z lewej strony. Auta zahamowały gwałtownie, niemal rysując boki wynajętego jaguara, a ze środka wyskoczyło czterech uzbrojonych policjantów. Zarówno Sara, jak i R.J. stanęli w miejscu, zbyt osłupiali, by się ruszyć. Wszyscy czterej mężczyźni otoczyli R.J. jak gdyby myśleli, że będzie próbował ucieczki. - Czy pan jest kierowcą tego pojazdu? - spytał wysoki mężczyzna o szerokich barkach i poważnym wyrazie twarzy. - Tak, jestem - odpowiedział R.J. z uśmiechem, próbując wkraść się w ich łaski. Czego oni chcą? - pomyślała Sara. Łapówki? Ku jej przerażeniu mężczyzna powiedział: - Przeczytaj mu jego prawa - i w następnej sekundzie zakuto R.J. w kajdanki, a ktoś zaczął deklamować formułę Mirandy.

Sara otrząsnęła się z szoku. - Co wy robicie? - spytała głośno, próbując wejść pomiędzy mężczyzn. - Odsuń się! - zawołał R.J., ale Sara nie posłuchała. Kiedy jeden z policjantów ją odepchnął, R.J. zaczął się wyrywać i jakiś mężczyzna przewrócił go na ziemię. R.J. jęknął, gdy jego kolano rąbnęło o chodnik. Usta mu krwawiły, a on nie mógł wytrzeć krwi, bo ręce miał skute z tyłu kajdankami. Drugi gliniarz pociągnął R.J. do góry, niemal wyrywając mu ramię ze stawu. - O co go oskarżacie? - zapytała Sara, znowu próbując wcisnąć się między policjantów a R.J. - Zabił psa Johna Nezbita. Zabójstwo z premedytacją. - Co?! - Sara i R.J. krzyknęli jednocześnie. Policjant złapał R.J. za ramię i zaczął ciągnąć w stronę drzwi sądu. - Nie możecie tego zrobić! - zawołała Sara. - Ten pies był już martwy, kiedy go zobaczyliśmy! - Pan Nezbit mówi coś innego. Twierdzi, że widział, jak specjalnie wjechaliście na chodnik, żeby potrącić psa. - Sir! - powiedział David do policjanta i Sara bardzo ucieszyła się z jego widoku. Pomimo że R.J. kierował ogromną korporacją, nadal wyglądał na skorego do bitki, a David był uosobieniem opanowania. Jeżeli ktokolwiek zostanie tu wysłuchany, to na pewno on. - Pan Brompton zobaczył psa leżącego na ulicy i skręcił na chodnik, żeby na niego nie najechać. Pies był już martwy, i to od

dawna. Sami przenieśliśmy go na chodnik. - Pan Nezbit mówi coś innego - odwarknął policjant, wbijając palce w ramię R.J. - Powiedział, że uderzyliście psa tak mocno, że wasz samochód odrzuciło w jedną, a psa w drugą stronę. Twierdzi, że wszyscy czworo wysiedliście i śmialiście się z tego. Sytuacja była tak absurdalna, że wszyscy troje - Ariel wciąż siedziała w wozie - zaniemówili. - To nieprawda - burknęła Sara. - Powiedz to sędziemu - odparł policjant i pociągnął R.J. w stronę sądu. - Sara, zadzwoń do mojego prawnika! - zawołał R.J. przez ramię gliniarza, gdy wlekli go przez drzwi. Z ulgą, że krótka maskarada wreszcie się skończyła, Sara ściągnęła perukę i pobiegła do samochodu po telefon. - Przynajmniej przestałaś mnie oszukiwać! - zawołał R.J., znikając w gmachu sądu. Próbował dodać nieco humoru tej okropnej sytuacji. ROZDZIAŁ 6 Brak sygnału. Sara rzuciła bezużyteczny telefon na podłogę samochodu i popatrzyła na Davida. Ariel kuliła się bez słowa na tylnym siedzeniu. David odwrócił się do Sary i powiedział: - Wsiadaj do samochodu i jedźcie z Ariel na prom. Jeżeli nie będzie promu, wynajmijcie łódź. Jeżeli będziecie musiały płynąć wpław na stały ląd, zróbcie to, ale chcę, żebyście obie natychmiast zniknęły z tej wyspy. Sara wzięła głęboki oddech.

- Jestem pewna, że to, co mówisz, brzmiałoby dobrze w latach pięćdziesiątych w westernie, ale mamy dwudziesty pierwszy wiek. Ty i Ariel wracajcie. Ja zamierzam wyciągnąć stąd RJ. - Ruszyła w stronę sądu, ale David złapał ją za ramię. - A ty dokąd się wybierasz? - Znaleźć telefon - odpowiedziała, strząsając jego rękę. -Wygląda na to, że jest to jedyny budynek, w którym są ludzie, więc zamierzam tam wejść i skorzystać z ich telefonu. - Jestem pewien, że to jakaś pomyłka - powiedział David. - Ktoś musiał nas widzieć przy tym psie. W którymś z tych wielkich domów musiał być ktoś, kto nas zauważył. Sara zaczęła coś mówić, kładąc dłoń na wielkiej, mosiężnej klamce, ale Ariel jej przerwała. - Nie zostawiajcie mnie samej - wyszeptała z twarzą białą z przerażenia. David uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczyny. - Pozwól, że ja będę mówił - poprosił Sarę, otwierając drzwi sądu. Kiedy zaczęła protestować, dodał: - Tu nie chodzi o prawa kobiet, tylko o logikę. Saro, ty mówisz jak jankes, a Ariel jest śmiertelnie przerażona, więc kto z nas wie najlepiej, co ma mówić? Z braku innych osób zostaję ja. - Mam nadzieję, że nie wsadzą mnie do więzienia za mój akcent - wymamrotała Sara. Ale tak się właśnie stało. Szef policji Wyspy Króla wsadził całą czwórkę do paki. Były tam dwie cele, przedzielone żelaznymi kratami, Ariel i Sara wylądowały w jednej, David i R. J. w drugiej. Gdy tylko R.J. ich zobaczył, popatrzył na Sarę i spytał:

- Co wy, do diabła, zrobiliście?! - To był szept, który zabrzmiał jak krzyk. David, z rękoma spętanymi z tyłu, rzucił Sarze przez ramię mordercze spojrzenie. Ariel i Sara nie zostały skute i Sara wiedziała, że to dzięki nienagannym manierom kuzynki. Nawet w czasie aresztowania Ariel mówiła „proszę" i „dziękuję" i ani razu nie podniosła głosu. Kiedy policjant zdjął Davidowi kajdanki i zamknął za sobą drzwi celi, Ariel usiadła na brzegu łóżka, wyprostowana jak struna i wpatrzyła się wprost przed siebie. Była tak przerażona, że Sara przypuszczała, iż odebrało jej mowę. R.J. podszedł do dzielących celę krat i popatrzył groźnie na Sarę. - Co ty narobiłaś? Dziewczyna usiadła na drugim końcu łóżka i próbowała przywołać uśmiech na twarz. - Nie nabrałeś się na naszą zamianę? - Ani na sekundę - odpowiedział R.J. bez emocji. - Chcę wiedzieć, dlaczego wszyscy tutaj jesteście? Dzwoniłaś do mojego prawnika? - Nie było sygnału - powiedziała Sara, wbijając wzrok w swoje dłonie. Usiłowała ocenić, ile czasu upłynie, zanim zaczną szukać R.J. Jej nieobecności nikt nie zauważy, dopóki nie nadejdzie czas płacenia czynszu, ale R.J. to inna sprawa. Ile z uwielbiających go sekretarek wiedziało, dokąd wybierał się

53 T w ten weekend? Odpowiedź brzmiała: tylko i wyłącznie ona znała jego rozkład zajęć. - Saro - powiedział R.J. cicho. - Czekam. Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, odezwał się David: - Powiedziała szefowi policji, że jesteś bardzo ważnym człowiekiem i że sprowadzisz tylu prawników do tej dziury, że druga wojna światowa będzie wyglądała przy tym jak piknik. - Rozumiem - powiedział R.J. i kiedy spojrzał na nią, Sara dostrzegła błysk w jego oku. Wiedziała, że powiedziałby dokładnie to samo, gdyby dano mu szansę przemówić. Zrobił przesadnie srogą minę, żeby ukryć uśmiech, a potem odwrócił się do Davida. - Nie to powinna była powiedzieć, co? - Nie. - Twarz Davida była poważna i chłopak nie odrywał oczu od Ariel, która była w stanie bliskim histerii. Zanim R.J. zdążył powiedzieć cokolwiek, drzwi celi otworzyły się i wszedł mężczyzna, który wyglądał na prawnika. Prawnicy byli tak częstymi gośćmi w biurze R.J., że Sara była pewna, iż poznałaby każdego, nawet nago (to znaczy, oni byliby nago, a nie Sara). Poruszali się w określony sposób i z arogancją, której nawet lekarze nie mogli dorównać. Mężczyzna miał na sobie tani, ciemnozielony letni garnitur. Był wysoki i chudy, wyglądał, jakby wcale nie miał ust, miał małe oczka, długi nos i żuł gumę. Choć wyglądem przypominał szczura, uśmiechał się szeroko i zachowywał, jakby całe życie było doskonałą zabawą.

- Cześć! - zawołał, jakby czworo ludzi w celach było jego przyjaciółmi od wieków. - Usłyszałem, że macie kłopoty, i postanowiłem wpaść zobaczyć, czy mógłbym w czymś wam pomóc. No dobrze, która z was nazywa się Sara? - Mówiąc to, przeniósł wzrok z jednej dziewczyny na drugą, po czym spojrzał na Sarę, jakby wiedział, że to ona ma niewyparzoną buzię. - Musisz przeprosić - powiedział, a kiedy skinęła głową, popatrzył na R.J. - Ty jesteś psim mordercą? Twarz R.J. zapłonęła żywym ogniem i Sara widziała, że robił, co w jego mocy, by nie nawymyślać gościowi. David stanął między mężczyznami. - Nazywam się David Allenton Tredwell - powiedział. - Z Arundel. - Arundel, co? - spytał mężczyzna z przekąsem. - Amatorzy podwieczorków. Sara spojrzała pytająco na R.J., który wzruszył ramionami. Jakich podwieczorków? Sara wstała i podeszła do krat, a David się uśmiechnął. - Tak, sir, dokładnie - powiedział z dumą. - Jeden z moich przodków... Mężczyzna odwrócił się z lekceważeniem. - My tutaj wciąż jesteśmy lojalni wobec króla i pijamy herbatę, nie kawę. Sara zaczęła się śmiać, ale zamilkła, gdy dostrzegła śmiertelnie poważny wyraz twarzy mężczyzny. - Nazywam się Lawrence Lassiter - obwieścił - i jestem adwokatem. Niestety, w tym mieście jestem jedynym adwokatem i tak się złożyło, że bronię pana Nezbita. To jego psa zabiliście.

- Nie zabiłem żadnego psa - powiedział R.J. cicho, ale jego głos zabrzmiał złowróżbnie. Lassiter podszedł do krat i wbił spojrzenie zmrużonych oczu w R.J. - Znam Johna Nezbita całe moje życie i wiem, że ciążą na nim obowiązki, które przytłoczyłyby niejednego mężczyznę. Ma żonę i sześcioro dzieci, które z trudem utrzymuje... Ten jego pies... - Przerwał i przetarł oczy, jakby chciał otrzeć łzy. - Wychował tego psa od szczeniaka i zwierzę było wiernym towarzyszem jego i jego dzieci. Ten pies strzegł całą rodzinę przed niebezpieczeństwem i pilnował jej, gdy spali. To przekracza wszystko, co kiedykolwiek słyszeliśmy, że wy, ludzie ze stałego lądu, mogliście przejechać tego psa kilkakrotnie, przez cały czas wychylając się z okien samochodu i śmiejąc. David zaczął coś mówić, ale RJ. położył mu dłoń na ramieniu, wpatrując się w prawnika zwężonymi oczyma. Sara widzia ła taki wyraz na jego twarzy tylko dwukrotnie i za każdym razem przeciwnik bardzo szybko dowiadywał się, dlaczego R.J. Bromptona nazywano bezlitosnym. - Biedny pies - powiedział prawnik, po czym wyciągnął chusteczkę z kieszeni i wytarł nos. Uniósł podbródek i uśmiechnął się niepewnie, tak, jakby uśmiechał się przez łzy. - Cóż, jedyne, co możemy zrobić, to ostrzec nasze dzieci przed ludźmi takimi jak wy i mieć nadzieję, że zostaną w domach, tam, gdzie ich miejsce. Ale teraz szkoda już została wyrządzona i musicie za nią zapłacić. - A ile nas to wyniesie? - zapytał R.J. głosem, który zjeżył Sarze włosy na karku.

- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedział Lassiter, unosząc brwi, jakby R.J. zadał mu najdziwniejsze pytanie na świecie. - Podjęcie takiej decyzji należy do sędziego. Ile jest warte bezpieczeństwo rodziny? - Kupimy mu nowego psa - zaproponował David. - Tresowanego psa obronnego. Rottweilera. Albo dobermana. - Rozumiem, że gdyby chodziło o jedno z jego dzieci, zaproponowalibyście mu kupno nowego dzieciaka, tak? - spytał Lassiter, patrząc na Ariel, która wpatrywała się w niego z przera żeniem. - A może pozwolilibyście jednej z tych uroczych młodych dam, by urodziła mu dziecko w zastępstwie tego, które zabiliście? David chwycił za kraty. - Czy tak właśnie zamierza pan przedstawić sprawę sędziemu? Że równie dobrze mogliśmy zabić dziecko? - Kiedy zobaczymy się z sędzią? - zapytał R.J. szybko. - W poniedziałek rano - odrzekł Lassiter. Wszyscy czworo jęknęli. - Chce pan powiedzieć, że mamy tu spędzić trzy noce? - spytała Sara. Kiedy poczuła, że Ariel złapała ją za rękę, mocno zacisnęła dłoń. R.J. przysunął się bliżej krat. - Skoro pana praca nad sprawą Nezbita zaczyna się dopiero w poniedziałek, to znaczy, że teraz może pan pomóc nam. Oczywiście, za godziwym wynagrodzeniem. - Żałuję, ale nie mogę wam pomóc - powiedział Lassiter, żując gumę. - Widzicie, wszystko, co mieliście ze sobą, w tym

ten fikuśny samochodzik, zostało zajęte przez niezależny rząd Wyspy Króla. W tej chwili wygląda to tak, że posiadacie tylko ciuchy, które macie na grzbiecie, więc jak moglibyście mi zapłacić? - Znowu spojrzał na Ariel. - Mogłabym przelać pieniądze na pana konto - zasugerowa ła Sara. - Przelać? - Lassiter zachichotał. - Tak jak w Western Union? Wiecie, co przydarzyło mi się ostatnim razem, gdy próbowałem pomóc turystom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji jak wy? Dali mi czek, ale gdy tylko dotarli do stałego lądu, anulowali go. Zadzwoniłem do nich, ale wiecie, co oni zrobili? Zmienili numer telefonu. Kiedy do nich pojechałem, dowiedziałem się, że przeprowadzili się i nie zostawili nowego adresu. Możecie to sobie wyobrazić? Przez chwilę wszyscy milczeli, myśląc nad tym, co powiedział mężczyzna. Żeby uciec od tego człowieka - a może, żeby uciec z Wyspy Króla? - ludzie musieli opuścić swój dom. - Gdyby udało nam się zdobyć pieniądze, gotówkę - powiedział R.J. - mógłby pan nas stąd wydostać? - Oczywiście. I tak nigdzie nie możecie uciec. Następny prom odpływa w poniedziałek po południu, a nikt w mieście wam nie pomoże. Nie po tym, co zrobiliście biednemu psu Fenny'ego. - Fenny? - zapytał R.J. - Myślałem, że ten facet ma na imię John. - John Fenwick Nezbit. Dobre, stare nazwisko. - Spojrzał z krzywym uśmieszkiem na Davida. - Oczywiście nie aż tak

dobre jak nazwiska w Arundel, za którymi stoją stare pieniądze, prawda? Po raz pierwszy Ariel podeszła do krat i uśmiechnęła się do prawnika. - Osobiście nienawidzę kawy - powiedziała najsłodszym głosem, jaki ktokolwiek kiedykolwiek słyszał. - I, panie Lassiter, rozumiem pańską niechęć wobec ludzi, którzy nie urodzili się na waszej pięknej wyspie. Być może to pana przekona, żeby nam pan pomógł. - Zsunęła z palca pierścionek i wręczyła mężczyźnie. Pierścionek był mały, ale przepiękny: szafir otoczony diamentami. Sara uznała, że musiał być wart co najmniej dwanaście tysięcy. Uśmiechając się, Ariel podała przez kraty pierścionek prawnikowi. Sara wstrzymała oddech. Spodziewała się, że mężczyzna weźmie pierścionek i już nigdy więcej go nie zobaczą. Ale on uśmiechnął się do Ariel i zawołał: - Re! W drzwiach pojawił się policjant, który otworzył drzwi cel. Sara w życiu nie słyszała cudowniejszego dźwięku niż zgrzyt klucza w tym zamku! Gdy tylko drzwi stanęły otworem, Sara chciała wybiec na słońce, ale R.J. i David zwlekali, więc obie z Ariel zostały z nimi. - Skoro ty reprezentujesz Nezbita, kto będzie reprezentował nas w poniedziałek rano? - spytał R.J. Prawnik obejrzał Davida od stóp do głów, wykrzywiając usta w pogardliwym uśmieszku. - Ten mi wygląda na dobrze zapowiadającego się prawnika.

Niech on ciebie broni. Co do reszty, przeprosiny i grzywna powinny wystarczyć. - A o co Ariel jest oskarżona? - spytał David. - Nielegalne parkowanie - odparł prawnik szybko. - Siedziała w samochodzie, zaparkowanym przed samymi schodami sądu. Całe miasto to widziało. Cóż, tylko tyle mogę teraz dla was zrobić. Pokażcie się tutaj w poniedziałek rano. - Gdzie możemy się zatrzymać? - spytała Ariel. - To znaczy, sir... - U nas nie ma hotelu, jeśli o to pytasz, ale mamy pensjonat. Tyle że właścicielka będzie chciała pieniędzy, a wy chwilowo nic nie macie - wzruszył ramionami. - To nielegalne! - zawołał David i postąpił krok w stronę prawnika. Po raz kolejny R.J. złapał chłopaka za ramię. - Pozwól, że dam ci jedną radę, bogaty dzieciaku z nadętego Arundel: trzymajcie buzie na kłódkę. O nic nikogo nie pytajcie. Umiecie kosić trawę? Malować płoty? To znajdźcie pracę i niech ludzie płacą wam jedzeniem i kątem do spania. Przyjdźcie do sądu w poniedziałek rano, punktualnie o dziewiątej i odpowiadajcie sędziemu „tak, sir" i „nie, sir". Zapłaćcie grzywnę, zniknijcie z Wyspy Króla i nigdy nie wracajcie? Rozumiesz mnie? - Tak, sir, on rozumie - odpowiedziała szybko Ariel. - Wszyscy rozumiemy i zrobimy dokładnie tak, jak pan powiedział. Prawda, Davidzie? Sara widziała odbicie wewnętrznej walki na twarzy Davida. Nie sądziła, żeby kiedykolwiek w życiu spotkało go coś podobnego i chłopak pewnie wciąż wierzył, że ludzie są z natury dobrzy. Zapewne sądził, że jeśli porozmawiasz z drugą osobą i wyjaśnisz jej sytuację, rozmówca spojrzy na sprawę z twojego punktu widzenia. Sara miała ochotę go objąć i pocieszyć.

Kiedy spojrzała na R.J., zauważyła, że szef z całej siły stara się nie patrzeć na prawnika z nienawiścią. Wiedział, że to mogło im tylko zaszkodzić. - Czy istnieje jakaś możliwość, że zapadnie inny wyrok niż grzywna? - spytał stojącego przy drzwiach adwokata. Gdy Lassiter się odwrócił, jego twarz jaśniała. On to uwiebia, pomyślała Sara. - Tak, oczywiście. Możesz dostać od sześciu do ośmiu miesięcy więzienia. Zależy od humoru sędziego. I, rzecz jasna, od tego, w jaki sposób przedstawię sprawę przeciwko wam. - Nie może pan.... - zaczęła Sara, ale Lassiter jej przerwał. - Czego nie mogę, mała nowojorska panienko? - Jego oczy były pełne wściekłości i nienawiści. - Posłać bogatego człowieka do więzienia? Mogę cię zapewnić, panienko, że nasze sądy może i są małe, ale działają zgodnie z prawem. Mimo wszystkich naszych protestów, płacimy podatki waszemu amerykańskiemu rządowi, więc, przynajmniej na papierze, jesteśmy jego częścią- Zanim wasi prawnicy przygotują sprawę, a nasz jeden, jedyny sędzia, który zresztą jest wujem Fenny'ego Nezbita, znajdzie czas, żeby ich wysłuchać, wyrok w waszej sprawie już dawno zapadnie. Powiedz mi, panie bogaty i wszechwładny -popatrzył na R.J. - naprawdę myślisz, że jesteśmy tacy głupi, że nie potrafimy przeciągnąć przesłuchań na osiem miesięcy i przez cały ten czas trzymać was w więzieniu? Kiedy R.J. nie odpowiedział, prawnik, zanosząc się śmiechem, wyszedł z aresztu. David, R.J. i Sara stali jak wmurowani, wpatrując się w zamknięte drzwi z otwartymi ustami, ich umysły były w stanie absolutnego szoku. Osiem miesięcy w więzieniu! To Ariel pierwsza ruszyła w stronę drzwi, a reszta podążyła za nią. Chyba cała policja z Wyspy Króla siedziała w biurze i uśmiechała się triumfalnie. Wszyscy czworo unieśli wysoko

głowy i wyszli na wolność. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, popatrzyli na siebie nawzajem, a potem, bez słowa, schwycili się za ręce i rzucili do ucieczki. Biegli wzdłuż głównej ulicy wyspy, w stronę wąskiej uliczki, która prowadziła do portu. Sara nie miała pojęcia, o czym myśleli. Może, że będzie tam prom, na który wskoczą, odpłyną i zapomną, że to im się kiedykolwiek przydarzyło? Ale kiedy dobiegli do portu, dok był pusty. Rozdzielili się, zakłopotani tym, że złapali się za ręce i zachowali tak dziecinnie, i każdy z nich znalazł sobie miejsce na doku, by w samotno ści pozbierać myśli. Wszyscy byli w szoku. Stracili samochód i pieniądze, a za dwa i pół dnia mieli stanąć przed sądem. ROZDZIAŁ 7 D Dlaczego tak bardzo bałaś się tej wyspy? - spytała Sara Ariel. -Bała się tego miejsca? - upewniał się R.J., przenosząc wzrok z jednej dziewczyny na drugą. - W Nowym Jorku powiedziała mi, że jest przerażona i nie chce tu przyjeżdżać - odpowiedziała Sara. R.J. wstał i spojrzał na wodę, jak gdyby mógł wypatrzeć gdzieś prom, ale w zasięgu wzroku nie było nawet kutra. Znowu spojrzał na Sarę. _ przekazała ci te informacje wtedy, gdy planowałyście tę szaradę dzięki której miałem uwierzyć, że nie jesteście tymi, za które się podajecie?

_ jesteś pewny, że gdybym powiedziała ci, iż moja kuzynka uważa Wyspę Króla za niebezpieczną, zmieniłbyś plany? - Kiedy R.J- nic nie odpowiedział, Sara popatrzyła na niego ostro. - Wiedziałeś, prawda? Nigdy nic nie robisz sam, ale wiadomo ści o tym miejscu zebrałeś beze mnie. - Wstała i ruszyła w jego stronę- ~ Co takiego znalazłeś, o czym ja miałam się nie dowiedzieć? I dlaczego nie powiedziałeś mi, że mogą być jakieś problemy? R.J. spojrzał na Davida i Ariel, szukając w nich oparcia, ale młodsi przyglądali mu się w milczeniu. - Na kilku stronach znalazłem informacje, że w przeszłości turyści mieli tutaj pewne kłopoty, ale nie zawracałem sobie tym zbytnio głowy. _ przejąłeś się tym na tyle, żeby to przede mną ukryć - zauważyła Sara, wciąż zbliżając się do niego. - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? A dlaczego ty mi nie powiedziałaś, że tak bardzo chcesz uciec ode mnie, że jesteś gotowa zrobić ze mnie idiotę i nosić tę głupią perukę i te kiecki? Kto w ogóle uszył ten żakiet? Chanel - odpowiedziała Ariel. - Nie obwiniaj Sary, to był -Ale ona się na to zgodziła. Czy to dlatego przez ostatnich tygodni byłaś taka zmęczona? Bo ty i twoja kuzynka kombinowałyście, jak zrobić ze mnie kretyna? _ Nie waż się obwiniać mnie za to wszystko! - zawołała _ Ariel i ja zrobiłyśmy to... - Machnęła lekceważąco dłonią _ To nie ma teraz znaczenia. Chodzi o to, że zataiłeś przed nami bardzo istotne informacje i z tego powodu znaleźliś-

my się teraz w takiej sytuacji. _ I tak byś mnie nie posłuchała - powiedział. - Od kiedy interesują cię straszne historyjki? Sara usiadła na słupku i spojrzała na wodę. _ Rozumiem, że to wszystko moja wina. Gdy nikt nic nie powiedział, podniosła wzrok. Ariel i R.J. wydawali się z nią zgadzać, tylko David zmarszczył brwi. _ Powiedziałbym, że to wina Ariel - zauważył. - W końcu to ona namówiła panią Dunkirk, żeby jej mąż... - Co?! - krzyknął R.J. - Jak tobie udało się zmanipulować takiego człowieka jak Charley Dunkirk? - Zamilkł i popatrzył na Ariel z niedowierzaniem. Teraz z kolei ona wbiła wzrok w swoje dłonie. David postąpił krok do przodu. - Wzajemne obwinianie nic nam nie pomoże. Musimy zastanowić się, jak przeżyjemy kilka następnych dni. Traktują nas jak wrogów, nie mamy żadnych pieniędzy ani kontaktu ze światem zewnętrznym. A co do Ariel, to prawda, ostrzegała nas. - Ale mnie nikt nic nie powiedział - odezwał się z pretensją R.J. - Ty też nikomu nie powiedziałeś, czego się dowiedziałeś - odwarknęła Sara. 57 - Chyba już wolałem, kiedy w ogóle się do mnie nie odzywałaś - mruknął. - Chciałbyś. - Czy wy dwoje moglibyście na chwilę przestać się kłócić?

- wtrąciła się Ariel. - Musimy znaleźć jakiś nocleg. Może w tym domu, gdzie widzieliśmy ogłoszenie w oknie? Może uda nam się jakoś wytargować pokój. - Sprawdźmy nasze zasoby - zaproponował R.J. - Ja mam zegarek - powiedziała Sara, odpinając wąski, złoty paseczek i kładąc zegarek na słupku, po czym popatrzyła na R.J. - To był prezent, więc nie wiem, ile jest wart. - Dziesięć tysięcy - powiedział, ściągając własny zegarek i kładąc obok jej. - Mój zegarek jest wart około trzydziestu dziewięciu dolarów, w każdym razie tyle był wart pięć lat temu, kiedy go kupiłem. Sara patrzyła na niego oniemiała. - Podarowałeś mi na Gwiazdkę zegarek wart dziesięć tysięcy? - spytała z niedowierzaniem. - Nie powinno się dawać takich prezentów pracownikom. - To moje pieniądze i będę z nimi robił, co mi się żywnie podoba - odparł, kiwając głową w stronę Davida. - A ty co masz? David sięgnął do rozcięcia koszuli i wyciągnął złoty łańcuch. - To jest warte kilka setek - powiedział, dokładając ozdobę na stosik. - Nie wiedziałam, że nosisz łańcuszek - powiedziała Ariel, patrząc na chłopaka. - Możesz wierzyć, albo nie, ale jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - Nie sądzę - powiedziała Ariel, zdejmując kolczyki. - Diamenty. Warte około pięciu tysięcy.

Naszyjnik jest wart dwanaście tysięcy - dodała, mocując się z zapięciem. Gdy David wyciągnął rękę, by jej pomóc, Ariel odwróciła się do R.J. - Pomoże mi pan, panie Brompton? - Oczywiście, kotku - powiedział, odpinając naszyjnik. - Nie pozwól, żeby on cię dotykał - powiedziała Sara, wciąż patrząc krzywo na R.J. - Chcę wiedzieć, dlaczego on podarował mi zegarek wart dziesięć tysięcy. To nie jest odpowiedni prezent. - Lubisz go, prawda? - spytał R.J. - Nie spóźnia się, nie śpieszy, tak? I nosiłaś go każdego dnia, odkąd ci go dałem, więc w czym tkwi problem? - Problem tkwi w tym, że ja pracuję dla ciebie, a ty nie powinieneś dawać tak cennego prezentu podwładnej! Taki zegarek można dać swojej dziewczynie. - Wielkie nieba, Ariel! - zawołał David, gdy dziewczyna położyła na stosiku czwartą część biżuterii. - Ile ty masz tego na sobie? - Wliczając kolczyk w pępku?

Wszyscy troje popatrzyli na nią z osłupieniem, a Ariel uśmiechnęła się słodko. - To, co mam, lub czego nie mam w pępku, to moja osobista sprawa. - I dobrze - poparła ją Sara. - Nie pozwól, żeby ci rozkazywali. - Wiesz - zauważył R.J., patrząc na Ariel - kiedy to mówi łaś, wyglądałaś zupełnie jak Sara. Ona też posyła mi to harde spojrzenie, kiedy nie chce, żebym się wtrącał. - Czyli prawie przez cały czas - dodał David. - Właśnie. - R.J. opuścił podbródek i przymknął oczy. - Zostaw mnie. Ja jestem boska, a ty nie. David roześmiał się. - Idealnie. Nawet, gdyby nie były do siebie podobne, i tak wiedziałbym, że są spokrewnione. Powiedz mi, czy Sara daje ci do zrozumienia, że tylko ona może coś dobrze zrobić, bez względu na to, co to jest? - Przez cały czas. Moim jedynym środkiem obrony jest zawalenie jej pracą. Skoro tak dobrze sobie radzi z zarządzaniem całym światem, pozwolę jej to robić. Gdyby tylko umiała pisać na maszynie... - Tak, Ariel tak samo. Obaj mężczyźni roześmieli się. Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami po obu stronach zniszczonego słupka, dziewczyny u ich boków. Ariel zebrała biżuterię, zostawiając obie męskie ozdoby i oddając Sarze jej zegarek. Nie mówiąc ani słowa, obie kuzynki wstały, chwyciły się pod ręce i ruszyły ulicą prowadzącą do miasta. - Nienawidzę ich obu - powiedziała Sara.

- Je też - poparła ją Ariel i westchnęła. - Saro, bardzo mi się podoba to kobiece wsparcie, ale co my zrobimy? Musimy zorganizować jakieś jedzenie i miejsce do spania. - Nie wiem, co mamy zrobić, ale nie mówmy im o tym. - Zerknęła przez ramię rozczarowana, że mężczyźni nie ruszyli w ich ślady. Ariel zwolniła kroku, wciąż nie puszczając ramienia kuzynki. - Nie wydaje mi się, żeby to, co przydarzyło się dziś R.J., było na tej wyspie czymś niezwykłym. Słyszałam, że tutejsi ludzie oskarżają turystów o przestępstwa, których nie popełnili, żeby wyłudzić od nich pieniądze. - Sama już na to wpadłam, ale nie martw się, R.J. sobie z tym poradzi. Jutro będzie miał tu helikoptery i więcej prawników, niż może się zmieścić w oceanie. Zadzwoni do Charleya Dunkirka i wszystko załatwi. Myślę, że powinniśmy znaleźć jakiś nocleg, coś do jedzenia, a potem... - Poczekaj! Słyszę ludzi! Stały niedaleko skrzyżowania z główną ulicą Wyspy Króla i słyszały dużo ludzkich głosów, zupełnie, jakby z naprzeciwka zbliżał się tłum. Sara ścisnęła mocniej ramię Ariel. - Myślisz, że chcą nas zlinczować? - Naprawdę nie wiem, jak możesz jeszcze żartować, po tym wszystkim, co się stało.

Przez dłuższą chwilę Sara i Ariel stały bez ruchu, ramię przy ramieniu, wpatrując się w ulicę, która wcześniej wyglądała jak z miasta duchów. Najzwyklejsi w świecie ludzie, ubrani w zwykłe ubrania, zajmowali się swoimi sprawami. Ktoś wchodził do sklepu, ktoś inny śpieszył chodnikiem. Kilkoro dzieci biegało dokoła, rzucało w siebie piaskiem, po czym dostawało burę od matek. Dziewczynki i chłopcy, mężczyźni i kobiety, wszyscy zajęci swoimi sprawami, roześmiani, rozgadani. Najzwyklejsi pod słońcem, poza tym, że nikt nie patrzył na Sarę i Ariel. W końcu mężczyźni przyłączyli się do dziewcząt. - To wygląda zupełnie tak, jakby kurtyna poszła w górę i rozpoczęło się przedstawienie - zauważył David. - W jednej minucie scena jest pusta i cicha, a potem kurtyna idzie w górę i wychodzi mnóstwo ludzi. - Jak na mój gust, to za bardzo przypomina scenę - powiedział R.J., przyglądając się uważnie ludziom przed nimi. - Myślicie, że oni nas nie widzą? A może ktoś im kazał nas ignorować? - Proponuję, żebyśmy poszli do tego domu, gdzie były pokoje do wynajęcia, i zobaczyli, czy nie uda nam się tam znaleźć noclegu - powiedziała Ariel, unosząc złoty łańcuszek, ozdobiony czterema perłami. - Myślicie, że to wystarczy na wynajęcie kilku pokoi na jedną noc? Lub dwie? - Jedna noc absolutnie wystarczy - powiedział R.J. - Jutro znajdę telefon i wyciągnę nas stąd. Jak myślicie, panie i panowie, chyba pora wkroczyć na scenę? Ariel skrzywiła się. - Chciałabym tylko wiedzieć, czy to jest komedia czy tragedia. - Życie jest tym, co sami z niego zrobimy - powiedział David tak przesadnie radosnym tonem, że Sara i R.J. jęknęli. - No dobrze, może tutaj musimy trochę bardziej się postarać, żeby dostrzec dobrą stronę całej tej sytuacji. - Przetarł oczy dłonią. - Prawie mógłbym uwierzyć, że nic się nie wydarzyło.

Czy my naprawdę mamy stawić się w poniedziałek rano w sądzie pod zarzutem zabicia psa? - Nie - odrzekł R.J. stanowczo. - Gdy tylko skontaktuję się z moim prawnikiem, on przyśle nam tu z pół tuzina ludzi i utopi miejscową policję w papierach. Nie będzie żadnego przesłuchania w poniedziałek rano. - Zerknął na Sarę i uśmiechnął się lekko, żeby wiedziała, że jego plan dokładnie pokrywał się z tym, czym groziła wcześniej policjantom na posterunku. Sara musiała się odwrócić, żeby R.J. nie dostrzegł jej uśmiechu. Dobrze wiedziała, w jaki sposób pracuje jego umysł. Może źle postąpiła, próbując zastraszyć policję maleńkiej wyspy, ale tego właśnie nauczyła się, obserwując R.J. Jej szef miał władzę i wiedział, jak jej używać. Sara nie miała wątpliwości, że R.J. wydostanie ich z tej głupiej sytuacji. - Idziemy do tego pensjonatu? - spytała Sara. - Skoro już tu jesteśmy, to równie dobrze możemy mile spędzić czas - powiedziała i usłyszała, jak burczy jej w brzuchu. - Przepraszam. - Mój brzuch jest przekonany, że ktoś podciął mi gardło - powiedział R.J., a Sara spojrzała na niego ze zdziwieniem. Zwykle bardzo się starał nie pokazywać swojego wiejskiego pochodzenia i nigdy nie używał takich powiedzonek. - Myślicie, że w tym mieście sprzedają jakieś kosmetyki? - spytała Ariel. - Lancóme, Estee Lauder może. - Może to Maybelline - zaśpiewała Sara, gdy ruszyli wzdłuż głównej ulicy w stronę domu z pokojami do wynajęcia. Ludzie mijali ich i uśmiechali się, nikt się przesadnie nie gapił. Wszystko wydawało się takie normalne, że z każdym krokiem trudniej im było uwierzyć w wydarzenia, które rozegrały się tego ranka.

- Naprawdę byliśmy w więzieniu? - spytała Sara cicho. - Czy sami to sobie wymyśliliśmy? Ariel popatrzyła na kuzynkę jak na wariatkę. - Nie mamy ani samochodu, ani pieniędzy. Musimy zostać na noc, ale nie mamy żadnego bagażu. Jak możesz w ogóle mówić, że sami to wszystko wymyśliliśmy? - Po prostu to wszystko wydaje się takie... normalne. -Wcale nie wydaje się normalne - zaprotestowała Ariel. -W jednej chwili miasto jest puściuteńkie, a w drugiej pełne ludzi, którzy wychodzą ze skóry, żeby na nas nie patrzeć. - Ona ma rację - poparł ją R.J. - Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej. - Zgadzam się - powiedział David. Sara westchnęła. - Po prostu tak się cieszę, że udało mi się wyrwać z pracy na kilka dni... - przerwała i zerknęła na R.J. - Przepraszam. - Nie szkodzi - odpowiedział. - Ja też się cieszę, że wyrwałem się z pracy. - Nagle zobaczyli przed sobą dom z wyblakłym napisem w oknie. RJ. popatrzył na Davida. - W pracy mam taką asystentkę, całkiem kompetentną... - Która nie umie pisać na maszynie ani stenografować - wtrąciła Sara. - To prawda. Ale ma świetną pamięć. Jest lepsza niż te wszystkie gadające urządzenia, w które trzeba wstukiwać informacje. - To co jest z nią nie tak? - spytał David, otwierając małą furtkę przed domem.

- Nienawidzi mnie. Darzy mnie czystą, głęboką nienawiścią. Na ogół gdy zadaje jej jakieś pytanie, nawet mi nie odpowiada. David przepuścił wszystkch przez furtkę i popatrzył na Sarę. - Czy to prawda? Czy jego asystentka go nienawidzi? Sara uśmiechnęła się lekko, ale gdy nic nie odpowiedziała, RJ. westchnął: - Widzisz, co miałem na myśli? Weszli po schodach na ganek wielkiego, starego domu i R.J. zapukał do drzwi. Nie usłyszeli żadnego odzewu. - Pewnie właściciel chodzi z pozostałymi mieszkańcami po ulicach i udaje, że jest kimś zupełnie innym - powiedziała Ariel. Uniosła dłoń, żeby znowu zapukać, ale w drzwiach stanęła kobieta - i wszyscy czworo zaniemówili. Kobieta była wysoka, ładna, około czterdziestki, ubrana w bawełniane spodnie i koszulę. W jej stroju nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie był tak obcisły. Guziki rozchodziły się na jej obfitym biuście, dół koszuli związała w pasie tak, że widać było kawałek opalonego, płaskiego brzucha. Spodnie mocno ścisnęła paskiem, a materiał tak ciasno opinał jej biodra, że gdyby miała tatuaż, na pewno byłoby go widać. Ale najbardziej zmysłowy był wyraz jej twarzy. Gdy uśmiechnęła się ciepło do obu mężczyzn, wyglądała wręcz na zachłanną. Dziewczyny odsunęły się, pozwalając panom postąpić krok naprzód. - Dzień dobry - powiedzieli David i R.J. zgodnym chórem. Stali przed Sarą i Ariel, zasłaniając im widok. - Przyszliśmy w sprawie - znowu powiedzieli to razem. Kobieta roześmiała się.

- Wiem, kim jesteście, i mogę się domyśleć, po co przyszliście. Proszę, wejdźcie i wybaczcie mi mój strój. Malowałam hol z tyłu domu. David i R.J. przeszli przez drzwi, nie spuszczając wzroku z kobiety, która także nie przestawała im się przyglądać. Ariel popatrzyła na Sarę, jakby chciała zapytać, czy odważą się przekroczyć próg tego domu. - Tak długo, jak nie będzie chciała wskoczyć ze mną do wanny, nie obchodzi mnie, jak wygląda - wyszeptała Sara, idąc za mężczyznami w głąb domu. Gdy wszyscy czworo znaleźli się w środku, kobieta powiedziała: - Nazywam się Phyllis Vancurren i witam was na Wyspie Króla, mimo że na pewno wolelibyście, żeby wasza stopa nigdy tutaj nie postała. - Odwróciła się i ruszyła korytarzem, dając r znak ręką, by poszli za nią. - Właśnie zrobiłam herbatę. Napijecie się? David i R.J. niemal pobiegli za gospodynią, ale Sara i Ariel zwlekały. - Już bardziej podobał mi się ten prawnik, Larry Lassiter, niż ona - wymamrotała Ariel. - Jestem pewna, że to bardzo miła kobieta i nie ma nic innego na myśli, jak tylko dać nam coś do zjedzenia i miejsce do spania. Gdy Ariel popatrzyła na kuzynkę okrągłymi oczami, Sara uśmiechnęła się. - Jeżeli szukali osoby do obsadzenia roli kobiety, która patrzy w lustereczko i pyta, czy jest najpiękniejsza w świecie, a potem zabija dziewczynę ładniejszą od siebie, to świetnie

wybrali. - Chodźcie, dziewczęta - zawołała Phylis przez ramię. - Zanim wy, leniuszki, dojdziecie do kuchni, chłopcy wypiją już całą herbatę. - Jak myślisz, którego ona chce? - zapytała Sara pod nosem. - Davida - odpowiedziała Ariel bez namysłu. - Ona chce Davida. - Nie rozumiem dlaczego. R.J. jest bystrzejszy. - Kiedy chcesz iść z kimś do łóżka, nie zastanawiasz się, czy jest bystry. - To prawda, ale zawsze w końcu nadchodzi ranek - zauwa żyła Sara. Dziewczyny weszły do kuchni i ujrzały R.J. i Davida siedzących przy dużym, dębowym stole i pijących mrożoną herbatę z wysokich szklanek. - Już zaczynałam myśleć, że się gdzieś zgubiłyście - powiedziała Phyllis głosem przypominającym mruczenie. - Czy ma pani telefon? - zapytała Sara. - Już mówiłam R.J., że w tej chwili nikt na wyspie nie ma działającego telefonu. I nie będziemy mieli jeszcze przez jakieś dziesięć dni. Trawler uderzył w kabel i przeciął go na pół. - Phyllis nalała mrożoną herbatę jeszcze do dwóch szklanek. - Zwykle nasza wyspa jest dosyć nowoczesna, mamy telefony, a nawet Internet, ale obecnie czujemy się jak w średniowieczu. Oczywiście, w średniowieczu z elektrycznością i spuszczanymi toaletami. - Popatrzyła na R.J. i Davida tak, jakby powiedziała bardzo zabawny dowcip, a oni się roześmieli, jakby rzeczywiście tak było. - Czy ma pani pokoje do wynajęcia? - zapytała Ariel.

- Kotku, jak widzisz, to wszystko, co mam. Mam pokoje, pokoje i jeszcze więcej pokoi. Wszystkie wymagają malowania i remontu, ale tak, mam pokoje do wynajęcia. Mężczyźni znowu się roześmieli, jakby powiedziała coś zabawnego. Sara uśmiechnęła się nieszczerze. - A jaka jest pani stawka? - Wezmę, co macie. Albo możecie przysłać mi czek, gdy wrócicie na stały ląd. Jestem elastyczna. - Spojrzała na R.J. spod przymrużonych rzęs. - Ty wyglądasz na mężczyznę, który płaci swoje rachunki. - Tak - odpowiedział R.J. zachrypniętym głosem. - Tak naprawdę płaci je Sara, ale to ja dostarczam pieniądze do banku. Phyllis spojrzała na Sarę. - A zatem, ty pracujesz dla niego. Myślałam, że jesteście parami. - Popatrzyła na Davida. - A ty? Żonaty? - Jest zaręczony ze mną - powiedziała Ariel zbyt głośno. Phyllis obejrzała dziewczynę od stóp do głów. - Interesujące. Wy dwie jesteście bardzo do siebie podobne, aż trudno was rozróżnić. Domyślam się, że jesteście siostrami. - Kuzynkami - uściśliła Ariel. - Czy jest tu jakieś miejsce, w którym mogłabym się odświeżyć? - Musisz iść do toalety, tak? Tutaj nie musisz być aż tak wytworna. Ariel poczerwieniała jak piwonia i obdarzyła Phyllis spojrzeniem, ale straszna kobieta wydawała się tego nie zauważyć.

- Chodźcie - powiedziała. - Pokażę wam wasze pokoje. Umieściłam was w mieszkaniu niani. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu. Człowiek, który zbudował ten dom, miał ośmioro dzieci i nie chciał ich ani widzieć, ani słyszeć, dlatego urządził na górze osobne mieszkanie. Jest tam parę wiatraków, więc nie będzie wam gorąco. Dwie sypialnie, wielka łazienka, którą będziecie musieli się podzielić, i mały salon. Chodźcie za mną. Ariel i Sara wyszły z kuchni jako pierwsze, ale mężczyźni wcisnęli się przed nie, by iść zaraz za Phyllis. Gdy kobieta wchodziła po szerokich schodach, jej biodra kołysały się na boki tak mocno, że niemal uderzała nimi o ścianę i barierkę. Za nią, nie odrywając oczu od jej siedzenia, postępowali R.J. i David. Nawet Pied Piper* nie miał tak zahipnotyzowanych towarzyszy. Ariel schwyciła Davida za ramię. - Ona powiedziała, że umieściła nas w mieszkaniu niani. - No to co? - Chciała nam powiedzieć, że wiedziała, że przyjdziemy. Umieściła nas tam z jakiegoś powodu. - Ariel - powiedział David z przesadną cierpliwością. -Wiem, że to, co nas spotkało, było okropne, ale nie sądzę, żeby cała wyspa mogła być aż tak okropna, jak ci się wydaje. Może w dziewiętnastym wieku, ale nie w dzisiejszych czasach. - Och, masz absolutną rację, Davidzie. O czym ja myślałam?

W dzisiejszych czasach nie mamy morderstw ani okrutnych przestępstw. Wszyscy seryjni mordercy zostali złapani, wszyscy przestępcy zamknięci. Poza tym, przecież ty byłeś w college'u, podczas gdy ja siedziałam w naszym małym, sennym miasteczku, więc co ja mogę wiedzieć? Minęła go i ruszyła schodami. David machnął z irytacją rękami i ruszył za nią. * Pied Piper -jak głosi legenda wyprowadził w 1284 r. wszystkie szczury z miasteczka Hamelin do Wezery (przyp. tłum.). ROZDZIAŁ Musicie przestać być takie nadąsane. Popatrzcie na jej dobre strony - wyszeptał R.J. do Sary. - Tak jak ty i David? - spytała, przysuwając się bliżej Ariel. - To jak bardzo jej nienawidzisz? - W skali od jeden do dziesięciu? Około tysiąca. - A ja milion. - Popatrz tylko na nich - szepnęła Ariel. - Wyglądają jak śliniące się postacie z kreskówki. - Phyllis Vancurren niemal wylewała się ze swojej koszuli i spodni, a mężczyźni robili, co w ich mocy, by zobaczyć to, co ukrywała - a nie było tego wiele. - Zastanawiam się, dlaczego umieściła nas na samej górze - powiedziała Sara. Nastąpiła na skrzypiący stopień i dodała: - To lepsze niż system alarmowy. Na drugim piętrze Phyllis pokazała im swoją sypialnię. Był to ogromny pokój, z łóżkiem o czterech filarach, okrytym delikatną bawełną i jedwabiem. - Ten materiał kosztuje co najmniej dwieście dolarów za metr

- powiedziała cicho Ariel do Sary - a w holu widziałam trzy krzesła, które wyglądały jak oryginalny Hepplewhite* z nową tapicerką. - Skoro ona nie potrzebuje pieniędzy, to po co wynajmuje pokoje? Ariel skinęła głową w stronę Davida. - Myślisz, że ona chce Davida? - sarknęła Sara. Przed nimi Phyllis i mężczyźni przerwali pogawędkę. * Hepplewhite - twórca klasycyzującego kierunku w meblarstwie angielskim. Jego meble - głównie mahoniowe - zdobione były często intarsją lub dekoracją malarską (ornamenty roślinne) (przyp. tłum.). - Wielkie nieba! - powiedziała pani Vancurren, patrząc na Ariel. - Co za spojrzenie! - Proszę nie przejmować się Ariel, ona po prostu denerwuje się poniedziałkiem - wyjaśnił R.J. i posłał dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie za plecami Phyllis. - Ach, tak - powiedziała pani Vancurren. Usiadła na małej sofie w salonie i rozłożyła ramiona na oparciu, co uczyniło jej pokaźny biust jeszcze bardziej widocznym. David i R.J., z oczami jak spodki, usiedli na kanapie naprzeciwko gospodyni. - Domyślam się, że chcielibyście się czegoś o tym dowiedzieć. Sara i Ariel usiadły na krzesłach, obitych materiałem w małe króliczki i wszyscy słuchali, co kobieta miała do powiedzenia. Gospodyni mówiła, a Sara rozglądała się po pokoju. W oknach były kraty - żeby dzieci nie wypadły, czy żeby oni nie mogli uciec? Czy opuścili jedno więzienie tylko po to, żeby znaleźć się w innym? Najpierw pani Vancurren opowiedziała im o sobie, mówiąc,

że nie urodziła się na Wyspie Króla. Wyszła za starszego człowieka, który pochodził z Pensylwanii, a kiedy on umarł, ze zgrozą odkryła, że wszystko zostawił swojej pierwszej żonie. Ona sama dostała jedynie stary dom na wyspie, w którym dorastał jego ojciec, i maleńką polisę ubezpieczeniową. Wystarczało, żeby przeżyć, ale o żadnej zabawie nie mogło być mowy. - Rozumiecie, co mam na myśli - powiedziała, a obaj mężczyźni pokiwali z zapałem głowami. Sara i Ariel wymieniły spojrzenia. Nie wierzyły w ani jedno jej słowo. Następnie Phyllis powiedziała im, że Fenny Nezbit jest nieudacznikiem i kłamcą, ale jest też krewnym sędziego, a jego rodzina mieszka na wyspie od wieków. - A zatem w poniedziałek sprawa może różnie się potoczyć. - Dlaczego miasto było dzisiaj zupełnie opustoszałe? - zapytała Sara. - Doroczny Dzień Wieloryba - odrzekła Phyllis z uśmiechem. - Jesteśmy małą wyspą i wszyscy się znamy, dlatego robimy różne rzeczy razem. Domyślacie się, jak bardzo byliśmy zaskoczeni, gdy wróciliśmy i usłyszeliśmy o tym wszystkim, co się stało. - Lassiter powiedział, że są jacyś świadkowie, którzy mogą zeznać, że my... - RJ. nie mógł dokończyć. - Może i są jacyś świadkowie, ale pytaliście o nich ludzi szeryfa? - Phyllis zdawała się sugerować, że świadkowie mogą nie być do końca tym, czym powinni być. - Tak naprawdę nie mieliśmy szansy, żeby w ogóle z kimkolwiek porozmawiać - powiedział David. - Na waszym miejscu - powiedziała Phyllis konspiracyjnym

tonem - nie przejmowałabym się tym tak bardzo. Jestem pewna, że sędzia Proctor umorzy cała sprawę w poniedziałek rano, a cała policja wie, że nie zabiliście tego psa. Po prostu w przeszłości mieliśmy pewne kłopoty z ludźmi z zewnątrz i policja jest teraz bardzo ostrożna. - Co takiego się stało, że policja jest tak bardzo podejrzliwa wobec obcych? - spytała szybko Sara. Phyllis machnęła ręką, jakby to nie miało znaczenia, po czym popatrzyła na Ariel i uśmiechnęła się. - Widzę, że słyszałaś o nas jakieś straszne historie. Jesteśmy naprawdę niegodziwymi ludźmi. - Powiedziała to tak, jakby było to największe kłamstwo na świecie. - Jakie historie? - spytał R.J., wreszcie opadając na oparcie kanapy. Był światowym mężczyzną i widział wiele kobiet o tak agresywnym sex-appealu jak ta, ale David przyglądał się gospodyni z lekko otwartymi ustami. - Och, no wiecie - powiedziała pani Vancurren, a potem poruszyła się na kanapie w sposób, od którego zakołysał się jej obfity biust. - Nie, nie wiemy. - R.J. popatrzył na nią zwężonymi oczyma, a Sara miała ogromną ochotę go uściskać. Czyżby w końcu zaczął rozumieć coś więcej, niż tylko to, co usłyszał, i zajrzał pod powierzchnię? To znaczy, głębiej niż pod jej ubranie. Kobieta zerknęła na Sarę, a potem na Ariel. - Chcecie powiedzieć, że nie słyszeliście, jak porywamy turystów? - Jej uśmiech miał być zapewne niewinny, ale przy dwóch trzecich odsłoniętego biustu stracił nieco swój efekt.

-Ludzie z lądu mówią, że aresztujemy turystów i całymi latami trzymamy ich w więzieniu. R.J. uniósł brew. - A nie robicie tego? Phyllis wzruszyła ramionami, a jej prawa pierś niemal wyskoczyła z koszuli. Gdy się poruszyła, Sara dostrzegła przód jej stanika i była pewna, że kobieta ma na sobie Aubade. Skoro nie miała pieniędzy, to w jaki sposób mogła sobie pozwolić na francuską bieliznę? - Mam jeszcze trochę pracy i jestem pewna, że wy też chcecie się oddać swym zajęciom. - Spojrzała na mężczyzn z ukosa, jak gdyby wiedziała, że gdy tylko wyjdzie, cała czwórka urządzi dziką orgię. Gdy gospodyni wstała, R.J. i David zerwali się jak oparzeni i Sara przestraszyła się, że poproszą kobietę, żeby została. - A zatem zostawię was samych sobie - powiedziała Phyllis. - Przykro mi, że skonfiskowali wasz bagaż, ale na pewno go odzyskacie. - A samochód i pieniądze? - niepokoiła się Sara. - Czy możemy gdzieś tutaj zjeść kolację? - zapytał R.J. - Och, biedactwa - powiedziała, mrucząc w stronę mężczyzn i ignorując pytanie Sary. - Gdybym tylko umiała gotować, przyrządziłabym wam przepyszną kolację. - Zrobiła minę, która miała świadczyć, że może i nie umie gotować, ale ma, cóż... inne talenty. - Idźcie do pubu i powiedzcie, żeby dopisali wasz posiłek do mojego rachunku. Gdy wychodziła z pokoju, obaj mężczyźni prześcigali się w podziękowaniach za jej hojność. Dziesięć minut później cała czwórka schodziła po schodach, ale Sara się ociągała.

- Co ty robisz? - wyszeptała Ariel. - Liczę stopnie i sprawdzam, które skrzypią. Jeżeli chcemy się stąd wydostać, będziemy musieli zrobić to w ciszy, bez tego alarmu domowej produkcji. - Dobry pomysł. Kryj mnie - powiedziała Ariel. - Muszę coś zrobić. - Ty... - zaczęła Sara, ale Ariel już weszła na palcach z powrotem po schodach. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, David zapytał: - A gdzie ona jest? - W łazience - odpowiedziała Sara. - Ariel węszy, prawda? - domyślił się David. - Nie mam zielonego pojęcia. Zastanawiam się, dlaczego ludzie nazywają tutaj amerykańską restaurację „pubem", tak, jak w Anglii? - powiedziała, próbując zmienić temat. Ariel stanęła w drzwiach pięć minut później i Sara od razu do niej podeszła. - Co robiłaś? - wyszeptała. - Próbowałam zatelefonować z aparatu, który widziałam w jej sypialni, ale nie było sygnału. Nie zdążyłam sprawdzić, czy wtyczka jest w gniazdku, bo usłyszałam, że ona się zbliża. - Wolałabym, żebyś była ostrożniej sza. Nie ufam tej kobiecie - powiedziała Sara. - I gdzieś ty się nauczyła tak skradać? - Kiedy masz taką matkę jak moja, musisz umieć się skradać. I kłamać. Ja jestem dobra i w jednym, i w drugim. Poczekajcie! - zawołała za mężczyznami i pospieszyła za nimi.

R.J. zatrzymał się i wyciągnął ramię w stronę Sary, a ona je przyjęła. - Poradzimy sobie z tym wszystkim - powiedział David. - Po dobrej kolacji... - „Jedz, pij i bądź wesół" - zacytował R.J. - „Bo jutro czeka nas śmierć" - dokończyła Sara. ROZDZIAŁ 9 Kiedy dotarli do restauracji, którą miejscowi nazywali „pubem", wszyscy czworo musieli się uśmiechnąć. Wnętrze naprawdę wyglądało jak angielski pub, aż po końskie uprzęże wiszące wokół ogromnego kominka. Było ciepło, więc nie płonął w nim ogień, ale łatwo było sobie wyobrazić, jak przytulnie to miejsce musiało wyglądać zimą. Kelnerka zachowywała się tak, jakby była przyzwyczajona do obcych, a stali bywalcy spojrzeli na nich bez zainteresowania, gdy szli do stolika. Ariel i Sara usiadły obok siebie, mężczy źni zajęli miejsca na przeciwko. Kelnerka podała menu, skserowane kartki, oprawione w staromodne, plastikowe obwoluty z czarnym brzegiem. Panowie zamówili piwo, Sara poprosiła o dżin z tonikiem, a Ariel gazowaną wodę z plasterkiem limonki. - Myślę, że powinniśmy spróbować zacząć czerpać jakąś przyjemność z naszego pobytu na wyspie - powiedział David, gdy kelnerka odeszła. - Z której części naszego pobytu najpierw? Z „braku pieniędzy" czy z „nadchodzącego procesu"? spytała Sara. David zachowywał się tak, jakby tego nie słyszał.

- Spotkaliśmy kogoś miłego, mamy za co zjeść i spać, a w poniedziałek wyjedziemy z wyspy. Kiedyś to wszystko wyda nam się ciekawą przygodą. Kelnerka podała im napoje i gdy tylko oddaliła się na tyle, że nie mogła ich słyszeć, Sara powiedziała: - Nie ufam tej Vancurren. - Dziewczyny roześmiały się, bo powiedziały to jednocześnie. - Chyba tak - powiedział R.J. - Strony internetowe mówiły to samo, ale myślałem, że może ty wiesz coś więcej. Przyniesiono potrawy i gdy jedli, usiłowali rozmawiać o czymś innym niż ich kłopotliwe położenie, ale nie było to łatwe. Kelnerka wróciła, pytając, czy chcą zamówić deser. Sara czuła się syta, ale nie wiedziała, kiedy będą mieli szansę zjeść następny posiłek. Musieli jeszcze powiedzieć kelnerce, żeby zapisała wszystko, co zjedli, na rachunek pani Vancurren. Czy kobieta miała tu otwarty kredyt, czy czeka ich zmywanie naczyń? - zastanawiała się Sara. Gdy kelnerka postawiła przed nimi talerzyki z szarlotką i położyła rachunek na stole, R.J. powiedział jej, żeby dopisała kolację do rachunku Phyllis Vancurren. Przez chwilę Sara myślała, że młoda kobieta zabierze deser z powrotem. Kelnerka wydęła usta i zmarszczyła brwi, a potem powiedziała, że mogą to zrobić tylko raz. Odeszła, poirytowana, i po raz pierwszy pozostali goście w restauracji zaczęli się im przyglądać. Sara miała ochotę dać nura pod stół ze wstydu.

Przez chwilę wszyscy czworo milczeli. Sara wzięła widelec i skubnęła trochę szarlotki Davida. - Żałuję, że nie zamówiłem jeszcze jednego piwa, zanim jej powiedziałem - wymamrotał R.J., a Sara się uśmiechnęła. - Ja się cieszę, że nie powiedzieliśmy jej przed posiłkiem - dodał David, a Sara uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - A co będziemy jedli jutro? - spytała Ariel. Wszyscy znowu zamilkli, ale wtedy R.J. wyjął długopis z plastikowej okładki, którą zostawiła kelnerka, i wyciągnął serwetkę ze stojaka. - Zróbmy listę pożytecznych rzeczy, które umiemy robić. Może uda nam się znaleźć wystarczająco dużo pracy, żeby zarobić na jedzenie przez te kilka dni. - Będziemy pracować za jedzenie i kąt do spania, dokładnie tak, jak przewidział Lassiter - powiedział z entuzjazmem David. - Ja potrafię kosić trawniki - zgłosiła się Sara. - Tak naprawdę, to chyba jestem najlepszym kosiarzem trawników na całej planecie. Potrafię nawet kosić we wzorki. Kiedyś wycięłam na trawie inicjały jednego dzieciaka. Gdy skończyła mówić, wszyscy patrzyli na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Koszenie trawy - zapisał R.J., ale nikt nie mógł odczytać jego pisma, więc Sara odebrała mu serwetkę i długopis i napisa ła od nowa wyraźnie, po czym popatrzyła na R.J. - Ty umiesz kłaść cegły. R.J. skrzywił się i Sara wiedziała, że ucierpiała jego duma.

Potrafił zawierać milionowe transakcje, ale nie sądziła, żeby na Wyspie Króla było zapotrzebowanie na takie umiejętności. Nagle dotarła do niej powaga ich sytuacji. Popatrzyła na serwetkę. Jakim cudem znaleźli się w takim położeniu? Czym sobie na to zasłużyli? Co się z nimi stanie, jeśli sędzia zadecyduje, że R.J. jest winny? Tym razem to David rozładował atmosferę. - Saro - powiedział z powagą - czy ty nie masz litości? Może i twój szef układał cegły, kiedy był młodszy, ale teraz już nie może tego robić, nie z tą dodatkową wagą, której nabrał. Sara popatrzyła na Davida z ustami otwartymi ze zdumienia. Czy on stara się sprowokować bójkę? Ale wtedy David mrugnął i Sara zrozumiała. - Słuchaj, chłopcze - powiedział R.J. - Wciąż jestem zdolny do ciężkiej pracy, a ta tak zwana waga, którą noszę, to drzemiące mięśnie. To ich dopiero rozśmieszyło. Drzemiące mięśnie! Kiedy R.J. popatrzył na Sarę, dziewczyna zrozumiała, że szef dobrze wiedział, iż David celowo rozładował atmosferę, i był mu za to wdzięczny. - Zapisz mnie tam do kładzenia cegieł i wszelkiego rodzaju napraw. - Popatrzył na Davida. - A co potrafi nasz błękitnooki kochaś? - Zapisz, że ja mogę być konsultantką do spraw stylu - wtrąciła Ariel. - Jakiego stylu? - spytała Sara. - Zamierzasz pomóc im wybierać, czy na przyjęcie mają założyć strój od Dolce Gabbany czy Armaniego?

Ariel się nie uśmiechnęła. - Zamierzam nauczyć Phyllis Vancurren, jak ubierać się odpowiednio do jej wieku. Sara roześmiała się. Ariel wygrała. W tym momencie jakiś mężczyzna przeszedł koło ich stolika, uderzył o niego, po czym omal się nie przewrócił. David wyciągnął rękę, by go podtrzymać, ale mężczyzna sam się wyprostował. Był niski, chudy i brzydki, w jednej dłoni trzymał szklankę z piwem i wyglądał, jakby pił od wieków. Sara odsunęła serwetkę z listą poza zasięg dłoni mężczyzny, żeby nie mógł zrzucić jej ze stołu. - Tak, pewnie - powiedział mężczyzna bełkotliwie. - Odsuń się ode mnie, panienko. Wysokiej klasy lalki nie mogą być blisko takich jak ja. Sara wciąż trzymała spuszczoną głowę. - A może ty odsuniesz się od niej? - powiedział R.J. i Sara usłyszała groźne nuty w jego głosie. Gdy spojrzała na szefa, zobaczyła, że był gotowy odsunąć mężczyznę siłą, ale David robił, co w jego mocy, by zatrzymać go na ławie. Pijany mężczyzna stał przez chwilę u końca stołu i mrugał powiekami, próbując odzyskać ostrość widzenia. Przeniósł wzrok z Ariel na Sarę, i potrząsnął głową. Sara wiedziała, że w peruce Ariel wyglądała jak bliźniaczka kuzynki.

Czuła napięcie obu siedzących przy stole mężczyzn i bała się, że zrobią coś nieprzemyślanego. Obejrzała się w stronę baru, gotowa prosić o pomoc, ale wszyscy w pubie wpatrywali się uparcie we własne szklanki i talerze. Właśnie miała wstać i spróbować łagodnie nakłonić mężczyznę do odejścia od ich stolika, kiedy pijak wyprostował się, zachwiał i ruszył w stronę baru. Cała czwórka wydała westchnienie ulgi. Sara obrzuciła wzrokiem salę i zobaczyła, że wszyscy znowu zabrali się do jedzenia. Zachowali się tak, jakby uważali, że przybysze zasłużyli na wszystko, co najgorsze. Wymieniła spojrzenia z R.J. On także dostrzegł brak reakcji stałych klientów. - Tylko wieki endogamii mogły dać życie czemuś takiemu -powiedział R.J. i wszyscy czworo się uśmiechnęli. Mężczyzna był rzeczywiście bardzo brzydki - chudy, miał wielkie, odstające uszy, ziemistą cerę, a policzki pomarszczone i pokryte szarymi plamami. - Jak myślicie, ile on może mieć lat? - zainteresował się David. - Wydaje mi się, że nie więcej niż czterdzieści pięć, ale wygląda na dużo starszego. To zapewne wina ciężkiego, wyspiarskiego życia. Po chwili otworzyły się drzwi wejściowe i do środka wszedł jakiś mężczyzna. Miał czerwoną twarz, jakby przed chwilą zszedł z łodzi. David i Sara patrzyli - pozostałej dwójce widok przesłaniały wysokie oparcia ław -jak gość podszedł do baru, zamówił piwo, po czym klepnął pijaka w plecy. - Masz już nowego psa, Fenny? - spytał głośno. W restauracji zapadła cisza, a barman skinął w stronę ich stolika. Mężczyzna zobaczył Davida i Sarę, a jego twarz nabrała brzydkiego odcienia purpury. Nie czekając

na piwo, wybiegł z restauracji. Cała czwórka opadła na wysokie oparcia ław. Powiedzenie, że w restauracji było cicho, byłoby niedopowiedzeniem. Sara była pewna, że słyszy skrzypienie linoleum. Po chwili od strony baru zaczął dochodzić jakiś hałas, ale nie odwróciła się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wiedzieli, że pijak - czyli John Fenwick Nezbit - został wyrzucony z baru. Sara zerknęła na Davida i zauważyła, że nawet jego uśmiech zniknął. - To z tym mamy walczyć? - wyszeptał. - Sędzia może uwierzyć jego słowu przeciwko naszemu? - Chodźcie - powiedział RJ. - Wynośmy się stąd. Wyszli z restauracji z wysoko uniesionymi głowami. Sara czuła, jak bardzo ludzie wokół nich starają się nie patrzeć na nich. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, powoli ruszyli w stronę pensjonatu. - Jeżeli zabrali nam wszystko po zeznaniu takiego człowieka... - zaczęła Ariel, ale nie była w stanie dokończyć zdania. - To nie ma wątpliwości, że to zasadzka - dokończył R.J. Sara spojrzała na niego i zobaczyła, że oczy RJ. są szkliste, ale nie wiedziała, czy to ze strachu, czy ze złości. W końcu to jego oskarżano o przestępstwo. On miał najwięcej do stracenia, jeśli... jeśli... Sara nie mogła sobie wyobrazić tego, co mogło się stać. - Jutro - powiedziała - zrobimy wszystko, co w naszej

mocy, żeby wydostać się z wyspy. Nie będzie nas tutaj w dniu rozprawy. Czy wszyscy się ze mną zgadzają? - Chcesz nas podnieść na duchu? - spytał R.J., ale na ustach igrał mu uśmiech. - To działka Davida - zażartowała Sara. - Próbowałam użyć telefonu pani Vancurren, ale nie było sygnału - odezwała się Ariel. Mężczyźni popatrzyli na nią ze zdumieniem, na co Ariel wzruszyła ramionami. - Zrobiłam to tuż przed wyjściem do restauracji. Schowałabym się i dowiedziała czegoś więcej, ale usłyszałam jej kroki na schodach. Sara spojrzała na Davida. - Czy ona często węszy... tak skutecznie? David uśmiechnął się smutno. - Nie potrafię ci powiedzieć, ile razy udawałem, że z nią rozmawiam, podczas gdy tak naprawdę nie miałem pojęcia, gdzie ona jest. Jeżeli jej matka robiła coś, o czym Ariel miała nie wiedzieć, mogłeś być pewien, że Ariel chowa się za donicą i podsłuchuje. - Interesujące - zauważył R.J., patrząc na Ariel z podziwem. - Proponuję, żebyśmy dobrze się wyspali, a rano spróbowali znaleźć jakąkolwiek pracę - powiedziała Sara. - Przy takiej ilości owoców morza, które tu jedzą, muszą mieć mnóstwo wypływających łodzi. - Moglibyśmy którąś porwać - zaproponował R.J.

- Świetny pomysł - poparł go David. - Myślę, że jutro powinniśmy się rozdzielić i sprawdzić, w jaki sposób moglibyśmy dostać się na stały ląd. Albo chociaż zadzwonić. Na pewno na wyspie jest jakieś radio czy coś w tym stylu. - Jestem przekonana, że w każdym domu jest telefon - powiedziała Ariel - ale na pewno nie pozwolą nam zbliżyć się do aparatu. Gdybym mogła wykonać jeden telefon, zadzwoniłabym do matki. Ona w ułamku sekundy sprowadziłaby tu całą armię Stanów Zjednoczonych. I FBI. - Ja bym zadzwonił do mojego prawnika - powiedział R.J. - Przy tym, ile mu płacę, pojawiłby się tu z marynarką wojenną. - Ja popieram Ariel - odezwał się David. - Też zadzwoniłbym do jej matki. Gdyby musiała, wezwałaby UFO. Cała trójka roześmiała się i zwróciła w stronę Sary. Do kogo ona by zadzwoniła? Co miała powiedzieć? Że zadzwoniłaby do swojego szefa? Odwróciła wzrok i powiedziała: - Spójrzcie, jej wysokość zostawiła dla nas światło na ganku. - Czerwone? - spytała Ariel i wszyscy się roześmiali. Sara zerknęła na R.J., który wydawał się pogrążony w głębokiej zadumie. David i Ariel pospieszyli w stronę domu, który powoli stawał się dla nich niczym port dla rozbitków, ale R.J. złapał Sarę za ramię. - Zawiodłem cię - powiedział miękko. - Nieprawda - odpowiedziała, uwalniając rękę z jego uścisku. - Ty masz największe kłopoty z nas wszystkich. - Ale to ja przede wszystkim chciałem przyjechać na wyspę. To ja... Sara czuła się zakłopotana jego słowami i nie wiedziała, co powiedzieć.

- Saro... - zaczął, ale ona odwróciła się dokładnie w chwili, w której pani Vancurren otworzyła drzwi. Gospodyni miała na sobie przejrzysty, zielony szlafrok i koszulę w tym samym kolorze. Stanęła w drzwiach, ziewając, jakby nieświadoma własnej seksualności. - Nie spodziewałam się, że wrócicie tak późno. Gdy tylko znaleźli się w środku, David powiedział do pani Vancurren: - Spotkaliśmy tego Nezbita. - Obawiałam się, że do tego dojdzie - powiedziała. - On dosyć często chadza do pubu. Sara przyjrzała się jej uważnie i nie dostrzegła na twarzy kobiety żadnych oznak zaskoczenia. Ktoś już jej powiedział, że spotkali Nezbita. Ale jak? Czy na wyspie działa jakiś prywatny system telefoniczny? Czy też ktoś przybiegł tu i o wszystkim jej opowiedział? Fakt, że kobieta o wszystkim wiedziała, upewnił Sarę, że gospodyni była wmieszana w spisek. Czy obiecano jej część pieniędzy z grzywny, którą w poniedziałek zasądzą R.J.? R.J. postąpił krok naprzód. - Nie sądzę, żeby zeznanie takiego człowieka miało duże znaczenie w sądzie. - Nie lekceważcie go - poradziła Phyllis. - Jego rodzina mieszka na Wyspie Króla od pokoleń, poza tym jest bogaty. - Bogaty? - spytała z niedowierzaniem Ariel. - Nie wygląda

na bogatego. Pani Vancurren obejrzała Ariel od stóp do głów, po czym powiedziała: - Może i nie nosi markowych ciuchów, ale jest bogaty. - To skąd ma pieniądze? - chciał wiedzieć R.J. - Inne psy, inni turyści? Phyllis uśmiechnęła się lekko. - Teraz poruszyłeś jedną z największych tajemnic tej wyspy. Fermy nie przepracował ani jednego dnia od swoich trzydziestych drugich urodzin, zajmuje się tylko robieniem dzieci, a mi-mo to wciąż ma pieniądze. Mogłabym opowiedzieć wam historie, które... Przerwała w środku zdania, ziewając tak szeroko, że o mało nie wyskoczyła z koszuli. - Będziecie musieli mi wybaczyć, ale jestem wyczerpana. Muszę iść do łóżka. -Z tymi słowami weszła po schodach i zamknęła za sobą drzwi sypialni. - Co za niegrzeczna kobieta! - powiedziała Ariel takim tonem, jak gdyby nieuprzejmość był najgorszą wadą na świecie. Sara nie wiedziała, jak reszta, ale ona była tak zmęczona, że mogłaby zwinąć się w kłębek na schodach i zasnąć. David uśmiechnął się do niej. - Damy przodem. Na górze stanęli, patrząc na drzwi sypialni. Nikt się nie ruszał. - Królestwo za szczoteczkę do zębów - powiedziała Sara. ,: - Może pójdę do Phyllis i jakąś pożyczę? - zaproponował - Jeśli wejdziesz do sypialni tej kobiety, to nie wyjdziesz stamtąd żywy - powiedziała Ariel z absolutną powagą. - Dla mnie brzmi nieźle - uznał R.J. Sara była zbyt zmęczona, żeby przejmować się męskimi

ciągotami do tej okropnej kobiety i postąpiła krok w stronę łazienki, ale Ariel ją ubiegła. Wślizgnęła się do pomieszczenia i zamknęła drzwi, zanim Sara zdążyła zareagować. Oparła się o drzwi i westchnęła. - To jak się dzielimy sypialniami? - spytał R.J. David wyglądał na zmieszanego, ale Sara wiedziała, co R.J. miał na myśli. - Chłopcy w jednej, dziewczynki w drugiej - powiedziała. - Do diabła! - zawołał R.J. i dziewczyna się uśmiechnęła. Cała trójka stała tuż przy drzwiach łazienki i słyszeli wszystko, co Ariel robiła w środku; Sara odeszła od drzwi. - Przypomnijcie mi, żebym zachowywała się cicho, jak tam będę. W następnej sekundzie z łazienki dobiegł głuchy odgłos. Zabrzmiało to tak, jakby Ariel upadła. - Ariel? - powiedziała Sara przez drzwi. - Wszystko w porządku? Ariel?! - Wciąż żadnej odpowiedzi. Spróbowała przekręcić klamkę. Zamknięte. Szarpnęła za uchwyt. R.J. poszedł do niej. - Sądzę, że nie powinniśmy budzić naszej gospodyni. - Obrócił mocno klamkę, ale drzwi pozostały zamknięte. Popatrzył na Sarę. - Czasami w starych domach jeden klucz otwiera wszystkie zamki. Nie musiał mówić nic więcej. W ułamku sekundy Sara wróci ła z kluczem, który zabrała z jednego z pokoi, i próbowała włożyć go do zamka. Nie chciał wejść. Schyliła się i zajrzała przez dziurkę.

- W zamku od wewnątrz tkwi klucz. Musimy go wyciągnąć. - Pozwól, że ja spróbuję - powiedział David. Wziął z szafy metalowy wieszak na ubrania i rozgiął go. Uklęknął obok R.J., wsunął drut do zamka i po chwili usłyszeli, jak klucz uderza o posadzkę w łazience. Dźwięk wydał im się wyjątkowo głośny i wszyscy troje wstrzymali oddech. Czy pani Vancurren to słyszała? Gdy nie usłyszeli na dole żadnego ruchu, R.J. zajrzał przez dziurkę. To, co zobaczył sprawiło, że ramiona mu zesztywniały, a kark poczerwieniał. - Co się dzieje? - wyszeptała Sara. R.J. wstał, a David włożył klucz do zamka. - Musimy dostać się tam tak szybko, jak tylko się da - powiedział R.J. i Sara wiedziała, że coś jest nie tak z Ariel. Poczuła, jak ogarnia ją panika. Jeżeli coś się stało, kogo będą mogli poprosić o pomoc? Policję Wyspy Króla? Wreszcie klucz dał się przekręcić i David otworzył drzwi łazienki. Ariel, ubrana tylko w bieliznę, leżała na posadzce, zwinięta w kłębek, twarzą do wanny, a plecami do nich. David pierwszy do niej dobiegł i porwał dziewczynę w ramiona. - Ariel, kochanie - wyszeptał. Sara stała zwrócona plecami do wanny, na pół przykrytej zasłonką. Kiedy spojrzała na R.J., zobaczyła, że cała krew odpłynęła mu z twarzy. Patrzył do wanny, z oczami okrągłymi jak spodki i twarzą białą jak ściana.

Gdy Sara zaczęła odwracać głowę, R.J. krzyknął: - Nie! - ale było już za późno. W wannie, na pół ukryty za zasłonką, leżał John Fenwick Nezbit. Oczy miał szeroko otwarte i był tak samo brzydki jak wtedy, gdy widzieli go w barze, ale teraz miał dziurę w czole. Był martwy. Sara stała tam, patrząc na obrzydliwego mężczyznę i przychodziły jej do głowy same, jak jej się wydawało, racjonalne myśli, gdy nagle R.J. złapał ją pod ramiona i pociągnął do góry. Nie wiedząc o tym, osuwała się na podłogę. Trzy sekundy dłużej, a leżałaby na podłodze obok Ariel. Gdy R.J. poruszył się tak gwałtownie, David podniósł wzrok i zobaczył, jak R.J. kiwa głową w stronę wanny. Bez względu na to, co chłopak poczuł, zachował spokój. Popatrzył na martwego mężczyznę, a potem skupił uwagę z powrotem na Ariel, która powoli odzyskiwała przytomność. - Nic mi nie jest - powiedziała Sara, ale kiedy próbowała zrobić krok, kolana się pod nią ugięły. R.J. wziął ją na ręce, zaniósł do salonu i posadził na jednej z kanap. W pokojach nie było żadnego alkoholu, więc przyniósł jej szklankę wody. Za nim z łazienki wyszedł David, niosąc Ariel i posadził dziewczynę na drugiej kanapie na przeciwko Sary. - Zostańcie - rozkazał R.J. obu kobietom, ale im nie trzeba było tego mówić. Mężczyźni wrócili do łazienki i zamknęli za sobą drzwi. Ariel popatrzyła na Sarę, a Sara na Ariel, ale żadna nic nie powiedziała. Sara wyciągnęła rękę nad stolikiem do kawy i podała kuzynce szklankę wody.

Siedziały w milczeniu. Jeśli mężczyźni rozmawiali, robili to tak cicho, że nic nie mogły usłyszeć. Po upływie czasu, który wydawał się wiecznością, David i R.J. wrócili do pokoju i usiedli na krzesłach obok kanap. Obaj wyglądali na dużo starszych niż godzinę temu. - On nie żyje - powiedział R.J. - Strzał w głowę. - Nie mogliśmy tego zrobić - powiedziała Sara. - Całe miasto widziało nas przy kolacji. - I jego też widzieli - odparł R.J. - Był w barze, kiedy wychodziliśmy, co oznacza, że został zabity w czasie naszej drogi powrotnej. Wracaliśmy sami. Tylko we czwórkę. Żadnych świadków z zewnątrz. - Został zabity, a potem wniesiony po schodach domu tej kobiety -powiedziała Ariel, siadając. - Ona wie, że on tutaj jest, i czeka na nasze krzyki. Cała trójka popatrzyła na nią, gdy usłyszeli jad w jej głosie. - Nie będzie żadnych krzyków - powiedział R.J. cicho. - Żadnych krzyków ani histerii. Potraktujemy to tak, jakbyśmy mieli do czynienia z transakcją biznesową. - Popatrzył na nich, jakby spodziewał się protestów, ale Sara wiedziała, że jeżeli R.J. był w czymś dobry, to właśnie w interesach. - Jak to zrobimy? - spytała Ariel słabym głosem. - Przede wszystkim, nie pokażemy wrogowi, co się dzieje w naszych głowach. I nie będziemy robić tego, czego od nas oczekują. Przypuszczam, że w tej chwili w krzakach na zewnątrz chowają się ludzie, którzy czekają, aż zrobimy coś dramatycznego.

- Na przykład? - dociekał David. Starał się, by jego głos brzmiał chłodno i spokojnie, ale Sara wiedziała, że był tak samo przerażony jak cała reszta. Oprócz R.J., który wyglądał na bardzo złego. ROZDZIAŁ 10 Tylko mi tu teraz nie mdlej, Johnson - powiedział miękko R.J. Oboje z Sarą stali w łazience i patrzyli na ciało Johna Fenwicka Nezbita. Nie dotykali go, tyko patrzyli, jak gdyby nie mogli uwierzyć własnym oczom. - Jestem... - zaczęła Sara. - Przerażona jak cholera? Skinęła głową. - Ja też. - Ty? - To cię dziwi? - Szokuje - odrzekła Sara. - Wchodzisz w układy, które przerażają innych ludzi, ale sam zawsze zachowujesz spokój. Wzruszył ramionami. - Pieniądze. A jakie one mają znaczenie? Wygrywasz - dobrze, przegrywasz - w porządku. Ale to... Skinął głową w kierunku ciała Nezbita. - Ktoś go tutaj podrzucił, żeby dać nam nauczkę, tyle że ta nauczka prowadzi do więzienia, a nawet egzekucji. Sara była coraz bardziej przerażona. - Nie moglibyśmy po prostu komuś powiedzieć, prawda? - A jak myślisz?

- Nie ma takiej możliwości - uznała. R.J. usiadł na zamkniętej klapie sedesu i pokazał Sarze, żeby zamknęła drzwi. - Słuchaj - powiedział miękko - wygląda na to, że jesteśmy w tym tylko we dwójkę. Tamci dwoje... Ariel i David siedzieli na sofie w salonie, blisko siebie i nic nie mówili. - Ona też w tym siedzi - powiedziała Sara, wskazując ręką na drzwi, aby pokazać, że mówi o Phyllis Vancurren. - Wiem, że ty i David myślicie, że ona jest piękna, ale bardzo bym chciała, żebyście mogli zobaczyć ją taką, jaką jest. - Daj spokój. Widziałaś kobiety, z którymi się umawiam. Naprawdę myślisz, że straciłbym głowę dla kogoś takiego jak Phyllis Vancurren? Wiedziałem, że cna coś kręci już w pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem. - Ariel mówi, że w domu jest kilka bardzo drogich przedmiotów. - Więcej, niż ci się wydaje. Nie tylko twoja kuzynka potrafi węszyć. Otworzyłem parę szafek. Wygląda na to, że ona spodziewała się naszego przyjazdu, bo zdążyła schować parę drobiazgów z jadeitu, porcelany i wazę z epoki Ming. - Oni tu zbijają fortunę, co? - Ktoś na pewno i zgadzam się z tobą, że ta Vancurren jest w to zaplątana, chociaż nie mam pojęcia, jak bardzo. Jedno nie ulega wątpliwości: oni na pewno na nas czekali. Wiedzieli, że przyjedziemy. Sara uniosła głowę. - Prom.

- Właśnie - potwierdził R.J. z uśmiechem. - Nikomu nie mówiłem, ale szukałem rozkładu i żadnego nie znalazłem. Kiedy podjechaliśmy do brzegu lądu. nie było żadnego promu, ale gdy zjedliśmy lunch... - I powiedzieliśmy kelnerce, że jedziemy na Wyspę Króla... - Prom magicznie się pojawił. - Po twojego jaguara. Prowadząc taki samochód, równie dobrze mogłeś przykleić sobie na czole kartkę: jestem bogaty. - Sara usiadła na wannie, odgrodzona zasłonką od zwłok. - I powiedziano nam, że następny prom odpływa dopiero po rozprawie. Która teraz może dotyczyć morderstwa - dodała. - Nie sądzę, żeby mieli to w planach. Na stronach internetowych czytałem skargi wielu turystów, ale nikt nic nie mógł zrobić, bo ich słowo było przeciwko słowu policji i sędziego Wyspy Króla. - No i jeszcze ta historia o ludziach, którzy musieli wyprowadzić się z domu, żeby uciec przed Larrym Lassiterem. Myślisz, że to prawda? - Nie wiem, ale sprawdzę to, jak się stąd wydostaniemy. Sara spojrzała na zegarek - ten, który, jak już teraz wiedziała, kosztował dziesięć tysięcy. Było po północy. - Jak my się z tego wypłaczemy? - Nie mam pojęcia. Ty jesteś tą mądrą, więc jak myślisz? - Najpierw wydawało mi się, że musimy pozbyć się ciała,

ale teraz? Nie możemy wynieść go na zewnątrz, bo ktoś na pewno nas zobaczy. Wydaje mi się, że miałeś rację, kiedy mówiłeś, że nas obserwują. - Pewnie oczekują, że zejdziemy po tych skrzypiących schodach, niosąc na ramionach zwinięty dywan. - Trzeci, szósty, ósmy - powiedziała Sara. - Słucham? - Te stopnie skrzypią: trzeci, szósty, ósmy. - Gdybym się nie bał, że mnie za to spoliczkujesz, to pocałowałbym cię. - Powiedziałeś Davidowi, że jestem fatalną sekretarką. Powiedziałeś... - Chodź - przerwał jej R.J. - zobaczymy, czy tamci już się uspokoili. - Wstał i przepuścił ją w drzwiach. Ariel i David nadal siedzieli blisko siebie na kanapie. David trzymał dziewczynę za rękę. - Nie wiem, jak możecie przebywać w jednym pomieszczeniu z tym... ciałem - powiedziała Ariel. - Próbujemy wymyśleć jakiś plan - odpowiedziała Sara. - I wpadliście na coś? - zapytał David. - Tylko tyle, że musimy pozbyć się ciała, nic nikomu nie mówiąc, a Sara - R.J. poklepał ją po udzie - wie, które stopnie skrzypią. Myślę, że uda nam się znieść ciało tak, żeby Phyllis nic nie słyszała - dodał. - I tak nas nie usłyszy - powiedziała Ariel. - Jest pijana. - Skąd wiesz? - Kiedy próbowałam zadzwonić, zajrzałam do szafki przy łóżku. Pełno w niej było butelek wódki. I czułam alkohol od niej, gdy otwierała nam drzwi.

- Nie potrafisz wyczuć wódki - stwierdził R.J. - Potrafię - odparła Ariel. - Już gdzieś cię widziałem, prawda? - R.J. wpatrywał się w dziewczynę. - Czy ktoś ma jakieś pomysły, co mamy robić? Poza telefonem na policję, rzecz jasna? - spytała Sara, chcąc odwrócić uwagę szefa. - Tak - R.J. spojrzał na zegarek. - Minęło jakieś... - Popatrzył na Sarę. - Dwadzieścia trzy minuty. - Tak, dwadzieścia trzy minuty od chwili, gdy znaleźliśmy ciało. Na pewno oczekują, że wkrótce coś zrobimy. - W piwnicy jest zamrażarka - powiedział David i wszyscy popatrzyli na niego ze zdumieniem. - Pamiętasz? - zwrócił się do R.J. - Sama nam powiedziała. - To prawda - przyznał R.J. z uśmiechem. - Na schodach. Powiedziała, że jej pierwsze mieszkanie było mniejsze niż zamrażarka, którą ma w piwnicy. Przez chwilę wszyscy czworo spoglądali po sobie. - Jeżeli rano ciała tu nie będzie - powiedziała Ariel - wszyscy się domyślą, że nadal jest gdzieś w domu. - Chyba że zobaczą, jak je wynosimy - Sara spojrzała na R.J. - Pamiętasz, jak upiłeś pana Dunkirka tak bardzo, że trzeba go było wynieść? - Wcale nie upiłem Charleya Dunkirka - zaprotestował R.J. - Sam się tak załatwia każdego dnia. On... Sara popatrzyła na szefa.

- Możemy to spreparować? Przez chwilę mężczyzna patrzył na nią, nic nie rozumiejąc, po czym na wargach powoli wykwitł mu uśmiech. - Dwoje z nas zabierze ciało na dół, a pozostała dwójka pozwoli ludziom którzy nas obserwują, uwierzyć, że wynosimy trupa z domu. - Dokładnie to miałam na myśli - powiedziała Sara. - Zawsze stanowiliśmy zgrany zespół - przyznał miękko RJ. - Powinniśmy wszyscy trzymać się razem - wtrąciła Ariel stanowczo. - Nie możemy się rozdzielać. - Ariel - powiedział RJ. - chcę, żebyś poszła do pokoju Phyllis i przyniosła coś z jej rzeczy, co będziemy mogli położyć na ciało. Coś łatwego do zidentyfikowania. Może z monogramem. Jeżeli ktoś odnajdzie trupa, chcę, żeby to wyglądało na sprawkę Vancurren. Nie oszukamy nikogo na długo, ale potrzebujemy każdej minuty, jaką uda nam się zyskać. Ariel przełknęła ślinę. Czym innym było węszenie w domu matki, a zupełnie czym innym myszkowanie po cudzej sypialni - zwłaszcza gdy właścicielka spała w środku. Sara wstała. - Ruszajmy. Obawiam się, że spędzimy noc w... - Nawet tak nie mów - przerwał jej David, także wstając.

- Nikomu nie wolno dotykać tego ciała. Żadnych włosów, płynów ustrojowych, niczego. Sara popatrzyła na Davida i zauważyła, że wokół jego ust pojawiły się cienkie białe linie i sińce pod oczami. Jeśli marzył o karierze politycznej, to właśnie mógł kłaść kres swoim ambicjom. Miała ochotę podejść do niego i go przytulić, ale R.J. stanął między nimi. - Idź, Ariel... Sara widziała, że kuzynka jest śmiertelnie przerażona. Podeszła z nią do drzwi, które prowadziły na schody. - A jeżeli ona nie śpi? - wyszeptała Ariel. Była zadowolona, że nad schodami paliło się światło. - Wydaje mi się, że bardzo jej zależy na tym, żeby spać i nie zostać o nic oskarżoną - powiedziała Sara. - A może ma sumienie - podsunęła Ariel, po czym obie spojrzały na siebie i potrząsnęły głowami. - Może drzwi jej sypialni są zamknięte na klucz. - Znowu potrząsnęły głowami. Drzwi sypialni Phyllis Vancurren były ostatnimi drzwiami, które mogły być zamknięte w tym domu. - Trzeci, szósty i ósmy, na odwrót, jak będziesz wracała - przypomniała Sara, otwierając drzwi. - Jak ja mam to policzyć? - spytała Ariel, po czym spojrzała na tapetę i uśmiechnęła się. Sara odpowiedziała z uśmiechem. - Róże - wyszeptała. - Licz róże. Ariel wzięła głęboki oddech i ruszyła w dół schodów. Przed

trzecim stopniem schwyciła się barierki i ominęła go. Żadnego skrzypnięcia. Spojrzała z uśmiechem na Sarę, po czym przeniosła wzrok na róże na tapecie. Jeden z kwiatków nad skrzypiącym stopniem został pomalowany na niebiesko. Nie można było tego zauważyć od razu, chyba że ktoś przyjrzał się naprawdę uważnie. Ariel wskazała na niebieską różę i pomachała do Sary, ale kuzynka nie zrozumiała. Ariel powoli ruszyła w dół schodów, odnotowując niebieską różę przy każdym skrzypiącym stopniu. Gdy znalazła się pod drzwiami pokoju Phyllis, podniosła wzrok na Sarę, która uśmiechała się, chcąc dodać jej otuchy. Ariel ostrożnie otworzyła drzwi sypialni i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła na ścianie zapaloną maleńką lampkę nocną. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku, dostrzegła Phyllis Vancurren rozciągniętą na łóżku i cicho pochrapującą. Ariel pomyślała, że pewnie mogłaby wystrzelić z armaty, a gospodyni i tak by się nie obudziła, ale nie chciała ryzykować. Na paluszkach przeszła przez dywan - antyczny perski, wart co najmniej dziesięć tysięcy - i podeszła do komody. Tak, jak miała nadzieję, na wierzchu leżała szczotka do włosów. Ariel wzięła chusteczkę z pudełka, zdjęła ze szczotki kilka włosów i schowała zawiniątko do kieszeni. W lustrze, które wisiało nad komodą, zerknęła na Phyllis, po czym bezszelestnie otworzyła górną szufladę. Śmieci. Stare spinki, wizytówki, złamane grzebienie, małe pudełko taniej biżuterii. Zamknęła szufladę. W następnej znalazła bieliznę. Ariel nie byłaby bardziej uszczęśliwiona, gdyby znalazła złoto. Czysta bielizna! Wcisnęła za dekolt koszulki z pół tuzina koronkowych majtek. Staniki były, oczywiście, bezużyteczne zarówno dla niej, jak i dla Sary, więc je zostawiła. W następnej szufladzie leżały nocne koszule, wszystkie francuskie i niemal przezroczyste. Ariel miała

ochotę wziąć kilka, ale nie zrobiła tego. Wreszcie w najniższej szufladzie znalazła to, czego szukała. Chusteczki z monogramem i odręcznie napisana kartka: „Zawsze będę cię kochać. Phyllis". Gdy zamykała szufladę dostrzegła w lustrze maleńki, czerwony punkcik, jak gdyby diodę jakiegoś urządzenia elektrycznego. Obejrzała się i uważnie zlustrowała wzrokiem pokój, ale niczego takiego nie dostrzegła. Znowu spojrzała w lustro na punkcik, nadal tam był, ale nagle zdała sobie sprawę, że widzi go przez szparę w zasłonach. Światełko migało na zewnątrz. Z plecami przyciśniętymi do ściany, nie ważąc się dotknąć zasłon, Ariel wyjrzała przez malutką szparę i czekała. Za kilka sekund czerwony punkt pojawił się znowu. To był czubek palącego się papierosa. Dokładnie tak, jak powiedział R.J., ktoś chował się w krzakach i obserwował ich. Ariel znowu przecięła na palcach dywan, wyszła z pokoju i wróciła na górę. - Co ty tam robiłaś tak długo? - zapytała Sara. - Już zaczynałam się martwić! - Spójrz, co mam. - Ariel wyciągnęła zza koszulki majtki, dwie chusteczki z monogramem i kartkę. - Czysta bielizna - powiedziała Sara z nabożeństwem. - Największy luksus w życiu. - Gdzie oni są? I on? - Wyszli zaraz za tobą, żeby poszukać zamrażarki w piwnicy i zabrali go ze sobą. Ja zostałam tutaj i zrobiłam to. - Odstąpi ła na bok, żeby pokazać Ariel dwie długie kukły z prześcieradeł i poduszek, obie związane konopnym sznurkiem w kształt, który miał z grubsza przypominać Fenny'ego Nezbita. - Są świetne. Są... - Ariel przerwała, gdy mężczyźni weszli

do pokoju. Nie słyszały ani jednego dźwięku, gdy wchodzili po schodach. - Znaleźliście zamrażarkę? - zapytała Sara. - Tak - odpowiedział David z twarzą jeszcze bledszą niż przedtem. - To przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia. Przed chwilą ukryliśmy trupa... - Tak, i musieliśmy wyjąć wszystkie mrożonki. Najpierw się rozmrożą, a potem zaczną śmierdzieć - dodał R.J. i spojrzał na Ariel. - Jak ci poszło? - Fantastycznie - odpowiedziała za nią Sara. - Ukradła dla nas czystą bieliznę. Kiedy mężczyźni nie powiedzieli ani słowa, Sara wzruszyła ramionami. - To taka babska sprawa. Ale Ariel zdobyła też dowody, których możemy użyć, żeby obciążyć tę kobietę. - Podrzucimy je, jak będziemy wychodzić - powiedział R.J. i spojrzał na Sarę. - A ty jak sobie poradziłaś? Dziewczyna odsunęła się na bok, żeby pokazać dwie kukły, które zrobiła. - Świetnie - ocenił R.J. z błyskiem w oku. - Zawsze potrafiłaś zrobić coś z niczego. - Widziałam zapalonego papierosa - powiedziała Ariel. - Ktoś stoi z tyłu domu i pali. - Żadnych radiowozów? - spytał R.J. - Między ścianą a zasłoną była tylko maleńka szparka, więc

nie mogłam nic zobaczyć - odpowiedziała Ariel. - Czy moglibyście wtajemniczyć mnie w nasz plan? Sara przemówiła pierwsza: - Jeżeli w to wszystko zamieszana jest policja i teraz nas obserwuje, to będą próbowali nas zatrzymać, gdy tylko wyjdziemy z domu z grubym rulonem na ramionach. Ale jeśli obserwuje nas jeden człowiek... - Czy dwóch - wtrącił David. - Tak, jeśli obserwuje nas kilku ludzi, zapewne pójdą za nami i będą patrzeć, jak pozbywamy się tego, co, mam nadzieję, będzie wyglądało na ciało - dokończył R.J. - Sara i ja idziemy w jedną stronę, ty i żołnierzyk w drugą. Nikt się nie poruszył. Wszyscy stali jak wmurowani i patrzyli na R.J.. - No dobrze, David - poprawił się R.J. - Ariel, ty i David pójdziecie w drugą stronę. - Znaleźliśmy parę przydatnych rzeczy - powiedziała Sara do Ariel. - Pod okapem jest mała kopalnia skarbów. - Skinęła głową w stronę małych drzwi u dołu pochyłych ścian strychu. - Gotowi? - spytał R.J. - Myślę, że byłoby lepiej, gdybym poszła z tobą, a nie z Davidem - powiedziała Ariel do R.J. Kiedy Sara spojrzała na chłopaka, ten zaczerwienił się jak piwonia. A więc ciągle o to w tym wszystkim chodzi, pomyślała z niesmakiem. Kolejna kobieta, która pragnęła R.J. - Myślę, że to świetny pomysł - powiedziała, stając bliżej Davida.

Mężczyźni popatrzyli na siebie. - Sara i ja dobrze się znamy - powiedział R.J. tonem, który wykluczał jakąkolwiek dalszą dyskusję. - Tak jak Ariel i ja - odparł David tonem, jakby to R.J. poprosił Ariel, żeby z nim poszła. R.J. zwrócił się do dziewczyny: - Kiedy wyjdziecie na zewnątrz, zachowujcie się podejrzanie, jakbyście robili coś złego. - Bo robimy! - powiedział David. - Powinniśmy byli... - zamilkł i popatrzył na pozostałych - zadzwonić po policję. Takie wyjście nigdy nie wchodziło w grę. Dziesięć minut później byli gotowi do wyjścia. David miał przerzuconą przez ramię, owiniętą w dywan, jedną z kukieł Sary. Chłopak uginał kolana tak, jakby to, co niósł, było bardzo ciężkie. Drugą Sara ubrała w rzeczy, które znalazła w schowku. Do środka włożyła kij od szczotki, żeby kukła trzymała pion, a na głowę włożyła jej krzywo perukę Ariel. Razem z R.J. mieli spróbować wyjść z kukłą na zewnątrz tak, jakby prowadzili pijanego. Gdy zaczęli ostrożnie schodzić ze schodów, Ariel wskazała na pomalowane na niebiesko róże, żeby ostrzec ich przed skrzypiącymi stopniami. Wyglądało na to, że inni ludzie także zatrzymywali się w pokojach o zakratowanych oknach i słyszeli, jak nieproszeni goście wkradają się na górę. Zatrzymali się przy drzwiach wejściowych i poczekali, aż

R.J. zejdzie do piwnicy, żeby podłożyć do zamrażalnika obciążające Phyllis dowody. Wrócił w ułamku sekundy. Zgasił światło na ganku, po czym ostrożnie otworzył drzwi. - Czas na show! - powiedział. Nie mogę tego zrobić - powiedział R.J. cicho do Sary. - Chcę, żebyś ty i dzieciaki zostali w domu i zrobili wszystko, co w waszej mocy, żeby przetrwać, ale ja muszę... - Machnął ręką, chcąc pokazać, że ma pewne pomysły, które wolałby zachować dla siebie. Sara mocowała się z bezwładną kukłą, usiłując trzymać ją pionowo. Gdyby noc nie była tak ciemna, a R.J. nie prowadził ich do jeszcze ciemniejszego lasu, nigdy by się nie łudziła, że ktoś, kto ich obserwował, mógłby uwierzyć, że niosą trupa. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odrzekła. - Musimy... - Zrzucić to ciało z klifu po wschodniej stronie wyspy. Tak, wiem, ale... - No to mi pomóż. Jeśli będziesz mieć przede mną jakieś tajemnice, upuszczę to coś i zacznę wrzeszczeć. -Czuła, że R.J. się śmieje. - Już chyba wolałem, jak się do mnie nie odzywałaś. Naprawdę byłem takim okropnym szefem? - Najgorszym. Ty rządzisz i nikt nie ma nic do powiedzenia. - Ale to moja firma. - No to sam nią zarządzaj. - Ty naprawdę mnie nienawidzisz? - Możemy pomówić o tym później? W tej chwili chciałabym

zrobić wszystko, żebyśmy nie trafili do więzienia. - W ten sposób znowu wracamy do punktu wyjścia - powiedział R.J. - Sądzę, że tu chodzi o coś więcej, niż nam się wydaje. Zaczynam myśleć, że to ma coś wspólnego z moją pracą. Sara zawahała się, ale nie stanęła. Stopy fałszywego trupa ciągnęły się po ziemi i co chwila musieli unosić go na ramionach. R.J. włożył do kieszeni płaszcza kukły kilka kamieni, żeby ją obciążyć, ale i tak była za lekka. - A co mogłeś takiego zrobić, że ktoś chciałby uwikłać cię w morderstwo? - Nic szczególnego, ale zastanawiam się, czy to nie ma przypadkiem czegoś wspólnego z... -Zamilkł i Sara poczuła, że wzruszył ramionami. - Chciałabym, żebyś chociaż raz w życiu powiedział mi prawdę. O co w tym wszystkim chodzi? - Poczuła, że R.J. się uśmiechnął, po czym wziął prawie cały ciężar kukły na swoje ramiona, dając Sarze chwilę wytchnienia. - Dzieciaki! - powiedział. - Mogą zagadać cię na śmierć, prawda? Dobrze, że oboje są bogaci, bo inaczej umarliby z głodu. Sara wiedziała, że R.J. próbował zmienić temat, nie odpowiadając na jej pytanie, ale w końcu zawsze tak robił. - Rozumiem, że masz na myśli Ariel i Davida. - Właśnie - potwierdził R.J. - Więc co zamierzasz z nimi zrobić? - Zostawiłem im wiadomość, że nie wracam i że spotkam się

z nimi w poniedziałek w sądzie - chyba że uda im się wcześniej uciec z wyspy. Myślę, że ktoś, kto podrzucił nam ciało, poluje na mnie i zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby dowiedzieć się, kto to zrobił. - Sam? - Sam. Dokładnie w ten sposób, w jaki prowadzę moją firmę. - Rozumiem - powiedziała Sara. - Tutaj - szepnął R.J., skręcając pomiędzy drzewa. - Wydaje się, że dobrze znasz to miejsce? Byłeś tu już kiedyś? - Nigdy, ale spędziłem sporo czasu, czytając o wyspie w Internecie, pamiętasz? Sara obróciła się razem z kukłą i weszli w ciemny, gęsty las. - Czy ta droga dokądś prowadzi? - wyszeptała. Chciała rozmawiać albo zezłościć się na R.J., bo obawiała się, że powaga sytuacji może ją załamać. Ktoś zabił Fenny'ego Nezbita i morderca wciąż był na wolności. Jeżeli on - albo ona - myśli, że RJ. i Sara niosą martwe ciało, dlaczego miałby nie spróbować zastrzelić także ich? Sara i R.J. szli przez kilka minut w milczeniu i do dziewczyny zaczęło docierać, w co są uwikłani. Może zostać oskarżona o współudział w morderstwie. A może i o samo morderstwo? Czy można oskarżyć dwoje ludzi o tę samą zbrodnię? - Chcę zrzucić to ciało ze wschodniego brzegu wyspy - powiedział R.J. cicho. - Tam jest klif. Kiedy o tym czytałem, myślałem o rozwieszeniu neonów, nie o zrzucaniu trupów,

nawet fałszywych. Sara nie uśmiechnęła się. Myślała o tym, co powiedział R.J., że chce sam wyruszyć na poszukiwanie prawdy. Nie chciała się do tego przyznać, ale ona także miała ochotę opuścić towarzystwo Ariel i Davida. Dlaczego tak się czuła? Przecież pojechała na tę wycieczkę tylko po to, by być blisko Davida. - Idę z tobą - wyszeptała, przygotowując się na kłótnię, która, była tego pewna, miała zaraz nadejść. Będzie musiała przekonać RJ., że ona nie jest „dzieciakiem" jak David i Ariel, że może mu się na coś przydać. Ale R.J. nic nie powiedział. Kiedy nie próbował odwieść jej od tego pomysłu, Sara wiedzia ła, że miał w tym jakiś cel. - Jeżeli chodzi ci tylko o to, żeby mnie uwieść... - przerwała, słysząc jego stłumiony śmiech. - Ty się nigdy nie poddajesz, co, Johnson? Co ja takiego zrobiłem, że myślisz o mnie jak o najgorszym z najgorszych? - Spytaj kobiet, które uwodzisz, a potem porzucasz. - A co mam robić? Żenić się z nimi? Myślisz, że nie wiem, czego one ode mnie chcą? Pieniędzy i niczego więcej. Gdybym nie miał pieniędzy, nie zaszczyciłyby niskiego, brzydkiego, starego faceta jak ja drugim spojrzeniem. Wszystkie te piękne, młode kobiety umawiałyby się z pięknymi, młodymi mężczyznami. Tylko ze względu na pieniądze dają szansę takim starym głupcom jak ja. - Zatrzymał się. - Tutaj go wyrzućmy. Zróbmy z tego przedstawienie, a potem, gdy już go zrzucimy, ty udawaj, że płaczesz, a ja będę cię pocieszał. Sara puściła jego ostatnie słowa mimo uszu i złapała kukłę za

nogi, a R.J. za ramiona. Zakołysali nią kilka razy nad urwiskiem, którego Sara nawet nie widziała. Z taką uwagą słuchała słów R.J., że nie dotarło do niej, iż znajdują się nad samym brzegiem stromego brzegu morza. - Teraz - powiedział R.J. i puścili ciało. Sara widziała, jak kukła leci w dół, po czym uderza w skały u stóp urwiska. - Dlaczego morderca od razu nie zrobił tego z ciałem? - Też chciałbym to wiedzieć - powiedział R.J., wyciągając ku niej ramiona. Sara szybko się odsunęła. - Co ty robisz? - Chcę cię pocieszyć. - Nawet w takiej sytuacji nie możesz zostawić kobiety w spokoju, co? Muszę przyznać, że na chwilę mnie oszukałeś tą smutną historyjką, jaki to jesteś bogaty i nikt cię nie kocha. - Nie wierzysz mi? - W ani jedno słowo. - A zatem nie dostanę całusa na pożegnanie? - Powiedziałam ci, ja nie wracam. Zostaję z tobą, ale zanim cokolwiek sobie pomyślisz, chcę wiedzieć, jaki masz plan. - Wynośmy się stąd - powiedział R.J., rozglądając się po ciemnym lesie. W zasięgu wzroku nie było nikogo, a jedyne dźwięki wydawały żaby i komary. - Myślę, że ktokolwiek nas obserwuje, widział już wszystko, co chciał zobaczyć.

- Ty też to czujesz? - zapytała Sara, pocierając ramiona, całe pokryte gęsią skórką. Temperatura mogła sięgać trzydziestu stopni, ale jej było zimno. Kiedy R.J. chciał otoczyć Sarę ramieniem, dziewczyna szybko się odsunęła. - Chcę wiedzieć, co zamierzasz zrobić. - Nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że R.J. jest w rozterce. Pomimo ciągłych rozkazów - czasami potrafił wezwać ją pięćdziesiąt razy dziennie - R.J. był bardzo skrytym człowiekiem. Przez pierwszych kilka miesięcy, kiedy dla niego pracowała, sądziła, że wie o jego życiu absolutnie wszystko. Ale wtedy on ogłosił fuzję z inną firmą, o której ona nigdy nie słyszała, sam zajął się całą papierkową robotą i badaniami. Co do R.J. Bromptona jednego mogła być pewna: ten mężczyzna miał wiele tajemnic. Teraz próbował zdecydować, czy ma się nimi podzielić, czy nie. W powrotnej drodze do miasta Sara milczała. Znała R.J. na tyle dobrze, żeby nie próbować zmuszać go do wyjawienia swoich planów, albo chociaż przekonywać. Sam musiał podjąć decyzję. - Zamierzam złożyć wizytę pani Nezbit - powiedział w końcu. - Masz zamiar uwieść wdowę? - spytała osłupiała Sara. - Czy mogłabyś na kilka minut przenieść myśli powyżej pasa? - warknął. - Ona musi coś wiedzieć. Przynajmniej będzie znała jego wrogów. Kto nienawidził jej męża tak bardzo, żeby go zabić? Sarze przypomniała się otwarta wrogość mężczyzny, gdy spotkali go w barze. - Opierając się na własnych doświadczeniach, wnioskuję, że znalazłoby się kilku chętnych. Nawet pani Vancurren powiedziała, że był kłamcą i złodziejem.

- Kłamcą i nieudacznikiem - poprawił R.J. cicho. - Chcesz mi wmówić, że tego nie zapamiętałaś? - Zapamiętałam. Może to coś innego sprawiło, że uznałam go za złodzieja. - A może wart dwadzieścia tysięcy zegarek, który miał na ręku? - Nie zauważyłam. - A ja tak. Phyllis powiedziała, że on jest bogaty. Sara zatrzymała się gwałtownie. - Chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób się wzbogacił, tak? Może kogoś szantażował, aż ofiara miała dosyć i zamordowała go. - A my akurat byliśmy pod ręką, więc spróbują zrzucić winę na nas - dodał R.J. - Co się stanie, kiedy nie znajdą ciała? R.J. znowu ruszył przed siebie. - Zastanawiałem się nad tym. Jak mogą nas oskarżyć, skoro nie ma trupa? Ta zamrażarka była włączona, ale jedzenie w niej było stare. Myślę, że od bardzo dawna nikt do niej nie zaglądał. Zapewne upłynie trochę czasu, zanim znajdą tam ciało. - Ale przecież morderca będzie go szukał na dole urwiska. - Albo w jakimkolwiek innym miejscu, w którym dzieciaki wyrzuciły swoją kukłę. - Dlaczego mówisz o nich „dzieciaki"? Ariel jest w tym samym wieku co ja.

- Słyszałem, że jeśli ktoś ma ciężkie życie, to dorasta szybciej. Jeżeli to prawda, to czy ty i Ariel jesteście w tym samym wieku? - Myślę, że po tym, co przeżyłam z moim ojcem, mam jakieś sto pięćdziesiąt lat. - A ja tysiąc. - Ty? A od kiedy ty masz jakieś uczucia? Widziałam, jak rzucasz kobiety, nawet nie oglądając się przez ramię. - Płakały z powodu utraty mojego konta bankowego. - Nie wszystkie. A Tiffany? - Nabiła rachunki u Bergdofa i Barneya sięgające sześciu zer w przekonaniu, że się z nią ożenię. Kiedy się jej pozbyłem, Harry Winston zadzwonił do mnie i zapytał, czy nadal rezerwuję pierścionek z dziesięciokaratowym różowym diamentem. - Aha - powiedziała Sara. Doszli do domu pani Vancurren i poczuła, że R.J. cofnął się o krok. Odwróciła się do niego z prośbą w oczach. - Nie wchodzisz tam, prawda? _ Nie, a ty nie możesz pójść ze mną. Tę sprawę muszę załatwić sam. Sara podniosła wzrok na okna na ostatnim piętrze wiktoriańskiego domu i zobaczyła przeświecające przez zasłony światło, a potem jakiś cień. David i Ariel już wrócili. Sara wiedziała, że R.J. miał rację. Tyle samo czasu zajęło im uspokojenie ich po znalezieniu ciała, co samo pozbycie się trupa. Z jednej strony chciała do nich wrócić. To byłaby doskonała okazja, żeby poznać bliżej Davida. Mogłaby mu pokazać, jaka jest spokojna w stresującej sytuacji, jak dobrze sobie radzi. R.J., jako najstarszy, stał się naturalnym przywódcą całej czwórki, ale teraz, gdy jego nie będzie, Sara mogłaby przejąć tę rolę.

Tak, pomyślała, ona zacznie dowodzić, a David znienawidzi jej za to. Ariel padnie w jego męskie ramiona, a David zaniesie ją prosto do ołtarza. Silna, samowystarczalna Sara znowu zostanie sama. - Idę z tobą - powiedziała bardziej stanowczo, przygotowując się na nadchodzącą kłótnię. - Stracisz swoją szansę z panem politykiem. - A dlaczego sądzisz, że on myśli o karierze politycznej? - Słucham i obserwuję ludzi. Myślałaś, że się w nim zakochałaś, prawda? - Tak. Nie. Nie wiem. To skomplikowane. On należy do rodziny mojej matki, a ja też chciałabym stać się jej częścią. - Spojrzała na okna. - Ale chyba odziedziczyłam wszystkie geny po rodzinie ojca. R.J. rozejrzał się dokoła. Stali ukryci pod drzewami i Sara czuła, że szef chce coś powiedzieć, ale on milczał. - Jesteś pewna, że chcesz ze mną pójść? - zapytał. - Przyda łaby mi się twoja pomoc. Sara czekała, wstrzymując oddech. Chyba nigdy niczego nie pragnęła tak bardzo, jak zostać teraz z R.J. Jeżeli istnieje jakikolwiek sposób, by wydostać ich z tej kabały, on na pewno go znajdzie. - Dobrze - powiedział w końcu i ruszył szybko przed siebie. - Ale masz robić to, co ci każę. - Zawsze tak robię. - Właściwie to nigdy - powiedział miękko. - Tak naprawdę nigdy nie skorzystałaś z żadnej z moich propozycji.

Sara nie chciała ciągnąć tego tematu. Z trudem szła za R.J. po kamienistej drodze. Kosztowne, włoskie sandały Ariel nie były tak naprawdę przeznaczone do chodzenia. - Jak możesz planować cokolwiek z żoną Nezbita, skoro nigdy jej nie widziałeś? Może jest tak samo poniżej twoich standardów jak piękna Phyllis Vancurren. - Wszystko potrafisz przekręcić, co? Jeżeli podoba mi się jakaś kobieta, jestem rozpustnikiem, jeśli nie - snobem. - Usiłuję tylko postawić sprawę jasno - powiedziała Sara, a R.J. się roześmiał. - Chodź, znajdziemy jakieś miejsce do spania. - Gdzie? - Co powiesz na werandę? Widziałem sporo tych jak-im-tam mebli z poduszkami. - Leżaków. Szezlongów. Kanap. Chyba lepiej, żebyśmy nie próbowali się włamać do żadnego domu. - Chyba tak - zgodził się R.J. - Gotowa na noc z komarami? - Pewnie. Komary są lepsze niż kule. Wiesz cokolwiek o wdowie po Nezbicie? - Wiem, że jeżeli jest świadoma, iż jest wdową, to na pewno siedzi w tym wszystkim po uszy. Mój plan nie polega na tym, jak tobie najwyraźniej się wydaje, żeby ją uwieść. Zamierzam uwieść jej sześcioro dzieci. - Co?! Nie możesz...

- Zawsze spodziewasz się po mnie najgorszego, prawda? - spytał, kładąc dłoń na łokciu Sary i poprowadząc ją w stronę ciemnego domu z ogromną werandą, na której stało z pół tuzina mebli. - Kiedy byłaś dzieckiem, czy było coś, co robił twój ojciec, o czym ty byś nie wiedziała? - Nie - odrzekła Sara powoli, wchodząc po schodkach na ganek. Uśmiechnęła się, gdy zrozumiała, o czym mówił R.J. Wydobycie informacji z dorosłego zajęłoby im całe tygodnie, a oni mieli tylko kilka dni. Ale które dziecko nie wypaple wszystkiego, co wie, każdemu, kto zapyta? Z uśmiechem na ustach Sara usiadła na jednej z pokrytych poduszkami leżanek. Poduchy pachniały stęchlizną i dziewczyna czuła, że są podarte. Gdyby zobaczyła je w dziennym świetle, pewnie byłaby przerażona. Czy mieszkały w nich myszy? Robaki? Albo węże? - No, Johnson - powiedział R.J. łagodnie, wyciągając rękę i ujmując jej dłoń. - Najgorsze już za nami. Gdyby policja wiedziała o tym trupie, już dawno by nas wszystkich aresztowali. Wydaje mi się, że o śmierci Nezbita wie nie więcej niż dwoje ludzi. - A jednym z nich jest Phyllis Vancurren. - Nie jestem tego taki pewien. Ktokolwiek podrzucił to ciało do wanny, mógł wiedzieć, że ona co noc usypia się drinkami. A skrzypiące stopnie są zaznaczone. Sara przez chwilę milczała, wpatrując się w gwiazdy, próbowała się zrelaksować. Nie było to łatwe, bo bała się, że w każdej chwili mogą pojawić się radiowozy z wyjącymi syrenami i aresztuje ich policja. - Ariel będzie przerażona, kiedy nie wrócę. - Nie oszukuj się - powiedział R.J. sennym głosem. - Ta

dziewczyna jest zrobiona ze stali. Pewnie jest silniejsza niż ty i ja razem wzięci. - Mylisz się. Jej matka... - Jej matka! To tam ją spotkałem! W Nowym Jorku, na przyjęciu, na którym byłem z Tiffany. To było zaraz przed naszym zerwaniem i ona wiedziała, co ją czeka, dlatego zrobiła mi wielką scenę zazdrości. Była tam ładna dziewczyna, która cały czas mi się przyglądała, ale za każdym razem, gdy robiłem krok w jej stronę, uciekała. To była interesująca gra, ale szybko mnie znudziła. Wtedy, nie wiadomo skąd, podeszła do mnie ta kobieta i powiedziała mi, że jeśli tknę choćby palcem jej córkę, każe mnie aresztować. Tego było już dla mnie za wiele. Tiffany była wściekła, jakaś dziewczyna flirtowała ze mną, a potem uciekała, i jeszcze ta kobieta, która niemal oskarżała mnie o gwałt. Pomimo lęku Sara poczuła, że się odpręża. - Ile setek im zostawiłeś? - wymruczała. - Jakich setek? Sara była zbyt zmęczona, żeby się kłócić. - Z tych, które nosisz w butach. Każda para butów, jaką nosisz, ma pod wkładką złożony studolarowy banknot. Dwa buty, dwie setki. - Obie - odrzekł R.J. sennie. - Masz coś przeciwko? - Nie. Będą im potrzebne. - Mają siebie nawzajem. Założę się z tobą o pięćdziesiąt tysięcy, że w poniedziałek twoja kuzyneczka nie będzie już

dziewicą. - Tylko ją tkniesz, a... - Nie irytuj się. Pan prezydent to zrobi, nie ja. - Skąd o nim wiesz? No, że on... że chce... - Sara właściwie już spała. - Zostać prezydentem? Sama mi powiedziałaś. Nie jesteś najlepsza w zachowywaniu tajemnic. - Tajemnice o mężczyźnie, którego kocham - wyszeptała Sara i zasnęła. R.J. leżał jeszcze przez parę minut z otwartymi oczami, wpatrując się w gwiazdy nad głową. W dachu werandy była dziura. Tak, pomyślał, lepiej, żeby Charley szybko tu przyjechał, zanim te stare domy się zawalą. Spojrzał na Sarę, jej profil był oświetlony przyćmionym światłem. - Wiem, kogo kochasz, ale ty nie masz o tym pojęcia - wyszeptał i, z uśmiechem na twarzy, zapadł w sen. Z krzaków uważnie obserwowano każdy ich ruch. Słyszę kutry - powiedział R.J. z ustami blisko jej twarzy. - Chcę, żebyś znalazła się na jednym z nich. Musisz zniknąć z tej wyspy. Sara otworzyła jedno oko na tyle, żeby zobaczyć, że nie było jeszcze zupełnie widno, co oznaczało, że spali nie więcej niż dwie godziny. Była zmęczona, głodna i brudna - ale i tak wiedziała, kiedy

ktoś chciał ją wykiwać. R.J. próbował się jej pozbyć. - I pozwolić, żeby cała chwała za rozwikłanie zagadki spłynęła na ciebie? - Usłyszała, że R.J. zachichotał. - Porozmawiam dzisiaj z rybakami i spróbuję załatwić, żebyście wszyscy wrócili na stały ląd. Zamierzasz tu leżeć przez cały dzień? - Może - odrzekła, przeciągając się. Na ganku było bardzo przyjemnie i Sara nie miała ochoty stawić czoła rzeczywistości. - Saro - powiedział R.J. tonem, którego nigdy wcześniej u niego nie słyszała -jeśli natychmiast nie wstaniesz, przyłączę się do ciebie na tej kanapie. Masz ochotę na przedstawienie dla sąsiadów? Dziewczyna nie zamierzała dać się sprowokować. - Niee - powiedziała leniwie - oni wyglądają przez okna tylko po to, żeby zobaczyć martwe psy. Gdy usłyszała, że R.J. znowu się śmieje, otworzyła oczy. Patrzył na nią w sposób, w który -jak sama widziała - spoglądał na niejedną kobietę, ale Sara nie zamierzała reagować tak jak one. Wiedziała, co spotykało kobiety, które dały się nabrać na to spojrzenie. Usiadła, wzdychając i spojrzała na ulicę. W zasięgu wzroku nie było żadnych ludzi, jedynie rząd starych domów, wyglądających na opuszczone. Nagle przypomniało jej się martwe ciało Fenny'ego Nezbita i wszystko, co musieli zrobić, żeby je ukryć, i poczuła, jak strach łapie ją za gardło. Przeczesała palcami lekko tłuste włosy i przesunęła językiem po zębach, na których - jak jej się wydawało - zaczęło rosnąć coś zielonego. - Czy w więzieniu jest łazienka?- spytała. - Muszę się

wykąpać, potrzebuję dezodorantu i świeżych ciuchów. Wydawało się, że R.J. jej nie usłyszał, wpatrywał się w rozciągającą się przed nimi część miasta. Mimo grozy sytuacji, wyglądał prawie tak jak zawsze. Jak to jest, że mężczyźni mogą spać w ubraniu, które rano nie jest nawet pogniecione? I dlaczego z zarostem na policzkach wydawał się bardziej atrakcyjny? Gdyby w tej chwili wsiadł na kuter, wyglądałby jak jeden z rybaków. Sara wstała z ociąganiem i ruszyła za R.J. w dół ulicy, którą szli poprzedniego wieczoru. Z każdym krokiem oddalali się coraz bardziej od domu Phyllis Vancurren, i od Davida i Ariel. - Myślisz, że oni sobie poradzą? - spytała Sara. - Myślę, że będą wniebowzięci. Mają wystarczająco dużo pieniędzy, żeby przetrwać te kilka dni, więc mogą oddać się zajęciu, w którym są najlepsi - czyli nic nie robić. - Nie lubisz ich za bardzo, co? - A kto wpadł na ten idiotyczny pomysł z zamianą? - Tu nie chodziło o ciebie - zaczęła Sara, ale zamilkła. O ile dobrze wszystko rozumiała, Ariel zobaczyła R.J. na przyjęciu w Nowym Jorku, uznała, że się w nim zakochała, i dlatego zaproponowała Sarze zamianę miejsc. A ponieważ Ariel uzna ła, że kuzynka będzie jej potrzebna, zaaranżowała przyjazd całej czwórki na Wyspę Króla. - Jeżeli nie chodziło o mnie, to o co? - R.J. nie dawał za wygraną. - O ciebie i Davida? Tak bardzo chciałaś należeć do jego małego, snobistycznego świata, że postanowiłaś zrobić ze

mnie głupca? Sara była zbyt zmęczona, żeby wysłuchiwać jego oskarżeń i wcale nie zamierzała się bronić. - Zapomniałeś dzisiaj rano zażyć lekarstwa na artretyzm, staruszku? Dlatego jesteś taki zrzędliwy? - Nie - powiedział wolno. - Staram się być jak najbardziej nieprzyjemny, żebyś wróciła do swoich przyjaciół. - Nie działa - odparła Sara, ziewając szeroko. - Jestem przyzwyczajona do twoich humorów. Poza tym, kto powiedział, że oni mogą wrócić na ląd? Jeżeli ktokolwiek może nas wyciągnąć z tej kabały, to tylko ty i zamierzam trzymać się zwycięzcy. - Uznałbym to za komplement, ale to by oznaczało, że świat się kończy, więc wiem, że to niemożliwe. - Dokąd idziemy? - Na śniadanie. Brzmi dobrze? - A jak zamierzasz za nie zapłacić? Zmywaniem naczyń? R.J. uniósł do góry zwinięty banknot studolarowy. - Czy to znaczy, że zostawiłeś Ariel i Davidowi tylko jeden banknot? - Nie - odpowiedział. Szedł tak szybko, że Sara ledwo za nim nadążała. - Okłamałeś mnie, prawda? - Nie. - Kiedy to się wszystko skończy, nie będę więcej dla ciebie pracowała. R.J. odwrócił się z uśmiechem na twarzy.

- Pasek. - Słucham? - Myślisz, że wiesz o mnie wszystko, bo węszyłaś w mojej szafie i odkryłaś, że trzymam w butach pieniądze na czarną godzinę. Ale nie wiesz, że wszystkie moje paski są robione na zamówienie i także mają skrytkę na pieniądze. - Nigdy nie węszyłam w twojej szafie! Jeśli nie pamiętasz, sam mi powiedziałeś... - Zamilkła. Jakie to miało teraz znaczenie? - Ile masz? - Tu jest knajpa dla rybaków. Otwarta o czwartej rano. Gotowa? - R J. zmienił temat. Sara wciąż myślała, jak obronić się przed oskarżeniem o węszenie w szafie, gdy zobaczyła rybaków, wychodzących z knajpy. Wtedy zdała sobie sprawę, że może jednak uda im się uciec z wyspy. Jeśli R.J. miał kilka setek, to może wystarczy, żeby opłacić pomoc. - Możesz iść - powiedział R.J. miękko, patrząc na nią. - Jestem pewny, że sam sobie poradzę. Sarze stanął przed oczami obraz martwego Fenny'ego Nezbita w wannie. Gdyby udało jej się uciec z wyspy, mogłaby sprowadzić pomoc. Mogłaby wrócić z całym stadem prawników. Mogłaby... zerknęła na R.J. Jeśli ona wyjedzie, on zostanie tu sam, zdany na łaskę policji. - Myślę, że powinieneś wysłać Ariel i Davida - powiedziała. A kiedy oni wyjadą, co policja zrobi z nią i R.J.? - Przemyślałem to wszystko. Jesteśmy obserwowani i myślę, że oni oczekują, że będziemy próbowali dostać się na kuter. A jeśli to zrobimy, wsadzą nas do więzienia. Chwilę później znajdą ciało i nigdy nie wydostaniemy się z tej wyspy żywi. Sądzę, że najlepiej

będzie jeśli wszyscy czworo będziemy na widoku, żebyśmy nadal byli wolni, tak, jak teraz. Jeżeli zrobimy coś, czego nie powinniśmy, musimy działać w absolutnej tajemnicy. - Zgadzam się - odpowiedziała Sara, czując ulgę, że nie będzie musiała wybierać, czy ma zostać, czy odejść. R.J. przytrzymał dla niej drzwi tawerny i gdy weszli, w środku zapadła cisza. W sali stało osiem stołów o plastikowych blatach, a wokół każdego - oprócz jednego - siedzieli mężczy źni w ciężkich spodniach i buciorach, gotowi do wypłynięcia w morze. Sara zerknęła na zegarek. Nie było jeszcze piątej. Uśmiechnęła się najładniej, jak potrafiła, do mężczyzn przy stolikach i kelnerki, która stała za ladą, ale nikt nie odpowiedział jej uśmiechem. Mężczyźni spuścili wzrok na talerze, a kelnerka odwróciła się do ekspresu z kawą. Usiedli przy wolnym stoliku i R.J. wziął do ręki kartę, która leżała zatknięta między serwetnikiem a butelką keczupu. - Chyba zjem specjalne - powiedział normalnym tonem, jak gdyby wokół nich nie panowała śmiertelna cisza. Sara z trudem skupiła się na menu. „Specjalne śniadanie" składało się z dwóch sadzonych jajek, dwóch plastrów bekonu, dwóch kiełbasek, grzanki, trzech naleśników, soku pomarańczowego i kawy. Zanim pomyślała o tym, gdzie jest, powiedziała: - Widzę, że twardo trzymasz się diety. Grupka mężczyzn, siedzących dwa stoliki dalej, parsknęła śmiechem. Sara popatrzyła zaskoczona na R.J., a on, zadowolony, uśmiechnął się do niej. - A ty co zjesz? Jak zwykle miseczkę patyków i gałązek? Znowu śmiech, tym razem głośniejszy. - Z patyków i gałązek składała się twoja ostatnia dziewczyna - powiedziała Sara, zaciskając zęby, jak gdyby była na niego wściekła. -Zjem jajecznicę na toście, o ile oczywiście nie

masz nic przeciwko temu, że to nie Phyllis ją usmaży. - Nie mieszaj jej do tego! - wysyczał R.J. wystarczająco głośno, by wszyscy w tawernie go usłyszeli. Nachylił się w stronę Sary. - Gdyby nie ona, to... - Co? - spytała, pochylając się do przodu tak, że niemal zetknęli się nosami. - Spalibyśmy na werandzie? Ciekawa tylko jestem, dlaczego wczoraj wieczorem nie skorzystałeś z jej propozycji. - Miałem zostawić cię samą, żebyś błąkała się po nocy? Wszędzie cię szukaliśmy. A wszystko przez to, że miałaś napad zazdrości o bardzo miłą kobietę, która... - Miłą! Już ja wiem, którą jej część uważasz za miłą. Ona...Sara przerwała, bo zdała sobie sprawę, że ludzie wokół znowu zaczęli rozmawiać. Mężczyźni chichotali i parę razy usłyszała imię Phyllis. - Świetnie - wyszeptał R.J. - Bardzo dobrze. Chyba na coś się przydały te twoje studia aktorskie. - A kto tu grał? - spytała, patrząc na menu. Kiedy podniosła wzrok, R.J. wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. - Nie łudź się, nie jestem ani trochę zazdrosna o twoje kobiety. - Kiedy zaczął coś mówić, Sara kiwnęła głową w stronę zbliżającej się kelnerki. - Co zamawiacie? - spytała dziewczyna z kamienną twarzą. - Phyllis Vancurren na półmisku - powiedziała Sara słodko. Kelnerka nie mrugnęła nawet okiem. - A pan? - To samo - odpowiedział R.J., nie spuszczając wzroku

z Sary. - Dobrze, czyli dwie kanapki z szynką i dodatkowym sosem - podsumowała kelnerka. Wszyscy w restauracji, w tym także Sara i R.J., wybuchnęli gromkim śmiechem. Kiedy wychodzili z tawerny, rybacy machali do nich przyjaźnie, jakby Sara i R.J. byli jednymi z nich i jakby rozumieli, co się między parą dzieje. Sara, płacąc rachunek - w końcu nadal była asystentką R.J. - zapytała kelnerkę, gdzie mieszkają Nezbitowie. - Chcemy przeprosić za psa - powiedziała za spuszczonymi oczami. Gdy podniosła wzrok, kelnerka patrzyła na nią, jakby nie wiedziała, czy Sara kłamie, czy zwariowała. Dziewczynie przyszło do głowy, że być może ludzie w mieście są wplątani w to wszystko, co im się przydarzyło, bo ktoś im grozi. Ale kto? I czym? - zastanawiała się. Kelnerka objaśniła jej drogę. - To jakieś pięć kilometrów - powiedziała, ale nie zaproponowała, że ktoś ich podwiezie. R.J. czekał na zewnątrz. - Pięć kilometrów, tak? - Tak - odparła. - Pytałeś? - Tak, pytałem o drogę, ale nie było to łatwe, gdy każdy chciał uciekać na mój widok. Ktoś ostrzegł tych ludzi, żeby nie pomagali nam wyjechać z wyspy. Możesz chodzić w tych butach? - Nie bardzo. Szczoteczka i pasta do zębów, i przyzwoita para butów, w których będę mogła chodzić. Takie są w tej chwili moje priorytety.

R.J. potoczył wzrokiem po głównej ulicy miasta. Wszystkie sklepy były jeszcze zamknięte. Gdy zobaczył, że Sara zdejmuje buty i zamierza iść boso, uśmiechnął się. - Dobry pomysł. Chyba zrobię to samo. - Rozsznurował skórzane buty i wcisnął skarpetki do środka, związał sznurówki razem, po czym wziął sandały od Sary i także je przywiązał. - Nareszcie razem - powiedział, podnosząc obie pary. - Jesteś niereformowalny - powiedziała Sara, ale uśmiechnęła się szeroko. - Wcale nie. Jestem najlepszym kochankiem świata. - Chciałbyś. Przestań i powiedz mi, czego się dowiedziałeś. - Niczego. - A może niczego, co chciałbyś mi powiedzieć? - Jak myślisz, jaka jest żona Fenny'ego? Sara wiedziała, że nic więcej z niego nie wyciągnie, ale ufała mu. Bardzo zgrabnie zaaranżował tę sprzeczkę w knajpie. Jeżeli ktokolwiek widział ich na ulicy wczoraj w nocy, R.J. to wytłumaczył. Powiedział, że Sara wybiegła w napadzie zazdrości i wszyscy jej szukali. - Nie sądzę, żeby ktokolwiek wiedział, że Nezbit nie żyje - zauważył. - Albo że zaginął. - Szli starą, dziurawą drogą, wysadzaną wielkimi drzewami i wydawało się, że nikogo nie ma w pobliżu, ale Sara i tak ściszyła głos. - Jak myślisz, czego oni się boją? - Sędziego. Policji. Może Lassitera. Jedno jest pewne - nikt nie zamierza nam pomóc. - Myślałeś, że znajdzie się przynajmniej jeden buntownik

- powiedziała Sara. - Jedna osoba, która odważy się im sprzeciwić. - Musiałaby nie mieć rodziny, której można by było grozić. Myślę sobie, że mieszkańcy lubią to miejsce i nie chcą nic zmieniać. Mają darmowe mieszkania, mnóstwo jedzenia, przyjaciół. Co jeszcze liczy się w życiu? - Pasta do zębów - powiedziała Sara, a R.J. się roześmiał. - Myślisz, że to ta droga? - Kiwnął głową w stronę piaszczystej dróżki, która skręcała w prawo. - Mam nadzieję. Całe stopy mam posiniaczone i otarte. - Pocałuję je i będzie lepiej. - Wolałabym parę adidasów. - Gdzie jest twój zegarek? - Teraz, kiedy wiem, ile kosztował, boję się go nosić. Jest bezpieczny w moim... jest bezpieczny. - Mogę zerknąć, która godzina? Sara potrząsnęła z rezygnacją głową, ale tak naprawdę dzięki R.J. czuła się lepiej. Jego żarty sprawiały, że zapominała o powadze sytuacji, w jakiej się znaleźli. Kiedy siedzieli w tawernie, bała się, że rybacy zlinczują ją i R.J. za zabicie ich drogiego przyjaciela Fenny'ego Nezbita. Po chwili doszli do wąskiej dróżki, na końcu której stała poobijana, stara skrzynka na listy. Ledwo widoczne litery układały się w nazwisko „Nezbit". Sara zawahała się. - Chcę, żebyś wróciła do Ariel - powiedział R.J. cicho. - Pójdziesz prosto tą drogą, skręcisz w lewo... - Znam drogę - odparła Sara, zasłaniając dłonią oczy przed słońcem. - Myślisz, że ona czeka na nas ze strzelbą? Co będzie...- Przerwała, bo zobaczyła nadjeżdżającą ciężarówkę.

Samochód wydawał się pędzić z prędkością światła, rozpryskując za sobą bryzgi żwiru. - Na ziemię! - krzyknął R.J. i popchnął Sarę do głębokiego rowu. Sam skoczył zaraz za nią, przykrył ramieniem jej głowę i przycisnął do ziemi. - Myślisz, że nas widzieli? - wyszeptała. - Mam nadzieję, że nie - odpowiedział, ale w następnej sekundzie ciężarówka zatrzymała się gwałtownie obok nich. R.J. niemal leżał na Sarze, próbując ją chronić. - A co wy tam robicie? - odezwał się kobiecy głos. - Myślałam, że wybieracie się do mnie z wizytą. Podnieśli głowy i zobaczyli chudą kobietę, na pół wychyloną z okna ciężarówki. Na twarzy miała gruby, niedokładnie nało żony makijaż, a w uszach wielkie, okrągłe kolczyki, które sięgały jej do ramion. Cerę miała tak zniszczoną słońcem, że równie dobrze mogła mieć trzydzieści pięć jak i pięćdziesiąt lat. - To jak? -powiedziała. - Idziecie do mojego domu czy nie? - Pani Nezbit? - spytał R.J., stając na dnie rowu i wyciągając rękę, by pomóc Sarze się podnieść. - To ciężar, który dobry Bóg złożył na me ramiona i staram się go dźwigać najlepiej, jak potrafię. Zamierzacie zostać na dnie tego rowu w towarzystwie węży czy przyjdziecie do mnie? - Do pani! - zawołała Sara, wyskakując z rowu na drogę. - To bardzo miłe z pani strony, że zaprasza nas pani do siebie, a jeszcze milsze, że pani po nas przyjechała. - RJ. ruszył w stronę drzwi pasażera. - Wcale po was nie przyjechałam. Jadę do miasta. Ta dziewczyna, która z wami przyjechała, robi

nowojorski makijaż, radzi, jak się ubrać i w ogóle. Jestem na jej liście, więc muszę lecieć. Wy dwoje możecie zaopiekować się moimi dzieciakami, kiedy mnie nie będzie. Myślę, że przynajmniej tyle możecie zrobić po tym, jak potraktowaliście mojego biednego psa. To było dobre zwierzę. - Otarła oko, rozmazując sobie czarną kredkę na całej skroni. - Pani Nezbit - zaczęła Sara - naprawdę nie sądzę, że możemy... - Tylko nie próbuj traktować mnie z góry. A może jesteś zazdrosna o swoją siostrę? To, że ona ma talent, nie oznacza, że ty też nie masz jakiś ukrytych zalet. Nie mogę wam poświęcić ani minuty więcej. Zapytajcie Effie, co macie robić, ona jest tak samo bystra jak wszystkie dzieciaki Fenny'ego. Do zobaczenia kiedyś - powiedziała, wybuchając śmiechem i odjechała w chmurze żwiru i kurzu. Kiedy Sara przestała kaszleć, popatrzyła na R.J. - Ariel... - Stylizuje całą wyspę - dokończył zdumiony R.J. - Tak, jak powiedziałeś, moja kuzynka ma kręgosłup ze stali. - W głosie Sary zabrzmiała duma i podziw. - Możesz wracać do miasta, jeśli chcesz - powiedział R.J. miękko. - I podawać Ariel pędzelki do cieni? Nie, dziękuję, niech David się tym zajmie. Ale masz u Ariel dług wdzięczności. Wygląda na to, że dzięki niej będziesz mógł spędzić trochę

czasu sam na sam z szóstką dzieci Nezbitów. - Myślisz, że któreś z nich nosi pieluchy ? - zaniepokoił się R. J. - Wiesz, niektóre dzieci noszą pieluchy do czwartego roku życia. To oznacza, że kilkoro z nich może wciąż je nosić. Bawełniane pieluchy, które trzeba prać. Ciekawe, czy mają pralkę, czy też ona pierze je w strumieniu? - Masz okropne poczucie humoru. - Rozwinęłam je, pracując dla mojego szefa. Muszę ci kiedyś o nim opowiedzieć. - Kiedy indziej. Na dzisiaj mam dosyć. Sara pociągnęła za przód bluzki i zajrzała sobie w dekolt. - A nie ma jeszcze siódmej rano. - Roześmiała się, kiedy dostrzegła błysk w oku R.J. - Najwidoczniej jeszcze nie umar łeś. Chodź. - Ruszyła wzdłuż podjazdu. - Jeżeli będą tam jakieś pieluchy, dam ci dziesięć procent podwyżki za ich zmienianie - powiedział. Sara potrząsnęła głową. - To za mało. Może elegancki apartament w centrum? - Czy ty wiesz, ile to kosztuje? - spytał, osłupiały. - Mam nadzieję, że mają bawełniane pieluchy. - Dwadzieścia procent podwyżki. - Zastanowię się nad tym - odrzekła z uśmiechem. Miło było pomyśleć o czymś poza wyspą. Zobaczyli dom dopiero, gdy nad nim stanęli i spojrzeli na długi, wąski dach. Spadzista skała została wyrównana, a tylna

ściana jednopiętrowego domu była idealnie do niej dopasowana. Dom stał przodem do morza, i najpiękniejszego widoku, jaki R.J. i Sara widzieli w życiu. - Kurczę - powiedziała Sara, patrząc na wodę. W oddali majaczyły trzy inne wyspy, ich piękne i tajemnicze kształty, a z przodu widać było wąski pasek plaży, gdzie piasek koloru miodu stykał się z wodą. Dom zacieniały drzewa, które jednak nie zasłaniały widoku. - Jak myślisz, kto to wybudował? - zapytała. - Nezbit - odparł R.J. i Sara nie mogła się nie roześmiać. - Jeszcze jeden ukradziony dom - powiedziała. - Ale ten... Nigdy nie widziałam czegoś takiego. A ty? Kiedy R.J. nic nie powiedział, Sara spojrzała na niego. Marszczył brwi w sposób, który mówił jej, że on coś wie. - O co chodzi? - Kiedy byłem w college'u, widziałem plany budynku bardzo podobnego do tego - powiedział. - Myślisz, że ktoś ukradł ten pomysł? - Nie wiem. Sara miała ochotę go kopnąć, bo była pewna, że coś przed nią ukrywa. Ale nagle usłyszeli strzał i w ułamku sekundy R.J. znowu pchnął ją na ziemię. - Nie bójcie się - powiedział cienki głosik. Odwrócili się i ujrzeli dwójkę dzieci, około czteroletnich, chłopca i dziewczynkę. Maluchy miały brązowe, kręcone włosy i, mimo że umorusane od stóp do głów, były najładniejszymi dziećmi, jakie Sara w życiu widziała. Nie wyglądały, jakby

mogły zostać stworzone przez Fenny'ego Nezbita i jego pomarszczoną od słońca żonę. ROZDZIAŁ 13 Czy wy jesteście dziećmi Nezbitów? - spytała Sara, wstając powoli, żeby nie wystraszyć malców, ale dzieci były spokojne. Ktokolwiek oddał ten strzał, nie przestraszył ich. Dziewczynka skinęła głową. - Macie broń? - spytał R.J. Sara chciała mu powiedzieć, żeby nie był niemądry, ale dzieci zachichotały. Były bardzo brudne, jakby nie kąpały się od tygodni. Ich ubrania były poszarpane i szare, stopy bose i zrogowaciałe. - A może sądziliście, że jesteśmy słoniami, i dlatego do nas strzelaliście, co? - spytał R.J. i dzieci znowu zachichotały. Sara nigdy wcześniej nie widziała R.J. w towarzystwie dzieci i teraz musiała się uśmiechnąć. - No to kto strzelał? - spytał. - Gideon - odpowiedział chłopiec. - Do królików. - Na kolację - dodała dziewczynka. - Nie jecie tego, co mama przyniesie ze sklepu? - spytała Sara. - Czasami - odrzekła mała i w następnej sekundzie dzieci pobiegły do lasu. - Króliki na kolację - powiedziała Sara. - Dzikie życie. - Nie byłbym tego taki pewny. - R.J. odwrócił się, żeby popatrzeć na dom. - Idziemy poznać resztę rodziny? - Jeśli musimy - powiedziała Sara, ale ruszyła za nim ścieżką prowadzącą do domu.

Kiedy dotarli do stóp wzgórza, zobaczyli, że dom wymaga remontu. Ale, mimo oderwanych rynien, pajęczyn wielkich jak ręczniki i stert śmieci, budynek był przepiękny. - Z odrobiną farby... - zaczęła Sara. - I brygadą stolarską - dokończył R.J., pukając do drzwi. Po paru sekundach w progu stanęła dziewczynka, około dwunastoletnia, co do której nie mogło być wątpliwości, że jest córką Fenny'ego Nezbita. Była chuda, jak rodzice, a odstające uszy rozdzielały jej rzadkie, jasne włosy. Miała długi nos, opadające kąciki oczu, a usta wyglądały na trwale ułożone w podkówkę. - Wy macie opiekować się dziećmi? - spytała głosem, który mówił, że widziała już wszystko na tym świecie i jest śmiertelnie znudzona. - Chyba tak - powiedziała Sara lekko i zerknęła na R.J. Naprawdę bardzo chciała wiedzieć, w jaki sposób wieści na wyspie rozchodziły się w tak szybkim tempie. - No to wejdźcie - powiedziała dziewczynka - ale niczego nie dotykajcie. Jak mój tata się dowie, że ukradliście cokolwiek, dopadnie was w sądzie. R.J. uniósł brwi. W domu było mroczno i chłodno. Szli za dziewczynką korytarzem i rozglądali się dookoła. Po lewej stronie minęli duży salon, gdzie zniszczone fotele stały przodem do ogromnego telewizora, który musiał kosztować kilka tysięcy. Na ścianie, na przeciwko wielkich okien, stał zestaw stereo z głośnikami, których mógłby pozazdrościć zespół rockowy. Z tyłu pokoju

wbudowano w ścianę regał ze szklanymi półkami, które wyglądały, jakby nie były odkurzane od lat, ale stały na nich porcelanowe kwiaty, które, jak Sara wiedziała, były bardzo kosztowne. W kątach dostrzegła pudełka z nazwami telewizyjnych sklepów wysyłkowych, których chyba nikt jeszcze nie otwierał. Sara pociągnęła R.J. za rękaw, by na nie spojrzał, a on wskazał głową w prawą stronę, gdzie stało więcej nierozpieczętowanych pudeł. Drzwi na końcu korytarza były otwarte i widać było przez nie ogromne łóżko w kształcie muszli. Nie było w guście Sary, ale wiedziała, że musiało kosztować mnóstwo pieniędzy. Doszli do kuchni. Przy małym, okrągłyn. stole siedziały dwie dziewczynki, które wyglądały dokładnie tak samo jak siostra: rzadkie włosy, chude ciałka i odstające uszy. Popatrzyły bez zainteresowania na Sarę i R.J., po czym z powrotem wbiły wzrok w puste talerze. Na piecu dymiła ogromna, żelazna patelnia, na której smaży ło się chyba z pół kilo bekonu. Najstarsza dziewczynka zaczęła wbijać do niego pół tuzina jaj. - Ty jesteś Effie? - spytała Sara, postępując krok do przodu. - Twoja mama mówiła nam o tobie. Powiedziała... - Nie zbliżaj się do mnie - warknęła dziewczynka przy piecu, wykrzywiając twarz. - Tak, ja jestem Effie, i nieważne, jak bardzo będziecie się podlizywać, nie dostaniecie ani odrobiny tego jedzenia. - Dziękujemy, jedliśmy już śniadanie - odparła Sara sztywno. - Ta, akurat - powiedziała dziewczynka, uśmiechając się

krzywo. - Dobrze wiem, żeście nic nie jedli. - Ta myśl wydała jej się tak przyjemna, że uśmiechała się, nakładając łopatką bekon i jajka na trzy talerze. Sara spojrzała na R.J., szukając u niego pomocy, ale on rozglądał się po kuchni. - Kto zbudował ten dom? - Nikt, o kim mógłbyś słyszeć - odpowiedziała Effie niegrzecznie. Sara wywróciła oczami. - Czy mogę skorzystać z łazienki9 - spytała i ruszyła w stronę przedpokoju. - Nie! - zawołała jedna z mniejszych dziewczynek. - Idź na zewnątrz! - Słucham? - zdumiała się Sara. Wszystkie trzy patrzyły na nią z tą samą wrogością w oczach. Sara stanęła. - Kim są te dwa brzdące przed domem? -chciał wiedzieć R.J.

130

J - To bliźniaki - odpowiedziała jedna z dziewczynek z pełnymi ustami, błyszczącymi do tłuszczu. Sara spojrzała na niego i zobaczyła, że szef robi się cały czerwony. Wyglądał na tak wściekłego, że mógłby kogoś zabić. Bez namysłu złapała go za ramię. - Myślę, że powinniśmy wyjść na zewnątrz - powiedziała głośno. - Wasza matka chciała, żebyśmy się wami zaopiekowali, ale widzę, że wy, dziewczynki, świetnie sobie radzicie, więc pewnie miała na myśli bliźniaki. Może powinnam je wykąpać. - Nie tutaj - powiedziała Effie. - Dla nich wystarczy strumień. - Strumień - powtórzyła Sara. - Dobrze. Wykąpię je w strumieniu. - Tata mówi - odezwała się jedna z mniejszych dziewczynek - że i tak są za ładne, więc lepiej, żeby były brudne. Żeby nie były z siebie takie zadowolone. - Twój tata wydaje się człowiekiem wielkiej mądrości - powiedziała Sara, mocno ściskając R.J. za armię i błagając go wzrokiem, by nic nie mówił. - Czy ty się ze mnie nabijasz? - spytała dziewczynka, mru żąc małe oczka. - Mój tata wam odda. W poniedziałek każe wam zapłacić za to, co zrobiliście naszemu psu. - Wcale w to nie wątpię - powiedziała Sara, cofając się. - A tak przy okazji, gdzie jest wasz tata? - Nie wiem, poza tym to i tak nie wasza sprawa. - Oczywiście, że nie - przyznała Sara. - Tylko że ktoś zadzwonił do waszej mamy i powiedział... - Telefony nie działają. Kabel jest zerwany. - Wszystkie

trzy patrzyły na Sarę, jakby usiłowała wyciągnąć z nich jakieś informacje, co Sara właśnie robiła. - Och, dobrze - powiedziała. - W takim razie to musiała być komórka. - Komórki tutaj nie działają. - Więc skąd wiedziała o...? - Stylizacji? - dokończyła Effie. - Tak - odpowiedziała Sara, trzymając mocno R.J. za ramię. - W jakiś sposób ona wie o wszystkim. Gideon. - A kim on jest? - spytał R.J., a w jego głosie było tyle samo wrogości, co u dziewczynek. - Ja to wiem, a ty musisz się dowiedzieć - odpowiedziała najstarsza ze złośliwym uśmiechem. Zanim R.J. zdążył cokolwiek powiedzieć, Sara wyciągnęła go na zewnątrz, zatrzasnęła za nimi drzwi i poprowadziła w cień wielkiego drzewa. - Co się z tobą dzieje? - wysyczała. - Mieliśmy się czegoś od nich dowiedzieć, a nie robić sobie wrogów na całe życie. R.J. oparł się o drzewo i popatrzył na wodę. - To mi przypomina miejsce, w którym dorastałem - powiedział cicho. - Moje siostry... - Nie skończył, tylko stał tak, patrząc na morze. Gdyby nie żyła, która drgała mu na szyi, Sara nie wiedziałaby, jak bardzo R.J. jest zdenerwowany. Usiadła na dużym korzeniu przy jego stopach. - Domyślam się, że te dzieci były molestowane - powiedzia ła. - A przynajmniej zaniedbywane. Nie sądzę, żeby miały

szansę stać się kimkolwiek innym niż osobami, które uczynili z nich rodzice. - Jak to jest, że dwoje dzieci może dorastać w tym samym domu, przechodzić przez to samo, i jedno z nich wyrasta na mordercę, a drugie pomaga ludziom? - Myślę, że szukano odpowiedzi na to pytanie od czasów Kaina i Abla. R.J. usiadł obok Sary. - Myślę, że pod warstwą brudu te dzieciaki mają mnóstwo siniaków. - Odwrócił wzrok. Sara pragnęła siedzieć tam i słuchać, co R.J. chciał powiedzieć. Znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nikomu się nie zwierzał. Ale wiedziała też, że w tej chwili nie mieli na to czasu. Może dopiero teraz dotarło do niego, z czym będzie musiał się zmierzyć, z czym oni wszyscy będą musieli walczyć. Martwy człowiek był zupełnie inną sprawą niż martwy pies. - Przynajmniej miałeś siostry - powiedziała. - Mój staruszek odbijał sobie wszystko na mnie. Tylko na mnie. Przez siedemnaście lat słuchałam, jak moja święta matka została zabita przez „nich", ludzi z Arundel. Myślałam, że przysłali płatnego mordercę. Wiesz, czego się dowiedziałam po jego śmierci? Że to mój ojciec prowadził samochód wtedy, gdy Zginęła, i że był pijany. Dowiedziałam się też, że rodzina mojej matki opłaciła prawnika, żeby ojciec nie poszedł do więzienia. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście wyświadczyli mi tym przysługę. Gdyby poszedł siedzieć, czy ja zamieszkałabym z nimi? Dorastałabym tak jak Ariel i jeździła do Nowego Jorku, gdzie szyto by ubrania specjalnie dla mnie? Czy miałabym

takiego chłopaka jak David? Kiedy skończyła przemowę, spojrzała na R.J. i nie dostrzegła już złości w jego oczach. Uśmiechał się. ,. - Zrobili ci przysługę - powiedział miękko. - Nie lubiłbym cię, gdybyś była taka jak Ariel. Sara chciała rzucić jakąś celną ripostę, i tydzień temu na pewno by tak zrobiła, ale teraz komplement sprawił jej przyjemność. - Czy ty mnie podrywasz? - Chyba dawno nie patrzyłaś w lustro, co? - spytał, ale uśmiechał się od ucha do ucha. Wstał i wyciągnął do niej ręce. Sara podniosła się i stanęła na korzeniu, więc była prawie tak wysoka, jak on, a ich twarze znalazły się blisko siebie. -Coś było w tej chwili, coś związanego z ich przeszłością, co sprawiło, że w tym momencie pomyślała cieplej o R.J. - Jeśli się we mnie zakochasz, będę musiał znaleźć nową sekretarkę - powiedział cicho. - I dobrze-odrzekła Sara, odsuwając się od niego.-Wtedy ja wezmę wysoką odprawę, przeprowadzę się do Los Angeles i zostanę gwiazdą filmową. Oczekiwała, że RJ. rzuci coś złośliwego, że jest na to za stara, albo że resztę życia może spędzić w więzieniu, ale nic takiego nie powiedział. - Jestem przekonany, że ci się uda. - Odwrócił się. - Na pewno nie brakuje ci talentu.

Ruszyła za nim, uśmiechnięta, ale chwilę później zaczęła się zastanawiać, czy to rzeczywiście był komplement. Czy chciał jej powiedzieć, że zwykle udaje? Że nie jest szczerą, uczciwą osobą? - Powiesz mi, co miałeś na myśli? - spytała, zrównując się z nim. Kiedy zobaczyła, że RJ. się uśmiecha, wiedziała, że miała rację. - Ależ z ciebie podstępny szczur! Ja tu użalam się nad tobą, a ty w podziękowaniu mówisz mi coś okropnego! Ty... Przerwała, bo R.J. otoczył ramieniem jej talię, przyciągnął do siebie i pocałował. To nie był lekki całus, ale głęboki, mocny pocałunek mężczyzny, który wreszcie dostał coś, czego od bardzo dawna pragnął. Sara poczuła, jak topi się pod wpływem jego dotyku, wspiera na nim, jakby chciała czerpać od niego siłę. W ciągu ostatnich, potwornych dni jej świat stanął na głowie, ale ona wzięła w karby swój strach, a razem z nim potrzebę poczucia bezpieczeństwa. Teraz, w silnych ramionach R.J., odwzajemniała jego uścisk i pocałunek. Kiedy odsunął twarz, Sara zauważyła ze wstydem, że po policzkach płyną jej łzy. - Ciii - powiedział, głaszcząc jej włosy i tuląc do siebie. - Wszystko będzie dobrze. Postaram się o to. Przepraszam, że tak się tam zezłościłem. To się więcej nie powtórzy. - Nie ma sprawy - powiedziała, pociągając nosem i odsuwając się od niego. Odwróciła się, żeby nie mógł widzieć jej twarzy. R.J. przyglądał się jej w milczeniu. - Nie wracam do Ariel, jeśli o tym właśnie myślisz.

- Nie, myślałem o czymś zupełnie innym - powiedział miękko. - Jeśli chodzi o to... - Machnął ręką, mając na myśli pocałunek. - To była jedna z tych rzeczy pod wpływem chwili. Ja... - Przerwał i odwrócił wzrok. Wyglądał na zaniepokojonego. - Może spróbujemy znaleźć tego Gideona? Sara była zawstydzona, że odwzajemniła pocałunek. Nigdy wcześniej nie próbował jej dotknąć. Robił tysiące seksualnych żarcików, udając, że chce się z nią kochać, że chce... Sara podniosła wzrok na mężczyznę, ale on wpatrywał się w ścieżkę przed nimi, która prowadziła w górę stromego wzgórza i znikała w ciemnym lesie. - Wyobrażam sobie, że jest głupi - powiedziała Sara, w końcu przerywając niezręczną ciszę. - Bo Effie jest taka sprytna? - spytał R.J. i wydawał się zadowolony, że znaleźli jakiś temat do rozmowy. - Otóż to - odpowiedziała. - Najbardziej martwi mnie ta broń - powiedział R.J. - Trzymaj się za mną i ... - Pozwól, żebym został zastrzelony pierwszy? - To by rozwiązało wiele problemów - powiedział żartobliwie, ale Sara się nie roześmiała. Ruszyła za nim pod górę, na szczycie ścieżka skręcała w prawo i znikała w głębokim lesie. Szli przez chwilę po miękkich, sosnowych igłach. Drzewa rosły tak gęsto, że widzieli drogę tylko na parę metrów przed sobą. Było bardzo cicho, zupełnie, jakby byli jedynymi ludźmi na ziemi. Kiedy doszli do końca ścieżki, oboje stanęli na chwilę bez ruchu, zdziwieni tym, co zobaczyli. Przed nimi stała mała chata, z gankiem i miejscem na ognisko, do ściany przytwierdzona

była skóra jelenia i metalowa wanna. Domek stał na samym brzegu klifu, który opadał stromo wprost do oceanu. Jeżeli z domu rozciągał się piękny widok, to to, co widać było z chaty, zapierało dech w piersiach. Z komina unosił się dym, ale nie widać było nikogo. - Gdybym nie wiedziała, gdzie jestem, powiedziałabym, że to dekoracja do filmu o pionierach - odezwała się Sara. - Jesteśmy w dobie Internetu i podróży kosmicznych, prawda? R.J. wszedł na ganek i przyjrzał się uważnie ławkom i emaliowanym garnkom. - Większość z tych rzeczy została zrobiona ręcznie i nie służy do dekoracji. Ktoś tego codziennie używa. - Ja - odezwał się głos z lewej strony i oboje spojrzeli w głąb ganku, gdzie stał wysoki, przystojny chłopak o ciemnoblond włosach i głębokich, niebieskich oczach. W dłoni trzymał długi sznur ryb. - Macie ochotę na śniadanie? - Niedawno... - zaczęła Sara. - Z wielką chęcią! - zawołał R.J. z entuzjazmem. - Mogę pomóc ci je oczyścić? - Jeśli wiesz, jak to się robi, to proszę bardzo - odpowiedział chłopak, ukazując w uśmiechu idealnie białe zęby. - Jestem Gideon. - A ja... - Wiem, kim jesteś. Wszyscy wiedzą. Najnowszą zdobyczą. - Popatrzył na Sarę. - A ty musisz być tą sekretarką. - Asystentką - poprawiła z uśmiechem. - Nie piszę zbyt

dobrze na maszynie, o czym przypominano mi więcej niż raz. - Szkoda - powiedział Gideon. - Mam parę notatek do przepisania. R.J. jak i Sara popatrzyli na niego skonsternowani. - Tylko żartowałem - wyjaśnił. - Żadnych notatek. Nic do przepisywania. Tylko ryby, które trzeba oczyścić i upiec. - Obszedł werandę dookoła i zobaczyli, że miał co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ubrany był w czyste dżinsy i podkoszulek, ale obie rzeczy były wypłowiałe i niemal znoszone do cna. Stopy miał obute w zniszczone mokasyny. Mimo że nie mógł mieć więcej niż szesnaście, góra siedemnaście lat, roztaczał wokół siebie atmosferę, która sprawiała, że człowiek relaksował się w jego obecności. - Nie zajęło wam długo odnalezienie mnie - rzucił przez ramię, idąc w stronę wielkiego kamienia wystającego z ziemi przed chatą. R.J. niemal zbiegł ze schodów, żeby obok niego stanąć. Sara patrzyła z rozbawieniem, jak R.J. wziął ryby od chłopaka i zaczął je czyścić. Nie miała pojęcia, że on coś wie o życiu na łonie natury. - Masz łazienkę? - spytała. - Na zewnątrz - odpowiedział Gideon z uśmiechem. - Dziewczyny nie pozwoliły ci skorzystać? - Nie - powiedział R.J., fachowo rozcinając nożem rybę na pół. - Prawdziwe słoneczka. - Są tak samo podłe jak ich ojciec - zauważył Gideon mimochodem, bez cienia niechęci. Spojrzał na Sarę. - Przykro mi, ale mogę zaproponować ci tylko las albo strumień. - Poczekam - powiedziała, usiadła na ławce i przyglądała się, jak mężczyźni czyszczą ryby. Milczała przez chwilę, ale wkrótce nie mogła znieść ciszy. - A zatem, kim ty jesteś, dlaczego mieszkasz w tej chacie i kim są bliźniaki?

Gideon roześmiał się cicho, odłożył oczyszczoną rybę na deskę i ruszył w stronę domu. - Wejdźcie do środka - powiedział. - Muszę nakarmić bliźniaki. Chata składała się z jednego pomieszczenia, w kącie stało wielkie łóżko, przy jednej ze ścian kominek, obok niego starodawny piec, a umeblowanie stanowiło kilka starych gratów, przykrytych ciężkimi narzutami. Wnętrze miało przytulną, domową atmosferę, pachniało dymem drzewnym i Sara poczuła się swobodnie po raz pierwszy od chwili, gdy Ariel stanęła w drzwiach jej nowojorskiego mieszkania. Usiadła na kanapie i położyła nogi na niskim, sosnowym stoliku do kawy. - Dali wam w kość, co? - spytał Gideon, siadając na krześle naprzeciwko dziewczyny. R.J. podszedł do pieca i wydawało się, że wie doskonale, co ma robić, gdy uniósł fajerkę i włożył do środka gałązki, które wyjął ze stojącego na podłodze pudła. - Na tyle mocno, że zrobilibyśmy wszystko, żeby wydostać się z tej wyspy - powiedział. Sara wiedziała, że mówił młodemu człowiekowi, iż zapłaciłby wiele za transport, ale Gideon patrzył bez zmrużenia okiem. On czegoś chce, pomyślała. Cokolwiek nam powie, nie podzieli się wiedzą za darmo. I dopóki nie dostanie tego, na czym mu zależy, nie pomoże nam stąd uciec. Popatrzyła na Gideona. - Jesteś taki miły, jak się wydajesz, czy to tylko złudzenie i zamierzasz nasłać na nas szeryfa za naruszenie twojej prywatności? - Chyba wiecie, że tak naprawdę nie macie żadnych poważnych kłopotów, prawda? - zapytał chłopak. - Nie - odpowiedział R.J. - Wcale tego nie wiemy. - Posłał Sarze ostrzegawcze spojrzenie, żeby nie poczuła się za swobodnie i nie ufała zbyt szybko młodemu gospodarzowi. Gideon wydawał się miły, ale był synem człowieka martwego, Fenny'ego Nezbita.

- Ostrzeżono ludzi na wyspie, że szykuje się coś ważnego - wyjaśnił Gideon. - Ktoś z biura miliardera Charleya Dunkirka zadzwonił do pośrednika nieruchomości w Arundel i wkrótce potem usłyszeliśmy, że słynny R.J. Brompton ogląda wszystkie strony internetowe na temat wyspy. Sara spojrzała na R.J., a on uniósł brew. Wiedziała, co myślał: dobra robota detektywistyczna. - Ktoś z wyspy zadzwonił do waszego biura w Nowym Jorku - ciągnął Gideon - i zapytał, na kiedy zostało wyznaczone spotkanie na Wyspie Króla. Podał złą datę, chyba osiemnastego, a sekretarka pana Bromptona powiedziała, że szef będzie na wyspie dopiero dwudziestego drugiego, więc wiedzieliśmy, kiedy przyjedziecie. - I zaplanowaliście, że wsadzicie nas do więzienia? - spytała zdumiona Sara. - Ja nie - odparł Gideon. - Nie miałem z tym nic wspólnego. Nie mam z nimi nic wspólnego, ale to nie znaczy, że nie wiem, co się dzieje. R.J. podgrzewał rondel pełen oleju, w który za chwilę miał włożyć ryby. - Dlaczego chcieli, żebym znienawidził to miejsce? Jeżeli zadali sobie tyle trudu, żeby dowiedzieć się o moim przyjeździe, to musieli też wiedzieć, że chcę kupić tu ziemię. A może lubią tę wyspę taką, jaka jest i nie chcą sprzedawać? - Bardzo chcą sprzedać. Jesteśmy ginącym społeczeństwem. Rybołówstwo upada i jedyne, co nas trzyma przy życiu, to nadzieja na ruch turystyczny. Ale ludzie nigdy nie wracają na Wyspę Króla - powiedział Gideon. - Tu nic nie ma. Żadnych plaży, żadnych gorących źródeł. Pomysł polegał na tym, żeby zmusić cię do spędzenia tu kilku dni, żebyś mógł dobrze się

rozejrzeć i naprawdę poznać wyspę. Myśleli, że jeżeli trochę tu pobędziesz, polubisz to miejsce. - Przerazili nas niemal na śmierć - powiedziała Sara. - Ten człowiek, Lassiter... - Niezły z niego intrygant, co? Najlepszy przyjaciel Fenny'ego. Nikt na wyspie nie oczekiwał, że przyjedziecie we czwórkę, i to nieco zbiło ich z tropu. Powiedziano im, że przyjedzie tylko bajecznie bogaty R.J. Brompton i jego sekretarka. Prawda jest taka, że większość mieszkańców nie ma pojęcia, co się działo. Kazano nam spędzić dwie godziny na zachodnim brzegu wyspy i każdy, kto by się nie podporządkował, musiałby zapłacić grzywnę w wysokości tysiąca dolarów. - To dużo pieniędzy - zauważyła Sara. - Dzień przed waszym przyjazdem przecięli kabel telefoniczny. - Czy ty też poszedłeś na zachodni brzeg wyspy? - spytał R.J. - Ja nigdy nie robię tego, co ktoś mi każe - odparł Gideon i po raz pierwszy jego głos pozbawiony był radości. - Niech mi pan powie, Brompton, co zamierzał pan zrobić w sprawie Wyspy Króla? - Powiedzieć Charleyowi Dunkirkowi, żeby nic tutaj nie kupował. Sara popatrzyła na niego w osłupieniu. - Podjąłeś decyzję, zanim... - Zanim zostaliśmy aresztowani na podstawie fałszywych oskarżeń? Tak. Nie podobało mi się to miejsce od chwili, w której zeszliśmy z promu.

- Racja - poparł go Gideon. - Zbyt wielu ludzi, zbyt wiele domów. Łatwiej jest zaczynać od zera. - Mądry chłopak - powiedział R.J. - Chcesz dla mnie pracować? To miał być żart, ale Gideon potraktował słowa R.J. całkiem serio. - Tak - powiedział poważnie. - Wszędzie, w każdej chwili. Tak, jak powiedziałeś, zrobiłbym wszystko, żeby wydostać się z wyspy. R.J. zsunął sześć idealnie usmażonych ryb na półmisek. - Dlaczego po prostu nie wyjedziesz? Jesteś wystarczająco duży. - Nie jestem pełnoletni i Nezbit ruszyłby za mną w pogoń. - Nezbit? Twój ojciec? - Nie mam na to dowodu, ale jestem pewien, że on nie jest moim biologicznym ojcem, jednak prawo mówi, że jest inaczej i muszę zostać. Poza tym... - Bliźniaki - dokończyła Sara miękko. - Czyje one są? - Nie wiem. Stary przyprowadził je jednego dnia do domu, jak zagubione szczeniaki. - A Opieka Społeczna nie...? - Tutaj? Nikt na Wyspie Króla nie sprzeciwi się nieświętej trójcy. - Nezbit, Lassiter i sędzia? - domyślił się R.J.

- Właśnie. JudeDeveraux R.J. uśmiechnął się. - I co teraz z nami zrobią? - Wlepią wam karę za tego psa, którego Nezbit torturował. Biedne stworzenie, pewnie z ulgą zdechło. - W jaki sposób Phyllis Vancurren jest zamieszana w to wszystko? - zapytał R.J. Gideon wzruszył ramionami. - Kazano jej być bardzo miłą dla pana Bromptona. Chcieli pana zamknąć w areszcie w jej mieszkaniu, żeby nie mógł pan uciec. Powiedziano jej, że pan Brompton to znany kobieciarz, a ona może go uwieść. Sara posłała R.J. spojrzenie „a-nie-mówiłam", ale on ją zignorował, stawiając półmisek z rybami na stole. Kiedy Gideon wstawał, nogawka spodni zaczepiła się o krzesło i podjechała do góry, ukazując parę centymetrów skóry pokrytej bliznami. Kiedy zauważył, że Sara patrzy, obciągnął szybko nogawkę. - Muszę zawołać bliźniaki - powiedział i prędko wyszedł na zewnątrz. - Widziałeś? - wyszeptała Sara. - Tak, widziałem. Nie przeceniaj jego uprzejmości. W tym młodym człowieku jest wystarczająco dużo nienawiści, żeby rozpętać wojnę. - Albo kogoś zabić?

- Z łatwością. - Ale został tutaj i opiekuje się tymi maluchami. - Tak, może. Ale gdyby Nezbit nie stał mu na drodze, mógłby wyjechać z wyspy i zabrać ze sobą bliźniaki, jeśli rzeczywiście tego pragnie. Nie byłbym tego taki pewny. - Popatrzył na drzwi, zza których słychać było głosy. - Polubiłam go i proponuję, żeby powiedzieć mu o śmierci Nezbita - powiedziała Sara. - Gideon jest pierwszą osobą na tej wyspie, którego nie mogłabym uznać za mordercę. Cała reszta... - Potarła ramiona na myśl, o ludziach, których dotychczas poznali. - Potrzebujemy pomocy, i to szybko. Nie mamy wiele czasu. W każdej chwili mogą zawyć syreny, bo policja znalazła ciało i zaczyna nas szukać. - Jestem pewien, że wszyscy na wyspie wiedzą dokładnie, gdzie jesteśmy. - To pocieszające. - Drzwi się otworzyły i wszedł Gideon z bliźniakami. Sara zamilkła. Oboje z R.J. patrzyli na młodego człowieka z dziećmi, jego miłość wobec maluchów była wyraźnie widoczna. Usadził dzieci przy stole, na krzesłach z dużymi poduchami, żeby sięgały do blatu, po czym uważnie wypatroszył każdą rybę, sprawdzając, czy nie ma w nich śladu ości. Sara patrzyła na trójkę przy stole przez około pięciu minut, ale dłużej nie mogła tego znieść. Wszyscy jedli ryby, ale nic więcej. Na prawo od pieca stała wysoka szafka, zasłonięta bawełnianą zasłonką. Przez szparę z boku Sara widziała torebkę mąki i puszkę proszku do pieczenia. Wstała, podeszła do szafki i nie pytając o pozwolenie, odsunęła zasłonkę. Na półkach stało

wszystko, czego potrzebowała. - Obierz mi dwanaście - poleciła R.J., wręczając mu torbę jabłek. - Gideon, zabierz te dzieci i kostkę mydła na zewnątrz. Nie usiądą przy moim posiłku, dopóki nie będą czyste. - Tak, proszę pani - odpowiedział, złapał po jednym maluchu pod każde ramię i wybiegł przez drzwi. - Heteroseksualny - powiedziała Sara, wpatrując się w zamknięte drzwi. - Słucham? - wyszeptał R.J. - Gideon jest heteroseksualny. Najlepiej to sprawdzić w ten sposób: mówisz „jeśli wyjdziesz przed dom i rozpalisz ogień, ja ugotuję". Mężczyźni heteroseksualni zapytają: „gdzie są zapa łki", podczas gdy geje... Hej! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - R.J. miał dziwnie nieobecny wzrok i minę, której Sara nigdy wcześniej nie widziała na jego twarzy. - Potrafisz gotować? - Musiałam się nauczyć, jeśli chciałam cokolwiek jeść. Zamierzasz tak siedzieć czy mi pomożesz? - Rób ze mną, co tylko zechcesz - powiedział i za sekundę obierał jabłka. - Do diabła, umiesz gotować - powtarzał raz po raz. Sara wskazała na niego czubkiem ostrego noża. - Jeśli oczekujesz, że po powrocie do Nowego Jorku cokolwiek dla ciebie ugotuję... R.J. schwycił jej dłoń i szybko pocałował. - Nigdy. Obiecuję. Nigdy. - Milczał przez całą minutę, obierając jabłka, po czym zapytał: - A co umiesz gotować? - Jeśli się we mnie zakochasz, będę musiała znaleźć sobie

nowego szefa - powiedziała, parafrazując jego wcześniejsze słowa. Spojrzeli na siebie i oboje się roześmiali. ROZDZIAŁ 14 No to jak Nezbit doszedł do swoich pieniędzy? - spytał R.J., odchylając się razem z krzesłem do tyłu i żując wykałaczkę. Sara pomyślała, że brakowało jedynie muzyki Charliego Danielsa* w tle. - To wielka tajemnica tej wyspy - odpowiedział Gideon, odsuwając talerz. Spróbował po trochu wszystkiego, co ugotowała Sara: pieczonych jabłek, tostów, jajecznicy, bekonu i ma łych naleśników, ozdobionych uśmiechniętymi buziami. Bliźniaki wybiegły na dwór dziesięć minut temu, prawdopodobnie po to, żeby jak najszybciej znowu się umorusać. - Ile masz lat? - spytał Gideon Sarę. - Za dużo dla ciebie - szybko odpowiedział R.J. - No to jak myślisz, skąd twój tata - przepraszam, Nezbit - ma tyle forsy? - I kto robi zakupy w tvshopie? - Sara kiwnęła głową w stronę drzwi. - Jego żona - odpowiedział chłopak, wzruszając ramionami. Sara spojrzała na R.J. Gideon nie nazywał mieszkańców domu matką ani ojcem. - To wszystko wydaje mi się bardzo podejrzane - powiedział R.J. do chłopaka i Sara usłyszała wahanie w jego głosie. - Nie sądzę, żeby cokolwiek było tak niewinne, jak ci się wydaje. Myślę, że ktoś chce nas skrzywdzić. Gideon przeniósł wzrok z jednego gościa na drugiego.

- Co się stało? Sara usiadła przy stole. * Charlie Daniels - gwiazda muzyki country (przyp. tłum.). - Musisz mu powiedzieć - powiedziała do R.J. - Mamy tylko dzisiaj i jutro i koniec. Jeśli ktoś otworzy tę... Wiesz, o czym mówię. Komuś musimy zaufać. Gideon popatrzył na R.J. - Rozumiem, że mi nie ufacie, skoro mieszkam na tej zapomnianej przez Boga wyspie. Kiedy powiedziałem, że zrobiłbym wszystko, żeby się z niej wydostać, mówiłem prawdę. Fenny Nezbit używał mnie jako wołu roboczego odkąd skończyłem sześć lat. Nie wiem, skąd pochodzę, ale podejrzewam, że moi przodkowie mieli coś wspólnego z domem, w którym on mieszka, i z tą chatą. Wstał, podszedł do starej komody, stojącej przy jednej ze ścian, wyjął podarty blok i rzucił go na stół. - Ja to narysowałem. R.J. wziął szkicownik do ręki i zaczął przerzucać strony, a Sara zaglądała mu przez ramię. W bloku były piękne rysunki budynków, które wydawały się wyrastać z morza, inne przyczepione na stokach klifów, jak integralna część krajobrazu. Całe strony zajmowały rysunki muszli i mięczaków, których kształty zamieniały się w budynki. - Masz talent - powiedział R.J. - Co udowadnia, że nie jestem synem Fenny'ego Nezbita. - Gideon usiadł z powrotem przy stole. - Przez niego musiałem opuścić szkołę, gdy skończyłem szesnaście lat. Powiedział, że

zbyt dużo nauki to nic dobrego dla mężczyzny. Miałem zamiar wtedy uciec. Chciałem schować się na tym przeklętym promie i opuścić wyspę na zawsze. W jego głosie było tyle gniewu, że Sara wyciągnęła rękę i przykryła jego dłoń swoją. - I wtedy przyprowadził do domu bliźniaki, tak? - Tak. Znał mnie. Powiedział, że jeśli wyjadę, wrzuci dzieciaki do morza. - A co się stało z ich rodzicami? Gideon wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie zginęli w katastrofie łodzi. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale nie mogłem. Sara poczuła, że serce jej krwawi na myśl, przez co musiał przejść ten piękny chłopiec, ale R.J. siedział odchylony na krześle i uważnie go obserwował. Odniosła wrażenie, że nie ufał Gideonowi, ale nie była pewna dlaczego. Myślał, że chłopak kłamie? - On nie żyje - powiedział R.J. po chwili. - Co? - John Fenwick Nezbit nie żyje. Znaleźliśmy go z dziurą w głowie, leżącego w wannie w mieszkaniu Phyllis Vancurren. Przystojna twarz Gideona stała się biała jak śnieg. - Dobrze się czujesz? - spytała Sara. - To koniec - wyszeptał. - Bliźniaki i ja jesteśmy wolni. Możemy wyjechać i nikt nie będzie nas ścigał. Dziękuję wam. - Poczekaj chwilę - powiedział R.J. - To nie my go zabiliśmy. - W takim razie kto? - spytał Gideon, a potem uśmiechnął

się lekko. - Aha, uważacie, że ja powinienem to wiedzieć. - Wstał od stołu i podszedł do okna. - Setka ludzi mogła to zrobić, w tym sama Phyllis. Fenny nie dawał jej spokoju, aż zagroziła, że go zabije. Wszyscy wiedzieli, że była kochanką jakiegoś bogacza, i Fenny uważał ją za dziwkę, sądził, że jemu też powinno się coś dostać. - Kto jeszcze? - spytał R.J. - Pozostali dwaj. - Lassiter i sędzia? - Ja stawiam na Lassitera - powiedziała Sara. - To najbardziej śliski człowiek, jakiego w życiu spotkałam. Dostałam przy nim gęsiej skórki. - A kto wpadł na pomysł, żeby nas aresztować? - dociekał R.J. - Kto przeciął kabel? - Nie wiem - odrzekł Gideon. - Oni nic mi nie mówią. Bliźniaki lubią podsłuchiwać pod drzwiami i powtarzają mi to, czego się dowiedzą. Ja składam to z tym, co wiem o Fennym, i wyciągam wnioski. - Jak myślisz, co się stanie, jeśli ktoś znajdzie ciało Nezbita? - spytała Sara. - A gdzie ono jest? R.J. i Sara popatrzyli po sobie, zastanawiając się, czy mogą aż tak zaufać młodemu człowiekowi. To R.J. podjął decyzję. - W zamrażalniku w piwnicy Phyllis. - Dobrze - pochwalił Gideon. - Ona nigdy go tam nie znajdzie. Wcale nie używa tej zamrażarki. - Wydaje się, że bardzo dobrze ją znasz.

Gideon, zawstydzony, uśmiechnął się do Sary. - Wszyscy młodzi mężczyźni na wyspie dużo wiedzą o Phyllis Vancurren i jej domu. Widzieliście niebieskie róże? - Tak - odpowiedziała Sara z uśmiechem - ale ja i tak policzyłam stopnie, więc róże nie były nam potrzebne. - Policzyłaś stopnie? - Sara zapamiętuje różne rzeczy - wyjaśnił R.J., zanim ona sama miała szansę coś powiedzieć. - Co się stanie, jeśli znajdą ciało przed przesłuchaniem w poniedziałek? - To nie byłoby dobrze - powiedział Gideon. - Sędzia Proctor i Nezbit są... - Spokrewnieni - dokończył R.J. - Tak, mówiono nam o tym. - Kto naprawdę, ale tak naprawdę, mógł pragnąć śmierci Nezbita? - spytała Sara. - Oczywiście, poza nami. - I mną - dodał Gideon. - Myślę, że każdy, kto chciał jego pieniędzy, a nie mógł ich znaleźć. - Ach - powiedział R.J. -I wracamy znowu do tego. Jakich pieniędzy? - Trzydzieści dwa lata - przypomniała Sara cicho. - Phyllis powiedziała, że Fenny Nezbit nie pracował, odkąd skończył trzydzieści dwa lata. - To sugeruje, że pracował wcześniej - powiedział Gideon, po czym machnął ręką. - Domyślam się, że znalazł wrak

jakiegoś statku. Nic wielkiego, pewnie jakąś łódź z Florydy z bogatymi ludźmi na pokładzie, może emerytami. Statki często rozbijają się w tych okolicach. - Bardzo często? - chciał wiedzieć R.J. - Prawdopodobnie częściej, niż powinny - powiedział Gideon, ale mówiąc te słowa, odwrócił wzrok. Sara wiedziała, nad czym zastanawiał się R.J. Czy to możliwe, że mieszkańcy wyspy pomnażali swoje dochody, powodując katastrofy statków? I jak to robili? - Musimy się dowiedzieć, skąd Nezbit brał pieniądze, kto pragnął ich tak bardzo, by zabić, i mamy na to niecałe dwa dni. - O to mniej więcej chodzi - podsumował Gideon, śmiejąc się z absurdalności tego pomysłu. - Dwa dni na rozwiązanie tajemnicy, którą mieszkańcy wyspy usiłowali zgłębić od ponad dziesięciu lat. Co trzy miesiące Fenny wyjeżdża - a raczej wyjeżdżał - z wyspy i wracał z gotówką. Razem z żoną wydawali te pieniądze do ostatniego pensa i Nezbit znowu jechał na stały ląd i przywoził więcej gotówki. - Co robił przed samym wyjazdem? - Szedł na środek wyspy i znikał na sześć godzin. - A ty oczywiście poszedłeś za nim - dokończył R.J. - Kiedy stary Fenny wychodził z miasta, ludzie szli za nim jak za czarodziejskim fletem, ale jemu zawsze udawało się wymknąć. Sam mogę zaświadczyć, że znikał jak kamfora. Puf! I już go nie było. - Ale ty obejrzałeś dokładnie to miejsce, kiedy go tam nie było, prawda?

- Wiele, wiele razy - odpowiedział Gideon z powagą. - Często fantazjowałem, że znajdę pieniądze i ucieknę z nimi. Ale to chyba jest marzenie każdego mężczyzny, kobiety i dziecka na wyspie. „Złoto Fenny'ego", tak je nazywamy. - Ten człowiek był alkoholikiem - powiedziała Sara. - Tak, jak mój ojciec, a on nie potrafił zachować tajemnicy. - Nawet gdy mówiła te słowa, wiedziała, że to nieprawda. Nieważne, jak pijany bywał jej ojciec i jak często pił, nigdy nie powiedział Sarze prawdy o nocy, w której zmarła jej matka. - Próbowali wszystkiego, co w ludzkiej mocy - powiedział Gideon - ale nikt nie mógł nic wyciągnąć z Fenny'ego. Jego żona mówiła mu, że jeśli on umrze, pieniądze przepadną, a on odpowiadał: „No to będziesz za mną tęskniła, co?". Nic nikomu nie mówił. Podobało mu się, jak ludzie go śledzili, i uwielbiał wyprowadzać ich w pole. Dorastał na tej wyspie i znał każdy milimetr tej ziemi. Jego ojciec pił i Fenny mieszkał czasami tygodniami na wzgórzach. Wiedział wszystko o życiu pod gwiazdami. - Tak jak ty - zauważył RJ. rozglądając się po chacie. - Tak jak ja musiałem się nauczyć - poprawił Gideon obronnym tonem. - Gdy tylko stałem się wyższy od Nezbita, uciek łem z domu i schroniłem tutaj. Myślę, że ktokolwiek zbudował tę chatę, mieszkał tu podczas budowy domu i sądzę, że jestem z nim jakoś związany. - Nie mogłeś sprawdzić w akcie własności, kto ją zbudował? - spytała Sara. - Nezbit może i wyglądał na idiotę, ale nie był głupi - powiedział Gideon. - Jego imię widnieje na

akcie własności jako jedynego właściciela. Nie mogłem znaleźć żadnych dokumentów, na których widniałoby nazwisko budowniczego. Starzy mieszkańcy mówią, że to był ktoś ze stałego lądu. Zajmował się swoimi sprawami i nie nawiązał tutaj żadnych znajomości. - Mądry człowiek - uznał R.J. - Gdzie były te gorące źródła? - spytała Sara. - Tam nie można wejść - powiedział Gideon szybko. - Ziemia jest sypka i mnóstwo tam dziur. - Po eksplozji? - domyślił się R.J. - Od dynamitu - odpowiedział Gideon. - Gorące źródła, które uczyniły to miasto bogatym, nie były prawdziwe. Wysoko na górze jest naturalny, kamienny zbiornik. W latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku jacyś ludzie włożyli do niego wielkie, żelazne kotły i podgrzali w nich wodę, po czym puścili ją małymi, podgrzewanymi rurami w dół wzgórza. Z niewiadomego powodu ktoś podłożył dynamit pod zbiornik i zrobił w nim dziurę. Taki był koniec fałszywych gorących źródeł. - Może moglibyśmy rozreklamować tę wyspę jako najbardziej... - Podstępną - wtrąciła Sara. - Tak, najbardziej podstępną wyspę w Stanach. „Przyjedźcie i zobaczcie, gdzie w czasach wiktoriańskich oszukiwano niczego nie spodziewających się bogaczy". - „I gdzie mieszkańcy rozbijali statki na skałach, żeby skraść ich bogactwa" - dokończyła Sara. - I dzieci - dodał Gideon. Sara, poważniejąc, spojrzała na niego. - Skądś musiałem się tu wziąć, a bliźniaki na pewno nie

należą do żadnej rodziny z wyspy - wyjaśnił. R.J. i Sara popatrzyli na siebie, po czym wstali od stołu. - Jesteś gotowa? Sara wiedziała bez słów, o czym on mówi, i cieszyła się, że nie będą się znowu kłócić o to, czy ma wrócić do Ariel. - Potrzebuję dobrych butów. - Nie możecie tam iść - zaprotestował Gideon. - Tam jest naprawdę niebezpiecznie, poza tym każdy mieszkaniec wyspy przeczesał to miejsce. Nigdy nie znajdziecie złota Fenny'ego - o ile ono w ogóle istnieje. Fenny nie opuszczał wyspy od sześciu miesięcy. Może zabrał już wszystko, co tam było. - Możesz skombinować dla niej jakieś buty? - zapytał R.J. Młody człowiek potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Miło było was poznać - powiedział. - Przez chwilę naprawdę myślałem, że uda mi się uciec z tej wyspy. - Jeżeli ja stąd ucieknę, to ty też - powiedział R.J. - Obiecuję. - Razem z bliźniakami - dodała Sara. - Nawet spróbujemy dowiedzieć się, kim są ich rodzice. Przez chwilę emocje w oczach Gideona były tak silne, że Sara nie mogła tego znieść. - Jaki nosisz rozmiar buta? - spytał. - Szóstkę - powiedziała Sara. - Taki sam, jak Effie. To nie będzie trudne. Potrzebujecie czegoś jeszcze? - Plecaka, parę butelek wody, oczywiście skarpetek, kremu

nawilżającego, latarek i... - I telefonu komórkowego - dodał R.J. - Przynieś wszystko, co możesz. Chcę tylko zobaczyć, gdzie były te gorące źródła. - Szczoteczkę i pastę - rozmarzyła się Sara. - Szampon i przenośny prysznic, albo może wielką wannę na lwich łapach. To byłoby miłe... I... - Mapę - powiedział Gideon. - Poczekajcie tutaj, a ja powiem dzieciakom, co mają przynieść i pójdę pokłócić się z Effie, żeby bliźniaki mogły przetrząsnąć dom. Wracamy za dziesięć minut. ROZDZIAŁ 1 Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego my to robimy? - spytała Sara, gdy tylko Gideon wyszedł z chaty. - Nie wierzę w to, co on powiedział. - R.J. wyglądał przez okno. - Myślisz, że chłopak poszedł na policję? - Nie. Dlaczego ty nigdy nikomu nie wierzysz? - Uwierzyłem w to, co widzę, gdy pierwszy raz cię zobaczy łem - odpowiedział obronnym tonem. - Po prostu nie sądzę, żeby powiedział nam całą prawdę o tym, dlaczego zamknięto nas w więzieniu. Myślę, że może i taka jest oficjalna wersja, ale to nie ma sensu. Sara wciąż próbowała zrozumieć, co R.J. miał na myśli, mówiąc o pierwszym razie, gdy ją spotkał. Powiedziano jej, że była w windzie, której drzwi akurat się zamykały, gdy R.J. powiedział: „Ta! Chcę ją.". Ludzie mówili, że usiłował udowodnić, iż można wybrać jakąś nic nie znaczącą urzędniczkę i uczynić jej zaszczyt bycia do dyspozycji R.J. Bromptona dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale teraz R.J. sugerował,

że chodziło o coś więcej, - Nie, to nie ma sensu - przyznała. - No właśnie. Więzienie i trup w wannie nikogo nie zachęcą do zostania w jakimś miejscu. Sara z wysiłkiem skupiła się na jego słowach. - Oni chcą się upewnić, że my niczego tu nie kupimy, prawda? - Tak właśnie myślę. Wydaje mi się, że jest na tej wyspie coś, co ktoś chce zachować w tajemnicy. - Nie mogę sobie wyobrazić, co to może być - powiedziała Sara. - Porywanie statków, czy jak to tam się nazywa, chyba tym się tutaj zajmują. - Nie wspominając o morderstwie. - Popatrzył na nią. - A gdybyśmy znaleźli trupa w wannie i udało nam się uciec z wyspy, zanim ciało zostałoby znalezione? Sara skinęła głową. - Nigdy byśmy tu nie wrócili, prawda? - Nie. A Wyspa Króla stałaby się naszym najgorszym koszmarem. Przez całe życie wertowalibyśmy gazety i przeszukiwali Internet, żeby się dowiedzieć, czy ciało zostało już odnalezione. - Żylibyśmy w strachu, że będą nas szukać - dodała. - A w świecie biznesu rozeszłaby się wieść, że Charley Dunkirk sprawdził wyspę i powiedział, że to zła inwestycja. - A to by oznaczało, że ktokolwiek nie chce tu żadnych obcych, miałby przynajmniej jeszcze kilka lat spokoju na ukrywanie swojej tajemnicy. - Dobry tok myślenia - pochwaliła Sara. - No, Johnson - powiedział R.J. - Stać cię na lepszy komplement.

- To dobra teoria, ale nie wiemy, czy prawdziwa. Dlaczego zatrudniłeś akurat mnie? - wyrzuciła z siebie. - W twoim biurze jest z tuzin kobiet, które potrafią pisać na maszynie. Dlaczego nie wybrałeś którejś z nich? - Ty masz doskonałą pamięć. - Nie wiedziałeś o mnie absolutnie nic, kiedy mnie zatrudniałeś, nic poza tym, co było w mojej teczce osobowej, a nie było tego wiele. - Myślisz, że nic? Naprawdę uważasz, że to prawda, że wybrałem cię na chybił trafił? Sara otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Tak, tak myślę... myślałam. Ale ty... - Przerwał jej Gideon i bliźniaki, którzy wpadli do chaty. - Chodźcie, zobaczcie, co mamy! - zawołał podekscytowany. R.J. i Sara wyszli na werandę, na której stało duże pudło pełne różnych rzeczy. Na wierzchu leżał zestaw ratunkowy kupiony w tvshopie, który zawierał dwie latarki, pokryte woskiem zapałki, dmuchane koce w maleńkich torebkach, paczki z prowiantem, świeczki, butelki z wodą i apteczkę. Pod pudełkiem leżała para ciężkich butów numer sześć i trzy pary damskich, bawełnianych skarpetek. - Pomyślałem, że wam się przydadzą - powiedział Gideon, unosząc do góry dwie flanelowe koszule, jedną dużą, męską, a drugą damską. - Dobrze nam poszło? - zapytał chłopiec. Sara porwała go w ramiona i uściskała. - Wspaniale. Cudownie. Fantastycznie. - Przytknęła twarz do szyi malca i dmuchała tak długo, aż chłopiec zanosił się śmiechem.

- Ja też! Ja też! - wołała dziewczynka, więc Sara postawiła chłopca na ziemi i schwyciła małą. Łaskotała dziewczynkę, aż ta piszczała z radości. Sara postawiła dziewczynkę i zwróciła się do Gideona. - Jak one mają na imię? - Beatrice i Bertie. - Nie brzmią mi na imiona Nezbita - zauważyła Sara. - Prawda - przyznał Gideon. - Zastanawiam się, czy to ich prawdziwe imiona. - Gdybyśmy wiedzieli, łatwiej byłoby nam znaleźć ich rodziców. R.J. przeglądał rzeczy w pudle i chował je do dwóch nylonowych plecaków. - Chcesz pójść z nami? - spytała Sara Gideona. - Jestem pewien, że on ma inne zajęcia - powiedział R.J., dając Sarze do zrozumienia, że woli, aby poszli tylko we dwójkę. - Ale może narysujesz nam mapę? - Oczywiście - zgodził się Gideon, ale Sara wyczuła, że był rozczarowany. Kiedy obaj z R.J. wchodzili do chaty, Sara patrzyła na silne, młode plecy chłopaka i myślała, jak wiele stracił ktoś, kto nie patrzył, jak on dorastał. Schyliła się i ułożyła rzeczy w obu plecakach, po czym wciągnęła skarpetki i zawiązała ciężkie buty. Zakołysała ślicznymi sandałkami Ariel na palcu i zastanowiła się, jak radzi sobie kuzynka. Co sobie pomyślała, kiedy obudziła się dziś rano i znalazła wiadomość od R.J.? Notatka była miła czy w zwyk łym, oschłym stylu R.J.? „Wy dwoje jesteście do niczego, więc Johnson i ja poradzimy sobie bez was. Miłego dnia. R.J.".

Sara nie miała czasu o niczym pomyśleć od chwili, gdy obudziła się na zimnej, twardej poduszce tego ranka, ale cieszy ła się, gdy usłyszała, że David i Ariel nie ukrywali się w domu Phyllis, przerażeni i drżący. Zamiast tego Ariel znalazła sposób na zarobienie pieniędzy. - I wysłuchiwanie plotek - powiedziała Sara, wstając. R.J. zostawił im dwieście dolarów, banknoty, które zawsze trzymał w butach. Ariel nie musiała brać się do pracy, ale zrobiła to. Stała się osobą, którą każda kobieta w mieście chciałaby odwiedzić. I porozmawiać. Sara spojrzała na chatę i zobaczyła R.J. i Gideona, rozmawiających przy oknie. Z gestów R.J. wywnioskowała, że Gideon daje mu wskazówki, jak dojść do centrum wyspy. I co on miał nadzieję tam znaleźć? Motyw morderstwa? Przyczynę, dla której ludzie na wyspie nie chcieli tu obcych? Sara zgadzała się z R.J., że fałszywie oskarżono ich o przestępstwo raczej po to, żeby odstraszyć ich z wyspy, niż na niej zatrzymać. Nawet jeżeli nie doszłoby do morderstwa, nawet gdyby w poniedziałek sędzia powiedział, że oskarżenie o zabicie psa jest niedorzeczne, i umorzył sprawę, i tak nigdy nie chcieliby wrócić na tę wyspę. Gdyby była pewna, że to wszystko spotkało ich tylko po to, żeby stąd odjechali i nigdy nie wrócili, poszłaby do domu Phyllis Vancurren i przeczekała. Ale Sara nie była pewna, co się dzieje. Młody Gideon był jedyną osobą, która chciała z nimi rozmawiać, więc nie mogli po prostu chodzić po mieście i zadawać pytań. A Ariel mogła, pomyślała Sara z uśmiechem. R.J. wyszedł na werandę i popatrzył na nią pytająco. Dlaczego się uśmiecha? Sara machnęła ręką, dając do zrozumienia, że później mu powie.

- Mógłbym zostawić bliźniaki z Effie i dziewczynkami - powiedział Gideon. - Nie będą zadowolone, ale mógłbym tak to urządzić. - Nie - odrzekł R.J. - możemy zrobić to sami. Sara i ja mamy pewne doświadczenie we wspinaczce, więc nic nam nie będzie. Sara otworzyła szeroko oczy. Doświadczenie we wspinaczce? Czy on miał na myśli wsiadanie i wysiadanie z autobusu na Piątej Alei? Odwracając się, żeby Gideon nie mógł zobaczyć jej twarzy, Sara zarzuciła lżejszy plecak na ramiona i zawiązała flanelową koszulę wokół talii. - Śmiesznie wyglądasz - powiedziała Beatrice. - I śmiesznie się czuję. - Wrócicie? - Mam taką nadzieję - odparła Sara, dopasowując szelki plecaka do swego wzrostu. - Czasami nie wracają - odezwał się Bertie. - Świetnie - powiedziała Sara. - Dzięki, że mnie o tym uprzedziłeś. Czy moglibyście nikomu o nas nie mówić? - Nigdy nikomu nie mówimy, co robi Gideon. On ma całe mnóstwo tajemnic, ale my nigdy nic nie mówimy. Sarze nie podobało się to, co mówiły bliźniaki. R.J. i Gideon wciąż rozmawiali, a na przystojną twarz chłopaka światło pada ło w taki sposób, że wyglądał na dużo starszego i groźnego. Sara uklęknęła, żeby zajrzeć maluchom prosto w oczy. - Czy Gideon kiedykolwiek was skrzywdził? - Nie, głuptasku - odpowiedziała Beatrice. - On jest miły.

Daje nam cukierki, kiedy jesteśmy grzeczni. Sara popatrzyła na Bertiego. - A czy ktokolwiek was skrzywdził? Jego mała twarzyczka zapłonęła czystym oburzeniem. - Jeśli Effie spróbuje mnie uderzyć, to jej oddam. Sara roześmiała się, ale natychmiast przywołała się do porządku. - Nie wolno nikogo bić, ale... - Chodź, Johnson - zawołał R.J. - Później adoptujesz dzieciaki. Niedługo zapadnie zmierzch. - Pan wzywa - mruknęła, wstając. - A adoptujesz nas? - spytał Bertie z szeroko otwartymi oczami. - Gideon powiedział, że ktoś nas kiedyś weźmie. - Ja... ja muszę już iść - powiedziała Sara, patrząc na R.J. krzywo, kiedy ten uśmiechnął się, widząc jej kłopotliwe położenie. Gideon postąpił krok do przodu, a dzieci uczepiły się jego nóg. - Może ona za mnie wyjdzie i wszyscy będziemy rodziną - powiedział, uśmiechając się do Sary tak, że dziewczyna się zarumieniła. - Chodźmy - powiedział R.J. głośno. - Do zobaczenia! - zawołała Sara, ruszając za R.J. w stronę lasu. - Do zobaczenia po powrocie! - Co, w takim tempie, nastąpi w przyszłym tygodniu - wymamrotał R.J. - Zazdrosny? - spytała Sara. - O ciebie i tego chłopca?

- O mnie, o tego chłopca i o Davida. Nie zapominaj o Davidzie. - Ciekawe, co on robi, kiedy panna stylistka odwala całą robotę. - Uśmiecha się do kobiet - powiedziała Sara. - Albo zdejmuje koszulę i pozwala im na siebie patrzeć. David potrafi robić mnóstwo rzeczy. - Przestań myśleć pożądliwie o tych chłopaczkach i patrz, gdzie idziesz - powiedział R.J. szorstko, a Sara się roześmiała. - Dokąd idziesz, Gideonie? - spytała Beatrice. - Za tą parą idiotów - odpowiedział, zawiązując ciężkie buty. - Oni są naszą jedyną szansą na wydostanie się z tej wyspy i nie zamierzam pozwolić, żeby ktoś ich zabił. - Tata nie pozwoli nam wyjechać z Wyspy Króla - powiedział Bertie. - Mówiłem ci tysiące razy, że on nie jest waszym ojcem, więc przestań go tak nazywać - warknął Gideon ostro, a Beatrice zaczęła płakać. - Cicho, kotku. Nie jestem zły. - Miałeś zabrać mnie na ryby - powiedział Bertie. - Na łódkę. - Dzisiaj nie mogę. Idźcie do domu i powiedzcie Effie, żeby was nakarmiła. - Nie - odparła Beatrice i bliźniaki przysunęły się do siebie. Gideon westchnął. - No dobrze, to zostańcie w chacie. Nie oddalajcie się dalej niż na parę metrów, słyszycie mnie? W szafce są tosty, bekon i sok jabłkowy. Zostańcie tutaj, bawcie się swoimi zabawkami

i nie pakujcie się w kłopoty. Słyszycie mnie? Bliźniaki skinęły głowami i patrzyły w milczeniu, jak Gideon wiąże stary plecak i zarzuca swoją dubeltówkę na ramię. Na spód plecaka schował półtora pudełka naboi. - Żadnych kłótni, żadnego bicia, nie pakujcie się w nic, w czym moglibyście zrobić sobie krzywdę i trzymajcie się tak daleko od dziewcząt, jak to tylko możliwe. - Ale powiedziałeś... - zaczęła Beatrice. - Wiem. Powiedziałem, żebyście poszli do Effie, ale obawiam się, że powiecie jej zbyt dużo. - My nie paplamy - oburzył się Bertie. - To prawda, ale ta tajemnica jest większa niż inne. - Gideon wyjrzał przez okno. - Cieszę się, że nie wiecie, dokąd idziemy. - Na szczyt góry, do gorących źródeł - powiedział Bertie z dumą. Gideon jęknął. - Jesteście za bystre i tyle. A teraz zostańcie tutaj i rysujcie. Powinienem wrócić przed zmrokiem. Chcę się tylko upewnić, że nikt nie zabije tych mieszczuchów. - Bo są naszym biletem na wyjazd z wyspy - dodał Bertie, na co Gideon się roześmiał. - No dobrze, wystarczy tego dobrego, A teraz mnie uściskajcie i idę. I tak będę musiał nieźle pędzić, żeby dotrzeć na miejsce przed nimi. - A dlaczego musisz być tam pierwszy? - spytała Beatrice. - Są tam pewne rzeczy, które muszę... - Żeby wygrać! - Zawołał Bertie.

- No właśnie. To są wyścigi i ja muszę wygrać. A teraz uściski - powiedział Gideon. Gideon uszedł nie więcej niż parę metrów, gdy bliźniaki postanowiły ruszyć za nim. Przez całe życie chowały się przed wzrokiem rodziny Nezbitów, więc potrafiły być naprawdę cicho. Gideon nie usłyszał ani jednego kroku. ROZDZIAŁ 16 Dlaczego się uśmiechałaś? - odezwał się R.J., gdy tylko weszli na udeptaną drogę, prowadzącą do centrum wyspy. - Myślałam o Ariel. Udało jej się znaleźć zajęcie, przy którym będzie mogła wysłuchiwać wszystkich plotek w mie ście. R.J. posłał jej ostre spojrzenie. - Nie pomyślałeś o tym, prawda? - Nie, ale to rzeczywiście sprytne z jej strony - powiedział z uśmiechem. - Może ona rzeczywiście jest twoją kuzynką. - No dobrze - powiedziała Sara, zatrzymując się na środku drogi. - Mam tego dosyć. Najpierw mnie całujesz, a przed chwilą powiedziałeś mi kolejny komplement. Albo nadchodzi koniec świata, albo myślisz, że niedługo umrzesz. R.J. wziął Sarę za rękę. - W poniedziałek na przesłuchaniu chcę cię mieć po swojej stronie. A co do pocałunku, ładna dziewczyna i... - Oszczędź mi tego - powiedziała i znowu ruszyła przed

siebie, wyrywając dłoń. Była tylko jedną z wielu. Na to najbardziej narzekały kobiety, które szlochały na jej ramieniu, gdy R.J. je rzucał. Szli dalej, a Sara patrzyła na jego plecy i zastanawiała się, jak było naprawdę. - Masz jakiś plan? - Żadnego. A ty? - Też nie - powiedziała pogodnie. - Jesteś pewny, że Nezbit był martwy? Nie leżał w wannie i nie udawał trupa? - Absolutnie pewny. Jego ciało było kompletnie zimne. - Czy myślisz, że... - zaczęła, ale zamilkła, gdy R.J. się zatrzymał. Stanęła obok niego. - Nie oglądaj się, ale ktoś za nami idzie - powiedział szybko. -I myślę, że ktoś jest przed nami. Wydaje mi się, że być może wokół nas jest cała parada. Widzisz tamte skały? Myślisz, że mogłabyś po nich przejść? - Tak - odpowiedziała Sara, chociaż wcale nie była tego pewna. Ściany wyglądały na zupełnie pionowe. - No to chodźmy - powiedział. - Chcesz, żebym niósł twój plecak? - Nie. Wszystkie ciężkie rzeczy włożyłam do twojego, więc nic mi nie będzie. Ruszyła za R.J. przez wysoką trawę, aż wyszli na kamienne podłoże. Nad ich głowami majaczyły nagie skały. - Myślę, że możemy pójść tędy - wyszeptał R.J. i wyciągnął dłoń, by pomóc Sarze się wspiąć. Dziewczyna nie mogła znaleźć oparcia dla stóp na skalnej

ścianie i R.J. musiał wciągnąć ją do góry, aż otarła sobie kolano o kamień. - W porządku? - wyszeptał. Kiedy Sara skinęła głową, R.J. odwrócił się i zaczął się wspinać na skalną półkę, po czym wyciągnął do niej rękę, ale dziewczyna postanowiła, że sama sobie poradzi. Podciągnęła wysoko prawą nogę i napięła wszystkie mięśnie, żeby ciało oderwało się od ziemi. Udało jej się wspiąć na półkę i R.J. pociągnął ją w swoje ramiona, kładąc palec na ustach, by była cicho. Posuwali się powoli w lewą stronę z plecami przyciśniętymi do skały. R.J. dwukrotnie zatrzymał się i rozejrzał po okolicy. Za każdym razem Sara czekała w milczeniu, bojąc się wysoko ści i lękając, że nie ma solidnego oparcia dla stóp, ale nic nie powiedziała. Kiedy R.J. kiwnął głową, znowu zaczęła powoli przesuwać się do przodu. - Spójrz! - szepnął, ale ona nie widziała, co chciał jej pokazać. Wstrzymując oddech, patrzyła, jak R.J. zdejmuje plecak i go jej podaje. - Za dużo pączków - mruknął, po czym skręcił gwałtownie w lewo i zniknął Sarze z oczu. Trzymając się najlepiej, jak mogła, ze swoim plecakiem na plecach, a R.J. z przodu, Sara próbowała odwrócić się na tyle, żeby zobaczyć, co się z nim stało, ale nic nie mogła dostrzec. - Tutaj - usłyszała szept R.J. - Możesz podać mi plecaki?

Sara potrząsnęła głową. Gdyby zdjęła plecaki, spadłaby. R.J. musiał ją widzieć, bo powiedział: - No dobrze, chyba jesteś wystarczająco szczupła, żeby przecisnąć się z nimi. - Nie mogę się ruszyć. W następnej sekundzie R.J. złapał ją za ramię i mocno pociągnął. Sara poczuła, że leci do tyłu na litą skałę. Plecak, który miała z przodu, utknął w szczelinie, ale R.J. ciągnął tak długo, aż w końcu Sara przecisnęła się przez wąskie przejście. Przed nimi tunel się rozszerzał i widać było światło. Sara próbowała ukryć strach. - Znaleźliśmy złoto Fenny'ego, prawda? Powiedz mi, że to jaskinia, w której znikał, i dlatego nikt nie mógł go znaleźć. R.J. kopnął jakiś przedmiot, leżący na kamiennym podłożu i Sara popatrzyła pod nogi. Stara puszka po piwie. - Chyba nie my pierwsi znaleźliśmy to miejsce. Szli między skałami przez parę metrów, aż dotarli do małego jeziorka, nad którym widać było niebo. - Jak pięknie - westchnęła Sara. - Aż zapiera dech w piersiach. - Kolejna rzecz, którą ktoś chce ukryć - powiedział R.J. - Założę się, że miejscowi kapią się tu na golasa. - Spojrzał na Sarę spod opuszczonych rzęs. - Może miałabyś ochotę... Dziewczyna wiedziała, że on się z nią drażni, ale wcale nie miała ochoty oburzyć się, tylko pomyślała, że miło by było

rozebrać się i wskoczyć do jeziorka. - Nie patrz na mnie w ten sposób - warknął R.J. - Mamy dużo pracy. Mamy... Odwrócił się gwałtownie, złapał ją w ramiona i przyciągnął do siebie. - Nie powinienem był przywozić cię tutaj. Nie powinienem był pozwolić ci pójść ze mną, ale nie mogłem znieść myśli o tobie z tym dzieciakiem, Davidem, a potem z Gideonem. Nie rozumiesz, że to są tylko chłopcy? Sara poczuła, jak rośnie w niej wściekłość, i odepchnęła go od siebie. - Nie zamierzam być jedną z twoich kobiet - powiedziała. - Widziałam, jak z nimi postępujesz, i nie będę jedną z nich. Wiedziałam, dlaczego pozwalasz mi ze sobą pójść, ale to nie miało dla mnie znaczenia, dopóki mogłam coś robić. Pozwoli łam ci się pocałować... Nie wiem dlaczego. To była odpowiednia chwila, ale teraz... Musiała się od niego odwrócić, bo bała się, że padnie mu w ramiona i zupełnie się podda. Przez ostatnie dwa dni bardzo się starała tłumić strach, który w niej rósł, i była bliżej R.J. niż kiedykolwiek przedtem, a on był seksownym mężczyzną. Nie był przystojny, ale miał w sobie siłę, która przyciągała kobiety. Ale Sara nie zamierzała być jedną z wielu! - Przepraszam - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Źle zrozumiałem to, co zobaczyłem. Myślałem... - Nie musisz mi mówić, co myślałeś. Pamiętaj, że ja cię

dobrze znam. Jesteś przekonany, że wszystkie kobiety mogłyby zabić, żeby pójść z tobą do łóżka. Ale ja nie! Gdy tylko padły te słowa, Sara już żałowała, że je powiedzia ła. Wiedziała, że posłała mu sugestywne spojrzenie. Myślała o wskoczeniu z nim do ślicznego jeziorka i to było widać w jej oczach. Ale kiedy on zareagował, zaatakowała go. - To moja wina - powiedziała pod nosem. - Możemy po prostu pójść tam, dokąd zmierzaliśmy? Oczy R.J. były lodowate. - Może powinnaś wrócić do Gideona. Albo do Ariel. Pomóc jej przy stylizacji. - Nie. Nie chcę - zaprotestowała bardziej gwałtownie, niż zamierzała. - Możemy po prostu iść dalej? Proszę! Skinął głową, odwrócił się i ruszył przed siebie. Po sposobie, w jaki wyprostował ramiona, Sara widziała, że był zły. Udało im się wydostać z jaskini, wspinając się po bocznej skale. Sara żałowała, że była tak nieustępliwa, gdy RJ. ją objął, bo jego zachowanie zupełnie się zmieniło. Zamiast śmiechów, przekomarzania i flirtu był teraz chłodny, odległy i uprzejmy. Wyciągał do niej dłoń, gdy potrzebowała pomocy, ale potem szybko ją cofał. Szła za nim po ostrej krawędzi skały i gdy się potknęła, zatrzymał się i obejrzał, ale nie zaoferował pomocy. Gdy przystanęli, żeby odpocząć i napić się wody, Sara poprosiła o mapę, którą narysował Gideon. Przyjrzała się jej dokładnie i zobaczyła, że narysowany przez chłopaka szlak

biegł dokładnie pod nimi. Zmierzali we właściwym kierunku, ale inną drogą, niż wskazał Gideon. - Nie ufasz mu, prawda? - Nie ufam nikomu na tej wyspie. - R.J. pociągnął długi łyk wody. - Zaczynam myśleć, że jeśli uda mi się stąd wydostać, powiem Charleyowi, żeby kupił całą tę ziemię i wysiedlił tych ludzi. Intuicja mi podpowiada, że tu dzieją się bardzo brzydkie rzeczy. - Albo zostaliśmy okłamani - zauważyła Sara. - Ciało Nezbita nie było kłamstwem. - Nie, ale morderstwo jest w pewien sposób normalne, prawda? Podczas gdy wraki statków i dzieci przynoszone do domu jak szczenięta w kocu nie. R.J. przyglądał się jej z głową przechyloną na jedną stronę. - Myślisz, że wysłali nas tutaj, żeby się nas pozbyć? Usunąć nas z drogi aż do poniedziałkowego przesłuchania? Może chodziło im o to, żebyśmy przez kilka dni siedzieli cicho, a jak lepiej to osiągnąć, niż posłać nas do starych, gorących źródeł? Sara odsunęła się od skały, o którą się opierała, i rozejrzała wokół siebie. Było już późne popołudnie i była głodna. - A może dotrzemy do gorących źródeł, zerkniemy na nie i wrócimy do miasta najszybciej, jak to możliwe? - Chyba masz rację - zgodził się R.J. - Albo w ogóle darujmy sobie gorące źródła. W tym momencie usłyszeli strzał. Dochodził z daleka, a echo niosło go tak, jakby tysiąc ludzi strzelało z dubeltówek.

- Chodźmy - powiedział R.J., wkładając plastikową butelkę po wodzie do plecaka i zarzucając go na ramiona. Po chwili poczuli pierwsze ciepłe krople deszczu. Dwie sekundy później rozpętała się burza. Ogłuszające grzmoty, błyskawice i ulewa tak gwałtowna, że Sara ledwo widziała sylwetkę R.J. przed sobą. Skulony, z opuszczoną głową, pędził po wąskiej, śliskiej ścieżce. - Wszystko w porządku? - wrzasnął, odwracając się w jej stronę. Odkrzyknęła, że tak, ale nie była pewna, czy usłyszał. W plecakach mieli poncza, ale nie było gdzie się zatrzymać, żeby je włożyć. Otaczały ich wysokie drzewa, a błyskawice wydawały się przecinać niebo wprost nad ich głowami. Po jednym wyjątkowo oślepiającym błysku i ogłuszającym grzmocie Sara krzyknęła. W następnej sekundzie R.J. był przy niej i otoczył ją opiekuńczo ramionami. - Chyba widziałem kryjówkę - zawołał. - Chodź! Sara opuściła głowę, chowając się pod jego ramieniem i próbując skryć twarz przed strugami deszczu. Dwa razy próbowała spojrzeć do góry, ale R.J. pchnął jej głowę do dołu. Wokół nich latały błyskawice, szybkie i oślepiające i wydawało się jej, że słyszy trzask łamanych drzew. - Czy możemy wrócić? - wrzasnęła, a R.J. chyba odkrzyknął, że nie. Wykręciła szyję, żeby spojrzeć na ścieżkę za nimi i w świetle błyskawicy ujrzała zamazany krajobraz. Czy jakieś zwalone drzewo zatarasowało im odwrót? Spojrzała spod ramienia R.J. akurat w chwili, gdy błyskawica oświetliła na ułamek sekundy Gideona. Jego sylwetka wyraźnie

odcinała się w oślepiającym świetle, gdy tak stał parę metrów za nimi, z plecakiem na plecach i strzelbą w dłoni. Mimo że lało jak z cebra, chłopak stał z podniesioną głową i wzrokiem wbitym wprost przed siebie. Patrzył na nich. Wyglądał, jak gdyby był integralną częścią skalistego krajobrazu, jak odwieczny człowiek gór, polujący na niedźwiedzia - ale jego wzrok utkwiony był w nich. Sara znowu się odwróciła, przysunęła się najbliżej jak mogła do ucha R.J., i powiedziała: - Widziałam Gideona. Jest za nami. - Wiem - odpowiedział R.J. i ruszył szybciej przed siebie. Kiedy potknęła się o wystający kamień, jeszcze wzmocnił uścisk, tak, że po chwili niemal ją niósł. Chciała zapytać, dokąd idą, ale była pewna, że R.J. nie miał pojęcia. A może? Czy poprosił Gideona o mapę, żeby go przetestować? R.J. powiedział, że czytał o Wyspie Króla całymi tygodniami, zanim tu przyjechali. Czy oglądał też mapy? Z tego, co wiedziała, wypytywał inżynierów o to miejsce. Czy R.J. zobaczył, że mapa Gideona miała błędy i sam wybrał drogę, która prowadziła na miejsce? Ale na jakie miejsce? - Tutaj! - zawołał R.J. i gwałtownie skręcił w lewo. Sara znowu spojrzała spod jego ramienia, ale nikogo nie zobaczyła, tylko pustą ścieżkę i ścianę deszczu. Znowu błysnęło i dostrzeg ła stertę kamieni w miejscu, w którym R.J. skręcił w lewo. W następnej sekundzie wszystko wydarzyło się jednocześnie: rozbłysła błyskawica, trzasnęło padające drzewo, R.J. wzmocnił uścisk i rzucił się do przodu. Padli na ziemię i Sara chciała pełznąć dalej, ale R.J. ją przytrzymał. Nie było żadnego dalej. Leżeli na skraju przepaści.

Ogromne drzewo leciało wprost na nich, a oni wczepili się mocno w siebie, R.J. osłaniał ramionami głowę Sary. Konary rozsypały się wokół nich, ale żadna z ciężkich gałęzi ich nie przywaliła. Gdy trzask ucichł, a ziemia przestała drżeć, popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się. Udało się! Ale wtedy ziemia pod nimi osunęła się i zaczęli spadać. Sczepieni w jedno ciało, lecieli w dół, aż uderzyli o ziemię poniżej. - Saro? - wyszeptał R.J. Wciąż obejmował ją ramionami. Udało mu się tak wykręcić ciało, że to on wylądował na spodzie. - Wszystko w porządku? Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, rozluźnił uścisk i spróbował na nią spojrzeć, ale było za mało światła. Jakieś sześć metrów nad nimi widział dziurę, przez którą przelecieli. Gałęzie zwalonego drzewa zakrywały otwór, zasłaniając mdłe światło burzowego dnia. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku, R.J. popatrzył na Sarę. Była bezwładna w jego ramionach i przez jedną, straszną chwilę myślał, że dziewczyna nie żyje, ale poczuł, że oddycha. Powoli przesunął dłońmi po jej ciele. Wypuścił z ulgą powietrze gdy nie znalazł krwi na jej głowie, ani żadnych guzów, które by wskazywały, że uderzyła się w czaszkę. Kiedy dotknął jej żeber, nie sapnęła, więc nie sądził, żeby któreś złamała. Dopiero gdy sięgnął do jej nogi, zobaczył, że prawa jest złamana. Wyczuł złamanie golenia, ale na szczęście kość nie przebiła skóry. Delikatnie ułożył Sarę na ziemi, zdjął plecak i wyciągnął

latarkę. Najpierw rozejrzał się szybko po miejscu, w którym się znaleźli. Była to okrągła jaskinia, z jedynym -jak się wydawało - otworem na górze, bardzo podobna do tej, w której widzieli jeziorko, tyle że dużo mniejsza. Wszystko wskazywało na to, że ludzka noga nigdy tu nie postała. R.J. cieszył się, że w kącie nie czaił się żaden mieszkaniec Wyspy Króla. Przesunął światłem latarki po Sarze, jeszcze raz szukając obrażeń. Wyciągnął nóż z przedniej kieszeni plecaka i rozciął jej spodnie do kolana. Złamana, ale bez komplikacji, pomyślał i był zadowolony, że Sara zemdlała w wyniku upadku. Musiał usztywnić jej nogę, żeby nie mogła nią poruszać. Będzie musiał wynieść stąd dziewczynę i nie chciał, żeby ruch przesunął złamaną kość. Użył dwóch ułamanych gałęzi jako szyn, po czym pociął jedną z flanelowych koszul na długie pasy i obwiązał nogę Sary od kolana do kostki. Kiedy skończył, dziewczyna zaczęła jęczeć i ruszać głową. R.J. sięgnął po butelkę z wodą, położył sobie głowę Sary na kolanach i dał jej się napić. Sara zakrztusiła się lekko, zakaszlała i otworzyła oczy. - Co się stało? - spytała, czując przeszywający ból. - Cii - powiedział R.J. miękko, głaszcząc ją po policzku. - Wpadliśmy w jedną z tych dziur. Chyba był tu kiedyś wulkan. Złamałaś nogę, a ja ją opatrzyłem. Sara próbowała usiąść, ale ból był zbyt dotkliwy. Zagryzła

wargę, żeby się nie rozpłakać. - Nie musisz być taka twarda - powiedział R.J. - No, dalej, popłacz sobie. Nawrzeszcz na mnie za to, że byłem takim idiotą, przyciągnąłem cię tutaj i naraziłem na to wszystko. - Sama to zrobiłam - powiedziała Sara, sapiąc przy każdym słowie. Nad ich głowami burza powoli przechodziła w zwykły deszcz. Gruba kołdra gałęzi zwalonej sosny chroniła ich przed ulewą, ale pojedyncze krople i tak padały na ziemię. - Zgodzi łam się na propozycję Ariel, a ona namówiła panią Dunkirk, żeby... - Wiem - przerwał jej R.J. - Ale ja zgodziłem się przyjechać tylko dlatego, że Arundel jest twoim rodzinnym miastem. - Moim... - zaczęła Sara, ale musiała przerwać, gdy przeszyła ją fala bólu. - Nigdy nie wpisałam tego do żadnego formularza. Skąd o tym wiesz? - Wiem o tobie bardzo dużo, Saro Jane Johnson - powiedział miękko, głaszcząc jej włosy. - Jeszcze tego nie zauważyłaś? - Nie - powiedziała tępo, po czym odwróciła głowę, żeby rozejrzeć się po jaskini. Obok RJ. leżała latarka i mężczyzna poświecił nią po ścianach. Otaczały ich skały, po których spływały krople wody. Pod nimi była gruba warstwa ziemi i gnijącego drewna. R.J. wskazał latarką na drzewo nad ich głowami. - Nawet nie zrobiliśmy takiej wielkiej dziury. Myślę, że byliśmy na samym brzegu i... widzisz? Tam się zawaliło. Ledwo uniknęliśmy zgniecenia. Pewnie przez wieki wiele drzew spadło na tę dziurę i zgniło. I dobrze dla nas, inaczej spadlibyśmy na gołą skałę. - W tej chwili wcale nie czuję się tak dobrze - powiedziała Sara.

R.J. delikatnie zdjął jej głowę ze swoich kolan i ułożył na drugiej flanelowej koszuli. - Zobaczę, czy uda mi się znaleźć coś, co dałoby się spalić. Dziś w nocy może być zimno. - A co z.... - Sara zamilkła. - Z Gideonem? - Tak. Jestem pewna, że widziałam go sekundę, zanim skręciłeś. Wydawałeś się zmierzać w jakimś kierunku, myślałam, że wiesz, dokąd idziesz. - Widziałem parę map w Internecie - odpowiedział R.J., ale nie wyjaśnił nic więcej. Szukał czegoś przez chwilę w swoim plecaku, po czym wyjął małą butelkę Amaretto di Saronno, likieru o migdałowym smaku- - Chcę, żebyś to wypiła. - A skąd to masz? - spytała Sara, znowu próbując usiąść. R.J. podniósł ją bez słowa i usadził w najdalszym, najbardziej suchym kącie jaskini. - Kiedy ty zachwycałaś się bliźniakami, ja znalazłem to w chacie Gideona i schowałem do plecaka. Miałem nadzieję na romantyczną chwilę i... - Uśmiechnął się, gdy Sara posłała mu ostre spojrzenie. -Nie można winić mężczyzny o to, że próbuje. - Oczywiście, że można - powiedziała Sara, ciężko dysząc. Jej twarz zalewał pot. Chciała wrzasnąć na R.J., w tej chwili chciała wrzeszczeć na kogokolwiek, nieważne z jakiego powodu. Może wybuch wściekłości odwróciłby jej myśli od powagi sytuacji. Jak oni się stąd wydostaną? Czy Gideon, ten miły młody człowiek, czyhał na górze ze strzelbą? Czy zamierzał powystrzelać ich jak ryby w beczce? Ponure myśli musiały odbić się na jej twarzy.

- Nie zajmuj się tym teraz - polecił R.J., głaszcząc ją po policzku. - Wszystko będzie dobrze. - Nie możesz mi tego obiecać, prawda? Jesteśmy obcy na wyspie i nikt nie wie, dokąd poszliśmy. Zostawiłeś Ariel i Davidowi nie wiadomo jaką wiadomość, więc oni będą wściekli i nie zaczną nas szukać. A reszta tych ludzi nas nienawidzi. I nawet nie wiedzą, że wkrótce będą myśleć, że kogoś zabiliśmy. R.J. wstał i wręczył Sarze butelkę likieru. - Chcę, żebyś wszystko wypiła. Może to pomoże ci weselej spojrzeć na życie. - Życie - powiedziała Sara, pociągając łyk z butelki. - Tego właśnie usiłuję się trzymać. Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego dałam się namówić Ariel na tę idiotyczna zamianę. - Na którą nie dałem się nabrać ani przez minutę - dodał R.J., omiatając jaskinię światłem latarki. - A ja myślałam, że tak. David powiedział... - A co on może wiedzieć? Jest tak zakochany w Ariel, że nie potrafi myśleć o niczym innym. „Davidzie, kochany - powiedział wysokim głosem - proszę, idź na dwór i zastrzel się, ale bądź tak dobry i zrób to gdzieś na polu, bo nie chciałabym, żebyś zabrudził mój piękny dom". - David nie jest taki. On chce zostać... - Tak, wiem. Prezydentem. - R.J. próbował wspiąć się na jedną z mniej stromych ścian, ale była zbyt śliska. Oparł się o skałę i zdjął skarpetki i buty, żeby spróbować znowu. - Myślę, że Ariel byłaby wspaniałą pierwszą damą. Mogłaby nosić ładne ciuchy, za

które rząd nie musiałby płacić, i uwielbiałaby fotografów. - Ona nie jest taka zła, jak ci się wydaje. W jej życiu są rzeczy, o których nie masz pojęcia. Ariel i ja pisałyśmy do siebie od lat, więc dużo o sobie wiemy. Powiedziała mi, że kiedy miała dziewięć lat, jej matka zabrała ją do psychiatry w Nowym Jorku, bo Ariel robiła plany co do swego pogrzebu. - Pogrzebu? Miała skłonności samobójcze? - Ariel powiedziała psychoterapeucie, że skoro matka zaplanowała jej ślub w najmniejszych szczegółach, wybrała nawet kolor sukien dla druhen, jedyne, co zostało Ariel, to planowanie własnego pogrzebu. Co było w tym najzabawniejsze to to, że gdy psychiatra spytał matkę Ariel, czy to prawda, ona odpowiedziała: „oczywiście". Potem zapytał ją, czy pan młody też już został wybrany, a matka Ariel myślała, że lekarz zwariował. Powiedziała: „Jak można urządzać ślub bez pana młodego? Oczywiście, że został wybrany". Ariel mówiła mi, że gdy psychiatra chciał następnym razem spotkać się nie z nią, lecz z jej matką, pani Weatherly wyszła wściekła z gabinetu i nazajutrz wróciły do Arundel. R.J. uśmiechnął się krzywo. - Mogę w to uwierzyć. Poznałem tego starego nietoperza. Groziła mi kryminałem tylko za to, że spojrzałem na jej córeczkę. Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, Ariel grozi, że stanie się dokładnie taka sama. Chyba że znajdzie mężczyznę, który będzie potrafił się jej sprzeciwić, a to, z tego co widziałem, nie będzie David. - On... - Sara chciała powiedzieć, że David nie był mięczakiem, ale zamiast tego pociągnęła z butelki. W obecnej sytuacji wydawało się nie mieć znaczenia, kim był albo nie był David Tredwell. - Oni nas tu nie dopadną - powiedziała cicho, podnosząc wzrok na drzewo, które przykrywało otwór. Wciąż było jasno, ale wkrótce zapadnie zmrok. I co się wtedy stanie? - Niczego się nie dowiedzieliśmy, prawda? - Nie udało jej się

ukryć drżenia głosu. - Pozwalam sobie mieć inne zdanie - powiedział R.J., pocierając kolano, którym uderzył o skałę. Nie mógł wspiąć się na ścianę, była zbyt wilgotna. Dowiedzieliśmy się prawie wszystkiego, co było nam potrzebne. Sara znowu napiła się likieru. - No to powiedz mi, profesorze, czego takiego się dowiedzieliśmy? - Że wielu ludzi nienawidziło Nezbita i miało motyw, żeby go zamordować. Nie sądzę, żeby jakikolwiek sąd uwierzył, że zamordowaliśmy człowieka z powodu martwego psa. Wiesz, że ja mam zdjęcia tego psa, prawda? - Co masz? RJ. odsunął się od ściany, włożył rękę do przedniej kieszeni spodni i wyciągnął mały dysk z aparatu cyfrowego. - Zanim policja się pojawiła i zakuła mnie w kajdanki, upłynęło pełne piętnaście sekund. Wyjąłem dysk z aparatu i schowałem go do kieszeni. Nie wiem, co na nim jest, ale wiem, że ty zrobiłaś... - Kilka zdjęć psa leżącego na ulicy. - Sara patrzyła na niego z osłupieniem i podziwem. Nie było wątpliwości, że R.J. działał szybko w kryzysowych sytuacjach. - Nie - powiedział RJ. - Zrobiłaś z pół tuzina zdjęć twojego kochanego Davida, ale myślę, że pies też tam jest. Sara czuła już wpływ alkoholu i nie zaprotestowała przeciwko słowom R.J. Poza tym, mówił prawdę. Przez większość czasu, gdy robiła zdjęcia, siedziała w samochodzie, ale kiedy David oglądał psa, fotografowała go. Wydawało się, jakby to

było lata temu, ale chyba myślała wtedy, że pewnego dnia będzie mógł użyć tych zdjęć w kampanii politycznej. Kiedy był młodym człowiekiem, troszczył się o zwierzęta czy coś w tym stylu. - Więc masz zdjęcia, które pokazują, że pies był zagłodzony - powiedziała. - Ale to nie udowadnia, że go nie potrąciliśmy. - To prawda, ale udowadnia, że Nezbit był kłamcą. - Ale teraz Nezbit nie żyje. Martwy w naszej wannie. - W wannie Phyllis Vancurren - poprawił ją R.J. Ciągnął jakieś zielsko, które zwieszało się z dziury, ale trawa rozpadała mu się w rękach. - Ludzie na tej wyspie zmienili swój los - powiedział. - Gdyby to wszystko się nie wydarzyło, wróciłbym do Charleya i poradził, żeby nie kupował ani centymetra tej ziemi, ale teraz mam ochotę sam ją kupić. - I wpuścić tu buldożery? - Nie - odpowiedział, patrząc na nią z zaskoczeniem. - Zamierzam przysłać tutaj grupę geologów, żeby zbadali każdy centymetr tej ziemi. Dowiem się, co takiego znalazł stary Fenny Nezbit, w jaki sposób znikał i za co został zabity. Myślę, że cała wyspa jest usiana takimi jaskiniami, i zamierzam otrzymać raport na temat ich wszystkich. Jeśli mają tu przyjeżdżać turyści, nie mogą co chwila zapadać się pod ziemię. - I łamać nóg - dodała Sara. - I utykać pod zwalonymi drzewami. I lepiej powiedz miejscowym, żeby przestali strzelać do obcych, i porywać dzieci. I... - Przełknęła kolejny łyk likieru i zamilkła. Myślenie o przyszłości i o tym, co będą robić, nie pomagało teraźniejszości. - Myślisz, że ktokolwiek by nas

usłyszał, gdybyśmy wrzasnęli? A gdyby nas usłyszeli, przyszliby nam pomóc czy zastrzelić? - Dla ciebie szklanka jest zawsze do połowy pusta, prawda? - To pomaga, jeśli ma się szefa takiego jak mój - powiedzia ła, a potem spojrzała na niego. - Przepraszam. - No dobrze, odpowiedz mi na jedno pytanie. - R.J. usiłował przesunąć leżący przy ścianie kamień na środek jaskini, żeby móc na nim stanąć. - Gdybym nie wydawał ci tylu poleceń, jak inaczej mógłbym utrzymać cię blisko siebie? - Chyba jestem pijana. A dlaczego chciałbyś mieć mnie blisko siebie? R.J. parsknął cicho. - Nie mam zielonego pojęcia. Jak twoja noga? - Prawie nic nie czuję. Nigdy nie miałam mocnej głowy. Wyobraź sobie, mieć ojca takiego jak mój i nie mieć skłonności do picia. Gdzie jest genetyka, kiedy jej potrzebujesz? - Mój staruszek też był pijakiem. - Wiem. Wszystkie dziewczyny w biurze bez przerwy o tobie mówiły. Czasami słuchałam. - Co jeszcze... one... mówiły... o mnie? - Popychał kamień z takim wysiłkiem, że ledwo mógł mówić. - Tylko tyle, że jesteś bogatym kawalerem i jak bardzo cię pragną. - Ale ty nie. - Nie - przyznała Sara. - Ja chcę... - Przerwała. W tej chwili nie mogła sobie przypomnieć, czego pragnęła w życiu.

- Zostać wielką aktorką? - podpowiedział jej R.J., zatrzymując się i wpatrując w skałę. - Masz talent. - A skąd ty to wiesz? - Widziałem cię trzy razy na scenie, pamiętasz? - Ach, tak - powiedziała z uśmiechem. - Powiedziałeś to Ariel. - Powiedziałem to tobie i wiedziałem, że to ty. - Podniósł wzrok na drzewo przykrywające otwór. - Szkoda, że masz złamaną nogę, inaczej mogłabyś stanąć mi na ramionach i może dosięgłabyś którejś gałęzi. - Jeśli wypiję jeszcze trochę, to będą mogła to zrobić na jednej nodze. Naprawdę myślisz, że byłam dobra na scenie? - Fantastyczna, ale ja nie jestem obiektywny. Pytanie brzmi, czy ty lubisz być na scenie, czy nie. Podobało ci się to? Czy wolałaś być swoją kuzynką? Sara zamknęła na chwilę oczy. Ból zamienił się w tępe pulsowanie i pomyślała, że jeśli nie będzie się ruszać, uda jej się wytrzymać. - Nie byłam Ariel na tyle długo, żeby się tego dowiedzieć. Myślę, że chciałabym... - Czego? - spytał R.J., przetrząsając oba plecaki w poszukiwaniu przydatnych rzeczy. - Nie wiem. A może wiem. Myślę, że pragnę tego, co wszyscy: domu, rodziny. - Z takim żołnierzykiem jak David - dokończył R.J. złośliwie. - Słuchaj, jeśli natychmiast przestaniesz o nim mówić, podam ci go na tacy, jak stąd wyjdziemy. Dam mu posadę i będziesz mogła z nim pracować. Gdy tylko zacznie spędzać

z tobą czas, kompletnie zapomni o Ariel. - Muszę być bardzo pijana - powiedziała Sara, a głowa opadła jej do tyłu - bo cały czas mi się wydaje, że mówisz o mnie miłe rzeczy. To niemożliwe. R.J. przestał przetrząsać plecaki i popatrzył na śpiącą dziewczynę. Miłe rzeczy o tobie, pomyślał. Czy zakochanie się w tobie od pierwszego wejrzenia jest „miłą rzeczą"? W tej chwili najważniejsze było, żeby Sara nie zauważyła, jak bardzo sam się boi. On także widział Gideona. Czy chłopak skradał się za nimi, żeby ich chronić? Czy z jakiegoś innego powodu? Kiedy ciało Nezbita zostanie odnalezione, ktoś będzie musiał ponieść karę za to morderstwo. Czy Gideon chciał się upewnić, że wina spadnie na turystów? W następnej sekundzie we wnętrzu jaskini rozbłysło światło. R.J. podniósł wzrok i zobaczył Gideona wiszącego nad krawędzią z latarką w jednej i strzelbą w drugiej ręce. ROZDZIAŁ 17 Nienawidzę tego człowieka - powiedziała Ariel pod nosem. - Głęboko i naprawdę go nienawidzę. Porwał moją kuzynkę i zostawił nas tutaj samych. Wciąż było ciemno w ten sobotni poranek, gdy znalazła wiadomość, którą zostawił dla nich R.J. David odwrócił się żeby ukryć uśmiech. Notatka była krótka i treściwa, mówiła, że Brompton i Sara nie wrócą. R.J. kazał Ariel i Davidowi zostać w domu Phyllis Vancurren i czekać na ich powrót. - Czekać na niego?! - wykrzyknęła z niedowierzaniem Ariel. - Mam w tym czasie robić na drutach? A może zażyć laudanum i leżeć w łóżku? Myślałam, że Sara przesadza, kiedy

o nim opowiadała, ale teraz widzę, że miała rację. David leżał rozciągnięty na tapczanie i udawał, że ziewa. Mimo że ostatnia noc była okropna, bardzo go cieszyła reakcja Ariel. Nigdy nie wierzył, żeby ona rzeczywiście go kochała, i odczuwał satysfakcję, gdy słuchał, jak mówiła, że go nienawidzi. Poprzedniej nocy zabrali jedną z kukieł Sary na obrzeża miasta, chociaż nie mieli pojęcia, dokąd idą ani co mają zrobić z fałszywym trupem. Brompton powiedział: „pozbądźcie się tego tak, żeby nikt go nie znalazł" i zniknął. Tak bardzo spieszy ło mu się z powrotem do Sary, że nie miał czasu na żadne wyjaśnienia. Dopiero gdy znalazł się sam na sam z Ariel, David zaczął się zastanawiać, kto wybrał Bromptona na przewodnika. Czy to ze względu na jego wiek? Czy sam uzurpował sobie do tego prawo? Cokolwiek sobie myślał, Brompton przejął dowodzenie i Davidowi wcale się to nie podobało. Kiedy zniknął z Sarą i ich kukłą w lesie, David zdał sobie sprawę, że facet wiedział dużo więcej o topografii Wyspy Króla, niż powiedział. Miał swoje tajemnice, pomyślał David. Tak, cóż, David też miał ich parę. Sekrety, o których nie wiedziała nawet Ariel. Kiedy miał dziewięć lat, spędził cały miesiąc na wyspie. To było trudne lato dla jego matki i, jak zawsze, zrzuciła wszystkie swoje kłopoty na barki syna. Nie szkodzi, że był tylko dzieckiem, matka oczekiwała, że David naprawi wszystko, co ją gryzło. Tamtego lata czuła się bardzo

samotna, więc wyruszyła w rejs - a David został wysłany na obóz na Wyspę Króla. Obóz okazał się jedną wielką imprezą, prowadziła go para hipisów, którzy chcieli tylko w spokoju palić trawkę. Dobrą stroną sytuacji było to, że dzieciaki, które były pod ich opieką, zostawiono same sobie, więc David mógł zająć się odkrywaniem wyspy i myśleniem. Mimo że miał tylko dziewięć lat, wiedział, że musi znaleźć jakiś pomysł na życie. Matka nie miała męża, o którym warto by było wspominać. Miała małżonka na papierze. Podczas miesiąca miodowego młoda para dowiedziała się o sobie nawzajem dwóch rzeczy: po pierwsze, że on ożenił się z nią dla pieniędzy, a po drugie, że nie może tknąć tych pieniędzy bez jej pozwolenia - a rzadko mu na to pozwalała. Kiedy chodziło o kwestie finansowe, Inez Tredwell do złudzenia przypominała swego ojca, dlatego David został wysłany na bardzo tani obóz. Po roku piekła rodzice Davida osiągnęli kompromis: jeżeli on da jej dziecko, ona zapłaci mu za życie z dala od niej. Rozwiązanie okazało się idealne. Inez często mówiła, że od szaleństwa ocaliła ją tylko matka Ariel. Dla całej reszty świata Pomberton Weatherly była snobką, która nie miała sobie równych, ale Inez Weatherly uważała ją za miłą i zdolną do miłości. Oto dwie samotne kobiety, wychowujące dzieci, które w pojedynkę musiały stawić czoło plotkom małego miasteczka. Podczas gdy miss Pommy była ostoją siły, Inez Tredwell wydawała się uosobieniem kobiecej bezbronności. Oczywiście nikt nie wiedział, jak mocno trzymała w dłoniach troczki od trzosa, ani jak

potrafiła sponiewierać męża i jaki układ z nim zawarła. Dla zewnętrznego świata Inez była najbardziej bezbronną i płaczliwą kobietą na ziemi. Bez wątpienia używała łez wystarczająco często jako sposobu na syna. W dniu, w którym David poszedł do pierwszej klasy, matka powiedziała mu, że odtąd on jest mężczyzną w jej życiu - i od tej chwili zaczęła go tak traktować. Opowiadała mu wszystko o swoim życiu, płakała na jego ramieniu, jeśli przydarzyło jej się coś złego, i oczekiwała, że chłopiec poradzi sobie z jej problemami. W wieku ośmiu lat David załatwiał sprawy, z kupcami i służącymi, którzy prowadzili wielki dom, należący od pokoleń do rodziny ojca. Kiedy matka powiedziała Davidowi, że ma się ożenić z córką miss Pommy, chłopak chciał dla zasady odmówić, ale nie potrafił znieść napadów płaczu matki, które mogły trwać całymi dniami - albo tak długo, aż nie dostała tego, czego chciała. Z drugiej strony David znał Ariel i jej matkę całe życie i dla niego ich dom był ostoją zdrowego rozsądku. To prawda, że miss Pommy chciała kontrolować wszystko wokół siebie, ale ostrzegała przed atakiem. Mówiła ludziom, którymi rządziła, czego od nich oczekiwała i jeśli tego nie robili, następowały określone konsekwencje. David nigdy w życiu nie widział, żeby płakała, a brak łez stanowił dla niego ogromną odmianę i ulgę. Dla Davida Ariel była taka sama jak jej matka. Przez te wszystkie lata, które spędzili razem, ani razu nie widział, żeby Ariel płakała. Wiedziała, czego pragnie, i zdobywała to.

Ale problem polegał na tym, że Ariel pragnęła tego starucha, R.J. Bromptona. Facet nie spodobał się Davidowi od pierwszej chwili, gdy tylko go zobaczył. Brompton był człowiekiem bywałym w świecie, doświadczonym w obcowaniu z kobietami - miał wszystkie te cechy, których brakowało Davidowi i którymi chłopak pogardzał. David widział swojego ojca tylko sześć razy w życiu, ale Brompton bardzo mu go przypominał. Bezwzględny, doświadczony, pozbawiony sumienia. A celem życia Davida było, żeby nie stać się takim człowiekiem jak jego ojciec. Drugą siłą napędową W życiu Davida była miłość do Ariel. Od piątego roku życia David był przewodniczącym klasy. Zawsze na świeczniku. Kapitan drużyny futbolowej. Na balu końcowym ogłoszono go „najprzystojniejszym" i „najlepiej rokującym na przyszłość"- Od dziecka był śmiały i pewny siebie. „Mój mały mężczyzna" - tak nazywała go matka. Ale kiedy znajdował się w towarzystwie Ariel, stawał się skończonym idiotą. Ona była jak księżniczka, mieszkała w tym swoim pięknym domu, nigdy nie chodziła do szkoły z innymi dziećmi, nigdy nie nosiła ubrań, które nie zostały uszyte specjalnie dla niej. Ariel nigdy W życiu nie miała pary dżinsów. Jego przyjaciel Wesley powiedział, że David kochał się w Ariel, bo ona była poza jego zasięgiem. - Wszystkie inne dziewczyny wypisują ci swoje numery telefonu na dłoni, ale Ariel mówi: „to znowu ty?". A ty to uwielbiasz. Może i tak, pomyślał David. Ale bez względu na przyczynę, David był jej niewolnikiem, odkąd skończyli pięć lat - i tak

właśnie Ariel go traktowała. Kiedy byli dziećmi, dawała mu listę zakupów, na której znajdowały się takie rzeczy jak maleńkie kółka, przezroczysty materiał czy brokat, a on przełykał dumę i kupował to, czego potrzebowała. Potem siedział w milczeniu, podczas gdy Ariel dobywała zestaw niewielkich narzędzi, który dla niej kupił, i budowała maleńkie domki dla wróżek. Nigdy nie bawiła się z nim, ale łaskawie pozwalała mu przyglądać się swoim zajęciom. Kiedy David dorósł, słyszał, że ludzie mówią o miss Pommy jako o „Królowej Arundel", zaś o Ariel jak o księżniczce. „Czeka, aż stara królowa umrze", mówił ktoś i wszyscy się śmiali. Rodzina Ariel nie była najbogatsza w tym zamożnym mieście, ale miała największy prestiż i najdłuższą listę przodków. Czasami David zabierał Ariel do kina. Inne dziewczyny nosiły tanie, kuse bluzeczki, które odsłaniały pępek, ale Ariel zawsze była zapięta pod samą szyję. Według niej, strój sportowy składał się z wartych tysiąc dolarów spodni i nieskazitelnie białej koszuli. - Po prostu chcę tego, co najlepsze - mówił David do Wesa, albo kogokolwiek innego, kto robił uwagi na temat Ariel. Przejście od miłości do Ariel do planowania kariery politycznej wydawało się Davidowi zupełnie naturalne. Uważał, że potrafi przekonywać innych i wierzył w dobroć ludzkiej natury, dlatego sądził, że może zrobić coś dobrego dla świata. A z urodą i stylem Ariel, jej znajomością manier i etykiety, bez trudu mógł sobie wyobrazić ich oboje w Białym Domu. Do niedawna David myślał, że Ariel w końcu ulegnie matce i zgodzi się za niego wyjść. Wiedział, że jeżeli uda im się przebrnąć przez samą ceremonię, Ariel będzie jego. Była zmys łową dziewczyną, dziewicą w wieku lat dwudziestu czterech

i David bardzo pragnął się z nią kochać. Był pewien, że mimo wszystkich jej protestów, Ariel go kochała. Ona o tym nie wiedziała, ale on tak. Ale wtedy powiedziała mu, że zobaczyła R.J. Bromptona i zakochała się w nim. W mężczyźnie, którego dopiero co poznała? Po tym, gdy pierwszy raz usłyszał o jej planach wobec Bromptona (a musiał się wtedy bardzo starać, żeby nie urządzić jej piekielnej awantury), David przeprowadził dokładne badania nad tym człowiekiem i zrozumiał, co Ariel w nim pociągało. Pragnęła być z kimś, kto będzie potrafił przeciwstawić się jej matce. To, że miss Pommy od zawsze była oczarowana Davidem, nie miało dla Ariel żadnego znaczenia. O ile David nie zamierzał ujawnić swojej miłości do Ariel - i zaryzykować, że zostanie na zawsze odrzucony - musiał pomagać jej we wszystkich planach. Pomógł jej w przeprowadzeniu idiotycznej zamiany miejsc z kuzynką i zgodził się pojechać z nimi na Wyspę Króla. To dzięki jego pomocy Ariel dotarła do Bromptona. Czy to oznaczało, że z właśnie z winy Davida znaleźli się teraz w tej sytuacji? Ale David lubił trzeźwo patrzeć na problemy, a potem je rozwiązywać. Musiał się bardzo starać, żeby powstrzymać uśmiech, gdy Ariel mówiła, że nienawidzi Bromptona, ale z doświadczenia wiedział, że nie powinien jej przyklaskiwać. Ariel lubiła, gdy ktoś się jej sprzeciwiał. - Jestem przekonany, że chciał dobrze - powiedział.

- W końcu ma doświadczenie w takich sytuacjach. - Jak ktokolwiek może mieć doświadczenie w takich sytuacjach? Chyba że on jest członkiem mafii. A może chcesz mi powiedzieć, że świat biznesu w Nowym Jorku jest tak krwawy, że trupy w wannie są na porządku dziennym? - Nic nie chcę ci powiedzieć, ale myślę, że on ma racje, każąc nam zostać w domu. Powinniśmy pilnować ciała. Ariel popatrzyła na niego z wściekłością. - Naprawdę sądzisz, że powinniśmy siedzieć tutaj, w tym domu, przez cały dzień i czekać? - Czy nie właśnie tak powiedział R.J.? On jest... - Biznesmenem z Nowego Jorku - dokończyła Ariel. - Co on może wiedzieć? - Uniosła dwa studolarowe banknoty, które R.J. zostawił razem z liścikiem. - Myślisz, że to wszystkie pieniądze, jakie miał? Że dał nam wszystko i nie zatrzymał nic dla siebie? David ułożył się wygodniej na tapczanie, jak gdyby zamierzał spędzić na nim cały dzień. - Pewnie on myśli, że może zarobić pieniądze gdziekolwiek, więc nie potrzebuje żadnych zaskórniaków. Pamiętaj, że zarówno on, jak i Sara zarabiają na życie. Ty i ja jesteśmy... - Wzruszył ramionami, jakby nie mógł znaleźć słów, żeby ich opisać. - Bezużyteczni. Chcesz powiedzieć, że ty i ja jesteśmy bezużyteczni? _ Wcale nie. Jestem przekonany, że gdyby ktoś chciał wyprawić przyjęcie, byłabyś niezastąpiona. Ale fakt, że wszyscy na tej wyspie nas nienawidzą... -Naprawdę? A może kazano im trzymać się od nas z daleka? Ariel usiadła na brzegu tapczanu, przygniatając palce stóp

Davida, ale chłopak się nie ruszył. Jeszcze nigdy nie widział jej tak zdenerwowanej. - Pieniądze - powiedziała z obrzydzeniem. - Nie zdajesz sobie sprawy, że pieniądze są źródłem wszystkich moich problemów? David zmarszczył brwi. - Czy ty i miss Pommy macie kłopoty finansowe? _ Tak! - zawołała Ariel. - Ona ma wszystkie, a ja żadnych. Gdybym tylko miała pieniądze, mogłabym żyć własnym życiem. - Wstała i David poruszył palcami u stóp. _ Wychowała mnie tak, żebym była bezradna jak kobieta ze związanymi stopami. Starannie pokierowała moją edukacją tak, żebym absolutnie nic nie umiała. Potrafię nakryć stół, kładąc po dwanaście sztućców przy każdym talerzu. Wiesz, że nigdy w życiu nie jadłam inaczej banana jak tylko nożem i widelcem. Zresztą, zwykle każdy owoc dostaję już pokrojony. David popatrzył na nią z ciekawością. Nie wiedział, że Ariel zdawała sobie sprawę, iż można jeść banana w inny sposób - albo że w ogóle można żyć inaczej niż ona. - Co mogę innego robić w życiu, niż wyjść za jakiegoś mężczyznę i wydawać mu proszone kolacje? - Myślę, że nie tylko to mogłabyś dla niego robić - zauważył David miękko. - Och, zamknij się! Zawsze myślisz tylko o swojej przyszło ści, o tym, czego ty oczekujesz od kobiety. Idealna żona. Idealne przyjęcia. Davidzie, jesteś najbardziej idealną osobą, jaką w życiu poznałam. - Ja? - Nie wierzył własnym uszom. - To ty jesteś taka idealna...

- Chcę coś robić - przerwała mu Ariel. - Zostać kimś.

David usiadł na tapczanie. - Wybacz, że jestem taki głupi, ale jak małżeństwo z Bromptonem miałoby ci w tym pomóc? - On jest silny. Niezależny. Powiedziałby mojej matce, żeby dała mi spokój, poszedłby do pracy, a ja wreszcie mogłabym robić ze swoim życiem to, co chcę. - Czyli? Ariel znowu usiadła. - To tyle. Nie mam pojęcia, co chcę robić w życiu. - Zawsze możesz przez następne dwa dni zarobić jakieś pieniądze i gdy zobaczysz Bromptona, rzucisz mu jego pieniądze w twarz. O ile nie zostaniemy aresztowani za morderstwo - dodał po chwili namysłu. - Całe życie bałam się matki. Ona kontroluje to, co noszę, co jem, nawet za kogo wyjdę za mąż. A teraz, kiedy myślę o tym trupie w zamrażarce, bardzo chciałabym, żeby tu była. Chyba pobiegłabym do niej i padła jej w ramiona. - I co miss Pommy by zrobiła, gdybyś pobrudziła jej bluzkę tuszem do rzęs? Byłaby wściekła, gdyby nie mogła sprać maskary z ubrania. - Maskary? Żartujesz? Nie mam na twarzy żadnego makijażu. - Dałbym się nabrać, ale ty zawsze wyglądasz świetnie. - David dotknął jej ramienia i zaczął posuwać palce ku górze. Nagle Ariel wstała.

- Pamiętasz, jak byliśmy w pubie? Pamiętasz, jak powiedziałam Sarze, że pomogę Phyllis zacząć się ubierać stosownie do jej wieku? - Myślę, że ona ubiera się zgodnie ze swym wiekiem mentalnym. Ariel oparła ręce na biodrach i popatrzyła na Davida z góry. - Ta kobieta chce mężczyzny. - Myślę, że już kilku ich miała. - Nie, nie w tym sensie. Spróbuj pomyśleć o czymś powyżej pasa. Ona pragnie męża, ale jakiego męża znajdzie, ubierając się tak jak teraz? - Nicponia. Nastolatka. - Właśnie. David uśmiechnął się. - Odkąd tu przyjechaliśmy, co najmniej pół tuzina kobiet gapiło się na ciebie. - Nie, nie na mnie, na Sarę. To ona ma na sobie dobre ciuchy. - Spojrzała na swoje proste, bawełniane spodnie i takąż koszulkę. - To tylko naśladownictwo ubrań Sary, ale i tak... - Ubranie nie ma tu nic do rzeczy. To na ciebie patrzyły. Nie zdajesz sobie sprawy, Ariel, jaką masz prezencję, jaki styl, jak bardzo różnisz się od innych kobiet. - Naprawdę? - spytała miękko. - Nie bywałam w takich miejscach jak inne kobiety. Matka zawsze trzymała mnie w klatce. - A kto ma lepsze wyczucie stylu niż miss Pommy? - Nikt - odpowiedziała Ariel i popatrzyła na Davida. - Myślisz, że moja wiedza jest coś warta?

- Myślę, że mogłabyś z powodzeniem prowadzić agencję modelek w Nowym Jorku. Albo zostać naczelną „Vogue". Ariel uśmiechnęła się. - A na Wyspie Króla w Karolinie Północnej? - Myślę, że kobiety będą się ustawiały w długie kolejki. Tylko wyobraź sobie, ilu plotek będziesz mogła wysłuchać! - To miał być żart, ale gdy tylko David wypowiedział te słowa, oboje popatrzyli na siebie. - Jak myślisz, czego mogłabym się dowiedzieć? - Czegokolwiek. Wszystkiego. Może kobiety powiedziałyby ci, co tu się tak naprawdę dzieje. David spoważniał. - Ariel, skarbie, ale co ty tak naprawdę umiesz robić? Potrafisz zrobić taki makijaż na pokaz jak w drogeriach? - Nie wiem. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawia łam, ale kiedy widzę kobietę, często myślę o tym, jak mogłaby się ubrać albo co zrobić z włosami, żeby lepiej wyglądać. Weźmy na przykład Britney. - Kogo? - Britney. Kobietę, którą kochasz. Tę, dla której zostałeś w Arundel, pamiętasz? David parsknął śmiechem. - Ach, tak, miłość mojego życia. Britney. No i co z nią? - Byłaby całkiem ładna, gdyby związała włosy i przestała malować czarną kreskę pół centymetra nad linią rzęs. A jej maskara za bardzo się klei... Ariel przestała mówić, bo David położył jej dłoń z tyłu głowy

i przyciągnął jej usta do swoich. Po raz pierwszy pocałował ją w sposób, który trudno było nazwać braterskim. To był mocny, głęboki pocałunek, który miał przypomnieć Ariel, że David nie był jej bratem. Kiedy skończył, wstał i przeciągnął się. - Chyba wezmę prysznic, a kiedy wyjdę, pomyślimy, jak się do tego wszystkiego zabrać. - Dopiero przy drzwiach łazienki obejrzał się na Ariel. Kiedy zobaczył, że ona wciąż tam siedzi z osłupiałym wyrazem twarzy, uśmiechnął się. Wóz albo przewóz. Postanowił pokazać Ariel, co do niej czuł. ROZDZIAŁ 1 Obiecujesz, tak? - Phyllis patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Na twarzy miała o połowę mniejszy makijaż niż zwykle, a ubrana była w męską koszulę i spodnie, które, według niej, były stanowczo za duże. Ale musiała przyznać, że wyglądała... inaczej. Prawie elegancko. - Przysięgam - powiedziała Ariel. - R.J. Brompton załatwi ci hotel w Nowym Jorku na tydzień i przedstawi co najmniej czterem mężczyznom, uznawanym za dobrą partię. Co się stanie potem, będzie zależało tylko od ciebie. - A Saks? - Voucher na zakupy za pięć tysięcy dolarów. - Ze stylistką - zaznaczyła Phyllis. Ariel zacisnęła za plecami dłonie w pięści, ale uśmiechnęła się i skinęła głową, gdy Phyllis znowu na nią spojrzała. - Nie wiem... - powiedziała Phyllis, ponownie patrząc w lustro. - Nie jestem pewna, jak ludzie to potraktują, jeśli ci pomogę. - Rozumiem - odrzekła Ariel, ustawiając równo kosmetyki

Phyllis. Musiała walić w drzwi sypialni jak wściekła, żeby obudzić Phyllis z jej pijackiego snu, a i tak gospodyni nie zrozumiała ani słowa z tego, co Ariel do niej mówiła. - Co chcesz ze mną zrobić? - pytała. W końcu David musiał wyciągnąć kobietę z łóżka i posadzić przed toaletką. - On jest cudowny - wyszeptała Phyllis do Ariel, gdy ta nakładała brązowy cień na jej powieki. - Czy cały jest taki śliczny? Ariel podniosła wzrok na Davida i po raz pierwszy w życiu poczuła ukłucie zazdrości. Z iloma kobietami poszedł do łóżka? Zastanawiała się, po czym potrząsnęła głową, zła sama na siebie. - Nie mam pojęcia - powiedziała, próbując skoncentrować się na cieniu do powiek. Wcześniej tylko raz robiła komuś makijaż, a była to pokojówka, która szła na kolację ze swoim chłopakiem. Byli ze sobą od trzech lat, ale kiedy dziewczyna wróciła z pierścionkiem zaręczynowym, Ariel czuła się tak, jakby naprawdę pomogła. - Nigdy nie zdarłaś z niego ciuchów? - dopytywała się Phyllis. Ariel chciała trzepnąć kobietę w ucho albo poradzić jej, żeby zatrzymała swoje opinie dla siebie, ale wiedziała, że będzie musiała przełknąć dumę, jeśli ma się czegokolwiek dowiedzieć. - Gdyby jakakolwiek kobieta tego spróbowała, David walczyłby jak lew. - Miała na myśli, że David był człowiekiem honoru, ale to wcale tak nie zabrzmiało.

- To znaczy, że on jest gejem? Ariel uśmiechnęła się. - Różowy jak róże w ogrodzie mojej babci. - Może ja mogłabym to zmienić. - Uwierz mi, niejedna kobieta już próbowała. Powinnaś porozmawiać z Britney. Ona próbowała całymi latami, ale... - Nic z tego? - Absolutnie. - David mnie zabije, pomyślała Ariel, ale nie przestawała się uśmiechać. Tyle że skoro nie mogła obiecać kobiecie - nazwijmy to - „usług" Davida, będzie musiała wymyśleć coś innego, żeby przekonać Phyllis Vancurren do współpracy. Ariel obiecywała jedną gwiazdkę z nieba za drugą. - Więc zadzwonisz do nich? - spytała, przykładając rozgrzaną lokówkę do zniszczonych trwałą i rozjaśnianiem włosów Phyllis. - Telefony nie działają - przypomniała Phyllis, unosząc lusterko i oglądając z bliska makijaż, który zrobiła jej Ariel. - Kabel jest przecięty, pamiętasz? - Zapomniałam. Ale macie jakiś sposób na przekazywanie sobie informacji, prawda? - Próbujesz mnie podejść, żebym ci coś powiedziała, tak? - Próbuję zarobić pieniądze na jedzenie dla siebie i Davida - wycedziła Ariel z zaciśniętymi zębami. - On się do tego nie przyzna, ale jest kompletnie przerażony, więc ja muszę coś zrobić. Nawet nie wiesz, z jaką radością przekażę go z powrotem pod opiekę jego matki, gdy tylko wrócimy do Arundel. Ta kobieta rozpieszcza go do granic możliwości. Nigdy nie

pozwala mu nic robić. - Wybacz mi, pomyślała, przepraszając Davida w duchu. Jeżeli ktoś na świecie nie był rozpieszczany przez matkę, to właśnie David. Przez całe życie Ariel widziała, jak chłopak załatwiał dla swojej matki sprawy, którymi zajmowali się tylko dorośli. Płacił rachunki i często widywała go w banku, jak rozmawiał z menedżerem o ogromnym majątku matki. - Słyszałaś, co do ciebie powiedziałam? - niecierpliwiła się Phyllis. - Nie, przepraszam. Zamyśliłam się. O, tak jest dobrze. - Obniżyła fryzurę Phyllis o jakieś cztery centymetry. - Nie sądzisz, że wyglądam starzej? Ariel niemal powiedziała: „bo jesteś starsza", ale ugryzła się w język. - Myślę, że tak wyglądasz na naprawdę inteligentną. Taki wygląd pomoże ci przyciągnąć uwagę mężczyzn dużo lepszej klasy niż przedtem. - To było uczciwe stwierdzenie i Phyllis właśnie tak je odebrała. - A zatem możesz to zorganizować? - Ariel próbowała ukryć desperację w głosie. - Naprawdę muszę spróbować zarobić jakieś pieniądze dla Davida i dla mnie. - A co z R.J. i tą dziewczyną? Jak ona miała na imię? - Sara. Oni poszli sobie gdzieś. Phyllis odwróciła się szybko, żeby popatrzeć na Ariel. - Lepiej, żeby nie opuszczali wyspy! - A jak mieliby to zrobić? - spytała Ariel spokojnie, ale serce waliło jej jak młotem. A jeżeli R.J. i

Sarze udało się uciec z wyspy? - A co by się z nimi stało? - Nic dobrego - odrzekła Phyllis, odwracając się do lustra i najwyraźniej decydując, że powiedziała za dużo. - Mogę wam pomóc w nagłośnieniu tego biznesu. Dzieciaki rozpowiedzą o tym po mieście. - Mogłyby powkładać ulotki do skrzynek? To znaczy, jeśli uda mi się przekonać sklepy w mieście, żeby wzięły w tym udział. - O to nie musisz się martwić. Interesy idą tutaj tak fatalnie, że większość ludzi zrobiłaby wszystko, żeby zarobić parę dolarów. - Powinni znaleźć skarb, tak jak pan Nezbit - rzuciła Ariel, czekając w napięciu na odpowiedź Phyllis. - Złoto Fenny'ego - powiedziała kobieta, uśmiechając się do lustra. - Każdy tutaj o tym mówi, jak wypije kilka piw. - Ale nikt nigdy go nie znalazł? - Nikt nie był nawet blisko. Poza... - Poza kim? - Myślę, że Gideon wie więcej, niż mówi. Nawet ja nie mogłam nic z niego wyciągnąć. - A próbowałaś? Phyllis roześmiała się serdecznie. - Kotku, ten chłopak i ja rozkołysaliśmy to moje stare wyro tyle razy... Powiedzmy tylko, że to, co wie, zachował dla siebie.

- Kim jest Gideon? - Synem Fenny'ego. A może nie. Gideon twierdzi, że nie, ale Fenny i Eula, że tak. Nigdy nie widziałam, żeby była w ciąży, ale powiedziała, że po niej tego nie widać, a poród odbył się w domu. - To bardzo Phyllis rozśmieszyło, ale Ariel nie wiedziała, na czym polegał dowcip. - Więc David może użyć twojego komputera, wydrukować ulotki i ktoś rozniesie je po mieście? - Oczywiście - odpowiedziała Phyllis, poklepując nową fryzurę. - A czy oni się nie zdenerwują? - Kto? - Ci, którzy rządzą miastem? Phyllis popatrzyła w lustrze na Ariel. - Nie martw się o to przesłuchanie w poniedziałek. Bromptona na pewno stać na grzywnę. - Jestem tego pewna - odpowiedziała Ariel cicho i odsunęła się krok w tył. - Lepiej pójdę i powiem Davidowi, że... o tym. - Powiem mu, że jest gejem, pomyślała i nie mogła ukryć uśmiechu. - Pozwól mi to zrobić - powiedziała Ariel. - Proszę. David popatrzył na nią zmrużonymi oczami. - I co im powiesz? Że jestem twoją asystentką? - Może mógłbyś pomagać w doborze odpowiednich dodatków.

- Nabijaj się ze mnie, a powiem im, że mieszkasz w przyczepie pod młynem. - Po sąsiedzku z Britney? - Z Brit. Jako jej kochanka. Ariel roześmiała się. - Nie miałam pojęcia, że potrafisz być aż tak okrutny. - To dlatego, że nic o mnie nie wiesz. Chyba pójdę do sklepu z artykułami żelaznymi i sprawdzę, czy tutejsi mężczyźni znają się na czymkolwiek innym niż piły łańcuchowe. - Założę się, że z radością wysłuchają twojej przemowy, jak ocalić lasy deszczowe. David uśmiechnął się niepewnie. - Może jeszcze z tym poczekam. To co mam robić, żeby pomóc ci przemienić te kobiety w królowe piękności? - Nie mają być piękne, tylko wyglądać najlepiej, jak potrafią, pamiętasz? - Tak, sam pisałem ulotkę. - Naprawdę myślisz, że mi się uda? - wyszeptała Ariel, a David uśmiechnął się do niej. - Tak, naprawdę. I żadnych więcej wątpliwości. Davidowi nie było łatwo stać za plecami Ariel, gdy dziewczyna delikatnie pukała do drzwi właścicielki jedynego sklepu odzieżowego na Wyspie Króla. Sklep z sukienkami sąsiadował z drogerią, którą prowadziła jej siostra, i oba lokale otwierano dopiero o dziesiątej. Teraz nie było jeszcze ósmej. Kiedy nikt nie otwierał, Ariel cofnęła się o krok. - Może jeszcze nie wstali. Przyjdziemy później. David sięgnął nad jej głową i zapukał tak głośno, że z powodzeniem mógłby obudzić sąsiadów. Parę

minut później w drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku, ubrana w znoszony szlafrok i skrzywiła się przed promieniami porannego słońca. - Tak? - powiedziała. David zaczął coś mówić, ale przerwał i popchnął Ariel lekko do przodu. Dziewczyna miała małe doświadczenie w rozmowach z ludźmi, których nie znała całe swoje życie. Albo którym nie została właściwie przedstawiona. - Chciałabym porozmawiać z panią o pewnym układzie biznesowym - zaczęła ostrożnie. - Nie możemy wam pomóc - odparła kobieta i zaczęła zamykać drzwi. Ariel wcisnęła stopę w szparę między drzwiami a futryną, po czym spojrzała na kobietę. - Przed chwilą zmieniłam twarz i fryzurę Phyllis Vancurren. Wygląda teraz na tyle lat, ile ma, i jest wystarczająco elegancka, by znaleźć sobie męża spoza wyspy. Kobieta zamrugała kilka razy powiekami. - Albo jesteś czarodziejką, albo kłamiesz. - Nie - powiedziała Ariel. - Po prostu szyję sobie ubrania w Nowym Jorku i tak często robiono mi profesjonalny makijaż, że mogłabym pracować jako makijażystka u Estee Lauder. Potrzebujemy pieniędzy i chciałabym zaproponować nową stylizację każdej kobiecie w tym mieście. Ubrania, buty, kosmetyki i fryzury. Dostanę dwadzieścia procent od wszystkiego, co kupią. David uśmiechnął się za jej plecami. Był naprawdę pod wrażeniem. - Będę miała przez was kłopoty, ale wejdźcie. - Jeśli nie wsadzą nas do więzienia do końca życia, zabiję cię

- powiedział David do Ariel tak, żeby tylko ona słyszała. - Czy ty masz w ogóle pojęcie, co te kobiety ze mną robią? Ariel wiedziała, bo kobiety były zachwycone. - Jeżeli on potrafi to znieść - mówiły - to naprawdę musi być gejem. Ariel uwijała się jak w ukropie, nie mając czasu na nic więcej, jak tylko próbować ze wszystkim zdążyć. Drogerię dzieliły od sklepu z sukienkami podwójne drzwi, które teraz stały otworem, żeby kobiety mogły swobodnie przechodzić z jednego pomieszczenia do drugiego. Ariel uwijała się między nimi, przez większość czasu mówiąc „nie". - Ta ci nie pasuje. Przymierz niebieską. Nie, nie, nie! Nie ten pasek! Na początku czuła się onieśmielona i z całej siły próbowała być dyplomatyczna. Ale o jedenastej porzuciła uprzejmości. Kobiety nie były uprzejme, więc dlaczego ona miała być miła? Wyrywały sobie ubrania, przepychały się w kolejce i kłóciły, i ogólnie zachowywały się tak, jak oczekiwała: wygłodniałe mody i piękna. Żeby obsłużyć tak wiele klientek, Ariel przestała wszystko robić sama. Na początku sama nakładała kosmetyki, zrobiła nawet pasemka na włosach jednej kobiety, ale po godzinie zaczęła wydawać polecenia, których panie chętnie słuchały. Makijaże, fryzury, garderoba, wszystko było robione naraz, a Ariel tylko wykrzykiwała rozkazy. - Ona nie potrzebuje już więcej blondu! Jej włosy już i tak są wystarczająco białe! I spójrzcie na jej

brwi! Niech ktoś mi poda pęsetę! - Kobiety nie czuły się urażone, tylko śmiały się i przepychały jeszcze bliżej Ariel. - Przyniosłam wszystkie sześćdziesiąt jeden moich torebek i pomyślałam, że mogłabyś mi powiedzieć, które mam zatrzymać. Ariel zajrzała do plastikowej torby pełnej torebek, sztywnych od wieku i brudu, ale od razu rozpoznała skarby z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. - Weź trochę kremu i bezbarwnej pasty do butów - poradziła - a potem usiądź w tamtym kącie i wyczyść te torebki. Kiedy skończysz, rozłóż je na stole, a ja je dla ciebie sprzedam. Dwadzieścia pięć procent zysku dla mnie. - Kobieta mrugnęła powiekami parę razy, po czym wybiegła prosto do sklepu przemysłowego, żeby zrobić zakupy. David pomagał Ariel przez chwilę, ale okazało się, że to dla niego zbyt wiele. Kobiety były zafascynowane jego urodą i tym, co w sekrecie powiedziała im Phyllis. Około pierwszej Ariel usłyszała z ust kobiety o zniszczonej słońcem skórze imię Gideon. Ruszyła w stronę dziewczyny, która nakładała na powieki kobiety jasnoniebieski cień, i wzięła od niej pędzelek. - Ja się tym zajmę - powiedziała i dziewczyna spojrzała na nią z wdzięcznością. - Twoja skóra wymaga leczenia laserem - orzekła Ariel mimochodem. - Jakbym o tym nie wiedziała. To przez te wszystkie lata na

łódce Fenny'ego. Ariel musiała na chwilę przerwać nakładanie makijażu, tak bardzo zadrżała jej dłoń. Fenny Nezbit. Trup w wannie. Mężczyzna, który pozwał ich do sądu. - Wszystko w porządku - powiedziała kobieta miękko. - Nie pozwolę, żeby Fenny was skrzywdził w poniedziałek. To tylko gra, w którą on się bawi. Nie miał na myśli nic złego. Wiedział, że ten facet jest bogaty. - R.J. - Tak, ten starszy. On jest bardzo zakochany w tej dziewczynie, prawda? Znowu dłoń Ariel zawisła w powietrzu. - W Sarze? Ona dla niego pracuje, ale nie sądzę, żeby byli w sobie zakochani. - Akurat - powiedziała kobieta. - Powinnaś była widzieć ich dzisiaj rano. Jechałam tutaj, a on chyba myślał, że zamierzam ich przejechać ciężarówką, bo popchnął ją do rowu i przykrył własnym ciałem. Jeżeli ktokolwiek by ucierpiał, to on. Mogę ci powiedzieć, że Fenny nigdy nie zrobiłby dla mnie czegoś takiego. - Nachyliła się do Ariel. - Założę się, że ten twój gołowąs też zrobiłby to dla ciebie. Ariel zerknęła na Davida. Jakaś kobieta pytała go, czy bluzka, którą miała na sobie, nie ma zbyt wyciętego dekoltu. - David jest... - Nie wciskaj mi tego kitu. Potrafię poznać kłamstwo, kiedy je usłyszę. Żyję z Fennym i na tym kończą się łgarstwa, które mogę znieść. Ten chłopak nie jest homoseksualistą.

- Zastanawiam się, czy mogłabym porozmawiać z panem Nezbitem - powiedziała Ariel. - Może mogłabym się z nim spotkać dziś wieczorem. - Wyjechał i nie wiem, kiedy wróci. Pewnie dopiero w poniedziałek, na randkę z sędzią. - Czy on wyjechał z wyspy?-Ariel nakładała cień na powieki kobiety, ale zmarszczki sprawiały, że wciąż robiły się grudki. - Nie. Poszedł przespać się ze swoim złotem. - Przespać się ze swoim złotem? - powtórzyła Ariel. - Na pewno słyszałaś o złocie Fenny'ego. - Phyllis... - Nie wspominaj przy mnie imienia tej kobiety! Ona i Gideon... - Kim jest Gideon? - Diabelskim nasieniem, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ma ły, podły bękart. - On jest twoim synem, prawda? Kobieta spojrzała na Ariel w lustrze, a jej oczy rozbłysły. - Skoro tak mówisz. Ariel próbowała uspokoić gwałtownie bijące serce. - Kiedy widziałaś R.J. i Sarę, dokąd oni szli? - Do mojego domu. Kazałam im zająć się moimi dziećmi. Ariel już miała się uśmiechnąć na myśl o R.J. w roli niańki, ale potem pomyślała o tym dzieciaku, Gideonie i o Sarze. - Powiedz mi coś więcej o Gideonie.

- Najbardziej podły, najbardziej podstępny diabeł na wyspie. Tak, przy okazji, jestem Eula. Masz dzieci? - Nie - odpowiedziała Ariel. - Dobra rzecz. Moje dziewczynki są po prostu cudowne, ale Gideon zawsze kładł łapę na wszystkim, co mu wpadło w ręce. Mam tylko nadzieję, że ci twoi przyjaciele go nie spotkają. Mogą dać się zwieść jego wyglądem. Urodę odziedziczył po mojej stronie rodziny. Ariel nie potrafiła nie przerwać nakładania makijażu i Eula zarechotała. - Teraz trudno ci w to uwierzyć, ale kiedyś byłam prawdziwą pięknością. Zbyt wiele czasu spędziłam na tej zapomnianej przez Boga wyspie i moja uroda przeminęła. - Skoro twój mąż ma złoto, dlaczego stąd nie wyjedziesz? - Myślisz, że dałby mi coś z niego? Wylicza co do pensa. Przynosi je skądś z wyspy, potem zabiera na stały ląd i zamienia na gotówkę. Kłamie, pomyślała Ariel, przyglądając się, jak kobieta rusza ła oczami, gdy mówiła. Ale gdzie tkwi kłamstwo? Ariel nie miała czasu, żeby się dowiedzieć. Drzwi otworzyły się i do sklepu weszła kobieta równie okrągła, jak wysoka i z ciszy, która zapadła wokół, Ariel wywnioskowała, że była kimś ważnym. Szybko dowiedziała się, że oto miała do czynienia z żoną burmistrza Wyspy Króla, i musiała zostawić Eulę Nezbit, żeby się nią zająć. Dopiero o piątej po południu Ariel mogła pomówić z Davidem. - Gdzieś ty się podziewał? - wysyczała, gdy siostry, które były właścicielkami sklepów, ryglowały drzwi. W sklepie

odzieżowym nie zostało wiele towaru, a w drogerii skończyła się farba do włosów i większość kosmetyków. Wszyscy poza Ariel wyglądali na wyczerpanych. - Możemy pójść coś zjeść? - spytał David, wskazując wzrokiem na obie kobiety. - Jak tylko podzielimy zyski - odpowiedziała Ariel. - Prowadziłam rachunki w głowie, więc mniej więcej wiem, ile mi się należy. To nie powinno długo potrwać. Jedna z sióstr popatrzyła na Davida, jakby chciała powiedzieć „co za strata", po czym podeszła do kasy i zaczęła uderzać w klawisze. Dziesięć minut później wręczyła Ariel zwitek banknotów. Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, David wypchnął ją za drzwi. - Dwieście trzydzieści dolarów? To wszystko? Wyczyści łam to miejsce do zera. - Sprzedali towar wartości około dwu tysięcy trzysta. Podziel to na pół z tym, ile za niego zapłacili i dwadzieścia procent daje dwieście trzydzieści - powiedział. Ariel zwinęła banknoty i wsunęła je do stanika. - Musi być jakiś sposób, żeby zwiększyć zyski - powiedzia ła, po czym jej twarz rozjaśnił uśmiech. - Ale nigdy w życiu tak dobrze się nie bawiłam. Myślisz, że mogłabym otworzyć sklep z odzieżą w Arundel? - Jeśli chcesz natychmiast zabić swoją matkę. - Chciałabym, żeby ona w nim pracowała. David już miał wyrazić swoje głębokie przerażenie, kiedy zobaczył, że Ariel żartuje. - Chodź, bogata dziewczyno, zaproś mnie na kolację. Chcę usłyszeć wszystko, czego się dowiedziałaś.

Dwadzieścia minut później byli w pubie i atmosfera nie mogła bardziej różnić się od tej, jaka tu panowała poprzednio. Prawie każda kobieta, która wchodziła, machała do Ariel i pyta ła, jak wygląda. Ariel, witając się z nimi, dyskretnie radziła im, co powinny zrobić: mniej szminki, mniej lakieru do włosów, zakryj pępek. - Więc niczego się nie dowiedziałaś? - zapytał David. - Tylko tyle, że ten Gideon jest chory psychicznie. Wyrośnie na lokalnego seryjnego mordercę. - Nachyliła się do Davida. - Opiekuje się dwojgiem dzieci, Eula mówiła, że są jego. Wszyscy w mieście myślą, że to jej dzieci, ale to nieprawda. - A kto jest matką? Ariel odchyliła się na oparcie. - Nie chciała mi powiedzieć, ale myślę, że Phyllis Vancurren. Może pije właśnie dlatego, że Nezbit zabrał jej dzieci. - Niedobrze mi się robi od tego wszystkiego, co dzieje się na tej wyspie - powiedział David. - Nie sądzę, żebyśmy w poniedziałek mieli jakieś kłopoty. Myślę, że R.J. będzie musiał zapłacić jakąś grzywnę i sprawa zostanie umorzona. - A potem co? Przypłynie po nas prom i odjedziemy z wyspy? Nie sądzisz, że zaczną nas ścigać, kiedy otworzą zamrażarkę? - Nas albo Phyllis - powiedziała Ariel, wpatrując się w talerz pełen pieczonych małży. - Myślałem, że jej nie cierpisz, i nie ufasz. - Bo tak jest, ale nie sądzę, żeby była morderczynią. Jeżeli

znajdą trupa w zamrażarce, to przy wszystkich tych dowodach, które ty i R.J. podrzuciliście, Phyllis może zostać oskarżona o morderstwo. Nie wydaje mi się, żeby ona cokolwiek wiedziała. - No to kto wie? Teraz znasz już całe miasto, więc kto jest winny? - Myślę, że ktoś chciał złota Fenny'ego, a gdy go nie dostał, zabił. Nie byłabym zaskoczona, gdyby okazało się, że uznali podrzucenie nam trupa do wanny za świetny dowcip. David patrzył na Ariel przez chwilę. - Założę się, że gdybyś poszła do jakiejś żony rybaka, ona przekonałaby męża, żeby zabrał cię z tej wyspy. - Zastanawiałam się nad tym. Tak naprawdę, już prawie jedną z nich poprosiłam. W końcu tylko R.J. jest o coś oskar żony. Reszta z nas... - Wzruszyła ramionami. - Ariel - powiedział David miękko - czy usłyszałaś coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć? Dziewczyna siedziała ze wzrokiem wbitym w talerz. - Dlaczego pocałowałeś mnie dziś rano? - Nie zmieniaj tematu. - Czy muszę mówić ci wszystko, co usłyszałam albo pomyślałam? A ty? Gdzie zniknąłeś dzisiaj po południu? Nie było cię prawie trzy godziny. - Nieważne. Myślę, że powinnaś wyjechać z wyspy. - Coś kombinujesz, prawda? - Nie - odpowiedział David, szeroko otwierając oczy. - Jesteś najgorszym kłamcą na świecie. Myślę, że powinniśmy poszukać Sary i R.J.

- Wydawało mi się, że go nienawidzisz. - Może. Jutro jest niedziela i myślę, że powinniśmy... - Mam jutro coś do zrobienia i chcę, żebyś została w domu Phyllis i odpoczęła. Ariel już miała coś powiedzieć, ale tylko uśmiechnęła się. - Davidzie, jesteś najmilszym człowiekiem na świecie. Zupełnie, jakbyś czytał w moich myślach. O niczym bardziej nie marzę, niż żeby położyć się i odpocząć. Cała ta praca zupełnie mnie wykończyła. David przyjrzał się jej podejrzliwie, ale Ariel ziewnęła szeroko, a oczy same jej się zamykały. - Chodź, skarbie, pozwól, że zabiorę cię do domu. - Dom. Jakie cudowne słowo. Myślisz, że moja matka martwi się o mnie? - Wariuje z niepokoju. Nie powiedziałaś jej przypadkiem, dokąd się wybierasz, prawda? - Byłam wtedy Sarą, pamiętasz? - Ariel pozwoliła, by David pomógł jej wstać. Podobało mu się, gdy wsparła się o niego. Uśmiechając się w duchu, zaprowadził dziewczynę do domu Phyllis. Gdy Ariel przygotowywała się do snu, David przejrzał zakamarki na strychu w poszukiwaniu rzeczy, które mogłyby mu się przydać następnego ranka. Źle się czuł na myśl, że będzie musiał zostawić Ariel samą, ale to tylko na kilka godzin, potem po nią wróci. Dzisiaj, gdy te wszystkie kobiety go podrywały, przypomniał sobie coś, co kiedyś odkrył na Wyspie Króla. Nigdy nie znalazł, jak inne dzieciaki, serca gorących źródeł, ale odkrył parę innych rzeczy. ROZDZIAŁ 19

Davidzie? - wyszeptała Ariel. Stała w drzwiach sypialni ubrana w za dużą koszulę nocną i szlafrok, które pożyczyła od Phyllis. - Spisz? Gdy wracali z pubu, niebo się rozwarło i rozpętała się gwałtowna burza. Przemoczona i zmarznięta Ariel zawinęła się w starą, miękką kołdrę i położyła z butelką gorącej wody pod stopami. Słyszała, jak David przetrząsa schowki, i zastanawiała się, co on knuje. Myślała też, co robili R.J. i Sara. Czy to prawda, co powiedziała wdowa po Fennym Nezbicie, że R.J. był zakochany w Sarze? Ariel usiłowała sobie przypomnieć wszystko to, co Sara pisała o swoim szefie. To był główny temat ich rozmów. Co R.J. zrobił, z kim się spotkał, czyje serce złamał. „Kobiety robią z siebie takie idiotki", pisała Sara. „Gdyby tylko wpadły na to, że on lubi sobie zapracować na nagrodę". Czy ta cała krytyka Sary była tylko przykrywką dla jej prawdziwych uczuć? Ariel uśmiechnęła się do siebie. Jeżeli wieczny sprzeciw i mówienie o danej osobie oznaczało miłość, to Ariel musiała kochać się w Davidzie. Zakochać się w Davidzie? Co za absurdalna myśl! David był najmniej interesującym, najnudniejszym... Ariel westchnęła, bo przypomniało jej się, jak wspinał się kiedyś na wielką, starą jabłoń na jego rodzinnej farmie i rzucał jej największe i najbardziej dojrzałe jabłka. Znowu westchnęła, przypominając sobie, ile razy wysłuchiwał jej narzekań na matkę - a potem łagodził wszelkie konflikty. David umiał wpłynąć na jej matkę w sposób, w jaki nikt inny nie potrafił.

Kiedy Ariel miała piętnaście lat, David zapytał, co chciałaby dostać na urodziny, a ona się skrzywiła. Matka na pewno da jej coś pożytecznego i praktycznego, albo coś ozdobnego i drogiego, czego Ariel nie będzie wolno dotykać. Pomyślała wtedy o najdzikszej rzeczy, jaka kiedykolwiek przyszła jej do głowy. - Chciałabym przejechać się na motorze z mężczyzną ubranym w czarną skórę. Kiedy David powiedział: - Porozmawiam o tym z twoją matką. Ariel rzuciła w niego poduszką. Ale gdy nadszedł poranek jej szesnastych urodzin, matka dostała pilne wezwanie od kogoś, o kim Ariel w życiu nie słyszała, i wyjechała na cały dzień. - Kiedy wrócę, zjemy tort - powiedziała, wciągając rękawiczki. - No i, oczywiście, dostaniesz prezent. - Tak, mamo - powiedziała Ariel, a gdy matka się odwróci ła, pokazała jej język. Widziała to jedna z pokojówek i musiała uciec z pokoju, żeby się nie roześmiać. Godzinę później zadzwonił David. - Załóż najtańsze ciuchy, jakie masz, i czekaj na mnie. - Po czym odłożył słuchawkę. Ariel nie lubiła, jak ktokolwiek jej rozkazywał, ale takie zachowanie tak nie pasowało do Davida, że posłuchała. Kiedy się zjawił, czekała ubrana w bawełniane spodnie, bawełnianą koszulkę i buty do tenisa. David wszedł do saloniku odziany od stóp do głów w czarną

skórę, a pod pachą niósł dwa kaski motocyklowe. - Jesteś gotowa? - Na co? Skinął głową w kierunku okna. Przed werandą lśnił w słońcu wielki, czarno-srebrny motocykl. Teraz Ariel, skulona pod kołdrą, przypominała sobie, jak cudowny był ten dzień, który spędziła z Davidem, jeżdżąc na motocyklu. David zapakował kanapki, owoce, colę i maleńką butelkę brzoskwiniowego wina. - Nie powinnam - protestowała ze śmiechem. - Nie wiedziałam, że umiesz prowadzić motor powiedziała, obejmując go ramionami w pasie, a David tylko się roześmiał. Aż do dzisiejszego dnia - gdy została kobietą interesu - szesnaste urodziny były najbardziej ekscytującym dniem w życiu Ariel. Pędzili przez most, wiatr rozwiewał jej włosy pod kaskiem, a ona trzymała się mocno Davida, czując szorstki dotyk skóry na policzku. Wciąż stojąc w drzwiach sypialni, Ariel odchrząknęła. Stała tam bez słowa już od dłuższej chwili, ubrana w bawełnianą koszulę i szlafrok. David czytał na łóżku gazetę sprzed dwóch dni i nie zwracał na dziewczynę żadnej uwagi. Rozejrzała się dokoła, próbując zgadnąć, czego szukał w schowkach, ale niczego nie zauważyła. - Byłeś dzisiaj wspaniały - powiedziała. David nie oderwał wzroku od gazety. - Dzięki. Ty też. - Przepraszam, że powiedziałam im, że jesteś gejem. - Nie szkodzi. - Wciąż nie podnosił wzroku. - Przynajmniej chociaż część z tych kobiet trzymała się ode mnie z daleka. Ariel popatrzyła na jego idealny profil. Przed chwilą brał

prysznic i jego włosy wciąż były wilgotne. Miał na sobie dżinsy i czysty, biały podkoszulek, który dostał od właścicielki sklepu odzieżowego. - Kobiety często cię podrywają? - spytała. Nie odrywając oczu od gazety, David wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Bez przerwy. To prawdziwy koszmar. Nie dają mi spokoju ani na minutę. A co? Ariel nie odpowiedziała na pytanie, bo nie wiedziała jak. - Idę do łóżka - oznajmiła i czekała, aż on coś powie. Ale co? Zastanawiała się. Proszę zostań? David powiedział: - Dobranoc. Do zobaczenia rano. - I odwrócił stronę. Kiedy Ariel opuściła pokój, David poszedł prosto do łazienki, odkręcił zimną wodę i wsadził głowę pod strumień. Przebywanie sam na sam z gotową pójść z nim do łóżka Ariel - to było za dużo. Nie odważył się na nią spojrzeć, bo bał się, że zaraz się na nią rzuci. Cały dzień w towarzystwie półnagich kobiet doprowadził go na skraj wytrzymałości. Kiedy wyszedł z łazienki z ręcznikiem przewieszonym przez szyję spojrzał na drzwi sypialni Ariel, które były lekko uchylone, a ze środka sączyło się światło. Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną kobietę, uznałby to za zaproszenie. Ale nie Ariel, pomyślał, wzdychając. Trzy razy w ciągu dzisiejszego dnia myślał, że powinien dać sobie z nią spokój. Ponad dwadzieścia lat nieodwzajemnionej miłości to o wiele za dużo dla każdego mężczyzny. Powinien znaleźć sobie dziewczynę, która będzie patrzyła na niego tak jak Sara. David uśmiechnął się na tę myśl. Sara była typem kobiety,

która mówiła: „cokolwiek chcesz robić, ja się zgadzam". David znał siebie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że przy takiej żonie niczego by nie osiągnął. On nie był taki jak R.J., mężczyzna, który sam stanowił siłę przeciwną naturze. David zbyt wiele dostał od życia, a łzy jego matki i jej ciągłe „nie zostawiaj mnie" przykuły go do jednego miejsca. Ale Ariel... David uśmiechnął się na tę myśl. Nie było ambicji na tym świecie, która byłaby zbyt wygórowana dla Ariel. Prezydent? Pewnie. Król? Jeszcze lepiej. Potrząsnął głową, żeby rozjaśnić myśli. Nic nie mówił Ariel, ale zachęcał dziś kobiety, żeby mówiły tak dużo, jak to tylko było możliwe. Były wściekłe i miały serdecznie dość tego, w jaki sposób miejscowe władze kazały aresztować tych niewielu turystów, którzy odwiedzali ich wyspę, ale nic nie mogły na to poradzić. Sędzia Proctor był właścicielem wielu kutrów, dzierżawił też sporo domów. Ludzie, którzy mu się sprzeciwiali, kończyli na ulicy, bez domu i pracy. - Któreś z was musi być bogate - powiedziała dzisiaj jedna z kobiet, po czym czknęła. David przekonał właścicielkę sklepu z ubraniami, żeby podała wino kobietom, które czekały w kolejce do Ariel. Na te słowa tylko się uśmiechnął, ale zdał sobie sprawę, że wszyscy - oprócz Sary - byli bogaci. Właściwie Sara też, tylko o tym nie wiedziała. Mimo że dziadek wydziedziczył jej matkę, kiedy wyszła za tego gbura Johnsona, nigdy nie wydziedziczył wnuczki. Braddon Granville był prawnikiem matki Davida, on także zajmował się majątkiem ziemskim matki Sary. David nieraz pomagał miss Pommy w rachunkach i wiedział, że kiedy Sara skończy trzydzieści lat, odziedziczy fortunę. Ile osób o tym wiedziało? - zastanawiał się David. Wrócił

myślami do lunchu, który jedli w tawernie niedaleko przystani i promu. Kelnerka wydawała się przyjazna i ciekawska, wypytywała ich o to, kim byli. Każdy, kto wiedział cokolwiek o Arundel, poznałby nazwiska Davida i Ariel. Jedno spojrzenie w Internet wyjaśniłoby, kim jest R.J., a nawet Sara, skoro występowała kiedyś na Broadwayu. Mimo że Brompton zostawił im oschłą notatkę i uciekł i mimo że aż trzy kobiety twierdziły, iż widziały R.J. i Sarę tego ranka, David i tak się o nich martwił. Burza i historie, które słyszał o tym dzieciaku o imieniu Gideon, nie dawały mu spokoju. Czy wszystko z nimi w porządku? Dlaczego Sara i R.J. nie próbowali się z nimi skontaktować? Pod koniec dnia David postanowił, że rano wyruszy na poszukiwania. Gdy Ariel moczyła się w wannie pełnej gorącej wody, napełnił plecak, który znalazł w piwnicy Phyllis. Kiedy tam zszedł, zajrzał od razu do zamrażarki, ciało Nezbita wciąż tam było. Wypakowany plecak leżał teraz ukryty w jednej z szaf. David zamierzał wyruszyć około czwartej rano. Miał pewien pomysł, co mogło się dziać w głowie Bromptona i dokąd mężczyzna mógł pójść. Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, ale David wiedział dużo więcej, niż im się wydawało. Położył się, ale nie mógł zasnąć. Usiłował przypomnieć sobie wypracowanie, które napisał w piątej klasie: „Co robiłem tego lata". Zwyczajny temat, ale Davidowi udało się napisać niezwykłe opowiadanie, które tak bardzo spodobało się jego nauczycielce, że posłała je na stanowy konkurs i David zdobył drugą nagrodę. Jego matka była z niego tak dumna, że kiedy

kilka lat później kupiła komputer, umieściła opowiadanie w Internecie, na stronie genealogicznej Tredwellów. Kiedy ktoś kliknął na imię Davida, pojawiały się jego zdjęcia i nagrodzone opowiadanie. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny David zastanawiał się, czy to nie przez to opowiadanie zginął John Fenny Nezbit. Facet był bezpieczny tak długo, jak tylko on wiedział, gdzie jest jego skarb. Ale gdyby kryjówkę znał ktoś jeszcze, Nezbit stałby się niepotrzebny, zbyteczny. Może tym kimś, kto wiedział, gdzie jest złoto, był właśnie David. - Davidzie - usłyszał szept Ariel. - Spisz? Zerknął na zegarek. Dwadzieścia trzy po pierwszej. Za dwie i pół godziny będzie musiał wstać. Miał ogromną ochotę nie odpowiadać, ale nie mógł. - Nie śpię. Wystraszyłaś się burzy? - Nie - odparła, po czym, ku osłupieniu Davida, odwinęła koc i położyła się obok niego. - Ariel, nie możesz tego zrobić - powiedział, odsuwając się od niej najdalej, jak tylko mógł. Wstałby, gdyby łóżko nie stało przy ścianie. A tak, co miał zrobić? Przeturlać się przez nią? - Dobra byłam dzisiaj, prawda? Leżała z rękami pod głową i wpatrywała się w sufit. - Ariel... - Tak, Davidzie? - Odwróciła się do niego. David leżał z plecami przyciśniętymi do ściany. Ich ciała dzieliła odległość nie większa niż parę centymetrów.

- W co ty pogrywasz? Ariel znowu odwróciła się na plecy. - Pamiętasz, jak zabrałeś mnie na przejażdżkę motocyklem? - Tak. Mogłabyś się odsunąć i zostawić mi trochę miejsca? Ariel ani drgnęła. - Dlaczego tamtego dnia mnie nie pocałowałeś? - Niedotykalska - powiedział David, który zaczynał być coraz bardziej poirytowany. - Byłaś i jesteś lodową księżniczką. Nikt nie odważyłby się ciebie dotknąć. Ariel odwróciła głowę, żeby na niego popatrzeć. - Moja matka jest Królową Śniegu i dlatego ja muszę być lodowatą księżniczką? - Ariel, może ci się wydawać, że jestem twoim chłopcem na posyłki, ale mogę cię zapewnić, że jestem mężczyzną. - Wiem - powiedziała miękko. - W końcu zaczynam zdawać sobie z tego sprawę. - Ariel - wyszeptał David, wyciągając dłoń i dotykając jej policzka. W ułamku sekundy znalazła się w jego ramionach, ale David odsunął się trochę. - Jesteś pewna? - spytał. - Absolutnie - odpowiedziała. - Zupełnie. Uśmiechnął się i delikatnie pocałował ją w usta, wiedząc, jak jest niewinna. Ariel odsunęła się trochę. - Czy to właśnie do mnie czujesz? Czy to wszystko?

- Ariel - powiedział David czule -jesteś dziewicą. Jesteś... Usiadła na łóżku, schwyciła przód koszuli i pociągnęła. Materiał puścił, guziki poleciały na wszystkie strony. - Jestem kobietą - powiedziała. David objął ją ze śmiechem. - Tak? Naprawdę? - Położył dłoń z tyłu jej głowy i mocno pociągnął na łóżko. ROZDZIAŁ 20 Ariel przeciągnęła się i powoli otworzyła oczy. A więc o to w tym wszystkim chodzi, pomyślała, - I naprawdę warte całego tego gadania - powiedziała głośno, uśmiechając się do siebie. Odwróciła głowę, żeby podzielić się tą głęboką myślą z Davidem, ale jego nie było. Wciąż z uśmiechem na twarzy nasłuchiwała odgłosu prysznica, ale w pokoju panowała cisza. W nocy przenieśli się z wąskiego łóżka Davida na połączone łóżka w sąsiednim pokoju. Po drodze kochali się na obu tapczanach i dywanie w salonie. O trzeciej trzydzieści wzięli razem prysznic, mydląc się nawzajem, a dłoń Ariel poznawała każdy centymetr anatomii Davida. Po raz czwarty kochali się w wannie. O czwartej trzydzieści David powiedział, że więcej nie da rady, i błagał o sen. Ariel nazwała go mięczakiem, ale z radością umościła się w jego ramionach i zasnęła. - Nie wiedziałam, że tak doskonale do siebie pasujemy - powiedziała. - A ja tak - wyszeptał David. - Zawsze wiedziałem.

Z uśmiechem na twarzy, bardziej zadowolona niż kiedykolwiek dotychczas w swoim życiu, Ariel zapadła w sen. Teraz, budząc się powoli, nasłuchiwała kroków Davida. Spojrzała na zegarek: siódma czternaście. Wciąż było jeszcze wcześnie, sklepy są dzisiaj zamknięte, więc może mogliby... Rozmarzona, pomyślała o ich wspólnej nocy. - Kochać się przez cały boży dzień. Czekała na powrót Davida, ale wciąż nie było słychać żadnego dźwięku. Może poszedł na dół, żeby przygotować śniadanie, które zamierzał podać jej do łóżka? Doskonałe zakończenie - a raczej początek, pomyślała. Czekała przez następny kwadrans, po czym wstała. Davida nie było w mieszkaniu. Dobrze, pomyślała, będzie miała czas, żeby się ogarnąć. Wczoraj dostała nowe, czyste ubrania i kosmetyki. Czterdzieści pięć minut i dobra suszarka do włosów i Ariel wiedziała, że znowu może wyglądać tak, jak powinna. Godzinę później była czysta, ubrana, umalowana, a jej włosy były w tak dobrym stanie, jak to tylko możliwe bez szczotki do stylizacji, którą zostawiła w domu. Ale David ciągle nie wracał. Ariel z groźną miną zeszła na dół. Phyllis stała przy ekspresie do kawy. - Gdzie on jest? - David? - Phyllis miała na sobie przedpotopową podomkę, gwarancja, że w pobliżu trzech kilometrów nie było żadnych mężczyzn.

- Tak, David - powiedziała Ariel, zaciskając dłonie na oparciu krzesła. Jeśli go tknęła, zamorduję ją, pomyślała. - Słyszałam, jak wychodził około piątej - odparła Phyllis. - Piątej? Rano? - Raczej nie zeszłej nocy, prawda? Chyba nie, sądząc z odgłosów, które dochodziły z góry. David może i doszedł, ale nie poszedł. - Nie ma potrzeby być wulgarną - zauważyła Ariel wyniośle. - To, co ja i David Tredwell robimy, jest... Do diabła z tym! - powiedziała i darowała sobie wyniosłość. - Dokąd on poszedł? Jeśli powiesz, że nie wiesz, ja uświadomię cię, co tu się tak naprawdę dzieje, i wszyscy uznają cię za współwinną. - Do Euli Nezbit - powiedziała Phyllis szybko. - Nezbit - powtórzyła Ariel. Nie miała wątpliwości, że David poszedł pomóc Sarze i R.J. Beze mnie! - Co ze sobą zabrał? I nie próbuj mi wmawiać, że go nie podglądałaś. Jeżeli byłaś wystarczająco trzeźwa, żeby nas podsłuchiwać, i wystarczająco rozbudzona, żeby usłyszeć, jak wychodził, na pewno go szpiegowałaś. - A wczoraj nawet cię polubiłam - wymamrotała Phyllis. - Miał na ramionach stary plecak, który ukradł z mojej piwnicy. Ciekawe, co jeszcze mi ukradliście? Zejdę na dół i... - Nie rób tego - powiedziała Ariel cicho, gdy Phyllis ruszyła w stronę drzwi do piwnicy. Kobieta odwróciła się, popatrzyła Ariel w oczy i usiadła przy stole. - Stało się coś strasznego, prawda? Wiedziałam, że tak będzie. Kiedy Larry do mnie przyszedł i powiedział, że on z Fennym znowu zamierzają to zrobić, a ja mam was przyjąć, błagałam go, żeby tego nie robili.

- Dlaczego oni to zrobili? Phyllis wzruszyła ramionami. - Larry potrzebuje pieniędzy. Fenny lubi unieszczęśliwiać ludzi, a sędzia uwielbia władzę. To tylko gra. - Dla nas to nie była tylko gra, a teraz stała się naprawdę poważna. - Co się stało? - spytała Phyllis, po czym uniosła dłoń. - Nie, nie mów mi. Czego ode mnie chcesz? - Masz jeszcze jakiś plecak? - Tak, śliczny drobiazg, ale niezbyt użyteczny. - Potrzebuję go. - Po co? - Nie mam pojęcia - powiedziała Ariel i przez chwilę niemal straciła pewność siebie. Do diabła z nimi wszystkimi, pomyślała. Z całą trójką. Najpierw R.J. i Sara zniknęli gdzieś razem, zostawiając ją, a teraz David też ją opuścił. Najwidoczniej żadne z nich nie myślało, że Ariel mogłaby się do czegokolwiek przydać. - To co mam włożyć do tego plecaka? - spytała Phyllis. - Wodę, kanapki i... - Lakier do paznokci? - Ariel posłała kobiecie takie spojrzenie, że ta powiedziała: - Przepraszam. - Ty mnie spakuj, a ja zmienię buty. Nie wiesz, skąd mogłabym wziąć parę porządnych traperek numer sześć? - Zadzwonię do Helen Graber. Jej córka... - Phyllis zamknęła usta. - Kabel telefoniczny został przecięty, tak? Phyllis potrząsnęła głową.

- Czy to znaczy, że nie pojadę do Nowego Jorku na koszt R.J.? - Nie chcę nawet myśleć, co on zrobi z tą wyspą, kiedy dowie się, jakich rozmiarów nabrała ta cała sprawa. - Może zrzuci na nią tyle złota, że wyspa zatonie. - Chciałabyś. Idę poszukać moich przyjaciół i chcę, żeby na wyspę przyleciał helikopter ratunkowy najszybciej, jak to możliwe. Jeśli tego nie zrobisz, konsekwencje będą katastrofalne. Czy wyrażam się jasno? - Tak, pewnie - powiedziała Phyllis. - Wy, snoby z Arundel, zawsze wyrażacie się jasno. Myślicie, że możecie wszystkim rozkazywać. Myślicie... Ariel przecięła szybkim krokiem kuchnię i otworzyła szeroko drzwi do piwnicy. - Mam ci pokazać, jak my, snoby, kontrolujemy sytuację? Phyllis potrząsnęła głową. - To był tylko sposób na zdobycie pieniędzy. Nigdy nie chcieliśmy nikogo skrzywdzić. - Ale skrzywdziliście. Potrzebuję plecaka i butów. I nikomu ani słówka! - Odwróciła się na pięcie i z wysoko uniesioną głową wyszła na werandę. Nie ufała nikomu na tyle, by wierzyć, że nie będą próbowali jej zamknąć w areszcie na górze. Usiadła na krześle i zaczęła się zastanawiać, na kogo powinna być wściekła. Na Davida? Na mieszkańców Wyspy Króla? Na matkę?

Po dwudziestu minutach Phyllis wręczyła jej wypakowany plecak i parę butów, po czym podwiozła Ariel do domu Nezbitów. - Gdzie mieszka ten Gideon? - spytała Ariel, wyglądając przez okno, gdy Phyllis zatrzymała samochód. - Gdzieś tam z tyłu. Nie wiem - powiedziała Phyllis, nie mogąc się doczekać, kiedy zostawi Ariel samą. - Chcę, żebyś odpowiedziała mi uczciwie na jedno pytanie. Czy ty jesteś matką dzieci Gideona? - Czy ja jestem...? - zaczęła Phyllis w osłupieniu, po czym się roześmiała. - Eula jest podstępną żmiją. Całe miasto słyszało, jak jej mąż mówi, że powinna być tak ładna jak ja, albo jakakolwiek inna kobieta. Ten facet doprowadza do szaleństwa całą swoją rodzinę. Co do mnie i Gideona, przyznaję, raz się upiłam i wylądowałam z nim w łóżku. Raz. A jeśli chodzi o mnie w roli matki jego dzieci, to bliźniaki mają cztery lata, a Gideon szesnaście. Sama sobie policz. Jeszcze jakieś pytania? - Nie - powiedziała Ariel. - Ale ostrzegam cię, lepiej, żebyś nam teraz pomogła. Kiedy policja wkroczy w to wszystko, będziesz potrzebowała dowodów, że nie stałaś na czele spisku. - Tak jest. Helikoptery i policja. Ariel wysiadła z samochodu i poprawiła plecak na ramionach. Nie była pewna, czy powinna wierzyć Phyllis. - Idź w lewo i nie wychodź z lasu - poradziła Phyllis. - Eula ma trzy córki, które wyglądają dokładnie jak matka i są równie podłe. Ariel skinęła głową, a Phyllis ruszyła gwałtownie, wzniecając fontannę żwiru.

Ariel została sama i rozejrzała się po ubitej drodze. Nic, tylko drzewa i pole. Po prawej stronie stała skrzynka na listy, a obok niej biegła ścieżka, która prowadziła w dół wzgórza. W oddali, między drzewami, połyskiwała woda. Ariel zignorowała obie drogi i ruszyła w lewo, jak przypuszczała, na podjazd. Musiała przeleźć przez dwa płoty i obejść coś, co wyglądało jak trujący bluszcz, rosnący w kępie u pni trzech drzew. Gdy znalazła się blisko wody, dostrzegła ścieżkę i ruszyła nią ostrożnie. Minęła zakręt i zobaczyła chatę. Na ganku leżał mężczyzna. W pierwszej chwili pomyślała, że to David, ale gdy podbiegła do niego, zauważyła, że chłopak był młodszy. Wydawał się nieprzytomny. Wbiegła po schodkach i pochyliła się nad nim. Chłopak wciąż oddychał. Ostrożnie dotknęła jego twarzy, i poczuła pod palcami krew. Rzuciła plecak na ziemię, po czym wbiegła do chaty po ręcznik i wodę. Zanim weszła, rozejrzała się po chacie, ale nikogo nie dostrzegła. Wrzuciła wielki ręcznik do zlewu, zmoczyła zimną wodą i wybiegła z powrotem na zewnątrz. Przyłożyła ociekający ręcznik do głowy młodego człowieka. Chłopak jęknął, odwrócił głowę i otworzył oczy. Na skroni miał paskudne rozcięcie, a krew zakrzepła na całej prawej stronie jego twarzy, spłynęła też na włosy i koszulę. - Pomóż mi wstać - wyszeptał. Ariel wsunęła się pod jego ramię i pomogła mu usiąść na

krześle. Położyła ręcznik na karku chłopaka, a rąbkiem materia łu próbowała oczyścić ranę. - Jak się stamtąd wydostałaś? Airel przez chwilę myślała, że mówił o domu Phyllis, ale po chwili zdała sobie sprawę, że chłopak wziął ją za Sarę. Może uda jej się podstępem coś z niego wyciągnąć. - Jakoś mi się udało - powiedziała. - To cud, że żyję po tym, co mi zrobiłeś. Chłopak zabrał jej ręcznik. - Nie mam pojęcia, o czym ty, u diabła, mówisz. Ty musisz być tą drugą. Słyszałem, że jest was dwie. - Próbował podnieść się z krzesła, ale opadł bez sił na oparcie. - Muszę iść! Muszę znaleźć bliźniaki. - Nie sądzę, żebyś dał radę chodzić. Domyślam się, że ty jesteś Gideon, tak? - Tak. A co o mnie naopowiadali? Ariel nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko stała, patrząc na niego. Był przyjacielem czy wrogiem? Eula powiedziała, że chłopak był „diabłem", ale mówiła też, że jej dzieci... Na razie Ariel nie mogła pozwolić sobie na luksus długich rozważań, czy Gideon był dobry, czy zły. Nie dostała na jego widok gęsiej skórki i martwił się o zaginione dzieci, to musiało jej wystarczyć. - Gdzie są bliźniaki? W oczach Gideona zalśniły łzy i znowu spróbował wstać. - Muszę je znaleźć. Poszły za mną. Nie było ich w domu przez całą noc. - Gdzie są R.J. i Sara?

- Uwięzieni w jednej z tych cholernych dziur. Mówiłem im, żeby nigdzie nie szli, ale R.J. myślał, że może odnaleźć zabójcę Fenny'ego. - Powiedzieli ci o tym? - Tak. Ale teraz to bez znaczenia. Muszę odnaleźć bliźniaki. Widziałem je. Rozbłysła błyskawica i wtedy je zobaczyłem. - Ja je znajdę - powiedziała Ariel. - Ja... - Ty? - Mimo nękającego go bólu, Gideon zrobił sceptyczną minę. - Czy ten plecak to Gucci? - A moje kolczyki to prawdziwe diamenty - warknęła Ariel. - Jeżeli możesz wstać i pójść ze mną, zrób to. Jeśli nie, to siedź tutaj i rozkoszuj się swoją przewagą. - Schwyciła plecak i ruszyła ścieżką w lewo, mając nadzieję, że prowadziła tam, gdzie była Sara, R.J. i dzieci. Oczekiwała, że chłopak pójdzie za nią, ale prawie przez trzydzieści minut szła sama. Kiedy wreszcie się pojawił, wyrósł jakby znikąd. Na głowie miał bandaż, już przesiąknięty krwią, plecak na plecach i strzelbę w dłoni. - Przepraszam za to, co powiedziałem. My na Wyspie Króla traktujemy obcych dosyć chłodno. - Co ty nie powiesz! - prychnęła Ariel. - Zamierzam polecić tę wyspę jako miejsce prób atomowych. - Nie jesteśmy aż tak źli - zaprotestował. Próbował utrzymać tempo Ariel, ale przy każdym kroku krzywił się z bólu. - Czy te dzieci są twoje? Phyllis mówiła, że nie, ale... - Rozmawiałaś z Eulą. - Twoją matką.

- Nie sądzę. Myślę, że ona... Ariel uniosła dłoń. - Im mniej będę wiedziała o mieszkańcach tej wyspy, tym lepiej. Opowiedz mi o R.J. i Sarze. - Ona złamała nogę. Nic jej nie jest, ale ją boli. Wyruszyli wczoraj sami, ale ja poszedłem za nimi. Bliźniaki musiały pójść za mną. Burza zwaliła drzewo i myślałem, że ich przygniotło, ale zanim do nich dotarłem, wpadli do dziury. Tam jest ich pełno. Wspiąłem się na to drzewo, żeby pomóc im się wydostać, ale wtedy błysnęła błyskawica i zobaczyłem dzieciaki. Zobaczyłem też kogoś z nimi. R.J. i Sara wydawali się bezpieczni, więc ruszyłem za bliźniakami. Lało jak z cebra i prawie nic nie widziałem ani nie słyszałem. Wspiąłem się na sam szczyt góry. Dotarłem do źródeł i... - Do gorących źródeł? - Tam, gdzie kiedyś były gorące źródła. - Zobaczyłeś dzieci? - Tak. Widziałem je dwa razy i za każdym razem ktoś był z nimi. - Stary? Młody? Mężczyzna czy kobieta? - dopytywała się Ariel. - Było zbyt ciemno, nic nie mogłem zobaczyć. - Jak uderzyłeś się w głowę? - Usłyszałem jakiś dźwięk. Przypominał strzał, ale to mógł być piorun walący w drzewo, nie wiem. W jednej minucie stałem, w drugiej już leciałem w dół. Próbowałem się czegoś

chwycić, ale wokół był tylko żwir. Myślałem, że spadnę w jeden z tych dołów, ale tylko sturlałem się po zboczu. Chyba straciłem przytomność. - Jakim cudem wróciłeś do chaty? - Nie wiem. Leżałem na ziemi, deszcz zalewał mi twarz, głowa pękała mi z bólu, a zaraz potem otworzyłem oczy na własnej werandzie, gdzie anioł bił mnie po twarzy mokrym ręcznikiem. Ariel nie uśmiechnęła się. - David musiał cię znaleźć. - Kim jest David? - Widziałeś wysokiego mężczyznę, przystojnego blondyna? Właściwie pięknego. Wyszedł z domu Phyllis z samego rana. - Nie widziałem żadnych pięknych mężczyzn - odparł Gideon. - Ani żadnych pięknych bliźniąt. - Jego głos nabrzmiał łzami. - Znajdziemy je. Myślę, że najpierw powinniśmy... - Wydostać R.J. i Sarę. Szedłem tu tak długo, bo po drodze musiałem znaleźć kołowrotek i sznur. Drzewo zwaliło się w poprzek dziury. Przywiążę kołowrotek do drzewa i wyciągniemy ich. Ty zostaniesz z Sarą, a ja z R.J. poszukamy bliźniąt. - Jesteś ranny, więc ty zostaniesz z Sarą. Gideon spojrzał na nią spod oka. - Założę się, że rządzisz całym domem, co? - Nie mam swojego domu. Mieszkam z matką i to ona wszystkim rozkazuje. - Rozkazuje tobie? - spytał Gideon, ale zanim Ariel zdążyła odpowiedzieć, powiedział: - To tam- i ruszył szybko przed siebie.

Ariel poszła za nim i zauważyła, że chłopak utyka, podskakuje od czasu do czasu, żeby odciążyć bolącą kostkę i stopę. Na szyi i koszuli miał zaschniętą krew, długie rozdarcie materiału na plecach także przykrywała zakrzepła krew. Ariel przypuszczała, że chłopak miał więcej ran, niż było widać. Powinien być w szpitalu, pomyślała. Kilka minut później zobaczyła Gideona rozciągniętego na ziemi, niemal zupełnie zakrytego gałęziami ogromnego drzewa. Ariel podeszła do niego i zobaczyła R.J. stojącego jakieś sześć metrów poniżej. - Ariel! - zawołał. - A ty co tutaj robisz? Ariel poczuła, jak ogarnia ją złość - znowu ktoś sugerował, że ona nie może się do niczego przydać. - Słyszałam, że występuje tu rzadki gatunek jaszczurki, a ja potrzebuję nowego paska. R.J. popatrzył na nią bez słowa, jak gdyby nie wiedział, czy Ariel mówi poważnie. - Przyszłam was uratować - powiedziała. -Jak się czuje Sara? - W porządku - zawołała Sara z kąta. - Tylko że złamałam nogę i bardzo potrzebuję proszków przeciwbólowych. Opium, przybywaj! - Widzieliście dzieci? - spytała Ariel. Kiedy R.J. i Sara milczeli, popatrzyła na Gideona. - Oni mieli dosyć swoich zmartwień, więc nie powiedziałem im, że bliźniaki zginęły. - Bliźniaki! - powiedziała Sara do R.J. i podniosła wzrok na Ariel. - Wyciągnijcie stąd R.J. i idźcie we trójkę ich poszukać. Ja będę tutaj bezpieczna. Proszę, pospieszcie się. Jak długo ich

nie ma? - Zbyt długo - odrzekł Gideon. Kiedy spróbował się podnieść, potknął się i omal nie wpadł do dołu, ale Ariel przytrzymała go za ramię. - A tobie co się stało? - zawołał R.J. - Spadł ze skały - wyjaśniła Ariel. - Wydaje mi się, że David zaniósł go do chaty. - A gdzie teraz jest David? - chciał wiedzieć R.J. - Nie wiem - odparła Ariel, odpychając Gideona jak najdalej od dołu. - Jak my ich wyciągniemy? Gideon wyjął z plecaka wielki metalowy kołowrotek i grubą, nylonową linę. - Przy wiążę to na środku pnia, tędy przełożę linę i wyciągnę R.J. Ariel popatrzyła na drzewo. Była pewna, że kiedy stało, było olbrzymie, ale gdy leżało w poprzek dziury, wyglądało jak lina z gałęziami. - Spadniesz - powiedziała. - Muszę zaryzykować. Położyła mu dłoń na ramieniu. - Jedyny węzeł, jak znam, to kokardka na sznurowadłach. Pokaż mi, co robić, i ja to zrobię. - Kiedy chłopak zaczął protestować, dodała: - Jeśli spadniesz, zostanę tu sama, żeby wyciągnąć was wszystkich i znaleźć bliźniaki. Jeżeli ja spadnę, ty i R.J. nadal będziecie mogli ich szukać. Gideon nie protestował już więcej, tylko pokazał Ariel, jak ma przywiązać kołowrotek do drzewa.

- Nie spuszczaj oczu z pnia - poradził, przywiązując jej linę do pasa. Ariel bez przerwy zerkała na wąski pień. Czy da sobie radę? Im dłużej patrzyła, tym bardziej miękły jej kolana. - Kim jest ten piękny mężczyzna, którego szukasz? - spytał Gideon. - Jesteś zbyt młody, żeby to zrozumieć, poza tym to i tak nie ma znaczenia, bo zabiję go, gdy tylko go zobaczę. - Och, tak? - Jego twarz dzieliło od twarzy Ariel tylko kilka centymetrów, gdy obejmował jej talię ramionami, przywiązując linę. - Mogę sobie wyobrazić gorsze rzeczy niż śmierć z twojej ręki. - Ja nie jestem Phyllis - powiedziała Ariel lodowatym tonem, odsuwając się od niego i ruszając w stronę drzewa. - Co do tego nie mam wątpliwości - odparł Gideon, niewzruszony jej chłodem. Ariel nie podobały się jego insynuacje, całe to flirtowanie ani lekkość, z jaką traktował tak poważną sytuację. Była tak zła na Gideona, że dopiero w połowie pnia zorientowała się, jak daleko zaszła. Kiedy w dole zobaczyła R.J. i Sarę, zamarła. Spojrzała przez ramię na Gideona. - W tych spodenkach wyglądasz równie słodko jak Phyllis - powiedział, uśmiechając się do niej lubieżnie. - Jesteś pewna, że nie dorastałaś na Wyspie Króla? - Pochodzę z Arundel w Karolinie Północnej - oświadczyła Ariel tak dumnym tonem, że R.J. się roześmiał. - Masz rację, kotku - zawołał. - Wygarnij mu.

Ariel dotarła do środka drzewa i obejrzała się na Gideona z triumfem. Pocierał skroń, ale uśmiechał się do niej szeroko. - No dobrze, skarbie - powiedział. - A teraz usiądź na tym pniu jak na koniu i zawiąż węzeł. Ariel usiadła na drzewie, spojrzała w dół na R.J. i zapytała: - Kim jest to dziecko? - Nie mam pojęcia, ale zamierzam się tego dowiedzieć. Ariel skupiła się na przywiązywaniu kołowrotka do drzewa, po czym przeciągnęła linę przez bloczek tak, jak pokazał jej Gideon. Ostrożnie wróciła do chłopaka i pomogła mu ciągnąć linę z R.J. na drugim końcu. Kiedy R.J. znalazł się na powierzchni, schwycił Ariel w ramiona i pocałował ją mocno w usta. - Hej! Widziałam to! - zawołała Sara z dołu. - On jest mój, kuzyneczko! - Och? - Ariel patrzyła na R.J. - Omówiliśmy parę spraw - wyjaśnił R.J. skromnie. - Omówiliście? - spytała Ariel. - Masz koszulę na lewą stronę. - No cóż... jest wiele sposobów komunikacji... Gideon zarzucił sobie linę na szyję i podszedł do nich. Twarz miał teraz śmiertelnie poważną. - R.J., ty i ja musimy się rozłączyć. Ariel, chcę, żebyś wróciła do miasta i zorganizowała poszukiwania. Zbierz wszystkich mieszkańców i wracajcie tutaj najszybciej, jak to tylko możliwe.

Ariel nie protestowała, schwyciła plecak i ruszyła z powrotem tą samą ścieżką, którą przyszli. Z każdym krokiem przeklinała Phyllis i wszystkich mieszkańców Wyspy Króla. Nic już jej nie obchodziło, kto zabił Fenny'ego Nezbita. Najwyraźniej ktoś zabił go z chciwości. Ktoś pragnął jego złota. Ariel była już niedaleko chaty Gideona, gdy jej wzrok padł na jaskraworóżowy przedmiot, który leżał na ziemi. Pochyliła się i podniosła maleńki, plastikowy bucik na szpilce. Bucik dla lalki. Zeszła ze ścieżki w las. Szła powoli, wyglądając węży i innych kolorowych przedmiotów. Wydawało się, że ktoś niedawno przeszedł po tej trawie, ale Ariel nie była tego pewna. Serce zabiło jej szybciej, gdy zobaczyła złamaną gałąź. Dwa metry dalej znalazła drugi maleńki bucik. Trzymając go w dłoni, zastanawiała się, co powinna dalej zrobić. Wrócić po mężczyzn? To zajęłoby jej co najmniej godzinę, a stracona godzina w poszukiwaniu małych dzieci mogła stanowić różnicę między życiem a śmiercią. Poza tym był jeszcze element zaskoczenia. A jeżeli Gideon miał racje i ktoś był z dziećmi? Na Wyspie Króla grasował morderca. A jeśli on... Nie zastanawiała się dłużej. Schowała szpileczki do kieszeni i ruszyła przed siebie, powoli i cicho - dużo ciszej, niż gdyby szła trójka ludzi, powiedziała sobie. Co jakieś dwieście, trzysta metrów znajdowała kolejne przedmioty: okulary przeciwsłoneczne, krótkie spodenki, śliczną ma łą bluzeczkę. Maleńkie kolczyki ktoś położył na kamieniu. Kiedy znalazła pierwszą część ciała, miała ochotę usiąść i się rozpłakać. Biedna, mała dziewczynka, która musiała rozczłonkować swoją lalkę. Ariel znalazła ręce i nogi, ale po tułowiu nie było już nic.

Ruszyła wzdłuż zdeptanej - jak jej się wydawało - trawy, ale nawet po przejściu prawie kilometra nic więcej nie dostrzegła. Żadnych złamanych gałęzi, części lalki, nic. Już miała zawrócić, gdy coś kazało jej skręcić w prawo. To nie był dźwięk, ale zapach, który znała tak dobrze, jak własne ciało. David. Zamknęła na chwile oczy, po czym obróciła się wokół własnej osi, głęboko wdychając powietrze. Kiedy się zatrzymała, otworzyła oczy i uśmiechnęła się, po czym ruszyła prosto przed siebie, przez kamienie, martwe liście, zwalone drzewo. W końcu zobaczyła pod nawisem skalnym dwoje ślicznych dzieci leżących ze związanym razem rękami i kneblami w ustach. Ariel niczego bardziej nie pragnęła, jak tylko podbiec do malców, ale ukucnęła za skałą i czekała, nasłuchując. Nic nie dostrzegła ani nie usłyszała. Ostrożnie wysunęła się zza skały. Kiedy nikt się na nią nie rzucił, podeszła do dzieci i rozwiązała je. Maluchy przytuliły się do niej mocno, ale nie płakały, a kiedy nazwały ją Sarą, Ariel ich nie poprawiła. Usiadła razem z nimi pod skałą i zapytała o imiona. - Opowiedzcie mi wszystko, co się stało. - Poszliśmy za Gideonem - powiedział Bertie. - Ale się zgubiliśmy. - I padał na nas deszcz. - Kto was związał? - spytała Ariel. - Pan Larry.

- Larry Lassiter - powiedziała Ariel bez zaskoczenia. - Czy był z nim ktoś jeszcze? - David - odpowiedziała Beatrice, trzepocząc rzęsami. - On nas uratował. - Ale pan Larry powiedział, że nas zabije, jeśli David z nim nie pójdzie, więc David poszedł. - A czego on chciał od Davida? - zdziwiła się Ariel. - David wie, gdzie jest złoto. - David wie, gdzie jest złoto?! - powtórzyła z niedowierzaniem. - Jesteście tego pewni? Bertie odsunął się od Ariel i wyszedł spod skały, po czym wymierzył w Beatrice pistolet z palców. - „Wiesz, czego chcę, prawda, chłopcze?" - „Tak, wiem" - odpowiedziała Beatrice głosem, który do złudzenia przypominał głos Davida. - „Jak się dowiedziałeś?" - „Sprawdziłem cię w Internecie i przeczytałem twoje opowiadanie Kryjówka Dziwnego Człowieka. Taki był tytuł?" - „Mniej więcej" - powiedziała Beatrice - „Pozwól mi zabrać dzieci w bezpieczne miejsce, a potem cię zaprowadzę". - „Nie. Nic im tutaj nie będzie" - odpowiedział Bertie, machając palcem, tak jak wcześniej robił na oczach Ariel Lassiter. - „Ktoś je znajdzie". - „Nie możesz ich tutaj zostawić! Umrą z zimna!" - „To twardzi gówniarze. Często chowały się w lesie przed matką. Co nie, dzieciaki?" Bliźniaki zamilkły i popatrzyły na Ariel.

- Dokąd oni poszli? - spytała. Dzieci wzruszyły ramionami. Skąd miały wiedzieć, skoro leżały tu związane? Ariel miała pewien pomysł. - Wiecie, gdzie są gorące źródła? - Jasne - odpowiedział Bertie. - Ciągle tam chodzimy z Gideonem. On nas tam kąpie. Ariel uśmiechnęła się. - Możecie mnie tam zaprowadzić? - Pewnie. Odwróciła się, żeby popatrzeć na Beatrice, i zobaczyła, że dziewczynka ściska w dłoni głowę lalki. Ariel sięgnęła do kieszeni i wyjęła lalczyne członki i ubranka. - Założę się, że gdy będziemy szli, uda mi się ją poskładać. Po raz pierwszy dostrzegła łzy w oczach małej. Żadne dziecko nie powinno być takie twarde, pomyślała. - Umiałabyś? - zapytała Beatrice. - Na pewno - odpowiedziała Ariel. ROZDZIAŁ 21 Ariel nie chciała, żeby dzieci były przy niej, gdy znajdzie Davida. Jeżeli ten okropny człowiek, Lassiter, miał broń, ostatnią rzeczą, jakiej chciała, była obecność dzieci. Ale wiedziała, że gdyby zaprowadziła je z powrotem do chaty Gideona, nie zostałyby tam. Poza tym zajęłoby to zbyt dużo czasu.

Kiedy dotarli do miejsca, które Ariel rozpoznawała, wiedzia ła, że grota Sary jest niedaleko. Gdy do niej doszli, zawołała do kuzynki, że opuści na dół dzieci. Ariel nie miała tyle siły, żeby wyciągnąć Sarę na powierzchnię, ale mogła użyć liny, by spuścić bliźniaki do niej. W dole będą bezpieczne, zanim przybędzie pomoc. Spojrzała na niebo, ale nie dostrzegła żadnego helikoptera. Czy Phyllis zadzwoniła? Kiedy Ariel powiedziała dzieciom, co chce zrobić, były podekscytowane. Zawiązała pętle na końcu liny i Bertie włożył w nią stopę. Założyła mu na ramiona swój plecak i owinęła paski wokół liny. - Gotowa? - spytała Ariel Sarę. Stała na pniu, na który wcześniej odważyła się wejść tylko dlatego, że była wściekła na Gideona. Pod nią Sara stała na jednej nodze, opierając się na prowizorycznej kuli zrobionej z ułamanej gałęzi. - Jestem gotowa - powiedziała Sara. Ariel musiała wrócić do krawędzi, żeby zawiązać sobie pętlę wokół pasa, po czym powoli opuściła dziecko do dołu. Sara pomogła chłopcu zejść, odwiązała paski plecaka i posłała go z powrotem na górę. Beatrice zjechała szybciej. Gdy spuszczała się w dół, Ariel pomachała do małej. Z plecaka wystawała poskładana lalka. Gdy dzieci znalazły się bezpiecznie na dole, Ariel wbiegła na pień drzewa, przyklęknęła i popatrzyła na Sarę. - W plecaku macie kanapki i wodę. Wrócę najszybciej, jak będę mogła. Postarajcie się być cicho. Na wyspie działają

telefony i być może przyleci po nas helikopter. - Jesteś aniołem! - wykrzyknęła Sara z dołu. Ariel wróciła z uśmiechem na skałę. Dwa razy w ciągu jednego dnia została nazwana aniołem. Dzieci pokazały jej drogę do starych gorących źródeł, ale Ariel nie poszła ścieżką. Jeżeli ktokolwiek na nią czekał, od razu by ją zobaczył. Trzymała się blisko skał i dwa razy wydawało jej się, że widzi świeże ślady. Czy R.J. i Gideon przechodzili tędy? Przeszło około półtora kilometra i żałowała z całego serca, że nie zatrzymała sobie butelki z wodą, gdy nagle jakaś dłoń wysunęła się z krzaków i schwyciła ją za kostkę. Gdyby Ariel nie była tak przerażona, wrzasnęłaby. W następnej sekundzie ktoś przykrył jej dłonią usta i pociągnął na ziemię. Nie mogła krzyczeć, ale nie zamierzała poddać się bez walki. - Ariel! Ariel - ktoś gorączkowo wyszeptał jej do ucha. - Jeśli nie przestaniesz tak wierzgać, usłyszą nas. - David? - Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaczęła go całować. David przez chwilę odwzajemniał jej pocałunki, po czym się odsunął. - Kochanie, kotku, nie ma teraz na to czasu. Tu się dzieją naprawdę złe rzeczy i musimy się z nimi uporać. Ariel nie podobał się jego ton. Chciała mu opowiedzieć, jak ona i Gideon uratowali R.J., a potem ona sama odnalazła bliźniaki i... ale, tak jak powiedział, nie mieli teraz na to czasu.

- Chcę ci wytłumaczyć, jak masz wrócić do chaty Gideona - powiedział David. - Potem będziesz musiała pójść do lasu, żeby znaleźć dwójkę dzieci. Ariel, możesz to zrobić. Musisz pokonać swoje lęki i pomóc tym dzieciom. Kolejny mężczyzna chciał się jej pozbyć. - A ty co zmierzasz zrobić? David przesunął ręką po twarzy. - Tyle się wydarzyło, że nawet nie wiem, od czego zacząć to, co powinienem zrobić. - Dlaczego twoja noga krwawi i skąd krew na koszuli? - Musiałem nieść jednego wielkiego dzieciaka, prawie przez kilometr. Spadł ze skały i rozciął sobie głowę. Potem te małe dzieci... - I Larry Lassiter. - Tak - potwierdził David powoli, patrząc na nią z zaskoczeniem. - Dlaczego Lassiter myśli, że ty wiesz, gdzie jest złoto Fenny'ego? - Kosmiczny zbieg okoliczności, ale skąd ty o tym wszystkim wiesz? - Długa historia. Bliźniaki są bezpieczne i w każdej chwili może nadlecieć helikopter ratunkowy. Wiesz, gdzie są R.J. i Gideon? I Lassiter? - spytała Ariel. David patrzył na dziewczynę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. - Uciekłem mu. Dałem mu fałszywą mapę i kiedy zaglądał

do jaskini, skoczyłem. Ariel patrzyła na niego przez chwilę, usiłując odczytać prawdę z jego oczu. Znała go przez całe życie i wiedziała, kiedy usiłował coś ukryć. Sięgnęła do jego nogi i rozerwała materiał spodni. Rana w łydce była głęboka i David stracił sporo krwi. - Ostatni raz, gdy rozerwałaś materiał... - zaczął David z uśmiechem. - To było całe wieki temu - przerwała Ariel stanowczo. - Potrzebujesz lekarza. Chcę, żebyś mi powiedział, gdzie tak naprawdę jest złoto Fenny'ego, po czym schował się tu i poczekał. - I pozwolić, żebyś tam poszła? Sama? Po moim trupie. - Próbował się podnieść. Natychmiast rana w jego nodze otworzyła się i znowu zaczęła krwawić. - Jeżeli się stąd ruszysz, powiem matce, że jestem w ciąży z R.J. Bromptonem. - Ona cię wydziedziczy. - Wtedy pojadę do Nowego Jorku i nigdy mnie nie znajdziesz. - Ariel, naprawdę, to niedorzeczne. Nie dasz rady znaleźć jaskini i... Wstała, rozejrzała się dokoła i zrobiła krok do przodu. Zamierzała pójść sama i wiedziała, że on nie może ruszyć jej śladem. - No dobrze. - David skapitulował. - W przedniej kieszeni mojego plecaka jest mapa. Ariel wyciągnęła plecak z krzaków i rozpięła zamek. - Czy to ten plecak, który znalazłeś w piwnicy i potajemnie spakowałeś, kiedy wróciliśmy z pubu? - Tak - powiedział cicho. - Po prostu nie chciałem cię

martwić. - Ha! Chciałeś mnie trzymać z dala od wszystkiego. Wszyscy traktowaliście mnie tak, jakbym nic nie umiała zrobić, jakbym była tylko zbędnym bagażem. Bezużytecznym. - Nie jesteś bezużyteczna. Nie dla mnie - powiedział David miękko, kładąc jej dłoń na ramieniu. - Davidzie Tredwell, myślisz, że jestem głupia? Zawsze chciałeś mnie tylko wykorzystać do swoich własnych celów. Myślisz, że nie wiem o twoich marzeniach o karierze politycznej? Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy, że byłabym idealną żoną dla polityka? Myślisz, że nie wiem, że znosiłeś wszystko, co ci robiłam, bo tak idealnie pasowałam do twojego małego, ambitnego planu? Obcałowywałeś tę głupiutką Britney o wielkim biuście, a ja nie mogłam cię skłonić, żebyś pocałował mnie w rękę. - Więc cała ta heca z Bromptonem miała wywołać we mnie zazdrość? - Nie pochlebiaj sobie. Od początku wiedziałam, że RJ. traktowałby mnie jak kobietę, a nie jak porcelanową lalkę, tak jak ty. David opadł na trawę i roześmiał się. - A ja myślałem, że wiem, czego ty chcesz. Miss Pommy... - Miała nade mną władzę, bo trzymała w garści wszystkie pieniądze, ale to już skończone. Kiedy się stąd wydostanę, zamierzam... - Wyciągnęła mapę z plecaka. - Nie wiem, co zamierzam, ale na pewno wprowadzę w moim życiu pewne zmiany. - Mam nadzieję, że ja wciąż jestem w twoich planach - powiedział David. - Może - odrzekła Ariel, patrząc na mapę.

- Pozwól, że ci pokażę... - Potrafię czytać mapę. - Wcisnęła zwiniętą mapę za stanik i popatrzyła na Davida. - Zostań tutaj i bądź cicho. Nasłuchuj helikoptera. - Tak jest, proszę pani - odpowiedział z uśmiechem. Ariel wyjęła z jego plecaka butelkę wody, potem, powodowana impulsem, pochyliła się i pocałowała Davida. - Nigdy więcej nie zostawiaj mnie z boku. Zrozumiano? - Nigdy więcej - przyrzekł. - Przenigdy. - Przynajmniej tyle zrozumiałeś - powiedziała i wyszła z krzaków. Mapa Davida była bardzo prosta. Ariel trzymała się wody po prawej stronie i kiedy zobaczyła wielkie drzewo, wypalone do połowy przez piorun, nie potrzebowała już więcej wskazówek. Skała wyglądała na jednolitą, ale gdy przesuwała się wzdłuż niej z rozłożonymi ramionami, natrafiła na szczelinę. Gdy przeciskała się przez wąskie przejście, zrozumiała, dlaczego Nezbit był taki chudy. Większość dorosłych nie zmieściłaby się między skałami, ale Ariel, przy wadze pięćdziesięciu jeden kilogramów, udało się prze śliznąć. W środku było tak ciemno, że nic nie mogła zobaczyć. Macała skały dookoła, a serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Węże uwielbiały takie ciemne kryjówki. Kiedy jej dłoń natrafiła na starodawną lampę, Ariel odetchnęła z ulgą. Obok leżały zapałki. Wiedziała, jak ją zapalić - lata oglądania „Domku na prerii". Ariel podniosła wysoko lampę i rozejrzała się po jaskini. Była maleńka, może dwa na trzy metry, z kamienną podłogą

i sufitem. Pod najdalszą ścianą stała stara, drewniana skrzynka po owocach, a w środku jakieś rzeczy. Ariel postawiła lampę i usiadła obok skrzynki. W środku leżało coś, co wyglądało na zawartość sejfu. W plastikowej torbie leżały dwa stare, spleśniałe paszporty Raya i Alice Erickson, lat pięćdziesiąt pięć i pięćdziesiąt sześć, dowód własności jachtu i testament. Obok paczki z papierami leżała kasetka na biżuterię, wielkie pudło z mahoniowego drewna, z mnóstwem małych szufladek i dwoma uchwytami po bokach. Ariel uniosła wieko, zaskoczona, że kasetka nie była zamknięta na klucz, ale kto inny mógł trafić do tego miejsca poza Fennym Nezbitem? I Davidem, pomyślała Ariel. Kasetka była prawie pusta, poza dwiema parami kolczyków, ale odciski na zamszowej wyściółce wskazywały, że kiedyś musiało być w niej mnóstwo biżuterii. Legendy, mity, a w końcu morderstwo, wszystko z powodu zawartości damskiej kasetki na biżuterię. Ariel oparła się o ścianę, otworzyła testament i przeczytała go. Ray i Alice Erickson zostawiali wszystko swemu synowi i córce do równego podziału. Do testamentu załączony był kodycyl, który wyjaśniał cała historię. Dwoje ludzi przeszło na emeryturę po latach prowadzenia świetnie prosperującego sklepu jubilerskiego. Wszystko sprzedali i kupili jacht. Przepraszali dzieci, bo ich decyzja mogła wydawać się irracjonalna, ale mieli dość pracy sześć dni w tygodniu. Napisali, że zamierzają zabrać ze sobą najlepsze sztuki biżuterii, bo czeka ich ostatnia wielka transakcja w Arabii Saudyjskiej. - Nigdy tam nie dotarli - wyszeptała Ariel, składając testament i chowając go z powrotem do torebki. Wyglądało na to, że ich nowa łódź się rozbiła, a Fenny Nezbit ukradł i stopniowo wyprzedawał ich skarb. Ariel zastanawiała się, czy Nezbit zabił państwa Erickson.

- Nigdy się tego nie dowiemy - powiedziała na głos. Włożyła ostatnie dwie pary kolczyków do torebki z papierami i wsunęła z tyłu za pasek spodni. Zrobiła krok w stronę wyjścia i usłyszała jakiś dźwięk. Jednym susem pokonała odległość do szczeliny i wyjrzała na zewnątrz. Helikopter ratunkowy! Wysunęła się na brzeg skały i zamachała ramionami, aż pilot ją zauważył. Odwrócił się do drugiego mężczyzny, który ryknął przez megafon: - Jesteś ranna? - Nie! - wrzasnęła Ariel, potrząsnęła głową, po czym obiema rękami wskazała w prawą stronę, żeby pokazać, że tam są ranni. - Mamy już całą resztę - powiedział mężczyzna przez megafon. - Zejdź na dół, to cię zabierzemy. - Och tak, och tak, och tak - powtarzała Ariel całą drogę w dół zbocza. Raz się pośliznęła, wzięła głęboki oddech i dalej schodziła już ostrożniej. Helikopter wylądował i Ariel podbiegła do niego, schylając głowę przed podmuchami śmigieł. - Czy ty jesteś Ariel Weatherly? - spytał drugi pilot, a ona wrzasnęła: - Tak! Wspięła się na tylne siedzenie. Nie wiedziała, czy ma płakać z ulgi, czy skakać z radości. Drugi pilot odwrócił się do niej i wskazał na ziemię. Pod nimi stała karetka, R.J. opierał się o policyjny radiowóz, trzymając bliźniaki za ręce. Czterech potężnych policjantów w mundurach Karoliny Północnej pomagało wsiąść do wozu dwojgu ludziom, zakutym w kajdanki: Larry'emu Lassiterowi i Euli Nezbit. Ariel

nie widziała nigdzie Davida, Sary ani Gideona, ale domyślała się, że lekarze opatrywali im rany. Opadła na siedzenie i uśmiechnęła się, gdy Wyspa Króla stała się tylko maleńkim punktem za ich plecami, a oni lecieli prosto do Arundel. Ariel wracała do domu. Epilog Za nas! - powiedział R.J., unosząc wysoko kieliszek z szampanem. Cała czwórka siedziała w pubie na Wyspie Króla, który poza nimi był absolutnie pusty. R.J. był jego właścicielem, więc mogli robić, co chcieli. Minął ponad rok od chwili, gdy pierwszy raz przyjechali na wyspę i wiele się od tamtego czasu zmieniło. - Za moją cudowną żonę - powiedział R.J., patrząc na Sarę pełnymi miłości oczami. - I za nagrodę Emmy. - Dziękuję - odpowiedziała Sara, podnosząc szklankę soku pomarańczowego. Była w szóstym miesiącu ciąży. - I za moją - dodał David, unosząc kieliszek w stronę Ariel. - Kto by pomyślał, że potrafisz pisać? - Nikt nie podejrzewał, że w ogóle potrafię coś robić - odrzekła Ariel. - Nawet ja sama. - Twój scenariusz był świetny - powiedziała Sara. -I bardzo ci za niego dziękuję. Nie wiem, co będę robiła dalej, ale świetnie się bawiłam przy naszym wspólnym filmie. David znowu uniósł kieliszek w stronę Ariel. - Za moją żonę, kobietę, która myślałem, że znam, ale nie znałem. R.J. popatrzył na Sarę. - I za moją żonę, która nigdy nie miała pojęcia, że ją zatrudniłem, bo zakochałem się w niej bez pamięci.

Ariel popatrzyła na R.J. - Dziękuję, że zaniosłeś mój scenariusz do agenta. - Poczekaj chwilę! - zaprotestował David. - To ja go przeczytałem i ja zaniosłem go R.J.

- A ja go od niego wzięłam - dodała Sara. - I przerobiłaś - dokończyła Ariel. - Podrasowałam - poprawiła Sara. Cztery tygodnie po powrocie z Wyspy Króla Ariel odkryła, że jest z Davidem w ciąży. Natychmiast rozpoczęto przygotowania do ślubu, ale dzięki snutym od lat planom matki Ariel nie było mowy o skromnej uroczystości. Z towarzyską śmietanką Południa i koneksjami R.J. szykował się ślub roku. Trzy dni przed uroczystością Sara zapytała Ariel, czy miałaby coś przeciwko podwójnej uroczystości. Kupiono suknię i więcej szampana i wyprawiono wesele, którego Arundel tak szybko nie zapomni. Przez następnych osiem miesięcy Ariel była nieustannie pilnowana przez Davida, teściową i swoją matkę. Znudzona zaczęła pisać o tym, co spotkało ich na Wyspie Króla, i w jakiś sposób historia zaczęła przybierać kształt scenariusza. Ariel zamówiła książkę o pisaniu scenariuszy, dostosowała się do wszystkich poleceń, najlepiej jak umiała, i przelała ich przygody na papier. Najbardziej jej się podobało, gdy nadawała dramatyczną formę kłótni Lassitera i Fenny'ego, po której prawnik strzelił Fenny'emu w głowę. To Eula pomogła mu zanieść ciało po skrzypiących schodach w domu Phyllis i ukryć je w wannie. - Niech te mądrale z Arundel za to bekną - powiedziała Eula. - Oprócz tego dzieciaka, który napisał opowiadanie - zastrzegł Lassiter. Po tym, jak on i Fenny zrobili swój stary numer z aresztowaniem bogatych turystów, Lassiter znalazł nagrodzone opowiadanie Davida Tredwella i zdał sobie sprawę, że chłopak widział, jak Fenny wślizgiwał się do jaskini, w której

ukrył skarb. Całymi latami Fenny machał swoim skarbem przed nosami wszystkich - „chciwych hien", jak sam mawiał - ale nikt nie mógł go znaleźć. Tego wieczoru, gdy R.J. został aresztowany,

Fenny, pijany jak zawsze, niemal pokpił sprawę i Lassiter, który miał tego dość, powiedział mu, że ktoś jeszcze wie, gdzie ukryty jest skarb. Lassiter sam w to do końca nie wierzył, ale chciał raz mieć ostatnie słowo. Kiedy zacytował pewne fragmenty opowiadania, Fenny oszalał. Pobiegł do swojej ciężarówki, wyciągnął spod siedzenia pistolet i zagroził Lassiterowi, że go zabije. Wtedy prawnik zdał sobie sprawę, że dzieciak napisał prawdę. Zaczęli się szarpać, pistolet wystrzelił i Fenny padł martwy. Lassiter poszedłby na policję, ale wtedy z tylnego siedzenia ciężarówki podniosła się Eula. Wszystko słyszała. Lassiter był zdenerwowany i przerażony, ale Eula zachowała lodowaty spokój. Była zachwycona, że wreszcie pozbyła się męża, którego nienawidziła. Natychmiast uknuła plan. Wnieśli ciało Fenny'ego po schodach Phyllis, podrzucili je do wanny i ukryli się w ciemnym salonie, podczas gdy Phyllis otwierała drzwi lokatorom. Eula i Lassiter wybiegli na zewnątrz i czekali na zamieszanie i krzyki, których się wkrótce spodziewali. Lassiter stał na skraju lasu i palił papierosa za papierosem, ale nic się nie wydarzyło. O świcie czworo mieszczuchów pojawiło się, niosąc coś, co wyglądało jak dwa ciała. - Myślą, że są tacy sprytni - powiedziała Eula, kiedy pary się rozdzieliły. - Ale ja ich dopadnę. Poczekam dwa dni, a potem zacznę się martwić, co się stało z moim ukochanym mężem.

- Odwróciła się do Lassitera. - Ty znajdź złoto. Rób, co musisz, ale znajdź to złoto. Ale ich plan nie wypalił i zarówno Lassiter, jak i Eula opuścili wyspę w kajdankach. Koroner wydobył ciało Fenny'ego z zamrażarki. Później R.J. musiał się sporo nagadać, żeby wyjaśnić, dlaczego na trupie były włosy Phyllis, mimo że kobieta była niewinna. Phyllis została oczyszczona z zarzutów. Kiedy Ariel skończyła scenariusz, wstydziła się pokazać go Davidowi. W końcu jako pierwsza przeczytała go jej matka. - David i ja będziemy mieszkać z tobą w tym domu, ale

zasady muszą ulec zmianie - powiedziała matce po powrocie. Wreszcie zrozumiała, jak bardzo matka ją kocha. Miss Pommy bała się, że jeśli Ariel wyjdzie za kogoś spoza Arundel, wyjedzie i rozpocznie nowe życie gdzie indziej. Oczywiście matka Ariel nie zmiękła w ciągu jednej nocy, ale zrozumiała, że już więcej nie może zmusić córki do uległości. Tak, jak Ariel powiedziała Davidowi: - Kiedy znajdujesz trupa w wannie, zły humor matki nie robi już na tobie takiego wrażenia. I tak matka przeczytała scenariusz jako pierwsza. - To nie w moim guście - powiedziała - ale wyobrażam sobie, że pewnym ludziom mogłoby się podobać. Była to największa pochwała, jaką Ariel kiedykolwiek usłyszała z ust matki. Następnego dnia pokazała scenariusz Davidowi, który był zachwycony i zabrał dzieło do R.J. Sara zobaczyła scenariusz, zanim R.J. go przeczytał, przewertowała go w jeden wieczór i powiedziała mężowi, że musi kupić studio filmowe,

bo z tego scenariusza ma powstać film, w którym zagrają ona i Ariel. R.J. niczego nie musiał kupować. Przeczytał scenariusz, po czym posłał go do agenta. Popularny kanał telewizyjny nabył go na pniu. Zanim nadszedł czas na pierwsze zdjęcia, R.J. i Charley Dunkirk stali się właścicielami prawie całej Wyspy Króla, więc film został nakręcony właśnie tutaj. Sara była tak zdenerwowana, gdy znowu musiała spaść do jaskini, że R.J. kazał podać jej tlen. Teraz, w pubie, Sara uniosła szklankę z sokiem. - Za cudowne początki. Miała na myśli scenę, jaką Ariel zaczęła swój scenariusz, wzorując się na historii, którą David opowiedział jej, gdy był w szpitalu. Film zaczynał się od wyjazdu jedenastoletniego chłopca na obóz prowadzony przez dwójkę palących marihuanę hipisów. Nie było żadnych dialogów, tylko muzyka z lat sześćdziesiątych, gdy chłopiec opuszczał obóz i wyruszał, żeby obejrzeć wyspę. Gdy zobaczył chudego mężczyznę o wielkich uszach, znikającego pomiędzy skałami, poszedł za nim. Kamera pokazywała, jak David chowa się i czeka, a potem, gdy brzydki człowieczek zniknął, wsuwa się w szparę między skałami i ogląda grotę. To było przed trzydziestymi drugimi urodzinami Fenny'ego, więc jaskinia była pusta. Następna scena pokazywała małego Davida w szkole, jak próbuje napisać wypracowanie o tym, co robił tego lata. Przypomniał sobie o jaskini i chudym mężczyźnie z odstającymi uszami i napisał o tym. Ostatnia scena przed napisami pokazywała, jak opowiadanie dostaje nagrodę, a dumna matka chłopca umieszcza je w Internecie. Potem była czołówka, a pierwsza scena filmu pokazywała zepsutą, wystrojoną i wymalowana Ariel, która domaga się niecierpliwie, żeby jej zapracowana kuzynka zamieniła się z nią miejscami. Ariel nie zrobiła z siebie snobki ani z Sary takiego uosobienia cnót, ale -jak Sara sama powiedziała -

„podrasowała" nieco scenariusz. Broniąc się, Sara mówiła, że zrobiła z Ariel odwrotność Pigmaliona. - Masz na myśli, że zeszłam z wyższej klasy do twojej? - spytała Ariel, na co Sara zareagowała wybuchem śmiechu. Gdzieś po drodze straciła poczucie, że jest outsiderem. W Arundel powitano ją z otwartymi ramionami i w końcu czuła, że znalazła swoje miejsce. Raz nawet wygrała jedną kłótnię z kuzynką. Zaraz po ocaleniu, w przypływie uczucia ulgi, że są już bezpieczne, kuzynki śmiały się i płakały i opowiadały sobie swoje historie. Ariel opowiedziała Sarze, jak najpierw rozdarła swoją koszulę nocną, a potem nogawkę spodni Davida. Sara uznała, że to świetne sceny, i dodała je do scenariusza. Wybuchła awantura, ale sceny zostały. Tego wieczora, gdy nadawano film w telewizji, R.J. kazał ustawić przed gmachem sądu na Wyspie Króla ekran wielkości stodoły i zaprosił całe miasto. Kiedy Ariel - grana przez Sarę i pokazywana tylko od kołnierzyka w górę - rozerwała koszulę i powiedziała: „jestem kobietą", wiwaty słychać było aż w Arundel. Ariel była tak zawstydzona, że ukryłaby się pod krzesłem, gdyby R.J. i David nie złapali jej z obu stron za ramiona i nie przytrzymali na miejscu. Tłum znowu wiwatował, gdy Larry Lassiter i Eula Nezbit zostali zakuci w kajdanki, a przy scenie aresztowania sędziego Proctora wystrzelono fajerwerki. Ani David, ani R.J. nie wiedzieli nic o sztucznych ogniach i obaj śmiali się i krzyczeli ze wszystkimi. Po projekcji R.J. ogłosił, że jego własne, prywatne studio filmowe przygotowało krótki film, który chciałby pokazać. Parę osób jęknęło, bo grill już dymił, a zespół stroił instrumenty. Ariel i David popatrzyli na siebie, a Sara uśmiechnęła się wszechwiedzącym uśmiechem. Na wielkim ekranie pojawił się czarno-biały obraz, zrobiony na niemy film z lat trzydziestych. Nawet parę razy taśma się zacięła. Bez żadnych dialogów i z pociętymi, gwałtownymi ruchami Gideon spotkał się ze swymi dziadkami. Kiedy R.J. zobaczył piękny, oryginalny dom, w którym mieszkała rodzina Nezbitów, przypomniał sobie, że widział podobny budynek na wystawie, którą odwiedził w Nowym Jorku jeszcze za czasów studenckich. Po ciężkich doświadczeniach na Wyspie Króla odnalazł nazwisko architekta i skontaktował się z jego rodzicami. Powiedzieli, że nie mają pojęcia, co stało się z ich synem. Po zerwaniu z dziewczyną oznajmił im, że potrzebuje trochę samotności i że nie wie, dokąd jedzie ani co będzie robił. Wtedy widzieli go po raz ostatni. R.J. doszedł do wniosku, że to on musiał być tym młodym człowiekiem, który mieszkał na Wyspie Króla i zbudował ten dom. Nazywał się James Gideon.

Nikt nie wiedział, co się z nim stało, ale testy DNA udowodniły, że był ojcem Gideona. Jak dotychczas wciąż nie było wiadomo, kim była matka chłopca. Film pokazywał R.J. otoczonego książkami, jakby pogrążonego w głębokich studiach. Oczywiście prawda była taka, że wystarczył jeden dziesięciominutowy telefon do dawnej dziewczyny, żeby poznać nazwisko artysty, którego wystawę oglądali razem tyle lat temu. Następna scena pokazywała Gideona z dziadkami. Chłopak był świetny przed kamerą, na przemian udawał, że roni łzy jak bóbr i śmieje się do rozpuku. Kiedy R.J. wręczył Gideonowi wielką książkę z napisem „Princeton" na okładce, młody człowiek udawał, że szlocha, po czym porwał R.J. w objęcia. R.J. udawał urażonego tak dobrze, że wszyscy się roześmieli. Do tego dnia nie było osoby na wyspie, która nie prowadziłaby z R.J. jakichś interesów, więc wszyscy dobrze go znali. Następnie na ekranie pojawiły się bliźniaki. Na zaniedbanym, ceglanym budynku R.J. kazał umieścić napis „Sierociniec stanowy". Kobieta ubrana jak wiktoriańska matrona odbierała wrzeszczące dzieci - które okazały się świetnymi aktorami - od Sary. Sara płakała, odpychała je od siebie, a potem padła na kolana i coś do nich mówiła. Karta dialogowa pokazała: - Nic wam nie będzie. Jestem pewna, że oni bardzo was pokochają. Sara wstała i płakała dramatycznie na ramieniu R.J., podczas gdy wrzeszczące bliźniaki ciągnięto w stronę sierocińca. Nagle R.J. odsunął Sarę na odległość ramienia, a na karcie ukazał się napis: „Nikt nie może kochać ich tak bardzo jak my. Kupmy je". Kiedy Sara kopnęła go w kostkę, widownia wybuchnęła śmiechem, a na ekranie pojawił się napis: „Przepraszam. Adoptujmy je." Ostatnia scena była kolorowa, seria zdjęć ze Święta Dziękczynienia i Gwiazdki. Jedna z fotografii ukazywała Davida i Ariel i ich maleńkie dziecko, na które patrzyła z uwielbieniem miss Pommy. W jej przekonaniu, wygrała. Inne zdjęcie przedstawiało R.J. z Bertiem na ramionach i Sarę z Beatrice na rękach. Gideon z dziadkami przy absurdalnie długim stole, 236

zastawionym masą jedzenia, przy którym siedzieli także Sara, R.J., David, Ariel i cała reszta.

Nagle scena ożyła i wszyscy przy stole wznieśli kieliszki w toaście do kamery. - Za Wyspę Króla! - zawołali. Ryk, jaki wydali mieszkańcy wyspy, był ogłuszający. Kiedy film się skończył, wszyscy wstali i zaczęli tańczyć, zanim jeszcze rozbrzmiały pierwsze takty muzyki. To było miesiąc temu, a teraz R.J. i Sara, Ariel i David wznieśli kieliszki i powiedzieli: - Za nas.
35. Deveraux J. 2006 - Endenton 02. Kuzynki

Related documents

276 Pages • 61,228 Words • PDF • 777.3 KB

60 Pages • 37,496 Words • PDF • 26.6 MB

59 Pages • 27,498 Words • PDF • 294.2 KB

105 Pages • PDF • 3 MB

1 Pages • 1,830 Words • PDF • 50.9 KB

6 Pages • 2,393 Words • PDF • 64.3 KB

132 Pages • 45,372 Words • PDF • 2 MB

295 Pages • 102,471 Words • PDF • 1 MB

360 Pages • 86,451 Words • PDF • 1.4 MB

327 Pages • 111,898 Words • PDF • 2.1 MB

9 Pages • 3,937 Words • PDF • 2.6 MB

7 Pages • 5,079 Words • PDF • 340.9 KB