Jerzy Jantar - Wilcze legowisko

107 Pages • 62,141 Words • PDF • 9.6 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:29

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


m

m

m

m

m

JERZY JANTAR

ii

H IY B J E H t/ l

TX0113 I.WKSNT S4A R S01

14SLK 0V m c o m ,

JERZY JANTAR

WILCZE LEGOWISKO W y d a n i e III

/9\ WYDAWNICTWO POJEZIERZE

P o je zierze

O l s z t y n 1973

Rozdział KONFRONTACJE N A PISA Ł JÓZEF LEWANDOWICZ

ZAMACH P R O J E K T O K Ł A D K I M IE C Z Y S Ł A W R O M A Ń C Z U K R ED A K TO R TEC H N ICZN Y B O H D A N ŁU K A SZ EW IC Z K O R E K T A K R Y S T Y N A EISELE Z D JĘ C IA A R C H IW U M I W. K A P U S T O

C zw artek dw udziestego lipca 1944 roku zapow iadał się w yjątkow o upalnie. B erlin w yglądał upiornie. W zdłuż ulic, rozrytych bom bam i, sterczały jedynie fasady domów. Ruina odsłaniała ruinę. Po każdym nocnym nalocie pow staw ały nowe, rozległe przestrzenie, po k ry te rum ow iskiem gruzów. Mimo to B erlin żył. P rzynajm niej żył tam, gdzie przetrw ały potężne gm achy rządowe, zaopatrzone w nienaruszalne schrony. P rzy W ilhelm strasse, w częściowo zrujnow anym gm achu kancelarii Rzeszy, urzędow ały cen tralne instancje NSDAP i m inisterstw o sp raw zagranicznych; naprzeciw ko bez specjalnych zakłóceń działało m inisterstw o propagandy; przy P rinz-A lbrech tstrasse uparcie obracała się m ordercza m achina głównego urzędu bezpieczeństw a Rzeszy i sztabu SS; zaś przy B endlerstrasse, pod opieką um undurow anych strażników , w pełni pracow ało naczelne dowództwo wojsk lądow ych — OKH. W OKH pozornie nie przejm ow ano się ani w ojną, ani fa ­ lą gorąca. Oficerowie sztabow i załatw iali telefony, o p ra­ cow ywali dyspozycje i rozkazy. Rzędy m aszynistek w sza­ rych nakrochm alonych bluzkach siedziały w yprostow ane przed sw ym i m aszynam i. Na każdym piętrze potężnego czteropiętrow ego gm achu w idniał ten sam obraz porządku i gotowości działania. M achina OKH była im ponująca. T utaj zbierano i roz­ szyfrow yw ano wiadom ości z poszczególnych frontów , a n a ­ stępnie po opracow aniu przekazyw ano m ateriały do głów7

nej k w atery H itlera. S tam tąd nadchodziły wskazówki, któ­ re z kolei na B endlerstrasse przybierały kształty konkret­ nych poleceń i rozkazów przekazyw anych już bezpośred­ nio na pola w alki. Osiemset linii telefonicznych, nie licząc dalekopisów, radia i telegrafu, zapewniało łączność z wszy­ stkim i terenam i działań wojennych, rozrzuconym i nieomal po całej Europie. W jednym z licznych gabinetów tego gm achu rozpoczął codzienne urzędow anie generał From m , dowódca arm ii re ­ zerwowej. Jak zw ykle zaczął od zbadania nie cierpiącej zwłoki prośby naczelnego dowództw a W ehrm achtu o nową dostaw ę w ojska na front wschodni. Przełam anie frontu na odcinku grupy arm ii „Środek”, w w yniku czego Rosjanie przekroczyli granicę Polski, zbliżając się do Lublina i rejonu W arszawy, zmuszało do w ysłania w ojsk rezerw o­ wych. Przez chw ilę oderw ał się od dokum entów i w yjrzał przez okno. Dochodziła dziew iąta. Słońce bezlitośnie obnażało kalectw a B erlina. Na pierw szym planie grupa robotników przym usow ych z napisam i „O st” na piersiach pod kierow ­ nictw em straży pożarnej usuw ała gruz z jezdni i chodni­ ków. Nieco dalej oddział kilkunastoletnich w yrostków w m undurach obrony przeciwlotniczej przyw racał porządek na stanow isku bojowym swojej baterii. G enerał w rócił do ciężkiego mahoniowego biurka, przy którym sprędził już wiele m iesięcy. Jego uw aga skupiła się ponownie na dokum encie — planie ruchu wojsk, którego oryginał pow inien w tej chw ili dotrzeć do kw atery głównej. Nie był pewny, czy H itler i K eitel * w yrażą zgo­ dę na jego propozycje. Przew ażnie działo się inaczej i plan w racał na B endlerstrasse w zupełnie zm ienionej postaci. Tym razem From m jednak prag n ął dobitnie w yrazić swoje racje i posłał do kw atery głów nej swego szefa sztabu, pułkow nika S tauffenberga, aby to zreferow ał. S tauffenberg * Szef naczelnego dowództwa Wehrmachtu. 8

Gmach naczelnego do w ó d ztw a armii lądowej w Berlinie — centrala spisku generalskiego

przy

Bendlerstrasse

pow inien tam dotrzeć bez przeszkód, gdyż w dzień obszar pow ietrzny nad Rzeszą był zupełnie bezpieczny. G enerał nacisnął dzwonek. Wszedł adiutant. — Proszę generała O lbrichta — rzekł From m . G enerał O lbricht, zastępca From m a, sp raw iał wrażenie zmęczonego i zarazem podekscytowanego. B yły to objawy, które From m rzadko zauw ażał u tego sum iennego i en e r­ gicznego sztabowca. P rzy jrzał się więc m u uw ażnie i bez słowa n alał dwa kieliszki koniaku. — Czy coś się stało? — zapytał. — Nie — szybko odpowiedział Olbricht. — Nic szcze­ gólnego. Tylko że nie m am jeszcze wiadomości od S tau ffen ­ berga. Pow inien już być na miejscu... — G enerale — uśm iechnął się From m . — Od kiedy pan się tak nim przejm uje! Leci tam przecież nie pierw szy raz. Nim O lbricht zdążył odpowiedzieć, ponow nie wszedł adiutant. 9

— R adiogram z R astenburga * — zam eldował służbiście, From m odebrał naklejoną na kartce taśm ę, przeczytał i uśm iechnął się znowu. — Od S tauffenberga. P rzybył już do kw atery. Praw dopodobnie pije teraz herbatę ze swoimi znajom ym i. Mówiłem, że nie m a powodu do zm artw ień. O lbricht nic odpowiedział. Szybkim ruchem w ypił kieli­ szek, który dotąd bezwiednie trzym ał w dłoni i chusteczką otarł nagle w ystępujący na całej tw arzy pot. — Ależ upał dziś —- rzekł. — A jest dopiero wpół do jedenastej!

Czarna teczka K ilka godzin wcześniej, o szóstej rano, przed w illę, poło­ żoną nad pięknym jeziorem W annsee, ulubionym m iejscem w ypoczynku m ieszkańców B erlina, zajechał czarny m erce­ des z w ojskow ą tablicą rejestracyjną. Na krótki sygnał klaksonu w illę opuścił wysoki, barczysty pułkow nik o re ­ gularnych rysach tw arzy, zeszpeconej wszakże czarną opa­ ską na lew ym oku i ropiejącym i jeszcze tu i ówdzie ra n a ­ mi. Z sam ochodu wyskoczył młody, energiczny porucznik, zasalutow ał i służbiście otw orzył drzw i lim uzyny. P u ł­ kow nik uścisnął m u lewą ręka dłoń, osunął^ się ciężko na ty ln e siedzenie, kładąc sobie n a kolanach grubą czarną teczkę. M ercedes ruszył n a południe, klucząc bocznymi ulicami, Wolnymi od zw alonych m urów i zwęglonych belek, które tarasow ały bezpośredni przejazd przez dzielnice Schoneberg i Tem pelhof. W samochodzie panow ało m ilczenie. P o­ ru czn ik kilkakrotnie niespokojnie spoglądał na siedzącego z tyłu pułkow nika, którego zacięte usta i nieobecny jakby w zrok nie w yrażały niczego poza tw ardym postanowieniem . * Niemiecka nazwa Kętrzyna. to

— Zbliżam y się do lotniska — oznajm ił lakonicznie kie­ rowca. P ułkow nik jak b y się ożywił. — Już R angsdorf? — za­ pytał zdziwiony. B yła godzina siódm a. M ercedes wtoczył się na płytę, na której w łaśnie rozgrzew ały się silniki dw um otorow ej m a­ szyny typu IJeinkel 111. — P ułkow nik S tauffenberg? — zapytał oficer dyżurny. — T ak jest, kapitanie — odrzekł pułkow nik i w skazując na porucznika, dodał: — To mój adiutant, porucznik von H aeften, leci ze mną. — W porządku — pow iedział lotnik. — Proszę do sa­ molotu. S tauffenberg oddał teczkę adiutantow i. Z pomocą pilota niezgrabnie w d rap ał się do w nętrza sam olotu. Po chwili m otory zaw yły głośniej i He 111 potoczył się po pasie startow ym . Stąd, z góry, św iat w yglądał spokojnie i kolorowo. Rów­ ny w arkot silników i jednostajnie błyszczące kręgi, k re­ ślone w słońcu przez szybko obracające się śmigła, podkre­ ślały jak b y w rażenie pokoju. Napięcie, jakie jeszcze przed kilkom a m inutam i m alow ało się na tw arzy S tauffenberga, powoli ustępow ało. H aeften w yciągnął ze swojej to rb y ka­ napki. P ułkow nik przecząco pokręcił głową, pow olnym ru ­ chem odstaw ił teczkę i ją ł lew ą ręką pocierać k ik u t p ra ­ wego ram ienia, do którego przym ocow ano sztuczną dłoń z giętkiego m etalu. Lot trw a ł ponad dw ie godziny. Potem silniki sam olotu zm niejszyły obroty. Na dole m ignęło błyszczące pasmo linii kolejow ej, zabudow ania jakiegoś m iasteczka z zamkiem i potężnym kościołem obronnym , wreszcie pojaw iła się d u ­ ża, rów na i zielona p ły ta polowego lotniska. Sam olot do­ tknął m uraw y i podskakując kilka razy z ostrym w arkotem podkołował do hangaru, gdzie stało jeszcze kilka maszyn tego sam ego typu. H aeften znów obejrzał się n a S tauffen11

berga. Chwilowe odprężenie minęło, wróciło daw ne napię­ cie i w yraz zaostrzonej czujności w oku pułkow nika. Samochód, przysłany z naczelnego dow ództw a W ehr­ m achtu, już czekał. Po chwili toczył się z górki w ąską beto­ nową drogą, specjalnie zbudow aną dla dojazdu do lotniska. K ilom etr dalej przeskoczył asfaltow ą szosę, prow adzącą z K ętrzyna i znikł w przylegającym lcsie. Jechał teraz w śród gęstw iny drzew, m ieszaniny sosen i dębów, poprze- . tykanej krzakam i leszczyny. Przed szlabanem „W achę Siid”. czyli posterunkiem połud­ niowym, samochód zatrzym ał się. Z baraku w artow ni w y­ szło dwóch podoficerów z opaskam i „L eibstandarte Adolf H itler” na rękaw ach. Znali oni dobrze pułkow nika, który już po raz trzeci w ciągu tygodnia ze swoją czarną teczką przybyw ał do kw atery. Pomimo to spraw dzenie przepustek zajęło im kilkanaście m inut. Ostatecznie jednak samochód ruszył dalej k rętą drogą przez las, gdzie w śród drzew ginęły w ypielęgnow ane ścieżki i m igały szare pudła betonowych bunkrów . Na p arkingu przed strefą bezpieczeństw a „I”, w sam ym centrum kw atery, oczekiwał ad iu tan t kom endanta obiektu, ro tm istrz von M ollendorf. P ow itał on serdecznie obu przy­ byłych i zaprow adził do pobliskiej herbaciarni. Stauffcnberg spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia po dziesiątej, a więc m iał jeszcze ponad dw ie godziny do rozpoczęcia n a­ rady. P rzysłuchiw ał się nieuw ażnie paplaninie M dllendorfa, k tó ry opowiadał o najnow szych plotkach z kw atery, między innym i o m ającej nastąpić wizycie Mussoliniego. — R otm istrzu — rzekł wreszcie. — Muszę się jeszcze przed rozpoczęciem narady spotkać z generałem Fellgicbelem. Mam z nim do om ówienia pew ne szczegóły z zakresu łączności. — Ależ proszę, panie pułkow niku! G enerał jest u siebie. Byłem tam przed chwilą, w jego w spaniałej centrali. To je st napraw dę im ponujące! Tyle aparatów , tyle przewodów, bezpośrednie połączenie ze wszystkim i frontam i!

S tauffenberg wstał, a w raz z nim podnieśli się H aeften i M ollendorf. B unkier szefa łączności W ehrm achtu znajdo­ w ał się na południe od szosy, przecinającej wpół teren kw atery. W obszernym pomieszczeniu z dużym i, ujętym i w żelazne fram ugi oknam i, siedziało pod bocznymi ściana­ mi kilkudziesięciu oficerów łączności. K ażdy dysponował odrębną centralką telefoniczną, z której bez przerw y roz­ legały się sygnały anonsow anych rozmów. Było tu gwarno. Gdy pułkow nik wszedł i m iarow ym krokiem przem ierzył środek wyłożony grubym , szerokim dyw anem , nikt z d y ­ żurujących przy ap aratach łącznościowców nie zwrócił na przybyszów najm niejszej uwagi. — W itam , mój drogi przyjacielu! Fellgiebel w stał zza b iu rk a i praw ie w ylew nie przyw itał się z pułkow nikiem . — Mam w ażne wieści — zaczął Stauffenberg. Fellgiebel niespokojnie obejrzał się na stojącego d y sk retn ie pod drzw iam i porucznika H aeftena. Ten uczynił gest, jakby chciał opuścić pomieszczenie, ale S tauffenberg go pow strzy­ mał. — Jest moim zaufanym przyjacielem — rzekł. — To proszę usiąść. Jak ie to są te „w ażne w ieści”? — zapytał Fellgiebel. — „Ćwiczenie” odbędzie się dziśiaj — cichym lecz sta ­ nowczym głosem pow iedział pułkow nik. Fellgiebel usiadł. Jego tw arz jakby zszarzała w słabym ośw ietleniu bunkra. — Dzisiaj! — pow tórzył m achinalnie. — Tak! W łaśnie dziś, nieodwołalnie! H im m ler ma już w ypisane nakazy aresztow ania niektórych z nas. Nebe* w i­ dział je u niego na biu rk u i ostrzegł nas. Nie m a w ięc czasu do stracenia. W B erlinie w szystko jest przygotow ane. A tutaj? * Szef policji kryminalnej, uczestnik spisku.

12 13

Dwie butelki koniaku

M óllendorfa dziarskim krokiem rozprow adzało obsadę po­ szczególnych posterunków . S tauffenberg był już na tyle obeznany ze zwyczajami panującym i w „W ilczym szańcu”, że czekał spokojnie, aż się ten cerem oniał skończy. W iedział bowiem, że w tym mom encie każdy niepotrzebny ruch w strefie centralnej w yw oła podejrzenia. W przedpokoju m arszałka K eitla nie było nikogo prócz adiutanta, który wszedł, żeby zameldować o przybyciu go­ ści z B erlina. S tauffenberg ukradkiem zajrzał do teczki. Leżała tam , mała, płaska, z w ystającym nieco przyciskiem zapalnika. Czy mógł polegać na niej, czy nie zawiedzie, jak wówczas, przed czterem a m iesiącam i? W tedy to, trzy n aste­ go kw ietnia, H itler udał się na inspekcję fro n tu w schod­ niego. Poleciał sam olotem , gdyż śpieszyło m u się, a do kw atery g rupy arm ii „Ś rodek” *, znajdującej się w rejonie Sm oleńska, był kaw ał drogi, zagrożonej w d odatku nie­ przerw anym i atakam i partyzantów . Dlatego, aczkolwiek niechętnie, w ybrał pow ietrzny środek lokomocji. Spiskowcy, którzy już od dłuższego czasu przygotow y­ w ali zam ach na H itlera, postanow ili w ykorzystać n ad arza­ jącą się okazję. W ich im ieniu działał g enerał von Tresckow, członek sztabu m arszałka von Klugego — dowódcy grupy arm ii „Ś rodek”. W momencie, gdy pułkow nik B randt — oficer sztabu generalnego i łącznik H itle ra .— w siadł za swoim „wodzem ” do sam olotu, aby odlecieć z pow rotem do k w atery głównej, Tresckow podszedł do niego z niew ielką paczką pod pachą. — P ułkow niku — zapytał. — Czy m ógłby p a n zabrać dw ie butelki koniaku dla mego przyjaciela w kw aterze, generała Stieffa? — Oczywiście, z przyjem nością — zgodził się B randt. W rzeczywistości paczka zaw ierała bombę zegarow ą, n a­

W tej chw ili w strefie „I”, ja k zresztą w e w szystkich strefach bezpieczeństw a na teren ie kw atery, rozpoczęła się zm iana w arty. K ilku oficerów SS pod nadzorem rotm istrza

* Nazwa grupy armii w nomenklaturze niemieckiego sztabu generalnego.

— T utaj też, to znaczy od daw na już. Muszę wszakże jeszcze sprawdzić! — G enerale! To kw estia śm ierci i życia. Łączność po „m om encie X ’ m usi być przerw ana! I to na w szystkich li­ niach. N ikt nie może nam pomieszać szyków, gdy w ydam y rozkaz „W alkiria” ! Pragnę, żeby pan to p rz y ją ł w im ieniu nas w szystkich. S tau ffenberg wyszedł. Gdy przechodził znow u po szero­ kim dyw anie, ściskając sztuczną dłonią czarną teczkę, gw ar p rzy aparatach w centrali jakby jeszcze zgęstniał. Docho­ dziła dw unasta. Teczka, przyciśnięta kikutem do praw ego boku pułkow nika, mimo woli drgnęła. H aeften szybkim r u ­ chem ręki popraw ił jej położenie, wreszcie p rzejął ja sam. S tau ffenberg uśm iechnął się kątem ust, o tarł zdrow ą ręką tw arz i w ziął teczkę z powrotem . Szli .teraz szybko zdecydow anym krokiem . P osterunek, um iejscow iony przy w ejściu do strefy „I”, tylko pobieżnie spraw dzał przepustki. Esesm ani w idzieli .bowiem, jak p u ł­ kow nik przedtem rozm aw iał z M óllendorfem , a poza tym zbliżał się koniec ich dyżuru. Jed en z nich odprow adził obu oficerów do b u n k ra szefa naczelnego dow ództw a W ehr­ m achtu — feldm arszałka K eitla. Za chw ilę przed idącymi w yrosła szara, prostokątna, w ysoka budow la z gołego be­ tonu. W niezw ykle małym , nieproporcjonalnym do ogrom u całej b ryły otw orze w ejściow ym stał uzbrojony żołnierz z gw ardii przybocznej H itlera, w ypełniając sobą całe w e j­ ście. — P ułkow nik S tauffenberg? M arszałek K eitel oczekuje pana! Proszę zaczekać.

14

15

staw ioną na pól godziny po odlocie samolotu. Bomba była dostatecznie silna, żeby rozłupać sam olot na kaw ałki, mimo że H itler siedział w odrębnej, opancerzonej kabinie, w ypo­ sażonej w autom atycznie otw ierający się spadochron. C hro­ niło go to przed ew entualnym zestrzeleniem , lecz nie przed takim wybuchem . K onstrukcja bom by była prosta. W ciśnię­ ty zapalnik pow odował rozbicie szklanego zbiornika, w któ­ rym znajdow ał się żrący płyn. P łyn ten rozlew ając się prze­ żerał przewód, regulujący wybuch. Bombę skonstruow ali angielscy specjaliści od akcji dyw ersyjnych. M iała ona te zalety, .że była cicha w działaniu i względnie m ała. Spis­ kowcy skorzystali z usługi w yw iadu wojskowego adm irała C anarisa, który zaoferow ał im kilka takich bomb, zdoby­ tych na angielskich dyw ersantach. Teraz, pozostając w Smoleńsku, czekali na w ynik swojej operacji. Czas m ijał, a eskortujące H itlera sam oloty nie m eldow ały nic o katastrofie. Tresckow a ogarniał coraz w ięk­ szy niepokój. Po godzinie m arszałek von K luge wezwał do siebie Tresckowa. —- Proszę przeczytać — rzekł jakim ś dziw nym tonem. Tresckow w ziął do ręki rozszyfrow any już radiogram , w którym donoszono z kw atery, że sam olot fiih rera przy ­ był do K ętrzyna. Na czole generała w ystąpiły krople zim ­ nego potu. — Co panu jest, generale? — zapytał Kluge. — Przecież wszystko w porządku. , Tak jest, w szystko w najlepszym porządku — w y ją­ kał Tresckow. — Czy mogę odejść? M arszałek skinął głową, jeszcze raz bacznie przyglądając się podw ładnem u. Wiedział coś o spiskujących oficerach i zaczął się dom yślać, że zorganizowano jakąś akcję. Nie zareagow ał jednak na dziwne zachowanie się Tresckowa. l e n zaś, gdy tylko opuścił gabinet dowódcy, natychm iast połączył się z „W ilczym szańcem ”. Poprosił o rozmowę z pułkow nikiem B randtem . 16

— Podróż m inęła beż zakłóceń — powiedział pułkow ­ nik. — W praw dzie nie w idziałem jeszcze generała Stieffa, lecz proszę się nie m artw ić, dostarczę mu koniak, gdy tylko go spotkam . — Ależ proszę sobie nie robić zbytniego kłopotu — możliwie najspokojniej odparł generał. Zadzwoniłem, aby poinform ow ać pana, że popełniono omyłkę. Paczka wcale nic była przeznaczona dla generała Stieffa. Miał ją dostać kto inny. Proszę przetrzym ać ją do ju tra, aż przy­ leci do was pułkow nik von Schlabrendorff i przywiezie właściwą. — - Doskonale — zgodził się B randt. N astępnego dnia S chlabrendorff, jeden z w tajem niczo­ nych głów nych konspiratorów , istotnie przyleciał sam olo­ tem pocztow ym do kw atery. Dostarczył on B randtow i nową paczkę, k tóra rzeczywiście zaw ierała dwie butelki koniaku. Zaraz potem zamówił przedział w wragonie sypialnym i tam , w absolutnej samotności, począł rozbierać bombę. Okazało się, że żrący płyn istotnie przegryzł przew ód, lecz spłonka zawiodła, w rezultacie bom ba nie w ybuchła.

S tauffenberg wiedział, że bom ba spoczywająca w jego czarnej teczce jest identyczna w konstrukcji z tam tą, któ­ ra zawiodła w samolocie. Niepokoiło go to trochę, ale trze­ ba było na niej polegać, gdyż była najlepszą z bomb, któ­ rym i grono w tajem niczonych dysponowało w danej chwili. Drzwi gabinetu K eitla otw orzyły się bezszelestnie. A diu­ tan t w yprężył się z szacunkiem , przepuszczając krępego, przysadzistego mężczyznę o kanciastej tw arzy, ubranego w sztabow y m undur ż długim i butam i i szerokim i czerwo­ nym i lam pasam i na spodniach. S tauffenberg zasalutow ał, K citel odw zajem nił mu się niedbałym podniesieniem ręki i rzekł krótko: — U dajem y się na naradę. Przyw iózł pan p lan ruchu wojsk? 2 — Wilcze legowisko

17

— Tak jest! — To proszę ze mną. Oficerowie ruszyli w ypielęgnow anym i ścieżkami, nik n ą­ cymi wśród bujnej, aczkolwiek już nieco spłow iałej zieleni. M ijali kolejno poszczególne obiekty strefy „ I” : bunkier osobistego ad iu tan ta H itlera — obersturm bannfiihrera Giinschego, kasyno i herbaciarnię, bunkier szefa kancelarii p arty jn ej — Borm anna, siedzibę generała S chm undta — szefa urzędu personalnego W ehrm achtu — aż zbliżyli się do b u nkra sam ego wodza. Tu S tauffenberga czekało rozczarowanie. Wokół kręciło się pod czujnym okiem esesm anów mnóstwo robotników z organizacji Todta. Nie mogło być wątpliw ości — bunkier znajdow ał się w remoncie. N arada pow inna więc odbyć się w innym miejscu. Istotnie — K eitel naw et nie nbejrzał się i skierow ał się ku pobliskiej budowli, noszącej w żargonie tutejszym nazw ę Lagehausu — czyli domu n arad sztabo­ wych. W odróżnieniu od bunkrów H itlera i K eitla, które w ogóle nie m iały okien i przypom inały ogrom ne betono­ we schrony przeciwlotnicze, ten obiekt m iał duże, w idne okna, był w yścielony drzewem , co czyniło w nętrze b a r­ dziej przytulne. W związku z jego prostokątnym płaskim kształtem niektórzy nazywali go po prostu barakiem , choć m iał solidne ściany i niem niej solidny dach. W artow nicy spacerujący dookoła budow li na widok m ar­ szałka w yprężyli się i zam arli. K eitel przeszedł bez słowa i dopiero w pustej poczekalni odwrócił się do Stauffenberga. — N arada już się rozpoczęła. Proszę tu czekać

Godzina 1242 S tauffenberg szybko otworzył teczkę i m ałym i obcążkami wcisnął zapalnik zegarowy. B yła 1235. Miał teraz dziesięć m inut, w tym czasie m usiał um ieścić bombę, w yjść z po­ m ieszczenia i w ydostać się z kw atery na lotnisko.

H i t l e r l sz ef nac:el ncqo dow ództw a W e hrm ac htu Keitel podczas na­ rady szta bowej u; Lagezimm erze, w k t ó r y m dokonano za m achu

Minęła jedna m inuta, druga. Usłyszał głos K eitla: — Proszę wejść, pułkowniku! S tauffenberg znikł za drzwiam i, H aeften pozostał w po­ czekalni. Wszyscy uczestnicy narady usadowili się wokół ogrom ­ nego, dębowego stołu. Na honorowym m iejscu siedział H i­ tler, m ając po bokach z jednej strony Keitla, a z drugiej generała H eusingera — szefa oddziału operacyjnego n a­ czelnego dowództwa w ojsk lądowych. Wejście S tau ffen b er­ ga przerw ało na m om ent naradę. R eferujący sytuację na froncie w schodnim H eusinger zamilkł. H itler spojrzał py­ tająco na K eitla. Nie poznał Stauffenberga, choć w o stat­ nich tygodniach spotkał się z nim już kilka razy. Keitel, czyniąc ruch w stronę przybysza, przedstaw ił: — P ułkow nik Stauffenberg, szef sztabu arm ii rezerw ow ej zreferuje dziś koncepcję użycia dywizji, których organi­ zacja została zakończona. H itler milcząc w skazał Stauffenbergow i m iejsce przy sto19

Je i poprosił H eusingera o dalsze szczegóły. W tym czasie p ułkow nik ostrożnie postaw ił swoją teczkę pod stołem. J e ­ dnocześnie rozejrzał się: niestety, w śród obecnych nie było am G oeringa, ani H im m lera, ani naw et Goebbelsa. Kównież wszędobylski B orm ann dziś nie przyszedł na naradę. Doo­ koła stołu siedzieli w yłącznie wojskowi oraz stenografow ie. P anie pułkow niku, pilny telefon z B erlina! S tauffenberg skłonił się i wyszedł z pomieszczenia, zo­ staw iając sw oją teczkę. M e oglądając się na nikogo, skinął na H aeftena i opuścił gm ach. Przyśpieszając kroku obaj oficerowie podążali w prost do parkingu, gdzie oczekiwał ich samochód. P rzedtem jednak m usieli przejść posterunek p rzy strefie „ I”. Zbliżyli się do niego dokładnie o 1242. W tym sam ym m omencie potężny w ybuch w strząsnął ko­ ronam i drzew . W pow ietrzu koziołkowały fram ugi okien­ ne i u rw an e gałęzie. Zapadło kilka sekund m artw ej ciszy. Dopiero potem zewsząd rozległy się krzyki grozy i rozpęta­ ła się niesam ow ita bieganina; jedynie oficer dyżurny nie stracił głowy i zarządził zam knięcie przejścia strefy „ I” . Jednak w artow nicy zupełnie zgłupieli i dopiero po up ły ­ wie dwóch m inut pod groźbą pistoletu w rócili do pełnio­ nych funkcji. W łaśnie w tym czasie, dokładnie o 1244, S tauffenberg i H aeften przeszli przez posterunek i dotarli do samochodu, Samochód ruszył w k ieru n k u lotniska. Na posterunku „W achę S u d ” zadzwonił telefon. D yżurny sierżant „L eib stan d arte”, Kolbe, sięgnął po słuchaw ko W łaśnie usłyszał słowo alarm , gdy do szlabanu od strony kw atery nadjechał samochód. Siedział w nim jednooki p u ł­ kownik, kierow ca z kw atery i adiutant. K olbe zasalutow ał. — P anie pułkow niku! Ogłoszono alarm ! M e wolno mi nikogo przepuścić! — M e zaw racać głowy! P ilne polecenie od fiihrera! B ę­ dzie pan odpowiadał! — Ależ panie pułkow niku! — Bez tłum aczeń. Proszę zadzwonić do rotm istrza Móllendorfa. 20

P u łk o w n ik Claus hrabia Sc henlc von Sta u ffe n b er g , najakU jw niejszy p r z y ­ wódca spisku

— T ak jest! . , , . , Kolbe zniknął w budynku w artow ni. Sekundy ciągnęły się nieznośnie. S tauffenberg próbow ał ukryć zdenerw ow a­ nie pod kam iennym w yrazem tw arzy, lecz H aeften widział, jak jego lew a ręka konw ulsyjnie zam ykała się i otw ierała. Sierżant Kolbe dziarskim krokiem podszedł do szlabanu, podniósł ciężką żelazną zaporę i znów zasalutow ał. Droga na lotnisko była wolna. K ilkanaście m inut później sam olot He 111, oddany b tau tfenbergow i do dyspozycji przez generalnego k w aterm i­ strza — generała W agnera, gnał po m uraw ie lotniska, bio­ rąc kurs na Berlin. Z egary w skazyw ały 1313.

Inkwizytor O tej porze pociąg specjalny, w którym szef SS - - H ein­ rich H im m ler — zdążał do swojej polowej kw atery, poło­ żonej nad jeziorem M am ry, znajdow ał się już niedaleko 21

Gicrłozy. Minęła w łaśnie trzynasta, gdy do wagonu sy­ pialnego i przyczepionej doń salonki w targ n ął kierowca H im m lera — stu rm b an n fiih rer Lukas, krzycząc na cały glos: „Zamach na fuhrera! Zam ach na fu h rera!” . H im m ler zerw ał się na rów ne nogi. Jego policzki, szare i zapadłe, zadrgały pod wpływ em nagłego szoku i mocno zaciśniętych szczęk. — Lukas! N atychm iast samochód! — ry k n ął zupełnie nieswoim głosem. W drodze do „Wilczego szańca”, trw ającej około pół goc]ziliy. i cSo myśli z trudem układały się w logiczną całość. On, i eichsfiihrer SS, szef gestapo i służby bezpieczeństwa w iedział oczywiście o spiskach, rodzących się wśród roz­ goryczonych czy rozczarowanych polityków . Niektórych jak hrabiego H elm utha von Moltkego i kilku jego przy­ jaciół, należących do radykalnych spiskowców, osadził w więzieniu juz na początku roku. O innych, jak Goerdclerze czy Becku, gestapo prow adziło drobiazgow ą doku­ m entację. Pozornie zawsze „w ierny H enryk” sam nieraz przem yśliw ał o przejęciu w ładzy Z rąk H itlera i nie g a r­ dził kontaktam i z konspiratoram i — utrzym yw anym i oczy­ wiście w głębokiej tajem nicy. W pew nym sensie naw et zm usił ich do działania, w ykładając dem onstracyjnie na swoim biurku nakaz aresztow ania G oerdelera. Jednak zamach na H itlera, przeprow adzony w dodatku tam, gdzie wódz czuł się absolutnie bezpiecznie — to przekraczało wszystko, co H im m ler wiedział o spiskowcach. K ersten — zawołał do swego przybocznego lekarza, przybyłego w raz z nim do „Wilczego szańca”. — Idę teraz do fuhrera. Wiem, że nadeszła m oja godzina! W ytępię całe to reakcyjne legowisko. Już w ydałem rozkazy, żeby aresz­ tować w szystkich tych przeklętych zdrajców. K ersten, który należał do g rupy funkcjonariuszy SS pragnących ze względu na w łasne korzyści, aby ich czar­ ny wódz zastąpił brunatnego H itlera, w yraził pew ne po22

Lagcztmmer po ta m a c '1'*

w ątpiew anie, czy ocalenie H itlera istotnie jest dobrodziej­ stwem dla narodu niemieckiego. H im m ler w p ad ł w e wście­ kłość: — Co pan tam powiedział, K ersten? Czy rzeczywiście takie jest. pańskie przekonanie? Nie wolno ta k myśleć, a jeszcze bardziej nie wolno o tym mówić. Opatrzność, ratu jąc fu h rera, dała nam kolejny znak. F iih re r żyje, on jest nienaruszalny. Je st w olą opatrzności, żeby pozostał w śród nas, żeby poprow adził w ojnę do zwycięskiego końca! O w pół do drugiej H im m ler do tarł do k w a te ry i w y ­ lew nie g ratulow ał półprzytom nem u H itlerow i szczęśliwego ocalenia. W idok rozbitego lagehausu ze zniszczonym kom pletnie wyposażeniem , z częściowo w yw alonym i ścia­ nam i i w yrw anym i okiennicam i, wypełnionego kupą g ru ­ zów, spod których esesm ani dopiero co w yciągnęli tru p y czterech uczestników n arad y — umocnił go w przekona23

niu, że opatrzność znowu czuwała nad jego „w ielkim w o­ dzem ”. ' Od tego m om entu H im m ler nie opuścił swego boga, póki nie otrzym ał wszelkich pełnom ocnictw. W zburzony m el­ dunkam i o szerokim zasięgu spisku H itler wreszcie pod­ pisał m u upragnioną nom inację na dowódcę arm ii rezer­ wowej. Podpisałby wszystko, co gw arantow ało m u znisz­ czenie spiskowców. Z pianą na ustach grzm iał: — Niech pan rozstrzela każdego, kto staw ia opór, słyszy pan? W szystko jedno, kto to jest... Idzie o los całego n a­ rodu... Niech pan będzie bezlitosny... Szef SS trzasnął obcasami: — Mein ftihrer! Może pan na m nie polegać! Ja k burza w padł do pomieszczenia n a ­ dal przerażonych esesmanów: — Dlaczego nic się nie dzieje, dlaczego nikt nie prowadzi śledztw a? Proszę m nie natych­ m iast połączyć z Berlinem! H e rr Reichsfiihrer! * — odezwał się stojący nie opo­ dal młody sturm bannfiihrer. — Nie można uzyskać żadne­ go połączenia. W szystkie linie są nieczynne. Co? krzyknął Him m ler. — Czy w centrali też w y­ buchła bom ba? — Nie! To rozkaz generała Fellgiebela, szefa łączności OKW. — padła odpowiedź. — Proszę go natychm iast aresztować! Esesm ani spojrzeli na siebie. Aresztować wysokiego do­ wódcę wojskowego? Bez zgody szefa naczelnego do­ wództwa? H im m ler dostrzegł w ahanie sw ojej gw ardii. — P ułkow ni­ ku Streve! Jest pan kom endantem kw atery. W im ieniu fu h rera daję panu rozkaz aresztow ania generała Fellgie­ bela i natychm iastow ego naw iązania łączności z Berlinem! Esesm ani chw ycili za broń i ruszyli w kierunku cen­ trali. W tym momencie zadzwonił telefon. H im m ler pod­ niósł słuchaw kę. Odezwała się centrala głównego urzędu * Oficjalny tytuł Himmlera jako dowódcy SS. 24

bezpieczeństwa Rzeszy. Zdum iony szef SS m c w ierzył w łas­ nym uszom. — Proszę z szefem gestapo — rzekł krótko. - Słucham , M uller — odezwał się głos. — Został popełniony zamach na fu hrera. F iih rer jednak żyje. Proszę natychm iast przysłać do k w atery kilku fa ­ chowców z policji krym inalnej do w yjaśnienia okolicz­ ności zamachu. Od tej chw ili sam przejm ę śledztwo. H im m ler przypom niał sobie o grupie robotników z Organisation Todt, którzy rem ontow ali b u n k ier H itlera W pierw szym m omencie podejrżenie skierow ało się prze­ ciwko nim. Jedn ak dowodca w arty przy lagehausie sta­ nowczo zaprzeczył, jakoby ktokolw iek z tej g rupy zbliżył się do obiektu choćby na odległość pięćdziesięciu m etrów Istotnie, było to raczej niepraw dopodobne, gdyż naw et w zam ieszaniu, po w ybuchu bomby, p atrole nadal pełniły swoją służbę. — H err Ileichsfuhrer! H im m ler, oglądający jeszcze raz uszkodzone w nętrze, obejrzał się. Przed nim stał sierżant ze służby łączności. — M elduję posłusznie, że m am pew ne podejrzenie. W mo­ m encie w ybuchu dyżurow ałem przy telefonach w lage­ hausie. Widziałem; ja k kilka m inut przed eksplozją po­ kój n arad opuścił w pośpiechu pułkow nik von S lauffen berg. W yjrzałem za nim. W raz ze swoim adiu tan tem zm ie­ rzał w prost na parking. Potem w ybuchła bomba. H im ler zastanow ił się. Stauffenborg? Z nał go bliżej w praw dzie dopiero cd miesiąca, ale ranny i obsypany orderam i oficer sztabow y w ydaw ał mu się swoim czło­ wiekiem . Podczas n arad y odbytej w połowie czerwca, on Him m ler, w łasnoręcznie pomógł inwalidzie włożyć płaszcz i przez kilkaset m etrów niósł jego czarną, ciężką teczkę A później, właściw ie przed kilku dniam i, gdy G uderian * * General niemiecki, mianowany po zamachu szefem sztabu wojsk lądowych. 25

zasugerował, żeby obsadzie sztab generalny doświadczo­ nymi oficeram i frontow ym i, sam był gotów poprzeć kan­ d y daturę Stauffenberga na szefa sztabu generalnego wojsk lądowych. A więc S tauffenberg? To raczej niemożliwe. Na wszelki w ypadek H im m ler postanowił jednak spraw dzić okolicz­ ności nagłego w yjazdu pułkow nika. Jeszcze raz połączy! się z głów nym urzędem bezpieczeństwa Rzeszy, prosząc szefa tego urzędu — K altenbrunnera, o roztoczenie d y ­ skretnej „opieki” nad Stauffenbergiem , gdy ten przy­ będzie do B erlina. Osobiście także udał się do stolicy, gdyż stam tąd zaczęły nadchodzić niepokojące wieści.

Bcndlerstrasse

,

W momencie, gdy generał O lbricht opuścił gabinet do­ wódcy arm i rezerwowej, inny członek sprzysiężenia z k rę ­ gu cyw ilnych spiskowców, H ans B ernd Gisevius, poinfor­ mował o przew idyw anym zam achu również w tajem niczo­ nego w spisek prezydenta policji w B erlinie — hrabiego Helldorfa. W tym samym czasie wiadomość o tym dotarła do wojskowego kom endanta m iasta — generała von Hasego. Ten ostatni natychm iast połączył się z Helldorfem , prosząc o przysłanie mu dziesięciu urzędników policji, dobrze obeznanych z położeniem poszczególnych m ini­ sterstw w B erlinie. Tymczasem w gabinecie generała O lbrichta zebrali się inni spiskowcy, wśród których był także h rabia Schw erin-Schw anenfeld, generał Hoepner oraz b ra t zamachowca — B erthold von Stauffenberg. Panow ała atm osfera ogólnego podniecenia i niepewności. Jeszcze o godzinie drugiej Gisevius próbow ał połączyć się z urzędem krym inalnym Rzeszy, żeby od szefa tego urzędu — A rtu ra Nebego, do­ wiedzieć się czegoś o przebiegu akcji w kw aterze. Bez rezu ltatu — stan niepewności trw ał. 26

Dochodziła piętnasta. N ikt już nic nie mówił. W ołowia­ ną ciszę w darł się nagle dzwonek telefonu. O lbricht pod­ niósł słuchaw kę. Wśród obecnych pow stało nerw ow e po­ ruszenie. — Mówi generał T hiele — odezwał się głos. — Miałem viadomość od generała Fellgiebela, że w kw aterze głów ­ nej w ybuchła bomba. K ilka osób zginęło... — Wywołać „W alkirię”? — zwrócił się do Hoepnera Jlb rich t. — Nie m am y żadnej pewności. Nie chciałbym , abyśm y znowu urządzili bezpodstaw ny alarm , jak przed kilkoma dniam i. Ledw ie się z tego w ykaraskaliśm y... T rzeba jesz­ cze poczekać. Takie jest moje zdanie, panowie!

Sam olot He 111 ze S tauffenbergiem na pokładzie zniżał się do lądowania. H aeften spojrzał na zegarek. Od czasu w ybuchu bom by m inęły niespełna trzy godziny. Najdłuższe w jego życiu. Stauffenberg, który przez długi czas sp ra­ w iał w rażenie, jakby drzem ał, ożywił się. — Haeften! Zaraz po w ylądow aniu wyskoczy pan do telefonu i poda O lbrichtow i, że H itler nie żyje. Rozumie pan? Powie pan, że jestem tego pewny. Sam widziałem, jak jego ciało wyleciało przez okno lagehausu. — Tak jest! Sam olot już w ykołował, a czarny m ercedes, którym ra ­ no przybyli na lotnisko, powoli zbliżał się- do szarego kadłuba Heinkla. S tauffenberg w siadł i popatrzył za Haeftenem , który pobiegł do telefonu. Po kilku m inutach adiu­ tan t wrócił. — W porządku! — zam eldował krótko.

Na B endlerstrasse generał O lbricht wszedł do gabinetu generała Fromma. — P anie generale — rzekł zdyszany. — W kw aterze 27

głów nej zdarzył się zamach n a życie H itlera. F iih rcr nie żyje. M usimy rozpocząć operację „W alkiria”. — Skąd otrzym ał pan wiadom ość o śm ierci fu h rera? — zapytał From m . — Telefonicznie, od S tauffenberga i Fellgiebela. From m zaw ahał się. — Nie mogę w ydać rozkazów w oj­ skowych jedynie na podstaw ie tego, co nieoficjalnie mówi jeden pułkow nik i generał. Będę m usiał osobiście zadzwo­ nić do kw atery. O lbricht pow iedział więc szybko: — Nie uzyska pan po­ łączenia. W szystkie linie telefoniczne do kw atery zostały zablokowane. ■ — Skąd pan o tym wie? Zaraz zobaczymy... From m zdecydowanie podniósł słuchaw kę i poprosił o po­ łączenie z K ętrzynem . O lbricht niespokojnie obserwował poczynania swego szefa. Dzwonek telefonu rozległ się dosłownie po kilku sekundach. From m i O lbricht jedno­ cześnie podnieśli podłączone podw ójnie słuchaw ki. — Tu K eitel — odezwał się znajom y’głos. From m popraw ił się w fotelu i spojrzał na O lbrichta. — P anie m arszałku, tu w B erlinie rozeszła się pogłoska o za­ m achu na życie fuhrera. — To praw da — odrzekł Keitel. — Zam ach się nie udał. F iih rer żyje, został jedynie lekko ranny. Gdzie jest puł­ kow nik von S tauffenberg? — Nie pow rócił jeszcze z kw atery — stw ierdził Fromm. Dowódca arm ii rezerw ow ej odłożył m ikrotelefon i zw ró­ cił się do O lbrichta: — Jak pan widzi, pańskie inform acje nie są ścisłe. Olbricht, który zbladł na dźw ięk głosu K eitla, odzyskał pewność siebie. — K eitel kłam ie, jak zw ykle — odrzekł hardo i w yszedł z gabinetu. Przed drzw iam i oczekiwał go przew idziany przez spiskowców na nowego szefa państw a generał-pułkow nik w stanie spoczynku Ludw ig Beck w otoczeniu kilkunastu innych w tajem niczonych, zwoła­ nych w tym czasie na B endlerstrasse. 28

— No i...? — zapytał Beck. — From m rozm aw iał z Keitlem . T w ierdził on, że H itler jest tylko ranny, lecz jestem pew ny, że to zw ykłe kłam ­ stwo. Von S tauffenberg był absolutnie pew ny tego, co mó­ wił. Zadzwonię do H elldorfa i powiem mu, aby policja podporządkow ała się rozkazom armii. Beck, który w owej chw ili pow inien był zareagować, nic nie odpowiedział. N astąpiła rozmowa z H elldorfem , p re­ zydentem policji. — Cieszę się bardzo, że pan dzwoni, generale — odezwał się H elldorf do O lbrichta. — W łaśnie rozm aw iałem z ofi­ cerem, którego pan mi przysłał. Powiedział, że przyszedł uzgodnić podział funkcji dla policji i w ojska z chw ilą za­ jęcia B erlina. Mówiąc praw dę, jestem w yprow adzony z równow agi. Spodziewałem się, że przyniesie mi konkretne instrukcje, ale wszystko, co m iał ze sobą, to stary plan m iasta z 1942 roku, sporządzony na długo przed nalotam i bombowymi. Są tam całe bloki budynków i ulice, które od daw na nie istnieją. Wiele urzędów przenosiło się już kilkakrotnie z jednego m iejsca na drugie. W szystko m usi­ my planow ać na nowo, w edług własnych, bardzo niedo­ kładnych szkiców. W ysłałem tego oficera z pow rotem do pana, z moimi w łasnym i propozycjam i. Powiedział, że nie ma własnego sam ochodu i wróci m etrem . B ardzo się oba­ wiam, że całość przygotow ań zostawim y na los szczęścia. O lbricht stara ł się zachować zim ną krew. — Niech pan nie trac i głowy. Proszę porozumieć się ze swoimi podw ład­ nymi i dowiedzieć się, czy policja otrzym ała już gdziekol­ wiek dyspozycje od arm ii. W tym m om encie w trącił się Beck, p rzery w ając rozmo­ wę: — Czy jest pan pewny, że nie ma w ątpliw ości co do śm iercpfiihrera? O lbricht odw rócił się i rzekł z gw ałtow nością, m ającą zapew ne ostatecznie przekonać wszystkich obecnych: — Żadnych wątpliwości! I mówię panu, że K eitel kłamał! — To wszystko p raw d a — powiedział Beck. — Ale 29

From m odm aw ia rozpoczęcia operacji „W alkiria”. C o __ w edług pańskiego zdania. — pow inniśm y zrobić? Zapanow ało milczenie.

Herbatka Już wczesnym rankiem zaw iadow cy stacji na trasie ko­ lejow ej w iodącej z Opola przez Częstochowę i W arszawę do P rus W schodnich otrzym ali polecenie zachow ania szcze­ gólnej czujności. O przyczynie tej niezw ykłej ostrożności dowiedzieli się wszakże dopiero krótko przed faktem . Nie­ m ieckie w ładze wojskowe nakazały w strzym ać ruch na bocznicach, otw orzyć linie przelotow e i zam eldować n a ­ tychm iast o przejeździe pociągu specjalnego. Również zawiadowca stacji w R astenburgu, przyzw ycza­ jony zresztą od lat do dziwnych rzeczy, został uprzedzony o tym pociągu. Wiadomość otrzym ał w południe i poczyni! odpowiednie przygotow ania. Jakież jednak było jego zdzi­ w ienie, gdy kilka m inut przed nadejściem awizowanego już składu przed budynek stacyjny zajechał sam ochód w oj­ skowy, z którego wyskoczył oficer SS i kilku żołnierzy z naszyw kam i „L eibstandarte” na rękaw ach. Cala ekipa natychm iast skierow ała się do pom ieszczenia dyżurnego ruchu. — Czy otrzym ał pan wiadomość o pociągu specjal­ nym? — zapytał oficer, nie baw iąc się w ceregiele przy ­ w itania. — Tak! — odrzekł zaskoczony dyżurny. — W szystko przygotow ane do jego przejazdu. Zw rotnice nastaw ione, sygnał w górze. — Proszę zam knąć sygnał. Pociąg musi zatrzym ać się na stacji! Głos oficera nie dopuszczał sprzeciwu. — Ależ... — w yjąkał dyżurny. 30

— Bez dyskusji! Proszę zamknąć sygnał! D yżurny przesunął dźw ignię sygnału, nadal nic pojm u­ jąc niczego. — Czy są jakieś wagony na bocznicach? — znowu za­ pytał oficer. — Nie, bocznice są wolne. — To dobrze. W tym momencie rozległ się gwizd lokom otyw y i krótki skład pociągu, złożony z parowozu i dwóch wagonów sy ­ pialnych, z im petem wtoczył się na stację.-N ie zw alniając tem pa przem knął koło budynku stacyjnego. Dopiero za peronam i nagle zazgrzytały ham ulce. M aszynista, przyzw y­ czajony, że tym razem wszędzie ma otw artą drogę, dopiero teraz dostrzegł zam knięty sygnał. Pociąg stanął, wreszcie jął cofać się do peronu, po którym praw ie biegiem podążała grupa esesm anów z gw ardii przybocznej H itlera. W oknach pociągu pojaw iły się zaniepokojone tw arze oficerów, a je ­ den z nich, widocznie kom endant pociągu, wyskoczył na peron. Niespodziewani przybysze z „L eibstandarte” zatrzy­ mali się w przyzw oitej odległości od końca pociągu, ocze­ kując nadejścia kom endanta eskorty. Obaj oficerowie w y ­ m ienili pozdrowienia, przedstaw ili się i odeszli na bok, gdzie przeprow adzili krótką, gw ałtow ną rozmowę. W rezultacie nieproszeni goście dyżurnego ruchu podzielili się. Oficer wsiadł do pociągu, podoficer i żołnierze w rócili do n a ­ stawni. Pociąg specjalny począł cofać się jeszcze dalej, na boczny tor. Tu zatrzym ał się, obstaw iony i ściśle pilnow any przez uzbrojonych żołnierzy eskorty. W salonie siedział sam otnie krępy i łysy mężczyzna, ubrany w długie buty, spodnie-bryczesy i mocno ściśnięty pasem m undur włoskiej arm ii. Na jego tw arzy malowało się jedynie ogrom ne znużenie, a w oczach czaiła się tylko pustka i beznadziejność. Z astanaw iał się właśnie, co byłoby dla niego lepsze, zwycięstwo czy klęska Niemiec w tej w oj­ nie, choć zdaw ał sobie spraw ę, że właściw ie nie ma już wy31

boru, że pod pozorem honorowego gościa je st praktycznie jeńcem H itlera. Był to Benito Mussolini, w ieloletni d y k tato r Włoch, n a j­ bliższy p a rtn e r wodza bru n atn ej Rzeszy, w danej chwili jednak już tylko m arionetkow y — z łaski Niemców, któ­ rzy w ydobyli go z aresztu w łasnych ziom ków — w ładca Lom bardii i kilku innych północnych prow incji włosiach. Jego sny o w ielkim im perium italskim rozpadły się jak przysłow iow y dom ek z kart. Stolica k ra ju — Rzym — już od m iesiąca znajdow ała się w rękach aliantów , podobnie ja k Sycylia i całe południow e Włochy. A rm ia włoska, po podpisaniu kapitulacji przez m arszałka Badoglio, została rozbrojona i internow ana w niem ieckich obozach. Jem u — ongiś wszechm ocnem u dyktatorow i — zostały tylko nielicz­ ne oddziały „czarnych koszul”. Jadąc teraz do swego p ro ­ tektora w łaściw ie m iał tylko jedno pragnienie, o którym mówił S korzeny’em u * w m om encie oswobodzenia z hotelu G ran Sasso: „Moja k ariera polityczna jest skończona. Do­ kąd więc m am jechać, jeżeli nie do mego dom u w Rocca delle C am inate? Chcę pozostać tam i być zapom niany”. Nie pozwolono m u jednak n a to. Z am iast do domu, za­ wieziono go do A ustrii, a stam tąd do H itlera. Było m u już w szystko obojętne, tak sam o jak to całe zamieszanie, po­ w stałe za oknam i na małym , prow incjonalnym dworcu. Do­ piero gdy pociąg odstawiono na bocznicę i poczęły rozsta­ wiać się straże, zainteresow ał się: — Graziani! — zawołał głośno do człowieka z sąsiadują­ cego z salonem przedziału. S tam tąd w ysunęli się: ak tu aln y „m inister obrony” w m a­ rionetkow ym rządzie pólnocnowłoskim oraz przedstaw iciel H im m lera przy tym rządzie generał SS Eugeniusz Dollmann. — Czy wiadomo, z jakiego powodu się zatrzym aliśm y? * Dowódca oddziału SS, który uwolnił Mussoliniego z uwię­ zienia.

Himmler i Hitler udają się bezpo­ średnio po zam achu na powitanie Mussoliniego

— Duce! — zam iast Grazianiego odpowiedział Dollmann. — D okładnie nie wiem y, ale pow stały jakieś tru d n o ­ ści na trasie. Pow inny one zostać usunięte w ciągu najbliż­ szych kilkunastu m inut. Jesteśm y już praw ie na m iej­ scu. Do odjazdu pociągu m inęły jed n ak praw ie dwie godziny. Dopiero około wpół do czw artej po południu w arujący przy telefonie esesmani dali znak dyżurnem u ruchu, aby otworzył sygnał. Jednocześnie zw inięto posterunki rozsta­ wione wokół całego składu. Lokom otywa ruszyła. Przed m ałym dworcem w środku kw atery, schowanym w gęstw inie krzaków, oczekiwał M ussoliniego H itler. U parł się bowiem, że pow ita osobiście swego jeszcze przed kilko­ ma m iesiącami potężnego sojusznika. Miał m u dodać otu­ chy, lecz sam potrzebow ał kilku godzin, żeby doprowadzić się do stanu um ożliwiającego przyjm ow anie ta k znacznego gościa , H itlerow i zaaplikow ano środki uspokajające i opa­ trzono rany. Był to powód, dla którego tak nagle zatrzy­ mano pociąg Mussoliniego na dw orcu w K ętrzynie. Teraz 3 — Wilcze legowisko

33

H itler stał na peronie, oparty o ram ię swego adiutanta, z tw arzą bladą jak papier, przyglądając się nadjeżdżającej lokomotywie. — Duce! — rzekł, podając zdrową rękę M ussoliniemu. — Jeszcze raz opatrzność uchroniła mnie. Jeszcze raz Niemcy zostały uratow ane Mussolini, który dopiero w tym momencie dowiedział się o zamachu, jeszcze bardziej zam knął się w sobie, słuchając płynącego bez przerw y opow iadania H itlera o jego cudow ­ nym ocaleniu. Ożywił się dopiero w momencie, gdy H itler przyprow adził go do miejsca w ybuchu bomby. Lekko po­ chylony naprzód, z w yciągniętym przed siebie — jakby dla obrony — ram ieniem , zajrzał do sali, gdzie toczyły się narady. P oszarpany dębowy stół, w yw alone okna i rozbite częściowo ściany w yw arły na nim niesam ow ite wrażenie. Po chwili duce odwrócił się raptow nie i w yszedł z b u ­ dynku. O piątej po południu H itler zaprosił swego gościa na herbatę. Do herbaciarni przybyli wszyscy dygnitarze w oj­ skowi i rządow i, obecni w tym czasie na terenie kw atery lub w pobliskich pałacach, gdzie niektórzy, jak na przykład m inister spraw zagranicznych, R ibbentrop, urządzili sobie stałe 'Siedziby. Rozmowy toczyły się oczywiście na tem at zamachu. — N ajw ażniejsza jest w ierność — odezwał się w pewnym m omencie R ibbentrop. — A tej brakuje. Szczególnie u generalicji. G dyby nie to, że nie w ykonuje ona tak rozkazów, jak pragnie nasz fiihrer, w ojna daw no byłaby w ygrana. — P anie m inistrze Rzeszy — odparow ał siedzący po d ru ­ giej stronie stołu Keitel. — To w łaśnie generałow ie i ofi­ cerowie W ehrm achtu przelew ają swoją krew za fiihrera, czego nie można powiedzieć o ludziach z pańskiej insty­ tucji. Tego R ibbentrop nie w ytrzym ał. — Sądzę — rzekł z prze­ kąsem — że nie obejdzie się bez oczyszczenia naszego kor­ pusu oficerskiego z elem entów zdradzieckich i sprzedaj34

Mussolini zwiedza m iejsce za m achu

nych. Takiego oczyszczenia, jak choćby w pam iętnym 1934 roku... Do tego m om entu H itler i Mussolini siedzieli spokojnie, przysłuchując się opow iadaniu m arszałka G razianiego o je­ go w ypraw ie afrykańskiej, notabene nie najchlubniejszej dla w łoskiej arm ii. Jed n ak na wzm iankę o krw aw ej roz­ praw ie, dokonanej wobec kierow nictw a SA, H itler niespo­ dziew anie zerw ał się z krzesła i w ybuchł ochrypłym krzy­ kiem, tak jakby dopiero teraz wyzwolił się w nim szok, w yw ołany eksplozją bomby. .— T ak ■ — ryczał. — W łaśnie tak. Trzeba zemścić się na zdrajcach. Jeszcze to potrafię. Opatrzność ra tu ją c mnie przed chw ilą znów w skazała, że jestem w ybrany do kształ­ tow ania losów św iata. Dla zdrajców będę bezlitosny, ukarzę ich, również ich żony i dzieci. W szystkich do obozów koncentracyjnych, wieszać, rozstrzeliwać! Oko za oko, ząb za ząb — oto k ara dla tych, co ośm ielili się powstać p rze­ ciwko boskiej opatrzności. Ten w ybuch obelg, przekleństw , gróźb i szaleńczych ge­ 35

stów trw ał kilkadziesiąt minut. N iektórzy z obecnych uw a­ żali, ze H itler oszalał. Z niew zruszonym spokojem zacho­ wało się tylko najbliższe otoczenie H itlera, dla którego len napad szalu był jednym z wielu. Dlatego w m ilczeniu słu ­ chali H itlera, który wreszcie z pow rotem opadł na krzesło i zamilkł. W tym m om encie zadzwonił telefon z B erlina. H itlerowi podano słuchaw kę. P rzy aparacie był Goebbels. Z jego slow wynikało, że porządek w B erlinie nie został w pełni przy ­ wrócony. H itler zdenerw ow ał się jeszcze bardziej. — Gdzie jest gestapo? Gdzie oddziały „G rossdeutschlan d ”? Dlaczego nic nie robią? Dlaczego nikogo nie areszto­ wano? Trzeba aresztow ać i rozstrzelać! Tak, na miejscu! Dlaczego H im m ler się nie zgłosił? Nie przyleciał jeszcze? Jak długo będzie w podróży! Niech się natychm iast odezwie! Odłożył słuchaw kę i sięgając po filiżankę herb aty po­ w iedział półgłosem, ale tak, żeby wszyscy słyszeli: — Z a­ czynam w ątpić, czy naród niem iecki jest godzien mych wielkich ideałów. Te słowa przerw ały milczenie. Wszyscy zaczęli teraz za­ pew niać H itlera o swej wiernoścf. H erbatka przeciągała się. Tym czasem w B erlinie dram at rozw ijał się z niesłychaną szybkością.

„Walkiria” Przez otw arte okno gabinetu generała O lbrichta na Bendlerstrasse w dzierało się do w ew nątrz parne pow ietrze. Mil­ czenie trw ało nadal. P rzerw ało je tylko wejście sekretarki O lbrichta, k tóra podała generałow i jakieś papiery do pod­ pisania. Od From m a również nie było żadnego znaku. Do godziny czw artej nic się nie działo. O czw artej do gabinetu w padł zdyszany i spocony Stauffenberg. W idząc bezczynnie siedzących spiskow ców prze­ ta rł oczy ze zdum ienia. 3G

— Jak stoją spraw y? — krzyknął już od progu. — Postanow iliśm y poczekać na pana — odrzekł Beck. — Czyżby panow ie nie podjęli żadnych dalszych kroków? Nie mogę uw ierzyć, że panow ie niczego nie uczynili. P rze­ cież podałem telefonicznie wiadomość, że H itler nie żyje. Eksplozja była tak potężna, że w idziałem ciała w yrzucane w pow ietrze i nikt nie mógł z tego wyjść żywy... Beck i O lbricht przerw ali mu gorączkowy potok słów. — K eitel nie zginął. Rozm awiał przez telefon z F rom ­ mem. — Przez telefon? To Fellgiebel nie p rzerw ał łączności? W istocie Fellgiebel p rzerw ał łączność, ale stał się ofiarą technicznej doskonałości stworzonego przez siebie system u podwójnego i potrójnego zabezpieczenia poszczególnych li­ nii na w ypadek aw arii czy odcięcia poszczególnych te ­ rytoriów lub jednostek. W związku z tym , że nie w tajem n i­ czył on do spisku personelu technicznego sw ej centrali a tylko oficerów, co uczynił ze względu na bezpieczeństwo całej akcji, jego rozkaz o p rzerw aniu połączeń telefonicz­ nych został w ykonany jedynie przez oficerów W ehrm achtu, natom iast linie, będące w dyspozycji SS nadal były czynne. S tąd zdum ienie zarów no H im m lera, że praw ie n a­ tychm iast otrzym ał połączenie z centralą gestapo, jak i Ol­ brichta, gdy From m w ciągu p aru m inut skontaktow ał się z Keitlem. — K eitel tw ierdzi, że H itler żyje. — Jeżeli ta k tw ierdzi to kłamie, bo chce zyskać na czasie. M usimy zacząć działać, jeżeli nie chcemy, aby kto inny przejął inicjatyw ę. W tedy biada nam. O lbricht i Beck spojrzeli na siebie. P ułkow nik mówił z absolutną pewnością w głosie. Dlaczego m ieliby bardziej wierzyć Keitlowi, niż tem u człowiekowi, który ryzykow ał życiem w ich w spólnej spraw ie. Beck w praw dzie nadal m iał w ątpliw ości, lecz przypom niał sobie tezy swojego w ła­ snego przem ów ienia, które m iał wygłosić w dniu zamachu do narodu niem ieckiego. Było w śród nich zdanie: „Jest rze­ 37

czą najzupełniej obojętną, czy H itler żyje, czy też nie. Wódz, w którego najbliższym otoczeniu pow stają takie sprzeczności, że doprow adzają one do zam achu bombowego na jego życie, pod względem m oralnym zawsze jest tr u ­ pem .” — Zacznijm y wreszcie działać — jeszcze raz zażądał S tauffenberg. — Musimy wywołać „W alkirię”, nie zw ra­ cając uw agi na From m a. Postaw im y go wobec faktów do­ konanych. O lbricht ociągał się jeszcze, ale ostatecznie podniósł słu­ chawkę. — Proszę pułkow nika von Q uirnheim a! Pułkow nik A lbrecht M ertz von Q uirnheim , oficer sztabu generalnego i szef sztabu tak zwanego ogólnego urzędu wojskowego, nadzorującego poszczególne okręgi wojskowe, także należał do spiskowców. Jego zadaniem było między innym i sztabow e kierow anie akcją „W alkiria”. K ryptonim „W alkiria” obejm ował ogół przedsięwzięć wojskowo-policyjnych, opracow anych i^ zaplanow anych w w ypadku obcego desantu na terenie Rzeszy czy wybuchu rew olucji w ew nętrznej. P lan tej operacji opracow ano na rozkaz H itlera. W przypadku w ydania rozkazu „W alkiria” jednostki wojsk rezerw ow ych i inne jednostki stacjonujące wokół B erlina oraz w pobliżu ważnych jednostek adm ini­ stracyjnych m iały zająć natychm iast z góry wyznaczone pozycje strategiczne i obsadzić w szystkie w ażne obiekty: m inisterstw a, kolej, pocztę, radiostacje, siedziby policji i utrzym ać je do czasu nadejścia dalszych rozkazów. Na pom ysł w ykorzystania tego planu w spisku w padł Stauffent>er£. jednak do w ykonania go w krytycznym momencie potrzebna była zgoda dowódcy arm ii rezerw ow ej, czyli ge­ nerała From m a. Operacja „W alkiria” jako opraw a zam achu stanu w y­ raźnie odpow iadała wszystkim spiskowcom. Głównie chyba dlatego, że.w łaściw ie nie w ym agała od nikogo niczego w ię­ cej, jak posłuszeństw a wobec rozkazów. Jedynym człowie­ kiem, k tó ry m usiał podjąć decyzję i z w łasnej inicjatyw y 38

ruszyć pierw szy kam ień law iny — zabić H itlera, był w y­ konaw ca zam achu. P lan operacyjny „W alkiria” pow stał w w yniku drobiazgow ej p racy sztabow ej, ale w łaśnie dla­ tego k ry ł w sobie w ielkie niebezpieczeństwo. W ystarczyło bowiem, aby w tej skom plikow anej m aszynerii sztabow ej, z góry obliczonej na ludzi, kilom etry i m inuty, przestało funkcjonow ać jakieś nieistotne kółko — wówczas tylko osobista inicjatyw a i dzielność kierow ników operacji mo­ głyby zapobiec katastrofie. O lbricht dzwoniąc do Q uirnheim a zdecydował się działać w brew oporowi generała From m a, swego bezpośredniego przełożonego. Udał, że From m a nie ma w dowództwie, wo­ bec czego on m usi działać w zastępstw ie i na w łasną odpo­ wiedzialność. — Pułkow niku! W kw aterze głów nej przeprow adzono za­ mach na H itlera. Rozkazuję rozpocząć operację „W alkiria” ! Hasło: „D eutschland”! W dw ie m inuty później w szystkie dalekopisy i telefony z m inisterstw a w ojny i dowództw a arm ii lądow ej poczęły przekazyw ać dalsze hasła. M echanizm puczu, został w p ra­ wiony w ruch. O lbricht i S tauffenberg udali się do gene­ rała From m a. G enerał w stał zza biurka, przeczuw ając, że dzieje się coś niedobrego. ■— P anie generale — zam eldow ał Stauffenberg. — Um ie­ ściłem bom bę zegarow ą w kw aterze głów nej. H itler nie żyje. . . — Rozpoczęła się operacja „W alkiria”. Rozkazy juz zo­ stały w ydane — dodał Olbricht. ■—■To niepraw da! — k rzyknął From m , b lad y ja k p a ­ pier. — K to w ydał rozkaz? — J a i mój szef sztabu, pułkow nik von Q uirnheim — spokojnie odparł O lbricht. — Proszę go wezwać! Q uirnheim pojaw ił się za kilk a m inut. P o tw ierd ził lako­ nicznie, że stosowne rozkazy istotnie zostały już p rzek a­ zane do jednostek. 39

— W takim razie aresztuję was, panow ie — rzekł Fromm. A do S tauffenberga: — P an dobrze wie, że pański zamach się nie udał. Zostało panu jedno tylko wyjście. Niech pan odbierze sobie życie! _ — P rzeciw nie — odparł spokojnie O lbricht. — To pan jest aresztow any.

Koszary Na terenie robotniczej dzielnicy B erlina, zw anej „czerwo­ nym M oabitem ”, w prostokącie zam kniętym ulicam i Inw alidenstrasse, L eh rte r Strasse, K ruppstrasse i K athenauer Strasse, znajdow ały się koszary batalionu w artow niczego „G rossdeutschland”. B atalion ten, dowodzony przez młodego oficera, m ajora Reinera, podlegał bezpośrednio rozkazom H itlera. B ył on batalionem tylko z nazwy, gdyż jego liczeb­ ność przekraczała wielkość niejednego pułku; trzym ano go zaś w dzielnicy M oabit ze w zględ u,na ew entualność rozru­ chów w ew nętrznych, których groźba była tam w łaśnie n a j­ większa. Dwudziestego lipca o piętnastej do koszar batalionu przy ­ był referen t z m inisterstw a propagandy Goebbelsa, porucz­ n ik doktor H agen z odczytem o sytuacji politycznej Rzeszy. W celu w ysłuchania jego inform acji R em er zebrał cały korpus oficerski i podoficerski. Odczyt trw a ł około godziny i prelegent w łaśnie chciał ogłosić przerw ę, gdy do R em era w pośpiechu podszedł oficer dyżurny i półgłosem złożył m u jakiś w ażny m eldunek. R em er w stał, obciągnął pas i stan ął obok prelegenta. — Panow ie oficerowie! O trzym ałem w ażny rozkaz. Z a­ rządzam a larm bojowy. W ciągu trzydziestu m inut b ata­ lion m usi być gotow y do w ym arszu. Przepraszam , panie poruczniku — skłonił się w stronę prelegenta i opuścił salę. H agen sta ł ja k przyrośnięty do trybuny, gdy sala

w m gnieniu oka opustoszała. Dopiero po chw ili zebrał swo­ je notatki i udał się do sztabu batalionu. R em era już nie było. Ja k oświadczył d y żu rn y oficer, udał się on po dyspozycje do wojskowego kom endanta B erlina — generała von Hasego. Zaciekaw iony H agen nie kw apił się z pow rotem do m inisterstw a. P ostanow ił po­ czekać na m ajora. O 1C45 dowódca batalionu pow rócił z k o nkretnym i dyspo­ zycjami. N atychm iast zarządził n arad ę w szystkich dowód­ ców kom panii, Zdum iony Hagen, uczestniczący w n a ra ­ dzie, nie w ierzył w łasnym uszom słysząc rozkazy Rem era, które bez w yjątku dotyczyły zajm ow ania m in isterstw i oto­ czenia całej dzielnicy rządow ej. O 1730 poszczególne pod­ oddziały batalionu w yruszyły do wyznaczonych punktów m iasta Hagen począł się niepokoić. W praw dzie nie słyszał nigdy o operacji „W alkiria”, ale sądząc po poczynaniach R em era coś nie było w porządku. Jednocześnie przypom niał sobie, że rano w. przejeżdżającym samochodzie poznał feld m ar­ szałka von B rauchitscha, którego pobyt w B erlinie był co najm niej zastanaw iający. W rezultacie poprosił oficera dy­ żurnego o zezwolenie na rozmowę telefoniczną z G oebbel­ sem. Połączenie nastąpiło w chwili, gdy R em er znów w y­ jechał do kom endantury miasta. — P anie m inistrze — aż krztusił się z w rażenia. — J e ­ stem w kw aterze batalionu wartowniczego. O trzym ano tu rozkaz „W alkiria”, polecający zajęcie całej dzielnicy rzą­ dowej B erlina. Nie wiem, o co chodzi... Goebbels nie k ry jąc swego zdenerw ow ania w y jaśnił Ilagenowi, że popełniono zam ach na H itlera, lecz H itler żyje. W idocznie — jego zdaniem — jak aś grupa spiskowców pragnie w ykorzystać tę okoliczność dla puczu an ty p ań stw o ­ wego. Będzie chyba najlepiej, jeżeli R em er zjaw i się u n ie­ go i zorientuje się w praw dziw ym położeniu. R em er tym czasem d o tarł do siedziby kom endanta B erli­ na, mieszczącej się u w ylotu U n ter den Linden. G enerał 41

Hase przyjął go natychm iast, dow iadując się z zadowole­ niem, że dzielnica rządowa została otoczona. Ściskając rękę, R em era udzielił mu nowego polecenia: — Musi p an teraz aresztow ać Goebbelsa. P ragnie on za­ garnąć całą władzę. Już m obilizuje swoich ludzi. Niech pan nie zw leka ani chwili. W momencie, gdy Remer opuszczał gabinet kom endanta m iasta, podszedł do niego jeden z dowoclców kompanii. — Panie majorze! Sądzę, że nie wszystko tu jest w po­ rządku. Porucznik Hagen rozm aw iał z m inistrem Goebbel­ sem. F iih rer żyje. Goebbels prosi, zęby pan się zjaw ił u nie­ go i sam się o tym przekonał. — Właśnie tam idę — odparł krótko R em er i wyszedł. Za parę m inut podążał już z kilkuosobową obstaw ą scho­ dam i m inisterstw a propagandy do gabinetu Goebbelsa. Żoł­ nierzom w skazał miejsce w sekretariacie. — Mam pana aresztować — rzekł do Goebbelsa. Ten nie tracąc zimnej krw i oparł ręce o poręcz fotela' i zapytał: — Z czyjego polecenia? — Z polecenia władz wojskowych. F iih rer nie żyje, a wojsko przejęło władzę. — To kłam stw o — krzyknął Goebbels. — F iih rer żyje! Proszę, niech pan sprawdzi... Goebbels podniósł słuchaw kę telefoniczną i w yciągnął ją w stronę Rem era. — Niech pan sam porozmawia! R em er z ociąganiem zbliżał się do biurka. Jego umysł błyskaw icznie analizował sytuację. Jeżeli H itler istotnie żyje, to aresztow anie Goebbelsa będzie zbrodnią. Jeżeli to zaś jest bluff, to i tak Goebbelsowi nic nic pomoże. Wziął słuchaw kę. — Tu R em er, dowódca batalionu wartowniczego. — Poznaje pan mój głos, m ajorze? •— T ak jest, m cin fiihrer, poznaję! — Rem er wyprężył, się na dźw ięk głosu, który poznałby w śród tysięcznego g w aru tłum u. A pam iętał go świeżo, bowiem kilka,, d n i 42

tem u H itler osobiście w ręczał mu „liście dębow e” do k rzy ­ ża rycerskiego. — P an składał przysięgę Rem er, piaw da? — W głosie H itlera zabrzm iała groźba. — Jestem gotów, m ein fiihrer! — Niech pan weźm ie swoich żołnierzy, otoczy zdrajców, aresztuje ich i rozstrzela. Rozumie pan? A resztow ać i roz­ strzelać, niezależnie od stopnia i stanow iska. Upoważniam pana do tego moim osobistym rozkazem. Niech p an działa razem z H im m lerem i Goebbelsem. I niech p an nie traci czasu... R em er w padł do przedpokoju. — Proszę mi natychm iast zorganizować łączność z w szy­ stkimi moimi oddziałam i. U rządzam tu swój p u n k t dowo­ dzenia. Czy mogę połączyć się z dowódcą b ry g ad y rezer­ wowej grenadierów pancernych, m ajorem W ackerm annem ? W tym sam ym mom encie najw iększa radiostacja niem iec­ ka — „D eutschlandsem der” — podała oficjalnie pierw szą wiadomość o nieudanym zam achu na H itlera.

Walka O tej porze w centrali spiskowców na Bencllerstrasse pa nował chaos nie do opisania. U ryw ały się telefony od ge­ nerałów i innych dowódców jednostek, do k tórych dotarły rozkazy zw iązane z operacją „W alkiria”. S tauffenberg — wobec niezdolności działania innych — przejął kierow anie akcją. O bsługiw ał po kilka telefonów na raz, potw ierdzając wciąż na nowo, że H itler nie żyje, że arm ia przejm uje władzę. Zanotow ano jedną z takich rozmów: — T u S tauffenberg... Tak, w szystkie rozkazy dowództw a arm ii rezerw ow ej. Pow tarzam , w szystkie rozkazy... oczy­ wiście, że jest tak, a nie inaczej. Rozkazy należy n aty ch ­ m iast wykonyw ać. Należy obsadzić radiostacje oraz ośrodki

łączności i inform acji. W szelki opór musi być złamany... złam any siłą, pow tarzam ! Jest możliwe, że z kw atery głów ­ nej nadejdą rozkazy przeciwne. Nie; nie należy im w ie­ rzyć. W ojsko objęło władzę wykonawczą, n ik t oprócz do­ wódcy arm ii rezerw ow ej nie ma praw a w ydaw ania rozka­ zów. Nie wszyscy spiskowcy zachow ali się w ten sposób. G e­ nerał Beck, który przybył do siedziby OKH w cywilu, aby zadem onstrow ać cyw ilny ch arak ter zam achu (oprócz niego w cyw ilu był tylko Gisevius), na początku działał naw et energicznie. Gdy generał K ortzfleisch, którem u spiskowcy chcieli pow ierzyć dowództwo berlińskiego okręgu w ojsko­ wego, odm ówił przyjęcia funkcji, powołując się na przy ­ sięgę złożoną H itlerow i — Becka opuścił spokój: — P an m ówi o przysiędze i wierności? H itler złam ał stu krotnie swoje ślubowanie, złożone na konstytucję, stukrotnie też złam ał swój obowiązek wierności wobec n a­ rodu. Ja k pan może powoływać się na swoją przysięgę, zło­ żoną na rzecz tak wiarołom nego człowieka? Tym czasem S tauffenberg i O lbricht aresztow ali trzech generałów , którzy w w yniku alarm u przybyli na rozmowę z From m em . Zam knięto ich razem z dowódcą w jednym pokoju. Dalekopisy rozniosły do frontów i arm ii wieść O m ianow aniu generała H oepnera nowym dowódcą arm ii rezerw pw ej. Rozkaz podpisał już wcześniej m arszałek von W itzleben, który już dawno pow inien być na m iejscu i ob­ jąć. przew idzianą funkcję głównodowodzącego W ehrm achtu. Z kw atery natychm iast nadano kontrrozkaz, podpisany przez H itlera, że dowódcą arm ii rezerw ow ej m ianow any został H im m ler i tylko jego rozkazy m ają moc wiążącą. Zam ieszanie powiększało się. Wobec nieobecności W itzlebena, Beck, jako nowa głowa państw a, zaczął w ydaw ać rozkazy. Pierw szy i jedyny zresz­ tą rozkaz w ydał grupie arm ii „Północ”, walczącej w K u r­ landii, polecający wycofanie tej grupy do P ru s Wschodnich. Po podpisaniu tego rozkazu Beck, podkreślając w agę chwili, 44

zwołał wszystkich obecnych do siebie i złożył coś w ro­ dzaju oświadczenia. — N ikt nie może przewidzieć, jak rozwiną się w ypadki w ciągu najbliższych godzin — powiedział z naciskiem . — Zachodzą tu taj jednak w ydarzenia, które mogą zaintereso­ wać późniejszego historyka. Z tego powodu rozkazuję, aby sporządzono odpowiednią notatkę do akt. Po tym oświadczeniu Beck w yciągnął zegarek i głośno obwieścił: — Jest godzina 1921! Chow ając z pow rotem zegarek cicho usiadł w kącie przy biurku, a jedyną jego reakcją na burzliw e zajścia było ciągłe upom inanie wszystkich, aby zachowali spokój. Tylko raz jeszcze Beck dał się porwać do akcji. Chodziło 0 powiadom ienie dowódcy sił W ehrm achtu we F ran cji — generała S tiilpnagela — aby przystąpił do akcji „W alkiria”. Beck osobiście przejął słuchaw kę i powiedział tonem roz­ kazującym , że „obojętnie, co jest praw dą lub kłam stw em w krzyżujących się i sprzecznych ze sobą m eldunkach, S tulpnagel pow inien wiedzieć, że kości zostały rzucone 1 należy działać”. Rozmowa poskutkow ała. S tulpnagel przy­ rzekł poparcie Berlinow i i obiecał aresztow ać szefów ge­ stapo, SA i SS na terenie F ran cji w raz z ich całym perso­ nelem. O bietnicy tej zresztą dotrzym ał. Zachować spokój? Liczba telefonów z P aryża, Pragi, W iednia rosła w zastraszającym tem pie. O dpow iadał na nie S tauffenberg, odpow iadał Hoepner. A rzeczywiści p rzy­ wódcy spisku? Beck zam knął się w swoim gabinecie, zo­ staw iając sobie jakoby n eu traln ą pozycję rozjem cy. P rze­ widzianego na kanclerza Rzeszy nadburm istrza L ipska — G oerdelera — poszukiwano w całym Berlinie. Miał wygłosić przez radio przem ów ienie do narodu. Nie można go było znaleźć, a nikt inny nie m iał naw et kopii tego uprzednio starannie przygotow anego tekstu. J a k się okazało, G oerde­ lera w ogóle nie było w stolicy. Uciekł on w obaw ie przed aresztowaniem . 45

G rupę m łodszych oficerów, obsługujących dalekopisy i telefony, powoli ogarniało znużenie. N iektórym zaczęło się w ydaw ać, że cała „W alkiria” to jeden koszm arny sen. Raz po raz któryś w yjrzał przez okno, czy nie widać jesz­ cze oddziałów, wezwanych do zajęcia obiektów rządowych i zapew nienia bezpieczeństwa dla OKH. Tym czasem nie było ich nigdzie. Na chodnikach stały tylko zwykłe, jak co dzień posterunki. Żadnego czołgu, żadnego zw artego od­ działu. W tym m om encie absolutnego zw ątpienia w skuteczność działania na B endlerstrasse przybył feldm arszałek von W itzleben, nowy dowódca W ehrm achtu. W m undurze ob­ wieszonym orderam i wszedł dziarskim krokiem do g ab i­ netu Becka. Wszyscy z nadzieją obserw ow ali drzw i, za któ­ rym i znikł. G dyby m arszałek objął kierow nictw o operacji, m iałaby ona jeszcze jakieś szanse powodzenia. Po chwili Beck otw orzył drzw i: — P ułkow nik Stauffenberg! S tauffenberg oderw ał się od telefonów i wszedł do g a­ binetu. Tam, oparty ręką o biurko, z tw arzą czerwoną od gniewu, stał W itzleben. — P ułkow niku — odezwał się głosem w ibrującym z uda­ nego oburzenia. — To, co pan uczynił, jest zbrodnią! Kto pana do tego upoważnił? Bomby, zam achy — to skandal dla naszej arm ii. Oświadczam, że nie mam z tym nic wspól­ nego. Osłupiały S tauffenberg przez dłuższy czas nie mógł od­ zyskać mowy. Był przygotow any na wszystko, lecz nie na taką reakcję jednego z przyw ódców opozycji. Wreszcie przem ówił: — P anie m arszałku! Istotnie, uczyniłem to na w łasną od­ powiedzialność, tu, tym i swoim i trzem a palcam i. Uważa­ łem, ze dość gadania, trzeba działać! — To hańba, pułkowniku! — W itzleben uderzył pięścią w stół. — H ańba, za k tórą wszyscy tu będziecie odpo­ wiadać. 46

O stentacyjnie obrócił się na pięcie, wziął czapkę i w y­ szedł, nie zw racając uw agi na osłupiałych spiskowców, uderzonych ja k obuchem w głowę. O lbricht powiedział kilka niejasnych, uspokajających słów, które p adły w m ar­ tw ą ciszę. W łaśnie w tym m om encie jeden z oficerów krzyknął: — W szystko w porządku! O peracja „W alkiria” ruszyła. P a trz ­ cie, zbliża się do naszego budynku oddział ochronny, który m iał tu daw no już nadejść. Oznacza to, że fala ruszyła...

Strzały O w pół do dziew iątej wieczorem na cichej zazwyczaj ulicy H erm anna G oringa w B erlinie, przy której mieściło się m inisterstw o propagandy, zaroiło się od uzbrojonych żoł­ nierzy. Był to batalion w artow niczy m ajora R em era, ścią­ gnięty tu w najw iększym pośpiechu. Po upływ ie k ilku m i­ nut poszczególne kom panie zam arły w apelow ym szyku. Na schodach m inisterstw a pojaw ił się R em er, a u jego boku dobrze znana żołnierzom drobna, kulejąca postać Goebbelsa. Wzdłuż b atalio n u rozległy się kom endy „bacz­ ność”. — Żołnierze! — m etaliczny głos Goebbelsa przeciął w ie­ czorną ciszę. — Popełniono zdradziecki zam ach na życie najdroższego fiihrera. Zam ach się nie udał. Opatrzność znów u ratow ała naszego w ielkiego wodza. W ym aga on od nas tera z stanowczego i bezlitosnego działania. G rupa zdrajców w ykorzystując zam ach w ydała rozkaz p rzepro­ w adzenia puczu wojskowego. Ta grupa śm iechu w artych buntow ników m usi być natychm iast aresztow ana. M ajor R em er — wasz dowódca — otrzym ał osobiście od H itlera wszelkie pełnom ocnictw a w spraw ie uśm ierzenia buntu. F iih rer liczy na niego i na w as — jego żołnierzy. Niech żyje Adolf H itler — Sieg Heil! G rom kie trzy k ro tn e „Sieg H eil” odbiło się od fasady 47

m inisterstw a. Poszczególne pododdziały batalionu udaw ały się na wyznaczone pozycje. Przez godzinę R em er zdołał pow strzym ać od m arszu na B erlin w szystkie inne oddziały wojskowe, w ezw ane tam zgodnie z planem akcji „W alkiria ”. Potem osobiście zajął, się porządkam i na B endlerstrasse, gdzie czw arta kom pania jego batalionu pod do­ wództw em porucznika 'Schleego zadowoliła się otoczeniem bloku m inisterstw a wojny. Był to ten oddział, który został dostrzeżony przez spiskowców i w yw ołał spontaniczny w y­ buch radości. Dziwne jego zachowanie w krótce jednak za­ niepokoiło generała O lbrichta. W ydał więc rozkaz, aby ofi­ cerow ie sztabu generalnego obsadzili i strzegli wszystkich sześciu w ejść do gmachu. Tym czasem w sam ym gm achu również organizow ały się siły fanatycznie popierające H itlera. Pułkow nicy: von der Heyde, P rid u n i H erber poczęli zbierać grupę m łodych ofi­ cerów pochodzących z aw ansu hitlerow skiego. Po godzin­ nych naradach o wpół do jedenastej postanow ili oni w y­ jaśnić sytuację i zorganizować zbrojne kontruderzenie. K rótko przed jedenastą grupa ta ruszyła korytarzam i w stronę sztabu O lbrichta. Pod hasłem „za lub przeciw H itlerow i” dołączało do niej coraz więcej ludzi. Von der H eyde w padł do pomieszczenia, w którym przebyw ał S tauffenberg, krzyknął: „zdrada” i strzelił w stronę Stauffenberga. Ten, trafiony kulą w plecy, upadł i zaczął się czołgać w stronę gabinetu Becka. S trzał pułkow nika von d er Heydego był pierw szym strzałem tego dnia. O ficerowie ominęli leżącego na ziemi S tauffenberga i w padli do gabinetu Becka, skąd w yprow adzili jego, Ol­ brichta, Q uirnheim a i H aeftena. Gisevius już przed kilko­ ma godzinam i opuścił gm ach. Jednocześnie otw orzyli ga­ binet From m a i uw olnili go stam tąd. Był sam. G enerało­ wie, których zam knięto razem z nim, już daw no opuścili gmach, gdyż spiskowcy zapom nieli o drugim w yjściu z g a­ binetu, prow adzącym do pryw atnych apartam entów F rom ­ ma, From m jednak nie skorzystał z tej okazji, praw do­ 48

podobnie chcąc asekurow ać się przed niew iadom ym bie­ giem w ydarzeń. Teraz z pow rotem objął dowództwo. — Panow ie — rzekł, w skazując na piątkę aresztantów , stojących z podniesionym i ram ionam i. — Na mocy pełno­ mocnictw dowódcy, który znalazł się w obliczu zdrady, powołuję niniejszym doraźny sąd wojenny. Pułkow niku von der Heyde, proszę stanąć obok mnie! Oświadczam n i­ niejszym, że stojąca przed nam i grupa byłych oficerów — proszę im zerwać n aram ienniki — dopuściła się ciężkiej zdrady stan u i zdrady kraju. Skazuję wobec tego na śm ierć byłego pułkow nika S tauffenberga, byłego generała Ol­ brichta, byłego pułkow nika Q uirnheim a i byłego porucz­ nika H aeftena. Proszę opuścić ręce, panowie. A resztanci opuścili ram iona. — D aję panom pięć m inut czasu na napisanie listów po­ żegnalnych do rodzin. Proszę wyprow adzić ich i pilnować do chwili w ykonania w yroku. Zostanie on w ykonany na­ tychm iast! O lbricht i jego towarzysze, w śród nich ran n y S tau ffen ­ berg, podtrzym yw any przez H aeftena, popychani kolbami i lufam i pistoletów wyszli z pomieszczenia, w którym po­ zostali tylko From m i Beck. — C hciałbym sam w yciągnąć konsekw encje ze swojego postępow ania — cicho powiedział Beck. From m , daw ny jego podw ładny, zaw ahał się. Wreszcie wziął z biu rk a pistolet Becka, który mu przed chw ilą ode­ brano i w ręczył generałow i. — Tylko niech się pan po­ spieszy — rzekł i także w yszedł z pokoju. Beck w stał z fotela, przyłożył pistolet do skroni i w y­ strzelił. Jego ciało ciężko zwaliło się na fotel, ale strzał, mimo zakrw aw ionej głowy, nie był śm iertelny. Bezwładnie opuścił ręce. W całym gm achu rozległy się już ciężkie kro­ ki żołnierzy z batalionu w artowniczego, gdy pow tórnie wszedł From m . Widząc, że Beck jeszcze żyje, zapytał: — J a k się pan czuje? 4 — W ilcze le g o w isk o

49

— Proszę o inny rew olw er — cicho odrzekł Beck. From m pomógł mu przytrzym ać kolbę. Beck w ystrzelił po­ nownie i skonał. W tym czasie oddział specjalny, złożony z dziesięciu pod­ oficerów rem erow skiego batalionu, a dowodzony przez po­ rucznika S chady’ego w yprow adzał czterech skazańców na podwórko. Ustawiono ich pojedynczo pod m urem , oświe­ tlonym reflektoram i ciężarówki. Gdy padła salw a, Stauffenberg, odzyskawszy na pew ien m om ent pełnię świadomości, krzyknął: „Niech żyją nasze św ięte Niem cy”. Potem padła komenda: „O gnia” i ciało jego ostatecznie osunęło się pod mur. From m , przem ieniony nagle w najgorliw szego mściciela zdrady na H itlerze, chciał od razu dalej prow adzić swoją krw aw ą rozpraw ę. Pow strzym ała go od tego dopiero w ia­ domość, że dowódcą arm ii rezerw ow ej został m ianow any H im m ler i że pow inien wobec tego tam zwrócić się o radę. H im m ler zaś, zasięgnąwszy opinii H itlera, natychm iast za­ kazał organizow ania sądów w ojennych.‘P rag n ą ł zatrzym ać głównych uczestników dram atu dla innego, okrutniejszego widowiska. Była to zresztą pierw sza ingerencja H im m lera w spraw ę zamachu, choć już od kilku godzin przebyw ał w Berlinie. Zdobył się w tym czasie jedynie na w ysłanie do Goebbelsa szefa głównego urzędu bezpieczeństw a Rze­ szy — K altenbrunnera, żeby zorientow ał się w sytuacji. Choć w tym m omencie bezpośrednie niebezpieczeństwo już minęło, poniew aż Rem er rozm aw iał z H itlerem , panow ie z gestapo i SD nadal nie odważyli się zaatakow ać gm achu na B endlerstrasse, którego potęgę wręcz groteskow o prze­ ceniali. K ilka m inut po dw unastej From m błyskaw icznie nadał do wszystkich okręgów w ojskowych pilny telegram zaw ia­ dam iający, że „próba zam achu w B erlinie została krw aw o stłum iona”. Od chwili, gdy pułkow nik von S tauffenberg opuścił swoją w illę nad jeziorem W annsee i — dźw igając pod kikutem 50

ram ienia czarną teczkę — w siadał do sam ochodu wiozącego go na lotnisko, minęło zaledw ie osiemnaście godzin. Prźez ten czas życie w B erlinie toczyło się norm alnie: Ludzie w praw dzie odczuli jakieś zdenerw ow anie w różnych p u n k ­ tach m iasta, lecz nikt nie wiedział, co się w łaściw ie dzićje i kto tu je st przeciw ko komu. Fakt, że zamachowcy nie od­ w ołali się do ludności, do robotników , którzy dość już mieli wojny, że działali tylko z jednego punktu mias.ta, czynił zdław ienie puczu rzeczą niezw ykle łatw ą. D latego te j nocy B erlin spał spokojnie. N aw et codzienne naloty tym razem oszczędziły miasto. Ale w tych ciemnościach,, za zasłoniętym i oknam i przy P rinz-A lbrechtstrasse, zaczęła teraz swoją działalność o k ru t­ na m achina H im m lera.

AOMOMSIdS

Było to dziew iętnastego lipca 1940 roku. Szara zazwyczaj kolum nada przed głównym w ejściem do Reichstagu znikła zupełnie za rozwieszonym i płachtam i hitlerow skich sztandarów . Ozdobiono nimi cały gm ach, od fundam entów po gigantyczny fryz z wyżłobionym napisem „N arodowi niem ieckiem u”. Dwa ogrom ne szpalery iden­ tycznych płócien ustaw iono także wzdłuż C h arlottenburger Ćhaussee i U nter den Linden, dwóch głównych ulic do­ jazdow ych, wiodących do siedziby p arlam entu Rzeszy. Na­ w et kam ienny m asyw B ram y B randenburskiej, zam ykający w ylot obu arterii, okryty został sym bolam i faszystowskiej pychy. W całym B erlinie panow ał nastrój radosnego podniece­ nia. Podekscytow ane tłum y w itały poprzedniego dnia po­ w racające z kam panii francuskiej oddziały wojskowe, dla których H itler urządził w ielką p arad ę zwycięstwa. Był to punkt kulm inacyjny uroczystości, trw ających w Rzeszy praw ie od m iesiąca, od m om entu zwrócenia się dowódz­ tw a francuskiego z prośbą o rozejm i podpisanie układu rozjem owego w Compiegne. Zdjęcia, pokazujące ten osobli­ wy akt historyczny, obiegły już całą prasę niem iecką w y ­ w ołując niebyw ałą falę szowinizmu i am bicji wielkom o­ carstw ow ych. Taki zresztą był cel reżyserii, z jak ą przy­ gotowano m om ent składania podpisów przez francuską de­ legację rządową. Szło bowiem o to, aby unaocznić n aro­ dowi niem ieckiem u, że ostatecznie została „zm azana hańba 55

Francuska delegacja rz ą d ow o-w ojskow a oczekuje w C c m p l ig n e odezgt a n l a a k t u k a p i l u l a c j t Francji

z Com piegne”, jaka rzekomo spotkała Niemcy w 1918 roku. Dlatego na m iejsce rokowań w ybrano Compiegne; dlatego kazano Francuzom podpisać układy w tym sam ym wagonie kolejowym , w którym dziew iątego listopada 1918 roku podpisali podobny dokum ent przedstaw iciele Niemiec; d la­ tego delegacja francuska m usiała wyczekiwać przed rozpo­ częciem spotkania; dlatego wreszcie nie było rokowań, lecz ograniczono się do przeczytania przygotow anego przez stro ­ nę niem iecką układu. O dczytał go w im ieniu H itlera feld­ m arszałek K eitel; H itler nie odezwał się ani słowem, m il­ cząco asystując całej ceremonii. D elegacja fracuska, w ystępująca w im ieniu rządu m ar­ szałka P etaina, podpisała bez protestu podyktow ane jej w a­ ru n k i. Tym sam ym błyskaw iczne zwycięstwo m ilitarne Nie­ miec nad F rancją, nie przew idziane naw et przez najw ięk­ szych pesym istów, stało się faktem . H itler zaś nakazał de5G

Defilada w o j s k h i t l e r o w s k i c h e t ę s t w a n a d Francją

rt a

Un t e r den L i n d en z o k a zji z tojf-

Uroczyste posiedzenie Reichstagu, na k tó r y m Hitler mianował k i l k u ­ nastu n o w y c h feld m a r sza łk ó w

korację Rzeszy przez dziesięć dni i bicie w dzwony przez tydzień. I oto zbliżał się ranek dziew iętnastego lipca. Przed gm a­ chem R eichstagu zebrał się tłum gapiów, zw ołany kom u­ nikatem o planow anym na ten dzień uroczystym posiedze­ niu p arlam entu Rzeszy. Było to w ydarzenie niezw ykłe, albowiem R eichstag już od w ielu la t nie odbyw ał żadnych posiedzeń. Policja porządkow a m iała pełne ręce roboty, po­ niew aż zdyscyplinow ana zw ykle ciżbą p arła nieustannie na pustą przestrzeń placu, przez którą przejeżdżały teraz ow acyjnie w itan e sam ochody deputow anych, generałów i m inistrów . Entuzjazm przerodził się w szał, gdy przed szerokie schody parlam en tu zajechał czarny m ercedes H it­ lera. F iih rer dziarskim krokiem wszedł na schody, salu tu ­ jąc niedbale szpalerow i kom panii honorowej. Dopiero przed w ejściem do gm achu obrócił się na m om ent i podniesioną ręką pozdrow ił tłum , ogarnięty zupełną ekstazą. Tym czasem zapełniła się sala obrad. P u stk ą świeciły 58

jedynie ław y przew idziane dla rządu i prezydium Reich­ stagu. Nad tym i m iejscam i unosił się ogromny faszystowski orzeł, który — szeroko rozpostarłszy skrzydła — mocno dzierżył w szponach w ieniec z nieodłączną sw astyką. Jego podśw ietlona sylw etka, otoczona jakby prom ieniam i wscho­ dzącego słońca, m iała symbolizować zbudzoną po latach R epubliki W eim arskiej nową potęgę Niemiec. W ejście H itlera, który z Goeringiem ii Hessem u boku szybkim krokiem zm ierzał środkiem sali do ław rządowych, pow itano burzliw ą owacją. Z apaliły się reflek to ry i zater­ kotały kam ery filmowe. Las rąk uniósł się w hitlerow skim pozdrow ieniu i grom kie „Sieg H eil” zatrzęsło ścianam i sali. K uśtykający za H itlerem Goebbels mógł być zadowo­ lony. R eżyseria spektaklu w Compiegne, organizacja try ­ um falnego przem arszu w ojsk ulicam i B erlina i przygoto­ w anie tego oto uroczystego posiedzenia daw ało Niemcom poczucie wielkości i siły. N ieprzeniknionym w zrokiem p a ­ trzył na scenę podziękow ania, którą zaim prow izow ał przed jego oczami H itler, serdecznie ściskając ręce m arszałka Rzeszy Goeringa. Wiedział, że za chw ilę fu h re r w ejdzie na try b u n ę i to go najbardziej interesow ało. Sala zam arła w oczekiwaniu. H itler przerw ał czułą scenę z Goeringiem i skierow ał się w stronę m ównicy. C h rap li­ wym głosem począł w ychw alać zwycięstwo nad F rancją, które w jego oczach było najw spanialszym wyczynem zbrojnym w szystkich czasów. Potem jednak, ku zupełne­ mu zdum ieniu obecnych, począł przedkładać Anglii p ro ­ pozycję pokoju. Tej samej Anglii, której korpus ekspedy­ cyjny, zagrożony zniszczeniem w stalow ych kleszczach p an ­ cernych dyw izji G uderiana, przed kilkom a tygodniam i w popłochu opuszczał pod D unkierką w ybrzeża F rancji. — Być może ■— podniósł ostrzegawczo głos — pan C h u r­ chill pow inien mi w yjątkow o ty m razem uw ierzyć, jeżeli proroczo powiem teraz rzecz następującą: zniszczone zo­ stanie pew ne w ielkie m ocarstw o św iatowe; m ocarstw o, k tó ­ rego zniszczenie lub choćby osłabienie nigdy nie było moim 59

Hitler składa

podziękowanie

Gocrtngowl

podczas obrad

Reichstagu

zam iarem . Jest dla mnie rzeczą zupełnie jasną, że konty­ nuacja tej w ojny może sit; skończyć jedynie zupełnym roz­ biciem jednej lub drugiej walczącej strony. M ister C hur­ chillowi może się wydawać, że zostaną rozbite Niemcy; ja jednak wiem, że ten los czeka Anglię. Dlatego uważam, że jest moim obowiązkiem w ypływ ającym z sum ienia, abym skierow ał jeszcze raz apel do rozsądku Anglii. Mogę to uczynić, ponieważ nie błagam z pozycji pokonanego, lecz przem aw iam jako zwycięzca, w łaśnie w im ieniu rozsądku... Na sali zawrzało. G enerałow ie i bonzowie hitlerowscy, poprzednio przykuci wzrokiem do postaci mówcy, spojrzeli na siebie i zaczęli po cichu w ym ieniać uwagi. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw y, a do najbardziej 60

zdum ionych należał siedzący w pierw szym rzędzie generał-pułkow nik Erw in von W itzleben. Słowa, które tryskały z oszałam iającą szybkością z ust tego niepozornego czło­ wieka, nagle w ydały się generałow i m ądre i podyktow ane rzeczyw istą troską. Nie p o trafił sobie teraz absolutnie w y­ obrazić, jak wtedy, zaledw ie dw a lata temu, mogło zaw ład­ nąć nim pragnienie, żeby usunąć tego „zaślepionego fan a­ ty k a ” od w ładzy i postawić go pod sąd... Ja k to się stało, że w idział dziś człowieka, który niedaw no jeszcze ucie­ leśniał generalicji typ małego oszusta politycznego, zależne­ go we w szystkim od jej dobrej woli, w zupełnie innym świecie? Z rozm yślań w yrw ał W itzlebena kolejny fragm ent prze­ mówienia. H itler podnosił w łaśnie wiekopom ne zasługi szta­ bu generalnego i poszczególnych dowódców. — Postanow iłem dziś — rzekł, odw racając się w stronę generalicji — w uznaniu nieprzem ijających zasług dla III Rzeszy i narodu niemieckiego, za bohaterskie i um iejętne dowodzenie wojskam i m ianować generalnym i feldm arszał­ kami następujących generałów : G uenthera von Klugego, Fedora von Bocka, E rw ina von W itzlebena... Nowo m ianow any m arszałek polny nie słyszał już dal­ szych nazwisk. Cerem oniał w ręczenia aktów nom inacji w y­ daw ał mu się snem. Tylko wpojona od dziecka zasada nieokazyw ania w zruszeń pozwoliła m u zachować obojętną, k a­ m ienną tw arz. Scenie dekoracji przyglądał się także pew ien deputow a­ ny do R eichstagu, który odpowiednio do sw ojej pozycji skrom nego urzędnika m inisterstw a spraw w ew nętrznych zajm ow ał m iejsce w jednym z ostatnich rzędów. Jego oczy, osadzone w bladej, ascetycznej tw arzy, gorzały fanatycz­ nym blaskiem . Przeżyw ał on ten dzień jak swoje własne św ięto i z głęboką czcią spoglądał na przywódców p a rty j­ nych, na rząd i generalicję, którzy razem byli twórcam i tej w ielkiej chwili i w jego oczach urośli do gigantycznych wym iarów. 61

D eputow any nazyw ał się Roland F reisler i był mało ko­ m u znanym działaczem hitlerow skim w B erlinie. Wieczo­ rem, gdy zupełnie oszołomiony przeżyciam i dnia w racał do swego m ieszkania, a H itler w tym sam ym czasie podejm o­ w ał w kancelarii Rzeszy nowych feldm arszałków — nikt nie przew idział, że za cztery lata los zetknie ich znów. Jego — F reislera i ich — generałów .

Marszalek p olny Erwin v o n W itz le ben

Gordyjski węzeł Siódmego sierpnia 1944 roku wywieszono na drzw iach w ielkiej sali plenarnej sądu apelacyjnego w B erlinie kolej­ ną wokandę. W idniała na niej tylko jedna spraw a, za to spraw a niezw ykła. P rezydium ,,V olksgerichtshofu”, czyli tak zw anego „T rybunału Ludow ego”, stworzonego specjal­ nie przez H itlera dla obejścia norm alnej procedury sądo­ wej, zaw iadam iało, że odbędzie się rozpraw a przeciw ko von W itzlebenowi i wspólnikom. Ju ż na godzinę przed wyznaczonym term inem rozpraw y zaczęli schodzić się obserw atorzy — urzędnicy głównego urzędu bezpieczeństw a Rzeszy, funkcjonariusze gestapo i „S icherheitsdienstu”, wysocy dygnitarze NSDAP i w oj­ ska. S pecjalnie wyznaczeni urzędnicy sądowi skrupulatnie spraw dzali przepustki w edług z góry ułożonej listy. Był to cerem oniał nadzw yczajny, nigdy dotąd w tym sądzie nie stosowany. Sala zapełniała się powoli. W pierw szym rzędzie, na w prost ustaw ionego na postum encie popiersia H itlera, usiadł E rn st K altenbrunner. Prow adząc cicho rozmowy ze swoimi najbliższym i w spółpracow nikam i niecierpliw ie spo­ glądał na boczne drzwi, którędy m iał w ejść sąd. Jeszcze ra z czujnym spojrzeniem obrzucił zebraną publiczność, aby po chw ili zatrzym ać w zrok na wiszącej za stołem sędziow­ skim fladze Rzeszy. Jedno ram ię czarnej sw astyki, ostro

odbijające od białego tła, było lekko zniekształcone. Tylko on jeden na tej sali znał przyczynę tego zniekształcenia. Za flagą była u k ry ta k am era film owa, przy pomocy której na osobiste polecenie H itlera miano sfilm ować całą roz­ praw ę. K .altenbrunner w łaśnie rozparł się w ygodniej w swoim fotelu, gdy wszyscy pow stali z miejsc. Wszedł sąd: p rezy­ dent „V olksgerichtshofu” — Roland F reisler, przew odni­ czący senatu sądowego G uenther Nebelung oraz ław nicy — generał piechoty Reinecke, ogrodnik K aiser i kupiec Seuberth. F reisler podniósł rękę. — H eil Hitler! — Heil H itler! — zaw tórow ała sala. Rozpoczęła się procedura zaprzysiężenia ław ników , św ie­ żo pow ołanych do udziału w pracach try b u n ału . S p raw ­ dzono jeszcze raz listę obecności. Dopiero potem F reisler zwrócił się do pełniącej straż policji: W prowadzić oskar­ żonych! 63

Erwin

Weszli. B>ło ich ośmiu, za każdym policjant w szarym m undurze i czako na głowie. Pierw szy na ław ie oskarżo­ nych usiadł E rw in von W itzleben, w cyw ilu, bez kraw ata, jedną ręką podtrzym ując opadające ciągle spodnie. Nadp ro k u rato r Rzeszy, Lautz, odczytał akt oskarżenia. Zarzucał oskarżonym zdradę stanu i spisek przeciwko życiu fiihrera. F reisler, ów do niedaw na nieznany deputow any do Reich­ stagu, przystąpił do przesłuchania oskarżonych. W jego fa ­ natycznych oczach błyszczał ognik złośliwej satysfakcji. Oto siedzieli przed nim ci, którzy go zawsze m ieli za parw eniusza. Teraz on był ich sędzią. — Oskarżony Erw in von W itzleben! W ezwany chw iejnym krokiem podszedł do stołu sędziow­ skiego, oburącz już podtrzym ując spodnie. — Urodziliście się we W rocławiu czw artego grudnia 1881 roku. Jesteście żonaty i owdowiały. Z m ałżeństw a macie dw oje dorosłych dzieci, po trzydzieści pięć i trzydzieści sześć lat. W 1901 roku zostaliście oficerem służby czynnej, a w 1942 roku przeniesiono w as do rezerw y fiihrera. W re ­ zerw ie fiih rera znajdow aliście się aż do m om entu usunię­ cia... — Aż dotąd... ■— — Aż do m om entu usunięcia! Do rezerw y fiihrera zo­ staliście przeniesieni z powodu choroby. Ja k więc ośm iela­ cie się tw ierdzić, że byliście rozgoryczeni? — Poniew aż obiecano mi, że wrócę możliwie szybko do czynnej służby. P iętnastego czerwca znowu byłem zdrowy. — Aha! Byłem osobiście św iadkiem , gdy w Reichstagu nasz fiih rer m ianow ał was dziew iętnastego lipca 1940 roku feldm arszałkiem . To było dla nas wszystkich coś wzniosłe­ go — zobaczyć grono ludzi, które na oczach całego narodu dostąpiło takiego w yróżnienia. Człowiek, który został tak wysoko uhonorow any, m usi mieć zrozum ienie dla okolicz­ ności, że z powodu choroby zostaje przeniesiony do rezer-

von

W itzle ben

sądem

wy. Nie wolno mu być rozgoryczonym, gdyż tylko ktoś zupełnie zdrow y może otrzym ać zadanie od fiihrera. W itzleben, do żywego poruszony, chciał coś odpowie­ dzieć. F reisler nie dał mu dojść do głosu. — Czyżby się coś nie zgadzało? Nie? Przecież niedaw no oświadczyliście, że byliście rozgoryczeni... — T ak jest! — ... i dziś to przecież potwierdzacie! W itzleben, którem u podobnie jak pozostałym oskarżonym odebrano szelki, w tym m omencie próbow ał kilkakrotnie podciągnąć spodnie. — Czy nie ma tam guzików, które um ożliw iają zacieśnić spodnie? A więc powiedzieliście, że byliście rozgoryczeni. — Tak jest! — To, że jesteście zaplątani w całą tę spraw ę, jest wam chyba tak samo jasne jak nam wszystkim? — Tak jest! * Słowa F reislera o „zaplątaniu się” W itzlebena w spisek przeciwko H itlerow i dobrze oddają praw dziw y stan rzeczy. na taśmie filmowej,

5 — W ilcze le g o w isk o

C4

przed

Freislera

65

Postaw a feldm arszałka wobec przyw ódcy III Rzeszy i jego ideologii jest najlepszym tego dowodem. Aby ją zrozumieć, trzeba określić pozycję, jak ą zajm owała arm ia, a szczegól­ nie jej sztab generalny, w ustroju państw a hitlerowskiego. Pozycję tę znakomicie opisał angielski historyk Trevor-Iłoper w książce „O statnie dni H itlera” ; ....Gdy H itler do­ szedł do władzy, przekonał się ze zdum ieniem i przeraże­ niem, że sztab generalny nie zadowala się rolą najpotęż­ niejszego instrum entu polityki hitlerow skiej, lecz posiada w łasną politykę. Próbow ał on dyktow ać swoje w arunki fuhrerow i, jak je dyktow ał cesarzowi. H itler bez n ajm n iej­ szych trudności zlikw idow ał związki zawodowe, przez za­ straszenie zmusił klasy średnie do posłuszeństwa, kupił przem ysłowców, nie m iał poważniejszych kłopotów z ko­ ściołem. Ale arm ia odm ówiła przyjęcia jego doktryny, nie dała się ani przekupić, ani zastraszyć. H itler zaś p otrze­ bował arm ii, nic mógł jej ignorować ani zlikwidować, ra ­ czej m yślał o tym, jak ją wzmocnić... Nie mogąc zdobyć tw ierdzy szturm em , H itler zaczął ją podkopywać. Drogą przym usow ych dym isji i nowych no­ m inacji częściowo ten cel osiągnął. Ale tylko częściowo. W roku 1938, w okresie kryzysu m onachijsldego, sztab g e­ neralny pod dowództwem H aidera zam ierzał obalić ten szalony rząd. Nieoczekiwana wiadomość, że C ham berlain przyjął zaproszenie na n arad y w M onachium , w ytrąciła sztabowi broń z ręki w łaśnie w chwili, gdy m iał uderzyć...” Możliwość obalenia rządu H itlera w 1938 roku istotnie była rozw ażana przez generałów niem ieckich. W yznaczony później przez spiskowców na głowę państw a ówczesny szef sztabu generalnego, generał-pułkow nik Beck, mówił dw u­ dziestego dziew iątego lipca 1938 roku na odpraw ie, że „ a r­ mia pow inna być przygotow ana nie tylko na możliwość wojny, lecz także na w ypadek starć w ew nętrznych, które mogą się rozegrać w B erlinie”. W tedy też po raz pierw szy został „zaplątany” generał von W itzleben, aktualny kom en­ dant garnizonu berlińskiego. Jem u i prezydentow i policji 66

berlińskiej - hrabiem u Helldorffowi - m iały przypaść roz­ strzygające role. Skończyło się wszakże na gadaniu. Po sukcesie H itlera w M onachium opozycja sztabu generalnego na długo prze­ stała niem al istnieć. P olityka H itlera i jego plany stw orze­ nia potężnej Rzeszy niem ieckiej kosztem jej sąsiadów po­ kryw ały się w zupełności z zam ierzeniam i generalicjn Zresztą mimo istnienia opozycji ostatnie lata przed w ybuchem wojny charakteryzow ały się pozorną, a cza­ sem naw et rzeczyw istą uległością przywódców arm ii wobec Jask raw y m tego dowodem jest historia z przysięgą w oj­ skową, której rotę ułożył z w łasnej inicjatyw y, bez nacisku H itlera, ówczesny m inister w ojny generał von Blomberg. Uczynił to w 1934 roku bezpośrednio po śm ierci Hindenburga — prezydenta Rzeszy, za radą prohitlerow skiego ge­ nerała Reichenaua. Słow a przysięgi, złożonej najpierw przez dowódców wszystkich rodzajów broni - generałów B lom berga i F ritscha oraz adm irała R aedera — i powtó­ rzonej uroczyście przez oficerów i żołnierzy wszystkich garnizonów , brzm iały następująco: „Składam w obliczu Boga tę św iętą przysięgę, ze będę bezw arunkow o posłuszny wodzowi narodu niem ieckiego i Rzeszy — Adolfowi H itle­ rowi, że jestem gotów w każdej chwili jako dzielny żoł­ nierz poświęcić życie dla tej przysięgi” Co za ironia histo­ rii że to w łaśnie Blomberg, na ogół krytycznie ustosunko­ w any do w ielu posunięć H itlera (za co później został zdy­ m isjonow any pod błahym pozorem m ezaliansu), był tw órcą przysięgi, wobec której bezsilni byli jego polityczni spadko­ biercy — zam achowcy z dwudziestego lipca 1944 roku. Nie można bagatelizow ać roli tej przysięgi w w ydarze­ niach zw iązanych z zamachem. Jedynie S tauffenberg me przejm ow ał się nią. Inaczej W itzleben, który jak to opo wiedzieliśm y w poprzednim rozdziale - z oburzeniem za­ reagow ał na akcję pułkow nika. Scena przesłuchania m ar­ szałka przez F reislera też coś o tym mówi. Byc może, od­ 67

trącenie W itzlebcna przez sam ego H itlera, a nic motywy ideologiczne, było dla niego zasadniczym powodem osta­ tecznego przyłączenia się do spiskowców. Podobne m otywy, sprow adzające się do posłuszeństwa i gorliwości w służbie zbrodniczem u wodzowi, niew ątpli­ wie kierow ały postępowaniem generała From m a. On, któ­ ry pierw szy rozpraw ił się z czołową i najbardziej aktyw ną grupą spiskowców, w yraźnie chciał poczekać do w yjaśnie­ nia sytuacji. Gdy okazało się, że H itler żyje, z niezwykłą brutalnością przystąpił do tłum ienia „b u n tu ”. Jeszcze bardziej charakterystycznie w yglądała sytuacja Wc Francji. Dowódca zgrupow ania armii „Zachód”, m ar­ szałek Kluge, od dawna uchodził za sym patyka spisku. Gdy jednak doszło do akcji, m arszałek zajął pozycję w y­ czekującą. Tylko raz, na jedną krótką chwilę, dał się por­ wać do działania, jednak m otorem tego nie stała się własna decyzja, lecz rozkaz m arszałka W itzlebena. Rozkaz ten m ó­ wił o konieczności poparcia działalności generała Stułpna* geła w P aryżu i naw iązania rokow ań rozejm owych z za­ chodnimi aliantam i. Kluge począł więc naradzać się ze swoim szefem sztabu, ale czynił to tylko do chwili, gdy otrzym ał inny rozkaz od K eitla z kw atery głównej. W ów­ czas natychm iast podporządkow ał się, odsunął od spiskow ­ ców. Ta zm iana postawy dowódcy frontu zachodniego zni­ weczyła zupełnie początkowe powodzenie puczu w Paryżu, gdzie Stiilpnagel bez żadnych trudności aresztow ał w szyst­ kich dowódców SS, gestapo i kom plet dygnitarzy hitlero w ­ skich. Jednak w kilka godzin później, po otrzym aniu dyspo­ zycji od Klugego, wypuścił ich wszystkich na wolność. Był to koniec paryskiego epizodu. Na potw orny żart w ygląda to, że wkrótce po zdław ieniu spisku zemsta H itlera dosięgła zarów no m arszałka Klugego jak i generała Fromma. Jednego zgubiła niepotrzebna chw ila w ahania, drugiego nadm ierna gorliwość. Kluge, gdy wezwano go do raportu, zażył truciznę i nie dojechał do B eilina. f rom m a zaś, który stał się inicjatorem represji 68

wobec spiskowców, zgubiła w łasna nadgorliwość. H itler w ytłum aczył ją sobie jako chęć zatarcia śladów własnego udziału w spisku. G enerał został aresztow any i po długo­ trw ałym śledztw ie stracony dziew iętnastego m arca 1945 roku. Bez uw zględnienia tych wszystkich kom plikacji w sto ­ sunkach w ojennych między H itlerem i jego generałam i trudno jest zrozumieć ich niezdecydowaną postawę. Nie bez znaczenia jest także fakt, że nie można się doszukać żadnych istotnych różnic politycznych między „wodzem” a przywódcam i arm ii, może tylko z w yjątkiem poglądów generała Becka, który zresztą uchodził za „filozofa” wśród generałów . Jedyne, co ich różniło, to tęsknota za m onarchią, dążenia do zastąpienia despotyzm u H itlera jedynow ładztw em cesarza. O burzenie części generałów na H itlera miało swoje źródło. Było nim niezadowolenie z pow tarza­ jących się klęsk na frontach, a głównie na froncie wschod­ nim. W lipcu 1944 roku linia frontu przebiegała zupeł­ nie inaczej niż przed kilkunastom a m iesiącami, gdy W ehrm acht odnosił swoje najw iększe sukcesy. Nie było już fro n tu pod Tbilisi, nad dolną Wołgą, pod Moskwą i Le­ ningradem . A fryka północna, Sycylia, Sardynia, Korsyka i większa część włoskiego „b u ta”, łącznie z Rzymem, były już wolne od faszystów. Zachodni sojusznicy utw orzyli na północnym w ybrzeżu F rancji przyczółek — zapowiedź d ru ­ giego frontu. Niepowodzenia kam panii w iosenno-letniej w Rosji, ciągłe „strategiczne odw roty” pokazały wyraźnie, że potęga hitlerow skiej Rzeszy chyli się ku upadkow i. N a­ w et W innica na U krainie, gdzie do niedaw na przebyw ała część głównej kw atery W ehrm achtu, znajdow ała się w rę ­ ku nieprzer%vanie atakującej A rm ii Radzieckiej. W tej sytuacji „zwycięstwo ostateczne”, o którym bez przerw y rozpraw iał „wódz”, staw ało się iluzją. Generałom , być może z w yjątkiem niepopraw nych pochlebców jak Keitlowi czy Jodłowi, przestała odpowiadać hitlerow ska dewiza „W eltm acht oder N iedergang” — potęga albo ruina. Do69

strzegali niepowodzenia i uczynili za nie odpowiedzialnym Millera. Z arzuty sztabu generalnego pod adresem „w odza” zostały następująco sform ułow ane przez prowadzących śledztwo funkcjonariuszy gestapo. Generałom w ydaw ało się nie do zniesienia, że Hitler: — przy podejm ow aniu decyzji nie brał dostatecznie pod uw agę szczegółowej, drobiazgowej pracy sztabowców i z lekceważeniem odnosił się do ich badań i ocen; — zbierał inform acje z w ielu różnych źródeł, często zu­ pełnie niepew nych; — na podstaw ie w yim aginow anych i fałszyw ych ocen sytuacyjnych nakazyw ał błędne posunięcia operacyjne i taktyczne; — w skutek nieufności do generałów stw orzył taki układ dowództwa i taki system dowodzenia, że praktycznie każda decyzja zależała od niego. Taka była istota spraw y. Jeżeli więc spiskowcy mieli w ogóle jakąś odm ienną orientację polityczną, a nie tylko pretensje o sposób spraw ow ania władzy, to ta orientacja pochodziła z inhych ośrodków uczestniczących w spisku. G eneralicja jej nie w ytw orzyła i w ytw orzyć jej nie mogła. Ósmego sierpnia 1944 roku Roland F reisler podpisał akt sądowy num er 1952/32, na okładce którego w idniał tylko lakoniczny napis: „von W itzleben i in n i”. W ypełniono go w pośpiechu, um iejscaw iając na jednej kartce od razu czte­ ry nazwiska i nie zadając sobie naw et trudu popraw ienia błędów w maszynopisie. Nie tracono czasu. D ata w yroku — ósmy sierpnia 1944 roku. Data w pływ u podania o łaskę __ ósmy sierpnia 1944 roku. D ata decyzji m inistra spraw iedli­ wości o w ykonaniu w yroku — ósmy sierpnia 1944 roku W ykonanie w yroku — tego sam ego dnia. Oczywiście, sąd F reislera znał tylko jedną karę — śmierci. Po południu zabrano skazańców z budynku sądowego do więzienia Plótznesee koło B erlina. Tam zaprowadzono ich do niskiego pomieszczenia, które niegdyś było rzeźnią. Naoczny św iadek, H ans Hoffm ann, jeden ze strażników

więziennych, tak opisał po w ojnie przebieg egzekucji. ,.W m ałym , niskim pom ieszczeniu w isiały w ielkie haki, ta ­ kie same, jakich używ ają rzeźnicy do w ieszania ubitego bydła. Obecni byli — generalny p ro k u rato r Rzeszy, kat ze swoimi dwom a pom ocnikam i, dwóch operatorów film o­ wych i kilku strażników więziennych. Skazańcy mieli na sobie tylko ubiór w ięzienny, d rew n ian e chodaki i kajdanki. W środku pomieszczenia stał stół z b u telką wódki i szklan­ kami. Duchownego nie było. Wieszano ich kolejno, na cien­ kich sznurkach. N apierw wprow adzono szescdziesięcioczteroletniego W itzlebena. Jego agonia trw ała praw ie pięć minut... Przez cały czas nieprzerw anie terkotała kam era filmowa. Wieczorem H itler oglądał film, pokazujący śm ierć jego wrogów.” _ Niepozorny niegdyś deputow any do Reichstagu rozpoczął swój krw aw y pochód. Na drugi dzień czołowa gazeta h itle­ rowska „V oelkischer B eobachter” na pierw szej stronie za­ mieściła kom unikat: „T rybunał Ludowy W ielkiej Rzeszy Niem ieckiej rozpatrzył w dniach siódmego i ósmego sier­ pnia spraw ę ośmiu zdrajców, w ykluczonych z szeregów armii, a będących czołowymi uczestnikam i zbrodni z dw u­ dziestego lipca. Oskarżeni: Erw in von W itzleben, Erich Hoeppner, H elm uth Stieff, A lbrecht von Hagen, P au l von Hase, R obert B ernardis, F ried rich -K arl K lausing oraz h ra ­ bia P eter York von W artenburg zostali — jako w iaro­ łomni i pozbawieni honoru uzurpatorzy skazani za zdra­ dę stanu n a k arę śm ierci. Ich m ajątek przepada na rzecz Rzeszy. W yrok na wszystkich skazanych został w ykonany przez powieszenie w dw ie godziny po jego ogłoszeniu.” Bezwzględność H itlera nie znała granic. Jego zemsta dofeięgła n aw et sław nego „lisa pu sty n i”, dowódcę „A frika-K orps” i najbardziej popularnego w Rzeszy dowódcę w oj­ skowego arm ii hitlerow skiej — m arszałka E rw ina Rommla. Rommel w praw dzie nie był czynnym uczestnikiem spisku, 71

ale w iedział o opozycji generałów i podzielał ich krytyczne zdanie o wodzostwie H itlera. Rzekomo figurow ał naw et na liście spiskowców jako kandydat na naczelnego dowódcę arm ii lądowej. To w ystaiczyło. C zternastego października 1944 roku do m ieszkania Rommla w H errlingen koło Ulm, gdzie Rommel przebyw ał na rekonw alescencji, wszedł szef urzędu personalnego arm ii lądowej — generał B urgdorff w raz ze swoim zastępcą, generał-porucznikiem Meiselem. Rommel przyjął ich w swoim gabinecie, gdzie B urgdorff odczytał mu protokoły gestapo, zaw ierające zarzuty współ­ pracy ze spiskowcami. Po odczytaniu tych protokołów Meisel opuścił gabinet, słysząc jeszcze słowa Rommla: „Jeżeli idzie o pistolet, to nie czuję się zupełnie pew ny!” Po chwili w ogrodzie ota­ czającym dom pojaw ił się B urgdorff. Oczekiwał tam Rommla, który wyszedł po upływ ie kilkunastu m inut i ra ­ zem z generałam i wsiadł do samochodu. W ich tow a­ rzystw ie Rommel pojechał do oddalonego o kilkaset m etrów lasku, w którym się zatrzym ano. K ierow ca i Meisel otrzy­ mali polecenie, aby się oddalić. Gdy B urgdorff po jakim ś czasie zawołał ich z powrotem , Rommel leżał m artw y na tylnym siedzeniu. Udano się do szpitala polowego w pobliżu Ulm, gdzie stwierdzono śm ierć m arszałka na skutek z a tr u ­ cia. Bezpośrednio po tym B urgdorff zawiadom ił K eitla o „udanej likw idacji afery Itom m ła”. Szesnastego października podano oficjalnie do w iadom o­ ści, że „m arszałek Erw in Rommel zm arł na skutek cięż­ kiego obrażenia głowy, jakiego doznał na posterunku do­ wódcy grupy arm ii podczas w ypadku samochodowego. F iih rer zarządził uroczysty pogrzeb na koszt p aństw a”. W ten sposób rozstrzygnęła się kw estia „opozycji gene­ ralsk iej”, tej, która zaklęta między w łasnym interesem klasowym, a naw et kastowym , z jednej strony, zaś posłu­ szeństwem i swoiście pojętym „honorem żołnierskim ” z drugiej strony, nie potrafiła przeciąć gordyjskiego węzła sprzeczności oplatającego całe jej postępowanie. Oprócz niej

działały jednak także inne siły. Ich znaczenie nie było wcale mniejsze, choć działalność może m niej widoczna. W arto przyjrzeć im się z bliska.

Krąg zlud/.eń Poczekalnia dw orca kolejowego w M alborku wyglądała sm ętnie, jak zw ykłe późnym wieczorem. Senna bufetow a leniwie sprzedaw ała piwo nielicznym pasażerom, oczeku­ jącym na pierw szy poranny pociąg do Tczewa. Poza piwem niczego w bufecie nie było, ale w ystarczało ono w zupeł­ ności wojskowym , jadącym na urlop do swoich rodzin i p a ­ niom, które próbow ały z nim i zawrzeć znajomość. W ojsko­ wi chętnie reagow ali na zaczepne spojrzenia pań i wkrótce, w m iarę rosnącej liczby w ypitych kufli, nastrój staw ał się weselszy. K rótko przed północą do poczekalni wszedł starszy, szpa­ kow aty człowiek w cyw ilnym ubraniu, dźw igający pokaź­ nych rozm iarów plecak. W yglądał osobliwie, gdyż g arn i­ tur, na którym jeszcze znać było ślady p racy dobrego kraw ca, jaskraw o kontrastow ał z przewieszonym przez ra ­ mię bagażem . Mężczyzna był w yraźnie zmęczony, więc szybko postaw ił plecak w kącie sali i usiadł obok przy stole, chow ając tw arz w dłoniach. Pasażerow ie, którzy przez m om ent obserw ow ali jego wejście, w rócili do przerw anych rozmów. G w ar trw ał, lecz przybysz zdrzem nął się i głowa upadła mu na ram ię. Ze snu w yrw ał go dopiero głos bufetow ej, która zapytyw ała, czy także jedzie do Tczewa. Pociąg stał już na stacji. Mężczyzna m achinalnie wziął bagaż, p rzetarł oczy i skierow ał się w stronę wagonu trzeciej klasy. Jeden z przedziałów był pusty. Usiadł tam , plecak położył obok i znów zasnął. Gdy pociąg dotarł do Tczewa, obudziło go szarpnięcie. Przed nim stała konduktorka. S praw dzając bilet uważnie 73

przyglądała się niezw ykłem u pasażerowi. Ten zaś zauw a­ żywszy jej badaw cze spojrzenie bąknął coś o konieczności w ysiadania, w ziął plecak i znikł w budynku dworcowym. K onduktorka jeszcze raz spojrzała na jego sylw etkę, która w ydaw ała się jej znajoma. Podróżny opuścił dworzec i skierow ał się najbliższym i ulicam i do torów kolejowych, aby pieszo pow ędrow ać z po­ w rotem tą sam ą trasą, którą przybył. Szedł tak przez dłu ­ gie godziny, aż dotarł do kolejnej stacji z napisem „S tuhrpsdorf”. Tu w kasie bagażow ej nadał plecak do Mal­ borka. N atychm iast w yruszył dalej, zm ieniając jednak kie­ ru n ek sw ojej w ędrów ki. Wieczór zastał go w pobliżu Sztum u. W ybierał najm niej uczęszczane drogi, ale jego kroki staw ały się coraz po­ wolniejsze. Gdy dotarł do m ałego lasku i zobaczył przed sobą taflę niew ielkiego jeziora, usiadł pod drzew em i zasnął. W yruszył stam tąd dopiero rano, kiedy słońce stało już wysoko na niebie. Był głodny i m yślał już tylko o je d ­ nym , o jakim ś ludzkim osiedlu, gdzie można zjeść. Niedaleko od m iejsca tego niecodziennego noclegu zn aj­ dow ała się wioska K onradsw alde, w wiosce tej była karcz­ ma. Do niej skierow ał swoje kroki. Wioska w yglądała tak, jak w czasach najgłębszego pokoju. Gdyby nie obcojęzycz­ ne naw oływ ania robotników przym usow ych, dolatujące z • niektórych zabudow ań, iluzja byłaby zupełna. Roz­ m yślając nad tym dotarł do karczm y. Zdecydowanym krokiem podszedł do wejścia, pchnął drzw i i wszedł do środka. Spokój wsi K onradsw alde był jedynie pozorny. W łaśnie przed kilkom a dniam i rozlokow ało się w niej k w a te r­ m istrzostw o jednostki lotniczej, której sam oloty stacjono­ w ały na pobliskim lotnisku. Tego ranka, dw unastego sierpnia 1944 roku, część personelu kw aterm istrzostw a w y­ b rała się do m iejscowej karczm y na piwo. P rzy jednym ze stołów siedziała Helena Schw arzel, pracowniczka służby pomocniczej „L uftw affe”. Zaaferow ana 74

Scena aresztowania Carla Friedricha Coerdelera — politycznego przyw ódc y spisku.

ożywioną rozm ow ą z dwom a, podoficeram i lotnictw a oraz siedzącą naprzeciw ko koleżanką, nie zwróciła uw agi na no­ wego przybysza, który rozejrzał się półprzytom nym w zro­ kiem dookoła i usiadł na kanapie w rogu sali. Dopiero po chwili spostrzegła go i zaczęła uważniej się przyglądać. Była coraz bardziej pew na, że zna tego człowieka, że wie, kim jest. W tym m omencie przypom niał jej się pew ien kom unikat, który przed dziesięcioma dniam i ukazał się w „Voelkisc'ner B eobachter” : „Za w spółudział w zam achu na fiih rera w dniu 20 lipca 1944 poszukuje się byłego nadburm istrza dr. K arla G oerdelera, urodzonego 31 lipca 1884 roku w Pile, ostatnio zamieszkałego w Lipsku, a u k ry ­ wającego się od dnia zam achu w niew iadom ym miejscu. Za inform acje, które doprow adzą do jego ujęcia, wyznacza się nagrodę jednego m iliona m arek. Uprasza się wszelkie osoby, które dysponują jakim ikolw iek inform acjam i, aby zgłosiły się do najbliższego posterunku policji.” Milon m arek nagrody! Helenie Schw arzel zakręciło się w głowie. Milion m arek, które można otrzym ać za prostą inform ację, zaś z drugiej strony wysoka kara, która grozi za nieujaw nienie. Jej ręce szybko sięgnęły po ołówek i leżącą na stole k artk ę papieru. Wojskowi z zaintereso­ waniem spojrzeli na słowa, które pojaw iły się kolejno ha 75

r

kartce. „Na kanapie w rogu siedzi G oerdeler!” — przeczy­ tali. Wzrok całej trójki skierow ał się na skuloną w kącie po­ stać. G oerdeler, bo istotnie on był tym osobliwym w ę­ drow nikiem , zauważył to. N atychm iast podniósł się i w y ­ szedł. Nie zdążył wszakże zajść daleko, naw et do skraju wioski, gdy zatrzym ało go kategoryczne „halt!”. Zrezygnow any i w yczerpany do ostateczności trw ającą' już ponad dwadzieścia dni ucieczką bez oporu pozwolił się zaprow adzić do sztabu m iejscowej jednostki. H elena Schwarzel, pulchna blondynka, która kilka dni później zjaw iła się z czekiem na milion m arek przed kon­ tuarem banku Rzeszy, żeby tam założyć w łasne konto, po­ chodziła z Rauschen *. A tam właśnie rodzina G oerdelerów rokrocznie przebyw ała na wczasach. Znała go więc aż za dobrze. G oerdeler urodził się jako syn pruskiego sędziego i w y ­ chow yw ał od dzieciństw a w duchu pruskiego konserw a­ tyzm u. Zgodnie z rodzinnym i tradycjam i stał on — jako polityk — na pozycjach w yraźnie nacjonalistycznych. P o ­ lityka była dla niego treścią "życia. K rólow ała ona nie­ podzielnie w domu i poza domem. W jego rodzinie politykow ano w iele i zażarcie. G oerdeler ukończył studia praw nicze zdobyw ając ty tu ł doktorski. O brońcy jego po­ staw y politycznej tw ierdzą, że sk rajn y nacjonalizm tego potom ka klasycznego urzędnika pruskiego w ynikał rzeko­ mo z głębokiego um iłow ania terytoriów wschodnich N ie­ miec. Istotnie — problem stosunków polsko-niem ieckich był najczęściej dyskutow any przy stole rodziny G oerde­ lerów , nigdy jednak w duchu przyjaznym dla Polski i P o­ laków. Gdy po 1918 roku pow stała niepodległa Polska, G oerde­ ler z góry zakładał, że w ojna ze w schodnim sąsiadem Rze* Dziś Swietłogorsk w obwodzie kaliningradzkim. 76

K o b ieta, która wydala Goerdclcra w r ę c e g es tap o .

szy jest koniecznością Nigdy zresztą nic zm ienił zdania na ten tem at. W 1935 roku opracow yw ał on dla H itlera mem oriał w spraw ie stosunków ze W schodom,- nadal w y­ chodząc z założenia, że nie uda się rozwinąć polityki nie­ mieckiej bez m ilitarnej rozpraw y z Polską. Dopiero pew ne kontakty z zagranicą, które naw iązał w drugiej połowie lat trzydziestych, nieco złagodziły .lego poglądy na ten temat. Nigdy leż nie w ątpił, że Rzeszy należy się czołowe miejsce w święcie, chociaż — jak mówił w 1939 roku wymaga to spełnienia jednego w arunku, a m ianowicie: „po­ winniśm y się przyzwyczaić, aby nigdy o tym nie mówić; musimy tak utrzym ać się na wodzy, żeby nigdy nie n ad u ­ żyć tej pozycji \ Poglądy G oerdclera na politykę zagraniczną Niemiec nie różniły się więc zasadniczo od poglądów H itlera. Pew ne podobieństwo zapatryw ań obu późniejszych przeciw ników można również znaleźć w polityce w ew nętrznej. Będąc nadburm istrzem Lipska G oerdeler bardzo aktyw nie w spół­ pracował z p artią hitlerow ską, chociaż oponował, jak sam tw ierdził, przeciwko zw yrodnieniu jej polityki w sto­ sunku do Żydów. Miał tu na myśli głośną „noc k ry szta­ łową”, w czasie której oddziały SA zniszczyły i obra77

bow aly w szystkie sklepy żydowskie Rzeszy, m altretując przy okazji ich właścicieli. U stąpił wówczas z funkcji nadburm istrza na skutek tego, że nie udało m u się zapobiec dem onstracji antysem ickiej w Lipsku, której celem było usunięcie pom nika M endelssohna. Zw iązał się wówczas z firm ą Boscha w S tuttgarcie, gdzie do końca pracow ał jako doradca ekonomiczny. Zastańaw iające, że ten człowiek, który już za czasów* R epubliki W eim arskiej m iał szansę zostać kanclerzem i niew ątplfw ie należał do ścisłej elity rządzącej, który dyspo­ now ał później rozległymi kontaktam i ze w szystkim i praw ie grupam i opozycyjnym i, poza kom unistam i, był zawsze w y­ jątkow o źle poinform ow any. O obaleniu rządu von Papena, o zam ordow aniu kanclerza Schleichera i o „nocy długich noży” dow iadyw ał się daw no po fakcie, nieraz po upływ ie całych lat. Podobnie było z aw anturą sudecką H itlera i n a­ paścią na Polskę. N aw et o zam achu dw udziestego lipca 1944 lo k u doniesiono m u — jednem u z głów nych autorów spisku — dopiero po pow rocie S tauffenberga do B erlina. Nie było go zresztą w tedy w stolicy i dlatego zdołał uciec. P raw dopodobnie nie ufano mu zbytnio ani z jednej, ani z drugiej strony. Uważano, że jest g adatliw y i nieostrożny, a w kręgu spiskowców m łodszego pokolenia nieraz padały pod jego adresem epitety „polityczny hochsztapler” i „goerdelerow ski gn ó j”. O bserw atorzy działalności G oerdelera zgodni są co do jego fanatycznej w prost niechęci wobec jakichkolw iek prób społecznej przebudow y Niemiec. Zo­ staw ił on niezliczoną liczbę pism i artykułów , w których w ypow iadał się ostro nie tylko przeciw ko komunizmowi, lecz n aw et przeciwko rooseveltow skim przem ianom w A m e­ ryce i w szystkim odm ianom idei „pruskiego socjalizm u”, popularnym w niektórych kręgach oficerów niemieckich. N ajdziw niejsze było zachow anie G eordelera po areszto­ w aniu go. przez gestapo. Chcąc wykazać, że spisek a n ty ­ hitlerow ski nie był spraw ą m ałej kliki, jak tw ierdziła oficjalna propaganda, lecz praw dziw ym ruchem ludowym, 70

C a r l Coerdeler przed sądem

uczynił to składając obszerne zeznania na tem at zasięgu spisku, sk ru p u latn ie w yliczając przy tym w szystkich zna­ nych m u uczestników i sym patyków zamachu. Z polece­ nia głównego urzędu bezpieczeństwa Rzeszy napisał on na ‘en tem at aż trzy m em oriały. W prawdzie u podstaw ta.iego postępow ania tkw iły także inne m otyw y, ale nie­ zależnie od nich gestapo m iało niezw ykle ułatw ione za­ danie. Jak więc mogło się stać, że człowiek tego pokroju był de facto politycznym przyw ódcą spiskowców? Odpowiedź nie jest prosta. P ew ne jest, że należał do najbardziej ak ty w ­ nych indyw idualności, nieprzerw anie opracow yw ał plany, płodził wciąż nowe m em oriały. Być może, w łaśnie to uczyniło go, na tle m arazm u innych uczestników sprzysiężenia, duszą całej opozycji. Mimo różnych m asek po­ zostaw ał on — ja k to trafn ie określił inny uczestnik spi­ sku — Julius L eber — iluzjonistą w polityce zagranicznej a człowiekiem wielkiego kapitału w spraw ach w ew nętrz­ nych. Jak daleko sięgały iluzje G oerdelera w spraw ach polity­ ki zagranicznej, ilu stru ją najlepiej jego w łasne propozycje i plany pokojowe, które okrężnym i drogam i stara ł się prze­ kazywać głównie do Anglii. P rzedkładając rządow i b ry ty j79

/Jr^2ydiuT7i ,,V olk sgerłchtshofu ". Zniekształcone ramią s w a s ty k i w sk a zu je miejsce, gdzie była uk ry ta kamera jilm ow a

skieniu m em oriał, datow any trzydziestego m aja 1941 roki ., staw iał następujące w arunki zaw arcia pokoju: — utrzym anie wschodnich granic Niemiec z 1914 r o k i , a więc w cielenie do Rzeszy Pomorza, Gdańska, Poznania i całego Górnego Śląska; — uznanie dokonanego przez H itlera w łączenia A u stri:, Sudetów i K łajpedy do Rzeszy; — zw rotu byłych niem ieckich kolonii lub rów norzędnych terytoriów kolonialnych; — rezygnacja z pretensji do odszkodowań w ojennych; w miejsce odszkodowań wspólna odbudowa ze zniszczeń wojennych. Jeszcze dalej idące żądania przedstaw iał on w dwa la ta później, w m arcu 1943 roku, a więc już po klęsce Stalingradzkiej i pierw szych w ielkich niepow odzeniach na fro n ­ cie rosyjskim i w afrykańskiej pustyni. Trzeba było by. ślepcem politycznym , żeby po uchw alonej wT Casablance

deklaracji o bezw arunkow ej kapitulacji Niemiec h itle­ rowskich w ysuwać ponad poprzednio wym ienione żądania jeszcze kw estię przyłączenia do Rzeszy tak zwanego „po­ łudniowego T yrolu ”, załatw ienia w duchu postulatów hitle­ row skich spraw y A lzacji i Lotaryngii i zapew nienia Niem­ com czołowej roli na kontynencie europejskim . Te w a­ runki, pomnożone jeszcze o korektę północnej granicy Rze­ szy na niekorzyść Danii, G oerdeler podtrzym yw ał do je ­ sieni 1943 roku. W tym nowym planie pokojowym, przedstaw ionym rządowi angielskiem u w sierpniu lub w rześniu 1943 roku, omówił on między innym i szerzej spraw ę Polski. Wywo­ dził, że utrzym anie przez Rzeszę stanu posiadania z 1914 ro­ ku m usi być uw arunkow ane umową z Polską. Egzysten­ cja Polski — jego zdaniem — zależna jest od utrzym ania przez w ojska niem ieckie frontu na wschodzie, na linii g ra ­ nicznej Polski z 1938 roku. Za Pomorze i Poznańskie Polska mogłaby ew entualnie uzyskać Litwę, z którą by­ łaby zw iązana unią państw ow ą. Poza tym m ogłaby ona korzystać z portów niem ieckich na zasadzie określonych dw ustronnych umów. K alkulacja polityczna tych wszystkich propozycji jest łatw a do przejrzenia. Zresztą G oerdeler wyłożył ją także dosłownie w pew nym dokum encie, przeznaczonym wyłącz­ nic dla generalicji niem ieckiej. S tarał się tam przeprow a­ dzić dowód, że przez utrzym anie frontu na daw nej wschodniej granicy Polski złoży się los tego k ra ju w ręce niem ieckie i że okrojona od zachodu Polska będzie zasta­ wem w ręku niem ieckim , szczególnie w stosunku do Anglosasńw. Dziwna jest tylko konkluzja tych wywodów, w któ­ rej G oerdeler tw ierdził, ze Polacy i Czesi w w yniku ta ­ kiego rozw iązania staną się sojusznikam i Niemiec. O w szystkich tych pom ysłach i koncepcjach doskonale byli poinform ow ani C hurchill i Eden, a także szef am e­ rykańskiej służby wywiadowczej w Europie — A llan Dulles. P rzebyw ając stale w Szw ajcarii utrzym yw ał on d łu ­ 6 — Wilcze legovJisko

81

goletni, praw ie nie przerw any kontakt ze spiskowcami z kręgu G oerdelera. Dulies chętnie igrał z myślą, którą mu nieustannie podsuwali ludzie przechodzący półlegalnie granicę Rzeszy do Szwajcarii, z myślą o zakończeniu w oj­ ny na froncie zachodnim i skierow aniu w szystkich sil m i­ litarnych Niemiec przeciwko Związkowi Radzieckiem u. Nic znajdow ał jed n ak posłuchu u prezydenta Iloosevelta, a oso­ biście też m iał pew ne wątpliwości. Dotyczyły one jednak nie sam ej koncepcji politycznej spiskowców, lecz siły, jaką oni reprezentow ali. Był on zbyt ostrożny, żeby przedw cze­ śnie w dawać się w oficjalne konszachty z osobami, które polem okazałyby się bankrutam i politycznym i. Stąd jego powściągliwość —' często dla spiskowców niezrozum iała. Z polskiego punktu w idzenia program polityczny G oer­ delera nie różnił się więc wiele od zamiarów H itlera w sto­ sunku do naszego kraju. Nie ma w nim w praw dzie mowy o fizycznej zagładzie narodu polskiego, ale okrojona i po­ zbawiona siły ekonomicznej „państwowość polska” praw ie nie różniłaby się od generalnego gubernatorstw a czy nie­ mieckiego protektoratu. T rudno więc, żeby dziś — gdy znamy rozm iary spisku, oblicze polityczne jego przyw ód­ ców i ich koncepcje przyszłościowe dla Niemiec i Euro­ py — darzyć spiskowców sym patią. I to niezależnie od cy­ wilnej odwagi i osobistego bohaterstw a wykazanego przez niektórych uczestników antyhitlerow skiej opozycji. N ajbardziej paradoksalnym epizodem z dziejów spisku, choć niezm iernie charakterystycznym dla ludzi pokroju G oerdelera czy W itzlebena, jest okres, w którym spiskowcy doszli do wniosku, że można obalić H itlera przy pomocy najbardziej w iernego z w iernych „wodzowi” p re to ria­ nów — przez Him m lera. Pom ysł ten, trącący wręcz m a­ kabrą, m iał pew ne racjonalne przesłanki. Otóż przez całe drugie półrocze 1943 roku H im m ler próbow ał z pomocą podległego m u szefa „S icherheitsdienstu” — Schellenberga nawiązać kontakty ze szwedzkim i finansistam i i politykam i. 82

S ę d z l o i u f e ,,try bunału ludoicega", p o ś r o d k u

Roland Frelsler

N iejednokrotnie w ysłannicy Schellenberga spotykali się w Sztokholm ie z am erykańskim i i angielskim i dyplom ata­ mi. D ziewiątego gru d n ia tego roku H im m ler zdecydował się naw et na osobiste spotkanie z am basadorem nadzw y­ czajnym USA w Sztokholm ie — Hew ittem . Zdecydował się jed n ak zbyt późno, gdyż kilka dni przedtem H ew itt w ró­ cił do Stanów Zjednoczonych. H im m ler jednak nie zrezygnował. Dwudziestego szóstego grudnia am basador b ry ty jsk i w Moskwie przekazał swo­ jem u am erykańskiem u koledze — H arrim anow i wieść, że rząd angielski otrzym ał poprzez Szwecję wiadomość o „ży­ czeniu H im m lera w spraw ie naw iązania ko n tak tó w ”. Miał on w yrazić gotowość w ysłania specjalnych przedstaw icieli do W ielkiej B rytanii, żeby ci zorientow ali się, jak rząd angielski pojm uje definicję „bezw arunkow ej kapitulacji Niem iec”. Odpowiedź L ondynu była krótka: „D efinicja nie w ym aga żadnego kom entarza”. W szystkie te próby H im m lera, który nigdy nie chciał 82

lub nie był w stanie zrozumieć, że jest dla całego św iata w cieleniem zbrodni, zaw ierały problem , którego rozstrzy­ gnięcie przekraczało możliwości szefa SS. Czuł się w praw ­ dzie pow ołany do spraw ow ania rządów w Rzeszy, w czym go um acniał jeszcze pochlebca Schellenberg, lecz na dro­ dze realizacji tych am bicji stał H itler. S chellenberg p ra ­ gnął go usunąć, choćby drogą zabójstwa, lecz Him m ler nie mógł się pogodzić z taką myślą. Takie było tło sytuacji, w której podjęto próbę zaw arcia pactus diaboli między czarnym i kohortam i • SS a spiskowcami z kręgu Goerdelera, Becka i W itzlebena. A utorem form uły, która miała doprowadzić do współdziałania, był bliski doradca H im ­ m lera i wysoki dygnitarz SS — K arl Wolff. Namówił on swego szefa, żeby w ysłuchał zam iarów spiskowców, o -których gestapo od daw na już posiadało określone ■Wiadomości. Schellenberg rozum ow ał następująco: spis­ kowcy usuną H itlera, a potem czarna gw ardia roz­ praw i się z nim i jako zdrajcam i najgorszej kategorii. Z naw iązaniem kontaktu nie było żadnych trudności. J e ­ den z przyjaciół H im m lera — Langbehn — był jednocze­ śnie konfidentem spiskowców i on to- w łaśnie nam ówił Popitza, m inistra finansów Rzeszy i aktyw nego uczestnika sprzym ierzenia antyhitlerow skiego, na spotkanie z szefem S-S. Przyszło m u to stosunkowo łatwo, gdyż w kręgu spis­ kowców też rodziły się myśli o ew entualnym w ykorzysta­ niu SS do przeprow adzenia zam achu stanu. Szczególnie popularne były one w środow isku cyw ilnych polityków zbliżonych do G oerdelera. Główną przesłankę w tych roz­ w ażaniach stanow iła okoliczność, że w tajem niczeni gene­ rałow ie, którzy z pomocą arm ii mogliby odegrać rozstrzy­ gającą rolę, ciągle się w ahali. Dlatego coraz częściej, jak pisał jeden z najbardziej w tajem niczonych, dyplom ata U lrich von Hassel, „rozważano możliwość, aby w sytuacji, gdy Zerwane zostaną w szystkie nici, posłużyć się form acja­ mi SS dla obalenia reżim u; choćby po to, żeby trzym ać 84

w ręku instrum ent, pozw alający zapobiec ew entualnem u w ew nętrznem u chaosowi. Potem oczywiście należałoby w y­ łączyć SS z całej dalszej g ry ”. Nie przejm ow ano się przy tym zbytnio zbrodniczą rolą, jaką czarna gw ardia H im m le­ ra odgryw ała w życiu III Rzeszy i podbitych narodów. J e ­ dyną kw estią sporną była w ątpliwość, czy H im m ler i jego w spółpracow nicy zgodzą się na wyznaczoną im rolę oraz czy takie rozw iązanie znajdzie uznanie w oczach zagranicy, dla której SS i gestapo b yły ucieleśnieniem wszelkiego zła. D wudziestego trzeciego sierpnia 1943 roku doszło o sta­ tecznie do spotkania przedstaw iciela spiskowców z ponu­ rym stróżem hitlerow skiego porządku. Odbyło się ono w gabinecie H im m lera, w siedzibie m inisterstw a spraw w ew nętrznych. Udał się tam wspom niany już m inister Popilz, w prow adzony przez Langbehna. Przebieg tej rozmowy odtworzył p ro k u rato r podczas rozpraw y sądowej. W łaści­ wie był to monolog, który wygłosił m inister finansów . Oto argum enty Popitza: w ojna nie jest do w ygrania. H itlera należy pozbawić stanow iska, a jego miejsce pow inna zająć silna i stanowcza jednostka (mowa była o Himmlerze), która mogłaby podołać zadaniu, to znaczy zawrzeć pokój z Zachodem. „N aród niem iecki — tw ierdził Popitz — zapy­ tuje się, czy H im m ler zam ierza wprow adzić terrorystyczny reżim, czy też napraw dę chce dbać o spokój i porządek. Gdyby chciał się tego podjąć z właściw ym spokojem i roz­ sądkiem , mógłby jeszcze raz sccmentować państwo. Z H itle­ rem nie da się tego dokonać i dlatego należy go przesunąć na coś w rodzaju em ery tu ry politycznej”. H im m ler w tym w ypadku nie zajął stanow iska. Niemniej jednak zgodził się na kilka następnych spotkań. Nie w ia­ domo, czemu bardziej się dziwić, czy m itom anii szefa SS, czy naiwności politycznej spiskowców. Przecież nie dyspo­ nowali oni niczym, co mogliby przeciw staw ić tak niebez­ piecznem u partnerow i, którem u w trakcie rozmów zdradzili tyle szczegółów ze swoich planów, że naw et G oerdeler był 85

przerażony, gdy poznał treść dialogów, prow adzonych w g a ­ binecie H im m lera. Nie ma wątpliwości, że inform acje tam uzyskane pomogły Him m lerow i w ostatecznym rozpra­ wieniu się z zamachowcam i po dw udziestym lipca 1944 roku. P aradoksalna próba porozum ienia się spiskowców z H im m lerem je st doskonałą ilustracją kręgu złudzeń, w ja ­ kim obracali się polityczni przywódcy opozycji. Nawet krw aw a łaźnia, którą spraw ił im sąd F reislera i gestapo, nie zdołała ich z tego kręgu wyrw ać. Dotyczy to szczegól­ nie G oerdelera. Po aresztow aniu doprowadzono go oczy­ wiście natychm iast przed „V olksgerichtshof”. Freisler, nie przebierając w epitetach, bez większych ceregieli skazał go na karę śm ierci. Razem z nim skazano Popitza i hrabiego von der Schulenburga. Skazano, zam knięto w obozach i — na razie pozostawiono przy życiu. Jeszcze raz zadrżała ręka „wielkiego inkw izytora” . G or­ liwość H im m lera w służbie fiihrera nie trw ała bowiem długo Znowu odezwały się w nim stare wątpliwości i am bicje, które tak u tru d n iały mu przed rokiem wierność w stosunku do wodza. O w ładnęła nim na nowo ta sama idee fixe, jak w tedy: może przy pomocy skazańców uda mu się naw iązać kontakty, które zapewnią m u władzę? Na własną rękę kazał odroczyć w ykonanie w yroku na Goerdelerze. W łaśnie w tedy były przyw ódca spisku otrzym ał po­ lecenie napisania mem oriałów, od których rzekom o zależeć miało jego życie. I G oerdeler pisał o spiskowcach, o m oty­ wach opozycji, o konieczności zreform ow ania państwowości hitlerow skiej. H im m lerem zaś kierow ało przekonanie, że jednak uda m u się podszyć pod działalność opozycji. Czym kierow ał się Goerdeler, nie bardzo wiadomo. Niektórzy * tw ierdzą, że przekonaw szy się, iż nie uda się uratow ać Nie­ * B. Bovery: Der V e rra t im XX Jahrhundert, t. II. 86

Marszalek Krwin Rommcl, ulubiony dowódca w o jsk o tu y Niemiec hitlcrow s k ich, z m u s z o n y przez Hitlera do sam obójshea

mice drogą usunięcia H itlera, postanowił zbawić Rzeszę u boku zreform ow anego i uszlachetnionego Him m lera. Praw dopodobnie naw et w owej chwili nie zdołał przejrzeć podstępnej gry czarnego satrapy. Pew nego październikowego dnia 1944 roku w celi G oer­ delera pojaw ił się osobiście W alter Schellenberg. Sprow a­ dziła go specjalna misja, powierzona mu przez Him m lera. Otóż G oerdeler dysponował wpływowym i znajomościami zagranicznym i, a wódz SS chciał z tym i osobistościami n a ­ wiązać kontakt. Do nich należał szwedzki ban k ier Wallenberg. P rzyjaźń G oerdelera z tym bankierem zakw alifiko­ wano przed sądem F reislera jako śm iertelną zbrodnię. Teraz zaś Schellenberg sam poszukiwał W aller.berga. W szystkie próby okazały się jednak darem ne. Dlatego udał się on oso­ biście do G oerdelera, aby ten, jak tw ierdził szef SD, „uczy­ nił ojczyźnie jeszcze jedną, ostatnią przysługę”. „P am iętam — zeznał po w ojnie strażnik G oerdelera, W il­ helm B randenburg — że uczyniono doktorow i Goerdelcrowi propozycję, pochodzącą od najwyższych władz, od Him m lera. Można to także nazwać wnioskiem , w każdym razie chodziło o to, żeby G oerdeler zechciał w ykorzystać swoje bliskie osobiste i oczywiście także polityczne związki 87

ze szwedzkim finansistą W allenbergiem w Sztokholmie oraz z przywódcą organizacji syjonistów doktorem Weizm annem i dotrzeć przy ich pomocy do króla szwedzkiego. Him m ler chciał spowodować to, co uczyniłby niew ątpliw ie kiąg spiskowców w w ypadku udania się zamachu stanu, a m ianowicie porozum ienie z prem ierem C hurchillem . Tą drogą — zdaniem Him m lera — można by było jeszcze spo­ wodować szybki i znośny koniec wojny...” G oerdeler istotnie zgodził się na współpracę, ale pod w a­ runkiem , że H im m ler pozwoli mu pojechać do Szwecji. Szef SS jednak nie chciał się na to zgodzić. Obaj p artn e­ rzy spotkali się jeszcze raz, lecz nie doszli do porozumienia. Dialog się skończył raz na zawsze. Drugiego lutego 1945 ro­ ku, gdy już bardzo w yraźnie zaznaczała się agonia III Rze­ szy, w yrok na C arlu F riedrichu G oerdelerze został w y­ konany. Jak wielu innych z jego kręgu G oerdeler stał się ofiarą złudzeń, którym i żył do końca. Następnego dnia śm ierć dościgła także człowieka, który posłał go na szafot. Oto, jak przebieg tego w ydarzenia opi­ suje w sw ojej książce „Oficerowie przeciwko H itlerow i” Fabian von S chlabrendorff, także uczestnik spisku: „..Gdy późnym przedpołudniem trzeciego lutego 1945 roku w yw o­ łano moją spraw ę przed „trybunałem ludow ym ”, nagle rozszalały się syreny alarm ow e. N atychm iast rozdzwoniły się telefony, żeby ustalić, czy chodzi o w ielki nalot. Od­ powiedź była jednoznaczna — całe strum ienie bombowców podążały w kierunku Berlina. Sąd w najw iększym pośpie­ chu opuścił salę i udał się do piwnic, znajdujących się pod gm achem sądowym . Mnie także tam zaprowadzono, nie za­ pom inając oczywiście o założeniu kajdanków . Zaczęło się straszliw e bom bardow anie. Praw dopodobnie był to n a j­ większy nalot, jaki kiedykolw iek m iał miejsce w Berlinie. W szystkich ow ładnęło uczucie, jakby to był koniec św iata. U samego szczytu tego niesam owitego huku rozległ się straszliw y wybuch, który potrząsnął wszystkim , naw et piwnicą. Jak aś bomba uderzyła bezpośrednio w gm ach

sądu, który stanął w płom ieniach. Część sklepienia piw nicz­ nego oberw ała się i spadła na siedzących ludzi. Jedna z po­ tężnych belek w yrw ała się z uchw ytów i z całą silą ude­ rzyła prezydenta F reislera w głowę, podczas gdy drugi jej koniec zgniótł pierś jakiem uś sierżantow i policji. P rzy ­ wołano skądś lekarza. R ezultat jego krótkiego badania był jednoznaczny: F reisler doznał obustronnego pęknięcia cza­ szki i zginął na miejscu. Jak opowiedział mi później mój obrońca z urzędu, m artw y F reisler trzym ał w rękach moje akta karne.. ” S chlabrendorff dzięki tem u przypadkow i przeżył wojnę. Śmierć „szalejącego R olanda” jednak nie pow strzym ała fali represji i egzekucji. T rw ała ona do ostatnich, dni Rzeszy.

Dramat jednostki Miasteczko B am berg w B aw arii było typowym dla Niemiec prow incjonalnym ośrodkiem m iejskim . Ton życia nadawali miejscowi notable — drobni przem ysłowcy, kupcy, em ery­ towani urzędnicy i wojskowi. B am berg bowiem, jak każde szanujące się miasto niem ieckie, m iało także swój g arn i­ zon. Nie był on w praw dzie wielki, gdyż ograniczenia, n a ­ łożone przez tra k ta t w ersalski na R epublikę W eim arską, nie pozw alały na liczniejszą rozbudowę arm ii. Niemniej jednak znajdow ało się tam trochę oficerów, stanowiących ozdobę m iejscowej śm ietanki tow arzyskiej. Od kilku lat do spokojnego m iasteczka napływ ały wieści o działalności nowej partii, która nazyw ała siebie narodowo-socjalistyczną p artią robotniczą Niemiec i swoje szum ne „P arteitag i” odbyw ała w odległej za le d w ie'o sześćdziesiąt kilom etrów Norym berdze. Mieszczaństwo Bam berga, którem u w ko­ ściach siedziało jeszcze „straszliw ie” wspom nienie kom u­ nistycznej republiki baw arskiej z 1918 roku, w zasadzie zaakceptow ało nowy ruch polityczny, trak tu jący kom u­ nistów jako głównych swoich wrogów. Bam berg m iał także 89

swoją organizację NSDAP, zwołującą jeden wiec po d ru ­ gim oraz pochód za pochodem. N ajw iększy i najbardziej spontaniczny pochód faszysto­ wski zorganizowano w mieście wieczorem trzydziestego stycznia 1933 roku, gdy do B am berga d o tarła wieść, że Ilindenburg, stary i niedołężny prezydent R epubliki W ei­ m arskiej, pow ierzył m isję utw orzenia nowego rządu i sta­ nowisko kanclerza republiki Adolfowi H itlerow i — przy­ wódcy NSDAP. P raw ie wszyscy m ieszkańcy wylegli na ulice, aby przyjrzeć się płonącym pochodniom, niesionym przez rozkrzyczane na cześć swojego wodza kolum ny SA. Jedynym i, którzy z rezerw ą obserwowali to pom patyczne widowisko, byli oficerowie z miejscowego garnizonu. Jakie było ich zdum ienie, gdy w pierw szym szeregu m aszeru­ jących głów ną ulicą brun atn y ch koszul hitlerow ców zo­ baczyli jednegd ze swoich, oficera w pełnej gali — po­ rucznika kaw alerii! Oficerem tym był dwudziestopięcioletni wówczas porucznik Claus hrabia Schenk von Stauffenberg. P orw any ogólnym uniesieniem podążających za nim h itle­ rowskich kohort, krzyczał w raz z nimi sw oje „Sieg H eil!” i „D eutschland erw ache!:’. Gdy na drugi dzień spotkał swo­ ich kolegów z garnizonu, którzy czynili mu zarzuty z po­ wodu jego udziału w pochodzie, tak odparow ał ich p re te n ­ sje: „Żołnierze z czasów w ielkich w alk wolnościowych praw dopodobnie m ieliby więcej zrozum ienia dla tak au ten ­ tycznego ruchu ludowego, ja k w y!”. K oledzy nie posiadali się z oburzenia: oto jeden z nich, w dodatku potom ek sław nej rodziny szlacheckiej, zadaje się otw arcie z tym i brunatnym i parw eniuszam i! Tak przedstaw iała się sytuacja w 1933 roku. Minęło jed ­ nak zaledw ie sześć lat i role zupełnie się odwróciły. Kole­ dzy S tauffenberga, ci z bam berskiego garnizonu, tak samo jak cały młodszy korpus oficerski, stali się entuzjastyczny­ mi zw olennikam i H itlera, który na ich oczach nie tylko odnosił niebyw ałe polityczne sukcesy, lecz także dał im do ręki autentyczne wojsko i wszystkim zapew nił szybki 90

awans. O dw rotnie S tauffenberg, k tó ry w łaśnie w okresie najw iększego uw ielbiania H itlera, a m ianowicie wiosną 1939 roku, z rosnącym niepokojem patrzy ł w przyszłość. W przededniu zaboru Czechosłowacji powiedział otw arcie, może pod w pływ em nagłego zgorzknienia: „Ten w a riat n a­ praw dę w yw oła w ojnę!”. _ Nad tą nagłą zm ianą w stosunku do H itlera, k tó ra do­ prow adziła go z szeregów entuzjastycznych zw olenników „nowego ła d u ” do obozu najbardziej zdecydowanych i bez­ kom prom isowych w rogów faszyzmu, zastanaw iało się wielu historyków . N ajbardziej praw dopodobny jest sąd, że S ta u f­ fenberg nigdy zbytnio nie przejm ow ał się ani zaprzątał głowy polityką i kw estiam i ideologicznymi. Pod tym wzglę­ dem był on podobny do g rupy spiskujących generałów , starszych od niego o całe pokolenie. Ale tylko pod tym jed­ nym względem. „Nie znam żadnych idei — w yraził się kie­ dyś w gronie przyjaciół — znam tylko ludzi” . Pogardzał on w rów nym stopniu politykierstw em G oerdelera jak i niedołężnością i skrupułam i em erytow anych generałów, staw iając w m iejsce wiecznego gadulstw a kon k retn e dzia­ łanie. Ta cecha uczyniła z niego przywódcę grupy spis­ kowców, która w historii zyskała nazwę „kręgu m łodych” To jej dziełem był zam ach z dw udziestego lipca 1944 roku. Niechęć do politykow ania w yniósł S tauffenberg z domu rodzinnego. W odróżnieniu od W itzlebena, wychowanego w ryzach pruskiej dyscypliny wojskowej, i G oerdelera, za­ rażonego od młodości atm osferą służby urzędniczej — b ra ­ cia C laus i B erthold von S tauffenbergow ie w yrośli w sta ­ rym lecz zaniedbanym zamczysku, położonym w górach Szwabii. Rodzinna skłonność do kontaktów z czołowymi po­ staciam i niem ieckiego życia intelektualnego zapew niła b ra ­ ciom przyjaźń znanego poety S tefana G eorge’a, który uczy­ nił z nich n aw et swoich spadkobierców. W latach młodości Claus najw yżej cenił jeździectwo, które u p raw iał z w iel­ kim zapałem . Jednocześnie g rał znakomicie na wiolonczeli. 91

Sądzono naw et, że zostanie m uzykiem . W brew przew idyw a­ niom w ybrał jednak karierę oficerską. W tym sam ym czasie jego b ra t B erthold skończył stu ­ dia praw nicze i przyjął posadę przy T rybunale M iędzyna­ rodowym w Hadze. Był autorem wielu prac naukow ych, napisanych po francusku i angielsku. Nauczył się także rosyjskiego i dzięki znajomości tych języków naw iązał licz­ ne zagraniczne kontakty wśród dyplom atów i urzędników m inisterstw spraw zagranicznych. K ontaktów tych nie u tracił przez cały czas trw a n ia wojny, często spotykał się z bratem i dostarczał mu wiadomości. Dzięki Bertholdowi Claus był zawsze znakomicie poinform owany, co działo się poza granicam i III Rzeszy. Claus von S tauffenberg był niew ątpliw ie czymś w ro ­ dzaju intelektualisty wśród wojowników. P otw ierdzają to wszyscy jego daw ni współpracownicy. U form ow ał go nie duch kasyna i niew ybrednych dowcipów, lecz dawna, do­ mowa tradycja. Ze swoimi kolegami dyskutow ał przew aż­ nie o historii, o sztuce i problem ach socjalnych. Odznaczał się przy tym znakom itą zdolnością przystosow ania się do każdej sytuacji, połączoną ze sporą dozą osobistej odwagi. Pierw szy raz dał on dowód odwagi w 1942 roku, gdy w ystąpił z zaim prowizowanym w ykładem na naradzie szta­ bowej w W innicy. Zaatakow ał w ted£ generalnie politykę Rzeszy na wschodzie. Jego zdaniem była ona jednym w iel­ kim skandalem i rozsiewała tylko nienawiść. Miał w tedy dużo szczęścia, że obyło się bez konsekwencji: praw do­ podobnie ze względu na jego rany i odznaczenia. Podob­ nie postąpił, gdy pierwszego lipca 1944 roku obejm ował stanow isko szefa sztabu arm ii rezerwowej i w związku z tym m eldow ał się u swego dowódcy — generała From m a. Oświadczył w tedy, że nie widzi żadnej szansy zw ycięskie­ go zakończenia wojny. W najlepszym w ypadku można by było uzyskać rozejm bez konieczności kapitulacji. T w ier­ dził przy tym, że lojalność nakazuje mu złożyć to oświad­ czenie. From m w ysłuchał uw ażnie młodego pułkow nika,

podziękował mu za szczerość i — polecił przystąpić do peł­ nienia obowiązków. N iejaki Kiesel (pracownik gestapo), który w praw dzie nie znał S tauffenberga osobiście, lecz nauczył się go sza­ nować na podstaw ie zeznań współoskarżonych, przekazał powyższy epizod potomności. W swoich doniesieniach tak oto przedstaw ił S tauffenberga: „Przy całej bystrości um y­ słu był on człowiekiem zapalczywym, w yw ierającym suge­ styw ny i fascynujący w pływ na całe otoczenie... Godna szczególnej uw agi była u tego ary sto k raty tęsknota za po­ łączeniem zasad tzw. „etycznego socjalizm u” z tradycjam i hrabiow skim i. Tragizm sytuacji polegał na tym , że jem u i w szystkim jego zw olennikom wzdłuż i wszerz brakow ało poparcia ze strony właściwego nosiciela każdej rew olu­ cji — poparcia narodu...” Tę ch arak tery sty k ę postaw y politycznej S tauffenberga uzupełnia następujące zdanie niem ieckiego historyka Zellera: „S tauffenberg doszedł do wniosku, iż byłoby nie­ rozsądnie wiązać się jednostronnie z polityką am ery k ań ­ ską, która nie w ykazuje żadnego zrozum ienia dla istn ieją­ cej sytuacji, nie spraw dzając przedtem w szystkich m ożli­ wości naw iązania politycznej rozmowy z Rosjanam i, któ­ rzy bądź co bądź będą sąsiadam i Niem iec”. Potw ierdza to tezę, że S tauffenberg, który w raz z wąskim kręgiem swo­ ich przyjaciół tw orzył najbardziej radykalne skrzydło spis­ kowców, był nie tylko za usunięciem H itlera — jak inni uczestnicy spisku — lecz chciał zaw arcia praw dziw ego po­ koju. P raw dziw ego — to znaczy zarówno z Zachodem jak i ze Wschodem. Inn a spraw a, że w arunki pokojowe, jakie S tauffenberg sform ułow ał jeszcze wiosną 1943 roku, były nacechow ane tą sam ą ślepotą polityczną i tym sam ym nierozeznaniem w sytuacji, jak podobne postulaty G oerdelera. Jedyną różnicą jest żądanie u k aran ia zbrodniarzy, odpo­ w iedzialnych za cierpienia narodów . Nierealność w arunków pokojow ych S tauffenberga jest dobitnym potw ierdzeniem jego dyletarictw a politycznego. 93

Pomimo pew nej zbieżności w spraw ach polityki zagra­ nicznej między S tauffenbergiem i G oerdelerem istniał praw dziw y konflikt, który zaostrzał się w m iarę rozwoju wypadków. W końcowym okresie spisku G oerdeler coraz m niej panow ał nad rozbiegającym i się w różne strony ugrupow aniam i spiskowców. Trzeba było młodej, silnej rę ­ ki, żeby uchw ycić cugle, które w ym knęły się grupie „sta­ rych”. Uczynił to S tauffenberg, ale już na innej zasadzie. Nadając akcji spiskowej nowego rozmachu bynajm niej nic m artw ił się o konsolidację sk rajn ie różniących się w po­ glądach „kręgów ” generalskich, politykierskich, gospodar­ czych itp. Tw orzył za to m ałą, zaprzysiężoną na śmierć i życie grupę przyjaciół, do której między innym i należeli porucznik H aeften, hrabia Schw erin, b rat B erthold i kilku innych oficerów. Ta grupka stała się praw dziw ą duszą, inicjatorem i bezpośrednim wykonawcą zamachu. Działała ona zdecydow anie i bez zbytniego gadulstw a. Dla nich po­ stać H itlera nie była niezrozum iałym fenomenem , lecz po prostu wrogiem. Rozważania na tym polu doprow adziły S tauffenberga do wniosku, że usunięcie H itlera nie powinno w żadnym wy­ padku być celem ostatecznym spisku, chociaż w yobrażał on sobie, w praw dzie mgliście i nieskonkretyzow anie, że śm ierć H itlera i spowodowane nią w strząsy społeczne powinny doprowadzić do bliżej nieokreślonych przem ian „rew olu­ cyjnych” w narodzie niem ieckim . Te rozm yślania zbliżyły czupurnego sam otnika, przekonanego o słuszności swoi -h poglądów, do jeszcze innego kręgu spiskowców — do „lu­ dzi z K reisau” Z tym kręgiem , który także snuł plany w ew nętrznych przeobrażeń w Niemczech, najłatw iej znaj­ dował w spólny język. Pomim o to pozostał sam otnikiem , a jego dram at — dram atem jednostki.

D ram at ten ujaw nił się w pełni w decydującym dniu, w dniu zam achu. Wtedy to Stauffenberg, na tle całej masy

bezradnych i jakby przerażonych w łasną odwagą spiskow­ ców, był jedynym człowiekiem zdolnym do działania. Być może — jak tw ierdzą niektórzy autorzy prac o za­ m achu — Niemcy istotnie nie posiadają d aru p rzeprow a­ dzania politycznych przew rotów . W każdym razie uczestni­ kom spisku zabrakło zupełnie konceptu; gdy zawiodły nie-, które, uw zględnione w planie, przedsięwzięcia. Nie byli oni w stanie podjąć decyzji absolutnie koniecznych, choć sprzecznych z poprzednim i założeniami. Wielu z nich nie­ w ątpliw ie odczuwało w ew nętrzne opory. C hyba dlatego cały plan zam achu okazał się w rezultacie do tego stopnia nieosobisty, że w ym agał odwagi — poza zw yczajnym w oj­ skowym posłuszeństw em — tylko od jednej osoby, a m ia­ nowicie od samego zamachowca. S tauffenberg odw agę tę wykazał, a jeżeli mimo to zam ach się nie udał, przyczyn trzeba szukać w niedoskonałości opracowanego planu. „W alkiria”, która m iała oddać władzę w ręce spiskow ­ ców, całkow icie opierała się na wojskowej subordynacji. Ta zasada, że rozkaz jest rozkazem, może zdać egzam in wtedy, gdy istnieje tylko jeden ośrodek w ydaw ania rozka­ zów. Jed n ak w tym momencie, w którym z dw óch różnych ośrodków, starego i nowego, przychodziły sprzeczne ze sobą dyrektyw y, m usiała zepsuć się cała, choćby najbardziej drobiazgowo przygotow ania m achineria wojskowa. Chyba żeby dowódcy niższych szczebli także w ykazali dostateczną inicjatyw ę i szybko zorientow ali się w nowej sytuacji. N iezm iernie interesującym szczegółem, doskonale ilu stru ­ jącym stosunek spiskujących generałów i pułkow ników do własnych ról w zamachu, jest historia bomby, użytej przez S tauffenberga w kw aterze głów nej, którą, ja k już wspo­ mniano, dostarczył w yw iad w ojskow y adm irała C anarisa. Zresztą fa k t ten stał się ostatnią, choć raczej już sym bolicz­ ną przyczyną osobistej klęski adm irała i całej jego organi­ zacji. Udowodniono mu tym , że był zamieszany w spisek i natychm iast go aresztowano. W yroku długo nie w ykony­ wano; C anaris został powieszony dziew iątego kw ietnia 95

1945 roku w flossenburskim więzieniu, przy czym siedm io­ krotnie zaciskano na jego szyi pętlę z cienkiego jedwabiu. Z tego samego źródła pochodziły bomby, które m iały być użyte w dwóch poprzednich, lecz odłożonych w ostatniej chwili, próbach zamachu Czyż nie jest rzeczą zastanaw ia­ jącą, ze w śród setek w tajem niczonych oiicerów , w tym inżynierów wojskowych wszystkich praw ie specjalności, nie znalazł się nikt, kto potrafiłby skonstruow ać pew niej­ szą w działaniu i skuteczniejszą m achinę piekielną? A je d ­ nak tak było. Spiskujący generałow ie chętnie godzili się na poparcie akcji swoim autorytetem i rozkazem, lecz ża­ den / nich nie chciał sobie „brudzić rą k ” konkretnym i przygotow aniam i, a tym bardziej przeprow adzeniem n a j­ ważniejszego planu akcji — zabójstwem H itlera. Głównie dlatego w krytycznym m om encie obalono cały tak sk ru ­ pulatnie uprzednio przygotow any podział zadań. Znie­ cierpliw iony Stauffenberg, który m iał w edług przyjętych załozeń pozostać w berlińskiej centrali i ątam tąd kierować przebiegiem akcji, m usiał osobiście w ystąpić w roli zam a­ chowca. U czynił to ze szkodą dla przew rotu. W rezultacie osobiste w ysiłki S tauffenberga okazały się próżne nie tyle z powodu nieudanego zabójstw a H itlera, ile z powodu m arazm u i niezdecydow ania w spółuczestni­ ków spisku Oczekiwali oni biernie skutków akcji „Walk iria”, nadejścia oddziałów, w których obok siebie m a­ szerowali zarówno przeciw nicy jak i zw olennicy Hitlera. P rzykład batalionu w artow niczego „G rossdeutschland” jest aż nadto wym owny. Naw et S tauffenberg nie w padł na po­ mysł, żeby na wszelki w ypadek przygotow ać w Berlinie m ały ale zdecydowany na wszystko oddział bojowy, w y­ posażony w samochody i motocykle, który zabezpieczyłby w ykonanie rozkazów i obsadzenie tak new ralgicznych punktów jak: ośrodki inform acji i łączności oraz budynki rządowe. Oddział ten byłby więc łącznikiem między cen­ tralą a podporządkow anym i jej stanow iskam i dowodzenia. Wręcz satyrycznie w ygląda szczegół, który przytoczył 96

w swoich wspom nieniach jeden z kierow ników spisku —■ Hans B ernd Gisevius. Zażądał on, żeby mu dostarczono samochód, aby z B endlerstrasse mógł się udać do p rezy­ dium policji w Berlinie, gdzie jego obecność była nie­ odzowna. „Samochodem spiskowcy nie dysponowali wspomina. — To brzm i może śmiesznie, lecz kto zna p ru ­ ską biurokrację w ojskową, ten wńe, że naw et sam dowódca arm ii rezerw ow ej nie mógłby oprócz swego służbowego sam ochodu zażądać choćby czterech innych aut, nie zaw ra­ cając tym głowy innem u urzędow i wojskowem u. N ikt nic byl na tyle odważny, żeby to uczynić, a sam ochody jedno­ stek regularnych, zm ierzających do m iasta, jeszcze nie były do dyspozycji.” Każdy, kto wie lub czytał o tym , w jakich okolicznościach polskie podziemie podczas okupacji zdo­ byw ało środki kom unikacji do swoich akcji — doceni roz­ m iary tego absurdalnego tłum aczenia. W śród takich ludzi i w takich okolicznościach naw et najbardziej zdecydowana, pełna inw encji działalność p u ł­ kow nika S tauffenberga m usiała skończyć się niepowodze­ niem. Zresztą on także absolutnie w ierzył w skuteczność akcji „W alkiria”. Do tego stopnia, że nigdy nie dopuszczał do siebie myśli o ew entualnym niepowodzeniu spisku. Na taką ew entualność nik t nie czynił żadnych przygotow ań. S tauffenberg także. Jego śm ierć pod kulam i plutonu egze­ kucyjnego była logiczną konsekw encją całego jego postę­ powania, ukoronow aniem jego osobistego dram atu. N ikt nie może mu odmówić osobistego bohaterstw a i konse­ kw entnej do końca postawy. S tał się on jed n ak ofiarą d y ­ letanctw a spiskowego, które cechowało w szystkich uczest­ ników sprzysiężenia.

Ofiary słów Powóz, który oczekiwał przed głównym wejściem d w or­ ca w Św idnicy, stał tam już ponad godzinę. Woźnica od ■Wilcze l e g o w i s k o

97

czasu clo czasu ostro ściągał cugle. Konie zniecierpliw iono przedłużającym się postojem nerwowo przebierały kopy­ tam i w resztkach rozdeptanego, brudnego śniegu. W reszcie pociąg wtoczył się na stację i woźnica bacznie zaczął obserwować wyjście. Nie był pewny, czy pozna tego pana, którego woził w praw dzie ostatniej je ­ sieni, ale w tedy było w ielu panów i wszyscy tak do siebie podobni! Pasażerow ie powoli opuszczali stację. Wiele kobiet, tro ­ chę żołnierzy. Nie mógł to być żaden z nich. Ale ten pan, k tó ry teraz powoli wychodził z dworca, tak, to chyba on! C zarny m elonik, czarny płaszcz, parasol, wysoka, sm ukła sylw etka! S taruszek mimo woli w yprężył się, a na jego tw arzy ukazał się w yraz szacunku. — Czy od hrabiego von Moltkc? — zapytał nieznajomy, spoglądając na herb rodow y nam alow any na bocznych drzwiczkach. — Tak jest, panie! — slużbiście odpowiedział woźnica. — Dziękuję. Jedziem y! — krótko zareplikow ał pan w m eloniku. Powóz potoczył się po b ruku m iasteczka, lekko kołysząc się po w ybojach, pow stałych w tającym , uprzednio zlodo­ w aciałym śniegu. Gdy opuścił zabudow ania m iasta, powiał chłodny w iatr. Pasażer szczelniej owinął się białym sza li­ kiem i zaw inął poły płaszcza dookoła kolan. Woźnica, któ ­ ry obejrzał się, zauw ażył ten gest i w skazał na leżący obok siebie koc. — Proszę! — rzekł. Obcy skinął głową i bez słow a sięgnął po kraciastą, w eł­ n ian ą derkę. — Czy dużo gości przybyło już do pana hrabiego? — zapytał. — O tak! Chyba więcej jak dziesięciu — gorliw ie po­ tw ierdził staruszek. Podróżny zam yślił się. Po obu stronach drogi m igały pnie drzew. Mimo że chłód dokuczał, w szystko wskazywało 98

n a rychłe nadejście wiosny. Szarzejące plam y śniegu, zbie­ rająca się w rowach woda — znał to wszystko doskonale. Wiosna, tu na Śląsku! Jakżeż ona inna od jesieni w No­ wym Jo rk u , gdzie przebyw ał cztery lata temu! W tym mieście drapaczy chm ur zresztą praw ie nie odczuwało się zm iany pór roku. C hyba że w yjechało się poza to m ia­ sto, choćby do W aszyngtonu... Jakże inne to były czasy! Biały Dom, D epartam ent Stanu, m inister George Messersmith... I ten m em oriał! Czyż nie m iał w tedy racji? W tedy — w październiku 1939 roku, gdy jeszcze legalnie mógł się udać do A m eryki i swobodnie rozm awiać z tam tejszym i mężami stanu? W tedy trzeba było mieć wolną rękę, w tedy zawrzeć sojusz ze Stanam i Zjednoczonymi, w tedy usunąć H itlera, w tedy zastrzec sobie nieingerencję aliantów w w e­ w nętrzne spraw y Niemiec... Ileż to tych problem ów teraz się nasuwa. Teraz, gdy A m eryka przystąpiła do wojny, gdy ogłoszono deklarację o bezw arunkow ej k apitulacji Rze­ szy, gdy zarysow ują się już tylko klęski, gdy reżim H itlera staje się coraz bardziej okrutny — czy teraz to wszystko jeszcze ma sens? M iarowy, jednostajny stukot kopyt nagłe zamilkł. Po­ wóz w toczył się na w ysypaną żw irem alejkę. — Już niedaleko — odezwał się woźnica. W yrw any ze swoich myśli pasażer w yprostow ał się i jął w yglądać znajom ej sylw etki pałacu. — K iedyś to stąd już widać było św iatła w oknach, ale teraz to u nas też obowiązuje zaciem nienie — doszedł go głos z kozła. — A tak. Wszędzie teraz wojna... Woźnica nic odpowiedział. Konie ruszyły raźniejszym krokiem , jakby czując cel podróży. Za kilka m inut powóz istotnie zatrzym ał się przed barokow ą fasadą pałacu. J e ­ dnocześnie otw orzyły się główne drzwi, a w nich ukazała się sylw etka starego odźw iernego w liberii i z lam pą w ręku. 09

— Pan h rabia von T rott zu Solz? — zapytał, otw ierając drzwiczki powozu. — Tak, to ja! — odparł przybysz, odkładając koc. — Mój pan bardzo niepokoił się o hrabiego — rzekł słu­ żący. — Zaraz zamelduję! W itam pana w Kreisau! H rabia Adam von T rott zu Solz przybył do K reisau pod Św idnicą na kolejne spotkanie jeszcze jednego kręgu lu ­ dzi, których połączył opór przeciwko reżimowi H itlera. Był to krąg szczególny, składający się głównie z arystokratów , dyplom atów , adw okatów i duchow nych. W tej grupie nie­ m ieckiej śm ietanki tow arzyskiej przebyw ali też niektórzy przyw ódcy rozwiązanej przez H itlera partii socjaldem okra­ tycznej, a także młodzi oficerowie z kręgu S tauffenberga. Tch przyw ódcą duchow ym i ideologicznym był hrabia Helm uth Jam es von Moltke, potom ek słynnego swego czasu pruskiego dowódcy wojskowego, autora zw ycięstw a Prus nad F rancją w 1870 roku. Z ty tu łu swego pochodzenia cieszył się on n aw et w III Rzeszy szczególnymi względami i dlatego otaczający go opozycjoniści czuli się najbardziej bezpieczni w łaśnie w jego w łasnym maj.ątku. „Koło K reisau ” powstało już w 1940 roku nie bez zasługi hrabiego von T rott zu Solza, który z podróży do Am eryki przywiózł wieści zachęcające do zorganizowania opozycji przeciw ko H itlerow i i pozyskał dla swoich idei gospodarza tego m ajątku. Osobliwe było to grono spiskowców, gdyż kw estia zam achu stanu nie była dla nich spraw ą najw aż­ niejszą, a tym bardziej wyjściow ym punktem działania. Jeden z uczestników tego kręgu, niejaki H arald Poclchau, tak określił poglądy swoich kolegów: „Punktem wyjścia wszelkich debat i dyskusji była sytuacja, która zaistnieje w dniu ,,X”, to znaczy — w dniu, który będzie końcem panow ania H itlera. Nie oznaczało to jednak, że „dzień X ” jest równoznaczny z dniem zam achu.” Innym i słowy — ludzie z Kreisau, szczególnie po tym ostatnim spotkaniu w iosną 1943 roku, liczyli się z możliwością to ­ 100

talnej klęski, z okupacją w ojskową niektórych części Nie­ miec i z brakiem jakiegokolw iek rządu niemieckiego. Na tę ew entualność chcieli być przygotowani. Przygotow ania te nosiły zresztą szczególny charakter. Sprowadzały się one głównie do dyskusji na różne tematy. W tym celu zorganizowano naw et specjalistyczne grupy dyskusyjne wśród w tajem niczonych — dla przeanalizow a­ nia polityki zagranicznej, gospodarczej, specjalnej, k u ltu ­ ralnej ilp Te grupy spotykały się częściej, ale tylko we w łasnym gronie. Ogólne spotkania przywódców poszcze­ gólnych grup odbyły się tylko trzy razy. Być może ta oko­ liczność uchroniła później praw ie połowę uczestników „ko­ la K reisau” przed śmiercią. Trudno jednak mówić o jakim ś konkretnym w yniku tych wszystkich dyskusji. P ro jek t program u politycznego, opracow any latem 1943 roku a datow any dziew iątego sier­ pnia, zaw iera jedynie bardzo m gliste i niekiedy w ręcz uto­ pijne poglądy na rzeczywistość pohitlerow ską. A bsolutnym rządom faszyzmu przeciw staw ia się tam zasady chrześci­ jaństw a, które jakoby m iały stać się podstaw ą do „m oral­ nego i religijnego odrodzenia narodu, do przezwyciężenia nienaw iści i kłam stw a, do odbudowy europejskiej w spól­ noty narodów ”. Nic dziwnego, że Him m ler, który od dłuż­ szego czasu doskonale wiedział o odbyw ających się w K rei­ sau spotkaniach, uw ażał tę grupę za zbiorowisko nieszkod­ liwych fantastów i „kom unistów salonow ych”. N iew ątpli­ wie decydujący wpływ w yw ierały koła klerykalne, szeroko reprezentow ane w Kreisau. Niechęć do puczu i w yraźne separow anie się od spisko­ wych planów G oerdelera i S tauffenberga w ostatecznym rachunku nie pomogły teoretykom z K reisau. H rabia Helm uth von Moltke został aresztow any w styczniu 1944 roku, w następstw ie czego rozleciał się cały „k rąg ”. Him m ler długo zw lekał z w ytoczeniem procesu. Dopiero po zamachu S tauffenberga F reisler zajął się także osobą śląskiego hra, biego, Oto jak M oltke opisuje w jednym z ostatnich li­ 101

stów w rażenia z przebiegu procesu: „...(Zapytał mnie: — Czy pan rozum ie swoją winę? Odpowiedziałem : — W za­ sadzie nie! Na to F reisler — Widzi pan, jeżeli pan nadal tego nie rozumie, jeżeli pana ciągle trzeba o tym pouczać, to jest to dowód, że m yśli pan inaczej i tym sam ym w yłączył się pan z walczącej w spólnoty naszego narodu). Jest coś pięk­ nego w takim uzasadnieniu w yroku: stw ierdzono bowiem, że nie chcieliśm y stosować siły, że nie podjęliśm y żadnych organizatorskich kroków, że nie rozm aw ialiśm y nigdy na tem at objęcia w ładzy i nikom u nie proponow aliśm y żad­ nego stanow iska. Oskarżenie zarzucało nam coś innego: myśmy po prostu myśleli!... I przed m yślam i trzech sam ot­ nych mężczyzn, przed nagim i m yślam i, narodow ych socja­ listów ogarnął taki strach, że chcą w ytępić wszystko, co zostało m yślą zarażone. To przecież kom plem ent dla nas! Proces ten w yłączył nas z całego goerdelerow skiego gnoju, w yłączył nas z każdego praktycznego działania. Powieszą nas, ponieważ odważyliśm y się wspólnie myśleć. F reisler ma rację, tysiąckroć rację; jeżeli już mamy skonać, to zga­ dzam się na tak i powód... Albowiem tu taj nie ściga się planów, nie ściga się przygotow ań, tu ściga się myśl jako taką. V ivat F reisler!...” W yrok na hrabim von M oltke został w ykonany dw u­ dziestego trzeciego stycznia 1945 roku. Jego gość z wio­ sennego spotkania, hrabia A dam von T rott zu Solz, który zajął przed sądem F reislera inne, bardziej odważne stano­ wisko, wcześniej w stąpił na szafot. Zadecydow ała o tym jego znajomość ze S tauffenbergiem i jaw ne przyznanie się do wiedzy o planach zam achu na życie H itlera. H rabia von T ro tt zginął dwudziestego szóstego sierpnia 1944 roku. Zginęli także klerykalni członkowie „koła K reisau”, z w y­ jątk iem jednego, Eugena G erstenm aiera, k tó ry po wojnie pełnił funkcję przewodniczącego bońskiego parlam entu. Okoliczności jego ocalenia, otoczone są do tej pory mgłą tajem nicy. Jedynym i ludźm i z „kręgu K reisau”, którzy od początku 102

nie godzili się z teorią Moltkego, byli przedstaw iciele socjal­ dem okracji niem ieckiej;, tej socjaldem okracji, która w p raw ­ dzie w ielokrotnie niezbyt chlubnie zapisała się w historii Niemiec, ale w szeregach jej było w ielu praw y ch i od­ ważnych ludzi. W śród tych, którzy naw iązali kontakt z junkicrsko-klerykaln y m środow iskiem M oltkego i T rotta, w yróżniał się Julius Leber, były deputow any do Reich­ stagu z ram ienia SPD. Julius L eber na pew no nie należał do lewicy swojej p a r­ tii. W edług zgodnej opinii w spółtow arzyszy był on prze­ ciw nikiem m aiksistow skiej tezy o walce klasowej, choć — jak tw ierdził — „jako socjalista w ierzył w możliwość t a ­ kich przeobrażeń socjalnych, po których własność p ry w a t­ na nie będzie więcej fundam entem wszelkiego społecznego w artościow ania”. W śród spiskowców uchodził on za n a j­ większego przeciw nika G oerdelera. Wiecznie odnaw iane m em oriały i program y, w których G oerdeler pow tarzał wciąż te sam e polityczne frazesy, w yw oływ ały u L ebera jedynie uśm iech ironii i lekceważenia. N atom iast blisko w spółpracow ał on z grupą S tauffenberga, ciesząc się jej w zajem nym poparciem . Ciekawa jest ta w spółpraca starego działacza socjalde­ m okratycznego z m łodym ary sto k ratą. Ciekawe jest też po­ rów nanie życiorysów obu partnerów . W momencie, gdy S lauffenberg był jeszcze dzieckiem, L eber jako oficer Eeichsw ehry zwalczał ze swoimi żołnierzam i osławiony pucz K appa chroniąc tym sam ym R epublikę W eim arska. W ystępow ał w tedy także przeciw ko w yw iadow i Canarisa i z trudnością um knął przed sądem doraźnym puczystów. S tauffenberg zaś, chociaż nieco później, w idział w R epubli­ ce W eim arskiej jedynie w cielenie wszelkiego zła, zrodzo­ nego przez dem okrację republikańską. Dopiero w drugiej połowie lat trzydziestych Stauffenbergow i zaczęło św itać w głowie, że reżim faszystow ski jest nieszczęściem dla Niemiec; L eber wówczas już od kilku lat przebyw ał w w ię­ zieniu. N aw et wtedy, gdy S tauffenberg zginął od kul plu103

Szef w y w ia d u am erykańskiego na Europę A l l a n W . D u l l e s w rozmouJig ze sioożm doradcy do si^raio niemieckich von G avernltzem

tonu egzekucyjnego i uniknął tym sam ym tortur, Lebera jeszcze w sierpniu poddano czterodniowym męczarniom. Nie zdradził jednak żadnego z towarzyszy. L eber jak nikt inny w gronie opozycji generalsko-burżuazyjno-arystokratycznej czuł potrzebą naw iązania kon­ tak tu z drugim w ielkim skrzydłem ruchu antyfaszystow ­ skiego — z nielegalnym ruchem oporu zorganizowanym pod egidą kom unistów niem ieckich. W brew radom, Leber i drugi uczestnik „kręgu K reisau” — Adolf R eichwein spo­ tkali się wiosną 1944 roku z przedstaw icielam i kom uni­ stycznego podziemia. W ten sposób do świadom ości spis­ kowców dotarło, że istnieje jeszcze inna opozycja, która może m niej spiskuje, za to więcej działa. L eber i Reichwein spotkali się dwa razy z kom unistam i O statni raz w końcu czerwca 1944 roku. Ze strony komiini104

stycznej w spotkaniu uczestniczyli Anton Saefkow i Franz Jacob. N iestety, w tym okresie do konspiracyjnych szere­ gów KPD zdołał się w kraść konfident gestapo. K ilka dni później Saefkow i Jacob zostali aresztow ani. Czwartego lipea gestapo zabrało także Reichweina. a następnego dnia Lebera. Wszyscy oni w krótce zginęli. Do dziś nie wiadomo, kio zdradził uczestników spotkania, ale była to jedyna próba stw orzenia w Rzeszy jednolitego fro n tu antyfaszy­ stowskiego, obejm ującego w szystkie wrogie H itlerow i u g ru ­ powania. N ieudany zamach na H itlera i następująca po nim k rw a­ wa rozpraw a z uczestnikam i sprzysiężenia an ty h itlero w ­ skiego położyły kres próbom opozycji w sam ej Rzeszy. Trudno ustalić liczbę ofiar spisku, szczególnie z tego po­ wodu, że wielu stracono bez sadu i w yroku. W edług n a j­ nowszych danych gestapo aresztow ało wówczas około sied­ miu tysięcy osób. Ile z nich potrafiło uratow ać życie, t r u ­ dno powiedzieć. Wiadomo tylko, że oprócz cyw ilnych spis­ kowców w ykonano w yroki śmierci na stu pięćdziesięciu oficerach, w tym dw udziestu dwóch generałach W ehr­ m achtu. Zastanaw iające, że mimo ostrej i bezwzględnej rozpraw y ze w szystkim i, którzy wiedzieli cokolwiek o p ro jek to w a­ nym zamachu, niektórzy z w tajem niczonych wyszli z. opre­ sji bez szwanku. Do nich należał były szef oddziału opelacyjnego sztabu generalnego W ehrm achtu, późniejszy po­ wojenny wysoki dygnitarz wojskowy NATO — generał H eusinger. Ocalał także jego poprzednik na stanow isku do­ wódcy wojsk lądow ych paktu atlantyckiego w Europie — generał Speidel. O G erstenm aierze, który aktyw nie uczest­ niczył w spotkaniach „kręgu z K reisau” wspom niano już poprzednio. Być może, niektórzy z nich — jak H eusinger — w ykupili się za cenę zdrady, a inni, jak Schlabrendorff, uratow ali się na skutek przypadku. W każdym razie zamach na H itlera nie dał żadnych w y­ ników ani Niemcom, ani Europie. K rew uczestników 105

sprzysiężenia została przelana na darmo. Co więcej —straszliw a kara, jak spotkała spiskowców, podziałała tak deprym ująco na naród niem iecki, żc naw et w momencie, gdy już dla nikogo nie było tajem nicą, iż upadek hitlery z­ mu jest nieunikniony, nie doszło do ogólnonarodowego buntu. Nikt nie śm iał podnieść głowy przeciw ko d yktato­ rowi, schow anem u jak szczur w bunkrze pod kancelarią Rzeszy.

Koniec demona W czesnym rankiem pierwszego m aja 1945 roku specjalny łącznik z kw atery m arszałka Żukowa obudził śpiącego w jednym z domów m ieszkalnych berlińskiej dzielnicy S traussberg oficera kontrw yw iadu radzieckiego a zara­ zem tłum acza sztabowego — L w a A leksandrow icza Bezymienskiego. Oficer naw et nie spodziewał się, że będzie pierw szym żołnierzem arm ii alianckich,- który dowie się najbardziej sensacyjnej wiadom ości z końcowego okresu drugiej w ojny światow ej. Po przybyciu na stanowisko dowodzenia 1 frontu biało­ ruskiego, znajdujące się w świeżo w ykopanym schronie, Bezym ienski zam eldował się u szefa sztabu frontu, generala-pułkow nika M alinina. T en w ręczył m u kilka kartek papieru maszynowego z prośbą o przetłum aczenie. Nie było na nich żadnego nagłówka urzędowego, a jedyne, co w y­ różniało ten maszynopis — to krój czcionek i wielkość pism a maszynowego. Nie ulegało w ątpliwości, że dokum ent został napisany na m aszynie znanej jedynie w najwyższych urzędach III Rzeszy — na m aszynie samego A dolfa H itlera. S ensacyjna była także treść pism a. Bezym ienski, który tłum aczył ją bezpośrednio siedzącem u pod dużą m apą m ar­ szałkow i Żukowowi, kilkakrotnie m usiał pow tarzać poszcze­ gólne zdania. Żuków słuchał uważnie, wreszcie zdecydował się podać telefonicznie całą treść do Moskwy. 106

Był to w spólny list K eitla i B orm anna, szefa naczelnego dowództwa W ehrm achtu i zastępcy H itlera, skierow any bezpośrednio do m arszałka Stalina. Przekazał go poprzed­ niej nocy szef niem ieckiego sztabu generalnego — gene­ rał Krebs, który przybył w ch arak terze p arlam en tariu sza do kw atery dowódcy 8 arm ii gw ardyjskiej, generała Czujkowa. W liście tym K eitel i B orm ann inform ow ali do­ wództwo radzieckie „jako pierw szych ludzi nie będących obyw atelam i Rzeszy”, że H itler popełnił -samobójstwo. Z a­ m iarem autorów inform acji praw dopodobnie była próba przekonania m arszałka Żukowa i Moskwy o konieczności rokowań z nim i jako sukcesoram i H itlera. Wiadomość zaw arta w liście była tak zaskakująca, że w sztabie 1 frontu białoruskiego nie uw ierzono od razu. Dlatego nie przekazano jej natychm iast- w szystkim pod­ ległym jednostkom , a miedzy innym i tym , k tó re pierw sze­ go m aja zdobyły kancelarię Rzeszy i dodarły do zn a jd u ją­ cego się pod nią b unk ra H itlera. B yły to jednostki 3 arm ii uderzeniow ej, której oficerowie w praw dzie już otrzym ali rozkaz przeszukania i zbadania zdobytego terenu, lecz nie znali treści listu. Zbadaniem terenu byłej kancelarii Rzeszy zajął się od­ dział kontrw yw iadu 79 korpusu arm ijnego pod dowódz­ tw em pułkow nika Iw ana K lim enki. Oddział ten zak w ate­ rowano w zabudow aniach w ięzienia Plbtzensee, w którego celach przebyw ali wojskowi i cyw ilni funkcjonariusze h i­ tlerowscy, wzięci do niewoli w centrum B erlina. N iektó­ rzy z nich opow iadali podczas przesłuchań, że słyszeli o sa­ m obójstwie H itlera. Nie były to jed n ak wiadom ości pełne. W każdym razie drugiego m aja po południu K lim enko udał się w asyście lulku żołnierzy oraz czterech jeńców, którzy przekazali mu tę wiadomość, do ogrodu przylegającego do kancelarii Rzeszy. Zaledw ie grupa ta zdołała zbliżyć się do miejsca, w którym znajdow ało się zapasowe w yjście z b u n ­ kra H itlera, jeden z Niemców w ykrzyknął: „Tam leży tru p Goebbelsa, a tam obok ciało jego żony!”. 107

K lim enko rozkazał ułożyć półspalone ciała na w yrw a­ nych drzwiach, zanieść jo do ciężarówki i zawieźć do Płotzensee. Następnego dnia odnaleziono jeszcze trupy sze­ ściorga dzieci Goebbelsa i także zabezpieczono je w po­ mieszczeniach tego więzienia. Rozpoczęła się żm udna p ro ­ cedura identyfikacji. Przed trupam i Goebbelsa i jego ro ­ dziny przeszedł cały korowód świadków. Dwudziestu z nich natychm iast potw ierdziło identyczność odnalezionych ciał. E w entualne wątpliw ości usunęła sekcja zwłok, przeprow a­ dzona przez najw ybitniejszych radzieckich ekspertów. Śm ierć Goebbelsa i jego rodziny nie podlegała więc żad­ nym wątpliwościom . N ajw ierniejszy paladyn brunatnego wodza w ybrał śm ierć dla siebie i w łasnych dzieci. Dla sie­ bie — żeby uniknąć odpowiedzialności; dla dzieci? Jest to problem , który chyba nigdy dostatecznie nie zostanie w y­ jaśniony. Wiadomo jedynie, że zabójstwo sześciorga dzieci było w głów nej mierze dziełem ich w łasnej m atki To ona, Magda Goebbels, poprosiła miejscowego lekarza SS o po­ danie im m orfiny, a potem własnoręcznie włożyła każde­ mu do ust am pułkę z cyjankiem potasu. Jedno wszakże pytanie nie daw ało spokoju radzieckim wywiadowcom . Co napraw dę stało się z H itlerem ? Jeżeli popełnił samobójstwo, gdzie podziało się jego ciało? Trzeciego m aja 1945 roku pułkow nik K lim enko udał się jeszcze raz na teren kancelarii Rzeszy. Tym razem zabrał ze sobą w iceadm irała Vossa, przedstaw iciela dowódcy m a­ ryn arki w ojennej. Voss doskonale znał H itlera i niew ątpli­ wie mógł się przydać przy identyfikacji. K lim enko w spo­ m ina: „Zbliżała się godzina dziew iąta wieczorem. Pode­ szliśmy do wielkiego, choć w yschniętego zbiornika prze­ ciwpożarowego, w którym leżało sporo trupów . Voss w ska­ zał na jednego z nich i zawołał: — O! Tam leży Hitler! — T rup był ubrany, na nogach miał zacerow ane skarpetki. Po chwili Voss zaczął mieć wątpliwości. — Nie! — po­ wiedział. — Nie mogę stw ierdzić z całą pewnością, że to 108

jest H itler! — Mówiąc szczerze, także m iałem pewne wątpliw ości z powodu tych zacerow anych skarpetek. Nadszedł dzień czw artego m aja. Około jedenastej w róci­ łem razem z sześcioma św iadkam i do ogrodu kancelarii. Podbiegliśm y do zbiornika, ale spornego tru p a już nie było. Chciałem wejść do gm achu kancelarii, lecz m nie nie wpuszczono. W tym czasie teren kancelarii został przeka­ zany 5 arm ii uderzeniow ej. M usiałem najpierw udać się do kom endantury, żeby zdobyć przepustkę. Znajdow ała się ona w innym skrzydle gm achu, gdzie w jednej z w ielu sal le­ żały strzeżone zwłoki człowieka. Tylko jeden z moich sze­ ściu św iadków tw ierdził, że mogą to być zwłoki H itlera. Pozostałych pięciu energicznie tem u zaprzeczało. Gdzieś koło dw unastej nagle zapytał jeden z moich żoł­ nierzy: — Gdzie znaleźliście tru p a Goebbelsa? — W róci­ liśmy do ogrodu i podeszliśmy do wspom nianego już za­ pasowego w yjścia. Żołnierz ten, o nazw isku Iw an Czurakow, w szedł do znajdującego się obok leja bombowego, zupełnie zasypanego spalonym papierem . Zauw ażyłem , że w leju tkw i nieodpalona „P an zerfau st” i krzyknąłem : — Wyłaź stam tąd, bo jeszcze wylecisz w powietrze! — Na to Czurakow: — Tow arzyszu pułkow niku, tu widać jakieś sterczące nogi! Zaczęliśmy odkopywać tru p y i w yciągnęliśm y z leja zwłoki mężczyzny i kobiety. W pierw szym m om encie n a ­ wet nie przyszło mi do głowy, że mogą to być ciała H itlera i Ewy B raun. Byłem przecież przekonany, że tru p H itlera już znajduje się na terenie kancelarii i że zachodzi jedynie konieczność identyfikacji. Dlatego poleciłem zawinąć zna­ lezione ciała w koce i ponownie pogrzebać”. Być może, jedynie przypadek zwrócił ponownie uwagę K lim enki na właściw y trop. O czternastej w gm achu k an ­ celarii Rzeszy pojaw iła się grupa cywilów, a wśród nich jeden człowiek w ub ran iu dyplom aty. Był to w ybitny znaw ­ ca spraw niem ieckich, A ndrej Srmrnow. D yplom ata rzucił tylko okiem na strzeżone w kancelarii ciało i rzekł: „Mo109

zecie to spokojnie zakopać. To nie jest ten, którego poszukujecie...” Wobec takiego oświadczenia K lim enko postanow ił jeszcze raz przyjrzeć się znalezisku C zurakow a. P rzybył on do ogrodu kancelarii rankiem piątego m aja, aby w raz ze swoim zastępcą Dzierżabinem i kierowcą wykopać znalezionę w przeddzień ciała. Podczas tej akcji znaleziono na dnie leja także dw a zabite psy. Okoliczności tej swoistej ekshum acji sk ru p u latn ie zaprotokołowano. Za tydzień pułkownik złożył ogrodowi ostatnią wizytę, tym razem z człon­ kiem g w ardii przybocznej H itlera, niejakim H arrym Mengershausenem , który był naocznym św iadkiem całopalenia m artw ego „w odza” i Ewy B raun. Doprowadził on Klim enkę dokładnie do tego sam ego leja, w którym znaleziono tajem nicze ciała. W tym czasie przeprow adzono już sekcję zwłok, stw ier­ dzając — mimo silnego uszkodzenia ciał przez ogień — wiele cech, w skazujących na identyczność znalezionych tru ­ pów z osobą H itlera i jego długoletniej kochanki. N ajw aż­ niejszym jed n ak dowodem identyfikującym było uzębienie H itlera, natychm iast rozpoznane przez technika dentystycz­ nego, który jesienią 1944 roku napraw iał sztuczną górną szczękę H itlera, gdyż stara, w staw iona mu przed dziesięciu laty, spow odow ała zapalenie okostnej. Technikow i denty­ stycznem u oczywiście nie sugerow ano, czyje to jest uzębie­ nie. Nie w ahał się ani przez chwilę, podobnie ja k pielę­ g n iark a „nadw ornego” dentysty H itlera — Heuserm ann, która -w dodatku dostarczyła rosyjskim organom śledczym zdjęcia rentgenow skie zębów „w odża” . Protokoły, zaw ierające opis znalezienia zwłok, akt ob­ dukcji, podpisany przez lekarzy, św iadectw o dentystów oraz zeznania rozlicznych świadków, złożone przed radziec­ kimi organam i śledczymi, zostały opublikow ane po raz pierw szy w 1968 r. Położyły one ostatecznie kres nieustają­ cym plotkom i domysłom, rozsiew anym wokół tego najw ię­ kszego zbrodniarza wszystkich czasów. 110

I I I I

|

Lew A leksandrow icz Bezymienski, który wszystkie te szczegóły podał do wiadomości publicznej, w pełni po­ tw ierdza dw a charakterystyczne rysy osobowości H itle­ ra — jego mitom anię, polegającą na absolutnej wierze w swoje „posłannictw o dziejow e” oraz jego skrzętnie u k ry ­ wane tchórzostw o. O dpowiada on także przekonyw ająco na pytanie, dlaczego władze radzieckie dopiero po upływie tylu lat pozwoliły na publikację tak istotnych dokum en­ tów. B ynajm niej nie chodziło o ukrycie jakiegoś „żalu”, że H itler um knął przed zasłużoną karą. Powody były zu­ pełnie inne. Przede w szystkim postanowiono nie ogłaszać wyników ekspertyzy lekarskiej, lecz pow strzym ać się z tym przez jakiś czas, ponieważ istniało prawdopodobieństw o, że zn aj­ dzie się ktoś, kto zechce w ystąpić w roli „cudem u ratow a­ nego fu h re ra ”. W takim w ypadku dokum enty te były druz­ gocącym argum entem . Z drugiej strony władze radzieckie chciały uniknąć wszelkiej pom yłki i dlatego dochodzenie nie skończyło się bynajm niej na odnalezieniu ciała H itlera i jego identyfikacji. Poniew aż Rosjanie dysponow ali w iel­ ką liczbą osób, które m iały coś wspólnego z bunkrem pod kancelarią Rzeszy, przesłuchiw ania przeciągały się. P ro ­ wadzono je niezw ykle skrupulatnie, aby sprawdzić, czy H itler rozporządzał, przynajm niej teoretycznie, możliwością ucieczki z Berlina. Wiadomo, że niejednem u mieszkańcowi bunkra ucieczka się udała. Nawet w ostatnich dniach. Przedostał się Him m ler, który tylko dzięki przypadkow i znalazł się w rękach Anglików, zniknęli B orm ann — za­ stępca H itlera i M uller — szef gestapo. Ich los do tej pory nie jest znany. Z m nóstw a tomów spisanych podczas przesłuchań św iad­ ków w ynika niezbicie, że H itler mógł opuścić b u n k ier do dw udziestego ósmego kw ietnia 1945 roku. Nie uczynił tego jednak, mimo usilnej nam ow y pozostałych w spółm ieszkań­ ców tego betonowego grobowiska. Całe otoczenie H itlera zdawało sobie doskonale spraw ę, że pozostanie w gruzach 111

kancelarii jest szaleństw em . Doszło więc do sytuacji tra g i­ kom icznych. L ekarz przyboczny, Moreli, błagał z płaczem, żeby go wypuścić z Berlina. W ojskowi wszelkim i sposoba­ mi naciskali na „wodza ’, żeby zgodził się na przeniesienie dowództw a do m itycznej „red u ty alpejskiej”. P ilot B aur zaproponow ał naw et, że w ywiezie H itlera do Mandżukuo. Jednym słowem — nie brakow ało propozycji utopijnych. H itler jednak nie opuścił B erlina. Czy był to akt h e­ roiczny? A kt niezw ykłej konsekw encji i odwagi, w ynika­ jący z wierności dla zasad, ty le razy głoszonych narodowi niem ieckiem u, że istnieje tylko tak a alternatyw a: zw y­ cięstw o albo śm ierć? P raw da jest inna. H itler nieraz w ym agał od swoich ge­ nerałów , żeby w w ypadku klęski sięgali po pistolet. Żądał tego naw et w przypadku opozycji w stosunku do jego w łasnej osoby, jak to było z m arszałkiem Rommlem. Sam jed n ak daleki był od podobnych myśli. Ze zw ykłego tchó­ rzostw a nie opuścił Berlina. Fizyczna ruina i psychiczna dem oralizacja fiih rera osiągnęły taki stopień, że nie był w stanie podjąć żadnej decyzji, naw et nie mógł myśleć o opuszczeniu schronu. Po dw udziestym kw ietnia nie od­ w ażył się w yjść na zew nątrz betonowych ścian, a każde bliższe uderzenie pocisku czy bomby przypraw iało go o dreszcz. P otw ierdzeniem tego stanu psychicznego jest rodzaj śm ierci, jaki sobie ostatecznie w ybrał. Zresztą — myśl o sam obójstw ie zaczęła go prześladow ać także dopiero w ostatnich dniach. Pod koniec kw ietnia w yrw ało m u się następujące m elodram alyczne westchnienie: „Powinienem tę decyzję (mowa o sam obójstwie), chyba najw ażniejszą w moim życiu, podjąć już w listopadzie 1944 roku i nie opuszczać m ojej kw atery w P rusach W schodnich”. Nie było go na to stać, ani w momencie utw orzenia drugiego frontu w N orm andii, ani w tedy, gdy pod naciskiem zim owej ofen­ syw y w ojsk radzieckich niem iecki fro n t wschodni rozleciał się jak domek z kart.

T argnął się na życie dopiero w tedy, gdy sam obójstwo stało się najłagodniejszym rozwiązaniem . Dwudziestego dziew iątego kw ietnia długo dyskutow ał z K rebsem na te ­ m at strzału z pistoletu. Był już zdecydowany na ten krok, ale zląkł się broni palnej. W ybrał truciznę, cyjanek po­ tasu. Ale naw et po tym w yborze postanow ił jeszcze sp raw ­ dzić, jak ta trucizna działa, czy agonia jest bezbolesna i szybka. W ypróbow ał ją więc na swoich psach, tych sa­ mych, które razem z nim znaleziono w leju .po bombie. Interesujące, że naoczni św iadkow ie jego sam obójstw a — adiutant Giinsche i kam erdyner Lingę — ci, którzy podpalili benzynę na m artw ych ciałach, do tej pory utrzym yw ali w ersje, że H itler zastrzelił się. W prawdzie plątali się w swoich zeznaniach, tw ierdząc na przem ian, że strzelił so­ bie w usta lub w skroń, ale nie te sprzeczności są tu taj najciekawsze. Chodziło o pew ną zmowę najbliższego oto­ czenia „w odza”, dotyczącą rodzaju jego śm ierci. Otoczenie to chciało zostawić „potom ności” tak i obraz H itlera, który przem aw iałby do przekonania zakorzenionego w części spo­ łeczeństwa niem ieckiego, w edług którego sam obójstw o przy pomocy pistoletu jest śm iercią honorową, natom iast użycie trucizny hańbą. F akt, że H itler użył trucizny, w y nika nie­ zbicie z sekcji zwłok. H einrich H im m ler, który nie om ieszkał przy pomocy swoich organów ścigać i „likw idow ać” w szystkich uczestni­ ków sprzysiężenia antyhitlerow skiego, choć później także próbow ał oszukać i zdradzić swego pana — tak kiedyś w yobrażał sobie honory, jak ie okaże wdzięczny naród nie­ miecki „sw em u najw iększem u synow i” : „Zaraz po w ojnie w ybudujem y dom, który będzie najw iększą i n ajcudow ­ niejszą budow lą na świecie. P race przygotow awcze podję­ liśm y już w roku 1938. S tanie on przy Placu K rólew skim w Berlinie. Koszty budow y w yniosą pięćdziesiąt m iliardów m arek. Wysokość dom u sięgnie 355 m etrów , a jego długość półtora kilom etra. Sam fundam ent będzie kosztował ponad trzy m iliardy. Będzie to dom, jakiego św iat jeszcze nigdy

112 8 — Wilcze legow isko

113

nie widział. Znajdą się tam sale na uroczystości, pom iesz­ czą one od dw ustu do trzy stu tysięcy ludzi. W podziemiach stw orzym y sklepienie ogrom niejsze i w spanialsze od w szy­ stkiego, co w ym arzyli sobie i w ybudow ali faraonow ie. Tam w łaśnie będzie ostatnie m iejsce spoczynku Adolfa H itlera.” H istoria chciała inaczej. Dzień, o którym m arzył Him m ­ ler, nie nadszedł. „Za to — jak pisze Bezym ienski — przy­ szedł dzień, w którym żołnierz Iw an C zurakow w yciągnął z gruzów żałośnie zniekształconego tru p a H itlera. Ów n a j­ w iększy dom św iata nigdy nie doczekał się realizacji. Skoń­ czył się natom iast sen o niem ieckim m ocarstw ie św iato­ wym. W ojny po prostu nie zawsze kończą się tak, jak w y­ obrażają to sobie ci, którzy je w yw ołują.”

114

Już od w ielu lat, gdy tylko słońce mocniej przygrzeje i na M azurach rozpoczyna się sezon turystyczny, autobusy z w y ­ cieczkami nieprzerw anym potokiem podążają w stronę lasu, położonego w odległości siedm iu kilom etrów na pół­ nocny wschód od K ętrzyna. Pasażerow ie dość obojętnie oglądają okolicę, zatrzym ując w zrok na zabudow aniach Z e ­ sp o łu Techników Rolniczych w K arolew ie, na nieco za­ niedbanych gospodarstw ach, wsi Czerniki oraz budynkach malej stacji kolejowej o tej sam ej nazwie. T eren pozornie nie różni się niczym od krajobrazu, który oglądali już do woli podczas w ielokilom etrow ej podróży. Pomimo to b li­ skość m iejsca, o którym usłyszeli tyle £egend i przedziw ­ nych opowieści, zaczyna pobudzać w yobraźnię. Ale oto już zbliżają się pierw sze drzew a Gierłoży, d aw ­ nego parku m iejskiego R astenburga, ulubionego m iejsca wypoczynku przedw ojennych m ieszkańców tego m iastecz­ ka. Dookoła gęste poszycie, głów nie krzaki leszczyny, poprzetykane strzelistym i pniam i sosen oraz srebrzystym i ko­ naram i dębów i buków. Las zbliża się zupełnie do szosy, korony drzew zakryw ają niebo, tw orząc zielony tunel. W natłoku zieleni niezauw ażalnie m ignęły schow ane w przydrożnej traw ie żelazne uchw yty szlabanu, um ocowane w betonow ych fundam entach. W tym m iejscu rozpoczynał się teren daw nej w ojennej k w atery H itlera, teren „W ilcze­ go szańca” — siedziby naczelnego dowództw a W ehrm achtu. „Wilczy szaniec” ! Ileż to nazw nadaw ano tem u m iejscu 117

o miejscu, skąd w ydaw ano zbrodnicze rozkazy, skąd k ie ­ rowano na co dzień całą m achiną w ojskową i policyjną III Rzeszy, skąd decydowano o losach w ielu k rajów i ca­ łych narodów. P raw d a ta w ystępuje w kilku opowieściach.

Opowieść o ltretach

T a k zw ane ,,Sk a ln e gniazdo” — k w a te ra Hitlera przy granicy fra n c u sk ie j

tuż po wojnie! Pisano o „Gnieździe os”, o „Wilczej jam ie”, „W ilczym szańcu” — w tym w ypadku dosłowny przekład niem ieckiego „Die W olfschanze”. Jeszcze więcej nieporo­ zum ień narosło z powodu tajem niczości tego obiektu; ta ­ jemniczości, okryw ającej zarówno jego budow ę jak i cha­ ra k te r; tajem niczości pobudzającej fantazję w ielu rzeko­ m o „naocznych” św iadków i żądzę sensacji u zw iedzają­ cych. Sensacji tu nie brakowało. N ajw iększą z nich był nie­ udany zam ach na H itlera. Jest paradoksem , że właśnie tutaj, w m iejscu gdzie H itler mógł się czuć bezpiecznie, o m ały włos nie dokończył swego żywota. W iemy to dziś, gdyż naw et po zam achu nie zdradzono m iejsca kw atery, w której S tauffenberg podłożył bombę. Od tego czasu m i­ nęło już całe ćwierćwiecze, ale ta k długo, jak długo trw ać będą w ludzkiej pam ięci i historii okrucieństw a i dram aty drugiej w ojny światow ej, w arto przypom inać praw dę 118

Początek tej opowieści przypada późnym latem 1940 roku. Pierw sza niedziela w rześnia nie pozw alała m ieszkańcom K ętrzyna na siedzenie w domach. Zaraz z rana, gdy tylko opadła m gła i nad m iastem oczyściło się niebo, tłum nie w yruszali w kierunku stacji kolejowej, a b y dotrzeć jesz­ cze przed południem do ulubionego m iejsca swego niedziel­ nego w ypoczynku — do p ark u miejskiego, znanego pod nazwą „Die G órlitz” — Gierłoż. M ieściły się tam : dom w y ­ poczynkowy z nieodłączną karczm ą, strzelnica i leśne alej­ ki, skłaniające do zadum y i sentym entalnych rozm yślań. G dyby nie to, że częściej niż zw ykle w śród zakochanych par, snujących się po lesie, spotkać można było chłopca w m undurze, nic nie w skazyw ałoby na b ru taln ą rzeczy­ wistość. K ętrzyniacy m ieli się o tym przekonać w łaśnie tej sło­ necznej w rześniow ej niedzieli. Las b y ł strzeżony, ■po raz pierw szy od niepam iętnych lat. U zbrojone po steru n k i SS odsyłały w szystkich z pow rotem , grożąc, że u ży ją broni w w ypadku, gdy ktoś niepow ołany znajdzie się n a strzeżo­ nym terenie. Rzecz oczywista, że ta okoliczność stała się przyczyną w ielu plotek na tem at tajem niczych poczynań w Gierłoży. Spraw a się pozornie w yjaśniła, gdy po kilku dniach po­ jaw iły się w mieście b ru n a tn e m undury „O rganisation Todt”, znanej już w całych Niemczech organizacji budo­ w lanej. W śród ludności poczęła u trw alać się pogłoska, że w gierłoskim lesie pow stają w ielkie zakłady chemiczne pod nazw ą „A skania”. Gdy w ślad za robotnikam i Todta 119

pojaw ili się w K ętrzynie inżynierow ie i technicy dwóch wielkich niem ieckich firm budow lanych „W ayss und F reita g ” oraz „D ykerhof und W idm ann” — pogłoska ta przy­ brała pozory praw dy. Nie zachwiało jej n aw et przybycie wzmocnionych oddziałów SS i służby bezpieczeństwa, które zakw aterow ano częściowo w koszarach, a częściowo w b u ­ dynkach eksm itowanego uprzednio in sty tu tu leczniczego w pobliskim Karolewie. Tymczasem w Gierłoży rozpoczęła się gorączkow a krzą­ tanina. Zwożono m ateriały budowlane, przew ażnie żelazo zbrojeniow e i cement. Tam, gdzie młodzież kętrzyńska do niedaw na urządzała tańce i m ajówki, ryto głębokie w yko­ py pod fundam enty, zakładano podziemne przejścia, kable i rurociągi. Na piaszczystych ścieżkach pojaw iały się asfal­ towe i betonow e naw ierzchnie. „O rganisation 1 odt” m iała duże doświadczenie w tw o­ rzeniu takich budowli. Jej tw órcą był pięćdziesięcioletni doktor F ritz Todt, inżynier, specjalista od budow nictw a drogowego w stopniu generał-m ajora. N ależał pn do aktyw nych działaczy ruchu hitlerow skiego, dzięki czemu już w lipcu 1933 roku objął stanow isko generalnego in ­ spektora kom unikacji drogowej. To stanow isko należało do najw ażniejszych w system ie gospodarczym III Rzeszy, gdyż generalnem u inspektorow i kom unikacji drogowej po­ wierzono nadzór nad realizacją hitlerow skiego program u budowy au to strad Rzeszy, co m iało doprowadzić do szyb­ kiej likw idacji bezrobocia w Niemczech. Todt, który w oczach hitlerow ców uchodził za jednego z „najw iększych geniuszów organizacyjnych”, u jął podporządkow ane m u g rupy robotników w karby dyscypliny w ojskow ej; ściągał jednocześnie do swoich oddziałów zdolnych i utalentow a­ nych inżynierów . ^Początkowo w skład tej organizacji wchodzili jedynie Niemcy, ponieważ szło o zatrudnienie ja k najw iększej liczby bezrobotnych. G w ałtow ny rozwój organizacji Todta nastąpił po 1935 roku, gdy H itler złam ał postanow ienia 120

tra k ta tu wersalskiego, dotyczące ograniczenia zbrojeń w Niemczech i pow ierzył Todtowi budowę um ocnień fo rty fi­ kacyjnych zachodniej granicy Rzeszy, tak zw anego „wału zachodniego” (W estwall). Już w tedy liczba robotników za­ trudnionych w tej organizacji osiągnęła kilkaset tysięcy. Tam w łaśnie, na „w ale zachodnim ”, inżynierow ie Todta po raz pierw szy nauczyli się budow y bunkrów . Po w ybuchu wojny, skład organizacji począł się zmie­ niać. Coraz więcej niem ieckich robotników powoływano do w ojska, zastępując ich stopniowo cudzoziemcami, n a j­ pierw ochotnikam i, wreszcie naw et robotnikam i p rzym u­ sowymi. W 1942 roku, gdy po zakończeniu pierwszego etapu budow y kw atery w K ętrzynie powierzono OT stw o­ rzenie gigantycznego system u um ocnień na wybrzeżach F rancji, tak zwanego „w ału atlantyckiego” (A tlantikw all), w szeregach organizacji znajdow ali się już robotnicy z ca­ łej podbitej Europy. Gorączka budow lana w gierłoskim lesie trw a ła do zimy. Budowę przerw ano jedynie na czas najsilniejszych m ro­ zów w styczniu i lutym 1941 roku. W iosną w szybkim tem pie polepszono stan w szystkich dróg wiodących do lasu, założono bocznicę kolejow ą z w ysoką ram pą i bunkrow atym budynkiem stacji, a na rozległych łąkach za K arole121

Niem iecki b u n k ie r b e to n o w y k u w id o cz n em u zadowoleniu Hitlera o p a r ł s ię / r a n c i t s k l m granatom H i t l e r ogląda doszczętnie terenie W ogezów

ro zbity

fra n c u sk i

bu n k ie r

b e to n o w y

na

wem rysow ały się już w yraźne kontury nowego lotniska. Pod drzew am i zaś w yrastały dziwne, dotąd na M azurach nie spotykane budowle. Powoli przybierały one kształt coraz większych i potw orniejszych betonow ych pudeł. Pierw sze pudła w yrosły za daw nym domem wypoczynko­ wym, ta k zw anym „K urhausem ”, który ocalał mimo ca­ łej krzątaniny jako wspom nienie daw nych spokojnych cza­ sów. Potem robotnicy przenieśli się na drugą stronę szosy, za linię kolejową, przecinającą środek pow stającego upior­ nego m iasteczka. Prace trw a ły nieustannie, dopiero pod koniec 1943 roku tempo ich osłabło, choć nad um ocnie­ niem i rozbudow ą obiektu pracow ano aż do ostatnich dni jego istnienia. H itler był pełen uznania dla pracy Todta i jego organi­ zacji. P rzypadek chciał, że w łaśnie po ukończeniu p ierw ­ szego etapu budow y kw atery, w 1942 roku Todt uległ 122

śm iertelnem u w ypadkowi. Z inicjatyw y H itlera, k tó ry wraz z G oeringiem osobiście złożył córce Todta w yrazy ubole­ wania, urządzono „nadw ornem u budow niczem u” szum ny pogrzeb na koszt państw a. Zachowano też trad y cy jn ą n a ­ zwę „O rganisation T odt”, pomimo że po śm ierci jej tw órcy kierow nictw o organizacji objął m inister u zbrojenia Rze­ szy — A lb ert Speer. Do końca w ojny przyw ódcy NSDAP nie przestali chełpić się tą „najw iększą organizacją budo­ w laną św iata”, ja k ją kiedyś nazw ał Goebbels. Jeszcze w 1943 roku uw iecznił się na betonow ym fragm encie je d ­ nej 2 j budow li znany tylko z inicjałów „A.H. O.T.” robot­ nik organizacji Todta. Jest to jeden z niezbitych dowo­ dów, że w łaśnie ta organizacja była tw órcą „Wilczego szańca”. _ t . N aw et w m arcu 1945 roku, gdy państw o hitlerow skie już zupełnie chyliło się ku upadkow i, fiih rer nie przestał chwalić T odta i Speera. W czasie narady, odbytej w nocy z dw udziestego trzeciego na dwudziestego czw artego m arca w podziem iach kancelarii Rzeszy, b ru n atn y wódz ta k me123

dytow ał n a tem at bezpieczeństw a bunkrów w podberlińskiej miejscowości Zossen, gdzie aktualnie znajdow ał się sztab generalny: „Jedyny w niosek ■ — aktualnie nic już nie jest bezpieczne — to oczywiste. Lecz przeciw ko bombom do 1000 kg bu n k ier tu taj, w kancelarii, na ogół zabezpie­ cza. To znaczy, że częściowo można tu zawsze się zakw ate­ rować. O statecznie mogę stąd w yrzucić więcej rzeczy... Zossen nie jest bezpieczne; nie dlatego, że ono nie może być bezpieczne, lecz dlatego, że budow ała je arm ia, a nic praw dziw a firm a budow lana. G dyby budow ała je organi­ zacja T odta i praw dziw a firm a budow lana, ściany jedno­ m etrow ej grubości byłyby na tyle mocne, że p rz y n a j­ m niej nie m ożna by było łatw o przebić części podziemnej, lecz widziałem , że bomba uderzyła z boku i przebiła się przez jeden m etr części podziem nej. I w tedy zobaczyłem także zbrojenie: zew nętrzne zbrojenie ma -nie więcej niż dwie warstwy', w ew nętrzne też. To jest oczywiście lepina. To ma się nazyw ać budynkiem żelbetonowym! W cześniej­ sze budow ie S pecra nie są także całkowicie doskonałe, to trzeba stw ierdzić. Naw et ta budow la w kancelarii jest tak bardzo m asyw na tylko dzięki olbrzym iem u gm achowi, któ­ ry znajduje się nad nią i stanow i mocną osłonę. Niemniej jest ona całkow icie bezpieczna. B udynki arm ii w Zossen to w ielkie nadużycie. Trzeba to szczerze przyznać. Ludzie, którzy je budow ali, oszukiwali sam ych siebie. Jeżeli runie na nie praw dziw y nalot dyw anow y, w szystkie budynki w Zossen zostaną zmiecione, przede wszystkim zaś to, co jest nad ziemią, jak również dw a bunkry podziemne. Są one zbyt słabe...” Ta opinia H itlera o bunkrach Todta i S peera m a swoją wymowę. U fał on absolutnie fachowości i doskonałości tych grup budow lanych. Pod koniec m aja 1941 roku przystąpiono do general­ nej kosm etyki w gotowych fragm entach tajem niczego obiektu. Piękny, m ieszany las pozw alał znakom icie m asko­ wać urządzenia i budowle. M askowanie i upiększanie kwa-

Takie bunkry budowała „Organisation Todt” na terenie wału atlantyckiego

124

in ł'

TOdt (clrusl ~ prawei> w i e d z a zniszczone miasto j r a n -

tery pow ierzono nie byle komu, lecz znanej firm ie ogrodni­ czej „S eidenspinner” ze S tu ttg artu . Zieleń i kw iaty po­ k ry ły rozoraną ziem ię i brudnoszare plam y betonu. Nie w tajem niczonem u mogło się wydaw ać, ‘ że przebyw a w pięknym ogrodzie, a nie w placów ce wojskowej. W kilka tygodni później wzmocniono nagle środki bez­ pieczeństw a w K ętrzynie i pobliskich m iejscowościach. koliczne lasy były nieustannie penetrow ane przez patrole słu_by bezpieczeństw a. M ieszkańców K ętrzyna ogarnął n a ­ strój niepew ności, nastrój oczekiwania. Przeczuw ali oni że nastąpi coś niezw ykłego, co praw dopodobnie m a związek m e tylko ze wzmożonymi rucham i wojsk, lecz również z tajem niczą Gierłożą. Istotnie — pew nego w ieczoru w po­ m ieszczeniu zaw iadow cy stacji w K ętrzynie pojaw ił się .c e r SS, którem u tow arzyszyła grupa uzbrojonych żoł­ nierzy. Z dum ionem u kolejarzow i oświadczył tylko, że od tego m om entu on obejm uje regulację ruchu oraz że za­ w iadow ca pow inien zatrzym ać w szystkie pociągi na trąsie 126

do W ęgorzewa, gdyż przejedzie tu pociąg specjalny, k tó re­ mu należy zapewnić absolutne bezpieczeństwo. Pociąg ten istotnie przejechał tego samego dnia. Od tej chw ili w szystkie gotowe b u n k ry i b arak i m iały już swo­ ich stałych mieszkańców. Do „Wilczego szańca ’ — tak bowiem ostatecznie nazw ano tajem niczy obiekt w Gierłoży dla odróżnienia go od innych kw ater, które H itler zajm o­ w ał uprzednio na zachodzie Niemiec, jak „Skalne gniazdo (Felsennest) i „Wilcza jam a” (W olfsschlucht) — przeniosło się całe naczelne dowództwo hitlerow skich sił zbrojnych. Przez kilka najbliższych tygodni praw ie bez przerw y po­ dążał w stronę daw nego p ark u m iejskiego stru m ień czar­ nych mercedesów. K rety pod K ętrzynem zakończyły pierw szy etap swojej roboty. W w yryty ch przez nich podziem nych przejściach i pom ieszczeniach rozpoczęło się upiorne życie. Oprócz nie­ wielu w tajem niczonych nik t nie dom yślał się jego sensu i celu. N ikt nie przew idział, że pod koronam i w iekow ych drzew, za głuchym i, w ielom etrow ej grubości ścianam i be­ tonu, przystąpiono do inauguracji najbardziej dram atycz­ nego aktu drugiej w ojny św iatow ej — „Fali B arbarossa — napaści Niemiec hitlerow skich na Związek Radziecki. Nie były to przygotow ania ad hoc. Czołowi aktorzy tego d ra ­ m atu już od daw na byli gotowi, m iędzy innym i dlatego w łaśnie tu, w pobliżu granicy radzieckiej, uw ili sobie swo­ je wilcze legowisko.

Opowieść o wilku i wilczętach W początkach czerwca 1940 roku Adolf H itler w raz z feld­ m arszałkiem W ilhelm em K eitlem i szefem kancelarii p a r­ tyjnej M artinem B orm annem udali się do zdobytego przez Niemców S trassburga. Była to w izyta dem onstracyjna. Cho­ dziło o podkreślenie „niem ieckości” stolicy Alzacji, która zresztą po klęsce Niemiec hitlerow skich ostatecznie wró127

ciła do F rancji. K orzystając z obecności H itlera dowodzący walczącą w tym rejonie arm ią niem iecką generał-pułkow nik D ollm ann postanow ił zapoznać go z przebiegiem cięż­ kich w alk w górzystym rejonie Wogezów. H itler cierpli­ wie w ysłuchał jego spraw ozdania, ale głów ną uw agę zw ró­ cił na szczegół nie zauważony przez nikogo. D ollm ann opowiadał m u o huraganow ym pojedynku arty leryjskim , który poprzedził generalny a tak jednostek niem ieckich. Ślady tego pojedynku były zresztą aż nadto widoczne w całej okolicy. W łaśnie przed chw ilą pokazano H itlerow i b u n k ier francuski, doszczętnie rozbity niem iec­ kim i pociskam i. Naczelny wódz W ehrm achtu uw ażnie obej­ rzał ten obiekt, przedzierając się przez gąszcz zasieków, popękanych kloców betonow ych i sterczących wszędzie końców ek żelaza zbrojeniowego. K eitel i B orm ann, aczkolkie zdziw ieni tym zainteresow aniem , radzi nieradzi po­ dążali za wodzem. Zadum any H itler dotykał rozbitych m u­ rów, zaglądał do w nętrza, oceniał otw ory strzelnicze i — nie pow iedział ani słowa. Odezwał się dopiero po chwili, żądając obejrzenia podobnego niem ieckiego bunkra, który także znalazł się pod arty lery jsk im obstrzałem . Tu rozja­ śniła m u się tw arz. B unkier, aczkolw iek najw yraźniej tr a ­ fiony kilkom a granatam i ciężkiego kalibru, by ł właściw ie nie uszkodzony. Na ten w idok K eitel odetchnął, a H itler zdobył się n aw et na coś w rodzaju uśm iechu. Wieczorem dyskusja toczyła się praw ie w yłącznie na tem at w ytrzym a­ łości niem ieckiego betonu. F a k t ten może nie ma większego znaczenia dla historii, lecz dla H itlera, k tó ry praw ie zabobonnie w ierzył w e wszel­ kie znaki przychylnej mu — ja k sądził — „opatrzności”, m ógł on stać się przyczyną bardzo w ażkich decyzji. Nie w iadom o więc, w jakim stopniu to drobne przeżycie okre­ śliło kształt i ch a rak ter głów nej kw atery pod K ętrzynem , o k tórej budow ie najw idoczniej zadecydow ano w tym okresie. H itler w praw dzie posiadał już jedną kw aterę, przygoto-

roznoczeciem kam panii francuskiej, w spom m aWa ą .P ^ X 5 ? . Nie w d niczym ne juz „Skalne gniazdo i w była oy ona wszakże s k la ała się

“ . - w

kaAYH itle T b a ł^ ię .^ W ła ś n ie przypadków . ;,W ielki fu h re r” cierpiał na m anię prześladowczą. Nie p0f f “ ł ^ ó ż tf a c h środkam i inform acji, od gestapo począwszy i n a w r ó ż b a ^ skończywszy. W iecznie węszył gdzieś zamachy i spiski, me k o r z ą c naw et najbardziej w i e r n o p o d d a ń c z y m deW aracjom W krótce po objęciu władzy, jeszcze w 1933 roku, udał się on ze specyficzną w izytą do M onachium. R ^ k o m o po abv złożyć hołd szesnastu hitlerow skim „bohaterom d z i e j e la . wcześniej przez ^ Wehrv podczas próby faszystowskiego puczu w B aw arii. W ‘istocie p ragnął odwiedzić głośnego, choć aesząceg o s^ę nieszczególną opinią filozofa m e m i e c l u e g o OswaM a S nenalera Ten filozof, ktorego książka „Zm ierzch Zacno du” (Der U ntergang des Abendlandes) przepow iadała rychły zmierzch k u ltu ry europejskiej i narobiła sporo szu­ mu w kolach intelek tu aln y ch la t dw udziestych, zajm ow ał się również w różbam i. H itler p rag n ął niejako uzyskać jego błogosław ieństw o”. D latego zapytał Spenglera, czy w naj bliższym czasie może się spodziewać sukcesów. Odpowiedz filozofa była prosta, w ręcz lakoniczna: „Niech pan się strze?GJ akfwiŁlom o,!^eanclerz III Rzeszy niejednokrotnie dosto9 — W ilc z e le g o w is k o

128

o ■*.

sunkowo lekkiej konstrukcji. Ich w ygląd zupełnie przy_ pom inął zw yczajne schrony bojowe s k o w a n e i z w ierzchu okryte g ru b ą w arstw ą d a n u , n a kitore^ * drzewka. Zachowano n aw et typowe dla tak ich schronów strzelnice k tóre zastępow ały okna. W ejścia zas u i y P zw yczajnym i drew nianym i klapam i, z w arstw ą tw orzyw im ituiacego zieleń. S iatk i m askujące i n atu ra ln a zieleń p e łn ia ły ^ a in u f 1aż. B ył to więc obiekt po m istrzow sku scho Ł an y , Ł e z m ało bezpieczny w p rzypadku uderzenia zabłą-

129

sow yw ał się do tej wskazówki. Pierw szy raz w czerwcu 1934 roku, gdy podczas słynnej ,,nocy dhjgich noży”, m ając do w yboru między w yczekującym w ojskiem a bliską mu dotąd arm ią p arty jn ą SA, wolał zlikwidować swoich n a j­ bliższych w spółpracow ników z szefem sztabu SA — E rn e­ stem Róhmem na czele; ostatni raz, krotko przed śm iercią, gdy będąc już zupełnie osaczony w bunkrze kancelarii Rze­ szy kazał rozstrzelać własnego szwagra, łącznika SS i oso­ bistego adiutanta, H erm anna Fegeleina. Nawet G oering i H im m ler nie uszliby przed jego zemstą, gdyby pod ko­ niec w ojny dostał ich w swoje ręce. Rudolf Diels, były szef policji niem ieckiej i założyciel gestapo, człowiek, który niejednokrotnie otrzym yw ał za­ danie czuw ania nad osobistym bezpieczeństwem ,,wodza” , w swojej książce „Lucifer antę portas” podaje taką opinię 0 H itlerze: „Ażeby zapobiec dalszem u w zrostow i strachu 1 podejrzliw ości, taiłem przed H itlerem m eldunki o róż­ nych próbach dokonania zam achu na jego życie. Reakcja na pożar R eichstagu dostatecznie w yraźnie zadem onstro­ wała, do jak ich posunięć byłby zdolny. Bo H itler bał się... Rzadko daw ał znać po sobie, że się boi, ale instynktow nie wyczuwał, że ma śm iertelnych wrogów. Zdaw ał sobie w praw dzie spraw ę z tego, że ludzie na ogół są tchórzliw i, ale m iał rów nież pojęcie o szeptach uciskanych, o nienaw i­ stnych m yślach tych, którzy nową „wolność”, oszałam iającą jego samego i jego bru n atn e „szeregi”, odczuwali ja k odór więzienny. Jestem pewny, że strach przejaw iał się jak w y­ buch m agm y również w jego późniejszych czynach, aż do samego końca.” Jest więc rzeczą pewną, że H itler zastanaw iał się nad stw orzeniem bezpiecznego schronienia jeszcze przed rozpo­ częciem działań wojennych, które — z czego zdaw ał sobie niew ątpliw ie spraw ę — m usiały zwiększyć niebezpieczeń­ stw a grożące jego osobie. Dziś nie wiadomo, kto obm yślił plan, żeby głów ną kw aterę zbudować w tym miejscu, w którym ostatecznie powstała. Sugestia um ieszczenia jej 130

Hi. llera i jeno adiutanta p u łk o w n ik a Sc h m u m lta w

kw a te rze

kętrzyńskiej

Poch o

i

m um kację, pom imo oddalenia obiektu od głów nych tra k ­ tów kom unikacyjnych. Położenie głów nej siedziby H itlera miało wszakże jesz­ cze m e zalety. Oddalenie od większych skupisk ludności umożliwiało ścisłą obserw ację podejrzanych ludzi. W takim m iasteczku ja k K ętrzyn, a tym bardziej w okolicznych wsiach natychm iast rzucała się w oczy każda obca osoba, zaraz dostaw ała się na listę obserw acyjną specjalnie w tym celu wzmocnionego miejscowego oddziału gestapo. Było mało prawdopodobne, aby na tym terenie pow stały ogniska lub g rupy tajnego ruchu oporu . Jedyna próba zorganizo­ w ania grupy partyzanckiej na pobliskiej Suwalszczyźnie

•została stosunkowo szybko wyśledzona i zlikwidowana. G ilotyna królew iecka, pod której toporem zginęli boha­ terow ie znad C zarnej Hańczy, na długo położyła kres po­ dobnej działalności. Dopiero pod koniec 1944 roku znowu pojaw iły się w Puszczy Rom nickiej nowe ugrupow ania partyzanckie, zorganizowane w oparciu o radzieckich spa­ dochroniarzy, lecz nie były one w stanie zagrozić kwatetzo. W tej sytuacji, naw et gdyby zorganizowano jak ąś szerszą akcję wywiadowczą, nie mogła ona znaleźć oparcia w m iej­ scowych ośrodkach antyfaszystow skich. W praw dzie Prusy Wschodnie były głównym siedliskiem arystokracji niem iec­ kiej, owego junkierstw a, którego przedstaw iciele dokonali słynnego lipcowego zamachu na życie H itlera, ale junkierstwo jako całość w yraźnie sprzyjało narodow ym socjali­ stom, gdyż widziało w nich rzecznika swoich w łasnych in ­ teresów. Ten przyjazny stosunek, jak opowiedziano już w poprzednim rozdziale, trw a ł tak długo, póki niepow o­ dzenia w ojenne nic zagroziły junkierskiej spraw ie. W tedy nastąpił gw ałtow ny odw rót arystokracji od H itlera, ale było już za późno. . Pew ien w pływ na w ybór miejsca kw atery m iała niew ąt13 3

pliw ie hitlerow ska koncepcja dowodzenia wojskiem. H it­ ler w swoim przekonaniu był genialnym wodzem, w czym utw ierdza! go jeszcze szef naczelnego dowództwa W ehr­ m achtu m arszałek Keitel i inni pochlebcy z jego otoczenia. Rzeczywistość była inna. W prawdzie H itler czytał pilnie prace Mollkego, C lausew itza i Schlieffena, dotyczące s tra ­ tegii i taktyki w ojennej, w praw dzie niejednokrotnie zaska­ kiw ał swoich generałów oryginalnym i koncepcjam i poli­ tyczno-w ojskow ym i i znajom ością szczegółów taktycznych, ale w gruncie rzeczy pozostał dyletantem . Wzorem innych zdobywców, a szczególnie Napoleona, którego uw ielbiał (złożył mu naw et hołd przy grobie w Domu Inwalidów), uważał, że wódz pow inien przebyw ać możliwie jak n a j­ bliżej swoich wojsk. Z pew nym zastrzeżeniem : tak blisko, jak na to pozw alało terytorium Rzeszy. Dlatego tak w ędro­ wał, w m iarę przenoszenia się działań wojennych, od „Skalnego gniazda” na zachodzie Niemiec do bunkra pod kancelarią Rzeszy w B erlinie, stam tąd do lasów podkętrzyńskich i znów do B erlina. Właściwie tylko w jednym w ypadku opuścił na dłuższy czas granice Niemiec. Było to po rozpoczęciu wielkiej ofensyw y niem ieckiej w kierunku S talingradu i Kaukazu. Wówczas H itler kazał w ybudować coś w rodzaju filii Gierłoży w miejscowości W innica na Ukrainie. W pow stałym tam kom pleksie bunkrów przeby­ w ał przez kilka miesięcy, a w raz z nim część sztabu gene­ ralnego W ehrm achtu. Gdy jednak nastąpiły pierw sze nie­ powodzenia na froncie, sygnalizujące późniejszą klęskę stalingradzką, szybko powrócił do K ętrzyna. W ybór G ierłoży na m iejsce kw atery głów nej w określo­ ny sposób zaktyw izow ał najbliższe otoczenie H itlera. Roz­ poczęło się gorączkowe poszukiw anie miejsc, w których mogli jak najbliżej „w odza” zadomowić się pozostali dy­ gnitarze nazistowscy. Do głów nej kw atery H itler zabrał bo­ wiem obok K eitla i innych oficerów sztabu generalnego jedynie B orm anna z jego kancelarią p arty jn ą oraz swoich osobistych adiutantów . Ostatecznie naczelne dowództwo 134

Narada w bunkrze Hitlera

7. prawej ówczesny p u łk o w n ik Heusinger

wojsk lotniczych z G oeringiem na czele w ybudow ało w łas­ ną kw aterę w Puszczy Piskiej. Na wzór Gierłoży postaw io­ no tam także kilka dw upiętrow ych bunkrów i doprow a­ dzono linię kolejową. Goering, który w odróżnieniu od H it­ lera nie potrafił zrezygnować z wygód, kazał zbudować sobie między bunkram i jeszcze p arę wńlli usytuow anych na wysokiej skarpie pięknego m azurskiego jeziora. Jedno­ cześnie w ykorzystując upraw nienia naczelnego łowczego Rzeszy zarezerw ow ał sobie dw ór m yśliw ski (Jagerhof) po­ łożony bliżej głównej k w atery w Puszczy Romnickiej. S lam tąd G oering wyniósł się dopiero w 1944 roku na wieść, ze w puszczy działają partyzanci. Zam ieszkał w tedy w moc­ no strzeżonym pociągu specjalnym poruszającym się n ie­ ustannie, choć nieregularnie, między Gołdapią, K ętrzynem i Puszczą Piską. Podobnie jak G oering urządzali się inni przyw ódcy h itle­ rowscy. R eichsfiihrer SS, H einrich Him m ler, uw ił sobie gniazdo w pobliżu Pozezdrza w powiecie węgorzewskim . 133

kierow ać propagandą III Rzeszy. Również Doenitz — do­ wódca m ary n a rk i w ojennej, ku w łasnem u niezadowoleniu m usiał pozostać we F lensburgu na .terenie prow incji Szlezw ik-H olsztyn, gdyż tego w ym agały potrzeby operacyjne „K riegsm arine”. T ak więc w krótce po tym , jak w ilk postanow ił zaszyć się w m azurskich lasach, do tychże lasów ściągnęły także w szystkie wilczęta.

Opowieść o gnieździć

Marszałek R ze szy Coering p r z y j m u j e w sw o je j k w a t e r , a ojicera L u j t w a f f e * * Kwaterze odznaczonego

i 0t - im von Ribbentrop.j

żuzzgr-si&ss.

a r ........... r , : r d S :VT U, I,1K'S
Jerzy Jantar - Wilcze legowisko

Related documents

107 Pages • 62,141 Words • PDF • 9.6 MB

245 Pages • 42,658 Words • PDF • 1.1 MB