Charles Boxer - Morskie imperium Holandii 1600-1800

346 Pages • 135,293 Words • PDF • 14.5 MB
Uploaded at 2021-09-24 05:44

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


C. R. Boxer

MORSKIE IMPERIUM HOLANDII 1600-1800 Z angielskiego przełożyła Maria Boduszyńska-Borowikowa

Wydawnictwo Morskie — Gdańsk 1980

Tytuł oryginału THE DUTCH SEABORNE EMPIRE 1600—1800 © C. R. Boxer 1965 Introduction © J. H. Plumb 1965 Opracowano na podstawie wydania IV z 1977 r. Copyright for the polish edition by Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1980 Przedmowa, uzupełnienia do załącznika III i bibliografii prof. dr Maria Bogucka Uzupełnienie do załącznika I Jerzy Grubba Obwoluta, okładka, strona tytułowa Władysław Kawecki Mapki Marian Trocha Redaktor Elżbieta Babińska Redaktor techniczny Elżbieta Smolarz Korektor Hanna Kokoszą, Renata Wołoszyk

ISBN 83-215-3233-0 Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1980 Wydanie pierwsze. Nakład 13 750 + 250 egz. Ark. wyd. 26,59. Ark. druk. 21 + 0,75 ark. wkł. ilustr. Papier ilustracyjny III'ki., 80 g. Oddano do składania w styczniu 1979 r. Podpisano do druku i druk ukończono w kwietniu 1980 r. Zakłady Graficzne w Gdańsku, ul. Świętojańska 19/23 Zam. nr 2800 J-4 Cena zł 100,—

Przedmowa do wydania polskiego

Oddając do ręki polskiego czytelnika książkę angielskiego badacza po­ święconą dwu stuleciom świetności morskiego władztwa Holandii warto przypomnieć, że problematyka tego studium ma dla nas specjalne zna­ czenie. Z żadnym, chyba innym krajem nie była dawna Polska związana tak mocno i poprzez tak różnorodne kanały jak z Niderlandami, zwłasz­ cza zaś z ich północnym obszarem zwanym potocznie Holandią od na­ zwy najbogatszej prowincji tej części kraju. Procesy tworzenia się ryn­ ku ogólnoeuropejskiego i związanej z nimi rejonizacji i specjalizacji pro­ dukcji przypadające na wiek XVI oraz początki wieku XVII stworzyły bazę dla wzajemnej ścisłej współzależności dwu diametralnie różnych z politycznego i społecznego punktu widzenia obszarów. Holandia repre­ zentowała system nowożytnych układów socjalno-ekonomicznych, a co za tym idzie, także ustrojowych i politycznych; państwo, które tu powstało, było dziełem zwycięskiego, szybko się rozwijającego mieszczaństwa nowego typu. Polskę ówczesną cechowała pod względem społecznym przemożna rola szlachty, forsującej struktury ekonomiczne i społeczne oparte na folwarku pańszczyźnianym i poddaństwie chłopa. Rezultatem owego odmiennego kierunku rozwojowego — a częściowo także jedną z jego przyczyn i katalizatorów, występuje tu bowiem bardzo wyraźnie typowe sprzężenie zwrotne — było silne zazębianie się ekonomiki obu krajów. Szybko uprzemysławiająca się i urbanizująca Holandia potrze­ bowała wielkich mas żywności, których jej rolnictwo nie było w stanie wyprodukować. Rosnący na Zachodzie popyt na zboże stymulował rozwój polskiego folwarku i przekształcanie się Rzeczypospolitej szlacheckiej w wielki spichrz karmiący holenderskie miasta, a także dostarczający im wielu ważnych surowców (między innymi materiałów do budowy floty). Współcześni zdawali sobie doskonale sprawę ż owej wzajemnej (bo ho­ lenderski kupiec zaopatrywał jednocześnie polskiego szlachcica w towary przemysłowe i kolonialne), ścisłej współzależności. Już w roku 1587 dy­ plomata hiszpański, Benito Nuńez, dowodził, iż bez dostaw polskiego zbo­ 5

ża i drewna oraz innych ważnych surowców zbuntowani holenderscy i zelandzcy poddani Filipa musieliby zrezygnować z walki. Przybyły do Pol­ ski na przełomie 1596/1597 roku poseł króla hiszpańskiego, książę Fran­ ciszek Mendoza, starał się między innymi doprowadzić do zerwania han­ dlowych kontaktów Rzeczypospolitej z północnymi Niderlandami. Także w XVII wieku sprawa przerwania handlu polsko-holenderskiego stano­ wiła przedmiot usilnych zabiegów dyplomacji hiszpańskiej — oczywiście bezskutecznych, gdyż obopólne powiązania były już zbyt silne. Niemal trzy czwarte eksportu z Polski znajdowało się w rękach Holendrów, dla nich zaś handel bałtycki stanowił gwarancję sytości, nic więc dziwnego, że zwali go „handlem macierzystym” (moederhandel). Handel był zresztą niewątpliwie najważniejszym, ale nie jedynym ele­ mentem polsko-niderlandzkich kontaktów gospodarczych w XVI—XVIII wieku. Duże znaczenie miała imigracja niderlandzkich wieśniaków, któ­ rzy osiadając wraz z rodzinami na Pomorzu, w Wielkopolsce i na Kuja­ wach, kopali tu kanały odwadniające, wznosili wiatraki służące następ­ nie jako młyny i folusze, zakładali wzorowe gospodarstwa rolne i hodo­ wlane. Całe osady zwano stąd „olendrami” i nazwa ta, do dziś często spotykana, świadczy o pochodzeniu ich założycieli i pierwszych mieszkań­ ców. Przybywali też do Polski mieszkańcy miast niderlandzkich, zwłasz­ cza wyznawcy prześladowanych sekt religijnych, szukający bardziej tole­ rancyjnych ośrodków dla osiedlenia się. Liczni byli wśród nich posiada­ cze dość znacznych kapitałów, które ożywiły — zwłaszcza na Pomorzu — bankowość i kredyt, a także fachowcy-rzemieślnicy, przynoszący ze sobą udoskonalone narzędzia produkcji i nowe metody wytwórczości, przede wszystkim w produkcji tekstyliów. Imigranci niderlandzcy, a także codzienne kontakty z szyprami i kup­ cami holenderskimi w miastach portowych, zwłaszcza w Gdańsku, czę­ ste wyjazdy do Holandii w sprawach handlowych mieszkańców miast po­ morskich, a także szlachty polskiej (ta ostatnia wojażowała dla zdobycia wiedzy i poznania świata), obustronna wymiana młodzieży kupieckiej i rzemieślniczej w celu pogłębiania umiejętności fachowych — wszystko to sprawiało, iż wpływy niderlandzkie w dziedzinie kultury masowej i życia codziennego w Rzeczypospolitej szlacheckiej były ogromne. Na wzór holenderski produkowano tak zwane gdańskie meble, które zwłasz­ cza od XVII w. pojawiają się jako typowe wyposażenie domów miesz­ czańskich oraz dworów i dworków szlacheckich na terenie całej Rzeczy­ pospolitej. Na wzór holenderski instalowano kolorowe lub białe piece ka­ flowe, układano na półkach i w kredensach fajanse i porcelanę z Delft, ewentualnie mniej lub bardziej wierne kopie. Słynne arrasy wawelskie przybywały do nas z Niderlandów; jednocześnie niderlandzkie tapiserie (lub ich naśladownictwa wytwarzane w kraju), występujące w polskich źródłach pod nazwą opon, stanowiły w XVII—XVIII wieku niezbędny element składowy wyposażenia wszystkich nieco zamożniejszych domów 6

mieszczańskich i szlacheckich. Podobnie popularne były widoki miast holenderskich, zwłaszcza Amsterdamu; również książki i mapy importo­ wane z Holandii wchodzą w skład licznych polskich księgozbiorów w XVII i XVIII wieku. Kontakty gospodarcze to tylko jedna strona zagadnienia stosunków polsko-holenderskich. Inną sprawą były związki artystyczne i intelektu­ alne, jakie łączyły Rzeczpospolitą szlachecką z Niderlandami. Już w po­ czątkach XVI wieku polscy humaniści przyjaźnią się z wielkim Erazmem z Rotterdamu. Przez cały wiek XVI i XVII polscy protestanci utrzymy­ wali żywe kontakty z protestantami niderlandzkimi. Korzystając z pol­ skiej gościnności i słynnej polskiej tolerancji przybywają do naszego kraju setki osób prześladowanych w Niderlandach za wiarę. Ta imigracja nasiliła się zwłaszcza po wybuchu wojny wyzwoleńczej przeciw panowa­ niu Hiszpanów, gdy religijne kontrowersje przerodziły się w pierwszą rewolucję burżuazyjną i walkę przeciw habsburskiemu absolutyzmowi. Walka ta była w Polsce obserwowana z dużą sympatią. W skład imigracji niderlandzkiej wchodzili — oprócz rzemieślników i kupców, o których była mowa poprzednio — liczni intelektualiści, jak na przykład wybitny pedagog haski Wilhelm Gnapheus, zasłużony na­ stępnie wielce dla pomorskiego szkolnictwa; przede wszystkim zaś arty­ ści, poszukujący w Polsce protektorów i mecenasów wśród hojnych ma­ gnatów i miejskiego zamożnego patrycjatu: malarze, rzeźbiarze, archi­ tekci, których działalność odegrała wielką rolę w rozwoju polskiej sztu­ ki renesansu, manieryzmu i baroku. Nazwiska takie, jak: Izaak van den Blocke, Antoni van Obbergen, Jan Vredeman z Fryzji, Wilhelm Hondius, Cornelis Floris weszły na trwałe do dziejów polskiej sztuki. Nie tylko zresztą imigranci z Niderlandów byli przekaźnikami gustów, prądów i idei — wieki XVI i XVII to okres częstych, niemal masowych podróży Polaków, zwłaszcza młodzieży szlacheckiej i bogatszej mieszczańskiej, za granicę. Niderlandy odwiedzane były przez naszych przodków spe­ cjalnie tłumnie. Tutaj w początkach XVI wieku zdobywał wiedzę i ogła­ dę literacką sławny Dantyszek, przyjaciel niderlandzkich intelektuali­ stów. Najpierw uniwersytet w Lowanium, a potem uniwersytet w Lejdzie (założony w 1574 roku) — dwie znakomite wyższe uczelnie nider­ landzkie — przyciągały licznych studentów z Polski. Przewijali się przez Lejdę Słupeccy, Rejowie, Leszczyńscy, Siemiutowie, Gorayscy, Radzi­ wiłłowie, sławny Jerzy Niemirycz, Jakub Sobieski, Jerzy Ossoliński i wie­ lu innych. Tutaj studiowali historyk reformacji Andrzej Węgierski, filo­ zof Andrzej Wiszowaty, teolog i lingwista Daniel Zwicker, geograf Jan Placentinus Kołaczek, historyk i astronom oraz pisarz ariański Stanisław Lubieniecki itd. Wielki uczony holenderski pierwszej połowy XVII wie­ ku Hugo Grotius miał wielu przyjaciół w Polsce. Zetknięcie się z holen­ derską kulturą było z reguły bardzo płodne — rozszerzało horyzonty umysłowe, ułatwiało zrozumienie spraw w Polsce niedocenianych. To po 7

pobycie w Holandii Andrzej Maksymilian Fredro nawoływał do rozwija­ nia rzemiosł, inni polscy podróżnicy zaczynali się interesować sprawami morza i floty, przez ogół szlachecki raczej niedocenianymi.. Idee holen­ derskie wpłynęły również na sprecyzowanie myśli teologicznej braci pol­ skich, między innymi J. Schlichtinga, i na odwrót — polscy socynianie odegrali niemałą rolę w ukształtowaniu założeń holenderskiego arianizmu. W drugiej połowie XVII wieku wyzwolone spod hiszpańskiego ja­ rzma północne Niderlandy, tak zwana Republika Zjednoczonych Prowin­ cji, potocznie zwana Holandią, odpłaciła za przytułek udzielany uchodź­ com szesnastowiecznym gościną daną wygnanym z Polski arianom; Po zburzeniu drukarni i szkoły w Rakowie i w miarę nasilania się prześla­ dowań, przenieśli oni swój ośrodek wydawniczy do Amsterdamu, gdzie w latach 1666—1668 wydali monumentalny zbiór pt. Bibliotheca Fratrum Polonorum, obejmujący pisma najwybitniejszych pisarzy socyniańskich. Jednocześnie nie brakło dowodów zainteresowania w Holandii Polską, i to nie tylko jako partnerem handlowym i dostawcą zboża. Malarze ho­ lenderscy nierzadko odtwarzali egzotyzm polskiego stroju (słynny Polski jeździec, znany także pod nazwą Lisowczyka Rembrandta nie jest tu jedynym przykładem), często i chętnie pracowali na zamówienie polskich mecenasów różni wybitni artyści holenderscy. Oceniając owe kontakty z perspektywy stuleci trzeba stwierdzić, iż niewiele można znaleźć podobnych przykładów tak różnorodnej i ścisłej współpracy, wymiany i współzależności w różnych dziedzinach, jak mię­ dzy Polską a Niderlandami w XVI—XVIII wieku. Jednocześnie jednak trudno znaleźć dwa kraje o bardziej odmiennych typach kultury, ustro­ ju, gospodarki. Partnerami bowiem tak mocno ze sobą powiązanymi była z jednej strony Rzeczpospolita szlachecka, sarmacka twierdza feudalizmu, kraj superkatolicki, rolniczy, o słabym mieszczaństwie, rządzony przez anarchiczną szlachtę i magnackie kliki, z drugiej — pierwsza w świecie republika burżuazyjna, państwo mieszczan gorliwie protestan­ ckich, o szybko rozwijającym się kapitalizmie, ze wszystkimi tego pro­ cesu ekonomicznymi i społecznymi konsekwencjami. Zresztą kraje te były ze sobą tak silnie powiązane właśnie wskutek swej inności, w rezultacie diametralnej odmienności dróg rozwojowych. Upraszczając nieco sprawę można by powiedzieć, iż rozkwit polskiego folwarku byłby niemożliwy na taką skalę bez holenderskiego nabywcy płodów rolnych, rozwój holender­ skich miast, przemysłu i żeglugi nie mógłby się dokonywać w takim tempie bez polskiego zboża i surowców. Zderzenie dwu typów ekonomi­ ki. dwu kręgów ustroju i myśli politycznej okazało się w tym wypadku niezwykle płodne także w dziedzinie kultury: w sferze sztuki, nauki, ide­ ologii. Przeszłość Holandii jest więc w pewnym serisie jak gdyby fra­ gmentem naszej własnej, polskiej przeszłości. Warszawa, październik 1978 8

Maria Bogucka

Jedna z wielkich zmian w światowym układzie sił politycznych i ekono­ micznych dokonała się w okresie między rokiem 1450 i 1700 n.e. Przed tym okresem Europa Zachodnia niewiele znaczyła w sprawach świata; jedynie w ciągu dwóch pierwszych wieków po narodzeniu Chrystusa wy­ dawało się prawdopodobne, że wyrośnie imperium dorównujące chińskie­ mu, które obejmie również kraje zachodnie. Wobec politycznego chaosu spowodowanego upadkiem cesarstwa rzymskiego, przyszłość Europy Za­ chodniej zapowiadała się bardzo ponuro. Jej walor jednak jako źródła surowców i półproduktów nadawał jej pewne znaczenie w oczach bar­ dziej rozwiniętych krajów śródziemnomorskich, a jej struktura społecz­ na, ukształtowana częściowo pod kątem potrzeb wojennych, zapewniała znaczny potencjał dla walki i ekspansji, co potwierdziły wyprawy krzy­ żowe, Bardziej wymownym tego świadectwem jest, być może, wojna stuletnia między Anglią i Francją, która ujawniła równie jasno tenden­ cje średniowiecznej Europy Zachodniej do samozniszczenia. Ta zdolność organizowania wojny w skali quasi-narodowej, stanowiąc tak wyraźną cechę późniejszego średniowiecza, była wszelako czynnikiem o dużym znaczeniu dla wzniesienia się Europy Zachodniej do pozycji dominującej w świecie. Chyba nigdy przedtem społeczeństwa utrzymujące się głównie z rolni­ ctwa nie były w takim stopniu zmilitaryzowane; wszystkie rządy zaan­ gażowały się mocno w rozwój zbrojeń. Początkowo zaangażowanie to mia­ ło oczywiście charakter eksperymentalny i na wpół przypadkowy, w mia­ rę jednak jak wojny stawały się bardziej skomplikowane pod względem materiału ludzkiego i sprzętu, nabierało coraz większego rozmachu. Ar­ tyleria i floty wojenne wyposażone w działa, jak również odpowiednie urządzenia obronne, fortyfikacje portów i miast o znaczeniu strategicz­ 9

nym, wszystko to wymagało nie tylko mobilizowania przez państwo wię­ kszych zasobów finansowych i technicznych, co samo w sobie było przy­ czyną powstawania znacznie bardziej złożonego aparatu administracji niż znany przedtem zachodniemu światu, ale ponadto stwarzało koniecz­ ność ściślejszej kontroli nad potencjałem ludzkim, bądź to przez narzu­ canie siłą praw, bądź przez identyfikację ideologiczną. Dopiero realiza­ cja tych procesów umożliwiła olbrzymią ekspansję na skalę imperialną. Jest to oczywiście zaledwie jedna nić w chaotycznym kłębowisku przy­ czyn, które doprowadziły do rewolucji światowej w wieku szesnastym i siedemnastym, ale jest to zarazem nić zasadnicza. Podbój świata przez Europę opierał się w ostatecznym rachunku na sankcji siły. Zadecydo­ wało zabijanie i rzeź. Motywy skłaniające do zbrojnej walki były jednak złożone i różnorodne — zaborczość, żarliwość religijna, ciekawość, rywa­ lizacja, nawet chęć naśladowania innych, a może po prostu ślepa, biolo­ giczna potrzeba kolonizowania pustych obszarów, kiedy została już prze­ łamana bariera geograficzna. W zamorskiej ekspansji Hiszpanii, Francji i Anglii wszystkie te czynniki, i jeszcze wiele innych, splatały się z sobą ciasno. Aczkolwiek nie można powiedzieć, żeby w imperium holender­ skim wspomniane czynniki nie odgrywały żadnej roli, to jednak jego ekspansja przypomina raczej ekspansję Wenecji we wczesnym średnio­ wieczu, ponieważ motywacja handlowa była tu zawsze oczywista i ostra. Sprawność ekspansji holenderskiej była jednak rezultatem nie tylko ape­ tytów handlowych i potęgi militarnej na morzu, lecz również wrodzo­ nych cech społeczeństwa holenderskiego. Republika Zjednoczonych Prowincji Wolnych Niderlandów zawdzię­ czała swe powstanie wojnie; wojna wytyczyła jej granice, przyczyniła się do stworzenia struktury społecznej miast i w znacznej mierze popchnęła ją na drogę ekspansji handlowej. Powstanie przeciwko hiszpańskiemu pa­ nowaniu, początkowo w obronie tradycyjnych „wolności” miejskich i sta­ nowych, o które w wiekach średnich walczono tak chętnie, szybko przy­ brało charakter krucjaty religijnej. Najzacieklejszymi przeciwnikami Hi­ szpanów byli z natury rzeczy żarliwi wyznawcy nauki Kalwina, którzy szybko opanowali północne Niderlandy w celu wzmożenia oporu. Pro­ wadzili walkę umiejętnie, nie tylko za pomocą sił zbrojnych, lecz także za pomocą agresywnej ekspansji handlowej. Gdy tylko stało się to mo­ żliwe, zablokowali estuarium Skaldy i zmonopolizowali handel bałtycki. W toku wojny przyłączyli się do nich kalwini z południa, zwłaszcza z Antwerpii, których przyciągał szybki rozwój życia handlowego w Am­ sterdamie, jak również wolność kultu religijnego i szanse społeczne sto­ jące otworem przed ich współwyznawcami. Tak więc handel stał się na­ rzędziem przetrwania, pomocnym ramieniem wojny, magnesem dla ludzi związanych z sobą przekonaniami religijnymi, uprawianym zawodem i pozycją społeczną. Założycielami holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej byli zagorzali kalwini, zmierzający do zniszczenia potęgi hisz­ 10

pańskiej. Przez kilka pierwszych dziesięcioleci istnienia Republiki Zje­ dnoczonych Prowincji Wolnych Niderlandów wiele jej przedsięwzięć han­ dlowych przypominało krucjaty. Zaiste, akuszerką republiki był Mars. Republika dawała niezwykłą szansę przede wszystkim Amsterdamowi, którego rozkwit — urbanistyczny, handlowy, umysłowy — wydawał się współczesnym prawdziwym cudem. Wyznanie religijne mniejszości i ofen­ sywa handlowa jednostek, w połączeniu z gorącym patriotyzmem miast, stworzyły w wyniku wojny państwo i naród, dla których powstania ani język, ani narodowość, ani kultura, ani względy geograficzne nie dawały dostatecznych podstaw. Zahartowani w ogniu wojny, niezwykle brutalnej i trwającej, zdawała się, bez końca, Holendrzy okazali się wspaniałymi realistami. Jakkolwiek agresywność kalwińskich kupców pchnęła ich do zaborczej wojny w celu opanowania handlu z Brazylią, ich nieprzejednana postawa wkrótce ule­ gła złagodzeniu. Nie krucjata, lecz handel stał się dewizą Holendrów, a handel z katolikami uznano za równie dobry jak z kimkolwiek innym. Zniszczenie Hiszpanii, wytępienie katolicyzmu u siebie, nawet odzyskanie odłączonych prowincji południowych, przestało być celem dążeń nawet ludzi najgorętszych duchem. Bezpieczeństwo, wolność handlu, tolerancja, dopóki sprzyja stabilizacji — oto nowe hasła Holendrów. Jednak przez większą część siedemnastego wieku konkurenci handlowi, najpierw An­ glicy, a później Francuzi, zmuszali Holendrów do prowadzenia wojen. W tym okresie wojny pochłaniały w Niderlandach być może większy procent dochodu narodowego brutto niż w którymkolwiek innym pań­ stwie europejskim. W stosunku do liczby ludności wojska lądowe i floty wojenne republiki były bardzo duże, nigdy jednak nie dostatecznie duże, aby móc stawić opór nieprzyjacielowi bez sprzymierzeńca. Były wszakże niezwykle silne jak na tak mały kraj, zwłaszcza jak na kraj, w którym aparat państwowy był rozmyślnie przeznaczony do bezczynności i bezwła­ du. Pomimo nieustannych wojen i uciążliwego opodatkowania Holendrzy nigdy nie stali się ofiarami bezmyślnej ksenofobii. Nieobecność bezkry­ tycznego, namiętnego, histerycznego nacjonalizmu mogła wynikać ze spe­ cyficznego charakteru holenderskiego ustroju politycznego, w którym znacznie bardziej naturalnym uczuciem była lojalność wobec swojego miasta czy prowincji niż wobec dynastii lub całego kraju. Republika Zjednoczonych Prowincji Wolnych Niderlandów była w isto­ cie, jak to przedstawia profesor Boxer, federacją państewek i miast, z których każde strzegło zazdrośnie swoich praw i wolności, federacją, w której dom orański, dziedziczni namiestnicy, odgrywali rolę dwuzna­ czną. W tym chaosie partykularnych interesów jedynie Amsterdam, dzię­ ki swemu olbrzymiemu wkładowi finansowemu, był zdolny narzucać krajowi coś w rodzaju jednolitej polityki, bieg czasu jednak stale nad­ wątlał przywódczą rolę tego miasta. Wiek siedemnasty był świadkiem umacniania się oligarchii w dużych i małych miastach na całym obszarze 11

'Siedmiu Prowincji i gdy tylko wraz z klęską Ludwika XIV w hiszpań­ skiej wojnie sukcesyjnej minęło zagrożenie z zewnątrz, społeczeństwo •holenderskie popadło z satysfakcją w stan bezczynnego, mieszczańskiego samozadowolenia, przed którym w ciągu siedemnastego wieku chroniły je tylko niebezpieczeństwa zewnętrzne. Holandia jako państwo nigdy nie wyswobodziła się ze swej średniowiecznej przeszłości. W odróżnieniu od swych wielkich konkurentów handlowych, nigdy nie wytworzyła wysoce scentralizowanego aparatu państwowego, zdolnego do szybkich, potajem­ nych i rozstrzygających działań. Dlatego właśnie tylu historyków holen­ derskich uważa, że szybki wzrost potęgi holenderskiej w okresie 1580— -—1640 był po prostu cudem. Cud ten tkwi w fakcie, że pomimo ostrego współzawodnictwa pomiędzy państwem i miastami, pomimo stałych prze­ szkód w postaci obwarowanych praw i przywilejów, Holendrzy potrafili budować i wyposażać wielkie floty wojenne, wystawiać wielkie armie lądowe, płacąc głównie pieniędzmi z wpływów podatkowych. Osiągano to w znacznej mierze dzięki ofiarności kalwińskich oligarchów, którzy mieli silną i żywotną świadomość swoich przeznaczeń jako klasy społe­ cznej i jako narodu. Wycisnęli oni na społeczeństwie holenderskim niezatarte piętno swo­ jej klasowej osobowości. Ich ostrożne, rozważne, zadowolone z siebie, bezpretensjonalne twarze spoglądają na nas z płócien Rembrandta i Halsa, zdradzając niewiele ze swych nieświadomych popędów, mówiąc na­ tomiast przekonująco o trzeźwości i pracowitości ich życia. Miłe fasady wielkich domów wzdłuż Keizersgracht i Heerengracht w Amsterdamie, pełne godności, powściągliwe i wolne od jakiejkolwiek przesady w swej elegancji, świadczą o uczciwości trudu kolejnych pokoleń mieszczań­ stwa, o tym amalgamacie twardej pracy, wyliczonego ryzyka, wstrze­ mięźliwego pobłażania sobie, amalgamacie pozbawionym wszelkich pió­ ropuszów, ostentacji czy ornamentów, który stanowi znak autentyczności holenderskiego charakteru narodowego. W ostrożne, niemal zakonspiro­ wane życie tych ludzi wpleciona była nić faryzejskiej pychy, każącej im utożsamiać się z miastami, w których zamieszkiwali z pokolenia na poko­ lenie i które wynagradzały ich władzą oraz synekurami. Takie społeczeństwo, zbyt ospałe, by żywić jakieś ambicje, zanadto pobłażające sobie, by dążyć do reform czy zmian, mogłoby łatwo zatracić poczucie przyzwoitości, stać się obłudnym i prostackim. Istotnie, pod ko­ niec osiemnastego wieku taki los omal nie spotkał Holendrów. W siedem­ nastym stuleciu jednak tendencje te, aczkolwiek stale się nasilały, nie przybrały nigdy charakteru dominującego, gdyż północne Niderlandy żyły zbyt blisko krawędzi katastrofy, żeby móc ulec całkowicie bezwła­ dowi społecznemu. Raz po raz ratowały się od ostatecznej klęski dzięki odwadze i samopoświęceniu, otwierając zarówno swoje tamy, jak i swo­ je sakiewki, by stawić opór Francuzom. Podołanie jak w Europie, rów­ nież w Indiach Wschodnich i Zachodnich ich wysunięte placówki, z wy­ 12

jątkiem Jawy i Moluków, najczęściej posiadały słabe oparcie. Holendrzy przywykli do kaprysów fortuny i dostroili się do świadomości, że ich bo­ gactwo utrzymuje się na cieniutkiej warstewce lodu. Utracili swoją po­ zycję na Formozie (Tajwanie), wyrzucono ich kopniakiem z Brazylii, An­ glicy wysiudali ich z Nowego Amsterdamu (Nowego Jorku). Handel za­ morski sam w sobie był także hazardem, przynosił albo olbrzymie zyski, albo bardzo poważne straty. We wczesnym okresie republiki życie Holen­ drów odznacza się jakąś chorobliwą gorączkowością, przejawiającą się gwałtownie i osobliwie — w fantastycznej manii zdobywania cebulek tu­ lipanów, w podobnej pasji do chińskiej porcelany, w częstych wybuchach szaleńczej spekulacji na giełdzie amsterdamskiej. Również w ich życiu politycznym zachował się element jakiejś szorstkości i niezdecydowania, mogący powodować i powodujący rzeczywiście bunty, które wstrząsały, choć nigdy nie obalały całkowicie panujących oligarchii. Łagodny spo­ kój, jakim tchnie tyle dzieł sztuki holenderskiej, piękno i porządek ho­ lenderskich miast to w pewnym sensie złuda, wszystko to bowiem mówi 0 świecie ustabilizowanym, którego Zjednoczone Prowincje właściwie nie znały w pierwszym stuleciu swego istnienia. Aż do końca siedemnastego wieku niepewność wraz z towarzyszącą jej potrzebą spekulacji — gospo­ darczej, politycznej, religijnej i intelektualnej — pozostawała istotnym czynnikiem życia Holendrów; możliwe, że właśnie ten czynnik był po­ mocny w umacnianiu się szerokiej tolerancji, z jaką północne Niderlandy odnosiły się do spekulacji religijnych i politycznych, udzielając schro­ nienia Kartezjuszowi, stając się ojczyzną Spinozy i dostarczając Johnowi Locke silnego bodźca, niezbędnego dla skłonienia go do publikowania swych prac. Społeczeństwo holenderskie tkwiło głęboko w rzeczywistości, może głę­ biej niż którekolwiek inne społeczeństwo w tamtych czasach. Ani namie­ stnicy, ani arystokracja holenderska nie stawiała sobie przed oczyma ża­ dnych zwodniczych obrazów feudalnej świetności i nie dawała się odwo­ dzić uniwersalistycznemu Kościołowi od codziennej pogoni za zyskiem 1 wpływami. W przeciwieństwie do Anglii, problemy polityczne i po­ działy społeczne w Zjednoczonych Prowincjach nigdy nie były uwikłane w urojonym wyobrażeniu przeszłości. Światem Holendrów był świat re­ alny. Niepewność sytuacji strategicznej, jak również charakter ich dzia­ łalności gospodarczej, wyrabiały poczucie realizmu. Wzmagało się ono w obliczu trudności społecznych związanych z szybkim rozwojem miast i z koncentracją bardzo licznej ludności w maleńkim, z natury nieła­ twym do zagospodarowania kraju, którego część produktywna, między ujściem Renu a południowym brzegiem Zuider-Zee, była jeszcze mniej­ sza. Według norm siedemnastowiecznych, kraj był przeludniony, co stwa­ rzało trudności w dziedzinie organizacji społecznej — wzrostu i dobro­ bytu miast, transportu i dostaw żywności; konieczny był zatem wysiłek inteligencji i wnikliwe obserwowanie problemów całkowicie nowych, dla 13

których Holendrzy istotnie znajdowali wiele zupełnie nowych rozwiązań. Schludność, ład, czystość i zewnętrzne wyrafinowanie życia w miastach holenderskich wprawiały w zachwyt i zdumiewały Europę. Urzekało to zwłaszcza angielskich intelektualistów, jak sir William Petty, John Locke i sir William Tempie, którzy interesowali się praktycznymi zagadnienia­ mi życia społecznego. Jedynie Wenecja miała kiedyś osiągnięcia porów­ nywalne z holenderskimi, natomiast miasta lombardzkie i toskańskie, które posiadały warunki do stworzenia cywilizacji mieszczańskiej o po­ dobnym stopniu złożoności, dobrobytu i ładu, nie zdołały tego dokonać. Nie były zdolne uwolnić się od pozostałości feudalnego zwierzchnictwa, a trwałości ich bytu zagrażały stale wojny domowe; oligarchiom kupie­ ckim w tych miastach nie udawało się nigdy zapewnić sobie absolutnej kontroli nad rządami. Wprawdzie, na co zwraca uwagę profesor Boxer, w Zjednoczonych Prowincjach, zarówno miejskich, jak i wiejskich, istnia­ ło skrajne ubóstwo, ale poziom dobrobytu społecznego wyrażający się w udogodnieniach życia w miastach był najwyższy, jaki znała dotychczas Europa. Fakt ten, w połączeniu z niewątpliwymi bogactwami republiki, czynił z niej przedmiot zazdrości i podziwu we wszystkich pozostałych krajach północno-zachodniej Europy, szczególnie zaś w Anglii. Wzajemne powiązania między sztuką a społeczeństwem pozostają okry­ te mgłą tajemnicy, wydaje się jednak, że świetny rozkwit sztuki holen­ derskiej w siedemnastym wieku był czymś nieuniknionym. Niderlandy miały dawne tradycje wybitnych osiągnięć artystycznych, niemal rów­ nie dawne jak Italia, przy czym w malarstwie tych czasów i tego regio­ nu nie dominowali wyłącznie artyści z północnych Niderlandów; Rubens, van Dyck oraz ich następcy przynieśli hiszpańskim Niderlandom sławę, z którą w pierwszych dziesięcioleciach siedemnastego wieku nie mogli konkurować ich północni sąsiedzi. Sztuka Holendrów była bardziej mro­ czna, głębiej zakorzeniona w rzeczywistości dnia powszedniego, czy to weźmiemy starych mężczyzn i stare kobiety Rembrandta, wyniszczonych przez doświadczenia życia, złamanych przez czas, czy złociste krajobrazy Ujść rzecznych Cuypa lub tajemniczo spokojne, lecz przecie wyczekujące czegoś wnętrza Vermeera. Jednakże w latach osiemdziesiątych tego wie­ ku sztuka holenderska chyliła się już szybko ku upadkowi, i nie wolno zapominać o tym, że współcześni Holendrzy odmawiali uznania większo­ ści swoich artystów: Hals umarł w przytułku dla ubogich, Rembrandt zbankrutował, Steen utrzymywał się z tego, że był oberżystą, a Vermeer musiał zastawiać w lombardzie swoje obrazy, żeby kupić chleba. Społe­ czeństwa arystokratyczne w siedemnastym wieku miały znacznie więk­ sze zaufanie do swego smaku artystycznego niż średni stan mieszczański w Amsterdamie i Haarlemie; profesor Geyl trafnie zauważa: „Francja, której wojska musiały się zatrzymać przed Linią Wody, widziała, jak jej duch zalewa pole sztuki w niezwyciężonej Holandii”. 14

W dziedzinie nauki rzecz miała się odwrotnie. Spekulacje rozumowe i filozoficzne, potencjalnie tak bardzo wrogie rządom absolutystycznym, kwitły w klimacie większej swobody panującym w Zjednoczonych Pro­ wincjach, podobnie jak w Anglii. Holendrzy nie tylko udzielali schronie­ nia wielkim filozof om-teoretykom i publicystom, jak Kartezjusz, Peter Bayle i przez jakiś czas John Locke, lecz również wydawali spośród sie­ bie uczonych przyrodników i myślicieli na miarę międzynarodową, jak Spinoza, Huygens, Leeuwenhoek. Pomimo wybitnego poziomu nauki ho­ lenderskiej, nie uczyniono nic w kierunku popierania jej i nadania form instytucjonalnych. Ludwik XIV, chociaż ubolewał nad wielu aspektami filozofii spekulatywnej, zdawał sobie sprawę z potencjalnego znaczenia nauk ścisłych i dla ich popierania założył Academie de Sęavants. Ani Holendrzy, ani dom orański nie zakładali żadnych akademii nauk. Pomi­ mo braku poparcia ze strony państwa i sfer wpływowych, wkład Holen­ drów nie tylko do nauk ścisłych i filozofii, lecz również do nauk stoso­ wanych, jak inżynieria wodna, agronomia, geografia, prawo itd., był po prostu oszałamiający, jeśli wziąć pod uwagę liczbę ludności w kraju. Wielkie rozszerzenie zakresu wiedzy ludzkiej dzięki odkryciom geogra­ ficznym działało pobudzająco na rozwój zarówno nauk ścisłych, jak i fi­ lozofii. Handel zamorski przynosił coś więcej niż tylko zyski materialne: otwierał okno w świadomości. Handel zamorski był wprawdzie bogato rozwinięty i cenny dla Holen­ drów, działał wprawdzie pobudzająco na ich umysły i wyobraźnię, jak również na rozwój nauk ścisłych i techniki, nie należy jednak pochopnie przeceniać roli, jaką odegrał w holenderskim „cudzie” z siedemnastego wieku. Profesor Boxer raz po raz zwraca uwagę na inne czynniki, które także odgrywały określoną rolę, mianowicie na poważny handel bałtycki, zdominowany przez Holendrów, i oczywiście na prężny europejski handel śródlądowy szlakami wielkich rzek, kontrolowanych przez Holendrów. Ponadto właśnie duża gęstość zaludnienia była bodźcem dla rozwoju rol­ nictwa i manufaktur, który to rozwój stwarzał ożywiony rynek wewnę­ trzny w ramach wzrastającej liczebnie klasy średniej. Gdyby cały obszar Niderlandów był zjednoczony politycznie, mogłyby one wcześniej osiągać kolejne stadia szybkiego rozwoju gospodarczego, który można było obser­ wować w Anglii. Belgijska stal i węgiel, niezbędna energia wodna uzy­ skiwana w Ardenach, mogłyby dostarczyć podstawowych elementów re­ wolucji przemysłowej, Holendrzy jednak tego wszystkiego nie posiadali. W tych warunkach działalność przemysłowa Holandii, pozbawionej cał­ kowicie przemysłu ciężkiego, z wyjątkiem budowy okrętów, bazowała nadal na rzemiośle, a w miarę zmniejszania się tempa ekspansji handlo­ wej rozwój gospodarczy kraju zwracał się na zewnątrz — ku inwesty­ cjom zagranicznym i eksportowi kapitałów, nie zaś naprzód — ku wzro­ stowi własnego przemysłu. W konsekwencji, po 1650 roku społeczeństwo holenderskie zmieniało się bardzo powoli, jego model strukturalny osią­ 15

gnął znaczną stabilność. Społeczeństwo ustabilizowane okazało się jednak społeczeństwem prozaicznym, i po roku 1700 wkład Holendrów do cywi­ lizacji europejskiej był niewielki; zaskakująca uroda holenderskich miast na wodzie, tak bardzo nowoczesnych i funkcjonalnych w wieku siedem­ nastym, okryła się patyną starości. Kraj bez historii zaczął żyć przeszło­ ścią. J. H. Plumb

Rozdział 1

Wojna osiemdziesięcioletnia i formowanie się narodu

W dniu 10 czerwca 1648 roku ambasador portugalski w Hadze, Francisco de Sousa Coutinho, napisał raport dla swego monarchy, donosząc mu, że ostatnio Holendrzy świętowali podpisanie traktatu pokojowego w Monasterze przez posłów ich i króla hiszpańskiego Filipa IV. „Proklamowano tu pokój — odnotował — odczytując po prostu artykuły traktatu w Są­ dzie Najwyższym, o godzinie dziesiątej rano dnia piątego bieżącego mie­ siąca, dzień ten zaś i godzinę wybrano dlatego, że tego samego dnia i o tej samej porze przed osiemdziesięciu laty hrabiowie Egmont i Hoorn zostali ścięci w Brukseli z rozkazu księcia Alby. Stany Generalne ży­ czyły sobie, aby ich wolność rozpoczęła się w tymże dniu i godzinie, kie­ dy owi dwaj panowie ponieśli śmierć w jej obronie”. Sousa Coutinho musiał być wyraźnie pod wrażeniem owego poczucia związków chronolo­ gicznych, objawionego przy tej historycznej okazji przez rządców Zje­ dnoczonych Prowincji Wolnych Niderlandów, skoro w raporcie pisanym pięć dni później dla ambasadora portugalskiego w Paryżu podkreślił po­ nownie, że wybrali oni tę datę z całym rozmysłem. Jako patriota portu­ galski czynił wszystko, co było w jego mocy, by nie dopuścić do zawar­ cia tego układu, który uwalniał Hiszpanii, odwiecznemu wrogowi Portu­ galii, jedno ramię — drugie było wciąż zajęte walką z Francją — do działań przeciwko niej; raportował też zupełnie trafnie, że bynajmniej nie wszyscy mieszkańcy samozwańczych Zjednoczonych Prowincji przyj­ mują z zadowoleniem traktat westfalski. Swój drugi raport zakończył następującą filozoficzną uwagą: „Bóg ma własne drogi dla wynoszenia i strącania w dół ludzi, którzy tego nie pojmują i zazwyczaj dochodzą do celu przeciwnego, niż się spodziewali. Wszyscy żyjący na tej ziemi zobaczą wiele zmian, i to w krótkim czasie”1.*i 1 F. de S o u s a C o u t i n h o do króla portugalskiego, Haga, 10 czerwca 1648 i do markiza N i z y , 15 czerwca 1648 [w:] E. P r e s t a g e (wyd.): Correspondencia diplomatica de Francisco de Sousa Coutinho durante a sua embaixada em Holanda, 2 — M orskie im perium ...

17

W zestawieniu z ówczesną przeciętną wieku ludzkiego osiemdziesiąt Jat to nie był okres krótki. W większości krajów europejskich przeciętna ta wynosiła trzydzieści do trzydziestu dwóch lat, toteż niewielu miesz­ kańców Niderlandów, którzy w czerwcu 1568 byli młodzi, mogło dożyć do dnia opisanego przez Sousa Coutinho. Ale żaden Holender ani Hiszpan żyjący w roku 1648 nie zaprzeczyłby, że minione lat osiemdziesiąt było okresem bezprzykładnych przemian i niestałości stosunków. W roku 1568 Niderlandy były skomplikowanym zbiorowiskiem państewek i miast, flamandzkich i francuskojęzycznych, luźno sfederowanych w siedemna­ stu prowincjach pod berłem króla hiszpańskiego z domu Habsburgów, którego posiadłości rozciągały się od Wysp Fryzyjskich na Morzu Pół­ nocnym aż po Filipiny na Morzu Południowochińskim. Trzeba przyznać, że luteranizm, anabaptyzm, kalwinizm i inne sekty protestanckiej here­ zji zdobyły sobie licznych wyznawców w Niderlandach, o^ czym świad­ czyły rozruchy obrazoburców (beeldenstorm) z roku 1566; łupiono wów­ czas kościoły, niszczono obrazy i napadano na księży katolickich. Jednak­ że przeważająca część ludności pozostawała wierna katolicyzmowi, a pro­ testanci stanowili mniejszościowe grupy rozsiane po całym obszarze kra­ ju, przy czym w niektórych północnych prowincjach byli nawet mniej licznie reprezentowani niż w prowincjach południowych. Książę Alba rozgromił bez trudu (21 lipca 1568) wojska zgromadzone na prędce przez Wilhelma księcia orańskiego; była to pierwsza próba zbrojnego oporu przeciwko panowaniu hiszpańskiemu i prześladowaniom religijnym. Wy­ dawało się, że nie ma większej szansy na to, by zniechęceni i zdezorgani­ zowani powstańcy rzucili ponownie wyzwanie Hiszpanii bez skutecznej pomocy ze strony Anglii lub Francji, na tę pomoc zaś wcale się nie za­ nosiło. Przedstawiciele wielkich rodów flamandzkich i walońskich, którzy mogliby zostać przywódcami udanego powstania, albo już nie żyli, sie­ dzieli w więzieniach czy też zbiegli z kraju, albo byli całkowicie zastra­ szeni. Jeśli chodzi o sprawy gospodarcze, to Antwerpia stanowiła niezaprzeczenie centrum europejskiego handlu i kredytu na północ od Alp i Pirenejów. Amsterdam, przodujące miasto i ośrodek żeglugi w półno­ cnych Niderlandach, choć prosperował coraz lepiej dzięki przewozom morskim w obsłudze wymiany handlowej między portami na Bałtyku

*

1643—1650 (3 tomy), Coimbra-Lisboa 1920—1955, t. 3, s. 13, 23. Inny współczesny, L. van A i t z e m a, sugeruje, że zbieżność dat była raczej przypadkowa, nie zaś rozmyślna; Saken van staet en oorlogh, in ende omtrent de Vereenigde Nederlanden, 1621—1668 (6 tomów), Den Haag 1669—1672, t. 3, s. 272. Warto może zaznaczyć, że tak czy owak wyliczenie daty nie uwzględniało dziesięciu dni różnicy spowodo­ wanej przejściem z kalendarza juliańskiego na gregoriański, który Stany Gene­ ralne przyjęły w roku 1582. W sprawie traktatu i poprzedzających go wydarzeń, por. J. P o e l h e k k e : De Vrede van Munster, Den Haag 1948, oraz J.H. K e r n k a m p : De ekonomische artikelen inzake Europa van het Munsterse vredesverdrag, Amsterdam 1951.

18

1. Republika holenderska w drugiej połowie siedemnastego wieku

oraz w zachodniej Francji i na Półwyspie Pirenejskim, nie wydawał się zdolny do współzawodniczenia, a cóż dopiero do zastąpienia Antwerpii jako stolicy handlowej zachodniego świata. W osiemdziesiąt lat później obraz ten zmienił się nie do poznania. Siedem Zjednoczonych Prowincji Wolnych Niderlandów różniło się teraz zdecydowanie od swych południowych sąsiadów, czyli tych prowincji, które zachowały wierność albo zostały na nowo podbite przez koronę hiszpańską i Kościół katolicki. Prowincje północne nie tylko zdobyły zu­ pełną niezależność, lecz ponadto posiadały handlowe imperium zamorskie, górujące nad imperium portugalskim i współzawodniczące z hiszpańskim, gdyż rozciągało się od Wysp Korzennych w Indonezji do wybrzeży Mo2*

19

rza Karaibskiego. Zamiast króla z rodu Habsburgów, wolnymi Niderlan­ dami rządziła oligarchia mieszczańska, której pierwszym urzędnikiem (stadhouder) był bogaty i wpływowy książę orański, wnuk zbiega ściga­ nego w 1568 roku, ożeniony z angielską księżniczką krwi. W roku 1648 kalwinizm, wraz z innymi sektami protestanckimi, całkowicie zaniknął w południowych Niderlandach, zwanych przez Hiszpanów las provincias obedientes. W prowincjach północnych panującym i jedynym w pełni uznawanym wyznaniem był kalwinizm, mimo że jego ortodoksyjni zwo­ lennicy stanowili prawdopodobnie mniej niż jedną trzecią ogółu ludno­ ści. Na miejsce zbieraniny kontyngentów wojskowych, które książę Alba z taką łatwością rozgromił w 1568 roku, powstała armia dobrze opłaca­ na, dobrze dowodzona i zdyscyplinowana, nie ustępująca, zdaniem współ­ czesnych, żadnej innej armii w Europie. Holenderska flota wojenna, która w roku 1568 w ogóle jeszcze nie istniała, zyskała sobie reputację najle­ pszej floty na Atlantyku, a to dzięki serii zwycięstw, której punktem szczytowym było zniszczenie przez admirała M. H. Trompa armady hisz­ pańskiej w cieśninie Downs (21 października 1639). W końcu, choć nie jest to w żadnym razie sprawa najmniej ważna, Amsterdam nie tylko zajął miejsce Antwerpii jako stolicy handlu europejskiego, ale nadto osiągnął taki szczyt dobrobytu, że imię tego miasta znane było w odle­ głych rejonach świata, gdzie nigdy nie słyszano o Londynie, Paryżu czy Wenecji. Cokolwiek mogli myśleć o układzie westfalskim mieszkańcy nie­ których innych prowincji, członkowie oligarchii mieszczańskich w pro­ wincji Holandii mieli wiele powodów do zadowolenia, gdy przyglądali się fajerwerkom, wielkim ogniskom i iluminacjom, zarządzonym przez nich na noc 5 czerwca 1648 roku. Zadowolenia tego nie przytłumiało w dostrzegalny sposób wyjątkowo mokre tamtego roku lato ani fakt, że nie zebrane siano gniło na łąkach. Rolnictwo krajowe nie stanowiło pod­ stawy ich bogactwa. Zarówno czynniki religijne, jak militarne i geograficzne odgrywały odpowiednią rolę, współdziałając w formowaniu się narodu holenderskie­ go w ciągu osiemdziesięcioletniej wojny z najpotężniejszym mocarstwem tamtych czasów. Zmagania te, początkowo w tak oczywisty sposób nie­ równe, zakończyły się przyjęciem przez arcykatolickiego króla warunków właściwie podyktowanych mu przez parweniuszowskich mieszczańskich przeciwników. Najważniejszą przyczyną zwycięstwa Holendrów był w istocie niezwykły rozkwit gospodarczy dwóch nadmorskich prowin­ cji — Holandii i Zelandii; w porównaniu z nimi bogactwa rolne pozo­ stałych pięciu prowincji miały tylko ograniczone znaczenie. Zwłaszcza nagły i dramatyczny wzrost obrotów holenderskiego handlu morskiego po roku 1590 był dużą niespodzianką dla współczesnych i zagadką dla po­ tomności. Niesłychany rozwój krajowego i zagranicznego handlu Nider­ landów, ich bogactwa i niezliczone okręty — pisał w 1669 roku sir Josiah Child — ,,są przedmiotem zawiści obecnego pokolenia i będą może 20

przedmiotem podziwu przyszłych generacji”2. Jakim sposobem doszło do tego, że dwie nizinno-depresyjne i raczej nieobiecujące prowincje nad Morzem Północnym utworzyły trzon federacji, która w przeciągu życia jednego pokolenia stała się najpotężniejszym państwem morskim świata? Mimo że efektowny wzrost holenderskiej potęgi morskiej wydawał się zdumiewający wielu ludziom wówczas i później, potęga ta wyrosła na solidnych fundamentach, istniejących na długo przed rokiem 1568. Pod­ stawowe przesłanki gospodarczego rozwoju dwóch prowincji nadmorskich znalazły bardzo przejrzyste wyjaśnienie w petycji Stanów holenderskich do cesarza Karola V, wkrótce po podporządkowaniu jego władzy wszyst­ kich siedemnastu prowincji niderlandzkich w 1543 roku, co stanowiło ukoronowanie skomplikowanego procesu, obejmującego takie czynniki, jak małżeństwa polityczne, szczęśliwe zrządzenia losu i, od czasu do cza­ su, użycie przemocy. ,,Oczywistą prawdą jest, że prowincja Holandii to bardzo mały kraj, mały wzdłuż, a wszerz jeszcze mniejszy, i prawie otoczony morzem z trzech stron. Wymaga on ochrony przed morzem, mianowicie osusza­ nia zabranych przez nie kawałków lądu, co pociąga za sobą rok w rok wielkie wydatki na tamy, śluzy, młynówki, wiatraki i poldery. Poza tym w rzeczonej prowincji Holandii znajdują się liczne wydmy, bagna i jeziora, których powierzchnia zwiększa się z dnia na dzień, jak rów­ nież inne jałowe obszary, nie nadające się do uprawy ani na pastwi­ ska. Z onej przyczyny mieszkańcy tego kraju, by zarobić na życie swych żon, dzieci i rodzin, muszą się trudnić rzemiosłem i handlem, sprowadza­ jąc z obcych krajów surowce i wywożąc gotowe wyroby, w tym różnego rodzaju tkaniny i sukna, do wielu krajów, takich jak królestwa Hiszpa­ nii i Portugalii, Niemcy, Szkocja, a zwłaszcza Dania, kraje bałtyckie, Norwegia i inne podobne obszary, skąd ich okręty powracają z ładunka­ mi miejscowych towarów, osobliwie pszenicy i innych zbóż. Skutkiem te­ go główną rolę w gospodarce kraju musi odgrywać żegluga i zawody z nią związane, z których czerpie utrzymanie wielka liczba ludzi, jak ku­ pcy, szyprowie i kapitanowie okrętów, piloci, marynarze, szkutnicy i wszyscy współpracujący z tymi zawodami. Ludzie ci żeglują, importu­ ją i eksportują najrozmaitsze towary, tam i z powrotem, te zaś towary, które przywożą do kraju, sprzedają i rozprowadzają w Niderlandach oraz w Brabancji, Flandrii i innych sąsiednich krainach”3. Innymi słowy, w połowie szesnastego wieku, zanim rozpoczęła się woj­ na z Hiszpanią, kupcy i żeglarze z Holandii i Zelandii mieli duży, być 2 J. C h i l d : A New Discourse of Trade, London b.d., wyd. IV. Wydane po raz pierwszy w 1694 roku, dzieło to było pierwotnie opracowane w roku 1669, co Child stwierdza w przedmowie. 3 E. L u z a c : Hollands Rijkdom (2 tomy), Leiden 1780, t. 1, aneks A, s. 5—6. Reskrypt cesarski, obejmujący oryginał petycji, datowany jest: Mechelen (Malines), i3 października 1548 roku.

21

może dominujący, udział w morskich przewozach towarowych między portami bałtyckimi a Europą Zachodnią. Mleczarstwo i rolnictwo miały prawdopodobnie większe znaczenie gospodarcze w północnych Niderlan­ dach, niż autorzy petycji z 1548 roku gotowi byli przyznać; niemniej prawdą jest, że „rybołówstwo dalekomorskie” na Morzu Północnym i przewozy w handlu morskim z portami bałtyckimi, Francją i Półwyspem Pirenejskim odgrywały o wiele poważniejszą rolę. Jedną z przy­ czyn rozkwitu holenderskiego handlu zagranicznego było niezaprzeczenie położenie geograficzne nizin nad Morzem Północnym, mających łatwy do­ stęp do rynków Niemiec, Francji i Anglii. Zasadniczą jednak przyczyną wysunięcia się Holendrów na czołową pozycję w stosunku do ich głów­ nych konkurentów — miast hanzeatyckich — był fakt, że kupcy z Ho­ landii i Zelandii taniej eksploatowali swoje statki, dzięki czemu mogli oferować niższe stawki frachtowe. Charakterystyczny dla północnych Niderlandów podmiot gospodarczy w handlu morskim, podobnie zresztą jak i w innych gałęziach gospodarki, nosił nazwę rederij. Był to ogromnie elastyczny typ przedsiębiorstwa spółdzielczego — pewna grupa ludzi łączyła się w spółkę w celu kupna, eksploatacji, budowy i czarterowania statku i jego ładunku. Aż do dru­ giej połowy siedemnastego wieku szyper czy kapitan statku bywał bardzo często współudziałowcem przedsiębiorstwa, bezpośrednio zainte­ resowanym w sprzedaży ładunku. Poszczególni udziałowcy wnosili wkła­ dy kapitałowe różnej wysokości; byli wśród nich bogaci kupcy z lądu z poważnymi kwotami udziałów, byli też zwykli marynarze ze swoimi groszami. Pewien autor utrzymywał w roku 1644, że: „Nie ma prawie kutra rybackiego, kadłuba okrętowego czy okrętu, który byłby wyposażony i wysłany z tego kraju na morze bez udziału wielu osób połączonych w spółkę”, ponadto zaś twierdził, że nawet jeden statek na sto nie jest eksploatowany inaczej niż przez jakieś rederij. Tego rodzaju praktyka ułatwiała w każdym razie szeroki zasięg inwestowania w żegludze, du­ że rozpowszechnienie współwłasności okrętów, w znacznym stopniu in­ tegrując środowisko kupieckie z żeglarskim. Rzecz całkiem naturalna, że w takiej wspólnocie kupców i żeglarzy, jaką opisali ich przedstawiciele w 1548 roku, zarówno polityczne, jak i gospodarcze wpływy grawitowały w stronę stanu kupieckiego, szcze­ gólnie zaś najzamożniejszych jego członków. Ci ostatni w jesieni średnio­ wiecza uzyskiwali kontrolę nad miastami, to jest nad radami miejskimi; jeśli chodzi o Holandię i Zelandię, to rajcowie miejscy byli w większości albo armatorami, albo ludźmi zainteresowanymi bezpośrednio w jakiejś gałęzi lub gałęziach handlu morskiego — w handlu zbożem i drewnem z północy, winem, owocami i solą z południa, czy też w rybołówstwie śle­ dziowym i eksporcie ryby. Tyle wynika w sposób oczywisty z cytowanej petycji Stanów holenderskich do Karola V z 1548 roku. Wojna z Hiszpa­ nią raczej przyśpieszyła, niż zahamowała wzrost władzy i wpływów rad 22

miejskich. Wojnie tej, zwłaszcza po roku 1590, towarzyszył, ze stosun­ kowo krótkimi przerwami, stały rozwój holenderskiego handlu morskie­ go. Handel morski z kolei obdarzał rajców miejskich i tak zwaną war­ stwę regencyjną, czyli elitę rządzącą, z której się wywodzili, większą władzą ekonomiczną i (jak zobaczymy) polityczną. Tendencje te znowu zaznaczały się o wiele silniej w nadmorskich pro­ wincjach Holandii i Zelandii niż w innych prowincjach, gdzie stosunko­ wo większe znaczenie miało rolnictwo i gdzie wpływy szlachty ziemiań­ skiej (jak w Geldrii) i zamożniejszych farmerów (jak we Fryzji) góro­ wały nad wpływami rad miejskich. W każdym razie pozycja rad miej­ skich we wszystkich prowincjach w stosunku do pierwszego księcia orańskiego była o wiele silniejsza niż wobec książąt burgundzkich czy królów hiszpańskich. Pomimo trzech kolejnych małżeństw z bogatymi dziedzicz­ kami, książę Wilhelm Milczący był tylko połowicznie zwycięskim bunto­ wnikiem, uzależnionym coraz bardziej od finansowego i moralnego po­ parcia miast. To prawda, że gdy Holandia i Zelandia uznały go za swego stadhoudera — tytuł ten oznaczał pierwotnie namiestnika średniowiecz­ nego suzerena — udzieliły mu tym samym prawa głosu w mianowaniu członków rady miejskiej, którzy ze swej strony ostatecznie mianowali je­ go. Wiele miast jednak, które początkowo przystąpiły do powstania ni­ derlandzkiego, po zajęciu w 1572 roku portu Brielle (Den Briel) w Zelan­ dii przez „gezów morskich”, będących poniekąd piratami, wyraźnie od­ mówiło przyznania Wilhelmowi tego rodzaju uprawnień, mimo że były one jednym z legalnych atrybutów stadhoudera. Podział Niderlandów na protestancką w ogromnej większości północ i na całkowicie katolickie południe nie był z góry przesądzony, lecz po­ wstał w rezultacie wzajemnego oddziaływania różnych czynników — geograficznych, militarnych, religijnych i gospodarczych — na tle któ­ rych ważną rolę odgrywały rady miejskie. Wilhelm I Orański walczył o wolność siedemnastu zjednoczonych prowincji i będąc sam kolejno lu­ teraninem, katolikiem i kalwinem, dążył do utworzenia państwa, w któ­ rym protestanci i katolicy mogliby z sobą współżyć na zasadzie wzajem­ nego poszanowania i równości lub co najmniej wzajemnej tolerancji. Jednakże nieprzejednany trzon jego kalwińskich stronników wśród gezów morskich odnosił się ze wzgardą do takiej tolerancji. Ludzie ci byli zde­ cydowani narzucić supremację własnej odmiany protestantyzmu, i to nie przebierając w środkach. Miasta, które im się poddały w lecie 1572 roku, uczyniły to w większości pod warunkiem, że mieszkańcy wyznania kato­ lickiego nie będą prześladowani i że wolno im będzie odprawiać nabożeń­ stwa w swoich kościołach. Tymczasem zwycięzcy systematycznie nie do­ trzymywali tych warunków i obsadzali stanowiska w radach miejskich swoimi mianowańcami, jeżeli ludzie dotychczas je piastujący okazywali choćby cień niechęci do fory to wania protestantów kosztem katolików. Zapewniwszy sobie decydujący głos w radach miejskich, przepędzili du-

chowńych katolickich, przyznając świeckim katolikom tylko wolność su-; mienia, zamiast wolności publicznego kultu religijnego. Wojująca mniejszość protestancka mogła sobie pozwolić na takie po­ stępowanie po części z tego powodu, że wśród około czterech tysięcy lu­ dzi, którzy uszli tylko z Holandii w ciągu niespokojnego lata 1572 roku, było wielu bogatych mieszczan katolickich. Ich miejsca mogli zająć mie­ szczanie i kupcy protestanccy, którzy opuścili Niderlandy wcześniej, gdy kardynał Granvelle, inkwizycja i książę Alba kolejno zaostrzali prześla­ dowania kacerzy; ci właśnie emigranci powrócili teraz z gezami morski­ mi. Jakkolwiek nie rozporządzamy wystarczającą wiedzą o zmianach, ja­ kie zaszły w składzie osobowym wszystkich rad miejskich we wczesnym okresie powstania przeciwko Hiszpanii, można chyba bez obawy przyjąć, że większość ludzi majętnych zachowywała się tak samo, jak ludzie bo­ gaci w obliczu innych rewolucji, zarówno przedtem, jak i później. Zna­ czy to, że wielu bogatych mieszczan, którzy wybierali rajców miejskich, dostosowało się do nowej sytuacji, by uniknąć czegoś gorszego. Dla zacho­ wania swej uprzywilejowanej pozycji społecznej i zabezpieczenia włas­ nych interesów majątkowych — nie mówiąc już o bezpieczeństwie żon i dzieci — przechodzili oni na protestantyzm, z mniejszym lub większym uczuciem niechęci. Z biegiem czasu, gdy stało się oczywiste, że republi­ ka niderlandzka się ostoi, związali się ściślej, przynajmniej na zewnątrz, z panującym kalwinizmem. Na ogół jednak opierali się, czasem czynnie, częściej biernie, dążeniom wszystkich żarliwych kalwinów, szczególnie zaś duchownych (predikanten), do podporządkowania spraw państwa — i handlu — zasadom „prawdziwej reformowanej religii chrześcijańskiej”. Jak dalece i jak szybko ludność północnych prowincji porzuciła da­ wną wiarę dla nowej — to skomplikowane zagadnienie, możemy jednak zwięźle odnotować, że panująca mniejszość kalwińska wywierała różnego rodzaju naciski zarówno na patrycjat, jak i na proletariuszy, żeby ich zmusić do zaakceptowania nowego ładu. Już sam fakt, że wszystkie urzę­ dy miejskie i państwowe zostały wkrótce zastrzeżone wyłącznie dla orto­ doksyjnych wyznawców kalwinizmu, stanowił dla członków elity rządzą­ cej w miastach poważny argument za konformizmem. Tendencje te ule­ gły nasileniu wskutek kryzysu polityczno-religijnego z lat 1618—1619; wówczas to aresztowanie i ścięcie Oldenbarneyeldta przez księcia Maury­ cego Orańskiego oraz wyniki obrad synodu w Dordrechcie przyczyniły się łącznie do umocnienia wpływów kalwińskich duchownych i ich świec­ kich sympatyków. Gdy w roku 1648 podpisywano traktat westfalski, ogromną większość elity rządzącej w miastach republiki stanowili już oficjalni — choć nie zawsze wybitnie aktywni — wyznawcy kalwinizmu. Na drugim, dolnym końcu drabiny społecznej, duchowni i świeccy kal­ wini przejęli, z mniejszym lub większym opóźnieniem, wszystkie funkcje związane z nadzorem nad fundacjami charytatywnymi i pomocą ubogim; uprzednio wypędzili duchowieństwo katolickie i skonfiskowali katolickie 24

klasztory, przytułki i pobożne fundacje. Skłoniło to znaczną część prole­ tariatu miejskiego, szczególnie bezrobotnych i tych, którzy (jak marynat rze i rybacy) cierpieli niedostatek z powodu sezonowego bezrobocia, do przejścia na nową wiarę, choćby tylko dla zapewnienia chleba sobie i swoim rodzinom. W szkołach podstawowych, z których wiele mieściło się w budynkach skonfiskowanych Kościołowi katolickiemu, nauczanie i program nauki zostały również poddane nadzorowi prawowiernych kal­ winów. Posunięcie to zwiększyło nieuchronnie wpływ wyznania reformo­ wanego na wychowanie kolejnych pokoleń we wszystkich warstwach społecznych. Niedawne badania Enno van Geldera i A. L. E. Verheydena, dotyczą­ ce pochodzenia społecznego dwunastu tysięcy trzystu dwóch ofiar osła­ wionego krwawego trybunału (Rady Zaburzeń) z lat 1567—1573, wyka­ zały, że w latach sześćdziesiątych szesnastego wieku znaczna część ludno­ ści Niderlandów w całym jej przekroju społecznym była w sposób bier­ ny lub czynny wroga Kościołowi katolickiemu. Egzekucje objęły licznych przedstawicieli szlachty i kupiectwa, medyków, prawników, aptekarzy, złotników, stolarzy, murarzy, postrzygaczy sukna i ludzi uprawiających wiele innych rzemiosł i zawodów. Aczkolwiek w większości nie byli to prawdopodobnie kalwini, to jednak wielu z tych, którzy przeżyli wygna­ nie i wyszli z więzień żywi, przyjęło później kalwinizm w miastach, gdzie gezowie morscy próbowali ustanowić rządy „wybrańców Boga”. W tych warunkach szybsze tempo postępów protestantyzmu w miastach niż na wsi było nieuniknione, szczególnie powolne zaś były te postępy w wiej­ skich okręgach, gdzie szlachta ziemiańska pozostawała wierna dawnej religii, a drobni dzierżawcy szli za jej przykładem. Tak więc nowa wiara szerzyła się w północnych Niderlandach bardzo niejednolicie. Wolno wą­ tpić, czy w okresie układu westfalskiego protestanci wszystkich odłamów łącznie mieli tam więcej niż tylko znikomą przewagę w stosunku do tych swoich rodaków, którzy zachowali wierność Rzymowi albo pojednali się z nim na nowo. Ponieważ wpływy elity rządzącej w miastach uległy tylko przejścio-r wemu zachwianiu wskutek wybuchu powstania przeciwko Hiszpanii i ponieważ w ciągu wojny osiemdziesięcioletniej członkowie tej warstwy zdołali faktycznie umocnić swoją pozycję, warto może zająć się bardziej szczegółowo ich funkcjami i statusem, biorąc pod uwagę prowincję Ho­ landii, jako najważniejszą. Od schyłku średniowiecza miastami tej pro­ wincji zarządzały rady złożone z dwudziestu do czterdziestu „najboga­ tszych i najznamienitszych obywateli”, wybieranych pierwotnie spośród „mądrych i bogatych” mieszczan. Kadencja ich urzędowania była doży­ wotnia albo kończyła się wraz z opuszczeniem miasta na stałe. W tych przypadkach pozostali członkowie rady obsadzali wakanse obywatelami należącymi do ich warstwy społecznej. Rajcowie miejscy co roku wy­ bierali ze swego grona burmistrza (lub burmistrzów) oraz senatorów, któ25

rzy tworzyli zarząd miasta czyli „magistrat” i których obowiązki pole­ gały głównie na wymierzaniu współobywatelom miasta sprawiedliwo­ ści i lokalnych podatków. Utrzymywanie porządku należało do oddzia­ łów milicji albo straży obywatelskiej, przypominającej cywilne oddzia­ ły zbrojne w Anglii, z tą różnicą, że w miastach niderlandzkich dowódca­ mi straży, w każdym razie na wyższych szczeblach, byli członkowie elity rządzącej. Burmistrze bywali często czynnymi pułkownikami straży oby­ watelskiej (schutterij); wygląd ich znamy z takich malowideł, jak Straż nocna Rembrandta (1641) i Bankiet oficerów Bractwa Strzelców św. Adriana — Fransa Halsa (1627). Kiedy w roku 1581 Stany holenderskie wypowiedziały formalnie po­ słuszeństwo królowi hiszpańskiemu Filipowi II, uchwaliły również usta­ wę zakazującą rajcom miejskim konsultowania się w jakichkolwiek spra­ wach dotyczących całej prowincji z przedstawicielami cechów (z których sami wyłonili się pierwotnie, w średniowieczu) oraz przedstawicielami straży obywatelskiej (jako takimi). W ten sposób rajcy wykorzystali wojnę z Hiszpanią dla umocnienia swojej pozycji jako ustawicznie samoodnawiającej się oligarchii mieszczańskiej i dla odsunięcia zwykłych obywateli od wszelkiego bezpośredniego wpływu na działalność admini­ stracji lokalnej i prowincjonalnej. Ten patrycjuszowski system władzy, z pewnymi odmianami w takich szczegółach, jak liczba burmistrzów (od jednego do czterech) i senatorów (od siedmiu do dwunastu), był podobny we wszystkich miastach dwóch nadmorskich prowincji. Wypada rów­ nież dodać, że kapitaliści należący do elity rządzącej w miastach wyku­ pili w ciągu siedemnastego wieku większą część gruntów w prowincjach Holandii, Zelandii i Utrechtu. Pozwalało im to wywierać wpływ na rady miejskie w kierunku popierania rozwoju handlu i przemysłu w miastach, z uszczerbkiem dla chałupniczego rękodzielnictwa wiejskiego. We wszystkich siedmiu prowincjach Stany były władzą najwyższą. W Holandii składały się z osiemnastu deputacji mianowanych przez raj­ ców tyluż miast oraz z jednej deputacji reprezentującej szlachtę tej pro­ wincji. Każde miasto mogło posyłać do Stanów dowolnie liczną deputację, każda deputacja jednak posiadała tylko jeden głos. Podobnie w Ze­ landii miasta rozporządzały wszystkimi głosami, z wyjątkiem jednego. W Geldrii szlachta ziemiańska, a we Fryzji właściciele farm mieli zna­ cznie większe wpływy, w innych zaś prowincjach śródlądowych występo­ wały znaczne różnice w tym względzie. Nawet tam jednak, gdzie, w prze­ ciwieństwie do dwóch prowincji nadmorskich, nie istniała dominacja przedstawicieli patrycjatu miejskiego, mieli oni zazwyczaj pewną władzę ze względu na swoją pozycję ekonomiczną. Sędziów miejskich obierały rady miejskie, natomiast stanowiska sędziów wiejskich obsadzały Stany prowincji. W ten sposób, jak pisał profesor G. J. Renier, uznanie naj­ wyższej władzy Stanów prowincjonalnych oznaczało w okresie lat 1581— —1795 dominację górnej warstwy klasy średniej na całym obszarze repu26

bliki niderlandzkiej. Albo, jak to ujął doktor B. M. Vlekke, republiką rządziła faktycznie oligarchia licząca około dziesięciu tysięcy osób, która zmonopolizowała prawie wszystkie ważniejsze urzędy prowincjonalne i miejskie4. Ster polityki zagranicznej spoczywał w ręku Stanów Generalnych w Hadze, ponieważ powstańcze prowincje, na mocy unii zawartej w Utre­ chcie w 1579 roku, postanowiły przynajmniej w tej dziedzinie okazać jednolity front wobec zewnętrznego świata. Stany Generalne były po prostu zgromadzeniem deputowanych niezależnych Stanów siedmiu pro­ wincji; deputowani musieli trzymać się ściśle instrukcji danych im przez Stany odpowiednich prowincji. Każda uchwała dotycząca „Generalności”, czyli całej Unii, stawała się prawomocna tylko wtedy, gdy przyjęto ją jednogłośnie. W przypadku różnicy zdań albo gdy poddawano pod dy­ skusję wniosek wykraczający poza otrzymane instrukcje, deputowani mu­ sieli wracać do swoich zgromadzeń prowincjonalnych, by się naradzić i uzyskać nowe instrukcje. Często zdarzało się, że z kolei Stany pro­ wincjonalne przed powzięciem decyzji musiały odwoływać się w danej sprawie do rad miejskich. Żadna prowincja nie uważała się za zobowią­ zaną do posłuszeństwa wobec zarządzenia Stanów Generalnych, jeżeli jej deputacja nie wyraziła oficjalnie zgody na to zarządzenie. Każda deputacja miała tylko jeden głos lub raczej — jej głosy były trakto­ wane jako jeden. Nie licząc pozbawionej znaczenia Rady Państwa, Stany Generalne były jedynym ogólnokrajowym organem władzy w republice. Jego sku4 G.J. R e n i er: The Dutch Nation. An historical study, London 1944, s. 16—31, i B.M. V l e k k e : Evolution of the Dutch Nation, New York 1945, s. 162—166; są to dwie doskonałe syntezy skomplikowanego systemu rządów w Republice Zjedno­ czonych Prowincji Wolnych Niderlandów. Jeśli chodzi o powyższe i dalsze wywo­ dy, opierałem się na nich w znacznej mierze, lecz nie wyłącznie. Bardziej szcze­ gółową analizę można znaleźć [w:] S.J. F o c k e m a A n d r a e : De Nederlandsche Staat onder de Republiek, Amsterdam 1962. Jeśli chodzi o współczesny opis angiel­ ski, por. także W. T e m p i e : Observations upon the United Provinces of the Neiherlands, London 1676, s. 91—144. Zagadnienia struktury klasowej społeczeństwa i skutków wojny osiemdziesięcioletniej, por. klasyczne prace P. G e y 1: The Revolt of the Netherlands, 1555—1609, London 1962 oraz The Netherlands in the Seventeenth Century, t. 1: 1609—1648, London 1961; rozdziały opracowane przez różnych autorów w Algemene Geschiedenis der Nederlanden (12 tomów), Utrecht 1949—1958, t. 5: De tachtigjarige Oorlog, 1567—1609, Utrecht 1952. Spośród licz­ nych prac specjalistycznych na uwagę zasługują: A.L.E. V e r h e y d e n : Le Conseil des Troubles. Listę des condamnes, 1567—1573, Bruxelles 1961, i artykuły H.A.E. van G e 1 d e r a, według spisu J.C.H. de P a t e r a : Bibliografie van de belangrijkste geschriften van Dr. H.A. Enno van Gelder, Den Haag 1960, do któ­ rych należałoby dodać Aaanteekening naar aanleiding van drie vragen omtret het vroegste Nederlandse Calvinisme gesteld door dr. J. Roelink, „Bijdragen voor de Geschiedenis der Nederlanden”, t. 16, 1961, s. 58—63. Por. także J. C r a e y b e c k x : Alva’s tiende penning een mythe?, „Bijdragen en Mededelingen van het Historisch Genootschap gewestigd te Utrecht”, t. 71, Groningen 1962, s. 10—42.

27

teczńe funkcjonowanie utrudniały , niekiedy 'kolidujące z sobą, czy na­ wet tylko niezbieżne, interesy prowincjonalne: W razie impasu lub kry­ zysu, jakaś silna jednostka albo wpływowe ugrupowanie musiało prze­ jąć inicjatywę i narzucić decyzję mocą swego autorytetu, połączonego z perswazją. Dwiema siłami predysponowanymi w oczywisty sposób do takiego przejmowania przywództwa były prowincja Holandii i dom orański. Holandia ponosiła w, teorii pięćdziesiąt osiem procent ciężarów finansowych ■republiki, w praktyce zaś znacznie więcej. Ogromne znaczenie gospodarcze Amsterdamu od około 1585 roku zapewniało temu miastu równie dominujące wpływy w Stanach holenderskich, jak wpływy tych­ że w Stanach Generalnych. Toteż, mimo jednakowych uprawnień pod wszelkimi innymi względami, prowincja Holandii, która w istocie często znaczyła tyle, eó miasto Amsterdam, zmierzała do objęcia funkcji przy­ wódczej. Wypełniała tę funkcję za pośrednictwem swego najwyższego urzędnika, zwanego powszechnie wielkim pensjonariuszem Holandii (Raadpensionaris), z którym współpracowała nieliczna komisja wybiera­ na przez Stany Generalne. Gospodarcza przewaga Holandii stanowiła podstawę władzy politycznej Johana van Oldenbarneyeldta po śmierci Wilhelma I (1584) i Johana de Witta po śmierci Wilhelma II (1650). Pozycja domu orańskiego w oligarchicznej republice była co najmniej osobliwa. Jako namiestnik jednej lub kilku prowincji oraz jako faktycz­ ny wódz naczelny sił zbrojnych, książę był urzędnikiem zarówno Stanów prowincjonalnych, jak i Stanów Generalnych; miał on jednak poważny (w niektórych przypadkach decydujący) głos przy mianowaniu niektó­ rych członków tych zgromadzeń. Książęta orańscy, dzięki swemu uro­ dzeniu, bogactwu, prestiżowi i waleczności — rzeczywistej bądź poten­ cjalnej — stali się w nieunikniony sposób ogniskową uczuć monarchistycznych, rozpowszechnionych szeroko wśród tych członków warstw wyż-, szych, którzy tęsknili za życiem dworskim i koronowaną głową, oraz wśród części niższych warstw, gdzie więcej szacunku budził książę krwi niż książę kupców. W związku z tym jest rzeczą prawdopodobną, że nie­ chęć do rządzących oligarchii kupieckich była, bardziej niż cokolwiek in­ nego, . źródłem sympatii oranżystowskich w niższych warstwach klasy pracującej. Książęta orańscy ze swej strony, jakkolwiek po roku 1644 poślubiali zazwyczaj księżniczki z rodów królewskich, pozostawali pod silnym wpływem poglądów i mentalności mieszczańskich oligarchów, z którymi byli tak ściśle związani w sprawowaniu rządów i od których poparcia tak bardzo zależała ich osobista pozycja. Jeśli książę orański i wielki pensjonariusz Holandii współpracowali z sobą przyjaźnie, jak się to działo za czasów Wilhelma I i Oldenbarneveldta, a potem za czasów Wilhelma III i Antona Heinsiusa, to zarówno Stany Generalne, jak Stany prowincjonalne dawały się zwykle nakło­ nić do popierania z góry ustalonej polityki. Jeśli jednak między tymi dwiema czołowymi osobistościami występowały jakieś tarcia albo jeżeli 28

któraś z nich nie uzyskała nie kwestionowanej przęwagi (jaką miał ksią­ żę Maurycy w latach 1618—1625, Johan de Witt w latach 1654—1668 i Wilhelm III w okresie 1672—1678), wówczas niewygasająca zawiść mię­ dzy Holandią a Zelandią lub między tymi obiema prowincjami nadmor­ skimi a pozostałymi pięcioma, czy wreszcie powszechna niechęć do, czę­ sto zbyt pewnej siebie, dominacji Amsterdamu, zdolna była przemienić luźno sfederowane Zjednoczone Prowincje w „prowincje rozdzielone”, jak je nazwał sir William Tempie. Nawet w najpomyślniejszych czasach ściślejszym określeniem dla nich byłoby „sprzymierzone”, a nie „zjedno­ czone”. Ponadto, nawet gdy namiestnicy sprawowali nie kwestionowaną władzę polityczną, w dziedzinie gospodarczych i finansowych środków realizacji swojej polityki byli uzależnieni od współdziałania elity rządzą­ cej. Mogli wprawdzie infiltrować do Stanów Generalnych, składających się z mieszczańskich oligarchów, a to za pomocą osobistych przyjaciół z ich grona oraz arystokracji ziemiańskiej, nie mogli jednak zniszczyć potęgi gospodarczej górnych warstw klasy średniej, dzięki której to prze­ wadze bogaci mieszczanie — nie zaś książęta namiestnicy — byli naj­ wyższymi panami losów republiki. Mimo że opanowanie portu Brielle i kilku innych miast przez gezów morskich w lecie 1572 roku oznaczało początek skutecznego oporu zbroj­ nego przeciwko Hiszpanii, jest rzeczą sporną, w jakiej mierze wolno określać pierwsze powstanie Niderlandów mianem ruchu ludowego. Nie­ wątpliwie we wszystkich warstwach społecznych istniało szeroko rozpo­ wszechnione i, w niektórych regionach, głęboko zakorzenione niezado­ wolenie z Kościoła katolickiego, o czym świadczy fakt, że luteranizm, anabaptyzm, kalwinizm i inne odmiany herezji protestanckiej zdobywały sobie zwolenników we wszystkich warstwach ludności. Niezadowolenie z dawnej religii nie zawsze jednak i nie wszędzie było równoznaczne z postanowieniem zniesienia mszy świętej i celibatu duchownych oraz skasowaniem zakonów. Wojujący kalwini zawsze stanowili mniejszość, podobnie zresztą jak w wielu regionach wojujący7 katolicy. Zarówno mieszczanie, jak pracownicy fizyczni przedkładali zwykle wolność poli­ tyczną nad religijną, aczkolwiek ogromna większość wśród jednych i dru­ gich nie mogła ścierpieć ustanowienia inkwizycji. Trzeba również stwier­ dzić, że arystokracja i szlachta przyłączyły się do sprawy powstania wy­ starczająco licznie, aby dostarczyć mu niezbędnych przywódców. Gezowie morscy zawdzięczali swoje powodzenie w roku 1572 w znacznej mie­ rze temu, że wyższe warstwy ludności w miastach Holandii i Zelandii, choć nie mogły uważać niedobranej hałastry wojujących protestantów, złożonej ze szlachty, mieszczan, rzemieślników, chłopów i marynarzy-piratów, za miłych gości i przyjmowały ich u siebie niechętnie, to jednak perspektywę zakwaterowania w miastach żołnierzy hiszpańskich i usta­ nowienia inkwizycji uznawały za jeszcze bardziej odpychającą. Ludność pracująca w miastach i bezrobotni — których liczba w tych 29

latach zaburzeń polityczno-religijnych i wysokich cen była nieuchronnie znaczna — mieli oczywiście niewiele do stracenia opowiadając się po stronie gezów morskich. Głód i bezrobocie szczególnie się rozpowszechni­ ły w latach 1567—1572, kiedy to warunki gospodarcze i społeczne w Ni­ derlandach uległy pogorszeniu wskutek zerwania stosunków handlowych z Anglią, trudności w handlu z portami bałtyckimi, wybuchu zarazy w roku 1571 oraz wysokich cen zboża w latach 1571—1572. Ostatnią kro­ pią przepełniającą czarę była groźba nałożenia podatku od sprzedaży, zwanego dziesięciną, na wzór hiszpańskiego alcabala; książę Alba zaczął nakładać ten podatek wiosną 1572 roku, lecz akcja ściągania go jeszcze nie posunęła się wiele naprzód, gdy wybuchło powstanie. Poza tym, gdy kierownictwo powstania objęły rady miejskie, wzmocnione przez woju­ jących kalwinów, biedota i niższe warstwy ludności miały dodatkowe po­ wody do pójścia za jedynymi ludźmi, którzy mogli im dać pracę i środ­ ki do życia. Z drugiej strony jednak, w miastach zdobytych ponownie przez wojska hiszpańskie wiele osób należących do różnych warstw spo­ łecznych nie miało specjalnych trudności w przystosowaniu swoich prze­ konań religijnych do nauki Kościoła katolickiego, odnowionego i oczy­ szczonego dzięki reformom uchwalonym na soborze trydenckim. Jeżeli ekscesy hiszpańskich i włoskich żołdaków księcia Alby popychały wielu ludzi, którzy woleliby zachować neutralność, na stronę powstańców, to podobne okrucieństwa gezów morskich skłaniały wielu innych niezdecy­ dowanych do ponownego uznania posłuszeństwa wobec Kościoła i króla. Jak już wspomnieliśmy, kalwinizm zyskiwał sobie początkowo wię­ cej zwolenników w południowych Niderlandach niż w prowincjach pół­ nocnych. W samej rzeczy wydawało się pierwotnie, że rozdział, do które­ go ostatecznie doszło, skrystalizuje się raczej wzdłuż osi wschód-zachód niż północ-południe. W czasie gdy Amsterdam opowiadał się za katoli­ kami, w Antwerpii istniała silna gmina kalwińska. W prowincjach wscho­ dnich, łącznie z północno-wschodnimi, które obecnie są zdecydowanie pro­ testanckie, przez pewien okres nadal dominował katolicyzm. Książę Par­ my, zdobywając w osiemdziesiątych latach szesnastego wieku ponownie Flandrię, Brabancję i część ziem północno-wschodnich, nie mógł jednak pokonać silnej naturalnej linii obronnej, jaką tworzyły rzeki Skalda, Mo­ za, Ren i Ijssel wraz z bagnami południowej Fryzji. Po śmierci księcia Parmy w roku 1592, książę Maurycy Orański mógł dokonać ostateczne­ go podboju północnego wschodu, jego następca zaś, Fryderyk Henryk, osiągnął przejściowo pewne zdobycze na południu, między innymi twier­ dzę katolicką Maastricht. Mimo to dopiero odzyskanie Bredy w 1637 ro­ ku usunęło definitywnie zagrożenie przez Hiszpanów centrum obrony prowincji północnych. Fryderyk Henryk, podobnie jak Wilhelm Milczący, pragnął przyznać w jakimś rozsądnym stopniu wolność publicznego wyznawania wiary ka­ tolickiej na ziemiach uwolnionych spod panowania hiszpańskiego, miał 30

bowiem nadzieję, że skłoni dzięki temu „posłuszne prowincje” do pono­ wnego połączenia się z samozwańczymi Zjednoczonymi Prowincjami Wol­ nych Niderlandów. Niestety, elementy nieprzejednane wśród kalwinów były dostatecznie silne, żeby nie dopuścić do realizowania tej polityki na znaczniejszą skalę. Katolickim mieszkańcom „Krajów Generalności”, jak nazywano zdobyte obszary, nie przyznano żadnych praw politycznych, w tym prawa wyborczego, nie mogli też odgrywać poważniejszej roli w życiu gospodarczym i umysłowym republiki niderlandzkiej. Hiszpań­ scy władcy południowych Niderlandów ze swej strony byli jeszcze bar­ dziej zdecydowani wytępić herezję w prowincjach pozostających pod pa­ nowaniem Kościoła katolickiego i króla; skutek był taki, że sympatycy protestantyzmu emigrowali na północ albo na wschód i kalwinizm prze­ stał istnieć w prowincjach podlegających Brukseli. Rozgoryczeni uchodź­ cy kalwińscy z południa poważnie wzmocnili wpływy swych wojujących współwyznawców na północy, którzy gotowi byli zgodzić się na ponowne zjednoczenie siedemnastu prowincji wyłącznie na zasadzie absolutnej su­ premacji kalwinizmu w Kościele i w państwie. Tak więc rozdartych Ni­ derlandów nie dzieliła granica geograficzna, językowa czy etniczna, roz­ dzielała je granica całkowicie sztuczna, określana zmiennymi kolejami osiemdziesięcioletniej wojny oraz jednoczesnym wzrostem wzajemnej nie­ tolerancji religijnej. Gdy książę Parmy w 1585 roku zdobył Antwerpię, ułatwił miastu ka­ pitulację ofiarowując tym kalwinom, którzy byli zdecydowani raczej wy­ emigrować niż wyrzec się swojej religii, dwuletni okres łaski na zlikwi­ dowanie kapitałów i towarów. Jak już mieliśmy sposobność zauważyć, Antwerpia w ciągu szesnastego wieku stała się największym ośrodkiem wymiany handlowej w Europie. Zamieszkali w tym mieście kupcy fla­ mandzcy i walońscy opanowali technikę księgowości, bankowości i ubez­ pieczeń, rozwiniętą w tym stopniu dotychczas tylko na południe od Alp i Pirenejów. Wśród tych bogatych kupców kalwinizm miał wielu wyzna­ wców, aczkolwiek nie wszyscy bogaci emigranci z roku 1585 byli prote­ stantami. Rozproszenie się ich w dwóch ostatnich dziesięcioleciach sze­ snastego wieku po całej Europie pociągnęło za sobą jeszcze dalej sięga­ jące konsekwencje niż o wiek wcześniejsza diaspora Żydów hiszpańskich albo o wiek późniejszy exodus hugenotów. Przed rokiem 1585 kupcy fla­ mandzcy często odwiedzali porty handlowe, od Gdańska po Livorno, ale w ciągu następnych piętnastu lat ich liczba i wpływ w tych portach ogromnie wzrosły wskutek napływu bogatych i przedsiębiorczych emi­ grantów z południowych Niderlandów. Ci, którzy wyemigrowali do Holandii i Zelandii — a było wśród nich wielu najzamożniejszych i najbardziej rzutkich — mieli krewnych i wspólników w różnych punktach całej Europy, od Bałtyku po Lewant, ponieważ rodziny na ogół nie emigrowały w całości do jednego miejsca, lecz rozpraszały się w różnych rejonach. Ci, którzy się osiedlili w Italii 31

lub na Półwyspie Pirenejskim, zachowali z konieczności wyznanie rzym­ skokatolickie, chętnie jednak współpracowali z kalwińskimi czy luterańskimi kuzynami z północnych Niderlandów; podobnie Żydzi, emigranci z Półwyspu Pirenejskiego, na ogół utrzymywali nadal związki rodzinne i handlowe ze swymi krewniakami „nowochrzczeńcami”, czyli marranami, którzy pozostali w Hiszpanii i Portugalii. Kapitały i stosunki handlo­ we, z jakimi emigranci zjawili się w Amsterdamie, Middelburgu i innych miastach holenderskich, stały się potężnym bodźcem dla rozwoju ich han­ dlu, zwłaszcza zaś handlu amsterdamskiego. Znaczną większość wśród tysięcy emigrantów z południowych prowincji stanowili, rzecz jasna, nie bogaci mieszczanie, lecz przedstawiciele klasy średniej i pracującej, w tym wielu drobnych kupców, doświadczonych mistrzów rękodzieła i wykwalifikowanych rzemieślników, a także dorywczo pracujący robo­ tnicy niewykwalifikowani. W Lejdzie na przykład przemysł tkacki roz­ winął się głównie dzięki dopływowi nowych kapitałów i siły roboczej z południa. Wiele miast holenderskich korzystało z dobrodziejstw takiego pomno­ żenia swoich zasobów finansowych i ludzkich, skutki tego były jednak szczególnie widoczne w Amsterdamie. W okresie między rokiem 1585 i 1622 ludność tego miasta powiększyła się mniej więcej o siedemdzie­ siąt pięć tysięcy dusz; w tym ostatnim roku w ogólnej liczbie stu pięciu tysięcy mieszkańców jedną trzecią stanowili imigranci z południowych Niderlandów oraz ich dzieci. W 1594 roku jeden z niedawnych przybyszy pisał z wybaczalną przesadą: „Oto zaiste Antwerpia w Amsterdam prze­ mieniona”5. Na inny czynnik wzrostu zasobów kapitałowych Amsterdamu zwróciła uwagę Yiolet Barbour. Przypomina ona, że w Holandii — jak zresztą i w pozostałych prowincjach północnych Niderlandów — trudno było o ziemię, ceny jej, zarówno jeśli chodzi o sprzedaż, jak o dzierżawę, były wysokie, w dodatku zaś podatki bardzo obciążały grunty uprawne. Wobec tego wielu ludzi rozporządzających raczej skromnymi środkami, którzy w innym kraju dążyliby do kupowania lub brania w dzierżawę farm albo drobnych gospodarstw rolnych, lokowało swe oszczędności w spółkach okrętowych, w rybołówstwie lub w krótkich rejsach handlo­ wych, w projektach osuszania ziem zabranych przez morze, później zaś także w pożyczkach miejskich i prowincjonalnych. Szybki rozwój Am­ sterdamu jako międzynarodowego centrum wymiany handlowej znajdo5 List J. della Faille z 23 kwietnia 1594 [w:] J.H. K e r n k a m p : Johan van der Verken en zijn tijd, Den Haag 1952, s. 9. Szczegółowe fakty i dane liczbowe dotyczące wkładu południowych Niderlandów w rozwój Amsterdamu i holender­ skiego handlu morskiego, por. Algemene Geschiedenis..., t. 5, s. 220 i n.; W. B r u l e z : De Diaspora der Antwerpse kooplui op het einde van de 16e eeuw, „Bijdragen voor de Geschiedenis der Nederlanden”, t. 15, 1960, s. 273—306. Zwięzły ogólny zarys rozwoju gospodarczego Amsterdamu, por. V. B a r b o u r : Capitalism in Amsterdam in the Seventeenth Century, Baltimore 1950, s. 11—42.

32

wał odbicie w wydawanych od 1585 roku tygodniowych cennikach towa­ rowych, które Londyn zaczął publikować dopiero jakieś osiemdziesiąt lat później. Warto również odnotować, że amsterdamski bank dewizowy po­ wstał w roku 1609, a bank kredytowy w 1614. Po części dzięki istnieniu sieci kupców flamandzkich i walońskich w portach Półwyspu Pirenejskiego i śródziemnomorskich, Holendrzy mogli w ostatnim dziesięcioleciu szesnastego wieku rozwinąć swoje, i tak już świetnie prosperujące, morskie przewozy towarowe do rozmia­ rów dotychczas nie spotykanych. Pięć kolejnych lat nieurodzaju w Eu­ ropie Południowej (1586—1590) dało im sposobność zdobycia i utrzyma­ nia w swym ręku nowych rynków po drugiej stronie Cieśniny Gibraltarskiej. O ile przed rokiem 1585 ich statki zawijały do portów śródziemno­ morskich i lewantyńskich tylko sporadycznie, o tyle dwadzieścia lat póź­ niej przewozy towarowe amsterdamczyków w tamtym kierunku ustępo­ wały co do rozmiarów jedynie przewozom bałtyckim, w których zresztą bardzo czynni byli również antwerpijczycy przed upadkiem ich miasta. Więzy mowy, krwi i interesu okazały się silniejsze, przynajmniej przez jakiś czas, od więzi religijnych i politycznych. W Livorno, na przykład, zamieszkujący tam stale kupcy flamandzcy działali jako konsulowie z ramienia władz zarówno haskich, jak i brukselskich. Pierwszy poseł holenderski przy Wysokiej Porcie, Cornelis Haga, stwierdził w 1616 roku, że wszyscy agenci firm holenderskich na Lewancie wywodzą się z Bra­ bancji i są poddanymi arcyksiążąt władających „posłusznymi prowincja­ mi” w imieniu korony hiszpańskiej. Dalszym czynnikiem przyśpieszonej ekspansji holenderskiego handlu morskiego w latach dziewięćdziesiątych szesnastego wieku było opracowanie tańszego i bardziej wydajnego w eksploatacji typu statku towarowego, zwanego fleutą (fluit). Fleuty wymagały stosunkowo nielicznej załogi, przewoziły ładunki przestrzenne, były albo nie były uzbrojone w kilka dział, budowano je tanio i w du­ żych ilościach. Pod pewnymi względami można by uważać fleutę za od­ powiednik statków typu „Liberty” z czasów drugiej wojny światowej. W tym samym okresie nastąpił również znaczny rozwój ubezpieczeń morskich w Amsterdamie. W roku 1598 utworzono tam izbę ubezpiecze­ niową, która miała nadzór nad rejestracją polis i rozstrzygała wszel­ kie spory z tytułu roszczeń wynikających z tychże polis. W roku 1628 czterej kupcy amsterdamscy opracowali ambitny projekt obowiązkowego ubezpieczania wszystkich statków holenderskich pływających po niebez­ piecznych wodach. Projekt ten odrzucono, podobnie jak późniejsze pro­ pozycje wskrzeszania go w rozmaitych postaciach; Amsterdam jednak prowadził nadal poważną i wciąż wzrastającą ilość ubezpieczeń, w tym również dużo zagranicznych. W ostatniej ćwierci siedemnastego wieku znano w Amsterdamie reasekurację; miasto zachowało swój prymat w za^kresie ubezpieczeń morskich jeszcze przez znaczną część osiemnastego wieku. 3 — M orskie im perium ...

33

Upadek Antwerpii jako centrum międzynarodowej wymiany handlo­ wej i nieprawdopodobny rozwój Amsterdamu; napływ bogatych przedsię­ biorców i wykwalifikowanych rzemieślników z prowincji południowych do północnych; spowodowany tym wzrost produkcji przemysłowej i za­ potrzebowanie na nowe rynki; embargo z konfiskatą, nakładane przez koronę hiszpańską (i portugalską od roku 1580) na statki handlowe pół­ nocnych Niderlandów w portach Półwyspu Pirenejskiego w latach 1585, 1595 i 1598; pomoc i informacje kupców flamandzkich, walońskich i marrańskich w obcych portach, na co Holendrzy i Zelandczycy mogli często liczyć — wszystkie te czynniki doprowadziły wkrótce do ekspansji ni­ derlandzkiego handlu morskiego na obszary dalsze niż Morze Śródziemne i Lewant. Na przykład bezpośredni handel republiki niderlandzkiej z Brazylią, do roku 1585 raczej znikomy, od tej daty ogromnie wzrasta, początkowo prowadzony razem z Niemcami z miast hanzeatyckich, póź­ niej zaś z portugalskimi krypto-Żydami, czyli marranami. W 1591 roku pe­ wien szyper holenderski płynący do Brazylii dostał się w ręce Portugalczy­ ków z wyspy Świętego Tomasza u zachodnich wybrzeży Afryki Środkowej, gdzie zebrał wiele cennych informacji dotyczących ich handlu ze Zło­ tym Wybrzeżem. Po powrocie do Niderlandów przedsięwziął udaną pio-nierską podróż handlową w tamte strony i wrócił w 1594 roku z cen­ nym ładunkiem złota i kości słoniowej. Holendrzy eksploatowali nowe rynki z taką energią i wytrwałością, że w roku 1621 mieli już w swoim ręku od połowy do dwóch trzecich przewozów morskich między Europą a Brazylią, a na całym w zasadzie terytorium Zjednoczonych Prowincji bito złote monety z kruszcu przywożonego z Gwinei. W tych samych latach, ustępując wyjątkowo pierwszeństwa Anglikom, Holendrzy otwo­ rzyli również północną drogę morską do Rosji; najbardziej efektowny wybuch ich energii narodowej skierował się jednak ku handlowi korze­ niami z Indii Wschodnich. Jednym z najosobliwszych rysów wojny osiemdziesięcioletniej był fakt, że obie walczące strony zaspokajały znaczną część swych potrzeb zaopatrzeniowych dzięki transakcjom handlowym z nieprzyjacielem. Wprawdzie nielegalny handel i przemyt występują na mniejszą lub wię­ kszą skalę w każdej wojnie, ale w latach 1572—1648 obie strony dopro­ wadziły te praktyki do bezprzykładnych rozmiarów. Władze republiki niderlandzkiej, w których składzie było wielu armatorów i kupców po­ ważnie zaangażowanych w handlu z portami Półwyspu Pirenejskiego i z krajami zależnymi od korony hiszpańskiej i portugalskiej, zezwalały (z wyjątkiem krótkich przerw) na dalsze prowadzenie tego handlu, pod warunkiem uiszczania przez zainteresowanych specjalnych opłat por­ towych. Wpływy z tych „opłat konwojowych i licencyjnych”, jak je na­ zywano, stanowiły główne źródło dochodów pięciu prowincjonalnych ad­ miralicji, to ' jest ministerstw marynarki, wojennej (Rotterdam, Zelan­ dia, Amsterdam, Region Północny Holandii i Fryzja), które utrzymywały

niderlandzką flotę wojenną, złożoną w przeważającej części z czartero­ wanych i zaadaptowanych statków handlowych. Hiszpanie i Portugal­ czycy ze swej strony nie mogli się obejść bez surowców i gotowych wyro­ bów, zwłaszcza zboża i osprzętu okrętowego, przywożonych przez holen­ derskie statki z portów bałtyckich i północnoeuropejskich. Embargo z konfiskatą, nakładane raz po raz przez władze hiszpańskie i portugal­ skie na statki holenderskiej żeglugi handlowej, przypominało operację odcięcia nosa na złość reszcie twarzy i przez dłuższy czas nie udawało się go skutecznie realizować. Skoro na początku lat dziewięćdziesiątych szesnastego wieku Holen­ drzy rozwijali w szybkim tempie handel z rejonami Morza Śródziemne­ go, Lewantu i południowego Atlantyku, to nic dziwnego, że mniej więcej w tym samym czasie usiłowali go rozszerzyć na rejon Oceanu Indyjskie­ go. Holendrzy, którzy tam pływali w służbie portugalskiej — najgło­ śniejszym z nich był Jan Huyghen van Linschoten — powracali do kra­ ju z obfitymi informacjami wskazującymi 'na to, że pretensje Portugal­ czyków do miana panów nad „podbojami, żeglugą i handlem z Etiopią, Indiami, Arabią i Persją” nie były tak realne, jak by się mogło wyda­ wać z powodu przybrania tego pompatycznego tytułu przez króla Ma­ nuela I w roku 1501. Pamiętając O' embargu państw iberyjskich z roku 1585 i obawiając się następnego embarga, które miano istotnie nałożyć w latach 1595—1596, Holendrzy zapewne uprzytomnili sobie, że wyko­ rzystywanie przez nich Lizbony jako ośrodka handlu korzeniami staje się coraz bardziej niepewne. Jakkolwiek rzecz się miała naprawdę, dziewię­ ciu kupców z północnych Niderlandów znalazło wystarczające motywy i zgromadziło środki finansowe w celu utworzenia w marcu 1594 roku w Amsterdamie Kompanii dla Odległych Krajów i wysłania przez nią dwóch flotylli po korzenie do Indonezji. Pierwsza z tych flotylli nie miała wyraźnie ustalonego dowództwa, jej podróżą kierowano bardzo nieudolnie i w rezultacie tylko trzy statki z osiemdziesięciu dziewięciu ludźmi załogi wróciły na wyspę Texel w sierpniu 1597 roku, podczas gdy dwa lata wcześniej odpłynęły z tam­ tejszego kotwicowiska cztery jednostki i dwustu czterdziestu dziewięciu ludzi. Szczupły ładunek pieprzu, przywieziony wówczas z Bantamu na Jawie, pokrył jednak z nadwyżką koszty wyprawy. Ta pionierska podróż dowiodła, że nawet źle prowadzona flotylla może dotrzeć do Indii Wscho­ dnich, wobec czego w roku 1598 odpłynęły z portów holenderskich do In­ donezji aż dwadzieścia dwa statki, wyposażone przez pięć różnych — w znacznej części rywalizujących z sobą — kompanii handlowych. Jeden z tych statków, pod dowództwem rotterdamskiego oberżysty i marynarza w jednej osobie, Oliyiera van Noorta, wybrał drogę wokół wybrzeży Ameryki Południowej i w poprzek Pacyfiku, odbywając w ten sposób pierwszy holenderski rejs dookoła świata. Najbardziej obiecujące rezulta­ ty osiągnęła jednak druga flotylla amsterdamskiej Kompanii dla Odle3*

35

głych Krajów pod dowództwem Jacoba van Necka. Cztery statki powró­ ciły w lipcu 1599 roku, po piętnastomiesięcznej nieobecności, z drogocen­ nym ładunkiem korzeni. Anonimowy uczestnik tej wyprawy stwierdził, że, „jak Holandia Holandią, nigdy jeszcze nie widziano tu statków zała­ dowanych takim bogactwem”. Dowódcom statków i kupcom zgotowano uroczyste przyjęcie, przy radosnym biciu dzwonów amsterdamskich. In­ westorzy tej wyprawy mieli wszelkie powody do zadowolenia ze stupro­ centowego zysku od włożonego kapitału, a gdy cztery pozostałe statki flotylli przybyły ze swymi ładunkami, całkowity zysk wzrósł do około czterystu procent. Van Neck zaznaczał z naciskiem, że zysk ten osiągnię­ to nie dzięki przemocy i oszustwu, jak to insynuowali zawistni Żydzi portugalscy zamieszkali w Amsterdamie, lecz dzięki wolnemu i uczciwe­ mu handlowi z kupcami indonezyjskimi, stosownie do rozkazów dyrekto­ ra Kompanii, „aby nikogo nie ograbiać z jego własności i handlować uczciwie z wszystkimi cudzoziemskimi nacjami”6. Kompanie dla handlu z Indiami Wschodnimi wyrastały teraz jak grzy­ by po deszczu. Trzeba przyznać, że żadna z nich nie osiągnęła godnych pozazdroszczenia wyników pierwszej podróży van Necka; spośród wspo­ mnianych dwudziestu dwu statków, które odpłynęły z Niderlandów na Wschód w roku 1598, powróciło tylko czternaście. Pomimo tego, pokusa handlu korzeniami była tak silna, że w roku 1601 odpłynęło do Indii Wschodnich czternaście flotylli, liczących łącznie sześćdziesiąt pięć stat­ ków. W tym czasie było już oczywiste, że pionierskie kompanie wchodzą sobie nawzajem w drogę, a ich zażarta rywalizacja sprzyja wzrostowi cen zakupu w Azji i grozi spadkiem cen sprzedaży w Europie. Spółki te organizowano w skali prowincji lub miast, przy czym szczególnie ostro konkurowały z sobą kompanie holenderska i zelandzka. Już w styczniu 1598 roku Stany Generalne wysunęły propozycję, aby poszczególne kom­ panie zjednoczyły się albo współpracowały z sobą przyjaźnie, zamiast angażować się w morderczą konkurencję. Zalecenie Stanów odniosło wówczas znikomy skutek. Dzięki jednak długotrwałym i trudnym nego­ cjacjom, kierowanym umiejętnie przez wybitnego holenderskiego męża stanu Johana van Oldenbarneyeldta, i dzięki poparciu ich w krytycznym momencie przez księcia Maurycego, doszło w końcu do fuzji rywalizu­ jących z sobą pionierskich kompanii i do powstania w dniu 20 marca 1602 roku jednej monopolistycznej spółki handlowej. Negocjacje prze­ dłużały się nie tylko z powodu naturalnej zawiści Zelandii wobec sil­ niejszej pozycji gospodarczej Holandii, lecz także z powodu zakorzenio­ nej niechęci kupców niderlandzkich, uprawiających wolny handel, do wszystkiego, co mogło przypominać monopol handlowy. Ponadto niektó­ rzy wybitniejsi dyrektorzy pionierskich kompanii, jak na przykład połu6 H. T e r p s t r a : Jacob van Neck. Amsterdam’s admiraal en regent, Amster­ dam 1950, s. 31—73; podróż van Necka i cytaty ze źródeł współczesnych.

36

2. Zasięg działalności holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej

clniowcy Isaac le Maire i Baltazar de Moucheron, mieli temperamenty primadonn operowych dwudziestego wieku. Trzeba więc było całej cier­ pliwości i taktu 01denbarneveldta oraz potężnych wpływów księcia Mau­ rycego, żeby doprowadzić do utworzenia Kompanii Wschodnioindyjskiej Zjednoczonych Niderlandów z kapitałem blisko sześć i pół miliona flore­ nów. Kompania dzieliła się na sześć regionalnych rad zarządzających, czyli izb (kamers), utworzonych w dawnych siedzibach pionierskich kom­ panii — w Amsterdamie, Middelburgu, Delft, Rotterdamie, Hoorn i Enkhuizen. Na mocy przywileju nadanego przez Stany Generalne w 1602 roku, Kompania otrzymała, początkowo na okres dwudziestu jeden lat, monopol niderlandzkiego handlu i żeglugi na obszarach na wschód od Przylądka Dobrej Nadziei i na zachód od Cieśniny Magellana. Rada główna Kom­ panii, złożona z siedemnastu dyrektorów (Heeren XVII), była uprawnio­ na do zawierania układów pokojowych i sojuszniczych, do prowadzenia wojen obronnych oraz do wznoszenia „fortalicji i twierdz” w tych re­ jonach. Miała również prawo werbowania ludzi do służby cywilnej, ma­ rynarskiej i wojskowej oraz zaprzysięgania ich na wierność Kompanii i Stanom Generalnym. Kompania stanowiła więc właściwie państwo w państwie, ale wojny, z którymi liczyli się jej założyciele, miały mieć 37

charakter tylko działań obronnych przeciwko Portugalczykom, roszczą­ cym sobie prawo do monopolu handlu europejskiego na morzach wscho­ dnich, a to na mocy kolejnych bulli i listów papieskich z piętnastego i szesnastego wieku. Mimo to upoważnienie do prowadzenia wojen wy­ starczyło, żeby odstraszyć wielu poważnych inwestorów z pionierskich kompanii, którzy woleli sprzedawać swoje udziały niż przenosić je do Kompanii Wschodnioindyjskiej, „ponieważ jako kupcy zorganizowali byli swoje kompanie wyłącznie w celu uczciwego prowadzenia handlu poko­ jowego i przyjaznego, nie zaś w celu pozwalania sobie na jakiekolwiek wrogie i agresywne działania”. Ci krytycznie nastawieni ludzie trafnie przewidywali, że nowa kompania, będzie często ulegała pokusie posługi­ wania się mieczem w tym samym stopniu co piórem7. Organizacja Kompanii Zachodnioindyjskiej, która dostała przywilej ód Stanów Generalnych 3 czerwca 1621 roku, pod wielu względami wzo­ rowana była na organizacji pierwszej Kompanii, jakkolwiek od samego, początku akcentowano ofensywną rolę Kompanii Zachodnioindyjskiej w wojnie przeciwko iberyjskiemu imperium atlantyckiemu. Kompania otrzymała • monopol żeglugi i handlu niderlandzkiego z Ameryką i Afryką Zachodnią, jak również upoważnienie do prowadzenia wojen i zawierania pokoju z tubylczymi państwami, do utrzymywania morskich i lądowych sił zbrojnych oraz do sprawowania funkcji sądowniczych i ad­ ministracyjnych na tamtych obszarach. Nowe towarzystwo handlowe składało się z pięciu izb regionalnych: Amsterdam, Zelandia (Middelburg), Moza (Rotterdam), Region Północny Holandii oraz Groningen z Fryzją. Odpowiednikiem Rady Siedemnastu w Kompanii Zachodnioindyjskiej by­ ła dyrekcja złożona z dziewiętnastu osób (Heeren XIX). Dla zebrania ka­ pitału obrotowego. Kompania Zachodnioindyjska potrzebowała znacznie więcej czasu niż jej starsza siostrzyca — mianowicie dwóch lat zamiast jednego miesiąca — ale ostateczna suma wkładów wynosiła znacznie wię­ cej, bo nieco powyżej siedmiu milionów florenów. Założenie Kompanii projektowano już o wiele wcześniej, sprawa ta jednak uległa zwłoce z powodu zawarcia w 1609 roku dwunastoletniego rozejmu między Hisz­ panią a Zjednoczonymi Prowincjami. Rozejm był dziełem Oldenbarneveldta i jego stronników w rządzącej oligarchii; zawarto go wbrew ży­ czeniu księcia Maurycego, poważnej części kupców amsterdamskich oraz skrajnie ortodoksyjnych kalwinów, zwanych kontrremonstrantami. 7 Deklaracja z 4 grudnia 1608 [w:] K. G l a m a n n : Dutch-Asiatic Trade, 1620— ■ —1740, Copenhagen—The Hague 1958, s. 7. Kompanie pionierskie i założenie Kom­ panii Wschodnioindyjskiej, por. H. T e r p s t r a : De Nederlandsch voorcompagnien [w:] .F.W. S t a p e l (wyd.): Geschiedenis van Nederlandsch Indie (5 tomów), Amsterdam 1938—1940, t. 2, s^ 275—475; J.A. van der C h i j s : Geschiedenis der stichting der Vereenigde Oost-Indische Compagnie en de matregelen der Neder­ landsch ręgering betrekkend de vaart op Oost-Indie, Leiden 1857, wciąż jeszcze dzie­ ło podstawowe, mimo że wydane przed z górą stu laty. ^

W świecie kolonialnym raczej nie przestrzegano rozejmu, a oficjalne podjęcie na nowo wojny w roku 1621 —- po procesie i egzekucji Oldenbarneveldta w wyniku zmyślonego oskarżenia 6 zdradę stanu — dawało obu kompaniom dużą swobodę działań zaczepnych. Mimo że Hiszpania była odwiecznym wrogiem (erf-vijand) sąsiedniej Flandrii, gdzie działania wojenne grzęzły coraz bardziej w mało znaczą­ cych oblężeniach i nie rozstrzygających manewrach, Niderlandczycy kie­ rowali swe ataki na iberyjski świat kolonialny w znacznie większej mie­ rze przeciwko posiadłościom portugalskim niż hiszpańskim. Od czasu gdy Kompania Wschodnioindyjska, po zdobyciu Ambon w roku 1605, prze­ szła do ofensywy, jej ludzie koncentrowali całą uwagę na osiedlach i twierdzach portugalskich w tropikach, czy to na Molukach, Malajach i Cejlonie, czy też w Indiach. Kiedy wszakże odważali się atakować Hisz­ panów na Filipinach, prawie zawsze spotykało ich fiasko. Uporczywe i do­ brze opłacające się holenderskie blokady Malakki (1635—1640) i Goa (1638—1644) stanowią jaskrawy kontrast z upokarzającymi niepowodze­ niami wypraw holenderskich na Filipiny w latach 1610, 1617 i 1647— —1648. Holendrzy nie zdołali wyprzeć Hiszpanów nawet z niepewnie trzymających się twierdz na wyspach Ternate i Tidore, gdzie ci ostatni pozostawali jeszcze przeszło dziewięć lat od zawarcia układu, westfal­ skiego i skąd wycofali się dopiero, gdy Manili zagroził najazd Koksingi (Czeng Czeng-Kunga), który w latach 1661—-1662 wyparł Holendrów z Formozy. Na drugiej półkuli Kompania Zachodnioindyjska, choć zakładając ją miano głównie na oku hiszpańską Amerykę, mianowicie srebro meksy­ kańskie i peruwiańskie, w rzeczywistości koncentrowała swe zaintereso­ wania na cukrze z portugalskiej Brazylii oraz na złocie, kości słoniowej i niewolnikach z portugalskiej Afryki Zachodniej. Efektowne przechwy­ cenie przez Pieta Heyna meksykańskiej srebrnej floty w kubańskim por­ cie Matanzas (1628) przesłoniło nieco fakt, że ludzie pozostający w służ­ bie Kompanii Zachodnioindyjskiej współcześnie z Heynem i po nim od­ nosili stosunkowo mało znaczniejszych przewag nad Hiszpanami. Swój rozgłos, zwycięstwa i pryzy zdobywali głównie kosztem Portugalczyków na południowym Atlantyku. Johannes de Laet, współczesny kronikarz poczynań Kompanii (i jeden z jej dyrektorów), kończy swój laerlyck Yerhael (Rocznik) z roku 1644 triumfalnym akcentem, zamieszczając szczegółowy spis statków i łupów zdobytych orężem Kompanii „na królu hiszpańskim” w okresie 1623—16368. Z uważnej lektury spisu wynika, że przygniatającą większość strat zadano posiadłościom i flotom korony portugalskiej, z wyjątkiem zdobycia srebrnej floty w roku 1628. W la8 J. de L a e t : laerlyck Verhael van de verrichtingen der Geoctroyeerde WestIndische Comyagnie in derthien boecken, Leiden 1644. Por. s. 280—298 w t. 5 pięciotomowego wydania S.P. L’ H o n o r e - N a b e r i J.C.M. W a r n s i n c k , Den Haag 1931—1937.

39

taeh 1636—1648 ofensywne działania Kompanii przeciwko hiszpańskiej Ameryce miały jeszcze skromniejszy zakrój, jeśli nie brać pod uwagę wyprawy Rrouwera do Chile w roku 1642, która skończyła się fiaskiem, W pewnym okresie Holendrzy odebrali Portugalczykom połowę Brazylii i Angolę, nie mówiąc o Złotym Wybrzeżu i Zielonym Przylądku, ale w rejonie Morza Karaibskiego ich jedynym godnym uwagi podbojem było zdobycie wyspy Curaęao w 1634 roku. W porównaniu z ogromnym wkładem wysiłku w rejonie południowego Atlantyku, próby podejmowa­ ne przez Kompanię Zachodnioindyjską w celu stworzenia na wyspie Manhattan i na brzegach rzeki Hudson „Nowych Niderlandów” wyglą­ dały dosyć mizernie. To prawda, że powstanie Portugalczyków w Pernambuco w 1645 ro­ ku, wspierane mniej lub bardziej skrycie przez ich kraj macierzysty, który pięć lat wcześniej oderwał się od Hiszpanii, zmusiło Holendrów do wycofania się za mury Recife i do kilku innych miast wzdłuż północno-wschodniego wybrzeża Brazylii. Prawdą jest również, że w niewiele miesięcy po proklamowaniu układu westfalskiego portugalsko-brazylijska ekspedycja — częściowo zaopatrywana w broń, amunicję i zapasy okrę­ towe przez Amsterdam — zdobyła na powrót Luandę i wyparła Holen­ drów z Angoli właśnie wtedy, gdy ci, wraz ze swymi murzyńskimi sprzy­ mierzeńcami, szykowali się do zlikwidowania resztek Portugalczyków w głębi kraju. Niemniej jednak pozycja Holendrów w Brazylii nie wy­ dawała się jeszcze stracona bezpowrotnie, a król Filip IV na mocy ukła­ du westfalskiego wyraźnie uznawał prawo Holendrów do podbijania i zachowywania dla siebie wszystkich portugalskich terytoriów kolonial­ nych, do których rościły sobie pretensje dwie wielkie kompanie indyjskie. Układ westfalski stanowi pod wielu względami moment szczytowy „Złotego Wieku” Zjednoczonych Prowincji. W 1648 roku Holendrzy byli bezsprzecznie największą potęgą handlową świata, ich placówki handlo­ we i umocnione „faktorie” rozsiane były od Archangielska po Recife i od Nowego Amsterdamu (dzisiejszy Nowy Jork) po Nagasaki. Jeżeli w nie­ których miejscach czuli się niezbyt pewnie, to w innych za to zgarniali zachęcające zyski. Osiągnięcia Holendrów tylko na wodach europejskich przedstawiały się imponująco. „Dzięki nadzwyczajnej przedsiębiorczości i sprawności działania — pisze C. Wilson — udało im się przejąć w swe ręce około trzech czwartych bałtyckiego handlu zbożem, od połowy do trzech czwartych handlu drzewem oraz od jednej trzeciej do połowy handlu szwedzkimi metalami. Trzy czwarte ładunków soli z Francji i Por-^ tugalii; przeznaczonych dla portów rejonu bałtyckiego, przewoziły statki holenderskie. Przeszło połowę sukna importowanego przez kraje nadbał­ tyckie produkowano lub wykańczano w Holandii”9. Holendrzy byli w do:■9 C. W i l s o n : Profit and Power. A Study oj England and the Dutch Wars, Cambridge 1957, s. 41.

datku najpoważniejszymi importerami i dystrybutorami różnorodnych to­ warów kolonialnych, jak korzenie, cukier, porcelana i perły ze strefy pa­ satowej. Te bezprzykładne sukcesy zawdzięczali w głównej mierze dynamicz­ nej energii i przedsiębiorczości portów morskich w dwóch prowincjach — Holandii i Zelandii, które dźwigały lwią część finansowego ciężaru woj­ ny przeciwko Hiszpanii i, dzięki dochodom z żeglugi i handlu morskiego, wykuwały żelazny grot ekspansji kolonialnej. Było zatem rzeczą logi­ czną, że najwybitniejsi kupcy i armatorzy z tych prowincjonalnych miast zdobyli sobie faktyczną władzę w nowej republice i że używali swoich dominujących wpływów w radach miejskich i Stanach prowincjonalnych do popierania własnych interesów. Jak już widzieliśmy (s. 27—29), w razie sprzeczności interesów różnych prowincji, przewagę uzyski­ wały na ogół interesy Holandii i Amsterdamu, jeśli tylko te dwie pro­ wincje były ze sobą w zgodzie. Przykładem tego może być zawarcie ukła­ du westfalskiego. Układ miał wielu przeciwników, i to potężnych. Na­ leżeli do nich tak zwani oranżyści, którzy pragnęli zachować przymierze z Francją oraz umocnić dynastyczne interesy namiestnika zdobywając południowe Niderlandy i podtrzymując słabnącą sprawę Stuartów. Da­ lej — Zelandia, z powodu braku dostatecznej pomocy państwa dla Kom­ panii Zachodnioindyjskiej w jej niepomyślnych walkach z Portugalczy­ kami w Brazylii. Wreszcie prowincja Utrechtu i miasto Lejda — z przy­ czyn zarówno religijnych, jak politycznych. Pomimo tego grupy rządzą­ ce w innych miastach prowincji Holandii, przede wszystkim zaś w Am­ sterdamie, zdołały przeforsować układ wbrew sprzeciwom tylu rodaków, nie czyniąc żadnych ustępstw wobec najbardziej usilnych żądań króla hiszpańskiego, jak zdjęcie blokady estuarium Skaldy i oficjalna toleran­ cja dla katolicyzmu w Zjednoczonych Prowincjach. Przyczyną upierania się Holendrów przy blokadzie Skaldy była nie tylko obawa Amsterdamu, że Antwerpia mogłaby w znacznym stopniu odzyskać swe znaczenie jako ośrodek wymiany handlowej, gdyby rzeka została odblokowana, lecz tak­ że obawa niektórych portów w południowej części prowincji Holandii i w Zelandii (Rotterdam, Middelburg, Vlissingen), że zmniejszyłyby się wówczas obroty w ich handlu tranzytowym. Układ westfalski pokazał, że ruch rozpoczęty przed osiemdziesięciu łaty wybuchem gniewu mas ludowych, zakończył się utworzeniem luźno sfederowanej republiki, którą rządziła oligarchia kupców. Zanim zajmie­ my się tymi mieszczanami bardziej szczegółowo, warto może zadać sobie pytanie, w jakim stopniu doszło pod ich przewodnictwem do uformowa­ nia się narodu. Jeżeli zgodzimy się z kryterium świadomości narodowej sformułowanym przez Renana: „avoir jait de grandes choses ensemble, vouloir en jaire encore” („dokonać wspólnie wielkich rzeczy, pragnąć dokonać ich więcej”), to zwycięzcy z roku 1648 dorastają do tego kry­ terium w obu jego aspektach. Mogli z dumą wspominać takie wojenne 41

przewagi, jak oblężenie i odsiecz Lejdy, zwycięskie kampanie książąt Maurycego i Fryderyka Henryka, zdobycie przez Pieta Heyna „srebrnej floty”, zniszczenie jednej hiszpańskiej armady w pobliżu Gibraltaru (1607) i drugiej w „przedpokoju króla angielskiego”, cieśninie Downs (1639). W tymże roku 1639 Joost van den Vondel uczcił niezrównany roz­ kwit holenderskiego handlu „do odległych i egzotycznych krajów, tak da­ leko, jak świeci słońce”, odą, która odzwierciedla uczucia wielu Holen­ drów, poza samym poetą i tak zwanymi Heeren XVII: „Dokądkolwiek nas wiedzie interes, na wszystkie morza i do wszystkich brzegów, gwoli zysku lubego porty odkrywamy świata szerokiego”. Jeżeli „grandes choses” („wielkie rzeczy”) Renana w naszym rozumieniu obejmują również naukę, literaturę i sztuki plastyczne, to nazwiska Grotiusa, Huygensa, Hoofta, Yondela, Halsa i Rembrandta wystarczają dla przypomnienia osiągnięć młodej republiki. Jeśli idzie o przyszłość, Holendrzy mogli ocze­ kiwać i rzeczywiście oczekiwali z ufnością dalszej ekspansji w Indiach Wschodnich; jakkolwiek ich pozycją w Brazylii była bez wątpienia nie­ pewna, wciąż jeszcze istniała możliwość utworzenia przez nich imperium w rejonie południowego Atlantyku10. . , Z tych i jeszcze innych powodów wielu mieszkańców Republiki Zje­ dnoczonych Prowincji Wolnych Niderlandów miało dumną świadomość tego, że są naprawdę wolnym, pełnoprawnym narodem. Wielu innych je­ dnak nie mogło się jeszcze uwolnić od dręczących wątpliwości albo nie miało szczególnych racji do radowania się z traktatu pokojowego podpi­ sanego w Monasterze. Wojujący kalwini przypisywali sobie wówczas — później częstokroć uznawaną — zasługę wykuwania narodu, z błogosła­ wieństwem Boga i Jego czynną pomocą; swoich, wciąż jeszcze licznych, rodaków-katolików uważali jednak za obywateli drugiej kategorii i za potencjalnych zdrajców. Krzywym okiem patrzyli nawet na wielu pro­ testanckich dysydentów, traktując ich jak słabszych i, co za tym idzie, gorszych współbraci. Wzgarda okazywana przez samozwańczych wybrań­ ców Boga tak wielkiej liczbie rodaków musiała wywoływać u tych ostat­ nich szeroko rozpowszechnione uczucie niechęci. W niektórych grupach ludności brak monarchy lub panującego księcia wywoływał, aczkolwiek nie z tych samych powodów, zakłopotanie zmieszane z żalem. Fakt, że powstanie niderlandzkie było pierwotnie wymierzone przeciwko prawo­ witemu księciu, nie został tak łatwo wymazany z pamięci ani w kraju, ani za granicą. Nawet taki zagorzały republikanin jak Johan de Witt da­ wał później wyraz swemu zażenowaniu z tego powodu. Wzajemna zawiść między prowincjami zaostrzyła się pod niejednym względem właśnie 10 Uwaga R e n a n a [w:] P. G e y l : Studies en strijdschriften, Groningen 1958, s. 3 Urywek z ody Vondela do Marii de Medici z okazji jej oficjalnej wizyty w Do­ mu Indii Wschodnich w Amsterdamie w roku 1639 został przetłumaczony z an­ gielskiego przekładu w wersji' podanej przez D. K e e n e ’ a: The Japanese Discovery of Europę, Honda Toshiaki and other discouerers, London 1952, s. 7.

42

wskutek sukcesów holenderskiej ekspansji zamorskiej, które jeszcze bar­ dziej zwiększyły przewagę prowincji Holandii. W roku 1648 Brabantczycy, Flamandowie i Walonowie, którzy w pierwszych dziesięcioleciach woj­ ny osiemdziesięcioletniej wyemigrowali z południowych Niderlandów, w większości już się zasymilowali w prowincjach północnych, jakkolwiek zawiść w stosunku do tych, którym się lepiej powiodło, oraz do ich po­ tomków nadal tliła się w Amsterdamie. W republice jednak żyło wielu cudzoziemców i tylko na pół zasymilowanych imigrantów, którzy mogli stać się źródłem jej słabości, szczególnie w razie wojny, gdyż wojska republiki składały się w głównej mierze z cudzoziemskich najemników. Wreszcie — jaki był stosunek innych, starszych narodów europej­ skich do parweniuszowskiej republiki mieszczańskiej, która została po­ wszechnie uznana dopiero w roku 1648? Krytykę ze strony koronowa­ nych głów i konkurentów handlowych trzeba zawsze przyjmować z dużą poprawką, nic też dziwnego, że Jakub I powiedział w roku 1607 pod adresem Holendrów: „Niechże porzucą zarozumiałą zachciankę tytułu wolnego państwa”. Bardziej znaczące było to, że w sto lat po układzie westfalskim, po okresach przymierza i wrogości między Wielką Brytanią i Zjednoczonymi Prowincjami, poseł angielski w Madrycie mógł napisać w protekcjonalnym tonie o swym nowo przybyłym koledze holenderskim: „Jest bardzo młody, ale szczodry i życzliwy, wygląda nie mniej, a może bardziej na dżentelmena niż którykolwiek znany mi przedstawiciel jego narodu, jeżeli zasługuje on na to miano”11.1 11 Keene do Castriesa, Madryt, 14 marca 1749 [w -.] R. L o d g e : The Private Correspondence of Sir Benjamin Keene, K.B., Cambridge 1933, s. 106.

Rozdział 2

Mieszczańscy oligarchowie i kupcy-awanturnicy

Patrycjusze miejscy, którzy odnieśli triumf podpisując układ westfalski, różnili się pod wielu względami od swoich ojców i dziadów, walczących uporczywie przeciwko Hiszpanom za czasów książąt Maurycego i Wilhel­ ma Milczącego. Poprzednio, jako klasa społeczna, interesowali się oni przede wszystkim handlem, na drugim zaś miejscu lokalną władzą i ad­ ministracją, ale w roku 1648 patryc jat miejski wkroczył już zdecydowa­ nie na drogę wiodącą do zamkniętej oligarchii, której zainteresowania miały odwrotny porządek. W roku 1615 jeden z burmistrzów Amsterda­ mu stwierdził, że rządcy tego miasta (tak zwani „regenci”) albo są czyn­ nymi kupcami, albo świeżo wycofali się z interesów handlowych. Trzy­ dzieści siedem lat później handlowcy amsterdamscy uskarżają się, że miastem nie rządzą już kupcy ani ludzie zaangażowani w morskich prze­ wozach towarowych, lecz osoby, które „czerpią dochody z domów, grun­ tów i z pożyczania pieniędzy na procent”1. Innymi słowy, kupcy stali się rentierami. Ta skarga była niewątpliwie przesadna; wystarczy przypo­ mnieć wpływowych braci Bickerów, kupców i zarazem współrządców Amsterdamu, którzy byli inspiratorami obrony miasta przeciwko księciu Wilhelmowi II w roku 1650 i których koneksje handlowe obejmowały większą część globu ziemskiego. Poza tym część przedstawicieli władz miejskich zawsze żyła głównie z dochodów z nieruchomości, zajmując się tylko ubocznie handlem i interesami. Jednakże skarga z roku 1652 sta­ nowiła istotnie odbicie faktu, że wielu członków elity rządzącej przerzu­ cało się od czynnego udziału w przedsięwzięciach handlowych do czerpa­ nia dochodów, z ziemi, z inwestycji i rent, uzupełniając je skromniejszy­ mi zazwyczaj poborami urzędowymi. W miarę upływu siedemnastego stulecia tendencja ta zarysowywała się coraz wyraźniej: potomkowie ku1 L. van A i t z e m a, cip. cit., t. 3, s. 762. Por. także G.J. R e n i e r, op. cit., s. 100—107.

44

pieckich oligarchów z lat trzydziestych stali się w latach dziewięćdziesią­ tych oligarchami mieszczańskimi. Nie wolno wszakże zapominać, że czło­ nek rady miejskiej w Amsterdamie w roku 1650 musiał pracować na swym urzędzie w pełnym wymiarze czasu. Kupcy zasiadający w radzie nie mogli poświęcać wiele osobistej uwagi swoim prywatnym interesom. Rozdział między pełnieniem urzędowej funkcji a bezpośrednim zajmowa­ niem się handlem był w mniejszym lub większym stopniu nieunikniony. Nawet jeśli członkowie rad miejskich stawali się wyłącznie lub w znacz­ nej części przedstawicielami warstwy rentiersko-urzędniczej, łączyły ich nadal, dzięki inwestycjom i związkom małżeńskim, ścisłe więzi z bogaty­ mi kupcami i bankierami, wskutek czego zachowywali jasną świadomość, że dobrobyt Siedmiu Prowincji zależy przede wszystkim od handlu mor­ skiego. Z biegiem czasu małżeństwa między przedstawicielami rodzin wy­ sokich urzędników miejskich i bogatych kupców, żyjących na takiej sa­ mej stopie jak tamte rodziny, zdarzały się coraz częściej, nie był to jed­ nak proces szybki. Rodzina kupiecka musiała przez wiele lat, nieraz przez jedno lub dwa pokolenia, żyć bardzo wystawnie, zanim któryś z jej człon­ ków mógł się wżenić w patrycjat miejski, zdobywając w ten sposób dostęp najpierw do niskich, z czasem zaś do wyższych stanowisk w za­ rządzie miasta. Jak zauważyliśmy w poprzednim rozdziale (s. 23, 27), różnice między poszczególnymi prowincjami były pod niejednym względem tak znaczne, że uogólnienia dotyczące struktury społecznej w republice niderlandzkiej mogą być jeszcze bardziej bałamutne niż wszelkie inne uogólnienia. Po­ nieważ jednak Holandia odgrywała niezaprzeczenie najważniejszą rolę wśród siedmiu niepodległych prowincji i ponieważ w niniejszej książce interesuje nas republika niderlandzka głównie jako imperium morskie, będziemy nadal pozostawiać na boku ziemiańską szlachtę z Fryzji, dzie­ dziców z Geldrii i dzierżawców z Overijssel, by skupić całą uwagę na przedstawicielach władz miejskich, kupcach i marynarzach z Holandii i Zelandii. Przejście od oligarchii kupieckiej do oligarchii rentierów, które doko­ nywało się w Holandii przez większą część siedemnastego stulecia, znaj­ duje odbicie w trzech kolejnych pokoleniach rodziny Johana de Witta — ,.wzorowego Holendra”, jak pisał o nim sir William Tempie, i jednego z największych Holendrów wszystkich czasów. Członkowie jego rodziny zasiadali w radzie miasta Dordrecht od końca piętnastego wieku, doszli zaś do większego znaczenia po roku 1572, kiedy stanęli po stronie Wil­ helma I i kalwinizmu. Cornelis de Witt, urodzony w 1545 roku, odziedzi­ czył po ojcu kwitnące przedsiębiorstwo handlu drzewnego, którym kiero­ wał dalej osobiście, ale nie wypełniało mu to całkowicie czasu. W latach 3575—1620 bywał wielokrotnie senatorem i burmistrzem Dordrechtu, w latach 1596—1599 był przedstawicielem prowincji Holandii przy ad­ miralicji zelandzkiej, a w roku 1602 — najpoważniejszym udziałowcem 45

żelandzkiej izby Kompanii Wschodnioindyjskiej. Jego trzej synowie — Andries, Frans i Jacob — studiowali w młodości prawo i podróżowali po obcych krajach, by przygotować się do objęcia później stanowisk we władzach i urzędach miejskich; tego rodzaju przygotowanie stawało się dla synów elity rządzącej ogólnie obowiązującą regułą. Wprawdzie Jacob prowadził przez ileś lat przedsiębiorstwo handlu drzewnego po ojcu, ale już w roku 1618 był skarbnikiem synodu w Dordrechcie, a w 1622, po śmierci ojca, zajął jego miejsce w radzie miejskiej. Od tej pory koncen­ trował swój wysiłek w coraz większym stopniu na obowiązkach urzędo­ wych, a między rokiem 1632 i 1651 pozbył się rodzinnego przedsiębior­ stwa. Wielokrotnie piastował urząd senatora i burmistrza; był przedsta­ wicielem Dordrechtu w Stanach holenderskich i w Stanach Generalnych; był członkiem wielu komisji rządowych, posłem do Szwecji w roku 1644 i jednym z czołowych przeciwników Wilhelma II w roku 1650. Jacob de Witt, chociaż pewien przeciwnik polityczny pomawiał go w roku 1647 o parweniuszowskie pochodzenie, uważał się oczywiście za człowieka należącego z dawien dawna do elity rządzącej, i jemu to przy­ pisuje się następujące powiedzenie: ,,Drobnomieszczanina należy utrzy­ mywać na poziomie drobnomieszczańskim”. Był on również przykładem pobożnego członka elity rządzącej w tym sensie, że uczęszczając regu­ larnie do kościoła, pilnie czytując Biblią i przewodnicząc w rodzinnym gronie codziennym modlitwom, przeciwstawiał się zdecydowanie jakiej­ kolwiek ingerencji Kościoła w sprawy polityczne. Jego sławny syn, Johan de Witt, choć nie tak ostentacyjnie pobożny, kontynuował jednak zasa­ dy i praktyki ojca, broniąc przez całe swe życie władzy i przywilejów elity rządzącej. „Osoby niewykształcone i niskiego stanu” nie powinny mieć nic wspólnego z rządami i administracją, „które należy zastrzec wy­ łącznie dla ludzi kompetentnych” — stwierdził kategorycznie. Johan de Witt, podobnie jak jego brat Cornelis, odebrał doskonałe wykształcenie klasyczne w „sławetnej szkole” w Dordrechcie, po czym studiował prawo na uniwersytecie lejdejskim, chociaż stopień naukowy otrzymał na hugenockim uniwersytecie w Angers. Nie zaniedbywano również wychowa­ nia fizycznego obu braci, dzięki czemu silny z natury organizm Johana łatwiej wytrzymywał w późniejszym okresie, przez wiele lat z rzędu, wy­ czerpujące godziny ślęczenia nad papierami urzędowymi. Znał on nad­ zwyczaj biegle język francuski, opanował też w pewnej mierze angielski, niemiecki i włoski. Miał również wyjątkowe zdolności do matematyki i na­ pisał rozprawę o rentach dożywotnich (1671), która pozwala uznać go za ojca prawa ubezpieczeniowego. W latach 1645—1647, po krótkim pobycie u ojca w Sztokholmie, mło­ dzi bracia de Wittowie odbyli, jak to nazywał Johan, „wielką turę” (den grooten tour), objeżdżając prawie całą Francję i część Anglii. Po powro­ cie do kraju obaj uzyskali prawo praktyki adwokackiej. Podczas gdy Cornelis pozostał w Dordrechcie, gdzie obrano go senatorem, i postanowił 46

pójść śladami kariery ojca, Johan najpierw wyrobił sobie dobrą prakty­ kę adwokacką w Hadze, następnie zaś został kolejno pensjonariuszem Dordrechtu (w grudniu 1650 roku) i wielkim pensjonariuszem Stanów prowincjonalnych Holandii (w lipcu 1653). Dzięki małżeństwu z bogatą Wandelą Bicker w roku 1655, wszedł w bliskie i korzystne kontakty z najwybitniejszymi członkami elity rządzącej, którzy od wielu lat wy­ wierali dominujący wpływ na radę miejską Amsterdamu. Jego dalsza ka­ riera jako męża stanu jest zbyt dobrze znana, aby trzeba ją było tutaj przypominać; może jednak warto zaznaczyć, że choć była to kariera wy­ łącznie urzędowa i choć swoje pieniądze lokował głównie w obligacjach państwowych, do grona jego przyjaciół należeli między innymi amster­ damski kupiec i bankier Jean Deutsz oraz przemysłowcy z Lejdy, bracia de la Court. Rozpocząwszy karierę jako człowiek dosyć zamożny, pozo­ stawiał po sobie w chwili śmierci fortunę szacowaną na pół miliona gul­ denów, a to dzięki oszczędnemu trybowi życia i sprytnemu inwestowa­ niu kapitału własnego i żony2. Rodzina de Wittów z Dordrechtu była typowa pod tym względem, że jej członkowie zajmowali stanowiska we władzach miejskich przez sze­ reg pokoleń; znacznie szybsze wznoszenie się do tych stanowisk nie było jednak bynajmniej rzeczą niespotykaną w tych czasach, zanim członko­ wie rad miejskich stali się zamkniętą w sobie i stale samoodnawiającą się oligarchią rentierów. Frans Banningh Cocą, centralna postać na obra­ zie Straż nocna Rembrandta, wybrany burmistrzem Amsterdamu w ro­ ku 1650, był synem rodziny parweniuszowskiej. Uczony Nicolaus Tulp, również dobrze nam znany z innego obrazu Rembrandta Lekcja anatomii, był także człowiekiem skromnego pochodzenia i wzniósł się do stanowiska burmistrza Amsterdamu. W miarę jednak, jak wiek siedemnasty zbliżał się ku końcowi, a tym bardziej w osiemnastym wieku, takie przypadki zdarzały się coraz rzadziej. Ponadto, choć, z grubsza biorąc, elita rządzą­ ca istotnie wyrosła z warstwy kupieckiej, ewolucja ta prawdopodobnie nie miała charakteru powszechnego, szczególnie w mniejszych miastach. Całokształt zagadnienia genezy elity rządzącej i jej stopniowej ewolucji do oligarchii mieszczańskiej wymaga dalszych wyczerpujących badań i po­ szukiwań, jak to niedawno wykazał D. J. Roorda w swej wnikliwej pracy na temat klas rządzących w Holandii siedemnastego wieku. Niezależnie od pochodzenia tego lub owego spośród mieszczańskich oligarchów, stopień, w jakim stali się oni wyraźnie określoną warstwą rządzącą za czasów politycznej działalności Johana de Witta — za cza­ sów „prawdziwej wolności”, jak je nazywali jego stronnicy i wielbicie­ le — pokazany jest w klasycznym dziele Observations upon the United Provinces of the Netherlands pióra sir Williama Tempie, który dobrze 2 N. J a p i k s e : Johan de Witt, Amsterdam 1928; w powyższych wywodach opierałem się głównie na tej pracy.

47

znał republikę w latach bezpośrednio poprzedzających wydanie jego książki (1672)3. Osoby należące do rodzin, które mieszkają w swoich dziedzicznych siedzibach We wszystkich wielkich miastach, są inaczej kształcone i mają inne ułożenie niż kupcy, choć, podobnie jak oni, odznaczają się skromnością w ubiorze i obyczajach oraz oszczędnym trybem życia. Młodzież z tych rodzin kształci się zazwyczaj w szko­ łach i uniwersytetach Lejdy lub Utrechtu, studiując nauki humanistyczne, nade wszystko zaś prawo cywilne, mianowicie prawo własnego kraju. [...] Jeśli rodziny ich są bogate, młodzi, po ukończeniu nauk w ojczyźnie, podróżują przez kilka lat, jak to zwykli czynić synowie naszej ziemiańskiej szlachty; celem tych podróży bywa jednak głównie Anglia i Francja, nieczęsto Italia, jeszcze rzadziej Hiszpania, również nieczęsto kraje leżące dalej na północ, chyba że młodzieńcy należą do świty lub pocztu oficjalnych posłów. Głównym celem ich edukacji jest przygoto­ wanie do służby krajowi na urzędach miejskich, prowincjonalnych i państwowych. Z tego rodzaju ludzi rekrutuje się ogół wyższych urzędników w tym państwie; są oni potomkami rodzin, które wielekroć piastowały przez długie lata bez przerwy, niekiedy zaś przez wieki, urzędy municypalne w swoich miastach. Taka była większość albo i wszyscy główni urzędnicy, jako też osoby zasiada­ jące w radach głównych, w czasie mojego pobytu wśród nich; nie zajmowali tych stanowisk ludzie poślednich zawodów, jak to jest powszechnie przyjęte u cudzo­ ziemców, co czyni z ich rządów przedmiot zabawnych żarcików. Nie wyklucza to faktu, że często widuje się kupców lub wielkich handlowców na urzędach w ich rodzinnych miastach, czasem zaś jako deputowanych do Stanów; że niektóre Stany lokują swe kapitały w jakiejś bardzo intratnej gałęzi handlu, prowadzonego przez urzędników i przedsiębiorstwa powoływane w tym celu. Na ogół jednak i Stany, i urzędnicy inaczej się prezentują: na ich dochody składają się pobory za sprawo­ wanie funkcji publicznych, czynsze z wydzierżawianych gruntów albo procenty od pieniędzy ulokowanych w kantorach4, w akcjach Kompanii Wschodnioindyjskiej czy też w udziałach w awanturniczych wyprawach wielkich kupców. Rodziny te, przywykłe niejako do rządzenia w swych miastach i prowincjach, zazwyczaj nie dorabiają się wielkich lub nadmiernych bogactw; zarówno pobory w służbie publicznej, jak i stopa procentowa, są niskie, a dochody z dzierżawy gruntów jeszcze niższe i rzadko przekraczają dwa procent zysku od włożonego kapitału. Rodziny te zadowalają się honorem swej użyteczności publicznej, szacun­ kiem w swoich miastach lub w kraju oraz poczuciem materialnego nieskrępowania; tego ostatniego rzadko bywały pozbawione, zważywszy oszczędny tryb życia, rozpowszechniony (jak sądzę) wskutek tego, że będąc początkowo koniecznością, następnie stał się dla nich czymś, co przynosi chlubę. Ogromny wzrost bogactwa i jego nadmiar obserwuje się u kupców i wielkich przedsiębiorców handlowych, których staranie skupia się wyłącznie około tych spraw i którzy są bardzo radzi z tak małego udziału swego w rządach, albowiem pragną jedynie zabezpieczenia tego, co posiadają. Nie niepokoją ich żadne inne troski prócz związanych z własnym majątkiem i prowadzeniem własnych interesów; wolny czas i myśli obracają ku wesołemu urozmaiceniu życia. Osiągnąwszy jednak wielkie bogactwa, ludzie ci wolą kształcić swych synów inaczej i wydawać córki za potomków innych rodzin, najbardziej szanowanych w mieście i wprawnych w urzędowaniu. W ten sposób wprowadzają swoje rodziny na drogę wiodącą ku 3 Cytaty pochodzą ze stron 161—164 (W. T e m p i e , op. cit.). 4 „Prywatni ludzie lokują znaczną część swych normalnych dochodów w kan­ torach Generalności lub poszczególnych prowincji, a są to rejestry owych publicz­ nych długów” (op. cit., s. 253). Por. V. B a r b o u r, op. cit., s. 81, 83.

48

władzy i zaszczytom, które tutaj wyrażają się nie w tytułach, lecz w służbie dla dobra publicznego.

Warto zauważyć, że sir William Tempie oceniał znaczenie potomków starej ziemiańskiej arystokracji i utytułowanej szlachty o wiele niżej w pórówjnaniu z elitą rządzącą. Niemniej dodał, że „cenią oni swoje szlachectwo wyżej, niż to bywa w innych krajach, gdzie jest ono po­ wszechniejsze, i poczytywaliby sobie za wielką hańbę małżeństwo z osobą nie należącą do ich sfery, choćby dzięki takiemu małżeństwu plebejskie bogactwo miało podeprzeć fortunę szlacheckiego rodu”. Inny­ mi słowy, holenderska szlachta ziemiańska — tam, gdzie jeszcze istnia­ ła — przypominała bardziej izolującą się arystokrację francuską, hisz­ pańską i portugalską niż stosunkowo otwartą arystokrację angielską, gdzie związki małżeńskie z świeżo uszlachconymi potomkami ludzi, któ­ rzy zrobili pieniądze na handlu, w działalności politycznej lub w zawo­ dzie prawniczym, były zjawiskiem bardziej pospolitym. Szlachta holen­ derska nie posiadała na ogół dużych majątków ziemskich i nawet naj­ większe posiadłości we Fryzji nie mogły się równać z włościami szlachty w innych krajach europejskich, od Polski aż po Portugalię. Sir William Tempie ganił szlachtę holenderską za jej skłonność do małpowania ma­ nier i ubiorów arystokracji francuskiej, przyznawał jednak, że „są oni zresztą uczciwi, dobroduszni, życzliwi i dobrze ułożeni, a z zadań, jakie nakłada na nich kraj, wywiązują się z honorem i znajomością rzeczy”. Większość szlachty żywiła oczywiście sympatie oranżystowskie, jakkol­ wiek aż do czasów namiestnictwa Wilhelma III (1672—1702) „regenci” zawsze potrafili znaleźć pewną liczbę szlachciców, którzy — jak Jacob van Wassenaer van Obdam, głównodowodzący holenderską flotą wojen­ ną w latach 1655—1665 — woleli mieszczańską republikę od książęcego namiestnictwa, czy to z powodu osobistych przekonań politycznych, czy też z zawiści wobec domu orańskiego. Jeśli chodzi o stosunki towarzyskie starej arystokracji i szlachty ze zwykłymi mieszczanami, to angielski po­ dróżnik zanotował w roku 1685, co następuje: „Ci, którzy, kierując się rozwagą i umiarem, spoufalają się z niższymi od siebie stanem, cieszą się wielkim szacunkiem i popularnością, ci natomiast, którzy zachowują się sztywno i wyniośle, otoczeni są powszechną nienawiścią i wzgardą”5. Wszyscy cudzoziemcy podróżujący po Zjednoczonych Prowincjach w pierwszych siedmiu lub ośmiu dziesięcioleciach siedemnastego wieku 5 Nie publikowana relacja J. M o n s o n a z podróży po Europie Zachodniej w latach 1685—1686 (cytowana, za łaskawym zezwoleniem śp. lorda Monsona, z oryginalnego rękopisu, znajdującego się w Burton Hall, Lincolnshire). Przyto­ czona uwaga została, jak się zdaje, przepisana z książki J. de P a r i v a 1: Les delices de la Hollande, Leiden 1662, s. 190; ten opis Zjednoczonych Prowincji miał wiele kolejnych wydań i współzawodniczył pod względem popularności z Observations (op. cit.). W. T e m p i e ’ a. Por. także W. T e m p i e , op. cit., s. 165, 166; W. C a r r : An Accurate Description of the United Netherlands, Lon­ don 1691, s. 23—28.

4 — M orskie

im perium ...

49

stwierdzali zgodnie, że członkowie elity rządzącej i warstwy kupieckiej, a nawet (choć w mniejszym stopniu) utytułowani arystokraci i oficerowie, są powszechnie bardziej umiarkowani w „obnoszeniu się ze swoim dosto­ jeństwem” niż ich odpowiednicy w innych krajach. Sir William Tempie zauważył, że Michiel de Ruyter i Johan de Witt, „pierwszy z nich ogólnie szanowany przez cudzoziemskie narody jako największy żeglarz, drugi zaś jako największy mąż stanu swoich czasów”, nie odróżniali się co­ dziennym ubiorem i sposobem bycia od „najpospolitszego kapitana stat­ ku” czy „najpospolitszego mieszczanina”. Utrzymywali swe domy na tej samej skromnej stopie, i chociaż obaj zgromadzili wielkie bogactwa, ża­ dnemu z nich nie usługiwał więcej niż jeden służący, czy to w domu, czy poza domem. „Ten styl życia nie był żadną pozą — dodaje sir William Tempie — i nie tylko ci dwaj go przestrzegali, był to styl i tryb życia powszechny wśród wysokich urzędników państwowych; nie mówię o ofi­ cerach wojskowych, którzy w powszechnym mniemaniu są podwładnymi tamtych i którzy noszą odmienny ubiór, choć na ogół skromniejszy niż w innych krajach”. Niewątpliwie działał tu trzeźwiący wpływ kalwinizmu, przekonamy się bowiem, że zwyczajni mieszczanie z Amsterdamu czy Middelburga, przeniesieni do Indii Wschodnich lub Zachodnich, po­ trafili otaczać się nie mniejszą pompą i ceremoniałem niż ich iberyjscy poprzednicy lub angielscy konkurenci. Wielu współczesnych zauważało, że w ostatniej ćwierci siedemnastego wieku górne warstwy klasy średniej zaczęły przyjmować bardziej wy­ stawny i zbytkowny styl życia. Na przykład nieżonaty syn Michiela de Ruytera, Engel, żył o wiele bardziej rozrzutnie niż jego ojciec w którym­ kolwiek okresie swego życia. Oprócz dostatnio urządzonego domu w mie­ ście, gdzie trzymał czworo służby domowej, męskiej i kobiecej, oraz wo­ źnicę, Engel de Ruyter posiadał obszerny dom na wsi, służący mu dla niedzielnych i letnich wczasów. Podobnie admirał Cornelis Tromp, syn słynnego „Nieprzemakalnego” admirała M. H. Trompa, żył na stopie o wiele wyższej niż jego ojciec, „który zadowalał się śledziem maryno­ wanym na śniadanie”. Cornelis poślubił pannę z amsterdamskiej rodziny patrycjuszowskiej i w ostatnich latach prowadził życie „grand-seigneura” („wielkopańskie”), przebywając na przemian w swym miejskim domu na Heerengracht w Amsterdamie i w zbytkownie urządzonym domu na wsi, zwanym De Trompenburgh, w s’Graveland. William Carr, konsul angiel­ ski w Amsterdamie, którego opis Siedmiu Prowincji został po raz pierw­ szy wydany w roku 1688, był pod wrażeniem rzucającego się w oczy wzrostu wystawności życia „regentów” i bogatych mieszczan w ciągu szesnastu lat od napisania przez Temple’a jego słynnej książki. „Dawny surowy, oszczędny tryb życia w Holandii obecnie prawie zupełnie wy­ szedł z mody; bardzo rzadko można oglądać dawną skromną prostotę w stroju, jedzeniu i urządzeniu domu. Zamiast wygodnych domów, Ho­ lendrzy budują teraz okazałe pałace, posiadają rozkoszne ogrody i pa50

wilony służące rozrywkom, trzymają kolaski, wozy ładowne i sanie, ich konie mają uprząż bardzo bogatą, zdobną srebrnymi dzwoneczkami [...] ba, usposobienie ich kobiet, a także dzieci, zmieniło się tak bardzo, że zadowalają je tylko najlepsze i najbogatsze stroje, jakie może dostarczyć Francja i inne kraje; synowie ich zasię uprawiają gry hazardowe tak na­ łogowo, że zrujnowało to całkowicie wiele amsterdamskich rodzin”6. Ostre uwagi krytyczne Carra i innych współczesnych, na których można by się powołać w tym kontekście, odnoszą się przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, do prowincji Holandii, szczególnie zaś do bogatego mieszczaństwa amsterdamskiego i haskiego. Na tej części holenderskiego społeczeństwa piętno kalwinizmu nigdy nie odcisnęło się tak wyraźnie, jak na innych jego warstwach i grupach; bogaci młodzieńcy, po odbyciu „wielkiej tury”, niewątpliwie pozostawali pod wpływem wszystkiego, co widzieli w Anglii i (nade wszystko) we Francji. Dalszym czynnikiem sprzyjającym, być może, tendencji do wystawiania na pokaz swego bo­ gactwa był powrót do kraju ludzi, którzy zbili fortunę w Indiach Wscho­ dnich. Ci holenderscy odpowiednicy i prekursorzy angielskich „nababów” z osiemnastego wieku przywykli do przepychu życia w tropikach i po po­ wrocie nie byli bynajmniej skłonni dostosować się do purytańskiego stylu bytowania. Tak czy owak, sztuka i architektura holenderska tego okresu wyraźnie odzwierciedlają tę zmianę, jakkolwiek holenderska klasa rzą­ dząca nigdy nie dorównywała arystokracji francuskiej i angielskiej pod względem ekstrawaganckiej rozrzutności. William Carr bardzo trafnie zreasumował sytuację stwierdzając, że aczkolwiek Holendrzy „nie od­ dają się tak bardzo marnotrawstwu i rozpuście, jak to czynią Anglicy [...] to jednak poważni i trzeźwi ludzie w Holandii mocno odczuwają wielką przemianę dokonującą się obecnie w tym kraju”. Jeden z owych „poważnych i trzeźwych ludzi w Holandii” uderzał na alarm już w tym czasie, gdy sir William Tempie podziwiał oszczędność i skromność holenderskiej klasy rządzącej. Anonimowy pamflecista uskar­ żał się w roku 1662, że drobni sklepikarze, krawcy, szewcy, szynkarze oraz ich żony ubierają się teraz w aksamity i jedwabie, i trudno odróżnić te nisko urodzone osoby od osób zajmujących wyższą pozycję społeczną. Doszło do tego, zaręczał ów pamflecista, że „zdaniem pana Pierwszegolepszego, ma on prawo ubierać się, jak mu się żywnie podoba, dopóki stać go na płacenie za to”. Niektórzy drobni kupcy i rzemieślnicy urzą­ dzali też swoje domy w sposób nie odpowiadający ich pośledniej pozycji w życiu społeczeństwa. „Czyż można ścierpieć — pytał z oburzeniem anonim — gdy widzi się pokój lub bawialnię w domu krawca obwieszoną na ścianach złoconymi skórami lub oponami? Albo, tu i ówdzie, dom ku6 W. T e m p i e , op. cit., s. 128, 129; W. C a r r , op. cit., s. 71—74; N. de R o e v e r : Uit onzer oude AmstelstacL. Schetsen en taferelen betrejjende het levea en de zeden harer vroegere bewoners (3 tomy), Amsterdam 1890—1891, t. 1, s. 77 i n.

4*

51

pcś. bławatnegó czy rzemieślnika przyozdobiony tak, jakby to był dorń szlachetnie urodzonego pana lub burmistrza?” Nawoływał do położenia kresu temu gorszącemu stanowi rzeczy przez ogłoszenie ustaw przeciwko zbytkowi, zastrzegających używanie jedwabi i aksamitów dla górnej war­ stwy klasy średniej oraz nakazujących klasie pracującej ubierać się wy­ łącznie w „wełny i inne tkaniny”. Górną warstwę klasy średniej określał jako obejmującą członków elity rządzącej, sędziów miejskich, szeryfów, zastępców szeryfów, poborców podatkowych i innych wyższych urzędni­ ków, jak również kupców i przedsiębiorców handlowych posiadających kapitał od czterdziestu do pięćdziesięciu tysięcy guldenów „i opłacają­ cych stosowny podatek”. Wyrażał opinię, że adwokatów i medyków mo­ żna uważać za równych pod względem pozycji społecznej sędziom miej­ skim, ale prywatni pełnomocnicy i notariusze zajmują miejsce o stopień niżej, na równi z pisarzami miejskimi i urzędnikami szeryfa. Właścicieli sklepów, drobnych kupców i niższych urzędników pakował razem do dol­ nej warstwy klasy średniej, górującej w jego pojęciu zaledwie o jeden szczebel nad rzemieślnikami. Przyznawał, że oficerowie stanowią odrębną warstwę, ale pozycja społeczna artystów i aktorów sprawiała mu dużo kłopotu. Wielu z tych ostatnich przejawiało „sowizdrzalskie usposobienie” („doi van geest”), jakkolwiek niektórzy artyści odznaczali się „boskim artyzmem i inteligencją”. Dalsze propozycje bezimiennego pamflecisty nie interesują nas tutaj, jego utwór jest jednak ciekawy jako odbicie ostrej świadomości klasowej, przenikającej całe życie społeczne w „Zło­ tym Wieku” republiki niderlandzkiej i wzmagającej się jeszcze w na­ stępnym stuleciu7. Poważny i skromny sposób bycia członków górnej warstwy klasy średniej — oczywiście z wyjątkiem biesiad i hulanek — w pierwszej po­ łowie siedemnastego wieku oraz wielki szacunek, jaki żywili oni dla wy­ płacalności finansowej, nie oznaczały bynajmniej, że nepotyzm, łapowni­ ctwo i przekupstwo były wśród nich czymś nieznanym. Przeciwnie, zjawi­ ska te stanowiły nieodłączną część struktury społecznej, chociaż można uczciwie powiedzieć, że nie występowały w postaci jaskrawszej niż gdzie indziej w Europie, wbrew przeciwnym twierdzeniom niektórych cudzo­ ziemców. Jednym z czynników sprzyjających utrzymywaniu tych nad­ użyć w określonych granicach była stosunkowa łatwość zdemaskowania ich w obfitym piśmiennictwie polemicznym, tak bardzo charakterysty­ cznym dla Siedmiu Prowincji. Władze rzadko mogły sprawować w pełni skuteczną kontrolę nad poszczególnymi pamflecistami, a to ze względu na daleko posuniętą decentralizację władzy i na wzajemną zawiść mię7 J. van B.I.C. T u s : Een onderscheyt Boeckje ofte Tractaetje van de fouten en dwalingen der politie in ons Vederlant, Amsterdam 1662; W.P.C. K n u 11 e 1 : Catalogus van de pamjletten-verzameling berustende in de Koninklijke Bibliotheek (8 tomów w dziesięciu), Den Haag 1889—1926, nr 8670. Por. także P. Z u mt h o r : Daily life in Rembrandfs Holland, London 1961, s. 224—237.

52

dzy niezależnymi prowincjami. Broszury zakazane w jednym mieście mo­ żna było często opublikować w innym. Otwarta krytyka w bieżących wydawnictwach nie zapobiegała oczy­ wiście takim skandalom, jak wykorzystywanie przez członków amster­ damskiej rady miejskiej ich urzędowych stanowisk do ciągnięcia oburza­ jących zysków ze sprzedaży ziemi przy rozszerzaniu granic miasta w ro­ ku 1615; albo jak wzbogacanie się ojców miasta Hoorn w kryzysowym roku 1619, kosztem biedoty i ludzi niskiego stanu; albo jak sprzeniewie­ rzenie publicznych funduszów w roku 1626 przez admiralicję Rotterda­ mu. Mocno wątpliwe jest również, czy zdemaskowanie przez deputowa­ nych Zelandii na Wielkim Zgromadzeniu w roku 1650 przekupstwa i ła­ pownictwa w kołach urzędowych przyniosło cokolwiek więcej niż przej­ ściowe skutki. Deputowani mieli z pewnością na myśli Cornelisa Muscha, byłego pisarza (Griffier) Stanów Generalnych do spraw poufnych, które­ go bezwstydna chciwość w braniu łapówek była powszechnie znana i który nie wahał się dostarczać ambasadorowi portugalskiemu kopie wszystkich tajnych depesz i poufnych postanowień, jakie tylko były po­ trzebne temu ostatniemu. W kilka lat później sir George Downing, pozba­ wiony skrupułów poseł angielski w Hadze, potwierdził, że „prawie nikt nie dostaje się do Stanów Generalnych w innym celu jak po to, żeby tam zrobić majątek, i trzeba ich przekupywać”. Cytowany już poseł portugalski Sousa Coutinho pokazuje w zabawny sposób, jak ustawiano pokusę na drodze specjalnie wybranego w tym celu człowieka, mającego żonę i gromadkę dzieci. Składając takiej oso­ bistości uprzejmościową wizytę i rozmawiając z nią o danej sprawie, „upuszcza się, niby przypadkiem, klejnot wartości około tysiąca cruzados (mniej albo więcej, stosownie do zajmowanego przez tę osobę stanowiska i jej pozycji) prosto w rączkę jednego z dzieci”. Ojciec nie nakazuje dziecku oddać klejnot i w ten sposób wszyscy ratują twarz. Chlubne wy­ jątki były przypuszczalnie liczniejsze, niż byliby gotowi przyznać ci nie­ życzliwi krytycy, i bez wątpienia przesadził francuski ambasador D’Estrades pisząc, że „hors de M. de Witt, ii n’y a pas un ąu’on ne fasse changer d’avis pour de Vargent”s. Jeśli jednak „wzorowy Holender” cie­ szył się opinią człowieka wyjątkowo uczciwego wszędzie tam, gdzie w ra­ chubę wchodził interes kraju, to trudniej mu przychodziło lekceważyć węzły pokrewieństwa i przyjaźni, gdy odpowiedni kandydaci na urząd prosili go o użycie swych wpływów w celu poparcia ich starań. Mimo to przysługi, jakie wyświadczał krewniakom i przyjaciołom politycznym przy tego rodzaju sposobnościach, nigdy nie przybierały rozmiarów więk­ szego skandalu. Nie można powiedzieć tego samego o wielu jego współczesnych; w oli* „Nie ma nikogo, z wyjątkiem pana de Witta, kto by nie zmienił zdania za pieniądze” (przyp. tłum.).

53

garchicznym ustroju republiki niderlandzkiej nepotyzm zakorzenił się trwale i nieuchronnie. Zarówno mieszczańscy zwolennicy „prawdziwej wolności”, jak namiestnicy z domu orańskiego byli jednakowo przywią­ zani do zwyczaju lokowania swoich stronników na pozycjach kluczowych lub na intratnych stanowiskach, jeśli tylko można było, czyniąc to, nie wywołać wielkiego skandalu — czasem zaś nawet i wtedy, gdy nie dało się tego uniknąć. Na dłuższą metę nepotyzm prawdopodobnie przyniósł państwu więcej szkody niż łapownictwo i przekupstwo. Z pewnością wzbudzał więcej sprzeciwów i coraz bardziej rozdzielał interesy rządzą­ cej oligarchii od interesów klasy średniej i niższej. Najbardziej skanda­ liczne aspekty nepotyzmu w elicie rządzącej znajdowały wyraz w ugo­ dach zawieranych między członkami rady miejskiej a dotyczących ko­ lejnego wyznaczania przez nich swoich krewnych i przyjaciół na urzędy i stanowiska publiczne. Te „umowy o wzajemności”, początkowo ustne, później na piśmie, bywały w siedemnastym wieku stosunkowo rzadkie, ale yr osiemnastym rozpowszechniały się coraz bardziej. Wprawdzie ten system protekcji niekoniecznie zamykał ludziom zdolnym dostęp do stanowisk urzędowych, ale pozostawało faktem, że główną kwalifikację kandydata mógł stanowić nie tyle charakter, co koneksje rodzinne. In­ nymi słowy, urzędy w republice niderlandzkiej — podobnie zresztą jak gdzie indziej, choć z odmiennych powodów — poczęto traktować jak pry­ watną własność określonych rodzin, nadającą się w mniejszym lub wię­ kszym stopniu do spieniężenia. Pewien Anglik od dawna zamieszkały w Holandii pisał w roku 1740, co następuje: „Rządy mają arystokratycz­ ne, przeto nie należy rozumieć owej tak bardzo zachwalanej wolności Niderlandczyków w znaczeniu powszechnym i absolutnym, lecz cum grano salis. Burmistrzowie, i senat stanowią władze [w miastach]; jeśli wskutek czyjejś śmierci otworzy się wakans, burmistrz poczytałby sobie za wielką obrazę, gdyby jakiś rozdrażniony mieszczanin ośmielił się szemrać prze­ ciwko osadzeniu na tym stanowisku jednego z synów lub krewniaków onegoż burmistrza”9. Jakkolwiek w ciągu osiemnastego wieku odbywał się proces postępu­ jącego zróżnicowania między oligarchią mieszczańską a zwykłymi mie­ szczanami, niesłuszne byłoby zbyt silne akcentowanie przepaści, jaka 9 Anon.: A Desćription of Holland: or, the present State of the United Provinces, London 1743, s. 73. Współczesne świadectwa o przekupstwie i łapownictwie w ko­ łach rządzących, por. L. van A i t z e m a , op. cit., t. 3, s. 525 i n.; F. de S o u s a C o u t i n h o , op. cit., t. 2, s. 49; t. 3, s. 163, 165, 174—176, 227, 228, 234, 248, 251; korespondencja Downinga z roku 1661 [w:] N. J a p i k s e : De verwikkelingen tusschen de Republiek en Engeland van 1660—1665, Leiden 1900, szczególnie s. 183; list D’Estradesa z 18 listopada 1665 [w:] N. J a p i k s e : Johan de Witt..., s. 106; J.E. E l i a s : Geschiedenis van het Amsterdamsche regentenpatriciaat, Den Haag 1923, s. 194—196, 202—210; D.J. R o o r d a : Een zwakke stee in de Hollandse regentaristokratie: de Hoornse proedschap in opspraak, 1670—1675, „Bijdragen voor de Geschiedenis der Nederlanden, t. 16, 1961, s. 89—116.

54

dzieliła rządzących od rządzonych we wcześniejszym okresie. Trzeba przyznać, że wielu — być może, większość — „regentów” w „Złotym Wieku” zgodziłoby się z Jacobem i Johanem de Witt, że ludzi niskiego stanu trzeba utrzymywać na tym samym poziomie i że jedynie członkowie elity mieszczańskiej mają pełne kwalifikacje do rządzenia swymi współziomkami. Mimo że ta arystokratyczna wyniosłość wzbudzała cza­ sem ostrą niechęć, i pomimo bardzo rozpowszechnionego uwielbienia dla domu orańskiego, pozostaje jednak faktem, że większa część ludności przez długi czas akceptowała z zadowoleniem „regentów” jako swych na­ turalnych przywódców. Do książąt orańskich zwracane się tylko w wy­ padkach nagłego zagrożenia, jak na przykład w oblic2 ;u francuskiej in­ wazji w latach 1672 i 1748. Jak zauważyło kilku historyków holender­ skich, wiele grup społecznych w republice, liczebnie znacznych, choć na­ wet w przybliżeniu nie tak głośno się wypowiadających jak skrajni kal­ wini czy przekonani oranżyści, miało uzasadnione powody, by przedkła­ dać oligarchię „regentów” nad jej krzykliwych przeciwników. Katolicy, remonstranci i w ogóle dysydenci protestanccy, którzy, razem wziąwszy, stanowili prawdopodobnie ze dwie trzecie ogółu ludności (koło roku 1662), zdawali sobie sprawę, że „regenci” to główny wał obronny przeciwko nietolerancyjnym duchownym (predikanten) „prawdziwej reformowanej religii chrześcijańskiej”. Zagorzalcy ci, gdyby tylko leżało to w ich mocy, wynieśliby zwierzchność ortodoksyjnego Kościoła kalwińskiego ponad władzę stosunkowo tolerancyjnego państwa. Z drugiej strony, wcale nie tylko elita rządząca odnosiła się z nie­ ufnością do ambicji dynastycznych i monarchistycznych ciągot objawia­ nych niekiedy przez książąt orańskich. Znamienny to fakt, że gdy Wil­ helm II zaatakował Amsterdam w roku 1650, cała ludność miasta opo­ wiedziała się bez wahania po stronie oligarchów, braci Bickerów. Nawet za czasów Johana de Witta i „prawdziwej wolności” „regenci” musieli do pewnego stopnia liczyć się z opinią publiczną, jak to zaobserwował sir William Tempie pisząc, że „droga do urzędów i władzy wiedzie przez te zalety, które zyskują sobie powszechny szacunek narodu”. Jakkolwiek później elita mieszczańska stała się mniejszością niereprezentatywną, kiedy rządziła republiką w najświetniejszym okresie jej dziejów, większość współrodaków nie kwestionowała jej prawa do rządów10. Zarówno dla współczesnych, jak i dla potomności, jednym z najbar­ dziej imponujących przejawów przedsiębiorczości handlowej Holendrów był rozkwit dwóch kompanii — Wschodnioindyjskiej i Zachodnioindyjmimo że pod względem znaczenia gospodarczego te dwie wielkie spółki handlowe ustępowały w istocie bardziej banalnej obsłudze handlowo-przewozowej portów zachodnioeuropejskich oraz rybołówstwu na 10 W. T e m p i e , op. cit., s. 130; P. G e y 1 : Historische appreciaties van het zeventiende-eeuwse Hollands regentenregiem. [w:] Studies en strijdschriften, Groningen 1958, s. 180—200; C. W i l s o n : Profit and Power..., . 15.

55

Morzu Północnym. Handel zbożem z portami leżącymi nad Bałtykiem był, jak zauważył de Witt w roku 1671, „źródłem i korzeniem znamienitego handlu i żeglugi morskiej tych krajów”. Na początku siedemnastego wie­ ku Holendrzy zatrudniali w tym handlu około tysiąca dwustu statków, a w pierwszej połowie tego stulecia ogólna liczba statków holenderskich przepływających przez Sund przewyższała mniej więcej trzynastokrotnie liczbę statków angielskich. Jeszcze w roku 1666 szacowano, że trzy czwar­ te kapitału aktywnego na giełdzie amsterdamskiej zaangażowane jest w handlu bałtyckim. W latach 1580—1639 połowy śledzia, łupacza, dor-: sza i molwy na Morzu Północnym uważano również za „najpierwszy przemysł i główną kopalnię złota” Zjednoczonych Prowincji. W jakieś czterdzieści lat później de la Court twierdził, że liczbę zatrudnionych w tych połowach kutrów rybackich o nośności od czterdziestu ośmiu do sześćdziesięciu ton szacowano na przeszło tysiąc. Obliczał on, że przemysł rybołówczy wraz z zawodami pomocniczymi zatrudniał w tamtym czasie około czterystu pięćdziesięciu tysięcy ludzi, w porównaniu z około dwu­ stu tysiącami zatrudnionych w rolnictwie i około sześciuset pięćdziesię­ cioma tysiącami w innych gałęziach gospodarki. Szacunki wartości poło­ wów wykazują duże różnice, ale podana przez de la Courta w roku 1662 suma ośmiu milionów florenów, czyli bez mała miliona dolarów, jest przypuszczalnie bliska prawdziwej wartości. Rybołówstwo podlegało ści­ śle przepisom cechowym i państwowym, co zapewniało wysoką jakość śledzi beczkowanych w solance na eksport oraz świeżej i wędzonej ryby, której spożycie było szeroko rozpowszechnione w kraju, gdzie tylko lu­ dzie bogaci jadali mięso częściej niż raz w tygodniu. Przez większą część siedemnastego wieku dwoma głównymi ośrodkami rybołówstwa śledzio­ wego były Enkhuizen i Rotterdam, natomiast Amsterdam był główną ba­ zą wielorybnictwa arktycznego. To ostatnie w latach 1614—1642 było zorganizowane w monopolistycznej Kompanii Północnej, później zaś — i z większym powodzeniem — stało się domeną wolnej inicjatywy, po­ nieważ Stany Generalne odmówiły odnowienia przywileju Kompanii11. Fiasko wspaniałych planów monopolistycznej Kompanii Północnej sta­ nowi ciekawy kontrast z rozwojem w tym samym okresie Kompanii Wschodnioindyjskiej i Zachodnioindyjskiej, jakkolwiek tę ostatnią miał później spotkać marny koniec. Podobnie jak inne instytucje w republice niderlandzkiej, obie kompanie indyjskie nosiły na sobie wyraźne piętno systemu oligarchicznego, które z biegiem czasu zaznaczało się coraz sil11 P. de lą C o u r t : Interest van Holland, ofte aronden van Hollands welvaren, Amsterdam 1662; wersję angielską pod tytułem The True Interest and Political Maxims of the Republic of Holland and West-Friesland, London 1702, niesłusznie przypisywano Johanowi de Witt, chociaż brał on istotnie udział w poprawianiu oryginalnego tekstu de la Courta. Por. szczególnie s. 26—30, 40—42 w wydaniu z roku 1702, jak również V. B a r b o u r , op. cit., s. 26, 27; C. W i l s o n : Profit and Power..., s. 1—24, 32—47; P. Z u m t h o r , op. cit., s. 306—310.

56

niej. Ich struktura organizacyjna i początkowy okres rozwoju stanowią również ilustrację wzajemnego oddziaływania warstwy kupieckiej i elity rządzącej, jak również coraz bardziej dominującej roli kapitalistów i in­ westorów amsterdamskich w handlu morskim. Każda z sześciu regionalnych izb Kompanii Wschodnioindyjskiej (s. 37) miała własną dyrekcję, złożoną początkowo z dyrektorów połą­ czonych pionierskich kompanii lokalnych, którzy piastowali swe funkcje dożywotnio. Gdy któryś z dyrektorów umierał albo — co zdarzało się rzadziej — podawał się do dymisji, pozostali przedkładali listę z trzema nazwiskami miejscowym deputowanym do Stanów prowincji, którymi bywali zwykle burmistrzowie danego miasta, i ci wybierali człowieka mającego zająć wolne stanowisko. Dyrekcję lub radę główną, tak zwa­ nych Siedemnastu (Heeren XVII), wybierano spośród dyrektorów regio­ nalnych, ci zaś z kolei rekrutowali się spośród udziałowców, posiadają­ cych wkład w wysokości co najmniej sześciu tysięcy florenów w większo­ ści izb regionalnych i trzech tysięcy florenów w mniejszych izbach, w miastach Hoorn i Enkhuizen. Tych głównych udziałowców nazywano hoofdparticipanten. Ośmiu z grona Rady Siedemnastu reprezentowało izbę amsterdamską, czterech — izbę w Middelburgu, wszystkie zaś pozo­ stałe izby regionalne miały po jednym reprezentancie. Siedemnastego dy­ rektora dostarczały kolejno wszystkie izby, z wyjątkiem amsterdamskiej. Oligarchiczny charakter samoodnawiających się dyrekcji wywołał wkrótce wiele uwag krytycznych zarówno ze strony zwykłych udziałow­ ców, którzy nie mieli najmniejszego wpływu na politykę dyrektorów, jak ze strony tych hoofdparticipanten, którzy nie należeli do wąskiego kręgu dyrektorów i ich przyjaciół. Odnawiając w roku 1623 po raz pierwszy przywilej Kompanii, Stany Generalne podjęły niezbyt szczery wysiłek dostosowania się do tych krytyk, postanawiając, że od tej pory wolno będzie wybierać dyrektorów tylko na trzyletnią kadencję i że listę z na­ zwiskami trzech kandydatów na wakujące stanowisko dyrektorskie po­ winien przedkładać komitet złożony po połowie z dyrektorów i głównych udziałowców. Nie przyniosło to w rezultacie większej różnicy praktycz­ nej. Każdy ustępujący dyrektor mógł zostać ponownie wybrany, a ci spo­ śród poważniejszych udziałowców, którzy mieli prawo głosu, nie chcieli umniejszać szansy własnego wyboru w przyszłości przez sprzeciwianie się aktualnym dyrektorom. Tak więc prawie niezmiennie wybierano po raz drugi ustępującego dyrektora, a wakanse powstałe wskutek śmierci obsa­ dzano po dawnemu ludźmi z tego samego wąskiego grona hoofdpartici­ panten — niekiedy w wyniku głosowania. Ścisłe związki dyrektorów z elitą rządzącą przedstawił w przekonu­ jący sposób pewien pamflecista, przytaczając w 1622 roku skargi Angli­ ków i Francuzów na niemożność uzyskania rekompensaty za rzeczywiste bądź rzekome szkody wyrządzone tym narodom przez urzędników Kom­ panii Wschodnioindyjskiej na Wschodzie. „Albowiem, powiadają, jeżeli 57

przedłożymy skargę regentom lub radom miejskim, to zasiadają w nich dyrektorzy, [...] jeżeli zaś admiralicjom, to znowu siedzą tam dyrekto­ rzy. Jeżeli skarżymy się Stanom Generalnym, okazuje się, że w tym sa­ mym czasie zasiadają tam razem deputowani i dyrektorzy”. Głównie dzięki swym bliskim związkom z elitą rządzącą dyrektorzy mogli zwekslować na ślepy tor albo w ogóle ignorować krytykę ich postępowania przez niezadowolonych udziałowców i umacniać własną pozycję jako samoodnawiającej się oligarchii, nie odpowiedzialnej przed nikim. Heeren XVII czuli się istotnie tak pewni siebie, że w roku 1644 oświadczyli Sta­ nom Generalnym: „Ziem i twierdz, które zdobyli na Wschodzie, nie nale­ ży uważać za zdobycze państwa, lecz za własność prywatnych kupców,' którzy mają prawo sprzedać te posiadłości komukolwiek zechcą, choćby nawet królowi hiszpańskiemu czy też innemu wrogowi Zjednoczonych Prowincji”. Warto dodać, że po roku 1634, kiedy Heeren XVII zaczęli wypłacać hojne dywidendy roczne w gotówce, udziałowcy Kompanii ra­ ptem przestali krytykować dyrektorów. Wysokość dywidend wahała się od piętnastu i pół do pięćdziesięciu procent, a w sześciu kolejnych latach 1715—1720 wynosiła aż czterdzieści procent12. Udziałowcy pierwotnego kapitału obrotowego Kompanii Wschodnioindyjskiej rekrutowali się ze wszystkich warstw społecznych, choć oczy­ wiście przeważali ludzie bogaci i zamożni; przyczyny tego wyjaśnia współczesny kronikarz, opisując pomyślne wyniki podróży Van Necka. „Zysk ten był przeznaczony dla garstki bogatych i wpływowych ludzi, którzy mogli sobie pozwolić na długoterminową lokatę kapitału. Albo­ wiem zwykłego człowieka nie stać na uwięzienie na tak długo swoich bieżących zarobków, i tacy ludzie czynią o wiele roztropniej lokując pie­ niądze w handlu z sąsiednimi krajami”. Wkłady wysokich urzędników, rajców miejskich, bogatych przedsiębiorców handlowych i kupców-kapitalistów stanowiły łącznie przeważającą część kapitału Kompanii, udziały ich bowiem wynosiły od dziesięciu do osiemdziesięciu pięciu tysięcy flo­ renów. Wybitne miejsce wśród pierwotnych poważnych inwestorów zaj­ mowali kupcy-bankierzy, którzy uszli byli z Antwerpii i południowych Niderlandów, a po upływie dziesięciu lat ich przewaga finansowa jeszcze wzrosła. Z biegiem czasu bogaci imigranci stopili się z elitą rządzącą, a poważniejsi udziałowcy wykupili wkłady drobnych inwestorów. Jedno­ cześnie inwestorzy amsterdamscy, którzy początkowo posiadali przeszło połowę kapitału obrotowego Kompanii, zaczęli sięgać swymi mackami do innych izb regionalnych. W końcu siedemnastego wieku stu ośmiu amsterdamczyków było właścicielami łącznie około trzech czwartych zaso­ bów kapitałowych izby zelandzkiej, a przeszło połowa całego kapitału Kompanii należała do udziałowców amsterdamskich13. 12 O. van R e e s : Geschiedenis der staathuishoudkunde in Nederland tot het einde der achttiende eeuw (2 tomy), Utrecht 1865—1868, t. 2, s. 156—160, 195. 18 J.G. van D i 11 e n : Het oudste aandeelhoudersregister van de kamer Am,-

58

Mając przewagę finansową w Kompanii Wschodnioindyjskiej, Am­ sterdam wywierał także wielki i stale wzrastający wpływ na politykę i administrację Kompanii. Wpływ ten jeszcze- się umocnił dzięki Piete­ rowi van Dam, który pełnił funkcję radcy prawnego Kompanii od roku 1652 aż do swej śmierci w roku 1706. W roku 1688 angielski konsul re­ zydent przyrównał sześćdziesięcioośmioletniego wówczas adwokata do wielkiego Johana de Witta „pod względem uzdolnień”, „aczkolwiek nie pod względem zasad [politycznych]. Ten wspaniały urzędnik jest czło­ wiekiem niezmordowanej pracowitości, dzień i noc trudzi się w służbie Kompanii. Odczytuje po dwakroć wielkie księgi raportów nadchodzących z Indii, sporządza z nich wyciągi, przygotowując ważne sprawy, które wy­ magają rozważenia przez radę główną Siedemnastu i przez niższe komisje Kompanii, jako też przygotowuje polecenia dla wyższych urzędników [Kompanii] w Indiach”. Że William Carr nie przesadzał, dowodzi ency­ klopedyczny opis Kompanii i jej działalności pióra van Dama, skompi­ lowany między rokiem 1693 i 1701, dla tajnego i poufnego użytku dyre­ ktorów. Te rękopiśmienne tomiska, trzymane w ukryciu przed ludźmi z zewnątrz, służyły za vademecum kolejnym pokoleniom dyrektorów, aż do rozwiązania Kompanii w roku 179514. Skład osobowy kolejnych dyrekcji Kompanii obrazował stopień odse­ parowania się pod pewnymi względami elity rządzącej od warstwy ku­ pieckiej. Podczas gdy w roku 1644 Heeren XVII oświadczyli Stanom Ge­ neralnym, że Kompania jest własnością prywatnych kupców, to w roku 1743 „regenci” zasiadający w Radzie Siedemnastu powzięli uchwałę, że można w ostateczności zezwalać kupcom na obejmowanie stanowisk dy­ rektorskich. Spośród dwudziestu czterech „regentów”, którzy w latach 3718—1748 piastowali urzędy burmistrzów w Amsterdamie, tylko dwóch było czynnymi zawodowo kupcami; stanowiło to jaskrawy kontrast ze składem osobowym rady miejskiej Amsterdamu sto lat wcześniej. Kon­ trast ten straci oczywiście na jaskrawości, gdy przypomnimy (s. 45), że funkcja rajcy miejskiego w Amsterdamie wymagała mniej więcej od roku 1650 pracy w pełnym wymiarze czasu. Czynny zawodowo kupiec nie mógł właściwie pełnić jednocześnie urzędu burmistrza i poświęcać wiele uwagi własnym sprawom handlowym. Tu jednak znowu nie nale­ ży wypowiadać się zbyt kategorycznie. Zamach oranżystów w roku 1748, który dopuścił do władzy inną grupę „regentów”, spowodował stan rów­ nowagi, znacznie bardziej korzystny dla interesów handlowych. W okre­ sie 1752—1795 na trzydziestu siedmiu burmistrzów Amsterdamu trzysterdam der Oost-Indische Compagnie, Den Haag 1958; W.S. U n g e r : Het inschrijvingsregister van de kamer Zeeland der ńerenigde Oost-Indische Compagnie, „Economisch-Historisch Jaarboek”, t. 24, Den Haag 1950; H. T e r p s t r a , op. cit., s. 74, 75; V. B a r b o u r , op. cit., s. 28, 29, 79. 14 W. C a r r , op. cit., s. 38; P. van D a m : Beschrijvinge van de Oost-Indische Compagnie (6 tomów), Den Haag 1927—1954.

59

nastu było kupcami czynnymi zawodowo lub świeżo wycofało się z han­ dlu, reszta zaś miała bliskie koneksje rodzinne z przedsiębiorstwami han­ dlowymi. Warto również zauważyć, że od początku do końca burmistrz Amsterdamu był prawie zawsze jednym z dyrektorów Kompanii Wschodnioindyjskiej15. Podobnie Kompania Zachodnioindyjska nosiła wyraźne piętno oligar­ chii i miała bliskie powiązania z elitą rządzącą; na próżno jeden z jej pierwszych współzałożycieli, niezmordowany polemista Willem Usselincx, zalecał, aby „żaden urzędnik miejski nie był jednoęześnie dyrektorem ani żaden dyrektor urzędnikiem”. W radzie głównej, zwanej Heeren XIX (s. 38), zasiadało ośmiu dyrektorów z Amsterdamu, czterech z Zelandii i po dwóch z pozostałych trzech izb regionalnych, a dziewiętnastego dy­ rektora mianowały Stany Generalne. Podobnie jak Rada Siedemnastu, Heeren XIX zbierali się co roku, przez sześć kolejnych lat w Amsterda­ mie i następnie przez dwa lata w Middelburgu. Pierwszych dyrektorów wybierali „regenci” z pięciu miast będących siedzibami izb prowincjonal­ nych, spośród najpoważniejszych udziałowców z minimalnym wkładem sześciu tysięcy florenów w Amsterdamie i czterech tysięcy w pozostałych miastach. Wakujące stanowiska obsadzano w podobny sposób jak w Kom­ panii Wschodnioindyjskiej, w drodze konsultacji między „regentami” miasta i dyrektorami odnośnej izby oraz kooptaeji. Przez długi czas dro­ bni inwestorzy mieli w Kompanii Zachodnioindyjskiej więcej do powie­ dzenia niż w siostrzanej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Dawało się to szczególnie zauważyć w Zelandii, gdzie w roku 1648 udziałowcy Kompa­ nii Zachodnioindyjskiej stanowili jakoby przeszło jedną piątą ogółu mie­ szkańców Middelburga, Vlissingen i Veere. Podobnie jak się to działo w starszej kompanii, dyrektorzy Kompanii Zachodnioindyjskiej albo lekceważyli sobie, albo uchylali się od przepi­ sów dotyczących okresowej publicznej rewizji i inspekcji ksiąg rachun­ kowych oraz ogłaszania zestawień bilansowych. W obu przypadkach kon­ sekwencją tego było umocnienie się pozycji dyrektorów w stosunku do udziałowców; co prawda, jeśli chodzi o Kompanię Zachodnioindyjską, to główni udziałowcy odbywali czasem własne zebrania i wywierali może większy wpływ na swoich dyrektorów. Z porównania nazwisk dyrekto­ rów obu kompanii przed rokiem 1636 wynika, jak można się było spo­ dziewać, że niektórzy wybitni kupcy-oligarchowie, jak Bickerowie z Am­ sterdamu i Lampsinowie z Vlissingen, zasiadali w radach głównych obu spółek. Jakkolwiek kupcy amsterdamscy przejawiali w roku 1622 zna­ cznie mniej entuzjazmu dla Kompanii Zachodnioindyjskiej niż dwadzie­ ścia lat wcześniej dla Kompanii Wschodnioindyjskiej, niemniej osiem­ dziesięciu trzech głównych udziałowców amsterdamskiej Kompanii Za­ chodnioindyjskiej zainwestowało w niej przeszło milion florenów, to jest 15 J.E. E l i a s : Geschiedenis..., s. 101, 216, 232—238.

60

więcej niż jedną trzecią ogólnej sumy wkładów w tym mieście. Tak jak w wypadku Kompanii Wschodnioindyjskiej, amsterdamczycy rozszerzyli później zakres swoich wpływów w Kompanii Zachodnio indyjskiej, wy­ kupując udziały w innych izbach regionalnych. W roku 1670 właścicie­ lami przeszło połowy całkowitego kapitału Kompanii byli udziałowcy z Amsterdamu i miasto udzielało pożyczek innym izbom. W przywileju Kompanii Zachodnioindyjskiej z roku 1621 postawio­ no wyraźnie jako cel kolonizowanie odpowiednich obszarów, ale Kom­ pania pomyślana była od samego początku jako oręż ofensywny, mający podciąć korzenie iberyjskiej potęgi w Nowym Swiecie. Wkrótce Kompa­ nia zaangażowała się w próby podboju całej Brazylii albo jej części; spo­ wodowane tym wydatki na flotę wojenną i wojska lądowe poważnie przewyższały zyski osiągane z handlu cukrem i innymi towarami pocho­ dzącymi z bardzo niepewnie opanowanych terytoriów w Ameryce Połu­ dniowej. Zdobycie przez Pieta Heyna meksykańskiej „srebrnej floty” w roku 1628 pozwoliło Radzie Dziewiętnastu wypłacić w latach 1629— —1630 rekordowe dywidendy w wysokości siedemdziesięciu pięciu pro­ cent, ale Kompania, aż do czasu jej rozwiązania w roku 1674, wypłaciła dywidendę jeszcze tylko raz czy dwa razy. Mniej więcej do roku 1650 handel z Afryką Zachodnią, szczególnie handel złotem gwinejskim, przy­ nosił duże zyski, które w całości topiono w brazylijskim grzęzawisku fi­ nansowym. Przy reorganizacji Kompanii w roku 1674 inwestorzy otrzy­ mali zwrot zaledwie trzydziestu procent swych wkładów, ale wierzycieli spłacono całkowicie i nowa kompania mogła znowu, w roku 1694, poży­ czyć pieniądze na cztery procent. W tym czasie była ona już przede wszystkim przedsiębiorstwem eksportującym czarnych niewolników z Afryki Zachodniej do Indii Zachodnich, gdzie wyspa Curaęao stanowi­ ła doskonałą bazę dla kontrabandy z Ameryką Południową. Jak wiadomo (s. 38), zwlekano ze zorganizowaniem Kompanii Za­ chodnioindyjskiej aż do czasu dokonania legalnego mordu na Oldenbarneveldcie i triumfu stronnictwa wojujących kalwinów, czyli kontrremonstrantów, w którym bardzo silnie reprezentowani byli imigranci z po­ łudniowych Niderlandów. Z tego i z innych jeszcze powodów Kompania stanowiła bastion tego stronnictwa — w Holandii przez kilka lat, w Ze­ landii znacznie dłużej; jednak mniej zagorzali protestanci — tak zwani arminianie i libertyni — znajdowali się zawsze zarówno wśród dyrekto­ rów, jak i udziałowców. W trzydziestych i czterdziestych latach siedem­ nastego wieku przedstawiciele tych ostatnich kierunków w protestantyz­ mie zyskali przewagę w Holandii; podobno jednak jeszcze w roku 1649 burmistrz Bicker z Amsterdamu, który sprzedał swoje udziały w Kom­ panii Zachodnioindyjskiej przed wielu laty, u szczytu koniunktury, miał powiedzieć o na pół zbankrutowanej Kompanii: „Niech ci Brabantczycy i Walonowie zobaczą teraz, jakie baronie będą mogli sobie z tego wy­ kroić”. Źródłem wewnętrznych tarć i napięć, które przyczyniły się w tak 61

znacznym stopniu do bankructwa pierwszej Kompanii Zachodnioindyjjskiej, był jednak nie tyle brak współdziałania kalwinów z libertynami w radach dyrektorów, ile zawiść między prowincją Holandii — w szcze­ gólności Amsterdamem — a Zelandią. Znajduje to odbicie w piśmienni­ ctwie polemicznym tamtych czasów, które w odniesieniu do Kompanii Zachodnioindyjskiej jest równie obfite, jak obelżywe, podczas gdy kry­ tyczne publikacje na temat Rady Siedemnastu po roku 1625 właściwie ustały na przeszło sto pięćdziesiąt lat16. Zarzut wysuwany często przeciwko urzędnikom obu kompanii przez ich współczesnych w kraju dotyczył marnych na ogół charakterów lu­ dzi zatrudnianych w Indiach Wschodnich i Zachodnich. Stwierdzenia ta­ kie nie pochodziły wyłącznie od autorów obelżywych pamfletów, lecz stanowiły powracający wciąż od nowa temat korespondencji dyrektorów z odpowiedzialnymi przedstawicielami obu kompanii w Batawii (obecnej Djakarcie) i Recife. Wielki dziewięnastowieczny uczony mahometański Snouk Hurgronje pisał na podstawie dobrej znajomości tych źródeł, cha­ rakteryzując dwuwiekową działalność holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w następujących cierpkich słowach: „Pierwszy akt tragedii holendersko-indyjskiej nosi tytuł «Kompania» i rozpoczyna się prawie dokładnie z początkiem siedemnastego wieku. Główni aktorzy zasługują na podziw z powodu swej nieugiętej energii, cel wszakże, dla którego pracowali, i środki, jakimi się posługiwali, by go osiągnąć, są tego ro­ dzaju, że nawet stosując w pełni zasadę, iż czyny ich i postępki należy oceniać wedle norm obowiązujących w tamtych czasach, z trudnością powściągamy uczucie odrazy. «Eksperyment» rozpoczął się od tego, że mieszkańcy Azji zetknęli się z szumowinami narodu holenderskiego; lu­ dzie ci traktowali tubylców z niemożliwą prawie do zniesienia pogardą, a ich zadaniem było poświęcać cały swój trud dla wzbogacenia grupy udziałowców w ojczyźnie. Urzędnicy tej uprzywilejowanej kompanii, trzymani aż nazbyt surowo w ryzach przez swoich pracodawców, lecz nie mniej chwciwi zysku niż tamci, przedstawiali obraz korupcji, który usu­ wa w cień najgorsze oskarżenia w tym względzie, wysuwane przeciwko ludom Wschodu”17. Mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach tej książki uda mi się wy16 J.F. J a m e s o n : Wittem Usselincz, Founder of the Dutch and Swedish West-India Companies, New York 1887; C. L i g t e n b e r g : Wittem Usselincz, Utrecht 1915; C.R. B o x e r : The Dutch in Brazil, 1624—1654, Oxford 1957; W.J. van H o b o k e n : The Dutch West-India Company: the political background of its rise and decline [w:] J.S. B r o m l e y i E.H. K o s s m a n n (wyd.): Britain and the Netherlands. Papers deliuered to the Ozford-Netherlands Historical Conference, 1959, London 1960, s. 41—61; J.G. van D i i i e n : De W est-Indische Compagnie, het Caluinisme en de politiek, „Tijdschrift voor Geschiedenis”, 1961, s. 145—171; V. B a r b o u r , op. cit. 17 E. D u P e r r o n : De Muzę van Jan Compagnie, 1600—1780, Bandung 1948, s. 13. 62

kazać, iż ta potępiająca w czambuł ocena jest pod pewnymi względami niesprawiedliwa i że nie tylko szumowiny narodu holenderskiego wybie­ rały się na Wschód. Nie można jednak zaprzeczyć, że potępiająca wypo­ wiedź Snouka Hurgronje zawiera dużą część prawdy. Kompania Wschodnioindyjska, podobnie jak wcześniej korona portugalska i jak konkuren­ cyjne kompanie angielskie i francuskie, płaciła swym urzędnikom, z nie­ licznymi tylko wyjątkami, tak niskie pensje, że nie mogli w żaden spo­ sób utrzymać się ze swych poborów i dodatków do nich. Musieli więc uciekać się do mniej lub bardziej nieuczciwych sposobów, żeby zarobić na życie. Ponadto, uciążliwości sześciomiesięcznej lub ośmiomiesięcznej podróży i niebezpieczeństwa pobytu w krajach tropikalnych, gdzie nie­ wiele albo w ogóle nic nie wiedziano o zapobieganiu i leczeniu takich śmiertelnych chorób, jak malaria, cholera, trąd i dyzenteria, odstraszały, rzecz jasna, olbrzymią większość ludzi mających możliwości znalezienia jakiejkolwiek pracy w kraju — od ryzykowania wyjazdu do Indii Wscho­ dnich lub Zachodnich. Również niechęć przeciętnego Holendra z warstw wyższych i średnich do pracy w monopolistycznym przedsiębiorstwie handlowym pomaga zrozumieć, dlaczego dyrektorzy rzadko mogli sobie pozwalać na przebredzanie w wyborze podwładnych i musieli się zado­ walać takimi ludźmi, jakich udało im się zdobyć. Wszystko, co David Hannay pisał o urzędnikach angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w siedemnastym wieku, można równie dobrze odnieść do współczesnych im i konkurujących z nimi pracowników holenderskiej Kompanii. „Nic pospolitszego i bardziej groteskowego niż kontrast między szczodrymi za­ pewnieniami Kompanii, że pokłada całkowitą ufność w prawości charak­ teru pana A., który dostał właśnie nominację na tę lub inną faktorię, a wściekłymi upomnieniami z powodu jego skandalicznej nieuczciwości, wypisywanymi może w rok i jeden dzień później”18. Stanowiska wyższego szczebla na obszarach zamorskich, zarówno w holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, jak i Zachodnioindyjskiej, obsadzano głównie ludźmi pochodzącymi ze średniej i niższej war­ stwy mieszczaństwa, tu i ówdzie wtykając kogoś z patrycjatu miejskie­ go. Brak przedstawicieli ziemiańskiej szlachty rzucał się w oczy; Hendrik Adriaan van Rheede tot Drakensteyn, pan na Mijdrechcie, gubernator Wybrzeża Malabarskeigo w latach 1669—1677, był jednym z nielicznych wyjątków. Dyrektorzy często wynajdywali posady dla swoich — prze­ ważnie uboższych — przyjaciół i krewniaków, którzy gotowi byli szukać szczęścia w Indiach, na ogół jednak, z przyczyn wymienionych wyżej, Holendrzy z lepszych sfer woleli ubiegać się o pracę bliżej kraju i tylko w ostateczności przyjmowali posady w jednej z dwóch kompanii indyj­ skich. Pozwala to zrozumieć, dlaczego obie kompanie zatrudniały w tak wysokim procencie cudzoziemców. Znaczyło to jednak również, że lu18 D. H a n n a y :

The Great Chartered Companies, London 1926, s. 190—192.

63

cizie zdolni i zdecydowani mogli z łatwością wspinać się w górę po szcze­ blach awansów; praca w obu kompaniach była bowiem zasadniczo, po­ mimo dużej dozy nieuniknionego nepotyzmu, karierą otwartą dla utalen­ towanych. Dowodzą tego liczne przykłady ludzi, którzy rozpoczynali słu­ żbę na bardzo niskim szczeblu, w pewnych wypadkach nawet jako pra­ cownicy fizyczni, i doszli do najwyższych stanowisk. Antonio van Diemen, bankrut, w stosunku do którego nie uchylono upadłości, zaciągnął się jako żołnierz Kompanii, a w latach 1636—1645 był generalnym gu­ bernatorem w Batawii. Franęois Caron, kucharz okrętowy, był w latach 1647—1650 naczelnym dyrektorem Kompanii w Batawii. Oto, przykła­ dowo, dwaj ludzie, którzy doszli do szczytu wyłącznie dzięki własnym za­ sługom i wysiłkom19. Dwaj najwybitniejsi gubernatorzy generalni w Ba­ tawii w osiemnastym wieku, Jacob Mossel (1750—1761) i Reinier de Klerk (1777—1780), zaczynali jako prości majtkowie w służbie Kompanii Wschodnioindyjskiej. Z drugiej strony, skandaliczna kariera syna jednego z zelandzkich „regentów”, Pietera Nuytsa, który przyznawał, że „nie wyjechał do Azji po to, żeby przymierać głodem”, i który dostał od Kompanii osiemnaście tysięcy florenów po haniebnym zwolnieniu go w Batawii za nadużycia popełniane w Japonii i na Formozie (1627—1630), świadczyła wymownie and perfect knowledge of namgation for all coasts and countreys, London 1574 (Przewodnik morski, zawierający bardzo pożyteczne reguły, ćwi­ czenia matematyczne i doskonałe wiadomości o nawigacji u wszystkich wybrzeży i we wszystkich krajach) zdobyła sobie wielkie i zasłużone po­ wodzenie w kraju i za granicą, między innymi w okresie 1594—1609 miała trzy holenderskie wydania. Rywalizacja wśród Holendrów nauczających sztuki nawigacyjnej była bardzo ostra i nierzadko wyradzała się we wzajemne oskarżenia o plagiat i brak kwalifikacji. Dla zwabienia ewentualnych uczniów nauczyciele ci często reklamowali swe umiejętności przybijając na drzwiach domu arku­ sze ze skomplikowanymi łamigłówkami matematycznymi i ich rozwiąza­ niami. Wśród wielu podręczników nawigacji wydawanych przez tych sa­ mozwańczych nauczycieli największą popularnością cieszyły się dwa: Vergulde Licht der Zeevaart (Złociste światło nawigacji) Claesa Hendrieksza Gietermakera i Schatkamer ofte Konst der Stuerluyden (Skar­ biec czyli sztuka nawigacji) Claesa de Vriesa. Pierwszy z nich miał czter­ naście wydań w okresie 1660—1774, drugi zaś osiągnął w latach 1702— —1811 ogółem jedenaście wydań, nie licząc obcojęzycznych. Pomimo swej popularności u wielu pokoleń pilotów i nawigatorów — holenderskich, niemieckich i skandynawskich — oba te podręczniki pozostawiały bardzo wiele do życzenia, jeśli chodzi o przejrzystość wykładu i przedstawienie tematu. Układ materiału był zły, wykład rozwlekły, niejasny i pełen powtórzeń, poza tym zbyt wiele było w tych podręcznikach niezdarnych, skomplikowanych reguł. Dla przeciętnego holenderskiego nawigatora w roku 1740 trygonometria sferyczna była wciąż tajemnicą; te staroświe­ ckie podręczniki pozostawały jednak nadal w szerokim użyciu, w czasie gdy można iuż było dostać lepsze i nowoczesne opracowania, jak na przykład dzieła Cornelisa Douwesa (1712—1733), matematyka z admira­ licji amsterdamskiej9. W siedemnastym wieku holenderscy specjaliści i technicy byli po­ wszechnie uznawanymi mistrzami w budownictwie wodnym i osuszaniu 9 E. Cr o n e : Afgunst en Ruzie tussen leermeesters in de stuurmanskunst [w:] Vereeniging Nederlandsch Historisch Scheepvaart Museum, Jaaruerslag 1959— —1961, Amsterdam 1962, s. 37—49. Powyższe wywody, por. także W. V o o r b e i j t e l C a n n e n b u r g : Het Scheepuaart Museum te Amsterdam, Leiden 1947, s. 72—94, oraz Nederlandsch Historisch Scheepvaart Museum. Catalogus der Bibliotheek, Amsterdam 1960, szczególnie s. 43—103, 661—715; C. K o e m a n : Collections of Maps and Atlases in the Netherlands: their history and present State, Leiden 1961. 174

ziem utraconych na rzecz morza. Przedsięwzięcia te stanowiły ulubio­ ną lokatę dla holenderskich kapitałów (s. 71), a doświadczenia w dre­ nowaniu oraz budowie tam, kanałów i tak zwanych polderów, zdobywane przez Holendrów już od wczesnego średniowiecza przy odzyskiwaniu gruntów pod uprawę z bagien, zalewów morskich i estuariów, zapewnia­ ły im niezrównany poziom umiejętności technicznych. Najwybitniejszym specjalistą budownictwa wodnego był Jan Adriaanszoon Leeghwater (1575—1650), który opracował metodę pompowania za pomocą wiatra­ ków. Zdrenował on rozległe obszary w prowincji Holandii, aczkolwiek jego ambitny projekt z roku 1641 — osuszenia Zalewu Haarlemskiego musiał czekać przeszło dwieście lat na realizację. Jakub I zaprosił do .Anglii Zelandczyka Cornelisa Vermuydena, który zdobył tam i stracił fortunę prowadząc roboty osuszające w Hatfield Chase i na dużych po­ łaciach regionu Fens10. Innych holenderskich inżynierów budownictwa wodnego zatrudniano w Niemczech, Francji, Polsce, Rosji i Włoszech. Aż do połowy osiemnastego wieku Holendrzy byli w zachodnim świecie uznanymi specjalistami budowy i eksploatacji wszelkiego rodzaju wia­ traków. Kiedy król portugalski Jan V postanowił zbudować w lesie so­ snowym pod Leirią tartak do* produkcji desek na budowę okrętów wo­ jennych, posłał do Holandii po tamtejszych techników, żeby zmontowali i obsługiwali ten Engeriho do Pirihal, który przetrwał aż do roku 1774, gdy zniszczył go pożar. Osiedlając się w krajach zamorskich, od wyspy Manhattan po Formozę, Holendrzy kopali wszędzie kanały i wznosili za­ pory. Potrzeba nadzoru, jako niezbędnej konsekwencji całej tej działal­ ności inżynieryjnej, zachęcała także do przysposobienia stosunkowo licz­ nej kadry nadzorców-kartografów. Ich prace osiągały często wysoki sto­ pień artyzmu i dokładności kartograficznej, przypominając pod tym względem bardziej znane mapy nawigacyjne. Nie ma nic dziwnego w tym, że Holendrzy, będąc w siedemnastym wieku przodującym narodem morskim, zajęli pierwsze miejsce w wy­ dawaniu map morskich, podręczników nawigacji i opowieści podróżni­ czych, ale, jak już wspominałem, wydawnictwa te nie cieszyły się naj­ większą popularnością na rynku krajowym. Z wyjątkiem Vondela (czę­ ściowym), luminarze literatury holenderskiej nie interesowali się zamor­ ską działalnością swych rodaków więcej niż, powiedzmy, CChristiaan Huygens and the Development ot Science in the Seventeenth Century, London 1947, s. 5, 205, 210. 189

innymi wyniki pierwszych prawdziwie naukowych badań fauny i flory brazylijskiej, opis stosunków geograficznych i meteorologicznych w Pernambuco, łącznie z codziennymi pomiarami wiatrów i opadów, obserwacje astronomiczne na półkuli południowej oraz zarys etnologiczny tamtej­ szych plemion indiańskich. Wśród ilustracji było dwieście drzeworytów roślin i dwieście dwadzieścia dwa drzeworyty zwierząt, ptaków, owadów i ryb, przy czym wielu gatunków nikt przedtem nie opisał. Dwa te dzie­ ła były najbardziej autorytatywnymi studiami przyrody brazylijskiej aż do czasu, gdy w latach 1820—1850 zastąpiły je publikacje naukowe księ­ cia Maximiliana Wied-Neuwied. Wspominaliśmy już (s. 170) o książkach na tematy amerykańskie opracowanych przez uczonego dyrektora am­ sterdamskiej izby Kompanii Zachodnioindyjskiej, Johannesa de Laet, w latach 1625—1644. De Laet był raczej edytorem i kompilatorem niż autorem oryginalnym; natomiast oryginalne badania naukowe, mogące iść w porównanie z badaniami Rumphiusa na wyspie Ambon, prowadziła w Surinamie pobożna sawantka holenderska Maria Sibylla Merian, któ­ rej prześlicznie ilustrowana Metamorphosis insectorum Surinamensium jest jedną z najpiękniejszych książek, jakie wyszły kiedykolwiek spod prasy drukarskiej. Można by przytoczyć wiele przykładów na dowód, że generalny gu­ bernator i jego rada w Batawii przesadzali pisząc w roku 1785, że ich rodacy na Wschodzie niezmiennie wolą składać ofiary Merkuremu niż Minerwie. Większość niewątpliwie postępowała w taki sposób, czego na­ leżało się spodziewać po pracownikach każdej kompanii handlowej w da­ nych okolicznościach i co odnosiło się z równą słusznością do ich francu­ skich i angielskich konkurentów. Zawsze jednak zdarzały się wyjątki; i jak wśród wesołych moczymordów z angielskiej John Company znajdu­ jemy historyka Orme’a, filologa Marsdena i sanskrytologa sir Williama Jonesa, tak samo odkrywamy, że Rumphius, Valentyn i Isaac Titsingh składali ofiary na ołtarzu Minerwy, nie zapominając o Merkurym — ani, nawiasem mówiąc, o Bachusie. To prawda, że Nicolaus Witsen, burmistrz Amsterdamu i dyrektor Kompanii Wschodnioindyjskiej, wielki erudyta, autor klasycznego dzieła o budownictwie okrętowym i drugiego (Nord en Oost Tartarye, 1692) o Syberii, często narzekał w listach, że jego rodacy w Azji interesują się tylko i wyłącznie robieniem pieniędzy20. Ale prze­ cież Witsen wypisywał te skargi w czasie, gdy problemami kultury azja­ tyckiej interesowało się w mądry sposób więcej pracowników (lub by­ łych pracowników) Kompanii niż w którymkolwiek innym okresie. Da­ niel Havart wydawał drukiem swój Wzrost i upadek Koromandelu (1693) oraz przekład prozą (1688) perskiego eposu Bustan Saadiego. Herbert de Jager odkrywał związki między językami starojawajskim, sanskry-*• *• J.F. G e b h a r d : t. 1, s. 480, 481.

190

Leven van Mr. Nicholas Witsen (2 tomy), Utrecht 1882,

ckim i tamilskim. Engelbert Kaempfer kompilował swoją klasyczną rela­ cję o Japonii, najlepszy z europejskich opisów wyspiarskiego cesarstwa aż do ukazania się dzieła Nippon von Siebolda (1832—1852). Rumphius i van Rheede pisali lub wydawali wspomniane już dzieła botaniczne i zo­ ologiczne. Valentyn opracowywał encyklopedyczną kompilację Dawne i nowe Indie Wschodnie. W Batawii istniało nawet przez kilka lat (1706— 1712?) niewielkie towarzystwo literackie, które nazwało się samo Za­ konem Rycerskim Suum Cuiąue21. Jeżeli wrócimy do Holendrów, którzy pozostali na nizinach nad Mo­ rzem Północnym, to zobaczymy podobną historię. Typowym przedstawi­ cielem cudzoziemców zarzucających Holendrom zwyczajne, ordynarne groszoróbstwo był Renś Descartes, który — choć powinien był być na to za mądry — pisał z Amsterdamu, co następuje: „W tym wielkim mie­ ście, gdzie oprócz mnie nie ma nikogo, kto by nie zajmował się han­ dlem, wszyscy tak gonią za osobistym zyskiem, że mógłbym przeżyć tu całe życie nie spotkawszy ani jednego człowieka”. Absurdalność tego po­ tępiającego w czambuł osądu stanie się oczywista, gdy przypomnimy, że do współczesnych Kartezjusza wśród mieszkańców Amsterdamu należeli malarz Rembrandt, poeta Vondel i uczony klasyk Caspar Barlaeus. Jean Pariyal, hugenota żyjący współcześnie z Kartezjuszem, który po trzydziestosześcioletnim pobycie w Zjednoczonych Prowincjach wydał swą książkę Les delices de la Hollande (Lejda 1662), okazał więcej miłosier­ dzia i wierności prawdzie, gdy powoływał się na „ce grand Poete Barlae­ us” i na bogate zbiory bibliotek amsterdamskich jako na dowody, że za­ możni kupcy i mieszczanie w tym grodzie, troszcząc się gorliwie o swo­ je sprawy zawodowe i handel, nie zaniedbywali popierania nauk i lite­ ratury. John Locke dał się po raz pierwszy nakłonić do opublikowania niektórych swoich prac dzięki życzliwemu i pełnemu uznania przyjęciu, z jakim się spotkał w amsterdamskich kołach naukowych jako uchodźca polityczny w latach 1683—1688. Niemniej jednak wielu cudzoziemskich gości piętnowało nadal holenderską elitę rządzącą, złożoną rzekomo wy­ łącznie z goniących za zyskiem kupców, mimo że w tym czasie, jak zwra­ cał uwagę sir William Tempie, od dawna należeli do niej w większości solidnie wykształceni panowie, przygotowywani od młodzieńczego wieku do urzędów publicznych, a nie „ludzie poślednich i mechanicznych za­ wodów, jak powszechnie sądzą cudzoziemcy, czyniąc sobie z tego osnowę do zabawnych żartów z ich rządu”. Nie będąc w żadnym razie krajem zamieszkałym wyłącznie przez filistrów, ojczyzna Rembrandta, Vondela i Huygensa liczyła wśród swych synów zarówno czcicieli Minerwy, jak i Merkurego; a jeśli ci pierwsi stanowili stosunkowo skromną mniejszość, to w każdej innej epoce czy kraju było tak samo. 21 Poetyczne wypowiedzi towarzystwa Ridder-Ordre van Suum Cuiąue, patrz E. D u P e r r o n : De Muzę van Jan Companjie..., s. 136—144. 191

Trafniejsze jest krytykowanie warstwy oligarchów-,,regentów” za to, że w miarę jak stawali się ekskluzywną warstwą społeczną — można by z pewnych względów nazwać ją nawet kastą — coraz bardziej nasiąkali kulturą francuską, często zrywając właściwie z rodzimą. Francuskie wpływy kulturalne zawsze były silne, a dwór stadhoudera w Hadze za czasów księcia Fryderyka Henryka był sfrancuziały. Pomimo to kultura i cywilizacja ojczyzny Rembrandta pozostawały z gruntu holenderskie. Malarstwo, literatura, muzyka i architektura dają temu zgodne świade­ ctwo aż do ostatniej ćwierci siedemnastego wieku. Później obce wpływy, szczególnie francuskie, zaczęły zyskiwać przewagę wśród oligarchówregentów” i bogatych mieszczan, kosztem kultury macierzystej. W po­ łowie osiemnastego wieku nieliczna grupa rządzących oraz ci, którzy na­ śladowali ich styl życia, sfrancuzieli prawie zupełnie. Rodzice korespon­ dowali ze swymi dziećmi po francusku, a wiele osób uważało, że nie wy­ pada czytać literatury holenderskiej. Sawantka z Utrechtu, „amorata” Boswella, Elisabeth van Tuyll van Serooskerken, alias Belle de Zuylen, 0 której Boswell pisał, że „nie ma w sobie nic holenderskiego poza imie­ niem”, stanowi typowy i uderzający kontrast w zestawieniu z dwiema sawantkami z kółka Muiden, Anną i Marią Roemers-Vissher, które nie znały języka francuskiego. W osiemnastym wieku północne Niderlandy stały się głównym ośrod­ kiem wydawniczym europejskiego Oświecenia. Bayle, Locke, Hume, Montesąuieu, Voltaire, Rousseau i Raynal publikowali swe dzieła w Zjedno­ czonych Prowincjach, w licznych kolejnych wydaniach, często dla uni­ knięcia francuskiej cenzury — jakkolwiek nie wszystkie książki z sygne­ tem oficyny holenderskiej były tam drukowane, niektóre bowiem wy­ dawano potajemnie we Francji. Jeżeli dzieła filozofów racjonalistycznych trafiały w republice holenderskiej do szerokich kół czytelniczych, to by­ najmniej nie znaczy, że „libertyńscy” oligarchowie-„regenci”, a tym mniej pastorzy będący zwolennikami fundamentalizmu, chętnie przyjmo­ wali ich idee. Zarówno Contrat social Rousseau, jak Essai sur la tolerance Voltaire’a zostały oficjalnie potępione, na życzenie holenderskiego Ko­ ścioła reformowanego, choć trzeba przyznać, że potępienie to nie odniosło skutku. Nowe idee spotykały się z życzliwszym przyjęciem wśród człon­ ków górnej warstwy klasy średniej, niezadowolonych z zamknięcia im dostępu do urzędów miejskich, oraz w warstwie średniej, czytującej ho­ lenderskie czasopisma typu angielskiego „Spectatora”. Czasopisma te, mi­ mo że przeznaczone wyłącznie dla czytelników holenderskich, wydawano w języku francuskim. Idee Oświecenia nie rozpowszechniły się jednak aż tak bardzo, żeby stać się ważnym czynnikiem proamerykańskiej po­ stawy wielu Holendrów w roku 1780; jej przyczyną była w znacznie wię­ kszym stopniu zadawniona rywalizacja handlowa z Anglią. Później fer­ ment umysłowy szybko się nasilał, częściowo pod wpływem wstrząsu 1 urazu spowodowanego nieszczęśliwą wojną (1780—1784), podobnie jak 192

w przeszło sto lat potem, po wojnie hiszpańsko-amerykańskiej, zjawisko to wystąpiło wśród hiszpańskich intelektualistów „pokolenia 1898”. Kul­ turalne sfrancuzienie oligarchów-„regentów” mogło się także przyczynić do zwiększenia przepaści dzielącej ich od niższych warstw społecznych, którymi tak szczerze pogardzali, i stać się w ten sposób jednym z po­ wodów sromotnego załamania się klasy rządzącej w roku 1795. Angielskie piśmiennictwo i idee w dziedzinie filozofii, teologii i nauk przyrodniczych zdobywały sobie także duże uznanie w bardziej wykształ­ conych warstwach społeczeństwa republiki niderlandzkiej, głównie za pośrednictwem drukowanych w kraju przekładów francuskich oraz dzię­ ki obszernym recenzjom i omówieniom książek angielskich, publikowa­ nym w czasopismach. Najwybitniejszym propagatorem angielskich wpły­ wów kulturalnych był Justus van Effen (1684—1735), gorący wielbiciel Addisona i Steele’a; jego pismo „Hollandsche Spectator”, wychodzące w latach 1731—1735, było świadomie wzorowane na angielskim poprzed­ niku i imienniku. W drugiej połowie osiemnastego wieku utwory Samu­ ela Richardsona i Laurence’a Sterne’a zyskały sobie wśród holenderskich czytelników wielką popularność i w pewnym okresie istniały nawet kluby miłośników Sterne’a, których członkowie nadawali sobie nawzajem imio­ na bohaterów jego pism. Angielskie wpływy literackie ustępowały jed­ nak zawsze miejsca wpływom francuskim. Nawet taki zagorzały angłofil, jak Justus van Effen publikował większość swych prac w czasopismach francuskojęzycznych, nie zaś w języku ojczystym, pomimo iż głosił za­ miar uleczenia wykształconych rodaków z nadmiernej sfrancuziałości i popierania rozwoju czystego stylu holenderskiego w prozie literackiej22. 22 C. S e r r u r i e r : Pierre Bayle en Hollande. Btude historiąue et critiąue, Lausanne 1912; W.J.B. P i e n a a r : English Influences in Dutch Literaturę and Justus van Effen as Intermediary. An aspect of 18th century achievement, Cam­ bridge 1929; C. W i l s o n ; Holland and Britain, London 1945, s. 58—66.

13 — Morskie imperium...

Rozdział 7

Fort i faktoria

W artykule opublikowanym przed czterdziestu laty i podkreślającym znaczenie źródeł holenderskich dla historiografii Indii siedemnastego wieku W. H. Moreland pisał: „Widzimy, że fakty zaszłe w siedemnastym wieku prowadzą nas z rejonów handlu w rejony polityki. Pierwsze eta­ py tej podróży to rejs handlowy, faktoria, fort i początki zdobyczy tery­ torialnych; żeby zrozumieć którykolwiek z tych etapów, musimy pojąć te, które go poprzedziły, a tak się składa, że zarówno fort, jak i faktoria zawdzięczają swe powstanie inicjatywie holenderskiej. Dla zrozumienia genezy faktorii konieczne jest przebadanie wczesnych holenderskich po­ dróży morskich, a [...] fort, podobnie jak faktoria, jest [zjawiskiem] zde­ cydowanie holenderskim”1. Oto zadziwiająca.ilustracja tezy, że nawet geniusz może się czasem po­ mylić,, albowiem europejskie forty i faktorie w Azji, podobnie zresztą jak i w Afryce, wywodziły się od Portugalczyków. Ich zadania wyjaśnił zwięźle portugalski gubernator, oświadczając w roku 1519 królowej Kohlamu, że król Portugalii buduje w Indiach twierdze nie dla podbojów terytorialnych, lecz tylko dla ochrony swoich towarów na wybrzeżu. Ho­ lenderskie factorien i angielskie factories, zarówno umocnione, jak nie umocnione, pochodziły w prostej linii od portugalskich stacji handlowych, feitorias, rozsianych wzdłuż wybrzeży Afryki i Azji, poczynając od zam­ ku wzniesionego w Arguim na wybrzeżu marokańskim (1445), a kończąc na stacji założonej w Nagasaki (1570). Feitorias portugalskie wywodziły się z kolei i miały wiele wspólnego ze średniowiecznymi fondachi, czyli dzielnicami mieszkalnymi genueńskich, weneckich i innych włoskich kup­ ców w muzułmańskich portach morskich Afryki Północnej i w portach tureckich. Nie ufortyfikowana faktoria europejska w Azji — portugalska, holen1 W.H. M o r e l a n d : Dutch Sources jor Indian History jrom 1590 to 1650, „Journal of Indian History”, t. 2, cz. 2, maj 1923, s. 223, 224. 194

derska czy angielska — nie była naturalnie żadną nowością ani innowa­ cją dla azjatyckich władców i możnych panów. Od niepamiętnych cza­ sów w wielu portach handlowych Wschodu, od Zatoki Perskiej aż do Morza Południowochińskiego, cudzoziemscy kupcy mieszkali w osobnych dzielnicach, z których każda podlegała w zakresie administracji i częścio­ wo jurysdykcji własnemu naczelnikowi i korzystała w mniejszym lub większym stopniu z tego, co dzisiaj nazywa się prawem eksterytorialności. Tak samo miała się rzecz, na przykład, z arabskimi społecznościami kupieckimi w Kantonie i Zaitonie (Ciuanczou) za czasów Marco Polo, z kupcami tamilskimi, gudżarackimi (zachodnie Indie) i jawajskimi w śre­ dniowiecznej Malakce oraz z Hindusami, Arabami i Chińczykami w Bantamie, gdy Holendrzy przybyli tam po raz pierwszy. Mimo że kupcy i urzędnicy zamieszkali w tych, mniej lub bardziej autonomicznych, dzielnicach, dochodzili do wielkich bogactw i osiągali lokalne wpływy, byli zdani całkowicie na łaskę i niełaskę miejscowego władcy (albo gu­ bernatorów), który mógł zabierać ich córki do swego haremu, a także przywłaszczać sobie majątek i dom cudzoziemskiego kupca po jego śmier­ ci. Kupcy ci bywali niekiedy narażeni również na nieprawdopodobne zdzierstwo miejscowych wyższych urzędników i na złośliwe szykany ze strony tubylczych konkurentów lub nawet motłochu. Chociaż w wię­ kszości krajów system osobnych dzielnic mieszkalnych dobrze funkcjo­ nował w ciągu wieków i chociaż Europejczycy przystosowali się do tego systemu w państwach tak potężnych, jak Chiny i Japonia, w których nie mogło być dla nich innej alternatywy, gdzie indziej jednak Portugal­ czycy, dla zapewnienia sobie i swoim towarom większego bezpieczeństwa w otoczeniu faktycznie lub potencjalnie wrogim, wprowadzili precedens umocnionej faktorii i ufortyfikowanego miasta2. Bardzo szybko i z tych samych powodów Holendrzy poszli śladem por­ tugalskich precedensów. Nie tylko czuli się często zagrożeni w środo­ wisku azjatyckim, którego nie rozumieli, wśród ludów, których mową tylko niewielu z nich umiało się posługiwać i których religie budziły w nich obrzydzenie i pogardę, lecz poza tym potrzebowali — albo sądzili, ze potrzebują — własnych portów, gdzie oni sami i ich towary nie byłyby narażone na samowolny areszt i konfiskatę i gdzie mogliby całkiem bez­ piecznie zaopatrywać i remontować swe statki. Mniej więcej od roku 1605 byli zdecydowani wymusić dla siebie monopol handlu korzeniami na Molukach, a później handlu pieprzem gdzie indziej, i już to samo wy­ magało posiadania baz dla marynarki wojennej i wojska. Ponadto za­ częli wkrótce odczuwać potrzebę jakiegoś „generalnego punktu zborne­ go”, gdzie ich flotylle powracające do kraju i przybywające stamtąd mo­ 2 Por. M.A.P. M e i l i n k - R o e l o f s z , op. cit., passim; C.R. B o x e r : Four Centuries of Portuguese Expansion, 1415—1825: Asuccinct survey, Jphannesburg 1961. 13*

195

głyby załadowywać i wyładowywać towary i gdzie można by gromadzić, składować i przeładowywać towary w obrotach handlowych między por­ tami azjatyckimi. Forty na Wyspach Korzennych, kiedyś odebrane Por­ tugalczykom, znajdowały się z tego punktu widzenia za bardzo na ubo­ czu, toteż Holendrzy zdawali sobie sprawę, że „generalny punkt zborny” trzeba będzie zlokalizować w rejonie cieśniny Malakka albo Cieśniny Sundajskiej, gdzie zbiegały się morskie szlaki handlowe i kierunki monsunów. Gdy w roku 1606 nie udało im się (choć niewiele brakowało) wy­ drzeć Portugalczykom Malakki, obrócili wzrok ku małemu portowi jawajskiemu w Djakarcie. Jan Pieterszoon Coen zawładnął nim przemocą, jawnie lekceważąc zarówno sułtana Bantamu, który uważał Djakartę za swoje feudalne lenno, jak i Radę Siedemnastu w kraju, która stano­ wczo zalecała, żeby zapewnić sobie projektowany „generalny punkt zbor­ ny” w drodze pokojowych negocjacji, nie zaś siłą oręża. Coen pisał o dokonanym podboju w słowach pełnych radosnego unie­ sienia i entuzjazmu, podobnie jak przed przeszło stu laty Affonso de Albuquerque po zdobyciu Goa i Malakki. „Wszyscy królowie w tych kra­ inach wiedzą doskonale, co znaczy założenie naszej kolonii w Djakarcie i co może z tego wyniknąć, wiedzą tak samo dobrze, jak mógłby wiedzieć najmądrzejszy i najbardziej dalekowzroczny polityk europejski”. Rze­ czywiście wiedzieli. I właśnie dlatego sędziwy władca Tjirebonu nazwał zamek i ufortyfikowane miasto Batawię, zbudowane przez Holendrów na ruinach Djakarty, Nową Malakką. Do tej pory nie tylko sułtan Bantamu, ale i wszyscy inni władcy jawajscy, nie pozwalali Holendrom budować w ich portach zamków z kamienia ani umocnionych faktorii, obawiali się bowiem, aby Niderlandczycy, za przykładem Portugalczyków, nie za­ garniali stopniowo obszarów leżących wokół ufortyfikowanych miast. Obawy te były w pełni uzasadnione. W rok po zawładnięciu Djakartą Coen wystąpił z roszczeniem do „królestwa” o tej samej nazwie, którego granice tak oto określał, wbrew prawdzie historycznej i faktycznej sytu­ acji: od zachodu Bantam, od wschodu Tjirebon, od północy wyspy przy­ brzeżne, od południa zaś Ocean Indyjski. Przez długi czas roszczenia te figurowały tylko na papierze, jako że praktycznie Holendrzy zarządzali wyżynnymi okręgami Priangan dopiero w osiemnastym wieku; ale w oczach współczesnych władców i ludów azjatyckich Holendrzy, wsku­ tek okupowania Djakarty, zdobyli w Indonezji pozycję podobną do tej, jaką w Goa mieli Portugalczycy. Po ostatecznym podboju Goa Albuquerque napisał był do swego króla: „Ludy Indii zdają sobie teraz sprawę, że przybyliśmy, by osiąść w tym kraju na stałe, widzą bowiem, że sadzi­ my drzewa, budujemy domy z kamienia i wapna, a także płodzimy sy­ nów i córki”3. 3 Cartas de Affonso de Albuquerque (7 tomów), Lisboa 1884—1935, wyd. Bulhao Pato, t. 1, s. 338. Raport Coena o zdobyciu Djakarty i roszczeniach do tego „kró196

Według powszechnej opinii Coen, podobnie jak Albuquerque, Dupleix i Clive, był świadomym budowniczym imperium; ani jego mocodawcy, Rada Siedemnastu — chociaż udzielili podbojowi Djakarty spóźnionej aprobaty — ani wielu jego następców nie zamierzało bynajmniej prze­ kształcać holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej z czysto handlo- : wego towarzystwa w potęgę w znacznym stopniu terytorialną. Takie przekształcenie było jednak, wcześniej czy później, nieuniknione. Ho­ lendrzy dali się wciągnąć w wewnętrzne spory polityczne, w czasie gdy położony w głębi wyspy sułtanat Mataram dążył nie tylko do hegemo-> nii na Jawie, lecz także do uznania jego zwierzchności nad całym Archi­ pelagiem Indonezyjskim; do zupełnie podobnych celów zmierzał kilka wie­ ków wcześniej hinduski władca Madjapahitu (Jawa). Zresztą widzieliśmy przedtem (s. 107), że choć Rada Siedemnastu w Amsterdamie i Middelburgu niechętnie i z opóźnieniem — jeśli w ogóle — akceptowała inge­ rencje swego generalnego gubernatora w Batawii w jakiekolwiek spra­ wy dotyczące wyłącznie Jawajczyków, to jednak Coen (podobnie jak po nim Rijkloff van Goens i Speelman) był absolutnie gotów postawić dy­ rektorów wobec faktu dokonanego. Jedną z przyczyn tego, że przez długi czas Holendrzy nie podejmowali żadnych wysiłków dla zrealizowania dokonanej przez Coena na papierze aneksji całego „królestwa” Djakarty i dla rozciągnięcia swego panowa­ nia daleko w głąb wyspy, było poważne przecenianie wewnętrznej siły i spoistości sułtanatu Mataram. To rolnicze państwo, które w roku 1645 osiągnęło najwyższe zwierzchnictwo nad wschodnią i środkową Jawą, miało dla Holendrów duże znaczenie jako źródło dostaw ryżu na po­ trzeby Batawii i Moluków. Społeczność Mataramu, jak i innych sułtana­ tów jawajskich, dzieliła się na cztery podstawowe grupy. Najliczniejszą z nich stanowili ciemnoskórzy chłopi uprawiający ziemię i traktowani bardzo wyniośle przez jaśniejszych członków arystokracji i urzędników, którzy żyli z owoców ich trudu. Arystokracja ta była liczna, obejmo­ wała bowiem na dolnym szczeblu drobnych urzędników, na najwyż­ szym zaś książąt krwi wraz z rodzinami, na ogół poligamicznymi. Obok chłopstwa i arystokracji, odrębną grupę tworzyli muzułmańscy przy­ wódcy duchowi, kopiści, uczeni i święci mężowie, których Holendrzy chę­ tnie piętnowali określeniem papen ende ander gespuys (papieże i inne męty). Byli oni rozproszeni na całym obszarze wyspy i starali się uma­ cniać islam w masach ludności, przeważnie zislamizowanej dotychczas tylko powierzchownie. Czwartą grupę czy klasę społeczności jawajskiej reprezentowali kupcy, rzemieślnicy i wykwalifikowani robotnicy, o któ­ rych mamy bardzo niewiele informacji, których jednak musiało być do-

lestwa”, por. J.A. van der C h i j s : De Nederlanders te Jakarta, Amsterdam 1860, i F. de H a a n : Oud Batavia (2 tomy), Batavia 1922, t. 1, s. 19—45. 197

5. Jawa i sułtanat Mataram, około 1650

syć dużo w miastach portowych, natomiast znacznie mniej we wsiach okręgów rolniczych w głębi wyspy4. W Mataramie panował ustrój tradycyjnego despotyzmu orientalnego; sułtan albo susuhunan (jak go zwykle tytułowano) był monarchą abso­ lutnym zarówno w teorii, jak i w praktyce. Nie interesował się handlem ani dobrobytem materialnym swoich poddanych, lecz tylko utrzymaniem swojej pozycji w kraju i zapewnieniem uznania swego zwierzchnictwa nad innymi regionami Indonezji. Chłopi żyli z płodów ziemi, arystokra­ cja zaś z podatków uiszczanych w naturze i z przymusowej pracy swych poddanych. Monarcha również czerpał dochody z podatków w naturze i z przymusowej pracy, uzupełniając je wpływami z myta pobieranego na drogach i przejściach rzecznych oraz darami hołdowniczymi od cudzo­ ziemskich posłów. W Mataramie nie było mennicy i gospodarka kraju opierała się niemal wyłącznie na handlu wymiennym. Pieniędzy będą­ cych w obiegu (głównie chińskich monet miedzianych i hiszpańskich reali) używano na zakupy broni, klejnotów i droższych towarów zagra­ nicznych, jak cienkie tkaniny indyjskie i chińska porcelana. Kiedy Rijkloff van Goens, który w latach 1648—1654 bywał jako poseł czterokro­ tnie na dworze susuhunana, pewnego razu doradzał władcy, żeby zachę­ cił swych wasali z nadmorskich krajów do prowadzenia handlu zagrani­ cznego, gdyż mogliby dzięki temu wzbogacić się i płacić wyższe podatki, 4 Mataram w siedemnastym wieku i jego stosunki z Holendrami, por. H.J. de G r a a f f (wyd.): De vijf gezantschapsreizen van Rijkloff van Goens naar het hof van Mataram 1648—1654, Den Haag 1956 oraz De regering van Sułtan Agung Vorst van Mataram en die van zijn roorganger, 1601—1645, Den Haag 1958; B. S c h r i e k e : Indonesian Sociological Studies (2 tomy), The Hague 1955— —1957, szczególnie t. 1, s. 1—82; t. 2, s. 97—283. 198

Amangkurat I odpowiedział: „Mój lud, inaczej niż twój, nie posiada nic takiego, co mógłby nazwać swoją własnością, albowiem wszystko, co ma, należy do mnie. I gdybym przestał rządzić twardą ręką, nie byłbym królem ani dzień dłużej”. Będąc monarchą absolutnym, susuhunan zazwyczaj sprawował jednak władzę za pośrednictwem niewielkiej liczby dostojników dysponujących zmiennymi wpływami, raz bowiem na plan pierwszy wysuwała się jedna grupa, to znowu inna, zależnie od indywidualności poszczególnych, osób i od samowolnych kaprysów władcy. Początkowo najważniejszymi regio­ nami kraju zarządzali najbliżsi krewni sułtana, ale w ostatnich latach swego panowania Amangkurat I stał się na wpół obłąkanym tyranem, niczym Iwan Groźny, i z całą systematycznością wymordował większość przedstawicieli dawnych rodów arystokratycznych. Zastąpił ich urzędni­ kami, których często przerzucał z jednego stanowiska na drugie, żeby uniemożliwić ciągłość spisków wymierzonych przeciwko niemu. Dwa ra­ zy w tygodniu udzielał publicznej audiencji na dziedzińcu swego pałacu zwanego kraton; wtedy z wielką pompą i ceremoniałem wymierzał spra­ wiedliwość, skazując w trybie doraźnym na śmierć każdego, kto ściągnął na siebie jego gniew. Służba wojskowa w Mataramie opierała się na prawie powinności feudalnej, a wojsko składało się niemal wyłącznie z krzepkich wieśniaków, powoływanych pod broń na konkretną wypra­ wę, jakkolwiek w pałacu sułtańskim pełniła służbę stała gwardia przy­ boczna. Rijkloff van Goens utrzymywał w roku 1656, że susuhunan dy­ sponuje blisko milionem zdolnych do walki mężczyzn, figurujących w re­ gionalnych rejestrach wojskowych. Była to oczywiście wielka przesada, ale wojska Mataramu w siedemnastym wieku liczyły więcej ludzi niż którakolwiek z armii europejskich walczących w wojnie trzydziestoletniej. Ich główną broń stanowiły oszczepy, piki, miecze i krisy, czyli sztylety malajskie; Jawajczycy posiadali wprawdzie pewną liczbę dział i ręcznej broni palnej, nie mieli jednak wprawy w posługiwaniu się nimi. W 1645, to jest w roku śmierci susuhunana Agunga, hegemonia Ma­ taramu rozciągała się na całą Jawę, z wyjątkiem ziem stanowiących bez­ pośrednie zapiecze Batawii oraz sułtanatu Bantam w zachodnim rogu wy­ spy. Potęga Mataramu wywierała naturalnie duże wrażenie na posłach holenderskich na dwór sułtana oraz na tych Holendrach, których w la­ tach 1632—1651 przetrzymywano w pałacu jako więźniów, w samym jednak charakterze tego muzułmańskiego imperium tkwiły zarodki roz­ kładu, podobnie jak wcześniej w hinduistycznym królestwie Madjapahit. Sieć komunikacyjna była zła, gdyż bardzo nieliczne drogi w porze desz­ czowej nie nadawały się do użytku. Wszystkie rzeki biorące początek w środku kraju płynęły na południe i wpadały do Oceanu Indyjskiego, a na tamtych wybrzeżach nie istniały porty i wątłe tubylcze stateczki zwane prao w tym okresie rzadko się tam zapuszczały. Ożywiony ruch 199

towarowy panował na innych rzekach jawajskich, spływających na pół­ noc do Morza Jawajskiego, ale większość tych rzek była żeglowna tylko w określonych porach roku, a i wtedy małe statki nieraz żeglowały w gó­ rę tyle tygodni, ile dni płynęły w dół z prądem. Łańcuchy górskie izolo­ wały od siebie regiony kraju; aż do dziewiętnastego wieku nie posiadano tu urządzeń technicznych zdolnych przezwyciężyć te naturalne prze­ szkody. Nadmorskie sułtanaty na północy i wschodzie, podbite przez Mataram w okresie 1613—1645, doznały poważnych zniszczeń wskutek dzia­ łań wojennych, a zamieszkujące je ludy były bądź faktycznie, bądź po­ tencjalnie nieżyczliwie usposobione do swego suzerena. Wreszcie, pomimo że susuhunan gotów był mordować, skazywać na banicję i usuwać każ­ dego regionalnego zarządcę, którego posądzał o nielojalność, ci, którzy zarządzali odległymi okręgami, nieuchronnie próbowali zdobyć albo od­ zyskać niezależność, jak to stwierdził Rijkloff van Goens w roku 1680: „Jawajscy regenci, szczególnie w dalekich okręgach i w górach, pragną być, jak się zdaje, niezależnymi władcami i każdy z nich utrzymuje, że sam da sobie radę i przetrwa”. Usiłowania Amangkurata I zapobieżenia nieuniknionemu procesowi dezintegracji za pomocą polityki „siania postrachu”, stosowanej bez żad­ nych różnic wobec książąt krwi, arystokracji ziemiańskiej i dostojników państwowych, zaostrzyły tylko niezadowolenie z jego rządów. Kiedy ksią­ żę Madury imieniem Trunadjaja wzniósł sztandar buntu przeciwko susuhunanowi, zyskał sobie szerokie poparcie. Amangkurat I był zmuszony uciec ze swego pałacu i w roku 1677 zmarł w drodze na wybrzeże, zwró­ ciwszy się uprzednio do holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej z prośbą o interwencję w jego obronie. Dzięki zbrojnej interwencji Speelmana i van Goensa, Holendrzy istotnie, po zaciętych walkach i wbrew silnej opozycji, przywrócili tron Mataramu spadkobiercy zmarłego susununana. Zażądali jednak słonej ceny za swą pomoc w postaci ustępstw terytorialnych i przywilejów handlowych, i od tej pory stosunki między Holendrami i Mataramem ułożyły się na zupełnie innej płaszczyźnie. Podczas gdy w latach 1646—1677 Holendrzy tak dalece uznawali prawo susuhunana do najwyższego zwierzchnictwa nad Jawą, że od czasu do czasu wysyłali do jego pałacu poselstwa obładowane kosztownymi dara­ m i — podobnie jak do japońskiego szoguna w Edo za dynastii Tokugawa — to poczynając od roku 1677 susuhunan, zwracając się do gene­ ralnego gubernatora w Batawii, nazywał go swoim „opiekunem”, „oj­ cem”, a w końcu „dziadkiem”. Ponadto, holenderska interwencja z roku 1677 tylko odwlekła nieunikniony rozpad luźnej struktury wewnętrznej imperium Mataramu. Zawiści rozmaitych pretendentów do tronu i bunty wasalów przeciwko osłabionej władzy centralnej doprowadziły do odno­ wienia sporów o dziedzictwo, których szczytowym punktem stał się po­ dział królestwa i utworzenie w roku 1755 dwóch odrębnych państw — Surakarta i Djokjakarta. Kompania rozszerzyła w tym czasie swą hege200

monie na całą wyspę, spychając wszystkie sułtanaty jawajskie do pozy­ cji państw zależnych w sensie wasalstwa5. Należy z naciskiem zauważyć, że choć holenderska Kompania Wschodnioindyjska stała się na Jawie, Cejlonie i Molukach potęgą terytorialną, zawsze była obcym ciałem na marginesie społeczności azjatyckiej, nawet w tych regionach, którymi zarządzała bezpośrednio. Odnosi się to, natu­ ralnie, w jeszcze większym stopniu do krajów takich, jak Chiny i Japo­ nia, gdzie Holendrzy posiadali tylko normalne agencje handlowe, a na­ wet do południowych Indii, gdzie w pewnym okresie sprawowali władzę sądowniczą w niektórych okręgach i nad niektórymi ludami w najbliż­ szym sąsiedztwie swych fortów i faktorii. W siedemnastym i osiemna­ stym wieku społeczności azjatyckie — w Indonezji, Chinach, Japonii, In­ diach, Persji czy na Malajach — bynajmniej nie pragnęły się zmienić pod wpływem kontaktów z Europejczykami, przeciwnie, chciały zachować swe tradycyjne, statyczne formy. Pewne zmiany, rzecz jasna, nastąpiły wskutek presji i wpływów europejskich, takie na przykład, jak nawró­ cenie się większości mieszkańców Filipin na chrześcijaństwo w wyniku podboju tych wysp przez Hiszpanów. Jednak podstawowe czynniki spo­ łeczne, gospodarcze i religijne warunkujące strukturę społeczeństw azja­ tyckich pozostały nie zmienione aż do dziewiętnastego, a w wielu wy­ padkach do dwudziestego wieku, kiedy kolejno dawały się odczuwać re­ perkusje angielskiej rewolucji przemysłowej, rewolucji francuskiej i ro­ syjskiej rewolucji październikowej. O ile działalność holenderskiej Kom­ panii Wschodnioindyjskiej i jej europejskich rywali nie naruszyła pod­ stawowej struktury społeczeństw azjatyckich, o tyle wpływ europejskie­ go kapitalizmu kupieckiego i żeglugi dalekomorskiej odmienił w pewnych przypadkach azjatycki model handlu i przemysłu. Portugalczycy odkryli i wykorzystywali szlak morski z Europy dookoła Przylądka Dobrej Na­ dziei, ale po dotarciu do południowo-wschodniej Afryki płynęli dalej szla­ kami monsunowymi, wytyczonymi już dawno przez ich arabskich po­ przedników, prowadzących handel morski między Sofala i Kantonem. Zainaugurowana w latach 1564—1565 przez hiszpańską galeonę z Ma­ nili regularna linia transoceaniczna przez Pacyfik, łącząca Meksyk z Fi­ lipinami, była czymś zupełnie nowym; zapoczątkowała ona trwającą bli­ sko trzy wieki wymianę handlową amerykańskiego srebra na chińskie jedwabie. Bezwzględne wymuszanie przez Holendrów monopolu na han­ del korzeniami z Moluków, który w końcu siedemnastego wieku był już faktem dokonanym, odbiło się niekorzystnie na położeniu mieszkańców tych wysp i żeglarskich społeczności całego Archipelagu Indonezyjskie­ go. Dobrobyt nadmorskich państw na Jawie został poważnie podkopany 5 B.H.M. V 1 e k k e : Nusantara. A History of the East Indian Archipelago, Cambridge, Mass., 1945, s. 146—163, 201—213, doskonale przedstawia upadek państw indonezyjskich i podbój Jawy przez Holendrów. 201

INDYJSKI

6. Państwo Wielkiego Mogoła oraz europejskie forty i faktorie w Indiach i na Cejlonie, około 1700

wskutek ich podboju przez rolniczy sułtanat Mataram, który, po zdoby­ ciu przez Holendrów w roku 1641 sprzymierzonej z nim portugalskiej Malakki, wcale nie był skłonny do popierania handlu zamorskiego. Je­ żeli w pewnym okresie Jawajczycy podejmowali podróże morskie aż do Madagaskaru, który częściowo skolonizowali w wiekach średnich, i jeżeli 202

w szesnastym wieku ich flotylle od czasu do czasu zagrażały poważnie Malakce, to w roku 17G0 potęga morska Jawy należała do przeszłości. Speelman odnotował już w roku 1677,, że „wschodni Jawajczycy z Mataramu, poza wielką nieznajomością rzeczy morskich, nie mają teraz wcale własnych statków, nawet na niezbędne potrzeby”. Bantam w tym okresie próbował z dużym powodzeniem rozbudować tubylczą oceaniczną żeglugę handlową, ale podbicie tego sułtanatu przez Holendrów w latach 1682— —1684 położyło kres jej rozwojowi6. Poza wodami indonezyjskimi Holendrzy nie mogli narzucić monopolu handlu morskiego w żadnym innym rejonie i nawet nie podejmowali po­ ważnych prób w tym kierunku po fiasku polityki „siania postrachu”, sto­ sowanej przez Coena wobec chińskich dżonek handlujących z hiszpańską Manilą. Owszem, sporadycznie próbowali wywierać nacisk na władców indyjskich, z którymi wiedli spory handlowe, zagarniając ich statki lub w inny sposób nękając ich handel morski, jak to czynili Portugalczycy w szesnastym wieku. Wysiłki te nie przynosiły żadnych trwałych osiąg­ nięć, gdyż Holendrzy nie mieli w Indiach tak silnej bazy, jaką posiadali Portugalczycy w Goa. Faktorie holenderskie na wybrzeżach Malabarskim i Koromandelskim, czy to ufortyfikowane, czy nie, narażone były na niebezpieczeństwo odwetu ze strony potężnych władców indyjskich, któ­ rych stolicom położonym w głębi lądu, w przeciwieństwie do stolic nad­ morskich sułtanatów w Indonezji, nie zagrażała potęga morska Holen­ drów. Jedynie na Cejlonie ich polityka blokady wybrzeży odniosła zna­ czny sukces, udało im się bowiem odciąć dostęp do morza górzystemu królestwu Kandi. Na Wybrzeżu Koromandelskim napływ kapitałów ho­ lenderskich w związku z zakupami tkanin na potrzeby Indonezji pobu­ dził w istocie pewną liczbę bogatszych kupców indyjskich (i urzędników działających w charakterze kupców) do osobistego zaangażowania się w handlu morskim. Żegluga indyjska, która około roku 1600 ograniczała się do rejonu Zatoki Bengalskiej i Półwyspu Malajskiego, w końcu sie­ demnastego wieku rozszerzyła zasięg swego działania na Jawę, Borneo, Celebes i Filipiny. Holendrzy, rywalizując z Anglikami, stworzyli rów­ nież bodziec dla wielkiego wzrostu produkcji tkanin indyjskich, które znajdowały obecnie rynki zbytu nie tylko w Azji i Afryce Wschodniej, lecz także w Afryce Zachodniej, Europie i nawet Ameryce. Ilościowemu wzrostowi produkcji nie towarzyszyły jednak żadne znaczące zmiany w technologii wytwarzania7. Nowością wprowadzoną przez Holendrów w żegludze z Europy na Oce­ an Indyjski było prowadzenie wychodzących z kraju statków wschodnio6 Por. B. S c h r i e k e : op. cit., t. 1, s. 49—79; M.A.P. M e i l i n k - R o e l o f s z , op. cit., s. 269—294. 7 T. R a y c h a u d h u r i : Jan Company in Coromandel, 1605—1609. A study in the interrelations oj European commerce and traditional economies, The Hague 1962.

203

indyjskich trasą „ryczących czterdziestek”. Ten szlak oceaniczny odkrył Hendrik Brouwer w roku 1611, a sześć lat później Rada Siedemnastu oficjalnie go zaaprobowała. Po okrążeniu (albo wyjściu z) Przylądka Do­ brej Nadziei statki indyjskie brały kurs prosto na wschód i płynęły po­ między 36 a 42 stopniem szerokości południowej, aż do rejonu południo­ wo-wschodnich pasatów, gdzie kładły się na kurs północny, zmierzając do Zatoki Sundajskiej. Odkąd Holendrzy mocno się usadowili na Wscho­ dzie dzięki zawładnięciu Djakartą i przekształceniu jej, pod nową nazwą Batawia, w port przeładunkowy i główną bazę żeglugi, statki indyjskie wychodziły zazwyczaj z portów macierzystych w trzech kolejnych flo­ tyllach: Flotylla Kiermaszowa (Kermis) odpływała we wrześniu, Flotylla Bożenarodzeniowa — w grudniu lub styczniu, a Flotylla Wielkanocna — w kwietniu lub maju. Spośród tych trzech flotylli największe znaczenie miała Kiermaszowa, jeśli bowiem zawijała do Batawii w marcu lub kwie­ tniu, to można było jeszcze zdążyć przeładować towary przeznaczone dla najważniejszych rynków azjatyckich — Japonii, Chin, rejonu Zatoki Ben^ galskiej i Zatoki Perskiej — bez konieczności wyczekiwania na następny monsun południowo-zachodni. Powracające do kraju statki indyjskie wy­ chodziły zwykle z Batawii w dwóch flotyllach. Pierwsza wypływała z Za­ toki Sundajskiej pod sam koniec roku, druga zaś w miesiąc, dwa później, po nadejściu, wraz z północno-wschodnim monsunem, ładunków z Zatoki Bengalskiej, Chin i Japonii. Po roku 1652 zarówno flotylle wychodzące z kraju, jak i powracające, zatrzymywały się na ogół na Przylądku Do­ brej Nadziei. Podróż i w jednym, i w drugim kierunku trwała normalnie od pięciu i pół do siedmiu miesięcy, dłuższe podróże nie były czymś nie­ zwykłym, krótsze natomiast zdarzały się bardzo rzadko. Nicolaus de Graaff, piszący w szczytowym okresie potęgi i bogactwa holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, powiada, że rejsy z Ba­ tawii do Japonii, Chin, Bengalu, Wybrzeża Koromandelskiego i Sura tu były najzyskowniejsze i najbardziej popularne zarówno wśród kupców, jak i marynarzy. W tych ulubionych krajach można było daleko zaje­ chać z małą sumką pieniędzy, wszystko bowiem znajdowało się tam w obfitości i po taniej cenie, a handel „prywatny”, czyli kontrabanda, kwitł niezwykle bujnie. Stanowiło to jaskrawe przeciwieństwo stosun­ ków panujących na Molukach, gdzie Kompania surowo zastrzegała dla siebie zyski z handlu korzennego, a żywności było niewiele i żądano za nią wysokich cen. W molukańskich fortach i faktoriach śmiertelność by­ ła duża, toteż służba na tych wyspach nikogo nie nęciła, tym bardziej że władza wolała pozostawiać tam na czas nieokreślony ludzi, którzy już się zaaklimatyzowali, niż posyłać na ich miejsce nowych, mogących wkrótce umrzeć. Jak widzieliśmy, Kompania tylko z wielką trudnością zdołała wymu­ sić monopol korzenny na Molukach i Cejlonie, a gdzie indziej musiała się liczyć z aktywną konkurencją innych narodów europejskich albo 204

Azjatów. Na przykład, nawet po odebraniu Portugalczykom w latach 1661—1663 głównych pieprzodajnych obszarów na Wybrzeżu Malabarskim i po ujarzmieniu w roku 1684 handlującego pieprzem sułtanatu Bantam, Holendrzy mieli wciąż do czynienia z ostrą konkurencją Angli­ ków na zachodnim wybrzeżu Indii i na Sumatrze. Ponawiane co pewien czas przez Radę Siedemnastu plany zmonopolizowania europejskiego ryn­ ku pieprzowego nigdy nie doczekały się realizacji, a w roku 1736 angiel.ska Kompania Wschodnio indyjska importowała do Londynu tyle pieprzu, ile kompania holenderska uzyskiwała z całego archipelagu malajsko-indonezyjskiego. Przez cały wiek siedemnasty w handlu pieprzowym na Sumatrze bardzo aktywni byli również kupcy chińscy, a w latach trzy­ dziestych osiemnastego wieku chiński „intruz” przeszkodził Holendrom w uzyskaniu monopolu pieprzowego na Borneo8. Chociaż Rada Siedemnastu starała się oczywiście kupować tanio, a sprzedawać drogo, gdziekolwiek i kiedykolwiek jej się to udawało, nie zawsze było to możliwe lub pożądane, nawet mimo posiadania monopolu korzennego na Molukach. W roku 1673 komisja dyrektorów pisała do Batawii, że goździków „Kompania używała [dawniej] zamiast pieniędzy do wypłacania corocznych dywidend, wskutek czego cena ich bardzo spa­ dła, ale wzrosło przez to spożycie i [zwyczaj] ich używania rozprzestrze­ nił się na całą Europę”. Cztery lata później Rada Siedemnastu mogła ustalić cenę sprzedaży goździków w Europie w wysokości 75 stuiverów za funt, a od początku wieku osiemnastego taką samą cenę wyznaczono na gałkę muszkatołową. Dyrektorzy zdołali utrzymać tę cenę do roku 1744 i chociaż później zaznaczyła się lekka fluktuacja cen, Kompanii uda­ ło się zachować skuteczny monopol na korzenie molukańskie aż prawie do czasu jej rozwiązania. Kiedy magazyny w Niderlandach zapełniły się więcej niż po brzegi, zniszczono w roku 1635 nadwyżkę gałki muszkato­ łowej w ilości jednego i ćwierci miliona funtów, podobnie jak w dwa wieki później niszczono w Brazylii nadwyżki kawy. Holenderską Kompanię Wschodnioindyjską, jak i jej angielską rywal­ kę, założono głównie z myślą o handlu pieprzem i korzeniami, i przez pierwszą połowę siedemnastego wieku dwa te artykuły stanowiły bez­ względnie najcenniejszą część ładunków przywożonych przez nią do kraju. Jednakże zapotrzebowanie Europy na indyjskie tkaniny i ma­ teriały bawełniane w sztukach, jak również na jedwab surowy i tka­ niny jedwabne z Chin, Bengalu i Persji, sprawiło, że w roku 1700 to­ wary te wysunęły się na pierwsze miejsce przed pieprzem i korzeniami, .zarówno w kupnie, jak i w sprzedaży. Wiek osiemnasty był świadkiem 8 K. G l a m a n n , op. cit., passim; J. B a s t i n : The Changing Balance of the Early Southeast Asian Pepper Trade, Kuala Lumpur 1960; D.K. B a s s e t t : Dutch Trade in Asia, „The Journal of the South Seas Society”, t. 14, Singapore 1958, s. 110—118. 205

niesłychanego rozwoju handlu herbatą i kawą; te pobudzające używki zajęły ważniejszą pozycję w obrotach niż grupa artykułów tekstylnych, a względna wartość pieprzu >i korzeni spadała nadal. Rada Siedemnastu zaangażowała się dosyć późno w handel chińską herbatą, a jej zabiegi zmierzające do opanowania tego handlu przez ustanowienie w latach 1729—1734 bezpośrednich relacji żeglugowych między Niderlandami a Kantonem chybiły celu. Powróciła więc do swego dawniejszego zwy­ czaju sprowadzania herbaty via port przeładunkowy w Batawii, ale przez długi czas pozostawała na drugim miejscu za Anglikami. W osiemna­ stym wieku uprawa na wielką skalę kawy i trzciny cukrowej na Jawie zdobywała coraz większe znaczenie. W roku 1721 dziewięćdziesiąt procent kawy importowanej do Europy przez holenderską Kompanię Wschodnioindyjską pochodziło jeszcze z Wyspy Mocha u wybrzeży Chile, a tylko dziesięć procent z Jawy, w pięć lat później jednak stosunek ten był do­ kładnie odwrotny. W roku 1780 jawajski cukier i kawa miały dla Kom­ panii niemal równie wielkie znaczenie, jak w następnym stuleciu dla kró­ lestwa Holandii, w ramach „systemu upraw rolnych” van den Boscha. Zapotrzebowanie rynku europejskiego trzeba było jakoś godzić z po­ trzebami handlu między portami azjatyckimi, co oczywiście powodowało znaczne wahania w podaży i popycie. Według bardzo niedokładnych obli­ czeń, około dwóch trzecich ogólnej produkcji korzeni wywożono do Eu­ ropy, jedną trzecią zaś rozprowadzano w rejonach na wschód od Suezu, przy czym faktoria w Surat stanowiła przez długi czas najważniejszy punkt rozdzielczy goździków. Marzenie Coena o finansowaniu całego eks­ portu Kompanii do Europy z zysków z projektowanego przezeń monopo­ lu na handel między portami azjatyckimi nigdy się nie ziściło; Rada Sie­ demnastu zawsze jednak usiłowała wyciągnąć z krajów azjatyckich tyle, ile się dało złota i srebra, żeby móc zmniejszyć ładunki drogich metali przywożone na jej statkach z Europy. Do roku 1668 napływ srebra z Ja­ ponii zapewniał Holendrom wielką przewagę nad angielskimi konkurenta­ mi, nie byli bowiem tak uzależnieni jak tamci od dostaw srebra z Eu­ ropy i z hiszpańskiej Ameryki. Kiedy w tymże roku rząd japoński zaka­ zał eksportu srebra, holenderska Kompania Wschodnio indyjska zaintere­ sowała się japońskim złotem, które można było korzystnie wymieniać na Wybrzeżu Koromandelskim. Koniunktura oparta na złocie japońskim nie trwała długo i już w siedemdziesiątych latach siedemnastego wieku zastą­ piła je miedź, stając się kolejną „panną młodą, którą obtańcowujemy”, jak to metaforycznie wyraził generalny gubernator van Imhoff w roku 1745. Miedz japońska była przez blisko sto lat ostoją handlu Batawii z Nagasaki, dopóki po roku 1770 miedź szwedzka nie zaczęła w coraz większym stopniu przenikać na rynki azjatyckie. Rada Siedemnastu ob­ myślała co jakiś czas najrozmaitsze niewykonalne plany zapewnienia so­ bie monopolu na chińskie i japońskie jedwabie, nigdy jednak nie uda­ wało jej się osiągnąć wyłączności zakupów na żadnym z tych rynków. 206

W roku 1636 jako trzeci wielki obszar produkcji jedwabiu objawił się Bengal, a w końcu tego stulecia handel jedwabiem bengalskim przeróśł odpowiednie obroty handlowe Persji i Chin. W rejonie tym stale wzra­ stało zagrożenie holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej przez kon­ kurencję Anglików, którzy w roku 1740 wyraźnie zdystansowali tam swoich rywali. Z handlem tkaninami indyjskimi na Wybrzeżu Koromandelskim była podobna historia. W roku 1612 słusznie nazwano bawełnia­ ne tkaniny w sztukach, pochodzące z tego obszaru i z Gudżaratu, „lewą ręką” handlu kompanii holenderskiej na Molukach, którego „prawą ręką” były korzenie. Niezależnie od sprzedaży w Europie, rozmaite rodzaje tka­ nin indyjskich, poczynając od grubych „okryjzadków” przeznaczonych dla niewolników murzyńskich, a kończąc na najszlachetniejszych „lek­ kich materiałach dla lekkich kobietek”, sprzedawano bez trudności w ca­ łej prawie Azji „monsunowej” i na wybrzeżach podzwrotnikowej Afryki. Tkaniny te miały więc równie istotne znaczenie dla rozwoju handlu mię­ dzy portami azjatyckimi, jak złoto i srebro, toteż Holendrom i Anglikom zależało na zapewnieniu sobie ich zakupu w tym samym stopniu, co on­ giś Portugalczykom. Początkowo kompania holenderska miała przewagę nad angielską Kompanią Wschodnio indyjską na Wybrzeżu Koromandelskim, ale jej pozycja uległa tam poważnemu zachwianiu wskutek morderczych wojen w Golkondzie i dookoła tego państwa w ostatniej ćwierci siedemnastego wieku, w okresie gdy Anglicy górowali nad Ho­ lendrami pod względem zasobów kapitałowych. Lewa ręka holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej uschła i tutaj, podobnie jak w innych regionach Indii, a dawna supremacja handlowa Holendrów przeszła w ro­ ku 1740 w ręce kompanii angielskiej9. Poza pieprzem, korzeniami, tkaninami, herbatą, kawą i porcelaną, ho­ lenderska Kompania Wschodnioindyjska prowadziła oczywiście handel jeszcze wielu innymi towarami azjatyckimi. Oto niektóre tylko spośród wielu, jakie można by wymienić: indygo i saletra z Indii, japońskie wy­ roby z laki, słonie z Cejlonu, niewolnicy z Arakanu (Birma), Butungu i Bali. Brak tu miejsca na omówienie wszystkich odgałęzień handlu uprawianego przez Kompanię, ale na jeden z jego aspektów często nie zwraca się należytej uwagi, mianowicie na wszędobylstwo tak zwanego „prywiatnego handlu”, prosperującego równolegle do legalnej działalno­ ści haindlowej Kompanii. Dyrektorzy albo nie mogli, albo też nie chcieli płacić Większości swoich pracowników odpowiedniej pensji. Ponadto zna­ czną część ich skąpych poborów zatrzymywano w biurach krajowych Kompanii aż do wygaśnięcia terminu służby w tropikach, częścio­ wo jako zabezpieczenie przed dezercją. Poczynając od roku 1658 Rada Siedemnastu manipulowała również kursem wymiany waluty na nie­ 9 K. G l a m a n n tam źródła.

(op. cit.) i T. R a y e h a u d h u r i

(op. cit.) oraz wymienione

207

korzyść swych pracowników, licząc rix-dolara (wartego w Niderlandach 60 stuiverów) po 64 stuivery przy obciążaniu konta pracownika w księ­ dze płac. Praktycznie nikt nie mógł wyżyć z oficjalnej pensji, a cóż do­ piero mówić o zaoszczędzeniu czegokolwiek na przyszłość, po przejściu w stan spoczynku; przed rokiem. 1753 emerytury przyznawano tylko w zupełnie wyjątkowych okolicznościach. Rezultat był taki, że wszyscy, poczynając od generalnego gubernatora, kończąc na stewardzie kabino­ wym, handlowali na boku, a wszyscy inni o tym wiedzieli. Idąc za przykładem swych portugalskich poprzedników, Rada Siedem­ nastu zezwalała każdemu marynarzowi czy żołnierzowi na przywiezienie do kraju w kuferku morskim niewielkiej ilości wschodnich towarów o wartości raczej znikomej, przywileju tego jednak nadużywano nie­ zmiennie i z łatwością. Skargi na rozpowszechnienie prywatnego handlu zaczęły się w sierpniu 1603 roku, kiedy Kompania liczyła niewiele po­ nad rok istnienia. W sześć lat później dyrektorzy stwierdzali z rozgory­ czeniem, że „starsi kupcy, młodsi kupcy, szyprowie, oficerowie, ich po­ mocnicy i wszystkie inne osoby w służbie Kompanii” wykupują i przy­ wożą albo wysyłają do kraju „najlepszą i najszlachetniejszą porcelanę, wyroby z laki i inne osobliwości indyjskie, wbrew przysiędze złożonej przy zaangażowaniu”. Skargi takie przewijają się przez urzędową kores­ pondencję Kompanii aż po kres jej istnienia. Dyrektorzy dokonywali okresowo rewizji jakości i ilości artykułów, które wolno było przywozić do kraju w kuferku morskim bez opłaty celnej (albo częściowo bez cła), zawsze jednak zastrzegali prawo handlu najcenniejszymi towarami wy­ łącznie dla Kompanii. David Hannay tak się wyraził o podobnych prze­ pisach angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej: „Umysł królika śred­ niej wielkości mógł był przewidzieć, co wyniknie z tego; idiotycznego za­ rządzenia”10. Ludzie, którzy ryzykowali życie, żeby służyć w tropikach za pensję właściwie tylko nominalną, nie zamierzali zadowalać się „ła­ paniem much” czy „chrupaniem siana”; byli zdecydowani zbogacić się jak najrychlej. Ich przełożeni na Wschodzie na ogół wcale nie byli skłon­ ni ujawniać grzeszki swych podwładnych, sami bowiem prawie zawsze tkwili jeszcze głębiej w podobnych machinacjach. Okazji do oszustw i nadużyć było bez liku. Pomijając zwykłe łapowni­ ctwo i „wyduszanie” — jedno i drugie bardzo pospolite — w odleglej­ szych faktoriach można było stosunkowo łatwo „preparować” rachunko­ wość Kompanii. Koszt zakupywanych towarów można było obliczać po 10 D. H a n n a y , op. cit., s. 190—192. Potępienie prywatnego handlu i niektóre przykłady bezskutecznych przepisów Kompanii Wschodnioindyjskiej wymierzo­ nych przeciwko niemu, por. J.A. vań der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek..., t. 1, s. 11—12; t. 2, s. 442, 443, 514—516; t. 4, s. 28, 29; t. 7, s. 560, 561; Oost-Indisch-praetjen...; N. de G r a a f f : op. cit., 1703, s. 18—32; F. de H a a n Priangan..., t. 4, s. 214—217, 275 oraz Oud Batavia..., t. 2, s. 9—17; J. de H u l l u : De Matrozen..., s. 351—360.

208

fikcyjnie wysokich cenach i tak właśnie księgować; towary skradzione lub uszkodzone można było wyceniać znacznie powyżej ich rzeczywistej wartości; koszty podróży i diety można było rozdymać tak, jak w na­ szych czasach rozliczenia z delegacji służbowych; koszt materiałów bu­ dowlanych i płace robotników można było wyliczać na podstawie cen i stawek wyższych niż wypłacane rzeczywiście. Niektórzy pracownicy Kompanii Wschodnioindyjskiej pożyczali pieniądze na procent chińskim i innym azjatyckim kupcom, nawet gdy miało to oznaczać, że (na przy­ kład) cena pieprzu skoczy w górę wskutek konkurencyjnych ofert i że Kompania będzie musiała płacić na wolnym rynku więcej za ten towar. Inni pracownicy uprawiali handel w imieniu kupców azjatyckich albo do spółki z nimi, choć jedno i drugie byłoi surowo zakazane. Już w roku 1652 holenderska Kompania Wschodnioindyjska zabroniła swym praco­ wnikom przekazywania do Europy prywatnego majątku za pomocą we­ ksli wystawianych na angielską Kompanię Wschodnioindyjską, mimo to jednak pracownicy obu kompanii nadal korzystali z usług obcej insty­ tucji w celu przekazywania w ten sposób swoich nielegalnych zysków. W drugiej połowie osiemnastego wieku proceder ten stał się przyczyną wielkiego skandalu. Johan Ross, agent holenderskiej Kompanii Wschod­ nioindyjskiej w Bengalu, zarobił co najmniej pół miliona rupii na prowi­ zjach pobieranych od sum, które pracownicy angielskiej John Company wysyłali potajemnie do Anglii za pośrednictwem holenderskiej Jan Compagnie i banków amsterdamskich11. Bardzo mało się troszczono o utrzymywanie w tajemnicy prywatnego handlu, który kwitł wśród przebywających na Wschodzie Europejczy­ ków od czasów Vasco da Gama aż do początków dziewiętnastego wieku. Liczni pracownicy holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, którzy po powrocie do Europy ogłaszali drukiem swoje wspomnienia, wyja­ śniali całkiem po prostu, jak i kiedy wystrychnęli na dudków (albo przekupili) urzędników Wydziału Finansowego Kompanii w Batawii, albo też jak przemycili kontrabandowe towary w swoich kuferkach morskich przez regionalne Domy Indii w Niderlandach, pod samym nosem kontro­ lujących dyrektorów. Trzeba przyznać, dla osłabienia wymowy tego sta­ nu rzeczy, że Rada Siedemnastu, mimo iż potępiała w najostrzejszych słowach proceder prywatnego handlu i piorunowała przeciwko niemu w wielu kolejnych zarządzeniach, często patrzyła przez palce na to, co się działo. Postawa urzędników kontroli bywała również bardzo rozmaita, zależnie od indywidualnego charakteru i aktualnego nastroju, „czasem surowsza i bardziej rygorystyczna niż kiedy indziej”, jak przyznawał 11 J.H. F u r b e r : John Company at Work, 1783—1793, Cambridge 1958, s. 78— —109. Zarządzenie Rady Siedemnastu z roku 1652 zakazujące pracownikom Kom­ panii na Wschodzie przekazywania pieniędzy do kraju za pośrednictwem angiel­ skiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, por. J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-lndisćh Plakaatboek..., t. 2, s. 180, 181. 14 — M o r s k ie i m p e r iu m ...

209

radca prawny Kompanii, Pieter van Dam, w swoich poufnych Beschryvinge. Opowiada on także, że dyrektorzy zastanawiali się od czasu do czasu, cży nie można by zlikwidować zgubnego zjawiska handlu prywat­ nego płacąc pracownikom wyższe pobory i wymagając od nich bardziej skrupulatnego przestrzegania regulaminu. Dodaje jednak, że dochodzili niezmiennie do wniosku, iż nawet wysokie płace „nie zmniejszą chciwo­ ści ich pracowników ani nie skłonią ich do lepszego wypełniania 'swego świętego obowiązku”. Niekiedy Rada Siedemnastu w kraju albo wyższe władze w Batawii rzeczywiście karały za co bardziej skandaliczne naruszenia przepisów Kompanii wymierzonych przeciwko prywatnemu handlowi, ale te prze­ jawy gorliwości okazywały się niezmiennie krótkotrwałe. Największe zyski nielegalne osiągano w dwóch rejonach — w Japonii i Bengalu, i tam także dochodziło do najgłośniejszych skandali. Żaden z tych kra­ jów nie podlegał władzy Kompanii, tym trudniej więc było poskromić przemyt i malwersacje jej pracowników, zwłaszcza że w tym procederze korzystali często z pobłażliwości lub współdziałania miejscowych urzęd­ ników, tłumaczy i kupców. Statki ładowane w Batawii z przeznaczeniem do Japonii bywały czasem tak „zapaskudzone” prywatnymi towarami, że nie mogły pomieścić wszystkich ładunków należących do Kompanii. Hendrik Gansius, kierownik faktorii w Deshima w latach 1681—1682, prze­ chwalał się po powrocie do Batawii, ż& za jego pobytu w Japonii handel prywatny przewyższał tam obroty Kompanii. W kilka lat później wy­ buchł okropny skandal, gdy władze japońskie zastosowały sankcje dyscy­ plinarne wobec kontrabandy uprawianej w Nagasaki, skazując na śmierć trzydziestu ośmiu Japończyków i deportując kierownika agencji holen­ derskiej (Opperhoofd) Andreasa Cleijera do Batawii z poleceniem, aby nie wracał do Japonii pod groźbą kary śmierci. W tym samym roku po­ dobna sensacja zdarzyła się w Bengalu, gdy przeprowadzający inspekcję komisarz generalny van Rheede tot Drakensteyn zwolnił z pracy kiero­ wnika faktorii nad rzeką Hugli i kilku jego podwładnych pod hańbiącym zarzutem uprawiania prywatnego handlu i sprzeniewierzenia funduszów Kompanii. Najbardziej poszukiwany towar w handlu prywatnym na ob­ szarze Bengalu stanowiło opium, można było bowiem kupować je tam po siedemdziesiąt albo siedemdziesiąt pięć rupii, a sprzedawano je w Bata­ wii po dwieście dwadzieścia do dwustu dwudziestu pięciu. W roku 1722 generalny gubernator Zwardecroon skazał na śmierć za kontrabandę dwadzieścia sześć osób, w tym jedenastu europejskich magazynierów; natomiast w roku 1731 Rada Siedemnastu odwołała niechlubnie general­ nego gubernatora i pewną liczbę wyższych urzędników, ponieważ byli bardzo poważnie wmieszani w działalność szajki przemytniczej. Dema­ skowanie tych i innych skandali nie przynosiło jednak trwałych rezulta­ tów i kontrabanda kwitła nadal w całej sieci fortów i faktorii Kompanii. Nicolaus de Graaff i inni, którzy mogli wypowiadać się na ten temat 210

autorytatywnie, utrzymywali, że świeccy kaznodzieje i pastorzy kalwiń­ scy często dokonywali tego rodzaju nadużyć na szkodę Kompanii. Nie­ które z tych twierdzeń można pominąć, jako trącące antyklerykalizmem, odsunąwszy jednak sumiennie na bok wszystkie złośliwe plotki, widzimy jasno, że w kościelnym pionie hierarchii Kompanii handel prywatny pro­ sperował tak samo, jak w innych pionach. Najgorszymi przestępcami przeciw obowiązującym przepisom byli ci funkcjonariusze, którym po­ wierzono obowiązek tępienia kontrabandy, poczynając od Europejczy­ ków zatrudnionych w Wydziałach Finansowych w Batawii i gdzie in­ dziej, kończąc zaś na azjatyckich żołnierzach z załóg łodzi strażniczych, które pilnowały załadunku i wyładunku statków. Prawie każdego z tych ludzi można było bezkarnie przekupić, a to, co Nicolaus de Graaff pisze o sposobie wsuwania złotych monet japońskich w rękę urzędnika Wy­ działu Finansowego w Batawii, nie w charakterze łapówki, lecz tylko pa­ miątki, dokładnie i zabawnie przypomina opis Francisco de Sousa Coutinho, dotyczący stosowanych w Holandii sposobów przekupywania: „Przepraszam, że Wam przeszkadzam, Panie. Wiem doskonale, że Wasza Łaskawość nie jest z tych, co przyjmują podarki. To tylko drobna pa­ miątka dla żony i dzieci Waszej Łaskawości”12. Prywatny handel i nieunikniony czynnik towarzyszący — nadużywanie stanowiska służbowego uznawano za jedną z głównych przyczyn upadku Kompanii Wschodnioindyjskiej w końcu osiemnastego wieku, kiedy to cynicy odczytywali jej holenderski skrót literowy VOC jako Vergaan Onder Corruptie (upadła wskutek korupcji). Nie wiadomo na pewno, jakie były rzeczywiście straty Kompanii z tego powodu; jej najnowszy historyk skłonny jest sądzić, że przesunięcia geograficzne popytu na ryn­ kach europejskich, zmiana warunków w Azji i zwiększenie się liczby kon­ kurencyjnych kompanii cudzoziemskich przyczyniły się do podkopania pozycji handlowej holenderskiej Kompanii w większym stopniu niż łapo­ wnictwo i przekupstwo wśród jej rzekomo „oszukańczych, leniwych i nie­ kompetentnych funkcjonariuszy”13. Twierdzenia, jakoby towary kontra­ bandowe na powracających do kraju holenderskich statkach indyjskich przekraczały wartość normalnych ładunków Kompanii, trzeba oczywiście traktować z rezerwą. Jednakowoż już w roku 1639 Rada Siedemnastu uskarżała się, że sklepy w Zjednoczonych Prowincjach są tak dobrze za­ opatrzone w artykuły kontrabandowe z Indii Wschodnich, iż regionalne izby mają trudności ze sprzedaniem przypadającej na nie urzędowo czę­ ści towarów Kompanii. Również krytycy holenderskiej Kompanii Wscho­ dnioindyjskiej zupełnie otwarcie utrzymywali u schyłku osiemnastego wieku, że prywatny handel i korupcja jej pracowników na Wschodzie przynoszą więcej szkody niż podobne praktyki uprawiane powszechnie 12 N. de G r a a f f : op. cit., 1703, s. 25, 26. Opis Sousa Coutinho sposobów sto­ sowania przekupstwa w północnych Niderlandach, por. s. 53. 13 K. G 1a m a n n, op. cit., s. 261—265. 14*

211

w angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej; jest to jednak coś, czego znowu nie da się właściwie udowodnić, brak bowiem dokładnych szacun­ ków sum, o jakie chodziło w obu kompaniach. Warto również wspomnieć, że — jak zaznacza profesor Coolhaas — korupcja w angielskiej Kom­ panii Wschodnioindyjskiej osiągnęła największe rozmiary prawdopodo­ bnie w najlepszym (rzeczywiście lub pozornie) okresie tego towarzystwa handlowego, mianowicie w drugiej połowie osiemnastego wieku. Nie potrzeba chyba dodawać, że wśród pracowników holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej handel prywatny kwitł tak samo jak na Wschodzie i z tych samych zasadniczych powodów: absolutna niewystarczalność miesięcznych płac; niepewność życia w tropikach; kusząco ła­ twe sposobności szybkiego wzbogacenia się nieuczciwymi metodami; po­ wszechne przekonanie, że ,,na południe od równika nie ma Dziesięciorga Przykazań”. Dyrektorzy Kompanii Zachodnioindyjskiej, podobnie jak ich koledzy z Kompanii Wschodnioindyjskiej, wydawali drobiazgowe prze­ pisy mające na celu zahamowanie kontrabandy i grozili okropnymi ka­ rami w razie przyłapania winnych przestępstwa, sankcje te okazały się jednak równie bezskuteczne na wybrzeżach Atlantyku, jak na wybrze­ żach Oceanu Indyjskiego i Morza Południowochińskiego. Tak samo jak w siostrzanej kompanii, pracownicy wydziałów finansowych i inni fun­ kcjonariusze Kompanii Zachodnioindyjskiej, odpowiedzialni za egzekwo­ wanie przepisów przeciwko przemytowi, najłatwiej przyjmowali łapówki i „dawali się przekupywać na wszelkie sposoby”14. Podział obowiązków służbowych między pracowników faktorii był oczywiście różny, zależnie od liczebności personelu i znaczenia danej miej­ scowości. Na przykład w niektórych mniejszych agencjach na Molukach utrzymywano tylko jednego lub dwóch Europejczyków, natomiast w umocnionym mieście portowym i garnizonowym mogło ich być kilku­ set. Szczegóły podane przez Daniela Havarta odnośnie do holenderskich faktorii na Wybrzeżu Koromandelskim około roku 1680 można uznać za dosyć typowe i streścić w następujący sposób. Główny kupiec albo inaczej faktor (Opperhoofd) załatwiał sprawy z kupcami indyjskimi, za­ mawiał tkaniny, miał pod swoją opieką skrzynię z pieniędzmi, przyjmo­ wał wpływy gotówkowe i upoważniał kasjera do dokonywania wypłat. Drugi rangą kupiec, zwany Tweede, prowadził księgi handlowe, nadzo­ rował składy i magazyny towarowe, pomagał w sprawdzaniu jakości tka­ nin i wypisywał faktury eksportowe. Korespondencję wychodzącą mu­ sieli podpisywać obaj kupcy, główny i drugi. Trzeci kupiec, jeśli takiego zatrudniano, spełniał wszelkie niezbędne prace i często powierzano mu zakup towarów w głębi kraju. Pomocnicy, kanceliści i pisarze pracowali 14 Korespondencja Rady Dziewiętnastu z gubernatorem i jego radą w Recife, 1638—1639, streszczenie {w:] H. W a t j e n : Das hollandische Kolonialreich in Brasilien. Ein Kapitel aus der Kolonialgeschichte des 17. Jahrhunderts, Den Haag 1921, s. 298—303. 212

w odpowiednim charakterze pod kierunkiem swych przełożonych. Zasada kontroli wewnętrznej była kamieniem węgielnym służby w obu kompa­ niach indyjskich. Kierownicze stanowisko nieodmiennie zajmował kupiec, zwykle w randze starszego kupca (Opperkoopman), i to nawet w osadach mocno ufortyfikowanych i obsadzonych silnymi garnizonami, takich jak fort Zelandia na Formozie, fort Belgica na wyspach Banda, Pulikat na Wybrzeżu Koromandelskim i Elmina w Gwinei15. Holendrzy na Wschodzie nie byli na ogół tak zamiłowanymi budo­ wniczymi zamków i fortyfikacji jak ich portugalscy poprzednicy; pozo­ stawione przez tych ostatnich twierdze pomniejszali zazwyczaj zaraz po ich zdobyciu, z myślą o oszczędnościach na garnizonie i działach potrzeb­ nych do obrony murów. Postąpili w ten sposób na przykład w Koczin i Kolombo, choć z drugiej strony zbudowali imponujące fortyfikacje na Formozie i na wyspach Banda; ich ruiny można było podziwiać jeszcze sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat temu. Najkosztowniejszy — i zarazem najbardziej bezużyteczny — był warowny zamek Naarden w Negapattinam (Wybrzeże Koromandelskie), który kosztował Kompanię około półto­ ra miliona guldenów i dlatego przezwano go „zamkiem o murach ze zło­ ta”. Czymś bardziej oryginalnym niż te zamki i forty było piętno archi­ tektury niderlandzkiej znad Morza Północnego, odciśnięte na wielu miej­ scowościach podzwrotnikowych, gdzie Holendrzy zakładali swe osady. Batawia i Recife to dwa wybitne tego przykłady, ale w licznych innych miejscowościach Holendrzy również kopali kanały i zakładali wysadzane drzewami ulice, na które spoglądały wysokie szczyty domów. „Samo mia­ sto — pisał Daniel Havart o faktorii w Pulikat w roku 1693 — nie jest niemiłe. Ma dużo ulic zamieszkałych wyłącznie przez Holendrów, a na kilku z nich wszystkie domy zbudowane są w specjalny sposób, na mo­ dłę holenderską, przed nimi zaś rosną w trzech rzędach drzewa; można tam zażywać miłego spaceru zarówno w dzień, jak wieczorem”. Wszędzie w tropikach handel miał przeważnie charakter sezonowy, szczególnie zaś w Azji, gdzie korzystał z odwiecznych szlaków morskich, narzucanych przez zmieniające się w półrocznym rytmie kierunki monsunów. Oznaczało to, że większość faktorii pracowała bardzo intensywnie w sezonie handlowym, natomiast po załadowaniu i odprawieniu statków nie było wiele do roboty aż do następnego sezonu. Oczywiście, kupcy nie­ koniecznie próżnowali w tak zwanym martwym sezonie. Musieli, sto­ sownie do nadarzających się sposobności, wyzbywać się nie sprzedanych towarów i starali się, na ile to było możliwe, gromadzić towary na eks­ port przed przybyciem statków z początkiem kolejnego sezonu. W tak 15 D. H a v a r t : Op-en ondergang van Cormandel, Amsterdam 1693, cz. 2, s. 26, cz. 3, s. 57. Odpowiedni podział obowiązków na wybrzeżu Gwinei, por. W. B o s ­ m a n : A New and Accurate Description of the Coast oj Guinea, 1704, London 1721, s. 81—89; K. R a t e 1 b a n d, op. cit., s. 1YIII—1X111.

213

ruchliwym porcie przeładunkowym jak Batawia w okresie 1620—1740 obowiązywały godziny urzędowania od szóstej do jedenastej rano i od trzynastej do osiemnastej. W roku 1740 ustalono dla wyższych urzędni­ ków godziny pracy od siódmej do jedenastej i od czternastej do siedem­ nastej, wielu z nich jednak, mimo ponawianych upomnień ze strony władz, nie przestrzegało punktualnej obecności. Życie w niektórych odle­ glejszych faktoriach i stacjach w głębi kraju, które po zakończeniu sezo­ nu handlowego miewały rzadkie kontakty z zewnętrznym światem albo były od niego całkowicie odcięte, można określić tylko jako najnudniej­ szy i najbardziej ponury kierat. To, co Thunberg pisał w listopadzie 1775 roku o codziennych zajęciach w Deshima po odpłynięciu statków holen­ derskich do Batawii, stosuje się, mutatis mutandis, do życia w wielu mniejszych agencjach, gdzie przebywało nie więcej niż dwunastu Eu­ ropejczyków. „Europejczyk, który tu siedzi, jest jakby umarły i pogrzebany w mro­ cznym zakątku świata. Nie dochodzą do niego żadne wiadomości; nie słyszy nic o wojnach ani o innych tragediach i nieszczęściach gnębiących i trapiących ludzkość; pogłoski o sprawach krajowych lub zagranicznych także nie radują ani nie dręczą jego uszu. Dusza zdolna jest tutaj tylko do jednego, a mianowicie do rozsądku (jeżeli w istocie zawsze posiada tę zdolność). Tryb życia Europejczyków jest poza tym taki sam, jak w in­ nych stronach Indii [= Azji], zbytkowny i nieregularny. Tutaj, podobnie jak w Batawii, co wieczór składamy wizytę szefowi, przespacerowawszy się przedtem kilka razy tam i z powrotem jedynymi dwiema ulicami. Te wieczorne wizyty trwają zwykle od godziny szóstej do dziesiątej, czasem do jedenastej lub dwunastej w nocy, co stwarza bardzo nieprzyjemny tryb życia, dobry chyba dla tych, którzy nie mogą spędzać czasu inaczej, jak tylko na monotonnym gadaniu i pykaniu fajki”. W dwadzieścia lat później kapitan Robert Perceval pisał o Holendrach zamieszkałych na Cejlonie, że rozpoczynają dzień od dżinu i tytoniu, a kończą na tytoniu i dżinie. Między jednym a drugim obżerają się, wałęsają bez celu, oddają się niezbędnej sjeście i załatwiają trochę spraw służbowych16. W fortach na Złotym Wybrzeżu i w domach nadzorców plantacji w Surinamie w ostatniej ćwierci osiemnastego wieku tryb ży­ cia Holendrów nie różnił się zasadniczo od wyżej opisanego. Fajka i butelka były nieodstępnymi towarzyszkami Holendrów na cerytoriach zamorskich, podobnie zresztą jak w Zjednoczonych Prowin­ cjach. „Nasz naród musi pić, albo umrze”, pisał w 1620 roku Jan Pieterszoon Coen, przy czym nie miał na myśli wody. Echem jego słów była notatka Rijkloffa van Goensa, gubernatora holenderskiego Cejlonu, który w roku 1661 zauważył z żalem: „Okazuje się — Boże, miej nas 18 C.P. T h u n b e r g , op. cit., t. 3, s. 63, 64; relacja Percevala [w:] P.E. P i e r i s : Ceylon and the Hollanders, Telippalai 1918, s. 166, 167. 214

w swej opiece — że nie można zmusić naszych ludzi, by stronili od pi­ cia”. W roku 1674 na trzystu czterdziestu mieszczan pracujących w Ba* tawii niezależnie i zyskownie było pięćdziesięciu trzech właścicieli szyn­ ków i winiarni; innymi słowy, co szósty albo co siódmy obywatel płci męskiej, nie zatrudniony bezpośrednio przez Kompanię, był zaangażowa­ ny bezpośrednio w sprzedaży napojów alkoholowych. Rada Siedemnastu pisała w roku 1647 do generalnego gubernatora i jego rady w Batawii, że przeciętny Holender wydałby ostatni grosz na kufel piwa. Do dyrekto­ rów doszła wiadomość, że Anglicy sprzedali w Batawii piwa za sumę odpowiadającą wartości stu dwunastu tysięcy hiszpańskich reali, i chociaż trudno im uwierzyć w tę informację, ,,jeżeli jest prawdziwa, to świadczy tylko o tym, że nasi ludzie nie mogą zapomnieć powietrza swej Ojczy­ zny”. W roku 1648 scharakteryzowano stu siedemdziesięciu członków gminy kalwińskiej w Nowym Amsterdamie (na wyspie Manhattan) jako „w większości bardzo nieoświeconych w sprawach religijnych i bardzo skłonnych do pijaństwa, której to skłonności ogromnie sprzyja siedemna­ ście funkcjonujących tu piwiarni”. Pewien podróżnik angielski określił w roku 1631 Jana Claeszoona van Campen, holenderskiego komendanta wyspy Saint Martin w Indiach Zachodnich, jako „jedynego trzeźwego Holendra, jakiego kiedykolwiek spotkałem”. Jest to niewątpliwie ilu­ stracja do powiedzenia: przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli, istnieje bowiem całe mnóstwo współczesnych świadectw na to, że Anglicy byli równie żarliwymi czcicielami Bachusa, jak Holendrzy. Daniel Havart, który pracował trzynaście lat (1672—1685) w holenderskich faktoriach na Wybrzeżu Koromandelskim, zaprzeczał z oburzeniem, jakoby jego ro­ dacy byli gorszymi pi jusami niż przebywający w Indiach Anglicy. Willem Bosman, przyjaciel Havarta pracujący na wybrzeżu Gwinei, zapewniał go w listach, że główną przyczyną wysokiego odsetka śmiertelności wśród Anglików w Afryce Zachodniej jest „nadmierne zalewanie się” „diabel­ skim trunkiem” zwanym poncz. Bosman przyznawał jednak, że również wśród holenderskich kupców w Gwinei nadmierne picie jest „za bardzo w modzie, a im wyższe dostają pobory, tym większe zdają się mieć pra­ gnienie”17. 17 Rada Siedemnastu do generalnego gubernatora i jego rady w Batawii, 5 paź­ dziernika 1647, „Tijdschrift Bat. Gen.”, t. 22, 1875, s. 539—541; D. H a v a r t, op. cit., cz. 1, s. 134, 135; A. E e k h o f : De Hewormde Kerk..., t. 1, s. 84, 115; W. B o s m a n : A New and Accurate Description..., 1721, s. 43, 44, 92, 93; F. de H a a n : Oud Batazńa..., t. 2, s. 132—135. C.N. P a r k i n s o n (Trade in the Eastern Seas, 1793—1813, s. 74) wykazuje, że w roku 1805 przywieziono do Indii przeszło trzy miliony butelek madery dla użytku kilku tysięcy zamieszkałych tam Anglików, nie licząc wielkich ilości czerwonego wina Bordeaux, koniaku i jasnego piwa Hodgsona, Czytelnicy pamiętników W. H i c k e y a (op. cit.) zgo­ dzą się ze mną, że to, najwidoczniej nie dające się zaspokoić, pragnienie wysko­ kowych napojów stanowiło równie charakterystyczny rys życia Anglików, jak i Holendrów żyjących na Wschodzie.

215

Nic łatwiejszego, jak mnożyć tego rodzaju cytaty z urzędowej i pry­ watnej korespondencji, a także z książek poświęconych opisowi życia Europejczyków w tropikach w siedemnastym i osiemnastym wieku, cał­ kiem niezależnie od niektórych rewelacyjnych statystyk dotyczących kolosalnego spożycia wina, wódki, araku i dżinu. Nie wydaje mi się prze­ sadą stwierdzenie, że większość zmarłych w tropikach Holendrów i An­ glików płci męskiej zapiła się na śmierć, nawet jeżeli uwzględnić odpo­ wiednio wielki haracz składany malarii i dyzenterii. Dwuwiersz wyryty na siedemnastowiecznym nagrobku na Wybrzeżu Koromandelskim po­ twierdza ten fakt, nie czyniąc żadnej obraźliwej różnicy między dwie­ ma tęgo popijającymi nacjami: Holender i Anglik byli tu i z braku piwa pili grog. Inną charakterystyczną cechą życia w podzwrotnikowych faktoriach i fortach Kompanii Wschodnioindyjskiej i Zachodnioindyjskiej było prze­ sadne zaabsorbowanie wyższych urzędników posiadanym stopniem służ­ bowym i pozycją towarzyską. Holendrzy w swoim macierzystym kraju mieli w wysokim stopniu rozwiniętą świadomość klasową i aż do bardzo niedawnych czasów zwracano się tam do zamężnej kobiety per Memouw, Juffrouw lub Vrouw, zależnie od tego, czy mąż jej był, powiedzmy, leka­ rzem, właścicielem sklepu kolonialnego czy też robotnikiem. Ale w po­ siadłościach zamorskich obu holenderskich kompanii indyjskich w ogóle, szczególnie zaś w Batawii, posuwano się do groteski w podkreślaniu róż­ nic klasowych i stopniowaniu pozycji społecznej, zwłaszcza w drugiej po­ łowie osiemnastego wieku. Hierarchia służbowa w holenderskiej Kom­ 216

panii Wschodnioindyjskiej była ściśle ustalona i drobiazgowo wyskalowana, podobnie jak hierarchia Kościoła rzymskokatolickiego, a kwestie stanowisk i porządku pierwszeństwa miały dla europejskich obywateli Eatawii takie znaczenie, jak powietrze dla życia. „Każdy osobnik zacho­ wuje się tak sztywno i oficjalnie, jest tak wrażliwy i czujny na wszel­ kie uchybienie jego przywilejom w tym względzie, jakby jego szczęście i nieszczęście zależały całkowicie od należytego ich uszanowania”, zau­ ważył w roku 1768 Stayorinus, a podobnie lekceważące uwagi wypowia­ dali w zasadzie wszyscy inni podróżnicy odwiedzający Batawię u schyłku osiemnastego wieku. Ubiór pracowników Kompanii (a także ich żon), liczba powozów lub innych pojazdów, jakie wolno im było posiadać, oraz dozwolony sposób ich przyozdabiania — te i sto innych spraw osobistych podlegało bez wyjątku najszczegółowszym przepisom, podobnie jak dość długa lista toastów wznoszonych na przyjęciach urzędowych i prywat­ nych. Porządek pierwszeństwa przy oficjalnych powitaniach, na obiadach proszonych i pogrzebach ustalony był z najbardziej drobiazgową do­ kładnością; dochodziło do zaciekłych kłótni i procesów sądowych, ile­ kroć zdarzyło się jakieś rzeczywiste lub tylko urojone naruszenie tych przepisów. Jeżeli wierzyć w tej kwestii licznym nieżyczliwym krytykom, to panie były najbardziej skłonne obstawać przy wszystkich i każdej z osobna prerogatywie związanej ze stanowiskiem ich mężów. „Przytrafia się nie­ rzadko — pisał Stavorinus — że dwie damy o tej samej pozycji społecz­ nej, spotkawszy się na ulicy w swych powozach, nie chcą jedna drugiej ustąpić pierwszeństwa, choćby były zmuszone czekać na miejscu godzi­ nami. Niedługo przed moim wyjazdem z Batawii zdarzyło się to dwóm żonom pastorów, które jadąc w swych powozach spotkały się przypadko­ wo na wąskiej ulicy i żadna nie chciała ustąpić, zatarasowały przejazd na cały kwadrans i przez ten czas wymyślały sobie nawzajem bardzo zja­ dliwie, używając wielce nagannych epitetów, przygadując sobie bez mi­ łosierdzia: «ty ladacznico» i «pomiocie niewolnicy»; matka jednej z tych dam była, zdaje się, niewolnicą, drugą zaś, jak słyszałem, mocno po­ dejrzewano, że zasługuje w pełni na pierwsze przezwanie. Wreszcie po­ jechały dalej łeb w łeb, nie przestając na siebie pomstować, aż znikły z oczu. Incydent ten jednak stał się okazją do wytoczenia przed radą sprawy, którą prowadzono z największą złośliwością i wytrwałością”18. Dalszym znamiennym rysem życia w Batawii, jak zresztą, w mniej­ szym lub większym stopniu, we wszystkich głównych ośrodkach euro­ 18 J.S. S t a v o r i n u s, op. cit., t. 1, s. 301—303. Niektóre typowe dekrety i prze­ pisy przeciwko zbytkowi, dotyczące pozycji społecznej i oficjalnego porządku pierwszeństwa, por. J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek..., t. 2, s. 111; t. 3, s. 47, 48, 536—538; t. 4, s. 75, 127—129, 149, 239—244; t. 6, s. 773—798; t. 7, s. 740—751. Sytuacja w północnych Niderlandach, por. G.J. R e n i e r, op. cit., s. 85. 217

pejskich w tropikach, było znaczenie, jakie przywiązywano do wystę­ powania z pompą i ceremoniałem, mając na celu przede wszystkim za­ imponowanie tubylczej ludności bogactwem i potęgą Białego Człowie­ ka. Portugalczycy wcześnie przyjęli taką postawę w „Złotej Goa”, gdzie wicekról utrzymywał dwór na poziomie, którego mógłby pozazdrościć niejeden monarcha europejski. Za przykładem Portugalczyków poszli rozmyślnie Holendrzy w Batawii, a później Anglicy w Kalkucie. W tego rodzaju otoczeniu szybko zaniknął wszelki ślad po kalwińskiej prosto­ cie; taki rzekomo pobożny generalny gubernator, jak Petrus Albertus van der Parra (1761—1775), żył w ostentacyjnym przepychu. Ilekroć generalny gubernator wyjeżdżał powozem, towarzyszył mu poczet bo­ gato przybranych forysiów i straży, a wszyscy, których mijał, musieli wysiadać ze swych pojazdów i kłaniać się nisko (albo wykonywać ce­ remonialny dyg, jeśli to były panie) z obnażonymi głowami. Kierowni­ cy nawet drugorzędnych faktorii, jak Tegenapattinam na Wybrzeżu Koromandelskim, pokazywali się publicznie ze świtą hinduskich chorą­ żych, trębaczy, muzykantów, z orszakiem dwudziestu zbrojnych i z ca­ łą gromadą kulisów, nie licząc straży przybocznej złożonej z dwunastu żołnierzy holenderskich. W roku 1678, zgodnie z instrukcją Rady Sie­ demnastu, zaprowadzono drastyczne oszczędności w placówkach Kom­ panii na Wybrzeżu Koromandelskim; Daniel Havart zapewnia, że wsku­ tek tego Kompania bardzo „straciła twarz” na tym obszarze i już nigdy nie odzyskała dawnego prestiżu. Naszkicowany wyżej zbytkowny tryb życia ograniczał się naturalnie do kilkuset kupców i wyższych funkcjonariuszy Kompanii. Nie mieli w nim udziału niżsi urzędnicy, żołnierze i marynarze, na których cięż­ ką dolę zwracałem uwagę już przedtem. Tu warto dodać, że żołnierzom w służbie Kompanii wymierzano kary równie surowe jak te, które sto­ sowano wobec marynarzy. Trwałe kalectwo żołnierza skazanego na „dre­ wnianego konia” lub jakąś inną, będącą wówczas w modzie, okrutną ka­ rę nie było wcale rzadkością. W roku 1706 generalny gubernator i jego rada postanowili, że w przyszłości należy z większym umiarem stosować karę „drewnianego konia” i chłostę; później wyszło zarządzenie, żeby nie poddawać żołnierzy karom hańbiącym, takim jak przemarsz skutej wspólnym łańcuchem grupy aresztantów przed frontem tubylców, a to „dla zachowania prestiżu Europejczyków”. Jednakże los najemnych żoł­ nierzy w służbie Kompanii Wschodnioindyjskiej, tak samo zresztą jak i Zachodnioindyjskiej, był nadal ciężki i niejeden podróżnik zaznaczał, że żołnierzy traktuje się niemal równie źle jak niewolników murzyń­ skich. Świadectwo Thunberga w tej materii jest dostatecznie jednozna­ czne, żeby je tutaj przytoczyć: „Pojąłem też obecnie przyczynę, dla któ­ rej Europejczyków, zarówno żołnierzy, jak marynarzy, traktuje się pod wielu względami gorzej i z mniejszym współczuciem niż nawet niewol­ ników. Jeśli chodzi o tych ostatnich, właściciel dba nie tylko, żeby byli 218

ubrani i nakarmieni, lecz podobnie, gdy zachorują, troszczy się, aby za­ pewnić im dobrą opiekę i odpowiednią pomoc lekarską. A ci pierwsi cho­ dzą w tym, co mają, to jest nago albo w takich łachmanach, które mimo wszystko chyba im nie przystoją; kiedy zaś który z nich umrze, mówi się pospolicie, że za dziewięć guldenów Kompania dostanie drugiego”19. Sporo żołnierzy w służbie Kompanii publikowało później swoje wspo­ mnienia z życia wojskowego na Wschodzie, jesteśmy również dobrze po­ informowani o życiu kupców, urzędników i marynarzy Kompanii dzięki ówczesnej literaturze podróżniczej oraz korespondencji prywatnej i urzę­ dowej, natomiast szczególnie mało informacji posiadamy o innej grupie pracowników Kompanii, mianowicie o tak zwanych ambachtslieden, to jest wykwalifikowanych rzemieślnikach i robotnikach. Wydaje się, że Holen­ drzy zatrudniali w Indiach Wschodnich więcej wykwalifikowanych rze­ mieślników europejskich niż Portugalczycy czy Anglicy. Początkowo byli to w większości cieśle okrętowi, uszczelniacze, taklarze i pomocniczy ro­ botnicy stoczniowi, ale od roku 1682 setki europejskich rzemieślników pracujących w „dzielnicy rzemieślników” w Batawii (Ambachtskwartier) reprezentowały niemal wszystkie specjalności. Można tam było znaleźć stolarzy, tokarzy w drewnie, meblarzy, kowali, płatnerzy, puszkarzy, odłewaczy i przecinaczy czcionek, murarzy, kamieniarzy, szklarzy, szew­ ców, krawców, farbiarzy i jubilerów, i tak dalej. Rzemieślnicy jednej specjalności mieszkali, pracowali i jadali razem, podlegając swemu przo­ downikowi, czyli nadzorcy, który był odpowiedzialny za europejskich rze­ mieślników oraz za szkolonych przez nich i mieszkających obok nich nie­ wolników Kompanii. Wielu spośród tych ostatnich osiągnęło dużą bie­ głość w swoim rzemiośle; hebanowe meble barokowe rzeźbione przez in­ dyjskich i indonezyjskich niewolników Kompanii odznaczały się wyso­ kim poziomem artystycznym i technicznym. Z biegiem czasu niewolnicy ci, lepiej ubrani, lepiej odżywiający się i mieszkający niż zwykli kulisi, zaczęli górować liczebnie nad rzemieślnikami europejskimi, ale jeszcze w roku 1759 w samej Batawii było tych ostatnich około czterystu. Wiele osad holenderskich, szczególnie faktorie na Wybrzeżu Koromandelskim i Cejlonie, posiadało także „dzielnice rzemieślników”, gdzie specjaliści europejscy i azjatyccy pracowali razem pod nadzorem holenderskich przodowników. W podzwrotnikowych fortach i faktoriach holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej również pracowali europejscy robotnicy 19 C.P. T h u n b e r g , op. cit., t. 1, s. 277. Wyroki sądów wojskowych w sie­ demnastym i osiemnastym wieku oraz surowość dyscypliny i kar w oddziałach wojskowych Kompanii Wschodnioindyjskiej, por. H.T. C o l e n b r a n d e r , op. cit., s. 216—230; W.P. G r o e n e v e l d t : De Nederlanders in China, 1601—1624, Den Haag 1898, s. 584—594; C.A.L. van T r o o s t e n b u r g h de B r u y n : De Hervormde Kerk..., s. 613, 618; J. de H u I l u : De handhaving der ordre... Żoł­ nierze w służbie Kompanii Zachodnioindyjskiej, por. C.R. B o x e r : The Dutch in Brazil..., s. 128—131. 219

i rzemieślnicy, nigdy jednak nie było ich tak wielu jak na Wschodzie i nie reprezentowali tak szerokiego zakresu specjalności. Obok rzemieślników zatrudnianych przez Kompanię Wschodnioindyjską, pewna ich liczba pracowała samodzielnie. Byli to Europejczycy, któ­ rzy wyjechali na Wschód jako pracownicy Kompanii, ale po wygaśnięciu umowy o pracę wycofali się ze służby, żeby urządzić się „na swoim”. Oni również zatrudniali u siebie niewolników wyszkolonych w rzemio­ śle i w osiemnastym wieku ta forma prywatnego przedsiębiorstwa, po­ pierana przez wielu wyższych urzędników wbrew zaleceniom Rady Sie­ demnastu, współzawodniczyła coraz skuteczniej z rzemieślnikami Kom­ panii. Działali również w swoich specjalnościach rzemieślnicy chińscy, zwłaszcza w Batawii, gdzie cieszyli się dobrą opinią jako artystyczni sto­ larze meblowi. Najlepsze wyniki w tej dziedzinie osiągali jednak nieza­ leżni rzemieślnicy syngalescy i tamilscy na Cejlonie i na Wybrzeżu Koromandelskim; pięknie rzeźbione przez nich barokowe meble indyjsko-holenderskie prześcigały najlepsze meble wykonywane przez niewolni­ ków Kompanii20. Kwestia rywalizacji niezależnych białych kupców i wy­ kwalifikowanych pracowników fizycznych z handlową i przemysłową strukturą Kompanii miała długą historię; najlepiej jednak rozważać ją w ścisłym związku z nieudanymi planami kolonizacji białych w rejonach podzwrotnikowych, o czym będzie mowa w następnym rozdziale. 20 V.I. van de W a l l : Het Hollandsche koloniale Barokmeubel, Den Haag 1939, s. 160—166; F. de H a a n : Oud Batavia..., t. 1, s. 351—360; t. 2, s. 21—24.

Rozdział 8

Asymilacja i segregacja

David Hannay, powołując się z pełnym podziwu uznaniem na De stille kracht holenderskiego powieściopisarza Couperusa, nazywa tę książkę „przekonującym studium ukrytej siły Wschodu, przenikającej i rozkła­ dającej [osobowość] Europejczyka, który nie potrafi albo nie chce trzy­ mać się w odosobnieniu i powyżej tych ras, nie mogących nigdy, nie­ zależnie od ich wrodzonych zalet, zjednoczyć się z jego rasą, lecz tylko zatruć ją i wypaczyć”1. Definicja ta i obrona apartheidu na długo przed jego oficjalnym wprowadzeniem w Afryce Południowej są wyrazem szkoły myślenia, którą można odnieść do pionierskiego okresu osadni­ ctwa europejskiego w strefie równikowej, przy czym była ona właściwa w większym stopniu Holendrom i Anglikom niż ich poprzednikom portu­ galskim i hiszpańskim. Przeświadczenie, że biały człowiek, zarówno ku­ piec, jak marynarz czy osadnik, powinien trzymać się „powyżej i osobno” od ras kolorowych, wśród których mieszkał, poruszał się i wiódł osobiste życie, pociągało za sobą naturalny wniosek, iż białe kobiety powinny emi­ grować do strefy równikowej w tej samej liczbie co mężczyźni. Więk­ szość kobiet jednak odnosiła się do tego niechętnie; nie po to zresztą za­ kładano wielkie kompanie handlowe — holenderskie, angielskie i francu­ skie — żeby popierać emigrację kobiet. Ponadto, wiele osób zawsze twierdziło, że białe kobiety rzadko się aklimatyzują w tropikach. Jedyną zatem nadzieję na stworzenie w tamtych rejonach ustabilizowanych i lo­ jalnych społeczności osoby te upatrywały w popieraniu mieszanych mał­ żeństw z miejscowymi kobietami, zawsze jednak pod warunkiem, że na­ wrócą się one przedtem na chrześcijaństwo — innymi słowy, wypowia­ dały się za polityką asymilacji, przeciwko polityce segregacji rasowej. Mimo że pierwsi dyrektorzy kompanii holenderskich — Wschodnioindyjskiej i Zachodnioindyjskiej — mogli kierować się stuletnim doświad­ czeniem narodów iberyjskich, nie wydaje się, żeby w ogóle poświęcili 1 D. H a n n a y , op. cit., s. 177. 221

uwagę tej kwestii, opracowując przywileje kompanii. Stanowisko dyrek­ torów wobec zagadnienia emigracji było chwiejne, aż do czasu gdy do­ świadczenie nauczyło ich, że byłoby rzeczą beznadziejną oczekiwać od uczciwych kobiet holenderskich, żeby emigrowały w zadowalającej licz­ bie do krajów tropikalnych, o których słusznie sądzono, że ludzie wy­ chowani w klimacie północnym umierają tam przedwcześnie. Dotkliwe uciążliwości długiej podróży morskiej były drugim potężnym czynnikiem odstraszającym, jakkolwiek odgrywał on większą rolę w odniesieniu do długiej trasy wokół Przylądka Dobrej Nadziei niż do krótszego szlaku w poprzek Oceanu Atlantyckiego. Wreszcie warunki, które zniechęcały wielu przyzwoitych Holendrów z klasy wyższej i średniej do wstępowa­ nia na służbę w jednej z dwóch kompanii indyjskich, stanowiły oczywi­ ście jeszcze poważniejszą przeszkodę dla emigracji kobiet z ich sfery. Jeżeli pracownicy obu kompanii byli w większości ludźmi nie posiadają­ cymi żadnych innych źródeł dochodu, to wiele kobiet przybywających do tropików odznaczało się bardziej awanturniczością niż cnotliwym ży­ ciem. Już w roku 1612 Pieter Both, pierwszy generalny gubernator Indii Wschodnich, doradzał Radzie Siedemnastu, żeby więcej nie zezwalała na emigrację z ojczyzny „kobiet lekkich obyczajów”, „albowiem jest ich już tutaj o wiele za dużo”. Kobiety te prowadziły życie skandaliczne i gor­ szące, „ku wielkiej hańbie naszego narodu”, wobec czego Both opowiadał się za małżeństwami mieszanymi z tuziemkami, na wzór Rzymian i Por­ tugalczyków, jako za znacznie lepszą alternatywą. Sugestię tę obwarowywał pewnym zastrzeżeniem, dodając, że kobiety muzułmańskie nie nada­ wałyby się na żony, ponieważ pozbywają się rozmyślnie płodu poczętego z chrześcijaninem, namawiał natomiast do małżeństw z „pogankami” albo z nawróconymi na chrześcijaństwo mieszkankami wyspy Ambon. Inni urzędnicy Kompanii Wschodnioindyjskiej występowali z podobnymi ra­ dami, a w latach 1612—1613 dyrektorzy upoważnili generalnego guber­ natora i jego radę do udzielania żonatym pracownikom, po wygaśnięciu umów o pracę, zezwoleń na osiedlanie się na Wschodzie. Pozwalano im handlować niektórymi artykułami, jak ryż, sago i bydło, co nie naruszało monopolu Kompanii na tak zyskowne towary, jak korzenie. Miano na­ dzieję, że wytworzy się w ten sposób warstwa wolnych obywateli, odpo­ wiednik casados (ludzi żonatych) lub moradores (osadników) w portugal­ skim imperium kolonialnym, i że w razie wojny można by nimi uzupeł­ niać lokalne garnizony Kompanii. Tak zwani wolni obywatele mieli być ściśle podporządkowani urzędnikom Kompanii oraz jej przepisom praw­ nym i regulaminom, przy czym dopuszczano ich obecność tylko na Molukach. Z biegiem czasu wolno im było osiedlać się w Batawii i na nie­ których innych obszarach, głównie w Malakce i na Cejlonie. W roku 1617 Rada Siedemnastu wydała zarządzenie, że wolni obywate­ le nie mogą zawierać związków małżeńskich bez zgody miejscowych 222

I

urzędników Kompanii; że wolno im się żenić z Azjatkami lub Euroazjatkami pod warunkiem, że są one ochrzczonymi po urodzeniu lub nawró­ conymi chrześcijankami; że ich dzieci „oraz niewolnicy, o ile to możli­ we”, mają być wychowywani w wierze chrześcijańskiej. Później wyszło dodatkowe zarządzenie, że Owe przyszłe żony mają biegle władać języ­ kiem holenderskim, a nie tylko portugalskim, który przez trzy wieki peł­ nił na wybrzeżach Azji rolę lingua franca, czyli wspólnego języka po­ rozumiewania się. Na wolnych obywateli nakładano surowe ogranicze­ nia w nabywaniu złota lub szlachetnych kamieni i w przekazywaniu ka­ pitałów do Europy. Tym, którzy ożenili się z Azjatkami, nie wolno było wracać do Europy i nawet mężowie białych kobiet, wsiadając na po­ wracający do kraju statek indyjski, mieli prawo zabrać tylko jeden ku­ fer z ubraniem i rzeczami osobistymi. Zakaz zabierania z sobą do Euro­ py kolorowych żon, jakkolwiek ponowiony w roku 1650 i potem znów w 1713, w nielicznych indywidualnych przypadkach traktowano w koń­ cu bardziej liberalnie. Tak wiele jednak ustanowiono ograniczeń doty­ czących miejsca zamieszkania na Wschodzie, sposobów utrzymywania się i zachowania wolnych obywateli, że określenie „wolny” było i pozostało przez cały okres rządów Kompanii szczególnie nie na miejscu. Sytuacja tych obywateli była pod każdym względem mniej korzystna od położe­ nia funkcjonariuszy Kompanii, nie wyłączając pobłażliwości wobec uprawianego przez tych ostatnich przemytu i prywatnego handlu2. Wolni obywatele rekrutowali się w większości z kupców, drobnych urzędników, żołnierzy i marynarzy, którym wygasła umowa o pracę w Kompanii; jeżeli sądzić po powtarzających się narzekaniach kolejnych gubernatorów, to nie wydaje się, aby ich często nieuregulowany tryb życia ulegał poprawie pod wpływem małżeństwa. Generalny gubernator Reynst twierdził w roku 1615, że „szumowiny naszego kraju” żenią się z „szumowinami Indii Wschodnich”. Nieco później Laurens Reael i Steven van der Hagen utrzymywali, że większość wolnych obywateli to rozwiąźli pijanice, którym żaden szanujący się ojciec azjatycki nie ze­ chciałby oddać swej córki za żonę — tak jak oddawali je na Molukach trzeźwym portugalskim poprzednikom Holendrów. Oskarżano również wolnych obywateli o uprawianie piractwa, o handel z Anglikami i in­ nymi konkurentami Kompanii, wreszcie o przemyt korzeni i innych za­ kazanych towarów. 2 Powyższe i dalsze wywody, por. W.P. C o o l h a a s (wyd.): Generale Missiven van G.G. en radeii aan Heeren XVII, Den Haag 1960, t. 1, passim oraz Verloren Kansen, Groningen 1955, s. 11—16; H.T. C o l e n b r a n d e r , op. cit., passim; J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek..., t. 1, s. 46—49, 69, 82, 89, 238, 239, 254—256, 460; t. 4, s. 151; M.A.P. M e i l i n k - R o e l o f s z , op. cit., s. 227—238; S. A r a s a r a t n a m : Dutch Power..., s. 194—214; N.P. van den B e r g : Uit de dagen der Compagnie, Haarlem 1904, s. 30—63, 350—385; J.K.J. de J o n g e : De Opkomst..., t. 6, 1872, passim.

223

Rzeczywiste lub rzekome wykroczenia wolnych obywateli skłaniały wielu wysokich urzędników do wypowiadania się raz po raz za emigra­ cją z Niderlandów par małżeńskich lub całych rodzin, jako za jedynym sposobem stworzenia na Wschodzie ustabilizowanej, godnej zaufania społeczności holenderskiej. W roku 1623 gorliwym zwolennikiem takiej polityki okazał się sam Coen. Jak wielu jego współczesnych, był zdania, że Zjednoczone Prowincje są niebezpiecznie przeludnione i że można by stosunkowo łatwo zorganizować emigrację na dużą skalę do Indii Wscho­ dnich i Zachodnich. W zachodniej części Jawy jest dosyć miejsca dla „wielu setek tysięcy ludzi”, oświadczył optymistycznie; dodał przy tym, że „gleba jest wyjątkowo urodzajna, woda bardzo smaczna, klimat zdrowy i umiarkowany, morze bogate w ryby, a ziemia nadaje się do hodowli wszelkiego rodzaju bydła”. Coen podzielał niechęć i pogardę swych po­ przedników dla poziomu moralnego współczesnych mu wolnych obywa­ teli i podkreślał z naciskiem konieczność zachęcania uczciwych, zasob­ nych rodzin mieszczańskich do emigracji z Niderlandów wraz z ich pry­ watnymi kapitałami. Zapał Coena udzielił się przejściowo Radzie Siedem­ nastu, która próbowała werbować rodziny odpowiednie dla emigracji na Wschód, odzew jednak był bardzo nikły. Oblężenie Batawii przez sułtana Mataramu w roku 1628 oraz wysoki stopień śmiertelności wśród Holendrów, spowodowany malarią, dyzenterią i innymi chorobami tropikalnymi, musiały z czasem przekonać Coena, że jego optymizm co do zachodniej Jawy jako krainy odpowiedniej dla osadnictwa Europejczyków został całkiem błędnie ulokowany. Ponadto widoczne już było, że wolni obywatele nie są zdolni konkurować w han­ dlu z Chińczykami, jeżeli warunki tej konkurencji są bliskie wyrównania, bez żadnych przywilejów po ich stronie. Nic też nie zachęcało bogatych lub zamożnych ojców rodzin w Zjednoczonych Prowincjach, by emigro­ wać do tropików, skoro mogli na miejscu zbijać pieniądze na handlu wschodnim, inwestując w holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej (albo nawet w cudzoziemskich Kompaniach Wschodnioindyjskich). Co się tyczy „pracujących biedaków”, to ci, którzy nie mogli znaleźć pracy w Niderlandach, woleli przeważnie szukać szczęścia w krajach bliższych ojczyzny, niż wybierać się w odstraszającą podróż morską do Cieśniny Sundajskiej. Liczba oczekiwanych emigrantów ograniczała się zatem do ludzi, którzy wstępowali na służbę Kompanii w charakterze kupców, żoł­ nierzy lub marynarzy. Ogromna ich większość nie miała bynajmniej za­ miaru spędzić reszty życia w Indiach i była zdecydowana możliwie jak najprędzej powrócić do kraju. Holendrzy stanowili pod tym względem jaskrawe przeciwstawienie swych portugalskich poprzedników i współ­ czesnych, którzy jako koloniści głębiej zapuszczali korzenie. Kapral Johann Saar, który przez kilka lat uczestniczył w walkach przeciwko Por­ tugalczykom na Cejlonie, pisał o nich w roku 1662: „Gdziekolwiek raz przybędą, zamierzają tam osiąść do końca życia i nigdy nie myślą o po­ 224

wrocie do Portugalii. Holender zasię, przybywszy do Azji, myśli sobie:, jak tylko upłynie sześć lat służby, wrócę znowu do Europy”3. Wresz-; cie — a nie jest to najmniej ważne — Rada Siedemnastu z niepokojem myślała o zezwoleniu na udostępnienie wolnym obywatelom w jakiejś rozsądnej skali handlu między portami azjatyckimi,. jak doradzali nie­ którzy zwolennicy kolonizacji. Krępujące ograniczenia działalności han­ dlowej wolnych obywateli stwarzały wystarczającą przeszkodę dla po­ wstania żyjącej w dobrobycie społeczności holenderskiej. Plany popierania osadnictwa i rozbudowy holenderskich społeczności; rolniczych w strefie równikowej skończyły się również fiaskiem. Rzecz, zrozumiała, że chłopskie rodziny myślały z niechęcią o emigracji z Ni­ derlandów do tych nieznanych i niezdrowych krajów; żołnierze zaś, ma­ rynarze i drobni urzędnicy po wygaśnięciu terminu służby w Kompanii, nie nadawali się oczywiście do uprawiania roli w tropikach. Nie mogli się spodziewać, że potrafią współzawodniczyć z chińskimi ogrodnikami, sprzedającymi swój towar po domach i na targu, którzy osiedlili się wkrótce w Batawii i gdzie indziej; nie mogli również skutecznie konkuro­ wać z wykwalifikowanymi robotnikami azjatyckimi, zarówno niewolni­ kami, jak i wolnymi, których nie brakowało w różnych zawodach i rze­ miosłach. Większość orędowników rozwoju europejskiego rolnictwa w tro­ pikach nie miała co prawda na myśli tego, żeby europejski chłop-emigrant osobiście trudził się na roli; byli zdania, że powinien tylko,instru­ ować i dozorować pracujących pod jego kierunkiem robotników rol­ nych — Chińczyków lub niewolników. W praktyce jednak projekty te nie doczekały się nigdy realizacji na wschód od Przylądka Dobrej Na­ dziei. W istocie jedyną pracą, którą wolni obywatele podejmowali z pe­ wną dostrzegalną dozą zapału, było prowadzenie szynków; uskarżali się na to nieustannie wyżsi urzędnicy zarówno Kompanii Wschodnioindyjskiej, jak Zachodnioindyjskiej. Od Manhattanu po Moluki lokale alkoho­ lowe zajmowały poczesne miejsce w życiu Holendrów w koloniach4. Pomimo fiaska ambitnych planów Coena, do pomysłu holenderskiego, osadnictwa w tropikach na dużą skalę powracano później od czasu do czasu, zarówno w Niderlandach, jak i w Indiach, nigdy jednak nie zreali­ zowano skutecznie tych zamierzeń. Pieter de la Court oświadczył w roku 1662, że „pomysłowi, oszczędni i pracowici Holendrzy, dzięki tym szcze­ gólnie im właściwym cnotom, nadają się bardziej niż którykolwiek inny naród na świecie do zakładania kolonii i zamieszkiwania w nich, jeżeli pozostawi się im swobodę użyźniania ich ku własnemu pożytkowi”. Od3 Reisbeschryving van J.J. Saar, Amsterdam. 1671, s. 72. Por. także uwagi Ge­ rarda Demmera w tym samym duchu [w:] J.K.J. de J o n g e : De Opkomst...,t. 6, 1872, s. IX—X. " 4 Por. H.T. C o l e n b r a n d e r , op. cit., s. 408; E. R e i m e r s (wyd.): Selections from the Dutch Records of the Ceylon Government, t. 3: Memoirs oj Rijkloff van Goens, 1663—1675, Colombo 1932, s. 24, 34, 54. 15 — M o r s k ie i m p e r iu m ...

225:

rzucał rozpowszechnioną opinię, jakoby „nasz naród odczuwał wrodzony wstręt do rolnictwa, był całkowicie niezdatny do zakładania kolonii i za-; wsze miał skłonność do handlu”. Dowodził, że nie tylko istnieje w Ni­ derlandach nadwyżka ludności robotniczej, zarówno holenderskiego po­ chodzenia, jak i cudzoziemskich (głównie niemieckich) imigrantów, która byłaby rada wyemigrować, gdyby jej w tym dopomóc, lecz że ponadto, wielu członków elity mieszczańskiej, odsuniętych od udziału w oligar­ chicznych rządach, chętnie wyemigrowałoby wraz ze swymi kapitałami do kolonii, gdzie mogliby zainwestować je według swego przekonania. Czynnikiem odstraszającym przyzwoitych Holendrów — zarówno miesz­ czan, jak rzemieślników lub chłopów — od emigracji na obszary pozosta­ jące pod władzą Kompanii Wschodnoindyjskiej i Zachodnioindyjskiej by­ ła stosowana przez dyrektorów polityka restrykcji.. „Jest rzeczą pewną,że Dyrektorów [ — gubernatorów?] rzeczonych kompanii, marynarzy i żoł­ nierzy, jako też innych pracowników najmuje się do służby na tak trud-: nych i surowych warunkach i żąda się od nich takiego mnóstwa przy-: siąg, zagrażających karą utraty w całości płac i majątku, że bardzo nie­ wielu mieszkańców Holandii — z wyjątkiem tych, których zmusza zwy­ kła konieczność, albo jakichś biednych, ciemnych czy też rozwiązłych cudzoziemców o niewolniczych duszach — chce się oddać w tę ciężką niewolę”. Pieter de la Court twierdził, że tylko pracownicy wyższej rangi mieli możność dorobienia się wielkich fortun, a to dzięki wzajemnej po­ błażliwości dla dokonywania przez nich nielegalnych transakcji finanso­ wych i dzięki prywatnemu handlowi5. Rada Siedemnastu nie zawsze odnosiła się do Sprawy kolonizacji z taką niechęcią, jak to utrzymywał de la Court. Jeżeli poparcie dyrektorów dla ambitnych planów Coena z roku 1623 okazało się krótkotrwałe, to pbźhiej udzielili oni życzliwej uwagi i (przez czas jakiś) aktywnej po­ mocy skromniejszemu projektowi Johana Maetsuykera, dotyczącemu ho­ lenderskich kolonii w Batawii i na Cejlonie. W początkowym okresie swej -kolonialnej kariery Maetsuyker był zdecydowanym wielbicielem portugalskiego systemu kolonizacji, polegającego na zachęcaniu białych mężczyzn do żenienia się z Azjatkami lub Eurazjatkami i osiedlania sięna Wschodzie. Zaręczał, że potomstwo tych mieszanych małżeństw jest lepiej zaaklimatyzowane niż dzieci małżeństw czysto europejskich i że w trzecim lub czwartym pokoleniu niewiele albo wcale nie różni się ko­ lorem skóry od Holendrów czystej krwi. Przyznawał, że obecnie wielu spośród tych mieszańców wyrasta na nicponiów, przypisywał to jednak niedbałemu wychowaniu w domach, gdzie obecność niewolników była po­ wszechną regułą, nie zaś jakimś przywarom właściwym obcej rasie, Środ­ kiem zaradczym na ten stan rzeczy, dodawał, jest zakładanie dobrych szkół i właściwa opieka rodziców. Maetsuyker utrzymywał, że przy od5

22$

P. de la C o u r t , op. cit., 1702, s. 139—155.

powiędnie j zachęcie ze strony wysokich urzędników Kompanii — której to zachęty dotychczas brakowało w rażący sposób — wolni obywatele mogliby się ustabilizować jako szewcy, krawcy, kowale, płatnerze, jubi­ lerzy, stolarze, murarze i medycy. Twierdził nawet, że mogliby współza-; wodniczyć z Chińczykami w pracy na roli. Wytykał następnie, żę naj­ gorszymi wrogami wolnych obywateli są wyżsi, urzędnicy Kompanii, po­ nieważ popierają ich chińskich i w qgóle azjatyckich konkurentów zę, względu na „wyduszanie” i łapówki, które dostają od tych ostatnich. W okresie swego gubernatorstwa na Cejlonie (1646—1650) Maetsuyker usiłował wprowadzać w życie swoją teorię kolonizacji, przekonał się jedy­ nak, że wolni obywatele nie są zdolni rywalizować z miejscowymi „Mau­ rami”, czyli kupcami muzułmańskimi, przy szansach wyrównanych choć­ by w przybliżeniu. W tym czasie Rada Siedemnastu aktywnie popierała jego działalność na rzecz- kolonizacji bazującej na małżeństwach miesza­ nych, mimo to jednak, gdy ustępował ze swego urzędu w lutym 1650 roku* na całej wyspie było zaledwie sześćdziesięciu ośmiu żonatych wol­ nych obywateli. Jego następca, van Kittensteyn, należał do konkurencyj­ nej i liczebnie znacznie silniejszej szkoły myślenia, która głosiła, że. ho­ lenderscy osadnicy w Azji nigdy nie będą ciężko pracować i że ich azja-*! tyckie lub półazjatyckie żony są z natury zepsute i niemoralne. Po zdo­ byciu na Portugalczykach Kolombo i Jaffnyw latach 1656—1658, około dwustu Holendrów ożeniło się z kobietami pochodzenia indo-portugalskiego, które pozostały na wyspie z własnej woli lub pod przymusem. Zdobywca Jaffny, Rijkloff van Goens, który następnie pełnił przez, wiele lat funkcje gubernatora nadmorskich terytoriów Cejlonu, b y ł.także za­ palonym orędownikiem kolonizacji holenderskiej. Wobec braku białych kandydatek na żony dla wolnych obywateli, gotów był tolerować małżeństwa mieszane z kobietami syngaleskimi, tamilskimi i z ■Eurazjatkami/ Żądał jednak, żeby córki zrodzone z takich związków, wychodziły za mąż: za Niderlandczyków, „aby rasa nasza jak najmniej, się wyradzała”. Pomimo wysiłków podejmowanych przez tak silne indywidualności jak Maetsuyker i Rijkloff van Goens i pomimo nawet, że Rada Siedemnastu zgodziła się wypłacać każdemu holenderskiemu żołnierzowi czy maryna­ rzowi, który poślubiłby „tuziemkę” na Cejlonie, „umiarkowaną gratyfi­ kację” w wysokości dwumiesięcznych lub trzymiesięcznych poborów, pod koniec siedemnastego wieku rezultaty były bardzo mizerne. Wskazywały one całkiem wyraźnie, że wzorowana na modelu portugalskim koloniza­ cja holenderska na Wschodzie zawiodła. Większość wolnych obywateli nie potrafiła zarobić na przyzwoite życie ani wytworzyć dostatniej, so­ lidnej klasy średniej. Rijkloff van Goens zaobserwował ponuro, że na Cejlonie, podobnie jak gdzie indziej, prowadzenie szynków było jedynym zajęciem, do którego odnosili się ochoczo. We wszystkich innych zawo­ dach i rodzajach handlu okazywali się do niczego jako konkurenci Azja­ tów; a we własnych domach nie potrafili albo nie chcieli przezwyciężać 15*

227

silnych wpływów indo-portugalskich lub azjatyckich, wnoszonych i utrwalanych w następnym pokoleniu przez ich żony. Innymi słowy, wolni obywatele nie zdołali się przekształcić w kolonię z natury swojej h o l e n d e r s k ą i stworzyć zaczątka „Nowych Niderlandów” na Jawie, Cejlonie czy Formozie6. Krytycy tych nieudanych projektów kolonizacyjnych skłonni byli przypisywać ich niepowodzenie wyłącznie pijaństwu i rozwiązłości (albo lenistwu i rozrzutności) wolnych obywateli holenderskich, nie było to jednak w pełni sprawiedliwe. Po pierwsze, interesy materialne koloni­ stów kolidowały często z interesami Kompanii, i w takich przypadkach górę brały, rzecz prosta, te ostatnie. Mimo że Rada Siedemnastu spora­ dycznie wspomagała wolnych obywateli w różnych drobniejszych spra­ wach, nigdy nie zdobyła się na zaoferowanie osadnikom jakiejś naprawdę atrakcyjnej przynęty, takiej jak udział w handlu korzennym lub dostęp do bardziej zyskownych morskich szlaków handlowych do Japonii, Bengalu, Suratu i Persji. Po drugie, trudno się było spodziewać, by wolni obywatele mogli skutecznie konkurować z azjatyckimi kupcami i wę­ drownymi handlarzami, którzy znali o wiele lepiej wierzenia religijne, mowę, przesądy i całe środowisko swoich rodaków. Władze w Batawii i na Cejlonie wydawały niekiedy przepisy prawne dyskryminujące azja­ tyckich kupców, usiłując w ten sposób wesprzeć handel uprawiany przez wolnych obywateli; nie mogły jednak posuwać się na tej drodze zbyt daleko,, gdyż same były w pewnej mierze uzależnione od współpracy i usług kupców chińskich i muzułmańskich. Ponadto, łatwo było omijać takie przepisy za pomocą rozważnie stosowanego przekupstwa, co stwier­ dził Stavorinus przedkładając pewnemu urzędnikowi w Batawii skargę przeciwko chińskiemu właścicielowi domu gry. „W tej sprawie nie mogę nic zrobić — odpowiedział urzędnik. — Słyszycie, panie, że Chińczyk temu zaprzecza”. I to jest, dodaje Stavorinus z niezadowoleniem, „jedy­ na odpowiedź i jedyna satysfakcja, jaką można w takich przypadkach uzyskać od wykonawcy prawa, czego sam doświadczyłem”. Jeśli chodzi o pracę na roli, to szanse byłych żołnierzy europejskich na pomyślne współzawodniczenie z Chińczykami, Jawajczykami, Tamilami, Syngalezaini i Malajami w wyczerpującej harówce na polach ryżowych, pod tro­ pikalnym słońcem, były zaiste nikłe. Nic dziwnego, że próby generalnego gubernatora barona van Imhoffa osiedlania chłopów niemieckich na za­ pleczu Batawii nie przyniosły żadnych trwałych rezultatów. Wolni oby­ watele, którzy stali się ludźmi bogatymi — a niektórzy, szczególnie w Ba­ tawii, dochodzili do fortun — wycofali się byli ze służby w Kompanii 6 K,W. G u n a w a r d e n a : A New Netherlands in Ceylon. Dutch attempts to jóund a colony, during the jirst ąuarter century of their pówer in Ceylon, „The Ceylon Journal of Historical and Social Studies”, t. 2, 1959, s. 203—244; S. A r a s d r a t n a m , op. cit., s. 194—214; J.K.J. de J o n g e : De Opkomst..., t. 6, 1872, s. VI—XXX, szczególnie s. XIV—XV.

już po zrobieniu majątku, później zaś pomnażali go lub utrzymywali w nieuszczuplonym stanie pożyczając pieniądze na lichwiarski procent albo prowadząc handel prywatny7. Najbardziej rzucało się w oczy niepowodzenie holenderskich wolnych obywateli — tak samo zresztą jak i pracowników Kompanii — w nakła­ nianiu swych żon, Azjatek i pół-Azjatek, do wyrzeczenia się indo-portugalskiej kultury i obyczajów oraz do przyjęcia holenderskiego stylu życia. Korzystając przypuszczalnie z wcześniejszych doświadczeń Portu­ galczyków z małżeństwami rasowo mieszanymi, dyrektorzy Kompanii usilnie nalegali (w roku 1641), aby Holendrzy, którzy chcą się żenić z Azjatkami, wybierali sobie żony z rodzin należących do wyższej kasty albo zajmujących dobrą pozycję społeczną. Łatwiej było powiedzieć to, niż uczynić. Kobiety odpowiadające tym wymaganiom, zarówno wycho­ wane w hinduizmie, jak w islamie czy religii buddyjskiej, żyły w spo­ łecznościach, które akceptowały małżeństwa tylko wewnątrz ściśle okre­ ślonych grup. Każda Azjatka — może z wyjątkiem niektórych japoń­ skich i chińskich wyznawczyń buddyzmu — wchodząca w związki mał­ żeńskie poza obrębem własnej rasy, kasty czy religii traciła wszelkie pra­ wa do szacunku i względów ze strony swej rodziny i współrodaków — tak samo zresztą jak Europejka, która by z własnej woli poślubiła, powie­ dzmy, Turka, Hindusa lub Indonezyjczyka. Holendrzy na Wschodzie byli zatem nieuchronnie skazani na wybór żony, konkubiny czy nałożnicy spo­ śród pół-Azjatek albo kobiet niskiego czy wręcz niewolniczego stanu, jak to przed nimi czynili Portugalczycy. Poza tym Rada Siedemnastu wy­ dała zarządzenie nakazujące pracownikom Kompanii żenić się wyłącznie z kalwinkami (s. 223), takie ograniczenie zaś automatycznie wykluczało Azjatki z wyższych warstw społecznych, które bardzo rzadko nawracały się na chrześcijaństwo. Żony — czy towarzyszki życia — Holendrów, którzy zawarli małżeń­ stwo w Azji, były więc najczęściej pochodzenia indo-portugalskiego. A je­ śli nawet nie były, to wychowywały się pod silnym wpływem kultury indo-portugalskiej, z przyczyn opisanych w roku 1659 przez generalnego gubernatora Maetsuykera i jego radę w następujący sposób: „Językiem portugalskim łatwo jest mówić i łatwo się go nauczyć. Dlatego właśnie nie możemy przeszkodzić temu, by niewolnicy sprowadzeni tu z Arakanu [w dzisiejszej Birmie], którzy nigdy nie słyszeli słowa po portugalsku, (a nawet nasze własne dzieci), lgnęły do tego języka jak do żadnego inne­ go i przyswajały go sobie jak własny”. W roku 1674 Maetsuyker i człon­ kowie jego rady podtrzymywali nadal to defetystyczne stanowisko. Nicolaus de Graaff, Johan Splinter Stavorinus i wielu innych podróżników 7 J.S. S t a v o r i n u s , op. cit., t. 3, s. 393, 394; J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek..., t. 6, s. 44; F. de H a a n : Priangan..., t. 4, s. 93— —99; J.K.J. de J o n g e : De Opkomst..., t. 6, 1872, s. 125, 126.

229

odwiedzających Batawię w siedemnastym i osiemnastym wieku wypo­ wiadało się zgodnie co do tego, jak dalece-język portugalski pełni wciąż funkcję lingua franca w osadach holenderskich, pomimo podejmowa­ nych co jakiś czas przez władze prób wyparcia go na rzecz języka holen­ derskiego. Niemało Holenderek-czystej krwi europejskiej, urodzonych i wychowanych w Batawii, chętniej posługiwało się w mowie brazylijską odmianą portugalszczyzny niż swoim językiem macierzystym, w którym wysławiały się dosyć kulawo. Można by przypuszczać, że ich mężowie lub ojcowie nalegali na uży­ wanie w domu języka holenderskiego, najwidoczniej jednak nie nalegali. Jedną z przyczyn tego był fakt (odnotowany przez władze batawijskie w roku 1674), że Holendrzy w większości poczytywali sobie „niemądrze” za „wielki honor, iż potrafią mówić cudzoziemskim językiem” — inaczej niż przed nimi portugalscy budowniczowie imperium oraz po nich an­ gielscy i francuscy. Na inną, być może jeszcze ważniejszą przyczynę tego stanu rzeczy wskazywał w roku 1778 Stavorinus: „Żonaci mężczyźni nie bardzo się troszczą o swoje żony i nie okazują im szczególnego szacunku. Kzadko z nimi rozmawiają, w każdym razie nie o żadnych pożytecznych sprawach ani o takich, które by się tyczyły społeczności. Toteż po wielu latach małżeństwa panie te często nie wiedzą nic o święcie ani o [właści­ wym] zachowaniu się, zupełnie jak w dniu ślubu. Nie żeby im brakowało zdolności do nauki, ale że mężczyźni nie mają chęci ich uczyć”8. Tak więc Batawia i, w rozmaitym stopniu, inne osady holenderskie w Azji przedstawiały ciekawy obraz męskiej społeczności holendersko-kalwińskiej, połączonej dosyć żenująco więzami małżeńskimi ze społe­ cznością kobiet w większości pochodzenia indo-portugalskiego. Dziewczyn­ ki urodzone z mieszanych małżeństw były naturalnie podobniejsze do swoich matek — lub do nianiek-niewolnic, które je wychowywały — niż do ojców. W ten sposób elementy kolonialnej kultury indo-portugalskiej, wniesione przez pierwsze kobiety, które zamieszkały w domach Holen­ drów, utrwalały się dzięki przekazywaniu ich przez blisko dwa wieki ko­ lejnym pokoleniom. Nie wydaje się, aby z biegiem czasu uległy znacz­ niejszemu osłabieniu azjatyckie składniki tej kultury indo-portugalskiej w takich dziedzinach, jak potrawy, ubiory i odosobnienie kobiet, przypo­ minające harem lub hinduską zenana. Na dłuższą metę ta specyficzna atmosfera domowa musiała nieuchronnie oddziaływać w pewnej mierze także na mężów; toteż holenderskie osady w Azji w żadnym razie nie stanowiły „Nowych Niderlandów” w strefie równikowej, lecz Coraz bar­ dziej oddalały się od wpływów kulturalnych macierzystego kraju. 8 J.S. S t a v o r i n u s , op. cit., t. 1, s. 313, 314; K.W. G u n a w a r d e n a , op. cit., s. 203—244; C.R. B o x e r : Portuguese and Dutch colonial rivalry, 1641—1661, ,;Studia”, t. 2, Lisboa 1958, s. 1—42. Por. także uwagi Maetsuykera o popularności języka portugalskiego w Batawii [w:] J.K.J. de J o n g e : De Opkomst..., t. 6. s. 125 i B.H.M. V 1 e k k e : Nusantara..., s. 169.

280

Nicolaus de Graaff wpada niemal w histerię potępiając zarozumial­ stwo, rozmiłowanie w zbytku i zmysłowość zamężnych kobiet w Batawii w ostatniej ćwierci siedemnastego wieku, i to zarówno> Europejek, jak Eurazjatek i Azjatek. Mając na każde swe skinienie gromadę niewolnic i niewolników domowych, zachowywały się one jak księżniczki i nie ra­ czyły nawet podnieść z ziemi chusteczki. We wszystkim wysługiwały się niewolnikami, karząc ich niezwykle okrutnie za najdrobniejsze przewinie­ nie, często w ogóle za nic. Przejęły — albo zachowały — takie zwyczaje wschodnie, jak siedzenie ,,po turecku” na podłodze, zamiast normalnie na krześle, i jadły curry palcami, zamiast łyżką i widelcem. Między sobą rzadko albo wcale nie rozmawiały po holendersku, używając wyłącznie zepsutej portugalszczyzny brazylijskiej. Jedynymi tematami ich rozmów były drobne wykroczenia służby i smakowite potrawy, którymi zajadały się nieustannie. Ilekroć wybierały się do kościoła albo pokazywały mię­ dzy ludźmi, stroiły się w jedwabie, atłasy i klejnoty, a za nimi ciągnął orszak niewolników; w domu natomiast siadywały na podłodze w samej koszuli albo w zupełnie przezroczystej bieliźnie. Ich zarozumialstwo i aro­ gancja były trudne do zniesienia i ustępowały jedynie całkowitemu bra­ kowi ogłady towarzyskiej. Możliwe, że de Graaff w swoim Zwierciadle Indii Wschodnich trochę przesadzał i koloryzował, ale w sto lat później Dirk van Hogendorp, który sam ożenił się był z dziewczyną z Batawii, pisał z miejscowości Patna w Bengalu: „Wychowanie batawijskie to go­ rzej niż piekło, i prędzej ukręciłbym kark swemu pierworodnemu dzie­ cku, niżbym miał pozwolić, żeby zabrano je do Batawii”9. Nie należy, rzecz prosta, przyjmować zbyt dosłownie tych emocjonal­ nych wybuchów, zachowało się jednak mnóstwo innych przekazów współ­ czesnych świadczących o tym, że moralność i zachowanie wielu kobiet pochodzenia holendersko-eurazjatyckiego pozostawiały sporo do życze­ nia. Dokładnie to samo odnosiło się do kobiet pochodzenia indo-portugalskiego w Goa; ich wady podobnego rodzaju odnotowywali na pół z oburzeniem, na pół z zachwytem Linschoten, Pyrard de Laval, Jean Mocąuet i wielu innych podróżników odwiedzających „India Portuguesa”. Najistotniejsze przyczyny były w obu przypadkach bez wątpienia te sa­ me. Kobiety, o których mowa, albo zostały wychowane przez niewolnice domowe, albo też wyrwały się spod kontroli snołecznej tubylczych snołeczności, z których się wywodziły. Jedynie czas i pomyślne okoliczności mogły odmienić spowodowaną tym demoralizację, ale codzienne otocze­ nie i tryb życia owych kobiet w żadnym razie temu nie sprzyjały. Na do­ miar złego, według powszechnej opinii potomstwo tych mieszanych mał­ żeństw miało dziedziczyć ujemne cechy obu ras, nie dziedzicząc zalet 9 N. de G r a a f f , op. cit., 1703, s. 11—17; E. Du Perron i De Roos: Correspondentie van Dirk van Hogendorp met zijn broeder Gijsbert Kareł, 1783—1897, „Bijdragen tot de Taal-land-en Yolkenkunde...”, t. 102, 1943, s. 152.

231

żadnej z nich, przy czym wady przypisywano raczej krwi eurazjatyckiej niż;brakom wychowania. W rezultacie Holendrzy urodzeni i wychowani •w Europie zazwyczaj traktowali tych ludzi z niemałą dozą pogardy, utrwalając w ten sposób błędne koło. Holendrzy wychowani w ojczy­ stym kraju obdarzali swych „półindyjskich” krewniaków obelżywymi epitetami w rodzaju: „srokata szlachta”, „nie bielone portki”, „kruki”, a nawet „karaluchy”. Nicolaus de Graaff opowiada — a temu opowiadaniu możemy ze spo­ kojem dać wiarę — że zamężne kobiety z Batawii, wyjechawszy (lub po­ wróciwszy) ze swymi mężami do Europy, rzadko umiały się przystosować do skromniejszego stylu życia w Zjednoczonych Prowincjach. Gdy próbówały tyranizować holenderskie służące, tak jak przedtem tyranizowały swe niewolnice, szybko musiały rejterować i dochodziły do wniosku, że albo trzeba zmienić swe postępowanie, albo obchodzić się bez służącej. W większości żałowały już po krótkim czasie, że się w ogóle rozstały ze zbytkownym życiem na Wschodzie, a ten żal podzielali często ich mężo­ wie. W październiku 1656 roku Rada Siedemnastu pisała w strofującym tonie do Maetsuykera i jego rady w Batawii: „Z wielkim nieukontentowaniem zauważyliśmy, że wraz z ostatnią powracającą do kraju flotyllą przybyło tu dużo rodzin. Wiele z nich będzie tego gorzko żałować; ledwie bowiem zeszli na ląd, już chcą przeważnie zabierać się z powrotem do Indii, nie zawsze zaś zdarza się dla nich okazja powrotu. To dziwne, że nic się nie uczą na doświadczeniach swych poprzedników, zarówno wyż­ szych i niższych funkcjonariuszy, jak wolnych obywateli, którzy przy­ bywali tutaj w minionych latach, obecnie jednak robią co mogą, żeby znowu tam wrócić. [...] Tu wszystko jest drogie i kosztowne, a zarobku dla nich jakby nie było — nie mówiąc nawet o błyskotliwym zbytku, do którego przywykli w Indiach, a który tutaj jest dla nich niedostępny”. Taki stan rzeczy trwał tak długo, jak długo istniała Kompania Wschodnioindyjska10. Z drugiej strony, świadomość, że biała kobieta z dołów społecznych w Niderlandach ma wszelkie szanse złapania bogatego męża na Wscho­ dzie, była dla niejednej przedsiębiorczej ulicznicy ze środowiska robotni­ czego silnym bodźcem do podjęcia ryzyka i wybrania się w tamte strony, czasem w przebraniu marynarza lub w innym męskim ubiorze. Ten właś­ nie typ awanturniczych, lecz niepożądanych emigrantek miał na myśli generalny gubernator Jacąues Specx, pisząc do Rady Siedemnastu z cie­ śniny Downs (1 lutego 1629), w tydzień po wyjściu z Texel: „Załoga jest w najlepszym porządku i nie brak nam niczego, z wyjątkiem tylu uczci- * wych dziewcząt i kobiet, ile sprośnych dziwek i ulicznic wykryto (oby Bóg to naprawił) na wszystkich okrętach. Jest ich tak dużo i takie są , 10 Rada Siedemnastu do generalnego gubernatora i jego rady, 13 października 1656 [w:] N.P. van den B e r g , op. cit., s. 55, 56.

232

plugawe, że wstyd mi o tym mówić coś więcej”. Później dyrektorzy ściśle ograniczyli liczbę kobiet, którym zezwalano na wyjazd do Batawii, de Graaff zaś zapewnia, że gdyby nie byli tego uczynili, więcej kobiet niż mężczyzn znajdowałoby się na statkach. Była to oczywista przesada, wy­ daje się jednak, że stosunkowo znacznie więcej Holenderek dostawało się (lub usiłowało się dostać) na wychodzące z kraju statki indyjskie, niż Portugalek, Angielek czy Francuzek. Nic też dziwnego, że na holender­ skich statkach wschodnioindyjskich często uważano płynące nimi kobiety bądź za plagę piekielną, bądź też za nieprzezwyciężoną pokusę11. Brak przyzwoitych Holenderek, nadających się na żony dla żołnierzy, kupców, urzędników i osadników w holenderskiej Brazylii, był również przyczyną tego, że efemeryczna kolonia „Nowa Holandia” w Pernambuco nie zdołała dorosnąć do swej oficjalnej nazwy. Podobnie jak na Wscho­ dzie, wielu Holendrów w Brazylii i Angoli, wobec braku kobiet z Euro­ py Północnej, żeniło się z miejscowymi Portugalkami, które często mie­ wały w żyłach domieszkę krwi indiańskiej lub murzyńskiej. Pastorzy i wyżsi urzędnicy na ogół patrzyli krzywo na takie związki, słusznie uwa­ żając przechodzenie (lub powrót) mężów na wyznanie rzymskokatolickie za o wiele bardziej prawdopodobne niż pozyskiwanie w ich żonach lojal­ nych wyznawczyń kalwinizmu. Johan Maurits, hrabia Nassau-Siegen, który był gubernatorem holenderskiej Brazylii w latach 1637—1644, nie przestawał ostrzegać swych zwierzchników w Hadze i Amsterdamie, że jeśli nie będą przysyłać z kraju dostatecznej liczby protestanckich rodzin holenderskich, niemieckich lub skandynawskich, dla zastąpienia miejsco­ wych osadników portugalskich lub przemieszania się z nimi, to ci ostatni w głębi serca pozostaną zawsze Portugalczykami i przy pierwszej spo­ sobności podniosą bunt — co się też stało w czerwcu 1645 roku. W wojnie portugalsko-holenderskiej, która się z tego powodu wywiązała, sporo urzędników i kupców holenderskich, zajmujących kluczowe stanowiska w Pernambuco, Luandzie i Bengueli, a żonatych z Portugalkami, stanęło po stronie swych żon i ich religii, gdy przyszło wybierać między uzna­ niem zwierzchniej władzy króla Jana IV a zachowaniem wierności Sta­ nom Generalnym. Istniejące do dziś rodziny Wanderleyów w Pernambuco i van Dune’ów w Luandzie zawdzięczają swój początek zmianie przyna­ leżności państwowej swych przodków1 112*. 11 P. van D a m, op. cit., t. 1, s. 160; J. de H u I lu : De handhaving der ordre.., s. 536—538; R.A.M. I m m e l m a n : Hollandse matroosliedere op die Kaapvaart in die 17e en 18e eeuw, „Quarterly Bulletin of the South African Library”, nr 15, Cape Town 1960, s. 14, Vroue ais Matrose; N. de G r a a f f , op. cit., 1703, s. 16, 17. 12 Brazylijska rodzina van der Ley albo Wanderley (jak piszą się jej dzisiejsi członkowie), por. J.A. G o n s a l v e s de M e l l o : Tempo dos Flamengos..., s. 163, 164, oraz podane tam źródła. Archiwa Rady Miejskiej w Luandzie, które zbada­ łem w latach 1955 i 1961, zawierają liczne wzmianki o rodzinie van Dunne, po­ czynając od roku 1650.

233

O ile „Nowa Holandia”, głównie z powodu niedostatecznej liczby imi­ grantów protestanckich, nie mogła oprzeć się na dłuższą metę naciskom militarnym, społecznym i religijnym ze strony oddanej żarliwie katolicy­ zmowi ludności Pernambuco, o tyle zdawałoby się, że „Nowe Niderlandy” nad rzeką Hudson i na wybrzeżach wyspy Manhattan miały lepsze szan­ se. W każdym bądź razie koloniści holenderscy nie musieli tutaj walczyć z glebą i klimatem strefy równikowej ani z przewagą ludności rzymsko­ katolickiej, znaleźli się bowiem w warunkach naturalnych przypominają­ cych pod niejednym względem ich kraj macierzysty. Jeżeli gdzie, to właśnie tutaj można było założyć kolonię holenderską dającą osadnikom możność życia, pracy i oddawania czci Bogu prawie w taki sam sposób, jak to czynili w ojczyźnie. Pomimo chwiejnej polityki Rady Dziewiętna­ stu w odniesieniu do przedkładanych jej co pewien czas planów kolonizacyjnych i pomimo niechęci niektórych gubernatorów kolonialnych do przyznawania osadnikom takiego zakresu samorządu lokalnego, do jakie­ go byli uprawnieni, kolonia, jak twierdzono, liczyła w roku 1664, to jest w czasie przejmowania jej przez Anglików, dziesięć tysięcy dusz. Jest to oczywiście gruba przesada, w rzeczywistości bowiem Nowe Niderlandy stanowiły skąpo zaludnioną enklawę pośród znacznie ludniejszych, dy­ namicznych i rozwijających się osad Nowej Anglii. Tylko niewielu ludzi po obu stronach Atlantyku było zdania, że Stany Generalne zrobiły zły interes zrzekając się, na mocy układów w Bredzie (1667) i Westminsterze (1674), swych praw do Nowych Niderlandów w zamian za tytuł własności do podzwrotnikowej kolonii w Surinamie. Gdyby jednak Rada Dziewięt­ nastu i rząd niderlandzki udzieliły im pełniejszego poparcia, Nowe Nider­ landy zdołałyby może usprawiedliwić swoją nazwę w przypadku — trze­ ba przyznać, że mało prawdopodobnym — pozostawienia ich w spokoju przez Anglików. Walonowie i inni osadnicy nieholenderskiego pochodze­ nia, których było wielu wśród pierwszych kolonistów, przyjęli język ho­ lenderski, holenderskie wyznanie reformowane, jak również holenderski sposób bycia i obyczaje, jeżeli już przedtem ich nie mieli lub nie przy­ swoili. Wielu spośród ich potomków mówiło po holendersku aż do połowy osiemnastego wieku, a „Kościół reformowany w Ameryce” zgubił po­ przedzający przymiotnik „holenderski” dopiero w roku 186718. Ze względu na umiarkowany klimat Nowych Niderlandów można było znaleźć w Europie dostateczną liczbę kobiet gotowych tam wyemigrować, jakkolwiek we wczesnym okresie istnienia kolonii dochodziło oczywiście do mieszania się ras, o czym świadczy nazwa Dziwkarski Kanał (Hoeren-kill), nadana miejscowości, gdzie „Indianie byli na tyle wielkoduszni, że ofiarowywali naszym tutejszym Niderlandczykom swoje młode kobiety i córki”. Przede wszystkim jednak w tropikach było tak mało białych 18 A. E e k h o f : De Hervormde KerK...; J.F. J a m e s o n ratives of New Netherland...

(wyd. i tłum.): Nar-

kobiet, że Holendrzy musieli wynajdywać sobie towarzyszki łoża wśród tuziemek. Niektórzy czynili to z niechęcią, o czym świadczy przysłowie używane przez pracowników angielskiej John Company w Indiach: ,,Po­ trzeba jest matką wynalazków i ojcem Eurazjatów”. Holendrzy zamie­ szkali na Wschodzie wprawdzie rzadko żenili się z Azjatkami (w odróż­ nieniu od Eurazjatek), z którymi współżyli, ale też rzadko miewali za­ strzeżenia do trwałych związków pozamałżeńskich, czyli konkubinatu, jakkolwiek nie pozwalali sobie na to bez żadnych zahamowań, jak to czynili ich portugalscy poprzednicy. W osiemnastym wieku najchętniej wybierano na konkubiny niewolnice bugiskie z Celebesu, a to z powo­ dów, które Stavorinus wyjaśnia w swój niezrównany sposób: „Kobiety z plemienia Bugisów są na ogół o wiele ładniejsze od kobiet z któregokolwiek innego indyjskiego [ = azjatyckiego] narodu. Niektóre z nich uznanoby za piękności nawet w Europie, ze względu na owal twa­ rzy; gdyby tylko posiadały lilie i róże naszych północnych pięknych pań, dorównywałyby najurodziwszym [przedstawicielkom] swej płci. Wszyst­ kie oddają się najżarliwiej zmysłowym rozkoszom, a podniecone najgo­ rętszym płomieniem namiętności, są pomysłowe we wszelkim udoskonala­ niu miłosnych uciech; z tego powodu na całym Wschodzie, zarówno Eu­ ropejczycy, jak i mężczyźni indyjscy, najchętniej biorą sobie na konkubi­ ny dziewczęta bugiskie. Pan van Pleuren, który mieszkał tu osiem lat, i kilku innych wiarygodnych ludzi poinformowało mnie, iż wiele z tych kobiet, jako i spośród niewiast makasarskich, posiada, wraz z niektórymi Pórtugalkami w Batawii, sekretną moc odejmowania swym niewiernym kochankom, za pomocą pewnych ziół oraz innymi sposobami, zdolności do powtórzenia zdrady, i to w takim stopniu, że grzesząca część • ciała całkowicie zanika; towarzyszą temu jeszcze inne okoliczności, które przy­ zwoitość nakazuje przemilczeć”14. Naturalną konsekwencją współżycia niewolnic z ich europejskimi pa­ nami w konkubinacie była znaczna liczba eurazjatyckich dzieci z niepra­ wego łoża. W roku 1716 generalny gubernator i jego rada w Batawii wyrazili wielkie zaniepokojenie tym stanem rzeczy i zarządzili, aby od tej pory biali ojcowie takich dzieci nie mieli prawa wracać do Europy i musieli pozostać na Wschodzie. Poczynając od roku 1644, Rada Siedem­ nastu wydawała dekrety zakazujące przywożenia do Europy niewolników i kolorowych na statkach indyjskich powracających do kraju; zakaz ten oczywiście dotyczył również półazjatyckich dzieci białych ojców, nie przestrzegano go jednak zbyt surowo. W roku 1672 władze batawijskie zabroniły — z wyjątkiem specjalnych zezwoleń — zatrudniania Azjatów w charakterze kancelistów, motywując to tym, że „w Indiach [ = Azji] pełno jest dzieci naszej własnej narodowości”. Czy do tych dzieci zali­ czano także mieszańców, pozostaje nadal niejasne; jednak w latach 14 J.S. S t a v o r i n u s, op. cit., t. 2, s. 183, 184. 235

1715-—1717 zakazano kategorycznie przyjmowania ich do służby Kompanii, wyjąwszy przypadki, kiedy nie można było znaleźć odpo­ wiednich Europejczyków. W roku 1718 rozciągnięto ten zakaz na dzieci białych rodziców urodzone w Azji, a dziewięć lat później Rada Siedem­ nastu wydała zarządzenie, na mocy którego należało przy przyjmowaniu do pracy dawać zawsze pierwszeństwo ludziom urodzonym w Europie przed urodzonymi w Azji, niezależnie od rasowej przynależności tych ostatnich. Wolno wątpić, czy kiedykolwiek przestrzegano ściśle tego za­ rządzenia; już w roku 1729 generalny gubernator i jego rada w Batawii zezwolili na zatrudnienie pewnej liczby azjatyckich kancelistów „ze względu na wielki brak wykwalifikowanych skrybów”. W roku 1756 Rada Siedemnastu poleciła władzom w Batawii, żeby zaprzestały wysyłania europejskich robotników i rzemieślników do fortów i faktorii poza Jawą, gdzie powinno się odtąd szkolić kandydatów na wykwalifikowanych ro­ botników spośród miejscowych tubylców i dzieci pochodzenia eurazjatyckiego15. Jeżeli Holendrzy traktowali swych eurazjatyckich krewniaków pro­ tekcjonalnie lub wręcz wzgardliwie, to tym bardziej przyjmowali taką po­ stawę wobec Azjatów w ogóle. Wprawdzie Rada Siedemnastu podkreślała od czasu do czasu konieczność traktowania ludów azjatyckich z życzli­ wością i sprawiedliwie, wprawdzie wiadomo, że również władze batawijskie wydawały niekiedy instrukcje tej treści, ich podwładni jednak rzad­ ko okazywali tubylczym plemionom większe względy lub dawali wyraz życzliwemu zrozumieniu ich punktu widzenia. Dekrety zebrane w batawijskim Plakaatboek, mówiąc o Indonezyjczykach, Chińczykach i muzuł­ manach, często używają uwłaczających epitetów w rodzaju: „podły” i „nikczemny”. Nawet taki człowiek jak Cornelis Speelman, mówiący biegle po malajsku i uważający za konieczne, podczas swego pobytu w In­ diach i Indonezji, studiowanie zachowania, wierzeń i obyczajów azjatyc­ kich, wyrażał się drwiąco o „żółtobrunatnych” pięknościach jawajskich, mimo że często dzielił z nimi łoże. Oczywiście, można było zawsze zna­ leźć pewną liczbę ludzi o szerszych horyzontach, takich jak Steven van der Hagen i Laurens Reael na Molukach albo doktor Jacob Bontius w Batawii, „którzy protestowali przeciwko europejskiemu zwyczajowi kwitowania Azjatów określeniami: „ciemni poganie”, „zdradliwi Maurowió” czy „bezmyślni barbarzyńcy”. Niezwykle mocny apel o to, „abyśmy widzieli siebie tak, jak nas widzą inni”, można przypisać z wszelkim prawdopodobieństwem wielkiemu admirałowi Piętowi Heynowi, który od­ znaczył się w służbie zarówno w Indiach Wschodnich, -jak i Zachodnich i nie żywił żadnych złudzeń co do przyczyn wrogości okazywanej często Holendrom przez mieszkańców krajów tropikalnych. W

15 J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek..., t. 2, s. 558; t. 4, s. 65, 89, 102, 223; t. 7, s. 106. 236

„Odczuwają oni bardzo głęboko wyrządzaną im krzywdę i dlatego sta­ ją się jeszcze okrutniejsi i bardziej dzicy, niż byli poprzednio. Robak, kie­ dy na niego nadepnąć, skręca się i zwija; cóż więc dziwnego, że skrzy­ wdzony Indianin [mieszkaniec Indii Wschodnich lub Zachodnich] mści się na tym lub owym? [...] Przyjaźń musi wyjść z naszej strony, bo to my odnaleźliśmy tych ludzi, a nie oni nas. Być może, i niewątpliwie tak być musi, że w wielu miejscowościach Indianie, wskutek nieporozumień, bę­ dą nam początkowo okazywać więcej wrogości niż przyjaźni. Ale to nie powód, żebyśmy pozwalali sobie na wrogość wobec nich albo odpłacali im tą samą monetą. [...] Jeżeli będziemy traktować Indian srogo i okrut­ nie, to damy im powód do znienawidzenia nas. Nienawiść ta w krótkim czasie głęboko się zakorzeni i odwróci od nas ich serca. [...] Upewnijmy, się, czy nie obrażamy Boga jakimiś niesprawiedliwymi czynami i czy, za­ miast Mu służyć jako bicz na innych [Hiszpanów i Portugalczyków], nie zachęcamy Go, aby spróbował bicza na naszych plecach”16. Równie wnikliwi obserwatorzy jak Piet Heyn stanowili jednak za­ wsze nikłą mniejszość pośród kalwinów. Wyrazicielem bardziej rozpo­ wszechnionego stanowiska był holenderski pastor na Cejlonie, który ura­ tował przed sądem wojennym kaprala Saara, po przypadkowym zabiciu przez niego pewnego Syngaleza, mówiąc przełożonemu oficerowi, że nie ma się czym przejmować, bo „życie Indianina [= Azjaty] niewiele jest warte”. Sprawę załatwiono w ten sposób, że Saar ze swego chudego żołdu wypłacił wdowie drobną sumę w gotówce, przyznawał jednak szczerze, że gdyby ofiarą był Europejczyk, nie udałoby mu się chyba ujść kary śmierci. Johan Maetsuyker, ustępując w roku 1650 z urzędu gubernatora nadbrzeżnych obszarów Cejlonu, przekonywał swego następcę o konie­ czności okazywania należnych względów wodzom i naczelnikom syngaleskim, „jako że są bardzo wrażliwi we wszystkim, co się tyczy ich god­ ności. Wasza Łaskawość powinna temu poświęcać tym więcej uwagi, że jest wśród nas wielu, którzy odnoszą się do nich z uprzedzeniem, twier­ dząc, że nie powinno się pozwalać, iżby te «czarne psy», jak ich obelży­ wie i wcale nie po chrześcijańsku zowią, korzystały z takich honorów i łask”. Wyjątkowo wykształcony i kulturalny człowiek, jakim był do­ 16 D. S p r a n c k h u y s e n : Triumphe van weghen de gheluckighe victorie tęghen de Silver-vlote, Delft 1629, s. 64—66, cytowane w skróconej formie przez K. R a t e l b a n d a : De Westafrikaanse reis van Piet Heyn, 1624—1625, Den Haag 1959, s. XXXIII—XXXIX, który zwraca uwagę, że słowa te pochodzą najprawdo­ podobniej od wiele podróżującego po świecie Pieta Heyna, nie zaś od siedzącego na miejscu pastora Spranckhuysena. Typowe ubliżające epitety stosowane do Indo­ nezyjczyków, Chińczyków i muzułmanów w przepisach prawnych zebranych w 'ko­ deksie batawijskim, por. J.A. van den C h i j s : Nederlandsch-Lndisch Plakaatboek, t. 2, s. 510; t. 4, s. 363; t. 5, s. 96, 97; t. 6, s. 545; można by z łatwością mnożyć' przykłady z tego źródła i z Dagh-Register gehouden int Casteel Batavia, 1624—1682 (23 tomy), Batavia 1896—1931. Por. także udokumentowane omówienie tej sprawy przez F. de H a a n a : Priangan..., t. 4, s. 730—739.

237

minie Franęois Valentyn, szczycący się swoją świetną znajomością ma­ ła jskiego w mowie i przejawiający głębokie, prawdziwe zainteresowanie wielu aspektami cywilizacji azjatyckiej, potrafił jednak nazwać sady­ stycznie okrutny i zdradziecki mord, dokonany przez Holendrów w roku 1656 na księciu Ternate Kachilu Saidim, „stanowczo zbyt łagodnym koń­ cem” dla „tego, który zasłużył na dłuższe życie, iżby mógł doświadczyć jeszcze bardziej bolesnej śmierci”17. Ten odrażający amalgamat kalwinizmu i sadyzmu nie był bynajmniej czymś niezwykłym. Przykładem jego było wytępienie mieszkańców wysp Banda przez Jana Pietęrszoona Coeną i okrucieństwo tegoż wobec trzynastoletniej Eurazjatki Sary Specx, któ­ ra dała się uwieść swemu narzeczonemu i za to z rozkazu Coena poniosła. karę śmierci., Holendrzy na Wschodzie mieli w całej pełni to wrodzone poczucie wyż­ szości białych, które ożywiało i portugalskich, konkwistadorów Affonsa de. Albuquerque, i fikcyjnego, lecz jakby żywego Szkota z Burmesę Days (Birmańskich czasów) George’a Orwella: „Pamiętaj, chłopcze, zawszę pa­ miętaj o tym, że my jesteśmy sahibami, a oni to śmiecie”, Portugalczycy,, Hiszpanie, Holendrzy, Anglicy i Francuzi prawie bez wyjątku żywili przekonanie, że Europejczyk chrześcijanin góruje ipso facto nad przed­ stawicielami wszystkich innych ras — nie wyłączając w praktyce osób nawróconych na chrześcijaństwo, cokolwiek głoszono by na ten temat w- teorii. Przekonanie to było powszechne wśród chrześcijan wszystkich wyznań, ale najsilniej przejawiało się nieuchronnie wśród kalwinów, którzy musieli wierzyć świadomie lub podświadomie, że są wybrańcami Bożymi i solą ziemi. Rzecz jasna, nie zawsze mogli otwarcie wyrażać tę postawę w krajach posiadających silne rządy, które nie tolerowały żad­ nych nonsensów ze strony europejskich kupców działających na ich nad­ morskich obrzeżach; Na przykład, z książki Daniela Havarta pod tytułem Wzrost i upadek Wybrzeża Koromandelskiego (1693) widzimy, że sto-r sunki towarzyskie holenderskich „faktorów” z indyjskimi kupcami, urzę­ dnikami i dworakami w Golkondzie, zarówno muzułmanami, jak i wy­ znawcami hinduizmu, układały się na ogół przyjaźnie i w sposób względu nie nieskrępowany18. Holendrzy nie mogli również zbytnio uzewnętfżniać poczucia swej rasowej wyższości w takich odosobnionych faktoriach, jak Deshima w Japonii lub Kanton w Chinach. Poczucie to jednak znajdo­ wało często ujście w dziennikach i poufnej korespondencji, przeznacźonej 17 Reisbeschrijuing van J.J. Saar..., s. 56, 57. E. R e i m e r s (wyd.): Memoir oj Joan Maetsuyker delivered to his successor Jacob van Kittensteyn on 27 February, 1650, Colombo 1927, s. 8, 30. Okrutne, zdradzieckie zamordowanie Kachila Saidiego i szczególnie nieprzyjemne reakcje na ten fakt ówczesnych. i współczesnych. Ho­ lendrów, por. L. B o r : Amboinse Oorlogen, Delft 1663, s. 297—300; F. W a l e n ­ t y n , op. cit., t. 1 (2), s. 319—320; E. Du P e r r o n : De Muzę van Jan Compagnie..., s. 126—129. 18 D. H a v a r t , op. cit.; T. R a y c h a u d h u r i , op. cit., s. 203—208.

238

wyłącznie dla oczu Europejczyków. Istniały wprawdzie wyjątki od. zasady powszechnego przekonania Europejczyków o swojej wyższości, były to jednak wtedy, i jeszcze długo potem, tylko wyjątki. Nie rozporządzamy równie obfitą dokumentacją odnośnie do opinii lu-. dów azjatyckich o Europejczykach w ogóle i szczególnie o Holendrach, wyjąwszy takie narody, jak Chińczycy i Japończycy, których przekazy historyczne dorównują pod względem objętości i zasięgu źródłom zachod­ nim. Co myśleli wstrzemięźliwi muzułmanie o rozpijaczonych i kłótli­ wych Europejczykach, którzy władali Molukami, możemy wywniosko­ wać z zapisanej w roku 1615 następującej, uwagi pewnego holenderskiego pastora na wyspie Ambon: ,,Cr czarni, jacy by nie, byli, są dosyć uprzej­ mi, uczciwi, porządni i stateczni w codziennym życiu i zachowaniu. Nie wracają do domu spici, zataczając się, wściekając i rycząc, przewracając wszystko do góry nogami, podnosząc wrzawę, bijąc żonę i wyrzucając ją za drzwi, jak to nieraz czynią nasi ludzie; i to jest przyczyną, dlaczego żaden z nich nie chce oddać córki za żonę jednemu z naszych i dlaczego same dziewczęta lękają się takiego małżeństwa”. W tych regionach In­ donezji, gdzie Holendrzy usadowili się i utrzymywali nadal dzięki sile oręża, ludność miejscowa była zasadniczo wroga ich panowaniu, choć ujarzmione ludy niewiele mogły na-to poradzić. Rijkloff van Goens przy-' znał w roku 1655, że „wszystkie ludy Azji śmiertelnie nas nienawidzą” (s. 96); potwierdza to . wiele innych źródeł ówczesnych, jak relacja Edwarda Barlowa, który, będąc w roku 1673 jeńcem wojennym w Batawii, patrzył na holenderskich okupantów z pozycji robaka, czyli podob­ nie jak podbici Indonezyjczycy: „Jawajczycy, wyspiarze, nienawidzą ich ponad wszelką miarę, ale- Holendrzy, trzymają ich tak mocno w ryzach, iż [Jawajczycy] nie śmią nic uczynić, albowiem [Holendrzy] wiedzą, że gdyby [tubylcy] powstali i zwyciężyli, nie mieliby dla nich litości, [Batawia] zaś jest tak umocniona.od wewnątrz i od zewnątrz, że niewielkie siły nie zdołałyby zrobić im-nic złego”. W kronikach jawajskich znajdu­ jemy również odbicie nieufności i niezrozumienia, z jakimi większość Jawajczyków patrzyła na Holendrów i ich poczynania. Jeśli chodzi o Cej­ lon, to uczucia mieszkańców ziem nadmorskich, podległych Holendrom od czasu wypędzenia stamtąd Portugalczyków w roku 1658, znajdują zwięzły wyraz, jak zauważył Robert Knox, w syngaleskim przysłowiu odnoszącym się do człowieka, który zrobił zły interes: „Zamieniłem pieprz na marne błyskotki”19. Różnice religijne pogłębiały przepaść dzielącą Europejczyków od Azja­ tów. Jeżeli holenderscy kalwini w siedemnastym wieku podzielali w pełni przekonanie współczesnych im portugalskich katolików o niezaprzeczo­ 19 List pastora C. Willtensa [w:] F. de H a a n : Priangan..., t. 4, s. 729; Barlow’s Journal oj his Life at Sea..., t. 1, s. 236, 237; R. K n ox, op. cit., cz. 3, rozdz. 9, s. 171.

239

nym prawie europejskich chrześcijan do eksploatowania niższych ras po­ zostających poza obrębem chrystianizmu, to nawrócone na islam ludy Indonezji odnosiły się do Holendrów, jak do ,,niewiernych”, z taką samą niechęcią i wzgardą, jak do katolickich Portugalczyków, do mieszkańców Bali wyznających hinduizm czy też do pogańskich Dajaków na Borneo. Na Cejlonie, gdzie system kastowy był niemal równie głęboko zakorze­ niony wśród buddyjskich Syngalezów, jak wśród wyznających hinduizm Tamilów, Holendrzy przekonali się, że w porównaniu z przedstawicielami kast niższych ludzie należący do wyższych kast częściej bywają wzglę­ dem nich „nielojalni” i chętniej poddają się wpływom niezależnego kró­ lestwa Kandi. Poza tym ogół Azjatów musiał naturalnie znosić łatwiej ucisk ze strony władców należących do tej samej rasy i religii co oni, niż ze strony europejskich intruzów zza morza, których mentalność i zacho­ wanie były im takie obce. Równie naturalną rzeczą było jednak, że Ho­ lendrzy nie zawsze to pojmowali. Rijkloff van Goens, imperialista praw­ dziwie patriarchalny, jako gubernator Cejlonu stwierdził z wielkim stra­ pieniem, że znaczna większość Syngalezów woli „tyrańskie i gnębicielskie rządy” radży Sinha od sprawowanej przez niego samego „sprawiedliwej i chrześcijańskiej władzy”. Dyrektorzy Kompanii w kraju rzadko po­ dzielali takie patriarchalne poglądy. W roku 1675 udzielili nagany gene­ ralnemu gubernatorowi i jego radzie w Batawii z powodu wysłania na Cejlon statków z żywnością dla złagodzenia panującego tam głodu. „Kar­ mienie ludzi nie jest zaprawdę naszą rzeczą”, pisała w związku z tą spra­ wą Rada Siedemnastu20. Ogromna przepaść dzieląca trwale Europejczyków od Indonezyjczyków zarówno pod względem religijnym, jak społecznym, językowym czy po­ litycznym, nie była równoznaczna z przeciwstawianiem agresji europej­ skiej jednolitego frontu indonezyjskiego. Daleko było do tego. Mieszkań­ cy wyspy Seram, którzy cierpieli najgorzej z powodu corocznych ekspe­ dycji niszczących wszystkie nie zarejestrowane drzewa korzenne, byli wewnętrznie rozdarci wskutek odwiecznych sporów między różnymi wo­ dzami, rodami i wioskami; dzięki temu Holendrzy zawsze mogli być pe­ wni, że donosiciele z jednego okręgu dostarczą im wyczerpujących im formacji o wszelkiej nielegalnej działalności handlowej w innym okrę-, gu. Holendrzy przekupywali także pogańskich łowców głów w głębi wy­ spy, którzy nieraz walczyli w oddziałach pomocniczych przeciwko zbun­ towanym lub opornym wsiom muzułmańskim na wybrzeżach Seramu i Ambonu. Zdobycie Makasaru było możliwe, a w każdym razie zostało bardzo ułatwione, dzięki współdziałaniu bugiskiego księcia Aru Palakka i jego wojowników z Bonthain; tak samo ogromną pomocą w podboju kraju Azteków przez Corteza było jego przymierze z Tlaxcalanami, za­ 20 S. A r a s a r a t n a m : Dutch Power in Ceylon..., s. 231, 232; J.K. de J o n g e : De Oykomst..., t. 6, s. 1XXXVI.

ciekłymi wrogami Azteków. Poczynając od roku 1674, Kompania uży­ wała w wojnach jawajskich także oddziałów pomocniczych złożonych z mieszkańców wysp Ambon, Bali i (niekiedy) Madura; kapitan Jonker, Ambończyk czystej krwi pomimo swego holenderskiego nazwiska, był tym dowódcą, który ostatecznie zmusił uzurpatora Trunadjaję do podda­ nia się. Często oskarżano Kompanię o stosowanie makiawelskiej polityki „dziel i rządź”, w rzeczywistości jednak najczęściej wykorzystywała ona tylko już istniejące i głęboko zakorzenione antagonizmy między różnymi grupami ludności na tak licznych wyspach indonezyjskich21. Na stosunek Chińczyków do Holendrów silny wpływ wywierały oczy­ wiście pirackie napaści Niderlandczyków na dżonki prowadzące handel morski między Fukui a Manilą oraz porywanie przemocą Chińczyków w celu szybszego zaludnienia Batawii, po zdobyciu Djakarty przez Coena. ..Ludzie, których nazywamy Rudowłosymi albo Rudymi Barbarzyńca­ mi — pisał ówczesny kronikarz chiński — to nie kto inny, tylko Holen­ drzy, mieszkający nad Oceanem Zachodnim. Są bardzo chciwi i chytrzy, znają się doskonale na cennych towarach i są nadzwyczaj zręczni w dą­ żeniu do zysku. Gotowi są ryzykować życie w poszukiwaniu zarobku i nie ma dla nich zbyt odległego miejsca, do którego by nie dotarli. Ich statki są bardzo duże, mocne i dobrze zbudowane, a w Chinach nazywają je statkami z podwójnym poszyciem. Ludzie ci są także bardzo zaradni i pomysłowi. Szyją żagle jak pajęczyna, które można stawiać pod dowol­ nym kątem, aby łapały wiatr. Spotykając się z nimi na morzu, człowiek może być pewien, że obrabują jego statek”. Po wcieleniu Formozy do imperium dynastii mandżurskiej i dopuszczeniu Holendrów do ściśle re­ glamentowanego handlu w Kantonie na tych samych warunkach co An­ glików, Francuzów, Duńczyków, kupców z Ostendy i tak dalej, Chińczycy zapatrywali się na Niderlandczyków bardzo podobnie jak na innych „cu­ dzoziemskich diabłów” i ograniczali swe kontakty z nimi w zasadzie do stosunków handlowych. Liczna społeczność chińska, która powstała z czasem w Batawii i w in­ nych miastach indonezyjskich pod rządami Holendrów, rozmnażała się dzięki małżeństwom (lub konkubinatowi) Chińczyków z kobietami indo­ nezyjskimi, ponieważ w tym okresie tylko bardzo niewiele Chinek opu­ szczało Kwitnące Królestwo Środka. Kolejne rządy chińskie, czy to za dynastii Ming, czy też mandżurskiej, uważały Chińczyków zamieszkałych w Indonezji za wyrzutków społeczeństwa, ponieważ emigranci owi po­ rzucili ojczyste strony i nie troszczyli się o utrzymywanie w należytym porządku grobów swoich przodków. Kiedy w roku 1740 Holendrzy wy­ mordowali większą część chińskiej ludności Batawii, powodowani błęd­ 21 J. K e u n i n g , op. eit., s. 135—168; H.R.C. W r i g h t : The Moluccan Spice Monopoly, 1770—1824, Kuala Lumpur 1961; B. V l e k k e : N u s a n t a r a s. 191—213, szczególnie s. 202, 203. 16 — Morskie imperium...

241

nym podejrzeniem, że Chińczycy gotują się do powstania przeciwko nim, początkowo bardzo się obawiali represji wobec ich handlu z Kantonem, w rzeczywistości jednak nie doświadczyli z tego powodu absolutnie żad­ nych kłopotów. Dwór mandżurski w Pekinie okazywał zupełną obojętność wobec losu Chińczyków zamieszkałych na obszarach zamorskich, podob­ nie jak kiedyś władcy z dynastii Ming wobec dokonywanych co pewien czas przez Hiszpanów rzezi Chińczyków osiadłych w Manili22. W roku 1793 skompilowano, opierając się na zapiskach kolejnych se­ kretarzy społeczności chińskiej w Batawii, chińską kronikę tego miasta. Kronika ukazuje wysokich urzędników holenderskich niejako od dołu; ciekawe jest porównanie takiego obrazu ze szkicami charakterologiczny­ mi generalnych gubernatorów skreślonymi przez Valentyna i najnow­ szych historyków holenderskich. Chińczycy przedstawiają Johana Maetsuykera (1653—1678) jako „człowieka o swarliwym i przykrym charakte­ rze, tak że ludzie z niższych klas nie ośmielają się przejść obok jego drzwi. Jeżeli któryś z nich uczynił to przez nieuwagę, [gubernator] często aresztował i karał [takiego człowieka]. Kompania nie próbowała położyć temu kresu”. Johannesa Camphuisa (1684—1691) krytykuje kronikarz za zapoczątkowanie nowych monopoli, „tak że Kompania się wzbogaciła, a ludność zubożała”. Z drugiej strony chwali tego samego gubernatora za zezwolenie na budowę szkoły chińskiej; Holendrzy okazywali w ten sposób, że „gotowi są dostosować się do życzeń ludności oraz traktować cudzoziemców wyrozumiale i wspaniałomyślnie”. Warto odnotować cie­ kawy fakt, że kronika nie obciąża główną winą za przerażającą masakrę Chińczyków w Batawii w roku 1740 generalnego gubernatora Valckeniera (1737—1741), lecz jego krytyka i następcę, barona Gustaafa van Imhoffa, którego piętnuje jako „zakałę ludzkości przez swe życie i śmierć”. Obłu­ dnego Peterusa Albertusa van der Parra (1761—1775) przedstawia się ja­ ko człowieka na zewnątrz życzliwego, lecz potajemnie znęcającego się nad ludźmi. Postawa Japończyków wobec Holendrów była mniej jednoznaczna. Z jednej strony, jak wiemy z raportów faktorii w Hirado i Deshima, przedstawiciele obu narodowości mieli wspólne upodobanie w mocnych trunkach i pozwalali sobie na wesołe hulanki, co wstrzemięźliwsi od nich Portugalczycy i Hiszpanie uważali w „chrześcijańskim stuleciu” Japonii (1543—1640) za obrzydliwe. W ciągu dwóch wieków izolacji narzuconej przez wojskową dyktaturę dynastii Tokugawa (1640—1854) Holendrzy w Deshima spełniali także funkcję „handlarzy oświecenia”. Holenderska 22 Stosunki Holendrów z Chińczykami, por. W.P. G r o e n e v e l d t , op. cit.; J.T. V e r m e u l e n : De Chineezen te Batavia en de troebelen van 1740, Leiden 1938. W.H. M e d h u r s t (tłum.): Chronologische Geschiedenis van Batavia geschrenen door en Chinees, „Tijdschrift voor Neerlands Indie”, t. 3, cz. 2, Batavia 1840, s. 1—145. 242

faktoria była jedynym kanałem, za pośrednictwem którego władze japoń­ skie otrzymywały (jeżeli sobie tego życzyły) informacje o wydarzeniach w Europie oraz książki holenderskie, zrozumiałe dla niewielkiej liczby tłu­ maczy w Nagasaki. W ciągu osiemnastego wieku garść uczonych, wyż­ szych urzędników, a nawet dajmio (daimyo — książąt), zaczęła się z po­ wodzeniem interesować nauką języka holenderskiego. Paru ekscentryków, takich jak Shiba Kokan (1738—1818) i Honda Toshiaki (1744—1821), uzna­ wało nawet wyższość cywilizacji europejskiej pod niektórymi względami nad cywilizacją Chin i Japonii; osiągano zadziwiające postępy w studiach nad zachodnią medycyną, astronomią i matematyką, które z konieczności ograniczały się do wąskich kół społeczeństwa japońskiego. Japończycy podziwiali również umiejętności holenderskich nawigato­ rów, szkutników i puszkarzy. Jeżeli kierownicy faktorii w Deshima lub zamieszkali tam lekarze byli ludźmi interesującymi się w rozumny spo­ sób otaczającym ich środowiskiem i starali się zrozumieć punkt widzenia Japończyków, to spotykali się zazwyczaj z szacunkiem i wszelkimi wzglę­ dami ze strony japońskich urzędników i dajmio, z którymi mieli do czy­ nienia. Takim właśnie człowiekiem był Isaac Titsingh; po kilkuletnim* pobycie w Japonii (1780—1783) utrzymywał on z Bengalu przyjacielską korespondencję z kilku tłumaczami w Nagasaki i z dwoma dajmio, któ­ rzy wcześniej nauczyli się czytać i pisać po holendersku. Niestety, Ho­ lendrzy w Deshima bywali bardzo często ludźmi takiego rodzaju, jaki krytykował Thunberg w roku 1775. Szwedzki podróżnik piętnował „py­ chę co głupszych oficerów w służbie holenderskiej, którą bardzo nieroz­ tropnie okazują Japończykom w niewczesnych sprzeciwach, wyniosłym zachowaniu, wzgardliwych spojrzeniach i śmiechu, wywołując tym z ko­ lei u Japończyków nienawiść i lekceważenie wobec nich; nienawiść ta ogromnie wzrasta pod wpływem obserwacji bardzo nieżyczliwego zazwy­ czaj i niegrzecznego zachowania się ich między sobą oraz brutalnego czę­ sto traktowania podległych im marynarzy, łącznie z obrzucaniem tych biedaków przekleństwami i wyzwiskami oraz okładaniem ciosami pięści”23. Jeżeli oficerowie często obrzucali marynarzy holenderskich przekleń­ stwami i wyzwiskami oraz okładali ich kułakami, to łatwo sobie wy­ obrazić, jakiego rodzaju kary wymierzali winnym niewolnikom ich wła­ ściciele. Początkowo wprawdzie Holendrzy nie bazowali na pracy nie­ 23 C.P. T h u n b e r g , op. cit., t. 3, s. 29. Przeszło sto lat wcześniej, w roku 1670, władze batawijskie potępiały „nierozwagę i bezmyślność” wielu oficerów holender­ skiej żeglugi morskiej w Japonii. J.A. C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek..., t. 2, s. 509—512. Stosunki holendersko-japońskie za dynastii Tokugawa, por. J. F e e n s t r a K u i p e r : Japan en de Buitenwereld in de achttiende eeuw, Den Haag 1921; C.R. B o x e r : Jan Compagnie in Japan...; C. K r i e g e r : The Injiltration oj European Civilization in Japan during the 18th Century, Leiden 1940; D. K e e n e : The Japanese Discovery oj Europę. Honda Toshiaki and other discouerers, London 1952. 16*

243

wolników w takim stopniu, jak ich portugalscy poprzednicy na trzech kontynentach, szybko jednak doszli do wniosku, że nie mogą się bez niej obejść, niezależnie od skrupułów, jakie dręczyły kiedyś ich kalwińskie su­ mienia w związku z tym handlem żywym towarem. Jak widzieliśmy (s. 34, 61), w początkowym okresie holenderskiego handlu z Afryką Za­ chodnią głównymi towarami były złoto i kość słoniowa, ale podbój pół­ nocno-wschodniej Brazylii w latach 1634—1638 stworzył w „Nowej Ho­ landii” wielkie zapotrzebowanie na niewolników, pomijając nawet tych, których można było sprzedawać Hiszpanom w rejonie Morza Karaibskie­ go i Anglikom w Wirginii. Johan Maurits, hrabia Nassau-Siegen, przemyśliwał najpierw o zatrudnianiu w cukrowniach w Pernambuco wol­ nych białych robotników, wkrótce jednak zgodził się z opinią przeważa­ jącą zarówno wśród portugalskich, jak i holenderskich plantatorów w krajach równikowych: „W Brazylii dokonanie czegokolwiek bez nie­ wolników jest niemożliwe [...] i nie można się bez nich obejść absolutnie przy żadnej okazji: jeżeli komuś wydaje się to grzeszne, jest to próżny skrupuł”24. Wobec braku kolonistów z Niderlandów, zaludniano Batawię w znacznej mierze niewolnikami sprowadzanymi z rejonu Zatoki Ben­ galskiej, przy czym poszukiwano w tym celu młodych małżeństw z dzieć­ mi. Holenderskie plantacje gałki muszkatołowej na wyspach Banda, po usunięciu lub wymordowaniu ich pierwotnych mieszkańców, zaludniano również głównie importowanymi niewolnikami i więźniami chińskimi. Nawet na takich obszarach jak Wybrzeże Koromandelskie, gdzie łatwo było o tanią wolną siłę roboczą, Holendrzy posługiwali się często niewol­ nikami; w poszukiwaniu rynków niewolniczych holenderskie statki wschodnioindyjskie zapędzały się aż do Madagaskaru i Mindanao (na Filipi­ nach). Jeżeli na początku siedemnastego wieku Holendrzy z pewnym waha­ niem i niechęcią podejmowali handel niewolnikami czy to na Wschodzie, czy na Zachodzie, to prędko stłumili swe skrupuły i nadrabiali spóźniony start. Niektórzy pionierzy holenderskich podróży zamorskich dawali wy­ raz uczuciu zgrozy z powodu brutalnego traktowania niewolników przez portugalskich kolonizatorów, w krótkim czasie jednak Niderlandczycy sa­ mi winni byli podobnych okrucieństw, jak wynika jasno z relacji siedem­ nastowiecznych i osiemnastowiecznych podróżników oraz z drakońskiej surowości holenderskiego ustawodawstwa kolonialnego w tej materii25. 24 C.R. B o x e r : The Dutch in Brazil..., s. 83. 25 B. V l e k k e (Nusantara..., s. 142) utrzymuje, że „okrucieństwa dozwolone i rzeczywiście zdarzające się na mocy praw regulujących sprawy niewolnictwa na wyspach Morza Karaibskiego były całkowicie wykluczone w prawodawstwie odno­ szącym się zarówno do Indonezyjczyków, jak i do Holendrów w Indiach”. Jest to pogląd nadmiernie optymistyczny. Jakkolwiek batawijska księga ustaw potępiła w roku 1642 samowolne stosowanie przez właścicieli przemocy wobec niewolników, to z relacji licznych świadków wynika jasno jak na dłoni, że w praktyce stosowa­

244

Wielu naocznych świadków zanotowało, że, podobnie jak wcześniej wśród Portugalczyków, kobiety odznaczały się najgorszym okrucieństwem wo­ bec swych niewolników, szczególnie wobec młodych i ładnych niewolnic, podejrzewanych przez nie, że są kochankami ich mężów. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że dyrektorzy Kompanii Zachodnioindyjskiej i Wschodnioindyjskiej z rozmaitych powodów surowo zabraniali narzucania nie­ wolniczego stanu czy to Indianom amerykańskim czy Hotentotom i Ja­ wa jeżykom. Niewolnicy indonezyjscy pochodzili w większości z Celebesu, Bali, Butungu i Timoru. Często zakazywano mocą prawa lub surowo ograniczano przywożenie do Batawii niewolników z Makasaru i Bali, po­ nieważ tamtejsi mieszkańcy mieli skłonność do wpadania w amok lub do okrutnego mszczenia się za złe traktowanie; wydaje się jednak, że w pra­ ktyce lekceważono nagminnie te okresowo obowiązujące zakazy26. W domach holenderskich trzymano, często bez potrzeby, licznych nie­ wolników, a to dla większej okazałości i dla zapewnienia sobie pozycji społecznej, podobnie jak czynili Portugalczycy w Goa, Luandzie i Bahii. Pewna młoda mężatka, pisząc z Batawii w roku 1689 do swej ciotecznej babki w Holandii, tak oto określała obowiązki pięćdziesięciu dziewięciu niewolników w jej domu: „Trzej albo czterej młodzi chłopcy i tyleż dziewcząt towarzyszyło jej i jej mężowi, ilekroć wychodzili z domu. Pię­ cioro lub sześcioro innych służących i pokojówek stało za ich krzesłami w czasie posiłków. Mieli orkiestrę złożoną z niewolników, grających w po­ rze posiłków na harfie, violi i fagocie. Po troje lub czworo niewolników stale obsługiwało w domu pana i panią, a jeden siedział zawsze u wejścia, gotów biec na posyłki lub przyjmować wiadomości dla państwa. Pozo­ stali niewolnicy zatrudnieni byli przy różnych pracach w domu, piwnicy i spiżarni albo jako stajenni, kucharze, ogrodnicy i szwaczki”27. W posiadłościach holenderskich, podobnie jak w koloniach należących do innych państw europejskich, niewolników pracujących na plantacjach no ją bardzo często. Niezależnie od tego, ustawodawstwo sankcjonowało w istocie najstraszniejsze i najokrutniejsze kary, jeżeli wymierzały je kompetentne władze^ Dla złagodzenia tego obrazu można najwyżej stwierdzić, że takie sadystyczne ka­ ry wymierzano czasem przestępcom pochodzenia europejskiego, nie tylko niewolni-. kom. Por. V. de K o c k , op. cit., s. 145—197, udokumentowane omówienie tego za­ gadnienia. 26 J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboelc..., t. 2, s. 405; t. 3, s. 147, 168, 229, 514, 515; t. 4, s. 62, 64, 140, 149; t. 5, s. 139, 617, 618; t. 6, s. 281—289, 443, niektóre zmieniające się ograniczenia lub zakazy sprzedawania, importu i eks­ portu niewolników z Celebesu i Bali. 27 List C. van Beek do M. Sweers de Weerd, datowany z Batawii 14 grudnia 1689, opublikowany [w:] G.D.J. S c h o t e l : Het Oud-Hollandsch huisgezin der zeventiende eeuw, Haarlem 1868, s. 307—310. Niewolnicy domowi w Batawii, por. także V.I. van de W a l l : Figuren en jeiten uit den Compagniestijd, Bandung 1932, s. 161—183. 245

traktowano na ogół jeszcze bardziej nieludzko i bez serca niż niewolni­ ków domowych. Pod tym względem szczególnie złą sławę miał w osiem­ nastym wieku niewątpliwie Surinam. W ciągu całego tego okresu nie ustawały tam bunty niewolników, a plantatorzy i zatrudniani przez nich nadzorcy nigdy chyba nie potrafili dojść do oczywistego wniosku, że, jak zauważył w roku 1760 jeden z przywódców zbuntowanych niewolników: „Biali na złość własnym twarzom obcinali sobie nosy, traktując swych cennych robotników rolnych tak źle, że zmuszali ich do szukania schro­ nienia w puszczy”. Zbiegli niewolnicy, czyli „leśni murzyni”, jak ich na­ zywano, zakładali osady na polanach wśród dżungli, gdzie co jakiś czas atakowały ich holenderskie oddziały karne, czyli jednostki złożone z oby­ wateli i żołnierzy — zwykle bez trwałych rezultatów. Jeden z najgroź­ niejszych przywódców murzyńskich, niejaki Baron, wziąwszy do niewoli białego oficera, który przebywał w Surinamie dopiero od niedawna, pu­ ścił go wolno ze słowami: „Odejdź, ponieważ nie żyłeś w kolonii dosta­ tecznie długo, aby być winnym gnębienia niewolników”. Społeczność Surinamu w osiemnastym wieku przypominała pod wzglę­ dem swej struktury społeczności plantatorów i niewolników charaktery­ styczne dla zachodnioindyjskich kolonii „cukrowych” należących do in­ nych państw europejskich. U szczytu znajdowali się biali plantatorzy, którzy zażywali tych samych przyjemności wielkopańskiego trybu ży­ cia, co ich odpowiednicy na Antylach i w Brazylii. Po nich zajmowało miejsce coś, co można by nazwać zaczątkiem klasy średniej, składającej się z białych nadzorców, drobnych urzędników i kupców. Następnie szła grupa kolorowych wyzwoleńców, potomków białych ojców i kolorowych matek, oraz mniej liczni wolni Murzyni. Na dolnym szczeblu drabiny było miejsce dla murzyńskich niewolników, przybyłych niedawno z Afry­ ki Zachodniej i określanych jako „Murzyni słonowodni”, w przeciwień­ stwie do dawnych robotników, których nazywano Kredami. Jak we wszystkich społecznościach utrzymujących instytucję niewolnictwa, dy­ stans społeczny między wymienionymi grupami był bardzo wyraźny, a do najbardziej bezpośredniego kontaktu między najwyższą i najniższą gru­ pą dochodziło w konkubinacie Murzynek z białymi mężczyznami. W Su­ rinamie panowie i niewolnicy mieli z sobą jeszcze mniej wspólnego niż we francuskich i angielskich Indiach Zachodnich, ponieważ w pierwszym przypadku funkcję lingua franca spełniał nie język holenderski ani nawet nie portugalski, lecz dziwaczna mowa zwana murzyńsko-angielską, będąca częściowo reliktem angielskich początków tej kolonii w latach 1650—1666. Przyniesione przez murzyńskich niewolników elementy kultury afrykań­ skiej były w Surinamie może mocniej obwarowane niż na jakimkolwiek innym obszarze Nowego Świata. Częściową przyczyną tego był fakt, że — jak widzieliśmy — plantatorzy systematycznie przeciwdziałali krzewie­ niu wśród niewolników chrześcijaństwa w jakiejkolwiek postaci. Razem wziąwszy, nieludzki stosunek człowieka do człowieka doszedł w Surina­ 246

mie niemal do granic ostatecznych, toteż z ulgą zwrócimy się obecnie ku regionowi mającemu mniej nikczemną historię28. 28 R.A.J. van L i e r : The Development and Naturę oj Society in the West Indies, Amsterdam 1950; L.L.E. R e u s : The Historical and Social Background of Suri­ nam^ Negro-English, Amsterdam 1953; C. D o u g l a s : Een blik in het verleden van Suriname, 1630—1863, Paramaribo 1930. Chronologiczny przegląd buntów nie­ wolników oraz ich przyczyn został zaczerpnięty z J.J. H a r t s i n c k : Beschryuing van Cuiana, Wilde Kust (2 tomy), Amsterdam 1770; J.G. S t e d m a n : A Narrative of a Five Years Expedition Against the Revolted Negroes in Surinam (2 to­ my), London 1796, oraz inne klasyczne źródła z osiemnastego wieku.

Rozdział 9

Zajazd nad Dwoma Oceanami

Nie jestem pewien, kto pierwszy nazwał Przylądek Dobrej Nadziei Za­ jazdem nad Oceanem Indyjskim — de Indische Zeeherberg — ale komi­ sarz Uytenhage de Mist, który użył tego zwrotu w swym słynnym Me­ morandum z roku 1802 i któremu często przypisuje się jego autorstwo, z pewnością nie wymyślił tego przezwiska. Thunberg, znalazłszy się po raz pierwszy na przylądku w roku 1772, pisał, że można go ,,z całą słu­ sznością nazywać zajazdem dla podróżników płynących do Indii Wschod­ nich lub z powrotem, którzy po kilkumiesięcznej żegludze mogą znaleźć wszelkiego rodzaju pokrzepienie mniej więcej w połowie drogi do swego celu, czy to do kraju, czy w przeciwnym kierunku”1. Podejrzewam, że nazwa ta powstała w siedemnastym wieku, jakkolwiek jednak rzecz by się miała, od czasu zatknięcia tam przez Jana van Riebeecka flagi holen­ derskiej w roku 1652 aż do otwarcia Kanału Sueskiego z górą dwa wieki później kolonia Kap była domem w połowie drogi między Europą i Azją, a napływowi obywatele Kapsztadu byli gospodarzami zajazdu w miejscu połączenia Oceanu Indyjskiego z Atlantykiem. Wprawdzie Portugalczycy odkryli i nazwali przylądek jeszcze przed końcem piętnastego wieku, lecz ich statki wschodnioindyjskie, zarówno płynąc z kraju, jak powracając, omijały go zwykle z daleka, obrawszy sobie za główny port podróżny Mozambik na malowniczej, choć niezdro­ wej koralowej wysepce. Gdy dyrektorzy holenderskiej Kompanii Wscho­ dnioindyjskie j postanowili rzucić wyzwanie portugalskim roszczeniom do monopolu handlowego na Oceanie Indyjskim, próbowali w latach 1607— —1608 wydrzeć tę twierdzę z rąk swych nieprzyjaciół. Gdyby im się było powiodło, być może nigdy nie byliby się zdecydowali na założenie stacji zaopatrzenia na Przylądku Dobrej Nadziei i cała historia Afryki Połud­ 1 C.P. T h u n b e r g , op. cit., t. 1, s. 228. J.A. U y t e n h a g e de M i s t i jego Memorandum, por. dwujęzyczne wydanie K.M. J e f f r e y s a , t. 3 wydawnictw Van Riebeeck Society, Cape Town 1920. 248

niowej potoczyłaby się zupełnie odmiennym torem. Kiedy Holendrom nie udało się zdobyć Mozambiku, zarówno Portugalczycy, jak Anglicy przemyśliwali raz po raz o założeniu osady na Przylądku, aby uprzedzić ewentualne zagarnięcie go przez Holendrów. W lipcu 1620 roku dowód­ ca przepływającej mimo angielskiej flotylli wschodnioindyjskiej zatknął na Lwim Grzbiecie krzyż św. Jerzego i formalnie objął w posiadanie Kraj Przylądkowy w imieniu króla Jakuba. Ale ten „najmędrszy głupiec w chrześcijańskim świecie” zlekceważył proklamację i przylądek pozo­ stawał krajem niczyim jeszcze trzydzieści dwa lata, do czasu gdy van Riebeeck, wprowadzając w czyn postanowienie Rady Siedemnastu, zało­ żył tam stację zaopatrzenia statków indyjskich w zapasy i żywność. Trzeba stwierdzić, że Przylądek Dobrej Nadziei bynajmniej nie spełnił nadziei dyrektorów na to, że załogi zawijających tam statków indyj­ skich będą o wiele mniej cierpiały z powodu szkorbutu i innych chorób pospolitych na statkach. Dla pewnych okresów brak kompletnych da­ nych liczbowych dotyczących śmiertelności na tych statkach indyjskich, lecz z danych, jakie posiadamy, odnosi się wrażenie, że śmiertelność była znacznie niższa w pięćdziesięcioleciu poprzedzającym założenie Kapszta­ du niż w ostatnim pięćdziesięcioleciu istnienia Kompanii. W każdym ra­ zie można powiedzieć z wystarczającą dozą pewności, że względna śmier­ telność zaczęła wzrastać w ostatnim dziesięcioleciu siedemnastego wieku, a w ciągu wieku osiemnastego wzrastała coraz bardziej (z poważnymi fluktuacjami), przy czym najgorsze pod tym względem były lata 1760— —1795. Stavorinus przytoczył typowy przykład: „Z załóg dwudziestu siedmiu statków, które odpłynęły z Europy w latach 1768-—1769, liczą­ cych łącznie, według list załogowych, 5971 ludzi, zmarło 959, co stanowi bez mała jedną szóstą”. W roku 1782 odpłynęło z Niderlandów dziesięć statków wschodnioindyjskich z 2653 ludźmi, z czego 1095, czyli czter­ dzieści trzy procent, zmarło przed dopłynięciem do Przylądka Dobrej Nadziei, gdzie oddano do szpitala 915 spośród ocalałych. Nawiasem mó­ wiąc, instytucja ta rzadko cieszyła się dobrą opinią, czasem zaś nazywa­ no ją cmentarzem zamiast szpitalem. Mentzel miał niewątpliwie słuszność pisząc o żołnierzach i marynarzach ze statków indyjskich, których wysa­ dzano na ląd w Kapsztadzie: „Czyste powietrze i świeże mięso często bardziej się przyczyniały do wyzdrowienia niż doktór z wszystkimi swy­ mi medykamentami”. Przyczyną wzrostu w drugiej połowie osiemnaste­ go wieku stopy śmiertelności na holenderskich statkach wschodnioindyj­ skich było prawdopodobnie chroniczne cherlactwo znacznej części mustrujących ludzi; ci, którzy okrętowali się w portach holenderskich, mieli nadwątlone zdrowie wskutek przerażających warunków zakwaterowania w domach agentów werbunkowych (s. 94), a ludzi przebywających w Batawii wyczerpywała endemiczna malaria, która zamieniła „Królową Wschodnich Mórz” w prawdziwą trupiarnię. Pomimo tak niepomyślnej ogólnej statystyki śmiertelności w latach 1652—1795, przypuszczalnie by249

laby ona jeszcze gorsza, gdyby nie korzystna odmiana, którą zapewniał postój u wybrzeży przylądka2. Przylądek nie spełnił całkowicie pierwotnych oczekiwań Kompanii mo­ że jeszcze pod innym względem, mianowicie Zatoka Stołowa okazała się jako reda o wiele mniej bezpieczna, niż się spodziewano. W miesiącach zimowych (na przylądku), szczególnie zaś w maju i czerwcu, nie można było bezpiecznie kotwiczyć w zatoce, smaganej często gwałtownymi wi­ chrami północnymi i północno-zachodnimi. Dzieje katastrof morskich, które się tam wydarzyły w ciągu stu pięćdziesięciu lat, są zbyt długie, żeby je tutaj rozwijać, można jednak wspomnieć mimochodem o głoś­ nych tragediach z lat 1697, 1722, 1737 i 1790, kiedy to w drodze powro­ tnej do kraju zatonęło wiele bogato załadowanych statków indyjskich, część z nich razem z wszystkimi ludźmi3. W roku 1753 Rada Siedemnastu wydała zarządzenie, by w porze zimowej, od kwietnia do września, statki indyjskie zawijające u wybrzeży kolonii Kap kotwiczyły w Zatoce Fał­ szywej, która jest lepiej osłonięta od północno-zachodnich wiatrów. Nie zawsze stosowano się ściśle do tego zarządzenia, a jeszcze mniej robiono sobie z ponawianych przez Radę Siedemnastu rozkazów ograniczających postój statków indyjskich u wybrzeży przylądka do dziesięciu, dwudzie­ stu dni. W pewnym okresie dyrektorzy brali pod uwagę możliwość wyda­ nia statkom indyjskim zakazu zawijania u tych wybrzeży, „chyba że nie dałoby się tego uniknąć ze względu na ocalenie statku i załogi”; w koń­ cu jednak postanowili (w 1766 roku), że statki wychodzące z Batawii po pierwszym grudnia mają, o ile możności, nie zatrzymywać się przy przy­ lądku. Motywem zakazów dłuższego postoju statków była nie tylko chęć uchronienia ich przed katastrofą, lecz także obniżenie kosztów postoju 1, nade wszystko, ograniczenie przemytu i handlu prywatnego. Podobnie jak gdzie indziej, władze prowadziły tutaj z góry przegraną wojnę przeciwko tej zadawnionej „chorobie”. Ponawianie zarządzeń antyprzemytniczych i powtarzające się nagany z powodu wykroczeń ma­ rynarzy i żołnierzy ze statków przepływających obok przylądka świad­ czą o tym, jak powszechnie lekceważono te zakazy. We wstępie do jedne­ go z takich zarządzeń, ogłoszonego w Kapsztadzie w roku 1719, władze 2 Omówienie stopy śmiertelności na holenderskich statkach wschodnioindyjskich w świetle dostępnych statystyk, por. D. S c h o u t e , op. cit., s. 40—1.03; E.H. B u r r o w s : A History oj Medicine in South Africa up to the end oj the 19th XZentury, Cape Town 1958, s. 18—26; C.R. B o x e r : The Dutch East-Indiamen..., •oraz podane tam źródła. 3 R.F. K e n n e d y (Shipwrecks on and off the Coasts oj Southern Africa. A Catalogue and lndex, Johannesburg Public Library, 1955) podaje najbardziej szcze­ gółowe i udokumentowane zestawienie katastrof, o ile mi jednak wiadomo, ta seryjna praca, znajdująca się .w Bibliotece Publicznej w Johannesburgu, nie zo­ stała dotychczas wydana drukiem. Por. A.J. B o e s e k e n : Die Nederlandsche Kommissarisse en die 18de eeuse samelewing aan die Kaap, Kaapstad 1944, s. 15—17.

250

przyznają w płaczliwym tonie, że pomimo surowych kar nakładanych za wykroczenia przeciwko przepisom antyprzemytniczym i dyscyplinarnym „samowola marynarzy, zamiast się zmniejszyć że strachu przed karą, przeciwnie, jak się zdaje, wzmaga się uporczywie”. Sytuacja na przyląd­ ku pogarszała się pod tym względem, ponieważ do Zatoki Stołowej za­ częły wkrótce zawijać regularnie cudzoziemskie statki indyjskie; w osie­ mnastym wieku niejednokrotnie kotwiczyło na redzie więcej statków obcych niż holenderskich. Początkowo Rada Siedemnastu próbowała znie­ chęcić obce statki indyjskie do zatrzymywania się u wybrzeży przyląd­ ka polecając, aby dostarczano im tylko niezbędne minimum podstawowe­ go zaopatrzenia; później jednak przyjęła politykę bardziej liberalną, zo­ rientowała się bowiem, że po osiągnięciu przez kolonię Kap samowy­ starczalności w zakresie artykułów żywnościowych koło roku 1684 za­ równo Kompania, jak mieszkańcy Kapsztadu mogli ciągnąć zyski ze sprzedaży miejscowych produktów i usług cudzoziemskim statkom indyj­ skim4. Poniższe uwagi angielskiej podróżniczki z lat 1764—1765 świadczą, do jakiego stopnia dobrobyt Zajazdu nad Dwoma Oceanami uzależniał się coraz bardziej od cudzoziemskich statków: „Nie ma dla tutejszej ludności nic milszego nad przybycie angielskie­ go okrętu, gdyż powoduje on [wzmożony] obieg pieniędzy i większość łudzi w mieście utrzymuje się w gruncie rzeczy głównie z Anglików, nie tylko przyjmując kapitanów, pasażerów, etc., na wikt w swoich domach, lecz i zaopatrując statki w zapasy. Zatrzymuje się tutaj także bardzo dużo okrętów francuskich tudzież wszystkie holenderskie w drodze do Indii i z powrotem; te ostatnie jednak [mieszkańcy miasta] muszą za­ opatrywać po cenach wyznaczonych przez holenderską Kompanię, ponie­ waż zaś ani Holendrzy, ani Francuzi nie mają tak szerokiej ręki do wy­ dawania pieniędzy jak Anglicy, nie są oczywiście równie pożądanymi gośćmi. Wedle zwyczaju płaci się dziennie rix-dolara za wikt i kwaterę jednej osoby, i za tę cenę dostaje się wszystko; stół jest obfity, domy czyste, a ludzie uprzejmi i, co jest nadzwyczajną wygodą, większość z nich mówi po angielsku. Wielu także mówi po francusku. Toteż cudzo­ ziemcy czują się w tym porcie jak u siebie, bardziej niż można to sobie wyobrazić”. Kilka lat później podobne spostrzeżenia zanotowali Stavorinus i Thunberg, przy czym Holender zauważył, że przybywający Anglicy „nie liczą się z pieniędzmi i wydają je szczodrze na panie”, Szwed zaś pisał: „Fran­ cuskiemu oficerowi, mimo że był ubrany jak najpiękniej i nieraz nosił : 4 Kaapse Argiefstukke. Kaapse Plakaatboek, t. 1: 1652—1707, Kaapstad, 1944, s. 80, 180, 181; t. 2: 1707—1753, Kaapstad 1948, s. 5—7, 32—35, 73—79; A.J. B o e s e k e n : Nederlandsche Kommissarissen aan de Kaap, 1657—1700, Den Haag 1933, s. 80—87 oraz Die Nederlandsche Kommissarisse..., s. 13—24.

251

na piersi gwiazdę jako oznakę swoich zasług i łask swego króla, okazy­ wano niezbyt wiele szacunku, podczas gdy oficera statku angielskiego, z włosami opadającymi na uszy, otaczano wielkim poważaniem, ponieważ był nadziany pieniędzmi”5. Niezależnie od swego znaczenia jako port podróżny dla statków wschodnioindyjskich wszelkich bander, Kraj Przylądkowy stał się z czasem kolonią nie mającą — z wyjątkiem krótkiego żywota Nowych Niderlan­ dów — podobnej sobie w posiadłościach obu holenderskich kompanii in­ dyjskich. Dysponował zapleczem o zdrowym podzwrotnikowym klimacie i po części urodzajnej ziemi; zaplecze to było właściwie niezaludnione, jeśli nie liczyć wędrownych Buszmenów i Hotentotów, którzy nie stano­ wili poważnego zagrożenia. Kolonizacja białych była tutaj tak samo mo­ żliwa do przeprowadzenia, jak w Nowych Niderlandach, z tą dodatkową przewagą, że w pobliżu nie było żadnego europejskiego rywala. Trzeba przyznać, że pionierzy van Riebeecka mieli bardzo trudne warunki, wszy­ stko bowiem musieli budować na surowym korzeniu, a brakło taniej siły roboczej, której w azjatyckich fortach i faktoriach Kompanii Wschodniomdyjskiej było pod dostatkiem. Zanim w latach sześćdziesiątych osiemna­ stego wieku odkryto lasy we wschodnim okręgu Kraju Przylądkowego, osadnicy mieli na miejscu tak mało drewna budowlanego, że sprowadza­ no je w dużych ilościach ze Skandynawii via Holandia. Udzielając ze­ zwolenia na założenie nowej kolonii Rada Siedemnastu nie myślała o osa­ dnictwie białych na większą skalę i przez długi czas starała się utrzymy­ wać je w jak najskromniejszych rozmiarach, w celu zaoszczędzenia ko­ sztów. Powstał nowy projekt — popierany przez Rijkloffa van Goensa w latach 1655—1657 — przekopania kanału łączącego Zatokę Stołową z Zatoką Fałszywą i przekształcenia w ten sposób półwyspu w łatwą do obronienia wyspę. Okoliczności jednak zmusiły miejscowych gubernato­ rów (tytułowanych aż do roku 1691 „komendantami”), a pośrednio Radę Siedemnastu, do zezwolenia, jakkolwiek z wielką niechęcią, na rozbudo­ wę pierwotnej osady do rozmiarów, o jakich nie śniło się jej założycie­ lom6. Van Riebeeck zdał sobie wkrótce sprawę, że byli żołnierze, marynarze, kanceliści i rzemieślnicy nie są najodpowiedniejszym materiałem na rol­ ników, którzy byli niezbędni, jeżeli kolonia miała zaopatrywać statki 5 Letters frorn the Island of Teneriffe, Brazil, the Cape of Good Hope and the East Indies by Mrs. Kindersley, London 1777, list z Kapsztadu, datowany luty 1765; J.S. S t a v o r i n u s , op. cit., t. 1, s. 565; C.P. T h u n b e r g , op. cit., t. 1, s. 223, 230. 6 G. M c C a l i T h e a l : Chronicles of the Cape Commanders, 1652—1691, Cape Town 1882; D.B. B o s m a n i H.B. T h om (wyd.): Daghregister gehouden by den oppercoopman Jan Antonisz van Riebeeck, 1651—1662 (3 tomy), Kaapstad 1952— —1957, oraz dwie powołane poprzednio (przyp. 3 i 4) prace A.J. B 6 e s e k e n — w odniesieniu do powyższych i dalszych wywodów.

252

wschodnioindyjskie w odpowiednie ilości świeżego mięsa, warzyw, owo­ ców i innych artykułów żywnościowych. On i jego następca, Zacharias Wagenaer, domagali się sprowadzenia robotników chińskich, ponieważ obaj służyli przedtem na Dalekim Wschodzie i byli pod wrażeniem rezul­ tatów osiąganych przez chińskich ogrodników, zaopatrujących targowiska na Formozie i Jawie. Władze w Batawii nie mogły jednak nakłonić Chińczyków do emigrowania na tę odległą placówkę, o której absolut­ nie nic nie wiedzieli; i chociaż van Riebeeck dalej nalegał, żeby przysła­ no mu w takim razie niewolników, zaczęli oni przybywać w dostatecznej ilości dopiero w siedemdziesiątych latach siedemnastego wieku, kiedy rozwinął się handel niewolnikami z Madagaskarem. Rada Siedemnastu kategorycznie zakazała niewolniczenia miejscowej ludności tubylczej; wkrótce zresztą doświadczenie wykazało, że Hotentoci i Buszmeni czystej krwi są do niczego jako najemni robotnicy rolni, chociaż Hotentoci do­ brze się nadawali na pastuchów, stajennych i woźniców, a ich kobiety i dziewczęta zatrudniano czasem jako służące. Wobec braku zarówno Chińczyków, jak niewolników, van Riebeeck musiał chcąc nie chcąc szukać wyjścia z sytuacji w systemie wolnych obywateli, który zawiódł tak sromotnie w Indiach Wschodnich. Namówił pewną liczbę miejscowych pracowników Kompanii, przejawiających — lub na pozór przejawiających — zdatność do pracy na roli, by porzucili służbę i wzięli pod uprawę nadane im grunty z zastrzeżeniem, że plony będą sprzedawać Kompanii po cenach przez nią ustalonych. Później po­ zwolono farmerom i wolnym mieszczanom żądać wyższych cen za ży­ wność dostarczaną cudzoziemskim statkom, z wyjątkiem okresów nieuro­ dzaju, kiedy mieli ją sprzedawać wyłącznie Kompanii. W ciągu kilku •dziesięcioleci postępy były bardzo niewielkie. Z jednej strony władze uskarżały się, że wolni obywatele mają tendencję do porzucania pracy na roli i zakładania szynków w Kapsztadzie. Z drugiej strony wolni oby­ watele skarżyli się, że nie mogą orać ani uprawiać pszenicy bez pomocy zwierząt pociągowych i niewolników oraz że Kompania zbyt mało płaci za ich produkty. Dno osiągnięto w roku 1660, kiedy czterdziestu dwóm .spośród ogólnej liczby siedemdziesięciu kilku wolnych obywateli udało się, przy czynnej pomocy marynarzy, dostać potajemnie na statki flotylli indyjskiej powracającej do Niderlandów. W dwanaście lat później biała ludność kolonii wciąż jeszcze liczyła ogółem poniżej sześciuset osób, w tym zaledwie sześćdziesięciu czterech wolnych obywateli, a żonatych trzydziestu dziewięciu. Moment przełomowy nastąpił w osiemdziesiątych latach siedemnaste­ go wieku, gdy dyrektorzy Kompanii zdecydowali w końcu, że korzyści płynące z umiarkowanego popierania osadnictwa białych w kolonii Kap przeważają nad ujemnymi stronami. Byli w stanie wysyłać z kraju kon­ wojowane grupy emigrantów hugenockich, wygnanych z Francji po od­ wołaniu edyktu nantejskiego (1685), jak również pewną liczbę rodzin ho­ 253

lenderskich i małe grupki dziewcząt w wieku odpowiednim do małżeń­ stwa, zabranych z sierocińców w Zjednoczonych Prowincjach. W roku 1695 w kolonii Kap było wciąż tylko około trzystu czterdziestu wolnych obywateli, ale, głównie dzięki energicznemu kierownictwu i pionierskie­ mu duchowi gubernatora Simona van der Stela (1679—1699), farmy i sa­ dy sięgały już poza granice półwyspu. Imigranci hugenoccy pragnęli osiedlać się w zwartych grupach i zachować swoją tożsamość narodową, lecz Simon van der Stel, niezwykły jak na Holendra nacjonalista, nalegał na rozproszenie ich wśród holenderskich farmerów, toteż w trzecim lub czwartym pokoleniu całkowicie się zasymilowali. Wojskowi i cywilni pra­ cownicy Kompanii, kończąc termin służby, stawali się wolnymi mieszcza­ nami lub farmerami; w ciągu osiemnastego wieku w kolonii Kap osiedli­ ła się w ten sposób znaczna liczba Niemców. Mężczyźni ci w ogromnej większości nie przywieźli tu swoich kobiet, lecz pożenili się na przylądku z dziewczętami holenderskimi lub pochodzenia francusko-holenderskiego. W roku 1780 kolonia liczyła od jedenastu do dwunastu tysięcy wolnych obywateli, z czego co najmniej trzy tysiące mieszkało w Kapsztadzie. Stavorinus zanotował kilka lat wcześniej: „Chociaż pierwsi tutejsi kolo­ niści należeli do rozmaitych narodowości, obecnie, pod działaniem cza­ su, są tak dokładnie przemieszani, że nie można odróżnić jednego od drugiego; nawet większość tych, którzy urodzili się w Europie, ale spę­ dzili tu więcej lat, zamieniła w jakiś sposób swe cechy narodowe na ce­ chy właściwe temu krajowi”7. Innymi słowy, zaczynał się kształtować naród afrykanerski. Liczne ograniczenia nakładane przez Kompanię na handlową i (w mniejszym stopniu) rolniczą działalność wolnych obywateli hamo­ wały gospodarczy rozwój kolonii, na co osadnicy nieustannie się uskarżali. Van Rheede tot Drakensteyn donosił w roku 1685, że wszyscy wolni obywatele są niezadowoleni z rządów Kompanii. Ci, którzy mieszkali w pobliżu Zamku, dlatego, że nie wolno im było prowadzić wolnego han­ dlu; właściciele farm rolniczych — dlatego, że nie mogli żądać wysokich cen za swoje plony; hodowcy bydła — dlatego, że nie pozwalano im na handel wymienny z Hotentotami. Byłoby nierozsądnie spodziewać się po dyrektorach holenderskiej Kompanii w siedemnastym wieku, że opowie­ dzą się za ideą wolnego handlu, która stała się czymś powszednim do­ piero w wiktoriańskiej Anglii za czasów Johna Bowringa („Wolny handel to Chrystus, a Chrystus znaczy wolny handel”), jednakże kilku spośród komisarzy, którzy dokonywali inspekcji kolonii Kap w latach 1655—1795, krytykowało przykre ograniczenia nakładane na tamtejszych mieszkań­ 7 J.S. S t a v o r i n u s , op. cit., t. 3, s. 435. Por. O.F. M e n t z e l : Description of the Cape..., t. 2, s. 100 — niemal identyczne spostrzeżenie. Por. także J.C. de H a a n i P.J. van W i n t e r (wyd.): Nederlanders over de zeeen, Utrecht 1940, s. 306 i n. 254

ców i zalecało złagodzenie ich ciężaru za pomocą różnych drobnych po­ ciągnięć. Jeden z nich, Daniel Nolthenius, posunął się aż do sugestii (w roku 1748), że kolonia nie zdoła osiągnąć prawdziwego dobrobytu, je­ żeli nie przyzna się prawa do wolnego handlu i żeglugi „nie tylko miesz­ kańcom tego przylądka, lecz także wszystkim, którzy życzyliby sobie mieć w tym udział, zamieszkałym zarówno w Europie, jak i w Azji”8. Trudno się było spodziewać, aby tak rewolucyjne poglądy wydały się słuszne dyrektorom uprzywilejowanej Kompanii, która jawnie obrała „handel za swój kompas, a zysk za gwiazdę przewodnią” dla swoich udziałowców, i dla nikogo więcej. Dążenie dyrektorów do obniżenia ko­ sztów utrzymania kolonii do minimum oraz do jak najtańszego zaopatry­ wania statków Kompanii w świeżą żywność kolidowało z chęcią koloni­ stów osiągania takich cen, do jakich według ich zdania mieli prawo i ja­ kie zwykle uzyskiwali od pasażerów i załóg cudzoziemskich statków. Te­ go konfliktu interesów nie rozwiązano ku zadowoleniu którejkolwiek ze stron aż do końca rządów Kompanii. Rzut oka na rozwój farm produku­ jących pszenicę, wino i wełnę w kolonii Kap może dopomóc w wyjaśnie­ niu sprawy. Z uprzednio wskazanych przyczyn, dla osiągnięcia samowystarczalności w zakresie artykułów żywnościowych kolonia Kap potrzebowała więcej czasu niż spodziewali się początkowo dyrektorzy Kompanii. Założony przez van Riebeecka ogród warzywny wkrótce produkował już dostate­ czną ilość świeżej zieleniny dla załóg statków indyjskich, a świeże mięso można było zazwyczaj dostać w drodze wymiany od Hotentotów. Jednak prawie dokładnie przez trzydzieści lat kolonia była uzależniona od im­ portu pszenicy i ryżu z Batawii oraz skądinąd, a niewielką nadwyżkę eks­ portową ziarna osiągnęła po raz pierwszy w roku 1684. W miarę rozrostu kolonii sytuacja się poprawiała. Naturalna urodzajność gleb była na tym obszarze dosyć różnorodna, ale, jak zauważył Mentzel, bardzo mało farm nie posiadało, obok spłachetków piaszczystego i kamienistego gruntu, większych przestrzeni dobrej gleby. Farmerzy zwykle zbierali plony przez trzy kolejne lata, po czym przez czwarty rok pole ugorowało. Używali pługów ciągnionych przez sześć, osiem lub dziesięć wołów i obsługiwa­ nych przez trzech ludzi. Pszenica, żyto i jęczmień stanowiły główne uprawy. Żniwa przypadały w porze Świąt Bożego Narodzenia i wtedy wszyscy, łącznie z dziećmi i niewolnikami domowymi, pracowali w polu od świtu do zmroku, z przerwą na śniadanie o siódmej rano i odpoczyn­ kiem od dziesiątej do czwartej po południu, w tych godzinach bowiem było za gorąco na pracę. Gdy kolonia Kap po raz pierwszy wyprodukowała nadwyżkę eksporto­ wą pszenicy, powstał pomysł, by uprawiać ten rodzaj zboża na eksport do Niderlandów, Rada Siedemnastu jednak odrzuciła go jako niewyko­ 8 A.J. B o e s e k e n :

Die Nederlandsche K o m m i s s a r i s s e s. 175. 255

nalny, ponieważ koszt produkcji pszenicy na przylądku był mniej więcej dwa razy wyższy niż w kraju macierzystym. Później dyrektorzy próbo­ wali forsować eksport pszenicy z przylądka do Batawii, ale tamtejsze władze zwróciły uwagę, że mogą sprowadzać lepsze i tańsze zboże z Bengalu i Suratu, nie mówiąc o tym, że na miejscu mają jawajską „miskę ryżu”. W związku z jawajskimi wojnami sukcesyjnymi, które towarzy­ szyły dezintegracji sułtanatu Mataram (1704—1755), duże obszary ziem uprawnych leżały odłogiem, co spowodowało zmianę we wspomnianej sy­ tuacji. W roku 1750 kolonia Kap eksportowała do Batawii około dwóch tysięcy ton pszenicy rocznie, prócz tego zaś mniejsze ilości na Cejlon. Po roku 1772 farmerzy z przylądka byli w stanie zaopatrywać w to zboże wszystkie osady holenderskie w Azji, wskutek zaś gwałtownego wzrostu cen zboża na rynku krajowym po roku 1767, opłacalny stał się również eksport pszenicy z kolonii Kap do Niderlandów. Przegrana wojna holendersko-angielska z lat 1780—1784 położyła temu kres, podobnie jak odcięła wiele innych źródeł dobrobytu kolonii holenderskich. Kiedy w ro­ ku 1795 załamały się rządy Kompanii, nadal pozostawał nie rozwiązany problem, co robić z nadwyżkami eksportowymi pszenicy z przylądka. W ciągu całego tego okresu Kompania nigdy nie płaciła tamtejszym far­ merom ceny tak wysokiej, jaką zwykle gotowi byli płacić pasażerowie i załogi statków indyjskich, a nawet mieszkańcy Kapsztadu. Toteż wolni obywatele woleli sprzedawać zboże cudzoziemcom, wbrew przepisom i za­ rządzeniom wydawanym co jakiś czas w celu ograniczenia tych praktyk i zapewnienia priorytetu potrzebom Kompanii9. Produkcja i eksport wina to jeszcze jedno zagadnienie, co do którego hodowcy i Kompania nie zawsze bywali tego samego zdania. Uprawę winorośli zaprowadził na przylądku van Riebeeck, przy czym wybrano do tego zadania pewną liczbę hugenockich imigrantów z osiemdziesiątych lat siedemnastego wieku, ze względu na ich znajomość tej hodowli; upłynęło jednak wiele czasu, zanim wina z kolonii Kap zaczęły zdobywać sobie uznanie gdzie indziej. Jak tyle innych spraw, hodowla winorośli zawdzię­ czała bardzo dużo pouczeniom i przykładowi Simona van der Stela; jego z zamiłowaniem pielęgnowane winnice w Groot Constantia dały imię wi­ nu, które zyskało sobie w osiemnastym wieku światową sławę. Mimo poprawy jakości wina i stałego wzrostu produkcji, która w dziesięciole­ ciu 1776—1786 nawet się podwoiła, eksport nie zwiększał się w odpo­ wiednim stosunku. Większość gości przybywających na przylądek po długiej podróży morskiej odnosiła się do miejscowych win z dużą życzli­ wością, ale ci sami ludzie, jak tylko osiedlili się w Batawii, Pondichóry 9 Ibidem, s. 155—169; O.F. M e n t z e l : Description of the Cape..., t. 3, s. 162— —173, daje dobry opis gospodarki rolnej w kolonii Kap w osiemnastym wieku. Na różnorodność gleb nawet w obrębie małych farm zwracał szczególną uwagę J.G. Grevenbroek w roku 1695 (I. S c h a p e r a : The Early Cape Hottentots, Cape Town 1933, s. 271).

256

Czy Kalkucie, powracali do swego ulubionego wina francuskiego z Bordeaux, do burgunda i szampana. De la Caille, Mentzel i inni cudzoziem­ scy obserwatorzy zgadzali się co do tego, że można by poprawić jakość pospolitszych gatunków win z kolonii Kap, gdyby wkładać więcej starań w hodowlę winorośli. Większość miejscowych hodowców „nie umiała właściwie się obchodzić z winną latoroślą”. Ci zaś, którzy umieli, jak na przykład hodowcy z Constantia, trzymali w sekrecie tę umiejętność, że­ by móc uzyskiwać wyższe ceny, jeżeli nie od Kompanii, to na „czarnym rynku”. Producenci musieli sprzedawać swoje wina Kompanii po stałych cenach, Kompania też wydawała licencje na sprzedaż detaliczną. Mentzel twierdzi wprawdzie, że monopol ten nie był uciążliwy, producenci jednak skarżyli się, że ceny ich win zależą w głównej mierze od decyzji kilku starszych urzędników Kompanii i od osób uprzywilejowanych10. Jednym z czynników opóźniających rozwój farm pszenicznych w sie­ demnastym wieku był fakt, że wielu farmerów wolało się angażować w hodowlę bydła, wymagała ona bowiem mniej ludzi, a brak siły robo­ czej dawał się ostro odczuwać. Początkowo Kompania bazowała na han­ dlu wymiennym z Hotentotami, jeśli chodzi o uzyskiwanie owiec i bydła w ilościach wystarczających do zaopatrywania w świeże mięso koloni­ stów i statków indyjskich. Powtarzające się trudności w stosunkach z Hotentotami — mimo że nigdy nie przeradzały się w dłuższe wojny — oraz dziesiątkowanie tych szczepów przez epidemie ospy spowodowały zmianę polityki. Władze, chociaż bardziej sprzyjały zakładaniu gospo­ darstw rolniczych, zaprzestały stawiania jakichkolwiek przeszkód w po­ dejmowaniu przez wolnych obywateli hodowli bydła. Hodowcy przesu­ wali miejsca postoju bydła i owiec coraz dalej w głąb lądu, poszukując nowych pastwisk w kraju, gdzie często nie dostawało wody i gdzie rodzaj gleby nie pozwalał na dłuższy wypas. Owce hodowano głównie na mięso, toteż baranina stanowiła podstawę wyżywienia mieszkańców Kapsztadu, a podróżni ze statków indyjskich, którzy zatrzymywali się tutaj na dłu­ żej, często narzekali na jednostajność tej codziennej potrawy i na tłuste jej przyrządzanie. Wyprawionych skór owczych używano do wyrobu bu­ tów, ale wełna pozostawała właściwie bezużyteczna; „jest to raczej wło­ sie niż wełna”, zanotował Mentzel. Od czasu do czasu podejmowano wysiłki w celu ulepszenia miejscowej rasy owiec, sprowadzano mianowicie tryki rasy perskiej i merynosowej, ale dopiero pod koniec rządów Kompanii osiągnięto znaczniejsze rezul­ taty w postaci wełny nadającej się na eksport. W roku 1782 grupa wol­ nych obywateli i urzędników wystosowała petycję w sprawie zezwolenia na „próbę wprowadzenia wyrobu tkanin wełnianych”, jednak Wydział Fi­ nansowy Kompanii odrzucił tę prośbę stwierdzając otwarcie, że „zakła­ 10 Hodowla winorośli i monopol winny, por. O.F. M e n t z e l : Description of the Cape..., t. 3, s. 174—182; t. 1, s. 66; A.J. B o e s e k e n : Die Nederlandsche Kommissarisse..., s. 169, 170. 17 — M orskie im perium ...

251

danie i pobudzanie rozwoju takich manufaktur jest diametralnie sprzecz­ ne z prawdziwym dobrobytem i rozsądnym systemem politycznym na­ szego rządu”, ponieważ miałoby to szkodliwy wpływ na wysiłki zmie­ rzające do odrodzenia przemysłu tkackiego w Niderlandach. Niemniej hodowla owiec na mięso była zyskowna i wydajna. Stada liczące po ty­ siąc owiec uważano za bardzo niewielkie; Thunberg mieszkał u pewnego farmera w Bokkeveld, który był właścicielem trzech tysięcy sztuk by­ dła i dwunastu tysięcy owiec. W końcu osiemnastego wieku było w kolo­ nii Kap przeszło jeden i ćwierć miliona owiec, chociaż tylko siedem tysię­ cy z tej liczby należało do rasy wełnistej11. Stanowisko Kompanii wobec rozwoju rolnictwa w tej kolonii, uwarun­ kowane przede wszystkim dążeniem do utrzymania niskiego poziomu cen i zapewnienia w ten sposób jak najtańszego zaopatrzenia w żywność swo­ ich statków indyjskich, nie wyrażało się wyłącznie w narzucaniu ograni­ czeń. W roku 1706, na skutek skarg wielu obywateli na energicznych, lecz autorytatywnych gubernatorów, Simona i W. A. van der Stelów, któ­ rzy mieli rzekomo zagarnąć duży szmat najlepszych gruntów na własne farmy (1685—1705), Rada Siedemnastu zakazała wyższym funkcjonariu­ szom i pracownikom Kompanii posiadania większej ilości ziemi i zajmo­ wania się gospodarką rolną. Nie zawsze przestrzegano bardzo ściśle tego zarządzenia, można je było bowiem w pewnej mierze ominąć przez roz­ sądne małżeństwo; dzięki niemu jednak wolni obywatele, którzy trudnili się rolnictwem i hodowlą winnej latorośli, nie musieli konkurować z urzę­ dnikami będącymi jednocześnie wielkimi właścicielami ziemskimi. Farme­ rzy w kolonii Kap mieli zapewniony na miejscu dosyć przyzwoity rynek zbytu dla swoich produktów, chociaż nie mogli uzyskiwać za pszenicę, wino i wełnę takich cen, jakie by chcieli, i nie zawsze mogli eksportować nadwyżki produkcyjne tych artykułów. Kiedy minęły już pionierskie czasy van Riebeecka i jego bezpośred­ nich następców, białą społeczność kolonii można było podzielić na trzy główne grupy: biurokraci, czyli funkcjonariusze Kompanii; wolni miesz­ czanie w Kapsztadzie; wolni obywatele wiejscy, czyli Burowie. Ośmiu wyższych urzędników Kompanii tworzyło Radę Administracyjną z gu­ bernatorem jako przewodniczącym; ten sam zespół (bez gubernatora) fun­ kcjonował także dwa lub trzy razy w tygodniu jako Trybunał Sprawie­ dliwości. Począwszy od roku 1685, dwaj (a później trzej) przedstawiciele wolnych obywateli zasiadali w tej ostatniej instytucji, czasem zaś po­ zwalano im reprezentować swych współobywateli również w Radzie Ad­ ministracyjnej. Niektórzy spośród wyższych urzędników, będących pra­ wie bez wyjątku Holendrami urodzonymi w Europie, mieli świadomość 11 O.F. M e n t z e l : Description of the Cape..., t. 3, s. 210—212, hodowla owiec w kolonii Kap. For. A.J. B o e s e k e n : Die Nederlandsche Kommissarisse..., s. 191—193. 258

swej rzeczywistej lub urojonej wyższości kulturalnej nad wolnymi oby­ watelami, wśród których było wielu Holendrów, Francuzów i Niemców pochodzących z niższych warstw społecznych albo urodzonych w Afryce. Pewne jest jednak, że stosunki towarzyskie między biurokratami i wol­ nymi obywatelami układały się tutaj o wiele mniej sztywno i formalnie niż w Batawii. Mentzel, który był zauważył utajone napięcie między Ho­ lendrami urodzonymi w Europie a Afrykanerami, zanotował również: „Przy [różnych] towarzyskich okazjach, jak wesela i tym podobne, często widywałem kupców niższej rangi lub nawet oficerów tańczących z córka­ mi szewców, podczas gdy ich własne córki tańczyły z synami rzemieślni­ ków. Uznaje się wyższość kupców starszych rangą, ponieważ są oni członkami władz i stoją na czele państwa, ale prócz nich nikt na przy­ lądku nie uważa się za lepszego od swoich sąsiadów”. Skłonność boga­ tych wdów w Batawii do wychodzenia za mąż za pastorów (predikanten) miała swój odpowiednik w kolonii Kap, gdzie, jak powiada Mentzel, „pa­ storzy zajmują wyższą pozycję niż zwykli kupcy i mają tak wysokie pen­ sje, dodatki do pensji i dochody uboczne, że zawsze mogą zrobić najlep­ szą partię”12. Bogatsi mieszczanie w Kapsztadzie zamieniali swe domy na pensjonaty dla oficerów i pasażerów statków indyjskich zawijających na przylądek, natomiast „zwyczajni ludzie” przyjmowali u siebie marynarzy i żołnie­ rzy. Większość podróżników przybywających do Kapsztadu wyrażała się znacznie bardziej pochlebnie o kobietach ze środowiska wolnych miesz­ czan niż o mężczyznach, twierdząc, że kobiety są o wiele ruchliwsze i in­ teligentniejsze, w każdym razie dopóki nie wyjdą za mąż. Stavorinus nie był odosobniony w swej ostrej krytyce próżniactwa i nieuctwa mężczyzn z kręgu bogatszych wolnych mieszczan, którzy, podobnie jak ich odpowiednicy w Batawii, wiedli życie jakby w letargu. „Mężczyzn będących wolnymi obywatelami tego miasta rzadko widuje się na zewnątrz: za­ zwyczaj przesiadują w domu, roznegliżowani, spędzając czas na paleniu tytoniu i wałęsaniu się z pokoju do pokoju. Po obiedzie zażywają drzem­ ki zgodnie z indyjskim obyczajem, a wieczorem grają partyjkę kart. Nie będąc amatorami lektury, są bardzo nieoświeceni i niewiele wiedzą na­ wet o tym, co się dzieje w innych częściach świata, chyba że coś usłyszą od obcych, odwiedzających ich od czasu do czasu”. Niektórzy spośród najbogatszych mieszczan wysyłali swych synów na edukację do holen­ derskich i niemieckich uniwersytetów; wracali oni z większym zasobem wiedzy, niż mogliby nabyć w szkołach podstawowych na przylądku czy też od żołnierzy i podoficerów niemieckich, których zamożniejsi miesz­ czanie i farmerzy angażowali niekiedy jako nauczycieli13. 12 O.F. M e n t z e l : Life at the Cape... oraz Description of the Cape..., t. 2, s. 100—123, obszerny opis życia towarzyskiego w kolonii Kap. Szczegółowy opis systemu rządów, ibidem, t. 1, s. 137—160. 13 J.S. S t a y o r i n u s : op. cit., t. 1, s. 563—567; t. 3, s. 435—442; O.F. M e n t 17*

259

Ostre uwagi Stavorinusa w mniejszym stopniu odnoszą się do biedniej­ szych mieszczan, którzy, oprócz stołowania u siebie w domu marynarzy i żołnierzy ze statków indyjskich, uprawiali systematycznie jakieś rze­ miosło, ,,na przykład zawód kowala, stolarza, szewca, krawca i tak da­ lej”. Ich żony, jak zauważył Mentzel, na ogół zarabiały więcej pieniędzy na nielegalnym handlu ze swymi płatnymi gośćmi i z farmerami przy­ jeżdżającymi z zaplecza, Zresztą wszyscy wolni mieszczanie, zarówno bo­ gaci, jak i biedni, zajmowali się na boku handlem prywatnym albo bez­ pośrednio, albo (częściej) za pośrednictwem swych żon. W tej kontraban­ dzie działał widoczny element spekulacji, ponieważ była ona uzależniona od przybywających i odchodzących statków, których ładunków nie moż­ na było z góry dokładnie przewidzieć, wobec czego czarny rynek obja­ wiał skłonność do oscylowania między nadmiarem a niedoborem towa­ rów. Ogólnie biorąc, produkowana na miejscu żywność była w kolonii bardzo tania, zaś importowane wyroby gotowe bardzo drogie. Pasażero­ wie i załogi powracających do Europy statków indyjskich przywozili na prywatny handel herbatę, kawę, chińską porcelanę, jedwabie, tkaniny bawełniane i inne wschodnie wyroby, natomiast ci, którzy przybywali na statkach płynących do Indii, oferowali na sprzedaż wyroby europejskie i delikatesy. Nawet holenderskie piwo i ser łatwo znajdowały zbyt na przylądku, ponieważ miejscowe gatunki były o wiele gorsze. Szczęściem dla gospodarzy Zajazdu nad Dwoma Oceanami, przybywający tu mary­ narze i żołnierze znani byli z szerokiej ręki i często w ciągu iluś tam dni postoju u wybrzeży przylądka przepuszczali ciężko zapracowane parolet­ nie zarobki. Podróżnicy spędzający czas jakiś w kolonii Kap zawsze porównywali i przeciwstawiali wolnych mieszczan Kapsztadu wolnym obywatelom na rolniczym zapleczu, czyli Burom (Boeren), jak ich najczęściej nazywano. Słowo Boer miało początkowo znaczenie pejoratywne, o czym świadczą siedemnastowieczne odpowiedniki angielskie — „gbur” i „prostak”. Van Rheede tot Drakensteyn sugerował w roku 1685, żeby urzędowo zamie­ nić określenie „wolni obywatele” na „chłopi i parobcy” (Boeren en bouwlieden), przypuszczalnie w celu podkreślenia, że powinni oni zajmować się raczej rolnictwem niż handlem. Z biegiem czasu Burowie podzielili się na dwie kategorie. Ci, którzy mieszkali stosunkowo niedaleko Kap­ sztadu, mogli zarówno uprawiać winorośl i zboże, jak hodować bydło i owce. Inni, żyjący w okręgach „ruchomej granicy”, byli w zasadzie ograniczeni do hodowli zwierząt, a to ze względu na rodzaj gleby, brak siły roboczej, odległość od Kapsztadu i brak dróg oraz na własne prag­ nienie wolności od przykrych ograniczeń narzucanych przez miejskich biurokratów. z e 1: Description oj the Cape..., t. 1, s. 127, 128; t. 2, s. 75—99; t. 3, s. 100—123; P.S. du T o i t , op. ciU

260

W promieniu około osiemdziesięciu kilometrów od Kapsztadu więk­ szość ziemi rozparcelowano na farmy własnościowe, położone w odległo­ ści godziny drogi konno jedna od drugiej. W odleglejszych okręgach po­ czątkowo nadzielano grunty na tej zasadzie, że nowy gospodarz brał „ziemię i glebę” w dożywotnią dzierżawę od Kompanii, bez gwarancji jednak, że władze potwierdzą ten przydział jego spadkobiercom. Zabu­ dowania postawione przez dzierżawcę stanowiły jego własność i on albo jego spadkobiercy, gdyby miano usunąć ich z tej ziemi, mieli prawo je sprzedać. W miarę jak rodzina się powiększała, z przyjściem na świat kolejnego dziecka wydzielano krowę albo owieczkę i całe potom­ stwo od tej pierwszej sztuki inwentarza stanowiło własność danego dzie­ cka. Tym sposobem każde dziecko, syn czy córka, dochodząc do pełnoletności posiadało już zwykle zaczątek przyzwoitego stada. Dla każdego młodego mężczyzny był to bodziec do porzucenia ojcowskiej farmy i urzą­ dzenia się nieco dalej na własnej dzierżawie. Według zrewidowanej w ro­ ku 1743 ustawy rolnej, w każdej takiej gospodarce można było uzyskać tytuł własności na sześćdziesiąt morgów, a resztę farmy użytkować na dawnej zasadzie dzierżawy od Kompanii, której przysługiwało dowolne wypow iedzenie. Susza, powodzie, choroby zwierząt i różne klęski żywiołowe często dziesiątkowały pierwotne stada. W takich okolicznościach jednak natu­ ra zazwyczaj szybko wyrównuje straty, toteż większości Burów powo­ dziło się znacznie lepiej niż gospodarzom wiejskim w Europie, jak słusz­ nie zauważył Mentzel: „Wielu Burów posiada dwieście lub trzysta wo­ łów, sto, sto pięćdziesiąt albo więcej krów, dwa do trzech tysięcy owiec, czterdzieści do pięćdziesięciu koni, dwudziestu, trzydziestu lub więcej niewolników i duży szmat ziemi. Toteż niejeden afrykański Bur dwa razy by się zastanowił, zanim zamieniłby się na miejsca z niemieckim szlach­ cicem”14. Wielu innym, a szczególnie tym nad ruchomą granicą, nie po­ wodziło się oczywiście tak dobrze jak gospodarzom farm położonych bliżej Kapsztadu. Mogli posiadać, i zwykle posiadali, dużo bydła i owiec, rzadko jednak miewali więcej służby niż sześciu niewolników i Hotentotów, czasem zaś tylko jednego lub dwóch. Niektórzy wolni mieszczanie i urzędnicy z Kapsztadu mieli również małe posiadłości wiejskie, a przy­ jemne domy, w których zamieszkiwali, zostały dobrze odmalowane w książkach Alice Trotter i Dorothei Fairbridge. Żaden z tych farmerów czy ziemian nie wzbggacił się nadmiernie, ponieważ w kolonii Kap nie istniały warunki sprzyjające gromadzeniu czy też traceniu wielkich bo­ gactw, z wyjątkiem okresów depresji gospodarczej, powtarzających się od czasu do czasu za rządów Kompanii. « Rzecz naturalna, że im dalej od Kapsztadu, tym bardziej prymitywne 14 O.F. M e n t z e l : Life at the Cape..., s. 39, 129, 130 oraz Description of the Cape...,, t. 3, s. 98—121; J.C. de H a a n i P.J. van W i n t e r , op. cit., s. 325, 326.

261

stawały się warunki życia. W połowie osiemnastego wieku ostatnie tyn­ kowane domy można było zobaczyć w okolicach zatoki Mossel. Hodowcy zwierząt i myśliwi, którzy posuwali się dalej w głąb krainy Karru, za­ mieszkiwali w lichych szałasach i schroniskach, a bydło zaganiali na noc do zagród. Holendrzy mieszkający w Kapsztadzie, jak również cudzo­ ziemscy podróżnicy często zarzucali Burom z pogranicza, że żyją jak Hotentoci. Na przykład Stavorinus, po przenocowaniu na farmie w pobliżu przylądka, unosił się nazajutrz w swoim dzienniku nad gospodarzami w takim tonie, jakby to pisał wielbiciel Rousseau i Raynala. „Szczęśliwi, po trzykroć szczęśliwi śmiertelnicy, którzy, przebywając na krańcach Ziemi, wśród pustyń afrykańskich, tak niegdyś jałowych i niegościnnych, mogą wieść życie w zadowoleniu i niewinności”. Znacznie mniej jednak skłonny był do pochwał pod adresem Burów z odległego pogranicza, którzy, jak mu opowiadano, „zarówno swym zachowaniem, jak i wyglą­ dem przypominają bardziej Hotentotów niż Chrześcijan”15. Thunberg, który zapuścił się był o wiele dalej w głąb lądu niż Stavorinus, tak pisał o Burach: „W tych stronach ludzie mają obfitość ży­ wności, często wszakże brak im umeblowania. Nieraz widuje się krzesła i stoły roboty samego gospodarza, który obija je cielęcą skórą albo wy­ plata skórzanymi paskami. Zamiast podłóg mają w domach twardo ubite, gładkie klepisko. Aby uczynić je twardym i sprężystym, polewa się zie­ mię albo krowim gnojem zmieszanym z wodą, albo wołową krwią, wsku­ tek czego staje się zarazem dosyć śliskim”. Oszklone okna stanowiły wielką rzadkość, nie było żadnych poddaszy, strychów ani odeskowanych sufitów, końce krokwi spoczywały na ścianach. Domy lub raczej domki tego rodzaju, „budowane z niewypalanej gliny uformowanej w cegły i nieco przesuszonej na powietrzu”, były bardziej typowe dla stylu ży­ cia przeciętnego farmera burskiego niż okazałe siedziby w Groot Constantia i Groote Schuur, podziwiane dziś przez turystów16. Z powodu braku dróg transport ciężkich ładunków z albo do większości farm był niemo­ żliwy poza letnimi miesiącami, kiedy opadał stan wód w rzekach i far­ merskie wozy zaprzężone w woły mogły łatwo przebywać w bród ich koryta. W wielu okręgach drzewostan był tak skąpy, że nawet węgiel drzewny dla użytku kuźni trzeba było sprowadzać z Europy. Śródlądowa granica kolonii Kap, którą określano niezwykle mgliście, 15 J.S. S t a v o r i n u s , op. cit., t. 2, s. 71, 72. 16 C.P. T h u n b e r g , op. cit., t. 1, s. 256. Por. O.F. M e n t z e l : Description of the Cape..., t. 3, s. 41. Okazałe siedziby wiejskie w holenderskiej Afryce Południo­ wej, por. A. T r o t t e r , op. cit.-, D. F a i r b r i d g e : Historie Farms of South Africa. The wool, the wheat, and the winę of the 17th and 18th centuries, London 1931 oraz Historie Houses of South Africa, London 1922; G.E. P e a r s e : Fiqhteenthcentury architecture in South Africa, Cape Town 1937 oraz The Cape of Good Hope, 1652—1833, An account of its buildings and the life of its people, Pretoria 1956.

262

stale przesuwała się zwolna na północ i ku wschodowi od kierunku pier­ wotnego parcia przed siebie z czasów van Riebeecka; mniej więcej od ro­ ku 1730 tempo tego posuwania się naprzód szybko wzrastało. Synowie farmerów przywykali od wczesnej młodości do wytężonego życia pod go­ łym niebem, strzegąc stad swoich ojców, polując i prowadząc (nielegalny) handel bydłem z Hotentotami. Kolejne pokolenia tych pograniczników odczuwały coraz silniejszą potrzebę pchania się naprzód przez Małe Karru i dalej w głąb lądu. W ten sposób burscy hodowcy i myśliwi wypie­ rali Hotentotów z ich najlepszych pastwisk, a następnie z mniej urodzaj­ nych ziem; wreszcie, w siedemdziesiątych latach osiemnastego wieku, ze­ tknęli się z ludami Bantu, przesuwającymi się ku południowi. Ludzie na­ leżący do tej grupy plemion byli, podobnie jak pograniczni Burowie, głównie właścicielami i pasterzami bydła. Zbrojne utarczki wynikające ze sporów o pastwiska i o kradzież zwierząt były zatem nieuniknione, mimo podejmowanych bez przekonania przez władze kolonii prób ustale­ nia linii granicznej między czarnymi i białymi wzdłuż Groot Visrivier (Wielkiej Rzeki Rybnej). Urzędnicy Kompanii niekiedy potępiali pogranicznych Burów za pro­ wokowanie tych utarczek i odmawiali sankcjonowania agresywnych dzia­ łań przeciwko ludom Bantu. Oburzeni tą postawą władz twardzi kalwiń­ scy Burowie z Graaf-Reinet, za którymi poszli ci ze Swellendam, od­ rzucili w roku 1795 swą nominalną podległość wobec podupadającej Kompanii i zdeklarowali się jako lojalni poddani Stanów Generalnych, 263

uprawnieni jednak do całkowitej autonomii regionalnej. Tej deklaracji poddaństwa wobec Stanów Generalnych nie należy traktować zbyt po­ ważnie, wielu podróżników bowiem, przebywając w kolonii Kap w końcu osiemnastego wieku, zanotowało, że Burowie uważali za swą ojczyznę raczej Afrykę Południową niż nizinny kraj nad Morzem Północnym, którego nigdy nie widzieli na oczy. Łatwość, z jaką Anglicy dwukrotnie zdołali okupować przylądek (1795, 1806), świadczy również o względnej słabości proholenderskich sympatii Afrykanerów. Porucznik James Prior z Royal Navy pozwolił sobie tylko na łagodną przesadę zauważając w kilka lat później, co następuje: „Burowie, jak słyszę, dopóki mogą korzystnie sprzedawać swoje bydło i nie podlegają surowym ogranicze­ niom prawnym, mało sobie robią z tego, czy Kapsztad znajduje się w po­ siadaniu Anglików, czy Chińczyków”. Warto dodać, że niektóre grupy pograniczników zdawały sobie sprawę ze swej izolacji kulturalnej i raz po raz zwracały się do władz z prośbą o przysłanie im na stałe duchow­ nych kalwińskich i nauczycieli, bardzo niewielu jednak było ochotników na te stanowiska w pustynnych okolicach, i to nawet wtedy, gdy Kom­ pania była gotowa ponosić koszty17. Oprócz biurokratów, wolnych mieszczan i Burów, istniała w kolonii Kap jeszcze jedna grupa społeczna białych, zasługująca na krótką wzmiankę. Byli to pracownicy kontraktowi (knechts), rekrutujący się w większości spośród żołnierzy garnizonu. Ilekroć jakiś gospodarz nie mógł sam dać sobie rady ze swą farmą albo farmami, zwracał się do władz w Kapsztadzie z prośba o przydzielenie mu do pracy jakiegoś żoł­ nierza z zamku albo (rzadziej) marynarza ze szpitala. Jeżeli odpowiedni człowiek oświadczał swą gotowość i dochodził do porozumienia z farme­ rem, to zwalniano go ze służby wojskowej — chociaż nadal podlegał po­ wołaniu w razie nagłej potrzeby — i „wypożyczano” farmerowi na rok; po upływie roku trzeba było odnawiać umowę o pracę. Normalne wy­ nagrodzenie takiego pracownika, zatrudnionego na farmie w charakterze karbowego lub ekonoma, wynosiło szesnaście florenów miesięcznie plus wyżywienie i zakwaterowanie. Ten, którego farmer angażował jako na­ uczyciela swych dzieci, otrzymywał na początek czternaście florenów miesięcznie, co roku jednak dawano mu podwyżkę. Mentzel, który sam pracował był na kontrakcie, zanotował: „Dla ludzi z kwalifikacjami ta forma zatrudnienia stanowiła odskocznię do [zdobycia] bogactwa. Tacy ludzie żenili się często z córkami swych pracodawców albo z wdowami po nich. Znałem w rzeczy samej przypadki, kiedy wdowy przyjmowały 17 J. P r i o r , R.N.: Yoyages Along the Eastern Coast of Africa in the Nisus Frigate, London 1819, s. 11. W uwadze tej pominięto fakt, że wśród pogranicznych Burów zrodziły się wkrótce nastroje antyangielskie, spowodowane tendencją urzęd­ ników angielskich do stawania w sprawach granicznych raczej po stronie ludów Bantu niż Burów. 264

do pracy knechtów z myślą o małżeństwie”. Oczywiście, nie wszyscy pra­ cownicy kontraktowi dochodzili do czegoś tym sposobem; ci, którym się nie powiodło, spadali do poziomu „białych biedaków”, zarabiających mniej niż wykwalifikowani wolni robotnicy kolorowi czy nawet niewol­ nicy18. Zatrudnianie białych żołnierzy jako ekonomów nie rozwiązywało trud­ ności farmerów w zakresie siły roboczej. W pewnej mierze rozwiązy­ wało je sprowadzanie i zatrudnianie niewolników. Ponieważ Rada Sie­ demnastu surowo zakazywała niewolniczenia Hotentotów i Buszmenów, władze kapsztadzkie zmuszone były sprowadzać niewolników z dalszych stron. Mozambik i Madagaskar stały się dla nich głównymi rynkami za­ kupu, ponadto zaś importowano wielu niewolników z rejonu Zatoki Ben­ galskiej i z Indonezji. Początkowo chodziło o niewielkie ilości. W pierw­ szych latach osiemnastego wieku w kolonii znajdowało się zaledwie około ośmiuset dorosłych niewolników^, ale już w pięćdziesiąt lat później było ich mniej więcej cztery tysiące, a w roku 1780 prawie dziesięć tysięcy. W ciągu siedemnastego wieku liczba białych kolonistów wzrastała szyb­ ciej niż liczba niewolników, ale w pierwszej połowie wieku osiemnaste­ go sytuacja uległa odwróceniu. Wielu niewolników indyjskich i indone­ zyjskich było artystami lub rzemieślnikami doświadczonymi w swoim kunszcie; potomkowie tych ostatnich częściowo przetrwali do dziś dnia w pewnej izolacji od masy kolorowej ludności kolonii. Mają oni tylko niewielką domieszkę krwi murzyńskiej i zachowali niektóre stare holen­ derskie pieśni ludowe i zwroty mowy, których nie spotyka się już wśród białych mówiących językiem ajrikaans. Na posiedzeniu rady gubernatorskiej w roku 1716 dyskutowano zagadnienie, jaka siła robocza jest bar­ dziej ekonomiczna — wolni biali robotnicy czy też kolorowi niewolnicy; wszyscy członkowie rady, z wyjątkiem komendanta garnizonu, opowie­ dzieli się bez wahania za niewolnikami. Jeden z nich twierdził, jakoby z ksiąg rachunkowych Kompanii wynikało, że koszt utrzymania niewol­ nika wynosi około czterdziestu florenów rocznie, podczas gdy utrzyma­ nie białego pracownika kontraktowego kosztuje około stu siedemdziesię­ ciu pięciu florenów. Dowodzono także, iż niewolnicy są bardziej posłuszni i chętni do cięższych prac, w nadziei na wyzwolenie ich z czasem, na­ tomiast biali robotnicy często oddają się pijaństwu i staczają w nędzę, niezdatni już do pracy. Komendant garnizonu zaprzeczał ścisłości tych stwierdzeń i dowodził stanowczo, że na dłuższą metę biała siła robocza okaże się tańsza i bardziej korzystna dla zdrowego rozwoju kolonii. Utrzymywał on, że niewolnicza siła robocza będzie zawsze przysparzać kosztownych kłopotów, ze względu na wysokie koszty podróży po zakup niewolników, wysoką stopę śmiertelności wśród nich, ich skłonność do 18 Funkcjonowanie systemu pracowników kontraktowych (knechtów) w kolonii Kap, por. O.F. M e n t z e l : Description of the Cape..., t. 1, s. 164—166; t. 2, s. 114.

265

dezercji oraz ze względu na liczbę ludzi niezbędnych do trzymania ich w karbach i pilnowania. Gubernator opowiedział się po stronie większo­ ści i dodał, że ten, kto powątpiewa o niezbędności niewolniczej siły ro­ boczej, powinien „rzucić okiem na to, w jaki sposób wykonuje się wszel­ kie prace w całej Azji i we wszystkich koloniach Indii Zachodnich, w Surinamie i tak dalej”. Ta decyzja rady gubernatorskiej miała decy­ dujące znaczenie, zgodziła się z nią bowiem Rada Siedemnastu i nie po­ dejmowano już żadnych dalszych kroków w celu zachęcenia chłopów europejskich do liczniejszej emigracji do Afryki Południowej. Liczba ludności niewolniczej' stale wzrastała i aż do końca tego stulecia uprawa roli uzależniona była głównie od niewolniczej siły roboczej19. W kolonii Kap niewolnicy dzielili się na dwie podstawowe kategorie: na należących do Kompanii oraz do poszczególnych urzędników, wolnych mieszczan i Burów. Liczba niewolników w posiadaniu Kompanii ograni­ czona była teoretycznie do czterystu pięćdziesięciu, w praktyce jednak było ich zwykle od sześciuset do ośmiuset. Kompania zatrudniała ich nie tylko u siebie — jako robotników przeładunkowych w porcie, murarzy, budowniczych, młynarzy, garncarzy, mleczarzy, stajennych, pielęgniarki szpitalne, introligatorów, ogrodników, strzecharzy. i tak dalej, i tak da­ lej — lecz również wypożyczała ich lub wynajmowała różnym swoim funkcjonariuszom, którzy, nawiasem mówiąc, często nadużywali tego przywileju, zatrudniając ich wiecej, niż mieli prawo. Wielu spośród sta­ łych mieszkańców Kapsztadu żyło w dużej mierze z wynajmowania in­ nym na dniówki lub miesięcznie swoich niewolników wyszkolonych w rozmaitych zawodach. Niewolnicy indonezyjscy bywali doskonałymi kamieniarzami, malarzami pokojowymi, cukiernikami, kucharzami i ry­ bakami, a wśród kobiet z Indonezji było dużo dobrych szwaczek. Niewolników murzyńskich używano do ciężkich prac przy załadunku i wyładun­ ku •statków, w winnicach, na roli i w ogrodach warzywnych należących do kolonistów. 'Wielu podróżników zwracało uwagę na pewne specyficzne zjawisko życia *w kolonii Kap, mianowicie na talent muzyczny niewolników „ma­ ła jskich” oraz ich umiejętność grania ze słuchu. „Znam wiele bogatych domów — pisał Lichtenstein w roku 1803 — gdzie nie ma jednego nie­ wolnika, który by nie umiał grać na jakimś instrumencie i gdzie natych­ miast zbiera się orkiestra, jeśli młodzieży domowej po południu, w po­ rze odwiedzin znajomych, zachce się zabawić tańcem przez godzinę, dwie. Wystarczy, jedno skinienie i kucharz zamienia rondel na flet, stajenny rzuca zgrzebło, a chwyta za skrzypce, ogrodnik zaś, odkładając na bok łopatę, zasiada przy wiolonczeli”. William Hickey, który się chełpił, że jest Znawcą muzyki, a nie tylko wina i kobiet, zaręczał, d ż niewolnicy1? V. de K o c k , op. cit.; A.J. B o e s e k e n : Die Nederlandsche Kommissarisse..., s. 59—72, powyższe i dalsze wywody. 266

-fleciści towarzyszący wyprawie, z którą wchodził na Górę Stołową, wy­ czarowywali „najsłodszą harmonię, jaką kiedykolwiek słyszałem”20. Na większości cudzoziemskich podróżników — jak zawsze, z wyjątkiem śledziennika Johna Barrowa — korzystne wrażenie wywierał sposób traktowania niewolników przez ich panów w kolonii Kap. Kapitan Ja­ mes Cook z Royal Navy, który obejrzał był więcej świata niż ogół jego współczesnych i którego zdanie zawsze zasługuje na szacunek, pisał w ro­ ku 1772: „Wybitniejsi mieszkańcy przylądka miewają niekiedy dwudzie­ stu do trzydziestu niewolników, których traktują na ogół z wielką wy­ rozumiałością i którzy czasem stają się ulubieńcami swych panów, dają­ cych im bardzo porządne odzienie, lecz zabraniających noszenia butów i pończoch” — jako że bose nogi były oznaką niewolniczego stanu. Zda­ rzały się oczywiście wyjątki, przy czym stosunkowo więcej okrutnych panów bywało zapewne wśród Burów w głębi kraju niż wśród wolnych mieszczan w Kapsztadzie, jakkolwiek świadectwa w tej sprawie są sprze­ czne. Niewolnicy jednak nie byli całkiem pozbawieni prawnych środków obrony i w razie okrutnego obchodzenia się z nimi lub niedostatecznego wyżywienia, mieli prawo zwracać się do władz z prośbą o pomoc. Bez wątpienia nie zawsze ośmielali się to uczynić, istnieje jednak pewna licz­ ba opisanych przypadków takiego postępowania. Na przykład w roku 1672 niewolnicy Kompanii złożyli na ręce głównego komisarza Arnolda van Overbek.e, dokonującego właśnie inspekcji, skargę na niewystarczają­ ce wyżywienie i ubranie. Skarga została rozpatrzona, uznana za słuszną i komisarz wydał polecenie, by w przyszłości lepiej ubierano i żywiono niewolników. Prywatnych właścicieli niewolników, znanych ze złego obchodzenia się z nimi, zwykle — jakkolwiek nie zawsze — karano; w kilku skrajnych przypadkach odebrano właścicielowi-sadyście władzę nad jego niewolni­ kami. Przez cały wiek osiemnasty wyżywienie i zaopatrzenie w odzież niewolników w kolonii były na ogół dosyć przyzwoite, zapewniano też w pewnym stopniu naukę ich dzieciom. Kompania utrzymywała szkołę podstawową dla dzieci niewolników, gdzie uczono czytania, pisania i ra­ chunków oraz języka holenderskiego. Prywatni właściciele czasem pole­ cali uczyć dzieci swych niewolników razem z własnymi, albo w szkole podstawowej, albo u siebie w domu. W pewnych okolicznościach wy­ zwalanie niewolników zarówno przez Kompanię, jak i przez właścicieli 20 Relacje Lichtensteina i Hickeya [w:] V. de K o c k , op. cit., s. 94, 95. Biali Niderlandczycy, wolni obywatele i kolorowi niewolnicy żywili wspólne zamiłowa­ nie do muzyki. Por. J. B o u w s : De musick-beofening aan die Kaap in die Hollandse Kompanijestijd, „Quarterly Bulletin of the South African Library”, t. 16, Cape Town 1962, s. 104—118. Orkiestry niewolników były również charakterystycz­ nym rysem życia w Batawii (s. 240), a nawet w Deshima, sądząc po japońskich obrazach tamtejszej faktorii holenderskiej, z których jeden reprodukujemy na rycinie nr 12.

267

prywatnych, nie było niczym niezwykłym, jeśli istniała jakaś gwarancja, że nie staną się oni ciężarem dla społeczeństwa. Niewolnicy zabierani przez swoich panów do Zjednoczonych Prowincji po przybyciu tam au­ tomatycznie uzyskiwali wolność, zgodnie z zarządzeniem Rady Siedemna­ stu z roku 1713, o blisko sześćdziesiąt lat wcześniejszym od szerzej roz­ reklamowanego orzeczenia lorda Mansfielda, że z chwilą gdy stopa nie­ wolnika dotknie ziemi angielskiej, staje się on człowiekiem wolnym21. Mimo że w kolonii Kap traktowano niewolników prawdopodobnie le­ piej niż gdzie indziej, pozostaje faktem, iż, w zgodzie z świadomą poli­ tyką, karano ich za wszelkie przewinienia z okrutną surowością. Mentzel opowiada, jak koledzy pewnego niepopularnego prokuratora powstrzy­ mywali go w radzie gubernatorskiej lub w sądzie od zbytniego naduży­ wania władzy sądowniczej w odniesieniu do przestępstw popełnianych przez Europejczyków, i dodaje następujące znamienne słowa: „Pozwalali mu jednak postępować mniej lub bardziej wedle własnej woli w stosun­ ku do zbiegłych niewolników i innych złoczyńców tej rasy, gdyby bo­ wiem nie odstraszano tubylców od przestępstw przez wymierzanie im su­ rowych kar, jak powieszenie, łamanie kołem i wbicie na pal, nikt nie byłby pewny swego życia. Europejczyk natomiast musiałby popełnić bar­ dzo ciężką zbrodnię, żeby ukarano go śmiercią. W ciągu ośmiu lat mego pobytu na przylądku (1732—1740) skazano na śmierć tylko sześciu Euro­ pejczyków, którzy w pełni na to zasługiwali”. Kwestionowano ścisłość tej wypowiedzi, ponieważ według prawa rzymsko-holenderskiego tortury były rzeczą powszednią i stosowano je niekiedy wobec białych. Potwier­ dzenie świadectwa Mentzla znajdujemy jednak u Stavorinusa, piszącego jakieś czterdzieści lat później, jak również w edyktach i orzeczeniach opublikowanych w Kaapse Plakaatboek w latach 1652—1795. W każdym społeczeństwie utrzymującym instytucję niewolnictwa było rzeczą nie­ uniknioną, że za identyczne przestępstwa surowiej karano niewolników niż ludzi wolnych — niezależnie od zdarzających się niekiedy przypadków odwrotnego postępowania22. Śmiertelność wśród niewolników często bywała wysoka, zwłaszcza W siedemnastym wieku, kiedy nowo przybywający zaledwie wyrówny­ wali naturalne ubytki. W ciągu osiemnastego wieku przyrost naturalny w. środowisku niewolniczym poważnie się zwiększył, „do czego przyczy­ nia się cielesne obcowanie żołnierzy i marynarzy z niewolnicami”, jak za­ 21 Te same źródła co w przypisie 19. W Niderlandach tu i ówdzie uważano już, że niewolnicy po przybyciu tam są automatycznie i prawnie wyzwoleńcami, a pra­ codawców próbujących utrzymywać ich w niewolnictwie można było zaskarżyć do sądu. Tak właśnie było od dawna w Amsterdamie. Por. G. R o o s e b o o m : Recueil van verscheyde Keuren en costumen mitsgaders maniere van procederen binnen de stadt Amsterdam, Amsterdam 1656, s. 193. 28 O.F. M e n t z e l : Life at the Cape..., s. 94; J.S. S t a v o r i n u s , op, cit., t. 1, s. 571; V. de K o c k , op. cit., s. 146—197. 268

uważa Mentzel. W tym celu żołnierze i marynarze ustawiali się co wie­ czór w kolejce przed wejściem do domu niewolników Kompanii, zanim zamknięto bramę o dziewiątej. Niektórzy dzisiejsi historycy afrykanerscy twierdzą, że ojcami kolorowej ludności przylądka były wyłącznie te awanturnicze przelotne ptaki, ponadto zaś utrzymują, jakoby ani wolni mieszczanie, ani Burowie nie płodzili dzieci z kobietami kolorowymi, czy to wolnymi, czy niewolnicami. Twierdzeń tych nie da się absolutnie obro­ nić wobec obfitości dobrze udokumentowanych świadectw przeciwstaw­ nych. Kolejne edykty władz w Kapsztadzie wyrażały ubolewanie, że „lu­ dzie nieodpowiedzialni, zarówno wśród żołnierzy kompanii służących w garnizonie tej twierdzy, jak wśród wolnych osadników czy miesz­ kańców miasta”, żyją w jawnym konkubinacie z kobietami kolorowymi i niewolnicami, płodząc dzieci z nieprawego łoża, „których jest pełno w pomieszczeniach dla niewolników należących zarówno do Kompanii, jak do prywatnych właścicieli”. Niektórzy z tych niegodziwców, w tym również pewna ilość wolnych mieszczan z Kapsztadu, „bez skrupułów uznawali na piśmie, że są ojcami dzieci poczętych w ten sposób”. Gorzej, bo w roku 1681 władze wykryły, że niektórzy żołnierze i mieszczanie od­ dawali się co tydzień, w niedzielę rano, orgiom seksualnym z niewolni­ cami w domu niewolników Kompanii, „rozbierając się do naga i tańcząc wspólnie na oczach innych widzów”. Winnym tego rodzaju wykroczeń grożono surowymi karami, jak chłosta i piętnowanie, nie ulega jednak wątpliwości, że mieszanie się ras trwało przez cały wiek osiemnasty, choć może z zachowaniem większej dyskrecji23. Mentzel opowiada, że kilkunastoletni synowie wolnych mieszczan czę­ sto robili dziecko ładnej, młodej niewolnicy w domu swych rodziców, i chociaż za jego czasów rzadko kiedy uznawano ojcostwo tych bękartów, „spraw tych nie uważa się za bardzo poważne. Dziewczynę strofuje się surowo za rozwiązłość i grozi jej strasznymi karami, gdyby ośmieliła się ujawnić, kto jest sprawcą jej stanu; ba, przekupuje się ją, żeby złożyła winę na innego mężczyznę. Sposoby te, co prawda, na nic się nie przy­ dają; reszta niewolników wie, jak rzecz się miała naprawdę, i cała histo­ ria przecieka na zewnątrz. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, nikomu bowiem nie zależy na nadaniu sprawie dalszego biegu. Byłoby niezmier­ nie trudno udowodnić ten fakt, poza tym zaś wedle powszechnego mnie­ mania jest to grzech wybaczalny. W niczym też nie szkodzi przyszłości chłopaka; zyskuje on sobie miano młodzieńca, który pokazał, z jakiej gliny jest ulepiony”. Na farmach działo się to samo i, jeśli wierzyć Thunbergowi (a jest on zazwyczaj świadkiem godnym zaufania), córki Burów zachodziły niekie­ dy w ciążę za sprawą czarnych niewolników ich ojca. „W takim przy­ padku, zważywszy na okrągłą sumkę pieniędzy, znajdowało się na ogół 23 Kaapse Plakaatboek..., t. 1, s. 151, 152; t. 2, s. 73, 171, 246.

męża dla dziewczyny, niewolnika jednak odsyłało się w inne strony”. W Kapsztadzie rzeczą bardzo powszednią bywało, że właściciel niewolni­ ków pozwalał którejś ze swych niewolnic zamieszkiwać wspólnie z Eu­ ropejczykiem, jak żona z mężem. Niektóre dzieci przychodzące na świat z takich związków chrzczono i wyzwalano, najczęściej jednak „owoc szedł za żywotem”. Wiele dzieci urodzonych przez niewolnice z domu niewolników Kompanii miało białych ojców, „do których były często ude­ rzająco podobne”, jak zaświadcza Mentzel. W drugiej połowie osiemna­ stego wieku potomstwo białego ojca i matki-niewoinicy urodzone w ko­ lonii Kap należało do kategorii niewolników najbardziej poszukiwanych przez wolnych mieszczan i Burów24. Podobnie jak w innych społeczno­ ściach utrzymujących niewolników, na przykład w Brazylii i Surinamie, na farmach mozaika rasowa układała się w następujący sposób: biały właściciel, nadzorca mieszaniec i czarni niewolnicy. Oprócz mieszania się ras w związkach z niewolnicami domowymi, prze­ ważnie Azjatkami, bardzo dużo takich krzyżówek zdarzało się między Burami a Hotentotkami, zwłaszcza w odległych okręgach pogranicznych, gdzie nigdy nie widywano nadobnych niewolnic „malajskich” z Kapszta­ du. Sparrman zaświadcza, że burscy farmerzy z tamtych stron, nawet jeśli mieli „całkiem znośne” białe żony, chętnie sypiali z Hotentotkami i mieli z nimi dzieci, które bywały zwykle podobniejsze do ojca niż do matki. Ten rodzaj mieszanych związków jest tym bardziej zadziwiający, że Holendrzy na ogół uważali Hotentotów za najniższy gatunek ludzi, z wyjątkiem Buszmenów. Upłynęło sporo czasu, zanim Europejczycy na­ uczyli się dobrze rozróżniać Hotentotów i Buszmenów, w końcu jednak ci ostatni doznali tyle samo złego od Hotentotów, co od Burów i ludów Ban­ tu, zagarniających kolejno ich ziemie i niejednokrotnie tępiących ich jak szczury. Słynna Hotentotka Ewa, która za czasów van Riebeecka pełniła funkcje urzędowego tłumacza i miała jednego po drugim trzech Holen­ drów za mężów, była przysłowiową jedną jaskółką, która jeszcze nie czy­ ni wiosny. O ile Buro wie nigdy nie żenili się z Hotentotkami, o tyle w okręgach pogranicznych obcowali z nimi płciowo dostatecznie często, by spłodzić całe społeczności, na przykład tak zwanych Griąua. Było to potomstwo mieszanych związków między Burami (trekboers) i Hoten­ totkami, mające tak dużą domieszkę krwi białych, że prawie przez sto lat nazywano ich „Bastardami”. Żyjący obecnie nieliczni potomkowie tychże, wraz z innymi, liczniejszymi społecznościami kolorowych, na 24 O.F. M e n t z e l : Description oj the Cape..., t. 2, s. 109, 130—133; t. 3, s. 113 i n. C.P. T h u n t a e r g , op. cit., t. 1, s. 137, 138, 303. Zagadnienie krzyżowania się ras w kolonii Kap, por. V. de K o c k , op. cit., passim; J.E.S. M a r a i s : The Cape Coloured People, 1652—1937, London 1939, s. 1—31; L.M. T h o m p s o n : Afrikaner Nationalist historiography and the policy oj Apartheid, ,,Journal of African History”, t. 3, 1962, s. 125—141.

przylądku stanowią dla dzisiejszych rzeczników apartheidu jednocześnie kłopot i wyrzut sumienia. Zawsze istniało w Airyce Południowej napięcie między białymi i kolo­ rowymi, minęło jednak niewiele pokoleń i ludzie urodzeni w kolonii Kap z białych rodziców, zarówno mężczyźni, jak. i kobiety, zaczęli odczuwać, zę różnią się w jakiś sposób od urzędników i wolnych obywateli urodzo­ nych i wychowanych w Europie. Słowa „Afrykaner” po raz pierwszy użyto, jak się zdaje, w roku 1707, w czasie gdy biali synowie, tej ziemi, zarówno holenderskiego, jak niemieckiego i hugenockiego pochodzenia, zjednoczyli się w obronie tego, co uważali za swe dziedziczne prawa, przeciwko potężnej klice urzędniczej van der Stela. Mimo że Rada Sie­ demnastu zwolniła W. A. van der Stela z zajmowanego stanowiska i po­ parła w tym wypadku wolnych obywateli, rywalizacja między tymi, któ­ rzy przyszli na świat w Afryce Południowej, a tymi, którzy urodzili się w Europie, nie wygasła z tego powodu, lecz raczej się zaostrzyła. Świade­ ctwo Mentzla w tej sprawie jest bardzo pouczające, a zarazem można się ubawić widząc, jak ten skromny żołnierz pruski gromi pierwszego guber­ natora urodzonego w Afryce Południowej, Hendrika Swellengrebela, za faworyzowanie swych afrykanerskich przyjaciół i krewnych na nieko­ rzyść Europejczyków. Dla Mentzla było wręcz artykułem wiary, że pod względem kulturalnym i intelektualnym Afrykaner stoi niżej od Euro­ pejczyka, nie ulega też żadnej wątpliwości, że wiarę tę podzielała część urzędników holenderskich. Więcej, jeśli można wierzyć w tej sprawie Mentzlowi, to podzielało ją również wiele kobiet afrykanerskich w Kap­ sztadzie; odnotowawszy, że dużo prostych żołnierzy obdarzonych dobrym charakterem żeniło się z córkami wolnych mieszczan, Mentzel dodaje: „każda bez wyjątku dziewczyna woli na męża kogoś, kto się urodził w Europie, niż mężczyznę urodzonego w kolonii”. Jeżeli nawet istotnie tak było za czasów Mentzla, to wątpię, żeby taki stan rzeczy trwał wiele dłużej. W każdym bądź razie, zgodnie z tym, co przyznawał Mentzel, niechęć urodzonych w Europie urzędników do nieokrzesanych Burów po­ granicznych ci ostatni w pełni odwzajemniali, przejawiając „coś w ro­ dzaju tajonej nienawiści do Europejczyków”25. Burowie z pogranicza byli niewątpliwie nieoświeceni i prostaccy, ale dzięki swemu ciężkiemu życiu mieli twardą kalwińską pewność siebie i zdecydowaną niezależność ducha. Poczynając mniej więcej od roku 1750, mowa ich odbiegała coraz bardziej od czystej holenderszczyzny i już w drugiej połowie osiemnastego wieku można było rozróżnić w języ­ ku mówionym zaczątki języka afrikaans. Także wolni mieszczanie zaczęli się posługiwać zepsutą i uproszczoną formą języka holenderskiego, czę­ ściowo pod wpływem codziennych rozmów ze swymi niewolnikami. Do­ 25 O.F. M e n t z e l : Life at the Cape..., s. 106—117, 128 oraz Description of the Cape..., t. 3, s. 110—116.

271

kładne pochodzenie języka afrikaans jest wciąż sprawą sporną; udowo­ dniono jednak w sposób przekonujący, że powstał on jako język miej­ scowy w wyniku wzajemnego oddziaływania holenderszczyzny białych osadników, zarówno Burów, jak wolnych mieszczan, oraz języków, któ­ rymi mówili Hotentoci i niewolnicy, przy czym mowa tych ostatnich miała w sobie z pewnością silną domieszkę kreolskiej portugalszczyzny. Tak czy inaczej, kolorowi mieszkańcy kolonii Kap przyjęli afrikaans za swój język ojczysty, którym pozostaje dla nich do dzisiaj. Również pod tym względem Afryka Południowa była kolonią jedyną w swoim rodza­ ju. Podczas gdy Holendrom nie udało się trwale zaszczepić swego języka wśród ludów zamieszkujących Indie Wschodnie i Zachodnie, dopięli tego w stosunku do ludów Afryki Południowej. Okres rządów brytyjskich w wieku dziewiętnastym i na początku dwudziestego — „stulecie krzy­ wdy” — nie przeszkodził w konsolidacji i rozwoju języka afrikaans, po­ czątkowo jako języka mówionego, następnie zaś pisanego26. 26 T.J. H a a r h o f f i C.M. van den H e e v e r : The Achievement oj Afrikaans, Johannesburg b.r. M. V a l k h o f f : Studies in Portuguese and Creole with Special Rejerence to South Africa, Johannesburg 1966.

Rozdział 10

Złoty Wiek’ i „Okres Perukowy”

J. C. van Leur, którego śmierć w bitwie na Morzu Jawajskim (w stycz­ niu 1942) była tak bolesną stratą dla badań nad dziejami Indonezji, pro­ testował niejednokrotnie przeciw często spotykanej wśród historyków ho­ lenderskich — a w ślad za nimi również wśród innych — tendencji prze­ ciwstawiania „Złotego Wieku” w siedemnastym stuleciu „Okresowi Pe­ rukowemu” (Pruikentijd) w wieku osiemnastym, i to nieodmiennie z ujmą i na niekorzyść tego ostatniego. Van Leur dowodził, że kontrast ten jest płodem legendy sfabrykowanej przez „rewolucyjnych patriotów” z roku 1795 jako polityczna broń przeciwko ancien regime republiki ni­ derlandzkiej, a podsycanej w dziewiętnastym wieku przez „romantycz­ nych nacjonalistów” w będącej ich tworem literaturze na temat „Złotego Wieku”. Jeżeli północne Niderlandy nie wydały w „Okresie Perukowym” malarzy tej miary co Rembrandt ani poetów takich jak Vondel, nie zmie­ nia to faktu, że ów pogardzany okres „dokonał wielkiego dzieła, kładąc fundamenty pod nowoczesną kulturę mieszczańską” nie tylko w Niderlan­ dach, lecz w całej Europie — stwierdza van Leur1. Z całym szacunkiem należnym tak wybitnemu autorytetowi, sądzę jednak, że tradycyjne przeciwstawianie osiągnięć „Złotego wieku” wzglę­ dnej stagnacji „Okresu Perukowego” jest uzasadnione co najmniej pod pewnymi względami. Nie datuje się ono od czasów „rewolucyjnych pa­ triotów” i „romantycznych nacjonalistów”, nad kontrastem tym bowiem dyskutowano i ubolewano już w połowie osiemnastego wieku, zarówno w republice niderlandzkiej, jak w posiadłościach Kompanii Wschodnioindyjskiej. „Dzięki Bogu, przeżywamy w Batawii epokę rozkwitu” — pi­ sali w roku 1649 generalny gubernator i jego rada, w sto lat później jednak nie znajdujemy w korespondencji ich następców12 ani śladu ta­ 1 J.C. van L e u r : Indonesian Trade and Society, The Hague 1955, s. 266, 271, 288. 2 Porównaj raporty generalnego gubernatora i jego rady z 8 stycznia i 31 grudnia 1649 (J.K.J. de J o n g e : De Opkomst..., t. 6, s. 8—13) z raportami z roku 1750 (ibidem, t. 10, s. 164, 165). 18 — M o r s k ie im p e r iu m ...

273

kiego pewnego siebie zadowolenia. Prasa holenderska w drugiej poło­ wie osiemnastego wieku pełna jest skarg na temat prawdziwej czy rze­ komej degeneracji charakterów i zaniku siły witalnej w narodzie, w po­ równaniu z okresem sprzed stu lat. Trzeba przyznać, że tu i ówdzie podnosiły się przeciwko temu rozpowszechnionemu mniemaniu głosy lu­ dzi inaczej myślących. Jeden z tych krytyków zwracał uwagę (w roku 1769), że porównując przeszłość z teraźniejszością ludzie zawsze wybie­ rali to, co w dawnych pokoleniach najlepsze, i zestawiali z tym, co naj­ gorsze w obecnym pokoleniu. Twierdził, że w osiemnastym wieku pijań­ stwo, obżarstwo i skłonność do hałaśliwych burd poważnie zmalały w po­ równaniu z wiekiem siedemnastym, zakończył zaś tymi słowami: „Więcej skrywamy w sobie, ale mniej się kłócimy”. Zajmując takie stanowisko wyprzedzał o blisko dwa wieki współczesnego nam historyka holender­ skiego, który pisze: „Podziwiamy Erazma, który w burzliwych czasach opisywał rozmowy przyjaciół w pięknym ogrodzie jako najwyższą formę cywilizowanej rozrywki, ale oburzamy się na zwolenników Erazma w osiemnastym wieku, stosujących jego teorię w praktyce. Jesteśmy antymilitarystami, ale przejawiamy odrazę do najmniej militarystycznie usposobionego społeczeństwa w całej historii Niderlandów. W ustosunko­ waniu się większości Holendrów do tego okresu jest coś absolutnie uczu­ ciowego i irracjonalnego”3. Może to i prawda, ale pesymiści „Okresu Pe­ rukowego” i ci, którzy podzielają ich zdanie dzisiaj, mieli — i mają — ja­ kieś uzasadnione i wystarczające powody, aby sądzić, że chwała przemi­ nęła wraz z końcem „Złotego Wieku”. Słusznie czy niesłusznie, często jednak uważa się spadek liczby ludno­ ści za objaw schyłkowy w życiu narodu; otóż w roku 1780 bardzo dużo osób w Zjednoczonych Prowincjach, łącznie z księciem orańskim, było zdania, że ludność ich kraju jest mniej liczna niż przed stu laty. Niestety nie posiadamy pewnych danych dotyczących ludności całych Niderlan­ dów w siedemnastym i osiemnastym wieku, musimy więc opierać się na nielicznych i sprzecznych z sobą ówczesnych szacunkach. Pieter de la Court w swoim Interest van Holland (1662) obliczał ludność Zjednoczo­ nych Prowincji na co najwyżej dwa miliony czterysta tysięcy, przyzna­ wał jednak, że jest to tylko bardzo niedokładne przybliżenie. Częściej szacowano liczbę mieszkańców na około dwóch milionów, i większość współczesnych autorów przyjmuje tę liczbę. Nie udało mi się odkryć jej źródła ani jakiegokolwiek wyjaśnienia, dlaczego, jak się zdaje, pozo­ stawała ona nie zmieniona aż do końca republiki niderlandzkiej; prawię wszystkie autorytety zgadzają się bowiem co do tego, że tyle wynosiła ogólna liczba ludności w roku 1795. Tymczasem od połowy osiemnastego 8 B.H.M. V l e k k e : Evolutio%..., s. 241; J. de V r i e s : De ekonomische acKteruitgang der Republiek in de achttiende eeuw, Amsterdam 1958, s. 173 — cytat z roku 1769.

wieku w całej Europie Zachodniej liczba ludności wzrastała w szybkim tempie. Dlaczego północne Niderlandy miałyby stanowić wyjątek od tej reguły, skoro w „Okresie Perukowym” nie pustoszyły ich nieszczęśliwe wojny ani nie dziesiątkowały zarazy? Jako jedną z przyczyn szybkiego wzrostu ludności w Europie Zachod­ niej w drugiej połowie osiemnastego wieku podaje się spadek śmiertel­ ności niemowląt w połączeniu z wcześniejszym zawieraniem małżeństw, które wobec tego miewały na ogół więcej dzieci. Nie wiemy, jak dalece te dwa czynniki występowały także w Zjednoczonych Prowincjach, cho­ ciaż pewien Anglik mieszkający przez długi czas w Holandii wspominał w roku 1743 o „szczególnej bezpłodności niewiast holenderskich” w taki sposób, jakby to był fakt dobrze znany i niezaprzeczony4. Większe zna­ czenie ma, być może, to, że roczna przeciętna małżeństw zawieranych w Amsterdamie w okresie 1670—1679 była niemal dokładnie taka sama jak w latach 1794—1803, mianowicie 2078 i 2082. Wprawdzie przeciętne roczne dla okresów pośrednich bywały niekiedy wyższe, wahały się bo­ wiem od 2100 do 2500, nigdy jednak liczba małżeństw zawartych w jed­ nym roku nie przekraczała 3204 (rok 1746). W każdym razie nie ulega wątpliwości, że ludność Amsterdamu, miasta zawsze najludniejszego i najzamożniejszego w całej republice, wzrastała szybko między rokiem 1580 a 1660, bardzo powoli natomiast między rokiem 1662 (200 100 do 210 000 głów) a 1795 (217 000 do 221 000 głów). Liczba domów w Amster­ damie pozostawała w zasadzie bez zmiany od roku 1740 do 1795, co rów­ nież wskazuje, że w ciągu tego okresu nie nastąpił poważniejszy wzrost liczby ludności, wbrew przeciwnemu twierdzeniu van der Oudermeulena z roku 17955. W roku 1780 Amsterdam był wciąż jeszcze bardzo ruchliwym portem, obsługującym duże ilości ładunków w handlu morskim, ale w niektórych innych regionach Zjednoczonych Prowincji sytuacja w drugiej połowie osiemnastego wieku przedstawiała się o wiele gorzej. James Boswell pi­ sał w roku 1764 z Utrechtu: „Większość ich głównych miast znajduje się w smutnym stanie upadku i zamiast widzieć wszystkich ludzi zaję­ tych pracą, spotykasz mnóstwo biedaków głodujących bez żadnego zaję­ cia. Osobliwie zrujnowany jest Utrecht. Całe ulice zamieszkują nędza­ rze, których jedyne pożywienie stanowią kartofle, dżin i coś, co nazywają 4 A Description of Holland..., s. 97. Autor dodaje z oczywistą przesadą: „Wskutek tego, gdyby państwo to nie miało stałego corocznego dopływu cudzoziemców, nie mogłoby egzystować i rozpadłoby się po bardzo niewielu latach”. 5 Por. J. de B o s c h K e m p e r : Armoede..., tablice statystyczne XI(c) — XI(f); H. B r u g m a n s : Opkomst en bloei van Amsterdam, Amsterdam 1944, s. 88, 89. Van der Oudermeulen, memorandum z roku 1795 [w:] D. van H o g e n d o r p : Stukken raakende de tegenwoordigen toestand der Bataafsche bezittingen in Oost-Indie en de handel op dezelve, Den Haag—Delft 1801, szczególnie s. 80, 81, 290, 291. 18*

275

herbatą lub kawą; najgorsze zaś ze wszystkiego, jak myślę, jest to, iż tak przywykli do tego rodzaju życia, że gdyby zaofiarowano im pracę, to by jej nie przyjęli [...] widzicie przeto, że sprawy wyglądają tu cał­ kiem inaczej, niż wyobraża sobie większość ludzi w Anglii. Gdyby sir William Tempie po raz drugi przyjechał do tych Prowincji, trudno by mu było uwierzyć w zdumiewającą przemianę, jakiej uległy”. Czterna­ ście lat później świadectwo Boswella odezwało się echem w holenderskim czasopiśmie „De Borger”, które stwierdziło (19 października 1778), że na­ ród osiągnął dno upadku gospodarczego i wydaje się, iż „społeczność wspólnoty będzie się wkrótce składała niemal wyłącznie z rentierów i że­ braków, czyli z dwóch grup ludzi najmniej pożytecznych dla kraju”6. Zarówno Boswell, jak „De Borger” mogli odmalowywać rzeczywistość w przesadnie ciemnych barwach, istnieje jednak mnóstwo innych świa­ dectw ówczesnych wskazujących na spadek liczby ludności w tym okresie w wielu miastach prowincjonalnych, jak również na fakt, że wyburzano domy i całe ulice, by zrobić miejsce dla ogrodów i łąk. Upadek ten nie był bynajmniej powszechny; wydaje się, że kryzys dotknął najbardziej małe miasta nadmorskie w północnej Holandii i Zelandii oraz szereg miast w głębi kraju, takich jak Utrecht, Haarlem, Lejda i Delft. Nie wie­ my, dokąd odpływała nadwyżka ludności miejskiej (jeżeli takowa istnia­ ła). Sugerowano, że ludzie ci mogli się byli przenosić na obszary torfo­ wisk w północnych prowincjach, które w tym czasie meliorowano i gdzie powstawały nowe wsie. Rzecz znamienna, że ludność wschodniej prowin­ cji Overijssel wzrosła w latach 1675—1795 o blisko dziewięćdziesiąt pro­ cent; ten uderzający wzrost prawie na pewno nie miał odpowiednika w żadnej innej prowincji, w większości z nich bowiem panowała stagna­ cja ludnościowa, a w pewnych przypadkach może nawet nastąpił spadek. Niestety, Overijssel, jedna z najmniejszych i najuboższych wśród siedmiu prowincji, jest zarazem jedyną, dla której posiadamy dokładne dane lu­ dnościowe odnoszące się do czasów republiki. Dopóki nie zostaną prze­ prowadzone dalsze badania historyczno-demograficzne dotyczące innych prowincji, nie będziemy mogli powiedzieć, z powodu sprzeczności i cząst­ kowego charakteru dostępnych danych7, czy liczba ludności całej repu­ bliki niderlandzkiej zwiększyła się, czy zmniejszyła w okresie między rokiem 1600 i 1800. 6 F.A. P o t t l e (wyd.): Boswell in Holland, 1763—1764, London 1952, s. 280, 281; „De Borger”, 19 października 1778 [w:] J. de B o s c h K e m p e r : Armoede..., S. 357. 7 J. de V r i e s (op. cit., s. 167, 168) jest zdania, że ludność całych Niderlandów, a nie tylko prowincji Overijssel, wzrosła liczebnie między rokiem 1700 i 1795; w y­ daje mi się jednak, że większość ówczesnych danych wskazuje na stagnację lub spadek liczby ludności w wielu częściach kraju. Dane dla prowincji Overijssel za­ czerpnięto ze S. van Bath. Por. także uwagi C. W i l s o n a i van der W o u d e’ a, „Bijdragen en Mededelingen..., t. 77, s. 21, 22, 26. 276

Jeżeli istnieje poważna doza niepewności co do ogólnej liczby ludno­ ści Zjednoczonych Prowincji w „Okresie Perukowym” w porównaniu ze „Złotym Wiekiem”, to mamy mniej powodów, by wątpić, iż w drugiej po­ łowie osiemnastego wieku ujawniła się, w porównaniu ze stanem sprzed stu lat, niezaprzeczona recesja w przemyśle w ogóle, szczególnie zaś w przemyśle rybołówczym. Rybołówstwo śledziowe, w pierwszej połowie siedemnastego wieku nazywane powszechnie kopalnią złota Zjednoczo­ nych Prowincji, przedstawiało się imponująco jeszcze w roku 1728, kiedy to dobrze poinformowany Anglik zamieszkały w Niderlandach oceniał przeciętną ogólną liczbę statków rybackich zatrudnionych w tej gałęzi połowów na około ośmiuset jednostek, odbywających co roku po trzy rejsy łowcze. Wprawdzie było to mniej niż przed stu laty, ale w osiem­ nastym wieku tonaż statku rybackiego wynosił od trzydziestu do pięć­ dziesięciu ton, podczas gdy we wcześniejszym okresie tylko dwadzieścia, trzydzieści ton. Kompetentny dzisiejszy autor holenderski oblicza w przy­ bliżeniu, że sama Holandia eksploatowała w roku 1630 maksymalnie oko­ ło pięciuset kutrów śledziowych, natomiast w roku 1730 liczba ta skur­ czyła się do dwustu dziewiętnastu, chociaż i tu trzeba uwzględnić po­ prawkę na zwiększony tonaż poszczególnych statków. Ten sam autor stwierdza, że w ciągu osiemnastego wieku liczba jednostek łowczych we wszystkich portach rybackich, z wyjątkiem Vlaardingen, uległa zmniej­ szeniu, co było szczególnie dostrzegalne w Enkhuizen; w ostatnich latach siedemnastego wieku w porcie tym bazowało od dwustu do czterystu statków rybackich, natomiast w roku 1731 już tylko siedemdziesiąt pięć, a w roku 1750 — pięćdziesiąt sześć. Tempo spadku uległo przyśpieszeniu po roku 1756, a w przeddzień czwartej wojny holendersko-angielskiej (1780) zaledwie 150—180 statków niderlandzkich zatrudnionych było w połowach śledzia. Podobnie przedstawiała się sytuacja w rybołówstwie dorszowym, a je­ szcze gorzej w przemyśle wielorybniczym. Według Onslowa Burrisha, w roku 1728 na łowiskach Dogger Bank poławiało dorsza jeszcze dwie­ ście do trzystu jednostek o tonażu czterdzieści do sześćdziesięciu ton każ­ da, wydaje się jednak, że było to znacznie mniej niż w drugiej połowie siedemnastego wieku. Upadek rybołówstwa dorszowego zaznaczył się wy­ raźniej w ostatnim trzydziestoleciu osiemnastego wieku, a w roku 1795, kiedy republika przestała istnieć, pracowało w tej gałęzi rybołówstwa tylko sto dwadzieścia pięć statków. Upadek wielorybnictwa arktycznego był również widoczny i chociaż w osiemnastym wieku zdarzały się od czasu do czasu pomyślne połowy, nigdy już nie powtórzyły się dobre lata 1675—1690. „Przemysł ten jednak — pisał Onslow Burrish w roku 1728 — uważa się za rodzaj loterii, imają się go przeto osoby posiadające wielką fortunę, jeżeli bowiem nie powiedzie się jednego roku, to spodzie­ wają się więcej szczęścia w następnym i nie czują się zawiedzione; prze­ mysł ten jednak przynosi niewątpliwe i wszechstronne korzyści całemu 277

państwu, albowiem pobudza rozwój żeglugi i zapotrzebowanie na wszyst­ ko, co się z nią wiąże”8. Nie trzeba daleko szukać przyczyn upadku holenderskiego rybołów­ stwa dalekomorskiego i przybrzeżnego w drugiej połowie osiemnastego wieku. Główną przyczyną była wzrastająca konkurencja rybaków z są­ siednich krajów, przede wszystkim angielskich i szkockich, lecz także duńskich i norweskich, nie mówiąc już o rybakach flamandzkich z au­ striackich Niderlandów (Belgii). Hamburg zdobywał coraz większe zna­ czenie jako główny rynek śledziowy dla odbiorców z północnych Nie­ miec i Skandynawii. W dodatku wspomniane kraje przyjęły w większo­ ści politykę protekcjonizmu, w celu wspomagania własnego rybołów­ stwa kosztem holenderskiego, szczególnie zaś rząd angielski wprowadził subsydia i premie. W roku 1751 rząd francuski nałożył embargo na im­ port śledzi holenderskich, a Niderlandy austriackie, Dania i Prusy poszły kolejno za jego przykładem w latach 1766, 1774 i 1775. Poza tym, wsku­ tek zmiany przyzwyczajeń dietetycznych, w osiemnastym wieku zmalał w Europie popyt na śledzia i pod koniec tego okresu mogło go zaspokoić trzysta eksploatowanych wówczas przez kraje europejskie kutrów śledzio­ wych, podczas gdy niegdyś pięćset statków holenderskich zaledwie zdol­ ne było sprostać temu zadaniu. Jednakże jakość i wysoki poziom techno­ logii holenderskiego rybołówstwa i przetwórstwa śledziowego aż do koń­ ca zapewniały im prymat i w roku 1780 Holendrzy wciąż jeszcze pokry­ wali mniej więcej połowę całkowitego zapotrzebowania Europy na śle­ dzie konserwowane. Powody jednoczesnego upadku holenderskiego rybo­ łówstwa dorszowego są mniej jasne, aczkolwiek niewątpliwie przyczy­ niła się do niego w dużej mierze wzrastająca konkurencja rybaków an­ gielskich i francuskich na łowiskach nowofundlandzkich oraz Flamandów z Ostendy i Nieuwpoort na wodach bliższych kraju. Upadek holenderskiego rybołówstwa odbił się nieuchronnie, w mniej­ szym lub większym stopniu, na wielu ubocznych gałęziach handlu i za­ wodach związanych ściśle z rybołówstwem. Należały do nich: handel drzewny z krajami nadbałtyckimi, dostarczający drewno do budowy i na­ praw statków rybackich; handel solą z Portugalią i Francją, dostarcza­ jący sól do konserwowania śledzi; „cieśle, uszczelniacze, kowale, powroźnicy i żaglomistrze, jako też bednarze, którzy wyrabiają ogromne ilości beczek używanych do pakowania śledzi; sieciarze oraz ludzie wszelkich innych drobnych specjalności, dostarczający wszelkie narzędzia niezbęd­ ne w warsztacie”, jak zanotował Onslow Burrish w roku 1728. Obliczył on tym sposobem, że same tylko rybołówstwo śledziowe dawało „zatrud­ nienie i utrzymanie co najmniej trzydziestu tysiącom rodzin, nie biorąc 8 O n s l o w B u r r i s h , op. cit., s. 265—273. Inne dane zaczerpnięto z rozdziału poświęconego rybołówstwu [w:] J. de V r i e s , op. cit., s. 137—149, oraz z przy­ toczonych tam źródeł. 278

pod uwagę wielkiej liczby ludzi zarabiających na życie zaopatrywaniem tamtych we wszelkiego rodzaju niezbędną odzież i żywność”. Jeżeli do przemysłu śledziowego dodamy wielorybnictwo, rybołówstwo dorszowe, rybołówstwo przybrzeżne i śródlądowe, to okaże się, że poważna część siły roboczej w Niderlandach była zależna bezpośrednio albo pośrednio od pomyślnego rozwoju rybołówstwa jako całości, nawet gdybyśmy uzna­ li, że Pieter de la Court przesadził nieco, szacując w roku 1662 liczbę łudzi związanych bezpośrednio z rybołówstwem na czterysta pięćdziesiąt tysięcy. Rybołówstwo ceniono podwójnie — jako szkołę marynarzy i źró­ dło zatrudnienia dla siły roboczej na lądzie; dlatego właśnie kontynuowa­ no jeszcze w osiemnastym wieku zimowe połowy dorsza na Morzu Pół­ nocnym, chociaż dawały one niewielki zysk handlowy albo nawet żad­ nego, zważywszy wysokie koszty konserwacji statków i wyposażenia w warunkach zimowych sztormów. Innym godnym uwagi czynnikiem podupadania rybołówstwa holender­ skiego był wzrastający niedobór rybaków dalekomorskich, których w sie­ demnastym wieku, według zgodnego świadectwa Niderlandczyków i cu­ dzoziemców, wcale nie brakowało. Rybołówstwo poniosło ciężkie straty w głównych wojnach, w których uczestniczyła republika — wskutek spu­ stoszeń dokonanych przez dunkierczyków w okresie od roku 1600 do 1645, wskutek angielskich ataków w wojnach angielsko-holenderskich i, nade wszystko, wskutek działań korsarzy francuskich w wojnie z lat 1701—1713, kiedy to rybołówstwo śledziowe uległo w zasadzie zniszcze­ niu. Lata pokoju między jedną a drugą wojną umożliwiały odbudowę rybołówstwa w mniejszym lub większym stopniu, chociaż niektóre ro­ dziny rybackie prawdopodobnie nie wracały już do morza jako jedyne­ go źródła utrzymania. Cudzoziemskie spółki rybackie, które w osiemna­ stym wieku próbowały konkurować z Holendrami, starały się, przynaj­ mniej w początkowym okresie swej działalności, skusić doświadczonych rybaków holenderskich do pracy u siebie. Nie wiadomo z pewnością, ilu ich uległo tym pokusom, ale w roku 1756 szyprowie w służbie niedawno założonego Towarzystwa Wolnego Rybactwa Brytyjskiego (1750—1772) byli w większości Holendrami lub Duńczykami9. Stany Generalne ogłaszały co pewien czas edykty zabraniające holen­ derskim marynarzom i rybakom zaciągać się na służbę u obcych, ale czę­ ste ponawianie takich edyktów świadczy o tym, że nie bardzo się do nich stosowano. Nie mamy żadnej możliwości obliczenia, ilu rybaków holen­ derskich pracowało za granicą wbrew wspomnianym zarządzeniom, ani stwierdzenia, czy ich nieobecność w kraju była czasowa, czy też stała. Jedno jest pewne — że w osiemnastym wieku skompletowanie załóg dla holenderskich flotylli rybackich stało się trudnym problemem i pozosta­ wało nim długo, podczas gdy w siedemnastym wieku problem ten w ogó­ 9 Ibidem, s. 137—149 — dla większości powyższych i dalszych wywodów.

279

le nie istniał. Obliczono w sposób pewny, że w końcu osiemnastego wieku łączne zatrudnienie w holenderskim rybołówstwie dalekomorskim i przy­ brzeżnym wynosiło zaledwie dwie trzecie niezbędnego zatrudnienia w sa­ mym tylko rybołówstwie śledziowym w roku 1600. Równie pewne jest, że w osiemnastym wieku coraz więcej Norwegów, Duńczyków i Niem­ ców z północy uzupełniało załogi holenderskich statków rybackich, po­ dobnie zresztą jak okrętów floty wojennej, statków wschodnioindyjskich i innych statków handlowych. Sugerowano, że ludzie ci (w większości zupełnie surowi) przychodzili na miejsce bardziej doświadczonych mary­ narzy holenderskich, którzy zaciągali się na cudzoziemskie okręty wo­ jenne i statki handlowe, nie posiadamy jednak żadnych dowodów na to, że działo się tak na szerszą skalę. Z pewnością nie służyli w większej liczbie na angielskich statkach handlowych, ponieważ, z wyjątkiem cza­ sów wojennych, rzadko zatrudniały one łącznie więcej niż paruset cu­ dzoziemców. Jakiekolwiek byłyby tego przyczyny, nie da się zaprzeczyć, że w roku 1780 rybołówstwo holenderskie, mimo iż nadal wychowywało maryna­ rzy, nie miało1już pod tym względem nawet w przybliżeniu takiego zna­ czenia, jak sto lat wcześniej. W czasie wojny dziewięcioletniej w latach 1689—1697 Holendrzy mogli co roku wysyłać na morze około stu okrę­ tów wojennych, a na nich dwadzieścia cztery tysiące ludzi, nie licząc licz­ nych okrętów kaperskich, które wyposażali, oraz tysięcy marynarzy na statkach indyjskich i innych handlowych, pływających po wszystkich morzach świata z konwojem lub bez. W sierpniu 1781 roku, w czasie gdy cały ich handel morski i rybołówstwo były w zasadzie sparaliżowane i kiedy wobec tego marynarka wojenna powinna była z łatwością wer­ bować licznych marynarzy pozbawionych pracy, Holendrzy tylko z wiel­ kim trudem zdołali wysłać na morze skromną flotę złożoną z siedemna­ stu okrętów z trzema tysiącami ludzi, która tak dzielnie walczyła na Dogger Bank pod dowództwem kontradmirała Zoutmana. Pod koniec tej nieszczęśliwej dla nich wojny ledwie im się udało zebrać 19 176 ludzi na 30 046 potrzebnych do obsadzenia czterdziestu sześciu okrętów liniowych i trzydziestu ośmiu fregat. Z takiego stanu rzeczy można wysnuć jeden tylko wniosek, który znajduje potwierdzenie również w innych danych: liczba marynarzy w Holandii i Zelandii musiała ulec poważnemu zmniej­ szeniu między rokiem 1680 i 178010. Kryzys rybołówstwa holenderskiego i spadek liczby zatrudnionych w nim ludzi nie pozostawiały obojętnymi tych spośród współczesnych, którzy zdawali sobie z tego sprawę i mogli dzięki swej pozycji próbować 10 Por. C.R. B o x e r : Sedentary workers and seafaring folk in the Dutch Republic [w:] Britain and the Netherlands..., t. 2, s. 148—168. Niewielka liczba cudzo­ ziemskich marynarzy na angielskich statkach handlowych w siedemnastym i osiem­ nastym wieku, por. R. D a v i s : The Rise of the English Shipping Industry in the 17th and 18th centuries, 1962, s. 136. 280

jakichś środków zaradczych, choćby nie przynosiły one trwałych rezulta­ tów. W drugiej połowie osiemnastego wieku Stany holenderskie podjęły szereg kroków o charakterze protekcjonistycznym, mających na celu dopomożenie holenderskim rybakom, przetwórcom i kupcom śledziowym w ich walce z obcą konkurencją, między innymi udzielały premii i sub­ wencji, idąc w tym za przykładem Anglików. Stany zelandzkie posunęły się jeszcze dalej i przyznały w roku 1759 premie pieniężne wszystkim statkom rybackim w tej prowincji. Rezultaty były zniechęcające, jeżeli wolno sądzić po przykładzie Zierikzee, jednego z głównych miast nad­ morskich Zelandii. W porcie tym bazowała flotylla rybacka składająca się w roku 1745 z około czterdziestu statków, ale w roku 1785 liczba ta stopniała do siedemnastu, osiemnastu. Towarzyszył temu równoległy spa­ dek liczby statków handlowych zarejestrowanych w Zierikzee, mianowi­ cie z sześćdziesięciu, osiemdziesięciu jednostek w roku 1760 do zaledwie piętnastu „dużych i małych” w dwadzieścia pięć lat później. Brak odpo­ wiednich danych dla innych portów zelandzkich, jak Veere, Vlissingen i Middelburg, choć dwa ostatnie miały nadal znaczny udział w obsłudze morskich obrotów handlowych z Indiami Wschodnimi i Zachodnimi, jak również z Europą Zachodnią. Wiele jednak pomniejszych portów podu­ padło prawdopodobnie tak samo jak Zierikzee. „Wymarłe miasta” Zelan­ dii i północnej Holandii, stanowiące od dawna jedną z głównych atra­ kcji dla turystów odwiedzających Holandię, biorą początek nie w dzie­ więtnastym wieku, lecz w drugiej połowie osiemnastego. Jak już stwierdziłem, holenderscy rybacy śledziowi, przetwórcy i pakowacze zachowali do końca technologiczną przewagę nad zagraniczną konkurencją, mimo że ich liczba zmniejszała się nieuchronnie; natomiast holenderski przemysł wielorybniczy podupadał zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym. Podczas gdy w drugiej połowie siedem­ nastego wieku Holendrzy zajmowali nie kwestionowane pierwsze miejsce w połowach wielorybów, w sto lat później wyprzedzili ich i zepchnęli An­ glicy. Ci ostatni zwiększali swe połowy podejmując dłuższe rejsy i uży­ wając cięższych statków, które w pogoni za wielorybami mogły zapu­ szczać się dalej między dryfujące kry lodowe. Wprowadzili też nowe, udoskonalone narzędzia połowu, jak eksperymentalne harpuny mecha­ niczne, które z czasem wyparły harpuny ciskane ręcznie. Armatorzy i wielorybnicy holenderscy nie przejmowali tych nowomodnych metod albo przejmowali je z opóźnieniem; nie brali też udziału w polowaniach na foki, prowadzonych przez Anglików i Niemców przy okazji rejsów wielorybniczych. Ta konserwatywna i pozbawiona przedsiębiorczości mentalność znaj­ dowała odbicie również w innych, ważniejszych gałęziach holenderskiego handlu i przemysłu w „Okresie Perukowym”, stanowiąc kontrast z rzutkością i dynamizem holenderskich kupców i marynarzy „Złotego Wie­ ku”. Mieliśmy sposobność zauważyć wcześniej (s. 118), że Holendrzy 281

utracili zajmowane przez nieb w siedemnastym wieku czołowe miejsce w kartografii morskiej i technice nawigacyjnej na rzecz swych angiel­ skich i francuskich rywali, zaś w budownictwie okrętowym przejmowali nowe, udoskonalone metody tak samo powolnie. W ostatniej ćwierci osiemnastego wieku zarówno Stavorinus, jak Dirk van Hogendorp kry­ tykowali dyrektorów amsterdamskiej izby Kompanii Wschodnioindyjskiej za ich niechęć do budowania statków gładkopokładowych, zamiast z nad­ budowami na dziobie i na rufie, pomimo że, jak pisał Stayorinus w roku 1774: „Nie da się zaprzeczyć, iż statek gładkopokładowy ma znacznie większą zdolność przeciwstawiania się sile fal niż statek z nadbudówka­ mi”. Godny uwagi jest również kontrast między postawą dyrektorów i pracowników holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej wobec ich angielskich odpowiedników i rywali w wieku siedemnastym a w wieku osiemnastym. Mniej więcej aż do roku 1670 Holendrzy byli przekonani 0 swej wyższości nad Anglikami pod względem energii i umiejętności, a także posiadanych kapitałów i zasobów materiałowych. Co więcej, An­ glicy często uznawali swą względną niższość. W ostatniej ćwierci siedem­ nastego wieku wzajemne ustosunkowanie się dwóch rywali zaczyna ule­ gać zmianie. Widzimy, że Anglicy stają się bardziej agresywni i pewni siebie, Holendrzy natomiast zaczynają wątpić o swej zdolności konkuro­ wania na równej stopie z Anglikami w takich rejonach, jak Wybrzeże Koromandelskie, gdzie holenderska Kompania Wschodnioindyjska nie pa­ nowała na morzu bez zastrzeżeń, jak to było na wodach indonezyjskich. W osiemnastym wieku, zwłaszcza w jego drugiej połowie, przesunięcie to staje się jeszcze bardziej widoczne, a w urzędowej korespondencji ho­ lenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej pełno jest biadań na temat wyższości Anglików oraz zagrożenia z ich strony nawet w Indonezji. Trudno się oprzeć wnioskowi, że na Wschodzie Anglicy stali się istot­ nie bardziej przedsiębiorczy i operatywni od Holendrów. To prawda, że postępy swe zawdzięczali w głównej mierze znacznie większym obecnie zasobom kapitałowym oraz korzyściom gospodarczym płynącym ż posia­ dania Bengalu i z dominującej pozycji w handlu z Chinami. Niewątpli­ wie jednak było coś z prawdy w twierdzeniu Dirka van Hogendorpa, że pracownicy tak zwanej „John Company” są na ogół zdolniejsi od praco­ wników „Jan Compagnie”; a przecież w pierwszej połowie siedemnaste­ go wieku wzajemna pozycja dwóch kompanii była akurat odwrotna. Przyczyny tej zmiany wymagają dalszych studiów i poszukiwań, jedną wszakże ze współdziałających przyczyn mogła być wzrastająca tenden­ cja holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej do bazowania na nie­ wykształconych „prostakach ze środkowych Niemiec”, którym niedostawało specjalnego bodźca do ciężkiej pracy dla holenderskich dyrektorów 1 udziałowców. Zawsze uskarżano się na faktycznie lub rzekomo niski poziom pracowników Kompanii, wydaje się jednak, że w drugiej połowie osiemnastego wieku skargi te były bardziej uzasadnione; wynika to z ra­ 282

portów Nicolausa Hartingha, wybitnie uzdolnionego rezydenta i guber­ natora północno-wschodniej Jawy w latach 1746—176111. Upadek holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w drugiej poło­ wie osiemnastego wieku był jednak pod pewnymi względami raczej po­ zorny niż rzeczywisty, ponieważ udział jej obrotów handlowych w całości obrotów handlu morskiego republiki w istocie zwiększył się w tym okre­ sie. Wzrost ten ilustrują liczby statków wschodnioindyjskich na wyjściu z portów niderlandzkich, zestawione w poniższej tabeli1112: Okres 1611—1612 1621—1622 1631—1632 1641—1642 1651—1652 1661—1662 1.671—1672 1681—1682 1691—1692 1701—1702 1711—1712 1721—1722 1731—1732 1741—1742 1751—1752 1761—1762 1771—1772

— — — — — — — — — — — — — — — — —

1620—1621 1630—1631 1640—1641 1650—1651 1660—1661 1670—1671 1680—1681 1690—1691 1700—1701 1710—1711 1720—1721 1730—1731 1740—1741 1750—1751 1760—1761 1770—1771 1780—1781

Liczba statków 117 148 151 162 226 257 219 209 241 271 327 379 365 315 276 303 294

Na podstawie tych danych profesor Brugmans dowodzi, że między ro­ kiem 1631 a 1780 flota Kompanii Wschodnioindyjskiej zwiększyła się prawie w dwójnasób, wydaje mi się jednak, że taki wniosek nie jest bynajmniej uzasadniony. Oczywiste jest, że liczba statków indyjskich odbywających rejsy między Niderlandami a Jawą podwoiła się w tym okresie, ale liczba statków zatrudnionych w przewozach między portami azjatyckimi zmniejszyła się może w tym samym stosunku. O ile w dru­ giej połowie siedemnastego wieku z Batawii do Nagasaki odpływało co 11 Raporty N. Hartingha, por. J. de J o n g e : De Opkomst..., t. 10. Por. także cytowane poprzednio prace van der O u d e r m e u l e n a (1785), D. van H o g e n d o r p a (1801) i J. de V r i e s a (1959), jeśli chodzi o odnośne statystyki, om ówie­ nie stanu holenderskiej żeglugi handlowej i flot rybackich w osiemnastym wieku oraz upadku niektórych miast nadmorskich. 12 I.J. B r u g m a n s : De Oost Indische Compagnie..., „Tijdschrift voor Geschiedenis”, t. 61, Groningen 1948. 283

roku pięć do dziesięciu statków indyjskich, w tym wiele o największym tonażu, o tyle w drugiej połowie wieku osiemnastego wychodził prze­ ciętnie tylko jeden lub dwa statki rocznie. Podobnie liczba holenderskich statków zatrudnionych w handlu z Indiami skurczyła się w latach 1750— —1780 do rozmiarów znikomych w porównaniu ze stanem sprzed stu lat, a handlu z niektórymi regionami, jak Morze Czerwone i Zatoka Perska, w ogóle zaniechano. Wprawdzie nastąpił lekki wzrost przewozów w in­ nych regionach, jak na przykład w handlu z Kantonem i, być może, z Cejlonem, nie kompensowało to jednak znacznego spadku ogólnej licz­ by statków holenderskich zatrudnionych w przewozach między portami azjatyckimi, od Moluków po Wybrzeże Malabarskie. Na przykład w roku 1640 po wodach azjatyckich pływało osiemdziesiąt pięć holenderskich statków indyjskich, nie licząc jednostek wychodzących właśnie do Euro­ py albo przybywających stamtąd. W roku 1743 liczba ta zmalała do czter­ dziestu ośmiu, przy czym jej spadku nie równoważył poważniejszy wzrost tonażu poszczególnych statków13. Przez cały „Złoty Wiek” i w „Okresie Perukowym” zarówno Holen­ drzy, jak ich zawistni konkurenci handlowi często powtarzali, że kom­ panie holenderskie — Wschodnioindyjska i Zachodnioindyjska, szczegól­ nie zaś ta pierwsza — są głównym filarem, podporą i ostoją kwitnącego handlu Zjednoczonych Prowincji. Wrażenie to nie znajduje potwierdze­ nia w odnośnych danych liczbowych znajdujących się w naszym posia­ daniu, łącznie z danymi za rok 1785, przytoczonymi przez van der Oudermeulena, który był członkiem Rady Siedemnastu i sam także wysuwał powyższą tezę. Podaje on następujące wartości holenderskiego handlu morskiego w przededniu czwartej wojny holendersko-angielskiej. Region Handel z Indiami Wschodnimi Handel z Indiami Zachodnimi i Ameryką Handel z krajami europejskimi

W min guldenów 35 28 200

Wartość holenderskiego handlu z poszczególnymi krajami europejskimi szacuje następująco: Region z Anglią z Francją z regionem bałtyckim

W min guldenów 42—44 36—38 55

13 I.J. B r u g m a n s : De Oost-Indische Compagnie en de welvaart in de Republiek, „Tijdschrift voor Geschiedenis”, Groningen 1948, s. 225—231; J. de J o n g e : Geschiedenis..., t. 1, s. 799—805; J. F e e n s t r a K u i p e r : Japan en de buitenwereld in de achttiende eeuw, Den Haag 1921, s. 23; J.S. S t a v o r i n u ś (op. cit., t. 3, s. 413) podaje dla roku 1768 ogólną liczbę trzydziestu siedmiu statków holenderskich na morzach wschodnich, nie licząc statków indyjskich na wyjściu z Europy lub do Europy. 284

Z drugiej strony musimy pamiętać o tym, że większości towarów im­ portowanych przez Holendrów z Indii Wschodnich i Zachodnich nie kon­ sumowały Zjednoczone Prowincje, lecz reeksportowano je do innych krajów Europy. Bezimienny autor A Description of Holland (Opis Ho­ landii) może trochę przesadził, ale niedużo, gdy pisał: „W obecnym cza­ sie za dwa do trzech milionów guldenów w brzęczącej monecie, wysłane przez holenderską Kompanię do Indii Wschodnich, przywożą do kraju to­ wary wartości piętnastu, szesnastu milionów, z czego dwunastą albo czternastą część spożytkowują u siebie; resztę reeksportują do innych krajów europejskich, za co im płacą w gotowiźnie”. Van der Oudermeulen twierdził w roku 1785, że „trzy czwarte i siedem ósmych” to­ warów importowanych z Indii Wschodnich reeksportowano z Niderlan­ dów, z wyjątkiem herbaty i kawy, które spożywano w wielkich ilościach we Fryzji i w Groningen; „można więc z pewnością powiedzieć, że nasz naród prowadzi handel wschodnioindyjski przeważnie z cudzoziemcami, z wielką dla siebie korzyścią”. Niestety nie potrafimy określić, jaki był udział towarów kolonialnych w całkowitym eksporcie holenderskim do innych krajów Europy, musiał być jednak bardzo poważny. Van der Oudermeulen w oczywisty sposób pomijał przeciwstawne aspekty spra­ wy dowodząc, że upadek holenderskiej Kompanii Wschodnoindyjskiej nie tylko miałby katastrofalne skutki dla państwa, ale dotknąłby boleśnie każdego Holendra. Bieg zdarzeń w latach 1802—1814, kiedy to Niderlan­ dy właściwie wcale nie prowadziły handlu ze swymi dawnymi kolonia­ mi, wykazał błędność tego twierdzenia. Prawdopodobnie jednak wkład holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej do ogólnego dobrobytu Zje­ dnoczonych Prowincji w siedemnastym i osiemnastym wieku był więk­ szy, niż gotów jest uznać profesor Brugmans. Niezależnie od tysięcy lu­ dzi zatrudnianych bezpośrednio przez Kompanię, przyczyniała się ona pośrednio do utrzymania trzydziestu tysięcy marynarzy z holenderskich statków handlowych obsługujących handel bałtycki, śródziemnomorski i europejsko-atlantycki, w którym tak wybitne miejsce zajmowały reeksportowane towary kolonialne, mianowicie korzenie, herbata, kawa, ty­ toń i tekstylia14. Zanim zastanowimy się po krotce nad rozwojem rolnictwa, przemysłu i finansów, musimy się przyjrzeć jeszcze jednemu aspektowi holender­ skiego handlu morskiego. Chodzi o handel przemytniczy — głównie z An­ glią. Nie można, rzecz jasna, określić w sposób pewny rozmiarów tej kontrabandy, nie ulega jednak wątpliwości, że pomagała ona wyżyć ty­ siącom ludzi, szczególnie w nadmorskich miastach południowej Holandii 14 Por. van de S p i e g e l : Schets tot een vertoog over de intrinsiąue en relative magt der Republijk, 1782, „Economisch-Historisch Jaarboek”, t. 27, Den Haag 1958, s. 81—100, oraz van der Oudermeulen, memorandum z roku 1785 Iw:] D. van H o . g e n d o r p , op. eit, s. 37—400, szczególnie s. 127—275, 315—319. 285

i Zelandii. Przez prawie cały wiek osiemnasty Anglia była najlepszym rynkiem zbytu herbaty, a wysokie opłaty celne pobierane od tego arty­ kułu przez rząd angielski musiały naturalnie stanowić zachętę dla prze­ mytników po obu stronach Morza Północnego. Wojna z lat 1780—1784 i uchwalenie przez parlament w tym ostatnim roku ustawy Pitta o rewi­ zji taryf celnych i podatków zadały pod tym względem poważny cios nadmorskim miastom Zelandii, co przyznał van der Oudermeulen w ro­ ku 1785. Holenderscy wielorybnicy długo jeszcze prowadzili handel prze­ mytniczy z Islandią oraz innymi obszarami, a rybacy dorszowi na Mo­ rzu Północnym uprawiali kontrabandę bliżej kraju. W związku z uciążli­ wym systemem akcyzy, dającym się tak bardzo we znaki uboższym warstwom ludności Zjednoczonych Prowincji, wielu marynarzy holender­ skich oczywiście chętnie szmuglowało towary zarówno do portów holen­ derskich, jak i w odwrotnym kierunku; skromni marynarze i rybacy nie byli wszakże jedynymi ani nawet głównymi winowajcami, jeśli chodzi o uchylanie się od ceł przywozowych i wywozowych. Kupcy i armatorzy robili to samo na wielką skalę, co stanowiło przyczynę tak częstych deficytów admiralicji prowincjonalnych, których dochody uzależnione były w dużym stopniu od tego niepewnego i zmiennego źródła. Krytycy opłat celnych i systemu akcyzy twierdzili, że nie tylko utrzymują one na wysokim poziomie ceny artykułów żywnościowych* a co za tym idzie — koszty utrzymania w kraju, lecz również zachęcają cudzoziem­ ców z różnych krajów do prowadzenia handlu bezpośredniego, zamiast korzystania z pośrednictwa Holendrów, jak to bywało w wieku siedem­ nastym. Typowym przykładem był eksport cukru, kawy i indygo z Bordeaux do Niemiec i krajów nadbałtyckich. O ile kiedyś trzy czwarte tych towarów przechodziło tranzytem przez Amsterdam, jedna czwarta zaś przez Hamburg, o tyle w latach 1750—1751 proporcje były akurat od­ wrotne15. Jeden z wielu autorów ubolewających nad zmierzchem holenderskiego handlu morskiego utrzymywał w roku 1780, że prawdziwa przyczyna zła tkwi w coraz większym rozdziale między armatorem a kapitanem statku. W siedemnastym wieku wielu szyprów na statkach handlowych było za­ razem ich właścicielami lub współwłaścicielami; zatrudniali oni na swo­ ich statkach synów i krewniaków, otwierając przed nimi perspektywy awansu. Byli też aktywnie zaangażowani w sprzedaży ładunków i zain­ teresowani bezpośrednio zyskiem, który zależał od korzystnego zbytu tych ładunków w imieniu armatora lub współarmatorów. „Obecnie — twierdził ów krytyk — armatorzy prowadzą swoje przedsiębiorstwa prze­ ważnie tylko ze względu na frachty przewozowe, a ładunki są głównie 15 A. K 1 u i t : Iets over den laatsten Engelschen oorlog met de Republiek, en over Nederlands koophandel, dezelfs bloei, verval, en middelen van herstel, Am­ sterdam 1794, s. 302—339, szczególnie s. 306, 307. 286

własnością cudzoziemców, nie mają więc żadnej korzyści z ich przewo­ żenia, tyle tylko, ile im zapłacą za fracht”. Utrzymywał dalej, że zagra­ niczni wspólnicy tych firm czy spółek żeglugowych (rederijen) umie­ szczali często na posiadanych przez nie statkach swoich rodaków w cha­ rakterze oficerów pokładowych lub szyprów. Ludzie ci z kolei werbowali na statek, popierali i awansowali swoich kompatriotów, z uszczerbkiem dla urodzonych w kraju Niderlandczyków. Ci ostatni, zniechęceni pomi­ janiem ich przy awansach, albo oddawali się pijaństwu i rozpuście, albo też w rozgoryczeniu porzucali służbę na morzu16. Autor ten, jak większość pamflecistów, w oczywisty sposób przesadzał. Poczynając od drugiej połowy siedemnastego wieku, interesy armator­ skie w północnych Niderlandach wymagały coraz bardziej wyłącznego zajmowania się nimi, proces ten jednak w roku 1780 był jeszcze bardzo daleki od zakończenia. Wiele gałęzi handlu morskiego, jak na przykład handel drzewny i zbożowy z krajami nadbałtyckimi, prowadzono jeszcze w znacznej części według starych zasad i szyprowie bywali nadal jedno­ cześnie kupcami i pośrednikami w odniesieniu do przewożonych ładun­ ków. Równie oczywiste jest jednak — tak mi się przynajmniej wydaje —że w tym okresie współudział cudzoziemców we własności statków pły­ wających pod holenderską banderą dawał się zauważyć o wiele wyraź­ niej. Jeżeli za czasów wojny osiemdziesięcioletniej holenderscy armato­ rzy i szyprowie, prowadząc handel na Półwyspie Pirenejskim i gdzie in­ dziej, często udawali kupców hanzeatyckich lub skandynawskich, to w roku 1780 sytuacja się odwróciła. Ten oszukańczy proceder miał dłu­ gą tradycję; w roku 1663 de Ruyter uskarżał się z tego powodu, informu­ jąc admiralicję amsterdamską, że zastał w Maladze kilka statków hamburskich z holenderskimi dokumentami. Ich szyprowie przechwalali się całkiem otwarcie, że za parę guldenów mogą łatwo przekupić jakiegoś mieszczanina w Amsterdamie, by zeznał pod przysięgą, że statek jest wła­ snością armatora amsterdamskiego, „gdy w rzeczywistości wszyscy jego właściciele mieszkają w Hamburgu”. De Ruyter nalegał, żeby admirali­ cja położyła kres tym nadużyciom, ale w przeszło sto lat później rozpo­ wszechniły się one jeszcze bardziej. Kluit narzekał w roku 1794, że każdy obywatel holenderski może oświadczyć, iż jest właścicielem statku, i nie musi przedstawiać żadnego dowodu. Nieuniknioną konsekwencją tego był fakt, że wiele cudzoziemskich statków handlowych pływało pod holen­ derską banderą i z holenderskimi dokumentami handlowymi17. Uwzględniając należytą poprawkę na przesadę stron zainteresowanych, 16 Anon: Aanmerkingen op de bedenkingen van Mr. G. Titsing, Amsterdam 1780 [w:] W.P.C. K n u t t e l , op. cii., nr 19 466. 17 G. B r a n d t : Het leven en bedr-yf van den heere Michiel de Ruiter, Amster­ dam 1687, s. 263, 264; A. K l u i t , op. cit., s. 336—339. Ewolucja armatorstwa jako wyłącznego zawodu w Anglii osiemnastego wieku, patrz R. D a v i s , op. cit., s. 81—109. 287

trzeba jednak, wydaje mi się, uznać, iż podstawa holenderskiej potęgi morskiej poważnie osłabła w osiemnastym wieku. Największe ówczesne autorytety — van de Spiegel i van der Oudermeulen — zgadzały się z so­ bą co do tego, że w roku 1780 holenderska flota handlowa (łącznie z flo­ tami Kompanii Wschodnioindyjskiej i Zachodnioindyjskiej) wciąż jesz­ cze zatrudniała trzydzieści do czterdziestu tysięcy marynarzy. Na pierw­ szy rzut oka nie zdaje się to wskazywać na zbyt wielką zmianę w po­ równaniu z rokiem 1588, kiedy to wiceadmirał prowincji Holandia cheł­ pił się, że może zmobilizować w ciągu dwóch tygodni trzydzieści tysięcy zdatnych do walki marynarzy, albo z rokiem 1688, kiedy Wilhelm III od­ pływał z Hellevoetsluis, by zapoczątkować w Anglii „Wspaniałą Rewo­ lucję”. Ale w latach 1588 i 1688 było w Zelandii i północnej Holandii nie­ wątpliwie więcej marynarzy niż w roku 1780; republika niderlandzka w dobie swego rozkwitu nie mogła się obywać wiele mniejszą liczbą wy­ kwalifikowanych marynarzy niż osiemdziesiąt tysięcy i bardzo możliwe, że ogółem było ich więcej. Ponadto, choć powyższe liczby ogólne przy­ puszczalnie obejmowały marynarzy cudzoziemskiego pochodzenia, których można było wówczas werbować w Niderlandach, mamy powody sądzić, że ich procentowy udział był w roku 1780 jeszcze wyższy niż sto czy dwieście lat wcześniej. Jeżeli odwrócimy się teraz od morza, by zająć się glebą północnych Niderlandów, to okaże się, że rolnictwo holenderskie w osiemnastym wie­ ku przedstawiało się lepiej niż holenderska żegluga, w porównaniu z wiekiem siedemnastym. Jakkolwiek handel i finanse republiki nider­ landzkiej bardziej się przyczyniły do ukształtowania jej struktury gospo­ darczej niż sektor rolniczy, rolnictwo jednak dawało zatrudnienie więk­ szej może liczbie ludzi niż handel czy przemysł. Z pewnością było tak w pięciu prowincjach śródlądowych (wliczając w to Fryzję), zarówno w „Złotym Wieku”, jak i w „Okresie Perukowym”, prawdopodobnie zaś było tak również w Zelandii i południowej Holandii w drugiej połowie osiemnastego wieku. Przetwórstwo mleczarskie stanowiło dominujący aspekt rolnictwa holenderskiego. W roku 1740 obliczono, że tylko region północny prowincji Holandia produkował w średnio pomyślnym roku oko­ ło dwudziestu milionów funtów sera. Nawiasem mówiąc, rok 1740 był rokiem klęski dla holenderskiego rolnictwa z powodu wyjątkowo srogiej zimy 1739/1740 i następnie fatalnego lata. Klasy pracujące odczuły to bardzo dotkliwie i chociaż katastrofalne skutki niepomyślnego roku nie mogły być trwałe, również inni autorzy poza Stavorinusem, piszący czter­ dzieści czy pięćdziesiąt lat później, łączyli początek upadku Zjednoczo­ nych Prowincji właśnie z tą datą. Masło było, obok sera, drugim waż­ nym artykułem eksportowym holenderskiego przetwórstwa mleczarskie­ go, chociaż w latach 1666—1757 musiało walczyć z ostrą konkurencją masła irlandzkiego; w roku 1757 rząd angielski zakazał importu tego ostatniego, zmuszając przez to rolników irlandzkich do rozszerzenia swo­ 288

ich rynków zbytu na Flandrię, Francję i Półwysep Pirenejski. Hodowla bydła mięsnego, koni, owiec i świń miała o wiele mniejsze znaczenie niż mleczarstwo; zaraza bydlęca w latach 1713—1723, 1744—1756 i 1766—1786 dokonywała spustoszeń na rozległych obszarach, a między tymi okresami wybuchała lokalnie. Ówczesna nauka nie znała genezy ani sposobów le­ czenia tej zarazy, mimo to jednak Stany prowincjonalne wydawały edykty zalecające rozmaite środki lecznicze lub zapobiegawcze. Chłopi za­ zwyczaj nie przestrzegali tych instrukcji, częściowo z powodu nieufności do „panów”, którzy je wydawali, częściowo zaś dlatego, że w zarazie upatrywali dopust Boży i przeciwstawianie się mu mieli za bezbożność. W dwóch ostatnich dziesięcioleciach osiemnastego wieku zaczął brać górę zdrowy rozsądek, a to wskutek wysiłków garstki postępowych rolników oraz stowarzyszeń rolniczych, które zachęcały do szczepienia bydła prze­ ciwko zarazie. Pomimo spustoszeń, jakie czyniła zaraza, często już po kilku latach wyrównywano straty z nadwyżką dzięki importowi i hodo­ wli krajowej. Nawet w ubogiej i zacofanej prowincji Overijssel pogło­ wie bydła zwiększyło się w latach 1750—1800. Z drugiej strony jednak duże rozpowszechnienie zarazy bydlęcej skłaniało wielu farmerów do całkowitego lub częściowego zaniechania hodowli bydła na rzecz produ­ kcji roślinnej. W Groningen przerzucano się głównie na uprawę zbóż, w Holandii na ogrodnictwo handlowe, we Fryzji zaś na uprawę ziemnia­ ka. W niektórych okręgach rozwinęła się z tego samego powodu hodowla owiec i w połowie osiemnastego wieku na wyspie Texel liczono ich na przykład około dwudziestu tysięcy sztuk. Przytłaczające podatki prowincjonalne i ciężar opłat akcyznych łącz­ nie powodowały, że w pierwszej połowie osiemnastego wieku poważna liczba farmerów w północnej Holandii porzucała ziemię i przechodziła do innych zawodów. W drugiej połowie tego samego wieku w większej czę­ ści Europy Zachodniej nastąpił ogólny wzrost cen na produkty rolnicze. Przyczyniło się to prawdopodobnie do złagodzenia ciężaru podatków przygniatających farmerów i chłopów w niektórych prowincjach nider­ landzkich, czyniąc ich życie nieco łatwiejszym. Z pewnością było tak w prowincji Oyerijssel — jedynej, dla której dysponujemy wystarczają­ cymi danymi statystycznymi — gdzie wzrost cen w rolnictwie zmniejszył mniej więcej o połowę obciążenie z tytułu podatków. Nie było to jednak zjawisko powszechne i gdzie indziej wzrost cen na produkty rolnicze mógł być, poczynając od roku 1690, więcej niż zrównoważony wydatnym wzrostem podatków prowincjonalnych i miejskich oraz importu. W porównaniu z osiągnięciami współczesnej Francji i Anglii, postęp techniczny w rolnictwie holenderskim wprowadzany był w osiemnastym wieku z opóźnieniem i nie w pełnym zakresie. Holenderski farmer i chłop trzymali się z uporem techniki stosowanej przez ich przodków w sie­ demnastym wieku i do wszelkich innowacji odnosili się podejrzliwie. Chłopi na całym świecie byli — i nadal są — urodzonymi konserwatysta­ 19 — M o r s k ie im p e r iu m ...

289

mi w swoich poglądach, a chłop holenderski w osiemnastym wieku nie stanowił bynajmniej wyjątku. Popularyzacja nowych idei i nowej tech­ niki wśród ludności wiejskiej zależała w dużym stopniu od zainteresowa­ nia i współdziałania nauczyciela wiejskiego i miejscowego pastora, ani jeden zaś, ani drugi nie odznaczał się zazwyczaj badawczymi skłonno­ ściami umysłu. Niektórzy znaczniejsi właściciele ziemscy stosowali eks­ perymentalnie nowe narzędzia rolnicze, jak na przykład siewnik Tulla, a w latach 1750—1784 sporo co bardziej przedsiębiorczych farmerów i ziemian organizowało się w stowarzyszeniach, mających na celu ule­ pszanie rolnictwa według wzorów francuskich i angielskich. Rezultaty prowadzonej przez nich akcji propagandowej, ich eksperymenty i wysiłki zaczęły jednak owocować dopiero w końcowych latach istnienia republi­ ki. Razem wziąwszy, widzimy jasno, że rolnictwo w ogóle, szczególnie zaś ogrodnictwo handlowe i produkcja zbóż, znajdowało się w drugiej połowie osiemnastego wieku, zwłaszcza w jego ostatnim dwudziestoleciu, w stanie względnie kwitnącym, w przeciwieństwie do widocznego zała­ mania w rybołówstwie i przemyśle. W tym okresie, dzięki robotom osu­ szającym, odebrano morzu i bagnom jeszcze więcej gruntów, najważniej-, szą jednak przyczyną względnego dobrobytu rolnictwa był wzrost cen na produkty rolnicze18. Niezaprzeczony upadek przemysłu holenderskiego jako całości w ciągu osiemnastego wieku nie ogarniał wszystkich jego gałęzi, a chronologiczny przebieg tego procesu nie zawsze był jednakowy. Jeden z pierwszych ucierpiał przemysł tkacki, należał bowiem do gałęzi przemysłu najbar­ dziej narażonych na ostrą konkurencję zagraniczną. Początek jego schył­ ku można odnieść mniej więcej do roku 1730, aczkolwiek niektóre działy tego przemysłu korzystały aż do roku 1795 ze wsparcia Kompanii Wschodnioindyjskiej w postaci jej zapotrzebowania eksportowego. Lejdejski przemysł sukienniczy, który osiągnął szczyt swego rozwoju w roku 1671, produkując rocznie sto trzydzieści dziewięć tysięcy sztuk sukna, potem podupadał katastrofalnie. W roku 1700 wyprodukował zaledwie osiem­ dziesiąt pięć tysięcy sztuk, w roku 1725 — siedemdziesiąt dwa tysiące, w 1750 — pięćdziesiąt cztery tysiące, w 1775 — czterdzieści jeden tysię­ cy, a w 1795 już tylko dwadzieścia dziewięć tysięcy sztuk. Nic dziwnego, że taki upadek najpoważniejszego przemysłu Lejdy znalazł odbicie w je­ dnoczesnym kurczeniu się liczebności miejscowej klasy pracującej (s. 276.) W „Złotym Wieku” doskonale prosperowały browary, rafinerie wódek,' rafinerie cukru, zakłady przetwórcze soli, mydlamie, wytwórnie farb, tytoniu, olejarnie i szlifiernie diamentów; nie wszystkie te gałęzie prze­ mysłu podupadły w „Okresie Perukowym”, ale niektóre tak, zwłaszcza

18 J. de Y r i e s , op. cit., s. 150—166, i przytoczone tam źródła, wśród których na pierwszym miejscu S. van- Bath. 290

w drugiej połowie osiemnastego wieku. Przemysł szlifowania diamentów, jak również przemysł papierniczy, utrzymywały się na dotychczasowym poziomie aż do ostatnich lat republiki, w znacznej mierze dzięki wyso­ kiej jakości tych dwóch produktów. To samo można powiedzieć o wysoko­ gatunkowych aksamitach wytwarzanych w Utrechcie. Rafinerie wódek nadal prosperowały w roku 1771, kiedy osiemdziesiąt pięć procent tego niegdyś „narodowego trunku” eksportowano zarówno na rynki Ameryki Północnej, jak i do posiadłości kompanii holenderskich — Wschodnioindyjskiej i Zachodnioindyjskiej. Przemysły farbiarski i tytoniowy także trzymały się przez większą część osiemnastego wieku, aczkolwiek w nie­ których miastach podupadały. Wytwórnie słynnej ceramiki z Delft, któ­ rych produkcja osiągnęła szczytowy okres w latach 1685—1725, później zaczęły się chylić ku upadkowi, choć nie w sposób katastrofalny* Cegiel­ niom i wytwórniom kafli nadal powodziło się dobrze, a ich wyroby, po zaspokojeniu zapotrzebowania krajowego, eksportowano w balaście do portów nadbałtyckich. Z drugiej strony, przemysł tranowy musiał pod­ upaść wraz ze zmniejszeniem się połowów wielorybów. Ogólny upadek przemysłu holenderskiego w latach 1750—1795 nigdzie nie zarysował się tak wyraźnie, jak w budownictwie okrętowym. W sie­ demnastym wieku stocznie holenderskie miały pełny portfel zamówień; budowały i naprawiały statki dla rybołówstwa, dla marynarki wojennej, dla europejskiej żeglugi handlowej i dla obu kompanii indyjskich, nie licząc jednostek przeznaczonych na eksport albo na czarter zagraniczny. Obliczono, że w całej republice budowano wówczas około pięciuset stat­ ków morskich rocznie, nie wliczając w to jednostek budowanych na za­ mówienia zagraniczne i małych statków używanych w żegludze śródlądo­ wej. Pomimo nieuniknionych wahań w górę i w dół, przemysł okrętowy w pierwszej ćwierci osiemnastego wieku nadal był w stanie kwitnącym, później jednak zaczął się kurczyć. Poczynając mniej więcej od roku 1750 upadek stawał się bardziej widoczny, a w ostatniej ćwierci wieku jego tempo wzrastało szybko. Okręg Zaan w pobliżu Amsterdamu, będący siedemnastowiecznym odpowiednikiem Clyde z czasów panowania królo­ wej Wiktorii, posiadał jeszcze w roku 1707 przeszło sześćdziesiąt stoczni, gdzie znajdowało się w budowie ogółem trzysta sześć dużych i małych statków. W roku 1770 budowano tam tylko dwadzieścia pięć do trzy­ dziestu jednostek, w okresie 1790—1793 przeciętnie tylko pięć rocznie, a po roku 1793 tylko jedną. Rotterdam miał w roku 1650 dwadzieścia trzy stocznie i chociaż pod koniec tego stulecia liczba ich zmniejszyła się do pięciu, w sto lat później sytuacja znów uległa poprawie; poprawa ta jed­ nak nie kompensowała katastrofalnego upadku przemysłu okrętowego w okręgu Zaan. We Fryzji nastąpił w wieku osiemnastym rzeczywiście wyraźny wzrost liczby statków, gdyż w roku 1779 zarejestrowane było w tej prowincji dwa tysiące jednostek, czyli więcej niż w którejkolwiek z pozostałych sześciu. Ogromną większość stanowiły jednak małe jedno­ 19*

291

stki przybrzeżne, nie mające prawie żadnego znaczenia dla europejskiego handlu morskiego19. Przyczyny ogólnego upadku przemysłu holenderskiego w wieku osiem­ nastym są dosyć oczywiste. Północne Niderlandy, w porównaniu z ich najgroźniejszymi konkurentami, Francją i Anglią, były bardzo ubogie w surowce, a ich rynek wewnętrzny był o wiele mniej chłonny niż rynki tamtych dwóch krajów. W okresie rozkwitu gospodarczego zwanego „Zło­ tym Wiekiem” liczne gałęzie przemysłu holenderskiego, obok lejdejskie­ go przemysłu sukienniczego, rozwinęły się znacznie ponad zapotrzebowa­ nie krajowego rynku i bazowały głównie na eksporcie. Podczas gdy sto­ sowany przez sąsiednie państwa od czasów Colberta protekcjonizm sku­ tecznie stymulował konsumpcję własnych wyrobów przemysłowych ze szkodą dla eksportu holenderskiego, przemysłowcy holenderscy nie mo­ gli znaleźć oparcia w zwiększonym zapotrzebowaniu rynku wewnętrz­ nego, a poważne zwiększenie zbytu w posiadłościach strefy równikowej również nie było możliwe. Ponadto, przemysł holenderski początkowo był w głównej mierze przemysłem wykończeniowym czyli uszlachetniającym produkty innych krajów, takie jak angielskie tkaniny lniane i wełniane; z biegiem czasu jednak kraje te osiągnęły postęp techniczny wystarcza­ jący do samodzielnego podjęcia procesów wykończeniowych. Kiedy w dru­ giej połowie osiemnastego wieku nastąpiła rewolucja przemysłowa, Ho­ lendrzy znaleźli się w jeszcze bardziej niekorzystnej sytuacji ze względu na niemal całkowity brak węgla i żelaza. Najważniejszą gałęzią przemy­ słu holenderskiego było tkactwo i właśnie ono musiało ucierpieć najgo­ rzej. Stwierdzenie, że „tkactwo stanowiło we wszystkich krajach sam rdzeń polityki merkantylizmu” było na ogół słuszne, ale nie w odniesie­ niu do republiki niderlandzkiej20. W ślad za cłami prohibicyjnymi nało­ żonymi przez Anglię i Francję w drugiej połowie siedemnastego wieku na sukna wyrabiane i wykańczane przez Niderlandczyków, w pierwszej ćwierci osiemnastego wieku Rosja, Prusy, Dania, Norwegia i Hiszpania kolejno wprowadziły podobne ustawodawstwo protekcjonistyczne. Spo­ wodowany tym upadek holenderskiego przemysłu tekstylnego był nie­ unikniony. Niezależnie od ustawodawstwa inspirowanego przez politykę protek­ cjonizmu i merkantylizmu, jedną z przyczyn tego, że inne kraje były zdolne udoskonalić swój przemysł kosztem przemysłu holenderskiego, było ściąganie z Niderlandów wykwalifikowanych robotników we wczes­ nym okresie rozwoju ich przemysłu. Emigracja wykwalifikowanej siły 19 „Dit blijkt te klar er, wanneer men overweegt, dat er in ons Land geen Provincie is, die meer reederijen heeft van smakken, koffen, galjooten en diergelijke yaartuigen dan Vriesland, zonder daarom commercie te hebben” (A. K 1 u i t , op. cit., s. 322—323). Inne fakty i liczby, por. J. de V r i e s , op. cit., s. 83—98. E.F. K e r k s c h e r i E.F. S o d e r l u n d : The Rise of Industry [w:] J. de V r i e s , op. cit., s. 101. 292

roboczej trwała w. istocie nawet wtedy, gdy przemysł w obcych krajach pracował już zadowalająco, ponieważ w osiemnastym wieku bezrobocie przemysłowe w północnych Niderlandach skłaniało wielu robotników do porzucania swego kraju. Nie mamy możności obliczyć, ilu ich wyemigro­ wało, ale w roku 1751 Stany Generalne wydały edykt zakazujący emi­ gracji niektórym kategoriom wykwalifikowanych robotników, szczegól­ nie pracownikom zakładów tkackich, powroźnikom i robotnikom tartacz­ nym. Nie był to bynajmniej jedyny przykład tego rodzaju ustawodaw­ stwa, nie ma jednak powodu, by wątpić, że edykty te były bezskuteczne i łatwe do obejścia przez ludzi, którzy chcieli wyjechać z kraju. W jesz­ cze mniejszym stopniu władze zdolne były przeszkodzić cudzoziemskim robotnikom w podejmowaniu pracy w holenderskich warsztatach i ma­ nufakturach, z zamiarem poznania stosowanej tam technologii i wyko­ rzystania po powrocie do kraju nabytych w ten sposób kwalifikacji. Wielu współczesnych podaje jako jeszcze jedną przyczynę upadku prze­ mysłu holenderskiego w drugiej połowie osiemnastego wieku — stosowa­ nie w Siedmiu Prowincjach, szczególnie zaś w Holandii, wyższych płac niż w większości innych krajów. Na przykład tygodniowa płaca robotni­ ka zatrudnionego przy drukowaniu perkalu wynosiła w Szwajcarii w ro­ ku 1766 równowartość 3,5 florena, w Augsburgu w roku 1760 — 3 flore­ ny, w Holandii zaś 9—10 florenów. Z drugiej strony, istniała duża rozpię­ tość stawek płac w różnych regionach Siedmiu Prowincji. W niektórych z nich płacono wyższe wynagrodzenia w okręgach wiejskich niż w mia­ stach, gdzie indziej sytuacja była odwrotna. Niektórzy przemysłowcy ho­ lenderscy przenosili swoje fabryki z Holandii do północnej Brabancji i do Overijssel, gdzie lokalne warunki pozwalały na bezwzględne eksploato­ wanie biedoty. „Kto zna brabanckich chłopów — pisał pewien naoczny świadek w roku 1785 — musi przyznać, że są oni pozbawieni wszystkich udogodnień życia, jakie słusznie są udziałem ludzi. Piją kwaśną maślan­ kę lub wodę, jadają ziemniaki i chleb bez masła czy sera, chodzą nędznie odziani i śpią na słomie. Więzień w Holandii żyje lepiej niż chłop w Bra­ bancji”21. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu rzekomo „wysokie” płace niektó­ rych wykwalifikowanych robotników holenderskich stanowiły czynnik upadku holenderskiego przemysłu. Tak jak rolnicy zawsze uskarżali się na pogodę, kupcy zaś na przygniatające podatki i nieuczciwą konkurencję zagraniczną, podobnie przemysłowcy skłonni byli uważać, że wyzysk siły roboczej przez obcych konkurentów daje tym ostatnim przewagę nad Holendrami, sprawiedliwie opłacającymi własną siłę roboczą. Jeszcze w roku 1740 pewien Anglik zamieszkały od dawna w Holandii, po od­ 21 B.H.M. V 1 e k k e : Evolution..., s. 259, 260; J. de V r i e s , op. cit., s. 107, różnice w stawkach płac. Zagadnienie to omawia bardziej szczegółowo C. W i l ­ s o n : Taxation and the decline oj empires...

293

notowaniu, że zarówno Holendrzy, jak i Anglicy doprowadzili kunszt rusznikarski i ludwisarski do wysokiego stopnia doskonałości, dodał, co następuje: „Zważywszy, iż posiadamy znaczną przewagę nad Holendra­ mi na szlakach śródziemnomorskich i lewantyńskich, byłoby pożądane, żeby nam obniżono podatki albo żeby robotnicy postarali się żyć przej­ ściowo skromniej i pracować równie tanio jak Holendrzy”, wówczas bo­ wiem — jak dowodził — cały handel bronią z Portą Otomańską i pań­ stwami Barbarii (północnej Afryki) wpadłby w ręce angielskie22. Czy pracownicy holenderskiego przemysłu zbrojeniowego również i później dorównywali pod względem poziomu technicznego swoim an­ gielskim rywalom, tego nie wiem; warto jednak zwrócić uwagę, że właś­ nie w latach czterdziestych osiemnastego wieku tempo rozwoju gospodar­ czego Anglii zaczęło wzrastać i rozpoczęła się pierwsza faza rewolucji przemysłowej. Czterdzieści lat później pewien przemysłowiec niderlandz­ ki biadał nad ogólnym upadkiem holenderskiego przemysłu w takich oto słowach: „Nie można się powstrzymać od uwagi, że mamy u nas bardzo mało gałęzi przemysłu i rzemiosła, które nie potrzebowałyby ulepszenia zarówno jeśli chodzi o formę, jak i o środki potrzebne w procesach wy­ twórczych. Kotlarze, odlewnicy mosiądzu, wytwórcy przedmiotów z że­ laza i stali oraz inni tego rodzaju robotnicy mają ogólnie opinię nie­ dostatecznie zręcznych, a kiedy starannie porównamy ich wyroby z wy­ robami robotników cudzoziemskich, okażą się od nich gorsze. Robota u nas jest grubsza, a gotowy wyrób zazwyczaj o wiele gorzej wykończo­ ny, niż bywa gdzie indziej; można też przypuszczać, że jego koszt jest wyższy, ponieważ tutejsi mistrzowie nie zostali wyuczeni jak należy”. W tym samym roku 1779 jeden z najpoważniejszych fabrykantów sukna w Lejdzie ubolewał nad powszechnym wśród holenderskich przemysłow­ ców i pracodawców brakiem inicjatywy oraz nad ich głęboko zakorzenio­ ną niechęcią do eksperymentowania z nowymi technologiami i metoda­ mi23. Co było dostatecznie dobre dla ich przodków, było dostatecznie do­ bre i dla nich samych; wydaje się, że stanowiło to charakterystyczną ce­ chę społeczeństwa holenderskiego w ostatnich dziesięcioleciach „Okresu Perukowego”, i to zarówno w miastach i wsiach północnych Niderlan­ dów, jak i na zapleczu Przylądka Dobrej Nadziei. Ten brak inicjatywy i przedsiębiorczości, widoczny w tylu gałęziach holenderskiego przemysłu i, do pewnego stopnia, w holenderskim rolni­ ctwie, przedstawiał uderzający kontrast w porównaniu ze stanem rzeczy sprzed stu lat, kiedy holenderscy przedsiębiorcy, przemysłowcy i techni­ cy znajdowali się w awangardzie postępu handlowego i technicznego w świecie zachodnim. Charles Wilson słusznie zauważył, że „holenderski technik był dla siedemnastego wieku tym samym, czym szkocki inżynier 22 A Description of Holland..., s. 236, 237. 28 J. de Y r i e s , op. cit., s. 108—112. 294

dla wieku dziewiętnastego, tylko że na jeszcze szerszym polu działalno­ ści gospodarczej. Można go było znaleźć wszędzie, gdzie oferowano zy­ skowne zajęcie, i poszukiwano go wszędzie, gdzie rządowi lub inicjaty­ wie prywatnej potrzebne były umiejętności techniczne lub organizacyj­ ne”. W sto lat później nie był już niczym podobnym, jak stwierdzał z żalem autor artykułu w „De Koopman” w roku 1775: „Nie jesteśmy już urodzonymi wynalazcami, oryginalność zaś staje się tu u nas coraz rzadsza. Obecnie tylko kopiujemy, podczas gdy dawniej tworzyliśmy tyl­ ko dzieła oryginalne”24. Niewątpliwie musimy uwzględnić jakąś popraw­ kę na przesadę w tych i wielu innych podobnego rodzaju jeremiadach publikowanych w czasopismach holenderskich w drugiej połowie osiem­ nastego wieku; moglibyśmy również przypomnieć uznanie dla umiejętno­ ści i sprawności batawijskich szkutników, wyrażone przez kapitana Ja­ mesa Cooka w roku 1770. Odważę się jednak wysunąć tezę, że — wbrew poglądom niektórych najnowszych autorów — „Okres Perukowy” w Zje­ dnoczonych Prowincjach był rzeczywiście raczej okresem stagnacji niż konsolidacji, jeżeli porównać go z osiągnięciami „Złotego Wieku” w bar­ dzo wielu, choć co prawda nie we wszystkich, dziedzinach. Współcześni, biadając nad gospodarczym upadkiem republiki holender­ skiej w drugiej połowie — szczególnie zaś w ostatniej ćwierci ■ — osiem­ nastego wieku, skłonni byli upatrywać głównych winowajców w rzeko­ mo zadowolonych z siebie, krótkowzrocznych rentierach i kapitalistach, którzy woleli inwestować swe pieniądze za granicą, zamiast popierać kra­ jowy przemysł i żeglugę, łagodząc w ten sposób bezrobocie. Nie ulega wątpliwości, że w ostatniej ćwierci osiemnastego wieku dawała się za­ uważyć w Niderlandach i w ich zamorskich posiadłościach postawa cyni­ cznej obojętności, która sto lat wcześniej, jeżeli w ogóle istniała, nie była nawet w przybliżeniu tak wyraźna. W czasopiśmie „De Borger” tak pi­ sano o zamożnych rentierach z roku 1778: „Każdy powiada: «wystarczy do końca mego życia, a po mnie niechby i potop!», jak mówi przysłowie naszych [francuskich] sąsiadów, które przejęliśmy od nich w uczynkach, choć nie w słowach”. Niewiele lat później Dirk van Hogendorp pisał z Jawy, że najpopularniejsza maksyma wśród jego tamtejszych rodaków brzmi następująco: „Dopóki ja żyję, jakoś to będzie, o to zaś, co się sta­ nie po mojej śmierci, nie ja będę się martwił”25. Jak widzieliśmy (s. 274), 24 C. W i l s o n : Holland and Britain..., s. 14—18. Cytat z „De Koopman” z roku 1776 [w:] J. de V r i e s ,' op. cit., s. 63 przypisów oraz przypis 300. 25 „De Borger” z 19 października 1778 [w:] J. de B o s c h K e m p e r : Armoede..., s. 354—381, porównanie między energicznymi przedsiębiorcami z siedemnastego wieku a gnuśnymi rentierami osiemnastowiecznymi przeprowadzono tam rozwlekle, lecz nie całkiem przekonująco; E, D u P e r r o n i D e R o o s , op. cit., s. 140, .141, 144, 264—268. Por. także Anon.-: Nederlandsch India in haar tegenwordig staat, około 1780, s. 17—18, 48; J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek..., t. 11, s. 55, 56, 226; F. de H a a n : Oud Batavia..., t. 2, s. 9—17, pewne

295

niektóre z tych skarg były przesadzone, w każdym razie zaś wzrost nie zapracowanych dochodów z holenderskich inwestycji kapitałowych w cią­ gu osiemnastego wieku — van de Spiegel szacował ten dodatkowy zysk ogółem na dwadzieścia siedem milionów florenów w roku 1782 — wy­ równywał w znacznej mierze, a może nawet z nawiązką, spadek docho­ dów w innych działach gospodarki narodowej, takich jak rybołówstwo, przemysł tekstylny i okrętowy oraz niektóre gałęzie handlu morskiego. Najnowsze badania historyczne nad przyczynami upadku gospodarczego północnych Niderlandów w drugiej połowie osiemnastego wieku ustaliły, że główną przyczyną były czynniki ekonomiczne, w znacznej części nie do uniknięcia, jak na przykład rozwój przemysłu i żeglugi w sąsiednich krajach. Istniały jednak również inne, uboczne przyczyny, które dałoby się może złagodzić lub całkowicie wykluczyć, gdyby struktura społeczna republiki była odmienna niż w rzeczywistości. Po pierwsze (jak zauważył Johan de Vries), trzeba tu wymienić głów­ nie handlową tradycję odziedziczoną po „Złotym Wieku”, kiedy to ho­ lenderscy kupcy panowali nad handlem morskim znacznej części świata i niemał uwierzyli, że mają do tego prawo dane im od Boga. Prestiż społeczny kupca był zawsze o wiele większy niż przemysłowca czy prze­ ważającej części innych ludzi spoza kręgu rządzącej oligarchii; ta han­ dlowa tradycja, prestiż i skłonności nie sprzyjały rozwijaniu się mentalno­ ści przemysłowej. Ludzie, którzy zdobywali majątek lub choćby dostatni byt pracując w przemyśle lub rękodziele, najchętniej przerzucali się na zawód kupca, gdy tylko zebrali dostateczny kapitał, i wychowywali swych synów na kupców. Zdecentralizowana struktura rządów w republice i we­ wnętrzne zawiści między prowincjami samozwańczych „Zjednoczonych Prowincji” nie hamowały zbytnio wzrostu gospodarczego kraju w „Zło­ tym Wieku”, stały się natomiast poważniejszą przeszkodą w zmienionych warunkach wieku osiemnastego, wobec skuteczniejszej konkurencji za­ granicznej. Finansowe składki poszczególnych prowincji na rzecz „Generalności”, których wysokość ustalono w latach 1609—1621, pozostawa­ ły na nie zmienionym poziomie aż do końca republiki, pomimo nieuda­ nych prób niektórych mężów stanu zrewidowania ich stosownie do zmie­ niających się okoliczności. Podziały polityczne i wzajemny brak zaufa­ nia między frakcjami oranżystów i antyoranżystów w drugiej połowie osiemnastego wieku również sprawiały, że gdy jedna strona wysuwała rozsądne projekty reform, druga automatycznie odrzucała je albo bloko­ wała. Zawiści międzyprowincjonalne stawały niekiedy na przeszkodzie osiągnięciu zgody na naprawę dróg lub kanałów przecinających granice prowincji czy nawet miast. Przekupstwo i nepotyzm wśród „regentów”typowe przykłady korupcji i cynizmu, rozpowszechnionych w tym okresie w ho­ lenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, które można by mnożyć z łatwością i które są o wiele bardziej przekonujące od oskarżeń wysuwanych przeciwka rentierom w kraju. 296

-oligarchów niewątpliwie istniały już w siedemnastym wieku, nie wpły­ wały jednak aż tak ujemnie na sprawne funkcjonowanie rządów, jak to się działo za ich następców w „Okresie Perukowym”, kiedy „umowy o wzajemności” stały się raczej regułą niż wyjątkiem. Powszechne u schyłku osiemnastego wieku twierdzenia, jakoby holen­ derscy kapitaliści i rentierzy inwestujący część swych kapitałów w an­ gielskich i francuskich papierach wartościowych dopomagali przez to naj­ groźniejszym konkurentom republiki, były prawdopodobnie nieuzasa­ dnione. Kraje te byłyby rozwinęły swój handel i przemysł nawet bez pomocy holenderskiego kapitału. Anglia również eksportowała kapitały, chociaż co prawda nie na taką skalę jak Holendrzy. Johan de Vries zwró­ cił uwagę, że Anglia zdolna była dźwigać ciężar finansowy wojny o nie­ podległość Ameryki bez zbytnich trudności nawet wówczas, gdy Holen­ drzy wycofali z Londynu część swoich kapitałów. Dowodzi on, że istot­ nie ujemną reperkusją praktyki inwestowania za granicą, rozwiniętej przez holenderskich kapitalistów w osiemnastym wieku, było kontynuo­ wanie jej w wieku dziewiętnastym dłużej, niż było to ekonomicznie uza­ sadnione26. Niezależnie od tego, czy można było, czy też nie można było zapobiec niektórym przejawom gospodarczego upadku republiki niderlandzkiej, w roku 1780 proces ten był już tak zaawansowany, że wszyscy zdawali sobie z niego sprawę. Kupcom-finansistom i bogatym rentierom mogło „powodzić się tak dobrze” jak nigdy, ale sytuacja biedaków, zwłaszcza w miastach położonych w głębi kraju, była chyba jeszcze gorsza niż przed stu laty. Boswellowski opis Utrechtu z roku 1763 (s. 275) wyprzedził póź­ niejsze o dwadzieścia lat spostrzeżenia Luzaka: „Nikt, kto nosi w sercu jakieś uczucia i trochę miłości do ojczyzny, nie może przechodzić bez łzy w oku przez [ulice] miast w głębi kraju”. W roku 1792 inny świadek naoczny stwierdzał: „Gdziekolwiek rozejrzymy się uważnie wokół sie­ bie, znajdujemy potwierdzenie smutnej prawdy, że dobrobyt ludzi pra­ cujących stale podupada”. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy był z pe­ wnością — jak zanotowała w roku 1778 zelandzka sawantka Bet je Wolff — ogólny wzrost kosztów utrzymania w drugiej połowie osiemna­ stego wieku. Postępująca pauperyzacja była oczywista nie tylko wśród kurczącej się liczebnie warstwy robotniczej w takich miastach, jak Lejda, Delft i Zaandam, lecz również w wiejskiej prowincji Overijssel, gdzie zwiększaniu się liczby ludności w latach 1675—1767 towarzyszył przy­ spieszony wzrost zubożenia. Rezultatem tego było pogłębienie przepaści nie tylko między bogatymi i biednymi, lecz także między górną a dolną warstwą klasy średniej w miastach27. Pomimo coraz większej tolerancji religijnej i zanikania bigoterii; po­ 26 J. de V r i e s , op. cit., s. 172—180. 27 Ibidem, s. 170—172.

297

mimo wysiłków takich instytucji, jak Sekcja Ekonomiczna Holenderskie­ go Towarzystwa Naukowego, zmierzających do poprawienia warunków społecznych i gospodarczych przez pouczanie i przykład; pomimo wy­ siłków Betje Wolff i jej Sympatyków na polu oświaty i podnoszenia po­ ziomu kulturalnego mas; pomimo spadku spożycia dżinu i wódki na rzecz wzrostu spożycia herbaty i kawy — pomimo wszystkich wymienio­ nych i innych jeszcze aspektów poprawy w okresie Oświecenia, jakie można by tu wymienić, nie mam najmniejszej wątpliwości co do tego, że ojczyzna Rembrandta, Vondela i de Ruytera była krajem, w którym się żyło dostatniej i bardziej interesująco niż w kraju Cornelisa Troosta, Bilderdijka i Zoutmana.

Załączniki

Załącznik I Zarys chronologiczny wydarzeń 1568— 1795 Ponieważ niniejsza książka, omawiająca kolejno dziesięć wybranych tematów, nie ma charakteru historii faktograficznej, opisowej, poniższe zestawienie chronologiczne może dopomóc czytelnikowi w ustaleniu kolejności zdarzeń. 1568 Nieudane powstanie w Niderlandach, zgniecione przez księcia Albę. Egzeku­ cja Egmonta i Hoorna w Brukseli (czerwiec) 1572 Zdobycie Brielle przez gezów morskich (kwiecień) i ponowny wybuch powsta­ nia w Holandii i Zelandii. Rzeź hugenotów — Noc Świętego Bartłomieja (sier­ pień) 1579 Unia utrechoka (styczeń), jednocząca w samozwańcze „Zjednoczone Prowincje” siedem północnych prowincji Niderlandów — Holandię, Zelandię, Utrecht, Geldrię, Overijssel, Groningen i Pryzję. Obszary zdobyte później stanowiły „Kra­ je Stanów Generalnych” albo „Kraje Generalności” 1580 Unia personalna korony hiszpańskiej i portugalskiej pod berłem Filipa II 1581 Książę Wilhelm I Orański, namiestnik Holandii, Zelandii i Utrechtu, oraz Stany Generalne Siedmiu Prowincji oficjalnie wypowiadają poddaństwo Filipowi II, królowi Hiszpanii 1584 Zamordowanie Wilhelma I (lipiec). Początek wzrostu muzułmańskiego impe­ rium Mataram na środkowej Jawie, 1582—1613 1585—1586 Zdobycie Antwerpii przez księcia Parmy przyspiesza odpływ kalwinów oraz kapitałów z prowincji południowych do północnych. Nieudane generalne gubernatorstwo hrabiego Łeicester w Siedmiu Prowincjach. Pierwsze embargo korony hiszpańsko-portugalsikiej na statki holenderskie (maj 1585) 1588 Książę Maurycy mianowany namiestnikiem. Rozgromienie hiszpańskiej armady przez połączone siły angielsko-holenderskie 1590—1600 Wielka ekspansja holenderskiego handlu morskiego w basenie Morza Śródziemnego, w Afryce Zachodniej i w Indonezji 1600 Założenie angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Pierwszy statek holender­ ski dociera do Japonii. Zjednoczenie Japonii pod faktycznym panowaniem szogunatu Tokugawa po bitwie pod Sekigahara, 1600—1683 1602 Założenie holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej 1605 Holendrzy zdobywają wyspę Ambon li wypierają Portugalczyków z Moluków 1606 Blokada ujścia Tagu przez flotę holenderską. Hiszpańska ekspedycja morska z Filipin zdobywa na nowo część archipelagu Moluków. Nieudane ataki Ho­ lendrów na Mozambik i Malakkę 1607 Holenderski admirał Heemskerk niszczy flotę hiszpańską u wybrzeży Gibral­ taru ;;

299

1609 Początek dziesięcioletniego rozejmu z Hiszpanią. Faktoria holenderska w Hirado, w Japonii 1610—1612 Założenie holenderskich osad w Gujanie i w dorzeczu Amazonki, później zniszczenie tych ostatnich przez Portugalczyków. Budowa fortu Mouree (Nassau) na wybrzeżu Gwinei (1612) 1614 Holenderscy kupcy futrzani handlują nad rzeką Hudson 1618—1619 Synod w Dordrechcie. Egzekucja 01denbarneveldta. Wybuch wojny trzy­ dziestoletniej. Holendrzy budują Batawię na ruinach Djakarty. Angielsko-ho­ lenderskie współzawodnictwo w Indiach Wschodnich zmienia się w przejściowe przymierze w latach 1619—1623. Mataram osiąga szczyt swej potęgi pod pano­ waniem sułtana Agunga (1613—1645). Achin (Atjeh) osiąga szczyt swej potęgi pod rządami sułtana Iskandera Muda (1615—1636). Islamizacja Makasaru 1621 Wygaśnięcie rozejmu dwunastoletniego. Powstanie holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej 1624—-1625 Holendrzy zdobywają i następnie tracą Bahię (Brazylia). Wódz wojsk hiszpańskich Spinóla zdobywa Bredę. Założenie Nowego Amsterdamu na wyspie Manhattan. Odparcie Holendrów w Puerto Rico i Elminie (Gwinea). Śmierć księcia Maurycego, namiestnikiem zostaje jego brat Fryderyk Henryk 1628—1629 Piet Heyn zdobywa „Srebrną Flotę” (wrzesień 1628). Holendrzy zdobywają Hertogenbosch. Hiszpanie bezskutecznie oblegają Bergen op Zoom. Mataram bezskutecznie oblega Batawię. Śmierć Jana Pieterszoona Coena 1630 Holendrzy rozpoczynają podbój Pernambuco (Brazylia północno-wschodnia) 1637 Fryderyk Henryk odbija Bredę. Johan Maurits dokonuje ostatecznego podboju Pernambuco. Van Diemen zawiera przymierze z radżą Sinha z królestwa Kandi przeciwko Portugalczykom na Cejlonie 1638 Holendrzy zdobywają Elminę w Gwinei i rozpoczynają podbój wybrzeży Cej­ lonu 1639 Admirał M. H. Tromp niszczy hiszpańską flotę w cieśninie Downs (21 paździer­ nika) 1640 Katalonia i Portugalia buntują się i odrywają od Hiszpanii, która ujarzmia Ka­ talonię w roku 1656, a niezależność Portugalii uznaje w roku 1668. Holendrzy odnoszą zwycięstwo nad portugalską flotą wojenną u wybrzeży Pernambuco 1641 Holendrzy zdobywają od Portugalczyków Malakkę (styczeń), Maranhao (Bra­ zylia) i Luandę (sierpień); zawierają z nimi w Hadze rozejm dziesięcioletni (czerwiec). Holendrzy są odtąd aż do roku 1853 jedynymi Europejczykami tole­ rowanymi w Japonii (Deshima w Nagasaki) 1644—1645 Ekspedycje holenderskich okrętów wojennych forsują Sund i ochrania­ ją holenderski handel na Bałtyku. Johan Maurits opuszcza Pernambuco; w pół­ nocno-wschodniej Brazylii wybucha powstanie przeciwko Holendrom. Mandżu­ rowie rozpoczynają podbój Chin 1647 Śmierć Fryderyka Henryka, urząd namiestnika obejmuje jego syn Wilhelm II 1648 Hiszpania uznaje niepodległość Zjednoczonych Prowincji na mocy traktatu westfalskiego (styczeń). W sierpniu Portugalczycy odbierają Holendrom Luan­ dę i Benguelę (Angola) 1650—1651 Przedwczesna śmierć Wilhelma II po nieudanym zamachu przeciwko he­ gemonii Amsterdamu. Obalenie urzędu namiestnika (z wyjątkiem Fryzji i Groningen) oraz początek okresu tak zwanej „prawdziwej wolności”. Uchwalenie angielskiego Aktu Nawigacyjnego, wymierzonego przeciwko holenderskiemu handlowi morskiemu 1652—1654 Pierwsza wojna angielsko-holenderska, zakończona decydującą klęską Ho­ lendrów na Morzu Północnym oraz lokalnymi zwycięstwami holenderskimi : w Indiach Wschodnich i na Morzu Śródziemnym. Van Riebeeck zakłada osadę Kapsztad. Johan de Witt zostaje wielkim pensjonariuszem prowincji Holandii 300

i faktycznym przywódcą republiki do roku 1672. Portugalczycy wypierają Ho­ lendrów z północno-wschodniej Brazylii. Arnold de Vlaming kończy podbój grupy wysp Ambon (1650—1656) 1658—1659 Holendrzy interweniują na Bałtyku, zmniejszając siłę szwedzkiego naporu na Danię. Holendrzy kończą podbój nadmorskich obszarów Cejlonu (1654— —1658) 1661—1663 Holendrzy zawierają pokój z Portugalią i ostatecznie odbierają Portu­ galczykom Wybrzeże Malabarskie. Koksinga zdobywa od Holendrów Formozę, Hiszpanie wycofują się z Moluków. Pierwsza napaść Holendrów na Makasar (Celebes). 1664 Anglicy odbierają Holendrom w drodzej pokojowej niektóre forty na Złotym Wybrzeżu oraz północnoamerykańską kolonię Nowe Niderlandy 1665—1667 Druga wojna angielsko-holenderska, której szczytowym punktem był atak Holendrów na Medway, oraz traktat pokojowy w Bredzie. Ostateczne ujarzmie­ nie Makasaru przez Speelmana i Aru Palakka 1668 Potrójne przymierze między republiką niderlandzką, Anglią i Szwecją 1672—1674 Trzecia wojna angielsko-holenderska i najazd Francuzów na republikę. Zamordowanie braci de Witt (sierpień 1672), ponowne ustanowienie urzędu na­ miestnika i powierzenie go Wilhelmowi III. Powstanie Trunadjaji zapoczątko­ wuje upadek Mataramu, który uznaje zwierzchność holenderską na mocy trak­ tatu z roku 1677 1677—1678 Ponowna interwencja holenderskich okrętów wojennych na Bałtyku. Wil­ helm III poślubia Marię, córkę Jakuba, księcia Jorku. Traktat w Nijmegen (sierpień 1678) 1679 Śmierć Johana Mauritsa, księcia Nassau-Siegen, oraz poety Joosta van den Vondela 1682—1684 Opanowanie wyspy Bantam przez Holendrów. Dynastia mandżurska pod­ bija Formozę 1685 Odwołanie edyktu nantejskiego, napływ uchodźców hugenockich do republiki niderlandzkiej 1688—1697 Wojna ligi augsburgskiej. Wilhelm III zostaje królem Anglii (1689). Za­ warcie traktatu chińsko-rosyjskiego w Nerczyńsku (1689). Traktat w Rijswijk (1697). Sprowadzenie na Jawę drzewa kakaowego z Arabii 1702 Śmierć króla-namiestnika Wilhelma III i początek drugiego w republice nider­ landzkiej okresu bez namiestnika 1702—1713 Hiszpańska wojna sukcesyjna. Traktat utrechcki. Wojna domowa w Mataramie i pierwsza wojna sukcesyjna na Jawie 1717—1723 Druga wojna sukcesyjna na Jawie 1740—1743 Rzeź Chińczyków w Batawii, rozszerzenie działań wojennych w głąb Jawy i nowa wojna w Mataramie, zakończona dalszymi ustępstwami teryto­ rialnymi susuhunana 1747—1748 Republika niderlandzka zostaje wciągnięta w austriacką wojnę sukce­ syjną, najazd Francuzów na jej terytorium. Nieudane wystąpienie klasy śred­ niej i robotniczej przeciwko nadużyciom rządzącej oligarchii. Wilhelm IV zostaje namiestnikiem wszystkich siedmiu prowincji; urząd namiestnika zatwierdza się jako dziedziczny w domu orańs^im 1751 Śmierć Wilhelma IV i powrót w praktyce, na czas niepełnołetności jego syna, do oligarchicznych rządów elity mieszczańskiej 1749—1755 Trzecia wojna sukcesyjna na Jawie, zakończona podziałem Mataramu na dwa państwa, Djokjakarta i Surakarta 1756—1763 Wojna siedmioletnia, korzystna dla Holendrów ze względu na ich neutral­ ność, lecz dokuczliwa ze względu na nękanie ich handlu morskiego przez An­ glików. Holenderska ekspedycja morska, mająca za zadanie odzyskać dawniej­ 301

szą pozycję Holendrów w Bengalu, kończy się całkowitym niepowodzeniem, unicestwiona przez Anglików (1759) 1766 Wilhelm V obejmuje urząd namiestnika. Odtąd rywalizacja między frakcją oranżystów i antyoranżystami w Niderlandach stale się zaostrza 1780—1784 Czwarta wojna angielsko-holenderska, mająca katastrofalne skutki dla handlu morskiego i potęgi kolonialnej Niderlandów. Wzrost nastrojów antyoranżystowskich wśród samozwańczych „Patriotów” (Patriotten) 1787 Zbrojna interwencja Prus przywraca namiestnikowi pełnię władzy. Tysiące „Patriotów” szukają schronienia we Francji 1793 Republika niderlandzka zostaje wciągnięta w wojnę z rewolucyjną Francją. In­ wazja francuska, początkowo zwycięska, zostaje powstrzymana pod Neerwinden (18 marca) 1794—1795 Następna inwazja francuska, ułatwiona wskutek silnych mrozów, nie natrafia właściwie na opór (grudzień—styczeń). Namiestnik uchodzi, do Anglii (18 stycznia 1795), a dawny reżim sromotnie upada. Pierwsza angielska oku­ pacja Przylądka Dobrej Nadziei 1799 Formalne rozwiązanie holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej (31 grud­ nia) oraz przejęcie jej pasywów i aktywów przez Republikę Batawską.

Uzupełnienie do załącznika I: zarys chronologiczny stosunków polsko-holenderskich, 1567— 1761 1567—1573 Krwawy terror księcia Alby w Holandii przyczynił się do wzrostu na­ strojów antyhabsburskich w Polsce; wyrazem tego są trzy nieudane próby osa­ dzenia kandydata Habsburgów na tronie polskim: 1573 — Ernesta, 1575 — cesa­ rza Maksymiliana II i 1587—1588 — arcyksięcia Maksymiliana 1577 I wydanie Polonii Marcina Kromera; była pierwszą powszechnie znaną w Eu­ ropie Zachodniej publikacją o państwie polskim 1584—1628 W Gdańsku działa holenderska rodzina van den Blocków: Wilhelm, ar­ chitekt miejski, jeden z najwybitniejszych rzeźbiarzy w tym okresie w Polsce (rzeźbi głównie nagrobki i epitafia); Izaak, syn Wilhelma, znany malarz gdań­ ski', około 30 jego obrazów znajduje się w Ratuszu Głównego Miasta w Gdań­ sku (najbardziej znany: Alegoria handlu gdańskiego); Abraham, syn Wilhel­ ma, architekt i rzeźbiarz, zajmował się budową Zbrojowni, Złotej Bramy, fon­ tanny Neptuna oraz przebudową fasady Dworu Artusa, a także rzeźbił na­ grobki 1585 Cofnięcie przywilejów handlowych dla kupców angielskich w Elblągu, wzrost znaczenia handlu holenderskiego w tym mieście 1586—1611 W Gdańsku działa niderlandzki architekt i fortyfikator Antoni van Obbergen; pracował przy budowie fortyfikacji w Gdańsku i Wisłoujściu; jego główne dzieła architektoniczne to: Ratusz Starego Miasta i Arsenał oraz pro­ jekt przebudowy Ratusza w Toruniu 1592—1595 W Gdańsku przebywał znany malarz holenderski Jan Vriedeman de Vries; jego 7 obrazów alegorycznych znajduje się w Sali Czerwonej w Ratuszu Głównego Miasta 1596—1597 Poseł króla hiszpańskiego, książę Franciszek de Mendoza, bezskutecznie stara się doprowadzić do zerwania kontaktów handlowych Rzeczypospolitej ze zbuntowanymi Niderlandami; jednocześnie pertraktuje z Gdańskiem o wysłanie większej partii zboża do Hiszpanii 1600 W Niderlandach ukazało się dzieło profesora lejdejskiego Piotra Bertiusa do­ tyczące Polski, Vabulae geograficale 1626 W Lejdzie zostało wydane w słynnej drukarni Elsevierów dzieło Respublica sine status regni Poloniae, zawierające głośny, ale niezbyt udany opis współ­ czesnej Polski 1627 Nieudane próby pośrednictwa posłów holenderskich w wojnie polsko-szwedz­ kiej (1626—1629) 1629—1639 Wojna holendersko-portugalska o Brazylię; brało w niej udział 3 ofice­ rów polskich: Krzysztof Arciszewski (w 1638 roku mianowany generałem ar­ 303

tylerii i admirałem holenderskim), Zygmunt Szkop (od 1633 roku naczelny do­ wódca wojsk holenderskich w Nowej Holandii, w latach 1646—1654 generalny gubernator) oraz Władysław Wituski 1633 Król polski Władysław IV wysyła do Holandii Tomasza Zamoyskiego w celu zakupienia 1000 armat dla wojska i floty 1636(?)—1652 W Polsce przebywał znany miedziorytnik holenderski Wilhelm Hondius; rytował portrety królów, szlachty i burmistrzów gdańskich; został na­ dwornym sztycharzem Władysława IV i Jana Kazimierza; wykonał też ilustro­ wane mapy Polesia i Ukrainy 1638 Zamknięcie drukarni i akademii ariańskiej w Rakowie; ośrodek wydawniczy arian przenosi się do Amsterdamu 1640(?)—1664 W Polsce przebywał niderlandzki malarz Peeter Danckers de Rij; był nadwornym malarzem Władysława IV, malował reprezentacyjne barokowe por­ trety pary królewskiej i magnaterii 1650—1653(?) Gdańsk pod nadzorem wybitnego generała holenderskiego Percevala znacznie modernizuje swój system obronny 1656 W czasie oblężenia Gdańska przez Szwedów flota holenderska przerywa blo­ kadę. Holendrzy udzielają też gdańszczanom pożyczki w wysokości 0,5 min gul­ denów oraz oddają 1300 żołnierzy do dyspozycji władz miejskich na okres 14 miesięcy 1658 Sejm polski uchwala ustawę nakazującą arianom opuszczenie kraju w ciągu 3 lat; część arian przenosi się do Holandii 1658—1659 Holandia przystępuje do wojny ze Szwecją po stronie Danii i Polski. Ekspedycje holenderskich okrętów forsują Sund, blokują flotę szwedzką i ochraniają holenderski handel na Bałtyku 1662(?)—1706 W Polsce przebywał jeden z najwybitniejszych architektów, jacy dzia­ łali w kraju, Holender Tylman z Gameren. Jego najważniejsze dzieła: pałace Krasińskich, Glińskich i Kotowskich w Warszawie, pałace w Puławach i Nie­ borowie oraz kościół Św. Anny w Krakowie 1666—1668 Grupa arian polskich osiadła w Amsterdamie wydaje monumentalny zbiór pt. Bibliotheca Fratrum Polonorum, obejmujący pisma najwybitniejszych pisarzy socyniańskich 1668 Jeden z przywódców ariańskiej emigracji, Stanisław Lubieniecki (młodszy), w y­ daje w Holandii Theatrum cometicum — zestawienie i opis wszystkich komet od starożytności po połowę XVIII wieku 1675—1729 W Amsterdamie tworzył syn Stanisława Lubienieokiego, Krzysztof. Był znanym portrecistą patrycjatu i szlachty, malował również sceny rodzajowe i biblijne; szybko uległ wpływom sztuki holenderskiej 1685 W Holandii ukazało się drugie dzieło (już pośmiertnie) Stanisława Lubienieckiego — Historia Reformationis Polonicae 1700—1721 Podczas wojny północnej flota holenderska po raz pierwszy pośrednio występuje przeciw Polsce, blokując Kopenhagę, stolicę Danii, sojuszniczki Pol­ ski i Rosji w wojnie ze Szwecją 1733—1735 Wojna o sukcesję polską. Holandia oficjalnie ogłasza deklarację ó swej neutralności w tym konflikcie 1761 W Amsterdamie ukazuje się dzieło Gabriela Coyera Historia o Janie Sobieskim; znalazło się ono niemal w całości w słynnej Encyklopedii francuskiej

Załącznik II: Płace personelu pływającego oraz zatrudnionego w posiadłościach zamorskich, 1645— 1700 i.

Żołd miesięczny w holenderskiej marynarce wojennej, październik 1652 (nie w li­ czono kosztów utrzymania) Żołd miesięczny Stanowisko we florenach Dowódca okrętu (komandor) 30 Zastępca dowódcy (porucznik) 25 Schipper (kapitan) 24 Opper-stuurman (pilot lub starszy oficer) 30 Lekarz (z własną apteczką) 30 Marynarze 10—11

EL Stawki płac podstawowych pracowników Kompanii Wschodnioindyjskiej, zatru­ dnionych w posiadłościach zamorskich w drugiej połowie siedemnastego wieku Stopień lub stanowisko 1. Personel handlowy Opper-koopman (starszy kupiec) Koopman (kupiec) Onder-koopman (młodszy kupiec) Boek-houder (pisarz, księgowy) Assistant (kancelista) 2. Personel żeglugowy Schipper (kapitan statku) Opper-stuurman (starszy oficer) Onder-stuurman (drugi oficer) Hoogh-bootsman (bosman) Schieman (młodszy bosman) Steward Kucharz Młodszy steward, pomocnik kucharza Sternik Żaglomistrz Pomocnik żaglomistrza Lekarz Pomocnik lekarza 20 — M o r s k ie im p e r iu m ...

Wynagrodzenie mie­ sięczne we florenach 80—100 40—60 36—40 18—24 16—24 60—80' 36—50 24—36 22—26 20—24 20—24 20—24 14 (każdy) 14 18 14 36—50 24—28

305

Bednarz Pomocnik bednarza Cieśla okrętowy Pomocnik cieśli Szef artylerii okrętowej Zastępca szefa Starszy kanonier Sierżant żandarmów Kapral żandarmów Starsi marynarze Marynarze Hooploopers (praktykanci pokładowi) Chłopcy okrętowi poniżej 16 lat 3. Personel wojskowy Kapitan Porucznik Podporucznik Sierżant Kapral Landspassaat (starszy szeregowy) Adelborst (kadet) Szeregowy Rekrut niewyszkolony Dobosz 4. Personel kościelny Predikant (kaznodzieja wykwalifikowany, pastor) Krank-bezoeker i Ziekentrooster (opiekun chorych, katecheta) 5. Rzemieślnicy Cieśla budowlany Murarz Puszkarz, rusznikarz Kowal Ślusarz Płatnerz Stolarz meblowy

16 13 30—48 24—28 20—24 14 12 14—15 14—16 10—11 7—10 7 4—6 80 50—60 36—40 20 14 12 10 9 7—8 6—10 80—100 30—36 15—16 15—16 12—14 12—14 12—14 14 14

Kompania zatrudniała (w roku 1695) jeszcze innych rzemieślników i techników, określanych jako wykwalifikowani „blokarze, kowale żelaza, kotlarze, blacharze”' i tak dalej, w służbie na Wschodzie za wynagrodzeniem tylu guldenów miesięcznie, ile stuiverów dziennie zarabiali ci rzemieślnicy w Zjednoczonych Prowincjach. Powyższą siatkę płac opracowano na podstawie wynagrodzeń podanych w Reglement op’t aanneemen en gagieren van’t volk na Oost-Indien, te weten Zeevaarende en Militaren z 1 listopada 1692; N. de G r a a f f : Oost-Indisćhe Spiegel z roku 1703, s. 56, 57 w wyd. LV z roku 1930; P. van D a m: Beschryvinge..., ks. 1, cz. 1, s. 557— —560. Na rozpiętość stawek w poszczególnych grupach wpływało głównie sprawo­ wanie się pracownika oraz miejsce i lata pracy; ci, którzy po wygaśnięciu pierwszej umowy o pracę odnawiali ją na dalszy okres, otrzymywali zwykle wynagrodzenie według wyższej stawki. Dla porównania ze stawkami obowiązującymi na ogół w dru­ giej połowie osiemnastego wieku, patrz bardzo szczegółowa siatka wynagrodzeń ogłoszona w lipcu-sierpniu 1733 i opublikowana w J.A. van der C h i j s : Nederlandsch-Indisch Plakaatboek, t. 6, Batavia 1889, s. 456—494. Por. także O.F. M e n t z e l : Life-at the Cape..., Cape Town 1919, s. 164—166, oraz Description of the Cape..., 306

Capetown 1921, s. 153—160. Znajdujemy tam nie tylko płace podstawowe, lecz rów­ nież miesięczne pobory brutto i dodatki do wynagrodzeń. Warto zauważyć, że w od­ niesieniu do wielu względnie wyższych stanowisk wynagrodzenia poważnie wzrosły w drugiej połowie osiemnastego wieku, ale podstawowa płaca miesięczna zwykłego marynarza i żołnierza pozostała dokładnie taka sama, mianowicie 9 florenów. III. Stawki płac podstawowych pracowników Kompanii Zachodnioindyjskiej, zatrud­ nionych na Złotym Wybrzeżu, 1645—1647 Stopień i stanowisko 1. Personel handlowy Opper-koopman (starszy kupiec) Commies (kupiec) Onder-commies (młodszy kupiec) Assistant (kancelista) 2. Personel żeglugowy Schipper (kapitan statku) Stuurman (oficer) Bosman Młodszy bosman Szef artylerii Kanonier Żaglomistrz Steward Bednarz Cieśla Marynarze

3. Personel wojskowy Podporucznik Sierżant Kapral Starszy szeregowy Kadet Szeregowy Dobosz 4. Personel kościelny Świecki lektor, katecheta lub opiekun chorych 5. Rzemieślnicy Kowal Ślusarz Kotlarz Murarz

Wynagrodzenie miesięczne w e florenach

60—90 24—50 20—24 8— 40 20—25 13— 16 15 9— 13

14

17

10

11

14— 16 16—24 9—14 zależnie od stażu służby 39 18 12 11

10 8

9—10 30—36 28 15 14 10— 12

Lekarz na Złotym Wybrzeżu otrzymywał podstawowe wynagrodzenie w wysokości 25—30 florenów miesięcznie i musiał z własnej kieszeni zaopatrywać apteczkę w leki i instrumenty medyczne, podobnie jak jego koledzy zatrudnieni w marynarce wo­ jennej i w Kompanii Wschodnioindyjskiej. Powyższe stawki płac nie uwzględniają dodatków na wyżywienie i innych; za­ czerpnięto je z K. R a t e l b a n d : Vijf Daghregisters van het Kasteel Sao Jorge de 20'

307

Mina, 1645—1647, Den Haag 1953, s. 1VIII—1X111. Dla porównania ze stawkami obo­ wiązującymi na Złotym Wybrzeżu mniej więcej pięćdziesiąt lat później, patrz W. B o ­ s m a n : Nauwkeurige Beschryving van de Guinese goud-, tand-, en slave-kust, Utrecht 1704, s. 91—100. Podobnie jak w Kompanii Wschodniodndyjsikiej, stawki płac podstawowych w Kompanii Zachodnioindyjskiej wahały się znacznie w odniesieniu do pracowni­ ków tego samego stopnia i miejsca pracy.

Załącznik III: Główne jednostki pieniężne oraz wag i miar wymienione w tekście Holenderski gulden, czyli floren, liczył dwadzieścia stuiverów i można go uważać za równowartość angielskiego florena. Nie był on w powszechnym obiegu na Wscho­ dzie, ale holenderska Kompania Wschodnioindyjska prowadziła księgowość w gulde­ nach i stuiverach, przeliczając miejscowe waluty po umownych kursach, których rozpiętość była znaczna. Wyrażenie „tona złota”, często spotykane w holenderskich przekazach, oznacza po prostu równowartość stu tysięcy guldenów w jakimkolwiek towarze. W ciągu pierwszej połowy siedemnastego wieku Holendrzy ogólnie posłu­ giwali się na Wschodzie hiszpańsko-amerykańskim realem jako pieniądzem obiego­ wym oraz jako jednostką obliczeniową, wymienialną zwykle na około czterdziestu ośmiu stuiverów i uważaną za równowartość (nieco zawyżoną) rix-dolara (2,5 flore­ na). W wyniku kolejnych reform walutowych, przeprowadzonych w Niderlandach i Batawii w latach 1656—1658, wartość zarówno reala, jak rix-dolara została ustalo­ na na sześćdziesiąt stuiverów, ale przy wypłatach poborów pracowniczych Kompania Wschodnioindyjska wprowadziła dwa rodzaje stuiverów, „lekkie” i „ciężkie”, przy czym „lekkie” odpowiadały czterem piątym wartości srebrnego stuivera. Sprawę komplikował dodatkowo fakt, że gulden, czyli floren obliczeniowy, miał nadal dwa­ dzieścia stuiverów, chociaż w Niderlandach traktowano je jako „ciężkie”, a w stre­ fie między Przylądkiem Dobrej Nadziei i Nagasaki jako „lekkie”. W rezultacie więc, jak zauważył Mentzel, księgowość obliczała pobory pracownicze we florenach ma­ jących po dwadzieścia stuiverów, wypłacano je natomiast lokalnie według kursu piętnaście stuiverów za florena. W nowym systemie walutowym Batawii rix-dolar liczący trzy floreny (czyli sześćdziesiąt stuiverów) zajął miejsce hiszpańsko-amerykańskiego reala jako jednostka obliczeniowa, przy czym nadal używano w tym cha­ rakterze również guldenów. Skomplikowane kursy przeliczeniowe i fluktuacje war­ tości licznych rodzajów pieniądza używanych przez Holendrów na Wschodzie, por. Uytrekening van de goudę en siluere munten, inhout der matten en sroaarte der gewigten in de respective gewesten van Indien, Middelburg 1691; C. S c h o l t e n : The Coins of the Dutch Overseas Territories, 1601—1948, Amsterdam 1953;; K. G l a ­ ma n n : Dutch-Asiatic Trade, 1620—1740, Copenhagen 1958, s. 50—72; W. H. M o r e l a n d : Frorn Akbar to Aurangzeb. A study in Indian economic history, London 1923, s. 329—343. Najpowszechniej używaną przez Holendrów funtową jednostką wagi był funt amsterdamski, odpowiadający 0,494 kg. Holenderski łaszt (last) uważa się zwykle za równoważnik dwóch ton prze­ strzennych pojemności ładowni okrętowej. Łaszt utożsamiano również z dwoma tonami (= 1976 kg) nośności statku (artykuł F. C. L a n e , „Economic History Review”, t. 17, s. 229). Wartość mili holenderskiej w siedemnastym wieku była bardzo zmienna, zwy­ kle jednak uważano ją za równoważnik trzech mil angielskich (= 4828 m). 309

Uzupełnienie do załącznika III Ostatnio badacze zwracają coraz większą uwagę na spekulowanie przez kupców w XVI—XVIII wieku na różnicach w zakresie obowiązujących miar i wag, a tak­ że na dysproporcjach w kursach walut, co stanowiło źródło dodatkowych pokaź­ nych zysków, wchodzących w skład globalnych profitów ciągniętych z operacji handlowych. Oto zestawienie łasztu amsterdamskiego i łasztu gdańskiego w XVII wieku z rozbiciem na trzy podstawowe gatunki ziarna transportowanego ówcześ­ nie na trasie Gdańsk—Amsterdam28: Łaszt amsterdamski* 2273—2372 kg 1976—2075 kg 1581—1680 kg

Pszenica Żyto Jęczmień

Łaszt gdański** 2318—2487 kg 2031—2344 kg 1732—1823 kg

Jak wynika z tego zestawienia, przeliczenie łasztów gdańskich na amsterdam­ skie dawało holenderskim kupcom-eksporterom dodatkową premię wartości kil­ kudziesięciu, czasem stukilkudziesięciu kilogramów ziarna na każdym łaszcie. Inne źródło zysków stanowiły różnice w kursach walut i cenach srebra. Dla Gdańska i Amsterdamu na przełomie XVI i XVII w. wyglądało to następująco29. Rok 1595 1613 1617 1618

Kurs złotego polskiego w stuiverach 40 36 34 32—33

Równowartość w g srebra w Gdańsku w Amsterdamie 22,88 19,47 18,36 17,55

20,85 17,40 16,71 16,32

Jak wynika z tej tabelki, różnica w kursie złotego polskiego (zwanego także florenem — była to jednostka obrachunkowa złożona z 30 groszy, w odróżnieniu 28 Źródło: * N.W. P o s t h u m u s : Inąuiry into the History of Prices in Holand, Leiden 1946, s. LV. ** Z. B i n e r o w s k i : Gdańskie miary zbożowe w XVII i XVIII w., „Zapiski Historyczne”, t. 23, 1957, z. 1—3, s. 78. . 29 Źródło: M. B o g u c k a : Handel zagraniczny Gdańska tj pierwszej połowie XVII w., Wrocław 1970, s. 155. 3 10

od tak zwanej grzywny pruskiej, również jednostki obrachunkowej występującej na Pomorzu, ale składającej się z 20 groszy) i związana z tym różnica cen srebra wynosiła około 9,7 proc., co stwarzało dodatkową premię dla kupców holender­ skich prowadzących handel z Gdańskiem, a płacących za towary eksportowane pieniędzmi lub kruszcem. Proceder ten był tym korzystniejszy, iż w kontaktach Amsterdam—Gdańsk często posługiwano się niepełnowartościowymi talarami
Charles Boxer - Morskie imperium Holandii 1600-1800

Related documents

346 Pages • 135,293 Words • PDF • 14.5 MB

383 Pages • 88,588 Words • PDF • 1.8 MB

45 Pages • 7,122 Words • PDF • 1.2 MB

12 Pages • 7,159 Words • PDF • 161.3 KB

128 Pages • 36,210 Words • PDF • 664.2 KB

78 Pages • 13,633 Words • PDF • 640 KB

39 Pages • 2,126 Words • PDF • 2.1 MB

171 Pages • 52,230 Words • PDF • 5.9 MB