PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA Nr 33
Rok 2 0 0 4 od narodzenia Chrystusa
FRONDA Nr 33 ZESPÓŁ
Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska, Marek Jan Chodakiewicz, Michał Dylewski, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński. Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski, Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński PROJEKT OKŁADKI
Iwona i Jan Zielińscy; rys. Katarzyna Kalupa OPRACOWANIE GRAFICZNE
Jan Zieliński grafiki na stronach: 2 1 , 64, 6 5 , 8 0 - 8 5 , 11 5, 3 3 2 - 3 3 5 Maciej M. Michalski grafiki na stronach: 5, 6 - 2 0 , 2 2 - 6 3 , 169 Robert Trojanowski REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA
Joanna i Michał Dylewscy ADRES REDAKCJI I WYDAWCY
ul. Jana Olbrachta 9 4 , 01 -102 Warszawa tel,: 8 3 6 54 4 4 : fax: 877 37 35 www.fronda.pl
[email protected] WYDAWCA
Fronda.pl Sp. z o.o. Zarząd: Michał Jeżewski DRUK
Polskie Zakłady Graficzne Sp. z o.o., ul. Orzechowa 2, 2 6 - 6 0 0 Radom Prenumerata Pisma Poświęconego Fronda
Księgarnia Ludzi Myślących ul. Tamka 4 5 , 00-355 Warszawa tel.: 828 13 79 • e-mail:
[email protected] • www.xlm.pl, w firmie Kolporter (wszelkie informacje - www.kolporter.com.pl) oraz w firmie RUCH S.A. (wszelkie informacje - www.ruch.com.pl). Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów. Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
ISSN 1231-6474 Indeks 380202
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
D E K A D E R O N , CZYLI 1 0 - L E C I E „ F R O N D Y "
6
GRZEGORZ GÓRNY
Po pierwsze: mój idol, mój bożek.
7
KRZYSZTOF KOEHLER
Po drugie: wypaleni
11
TOMASZ R. TERLIKOWSKI
Po trzecie: celebrowanie codzienności
17
RAFAŁ TICHY
Po czwarte: odkrycie ojca
22
FILIP MEMCHES
Po piąte: byłem i jestem mięczakiem
30
WOJCIECH WENCEL:
Po szóste: jestem cienkim Bolkiem
34
JAN ZIELIŃSKI
Po siódme: skubanie, k o m b i n o w a n i e , korzystanie z okazji
44
MAREK HORODNICZY
Po ósme: w zakłamaniu łatwiej
46
ALEKSANDER KOPIŃSKI
Po dziewiąte: wejście kosztuje rozum
49
TADEUSZ GRZESIK
Po dziesiąte: gula skacze, czyli najbardziej „polskie" przykazanie Dekalogu
58
MICHALSKI & ZIELIŃSKI
Przygody Zamaskowanego Bohatera
64
RYSZARD FENIGSEN
W krainie eutanazji
66
ROZMOWA Z HENKIEM REITSMĄ
Śmierć jako f o r m a terapii
JESIEŃ
2004
78
3
MONIKA EBERT
Umieranie Taty. Moje powtórne narodziny
86
LIONEL I RENATE ROOSEMONTOWIE
Wdzięczność
94
TOMASZ R TERLIKOWSKI
Liberalne ludobójstwo, czyli zlikwidować niepotrzebny materiał ludzki
106
DŻEBEL-AL-NUR
Zielonym o k i e m : Gorące metro
112
ROZMOWA Z ALAINEM FINKIELKRAUTEM
Chusty to manifest
116
KRZYSZTOF KĘDZIOR
N i e w i e r n a m u z u ł m a n k a a s p r a w a polska
126
WITOLD PASEK
M c l s l a m z frytkami
132
BOHDAN KOROLUK
Kolebka czy skansen
144
REMIGIUSZ OKRASKA
Odkłamać wieki średnie
148
THOMAS F. MADDEN
Mity na temat krucjat
160
ROBERT ŻUREK
Inkwizycja - mity i p r a w d a
170
PAWEŁ ZAWADZKI
Śladami patrona Europy i ludzi Księgi
186
KRZYSZTOF NOWORYTA
Andrzej Wajda, reżyser wszystkich Polaków
198
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Kretyn i łajdak
232
MAREK ORAMUS
Tkacz gehenny
4
236
FRONDA
33
PRZEMYSŁAW DULĘBA
Dakowie, Zalmoksis i Legion M i c h a ł a Archanioła. Rumuńskie dziedzictwo Mircei Eliadego
240
MICHAŁ DYLEWSKI
J e d n a R u m u n i a , trzy „faszyzmy"
248
MARCIN RACZKOWSKI
Lenin jest wieloznaczny
262
MARK P. SHEA
Felietony metafizyczne: Kuszenie Chrystusa
266
MIECZYSŁAW SAMBORSKI
Konserwatyzm jako homoseksualizm
274
ESTERA LOBKOWICZ
Konserwatyzm jako ślepy zaułek
278
ZAMIAST KASZY I ŚRUBKORĘTU
282
NAJWAŻNIEJSZE WEZWANIE, NAJISTOTNIEJSZE ORĘDZIE
287 289
NOTY 0 AUTORACH
JESIEŃ
2004
5
DEKADERON czyli
10-LECIE „ F R O N D Y " O d m o m e n t u ukazania się pierwszego n u m e r u „ F r o n d y " m i n ę ł o 1 0 lat. Okrąg łe rocznice zawsze stają się okazją do j u b i l e u s z o w e g o zadęcia i okolicznoś ciowej fanfaronady. Z wielu s t r o n d o c h o d z ą n a s głosy, że w czasie tej dekady „ F r o n d a " była w a ż n y m u c z e s t n i k i e m cywilizacyjnego, k u l t u r o w e g o i religij n e g o sporu, jaki toczył się i dalej toczy w n a s z y m kraju. P r z e d e w s z y s t k i m jednak „nie toczymy walki przeciw krwi i ciału", a front d u c h o w y c h z m a g a ń , k t ó r e angażują nas w s t o p n i u największym, przebiega przez n a s z e w n ę t r z a . C h a r a k t e r tego typu walk został opisany nie w t r a k t a t a c h sztuki wojennej S u n Tsu czy Clausewitza, lecz o d d a n y lapidarnie na d w ó c h k a m i e n n y c h tablicach przyniesionych z Synaju. Dlatego na 10-lecie „ F r o n d y " zdecydowaliśmy się opublikować 10 Przykazań r o z u m i a n y c h jako 10 osobistych wyznań, a za razem 10 w e z w a ń . Czego ś w i a d e c t w e m jest t e n Dekalog po dekadzie, n i e c h osądzą Czytelnicy. REDAKCJA
p op i e r w s z e :
MÓJ I D O L , MÓJ B O Ż E K GRZEGORZ GÓRNY Półmrok świątyni, blask świec, zapach kadzidła. I glos kapłana, który pyta wiernych: „Co jest twoim bożkiem?". Wymienia: władza, pieniądze, seks, kariera, praca, ro dzina... Litania idoli się kończy, a ja nie rozpoznaję swojego bożka. Ksiądz mówi: „A teraz nie będziesz miał bogów cudzych przed Panem. Wyrzeknij się swojego idola". Myślę gorączkowo: „Ale czego właściwie m a m się wyrzec?". I nagle poraża mnie z całą oczywistością myśl, że przecież to ja sam jestem dla siebie bożkiem. Moim idolem jest moje „ja". Wszystko inne - władza, seks czy pieniądze - to tylko bogowie mniejsi, służący t e m u najważniejszemu, karmiący drzemiącego we m n i e potwora egoizmu, pychy i próżności nowymi afektami, doznaniami, zdobyczami. I teraz m a m się go wyrzec? Zaprzeć się swojego „ja"?
Poniedziałek. Ja.
Wtorek. Ja. Środa. Ja.
Czwartek. Ja. Witold Gombrowicz
Potwór przeważnie d r z e m a ł . Najczęściej n i e zionął o g n i e m , n i e siał s p u s t o szenia. D o s t a w a ł t o , co chciał, więc był spokojny. Najbardziej przeraził m n i e nie w m o m e n c i e swej wściekłości, lecz... JESIEŃ
2004
7
To było w Armenii. Wszedłem do pustego zupełnie kościoła - jakiś VII wiek naszej ery. I nagle zza kamiennej kolumny wykuśtykał, wlokąc za sobą sparaliżowaną nogę, wioskowy beblok, z przekrzywioną głową i błędnym wzrokiem. Padł przede m n ą na kolana i zaczął całować mi dłonie. Poczułem, jak w jednej chwili wypełza mi na twarz uśmiech samozadowolenia. Nie pojawia się, nie rozjaśnia oblicza, ale właśnie wypełza - czułem wyraźnie to wypełzanie zadowolonego z siebie, sytego, próżnego potwora. Po sekundzie poczułem przerażenie, ale było już o tę sekundę za późno. Zdążyłem przyjąć wasalny hołd od upośledzonego psychicznie nieszczęśnika. Są ludzie, którzy karmią się wzrokiem innych, do swych triumfów potrzebują świadków. Mojemu „ja" jako obserwator wystarczałem ja. C a ł o n o c n e czuwanie dobiegło końca, a ja c z u ł e m się n i e d o m o d l o n y . W ciągu tych kilku godzin w i d z i a ł e m tyle c u d o w n y c h u z d r o w i e ń , z a r ó w n o fizycznych, jak i duchowych, że p r z e p e ł n i a ł a m n i e wdzięczność za wszystko, czego b y ł e m świadkiem. Była piąta n a d r a n e m , ludzie wychodzili z kościoła, w s z e d ł e m na piętro do kaplicy i s a m zacząłem się modlić. W p e w n y m m o m e n c i e p o p r o s i ł e m Boga o Krzyż i aż s a m się zdziwiłem, że to p o w i e d z i a ł e m . C z u ł e m wyraź nie, że p r o ś b a ta nie wyszła o d e m n i e , lecz że z o s t a ł a mi w ł o ż o n a w usta. Miesiąc później szykowałem się na kolejne czuwanie, ale z a m i a s t t e g o trafiłem do szpitala z p o d e j r z e n i e m krwiaka wewnątrzczaszkowego. Kiedy w kościele t r w a ł o czuwanie, ja m o d l i ł e m się w szpitalnym łóżku. W t e d y przy szły do m n i e słowa: „Prosiłeś o Krzyż. Czy przyjmujesz krwiaka m ó z g u ? " . To była najtrudniejsza noc w m o i m życiu. Wiedziałem, że nie u c i e k n ę od odpowiedzi na to pytanie. Cała kołdra była m o k r a , tak pociłem się ze s t r a c h u . Wyobrażałem sobie r ó ż n e scenariusze swojej przyszłości - trepanacja czaszki, paraliż, wegetacja p o d postacią człowieka-rośliny, śmierć w męczarniach... Rozpaczliwie czepiałem się modlitwy. Od tamtej p o r y wiem, że n i k t o własnych siłach nie jest w stanie zaprzeć się s a m e g o siebie, wyrzec się swojego „ja". N a s t ę p n e g o dnia lekarze stwierdzili, że nie ma ż a d n e g o guza i puścili mnie do domu. Czy potwora egoizmu da się raz na zawsze przebić - jak w a m p i r a o s i n o w y m kołkiem - by już więcej nie powstał? Czy też trzeba będzie walczyć z n i m do końca życia, a j e m u w miejsce jednej odrąbanej głowy b ę d ą wyrastać trzy nowe?
8
FRONDA
33
Czy rzeczywiście wyrzekłem się swojego „ja", jeżeli to nie ja to powiedziałem, tylko Ktoś we mnie? To, że ofiarowujemy coś Bogu swoimi ustami, łatwo m o żemy stwierdzić; ale jak sprawdzić, czy oddaliśmy Mu to n a p r a w d ę w s w o i m sercu? Czy z n a m samego siebie na tyle, żeby za całą pewnością powiedzieć, że moje oddanie - choćby tylko w tym j e d n y m m o m e n c i e - było całkowite? Czy nawet jeżeli świadomie nie ukryłem niczego przed Bogiem i p r z e d sobą, to rzeczywiście nie ma we m n i e rzeczy ukrytych przede m n ą samym? Kiedy modląc się, pytałem o to wszystko, po raz pierwszy w życiu doświadczyłem wolności Boga na modlitwie. Głowę miałem pełną gotowych odpowiedzi i pragnąłem je tak gorąco usłyszeć, że wręcz chciałem je na N i m wymusić. A jednak okazał On swoją suwerenność. Odpowiedź miała nadejść już wkrótce. Jestem Dawidem. Trwa uczta. Siedzę przy stole i nalewam wino mężczyźnie naprzeciw. Upijam Uriasza Chetytę, jednego z moich dowódców, którego żonę Batszebę pragnę posiąść. Plotę in trygi, prowadzę gry, zastawiam sieci. Uśmiecham się miło do Uriasza, zdobywam jego zaufanie, mówię jedno, a myślę co innego. Mam plan. Jego realizacja kosztować będzie życie mego dowódcy i wielu żołnierzy na froncie ammonickim. Traktuję ich instrumentalnie, podobnie zresztą jak Batszebę, byle tylko ziścił się mój plan, byle tylko postawić na swoim. Nagle spostrzegam, że Uriasz Chetyta ma twarz Chrystusa. Siedzę więc naprzeciw Jezusa i próbuję Go przechytrzyć. U ś m i e c h a m się do Niego i zastana wiam się, jak Go wykorzystać. Widzę Jego ufność i otwartość. Łapię się na tym, że nie mogę patrzeć Mu w oczy. Jako dziecko topiłem się w jeziorze i pamiętam, że w ciągu kilku, m o ż e kilkunastu sekund przed oczyma wyobraźni zaczęły mi się przesuwać jak w kalejdoskopie różne sceny z mojego życia. Teraz doświadczyłem takiej retrospektywy podczas modlitwy. Zobaczyłem nagle po kolei wiele m o m e n t ó w , w których okłamywa łem ludzi. Potem były sceny, w których osądzałem i potępiałem innych. Później widziałem te sytuacje, w których inni byli przeze m n i e wykorzystywani. Wszę dzie powtarzała się zadziwiająca prawidłowość - im bliższe relacje łączyły m n i e JESIEŃ 2004
9
z poszczególnymi ludźmi, tym bardziej instrumentalnie byli oni przeze m n i e traktowani. Jeśli kogoś nie wykorzystywałem, to tylko dlatego, że nie m i a ł e m z n i m bliższych relacji. A najbardziej ze wszystkich okłamywałem, osądzałem i wykorzystywałem Tego, który objawił mi się jako najbliższa mi osoba. - J a k wygląda n a p r a w d ę t o moje „ja"? Proszę, pokaż m i je. Cisza. P r z y p o m i n a m sobie, co J e z u s powiedział siostrze F a u s t y n i e . Kiedy p r o s i ł a Go, by pokazał jej, jaka jest grzeszna, C h r y s t u s o d p o w i e d z i a ł , że n i e pokaże, p o n i e w a ż gdyby to zrobił, u m a r ł a b y z przerażenia. Siostra Faustyna... - Proszę Cię, pokaż mi tyle, ile z d o ł a m znieść. Treści zapamiętane podlegają zapomnieniu, przyjęte sercem trwają. ks. Józef Kozłowski
Trzyma m n i e za rękę. Schodzimy w dół do coraz niższych kręgów. S c h o d z i m y na s a m o d n o duszy. Widzimy z góry o g r o m n ą jaskinię, na s a m y m jej dole krąg k a m i e n n y c h figur otacza p e w i e n p u n k t w środku. A w środku... nie ma nic. D o p i e r o po p e w n y m czasie domyśliliśmy się raczej, niż zobaczyliśmy, że znaj duje się t a m pyłek, punkcik, m i k r o e l e m e n t , który d o n o ś n y m g ł o s e m w o ł a ł , że jest c e n t r u m wszechświata. - Dlaczego jestem taki niespokojny? - Bo osądzasz innych. - Dlaczego osądzam innych? - Bo nie znasz samego siebie. Dialogi Ojców Pustyni
Człowiek m o ż e czuć się pusty, wydrążony, wypalony, nikczemny, a j e d n a k jest r a t u n e k . Podczas spowiedzi generalnej d o ś w i a d c z y ł e m łaski przeba czenia, p o j e d n a n i a z Bogiem oraz szczęścia i p e ł n i w duszy. Z r o z u m i a ł e m prawdziwość słów św. Augustyna, że niespokojne jest serce moje, d o p ó k i n i e spocznie w Bogu. Przepaść między t y m d o ś w i a d c z e n i e m a możliwością o d d a nia go w słowach jest nie do przebycia. Wiem już, że jestem grzesznikiem nie dlatego, że grzeszę; ale że grzeszę dlatego, że jestem grzesznikiem. Jeśli nie grzeszę, to nie ma w tym żadnych moich zasług, bo tak naprawdę to Pan Bóg nie dopuszcza do takich okazji. Codziennie z m a g a m się, upadam, wstaję, ale m a m ufność w tej Nadziei, której zawierzyłem. GRZEGORZ GÓRNY
10
FRONDA
33
podrugie:
WYPALENI KRZYSZTOF
KOEHLER
Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy, gdyż Pan nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy. (Wj 2 0 . 7)
I Działo się to mniej więcej przed dziesięciu laty. Spędzałem w t e d y sporą część dnia w niewielkim pokoju w ogromnej kamienicy przy Starym Kleparzu. Kiedy otwierało się okno, dolatywał z dołu h a ł a s z placu, gdzie najlepiej było widać (i słychać) rozpęd ekonomiczny pierwszej p o ł o w y lat dziewięćdziesiątych: cha rakterystyczny jazgot dokonującego się w dole handlowania, targowania się, klaksonów, przekleństw, śmiechów, niekiedy pijackich wrzasków. Jakoś cha rakterystycznie o w o ekstatyczne krzątanie się, zabieganie, rozpędzenie na dole współgrało z chwilą w dziejach, kiedy wszystko ruszało się po k o m u n i s t y c z n y m zlodowaceniu, kiedy h a n d l o w a n i u na placu towarzyszyło h a n d l o w a n i e w polity ce, kiedy kończono stare i rozpoczynano n o w e wojny na górze, kiedy z m i e n i a n o rządy, wybierano polityków, czytano łapczywie gazety, kiedy Polska sprawiała wrażenie, jakby rzeczywiście się odrodziła i była w fazie stawania się, poszuki wania, dochodzenia do swojej formy. W pewien s p o s ó b w ł a ś n i e t e n m o m e n t , to ekstatyczne zabieganie wokół egzystencji w o w y m czasie było też m o i m udziałem. Napisawszy doktorat, w okolicach czasowych jego obrony, zacząłem się wreszcie domyślać i w e w n ę t r z n i e ustalać, gdzie jestem, k i m j e s t e m , dokąd zamierzam się udać; c z u ł e m i doświadczałem tej jedynej m o ż e w życiu sytuacji, kiedy ma się wrażenie, że stoi się m o c n o na ziemi, bo się sobie swoje miejsce na niej uświadomiło. Miałem też poczucie, że wyposażony w w y t r e n o w a n y JESIEŃ 2 0 0 4
11
intelekt m o g ę się zmagać ze światem, że d o r o b i ł e m się w ł a s n ą pracą jakiejś wizji wspólnoty, że wiem, kogo chcę popierać, a z k i m się chcę spierać, i wiem, jakie idee należy przywrócić polskiemu życiu d u c h o w e m u . Właśnie do takiego mnie, w takim czasie i do takiego miejsca, przed mniej więcej dziesięciu laty przyszło dwóch redaktorów „Frondy" z propozycją współ pracy. Byli młodsi ode mnie. Mieli w sobie m o c działania i byli dla m n i e jak wyba wienie, bo ukazali mi w czasie krótkiej rozmowy, że to, co przeżywam, co myślę, w jaki sposób postrzegam rzeczywistość, to nie jest tylko moja prywatna sprawa. A było to p o w o d e m pewnej samotności towarzyskiej i swoistego nierozumienia się ze środowiskiem inteligenckim. Był to też m o m e n t odnajdywania, jak we mgle, podobnych do siebie; poznawania się ze środowiskiem „Arcanów"; niedłu go p o t e m ze środowiskiem „ p a m p e r s ó w " . Każdy, k t o kiedykolwiek doświadczył tego niesamowicie budującego uczucia, kiedy w t ł u m i e inaczej myślących pozna je się nieoczekiwanie tych, którzy myślą podobnie, być m o ż e zrozumie mój stan ducha podczas tamtej rozmowy nad Placem Kleparskim. M i n ę ł o dziesięć lat i j u ż nie ma dla m n i e t a m t e g o pokoju. N i e istnieje j u ż p i s m o , dla którego pisywałem, właściwie tylko Kleparz niewiele się zmienił, poza tym, że placowe życie z o s t a ł o w t ł o c z o n e w formy bardziej cywilizowane. Przede wszystkim j e d n a k przez te dziesięć lat wiele z m i e n i ł o się we m n i e . Co ciekawe, zachodzi p e w n e sytuacyjne p o d o b i e ń s t w o : n a p i s a ł e m habilitację, znajduję się w okolicach czasowych jej obrony. Ale nie m a m j u ż takiej p e w n o ści (nie wiem, czy m a m jakąkolwiek p e w n o ś ć ) , gdzie j e s t e m i k i m j e s t e m ani dokąd z a m i e r z a m się udać. N a p e w n o m a n a t o wpływ to, c o zdarzyło się na zewnątrz, w polityce; ale też to, co nazywa się m o ż e pracą ducha, który podejrzliwie spogląda na tych, co zasłaniają się p o czuciem racji jak tarczą. Wiele z a p e w n e czynników złożyło się na t e n stan rzeczy. Tylko o j e d n y m chciałbym j e d n a k w s p o m n i e ć w kontekście Drugiego Przykazania. Z n a ł e m wielu ludzi
(a jednego
z nich z n a m m o ż e najlepiej) prowadzonych przez ideę ewangelizacyjną. Która s a m a w sobie jest rzeczą pięk ną. Która s a m a w sobie jest rzeczą dla ludzi słabych niebezpieczną. Dzisiaj wielu z tych ludzi (ten, które go z n a m najlepiej, także) ma poczucie w e w n ę t r z n e go wypalenia.
12
FRONDA
33
Może j e d n a k nie wszyscy z nich mają ś w i a d o m o ś ć , że i to wypalenie m o ż e w a r t o t r a k t o w a ć jako dar. Do nich więc te słowa kieruję. II „Wierzący p o w i n i e n świadczyć o i m i e n i u Pańskim, o d w a ż n i e wyznając swoją wiarę. Przepowiadanie i katecheza p o w i n n y być p r z e n i k n i ę t e adoracją i sza c u n k i e m dla Pana naszego, J e z u s a C h r y s t u s a " (KKK, 2 1 4 5 ) . Świadczenie o imieniu Pana. W kościołach a m e r y k a ń s k i c h jest to j e d e n z ważniejszych e l e m e n t ó w m s z y świętej. Kaznodzieja b u d u j e w wiernych przekonanie, że za chwilę skończy się uroczystość, skończy się z e b r a n i e t e a m u religijnego i czas będzie się rozejść do swoich o b o w i ą z k ó w (rodzina, środowisko, praca itd.) i że t a m wszędzie b ę d z i e m y zobowiązani (a m o ż e p o w o ł a n i ) , aby nieść światło Chrystusa, aby dawać świadectwo, aby s w o i m p o s t ę p o w a n i e m i d z i a ł a n i e m przynosić chwałę naszej wierze, n a s z e m u Bogu, aby dzięki t e m u n a s z y m p o s t ę p o w a n i e m p o m ó c k o m u ś znaleźć C h r y s t u s a . Zacna to idea ewangelizowania przez życie! Skąd więc moje wątpliwości? O t ó ż zadanie ewangelizowania m o ż e stać się p r z e s ł o n ą albo z a s t ę p s t w e m tego, co stanowi życie w e w n ę t r z n e , życie d u c h o w e . U t r u d n i a (a czasami zastępuje) wgląd w p r a w d ę o n i e d o s k o n a ł o ś c i własnej osoby. Z a m i a s t i n t r o spekcji i n a p r a w y niedoskonałości, w ogóle z a m i a s t p o w a ż n e g o r o z w a ż e n i a tego, kim się jest w oczach Bożych - „Alleluja i do p r z o d u " . Ten błąd (który wcale nie tkwi w idei ewangelizowania, ale k t ó r y jest z nią związany jak cień ze s ł o ń c e m ) n a s z e babcie nazywały p r o s t o i trafnie, mówiąc: „Gęba p e ł n a frazesów". U s t a Pana Boga p e ł n e . Czynienie Pana Boga p e ł n e . Dokonywanie a k t ó w Pana Boga p e ł n y c h . D o k o p y w a n i e p r z e c i w n i k o m Pana Boga p e ł n e . Wreszcie życie p r y w a t n e Pana Boga p e ł n e . Misja Pana Boga pełna. Widzicie? Słyszycie? Nie chodzi mi o dysproporcję m i ę d z y s ł o w a m i a czynami (bo to nie wy czerpuje złożoności p r o b l e m u ) . C h o d z i mi o ś w i a d o m o ś ć . C h o d z i mi o t e n e l e m e n t owej sytuacji, kiedy mając u s t a Pana Boga p e ł n e (i czyny Pana Boga p e ł n e ) , m a m ś w i a d o m o ś ć tego, ż e m a m o w ą p e ł n i ę w o b e c innych; świado mość, że patrząc na m n i e , słuchając m n i e , ci, z k t ó r y m i się stykam, mają możliwość (szansę) zbliżenia się do Boga ( p o z n a n i a Go, zakosztowania, jak Pan jest d o b r y ) . JESIEŃ 2004
13
C h o d z i mi o zbadanie intencji. Czy nie ma nic zagrażającego o d c z u w a n i u własnej osoby w sytuacji, kiedy ma się ś w i a d o m o ś ć (i czerpie się z tej świa domości satysfakcję), że czyni się coś Bogu w c h a r a k t e r z e manifestacji, ze względu na kogoś trzeciego. S i m o n e Weil, zafascynowana postacią świętego, chyba trafnie mówiła, że jest to ktoś taki, k t o u s u w a się, czyniąc z siebie (tam, gdzie był osobą) miejsce dla Boga. Święci udostępniają Boga światu przez to, że czynią z sie bie miejsce, gdzie Bóg m o ż e się światu objawić. Czy o p i s a n a p r z e z e m n i e sytuacja zaświadczania zbliża się do t e g o ideału, który wydaje mi się i d e a ł e m niezmiernie znaczącym? Czy święty m o ż e mieć p o d o b n ą intencję działania, jak t e n k t o ś przed stawiony wyżej? Wydaje mi się, że jeśli konstrukcje Weil zastąpimy starym chrześcijańskim s ł o w e m „ p o k o r a " , znajdziemy się w miejscu, skąd m o ż n a dalej s n u ć rozważania i śledzić losy tych, co wołali za Papieżem o „ N o w e j Wiośnie Kościoła", a dzisiaj przyszły na nich p r z y m r o z k i i już nie wołają nic.
III Chwilami m a m wrażenie, że historia wielu ludzi z m e g o środowiska (pewnie i m n i e samego po trosze) przypomina dzieje The best firiend of Jesus - jednego z bohaterów filmu 21 gramów, tego, którego grał Benicio del Toro. Nawrócony, popchnięty do działania, działający, ewangelizujący, w pracy, w d o m u i w kościele żył w złudnym poczuciu, że Jesus wymaga od niego działania i podpowiada praw dę tego działania „darzeniem" („dał" mu samochód, „dał" mu rodzinę, „dał" mu spokój). Jesus pomógł mu się wyzwolić z nałogu, wejść na drogę cnoty, dlatego pełno w jego ustach naturalnego dziękczynienia dla Jesusa, dlatego wszystko do Niego odnosi, dlatego na jego ustach Jesus gości nieustannie. Wspaniała historia nawrócenia: podobnych słyszałem wiele, sam miałbym tu coś do powiedzenia. Wielu z nas (ja na p e w n o ) żyło w tym stanie latami; w ł a ś n i e w słodkich latach 90. A j e d n a k The bestfriend of Jesus ma okazję p o z n a ć p r a w d ę o sobie, p r a w d ę która znajduje się poza jego projekcją. O d s ł o n i ć tego, który jest p o d s p o d e m „ m o c n e g o ewangelizatora". Otrzymuje szansę na wgląd w p r a w d ę , ale możliwość tę traktuje jako akt w y m i e r z o n y przeciwko sobie. I t r u d n o mu się dziwić: zabija s w o i m „ d a r o w a n y m przez Jesusa" pick-upem ojca z dwojgiem
14
FRONDA
33
dzieci. I w gruzy wali się cała filozofia Najlepszego Przyjaciela Jesusa: w t r ą c o n y do więzienia b o h a t e r w oczywisty s p o s ó b obarcza w i n ą za wszystko w ł a ś n i e Jesusa: to On dał mu a u t o , to J e m u poświęcił on swoje życie, dla Niego zmie nił się na lepsze, Jego chwałę głosił, więc o co teraz chodzi? C z e m u teraz doświadcza tego wszystkiego? M a m y w filmie w a ż n ą scenę, kiedy b o h a t e r wypala sobie w y t a t u o w a n e imię Jesus na p r z e d r a m i e n i u . Porzuca swoją r o dzinę i wyrusza jakby na p u s t y n i ę . Ładuje węgiel, jest brudny, obszarpany, mieszka w m o t e l u , z a p e w n e pociąga z flaszki. N i e ma t a m p e w n i e miejsca dla o d r z u c o n e g o Jesusa. Ale film kończy się dobrze. Nie z n a m y dokładnych p o w o d ó w p o w r o t u bohatera na ł o n o rodziny. Możemy się ich tylko domyślać. Poznajemy jedynie tragiczne okoliczności tego p o w r o t u . Ale m n i e interesuje teraz tylko j e d n o : znaczenie tej historii, miejsce po wypalonym na p r z e d r a m i e n i u imieniu Jesus.
IV Trochę p o d o b n y c h opowieści, na p e w n o nie tak tragicznych i radykalnych jak historia del Toro, słyszałem od wielu z n a s . Myślę, że wielu z nas, n a w e t jeśli łapa losu nie była dla n a s tak o k r u t n a , znajduje się dzisiaj w sytuacji owego w y b r u d z o n e g o w ę g l e m b o h a t e r a mieszkającego w wynajętym pokoju w m o t e l u . N i e m a m y już na u s t a c h ciągłego Jesus i Jesus, raczej jakąś gorycz porażki. M o ż e też trochę (albo wiele) b u n t u , niechęci do Jesusa, poczucia wypalenia, zniechęcenia. Ale do kogo ta niechęć jest adresowana? Kim jest Jesus, postać złożona z naszej py chy, snów o potędze, poczucia mocy, postrzega nia siebie w kategoriach „nowej ewangelizacji" Europy, świata, autorów nowej sztuki chrześci jańskiej? I kto (co) w nas owego Jesusa wypalił (wypaliło)? Gęby pełne frazesów mieliśmy. I z o d w a ż n y c h e w a n g e l i z a t o r ó w przekształciliśmy się w tych, którzy s a m i potrzebują ewangelizacji. Ale m o ż e d o p i e r o w tych naszych (i Benicia) historiach deziluzji należy upatrywać d o w o d y na n i e z a s ł u ż o n ą Łaskę? Że o t o z rycerzy J E S I E Ń 2004
15
C h r y s t u s o w y c h staliśmy się kalekami, ale już n i e C h r y s t u s a , kalekami bezprzymiotnikowymi. Te wszystkie zdrady, niezliczone upadki, z a k ł a m a n i a , z a ł a m a n i a , depresje, gorycze, melancholie, agresje, u t r a t y miłości... Czy to ma być cena, jaką płacimy (i ci, co są blisko z n a m i , oni p r z e d e wszystkim) za stanięcie o k o w o k o nie z Prawdą, ale z p o s p o l i t ą p r a w d ą o n a s samych, i czy w świetle takiej s m u t n e j w ł a ś n i e p r a w d y m a m y z d a w a ć teraz egzamin z wierności? J u ż tylko psiej wierności, takiej, k t ó r a w i e r n i e czeka, ale nie zasłania się j u ż niczym, ż a d n ą projekcją? V I chyba najważniejsze w tych życiowych, a n i e filmowych, hollywoodzkich opowieściach jest t o , że wcale n i e m u s z ą się o n e zakończyć d o b r z e . Ze m o ż e już do końca życia b ę d z i e m y tkwić w tych swoich jaskiniach, n o r a c h , dziu rach, blokach, gdzieśmy zatargali swój los. I że t a m t r z e b a będzie chwalić Pana: szaro, cicho, p o k o r n i e , bez haseł, w e z w a ń , misji, p o r y w ó w d u c h a . Dzień po d n i u . G o d z i n a po godzinie. Bez frazesów. Zwyczajnie. Przemijając. Przetrzeć życie przez świat. Przecierpieć. Aż kiedyś przybędzie do naszej n o r y n a s z a śmierć. I to się skończy. N i e jak p r z e r w a n a kantata, oda, h y m n , tylko jak m r u c z a n k a albo rzężenie w bólu, w chorobie. Tylko czy z takiego miejsca b ę d z i e m y umieli podjąć p i e ś ń dziękczynną za c u d o w n y dar t e g o życia, k t ó r e g o u d a ł o się n a m (przy Jego pomocy) nie zmarnować? KRZYSZTOF KOEHLER
p ot r z e c i e :
CELEBROWANIE CODZIENNOŚCI T O M A S Z P. T E R L I K O W S K I Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci Pana, Boga twego. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram. W sześciu dniach bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty. (Wj 2 0 , 8 - 1 1 )
I Niedziela, pierwszy dzień n o w e g o tygodnia - to dla m n i e czas szczególny. Uczyłem się jego znaczenia, choć m o ż e w u s t a c h chrześcijanina b r z m i to dziwnie, z t e k s t ó w i myślicieli żydowskich. To rabini, pisząc o d n i u ostat n i m tygodnia, uświadamiali mi, czym p o w i n i e n się stać w m o i m życiu d z i e ń pierwszy - niedziela. „Sześć dni w tygodniu z m a g a m y się ze ś w i a t e m , czynimy sobie ziemię p o d d a n ą ; w szabat troszczymy się o ziarna wieczności zasiane w naszych s e r c a c h " - s t w i e r d z a A b r a h a m J e s h u a H e s c h e l i dodaje: „ s i ó d m y dzień tygodnia to dzień zawieszenia b r o n i w o k r u t n e j walce człowieka o prze t r w a n i e " . I tak być p o w i n n o : po sześciu d n i a c h zagonienia, z d o b y w a n i a kolej nych newsów, k o m e n t o w a n i a ich w kilku miejscach, p i s a n i u na z a m ó w i e n i e kolejnych t e k s t ó w - t e n dzień staje się czasem zatrzymania... p o w i e d z e n i a sobie „ s t o p " - dziś jest czas na co i n n e g o : na s p o t k a n i e z Bogiem, ale też na pobycie po p r o s t u z rodziną. Niedziela to dla m n i e r ó w n i e ż d z i e ń korzystania z p e ł n i życia, dzień, kiedy nie p o w i n i e n e m myśleć o przyszłości, nie p o w i n i e n e m k o n c e n t r o w a ć się n a planach, zamiarach, koniecznościach, ale p o p r o s t u J E S I E Ń 2004
17
pić h e r b a t ę , spacerować, modlić się i r o z m a w i a ć z żoną. „Rozpoczynając ko lację szabasową - opisuje znaczenie szabasu w j u d a i z m i e Lawrence K u s h n e r - m ó w i m y : «Boże, tak jak Ty skończyłeś swoje dzieło stworzenia, tak też i my kończymy prace całego tygodnia*. Dlaczego jest to tak w a ż n e ? M o ż e dlatego, ż e każde n i e u k o ń c z o n e zadanie o d obowiązków d o m o w y c h p o b u d o w ę d o m u , od przebaczenia po p r z y p o m n i e n i e bliskiej osobie, że ją k o c h a m y - w y m a g a odrobiny naszej uwagi. Takie zadanie w y m a g a od n a s , byśmy byli obecni we wczoraj, martwiąc się, czego jeszcze nie zrobiliśmy, lub wymaga, byśmy byli już w jutrze, trapiąc się tym, co m a m y jeszcze do zrobienia. A kiedy tylko jesteśmy z p o w r o t e m we wczoraj, albo j u ż w jutrze, nie j e s t e ś m y w p e ł n i tutaj. N a s z e ciała są oczywiście obecne, lecz n a s z a u w a g a s k i e r o w a n a jest gdzie indziej. [...] Co tydzień w szabat b ę d ę się n a p o m i n a ć , żeby smakować, jak słodko jest po p r o s t u być tu, gdzie j e s t e m , p o z o s t a w a ć w teraźniejszości, otwierać oczy na cud s t w o r z e n i a " . J e d n y m s ł o w e m niedziela, t r o c h ę tak jak sobota, p o w i n n a być t y m m o m e n t e m , gdy z a n u r z a m się w teraźniejszości, odkrywając b o g a c t w o wieczności - nieustającego „ t e r a z " w C h r y s t u s i e .
II Tak być powinno. Niedziela jednak, odkąd zacząłem pracować, była dla m n i e dniem
pracy.
Wstyd
się
do
tego przyznać, ale tak było. Przez cztery lata pracowałem w Radiu Plus jako dziennikarz od spraw kościelnych. A imprezy kościelne odbywają się zwy kle w niedziele. I nie ma zmiłuj - telefon od wydawcy i krótkie stwierdzenie: ludzie czekają na informację. Bywały miesiące, że nie m i a ł e m ani jednej niedzieli wolnej. Bywały niedziele, że na mszy świętej by łem czysto zawodowo, jako FRONDA
33
dziennikarz piszący z niej relację. A to zdecydowanie nie jest to sarno, co uczest nictwo we mszy świętej jako wierny. Rodzice i żona mieli dosyć, ale przecież nie odmawia się szefostwu. I tak stopniowo niedziela wypadała z życia. Była d n i e m nie tyle odpoczynku, ile większej ilości pracy. Nie było czasu na zatrzymanie, odpoczynek, modlitwę. Bywałem na kilku mszach dziennie, ale żadnej z nich nie przeżywałem jak katolik. Zmiana pracy nieco poprawiła sytuację, ale wtedy pojawił się doktorat. Miałem go skończyć w określonym terminie. I co? Oczywiście najlepszym dniem do jego pisania była niedziela. Siadałem wtedy - już po mszy świętej - za biurkiem i pisa łem, pisałem, pisałem: po kilkadziesiąt stron. Wieczorem byłem zmęczony, zado wolony, bo przecież spełniłem swój religijny obowiązek, a do tego jeszcze dopisa łem kilkadziesiąt stron do pracy. Niedziela stała się więc z dnia odpoczynku dniem pracy intelektualnej. Miłą odskocznią od dziennikarskich obowiązków. I tak wyglądało to (nie) ś w i ę t o w a n i e niedzieli lata całe. Aż w k o ń c u Bóg obdarował m n i e i moją ż o n ę córką Marysią. I jej o b e c n o ś ć z m i e n i ł a s p o r o . N i e w w a r u n k a c h świętowania. Te p o z o s t a ł y takie s a m e . N a d a l co trzy tygodnie m u s z ę stawić się w pracy i spędzić t a m sympatyczny dzionek. N a d a l zaległe teksty z tygodnia, które m u s z ę napisać na jakiś t e r m i n , często powstają w nie dzielę (mało brakowało, a t e n tekst również by tak p o w s t a ł , ale u z n a ł e m to za p r z e s a d n ą hipokryzję i, choć j u ż siedziałem przy k o m p u t e r z e gotowy do pisania, p o r z u c i ł e m t e n p o m y s ł ) . A j e d n a k kilkumiesięczne dziecko n a u c z y ł o m n i e , czym jest i czym być p o w i n n o w m o i m życiu ś w i ę t o w a n i e niedzieli. Nauczyło praktyki tego, o czym w i e d z i a ł e m od rabinów.
III Marysia urodziła się w sierpniu i od razu zmieniła moje życie. Jak t a r a n prze wartościowała wszystko, co robiłem. Najpierw zacząłem wracać szybciej do d o m u , p o t e m starałem się - na ile było to możliwe - spędzać niedzielę z nią i Małgosią, tak by było to rzeczywiście święto całej rodziny. R a n o (zwykle około jedenastej, bo wtedy Marysia jest między karmieniami) wspólnie idziemy do kościoła. Niewiele (czasem to n a w e t dobrze, biorąc p o d uwagę p o z i o m polskiej homiletyki) zostaje mi w pamięci z kazań, bo córka uczy się chodzić i nie uwa ża za stosowne przerywać tej nauki w trakcie liturgii czy homilii. A j e d n a k te chwile, gdy na m o m e n t się zatrzymuje, by popatrzeć na obraz, kwiaty czy kośJ E S I E Ń 2004
19
cielne freski, są dla m n i e m o m e n t e m szczególnej modlitwy. A p o t e m w s p ó l n a k o m u n i a i poczucie, że C h r y s t u s jest nie tylko w sakramencie, ale i obok m n i e w dziecku, którym po wielu latach oczekiwania nas obdarował. Msza t o j e d n a k d o p i e r o początek ś w i ę t o w a n i a d n i a Pańskiego. P o t e m jest w s p ó l n y obiad u rodziców albo przygotowany (wstyd się przyznać) p r z e z e m n i e . I spacer, zabawy, h u ś t a w k i i zjeżdżalnie. R o d z i n n a n o r m a l n o ś ć . N i b y nic szczególnego, a czuję, że to w ł a ś n i e jest u ś w i ę c a n i e s i ó d m e g o dnia, w c h o dzenie w wieczność taką, jaka o n a będzie. Ten dzień święty, jak go p r z e d s t a w i ł e m , wygląda dość n o r m a l n i e . N i e ma w n i m nic szczególnie p o b o ż n e g o czy, jak to się m ó w i w p e w n y c h środowi skach, świętojebliwego. I dobrze, bo p o b o ż n o ś ć , religia, ś w i ę t o w a n i e - jak je r o z u m i e m - to czynności życia c o d z i e n n e g o , celebrowanie - w całym t e g o słowa znaczeniu - zwyczajności n a s z e g o życia r o d z i n n e g o , naszych przyzwy czajeń. Rodzina, w s p ó l n y obiad, spacer, bujanie się z dzieckiem na h u ś t a w c e są, by posłużyć się p r z e n o ś n i ą Wasyla Rozanowa, r ó w n i e ż religią, są przeja w e m naszego życia z Bogiem. Byłoby h e r e t y c k i m klerykalizmem u z n a n i e , że świętowanie niedzieli wyrażać się ma wyłącznie we m s z y świętej, p o b o ż n y c h czytaniach, lekturze P i s m a świętego i w s p ó l n y c h d o m o w y c h m o d l i t w a c h . Religia, a co za t y m idzie ś w i ę t o w a n i e niedzieli, ma wypełniać całe moje życie, a jego przejawem - t a k s a m o d o b r y m , jak w s p ó l n a m s z a święta - jest zabawa w piaskownicy z Marysią, g o t o w a n i e o b i a d u czy p o g a d u s z k i z rodzi cami. Liturgia codzienności, m ó w i ą c p o p r o s t u . Oczywiście każdy mój dzień p o w i n i e n być taką liturgią. Tyle że Bóg t a k ułożył świat, że jest w n i m czas na p o g o ń za rzeczami, k t ó r e p o z b a w i o n e są wiecznego znaczenia, i czas, gdy t r z e b a się poświęcić r z e c z o m p r a w d z i w i e w a ż n y m . Tym czasem jest celebrowanie codzienności i s p o t k a n i e z Bogiem nie tylko w Komunii, ale i w ludziach. I jest n i m niedziela. Wciąż się jej uczę, wciąż u p a d a m , wciąż z a g a n i a m niedzielę i p o z b a w i a m ją jej znaczenia. I wciąż na n o w o odczytuję ją i z m u s z a n y p r z e z córkę z o s t a w i a m wszystko, by być z nią. I dzięki t e m u n i e m a m czasu na głupoty, na myślenie o sprawach, k t ó r e będę m u s i a ł załatwić j u t r o . Tak t o Bóg w y m u s z a n a m n i e ś w i ę t o w a n i e s w e g o dnia. J e s t e m Mu za to wdzięczny, bo coraz wyraźniej widzę, że r e g u ł a o d p o czynku jest m u r e m , k t ó r y m oddziela On m n i e , moje życie i moją r o d z i n ę od nacisku świata, który chce je zburzyć. TOMASZ P. TERLIKOWSKI 20
FRONDA
33
p oc z w a r t e :
ODKRYCIE OJCA RAFAŁ
TICHY
Dlaczego w ł a ś n i e oni? Dlaczego związek z n i m i m i a ł b y więcej znaczyć dla mojego życia d u c h o w e g o niż przyjaźnie z a w a r t e na p o l u bitwy, na studiach, w pracy? Napiszę o m o i m ojcu. C h o ć to z m a m ą j e s t e m bardziej związany czasem, miejscem i akcją mojego życia. W i e m , że to z r o z u m i e . Jesień 199?. Komorów. O ś r o d e k dla psychicznie chorych. N i e tych najwyż szego kalibru. Tu leczą z a b u r z e n i a na niższych p o z i o m a c h p o d ś w i a d o m o ś c i : nerwice i depresje. O ś r o d e k w K o m o r o w i e to „Czarodziejska góra". O t o c z o n y wysokim k a m i e n n y m m u r e m , za k t ó r y m rozciąga się park. Sieć spacerowych dróżek p r o w a d z i do s t a w ó w o d w i e d z a n y c h p r z e z kaczki i łabędzie. W środ ku parku stoi b u d y n e k , w k t ó r y m m i e s z k a m y : ni to secesyjny pałacyk, ni to PRL-owski o ś r o d e k wczasowy. Przed b r a m ą o ś r o d k a biegnie asfaltowa droga, k t ó r ą wciąż przejeżdżają samochody. Gdy s t o i m y przy b r a m i e , ludzie z sa m o c h o d ó w przyglądają się n a m u w a ż n i e . Dzięki szyldowi wiedzą, co to za ośrodek. My r o b i m y do n i c h głupie miny, jak Jack Nickolson, który w Locie nad kukułczym gniazdem t a k b a r d z o d o w a r t o ś c i o w a ł o b r a z w a r i a t a . Gdy j e d n a k wychodzimy na z e w n ą t r z do miasta, n i k t n i e wie, k i m jesteśmy. D o b r z e się kamuflujemy. To my p a t r z y m y na przechodzących o b o k ludzi z wyższością. J e s t e ś m y przecież z „Czarodziejskiej góry", o n i zaś są z nizin. Co m o g ą wie dzieć o bólu, lęku, nadziei, m a r z e n i a c h , o o t c h ł a n i a c h swojej psychiki? Po za tym nie są n a w e t w stanie o d r ó ż n i ć p r o z a c u od h y d i p h e n u . Jest mi tu d o b r z e . D u ż o czytam, leżakuję, p r z e l e w a m swoje o d m i e n ne stany świadomości na p a p i e r za p o m o c ą k r e d e k i farb, r o z l u ź n i a m swe
22
FRONDA
33
znerwicowane m i ę ś n i e na zajęciach z jogi, p o z w a l a m się p r o w a d z i ć r y t m o m muzyki na m u z y k o t e r a p i a c h oraz niekończących się wieczorkach zapoznawczych, t r o c h ę się podkochuję i odkochuję, z a w i e r a m przyjaźnie p o g ł ę b i a n e c o d z i e n n y m w s p ó l n y m p a r z e n i e m kawy, w s p ó l n y m p a l e n i e m p a p i e r o s ó w i wspólnymi r o z m o w a m i skupionymi w o k ó ł s a k r a m e n t a l n e g o tu pytania: „Jak się dziś czujesz?". J e d n a k najbardziej cenię sobie cotygodniowe r o z m o wy z d o k t o r e m R. Swą brodą, głębią spojrzenia, ironią i m a i e u t y c z n ą m e t o d ą wyciągania z r o z m ó w c y tego, o czym wiedział, ale nie zdawał sobie sprawy, że wie, p r z y p o m i n a ł mi Sokratesa. Jako zapalony s t u d e n t filo zofii m o g ł e m więc prowadzić z n i m żywy psycho-filozoficzny dialog. Z u p e ł n i e j e d n a k nie p r z e c z u w a ł e m , d o czego t o wszystko zmierza. A wszystko to z m i e r z a ł o do tego, żeby m n i e , o w s z e m , uspokoić, wyciszyć, rozluźnić, ale p r z e d e w s z y s t k i m zaskoczyć. I p e w n e g o dnia z o s t a ł e m zaskoczony. Codziennie rano spotykaliśmy się w pokoju wyłożonym ma teracami i poduszkami na luźne psycho-wynurzenia z naszym terapeutą M. Miałem do niego dziwny stosunek. Z jednej strony chciałem mu pokazać swą niezależność, z drugiej zaś nieustan nie zabiegałem o jego akceptację i uznanie. I to w sposób tak emocjonalnie i uczuciowo zaangażowany, że wręcz nienatu ralny. Dobrze sobie z tego zdawał sprawę i w o d p o w i e d n i m momencie to wykorzystał. Pewnego dnia na jednej z takich sesji zupełnie wyluzowany brałem udział w rozważaniach nad jaki miś duperelami, o których dziś nawet nie p a m i ę t a m . Nie wiem, w jaki sposób rozmowa zeszła na t e m a t naszych ojców. Nie w i e m też, jak to się stało, że zacząłem coś przebąkiwać o m o i m . Szybko jednak przestałem, gdyż wydało mi się to m a ł o istotne. Niewiele w tym czasie o n i m myślałem. Odszedł od m a m y i ode mnie, gdy m i a ł e m dziesięć lat, spotykałem się z n i m dość często, rozmawialiśmy o książkach, kochałem go, to wszystko, co tu dywagować. A jed nak terapeuta M. drążył. Zaczęło m n i e to męczyć. O co chodzi, tata jak to tata, jestem z n i m w dobrych stosunkach, nic do niego nie m a m , on ma swoje życie i swoje problemy, a ja m a m swoje życie i swoje problemy, czasem spotkamy się i pogadamy o książkach. Czy m a m do niego jakiś żal? No przecież powtarzam, że sympatycznie rozmawiamy sobie o książkach i że go kocham. Czy m a m żal? Nie, odczep się, przestań mi wmawiać. Nic ci nie wmawiam, tylko pytam. No J E S I E Ń 2004
23
to mówię, że rozmawiamy o książkach i że nie m a m żalu... N o , m o ż e za to, jak postąpił z m a m ą . No i jeszcze coś... Nie, nie chcę o tym opowiadać. Czy chcę teraz porozmawiać o tym z m o i m ojcem? W jaki sposób, skoro go tu nie ma? Gardło mi się ścisnęło, oczy zwilgotniały, żal wyszedł z bardzo starannego, mistrzowsko wręcz zaprojektowanego prze ze mnie ukrycia. Byłem gotowy. I zaczęła się stara zagrywka z psychodramą. Może dla niektórych oklepana i trochę banalna, ale w m o i m wy padku jak najbardziej na miejscu. Terapeuta M. dobrze bowiem zdawał sobie sprawę, że cała nienaturalność moich zachowań wobec niego wynika z chronicznych niedoborów ojcowskiej bliskości w mojej psychice, a tym samym z przerzucenia relacji ojciec-syn na nasze relacje terapeutyczne. Gdy więc usiadł przede m n ą i oznajmił, że mogę mu powiedzieć to, co chciałbym powiedzieć swemu ojcu, nie miałem siły, by się t e m u oprzeć. Zniknęła sala z materacami, zniknęli inni pacjenci, zniknął Komorów, byłem ja i on, syn i ojciec, i było dużo niczym nie krępowanych łez; syn płakał, gdy mówił, ojciec płakał, gdy słuchał litanii żalów syna: że opuścił m a m ę , że musiałem oglądać jej łzy, że go nie było, gdy grałem z chłopakami na boisku i chciałem się tym przed n i m pochwalić, że nie miałem się komu zwierzać z mych coraz bardziej „męskich" spraw i wobec kogo po „mę sku" buntować, że gdy przyszła ta choroba, to też go przy mnie nie było. Lecz p o t e m przemó wił ojciec, a ja słuchałem: o jego życiu naznaczo nym samotnością i cierpieniem, o jeszcze bardziej dojmującym braku ojca, który zginął na wojnie, gdy on miał niespełna rok, o błędach, które popełnił i które stały się krzyżem jego życia, o wiecznie nieukojonym poszukiwaniu oparcia w Kimś, kto go zaakceptuje takim, jaki jest. I w pewnym momencie wydawało się, że mówimy razem, jednym głosem, zupełnie to samo.
24
FRONDA
33
Wtedy z r o z u m i a ł e m więcej z historii m e g o życia niż kiedykolwiek dotąd, wtedy też jak nigdy dotąd poczułem, że j e s t e m s y n e m m e g o ojca. Gdy padliśmy sobie w ramiona, przebaczając i prosząc o przebaczenie, gdy przylgnęliśmy do siebie tak m o c n o , iż nic nie było n a s w stanie oddzielić, c h o r o b a z niższych par tii mej podświadomości została śmiertelnie ugodzona. Objawy ustały na tyle, że nadeszła chwila opuszczenia „Czarodziejskiej góry". Sama n e u r o z a nie zginęła zupełnie i zapewne do końca życia nie zniknie z zakamarków mojej psychiki. Czasem w swych przedśmiertnych drgawkach p r z y p o m i n a mi o sobie, czasem nawet w jakimś nagłym przypływie sił jest w stanie m o c n o m n ą potrząsnąć. Jednak została p o k o n a n a na tyle, że nie jest już w stanie rządzić m y m życiem, nie ma już siły prowadzić m n i e na p o s t r o n k u lęku. Jest ościeniem, który nie pozwala mi spocząć w o d m ę t a c h lukrowatego świętego spokoju, ościeniem przypominającym mi o ojcu, i to nie tylko tym ziemskim. Lato trzy lata później. Wiozę m e g o ojca na d e t o k s . Z a d z w o n i ł do m a m y i do m n i e dzień wcześniej. Przyznał, że nie radzi sobie j u ż z u p e ł n i e z a l k o h o l e m (o czym my wiedzieliśmy od d a w n a ) , i spytał czy m o ż e m y mu p o m ó c . Dzie sięć m i n u t później m a m a załatwiła mu d e t o k s przez z n a j o m ą z AA. Ale t a m przyjmowali d o p i e r o r a n o i w y m a g a n o s t a n u przynajmniej chwilowej trzeź wości. Przed n a m i długa, ciężka noc, kiedy ojciec nie będzie m ó g ł nic wypić i nie będzie m ó g ł być s a m . Pojechałem więc do niego. M u s i a ł e m powstrzy mywać łzy, widząc jego wycieńczone ciało i drżące ręce. W nocy kilkakrotnie rozważaliśmy problem, czy w a r t o u d a ć się d o sklepu p o t o j e d n o o s t a t n i e piwo, tylko j e d n o , n a p r a w d ę o s t a t n i e , przecież m o ż e złagodzić ból, jego i m ó j . Przetrwaliśmy do r a n a i dotarliśmy t a m gdzie t r z e b a na t r z e ź w o . Jak się m i a ł o p o t e m okazać, był to dla m e g o ojca m o m e n t w życiu całko wicie przełomowy. Odbił się od d n a i to b a r d z o wysoko. N i e tylko zmierzył się zwycięsko ze s w o i m a l k o h o l i z m e m (choć alkoholikiem w sensie b i e r n y m p o z o s t a n i e do końca życia), nie tylko uwierzył w Boga, nie tylko w s z e d ł do Kościoła, ale też z u p o r e m t r w a w wierze m i m o wciąż na n o w o otwierających się ran zadanych przez d a w n e życie. Ale to j u ż i n n a historia. A l b o w i e m n a s z a jazda na detoks m i a ł a też inny aspekt, dotyczący b e z p o ś r e d n i o m n i e . Odwoziłem ojca ze w s p o m n i a n ą panią z AA. Gdy wracaliśmy j u ż sami, stwierdziła, że dobrze by było, gdybym ja również zaczął chodzić na mityngi anonimowych alkoholików. Najpierw myślałem, że żartuje. Potem, gdy zrozuJESIEŃ 2004
25
miałem, że m ó w i jak najbardziej poważnie, zacząłem się irytować i oburzać. Po co mi te mityngi, ja nie piję, no, w każdym razie nie nałogowo, nie sięgam też po inne używki, poza papierosami i kawą. O w s z e m , m o g ł e m pójść raz czy drugi z ojcem, żeby dodał mi otuchy, ale m n i e to jest n i e p o t r z e b n e . Poza t y m ja nie m a m czasu, o co w ogóle chodzi. J e d n a k Pani z AA, nie przejmując się m o i m oburzeniem, chyba n a w e t spodziewając się go, uparcie twierdziła, że nie n a m a wia m n i e w tym m o m e n c i e do towarzyszenia ojcu, ale chce, abym zrozumiał i zaakceptował fakt, że ja s a m też m a m w p e w n y m sensie p r o b l e m alkoholowy. Przekonywała m n i e , że synowie bardzo często w tym względzie idą w ślady ojców. Częściowo w i n n e t e m u są geny, częściowo p o d ś w i a d o m a chęć p o w t ó rzenia przez syna błędów ojca, w celu utożsamienia się z n i m i rozgrzeszenia go w sobie. Nie chciałem t e m u wierzyć, nie chciałem tego słuchać. Pięć lat później u ś w i a d o m i ł e m sobie, że m i a ł a racje. Była Środa Popiel cowa, wieczór. Tego dnia m i a ł e m zrezygnować z p o d t r z y m y w a n e g o o s t a t n i o b a r d z o regularnie zwyczaju picia do lektury i do snu, picia coraz bardziej obfitego, coraz bardziej oszałamiającego, coraz częściej kończącego się n o c nymi w y p a d a m i na m i a s t o , by pić jeszcze więcej. Był to m o m e n t „ p u s t y n n y " w m o i m życiu, kiedy o d d a l o n y od jakichkolwiek możliwości realizowania się zawodowego, w poczuciu o d r z u c e n i a i z a p o m n i e n i a , w n e u r o t y c z n y m s a m o oskarżaniu się o n i e u d o l n o ś ć i m a ł o ś ć , nie widząc ż a d n e g o znaku „ p o c i e c h y " z Niebios, u ś p i ł e m w sobie jakąkolwiek zdolność r o z r ó ż n i a n i a duchów. Ale okres Wielkiego Postu i szczera chęć p o k u t y miały t e n p ę d ku zatraceniu zatrzymać. Była więc Środa Popielcowa, wieczór. M i a ł e m głowę p o s y p a n ą p o piołem, siedziałem zdyszany w fotelu, w ł a ś n i e w r ó c i ł e m ze sklepu n o c n e g o z butelką. Nie w y t r z y m a ł e m bólu. Przegrałem. W t e d y d o ś w i a d c z y ł e m tego, co mój ojciec, na mniejszą skalę, a j e d n a k t e g o s a m e g o : całkowitej b e z r a d n o ści i dojmującego upokorzenia, ale też p o t r z e b y wiary w Boga, tak silnej i bez warunkowej, jak tonący powietrza. R o z m a w i a ł e m o t y m z ojcem. Płakaliśmy, pocieszali się, modlili. Ojciec i syn, wierzący w t e g o s a m e g o Boga i zmagający się z tym s a m y m d e m o n e m . Gdy wiele lat wcześniej, latem 198? z d a w a ł e m na s t u d i a filozoficzne, też t o warzyszył mi ojciec, choć go fizycznie przy m n i e nie było. Byłem na r o z m o w i e kwalifikacyjnej. Z a d a n o mi s t a n d a r d o w e pytanie: dlaczego filozofia, a nie na przykład zarządzanie? Z d u m i e n i e e g z a m i n a t o r a było całkowite, gdy z a m i a s t 26
FRONDA
33
zarzucić go erudycją wynikającą z
przeczytania kich
lektur
w
liceum
wszyst
nadobowiązkowych,
zacząłem s n u ć opowieść właś nie o ojcu. J e d n o z m o i c h pierwszych w s p o m n i e ń z dzieciństwa to w s p ó l n e z ojcem o b s e r w o w a n i e pająków. W ogrodzie m o i c h dziadków w F o r d o n i e przesiadywa liśmy godzinami zaczajeni w pokrytych pajęczynami krzakach agrestu, porzeczek i m a l i n i obserwowaliśmy, jak piękny i przerażający stwór z m o z o ł e m m n i c h a wyplata nić, z anielską cierpliwością n a p r a wia pajęczynę p o r w a n ą przez zbyt d u ż e owady, z m o r d e r c z ą walecznością krzyżaka usidla m u c h ę . Na wyprawę do lasu zaś zabieraliśmy m i e d n i c ę i w o d ę . Gdy znajdowaliśmy m r o w i s k o , p o d c h o d z i l i ś m y jak najbliżej, nalewa liśmy do miednicy w o d ę , wchodziliśmy do niej i w t e d y m o g l i ś m y w spokoju obserwować m r ó w k i , bez n a r a ż a n i a się na zbyt bliskie z n i m i s p o t k a n i e . Przyglądanie się m r o w i s k u to j u ż był całkowity k o s m o s . Ojciec o p o w i a d a ł mi o niezwykłej, tajemniczej logice zakodowanej w i n s t y n k t o w n y m z a c h o w a n i u tej społeczności, o jej hierarchicznym układzie, o bezwzględnej walce o prze trwanie, jakie ciągle wiedzie. Gdy wracaliśmy do d o m u , ojciec ustawiał na balkonie teleskop. Z księżycem i gwiazdami na niebie z a p o z n a ł e m się wcześ niej niż z literami i liczbami. Wraz z u p ł y w e m lat w s p ó l n ą fascynację m r ó w k a m i połączyliśmy ze w s p ó l n ą fascynacją książkami. P a m i ę t a m , że gdy ojciec siadał do jakiegoś posiłku, s a m zawsze stawiał p r z e d t a l e r z e m książkę, zazwy czaj Bajki robotów L e m a bądź Szwejka Haska. Z o d d a n i e m p o s z e d ł e m t r o p e m tej tradycji. Przed m o i m t a l e r z e m naj p i e r w stał Tytus, Romek i A'Tomek, p o t e m Łowcy mamutów, w końcu także Lem. Do dzisiaj obydwaj w y o b r a ż a m y sobie Raj jako wielką bibliotekę. J e d n a k mój egzamina t o r nadal nie r o z u m i a ł , po co o t y m w s z y s t k i m m ó w i ę , i nawoływał m n i e , a b y m przystąpił ad rem. O t ó ż to wszystko m i a ł o swoje n a t u r a l n e p r z e d ł u ż e n i e w najbar dziej pasjonujących, fizycznych, metafizycznych, filozoficz nych i teologicznych dyskusjach m e g o życia, dyskusjach, jakie p r o w a d z i ł e m w ł a ś n i e z ojcem. Mój ojciec był ateistą. Ale t a k i m J E S I E Ń 2004
27
dziwnym, wciąż w swych rozważaniach dotykającym Tajemnicy; opowiadają cym o s t r u k t u r z e a t o m u tak, że w y d a w a ł o się, iż o stojącym za t y m w s z y s t k i m Absolucie nie w s p o m i n a tylko dlatego, że u m y s ł o w i ścisłemu w tych czasach nie w y p a d a ł o tego w s p o m i n a ć . Dlatego fakt mojego n a w r ó c e n i a przyjął ze spokojem, a m o ż e n a w e t z p e w n ą p o d ś w i a d o m ą satysfakcją. W k a ż d y m ra zie dopiero teraz mieliśmy n a p r a w d ę poważny, niezgłębiony i n i e s k o ń c z o n y t e m a t do scholastycznych disputatio. Ojciec dzięki Bogu nie dawał spokoju mojej wierze, jeżeli chodzi o jej i n t e l e k t u a l n ą p o d b u d o w ę . Aby o d p o w i a d a ć na jego pytania, zbijać jego argumenty, d o w o d z i ć swoich racji, m u s i a ł e m d u ż o czytać, pytać bardziej wtajemniczonych, przemyśliwać i p r z e f o r m u ł o w y w a ć to, co dotąd wydawało mi się p e w n i k i e m . W każdym razie to te dyskusje od wołujące się do wspólnych l e k t u r i w s p ó l n y c h obserwacji m r o w i s k i gwiazd sprawiły, że moja wiara nie była fideizmem i że zawsze szukała głębszej metafizycznej podbudowy. Fides ąuerens intellectum. Na t y m skończyłem p r z e d e g z a m i n a t o r e m moją opowieść o ojcu, mając nadzieję, że lepszego a r g u m e n t u za w y b o r e m filozofii t r u d n o szukać. J e d n a k na s t u d i a d o s t a ł e m się d o p i e r o z odwołania, używając j u ż innych a r g u m e n t ó w . W pierwszej r u n d z i e o d p a d ł e m . Widocznie nie p r z e k o n a ł e m e g z a m i n a t o r a d o i s t n i e n i a ścisłego związku między u m i ł o w a n i e m m ą d r o ś c i a u m i ł o w a n i e m ojca. Przez szereg lat dość abstrakcyjne i m a ł o z r o z u m i a ł e było dla m n i e stwier dzenie w y p o w i a d a n e przez wielu p r z e w o d n i k ó w d u c h o w y c h : że obraz Boga Ojca budujemy sobie na p o d s t a w i e relacji do ojca ziemskiego. Lecz stwier dzenie to p r z e s t a ł o być dla m n i e abstrakcją, gdy stało się ciałem. Moje b a r d z o uczuciowe przywiązanie do Niego, a z a r a z e m ciągła nieufność i strach p r z e d oparciem się na N i m , ciągły w e w n ę t r z n y lęk, że m n i e opuści, gdy Go b ę d ę p o trzebował, ciągłe niezdecydowanie w wyborze drogi p o w o ł a n i a - to wszystko odziedziczyłem wraz ze słabością psychiczną po z i e m s k i m ojcu. Ale odziedzi czyłem też po n i m całą swą konstrukcję i n t e l e k t u a l n ą , pozwalającą p o p r z e z to, co widzialne, odkrywać to, co Niewidzialne. Bez tej fascynacji u k r y t y m w y m i a r e m świata, k t ó r ą mi przekazał jako malcowi i podsycał we m n i e p r z e z całe me życie, nigdy nie byłoby mi d a n e przeżywać tej intelektualnej radości, jaką było s ł u c h a n i e w y k ł a d ó w z filozofii i jaką jest, teraz j u ż niejako zawo dowe, wnikanie w metafizyczne i m i s t y c z n e zakamarki wiary. Oczywiście, to tylko niektóre z a s p e k t ó w mojej relacji z Bogiem. A j e d n a k zbyt często
28
FRONDA
33
wpływały decydująco na moje życie, a b y m m ó g ł je jak kiedyś i g n o r o w a ć . Gdy więc teraz p a t r z ę na m e g o syna, z a s t a n a w i a m się, jaki o b r a z Ojca b u d u j e so bie w duszy. Jak daleko pójdzie ś l a d e m m o i c h błędów, na ile u k s z t a ł t u j ą go moje fascynacje, czy z a c h o w a w p a m i ę c i ś w i a d e c t w o mej wiary. W i e m , że Bóg m o ż e wszystko uzdrowić, wszystko p r z e m i e n i ć , ale w i e m też, że jest Bogiem objawiającym się w historii, Bogiem w c i e l o n y m i że od tej naszej „cielesnej h i s t o r i i " nie abstrahuje, lecz w ł a ś n i e p o p r z e z nią się z n a m i k o n t a k t u j e ; to w ł a ś n i e ją p r z e m i e n i a , ją czyni n o w ą . Odkryłem, że jest Ojcem m e g o ojca, m o i m i m e g o syna, że jest Ojcem n e u rotyków i alkoholików z zacięciem rozprawiających o książkach i pająkach. Ojcze nasz... RAFAŁ TICHY
p op i ą t e :
BYŁEM I J E S T E M MIĘCZAKIEM FILIP
MEMCHES
Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! (Ef 4, 2 6 )
1. Na początku była zawiść. Kain zabił Abla z zawiści. A więc spirala zabójstw nie zaczęła się od prymitywnej rywalizacji o p r z e t r w a n i e . Tak m o g ł o być w wypadku reszty s t w o r z e ń . Człowiek to j e d n a k i s t o t a r o z u m n a , o b d a r z o n a uczuciami wyższymi. Wszystko więc p o s z ł o o u r a ż o n ą d u m ę i r e s e n t y m e n t . 2. Żyjemy w epoce humanitarnych zasad i troski o pokojową koegzysten cję narodów, chociaż codzienne informacje, jakie otrzymujemy za pośred nictwem mediów, wzbudzają co do tego wątpliwości. Przykazanie „Nie będziesz zabijał" (W 2 0 , 1 3 ) wydaje się z jednej stro ny banalną oczywistością, a z drugiej - przywoły w a n e jest jako zasada moralna, która bezwzględnie zakazuje uśmiercania bliźnich. Dzięki t e m u nie skorzy do toczenia jakichkolwiek wojen i unikający wszelkiej przemocy kulturalni mieszkańcy Zachodu mogą tkwić w błogim przekonaniu, że piątego przy kazania przestrzegają doskonale. 3. Zawsze byłem m i ę c z a k i e m . Na p o d w ó r z u czy w szkole u n i k a ł e m bójek, a jeśli już się b i ł e m , to z reguły o k a z y w a ł e m się słabszy. Ta słabość fizyczna miała oczywiście w p ł y w na m o j ą psychikę. Kiedy b y ł e m w ś r ó d rówieśników, b r a k o w a ł o mi odwagi i p e w n o ś c i siebie. O d r z u c a ł e m więc p r z e m o c , bo t a k mi
30
FRONDA
33
było wygodnie. P o t e m uczyniłem z tego swój światopogląd - n a i w n y świato pogląd nastolatka. 4. Friedrich W i l h e l m N i e t z s c h e u w a ż a n y jest za czołowego filozofa późnej nowożytności, który dostarczył amunicji intelektualnej XX-wiecznym w r o g o m chrześcijaństwa. W rozprawie Z genealogii moralności niemiecki myśliciel stawia tezę, iż dawne
przedchrześcijańskie
rozróżnienie
„dobry - lichy" ustąpiło w ciągi w i e k ó w n o w e m u „dobry - zły", s t a n o w i ą c e m u kamuflaż dla r e s e n t y m e n t u . W zamierzch łej przeszłości d o b r o u t o ż s a m i a n e było z siłą, przewagą,
dominacją,
z j a w n y m ich okazywa
n i e m . To, co liche, u c h o d z i ł o zaś za s y n o n i m sła bości, uległości, poddańczości. Niewolnicy podnieśli j e d n a k b u n t przeciwko p a n o m . Odwołali się d o spre parowanych przez
siebie a r g u m e n t ó w religijnych
oraz moralnych. Tendencje egalitarne
starły się
z p o r z ą d k i e m arystokratycznym. W konsekwencji d o b r o zaczęto u t o ż s a m i a ć ze w s p ó ł c z u c i e m i litoś cią, n a t o m i a s t zło - z z a c h o w a n i a m i agresywnymi i e k s p a n s y w n y m i oraz z brakiem jakichkolwiek s k r u p u ł ó w w o b e c ludzi słabych. N a t u r a z o s t a ł a ujarzmiona, a hierarchia wartości o d w r ó c o n a . To wszystko - twierdzi filozof - świadczy o triumfie wrogiej w o b e c życia m e n t a l n o ś c i niewolniczej, k t ó r a szczególnie wyraźnie doszła do głosu w chrześcijaństwie, m o r a l n o ś c i miesz czańskiej i socjalizmie. 5 . Kiedy h o ł d o w a ł e m s w o i m n a i w n y m p r z e k o n a n i o m n a s t o latka, chrześcijaństwo jawiło mi się jako m o r a l n e n a u c z a n i e zakazujące s t o s o w a n i a przemocy. M i a ł e m t a k ą gnostycką wizję człowieka, który podążając śladami
Chrystusa,
nikomu
nie
czyni krzywdy i w ogóle jest bez skazy. W Kościele w i d z i a ł e m za przeczenie tej wizji. N i e m o g ł o być J E S I E Ń 2004
31
inaczej, Kościół b o w i e m składa się z żywych, grzesznych ludzi. Prawdy o grzechu p i e r w o r o d n y m j e d n a k nie p o j m o w a ł e m . D o p i e r o jako syn m a r n o t r a w n y n a ł o n i e Kościoła o d k r y ł e m w sobie olbrzymie, n a g r o m a d z o n e latami p o kłady r e s e n t y m e n t u . Przed Bogiem nie s p o s ó b u d a w a ć . M o g ł e m wreszcie się przyznać do tego, że p r a g n i e n i e o d w e t u i zawiść były i są również m o i m u d z i a ł e m . P r z e s t a ł e m więc się łudzić, że o d r z u c a m p r z e m o c . 6. N i e t z s c h e ma częściowo s ł u s z n o ś ć . Chrześcijanie stają się z a k ł a d n i k a m i r e s e n t y m e n t u , kiedy n a u c z a n i e Kościoła z a m i a s t drogi n a w r ó c e n i a traktują jako kodeks m o r a l n y i popadają w herezję. W t e d y są sfrustrowani, bo chcą być „dobrymi l u d ź m i " , ale im się to nie udaje. Ze s w e g o cierpiętnictwa m o g ą robić narzędzie emocjonalnego szantażu. Czują się „lichymi" mięczakami. W swoich sercach są n i e w o l n i k a m i zabijającymi panów. Chrześcijaninowi łatwo jest zdegenerować się do p o z i o m u jakobina, bolszewika, bojownika Al-Kaidy czy i n n e g o politycznego rebelianta. M o ż n a n a w e t u d a w a ć p r z e d s a m y m sobą i przed o t o c z e n i e m przykładnego, p o b o ż n e g o katolika. Jako neofita nieraz u ż y w a ł e m znaku krzyża jako t o t e m u , k t ó r y m chciałem zabijać innowierców, agnostyków i wszelkich bezbożników, aby u d o w o d n i ć r z e k o m ą w ł a s n ą wyższość n a d n i m i . 7. Piąte przykazanie to także, jak wszystkie p o z o s t a ł e przykazania,
Boża obietnica
(„Nie
będziesz zabijał"
- w czasie p r z y s z ł y m ! ) . Tylko Ktoś większy od czło wieka m o ż e p o m ó c w w y p e ł n i a n i u przykazania, k t ó r e staje się p o w a ż n y m w y z w a n i e m d o p i e r o wtedy, gdy o d n i e s i e m y je do ludzkiego ser ca. A więc Bóg przyzwala na k ł ó t n i e , spory, walki, aby później m o ż l i w e było p r z e b a c z e n i e i p o j e d n a n i e . Prędzej n a w r ó c ą się zaprawieni w bojach rycerz i żołnierz aniżeli uciekający z p o l a bitwy d e z e r t e r i pacyfista. Lepiej rozwiązy-
32
FRONDA
33
wać konflikt, niż udawać, że nic się n i e dzieje. S n o p ś w i a t ł a rzucają s ł o w a z Listu świętego Pawła do Efezjan: „[...] o d r z u c i w s z y k ł a m s t w o : n i e c h każdy z was m ó w i p r a w d ę do bliźniego, bo jesteście nawzajem dla siebie członka mi. Gniewajcie się, a nie grzeszcie: niech n a d w a s z y m g n i e w e m n i e zachodzi s ł o ń c e ! " (Ef 4, 2 5 - 2 6 ) . Dla niejednej r o d z i n y m o g ą to być słowa-fundamenty. Dla mojej również. FILIP MEMCHES
p os z ó s t e :
JESTEM CIENKIM BOLKIEM WOJCIECH
WENCEL
W swojej krótkiej karierze literackiej b y ł e m już nazywany „ p r o r o k i e m " , „po gromcą szatana", „rycerzem wiary" i „poetą n i e z ł o m n y m " . Chwalili m n i e nob liwi krytycy, tradycjonaliści katoliccy, m a t k i m o i c h kolegów, a n a w e t niektórz) biskupi. Kolejni księża proboszczowie w mojej parafii podchodzili do mnie z respektem, stawiali za wzór chrześcijanina i namawiali do okolicznościowych wystąpień w kościele. Pisali do m n i e prawi ludzie starszego pokolenia, zapew niając, że j e s t e m dla nich „nadzieją naszego n a r o d u " . Młodsi bali się m n i e podkreślając różnicę między w ł a s n ą grzesznością a m o i m obrazem, całym w li liach, z koroną z gwiazd d w u n a s t u . Kiedy w t r ą c a ł e m z krzywym u ś m i e c h e m że i ja często grzeszę, b r a n o to za t o p o s s k r o m n o ś c i - n a s t ę p n y d o w ó d na mojs wyjątkowość. Niejaki Schmaletz - a u t o r skądinąd świetnych p i o s e n e k - n a p i s a w jednym z tekstów: „Ale są jeszcze ludzie jak Wojciech Wencel - m ą d r z y i po korni, i spoza obiegu". Wszystkim dziękuję b a r d z o za d o b r e intencje. Kiedy p a t r z ę na moje d o t y c h c z a s o w e ś w i a d o m e życie, d o s t r z e g a m w nirr kilka o d r ę b n y c h d u c h o w y c h okresów. D o j r z e w a n i e to czas intelektualnych poszukiwań, wakacyjnych podróży, zmysłowych s z a l e ń s t w i odejścia od prak tyk s a k r a m e n t a l n y c h (przez cztery lata c h o d z i ł e m dc kościoła, n i e spowiadając się). Rok 1995 przyniós: d w a k l u c z o w e dla m n i e wydarzenia:
śmierć ojcs
- gorliwego katolika - i ślub ze w s p a n i a ł ą dziewczynć z Kaszub. D o b r z e p a m i ę t a m swoją m o d l i t w ę w pu stym kościele Trójcy Świętej w Kościerzynie, podczas której p o c z u ł e m łzy spływające po policzkach, ciepłe w sercu, i bez chwili w a h a n i a p o s t a n o w i ł e m powie-
34
FRONDA
33
rzyć swoje życie Bogu. M i a ł e m dwadzieścia trzy lata, Boża miłość wypełniała m n i e od s t ó p do głów. Przez pierwsze cztery lata m a ł ż e ń s t w a zachowy w a ł e m stałą relację z o s o b o w y m C h r y s t u s e m , czer piąc siłę i radość z niedzielnych nabożeństw, miłości żony, n a r o d z i n dzieci ( m a m y d w ó c h synów), pisania wierszy,
sukcesów w pracy,
domowego
spokoju,
spacerów i świątecznych s p o t k a ń z k r e w n y m i . Był to piękny czas, p e ł e n codziennych epifanii, o których później m o g ł e m jedynie pomarzyć. W kwestiach m o r a l n y c h nie u z n a w a ł e m żadnych k o m p r o m i s ó w . S u r o w o o c e n i a ł e m siebie i innych, z t y m że ja a k u r a t za d u ż o nie grzeszyłem, więc przechlapane mieli głównie inni. Poczucie silnej wiary d a w a ł o mi s p o kój ducha, ale wykształciło też p e w n o ś ć co do własnej cnoty, a p o t e m pychę, z której d ł u g o nie z d a w a ł e m sobie sprawy. „Mogę być l e n i e m albo p l o t k a r z e m , ale żony nie zdradzę n i g d y " - d e k l a r o w a ł e m w i e l o k r o t n i e . I rzeczywiście: p o trafiłem przerywać r o z m o w y z obcymi k o b i e t a m i w m o m e n c i e , kiedy słowa i u ś m i e c h y niebezpiecznie zbliżały się do granicy flirtu, a kolegom r a d z i ł e m : „Upadasz, bo pozwalasz rozwinąć się pokusie. Takie relacje t r z e b a przerywać od razu, z a n i m p o k u s a się pojawi". Oliwą w trybach tej
pychy stała się ówczesna ideologia środowiska
„ p a m p e r s ó w " i - nie ma co ukrywać - samej „ F r o n d y " . Bycie krzyżowcem, inkwizytorem czy specjalistą od literacko-medialnej ewangelizacji sprawiało mi n i e k ł a m a n ą przyjemność. Z racji mojej rzekomej niezłomności moralnej, specjalizowałem się w tropieniu zdrad małżeńskich. „Widocznie Bóg uczynił m n i e m ł o t e m na lowelasów. Rola t r u d n a i niewdzięczna, ale przecież k t o ś m u s i robić tu porządek" - myślałem. Gorąco wierzyłem w ideały „konserwatywnej rewolucji", która - jak każda rewolucja - wymagała ofiar. Z tego o k r e s u p o c h o d z i mój słynny, o p u b l i k o w a n y w „ b r u l i o n i e " list do Cezarego Michalskiego, w k t ó r y m w s z e d ł e m z b u t a m i w jego p r y w a t n e ży cie. Bóg mi świadkiem, że p i s a ł e m go z z a m i a r e m podtrzymania
ideału
chrześcijańskiej
wspólnoty,
gdzie słowa pokrywają się z czynami. Dziś w i d z ę jednak, że te moje d o b r e chęci nadają się głównie na piekielny bruk. Bo oprócz nich - co d o s t r z e g ł e m JESIEŃ 2004
35
po latach - było w t e d y we m n i e też coś i n n e g o : s a m o z a d o w o l e n i e , d u m a pięknoducha, że zrobił coś, na co nikt inny by się nie odważył. I m o ż e t e r a z jest najlepszy m o m e n t , żeby publicznie prosić a d r e s a t a t a m t e g o listu o wyba czenie, choć wiem, że krzywdy, k t ó r e wyrządziłem j e m u i jego bliskim, są nie do naprawienia. Czarku, jeśli m o ż e s z , wybacz m i . Jako
komisarz
„konserwatywnej
rewolucji"
nie
rozumiałem
przede
wszystkim delikatnych relacji m i ę d z y i n d y w i d u a l n y m grzechem, s u m i e n i e m i treścią publicznych wystąpień. W y d a w a ł o mi się, że każdy, k t o czyni źle, ś w i a d o m i e d o k o nuje wyboru zła. A jeśli do t e g o moralizuje, staje się cynicznym hipokrytą. N i e b r a ł e m p o d uwagę,
że takie decyzje często o k u p i o n e są
b ó l e m i wynikają z zagubienia, p o r a n i e n i a czy nałogu, który z czasem neutralizuje s u m i e n i e i zakłamuje obraz rzeczywistości. W k r ó t c e s a m m i a ł e m wstąpić na drogę rzekomej „cynicznej hipokryzji", kiedy moje grzechy m n i e przerosły, a ja n a d a l pisałem moralitety. D o p i e r o w t e d y u ś w i a d o m i ł e m sobie, ż e t o p i s a n i e m o ż e także wynikać z wielkiej t ę s k n o t y do utraconej h a r m o n i i , a nie tylko z chęci zarobkowania i u t r z y m a n i a w ł a s n e g o w i z e r u n k u . Pochwały czystości, k t ó r e formułowałem, miały wyciągnąć m n i e za włosy z d u c h o w e j stagnacji. Im więcej grzeszyłem, tym żarliwiej m o d l i ł e m się w tekstach. Ale to nie wystarczało. Od czasu b r u l i o n o w e g o listu zaczęły na m n i e spa dać wszystkie przypadłości, k t ó r e k r y t y k o w a ł e m u innych, g ł ó w n i e związane z pychą i nieczystością. Ponieważ pracuję w d o m u , nie wychodząc n i e m a l z czterech ścian swojego pokoju, t e r e n m o i c h grzesznych eksploracji był ogra niczony. P o d d a n y c o d z i e n n e m u stresowi przy p i s a n i u t e k s t ó w i m o n o t o n i i tej czynności, zacząłem szukać czegoś niezwykłego. N i e m i a ł e m j u ż czasu na spacery z rodziną. W nie w i e t r z o n y m pokoju o k n e m na świat stał się dla m n i e I n t e r n e t . Zaczęło się od czytania wiadomości, u ż y t k o w a n i a list dyskusyjnych i sprawdzania poczty, p o t e m było c o d z i e n n e w s t u k i w a n i e w ł a s n e g o n a z w i s k a w wyszukiwarkach i czytanie wszystkiego, co o m n i e n a p i s a n o , aż w k o ń c u trafiłem na n i e s k r o m n e strony, na k t ó r e „dobry katolik" nie w c h o d z i . Niby grzeszyłem w tej samej dziedzinie, co ofiary m o i c h tekstów, ale jakoś tak bardziej groteskowo. N i e z d r a d z a ł e m w realu, ale w myślach jak najbardziej.
36
FRONDA
33
Panienek nie spotykałem w burdelach, lecz w sie ci m i a ł e m ich p o d d o s t a t k i e m . I tak moje uzależ nienie od I n t e r n e t u s t a ł o się faktem. Początkowo próbowałem radzić sobie z tym problemem
według
utartych
schematów:
spo
wiedź - modlitwa - komunia - praca - rodzina. Na próżno. Stopniowo zanikała moja osobowa więź z Chrystusem, coraz mniej się modliłem, po niedzielnych mszach nie pamiętałem, o czym były czytania. Nie potrafiłem się z tym pogodzić, że grzeszę i to w tak śmieszny sposób. Nie zabijałem złoczyńców w świętym oburzeniu ani nie byłem heretykiem obeznanym z księgami. O, takie spektakularne przypadłości byłbym w stanie zaakceptować! Nie, ja z wypiekami na twarzy, niczym pryszczaty gimnazjalista, śledziłem różowe obrazki migoczące na ekranie. Ja. Wielki Poeta. Rycerz Wiary. Przyszłość N a r o d u . Oczywiście, wyrzuty s u m i e n i a paliły moje w n ę t r z e . W t e k s t a c h p r ó b o w a ł e m dotrzeć do istoty czystości urzeczywistnionej w ludzkich biografiach. Mój pech polegał na tym, że obrazy świętych i proroków, do których tęsk niłem, u t o ż s a m i a n o gdzieniegdzie ze m n ą s a m y m . I n a w e t kiedy w Odzie chorej duszy s k ł a d a ł e m obleczone w poetykę p s a l m ó w p o k u t n y c h ś w i a d e c t w o swojego komicznego nałogu, u z n a w a n o to za d z i e n n i k jakiejś „nocy c i e m n e j " albo l a m e n t w s p ó ł c z e s n e g o Jeremiasza. Z n ó w b y ł e m wielki. Z n ó w b y ł e m p r o r o k i e m . Za książkę o t r z y m a ł e m n a w e t p r e s t i ż o w ą N a g r o d ę Kościelskich. Na mojej twarzy zaczęła się tworzyć skorupa, m a s k a zakrywająca p r a w d ę . Nienawidziłem siebie, żyłem w nieustannym lęku, a mój obraz Boga skurczył się z oceanu miłości do postaci mściwego starca, który poluje na m n i e jak jastrząb na mysz kryjącą się w zbożu. Chwytając się brzytwy, sporo czasu poświęcałem na pisanie tekstów o kulturze chrześcijańskiej, które miały na n o w o natchnąć m n i e duchową pasją. Aż w końcu pozostał z mojej wiary jedynie pobożny kościół bez Boga, sentyment do czerwonych cegieł w murach kaszubskich świątyń i wiecznej lampki przed tabernakulum, do Gorzkich żalów i babć w chustkach na głowie, a tak że do muzyki Bacha, malarstwa Boscha i poezji Dantego. Nie twierdzę, że wszystko to nie miało sensu. Przeciwnie: zbudowałem gmach, w którym człowiek Ewangelii może pielęgnować swoją żywą wiarę. Ja nie mogę, bo jej nie m a m . Przez pięć ostatnich lat żyłem w tej iluzji, wciąż mając nadzieję, że już jutro, po następnej spowiedzi albo w wakacje, Pan Bóg odsunie ode m n i e mój groteJ E S I E Ń 2004
37
skowy nałóg, napełni mój kościół duchem,
przywróci
mi
dawny
spokój i będę mógł już do końca życia bez piecznie „uczęszczać na niedzielne msze święte", pisać - ilustrowane własnym życiem - „pochwały dziewictwa" i być „przykładnym m ę ż e m i ojcem", aż się zestarzeję, u m r ę i pójdę do nieba, gdzie chóry anielskie przywitają m n i e gromkim: „Wencel! Wencel! Ober alles!". N i e r o z u m i a ł e m , dlaczego tak się nie dzieje. Szczerze chciałem przecież realizować plan Boga. D o p i e r o dziś widzę, że t e n plan stał się w p e w n y m m o m e n c i e m o i m o s o b i s t y m l p l a n e m , p o n i e w a ż nie potrafiłem zgodzić się na n o w e w a r u n k i . Pan Bóg dał mi cztery lata p i ę k n e g o życia, pozwolił doświad czyć siły liturgii i eucharystii, w której s a m jest obecny, nauczył m n i e miłości do rodziny. Ale w p e w n y m m o m e n c i e powiedział: „ N o dobrze, p o z n a ł e ś , co to «przedsionek Nieba», ale teraz p o d n i e ś swój krzyż i idź dalej, na G o l g o t ę " . A ja nie u s ł y s z a ł e m Jego głosu, nie chciałem go usłyszeć. D o b r z e mi było na tym początkowym etapie Drogi, w t y m m o i m „ m a ł y m Betlejem", i nie zamie rzałem się s t a m t ą d ruszać. Z rozpaczy p o s z e d ł e m na w ó d k ę . Zaczęło się od sporadycznego „odrea gowywania" stresu i zagłuszania w y r z u t ó w s u m i e n i a , ale p o n i e w a ż ani stres, ani wyrzuty nie ustępowały, s p ę d z i ł e m w tej karczmie pięć lat, pijąc coraz częściej i gęściej. Do kolekcji m o i c h licznych n a ł o g ó w (papierosy, I n t e r n e t , przeglądanie w lustrze) dołączył nowy. Przez o s t a t n i e p ó ł roku p i ł e m właś ciwie codziennie, najczęściej w d o m u do lustra, nigdy nie zostawiając kropli alkoholu w butelce. To, siłą rzeczy, p o t ę g o w a ł o moje p r o b l e m y z I n t e r n e t e m . Miły obrazek: „ p o g r o m c a s z a t a n a " po godzinach. Pojawiły się też p i e r w s z e n i e p o r o z u m i e n i a w d o m u , bo jak d ł u g o m o ż n a znosić alkoholika, k t ó r y w sta nie upojenia przeklina cały świat, siebie i d e w a s t u j e mieszkanie? W styczniu tego roku wyjechałem z kolegą-poetą na miesięczne s t y p e n d i u m na Gotlandię. Wyróżniliśmy się. Znają nas t a m wszyscy właściciele p u b ó w i dy skotek, kasjerzy w Systembolaget (sklepie m o n o p o l o w y m ) oraz policjanci. Nie tylko z wielkiego zdjęcia w lokalnej gazecie, na k t ó r y m pozujemy uśmiechnięci przed białym m u r e m katedry. „Poeci z Polski. Barbarzyńca i klasycysta gośćmi Baltic C e n t e r " . Chłopcy z małymi oczkami po kolejnej nieprzespanej nocy. 38
FRONDA
33
Któregoś dnia, p o wysłaniu m i ł o s n e g o e-maiła d o żony, p o z n a ł e m n a studenckiej prywatce m i ł ą i ł a d n ą Łotyszkę. P o d o b a ł o jej się, że piszę w i e r s z e z rymami, że j e s t e m katolikiem i m a m „typowo polskie i m i ę " . D ł u g i e spoj rzenia, taniec i... Tym r a z e m u d a ł o mi się jeszcze oprzeć pokusie. O k a z a ł o się jednak, że n a w e t „ p r o r o k ó w " niewiele dzieli od zdrady. Po powrocie p o s t a n o w i l i ś m y z kolegą wywołać zdjęcia. Czekając na odbit ki, w s p o m i n a l i ś m y w restauracji n a s z ą r o m a n t y c z n ą eskapadę. S p r a w d z o n y p a t e n t : po dwie pięćdziesiątki z p i w e m na wejście, a p o t e m j u ż leci z górki. Litr wódki na głowę. Bułka z m a s ł e m . „I co n a m zrobią? R z ą d z i m y ! " . Później letarg, ciemność. Ocknąłem się w nocnym klubie, z nagą tancerką na kolanach. „Mądry i pokorny, i spoza obiegu". No, rzeczywiście spoza obiegu, bo kiedy z kolegą wychodziliśmy z lokalu (znów szczęśliwie uniknąwszy „głębszych relacji" z dziew czyną), kolejka miejska i autobusy dawno już nie kursowały. Zdjęcia zgubiłem. Do domu wróciłem rano. Czekał na mnie smutny list od żony, która na ósmą wyszła do pracy, i chyba wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że nie jestem jednak „wspania łym mężem i ojcem", za jakiego się uważałem, i że już niedługo mogę doszczętnie rozwalić nasze małżeństwo. Żona mi wybaczyła, bo mnie kocha, ale ja nie umiałem poradzić sobie z prawdą o własnym życiu. Popadłem w głęboką depresję, miałem żal do Boga. „Dlaczego nie chcesz mnie uczynić nieskazitelnym? Przecież walczyłbym dla Ciebie z całych sił. Dlaczego tak bardzo pragniesz mnie poniżyć?" - pytałem z wyrzutem. W końcu zaczęła mnie drażnić wszelka dewocja. Przestałem się spo wiadać. Godzinami słuchałem satanistycznych piosenek Rammstein. „Biegnij, biegnij, biegnij. Nie ma przebaczenia" - dźwięczało mi w uszach od rana do nocy. Zaniedbywałem pracę i poezję, byłem na dnie, chciałem umrzeć. Nic już nie sprawiało mi radości. I wtedy stał się cud. Kiedy opadło moje zauroczenie pięknem katolickich świątyń i chrześcijańskich dzieł sztuki, dostrzegłem, że wewnątrz jest zupełnie pusto. Dotąd sądziłem, m i m o wszystko, że Bóg ukrywa się gdzieś w środku tej kulturowej konstruk cji, tylko nie chce mi się objawić, bo zawiódł się na mnie. Nieprawda. Jego nie było t a m już od kilku lat, bo nie było Go w moim sercu. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, zrozu miałem, że w którymś momencie bardziej od Chrystusa pokochałem Jego królewskie stroje, pałace i wizerunki. JESIEŃ 2004
A On czekał cierpliwie, aż doświadczę własnej małości, przestanę ciskać gromy w swoich braci i wrócę do Niego jako syn marnotrawny. Bezgrzeszny? Nic z tych rze czy. Ale stojący w prawdzie, która jest kluczem do miłości. Podczas ostatnich moich rozmów z przyjaciółmi i nawet teraz, kiedy piszę te słowa, czuję, jak odpadają z mojej twarzy zatęchłe warstwy pudru i szminki. Pęka starannie uformowana maska, a ja nareszcie wychodzę z d o m u niewoli. I wiem już, że Bóg kocha mnie takiego, jakim jestem, obarczonego grzechami, pożądliwego człowieka, a nie mój piękny obraz, jaki sam stworzyłem. Zapewne jestem śmieszny, ale Bóg jest ze m n ą w tej śmieszności. Dlatego nie boję się dziś pisać prawdy o sobie. Bo On mnie obroni. On wziął na sie bie moje grzechy, żeby mnie odkupić. W chrześcijaństwie wcale nie chodzi o to, żeby jakąś kosmiczną siłą woli pozbyć się raz na zawsze swoich win, jak dotąd myślałem, ale aby każdego dnia z ufnością oddawać je Bogu. Naiwne jest bowiem myślenie, że uda nam się całkowicie uciec od swojej natury. Człowiek pyszny, kłótliwy czy pożąd liwy prawdopodobnie będzie musiał walczyć ze swoimi słabościami do końca życia. Ale ten ciężar paradoksalnie może stać się także błogosławieństwem. Śmieszność moich grzechów stale sprowadza mnie na ziemię, uczy pokory i dystansu wobec siebie. Jak wielkim byłem pyszałkiem, kiedy nie chciałem pogodzić się z tą śmiesz nością! To jest mój mały „oścień śmierci dla ciała", który nie pozwala duszy ulecieć zbyt daleko. Nie balast, lecz wędzidło. Nie trucizna, lecz krzyż. Oczywiście, długa Droga przede mną. Ale teraz m a m już siłę, żeby w nią wyruszyć. Tą siłą jest Jezus Chrystus. Nic więcej, nic mniej. N i e p r z y p a d k o w o piszę tu słowo „ D r o g a " wielką literą. Którejś nocy, leżąc obok śpiącej żony i ustalając w myślach skład swojej drużyny na najbliż szą kolejkę i n t e r n e t o w y c h „Piłkarzyków", u s ł y s z a ł e m jakby głos w sercu: „Pójdziesz do n e o k a t e c h u m e n a t u " . Przede w s z y s t k i m zdziwiłem się swoją reakcją - o d c z u ł e m o g r o m n y spokój i falę gorąca przepływającą przez całe ciało. W ciemności u ś m i e c h n ą ł e m się, dostrzegając otaczającą m n i e m i ł o ś ć . To dziwne, bo dotąd r e a g o w a ł e m na tę w s p ó l n o t ę z n i e u d o l n i e skrywanym poczuciem wyższości. D r o g a N e o k a t e c h u m e n a l n a zawsze była dla m n i e ja skrawym p r z y k ł a d e m religijnego kiczu i kiedy kilka lat t e m u p r z e c z y t a ł e m eg zaltowane pochwały, k i e r o w a n e przez m u z y k a Michała Lorenca p o d a d r e s e m pieśni Kiko Arguello, s t u k n ą ł e m się w czoło. „Czy m o ż e istnieć coś bardziej kiczowatego od tych manierycznych z a w o d z e ń ? " - p o m y ś l a ł e m . Przez prawie dziesięć lat t e m a t n e o k a t e c h u m e n a t u prześladował m n i e , m i ę d z y i n n y m i za sprawą m o i c h kolegów z „ F r o n d y " . I zawsze, we w ł a s n y m p r z e k o n a n i u , 40
FRONDA
33
u d a w a ł o mi się zwycięsko kończyć polemiki. Moje zarzuty były precyzyjne: nieuczęszczanie na niedzielne sumy, n a r a ż a n i e Ciała Bożego na p o k r u s z e n i e podczas eucharystii, p r z e c e n a zepsucia w s p ó ł c z e s n e g o świata, elitarność i p o czucie wyższości n a d l u d ź m i prostej wiary, n a d m i e r n a rola o s ó b świeckich w kierownictwie d u c h o w y m , i g n o r o w a n i e Tradycji i kultury chrześcijańskiej, przesadny luz obyczajowy, m o r a l n y ekshibicjonizm, a w d o d a t k u s w o i s t a dezynwoltura w m ó w i e n i u o w ł a s n y c h grzechach. Ale w chwilach kryzysowych n e o k a t e c h u m e n a t wracał też jako niechciana p e r s p e k t y w a r a t u n k u . Kiedyś p r z e m o g ł e m n a w e t swój w s t r ę t i p o s z e d ł e m z ż o n ą na j e d n ą ze w s t ę p n y c h katechez. Masakra. Wybiegliśmy z kościoła n a t y c h m i a s t po o s t a t n i m słowie. 0 nie, nigdy, przenigdy. Cóż za pogardliwe wywody o „religijności n a t u r a l n e j " ! Co na to babcie w c h u s t k a c h ? Panie Boże, r a t u j ! A teraz w środku nocy Pan Bóg mówił do mojego serca: „Pójdziesz do n e o k a t e c h u m e n a t u , ale nigdzie się nie spiesz, nie rób niczego na siłę, nie bój się, nie gorączkuj, wszystko przyj dzie samo. M a m w o b e c ciebie pewien plan". A ja c z u ł e m spo kój i radość. Na wszelki wypadek p o m y ś l a ł e m jednak: „ A co na to Kasia? Ona jest taka tradycjonalna". I p o c z u ł e m : „Nie m a r t w się, na początku będzie m i a ł a obawy, ale p o t e m pój dzie z tobą". Nagle prysły wszystkie moje dotychczasowe zastrzeżenia. Mój kościół był w ruinie i nie stanowił już przeszkody. Nie interesowało m n i e to, co zwykle: wieczna lampka, ceglane m u r y i m u z y k a Bacha. Nie drażniły m n i e już nawet manieryczne zawodzenia Kiko. Chciałem tylko iść za tym głosem, dokądkolwiek m n i e zaprowadzi. Z n ó w - po latach - c z u ł e m miłość Chrystusa. Żywego, nie odzianego w całun kultury. 1 zrozumiałem: to nie te babcie w chustkach, ale ja byłem a d r e s a t e m odrzuconej katechezy. Wobec babć Bóg | ma, być może, inne plany; m o ż e chce je doświadczać ina czej niż mnie, pozostawiając najgorliwszym skarb praw dziwej wiary do końca życia. Ale moja droga nie skończy się na „religijności naturalnej", k t ó r ą tak u b ó s t w i ł e m . Następnego dnia spytałem księdza o katechezy neokatechumenalne. Usłyszałem, że są dopiero jesienią. Zmartwiłem się, JESIEŃ 2004
ale zaraz potem przypomniałem sobie te słowa: „Nic na siłę, wszystko przyjdzie samo". Dlatego mogę dziś z czystym sumieniem pisać to świadectwo, które jest tylko potwierdzeniem mojego wyboru. Bo wiem, że t a m pójdę i że poświęcane mi modlitwy moich przyjaciół i ich wspólnot są wysłuchiwane. Czy będę bezgrzesz ny? Nie sądzę. Z kilku nałogów któryś zawsze pewnie będzie m n i e nękał. Choć od dwóch miesięcy znów się spowiadam, m a m spokój w sercu, nie piję, leczę się z depresji, a żona mówi mi, że bardzo zmieniłem się na plus, wracają do m n i e problemy związane z szóstym przykazaniem. Ale choć nadal nienawidzę własnych grzechów, przestałem nienawidzić siebie. Jestem wolny. Wierzę, że ten czas do je sieni jest potrzebny. Po to, żebym nauczył się reguł nowego życia, uspokoił, nabrał cierpliwości, nie popadł w egzaltację, nie wiązał jakichś dziwnych nadziei z neokatechumenatem, że z dnia na dzień wszystko się zmieni i wyjdę z nałogów raz na zawsze. Szczerze mówiąc, wolę dotrwać w tym stanie do września, niż za trzy miesiące być czysty jak łza i zrezygnować z formacji w poczuciu, że znów stałem się „rycerzem wiary". Bo znam swoją dotychczasową drogę, która biegnie jak sinusoida. W młodości wspiąłem się na szczyt, p o t e m spadłem na samo dno, a teraz nieznacznie się od niego odbiłem. Pół metra, pięć centymetrów, milimetr. Ale to, że otworzyły mi się w końcu oczy na moją prawdziwą kondycję, za wdzięczam nie tylko zbiorowym m o d ł o m zaprzyjaźnionych wspólnot, lecz także pojedynczym przyjaciołom z „Frondy". Głównie Jankowi Zielińskiemu, który moje zachwyty nad kulturą chrześcijańską skwitował kiedyś prostym pytaniem: „Ale czy twoje ciało jest świątynią D u c h a świętego?". Czysta demagogia, nie? A kiedy opowiedziałem mu o mojej nieudanej przygodzie z n e o k a t e c h u m e n a t e m , odparł: „Spokojnie, widocznie twój czas jeszcze nie nadszedł". W t e d y śmiałem się z tego w myślach: „Niedoczekanie wasze, nawiedzeni popaprańcy. Ja przecież jutro się nawrócę, pójdę do kościoła i wykupię na resztę życia miejsca w pierwszej ławce dla całej rodziny". Ale teraz, zdumiony, mogę powiedzieć tylko to: „Janek, miałeś rację". Podejrzewam, że to wyznanie zaskoczy i jego, bo kiedy wieszczył mi neokatechumenalna przyszłość, chyba trochę „robił sobie jaja". Taaa... Janek Zieliński - grafik „Frondy". Mieszkający na warszawskim Rakowcu nie-przykładny mąż swojej żony i ojciec pięciorga dzieci, który pojawił się w m o i m życiu kilka lat wcześniej jako antypatyczny gość w hip-hopowej bluzie (ja występowa łem wówczas wyłącznie w marynarkach). Szczery do bólu, cierpiący na dysgrafię (na szczęście przy projektowaniu okładek nie trzeba wiele pisać), słuchający jakichś hałaś liwych piosenek i bezczelnie ignorujący moje autorskie roszczenia przy wydawaniu
42
FRONDA
33
kolejnych książek. Warszawski snob, blokers, wielbiciel Wojaczka. To on zwrócił mi uwagę, że „noszę płaszcz na obu ramionach", co miało oznaczać, że mówię zawsze to, co inni chcą usłyszeć. To on wytrwale tropił i wyśmiewał mój narcyzm, łapał mnie za słowa i traktował jak zwykłego człowieka (choć każdy przecież wie, że jestem wy bitnym poetą). To jego napomnienia i formułowane z autoironią wyznania własnych słabości zapadały mi głęboko w pamięć, dręczyły mnie, denerwowały i... zostawały w sercu. I nawet nie wiem, kiedy nasza znajomość ze szczerej antypatii przerodziła się w równie szczerą przyjaźń. Przez ostatnie lata Janek był m o i m neokatechumenatem, namiastką wspólnoty, posłańcem Bożym (czego, wbrew pozorom, nie piszę po to, żeby wpędzić koleżkę w samouwielbienie cechujące „rycerza wiary"). Fakt, że Janek i wielu innych frondystów mogłoby z powodzeniem pisać dziś razem ze m n ą rachunek sumienia na marginesie szóstego przykazania (spryciarze, wybrali łat wiejsze), wzmacnia mnie i dodaje mi odwagi. Ja miałbym też wiele do wyznania na marginesie przykazań, które oni wybrali. Wszystkim wam, chłopaki, z serca dziękuję. Ale najgoręcej dziękuję mojej żonie, k t ó r a w s p i e r a ł a m n i e w najtrudniejszych m o m e n t a c h i p r z e d k t ó r ą nigdy nie m i a ł e m tajemnic. Gdybym je miał, j e d n o ś ć na szego m a ł ż e ń s t w a j u ż d a w n o zostałaby rozbita.
Moja
pożądliwość
nie
ma
granic, a moja wola jest b a r d z o słaba. Wolę nie myśleć, k i m byłbym dzisiaj, gdyby nie rodzina. Rany z a d a w a n e przeze m n i e n a s z e m u m a ł ż e ń stwu przez lata o p a t r y w a n e były przez m i ł o ś ć mojej żony. Niech więc t e n wstydliwy dla m n i e , ale chyba konieczny tekst zakończy najintymniejsze
wyznanie:
„Kasiu,
j e s t e m cienkim Bolkiem, ale ko c h a m Cię, a n a s z e m a ł ż e ń s t w o jest dla m n i e c u d e m " . WOJCIECH WENCEL
p os i ó d m e : SKUBANIE, KOMBINOWANIE, K O R Z Y S T A N I E Z OKAZJI JAN
ZIELIŃSKI
Z a d z w o n i ł do m n i e GG i opowiedział o p o m y ś l e z t y m F r o n d o w y m dekalo giem. W t e d y myślałem, że właściwie jest mi w s z y s t k o j e d n o , o k t ó r y m przy kazaniu m i a ł b y m pisać. Z a p r o p o n o w a ł e m , że n a p i s z ę o tym, k t ó r e g o n i k t nie wybierze i k t ó r e z o s t a n i e jako o s t a t n i e . . . J e s t e m p r z e s z ł o dwa tygodnie s p ó ź n i o n y z t y m t e k s t e m . Wcale n i e m a m ochoty go pisać. N i e stać m n i e , by się jakoś szczególnie otwierać i spowiadać. Nie chcę teoretyzować. R o z u m i e s z , Drogi Czytelniku, że j e d y n ą motywacją, jaką m a m , jest t o , by się r e d a k t o r naczelny i wydawca odczepili. Kradłem, k r a d n ę i b ę d ę kradł. Wystarczy? MOTTO NA POCZĄTEK: Zycie religijne też ma swoje mody. Jedną z nich, towarzyszącą rozwojowi małych wspólnot świeckich katolików oraz - co nie mniej ważne - lansowaną i eksploatowaną przez media katolickie, stało się w ostatniej dekadzie publiczne dawanie tzw. świadectw, w żywej mowie lub na piśmie. Aleksander Kopiński, Przeciw temu światu. „Fronda" nr 32
Gdy z a s t a n o w i ł e m się n a d m o i m i „ p r o b l e m a m i " z s i ó d m y m przykazaniem, p r z y p o m n i a ł e m sobie rzeczy, których w o l a ł b y m nie p a m i ę t a ć . H i s t o r i e tak obrzydliwe, że wolę ich tu n i e opisywać. Nigdy n i e k r a d ł e m . To nigdy n i e nazywało się kradzieżą - w latach c h m u r n e j m ł o d o ś c i n a z y w a ł o się „skuba n i e m " . M o g ł e m kogoś skubnąć, ale n i e okraść. M o g ł e m z a k o m b i n o w a ć , ale nie okraść. M o g ł e m skorzystać z okazji, ale n i e okraść. D o d a m , że nie r o b i ł e m tego z chęci zysku. Zazwyczaj r o b i ł e m t o , by o b s e r w o w a ć swoją b e z k a r n o ś ć ,
44
FRONDA
33
przewagę psychiczną, by w z b u d z a ć r e s p e k t u towarzyszy młodzieńczej nie woli. Kradłem, oprócz kasy, jakieś z u p e ł n i e n i e p o t r z e b n e rzeczy, k t ó r e s t a n o wiły w a r t o ś ć dla o k r a d a n e g o , ale nie dla m n i e . Gdy sobie to p r z y p o m i n a m , czuję się jak g ó w n o . P r z y p o m i n a m sobie te wszystkie zaskoczone spojrzenia, oczy p e ł n e żalu, czasami łez, i czuję się jak g ó w n o . N i e chcę się r o z w o d z i ć i opisywać tych faktów ze szczegółami, bo się w s t y d z ę .
Drogę do najważniejszych rzeczy w m o i m życiu również umożliwiła kradzież. W czasie pielgrzymki do L o r e t o z a s t a n a w i a ł e m się, jaka jest w o l a Pana Boga dotycząca mojego życia. Zbyt d o b r z e z n a ł e m siebie, by sobie ufać. W trakcie p o d r ó ż y czytano m n i e i i n n y m p i e l g r z y m o m Wyznania Św. Augu styna (to p a t r o n mojego m a ł ż e ń s t w a ) . Znajdował się t a m fragment, który b e z p o ś r e d n i o otworzył mi drogę do życia w rodzinie. Św. A u g u s t y n opisy wał, jak to z kolegami kradł jabłka z cudzych s a d ó w i jak te jabłka wyrzucał, a w samej kradzieży i n t e r e s o w a ł o go s m a k o w a n i e p o p e ł n i a n e g o zła. P a m i ę t a m , że u w i e r z y ł e m w t e d y Augustynowi, że Bóg jest w s z e c h m o c n y i że jeżeli z perwersyjnego złodzieja jabłek uczynił wielkiego świętego, to m o ż e o c h r o n i przed moją perwersją dziewczę, k t ó r e chciałem poślubić. O ż e n i ł e m się. M a m dzieci. I z całą p e w n o ś c i ą jest to z a s ł u g ą Miłosierdzia Bożego i w s t a w i e n n i ctwa św. Augustyna. MOTTO NA KONIEC: Dawno temu zrozumiałem, że nie zmienię świata... Następne trzy lata zajęło mi zrozumienie, że nie zmienię nawet tego miasta... A teraz zastanawiałem się, czy jestem w stanie zmienić bodaj samego siebie. Batman JAN ZIELIŃSKI
poósme:
W ZAKŁAMANIU ŁATWIEJ MAREK HORODNIC
Uczeń Chrystusa jest gotowy „żyć w prawdzie",
to znaczy w prostocie życia na wzór Pana, trwając w Jego prawdzie.
Jeżeli mówimy, że mamy z Nim współuczestnictwo, a chodzimy w ciemności, kłamiemy i nie postępujemy zgodnie z prawdą. (1 J 1.6)
Nie potrafię napisać nic o ósmym - ani o żadnym - przykazaniu Bożym w oderwaniu od własnej osoby. Wszelkie teoretyzowanie na ten temat jest mi obce. Poza tym nie czuję się do tego uprawniony, bo nie jestem ani teologiem, ani osobą duchowną. Z takich rozpraw płyną zwykle gotowe wskazówki „jak żyć", a ja jestem zbyt wielkim żółtodziobem, żeby próbować przekładać TĘ MĄDROŚĆ „z Bożego na nasze". Za dużo trupów miałbym potem na swoim sumieniu. Z kolei pisanie o sobie w kontek ście norm moralnych, a może lepiej - przykazań życia - prędzej czy później musi się skończyć publicznym odkrywaniem swoich niewierności wobec Chrystusa. Z drugiej strony j e s t e m k o m p l e t n i e nieczuły na, powiedzmy, „artystycznoh u m a n i s t y c z n e " mierzenie się z Dekalogiem. Wszystkie próby tego typu kończą się odzieraniem głosu Boga z jego w y m i a r u Boskiego. Pozostaje mniej l u b bar dziej atrakcyjny wywód z pogranicza moralności i estetyki. C z a s e m robi on na kimś wrażenie, ale dzisiaj niewiele potrzeba, żeby zrobić wrażenie. Najbardziej typowym dziełem tego typu jest Dekalog Kieślowskiego. Cykl filmowy, który niewątpliwie cechuje sprawność realizacyjna, w większej części jest n i e u d a n ą próbą przełożenia języka religii na myślenie w kategoriach etyki niezależnej (ze wszystkimi jej niekonsekwencjami). Efektem jest wybitne dzieło sztuki, które go rozmydlony przekaz raczej dezorientuje, niż ewangelizuje.
46
FRONDA
33
Dla m n i e język dziesięciu przykazań Bożych jest językiem religijnym i w ł a ś n i e jako kategorię ściśle religijną b ę d ę go t r a k t o w a ć . Dekalog jest „ d o m n i e " i to ja albo na niego o d p o w i e m , albo nie. Kultura jest tutaj d r u g o rzędna, a przynajmniej w t ó r n a w o b e c m o i c h wyborów. Dlatego w o l ę napisać o ó s m y m przykazaniu „coś od siebie", bo m o ż e k t o ś po drugiej s t r o n i e myśli, że jest ze s w o i m rozdarciem sam. Wolę napisać coś j e m u . W t e n s p o s ó b nie ucieknę od ujawnienia swojej zakłamanej natury... Do rzeczy. Bardzo bliskie jest mi n a u c z a n i e Kościoła na t e m a t „grzechu s t r u k t u r a l n e g o " bądź „ s t r u k t u r g r z e c h u " . Kategoria ta zakłada na początku, że grzech ma swoje konsekwencje społeczne, a p o t e m , że g r o m a d z e n i e grze c h ó w indywidualnych w r ó ż n o r a k i c h instytucjach przez długi czas p o w o d u j e n i e m o ż n o ś ć rozeznania, który p o d m i o t m o r a l n y (człowiek) jest za nie o d p o wiedzialny. W t e n s p o s ó b przez wieki s p o ł e c z e ń s t w a obrosły b a l a s t e m , które go - po ludzku - nie s p o s ó b się pozbyć. J e d n o c z e ś n i e czuły się coraz bardziej komfortowo, bo d o b r z e jest wiedzieć, że to nie „ja" j e s t e m w s z y s t k i e m u winien, lecz jakieś a n o n i m o w e struktury. Walka w takiej sytuacji staje się bezcelowa. Rozgrzeszenie przychodzi przecież tak ł a t w o . N e o p o g a ń s k i e , głę boko zdechrystianizowane s p o ł e c z e ń s t w o polskie A . D . 2 0 0 4 r ó w n i e ż n i e j e s t w o l n e od „ s t r u k t u r g r z e c h u " . Świadczy o t y m moje w ł a s n e d o ś w i a d c z e n i e (w dużej mierze niedyskutowalne) - czuję się w nich z a n u r z o n y b a r d z o głę boko. U m o c z o n y po uszy. C z ę s t o łapię się na tym, że ze ś l e p o t ą jest mi b a r d z o wygodnie. „Wszystko jest g r z e c h e m " - mawiali święci, więc jak tu n o r m a l n i e żyć? Lepiej nie widzieć. Ta moja ślepota jest o w y m J a n o w y m „życiem w ciem ności". Polega o n a na ciągłym o k ł a m y w a n i u się, że m o g ę siedzieć „ o k r a k i e m na barykadzie" p o m i ę d z y życiem n e o p o g a n i n a , k t ó r e często z rozkoszą wio dę, a radykalnym katolicyzmem świętych Pańskich, k t ó r y m n i e fascynuje. W k o n k r e t a c h wygląda to następująco. Jak tu nie mieć zachwaszczonej wrażliwości, jeśli od lat całych słucha się demonicznej, onirycznej, „antysystemowej" - czy jak ją t a m nazwać - muzyki, której korzenie tkwią nie w i a d o m o gdzie? (inni, o tak! dobrze wiedzą gdzie). Odpowiedź adwokata „struktur grzechu" jest taka: pokaż mi takich, którzy nie słuchają - nawet bardzo katolickich! Słuchają wszędzie: w radiu, w telewizji, na walkmanach, discmanach, pecetach, mac-ach, m p 3 i koncertowych spędach. Dzisiaj bez muzyki ani rusz. Co w niej złego? Przecież t a k ubogaca... A ja p o święcam jej trzydzieści procent mojego dnia. Czasem więcej... Kontrkulturowcy JESIEŃ 2004
wygrali - sztuka stalą się dla m n i e życiem.
W
małym,
zamkniętym
z i e m s k i m raju na m i a r ę . Podstawą w życiu codziennym jest relaks. Przecież trzeba odpo cząć. Telewizor jest rzeczą dobrą, 0 ile dobrze się go używa. Dyktat informacji i
„klasycznych
filmowych",
redakcji
dziel
katolickiej
1 o b c h o d ó w 25-lecia pontyfikatu Ojca
Świętego.
Nie
obejrzysz?
Jak wyrzucisz telewizor - o m i n ą cię
wszystkie
ważniejsze
dyskusje.
Przed s n e m - zamiast modlitwy - t r o chę popykać pilotem. Kolejna „struktura niewolnicza". Telewizja - dobra rzecz! A jak puszczą coś obrazoburczego, to t y m bardziej musisz zobaczyć, bo p o t e m ci powiedzą, że nie wiesz, o czym gadasz. Ale Pasję i Ojca Pio to sobie zobacz. To Boże filmy. A z c h ł o p a k a m i się n i e napijesz? W d o b r y m towarzystwie w a r t o . W piątek z a m i a s t p o s t u . O Pasji pogadacie. I m p r e z a jest p o t r z e b n a dla higieny psychicznej. Po pracy. J e d n o , d w a p i w a to jeszcze m o ż n a - byle się n i e nachlać. Praca. Lepiej jej nie strać, bo masz dwoje dzieci. Oczywiście - żaden szef nie jest bogiem! Kasa też nie. Ale przydałoby się więcej, bo trzeba żyć. Odpowiedzialnie. Za żonę i dzieci. Praca to też „struktura grzechu"? Przecież pracę masz ideową. Oszaleć można. A jeszcze żona ciosa kołki na głowie, że tak późno przychodzisz. Nie kłap tyle jęzorem!!! Co, pogadać nie można? Co, kurwa, nie powiesz? Święty jesteś, czy co? Świętoszek? Język się przecież zmienił - że tak powiem - struktural nie. A że zachwaszczony...? Nie można wciąż chorałami gregoriańskimi...! Tak, na d r o d z e do świętości „ s t r u k t u r a g r z e c h u " stoi mi o k o n i e m . N i e ja. W z a k ł a m a n i u łatwiej. MAREK HORODNICZY
48
FRONDA
33
p od z i e w i ą t e :
WEJŚCIE KOSZTUJE ROZUM ALEKSANDER
KOPIŃSKI
A na poduszce grzechu szatan Trismegista Nasz duch oczarowany kołysze powoli I tak trawi bogaty kruszec naszej woli Trucizną swą ten stary, mądry alchemista. Charles Baudelaire, Do czytelnika tłum. Antoni Lange (Kwiaty zia, 1857)
Wyznając winy, przywdziej maskę. Miłosierny i tak o nich wie, a nie pozna cię Oskarżycieł. XV-wieczne porzekadło hiszpańskie
Pamiętam taką gazetę popularną, rozrywkową, coś w stylu „Detektywa". N a w e t one były w PRL-u szare. Ta była różowo-szara. Był t a m test, który ekscytował wówczas n a s z ą wyobraźnię uczniów o s t a t n i c h klas p o d s t a w ó w k i . Szereg obrazków w komiksowym stylu wyobrażał różne części kobiecego ciała, jedne bardziej, inne mniej okryte. Pytanie dotyczyło męskiego ideału kobiety. Aby stwierdzić, jaki jego typ się preferuje, trzeba było wybrać o d p o w i e d n i obra zek. Mój wzrok błądził krótko. Padł na kadr, który w całości wypełniał ładnie wykreślony biust, i zatrzymał się. Objaśnienie w legendzie b r z m i a ł o mniej wię cej tak: potrzebujesz ciepła i d o m u , w kobiecie szukasz m a t k i . N i e p a m i ę t a m dokładnie, bo o tej diagnozie chciałem jak najszybciej zapomnieć. N i e godziłem się na przyprawienie mi gęby m a m i n s y n k a (bo tyle m o g ł e m z tego wówczas zrozumieć), n a w e t jeśli tylko ja s a m miałbym o t y m orzeczeniu gazetowych psychologów się dowiedzieć. Ale wzrok wracał uparcie do tego samego obraz ka. To był na p e w n o ten właściwy. N i e nogi, nie biodra, nie plecy, nie pośladki, nie profil twarzy. Okrągłe piersi. Tylko ta diagnoza... JESIEŃ
2004
49
Biedny, b i e d n y c z ł o w i e k Odpowiadający mi p o r t r e t w ł a s n e g o przypadku z n a l a z ł e m ładnych kilka lat później w Wilku stepowym H e r m a n n a H e s s e g o . W scenie, w której H a r r y Haller, niespokojnie kłusując n o c ą po mieście, trafia do gospody Pod C z a r n y m O r ł e m i t a m spotyka H e r m i n ę . „Pozwól, p r z e t r ę ci okulary, przecież nic nie widzisz" - powiedziała już po chwili rozmowy. Z a m ó w i ł a mu k a n a p k ę i na lała wina. On ani nie u m i a ł żyć, ani nie chciał ze sobą skończyć. Był g ł o d n y człowieka. Z a m k n i ę t y w swej filozoficzno-literackiej wieży z kości słoniowej, nie u m i a ł się z niej wydostać. Nawiązanie z innymi, zwłaszcza z kobietami, k o n t a k t u , który nie byłby u c z o n ą d y s p u t ą albo z i m n ą kontemplacją muzyki czy sztuki, wydawało m u się nie d o przezwyciężenia t r u d n e . H e r m i n a j e d n a k odpowiedziała: „Zobaczysz, że jest dziecinnie ł a t w o . Zrobiliśmy już pierwszy krok, przetarliśmy okulary, zjadłeś i wypiłeś. Teraz pójdziemy oczyścić twoje spodnie i buty, wymagają tego. A p o t e m zatańczysz ze m n ą s h i m m y " . H e r m i n a zaczęła więc uczyć H a r r y ' e g o życia, w ł a ś n i e takiego p r o s t e g o życia, które składa się ze zwykłych codziennych czynności, jakie on d o t ą d lekceważył czy n a w e t uważał, że ma je w pogardzie, choć ta p o d s z y t a była s t r a c h e m . Ze świata zmarszczonych czół i skupionych oczu wilk s t e p o w y („Biedny, biedny człowiek. Spójrz na jego oczy! Nie u m i e się ś m i a ć ! " - m ó w i ł 0 n i m niejaki Pablo) przeniesiony został w rzeczywistość, w której istniała tylko j e d n a bieżąca chwila - i w ł a ś n i e jej należało się oddać, ją celebrować z całą maestrią. Jego nauczycielka zaś „uprawiała dziecinadę i k u n s z t życia chwilą" tak pięknie, tak bez reszty „ulegała z a r ó w n o k a ż d e m u w e s o ł e m u pomysłowi, jak i p r z e l o t n e m u , p o n u r e m u dreszczowi z dalekich głębin duszy 1 pozwalała im się wyżyć", że H a r r y bez zastrzeżeń został jej u c z n i e m .
Tylko d l a o b ł ą k a n y c h Wszedł więc w świat spraw, jak je dotąd oceniał, błahych, różnych damskich fatałaszków, cacek, bibelotów, malowanych kwiatów i paznokci. Uczył się nowego języka, którym mógł m ó w i ć o rzeczach, jakich dotąd nie dostrzegał w dziełach „nieśmiertelnych": Goethego, Mozarta, Baudelaire'a, Schuberta, Novalisa. Wszystko teraz było dlań „plastycznym m a t e r i a ł e m miłości, magii, podniety, było posłańcem, przemytnikiem, bronią, okrzykiem bojowym".
50
FRONDA
33
N a u k a H e r m i n y bywała gorzka. „Kochać idealnie i tragicznie, drogi przyjacielu, to na p e w n o u m i e s z znakomicie, n i e w ą t p i ę w t o , m o j e u z n a n i e ! - mówiła. - Ale teraz nauczysz się kochać zwyczajnie, t r o c h ę po l u d z k u " . Tak że ze świata doskonałej, lecz n i e s p e ł n i o n e j miłości p r z e n i e ś ć się więc m u s i a ł Harry w sferę u c z u ć bardziej ziemskich i ludzkich. W świat fordanserek i p r o stytutek. „W ogóle p o d e j r z e w a m - strofowała go H e r m i n a - że m i ł o ś ć trak tujesz straszliwie p o w a ż n i e . . . Troszczyć się n a t o m i a s t m u s z ę , żebyś t r o c h ę lepiej nauczył się małych, lekkich sztuczek i gierek życiowych... Bardzo by ci się przydało, wilku stepowy, p r z e s p a ć się z n ó w kiedyś z ł a d n ą dziewczyną".
Jego znajomość z H e r m i n ą n i e była b o w i e m zwykłym czy n a w e t niezwy kłym r o m a n s e m . Za kochankę wybrała mu o n a p i ę k n ą Marię. P o t e m , w tea trze magicznym Pabla - „nie dla każdego", lecz „tylko dla o b ł ą k a n y c h " , gdzie „wejście kosztuje r o z u m " - bez p r o b l e m u j u ż trafił do pokoju, na k t ó r e g o drzwiach widniał n a p i s : „Wszystkie dziewczęta są twoje. W r z u ć j e d n ą mar kę". Wchodząc t a m , Harry m ó g ł wreszcie u w o l n i ć t ł u m i o n ą przez lata s t r o n ę swej osobowości, zrealizować d a w n e m a r z e n i a o Irmgardzie, Idzie, E m m i e , spokojnej, nie znanej z imienia łagodnej C h i n c e z p o r t u w Marsylii. „Każdą dziewczynę, k t ó r ą k o c h a ł e m niegdyś w mojej m ł o d o ś c i , k o c h a ł e m z n o w u , ale każdą potrafiłem n a t c h n ą ć miłością, każdej coś dać, od każdej o t r z y m a ć coś w darze. Pragnienia, sny i możliwości, k t ó r e niegdyś żyły jedynie w mojej wyobraźni, były teraz przeżywaną przeze m n i e rzeczywistością". J E S I E Ń 2004
5^
W teatrzyku osobowości Pabla, w k t ó r y m jak na szachownicy p r z e s t a w i a się r o z m a i t e figury tworzące n a s z e „ja", na dalszy plan zszedł
Harry-wilk
Harry-fantasta,
stepowy,
Harry-poeta,
Harry-moralista.
Istniał
tylko Harry-kochanek. N i e bez p o w o d u j e d n a k napis na drzwiach głosił, że „wstęp nie dla każdego". N i e w c h o dzi się t a m b o w i e m bezkarnie. Za o s t a t n i m i drzwiami, z n a p i s e m : „Jak się przez miłość zabija", pojętny
uczeń
znalazł
swą
nauczycielkę i gospodarza te go niezwykłego p a n o p t i k u m , nagich, pogrążonych j u ż w g ł ę b o k i m śnie. „Pod lewą piersią H e r m i n y spo strzegłem
świeży,
okrągły,
ciemno
podbarwiony ślad; m i ł o s n e ukąsze nie pięknych, połyskujących z ę b ó w Pabla. W to miejsce w b i ł e m n ó ż aż po rękojeść. Krew spłynęła na białą, delikatną skórę H e r m i n y . . . przyglądałem się tylko, jak k r e w płynęła, i widziałem, jak na chwilę otworzyły się oczy Herminy, boleśnie, głęboko zdziwione. Dlaczego jest zdziwiona? - p o m y ś l a ł e m " .
Trochę r ó ż u n a z n i e r u c h o m i a ł e j t w a r z y Kim była z a t e m H e r m i n a ? Czy rzeczywiście była tak m ą d r ą nauczycielką, skoro nie u m i a ł a przewidzieć prostych n a s t ę p s t w swego działania i finał education sentimentale jej w y c h o w a n k a tak ją zaskoczył? Czyjej imię łączy się tylko z jej hermafrodytycznym czarem, k t ó r y m zwiedziony H a r r y pomylił ją raz n a w e t ze swym przyjacielem z m ł o d o ś c i , nomen omen H e r m a n e m ? Czy p o d jej postacią H e s s e przedstawił J u n g o w s k ą animę, żeński p i e r w i a s t e k d u s z y wilka stepowego, z k t ó r y m t e n m u s i a ł się skonfrontować w procesie indywiduacji? Czy m o ż e jej imię kojarzyć należy raczej z H e r m e s e m Trismegistosem,
52
FRONDA
33
p o s ł a ń c e m greckich bóstw, p r z e d k t ó r y m i ojcowie Kościoła ostrzegali, wi dząc w nich m a s k i d e m o n ó w , w o b e c których ludzie ery przedchrześcijańskiej pozostawali b e z b r o n n i , nie znając ich prawdziwej, ukrytej n a t u r y ? Jeśli zaś H e r m i n a była H e r m e s e m , to czyjego p o s ł a ń c a rolę grała? O s t a t n i a scena powieści, w której gospodarz tego o b ł ą k a n e g o t e a t r u czy szachownicy o s o bowości, Pablo, paląc papierosa, spokojnym, d e m o n i c z n y m n i e m a l g e s t e m zgarnia ją, skurczoną do r o z m i a r ó w figurki szachowej, do kieszeni swojej kamizelki, wskazuje, że m o g ł a być jedynie m a r i o n e t k ą w jego czarnoksięskim przedstawieniu. D o p i e r o n a d stygnącym t r u p e m H e r m i n y H a r r y zdaje sobie sprawę, że cały czar, jaki n i m owładnął, był u ł u d ą : „Takie było całe moje życie, t a k a była o d r o b i n a m e g o szczęścia i miłości, jak te zastygłe u s t a : t r o c h ę r ó ż u na znie ruchomiałej t w a r z y " . Jego droga ku wyzwoleniu kończy się klęską. Z a m i a s t miłości odnalazł jedynie blichtr, z a m i a s t szczęścia - chwilowe zaspokojenie, zamiast pełnej blasku h a r m o n i i - p u s t k ę .
M a ł ż e ń s t w o , czyli k o n i e c z n o ś ć z d r a d y U ł u d a i p o k u s a pożądliwości stały się g ł ó w n y m t e m a t e m o s t a t n i e g o filmu Stanleya Kubricka Oczy szeroko zamknięte. P a ń s t w o Harfordowie, on wzięty lekarz nowojorskich bogaczy, o n a właścicielka galerii na M a n h a t t a n i e , choć jeszcze młodzi, są j u ż nieco z n u d z e n i swą d o s t a t n i ą i spokojną egzystencją. W ich życiu nagle wszystko się zmienia, gdy po j e d n y m z wielu rautów, przypalając jointa, Alice o p o w i a d a m ę ż o w i , jak kiedyś, w m o m e n c i e j e d n e g o spojrzenia na przystojnego oficera m a r y n a r k i poczuła, że byłaby g o t o w a p o rzucić go wraz z dzieckiem, gdyby t a m t e n tylko skinął na nią ręką. To n i e s p o dziewane dla nich obojga w y z n a n i e z o s t a ł o p o n i e k ą d s p r o w o k o w a n e wykręt nymi o d p o w i e d z i a m i Williama na pytania żony, zazdrosnej o jego pacjentki. Przypadek - ich p o ł ą c z o n a z p i e s z c z o t a m i r o z m o w a m o g ł a przecież potoczyć się z u p e ł n i e inaczej. M e c h a n i z m z e m s t y zaczyna j e d n a k działać z g o d n i e z w ł a s n ą n i e u b ł a g a n ą logiką, n a d k t ó r ą ż a d n e z nich nie ma władzy. Pod p r e t e k s t e m nagłej wizyty u umierającego pacjenta William w y r u s z a więc w n o c n ą w ę d r ó w k ę po mieście - i tak będzie o d t ą d każdego kolejnego wieczoru. Błąkając się bez celu, trafia to do p r o s t y t u t k i , gdzie c u d e m u n i ka zarażenia HIV, to do wypożyczalni k o s t i u m ó w , której właściciel stręczy JESIEŃ 2004
53
k l i e n t o m swą n a s t o l e t n i ą córkę, i n n y m r a z e m wreszcie na tajemniczy bal maskowy, który okazuje się perwersyjną orgią ludzi z wyższych sfer. Kusząc los, szukając okazji do p o p e ł n i e n i a zdrady i wystawiając się wciąż od n o w a na próbę, Harford za każdym r a z e m n i e m a l w ostatniej chwili wycofuje się, rezygnuje z możliwości, jakie s a m stwarza. Wszędzie gra rolę voyeura, i m p o t e n t n e g o marzyciela, który swój w z r o k k a r m i o b r a z a m i cudzej rozpusty, ale s a m nie jest w stanie pójść k o n s e k w e n t n i e za w ł a s n y m i p r a g n i e n i a m i . Co sprawia, że zdradzony - wprawdzie tylko w myślach czy m o ż e aż w t e n najbardziej intymny sposób - mąż nie odpłaca żonie pięknym za nadobne? Z pewnością nie decydują tu żadne względy religijne. Harfordowie to typowi przedstawiciele śmietanki Nowego Jorku, dla których więź małżeńska nie sta nowi sakramentu, tylko pewien rodzaj kontraktu, z którego obie strony czerpią korzyści. Może to zatem zwykły strach? Przed czym jednak, skoro nie przed grze chem i potępieniem? Przecież, jak m ó w i ktoś z ich towarzystwa, urok małżeń stwa polega na tym, że dla obu stron zdrada staje się czymś nieuniknionym...
Beatrycze w burdelu Ostatnie dzieło Kubricka, którego montażu twórca Odysei kosmicznej nie zdążył już sam dokończyć, uznano powszechnie za nieudane, przegadane, zbyt długie i po prostu nudne. To, co krytyka i publiczność miłosiernie skłonne były uznać co naj wyżej za ekstrawagancję w niemodnym już stylu, było m o ż e jego t e s t a m e n t e m . . . Co więc chciał w n i m przekazać, a czego nie dostrzegły gazety i ich czytelnicy? Jedyna wartość, która ostatecznie okaże się mieć dla Harfordów znaczenie i która uratuje ich przed katastrofą, to więź miłości. Nie jest to jednak ani sen tymentalne uczucie, ani łatwy moralizatorski slogan. Bohaterowie Oczu szeroko zamkniętych są przecież nieodrodnymi dziećmi świata, który stał się niemy, bo utracił dar mówienia o najważniejszych w życiu sprawach. Świata, który uznając, że stary język i stare słowa nie są już dłużej w stanie unieść towarzyszącej im przez wieki powagi, i odrzucając je jako sztucznie patetyczne, nie zdołał zarazem stworzyć słów nowych, na ich miejsce zaś pozwolił wtargnąć wulgaryzmom. I właśnie do jednego z tych ostatnich będzie się musiała odwołać Alice, aby od powiednio wyrazić wagę decyzji o dalszych losach swego małżeństwa. Harfordowie zatem, żyjąc mniej więcej p o d o b n i e jak wszyscy, szukają jed n a k po o m a c k u tego, z czego inni zbyt ł a t w o rezygnują: s p o s o b u na ocalenie
54
FRONDA
33
ich znajdującego się w kryzysie związku. Przygody Williama uczą go, że łącz ność z ż o n ą jest czymś całkowicie realnym, że ich czyny, ale p r z e d e w s z y s t k i m myśli i choćby p r z e l o t n e p r a g n i e n i a rzeczywiście wpływają na tę d r u g ą o s o b ę . Z d e m a s k o w a n y w trakcie balu m a s k o w e g o jako nie z a p r o s z o n y t a m intruz, d o k t o r ma ponieść karę, której formy m o ż e się tylko, przerażony, domyślać. Z ł a m a ł tabu, wkroczył w ukryty p r z e d profanami świat perwersyjnych rozry wek możnych, a kolega, który zdradził mu h a s ł o otwierające drzwi do p a ł a c u na przedmieściach, nagle w tajemniczych okolicznościach zniknął. Wybawienie z opresji przychodzi w ostatniej chwili. Przynosi je Harfordowi kobieta, którą kiedyś uratował z zatrucia prochami. Na pozór oprowadzając dok tora po pełnym okazji do zmysłowych uciech pałacu (w tym świecie Beatrycze może przybrać już tylko postać prostytutki i oprowadzać po jakimś megaburdelu), póki to jeszcze było możliwe, starała się nakłonić go do jak najszybszego opuszczenia balu (prowadziła więc Williama niejako w o d w r o t n y m kierunku niż Hermina, kiedy edukowała w Wilku stepowym Harrego Hallera). Kiedy jednak na ucieczkę jest już za późno, ta nie znana Harfordowi nawet z imienia dziewczyna występuje w jego obronie, ofiarując sędziom w zamian za niego - siebie samą. Po powrocie do d o m u d o k t o r b u d z i swoją żonę, t a r g a n ą s e n n y m koszma rem, który okazuje się b a r d z o r e a l n ą wizją z b i o r o w e g o g w a ł t u na niej.
Jak się zdejmuje m a s k ę Kary za przekroczenie granicy, za k t ó r ą z a p o m i n a się o kochanej osobie, nie m o ż n a uniknąć. Stary Reżyser jest j e d n a k zbyt mądry, by pozostawić j e d n ą tylko możliwość interpretacji swego o b r a z u . Wszak p o n o w o c z e s n y widz, czyli każdy z nas, n a w e t jeśli zna słowa C h r y s t u s a z Kazania na Górze: „Każdy, k t o JESIEŃ 2004
55
pożądliwie patrzy na kobietę, już się w s w o i m sercu d o p u ś c i ł z n i ą c u d z o ł ó stwa" (Mt 5, 2 8 ) , to częściej śmieje się z p o d o b n i e „ n a i w n y c h " w e z w a ń do p o w r o t u ku d a w n o utraconej niewinności, niż o d c z u w a ich groźną p o w a g ę . W kolejnych d n i a c h William rozpoczyna śledztwo, chcąc sprawdzić, co na p r a w d ę wydarzyło się t a m t e j nocy. Szuka b e z s k u t e c z n i e Nicka Nightingale'a, znajomego pianisty,
k t ó r y umożliwił m u wejście n a i m p r e z ę .
Znajduje
w kostnicy ciało swej wybawczyni, której jak się okazuje, t y m r a z e m u d a ł o się j e d n a k przedawkować. Z drugiej j e d n a k strony, j e d e n z pacjentów-milion e r ó w w y ś m i e w a jego dociekania, twierdząc, że dał się n a b r a ć u c z e s t n i k o m orgii, którzy chcieli po p r o s t u wystraszyć profana, żeby t e n p r z e s t a ł zajmować się kompromitującymi dla nich tajemnicami. William zauważa, że jest śle dzony, lecz i to okazuje się s p r a w k ą życzliwego mu bogacza, k t ó r y bojąc się o swego doktora, p o s t a n o w i ł otoczyć go d y s k r e t n ą o c h r o n ą . Maskarada jednak trwa nadal: wracając do d o m u kolejnej nocy, o b o k śpiącej żony lekarz zastaje na poduszce w ł a s n ą zgubioną na balu maskę. Z d e s p e r o w a n y mąż postanawia wreszcie przerwać śniony na jawie koszmar. Jego t ł u m i o n e nerwowe łkanie budzi żonę. Alice przygarnia go i tuli jak dziecko. Po trwającej do świtu r o z m o w i e Harfordowie udają się z córką na zakupy. Kupowanie dziecku p r e z e n t u p o m a g a obojgu wrócić do realnego świata. Do siebie nawzajem. A końcowe słowo Alice, mówiącej o tym, co teraz najważniej szego dla ich związku powinni zrobić: „Fuck", brzmi - jak słusznie zauważył jeden z bynajmniej nie życzliwych filmowi liberalnych r e c e n z e n t ó w - jak o d n o wienie przysięgi małżeńskiej.
Błogosławione tchórzostwo Od wejścia do t e a t r u magicznego czy na bal m a s k o w y pożądliwych myśli dzieli zawsze tylko j e d e n krok. Przed grą figurami w ł a s n y c h wcieleń na szachownicy Pabla czy z a ł o ż e n i e m m a s k i i peleryny szukających m o c n y c h wrażeń, starzejących się bogaczy nie ma żadnej z e w n ę t r z n e j ochrony. M o ż n a t a m trafić nosząc s u t a n n ę i m o ż n a m i n ą ć je, nie zauważając, gdy spaceruje się ulicami A m s t e r d a m u . J e d n a chwila, kiedy w z r o k i wyobraźnia stają się silniej sze od rozsądku, decyduje o r o z p ę t a n i u fascynującego widowiska... ...i przerażającego, gdy spojrzeć na nie trzeźwo, c h ł o d n y m o k i e m . Bo przecież żadna gra nie kończy się r e m i s e m . Z a w s z e k t o ś zwycięża i k t o ś 56
FRONDA
33
ponosi porażkę. Jeśli godzimy się zagrać sami ze sobą e l e m e n t a m i swojej osobowości, jak p i o n k a m i na szachownicy, to wygrywając, poznając coś, cze goś (o sobie? o innych?) się dowiadując, m u s i m y także czymś za tę zabawę zapłacić. Wejście do egotycznego t e a t r u Pabla kosztuje r o z u m . C e n ą za wej ście na m a s k a r a d ę perwersyjnych s n o b ó w jest m i ł o ś ć i cierpienie tych, którzy czekają na n a s w d o m u . „Nie żył, k t o nie przeżył s z a l e ń s t w a " - to graffiti z rzymskiego m u r u m o ż e fascynować tylko jako zjawisko językowe. Bo dalej, za o b ł ą k a n i e m czeka już tylko śmierć. Uzdrawiając epileptyka, który rzucał się to w w o d ę , to w ogień (czy ina czej p o s t ę p u j e człowiek targany n a m i ę t n o ś c i ą ? ) , a k t ó r e g o c h o r o b ę w daw nych czasach u z n a w a n o za rodzaj obłąkania, J e z u s m i a ł powiedzieć: „Ten zaś rodzaj złych d u c h ó w wyrzuca się tylko m o d l i t w ą i p o s t e m " (Mt 17, 2 1 ) . To bez wątpienia j e d n a z recept na pokusy H e r m i n y czy innej wysłanniczki naj bardziej złośliwego szydercy i n a s z e g o w i e c z n e g o oskarżyciela. Kto wie, czy nie lepszą j e d n a k u s ł y s z a ł e m n i e d a w n o o d r o z t r o p n e g o zakonnika: „ Z t e g o rodzaju p o k u s a m i n i e należy walczyć. N i e w o l n o też z n i m i się targować, dopuszczać ich do siebie. J e s t e ś m y na to za słabi. Jeśli się m i m o w s z y s t k o pojawią, t r z e b a jak najszybciej uciekać". ALEKSANDER KOPIŃSKI
p od z i e s i ą t e :
GULA CZYLI
SKACZE
NAJBARDZIEJ
POLSKIE
PRZYKAZANIE
DEKALOGU
TADEUSZ
CRZESIK
Spotkanie z N a c z e l n y m „ F r o n d y " . M a m p a r ę t e m a t ó w do o m ó w i e n i a , ale... w ł a ś n i e śpieszę na s p o t k a n i e z X. O m ó w i m y później... „Wiesz, na 10-lecie piszemy teksty o przykazaniach Dekalogu..." (patrzy w n o t a t n i k ) . „ Z o s t a ł c jeszcze parę. M o ż e byś napisał dziesiąte?". „Niezły p o m y s ł " - zachrypiałem bez przekonania. W tej s e k u n d z i e Grzegorz odwrócił się na pięcie i tyle go widziałem. Ż a d n y c h szans na wyłganie się od tej roboty, n u l . Zabrałem się do pisania na dwa dni przed t e r m i n e m oddania tekstu. Dziesiąte przykazanie. Wypowiadane codziennie... ale jakby na wydechu. Każde poprzednie konkretne, fundamentalne, olśniewająco przejrzyste, a dziesiąte... na wydechu. Dziesiąte jak pokrywka skacząca na kartoflach. Wypełnienie. Menisk wypukły De kalogu. „Nie będziesz pożądał żadnej rzeczy przynależnej twojemu bliźniemu"... Spotkać w r a c h u n k u s u m i e n i a w ł a s n e ja, t a k m o c n o o b e c n e w każdym z nas, w ja społecznym, zbiorowym, p r z y p i s a n y m do tylu ról: ojca, pracowni ka, kolegi, bliźniego, p o d m i o t u życia politycznego, m i ę s a wyborczego głaska n e g o przez wybranych p r z e z ciebie polityków. Przykazanie X o b n a ż a w n a s p r a g n i e n i e p o s i a d a n i a jak dziób r o z w a r t e do nasady ogona. I n s t y n k t p o s i a d a n i a i p e r m a n e n t n a p o t r z e b a p o r ó w n y w a n i a z p o z i o m e m zaspokojenia p o t r z e b u innych; n i e najbliższych, ale b l i ź n i c h ! ! ! Jakie to n e g a t y w n e skojarzenia m a s z z t y m p r z y k a z a n i e m ? Lecimy: za zdrość, zawiść, Schadenfreude... N o , zrób wreszcie r a c h u n e k s u m i e n i a : zacznij od czegokolwiek, od wczo rajszego r a u t u : - kiedy n a k ł a d a s z kawałek ciasta, sięgasz po najokazalszy, a za t o b ą kolej ka bliźnich do t o r t u . . .
58
FRONDA
33
- brylujesz n a d m i e r n i e na t y m przyjęciu - o d b i e r a s z szansę prezentacji innym... - przełykasz ślinę: jak szczerze ś m i a ł a się twoja ż o n a z d o w c i p u twojego konkurenta... - konkurent przynosi na przyjęcie butelkę niezbyt drogiego wina (cha, cha)... - o d p o w i a d a na pytanie o n o w y s a m o c h ó d , czerpiąc z t e g o n a d m i e r n ą satysfakcję ... - zwróć uwagę, jak wiele razy w ciągu tego przyjęcia użyłeś zaimka „ja"... - tak fatalnie u d a ł o się z a i n w e s t o w a ć k o n k u r e n t o w i , że p r z y n i o s ł o to k r o ciowe zyski (gula skacze)... - jakie to niesprawiedliwe, że tę c e n n ą sentencję wymyślił 50 lat t e m u mój bliźni: nie zazdrościmy świętym, że j u ż są w niebie, a j e d n o c z e ś n i e ocze kujemy zbawienia i wieczności. Ten krótki r a c h u n e k s u m i e n i a z wczorajszego przyjęcia u ś w i a d o m i ł mi skalę o s t r z e ż e ń wynikających z dziesiątego przykazania. Kto z n a s nie doświadczył wypieków zazdrości p o d c z a s zwykłego r o d z i n n e g o grzybobrania, k t o ustrzegł się zaglądania do cudzych koszyków z grzybami. W t e d y przestajesz zbierać, przestajesz szukać po lesie, po w ł a s n y c h ścieżkach, wracasz do d o m u z p i ę c i o m a betkami... W i e c z o r e m w ó d k a n i e wchodzi... Stary znajomy, który wrócił w latach 90. ze Stanów, s p u e n t o w a ł m e n t a l n o ś ć A m e r y k a n ó w w y d e s t y l o w a n ą p o d c z a s wieczornych z n i m i r o z m ó w : Amery kanie bardzo szanują ludzi, którzy na jakimkolwiek p o l u o d n i o s ą sukces. Wy rażają to, pilnie nastawiając ucha, kiedy n a d a r z y się s p o t k a n i e z k i m ś t a k i m . Dlaczego? Bo od takich ludzi m o ż n a się czegoś nauczyć. Słuchają bez zawiści, z nadzieją, że od takich n a u k s t a n ą się lepsi. I jeszcze kiedy A m e r y k a n i n p o czuje do ciebie sympatię, to każdy bez względu na to, jaka jest jego pozycja społeczna, przy szklaneczce o p o w i e ci h i s t o r i ę ze swojego życia, w której oka zał się the best. Może to być h i s t o r i a m e c z u baseballowego ze szkoły, w k t ó r y m zdobył zwycięskie p u n k t y i był fetowany przez swoją d r u ż y n ę . Spotkanie po d ł u ż s z y m czasie: „Co porabiasz prócz t e g o co zwykle?". „Kie ruję z kolegą w y d a w n i c t w e m X" (charakterystyczne przełknięcie śliny - gula skoczyła). „Jak idzie?". „Nieźle, ale jeszcze dopłacamy..." (gula lekko o p a d a ) . JESIEŃ 2004
59
„ D u ż o ? " . „ N i e d u ż o " (gula p o n o w n i e skacze). Dzienniki regionalne publikują w ł a ś n i e deklaracje majątkowe p o s ł ó w i rad nych. Czy w a m również d o b r z e się to czyta?
Konkurencyjność - w z m a g a w o l ę działania. Zazdrość - niech wyschnie s t u d n i a sąsiada, gdy w mojej m a ł o wody. Polski p a r l a m e n t a r y z m . Te p r ó b y okołowyborcze j e d n o c z e n i a prawic i lewic. W bębnie maszyny lansującej podskakuje gula. Polski polityk strzela, a diabeł gulę nosi. Czy Rafał Ziemkiewicz w ł a ś n i e zja wisko skaczącej po polskiej krainie guli opisuje jako „polactwo"? Niekompletna lista zbiorowych ofiar guli kulistej: UPR-y, KPN-y, ROP-y, AWS-y, SKL-e, konwenty, narodowcy, chadecy i niezapomniana Unia Wolności. Pierwszą ofiarą zazdrości był, zdaje się, niedoszły polski Ronald Reagan, p o d r ó żujący do wyborczego zwycięstwa na słoniu. Najbardziej ekscentryczna postać,
60
FRONDA
33
z najbardziej eksponowaną m u c h ą przyklejoną do najwydatniejszej grdyki na polskiej ziemi, w dodatku na największym z żyjących na ziemi zwierzu. Tego było za wiele dla tubylczego plemienia. Skoczyła w górę grdyka elek toratowi i z kropiastej m u c h y o d e r w a ł a się j e d n a kropka, k t ó r a o p a d ł a w p i e r w na słonia, a p o t e m na bruk, na k t ó r y m z a n i e m ó w i ł elektorat i n i e zagłosował, i przypieczętowała przegraną. Było j u ż o grzybach, więc m o ż e t r o c h ę o rybach? Czy to n i e najbardziej z n a n a postać III RP zdradza do dziś perwersyjne wręcz przywiązanie do tej pasji... Taaaka ryba! Od zawsze u wtajemniczonych p o w o d u j e z n a n e strzyknięcie śliny w przełyku, wyzwalające zawistne p r a g n i e n i e n a w e t nie tyle przywłasz czenia samej ryby, ile raczej przegryzienia żyłki, na której o n a wisi, t u ż p r z e d wyciągnięciem zdobyczy.
U w o l n i e n i a trzymającego w ę d k ę p r z e d p o k u s ą
wprawienia w zawistne drżenie stojącej na brzegu wędkarskiej gawiedzi. Czy Zasłużony Wędkarz nie jest a u t o r e m teorii „zderzaków politycznych"? Jeżeli któryś z innych politycznych w s p ó ł p r a c o w n i k ó w jest politycznie skuteczny, to zawsze jest skuteczny z a n a d t o ! Jest z d e r z a k i e m do wymiany... Inaczej zapisał się nasz polski M a h a t m a G a n d h i na froncie walki z I m p e r i u m Zła. Z a m i a s t zostawić zasługi dla niepodległości tym, k t ó r y m o n e przynale żały, wieczerzał przy okrągłym stole z niegdysiejszymi o p r a w c a m i i to im oraz kręgowi masochistycznych fakirów, z którymi dzielił maty, po chrześcijańsku po wsze czasy przypisał zasługi. Prawdziwych zwycięzców pozostawiając s w e m u losowi. Gula skacze. Na inauguracji p o s z e r z e n i a Unii Europejskiej w D u b l i n i e każdy kraj repre z e n t o w a n y jest przez j e d n e g o przedstawiciela, tylko z Polski d w o m a s a m o l o t a m i ścigają się dwaj oficjele. Trwa m i ę d z y n i m i przepychanka, k t o wciągnie na m a s z t biało-czerwona flagę. Rutynowa kontrola PIT-u w u r z ę d z i e skarbowym. N i e o d p a r t e wrażenie, jakby u r z ę d n i k czytający deklarację z zafrasowaną m i n ą szybko d o d a w a ł w myśli swoje dochody do tego, co ma na boku, i p r z e k o n a n i e , że jeśli w p i s a ł e ś s u m ę większą, nie będzie n e u t r a l n i e życzliwy. J E S I E Ń 2004
61
A m o ż e by tak słynny t u n e l n a d W i s ł ą z jednej s t r o n y z a m u r o w a ć z p r z e z n a czeniem na zbiorową kryptę dla ofiar skaczącej guli polskiej, gdzie b ę d ą wjeż dżały z d o z w o l o n ą p r ę d k o ś c i ą majestatycznie m a r t w e . . . i w taki o t o s p o s ó b zdejmiemy z dziesiątego przykazania p r z y m i o t n i k „ p o l s k i e " . TADEUSZ GRZESIK
64
FRONDA 3 3
J E S I E Ń 2004
65
Ten spór nie toczy się o to, jak niektórzy z nas będą umierali, tylko jak my wszyscy będziemy żyli.
W
KRAINIE
EUTANAZJI RYSZARD
FENIGSEN
„Ta książka o eutanazji j e s t najlepszą rzeczą, jaką na t e n t e m a t kiedy k o l w i e k c z y t a ł e m " - tak o pracy Ryszarda F e n i g s e n a Eutanazja. Śmierć z wyboru? w y r a z i ł s i ę L e s z e k K o ł a k o w s k i . D o k t o r F e n i g s e n , u r o d z o n y w R a d o m i u , o d 1 9 6 8 r o k u przebywający n a emigracji, p r z e z 2 0 lat był lekarzem-kardiochirurgiem w H o l a n d i i , g d z i e m i a ł m o ż l i w o ś ć o b s e r w o w a n i a p o s t ę p ó w m e n t a l n o ś c i i praktyki proeutanazyjnej. O t o kilka j e g o refleksji n a t e n t e m a t . 66
FRONDA
33
Nie sądzę, żeby dążenie do eutanazji było czymś, co pojawiło się d o p i e r o w o b e c n y m czasie. W Przysiędze H i p o k r a t e s a eutanazja jest z a b r o n i o n a , to znaczy lekarz składa przysięgę, że n a w e t jeżeli go o to poproszą, nie p o d a trucizny ż a d n e m u c h o r e m u . Z a t e m 2 4 0 0 lat t e m u były j u ż takie próby, a więc eutanazja jest starą sprawą. Niewątpliwie wynika to po p r o s t u z tragedii człowieka, który jest jedyną żywą i s t o t ą ś w i a d o m ą tego, że m u s i u m i e r a ć - w pełni świadomą, od kiedy się dowiaduje, że jest ś m i e r t e l n i e chory. Ruch na rzecz eutanazji odwołuje się więc do prastarych p o w s z e c h n y c h p r o b l e m ó w ludzkości, odwołuje się do b a r d z o głęboko tkwiących lęków przed tym, co się z człowiekiem ma stać: p r z e d cierpieniem i p r z e d przejściem w n i e w i a d o m e . Istnieją bardzo realne p o w o d y po t e m u , aby dostrzegać, że o d p o w i e d ź na t e n p r o b l e m jest fałszywa. Niczego nie rozwiązuje - z a m i a s t u m r z e ć , jak wszyscy, m a m y ze s t r a c h u przed śmiercią wzajemnie się pozabijać. To oczywiście nie jest żadne rozwiązanie p r o b l e m u .
O kryptanazji, czyli eutanazji n i e d o b r o w o l n e j - b e z w i e d z y i z g o d y p a c j e n t a Pisałem o kryptanazji, zanim jeszcze ukazały się wyniki badań przeprowadzonych przez rząd holenderski, i to tylko w oparciu o spostrzeżenia pojedyncze. Ale kiedy rząd holenderski, dwukrotnie zresztą, bo najpierw w 1990, p o t e m w 1995 roku, ponownie przeprowadził ogólnokrajowe badania nad praktyką eutanazją - i to w warunkach zapewniających dyskrecję i anonimowość tych lekarzy, którzy udzie lali wywiadów - okazało się, że znaczna część przypadków eutanazji to przypadki eutanazji niedobrowolnej. W 1990 roku okazało się, że 2300 osób poddało się eutanazji na własną prośbę, 400 osób poprosiło o p o m o c w popełnieniu samobój stwa, a 1000 osób poddano eutanazji, chociaż nie prosiły one o to ani nie wyrażały na to zgody. Nie kryje się za tym jakieś zbrodnicze nastawienie lekarzy. Oni uważa ją się za bardzo prawych, wierzą, że robią to, co m o ż n a zrobić najlepszego dla nie szczęśnika, który cierpi i sam nie jest na tyle mądry albo przytomny, żeby poprosić o eutanazję. A wtedy wyciąga się pomocną dłoń i kończy się jego życie, nie pytając go o zdanie. Do tej liczby 1000 przypadków, która zresztą w 1995 roku zmniejszyła się do 900, należy dodać kolejne ofiary kryptanazji, które w raporcie rządowym figurują pod hasłem „zwalczanie bólu". Okazuje się, że w 1990 roku aż 4940 osób, które zmarły wskutek przedawkowania środków przeciwbólowych: (morfiny i p o J E S I E Ń 2004
67
dobnych środków), nie wyrażało na to zgody ani o to nie prosiło. O g r o m n a grupa ludzi została więc poddana niedobrowolnej eutanazji pod pretekstem zwiększania dawki środków przeciwbólowych. Mówię tu tylko o tych przypadkach, w których celowym zamiarem lekarzy było zakończenie życia chorych poprzez przedawkowa nie morfiny i w których pacjenci nie wyrażali na to zgody. Nie ulega wątpliwości, że nie jest to dobrowolna eutanazja. Ale, jak powiadam, lekarze ci nie uważają się bynajmniej za przestępców, oni uważają się za dobroczyńców swoich pacjentów i ludzkości. Od 1985 roku działa liczące kilkadziesiąt tysięcy członków Stowarzyszenie Pacjentów Holenderskich, które występuje przeciw eutanazji. W jego publi kacjach wielokrotnie pojawiały się ostrzeżenia przed kryptanazją, to znaczy przed tym, że chory m o ż e być potajemnie pozbawiony życia w szpitalu. Sto warzyszenie w p o r o z u m i e n i u z Fundacją „Azyl" wydało również tak zwane przepustki do życia. W d o k u m e n t a c h tych było napisane: „Nie życzę sobie eutanazji, nie życzę sobie, żeby cokolwiek robiono, aby skrócić moje życie". Oczywiście, gdyby ludzie mieli zaufanie do rządów prawa, przepustki do życia byłyby niepotrzebne. I gdyby eutanazja odbywała się tylko dobrowolnie, prze pustki też byłyby niepotrzebne, bo wystarczyłoby o eutanazję nie poprosić. Ale rzeczywiście niektórzy ludzie n o s z ą ze sobą takie przepustki do życia, bo boją się, że potajemnie zostaną życia pozbawieni. Wiedzą dobrze, że lekarz, który ich uśmierci, nie będzie ukarany, bo nikt za to nie był w Holandii karany.
68
FRONDA
33
Nie ma czegoś takiego jak „nadużycie eutanazji" Może w y d a m się zbytnim z w o l e n n i k i e m ścisłości w tych sprawach, ale p r o t e stuję przeciwko używaniu t e r m i n u „nadużycie eutanazji". Ponieważ e u t a n a zja s a m a przez się jest straszliwym n a d u ż y c i e m zaufania i obowiązku j e d n e g o człowieka w o b e c drugiego. M o ż n a m ó w i ć o r o z m a i t y c h g ł u p s t w a c h , absur dach, p r z e s t ę p s t w a c h czy lekkomyślnym p o s t ę p o w a n i u związanym z e u t a n a zją, ale eutanazja s a m a w sobie już jest n a d u ż y c i e m . W ś r ó d c z ł o n k ó w s t a n u lekarskiego, tak jak w każdym zawodzie, są rozmaici ludzie, m i ę d z y i n n y m i także głupi, emocjonalnie chwiejni lub m o r a l n i e n i e o d p o w i e dzialni, ale dopóki w medycynie obowiązywał żelazny zakaz szkodzenia c h o r e m u , nie wyrządzali oni n i k o m u krzywdy i nie odbierali n i k o m u życia. Kiedy jednak, t a k jak w H o landii, eutanazja stała się rozwiązaniem a k c e p t o w a n y m przez społeczeństwo, przez sądy i przez s t a n lekarski - to właśnie ci mniej wartościowi lekarze pierwsi zainteresowa li się tą n o w ą „dziedziną" medycyny. I skutki t e g o widzimy. Są liczne przykłady na t o , że eutanazję p r z e p r o w a d z a n o z p o w o d ó w a b s o l u t n i e nie związanych ze s t a n e m s a m e g o chorego, ale z przyczyn ściśle związanych z tymi, którzy je przeprowadzali. Jest t a k a klasyczna j u ż publikacja n a p i s a n a przez Hilhorsta, specjalistę c h o r ó b płucnych, k t ó r y s a m opowiadał o tym, jak leczył p e w n e g o chorego, k t ó r y rozpaczliwie czepiał się życia, ale - p o w i a d a lekarz - wreszcie się t a k zniecierpliwił, że w n a p a d z i e gniewu zabił pacjenta k r o p l ó w k ą dożylną. Takie rzeczy się dzieją. Są fanatycy, którzy uważają, że p o w o ł a n i e m lekarza jest p r z e d e w s z y s t k i m umożliwić w s p ó ł b l i ź n i m ł a g o d n e przejście na t a m t e n świat. Był w Rotterda m i e d o k t o r Wotheist, który s a m o t y m m ó w i ł i w i e l o k r o t n i e s a m w p r o w a d z a ł to w czyn. Chciał zabić, nie znając rozpoznania, nie wiedząc, co c h o r e m u jest, dlatego że chory bełkotał i był m a ł o przytomny, ale był m a ł o przytomny, bo lekarz s a m mu zapisał valium, o czym widocznie j u ż nie p a m i ę t a ł . Ta akurat eutanazja nie doszła do skutku, dlatego że o d s t a w i o n o valium i chory zaczął n o r m a l n i e rozmawiać. M o ż n a by zresztą godzinami m ó w i ć o p o d o b n y c h przykładach. Ale jak p o w i a d a m : to nie są nadużycia eutanazji, to jest część eutanazji.
JESIEŃ 2004
69
O „jakości ż y c i a " i o c z y s z c z a n i u s p o ł e c z e ń s t w a D u ż ą rolę odgrywa chęć eliminacji ze s p o ł e c z e ń s t w a bezużytecznych jed n o s t e k - i to p r z e d e w s z y s t k i m n o w o r o d k ó w i dzieci kalekich. Jeżeli się przeczyta teksty, w których o m a w i a n a jest ta s p r a w a - m i ę d z y i n n y m i t e k s t uchwalony przez synod d w u k r o t n i e r e f o r m o w a n e g o Kościoła h o l e n d e r s k i e g o jako wytyczną w sprawie eutanazji - to z r o z u m i e się d o k ł a d n i e , o co chodzi. O tych dzieciach się m ó w i t a m , że są to n i e u d a n e , n i e u k s z t a ł t o w a n e , po p r o stu nieludzkie istoty, których życie nie p r z e d s t a w i a żadnej wartości. M ó w i się, że zaraz po u r o d z e n i u nikt nie sprzeciwiłby się eutanazji w p r z y p a d k u na przykład rozszczepu k r ę g o s ł u p a p o ł ą c z o n e g o z w o d o g ł o w i e m i później szym u s z k o d z e n i e m m ó z g u . Liczy się tu nie litość, na k t ó r ą się powołują, nie współczucie, nie chęć u c h r o n i e n i a t e g o dziecka p r z e d przyszłością, k t ó r a bę dzie p e ł n a cierpień, ale wstręt, strach p r z e d z n i e k s z t a ł c o n y m człowieczkiem, chęć niedopuszczenia go do w s p ó l n o t y żywych. W ł a ś n i e ta chęć oczyszczania społeczeństwa gra tu p r z e d e w s z y s t k i m rolę. Kiedy b a d a n o motywacje lekarzy, którzy odbierają życie s t a r y m l u d z i o m bez ich zgody i wiedzy, powoływali się oni na to, że „jakość życia" tych pacjen tów była zbyt niska. W 30 proc. w y p a d k ó w powoływali się też na to, że chorzy zbyt cierpieli - chociaż jeśli byli n i e p r z y t o m n i (ą większość była n i e p r z y t o m n a ) , to nie w i a d o m o , czy o n i w ogóle mogli cierpieć. Lekarze sięgali r ó w n i e ż po a r g u m e n t , że zdarzało się, iż taka r o d z i n a nie m o g ł a t e g o już dłużej znieść. To bardzo ważny e l e m e n t - rodzina, k t ó r a nie m o ż e znieść chorego. A więc nie dla s a m e g o chorego, ale dla kogoś i n n e g o trzeba t e g o c h o r e g o u s u n ą ć . 7Q
FRONDA
33
Termin „jakość życia", w p r o w a d z o n y jakieś 30 lat t e m u przez Masłowa, stal się t e r m i n e m b a r d z o n i e b e z p i e c z n y m i szkodliwym, a także fałszywym. Zakłada się, że to jest jakaś w a r t o ś ć obiektywna, ale w rzeczywistości j u ż s a m p u n k t wyjścia jest stronniczy, bo k t o m ó w i o „jakości życia", t e n zakłada, że życie samo, jako takie, niezależnie od jego jakości, nie ma wartości absolut nej. P o n a d t o zakłada się, że „jakość życia" to rzecz obiektywnie mierzalna, a z a t e m nie tylko s a m chory, m o ż e zresztą najmniej on sam, ale w ł a ś n i e inni ludzie są w stanie ocenić jego „jakość życia". Skoro m o g ą ją oszacować, to m o g ą też dojść do wniosku, że jest o n a n i e d o s t a t e c z n a , a skoro jest niedosta teczna, to m o g ą też p o c z u ć się do obowiązku, aby to życie skrócić - dla d o b r a samej ofiary. W t e n s p o s ó b powiedzmy, S t e p h e n Hawking, największy fizyk świata, który jest sparaliżowany i p o r o z u m i e w a się tylko za p o m o c ą maszy ny, który w tym stanie ożenił się d w u k r o t n i e i m i a ł troje dzieci, k t ó r y zrobił wspaniały d o k t o r a t z fizyki, d o k o n a ł wielkich odkryć w fizyce teoretycznej i napisał n i e z m i e r n i e p o p u l a r n ą książkę pt. Krótka historia czasu, p o w i n i e n zo stać - jeżeli zastosujemy m e t o d ę m i e r z e n i a „jakości życia" - o c e n i o n y b a r d z o nisko. Podobnie jak wszyscy ludzie z a m p u t o w a n y m i k o ń c z y n a m i czy wszy scy ślepi, chociaż m o g ą być szczęśliwi w m a ł ż e ń s t w i e , m o g ą być d o s k o n a ł y m i p r a c o w n i k a m i i mieć r o z m a i t e osiągnięcia, to ich „jakość życia" też nie będzie n a poziomie. Widać, ż e t e n t e r m i n p r o s t ą drogą p r o w a d z i d o eksterminacji.
O prawie do wolności, s w o b o d z i e w y b o r u i godności życia O g r o m n a większość tych, którzy g ł o ś n o się wypowiadają za w s p o m a g a n y m s a m o b ó j s t w e m i eutanazją, to ludzie zdrowi - m ł o d z i lub w sile wieku, dla których cała ta perspektywa jest b a r d z o odległa i na razie dotyczy innych. Kiedy n a t o m i a s t b a d a się ludzi starych lub ciężko chorych, w t e d y s t a n o w i s k a są z u p e ł n i e i n n e . W Ameryce h a s ł o w s p o m a g a n e g o s a m o b ó j s t w a odwołuje się do głęboko zakorzenionych, p o p u l a r n y c h w s p o ł e c z e ń s t w i e pojęć. Do wol ności - każdy jest za wolnością. Do s w o b o d y w y b o r u - „chcę m i e ć s w o b o d ę wyboru, m o g ą być r ó ż n e możliwości, ale chcę mieć s w o b o d ę w y b o r u " . Do godności - w m ó w i o n o s p o ł e c z e ń s t w u przy p o m o c y p o t ę ż n e j propagandy, że u m i e r a n i e w n a t u r a l n y s p o s ó b p o z b a w i a człowieka godności. To wielka nie prawda. Ani n a t u r a l n y s p o s ó b u m i e r a n i a , ani u m i e r a n i e z p o m o c ą r o z m a i t y c h urządzeń w żaden s p o s ó b nie pozbawiają człowieka godności. N a w e t jeżeli JESIEŃ 2004
ktoś ma kroplówkę i m a s k ę tlenową, i coś t a m jeszcze, i n a w e t cewnik, to czy odbiera to godność prawym, o d w a ż n y m , troskliwym l u d z i o m - n a s z y m rodzi com, n a s z y m w s p ó ł m a ł ż o n k o m , którzy tak chorują i tak są leczeni? W ż a d e n sposób za p o m o c ą tych u r z ą d z e ń medycznych nie m o ż n a odrzeć człowieka z godności. Jedyny s p o s ó b na ś m i e r ć bez godności, to p o p r o s i ć fachowca, żeby cię zabił. Ale te frazesy o godności b a r d z o przemawiają do społeczeń stwa amerykańskiego. Szermując tymi fałszywymi h a s ł a m i - wolności, swo body wyboru i godności - o m o t a n o A m e r y k a n ó w tak bardzo, że w p i e r w s z y m o d r u c h u opowiedzieli się oni za w s p o m a g a n y m s a m o b ó j s t w e m . To, że pacjenci p r a g n ą eutanazji, nie jest zjawiskiem p o w s z e c h n y m , ale to się przecież zdarza i zawsze się zdarzało. Teraz oczywiście zdarza się częściej, ponieważ ludzie s ą p o d p r z e m o ż n y m w p ł y w e m p o t ę ż n e j p r o p a g a n d y n a rzecz eutanazji. W y t ł u m a c z o n o im, że to jest s ł u s z n e , że to jest p o s t ę p o w e , że to jest n o w o c z e s n e rozwiązanie, że to jest a p r o b o w a n e przez s p o ł e c z e ń s t w o i przez wszystkich i że dla wszystkich tak będzie najlepiej. Na t e m a t n i e z n o ś n y c h cierpień m o ż n a powiedzieć z p e w n o ś c i ą dwie rze czy. Pierwsza jest taka, że - jeśli chodzi o ból - prawie nie ma przypadków, w których nie m o ż n a by go było u ś m i e r z y ć . Zwłaszcza że b a r d z o r o z w i n ę ł a się medycyna paliatywna. Poza t y m wszystkie statystyki pokazują, że ci, którzy poddają się eutanazji, robią to nie z p o w o d u bólu, lecz raczej z obawy p r z e d bólem, którego jeszcze nie doświadczają. Robią to, bo boją się, że p r z e s t a n ą kontrolować swój los, s t a n ą się zależni od innych, n p . jeśli chodzi o funkcje fizjologiczne, że u t r a c ą godność, że b ę d ą ciężarem dla rodziny itd. Oczywiście bywają sytuacje i stany rzeczywiście s t r a s z n e , tylko t r z e b a sobie powiedzieć: nie na wszystko jest rada, są rzeczy, w o b e c których j e s t e ś m y bezradni, i t r z e b a to niestety zaakceptować, pochylić się p r z e d t y m .
O doktorze Kevorkianie D o k t o r Jack Kevorkian, z wykształcenia patolog, ale nie pracujący w t y m za wodzie od wielu lat, d o k o n a ł około 130 eutanazji, t z n . 130 o s o b o m d o p o m ó g ł w p o p e ł n i e n i u samobójstwa. Najpierw wykorzystywał do t e g o m a s z y n ę , k t ó r ą s a m skonstruował, a k t ó r a była tak pomyślana, że chory s a m m u s i a ł nacisnąć guzik, żeby trucizna spłynęła do jego żył - z t y m Kevorkian m i a ł t r u d n o ś c i , bo przecież nie jest i nigdy nie był praktykującym lekarzem, więc często nie m ó g ł 72
FRONDA
33
się w k ł ó ć d o żyły. D l a t e g o p o t e m sięgnął p o i n n y s p o s ó b , m i a n o w i c i e u ż y w a ł balonu z czadem, który przez m a s k ę chory sobie w d y c h a ł i w ten sposób p o p e ł n i a ł s a m o b ó j s t w o ; a K e v o r k i a n był p r z y t y m obecny. J e s t t o c z ł o w i e k , k t ó r y zaczął s w o j ą k a r i e r ę j e s z c z e j a k o s t u d e n t m e d y c y n y o d tego, ż e p r o s i ł pielęgniarki, aby go zawiadamiały, kiedy ktoś jest b l i s k i ś m i e r c i , bo on chce oglądać t o w y d a r z e n i e . W n i e w i a d o m y m c e l u p r ó b o w a ł f o t o g r a f o w a ć d n o oka u umierających. Opublikował kilka artykułów, w których proponował, żeby p r z e p r o w a d z i ć d o ś w i a d c z e n i a l e k a r s k i e na w i ę ź n i a c h albo żeby pobierać narządy do przeszczepiania u skazanych na ś m i e r ć , notabene w C h i n a c h to się p r a k t y k u j e . W i d a ć w i ę c , ż e K e v o r k i a n t o c z ł o w i e k , k t ó r y z n a j d u j e s i ę p o z a naszym kręgiem cywilizacyjnym, inaczej mówiąc, skrajny psychopata. Przez d ł u g i c z a s był b e z k a r n y , ł a w y p r z y s i ę g ł y c h t r z y k r o t n i e g o u n i e w i n n i a ł y . A l e wreszcie przekroczył p e w n ą granicę, mianowicie, wstrzyknął c h o r e m u na stwardnienie zanikowe boczne - ciężką chorobę neurologiczną - truciznę, s f i l m o w a ł to i pokazał w ogólnokrajowej telewizji C B S , w p o p u l a r n y m p r o g r a m i e 6 0 minut. T y m r a z e m , k i e d y p r z e d s t a w i o n o ł a w i e p r z y s i ę g ł y c h k a s e t ę wideo, pokazującą, j a k K e v o r k i a n zabija człowieka, został on skazany za JESIEŃ 2004
73
m o r d e r s t w o i obecnie siedzi w więzieniu. W i a d o m o , że Kevorkian p o m ó g ł w p o p e ł n i e n i u s a m o b ó j s t w a co najmniej kilku o s o b o m , k t ó r e p r a w i e w ogóle nie były chore albo narzekały n p . na bóle m i ę ś n i o w e . Była też j e d n a kobieta z lekką depresją ze s t a n u M a s s a c h u s e t t s , k t ó r a z o s t a ł a ofiarą Kevorkiana, cierpiąc tylko na chorobę, k t ó r ą dałoby się wyleczyć aspiryną. Jeden błąd chciałbym sprostować, mianowicie, że m o ż n a p r z e k o n a ć prawdziwych z w o l e n n i k ó w eutanazji, iż nie mają racji. O t ó ż n i e m o ż n a , bo to jest kwestia p e w n y c h p o d s t a w o w y c h wyborów, których my d o k o n a l i ś m y i oni też dokonali - ale w inny sposób. P r a w d ę mówiąc, w dialog z n i m i nie wierzę. Wierzę n a t o m i a s t w dialog z tymi, którzy bez większego z r o z u m i e n i a , bez większego n a m y s ł u przechylają się na t a m t ą s t r o n ę . Ich m o ż n a p r z e k o nać. Przede wszystkim poprzez ukazywanie zła i a b s u r d u eutanazji oraz jej skutków.
O trywializacji życia i śmierci Profesor Margaret Sommerville z Toronto, prawnik, specjalistka od p r a w a o c h r o n y zdrowia, z o s t a ł a z a p r o s z o n a d o H o l a n d i i n a jubileusz 25-lecia H o lenderskiego Stowarzyszenia Prawa O c h r o n y Zdrowia. Wygłosiła w t e d y prze m ó w i e n i e b a r d z o krytyczne w o b e c eutanazji. P o t e m było przyjęcie, p o d c z a s którego j e d e n z u c z e s t n i k ó w zebrania, lekarz domowy, Holender, p o d s z e d ł do pani S o m m e n d l l e i powiedział: „Proszę p a n i , d a m p a n i przykład i p a n i chyba również się ze m n ą zgodzi, że w t y m wypadku eutanazja była u z a s a d n i o n a " . Pani Sommerville spodziewała się usłyszeć o k i m ś , k t o dusi się z p o w o d u daleko posuniętej choroby neurologicznej albo czegoś w t y m rodzaju. Oka zało się, że nie. „To była kobieta, k t ó r a m i a ł a osiemdziesiąt p a r ę lat, b a r d z o wykształcona, elegancka osoba, w d o w a po dyplomacie, z k t ó r y m w i o d ł a wspaniałe życie w rozmaitych stolicach całego świata. Dzieci nie mieli, on u m a r ł , jej przyjaciele także, i o n a z o s t a ł a s a m a . Co tydzień, bo co tydzień do niej chodziłem, prosiła m n i e , żebym dał jej zastrzyk, po k t ó r y m u s n ę ł a b y na zawsze. Trwało to trzy miesiące, ja się o p i e r a ł e m , ale wreszcie to z r o b i ł e m " . Na to pani Sommerville spytała: „A czy nie przyszło p a n u do głowy, żeby jej kupić k o t a ? " . „ N i e - odpowiedział t e n d o k t o r - ale wie pani, że to by był świetny p o m y s ł " . Dla niego najwyraźniej to były p o r ó w n y w a l n e rzeczy: kupić kota lub zabić.
74
FRONDA
33
Zbigniew Żylicz o p o w i a d a ! o przypadku, kiedy chory m i a ł się p o d d a ć eutanazji i, jak to nieraz bywa, z Kanady przyjechała rodzina, żeby przy t y m być. Ale on się rozmyślił i powiada: „ N i e chcę. N i e chcę dzisiaj i nie chcę w ogóle. Ja już tego nie c h c ę " . Ale zaczęto wywierać na n i e g o nacisk: „Jak to? Ludzie przyjechali z Kanady. Drugi raz j u ż nie b ę d ą mogli przyjechać". C z a s e m też bywa tak, że przyspiesza się eutanazję, dlatego że syn został przy jęty na uczelnię i m u s i zdążyć na inaugurację roku akademickiego, a jeszcze chciałby być przy zgonie ojca. Albo o d k ł a d a się eutanazję - to b a r d z o częsta praktyka - bo chory chce jeszcze święta spędzić z rodziną, bo za trzy tygodnie Boże N a r o d z e n i e . A przecież jeśli m o ż e wytrzymać trzy tygodnie, to m o ż e mógłby i cztery. Albo i więcej. Rzadziej o d k ł a d a się eu tanazję z p o w o d u Wielkanocy, ale z p o w o d u Bożego N a r o d z e n i a n a p r a w d ę często. N i e wiem, czy to j e s t przejaw pogardy dla życia ludzkiego, ale z o s t a ł o o n o strywializowane. Życie i ś m i e r ć stały się rzeczami trywialnymi. Było
przynajmniej
jedno
znane
mi
badanie,
p r z e p r o w a d z o n e przez p a n i ą Wagner w H o l a n d i i w ś r ó d pacjentów hospitalizowanych. Wykazało o n o , że wielu chorych obawia się w ł a s n y c h rodzin, k t ó r e w pewnych sytuacjach m o g ą zadecydować o pozba wieniu ich życia,
zwłaszcza kiedy eutanazja jest akcep
t o w a n a . N i e znaczy to, że sytuacja r o d z i n n a w p ł y w a na p o s t ę p r u c h u na rzecz eutanazji, raczej o d w r o t n i e : to p o s t ę p w r u c h u na rzecz eutanazji rozbija r o d z i n ę . Szczególnie w Holandii b a r d z o często zdarza się, że całe r o d z i n y akcep tują eutanazję i uważają ją za jeszcze wyższy s t o p i e ń miłości. R o z m a w i a ł e m kiedyś z p e w n ą kobietą, k t ó r a powiedziała m i : „Czy słyszałeś o tej p a n i , k t ó r a p o m o g ł a m a t c e p o p e ł n i ć samobójstwo? N a z b i e r a ł a tabletek n a s e n n y c h n a prośbę tej m a t k i i p o m o g ł a jej p o p e ł n i ć s a m o b ó j s t w o . Ale cóż, o s k a r ż o n o ją, m u s i a ł a stanąć p r z e d s ą d e m i t ł u m a c z y ć się z tego b a r d z o d ł u g o - o k r o p n e przeżyła rzeczy. W p r a w d z i e jej nie skazano, ale n a p r a w d ę to były o k r o p n e przeżycia. O n a napisała o t y m w s z y s t k i m książkę. Czytałeś m o ż e tę książkę?". O d p o w i e d z i a ł e m , że nie, a kobieta na t o : „Właśnie dlatego, że tak k o c h a ł a m a t k ę i że chciała jej p o m ó c w samobójstwie, m u s i a ł a tyle się nacierpieć". JESIEŃ 2004
75
„Po pierwsze - s p y t a ł e m - czy myślisz, że to n i e d o b r z e , że o n a s t a n ę ł a p r z e d sądem, że m o ż n a tak zabić m a m u s i ę i koniec, żadnych pytań? Tak ma być? Bo ja myślę, że jeśli ktoś z takich czy innych p o w o d ó w zabił kogoś czy p o m ó g ł mu p o p e ł n i ć samobójstwo, to m u s i się z t e g o tłumaczyć, i to n a w e t g r u b o tłumaczyć. A po drugie, ta książka p o w s t a ł a dosyć szybko, czy myślisz, że kiedy o n a zbierała te tabletki i kiedy r o z m a w i a ł a z m a t k ą na t e n t e m a t , to j u ż wtedy przypadkiem nie m i a ł a w planie n a p i s a n i a tej książki?". „ N o wiesz, to b a r d z o nieładnie tak m ó w i ć " - skwitowała moja r o z m ó w c z y n i . „A m a t k ę zabić to ł a d n i e ? " - nie p o z o s t a w a ł e m dłużny. „ M a m p r a w o być nieprzyjemny, m a m p r a w o zadawać nieprzyjemne pytania", a więc z r o d z i n a m i rozmaicie to bywa. Sam p a m i ę t a m przypadek, kiedy syn p e w n e g o starego, c h o r e g o czło wieka postawił m n i e przed w y b o r e m : albo posłać go do d o m u dla starców, albo zrobić eutanazję, dlatego że on j u ż dosyć żył, n a w e t za d ł u g o i nie m u s i już dłużej żyć.
„Nie chcę żyć w takim społeczeństwie" Pokusa, żeby skończyć z w ł a s n y m życiem, zdarza się u wielu ludzi. Z d a r z a się n a w e t u uczniów gimnazjum. Ale nie o to chodzi, czego się człowiekowi chce, tylko o to, jak s p o ł e c z e ń s t w o na to patrzy, jak reaguje i czy na to pozwala. Bo s p o ł e c z e ń s t w o istniało zawsze po to, żeby zapewnić l u d z i o m życie, żeby za bezpieczyć ich życie. Po to się ludzie od najdawniejszych czasów gromadzili. Społeczeństwo, k t ó r e przekształca się w swoją o d w r o t n o ś ć i zaczyna zabijać, zaprzecza racji swojego istnienia. Tak więc zasadniczym p r o b l e m e m jest nie to, czego się i n d y w i d u a l n e m u pacjentowi zachce, tylko to, jak zareaguje na to s p o ł e c z e ń s t w o . O p a r t e na ludzkich zasadach s p o ł e c z e ń s t w o wyraża na stępującą p r a w d ę : „Chcemy, żebyście wszyscy tu byli, każdy z w a s ma p r a w o tutaj być, chcemy was zatrzymać tutaj, m i ę d z y n a m i " . A s p o ł e c z e ń s t w o , k t ó r e aprobuje eutanazję, powiada: „Jeżeli m a s z o c h o t ę zniknąć, to nie m a m y nic przeciwko t e m u " - i to w najlepszym wypadku, stosując najbardziej d o b r o w o l n ą formę eutanazji. C h o d z i więc nie o i n d y w i d u a l n e popędy, k t ó r e m o g ą być rozmaite, ale o to, jak reaguje na nie s p o ł e c z e ń s t w o i jak w związku z t y m się organizuje. Stan lekarski, który przechodzi t a k ą ewolucję, k t ó r e g o członkowie zaczy nają pozbawiać pacjentów życia, to o k r o p n o ś ć , z k t ó r ą ja nie m o g ę się p o g o -
76
FRONDA
33
dzić. Społeczeństwo, które to aprobuje, to społeczeństwo, w k t ó r y m ja nie c h c ę ż y ć . A ś w i a t , w k t ó r y m to b ę d z i e a p r o b o w a n e , to t a k i ś w i a t , w k t ó r y m naprawdę nie będzie m o ż n a żyć. Dlatego niebezpieczeństwo zatacza napraw dę szerokie kręgi. N i e tylko o to, że kogoś bez jego w i e d z y i w o l i p o z b a w i a się ż y c i a , ale j a k p o w i e d z i a ł j e d e n m ą d r y c z ł o w i e k , k t ó r y d o b r z e z r o z u m i a ł , c o się dzieje: „Ten spór n i e toczy się o to, j a k n i e k t ó r z y z n a s b ę d ą u m i e r a l i , tylko jak my wszyscy będziemy żyli". RYSZARD FENICSEN PS
P o przejściu n a e m e r y t u r ę d r Ryszard F e n i g s e n p r z e n i ó s ł się z H o l a n d i i d o USA. P o w y ż s z e wypowiedzi p o c h o d z ą z n a g r a n i a d o k o n a n e g o w i o s n ą 1999 r o k u w C a m b r i d g e w s t a n i e M a s s a chusetts.
W Holandii wielu starszych ludzi czuje, że ma obowią zek umrzeć wcześniej. Czują, że powinni umrzeć dla dobra dzieci, ludzi wokół, t a k by nie stać się dla nich ciężarem. Nie jest przyjemnie patrzeć, jak ktoś cierpi, odwiedzać go, więc starzy ludzie robią przysługę, od bierając sobie życie. To dramat, gdy ktoś chce się zabić dla dobra tych, których kochasz.
ŚMIERĆ jako
FORMA TERAPII ROZMOWA Z H E N K I E M REITSMA
Henk Reitsma - kierownik centrum młodzieżowego w Ekkeviel koło Nimmwegen w Holandii
Miałeś bardzo smutne osobiste doświadczenie z eutanazją. Czy mógłbyś o nim opowiedzieć? Mój dziadek został p o d d a n y eutanazji w styczniu 1996 roku. Przed śmiercią mieszkał w d o m u spokojnej starości, gdyż pięć lat wcześniej m i a ł wylew i p o łowa jego ciała była sparaliżowana. Z a c h o w a ł p e ł n ą s p r a w n o ś ć intelektualną, miał świetny k o n t a k t z rodziną, babcia m i e s z k a ł a dwie ulice dalej i k a ż d e g o 78
FRONDA
33
dnia go odwiedzała. J e s t e ś m y dość liczną rodziną, m a m wielu k u z y n ó w i wszyscy bywaliśmy u dziadka b a r d z o często. Dziadek był k i m ś w rodzaju „rodzinnego p a t r i o t y " , lubił mieć wszystkich w o k ó ł siebie, czas s p ę d z a n y z n i m był zawsze b a r d z o radosny. W g r u d n i u 1995 roku pojawiły się u n i e g o p r o b l e m y z dziąsłami, t o t e ż le karz rodzinny wysłał go na biopsję, aby sprawdzić, czy to nie rak. W styczniu przyszły wyniki. Okazało się, że dziadek ma początkowe s t a d i u m raka u k ł a du limfatycznego. Z a p y t a ł e m moją siostrę, k t ó r a jest lekarzem, o prognozy. Powiedziała, że w jego wieku - miał w t e d y 80 lat - to o k o ł o t r z e c h lat; p r z e z pierwsze p ó ł t o r a roku nie ma żadnych poważniejszych zmian, późniejsze sta d i u m choroby m o ż e być b o l e s n e . J e d n a k tydzień później mój dziadek nie żył. Co się stało? Otóż lekarz rodzinny, gdy otrzymał wyniki, zdecydował, że oszczędzi dziadkowi cierpienia i natychmiast rozpoczął terapię - jeśli m o ż n a to tak nazwać - polegającą na podawaniu zwiększonych dawek morfiny oraz wstrzymaniu posiłków i napojów. Nasza rodzina odkryła to na dzień przed śmiercią dziadka. Ostatni raz odwiedziłem go sześć dni przed jego śmiercią, byłem bardzo zdziwiony, że jego stan tak szybko się pogorszył, był otumaniony, nie było z n i m żadnego kontaktu. Siostry powiedziały n a m , że to z p o w o d u walki z bólem spowodowanym zakrzepem w nodze. Mówiły, że to jest przyczyna p o dawania środków przeciwbólowych. Przedostatniego dnia jedna z moich ciotek chciała mu podać wodę, na co zareagowała jedna z pielęgniarek: „Proszę tego nie robić". Ciotka zdziwiona zapytała: „Dlaczego? Przecież widać, że on jest sprag niony". Wtedy siostra odpowiedziała: „To tylko przedłuża jego cierpienia, mia łyśmy nie podawać mu wody". To był pierwszy m o m e n t , kiedy zrozumieliśmy, co się dzieje. Próbowaliśmy to powstrzymać, ale było już za późno. Z p o w o d u dużych dawek morfiny płuca dziadka przestały normalnie pracować. Gdy ciotka odkryła, że morfina z o s t a ł a p r z e d a w k o w a n a , nie m o g ł a uwie rzyć, że jakikolwiek lekarz m ó g ł podjąć taką decyzję. W p i e r w s z y m o d r u c h u zapytała babcię i swoje siostry: „To wy dałyście na to z g o d ę ? " . To było p r a w i e tak, jakby zapytała: „Czy to wy z a m o r d o w a ł y ś c i e tatę? Czy z a m o r d o w a ł y ś c i e dziadka?". To s t a ł o się p o c z ą t k i e m b a r d z o bolesnej sytuacji w rodzinie, za ł a m a n i a zaufania. Moja babcia nie była w stanie o t y m m ó w i ć aż do swojej śmierci, tak b a r d z o cierpiała. Świadomość, że dziadek został p o d d a n y eutanazji, była jak eksplozja bomby. To było w b r e w w s z y s t k i e m u , w co wierzyliśmy. Dziadek był b a r d z o J E S I E Ń 2004
79
u p a r t y m człowiekiem, co jest z a r ó w n o zaletą, jak i wadą; był b a r d z o pryncypialnym czło w i e k i e m , miał j a s n o o k r e ś l o n e zasady. Moi dziadkowie byli niezwykle wierzącymi l u d ź m i i myśl o eutanazji w ogóle nie m m o g ł a b y p o w s t a ć w ich głowach. N i e było więc możliwości, aby którekolwiek z nich m o g ł o o to p o p r o s i ć . Gdy po
wszystkim
poszliśmy
do
lekarza,
by
przedstawić n a s z e żale, on powiedział: „Ale on był chory, ja mu tylko p o m a g a ł e m " . A gdy r o d z i n a za r e a g o w a ł a na to b a r d z o gniewnie, powiedział: „Ale przecież on o to p r o s i ł " . Jako p r o ś b ę o eutanazję p o t r a k t o w a n o zdanie dziadka: „Proszę m i p o m ó c " . Ta p r o ś b a nie p a d ł a n a w e t w obecności lekarza, lecz pielęgniarki. Kobieta przekazała p r o ś b ę dziadka leka rzowi, a on u z n a ł to za wystarczający p o w ó d , aby roz począć legalną eutanazję i p o m ó c dziadkowi w walce z bólem. Taki to był rodzaj p o m o c y : morfina, żeby nic nie czuł, i zagłodzenie na śmierć. By spełnić p r a w n y w y m ó g konsultacji, ostatecznie decyzję podjął lekarz ze szpitala, gdzie była r o b i o n a biopsja, gdy usłyszał, że dziadek jest t e r m i n a l n i e chory. Po tej krótkiej wymianie zdań lekarz wyprosił n a s za drzwi. R o d z i n a p r ó bowała wytoczyć mu proces, ale sprawa nie trafiła do sądu, gdyż babcia nie była w stanie zeznawać, a my nie chcieliśmy jej naciskać. Mój ojciec pracował w t y m czasie w RPA. Gdy w styczniu usłyszał, że mój dziadek, czyli jego ojciec, ma raka, i gdy dowiedział się o rokowaniach, natychmiast zarezerwował bilet na maj, aby spędzić ze s w o i m t a t ą cały mie siąc. Nikt go nie pytał o zgodę na zabicie dziadka. Tydzień później ojciec m ó g ł już tylko zmienić rezerwację, aby przylecieć na p o g r z e b . Z o s t a ł ograbiony z możliwości o s t a t n i e g o s p o t k a n i a z ojcem przed śmiercią, możliwości, k t ó r a bardzo wiele dla niego znaczyła. Nasze uczucia w niczym się nie różnią od tych, k t ó r e towarzyszyłyby k a ż d e m u i n n e m u zabójstwu. To dla rodziny cios. N i e potrafiliśmy z r o z u m i e ć , jak lekarz mógł podjąć t a k ą decyzję, że dla n i e g o było to całkowicie n o r m a l n e , m i m o że dla n a s stało się to przyczyną o g r o m n e g o cierpienia.
80
FRONDA
33
Przypadek mojego dziadka nie byl odosobniony. N i e d ł u g o po jego śmierci pojawiły się informacje o p o d o b n y c h zdarzeniach mających miejsce w wielu d o m a c h spokojnej starości w całej Holandii. Dlaczego tak się dzieje? Jak myślisz? Sądzę, że od czasu, gdy śmierć stała się j e d n y m z rodzajów terapii, lekarze przestali dostrzegać, z czym mają do czynienia. Rozumiem, że Ty nie uważasz eutanazji za dobre wyjście. Zdecydowanie nie. Po pierwsze, o g r o m n y m n i e p o r o z u m i e n i e m wydaje mi się założenie, że życie w cierpieniu nie ma sensu. Żyjemy w czasach, w których nie r o z u m i e się cierpienia, nie ma dla niego miejsca, a przecież pojęcia cier pienia i sensu nie są rozłączne, przeciwnie - często się pokrywają. Po drugie, nie m a m y odpowiedniej perspektywy, aby p o d e j m o w a ć decyzję na p o z i o m i e życia i śmierci i aby robić to w s p o s ó b odpowiedzialny. Z d e c y d o w a n i e przece niamy nasze możliwości. W przypadku mojego dziadka decyzja została podję ta na p o d s t a w i e b a r d z o m a ł e g o wycinka rzeczywistości - krótkiej wypowiedzi dziadka i szybko wyciągniętych wniosków. N a w e t gdyby t e n „dialog" z leka rzem miał inny przebieg i trwał dłużej, to i tak byłaby to p o w a ż n a redukcja czyjegoś życia. Wszystkie wydarzenia, w s p o m n i e n i a , relacje z ludźmi, wszyst kie kręgi koncentrujące się wokół człowieka mają znaczenie. S p r o w a d z a n i e ich do paru zdań jest a b s u r d e m . Żyjemy w czasach, gdy ból m o ż n a leczyć lepiej niż kiedykolwiek, czy nie jest z a t e m dziwne, że w ł a ś n i e teraz j e s t e ś m y bardziej s k ł o n n i skracać ludzkie życie. M o ż e większą wagę przykłada się obecnie do bólu, który sprawia p a t r z e n i e na o s o b ę cierpiącą. Z a w s z e j e s t e m zadziwiony tym, jak dzielni stają się ludzie, gdy s p a d a na n i c h cierpienie. Tu w Holandii wielu starszych ludzi czuje, że ma obowiązek u m r z e ć wcześniej. To jed en z bardziej tragicznych r e z u l t a t ó w tutejszej polityki. Czu ją, iż p o w i n n i u m r z e ć dla d o b r a dzieci, ludzi wokół, tak by nie stać się dla nich ciężarem. Nie jest przyjemnie patrzeć, jak k t o ś cierpi, odwiedzać go, więc starzy ludzie robią przysługę, odbierając sobie życie. To nie jest fikcja, ale rzeczywistość i gdyby zapytać lekarzy praktykujących eutanazję, okazałoby się, że jest to b a r d z o ważny aspekt wielu, wielu decyzji - nie stać się ciężarem. JESIEŃ 2004
81
To d r a m a t , gdy ktoś chce się zabić dla d o b r a tych, których kocha. To świat postawiony na głowie. Z drugiej strony nie j e s t e m z w o l e n n i k i e m p r z e d ł u ż a n i a czyjegoś życia poprzez podłączanie go do urządzeń, k t ó r e nie przywracają życia w całym tego słowa znaczeniu. P o w i n n i ś m y zrekapitulować n a s z e r o z u m i e n i e lecze nia w sytuacjach t e r m i n a l n y c h . Chciałbym widzieć ludzi mających m o ż l i w o ś ć u m i e r a n i a z godnością, najlepiej w d o m u , a nie wiszących na dziesiątkach maszyn. D o b r z e jest m ó c przywrócić ludzi ich r o d z i n o m , otoczyć tymi, k t ó rzy kochają, ofiarować p o d koniec życia jak najwięcej. Także d a w a n i e miłości drugiej osobie m o ż e być ź r ó d ł e m wielkiego szczęścia dla całego otoczenia. Czasami korzystanie z techniki s p r o w a d z a się do u d o w a d n i a n i a sobie tego, co się potrafi osiągnąć, i nie ma nic w s p ó l n e g o z d a w a n i e m miłości. Dlaczego twoim zdaniem lekarze uznają się za władnych decydować o czy imś życiu lub śmierci? O d p o w i e d ź jest bardzo z ł o ż o n a i ma związek z tym, co dzieje się z całym na szym s p o ł e c z e ń s t w e m . Uczyniliśmy lekarzy o d p o w i e d z i a l n y m i za dźwiganie starych i schorowanych ludzi na wszystkie m o ż l i w e sposoby, p o d c z a s gdy w s p ó l n o t y r o d z i n n e przestały istnieć. Poza t y m s p o ł e c z e ń s t w o nie d o s t r z e g a już znaczenia życia jako takiego, nie uznaje jego s e n s u za wrodzony, r e d u kuje życie do definicji, k t ó r e ewoluują w r a z ze z m i a n a m i w społeczeństwie. Znaczenie nadaje życiu to, co w y t w a r z a m , oraz przyjemności, których m o g ę zaznać. Jeśli nie uznaje się Dawcy życia, to życie traci s e n s . Dlatego sami próbujemy t e n sens mu nadać, m i m o że nasze możliwości w t y m zakresie są takie m a ł e . W przypadku choroby to lekarze mają decydować, czy d a n e życie jest coś warte, czy n i e . Takie
ustalanie
norm
jest
bardzo
niebezpieczne,
bo prowadzi do wątpliwości, czy leczenie, k t ó r e d u ż o kosztuje, ma sens. Jeśli za kryterium tego sensu u z n a m y produktywność, to życie w różnych sytuacjach stanie się zagrożone. Prze rażające jest, że takich sytuacji jest coraz więcej. Słuchałem n i e d a w n o wywiadu z przewodniczącym stowarzyszenia niepełnosprawnych. To było zaraz po tym, jak podwyższono próg wiekowy, od którego dzieci upośledzone m o g ą być p o d d a w a n e aborcji. Prowadzący FRONDA
33
audycję, bardzo podekscytowany, zaczął wypytywać swojego gościa: „Czy jest pan zadowolony z tego p o s t ę p u w kształtowaniu p r a w a ? " . Ten zareagował na to bardzo gwałtownie: „A czy zdaje p a n sobie sprawę, że to oznacza, iż moje życie jest mniej warte niż pańskie? Kim p a n jest, aby stwierdzać, że ja j e s t e m mniej szczęśliwy, że moje istnienie ma mniejszy sens? Jest wielu zdrowych, lecz nieszczęśliwych ludzi, którzy nie widzą w s w o i m życiu żadnego sensu...". Odpowiedział tak, gdyż miał świadomość, że wartość jego życia została podwa żona. Moim zdaniem miał rację. A jaki jest stosunek do eutana zji przeciętnych Holendrów? Co wynika z Twoich obser wacji w tym względzie? Ten stosunek jest bardzo skomplikowany. Z jednej stro ny jest to całkiem n o r m a l n y t e m a t , o którym m ó w i się spokojnie w telewizji. Tak jakby się rozważało, dokąd pojechać na wakacje. Legalizacja eutanazji jest u z n a w a n a za o g r o m n ą wartość, która ma świadczyć o otwartych umysłach Holendrów. Jesteśmy d u m n i , że wyjęliśmy śmierć ze sfery tabu. Jednak gdy tylko próbuję opowiedzieć
historię
mojego
dziadka,
spotykam się z bardzo gniewnymi re akcjami. Ludzie oburzają się: „ N o tak, ale mówisz o działaniu niezgodnym z prawem, n o r m a l n a eutanazja wy gląda inaczej". Oficjalne jednak,
statystyki
pokazują
że niezgłaszanych eutanazji
i tych przeprowadzanych bez właści wego rozeznania jest znacznie więcej. Ogromne emocje, jakie się objawiają w czasie poszczególnych r o z m ó w o eu tanazji, dowodzą, że problem ten dotyka głębszych JESIEŃ 2004
pokładów
uczuć.
Rodziny,
które zgodziły się na eutanazję, w ogóle nie chcą o tym mówić. To bardzo bolesna rzeczywistość, która rani serce człowieka. Ludzie chcą udawać, że to normalne, ale tak nie jest. To wszystko tak naprawdę odsyła nas do pytania o sens życia. Jaki jest sens życia w obliczu nieuchron nej śmierci? Przecież nigdy nie wiemy, kiedy nastąpi śmierć. Każ dy z n a s m o ż e być teraz u k r e s u swojego życia. Sens życia umierającego jest d o k ł a d n i e taki sam, jak sens życia mojego czy twojego. Każdy rozdział w n a s z y m życiu ma swoje miejsce, zaczynamy jako m a ł e dzieci, które niewiele potrafią, i p o d o b n i e jest z n a m i p o d koniec życia. Nie j e s t e ś m y wyspami, lecz istniejemy w sieci relacji i nasze życie zawsze ma znaczenie dla tych, którzy n a s otaczają. Pozwolić się kochać to sztuka, gdyż czasem t r u d n o przyjąć czyjąś troskę. W t e n s p o s ó b aż do śmierci jest miejsce na miłość. W społeczeństwie, gdzie wszyscy wymagający opieki są wypychani do d o m ó w opieki czy szpitali dla psychicznie chorych, tak by nie t r z e b a było na nich patrzeć, zanika w i e d z a o tym, jak kochać. To odbiera sens życiu. Czy według ciebie akceptacja eutanazji wiąże się z procesem sekularyzacji holenderskiego społeczeństwa? Eutanazja została zaakceptowana, gdyż zostały u s u n i ę t e wszelkie korzenie religijne, cały metafizyczny kontekst. W przeszłości akceptowaliśmy fakt, iż życie zostało n a m dane, a gdy Stworzyciel zniknął z pola widzenia, a u t o m a tycznie przestaliśmy r o z u m i e ć sens życia. W czasie II wojny światowej s t a ł o się jasne, że wszelka eugenika, poświęcanie jednych dla d o b r a pozostałych to niewłaściwy kierunek. Po t a k i m d o ś w i a d c z e n i u n a z i z m i w ogóle t e n typ myślenia jawił się jako oczywiste zło. Z c z a s e m to w s p o m n i e n i e zaczęło się zacierać i coraz łatwiej było myśleć o p o p r a w i a n i u świata p o p r z e z zabijanie. Tuż przed legalizacją eutanazji w Holandii niemieckie stowarzyszenie le karzy w y s t o s o w a ł o do swoich h o l e n d e r s k i c h kolegów list otwarty, w k t ó r y m lekarze ci stwierdzili, że argumentacja stojąca za w p r o w a d z e n i e m eutanazji 84
FRONDA
33
za bardzo p r z y p o m i n a tę s t o s o w a n ą w latach 30., gdy legalizowano likwidację upośledzonych. Wzywali więc do p o w s t r z y m a n i a się od tej decyzji. Myślę, że s p o ł e c z e ń s t w o h o l e n d e r s k i e n i e m i a ł o p r a w a o w e g o listu od n i e m i e c k i c h lekarzy zignorować... Ale z i g n o r o w a ł o . Dziękuję za rozmowę. ROZMAWIAŁ: MACIEJ BODASIŃSKI EKKEVIEL, LUTY 2004
Dopiero wtedy, kiedy porzucamy ciało, kiedy przestaje my myśleć o tym, co nas wiąże w życiu, kiedy jest cisza, kiedy jest milczenie, wtedy możemy wejrzeć w siebie i spotkać się z Bogiem, który jest także w nas - w na szym wnętrzu, w naszej duszy - i poczuć na nowo swo ją wartość, swoją godność. Która jest niezależna od tego, jak wyglądamy, kim jesteśmy w życiu, co jest tak po ludzku dla nas ważne.
UMIERANIE TATY MOJE
POWTÓRNE NARODZINY
MONIKA
EBERT
Tata trafił do szpitala pod koniec w r z e ś n i a . B a r d z o źle się poczuł w d o m u , miał kłopoty z oddychaniem, przyjechało pogotowie. Nie wyglądało to jakoś specjalnie groźnie, jednak p o s t a n o w i l i go zabrać do szpitala. W drodze do
86
FRONDA 33
karetki okazało się, że jest w b a r d z o ciężkim stanie, k o n i e c z n a była reani macja - t r w a ł o to chyba pół godziny. Tata później przez tydzień właściwie był n i e p r z y t o m n y i wyglądało na to, że być m o ż e nigdy j u ż nie będzie z n i m k o n t a k t u . Miał o d m ę , dziurę w p ł u c u i nie mógł s a m o d z i e l n i e oddychać, s t a n jego p ł u c był b a r d z o zły z p o w o d u wielu, wielu lat gruźlicy. Okazało się jednak, że Tata się o b u d z i ł . I wszyscy się b a r d z o dziwili, dla czego tak jest. Myślę, że to był jakiś n i e s a m o w i t y dar. Tata o b u d z i ł się i był przez p e w i e n czas w z u p e ł n i e niezłej formie, przygotowywał się w t e d y do operacji, do zaszycia płuca. Było j u ż w i a d o m o , że szanse p o w o d z e n i a operacji są znikome, bo p ł u c o było tak zniszczone, że właściwie lekarze nie b a r d z o n a w e t chcieli się tej operacji podjąć. Tata, zdając sobie sprawę z tego, że m o ż e nie przeżyć operacji, p o s t a n o w i ł zmierzyć się z w ł a s n ą śmiercią. Zaczął planować swój pogrzeb. N a p i s a ł nekrolog, później napisał klepsydrę, p o t e m zrobił spis wszystkich miejsc - gazet, gdzie p o w i n n y się nekrologi ukazać, miejsc, gdzie p o w i n n y ś m y powiesić klepsydry. P o t e m napisał pożegnanie, które zostało odczytane w kościele. P o t e m zrobił n a m rysunek, gdzie wszyscy p o w i n n i siedzieć podczas m s z y świętej - że jego w n u c z k i p o w i n n y stać w r o gach trumny, że ławeczki p o w i n n y być u s t a w i o n e zaraz za t r u m n ą . P o t e m dał wszystkim polecenie, żeby a b s o l u t n i e żadnych k w i a t ó w nie przynosić, a za miast tego złożyć dar na Świątynię O p a t r z n o ś c i i że to my m a m y taką zbiórkę zorganizować podczas p o g r z e b u . P o t e m poprosił, żeby znajomy m u z y k grał na mszy. No i n i e b a g a t e l n a była o s o b a kapłana, p o n i e w a ż odprawiał m s z ę ks. Henryk Michalak, który jest n a s z y m k a p e l a n e m r o d z i n n y m , k t ó r y o d p r o wadzał również na c m e n t a r z moją M a m ę , który chrzcił moje dzieci, k t ó r y udzielał ślubu m n i e , mojej siostrze i r ó w n i e ż m o j e m u Tacie, kiedy d w a lata t e m u ożenił się p o w t ó r n i e . Przed ś l u b e m Tata był u ks. Michalaka u spowie dzi generalnej, która b a r d z o u p o r z ą d k o w a ł a jego d o t y c h c z a s o w e życie. Po śmierci Taty byłyśmy z siostrą właściwie jedynie wykonawczyniami jego woli, realizowałyśmy jego scenariusz. Tylko tyle dodałyśmy, że n a s z e dzieci służyły do mszy, że czytaliśmy czytania i p o ż e g n a n i e . A n i m o w a l i ś m y tę mszę rodzinnie, bo wiedzieliśmy, że Tata by t e g o pragnął. I ludzie, którzy byli na pogrzebie i na c m e n t a r z u , wyszli z tej uroczystości zszokowani, bo tak przebijał t a m d u c h mojego Ojca, jak gdyby był on żywy w ś r ó d n a s ; było i jego poczucie h u m o r u , i jego jakaś wizja estetyczna całości. To było coś niesamowitego. Miałyśmy p o t e m z siostrą wiele telefonów od ludzi, którzy JESIEŃ 2004
gy
mówili, że jeszcze nigdy w życiu w t a k i m pogrzebie, w takiej uroczystości nie brali udziału. Ale chcę powiedzieć, że to się nie wzięło s a m o z siebie. Ta w o l a Ojca, ta jego odwaga zmierzenia się ze śmiercią, m i a ł a swoją przyczynę w przejściu - od lęku do a b s o l u t n e g o w e w n ę t r z n e g o spokoju. Tata chorował na p o d o b n ą dolegliwość d w a lata wcześniej. Był w d u ż o lepszej formie fizycznej, ale bar dzo t r u d n o tę c h o r o b ę znosił, był niespokojny, taki roszczeniowy i męczący. J e d n a niewielka odleżyna na pięcie d o p r o w a d z a ł a go n i e m a l do furii. Tym r a z e m Tata od razu na początku choroby o t r z y m a ł niezwykły we w n ę t r z n y spokój. Byłam świadkiem, jak to się stało. P a m i ę t a m d o b r z e , że po tym p i e r w s z y m ciężkim tygodniu odzyskał p r z y t o m n o ś ć w p i e r w s z ą s o b o t ę października. Poprzedniego d n i a jego s t a n był z u p e ł n i e beznadziejny. Ciocia, siostra Taty, k t ó r a jest lekarką, powiedziała, że nie ma r a t u n k u . Chcieliśmy, aby Tata przyjął s a k r a m e n t n a m a s z c z e n i a chorych. Szukając szpitalnego kape lana, trafiłam do kaplicy. Był pierwszy piątek miesiąca. Msza, n a b o ż e ń s t w o , koronka. Byłam rozbita, zmęczona, g ł o d n a i zła na siebie, że nie m o g ę się skupić na modlitwie. Bałam się, że Tata nie zdąży się pojednać, a nie m o g ł a m się modlić n a w e t w tej intencji. P o m y ś l a ł a m z j a k i m ś żalem: „Panie Boże, przyjmij mój czas, s a m o moje bycie, bo nic mi nie w y c h o d z i " . P o t e m ksiądz udzielił Tacie s a k r a m e n t u n a m a s z c z e n i a chorych. N a s t ę p n e g o d n i a m o g l i ś m y rozmawiać. Przy c h o r o b a c h p ł u c , kiedy d o c h o d z i do niewydolności o d d e c h o wej, chorzy mają r o b i o n ą t r a c h e o t o m i ę , to znaczy, mają przebijaną tchawicę, żeby mogli oddychać przez respirator. Zwykła r o z m o w a jest w t e d y b a r d z o t r u d n a , prawie niemożliwa: tylko s z e p t e m , na p i ś m i e albo na migi. Dlatego t e n pierwszy tydzień był chyba jedyny, kiedy m o g l i ś m y r o z m a w i a ć . Tata p o wiedział mi, że s t r a s z n e ma jakieś lęki, jakieś niepokoje, k t ó r e nie w i a d o m o skąd się biorą, że coś go męczy, że męczy go przeszłość, że m ę c z ą go jakieś obrazy, które mu się pojawiają, że myli mu się dzień i noc, że po p r o s t u jest to straszne... że jakieś takie w e w n ę t r z n e m ę c z a r n i e przeżywa i że to mu b a r d z o przeszkadza, że to jest coś takiego, z czym sobie po p r o s t u nie m o ż e pora dzić. W t e d y doszliśmy wspólnie do wniosku, żeby p o p r o s i ć o p o m o c księdza. A w ł a ś n i e pojawił się w szpitalu t e n n a s z przyjaciel rodziny - ks. H e n r y k . Tata był już w troszkę gorszym stanie, j u ż nie b a r d z o m ó g ł m ó w i ć , ale przyjęcie s a k r a m e n t ó w i czuwanie całej rodziny, i ś w i a d o m o ś ć , że jest a b s o l u t n i e p o j e d n a n y z Bogiem - świadkiem tej świadomości był kapłan, do k t ó r e g o Tata gg
FRONDA
33
miał bardzo wielkie zaufanie - myślę, że to właśnie z u p e ł n i e o d w r ó c i ł o jego stan wewnętrzny. W a ż n e też było czu wanie całej rodziny. Tata nie był sam, wiedział, że go kochamy, że m o ż e na nas liczyć, że zatroszczymy się p o t e m 0 to, na czym mu najbardziej zależy. Nagle okazało się, że znikły wszystkie lęki i jakieś frustracje, i Tata zaczął się poddawać
prowadzeniu
przez
Pana
Boga i otwieraniu na Jego łaskę, której zupełnie nie r o z u m i a ł , i k t ó r a w pew n y m m o m e n c i e na początku zaczęła go n a w e t przerażać. O n m i powiedział, a właściwie to bardziej na migi mi to tylko pokazał, że czuje coś, co go b a r d z o niepokoi, ale dlatego, że po p r o s t u t e g o nie r o z u m i e . Ja j u ż w t e d y wyczułam, wtedy jakoś z o r i e n t o w a ł a m się, że przychodzi do niego wielką falą m i ł o ś ć Boża, której on po p r o s t u nigdy nie doświadczył, nigdy jej nie d o z n a ł . W taki sposób, że jest to jakaś łaska, k t ó r a najprawdopodobniej przychodzi do czło wieka przed śmiercią, taka łaska, która po p r o s t u w y m a g a d u c h o w e g o roze znania. Ponieważ mój Tata nigdy nie miał do czynienia z taką wiedzą, nigdy tego nie posiadł, nie miał takich doświadczeń, dlatego pytał o to m n i e . Widać miał do m n i e zaufanie. Byłam być m o ż e najbardziej z o r i e n t o w a n ą osobą, jaką miał pod bokiem. Więc otworzył się, po p r o s t u się p r z e d e m n ą otworzył. M ó wię do niego: „To jest dla m n i e niezwykły dar, że m o g ę w tym uczestniczyć". Mówię do niego: „Tato, m u s i s z po p r o s t u wejrzeć w siebie i z o r i e n t o w a ć się, czy to jest coś, co ci daje p o k ó j " . I w t e d y Tata kiwnął głową. Pokazał, że tak, że to daje mu b a r d z o wielki pokój. Ja m ó w i ę : „Jeżeli to ci daje taki wielki pokój, to znaczy, że to p o c h o d z i od Pana Boga i że nie m a s z się czego bać, że jest to po p r o s t u miłość, która jest d a r e m dla ciebie". A on mi m ó w i , to z n ó w poka zując na migi, to pisząc, że to go przerasta, że on t e g o nie r o z u m i e , że on tego nie potrafi objąć i dlatego się tego boi. Mówię do niego: „Miłość Boża zawsze nas będzie przerastać, bo Bóg jest nieogarniony. To jest coś, co przychodzi do nas jako tak olbrzymi zdrój miłości, miłosierdzia, że m o ż e m y się tylko 1 wyłącznie na to otworzyć, przyjąć to albo o d r z u c i ć " . No i on się po p r o s t u na JESIEŃ 2004
g