Cathy Glass
Zapomniane dziecko
Tytuł oryginału: Another Forgotten Child Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz Redakcja techniczna: Karolina Bendykowska Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Katarzyna Szajowska Zdjęcie na okładce: © Troy Klebey/Getty Images Originally published in the English language by HarperCollins Publishers Ltd. under the title: Another Forgotten Child © Cathy Glass 2012 © for the Polish translation by Weronika Mincer © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014 ISBN 978-83-7758-753-9 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2014 Wydanie I
Spis treści Rozdział pierwszy Piekielne dziecko Rozdział drugi Czekam na Aimee Rozdział trzeci Wyzwanie Rozdział czwarty „Chcę ciastka” Rozdział piąty Rażące zaniedbanie Rozdział szósty „Powiem mamie!” Rozdział siódmy Trzeba było zrobić więcej Rozdział ósmy Spotkanie z Susan Rozdział dziewiąty Jest straszny Rozdział dziesiąty Zły przykład Rozdział jedenasty Telefonujemy Rozdział dwunasty Craig Rozdział trzynasty Nowe kłopoty Rozdział czternasty Pytaj dalej Rozdział piętnasty Cicha i wycofana Rozdział szesnasty Poważne oskarżenie Rozdział siedemnasty Rodzina z problemami Rozdział osiemnasty Wspomnienia wracają Rozdział dziewiętnasty Topór Rozdział dwudziesty „Święty Mikołaj do nas nie przychodził” Rozdział dwudziesty pierwszy Bicie rekordu Rozdział dwudziesty drugi Idealna Gwiazdka Rozdział dwudziesty trzeci Nowy Rok Rozdział dwudziesty czwarty Jason Rozdział dwudziesty piąty Mam szczęście Rozdział dwudziesty szósty Postęp Rozdział dwudziesty siódmy Przypadkowe spotkanie
Rozdział dwudziesty ósmy Królik Piotruś Rozdział dwudziesty dziewiąty Odwiedziny Rozdział trzydziesty Niesamowita rodzina Epilog Podziękowania Przypisy
Rozdział pierwszy[1]
Piekielne dziecko Aimee jest agresywna. Kopie, gryzie, wrzeszczy na matkę, ciągnie ją za włosy. Matka twierdzi, że boi się Aimee i że kiedy córka ją atakuje, musi się zamykać w łazience lub szukać schronienia u sąsiadów. Twierdzi, że Aimee udusiła kocięta mieszkającej z nimi kotki. – Co?! – wykrztusiłam, podnosząc wzrok znad raportu. Jill pokiwała ponuro głową. – Czytaj. Dalej jest tylko gorzej. Jill była moją asystentką rodziny (tę funkcję określa się też czasem mianem pracownika łącznikowego) z Homefinders, czyli agencji, dla której pracowałam jako rodzic zastępczy. Siedziałyśmy u mnie w salonie. Jill przyglądała mi się uważnie, kiedy wczytywałam się w kartę ośmioletniej dziewczynki. Pomoc społeczna zamierzała umieścić Aimee w rodzinie zastępczej i szukała dla dziewczynki opiekuna. Czytałam dalej: Rodzice Aimee żyją osobno, dziewczynka mieszka głównie z matką. Mieszkanie jest zawsze brudne i wychłodzone. W kuchni nigdy nie ma nic do jedzenia. Aimee i jej matka sypiają na zaplamionym materacu na podłodze w salonie, ponieważ w jedynej sypialni jest tak wilgotno, że nie nadaje się do mieszkania. Aimee jest zaniedbana i często brudna; ma wszy. Odmawia chodzenia do szkoły. Matka nie jest w stanie zająć się córką i często zostawia ją z innymi dorosłymi, w większości z mężczyznami i znanymi policji narkomanami. Susan (matka Aimee) nie jest zdolna wyznaczyć Aimee granic i obowiązków. Twierdzi, że Aimee robi się agresywna, kiedy nie może robić tego, na co ma ochotę. Do pomocy w rozwiązaniu problemów został powołany asystent rodziny, ale Susan nadal nie mogła poradzić sobie z córką. Oboje rodzice Aimee wstrzykiwali sobie dożylnie narkotyki. Prawdopodobnie robią to nadal. I matka, i ojciec odbyli w więzieniu wyroki za handel narkotykami.
Przewróciłam stronę. Pod nagłówkiem „Członkowie rodziny i dalsi krewni” przeczytałam, że Aimee ma pięcioro starszego przyrodniego rodzeństwa, każde miało innego ojca i każde we wczesnym dzieciństwie trafiło do opieki zastępczej. Najstarszy brat miał obecnie dwadzieścia siedem lat, a rodzina była znana pomocy społecznej od chwili jego narodzin – od dwudziestu siedmiu lat! – Czemu pomoc społeczna nie umieściła Aimee w rodzinie zastępczej wcześniej? – spytałam, patrząc na Jill. – Z matką narkomanką i jej niezdolnością do opieki nad dziećmi? Czemu Aimee została w domu osiem lat? – Wygląda na to, że prześlizgnęła się przez system – wyjaśniła Jill. – W dniu urodzenia została umieszczona w rejestrze nieletnich wymagających ochrony. – W dniu urodzenia! I przez cały ten czas – osiem lat – nikt nie interweniował? – Wiem – westchnęła Jill. Opadłam na oparcie fotela i wpatrywałam się w raport, który trzymałam w dłoniach. Jestem rodzicem zastępczym od dwudziestu pięciu lat. Zajmowałam się już dziećmi, które „prześlizgnęły się przez system”, czyli zostały przeoczone lub zapomniane przez pomoc społeczną i samo społeczeństwo. Ile jeszcze dzieci będzie pozbawionych opieki, zanim w naszym systemie pomocy społecznej wprowadzi się jakieś poważne zmiany? Dziecko umieszcza się w rejestrze nieletnich wymagających ochrony – nazywanym też rejestrem nieletnich zagrożonych przemocą – kiedy istnieją poważne obawy co do jego bezpieczeństwa. Jest to środek w zamierzeniu krótkoterminowy, który ma prowadzić do udzielenia rodzinie wsparcia. Jeśli obawy znikną – dziecko skreśla się z rejestru. Jeśli sytuacja nie ulega poprawie – nieletniemu zapewnia się opiekę zastępczą. Ewidentnie w przypadku Aimee nie doszło ani do jednego, ani do drugiego. Raport dotyczący Aimee prezentował się ponuro, ale to, co tam wyczytałam, zdecydowanie nie tłumaczyło wypaczonego i agresywnego zachowania dziewczynki. Jill najwyraźniej była tego samego zdania. – Pomoc społeczna wnosi o ustanowienie opieki zastępczej na podstawie rażącego zaniedbania – powiedziała. – Ale jest wysoce prawdopodobne, że Aimee doznała też przemocy. Jest bardzo zła. – Pokiwałam głową. – Dwa miesiące temu rodzinę przejęła nowa pracownica i nie mogła zrozumieć, czemu wcześniej nie odebrano dziewczynki matce. W ośrodku usiłują to ustalić. – No, mam nadzieję! – powiedziałam. – Boję się pomyśleć, co się działo w tym domu, że Aimee zachowuje się tak, a nie inaczej.
Jill pokiwała głową. – Sąd orzeknie w czwartek. Ze względu na udokumentowane okrucieństwo Aimee wobec dzieci i zwierząt pomoc społeczna szuka rodziny zastępczej bez małych dzieci i najlepiej bez zwierzaków. – A ja spełniam te wymagania – odpowiedziałam z porozumiewawczym uśmiechem. Moje dzieci, Adrian, Lucy i Paula, miały już po dwadzieścia jeden, dziewiętnaście i siedemnaście lat, a nasza kotka Toscha zmarła ze starości kilka lat temu. – Oczywiście sama musisz zdecydować, czy podejmiesz się zająć Aimee – zapewniła Jill. – To dziecko ma za sobą bardzo trudne doświadczenia. – Bardzo – zgodziłam się i zamilkłyśmy. Jill przyglądała mi się, jak siedziałam głęboko zamyślona. Wiedziałam, że decyzję trzeba podjąć od razu. Był wtorek, Jill powiedziała, że sprawa w sądzie będzie w czwartek. Opieka społeczna będzie musiała wykazać sędziemu, że znaleźli odpowiednią rodzinę zastępczą dla Aimee na wypadek decyzji o odebraniu dziecka matce. Na razie dziewczynka ciągle mieszkała w swoim domu. – Matka mieszka po drugiej stronie miasta – dodała Jill po chwili. – Więc raczej na nią nie wpadniesz. O ile dobrze rozumiem, Susan bywa agresywna i groziła rodzinom zastępczym swoich starszych dzieci. Do tego stopnia, że wszystkie dzieci trzeba było przenieść do innego hrabstwa. – To nie spotkanie z matką Aimee mnie martwi – wyznałam. – Zdarzało mi się to już przy innych dzieciach. Bardziej obawiam się, jaki to będzie miało wpływ na Paulę. Jak wiesz, Adriana nie ma, bo wyjechał na studia. Lucy skończyła szkołę i wieczorami po pracy często wychodzi ze znajomymi. Ale Paula jest w domu i za pół roku zdaje maturę. – Jestem przekonana, że szybko dasz sobie radę z Aimee. – Jill wydawała się dużo pewniejsza ode mnie. – Mam spore obawy. I niemiłe przeczucie, że coś strasznego musiało się przydarzyć Aimee, skoro potrafi zachować się tak okrutnie. – Zgadzam się – przytaknęła Jill. – Wiesz, o kim pomyślałam, kiedy po raz pierwszy czytałam raport dotyczący Aimee? – Nie, o kim? – O Jodie. Nasze spojrzenia się spotkały, a we mnie zamarło serce. Jodie (dziewczynka,
której historię opowiedziałam w Skrzywdzonej) była najtrudniejszym dzieckiem, jakim się kiedykolwiek zajmowałam. Mieszkała u mnie przez rok, trzy lata temu, aż do chwili, kiedy psychiatra zalecił przeniesienie jej do zakładu zamkniętego. Wypaczone zachowania Jodie były wynikiem wielu lat przemocy. Między innymi padła ofiarą siatki pedofilów, którzy przekazywali ją jeden drugiemu. Jodie miała osiem lat, kiedy do mnie przyjechała. Tyle samo co Aimee. – Czemu tak mówisz? – spytałam po chwili, czując, jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach. – Nic w raporcie nie wskazuje na to, że Aimee doświadczyła takiej przemocy jak Jodie, nie ma też mowy o wykorzystywaniu seksualnym. – Nie, ale wydaje mi się, że w tym przypadku jest wiele rzeczy, o których opieka społeczna nie wie, a Aimee, podobnie jak Jodie, zachowuje się agresywnie. Jest jakiś powód. Musiałam się zgodzić. Myślami wróciłam do Jodie. Zanim trafiła do mnie, przez cztery miesiące w opiece zastępczej zachowywała się tak agresywnie, że miała po kolei pięciu opiekunów i żaden nie potrafił sobie poradzić z jej zachowaniem. Mnie i mojej rodzinie też nie przychodziło to łatwo. – Przynajmniej Aimee nie będzie zmieniać opiekunów – myślałam na głos. – Przyjedzie z domu prosto do mnie. – Czyli ją weźmiesz? – Jill spytała z werwą. Przytaknęłam. – Mam nadzieję, że moje dzieci wykażą tyle zrozumienia dla Aimee, co dla Jodie. – Jestem tego pewna – zapewniła mnie Jill.
Rozdział drugi
Czekam na Aimee – Co zrobiłaś?! – krzyknęła Paula, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. – Chyba się nie zgodziłaś jej przyjąć? Nie wierzę! W ogóle o mnie nie pomyślałaś! Jak ja się będę czuła? Nikt nie będzie mógł do mnie przyjść i nie będę miała jak się uczyć. Jak mogłaś, mamo? Przechlapane, zmuszasz mnie do wyprowadzki – odwróciła się i wypadła z pokoju, kierując się na górę. Gratulacje, Cathy – pomyślałam. – Świetnie sobie z tym poradziłaś. Piątka za takt i dyplomację. – Paula! – zawołałam za nią, ale zniknęła w swoim pokoju, zamykając za sobą drzwi. Wiedziałam, że lepiej za nią nie iść. Próba rozmowy w tej chwili może przynieść więcej szkody niż pożytku. Musi ochłonąć – i ja też. Zostałam w salonie i podeszłam do okien wychodzących na patio. Ogród był nagi, bo to początek listopada. Liście opadły z drzew, szare niebo przykrywały chmury. Zaczęła się kolejna angielska zima. Uświadomiłam sobie ponuro, że w tym roku spędzę ją z bardzo zaburzonym dzieckiem. Może Paula miała rację i podjęłam złą decyzję. Przez chwilę wydawało mi się, że Paula zareagowała przesadnie – co zrozumiałe, biorąc pod uwagę jej siedemnaście lat i nerwy przed zbliżającymi się egzaminami. Wiedziałam, że opieka nad Aimee będzie miała olbrzymi wpływ na nas wszystkie. Przypuśćmy, że dziewczynka nie uspokoi się tak szybko, jak Jill zakładała. Przypuśćmy, że doznała tak głębokich krzywd, że nie będę w stanie jej pomóc. Co wtedy? Czy Aimee tak samo jak Jodie wpadnie w spiralę choroby psychicznej i trafi do ośrodka zamkniętego? Nie zniosłabym chyba czegoś takiego po raz kolejny. To był dla nas koszmar – patrzeć, jak Jodie się pogrąża, i nie móc jej nijak pomóc. Wtedy, żeby przygnębić mnie jeszcze bardziej, zadzwonił telefon. Po drugiej stronie słuchawki odezwała się Kristen, pracownica społeczna opiekująca się Aimee, z nową porcją przerażających wieści. – Pomyślałam, że się przedstawię – zaczęła lekko, ewidentnie zadowolona, że udało jej się znaleźć rodzica zastępczego na tyle nieroztropnego, żeby przyjąć Aimee. – Podam pani trochę ogólnych informacji i wyjaśnię, jak zorganizujemy przekazanie Aimee w czwartek, jeśli dostaniemy orzeczenie od sądu.
– Jeśli? – powtórzyłam za nią. – Jestem pewna, że w tym przypadku sąd ustanowi opiekę zastępczą. – Jedna rozprawa była już dwa tygodnie temu, ale ją zawiesili – wyjaśniła Kristen. – Susan, matka Aimee, ma dobrego adwokata, ale trzymajmy kciuki, żeby tym razem się udało. Westchnęłam, ale nie skomentowałam. Zawieszanie rozpraw w takich sprawach nie było niczym niezwykłym i po prostu znaczyło, że dziecko musi dłużej zostać w domu, znosić zaniedbania i przemoc. – Rodzice Aimee nie dostaną pani danych – ciągnęła Kristen. – Susan nie chce oddać córki i jest wściekła. Sączy też jad w Aimee i pracowicie zniechęca ją do idei przeprowadzki. Aimee jest teraz zdeterminowana i twierdzi, że nie da się oddzielić od matki. Zabranie Aimee w czwartek będzie problematyczne, powiadomiłam policję. Prawdopodobnie Aimee przyjedzie do pani rozemocjonowana i zła. Trzeba ją wykąpać – jest brudna – i ma paskudne wszy we włosach, którymi trzeba zająć się od razu. Nie dawała swojej matce niczego z tym zrobić i kopała ją, kiedy próbowała Aimee uczesać. Ale ma pani duże doświadczenie, jestem pewna, że jakoś sobie pani z tym poradzi. – Kristen zrobiła przerwę, w oczekiwaniu, aż potwierdzę. – Tak sądzę – przyznałam. – Ale czemu Aimee ma w sobie tyle złości wobec matki? I czemu zachowuje się tak źle? Za zachowaniem dziecka zawsze leży jakiś powód. – Prawda – zgodziła się Kristen. – W tej sprawie jest wiele niewiadomych. Przejęłam tę rodzinę dwa miesiące temu i nie mogłam zrozumieć, czemu Aimee była w domu tak długo. Nie pierwszy raz słyszałam od pracownika socjalnego, że sprawę należało poprowadzić inaczej, lepiej. Przerzucanie między sobą odpowiedzialności też nie było wyjątkiem. Ale nie mogłam całkowicie winić Kristen za istniejący stan rzeczy, skoro zajmowała się sprawą od niedawna. Z pewnością przed nią wielu pracowników pomocy społecznej zrobiło, co w ich mocy, a potem, z różnych przyczyn, poszli dalej. Czasem wśród asystentów rodziny jest duża rotacja i może być to jeden z licznych powodów, dla których dzieci prześlizgują się przez sieć pomocy społecznej. – Aimee mieszkała u obojga rodziców – ciągnęła Kristen. – Podejrzewamy, że w obu domach dilerzy handlowali narkotykami. Podczas ostatniego nalotu na mieszkanie matki policja znalazła zużyte strzykawki blisko miejsca, gdzie Aimee
spała na materacu na podłodze, ale narkotyków nie było. Oba mieszkania są brudne i kiepsko wyposażone. Kiedy Susan nie daje sobie rady z Aimee, zostawia ją z kimkolwiek, kto zgodzi się nią zająć. Aimee nie umie się umyć ani ubrać, moczy się w nocy, jada tylko ciastka – domaga się ich. Nie umie pisać ani czytać. Nic dziwnego, bo praktycznie nie chodzi do szkoły. I ostrzeżenie. – Tak? – spytałam, zastanawiając się, co jeszcze mogę usłyszeć. – Matka Aimee ma zwyczaj składania skarg na rodziny zastępcze i jest w tym dobra. Więc będzie musiała pani być ostrożna. – Będę – powiedziałam, zdając sobie sprawę, że to dodatkowy problem, z którym będę musiała się borykać, poza opieką nad Aimee i próbą zmiany jej przerażającego zachowania. – Teraz czwartek – mówiła dalej Kristen. – Załóżmy, że sąd wyda orzeczenie po naszej myśli. Odbierzemy Aimee ze szkoły i przywieziemy ją prosto do pani. Nie będzie miała ubrań, tylko to, co na sobie. Spróbuję zdobyć więcej rzeczy za parę dni, kiedy matka będzie mniej wściekła, ale nie liczyłabym na nic szczególnego. Jej garderoba i tak jest w strzępach. Przypuszczam, że ma pani jakieś zapasowe ciuchy, które się nadadzą? – Chyba tak – odparłam. – Jaki ma rozmiar? – Nie wiem. Nie mam dzieci. – Czy jest zbudowana jak przeciętna ośmiolatka? – Tak mi się wydaje, chociaż ma lekką nadwagę. – W porządku. Znajdę coś, co będzie mogła na siebie włożyć, a w piątek zabiorę ją na zakupy. – Chcemy, żeby w piątek poszła do szkoły – zaoponowała Kristen. – Żeby zachować ciągłość. Nie bywa w szkole za często, a mówi, że lubi swoją nauczycielkę. Myślę, że to jej dobrze zrobi po szoku, który czeka ją w czwartek. – Do której szkoły chodzi? – Szkoła podstawowa Hayward. To po drugiej stronie miasta, patrząc od pani. Zna pani tę szkołę? – Nie, ale trafię. – No tak, myślę, że na teraz to tyle – podsumowała Kristen. – Jestem pewna, że pani asystentka uprzedziła panią: będzie trzeba jasno wytyczyć Aimee granice i wyznaczyć jej obowiązki. Brak jej jednego i drugiego.
– Rozumiem. – Widzimy się w czwartek. – Kristen westchnęła na zakończenie rozmowy. – Cieszę się, że ta sprawa przechodzi w inne ręce. Z matką nie da się pracować. – Odchodzi pani? – spytałam zaskoczona. – Nie, ale kiedy Aimee trafi pod pani opiekę, sprawa przejdzie z mojego zespołu do wydziału do spraw dzieci w rodzinach zastępczych. Wiedziałam, że to powszechna praktyka, ale pociągało to za sobą kolejną zmianę pracownika socjalnego. Kiedyś asystent rodziny był przypisany do dziecka, kiedy trafiało do opieki zastępczej, ale kilka lat temu wprowadzono zmiany i teraz brak ciągłości stał się jeszcze poważniejszym problemem. Z głową pełną czarnych myśli po rozmowie o stopniu zaniedbania Aimee i narkotykowych kręgach, w których obracają się jej rodzice, pożegnałam się z Kristen i odłożyłam słuchawkę. Poszłam na górę. Paula miała chyba wystarczająco dużo czasu, żeby ochłonąć, więc ostrożnie zapukałam do jej drzwi. Nie było odpowiedzi. Zapukałam jeszcze raz i pomału uchyliłam drzwi. – Mogę wejść? – spytałam, wsuwając głowę do pokoju. Paula siedziała na łóżku, odwrócona plecami do mnie, twarzą w kierunku okna. – Wszystko jedno – odparła, lekko wzruszając ramionami, co jak wiedziałam, znaczyło „tak”. Weszłam do pokoju i usiadłam obok niej na krawędzi łóżka. Wpatrywała się w kolana i ugniatała dłonie. Wyglądała ponuro. – Kocham cię – powiedziałam. Te słowa skutecznie łamią lody i nie da się ich przedawkować. – Też cię kocham – odpowiedziała cicho, ale nie spojrzała na mnie. Wiedziałam już, że nawiązałyśmy kontakt i że jest gotowa wysłuchać, co mam do powiedzenia. Miałam przygotowane wyjaśnienie, czemu zgodziłam się zająć Aimee. Chciałam też zapewnić Paulę, że zrobię wszystko, żeby ograniczyć zamieszanie, jakie wywoła wprowadzenie się do nas dziewczynki. Wzięłam oddech, żeby zacząć mówić, ale zanim się odezwałam, Paula powiedziała cicho: – W porządku, mamo. Rozumiem, czemu Aimee będzie u nas. – Naprawdę? Nie jestem pewna, czy ja rozumiem – zaśmiałam się krótko i nerwowo. – Myślę, że czasem jestem zbyt impulsywna i podejmuję decyzje, zanim je dobrze przemyślę. – Tylko jeśli chodzi o dzieciaki – stwierdziła moja córka. – Pozwalasz, żeby
twoje serce wzięło górę nad rozumem. Poza tym jesteś całkiem zrównoważona. Znowu się zaśmiałam, Paula też zmusiła się do uśmiechu. – Słuchaj, skarbie – zaczęłam, łapiąc ją za rękę. – Wiem, że przed tobą ważne sześć miesięcy do matury, więc obiecuję ci, że postaram się, żeby było tak spokojnie, jak się da. Chciałabym też, żebyś się nie krępowała, przyprowadzając przyjaciół do domu. Gwarantuję, że Aimee nie będzie przeszkadzała. Ciężko pracujesz i musisz czasem odpocząć. Ja będę zabawiać Aimee. Brzmiało to, jakbym chciała wykluczyć Aimee, ale zajmowałam się wcześniej dziećmi o szczególnych potrzebach, więc obie wiedziałyśmy, jak bardzo potrafią być wymagające. – Nie musisz się martwić – zapewniła Paula z delikatnym uśmiechem. – Poradzę sobie. – Świetnie – pogłaskałam ją po dłoni. – To, jak się czujesz, jest dla mnie bardzo ważne. Nigdy bym świadomie nie zrobiła nic, co mogłoby cię dotknąć. Nie zgodziłabym się przyjąć Aimee, gdybym sądziła, że ty, Adrian albo Lucy będziecie temu zdecydowanie przeciwni. Praca rodzica zastępczego to zawsze balansowanie między potrzebami przybranego podopiecznego a potrzebami swoich własnych dzieci. – Nie jestem przeciw – powiedziała Paula. Objęła mnie w talii i położyła mi głowę na ramieniu, żeby się przytulić na zgodę. Objęłam ją i tak siedziałyśmy chwilę, aż powiedziała: – Wiesz, mamo, ta Aimee wydaje się trochę podobna do Jodie. Spojrzałam na nią zaskoczona, że ona też miała to skojarzenie. – Mam nadzieję, że nie – odpowiedziałam. – Ale jeśli będzie podobnie, to przynajmniej teraz jestem lepiej przygotowana na jej problemy. Dużo się nauczyłam, opiekując się Jodie, więc już nie popełnię tych samych błędów. Szczerze mówiąc, wątpiłam, czy mogłam zrobić dla Jodie coś więcej, tak głęboko była poraniona. Potrzebowała specjalistycznej pomocy. Siedziałyśmy jeszcze przytulone z Paulą przez chwilę i kiedy byłam pewna, że się uspokoiła, wyszłam, żeby mogła zrelaksować się przy muzyce, zanim usiądzie do lekcji. Zeszłam na dół przygotować kolację. Cieszyłam się, że mam tak wyrozumiałe dzieci i że chociaż są między nami nieporozumienia – jak w każdej rodzinie – nikt się długo nie boczy i atmosfera szybko się oczyszcza.
O wpół do szóstej Lucy, moja przybrana córka, wróciła do domu. Pracowała jako asystentka w przedszkolu. – Cześć! – zawołałam z kuchni, kiedy otworzyła drzwi wejściowe. – Cześć, co na kolację? – odpowiedziała z przedpokoju. – Zapiekanka makaronowa z kurczakiem. – Świetnie. Uśmiechnęłam się do siebie. Kiedy Lucy trafiła do mnie siedem lat temu, była na skraju anoreksji, strasznie wychudzona, prawie nic nie jadła. Teraz trzymała zdrową wagę i jadła z przyjemnością, jak wszyscy u nas w domu. Adoptowałam Lucy pięć lat temu, więc była już zasiedziałym i kochanym członkiem mojej rodziny. Lucy zdjęła płaszcz w korytarzu i po wejściu do kuchni przywitała mnie zwyczajowym głośnym całusem w policzek. – Dzień minął dobrze? – spytałam, bo zawsze pytam o to moje dzieci po powrocie do domu. – Tak, chociaż czterolatki były rozentuzjazmowane wizytą w remizie. Moja dyrektorka zresztą też, z powodu strażaków. Zaśmiałam się i stwierdziłam, że najlepiej od razu powiem Lucy o Aimee. – Możliwe, że w czwartek przyjedzie do nas ośmiolatka i zostanie. – Fajnie – stwierdziła Lucy, sięgając po ciastko. – Jest bardzo zaniedbana i ma problemy z zachowaniem – doprecyzowałam. – W porządku. Jak ma na imię? – Aimee. – Ładnie. Czy zdążę wziąć prysznic przed kolacją? Idę potem do kina. – Szybki tak. Jemy za piętnaście minut. – Fajnie – powtórzyła Lucy, cmoknęła mnie jeszcze raz w policzek i pobiegła do łazienki. Była starsza od Pauli, twardsza, ze względu na doświadczenia, jakie przeszła, zanim trafiła do rodziny zastępczej. Miała też życie poza naszym domem, więc wiadomość o przyjeździe Aimee przyjęła bezproblemowo. O szóstej usiadłyśmy do posiłku. Nie mówiłyśmy więcej o Aimee. Wieczór minął jak zwykle – Lucy wyszła spotkać się ze znajomymi, a Paula odrabiała lekcje, w przerwach czatując i esemesując z przyjaciółmi.
Aż do czwartku rano nie miałam wieści ani od Jill, ani od Kristen. Pokój dla Aimee był gotów, chociaż ja nie byłam gotowa. Zdążyłam już wcześniej dobrze wysprzątać sypialnię, po tym jak miesiąc wcześniej zwolnił ją Reece (mały chłopiec, którego historię opowiedziałam w Nikomu nie powiem). Zmieniłam poszewkę z Batmanem na pościel w motylki w nadziei, że przypadną dziewczynce do gustu. Ułożyłam kilka pluszowych zabawek na łóżku. Poza meblami w pokoju znajdowała się skrzynia z grami i układankami. Resztę zabawek trzymałam w szafce na parterze. Postanowiłam zająć się ubraniami dla Aimee, jak się pojawi, kiedy już będę wiedziała, jaki nosi rozmiar. Trzymałam zapasowe ubrania (dla chłopców i dziewczynek, w większości rozmiarów) w tapczanie w moim pokoju. W porze lunchu zadzwoniła Jill z pytaniem, czy odzywała się do mnie Kristen. Ponieważ się nie odzywała, doszłyśmy do wniosku, że rozprawa jeszcze się nie skończyła. Godzinę później Kristen zadzwoniła, mówiąc, że właśnie wyszła z sądu i że sędzia zgodził się na opiekę zastępczą, co oczywiście przyjęłam z ulgą. Kristen poinformowała mnie też, że razem z koleżanką, Laurą, jadą do szkoły odebrać Aimee. – Susan, matka Aimee, była w sądzie bardzo zła – opowiadała. – Ma dobrego prawnika, więc musiałam się zgodzić, żeby Susan spędziła z Aimee pół godziny po skończeniu szkoły, żeby się pożegnać. – W porządku – odpowiedziałam. – Do zobaczenia. Odłożyłam słuchawkę i zamyśliłam się nad pożegnaniem Susan z córką po szkole. Współczułam jej, jak wielu rodzicom, których dziećmi się zajmowałam. Żadne z nich nie zaczynało źle, nie planowało zniszczenia sobie życia i utraty dzieci. Domyślałam się, że życie obeszło się z Susan równie okrutnie, co z Aimee.
Rozdział trzeci
Wyzwanie Mimo lat doświadczenia, jakie mam za sobą, ciągle denerwuję się przed przyjazdem nowego dziecka. Czy mnie polubi? Czy uda mi się pomóc i sprawić, że pogodzi się z cierpieniem i z tęsknotą za domem? Czy poradzę sobie z jego potrzebami? Czy to będzie akurat dziecko, któremu nie dam rady pomóc? Kiedy dziecko już przyjedzie, jest tyle pracy, że nie ma czasu na zamartwianie się i po prostu biorę się do roboty. Jednak tego czwartkowego popołudnia, kiedy czekałam, aż przyjedzie Aimee – co według moich obliczeń powinno nastąpić między 4.30 a 5.00 – ściskało mnie w żołądku, a głowę zaprzątało mi tyle myśli, że nie byłam w stanie się niczym zająć. Zadzwoniła Jill, żeby uprzedzić, że została wezwana do nagłego przypadku i nie będzie mogła przyjść zapewnić mi moralnego wsparcia w chwili przyjazdu Aimee. Zapewniłam ją, że sobie poradzę. Paula wróciła ze szkoły o czwartej. Przekąsiła coś i wypiła, a potem poszła zrelaksować się w swoim pokoju przed odrabianiem lekcji. Lucy miała wrócić dopiero o wpół do szóstej. Mój niepokój rósł, aż za dwadzieścia piąta rozległ się dzwonek do drzwi. Z mieszanką strachu i ulgi, że Aimee wreszcie przyjechała, poszłam otworzyć. – Dzień dobry – przywitałam się wesoło, skrywając zdenerwowanie za szerokim uśmiechem. – Cieszę się, że już jesteście. Na progu stały dwie pracownice socjalne, czyli jak się domyśliłam, Kristen i jej koleżanka Laura, a między nimi Aimee z plastikową torbą w ręku. – Jestem Cathy. Wejdźcie, proszę – uśmiechnęłam się do przybyłych. Aimee ewidentnie uznała, że to ja tu rządzę, bo odepchnąwszy obie kobiety, weszła pewnie do przedpokoju i stała, wpatrując się we mnie wyczekująco. Kristen i Laura weszły za nią. – Dzień dobry, Cathy – przywitały się i przedstawiły. – Czy mamy zdjąć buty? – spytała grzecznie Kristen i od razu zaczęła je ściągać, kiedy zobaczyła nasze buty ustawione w rządku. – Dziękuję – powiedziałam. – Płaszcze możecie powiesić na wieszaku w korytarzu.
Kristen i Laura zdejmowały buty i okrycia, a ja przyjrzałam się Aimee, która się nie rozebrała. – Zostawimy tutaj twoje buty i kurtkę? – spytałam zachęcająco. – Nie. Nie zdejmę – oświadczyła Aimee, buntowniczo wysuwając podbródek. – Nie zmusisz mnie. Mój błąd, pomyślałam, nie powinnam była dać jej wyboru. Powinnam była powiedzieć: „Czy wolisz najpierw zdjąć kurtkę, czy buty?”. To tak zwana technika „zamkniętego wyboru” i powinna zachęcić dziecko do działania, a nie odmowy. – Nie ma problemu – powiedziałam gładko. – Możesz to zrobić później. – Nie zdejmę wcale – odparowała Aimee wyzywająco. Obie kobiety spojrzały na mnie, a potem w górę. – Na razie możesz zostać w butach i kurtce – wyjaśniłam, świadoma, że dziewczynka musi widzieć we mnie osobę podejmującą decyzje. – Zdejmiemy je później. Chodźcie dalej. Zanim Aimee mogła znowu odmówić, odwróciłam się i poprowadziłam gości korytarzem do salonu. Znowu pomyślałam o Jodie. Chociaż Aimee była w tym samym wieku, miała podobne jasne włosy i szaroniebieskie oczy, to nie miała aż takiej nadwagi jak Jodie i wydawała się bystrzejsza. Wiedziałam, że muszę się postarać, by zachęcić ją do współpracy. W salonie Aimee zasiadła na środku kanapy, zmuszając obie pracownice socjalne, żeby wcisnęły się po jej obu stronach. – Ładnie tu – pochwaliła Aimee, rozglądając się po pokoju. – Nie jak u nas. U nas jest chlew. Uśmiechnęłam się smutno na to szczere i niewinne porównanie. Po prostu opisywała sprawy tak, jak je widziała. – Rzeczywiście – potwierdziła Kristen, wykorzystując okazję, żeby udowodnić, że przyjście do rodziny zastępczej oznacza lepsze życie. – Dom Cathy jest czysty i ciepły, i jest tu dużo ładnych mebli. Będziesz miała swój pokój, zaraz pójdziemy go zobaczyć. Będzie też dużo jedzenia i ciepła woda. Domyśliłam się, że tego wszystkiego brakowało w domu Aimee. – Ładnie, ale to nie mój dom – oznajmiła Aimee. – Od teraz będzie twój – wtrąciła się Laura.
– Nie, nie będzie – powtórzyła Aimee głośniej, odwracając się do Laury i wysuwając podbródek. – Mój dom jest tam, gdzie moja mama, i ani ty, ani wasi cholerni prawnicy nie mogą tego zmienić. Kristen i Laura spojrzały na mnie. – Chyba wiem, skąd się to wzięło – stwierdziła Kristen. Pokiwałam głową. Takiego zdania użyłby dorosły, nie ośmioletnie dziecko. Domyśliłam się, że Aimee powtarza słowa swojej matki. – Cathy będzie odwozić cię do szkoły i potem odbierać – ciągnęła niewytrącona z równowagi Kristen. – A jutro po szkole zobaczysz się z mamą – przeniosła wzrok na mnie – potem powiem ci o widzeniach. – Okej – zgodziłam się. Zaproponowałam coś do picia, bo wcześniej tego nie zrobiłam. – Nie, nie trzeba, dziękuję. – Kristen odmówiła. – Zostawimy Aimee i wracamy do biura. Laura przytaknęła. – A ty, Aimee? – spytałam. – Chciałabyś się czegoś napić? Potrząsnęła głową, bardziej zainteresowana przedmiotami w pokoju, w które wpatrywała się zdumiona, jak dziecko w sklepie z zabawkami. Mój salon jest raczej przeciętny, chociaż dla Aimee ewidentnie nie był. Wydawała się zafascynowana fotografiami wiszącymi w ramkach na ścianie, roślinami doniczkowymi, bibelotami i podobnymi przedmiotami, które można znaleźć w większości domów. – Aimee ma ze sobą jedną torbę – powiedziała Kristen. – Jest w korytarzu. – Kiwnęłam głową. – Spróbujemy przywieźć więcej rzeczy, kiedy matka się uspokoi, ale nie jestem pewna, czy się przydadzą. Znowu kiwnęłam głową, bo wiedziałam, co ma na myśli. Jeśli ubrania, które Aimee miała teraz na sobie, były reprezentatywne dla reszty jej garderoby, to pewnie nadawały się na ścierki. Kurtka, której nie chciała zdjąć, była zdecydowanie za mała, brudna i mocno znoszona. Wypłowiałe spodnie dresowe były za krótkie i poplamione. Tenisówki rozeszły się na palcach, więc widać było skarpetki. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałam równie biednie ubrane dziecko. – Czy to jest jej szkolny mundurek? – spytałam, pamiętając, że Aimee przyjechała prosto ze szkoły.
– To, co z niego zostało – przyznała Kristen. – Będziesz musiała kupić jej cały nowy mundurek. Załatwię ci początkowy dodatek na odzież. Ten dodatek, wynoszący około osiemdziesięciu funtów, to pieniądze, które przekazuje się rodzinie zastępczej, kiedy trafia do nich dziecko niemające niczego i trzeba mu sprawić całą nową garderobę. Często mija kilka tygodni, zanim te pieniądze faktycznie trafią do opiekuna, poza tym kwota tylko w części pokrywa wydatki na ubrania, których dziecko potrzebuje, ale to zawsze coś. – Dziękuję – powiedziałam. – Czy możemy pójść gdzieś porozmawiać na osobności? – spytała Kristen. – Laura może zostać tu z Aimee. – Oczywiście – odpowiedziałam, wstając. – Pójdziemy do drugiego pokoju. Tam jest kilka gier – zwróciłam się do Aimee i Laury, wskazując na pudło z zabawkami, które przyniosłam wcześniej. Laura wstała i podeszła, żeby wybrać grę, ale Aimee została na kanapie, wpatrując się w tkaninę, jakby nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego. Nagle zaczęła ściągać z siebie kurtkę. – Cholernie tu gorąco – wyjaśniła. – Zdejmę kurtkę. – Dobra decyzja – pochwaliłam z uśmiechem. Kristen wyjęła ze swojej teczki plik papierów i wyszłyśmy z pokoju. Usłyszałyśmy, jak Laura proponuje Aimee, żeby ułożyły razem puzzle, a Aimee pyta, co to są puzzle. – Aimee ma osiem lat i nie wie, co to są puzzle – powiedziałam cicho w holu do Kristen. – Nie dziwi mnie to – stwierdziła Kristen. – Jest taka zaniedbana. W mieszkaniu jej matki nie ma żadnych zabawek, więc Aimee od rana do nocy ogląda telewizję. Susan twierdzi, że zabawki są w mieszkaniu ojca Aimee, ale on nie chciał mnie wpuścić, więc nie wiem. Ale wątpię, żeby były tam jakieś zabawki. Wszystkie pieniądze szły na narkotyki. Kiedy zamknęłyśmy za sobą drzwi pokoju, Kristen przyznała, że Aimee to jeden z najgorszych przypadków zaniedbania, z jakim się kiedykolwiek zetknęła, i powtórzyła, że nie rozumie, czemu dziewczynki nie zabrano z domu wcześniej. Potem powiedziała mi jeszcze raz, że Aimee ma problem z wszami, więc ja i moja rodzina musimy uważać, żeby niczego nie złapać. – Zajmę się jej włosami wieczorem – obiecałam. – Mam butelkę jakiegoś
specyfiku. – Dobrze – pochwaliła Kristen. – Trzeba ją też umyć. Śmierdzi okropnie. Pokiwałam głową, bo zwróciłam na to uwagę, jak tylko weszła. – Tym też się zajmę, zanim położę ją spać. – Wiesz, że Aimee kopała i gryzła matkę, kiedy próbowała ją umyć? – przypomniała mi Kristen. – Tak, wiem. Czytałam w raporcie. – Musi mieć częsty kontakt z matką – powiedziała Kristen, zmieniając temat. – Widzenia będą się odbywać w ośrodku pomocy rodzinie i będą monitorowane. Są zaplanowane po szkole w poniedziałki, środy i piątki. Każdego wieczoru, kiedy matka i córka się nie widzą, także w weekend, mają kontaktować się telefonicznie. Czy możesz, proszę, nadzorować kontakty telefoniczne? Na głośniku? – Tak – zapewniłam. Często mnie o to proszono. – Czyli plan jest taki, żeby Aimee wróciła do domu? – spytałam, bo to było najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie, czemu kontakty mają być tak intensywne: żeby Aimee i matka utrzymały więź do powrotu dziewczynki do domu. – Dobry Boże! Nie! – wykrzyknęła zszokowana Kristen. – Aimee nie ma szans wrócić do domu. Daliśmy matce już wcześniej wystarczająco dużo okazji, żeby coś ze sobą zrobiła. Pomoc społeczna chce znaleźć dla Aimee rodzinę adopcyjną, a jeśli to się nie uda, długoterminową rodzinę zastępczą. – Więc po co taki intensywny kontakt? – dopytywałam zaskoczona. – To okrutne, skoro nie ma szans wrócić do domu. – Adwokat Susan forsował to w sądzie. Istniała poważna obawa, że jeśli się nie zgodzimy, to sędzia nie wyda zgody na opiekę zastępczą. – Co? – spytałam oniemiała. – Przy tak daleko posuniętym zaniedbaniu? – Wiem, to absurdalne – westchnęła Kristen. – Ale warunki do odebrania dziecka rodzicom są teraz tak restrykcyjne, że wiele dzieci zostaje z rodzinami dłużej, niż powinno. Nie pierwszy raz pomyślałam, jak bardzo potrzebne są rewizja i reforma całego systemu ochrony dzieci i pomocy społecznej. O ile nikt nie chce rozdzielać rodzin, to szybka interwencja może dać dziecku szansę na nowy start w życiu. W wieku lat ośmiu najgorsze już się dokonało i trudno to naprawić. – Jak wspomniano w raporcie – ciągnęła Kristen, przeglądając podstawowe
formularze informacyjne, które wyjęła z teczki – Aimee moczy się w nocy. – Owinęłam materac folią zabezpieczającą – powiedziałam. – To żaden problem. – Dobrze. W domu był to problem. Materac, na którym Aimee z matką spały w dużym pokoju, śmierdział moczem. Smród był obrzydliwy i czuło się go od razu po wejściu do mieszkania. Jak wiesz, Aimee potrzebuje jasnych granic i rytmu dnia – objaśniała dalej Kristen. – W domu tego nie było. Jak już mówiłam przez telefon, Susan bardzo sprytnie składa skargi na rodziny zastępcze, więc uważaj. Chyba myśli, że jeśli jej dzieci przeniosą ileś razy, to w końcu do niej wrócą, ale to oczywiście tak nie działa. – Susan ma kontakt z pozostałymi dziećmi? – Trochę. W dużej mierze nieformalny. Kiedy dzieciaki dorastają do wieku nastoletniego, nie da się ich powstrzymać przed wejściem do autobusu i wizytą u biologicznych rodziców. Wiele z nich ciągnie do domu. – Kristen znowu westchnęła i sięgając po końcową stronę pliku formularzy, poprosiła: – Czy możesz to podpisać? Pokażemy Aimee jej pokój i jedziemy. Obie podpisałyśmy stosowny dokument, który dawał mi prawo do opieki nad Aimee, po czym wróciłyśmy do salonu. Laura i Aimee siedziały na podłodze pochylone nad układanką z dużymi elementami. Aimee ewidentnie nie miała pojęcia, co robić, i liczyła na to, że Laura ułoży puzzle za nią. Puzzle przeznaczone dla przedszkolaków w wieku od dwóch do czterech lat. – Aimee, Cathy pokaże nam teraz twój pokój. Fajnie, prawda? – zagaiła Kristen wesoło. Aimee chyba też uważała, że fajnie, więc dźwignęła się na nogi. Zauważyłam, że w odróżnieniu od Jodie nie była nadaktywna. Wręcz przeciwnie, jej ruchy były powolne, wręcz ospałe. Laura wstała, więc wyszłam z salonu i poprowadziłam wszystkich na górę. Kiedy mijałyśmy drzwi do sypialni, powiedziałam: – Tu jest pokój mojej córki Pauli. Ma siedemnaście lat. Poznasz ją później. A tu mieszka Lucy. Teraz jest w pracy. – To fajnie, prawda, Aimee? – ucieszyła się Laura – Będziesz miała dwie dorosłe dziewczyny, z którymi będziesz się bawić. Byłam ciekawa, czy Paula usłyszała ten komentarz i co o nim pomyślała! Aimee nie mówiła nic, póki nie dotarłyśmy do jej pokoju, kiedy to rozjaśniła jej się buzia.
– Kurczę, ładnie. To wszystko dla mnie? – spytała z rozbrajającą szczerością. – Tak. To twój pokój. Tylko dla ciebie – wyjaśniłam. – Czy moja mama może przyjść i mieszkać ze mną? Podobałoby jej się – spytała Aimee, głaszcząc kołdrę na łóżku. – Nie – powiedziała Kristen. – Z mamą spotkasz się w ośrodku pomocy rodzinie. Tu nie będzie mogła przyjść. – Wiem to – odwarknęła Aimee. – Już mi mówiłaś. Nie jestem głupia. Kristen odpuściła. Przekonałam się, że Aimee z grzecznego tonu potrafi gładko przejść do postawy agresywnej i konfrontacyjnej. – Tutaj masz miejsce na ubrania – pokazałam, otwierając drzwi szafy i szuflady. – Nie będę tego potrzebować – stwierdziła Aimee. – Mam mało ubrań. – Kupię ci jakieś – obiecałam optymistycznie, z uśmiechem. – Nie, nie kupisz – szczeknęła Aimee. – To robi moja mama. – Aimee – Laura wyjaśniła spokojnie – póki mieszkasz tu z Cathy, to ona będzie kupować ci ubrania i gotować, tak jak robiła to twoja mama w domu. – Ale ona tego nie robiła – odparowała Aimee, szybka jak błyskawica. – To dlatego jestem w cholernej rodzinie zastępczej. Nie kupowała mi ubrań. Dawali nam. Nie zabierała mnie do szkoły, nie stawiała mi granic, nie wiem, co to. I dawała mi za dużo ciastek, dlatego mam zepsute zęby. Dlatego jestem w rodzinie zastępczej, a nie z mamą. I ty to wiesz! Kiedy Aimee skończyła swój wywód, odwróciłam się, żeby ukryć uśmiech. Wyglądało na to, że uwadze Aimee mało co umyka, i do tego miała taki dziwaczny sposób mówienia – mieszanka dziecięcej szczerości i dojrzałego cynizmu. Nie wiedziałam, czy to wyjaśnienie usłyszała od kogoś, pewnie od pracownika socjalnego, czy to wnioski, które sama wyciągnęła, ale spostrzeżenie było celne. Laura i Kristen też się uśmiechały. – Czy ten telewizor jest mój? – spytała Aimee, pokazując mały przenośny telewizor na komodzie. – Tak, możesz z niego korzystać, póki tu mieszkasz – potwierdziłam. – Ale ograniczam korzystanie z telewizji. Jeśli byłaś grzeczna danego dnia, możesz trochę pooglądać przed pójściem spać, ale to nagroda. – A co jeśli nie będę grzeczna? – spytała Aimee, odwracając się i patrząc mi
w oczy. – Wtedy nie ma oglądania – wyjaśniłam zwięźle. – Jak mnie powstrzymasz? – prowokowała Aimee. Oczy błyszczały jej buńczucznie, obie kobiety z pomocy społecznej patrzyły na mnie w oczekiwaniu na reakcję. – W bardzo prosty sposób – odpowiedziałam. – Nie włączam go albo wynoszę z pokoju. – Nie możesz tego zrobić – odparowała Aimee, podnosząc głos. – Nie wolno tak. Powiem mojej mamie i ona załatwi, żeby mnie przenieśli. Kristen i Laura wymieniły kolejne porozumiewawcze spojrzenie. Prawdopodobnie to Susan, stosując taktykę utrudniania pracy rodzinom zastępczym, gdzie przebywały jej starsze dzieci, zasiała tę myśl w głowie dziewczynki. Trzymałam się mojej tradycyjnej strategii – unikałam konfrontacji i koncentrowałam sią na pozytywach: – Ale jestem pewna, że nie będzie takiej potrzeby, Aimee – powiedziałam wesoło. – Słyszałam, że jesteś grzeczną dziewczynką. Właściwie spodziewałam się odpowiedzi „Wcale nie”, ale zawiodłam się. Aimee wydawała się zaskoczona, że zasugerowałam, że może być grzeczna. – Dzięki – powiedziała. – Jesteś miła. – Nie ma sprawy – odpowiedziałam. Zaczynałam lubić Aimee. Podobały mi się jej cięte riposty, kiedy wyrażała swoje myśli prosto i bezpośrednio. Podobało mi się, że potrafi spojrzeć mi w oczy. Na pierwszy rzut nie wszystko było stracone. Dawało mi to nadzieję, że będziemy mogły współpracować i uda mi się coś zmienić. Poczułam ulgę i wdzięczność, bo wyglądało na to, że Aimee nie ma tych problemów co Jodie, u której wynikały one z okrutnej przemocy seksualnej. Ale chociaż teraz wydawało mi się, że poza kolorem włosów i oczu niewiele łączy te dwie dziewczynki, to ciągle czułam, że coś w Aimee przypomina Jodie, ale nie byłam w stanie tego nazwać. Do chwili, kiedy zatrzymałam się przed drzwiami mojej sypialni i otworzyłam drzwi, żeby pokazać Aimee, gdzie śpię, na wypadek gdyby potrzebowała czegoś w nocy. – Masz faceta? – spytała, zaglądając do środka. – Nie, jestem rozwiedziona – wyjaśniłam. – To kto cię posuwa? – spytała z porozumiewawczym uśmieszkiem. I wtedy
zorientowałam się, że Aimee, tak jak Jodie, ma świadomość seksualną wykraczającą daleko poza jej wiek. Ma wiedzę, której nie powinna mieć i którą mogła nabyć, tylko oglądając filmy dla dorosłych lub będąc ofiarą molestowania.
Rozdział czwarty
„Chcę ciastka” Zignorowałam pytanie Aimee, Kristen i Laura udawały, że nie słyszą, i zeszłyśmy na dół. Słowa Aimee głęboko mnie jednak zmartwiły. Wiedziałam, że równie mocno dały do myślenia kobietom z opieki społecznej. Kristen i Laura zajrzały na chwilę do salonu, żeby zabrać swoje torby, po czym zdjęły płaszcze z wieszaka i włożyły buty. Aimee stała przy mnie, przyglądając się im. Wiedziałam, że teraz, kiedy obie się pożegnają i wyjdą, czeka ją trudny moment. Będzie musiała skonfrontować się z rzeczywistością – teraz jest w rodzinie zastępczej i mieszka ze mną, nie z matką czy ojcem. Ponieważ nieważne jak bardzo źle dzieje się w domu, dzieci z zasady nie chcą rozstawać się z rodzicami, których znają od początku swojego życia i mimo wszystko kochają. – No, to do widzenia – Kristen zwróciła się do nas obu. – Do widzenia – powiedziała Laura i zwracając się do mnie, dodała: – Dziękujemy. – Będziemy w kontakcie – zapewniła Kristen. – Dokąd idziecie? – spytała Aimee. – Do naszego biura – wytłumaczyła Kristen. – A potem do domu. – Zobaczę dziś moją mamę? – Nie, zobaczysz się z nią po szkole – zapewniła Kristen. – Teraz jest wieczór. Jutro zobaczycie się z mamą po szkole. – Co to jest jutro? – Aimee spytała skonfundowana. – Po jednej nocy. – Laura wyjaśniła jak dużo młodszemu dziecku. Aimee spojrzała na nią bez zrozumienia. – Będziesz tu spała w nocy – tłumaczyła Laura. – To jest dziś. A potem rano pójdziesz do szkoły i po szkole zobaczysz się z mamą. Dziewczynka pokiwała głową, chociaż nie byłam pewna, czy zrozumiała. Później wyjaśnię jej jeszcze raz. Ewidentnie słabo orientowała się w czasie, znacznie gorzej niż przeciętne ośmiolatki. Kiedy pracownice społeczne wyszły, sięgnęłam po dłoń Aimee, żeby ją pocieszyć, ale wyrwała mi rękę. Rozumiałam czemu. Aimee nie była dzieckiem,
które chciało być przytulane, obejmowane, czy choćby dotykane. Swoją postawą dawała do zrozumienia „odsuń się”, tak jakby wokół niej istniała niewidzialna granica, której nie wolno przekroczyć. Wróciła Lucy. – Cześć – zawołałam, kiedy szła ścieżką od frontu. – To jest Aimee. Aimee, to moja najstarsza córka, Lucy. – Cześć, jak się masz? – Lucy wchodząc, zwróciła się do Aimee i ucałowała mnie w policzek. – Nie wiem – wzruszyła ramionami Aimee. – Witaj w rodzinie zastępczej – powiedziała Lucy pogodnie. – Właśnie zaczęłaś lepsze życie. Uśmiechnęłam się, wdzięczna Lucy za jej pozytywne podejście. Ponieważ sama trafiła do mnie do rodziny zastępczej, wiedziała, jak to jest. Powitanie jednak nie poruszyło Aimee, która pustym wzrokiem patrzyła na Lucy. – Zjemy dziś trochę później – zapowiedziałam. – Muszę się najpierw zająć włosami Aimee. Lucy wiedziała, o czym mówię, bo ona sama męczyła się z wszami, zanim do mnie trafiła, podobnie zresztą jak wiele dzieci, którymi się zajmowaliśmy. Wygląda na to, że w Anglii trwa nieustająca epidemia wszawicy dotykająca dzieci w wieku szkolnym. Nie jest to choroba zagrażająca zdrowiu, ale bardzo nieprzyjemna. – Poczujesz się dużo lepiej, kiedy się ich pozbędziesz. – Lucy zapewniała Aimee. – Skończy się to paskudne swędzenie. Nawet przez tych kilka minut, które minęły od przyjścia Lucy, Aimee ciągle drapała się po głowie, robiła tak zresztą co jakiś czas od chwili przyjazdu. – Moja mama nie zrobiła tego dobrze. – Aimee wyjaśniła mojej córce. – Dostaliśmy lekarstwo od pomocy społecznej, ale nie działało. – Nie martw się, moje zawsze działa – powiedziałam optymistycznie, świadoma, że zgodnie z tym, co wyczytałam w raporcie, lek nie zadziałał przede wszystkim dlatego, że Aimee kopniakami przerwała swojej mamie nakładanie specyfiku na włosy. – Zobaczymy się później, Aimee – powiedziała Lucy, udając się do pokoju, żeby zrelaksować się po całym dniu w pracy. – Chodź – zwróciłam się do Aimee. – Pozbędziemy się tych paskudnych wszy.
Lek nie pachnie przyjemnie, ale to nie boli. Prowadząc dziewczynkę na górę, zastanawiałam się, jaki plan B zastosuję, jeśli Aimee odmówi współpracy lub rozzłości się i zacznie mnie kopać, jak swoją matkę. Nie mogłam nałożyć jej leku na włosy siłą, ale nie mogłam też go nie nałożyć. Przy zaawansowanej wszawicy nie wystarczy wyczesać włosów grzebieniem lub szczotką. Chociaż Aimee tego też nie pozwoliła zrobić matce. Przyjęłam swoją zwykłą strategię – byłam tak pozytywnie nastawiona, że nie zostawiłam miejsca na sprzeciw. Weszłam do łazienki, sięgnęłam po specyfik, odkręciłam butelkę i przygotowana zwróciłam się do Aimee: – Pochyl się nad umywalką, żeby nie naleciało ci do oczu – poprosiłam. – Niedługo poczujesz się lepiej. Aimee zawahała się przez chwilę, ewidentnie niezdecydowana, czy posłuchać mojej prośby, czy nie. – No dalej, szybko – zachęciłam ją. – Wtedy będziemy mogły zjeść kolację. Nastąpiła kolejna chwila wahania, ale w końcu Aimee zrobiła kilka kroków w stronę umywalki i pochyliła głowę. – Świetnie – pochwaliłam. – Teraz postaraj się nie ruszać, a ja nałożę lekarstwo. Zaczęłam rozgarniać jej włosy na potylicy i na czubku głowy, nakładając wszędzie duże porcje specyfiku. Często jedynym znakiem, że dziecko ma wszy, są maleńkie białe jajeczka złożone przez dorosłe osobniki u nasady włosów, tuż przy skórze, gdzie gnidy w cieple czekają na wyklucie. Same wszy rzadko można dostrzec, bo przyczepiają się do włosów i dobrze chowają. Ale kiedy zaczęłam wmasowywać lek we włosy i skórę Aimee, pasożyty się pojawiły, wypłukane przez trujący płyn. Były ich dziesiątki. Duże, dojrzałe wszy wypływały zbite w pęczki, ewidentnie mogły się nie niepokojone rozwijać miesiącami. Widok był tak obrzydliwy, że aż skręciło mnie w żołądku. Było ich tyle, że w najgęściej owłosionych miejscach pełzały jedne po drugich. To był jeden z najgorszych przypadków wszawicy, jakie widziałam, i musiało to być bardzo nieprzyjemne dla dziewczynki. Na głowie miała czerwone ślady i strupy w miejscach, gdzie się drapała. Pomyślałam, że świeże zadrapania muszą ją piec od tego płynu, ale się nie skarżyła. Stała z głową pochyloną nad umywalką, milcząca i nieruchoma. – Świetnie – powtórzyłam, dalej nakładając specyfik. – Teraz poczujesz się lepiej.
– Już czuję się lepiej – przyznała Aimee, co było zrozumiałe. Chociaż potrwa jeszcze ze dwie godziny, nim płyn zabije wszystkie wszy, i będzie musiał zostać na włosach przez noc, żeby wytruć też gnidy, już teraz wszy trochę przestały gryźć, mnóstwo wypadło z włosów. Musiało jej to przynieść sporą ulgę. Kiedy byłam pewna, że dokładnie nasączyłam płynem całą skórę i włosy, pochwaliłam Aimee jeszcze raz i powiedziałam, że może się wyprostować. Umyłam ręce w umywalce. – Musimy zostawić specyfik na noc. Włosy zdążą wyschnąć do nocy, a ja wyczeszę ci włosy specjalnym gęstym grzebieniem, zanim pójdziesz spać. Aimee pokiwała głową i uśmiechnęła się. – Bardzo grzecznie stałaś cały czas – pochwaliłam, zadowolona (i zaskoczona) jej chęcią do współpracy. – Było w porządku – powiedziała przyjaźnie. – Szkoda, że moja mama tego nie zrobiła. Mogę pobawić się w pokoju? – Tak, oczywiście, jeśli masz ochotę. Zawołam cię, kiedy kolacja będzie gotowa. Odprowadziłam Aimee do pokoju i upewniłam się, że wszystko w porządku. Chciała pobawić się grami, które dla niej zostawiłam. – Ładny pokój – powiedziała, przykucając na podłodze obok skrzyni z zabawkami. – Łóżko mi się podoba. Będzie mi wygodnie. – Tak, kochanie – przytaknęłam wzruszona. Chciałabym ją objąć, ale wiedziałam, że muszę poczekać, aż będzie gotowa i sama przyjdzie się przytulić. Zeszłam na dół, zadowolona, że dotąd wszystko idzie gładko. Kiedy dotarłam do końca schodów, zadzwonił telefon. Odebrałam z aparatu w przedpokoju. To była Jill, moja asystentka rodziny. Dzwoniła z komórki. – Aimee przyjechała? – spytała. – Tak, udało mi się zająć wszami bez problemu. Ale, Jill, nigdy nie widziałam czegoś takiego. Jeśli ktoś je w ogóle truł, to musiało to być kilka miesięcy temu. Na głowie ma czerwone ślady i strupy od drapania. To cud, że nie wdało się zakażenie. – Biedny dzieciak – powiedziała Jill. – Zapisz w dzienniku i oczywiście przekaż to Kristen, kiedy zadzwoni. To szokujące zaniedbanie. Co teraz robi? – Bawi się w pokoju.
– Dobrze. Zadzwonię jutro, umówimy się na spotkanie. Miłego wieczoru. – Tobie też. Pożegnawszy się z Jill, udałam się do kuchni, żeby dokończyć przygotowywanie wieczornego posiłku. Myśląc o tym, jak agresywnie Aimee potrafiła zachować się względem matki, czułam się pewna i podbudowana, ponieważ dotąd wszystko układało się gładko. Wiedziałam, że Paula – cichsza i bardziej zamknięta w sobie niż Lucy, a do tego skupiona na swoich egzaminach – przywita się z Aimee w swoim czasie. Kiedy zawołałam dziewczyny na kolację, usłyszałam, że najpierw otworzyły się drzwi do sypialni Pauli. Jej kroki skierowały się przez podest do pokoju Aimee. Usłyszałam, jak Paula się przedstawia. Zeszły na dół razem, Lucy towarzyszyła im kilka kroków z tyłu. Wiedziałam, że Aimee jest brudna i brzydko pachnie, i gdyby tylko przyjechała wcześniej, wykąpałabym ją przed obiadem. Stwierdziłam jednak, że najpierw powinna zjeść, zwłaszcza, że robiło się późno. Zasugerowałam więc tylko, żeby umyła ręce przed jedzeniem. – Po co? – spytała. – Myjemy ręce przed posiłkiem, bo tak jest zdrowo – wyjaśniłam. – Zmywasz zarazki i nie chorujesz. – Ja nigdy nie choruję – oznajmiła Aimee. – Więc nie muszę myć rąk. Ignorując tę wątpliwą logikę, zaprowadziłam ją do kuchennego zlewu. Odkręciłam kran i poleciłam Aimee szybko umyć ręce. Spojrzała na lejącą się wodę, potem na mnie. Zobaczyłam to samo wahanie połączone z determinacją, które dostrzegłam wcześniej w łazience. – No już, prędko. Bądź grzeczna – ponagliłam. Nadal się wahała, ale nagle na krótką chwilę wsunęła ręce pod strumień wody, tyle tylko, żeby je zmoczyć. Było to lepsze niż nic. Podałam jej ręcznik, żeby mogła osuszyć dłonie, ale Aimee postanowiła wytrzeć je o (brudne) spodnie. – To jest twoje krzesło – zwróciłam się do niej, wskazując stół, przy którym siedziały już Lucy i Paula. Aimee wpatrywała się w stół i w krzesło, ale nie odsunęła krzesła i nie usiadła. – Usiądź grzecznie, proszę – powiedziałam. – Wtedy przyniosę gorącą kolację. – Nie mogę! – odparowała lekko poirytowana Aimee, wytrzeszczając na mnie oczy.
– Czemu nie? – Nie ma miejsca. Spojrzałam na stół. Stało przy nim sześć krzeseł, z czego korzystałyśmy z czterech. Było mnóstwo miejsca. Zauważyłam, że Lucy i Paula też patrzą pytająco na Aimee. – Nie zmieszczę się tu – wytłumaczyła Aimee, wskazując na wąską szczelinę między oparciem krzesła a stołem. – Nie jestem taka chuda. Nie wierząc, że Aimee nie wie, że wystarczy odsunąć krzesło od stołu, żeby miała dość miejsca do siedzenia, delikatnie odstawiłam krzesło. – Krzesło się rusza! – Aimee była zaskoczona. – Nie jak w McDonaldzie. Tam je przyklejają do podłogi. Lucy i Paula były na tyle bystre, żeby nie skomentować, ale wpatrywały się w dziewczynkę z niedowierzaniem. Czyżby jej jedyne doświadczenie w jedzeniu przy stole ograniczyło się do McDonalda? Możliwe. Aimee w końcu usadowiła się na krześle, ale nie przysunęła się z nim do stołu tak, żeby móc jeść swobodnie. Dosunęłam krzesło do stołu. – Domyślam się, że ani twoja mama, ani twój tata nie mieli stołu w domu? – spytałam Aimee. – Nie. Siedzimy na materacu na podłodze. Zdecydowanie rodziny, które nie miały stołu jadalnego, nie były wyjątkiem. Zajmowałam się wieloma dziećmi, które przybyły z domów, gdzie jadało się na kanapie przed telewizorem. Ale tym, co mnie zaskoczyło, a nawet zaparło mi dech, była odpowiedź Aimee na moje następne pytanie: – Ale na pewno w szkole jadasz obiad razem ze wszystkimi przy stole? – Nigdy nie zdążam do szkoły na obiad – wyjaśniła nonszalancko. – Jak to, nigdy? – dopytywałam, bo wydawało mi się, że źle zrozumiałam. Aimee chodziła do szkoły od czterech lat. Nie do pomyślenia, żeby nigdy nie spędziła tam pełnego dnia i nie zjadła obiadu. – Wiem, że często spóźniałaś się do szkoły, ale na pewno czasem przychodziłaś tam rano? – Nie, nigdy – powtórzyła Aimee, uparcie kręcąc głową. – Jak mama się budziła, to zawsze było za późno. Próbowałam ją potrząsać, ale nie działało. Była zaprawiona. Pewnie narkotyki, pomyślałam. Ale ciągle nie mogłam uwierzyć, że Aimee nigdy nie spędziła całego dnia w szkole. Na pewno dyrekcja, pomoc społeczna
albo wydział do spraw edukacji powinni byli coś z tym zrobić! Zgodnie z brytyjskim prawem rodzice albo są zobligowani wysłać dziecko do szkoły, albo zapewnić mu akceptowalną, alternatywną edukację, czego rodzice Aimee z pewnością nie zrobili. Następnego dnia miałam zawieźć Aimee do szkoły, więc liczyłam na to, że wtedy dowiem się więcej. Poszłam do kuchni i wróciłam z zapiekanką pasterską, ulubionym daniem w naszym domu, które uwielbiały też wszystkie dzieci, jakie do nas trafiały. Jeszcze nie spotkałam dziecka, które by nie lubiło zapiekanki pasterskiej. Do tej chwili. – Fu! Co to? – Aimee spytała opryskliwie, kiedy postawiłam naczynie na stole. – Zapiekanka pasterska. Specjalność mamy – wytłumaczyła Lucy. – Jest pycha. – Nie jem tego. Nie lubię pasterskich. – Aimee ewidentnie nie miała pojęcia, czym jest zapiekanka pasterska. – Zjem ciastka na podwieczorek. – To jest kolacja – powiedziała Paula. – Na kolację jadamy coś ciepłego. – To ziemniaki i mielone mięso – wyjaśniłam. – Chcę ciastka – powtórzyła Aimee. – Mama mi spakowała. Ześlizgnęła się z krzesła. Jeszcze nie widziałam, żeby się tak szybko poruszała. Poszła do przedpokoju i wróciła z brudną plastikową torbą z supermarketu, z którą przyjechała. Położyła ją na stole, na którym miałyśmy właśnie jeść, i zaczęła wyciągać jej obrzydliwą zawartość. Wszystko było szare i śmierdziało starym dymem: brudna, wytarta góra od piżamy, wymiętoszony i brudny pluszowy miś, para dziurawych, wypłowiałych majtek, jedna brudna skarpetka i na pół zjedzona paczka czekoladowych ciasteczek. Odsunęłam zapiekankę, daleko od odpychającej sterty śmieci, które były rzeczami Aimee. Dziewczynka szybko wyłuskała ciastko z pudełka i zaczęła wpychać je sobie do buzi. – Starczy – zaprotestowałam. – Możesz zjeść drugie po kolacji. Szybko pozbierałam rzeczy Aimee i włożyłam je z powrotem do plastikowej torby, którą odstawiłam na podłogę. – Ciastka to moja kolacja – upierała się Aimee z pełnymi ustami. Zamierzała sięgnąć po następne, kiedy, ku jej kompletnemu zdumieniu i mojemu zaskoczeniu, Lucy sięgnęła przez stół i wyjęła pudełko z dłoni dziewczynki, – Cathy powiedziała, że starczy – oznajmiła Lucy ze słodkim, polubownym uśmiechem. – Oddawaj! – zażądała Aimee agresywnie.
– Potem – odparła Lucy. – Kiedy jesteś w rodzinie zastępczej, żyjesz inaczej. Dużo lepiej. Zanim trafiłam pod opiekę Cathy, też jadałam ciastka na kolację. Teraz jem te wszystkie pyszne obiady, które gotuje Cathy. I ty też będziesz. – Nie, nie będę – oponowała. – Będziesz mogła zjeść ciastko po kolacji – obiecałam. – Nie lubię kolacji – marudziła Aimee, głośno przełykając pierwsze ciastko. – Spróbuj, to może polubisz – stwierdziłam, rzucając Lucy i Pauli zachęcający uśmiech, bo obie wyglądały na zmartwione. Nałożyłam kolację na talerze, dla Aimee przeznaczając małą porcję, którą postawiłam przed nią. Usiadłam i we trzy z Lucy i Paulą zaczęłyśmy jeść, a Aimee siedziała z rękoma skrzyżowanymi na piersi i z wyrazem buntu na twarzy, naburmuszona i zła. Po pewnej chwili podniosła nóż i widelec. Wsadziła je w jedzenie, ewidentnie nie wiedząc, jak się nimi posłużyć. Nie była pierwszym z moich dzieci, które nie wiedziało, jak używać sztućców, bo w domu jadało się tylko palcami. – W ten sposób – powiedziałam, pokazując, jak trzymam nóż i widelec. – Jeśli ci łatwiej, możesz jeść łyżką. Zobaczyłam, jak Aimee zerka na Lucy i Paulę. Chyba chciała je naśladować, bo, co się jej chwali, podniosła nóż i widelec i podjęła całkiem udaną próbę nałożenia sobie jedzenia. Włożyła małą porcję do buzi, uznała, że smak jest do przyjęcia, i nabrała więcej. My we trzy jadłyśmy dalej, a w końcu Aimee też zaczęła jeść. – Brawo – powiedziałam do niej, kiedy opróżniła talerz. – Deser chcecie teraz czy później? – zwróciłam się do wszystkich trzech dziewcząt. – Potem – odpowiedziały Paula i Lucy. – Chcę teraz ciastka – zadeklarowała Aimee. Skinęłam głową w kierunku Lucy, która odłożyła pudełko na krzesło obok siebie. Podała je teraz Aimee. Dziewczynka rzuciła się łapczywie na ciastka. Kiedy zjadła cztery, przerwałam: – Na teraz starczy. Rozchorujesz się. Aimee zignorowała mnie. Sięgnęła po kolejne ciastko z paczki i zaczęła wpychać je sobie do ust. Wiedziałam, że muszę zacząć teraz być konsekwentna, poza tym to opychanie się nie leżało w interesie Aimee. Szybko pobiegłam do kuchni i wróciłam z ładną jaskrawą puszką, na której zdążyłam już nakleić imię
Aimee. – To jest twoja specjalna puszka – oświadczyłam z przesadnym entuzjazmem. – Tu będziesz trzymać ciastka i słodycze. Będziesz mogła codziennie kilka zjeść. Będą tu bezpieczne i nikt inny nie będzie ich ruszał. Doświadczenie nauczyło mnie, że często dzieci z domów, gdzie bywa krucho z jedzeniem, w rodzinach zastępczych, gdzie jedzenia jest pod dostatkiem, mają tendencję do chomikowania i niekontrolowanego obżarstwa. Własna puszka często pomaga. Ale chociaż Aimee spoglądała na puszkę z zainteresowaniem, to już sięgała po następne ciastko. Delikatnie wyjęłam jej pudełko z ręki i włożyłam ciastka do puszki. – Ej! Oddawaj! – zażądała. – To moje ciastka. – Wiem, że są twoje, kochanie. Będą bezpieczne w twojej puszce. Będziesz mogła jutro zjeść jedno. – Powiem mojej mamie, że zabrałaś mi ciastka. Złoży na ciebie skargę! – zagroziła Aimee, wysuwając podbródek. Zorientowałam się, że Lucy i Paula chcą wystąpić w mojej obronie, ale dałam im znak, żeby nic nie mówiły. Aimee tylko powtarzała słowa zasłyszane od matki, prawdopodobnie w odniesieniu do jej starszego, przyrodniego rodzeństwa, które co do jednego mieszkało w rodzinach zastępczych. Postanowiłam skupić się teraz na następnym zadaniu – musiałam umyć Aimee. – Wolisz kąpiel czy prysznic? – spytałam, tym razem pamiętając o zamkniętym wyborze. – Nic! – odparła. – Nie lubię wody.
Rozdział piąty
Rażące zaniedbanie – Spodoba ci się woda tutaj – zapewniła Lucy, kontynuując filozofię, że w rodzinie zastępczej życie jest lepsze. – Właśnie, że nie – odparła Aimee, krzyżując ramiona i naburmuszając się. – Idę zająć się lekcjami – zapowiedziała Paula i uciekła do swojego pokoju. – Chodź, pokażę ci nowe kafelki, które położyłam w łazience – zaproponowałam z entuzjazmem nieproporcjonalnym do moich osiągnięć w glazurnictwie. Wystarczyło, żeby zaciekawić Aimee. W końcu ześlizgnęła się z krzesła i skierowała się za mną na górę, do łazienki. Pokazałam białe i niebieskie kafle otaczające wannę. – Ładne – powiedziała Aimee z niekłamanym podziwem. – Dziękuję. – U nas w łazience też są kafelki – opowiadała dziewczynka. – Ale brudne i rośnie na nich takie zielone. Domyśliłam się, że chodzi o pleśń. – Jak widzisz, u nas są nowe – odpowiedziałam. – Nie ma na nich nic paskudnego i zielonego. No dobrze, jak myłaś się w domu? Wolisz kąpiel czy prysznic? – Nic. – Twarz Aimee znowu stężała. – Ani to, ani to. Pomyślałam, że od czasu do czasu musiała się myć, więc trzymając się zamkniętego wyboru, powtórzyłam: – Kąpiel czy prysznic? Wybieraj. Nie odpowiedziała, tylko mocniej przycisnęła ramiona do piersi, jak gderliwa staruszka. – Dobrze, zdecyduję za ciebie – zaproponowałam. – Przygotuję ci przyjemną ciepłą kąpiel. – Chcę prysznic – postanowiła Aimee. – W porządku, może być prysznic – zgodziłam się. – Rozbierz się, a ja ustawię
odpowiednią temperaturę. Aimee nie była jeszcze dość duża, żeby pozwolić jej ustawić samej prysznic, którego wcześniej nie używała. Odwróciłam się więc, żeby dać jej trochę prywatności, i ustawiłam umiarkowanie ciepłą wodę. Kiedy tylko ze słuchawki prysznica zaczęła tryskać woda, Aimee pisnęła zza moich pleców: – Nie wejdę pod to! Zakręciłam wodę i odwróciłam się w jej stronę. Na razie zdjęła tylko brudną granatową bluzę, spod której ukazał się równie brudny T-shirt. – Aimee – powiedziałam ostrożnie. – Musisz dzisiaj wziąć albo prysznic, albo kąpiel. Kiedy już będziesz czysta, będziesz mogła pooglądać telewizję. Byłoby szkoda, gdybyś dostała szlaban na telewizor pierwszego dnia, prawda? Zabrzmiało to może nieprzyjemnie, ale Aimee była przyzwyczajona do stawiania na swoim, więc musiałam jej udowodnić, że potrafię być bardzo zdecydowana. Musiała się umyć choćby z samych względów higienicznych – i jej ubrania, i skóra były brudne, a do tego śmierdziała. Poza tym, jeśli nie narzucę jej od razu granic i obowiązków, to później będzie mi trudniej to zrobić. – Mogę pooglądać telewizję w łóżku? – spytała Aimee. – Jak się umyjesz, tak – obiecałam. Nie szantaż, tylko nagroda. – No to niech będzie, może być kąpiel – zgodziła się z grymasem na buzi. – Super – pochwaliłam i podeszłam do wanny, żeby odkręcić kran i dostosować temperaturę wody. Kąpiel była już gotowa, ale Aimee ciągle się nie rozebrała i sprawiała wrażenie, jakby czekała, że ja to zrobię za nią. – Zdejmij T-shirt – zachęciłam. – Nie umiem – odpowiedziała, nawet nie próbując. – Ty zdejmij. – Aimee, skarbie, masz osiem lat. Jestem pewna, że taka duża dziewczynka jak ty potrafi się sama rozebrać. Dzieci zwykle w wieku pięciu lat, kiedy idą do szkoły, potrafią już same wykonać podstawowe czynności. Aimee jednak potrząsnęła głową. – Pomogę ci – powiedziałam. – Ale chciałabym, żebyś się nauczyła sama ubierać i rozbierać. Jak sobie radziłaś z przebieraniem na WF-ie i na basenie? Wiedziałam, że nauczyciele na pewno jej nie rozbierali. – Nie chodziłam – przyznała.
– Jak to? Ani na WF, ani na basen? – Ani na to, ani na to. Byłam przekonana, że Aimee coś się musiało pomylić. Wychowanie fizyczne to nieodzowny element szkolnego programu. Ale wiedziałam, że następnego dnia, kiedy zabiorę Aimee do szkoły, będę mogła o tym porozmawiać. Teraz zaczęłam podciągać jej T-shirt do góry i pokazywać, jak się rozebrać. – O tak. Aimee bez protestu podniosła ramiona, ale nie miała pojęcia, co zrobić dalej. – Kto ubierał cię w domu? – spytałam. – Mama. Pod T-shirtem była równie brudna i dziurawa podkoszulka. – Lubisz się ubierać na cebulkę – uśmiechnęłam się. – Nie jest ci za ciepło? Mieliśmy centralne ogrzewanie i każdy w domu nosił tylko jedną warstwę. – W domu jest zimno – wyjaśniła. – Jak to robisz, że u ciebie jest ciepło? Nie odpowiedziałam, bo kiedy zdjęłam z Aimee podkoszulek, zobaczyłam małe siniaki rozsiane po jej piersi. Stanęłam za nią, żeby obejrzeć plecy, które też okazały się pokryte takimi samymi małymi siniakami, podobnie jak ramiona i szyja. Wszystkie siniaki były mniej więcej tej samej wielkości – małe i okrągłe, wszystkie miały rozmiar niedużej monety. Były w różnym stadium gojenia, bo niektóre były stare i bladły, ale część wyglądała świeżo. – Skąd masz te wszystkie siniaki? – spytałam ostrożnie, wskazując na te, które mogła sama zobaczyć, na rękach i piersi. – Przewróciłam się – powiedziała. – Ciągle się potykam. Stwierdziłam, że to niewykluczone. Niektóre dzieci mają więcej wypadków, zwłaszcza te z nadwagą, bo w odróżnieniu od bardziej aktywnych maluchów są nieprzyzwyczajone do aktywności fizycznej, mają słabszą koordynację i równowagę. Było to więc możliwe, ale rozmiar i kształt tych siniaków mnie niepokoił, chociaż nie widziałam dlaczego. Siniaki nie wymagały oględzin lekarza, ale na pewno trzeba było zanotować to w dzienniku opiekuna i rano poinformować Jill i Kristen. – Usiądź na podłodze i zdejmij skarpetki, o tak – poprosiłam, pewna, że tak proste zadanie wykona bez pomocy. Zrobiła, jak prosiłam, i niezdarnie ściągnęła obie brudne i dziurawe skarpetki.
– Teraz dresy – kontynuowałam, sprawdzając dłonią temperaturę wody. – To łatwe, po prostu ściągnij je w dół. Aimee zsunęła i zdjęła spodnie, ukazując więcej siniaków na obu nogach, od ud po kostki. Nawet na stopach miała ich kilka. Większość tego samego kształtu i rozmiaru co ślady na ramionach i ciele – małe i okrągłe – chociaż na kolanach i piszczelach było kilka większych, które rzeczywiście wyglądały jak stłuczenia po upadku. – Skąd je masz? – spytałam. – Wywróciłam się. Kiedy zdjęła majtki, zobaczyłam więcej małych okrągłych siniaków na pośladkach. – A te na pupie? – dopytywałam. – Skąd? – Tak samo – odpowiedziała Aimee, zrzucając majtki na stosik śmierdzących łachmanów, które były jej garderobą. Stanęła przy brzegu wanny, nie próbując wejść do środka. – Wejdź do wanny, póki woda jest przyjemna i ciepła – zachęciłam. Sięgnęła po moją dłoń, żebym jej pomogła. Asekurowałam ją, kiedy gramoliła się do wanny. Stanęła, patrząc na mnie. – Usiądź. – Co, w wodzie? – zdziwiła się. – Tak. – Po co? – Żebyś mogła się cała zamoczyć i umyć. Pomału i bardzo ostrożnie Aimee zaczęła opuszczać się do wanny. Kiedy ciepła woda zaczęła obmywać jej skórę, westchnęła cicho z zadowolenia. – Fajnie – orzekła. – To świetnie – powiedziałam z ulgą. Podałam jej nową gąbkę i kostkę mydła. – Teraz potrzyj mydłem o gąbkę, a gąbką umyj całe ciało. Ale ona siedziała tylko z uśmiechem na buzi, ciesząc się ciepłą wodą. Nie myła się, chociaż ją dalej namawiałam. – To fajne – powtórzyła. – Podoba mi się ciepła woda. – Aimee – spytałam podejrzliwie. – Czy brałaś już kiedyś kąpiel?
– Nie – uśmiechnęła się głupkowato. – Czyli w domu zwykle myłaś się pod prysznicem? – Nie. Woda jest zimna, a ja nie lubię zimnej. – Czy u was w domu była w ogóle ciepła woda? – spytałam, świadoma, że w biednych rodzinach brak ciepłej wody jest częstszy, niż nam się wydaje. – Nie. – Aimee pokręciła głową. – Czyli nigdy nie brałaś ani prysznica, ani kąpieli? – Nigdy. Stałam w kuchni i mama używała, o, takiego. – Dziewczynka wskazała flanelową myjkę wiszącą na poręczy koło wanny. – Ale woda był zimna, więc mi się nie podobało. Wywnioskowałam, że Aimee była myta na stojąco w zimnej wodzie i nigdy w życiu nie kąpała się w wannie ani pod prysznicem. – Czy Kristen, która przychodziła do was z opieki społecznej, wiedziała, że w waszym mieszkaniu nie ma ciepłej wody? – spytałam. – No pewnie, że nie wiedziała – odparła Aimee zaskoczona moją ignorancją. – Ja i mama mówiłyśmy, że woda właśnie się skończyła i dokupimy żetony, ale nigdy nie miałyśmy pieniędzy. Zachichotała na myśl o tym, jak ona i matka oszukały Kristen. Nie po raz pierwszy w mojej karierze rodzica zastępczego byłam zszokowana, jak łatwo pracownicy socjalni dają się wodzić za nos. – Czemu nie powiedziałyście Kristen, że nie macie pieniędzy na ciepłą wodę? – spytałam. – Mogłaby wam pomóc. Aimee spojrzała na mnie zdumiona. Chyba nie przywykła słyszeć, że pracownicy socjalni mogą pomagać. Rodzice często postrzegają ich jako wrogów. – Mama mówiła, że jeśli powiemy Kristen, to mnie zabiorą i pójdę do rodziny zastępczej jak moje rodzeństwo – wyjaśniła. – Mama kazała mi nie mówić o wodzie. Wielu rzeczy nie mogłam mówić Kristen. Nagle zamilkła. – Na przykład jakich? – spytałam łagodnie, nakładając mydło na gąbkę. – Nic – powiedziała. – To tajemnica i nakrzyczą na mnie, jeśli powiem. – Kto na ciebie nakrzyczy? – Nikt – odparła, zamykając buzię.
– W porządku. Ale czasem dobrze jest powiedzieć komuś o tajemnicy. Złe tajemnice mogą nas męczyć. To nie to samo co niespodzianki na urodziny. Kiedy będziesz gotowa, żeby mi powiedzieć, będę uważnie słuchać i postaram się pomóc – zapewniłam, chociaż wiedziałam, że mogą minąć miesiące, nawet lata, zanim Aimee zaufa mi na tyle, żeby o tym opowiedzieć. Wiedziałam też, że jeśli dziecku kazano nie mówić o „tajemnicy”, to zawsze w grę wchodziła przemoc. W miarę kąpieli woda zrobiła się szara. Tak bardzo, że musiałam ją spuścić i nalać świeżej. Wyjaśniłam Aimee, że uczeszę ją przed pójściem spać, a rano, kiedy specyfik na wszy zrobi swoje, umyjemy włosy. Pomogłam jej wyjść z wanny, zawinęłam ją ręcznikiem i zostawiłam samą, żeby się wytarła, a ja poszłam do tapczanu w moim pokoju, żeby znaleźć dla dziewczynki jakąś odpowiednią piżamę. Kiedy wróciłam, ciągle stała otulona ręcznikiem. Widać było, że w ogóle się nie wycierała. – Dalej, wytrzyj się – zachęciłam. – Nie, ty to zrób – odparła. – Pomogę ci. Ale w twoim wieku musisz się nauczyć sama wycierać. Pokazałam, jak oklepać i obetrzeć ręcznikiem skórę, ale nie wyręczyłam jej. Domyślałam się, że Aimee nie umiała skorzystać z ręcznika, ponieważ nigdy wcześniej nie musiała tego robić, skoro się nie myła w wannie ani pod prysznicem. Ten poziom zaniedbania w podstawowych sprawach też jest formą przemocy wobec dziecka. Po jakichś dziesięciu minutach i licznych zachętach z mojej strony Aimee się wytarła. – Powinna być na ciebie dobra – powiedziałam, wręczając jej praktycznie nową, czystą piżamę, którą trzymałam na wypadek takich sytuacji. – Nie włożę tego! – parsknęła, krzywiąc się i odsuwając się od trzymanej przeze mnie piżamy. – To nie moje. – Na dzisiaj jest twoje – wyjaśniłam. – Jutro po szkole pójdziemy ci kupić nową. – Nie włożę tego – powtórzyła Aimee ze stężałą twarzą. – Chcę moją. – Nie masz ze sobą piżamy – przypomniałam łagodnie. – Właśnie, że mam! – odszczeknęła dziewczynka, wysuwając podbródek. – Mam w torbie na dole. Przypomniałam sobie o wytartej i brudnej górze od piżamy, którą Aimee
wyjęła, szukając swoich ciastek. – Była tylko góra, kochanie, bez spodni. I trzeba ją najpierw uprać. – Chcę moją piżamę – zażądała niegrzecznie. – Będę spać w majtkach, jak w domu. Sięgnęła po majtki leżące na stosie brudnych ubrań, które zdjęła przed kąpielą. – Nie – zaprotestowałam stanowczo. – Nie możesz włożyć tych majtek. Teraz jesteś czyściutka. Jeśli je założysz, znowu się pobrudzisz. Załóż teraz tę piżamę, a ja jeszcze dzisiaj upiorę twoje ubrania. Będziesz mogła włożyć je rano. Wiedziałam, że dzieci często były przywiązane do swoich ubrań, bo w pierwszym okresie pobytu w rodzinie zastępczej dawały im poczucie bezpieczeństwa. Dlatego kiedy tylko było to możliwe, starałam się umożliwiać moim podopiecznym korzystanie z ich własnej garderoby. Miałam jednak świadomość, że brudne ubrania mogą być wylęgarnią chorób, na przykład świerzbu i grzybicy. Pasożyty mogły zagrozić nie tylko Aimee, ale też przenieść się na pościel i na każdego, kto miał kontakt z zainfekowaną odzieżą. – Włóż to – powiedziałam zdecydowanie, wciskając jej piżamę w dłonie. – Ty się ubierz, a ja włożę twoje ubrania do pralki. Zanim zdążyła zaprotestować, zebrałam jej znoszone ubrania i pospieszyłam na dół, do kuchni. Wszystko włożyłam do pralki. Z plastikowej torby wyjęłam górę od piżamy i majtki, które dorzuciłam do reszty. Wlałam hojną miarkę płynu i wybrałam program prania w gorącej wodzie. Chętnie uprałabym też misia, który był torbie, ale wiedziałam, że Aimee będzie go potrzebowała, żeby czuć się w nocy bezpiecznie. Dokładnie umyłam ręce i wróciłam do łazienki, gdzie zastałam ubraną Aimee. Górę założyła tył na przód, ale to nie miało znaczenia. – Doskonale – uśmiechnęłam się. Instynktownie chciałam ją przytulić, ale się odsunęła. – Nie lubisz się przytulać? – Nie do ciebie – odparła wyzywająco. – Nie jesteś moją mamą. – Rozumiem. Daj mi znać, kiedy będziesz miała ochotę się przytulić. – Nigdy! – burknęła. Zdając sobie sprawę, że wieczór mija nam szybko, a ja będę musiała obudzić Aimee wcześnie rano, żeby zdążyć do szkoły, kontynuowałam rytuał szykowania się do łóżka. Była już umyta i w piżamie, więc podałam jej nową szczoteczkę i tubkę pasty do zębów. Poleciłam, żeby wycisnęła trochę pasty na szczoteczkę i
porządnie wyszorowała zęby. Szybko zorientowałam się, że Aimee nie wie, jak odkręcić tubkę, nie mówiąc o wyciśnięciu pasty. Zrobiłam to za nią tak, żeby wszystko widziała i poradziła sobie następnym razem. – A teraz dobrze umyj zęby – powiedziałam, wręczając jej szczoteczkę. Włożyła szczoteczkę do ust, zlizała pastę i połknęła. – Aaa! – krzyknęła, wypluwając resztki do umywalki. – Chcesz mnie zabić! – Aimee, kochanie – wyjaśniłam, powstrzymując się od uśmiechu – tego się nie je. Rozprowadzasz to na zębach, a potem wypluwasz. Nie miałaś w domu pasty do zębów? Potrząsnęła głową. – Mama i tata nie myli zębów? – Mama ma mało zębów – wytłumaczyła Aimee. – A tata swoje wyjmuje i wsadza do słoika. Domyśliłam się, że oboje rodzice stracili większość zębów, a ojciec miał sztuczną szczękę. Rodzice mieli po czterdzieści kilka lat, ale jednym z efektów ubocznych wieloletniego zażywania narkotyków jest choroba dziąseł i wypadanie zębów. – Czy wiesz, jak masz szczotkować? – spytałam. – Robiłaś to w domu? Dziewczynka potrząsnęła głową. Przerażona, że dziecko mogło dożyć wieku lat ośmiu, nie myjąc w ogóle zębów, sięgnęłam po szczoteczkę i powiedziałam: – Otwórz, proszę, buzię, a ja ci pokażę, jak to się robi. Nastąpiła chwila wahania. Aimee z uporem zaciskała usta. Ale po chwili namysłu – możliwe, że przypomniała sobie braki w uzębieniu rodziców – otworzyła buzię szeroko. – Bardzo dobrze – pochwaliłam i zaczęłam delikatnie szorować jej zęby. Wiele, zwłaszcza z tyłu, miało zaawansowaną próchnicę, kilku brakowało. Kiedy ostrożnie myłam zęby, pokazując Aimee, jak to robić, zaczęło krwawić jej dziąsło – a to znak choroby. – Czy byłaś kiedyś u dentysty? – spytałam, kiedy skończyłyśmy szczotkowanie, a Aimee wypłukała usta i wypluła resztki pasty. – Tak. I nie pójdę więcej. Włożył mi igłę do buzi, żeby wyrwać ząb. Skończę jak moja mama, jeśli będzie dalej tak robił.
Czyli przynajmniej część brakujących zębów została usunięta przez dentystę ze względu na zaawansowaną próchnicę. Biedny dzieciak naprawdę sporo wycierpiał. Poczułam, jak wzbiera we mnie złość na rodziców, którzy do tego stopnia mogli zaniedbać swoją córkę. Ale rodzice narkomani byli bardziej zajęci zdobywaniem kolejnej działki niż pilnowaniem, żeby dziecko myło zęby. Zanim wyszłyśmy z łazienki, poprosiłam Aimee, żeby pochyliła się nad umywalką, to wyczeszę jej włosy gęstym grzebieniem. Nie oponowała i dziesięć minut później biała porcelanowa umywalka była usiana setkami martwych wszy. Specyfik powinien zostać na włosach przez noc, żeby dokończyć dzieła, więc mycie włosów odłożyłam do rana. Kiedy skończyłyśmy, pochwaliłam Aimee, bo grzecznie stała bez ruchu. – Czy teraz będę mieć koleżanki w szkole? – spytała. – Na pewno. Czemu? Do tej pory miałaś z tym problem? – Nie mam żadnych koleżanek – powiedziała głucho. – Wszyscy wołają za mną „wszak” albo „śmierdzące gacie”. Kiedy chcę się z nimi bawić, to uciekają. – Teraz już tak nie będzie – zapewniłam ciepło. – Teraz jesteś pod opieką, więc zawsze będziesz czysta i będziesz miała mnóstwo koleżanek i kolegów. – Obiecujesz? – Tak. – Zawsze dotrzymujesz słowa? – Zawsze. – Fajnie. Bo cieszę się, że wracam do szkoły.
Rozdział szósty
„Powiem mamie!” Pierwszej nocy Aimee usnęła bez problemu. Własne łóżko i własny pokój tak ją cieszyły, że zapomniała o swojej złości na mnie. Westchnęła, moszcząc się pod kołdrą i czując miękką, czystą poduszkę pod głową. – Jak miło – powiedziała. – Podoba mi się łóżko. – To dobrze. Cieszę się. Będzie ci dobrze w rodzinie zastępczej ze mną, póki sprawy się nie ułożą – powiedziałam, a ona nie zaprotestowała. Wcześniej w salonie przeczytałam jej historyjkę na dobranoc. Teraz przykryłam ją i przypomniałam, że musimy wcześnie wstać, żeby zdążyć umyć włosy przed szkołą. Spytałam, czy chciałaby buziaka na dobranoc, ale odmówiła. Zapewniłam, że gdyby się w nocy obudziła i czegoś potrzebowała, to może mnie zawołać. Życzyłam jej dobrej nocy i wyszłam, zamykając za sobą drzwi, jak prosiła. Kiedy zajrzałam do sypialni dziesięć minut później, spała smacznie na wznak, z lekko uchylonymi ustami, z misiem przytulonym do piersi. We śnie jej rysy się rozluźniły, a z blond włosami rozsianymi na poduszce wyglądała jak aniołek. Bardzo żałowałam, że nie mogę po prostu machnąć czarodziejską różdżką, żeby odczynić całe zło, jakie się jej przydarzyło, i wszystko naprawić. Po lekturze raportu i po tym, co sama zaobserwowałam, zdawałam sobie sprawę, że czeka nas długa droga i mozolna praca, zanim uda się zaleczyć krzywdy, jakich Aimee doznała, i poprowadzić ją ku szczęśliwemu i satysfakcjonującemu życiu. Kiedy zasnęła, zeszłam na dół. Posprzątałam w kuchni, uzupełniłam notatki w dzienniku i spędziłam trochę czasu z Paulą przed telewizorem. Lucy siedziała przy komputerze, czatując ze znajomymi. Kiedy spytałam dziewczyny, jak w ich odczuciu minął ten wieczór, zgodziły się ze mną, że zachowanie Aimee nie było tak złe, jak się spodziewałyśmy, chociaż to oczywiście dopiero pierwszy dzień. Paula i ja poszłyśmy spać o dziesiątej, Lucy położyła się niedługo potem. Przypuszczałam, że Aimee będzie się budzić w nocy – to była jej pierwsza noc w obcym pokoju – ale spała spokojnie aż do rana, kiedy przyszłam obudzić ją do szkoły. Sądziłam też, że zmoczy łóżko, jak informował raport i uprzedzała pomoc
społeczna, ale pościel była sucha. – Fantastycznie – pochwaliłam, kiedy wygramoliła się z łóżka, ziewając i przeciągając się. – Umyjemy ci włosy, zanim się ubierzesz, więc chodź do łazienki. – Nie wkładam tego – zapowiedziała Aimee, już w pełni wybudzona, wskazując na spódnicę i sweter, które wyciągnęłam z moich zapasów i ułożyłam w nogach łóżka. – To nie moje! – Wiem – zgodziłam się. – Ale pomyślałam, że możesz pójść w tym do szkoły. Na miejscu kupię ci nowy mundurek, ale musisz ubrać się w coś na drogę. – Chcę moja ubranie – zażądała z buntowniczym wyrazem twarzy. – Nie ma problemu – powiedziałam lekko. – Proszę. Wskazałam na ubrania, w których przyjechała, też ułożone w nogach łóżka. Spodziewałam się, że mogą się przydać. – Są czyste! – Dziewczynka wykrzyknęła zdumiona, jakbym dokonała jakiejś magicznej sztuki. – Jak to zrobiłaś? – Uprałam w pralce i wysuszyłam – wyjaśniłam. – Widziałaś pralko-suszarkę w kuchni? – Aimee patrzyła bez zrozumienia. – Może twoja mama korzystała z pralni? – Co to jest gralnia? – Pralnia to takie miejsce, gdzie chodzi się uprać ubrania, jeśli nie ma się pralki w domu. – Nie chodzimy tam – zaprzeczyła, ciągle łypiąc podejrzliwie na czyste ubranie. – Czyli mieliście pralkę w domu? – Nie. Moja mama nie pierze ubrań. Pomyślałam, że przecież ktoś czasami musiał prać im ubrania, ale najwyraźniej nie odbywało się to regularnie. Nie byłam zaskoczona, pamiętając, w jakim strasznym stanie była garderoba Aimee, kiedy przyjechała. – Aha. Czyli mogę włożyć moje ubranie? – dopytywała się Aimee. – Tak, jeśli chcesz. Przebierzesz się w szkole, kiedy kupię ci mundurek. Chociaż wolałabym, żeby Aimee założyła rzeczy przygotowane przeze mnie niż wytarte, przyciasne ubrania, w których przyszła wczoraj, wiedziałam, że dla dobra sprawy mogę w tej kwestii ulec. Zajmując się dzieckiem z problemami
wychowawczymi, trzeba balansować między tymi sprawami, które można odpuścić, i tymi, na które trzeba naciskać. Właśnie miałyśmy się o tym przekonać. – Nie chcę myć włosów – zadeklarowała. – Już nie swędzą, więc nie trzeba myć. – Trzeba – powiedziałam. – Musimy zmyć lekarstwo i resztę martwych wszy i ich jajeczek. – Nie, nie musimy! – zaoponowała Aimee, ruszając w stronę ubrań. – Nie możesz pójść do szkoły z włosami pachnącymi tym płynem – tłumaczyłam. – Chociaż wszy są martwe, włosy są ciągle brudne. – Wcale nie! – kłóciła się. Nie zamierzałam się wdawać w dyskusję „tak – nie, tak – nie”, ponieważ w tej kwestii musiała się podporządkować. Wyobraziłam sobie, jak pierwszego dnia spóźniamy się do szkoły albo jak przywożę Aimee z brudną głową, bo odmówiła współpracy. Nie tylko zrobiłabym złe wrażenie jako opiekun zastępczy, ale stworzyłabym też precedens, który pozwoliłby Aimee dalej robić to, na co miała ochotę. Tak samo jak w rodzinnym domu. – Aimee, kochanie, muszę umyć ci włosy – powiedziałam jeszcze raz spokojnie, ale stanowczo. – Nie! – odparowała, siadając na łóżku z rękoma założonymi na piersi. – No to obawiam się, że póki nie umyjesz włosów, to ani dzisiaj wieczorem, ani jutro, ani do końca tego tygodnia nie będzie oglądania telewizji. Teraz ubierz się i chodź na śniadanie – ucięłam i skierowałam się do drzwi. Szlaban na telewizor zazwyczaj działał bardzo skutecznie, ponieważ wszystkie dzieci lubią oglądać telewizję. Aimee nie była wyjątkiem. Kiedy położyłam dłoń na klamce i już miałam wychodzić, dobiegł mnie głos dziewczynki. – Dobra! Wygrałaś! – krzyknęła. Chwyciła ubrania, minęła mnie i pomaszerowała z tupotem do łazienki. – Świetnie – powiedziałam, nie tracąc okazji do pochwały. – Dobra decyzja. – Wcale nie! Powiem mamie, co zrobiłaś. Zignorowałam tę uwagę. Umycie włosów okazało się nie lada wyzwaniem. O ile poprzedniego wieczoru, kiedy nakładałam płyn na wszy, Aimee chętnie współpracowała, teraz się opierała. Po części buntowała się, bo nie była przyzwyczajona do mycia włosów, a po części był to zwykły ośli upór przeciwko czynności, której nie miała ochoty wykonywać nawet dla swojego własnego
dobra. Nie chciała się pochylić nisko nad wanną, więc kiedy odkręciłam prysznic, trudno było jej zamoczyć głowę, nie oblewając jej przy tym pleców. Dałam jej ręczniczek na twarz, żeby woda nie ciekła jej do oczu, ale nie chciała go trzymać. Ciągle się wierciła, kiedy prosiłam, żeby się nie ruszała. Kiedy nałożyłam na głowę szampon, wrzeszczała, że jest zimny. Aimee krzyczała tak głośno, że w końcu Lucy i Paula wychynęły ze swoich pokojów sprawdzić, co się dzieje. – Tylko myję jej głowę – wyjaśniłam zrezygnowana. Lucy uśmiechnęła się i uniosła brwi. – Aimee, wydzierasz się, jakby cię ktoś mordował. Trochę ciszej. – Zamknij się – rzuciła Aimee niegrzecznie, podnosząc głowę i rozbryzgując wszędzie wodę z pianą. Paula jęknęła i dziewczyny wróciły do pokojów. – Lucy i Paula myją włosy regularnie – wyjaśniłam w nadziei, że Aimee będzie chciała wziąć z nich przykład. – Nie obchodzi mnie to! – warknęła. – Leci mi do oczu! – No to zamknij oczy i trzymaj ręczniczek przy twarzy, jak mówiłam – powtórzyłam. – I do buzi też! – krzyczała. – To buzię też zamknij. Aimee nie zrobiła tego, bo była zbyt zajęta krzyczeniem na mnie i przeklinaniem. Nie kopnęła mnie jednak, chociaż raport uprzedzał, że kopała matkę. Starając się w miarę możliwości uspokoić dziewczynkę, kontynuowałam chyba najbardziej stresujące mycie głowy dziecku w życiu. Nałożyłam szampon, spłukałam, znowu nałożyłam i pomału brudna woda zaczęła robić się czysta, a martwe wszy w końcu przestały lecieć do wanny. – Koniec! – oznajmiłam wreszcie. Nie byłam pewna, która z nas czuła większą ulgę. – Następnym razem spróbujemy umyć włosy w wannie. Może tak będzie ci łatwiej. – Nie zrobisz tego drugi raz! – wrzasnęła, wyrywając mi ręcznik z rąk i trąc włosy. – Głowę trzeba myć przynajmniej dwa razy w tygodniu – powiedziałam, chcąc zaszczepić w niej tę myśl i dać jej czas na pogodzenie się z nią. – Właśnie, że nie! – zaprotestowała.
Zignorowałam te słowa i powiedziałam Aimee, żeby poszła do sypialni, a ja za chwilę dołączę do niej z suszarką i wysuszymy włosy. Dziewczynka rzuciła ręcznik na podłogę i wypadła na korytarz, tupiąc tak głośno, że Lucy zawołała: – Ciszej, Aimee! – Nie! – odkrzyknęła. – Zamknij się! Wróciłam do pokoju Aimee z suszarką. Zanim włączyłam urządzenie, wyjaśniłam, że będzie głośno buczeć i dmuchać gorącym powietrzem, bo wątpiłam, żeby jej matka miała suszarkę. Byłam w błędzie. – Nie jestem głupia – poinformowała mnie Aimee. – Moja mama zabija nią robaki na głowie. – Masz na myśli, że myła ci włosy, a potem suszyła? – spytałam lekko zaskoczona, bo włosy Aimee wyglądały na niemyte od tygodni. – Nie – wyjaśniła. – Mama nigdy nie myła mi włosów. Dmuchała tylko suszarką na robaki, żeby zdechły. Uwierzyłam, choć nie miało to sensu: nie da się wydmuchać wszy, ponieważ robaki przyczepiają się do włosów, a jajeczka przyklejają u nasady. Nie dyskutowałam. Aimee trochę jęczała podczas czesania i suszenia, ale kiedy skończyłam, jej włosy błyszczały i zrobiły się kilka odcieni jaśniejsze. – Ślicznie! – powiedziałam. – Wcale nie! – odparła. – Powiem mamie. – Jestem pewna, że się jej spodobasz – odpowiedziałam, zmieniając jej groźbę w pozytywne wydarzenie. – Właśnie, że nie – upierała się. – Doniesie na ciebie. Tę uwagę też zignorowałam. Wyjaśniłam Aimee, że teraz chciałabym, żeby się jak najszybciej ubrała i zeszła na śniadanie. – Przyjdź do kuchni o siódmej piętnaście – poleciłam, wskazując głową zegar na ścianie. Aimee spojrzała bez zrozumienia na zegar. – Kiedy duża wskazówka będzie tu – wytłumaczyłam, pokazując palcem trójkę. – Teraz jest siódma pięć, więc masz dziesięć minut, żeby się ubrać, czyli mnóstwo czasu. Co chciałabyś zjeść na śniadanie? – Ciastka. – Ciastka nie są dobre na zęby. Tosty czy płatki?
– Co to są płatki? – Mogą być płatki kukurydziane, pszeniczne, chrupki ryżowe albo owsianka. – Tosty. – Co byś chciała na toście? Marmite[2], dżem, miód? – Nic. – Na pewno? Pokiwała głową. Zostawiłam Aimee, żeby się ubrała, i zeszłam na dół do kuchni. Zrobiłam tosty dla nas dwóch, sobie zaparzyłam kawy. Paula i Lucy zjedzą same. Posmarowałam kromki masłem, moje dodatkowo konfiturą pomarańczową. Tosty Aimee przekroiłam na pół i jeszcze raz na pół, żeby łatwiej jej było jeść. Ustawiłam talerze na stole i zawołałam do Aimee, że śniadanie gotowe. Trzeba przyznać, że pojawiła się ledwie minutę później, ubrana w swoje stare ubrania, ale przynajmniej czyste. Spodnie były na nią o wiele za duże, podobnie bluza. Z dziur w skarpetkach wyłaziły palce. Do czasu. Kupię jej nowe ubrania. – Super – pochwaliłam z uśmiechem. – Bardzo sprawnie się ubrałaś. Wskazałam Aimee jej miejsce przy stole, gdzie czekały na nią tosty. – Czego chciałabyś się napić? – spytałam. – Mleka, soku czy wody? – Wody – powiedziała Aimee, sadowiąc się na krześle, trochę za daleko od stołu. Ruszyłam w jej stronę, żeby pomóc się przysunąć, ale obcesowo odrzuciła moją rękę. – Sama potrafię – warknęła. – Dobrze, kochanie, ale nie bądź niemiła. Można powiedzieć to samo grzecznie, bez agresji. – Do mojej mamy i do mojego taty tak mówię – wyjaśniła, jakby to usprawiedliwiało jej zachowanie. – Nie wątpię, skarbie, ale nie powinnaś tak robić. I do mnie na pewno nie będziesz się tak odzywać – powiedziałam to uprzejmym, ale stanowczym tonem, żeby Aimee wiedziała, że nie żartuję. Kluczem do nauczenia dzieci dobrego, społecznie akceptowanego zachowania jest wpojenie im szacunku do innych. – Poza tym, kochanie, jeśli chcesz mieć koleżanki i kolegów, musisz być miła dla dzieci w szkole. – Dla dzieci wychowanych w normalnych warunkach rzecz mogła wydawać się oczywista, ale nie dla dziecka z dysfunkcyjnej rodziny. Aimee spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnęłam się jeszcze
raz. Kiedy już zbliżyła krzesło odpowiednio blisko stołu, ugryzła kawałek i wypluła. – Obrzydliwe! – krzyknęła. – Tosty, jak prosiłaś. – Ale mają takie śliskie coś – powiedziała, wycierając usta czystym rękawem bluzy. – Posmarowałam je masłem – wyjaśniłam. – Niczym więcej. – Co to jest masło? – spytała. Wyjęłam masło z lodówki, żeby jej pokazać. Wzruszyła ramionami, sygnalizując, że nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. – To może w domu mieliście na przykład margarynę? – podsunęłam. Wstawiłam masło z powrotem do lodówki i wyjęłam pudełko z margaryną, żeby jej pokazać. Aimee potrząsnęła głową. – Nie mamy czegoś takiego. Chcę takie tosty jak w domu. – Dobrze. Powiedz mi, jak robiliście tosty w domu, zrobię tak samo. Dziewczynka obróciła się w moją stronę i gestykulując dłońmi, wyjaśniła: – Wyciągam chleb z paczki i zeskrobuję zielone kawałki. To jest pleśń. Potem wkładam chleb do tostera i on robi hop! Wtedy tosty są gotowe. Są gorące, ale nie ma na nich tego śliskiego. Nasz toster tego nie robi. Toster mamy od sąsiada. Więc robię tosty w salonie i włączam telewizor, tylko musi być cicho, bo mama śpi na materacu i złości się, jeśli ją budzę. Siadam na podłodze i jem tosty. Mogę jeść tosty i ciastka, kiedy chcę. A to ci piękny poranek! Wyobraziłam sobie, jak Aimee budzi się rano obok swojej matki na brudnym materacu na podłodze, wymyka się, żeby jej nie obudzić, robi sobie tosty ze spleśniałego chleba. Jadła je na sucho, bo nie miała nic, czym można by je posmarować. Między Aimee a dzieckiem z normalnego domu była przepaść zaniedbania. Przygotowałam dla Aimee nową porcję tostów i podałam razem ze szklanką wody, o którą prosiła. Wiedziałam, że muszę wprowadzić nowe elementy do jej diety tak szybko, jak tylko się da. Cera dziewczynki była blada i ziemista, ruchy ospałe. Podejrzewałam, że może mieć niedobory witamin. Wszystkie dzieci, które trafiają do rodziców zastępczych, przechodzą badanie lekarskie, więc wiedziałam, że będę miała okazję porozmawiać o moich obawach z pediatrą. Nie mogłam podać Aimee żadnych suplementów witaminowych bez zgody lekarza lub
rodziców, ale mogłam poprawić jej dietę. Paula i Lucy zeszły na śniadanie, kiedy Aimee kończyła jeść. – Masz się lepiej? – spytała Lucy, sięgając do szafki po miseczkę na płatki. – Nie – skrzywiła się Aimee. – Co się stało? – spytała Paula, dosiadając się do Aimee. Dziewczynka patrzyła chwilę na moje córki, potem na mnie. Buzia wykrzywiła się jej w płaczu. – Chcę do mamy! – zalała się łzami. – Och, kochanie – powiedziałam, od razu do niej podchodząc. – Nie martw się. Niedługo się z nią zobaczysz. Wyciągnęłam rękę, żeby ją przytulić i pocieszyć, ale się odsunęła, więc ograniczyłam się do położenia dłoni na jej ramieniu i trzymaniu się blisko niej. Zobaczyłam, jak Pauli wilgotnieją oczy na widok Aimee siedzącej przy stole i zakrywającej buzię dłońmi. – Chcę do mamy. Proszę, zabierz mnie do mamy. Aimee tęskniła za mamą, jak większość dzieci – nawet jeśli w ich domu bywało bardzo źle. W końcu spędziła z nią całe swoje życie. – Zobaczysz się z nią dziś po południu – zapewniłam ją. – Od razu po szkole. – Nie płacz – powiedziała Paula łamiącym się głosem. – Będziemy się tobą zajmować. – Lepiej niż twoja matka – dodała Lucy pod nosem. Spojrzałam na nią ostrzegawczo, żeby nie mówiła więcej. – Czemu nie mogę zobaczyć się z mamą teraz? – spytała Aimee, podnosząc zapłakaną twarzyczkę. Wyglądała na bardzo smutną. – Ponieważ pani z pomocy społecznej umówiła cię z twoją mamą na popołudnie – wyjaśniłam. – A my musimy robić to, co mówi pani z pomocy społecznej. – Moja mama nie robiła tego, co mówiła pani z pomocy społecznej – odparła Aimee, nieświadoma, że gdyby było inaczej, życie ich obu byłoby pewnie lepsze. – Wiem, że początki są trudne – odezwała się Lucy, obchodząc stół i stając po drugiej stronie Aimee. – Ale obiecuję ci, z czasem będzie łatwiej. I twoje włosy już są w lepszym stanie. Koniec z drapaniem – stwierdziła i połaskotała dziewczynkę po karku. Aimee się zaśmiała.
– Chodź, wytrzemy oczy. – Wyciągnęłam chusteczkę z pudełka i chciałam wytrzeć dziewczynce buzię, ale wyrwała mi chusteczkę z ręki i sama się osuszyła. Dzieci poważnie zaniedbywane przez rodziców często potrafiły być bardzo samodzielne. Musiały, bo inaczej by nie przetrwały.
Rozdział siódmy
Trzeba było zrobić więcej Pożegnałam się z Paulą i Lucy. O ósmej, zgodnie z planem, wyruszyłyśmy z Aimee do szkoły. W pół godziny powinno się nam udać przebić przez korki i dotrzeć do szkoły – po drugiej stronie miasta – z dużym zapasem przed rozpoczęciem lekcji o 8.50. Chciałam, żebyśmy dojechały przed innymi dziećmi, żebym mogła się przedstawić w sekretariacie i – miałam nadzieję – porozmawiać z nauczycielką Aimee lub kimś z grona pedagogicznego odpowiedzialnego za dzieci takie jak Aimee. Wszystkie szkoły w Anglii mają teraz pedagoga, który w danej placówce zajmuje się dziećmi z rodzin zastępczych. Dzieci uczęszczają normalnie na lekcje, ale pedagog czuwa nad nimi, bierze udział w zebraniach dotyczących dziecka, jest też pierwszą osobą do kontaktu dla opieki społecznej, opiekuna zastępczego, biologicznych rodziców dziecka i innych osób zaangażowanych w sprawę. Kiedy pomagałam Aimee usadowić się w foteliku na tylnym siedzeniu samochodu, spytała, czemu musi być w foteliku, więc wyjaśniłam, że to po to, żeby dobrze przypiąć ją pasami i żeby była bezpieczna. Nie miała pojęcia, jak zapina się pasy, więc pokazałam, jak należy to zrobić, i sprawdziłam, czy dobrze się zapięły. Zamknęłam drzwi. Miały blokadę zamka, czyli dziecko nie mogło samo otworzyć ich od środka. Zasiadłam za kierownicą, uruchomiłam silnik i wycofałam auto na ulicę. Podczas jazdy Aimee zadawała mnóstwo pytań dotyczących samochodu i prowadzenia, jakby było to dla niej nowością. W końcu spytałam: – Aimee, czy jechałaś już kiedyś samochodem? – Tylko wczoraj, z paniami z pomocy społecznej – wyjaśniła. – Ale było ciemno i nic nie widziałam. Mama i tata jeżdżą autobusem. Kolejny sygnał świadczący o tym, z jak biednej rodziny pochodziła Aimee. Było nieprawdopodobne, żeby w rozwiniętym kraju dziecko w wieku lat ośmiu nie miało okazji do jazdy samochodem. Nigdy wcześniej nie trafiłam na taki przypadek. Nawet jeśli rodzice nie mieli samochodu (co często się zdarzało w rodzinach, którym odebrano dzieci), to dziecko zazwyczaj jeździło z kimś z krewnych albo ze znajomymi rodziców. Zazwyczaj maluch znał kogoś, kto miał samochód. Ale wierzyłam, że Aimee mówi prawdę i że pierwszy raz w życiu
jechała samochodem dzień wcześniej, bo nieustanne pytania i ciekawość potwierdzały jej słowa. „Co to za niebieskie światełko?” „Czemu te cyfry się ruszają?” „Po co trzymasz ten patyk?” „Słyszę pstrykanie!” „Miga pomarańczowe!” I tak dalej, i tak dalej. Chociaż z przyjemnością odpowiadałam na jej pytania, ta ciągła rozmowa szybko zaczęła mnie rozpraszać, a na ulicy panował spory ruch. Po kilku minutach poprosiłam, żeby była cicho i pytania zadawała, kiedy stajemy, ponieważ musiałam skupić się na prowadzeniu. Na chwilę mnie posłuchała, ale zaraz zaczęła na bieżąco komentować to, co działo się za oknem: „Jest pan z dużym psem!”, „Dziewczynka idzie do szkoły!”, „Cathy, widziałam ptaszka!”, „Patrz na włosy tej pani! Cathy, patrz! Patrz!”. – Kochanie, nie mogę patrzeć – powiedziałam stanowczo. – Prowadzę. Muszę się skupić na drodze, bo inaczej będziemy miały wypadek. Posłuchamy muzyki. Włączyłam odtwarzacz. Ciągle tkwiła w nim płyta z popularnymi dziecięcymi piosenkami i rymowankami, której słuchaliśmy z moim ostatnim podopiecznym. Aimee słuchała, a ja spytałam: – Pewnie znasz dużo rymowanek? – Nie – odparła. Domyśliłam się, że rodzice Aimee nie czytali jej wierszyków ani nie nucili rymowanek, kiedy była mniejsza, ale sądziłam, że mogła je znać z telewizji. – Twoja mama i tata mają telewizor, prawda? – spytałam, zerkając w lusterko wsteczne. – Tak. Duży, wielgachny telewizor. Większy niż twój. – Oglądałaś jakieś programy dla dzieci? – Nieeee, są głupie – skrzywiła się. – To co oglądałaś? – spytałam, domyślając się, że wymieni mi listę programów dla dorosłych. – Ja i mama oglądamy seriale i horrory – odpowiedziała. – Na przykład o takiej pani, którą posiekali dużą siekierą. Najpierw facet obciął jej ręce i z ramion leciało mnóstwo krwi. Ale ona szła dalej, bo była zombie. I wtedy ten facet dziabnął ją nożem w twarz, więc wypadły jej oczy. A potem obciął jej głowę i z szyi leciała krew, a na podłodze było widać mózg i… – W porządku, Aimee, wystarczy, dziękuję, rozumiem – odpowiedziałam, czując ucisk w żołądku. Wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy, jakich szkód w
młodym, podatnym na emocje umyśle mogą dokonać takie przerażające obrazy. – Dzisiaj jest serial East Enders – dodała, kiedy parkowałam przed szkołą. – Możliwe – przyznałam. – Ale nie będziemy go oglądać. – Ja będę! – odparła. – Póki mieszkasz ze mną, nie będziesz tego oglądać. To jest serial dla dorosłych. Ty możesz oglądać programy dla dzieci. Aimee się skrzywiła. – A Teksańska masakra piłą mechaniczną? Albo Piątek trzynastego? Masz to na płycie? – dopytywała. – Nie. Mam za to Mary Poppins, Toy Story, Księgę dżungli, Króla Lwa i dużo innych fajnych filmów. – Nie znam – nadęła się. – Poznasz, obiecuję. Po drodze do szkolnego sekretariatu minęłyśmy plac zabaw. Aimee wskazała palcem na dzieci, które przyjechały do szkoły wcześniej i bawiły się na dworze. – Co oni robią? – spytała. – Bawią się – odpowiedziałam, uważając, że to oczywiste. – Powinni być w klasie – stwierdziła Aimee. – Nie o tej porze. Do dzwonka na lekcje jeszcze dziesięć minut. Zmarszczyła czoło zaskoczona. Weszłyśmy głównym wejściem. Nacisnęłam dzwonek i po chwili otworzyła nam bardzo sympatyczna kobieta, która powitała nas uśmiechem. – Cieszę się, że cię widzę, Aimee – zwróciła się do dziewczynki. – Jakie masz ładne włosy. Jestem sekretarką, wejdźcie, proszę – kontynuowała, mówiąc do mnie. – Cathy Glass, matka zastępcza Aimee – przedstawiłam się. – Domyślam się, że wie pani, że Aimee jest u mnie od wczoraj wieczorem? – Tak. Jak się miewa? – Bardzo dobrze – zapewniłam, zerkając na Aimee. – Pomyślałam, że wpadnę dziś do szkoły, żeby zostawić państwu kontakt do mnie i, jeśli to możliwe, porozmawiać z nauczycielką Aimee lub pedagogiem.
– Nasza pedagog nazywa się Lynn Burrows – poinformowała mnie sekretarka. – Poprosiła, żeby dać jej znać, kiedy pani przyjdzie. Proszę usiąść, zaraz po nią pójdę. Podziękowałam. Kobieta zniknęła ze podwójnymi drzwiami prowadzącymi do wnętrza budynku, a ja i Aimee usiadłyśmy na krzesłach w recepcji. – Powiedziała, że mam ładne włosy – powiedziała Aimee i pogłaskała się po głowie. – Czyli było warto się pomęczyć i pocierpieć, tak? – spytałam wesoło i uśmiechnęłam się. – Nie, nie było – odparowała. – Nie zrobisz tego znowu! Jeszcze zobaczymy, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Zdążyłam się już zorientować, że Aimee odruchowo odrzuca moje słowa lub mi zaprzecza, prawdopodobnie dlatego, że w domu nikt nie stawiał jej granic. Odpuściłam więc, chociaż wiedziałam, że póki mieszka u mnie, będzie musiała słuchać poleceń. – No proszę! Jak ślicznie wyglądasz! – wykrzyknęła kobieta, która weszła podwójnymi drzwiami. – Prawie cię nie poznałam, Aimee. Pomyślałam, że raczej ją poznaje, bo dziewczynka miała na sobie te same ubrania, w których wczoraj przyjechała, ale Aimee się uśmiechnęła, uradowana, że ledwie przyjechała, a już usłyszała dwa komplementy. – Lynn Burrows, pedagog – przedstawiła się, a ja wstałam i podałyśmy sobie ręce. – Miło mi panią poznać. – Wzajemnie. – Chodźmy do mojego gabinetu, tam porozmawiamy. Jestem też koordynatorem do spraw dzieci wymagających szczególnej troski, więc dali mi własny gabinet – zaśmiała się. Koordynator pomaga dzieciom, które wymagają dodatkowej uwagi, i często jest też osobą wyznaczoną do opieki nad dziećmi z rodzin zastępczych. – Dobrze spałaś? – zwróciła się Aimee, kiedy szłyśmy korytarzem. Dziewczynka nie odpowiedziała. Bardziej interesował ją plac zabaw, widoczny przez okna po prawej stronie korytarza. – Proszę pani, czy mogę iść się pobawić z innymi? – spytała, zatrzymując się przy oknie. – Proszę, jeszcze nigdy nie byłam na boisku. – Czemu nie? – odpowiedziała pedagog, kiedy zatrzymałyśmy się wszystkie. – Dzięki temu my będziemy mogły spokojnie porozmawiać. Poproszę tylko
opiekuna, żeby miał oko na Aimee. Aimee i Lynn Burrows wyszły na plac zabaw, a ja czekałam w korytarzu. Szkoła była dość stara – budynek wyglądał mi na konstrukcję z lat pięćdziesiatych – ale sprawiała wrażenie przyjaznej i bezpiecznej. Spodobała mi się Lynn; była ciepłą i energiczną osobą. Pomyślałam, że Aimee musiało się coś pomylić, bo to niemożliwe, żeby nigdy wcześniej nie była na szkolnym placu zabaw. Nawet uwzględniając jej słabą frekwencję, na pewno wychodziła na boisko podczas przerw. Lynn wróciła uśmiechnięta. – Sprawia wrażenie całkiem zadowolonej z życia i wygląda dużo lepiej. To niesamowite, co może uczynić porządna kąpiel. Uśmiechnęłam się. – Muszę kupić jej nowy mundurek – powiedziałam, wchodząc za Lynn po schodach i do jej gabinetu. – Aimee się ucieszy. Nigdy nie miała mundurka. Zajmiemy się tym, ale najpierw porozmawiajmy. Wie pani, czemu Aimee tak bardzo chciała wyjść się pobawić? Rozsiadłyśmy się w jej pokoju na pierwszym piętrze, który był nieduży, ale wygodny. – Nie. – Pierwszy raz miała możliwość pobawić się na boisku przed lekcjami, ponieważ nigdy wcześniej nie przychodziła na czas. Spojrzałam na nią zaskoczona. – Chce mi pani powiedzieć, że przez cztery lata, odkąd chodzi do szkoły, nigdy nie zjawiła się punktualnie na lekcje? – Właśnie tak. Frekwencja Aimee wynosiła średnio dwadzieścia procent rocznie. Jeśli już docierała do szkoły, to dopiero po południu. – Dobry Boże! – wykrzyknęłam. – To chyba najgorsza frekwencja u tak małego dziecka, o jakiej słyszałam. Tłumaczy też, czemu Aimee była zdziwiona, kiedy zobaczyła dzieci na boisku. Kiedy przyjechałyśmy, stwierdziła, że powinny być na lekcjach, nie na dworze. – To dlatego, że do tej pory rzeczywiście dzieci były w klasach, kiedy przychodziła.
– Ale jak to możliwe, że rodzicom udało się wymigać od przyprowadzania jej do szkoły, i dlaczego uchodziły im na sucho te ciągłe spóźnienia? – nie rozumiałam. – Chciałabym to wiedzieć – westchnęła Lynn. – W kółko zgłaszaliśmy to do opieki społecznej, podobnie jak inne sprawy: problemy z higieną, wszy, łachmany zamiast porządnych ubrań, siniaki, złe zachowanie. Ale nic się nie działo. Opieka społeczna musiała odwiedzać matkę w ich mieszkaniu, bo ze mną też się spotykali. Tylko że nigdy nie przychodziła ta sama osoba, a matka Aimee, Susan, potrafi każdym sprytnie manipulować. Ponieważ odebrano jej starsze dzieci, ma dużą wprawę. Zawsze potrafiła znaleźć wytłumaczenie, czemu Aimee nie było w szkole, czemu zawsze chodzi brudna, czemu nie ma mundurka. Czy już poznałyście się z Susan? – Nie. Zobaczę ją dziś wieczorem, bo zabieram Aimee na widzenie. – Ostrzegam: potrafi być agresywna. To chyba przez alkohol i narkotyki. Wiele razy musieliśmy ją wypraszać ze szkoły. Zawsze kiedy dzwoniłam do opieki społecznej, żeby poinformować o moich obserwacjach, przychodziła tu z awanturą. Często chodzi z takim wstrętnym rottweilerem. Bóg raczy wiedzieć, ile wydaje na wykarmienie tego kundla! – Nie rozumiem, czemu Aimee nie zabrano z domu wcześniej – powiedziałam. – Pracownica socjalna, która obecnie zajmuje się tą sprawą, też nie może tego pojąć. Moja rozmówczyni pokiwała głową. – Czuję się winna, że nie zrobiłam więcej, chociaż nie wiem, co jeszcze mogłam zrobić. Kiedy Aimee przyszła do szkoły pierwszy raz – wtedy chodziła jeszcze do przedszkola – próbowaliśmy pomóc jej matce. Bardzo ją wspieraliśmy – w dużej mierze ze środków szkoły – ale nic nie wskóraliśmy. Zaniedbywała Aimee tak samo, jak pozostałe dzieci. Uczestniczyłam w spotkaniach dotyczących wcześniejszych spraw i historia się powtarza. Bardzo przykre. – Jestem pewna, że zrobiliście, co się dało – zapewniłam. – Przynajmniej Aimee jest już w rodzinie zastępczej. – Całe szczęście – westchnęła Lynn. – Zapiszę kontakt do pani, póki pamiętam. Sięgnęła po długopis i kartkę leżące na biurku. Zanotowała moje nazwisko, adres, numery telefonów – domowy i komórkowy – oraz adres e-mailowy. Wszystkie te dane szkoła powinna dostać od opieki społecznej, ale rzadko tak się zdarza.
– Rozumie pani, że to moje prywatne dane – powiedziałam. – Susan nie wie, gdzie mieszka Aimee. – Tym lepiej. Mniejsza szansa, że będzie sprawiać wam kłopoty. Kiedy skończyła notować, dodałam: – Wczoraj wieczorem, kiedy pomagałam Aimee się umyć, zauważyłam, że ma dużo małych siniaków na całym ciele. Część jest zupełnie świeża. Lynn pokiwała głową. – Często widzieliśmy u Aimee siniaki i zawsze zgłaszaliśmy to pomocy społecznej. Matka twierdziła, że dziewczynka często się przewraca. Ponieważ Aimee tak rzadko bywała w szkole, nie byliśmy w stanie tego właściwie zbadać. Poza tym nigdy nie przychodziła w dni, kiedy były lekcje WF-u. Klasyczny sygnał, że dziecko ma coś do ukrycia i nie chce się rozebrać. Kiedy spytałam Aimee, skąd ma siniaki, powiedziała, że się potknęła. Wątpię. Gdyby rzeczywiście upadła, byłyby w innych miejscach. – Prawda – zgodziłam się. – Zamierzam zgłosić to asystentce rodziny, kiedy będę z nią rozmawiać. Domyślam się, że skoro bywała na lekcjach tak rzadko, Aimee ma dużo zaległości w nauce? Wczoraj wieczorem miała problem z prostą układanką, która jest przeznaczona dla przedszkolaków. – Aimee jest z programem szkolnym daleko w tyle – potwierdziła Lynn, smutno kręcąc głową. – Potrafi napisać swoje imię, ale to wszystko. Umie liczyć do dziesięciu, ale nie zna alfabetu i potrafi przeczytać może ze trzy słowa. Wciągnęłam powietrze. – W wieku ośmiu lat potrafi przeczytać tylko trzy słowa? – Jej matka twierdzi, że Aimee ma trudności z nauką, ale ja tak nie uważam. Moim zdaniem to wynika z praktycznego braku szkolnej edukacji i problemów z koncentracją na lekcjach, na które docierała. Zauważyłam, że dzieci, które mają ciężkie życie w rodzinie, spędzają większość czasu, zamartwiając się tym, co się dzieje w domu, i nie skupiają się na nauce. Czy mama się nie napije albo nie weźmie, czy tata jej nie bije, czy kiedy wrócą do domu, to będzie znowu lanie, czy w domu jest coś do jedzenia. Jestem pewna, że teraz, kiedy Aimee jest w rodzinie zastępczej, będzie mogła dużo osiągnąć. Pokiwałam głową, chociaż obawiałam się, czy Lynn nie oczekuje zbyt wiele zbyt prędko. Ewidentnie miała doświadczenie w pracy z dziećmi maltretowanymi i zaniedbanymi, ale chociaż zgadzałam się, że Aimee nadgoni zaległości, to
wiedziałam też, że to potrwa. Aimee musiała się jeszcze przyzwyczaić, że jest już bezpieczna i że ktoś się o nią troszczy, ale najpierw trzeba było pokonać osiem lat zaniedbań i Bóg wie czego jeszcze. Ten czas pozostawił emocjonalne rany, niektóre naprawdę głębokie. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę o nauce, obiecałam, że zrobię, co w mojej mocy, żeby pomóc Aimee w pracy w domu. Wtedy zadzwonił telefon. – Przepraszam – powiedziała pedagog, podnosząc słuchawkę. Nie słyszałam, co mówił jej rozmówca, ale szybko zorientowałam się, że nie była to dobra wiadomość. Ciepło i optymizm zniknęły z twarzy Lynn, a w ich miejsce pojawiła się troska i zdenerwowanie. – Już schodzę – zapewniła, wstając. Odłożyła słuchawkę i zwróciła się do mnie: – Proszę tu poczekać. W szkole pojawiła się Susan i podobno jest bardzo zła. Przyszła z awanturą.
Rozdział ósmy
Spotkanie z Susan Jako opiekun zastępczy przywykłam do spotkań z rodzicami biologicznymi moich podopiecznych i wiem, że często są to sytuacje trudne. Rodzice są zazwyczaj roztrzęsieni i źli, że odebrano im dziecko, a ich gniew spada na opiekunów. Pracownicy z pomocy społecznej i innych instytucji mogą się ukrywać w gabinetach, ale rodzice zastępczy stanowią łatwy cel. Pracują samodzielnie, na pierwszej linii, więc to oni regularnie spotykają się z biologicznymi rodzicami na widzeniach lub podczas nieplanowanych, nienadzorowanych spotkań, czyli takich sytuacji jak ta. Siedziałam sama w gabinecie za zamkniętymi drzwiami i nasłuchiwałam odgłosu zbliżających się kroków. Podczas naszej rozmowy zadzwonił dzwonek, więc po początkowym hałasie wywołanym przez uczniów biegnących do klas budynek ucichł i zaczęły się lekcje. Zastanawiałam się, w której części budynku jest Susan. Miałam nadzieję, że udało się ją zatrzymać, zanim znalazła Aimee, bo byłoby to spotkanie bardzo stresujące dla Aimee i prawdopodobnie dla reszty jej klasy też. Stosowana przez pomoc społeczną polityka nieprzenoszenia dzieci odebranych rodzicom do nowej szkoły ma plusy i minusy. Owszem, dziecko zna swoją szkołę, czuje się tam bezpiecznie (to często jedyne miejsce w ciężkim życiu dziecka, gdzie nie czuło się zagrożone), ale jak każdy rodzic zastępczy wie, rodzice najczęściej też znają tę szkołę, więc wiedzą, kiedy i gdzie mogą znaleźć swoje dziecko i jego opiekuna, przed lekcjami i po. Przez kwadrans siedziałam cała w nerwach, po czym usłyszałam kroki na korytarzu i schodkach prowadzących do gabinetu. Drzwi się uchyliły, a moje serce zaczęło bić szybciej. Ku mojej uldze w drzwiach stanęła Lynn Burrows. – Załatwione – powiedziała swobodnie, ewidentnie nieporuszona. – Zaprzyjaźniony policjant z okolicy wyprowadził Susan ze szkoły. Straciła nad sobą kontrolę. Zagroziła jednemu z nauczycieli i powiedziała, że zabiera Aimee, więc mogłam tylko wezwać policję. Chodźmy teraz na dół, będzie mogła pani poznać asystentkę nauczycielki Aimee, zajmiemy się też mundurkiem. Idziemy do pokoju cichej pracy, zazwyczaj tam chowamy Aimee, kiedy jej matka przychodzi do nas z awanturą.
Pełna podziwu dla opanowania Lynn wstałam i udałam się z nią na korytarz. Zeszłyśmy na dół i przeszłyśmy przez boisko – o tej porze puste, bo dzieci były w klasach. Skręciłyśmy w lewo i zatrzymałyśmy się pod drzwiami udekorowanymi kolorowymi kwiatami i motylkami. Lynn zapukała. – Heather, to ja, Lynn. Jest ze mną Cathy Glass, opiekunka Aimee. Drzwi się otworzyły i wyszła zza nich Aimee, najwyraźniej nieświadoma, że jej matka była w budynku i narobiła zamieszania. – Czy kupisz mi teraz mundurek? – zapytała podekscytowana na samą myśl o tym. – Tak – odpowiedziałam. – Heather, to jest Cathy Glass. – Lynn przedstawiła mnie kobiecie, która wyszła za Aimee z sali. – Przedstawiam Heather, asystentkę nauczyciela z klasy Aimee. – Miło mi – powiedziałam. – Wzajemnie. Heather była elegancką czterdziestokilkuletnią kobietą ubraną w granatową spódnicę i białą bluzkę. Miałyśmy ze sobą blisko współpracować, ponieważ musiałam w domu utrwalać z Aimee wiedzę wyniesioną ze szkoły. – Kiedy skończycie, Aimee może iść do klasy – Lynn zwróciła się najpierw do Heather, a potem do mnie. – Do zobaczenia. Gdyby były jakieś wątpliwości, jestem pod telefonem. Podziękowałam jej i Lynn z uśmiechem pożegnała się z nami. – No proszę! Nowy mundurek do szkoły! – Heather zwróciła się do Aimee. – Ty to masz szczęście! – Nie mam – odparła Aimee głucho. – Moja mama dawno powinna mi go kupić. Żebym miała mundurek, jak reszta dzieci. Heather rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie, a ja się uśmiechnęłam. Podobało mi się w Aimee, że opisuje rzeczy takimi, jakimi są. Bo oczywiście miała rację. Poszłyśmy za Heather korytarzem na parterze do dużej garderoby umieszczonej tuż koło gabinetu dyrekcji, gdzie półki były po sufit wypełnione mundurkami we wszelkich rozmiarach. Heather sięgnęła po paczkę ze strojem, który powinien jej zdaniem pasować na Aimee. Dziewczynka przymierzyła bluzkę, sweter i spódnicę. Wszystko pasowało. Zapewniłyśmy Aimee, że wygląda bardzo ładnie,
a ona uśmiechnęła się szeroko i wyglądała na naprawdę uradowaną. Powiedziałam Heather, że potrzebne mi trzy pełne komplety, zestaw na WF i torba na książki taka sama, w jakiej wszyscy uczniowie noszą podręczniki do szkoły. Heather znalazła wszystko na półkach, a Aimee uśmiechała się i głaskała mundurek, jakby chcąc sprawdzić, czy jest prawdziwy. Pochyliłam się i zaczęłam zbierać z podłogi znoszone ubrania Aimee. – Wyrzucę je – zaproponowała Heather. – Muszę je zatrzymać – wyjaśniłam. – Należą do matki Aimee i dostanie je z powrotem. Tak się dzieje ze wszystkimi przedmiotami, jakie dziecko przywozi ze sobą, kiedy trafia do rodziny zastępczej. Także ze zniszczonymi ubraniami i popsutymi zabawkami, ponieważ w świetle prawa stanowią własność rodziców. Upchnęłam starą odzież Aimee w jednej z plastikowych toreb, w które zapakowany był mundurek, i wsadziłam pakunek pod pachę. – Wieczorem napiszę na mundurku twoje imię – powiedziałam do Aimee. – Nie zgub nic proszę w ciągu dnia. – Nie zgubię – obiecała z zapałem. Wiedziałam, że tego nie zrobi, ponieważ widziałam, jak cenny był dla niej ten pierwszy mundurek. Szkoda, że musiała zostać w starych butach, ale miała w nich chodzić tylko jeden dzień. – Jutro pojedziemy na zakupy i kupimy ci buty do szkoły – zapowiedziałam. Aimee pokiwała głową, jeszcze raz przesuwając dłońmi po mundurku, jakby sprawdzała, czy ciągle jest na swoim miejscu. Zapewniłam Heather, że po szkole będę czekać na boisku, i pożegnałam się. – Miłego dnia, Aimee. Chciałabym ją uściskać, ale już szła z Heather do klasy. Poczekałam, aż znikną za rogiem. Może miałam nadzieję, że Aimee mi pomacha, ale nie zrobiła tego. Poszłam do gabinetu dyrekcji i zapłaciłam za mundurek. Wychodząc ze szkoły, rozglądałam się czujnie, czy nie widać gdzieś matki Aimee. Nie wiedziałam, jak Susan wygląda, ale byłam pewna, że jeśli jest w pobliżu, to ją rozpoznam. Dotarłam jednak do samochodu nie niepokojona i odjechałam do domu. W domu panowała cisza. Lucy była w pracy, Paula w szkole, a Adrian na
uczelni. Kilka razy w tygodniu pisał, więc zamierzałam później włączyć komputer i sprawdzić e-maile. Dziesięć minut po moim powrocie zadzwoniła Jill, żeby się dowiedzieć, jak minęła pierwsza noc Aimee u nas i czy pojechała do szkoły. – Spała dobrze – powiedziałam. – Nie zmoczyła łóżka. Jest w szkole i jest zachwycona nowym mundurkiem. – Czyli nie było problemów z pójściem do szkoły? – dopytywała Jill. – Według raportu Aimee nie chciała chodzić na lekcje. – Z tego, co mi powiedziała, wynika, że nie chodziła do szkoły, bo nie mogła obudzić swojej matki na czas. Nie miała też kolegów i koleżanek, bo była brudna i zachowywała się źle. Ale, Jill, wczoraj wieczorem, kiedy pomagałam Aimee się umyć, zauważyłam, że jest cała w drobnych siniakach. Mówi, że upadła, co jest możliwe, ale rozmawiałam rano ze szkolną panią pedagog, która powiedziała, że wcześniej też widywała u niej siniaki. Wygląda na to, że informowała opiekę społeczną o problemach Aimee już cztery lata temu, kiedy mała poszła do przedszkola. W szkole też się niepokoili, że nie odebrano jej rodzicom wcześniej. – Możemy zrobić listę – zażartowała Jill, mając na myśli, że każda kolejna osoba zaangażowana w sprawę Aimee nie rozumie, czemu dziewczynki nie zabrano z domu wcześniej. – Porozmawiam z opieką społeczną o siniakach. A co z jej zachowaniem? Do opanowania? Raport opisywał ją jako potwora. – Jest przyzwyczajona do robienia wszystkiego po swojemu, więc potrzebuje granic i ustalonego rytmu dnia – powiedziałam. – Bez wątpienia jest w niej dużo złości, która będzie musiała znaleźć ujście. Zobaczymy, to dopiero początek. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę o pierwszej nocy Aimee spędzonej u nas, po czym umówiłyśmy się, że Jill odwiedzi nas we wtorek po szkole, żeby zobaczyć się z Aimee i ze mną. – Gdybyś potrzebowała pomocy lub porady w czasie weekendu, wiesz, pod jaki numer dzwonić. – Tak, oczywiście. Pożegnałam się z Jill, a pół godziny później zadzwoniła Kristen. Rozmawiała z Jill, a ja powtórzyłam jej mniej więcej to samo, co opowiedziałam Jill. – Jak będę rozmawiać dzisiaj z Susan, spytam ją o siniaki – obiecała Kristen. – To chyba możliwe, że Aimee się przewróciła. Podam ci ustalenia co do widzeń. – Słucham – odpowiedziałam, sięgając po długopis i kartkę papieru – możesz mówić.
– Obecnie widzenia są tylko z mamą – zaczęła. – Nie mieszka z ojcem Aimee i nie ma z nim kontaktu. Będzie musiał złożyć podanie o widzenia osobno, ale jeszcze tego nie zrobił. Rozważymy jego podanie, kiedy i jeśli wpłynie. Jak wiesz, Aimee ma spotykać się z matką w poniedziałki, środy i piątki o trzeciej czterdzieści pięć. To powinno dać ci dość czasu, żeby odebrać Aimee ze szkoły i dojechać do ośrodka pomocy rodzinie. – Tak, rzeczywiście – zgodziłam się. – Lekcje kończą się piętnaście po trzeciej. – Świetnie. Widzenie kończy się o piątej trzydzieści. W te dni, kiedy Aimee nie widzi się z matką, mają mieć kontakt telefoniczny, czyli we wtorki, czwartki i w weekendy. Jutro, czyli w sobotę, będziecie dzwonić pierwszy raz. Musisz dzwonić na komórkę Susan, ponieważ nie ma stacjonarnego. Numer powinien być w formularzach informacyjnych, które ci dałam, ale podam jeszcze raz. Zanotowałam numer podyktowany przez Kristen i odczytałam na głos. – Zgadza się. Proponuję, żebyś dzwoniła koło szóstej wieczorem albo trochę później. Uprzedzę Susan, że będziesz mieć włączony głośnik, żeby słuchać i monitorować rozmowę. Susan nie będzie tym zachwycona, ale musi się zgodzić, jeśli chce mieć z córką kontakt telefoniczny. – W porządku. – Wiedziałam, że zgodnie z prawem rodzic musi wiedzieć, że rozmowa jest kontrolowana. – To chyba tyle na chwilę obecną – podsumowała Kristen. – Będę zajmować się sprawą jeszcze przez tydzień, a potem przekażę ją wydziałowi do spraw dzieci w rodzinach zastępczych. Nie wiem jeszcze, który z naszych pracowników ją przejmie. Cóż, życzę ci powodzenia podczas dzisiejszego spotkania z Susan. Gdyby były jakieś problemy, to w pobliżu będzie ktoś z ośrodka nadzorujący widzenie. Udanego weekendu. – Nawzajem. Po południu, kiedy odebrałam Aimee ze szkoły, była w wesołym nastroju, mówiła, że podoba jej się w szkole, i przez całą drogę do ośrodka pomocy rodzinie tylko o tym mówiła. W końcu poprosiłam ją, żeby poczekała z opowieściami, aż dojedziemy na miejsce, bo trudno było mi się skupić na prowadzeniu. Jednak kiedy zaparkowałyśmy przed ośrodkiem, zanim Aimee zdążyła podzielić się ze mną resztą wrażeń, uwagę dziewczynki przykuło coś innego.
– Jest mama! – krzyknęła. – Boże, jest zła! Wyłączyłam silnik i zobaczyłam chudą jak szczapa kobietę z burzą kręconych, rozczochranych włosów. Wypadła z budynku głównymi drzwiami i pędziła w naszym kierunku. Twarz stężała jej w gniewie, a z ust co rusz padały przekleństwa. Zablokowałam drzwi od wewnątrz. – Ktoś oberwie – zawołała Aimee. Miałam wrażenie, że tym kimś mogę być ja. Susan podeszła do samochodu, złapała za klamkę, ale ponieważ drzwi były zamknięte, zaczęła walić w dach. Przystawiła twarz do mojego okna i krzyczała: – Co ty, do kurwy nędzy, wyrabiasz? Powiedziałaś pomocy społecznej, że biję mojego dzieciaka? Czekaj, niech no tylko cię dorwę. Pokażę ci, co to bicie! Już ja cię nauczę kłamać. Domyśliłam się, że Kristen powiedziała Susan o siniakach, które widziałam na ciele Aimee, i prawdopodobnie spytała, skąd się wzięły, co sugerowało, że Susan może ponosić za nie odpowiedzialność. Spojrzałam na bladą jak płótno, wykrzywioną w złości twarz tuż za moją szybą. Susan nie miała grama tłuszczu na twarzy, co uwydatniało jej nos, kości policzkowe i podbródek. Wyglądała jak czarownica, a brodawka na skrzydełku nosa tylko potęgowała to wrażenie. Widać było, że matka Aimee nie ma tylnych zębów, a kilka przednich jest połamanych, przez co jej policzki zapadły się jeszcze bardziej. Mówiąc, syczała i pluła. – Mama! – krzyczała Aimee, uderzając w okno od jej strony i potęgując hałas. – Zamknij się! Słyszysz! Przestań się drzeć. Głowa mi pęka! Susan nie zwróciła uwagi na córkę i dalej waliła w dach, wykrzykując przekleństwa przy mojej szybie. Z dokumentów wiedziałam, że ma czterdzieści pięć lat, ale równie dobrze mogłaby mieć czterysta, bo tak zniszczoną i pomarszczoną miała twarz. Pomyślałam, że jej twarz to chyba najlepsza ilustracja konsekwencji narkotykowego nałogu. Już chciałam odpalić silnik i odjechać, kiedy z budynku wyszła kobieta nadzorująca widzenia. – Susan! – krzyknęła z całych sił. – Dosyć, bo nie będzie dziś widzenia! – Słyszysz, mama?! – wrzasnęła Aimee z tylnego siedzenia. – Zamknij się, kurwa, bo nie będziesz mogła ze mną rozmawiać! – Aimee, nie przeklinaj – zwróciłam odruchowo uwagę.
– A co mi, kurwa, zrobisz? – odkrzyknęła w odpowiedzi. – Wypuść mnie z tego cholernego samochodu! Chcę iść do mamy! – Właśnie straciłaś dziesięć minut oglądania telewizji za przeklinanie – powiedziałam w poczuciu, że powinnam zachować choć trochę kontroli nad sytuacją. Mój głos zabrzmiał spokojnie, chociaż wcale się tak nie czułam. Czułam się zagrożona, a serce mi waliło. Aimee wydawała się zaskoczona, że straciła oglądanie telewizji, i nie zaprotestowała, chociaż się tego spodziewałam. Pojawiła się druga pracownica ośrodka. We dwie podeszły do matki Aimee. Twarz Susan zniknęła zza mojego okna, a walenie w dach ustało, bo kobieta odwróciła się w stronę pracownic ośrodka. – Powiedziała cholernej pomocy społecznej, że biję dzieciaka! – wrzeszczała. – Nic nie zrobiłam. Zupełnie co innego powiedziałam Kristen. Poinformowałam ją o siniakach, które widziałam na ciele Aimee, ponieważ taki był mój obowiązek. Zakładałam, że albo Kristen bardzo źle rozegrała rozmowę z Susan i kiedy pytała ją o siniaki, zasugerowała, że to ona jest winna, albo Susan przeszła do defensywy i dopatrywała się oskarżeń tam, gdzie ich nie było. – Proszę się uspokoić i wejść do środka. – Jedna z pracownic zwróciła się do Susan. – Wtedy będzie mogła pani zobaczyć się z Aimee. Inaczej poproszę panią Glass, żeby zabrała Aimee do domu, i nie będzie dzisiaj widzenia. – Nie wracam z tobą do domu! – krzyknęła bliska płaczu Aimee, kopiąc w siedzenie przed sobą. Była zła, ale sprawiała też wrażenie smutnej i zagubionej. Doskonale rozumiałam, jak się czuje. Chciałam złapać ją za rękę i pocieszyć, ale wyrwała mi swoją dłoń. – Aimee, nie powiedziałam Kristen, że twoja mama cię biła – zapewniłam ją. – Powiedziałam, że kiedy się kąpałaś, zauważyłam siniaki, a ty powiedziałaś mi, że się przewróciłaś. Dziewczynka wzruszyła ramionami, ale zaakceptowała moja wyjaśnienie. – Mama zawsze coś przekręci, a potem się wkurza – powiedziała. Domyśliłam się więc, że Aimee była przyzwyczajona do wybuchowego temperamentu matki, chociaż to wcale nie poprawiało sytuacji. Rodzic, który stracił panowanie nad sobą, zawsze przedstawia sobą przerażający widok dla dziecka, zwłaszcza małego. Kobieta nadzorująca widzenia ciągle rozmawiała z Susan, uspokajając ją, że
będzie mogła porozmawiać z Aimee w środku, jak tylko się uspokoi. Po mniej więcej pięciu minutach Susan przestała krzyczeć, chociaż widziałam, że ciągle jest zdenerwowana. Nie wiedziałam na ile to jej normalny stan. Jedna z pracownic ośrodka weszła razem z nią do budynku, a druga podeszła do samochodu. Zwolniłam centralny zamek i otworzyłam drzwi. – Proszę dać nam kilka minut, niech Susan napije się wody – poprosiła. – Potem może pani wprowadzić Aimee. – Chcę iść do mamy teraz! – Aimee zażądała z tylnego siedzenia. – Zrobimy, jak mówi ta pani – zarządziłam. – Chcę iść do mamy teraz – powtórzyła. Ponieważ zwolniłam zamek, Aimee otworzyła drzwi od swojej strony, wyskoczyła z auta i pobiegła do budynku, zanim udało mi się ją powstrzymać. – Niech idzie – powiedziała pracownica ośrodka. – Zajmę się nią. – Na pewno? – spytałam, przekonana, że to ja powinnam dopilnować Aimee. – Tak. Może pani wrócić do domu i przyjechać po Aimee o ustalonej godzinie. Mamy pani numer komórkowy, więc gdyby była taka potrzeba, to zadzwonimy, ale Susan już się pewnie uspokoiła. – No dobrze, jeśli jest pani pewna – powiedziałam. Patrzyłam, jak idzie chodnikiem i dogania Aimee przy głównym wejściu. Coś do niej powiedziała. Aimee pokiwała głową, a wtedy kobieta nacisnęła dzwonek i drzwi się otworzyły. Zniknęły w budynku, a ja wróciłam do samochodu, gdzie siedziałam chwilę, patrząc za nimi. Nic dziwnego, że Aimee zachowuje się tak źle, pomyślałam, skoro za wzór ma Susan. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak rozzłoszczonego rodzica, który utraciłby do tego stopnia kontrolę nad sobą. Miałam zobaczyć Susan później, kiedy będę odbierać Aimee po widzeniu. Liczyłam, że wtedy będę się mogła przedstawić, i że może nawet uda się nam porozmawiać. Dla dziecka w rodzinie zastępczej ważne jest, że rodzic czy rodzice współpracują z opiekunem zastępczym – łatwiej się wtedy przyzwyczaja do nowej sytuacji i mniej się boi. Moje nadzieje na rozmowę z Susan okazały się jednak płonne.
Rozdział dziewiąty
Jest straszny Kiedy wróciłam, recepcjonistka poinformowała mnie, w której sali znajdę Aimee i że zgodnie ze standardową procedurą powinnam od razu pójść ją odebrać. Ruszyłam korytarzem i zapukałam do drzwi pokoju widzeń, zanim je powoli otworzyłam. Każdy z sześciu pokoi widzeń w ośrodku pomocy rodzinie jest wyposażony jak salon – stoją tam kanapa, stół i krzesła, są firanki i dywan, regały z książkami, układankami i grami. Aimee siedziała na kanapie obok matki, zajadając się czipsami, a pracownica ośrodka siedziała przy stole i robiła notatki ze spotkania. Uśmiechnęłam się, po czym weszłam, mówiąc cicho „dzień dobry”. Stanęłam dyskretnie z boku, czekając, aż Aimee skończy czipsy i pożegna się z matką. Ale kiedy tylko Susan mnie dostrzegła, z roziskrzonym wzrokiem i uniesioną pięścią popędziła w moim kierunku. – Wynoś się, kurwa! – wrzasnęła mi w twarz. – To moje spotkanie z córką! Won! Szybko się wycofałam. Pracownica ośrodka patrzyła na całe zajście, ale nie próbowała interweniować. Drzwi zatrzasnęły się za mną. Wstrząśnięta wróciłam korytarzem do recepcji. – Poczekam na Aimee tutaj – wyjaśniłam recepcjonistce. – Susan jest bardzo rozgniewana. – Czy osoba nadzorująca kontakt wie, że pani tu czeka? – spytała, nie przerywając stukania w klawiaturę. – Raczej tak – odpowiedziałam. – Matka jasno dała znać, że nie pozwoli mi zabrać Aimee z pokoju. Recepcjonistka pokiwała głową. Usiadłam na jednym z krzeseł i poczułam, jak puls mi się uspokaja. Nie znoszę agresji. Wierzę, że problemy można racjonalnie przedyskutować, chociaż mogłam zrozumieć, że Susan musi być rozstrojona i zła po tym, jak odebrano jej szóste dziecko z kolei. Miałam nadzieję, że jeśli nie uspokoi się na tyle, żeby porozmawiać ze mną rozsądnie, to osoba nadzorująca kontakt poprosi ją, żeby poczekała w pokoju, i sama przyprowadzi Aimee. Nie chciałam, żeby na oczach dziewczynki rozegrała się kolejna scena, a poza tym,
szczerze mówiąc, temperament Susan mnie przerażał. Po pięciu minutach pojawiła się Aimee, prowadzona przez matkę za rękę. Pracownica ośrodka szła kilka kroków za nimi. Na chudej twarzy Susan malował się zacięty grymas i jeszcze zanim otworzyła usta, wiedziałam, że szykuje się do kolejnej awantury. Kobieta nadzorująca widzenia była młoda i chyba niedoświadczona. W tym zawodzie pracują osoby o bardzo zróżnicowanych umiejętnościach. – Doniosę na ciebie! – krzyczała Susan, idąc korytarzem w moim kierunku. Wstałam. – Jeśli moja córka chce ciastek, masz jej dawać ciastka. Słyszysz? Rób, jak Aimee ci powie, albo ja i jej ojciec się tobą zajmiemy! Spojrzałam na pracownicę ośrodka, żeby zorientować się, czy zamierza zareagować, ale nie zamierzała. Stała z boku, obserwując sytuację, co umożliwiło Susan kontynuowanie wrzasków. Aimee przyglądała się temu ze złośliwym uśmieszkiem, ewidentnie zachwycona, że jej matka jest na mnie zła. – Co ty wyrabiasz? Zmuszasz ją, żeby się wykąpała i umyła włosy? – Susan ciągnęła agresywnym tonem. – Tylko ja mogę myć mojego dzieciaka. Trzymaj, cholera, łapy przy sobie! To ja wiem, kiedy musi się umyć, nie ty! Pomyślałam, że jednak Susan nie myła Aimee regularnie, bo inaczej dziewczynka nie trafiłaby do mnie w takim stanie. – A gdzie są jej ubrania, te, w których przyjechała? – pytała Susan. – Ukradłaś je? Doniosę na ciebie na policję. To jej ubrania i ona chce je nosić. Oddawaj. – Są w domu – wyjaśniłam. Nie miałam szansy powiedzieć więcej, bo Susan przeszła do następnych zarzutów. Kiedy mówiła, wystawiała podbródek w przód, dokładnie jak Aimee, kiedy była zła. – Nie możesz zmuszać mojego dziecka, żeby siedziało przy stole ani żeby jadło nożem i widelcem! – wrzasnęła. – Ona nie je przy stole i nie umie jeść widelcem. Ten zarzut, podobnie jak poprzednie, musiała usłyszeć od Aimee. Było mi przykro, że Aimee spędziła czas z matką, skarżąc się na mnie, i że teraz z zachwytem przygląda się efektom. – A co położyłaś na jej tostach? – dopytywała się Susan. – Mówi, że coś obrzydliwego. Już miałam wyjaśnić, że to było tylko masło, kiedy pojawiła się dyrektorka ośrodka, zaintrygowana hałasem. – Pani Susan – powiedziała. – Proszę się uspokoić. Chodźmy w jakieś ciche
miejsce, to spokojnie porozmawiamy. Czy ma pani chwilę, żeby porozmawiać o tych skargach? – na koniec zwróciła się do mnie. W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć, że skargi Susan są śmieszne, ale wiedziałam, że to nie wniesie wiele do sprawy i że nie będzie to najlepsze posunięcie. – Tak – zgodziłam się. – Jeśli to pomoże. – Jeśli sądzisz, że będę z nią siedzieć w jednym pokoju – Susan parsknęła, pokazując mnie palcem – to zapomnij. Bardzo chętnie, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego głośno. Kierowniczka ośrodka, przyzwyczajona do radzenia sobie z roztrzęsionymi i rozzłoszczonymi rodzicami, zupełnie niezrażona zaproponowała plan B. – W porządku, Susan – stwierdziła spokojnie. – Może pani pożegnać się z Aimee, a wtedy my – miała na myśli Susan, siebie i kobietę nadzorującą widzenie – pójdziemy do mojego biura i omówimy wszystkie problemy. Jej propozycja chyba zmiękczyła Susan, bo szybko żegnając się z Aimee, odwróciła się w stronę kierowniczki. – Chodź, pojedziemy do domu i zjemy kolację – powiedziałam łagodnie do Aimee. – Nie! – Dziewczynka krzyknęła, dobrze imitując ton swojej matki. – Nie idę z tobą. Zostaję z mamą. – Widzicie! – powiedziała Susan, znowu robiąc się agresywna. – Dzieciak nie chce nigdzie iść z tą kobietą. Nic dziwnego, skoro każą jej myć włosy i siedzieć przy stole. Te słowa były śmieszne, ale sytuacja nie była wcale do śmiechu. – Czemu nie chcesz jechać do domu z panią Cathy? – spytała pracownica nadzorująca widzenie, pochylając się w stronę Aimee i zachęcając ją do dalszych skarg na mnie. – Jest okropna – powiedziała Aimee, zerkając na matkę. – W jej domu nie mogę robić tego, co chcę. – Widzicie! – krzyknęła Susan. – A nie mówiłam? – Co to znaczy, że nie możesz robić tego, co chcesz? – dopytywała kobieta. – Nie wolno mi jeść ciastek – odpowiedziała Aimee. – Daje mi okropne jedzenie i wkłada głowę pod kran.
– No właśnie! – Susan triumfowała. Kierowniczka ośrodka i jej podwładna spojrzały na mnie w oczekiwaniu na wyjaśnienie, a ja musiałam ukryć swoje rozdrażnienie i złość. Zajmowałam się Aimee najlepiej, jak umiałam, podobnie jak innymi dziećmi, które trafiały pod moją opiekę, a spotykałam się z oskarżeniami i śmiesznością. Musiałam udowodnić, że to nieprawda, i tylko ja sama mogłam to zrobić. – Aimee zjadła wczoraj porządną kolację – powiedziałam pewnie, zwracając się do Susan i pracownic ośrodka. – Jak zwykle, jedliśmy przy stole, pomogłam Aimee posłużyć się nożem i widelcem. Potem pomogłam jej się umyć, a dzisiaj rano umyłam jej głowę pod prysznicem. Jeśli są jakieś kwestie, które chcą panie omówić, wolałabym to zrobić na osobności, w obecności pracownika socjalnego odpowiedzialnego za tę rodzinę i mojego opiekuna wspierającego. Nie przy Aimee. Widziałam, że Aimee nie czuje się zakłopotana sytuacją, a nawet cieszy ją konflikt. Kierowniczka wyglądała na zaskoczoną moim oświadczeniem, ale ponieważ miałam już doświadczenie jako rodzic zastępczy, wiedziałam, że zaproponowałam poprawną procedurę. Świeżo upieczony rodzic zastępczy w takiej sytuacji miałby spory problem. – To chyba rozsądne rozwiązanie – stwierdziła kierowniczka. – Susan, jak pożegna się pani z Aimee, to pójdziemy do mojego gabinetu i zapiszę wszystko, co ma pani do powiedzenia. Wyślę kopię notatki do opieki społecznej, żeby mogli zorganizować spotkanie. Skuszona możliwością udokumentowania skarg na papierze Susan powiedziała do Aimee „do zobaczenia” i poszła za pracownicami ośrodka. Kiedy jej publiczność zniknęła, Aimee straciła rezon. Spojrzała na mnie, ewidentnie zastanawiając się, co powiem i czy na nią nakrzyczę. – Chodź – powiedziałam łagodnie, wyciągając do niej rękę. – Chodźmy do domu na kolację. Aimee wyglądała, jakby jej odrobinę ulżyło. Zignorowała podaną dłoń, ale wyszła za mną z recepcji na parking. Otworzyłam drzwi samochodu i wgramoliła się do środka. – Co będzie na kolację? – spytała, kiedy wsiadłam i odpaliłam silnik. – Spaghetti po bolońsku – odpowiedziałam. – Większość dzieci to lubi.
– Ja też lubię – powiedziała cicho Spojrzałam na nią we wstecznym lusterku. Wyglądała na smutną i zagubioną, kiedy opuściła ją hardość. Współczułam jej. Musi czuć się opuszczona i bezbronna, pomyślałam. Przez osiem lat funkcjonowała według reguł swojej matki, a teraz nagle zaczęło się dla niej nowe życie z nowymi wymaganiami i oczekiwaniami. To nie jej wina, że poskarżyła się matce na mnie. Powiedziała tylko to, co jej zdaniem jej mama chciała usłyszeć. Wiedziałam, że Susan ma za sobą dwadzieścia pięć lat walki z pomocą społeczną o starsze dzieci, więc zdawałam sobie sprawę, że będzie ciężko z nią współpracować, zwłaszcza jeśli Aimee będzie dalej przeciwko mnie. – Aimee – powiedziałam łagodnie, kiedy ruszyłyśmy. – Wiem, że bycie w rodzinie zastępczej to dla ciebie trudne doświadczenie. Musiałaś rozstać się z mamą i zamieszkać ze mną. Ale zmyślanie nie pomoże. Tylko rozgniewa twoją mamę. – Pomoże – zaoponowała dziewczynka cicho. – Starsze dzieci mamy przeniesiono, kiedy mama się skarżyła, więc ze mną też tak będzie. – Wątpię – stwierdziłam. – Jeszcze nigdy nikt nie zabrał ode mnie dziecka, bo rodzice się skarżyli. A opiekowałam się mnóstwem dzieci. – Ile ich było? – chciała wiedzieć Aimee. – Ponad sto. Aimee zamilkła na chwilę, a potem rzeczowo zapytała: – Gdzie te dzieci są teraz? – Niektóre wróciły do swoich rodziców. Niektóre zamieszkały u krewnych. A inne znalazły nowe mamusie i nowych tatusiów, bo zostały adoptowane. – Będę mieszkać z mamą, jak tylko kupi mi łóżko – oświadczyła kategorycznie. – Musi to zrobić. – Kto ci powiedział, że jak twoja mama kupi łóżko, to będziesz mogła wrócić do domu? – spytałam. – Mama – odpowiedziała. Kiedy dziecko trafia do rodziny zastępczej z utrwalonym przekonaniem, jakie kryteria rodzice muszą spełnić, żeby wróciło do domu, zawsze pojawiają się trudności. Przychodzi jakiś konkretny dzień, jakiś warunek zostaje wypełniony, frustracja dziecka rośnie, bo nic się nie dzieje. Nie jest to łatwe zwłaszcza w takich przypadkach jak Aimee, której sąd najprawdopodobniej nie zwróci matce.
Spojrzałam na dziewczynkę w lusterku wstecznym. – Aimee – zaczęłam ostrożnie. – Jeszcze nie wiemy, co zdecyduje sędzia. Ale nie chodzi tylko o łóżko. Czy pani z opieki społecznej wyjaśniła ci, kim jest sędzia? – Tak – pokiwała głową. – Powiedziała, że sędzia jest jak mądra sowa. Czyta wszystkie raporty, które napiszą specjaliści, a potem zdecyduje, co będzie dla mnie najlepsze. Spisałaś się, Kristen, pomyślałam. – Właśnie. Ale czytanie wszystkich raportów i zdecydowanie, co będzie dla ciebie najlepsze, zajmie sędziemu dużo czasu. Może nawet rok. Sędzia musi być pewien, że podejmuje słuszną decyzję, bo jesteś bardzo ważna. Na razie zdecydował, że to ja będę się tobą opiekować. Ale będzie nam dobrze razem. Mamy listopad, więc niedługo Boże Narodzenie. Uwielbiam święta, a ty? Aimee skrzyżowała ramiona na piersi i wykrzywiła usta. – Nie lubię świąt. Ostatnie były paskudne. Musiałam być u Craiga. – Tak? Kim jest Craig? – spytałam, patrząc w lusterko. Raport opieki społecznej nie wspominał o Craigu. – To kolega mamy – wyjaśniła. – Mama ma dużo kolegów. Niektórzy są mili, ale Craig nie. Kiedy słyszę od dziecka, że kogoś nie lubi, staram się dowiedzieć więcej. Może chodzić o jakieś głupstwo, ale doświadczenie nauczyło mnie, że za luźno rzuconą uwagą czy niezobowiązującym komentarzem, jaki w tej chwili usłyszałam od Aimee, często kryje się doświadczenie przemocy. – Dlaczego nie lubisz Craiga? – Ja i mama pojechałyśmy do niego na Gwiazdkę. Dał nam do jedzenia mięso z puszki. Nie smakowało mi. Nakrzyczał na mnie, naprawdę głośno. Powiedział, że jestem wstrętną małą zdzirą. Potem złapał mnie za szyję i bił mnie wszędzie pięścią. Bolało i miałam potem mnóstwo siniaków, które długo nie schodziły. To nie były fajne święta. Jak szybko wszystko może się zmienić! Jeszcze przed chwilą myślałam o spaghetti po bolońsku, które miałyśmy jeść na kolację i o świętach. Teraz słuchałam, jak Aimee opowiada o przemocy, jakiej doświadczyła. Wjechałyśmy na naszą ulicę. Odezwałam się dopiero, jak zaparkowałyśmy przed domem, ponieważ musiałam skupić całą uwagę na dziewczynce. Odpięłam pas i
obróciłam się na siedzeniu, żeby na nią spojrzeć. – Craig zrobił bardzo źle, że cię pobił. Czy mówiłaś o tym komuś? Pani z pomocy społecznej albo nauczycielce? – Nie. Mama powiedziała, że mi nie wolno. Powiedziała, że jeśli komuś powiem, to mnie od niej zabiorą. Nie powiedziałam, więc skąd sędzia wiedział? – Aimee, zrobiłaś bardzo dobrze, że mi o tym powiedziałaś – zapewniłam ją. – Trafiłaś do rodziny zastępczej z bardzo wielu powodów, nie tylko dlatego, że Craig cię bił. O ile wiedziałam, przemoc ze strony Craiga nie miała wpływu na odebranie Aimee matce, pewnie dlatego, że nikt o tym nie wiedział. Chociaż pomoc społeczna nie wykluczała możliwości, że dziewczynka padła ofiarą przemocy, to trafiła do rodziny zastępczej ze względu na poważne zaniedbanie. Nie było żadnych mocnych dowodów na przemoc, przynajmniej do tej pory. Musiałam dowiedzieć się jak najwięcej, żeby poinformować Kristen następnego dnia. Ciągle siedziałyśmy w samochodzie. Widziałam buzię Aimee w świetle ulicznych latarni. – Aimee – powiedziałam. – Święta były już dawno temu, jedenaście miesięcy. Czy widziałaś Craiga od tego czasu? Pokiwała głową. – Ciągle się z nim widzimy. Mama i ja śpimy u niego albo on śpi u nas. Jest wstrętny. Miał kotkę i małe kotki, ale wszystkie udusił. – Co? On to zrobił? – spytałam zaniepokojona i zaskoczona. Według raportu to Aimee miała dokonać tego szokującego aktu okrucieństwa. – Tak. Było sześć kotków – potwierdziła. – Miały tylko kilka dni i miały zamknięte oczka. Były w szopie u niego w ogrodzie. Powiedział, że pokaże mi coś ładnego i zabrał mnie do szopy. Głaskałam kotki, a on brał je i ciągnął za szyję. Usłyszałam „chrup” i zrobiły się miękkie. Powiedział, że nie żyją, i wyrzucił je do śmieci. Płakałam. To było okropne. – Straszne – powiedziałam. – To rzeczywiście okropne. Gdzie była twoja mama, kiedy Craig to zrobił? – W domu, w łóżku. Spała. Ona nigdy nie wstaje przed południem. Od pomocy społecznej wiedziałam, że Aimee mówi prawdę. – To się wydarzyło w domu Craiga? – dopytywałam się.
– Tak. Z opisu Aimee wynikało, że Craig skręcił kociętom kark, nie udusił, ale to nie było istotne. Susan powiedziała opiece społecznej, że to Aimee zabiła kociaki. O Craigu nie było mowy. Czy Aimee chciała go obwinić, żeby ukryć własny zły postępek? Może nawet wymyśliła Craiga, próbując zrzucić na niego odpowiedzialność. Nie wiedziałam, ale dalsze słowa Aimee przekonały mnie, że dziewczynka mówi prawdę. – Pamiętasz te siniaki, które widziałaś, jak się kąpałam? – Tak. – To Craig je zrobił.
Rozdział dziesiąty
Zły przykład Nadal siedziałyśmy w samochodzie. Nie chciałam wchodzić do domu i ryzykować, że przerwę tę więź, która wytworzyła się w zamkniętej, intymnej przestrzeni samochodu. Aimee opowiadała o biciu, więc musiałam dowiedzieć się tyle, ile się dało. – Kiedy Craig zrobił ci te siniaki? – spytałam, bacznie jej się przyglądając, ciągle odwrócona twarzą w jej stronę. – W ostatni weekend. Zawsze jeździmy do niego w weekend. W tygodniu on przyjeżdża do nas, a w weekendy my jeździmy do niego do domu. Zastanawiałam się, czemu więc opieka społeczna nie wiedziała o istnieniu Craiga? W raporcie nie było o nim żadnej wzmianki, chociaż powinna być, bo ewidentnie odgrywał jakąś rolę w życiu Aimee. – Od jak dawna ty i mama znacie Craiga? – spytałam. – Pamiętasz? – Od dawna. Dwa Boże Narodzenia – wyznała. Mieliśmy teraz listopad, więc znała go przynajmniej dwa lata, może dłużej. – Aimee, czy możesz mi opowiedzieć, jak powstały twoje siniaki? Pokiwała głową. – On – mówiła o Craigu – powiedział, że jestem wstrętną suką i nie powinnam odszczekiwać. Powiedział, że muszę dostać nauczkę i przeprosić. Więc złapał mnie za skórę, o tak – uszczypnęła się w przedramię, żeby mi pokazać. – Potem ściska bardzo mocno, aż zaczynam krzyczeć i mówię „przepraszam”. Wtedy puszcza. Spojrzałam na Aimee i oczy mi zwilgotniały. Chociaż jako rodzic zastępczy słyszałam wiele opowieści o przemocy wobec dzieci, to wcale nie było łatwiej mi słuchać. Co za bydlak, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Aimee była spokojna, więc ja też musiałam zachować spokój i obiektywizm. – I to stało się w ostatni weekend? – potwierdziłam. – Tak, ale on to ciągle robi. Mama mówi, że zawsze mam na sobie jego odciski palców. Między innymi dlatego nie chodzę do szkoły. Wtedy właśnie przeszedł mnie dreszcz, bo zdałam sobie sprawę, co mnie
uderzyło w tych siniakach. Wszystkie były tej samej wielkości i kształtu – okrągłe, nie większe niż nieduża moneta. Teraz wiedziałam, że to były ślady kciuka i palca wskazującego. Były na całym ciele, także na pupie, na górnej części ud i na podbrzuszu, blisko miejsc intymnych. Teraz byłam pewna, że bicie Aimee było sprawą dla policji i że kiedy tylko poinformuję opiekę społeczną, oni zgłoszą to odpowiednim organom. Musiałam więc uważać, żeby nie zadawać dziewczynce pytań naprowadzających, które mogłyby zaburzyć jej zeznania. Ale z doświadczenia wiedziałam też, że dzieci często opowiadają o przemocy, kiedy czują się bezpiecznie i pewnie ze swoim opiekunem. – Aimee, kochanie – powiedziałam. – Bardzo słusznie postąpiłaś, opowiadając mi o tym. Ale czemu nie zrobiłaś tego wczoraj wieczorem, kiedy spytałam cię, skąd masz siniaki? Powiedziałaś, że się przewróciłaś na boisku. Wiedziałam, że to będzie jedno z pierwszych pytań, które zada pomoc społeczna. Czemu Aimee zmieniła zdanie? Czy nie wymyśliła opowieści o Craigu? Odpowiedź Aimee była prosta i wiarygodna: – Bo z tobą czuję się bezpiecznie – wyjaśniła. – Wczoraj wieczorem myślałam, że Craig będzie mógł przyjść do twojego domu i mnie pobić. Ale dzisiaj na widzeniu mama powiedziała, że nie wie, gdzie mieszkasz, i że pomoc społeczna jej nie powie. Więc pomyślałam, że skoro ona nie wie, to nie może powiedzieć Craigowi. – Rozumiem, kochanie – uśmiechnęłam się. – I tak, jesteś u mnie bezpieczna. W poniedziałek zadzwonię do Kristen z pomocy społecznej i przekażę jej, co mi opowiedziałaś, a ona zdecyduje, co najlepiej w tej sytuacji zrobić. Możliwe, że będziesz musiała porozmawiać z panią z policji, ale nie martw się. Przed taką rozmową wszystko ci wyjaśnię. Wiedziałam, że ani teraz po godzinach, ani w weekend nie ma sensu dzwonić do dyżurnego w pomocy społecznej (był piątek wieczór). Aimee znajdowała się pod moją opieką, więc nie była w zasięgu swojego prześladowcy i nie groziła jej krzywda, a to znaczyło, że ten przypadek nie zostanie uznany za pilny. Powiedzieliby, że muszę poczekać do poniedziałku i porozmawiać z pracownikiem odpowiedzialnym za sprawę. Tak to się normalnie odbywało. Z tym że siniaki Aimee mogły zblaknąć do poniedziałku, więc kluczowe będą moje zeznania. Musiałam jak najszybciej wpisać do dziennika to, co Aimee mi wyjawiła, jeszcze tego wieczoru, jak tylko będę miała taką możliwość.
– Czy Craig dostanie karę? – spytała Aimee, stając za fotelem i patrząc na mnie. – Czy będzie musiał powiedzieć „przepraszam”, tak jak ja mówiłam? – Mam taką nadzieję, kochanie. Zdecydowanie powinien. – Czy moja mama też będzie musiała powiedzieć „przepraszam”? – pytała dalej. – Za co? – Za to, że pozwoliła Craigowi mnie bić. Ja myślę, że powinna go powstrzymać, a ty? Z trudem przełknęłam ślinę. – Tak, skarbie. Też tak uważam. Mam nadzieję, że ona też powie „przepraszam”. Wieczorem, kiedy kładłam Aimee do łóżka, spytała, czy może pooglądać trochę telewizji. Była już pora spania, ale następnego dnia nie musiałyśmy wstawać rano do szkoły, więc powiedziałam, że może, ponieważ była grzeczna. Spojrzała na mnie z niezrozumieniem. – Jesteś pewna? – Tak, oczywiście. Czemu pytasz? – Powiedziałaś, że straciłam dziesięć minut telewizji za przeklinanie w samochodzie, kiedy pojechałyśmy na widzenie. Po wszystkim, co wydarzyło się w międzyczasie, zdążyłam o tym zapomnieć, ale ona pamiętała i przypomniała mi o tym. Dobry przykład na to, jak bardzo dzieci potrzebują przewidywalnych granic, które dają poczucie bezpieczeństwa. Nie miałam ochoty karać Aimee, zwłaszcza po jej wyznaniu dotyczącym Craiga. Wiedziałam jednak, że nie mogę tak po prostu jej odpuścić, bo podkopałabym własny autorytet. Uratowała mnie zdolność szybkiego myślenia, wyćwiczona przez lata opieki nad dziećmi. – Odrobiłaś stracone dziesięć minut – wyjaśniłam – ponieważ grzecznie siedziałaś przy stole i ładnie zjadłaś kolację. Aimee uśmiechnęła się szeroko. – To dobrze. I przez małą chwilę sądziłam, że wyciągnie ręce, żeby się do mnie przytulić, ale to wrażenie szybko minęło.
W sobotę rano nie było śladu po delikatnym i uroczym dziecku, z którym poprzedniego wieczoru nawiązałam nić porozumienia. Od chwili przebudzenia Aimee była agresywna, kłótliwa i odzywała się niegrzecznie. Zaczęło się od ubrań, które wyjęłam z moich zapasów i położyłam na jej łóżku. Nie chciała ich włożyć. Wolała się ubrać w szkolny mundurek i tego żądała. Wyjaśniłam, że te ubrania będzie nosić tylko do czasu zakupów, kiedy kupimy jej nową garderobę, i że zrobimy to przed południem, a mundurek nosi się tylko do szkoły. Aimee obstawała jednak przy swoim, hardo założyła ramiona na piersi i odmówiła ubrania się. Zaproponowałam kompromis – będzie mogła sama wybrać coś z ubrań, które trzymałam w tapczanie w moim pokoju, na co ostatecznie przystała. Przeszła przez korytarz, tupiąc stopami tak mocno, że aż podłoga drżała, więc poprosiłam, żeby stąpała ciszej. – Nie! – odkrzyknęła. Spódnica i bluzka, które wybrała, były na nią za małe, ale ponieważ nie chciałam ryzykować kolejnej kłótni o stosunkowo drobny problem, stwierdziłam, że na tę chwilę się nadadzą. Potem Aimee nie chciała się uczesać i mnie też na to nie pozwoliła. – W takim razie zrobimy to po śniadaniu – powiedziałam w nadziei, że po jedzeniu będzie w lepszym nastroju. Kiedy zeszłyśmy na dół, domagała się ciastek na śniadanie, dodając: – Jak nie dasz mi ciastek, to powiem mamie! – Możesz dostać ciastko potem, ze szklanką mleka – powiedziałam, ignorując groźbę. – Na śniadanie możesz wybrać płatki, tosty lub jajko. – Nic! – warknęła, krzyżując ramiona na piersi i patrząc na mnie wyzywająco, co także zignorowałam. Po kilku minutach się zdecydowała. – Płatki. – Dobrze. Kukurydziane, pszenne, chrupki ryżowe czy owsianka? – spytałam uprzejmie. – Chcę owsianki – zażądała niegrzecznie. – Poproszę owsiankę – poprawiłam, podchodząc do szafki i sięgając po paczkę. – Owsianki! – powtórzyła, zasiadła za stołem i zaczęła kopać w krzesło. – Nie kop krzesła, proszę – powiedziałam. – Uszkodzisz je. – Mogę, jeśli chcę – odparła z prowokującym błyskiem w oku.
– Jeśli będziesz dalej kopać w krzesło, stracisz oglądanie telewizji – zapowiedziałam spokojnie. – Nienawidzę cię – stwierdziła, ale przestała kopać. Aimee miała pełne prawo mieć w sobie dużo złości, ponieważ spotkała ją przemoc i nie doznała należytej troski, a maltretowane dziecko nie wybiera celu dla swojego gniewu. Najczęściej maluchy okazują niezadowolenie wobec osób, przy których czują się bezpieczne, bo wiedzą, że nie spotka je za to bicie. W miarę możliwości starałam się nie zwracać uwagi na podły nastrój Aimee. Skończyłam szykować owsiankę i postawiłam przed nią miskę z łyżką. – Fuuu… – powiedziała, krzywiąc się. – Nie zjem tej papki. – Nie bądź niegrzeczna – pouczyłam. – To owsianka, jak prosiłaś. Wcinaj, a potem będziemy mogły pojechać na zakupy po nowe ubrania dla ciebie. Aimee siedziała naburmuszona przy stole jeszcze przez jakiś czas, a ja skupiłam się na moich płatkach. W końcu złapała za łyżkę i zaczęła jeść. W kilka minut opróżniła miseczkę. – Było dobre – zawyrokowała całkiem uprzejmym tonem i oblizała usta. – Jutro też zjem owsiankę. – Dobrze. Fajnie jest próbować nowych rzeczy – powiedziałam. – Chodźmy teraz na górę umyć zęby i się uczesać. – Później – odparła Aimee. – Musimy to zrobić teraz, żeby móc pojechać na zakupy. – Zrobię to po zakupach – upierała się, ciągle przyzwyczajona do robienia rzeczy po swojemu. Nie odpowiedziałam, tylko zajęłam się kuchnią. Dziewczynka patrzyła na mnie przez chwilę, a potem spytała: – Myślałam, że mówiłaś, że jedziemy na zakupy? Spojrzałam na nią zaskoczona. – Tak mówiłam, kochanie. Powiedziałam, że pojedziemy, kiedy tylko umyjesz zęby i się uczeszesz. Wróciłam do swoich zajęć, udając, że odmowa Aimee jest nieistotna i to, czy pojedziemy na zakupy, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Po spotkaniu z Susan mogłam się domyślać, że życie Aimee i jej matki toczyło się od jednej konfrontacji do drugiej, a ja nie zamierzałam dać się wciągnąć w dramatyczne
sceny. Aimee musiała nauczyć się postępować tak, jak prosi jej opiekun, dla swojego własnego dobra. Obserwowała mnie jeszcze przez chwilę, aż w końcu wymamrotała na tyle głośno, żebym usłyszała: – No dobrze, no. Zrobię to. Zawsze musi być po twojemu. – To dlatego, że jestem dorosła, więc wiem, co będzie dla ciebie lepsze – odpowiedziałam z radosnym uśmiechem. – Moja mama nie wie – stwierdziła Aimee, wychodząc za mną z kuchni. Niewątpliwie miała rację. Na górze Aimee grzecznie wyszorowała zęby, a potem pozwoliła się uczesać. Kiedy byłyśmy gotowe, wyszłyśmy, zostawiając Paulę i Lucy, które jak w każdy sobotni poranek wylegiwały się w łóżkach. Ruszyłyśmy do miasta. Kupowanie ubrań stanowiło zupełnie nowe doświadczenie dla Aimee. Musiała się nauczyć, jak to się robi. Zaparkowałam samochód na parkingu wielopoziomowym i schodami w dół zeszłyśmy na główną ulicę handlową. – Chcę iść do tego sklepu – powiedziała Aimee, zatrzymując mnie przed sklepem charytatywnym. – Czemu? Tutaj sprzedaje się używane ubrania, a my idziemy kupić nowe. – Och – odpowiedziała Aimee zmieszana. – Mama i ja zawsze chodzimy do charytatywnych. Nie przyczepiają klipsów do ubrań, więc alarm nie dzwoni. – Chcesz powiedzieć, że kradłyście ubrania ze sklepów charytatywnych? – spytałam. Miałam już pod opieką dzieci, które kradły, ale nie ze sklepów prowadzących działalność dobroczynną. – To nie kradzież – zaoponowała. – Te rzeczy były dla mnie. – To jest kradzież – wyjaśniłam. – Nieważne, dla kogo to się robi. Jeśli weźmiesz coś ze sklepu i nie zapłacisz, to jest kradzież, a to jest złe. Aimee wzruszyła ramionami nieprzejęta. – Mów, co chcesz, ale wiem, że mama i tata mówią, że jak się bierze rzeczy dla siebie, to w porządku. Inaczej skąd wziąć ubrania? – Płacimy za nie – powiedziałam, odciągając Aimee od witryny. – Ludzie ciężko pracują, dostają za to pieniądze i za nie kupują rzeczy, których potrzebują. – Mój tata nie – stwierdziła dziewczynka. – On robi to, co chce.
– Nikt nie może robić tylko tego, co chce – tłumaczyłam, kiedy wchodziłyśmy do sklepu. Nie mogłam winić Aimee za zły przykład, jaki dawali jej rodzice. Powtarzała tylko to, co wpojono jej w domu, a zmiana tych przyzwyczajeń zajmuje sporo czasu. W większości dużych miast funkcjonuje równoległa społeczność – karmi się używkami, prowadzi dzikie życie i przeciwstawia się normalnym zasadom obowiązującym w cywilizowanym społeczeństwie. Dzieci, które trafiają do rodzin zastępczych, często pochodzą właśnie z takiego środowiska. Świata innego niż ten Aimee nie znała. Kiedy byłyśmy już w sklepie, Aimee z zapałem zaczęła wybierać i przymierzać nowe ubrania, ale kilkakrotnie powtórzyła, że nie widzi sensu w kupowaniu ubrań, skoro można je sobie po prostu wziąć. Była ekspertką w kwestii metek zabezpieczających. Pokazywała, jak i z jaką łatwością można je zdjąć. Doświadczenie w tej materii decydowało o wyborze ubrań. – Tego nie bierzemy – mówiła, odwieszając ubranie na wieszak. – Ma metkę na ramieniu, więc jak ją ściągniesz, to będzie dziura. Spódnica może być, zabezpieczenie jest na metce z rozmiarem. Masz w torbie nożyczki? To obetniemy w przymierzalni. Bałam się myśleć, co o komentarzach Aimee mogą sądzić inni klienci i sprzedawcy krążący po sklepie. W końcu, trzy godziny później, miałyśmy wszystko, czego potrzebowała Aimee: nową kurtkę na zimę, codzienne ubrania na weekendy, adidasy, buty do szkoły, piżamę, podkoszulki, majtki, skarpetki, szlafrok i kapcie. Chociaż byłyśmy obładowane torbami, w drodze do samochodu Aimee spytała: – I to wszystko? Dla ciebie nic nie bierzemy? Dla mamy braliśmy. – To miłe, że o mnie pomyślałaś – powiedziałam wzruszona. – Ale nic teraz nie potrzebuję, no i wydałam dość jak na ten tydzień. – Jeśli skończyły ci się pieniądze, możemy pójść do sklepu charytatywnego i coś wziąć. – Nie – powiedziałam stanowczo. – Na to, czego potrzebuję, odkładam pieniądze. – Dobra – odparła. – Pomyślałam, że tak powiesz, więc wzięłam dla ciebie to. Wsunęła energicznie rączkę do kieszeni, z której wyciągnęła naszyjnik, ciągle z metką, i wręczyła mnie. Stanęłam jak wmurowana na chodniku i wpatrywałam się w naszyjnik przerażona. Nie musiałam pytać, skąd go wzięła: ciągle była na nim
sklepowa nalepka z ceną. – Po tym wszystkim, co ci mówiłam o kradzieży! Aimee! – krzyczałam. – Wzięłaś to! Nie miałam pojęcia, jak i kiedy wsunęła naszyjnik do kieszeni. Ewidentnie potrafiła kraść. – Wyluzuj. To nie dla mnie, to prezent dla ciebie. – Dziewczynka wyjaśniła, jakby to ją usprawiedliwiało. – Mama i ja zawsze brałyśmy dla siebie prezenty, kiedy chodziłyśmy na zakupy. – Kradłyście! Aimee, nie zapłaciłaś za to – zaczęłam. – Czyli to ukradłaś. Nieważne dla kogo. Nie kradniemy, jak mówiłam ci kilka razy dzisiaj rano. Teraz zaniesiemy naszyjnik z powrotem do sklepu, a ty już więcej tak nie zrobisz. Rozumiesz? Dziewczynka wzruszyła ramionami. Dotknęłam jej ramienia, dając jej do zrozumienia, żeby poszła za mną, zawróciłam i poprowadziłam Aimee do sklepu. Kiedy już doszłyśmy na miejsce, w pierwszym odruchu chciałam zwrócić naszyjnik jednemu z kasjerów, ale był spory ruch i przy kasach stały długie kolejki. Nie chciałam czekać w kolejce. Wolałam mieć to za sobą i załatwić sprawę najszybciej, jak się da. Wolałam też nie zawstydzać Aimee przy pozostałych klientach. Miała w końcu osiem lat i nie wiedziała, co robi, nie chciałam jej więc upokorzyć. Nie mogłyśmy jednak zatrzymać naszyjnika. Zauważyłam młodą sprzedawczynię krążącą bez celu i zajęcia między rzędami ubrań. Podeszłam do niej, z Aimee depczącą mi po piętach; nie była ani potulna, ani skruszona, raczej zaciekawiona, co powiem. – Przepraszam – powiedziałam do sprzedawczyni. – Obawiam się, że moja córka wzięła to i nie zapłaciła – wyjaśniłam, pokazując naszyjnik. – Czy mogłaby pani odwiesić go na miejsce? Jest jej bardzo przykro i obiecuje, że to się więcej nie powtórzy. Szybko włożyłam naszyjnik w dłoń kobiety, odwróciłam się i wyszłam ze sklepu z myślą, że przez dłuższy czas się tam nie pojawię. – Jaka szkoda – stwierdziła Aimee, kiedy byłyśmy na zewnątrz. – Mogłam dać go mamie. – Aimee – westchnęłam. – Póki mieszkasz ze mną, nie wolno ci nic brać bez płacenia. Będę ci dawać kieszonkowe, jak będziesz grzeczna, więc będziesz mogła odłożyć pieniądze i coś sobie kupić, zamiast kraść. – Fajnie – ucieszyła się. – Kieszonkowe. – Po czym spojrzała na mnie
zamyślona. – W sklepie powiedziałaś, że jestem twoją córką. Czemu? – Bo tak było łatwiej, niż tłumaczyć tej pani, kim jesteś. – Okej – powiedziała, wzruszając ramionami. – Bo wiem, że nie jesteś moją mamą. Ale tak sobie myślę, że byłoby lepiej, jakbyś była.
Rozdział jedenasty
Telefonujemy Kiedy dotarłyśmy do domu, zjadłyśmy obiad, a po jedzeniu Aimee pomogła mi poskładać nowe ubrania i schować je do komody i do szafy w swoim pokoju. Widziałam, że cieszy się z nowej garderoby, ale nie powiedziała mi tego ani nie podziękowała. Nie oczekiwałam tego. Podejrzewałam, że pewnie jest niezadowolona, że to ja kupiłam jej ubrania, a nie rodzice. Z jej punktu widzenia to tylko potwierdzało, że jej rodzice zawiedli, ale lojalność wobec nich na pewno była silniejsza. Sobotnie popołudnie spędziłyśmy w stosunkowo przyjaznej atmosferze, zakłóconej tylko kilkoma drobnymi incydentami, kiedy nie pozwoliłam Aimee oglądać telewizji cały dzień i odmawiałam jej ciągłym prośbom o ciastka. Po obiedzie dostała dwa czekoladowe ciastka, ale była przyzwyczajona do zjadania całej paczki za jednym posiedzeniem (w ramach obiadu), więc dwa nie zaspokoiły jej zapotrzebowania na cukier. Wyjaśniłam jej po raz kolejny, że nadmiar słodyczy szkodzi zdrowiu, na co odpowiadała: „Nie obchodzi mnie to!” albo: „Powiem mamie”. Wyglądało na to, że Aimee jest uzależniona od cukru. To kolejna rzecz, o której będę musiała powiedzieć lekarzowi, kiedy pójdziemy na badania. Jako alternatywę dla kilku godzin przed telewizorem podsuwałam Aimee różne układanki i gry. Zagrałyśmy razem w kilka, zachęciłam ją też, żeby sama ułożyła parę prostych puzzli. Nie znała żadnych gier, które powinno znać dziecko w jej wieku, więc pokazałam jej, co trzeba robić. Cieszyłam się, bo widać było, że jest całkiem pojętna. – Miałaś w domu jakieś gry albo zabawki? – spytałam w końcu, kiedy spojrzała bez zrozumienia na pudełko chińczyka, które właśnie otwierałam. – Lalki – odpowiedziała. – Ale kiedy byłam zła, to je zniszczyłam i mama powiedziała, że więcej nie dostanę. – To co robiłaś przez cały dzień? – dopytywałam się. – Najczęściej nie chodziłaś do szkoły. – Oglądałam telewizję – wyjaśniła, potwierdzając tym samym to, co usłyszałam od pomocy społecznej. – Lubię… – I tu nastąpiła długa lista
programów dla dorosłych, o części już wspomniała wcześniej, a żaden nie nadawał się dla dzieci. – Powiedziałam mamie, że ty mi nie pozwalasz oglądać – stwierdziła, jakby ta informacja miała skłonić mnie do zmiany zdania i pozwolenia na oglądanie filmów niestosownych do jej wieku. Zignorowałam groźbę i skupiłam się na grze i chwaleniu Aimee. Przez jakiś czas grałyśmy w proste gry, potem Aimee przy mojej pomocy układała nieskomplikowane puzzle. W końcu zaproponowałam jej, żeby trochę pokolorowała. Ponieważ miała na to ochotę, przyniosłam kredki i kolorowanki, które rozłożyłam na kuchennym stole. Aimee entuzjastycznie złapała za kredkę i trzymała ją w zaciśniętej pięści, jak czterolatek. Bardzo niezdarnie podjęła próbę pokolorowania dużego obrazka przedstawiającego psa. Kolorowe linie pokryły całą kartkę, bo nie udało jej się utrzymać wewnątrz konturów. Zaskoczyło mnie (chociaż nie było to niemożliwe), że dziecko w tym wieku nie umie jeszcze kolorować. Większość ośmiolatków potrafi posługiwać się ołówkiem i zapisywać zdania, ale Aimee nie chodziła do szkoły i nie robiła nic w domu, więc nie potrafiła nawet poprawnie trzymać kredki. – Spróbuj trzymać kredkę w ten sposób – zaproponowałam, biorąc do ręki jedną i pokazując, jak ją chwycić. – Nie – odparła niewzruszona. – Zrobię po swojemu. Przewróciła stronę i zabrała się za kolorowanie następnego obrazka. – Będzie ci łatwiej, jeśli będziesz trzymać kredkę tak – powtórzyłam, wypełniając fragment obrazka na sąsiedniej stronie. – Możesz lepiej panować nad ręką. – Zrobię, jak będę chciała! – upierała się. Po chwili zobaczyłam jednak, że zmieniła chwyt i że trzymała kredkę tak, jak jej pokazałam. Pomyślałam, że przekonała się, że tak jest jej łatwiej, więc może kolorować ładniej. Chciałam pomóc Aimee, ale utrzymywała wokół siebie ochronną barierę, którą odgradzała się ode mnie. W efekcie odruchowo odrzucała wszystkie moje propozycje. Paula i Lucy spędziły większą część popołudnia poza domem, wróciły dopiero na kolację, którą jadałyśmy o szóstej. Aimee skrzywiła się, kiedy postawiłam przed nią talerz z rybą, frytkami i zielonym groszkiem. Co było do przewidzenia, zażądała ciastek. Potem powiedziała, że zje frytki pod warunkiem, że dostanie keczup. – Możesz dostać keczup – powiedziałam, podając jej butelkę. Zaczęłyśmy wszystkie jeść. Frytki Aimee pływały w pomidorowym sosie.
Przez cały posiłek nie opuszczała mnie świadomość, że po jedzeniu musimy zadzwonić do Susan, żeby Aimee mogła pod moim nadzorem odbyć rozmowę z matką. Miałam złe przeczucia. Chociaż nie czekała nas rozmowa twarzą w twarz, bo Susan będzie po drugiej stronie słuchawki, mogłam być pewna, że nie obędzie się bez ataku na mnie. Zwłaszcza że poprzedniego wieczoru podczas widzenia była na mnie tak wściekła za poinformowanie pomocy społecznej o siniakach na ciele Aimee. Susan nie wiedziała, że Aimee zdążyła mi powiedzieć, że to Craig ją skrzywdził, a matka jej nie obroniła. Nie do mnie należało informowanie o tym Susan, ale ciekawiło mnie, czy Aimee to wyzna i jak zareaguje Susan. Aimee nie wspomniała więcej o Craigu przez cały dzień. Pewnie byłoby lepiej, żeby nic nie mówiła matce, ale jeśli to zrobi, nie będę mogła temu zapobiec. Moją rolą było monitorowanie rozmowy bez wpływania na treść. Aimee bardzo szybko zjadła wszystkie skąpane w keczupie frytki, po czym odłożyła sztućce. – Zjedz też rybę i groszek – zachęciłam. – Są zdrowe i będziesz od nich ładnie rosła. – Nie chcę ładnie rosnąć – odburknęła. – Mogę teraz dostać ciastko? – Dopiero jak zjesz obiad. – Nienawidzę cię – stwierdziła. – Mama chce dla ciebie jak najlepiej – powiedziała Paula. Uśmiechnęłam się do niej, wdzięczna za wsparcie. Aimee założyła ręce na piersi i opadła naburmuszona na oparcie krzesła. – Dalej, skończ obiad – zachęciłam. – To zadzwonimy do twojej mamy. Dziewczynka prychnęła z irytacją, westchnęła i pochylając się w stronę talerza, złapała za sztućce. Zaczęła jeść rybę. – Kiedy wrócę do domu, nie będę musiała tego jeść. Wiedziałam od Kristen, że szanse Aimee na powrót do domu są niewielkie, o ile nie zerowe, ale to nie był właściwy moment na tego rodzaju wyjaśnienia. Po pewnym czasie, kiedy Aimee już przyzwyczai się do życia w rodzinie zastępczej z dala od matki, zasugeruję jej – jak to robiłam z moimi poprzednimi podopiecznymi – że sędzia może się skłaniać ku pozostawieniu dziewczynki w opiece zastępczej, a nie zwróceniu jej matce. Dla młodego człowieka to zawsze trudna rozmowa i teoretycznie to asystent rodziny wydelegowany przez pomoc społeczną powinien wytłumaczyć dziecku sytuację, ale najczęściej ta
odpowiedzialność spada na opiekuna zastępczego, który ma lepszą relację z dzieckiem. Dzieci w rodzinach zastępczych muszą radzić sobie z wieloma problemami, a system pomocy społecznej często nie ułatwia sprawy, bo trzyma się litery prawa, zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem i empatią. Aimee wycisnęła kolejną obfitą porcję keczupu na talerz, co ułatwiło jej zjedzenie reszty ryby i groszku. Kiedy skończyłyśmy jeść, poprosiłam Paulę i Lucy o sprzątnięcie ze stołu, a sama zabrałam Aimee do salonu, żeby zadzwonić do jej matki. – Rozmawiałaś już kiedyś przez telefon? – spytałam, sięgając po telefon i kładąc go między nami na kanapie. Aimee pokiwała głową. – Moja mama ma komórkę – potwierdziła. – Ten telefon jest trochę inny i ma głośnik. Nie musisz przykładać słuchawki do ucha, żeby porozmawiać z mamą. Nacisnę ten guzik i będziemy obie mogły słyszeć twoją mamę, a ona nas. – Zademonstrowałam, jak działa głośnik. Nacisnęłam guzik i rozległ się sygnał. – Wybiorę numer, powiem twojej mamie, kto dzwoni, i będziesz mogła z nią porozmawiać. Aimee znowu pokiwała głową. W teczce z dokumentacją znalazłam formularz z danymi kontaktowymi i wybrałam numer Susan. Odezwała się po mniej więcej sześciu sygnałach. – Halo – powiedziała bardzo zmęczonym głosem. Zastanawiałam się, czy spała. – Dzień dobry – przywitałam się. – Z tej strony Cathy Glass, opiekunka zastępcza Aimee. Aimee siedzi obok, czeka na rozmowę z panią. Susan nic nie powiedziała, Aimee też nie. – Powiedz mamie „dzień dobry” – zachęciłam Aimee. – Cześć, mama. – Dziewczynka odezwała się równie słabym głosem co jej matka. – Cześć, kochanie. Co słychać? – spytała Susan. Aimee nie odpowiedziała. – Powiedz mamie, że wszystko w porządku, i opowiedz, co dziś robiłaś – zaproponowałam. – Nic – odparła Aimee. – Nic nie robiłam. – Naprawdę? – wykrzyknęła Susan, która podejmując skargę córki, podniosła
głos. – Powiedz mamie, że byłyśmy na zakupach – podpowiedziałam cicho. – A po południu grałyśmy w gry. – Nic nie robiłam cały dzień – powtórzyła Aimee. – Nudzę się. Nie chciałam, żeby Susan uważała, że jej dziecko cały dzień było pozostawione samemu sobie bez zajęcia. Nie dość, że nie była to prawda, to jeszcze mogło ją to zdenerwować. – Rano byłyśmy na zakupach – powiedziałam. – A potem Aimee układała puzzle i grała w różne gry. – Wcale nie. – Dziewczynka zaprotestowała buńczucznie. – Ktoś cię pytał? – Susan zwróciła się do mnie. – To moja rozmowa z moim własnym dzieckiem, więc nie wtykaj swojego pieprzonego nosa w cudze sprawy. Aimee się uśmiechnęła. – Właśnie, mama! Powiedz jej! Mogłabym w tym momencie przerwać rozmowę, ale jako rodzic zastępczy wiedziałam, że nie mam prawa. Sędzia zarządził, że Aimee ma rozmawiać z matką przez telefon, więc musiałam to umożliwić. Fakt, że Aimee kłamie na mój temat, a jej matka mnie wyzywa, nie stanowił podstawy do ingerencji. – No to porozmawiaj z mamą – powiedziałam spokojnie, kiedy Aimee i jej mama zamilkły. – Opowiedz jej, co robiłaś. – Chcę do domu – stwierdziła dziewczynka. – Źle mi tu. – Byłam pewna, że ci źle. – Susan uczepiła się kolejnej okazji do skargi. – Co ta kobieta ci zrobiła? – Nie mogę oglądać telewizji cały dzień – jęczała Aimee. – To nie fair – zgodziła się jej matka. – Nie pozwala mi oglądać tych programów, które bym chciała – ciągnęła Aimee. – Wiesz, tych, które oglądałam z tobą. – Doniosę na nią – zapowiedziała Susan, nie zważając na fakt, że ją słyszę. – Nie może zabronić ci telewizji, to nieludzkie. – I muszę jeść wstrętne jedzenie – upierała się Aimee, dolewając oliwy do ognia. – I dopiero jak to zjem, mogę dostać ciastka. – Okrutne – potwierdziła Susan. – Źle cię karmi.
– Tak, źle – zgodziła się jej córka. – Doniesiesz na nią i wtedy będę mogła wrócić do domu. Chociaż tłumaczyłam już Aimee, że narzekanie na mnie nie sprawi, że wróci do domu, obstawała przy swoim. Aimee wygłaszała tak absurdalne skargi, że sytuacja mogłaby nawet wydawać się zabawna, tylko że wcale nie było mi do śmiechu. W środku aż we mnie wrzało. – Oczywiście, że karmię Aimee – zapewniłam Susan, bo nie byłam już w stanie dłużej siedzieć i nie reagować. – Zjadła dziś trzy solidne posiłki, deser i trochę ciastek. Jadła też owoce. – A kto cię pyta? – warknęła Susan. Aimee uśmiechała się złośliwie. Więc rozmowa toczyła się dalej. Aimee opowiadała kłamstwa o moim zachowaniu, a Susan zachęcała ją do tego swoją postawą. Nie przerywałam, nie tłumaczyłam się, nie prostowałam zmyślonych przez Aimee historii. Nie było sensu. Susan chciała wierzyć słowom swojej córki, a moja interwencja tylko bardziej by ją rozdrażniła. Musiałam więc wysiedzieć jakieś dwadzieścia minut, słuchając, jak Aimee i jej matka krytykują mnie, mój dom, moje metody wychowawcze, moje córki, gotowane przeze mnie jedzenie, porządek dnia i ograniczenia, które narzuciłam Aimee dla jej dobra. Dziewczynka nie powiedziała nic świadczącego na moją korzyść, ani tego, że kupiłam jej tego ranka całą nową garderobę, ani że bawiłam się z nią całe popołudnie. Rozumiałam, czemu się tak zachowuje, bo wiedziałam, jaki mechanizm psychologiczny za tym stoi. Zaobserwowałam to samo u innych dzieci, którymi się opiekowałam. Z punktu widzenia Aimee krytykowanie mnie mogło doprowadzić do przeniesienia jej do innego domu (ale nie rodzinnego) oraz umniejszało winę jej matki. Żadne dziecko nie chce przyznać, że mama i tata są złymi rodzicami, a obca osoba opiekuje się nim lepiej. Krytykowanie mnie podnosiło w oczach Aimee pozycję matki. Ale chociaż rozumiałam motywy, którymi kierowała się dziewczynka, oczerniając moją osobę, to i tak nie było mi przyjemnie tego słuchać. Rodzice zastępczy mocno angażują się w sprawy swoich podopiecznych, więc krytykę swoich poczynań biorą do siebie. W końcu Aimee wyczerpał się arsenał narzekań i obraźliwych komentarzy, co dało Susan okazję do opowiedzenia o psie, Toporze – wiedziałam, że to rottweiler – który pogryzł rano w parku innego psa, więc właściciel wezwał
policję. Matka i córka uznały to za bardzo zabawne. – Nie będę się pokazywać w tym parku przez jakiś czas – stwierdziła Susan, zaśmiewając się. – Nie – zachichotała Aimee. – Jeszcze cię złapią. W końcu Susan powiedziała, że musi iść, więc odetchnęłam z ulgą. Czasem odgórnie ustala się, ile ma trwać kontakt telefoniczny, ale w przypadku Aimee tak się nie stało, co znaczyło, że muszę pozwolić, żeby rozmowa toczyła się swoim trybem. Rozmawiały przez ponad trzydzieści minut. – Musisz zadzwonić jutro. – Susan poinstruowała Aimee na pożegnanie. – Jutro jest niedziela, więc masz zadzwonić. – Słyszysz? – spytała mnie opryskliwie Aimee. – Zadzwoni o tej samej porze – obiecałam Susan. – Dobra. Dawaj jej ciastka, kiedy chce, i przestań ją głodzić. Nie chcę, żeby schudła. Aimee powinna zrzucić kilka kilogramów, ale nie zamierzałam mówić tego Susan. Matka i córka pożegnały się i w końcu mogłam się rozłączyć. Zostałam na moim miejscu na kanapie, Aimee siedziała obok. Zamilkła i wpatrywała się we mnie lekko zakłopotana. Przypuszczałam, że zastanawia się, jak zareaguję, skoro jej matka już nie słyszy. – Nie możesz mnie bić – powiedziała. – Nie wolno ci. – Oczywiście, że nie będę cię bić – zapewniłam. – Ja nigdy nikogo nie biję, a już na pewno nie dzieci. Ale dlaczego opowiedziałaś mamie wszystkie te nieprawdziwe historie? Wzruszyła ramionami. – Nie wiem. – A ja wiem i wiem, że to nie pomoże. Wiem, że kochasz mamę i chcesz z nią być, ale sędzia zdecydował, że na razie to ja będę się tobą opiekować. Nie wiemy, ile to potrwa, ale zmyślanie nie pomoże. – Właśnie, że tak – zaprotestowała. – Nie będę cię więcej słuchać. Zakryła uszy dłońmi i zacisnęła powieki, tak żeby mnie nie widzieć i nie słyszeć. Wstałam, odstawiłam telefon na narożny stolik i wyszłam z pokoju. W kuchni znalazłam Lucy i Paulę oparte o blat i pogrążone w cichej rozmowie. Kiedy weszłam, obie spojrzały na mnie zatroskane, więc domyśliłam się, że
słyszały część opowieści Aimee. – W porządku, mamo? – spytała Paula. Westchnęłam. – Chyba tak. – Może pogadam z Aimee? – zaproponowała Lucy z uśmiechem. – Pokażę jej, że błądzi. – Nie, nie przejmuj się. To dopiero pierwsze dni. Jest jej bardzo ciężko. Jest zła. Będzie lepiej, jestem pewna. Obie dziewczyny podeszły do mnie, żeby się przytulić. Takie obejmowanie się w małym kółeczku nazywamy u nas w domu grupowym tuleniem. Adrian też do nas zwykle dołączał, kiedy był młodszy i mieszkał jeszcze z nami. Większość naszych podopiecznych też w końcu decydowała się przyłączyć. Ciepły uścisk przywrócił mnie do równowagi. Mogłam wrócić do Aimee. Jutro też jest dzień.
Rozdział dwunasty
Craig W niedzielę wieczorem rozmowa telefoniczna poszła równie źle co poprzedniego dnia. Aimee spędziła udany dzień. Poszłyśmy na spacer do pobliskiego parku, gdzie karmiła kaczki (co stanowiło dla niej nowe doświadczenie), a potem w kawiarni dostała czekoladę na gorąco, co spodobało się jej jeszcze bardziej niż karmienie ptaków. Mimo to Aimee nie potrafiła powiedzieć matce o tym dniu nic dobrego i wymyśliła kilka kolejnych skarg. Susan zareagowała równie nieodpowiednio co w sobotę, zapewniając córkę, że doniesie na mnie pomocy społecznej, prawnikowi, ojcu Aimee i jak sądziłam, każdemu, kto zechce jej wysłuchać. Tym razem jednak, ponieważ poprzedniego dnia dziewczynka rozmawiała z mamą ponad trzydzieści minut, Aimee zapewniła tylko matkę, że nudziła się cały dzień, że została zmuszona do umycia się, że siłą karmimy ją „glutami”, odmawiając jej ciastek i telewizji. Tu skończyły się jej pomysły. Susan opowiedziała córce, że Topór ugryzł ją tego popołudnia, ale nie specjalnie, tylko dla zabawy. Aimee zgodziła się, że to nie wina Topora, bo pamięta przecież, jak ją też zawsze gryzł i jak ukrywały to przed pracownikami socjalnymi. W tym momencie Susan szybko zakończyła rozmowę. Pewnie obawiała się, że Aimee przypomni sobie coś jeszcze, co ja usłyszę i przekażę pomocy społecznej. Obiecała córce, że zobaczą się w poniedziałek wieczorem na widzeniu i pożegnała się. Kiedy tylko nacisnęłam przycisk kończący rozmowę, Aimee przycisnęła dłonie do uszu, żeby nie słyszeć wykładu o zmyślaniu, którego się spodziewała z mojej strony. Niepotrzebnie, bo chociaż jej kłamstwa sprawiły mi przykrość, to nie zamierzałam się powtarzać, skoro już wytłumaczyłam jej tę sprawę poprzedniego wieczoru. Pocieszałam się, że skargi Aimee są tak niedorzeczne, że nawet jeśli Susan zgodnie ze swoją groźbą złoży doniesienie, to nikt nie potraktuje tego poważnie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Następnego dnia rano po odwiezieniu Aimee do szkoły wróciłam od razu do domu z zamiarem zadzwonienia do Jill. Chciałam poinformować ją o wyznaniu Aimee, z którego wynikało, że była krzywdzona przez Craiga i że to jego dziełem są siniaki na ciele dziecka. Jill zda sprawę Kristen, która skontaktuje się z
policją. Do domu dojechałam o 9.30. Z kubkiem w dłoni udałam się do salonu. Zdjęłam z półki segregator z dokumentami. Rozsiadłam się na kanapie, z kawą w zasięgu ręki, gotowa do wykonania telefonu. Ale zanim zdążyłam wybrać numer, aparat zadzwonił. To była Jill. – Właśnie miałam do ciebie dzwonić – wyjaśniłam. – Po tym, co Aimee powiedziała matce, wcale się nie dziwię – odpowiedziała Jill poważnym głosem. – Dobrze, że wiem, że masz doświadczenie i że dobrze cię znam, bo inaczej musiałabym zabrać dziecko. – Chyba żartujesz? – wykrztusiłam. Zaschło mi w ustach, a serce przyspieszyło. – Na pewno nie traktujecie skarg Susan poważnie? – Skargi pochodzą od Aimee i są przekazywane przez matkę, więc musimy zbadać sprawę. Rozumiem, jak się czujesz, Cathy, ale Susan od dwudziestu pięciu lat oddaje swoje dzieci, więc wie, jak działa system. Wie, jakie ma prawa, i wie, za jakie sznurki pociągać, żeby sprawić jak najwięcej kłopotu. Pierwsze, co zrobiła dziś rano, to zadzwoniła do Kristen, a jej szefostwo poprosiło o wyjaśnienia. Czułam się zszokowana i dotknięta. Zakładałam, że skargi Aimee czy Susan zostaną odrzucone, ponieważ stanowią tylko desperacką próbę odzyskania zestresowanego dziecka przez rozzłoszczoną matkę. Teraz musiałam się bronić. – Najpierw zajmijmy się telewizją. – Jill ciągnęła spokojnie. – Aimee powiedziała matce, że nie pozwalasz jej oglądać jej ulubionych programów. Dlaczego? – Jill! – powiedziałam, podnosząc głos. – Jej ulubione programy nie nadają się dla dzieci. To programy dla dorosłych, puszczane późno w nocy i absolutnie nieodpowiednie dla ośmioletniego dziecka. Wymieniłam listę programów, które Aimee lubiła najbardziej i które – jak mnie zapewniła – regularnie oglądała z matką. Żaden nie nadawał się dla dzieci. – Dobra, wolniej. Notuję – poprosiła Jill. – Susan pozwala też oglądać Aimee filmy dla dorosłych – dodałam, nie zwalniając tempa. – Krwawe horrory i filmy ze scenami sadomasochistycznego seksu! – Susan nie mówiła o filmach. – Ale ja mówię.
– Dobrze, spokojnie. Zapiszę. – Jill notowała, a ja wzięłam głęboki oddech i próbowałam opanować złość. Nie tylko podważono moją uczciwość i rzetelność, ale też moje kompetencje rodzicielskie i wychowawcze. Oczywiście, że pozwalałam Aimee oglądać telewizję, ale tylko rzeczy stosowne do jej wieku. Tak łatwo skrzywdzić młody umysł okrutnymi i brutalnymi obrazami. – A teraz sprawa jedzenia – pytała dalej Jill. – Z czym Aimee ma tyle problemu? Wzięłam kolejny głęboki wdech. – Jill, jak wiesz, kiedy Aimee mieszkała w domu z matką, jej dieta składała się z suchych tostów i ciastek. Wygląda na to, że jest uzależniona od słodyczy, zwłaszcza od ciastek, których domaga się bez przerwy. Jest przyzwyczajona do zjadania całej paczki za jednym posiedzeniem zamiast posiłku. Wydaję jej słodycze, dostaje jedno albo dwa ciastka po jedzeniu. Zrobiłam przerwę, żeby Jill mogła to zapisać. – A posiłki, które gotujesz? – dopytywała. – Aime powiedziała matce, że jedzenie jej nie smakuje i że zmuszasz ją do jedzenia. – Jill! Na litość boską! – krzyknęłam. – Przecież chyba trochę mnie znasz. Daję Aimee do jedzenia to samo, co gotuję dla reszty rodziny. Nakłaniam ją do jedzenia, ale jej nie zmuszam! Chociaż dla Aimee, która przed trafieniem do rodziny zastępczej robiła tylko to, na co miała ochotę, i której nikt nigdy nie polecił jeść przy stole, mogło to wyglądać na „zmuszanie”. – Przepraszam cię, Cathy – tłumaczyła się Jill. – Ale Aimee się skarżyła, więc muszę zadać ci te pytania. Powiedz mi dokładnie, co jej dałaś, ja przekażę to Kristen, a ona uspokoi Susan. Gotowało się we mnie. Niemniej zastanowiłam się, przypomniałam sobie, co dawałam Aimee do jedzenia od chwili jej przyjazdu, i wymieniłam dania. Dodałam, że pozwalam Aimee zjeść ciastko, kiedy już skończy posiłek, oraz że chociaż Aimee jęczy na widok jedzenia na talerzu, to kiedy już spróbuje, dochodzi do wniosku, że jej smakuje, zjada prawie wszystko. – Dzięki – powiedziała Jill i przeszła do następnego zażalenia, to jest do mycia. Rzekomo zmuszam Aimee do wchodzenia do wanny wbrew jej woli. – Pomagam jej wejść – wyjaśniłam. – Nie jest przyzwyczajona do mycia się w wannie, bo w domu jej nie miała.
Szczegółowo opisałam, jak napuszczam wodę, sprawdzam temperaturę i pomagam dziewczynce wejść do środka. Jill po drugiej stronie słuchawki robiła notatki. Zgodnie z następną skargą kładę Aimee bardzo wcześnie spać, po południu. I tak dalej. Odpowiadałam na każdy zarzut tak cierpliwie, jak tylko mogłam, argumentując i tłumacząc, co robię, żeby pomóc Aimee. Przez wszystkie lata mojej współpracy z Jill to był jedyny moment, kiedy byłam na nią zła. Przyszło mi na myśl, że Susan już się udało skonfliktować dwie osoby zajmujące się jej sprawą. Jakieś dwadzieścia minut później Jill dotarła do końca listy zażaleń. – Dziękuję ci, Cathy. Myślę, że to tyle. – Fantastycznie – nawet nie próbowałam ukryć sarkazmu. – Czy teraz mogę ci powiedzieć, czemu zamierzałam do ciebie dzwonić? – Jasne, mów – zachęciła mnie lekkim tonem. – Aimee padła ofiarą przemocy ze strony znajomego matki, Craiga. To on zrobił jej siniaki, które ma na całym ciele. – Co?! – wykrzyknęła Jill. – Powinnaś mi to wcześniej powiedzieć. – Nie dałaś mi szansy. Wolałaś skupić się na skargach Susan. – Trafiony–zatopiony – przyznała. – Co dokładnie Aimee ci opowiedziała? Spojrzałam na segregator na kolanach. Otworzyłam go, w końcu mogłam przekazać Jill rewelacje Aimee. Zaczęłam od opisania sytuacji, wyjaśniając, że usłyszałam to w samochodzie, kiedy wracałyśmy z widzenia w piątek. Wytłumaczyłam, że rozmawiałyśmy o Bożym Narodzeniu, na co Aimee stwierdziła, że nie lubi Bożego Narodzenia, bo ostatnie święta nie były fajne. Używając słów Aimee, które sobie zanotowałam, opowiadałam, że dziewczynka razem z matką spędzały święta u Craiga, który podał im na obiad mięso z puszki. Że kiedy Aimee powiedziała, że jej nie smakuje, Craig na nią nakrzyczał, nazwał wstrętną zdzirą, a potem złapał za gardło i „bił wszędzie pięścią”. Zrelacjonowałam też historię o kociakach, które Craig zabił na oczach dziewczynki, skręcając im kark. Usłyszałam, jak Jill wciąga powietrze. – Susan mówiła, że to Aimee to zrobiła. – Wiem. Wtedy opowiedziałam jej o najświeższym doświadczeniu przemocy, czyli o siniakach, które Craig zrobił Aimee, szczypiąc ją kciukiem i palcem wskazującym.
– Bydlak – stwierdziła Jill. – Biedna mała. – Kiedy pierwszy raz zobaczyłam te siniaki, pomyślałam, że coś z nimi jest nie tak – tłumaczyłam. – Aimee powiedziała, że się przewróciła, ale one wszystkie mają ten sam kształt i rozmiar. Teraz wiem, że to ślady jego palców i że nie mogły powstać przy upadku. Aimee się go bała, ale teraz wie, że jest bezpieczna, więc uznała, że może mi powiedzieć. Złość i stres wywołane skargami Susan uleciały, teraz skupiłam się na dziewczynce i moich obawach. – Ale co to za jeden, ten Craig? – spytała Jill. – Raport o nim nie wspomina, jestem też pewna, że Kristen nic o nim nie mówiła, prawda? – Nie, mnie nie. Ale ze słów Aimee wynika, że jest obecny w życiu jej i jej matki już nawet dwa lata. Mała pamięta, że spędzała z nim święta dwa razy. – Więc czemu pracownicy socjalni o nim nie wiedzieli? – Jill zastanawiała się na głos. – Powinni, bez wątpienia. Aimee była w rejestrze nieletnich wymagających ochrony. Ona i jej matka na pewno były regularnie odwiedzane i kontrolowane przez pomoc społeczną. – Wiem – zgodziłam się. – A Susan wiedziała o tym, że on krzywdzi Aimee? – Tak. Była obecna przynajmniej przy niektórych przypadkach. Jill zamilkła, aż w końcu powiedziała: – Zadzwonię teraz do Kristen. Będzie chciała potem z tobą porozmawiać. To sprawa dla policji. Czy możesz wysłać mi kopię notatek z twojego dziennika, żebym mogła przekazać je Kristen? Sądzę, że zarzuty Susan to zasłona dymna, żeby ukryć prawdziwy problem. – Szkoda, że szefostwo Kristen na to nie wpadło – skwitowałam sarkastycznie. – Przepraszam cię, ale musimy zbadać wszystkie skargi. – Wiem. Pożegnałyśmy się i mogłam wypić swoją wystygłą kawę. Zabrałam segregator do drugiego pokoju i włączyłam komputer. Ciągle byłam poirytowana i zestresowana faktem, że pozwolono Susan tak mącić. Skupiłam się jednak na przepisywaniu notatek, o które prosiła Jill. Byłam w połowie, kiedy zadzwonił telefon. Rozpoznałam głos Kristen. – Właśnie przepisuję notatki – wyjaśniłam. – Powinnam skończyć za jakieś
dziesięć minut. – Dziękuję. Jill dzwoniła i przekazała mi, co mówiła Aimee. Ale jestem pewna, że Aimee się myli. Nigdy nie słyszeliśmy o Craigu. Sądzę, że dziewczynka pomyliła Craiga ze swoim ojcem, Shane’em. Wcześniej skarżyła się na ojca, ale nie było dowodów. Poczułam konsternację. – Ale imię Craig w ogóle nie brzmi jak Shane – zauważyłam. – I Aimee o swoim ojcu zawsze mówi „tata”. – Nie chodzi mi o to, że pomyliła imiona. – Kristen odparła dość sucho. – Miałam na myśli, że mieszają jej się zdarzenia. Myśli, że ten, który ją skrzywdził, to był Craig, choć nigdy o nim nie słyszeliśmy, a tak naprawdę to był jej ojciec. – Aha… – odpowiedziałam ciągle skonsternowana. – Ale Aimee była całkiem pewna, że to był Craig. Czemu miałaby go wymyślać? – Żeby chronić ojca? Albo matka ją namówiła? Było to możliwe, ale moim zdaniem nieprzekonujące. Aimee bardzo jasno opisała mężczyznę, który ją bił. Wiedziałam jednak, że Kristen potrzebuje czegoś więcej niż mojej wiary w słowa dziewczynki. Potrzebuje dowodów. – Czy mam porozmawiać dziś po szkole z Aimee i dowiedzieć się czegoś więcej? – spytałam. – Tak, jeśli mogę prosić. Może uda ci się uzyskać opis Craiga i dowiedzieć, czy mała zna jego nazwisko i adres. Mówi, że nocowała tam, więc niewykluczone, że zna adres albo przynajmniej okolicę, w której on mieszka. Nie będę zawiadamiać policji, póki nie dostanę od ciebie więcej informacji. – W porządku. Porozmawiam dziś z Aimee, ale zdziwiłoby mnie, gdyby pomyliła Craiga z ojcem – obstawałam przy swoim. – Cathy, to ośmioletnie dziecko, które dopiero co zostało zabrane rodzinie. To zrozumiałe, że nie wie, co się dzieje. Pomyślałam, że Kristen na to liczy, bo gdyby okazało się, że Aimee padła ofiarą przemocy mężczyzny, o którego istnieniu pomoc społeczna nie miała pojęcia, chociaż dziewczynka była w rejestrze i znajdowała się pod kontrolą pracowników socjalnych, mających zapewnić jej bezpieczeństwo, to pomoc społeczna znalazłaby się w bardzo niezręcznej sytuacji. Pożegnałam się z Kristen. I wróciłam do przepisywania notatek z dziennika. Trudno było mi się jednak skupić. Jeśli okazałoby się, że Aimee wymyśliła
Craiga, nie wiedziałabym, na ile mogę jej ufać w przyszłości. Kiedy skończyłam pisać, wysłałam plik do Jill, która przekaże go Kristen, zachowując kopię dla swojej agencji. Miałam jeszcze trochę czasu, więc zostałam przy komputerze, żeby wycyzelować prezentację, którą miałam wygłosić w następnym tygodniu na spotkaniu z przyszłymi rodzicami zastępczymi. Odkąd moje własne dzieci dorosły i stały się w dużej mierze niezależne, zajęłam się rodzicielstwem zastępczym w szerszym kontekście. Zasiadałam w różnych komisjach, zajmujących się sprawami opieki zastępczej i adopcji, wygłaszałam wykłady dla przyszłych rodziców zastępczych, prowadziłam szkolenia i uczestniczyłam w programie mentorskim, który służył rodzicom zastępczym wsparciem i radą. Lubiłam wszystkie te zadania, ale ciągle miałam tremę, przemawiając przed nową grupą osób. Kiedy skończyłam prezentację, zjadłam obiad i poświęciłam trochę czasu na przećwiczenie przed lustrem mojego wystąpienia. Gdyby ktoś zajrzał do pokoju, na pewno zastanawiałby się, co ja, u diaska, wyprawiam. Po półgodzinie umiałam tekst prawie na pamięć i poczułam się pewniej. Przyszła pora pojechać po Aimee do szkoły. Zaparkowałam w bocznej uliczce, rozglądając się, czy nie widać nigdzie Susan, żeby móc bezpiecznie wysiąść. Czekałam na boisku, aż zadzwoni dzwonek. Aimee wyszła razem z klasą, eskortowana przez Heather, asystentkę nauczyciela. Heather przywitała mnie słowami: – Czy Aimee nie wygląda elegancko w nowym płaszczyku i mundurku? Uśmiechnęłam się, a Aimee wyglądała na zadowoloną. – Aimee dobrze spędziła dziś dzień – ciągnęła Heather. – Solidnie pracowała, a po obiedzie bawiła się na boisku. Ma pracę domową z czytania i pisania, wszystko jest w torbie. – Dziękuję – powiedziałam. – Nie mogę dzisiaj robić lekcji – wtrąciła się dziewczynka. – Widzę się z mamom, więc nie będzie czasu. – Z mamą – poprawiłyśmy chórem z Heather, starając się nauczyć Aimee poprawnej wymowy. – Będzie mnóstwo czasu na odrobienie lekcji po widzeniu – zapewniłam je obie, chociaż rzeczywiście, ilość czasu będzie ograniczona. Z doświadczenia wiedziałam, że dzieci po całym dniu w szkole i widzeniu z rodzicami wracają do domu wyczerpane i fizycznie, i emocjonalnie, więc bardzo trudno jest im się
skupić na pracy domowej. Ale Aimee opuszczała bardzo wiele zajęć, więc miała duże zaległości. – Zrobimy, co się da – obiecałam asystentce. – Miłego wieczoru – pożegnała się. – Nawzajem. Razem z Aimee przeszłyśmy przez boisko i wyszłyśmy ze szkoły. Nie byłam pewna, czy wyjaśnić z dziewczynką sprawę Craiga, o co prosiła mnie Kristen, przed widzeniem czy po nim. Ponieważ pytanie było stosunkowo proste i oczywiste, postanowiłam poruszyć tę kwestię od razu. Kiedy siedziałyśmy już w samochodzie, zanim odpaliłam silnik, obróciłam się na fotelu w kierunku Aimee. – Pamiętasz, co mówiłaś mi w piątek o twoich siniakach? Pokiwała głową. – Tak, ciągle część mam. – Wiem. Skąd je masz? – Mówiłam ci – odpowiedziała zdziwiona. – Nie słuchałaś? Craig mnie szczypał. Zawsze tak robi. Nienawidzę go. – Pamiętam, co mówiłaś, ale pani Kristen, twoja opiekunka z pomocy społecznej, poprosiła, żebym spytała cię jeszcze raz. To był na pewno Craig? To nie mógł być twój tata? Aimee spojrzała na mnie dziwnie, do czego miała pełne prawo. – Umiem poznać, czy to Craig, czy tata. Nie jestem głupia. – Wiem, że nie jesteś. Ale o ile rozumiem, powiedziałaś też pomocy społecznej, że twój tata też się skrzywdził. – To było dawno. Innym razem. Wiem, kim jest mój tata, i to nie jest Craig. – Wierzę ci. Czy możesz opisać Craiga? Powiedzieć mi, jak wygląda? – Jest duży, gruby i ma tatuaże na rękach. Mój tata jest niski i chudy, a tatuaże ma na nogach. Tata nie ma zębów. Craig ma duże zęby. Wydłubuje z nich jedzenie, a czasem gryzie ludzi. – Czy gryzł też ciebie? – spytałam, świadoma, że za tym też może się kryć jakaś tajemnica. – Czasami. Czy możemy już jechać? – Za chwilkę. – Zanotowałam w pamięci, żeby w domu dodać do dziennika
informację, że Craig gryzł Aimee. – Aimee, mówiłaś mi też o kotkach, którym ktoś zrobił krzywdę. Kto to zrobił? – Craig! Mówiłam ci – odparła Aimee, która zaczęła się już irytować. – I to był na pewno Craig, a nie ty? – Co? – wykrzyknęła. – Nie! Ja bym tego nie zrobiła. To okrutne. Płakałam, kiedy Craig je zabił. – Wierzę ci. Uwierzyłam jej od razu, kiedy pierwszy raz mi o tym powiedziała. Czułam się okropnie, bo wyglądało to tak, jakbym podawała jej słowa w wątpliwość, ale Kristen prosiła, żebym dowiedziała się, ile się da, i żebym zweryfikowała to, co Aimee powiedziała, zanim zawiadomią wydział do spraw ochrony nieletnich. – Kochanie, czy znasz nazwisko Craiga? To by pomogło policji go znaleźć. – Co to jest nazwisko? – Aimee zmarszczyła się, zaskoczona. – To, co jest po imieniu. Twoje nazwisko to Mason, moje Glass. Wiesz, jakie Craig nosi nazwisko? – Nie. Mama nigdy nie mówiła. Po prostu mówię „Craig”. Albo „świnia”, albo „dupek”, kiedy mnie bije. Musiałam się uśmiechnąć. Mimo wszystkiego, co się jej przydarzyło, Aimee miała poczucie humoru. – Dobrze, ale nie przeklinaj. Ostatnia rzecz, zanim pojedziemy na widzenie: czy wiesz, gdzie Craig mieszka? – Nie wiem, jak nazywa się ulica, bo nie umiem czytać. Ale zaczyna się na „C”. Jeździłyśmy tam autobusem 121. To taka ulica za starymi zbiornikami gazu. Wiedziałam dokładnie, o jakiej dzielnicy Aimee mówi. Na drugim końcu miasta był stary zbiornik gazowy, nieużywany od mniej więcej trzydziestu pięciu lat, odkąd zaczęto wydobycie gazu na Morzu Północnym. Wieża dominowała nad okolicą. Uliczki wokół były zabudowane szeregowcami z dziewiętnastego stulecia i chyba nie było tam wielu ulic zaczynających się na „C”. – Mieszka w części domu – dodała Aimee. – Ma dla siebie piętro, a na dole mieszka inny pan. Domyśliłam się, że dom został przerobiony na dwa mieszkania, bo tak czasem robiono w tamtej okolicy. – Świetnie – pochwaliłam, odwracając się z powrotem i uruchamiając silnik,
gotowa, by ruszyć na widzenie. – Masz dobrą pamięć. – No, lepszą niż twoja – stwierdziła dziewczynka. – Już ci to mówiłam wcześniej. Starzejesz się?
Rozdział trzynasty
Nowe kłopoty Tego wieczoru nie spotkałam Susan przed widzeniem; czekała już w sali. Zgodnie z obowiązującym w ośrodku zwyczajem pożegnałam się z Aimee w recepcji, a kobieta nadzorująca widzenia zabrała Aimee do matki. Wróciłam do samochodu, ale zanim włączyłam silnik, wyjęłam komórkę z kieszeni płaszcza i zadzwoniłam do Kristen. Była w biurze. Przekazałam jej to, czego właśnie dowiedziałam się od Aimee, łącznie z opisem Craiga i jego miejsca zamieszkania. Kristen zamilkła. – Czyli Craig na pewno istnieje – powiedziałam, żeby Kristen zrozumiała, że nie ma żadnych wątpliwości. – Ojciec Aimee to zupełnie inna osoba. – Musimy przeprowadzić dochodzenie – odezwała się w końcu, ewidentnie zrezygnowana i świadoma konsekwencji. – Nie rozumiem, czemu to nie wyszło wcześniej. Jak wiesz, ja przejęłam tę sprawę dopiero kilka miesięcy temu. Nie wytknęłam, że do ostatniej napaści Craiga na Aimee doszło już pod jej kuratelą. Pracownicy socjalni są drastycznie przeciążeni, więc niestety zdarzają się błędy i przeoczenia. Problem w tym, że gdy w grę wchodzi ochrona dziecka, błędy i przeoczenia nie mogą się zdarzać, bo może być zagrożone życie malca, a w najlepszym razie jego zdrowie. – Wklepię do komputera wszystko, co Aimee mi powiedziała. Zrobię to najszybciej, jak będę mogła. – Dziękuję, Cathy. Będziemy w kontakcie. Przed odebraniem Aimee miałam wystarczająco dużo czasu, żeby wrócić do domu i przygotować kolację. Zgodnie ze standardową procedurą czekałam na Aimee w recepcji, gdzie miała ją przyprowadzić pracownica ośrodka nadzorująca spotkanie. Rodziców nakłania się, żeby pożegnali się z dzieckiem bądź dziećmi w sali widzeń, obecnie bowiem uważa się, że wtedy rozstanie jest mniej stresujące. Jednak jeśli rodzice nalegają na odprowadzenie dziecka do recepcji i wolą pożegnać się z nim tam, pracownicy ośrodka wolą raczej zaryzykować, niż doprowadzić do awantury. Aimee i kobieta nadzorująca widzenie pojawiły się w drzwiach recepcji.
Susan szła za nimi krok w krok. Kiedy tylko mnie zobaczyła, zaczęła narzekać. Pewnie dlatego przyszła do recepcji – żeby się poskarżyć. – Kupiłaś Aimee płaszcz w złym kolorze! – powiedziała głośno, podchodząc do mnie. – Nie podoba jej się. Wymień go. I spódnica do szkoły, którą jej kupiłaś, jest za długa. Aimee ma jedzenie na bluzce. Jest brudna. Powinnaś się wstydzić, że w takim stanie wysyłasz ją do szkoły. I musi mieć skarpetki, nie rajstopy. Ona nie umie włożyć rajstop! Susan zrobiła przerwę, aby wziąć oddech. Pracownica ośrodka spojrzała na mnie wyczekująco, bo wyglądało na to, że zaniedbuję swoje obowiązki. Ostrożnie dobierając słowa, spokojnie odpowiedziałam najpierw na ostatni zarzut: – Aimee potrafi sama włożyć rajstopy – wyjaśniłam łagodnie. – Nauczyła się bardzo szybko, a ja stwierdziłam, że w rajstopach będzie jej zimą cieplej niż w skarpetkach. Płaszczyk ma właściwy kolor do szkoły, na weekendy i codzienne wyjścia kupiłam kurtkę. Rano bluzka była czysta. Pewnie Aimee ubrudziła się podczas obiadu. Nie udało mi się wyjaśnić wszystkiego do końca, bo Susan zaczęła krzyczeć. – Chcesz powiedzieć, że moja córka nie umie jeść jak należy? – rzuciła mi w twarz. Odsunęłam się o krok. – Nie. Dużo dzieci miewa wypadki przy jedzeniu, zwłaszcza jeśli dopiero się uczą posługiwać nożem i widelcem – kiedy tylko to powiedziałam, zorientowałam się, że popełniłam błąd. Oczy Susan rozbłysły. – Mówiłam ci już! Nie zmuszaj mojego dziecka, żeby jadło sztućcami! Może jeść palcami, jak zawsze. Masz jej nie zmieniać. Masz robić, jak ci się, do cholery, mówi! Susan podniosła głos tak bardzo, że jak poprzednio pojawiła się kierowniczka, która uspokoiła Susan propozycją udania się do jej gabinetu i obietnicą spisania wszystkich zażaleń. Susan było tak spieszno to zrobić, że zapomniała pożegnać się z Aimee. Obie kobiety zniknęły za drzwiami gabinetu. Pracownica nadzorująca widzenie oddaliła się korytarzem, więc zostałyśmy z Aimee w recepcji same. – Chodź, jedziemy do domu – powiedziałam, podając dziewczynce dłoń, którą odrzuciła. – Co na kolację? – spytała, równając się ze mną. Wyglądało na to, że jest przyzwyczajona do wybuchów złości matki i nie robi
to na niej większego wrażenia. Moje serce biło z kolei mocno i czułam się wstrząśnięta. Widzenia zaplanowano na trzy dni w tygodniu, więc miałam często widywać Susan. Miałam nadzieję, że w najbliższym czasie się uspokoi. Miałam też nadzieję, że kierowniczka ośrodka, jak tylko spisze skargi Susan, skorzysta z okazji i porozmawia z nią o jej stosunku do mnie. Negatywne nastawienie i złość, których świadkiem była Aimee, nie pomogą dziewczynce w przyzwyczajeniu się do opieki zastępczej, ale taki był oczywiście cel Susan, pomyślałam bez cienia sympatii. Kristen od samego początku ostrzegała mnie, że Susan składała tyle zażaleń na rodziny zastępcze, do których trafiały jej starsze dzieci, że ostatecznie przeniesiono je gdzie indziej. Dla dzieci ta sytuacja była stresująca, a zamierzony efekt i tak nie został osiągnięty, bo Susan nie odzyskała żadnego z nich. W drodze powrotnej Aimee była bardzo rozmowna. Opowiedziała mi o różnych słodkościach, które dostała podczas spotkania z mamą. – Mogłam jeść tyle ciastek i słodyczy, ile chciałam! – powtarzała, na wypadek gdybym nie zrozumiała za pierwszym razem. – Mama powiedziała, że mi pozwala. W słowach Aimee zabrzmiało wyzwanie. Przekonywała mnie, że na spotkaniach z mamą może jeść bez ograniczeń, podczas gdy ja w domu wydzielam słodkości. Przywykłam do tego, że moi podopieczni usiłują wprowadzić rywalizację między biologicznymi rodzicami a mną, opiekunem zastępczym. Wiedziałam, że najlepiej to zignorować. Kolejnym argumentem za współpracą między biologicznymi rodzicami i opiekunem zastępczym jest ograniczenie dziecku możliwości manipulowania sytuacją. Kiedy jednak Aimee po raz piąty powtórzyła, że jej mama dała jej dużo słodyczy, po prostu powiedziałam: – Cieszę się, że miło spędziłaś czas z mamą. Aimee chciała usłyszeć coś zupełnie innego. – Nie słuchasz! – oskarżyła mnie. – Powiedziałam, że mama pozwala mi jeść dużo, dużo słodyczy i ciastek. Mogę zjeść wszystkie! – Słyszałam – wyjaśniłam – ale kiedy spotykasz się z mamą, to ona ustala zasady, a kiedy jesteś ze mną w domu – ja. Jeśli twojej mamie nie przeszkadza, że objadając się słodyczami, zepsujesz sobie zęby, to jej sprawa. Ja staram się dbać o twoje zdrowie, więc pilnuję, żebyś nie jadła za dużo słodyczy i się dobrze odżywiała. Nie chciałam, żeby Aimee uważała, że ograniczam jej łakocie z czystej
złośliwości, a nie dla jej dobra. Nie odpowiedziała. Miałam nadzieję, że zrozumiała, co powiedziałam. Dotarłyśmy do domu i zasiadłyśmy do kolacji – pieczonego kurczaka z ziemniakami i marchewką – którą Aimee zjadła po zwyczajowym marudzeniu, że nie lubi i że chce ciastka zamiast kurczaka. Po kolacji zapowiedziałam Aimee, że przyszła pora na zrobienie pracy domowej, przy której jej pomogę. Nie miała na to ochoty, bo wolała oglądać telewizję. Wyjaśniłam, dlaczego trzeba odrabiać lekcje, i że musi trochę nadgonić zaległości. – Nie będę nadganiać! – skrzywiła się, krzyżując rezolutnie ręce na piersi. – Nie zmusisz mnie! Zaczęłam się przyzwyczajać, że Aimee neguje wszystkie moje polecenia. Robiła to odruchowo i był to nieodzowny etap przed zrobieniem tego, o co prosiłam. Paula i Lucy westchnęły zdesperowane. – No i znowu – mruknęła Paula pod nosem. – Wiem, że miałaś długi dzień – zwróciłam się do Aimee. – Poczytamy przez kwadrans, a potem, przed pójściem spać, będziesz mogła pooglądać trochę telewizji. – Chcę pooglądać teraz – zażądała. – Albo powiem mamie. Lucy i Paula udały się do swoich pokojów, a ja dalej tłumaczyłam Aimee, czemu warto uczyć się czytać i pisać. Dziewczynka nie była jednak zainteresowana. Przypuszczałam, że spotkanie z matką wytrąciło ją z równowagi, bo przypomniała sobie o życiu, które prowadziła przed trafieniem do rodziny zastępczej, kiedy to mogła liczyć na natychmiastową realizację zachcianek i nie musiała skupiać się na oddalonych w czasie celach: wolała dobrze się bawić przed telewizorem, niż odrabiać lekcje, z których będzie miała korzyść w przyszłości. – Aimee – powiedziałam w końcu. – W moim domu zawsze najpierw odrabiamy lekcje, a potem oglądamy telewizję. Taką mamy zasadę. Jak myślisz, gdzie jest teraz Paula? – dodałam, chcąc podsunąć jej dobry przykład. – Skąd mam wiedzieć? – Aimee wzruszyła ramionami. – Jest u siebie w pokoju i odrabia pracę domową. Kiedy skończy, będzie oglądać telewizję. Pominęłam fakt, że Paula często pracuje nad lekcjami przy włączonym
telewizorze i ze słuchawkami od iPoda na uszach. Miała siedemnaście lat i uczyła się w taki sposób. Jej to odpowiadało. Aimee zastanowiła się chwilę i w końcu spytała: – A Lucy i ten chłopak, który tu nie mieszka? Oni też robią lekcje? – Adrian na uniwersytecie też odrabia prace domowe – potwierdziłam. – A Lucy odrabiała lekcje, zanim skończyła osiemnaście lat. Wtedy zrobiła dyplom, którego potrzebowała do pracy, i teraz nie musi robić prac domowych, ale i tak lubi czytać. Kropla drąży skałę, pomyślałam. Zależało mi na tym, żeby Aimee dobrze przemyślała sprawę i żeby jak najwięcej wyniosła ze szkoły. Chyba dopięłam swego. Aimee boczyła się jeszcze przez chwilę, patrzyła na mnie wilkiem (tak samo jak jej matka) i w końcu po dłuższym namyśle, możliwe, że przekonana przykładem moich dzieci, zasiadła na kanapie koło mnie. – Zawsze musi być po twojemu! – parsknęła. – Powiedziałaś kwadrans, więcej nie. Potem oglądam telewizję. – Świetnie. Umowa stoi – zgodziłam się z wesołym uśmiechem. Ale Aimee nie znała się na zegarku, więc udało mi się przeciągnąć piętnaście minut pracy do trzydziestu. W końcu – zmęczona po całym dniu w szkole i spotkaniu z matką – zaczęła ziewać i nie mogła się skupić. – I udało się – powiedziałam. – Nie bolało, prawda? Mało brakowało, a przyznałaby mi rację. Pozwoliłam jej pooglądać chwilę program dla dzieci, a potem – przy tradycyjnych protestach, że jeszcze nie chce iść spać i że chce pooglądać program dla dorosłych – zaprowadziłam ją do łóżka. Ułożyłam ją do snu i spytałam, czy chce, żeby ją przytulić albo dać buziaka na dobranoc. Nie chciała. Wychodząc z pokoju, życzyłam jej dobrej nocy. Zamknęłam drzwi i zeszłam na dół, żeby uzupełnić notatki w dzienniku. Pogadałam trochę z Lucy i Paulą, a po dziesiątej, wyczerpana, poszłam spać. Rozpoczęłyśmy normalny tydzień pracy. Następnego dnia w planie była szkoła i kontakt telefoniczny. W środę szkoła i spotkanie. W czwartek szkoła i kontakt telefoniczny, a w piątek znowu szkoła i spotkanie. Tak miał wyglądać nasz tygodniowy harmonogram aż do ostatecznej rozprawy w sądzie, która mogła się odbyć dopiero za rok, kiedy to sąd miał zdecydować, pod czyją opiekę trafi Aimee. Przez ten rok tryby wymiaru sprawiedliwości będą się pomału obracały, będą sprawozdania, oceny, obserwacje. Będą pilnować, jak Aimee sobie radzi. Podobnie jak w przypadku
dzieci, którymi zajmowałam się wcześniej, przez cały okres pobytu u mnie Aimee będzie częścią mojej rodziny i będę się nią opiekować jak moimi własnymi pociechami. Aimee z pewnością nie była najłatwiejszym z dzieci, jakie do mnie trafiły, ale dało się kontrolować jej zachowanie, nawet jeśli było to odrobinę męczące. Bardziej martwił mnie emocjonalny i fizyczny dystans, jaki utrzymywała między nami. Tak jakby uważała, że dopuszczenie mnie zbyt blisko będzie oznaką słabości. Miałam nadzieję, że z czasem zacznie mi ufać, póki jeszcze był na to czas i póki Susan swoimi skargami nie uda się doprowadzić do przeniesienia dziewczynki. Następnego dnia rano zawiozłam Aimee do szkoły. Po lekcjach, jak się umawiałyśmy, odwiedziła nas Jill. Wpadła tylko na krótko, żeby poznać Aimee, bo była akurat w drodze do innej rodziny, skąd notorycznie uciekał nastoletni podopieczny. Po kolacji usiadłyśmy w salonie, żeby zadzwonić do Susan, ale jej komórka nie odpowiadała. Automatyczny komunikat informował, że telefon jest wyłączony i że musimy spróbować później. W przeciągu pół godziny próbowałyśmy jeszcze dwa razy, ale za każdym razem rozlegał się ten sam głos. Aimee bardzo się rozgniewała. Na mnie, bo uznała, że to moja wina, że jej matka wyłączyła telefon. Wyjaśniłam, że nie mam wpływu na telefon, na który dzwonimy, ale dziewczynka nie dała się przekonać i sądziła, że chcę jej uniemożliwić rozmowę z mamą. Wolała wierzyć w tę ewentualność, niż zaakceptować fakt, że jej matka wyłączyła komórkę i nie czeka na telefon od córki. Dopiero kiedy Lucy zeszła na dół i potwierdziła moje słowa, Aimee w końcu zrozumiała, że nie mogę nic zrobić, żeby uzyskać połączenie. Incydent zepsuł nam plany na wieczór, bo Aimee nie była w nastroju do nauki. Zamiast tego poczytałam jej książkę. Następnego dnia rano, kiedy odwiozłam Aimee do szkoły i wychodziłam z boiska, zadzwoniła komórka. Kristen. – Susan właśnie dzwoniła. Jest bardzo zła. Czemu Aimee nie zadzwoniła wczoraj? Westchnęłam z rezygnacją i wytłumaczyłam co się stało: dzwoniłyśmy trzy razy, ale telefon Susan był wyłączony. – Jesteś pewna, że był wyłączony? – dopytywała Kristen. – Susan twierdzi, że komórka była włączona cały wieczór i że czekała na telefon. Może dzwoniłyście pod zły numer?
– Jak to? Trzy razy. Nie. Numer był dobry. Wyjaśniłam Aimee, że tak czasem bywa z komórkami i że to nie wina jej matki. Teraz Kristen westchnęła. – Dobrze, spróbuję to wyjaśnić Susan. Ale jest wściekła i podkreśliła, że to sąd zdecydował o kontaktach przez telefon. Grozi, że zaciągnie nas, pomoc społeczną, znowu do sądu za niedopełnienie warunków. Zabrzmiało to, jakby Kristen mnie obwiniała. Zatrzymałam się na chodniku i stanęłam z boku. – Kristen, jeśli Susan wyłącza telefon, to nic nie mogę na to poradzić. – Nie, ale ona twierdzi, że był włączony. Jeśli sytuacja się powtórzy, to próbujcie się jednak dodzwonić. – Co? Przez cały wieczór? – Więcej niż trzy razy. – Dobrze, skoro nalegasz. Ale to bardzo stresujące dla Aimee. – Rozumiem, ale Susan próbuje namieszać. Kosztem swojej córki, pomyślałam. Wiedziałam jednak, czemu Kristen tak zależy na ugłaskaniu Susan. Na tym etapie postępowania to rodzice biologiczni mieli ostatnie słowo. Sąd zezwolił pomocy społecznej umieścić Aimee w rodzinie zastępczej, ale pod pewnymi warunkami. Jednym z nich były rozmowy telefoniczne cztery razy w tygodniu. Należało spełnić te warunki, bo w przeciwnym razie Susan mogła znowu zwrócić się do sądu i walczyć o odzyskanie Aimee. Kristen już wcześniej mi tłumaczyła, że pomoc społeczna musiała się zgodzić na częste kontakty, bo inaczej nie mieliby szans zabrać Aimee. To, co moim zdaniem należałoby zmienić w sprawach ustanawiania opieki nad dzieckiem, to konfliktowy charakter rozpraw. Rodzice i pomoc społeczna ścierają się na sali sądowej, zamiast rozmawiać przy stole, szukając rozwiązania najlepszego dla dziecka. – Rozmawiałam z policją o oskarżeniach Aimee wobec Craiga – powiedziała Kristen, zmieniając temat. – Funkcjonariuszka Nicki Davis przesłucha Aimee w szkole w czwartek. – Czy chcecie, żebym była przy tym obecna? – spytałam. – Chętnie przyjadę, jeśli to pomoże. – Nie, ja tam będę – odparła Kristen. – Poza tym Aimee zna Nicki. Już była przez nią przesłuchiwana.
– Naprawdę? – zdziwiłam się. To była dla mnie nowość. Policja przesłuchuje dzieci, tylko jeśli doszło do konkretnego aktu przemocy, bo nie monitorują rodzin na bieżąco, jak robi to pomoc społeczna. – Czy mogę spytać, przy jakiej okazji? – W związku z paroma rzeczami, o których Aimee mówiła, zanim została odebrana matce. O ojcu i innych – odpowiedziała oględnie Kristen. Albo nie wiedziała, albo nie chciała mi powiedzieć. – Czy chcesz, żebym uprzedziła Aimee przed czwartkiem? – Nie, nic jej nie mów. Nie chcemy, żeby zmieniła zdanie. – Jestem pewna, że tego nie zrobi – zapewniłam. – Dasz mi znać, co z tego wynikło, żebym mogła odpowiedzieć na ewentualne pytania Aimee? – Ja osobiście nie, ale zostawię informację w dokumentach, żeby ktoś się z tobą skontaktował. Jak wiesz, w czwartek sprawa Aimee przechodzi do wydziału do spraw dzieci w rodzinach zastępczych. Więc żegnam się na wypadek, gdybyśmy nie miały już okazji rozmawiać. – Do widzenia – powiedziałam i schowałam telefon do kieszeni. Zrobiłam krok do przodu, zamierzając ruszyć dalej chodnikiem w stronę uliczki, na której zaparkowałam samochód, kiedy poczułam mocne stuknięcie w ramię. Odwróciłam się. Tuż za mną stała Susan. Chuda jak szczapa, o twarzy bladej i zmęczonej. Z przekrwionymi oczami i rozszerzonymi źrenicami wyglądała przerażająco. Włosy miała w nieładzie, jakby dopiero co wstała z łóżka. Wyglądała na mocno rozgniewaną. Na krótkiej smyczy z łańcuchem trzymała dużego psa. Domyśliłam się, że to Topór. Nie zdążyłam się przywitać ani jej uspokoić. Rottweiler zaszczekał, a ona wyciągnęła palec w moją stronę, mówiąc: – Jeśli będziesz robić problemy mnie i mojej małej, to pożałujesz. Pies zaszczekał jeszcze raz, więc szarpnęła smycz. Zawróciła i oddaliła się z psem idącym przy nodze. Szybko skręciłam za róg i doszłam do samochodu. Wsiadłam, zamknęłam drzwi od środka i przez chwilę czekałam, aż serce mi się uspokoi. Ledwie tydzień wcześniej Lynn wezwała policję, żeby wyprowadzili Susan z terenu szkoły, a dzisiaj przyszła tu znowu, tym razem kręciła się po okolicy i groziła mi. Wiedziała, że przyjeżdżam tu codziennie rano i po lekcjach. Nie miałam wątpliwości, że jeśli temu nie zaradzę, Susan znowu będzie mi grozić. Rodzicielstwo zastępcze przynosi wiele radości, ale konfrontacja z rozwścieczonymi, niepotrafiącymi racjonalnie myśleć rodzicami nie jest jedną z nich.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer Kristen. Odebrała od razu. – Tu Cathy Glass. Susan właśnie przyszła do szkoły i mi groziła – przekazałam, co Susan mi powiedziała. – Pewnie jest zła, bo Aimee skarżyła się na Craiga – stwierdziła Kristen. – Ja jej nic nie mówiłam, ale zdaje się, że policja pytała ją o adres Craiga. – Czy możesz ją pouczyć, żeby się więcej do mnie nie zbliżała? – poprosiłam. – Susan jest groźna, zwłaszcza jak ma ze sobą tego psa. Ostatnim razem, kiedy groził mi rodzic, pomoc społeczna potraktowała moje obawy poważnie i poinformowała tamtą kobietę, że jeśli to się powtórzy, będą musieli wystąpić o sądowy zakaz. Pracownicy socjalni jednak różnie podchodzą do rodziców zastępczych, a Kristen miała właśnie przekazać sprawę komuś innemu. – Ja też nie lubię tego psa – wyznała. – Nie będę miała dzisiaj czasu, żeby porozmawiać o tym z Susan, więc zostawię w dokumentach notatkę dla osoby, która przejmie sprawę. – Pomyślałam, że w tej teczce będzie sporo notatek. – Muszę kończyć, mam zaraz spotkanie. – I już jej nie było. Notatka w dokumentach mnie nie satysfakcjonowała, więc w obawie o swoje bezpieczeństwo zadzwoniłam do Jill. Możliwe, że z zewnątrz sprawiałam wrażenie osoby, która robi zamieszanie z powodu jednego incydentu. Ale biorąc pod uwagę agresywną postawę Susan wobec mnie, sądziłam, że jeśli się temu nie zaradzi, to groźby mogą przybrać na sile. Rodzice zastępczy często muszą zabierać głos w takich sprawach i właśnie robić zamieszanie, żeby zadbać o swoje bezpieczeństwo, bo nikt inny tego nie zrobi. Jill odebrała, więc opowiedziałam jej, co usłyszałam od Susan i jak zareagowała Kristen. – To za mało – zgodziła się Jill. – Zaraz do niej napiszę. Powinnyśmy dostać to na piśmie. Jill dotrzymała słowa, bo godzinę później oddzwoniła z informacją, że Kristen rozmawiała z Susan i powiedziała jej, że nie powinna więcej podchodzić do mnie na ulicy. Zakazywanie czegoś Susan zadziałało na nią oczywiście jak czerwona płachta na byka. Wieczorem, podczas widzenia, Susan była na mnie wściekła, podobnie jak jej córka.
Rozdział czternasty
Pytaj dalej Po przywiezieniu Aimee na widzenie nie spotkałam Susan, ponieważ czekała już w sali. Kiedy jednak przyjechałam odebrać Aimee, Susan przyszła za nią do recepcji razem z pracownicą ośrodka. Dziewczynka odezwała się pierwsza. – Zdenerwowałaś moją mamusię! Lubi przychodzić do mnie do szkoły i ja też lubię ją widywać. Nie mówiłam Aimee o zajściu. Najpewniej matka poinformowała ją o mojej porannej skardze po spotkaniu obok szkoły, nie wspominając jednak, czemu złożyłam zażalenie. – Proszę! A nie mówiłam? – Susan zwróciła się do pracownicy ośrodka. – Moja córka lubi, jak przychodzę do szkoły, a ta kobieta usiłuje się wtrącać między nas. – Tak, lubię patrzeć na mamę przez płot, jak wychodzę na przerwę – potwierdziła Aimee. Wyglądało na to, że Susan regularnie pojawia się w pobliżu szkoły, odkąd Aimee jest pod moją opieką. Wzdłuż części terenu szkoły biegł chodnik, oddzielony od boiska tylko metalowym płotem. Widziałam, jak rano dzieci machają rodzicom przez sztachety, więc to pewnie tam Aimee spotykała się z mamą na przerwie. Aimee i jej matka patrzyły na mnie ponuro, pracownica ośrodka zachowywała się z dystansem i milczała. Nie znałam tej kobiety, ona też się nie przedstawiła. Spotkania nadzorowała w tym tygodniu inna osoba. Chociaż powinna zainterweniować i powstrzymać Susan przed zbliżającym się atakiem na mnie. Rozgniewana Susan budziła grozę, więc ta pracownica ośrodka tak samo jak poprzednia nie zamierzała wchodzić jej w paradę, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Susan miała więc pole do popisu. – Ma nowe siniaki na nogach. – Susan poinformowała mnie oskarżycielskim tonem. – Craig nie mógł ich zrobić, prawda? Aimee nie widziała go od dwóch tygodni. – Nie, tych nie zrobił Craig – przytaknęła Aimee. – No to kto je zrobił? – spytała matka. Pracownica ośrodka otworzyła notes i
zaczęła pisać. – Nic mi nie wiadomo o świeżych siniakach Aimee – wyjaśniłam. – Pewnie upadła w szkole. Czy pytała pani Aimee, skąd ma te siniaki? – Nie, pytam ciebie! – powiedziała Susan, wskazując na mnie palcem. – Nie mam pojęcia – odparłam. – Upadłaś w szkole? – zwróciłam się do Aimee. – Nie wiem. – Dziewczynka wzruszyła ramionami. – Ale to nie Craig je zrobił. Zastanawiałam się, czy na spotkaniu pojawił się temat siniaków, które zrobił Aimee Craig, i jak to wpłynie na zeznania Aimee w czwartek, podczas rozmowy z policjantką. Miałam nie rozmawiać o tym z Aimee, Susan też nie powinna. Jednak ewidentnie sprawa została poruszona. Ponieważ pracownica ośrodka nie zamierzała powstrzymywać skierowanej przeciwko mnie tyrady Susan, to ja musiałam coś zrobić. Powiedziałam to, co powinna powiedzieć pracownica ośrodka: – Pani Susan, jeśli ma pani jakiekolwiek obawy, proszę je omówić z asystentką rodziny, a nie tutaj. – O to się nie martw, tak zrobię! – warknęła. – Możemy jechać? – spytałam Aimee. – Nie! – zaprotestowała dziewczynka. – Powiedz mamie „do widzenia” – zachęcałam. Pracownica ośrodka ciągle notowała. Miałam nadzieję, że mnie wesprze i też zasugeruje Aimee, żeby pożegnała się z matką, bo taka była jej rola, ale nie zrobiła tego. – Nie jadę z nią – protestowała Aimee, krzyżując ręce na piersi i wykrzywiając buzię. – Kolacja jest gotowa i już czeka – kusiłam. – Na pewno jesteś głodna. – Nie chcę kolacji – nadęła się. – Najadłam się słodyczy. Przez chwilę panowała cisza. Zastanawiałam się, ile będziemy jeszcze tkwić w tym impasie, zanim pracownica ośrodka w końcu zdecyduje się interweniować i rozwiązać problem. Nagle odezwała się Susan i aż zaniemówiłam, słysząc jej słowa. Kobieta z ośrodka też wyglądała na zaskoczoną. – Aimee, jedź z panią Cathy i zjedz kolację. – W cichym głosie matki nie było śladu gniewu.
Zastanawiałam się, czy się nie przesłyszałam. Pracownica ośrodka też, bo wpatrywała się w Susan z ulgą. – No dalej, pożegnaj się ze mną, kochanie – powiedziała Susan, robiąc krok w stronę córki i obejmując ją. Wpatrywałam się dalej w tę kobietę, oszołomiona nagłą zmianą. Złość zniknęła bez śladu. Teraz, kiedy skupiła się na Aimee, Susan wydawała się postarzała i bardzo zmęczona. Wtedy zauważyłam, że się poci. Na czole pojawiły się kropelki potu, skóra na policzkach i podbródku błyszczała, chociaż był chłodny zimowy dzień. Ogrzewanie w budynku było włączone, ale nie było szczególnie ciepło, a na pewno nie tak bardzo, żeby się pocić. Zauważyłam też, że Susan ma dreszcze. Kiedy przytulała Aimee, drżały jej dłonie. Ciągle oblizywała dolną wargę i przełykała ślinę. Albo Susan była chora, albo gwałtownie potrzebowała działki. Stało się dla mnie jasne, że jestem świadkiem typowych symptomów odstawienia narkotyku. – Daj buziaka. – Susan poprosiła Aimee. Była podenerwowana i sprawiała wrażenie, jakby się jej spieszyło. Trzęsła się jej dłoń, kiedy położyła ją na ramieniu córki, żeby się pochylić i ją objąć. I w tej chwili, kiedy przytuliły się i ucałowały na pożegnanie, poczułam współczucie dla Susan. Jak i kiedy w jej życiu zaczęło się dziać tak źle? Nie zamierzała przecież oddawać swoich dzieci. Obawiałam się, że jeśli nie odstawi w najbliższym czasie narkotyków, to straci też życie. – Pa, porozmawiamy jutro przez telefon, a w piątek się zobaczymy. – Susan odsunęła córkę od siebie i popchnęła ją w moją stronę. Zobaczyłam w oczach Susan desperację i chyba zdawała sobie z tego sprawę. – Do widzenia – powiedziałam. – Niech się pani nie martwi, zadzwonimy jutro. – Dziękuję – odparła cicho, jakby zawstydzona. Aimee potulnie podeszła do mnie i wyszłyśmy z budynku. Zamilkła. Nie odzywała się przez całą drogę do samochodu. Zanim uruchomiłam silnik, odwróciłam się na fotelu, żeby na nią spojrzeć. – W porządku? – spytałam łagodnie. Wzruszyła ramionami. – Chciałabym, żeby mama nie chodziła do Craiga. Nie lubię go. Nie zrozumiałam, jak jedno łączy się z drugim, więc pomyślałam, że Aimee
potrzebuje pocieszenia. – Ze mną jesteś bezpieczna – zapewniłam. – Craig nie może cię skrzywdzić. – Nie. Nie rozumiesz – odpowiedziała dziewczynka, wyglądając matki przez okno samochodu. – Mama musi chodzić do Craiga, bo inaczej będzie chora. Znowu obróciłam się i spojrzałam na nią, zdając sobie sprawę, że Aimee ma więcej do powiedzenia. – Mama zaczęła się źle czuć na spotkaniu – ciągnęła. – Jeśli nie pójdzie do Craiga, to niedługo będzie bardzo chora. Dopiero wtedy zorientowałam się, że Aimee najprawdopodobniej mówi o syndromie odstawienia i że tak jak ja dostrzegła u Susan jego objawy. Mieszkała wcześniej z matką, więc rozpoznawała je lepiej ode mnie. – Czemu mama chodzi do Craiga? – spytałam, przewidując, co usłyszę w odpowiedzi. – Craig daje jej herę – wyjaśniła Aimee, używając slangowego słowa na określenie heroiny. – No, nie daje. Mama musi zapłacić. Dużo. Craig zabiera wszystkie nasze pieniądze, a poza tym jest wstrętny dla mamy i dla mnie. Wynikało z tego, że Craig był głównym dilerem Susan. Szokujące, że Aimee to wszystko wiedziała. Ciągle wyglądała przez okno, wypatrując, czy mama nie wyjdzie z ośrodka pomocy rodzinie. – Szkoda, że nie mam innego życia – powiedziała ponuro. – Szkoda, że nie mieszkam w domu z mamą, z tatą, z braćmi i z siostrami. Szkoda, że moja mama nie przestanie brać dragów i że jest chora. – Aimee, kochanie – zaczęłam, przyglądając się jej z uwagą – wiem, że to dla ciebie bardzo trudne. Też żałuję, że twoje życie nie wygląda inaczej. Rozumiem, że martwisz się o mamę, ale może to, że i ty trafiłaś do opieki zastępczej, będzie dla mamy szokiem, który zmotywuje ją do odstawienia narkotyków. – Może – odparła dziewczynka, spoglądając na mnie. – Ale myślę, że sędzia nie odda mnie do domu, nawet jeśli mama spróbuje. Mama miała dużo czasu, odkąd się urodziłam, żeby iść na odwyk, ale nie zrobiła tego. Nawet jeśli powie, że jest czysta, to chyba sędzia jej nie uwierzy, jak myślisz? Poczułam ukłucie w sercu. Była taka mała, a miała doświadczenie dorosłego człowieka. Biedna, nie potrafiła czytać ani pisać, ale intuicyjnie przewidywała wynik rozprawy. Miała rację – jej matka była uzależniona od wielu lat, nie potrafiła wychować i obronić swoich starszych dzieci. Oczywiście, że sędzia nie
pozwoli Aimee wrócić do domu. Susan miała dwadzieścia siedem lat, żeby zmienić swoje życie! Było już na to za późno, a dziewczynka zasługiwała na szczerą odpowiedź. – Myślę, że masz rację, Aimee – zgodziłam się cicho. – Myślę, że sędzia będzie chciał, żebyś była bezpieczna, i żeby ktoś się tobą dobrze opiekował, póki jesteś dzieckiem. Jesteś zbyt ważna, żeby narażać cię znowu na ryzyko. Aimee nieznacznie pokiwała głową i odezwała się znowu: – U mamy i taty było paskudnie, w innych domach, do których chodziliśmy, tak samo. Było ciemno, niemiło, a w nocy przychodzili straszni ludzie. Nikt mi nie powiedział, ale ja wiem, co robili. – Co? – Kupowali i sprzedawali dragi, nie tylko herę. Inne rzeczy też były. – Gdzie były te domy, do których jeździliście? Wiesz? Pokręciła głową. – W różnych miejscach. W naszym mieście, w innym mieście. U Craiga było lepiej. Na podłodze był koc i mogłam się pod nim schować, kiedy mama wychodziła z Craigiem. Czasem musiała z nim wyjść, kiedy nie miała pieniędzy na dragi – wyjaśniła. – A czasem musiała wychodzić z innymi panami. Nie znałam ich. Dostawała dragi i wracałyśmy. Wiedziałam, że w środowisku narkomanów prostytucja jest częstym zjawiskiem, bo kiedy brakuje gotówki, seks staje się popularną formą zapłaty za narkotyki. Spojrzałam na Aimee i zawahałam się, zanim zadałam kolejne pytanie: – Czy wiesz, co twoja mama robiła, kiedy wychodziła z Craigiem i innymi mężczyznami? – Uprawiała seks – odpowiedziała gładko Aimee z grymasem obrzydzenia. – Czasem szli do innego pokoju, ale czasem nie. Jak potrzebujesz dragów, to pozwalasz facetom robić wszystko. Nawet cię bić. Zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Co to biedne dziecko widziało? – Ktoś skrzywdził twoją mamę? – spytałam. – Nie mogę ci powiedzieć – odparła i skrzywiła buzię. Jej matka była najprawdopodobniej wykorzystywana seksualnie w zamian za narkotyki. Rozumiałam, że dla Aimee to zdecydowanie zbyt bolesne wspomnienie, żeby chciała mi o tym teraz opowiedzieć.
– Czy ci mężczyźni skrzywdzili kiedyś ciebie? – pytałam. Powinnam dowiedzieć się jak najwięcej i przekazać to opiece społecznej. – Próbowali – przyznała Aimee. – Ale mama zwykle ich powstrzymywała. Mówiła, że jestem za młoda. – Zwykle? Nie odpowiedziała. – W porządku. Powiesz mi, kiedy będziesz na to gotowa – stwierdziłam. – Teraz jesteś bezpieczna. Skoro Aimee była świadkiem współżycia, jak się właśnie okazało, to tłumaczyło jej rozbudzoną świadomość w kwestiach seksu, niewspółmierną do jej wieku. Niewykluczone, że była też molestowana przez mężczyzn, którzy krzywdzili matkę. Musiałam poinformować o tym asystenta rodziny, ale w tej chwili Aimee potrzebowała przede wszystkim wsparcia. – Na szczęście teraz nic ci nie grozi. Będziesz bezpieczna i będzie ci dobrze. – Ale mama ciągle mnie kocha – zauważyła Aimee. – Mam nadzieję, że zawsze będzie, nawet jeśli nie wrócę do domu. Poczułam, jak wilgotnieją mi oczy. W takich chwilach głęboko żałowałam, że nie mogę cofnąć czasu i wszystkiego naprawić. Chciałabym, żeby Aimee wróciła do domu, do dwójki kochających rodziców i żeby żyli długo i szczęśliwie. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe. – Mama cię kocha – zapewniłam. – I na pewno zawsze będzie cię kochać. Chociaż wierzyłam w to, co mówię, jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że Susan powinna pokazać swoją miłość, idąc na odwyk i wychowując własne dzieci. – A ja zawsze będę kochać mamę – dodała Aimee. – Świetnie – uśmiechnęłam się. – Ale mnie też możesz troszkę lubić, wiesz? – Szkoda, że moja mama nie jest taka jak ty i że bierze dragi – skwitowała Aimee, kiedy już obróciłam się przodem do kierunku jazdy z zamiarem włączenia silnika. – Ty nie bierzesz, jesteś szczęśliwa. No, przez większość czasu, chyba że akurat mnie ochrzaniasz. Uśmiechnęłam się do niej w lusterku. – Nie ochrzaniam cię aż tak często – zauważyłam. – Ale opiekuję się tobą, a opiekowanie się dzieckiem polega też na pomaganiu mu w robieniu właściwych
rzeczy. Dzięki temu dzieci wyrastają na dobrych ludzi. A teraz jedźmy do domy na kolację, umieram z głodu. – Ja też. Uśmiechnęłam się jeszcze raz i uruchomiłam samochód. Zanim ruszyłam, drzwi budynku otworzyły się z rozmachem i wyszła z nich Susan. Szła ze spuszczonym wzrokiem, szybko przemieszczając się ścieżką drobnymi, nerwowymi krokami. Była wyraźnie rozgorączkowana. Jeśli Aimee i ja miałyśmy rację, desperacko potrzebowała działki. – Patrz! Jest mama! – krzyknęła Aimee, stukając w szybę, żeby zwrócić uwagę matki. Ale Susan była skupiona na jednej rzeczy – zdobyciu narkotyków, których jej organizm gwałtownie potrzebował. Przeszła obok auta, spocona i roztrzęsiona, nie zauważając córki. Potrzeba narkotyku wygrała z potrzebami dziecka, jak zawsze. – Nigdy nie będę brać – oznajmiła Aimee, kiedy jej matka skręciła za róg i zniknęła nam z oczu. – Nigdy, przenigdy. – Wiem, że nie będziesz. Widziałaś, jak bardzo narkotyki są niszczące. Bez nich będziesz żyć szczęśliwie. – Jak ty. Wieczorem Aimee zachowywała się spokojniej niż zwykle, była też mniej skłonna do konfrontacji. Kolację zjadła bez awanturowania się, prawie nie zaprotestowała, kiedy zarządziłam piętnaście minut odrabiania lekcji. Kiedy przyszła pora spania, nie kłóciła się o mycie, pozwoliła mi też, żebym ją uczesała. Domyślałam się, że widok matki w tym stanie przypomniał jej, jak źle wyglądało życie w domu, i że może mieszkanie u mnie nie było wcale takie najgorsze. Lucy i Paula też zauważyły zmianę. – Aimee była jakaś cicha – stwierdziła później Paula, kiedy siedziałam w salonie, uzupełniając dziennik. – I oby tak zostało – dodała Lucy. Wyjaśniłam dziewczynom, jak Susan zachowywała się na spotkaniu i co Aimee opowiedziała mi o melinach narkomanów i o tym, co się tam działo. – Biedny dzieciak – skomentowała Lucy. – Wybaczę jej, jeśli obudzi mnie jutro rano.
– Cieszę się, że przestałaś palić, mamo – wyznała Paula. – Palenie uzależnia. Martwiłam się, kiedy paliłaś. – Przepraszam, kochanie – powiedziałam i poczułam się mała jak palec. Rzuciłam papierosy wiele lat temu, a teraz Paula surowo uświadomiła mi, co dzieci pamiętają i co je martwi. – Nie wrócę do palenia – obiecałam. – Głupio zrobiłam, że w ogóle zaczęłam. I wiem, że wy dwie też nigdy nie będziecie palić – dodałam na wszelki wypadek. Następnego ranka Aimee była ciągle trochę apatyczna, ale pomyślałam, że może to i lepiej. Miała być w ciągu dnia przesłuchana przez Nicki Davis, policjantkę z wydziału ochrony nieletnich, więc jeśli ciągle myślała o swoim życiu przed rodziną zastępczą, to mogła być w dobrym nastroju do odpowiadania na pytania policji i opowiadania o krzywdach, jakie ją spotkały. Po takich zeznaniach będzie można postawić zarzuty. Zgodnie z poleceniem Kristen nie uprzedziłam Aimee, że czeka ją przesłuchanie. Zabrałam ją jak zwykle do szkoły, poczekałam na boisku na dzwonek, pożegnałam się (Aimee ciągle nie chciała, żeby ją przytulać lub całować) i wróciłam do domu. Pół godziny później, z kubkiem kawy w zasięgu ręki i z segregatorem zawierającym mój dziennik z notatkami na kolanach, zatelefonowałam do Jill. Zdałam jej relację z poprzedniego wieczoru. Przekazałam, co Aimee opowiedziała mi po widzeniu o wizytach w melinach, powiedziałam o złości Susan, i o tym, że obie z Aimee miałyśmy wrażenie, że u matki widoczne były symptomy odstawienia narkotyku. Jill podziękowała mi za czujność, zapewniła, że współczuje Aimee, którą los zmusił do takiego życia, i potwierdziła, że przekaże wszystkie informacje Kristen. Wyznałam też Jill, że zaczynam mieć dość napadów i skarg ze strony Susan i że może Kristen mogłaby nakłonić Susan do panowania nad sobą. – Na pewno ją o to poproszę. – Jill odparła pogodnie. – Chociaż wątpię, czy to coś da. Poczułam się lekko zirytowana jej niefrasobliwością, bo miałam wrażenie, że nie do końca rozumie, jak działa na mnie złość i agresja Susan. – Nie oczekuję, że Susan będzie mi wdzięczna – doprecyzowałam. – Ale gdyby mogła przestać wywrzaskiwać skargi w obecności Aimee, poprawiłoby to sytuację.
– W porządku, zobaczę, co się da zrobić. Ani Jill, ani Kristen nie odezwały się do mnie więcej tego dnia. Kiedy odbierałam Aimee ze szkoły po lekcjach, dowiedziałam się od niej, że musiała wyjść z jednej lekcji, bo Kristen i jedna obca pani, którą już kiedyś widziała, chciały z nią rozmawiać. Domyśliłam się, że „obca pani” to funkcjonariuszka Nicki Davis. Aimee powiedziała, że policjantka zadawała jej pytania, ale na wiele z nich nie umiała odpowiedzieć. Nie zabrzmiało to dobrze. Dziewczynka o spotkaniu mówiła oględnie i niechętnie, więc nie naciskałam. Przez cały wieczór była w podłym nastroju, który tylko się pogorszył, kiedy okazało się, że Susan nie odbiera telefonu. W ciągu godziny próbowałam dzwonić cztery razy, pozwoliłam nawet Aimee wybrać numer, żeby mieć pewność, że się nie pomyliłam. Jednak za każdym razem słyszałyśmy tę samą automatyczną wiadomość: „Połączenie nie może być zrealizowane”. Po czwartej próbie poddałam się i przestałam dzwonić. Aimee tupała, przeklinała matkę, mnie i ogólnie była bardzo niegrzeczna, więc ucieszyłam się, kiedy przyszła pora, żeby położyć ją spać. Przed pójściem do łóżka Aimee sprzeciwiała się wszystkiemu i bezustannie narzekała. Nie chciała się wykąpać, umyć zębów ani włosów, przebrać się w piżamę i iść do pokoju. Wreszcie zapowiedziałam, że jeśli nie zrobi tego, o co proszę, dostanie szlaban na telewizor na następny wieczór. Dziewczynka prezentowała skłonność do wpadania w złość tak samo jak jej matka. To był dodatkowy powód, dla którego Susan powinna kontrolować swoje negatywne emocje – Aimee ją naśladowała. W końcu, położywszy moją podopieczną do łóżka, odetchnęłam z ulgą. – Dobranoc – powiedziałam, wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi. – Hej! Nie zapomniałaś o czymś? – spytała nieuprzejmie. Uchyliłam drzwi. – O czym, Aimee? – Zawsze pytasz, czy chcę buziaka na dobranoc. A dzisiaj nie spytałaś. – Nie, ponieważ nigdy nie chcesz. A co? Chciałabyś dzisiaj buziaka? – spytałam zdumiona. Aimee była na mnie tak wściekła cały wieczór, że nigdy bym nie pomyślała, że może mieć ochotę na przytulanie się. – Nie chcę – odpowiedziała szczerze. – Ale chcę, żebyś pytała. Jak pytasz, to znaczy, że się mną interesujesz. Mimo starań nie udało mi się stłumić śmiechu. Aimee miała w sobie urok
dziecka ulicy. Opisywała świat prostymi słowami tak, jak go widziała. Cała moja irytacja na jej męczące zachowanie tego wieczoru uleciała. Chciałabym ją objąć i przytulić. – Jesteś pewna, że nie chcesz, żeby cię przytulić na dobranoc? – spytałam, wchodząc do pokoju. – Pewna – odpowiedziała. – Ale pytaj dalej, to jednego dnia będę chciała. Buzia rozjaśniła się jej w uśmiechu, jaki powinny mieć wszystkie ośmiolatki. – Dobrze. A kiedy ten dzień nadejdzie, to dam ci wielkiego całusa i będę się bardzo cieszyć. – Ja też – odparła sennie. – Dobranoc, Cathy. – Dobranoc, kochanie.
Rozdział piętnasty
Cicha i wycofana Jill zadzwoniła w piątek po południu i spytała, czy miałam jakieś wieści od nowego asystenta rodziny Aimee. Poinformowałam ją, że nikt się do mnie nie odzywał, więc Jill obiecała, że zadzwoni do pomocy społecznej w poniedziałek, żeby porozmawiać z kimś z wydziału do spraw dzieci w rodzinach zastępczych i dowiedzieć się, kto przejął sprawę. Następnie spytała, czy Aimee opowiadała mi o rozmowie z Nicki Davies poprzedniego dnia. Wyjaśniłam, że powiedziała mi tylko o spotkaniu z Kristen i „obcą panią” i że zadawano jej pytania, na które nie umiała odpowiedzieć. Jill zaśmiała się na określenie „obca pani”, ale – podobnie jak ja – martwiła się, czy przesłuchanie przyniesie jakiś efekt. Zapewniła mnie, że przed przesłuchaniem rozmawiała z Kristen i że przekazała jej to, co Aimee opowiadała o odwiedzaniu melin narkomanów razem z matką, oraz że Susan była prawdopodobnie pod wpływem narkotyków podczas widzenia. Kristen miała odpowiedzieć, że nie ma czasu zająć się tą kwestią, bo po przesłuchaniu zdaje sprawę komuś innemu, ale że zostawi notatkę w segregatorze dla swojego następcy. – Nie miałaś okazji poprosić Kristen, żeby porozmawiała z Susan o kontrolowaniu emocji względem mnie? – spytałam. – Poprosiłam – potwierdziła. – Kristen twierdzi, że spróbuje pogadać o tym z Susan, zanim zda sprawę. – Świetnie – powiedziałam. – Bo myślę, że niedługo przyjdzie następna skarga od Susan. Nie mogłyśmy się do niej wczoraj dodzwonić na umówioną rozmowę. Próbowałam cztery razy. – Ojej – westchnęła Jill. – Trzymam kciuki, żeby Susan posłuchała Kristen. W jej głosie wyczułam sceptycyzm. W piątek po południu, jak zwykle przed widzeniem, nie natknęłam się na Susan, bo czekała już w sali. Jednak po zakończeniu spotkania wyszła do recepcji za Aimee i kobietą monitorującą spotkanie. Była równie wściekła co zawsze. Nie tylko z powodu telefonu – „Przez nią moja córka nie może ze mną rozmawiać!” – ale też dlatego, że „zmuszałam” Aimee do mycia się, szczotkowania zębów i
czesania, dlatego, że byłam dla dziewczynki „okropna”, i dlatego, że opowiadam policji kłamstwa. Ostatni zarzut mnie lekko zaskoczył. Podejrzewałam, że ma to jakiś związek z przesłuchaniem Aimee przez Nicki Davies, ale nie wiedziałam jaki. Nie miałam także pojęcia, co rzekomo powiedziałam. Nie byłam obecna przy przesłuchaniu, nie rozmawiałam z Nicki Davies ani żadnym innym funkcjonariuszem policji. Może Susan miała na myśli fakt, że w ogóle zgłosiłam do pomocy społecznej przemoc Craiga względem Aimee. Susan nie powiedziała nic więcej na ten temat, tylko ciągnęła litanię bezsensownych skarg. Znowu musiałam stać w recepcji ośrodka i wysłuchiwać potoku obraźliwych słów, podczas gdy kobieta nadzorująca widzenia przyglądała się z boku. Czasami, gdy rodzic zastępczy staje twarzą w twarz z trudnym rodzicem, personel ośrodka pomocy rodzinie interweniuje, próbując uspokoić rodzica i zapewnić wsparcie opiekunowi zastępczemu. Najczęściej jednak pracownicy wolą pozostać w dobrych relacjach z rodzicem, którego widują regularnie na spotkaniach, więc nie zabierają głosu. Nigdzie nie było widać kierowniczki, która wcześniej przerywała dyskusję, nic też nie wskazywało, żeby Susan miała odpuścić. Pomyślałam, że to może potrwać całą noc. W końcu moja cierpliwość się wyczerpała i zwróciłam się do pracownicy ośrodka: – Musimy iść. A do Aimee: – Pożegnaj się grzecznie z mamą i będziemy mogły wrócić do domu. – Nie! Nie pójdę! – Aimee odparła nieuprzejmie. Spojrzałam na pracownicę. – Chyba najlepiej będzie, jeśli poczekam na zewnątrz w samochodzie, a pani przyprowadzi do mnie Aimee – zaproponowałam. – Nie może pani tak postąpić – odpowiedziała pracownica ośrodka. – Powinna pani zabrać dziecko z budynku. – Proszę mi powiedzieć, jak mam to zrobić? – spytałam, nie starając się ukryć irytacji. Kobieta spojrzała na mnie niepewnie, potem skierowała wzrok na Susan. – Czy myśli pani, że moglibyśmy… – zaczęła, ale nie udało jej się dokończyć. – Nawet nie zaczynaj! – krzyknęła Susan, napadając na nią. – Co ty sobie, kurwa, myślisz? Że możesz zapisywać, że byłam naćpana na widzeniu?
Uznałam to za interesujące. Dziś spotkanie nadzorowała inna osoba niż w środę, kiedy Susan zdradzała objawy odstawienia narkotyków, więc ta kobieta musiała zauważyć objawy zażycia narkotyku przy innej okazji. Kobieta sprawiała wrażenie jeszcze mniej pewnej siebie, ale nie skomentowała ataku. – Aimee, pożegnaj się z mamą – spróbowałam jeszcze raz. – Nie – odparła z uporem. – Zaczekam w samochodzie – powiedziałam do pracownicy ośrodka, odwróciłam się i wyszłam z budynku, kierując się ścieżką do samochodu. Wsiadłam i zamknęłam drzwi. Serce mi waliło, oddech miałam szybki i płytki. Byłam zestresowana i rozemocjonowana. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zrezygnować z wyjścia z dzieckiem, ale nie byłam w stanie znosić tych scen trzy razy w tygodniu przez cały rok. W przypadku jej starszych dzieci Susan udało się wielokrotnie spowodować przenoszenie ich z rodziny do rodziny. Rozumiałam, czemu tak się działo. Jestem osobą unikającą konfrontacji i szczyciłam się moją umiejętnością nawiązywania współpracy z rodzicem (rodzicami) dziecka, którym się opiekowałam. Susan była jednak niemożliwa. Wiedziałam, że bez wsparcia ze strony pracowników ośrodka wkrótce będę mieć dość. Pół godziny później, już po oficjalnym zakończeniu godzin pracy ośrodka, wreszcie pojawiła się pracownica nadzorująca spotkanie z Aimee. Susan nie było w zasięgu wzroku. Wysiadłam z auta i otworzyłam tylne drzwi, żeby wpuścić dziewczynkę do środka. Nie patrzyła na mnie, ale zauważyłam, że ma oczy czerwone od płaczu. Nie wiedziałam, czy płakała z jakiegoś konkretnego powodu, czy była po prostu podenerwowana, a towarzysząca jej kobieta mi tego nie wyjaśniła. Pracownica ośrodka potraktowała mnie bardzo chłodno. Odprowadziwszy Aimee do samochodu, odwróciła się i wróciła do budynku bez pożegnania. Może miała mi za złe, że zostawiłam ją na pastwę gniewu Susan, ale ona miała za sobą kierowniczkę i resztę personelu, a ja byłam zdana na siebie. – W porządku? – spytałam Aimee, pochylając się nad nią i sprawdzając pasy. Pokiwała głową i pociągnęła nosem. Położyłam jej delikatnie dłoń na ramieniu, żeby ją pocieszyć, ale mnie odepchnęła. Zamknęłam drzwi, obeszłam auto i usiadłam za kierownicą. Ruszyłyśmy do domu. Aimee nie odzywała się podczas jazdy. Co jakiś czas zerkałam w lusterko wsteczne i pytałam ją, czy się dobrze czuje, na co odpowiadała mi nieznacznym skinieniem głowy. Kiedy
zaparkowałam przed domem, przerwała ciszę i powiedziała: – Nie chcę kolacji. Brzuch mnie boli. Domyślałam się, że to z powodu stresu wywołanego spotkaniem. Rozumiałam, jak się czuje, bo mnie też mocno gniotło w dołku. – Chcę iść spać – dodała płaczliwie. Wyłączyłam silnik i obróciłam się, żeby na nią spojrzeć. Wyglądała na smutną i wycofaną, prawie przygnębioną. – Aimee – odezwałam się, dodając jej otuchy uśmiechem. – Kiedy dzieci trafiają do rodziny zastępczej, to na początku wszystkim jest bardzo ciężko. Ale z czasem będzie lepiej, obiecuję. Bardzo niedługo ty i twoja mama przyzwyczaicie się do spotkań na widzeniach, zaczniecie się wtedy dobrze bawić, a potem mówić sobie „do widzenia”. Mama nie będzie taka rozgniewana i będzie nam łatwiej, tobie i mnie. Opiekowałam się już bardzo wieloma dziećmi i wiem, że tak jest zawsze – mówiłam prawdę, ale zastanawiałam się, czy w przypadku Susan ten mechanizm zadziała. – Spróbuj się nie martwić – ciągnęłam, starając się dać Aimee poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała. – Ciesz się czasem, który spędzasz z mamą na widzeniach, i ciesz się czasem, który spędzasz u mnie w domu. Jutro jest sobota i zabieram cię do kina. Byłaś już kiedyś w kinie? – Nie – pokręciła głową. – Spodoba ci się. Grają Madagaskar. To taka fajna kreskówka o zwierzakach, które uciekają z zoo i mają mnóstwo przygód. Kupimy sobie łakocie i popcorn. W końcu Aimee się rozpogodziła i z jej twarzyczki zniknął ponury wyraz. Przypuszczam, że to ze względu na wzmiankę o łakociach i popcornie, a nie na to, co mówiłam wcześniej. – Fajnie! – zawołała. – Słyszałam, jak moi koledzy w szkole mówią, że byli w kinie i że jedli cukierki i popcorn. Teraz ja też będę mogła tak powiedzieć. Uśmiechnęłam się. – Tak. Będziesz mogła dołączyć do rozmowy. – To kolejny smutny fakt. Choć Aimee miała już osiem lat, nigdy nie była w kinie. Prawda, to nie jest zaniedbanie niebezpieczne dla życia dziecka ani przemoc, ale w rozwiniętym kraju dziecko powinno korzystać z uroków życia społecznego i mieć podobne doświadczenia co jego rówieśnicy. – Będziemy się dobrze bawić – zapewniłam.
– Tak – zgodziła się Aimee i poweselała. – Już się cieszę. Wieczorem Aimee wygladała na wyczerpaną. Nie dość, że był to koniec tygodnia, to, jak się domyślałam, wykończyła ją karuzela nastrojów podczas spotkania z matką. Mimo wszystko zjadła kolację, praktycznie nie marudząc, była też zbyt zmęczona, żeby opierać się przed kąpielą i szorowaniem zębów, co znacznie przyspieszyło kładzenie jej spać. Kiedy była już w piżamie, odprowadziłam ją do łóżka i powiedziałam, że rano może długo spać, bo nie musimy wcześnie wstawać do szkoły. – Dobrze – westchnęła, moszcząc się pod kołdrą. – Będę długo, długo spać. Lubię moje łóżko. Jest ładne, ciepłe i wygodne. Nie takie jak mój śmierdzący materac w domu. Uśmiechnęłam się i owinęłam ją kołdrą. – Cieszę się, że lubisz swoje łóżko – odpowiedziałam. – Czy chciałabyś buziaka na dobranoc? Usta dziewczynki ułożyły się w psotny uśmiech. – Nie, ale pytaj dalej. – Będę. Jak zwykle wieczorem, kiedy już skończyłam sprzątać, uzupełniłam notatki w dzienniku, opisując też scenę, która zaszła po widzeniu. Czułam, jak podczas pisania znowu przygniata mnie ciężar tego incydentu – złość Susan i stres Aimee. Bóg jeden wie, jakie myśli przebiegają przez głowę Aimee, kiedy w nocy leży sama w łóżku i wspomina wydarzenia minionego dnia. Ciągle utrzymywała między nami dystans, nie dzieliła się ze mną strachami i zmartwieniami, jak to robili inni moi podopieczni. O ile wiedziałam, nie opowiadała też o nich nikomu innemu, więc zamykała wszystko w sobie. Widzenia nie odbywały się w sobotę i niedzielę, ale Aimee miała rozmawiać z matką przez telefon. Miałam szczerą nadzieję, że Susan nie wykorzysta okazji do dalszego siania zamętu. Cieszyłam się na myśl o miłym, relaksującym weekendzie. Następnego dnia rano wszystkie spałyśmy do późna. Kiedy w końcu wstałam, przygotowałam prawdziwe angielskie śniadanie, które tradycyjnie jadaliśmy u nas w domu w weekendy: jajka, boczek, kiełbaski, pomidory i smażone tosty. Przed południem zadzwonił mój syn Adrian, żeby mi powiedzieć, że z kolegami zrobili
sobie weekendową wycieczkę po Lake District[3], więc w drodze powrotnej będą przejeżdżać w pobliżu domu. Adrian chętnie by wpadł się z nami zobaczyć, co ja na to? – Oczywiście – odpowiedziałam. – Będzie nam bardzo miło. Zjecie obiad? – Tak, chętnie. Będę miał też okazję poznać Aimee. – Tak – zawahałam się. – Rzeczywiście. Ale może lepiej wytłumacz swoim znajomym, że Aimee jest z nami od niedawna i jeszcze się nie zadomowiła. Adrian zaśmiał się krótko. – Okej, mamo, ale nie martw się. Na pewno będzie się zachowywała wzorowo. – Mam nadzieję. Kiedy tylko skończyliśmy rozmowę i pożegnałam się z synem, rozejrzałam się po kuchni, czy na pewno mamy dość jedzenia na weekend. Trzech rosłych chłopaków będzie miało niezły apetyt, więc wyjęłam z zamrażarki duży kawałek mięsa, żeby się rozmroził. Uprzedziłam Lucy i Paulę, że na niedzielny obiad wpadną Adrian i jego koledzy. Dziewczyny się ucieszyły. Powiedziałam im też, że po południu zamierzam zabrać Aimee do kina, bo o piątej grają Madagaskar. Ponieważ moje córki nigdy nie wyrosły z filmów animowanych, postanowiły pójść z nami. Kiedy Aimee usłyszała, że przyjeżdża Adrian i jego dwóch kolegów, stwierdziła: – O, fajnie. Dużo facetów, jak u mamy. – Nie wydaje mi się – odpowiedziałam. – Co masz na myśli? – Nic. – Potrząsnęła głową i nie chciała powiedzieć nic więcej. Uprzedziłam ją też, że Lucy i Paula wybierają się z nami do kina. – Adrian i jego koledzy też idą? – Aimee nie do końca orientowała się w czasie. – Nie, przyjeżdżają jutro, w niedzielę. Dzisiaj mamy sobotę i idziemy do kina – mówiąc to, wskazałam na duży kolorowy kalendarz wiszący w kuchni na ścianie. Tak już wcześniej robiłam z Aimee i innymi swoimi podopiecznymi, którzy mieli problem ze zrozumieniem pojęcia czasu i dni tygodnia. – To jest dzisiaj – wyjaśniłam, wskazując na sobotę na dziecięcym kalendarzu. – A tu jest jutro, niedziela. Niedziela będzie po jednej nocy. Dzisiaj idziemy do
kina, a jutro, po jednej nocy, przyjadą Adrian i jego koledzy. – A po ilu nocach idę znowu do szkoły? – spytała rozsądnie dziewczynka. – Po dwóch. Dziś i jutro. Pokiwała głową. Chyba zrozumiała. Aimee była zachwycona, że Lucy i Paula towarzyszą nam w wyjściu do kina. Chciała oglądać film, siedząc między nimi, co im nie przeszkadzało. Wyjaśniłam już Aimee, co się dzieje w kinie: że fotele stoją w rzędach, że obok siedzą inni ludzie, że gaśnie światło i że potem na bardzo dużym ekranie – większym niż telewizor – pojawia się film. Kiedy jednak zgasło światło i sala pogrążyła się w mroku, Aimee pisnęła i złapała dziewczyny za ręce, rozsypując wszędzie popcorn. – Nie martw się – zaśmiałam się. – Ryzyko zawodowe, tak już bywa w kinie. Jeszcze ci dużo zostało. Wszystkie cztery spędziłyśmy miłe popołudnie, bo dobrze się bawiłyśmy, oglądając film (oraz jedząc cukierki i popcorn). Jedynym moim zmartwieniem była myśl o telefonie, jaki musimy wykonać po powrocie do domu. Będziemy musiały zadzwonić później niż zwykle, bo szacowałam, że z kina wrócimy około siódmej wieczorem, więc trzeba będzie zatelefonować od razu. Zwykle dzwoniłyśmy między szóstą a wpół do siódmej, więc nie spóźnimy się bardzo i do tego (naiwnie) miałam nadzieję, że Susan nie będzie miała nic przeciwko, skoro jej córka była w kinie. Tak jak przewidywałam, dotarłyśmy do domu o siódmej. Aimee usadowiła się obok mnie na kanapie i od razu zadzwoniłyśmy. Kiedy tylko Susan odebrała, Aimee powiedziała: – Cześć, mama. Matka odpowiedziała jej: – Spóźniłaś się. Czekam nie wiadomo ile. Źle się czuję, a przez to czuję się jeszcze gorzej. Gdzie byłaś? Wcześniejszy entuzjazm dziewczynki na myśl, że będzie mogła opowiedzieć mamie o wyprawie do kina, znikł. Spojrzała na mnie, żebym wyjaśniła matce sytuację. – Pani Susan, z tej strony Cathy – powiedziałam, zbliżając się do mikrofonu. – Przepraszam, że dzwonimy później niż zwykle, ale zabrałam Aimee do kina na…
– Nie mówię do ciebie – warknęła nieuprzejmie. – To moja rozmowa z córką. Aimee, nie spóźniaj się więcej z dzwonieniem, rozumiesz? – zwróciła się do dziewczynki. – Jestem przez to chora. Leżałam w łóżku cały dzień. Susan przeszła do opisu skurczów żołądka, biegunki i nudności, które – według niej – nasze spóźnienie pogorszyło. Nie wiedziałam oczywiście, czy Susan rzeczywiście źle się czuła przez cały dzień i czy fakt, że zadzwoniłyśmy później niż zwykle wpłynął na jej samopoczucie, ale jej słowa osiągnęły błyskawiczny i widoczny efekt. Aimee zrezygnowała z opowiadania matce o tym, jak dobrze bawiła się w kinie. Czuła się winna, że ją zdenerwowała, słuchała, wyrażała współczucie i przepraszała. – Przepraszam, mama – powiedziała. – Powinnam być w domu i się tobą opiekować. Powiedz opiece społecznej, że mnie potrzebujesz. – Tak zrobię. Większość odpowiedzialnych emocjonalnie rodziców nie kłopotałaby dzieci własnymi dolegliwościami, tylko albo zbagatelizowała sprawę, albo w ogóle o nich nie wspomniała. Susan była jednak emocjonalnie niedojrzała i bardzo kapryśna, pewnie w wyniku przeżyć ze swojego dzieciństwa. Traktowała Aimee jak powierniczkę albo surogat matki, więc obciążała ją swoimi własnymi problemami. Po kolejnych dziesięciu minutach słuchania o objawach i cierpieniu matki (tak naprawdę mało poważnych) Aimee była coraz bardziej przygnębiona i zmartwiona. – Czy nic ci nie będzie, jak zostaniesz dziś w nocy sama? – spytała z obawą. – Poradzę sobie. Później przyjdzie Craig. On się mną zajmie. Zobaczyłam, jak twarz Aimee robi się blada na wspomnienie człowieka, który ją bił. Wyglądała na mocno zdezorientowaną. – Po co przyjdzie? – spytała cicho. – Żeby się mną zająć, głuptasku. Wiesz, jak on się mną zajmuje. Nie wiedziałam co to za gierka, ale Susan zachowywała się okrutnie względem córki, mówiąc jej, że jej prześladowca jest dobrym człowiekiem, który się zajmuje Susan, kiedy nie może liczyć na córkę. Zobaczyłam na buzi Aimee oszołomienie, zdenerwowanie i wstręt, więc postanowiłam interweniować. Ściszając głos, żeby nie wyłapał go mikrofon, powiedziałam do Aimee: – Powiedz mamie, że byłaś dziś w kinie, i życz jej dobrej nocy. – Pa, mama. Mam nadzieję, że niedługo poczujesz się lepiej – pożegnała się
Aimee, nie wspominając, co robiła. – Już sobie idziesz? – spytała Susan, podnosząc głos. – Tak. Cathy mówi, że muszę. – Dlaczego? Co jej do tego? Aimee spojrzała na mnie bardzo zmartwiona, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Pani Susan – powiedziałam, przybliżając się do telefonu. – Jak pani wie, poproszono mnie o kontrolowanie tych rozmów i interwencję, jeśli będzie taka potrzeba. Uważam, że nie należy mówić o Craigu ze względu na zarzuty, jakie na nim ciążą, i ze względu na policyjne śledztwo. Poza tym to stresujące dla Aimee. Więc jeśli zechce się pani pożegnać, to jutro zadzwonimy o normalnej porze. W poniedziałek może pani porozmawiać z asystentem rodziny o mojej decyzji zakończenia tej rozmowy. – Tak zrobię, nie bój nic! Kiedy tylko się dowiem, kto jest naszym nowym asystentem. – Pożegnaj się z mamą – poleciłam Aimee, tym razem głośno, żeby Susan mogła słyszeć. – Cześć, mama – powiedziała dziewczynka. – Proszę, niech Craig nie przychodzi. Nie lubię go. Zrobi ci krzywdę. – Nie bądź głupia. Oczywiście, że nie zrobi mi krzywdy – odparła Susan. – Jest moim przyjacielem. Pamiętaj, żeby jutro zadzwonić na czas. Do usłyszenia. Rozłączyła się. Aimee siedziała obok mnie na kanapie, zasmucona i zdenerwowana. Wiedziałam, że nie wie, co ma myśleć o Craigu i matce. Męczyło ją poczucie winy i zwątpienie. W przyszłym tygodniu Susan złoży zażalenie, że ucięłam rozmowę, ale wiedziałam, że moje postępowanie było uzasadnione – chciałam chronić Aimee. Uważałam, że jeśli nie mogę przerwać rozmowy, kiedy uważam za stosowne, to nie ma sensu, żebym te rozmowy monitorowała. Miałam nadzieję, że nowy asystent rodziny zgodzi się z tym i poprze moją decyzję. – To moja wina, że mama musi spotykać się z Craigiem – odezwała się dziewczynka po chwili. – Oczywiście, że nie – zaprzeczyłam stanowczo. – Twoja mama jest dorosła. Sama decyduje o tym, z kim się spotyka. Nie jesteś za nią odpowiedzialna. – Ale gdybym się nią lepiej opiekowała, kiedy byłam w domu, toby mnie nie zabrali. Gdybym sprzątała, gotowała i chodziła do szkoły, kiedy trzeba, tobym
mogła mieszkać z mamą i Craig nie musiałby się nią zajmować. Nie powinnam ci mówić o Craigu. Mama jest przez to zła. Susan udało się ukarać Aimee za ujawnienie przemocy Craiga, bo sprawiła, że córka czuła się winna. – Aimee, kochanie – powiedziałam, odwracając się w jej stronę na kanapie. – Nie jesteś odpowiedzialna za mamę i dobrze zrobiłaś, że powiedziałaś mi o tym, co Craig ci zrobił. Rodzice powinni chronić swoje dzieci i się nimi opiekować. To nie dzieci mają gotować, sprzątać i pamiętać o szkole. To jest zadanie rodziców i niestety twoja mama nie potrafiła o to zadbać. To dlatego jesteś u mnie. Przykro mi, że twoja mama uważa, że musi się spotkać z Craigiem. Rozumiem, czemu się martwisz, ale to decyzja twojej mamy. Szkoda, że podczas rozmowy wspomniała o nim. Kiedy będę rozmawiać z nowym asystentem waszej rodziny, wyjaśnię, co się stało. Dobrze? Aimee wzruszyła zrezygnowana ramionami. Nie było znać śladu jej wcześniejszego dobrego humoru wywołanego wyjściem do kina. – Dalej, rozchmurz się – zachęciłam. – Przytulić cię? Dziewczynka potrząsnęła głową. – To może potrzymać cię za rękę? – zaproponowałam, ponieważ czułam potrzebę zapewnienia jej fizycznego wsparcia. Nieznacznie pokiwała głową, więc delikatnie uniosłam jej dłoń, którą trzymała na kolanach, i złapałam ją w moje dwie ręce. Pierwszy raz miałam fizyczny kontakt z Aimee, poza myciem jej włosów. Jej dłoń była sztywna i oporna. Dzieci, które doświadczyły fizycznej przemocy, są bardzo ostrożne w fizycznych kontaktach, ponieważ doświadczenie nauczyło je, że dotyk zwykle łączy się z bólem. Głaskałam ostrożnie rękę Aimee. Dziewczynka wpatrywała się w przestrzeń. W końcu wysunęła swoją dłoń z mojej i spytała, czy przeczytam jej historyjkę na dobranoc. – Oczywiście – zapewniłam. – Wybierz jakąś książkę z półki. Zeszła z kanapy i wzięła z półki kilka książeczek, które czytałyśmy, siedząc obok siebie na kanapie. Kiedy skończyłyśmy, powiedziałam, że czas na kąpiel, i zaczęłam przygotowania do pójścia spać. Ciągle była przybita i drugi dzień z rzędu nie protestowała przeciwko kąpieli ani szczotkowaniu zębów. Chociaż to znacznie ułatwiało mi życie, przykro było mi patrzeć na taką cichą i wycofaną dziewczynkę. Wolałam buńczuczne dziecko, które sprzeciwiało się wszystkiemu. Spytałam ją kilka razy, co się dzieje, ale odpowiadała: „Nic”.
W końcu położyłam ją do łóżka i życzyłam dobrej nocy. Leżała wpatrzona w sufit, płasko na wznak. Przez ułamek chwili, kiedy tak patrzyła niewidzącym wzrokiem, zamknięta w sobie, dostrzegłam w niej kolejny przebłysk Jodie, która wskutek straszliwej przemocy uciekła tak głęboko w siebie, że znalazła się poza moim zasięgiem. Było to okropne przeżycie. Wiedziałam, że nie może się tak stać z Aimee.
Rozdział szesnasty
Poważne oskarżenie Nie spałam dobrze tej nocy. Głowę zaprzątały mi myśli o Jodie. Trzy razy wstawałam, żeby zajrzeć do Aimee, ale smacznie spała. To była długa noc. Bardzo mi ulżyło, kiedy rankiem po przebudzeniu Aimee okazała się marudna jak zwykle. – Nie myję dziś głowy! – tak brzmiały jej pierwsze słowa po wstaniu. Wiedziała, że zawsze w niedzielę rano myjemy porządnie głowę i czeszemy się grzebieniem. – Aimee, zanim porozmawiamy o zaletach mycia głowy, muszę ci coś powiedzieć. – No? – spytała ciekawie. – Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać. Uśmiechnęłam się, słysząc zdanie, którego czasem używałam. W ustach dziecka zabrzmiało dziwacznie. – Aimee, chciałabym, żebyś wiedziała, że kiedy coś cię martwi, możesz mi o tym opowiedzieć. Porozmawianie o rzeczach, które nas martwią, podzielenie się z kimś swoim problemem, często pomaga. A ja nie będę zszokowana ani zła. – O jakich rzeczach? – spytała, zerkając na mnie z uwagą. – No, nie wiem konkretnie – wyjaśniłam, siadając na krawędzi łóżka. – Tylko ty wiesz, co cię trapi. Ale myślę, że zanim trafiłaś do rodziny zastępczej, mogły ci się przydarzyć różne rzeczy, o których teraz wiesz, że były złe, i mogą cię martwić. Chcę, żebyś wiedziała, że możesz mi powiedzieć. Nie chcę, żebyś trzymała swoje problemy dla siebie i chowała je w środku. Bo wtedy mogą urosnąć. Chcę też, żebyś pamiętała, że to nie twoja wina, że trafiłaś do rodziny zastępczej. Rozumiesz? Dzieci, które doświadczyły przemocy, często się obwiniają. Uważają, że powinny były zapobiec przemocy albo że same na nią zasłużyły, bo były niegrzeczne, albo nawet ją sprowokowały, bo się „droczyły”. – Czy mogę dostać na śniadanie jajko na boczku? – spytała Aimee, zmieniając temat. – Tak, ale zapamiętasz to, co ci powiedziałam? I postarasz się dzielić twoimi
zmartwieniami ze mną albo z innym dorosłym, któremu ufasz? Na przykład z nauczycielką? – Spróbuję – obiecała. – Poproszę o jajko, boczek, fasolkę i smażone grzanki. – Dobrze. Czy chciałabyś umyć głowę przed śniadaniem czy po? – spytałam, trzymając się zamkniętego wyboru. – Po – odpowiedziała, nie zdając sobie sprawy, że właśnie zgodziła się na mycie włosów. – Świetnie. I tak zrobiłyśmy. Przygotowałam Aimee śniadanie, na jakie miała ochotę, a ona po jedzeniu dotrzymała swojej części umowy i pozwoliła umyć sobie głowę. Oczywiście ze zwyczajowymi protestami, ale nie przeszkadzało mi to. Dawna Aimee wróciła, co mnie cieszyło. Kiedy krótko po pierwszej przyjechał Adrian z kolegami, stało się jednak dla mnie jasne, że będę musiała mieć oko na Aimee i dopilnować, żeby chłopcy nie poczuli się zażenowani. – Kurczę, fajni – westchnęła Aimee, kiedy chłopcy weszli do przedpokoju i zaczęliśmy się witać. – Dużo przystojniejsi niż faceci mojej mamy. Lucy i Paula usłyszały tę uwagę, więc spojrzały na mnie z niepokojem. Miałam nadzieję, że ani Adrian, ani jego znajomi nic nie usłyszeli. Kiedy już przeszliśmy do salonu, Aimee rozsiadła się wygodnie między chłopcami, którzy rozgościli się na trzyosobowej kanapie, i wpatrywała się w nich z uwielbieniem. – Aimee, chodź. Usiądź ze mną albo z dziewczynami – zaproponowałam, podchodząc do niej. Wzięłam ją za rękę i odciągnęłam od kanapy. – Tu nie ma miejsca na cztery osoby. Dziewczynka już miała zaprotestować, ale zmieniła zdanie i dołączyła do Pauli i Lucy, które siedziały na mniejszej sofie. Dziewczyny wiedziały, czemu przeniosłam Aimee. Adrian prawdopodobnie też, ale jego koledzy pomyśleli, że po prostu chciałam zapewnić im więcej miejsca. Przygotowałam napoje i czekając, aż obiad będzie gotowy, gadaliśmy w salonie: o wycieczce chłopaków do Lake District, o uniwersytecie, o tym, co ja i dziewczęta porabiamy. Aimee siedziała między Paulą a Lucy i próbowała włączyć się do konwersacji. Większość ośmiolatków uznałoby rozmowę za nudną i wolało pójść się bawić, ale Aimee, która nigdy nie zaznała beztroskiego
dzieciństwa, przywykła do życia na krawędzi dorosłego świata rodziców. Powoli uczyłam ją, że może się bawić jak inne dzieci, ale miałyśmy przed sobą jeszcze dużo pracy. Kiedy musiałam wyjść z pokoju, żeby sprawdzić, co z obiadem, zaproponowałam Aimee, żeby może poszła ze mną i pomogła, ale wolała zostać w salonie. Lucy i Paula wiedziały, że kiedy wyjdę, trzeba będzie jej pilnować. Kiedy jedzenie było gotowe, ustawiłam nakrycie dla Aimee między Paulą i sobą, a dla chłopców po drugiej stronie stołu. Dziewczynka ewidentnie polubiła Adriana, bo przez cały posiłek wpatrywała się w niego z zachwytem. Chciałabym móc powiedzieć, że to było uwielbienie, jakie można czuć względem starszego brata, ale to było coś więcej. Aimee trzepotała rzęsami i rzucała Adrianowi zalotne spojrzenia, próbując przyciągnąć jego uwagę, ale mój syn albo ją ignorował, albo w ogóle tego nie zauważał. Co chwila powtarzałam: „No, Aimee, skup się na jedzeniu”, żeby odciągnąć jej uwagę, ale odzyskiwała koncentrację tylko na krótką chwilę. Wiedziałam, że zanim odebrano ją matce, Aimee oglądała dużo filmów dla dorosłych. Mówiła też, że widziała, jak jej matka oddaje się mężczyznom w zamian za narkotyki. Możliwe więc, że naśladowała to, co zobaczyła, ale nie było też wykluczone, że seksualna świadomość Aimee była wynikiem molestowania. Ewidentnie dziewczynka miała swoje tajemnice, a do tego żyła w środowisku, gdzie molestowanie mogło się wydarzyć. Nie mogłam być jednak tego pewna, dopóki sama mi nie powie. Kiedy skończyliśmy jeść, wszyscy pomogli przy sprzątaniu ze stołu. Wkrótce potem Adrian i koledzy musieli się pakować, bo czekała ich długa droga, a temperatura miała spaść w nocy poniżej zera. Dziewczyny i ja poszłyśmy do frontowych drzwi, żeby im pomachać. Ucałowaliśmy się na do widzenia. Aimee, jako członek rodziny, też brała udział w pożegnaniu. Chłopcy nachylili się, żeby mogła pocałować ich w policzek, co zrobiła jak należy. Gdy goście już pojechali, przez następną godzinę siedziała z głupawym uśmieszkiem na buzi, opowiadając o „trzech dużych chłopcach”, których całowała. Wiedziałam, że te słowa wyrwane z kontekstu i zasłyszane przez osobę z zewnątrz mogłyby zabrzmieć niestosownie, więc w końcu ucięłam: – Aimee, w naszej rodzinie zawsze dajemy sobie buzi w policzek na pożegnanie. Nie ma o co robić afery, po prostu o tym zapomnij. – Nie jestem głupia – odparła. – Wiem, jak się całować. Całowałam mnóstwo panów u mamy.
– Naprawdę? – zapytałam z udawaną nonszalancją, przerywając swoje aktualne zajęcie. – Kogo? – Kolegów mamy. Dużo się całowaliśmy. – Jak, w policzek? – Czasami, a czasami w usta, o tak. Spojrzałam na Aimee, która rozchyliła wargi i zademonstrowała na grzbiecie dłoni powolny pocałunek z otwartymi ustami. – Kogo tak całowałaś? – spytałam. – Nie pamiętam – powiedziała. Może zdała sobie właśnie sprawę, że małe dziewczynki nie powinny tak całować mężczyzn. – Jesteś pewna, że nie pamiętasz? – Mam pustkę w głowie – przytaknęła. – Dobrze, jeśli sobie przypomnisz, to powiedz mi, proszę – powiedziałam. – Dorosły mężczyzna nie powinien całować takich młodych panienek w taki sposób. Kolejna rzecz do zanotowania w dzienniku. Bo jeśli Aimee mówiła prawdę, to całowanie dziecka w taki sposób też jest formą molestowania. Adrian miał przyjechać z uczelni na Boże Narodzenie, które przypadało za trzy tygodnie. Miałam nadzieję, że do tego czasu Aimee nauczy się poprawnie zachowywać w jego towarzystwie i że nie będę musiała jej cały czas pilnować. Zawsze trudno jest zajmować się dzieckiem, które posiada świadomość seksualną wykraczającą poza swój wiek i które pochodzi ze środowiska, gdzie mogło dojść do molestowania. Chcesz dać dziecku miłość i ciepło, starasz się, żeby czuło się członkiem rodziny. Jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że musisz też chronić własną rodzinę. Dlatego wszyscy rodzice zastępczy dostają dokument pod tytułem „Polityka bezpiecznego rodzicielstwa zastępczego”, który poucza, jak właściwie całować, dotykać i przytulać podopiecznych. To smutne, że istnieje taka konieczność, ale dzieci, które są rozbudzone seksualnie albo doświadczyły przemocy seksualnej, postrzegają czułość w sposób diametralnie inny niż przeciętne dziecko, więc nawet najbardziej niewinny gest może zostać źle zrozumiany. Wieczorem o wpół do siódmej zawołałam Aimee do salonu, gotowa do wykonania telefonu. Jak zwykle postawiłam telefon na kanapie między nami i
nacisnęłam guzik uruchamiający głośnik. Wybrałam numer Susan, mając nadzieję, że kłopoty żołądkowe już jej przeszły i że nie będzie mówić o Craigu. Susan odebrała prawie natychmiast. Głos miała pogodniejszy niż poprzedniego dnia. – Cześć, co słychać? – spytała córkę miłym tonem. – Wszystko dobrze. Spędziłam miły dzień. – Naprawdę? – Susan spytała z zaskoczeniem w głosie. – Co robiłaś? – Całowałam chłopców – odpowiedziała Aimee, chichocząc. – To znaczy? – zapytała matka bez emocji. – Cathy ma jednego dużego chłopca i przyjechał z kolegami do domu. Pocałowaliśmy się na do widzenia. Chociaż dziewczynka położyła nacisk na całowanie, przedstawiła sensowne wyjaśnienie. Czekałam na odpowiedź Susan. Nie chciałam dorzucać dalszych wyjaśnień, jeśli nie było takiej konieczności. Susan zawsze się złościła, kiedy rozmawiałam z nią przez telefon. Po chwili odpowiedziała: – Okej. Co jeszcze robiłaś? Doszłam do wniosku, że dodatkowe wyjaśnienia są zbędne. Aimee nie mogła wymyślić, co jeszcze robiła, więc szybko podpowiedziałam, że się bawiła, że oglądała telewizję, że spędziła spokojny dzień w domu. Wszystko powtórzyła, po czym dodała: – I musiałam umyć włosy. Nie lubię myć włosów. Zmusili mnie. Susan wyraziła współczucie: – Wiem, że nie lubisz mycia głowy. Ja w domu nigdy nie kazałam ci myć włosów, prawda? – Nie – zgodziła się Aimee. – Byłaś miła. Nie kazałaś mi myć włosów, pozwalałaś mi jeść dużo ciastek i słodyczy i mogłam całą noc oglądać z tobą telewizję. Rozmowa skierowała się na wspominanie zalet życia Aimee w domu z matką, kiedy mogła robić, co jej się żywnie podobało, nie musiała chodzić do szkoły, myć się ani zdrowo odżywiać. Za to u mnie w domu „zmuszałam” ją do robienia wielu rzeczy dla jej dobra. Z drugiej strony Susan nie mówiła o chorobie ani o Craigu, więc w porównaniu do poprzedniej rozmowy ta nie wypadła najgorzej. Zaczynałam się przyzwyczajać, że Aimee i jej matka krytykują mnie podczas
rozmów telefonicznych, więc chociaż zamierzałam zanotować w dzienniku to, co usłyszałam, starałam się nie brać tego do serca. Aimee uważała, że powinna wykazać się lojalnością względem matki, a z powodu wrogości Susan jej reakcje były przesadzone. Wieczorem, kiedy kładłam Aimee do łóżka, spytałam jak zwykle: – Czy chciałabyś buziaka na dobranoc? – Nie, ale pytaj dalej – odparła z charakterystycznym, bezczelnym uśmieszkiem. Uśmiechnęłam się, życzyłam małej dobrej nocy i wyszłam z pokoju. Paula, która była akurat na podeście i podsłuchała naszą cowieczorną wymianę zdań, stwierdziła: – Nie wiem, po co ją ciągle o to pytasz, mamo. Ona nigdy nie chce się przytulać, do nikogo z nas. – Nie, ale kiedyś zechce – odparłam. – Poczekaj, to zobaczysz. Następnego dnia był poniedziałek. Zapowiadał się pracowity tydzień. Poza czasochłonnym odwożeniem Aimee do szkoły i na widzenia umówiłam dziewczynkę na rutynową wizytę u dentysty po czwartkowych lekcjach. Dostałam też list z informacją, że powinnam zabrać Aimee na badanie lekarskie w środę o wpół do dziesiątej. Przyszedł także e-mail od pani kurator, która chciała się ze mną spotkać wpół do dwunastej w piątek. Miałam nadzieję zrobić też świąteczne zakupy. Był już koniec listopada i wiele sklepów wystawiło w oknach gwiazdkowe prezenty, a gdzieniegdzie było słychać bożonarodzeniowe piosenki. Aimee cieszyła się na te święta. W zeszłym roku spędziła z mamą paskudne Boże Narodzenie u Craiga, a z tego, co mi opowiadała, poprzednie święta też nie wyglądały lepiej. Nigdy nie wieszała skarpety na prezenty, nigdy nie jadła porządnego obiadu świątecznego, nie grała w tradycyjne gry. Tak naprawdę nigdy nie zaznała czystej radości, którą zawsze niesie Boże Narodzenie. Podobnie jak w przypadku innych dzieci z ubogich domów, święta były dla niej czymś, co zdarza się w telewizji albo w innych rodzinach. Zamierzałam to zmienić i podarować Aimee święta, która zapamięta na długo. Jill zadzwoniła w porze obiadu. Najpierw spytała, czy spędziłyśmy miło weekend, a potem powiedziała, że właśnie dzwoniła do niej pomoc społeczna, bo zgłosiła się do nich Susan.
– Obawiam się, że znowu skargi – westchnęła. – Chwilowo sprawą zajmuje się jeden z ich pracowników, dopóki do Aimee nie zostanie przypisana nowa osoba. To powinno nastąpić pod koniec tego tygodnia. Usiadłam na kanapie i sięgnęłam po segregator, który zawierał mój dziennik opiekuna. – Jestem gotowa. Możesz zaczynać. Co tym razem? – No więc mamy tradycyjne zażalenia. Zmuszasz Aimee do kapieli, do jedzenia warzyw i owoców, chodzenia do szkoły, czesania, jedzenia przy stole i w ogóle nie pozwalasz jej oglądać telewizji – wymieniła Jill. – Zapewniłam tymczasowego asystenta rodziny, że w tym względzie wszystko jest w porządku, ale pojawiły się dwa nowe zarzuty: przerwałaś rozmowę telefoniczną w sobotę, a w niedzielę pozwoliłaś Aimee całować się z nastolatkami u siebie w domu. Westchnęłam. Nie dość, że skargi Susan stanowiły ogromną stratę czasu dla wszystkich pracujących nad sprawą, to zaczynałam mieć dość tego usprawiedliwiania się. Jill, jak sądzę, miała dość proszenia mnie o wyjaśnienia. Oczywiście jeśli biologiczny rodzic ma uzasadnione obawy, to co innego, ale tu miałyśmy do czynienia z czystą złośliwością. – Susan prawdopodobnie nie wspomniała, że Aimee spędziła przyjemny weekend i że w sobotę była w kinie? – spytałam sarkastycznie. – Nie. – Masz coś do pisania? – spytałam. – Wyglądało to tak. Przerwałam rozmowę w sobotę, ponieważ Susan zaczęła mówić o Craigu. Powiedziała, że Craig przyjedzie, żeby się nią zaopiekować. Jak wiesz, Craig to mężczyzna, którego Aimee oskarżyła o bicie i w którego sprawie toczy się dochodzenie. Aimee poczuła się zdezorientowana i zestresowana, kiedy usłyszała, że Craig ma odwiedzić jej matkę. Obawiała się, że skrzywdzi Susan tak samo, jak skrzywdził ją. Postanowiłam więc przerwać rozmowę. Wyjaśniłam Susan dlaczego. Przez resztę wieczoru Aimee była milcząca i obwiniała się za swoje rozstanie z matką. Stwierdziła też, że nie powinna była mi mówić, że Craig ją pobił. – Mam nadzieję, że zapewniłaś ją, że dobrze postąpiła, mówiąc ci o tym? – Tak. – A ten incydent w niedzielę? O co chodzi? Powiedziałam pomocy społecznej, że to na pewno nieporozumienie. – Dzięki. Adrian i jego dwaj koledzy wpadli na niedzielny obiad w drodze na
uczelnię. Pojechali na weekend do Lake District. Ponieważ wiedziałam, że Aimee może zachowywać się zbyt poufale wobec mężczyzn i chłopców, bardzo jej pilnowałam. Byli u nas niezbyt długo, a kiedy Adrian i jego znajomi odjeżdżali, Aimee poszła razem z nami do przedpokoju, żeby się pożegnać. Wszyscy ucałowaliśmy się w policzek, jak normalnie się żegnamy, Aimee też. Potem ekscytowała się tym przez jakiś czas. Powiedziała mi, że u matki w domu całowała mężczyzn w usta. Wszystko zapisałam. – I to tyle? – Tak. Tylko że Aimee przez telefon powiedziała matce, że całowała się z chłopcami. – Z tego, co Susan powiedziała pomocy społecznej, wynikało, że Aimee mówiła o grze w butelkę. – To śmieszne. Susan chce namieszać – odpowiedziałam. – Aimee powiedziała prawdę, mówiąc matce, że całowała dużych chłopców, ale potem dodała, że to było na do widzenia. Przeczytam ci dokładnie, co mówiły. – Zajrzałam do segregatora i odczytałam zapis słów Aimee. Jill robiła notatki. – Dzięki, Cathy. Skontaktuję się z tymczasowym asystentem rodziny i jeśli będę potrzebowała jeszcze jakichś informacji, to się odezwę. – Nie ma nic do dodania – odpowiedziałam odrobinę szorstko. – To wszystko, co się wydarzyło. Susan próbuje narobić nam kłopotów. – Wiem. Pożegnałyśmy się. Ciągle zirytowana fermentem sianym przez Susan wyszłam z domu i pojechałam zrobić szybkie zakupy w lokalnym supermarkecie. Po powrocie do domu, ledwie zdążyłam rozpakować sprawunki, zadzwoniła Jill. Miałam kwadrans do wyjścia, żeby zdążyć odebrać Aimee ze szkoły. – Rozmawiałam z tymczasowym asystentem – poinformowała mnie Jill. – I on, i ja zgadzamy się z twoją decyzją o przerwaniu rozmowy w sobotę. Już powiedział Susan, że przez telefon nie może rozmawiać z Aimee o Craigu, póki trwa dochodzenie, i że w ogóle lepiej o nim nie wspominać. Jeśli chodzi o tę drugą sprawę – o niedzielę – to czy możesz potwierdzić, że było trzech chłopaków? Susan mówi, że była cała banda. – Żartujesz! Oczywiście, że było ich trzech: Adrian i dwóch kolegów. – A ile mają lat? Wiem, że Adrian ma dwadzieścia jeden. – Pozostali mają mniej więcej tyle samo. Są na tym samym roku.
– Dzięki. A możesz potwierdzić, że całowali Aimee tylko w policzek? – W ogóle jej nie całowali! – Podniosłam głos w złości, bo zdawałam sobie sprawę, jak niewiele trzeba, żeby niewinny gest przedstawić jako niestosowny. – Aimee chciała dać chłopcom buziaka na pożegnanie, jak Lucy, Paula i ja. Nie mogła dosięgnąć, więc chłopcy się nachylili. Cmoknęła każdego w policzek w poprawny sposób. – Jesteś tego pewna, Cathy? Nie ma takiej możliwości, żeby któryś ze znajomych Adriana pocałował Aimee w usta? – Nie! Zdecydowanie nie. Co ty sugerujesz? Byłam tam. Widziałam, co się wydarzyło. – Przepraszam, ale rozumiesz, że muszę zadać te pytania. Susan twierdzi, że jeden z chłopaków pocałował Aimee w usta, w otwarte usta. Grozi, że złoży na twoją rodzinę doniesienie na policję. Zaschło mi w ustach. Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz. Chociaż wiedziałam, że oskarżenia Susan są absurdalne, to znałam też rodziny zastępcze, którym bezpodstawne doniesienia ze strony rozwścieczonych rodziców biologicznych zniszczyły życie. Jeśli chodzi o przemoc wobec dzieci, policja (jeśli sprawa trafi do policji) prowadzi dochodzenie przeciwko rodzicom zastępczym tak, jak przeciwko rodzicom biologicznym. Dziecko usuwa się z rodziny zastępczej, a śledztwo może się ciągnąć miesiącami. W tym czasie rodzice zastępczy nie mogą wykonywać swojej funkcji, a jeśli mają własne dzieci, to mogą one trafić do rejestru nieletnich zagrożonych przemocą. Wszystkie osoby związane ze sprawą są przesłuchiwane i muszą złożyć zeznania. Czasem przesłuchuje się też pracodawców i krewnych. Około trzydziestu pięciu procent rodziców zastępczych spotyka się w swojej karierze z podobnym oskarżeniem. Często, kiedy w końcu okazuje się, że są niewinni, są zbyt zestresowani, żeby dalej wykonywać swoją pracę i rezygnują. Wszystko dlatego, że wściekły rodzic biologiczny chciał się zemścić za odebranie mu dziecka. Nie pierwszy raz odkąd zaczęłam pracować jako rodzic zastępczy cieszyłam się, że prowadzę szczegółowy dziennik opiekuna. Przeczytałam Jill opis niedzielnej wizyty Adriana i jego kolegów. – Dzięki, Cathy – powiedziała. – Przekażę to tymczasowemu asystentowi i miejmy nadzieję, że na tym się skończy. Wyjaśniłam mu, że Susan ma już na koncie wysuwanie bezpodstawnych oskarżeń pod adresem rodziców zastępczych. Ponieważ jest tam tylko na zastępstwo, to nie wiedział. Spróbuj się nie
przejmować. Jestem pewna, że te oskarżenia zostaną potraktowane tak, jak powinny, czyli jak złośliwości. Pożegnałam się z Jill, dziękując za wsparcie, po czym – zaniepokojona i zła – ruszyłam odebrać Aimee ze szkoły. Mój kochany syn, Adrian, uroczy, uczciwy, wrażliwy i troskliwy młodzieniec, który zawsze serdecznie przyjmował moich podopiecznych w naszym domu, oskarżony wraz z tymi sympatycznymi kolegami o niestosowne zachowanie! Teraz grozi mu policyjne dochodzenie. Czułam się dotknięta i wściekła. I chociaż miałam nadzieję, że ze względu na wcześniejsze skargi, jakie Susan składała na rodziny zastępcze, zdrowy rozsądek weźmie górę i wszystko ucichnie, to pewna tego być nie mogłam. Do szkoły przyjechałam zmartwiona, bo sprawa ciążyła mi na sercu. Stałam na boisku tam gdzie zwykle, żeby wychodząc, Aimee mogła mnie znaleźć wśród tłumu rodziców. Mimo zgryzot i niepokoju humor poprawił mi się odrobinę na widok Aimee i wyrazu malującego się na jej twarzy. Uśmiechała się od ucha do ucha. Wiedziałam, że chce się podzielić ze mną jakąś wspaniałą wiadomością. – Zgadnij co! – zawołała, przyskakując do mojego boku. – Mam koleżanki! Powiedziałaś, że się z kimś zaprzyjaźnię, i miałaś rację. Teraz już nie pachnę brzydko, nie mam robaków i dzieci chcą się ze mną bawić! Powiedziałam im, że byłam w kinie! Ale się cieszę! Uśmiechnęłam się. Chociaż byłam zła z powodu oszczerstw matki, słowa Aimee sprawiły mi przyjemność. Na tym właśnie polegało rodzicielstwo zastępcze – patrzeć, jak twój podopieczny zachwyca się sukcesem, w którym mu pomogłaś. – Fantastycznie – powiedziałam. – To naprawdę świetnie. Opowiesz mi o swoich nowych koleżankach w samochodzie, po drodze na widzenie. – Dobrze – zgodziła się. Kiedy szłyśmy przez boisko, wsunęła rękę w moją dłoń. To był pierwszy gest sympatii, jaki mi okazała. Nie mogła wybrać lepszego momentu.
Rozdział siedemnasty
Rodzina z problemami Pomyślałam, że Susan ucieszy się, kiedy Aimee powie jej o koleżankach w szkole. Pomyślałam, że wprawi ją to w dobry nastrój, więc może po widzeniu będzie odrobinę sympatyczniejsza i nawet jeśli nie będzie miała ochoty grzecznie ze mną rozmawiać, to przynajmniej mnie zignoruje. Ale nie. Kiedy przyjechałam odebrać Aimee o wpół do szóstej, Susan przyszła z córką do recepcji równie wściekła i agresywna co zwykle. – Popatrz tylko, w jakim stanie jest jej bluzka – zaczęła, kiedy tylko mnie dostrzegła, wskazując na szkolny mundurek Aimee. Widziałam, że bluza jest obficie umazana czekoladą, którą ubrudzona była też buzia dziewczynki. – Gdybym ja wysłała ją do szkoły w takim stanie – ciągnęła Susan – to miałabym na karku pomoc społeczną. Więc nie myśl, że się wywiniesz. Jutro rano na ciebie doniosę! Aimee nie pojechała do szkoły w brudnej bluzie, w drodze na widzenie też była czysta, więc musiała umorusać się czekoladą przyniesioną przez Susan na spotkanie. Wiedziałam jednak, że zwrócenie na to uwagi nic mi nie da, więc próbując ugłaskać kobietę, powiedziałam lekko: – To nic takiego. Spierze się. Pracownica ośrodka jak zwykle się nie odzywała. – A co z siniakami na jej nogach? – pytała dalej Susan. – Skąd je ma? Matka podwinęła nogawkę szkolnych spodni Aimee, żeby pokazać mi malutką plamkę na łydce dziewczynki. Typowy siniak, jaki dzieci nabijają sobie przy zabawie. – Prawdopodobnie upadła na boisku – odparłam. – Czy Aimee powiedziała pani, że ma teraz koleżanki? – Zawsze miała koleżanki – warknęła Susan. Zastanowiło mnie, czy to ten fakt ją tak bardzo zirytował. Może Susan była zazdrosna, bo Aimee osiągnęła przy mojej pomocy coś, co z matką jej się nie udało. Pomyślałam jednak, że lepiej puścić tę uwagę mimo uszu, podobnie jak robiłam z pozostałymi niemiłymi komentarzami, i nie reagować. Susan kontynuowała listę zażaleń co do wyglądu Aimee, diety, mojej opieki, z czego
większość już wcześniej słyszałam. Stałam cierpliwie i powtarzałam sobie, że Susan pewnie inaczej nie potrafi i że powinnam jej bardzo współczuć, aż do chwili, kiedy doszła do finału tyrady. Wtedy wybuchłam. – I powiedz swojemu synowi i jego kumplom, żeby trzymali swoje łapy z dala od Aimee – powiedziała. Serce zaczęło mi bić szybciej, kiedy wezbrała we mnie złość. – Słucham? – zapytałam. – Jak śmiesz! – Pozwalasz swoim chłopakom obcałowywać moją córkę – ciągnęła. – Powiedziałam to pomocy społecznej, dobiorą się do ciebie. Byłam tak wściekła, że nie wiedziałam, czy się rozpłakać, czy ją uderzyć. – Naprawdę cię nie rozumiem! – wypaliłam. – Próbowałam z tobą współpracować, ale to jest absolutnie niemożliwe. Nic dziwnego, że odebrali ci wszystkie dzieciaki! Nie życzę sobie mieć więcej do czynienia z tobą i mam dosyć twoich złośliwych kłamstw. Poczekam w samochodzie – ostatnie zdanie skierowałam do pracownicy ośrodka. Roztrzęsiona, z rozpalonymi, czerwonymi policzkami odwróciłam się i szarpnięciem otworzyłam drzwi, żeby wyjść. Szybko przeszłam ścieżką do samochodu. Wsiadłam, trzaskając drzwiami. Wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem w przednią szybę. Serce mi waliło. Zaciśnięte dłonie oparłam na kolanach. Byłam wzburzona. Jak śmiała! Jak śmie mówić tak o Adrianie i jego kolegach! Mogłam powiedzieć więcej, i tak bym zrobiła, gdyby Aimee nie było przy nas. Miałam wcześniej do czynienia z trudnymi rodzicami, ale Susan stanowiła ekstremalny przypadek. Kiedy tak siedziałam, poruszona i zła, w mojej głowie zakiełkowało postanowienie. Byłam zdecydowana. Oszczerstwa Susan zagrażały mnie i mojej rodzinie. Miałam dość, nie mogłam znosić tego dłużej. Nie chciałam zrobić tego, co zrobili moi poprzednicy zajmujący się starszymi dziećmi Susan, nie chciałam poprosić o przeniesienie Aimee. Jednak gdyby było trzeba, zrobiłabym to. Postanowiłam powiedzieć pomocy społecznej, że jeśli nie zostaną spełnione moje dwa warunki, to będą musieli poszukać nowej rodziny zastępczej dla dziewczynki. Po pierwsze Susan musi wycofać swoje słowa dotyczące Adriana i jego kolegów. Po drugie nie będę się już z nią widywać. Kiedy podjęłam w końcu tę decyzję, zaczęłam się uspokajać. Z przykrością myślałam o Aimee, ale musiałam też mieć na względzie swoją rodzinę. Dalej czekałam w samochodzie, wyobrażając sobie różne scenariusze, które mogą wyniknąć z mojej decyzji. Minęło jakieś dziesięć minut, zanim z ośrodka wyszła
kobieta, prowadząc Aimee. Susan najwidoczniej musiała zostać wewnątrz. Wysiadłam i otworzyłam tylne drzwi, żeby wpuścić dziewczynkę do środka, po czym je zamknęłam. – Będę musiała umieścić pani wypowiedź w moim raporcie – poinformowała mnie pracownica ośrodka, tak jakbym to ja była winna. – Doskonale – odpowiedziałam oschle. – Ja też opiszę to zajście w moim raporcie. Zirytowana jej postawą i brakiem wsparcia, pożegnałam się z nią szorstko i wsiadłam do auta. Kobieta wróciła do budynku i najpewniej do Susan. Doszliśmy praktycznie do sytuacji „my i oni” – po jednej stronie była Susan i pracownicy ośrodka, a po drugiej ja. – Dobrze się czujesz? – spytałam, obracając się w stronę Aimee, która sama zapięła swój pas. Siedziała bez ruchu, milcząca. Zaskakująco milcząca jak na moment tuż po widzeniu. Pokiwała głową. – A ty się dobrze czujesz? – spytała mnie. – Nigdy nie widziałam wcześniej, żebyś się złościła. – Nie. Cóż, niełatwo mnie zdenerwować, ale zawsze chronię swoje dzieci, ciebie też. Nie pozwolę, żeby ktoś wymyślał na ich temat złośliwe kłamstwa. – Nie mówiłam mamie nic o Adrianie – broniła się Aimee. – To dobrze. Nie ciągnęłam wątku. Nie wiedziałam, czy Aimee podczas spotkania powiedziała coś, co wzmogło złość jej matki, ale dalsze drążenie sprawy nic by nie dało. Aimee była zdezorientowaną i wrażliwą ośmiolatką, ale jej matka była dorosła i powinna być mądrzejsza. Jechałam do domu pogrążona w myślach. Aimee zaś szybko odzyskała dobry humor, opowiedziała mi o swoich szkolnych koleżankach i w co się bawiły na boisku. Cieszyłam się jej radością, ale przyjemność psuła mi świadomość tego, co miałam powiedzieć Jill i pomocy społecznej. Wieczorem, kiedy przeczytałam Aimee książeczkę na dobranoc i położyłam ją do łóżka, zeszłam na dół i włączyłam komputer. Otwierając okienko nowej wiadomości, zaczęłam się zastanawiać, jak zawrzeć w e-mailu do Jill to, co musiałam jej powiedzieć. Myślałam o tym cały wieczór, ale słowa nie
przychodziły łatwo. Było już prawie wpół do dziesiątej, kiedy wreszcie usatysfakcjonowana tym, co napisałam, nacisnęłam „wyślij”. Droga Jill, jak wiesz, Susan wysunęła poważne oskarżenie względem Adriana i jego dwóch kolegów, które jest oczywiście oszczerstwem. Susan powtórzyła te zarzuty dzisiaj po widzeniu w obecności Aimee, co mnie bardzo rozgniewało. Powiedziałam Susan kilka rzeczy, których nie powinnam była mówić, ale próbowałam z nią współpracować i to się okazało niewykonalne. W tej sytuacji muszę pomyśleć o mojej rodzinie. Chociaż nie chcę odsyłać Aimee, to nie widzę innego wyjścia, jak przerwać jej pobyt u nas, chyba że Susan od razu wycofa zarzuty. Jeśli tak zrobi, a Aimee zostanie ze mną, to chcę mieć gwarancję, że nie będę mieć więcej kontaktów z Susan, dopóki nie będzie gotowa porozmawiać ze mną normalnie. Jak na pewno zdajesz sobie sprawę, głęboko przemyślałam tę decyzję. Myślę, że to rozsądne z mojej strony. Dziękuję. Pozdrawiam Cathy Położyłam się do łóżka z głową nabitą myślami o Susan i o jej chytrych manipulacjach. Wiedziałam, że Jill zadzwoni, kiedy tylko odczyta mój e-mail rano. Miałam nadzieję, że zna mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie podjęłam tej decyzji lekkomyślnie. To Susan postawiła mnie w takiej sytuacji. Domyślałam się, że tak właśnie musieli się czuć rodzice zastępczy jej starszych dzieci, kiedy trzeba było je przenieść. Szkoda, że znając historię Susan i wiedząc o jej zwyczaju zaburzania pracy opiekunów, pomoc społeczna nie podjęła dodatkowych kroków, żeby mnie przed tym ochronić od samego początku, zwłaszcza podczas widzeń. Miałam jednak przeczucie, że pracownicy ośrodka pomocy rodzinie bali się Susan, więc usuwali się w cień, żeby nie wchodzić jej w drogę, i dlatego mogła dalej zachowywać się w ten sposób. Następnego dnia rano Aimee była w nie najlepszym humorze, więc wstanie z łóżka i ubranie się zajęło jej sporo czasu. Kiedy zeszła na dół, zażądała ciastek na śniadanie, a kiedy odpowiedziałam, że może dostać jedno ciastko po zjedzeniu porządnego śniadania, zaczęła tupać nogą, założyła ręce na piersi, spojrzała na mnie złośliwie i zagroziła:
– Jak nie dasz mi ciastek, to powiem mamie! Przerwałam mycie kubka. – I co to da, jak myślisz, Aimee? – Zabiorą mnie stąd. – I tego byś chciała, tak? Chcesz zamieszkać z innymi opiekunami, obcymi, z którymi będziesz musiała się zapoznać od nowa? Bo jeśli tak, to mogę to załatwić – blefowałam. Podejrzewałam, że dała się wplątać w gierki matki i powtarza frazy, które jej zdaniem Susan chciałaby usłyszeć, ale nie zastanawia się nad konsekwencjami przeniesienia. – Moich braci i siostry przenosili – powiedziała już mniej pewnie. – Tak. I myślisz, że byli z tego zadowoleni? Ciągle przeprowadzać się do obcych ludzi? Aimee spojrzała na mnie i nieznacznie wzruszyła ramionami. – Nie wiem. – Pomyśl o tym, Aimee. Pomyśl o tym, kiedy będziesz mówić swojej mamie rzeczy, które wiesz, że na pewno ją zdenerwują. Pomyśl, że będziesz musiała ciągle się przenosić. Jeśli naprawdę chcesz mieszkać gdzie indziej, nie będę cię zmuszać, żebyś została. Będzie nam przykro, jeśli nas zostawisz, bo miło nam mieć cię w domu, i myślę, że ty też w głębi serca jesteś z nami szczęśliwa. Kiedy nie pozwalam ci objadać się ciastkami albo kiedy proszę, żebyś się wykąpała czy umyła włosy, albo żebyś szła spać o przyzwoitej porze, to dlatego, że jesteś dla mnie ważna. Byłoby mi łatwiej spełniać twoje zachcianki, ale jesteś dla mnie ważna, więc chcę dla ciebie jak najlepiej. Aimee zamilkła. Wyglądała, jakby zastanawiała się nad moimi słowami. Po chwili opuściła ręce, po czym, z mniejszą złością, usiadła do stołu i zaczęła jeść płatki. Podeszłam do szafki, wzięłam z puszki jedno ciastko i podchodząc do stołu, położyłam je na talerzyku obok winogron, które podałam już wcześniej. Pomysł dawania dziecku ciastek na śniadanie mi się nie podobał, ale opieka nad Aimee była sztuką kompromisu. – Dziękuję – odpowiedziała grzecznie, nie podnosząc wzroku. – Myślę, że chyba nie chcę się od was wyprowadzać – dodała. Poczułam przypływ emocji. Chętnie objęłabym ją i przytuliła, ale wiedziałam, że jeszcze nie jest na to gotowa. Powiedziałam za to: – To dobrze, bo ja też nie chcę, byś się wyprowadzała. Lucy i Paula też nie.
– A Adrian? – spytała Aimee. Celowo o nim nie wspomniałam, bo uważałam, że im mniej będziemy o nim teraz mówić, tym lepiej. – Jestem pewna, że też by chciał, żebyś została – powiedziałam odrobinę sztywno. – A jego koledzy? Ciągle mnie lubią? Wywnioskowałam, że Aimee zdaje sobie sprawę z tego, że to, co powiedziała matce, stało się przyczyną problemu. – Nie mają powodu, żeby cię nie lubić – odpowiedziałam ostrożnie. – Cieszę się, że znowu się wszyscy przyjaźnimy. Opowiem mamie – podsumowała Aimee, kończąc płatki. Przeszło mi przez myśl, że nieważne, co Aimee powie matce, nawet jeśli to będą dobre wieści, Susan i tak najprawdopodobniej przekręci jej słowa i wykorzysta przeciwko mnie. Za każdym razem, kiedy odwoziłam Aimee do szkoły, a potem kiedy ją odbierałam, wypatrywałam Susan i groźnego psa Topora. Chociaż nie widziałam jej od czasu, kiedy została ostrzeżona, że ma się do mnie nie zbliżać na ulicy, nie miałam pewności, że nie spotkam jej znowu. Tego ranka jak zwykle parkując samochód i prowadząc Aimee do szkoły, rozglądałam się po okolicy. Jak zawsze poczekałam na boisku na dzwonek, pożegnałam się i wznowiłam czujność, wracając do samochodu. Dochodziła dziewiąta, kiedy wsiadłam do auta i zatrzasnęłam drzwi. Zanim zdążyłam odpalić silnik, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłam numer Jill. – Dzień dobry, Cathy – przywitała się, jak tylko odebrałam, po czym przeszła do rzeczy: – Przeczytałam twoją wiadomość i bardzo mi przykro, że musiałaś przez to przejść. Zaraz zadzwonię do pomocy społecznej, ale najpierw chciałam się dowiedzieć, co takiego powiedziałaś Susan, czego nie powinnaś jej mówić? Lepiej, żebym wiedziała to zawczasu. Zrelacjonowałam Jill, co Susan mówiła o Adrianie i jego kolegach. – Wtedy powiedziałam jej, że nie da się z nią współpracować – wyznałam. – I że nie dziwię się, że odebrali jej wszystkie dzieci. Powiedziałam, że mam dość jej samej i jej złośliwych oszczerstw. Wyszłam z ośrodka i czekałam w samochodzie, aż przyprowadzą do mnie Aimee. – I to wszystko?
– Tak. Jill, mam dość jej narzekań, pogróżek i złości. Oskarżenie Adriana i jego kolegów przelało czarę. – Rozumiem – zapewniła ze współczuciem. – Zaraz porozmawiam z pomocą społeczną i odezwę się do ciebie. Miejmy nadzieję, że przypisali już kogoś nowego do sprawy Aimee. Z pewnością byłoby prościej, gdybym nie musiała tego załatwiać z tymczasowym asystentem rodziny. – Jill, nie chcę oddawać Aimee, ale nie mogę tego dłużej ciągnąć. – Nie, a nawet nie powinnaś – zapewniła mnie lojalnie Jill. Pożegnałyśmy się. Wróciłam do domu z poczuciem, że przynajmniej Jill jest po mojej stronie, chociaż nie powinno być żadnych „stron”. Wiedziałam, że nie mogę dalej zajmować się Aimee, jeśli sytuacja się diametralnie nie zmieni. Kiedy dwie godziny później Jill oddzwoniła, było dla mnie jasne, że nie próżnowała. – Chcesz najpierw dobrą czy złą wiadomość? – spytała, próbując przełamać moją powagę odrobiną humoru. – Raczej dobrą – odparłam, nie podzielając jej entuzjazmu. – Nie będziesz już widywać Susan ani przed widzeniami, ani po. – To już coś – przyznałam odrobinę podniesiona na duchu. – Sprawą zajmuje się chwilowo niejaka Beth, z zewnętrznej agencji, póki dyrekcja nie wyznaczy kogoś ze swoich pracowników na stałe. Rozmawiałam z nią dość długo. Chociaż Beth nie zna sprawy Aimee, zgodziła się ze mną, że nie powinnaś była zostać postawiona w takiej sytuacji. Ustaliłyśmy nowe warunki: Susan będzie czekać w sali, kiedy przywieziesz Aimee – jak rozumiem, tak to się ostatnio odbywało – po widzeniu będziesz czekać w samochodzie, a ktoś z ośrodka przyprowadzi do ciebie Aimee. Susan ma zostać w budynku. Beth dzwoniła do Susan i do ośrodka, żeby wyjaśnić im nowe zasady. Susan nie była zachwycona, ale usłyszała, że albo się dostosuje do nowych zasad, albo sprawa widzeń zostanie rozpatrzona od nowa. – Dziękuję ci, Jill – powiedziałam. – To powinno pomóc. A zła wiadomość? – Tak naprawdę nie jest bardzo zła, to nic, czego się nie spodziewałam. Ciągle będziesz musiała zapewnić kontakt telefoniczny, ale jeśli Susan zacznie się złościć, grozić ci przez telefon albo będzie próbowała manipulować Aimee, możesz przerwać rozmowę. Beth wytłumaczyła Susan, co może Aimee mówić, a
czego nie. – W porządku – zgodziłam się. – A jeśli chodzi o oskarżenia względem Adriana i jego kolegów – ciągnęła Jill – to Susan nie zamierza odwoływać swoich słów, ale pomoc społeczna nie będzie ciągnąć sprawy. Beth zgadza się, że w świetle wcześniejszych nieprawdziwych oskarżeń rzucanych przez Susan mamy do czynienia ze złośliwością, a nie z uzasadnionymi zarzutami. – I to wystarczy, żeby oczyścić Adriana? – spytałam. – Nie chciałabym, żeby w papierach znalazło się coś, co potem może się za nim ciągnąć. – Kiedy przypiszą kogoś na stałe do sprawy, skontaktuję się z tą osobą i dopilnuję, żeby w papierach wszystko było w porządku. – Dziękuję, Jill – powiedziałam jeszcze raz. – Czuję się o wiele lepiej. – To dobrze. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która, jak myślę, ci się nie spodoba. – O nie. Co? – Kiedy rozmawiałam z Beth, spytałam, czy mogłaby zajrzeć do dokumentacji i sprawdzić, czy pojawiło się coś nowego w kwestii przesłuchania Aimee przez policję i dochodzenia w sprawie Craiga. – Tak? Mam nadzieję, że zostanie oskarżony o przemoc wobec dzieci – wyznałam. – Niestety nie. Wygląda na to, że Aimee nie wyrażała się dostatecznie jasno podczas przesłuchania. Nie ma wystarczająco mocnych dowodów, żeby postawić mu zarzuty. – O nie! A co z moim zeznaniami? – spytałam. – Widziałam siniaki, zapisałam dokładnie to, co Aimee mi opowiedziała. To na pewno ma jakieś znaczenie? – Czy dzwonił do ciebie ktoś z policji? – Nie. Jill zamilkła. – I jesteś przekonana, że Aimee mówiła prawdę? Chodzi mi o to, że nie ma oporów przed zmyślaniem, jeśli to jej akurat na rękę, prawda? – Nie mam wątpliwości, że jeśli chodzi o Craiga, to mówiła prawdę. – I jesteś gotowa zeznawać, jeśli będzie trzeba? – Oczywiście. Nie rozumiem, czemu nikt mnie o to nie poprosił.
– Okej. Daj mi chwilę, to zadzwonię jeszcze raz do pomocy społecznej i oddzwonię do ciebie. – Dzięki. Wiesz, że zrobię wszystko, co mogę, żeby doprowadzić Craiga do sądu. Aimee miała dość odwagi, żeby opowiedzieć, co zrobił, więc powinna wiedzieć, że jej prześladowca zostanie osądzony. Inaczej wyciągnie wniosek, że dorośli mogą traktować dzieci, jak im się żywnie podoba. – Wiem. Odezwę się. Odkładając telefon, zastanawiałam się, czemu nikt mnie nie prosił o złożenie zeznań, i czy Aimee złożyłaby lepsze – jaśniejsze – zeznania, gdybym była obecna przy przesłuchaniu. Chociaż zdawałam sobie sprawę, że Nicki Davies miała właściwe przygotowanie do przesłuchiwania dzieci, to może moja obecność w pokoju lub choćby za drzwiami dałaby Aimee dość pewności siebie, żeby składnie opowiedzieć o Craigu. Sytuacje, które dla dorosłych wydają się mało problematyczne, dla dzieci są często przerażające. Kiedy godzinę później rozległ się dzwonek telefonu stacjonarnego, spodziewałam się po drugiej stronie usłyszeć Jill, więc zdziwiłam się, kiedy damski głos powiedział: – Z tej strony funkcjonariuszka Nicki Davies. Czy rozmawiam z panią Cathy Glass? – Tak, dzień dobry. – Właśnie dzwoniła do mnie pomoc społeczna w sprawie oskarżeń, które Aimee wysunęła względem Craiga. Pani jest opiekunką zastępczą Aimee? – Tak. – Dostałam kopię pani notatek odnośnie do tego, co dziewczynka opowiedziała pani o Craigu. Przeczytałam je z uwagą. Nasz problem polega na tym, że w przesłuchaniu Aimee nie była w stanie potwierdzić tego, co opowiedziała pani. Próbowaliśmy przez ponad godzinę, ale była mocno zdezorientowana. Jeśli Aimee nie będzie zeznawać i nie powtórzy tego, co powiedziała pani, nie jesteśmy w stanie zebrać wystarczająco mocnego materiału do przedstawienia w sądzie. Poza tym Aimee wcześniej w podobny sposób oskarżała swojego ojca, więc nie możemy uznać jej słów za wiarygodne. – Może ojciec też stosował wobec niej przemoc? – podsunęłam, nie rozumiejąc tej logiki. – To możliwe, ale tu też brak nam dowodów, żeby przedstawić zarzuty w
sądzie. Chociaż Aimee ma osiem lat, to językowo jest zapóźniona, więc bardzo trudno ją przesłuchiwać. Przykro mi, ale o ile nie pojawią się nowe dowody, czy to w sprawie Craiga, czy ojca, obawiam się, że nie możemy pójść dalej. – Rozumiem – odpowiedziałam rozczarowana. Musiałam jednak zaakceptować decyzję policji. – Czy Aimee będzie odwiedzać ojca w więzieniu? – spytała policjantka. – Nie wiedziałam nawet, że jest więzieniu – przyznałam. – Od jak dawna? – Od kilku miesięcy. – Za co został skazany? Czy nie może mi pani powiedzieć? – Mogę. To nie tajemnica. Dostał wyrok więzienia za posiadanie narkotyków twardych z zamiarem ich sprzedaży i za stawianie oporu przy aresztowaniu. Dostał pięć lat. – Rozumiem. Cóż, mam nadzieję, że pomoc społeczna nie zdecyduje, że Aimee powinna się z nim widywać. Kiedyś musiałam zabrać dziecko na spotkanie z rodzicem w więzieniu i było to dla wszystkich paskudne doświadczenie. – Myślę, że do tego nie dojdzie – przyznała funkcjonariuszka Davies. – Aimee nie ma z nim jakiejś szczególnej relacji, no i wcześniej oskarżała go o przemoc. Naprawdę nie rozumiem, czemu nie zabrano Aimee wcześniej. Wiele lat temu tak zrobiono z jej starszym rodzeństwem. Mam do czynienia z tą rodziną, odkąd dziesięć lat temu zaczęłam pracować w wydziale ochrony nieletnich. Już wtedy było jasne, że w tym domu nie ma szans na poprawę sytuacji. Aimee należało odebrać matce w chwili jej narodzin. – Wszyscy tak twierdzą – przytaknęłam. Policjantka podziękowała mi za mój czas i obiecała, że da mi znać, jeśli pojawi się coś nowego w sprawie Craiga. Zakończyła rozmowę i pożegnałyśmy się. Chociaż Nicki Davies okazała się sympatyczną kobietą, która – jak zakładałam – zna się na swojej pracy, to fakt pozostawał faktem: Craig nie usłyszy zarzutów za napaść na Aimee. Jej ojciec też nie, o ile oczywiście też ją krzywdził. Zadzwoniłam do Jill, żeby przekazać, czego się właśnie dowiedziałam. Ustaliłyśmy, że jeśli Aimee nie będzie zadawała konkretnych pytań o Craiga, nie powiem jej, że nie trafi na ławę oskarżonych, nie będę też wspominać, że jej ojciec jest w więzieniu.
Rozdział osiemnasty
Wspomnienia wracają Tego popołudnia prosto ze szkoły miałyśmy z Aimee jechać na umówioną wizytę u dentysty. Nie spodziewałam się niczego dobrego po tym badaniu. Widziałam, jak wygląda buzia Aimee, kiedy pomagałam jej myć zęby, i nie był to atrakcyjny widok. Wizyta nie rozpoczęła się najlepiej, bo Aimee ugryzła dentystę. Mocno. – Ała! Bolało! – wykrzyknął Mike, dentysta, patrząc w moją stronę, jakby to była moja wina. – Przykro mi – przeprosiłam go, przysuwając się trochę do fotela. – Aimee, postaraj się, proszę, trzymać usta otwarte. Asystentka poprosiła, żebym stanęła bliżej. Chociaż nie mogłam dostrzec tego, co widział dentysta, wyraz jego twarzy potwierdził moje obawy co do stanu zębów dziewczynki. – Jestem pewien, że zrobiła to specjalnie – powiedział, ciągle krzywiąc się z bólu, skupiony na czubku swojego palca wskazującego, a nie na ustach Aimee. – To był wypadek – zapewniłam. – Aimee nie jest przyzwyczajona do wizyt u dentysty. – Nie jest. To widać – powiedział raczej nieuprzejmie i rzucił asystentce znaczące spojrzenie. Kiedy wreszcie przekonał się, że palec jest cały i nawet nie krwawi, z lekką obawą zajął się znowu zębami Aimee. Tym razem przezornie skorzystał z metalowej sondy, a Aimee, kochane dziecko, teraz mocno skupiała się na trzymaniu buzi szeroko otwartej. Twarz wykrzywiła jej się jak u gargulca, więc wyglądała dość dziwacznie i lekko przerażająco. – Spróbuj się odprężyć – poradziła asystentka. – Jesteś przecież grzeczna – zachęciłam. Wiedziałam już, że nasz lekarz widywał w swojej karierze zęby w lepszym stanie. Informacje, które dyktował asystentce, tylko potwierdziły moje obawy. Chłopak wyglądał na jakieś siedemnaście lat, chociaż oczywiście musiał mieć ponad dwadzieścia pięć lat, skoro był wykwalifikowanym stomatologiem. Był
mocno opalony i mówił z silnym australijskim akcentem. Chwilowo zastępował naszą dentystkę, która poszła na urlop macierzyński. Sprawdzał kolejne zęby i w rozmowie z asystentką często używał słowa „ubytek”. Nie trzeba być specjalistą, żeby wiedzieć, że mówimy o poważnej próchnicy i borowaniu. – Prawa górna piątka – ubytek. Szóstka – ubytek… – ciągnął. – I ostatni, prawa dolna piątka, też głęboki ubytek. Po badaniu dentysta opadł na obrotowy fotel. Westchnął i spojrzał na mnie. – Dieta tego dziecka była straszna. Jada dużo słodyczy? – Dawniej jadła dużo, ale teraz pracuję nad tym. – Czy ona w ogóle myje zęby? – Kiedyś nie, ale teraz tego pilnuję. Westchnął jeszcze raz. – Jej zęby są w strasznym stanie, zwłaszcza jak na dziecko w tym wieku. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. W każdym zębie jest dziura, ale wypełnianie wszystkich byłoby dla niej zbyt traumatyczne, więc jeśli tylko żaden z mleczaków jej nie boli, to nie będę ich ruszał. Niedługo wypadną. Ale muszę założyć wypełnienie w dwóch stałych zębach, bo inaczej je straci. Naprawdę musi pani zmienić jej dietę i zadbać, żeby myła zęby jak należy. Moja asystentka da pani potem ulotkę z informacjami o higienie zębów. Dopiero wtedy zorientowałam się, że Mike uważa, że Aimee jest moim dzieckiem i że to ja odpowiadam za przerażający stan jej uzębienia. Zapisując Aimee na wizytę, zanotowałam „rodzina zastępcza” na formularzu i wpisałam te informacje o jej zdrowiu, które były mi znane, ale chłopak pewnie wcale nie przeczytał formularza, a ponieważ nie znał mnie osobiście, to pozostawał w nieświadomości. – Aimee jest u mnie w rodzinie zastępczej – wyjaśniłam. – Zajmuję się nią dopiero od miesiąca. – Aha… – powiedział. – Teraz odżywia się prawidłowo i pilnuję, żeby szczotkowała zęby, ale to już za późno. – Mhm, rozumiem – odparł, uspokojony, że wiem, jak należy dbać o zęby dziecka. – Dobrze. To fajnie, że prowadzi pani rodzinę zastępczą. Proszę podejść, to pokażę pani, o co mi chodzi. Ostrożnie podeszłam do tacy z narzędziami i do zagłówka fotela. Stałam obok
Mike’a, u którego wcześniejsze wrogie nastawienie ustąpiło miejsca czemuś na kształt podziwu. Pokazał mi po kolei zęby dziewczynki, wskazując na ubytki. Ponieważ pomagałam jej myć zęby, wiedziałam, że są w złym stanie, ale dopiero zaglądając w szeroko otwarte usta, zobaczyłam, jak źle się sprawy mają. Kilku zębów brakowało, a praktycznie na wszystkich pozostałych znać było ślady próchnicy. Tylne zęby były brązowe i nadkruszone. Nie rozumiem, jak matka mogła do tego dopuścić. W Wielkiej Brytanii w państwowych przychodniach dentystycznych dzieci leczy się za darmo. – Jest to forma przemocy wobec dziecka. – Mike na głos wyraził moje myśli. – Dobrze, że trafiła do pani teraz, bo niewiele brakowało, a straciłaby też stałe zęby. – Jak mama i tata – wtrąciła Aimee, niezdarnie artykułując słowa z powodu sondy w ustach. – Właśnie tak – potwierdziłam. – I nie chciałabyś mieć sztucznych zębów, prawda? Więc musimy dopilnować, żebyś dobrze myła zęby. Aimee pokiwała głową. Mike zakończył oględziny, pokazując mi dwa stałe zęby Aimee, w których zamierzał wypełnić dwa małe ubytki. Wyjaśnił stanowczo Aimee, że musi dbać o stałe zęby, bo muszą jej wystarczyć na całe życie. Uniósł fotel dentystyczny, pochwalił Aimee, że była grzeczna. Od asystentki dziewczynka dostała naklejkę w kształcie dużego błyszczącego trzonowca z uśmiechniętą buzią. – Kiedy przyjdziecie na robienie plomb, polakieruję jej zęby. – Mike zwrócił się do mnie, kiedy Aimee schodziła z fotela. – Będę musiała uzyskać pisemną zgodę od asystenta rodziny – wyjaśniłam. – Jako rodzic zastępczy nie mogę wydać zgody na leczenie. Umówię się na wizytę, jak tylko dostanę pismo. – Jak najszybciej, jeśli można – poprosił dentysta. – Aimee, a ty nie jedz za dużo łakoci i szoruj porządnie zęby. Dobra? – Dobrze – obiecała. – Cathy mi każe. – I bardzo dobrze – pochwalił Mike. Żałowałam, że Susan nie może tego usłyszeć. Pożegnaliśmy się. Po drodze pobrałam z recepcji formularz ze zgodą na leczenie. Na zewnątrz wykorzystałam okazję, żeby jeszcze raz wytłumaczyć Aimee, jak ważne jest mycie zębów i unikanie nadmiaru słodyczy.
– Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, czemu nie pozwalam ci jeść zbyt dużo ciastek i cukierków – powiedziałam. – I czemu pilnuję, żebyś myła zęby. Aimee, spokorniała wobec perspektywy borowania, pokiwała nieznacznie głową i dodała: – Myślę, że moja mama powinna to zrobić. – Tak – potwierdziłam cicho. Miałam nadzieję, że dziewczynka zaczęła rozumieć, że jeśli każę jej coś robić, to dla jej dobra. – Aimee – dodałam wesoło z uśmiechem – następnym razem, jak pójdziemy do dentysty, to nie gryź go, proszę. On tylko wykonuje swoją pracę, a to bolało. – Ale nie lubię, jak ktoś mi coś wkłada do buzi – broniła się. – Dlatego go ugryzłam. – Wiem, że to nie jest zbyt przyjemne, ale to trwa tylko chwilę. – U mojej mamy w domu też tego nie lubiłam – powiedziała, marszcząc czoło. – Ale jak mieszkałaś z mamą, to nie chodziłaś do dentysty, prawda? To był jeden z problemów. – Nie. Chodzi mi o to, że nie podobało mi się, jak u mamy w domu wkładali mi coś do buzi. – Co takiego? – spytałam naiwnie. – No wiesz. – Aimee spojrzała mnie, dźgając mnie porozumiewawczo łokciem. – Panowie. Spojrzałam na nią uważnie, w nadziei, że się przesłyszałam. – Nie, nie wiem. Możesz mi wytłumaczyć? – To, co mają faceci! – odpowiedziała głośniej, zirytowana moją ignorancją. – No wiesz, siusiaki – wyjaśniła, pokazując na krocze. Nie przesłyszałam się. Bez wątpienia. Dzień był chłodny, ale to nie z tego powodu przeszedł mnie zimny dreszcz. Zwolniłam kroku. Aimee, która szła równo ze mną, też zwolniła. – Aimee, kochanie. Musisz mi dokładnie wyjaśnić, o czym mówisz, żebym mogła to przekazać asystentowi rodziny. Aimee westchnęła, uważając, że kompletnie nic nie rozumiem. Nie wydawała się jednak szczególnie poruszona incydentem, o którym mi właśnie opowiadała. – Kiedy dentysta wsadził mi palec do buzi – zaczęła – przypomniało mi się, jak mieszkałam z mamą. Było tak samo, jak kiedy tamten pan włożył mi swojego
siusiaka do buzi. Dlatego go ugryzłam. Zakręciło mi się w głowie od tych rewelacji, więc na chwilę zamilkłam. Nie byłam pewna, czy powinnam wypytywać dalej Aimee, czy zostawić to policji, bo to zdecydowanie była sprawa dla wydziału do spraw ochrony nieletnich. Ale byłam pewna, że zanim zgłoszę incydent, który wygląda na poważny przypadek molestowania seksualnego, muszę wiedzieć, co zgłaszam. – Aimee – zaczęłam ostrożnie. – Czy chcesz mi powiedzieć, że kiedy mieszkałaś z mamą, to jakiś mężczyzna włożył ci do ust swojego penisa, czyli siusiaka? – Tak. Siusiaka – potwierdziła. – Jak na filmach. – Jakich filmach? – spytałam, zastanawiając się, czy dziewczynka widziała taką scenę w filmie dla dorosłych. – W filmie, który oglądałam z tym facetem – wyjaśniła. – Pokazał mi na wideo, jak jakiś pan wkłada dziewczynie siusiaka do buzi. Powiedział, że to taka gra i bawi się tak z dziećmi i że ja też muszę się z nim tak pobawić. Mówił, że innym dzieciom się podobało, ale mnie nie, więc go ugryzłam, jak dentystę. Wyglądało to na typowe działanie pedofila, który przed napaścią przygotowuje dziecko, pokazując mu materiały pornograficzne. – Co się stało, kiedy go ugryzłaś? – spytałam, patrząc na Aimee. Szłyśmy chodnikiem w stronę samochodu. – Krzyczał, że jestem pierdoloną suką, a potem uderzył mnie w twarz. Krzyknęłam, więc mama się obudziła. Zabrał film i sobie poszedł. – Czy powiedziałaś twojej mamie, co się stało? – No. Ale mi nie uwierzyła. – Wiesz, jak ten pan się nazywa? – Nie, to tylko jeden z kolegów mamy. – Aimee odpowiedziała bez emocji. – Chyba dawał jej herę czasami. – Rozumiem – powiedziałam, ewidentnie bardziej poruszona opowieścią dziewczynki niż ona sama. – Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Aimee, ten człowiek zrobił bardzo złą rzecz, próbując cię zmusić do czegoś takiego. To nie była gra, to było molestowanie. Skontaktuję się z Nicki Davies. Pamiętasz ją? – Aimee pokiwała leciutko głową. – Przekażę jej to, co mi opowiedziałaś. Pewnie będzie chciała znowu z tobą porozmawiać. Dobrze, skarbie? – Chyba tak, ale nie powiem jej tego, co tobie.
– Musisz – nalegałam. – To ważne. Ja mogę jej to opowiedzieć, ale będzie chciała usłyszeć to też od ciebie. – Nie – odparła z uporem. – Będę mieć kłopoty. – Przez kogo? – Przez tego faceta, o którym ci mówiłam. – Nie będziesz. Ze mną jesteś bezpieczna. Nie będziesz musiała go już nigdy oglądać. – Już go widziałam – odpowiedziała rezolutnie. – Kiedy? – W zeszłym tygodniu, na zakupach. Minęłyśmy go na ulicy. Był z jakąś panią i mrugnął do mnie. On ciągle gdzieś jest, więc nic nie powiem. I ty też najlepiej zapomnij. Zatrzymałam się gwałtownie i odciągnęłam dziewczynkę na bok. – Aimee – powiedziałam, pochylając się lekko, żeby móc spojrzeć jej w oczy – nie mogę tak po prostu o tym zapomnieć. Nie jako matka, i nie jako twój rodzic zastępczy. Ten człowiek zrobił bardzo złą rzecz i policja powinna o tym wiedzieć, żeby mogli go powstrzymać, zanim jeszcze raz zrobi coś podobnego. – Nie – odparła kategorycznie. Wiedziałam, że nie zamierza zmienić zdania. Szłyśmy dalej w stronę domu. Aimee mówiła o szkole i swoich koleżankach, a ja martwiłam się świeżo poznanymi faktami. Czy temu dziecku niczego nie oszczędzono? Po powrocie do domu ja zabrałam się za przyrządzanie obiadu, a Aimee oglądała telewizję. Kiedy Paula i Lucy do nas dołączyły, Aimee pochwaliła im się, że była u dentysty. Potem jednym tchem powiedziała, że będzie miała dwie plomby w stałych zębach, ale że Mike nie będzie borował mleczaków, chociaż mają ubytki, bo to byłoby zbyt traumatyczne, i że musi dbać o stałe zęby, bo mają jej starczyć na całe życie. Ewidentnie leżąc na fotelu w gabinecie, Aimee chłonęła wszystko, co usłyszała, i zapamiętała, co się jej chwali. Już wcześniej zauważyłam, że moja podopieczna potrafi bardzo dokładnie wyłapywać i zapamiętywać zasłyszane informacje, więc wykorzystywałam tę umiejętność, żeby pomóc jej w nauce – tabliczkę mnożenia, pisownię i tym podobne powtarzałyśmy na głos, nie ograniczając się do materiałów na papierze. Dobra pamięć słuchowa Aimee miała też swoje mankamenty, bo była w stanie powtórzyć słowo w słowo moje rozmowy, także babskie pogaduszki przez telefon. Kiedy więc musiałam
rozmawiać o Aimee z innymi osobami zaangażowanymi zawodowo w jej sprawę, to upewniałam się, czy nie ma jej w pobliżu. Wiedziałam, że nie ma sensu dzwonić do Jill od razu tego wieczoru, żeby omówić molestowanie, o którym opowiedziała mi Aimee. Chociaż na pewno ktoś z personelu dyżurował wieczorami w Homefinders, to pomoc społeczna już nie pracowała o tej porze. Wiedziałam też, że Jill, pomoc społeczna i policja poproszą mnie o przygotowanie wyznania Aimee na piśmie. Dlatego kiedy dziewczynka leżała w łóżku, oglądając film Disneya, wklepałam moje notatki do komputera, w miarę możności korzystając ze sformułowań użytych przez Aimee. Opisałam incydent, napisałam, że Aimee nie chce rozmawiać z Nicki Davies i że widziała swojego prześladowcę, kiedy była ze mną na zakupach. Dołączyłam wyniki badania stomatologicznego. Jill przeczyta wiadomość rano i prześle ją pomocy społecznej. Opiekunowie zastępczy, którzy współpracują z niezależnymi agencjami rodzicielstwa zastępczego, tak jak ja, zazwyczaj przekazują informacje za pośrednictwem przypisanego do nich asystenta z agencji, który następnie przekazuje je asystentowi rodziny dziecka. Wieczorem, kiedy poszłam życzyć Aimee dobrej nocy i wyłączyć telewizor, jak zwykle spytałam, czy ma ochotę na buziaka. – Jeszcze nie – odpowiedziała z bezczelnym uśmieszkiem. – Ale niedługo będę miała, więc pytaj dalej! Uśmiechnęłam się, posłałam jej całusa i wyszłam. Czułam jednak niepokój. Ledwie kilka godzin wcześniej Aimee przypomniała sobie o okropnym molestowaniu, ale przeszła nad tym do porządku dziennego, pozornie niewytrącona z równowagi, a mnie obrazy z jej opowieści męczyły cały wieczór. Dzieci, które doznały brutalnej przemocy, często segregowały wspomnienia, odsuwając od siebie te złe, i „zapominały” o nich, dopóki coś się nie wydarzy – w przypadku Aimee był to dentysta wkładający jej palec do ust – i dopóki wspomnienia nagle nie wrócą. Fakt, że działo się tak w przypadku Aimee, rodził pytanie co do rzeczywistego rozmiaru przemocy, jakiej dziewczynka doświadczyła w domu. Rażące zaniedbanie zostało dokładnie udokumentowane, ale czego jeszcze nie wiedzieliśmy? Jakie inne wspomnienia czaiły się w podświadomości Aimee, czekając na odpowiednią okazję, żeby wypłynąć na powierzchnię? Znowu narzucało się pytanie, które zadawali sobie wszyscy: czemu pozwolono jej mieszkać w domu tak długo? W piątek miała mnie odwiedzić kuratorka, więc liczyłam na to, że będzie mogła udzielić mi odpowiedzi. Kurator jest osobą wyznaczoną przez sąd do reprezentowania
dziecka i przygotowania najlepszego dla niego scenariusza. Ma dostęp do wszystkich dokumentów. Dopiero kiedy kładłam się spać, zorientowałam się, że nie zadzwoniłyśmy do matki Aimee zgodnie z planem. Byłam tak zaaferowana historią Aimee o molestowaniu, że zupełnie wyleciało mi to z głowy. Aimee też zapomniała. Dochodziła jedenasta, więc było za późno, żeby cokolwiek zrobić w tej sprawie. Jedyne, co mi pozostało, to następnego dnia przyznać się do przeoczenia i przeprosić. Wiedziałam jednak, że skutkiem będzie kolejne zażalenie ze strony Susan, tym razem uzasadnione, więc plułam sobie w brodę. Zanotowałam w pamięci, żeby rano napisać w kalendarzu „zadzwonić do Susan” w każdy wtorek, czwartek, sobotę i niedzielę aż do końca roku, żeby więcej ani razu nie zapomnieć. Rano Aimee miała umówioną wizytę u lekarza na wpół do dziesiątej, więc uprzedziłam szkołę, że przywiozę ją po badaniu. W Anglii wszystkie dzieci trafiające do opieki zastępczej przechodzą badanie lekarskie, niezależnie od doraźnego leczenia, którego mogą potrzebować. Wyjaśniłam Aimee, czemu idziemy do pediatry – żeby się upewnić, że jest sprawna i zdrowa – i czego może się spodziewać. – Nie potrzebuję badania – zapewniła dziewczynka, kończąc śniadanie. – Jestem sprawna i zdrowa, bo mieszkam z tobą. Nie byłam, kiedy mieszkałam z mamą. Uśmiechnęłam się. – To dlatego, że daję ci świeże owoce i warzywa – wykorzystałam okazję, żeby podkreślić znaczenie dobrej diety. – Owoce i warzywa zawierają witaminy, dzięki którym jesteś sprawna i zdrowa. – Taa, wiem – odparła Aimee, wzdychając. – Już mi mówiłaś. Szkoda, że nie smakują jak słodycze. Wyszłyśmy z domu o dziewiątej. Kiedy jechałyśmy do przychodni, zadzwoniła moja komórka, ale ponieważ prowadziłam, nie odebrałam. Kiedy już zaparkowałyśmy, odsłuchałam wiadomość z poczty głosowej. To dzwoniła Jill, żeby potwierdzić, że odebrała e-mail, który wysłałam jej wieczorem, i że przekazała go Beth, tymczasowej asystentce rodziny. Pytała, czy moim zdaniem Aimee zmieni zdanie co do powtórzenia opowieści w obecności Nicki Davies, ponieważ jej zeznanie będzie kluczowe dla postawienia zarzutów. Wiadomość
kończyła się obietnicą, że Jill zadzwoni później. Wątpiłam, żeby Aimee była skłonna zmienić zdanie, ale to i tak nie był właściwy moment, żeby ją o to pytać. W chwili, kiedy zatrzymałyśmy się przed budynkiem przychodni, Aimee zrobiła się bardzo niespokojna. – Wszystko w porządku, kochanie? – spytałam, zerkając na tylne siedzenie, zanim wysiadłam. – Nie – odparła. – Już byłam kiedyś w tej przychodni z mamą. – Możliwe. Dzieci tu przychodzą z bardzo różnych przyczyn: na badanie wzroku, słuchu, na szczepienia i wizyty u lekarzy. – Nie chcę wchodzić – oponowała. – Ostatnim razem wezwali policję. – Czemu? – spytałam, tym razem odwracając się na fotelu i spoglądając na Aimee. – Pani doktor chciała, żebym zdjęła ubranie, i mama powiedziała „nie”. Kiedy pani doktor powiedziała, że nie może mnie zbadać, jeśli się nie rozbiorę, mama się zezłościła i ją popchnęła. – Nie dziwię się, że wezwali policję – skwitowałam. – Twoja mama zrobiła źle, że popchnęła lekarkę. A pani doktor musiała cię zbadać. I dzisiaj też zbada cię pani doktor albo pan doktor. Czemu twoja mama nie chciała, żeby lekarka cię zbadała? – spytałam. – Bo miałam mnóstwo siniaków i mama powiedziała, że pomyślą, że to ona je zrobiła. – A zrobiła? – Nie! – oparła Aimee zirytowana. – Mama mnie nie bije. To był taki jeden staruch. – Kto? Wiesz, jak się nazywa? – Nie. – Aimee odpowiedziała zbyt szybko, zrywając kontakt wzrokowy. Domyśliłam się, że wie, ale nie zamierza mi powiedzieć. – Dobrze, jeśli sobie przypomnisz, to powiedz mi, jak się nazywa – poprosiłam. – Może – odparła, wzruszając ramionami. Miałam paskudne przeczucie, że jak w przypadku Craiga i anonimowego pedofila ten człowiek też pozostanie na wolności i będzie mógł dalej krzywdzić innych.
Rozdział dziewiętnasty
Topór – Pani Glass? Proszę usiąść – powiedziała doktor Patel, kiedy weszłyśmy do gabinetu. – Aimee, tam jest skrzynia z zabawkami. Możesz się pobawić. Sympatyczna i bezpośrednia w obejściu pani doktor na moje oko dobiegała czterdziestki. Na szczęście to nie ona była lekarką, którą popchnęła Susan. – Nie mam żadnych dokumentów dotyczących zdrowia Aimee – oświadczyła doktor Patel, kiedy usiadłam. Otworzyła kartę leżącą na biurku. – Pomoc społeczna przysłała mi formularz, który muszę wypełnić po badaniu, i zaadresowaną kopertę ze znaczkiem. To bardzo uprzejme z ich strony, ale to wszystko. Czy wie pani, gdzie jest jej karta? – Przypuszczam, że u jej ostatniego lekarza rodzinnego – odpowiedziałam. Niedopatrzenie uznałam za irytujące, ale nie byłam zaskoczona. Częściej niż rzadziej zdarzało się, że kiedy zabierałam mojego podopiecznego na wizytę do przychodni, okazywało się, że pediatra, który nie zna dziecka, nie dostawał karty, więc nic nie wiedział o dziecku. Z doświadczenia wiedziałam, że takie zaniedbanie ze strony pomocy społecznej uniemożliwi kompleksową ocenę stanu zdrowia Aimee. Doktor Patel odczytała na głos jej imię i nazwisko, datę urodzenia i spytała mnie o adres, który nie został podany na formularzu. Podałam jej dane, o które prosiła, razem z numerem telefonu. – Czyli Aimee ma osiem lat – upewniła się lekarka. – Tak. – Czy ma jakieś rodzeństwo? – Przyrodnie, w sumie pięcioro – odparłam. – Czy wie pani, w jakim są wieku? – Nie bardzo. To albo starsze już nastolatki, albo dwudziestokilkulatkowie. – Czy mieszkają w domu z rodzicami? – Wszyscy zostali odebrani matce. Najstarsi prawdopodobnie są już samodzielni. Aimee spojrzała znad skrzyni z zabawkami. Bardzo nie lubiłam rozmawiać o
dzieciach w ich obecności, bo to świadczyło o braku szacunku, ale ponieważ doktor Patel nie wiedziała nic o Aimee, a potrzebowała tych informacji, żeby móc wypełnić formularz, nie miałam innego wyjścia. – Czy Aimee widuje się z kimś z rodzeństwa? – spytała pediatra, notując. – Nie. – Czy wie pani dlaczego? – Nie. – A jej ojciec? Gdzie jest? – W więzieniu – wyszeptałam cicho, żeby Aimee nie dosłyszała. Doktor Patel pokiwała głową. – Napiszę „nieobecny” – postanowiła, zapisując informacje, które powinna była otrzymać zawczasu. – Czy rodzeństwo jest zdrowe? – spytała. – Chyba tak, ale nie mam pewności. – Czy poród Aimee odbył się normalnie? – odczytała kolejne pytanie z kwestionariusza. – Chyba tak, ale nie mam pewności. – Czy, według pani wiedzy, w rodzinie występują jakieś wady wrodzone? – Nic mi o tym nie wiadomo. – Czy dziadkowie Aimee ciągle żyją? – Nie wiem. Nie było o nich mowy, więc możliwe, że nie. Lekarka westchnęła cicho i kontynuowała: – Czy wie pani, czy Aimee była regularnie szczepiona? – Nie wiem. Ta informacja powinna być w jej karcie, prawda? – Powinna. – Doktor Patel coś zanotowała. – Jaki plan opieki pomoc społeczna przewiduje dla Aimee? – spytała. – Wie pani? Zorientowałam się, że Aimee spojrzała w naszą stronę. – Tak, wiem, ale raczej nie mogę teraz o nim mówić – powiedziałam z naciskiem. – Pomoc społeczna będzie mogła panią poinformować. – Rozumiem. Ale czy Aimee jest u pani dobrze? – Tak myślę. Musiała zmienić sporo przyzwyczajeń, odkąd jest w rodzinie zastępczej. Ale tak, myślę, że jej dobrze. Prawda, Aimee? – dodałam, włączając
ją do rozmowy. Pokiwała głową. – Ale nie jest mi dobrze, jak muszę wieczorem iść spać i nie mogę oglądać telewizji – wyburczała dowcipnie. Doktor Patel się uśmiechnęła. – Czy dobrze sypia? – spytała. – Tak. – Lubię moje łóżko – wtrąciła się dziewczynka. – Nie moczy się w nocy? – ciągnęła lekarka. – Nie, chociaż zanim do mnie trafiła, było inaczej. – Pewnie stresowała ją sytuacja w domu. Czemu zabrano ją z domu? – Rażące zaniedbanie. – A przemoc? Molestowanie seksualne? – spytała cicho. Pokiwałam głową. – Biedna mała – odparła cicho, notując. – Jada dobrze? – Tak, chociaż w domu miała bardzo kiepską dietę i jadła zdecydowanie za dużo słodyczy. Wydaje mi się, że jest wręcz uzależniona od cukru, więc ograniczam jej łakocie. Boję się też, że może mieć niedobory witamin lub minerałów. W ogóle nie jadała owoców ani warzyw. – Teraz jadam! – Aimee zawołała z drugiego końca gabinetu, gdzie się bawiła. – To dobrze – pochwaliła pediatra. – Sprawdzę przy badaniu, czy nie widać u niej oznak niedoboru witamin. Ale jeśli teraz jada dobrze, to jej organizm powinien się szybko zregenerować – dodała, zwracając się do mnie. – Lubię słodyczę! – wtrąciła się Aimee. – Zaszkodzą ci! – odkrzyknęła doktor Patel, z większą mocą, niż należało. Zauważyłam, że Aimee skrzywiła się i pokazała język, kiedy lekarka nie patrzyła. Zmarszczyłam brwi ostrzegawczo. – Czy Aimee miała robione testy na HIV? – spytała nagle lekarka, podnosząc wzrok znad kwestionariusza i spoglądając prosto na mnie. – Oboje rodzice zażywają dożylnie narkotyki, więc warto byłoby sprawdzić. Zaskoczyło mnie to. – Nie wiem – przyznałam. – Pomoc społeczna nigdy o tym nie wspominała.
Czy szpital mógł jej zrobić test po narodzinach? Była w rejestrze nieletnich objętych ochroną. – Matce na pewno zaproponowano wykonanie testu, jak wszystkim innym ciężarnym w tym kraju. Testy na noworodkach są jednak niewiarygodne, ze względu na obecność przeciwciał matki. Żeby badanie było miarodajne, trzeba odczekać mniej więcej osiemnaście miesięcy. – Nie mam pojęcia, czy mała została przebadana – wyznałam. – Proszę spytać asystenta rodziny. Chociaż HIV przenosi się tylko przez płyny fizjologiczne, więc stosunkowo trudno się nim zarazić, to ze względu na bezpieczeństwo pani i rodziny powinna pani wiedzieć. – Zachowujemy środki ostrożności – zapewniłam, ale zastanowiłam się nad ostatnimi paroma tygodniami, które Aimee spędziła u nas. Czy zawsze uważałam? Na przykład czy zakładałam jednorazowe rękawiczki, kiedy zajmowałam się rozbitym kolanem Aimee? Tak mi się wydawało, ale pewności nie miałam. – Jej rodzice są w grupie wysokiego ryzyka – wyjaśniła doktor Patel. – Więc jeśli Aimee miała robiony test, to powinna pani poznać wynik. Nie tylko dla pani bezpieczeństwa, ale też ze względu na dobro dziewczynki. Jeśli jest seropozytywna, to można monitorować jej stan, a współczesne metody leczenia dają zazwyczaj bardzo dobre rezultaty. – Przekażę to, co mi właśnie pani powiedziała, asystentowi rodziny – obiecałam. – Rodzicom zastępczym mówi się o ich podopiecznych tylko to, co „muszą wiedzieć”. Często pomoc społeczna wychodzi z założenia, że nie musimy znać wyników badań na HIV, bo jeśli zachowujemy środki ostrożności jak należy, to nic nam nie grozi. Doktor Patel uniosła brwi. – Gdybym była na pani miejscu, wolałabym wiedzieć – powiedziała otwarcie, po czym przeszła do następnego pytania z formularza. – Czy zauważyła pani u Aimee problemy ze wzrokiem lub słuchem? – Nie – zapewniłam, a lekarka zanotowała. Kiedy przebrnęłyśmy przez resztę pytań z kwestionariusza, doktor Patel wstała i zwróciła się do Aimee: – Twoja kolej, Aimee, a Cathy odpocznie. Podejdź, proszę. W odpowiedzi na tę bezpośrednią, ale przyjazną prośbę dziewczynka wstała, porzuciła skrzynię z zabawkami i stanęła obok kobiety. Lekarka wyjęła z kieszeni
otoskop i zajrzała najpierw do uszu Aimee. Następnie zaświeciła jej kieszonkową latarką do oczu i do ust. – Jesteś dzielna – pochwaliła. – Chodzi do dentysty? – dodała, zwracając się do mnie. – Tak. – Dobrze. Teraz sprawdzimy twój wzrok, Aimee. Doktor Patel poleciła dziewczynce stanąć w pewnym oddaleniu od tablicy, która wisiała na ścianie, i poprosiła ją o odczytanie literek, zaczynając od górnego, największego rzędu. – Aimee nie zna jeszcze dobrze całego alfabetu – zaznaczyłam, świadoma, że Aimee, nie znając dobrze kształtów liter, może twierdzić, że ich nie widzi. – Nic nie szkodzi. – Lekarka uspokoiła dziewczynkę. – Zacznij od górnego rzędu i przeczytaj tyle, ile możesz. Aimee odczytała to, co jej się udało, z każdego kolejnego rzędu. Rozpoznała wystarczająco dużo liter, żeby doktor Patel mogła stwierdzić, że widzi dobrze. – Świetnie – stwierdziła pediatra, notując w dokumentach. – Teraz wskocz, proszę, na leżankę, to cię zbadam. Aimee spełniła prośbę i wgramoliła się na leżankę. Lekarka wyjęła stetoskop z szuflady biurka i podeszła do leżanki, gdzie Aimee leżała płasko na plecach. Zaczęła od sprawdzenia odruchów w nogach. Następnie przyjrzała się skórze na nogach i ramionach, a potem uniosła bluzę dziewczynki, żeby osłuchać ją z przodu. – Dobrze – powiedziała. – Teraz usiądź, to osłuchamy plecy. Dziewczynka usiadła, a lekarka przyłożyła stetoskop w kilka miejsc na jej plecach. – Wszystko w porządku – zawyrokowała. – Połóż się jeszcze raz, zbadam ci brzuszek. Aimee posłusznie się położyła, żeby doktor Patel mogła zbadać brzuch. Dziewczynka zachowywała się cały czas bardzo grzecznie; leżała nieruchomo i obserwowała panią doktor. – Byłaś dzielna, możesz już wstać – powiedziała lekarka, pomagając Aimee usiąść i zejść z leżanki. – Byłam grzeczna? – Aimee się uśmiechnęła.
– Tak – potwierdziłyśmy obie. Aimee wróciła do skrzyni z zabawkami, a lekarka znowu zasiadła za biurkiem. – Wszystko jest w porządku – zapewniła mnie, wypełniając kartę. – Nie widać żadnych wyraźnych oznak niedoboru witamin, ale jak na jej wiek i wzrost waży trochę za dużo. Proszę postępować jak dotąd, a na pewno problemy same się rozwiążą. – Dziękuję – odpowiedziałam z ulgą. – To dobra wiadomość, prawda? – zwróciłam się do Aimee, bo wiedziałam, że się przysłuchuje. – Czy to znaczy, że mogę jeść więcej słodyczy? – spytała dziewczynka, korzystając z okazji. – Nie – powiedziała surowo doktor Patel. – W życiu już ich za dużo zjadłaś. Rób, co mówi Cathy, a będziesz zdrowa. Wyszłyśmy z przychodni o 11.20. Spędziłyśmy tam prawie dwie godziny. – Przyjedziesz do szkoły w samą porę na obiad – powiedziałam do Aimee, kiedy wsiadłyśmy do samochodu. – Dobrze. Jestem głodna – odparła. W drodze do szkoły wróciłam myślami do tego, co doktor Patel mówiła o wirusie HIV. Jej matka mogła być nosicielką, więc Aimee też. Susan była dramatycznie chuda i często odnosiłam wrażenie, że jest chora. Uczciwie mówiąc, wyglądała, jakby rzeczywiście mogła mieć AIDS. Będę musiała spytać pomoc społeczną, czy Aimee lub jej matka zostały przebadane pod kątem HIV, jak sugerowała pediatra. Niezależnie od wyniku zamierzałam dalej zajmować się Aimee. Doktor Patel mogła nie zdawać sobie sprawy, że ponad połowa dzieci trafiających do opieki zastępczej pochodziła ze środowisk, gdzie zazwyczaj jedno lub oboje rodziców zażywało narkotyki, więc większość z tych dzieci należała do grupy wysokiego ryzyka. Pomoc społeczna często nie wiedziała, czy rodzicom lub dziecku robiono test na obecność HIV, a jeśli wiedziała, to rzadko informowała rodziny zastępcze. Kwestia informowania rodziców zastępczych o wynikach tych badań pozostaje kontrowersyjnym tematem, którego pomoc społeczna zwykle unika. Rodzice zastępczy po prostu dalej opiekują się dzieckiem i starają się zachowywać środki ostrożności. Odprowadziłam Aimee do szkoły i wróciłam do samochodu. Zamierzałam zatrzymać się po drodze w biurze pomocy społecznej, żeby osobiście podrzucić
zgodę na leczenie, którą trzeba było podpisać przed leczeniem dentystycznym Aimee. Musiałam nadłożyć tylko pięć minut, żeby tam podjechać, a przywożąc im formularz osobiście, miałam szansę uzyskać podpis szybciej, niż gdybym wysłała dokument pocztą. Plomby trzeba było wstawić jak najprędzej. Wychodząc z domu, włożyłam formularz do koperty i schowałam do torebki. Wjechałam na parking urzędu miasta i stanęłam na jednym z miejsc dla interesantów. Zgasiłam silnik i już miałam otworzyć drzwi auta, kiedy usłyszałam głośne szczeknięcie, od którego ciarki przeszły mi po plecach. Czy to szczeknięcie brzmiało znajomo, czy może wpadałam w paranoję? Wyjrzałam przez przednią szybę, spoglądając w kierunku, z którego dobiegł mnie głos psa. Zobaczyłam Susan wychodzącą głównymi drzwiami. Podeszła do stojaka na rowery, gdzie czekał przywiązany Topór. Rottweiler zaszczekał głośno uradowany widokiem swojej pani. Ja na pewno ucieszyłam się bardziej niż on, że nie zdążyłam wysiąść z samochodu i że nie minęłam się z nimi w drzwiach. Zostałam w aucie, póki Topór i jego właścicielka nie zniknęli mi z pola widzenia, i dopiero wtedy weszłam do środka. Zakładałam, że Susan przyszła do któregoś z wydziałów urzędu – pomocy społecznej albo na przykład mieszkaniowego. Pokazałam recepcjonistce kartę rodzica zastępczego i wyjaśniłam, że chciałabym zostawić list dla asystentki rodziny mojej podopiecznej. – Na imię ma Beth – powiedziałam, pokazując kobiecie kopertę zaadresowaną do „Beth” – ale nie znam jej nazwiska. Jest z agencji. Recepcjonistka sprawdziła na liście leżącej obok klawiatury. – Beth Ridgeway – poinformowała mnie. – Dziękuję. – Wzięłam do ręki długopis z lady i dopisałam po imieniu nazwisko „Ridgeway”, po czym podałam kopertę recepcjonistce. – Dopilnuję, żeby to do niej trafiło – obiecała. – Dziękuję. Wyszłam i wróciłam do samochodu. Miałam się wkrótce dowiedzieć, czemu Susan przyszła do urzędu, bo kiedy tylko wsiadłam do samochodu, odezwała się moja komórka. Z budynku dzwoniła do mnie Beth. – Właśnie była u mnie Susan. – Beth nie wiedziała, że jestem tuż na zewnątrz. Wydawała się bardzo zestresowana. – Jest strasznie zła, że nie pozwoliłaś wczoraj Aimee zadzwonić do niej. Rozmawiała o tym ze swoim adwokatem i grozi, że pójdzie z tym do sądu.
Absurd! – pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. – Nie chodzi o to, że nie pozwoliłam Aimee zadzwonić, zapomniałam. Byłyśmy u dentysty, a potem Aimee opowiedziała mi o molestowaniu seksualnym. Tyle się działo, że zapomniałam. – Aha, rozumiem – odparła Beth, jakby uwierzyła wcześniej Susan, że celowo mogłabym nie pozwolić Aimee zadzwonić do matki. – Powiem Susan, że to niedopatrzenie z twojej strony, ale czy możesz w przyszłości o tym nie zapominać? Prośba była raczej niemądra, bo przecież nie zapomniałam specjalnie. – Już więcej nie zapomnę – obiecałam, żeby uspokoić Beth, bo ewidentnie tego potrzebowała. – Właśnie wyszłam z waszego budynku, jestem na parkingu. Zostawiłam w recepcji zgodę na leczenie dentystyczne Aimee. Mogłabyś je teraz podpisać? Wrócę i je zabiorę. Nastąpiła chwila milczenia. – Chyba powinnam najpierw spytać Susan, czy zechce je podpisać. – Wiedziałam, że to należy do dobrych praktyk pomocy społecznej, ale opóźniłoby sprawę. – Im szybciej będzie można zacząć leczenie, tym lepiej – wyjaśniłam. – Aimee musi mieć czym prędzej zaplombowane stałe zęby. Byłoby lepiej, żeby próchnica się już nie pogłębiała. – Rozumiem – potwierdziła Beth. – Dostałam twój e-mail dotyczący rzekomego molestowania Aimee przez tego mężczyznę. Powiedziałam o tym Susan, kiedy do mnie przyszła, ale zaprzecza, żeby to kiedykolwiek miało miejsce. Twierdzi, że Aimee kłamie. – No, to chyba oczywiste, prawda? Chodzi mi o to, że jeśli ktoś molestował Aimee, kiedy ona spała obok na kanapie, to niespecjalnie świadczy na jej korzyść. – Pomyślałam, że może Beth jest świeżo upieczoną pracownicą socjalną, więc niedoświadczoną i odrobinę naiwną. – Będę musiała porozmawiać z kierownikiem – odpowiedziała. – Policyjne przesłuchanie może być dla dziecka traumatycznym przeżyciem. – Mogę pomóc przygotować Aimee – zapewniłam. – Poza tym ona zna już Nicki Davies, bo była przez nią wcześniej przesłuchiwana. – Kogo? – spytała Beth. – Jak to przesłuchiwana? Domyśliłam się, że Beth, jak większość tymczasowych asystentów rodziny
przysłanych przez agencje, nie wczytuje się w sprawy, którymi się zajmuje. – Funkcjonariuszka Nicki Davies z wydziału do spraw ochrony nieletnich. Przesłuchiwała już Aimee wcześniej. Dwa razy, o ile mi wiadomo. – Pomówię z kierownikiem – powtórzyła Beth, zamierzając zakończyć rozmowę. – Zanim się rozłączymy – powstrzymałam ją. – Jeszcze jedna sprawa. – Tak? – Dziś rano byłyśmy z Aimee na badaniach. Lekarka spytała, czy Aimee lub jej rodzice byli badani na obecność wirusa HIV. Powiedziałam, że nie wiem. A ty? – Nie. – Czy mogłabyś zajrzeć do dokumentów i powiedzieć mi, czy były takie testy i jaki był wynik? – Z zasady są to poufne informacje, ale spytam kierownika. – Dziękuję. Przynajmniej poruszyłam temat. Po południu po szkole Aimee miała widzenie z matką. Jak zwykle zaprowadziłam ją do budynku ośrodka. Po zakończeniu spotkania obowiązywały nowe zasady, więc miałam czekać w samochodzie, aż pracownik ośrodka wyprowadzi Aimee. Kiedy wróciłam po dziewczynkę, ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam psa dziwnie podobnego do Topora przywiązanego do ogrodzenia obok budynku. Jeśli był to rzeczywiście Topór, to dwa spotkania z psem jednego dnia nie mogły być wynikiem zbiegu okoliczności. Zastanawiało mnie, skąd się wziął. Nie było go tam na początku spotkania, a ponieważ był na smyczy, ktoś musiał go przyprowadzić po tym, jak spotkanie już się rozpoczęło, bo nie podejrzewałam, żeby sam się przywiązał do ogrodzenia. Przekonałam się, że to Topór, kiedy z ośrodka wyszła Aimee w towarzystwie psycholożki, bez Susan. Topór rozpoznał dziewczynkę, radośnie zaszczekał i podskoczył. Aimee podeszła, żeby go pogłaskać, i dopiero wtedy pracownica ośrodka przyprowadziła ją do mojego samochodu. – Skąd Topór się tu wziął? – spytałam Aimee, kiedy wsiadła do środka. – Craig go przyprowadził – wyjaśniła, krzywiąc się na dźwięk tego imienia. – Żeby mama nie musiała wracać sama po ciemku.
Wyglądało to na miły gest, chociaż zupełnie nieprzystający do wizerunku Craiga. – Widziałaś Craiga? – spytałam w czasie jazdy. – Yyy, nie! Nie chcę go widzieć. Jest okropny. Pani w ośrodku przyszła do nas i powiedziała mamie, że Craig zostawił Topora na dworze. – Rozumiem – odpowiedziałam. Po kilku minutach dziewczynka znowu się odezwała: – Nie lubię, jak Craig straszy ludzi moim psem. – Kogo straszy? – spytałam. – Ludzi, którzy nie zapłacili mu za dragi. Mama zawsze pozwala mu brać Topora, ale ja jej mówiłam, żeby tego nie robiła. – Czyli Topór gryzie? – Tylko kiedy Craig mu każe. Craig wytresował Topora, żeby gryzł, kiedy mu powie. Ale mnie nie gryzie. – To dobrze. Ale co Topór robił przy ośrodku dziś wieczorem? – spytałam zaintrygowana. – Pewnie miał nastraszyć ciebie. – Aimee wyjaśniła beztrosko. – Czemu Craig chce mnie nastraszyć? – dopytywałam się, zerkając na Aimee w lusterku wstecznym. – Kiedy mieszkałam w domu, Craig powiedział mamie, że jeśli mnie zabiorą, to poszczuje psem pomoc społeczną i rodziców zastępczych. Spojrzałam znowu przed siebie i skupiłam się na drodze. Następnego dnia zadzwoniła Beth, by poinformować mnie, że podpisała zgodę na leczenie zębów Aimee, więc mogę umawiać się na wizytę. – Wysłać formularz pocztą czy wolisz go sama odebrać? – spytała. Zaskoczyła mnie pozytywnie tempem swojego działania. – Odbiorę – postanowiłam. – Dziękuję, że załatwiłaś to tak szybko. – Nie ma za co – odpowiedziała. – Susan odmówiła podpisania zgody, więc spytałam kierownika, co robić. On polecił mi podpisać. – Czemu Susan się nie zgodziła? – spytałam. – Leczenie jest dla dobra Aimee.
– Powiedziała, że borowanie będzie Aimee bolało i że Aimee będzie ją obwiniać. Usiłowałam jej wyjaśnić, że czasem my, rodzice, musimy podejmować trudne decyzje dla dobra naszych dzieci, ale to zupełnie do niej nie dociera. Chyba nigdy tego nie rozumiała i dlatego właśnie odebrano jej Aimee. – Tak – zgodziłam się z namysłem. – Bycie rodzicem nie zawsze jest łatwe. W piątek rano byłam umówiona z kuratorką, która miała przyjechać do mnie wpół do dwunastej. Kurator to wykwalifikowany pracownik socjalny wyznaczony przez sąd na okres przeprowadzenia procedur przy sprawach związanych z prawem do opieki nad dzieckiem. Taka osoba działa niezależnie od pomocy społecznej i ma dostęp do wszystkich akt, więc nasza kuratorka powinna być w stanie odpowiedzieć na moje pytania, z których najważniejsze brzmiało: czemu Aimee nie odebrano matce wcześniej? Kuratorka przedstawiła mi się jako Eva. Przyjechała punktualnie i zgodziła się wypić ze mną kawę. Była kobietą w średnim wieku, ciepłą i energiczną w obejściu, jak większość kuratorów. Eva podziękowała mi za spotkanie, pochwaliła dom i wymieniła ze mną kilka niezobowiązujących uwag o pogodzie. Kiedy już zasiadłyśmy w salonie przy kawie i ciasteczkach, spytałam: – Czemu Aimee została w domu tak długo? – Nie wiem – odpowiedziała. – Chciałam spytać o to samo. Byłam w szoku, kiedy przeczytałam raport. Wygląda na to, że wszyscy o niej zapomnieli.
Rozdział dwudziesty
„Święty Mikołaj do nas nie przychodził” – Nie widziałam jeszcze wszystkich dokumentów pomocy społecznej – wyjaśniła Eva. – Poprosiłam o nie, ale na razie są u kierownika. Mam nadzieję, że niedługo je dostanę. Kiedy przeczytam dokumentację, dam ci znać, czemu Aimee nie odebrano matce wcześniej. Jeśli był jakiś powód. – Dziękuję – powiedziałam. – Wszyscy zadają sobie to pytanie. Nawet Kristen, asystentka rodziny, która przeprowadziła umieszczenie małej u nas w rodzinie, nie rozumiała, czemu Aimee mieszkała w domu tyle czasu. Zwłaszcza że znalazła się w rejestrze nieletnich zagrożonych przemocą już w chwili narodzin. Jak to możliwe, że nikt się nie zorientował? – Zgadzam się, szokująca sprawa. Tym bardziej że starsze dzieci odebrano matce już lata temu. Wiadomo, nikt nie chce rozdzielać rodziny, ale przychodzi taki moment, kiedy nie ma już innego wyjścia, bo rodzice mieli dość okazji, żeby wyprostować swoje życie, ale tego nie zrobili. Wtedy trzeba powiedzieć stop ze względu na dobro dzieci. Szybka interwencja może naprawdę uratować komuś życie. Dzieci mogą zacząć od nowa. Ale z tego, co czytałam, wynika, że Susan też nie miała wesołego dzieciństwa. Wiedziałaś o tym? – Nie – przyznałam. Eva pokiwała głową. – Odkąd skończyła pięć lat, była ofiarą okrutnej przemocy seksualnej. W końcu w wieku lat czternastu uciekła z domu i wylądowała na ulicy, skąd zabrał ją alfons. To on uzależnił ją od narkotyków. Tak się robi, przywiązuje się dziewczyny. Uzależniła się szybko, a on zmuszał ją do prostytucji w zamian za narkotyki. Aż boję się pomyśleć, jak wyglądało jej życie z nim. Pokaleczyło ją na zawsze. Milczałam przez chwilę, zanim się odezwałam: – Strasznie, strasznie smutne. Susan nie miała żadnych szans. I mimo wszystkich kłopotów, które sprawiała mi matka Aimee, poczułam litość. Zaczęłam o niej myśleć z odrobinę większą sympatią, ponieważ – jak wielu innych rodziców dzieci trafiających do rodzin zastępczych – Susan też była ofiarą, jak jej córka.
– Przez wiele lat Susan otrzymywała wsparcie ze strony pomocy społecznej – ciągnęła Eva. – Załatwili dla niej terapię. Z tego, co wiem, pomoc społeczna starała się pomóc jej zatrzymać dzieci, ale to nie działało, więc teraz musimy skupić się na tym, co będzie najlepsze dla Aimee. Nie może wrócić do domu. Staram się współpracować z Susan, ale ma w sobie dużo złości. Podczas naszego pierwszego spotkania popchnęła mnie, więc uprzedziłam, że jeśli zrobi to jeszcze raz, przyjdę z nakazem. Rozumiem, że tobie też sprawiała problemy? Byłam pod wrażeniem, bo chociaż Eva nie dostała jeszcze wszystkich akt, to dobrze orientowała się w sprawie Aimee. – Tak. Susan jest wobec mnie bardzo agresywna – potwierdziłam. – Do tego stopnia, że już nie spotykamy się przy widzeniach. – I zdaje się, wysunęła oskarżenie pod adresem twojego syna. – To mnie najbardziej martwi – pokiwałam głową. – Nie ma się czym przejmować – pocieszyła mnie Eva. – Susan stawiała wcześniej tyle zarzutów rodzicom zastępczym swoich starszych dzieci, że nikt nie weźmie tego poważnie. Zazwyczaj chwyta się czegoś, co powiedziało dziecko, a potem to przekręca. – Tak właśnie było w naszym przypadku – przytaknęłam. – Adrian byłby zdruzgotany, gdyby się dowiedział, co się stało. – Nie mówiłaś mu? – Nie. Jest na uczelni, ale będę musiała mu powiedzieć, kiedy przyjedzie do domu na święta. – Gdzie studiuje? – spytała Eva, przechodząc do prywatnych spraw. Spędziłyśmy kilka minut, rozmawiając o uniwersytetach, bo dwoje jej dzieci też wyjechało na studia. – A co z Aimee? Zadomowiła się? – spytała, wracając do spraw zawodowych. – Znakomicie, mając na uwadze jej historię – zapewniłam. – Kiedy przeczytałam raport po raz pierwszy, spodziewałam się małego diabełka, ale radzi sobie dobrze. Muszę być stanowcza, bo często chce przekraczać ustanowione granice. Ale stopniowo dociera do niej, że jeśli proszę, żeby coś zrobiła albo żeby czegoś nie robiła, to dla jej własnego dobra. Opisałam pokrótce plan dnia Aimee i opowiedziałam o postępach: że jada teraz zróżnicowane posiłki, że sypia dobrze, że zaczyna się uczyć, że ma koleżanki w szkole.
– Świetnie – powiedziała Eva, robiąc notatki. – A jeśli chodzi o sprawy, o których ci opowiadała. Molestowanie seksualne w domu. Rozmawiałam z Nicki Davies. Jest mało prawdopodobne, żeby przesłuchała Aimee jeszcze raz, jeśli nie będzie pewności, że dziewczynka jest gotowa opowiedzieć o tym, co się wydarzyło. – Rozumiem. – Możliwe, że kiedy Aimee przestanie się widywać z matką i zadomowi się w nowej rodzinie, będzie się czuła na siłach wskazać swoich prześladowców. Kiedy tak się stanie, sprawa zostanie ponownie otwarta. – A kto zajmie się Aimee w perspektywie długoterminowej? Co zalecisz? – spytałam świadoma, że sprawozdanie kuratora będzie kluczowe dla decyzji sędziego względem przyszłości Aimee. – Pomoc społeczna planuje adopcję – wyjaśniła Eva. – Ale ja nie jestem taka pewna. Dziecko w tym wieku, mające za sobą doświadczenie poważnego zaniedbania i przemocy, dźwiga spory bagaż. Zastanawiam się, czy lepszym rozwiązaniem nie byłaby długoterminowa rodzina zastępcza z doświadczonym opiekunem. Zamierzam rozważyć tę opcję. A ty jak uważasz? – Nie jestem pewna. Sprawa jest trudna – wyjaśniłam. – Byłoby fajnie, gdyby Aimee mogła zacząć nowe życie z nową rodziną, ale tylko wyjątkowi rodzice adopcyjni byliby w stanie dać jej to, czego potrzebuje. A co z jej relacją z matką? Więź istnieje. Gdyby Aimee została adoptowana, nie mogłaby już widywać się z mamą. – Nie. Chociaż w niektórych przypadkach adoptowane dziecko może spotkać się z rodzicami biologicznymi raz lub dwa w roku. Ale nie wiem, czy to leży w interesie Aimee. Czasem dla wszystkich stron najzdrowsze jest zupełne zerwanie, jeśli, jak w przypadku Aimee, dziecko nie ma szans na powrót do domu. Jeśli Aimee trafi na stałe do rodziny zastępczej, a nie do adopcji, będzie się regularnie widywać z matką i żadna z nich nie będzie mogła zamknąć tego etapu życia – Eva westchnęła i potarła czoło. – To bardzo trudne. W przyszłym tygodniu mam kolejne spotkanie z Susan, a w jeszcze następnym odwiedzę ojca Aimee w więzieniu. Jeśli uda mi się ich przekonać, że adopcja to najlepsze rozwiązanie dla Aimee, będzie mi łatwiej podjąć decyzję. Uśmiechnęłam się lekko. – Wierzysz w to? – Nie. Wątpię, czy któreś z nich będzie potrafiło pomyśleć o dobru córki.
– Evo – powiedziałam – jeśli Aimee nie ma szans na powrót do domu, to utrzymywanie dalej tak intensywnych kontaktów wydaje się okrutne. Aimee widzi się z matką trzy razy w tygodniu, a w pozostałe dni rozmawia z nią przez telefon. – Zgadzam się. Myślę, że uda mi się ograniczyć kontakty telefoniczne. Rozmowy przez telefon często bywają trudne dla dzieci w wieku Aimee. Ale jeśli chodzi o widzenia, to nie mogę nic zrobić. Wiem, że to wydaje się okrutne, ale zgodnie z prawem widzenia muszą odbywać się z taką częstotliwością jak dotąd, dopóki na końcowej rozprawie sąd nie zdecyduje, gdzie Aimee zamieszka na stałe. To może wydarzyć się nawet za rok. Wiedziałam, że tak jest, ale byłam zdania, że w tym i wielu innych aspektach należałoby zrewidować prawo rodzinne. – A czy do końcowej rozprawy… – zaczęła Eva, patrząc prosto na mnie. – Czy Aimee może zostać u ciebie? – Tak, mam nadzieję. Pod warunkiem, że uda się załatwić problem z Adrianem. Chociaż Aimee nie jest najłatwiejszym dzieckiem spośród tych, z którymi miałam do czynienia, to radzi sobie dobrze. Wszyscy ją lubimy i mamy nadzieję, że ona w głębi serca też nas lubi. Eva się uśmiechnęła. – Wiem z całą pewnością, że Aimee lubi ciebie i twoją rodzinę – powiedziała optymistycznie. – Wczoraj, kiedy rozmawiałam z dyrektorką szkoły, powiedziała, że Aimee mówiła swojej nauczycielce, że uwielbia mieszkać u ciebie, mimo że każesz jej się myć, jeść zdrowe jedzenie i chodzić wcześnie spać. Jej własne słowa, nie moje. – To cudownie – odpowiedziałam wzruszona. – Uspokoiło mnie to. Aimee trzyma mnie na dystans. – Może nie powinnam ci tego mówić – dodała Eva – ale Aimee powiedziała też nauczycielce, że jeśli sędzia stwierdzi, że nie może wrócić do domu do mamy, to chciałaby zostać z tobą na zawsze. Poczułam jak wilgotnieją mi oczy. – Naprawdę? Kochana mała. To takie słodkie! Ale nie pozwoli się nawet przytulić. – Pozwoli z czasem – stwierdziła Eva. – W głębi serca myśli o tobie bardzo dobrze. Muszę cię zapytać: czy wzięłabyś pod uwagę zajęcie się Aimee na stałe? Byłaby taka możliwość?
Przyjrzałam się kuratorce z uwagą. – Musiałabym spytać o zdanie Adriana, Paulę i Lucy – wyjaśniłam. – To ogromne zobowiązanie i Aimee musiałaby zmienić swoje zachowanie względem Adriana, ale tak, mogłabym to zrobić. – Dziękuję. Nie było za co dziękować. Wiedziałam, że zaczęłam się przywiązywać do Aimee, Lucy i Paula zdaje się też. Aimee miała charakter i temperament, regularnie kwestionowała wyznaczone granice, ale pod twardą, ochronną skorupką kryła się mała dziewczynka o silnej potrzebie miłości i bezpieczeństwa. Łzy napływały mi do oczu za każdym razem, kiedy myślałam o strasznym życiu, jakie prowadziła, zanim do nas trafiła. Nic dziwnego, że potrafiła być taka zła i zbuntowana. Wiedziałam, że aby pomóc Aimee zapomnieć o przeszłości i zacząć nowy, lepszy etap w życiu, trzeba czasu, cierpliwości i wyrozumiałości. Miałam tego świadomość i byłam gotowa podjąć ten wysiłek. Lubiłam Aimee i wiedziałam, że łatwo ją pokocham. Największym problemem było jej zachowanie w obecności Adriana, a właściwie wszystkich mężczyzn i starszych chłopców, bo Aimee po prostu z nimi flirtowała. Dało się to zauważyć podczas wizyty Adriana i jego kolegów, w obecności starszych chłopców ze szkoły czy mężów i synów moich koleżanek. Aimee nie spotkała jeszcze mojego ojca ani brata i bratanka, ale wiedziałam, że kiedy to nastąpi, będę musiała mieć na nią oko, dopóki nie nauczy się właściwie zachowywać. Ponieważ był piątek i następnego dnia rano nie musiałyśmy wcześnie wstawać do szkoły, Aimee poszła spać później niż zwykle. Obejrzała dwa filmy od początku do końca. Zanim trafiła do opieki zastępczej, żyła na pograniczu świata dorosłych, więc nie miała okazji poznać filmów i programów dla dzieci. Gardziła nimi i domagała się oper mydlanych albo puszczanych późnym wieczorem filmów, które oglądała z matką. Od razu zabroniłam jej oglądania programów dla dorosłych, a w zamian pokazywałam jej filmy dla dzieci – klasyki, takie jak Mary Poppins i Król Lew, oraz nowsze tytuły, takie jak Gdzie jest Nemo? Tego wieczoru obejrzała Dawno temu w trawie. Ponieważ zbliżało się Boże Narodzenie, puściłam jej też stary, bardzo przez nas lubiany film Święty Mikołaj. Dochodziła dziewiąta, kiedy film się skończył. Aimee, która przez cały czas siedziała cicho, spojrzała na mnie zachwycona i oszołomiona. – Och! – powiedziała. – Chciałabym być dziewczynką, która dostała te
wszystkie prezenty. Do mojego domu Mikołaj nie przychodził. Lucy, która oglądała film razem z nami, zapewniła ją: – Tutaj przyjdzie na pewno. O to się nie martw. – Na pewno – potwierdziłam. – Spędzimy fantastyczne święta, u nas zawsze święta są miłe. – Mnie Mikołaj nie przyniesie prezentów – powiedziała Aimee dosyć kwaśno. – Oczywiście, że przyniesie! – zawołała Lucy ze śmiechem. – Mikołaj przynosi prezenty nam wszystkim. Zanim pójdziemy spać, wieszamy skarpety na drzwiach w przedpokoju. Mikołaj przychodzi w nocy i je napełnia. Rano, jak się budzimy, leżą obok naszych łóżek. – Tak jest – potwierdziłam, myśląc o tym, że to nie tyle Mikołaj, co Gwiazdeczka musi wstać o czwartej rano i się tym zająć. – Mnie nie przyniesie prezentów – powtórzyła Aimee, tym razem ze stężałą twarzą. – Przyniesie – obiecałam. – I nie krzyw się. Boże Narodzenie jest wesołe. – Nie przyniesie – upierała się dziewczynka. – Nie dostanę prezentów, bo nie byłam grzeczna. – Właśnie, że byłaś – powiedziałyśmy równocześnie z Lucy. – Bardzo się starasz – dodałam, znowu żałując, że nie mogę jej przytulić. – Nie – odparła Aimee. – Chodzi mi o to, że zanim przyjechałam tu, nie byłam grzeczna. Craig powiedział, że jestem bardzo niegrzeczna i że nigdy nie dostanę prezentów. – Zapomnij o tym, co mówił – poprosiłam. – To bzdura. U nas wszyscy dostają prezenty. – W zeszłym roku nie dostałaś żadnych prezentów? – Lucy spytała Aimee. – Nie. Ale dostałam za to porządne lanie. Musiałam stłumić uśmiech. Chociaż to, co dziewczynka powiedziała, było naprawdę przykre, to powiedziała to w taki zabawny sposób. – Chyba nikt cię nie bił w święta? – dopytywała Lucy zszokowana. Aimee pokiwała głową. – Tak. Craig kupił mnóstwo piwa, pili je z mamą cały dzień, aż się upili i zaczęli się kotłować i całować. Rozrabiałam, bo nasze święta nie były takie, jak
widziałam w telewizji. Craig dał mi ciastka, kazał mi iść do pokoju i siedzieć cicho. A ja nie byłam cicho. Kopałam w drzwi, więc Craig się zezłościł. Przybiegł do pokoju i złapał mnie za włosy. Położył mnie na kolanach, ściągnął mi spodnie i prał mocno. Łup, łup, łup. Czułam, jak piecze, więc ugryzłam go w nogę, kiedy mnie bił. Miałam tyle siniaków, że przez tydzień nie mogłam wyjść z domu. Lucy wpatrywała się w Aimee z przerażeniem. Wesoły nastrój uleciał. Trafiały już do nas dzieci, które zaniedbywano lub bito i w święta, i we wszystkie inne dni. Święta w domu rodzinnym Lucy też nie były przyjemne, ale nie doświadczyła nigdy niczego podobnego. A fakt, że Boże Narodzenie powinno być czasem pokoju i szczęśliwości, wydawał się tylko uwypuklać cierpienia Aimee. Cieszyłam się, że Paula słucha muzyki u siebie w pokoju i nie mogła usłyszeć opowieści Aimee. Minęła chwila, zanim ja i Lucy odezwałyśmy się znowu. Widziałam, że oczy Lucy błyszczały, kiedy spojrzała na dziewczynkę. Potem wyciągnęła rękę, delikatnie dotknęła ramienia Aimee i cicho obiecała: – To się już nigdy więcej nie stanie. Opowiem ci o różnych fajnych rzeczach, które robimy w święta, chcesz? – Tak, opowiedz – poprosiła Aimee, otrząsając się. Przysunęła się na kanapie odrobinę bliżej do Lucy, chociaż jej nie dotykała, i moja córka zaczęła: – No więc, jakieś dwa tygodnie przed świętami – Lucy mówiła, jakby opowiadała dziecku bajkę – pomagamy znieść ze strychu pudła ze wszystkimi ozdobami. Dwa wielkie pudła pełne świątecznych ozdób. Jest dużo kolorowych łańcuchów i duże błyszczące gwiazdy, i płatki śniegu, które wieszamy pod sufitem. Potem w korytarzu wieszamy złotego aniołka na ścianie. Ustawiamy też szopkę i Mikołaja, który woła „Ho, ho, ho” za każdym razem, jak ktoś przechodzi obok. – Aimee się uśmiechnęła. – Chodzimy wszyscy na zakupy, żeby kupić dla każdego prezent. I ponieważ to niespodzianki, to pakujemy je tak, żeby nikt nie widział. A tydzień wcześniej kupujemy choinkę, którą razem ubieramy. Wieszamy na niej włosy anielskie, zabawki i czekoladki, których nie można ruszyć aż do świąt, Aimee. Aimee uśmiechnęła się szeroko. – Hmmm, mniam, lubię czekoladę. Też się uśmiechnęłam. Aimee była oczarowana, jak powinno być oczarowane każde dziecko w tym wieku. Lucy kontynuowała opowieść o przygotowaniach do
Bożego Narodzenia, a ja wyślizgnęłam się do drugiego pokoju, gdzie trzymałam dokumenty. Chciałam uzupełnić notatki w dzienniku, póki na świeżo pamiętałam nowe fakty o Craigu. Najnowsze rewelacje Aimee, razem z tym, co opowiedziała mi wcześniej, pozwolą nakreślić szerszy obraz wydarzeń i w końcu – miałam nadzieję – doprowadzą tego człowieka przed oblicze sądu. W tle słyszałam głos Lucy, która w salonie opowiadała Aimee o radosnej świątecznej atmosferze, a ja opisywałam grozę poprzednich świąt dziewczynki. Trudno było o większy kontrast. Lucy mówiła: „…a rano siadamy razem wokół choinki i dajemy sobie prezenty…”, a ja pisałam: „…miała tyle siniaków, że nie mogła wyjść z domu przez tydzień”. W nocy Aimee przyśnił się koszmar. Może to dlatego, że przed snem wspominała poprzednie Boże Narodzenie. Tuż po północy obudził mnie przerażający, mrożący krew w żyłach wrzask. Z bijącym sercem wyskoczyłam z łóżka i przez korytarz pobiegłam do pokoju Aimee. Lucy i Paula wyszły ze swoich sypialni. Wchodząc do środka, zapaliłam światło. Aimee siedziała wyprostowana w łóżku z zaciśniętymi powiekami i z dłońmi przyciśniętymi do uszu, jakby chciała się odciąć od czegoś strasznego, co zobaczyła i usłyszała. Kiedy weszłam, przestała krzyczeć, ale nadal siedziała sztywno jak posąg. Usiadłam na łóżku i położyłam dłonie na jej rękach, próbując delikatnie zdjąć je z uszu. – Wszystko w porządku, Aimee – powiedziałam łagodnie. – Nic się nie dzieje. Otwórz oczy. Miałaś zły sen, nic więcej. Aimee została w tej samej pozycji, zamarła w swoim koszmarze. Trzymałam dalej dłonie na jej rękach. Czułam jej miękką i lepką skórę. – Otwórz oczy, Aimee – powtórzyłam. – Nic ci nie grozi. Nie musisz się niczego bać. Lucy i Paula też tu są. W końcu, pomału, Aimee otworzyła oczy i pozwoliła mi oderwać ręce od uszu. Wyglądała na oszołomioną i zdezorientowaną, jakby ciągle znajdowała się w świecie sennego koszmaru. Potem wróciła do rzeczywistości. Jej spojrzenie spoczęło na Pauli i Lucy, które stały przy drzwiach i wyglądały na bardzo zatroskane, a potem na mnie. Aimee patrzyła na mnie przestraszona. – Proszę, nie bij mnie – powiedziała cicho. – Zmoczyłam łóżko. – Oczywiście, że nie będę cię bić. Ja nigdy nikogo nie biję – powtórzyłam moje wcześniejsze zapewnienia. – Mokre łóżko to nic takiego.
Aimee spojrzała na mnie zamyślona i wyznała: – W domu czasem tak bardzo się bałam, że się moczyłam. – Czego się bałaś, kochanie? – spytałam łagodnie, kładąc jej delikatnie dłoń na przedramieniu. – Co cię tak bardzo przerażało? Aimee potrząsnęła głową, dając mi znać, że albo nie pamięta, albo nie jest w stanie mi opowiedzieć o koszmarze, przez który dawniej moczyła się w nocy. – Wy dwie wracajcie do łóżek – zasugerowałam Lucy i Pauli. – Zaraz znowu położę Aimee. Uspokojone, że wszystko w porządku, dziewczyny wróciły do siebie, a ja poszłam do schowka w korytarzu, żeby wyjąć czystą pościel i piżamę. Po powrocie do pokoju Aimee pomogłam jej wyjść z łóżka i podałam jej paczkę mokrych chusteczek. – Możesz się umyć rano – powiedziałam. – Teraz tylko wytrzyj się do czysta. Podczas gdy Aimee zdejmowała mokrą piżamę i wycierała się chusteczkami, ja zmieniłam pościel. Zawsze mam ochronny pokrowiec na materacu, więc nic się nie stało. Zastanawiałam się, czego Aimee bała się tak bardzo u matki w domu, że moczyła się w nocy. To nie był jednak moment na pytania. Miałam nadzieję, że w końcu będzie potrafiła mi o tym opowiedzieć i o wszystkich na wpół zapomnianych aktach przemocy, o których zaczynała mówić i nagle przerywała. Aimee, ciągle milcząca, ale przebrana w czystą piżamę, weszła z powrotem do łóżka, a ja wrzuciłam mokrą pościel do wanny, z zamiarem wrzucenia jej do pralki później. Wróciłam i usiadłam na skraju łóżka dziewczynki. Owinęłam ją kołdrą aż po szyję. – Już lepiej, skarbie? – spytałam. – Tak – potwierdziła cichutko, wpatrując się we mnie okrągłymi oczami. – Pomyśl teraz o czymś przyjemnym i spróbuj zasnąć. Wracam do łóżka, ale jakbyś mnie potrzebowała, to zawołaj. Aimee kiwnęła nieznacznie głową, a potem wyciągając ramiona, ku mojemu zaskoczeniu, powiedziała: – Przytul. Uśmiechnęłam się i objęłam ją ramionami. Czułam jej małe, ciepłe ciało. Przytuliłyśmy się tylko na chwilę i się odsunęła, jakby nie chciała być blisko przez dłuższy czas. Ale zrobiłyśmy pierwszy krok – przekroczyłyśmy most.
Wiedziałam, że teraz, kiedy powoli zacznie mi ufać i dopuści mnie bliżej, będzie chciała się częściej przytulać.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Bicie rekordu Postanowiłam, że nadszedł czas, żeby Aimee poznała moich rodziców, którzy choć przekroczyli osiemdziesiątkę, byli aktywni, cieszyli się dobrym zdrowiem i wyglądali na sporo młodszych. Zawsze wspierali mnie w mojej pracy rodzica zastępczego i stawali na głowie, żeby dziecko lub dzieci, którymi się zajmowałam, czuły się częścią większej rodziny. Po krótkim czasie moi podopieczni zaczynali się zwracać do nich babciu i dziadku, a moi rodzice podchodzili do nich z uwagą i sympatią. Zawsze pamiętali też o prezentach dla maluchów na Boże Narodzenie i urodziny, a kiedy dzieci opuszczały nasz dom, oczywiście tęsknili tak samo, jak i my. Odkładałam spotkanie z moimi rodzicami dłużej niż zwykle, bo chciałam mieć pewność, że Aimee będzie potrafiła zachować się właściwie. Przyjmowanie gości (nawet jeśli to moi rodzice) jest dla mnie bardzo stresujące, jeśli cały dzień muszę poprawiać dziecko, ostrzegać, ograniczać albo karcić i stawiać je do kąta. Kiedy uznałam, że Aimee jest już gotowa, żeby poznać moją matkę i ojca, zadzwoniłam do nich i zaprosiłam na niedzielny obiad. – Wpadnijcie do nas – z miejsca zaproponowała moja mama. – Dla odmiany to ja ugotuję obiad. – Tylko pod warunkiem, że pozwolisz nam pomóc – zastrzegłam, myśląc o ogromie pracy, z jakim się to wiązało. – W porządku. Każdy coś zrobi. Do zobaczenia w niedzielę, cieszę się, że wpadniecie. W niedzielę rano wyjaśniłam Aimee, dokąd jedziemy i z kim się spotkamy. Wyglądała na podekscytowaną stosownie do okazji. Paula pojechała razem z nami, ale Lucy umówiła się już ze znajomą na ten dzień, a ponieważ widywała się z babcią i dziadkiem regularnie, nie miało większego znaczenia, że to spotkanie ją ominie. – Pozdrów ich ode mnie – wołała, kiedy ruszałyśmy. – Dobrze. Zgodnie z planem przyjechałśmy na miejsce w południe. Mama i tata
przywitali nas w drzwiach uściskami i całusami. Przedstawiłam im Aimee, która przeczekała przytulanie na boku, i weszliśmy. Praktycznie od razu – kiedy tylko znaleźliśmy się wewnątrz domu – Aimee zaczęła przedstawienie. – Gdzie mam się bawić? – spytała obcesowo. Rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie. – Tutaj, w salonie. Pokażę ci – powiedziałam. Przywiozłam ze sobą kolorowanki i puzzle, a moja mama trzymała w salonie dobrze zaopatrzoną skrzynię z zabawkami. Posadziłam Aimee przy stoliku kawowym i dałam jej różne rzeczy do robienia, ale już po chwili stwierdziła, że się nudzi, i spytała: – Co jeszcze mogę robić? Wyjęłam więcej atrakcji i zajęłam ją na nowo. Po kilku minutach odeszła od stolika i próbowała skakać po kanapie. Znowu nakierowałam jej uwagę na wcześniejsze zajęcie, ale po chwili znowu wstała i pobiegła na górę do sypialni moich rodziców. Poszłam za nią. – Nie wchodzi się do cudzych sypialni – wyjaśniłam, łapiąc ją za rękę i wyprowadzając z pokoju. – To prywatne miejsce. Tak jak twój pokój u nas w domu. Zabrałam ją z powrotem na dół i posadziłam przy kolejnej układance, ale nie była w stanie skupić się na niczym dłużej niż kilka minut, a potem biegała w kółko, w górę i w dół po schodach, wpadała do kuchni, otwierała szuflady i szafki. Nawet jeśli czymś się zajęła, nie dało się porozmawiać, bo co chwila odrywała się od tego, co robiła, i nam przerywała, głośno włączając się do konwersacji. Zastosowałam jedną z moich technik – powiedziałam Aimee, jak powinna się zachowywać i uprzedziłam, jakie konsekwencje ją czekają, jeśli nie będzie grzeczna. Następnie zaczęłam stopniowo wydłużać szlaban na oglądanie telewizji. Pół godziny później Aimee straciła cały czas przewidziany na telewizję tego wieczoru i zaczęła tracić czas z następnego dnia. – Nie obchodzi mnie to – skwitowała. – Zrobię, co będę chciała. I tak było. – Masz ręce pełne roboty – odezwał się do mnie cicho tata, ewidentnie zaniepokojony obciążeniem, jakie stanowiło dla mnie i rodziny zachowanie Aimee. – Myślałam, że już przez to przeszła – przeprosiłam go. – W domu jak dotąd
radziła sobie dobrze. W końcu, kiedy Aimee po raz kolejny niegrzecznie nam przerwała, poleciłam jej siedzieć w pralni. Pilnowałam jej tam, a Paula pomagała babci w kuchni. Kiedy posiłek był gotowy, zasiedliśmy do stołu. Aimee nadal była niegrzeczna, kłótliwa i uparta. Zażądała łyżki, twierdząc, że nie potrafi jeść nożem i widelcem. Moja mama przyniosła jej łyżkę, a nawet pokroiła wszystko, ale Aimee odmówiła zjedzenia czegokolwiek, mówiąc, że obiad jest paskudny i że chce ciastek. Skarciłam ją, zapowiedziałam, że nie dostanie żadnych ciastek, jeszcze wydłużyłam szlaban na telewizję i znowu zamknęłam ją w osobnym pokoju, żebyśmy mogli zjeść. W środku aż się we mnie gotowało. Nie miałam pojęcia, czemu zachowuje się tak źle i sprawia mi taką przykrość. Mama i tata cieszyli się na nasze odwiedziny, a mama włożyła sporo pracy w ten niedzielny obiad. Czułam się paskudnie, chociaż mama zapewniała mnie, że nie powinnam się martwić. Wizyta okazała się katastrofą, więc wyszłyśmy wcześniej, niż zamierzałyśmy. Byłam wyczerpana i zestresowana, a Pauli skończyła się cierpliwość. Widziałam, że jest zła na Aimee, która w ten sposób potraktowała jej ukochanych dziadków. Obie przeprosiłyśmy moich rodziców, wsiadając do samochodu. Ku naszemu zdumieniu, kiedy uruchomiłam silnik, Aimee powiedziała: – Fajnie było. – Fajnie! – wykrzyknęłam. – Spędziłam cały dzień na zwracaniu ci uwagi! Straciłaś cały swój czas na telewizję na najbliższe dwa dni. Jestem zszokowana twoim zachowaniem, Aimee. Jestem zszokowana i jest mi przykro. Wyjechałam tyłem z podjazdu i zmusiłam się do uśmiechu, kiedy machałam moim rodzicom na pożegnanie. – Aimee, co w ciebie wstąpiło? – spytałam, kiedy wyjechałyśmy na drogę. – Kiedy idziemy do kogoś w odwiedziny, to masz się zachowywać tak, jak nauczyłam cię w domu. – Naprawdę? – spytała Aimee zaskoczona. – Tak! Naprawdę! – krzyknęła Paula. – Wiesz o tym. – U mojej mamy tak nie było – wyjaśniła Aimee. – Kiedy szłyśmy z mamą po herę, to robiłam, co chciałam. Nikogo to nie obchodziło. No pięknie, to wiele tłumaczy, pomyślałam. Przed zamieszkaniem z rodziną zastępczą doświadczenie Aimee w zakresie spotkań towarzyskich ograniczyło się do chodzenia razem z matką do melin narkomanów i dilerów, gdzie zdecydowanie
nie przestrzegano zasad cywilizowanych kontaktów międzyludzkich. Parokrotnie zabierałam Aimee ze sobą, kiedy wpadałam do domów znajomych, ale nigdy nie siedziałyśmy tam długo i nigdy nie byłyśmy u nikogo na proszonym obiedzie. Zorientowałam się, że chociaż zachowanie Aimee w domu się poprawia, to ewidentnie trzeba ją częściej socjalizować. Zanotowałam w pamięci, żeby podczas przerwy świątecznej, kiedy będzie więcej czasu, pojechać z wizytą do tylu znajomych, do ilu się da. Najlepiej takich, którzy sami są rodzicami zastępczymi i których ewentualne złe zachowanie Aimee nie zdenerwuje. Podczas drogi powrotnej tłumaczyłam Aimee, co można robić, jak się jest gdzieś z wizytą, a czego nie. – Zawsze mów „proszę” i „dziękuję” – mówiłam. – Nie grzeb ludziom w szafkach i szufladach, chyba że powiedzą, że możesz. Nie stawaj na stole, nie skacz po kanapie ani po łóżku. Nie udawaj, że się dusisz przy jedzeniu. Wszystko to było oczywiste dla dziecka z normalnego domu, ale nie dla takiej dziewczynki jak Aimee, która przez większość życia funkcjonowała w okrutnym świecie, gdzie panuje prawo silniejszego. – Niedługo znowu umówimy się z babcią i dziadkiem – zapowiedziałam, kończąc wykład. – Będziesz mogła im pokazać, że potrafisz być grzeczna. – Miałam babcię – powiedziała Aimee. – Ale była wstrętna. Paula, która siedziała na miejscu pasażera z przodu i która ciągle była zła na Aimee, nie potrafiła wyobrazić sobie „wstrętnej” babci. – Co to znaczy „wstrętna”? – spytała. – Chodzi ci o to, że zwracała ci uwagę, jak się źle zachowywałaś? – Nie. Naprawdę, naprawdę wstrętna – wyjaśniła dziewczynka. – Kiedy byłam niegrzeczna, biła mnie miotłą i zamykała w komórce. Mając w pamięci dzisiejsze zachowanie Aimee, czułam odrobinę zrozumienia, chociaż oczywiście nie akceptowałam okrucieństwa. – Czy ta babcia była mamą twojej mamy, czy twojego taty? – spytałam, bo wiedziałam, że te nowe informacje muszą znaleźć się w moim dzienniku opiekuna i że będę musiała powiadomić pomoc społeczną, więc musiałam uporządkować fakty. – Co? – spytała zdezorientowana Aimee. – Możesz mieć dwie babcie – wyjaśniła Paula. – Jedna to mama twojej mamy, a druga to mama twojego taty.
– Nie wiem – przyznała Aimee. – Zawsze mówiłam o niej „babcia”. Albo czarownica, to przez tę miotłę. Czasem mama mnie u niej zostawiała na przechowanie, kiedy miała mnie dość. A potem jednego dnia mama wróciła wcześniej i znalazła mnie z dziadkiem w komórce. Była wielka awantura i potem nie musiałam już do nich chodzić na przechowanie, więc się cieszyłam. Zerknęłam na Aimee w lusterku wstecznym, niepewna, czy to zwykła rodzinna kłótnia doprowadziła do zerwania kontaktów, czy kryło się za tym coś poważniejszego. – Czemu twoja mama była zła? – spytałam. – Bo byłam w komórce z dziadkiem! – odparła Aimee, podnosząc głos, jakbym powinna była od razu zrozumieć. – Dlaczego miałaby być z tego powodu zła? – dopytywałam się. Aimee nie odpowiedziała. – Co takiego wydarzyło się w tej komórce, że twoja mama się rozzłościła? – Kiedy zaczynałam prowadzić rodzinę zastępczą, nie sądziłam, że będę zadawać takie pytania. Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że takie pytanie może wywołać kolejne zwierzenia z traumatycznych przeżyć. – Nic! – Aimee odpowiedziała zbyt szybko. – Więc czemu mama przestała cię tam przyprowadzać z wizytą? – Bo dziadek… – zaczęła. Przerwała. – Nie wiem. Nie pamiętam. – Dobrze. Ale jeśli kiedyś sobie przypomnisz, to mam nadzieję, że mi powiesz. – Może – odpowiedziała w zamyśleniu. – I Aimee – dodałam, zanim zmieniłam temat. – Nie wiem, jacy byli twoi dziadkowie. Nigdy ich nie spotkałam. Ale nasi są mili, uroczy i troskliwi. Nigdy by nikogo nie skrzywdzili, a gdyby się dowiedzieli, że tobie przydarzyło się coś złego, toby się bardzo zmartwili. Musiałam to powiedzieć, bo życie nauczyło Aimee czegoś innego. – Dobra – powiedziała. – Dzięki za informację. Postaram się być grzeczna następnym razem, kiedy się z nimi spotkamy. Ale nie liczcie na aniołka. – Nie będziemy – zapewniła Paula. Kiedy wróciłyśmy do domu, Aimee – ponieważ nie tknęła obiadu – była głodna. Zrobiłam jej kanapkę, przypominając, że przy okazji następnej wizyty u dziadków ma zjeść to, co przygotuje dla nas babcia. Zgodziła się, że przynajmniej
spróbuje. Zastanawiałam się, do jakiego stopnia niegrzeczne zachowanie Aimee w domu moich rodziców wynikało z jej doświadczeń z własnymi dziadkami, o ile to rzeczywiście byli jej dziadkowie. Bite lub molestowane dzieci uczy się, żeby zwracały się do swoich prześladowców „babciu”, „dziadku”, „ciociu”, „wujku”, żeby ukryć fakt, że dziecko spędza dużo czasu z osobą dorosłą niebędącą członkiem rodziny. Inaczej ktoś mógłby nabrać podejrzeń. Z każdym nowym wyznaniem Aimee dochodziłam do przekonania, że wszystko jest możliwe. Aimee posiliła się kanapką i przyszła pora na telefon do matki. Kuratorka obiecała, że postara się ograniczyć lub odwołać kontakty telefoniczne, ale póki nie dostałam oficjalnej wiadomości od pomocy społecznej, musiałam nadal telefonować do Susan. Jak się okazało, rozmowę musiałam przerwać bardzo szybko, bo w chwili, kiedy Susan się odezwała, stało się jasne, że jest pod wpływem narkotyków lub alkoholu – nie wiedziałam. Włączyłam głośnik, jak zwykle, więc obie z Aimee usłyszałyśmy, jak bełkocze. Słowa zlewały się, a sama Susan wydawała się zdezorientowana. – Czy to moje najmłodsze dziecko – wydukała – czy najstarsze? A może diabelskie dziecko! – Mama, co ty, kurwa, brałaś? – powiedziała Aimee, która ewidentnie też zauważyła objawy upojenia. – Diabelski dzieciak! –powtórzyła Susan i zarechotała odrażająco. – Susan, z tej strony Cathy – powiedziałam, pochylając się do mikrofonu. – Czy możesz porozmawiać z Aimee normalnie? – Kim ty, kurwa, jesteś? – zapytała. – Opiekunką Aimee. Aimee jest w rodzinie zastępczej. – Chyba w piekle! – zaśmiała się znowu. – Susan, przerywam tę rozmowę – ucięłam. – Wyjaśnię asystentowi rodziny dlaczego. Czy chciałabyś pożegnać się z Aimee? Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, chociaż połączenie nie zostało zerwane. – Powiedz mamie „do widzenia” – poleciłam Aimee. – Pa, mama. Do jutra – pożegnała się, przygnębiona. Susan ciągle nie odpowiadała, więc powiedziałam:
– Do widzenia, Susan – i odłożyłam słuchawkę. – Przykro mi – zwróciłam się do Aimee. – Ale nie mogę pozwolić ci rozmawiać z mamą, póki jest w tym stanie. Rozumiesz, czemu przerwałam rozmowę? Dziewczynka pokiwała głową, po czym dodała cicho: – Mam nadzieję, że z mamą wszystko w porządku. – Jestem pewna, że nic jej nie będzie – zapewniłam, a w duszy złościłam się, że Susan tak źle potraktowała córkę i że Aimee teraz się o nią martwi. Przygnębiona dziewczynka zrobiła się milcząca. Kilkakrotnie pytałam ją, czy czuje się dobrze. W odpowiedzi nieprzekonywająco kiwała główką. W końcu, kiedy miała już kłaść się do łóżka, powiedziała: – Bardzo martwię się o mamę. Kiedy jest taka, to muszę kłaść ją na boku, żeby się nie udusiła. Rzyga i wszystko wpada jej do gardła. Nie ma mnie w domu i nie mogę jej pomóc. Możesz tam pojechać i jej pomóc? Naturalnie nie mogłam. Byłam przerażona, że ośmioletnie dziecko mogło znaleźć się w takiej sytuacji, chociaż rozumiałam, czemu Aimee się niepokoi. Fakt, że Susan po drugiej stronie słuchawki nagle zamilkła, budził także moje obawy. – Powiem ci, co zrobimy – zwróciłam się do Aimee stojącej obok łóżka i patrzącej na mnie niespokojnie. – Ty połóż się do łóżka i poczytaj książkę. A ja zadzwonię do twojej mamy i upewnię się, czy nic jej nie jest. Może tak być? – Dziękuję, Cathy – powiedziała Aimee tak słodko, aż ścisnęło mi się serce. To biedne dziecko musiało brać na siebie tak wielką odpowiedzialność. Ułożyłam Aimee pod kołdrą z książką i przeszłam przez korytarz do swojej sypialni. Zdjęłam telefon z szafki nocnej i wybrałam numer komórki Susan, który znałam już na pamięć. Usłyszałam kilka sygnałów, aż w końcu odezwała się poczta głosowa, co tylko wzmogło mój niepokój o jej stan. Czy leżała na podłodze, nieprzytomna, krztusząc się własnymi wymiocinami? Mimo wszystkich kłopotów, które mi sprawiała, i straszliwego stanu, do jakiego doprowadziła Aimee, nie życzyłam jej źle. Nie sądziłam, żeby zostawianie wiadomości na poczcie głosowej miało jakikolwiek sens, więc rozłączyłam się i wybrałam numer jeszcze raz. Znowu po kilku dzwonkach telefon przekierował mnie do poczty głosowej. Postanowiłam zadzwonić jeszcze raz i, gdyby nie odpowiadała, powiadomić lokalny posterunek policji. Wyjaśniłabym im, kim jestem, co łączy mnie z Susan, i poprosiłabym, żeby patrol zajrzał do mieszkania i sprawdził, czy wszystko w porządku. Z moich poprzednich kontaktów z policją wiedziałam, że
jeśli chodzi o dzieci w rodzinach zastępczych, to są bardzo pomocni. Okazało się jednak, że nie muszę dzwonić na policję, bo przy trzeciej próbie Susan odebrała. – Tak? Kto mówi? – odezwał się podpity głos. Odetchnęłam z ulgą. – Z tej strony Cathy Glass, opiekunka Aimee – przedstawiłam się. – Chciałam tylko spytać, czy wszystko w porządku. Aimee zamartwiała się, że źle się czujesz. – Kto? – spytała Susan, ewidentnie rozkojarzona. – Kto się źle czuje? – Nikt. Tylko sprawdzam, czy wszystko w porządku. – Susan była na pewno przytomna i nie krztusiła się, chociaż ciągle nie dało się z nią normalnie porozmawiać. – Powiem Aimee, że nic ci nie jest. Jest ktoś przy tobie? Jeśli nie jest sama, to Aimee poczułaby się uspokojona. – A co cię, kurwa, obchodzi, z kim się widuję? – warknęła Susan. – Dobranoc – pożegnałam się, odkładając słuchawkę. Kiedy otworzyłam drzwi do sypialni, usłyszałam tupot stóp, więc domyśliłam się, że Aimee wstała z łóżka i nasłuchiwała. – Twojej mamie nic nie jest – zapewniłam, wchodząc do pokoju, gdzie Aimee siedziała z niewinną miną na łóżku. – Dziękuję, Cathy. Nigdy nie będę brać i nie będę pić piwa. Ty nie pijesz, prawda, Cathy? – Tylko kieliszek wina do obiadu, od czasu do czasu – odpowiedziałam. – Ale się nie upijasz, prawda? – Nie. – Dla dzieci to straszne, kiedy rodzice tracą głowę, bo są po alkoholu albo narkotykach. Dlatego jestem w rodzinie zastępczej, prawda? Aimee może i miała zaległości w szkole, ale pod niektórymi względami była najmądrzejszym dzieckiem, jakie znałam. Życie dało jej niezłą lekcję. – Tak, to jeden z powodów, dla których nie mieszkasz już w swoim domu – potwierdziłam. – Jeśli rodzice dużo piją albo biorą narkotyki, to nie są w stanie dobrze zająć się własnymi dziećmi. Aimee, usatysfakcjonowana i uspokojona co do stanu matki, umościła się w pościeli, a potem gwałtownie usiadła. – Przytul! – poprosiła, wyciągając ramiona.
Usiadłam na krawędzi łóżka z uśmiechem. Spełniłam prośbę Aimee i trzymałam ją w ramionach tak długo, jak chciała. Potem, kiedy znowu się ułożyła, delikatnie pocałowałam ją w czoło. Dziewczynka zaczynała mi powoli ufać, ale wiedziałam, że jeszcze ogromny obszar jej historii pozostaje ściśle strzeżoną tajemnicą i jeszcze przez długi czas pozostanie niedostępny. Odkąd przestałam spotykać się z Susan przy okazji widzeń, moje życie stało się zdecydowanie prostsze. Służenie jej za cel do rozładowania gniewu i znoszenie obelg trzy razy w tygodniu miało na mnie bardzo negatywny wpływ. Teraz nie widywałam Susan, ale widywałam Topora, który po zakończeniu każdego spotkania czekał przywiązany przed ośrodkiem pomocy rodzinie. Możliwe, że miał mnie wystraszyć, jak sugerowała Aimee, ale i tak był mniej przerażający niż matka mojej podopiecznej. Grudzień mijał niepokojąco szybko, więc dużo czasu poświęcałam na świąteczne zakupy i przygotowania. Aimee chciała kupić swojej mamie prezent, więc zabrałam ją do sklepu. Od czasu naszych pierwszych wspólnych zakupów – tuż po jej przyjeździe do mnie – kiedy uważała, że jeśli przedmiot ma być prezentem, to można go ukraść, miałam ją bacznie na oku. Aimee jednak nauczyła się, że kradzież, podobnie jak większość jej dawnych przyzwyczajeń, jest nie do zaakceptowania. Spędziłyśmy kilka miłych godzin na zakupach i w końcu dziewczynka wybrała srebrny wisiorek. Dałam jej pieniądze i stanęłam z boku, żeby mogła sama zapłacić w kasie. Wróciła do mnie dumna, zaciskając w dłoni mały pakunek, resztę i paragon. – Zawinę go w ładny papier i zrobię kokardkę – planowała wesoło. – Mama będzie zadowolona. Nigdy wcześniej nie dostała prezentu na Gwiazdkę. Poza szybkim upływem czas niepokoiło mnie też tempo, w jakim zmieniali się asystenci rodziny Aimee. Opiekę zastępczą dla Aimee załatwiła Kristen, a potem zgodnie z obowiązującą procedurą przekazała sprawę wydziałowi do spraw dzieci w rodzinach zastępczych. Następnie sprawę przejęła Beth, pracownica socjalna z agencji. Beth przestała się odzywać. Nie kontaktowała się ani z Jill, ani ze mną, chociaż spodziewałyśmy się tego, ponieważ w sprawie Aimee w tym okresie sporo się działo. Potem, całkiem przypadkiem, Jill dowiedziała się, że Beth tydzień wcześniej skończyła pracę w urzędzie, więc sprawa trafiła do nowej osoby (też z agencji, więc też tymczasowo). Nowa pracownica socjalna pozostała na stanowisku wystarczająco długo, żeby skontaktować się ze mną telefonicznie i przedstawić jako Dolores. Potem zastąpił ją Tony, który odszedł po tygodniu. W
połowie grudnia spodziewałyśmy się piątego asystenta. – Pięć osób w sześć tygodni! – zżymała się Jill. – Chyba chcą pobić rekord. Może i pomoc społeczna chciała pobić rekord, ale nie był to rekord, którym mogli się szczycić. Tydzień przed Bożym Narodzeniem ktoś w końcu się zorientował, że spotkanie okresowe w sprawie Aimee – obowiązkowe w świetle prawa – opóźnia się już dobre dwa tygodnie. W spotkaniu okresowym biorą udział wszyscy, którzy mają do czynienia z danym dzieckiem. Wymieniają informacje i omawiają plany na przyszłość, żeby na pewno zapewnić dziecku objętemu opieką zastępczą to, czego potrzebuje. Beth wspominała, że trzeba zorganizować spotkanie, ale nie zrobiła tego przed swoim odejściem, a jej następcy zmieniali się tak często, że sprawa poszła w zapomnienie. Kierownik zorientował się w problemie i naprawił niedopatrzenie, zwołując spotkanie na 11.30 następnego dnia, to był też ostatni dzień szkolnego semestru. Spotkanie miało się odbyć w urzędzie miasta. Ponieważ decyzja zapadła tak późno, ani Jill, ani kuratorka nie mogły przyjść, bo miały już inne zobowiązania. Szkoła nie mogła wydelegować nikogo w ostatni dzień zajęć. Do Aimee nie przypisano żadnego pracownika socjalnego na stałe, więc w ostatniej chwili wezwano tymczasową asystentkę rodziny. Szybko stało się jasne, że będę jedyną osobą, która zna Aimee i ma pojęcie, o czym będzie mowa.
Rozdział dwudziesty drugi
Idealna Gwiazdka Na spotkaniu okresowym stawiły się trzy osoby: tymczasowa asystentka rodziny z agencji, ja oraz niezależny pracownik socjalny, który przewodniczył spotkaniu i spisywał protokół. Zazwyczaj na spotkanie okresowe, poza asystentem rodziny dziecka, opiekunem zastępczym, asystentem opiekuna zastępczego i niezależnym pracownikiem, zaprasza się też kuratora, szkolną pielęgniarkę, zaangażowanego w sprawę policjanta z wydziału ochrony nieletnich, przedstawiciela szkoły, kierownika ośrodka pomocy rodzinie, psychologa – jeśli takowego powołano – czasem rodziców biologicznych czy inne osoby mające bezpośrednią relację z dzieckiem. Zakładałam, że przyszło nas tak mało dlatego, że spotkanie zwołano w ostatniej chwili. Logicznie byłoby więc je przełożyć na po świętach, aby pozostałe osoby też mogły wziąć udział w rozmowie, ale wiedziałam, że nie zrobią tego, ponieważ w przypadku kontroli przełożenie już spóźnionego spotkania okresowego postawi pomoc społeczną w bardzo niekorzystnym świetle. Przewodniczący, który przedstawił się nam jako Philip Case, zanotował nazwiska obecnych w dużym czarnym zeszycie. Następnie zwrócił się do pracownicy socjalnej z agencji: – Czy czekamy na kogoś jeszcze? – Nie wiem – przyznała. – Dowiedziałam się o spotkaniu dopiero pół godziny temu. Philip Case spojrzał na mnie pytająco. – Wiem, że kuratorka i moja asystentka miały wcześniejsze zobowiązania – powiedziałam. – O pozostałych nic mi nie wiadomo. O tym, kto został zaproszony na spotkanie okresowe i kto potwierdził przybycie, mogłam dowiedzieć się tylko od pomocy społecznej. – W takim razie zaczynamy – zdecydował Philip, notując godzinę rozpoczęcia. Przedstawiliśmy się oficjalnie. Reszta spotkania okazała się farsą. Spotkanie okresowe trwa zazwyczaj ponad godzinę. Wszyscy obecni składają sprawozdania dotyczące dziecka, a potem dyskutują nad ewentualnymi zmianami, które można wprowadzić dla jego dobra. Ponieważ byłam jedyną osobą, która znała Aimee i
choć trochę orientowała się w jej pogmatwanej historii rodzinnej, poinformowałam ich o postępach dziewczynki, a potem odpowiedziałam na pytania Philipa dotyczące szkoły i codziennych umiejętności Aimee. Na tym moglibyśmy równie dobrze zakończyć spotkanie. – Na jakim etapie ustalania prawa do opieki jesteśmy? – Philip spytał pracownicę socjalną o harmonogram pracy sądu. – Niestety, nie wiem – odpowiedziała. – Decyzją sądu ustanowiono pieczę zastępczą – wyjaśniłam. – Nie wiem, czy wyznaczono już datę ostatecznej rozprawy. – Wie pani, czy wyznaczono już datę rozprawy? – Philip zwrócił się do kobiety. – Nie wiem – powtórzyła. – A czy wie pani, jaki jest długoterminowy plan opieki nad Aimee? – spytał, lekko marszcząc czoło, prawdopodobnie przewidując jej odpowiedź. – Przykro mi, ale nie – powiedziała. – W ogóle nie znam tej rodziny. Oczywiste, skoro przydzielono ją do sprawy pół godziny wcześniej. Zastanawiałam się, czy często zdarzały jej się podobne sytuacje. – O ile wiem, Aimee nie wróci do domu – odezwałam się, żeby ich poinformować. – Kuratorka i asystentka rodziny, która zajmowała się ustanowieniem opieki zastępczej, nie pozostawiały cienia wątpliwości. Nie ma na to szans. – Nie, rzeczywiście, mając na względzie historię rodziny – zgodził się Philip. – To zadziwiające, że dziecka nie odebrano matce wcześniej. Ponieważ pełnił rolę przewodniczącego, musiał otrzymać raport ze skróconym opisem sprawy. – Czy wie pani o jakichś osobach spokrewnionych z Aimee, które mogłyby się nią zająć na stałe? – zwrócił się do mnie. Jeśli rodzice nie są w stanie zająć się dzieckiem, zazwyczaj uważa się to za najlepsze rozwiązanie, chociaż takie pytanie w normalnych warunkach należałoby zadać asystentowi rodziny. – O ile wiem, nie ma nikogo takiego – odpowiedziałam. – Czyli w planie jest albo adopcja, albo długoterminowa rodzina zastępcza? – powiedział, raczej myśląc na głos, niż zadając konkretne pytanie.
– Tak mi się wydaje – potwierdziłam. Pracownica socjalna też przytaknęła. – No dobrze, jeśli to wszystko, to chyba możemy kończyć – podsumował. – Wyznaczę termin następnego spotkania. Miejmy nadzieję, że frekwencja będzie lepsza. Czy pani nadal będzie pracować jako asystent rodziny Aimee? – na koniec zwrócił się do tymczasowej asystentki. – Nie wiem – stwierdziła. Było to zrozumiałe, ponieważ pracownicy socjalni z agencji zatrudniani są najczęściej na zastępstwo na krótkoterminowe umowy, zwykle nie dłuższe niż kilka tygodni. Zapisałam w kalendarzu datę następnego spotkania okresowego, które miało się odbyć za trzy miesiące. Philip życzył nam obu wesołych świąt i pożegnaliśmy się. Korzyść z tego zebrania odniosła tylko pomoc społeczna, bo w arkuszu można było odhaczyć: „I spotkanie okresowe dot. dziecka: ✓”. Wiedziałam, że jeszcze kilka spotkań się opóźnia, na przykład to dotyczące indywidualnego planu edukacyjnego, na którym powinniśmy omówić postępy Aimee w nauce. Powinno się odbyć po dwudziestu dniach od chwili umieszczenia dziewczynki w opiece zastępczej. Tymczasem z powodu braku stałego asystenta rodziny nikt nie zadbał ani o zwołanie tego, ani innych podobnych zebrań. Ja nie mogłam się tym zająć, bo inicjowanie takich przedsięwzięć leżało w gestii pomocy społecznej. Poza tym teraz miałam inne rzeczy na głowie. Wiedziałam, że kiedy wrócę do domu, zastanę tam Adriana, który powinien już przyjechać z uczelni na święta. Cieszyłam się na spotkanie, a do tego chciałam z nim porozmawiać o Aimee, zanim odbiorę ją ze szkoły. Kiedy tylko wjechałam w naszą uliczkę, zobaczyłam samochód Adriana (na który sam zarobił) zaparkowany na podjeździe. Ucieszyłam się, że nie utknął w korkach. Weszłam frontowymi drzwiami i trafiłam na niego w przedpokoju otoczonego bagażami. Podziwiał właśnie dekoracje świąteczne, bo dopiero co przyjechał. – Cześć, mamo! – przywitał mnie z szerokim uśmiechem. Od razu podszedł i uściskał mnie, unosząc lekko nad podłogę. – Chyba znowu urosłeś! – zawołałam. – Nie, mamo, to ty się kurczysz – zażartował, stawiając mnie na nogi. – Świetnie, że jesteś – powiedziałam, przytulając go jeszcze raz. – Chodź do
kuchni. Opowiesz mi, co u ciebie, a ja zrobię nam jakiś obiad. – Tak, rozpakowywanie odłożę na później. Umieram z głodu. Kiedy Adrian napełnił czajnik i zrobił kawę, a ja szykowałam coś do przegryzienia, zdążyliśmy już wymienić najświeższe wiadomości. Mój syn był na ostatnim roku studiów i po otrzymaniu dyplomu zamierzał wyjechać na rok w jakąś podróż, a dopiero potem szukać stałej pracy. Uznałam to za dobry pomysł. Nie zrobił sobie roku przerwy po liceum, więc to był dobry moment[4]. Usiedliśmy do stołu i przy jedzeniu gawędziliśmy dalej. Adrian wspomniał, że rozmawiał parę dni wcześniej przez telefon ze swoim ojcem i umówił się z nim, że razem z Paulą wpadną do niego w okresie świąt, jak zwykle. Kiedy już każde z nas opowiedziało drugiemu, co słychać, stwierdziłam, że nie mogę dłużej odwlekać rozmowy o Aimee. Nie chciałam denerwować Adriana, ale wiedziałam, że muszę go uprzedzić o zarzutach wysuniętych przez Susan. Chociaż dostałam zapewnienie, że nikt nie będzie się dalej zajmował tą sprawą, to chciałam mieć pewność, że podczas świąt nie dojdzie do okoliczności, które mogłyby skutkować podobnymi oskarżeniami. Adrian zawsze bawił się z moimi podopiecznymi, traktując ich jak młodsze rodzeństwo, ale w przypadku Aimee należało tego uniknąć. – Będziesz musiał bardzo uważać w towarzystwie Aimee – zaczęłam, przechodząc od razu do sedna. – Jej matka złożyła sporo skarg, przekręcając opowieści, które słyszała od Aimee, i miałam przez to trochę problemów. – Jakich na przykład? – Adrian od razu się zaniepokoił. – Różnych. Część skarg to zupełne głupstwa. Zmuszam małą do kąpieli albo do jedzenia warzyw, ograniczam jej słodycze i telewizję i tym podobne. Ale były też poważniejsze sprawy. Pamiętasz, jak nas odwiedziłeś z kolegami, kiedy wracaliście z Lake District? – Tak – odpowiedział, marszcząc brwi. – Aimee powiedziała matce, że pozwoliłam „dużym chłopcom” ją całować u nas w domu. Nie w policzek, ale w otwarte usta. – Żartujesz! – wykrzyknął przerażony, tak jak przewidywałam. – Nie martw się. To już załatwione, ale chciałabym, żebyś dla własnego dobra był ostrożny w obecności Aimee. Wiesz, o co chodzi: trzymaj dystans między wami, nie zostawaj z nią sam w jednym pomieszczeniu, nie wchodź do niej do pokoju, nawet jeśli poprosi, żebyś na przykład coś zdjął z góry. Zawołaj mnie.
Adrian pokiwał głową. Musieliśmy już stosować podobne środki ostrożności przy innych dzieciach, które u nas mieszkały. – Ale ona ma tylko osiem lat – westchnął. – Czemu opowiada takie rzeczy? – Była molestowana – wyjaśniłam. Unikanie tematu nie miało sensu, Adrian musiał to wiedzieć. – Nie wiemy, na ile to było poważne, bo Aimee na razie niewiele o tym mówi. Ale to, co od niej słyszałam, jest dostatecznie niepokojące. Ma świadomość seksualną rozwiniętą znacznie bardziej niż dziecko w tym wieku. – Jak Jodie? – spytał. – Nie wydaje mi się, żeby doświadczyła tak okrutnej przemocy jak Jodie – zaoponowałam. – Nie ma problemów psychicznych, jakie miała Jodie, ale są pewne podobieństwa. Adrian westchnął głęboko i nieznacznie odsunął krzesło od stołu. – Mamo, wolałbym, żebyś mówiła mi o takich problemach – poprosił. – Upierasz się, że poradzisz sobie sama. Kiedy mnie tu nie ma, martwię się o was. – Nie musisz – zaprotestowałam. – Już ci mówiłam, że sobie radzimy. Gdybym potrzebowała wsparcia, tobym zadzwoniła. – Chciałbym móc w to wierzyć – powiedział kwaśno. – Ale nie jestem przekonany. Spojrzałam mu w oczy. To prawda, ciągle starałam się chronić swoje dzieci, chociaż były już dorosłe. Kiedy ich ojciec zostawił nas wiele lat wcześniej, celowo unikałam zrzucania zbyt wielkiej odpowiedzialności na Adriana, który był najstarszy i został jedynym mężczyzną w rodzinie. Teraz patrzyłam na siedzącego po drugiej stronie syna i czułam, jak pęcznieję z dumy. Nie po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, na jakiego wspaniałego młodzieńca wyrósł – odpowiedzialnego, dobrego, troskliwego i skorego do wspierania matki. – No dobrze – zgodziłam się z uśmiechem. – Postaram się częściej ci zwierzać. A teraz zapomnijmy o tym. Niedługo święta i będziemy się dobrze bawić. – Dla mnie bajka. Gwiazdka w tym roku była taka, jak Lucy obiecała Aimee. W Wigilię poszliśmy razem do kościoła na urocze nabożeństwo z kolędowaniem przy świecach, gdzie spotkaliśmy wielu naszych starych i bliskich znajomych. Po powrocie do domu Paula, w atmosferze rosnącego podniecenia, pomogła Aimee
przygotować poczęstunek dla Świętego Mikołaja i renifera – kawałek placka bakaliowego i marchewkę. Talerzyk ustawiły w przedpokoju. „Dzieci” zakończyły przygotowania do nocnej wizyty Mikołaja, wieszając na drzwiach wejściowych swoje skarpety. Aimee była niezmiernie rozemocjonowana, jak przystoi ośmioletniemu dziecku: żadnych trosk i tylko radosne oczekiwanie na Boże Narodzenie. Długo zwlekała z pójściem spać, ale w świąteczny poranek oczywiście zerwała się wcześnie. – Cathy! Chodź, szybko! Był Mikołaj! – zawołała o szóstej rano. Złapałam aparat, który leżał przygotowany na komodzie, i poszłam do jej pokoju. Siedziała w pościeli i ze zdumieniem wpatrywała się w wypełnioną prezentami skarpetę leżącą koło łóżka. – Szybciutko, otwieraj – zachęciłam ją, bo Aimee wyglądała na tak oczarowaną, że równie dobrze mogłaby poprzestać na oglądaniu. Pomału pojedynczo wyjmowała prezenty i rozpakowywała je, a ja robiłam zdjęcia. – Skąd Święty Mikołaj wiedział, że to chcę? – wykrzykiwała raz po raz. – Magia świąt – wyjaśniłam. Naprawdę warto było poświęcić tyle pracy i czasu na planowanie, żeby zobaczyć wyraz twarzy Aimee. Adrian, Paula i Lucy obudzili się później. Kiedy już rozpakowali swoje prezenty, zjedliśmy wspólnie śniadanie. Pierwszy dzień świąt mieliśmy spędzić z moimi rodzicami, bratem i jego rodziną, którzy przyjechali przed południem. Zasiedliśmy razem w salonie przy placku bakaliowym i czymś do picia, po czym rozdaliśmy kolejne prezenty. Aimee była trochę nadaktywna, ale to nie miało znaczenia, bo moja bratanica i bratanek – Fiona i Ewan – zachowywali się tak samo. Dorośli też nie siedzieli cicho. Widziałam, że Adrian wziął sobie do serca naszą rozmowę i trzymał się od Aimee na odległość. Na przykład gdy dziewczynka siadała na tej samie kanapie co on, pilnował, żeby ktoś usiadł między nimi. Szkoda, że trzeba się było uciec do takich środków, ale przecież każdy kontakt fizyczny mógł stać się oskarżeniem: „Siedziałam na kanapie koło Adriana”. Jeśli Aimee powiedziałaby to z chichotem i trzepotaniem rzęsami, takie słowa mogły łatwo zachęcić Susan do robienia zamieszania. Musiałam też pilnować Aimee, kiedy znajdowała się w pobliżu mojego brata lub ojca, żeby ich na wszelki wypadek też chronić. Stół w jadalni, nakryty świątecznym obrusem z serwetkami do kompletu i ozdobiony stroikiem z ostrokrzewu, wyglądał ślicznie. Podałam obiad i
zaczęliśmy jeść: zupa lub koktajl z krewetek na przystawkę, do wyboru, a na główne danie indyk ze wszystkimi szykanami. Postanowiliśmy zrobić sobie przerwę między indykiem a deserem, ponieważ najedliśmy się do syta. Ponadto Aimee, Ewan i Fiona zaczęli się wiercić po tak długim siedzeniu przy stole. Wróciliśmy wszyscy do salonu, gdzie Paula i Lucy zorganizowały kilka konkursów, w których nagrodami były smakołyki z choinki. Aimee zachowywała się jak należy i grzecznie uczestniczyła w zabawie. Po szóstej przypomniałam cicho Aimee, że musimy wyjść z pokoju i zadzwonić do mamy. Skrzywiła się, ale wyszła za mną na korytarz. Na stoliku w przedpokoju też stał telefon. Skorzystałyśmy z niego. Susan jednak nie odbierała. Próbowałam trzy razy, tak jak mi zalecono, ale za każdym razem słychać było automatyczne: „Połączenie nie może być zrealizowane”. Aimee nie zmartwiła się, bo bardziej zależało jej na powrocie do salonu i do przerwanej zabawy. Dziadkowie i mój brat z rodziną zaczęli się zbierać dopiero koło północy, dziękując za cudowny dzień. Zawsze miło spędzamy Boże Narodzenie, a każde wydaje się bardziej udane niż poprzednie. Bardzo się cieszyłam, że udało się nam podarować Aimee naprawdę piękne święta, które będzie pamiętać. Wieczorem, już z głową na poduszce, kiedy mówiłam jej dobranoc, usłyszałam: – Ale jestem szczęśliwa! Nasze święta były dokładnie jak w telewizji. Idealne.
Rozdział dwudziesty trzeci
Nowy Rok Aimee widziała się z mamą w piątek przed Bożym Narodzeniem, kiedy wymieniły się prezentami, i rozmawiały przez telefon w sobotę (w Wigilię), a następnie próbowałyśmy dodzwonić się do Susan w pierwszy dzień świąt, ale nie odebrała. Ponieważ poniedziałek, drugi dzień świąt, był wolny, ośrodek pomocy rodzinie był zamknięty. We wtorek usiadłyśmy razem z Aimee na kanapie, żeby zgodnie z planem zadzwonić do matki. Następne spotkanie miało się odbyć już normalnie w środę. Włączyłam głośnik na telefonie i wybrałam numer. Zastanawiałam się, jak Susan spędziła święta, i czy będzie narzekać, że nie zadzwoniłyśmy w niedzielę. Dodzwoniłyśmy się prawie od razu, ale to nie Susan odebrała. Usłyszałyśmy męski głos: – Halo? Aimee aż podskoczyła. Pomyślałam, że wybrałam zły numer, i już miałam przeprosić i się rozłączyć, kiedy Aimee, która rozpoznała ten głos, powiedziała potulnie: – Cześć. – Znasz go? – spytałam ją cicho. Pokiwała głową. – Cześć, Aimee. Co słychać? – Mężczyzna miał akcent ze wschodniego Londynu. – W porządku – odpowiedziała cicho. Zauważyłam, że zbladła. – Kto to jest? – wyszeptałam do niej. Wzruszyła ramionami. Albo nie znała imienia, albo nie chciała mi powiedzieć. – Co porabiasz? – spytał poufale. – Dawno cię nie widziałem. – Porabiałam święta – wyjaśniła Aimee. Mężczyzna się zaśmiał. Nie wiedziałam, kim jest ani jakie miejsce zajmuje w życiu Aimee, ale w tonie jego głosu było coś, co mi się nie podobało. Nie mogłam się rozłączyć tylko dlatego, że nie podobał mi się jego głos, ale moim obowiązkiem było nadzorować rozmowę.
– Przepraszam, że przerywam – powiedziałam. – Jestem opiekunką zastępczą Aimee. Czy mogę spytać, kim pan jest? – Pytać zawsze można, ale ja nie powiem – odpowiedział, śmiejąc się gardłowo. Po drugiej stronie słuchawki zapadło milczenie, a po chwili usłyszałyśmy głos Susan. – Aimee, tu mama – przywitała się. – Cześć, mama – powiedziała Aimee. Ewidentnie jej ulżyło, kiedy usłyszała głos matki. – Gdzie jesteś? – U Jaya. – Co?! Mówiłam ci, żebyś tam nie chodziła – zdenerwowała się Aimee i zbliżyła twarz do głośnika. Czuła się odpowiedzialna za matkę. – Po co tam poszłaś? Susan zaśmiała się cicho. – Przyjechałam spędzić tu święta, żeby się dobrze bawić. Robię, co mi się podoba. – Głupia jesteś! – krzyknęła Aimee. Nikt nie wspominał wcześniej o Jayu, ale najwyraźniej Susan i Aimee go dobrze znały. – Kiedy wrócisz do domu? – spytała Aimee, bardzo zaniepokojona faktem, że matka jest u Jaya. – Pewnie po Nowym Roku – odpowiedziała Susan. – Będę na widzeniu. – Kiedy jest Nowy Rok? – Aimee zwróciła się do mnie, marszcząc czoło. – W następny weekend – wyjaśniłam. – Głupia jesteś – powtórzyła Aimee. – Nigdy do ciebie nie wrócę, jeśli będziesz dalej chodzić do Jaya. Susan zamilkła. Po chwili powiedziała cicho: – I tak cię nie odzyskam. Więc tak naprawdę nie ma znaczenia, dokąd chodzę i co robię. Aimee wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Rodziców zastępczych prosi się o monitorowanie kontaktów telefonicznych, żeby mogli chronić dziecko i interweniować, kiedy rozmowa staje się stresująca
lub jej treść jest niestosowna. Postanowiłam, że nadszedł czas, żebym wkroczyła. – Susan, wydaje mi się, że lepiej będzie zmienić temat. – Zgadzam się – zgodziła się bez złości, której się spodziewałam. – Aimee, spędziłaś pewnie wspaniałe święta u Cathy? – spytała. – Na pewno tak. To było miłe z jej strony. Aimee zaczęła opowiadać mamie o Gwiazdce, a Susan wydawała z siebie ochy i achy aprobaty. Odniosłam wrażenie, że autentycznie się cieszy, że Aimee dobrze się bawiła. Przypomniałam sobie, co kuratorka mówiła o przemocy, która spotkała Susan i wpędziła ją w uzależnienie, doprowadzając do utraty wszystkich dzieci. Znowu zaczęłam jej współczuć. Ponieważ Aimee i jej matka nie widziały się ani nie rozmawiały przez kilka dni, miały sobie sporo do opowiedzenia i rozmowa się przedłużała. Nie miało to jednak znaczenia, o ile atmosfera między matką a córką pozostawała pozytywna. Aimee opowiedziała mamie o prezentach, które dostała od Świętego Mikołaja i mojej rodziny, o konkursach, które urządziliśmy w pierwszy dzień świąt, o tym, co jadła – „mnóstwo czekolady i trochę indyka” – i że chciałaby, żeby niedługo znowu było Boże Narodzenie. Rozmawiała z Susan przez ponad pół godziny. Zauważyłam, że matka ani słowem nie wspomniała, jak ona sama spędziła święta, a Aimee nie pytała. Domyśliłam się, że fakt, że spędziła je u Jaya, wiele tłumaczył. Kiedy skończyły rozmawiać i się pożegnały, rozłączyłam się i spytałam Aimee, czy mężczyzna, który odebrał telefon jej matki, to Jay. – Nie – odparła. – To jeden z kolegów mamy. Nie pamiętam, jak się nazywa. Też chodzi do Jaya. – Kim jest Jay? – dopytywałam. – Jeszcze jeden kolega mamy – wyjaśniła Aimee. – Wiesz, gdzie mieszka? – Mnie więcej. To taki stary dom po drugiej stronie miasta. Mama jeździ tam czasem po herę, kiedy inni faceci mają nalot. Jest tak samo jak w innych domach, do których chodziłyśmy. Śpi tam mnóstwo ludzi, my też nocowałyśmy tam kilka razy. Śmierdzi i jest ciemno. Jest pełno dymu, od którego robi ci się niedobrze. Paskudnie. Zadrżała. Aimee ewidentnie opisywała mi jedną z melin dilerów, skąd jej matka brała narkotyki, i o których mówiła mi już wcześniej. Było dla mnie szokujące, że Aimee nocowała w takich miejscach.
– Rozumiem, dlaczego martwisz się, że mama jest u Jaya – zapewniłam. – Ale jest dorosła i sama decyduje o sobie. Czasem może podejmować złe decyzje, ale to nie jest twój problem. Już wcześniej musiałam wygłaszać podobne pocieszenia, bo Aimee – tak jak i inne dzieci, które do mnie trafiały – czuła się, chociaż nie powinna, odpowiedzialna za matkę, i było to dla niej stresujące. Aimee nie potrafiła mi powiedzieć nic więcej o Jayu ani o jego domu, ani o mężczyźnie, który odebrał telefon. Kiedy poszła się bawić, zanotowałam najważniejsze punkty rozmowy w dzienniku opiekuna. Miałam za mało informacji dotyczących adresu Jaya, więc nie mogłam powiadomić policji, żeby zrobili nalot i zamknęli melinę. Samo imię mogło się jednak przydać, gdyby w przyszłości pojawiły się nowe dowody. Świadczyło to też oczywiście o strasznym życiu, jakie wiodła Aimee, zanim zabrano ją z domu. Wszystkie informacje zamierzałam przekazać nowemu asystentowi rodziny, kiedy w końcu zostanie wyznaczony. Następnego dnia Aimee widziała się z mamą w ośrodku, potem znowu w piątek. Jak zwykle wprowadzałam ją do budynku przed widzeniem, a po zakończeniu spotkania czekałam samochodzie, aż pracownik ośrodka ją przyprowadzi. Po każdym spotkaniu Aimee była burkliwa i niespokojna, ale nie rozumiałam dlaczego. Osoba nadzorująca widzenia nic nie mówiła, a kiedy spytałam, czy spotkanie przebiegło dobrze, odpowiedziała „tak” i wróciła pospiesznie do budynku. Pewnie chciała pożegnać się z Susan i też wrócić do domu. Kiedy spytałam Aimee, czy dobrze się bawiła z mamą, wzruszyła ramionami i odpowiedziała: – Chyba tak. Spotkania z matką musiały budzić w dziewczynce bolesne wspomnienia i na pewno były trudne zarówno dla niej, jak i dla Susan. Aimee na pewno nie wróci do domu rodzinnego, więc miałam wątpliwości, czy spotkania trzy razy w tygodniu i kontakty telefoniczne rzeczywiście są najlepszym rozwiązaniem dla matki i córki. Ale to sąd, stosując zapisy prawa rodzinnego, zdecydował o harmonogramie kontaktów. Póki nie nastąpią zmiany w prawie, w podobnej sytuacji nie da się nic zrobić. W sobotę był sylwester. Wyjaśniłam Aimee, co to oznacza. Lucy i Paula wybierały się na prywatki do znajomych i zamierzały tam nocować, więc nie
musiałam martwić się o ich powrót. Adrian z kilkoma kolegami postanowili świętować w klubie w mieście, gdzie odbywała się jakaś impreza. Zamówili sobie zawczasu taksówkę, która za słoną opłatą miała ich potem porozwozić do domów. Miałyśmy więc witać Nowy Rok we dwie z Aimee. Dziewczynka szybko wczuła się w atmosferę. Uprażyłyśmy popcorn, zrobiłyśmy czekoladowe ciasteczka z płatków kukurydzianych, otworzyłyśmy butelkę oranżady i ze szklankami w rękach i talerzem przekąsek zasiadłyśmy na kanapie. Wypróbowałyśmy kilka gier, które Aimee dostała na Gwiazdkę, a potem obejrzałyśmy w telewizji film dla dzieci. O jedenastej Aimee smacznie spała z głową opartą na moim ramieniu i ja też zaczęłam przysypiać. Nagle otworzyłam oczy, bo z telewizora usłyszałam głośne, wesołe okrzyki. Jednocześnie męski głos zaczął odliczać sekundy do północy. – Aimee, obudź się – powiedziałam, delikatnie potrząsając ją za ramię. – Prawie północ. Zaraz zacznie się Nowy Rok. Aimee podniosła głowę z mojego ramienia i wpatrzyła się zaspanymi oczami w ekran. Tłum bawiący się w centrum Londynu kontynuował odliczanie. Rozległy się pierwsze uderzenia Big Bena, a zebrani zaczęli krzyczeć, piszczeć i skakać z radości. Na niebie rozbłysły sztuczne ognie, i w telewizorze, i za naszym oknem. – Szczęśliwego Nowego Roku – powiedziałam do Aimee, przytulając ją mocno. – Szczęśliwego Nowego Roku – odpowiedziała sennie, z opadającymi powiekami. Wyłączyłam telewizor i pomogłam bardzo zmęczonemu dziecku zgramolić się z kanapy i wejść na górę. Zatrzymałyśmy się w łazience na siusiu, szybkie mycie i szczotkowanie zębów. Potem ułożyłam Aimee w łóżku. Kiedy tylko jej głowa dotknęła poduszki, znowu zamknęły jej się oczy. – Przytul – poprosiła zaspanym głosem, bez otwierania oczu. Przytuliłam ją na dobranoc i pocałowałam w czoło. – Dobranoc, kochanie – wyszeptałam, ale nie odpowiedziała. Już mocno spała. Pocałowałam ją jeszcze raz w czoło i wymknęłam się z pokoju. Czy za rok o tej porze będzie dalej u nas mieszkać? Miałam szczerą nadzieję, że będzie u nas za rok, i za kilka lat też.
Adrian zamierzał wrócić na uczelnię w środę. Paula i ja pomogłyśmy mu zapakować się do samochodu. Ucałowałyśmy go na pożegnanie w przedpokoju. Lucy była w pracy – pożegnali się rano – a za moją radą pożegnał się z Aimee już wcześniej. My poszłyśmy pomóc Adrianowi pakować bagaże i się pożegnać, a Aimee siedziała przy kuchennym stole z papierem i farbkami, które jej przyniosłam. Dzięki temu uniknęliśmy sytuacji, w której Aimee chciałaby dać Adrianowi buziaka na do widzenia, dając Susan kolejny pretekst do oskarżeń. Było mi przykro, że musieliśmy powziąć podobne środki ostrożności, ale były niezbędne, żeby ochronić mojego syna, a Adrian to rozumiał. Kiedy machałyśmy mu na odjezdnym, byłam praktycznie pewna, że w okresie świąt i Nowego Roku nie wydarzyło się nic, co z opowieści Aimee Susan mogłaby przekręcić i zmienić w kolejny zarzut. Nie mogłam mieć jednak stuprocentowej pewności. Następnego dnia Paula wróciła do szkoły i dalej przygotowywała się do matury, a Aimee rozpoczęła wiosenny semestr. Nie było łatwo wrócić do zwykłego porządku dnia po tej cudownej przerwie świątecznej. Poszarzałe niebo, krótkie dni i długie zimowe noce nie ułatwiały sprawy. Ale kiedy wróciłyśmy do normalnego rytmu, tygodnie mijały jeden za drugim. Dopiero pod koniec stycznia zdałam sobie sprawę, że od miesiąca nie kontaktował się z nami nikt z pomocy społecznej. Prawdopodobnie dlatego, że nadal nie przypisano nikogo do sprawy Aimee. Jill dzwoniła regularnie, pytając, jak sobie radzimy, czasem wpadała – zawsze odwiedzała nas kontrolnie co półtora miesiąca, bo taka była jej rola jako mojej asystentki. W tym samym miesiącu Aimee były umówiona na drugą wizytę u stomatologa, żeby zakończyć leczenie. Dentysta ciągle zerkał na nią podejrzliwie, pamiętając, że go ugryzła przy ich pierwszym spotkaniu. Tym razem była jednak grzeczna i trzymała buzię otwartą przez cały czas, mimo nieprzyjemnych, ale niezbędnych zabiegów. Kiedy było po wszystkim, dentysta powiedział Aimee, że jeśli będzie porządnie myła zęby i nie jadła za dużo słodyczy, to nie będzie potrzebowała kolejnych plomb. Przypomniałam to Aimee po wyjściu z gabinetu i wieczorem przed pójściem spać. W styczniu poczyniła dalsze postępy w nauce. Po lekcjach, kiedy czekałam na boisku na Aimee, podchodziła do mnie Heather, asystentka nauczycielki w jej klasie, i informowała mnie o wszystkim na bieżąco. Aimee zaprzyjaźniła się też z nową koleżanką, która mieszkała bliżej nas niż jej pozostałe przyjaciółki, więc zaprosiłyśmy ją na podwieczorek. Nadal jeździłyśmy na widzenia do ośrodka pomocy rodzinie, a osoby monitorujące spotkania nie przekazywały mi żadnych
uwag. Kontakty telefoniczne z Susan okazały się problematyczne, bo Susan raz odbierała, raz nie. Nie składała już więcej skarg dyżurnemu pracownikowi socjalnemu. Chociaż nie rozmawiała ze mną przez telefon, to przestała krzyczeć i mnie krytykować lub mi dokuczać, jak to jej się wcześniej zdarzało. Pomyślałam, że może jej złość zaczęła się w końcu wypalać i zaakceptowała fakt, że jej córka jest w rodzinie zastępczej. Miałam już podobne doświadczenia z rodzicami biologicznymi moich podopiecznych, którzy dostosowywali się w końcu do sytuacji i zaczynali współpracować z pomocą społeczną i opiekunem zastępczym. W przypadku Aimee zmiana nastawienia matki nie mogła zmienić wyniku postępowania – ze względu na nałóg narkotykowy, przemoc i zaniedbanie Susan i tak nie będzie mogła zatrzymać córki – ale przynajmniej ułatwiła życie wszystkim zainteresowanym, zwłaszcza Aimee, która mogła stopniowo przestać się martwić o stan swojej mamy. Na początku lutego nastąpiło gwałtowne ożywienie. Zadzwonił do mnie kierownik działu z pomocy społecznej, przepraszając, że Aimee tak długo musiała czekać na nowego asystenta rodziny. Powiedział, że właśnie przypisali sprawę nowemu pracownikowi, który zacznie się nią zajmować od następnego tygodnia. Dzień później zadzwoniła Eva, kuratorka, i spytała, czy mogłaby mnie odwiedzić pod koniec tygodnia. Cieszyłam się, że znowu się spotkamy, ponieważ miałam nadzieję, że skoro już zapoznała się z aktami, to będzie w stanie udzielić mi odpowiedzi na pytanie, które nurtowało wszystkich: czemu pozwolono Aimee tak długo cierpieć w domu?
Rozdział dwudziesty czwarty
Jason Kiedy rozsiadłyśmy się z kawą w salonie, Eva, zanim się odezwała, przez chwilę patrzyła na mnie z powagą. Podczas naszego poprzedniego spotkania odniosłam wrażenie, że wykonuje swoją pracę kuratora bardzo sumiennie. Jej słowa mnie w tym upewniły. – Jako społeczeństwo mamy zbiorowy obowiązek zapewnienia naszym dzieciom ochrony i bezpieczeństwa. W przypadku Aimee zawiedliśmy. Pozostawiliśmy ją bez ochrony i pozwoliliśmy jej cierpieć, chociaż pojawiały się kolejne sygnały ostrzegawcze. Zawiedli ją nie tylko rodzice, ale i system pomocy społecznej. To nasza wina – jako jednostek i zbiorowości. Tuż przed Bożym Narodzeniem uzyskałam dostęp do całej dokumentacji, więc zabrałam akta do domu i przestudiowałam je przez święta i Nowy Rok. Sześć grubych teczek, po jednej na każde dziecko Susan. Szokująca i przygnębiająca lektura. Będzie kontrola. Trzeba sprawdzić, co poszło nie tak, i wyciągnąć z tego wnioski. Eva przerwała, żeby napić się kawy. Czekałam spięta, niecierpliwiąc się i wręcz obawiając, co zaraz usłyszę. – W chwili urodzenia Aimee znalazła się w rejestrze „zagrożonych” – podjęła Eva, odstawiając powoli filiżankę na spodek. – Po przeczytaniu akt uważam, że dziewczynkę należało odebrać matce zaraz po urodzeniu. Życie Susan nie zmieniło się po umieszczeniu jej starszych dzieci w rodzinach zastępczych, ale nie jest dla mnie jasne, czemu względem Aimee nie podjęto takiej decyzji w dniu jej narodzin. Susan ciągle zażywała narkotyki, mieszkanie było zapuszczone. Ówczesny asystent rodziny zanotował, że Susan sprawiała wrażenie poruszonej i zdezorientowanej. Twierdziła, że pomaga jej pewna kobieta, o której mówiła „Babcia Jane”. Nie ma żadnej informacji o tym, kim jest ta kobieta, i zdaje się, że nikt jej nie poznał. Ale możliwe, że gdy w pomocy społecznej usłyszeli, że Susan ma kogoś do pomocy, stwierdzili, że przy wsparciu ze strony tej kobiety Susan da radę zająć się córką. W tym samym czasie Susan twierdziła, że ojciec Aimee też pomaga przy dziecku, chociaż z mojego dochodzenia wynika, że w tamtym okresie większość czasu spędził w więzieniu. Eva westchnęła i wzięła oddech. – Aimee znajdowała się w rejestrze „zagrożonych” przez następne dwa lata,
była monitorowana – powiedziała kuratorka, patrząc mi w oczy. – Następnie, z niezrozumiałych dla mnie powodów, wykreślono ją z rejestru, bo uznano, że już nic jej nie grozi. Wtedy Susan i Aimee zniknęły. Przez następny rok nie dało się ich odnaleźć. Nie wiadomo, gdzie mieszkały, z kim i za co. Ale domyślam się, że w koszmarnych warunkach. Pojawiły się na krótki moment, kiedy Aimee skończyła trzy lata. Susan zabrała ją do szpitala z rozciętą nogą. Twierdziła, że mała spadła z huśtawki. Założono jej cztery szwy. Lekarz miał obawy co do ogólnego stanu Aimee, więc powiadomił pomoc społeczną. Susan nie wróciła do szpitala na zdjęcie szwów i razem z córką zniknęła na kolejne sześć miesięcy. Potem pojawiły się w sąsiednim hrabstwie, gdzie Susan zapisała Aimee do przedszkola. Dyrektorka placówki od razu podniosła alarm: dziewczynka zawsze przychodziła spóźniona, była brudna, głodna, wyglądała na opóźnioną w rozwoju. Nauczycielki z przedszkola próbowały rozmawiać z Susan, ale od razu robiła się agresywna. Pokiwałam głową, bo wiedziałam, jak groźna bywa Susan, kiedy jest zła. – Przedszkole powiadomiło pomoc społeczną. Odbyło się zebranie w sprawie Aimee i dziewczynkę znowu umieszczono w rejestrze nieletnich zagrożonych przemocą. Padła propozycja odebrania dziecka matce. Ale Susan znowu zniknęła razem z Aimee, zanim ktokolwiek zdążył podjąć jakieś działania. Nie wiadomo, jakie środki powzięto, żeby je odnaleźć. W sprawę zaangażowano kilku pracowników socjalnych, ale z dokumentów niewiele wynika. Kilka miesięcy później, kiedy Aimee miała cztery lata, Susan pojawiła się w okolicy, w której teraz mieszka, i zapisała Aimee do przedszkola przy szkole podstawowej Hayward, czyli tam, gdzie uczęszcza obecnie. – Co dokładnie masz na myśli, kiedy mówisz, że „zniknęła”? – spytałam. – Wydawało mi się, że po to istnieje centralny rejestr, żeby takie rzeczy się nie zdarzały, i że wszystkie instytucje: służba zdrowia, szkoła i tak dalej, współpracują? Na ustach Evy pojawił się nieznaczny, sarkastyczny uśmieszek. – Taki był zamysł rządu, ale jeszcze długa droga przed nami. Nie zapominaj, że to się wydarzyło osiem lat temu. Wiele rodzin znanych pomocy społecznej przenosiło się, żeby nikt ich nie mógł odnaleźć. Uaktualnianie informacji zajmowało pomocy społecznej mnóstwo czasu, zresztą ciągle tak się dzieje, a potem było już za późno, bo rodzina znowu się gdzieś przenosiła. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. To niewiarygodne, że przy nowoczesnych systemach komunikacji i bazach danych tak łatwo można zniknąć.
– Ale szkoła Aimee informowała o swoich obawach od samego początku – powiedziałam. – Kiedy poznałam Lynn Burrows, po przeprowadzce Aimee do mnie, powiedziała, że wydzwaniała do pomocy społecznej od chwili rozpoczęcia nauki przez małą. Od czterech lat. – Tak było – potwierdziła Eva. – Aimee ciągle znajdowała się w rejestrze „zagrożonych” i była monitorowana. Ale Susan doskonale wie, co pracownicy socjalni chcą usłyszeć. Przećwiczyła to przy starszych dzieciach. Możliwe, że sprawę dostał ktoś niedoświadczony, kto chciał widzieć w ludziach tylko dobre strony, albo jakiś pracownik zbyt obciążony pracą. Niezależnie od przyczyn dwa lata później Aimee skreślono z rejestru. Miała wtedy sześć lat. – I dalej mieszkała w brudnej norze, nocowała w melinach narkomanów i była ofiarą przemocy! – skomentowałam z odrazą. Eva pokiwała z powagą głową. – Chociaż najwyraźniej w tamtym czasie pomoc społeczna nie miała o tym pojęcia – dodała na ich obronę. – Na szczęście Lynn Burrows ciągle informowała o swoich obawach. Ze szkolnych dokumentów wynika, że Aimee miała bardzo słabą frekwencję, a jak już pojawiała się w szkole, to była brudna, zawszona, z zajadami na ustach, z posiniaczonymi ramionami i nogami. Lynn donosiła też, że z matką nie da się współpracować, bo często wpada w złość i stosuje agresję słowną. Czyli problemy były takie same jak wcześniej. Aimee znowu umieszczono w rejestrze, aż pewnego dnia Aimee wyznała Lynn, że ojciec ją uderzył, i pokazała świeże siniaki. Asystent rodziny odwiedził Susan bez zapowiedzi i w raporcie napisał, cytuję, że „dom nie nadaje się jako mieszkanie dla ludzi”. W środku było strasznie brudno, nie było dywanów, zasłon, łóżka dla Aimee, jedzenia, ogrzewania, oświetlenia, na podłodze walały się psie odchody. Nieznany mężczyzna siedział na kanapie, paląc coś zakazanego, i razem z Aimee oglądał film dla dorosłych. Pilnie zwołano zebranie w sprawie ochrony dziecka, ale mimo to odebranie dziewczynki matce zajęło trzy miesiące. – Czemu? Czemu to tyle trwało? – zapytałam zszokowana. – W sądzie, za sprawą adwokata i doradcy, Susan powiedziała to, co sędzia chciał usłyszeć: że potrzebuje wsparcia, że obiecuje współpracować z pomocą społeczną. Zarzekała się, że zrobi wszystko, co trzeba, żeby tylko zatrzymać Aimee, nawet pójdzie na odwyk. O ile wiem, była to bardzo emocjonalna przemowa i najwyraźniej zadziałała, bo sędzia zgodził się dać Susan jeszcze jedną szansę. Moim zdaniem o jedną szansę za wiele. Resztę historii znasz. Mimo
całego wsparcia, jakie Susan otrzymała, nic się nie zmieniło, więc w końcu odebrano jej Aimee i dziewczynka trafiła do ciebie. Była to przykra opowieść, więc przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Potem Eva dodała: – Chciałabym móc powiedzieć, że to jedyna sprawa tego typu, z jaką się zetknęłam, ale nie, to zdecydowanie nie jest odosobniony przypadek. Dzieje się tak aż za często: zmiany w pomocy społecznej, brak jednej osoby odpowiedzialnej za sprawę przez dłuższy czas, cała lista błędów i przeoczeń, przez które małe, delikatne dziecko cierpi. Wiedziałam, że Eva ma rację. Zajmowałam się już dziećmi, który wymknęły się systemowi pomocy społecznej. Zdarzało się to już wiele lat temu. Zastanawiało mnie, ile jeszcze potrwa usprawnianie systemu. W idealnym świecie nie trzeba by odbierać dzieci rodzicom, ale my nie żyjemy w idealnym świecie. Są i pewnie zawsze będą bezbronne dzieci, które będą potrzebować ochrony i skutecznego systemu pomocy społecznej. – Ilu pracowników socjalnych było zaangażowanych w sprawę Aimee? – spytałam z ciekawości. – Odkąd jest u mnie, miała już pięciu – dodałam. – Dokładnie nie wiem – odpowiedziała Eva. – Z akt trudno to wywnioskować. Zgaduję, że zanim Aimee zamieszkała z tobą, było to dwanaście lub więcej osób, a mówimy tylko o sprawie Aimee. Wielu innych pracowników zajmowało się starszym rodzeństwem, ale wygląda na to, że w ich przypadku decyzje zapadały szybciej. Przejrzałam ich akta i wynika z nich jasno, że Susan nigdy nie była w stanie zaopiekować się żadnym ze swoich dzieci. W momencie narodzin istniały dostatecznie mocne przesłanki, żeby oddać Aimee do adopcji w ciągu kilku miesięcy, a nie ośmiu lat. Z tego, co wyczytałam w dokumentacji i wiem z rozmów z pomocą społeczną, starsze rodzeństwo dobrze sobie radzi. I to świetna wiadomość, że Jason złożył wniosek o przyznanie mu pieczy nad Aimee na stałe. – Na stałe? Jason? – dopytywałam się, zupełnie zbita z tropu. – Przepraszam, ale nie rozumiem. – Nic nie wiesz? – spytała Eva. – Nie – pokręciłam głową. – Ojej, przepraszam. Nie zdawałam sobie sprawy! Pewnie informacja do ciebie nie dotarła, bo nie było asystenta rodziny. Jason to najstarszy przyrodni brat Aimee. Ma dwadzieścia siedem lat, jest żonaty i ma jedno dziecko. Mieszka z rodziną w Norfolk i w zeszłym tygodniu złożył wniosek o przyznanie mu opieki
nad Aimee na stałe. Kiedy powołają nowego asystenta rodziny, sprawdzą, czy się nadaje. Przepraszam, nie przyszło mi do głowy, że nikt ci o tym nie powiedział. – Rozumiem – powiedziałam, próbując otrząsnąć się z szoku po tym, co właśnie usłyszałam. – Nie, nie miałam pojęcia. Wiedziałam tylko, że prosiłaś, żebym się zastanowiła, czy byłabym skłonna zająć się Aimee na dłużej. – A ty byłaś tak miła, że się zgodziłaś – potwierdziła Eva z uspokajającym uśmiechem. – Ta opcja pozostaje otwarta. Nowy asystent rodziny, kiedy rozpocznie pracę, oceni Jasona i jego rodzinę. Jeszcze nic nie jest przesądzone. – Rozumiem – powtórzyłam. – Całe szczęście, że nie rozmawiałam jeszcze z Adrianem, Paulą i Lucy o zatrzymaniu Aimee na stałe. Właściwie nie miałam kiedy, były święta i tak dalej. Ale teraz poczekam, aż dowiemy się czegoś więcej. Nie chciałabym budzić w nich nadziei, a potem ich rozczarować. Zwłaszcza dziewczęta przywiązały się do Aimee. Eva spojrzała na mnie z sympatią. – To musi być dla ciebie bardzo trudne. Ciągle musisz żegnać się z dziećmi, którymi się opiekujesz. Jestem pewna, że ja bym tego nie potrafiła. – Jest to trudne – przyznałam. – Jest ciężko nawet wtedy, kiedy wiesz, że dziecko trafi do dobrej i kochającej rodziny. Niektóre maluchy utrzymują ze mną kontakt, co jest miłe. A czasem nie dostajesz żadnych wieści przez całe lata i nagle dzwonią lub pukają do drzwi. To jest fantastyczne. Kolejny miły uśmiech. – Cóż, jak mówiłam, jeszcze nic nie jest przesądzone i wiele rzeczy trzeba wziąć pod uwagę. Poza tym, że trzeba ocenić Jasona i jego rodzinę, żeby się dowiedzieć, czy będą w stanie dobrze zająć się Aimee i zapewnić jej właściwe warunki, chciałabym się też dowiedzieć, czy Jason utrzymuje kontakty z Susan. A jeśli tak, to jak często się widują. Jestem zdania, że im rzadziej Aimee będzie widywać się z matką, tym lepiej dla niej. Łatwiej poradzi sobie w życiu. Chociaż to przykra decyzja, będę zalecać co najwyżej dwa spotkania w roku. W przeciwnym razie Susan może wywrzeć zbyt silny wpływ na Aimee i będzie próbowała zniszczyć jej życie, jak w przypadku starszego rodzeństwa. Wiedziałam, że Eva ma rację. Aimee zasługiwała na nowe życie, z dala od wpływu matki. I wtedy, miejmy nadzieję, będzie mogła uniknąć błędów, które popełniła Susan. Eva spytała jeszcze, co słychać u Aimee, więc zdałam jej relację, a potem zapewniła mnie, że od następnego tygodnia do sprawy Aimee zostanie przydzielony ktoś na stałe. Powiedziała, że usiłowała umówić się z
Susan, ale ta nie odpowiada na telefony, co nie pomoże jej w sądzie. – Myślisz, że Susan się poddała i nie zamierza walczyć o Aimee? – spytałam. – Wie, że Jason złożył wniosek o przyznanie opieki? – Wie, ale jest przeciwna wysłaniu Aimee do Jasona. – Dlaczego? Myślałam, że ucieszy ją myśl, że to jej syn będzie się zajmował Aimee. – Susan uważa, że Jason nie należy już do rodziny, bo został adoptowany, więc nie ma prawa opiekować się przyrodnią siostrą. Wiem, że to bez sensu, ale Susan wygłasza dużo bezsensownych opinii. Jej adwokat mówił mi, że są takie dni, kiedy ledwie trzyma się na nogach i nie potrafi sklecić zdania. – I tyle lat Aimee była pod jej opieką! – dziwiłam się. – To cud, że to dziecko nie ma większych problemów. Eva pokiwała głową. – Strach pomyśleć. Miejmy nadzieję, że po terapii Aimee będzie potrafiła zapomnieć o przeszłości i otworzyć nowy rozdział w swoim życiu. Zgodziłam się. Eva podziękowała mi za wszystko, co zrobiłam dla Aimee. Powiedziała też, że ze szkoły wie, że Aimee jest szczęśliwa i że robi fantastyczne postępy w nauce. Obiecała, że będziemy w kontakcie, po czym pożegnałyśmy się i odprowadziłam ją do drzwi. Po wizycie Evy miałam sporo do przemyślenia. Jednym z moich głównych zmartwień było, jak zareaguje Aimee, kiedy się dowie, że jej przyrodni brat złożył wniosek o przyznanie mu opieki nad nią. Nie zamierzałam na razie jej o tym mówić. Najpierw musi odbyć się weryfikacja Jasona i jego rodziny, muszą zostać ocenieni pozytywnie, a sąd musi wydać decyzję. Dopiero wtedy ja lub asystent rodziny wyjaśnimy Aimee, co się z nią stanie. W przypadku dzieci w wieku Aimee decyzję podejmuje się za nie, ale jeśli dziecko jest starsze, to zazwyczaj bierze udział w procesie decyzyjnym. Nic nie stało jednak na przeszkodzie, żebym oswoiła dziewczynkę z myślą, że może nie zostać u nas na zawsze. Było to nawet wskazane. Chociaż tak naprawdę nie powiedziałam Aimee, że zgodziłam się, żeby została i stała się członkiem naszej rodziny, to zadomowiła się u nas tak bardzo, że wszyscy przeczuwaliśmy – zakładaliśmy – że zamieszka z nami i nasz dom stanie się jej domem na zawsze. Pomyślałam, że muszę też zacząć przygotowywać Paulę i Lucy na różne możliwości.
Okazja nadarzyła się jeszcze tego samego wieczoru. Aimee leżała już w łóżku, a my trzy siedziałyśmy w salonie przed telewizorem, czekając na jakiś program. – Była u mnie dzisiaj kuratorka – powiedziałam. – Jest szansa, że Aimee zamieszka z jednym ze swoich przyrodnich braci. Nie mówcie jej jeszcze o tym, bo na razie nic nie jest przesądzone. Ale pomyślałam, że powinnyście o tym wiedzieć. – Jeśli nie przeprowadzi się do niego, to niech zostanie z nami – odpowiedziała otwarcie Paula. – Ja bym chciała. – Tak, też bym chciała – przyznałam uradowana stanowczością, z jaką Paula wygłosiła swoją propozycję. – A ty jak myślisz, Lucy? – Grunt, żeby Aimee była szczęśliwa. Tylko to się liczy. I po krzyku. Powiem im więcej, kiedy sama się czegoś dowiem. W weekend Aimee przeglądała moje albumy ze zdjęciami, gdzie znalazła dużo zdjęć dzieci, którymi się opiekowałam. Wskazywała kolejne i pytała, kim dzieci są i gdzie przebywają teraz. To był znakomity moment, żeby powiedzieć to, co musiałam jej przekazać. Dosiadłam się więc do niej i razem oglądałyśmy album. – To jest Donna – powiedziałam. – Mieszkała z nami ponad rok, a potem przeniosła się na zawsze do nowej rodziny; mieszkają niedaleko. A ta mała dziewczynka to Alice. Mama ją kochała, ale nie była w stanie się nią zająć, więc Alice przeniosła się do babci. – Czemu mama nie mogła się nią zająć? – spytała Aimee, odrywając wzrok od zdjęć i spoglądając na mnie. – Niestety miała problem z narkotykami, trochę jak twoja mama – wyjaśniłam, pomijając fakt, że matka Alice wyleczyła się z nałogu, więc córka mogła do niej wrócić. Susan zmarnowała tę szansę. – A ten przystojny młody człowiek to Tayo – powiedziałam, pokazując na fotografię. – Był z nami prawie rok, a potem wyprowadził się do innego kraju, do babci. A to Reece. Mieszka na farmie, z ciocią i wujkiem. – Czyli te wszystkie dzieci mieszkały tutaj, a kiedy sędzia podjął decyzję, to pojechały mieszkać z rodziną adopcyjną? – spytała Aimee. Rozmawiałyśmy już o sądzie i adopcjach, więc Aimee rozumiała te wyrażenia. – Właśnie tak – potwierdziłam. – I wszyscy żyją bardzo szczęśliwie.
– Czy wszystkie dzieci musiały się stąd wyprowadzić? – Aimee zadała kolejne pytanie, zamykając album i sięgając po następny. – Tak, zresztą chciały – przytaknęłam. – Sędzia jest bardzo mądry. Wie, co jest dla dzieci najlepsze i co je uszczęśliwi. – Rozumiem – odpowiedziała, przewracając stronę. – Sędzia chyba powie, że nie mogę wrócić do mamy do domu? – Myślę, że taka będzie jego decyzja, tak – powiedziałam łagodnie. – Twoja mama cię kocha, ale nie umie się tobą zająć, rozumiesz? Aimee pokiwała głową. – Tak. To ja musiałam zajmować się mamą. Ona nie zajmowała się mną i było bardzo trudno. – Wiem. To za duża odpowiedzialność dla dziecka. Takie sytuacje mogą cię smucić albo bardzo martwić. To rodzice powinni opiekować się dziećmi, nie na odwrót – tłumaczyłam jej to wszystko już wcześniej, ale przez osiem lat swojego życia Aimee musiała właśnie opiekować się matką. Warto było od czasu do czasu przypomnieć, jak sytuacja powinna wyglądać. Aimee doszła do końca albumu, ale znudziło ją oglądanie zdjęć, więc ześlizgnęła się z kanapy, żeby pójść się pobawić. Myśl, że dzieci opuszczały mój dom i przeprowadzały się do rodzin adopcyjnych, z którymi żyły długo i szczęśliwie, została zasiana w głowie dziewczynki. Gdyby sąd postanowił odesłać ją do Jasona, Aimee nie dozna szoku. Jeśli zostanie z nami, ta wiedza jej nie zaszkodzi. Nie miałam pojęcia, ile cała procedura może potrwać ani na kiedy przewidziany jest termin końcowej rozprawy, ale miałam nadzieję, że w przyszłym tygodniu, gdy nowy asystent rodziny zacznie swoją pracę, coś się wyjaśni. Nie dość, że podobna niepewność jest stresująca dla dziecka, bo nie ma pojęcia, gdzie będzie mieszkało w przyszłości, to zaburza też życie rodziny zastępczej. Nie mogłam na przykład robić planów na przyszłość, nie mogłam rezerwować niczego na letnie wakacje, bo nie wiedziałam, czy Aimee będzie jeszcze z nami.
Rozdział dwudziesty piąty
Mam szczęście Nowy asystent rodziny zadzwonił pod koniec tygodnia. Od razu stało się dla mnie jasne, że nie próżnował. Przedstawił się jako Norman. Powiedział, że na następny tydzień zaplanował dwa spotkania i że liczy na moją obecność: mocno opóźnione spotkanie w sprawie indywidualnego planu edukacyjnego i w sprawie opieki docelowej. Sięgnęłam po kalendarz, żeby zapisać terminy i miejsca zebrań, potwierdzając, że będę mogła przyjść. – Muszę też wpaść i spotkać się z Aimee – powiedział. – Czy mógłbym do was przyjechać we wtorek? Nie w najbliższym tygodniu, w następnym. Po szkole, powiedzmy piętnaście po czwartej? – Tak, w porządku – przytaknęłam, odwracając kartkę w kalendarzu i notując kolejne spotkanie. Norman miał ciepły, choć władczy głos, z lekkimi śladami północnego akcentu. Po tym, jak sprawnie podszedł do sprawy Aimee i ustalił priorytety, domyśliłam się, że jest doświadczonym pracownikiem socjalnym. Spytał, co słychać u Aimee, więc podzieliłam się z nim najnowszymi informacjami. Następnie zapytał, czy są jakieś problemy, którymi moim zdaniem trzeba się zająć. – Nic nowego – odpowiedziałam. – Chociaż kontakty telefoniczne między Aimee a matką nadal są trudne i nie zawsze się udają. Aimee się złości, kiedy matka nie odbiera. Kiedy odbiera, to najczęściej nie mają sobie wiele do powiedzenia. Zastanawiam się, czy dla Susan te rozmowy też nie są problematyczne. Mówiłam o tym kuratorce, która obiecała, że przyjrzy się sprawie. – Eva się ze mną nie kontaktowała. Zadzwonię do Susan i spytam, czy zgodzi się na ograniczenie kontaktów telefonicznych – zapowiedział. – Rozmawiałeś już z Susan? – spytałam, bo z doświadczenia wiedziałam, że dla większości osób kontakty z nią były dość nieprzyjemne. – Jeszcze nie. Nie miałem okazji. Ale zaraz zadzwonię i dam ci znać, co i jak. Norman zaimponował mi swoją przedsiębiorczością. Ulżyło mi też, że w końcu przypisano nam kogoś na stałe. Byłam pod jeszcze większym wrażeniem, kiedy po godzinie Norman oddzwonił z informacją, że Susan też jest zdania, że
kontakty telefoniczne są trudne, więc proponuje, żeby ich zaprzestać. – Susan powiedziała, że dla niej to też problem – ciągnął Norman. – Aimee często była zła na widzeniu, jeśli poprzedniego dnia Susan nie odebrała telefonu. – Czyżby Susan zmiękła? – spytałam. Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że nie jest skłonna wyrazić zgody na cokolwiek. – Mój kierownik uważa, że owszem – potwierdził Norman. – Kiedy z nią teraz rozmawiałem, była uprzejma i podziękowała mi za telefon. Znowu zaczęłam się zastanawiać, czy Susan pogodziła się z ewentualnością, że Aimee może do niej nie wrócić. Chociaż to przykre rozwiązanie – odebranie rodzicom dziecka jest zawsze smutnym wydarzeniem – to na dłuższą metę tak będzie lepiej dla nich obu. Po południu, kiedy pojechałam po Aimee do szkoły, żeby zawieźć ją na widzenie, poinformowałam ją, że ma nowego asystenta rodziny, który nazywa się Norman. Powiedziałam, że rozmawiałam z nim przez telefon i że odwiedzi nas w następnym tygodniu. Dodałam, że wydaje się bardzo sympatyczny i rozmowny. – Ooo, fajnie, facet – skomentowała Aimee zalotnie, trzepocząc rzęsami. – To dorosły mężczyzna i twój asystent rodziny – wyjaśniłam stanowczym tonem. – Nie ma się czym ekscytować. Chociaż Aimee zachowywała się coraz lepiej w towarzystwie mężczyzn i chłopców, to nadal musiałam ją czasem przywołać do porządku. Dzieci w odpowiedzialnych rodzinach uczyły się zachowań stosownych do sytuacji naturalnie, naśladując dających dobry przykład rodziców. Aimee tej i innych rzeczy musiała nauczyć się ode mnie. Kiedy dojechałyśmy do ośrodka pomocy rodzinie, pracownica nadzorująca spotkanie poinformowała nas, że Susan – co mocno nietypowe – jeszcze nie przyszła. Nie przypominałam sobie dnia, żeby Susan nie czekała już na córkę w pokoju widzeń. Zostałam razem z Aimee w recepcji. Zdawałam sobie sprawę, że Susan, wchodząc, będzie musiała minąć się ze mną. Zastanawiałam się, jaką postawę przyjmie. Nie widziałam jej ponad dwa miesiące, odkąd widzenia zaczęły się odbywać na nowych zasadach. Miałam nadzieję, że teraz, kiedy opadła złość, będziemy mogły zacząć współpracować, co byłoby wskazane ze względu na Aimee. Czekałyśmy piętnaście minut. W końcu pracownica ośrodka wyszła z biura z
informacją, że Susan właśnie dzwoniła i powiedziała, że nie będzie mogła przyjechać na spotkanie. Nie podała powodu, ale przeprasza. Aimee się zdenerwowała i lekko zmartwiła. Zapewniłam ją, że zobaczy się z mamą w piątek, i wróciłyśmy do domu. Dziewczynka posiedziała trochę przed telewizorem, kiedy ja przygotowywałam jedzenie. Postanowiłam powiedzieć Aimee po kolacji, że kontakty telefoniczne zostały zawieszone. Wiedziałam, że gdyby usłyszała to zaraz po wyjściu z ośrodka pomocy rodzinie, odczytałaby to jako odrzucenie ze strony matki. Pomogłam więc dziewczynce odrobić lekcje i dopiero wtedy poinformowałam ją, że ponieważ kontakty telefoniczne okazały się trudne i dla niej, i dla jej mamy, to postanowiono z nich zrezygnować. Aimee przyjęła wiadomość spokojnie, więc domyśliłam się, że w głębi serca sama wiedziała, że jej rozmowy z mamą nie były udane. W piątek, kiedy przyjechałyśmy na kolejne spotkanie, Susan znowu się nie zjawiła. Bardzo mnie to zmartwiło. – Próbowaliśmy dzwonić na komórkę, ale ma wyłączony telefon – powiedziała bezlitośnie pracownica ośrodka, nie zważając, że Aimee słucha. – Może mama jest chora! – zawołała Aimee zmartwiona. Łzy napłynęły jej do oczu. – Na pewno nie – zapewniłam. – Ktoś by nam powiedział. Objęłam ją, żeby w miarę moich możliwości ją pocieszyć. Stałyśmy w recepcji i czekałyśmy. Pięć minut później przez otwarte drzwi biura rozległ się dzwonek telefonu. Treści rozmowy nie było słychać. Kobieta wróciła do nas. Aimee i ja spojrzałyśmy na nią wyczekująco. Miałam nadzieję, że jeśli przynosi złe wieści, to nie przyjdzie jej do głowy przekazać ich w obecności Aimee. – Dzwonił asystent rodziny Aimee – wyjaśniła. – Susan dziś nie przyjdzie. – Czemu? – spytałam. Dziewczynka mocniej przytuliła się do mojego boku. – Powiedział, że zadzwoni do pani niedługo i wszystko wyjaśni. Jedyne, co mogłam zrobić, to pocieszyć Aimee. Wyszłyśmy, trzymając się za ręce. Na dworze postawiłam kołnierz jej płaszczyka, bo uderzył nas ostry wschodni wiatr. Wiedziałam, że Aimee czuje się odrzucona. Wiedziałam też, że bardzo martwi się o mamę. – Jestem pewna, że twojej mamie nic nie jest – przekonywałam ją, kiedy szłyśmy do samochodu. – Niedługo zadzwoni twój asystent rodziny. Powiem ci wszystko, czego się dowiem.
Aimee pokiwała lekko głową. Otworzyłam tylne drzwi, żeby wpuścić ją do środka, i obeszłam auto, żeby dostać się do drzwi kierowcy. Jednak zanim zdążyłam złapać za klamkę, zadzwonił telefon. Wyjęłam go szybko z kieszeni. Na ekranie wyświetlił się nieznany mi numer komórkowy. – Halo? – powiedziałam niepewnie. – Mówi Norman – przywitał się. – Możesz rozmawiać? – Tak. – Aimee cię nie słyszy? – Nie, siedzi w samochodzie, ja stoję na zewnątrz. – Jak rozumiem, Susan nie przyszła dziś na widzenie? – Nie. Na poprzednie też nie. – Tak słyszałem. Jakąś godzinę temu miałem telefon od adwokata Susan. Powiedział, że Susan postanowiła zrezygnować z wszelkich kontaktów z Aimee. – O nie. Czemu? – spytałam oszołomiona. – Po spotkaniu z adwokatem zdecydowała, że nie będzie już widywać się z Aimee. – Co jej powiedział? – dopytywałam. – Wygląda na to, że uczciwie przedstawił sprawę i wyjaśnił, że ma minimalne szanse na odzyskanie córki, jeśli w ogóle jakieś ma. Doradził jej, żeby nie szła na konfrontację w sądzie, bo i tak nie ma szansy wygrać. Kolejny konfliktowy aspekt prawa rodzinnego. Ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. – I Susan się zgodziła? Tak po prostu? – nie dowierzałam i niepokoiłam się jednocześnie. – Pod kilkoma warunkami – dodał Norman. – Ponadto Susan mówi, że zgodzi się, żeby to Jason zajął się Aimee, jeśli ona będzie mogła utrzymywać z nią regularny kontakt. Raz na dwa miesiące, jak w przypadku jednego z jej starszych dzieci. Adwokat wyjaśnił, że jeśli pójdzie w sądzie na ugodę, a Aimee zamieszka z Jasonem, to będzie mieć większe szanse uzyskać prawo do regularnych spotkań. Norman przerwał, więc nastąpiła chwila ciszy. Chociaż byłam otulona płaszczem, zadrżałam, bo smagał mnie wiatr. – Rozumiem – powiedziałam. – Zgodzicie się na tak intensywne kontakty? – zmartwiłam się.
– Jeśli dzięki temu Susan będzie współpracować i uda się uniknąć przedłużania sprawy w sądzie, to najprawdopodobniej tak. Musimy skupić się na tym, co będzie najlepsze dla Aimee, a tak będziemy mogli ją szybko przenieść do Jasona. Widzenia oczywiście byłyby monitorowane. – A co z wpływem Susan na Aimee? – dopytywałam się, bo ciągle nie miałam wątpliwości, że to nie jest dla niej dobre. – Myślałam, że istnieje obawa, że przy regularnych kontaktach Susan może próbować mieszać i manipulować. Już tak robiła ze starszymi dziećmi. – Kontakty będą musiały się odbywać pod uważnym nadzorem – powtórzył Norman. – Rano porozmawiam z kierownikiem, ale czasem musimy pójść na kompromis. Wiedziałam, że ma rację. W tym przypadku należało wybrać między współpracą z Susan i regularnymi kontaktami a przedłużającą się sądową batalią, która pozostawiłaby Aimee w rodzinie zastępczej w zawieszeniu przez rok i stanowiła spore obciążenie dla budżetu pomocy społecznej. – A przy okazji… – podjął Norman. – Czy możesz wyjaśnić Aimee, co się dzieje? – Spróbuję, ale to nie będzie łatwe. Dla małej byłoby lepiej, gdyby kontakty były ograniczane stopniowo. – Wiem, ale Susan powiedziała prawnikowi, że nie chce się widzieć z córką, póki dziewczynka nie trafi do Jasona. Możliwe, że w ten sposób próbuje sobie poradzić z sytuacją, więc musimy to uszanować. – Tak – zgodziłam się, chociaż nie byłam przekonana. Dla Aimee będzie to trudne. Czasem musimy, my – rodzice, poświęcić się dla dobra naszego dziecka. Chociaż oczywiście Susan nigdy nie była do tego zdolna. – Szczerze mówiąc, nie wiem, co powiedzieć Aimee – wyznałam. – Chodzi mi o to, że jeszcze nie ma ostatecznej decyzji i nie wiadomo, czy będzie mogła zamieszkać z Jasonem, prawda? On musi przejść weryfikację. – Właściwie to już załatwione – odpowiedział Norman. Miałam wrażenie, że się uśmiecha. – Łut szczęścia. Dziś rano się dowiedziałem, że on i jego żona przeszli weryfikację na rodzinę zastępczą, co bardzo przyspieszy bieg wydarzeń. – Co za zbieg okoliczności! – zdziwiłam się. – Tak. Wygląda na to, że Jason był tak wdzięczny swojej rodzinie zastępczej, z którą mieszkał przed adopcją, że postanowił się odwdzięczyć i pomóc innym.
Opowiem więcej, kiedy się spotkamy na planowaniu opieki docelowej w nadchodzącym tygodniu. Na razie powiedz Aimee o Jasonie, ale wyjaśnij jej, że jeszcze nic nie jest przesądzone. Zanim podejmiemy ostateczną decyzję, będę musiał się spotkać z Jasonem i jego rodziną. – Coś wymyślę – obiecałam. – Dziękuję. Pożegnałam się z Normanem, włożyłam telefon do kieszeni i wzięłam się w garść, zanim wsiadłam do samochodu. – No? Co powiedział? – spytała Aimee, zgadując, że rozmawiałam z asystentem rodziny. Odwróciłam się w fotelu, żeby móc ją widzieć. Lampka na suficie jeszcze nie zgasła, więc widziałam jej bladą, zmartwioną buzię. – Twoja mama czuje się dobrze, kochanie. Nie jest chora, ale musiała podjąć trudną decyzję. – Nie chce mnie już widzieć, tak? – wypaliła Aimee, od razu zalewając się łzami. Sięgnęłam i złapałam ją za rękę. – Chce. Ale teraz będziecie spotykać się rzadziej. Mam też dobrą wiadomość. Aimee, tu jest zimno i ciemno. Jedźmy do domu i tam ci powiem, czego się dowiedziałam od Normana. Wolałabym wyjaśnić ci to na spokojnie. Możemy się tak umówić? Aimee pokiwała nieznacznie głową. Podałam jej chusteczkę, żeby mogła otrzeć oczy. – Twoja mama nie jest chora, to najważniejsze – powtórzyłam, żeby ją pocieszyć. Dziewczynka pociągnęła nosem. – To przez te narkotyki – powiedziała. – Nie powinna mieć dzieci, skoro nie umie się nimi zająć. – Wiem, kochanie – potwierdziłam ze smutkiem. Nie mogłam zaprzeczyć. Kiedy miałam już pewność, że Aimee się uspokoiła, uruchomiłam silnik i ruszyłyśmy do domu. Kiedy dojechałyśmy na miejsce, w domu było pusto. Wróciłyśmy wcześniej
niż zwykle. Paula miała jeszcze lekcje, a Lucy była w pracy. Pomogłam Aimee rozpiąć płaszcz i powiesiłam go na wieszaku. Przeszłyśmy do salonu, gdzie usiadłyśmy na kanapie. Zaczęłam od zapewnienia Aimee, że jej mama jest zdrowa, a potem przekazałam jej, co wiedziałam o Jasonie i jego rodzinie. Aimee słyszała kilkakrotnie, jak matka o nim mówi, ale nie znała szczegółów. Wyjaśniłam, że kiedy był mały, mieszkał z rodziną zastępczą, a potem został adoptowany. Ma żonę i dziecko i we dwójkę z żoną chcieliby zająć się Aimee na stałe i zostać jej rodziną adopcyjną, na zawsze. Podkreśliłam, że Jason i jego rodzina są bardzo sympatyczni i mieszkają w ładnym domu. Domyśliłam się, że Susan mówiła o swoim najstarszym synu w negatywnym kontekście. Zaznaczyłam też, że nic nie jest postanowione, bo asystent rodziny musi najpierw spotkać się z Jasonem i jego rodziną, żeby mieć pewność, że to dla Aimee najlepsze rozwiązanie. Aimee siedziała w milczeniu, zasłuchana. Kiedy skończyłam, zapytała: – Czyli Jason jest moim bratem? – Tak. Przyrodnim, tak naprawdę. – Co to znaczy „przyrodnim”? Celowo nie wyjaśniłam tego dokładnie, bo każde z rodzeństwa Aimee miało innego ojca. – Macie różnych ojców. – I kiedy Jason był mały, dostał nową mamę i nowego tatę? – spytała trzeźwo. – Tak, zgadza się. Został adoptowany. – Czy ciągle widuje moją mamę? – Nie sądzę. – Ale ja będę? – Tak. Tylko że teraz będzie przerwa. Dlatego twoja mama nie przyszła na widzenie. Postanowiono, że będzie lepiej, jeśli ty i mama nie będziecie się spotykać, póki wszystko się nie wyjaśni. Wtedy, kiedy sąd podejmie decyzję, będziecie się znowu widywać. Powiedziałam „postanowiono”, a nie „twoja mama postanowiła”, w nadziei, że to złagodzi poczucie odrzucenia. Ale Aimee wykrzyknęła: – Przerwa! Mama zawsze robi sobie przerwy! Kiedy mieszkałam w domu, to zostawiała mnie ze wszystkimi, którzy zgodzili się mnie popilnować.
Wiedziałam, że to prawda. Ta informacja znajdowała się w pierwszym raporcie i tak słyszałam od Kristen, pierwszej asystentki rodziny. – Twoja mama miała dużo problemów – powiedziałam. – Ale postaraj się na nią nie gniewać i nie wiń jej. Obwinianie rodziców nie wychodzi dzieciom na dobre, bo z pełnych złości maluchów wyrastają na pełnych złości dorosłych. – I Jason nie robi tych rzeczy co mama? Nie upija się, nie pali i nie bierze narkotyków? – Nie. Zdecydowanie nie – odparłam stanowczo. – Przeszedł weryfikację na opiekuna zastępczego, tak jak ja. Więc nie będzie robił takich rzeczy. Na pewno. – To dobrze – skwitowała. – Szkoda, że mama nie była opiekunem zastępczym. Zamilkła. Otuliłam ją ramieniem i przyciągnęłam do siebie. Już się nie opierała, kiedy ją obejmowałam. Nawet w ciągu dnia zdarzało się jej przyjść i przytulić, a wieczorami zawsze chciała, żeby ją utulić i dać buziaka na dobranoc. Kiedy ją trzymałam blisko siebie, poczułam, jak jej ciało się rozluźnia. Pomyślałam, że przeszła długą drogę od wściekłego, dzikiego zawszonego dzieciaka do dziewczynki, która siedziała teraz obok mnie i była mi bliska jak córka. – Jeśli pojedziesz do Jasona, będziemy za tobą tęsknić – wyznałam cicho, opierając głowę o jej włosy. – Też będę za wami tęsknić – odpowiedziała. – Przyjedziecie mnie odwiedzić? – Na to liczę. Chcielibyśmy. Wiedziałam jednak, że to do Jasona i jego rodziny będzie należała decyzja, czy i jak często Aimee będzie mogła utrzymywać z nami kontakty. – A co, jeśli nie przeprowadzę się do Jasona? – spytała cicho. – Kto mnie weźmie? – Mam nadzieję, że zostaniesz z nami – przyznałam. – Chcielibyśmy, żebyś została. Aimee lekko ścisnęła moją rękę i powiedziała: – Mam szczęście. Dwie rodziny chcą, żebym była ich córką. Wcześniej nikt nie chciał. Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula.
– To dowodzi, że jesteś wspaniałym dzieckiem – zapewniłam ją. – Ale Aimee, to nie tak, że twoja mama cię nie chciała. Nie potrafiła się tobą opiekować. – Ciągle tak mówisz. Ale, Cathy, gdyby moja mama chciała mnie dostatecznie mocno, toby się zmieniła. Przestałaby ćpać, sprzątałaby dom, myła mnie i zabierałaby mnie do szkoły. Gdyby mnie chciała, to tak powinna zrobić. Aimee podniosła głowę i spojrzała na mnie błagalnie smutnymi, wielkimi oczami. Co mogłam powiedzieć? Miała oczywiście rację. Pracowałam już z rodzicami, którzy odmienili swoje życie, bo byli zdeterminowani odzyskać dzieci. Susan też dostała taką szansę, ale nie potrafiła się zmienić, żeby móc zatrzymać przy sobie dzieci. Dziewczynka westchnęła i lekko wzruszyła ramionami. – No tak. Chyba takie jest życie – skwitowała. – Czasem masz szczęście, czasem nie. A teraz mam szczęście. Prawda, Cathy? – Tak, kochanie, bez wątpienia. Kiedy Paula wróciła z kursu maturalnego, Aimee zeskoczyła z kanapy i przywitała ją okrzykiem: – Zgadnij, co się stało! Mam przyrodniego brata i on zostanie moim tatą! Nic dziwnego, że zbiła Paulę z pantałyku. Wyszłam z kuchni, gdzie szykowałam kolację, i pobieżnie wyjaśniłam, kim jest Jason, i że istnieje możliwość, że Aimee zamieszka z nim i jego rodziną. Obiecałam Pauli, że jak tylko dowiem się czegoś więcej, to jej powiem. Paula zapewniła Aimee, że też się cieszy. Kiedy z kolei Lucy wróciła do domu z pracy, Aimee pobiegła do przedpokoju, wołając na powitanie: – Będę mieszkać z moim przyrodnim bratem! Jest sexy! – Aimee! – zawołałam natychmiast, wchodząc do przedpokoju. – Tak się nie mówi o kimś, kto jest twoim bratem i członkiem twojej rodziny. Dobrze wiesz. Mówiłam ci już, że małe dziewczynki nie mówią, że mężczyźni są sexy. To nieładnie. Rozumiesz? Pokiwała głową. – Przepraszam – odpowiedziała potulnie. Poczułam się okropnie, że ją skarciłam. Ale słowa Aimee sprowadziły mnie na ziemię. Uświadomiły mi, że czekała ją jeszcze długa droga. Jason będzie musiał poznać jej historię w szczegółach, żeby mógł pomóc jej poradzić sobie z molestowaniem, którego
doświadczyła, i żeby dla dobra własnej rodziny mógł zastosować odpowiednie środki bezpieczeństwa, tak jak ja musiałam o to zadbać. Przy zakładanej częstotliwości kontaktów, gdyby Susan przestała jednak współpracować, mogłaby łatwo przekręcić jakiś fakt zasłyszany od Aimee, tak jak w naszym przypadku. Jeśli pomoc społeczna nie poinformuje drobiazgowo Jasona o doświadczeniach Aimee, ja to zrobię. Nie byłoby fair pozostawić go w nieświadomości i narazić na ewentualne oskarżenie o molestowanie.
Rozdział dwudziesty szósty
Postęp Większość osób zatrudnionych w pomocy społecznej zgodziłaby się ze stwierdzeniem, że proces decyzyjny trwa tam zdecydowanie za długo i że sądy prowadzą postępowanie dotyczące dzieci odebranych rodzicom w żółwim tempie. Tymczasem sprawa Aimee przyspieszyła niczym szalona lokomotywa. We wtorek rano wzięłam udział w zebraniu poświęconym mocno spóźnionemu indywidualnemu planowi edukacji, które odbyło się u Aimee w szkole. Takie spotkania odbywają się najczęściej w wąskim gronie. Nie trwają długo i mają charakter nieformalny, ale zgodnie z prawem dla każdego dziecka w opiece zastępczej trzeba stworzyć plan edukacji. Na spotkaniu przygotowuje się roboczy dokument, który szkoła wykorzystuje, aby pomóc dziecko rozwinąć swój potencjał. Plan zawiera podstawowe informacje o dziecku, określa jego mocne i słabe strony, wskazuje dodatkowe wsparcie, jakiego może potrzebować uczeń, i wyznacza cele, które dziecko powinno osiągnąć w danym semestrze. Czekałam w szkolnej recepcji na przybycie Normana. Nie miałam jeszcze okazji go poznać, ale kiedy w drzwiach pojawił się samotny mężczyzna, pomyślałam, że to pewnie on. Moje przypuszczenia potwierdziły się, kiedy powiedział sekretarce, że jest asystentem rodziny Aimee i że przyjechał na zebranie w sprawie planu. – Dzień dobry. Cathy Glass – przedstawiłam się, kiedy skończył rozmowę z sekretarką. Norman spojrzał na mnie bez zrozumienia. – Opiekunka zastępcza Aimee – doprecyzowałam. – A, tak, oczywiście. Wybacz, Cathy. Mam tyle nowych spraw i muszę nauczyć się tylu nowych twarzy, że nazwiska mi czasem uciekają. Miło cię poznać. Podaliśmy sobie ręce. Norman wyglądał na mężczyznę pod czterdziestkę. Był niski – niewiele wyższy ode mnie – ale szeroki w ramionach. Promieniował wprost autorytetem, co zauważyłam już, rozmawiając z nim przez telefon. – Co u Aimee? – spytał. – Wszystko w porządku – zapewniłam. – Pogadałyśmy o Jasonie, więc orientuje się w sytuacji. – Dziękuję. W przyszłym tygodniu wpadnę ją zobaczyć.
W recepcji pojawiła się uśmiechnięta Lynn Burrows, pedagożka. Przywitała się ze mną i poznała z Normanem. Weszliśmy razem do jej gabinetu. Tam miało się odbyć spotkanie. Było nas tylko troje. Kiedy rozsiedliśmy się wokół stołu, Lynn zaczęła od przedstawienia nam wyników kilku testów, które Aimee przeszła. Wynikało z nich, że dziewczynka pracuje na poziomie czterolatka. Norman robił notatki w formularzu. Lynn wyjaśniła, że Aimee opuściła tak wiele zajęć na początku edukacji – kiedy tworzy się podstawy do nauki – że teraz potrzebuje sporo czasu, żeby dogonić rówieśników. Dziś była cztery lata za nimi. Dowiedzieliśmy się, że Heather – asystentka nauczycielki Aimee – pracuje z dziewczynką nad podstawami: uczy ją głosek, zbitek samogłoskowych i spółgłoskowych, porównywania większych i mniejszych liczb, prostego dodawania i odejmowania itd. Wszystko, czego Aimee powinna się nauczyć w jeden rok, gdyby tylko chodziła do szkoły. – Aimee robi nieustanne postępy – zapewniła Lynn. – Ale jeśli czegoś nie rozumie, to się frustruje. Ze słów pedagożki wynikało, że Aimee nie ma poważniejszych problemów w nauce, takich jak na przykład dysleksja. Po prostu musi nadrobić ogromne zaległości, bo w pierwszych klasach szkoły ominęło ją wiele zajęć. Kiedy Lynn skończyła, podziękowałam jej za to, co ona i reszta grona pedagogicznego zrobili dla Aimee. Potwierdziłam, że dalej będę pomagać Aimee w domu, ile tylko mogę, i że jestem w regularnym kontakcie z Heather, asystentką nauczycielki. Lynn z kolei podziękowała mi za moją pracę w domu z Aimee. Potem, spoglądając na Normana, zmarszczyła czoło i powiedziała: – Aimee powiedziała asystentce nauczycielki, że pewnie przeprowadzi się do brata. To prawda? – Istnieje taka możliwość – przytaknął Norman i przedstawił krótki zarys sytuacji. – Za kilka tygodni będę wiedział więcej. – A jeśli nie przeprowadzi się do Jasona? – dopytywała się Lynn. – Mam nadzieję, że wtedy zostanie ze mną – powiedziałam. – To dobrze. – Lynn uśmiechnęła się z ulgą. – Po tym wszystkim, co przeszła, ta biedna mała potrzebuje stabilności. Jest zupełnie innym dzieckiem, odkąd mieszka u pani. Będzie nam jej brakowało, jeśli się przeniesie. Pani pewnie też? – Bardzo – wyznałam. Norman zanotował plan nauki Aimee na najbliższy semestr, który pokazała mu
Lynn, po czym zamknął spotkanie, zapowiadając, że przepisze plan do komputera i prześle nam pocztą wydruki. Pożegnaliśmy się. Wyszłam pierwsza, bo Norman spytał jeszcze Lynn, czy mógłby skorzystać z łazienki dla nauczycieli. Spotkanie przebiegło zgodnie z moimi przewidywaniami. Jego celem było tak naprawdę upewnienie się, czy Aimee robi postępy, i wyznaczenie dla niej celów. Kiedy wyszłam ze szkoły, ruszyłam ścieżką, która biegła wzdłuż boiska i prowadziła do głównej ulicy. Trwała poranna przerwa, więc dzieci bawiły się na dworze. Idąc, zerkałam przez dziury w żywopłocie, ale nie dostrzegłam Aimee w tłumie rozbieganych, rozkrzyczanych i rozentuzjazmowanych dzieci. Szłam dalej ścieżką, kiedy na drugim jej końcu pojawił się Topór, prowadzony na smyczy przez Susan. Patrzyła prosto przed siebie, kiedy przecinali ścieżkę, więc mnie nie zauważyła. W miejscu, gdzie ścieżka dochodziła do chodnika, skręciłam w prawo. Susan była tuż przede mną. Zaglądała na boisko przez przerwę w żywopłocie, który otaczał też teren od tej strony. Pewnie wypatrywała Aimee. Topór przykucnął obok i z wysiłkiem załatwiał się na chodniku. Podeszłam. – Dzień dobry, Susan – przywitałam się. Podskoczyła, obróciła się i spojrzała na mnie z poczuciem winy. – Przestraszyłaś mnie – powiedziała, chwytając między kciuk a palec wskazujący na wpół wypalonego papierosa. – Co tu robisz? Mogłabym ją spytać o to samo, chociaż obie doskonale wiedziałyśmy, po co przyszła. – Byłam na spotkaniu w szkole – wyjaśniłam. – Żeby się upewnić, czy Aimee się dobrze uczy. Susan pokiwała głową i zadrżała. Wyglądała strasznie. Mimo zimna miała na sobie tylko cienką, brudną kurtkę, T-shirt, dżinsy, a na stopach tenisówki. Wydawała się jeszcze bardziej wychudzona i bledsza niż trzy miesiące temu, kiedy ją ostatnio widziałam. Twarz miała poszarzałą i naznaczoną głębokimi zmarszczkami. Ciągle chodziła bez sztucznej szczęki, a na ustach miała opryszczkę. Nie wiedziałam, czy trzęsie się z zimna, niedożywienia czy z głodu narkotykowego. – Susan, jeśli chcesz się dowiedzieć, jak Aimee radzi sobie w szkole i co u niej słychać, zawsze możesz poprosić Normana o zorganizowanie spotkania – podsunęłam, próbując nawiązać z nią partnerską relację. – Mogłabym ci opowiedzieć o jej postępach. Nie widziałyśmy się już jakiś czas.
– A, w porządku, dobra – odpowiedziała podenerwowana. Ewidentnie chciała jak najszybciej odejść. – Będę pamiętać. To na razie. Odwróciła się i wróciła tą samą drogą, którą przyszła, zostawiając dużą kupę Topora na chodniku. Próbowałam zacząć rozmowę, ale nie chciała słuchać. Spojrzałam na parujące psie odchody i zastanowiłam się, czy ją zawołać, żeby posprzątała, ale zmieniłam zdanie. Ciekawiło mnie, czy regularnie pojawia się koło szkoły. Lynn Burrows nie mogła o tym wiedzieć, bo na pewno by o tym wspomniała. Nie powiedziałam Aimee, że spotkałam jej matkę koło szkoły, ale kiedy wieczorem po kolacji pomagała mi posprzątać ze stołu, zapytałam od niechcenia: – Jak wychodzisz na przerwę, to często widujesz mamę? Spojrzała na mnie z takim samym wyrazem winy na twarzy jak Susan. – Czasami – przyznała. – Rozmawiacie? – Póki opiekun nie widzi. Potem sobie idzie. – W porządku. Tak się tylko zastanawiałam. Wróciłyśmy do zbierania naczyń. Nie poruszałam więcej tego tematu. Nie było sensu jej przekonywać, że nie może podchodzić do płotu, kiedy stoi tam jej mama. Odpowiedzialność leżała po stronie matki, to jej nie wolno było inicjować kontaktów bez nadzoru. Musiałam odnotować w dzienniku, że widziałam Susan koło szkoły, oraz to, co powiedziała mi Aimee. Musiałam poinformować też pomoc społeczną i szkołę. Chociaż sytuacja mogła wydawać się niewinna – matka, która próbuje zobaczyć swoją córkę – to nie było wiadomo, co Susan zdąży powiedzieć Aimee, póki nie przeszkodzi jej opiekun boiska. Mogła na przykład przykazać córce, żeby o pewnych rzeczach nie opowiadała. Możliwe, że przestrzegała ją przed ujawnianiem innych przypadków przemocy. Miałam już pod opieką dzieci, których rodzice przymuszali je do milczenia podczas ukradkowych, niespodziewanych spotkań, a nawet podczas nadzorowanych widzeń, kiedy pracownicy ośrodka pomocy rodzinie nie byli dość czujni. Ponadto taka sytuacja dezorientowała Aimee – najpierw się dowiaduje, że nie będzie spotykać się z mamą w ośrodku, a potem spotyka ją pod szkołą. Dziecko w rodzinie zastępczej ma wystarczająco dużo problemów, żeby dorzucać mu jeszcze dodatkowe
strapienia. W środę odwiedziła mnie Jill, bo akurat przypadał termin jej okresowej wizyty. Opowiedziałam jej o postępach, jakie Aimee robi w szkole i w domu, i podałam jej szczegóły indywidualnego planu edukacyjnego. Jill przejrzała i podpisała moje notatki w dzienniku. Następnie rozmawiałyśmy o zbliżającym się programie szkoleniowym organizowanym przez agencję, w którym brałam udział. Jill ucieszyła się, że w kwestii umieszczenia Aimee w rodzinie docelowej wszystko jest na dobrej drodze. Dała mi też dwa egzemplarze sprawozdania, które napisała po swojej poprzedniej wizycie, półtora miesiąca temu. Przeczytałam egzemplarz z wierzchu, a na obu umieściłam datę i podpis. Jedną kopię – do archiwum agencji – wręczyłam Jill, a drugą zachowałam dla siebie – tę włączę do mojego archiwum. Następnie Jill spytała, czy chciałabym, żeby uczestniczyła w zebraniu dotyczącym opieki docelowej, które miało się odbyć w czwartek. Odpowiedziałam, że nie widzę takiej potrzeby, bo nie spodziewam się problemów. Na koniec ustaliłyśmy datę następnej wizyty, za półtora miesiąca. – Oczywiście zakładając, że Aimee ciągle będzie u ciebie – zaznaczyła Jill. – O, raczej tak – stwierdziłam. – Nie uda im się przenieść jej tak szybko, prawda? – To możliwe, ale mało prawdopodobne – odpowiedziała Jill. Zebranie dotyczące opieki docelowej odbyło się w czwartek o drugiej w urzędzie miasta. Przyjechałam dziesięć minut przed czasem. Zawsze przyjeżdżam z wyprzedzeniem, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, bo nie przypominam sobie, żeby jakiekolwiek zebranie w pomocy społecznej zaczęło się punktualnie. Norman nie uprzedził mnie zawczasu, w którym pokoju zebranie się odbędzie, więc zgłosiłam moją wizytę w recepcji i zadzwoniłam do niego z komórki. Zakładałam, że jest gdzieś w budynku. Nie było go. Stał na zewnątrz w palarni i obiecał, że dołączy do mnie, jak tylko skończy papierosa. Przyszedł do recepcji i powiedział, że musimy znaleźć Stacey. Nie wiedziałam, kim jest Stacey i czemu musimy ją znaleźć, więc Norman pospieszył z wyjaśnieniem. – Stacey poprowadzi zebranie – powiedział. – To ona zajmuje się szukaniem rodzin. Ale nie wiem, do którego pokoju pójdziemy. – To jest nas dwoje – odpowiedziałam z uśmiechem.
Ruszyłam za nim. Wyszliśmy z recepcji i udaliśmy się na pierwsze piętro. Stacey nie było tam, gdzie Norman miał nadzieję ją zastać, więc trochę krążyliśmy, aż w końcu znaleźliśmy ją – rozmawiała przez telefon w jednym z pokoi. Grzecznie poczekaliśmy za drzwiami, aż skończy. Kiedy wyszła, przeprosiła nas, że musieliśmy czekać, i powiedziała, że musimy jeszcze wziąć ze sobą Laurę, która jest na stażu i chciałaby uczestniczyć w naszym spotkaniu. Po pięciu minutach znaleźliśmy Laurę w głównym biurze. Następnie Stacey zaczęła się na głos zastanawiać, gdzie możemy usiąść, bo nie zarezerwowali wcześniej pokoju konferencyjnego, a wyglądało na to, że wszystkie są zajęte. Wiedziałam, że lepiej nie pytać, czemu nie zarezerwowali pokoju, i dreptałam za nimi, świadoma, że spotkanie miało się zacząć już dwadzieścia minut temu. Sprzyjało nam szczęście, bo jeden pokój się nagle zwolnił, więc zajęliśmy go, zanim ktokolwiek zdążył nas ubiec. We czwórkę rozsiedliśmy się przy stole. Stacey włączyła laptopa i czekaliśmy. Przeprosiła, że logowanie tyle trwa, ale są jakieś problemy z nową siecią bezprzewodową. Odczekaliśmy jeszcze chwilę, a ona wpatrywała się w ekran, klikała myszką i tłumaczyła, że szuka folderu, który musi otworzyć na potrzeby spotkania. – Gdzie są stare dobre czasy kartki i ołówka… – westchnęła. Norman i ja przytaknęliśmy, a Laura, stażystka, uśmiechnęła się uprzejmie. W końcu zaczęliśmy, trzydzieści pięć minut po czasie. Przedstawiliśmy się, a ja zaznaczyłam, że po czterdziestu minutach muszę wyjść, żeby odebrać Aimee ze szkoły. – Dobrze, załatwimy to sprawnie – zgodziła się Stacey. – Ponieważ to pierwsze zebranie dotyczące planowania opieki docelowej dla Aimee, muszę zacząć od wprowadzenia jej danych. Poprosiła Normana o podanie jej imienia i nazwiska, daty urodzenia, wieku rodzeństwa, daty umieszczenia w opiece zastępczej i charakteru decyzji sądu. Wszystkie te informacje można było wprowadzić do komputera jeszcze przed spotkaniem, bo zaoszczędziłoby to czas. Przyzwyczaiłam się już, że podczas spotkań organizowanych przez pomoc społeczną miewam takie przemyślenia i rzadko wypowiadam je na głos. Kiedy Norman podyktował dane, o które go proszono, Stacey wpisała je do komputera i zapytała o stan postępowania sądowego. Norman wyjaśnił, że pomoc społeczna zamierzała wnioskować o całkowite odebranie praw rodzicielskich, żeby Aimee mogła zostać zaadoptowana. Chociaż w obecnej sytuacji, skoro Susan zaczęła współpracować, a osoba spokrewniona z Aimee wyraziła chęć
zaopiekowania się nią, pewnie nie będzie takiej konieczności. Stacey wstukała to w komputer i zadała Normanowi kilka pytań dotyczących sytuacji prawnej. I znowu miałam wrażenie, że powinna była dowiedzieć się tego przez zebraniem. – Więc nie trzeba szukać rodziny, tak? – spytała Stacey Normana. – Nie, nie wydaje mi się. Jeśli Aimee nie pojedzie do Jasona, to zostanie u Cathy. Więc nie będzie potrzeby szukania innego opiekuna docelowego. – Ale jeśli Aimee ma się przenieść, będziemy musieli spotkać się jeszcze raz, żeby zaplanować spotkanie z rodziną i harmonogram przeprowadzki – zauważyła Stacey. – Tak – potwierdził Norman. – Zadzwonię do ciebie, kiedy będę wiedział na pewno, jaka jest decyzja. Przewodnicząca zebrania zanotowała to na laptopie. Zostało dziesięć minut, potem musiałam jechać po Aimee do szkoły. Stacey poprosiła o najnowsze informacje o dziewczynce. Opowiedziałam, co u Aimee, podkreślając, jak dobrze sobie radzi. Stacey to też wpisała do komputera. Wtedy powiedziałam: – Przepraszam, ale naprawdę muszę już lecieć. – W porządku – odpowiedziała Stacey. – Chyba skończyliśmy. Spojrzała na Normana, czekając na potwierdzenie. – Tak – zgodził się. – I tak niedługo mam kolejne spotkanie. Stacey podziękowała mi za przybycie, wyłączyła laptopa i zamknęła zebranie. Pożegnałam się pospiesznie i wyszłam. Zastanawiałam się, co Laura – młoda i na pewno pełna entuzjazmu stażystka pomocy społecznej – myśli o takim zebraniu. Nie był to najlepszy przykład wydajnej pracy, a z doświadczenia wiedziałam, że na pewno nie należał do odosobnionych przypadków. Jak inne podobne spotkania, to także widniało w systemie komputerowym z adnotacją, że musi się odbyć – kolejny punkt z listy do odfajkowania – a tak naprawdę wszystkie te informacje można by wymienić telefonicznie i zaoszczędzić wszystkim uczestnikom mnóstwo czasu. Chociaż zebranie nie popchnęło sprawy Aimee do przodu, pomoc społeczna wydawała się realizować swoje plany całkiem żwawo. Jeszcze tego samego dnia zadzwonił Norman z prośbą o przesunięcie wizyty zaplanowanej na przyszły tydzień z wtorku na czwartek, bo okazało się, że wtorek to jedyny dzień, kiedy Jason i jego żona mają czas się z nim spotkać.
– Nie chciałbym odkładać spotkania z nimi na kolejny tydzień – wyjaśnił. – Chciałbym wszystko sprawnie załatwić. – Czwartek jest w porządku – zapewniłam go, jak zawsze uczynnie. – Przed czwartą powinnyśmy już wrócić do domu ze szkoły. – W porządku, będę pięć po czwartej – obiecał Norman. – I pewnie będę miał dużo do opowiedzenia Aimee. Zgodnie z obietnicą, Norman przyjechał pięć po czwartej. Spędził u nas dwie godziny, opowiadając o Jasonie i jego rodzinie oraz o planach umieszczenia u nich Aimee. Kiedy wyszedł, byłyśmy obie wyczerpane, a dziewczynka zrobiła się bardzo cicha. Instynktownie wiedziałam, że coś jest nie tak.
Rozdział dwudziesty siódmy
Przypadkowe spotkanie – Wszystko w porządku, skarbie? – zapytałam. Aimee nie odpowiedziała. Siedziałyśmy obok siebie na sofie i obejmowałam ją ramieniem. Dziewczynka wtuliła się we mnie, a w opartej na kolanach dłoni trzymała przyniesione przez Normana zdjęcie Jasona i jego rodziny. Ładna fotografia zrobiona została ubiegłego lata w ich ogródku. Przedstawiała Jasona, jego żonę Jenny i ich trzyletnią córkę Emily z królikiem. Ale choć Aimee w pierwszej chwili podziwiała zdjęcie z entuzjazmem, to teraz, zakryte, spoczywało na jej kolanach. – Sporo do przemyślenia i przyswojenia jak na jeden raz, co? – zaczęłam łagodnie. Aimee nieznacznie kiwnęła głową. – Tak. – A o czym myślisz? – zapytałam cicho. – Bo ja myślę, że Jason i jego rodzina wydają się bardzo sympatyczni. – Norman tak powiedział, więc chyba muszę mu wierzyć. – Nie mówiłby tak, gdyby miał wątpliwości – zapewniłam. – On chce dla ciebie tego co najlepsze. Jak my wszyscy. Aimee przez moment milczała. – I będziesz ze mną, kiedy ich spotkam po raz pierwszy? – Na pewno. Pamiętasz, jak Norman tłumaczył, że Jason, Jenny i Emily najpierw przyjadą tu do nas? Potem my wpadniemy na trochę do nich do domu. A później przez dwa tygodnie będziemy widywać się coraz częściej, aż wszyscy się zaprzyjaźnią i poczują się w swoim towarzystwie swobodnie. Choć Norman już to Aimee wyjaśniał, musiała wiele zapamiętać i zrozumieć. – Nie martw się – pocieszałam. – Już wiele razy poznawałam dzieci z ich rodzinami adopcyjnymi i zawsze wszystko kończyło się dobrze. – Ale co jeśli mnie poznają i nie polubią? – wypaliła Aimee, podnosząc na mnie wzrok. – Mogą się rozmyślić i powiedzą, że mnie nie chcą. – Na pewno tak nie będzie – powiedziałam stanowczo. – Norman upewnił się, że naprawdę chcą się tobą zaopiekować. I na pewno cię polubią, jestem o tym
przekonana. Co prawda wiedziałam, że czasem pary, które otrzymały zgodę na adopcję, zmieniały zdanie po spotkaniu z dzieckiem i było to dla niego druzgocącym przeżyciem. Ale tym razem byłam pewna, że do tego nie dojdzie. Jason i jego żona byli już rodzicami zastępczymi, mieli zatem racjonalne spojrzenie i realistyczne oczekiwania co do opieki nad cudzym dzieckiem. A ponadto byli krewnymi dziewczynki. Aimee wyraźnie miała wiele obaw związanych ze spotkaniem z Jasonem i przeprowadzką. Wiedziałam, że pytania i uwagi będą pojawiać się do momentu, aż pozna jego i resztę rodziny. Doświadczenia z przeszłości nauczyły mnie, że kiedy dziecko pozna już swoją rodzinę adopcyjną i przekona się, jaka jest miła, czuje się pewniej, a większość obaw znika. Kalendarz spotkań z rodziną miał zostać ustalony na najbliższym, zaplanowanym na czwartek, spotkaniu w sprawie opieki docelowej, kiedy to miałam poznać Jasona i Jenny. Tymczasem musiałam odpowiadać na pytania Aimee najlepiej jak potrafię i uspokajać ją najlepiej jak umiem, mając do dyspozycji informacje przekazane nam przez Normana. Pomyślałam, że to nawet lepiej, iż Susan postanowiła zrezygnować ze spotkań w ośrodku – oszczędzi to Aimee stresu. Obowiązujące prawo rodzinne stanowi, że dzieci mogą widywać się z biologicznymi rodzicami aż do momentu poznania rodziny adopcyjnej. Sytuacja, kiedy dziecko musi się żegnać z jednymi rodzicami i witać z nowymi, nie mając czasu na oswojenie się z tą myślą, bywa dla niego przykra i kłopotliwa. W oczekiwaniu na datę kolejnego spotkania życie toczyło się ustalonym trybem. Kiedy ustały widzenia z matką, Aimee miała po obiedzie i odrobieniu pracy domowej czas na telewizję i zabawę, dzięki czemu wieczory przebiegały w znacznie przyjemniejszej atmosferze. Niemniej jednak codziennie, odprowadzając dziewczynkę do szkoły lub odbierając ją stamtąd, bacznie wypatrywałam Susan. Powiadomiłam Normana i szkołę, że Susan przychodziła do Aimee w czasie przerw, i założyłam, że asystent rodziny upomniał matkę dziewczynki w tej sprawie. Jednak z doświadczenia wiem, że w podobnych chwilach – kiedy dziecko ma zostać ostatecznie odebrane rodzicom – emocje biorą górę. Nagabując mnie i sprawiając rozmaite inne kłopoty, Susan nic nie ryzykowała, a wiedziała, że przychodzę do szkoły o dziewiątej rano i wpół do czwartej po południu. A jednak złapała mnie wcale nie przed szkołą, a w opustoszałym zaułku na skraju miasta.
Pierwszy dzień marca był mroźny, ale pogodny, a słońce topiło i zmieniało w breję śnieg, który napadał w ciągu ostatniego tygodnia. Zaparkowałam w cichej uliczce na dalekim krańcu miasta, żeby uniknąć tłoku na wielopiętrowym parkingu centrum handlowego. Wysiadłam z samochodu, przestąpiłam przez zgarnięte przy krawężniku pośniegowe błoto, weszłam na chodnik i zamknęłam samochód pilotem. Wraz z odgłosem blokowanych zamków usłyszałam za sobą głos. – Cathy. Odwróciłam się i mrużąc oczy od słońca, zobaczyłam, że w moją stronę zmierza Susan. Rozejrzałam się po ulicy, ale w zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Żeby wyjść na główną ulicę, musiałabym ją wyminąć, bo za plecami miałam ślepą uliczkę. Dzięki Bogu, nie miała ze sobą Topora, ale była to niewielka pociecha. – Dzień dobry, Susan – powiedziałam spokojnie, starając się ukryć niepokój. – Co za niespodzianka. – Zobaczyłam cię w samochodzie. Chodzę tu do terapeuty – powiedziała, zatrzymując się tuż przede mną. – W takim razie życzę owocnego spotkania – odrzekłam i zrobiłam krok, by ją ominąć. Zatrzymała mnie, chwytając za ramię. – Możemy porozmawiać? Jestem umówiona dopiero za pół godziny. Zakładałam, że w najlepszym razie chce znów się poskarżyć albo wyładować na mnie swój gniew i frustrację. – Przykro mi, spieszę się – powiedziałam, delikatnie uwolniwszy rękę z jej chwytu. – Umów się z Normanem, jak proponowałam wcześniej, i porozmawiamy we troje. – Nie chodzi o Aimee – wyznała Susan głośno. – Chodzi o mnie. Chcę, żebyś wiedziała, że nie jestem tak zła, jak sądzisz. – Nie uważam, że jesteś zła – odparłam szybko, zaskoczona tym, że Susan przejmuje się moją opinią na swój temat. – Nigdy też nie mówiłam nic takiego Aimee. Wręcz przeciwnie, zawsze powtarzam, że ją kochasz, ale niestety nie możesz się nią opiekować. – Wiem. – Susan zniżyła głos. – Aimee mi mówiła i bardzo to doceniam. Dziękuję. Myślałam, że się przesłyszałam. Susan mi dziękuje? Nie może być. Kobieta, która tyle razy mi groziła, która zgłaszała tyle skarg i zarzutów, która postawiła
Adrianowi i jego kolegom tak poważne oskarżenie, że byłam gotowa zrezygnować z opieki nad dziewczynką, teraz mi dziękuje? Rodzice zastępczy często muszą w ułamku sekundy zdecydować, czy to, co słyszą, jest prawdą, ale zwykle ma to miejsce w sytuacji, kiedy dziecko próbuje naginać zasady i narzucone mu ograniczenia. Teraz musiałam błyskawicznie stwierdzić, czy Susan rzeczywiście chce ze mną porozmawiać, czy to tylko podstęp. Jej kumple mogli równie dobrze czekać tuż za rogiem, żeby dać mi wycisk. W napędzanym handlem narkotykami półświatku, który Susan zamieszkiwała, wszystko było możliwe. – Możemy usiąść i porozmawiać w samochodzie? – zaproponowała Susan. – Zimno jest. Rękami oplotła ramiona i cała się trzęsła. Miała na sobie tę samą cienką kurtkę, w której widziałam ją ostatnio przed szkołą, koszulkę, przetarte dżinsy i przemoczone tenisówki. Przyjrzałam się jej. Nie zaryzykowałabym zamknięcia się z nią w samochodzie na tej pustej ulicy. – A może pójdziemy na kawę? – zapytałam po chwili. – Przy głównej ulicy jest kawiarnia. – Może być – powiedziała i znów przeszedł ją dreszcz. – Ale nie mam pieniędzy. – Ja zapłacę – odparłam. – Chodźmy. Minęłam ją i ruszyłam w kierunku bardziej ruchliwej głównej ulicy. Susan trzymała się kilka kroków za mną i ostrożnie szła środkiem chodnika, unikając topniejących zasp po obu stronach. Wciąż nie byłam przekonana, że chce się jedynie wygadać, ale na ulicy poczułam się pewniej. Zdarzało mi się już, że rodzice dzieci trafiających pod moją opiekę opowiadali mi o swoich przejściach, ale tylko w przypadkach, kiedy udało mi się nawiązać z nimi na tyle dobry kontakt, że skłonność do zwierzeń przychodziła naturalnie i nie budziła moich podejrzeń. Z Susan było inaczej, ale miałam trochę wolnego czasu, a biedaczka wyglądała, jakby musiała się napić czegoś ciepłego. Mogłam więc wysłuchać, co ma mi do powiedzenia. Zatrzymałyśmy się, by przejść na drugą stronę ulicy. Potem Susan weszła za mną do kawiarni i podeszła do lady. Dziewczyna z obsługi zajęta była przygotowywaniem zamówienia stojącej przed nami pary i kiedy czekałyśmy na swoją kolej, zauważyłam, że Susan zerka na wystawione za szybą przekąski i ciastka.
– Masz ochotę na coś do jedzenia? – zapytałam, ale wzruszyła tylko ramionami. – Jeśli tak, to powiedz, zapraszam cię. – Czy mogłabym prosić o bułkę z kiełbaską i takie ciastko z różowym lukrem? Zachowywała się zupełnie jak dziecko proszące o coś dobrego i poczułam jej upokorzenie. – Zamów, co tylko chcesz – zachęciłam łagodnie. – Serwują tu bardzo smaczne brytyjskie śniadanie. Mój syn zamawiał je za każdym razem, kiedy przychodziliśmy tu na zakupy. Ponieważ wyglądała na chorą i była tak bardzo wychudzona, uznałam, że powinnam namówić ją na zjedzenie czegoś treściwego. – Niech będzie – odparła i zaśmiała się nerwowo. – Postaw mi pełne angielskie śniadanie. Pomyślałam, że porządny posiłek to pewnie dla Susan święto. Widziałam, że dziewczyna za ladą zerka na nią, podając innym klientom ich zamówienia. Moja towarzyszka wyglądała tak nędznie, że zwracała na siebie uwagę. Tego typu klienci nie zdarzają się zwykle w przyzwoitej kawiarni. Kiedy para przed nami została obsłużona, przesunęłyśmy się wzdłuż lady i zamówiłam śniadanie: jajko, bekon, kiełbaskę, tosty, fasolkę, pomidory i pieczarki, a także dwa kubki kawy. Kawę wraz z potrzebnymi Susan sztućcami postawiłam na tacy, którą zaniosłam do stolika w rogu. Śniadanie miała przynieść nam kelnerka, kiedy już będzie gotowe. Inni klienci też zerkali na Susan, kiedy przechodziłyśmy obok. Usadowiłyśmy się po przeciwnych stronach stolika, popijając kawę. Susan ogrzewała dłonie ciepłym kubkiem. Po jakimś czasie jej palce przestały być fioletowe – odzyskały normalną barwę. – Na taką pogodę przydałyby ci się rękawiczki – powiedziałam niczym do dziecka. Susan przytaknęła, ale nie odpowiedziała. Choć znajdowałyśmy się w miejscu publicznym i czułam się bezpieczniej, wciąż nie miałam pewności, czego właściwie ode mnie chce. – Aimee dobrze spisuje się w szkole – zagadnęłam po chwili. – Ma sporo do nadrobienia, ale codziennie pomagam jej w czytaniu i matematyce. Susan ponownie przytaknęła, po czym odstawiła kubek. – Aimee się ciebie słucha – powiedziała. – Mnie by się nie słuchała. Próbowałam jej pomagać, ale mnie odtrącała.
– Czasem muszę być stanowcza – stwierdziłam. – Aimee wie, że nie będzie oglądała telewizji, dopóki nie odrobi pracy domowej. Susan wzruszyła ramionami. – Tym właśnie się różnimy. Ty wiesz, jak zajmować się dziećmi. Ja nigdy nie umiałam. Nie jestem złym człowiekiem, po prostu nie umiem dobrze o nie zadbać. Jak tylko Aimee się urodziła, powiedziałam pomocy społecznej, żeby ją zabrali. Ale oni tylko wpisali ją do rejestru i wysłali mnie na jakiś kurs dla niekumatych rodziców. Wpatrywałam się w Susan w osłupieniu. – Prosiłaś opiekę społeczną o zabranie Aimee po urodzeniu? – zapytałam. – Kiedy ja sądziłam, że właśnie walczyłaś, żeby u ciebie została. – No tak. Ostatnio tak, bo jakoś ją pokochałam. Ale kiedy była niemowlakiem, łatwiej byłoby mi się z nią rozstać. Przez te wszystkie lata mówiłam kilku różnym asystentom rodziny, że powinni ją zabrać. Nie mogłam się nią zajmować. Ale oni tylko przyznawali mi pomoc. Wiedziałam, że to nic nie da. Wiedziałam, do czego doprowadzi – tak samo było z moimi poprzednimi dzieciakami. Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek. Susan zaśmiała się nerwowo i odruchowo zasłoniła ręką usta, by ukryć braki w uzębieniu. – Powinni zabrać Aimee zaraz po urodzeniu, tak jak prosiłam. Zanim ja pokochałam ją, a ona mnie. Pokręciłam głową z przerażeniem. Aż za dobrze potrafiłam wyobrazić sobie przedstawiony przez Susan scenariusz: kolejnych pracowników socjalnych postępujących zgodnie z wytycznymi, próbujących nie rozdzielać rodziny, choć wszystko wskazywało, iż to wysiłek skazany na niepowodzenie. Eva, kuratorka, wspominała o latach wspierania i monitorowania, nie tylko w przypadku Aimee, ale również starszych dzieci. Powiedziała mi też, że Susan sama została w dzieciństwie bardzo skrzywdzona, a potem uciekła z domu i popadła w nałóg, tylko że ona sama niekoniecznie wiedziała, że ja o tym wiem. – Na pewno nie było ci łatwo – stwierdziłam. – Było cholernie ciężko. I mnie, i moim dzieciakom. Kilka razy próbowałam odstawić narkotyki, ale jak już raz zrobią ci sieczkę z mózgu, to masz spaprane życie – przynajmniej ja miałam. Nie doczekam, aż Aimee dorośnie, więc najlepiej, żeby trafiła do Jasona. Ale chcę ją widywać, póki mogę. Kocham ją.
– Wiem o tym – powiedziałam łagodnie. – I mówiłam to Aimee. – Dzięki. – Susan odpowiedziała cicho i wypiła kolejny łyk kawy. Nie byłam pewna, czy mówiąc, że nie doczeka, aż Aimee dorośnie, miała na myśli jakąś zdiagnozowaną chorobę, czy fakt, że narkotyki w końcu ją zabiją, jak tak wielu innych uzależnionych. Dopytywanie wydawało mi się jednak nie na miejscu. – Moje zmarnowane życie to wina mojego ojczyma – dodała. – I mojej mamy. Wiedziała dobrze, co się dzieje. Tyle razy jej mówiłam. Ale nazywała mnie kłamczuchą i wybrała jego zamiast mnie. – Przykro mi – powiedziałam, nie bardzo wiedząc, co mówi się w takiej sytuacji. – No cóż – odrzekła Susan lekceważąco. – Gówniany los, bywa. Akurat trafiło na mnie. Kiedy tylko przyniesiono i postawiono przed Susan śniadanie, z jej twarzy zniknęło napięcie i cała się rozpromieniła. Z dziecięcym entuzjazmem chwyciła butelkę i zaczęła szczodrze polewać jedzenie keczupem. Był to smutny i zarazem osobliwie wzruszający widok. – Aimee też lubi keczup – wtrąciłam. – Jak bym nie wiedziała! – odparła Susan, odstawiając butelkę i sięgając po sztućce. – Jadła tego tyle, że ledwo zdążałam nakraść wystarczająco dużo. Ups! Nie powinnam ci tego mówić – dodała wesoło. Odpowiedziałam uśmiechem i pomyślałam, że gdyby kradzież keczupu była jedynym przewinieniem Susan, całe jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Jadła łapczywie, jakby był to jej pierwszy posiłek od bardzo dawna, i prawdopodobnie tak właśnie było. W końcu narkotyki to kosztowny nałóg, a wiedziałam, że ich kupno jest dla narkomana ważniejsze niż wszelkie inne potrzeby, nawet jedzenie. Sączyłam kawę, a Susan jadła i wkrótce jej talerz był pusty. Odłożyła sztućce i dopiła resztkę kawy. – Dzięki – powiedziała. – To było niezłe. – Nie ma za co – odparłam. – Masz ochotę na kolejną kawę albo coś jeszcze? Trochę się już rozgrzała i wróciły jej kolory. – Nie, dzięki. Zaraz muszę iść na terapię. Choć było mi jej szkoda i wiedziałam już, że nie chciała mi zrobić nic złego, pamiętałam, ile bólu i problemów sprawiła mojej rodzinie, tak samo jak opiekunom innych swoich dzieci.
– Mam nadzieję, że kiedy Aimee zamieszka z Jasonem, nie będziesz już zmyślać ani się im naprzykrzać – powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy. – Ja wcale nie zmyślam! – zaperzyła się. – Owszem, na mój temat. Ciągle skarżyłaś się na to, jak zajmuję się Aimee, czy raczej że się nią nie zajmuję, no i to wszystko o całowaniu się z moim synem i jego kolegami. Musiałaś wiedzieć, że to nie była prawda. – No tak, ale byłam wściekła – powiedziała z odrobiną skruchy w głosie. – Chciałam się na tobie odegrać. Tak świetnie szło ci z Aimee, że wyszłam na gównianą matkę. Czułam się, jakby mi to ciągle ktoś wytykał. Na każdym widzeniu Aimee opowiadała mi o swoim pięknym pokoju i wszystkim, co dla niej zrobiłaś. A kiedy potem zaczęła ci mówić, jak dobierali się do niej moi znajomi, wściekłam się i chciałam się odegrać. – Ale ja nie zmyślałam – odparłam. – Robiłam tylko, co do mnie należy, i poinformowałam o tym, co usłyszałam od Aimee na temat molestowania. Wierzę, że mówi prawdę, niektórzy z twoich znajomych rzeczywiście ją skrzywdzili. Susan odwróciła wzrok. – Wiem – powiedziała znacznie ciszej. – Próbowałam ją chronić, na ile potrafiłam, i jak tylko zobaczyłam, że ktoś się do niej pcha z łapami, to się na niego rzucałam. Ale najczęściej nie miałam pojęcia, co się dzieje. Przez dragi byłam kompletnie nieprzytomna. To jest właśnie problem z narkotykami. Fundują ci totalny odlot. Nie umiałam obronić ani Aimee, ani siebie. Widziała rzeczy, których nie powinno oglądać żadne dziecko. Wiem o tym. Jak mówiłam, trzeba było ją ode mnie zabrać zaraz po urodzeniu. Tak byłoby lepiej. Dla mnie już za późno, ale mam nadzieję, że ją można jeszcze uratować. Spojrzałam na twarz Susan, przygnębioną, wyniszczoną latami nałogu i przedwcześnie postarzałą, a moje serce ścisnął żal. – Nigdy nie jest za późno na zmianę – powiedziałam. – Aimee będzie u Jasona dobrze, a i ty możesz jeszcze zawrócić. – Akurat – powiedziała Susan lekceważąco. Wyraz jej twarzy mówił wyraźnie, że jest inaczej. – I tak muszę już lecieć – rzuciła, odsuwając gwałtownie krzesło. – Dzięki za śniadanie i rozmowę. A, i dzięki, że zajmujesz się Aimee. Uśmiechnęłam się słabo. – Nie musisz mi dziękować – odparłam. – To dobre dziecko. Poradzi sobie. Jeżeli więcej się nie spotkamy, życzę ci powodzenia i uważaj na siebie.
– Postaram się – powiedziała bez przekonania. – Susan, jeszcze jedno. Dlaczego powiedziałaś pracownikom socjalnym, że to Aimee zabiła kociaki, skoro zrobił to Craig? – Bo mi kazał. – Zawsze robisz, co ci każe? Nawet kiedy to coś złego? – Muszę. To mój diler. Wstała, odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi, a ja przyglądałam się, jak wychodzi z powrotem na zimno. Jeśli kiedykolwiek ktoś potrzebował opieki i szansy na start od zera, to właśnie ta biedna kobieta.
Rozdział dwudziesty ósmy
Królik Piotruś Dwa tygodnie później Aimee stała przy oknie w salonie i wyglądała na ulicę. – Czy już jest jedenasta trzydzieści? – zapytała po raz enty tego ranka. – Prawie. Niedługo tu będą – odparłam. – Lada chwila. – Mogliby się pospieszyć. Całe wieki tak czekam! Uśmiechnęłam się. Aimee wypatrywała Jasona i jego rodziny. Była środa i zwolniłam ją ze szkoły, żeby mogła poznać swoją rodzinę adopcyjną. Wniosek Jasona i jego żony o przyznanie opieki nad Aimee został rozpatrzony pozytywnie. Dzień wcześniej uczestniczyłam w spotkaniu w sprawie zaplanowania opieki docelowej dla dziewczynki, na którym ich poznałam. Natychmiast się do nich przekonałam – Jason i Jenny byli parą ciepłych, otwartych ludzi przed trzydziestką, łatwo się z nimi rozmawiało i czuło się ich szczere oddanie sprawie Aimee. Poznali się podczas studiów i pobrali pięć lat temu. W odróżnieniu od poprzedniego spotkania dotyczącego opieki docelowej to przebiegło bardzo sprawnie. Wszyscy obecni – Norman, Stacey, Jason, Jenny i ja – zgodzili się, że im szybciej dziewczynka zamieszka z nową rodziną, tym szybciej wróci do normalnego trybu życia i tym lepiej dla niej. Stacey sporządziła kalendarz spotkań zapoznawczych, zgodnie z którym Aimee przez dwa tygodnie miała widywać rodziców adopcyjnych prawie codziennie, by po upływie tego czasu ostatecznie się do nich przenieść. Może się wydawać, że dwa tygodnie to dla dziecka niezbyt długi czas na utworzenie więzi z nowymi rodzicami, ale z doświadczenia wiem, że to wystarcza. Dłuższy czas może wywołać poczucie zawieszenia i opuszczenia. Ze spotkania wróciłam do domu z albumem zdjęć, który dostałam od Jasona i Jenny. Były w nim fotografie przedstawiające ich dwoje oraz Emily, ich trzyletnią córkę, w domu i w ogrodzie. Przez cały wieczór oglądałyśmy album z Aimee, żeby mogła przyjrzeć się swojej nowej rodzinie jeszcze przed pierwszym spotkaniem. Teraz była podekscytowana i niecierpliwie oczekiwała ich przybycia. – Cathy, jakiś samochód zaparkował – zawołała Aimee. – Chodź, zobacz. To chyba oni. Dołączyłam do niej przy oknie i zobaczyłam samochód, który pokazywała.
Potem dostrzegłam profil Jenny siedzącej na przednim siedzeniu i małe dziecko z tyłu. – Tak, to oni – potwierdziłam. – Chodźmy się przywitać. Ruszyłam przez pokój, ale Aimee za mną nie podążyła. Gdy wyczekiwane spotkanie miało wreszcie nastąpić, jej wcześniejsze radosne rozgorączkowanie zastąpił nerwowy niepokój. – No chodź – zachęcałam i gestem zaproponowałam, by wzięła mnie za rękę. – Jason i Jenny denerwują się tak samo jak ty, jeśli nie bardziej. Nie musisz się odzywać, jeżeli nie będziesz chciała. Aimee uśmiechnęła się nieśmiało i chwyciła mnie za rękę. Uściskiem dłoni próbowałam dodać jej otuchy. – Dzielna jesteś. Razem podeszłyśmy do drzwi wejściowych, ale gdy je otworzyłam, Aimee się cofnęła. – To ja tu poczekam – powiedziała. – W porządku, skarbie. Jeśli tak wolisz. Wyszłam im na spotkanie. – Cześć. Miło znów was widzieć. Jenny sięgała do samochodu, by rozpiąć córkę z pasów. Wyprostowała się i mnie uściskała. Jason obszedł samochód z drugiej strony i serdecznie się uśmiechając, podał mi rękę. – Miło cię widzieć, Cathy. Jason odziedziczył po Susan nos, ale na tym wszelkie podobieństwa się kończyły. – Cześć, skarbie – powiedziałam do małej dziewczynki, kiedy wygramoliła się z samochodu i stanęła obok swej mamy na chodniku. – Ty pewnie jesteś Emily. Ja mam na imię Cathy. Jak się masz? – Bardzo dobrze, dziękuję – odparła ujmująco. Była uroczym dzieckiem o gęstych brązowych włosach swojej matki i delikatnych rysach. Widziałam, że Jenny i Jason zerkają w stronę domu za moimi plecami, wypatrując Aimee, czyli powodu, dla którego się tu znaleźli. – Aimee jest nieco onieśmielona – wyjaśniłam. – To zrozumiałe. Dla niej to wielki dzień.
– Ależ oczywiście – zgodziła się Jenny. – Posiedzimy godzinę, tak jak się umawialiśmy, i zobaczymy się znów jutro, kiedy to wy wpadniecie do nas. Jako opiekunowie zastępczy Jenny i Jason wiedzieli, jak ważne jest przestrzeganie terminarza spotkań zapoznawczych. Został on starannie przygotowany po to, by dziecko miało okazję poznać nową rodzinę, zżyć się z nią i żeby sytuacja go nie przytłoczyła. Również Emily będzie potrzebowała czasu, by przywyknąć do nowej siostry, a rodzice przygotowywali ją na mające nadejść zmiany, tak samo jak ja przygotowywałam Aimee. Poprowadziłam ich ścieżką w stronę domu i zaprosiłam do środka, gdzie spotkaliśmy schodzącego z góry Adriana. – To mój syn, Adrian – przedstawiłam go Jasonowi i Jenny. – Studiuje, ale przyjechał do domu na Wielkanoc i właśnie wychodzi do miasta. Podali sobie ręce. – Gdzie jest Aimee? – zdążyłam zapytać Adriana, nim wyszedł, bo nigdzie nie było jej widać. – Czai się w salonie – odpowiedział. – Chce, żebyście jej poszukali. Chyba bawi się w chowanego. Zobaczymy się później. Miło było was poznać – zawołał do Jenny i Jasona na odchodnym. – Ciebie również – odwzajemnili się goście. Uśmiechając się porozumiewawczo, poprowadziłam ich korytarzem w głąb domu, a kiedy wchodziliśmy do salonu, zaczęłam mówić na tyle głośno, żeby Aimee na pewno usłyszała. – Ciekawe gdzie się podziewa Aimee? Mam nadzieję, że wkrótce ją znajdziemy, bo wiem, jak bardzo chcielibyście ją poznać. – Też mam taką nadzieję – włączył się do zabawy Jason. – A Emily nie może się doczekać, aż będzie mogła się z nią pobawić – dodała Jenny. Wzmianka o skorej do zabawy Emily wystarczyła, by Aimee wyskoczyła z kryjówki za fotelem. – Tu jestem! – zawołała. – Świetnie! – ucieszyłam się. – Cześć, miło cię poznać – powiedziała Jenny swobodnym tonem. – Ja mam na imię Jenny, a to jest Emily.
– Cześć – odezwała się młodsza dziewczynka, na co Aimee odpowiedziała uśmiechem. – A ja jestem Jason – powiedział mężczyzna z uśmiechem. – Miło mi cię poznać, Aimee. Dziewczynka przyglądała się im z przeciwległej strony pokoju, lustrując z góry na dół. Pomyślałam sobie, że pierwsze spotkanie z adopcyjną rodziną to niezwykle przejmujący moment. Jason i Jenny wiedzieli dobrze, że nie należy się zbliżać czy przytłaczać Aimee przytulaniem i całusami, choć z wyrazu ich twarzy mogłam wyczytać, że na to właśnie mają ochotę. Dzięki szkoleniu dla rodzin zastępczych i pewnie również dzięki zdrowemu rozsądkowi rozumieli, że Aimee będzie potrzebowała czasu, by do nich przywyknąć, i muszą jej pozwolić, by sama się do nich przytuliła, kiedy będzie na to gotowa. – Kawy? – zaproponowałam. – Bardzo chętnie. – Jason i Jenny przystali na propozycję z wdzięcznością. – A Emily? Chciałabyś coś do picia? Emily skinęła głową. – Poprosimy wodę – odpowiedziała Jenny. – Czy możemy się teraz pobawić? – zapytała Emily Aimee. – Tak – odpowiedziała Aimee. – Tu jest trochę moich zabawek. Wyjęłam je specjalnie dla ciebie. – Wzięła Emily za rękę i zaprowadziła kilka kroków dalej, do skrzyni z zabawkami, które rano przyniosłyśmy do salonu. Dzieci usiadły w kucki na podłodze i zajęły się zabawą, podczas gdy Jason i Jenny zajęli sofę. – Lucy jest w pracy, a Paula w szkole – poinformowałam na wypadek, gdyby się nad tym zastanawiali. – A ty nie poszłaś do szkoły, żeby nas poznać. – Jenny zwróciła się do Aimee. Dziewczynka przytaknęła. Ruszyłam do kuchni, żeby zająć się napojami i ułożyć na talerzu jakieś słone przekąski. Słyszałam, jak Aimee rozmawia z Emily o zabawkach, które wybrały, i pyta ją, w co lubi się bawić. Chwilę później usłyszałam kolejne pytanie. – Czy Jason i Jenny zawsze byli twoim tatą i twoją mamą? Choć sporo rozmawiałam z Aimee na temat Jasona, Jenny i Emily, najwyraźniej była zdezorientowana. Dla trzyletniej Emily pytanie Aimee było niezrozumiałe i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Na moment zapadła cisza, po której odezwała się Jenny:
– Tak, Emily jest naszą córką, a wkrótce i ty będziesz naszą córką. Jenny udzieliła idealnej odpowiedzi, która dodała Aimee otuchy, uspokoiła ją i pozwoliła poczuć się częścią rodziny. – Tak jak Cathy jesteśmy też rodzicami zastępczymi, ale przez jakiś czas nie będziemy nikogo więcej przyjmować. Czyli będziesz tylko ty, Emily, Jason i ja. Na spotkaniu z opiekunami zgodziliśmy się, że powinni odczekać co najmniej rok, zanim znów wezmą do siebie jakieś dziecko, żeby teraz mogli skupić się na Aimee i Emily; jest to standardowa praktyka w przypadku adopcji. Wróciłam do pokoju z tacą napojów i przekąsek, którą postawiłam na stoliku do kawy. Gawędziłam z Jasonem i Jenny, popijając kawę, a dziewczynki się bawiły. Zauważyłam, że Aimee bawi się i rozmawia wyłącznie z Emily, ignorując Jenny i Jasona, ale można się było tego spodziewać. Czuła się znacznie pewniej w kontakcie z innym dzieckiem, a ważne było, żeby z Emily, która miała stać się jej siostrą, stworzyła relację równie dobrą co z nowymi rodzicami. Czas mijał błyskawicznie, a kiedy godzina dobiegła końca, odezwałam się do Aimee: – Jason, Jenny i Emily wkrótce będą musieli iść. Zobaczymy się z nimi jutro, ale może zanim wyjdą, chciałabyś ich o coś zapytać? Aimee przerwała zabawę i przecząco pokręciła głową. – Ale jeśli coś przyjdzie ci do głowy, możesz zapytać nas jutro. Albo poproś Cathy, żeby nas zapytała – powiedziała Jenny. Ten gest dowiódł jej wyczucia – miała świadomość, że Aimee może być jeszcze za bardzo skrępowana, żeby sama zadać im jakieś pytanie. Aimee bawiła się dalej, ale po chwili ponownie podniosła wzrok. – Mam pytanie – oznajmiła. – Czy zobaczę jutro waszego królika? – Tak – powiedział Jason i uśmiechnął się. – Na pewno. Wabi się Piotruś. Znasz królika Piotrusia z książek Beatrix Potter? Twarz Aimee się rozpromieniła. – To jedna z moich ulubionych bajek – powiedziała. – Moja też – zapewnił Jason. – Nadal mam wszystkie te książki z dzieciństwa. Czytałem je Emily, tobie też będę je teraz czytał. Aimee uśmiechnęła się szeroko. – Lubię królika Piotrusia i kaczkę Teklę – powiedziała. Jej początkowe obawy
zupełnie się rozwiały i z przyjemnością patrzyłam, jak naturalnie i nareszcie stosownie rozmawia z Jasonem. Wytłumaczyłam przyszłym rodzicom adopcyjnym historię wykorzystywania Aimee, a jako opiekunowie zastępczy rozumieli konieczność zachowania ostrożności – dla bezpieczeństwa wszystkich. Więź między Jasonem a Aimee z czasem miała się wzmocnić i stać bardziej serdeczna, ale on będzie musiał też uważać, żeby jego zachowanie nie mogło zostać przez Aimee niewłaściwie zinterpretowane. Fakt, że przez cały czas będzie musiał mieć się na baczności, jest przykry, ale to niezbędne, zwłaszcza przez pierwsze miesiące, kiedy będą się poznawać i uczyć wzajemnego zaufania. Jenny i Jason rozumieli, jak istotne są tego typu środki ze względu na różnicę pomiędzy tym, co spotkało Aimee, a tym, czego doświadczyła ich córka czy inne dzieci z odpowiedzialnych i kochających rodzin. Kiedy Jason i Aimee zakończyli rozmowę o bajkach Beatrix Potter, Jenny oznajmiła, że czas na nich. Potwierdziliśmy jeszcze szczegóły naszych odwiedzin w ich domu nazajutrz i zaczęli się zbierać do wyjścia. – Wszystko poszło bardzo dobrze – powiedziałam cicho do Jasona i Jenny, kiedy Aimee pomagała Emily założyć buty. – Tak, znacznie lepiej, niż się spodziewałam – odparła Jenny, a Jason potwierdził. Wraz z Aimee odprowadziłyśmy ich do wyjścia i pomachałyśmy na pożegnanie. Kiedy zamknęłam drzwi wejściowe, zwróciłam się do dziewczynki. – No i co myślisz? – Hmm… – powiedziała i dotknęła palcem brody, jakby głęboko się zastanawiała. W końcu podjęła decyzję. – Są mili. Zupełnie jak ty! – Rzuciła mi się w objęcia i przytuliła mocniej niż kiedykolwiek do tej pory.
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Odwiedziny O wpół do dwunastej następnego dnia zaparkowałam przed zadbanym, znanym mi ze zdjęć bliźniakiem, w którym mieszkali Jason, Jenny i Emily. Aimee wyglądała przez okno samochodu. – To tu! Numer dwanaście! – zawołała. Zapamiętała zdjęcia domu i odczytała numer na bramie. Ulica Acorn dwanaście. – Zgadza się – potwierdziłam. Teraz, kiedy Aimee nauczyła się czytać, czytała wszystko, co tylko było w zasięgu wzroku, również tabliczkę z nazwą ulicy, gdy w nią skręciłyśmy. Wyłączyłam silnik, wysiadłam z samochodu i otworzyłam Aimee drzwi. W tym samym momencie we frontowych drzwiach pod numerem dwanaście stanęli Jason, Jenny i Emily. – Cześć! Fajnie was widzieć! – wołali, zbliżając się ogrodową ścieżką. Tak jak się spodziewałam, Aimee zamilkła, gdyż ponownie opanowała ją nieśmiałość i lęk, ale tylko do momentu, kiedy dostrzegła, że Emily trzyma na smyczy królika. – Patrz! Królik Piotruś! – krzyknęła i ruszyła biegiem do ogródka. – Mają królika na smyczy! Trudno wyobrazić sobie lepszy impuls do przełamania pierwszych lodów. Aimee podbiegła do Emily, przykucnęła i zaczęła głaskać zwierzątko. Ja podeszłam i uściskałam Jasona i Jenny. Emily pokazywała Aimee, jak należy głaskać Piotrusia. – Od uszu do ogonka – wyjaśniła. – Wiem – odparła Aimee. – Moja mama ma psa, ale on gryzie. – Piotruś nie gryzie – powiedziała Emily nieco urażonym tonem. – Ale często robi kupki. Jakby na potwierdzenie tych słów królik przekicał kawałek po ścieżce, pozostawiając za sobą kilka bobków. Emily zachichotała. – Blee. – Aimee zmarszczyła nos. – Nie martw się, mama posprząta – zapewniła Emily.
– Tak jest – zaśmiała się Jenny. – Zwykle to mama sprząta. Później pójdę po zmiotkę i szufelkę. – Wejdźmy do środka – zaproponował Jason. – Tu zmarzniemy na kość. – Wpuszczacie Piotrusia do domu? – zapytała Aimee. – Tylko na trochę – wyjaśniła Emily. – Ale wszyscy musimy go pilnować, bo gryzie kable. – Kiedyś już tak zrobił! – włączyła się Jenny. – To był kabel do telewizora i dopóki go nie wymieniliśmy, nie było telewizji. – W domu też robi kupy? – zapytała Aimee, co i mnie zastanowiło. – Nie – powiedziała Emily. – Nauczyliśmy go czystości – wyjaśnił Jason. Byłam pod równie wielkim wrażeniem co Aimee. Nie słyszałam nigdy o króliku, który nie załatwia się w domu i chodzi na smyczy! W przedpokoju Jason wziął od nas kurtki i powiesił na wieszaku, a my przeszłyśmy do połączonego z jadalnią salonu w głębi domu. Był to jasny i przestronny pokój z sofą, fotelem i dziecięcym pufem po jednej stronie oraz stołem i krzesłami po drugiej. Niszę obok kominka zapełniały półki z płytami DVD, CD, książkami, grami i puzzlami. Tuż obok znajdowały się wielkie barwne skrzynie wypełnione zabawkami Emily. Był to przyjazny dzieciom dom, w którym panowała swobodna i serdeczna rodzinna atmosfera. – Mogę teraz potrzymać smycz? – Aimee zapytała Emily. Zobaczyłam, że młodsza dziewczynka się zawahała, i Jenny zwróciła się do niej. – Trzeba się dzielić, kochanie. Emily nieco niechętnie podała smycz Aimee. – Bardzo ładnie – pochwaliła Jenny. Obydwie dziewczynki oczywiście będą musiały przywyknąć do dzielenia się różnymi rzeczami. Emily była dotąd jedynaczką, a ponieważ całe przyrodnie rodzeństwo Aimee dawno trafiło do rodzin zastępczych – ona właściwie też. Królik Piotruś przysiadł na dywanie i wyciągnął tylne łapki jak mały piesek, a obie dziewczynki przyklękły obok i zaczęły go głaskać. Patrzyłam na to tak zauroczona, jak Aimee zauroczona była królikiem, któremu wydawało się chyba, że jest psem, ale dla Emily był to po prostu ukochany zwierzak. Jenny podała nam
napoje i zaprosiła do obejrzenia reszty domu. Jednym z celów tej krótkiej wizyty było umożliwienie Aimee zapoznania się z jej przyszłym domem przed dłuższą wizytą, nocowaniem i w końcu przeprowadzką. Jason oznajmił, że już czas, by Piotruś wrócił do swojej klatki, więc dziewczynki pogłaskały go po raz ostatni, nim tata Emily wziął smycz i wyprowadził królika z salonu. – Chcę króliczka – powiedziała Aimee. – Ja też – przyznałam ze śmiechem. – Jest przeuroczy. – Piotruś może być nasz wspólny – zaproponowała Emily, co było przemiłe z jej strony. – Dziękuję, skarbie – odpowiedziałam. Jenny rozpoczęła oprowadzanie po domu od kuchni, która znajdowała się za przedpokojem. Okna wychodziły na ogródek za domem, więc widziałyśmy, jak Jason wkłada królika do klatki. – Ciepłe dni Piotruś spędza w ogródku – wyjaśniła Jenny. – Ale kiedy robi się zimno, jak dziś, na chwilę wpuszczamy go do domu, żeby sobie pobiegał. A potem wraca do klatki, gdzie jest mu ciepło i miło. – A w swojej klatce robi kupę? – zapytała Aimee. – Tak, ale tylko w jednym kąciku. Bardzo dba o czystość. Z okna kuchni widać było również huśtawkę i drabinki podobne do tych u nas w domu. – Latem fajnie będzie się tu bawić – powiedziałam do Aimee, a ona przytaknęła. Wyszłyśmy z kuchni i podążyłyśmy za Jenny na górę, gdzie najpierw pokazała nam sypialnię swoją i Jasona. Ucieszyłam się, że Aimee tylko do niej zajrzała i nie powiedziała czegoś głupiego o seksie, jak wtedy, gdy pokazywałam jej swoją sypialnię. Przy kolejnych drzwiach Emily zapowiedziała z dumą: – To mój pokój. Jak chcecie, możecie wejść. – Bardzo chętnie. Weszłyśmy za Emily do jej pokoju. Był śliczny, oklejony tapetą z Kopciuszkiem i udekorowany rozmaitymi tematycznymi drobiazgami. Na stoliku w rogu stała szklana kula ze złotą rybką. – To twoja rybka? – zapytała Aimee, wyraźnie pod wrażeniem i odrobinę
zazdrosna. – Tak, nazywa się Frytka. Tata to wymyślił. Wygrałam ją w wesołym miasteczku. – Dlatego musieliśmy pędem kupić akwarium, wodorosty i karmę – dodała Jenny. – Czy ja też mogę mieć u siebie w pokoju akwarium z rybką? – poprosiła Aimee. Już miałam ruszyć na ratunek i powiedzieć, że jedna rybka w domu wystarczy, ale Jenny mnie uprzedziła. – Czemu nie? Jeśli naprawdę chcesz. Ale króliczek musi być wspólny. Klatka jest za mała dla dwóch. Jenny wyraźnie przewidziała następne pytanie i wcale nie potrzebowała mojej pomocy. – Dziękuję – powiedziała bardzo podekscytowana Aimee. – Tak strasznie chciałabym mieć własną złotą rybkę. Przeszłyśmy na drugą stronę korytarza, gdzie Jenny pokazała nam łazienkę i malutki, na razie nieużywany pokój z garderobą, łóżkiem i komodą. – A to – zatrzymała się przed ostatnimi drzwiami na piętrze – będzie pokój Aimee. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Zerkając na mnie, Jenny zacisnęła kciuki i otworzyła drzwi. Aimee ruszyła pierwsza i zobaczyłam wyraz jej twarzy, jeszcze zanim poznałam jego przyczynę. Weszłam do środka i wydałam stłumiony okrzyk zdumienia. Pokój został dopiero co pomalowany na różowo i udekorowany księżniczkami z bajek Disneya, które Aimee lubiła najbardziej ze wszystkich. Był niewiarygodny, prawdziwe dzieło sztuki! A oniemiała z zachwytu Aimee gapiła się tylko z otwartą buzią. Podobizny trzech pięknych księżniczek zdobiły tapetę, narzutę na łóżku, zasłony i dywanik. Na łóżko rzucono różową poduszkę z tym samym wzorem, a pod oknem stały trzy wielkie, nowe skrzynie z zabawkami, każda oznaczona naklejką z księżniczką. – Przecudny! – wykrzyknęłam. – Nie próżnowaliście! Skąd wiedzieliście, co Aimee lubi najbardziej? Dziewczynka wciąż stała na środku pokoju bez słowa; z zachwytu całkowicie ją zatkało. – Na ostatnim spotkaniu wspomniałaś, co Aimee lubi, a czego nie – powiedziała Jenny. – Pewnie nawet nie pamiętasz? – Pokręciłam głową. – Cóż,
myśmy z Jasonem zapamiętali, więc w drodze do domu wstąpiliśmy po tapetę. Następnego dnia Jason wykończył pokój, a w weekend dokupiliśmy pozostałe akcesoria. Podoba ci się, Aimee? – Ty masz księżniczki, a ja Kopciuszka – powiedziała Emily. Aimee, wciąż oniemiała, zdołała nieznacznie kiwnąć głową, ale było jasne, że jej się podoba. Choć pokój, który zajmowała u mnie w domu, był przytulny, musiałam zachować neutralny wystrój, żeby nadawał się dla różnych przyjmowanych przeze mnie dzieci, niezależnie od ich wieku i płci. Natomiast ten pokój przeszedł najśmielsze oczekiwania Aimee i z jej twarzy można było wyczytać, jak bardzo jest poruszona. Mnie wzruszyła troska i praca włożona w wykończenie pokoju specjalnie dla Aimee. – Ale z ciebie szczęściara – zwróciłam się do niej. – Podziękuj Jenny. – Dziękuję – powiedziała Aimee. – Jest śliczny. Ale mi się trafiło, nie mogę uwierzyć. – Cała przyjemność po naszej stronie – odparła Jenny. Dziewczynki chciały zostać na górze i pobawić się w nowym pokoju Aimee. Jenny nie miała nic przeciwko, więc we dwie zeszłyśmy do salonu. Siedział tam Jason, który zdążył już odnieść królika Piotrusia do klatki i posprzątać po nim w ogródku. – Dzięki, kochanie – powiedziała Jenny, po czym opowiedziała mu, jakim sukcesem okazał się pokój Aimee, jak bardzo ją to cieszy i jak jej ulżyło. Podziękowałam obojgu za ogrom pracy i za ich troskliwość. Jason wyjął terminarz naszych spotkań i zaproponował, żebyśmy jeszcze raz wspólnie go przejrzeli i potwierdzili szczegóły, bo choć daty zostały wyznaczone na pierwszym spotkaniu, to dokładne godziny mieliśmy ustalić sami. Następnego dnia Jenny, Jason i Emily mieli znów nas odwiedzić. Tym razem jednak wizyta miała trwać trzy godziny i obejmować krótkie wyjście z Aimee, podczas gdy ja zostanę w domu. Dzięki temu dziewczynka miała zacząć przyzwyczajać się do nowej rodziny beze mnie. Zamierzali w tym czasie pójść na lekki lunch. – Możemy przyjechać o jedenastej trzydzieści – zaproponował Jason. – Mnie to odpowiada – odparłam. – W okolicy jest mnóstwo miejsc, gdzie będziecie mogli zjeść. Podrzucę wam pomysły. – Dzięki. Dzień później miałam znów przywieźć Aimee do nich i zostawić na trzy
godziny, żeby przywykła do przebywania w nowym domu beze mnie. Potem był weekend i mieliśmy od siebie odpocząć, żeby wszyscy zainteresowani mieli czas przemyśleć i ułożyć sobie w głowie wszystkie zachodzące zmiany. Następnie w poniedziałek miałam znów przywieźć Aimee i zostawić ją z Jenny i Jasonem na cały dzień. Nie opłacała mi się dwugodzinna jazda do domu i z powrotem, żeby ją odebrać, więc zaplanowałam, że pójdę na zakupy gdzieś w ich okolicy, a jeśli pogoda będzie ładna, to wybiorę się nad morze, skoro to tylko parę dodatkowych kilometrów. – Zamierzam przyjechać około dziesiątej – oznajmiłam. – Jak dla nas w porządku – potwierdziła Jenny. Ustaliliśmy, że wtorek będzie wolny. Zgodnie z planem w środę miałam przywieźć Aimee na noc. Jeżeli wszystko poszłoby dobrze, zostałaby u nich również w czwartek, a jeśli nie pojawią się żadne problemy – w sobotę miała wprowadzić się na dobre. Proces zapoznawania się z rodziną przebiega podobnie w przypadku większości dzieci, które z opieki zastępczej trafiają do adopcji, i jest on niezmiernie ważny dla wszystkich zainteresowanych. Pozwala przygotować nie tylko dziecko, ale również członków rodziny adopcyjnej i rodzinę zastępczą, którą opuszcza. Spotkania wymagają wiele czasu, są wyczerpujące emocjonalnie i przez jakiś czas terminarz rządzi życiem wszystkich zaangażowanych osób. Aimee była zwolniona ze szkoły, a Jason wziął wolne w pracy. Na szczęście, kiedy wyjawił powód swojej nieobecności, jego pracodawca okazał się wyrozumiały i przychylnie nastawiony. Dzisiejsza godzinna wizyta zleciała szybko i kiedy zawołałam Aimee, żeby zeszła, bo czas iść, odkrzyknęła, że nie chce. To był dobry znak, jednak tupanie i miny które robiła, gdy poszłam po nią na górę i powtórzyłam, że musimy iść, już tak dobrze nie wróżyły. Jenny poszła ze mną, więc stała za moimi plecami i widziała, jak Aimee dąsa się i tupie. – Jeszcze nie – powiedziała z zaciętym wyrazem twarzy i wysuniętym podbródkiem, tak jak miała w zwyczaju, gdy tylko się u mnie znalazła. – Ta mina nie zrobi wrażenia na Jenny i Emily – powiedziałam, próbując obrócić sytuację w żart. – A co mnie to – odparła Aimee niegrzecznie. – Pojutrze przyjedziecie tu znowu – zapewniła Jenny. – A jutro zabieramy cię na lunch. Ale Aimee nie dała sobie nic powiedzieć. Nadąsała się jeszcze bardziej i
widziałam, że chce postawić na swoim. Wciąż siedziała na podłodze, ostentacyjnie odwróciła się do mnie tyłem i dalej bawiła zabawkami, które przyniosła wraz z Emily. Młodsza dziewczynka, wyraźnie zaniepokojona nagłą zmianą w zachowaniu Aimee, wstała i podeszła do mamy. Jason i Jenny wiedzieli, że Aimee była „trudna”, kiedy mieszkała ze swoją matką i na początku pobytu w rodzinie zastępczej, ale gdy spotkaliśmy się, żeby omówić jej docelową formę opieki, zapewniłam ich, że dzięki wyraźnym granicom i jasnym obowiązkom bardzo szybko się opamiętała. Wiedzieli także, że w czasie spotkań zapoznawczych i zaraz po przeprowadzce dziewczynka może być podenerwowana i może wracać do dawnych zwyczajów. Pomyślałam, że może nawet dobrze, że pokazała to teraz, a nie nagle po zamieszkaniu z nimi, kiedy zupełnie by się takiego zachowania nie spodziewali. – Aimee, myślę że powinnaś chwilę posiedzieć w ciszy i zastanowić się, jaką decyzję należy podjąć – powiedziałam spokojnie. To jedna ze strategii, których używałam wobec niej w domu, jeśli nie chciała robić tego, o co ją prosiłam, choć ostatnio takie wybiegi wcale nie były potrzebne. – Zejdziemy na dół, a ty przyjdziesz do nas, kiedy przemyślisz to, o co cię prosiłam, i podejmiesz dobrą decyzję – powtórzyłam. Odwróciwszy się, wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach w ślad za Jenny i Emily. – Aimee wkrótce do nas dołączy – powiedziałam do Emily, kiedy weszłyśmy do salonu, bo wciąż wyglądała na zaniepokojoną. – Tak dobrze się z tobą bawiła, że nie chce wracać. I była to prawda, ale Aimee wiedziała, że ma się słuchać opiekunów. – Emily rozumie, że na początku może być nam wszystkim trochę dziwnie – powiedziała Jenny, kiedy jej córka sadowiła się na kolanach swojego taty. Uśmiechnęłam się i usiadłam na sofie, zachowując stoicki spokój i mając nadzieję, że Aimee wkrótce się pojawi i mnie nie zawiedzie. W domu wystarczało zwykle parę minut ciszy, ale oczywiście teraz nie byłyśmy w domu i Aimee pewnie zdawało się, że z Jenny i Jasonem będzie robiła, co chce. Jason zaczął czytać Emily bajkę, a Jenny zabawiała mnie niezobowiązującą rozmową. Jednak chyba wszyscy nasłuchiwaliśmy odgłosów z góry. Nie uważałam, że Aimee byłaby w stanie mnie zawieść, ale oczywiście w obecności swoich przyszłych rodziców testowała granice, więc nie mogłam mieć pewności.
Zaczęłam rozważać alternatywną strategię, ale po kilku minutach, ku mojej uldze, usłyszeliśmy kroki na schodach i Aimee pojawiła się w drzwiach salonu. – Już jestem gotowa do wyjścia – powiedziała z niejakim zakłopotaniem. – Mądra decyzja – uśmiechnęłam się. – Dobrze zrobiłaś. Teraz pożegnamy się ładnie i zobaczymy się jutro. Tego wieczoru Adrian, Lucy i Paula dotarli na obiad o tej samej porze, co zdarzało się w naszym domu coraz rzadziej, od kiedy dorośli. Przypomniało nam to dawne czasy i siedzieliśmy przy stole, rozmawiając, jedząc, śmiejąc się i dzieląc się nowinami, choć to głównie Aimee mówiła: o Jenny, Jasonie i Emily, o swoim nowym domu i pokoju, o dobrze wychowanym króliku Piotrusiu, który chodził na spacery na smyczy. Adriana, Lucy i Paulę cieszyło, że Aimee tak polubiła swoją nową rodzinę, ale ta radość była podszyta smutkiem. Bo entuzjazm dziewczynki był znakiem więzi powstającej między nią a nową rodziną i początkiem rozstania z naszą. Choć nikt słowem o tym nie wspomniał, wszyscy mieliśmy świadomość, że musimy zacząć oswajać się z myślą o rychłym odejściu Aimee. Adrian, który zwykł dusić uczucia w sobie, sprawiał wrażenie szczególnie pogrążonego w myślach, podczas gdy Aimee gadała jak najęta. Jestem pewna, że gdyby wszystko ułożyło się inaczej, pragnąłby bardziej się z nią zaprzyjaźnić, tak jak z innymi dziećmi, którymi się opiekowaliśmy. Nigdy nie zdradziłam mu wszystkich szczegółów zarzutów Susan wobec niego i jego kolegów, więc nie wiedział, jak niewiele brakowało, by stał się przedmiotem policyjnego śledztwa. Za każdym razem, gdy myślałam, do czego mogłoby dojść, gdyby opieka społeczna nie uznała skarg Susan za podłe kłamstwa, przechodził mnie zimny dreszcz. Paskudne, bezpodstawne oskarżenia potrafią zrujnować życie i z łatwością mogło się to przytrafić nam i naszym znajomym. Po obiedzie tego dnia Adrian i Lucy byli umówieni ze swoimi przyjaciółmi, natomiast Paula została w domu, żeby powtarzać materiał do matury, która miała rozpocząć się za miesiąc. Po wysłaniu Aimee do łóżka zaniosłam Pauli herbatę, jak zwykle, kiedy się uczyła. Kiedy otworzyłam drzwi do jej pokoju, zwróciłam uwagę, że wyglądała na smutną i głęboko zamyśloną. – Postaraj się nie martwić egzaminami – powiedziałam. – Zdasz najlepiej, jak umiesz, i nic więcej zrobić nie możesz. Paula postanowiła zdać z najwyższymi ocenami i martwiłam się, że za dużo na siebie wzięła.
– Nie w tym rzecz – powiedziała cicho, sadowiąc się na krześle przy biurku. – A więc o co chodzi, skarbie? Wzruszyła nieznacznie ramionami, kiedy stawiałam przed nią kubek z herbatą. – Starej matce chyba możesz powiedzieć? Uśmiechnęła się, ale nie był to uśmiech wesoły. – Wciąż wracam myślami do tego wieczoru, kiedy powiedziałaś mi, że Aimee z nami zamieszka. Pamiętasz, co odpowiedziałam? – Pokręciłam głową. – Byłam okropna. Powiedziałam, że jej tu nie chcę. Mam nadzieję, że się nie zorientowała, że jej nie chciałam. – Oczywiście, że nie. A ty wcale nie byłaś okropna – powiedziałam, zaskoczona i zaniepokojona, że Paula to zapamiętała i teraz się zamartwia. – Musiałaś myśleć o nadchodzących egzaminach i mam nadzieję, że okazałam ci zrozumienie. Bardzo mi pomogłaś przy Aimee. Wszyscy byliście wspaniali. – Ucałowałam czubek jej głowy. – Przez egzaminy nie spędziłam z nią zbyt wiele czasu – powiedziała Paula. – Aimee o tym wie, prawda? To nie dlatego, że jej unikałam. – Oczywiście, że wie. Nie zadręczaj się, proszę. – Przykro mi, że się od nas wyprowadza – dodała Paula cicho. – Miałam nadzieję, że tu zostanie. – Wiem, kochanie. Wszyscy myślimy podobnie. Miejmy nadzieję, że Jason i Jenny będą się często odzywać i będziemy widywać Aimee po przeprowadzce. – Bardzo na to liczę – odparła Paula.
Rozdział trzydziesty
Niesamowita rodzina – Ale będę was widywać, jak już się przeniosę, prawda? – zapytała Aimee, przytulając mnie po raz kolejny. – Tak – odpowiedziałam. – Jenny i Jason obiecali, że będziemy w kontakcie. Kiedy uznają, że już się u nich zadomowiłaś, zadzwonią i się umówimy. – To dobrze – odparła Aimee i pocałowała mnie w policzek. – Będę za wami tęsknić. Był piątkowy wieczór i koniec tygodnia zapoznawczego, który przebiegł nadzwyczaj dobrze. Rano Aimee miała nas opuścić i wprowadzić się do swojej rodziny adopcyjnej. Urządziliśmy wcześniej małe przyjęcie pożegnalne. Moi rodzice, kilkoro znajomych, którzy również byli rodzicami zastępczymi, oraz trzy koleżanki Aimee ze szkoły przyszli do nas na kolację i żeby się z nią pożegnać. Było to słodko-gorzkie spotkanie, bo chociaż wszyscy oczywiście cieszyli się, że Aimee będzie miała własną, kochającą rodzinę, to wiedzieliśmy, że będziemy za nią tęsknić. Teraz po raz ostatni układałam ją do snu i mówiłam dobranoc. Starałam się za wszelką cenę utrzymać emocje na wodzy, żeby jej nie zestresować. – Czy jak mnie odwiedzisz, zabierzesz ze sobą Adriana, Lucy i Paulę? – zapytała. – Oczywiście, skarbie. – A kiedy przyjedziesz? – zapytała po raz kolejny. – Za jakiś miesiąc, kiedy Jason i Jenny uznają, że już czas – zapewniłam. Choć Aimee niecierpliwie wyczekiwała przeprowadzki do domu Jenny, Jasona i Emily, zmagała się również z rozstaniem, tak samo jak i my. Wiedziałam, że jak tylko rano ruszy w drogę, wszystko już będzie w porządku. – No już, spać – powiedziałam. – Przed tobą ciężki dzień. Aimee dalej siedziała wyprostowana na łóżku i wymyślała kolejne pytania. – Czy wszyscy po mnie przyjadą? – O ile wiem, to tak. – A kiedy tu będą? – spytała, choć już jej mówiłam.
– O dziesiątej trzydzieści – powtórzyłam. – Jeżeli nie będzie korków. – Czyli na obiad będę już z nimi w domu. – Zgadza się – potwierdziłam. Podczas dwutygodniowego oswajania się z rodziną Aimee powoli przestawała mówić o domu Jenny i Jasona „nowy dom” i zaczęła nazywać go po prostu „domem” – i bardzo dobrze. – A teraz czas spać. Żebyś rano była świeżutka i wypoczęta. Aimee w końcu położyła głowę na poduszce, ale natychmiast znów się podniosła. – Musimy pamiętać, żeby zapakować Kerry’ego – przypomniała o pluszowym kotku, którego przytulała. – Nie zapomnimy o nim. Wiem, że musimy jeszcze spakować jego, piżamę, którą masz na sobie, i twoją kosmetyczkę. O nic się nie martw, będę pamiętać – zapakowałam już wszystkie inne rzeczy Aimee, a walizki, torby i pudła stały w przedpokoju. – A teraz przykryj się i spróbuj zasnąć. – Dobrze – powiedziała Aimee. – Ale najpierw muszę ci coś powiedzieć. Spodziewałam się, że powie, jak bardzo będzie za nami tęsknić, co powtarzała przez cały wieczór. Ale powiedziała coś zupełnie innego. – Cathy, pamiętasz, jak ci mówiłam o Craigu i znajomych mamy, którzy robili mi złe rzeczy? – Tak – odparłam, całkowicie zbita z tropu i zdziwiona, że teraz nagle jej się to przypomniało. – No… przykro mi, ale nie mówiłam prawdy. Patrzyłam na nią i serce podeszło mi do gardła, a po plecach przeszedł zimny dreszcz. – Jak to? – zapytałam, bojąc się odpowiedzi. Bo gdyby Aimee teraz przyznała się do zmyślenia zarzutów o molestowanie, oznaczałoby to, że oskarżono niewinnych ludzi, a ona była przekonującą kłamczuchą, której nie można ufać. Policja, opieka społeczna, Jenny i Jason musieliby się dowiedzieć, że całkowicie mnie nabrała. Aimee spuściła wzrok i mocniej przytuliła do siebie Kerry’ego. – Powiedz, w czym rzecz – poprosiłam. Chociaż ta myśl była trudna do przełknięcia, musiałam się dowiedzieć, o co
chodzi, żeby poinformować, kogo trzeba. – No… pamiętasz, jak ci mówiłam, że nie pamiętam imion innych facetów, co mnie skrzywdzili? Kiwnęłam głową. – Albo czemu tak się bałam, że sikałam w łóżko? I mówiłaś, że jak sobie przypomnę, to mam ci powiedzieć. – Tak. – No bo pamiętam od dawna, ale ci nie mówiłam. Powiedziałam, że nie wiem, i to była nieprawda. Skłamałam. Zawsze pamiętałam twarze tych facetów, i niektóre imiona, i wiem, gdzie niektórzy mieszkają. Pamiętam, co mi robili, i wiedziałam, dlaczego się tak bałam, że sikałam. Przepraszam, że nie powiedziałam ci prawdy, Cathy. Ja pamiętam. Ulga, że oskarżenia nie były zmyślone, ogarnęła mnie, ale tylko na krótko, gdyż po chwili wstrząsnął mną dreszcz zupełnie innego rodzaju. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytałam. Aimee wzruszyła ramionami. – A teraz mi powiesz? Żeby można było aresztować tych mężczyzn. Aimee pokręciła tylko głową, ale w końcu znów podniosła na mnie wzrok. – Nie mogę ci powiedzieć, bo jeśli oni się dowiedzą, że naskarżyłam, to się wściekną i będą szukać mnie i mamy. Ty nie rozumiesz, bo mieszkasz w ładnym domu i masz miłych znajomych, ale ludzie, z którymi zadaje się moja mama, są okropni. Mają noże i robią krzywdę, jak ktoś na nich doniesie. Nie chcę, żeby zrobili coś złego mamie albo mnie, więc nic ci nie powiem. – Ależ skarbie, ja rozumiem – zapewniłam, obejmując ją i przytulając. – Rozumiem, że się boisz i chcesz chronić swoją mamę. Ale jeśli mi nic nie powiesz i ci ludzie nie trafią do więzienia, to będą mogli dalej krzywdzić innych. A czasami, jeśli opowiemy komuś o złych rzeczach, które nas spotkały, to nam pomaga. Jesteś pewna, że nie możesz mi nic powiedzieć? – Jestem pewna – powiedziała cicho. – W porządku. Może kiedy już będziesz u Jenny i Jasona, to im opowiesz? Mieszkają daleko stąd. – Ale mama zostanie tutaj i mogą ją dorwać – słusznie zauważyła Aimee. Przytuliłam ją mocno.
– Rozumiem – powtórzyłam. – Może za jakiś czas zmienisz zdanie. Nigdy nie jest za późno, żeby powiedzieć policji, że dorosły cię skrzywdził. A teraz przypomnij sobie, co ci kiedyś tłumaczyłam. Jak już zamieszkasz z Jenny i Jasonem, będziesz chodziła do terapeuty. Pomoc społeczna uznała, że terapia zabawą pomoże Aimee poradzić sobie ze wszystkim, co jej się przydarzyło, i po przeprowadzce miała trafić do terapeuty. Aimee nieznacznie kiwnęła głową. – Będę rysować i robić modele – powiedziała, kładąc mi głowę na ramieniu. – Dokładnie tak. Niektóre dzieci czują, że takiemu terapeucie mogą powiedzieć rzeczy, które wcześniej zachowywały tylko dla siebie; zmartwienia, którymi z nikim innym nie mogły się podzielić. Może ty też tak zrobisz. – Może – powiedziała cichutko, tym swoim osobliwym tonem. – Ale cieszę się, że wiesz, że nie powiedziałam ci prawdy. Byłaś dla mnie taka dobra. Źle mi było z tym, że ci kłamałam. – Kochanie, to nie były tak naprawdę kłamstwa – przytuliłam ją. – Po prostu nie jesteś jeszcze gotowa rozmawiać o tym, co cię spotkało, i ja to rozumiem. – Tak? – Pocałowała mnie w policzek. – To dobrze. Dużo rozumiesz. Będę za tobą tęsknić. – Ja za tobą też, skarbie – poczułam, że oczy napełniają mi się łzami. Następnego ranka, zupełnie inaczej niż zwykle w sobotę, cała rodzina wstała wcześnie i tuż po dziesiątej siedzieliśmy już w salonie, umyci i ubrani. Wszyscy chcieli pożegnać Aimee i czekaliśmy teraz na przybycie Jenny, Jasona i Emily. Wręczyliśmy Aimee pożegnalny prezent – szkatułkę-pozytywkę – oraz kartkę. Pomagałam jej przeczytać nasze życzenia, bo choć czytanie szło jej coraz sprawniej, to wciąż niewiele słów rozpoznawała natychmiast. Przeczytałam wierszyk wydrukowany na kartce i przeszłam do naszych osobistych życzeń. Dobry z Ciebie dzieciak. Uważaj na siebie. Wszystkiego najlepszego – Adrian. – To miłe – powiedziała Aimee. – Dzięki, Adrian. – Nie ma za co – odparł nieco zawstydzony. – To jest od Lucy – wskazałam drugie życzenia. – Oby z Twojej buzi nigdy nie schodził ten zawadiacki uśmiech. Będę o Tobie ciepło myślała. Całusy i uściski, Lucy.
– Ooo, jak fajnie – stwierdziła Aimee, a Lucy się uśmiechnęła. – A Paula napisała tak: Trzymaj się, siostrzyczko. Będę tęskniła. Kocham Cię bardzo. Paula. I jeszcze więcej całusów. Aimee uśmiechała się teraz do niej. – Dzięki, starsza siostro. – A to jest ode mnie – wskazałam swoje życzenia. – Ja napisałam: Jestem z Ciebie bardzo dumna, Aimee. Tyle osiągnęłaś. Będę o Tobie myślała. Dbaj o siebie. Kocham cię – Cathy. Jest też rząd całusów. Aimee uśmiechała się i jeszcze przez chwilę studiowała kartkę, a potem ostrożnie włożyła ją do koperty. – Czy możesz włożyć moją kartkę i prezent do walizki, żebym ich nie zapomniała? – zapytała cicho. – Oczywiście, skarbie. Wstałam i zaniosłam szkatułkę oraz kartkę do przedpokoju, gdzie ostrożnie zapakowałam je do jednej z toreb, po czym wróciłam do salonu. Zrobiło się bardzo cicho. Po pełnym wrażeń tygodniu, wesołości naszego małego przyjęcia poprzedniego dnia i w czasie porannego zamieszania przy śniadaniu i pakowaniu ostatnich drobiazgów nikt nie miał specjalnie czasu rozmyślać o jej wyprowadzce, ale teraz, kiedy siedzieliśmy razem w oczekiwaniu na dzwonek do drzwi, zapanował ponury nastrój. – Wspaniale, że wszyscy razem możemy pożegnać się z Aimee – spróbowałam rozładować atmosferę. Lucy zdołała wydobyć z siebie cichutkie „tak”, Paula przyglądała się tylko Aimee w zamyśleniu, a Adrian wpatrywał się w podłogę. – Może zagramy w karty? – zaproponowałam. – Mamy trochę czasu. Ale zabrzmiało to, jakbym kazała im zatańczyć polkę na pogrzebie. Spojrzeli na mnie, ale nikt się nie poruszył. – To może jakaś gra? Cluedo? Albo węże i drabiny? – próbowałam dalej. Z równie marnym efektem. Wtem zadzwonił dzwonek i wszyscy podskoczyliśmy. – Może to oni przyjechali trochę za wcześnie – powiedziałam z nadzieją i wstałam z sofy. Wcale nie chciałam pozbyć się Aimee – wręcz przeciwnie – ale kiedy wreszcie nadszedł dzień ostatecznego rozstania, byłoby lepiej dla
wszystkich, żeby ruszyła w drogę jak najszybciej. Aimee poszła ze mną do przedpokoju otworzyć drzwi, a Adrian, Lucy i Paula wyglądali niecierpliwie z salonu. Otworzyłam drzwi wejściowe, by z ulgą i radością przywitać Jenny, Jasona i Emily czekających przed domem. – Witajcie – powiedziałam, otwierając drzwi szerzej. – Dobrze się jechało? – Tak, jesteśmy trochę za wcześnie – odparł Jason. – To nie problem? – Skądże. Aimee ucieszyła się na ich widok i uściskała każdego po kolei, a potem wzięła Emily za rękę. – Chodź, chcę ci przedstawić dużego chłopca i dziewczynki – powiedziała na swój dziwnie dorosły i poważny sposób. Poprowadziła Emily korytarzem do salonu. Moje dzieci nie miały dotąd okazji poznać nowej rodziny Aimee. – Niezłe bagaże – powiedział Jason, mając na myśli, że było ich dużo. – Tak. Kiedy Aimee się u nas pojawiła, wyglądało to trochę inaczej. Wiedzieli, że kiedy Aimee do nas przyszła, miała tylko to, co na sobie. – A jak nastrój w ten wielki dzień? – zapytała Jenny, rozpinając kurtkę. Ściszyła głos, żeby nikt nas nie podsłuchał. – My się denerwujemy, więc Bóg jeden wie, jak ona musi się czuć. Jesteśmy na nogach od szóstej rano! – Wiem coś o tym – powiedziałam. – Ale wydaje się, że z nią wszystko jest w porządku. To nam będzie ciężko. Proszę, wejdźcie i poznajcie resztę mojej rodziny. Poprowadziłam ich korytarzem w stronę salonu, gdzie przedstawiłam im Lucy i Paulę, przywitali się też z Adrianem. Potem zaproponowałam gościom kawę. – Wstąpiliśmy na kawę po drodze – powiedział Jason. – Ale dzięki. – Pomyśleliśmy, że najlepiej będzie pożegnać się w miarę szybko – dodała Jenny i byłam jej za to bardzo wdzięczna. Przeciągane i łzawe pożegnania są przykre i nikomu nie służą. – Skorzystamy jeszcze z łazienki i ruszamy, jeśli nie masz nic przeciwko. – Nie ma sprawy. Pokazałam im, gdzie jest łazienka, a kiedy wrócili do salonu, zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Jason. – Cóż, Aimee, powinniśmy się już zbierać. – Pomogę ci zapakować samochód – zgłosił się do pomocy Adrian i wszyscy
ruszyliśmy do przedpokoju. Lucy i Paula pomogły Aimee włożyć płaszcz i buty, a potem dotrzymywały towarzystwa jej i Emily, podczas gdy Adrian, Jenny, Jason i ja ładowaliśmy bagaże do samochodu. Był piękny wiosenny dzień, jasny i rześki, a ptaki z trzepotem skrzydeł budowały gniazda w żywopłocie. Zapakowanie wszystkich rzeczy z przedpokoju wymagało kilku wycieczek do domu i z powrotem. Całe szczęście mieli spory samochód – minivana. Zapełniliśmy cały bagażnik, a kilka toreb musieliśmy nawet położyć na tylnym siedzeniu. Wróciwszy do przedpokoju, po raz ostatni rozejrzałam się za jakimś zapomnianym pakunkiem, ale wszystko zniknęło. – Jeżeli jeszcze coś znajdę, to wam podeślę – zapewniłam Aimee. Wszyscy znów zamilkli i nastąpił kolejny niezręczny moment. A potem Emily odsunęła się od Lucy i Pauli, podeszła do swojego taty i wzięła go za rękę, natomiast Aimee niepewnie spoglądała na każde z nas po kolei. Ciszę przerwał Adrian, występując do przodu z wyciągniętą ręką, by uścisnąć dłoń Aimee. – Do zobaczenia, mała – powiedział, mierzwiąc jej włosy. – Trzymaj się. – Nie jestem mała – obruszyła się Aimee, przygładzając swoją fryzurę. Kiedy wszyscy się roześmialiśmy, napięcie zniknęło w okamgnieniu. Stojąc przy mierzącym ponad metr osiemdziesiąt chłopaku, Aimee rzeczywiście była mała. Pożegnawszy się, Adrian zrobił krok do tyłu i przepuścił Lucy. – Na razie, łobuziaku – powiedziała, przytulając dziewczynkę. – Bądź grzeczna. Masz szczęście, że trafiła ci się taka fajna rodzina. Pamiętaj o tym. Jason i Jenny wyglądali na bardzo wzruszonych, a ja głośno przełknęłam ślinę. Potem nadeszła kolej Pauli. Przytuliła Aimee i powiedziała: – Żegnaj, siostrzyczko. Przepraszam, że nie bawiłam się z tobą tyle, ile bym chciała, ale musiałam się uczyć do egzaminów. Poczułam ucisk w gardle. – Nie ma sprawy – odparła Aimee swobodnie. – Rozumiem. Mam nadzieję, że zdasz. Ucałowały się na pożegnanie, czyli zostałam już tylko ja. – Przytul mocno – powiedziałam, szeroko rozkładając ramiona. Aimee cała się we mnie wtuliła i poczułam, jak jej ręce zaciskają się wokół mojej talii. – Będę za tobą tęsknić – powiedziała drżącym głosem.
– Ja za tobą też. Ale wiem, że u Jenny, Jasona i Emily świetnie sobie poradzisz. Teraz pomachamy ci na do widzenia, a jak już się u nich zadomowisz, to cię odwiedzimy. Delikatnie wyswobodziłam się z jej uścisku i przekazałam Jenny. Aimee nie płakała, ale niewiele jej brakowało. – Zadzwonimy – obiecała Jenny. Uśmiechnęłam się. – Dziękuję. Razem z Adrianem, Paulą i Lucy wyszliśmy za nimi z domu i poczekaliśmy, aż wsiądą do samochodu. Jason posadził Emily w foteliku z tyłu, podczas gdy Jenny usadzała Aimee. – Do widzenia! – wołaliśmy, zanim drzwi się zatrzasnęły. – Do widzenia! – odkrzyknęły Aimee i Emily, machając do nas. Aimee się uśmiechała, ale to był mężny uśmiech i widziałam, że dolna warga jej drży – tak samo jak moja. Jenny zajęła miejsce pasażera, a Jason kierowcy, i nim zamknęły się za nimi drzwi minivana, pożegnali się raz jeszcze. Potem odkręcili okna i przez warkot uruchamianego silnika słychać było więcej pożegnalnych okrzyków. Jason i Jenny uśmiechali się i machali z przednich siedzeń, a dwoje ich dzieci robiło to samo z tyłu. Wyglądali jak każda inna rodzina w drodze do domu, ale ta rodzina nie była zwyczajna. To była niezwykła rodzina, która odrodziła się z popiołów patologii i rozpaczy. Rodzina, która wydźwignęła się i chciała żyć dalej. Jason dzięki adopcji dostał szansę na nowy start i po dwudziestu latach robił to samo dla swojej młodszej przyrodniej siostry. Nie, to nie była zwyczajna rodzina; to była niesamowita rodzina powstała z miłości, nadziei, odwagi i determinacji, żeby przeszłość zostawić z tyłu i budować lepszą, świetlaną przyszłość. Żegnaj, Aimee, i powodzenia!
Epilog Kiedy moje własne dzieci były jeszcze małe, to zawsze po pożegnaniu z którymś z naszych podopiecznych zabierałam je w jakieś miłe miejsce, żeby nie myślały o rozstaniu. Choć teraz były już dorosłe, w sobotę po wyjeździe Aimee pomyślałam, że moglibyśmy się trochę odstresować, i zaproponowałam wyjście na obiad. Nic specjalnego, tylko do lokalnej knajpki, ale potem spontanicznie postanowiliśmy iść do kina. Grali Tajemnicę Brokeback Mountain, film, który z czasem stał się współczesnym klasykiem. Od dawna nie byliśmy razem w kinie, więc rozkoszowałam się każdą chwilą. Dla Pauli był to również zasłużony oddech od nauki. Kiedy wróciliśmy do domu, na sekretarce czekała wiadomość od Jasona. Mówił, że dojechali bezpiecznie i zajęli się rozpakowywaniem. Jason i Jenny nie odzywali się przez kolejne dwa miesiące. Nie spodziewałam się zresztą kontaktu, bo wiedziałam, że zanim będziemy mogli odwiedzić Aimee, musi się ona oswoić z nową sytuacją. Jason zadzwonił nagle pewnego lipcowego wieczoru i kiedy skończył opowiadać o tym, jak świetnie Aimee sobie radzi, zaprosił nas na niedzielny obiad w następnym tygodniu. Adrian nie mógł się pojawić, bo przed rozpoczęciem pracy we wrześniu spędzał lato, podróżując po Europie. Ale Paula, Lucy i ja nie mogłyśmy się doczekać kolejnego spotkania z Aimee i jej rodziną. Zgodnie z planem byłyśmy na miejscu o 12.30 i kiedy tylko zdążyłam zaparkować przed domem, otworzyły się drzwi frontowe. Pokrzykując radośnie, Aimee i Emily wybiegły nam na spotkanie, a za nimi, już bardziej spokojnie, pojawili się Jenny i Jason. – Ależ obie urosłyście! – wykrzyknęłam na widok Emily i Aimee. Wręczyłam Jenny przyniesione kwiaty i czekoladki, po czym uściskałam obie dziewczynki. – Rzeczywiście – zgodziła się Jenny. – Dziękuję. Jak miło znów was wszystkie zobaczyć. Wymieniłyśmy uściski dłoni i całusy, a już wewnątrz domu Emily i Aimee porwały „starsze dziewczyny”, jak nazywały Paulę i Lucy, na górę, żeby pokazać im swoje pokoje. Ja poszłam za Jenny i Jasonem do kuchni, gdzie przez okno widać było kicającego w słońcu po ogródku królika Piotrusia. Jason włączył czajnik, a Jenny zajrzała do mięsa w piekarniku. Zwróciłam głośno uwagę na smakowite zapachy, na co Jenny odparła, że Aimee opowiadała im, jak bardzo
smakowała jej nasza niedzielna pieczeń. Zabraliśmy kawę do salonu, gdzie ja i Jenny zajęłyśmy sofę, a Jason usiadł w fotelu. Stół w drugim końcu pokoju był już nakryty białym obrusem z elegancko złożonymi serwetkami i niewielkim bukietem pośrodku. Byłam wzruszona, że zadali sobie tyle trudu. Czekając, aż obiad się dogotuje, gawędziliśmy. Opowiadali mi, jak Aimee się sprawuje, zarówno w domu, jak i w szkole. Znalazła przyjaciół, zapisała się do pozalekcyjnego kółka i zaczęła uczęszczać na lekcje baletu. – A czy Emily i Aimee dobrze się dogadują? – zapytałam, pamiętając, że obydwie były dotąd jedynaczkami. – Jak to siostry – zaśmiała się Jenny. – Jednego dnia są najlepszymi przyjaciółkami, godzinami zgodnie się bawią, a następnego się sprzeczają. Wszystko najzupełniej w normie. Wiem coś o tym, sama mam trzy siostry! – Pojawiła się jedna komplikacja – przyznał Jason po chwili, zerkając na żonę. – Choć dotyczy to bardziej mnie niż Aimee. Popatrzyłam na niego zaniepokojona, a Jenny posłała mi znaczące spojrzenie. – Aimee widziała się miesiąc temu ze swoją matką – wyjaśnił Jason. – Ustalono, że będą się spotykać cztery razy do roku, i oczywiście będą to spotkania w naszym ośrodku pomocy rodzinie pod nadzorem pracownika socjalnego. – Kiwnęłam głową na potwierdzenie. – Zabrałem tam Aimee i spotkałem Susan po raz pierwszy od dwudziestu lat. Wcale nie musiałem iść – dodał szybko. – Jenny mogła ją zawieźć, ale czułem, że sam muszę się z tym zmierzyć. Więcej tam nie pójdę. Strasznie wytrąciło mnie to z równowagi. Jason zamilkł i widziałam, jak trudne okazało się dla niego po tylu latach spotkanie z biologiczną matką. Byłam w stanie zrozumieć dlaczego. – Jason mówił, że Susan wyglądała potwornie, jakby była bardzo chora – dodała Jenny. – Prawdę mówiąc, martwił się tak bardzo, że ze względu na uzależnienie Susan zbadaliśmy Aimee na obecność wirusa HIV, żeby w razie potrzeby zacząć leczenie. Na szczęście wynik był negatywny. – Świetnie. Co za ulga! – powiedziałam. Wiedzieli, że kiedy Aimee była u mnie, pediatra wyraził te same obawy. – W dokumentacji medycznej Aimee nie było wzmianki o takim badaniu, kiedy była niemowlakiem – dorzuciła Jenny. – Postanowiliśmy więc ją przebadać i to była słuszna decyzja. Jenny powiedziała jeszcze, że choć Aimee nie wyjawiła nic więcej na temat
mężczyzn, którzy ją skrzywdzili, wspominała czasem o swojej matce i życiu, które prowadziła pod jej dachem, co zawsze było przykre i przygnębiające. – Aimee jest na liście oczekujących na terapię zabawą – powiedział Jason. – Ale lista jest długa, a ona nie kwalifikuje się jako przypadek priorytetowy, więc będzie musiała poczekać jeszcze kilka miesięcy. – Ale ogólnie radzi sobie dobrze – zapewniła Jenny. Po chwili Aimee zeszła z góry i chciała mi pokazać swój pokój. Więc kiedy Jenny i Jason poszli do kuchni zająć się ostatnimi przygotowaniami do obiadu, ja poszłam na górę. Teraz, kiedy rzeczy Aimee zajmowały każdą półkę, szufladę i skrzynię, a ściany oklejone były jej plakatami, pokój wyglądał bardzo przytulnie, jakby mieszkała w nim od lat, a nie zaledwie od paru miesięcy. Aimee z dumą pokazała mi złotą rybkę w szklanej kuli na komodzie. – Nazwałam ją Cathy – powiedziała. Nie wiedziałam, czy powinnam czuć się uradowana, czy urażona. – Szczęściara z ciebie – powiedziałam. – Wiem – zgodziła się Aimee cicho. – Szkoda tylko, że moja mama nie miała jako dziecko tyle szczęścia, co ja. – Wiem, kochanie – powiedziałam w zamyśleniu. Miesiąc później dowiedzieliśmy się, że Paula zdała maturę z wynikiem, jakiego sobie życzyła, a w październiku Adrian obronił i odebrał dyplom. Dwa tygodnie przed Gwiazdką znów wraz z córkami odwiedziłam Aimee, żebyśmy mogły wręczyć sobie prezenty. Ponieważ była zima, królik Piotruś też wstąpił do domu z wizytą, a potem wrócił do swojej klatki. Ich dom wyglądał przepięknie ze świątecznymi dekoracjami i pomyślałam o poprzednim Bożym Narodzeniu, które Aimee spędziła z nami. Były to właściwie jej pierwsze prawdziwe święta i jej zdaniem były „jak te w telewizji”. Zrozumiałam, jak daleko w ciągu tego roku zaszła. Patrząc na nią teraz – szczęśliwą i zżytą ze swoją rodziną – nie sposób wyobrazić sobie dramatycznych warunków, w jakich żyła, zanim trafiła do rodziny zastępczej. Przed wyjściem zapytałam Jasona i Jenny, czy teraz, kiedy Aimee już się u nich zadomowiła, planują przyjmowanie kolejnych dzieci jako rodzina zastępcza. – Na razie nie – odparła Jenny z błyskiem w oku. – Właśnie otrzymaliśmy bardzo dobre wieści.
Natychmiast domyśliłam się, o co może chodzić. – W ubiegłym tygodniu okazało się, że jestem w ciąży – dodała, chwytając męża za rękę. – Dziecko ma przyjść na świat w czerwcu. – Moje gratulacje – powiedziałam. – To wspaniale! Cieszę się razem z wami. Choć historia Aimee kończy się dobrze, nie wszystkie dzieci mają tyle szczęścia. Smutnym faktem jest, że dzieci w podobnej sytuacji często się nie dostrzega, praktycznie o nich zapomina i pozostawia w domach, gdzie czeka je krzywda. Przypadek Aimee nie jest odosobniony. Nie jest ona wyjątkiem, który prześlizgnął się przez ochronną siatkę opieki społecznej, tylko jednym z milionów dzieci na całym świecie, które nie zostają uratowane, gdy ich rodzice zawiedli. Wielokrotnie natykam się na rodziców, którym daje się kolejną szansę z narażeniem dobra dziecka. Nawet kiedy jest jasne – czasem również dla samych rodziców – że nigdy nie będą w stanie zająć się swymi dziećmi. I chociaż nikt nie chce rozbijać rodziny, czasami jest to konieczne. Taka interwencja może nie tylko dać dziecku szansę na nowy start, ale często wręcz ratuje mu życie.
Podziękowania Serdecznie podziękowania dla Vicky, Carole, Laury i dla zespołu wydawnictwa HarperCollins oraz dla mojego agenta Andrew i redaktorki Anne.
[1] Niektóre wydarzenia, personalia, nazwy miejsc i daty zostały zmienione w celu ochrony prywatności rodziny (przypis autorki). [2] Ekstrakt z drożdży o bardzo wyrazistym, słonym smaku. W Wielkiej Brytanii popularny dodatek do tostów (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). [3] Lake District, czyli Kraina Jezior, znajduje się w północno-zachodniej części Anglii i stanowi jedno z najpopularniejszych miejsc wypoczynku Brytyjczyków. [4] W krajach anglosaskich młodzi ludzie często decydują się na tzw. gap year, czyli rok przerwy między szkołą średnią a wyższą, który spędzają albo na przygotowaniu się do studiów, na pracy lub na podróżowaniu.
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA ul. Marszałkowska 8 00-590 Warszawa tel. 22 6211775 e-mail:
[email protected] Dział zamówień: 22 6286360 Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz