275 Pages • 102,825 Words • PDF • 1.3 MB
Uploaded at 2021-09-24 05:49
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
Anne McCaffrey
DAMIA Cykl: Wieże Talentów tom 2
Przełożył: Leszek Ryś
Książkę tę dedykuję Sarze Virgilii Johnson Brooks „THE FOLDINGS EXTRA”
Rozdział 1
Kiedy mózg Afry delikatnie musnęła myśl siostry, nie omieszkał skwapliwie donieść matce, że Goswina powróciła już na Capellę. Cheswina przyjęła informację od swego sześcioletniego syna z niewzruszonym spokojem. — Dziękuję, Afro. Słyszysz Goswinę wyraźniej od pozostałych członków rodziny i z większej odległości, jednak nie bądź intruzem. Proszę — dodała widząc, jak Afra wierci się niespokojnie, opanowany nieodpartą chęcią nawiązania mentalnego kontaktu z ukochaną siostrą. — Po treningu, jaki Goswina odbyła w Wieży Altaira, Najwyższa Capelli wezwie ją teraz do siebie na odprawę. Nie odrywaj się więc od swych zajęć. Ależ Goswina jest czymś strasznie podniecona i to ma jakiś związek ze mną! — Nie ustępował chłopiec, chcąc za wszelką cenę upewnić się, że matka naprawdę go słyszy. — Afro! — Matka surowo pogroziła mu palcem. — Nie jesteś niemy, masz język, a więc korzystaj z niego! Niech nikt nie wytyka naszej rodzinie, że wychowuje dziecko utalentowane, lecz nieuprzejme i wyzbyte dobrych manier. Wracaj do nauki, nie wolno ci nawiązywać telepatycznego kontaktu z siostrą, póki ona nie przekroczy progu naszego domu. Afra naburmuszył się, bo wiedział, że wtedy telepatia nie będzie mu już potrzebna. — Nigdy nie zostaniesz wybrany do służby w Wieży, jeśli nie nauczysz się posłuszeństwa — ciągnęła Cheswina. — I bardzo proszę, byś przestał się dąsać. Nie pierwszy raz Afra był strofowany w ten sposób — te same słowa kładziono mu w uszy tysiące razy! Stłumił jednak irytację, bo za nic na świecie nie chciał ryzykować utraty ewentualnej posady w Wieży Najwyższej — ogniwa ogromnej sieci FTiT — która była kanałem komunikacyjno-transportowym łączącym skupione w Federacji systemy gwiezdne. Jego rodzice i starsze rodzeństwo stali się już ogniwami sieci, albo też pracowali usilnie, by znaleźć tam miejsce dla siebie. Rodzinie poszczęściło się. Mieszkali w obrębie kompleksu Wieży, a Afra — od kołyski usypiany pulsowaniem ogromnych generatorów, dzięki którym Najwyższy Talent dokonywał cudu międzygalaktycznego transportu — już w czternastym miesiącu swego życia podjął pierwszą, udaną próbę nawiązania mentalnego kontaktu: radośnie powitał osobę, która imię zawdzięczała zajmowanej posadzie — Najwyższą Capelli. Choć jej powitalne „dzień dobry” przeznaczone było dla Najwyższego Ziemi, to właśnie Afra skwapliwie odpowiedział na echo głosu, które wyraźnie rozbrzmiało w jego mózgu. Rodzice byli wstrząśnięci tą zuchwałością.
— Wcale nie uważam tego za zuchwałość — uspokajała ich Capella, śmiejąc się, co nie zdarzało się jej często. — To czarujące słyszeć na „dzień dobry” tak słodki świergot. Doprawdy słodki. Będziemy dbać o tak mocny, młody Talent. Jednak trzeba dać mu do zrozumienia, iż nie należy mi przeszkadzać w ten sposób. Cheswina miała rangę T-8 w kategorii nadawców, zaś jej mąż, Gos Lyon, był kinetykiem w randze T-9. Wszystkie ich dzieci posiadały Talent, jednak u Afry ujawnił się on najwcześniej, był najmocniejszy i najprawdopodobniej podwójny, obejmujący zarówno telepatię, jak i teleportację. Nie umniejszyło to zażenowania rodziców, spowodowanego zachowaniem ponad wiek rozwiniętego syna. Bez ociągania starali się wziąć Talent swego potomka w karby, jednak robili to nad wyraz ostrożnie, by nie zakłócić rozwoju chłopca. Ojciec, matka lub najstarsza z rodzeństwa, Goswina, musieli odtąd budzić się przed Afra i czuwać, by podobna sytuacja się nie powtórzyła. Przez kilka miesięcy niemowlak wspaniale się bawił, starając się zbudzić jak najwcześniej i zdążyć ze swą świergotliwą odpowiedzią — „dzień dobry” — na echo aksamitnego głosu Capelli, które rozlegało się w jego myślach. Opiekunowie próbowali odwracać jego uwagę innymi zajęciami — na przykład jedzeniem. W niemowlęctwie Afra uwielbiał jeść, choć tak jak pozostali członkowie jego rodziny był zdrowy i szczupły, o delikatnej budowie ciała, które z łatwością radziło sobie z nadmiarem kalorii. Na widok włożonego do ręki kawałka owocu lub sucharka natychmiast zapominał o całym świecie. Tego rodzaju sprytne podstępy pozwoliły więc przetrwać jego opiekunom do czasu, póki nie dorósł na tyle, by zrozumieć, iż mówienie w ten sposób „dzień dobry” odpowiednie jest jedynie w kręgu ludzi z najbliższej rodziny. Goswina była kochającą, troskliwą siostrą, bez odrobiny małoduszności i nigdy nie uważała swoich obowiązków za uciążliwe. Uwielbiała młodszego braciszka, a on odpłacał jej tym samym. Nic dziwnego zatem, że połączyła ich niezwykle mocna więź uczuć. Ćwiczenia mentalne — które Gossi wykonywała wspólnie ze swym nadzwyczaj żywym bratem, by odwrócić jego uwagę-miały dobroczynny wpływ i na jej Talent, bo kiedy osiągnęła szesnaście lat, otrzymała awans do rangi T-6 i mogła wziąć udział w specjalnym kursie zorganizowanym przez Najwyższego Ziemi, Reidingera, na Altairze. Zaszczyt ten przyjęła z mieszanymi uczuciami, gdyż tak mocne przywiązanie jakim obdarzała piętnastolatka rangi T-5, Vessily’ego Ogdona, spowodowało iż obie rodziny przystąpiły nawet do prowadzonych z namaszczeniem negocjacji na temat ewentualnej koligacji obu familii. Mimo to skłoniono Goswinę do odłożenia na bok osobistych planów i wykorzystania nadarzającej się szansy nauki na Altairze. Jedynie Afra wiedział, jak bolesny był to wybór. Kiedy bowiem Gos Lyon powołał się na honor rodziny, Goswina uległa, okazując przykładne posłuszeństwo, czym mogła zwieść wszystkich z wyjątkiem najmłodszego braciszka, który płakał jak bóbr w chwili jej odjazdu. Afra ogromnie tęsknił za swoją szczupłą, dobrą siostrą. Ogromna odległość dzieląca Capellę od Altaira nie pozwalała na podtrzymywanie delikatnej, mentalnej więzi, która
dodawała mu otuchy podczas codziennych zajęć. Afra nie należał do urodzonych konformistów, co powodowało, że nie tylko w szkole, ale nawet w domu wciąż wpadał w tarapaty. Nie był układnym — jak jego brat lub siostry — a porywczym, „dzikim” i „agresywnym” dzieckiem, które swym zachowaniem wystawiało rodziców na ciężką próbę. Zdając sobie sprawę, jak trudne chwile przeżywa mały Afra, kierownik stacji, Hasardar, zachowując należną delikatność, zaczął obarczać chłopca drobnymi „pracami”. Rodzice nie mogli odmówić, bo miały na celu rozwinięcie jego potencjalnych możliwości. Afra ochoczo podejmował się „zleceń”, zachwycony, że nareszcie może zrobić coś pożytecznego. Pewnego razu, realizując jedno z owych zleceń, stanął przy burcie dużego frachtowca z paczuszką przeznaczoną dla kapitana statku. Afrę elektryzowała możność spotkania z najprawdziwszym człowiekiem przestrzeni. Przez cały swój krótki żywot widywał statki przybywające i odlatujące z Capelli, nigdy jednak nie udało mu się spotkać z nikim spoza swojego świata. Kiedy przydreptał do otwartego włazu, ujrzał ogromnych mężczyzn o kędzierzawych włosach i ogorzałej skórze. Uszy chłopca wypełnił obcojęzyczny gwar, jednak mózg wkrótce uporał się z przełożeniem znaczenia nieznanych słów. :- Nie warto iść na przepustkę, chłopcy. Lud tutaj rzetelny jak kości do gry. Wyznawcy Metody, a ty chłopie wiesz, co to oznacza. — Jasne. Żadnych tam hop-siup i wdechowych zabaw; ani oni do wypitki, ani do wybitki. Ale patrzcie, cóż się tu do nas zbliża? Krasnoludek wielkości zielonkawego pinta! Czy oni tutaj nigdy nie osiągają uczciwego wzrostu? — Eee, to tylko dzieciak — rzekł jeden z mężczyzn i zbiegł szybko po trapie, uśmiechając się od ucha do ucha. — Dzień dobry — odezwał się do malca biegle w basicu. Afra wpatrzył się w niego, szeroko otwierając oczy. — Masz przesyłkę dla kapitana, chłopcze? Kierownik stacji informował, że dostarczy nam ją do rąk posłaniec. Ani na chwilę nie odrywając od niego oczu, Afra wyciągnął obie ręce i wręczył mu przyniesioną paczuszkę. Nieznane słowa intrygowały go, zwłaszcza te odnoszące się do jego osoby. — Co oznacza „zielonkawy pint”, proszę pana? Afra drgnął. Przestraszyła go salwa śmiechu, która gruchnęła z luku, a potem gniewne spojrzenie, jakim chief zgromił swoją załogę. — Bez obrazy, chłopcze — powiedział uprzejmie. — Niektórzy z przestrzeni zapominają, co to dobre maniery. Potrafisz się porozumiewać nie tylko w basicu? Afra nie był pewny, jakiej udzielić odpowiedzi. Choć zdawał sobie sprawę, iż nie wszyscy ludzie potrafią porozumiewać się telepatycznie, to nie miał pojęcia o rym, że w galaktyce języki mogą przybierać różnorodne formy. Jednakże, ponieważ jego rodzina
spodziewałaby się po nim, iż udzieli uprzejmej odpowiedzi na przyjacielskie pytanie, skinął głową. — Rozumiem to, co mówicie — odparł Afra. — Nie znam tylko znaczenia słów „zielonkawy pint”. Chief przykucnął, świadom, jak nierozsądnie jest obrażać mieszkańców, a zwłaszcza dziecko, które najłatwiej może powtórzyć zasłyszane słowa kierownikowi stacji. — To jest tak, chłopcze. Przybysz zawinął rękaw, odsłaniając brązowe przedramię, a potem wskazał na dłoń Afry. — Moja skóra jest brązowa, a twoja zielonkawa — tacy już się urodziliśmy. A „pint” oznacza „mały”, bo jesteś mały, zaś o mnie powiedziano by „ogromny jak galon”, bo jestem o wiele większy. Rozumiesz? — Raczej beczka, szefie! — zachichotał jeden z członków załogi. I tym razem słowa padające z jego ust zabrzmiały obco dla uszu Afry, jednak dla mózgu ich znaczenie było jasne. Afra przechylił głowę, uważnie wpatrując się w rozmówcę. Widział coraz więcej cech, które odróżniały jego, mieszkańca Capelli, od przybyszów. Osobnik, z którym rozmawiał, miał brązową skórę, przetykane siwizną włosy i ciemnobrązowe oczy. Był najszerszym człowiekiem, jakiego Afra widział w swym życiu, jego przedramiona były dwa razy grubsze niż u ojca, a nawet kierownika stacji, Hasardara. — Dziękuję za wyjaśnienie. To bardzo miło z pana strony — podziękował chłopiec, kłaniając się nisko i z szacunkiem. — To fraszka, chłopcze. A oto nagroda za twój trud — powiedział chief i wcisnął mu do ręki metalowy przedmiot. — Odłóż to na dni słoty, jeśli na Capelli takowe się przytrafiają. Afra popatrzył na metalowe kółko. Telepatyczna sonda przyniosła mu wiadomość, że jest to pół punktu — nagroda za dostarczenie paczuszki. Nigdy dotąd nie widział monety, lecz z przyjemnością zacisnął dłoń na jej brzegach, a pieczołowicie zebrane w umyśle ofiarodawcy informacje pozwoliły mu ustalić, że wręczanie „napiwków” w podobnych sytuacjach jest zwyczajowo przyjętą procedurą. Ukłonił się po raz wtóry. — Dziękuję. To bardzo uprzejmie z pana strony. — Jedno trzeba przyznać, na tej planecie potrafią wpoić dobre maniery — zawołał chief tubalnym głosem, próbując zagłuszyć uwagi swej załogi, rubasznie komentującej postępowanie Afry. Znaczenia niektórych obcych słów, które padały w tle, Afra nie zdołał pochwycić. — Odejdź chłopcze, zanim się czymś zarazisz od tej pożałowania godnej zgrai z przestworzy. Czy żaden z was, obwiesie, nie jest choć odrobinę okrzesany? Nuże, do środka, dość się już nakurzyliście.
Afra, wracając truchcikiem po plastonowej nawierzchni do siedziby kierownika stacji, zadecydował, że o monecie nie powie nikomu. Została wręczona w nagrodę za wykonanie zadania jemu, a nie Hasardarowi, który ani słówkiem nie napomknął, że za to należy się jakaś opłata lub napiwek. Naturalnie, gdyby Goswina była już w domu, zwierzyłby się jej ze wszystkiego, ale pozostałe siostry traktowały go jak zawalidrogę, a brat, Chostel, uważał się za zbyt dorosłego, by zadawać się z dziećmi. Afra postanowił więc, że nie powie nikomu o otrzymanej monecie i zachowa ją, jednak nie na dni deszczy. W czasie słoty na Capelli nikt nigdzie nie wychodził. Afra znów dotkliwie zatęsknił do Goswiny, a ponieważ siostra wróciła już na Capellę, chłopiec nie mógł się oprzeć pokusie odnowienia z nią kontaktu tak szybko, jak to tylko możliwe. Mimo matczynych przestróg wybiegł myślami do siostry, która przebywała w głównym budynku Wieży. Nie teraz, Afro — odebrał życzliwą odpowiedź Capelli, bo kiedy wszedł w kontakt z Goswiną, jej mózg pracował w trybie konferencyjnym. Zmiłuj się, Afro, później — nadeszło równolegle przesłanie od zmartwionej Goswiny. Przestraszony, że rodzice mogą otrzymać urzędowe upomnienie od Najwyższego Talentu, Afra w popłochu ukrył swe myśli w tak głębokich zakamarkach umysłu, że prawdziwie „ogłuchł” aż do chwili, kiedy Goswina — w godzinę później — otworzyła drzwi do ich mieszkania. — Gossie! — rzucając się w siostrzane objęcia, uszczęśliwiony Afra zalał się łzami, które spłynęły strumieniem po policzkach. W ich rodzinie nie szafowano demonstracyjnym okazywaniem uczuć, bo wystarczała im mentalna więź, zaś wszelki fizyczny kontakt między Talentami mógł nawet doprowadzić do mimowolnego naruszenia prywatnych obszarów umysłu. Dziś jednak, przygarniając mocno do siebie najmłodszego brata, Goswina zignorowała tego rodzaju względy. Tuląc go, zdołała przekazać mu wiele rzeczy, o których — powściągliwa z natury — z trudem mogłaby opowiedzieć. Afra odebrał szybko zmieniające się obrazy: sceny przy lądowaniu na Altairze, góry o lesistych zboczach — tło Port City — surowy wygląd Wieży Altaira. Był to jakby przyśpieszony przegląd filmowy z wykładów, uzupełniony galerią portretów kolegów z kursu, z których jeden powtarzał się najczęściej, scenami z pokoju dzielonego z dwoma dziewczętami. Chłopiec usłyszał nawet raptownie urwane muzyczne interludium. Wszystko to było podszyte podnieceniem związanym z powrotem do domu i do Vessily, za którymi tęskniła. Okropnie mi ciebie było brak, Afro. Bardziej niż Vessily’ego? W tym samym stopniu, jednak nieco inaczej, Goswina zaczęła się z nim łagodnie przekomarzać. Ależ to była wspaniała podroż! Spotkałam tylu cudownych ludzi. Och, Afro, gdybyś poznał Rowan, od razu by ci się spodobała. Przyrzekła, że pomyśli o tobie, kiedy
zakończysz trening. Nasze temperamenty nie uzupełniały się wzajemnie, jednak wasze zgodzą się doskonale, bo jesteś taki mądry i wyrozumiały. Okropnie za tobą tęskniłam. Zaczekaj tylko, aż zobaczysz drzewa, jakie rosną na Altairze. Mają tam gęste lasy, kochany... rosną w nich drzewa, ogromne i całkiem małe, różniące się odcieniami zieleni i błękitu, kształtem pni, konarów i liści. Wszystkie pachną. Altair nie jest tak duży jak Capella, ale to przyjemne miejsce. Na kursie wiodło mi się doskonale i Capella obiecała mi, że na pewno przyjmie mnie do systemu, odsunęła Afrę od siebie, by spojrzeć mu w twarz, do pracy na Wieży Capelli. Czy wie... — Głośno, Afra, proszę — powiedziała Goswina słysząc, że matka weszła do pokoju. — ...działaś, że kierownik stacji Hasardar poddaje mnie po lekcjach treningowi? Powiedział, że i ja mógłbym kiedyś pracować na Wieży! To miało być jego upominkiem dla powracającej do domu siostry. Tylko faktu posiadania monety nie zdradził ani słowem, ani myślą. — O, to bardzo uprzejmie ze strony Hasardara. Jaki jesteś mądry, Afro — powiedziała, wypuszczając go z objęć i podnosząc się, by przywitać się z matką w bardziej oficjalny sposób. — Matko, Capella była bardzo zadowolona z przebiegu mojej nauki na Altairze i raportu o mnie, który przesłała Siglena z Altaira. Cheswina przygładziła włosy córki krótkim, pełnym miłości gestem i uśmiechnęła się. — Przynosisz zaszczyt swojej rodzinie. — Afra przyniesie jeszcze większy — odpowiedziała Goswina, patrząc z dumą na brata. — To się dopiero okaże — odparła Cheswina, a wyraz jej twarzy graniczył z surowością. Uważała za niewłaściwe chwalenie dziecka za coś, czego należy od niego wymagać. Nie nagroda powinna być bodźcem do podjęcia wysiłku. Jednakże Goswina zasłużyła na pewną pobłażliwość z powodu zaszczytu, jaki przyniosła rodzinie, dlatego na kolację podano jej ulubione potrawy i zezwolono na przyjęcie wizyty Vessily’ego Ogdona. Po powrocie ze swej zmiany na Wieży Gos Lyon, nagrodził córkę dobrotliwym uśmiechem. Kryjąc dumę, doczekał chwili aż wszyscy najedli się już do syta wyśmienitych potraw, i wtedy wręczył jej oficjalne zawiadomienie od Najwyższej i przysłuchiwał się, jak uradowana pierworodna obwieszcza wszystkim przy stole, że Capella przydzieliła ją do załogi Południowej Wieży — jednej z najruchliwszych lokalnych placówek FTiT. To znaczy, że znowu od nas odejdziesz! wyrwało się przygnębionemu Afrze. Głuptas! Nie będę aż tak daleko, byśmy nie mogli pozostawać przez cały czas w kontakcie. — Ojcze, matko, błagam o wyrozumiałość — pospiesznie dorzuciła Goswina, czerwieniąc się z powodu tak ogromnej gafy — jednak Afra był tak poruszony... — Afra musi nauczyć się panować nad swoimi uczuciami — powiedział Gos Lyon, karcąc spojrzeniem najmłodszego synka. — Pracownicy Wieży nigdy nie dają się ponieść
emocjom; rozsiewanie ich wokoło siebie jest pożałowania godnym przykładem braku dyscypliny, dobrych manier i delikatności. Nie zniosę, by moje dziecko było tak źle wychowane. Na wpajanie szacunku nigdy nie jest za wcześnie. Później, kochany, Goswina wysłała tak ścisłą i szybką myślową wiązkę, że dotarła ona wyłącznie do brata. Mniej utalentowani telepatycznie rodzice nie zdołali jej przechwycić. Chciała jednak jakoś pomóc siedzącemu z żałosnym wyrazem twarzy Afrze, rozładować napięcie spinające jego niewielkie ciałko. Pomimo dezaprobaty rodziców, przytuliła go do siebie, zaciskając mocno ramiona na jego piersi i opuszczając głowę. Przed wyprawą na Altair nawet by jej przez myśl nie przemknęło krytykować rodziców. Kontakt ze społecznością o odmiennej obyczajowości, a jednak znakomicie zorganizowaną, był dla niej doskonałą lekcją tolerancji, choć oczywiście nie w pełni akceptowała model życia Altairian. A Afra był tak wrażliwy na wyrazy ojcowskiej dezaprobaty, że Goswina uważała, iż rodzice powinni postępować nieco bardziej wyrozumiale i pobłażliwie. Czyż nie był on obdarzony największym z całej rodziny Talentem, a zatem czy nie wymagał szczególnie inteligentnego podejścia? — No, no — powiedział Gos Lyon, uzmysławiając sobie, że był, być może, zbyt surowy wobec Afry. — Wiem, nie zamierzałeś okazać ani braku szacunku, ani nieposłuszeństwa, Afro. Niech dzisiejszy wieczór będzie czasem radości. Łagodne słowa wypowiedziane takimż tonem oraz rozpraszający wszelkie obawy strumień miłości, którym otoczył swego synka, odniosły pożądany skutek i już po chwili, gdy Goswina rozpoczęła relacjonować niemal dzień po dniu swój pobyt na Altairze, Afra siedział rozchmurzony i uśmiechnięty. Chłopiec „odebrał” jakieś niejasne sentymenty, a raz nawet uczucie strachu, które tkwiło głęboko w pamięci Goswiny. Bardzo pragnął, by owo później nastąpiło jak najwcześniej, i by mógł zebrać wszystkie pominięte przez siostrę w jej publicznym wystąpieniu drobiazgi. Zanosiło się na to, że później nastąpi naprawdę późno, bo na progu stanął, punktualnie jak zawsze, Vessily Ogdon, a jego chęć zobaczenia się z narzeczoną była tak wielka, że niemal można było poczuć jej smak na języku. Afra, uświadamiając sobie aż nadto dotkliwie, jak bardzo ci dwoje są do siebie przywiązani, nie kwapił się zostać razem z nimi w tym samym pokoju. Vessily miał kategorię T-5 i był starszy od Goswiny, zatem Afra sądził, iż potrafi nad sobą panować. Zdumiało go, że ojciec nie zwrócił uwagi na wymykające się Vessily’emu uczucia. Do Afry, który wycofał się do swojego pokoju, dotarło głębokie niezadowolenie Vessily’ego z faktu, że Goswinę oddelegowano do Stacji Południowej. Zaraz potem zalała go telepatyczna fala, którą Goswina starała się go uspokoić, a spełniający rolę przyzwoitki Gos Lyon nadal ani okiem nie mrugnął! Afra poczuł jeszcze większą irytację, przekonawszy się,
że Goswina powtarza Vessily’emu te same słowa, którymi uspokajała i jego, tyle że zupełnie innym tonem. Chłopiec stał przed zagadką. Jak to — te same słowa, pochodzące z tego samego mózgu mogą brzmieć tak odmiennie? Goswina kochała go, wiedział także, że kochała i Vessily’ego. Afra był świadom, iż w każdym powinno być tyle miłości, by starczyło jej dla wyjątkowych przyjaciół — nawet bardzo wielu przyjaciół. Siostrzana miłość Goswiny miała swoisty odcień, kochała też Vessily’ego — to właśnie z jego powodu nie chciała opuścić Capelli, a przynajmniej tak mówiła — a jednak było to zupełnie odrębne uczucie. To było bardzo dziwne. Afra zasnął, roztrząsając w myślach tę tajemnicę. Goswina dotrzymała danego mu słowa, choć obiecane później nastąpiło dopiero nazajutrz o brzasku. Obudził się, czując w swym mózgu muśnięcie jej myśli. Oczywiście nie spali już razem jak wtedy, gdy był niemowlęciem, jednak ich sypialnie sąsiadowały ze sobą. Zgodnie z dawno utartym zwyczajem przyłożył dłoń do oddzielającej ich ściany wiedząc, że ona postąpi podobnie. Nie potrzebowali tego rodzaju kontaktu, jednak był on przyjacielskim nawiązaniem do dziecięcych obyczajów. Co takiego cię dręczy, Gossi, że nie możesz o tym powiedzieć ani matce, ani ojcu? przesłał jej migawkę ze sceny panicznej ucieczki na parkingu. To nie było nic takiego, co... Hę? To nie jest to, co naprawdę myślisz. No dobrze, pewnego wieczoru pozwolono nam pójść na koncert do portu Altaira, przekazała mu obraz swojego wyjazdu, jednak wciąż coś przed nim ukrywała. Nie musisz wiedzieć wszystkiego od A do Z. Przepraszam! Po prostu koncerty na Altairze różnią się od naszych. Nie mam na myśli muzyki, jaką tam grają, jedynie ich styl zachowania — jest bardziej... kwiecisty. Jak to? Od czasu spotkania z chiefem z frachtowca Afra wykorzystywał każdą sposobność, by spotykać się z innymi załogami o różnorodnych odcieniach skóry i odmiennych cechach fizycznych. Uwielbiał wsłuchiwać się w obcojęzyczny gwar, wychwytywać wypowiadane przez przybyszów, dziwaczne słowa, których znaczenie nie było dla niego całkiem jasne, gdyż zazwyczaj trudno mu było znaleźć kogoś, kto miałby ochotę wyjaśniać intrygujące jego dociekliwy mózg zawiłości. Niektórzy z obdarzonych Talentem znali sposoby na ominięcie publicznych ekranów ochronnych i dotarcie do prawdy, jednak nie spodziewał się, że będzie w stanie tego dokonać jeszcze przez najbliższych parę lat. Może dowie się wszystkiego od Goswiny. Nie zamierzał jednak przerywać jej opowieści pytaniami. Ich zachowanie jest... znacznie bardziej ekspresyjne niż nasze.
Afra zorientował się, że siostra dokonuje starannej cenzury myśli, które przed nim odsłania. Podobnie jak rodzice zaczynała popadać w nawyk „chronienia” go. A przecież przestał już być maminsynkiem, sześć lat ukończył dawno temu, a siedem było tuż tuż. Nie, nie jesteś maminsynkiem, jesteś bardzo mądry jak na swoje niemal siedem lat, w przeciwnym wypadku Hasardar nie kazałby ci załatwiać rożnych spraw. Poza tym to był koncert dla dorosłych, Ąffie, i nie spodobałby ci się ani byś go nie zrozumiał. Afra wychwycił promieniujący z jej umysłu niesmak. Przecież nie zacząłbym się zachowywać jak jakiś zwariowany Altariańczyk, Gossie. Proszę, pozwól mi zobaczyć! Och, Afro, nie zmuszaj mnie. Absolutnie nie mam zamiaru niczym skazić twojego niesłychanie wrażliwego, młodego umysłu. Zrozum to i, mentalny dotyk myśli Goswiny nagle stwardniał, przestań sondować, bo inaczej niczego ci nie powiem. Afra przekazał sygnał, że podporządkuje się jej życzeniu. Nie zniósłby, gdyby Goswina zatrzasnęła przed nim na głucho swe myśli i już nigdy nie odsłoniła wspomnień o podniecających przygodach. Siostra opowiedziała mu więc o swym rozczarowaniu tym, co określiła jedynie jako publiczną manifestację sprośnych afektów, chroniąc swój mózg tak szczelnie, że nie mógł pochwycić nawet najmniejszej migawki ze scen, które zmusiły ją do natychmiastowego opuszczenia koncertu. Afra nigdy dotąd nie słyszał słowa „sprośny”, lecz z pewnością było ono nie do zaakceptowania, skoro nadała mu w swym mózgu tak specyficzny koloryt obślizgłego, żółtawo-brązowego błota. Muzyka była cudowna jak zawsze, ciągnęła Goswina, lecz oni musieli nagle wszystko popsuć. Rowan wyszła razem ze mną. Ucieszyłam się, bo ona jest zbyt młoda, by oglądać tego rodzaju sceny, nawet wziąwszy pod uwagę, że to jej rodzinna planeta i dla niej podobne manifestacje nie są niczym nowym. Wtedy właśnie przekonałam się, że to ze względu na nią tak wiele Talentów zostało zaproszonych na Altaira. Rowan jest najprawdziwszym Najwyższym Talentem i nie może opuścić Altaira, bo przemierzanie przestrzeni odbija się ujemnie na zdrowiu Najwyższych. Dlatego FTiT zorganizowało kurs, by przedstawić jej kandydatów, którzy mogliby zostać członkami załogi, kiedy już wystarczająco dorośnie, by posiadać własną Wieżę. Ty nie nabawiłaś się choroby przestrzennej, prawda. Afrę rozczarowałaby nawet jego ukochana Gossie, gdyby byle inaczej. Oczywiście, że nie, ale ja mam rangą T-6, a na chorobę zapadają jedynie Najwyższe Talenty. Wszyscy uczestnicy którzy myśleli, że Rowan jest zaledwie T-4. Myśli Goswiny rozjaśniła radość, że pierwsza domyśliła się prawdy. Jest niewiele młodsza ode mnie, jednak jej moc jest znacznie większa. Została przygotowana do służby przez Siglenę. To odpowiednik naszej Capelli. Przypuszczam, że Najwyżsi też kiedyś byli młodzi jak Rowan, filozoficznie wtrąciła Goswina. Jest sierotą.
Rodzina i wszyscy, którzy ją znali, zginęli w lawinie błotnej. Miała wtedy zaledwie trzy lata. Powiadają że jej krzyk o pomoc, słychać było w najdalszych zakamarkach planety. Goswina nie wspomniała o plotkach na temat zachowania Sigleny, ponieważ krytykowanie Najwyższych Talentów — nieważne, czy były po temu powody, czy nie — było zachowaniem niewłaściwym. Ale Rowan jest bardzo silna, mądra, wspaniałomyślna i odważna. Przenigdy nie zdobyłabym się na to co ona, gdy ci okropni chłopcy nas zaatakowali. Zaatakowali was? Czy na Altairze istnieją gangi? A więc o tym właśnie Goswina nie opowiedziała rodzicom. Afra nie winił jej za to. Poczuliby się bardzo dotknięci afrontem, jaki spotkał ich córkę i reperkusje tego mogłyby być bardzo krepujące. A cóż to za barbarzyńskie miejsce ten Altair? Musisz zrozumieć, Afro, że wcale tak nie jest. To cywilizacja naprawdę bardzo, bardzo wyrafinowana i bardziej światowa niż na Capelli, choć nie mają Metody, która byłaby ich przewodnikiem. Nic mi się nie stało, nie zostałam ranna, tylko porządnie się przestraszyłam. Tak czy siak, Rowan zajęła się nimi. Afra wyczuł lekką, w pełni umotywowaną, satysfakcję bijącą z myśli Goswiny. Ona po prostu przepędziła ich z naszej drogi, tak jak my oganiamy się od much, a nie potrzebowała nawet gestaltu. A potem z zimną krwią jak gdyby nigdy nic, przywołała taksówkę i wróciłyśmy bezpiecznie na teren kompleksu Wieży. To wtedy opowiedziałam jej o tobie. O mnie? Tak, mój najdroższy ze wszystkich braciszku, o tobie, a to dlatego, że wasze umysły będą się wzajemnie znakomicie uzupełniały. Afra usłyszał, jak dla podkreślenia swych słów klaszcze dłonią o ścianę. Obiecała, że dopilnuje, by i ciebie nie Ominęła nauka na Altairze, kiedy już dorośniesz. Dopilnuje? Ależ, musiałbym się rozstać z tobą... Najdroższy Afro, nas — obdarzonych Talentem — dzieli Od siebie zaledwie myśl. Nie mogłem mówić do ciebie myślą, gdy byłaś na Altairze. No tak, ale teraz jestem w domu... i masz Południową stacją w swoim zasięgu, braciszku. Najwyższy czas, byśmy wstali. Musisz uczyć się pilnie, byś był gotowy wtedy, gdy będziesz potrzebny Rowan. *** W miarę jak Afra dorastał, znaczenie tej obietnicy rosło coraz bardziej i bardziej — była dla niego rodzajem wizy Wyjazdowej z Capelli, okazją uwolnienia się od surowej, niemal duszącej etykiety narzucanej przez rodziców. Kontakty z załogami frachtowców i statków pasażerskich oraz gośćmi Hasardara, których na polecenie kierownika stacji przeprowadzał z
ich osobistych kapsuł podróżnych do Wieży, poszerzyły jego wiedzę o obcych kulturach i systemach. Przez następne dziewięć lat regularnie widywał się z „wielkim-jak-galon” chiefem o smagłej skórze, któremu spodobała się osobliwa godność „zielonkawego pinta”, choć — od kiedy poznał imię Afry — określenie to rzadko przychodziło mu do głowy. To właśnie Damitcha nauczył chłopca sztuki składania papieru — origami — która była częścią kultury jego przodków. Zafascynowany Afra przypatrywał się, jak spod grubych palców Damitchy — delikatnie i z rozmysłem zaginających i składających kartki kolorowego papieru — wyłaniają się zgrabne stworzenia, przedmioty i kwiaty. — Starożytni żeglarze zwykli spędzać wolne chwile na rzeźbieniu ozdób — wyjaśnia Damitcha, składając zręcznymi palcami ptaka, którego nazwał czaplą, o rozpostartych skrzydłach, długich nogach i szyi. — Na staruszce Ziemi urządzono dla nich muzeum, raz nawet, kiedy byłem na urlopie, zwiedziłem je. W przestrzeni jednak trzeba liczyć się z ciężarem, i dlatego najlepszy jest papier. To o całe niebo lepsze od oglądania fraktali; paluchy nie tracą zwinności i można naprawiać różne drobiazgi na pokładzie. Na prośby Afry, by uczył go sztuki origami, Damitcha nagrał dla niego instruktażową taśmę i podarował sporo arkuszy specjalnego kolorowego papieru. Afra opowiedział o swoim nowym hobby Goswinie, jednak jego siostra, zbyt pochłonięta posadą technika i rolą żony, zareagowała na tę wiadomość raczej automatycznie niż entuzjastycznie — coraz bardziej obojętniała na łączące ich dotąd więzi. Afra rozumiał, że czas jego siostry staje się coraz cenniejszy, że kocha go w dalszym ciągu, jednak praca w Wieży jest znacznie bardziej ekscytująca od wysłuchiwania, co ma do powiedzenia mały braciszek. Pod ręką był za to Hasardar i można było mieć pewność, że zareaguje zachwytem i aprobatą na widok tego, co Afra wyczarowuje z kawałka kolorowego papieru. Kierownik stacji przypiął dziełka Afry na tablicy ogłoszeń i wziął do domu miniaturowe marionetki jako zabawki dla swoich dzieci. Podczas kolejnej wizyty na Capelli Damitcha sprezentował Afrze pudło wypełnione papierem origami wszelakich kształtów, odcieni i wzorów. Przywiózł taśmy z filmami o sztuce Orientu, a nawet niewielkie papierowe książki o sztuce japońskiej kaligrafii. Afra dorastał, podejmował się coraz to nowych obowiązków i Damitcha odwiedzał go teraz w biurze Hasardara, by uciąć sobie krótką pogawędkę, zjeść wspólnie posiłek w czasie przerwy w pracy lub odbyć długą wieczorną rozmowę. Od swego przyjaciela Afra nauczył się o wiele więcej o innych systemach niż w szkolnej ławie. Przeszedłszy na emeryturę, Damitcha często wysyłał przesyłki do swojego „zielonkawego pinta”, na które Afra z reguły odpowiadał. Chłopcu nie udało się natknąć na drugą, tak bardzo pokrewną duszę. Obcy o smagłej skórze obudził w młodym Afrze nienasyconą ciekawość, która częściej popychała go do szukania kontaktów z przedstawicielami odmiennych kultur, niż mogliby podejrzewać lub uznać za stosowne jego rodzice.
Afra wiedział, że jest nadmiernie zainteresowany sprawami, które jego rodzina uznałaby za trywialne i bezużyteczne. Wkroczywszy w wiek nastoletni, trawił całe godziny na analizowaniu własnej osobowości, starając się wytropić skazę, która zmuszała go do pogoni za czymś, czego nie mogła mu ofiarować Capella, a co budziło w nim fascynację innymi narodami. Czy był to bunt przeciw zbyt troskliwej miłości rodzicielskiej, opiekuńczości matki i ojca oraz wyznaczonej mu przez nich drodze życia? Świadomość, że darzą go głęboką miłością, była ciężkim brzemieniem w dążeniu do odmienności. Ich stałą troską była ochrona rodzinnego honoru przed zmazą, co pociągało konieczność hołdowania utartym obyczajom. Przepełnieni miłością, roztropnością życiową i — jak im się wydawało — dogłębną znajomością usposobienia i zdolności swych dzieci Gos Lyon wraz z Cheswiną byli przekonani, iż wiedzą, co jest dla nich najlepsze — zwłaszcza dla Afry. Poczynając od najstarszej Goswiny, jego rodzeństwo ochoczo pozwalało rodzicom kierować swym życiem. Posiadając drugorzędny Talent, wszyscy z pogodą przyjęli propozycję rozpoczęcia bezpiecznej kariery w służbie FTiT, co było spełnieniem ich wszelkich marzeń. Goswina, szczęśliwa w małżeństwie i doceniana w pracy za swą techniczną wiedzę, doszła do wniosku, że podporządkowanie woli rodziców uszczęśliwi także Afrę. Nie wiedziała, że przez wiele lat stykał się z odmiennymi stylami życia, nie rozumiała więc jego buntu. Jego zainteresowania sprawami innych światów obejmowały i niezwykłe gatunki zwierząt, na przykład barkorysie z liniowca Bucefał. Damitcha nie omieszkał opowiedzieć mu o tych dziwnych podróżnikach przestrzeni międzygwiezdnej odmianie rodziny kotów z Terranu. — Nie mamy ani jednego na naszym pokładzie, ale tam przycumował stary Bucek. Zagadnij ich chiefa, kobietę zwaną Marsha Meilo, czy możesz zobaczyć tę, która lata z nimi. Właśnie się okociła. Jednak, przykro mi chłopcze, nie są to stworzenia, które żyją na planetach. Wolą trzymać się przestrzeni. Afra wyszukał hasło „barkoryś” i ujrzał na ekranie osobnika rozpłodowego, championa o imieniu Garfield Per Astra — wspaniałe zwierzę o brązowej sierści i ciemniejszym, zimowym puchu, z czarnymi pręgami. Pręgi nadawały jego pyszczkowi wyraz łagodności i zarazem niezmierzonej mądrości. Zwierzę miało żółte oczy, jak Afra, lecz nie dlatego od razu przypadło chłopcu do serca: spowodowała to bijąca od niego aura wyniosłej niezależności. Istniało wiele hologramów kotów o oryginalnych wzorach pręg na futerkach. Wszystkie opatrzono długimi zapiskami o przodkach zwierzęcia, hodowli i karmieniu, o tym jak niechybnie odnajdywały mikroskopijne nieszczelności kadłuba, by ostrzec załogę, oraz o ich niewiarygodnej zdolności przetrwania w głębi kosmicznych wraków. „Odszukaj barkorysia!” było niezmiennie zawołaniem wszelkich kosmicznych zespołów ratunkowych. Pojazdy, które były schronieniem owych zwierząt, szczyciły się dumnym napisem na kadłubie: „Barkoryś na pokładzie”.
Gdy po raz kolejny Bucefał osiadł w kołysce, cumując na Capelli, Afra natychmiast przerwał swoje zajęcie i dołączył do grupki krążącej w pobliżu trapu. — Co tam, chłopcze? — zapytał przybysz z kosmosu, zauważywszy drepczącego ze zniecierpliwienia, że nie może ściągnąć na siebie niczyjej uwagi, Afrę. — Mam wiadomość dla waszego chiefa, Marshy Meilo, od chiefa Damitcha z frachtowca Zanzibar. W nieznajomym zniecierpliwienie walczyło o lepsze z ciekawością. — Taaak? A co to za wiadomość? — Mam ją przekazać osobiście — odparł Afra. — Tak powiedział, hę? Nie wiedziałem, że on... Co jest, dzieciaku? Właśnie w tej samej chwili Afra ujrzał barkorysia. Zwierzę obojętnym, spacerowym krokiem podeszło do trapu, by rzucić dookoła spojrzeniem tak wyniosłym, jakby było wcieleniem najwyższego kapłana Metody. — Oto Królowa Wyspy Skarbów. Duma przybysza rzucała się w oczy. Afra wyciągnął rękę do zwierzęcia, bo znaleźli się na tym samym poziomie — Skarb na trapie statku, a Afra na płycie lądowiska. Przybysz błyskawicznie odtrącił nogą wyciągniętą dłoń chłopca. Przestraszony i głęboko dotknięty Afra odskoczył gwałtownie w tył. — Przepraszam, chłopcze, nie chcemy, by nasz barkoryś zaraził się jakąś planetarną zarazą. Można oglądać, ale nie dotykać. Piękna, nie? — I przybysz, nieco zawstydzony swą nadmierną ostrożnością przykucnął, by pogłaskać kota. Afra, sczepiwszy mocno dłonie na plecach, nie mógł oderwać wzroku od zgrabnego i eleganckiego stworzenia. Skarb zadowolona z pieszczot, zaczęła mruczeć i zwróciła swój arystokratyczny pyszczek do stojącego z szeroko otwartymi oczami chłopca. — Mmmmmmmmrau! — odezwała się, najwyraźniej zwracając się do Afry. — Hej, dzieciaku, jesteś nie byle kim. Ona zazwyczaj nie przemawia do mięczaków lądowych. Afra słuchał całym sobą. Odebrał emanujące z mózgu Skarbu zadowolenie wywołane pieszczotami. Stworzenie delikatnie wciągnęło powietrze w nozdrza, kierując je w stronę Afry i równocześnie badając atmosferę Capelli, jednak Afra uznał te czynności za pasowanie na przyjaciela i rozpaczliwie zapragnął ją pogłaskać, zdobyć to cudowne stworzenie na własność. Jesteś najpiękniejszym stworzeniem, jakie widziałem w życiu, zdobył się na odwagę Afra. Mmmmmmmmmmmrau! Mmmmmmmmrrrr! Wydawało się, że ten mentalny przekaz oznaczał uczucie przyjemności. Kotka nagle jednak odskoczyła od włazu i zniknęła chłopcu z oczu. Dokładnie w tej samej chwili wyłoniła się stamtąd grupa umundurowanych mężczyzn i kobiet. Wartownik, stanąwszy na baczność, szybkim gestem nakazał Afrze usunąć się z drogi i zasalutował schodzącym z pokładu statku.
Afra strawił na rozmyślaniach kilka dni, zanim zapytał Hasardara o barkorysie. — No cóż, po pierwsze ich posiadanie na planecie jest zabronione. Podróżnicy przestrzeni hodują je niemal wyłącznie dla siebie. Wymieniają je między statkami, by uniknąć chowu wsobnego... — Wsobnego? — Zbyt bliskie pokrewieństwo osłabia, tak utrzymują. Więcej pytań Afra nie zadał. I bez tego wiedział, że rodzice nie zezwolą mu na posiadanie żadnego zwierzęcia. W obrębie zamkniętego kompleksu Wieży było to niemożliwe. Jednak nic go nie mogło powstrzymać przed odwiedzaniem wszystkich większych statków i sprawdzaniem, czy przypadkiem nie ma na ich pokładzie barkorysiów. Załogi skwapliwie wykorzystywały okazję i chętnie przechwalały się swymi zwierzątkami, z którymi Afra, podziwiając je tylko na odległość, mógł porozumiewać się telepatycznie. Zwierzęta przeważnie żywo reagowały, czym czuł się mile połechtany, i co zjednywało mu sympatię załóg wszystkich statków. Odtąd krążące po Porcie Capelli określenie: „ten żółtooki zielony, z którym gadają barkorysie”, nieoficjalnie i nierozerwalnie przylgnęło do jego osoby. Fascynacja zwierzętami sprawiła, że lżej znosił samotność. Studiował ich rodowody, wypytywał załogi statków z barkorysiami o wszelkie związane z nimi sprawy i zdobył wiedzę o pochodzeniu oraz miejscu pobytu zwierząt, której nie powstydziłby się żaden podróżnik przestrzeni. Jego najcenniejszym skarbem był pakiet hologramów dostojnych osobników, które otrzymał od dumnych właścicieli. W miarę jak Afra dorastał i umacniał się jego Talent, chłopiec stawał się coraz mniej tolerancyjny wobec ciasnych poglądów swych rodziców, choć nadal ich kochał. Nauczony tłumić emocje, w głębi duszy dusił się od nadmiaru uczuć, złościło go też przekonanie rodziców, że z radością zajmie wyznaczoną mu jako przedstawicielowi kategorii T-4 pozycję w Wieży Capelli. Niewiele go obchodziło, że będzie to posada bardziej eksponowana niż stanowiska pozostałych członków rodziny. Kiedy ukończył piętnaście lat, zaczął wyswobadzać się z pęt rodzicielskiego nadzoru. Z początku mentalnie: brał udział w sesjach treningowych Capelli, gdzie spotykał się z Talentami z sąsiednich systemów, a później i fizycznie, gdy potajemnie wraz z garstką przyjaciół oddawał się tym niewielu rozrywkom, jakie były dostępne na ich podporządkowanej Metodzie planecie. Rzecz jasna, jego rówieśnicy z innych Systemów uznawali je za dziecinadę. W końcu zrzucił okowy. Nadarzyła mu się okazja dotarcia do taśm i dysków o zdecydowanie bardziej „dorosłej” treści niż te, których dostarczał mu Damitcha. Per procura poznał rozrywki, jakie można było znaleźć na innych planetach. Począł rozumieć, jaka na Capelli panuje prostota, jak ciasny jest jej kodeks moralny, dostrzegać, że gdzie indziej pulsuje bogatsze i bardziej różnorodne życie. Jak wszyscy obdarzeni Talentem wiedział, że Rowan opuściła Altair, by zostać Najwyższą nowej bazy FTiT na księżycu Jowisza, Kalisto. Nie przegapił personalnych zmian
i przesunięć z tym związanych, które zostały uznane przez starszych członków zespołu Capelli za godny krytyki brak zdecydowania. — O wiele za młoda na Najwyższą. Trzeba być osobą odpowiedzialną, dojrzałą i stanowczą. Dokąd zmierza FTiT? — biadali zgodnie. Nikt nie wspomniał o czymś, co było oczywiste dla Afry: panował tak dotkliwy brak Talentów najwyższej kategorii, że nie można było czekać aż Rowan dojrzeje i dopiero wtedy obejmie obowiązki Najwyższej. Afra czerpał przewrotną przyjemność z doniesień o obsadzaniu i zwalnianiu ludzi ze stanowisk. Coś takiego nigdy nie wydarzyło się na Capelli. Talent raz powołany do pracy na Wieży pozostawał na swojej posadzie i odchodził na emeryturę dopiero wtedy, gdy upłynął odpowiedni okres służby. Młody Afra, który teraz był uczniem na Wieży Capelli, miał okazję obserwować, jak potężną mocą dysponuje Rowan. Nie zdarzało się jej źle naprowadzić kapsuły na ich łoża dokowe, dopuścić do uszkodzenia ładunku, zranienia pasażerów. Z zadziwiającą łatwością zarządzała ruchem — przychodzącym i wychodzącym — mimo utrudnienia, jakim był fakt, że Kalisto w regularnych odstępach czasu wchodziła w cień ogromnego Jowisza. Ze wszystkich Talentów z otoczenia Afry jedynie Hasardar wydawał się znajdywać zrozumienie dla jego niesfornej i niespokojnej natury. Pomimo to Afra nie potrafił zebrać się na odwagę, by go prosić o radę, jak uniknąć absurdalnej przyszłości, zaplanowanej przez rodziców. Kiedy po ukończeniu szesnastu lat stał się mężczyzną, poczuł, że nadszedł czas przypomnieć Goswinie o obietnicy Rowan. — Och, drogi Afro, masz zaledwie szesnaście lat. Chłopiec nie wątpił, że siostra go kocha, doszedł jednak do wniosku, że wciąż jest dla niej małym dzieckiem. Zresztą uczucie do Afry nie było już w jej życiu tak istotne. Jako matka miała przecież prawo przedkładać swego syna nad brata. Wiedząc o stosunkach międzyludzkich znacznie więcej niż przed dziesięciu laty, musiał pogodzić się z tą smutną prawdą. — Kalisto jest jedną z najważniejszych stacji w Federacji — wywodziła Goswina, także myślami podkreślając ton, którym dawała do zrozumienia, iż nie uważa jego utyskiwań na swoją zaplanowaną przyszłość za uzasadnione. — Nie mówiąc o tym, że Rowan posiada swoją własną Wieżę, a na Altairze już nie organizuje się kursów. — Przecież wiesz, jak często zmienia się obsadę na Kalisto, i sama mówiłaś, że bylibyśmy dla siebie uzupełnieniem. O tym chyba nie zapomniałaś, Goswino! Może to ja jestem tym, kogo ona szuka! Uniesienie brata Goswina zbyła łagodnym uśmiechem. — Kochany, dochodzą do mnie słuchy, że Ementish odejdzie za dwa lata na emeryturę. Doskonale nadawałbyś się na tę posadę. Tymczasem jednak sprawdzę, czy nie znalazłoby się dla ciebie miejsce w jednym z oddziałów linii południowej. Jesteś nieco za młody na
samodzielną pracę na którymś z pośrednich przystanków, jednak byłaby to dla ciebie doskonała praktyka w wysyłaniu i odbieraniu. — Wysyłaniu dronów, pustych skorup? — Afra prychnął z pogardą. Już od dwóch lat przechwytywał drony w imieniu Hasardara i od dawna straciło to dla niego urok nowości. To, że jego ukochana Goswina polecała mu tego rodzaju posadę, było ciosem zadanym jego poczuciu własnej wartości. Był Talentem kategorii T-4 telepatii i teleportacji, samodzielnie poradziłby sobie i z trudniejszymi zadaniami. — Wiesz chyba, że dostarczasz swej rodzinie powodów do zmartwień. — Wygłaszana słodkim głosem bura na tym się nie skończyła. — Ojciec spodziewał się, że zdobędziesz dyplom honoru, a nie zaledwie pierwszą... — Zaledwie pierwszą? Afra był wstrząśnięty, bo ten zaszczyt zdobył kosztem ogromnej pracy. Żadnemu słuchaczowi z jego roku nie wręczono dyplomu honorowego, a pierwszą lokatę zdobyło zaledwie trzech. Po raz kolejny Afra wyczuł, że myśli siostry znacznie bardziej są zaprzątnięte tym, jakie będą naukowe osiągnięcia jej małego synka. — Dzięki — odezwał się Afra, starając się, by w jego głosie nie pojawiła się gorycz. Zanim zdążyła poprosić go o zaopiekowanie się siostrzeńcami, opuścił jej schludny dom. Tak więc Afra zaczął na własną rękę rozglądać się za pracą dla Talentów kategorii T-4. Pochodzenie oraz dotychczasowy trening przygotowały go do pracy na Wieży. By objąć posadę innego rodzaju, musiałby odbyć roczną praktykę w celu innego zogniskowania własnego Talentu. Prócz tego pragnął za wszelką cenę opuścić Capellę. Bawił się nawet pomysłem zwrócenia się o pomoc do Capelli, która za każdym razem, gdy spotykał się z nią w ogrodach kompleksu Wieży lub na terenach rekreacyjnych, była dla niego bardzo miła. Mogłaby jednak pomyśleć, że pragnąc opuścić rodzinną planetę, okazuje niewdzięczność, a jego rodzina byłaby oczywiście tą prośbą ogromnie zażenowana. Szansa nadarzyła się, gdy doszły słuchy, że Rowan właśnie zwolniła kolejnego T-4 ze stacji Kalisto. Wydał wszystko do ostatniego punktu ze swego otworzonego po otrzymaniu monety od Damitchy rachunku, by jego życiorys wylądował w worku z pocztą przeznaczoną na Kalisto. Strawił niemal cały dzień na komponowaniu tekstu oraz dodatkowo kilka godzin na napisaniu go pochyłym, kaligraficznym pismem, na które wielki wpływ miała książka Damitchy. Notatka była zwięzła, napomknął w niej jedynie, że jego siostra, Goswina, jak najcieplej wspomina Rowan, z którą razem odbyły kurs na Altairze; na koniec zapytał, czy Najwyższa nie rozpatrzyłaby jego podania o przyjęcie do zespołu Wieży Kalisto. Przeżył napięcie większe od tego, z którym musiał się uporać, czekając na wyniki testów. Wyliczył, że odpowiedzi nie może spodziewać się wcześniej niż za kilka dni mimo szybkości, z jaką krążyły po galaktyce przesyłki pocztowe FTiT. Był więc całkowicie zaskoczony, kiedy z wideoekranu wezwał go do siebie Hasardar.
— Miałeś szczęście, chłopcze — wołał, wymachując czerwonym żetonem, który nadawał podróżującemu priorytetową rangę. — Jak tylko zdołasz zgarnąć parę rzeczy, masz znaleźć dla siebie kapsułę, która zdoła zmieścić twoje długie kości. — Kapsułę? A dokąd mnie wysyłają? — Na Kalisto, szczęściarzu. Rowan poszukuje T-4 i ty zostaniesz wystawiony na próbę. Afra gapił się na Hasardara szeroko otwartymi oczami. Na dźwięk nowiny, której tak naprawdę nie spodziewał się nigdy usłyszeć, stanął jak sparaliżowany. — Masz udać się na Kalisto, Afro? Jego matka, równie osłupiała jak on, słabym głosem domagała się wyjaśnień. Ponieważ przeczucie nie ostrzegło Afry, co zamierza zakomunikować mu Hasardar, nie zdążył osłonić swoich myśli, zatem rodzice słyszeli każde słowo. — W istocie, Cheswino — powtórzył Hasardar, zaskoczony powściągliwą reakcją rodziny Lyona na wieść o szczęśliwym losie, który stał się udziałem ich syna. — Afra został odkomenderowany na Kalisto. — Ale skąd na Kalisto wiedzieli o Afrze? — dopytywał się Gos, wpatrując się w syna, jakby ten młody człowiek się nagle przepoczwarzył. Afra wzruszył ramionami, starannie kontrolując myśli, choć wiedział, że jego ojciec nie mógłby i nie chciałby posunąć się do sondowania jego umysłu. — Może Najwyższa Rowan przypomniała sobie obietnicę złożoną Goswinie — powiedział Afra uradowany, że zapanował nad podnieceniem i nie łamie mu się głos. — Musisz przyznać, że to bardzo uprzejmie z jej strony dotrzymać obietnicy złożonej przed dziesięciu laty. Kto by podejrzewał Najwyższą o taką pamięć? Zdawał sobie sprawę, że plecie głupstwa tyleż z radości, co ze strachu, że zaskoczeni rodzice odmówią mu prawa do wyjazdu. — A po kim należałoby się tego spodziewać, jak nie po Najwyższej? — zganił go ojciec. — To rzeczywiście wielki honor dla naszej rodziny. Czy jednak nie miałeś objąć posady w jednej z podstacji? Wiem, że rozpatrują twoją kandydaturę do obsady naszej Wieży po odejściu Ementisha — ojciec wymówił z naciskiem zaimek dzierżawczy, co zabrzmiało dość smutno. — Raczej nie mogę odmówić wyjazdu na Kalisto, prawda, ojcze? — Afra pozornie niechętnie podporządkowywał się poleceniu Najwyższej, jednak w obliczu tak jawnego przygnębienia rodziców, nie mógł przecież krzyczeć z radości. — Muszę postarać się o rzeczy niezbędne do podróży. — Przyjdź, kiedy będziesz gotów. Wyślemy cię w każdej chwili — powiedział Hasardar. — To tylko rozmowa wstępna — dorzucił taktownie i przerwał połączenie. Cheswina ze wszystkich sił starała się ukryć rozczarowanie perspektywą nagłego rozstania się ze swym najmłodszym dzieckiem. Zawodziła ją intuicja — nie czuła, że Afra jest gotów samodzielnie wyruszyć na spotkanie ze światem, mimo że zaczęła już nawet
szukać mu odpowiedniej żony. Z racji Talentu kategorii T-4, mnóstwo dziewcząt przychylnym okiem spoglądało na jej szczupłego, wysokiego syna. Gos Lyon wstał od stołu nakrytego do śniadania. — Jestem do głębi zaniepokojony, Afro, że zostajesz wysłany do Wieży, w której sytuacja jest jeszcze tak nieustabilizowana. — To tylko rozmowa wstępna. Afra starał się jeszcze bardziej podkreślić, że tylko posłusznie spełnia swój obowiązek. — Słyszałem — ciągnął Gos Lyon, a z jego twarzy jak i umysłu emanował niepokój, który odebrałby nawet Talent kategorii T-10 — że Rowan jest Najwyższą, z którą współpraca jest niesłychanie trudna. Personel jej stacji jest wymieniany bez ustanku. Głupotą byłoby ryzykować... — Poniżenie? — Afra wyłowił niewypowiedziane słowo z umysłu Gosa Lyona. — Ojcze, nie będzie to ani powód do wstydu, ani do obwiniania, jeśli Rowan mnie nie zaakceptuje. — Czuł, jak każde włókienko jego ciała zaprzecza słowom, i jak ciężki jest ekran, który przygnębionym rodzicom wzbraniał dostępu do jego myśli. — Wydaje mi się jednak, że mogłoby to być poczytane za obrazę, gdybym się nie zjawił nawet na rozmowę kwalifikacyjną. Spakuję parę drobiazgów... W rzeczy samej, w jego pokoju niewiele było przedmiotów, bez których nie mógłby się obejść. Wyjątek stanowiły hologramy barkorysiów, stado zwierząt origami, zapas papieru i otrzymana od Damitchy książka — ...i zgodnie z żądaniem stanę do raportu przed Rowan na Kalisto. To tak wspaniałomyślnie z jej strony, że nie zapomniała obietnicy danej Goswinie. Zanim emocje wymknęły mu się spod kontroli, Afra wyszedł z pokoju. Kiedy wrzucał do karisaka ubranie na zmianę, obuwie do pracy w Wieży, hologramy, origami i książkę, zręcznie wysondował rodziców. Ojciec był oszołomiony i wzburzony, dręczył go niepokój, że jego najmłodszy syn nie sprosta wymaganej etykiecie. Myśli matki wirowały wokół kilku spraw: czy Afra właściwie się zaprezentuje, zachowa powściągliwie i z należytą ogładą; czy ta osoba — Rowan — doceni to, że pochodzi z dobrej rodziny i że został starannie wychowany, tak by potrafił sprostać wymaganiom stawianym członkom personelu Wieży, czy on... Afra zamknął karisak i wrócił pożegnać się z rodzicami. Ta chwila okazała się dla niego trudniejsza, niż myślał, zwłaszcza że pragnął żarliwie, by jego wyjazd nie okazał się zaledwie kilkudniową wycieczką, czego spodziewali się rodzice. — Przyniosę honor rodzinnemu nazwisku — obiecał ojcu, lekko dotknąwszy piersi Gosa Lyona tuż ponad sercem. — Matko, będę wzorem dobrych manier — obiecał, delikatnie głaszcząc ją po policzku. Poczuł nagłe dławienie w gardle i niespodziewane szczypanie pod powiekami. Od dawna trawiony rozpaczliwym pragnieniem opuszczenia rodzinnego domu, nie spodziewał się takiej reakcji. Wybiegł z pokoju — znacznie raptowniej niż grzeczność pozwalała i tak
zamaszystym krokiem, na jaki tylko pozwalały mu długie nogi, udał się do startowych łoży dokowych dla personelu stacji. Wystarczająco często przyglądał się procedurze, wiedział więc dokładnie, jak się zachować. Pojazd dla personelu był dość wygodny, nie różnił się niczym od ćwiczebnych ani od tych, w których miał okazję być teleportowany na niewielkie odległości. Znajomy T-10 dokonał odprawy, uśmiechnął się, zamykając i blokując przykrywę, a kiedy klepnął go od niechcenia na pożegnanie, Afra przypomniał sobie, że nawet nie porozumiał się z Goswiną. Gossie... Afra! Jesteś prawdziwym mistrzem w wybieraniu najmniej stosownych chwil... Gossie, odlatuję na Kalisto... Afro, przerwał mu mocny, mentalny głos Goswiny, odliczam do trzech... życzę ci wszystkiego najlepszego. W chwilę później uzmysłowił sobie, że jest teleportowany przez niewiarygodny bezmiar przestrzeni dzielący ich od Kalisto. Nie zajęło to tyle czasu, ile się spodziewał. Miał świadomość, że jest teleportowany, i jak należało się spodziewać, czuł dezorientację. Nie dziwota, że Talenty najwyższej kategorii, nadwrażliwcy, przeżywali ciężkie chwile na liniowcach pasażerskich. Zorientował się oczywiście, kiedy jego pasażerska kapsuła przeszła z rąk do rąk, kiedy Capella przekazała go pod kontrolę Rowan. Afro? Powiedziałeś swojej siostrze, że Rowan dotrzymała danego słowa? Ton mentalnego głosu Rowan, tak odmienny od Capelli, odmienny od wszystkich, które dotąd słyszał, zabrzmiał w jego myślach jak dzwonienie srebrnych dzwonów — skrzące, rześkie, wibrujące. Ani się obejrzał, Afra był oczarowany. Powiedziałem, że udaję się na Kalisto. Ha, dotarłeś do celu. Przyjdź do Wieży. Jesteś serdecznie witany, Afro. Myśli wypełnił mu srebrzysty trel jej śmiechu. Wiesz, myślą, że Goswina się nie myliła. Zresztą przekonamy się. Odblokowano klapę od włazu i zaniepokojony mężczyzna z naszywkami kierownika stacji na kołnierzu wyciągnął do niego dłoń. — Afro? Brian Ackerman. Niepokój mężczyzny począł przygasać, gdy zetknęły się ich dłonie. — Capella wychowuje dryblasów, co? — powiedział uśmiechając się, bo gdy Afra stanął na nogach, okazało się, że o dobrych kilka centymetrów przewyższa krępego kierownika stacji. — Zabawy to ulubione zajęcie Rowan, jednak nie traktuj ich zbyt poważnie, hę? — dodał zduszonym, cichym tonem, co zasugerowało Afrze, iż udzielając tej zwięzłej rady, Brian nie zapomniał o stosownym otoczeniu myśli szczelnym ekranem. Afra skinął energicznie głową i ruszył do Wieży, trop w trop za kierownikiem stacji. Dopiero wtedy spostrzegł — i aż zachłysnął się zaskoczony — że Wieżę Kalisto przykrywa kopuła. W istocie była to kombinacja kopuł i ogromnego obszaru wyrzutni z łożami
dokowymi — od małych, podobnych do takiego, na którym wylądował, aż po ogromne i skomplikowane konstrukcje z metalu, mogące przyjąć liniowce pasażerskie lub okręty Floty. A nad tym wszystkim majaczył Jowisz. Niemal zgarbił się na widok gigantycznej planety. Z czasem przyzwyczai się do jego dominującej nad wszystkim obecności. Stwierdził, że spłycił się jego oddech; opanował i tę reakcję swojego organizmu — na tym księżycu nie brakowało powietrza. — Przyzwyczaisz się — powiedział Brian Ackerman z uśmiechem. — Czy to jest aż tak widoczne? — zapytał Afra. — Wszyscy czujemy tutaj obecność staruszka. Czasami nawet i ci wychowani na tej planecie czują się nieco dziwnie — szeroko zatoczył ramieniem, by objąć swym gestem kopuły. Dotarli do kompleksu, który był Wieżą jedynie z nazwy, bo zaledwie jednej, wyższej sekcji można by nadać to miano. Najwyższa część zwartych, trzypiętrowych zabudowań administracyjnych przykryta została przezroczystym plasglasem, otwierającym widok w pełnym zakresie trzystu sześćdziesięciu stopni. Spod listew dachowych spadał na sadzonki strumień świateł; był jaśniejszy od słonecznego i umożliwiał wzrost roślin. Światło odbite od Jowisza nie podtrzymywało wegetacji. Zaskoczony Afra ujrzał niewielką kępę drzew na tyłach rezydencji na prawo od zabudowań Wieży. — To Rowan — powiedział Brian, zauważywszy jego spojrzenie, po czym otworzył drzwi pchnięciem dłoni. — Ona tam mieszka. Najwyższa nie podróżuje wiele, jak wiesz, jednak chętnie wysyła nas na dół, kiedy mamy wolny czas. Wewnątrz, na rozstawionych wzdłuż ścian konsolach i pulpitach roboczych panował względny porządek. Personel najwyraźniej kończył całą operację. W stacji wypełnionej gwarem przyjacielskich rozmów towarzysz Ackermana wzbudził spore zainteresowanie. Afra wyłowił z mentalnego gwaru, że zidentyfikowano go jako T-4 z Capelli. Już nie jako zielonkawego pinta”, pomyślał cichutko i uśmiechnął się. Gdyby spodobał się Rowan, miałby możliwość zobaczenia się ze starym Damitchą, który, odszedłszy na emeryturę, osiadł w Kyoto. Docierały do niego mgliste wyrazy otuchy: jedne pełne zadumy, inne pesymistycznie oceniające jego szansę, jednak sporo było uśmiechów, które pozwoliły mu poczuć, że jest serdecznie witany. — Byłeś dziś ostatnią przesyłką, którą przyjęliśmy — poinformował go Brian. — Kawy? — Kawa? — Afra był zaskoczony. Ta zawierająca kofeinę substancja była nieosiągalna na Capelli; z pewnością uznano ją za kosztowny zbytek. — Filiżankę? Nie miałbym nic przeciwko. — Czarna, biała, słodzona? — A jaką ty pijesz? — Nigdy jeszcze nie próbowałeś?
— Nie — przyznał Afra ze smutkiem. — Sprawdź, może zasmakujesz w czarnej, jeśli nie, będziemy mogli dolać do niej mleka i posłodzić. Afra starał się nie sondować w poszukiwaniu Najwyższej myśli kręcących się wokół niego ludzi. Niektórzy z nich jeszcze nie otrząsnęli się z oszołomienia po całym dniu pracy, głowy innych już zaprzątała nadzieja na rychłe wyjście do domu. Zastanawiał się, czy Najwyższa jest pośród nich. Nikt nie pasował do obrazu, jaki dawno temu przekazała mu Gos-wina. Nagle przyszło mu na myśl, że Rowan jest o dziesięć lat starsza: psotny podlotek musiał wydorośleć, i w chwili, gdy Brian podał mu kubek z czarną, nieprzezroczystą cieczą, Afra nabrał pewności, że Rowan znajduje się w pomieszczeniu. Obrócił się lekko w lewo, w stronę automatu z napojami, od którego Brian właśnie odszedł. Stało tam troje ludzi: mężczyzna i dwie kobiety. Afra skupił uwagę na szczupłej kobiecie o młodej, dziwnie pociągającej, choć nie obdarzonej klasyczną pięknością twarzy. W jej wyglądzie uderzała sięgająca ramion srebrna fala włosów. Poczuł, że napotkał pokrewną duszę. Choć dziewczyna nie wyróżniała się wzrostem i miała raczej bladą niż zielonkawą skórę, była szczupła jak mieszkaniec Capelli. W umyśle Afry nie powstał nawet cień wątpliwości — to była Rowan. Zdałeś celująco, Afro, bracie Goswiny, powiedziała, a potem przeprosiwszy na głos znajomych, głową wskazała schody prowadzące na wyższy poziom Wieży. Czy pozwolisz, że udamy się tam razem? Jej swoboda w obejściu była ogromną odmianą po sztywno trzymającym się etykiety zachowaniu mieszkańców Capelli. Już na Altairze przejadły mi się protokoły i konwenanse, Afro. Zarządzam Wieżą, nie urządzam towarzyskich herbatek i zazwyczaj nie prowadzę telepatycznych konwersacji, jednak dla brata Goswiny zrobię wyjątek. Afra wspinał się za Rowan po krętych, metalowych stopniach, nieco zaskoczony, że nie ma tu pochylni jak na Capelli. — Zobaczysz, że nie jestem podobna ani do Capelli, ani do Sigleny, ani żadnego spośród Najwyższych Talentów, które dotąd poznałeś. — Znam tylko Capellę. Dotarli do sali na Wieży. Stała tu wygodna kanapa oraz monitory i konsole, które należały do standardowych narzędzi pracy Najwyższych Talentów. Roztaczał się stąd widok na rozciągający się tuż za kopułami FTiT nagi krajobraz księżycowy i widać było zawieszoną na niebie ogromną kulę Jowisza. Rowan wskazała mu miejsce przy pulpicie pomocniczym, oparła się plecami o zewnętrzną ścianę i przekrzywiła głowę. Nic nie świadczyło o tym, że nawiązali jakikolwiek kontakt, jednak — o ile się nie mylił — zaczęła się między nimi tworzyć więź. Pragnął tego z całego serca, bo nigdy dotąd nie spotkał kogoś takiego jak ona — tak pełnego życia, rozpromienionego i tryskającego energią. Otoczona była niemal
widoczną dla oka aurą siły. A jego ojciec z uporem utrzymywał, że Najwyżsi są zawsze bardzo powściągliwi! — Domyśliłabym się, że jesteś bratem Goswiny. Jesteś do niej bardzo podobny — uśmiechnęła się, przez co stała się jeszcze piękniejsza. — Co powiedziano na moją wiadomość? — Najpierw wszyscy byli zaskoczeni, a potem ojciec powiedział, że Najwyższy Talent zawsze dotrzymuje obietnic. — Aha! — Jej uśmiech stał się figlarny. — A więc twoja rodzina nic nie wie, że to ty zwróciłeś się do mnie osobiście? Afra potrząsnął głową. Nie mógł odwrócić oczu, a więc tylko smutno wzruszył ramionami i zdobył się na samooskarżycielski uśmiech. — Czy nie miałeś objąć posady na Wieży Capelli? — Tak. Po odejściu Ementisha na emeryturę. W jej szarych oczach pojawiły się błyski rozbawienia. — I pijany ze szczęścia powinieneś mi odmówić? — Capella to przyzwoita planeta... — I przyzwoity chłopiec. Powiedziałabym, że... Afra uniósł brew, słysząc te słowa. — Na kursach w Wieży spotykałem się z Talentami z innych systemów — ponownie wzruszył ramionami. Nie miał ochoty niczego ujmować swemu ojczystemu światu. — I chciałeś zwiedzać galaktykę? — Talent rangi T-4 nie podróżuje zbyt wiele po galaktyce, ale pomyślałem sobie, że... zmiana miejsca na jakiś czas mogłaby okazać się interesującym wyzwaniem. Obrzuciła go zaintrygowanym spojrzeniem. — Co to za dziwne figurki masz w swoim karisaku? Było to ostatnie pytanie, jakiego się spodziewał, ale już zrozumiał, że Rowan jest nieobliczalna. — Origami. Starożytna sztuka składania papieru. Wcale nie był przekonany, czy może sobie pozwolić na taką zuchwałość, lecz przeteleportował do jej rąk swego ulubionego łabędzia wykonanego ze srebrzystobiałego papieru i ofiarował w prezencie. Z pełnym zadumy uśmiechem zaczęła go obracać w palcach, delikatnie rozkładając skrzydła. — Jaki czarujący! I wystarczy tylko zagiąć papier, by nadać mu taki kształt. — Jaki jest twój ulubiony kolor? — zapytał. — Czerwony. Karmazynowoczerwony! Wyciągnął jeden arkusz z posiadanej kolekcji i błyskawicznie złożył z niego kwiat, który wręczył Rowan z lekkim ukłonem.
— Ha, to nie jest ćwiczenie mentalne, prawda? — skwitowała, badawczo przyglądając się kwiatu. — Raz, dwa i małe arcydziełko gotowe. Czy właśnie tym zajmują się mieszkańcy Capelli dla rozrywki? Afra potrząsnął przecząco głową. — Chief frachtowca, Damitcha, nauczył mnie tego, kiedy Goswina była na Altairze. Tęskniłem za nią i origami pomogło mi przetrwać. Na twarzy Rowan pojawiło się współczucie, chłopiec poczuł w swym mózgu kojące muśnięcie. — Ona także tęskniła za tobą, Afro. Wiem o tobie wszystko. — I nie zapomniałaś o obietnicy? — Nie całkiem, Afro. — Poszybowała w stronę ulubionego fotela i usiadła. — Skoro ukończyłeś już naukę sprawdzimy, czy Goswina nie myliła się i nasze mózgi rzeczywiście będą się uzupełniały przy zarządzaniu tą Wieżą! Pozwoliła, by usłyszał jej słowa. Reidingerze, znalazłam dla siebie innego T-4. To Afra z Capelli. On zgina papier — jakie to oryginalne! Na dodatek jest właścicielem prawdziwej kolekcji hologramów z barkorysiami. A więc widziała i to, mentalnie przeniknęła cały jego dobytek. ROWAN! Afra skrzywił się, gdy ten tubalny głos rozległ się w jego umyśle. Rowan uśmiechnęła się figlarnie, dając na migi znać, że nie powinien zwracać uwagi na hałasy. On nie może być gorszy od tej ostatniej, która była absolutnie pewna, że Jowisz spadnie jej na głowę. Albo od owej obrażalskiej, zakutej pały z Betelgeuse. Nie mówiąc już o wielbicielce zasad, która, jak ci się wydawało, miała podziałać na mnie stabilizująco w czasie, kiedy uczyłam się zawodu! Nie, Reidingerze, tym razem sama dokonam wyboru i basta! Mrugnęła porozumiewawczo do Afry. — Kiedyś byłam nielegalną właścicielką barkorysia. Nazwałam go Wisus, a ten niewdzięcznik porzucił mnie dla liniowca pasażerskiego, który mnie tutaj przywiózł — lekko wzruszyła ramionami, uśmiechając się kwaśno — chociaż, zważywszy moje zachowanie, trudno go winić. — One nas słyszą — powiedział Afra, uznawszy te słowa za najbezpieczniejsze. Wyglądała na zaskoczoną. — Podejrzewałam o to Wisusa. Łączyła nas więź przyjacielskiej empatii. Czy któryś odezwał się do ciebie? Hmmmmmmmmmrauuuuuuuu! Rowan odrzuciła głowę i roześmiała się uradowana. — Prowadzisz jednym punktem, Afro. — Wydaje mi się, że nie na długo.
Ta swobodna uwaga ułatwiła mu początek ich znajomości. Roześmiała się ponownie, kołysząc fotelem. — Będziemy sumować wyniki? — Ile mogę przegrać, zanim mnie stąd przepędzisz? Własnym uszom nie mógł uwierzyć, że w taki sposób zwraca się do Najwyższej. — Hm, tego po prostu nie wiem, bo nigdy dotąd nie miałam takiego problemu — odparła, mrugając do niego. — Pozostali byli takimi głąbami, że nie stać ich było na ripostę, nawet gdybym osobiście wręczyła im szpadę! I wyjdzie ci to na dobre, jeśli nie dasz się zbić z pantałyku Reidingerowi, kiedy cię będzie badał. No, dość na dzisiaj! Pokażę ci twoją kwaterę. — Wstała z gracją i kiwnęła palcem, by ruszył za nią. — Przez następne sześć godzin mamy wolne, będziesz miał dość czasu na rozgoszczenie się, zanim stacja znów ruszy. Potem przekonamy się, jak dobry jest mały braciszek Goswiny.
Rozdział 2
Afra nie spodziewał się, że kwatery załóg na instalacjach księżycowych mogą być tak wygodne jak te na Kalisto. Nie raz obiło mu się o uszy, że wybudowana przed ośmiu laty stacja była największym osiągnięciem nowoczesnej techniki i że od momentu powstania kopułę ciągle wzbogacano o najnowsze urządzenia ratunkowe. FTiT nie zamierzało wystawiać na szwank swojej Najwyższej, z korzyścią oczywiście dla załogi stacji. Małżeńskie kwatery otoczone ogrodami i terenami rekreacyjnymi, znajdowały się pod obszerną kopułą. Samotni członkowie załogi zajmowali dwupokojowe apartamenty z dodatkowym dużym salonem wypoczynkowo-jadalnym. Odwiedzane przez wszystkich, dobrze wyposażone centrum sportowe mieściło się pod kolejną kopułą, do której wchodziło się przez krótki tunel ograniczony z obu stron otwartymi na oścież śluzami. Urządzenia Wieży, niewielkie łoża dokowe dla kapsuł, generatory, podziemne zbiorniki paliwa oraz główny zapas wody rozmieszczono pod ziemią. Można się tam było dostać wejściem pod trzecią kopułą. Łoża dokowe dla statków pasażerskich i okrętów znajdowały się pod czwartą, połączoną śluzami i tunelami pomocniczymi z głównymi obiektami stacji. Prywatna rezydencja Rowan z niewielkim zagajnikiem i ogrodem zajmowała piątą kopułę, znajdującą się na uboczu całego kompleksu. Nad nimi wszystkimi zaś postawiono jeszcze kopułę pierwszego zabezpieczenia. W strategicznych punktach rozmieszczono bunkry na wypadek jakiegoś potężnego zderzenia i przebicia kopuł zarówno pierwszego, jak i drugiego zabezpieczenia. Każdą jednostkę odcinały automatyczne śluzy, a zgromadzony zapas tlenu wystarczał na dwadzieścia cztery godziny — według wyliczeń maksymalnie tyle czasu zajęłoby dotarcie z pomocą jednostek ratunkowych z innych systemów. Afra był bardzo zadowolony ze swego apartamentu. W salonie nie zapomniano nawet o kominku, po bokach którego stały dwa wygodne fotele i dość podniszczona kanapka. Na okapie kominka stało skomplikowane urządzenie orologiczne — wskazujące czas Ziemi i Kalisto w funkcji ich obrotu wokół planet głównych — oraz planetarium, wyznaczające nie tylko orbitę Kalisto wokół ogromnego Jowisza, ale i nieregularne tory pozostałych jego księżyców. O ile dobrze odczytał wskazania, do zameldowania się z powrotem na Wieży zostało mu jeszcze pięć godzin i kwadrans. Choć apartament był wyposażony w kredens, półki na taśmy, wideo, ekrany rozrywkowe i mnóstwo szaf — znacznie więcej niż wymagało rozlokowanie mizernej zawartości jego
karisaka — pozostało sporo miejsca na dodatkowe umeblowanie, które najprawdopodobniej mógł wybrać, kierując się własnymi upodobaniami. Wyjątkowo starannie zaprojektowany, wszechobecny pulpit komunikacyjny wyposażono w nową konsolę i uniwersalne urządzenia. Po włączeniu, na ekranie pojawił się komunikat wstępny, który uprzejmie zaprosił go do wprowadzenia osobistego kodu i zainstalowania ulubionych programów. Dowiedział się, jaki jest miesięczny limit darmowych teletransmisji do rodzinnego systemu oraz że zamówienia na najpotrzebniejsze drobiazgi realizowane są bezpłatnie w ciągu tygodnia za pośrednictwem bezzałogowych, wysyłanych co tydzień z Ziemi dronów lub natychmiast, według specjalnie ustalonej dla pracowników FTiT taryfy. Dla żartu wybił na klawiaturze pytanie o stan swego konta i aż go zatkało ze zdziwienia na widok sumy, do której podjęcia uprawniał go transfer międzyplanetarny — bezzwrotnego kredytu na umeblowanie i odnowienie kwatery; został również poinformowany, jak ubiegać się o zezwolenia na podróż na dół i dostęp do kredytowych instalacji dla personelu FTiT. — Kolejna sprawa, której nie pofatygowano się mi wyjaśnić — wymamrotał do siebie. — A może rodzice spodziewali się, że będą zarządzać moim kontem. Umieścił hologram barkorysia na jednej z półek nad konsolą, a stadko origami na drugiej, zastanawiając się nieco nad ich rozstawieniem. Książkę o kaligrafii ustawił pochyło, opierając o bok trzeciej półki. Prychnął na myśl, że będzie musiał znaleźć o wiele więcej książek, by je zapełnić. Przy zwiedzaniu łazienki zwrócił uwagę na ostrzeżenie o dziennym przydziale wody. Zajrzał do szafki z posiłkami, która zawierała wiele potraw egzotycznych dla chłopca wychowanego w duchu Metody Capelli, i udał się do sypialni. Materac w łóżku był twardy, co lubił, i tak wielki, że zmieściłoby się na nim kilkoro ludzi dorównujących mu wzrostem. To otworzyło mu oczy na jeszcze jedną sprawę, dotąd skrupulatnie pomijaną milczeniem, choć rodzice zastanawiali się nad stabilizującym wpływem, jaki mogłaby na niego mieć jakaś sympatyczna dziewczyna. Uśmiechnął się. Ziemia nie znajdowała się daleko, a Brian Ackerman wspomniał, że podróże na dół są możliwe. Kuszące! Nagle w oczy rzucił mu się drugi wyświetlacz orologiczny. „Wolą nie ryzykować, by ktoś stracił poczucie czasu, co?” Nawet w zaciszu domowym miał poczucie, że rozmawiając sam z sobą, zachowuje się jak głuptas. „Muszę posłuchać muzyki”. — Jeśli powiesz mi o swoich upodobaniach, nagrania mogą pochodzić z katalogu lub być odtworzone losowo — rozległ się aksamitny alt, nie wiadomo męski czy żeński. Afra zachwycony dostępem do wewnątrzmieszkalnego systemu sterowania głosem, wyrecytował ulubioną listę utworów. Kiedy przerwał na moment, zastanawiając się, co jeszcze do niej dołączyć, rozległy się miękkie tony instrumentów strunowych. — Dziękuję. — Uprzejmość nie jest wymagana.
— Tam, skąd pochodzę, była — rzucił szczerze Afra. — Czy trzeba na nią odpowiadać? — To byłoby pożądane. Obiecałem rodzicom, że nie zapomnę o dobrych manierach. Nagle zakrył dłonią usta, dusząc się ze śmiechu. Oto przeszedł surową musztrę kurtuazyjnych manier jedynie po to, by teraz wydawać polecenia automatycznemu systemowi sterowania? Nawet Goswina nie byłaby zachwycona taką ironią losu. Padło altowe — „dziękuję”. — Proszę bardzo — dodał Afra. Nagle przyszło mu do głowy, że marnuje czas. Wyrzucił zawartość karisaka na łóżko, wziął neseser, czyste ubranie oraz robocze obuwie i wszedł do łazienki wziąć prysznic przed swą pierwszą w życiu służbą na Wieży Kalisto. *** Szczęśliwym zrządzeniem losu tego dnia Afra pracował na Wieży wydajnie i sprawnie jak stary rutyniarz, nie wnikając niemal myślą w zawiłości przeprowadzanych przez siebie procedur; należy jednak przyznać, że nie narzucono mu tego dnia nawet w połowie takiego tempa pracy, jakiemu zmuszeni byli podołać pracownicy Kalisto. Jesteśmy głównym terminalem transportowym, dobiegło do niego przesłanie od Rowan w okresie szczególnie gorączkowym. Musimy poradzić sobie z ruchem o natężeniu większym niż jakakolwiek inna Wieża. Dobrze ci idzie. Nie przejmuj się, nie sądzę byśmy mogli cię dziś czymś zmęczyć. Ha! Afra ograniczył komentarz tylko do tej wyzywającej monosylaby i pracował dalej. Ogarnął go animusz, by wyrazić to skromnie, bo do jego obowiązków — drugiego w kolejności po Rowan — należało czuwanie nad niezakłóconym przepływem przesyłek rozdzielonych zgodnie z przeznaczeniem, ciężarem ładunku żywego lub nie, oraz przekazywaniem specjalnych instrukcji otrzymywanych od podwładnych niższych rangą. Operatorzy ładunku (kinetycy rangi siódmej i ósmej) odbierali dokumenty przewozowe z transportowych cygar wszelkiej pojemności, jedno — lub dwuosobowych kapsuł podróżnych oraz różnorodnych pojazdów tranzytowych większych rozmiarów, by następnie przekazać je do Wieży, gdzie sortowano je zgodnie z posiadanym priorytetem. Talenci rangi dziesiątej uwijali się po lądowisku doglądając, czy przesyłki docierają nieuszkodzone, zawsze sprawdzając pojazdy z ładunkiem żywym. Wewnątrz Wieży Talenci rangi szóstej i piątej nadawali otrzymanym dokumentom priorytet i określali współrzędne adresu. Do obowiązków Briana Ackermana należał nadzór, by wszystko odbywało się bez opóźnień; był odpowiedzialny za to, by do Afry docierał niezakłócony i uporządkowany strumień informacji, które ten kierował następnie do Rowan.
Kiedy ruch był duży, a na Kalisto niemal zawsze panował szczyt, żądano od Afry — Talentu rangi T-4 — by pomagał Najwyższej i wysyłał transporty nieożywione, oszczędzając jej siły na transfery cięższych jednostek z ładunkiem żywym. Afra mógł wchodzić w gestalt z generatorami, jednak nie posiadał siły i zasięgu Rowan. W skrytości ducha zawsze podejrzewał, że potrafi sięgnąć dalej, niż pozwolono by mu spróbować na Capelli — choćby dlatego, że to było tylko jego przeczucie. Afra był zbyt zdyscyplinowanym Talentem, by popadać w zadufanie. Praca z Rowan obudziła w nim jednak poczucie, że jego możliwości są o wiele większe, że drzemią w nim nieodkryte pokłady sił. Dotąd współpraca z żadnym z Talentów nie stała się źródłem tego rodzaju przeżyć. Rowan nadała jego własnemu Talentowi nowy wymiar. I należy sobie tylko życzyć, by taka właśnie harmonia panowała pomiędzy Najwyższym Talentem i jej prawą ręką mój drogi Afro, usłyszał od Rowan w chwili wytchnienia pomiędzy wysyłką dwóch ciężkich frachtowców. Musi pojawić się od samego początku, później próżno by na nią czekać — nie przyjdzie, nawet za skarby całego świata. To wystarczyło, by Afra, któremu dziarskie tempo zaczynało dawać się we znaki, nabrał nowych sił. Oddychając głęboko pracował dalej. Gdy ostatni dron odleciał na miejsce przeznaczenia, a licznik mocy generatora na jego pulpicie wskazał zero, Afra natychmiast poczuł wyczerpanie zbyt wielkie, by móc się poruszyć. Bolały go mięśnie pleców i czuł łagodne tętnienie w skroniach. Uśmiechnął się do samego siebie: przetrwał, jak mu się wydawało, nie popełnił ani jednego błędu. Poczuł, że ktoś stanął za jego plecami, odwróciwszy głowę, zobaczył uśmiechniętą twarz Rowan. Najwyższa leciutko pogłaskała jego bark. Stanęła tak blisko, że czuł bijący od niej zapach soczystej zielonej mięty. — Doskonale nam dzisiaj idzie. — Nagle jedna brew Najwyższej wygięła się kpiąco do góry. — To znaczy, jeśli dotrzymasz nam kroku. — Sprawdź mnie — odrzekł Afra, przyjmując wyzwanie. — Wystarczy mnie tylko sprawdzić. — Możesz być pewny, że to zrobię. — Uśmiech Rowan stał się jeszcze szerszy i zaiskrzyły się jej oczy. — Idziemy, winna ci jestem kubek kawy. Czy ktoś ma ochotę na wycieczkę na dół? Weszliśmy w strefę zaćmienia. Odpowiedzią na jej propozycję był chóralny okrzyk radości i las rąk. — Zabierzcie, co uważacie za niezbędne i znajdźcie dla siebie kapsuły — powiedziała Rowan. — Tym razem jeszcze tam cię nie wyślę, Afro. Jednak możesz zaplanować wizytę na czas następnego zaćmienia. Reidinger chce cię zobaczyć i przepytać. Och — dodała wyczuwając, jak tężeje ze zdenerwowania — bez obawy. To ja — energicznie machnęła palcem, wskazując siebie — decyduję, kto pracuje w mojej Wieży!
Leciutko wspięła się po stopniach prowadzących do Wieży. Choć wskaźniki mocy generatorów ledwo drgnęły, Afra zobaczył kapsuły strzelające w niebo i oddalające się od Kalisto wzdłuż trajektorii, której celem była Ziemia. Reidingerze, masz do odebrania siedmioro na dole, powiedziała. Oni są poza rozkładem! rozległ się ryk Najwyższego Talentu Ziemi. Pozwól, by to zrobili za ciebie twoi uczniowie. Mojej załodze należy się urlop na dole. No i jak tam spisuje się ten Capellańczyk? dodał Reidinger, a jego słowa odbijały się echem w mózgu Afry, co wprawiało go w zmieszanie, póki nie zrozumiał, że to Rowan przekazuje mu rozmowę. „Capella nigdy by się do czegoś takiego nie posunęła”, pomyślał zdumiony Afra i aż wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź. Dzisiaj nieźle. Zatrzymam go na trzy miesiące, na próbę. Mowy nie ma, zanim się z nim nie spotkam! Czyżby? zapytała Rowan głosem nie tylko zuchwałym, ale i bardzo pewnym siebie. Większość pracowników Wieży skorzystała z oferty Rowan i zniknęła. Pozostali jedynie, pochłonięci omawianiem jakiś spraw, Brian Ackerman i Joe Toglia. Afra nie ruszył się dotąd ze swego miejsca; czuł się do cna wyzuty z sił i nawet kilka kroków dzielących go od podajnika napojów wydawało się zbyt wielkim dystansem, jednak nie ulegało wątpliwości, że przydałby mu się zastrzyk kofeiny. Afra nagle spostrzegł, jak kubek ląduje u wylotu kranika, z którego z pluskiem tryska czarna ciecz, dodawane są mleko i cukier. Zanim kubki zdążyły dotrzeć do jego pulpitu, wróciła Rowan. — Dzięki — powiedział, uśmiechając się z podziwem, kiedy się do niego zbliżyła. Rowan podstawiła sobie krzesło, ciągnąc je za oparcie, i usiadła obok niego. Uniósł kubek, a ona stuknęła go swoim zgodnie z obyczajem. — Wielkie dzięki, Rowan. Spojrzała na niego spod oka. — Musimy kilka spraw postawić jasno już na samym początku, Afro. Powiedz mi, kiedy zaczynasz dostawać zadyszki, i nie ukrywaj, jeśli coś sfuszerowałeś. Wolę naprawiać błędy od razu, o ile to możliwe. Jeśli to zrozumiesz, będziemy dobranym tandemem. Afra przytaknął na zgodę. Po sześciu godzinach ćwiczeń, był zbyt zmęczony, by próbować telepatii. Rowan nie ruszyła się ze swego miejsca, tylko w milczeniu sączyła kawę. Zapanowała między nimi przyjemna chwila ciszy. Afra nie przypominał sobie, by czuł się tak dobrze w czyimkolwiek towarzystwie, poza Goswiną w dzieciństwie, a i to — dodał w duchu — przed jej wyprawą na Altaira. Kiedy dokończyli picie kawy, poczuł się nieco pokrzepiony. Nie uszło to uwagi Rowan i w jej szarych oczach odbiło się współczucie. — Utnij sobie teraz długą drzemkę, Afro. Pozwól, by twój umysł odetchnął — powiedziała. Uniosła się, odstawiła fotel na miejsce i opuściła Wieżę. Afra skorzystał z dobrej rady. Po raz pierwszy, ale nie ostatni.
*** Upłynęło pięć tygodni jego pobytu na Wieży, zanim Reidinger skontaktował się z nim bezpośrednio. Nie był to jednak ogłuszający ryk, który rozlegał się niezmiennie podczas jego rozmów z Rowan. Mimo to potężne dotknięcie Reidingera, które Afra poczuł w mózgu, wprawiło go w głęboką konsternację. Dotąd nigdy nie miał do czynienia z umysłem o tak olbrzymiej mocy. W kontakcie z Capellą czuło się pewność, jednak nie mogła się równać z Reidingerem — trzecią już z kolei osobą, która nosiła imię Najwyższego Talentu na Ziemi. Rowan dysponowała ogromną siłą, istniały przesłanki, że swą mocą dorównuje Reidingerowi, jednak nigdy tego nie okazywała. Afra poznał ją już wystarczająco, by swobodnie czuć się w jej towarzystwie, mimo to jego podziw nie był pozbawiony domieszki lęku. Reidinger był zupełnie inny. Był najpotężniejszym człowiekiem całej Federacji Teleportacji i Telepatii i od jego zgody zależało — bez względu na słowa Rowan — czy Afra zostanie na stałe przydzielony na Kalisto. Jednak udało mu się — tak sądził — nie stracić głowy i udzielić spokojnej, a co najważniejsze, kurtuazyjnej odpowiedzi. Rodzice byliby z niego dumni. Zuch z naszego Afry, przyklasnęła Rowan, kiedy Reidinger usunął swój mentalny dotyk. On uwielbia dominować. Większość w FTiT odchodzi od zmysłów ze strachu. Niekwestionowane posłuszeństwo oszczędza mnóstwa kłopotów, jednak może krępować inicjatywą. Byle tak dalej, a nie stracisz głowy. Pamiętaj, Rowan pozwoliła, by złośliwy chichot wplótł się w ton jej głosu, ja się go nie boję i jeśli będę chciała zatrzymać cię tutaj, to postawię na swoim. Powiem ci jeszcze coś, Afro. Zanim zacznie na ciebie grzmieć, a na pewno zacznie, sprezentuj mu origami... powiedzmy ryczącego wołu! W purpurowym kolorze. Upuść z niego powietrza, odwróć uwagę, a twoje będzie na wierzchu. Jesteś pewna, że marny T-4 z Capelli może sobie pozwolić, by jego było na wierzchu? Uśmiech Rowan stał się jeszcze bardziej złośliwy. Słodkie słówka są dobre dla kobiet, dotrzymanie pola to domena mężczyzn. *** Jednak to nawet nie Reidinger wzbudził największy podziw Afry, ale ogromne budowle Blundell, otoczone przez gigantyczne terminale towarowe i pasażerskie, łoża dokowe i inne budowle. Afra stał obok osobistej kapsuły, w której Rowan przetransportowała go z Kalisto, i rozglądał się gamoniowato. Kompleks FTiT był większy od stolicy Capelli. Poza jego granicami ciągnęły się biurowe i mieszkalne wieże największej metropolii Centralnych Światów, której krańce ginęły w niezmierzonej okiem dali. Poczuł, że w powietrzu unosi się delikatny nieznany mu zapach. Domyślił się, że musi to być zapach soli, jako że kompleks FTiT wzniesiono nad brzegiem oceanu. — Afra ze stacji Kalisto?
Obrócił się na pięcie i ujrzał młodzieńca w uniformie kadeta FTiT, krępej budowy o dziwnych, nakrapianych zielonych oczach, ciemnych włosach i delikatnej cerze. — Tak — i wysłał telepatyczne echo potwierdzenia, starając się wybadać posłańca. Chłopiec uśmiechnął się szeroko i wyciągnął dłoń w geście formalnego powitania między Talentami. — Gollee Gren, podobno rangi T-4. — Służbowa eskorta? Afra odwzajemnił uśmiech, przypomniawszy sobie czas, kiedy spełniał tę samą funkcję na Capelli. — Z braku kogoś lepszego pod ręką — skwitował Gollee, w najmniejszym stopniu nie skonsternowany. — Tędy proszę. Musisz pomyślnie przejść kontrolę bezpieczeństwa, a na to trzeba czasu. Pomimo że wiadomo, kim jestem? Gollee wzruszył ramionami, uśmiechając się błazeńsko. — Nie czuj się dotknięty. Upierają się przy tych nonsensach nawet podczas wizyt Najwyższych. — Uważaj, Gollee, żebyś się nie zaplątał. Najwyższe Talenty nie składają wizyt. — Wiesz, co mam na myśli. Nawet dwójki muszą się temu poddać. Nikt nie stanie przed Najwyższym Bogiem Reidingerem bez poddania się kontroli. Gollee machnął ręką w kierunku przestronnego bąbla z betonu i plasglasu, który był wejściem do ogromnego biurowca Dyrekcji Agencji Blundell FTiT. Przebrnięcie przez kontrolę bezpieczeństwa — skanery, badanie siatkówki, osobiste przesłuchania — zajęło rzeczywiście sporo czasu, mimo że dossier badanego przez cały czas widniało na ekranie kontrolerów. Afrę kusiło, by zwrócić im uwagę, że telepatyczne sprawdzenie przez Talent rangi T-3 lub T-2 rozwiałoby wszelkie podejrzenia, jednak skrupulatność kontrolerów rangi T-8 zasugerowała mu, że lepiej jest nie przerywać procedury podobnymi impertynencjami. Strażnicy nie dorównywali mu wzrostem, za to on zdecydowanie ustępował im wagą. Szczególnie zaniepokoiły ich figurki origami, zatem poddali je tak wielu testom, iż Afra nie na żarty zaczął obawiać się, że jego zamierzony podarunek ulegnie kompletnemu zniszczeniu. — Wiecie zapewne, że to jest jedynie poskładany papierowy arkusz? Patrzcie! Oderwał kartkę z pliku, który leżał na biurku i zręcznie zrobił dokładną replikę. — Rozumiecie już? Strażnicy zrozumieli, ale ich brak zainteresowania — w przeciwieństwie do Gollee — zręcznością jego palców był aż nadto odczuwalny. W końcu musieli przyznać, że origami nie przedstawia sobą żadnego niebezpieczeństwa i ociągając się, wręczyli mu plakietkę, że jest „czysty”.
Z mentalnym westchnieniem ulgi Gollee poprowadził go do wind grawitacyjnych i wybił na klawiaturze jakiś skomplikowany kod. Palce przewodnika mignęły z taką szybkością, że oczy Afry nie nadążyły za nimi, nie mógł też nic wyczytać z jego nagle osłoniętego ekranem mózgu. Pod tym względem są jeszcze bardziej surowi, przeprosił go Gollee. Dopiero niedawno zostałem przydzielony do służby przewodniczej, a oni nie zawahają się nawet przed praniem mózgu za przewinienia albo proceduralne uchybienia. — Oczywiście tak musi być, biorąc pod uwagę jak ważną osobą dla Centralnych Systemów jest Najwyższy Reidinger — dodał głośno i zaprosił Afrę, by wszedł razem z nim do sterowanego programem szybu. — Od jak dawna zajmujesz się składaniem figurek z papieru? Wydaje się to takie łatwe. Unosili się zadziwiająco szybko jak na szyb grawitacyjny. — Origami w swym zamyśle jest niezwykle łatwe. Oczywiście, kiedy już połknie się bakcyla. — Gdzie się tego nauczyłeś? Na Capelli? — Nie, pochodzi z miejsca o nazwie Japonia. — O, to gdzieś na Oceanie Spokojnym. — Tak mi się wydaje. Nagle, bez ostrzeżenia, rozwarła się wąska przesłona i zostali wessani do środka. Przejście zatrzasnęło się tuż za nimi. Gollee uśmiechnął się, widząc reakcję Afry. — Nie ma mowy, byś przedostał się do kwatery Najwyższego, jeśli nie jesteś czysty. Cały budynek jest ekranowany i chroniony szczelnymi śluzami... Zwłaszcza ta jego część. — Nie sądzę, bym miał ochotę tutaj mieszkać. — To nam nie grozi, nie jesteśmy Najwyższymi. Przed nimi otworzyło się drugie, nieco szersze przejście. Weszli do hallu o gustownych dekoracjach utrzymanych w odcieniach pastelowej zieleni, gdzie stały wygodne fotele. Na ekranie wyświetlano fraktalowe obrazy, do ich uszu docierały tony łagodnej muzyki. Gollee skierował się na lewo, do najskromniej ozdobionego przejścia spośród kilku prowadzących do hallu. — Wyprostuj się — wymamrotał Gollee, kiedy drzwi rozsunęły się przed nimi. Przeszli do kolejnego hallu i do centralnie usytuowanych, pojedynczych drzwi. — Odtąd jesteś zdany tylko na siebie, ale ja zaczekam, by cię odprowadzić. Życzę szczęścia. Wyraz jego twarzy świadczył, że Afra będzie potrzebował mnóstwo szczęścia. Afra wyprostował się, zmierzył wzrokiem panele z solidnego drewna i wspomniał radę Rowan. Czy służba bezpieczeństwa poinformowała Reidingera o byku z czerwonego papieru i jego gambit spali na panewce? Drzwi rozsunęły się, otwierając przed nim wstęp do obszernego apartamentu zajmowanego przez Petera Reidingera.
— Wejdź, wejdź — zagrzmiał głos tak samo potężny i onieśmielający, jak i umysł mężczyzny o imponującej posturze. — Pomyślałem, że to się panu spodoba — powiedział Afra, szybko podchodząc do półokrągłego biurka, za którym siedział Reidinger. Musiał się spieszyć z obawy, że kolana ugną się pod nim zdradziecko. Odetchnął z ulgą — nie zadrżała wyciągnięta nad blatem biurka ręka, gdy stawiał przed Najwyższym Talentem Ziemi delikatnego czerwonego byka. Reidinger przyglądał się małej figurce, zaskoczony śmiałością i podarunkiem. Nagle odrzucił w tył głowę i ryknął śmiechem. — Byk, na wszystkie świętości! Byk! Rogi, morda i... — długim i zaskakująco pięknym palcem Reidinger popchnął byka, by obejrzeć go z boku — i jaja! — parsknął rubasznie. — Ta białowłosa, wyłupiastooka, zbzikowana Altairianka podsunęła ci ten pomysł? — Ona nie jest wyłupiastooka — odparł Afra oburzony, uważał bowiem Rowan za kobietę o raczej oryginalnej urodzie. A kiedy zaskoczony Reidinger przyglądał mu się z rozbawieniem, dodał: — I wcale nie jest zbzikowana. Rowan powiedziała, że Reidingerowi należy stawić czoło. We własnym imieniu nie zrobiłby tego, ale dla niej — jak najbardziej. Reidinger uśmiechnął się tajemniczo, rozparł się w fotelu i splótł palce. Afrze nie podobało się świdrujące spojrzenie, jakim go obrzucił, i zesztywniał, na wszelki wypadek mocniej ekranując swe myśli. — Afro Lyonie, wychowano cię na Capelli — powiedział Reidinger i raptem jego twarz stała się całkiem bez wyrazu, a oczy nieprzeniknione — co wyjaśnia przywiązanie do manier zaniedbywanych w innych światach; manier, których nie ignoruje się w mojej Wieży. Afra ukłonił się na milczące potwierdzenie prawa do nienaruszalności mentalnej. — Rowan podsunęła mi ten pomysł — odezwał się z lekkim uśmiechem, widząc teraz, iż Reidinger istotnie posiada cechy bycze. Najwyższy Talent Ziemi podniósł papierowego byka, ujmując go palcem wskazującym oraz kciukiem, i zaczął mu się przyglądać z bliska. — Origami! — wykrzyknął nagle. — Słyszałem o tym, lecz nigdy jeszcze nie widziałem. Pokaż mi, jak to się robi! — A papier? Reidinger otworzył szufladę. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się, gdy nie znalazł odpowiednich arkuszy. — Papier! — Nagle bloki pastelowych i kwiecistych kartek oraz duże arkusze przezroczystej folii zasłały wiekowy blat biurka. — Wybierz. Zbadawszy gramaturę wszystkich, Afra wybrał arkusz papieru cienkiego lecz mocnego, który można było łatwo składać, otrzymując ostre krawędzie. Nadał mu kwadratowy kształt i
zagiął po przekątnej, by uzyskać pierwszy fałd. Oczy Reidingera śledziły jego palce uważnie, póki obok rogatego byczka nie postawił małej, jasnoniebieskiej krowy. — Na wszystkie świętości i do tego jałówka! Reidinger uderzył dłońmi o blat. Podmuch powietrza przewrócił krówkę, odsuwając do tyłu byczka. Reidinger delikatnie podniósł przewróconą figurkę i ustawił ją na poprzednim miejscu. — Gdzie się tego nauczyłeś? — Od chiefa z frachtowca, który regularnie dokował na Capelli. Teraz odszedł już na emeryturę i mieszka w Kyoto w Japonii na Pac... — Wiem, gdzie to jest. Byłeś tam już? Najwyższy Ziemi spojrzał na Afrę, przekrzywiając głowę. — Nie, sir. Oczy Reidingera rozszerzyły się. — Nie masz ochoty? — Tak, sir, kiedy ja... ja... Afra zamilkł. Zabrakło mu śmiałości kreślenia planów na przyszłość, mimo że najwyraźniej spodobał się Najwyższemu. Reidinger ponownie rozparł się wygodnie w fotelu, nie spuszczając z chłopca zamyślonego spojrzenia, a potem wybuchnął krótkim śmiechem. — Udało ci się wytrzymać pięć tygodni z tą białowłosą — w uśmiechu Reidingera nie było ani cienia skruchy — stalowooką... ptasią Altarianką, podejrzewam więc, że wytrzymasz dłużej. Faktem jest... — ugryzł się w język, kwitując resztę zdania pstryknięciem palców. Podniósł się ze swego miejsca. Był ogromny, potężnie zbudowany i umięśniony. Spojrzał Afrze prosto w oczy, choć przybysz z Capelli odznaczał się niezwykłym wzrostem. Wyciągnął do niego rękę, gestem zapraszającym do milczącego kontaktu. Była to rzecz niespotykana. Afra zareagował bez wahania, choć nie zdołał opanować westchnienia wywołanego wstrząsem spotkania z kaskadą mocy i tym, ile Reidinger zdołał się o nim w ułamku sekundy dowiedzieć. Moja ptaszyna jest samotna w swej Wieży, Afro Lyonie z Capelli... Ton tego przesłania był tak delikatny, jak jego treść. Afra poczuł się bardzo speszony. Wyczerpujące kazania rodzinne o etykiecie nie zawierały nic stosownego na tego rodzaju okazję. — Zostań także jej przyjacielem, Afro — dorzucił Reidinger zwięzłym, rzeczowym tonem, jakby zachwalał jakiś szczególny rodzaj technologii, i Afra niemal zaczął powątpiewać, czy na pewno właściwie zrozumiał przełomy, mentalny przekaz. — No, a teraz znikaj stąd i pozwól mi wrócić do pracy. — Najwyższy Talent Ziemi wrócił za biurko i ustawił fotel przed szeregiem konsol. — Gren ma cię zabrać do miasta — dodał, nawet się nie
oglądając. — Trudno ci będzie urządzić się na Kalisto, mając jedno łóżko, dwa zapadnięte fotele i zniszczony stół. Wydaj nieco z pieniędzy, które ci FTiT płaci. Afra ukłonił się z szacunkiem, obrócił i wyszedł z gabinetu. W hallu Gren zerwał się na równe nogi, całym ciałem wyrażając zainteresowanie i niepokój. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Ocalałeś? — To sprawka byka! Uśmiech Grena stał się jeszcze szerszy. — A to sprytne. Przerażony Afra zobaczył, jak oczy Grena raptownie robią zeza, by tak samo nagle powrócić do normalnego położenia. Gren potrząsnął głową i ciężko przełknął ślinę. — Wolałbym, żeby tego nie robił — a kiedy ponownie spojrzał na Afrę, uśmiech znowu rozjaśniał jego twarz. — Otrzymałem rozkaz, ni mniej ni więcej, zaprowadzić cię, dokąd tylko będziesz chciał w tym mieście — i puścił do niego perskie oko, czym kompletnie zdumiał Afrę. Gren był jego rówieśnikiem, jednak nie czuł się skrępowany ograniczającymi fizyczne uciechy przykazaniami Metody. — Otrzymałeś przepustkę na dwa dni, a więc — złożył zuchwały ukłon — jakie są twoje życzenia, Afro T-4? — Handlowe, jak myślę — powiedział Afra, z wdzięcznością korzystając z okazji. — I coś na ząb. — Uspokoić żołądek, hę? W domyślnym spojrzeniu Gollee Grena pojawiło się współczucie. W drodze powrotnej Gollee powiedział Afrze, że jego przepustka jest ważna na całe życie. Pierwsze spotkanie z metropolią pozostawiło w pamięci Afry serię jaskrawych wrażeń. Poczuł się przytłoczony bogactwem salonów wystawowych z meblami. Sam był zaskoczony, gdy okazało się, że wybierał takie, których prostota była reminiscencją swojskich sprzętów na Capelli: gładkie obicia, chodniki o geometrycznych wzorach, raczej plebejskie lampy — sądząc z wyrazu twarzy Gollee — i dwie piękne azjatyckie wazy z kwiatami po wsze czasy utrwalonymi w chwili cudownego rozkwitu, ogromne ilości taśm z książkami — z wszystkimi tytułami, jakie tylko obiły mu się o uszy — oraz dwa antyczne obrazy. Gollee próbował zainteresować go artystami współczesnymi, jednak dla Afry były to dzieła zbyt frenetyczne w zamyśle, technice i kolorze. Pozwolił jednak Gollee doradzać sobie przy wyborze ubrań, gdyż Gollee odziany był z umiarkowaną elegancją i w rzeczy doskonałej jakości. Dotąd nigdy nie posiadał więcej niż trzy kombinezony do pracy na Wieży i jedno godziwe ubranie, dlatego z przyjemnością zajął się wybieraniem kostiumu, który subtelnie tonowałby jego obcą karnację skóry, akcentował szerokość barków i podkreślał wyniosłość postawy sprawiając, że jego szczupłe ciało nabrało godnej podziwu prezencji. Wpadły mu w oko modne buty, więc obstalował sobie parę, dobierając — pod czujnym okiem Gollee —
rozmiar, kolor i styl. Gollee, uzmysłowiwszy sobie, że zanosi się na naprawdę spore zakupy, porozumiał się z cargo-mistrzem, by ten zarezerwował kokon transportowy i przydzielił numer łoża dokowego, skąd zostaną przekazane na Kalisto przy okazji następnego transportu lub też wcześniej — po wyczerpaniu konta Afry. Ubrany w nowe, ciemnozielone ubranie: miękkie lederenowe buty i modny komplet spodni z tuniką, Afra poprosił o wskazanie średniej klasy restauracji, gdzie można by podreperować nadwątlone siły. — Znam miejsce, które jest w sam raz — po raz kolejny Gollee puścił zuchwałe perskie oko. Wkrótce posadzono ich za stołem w przyjemnej restauracji, wypełnionej dźwiękami cichej muzyki, dyskretnie oświetlonej i doskonale zarządzanej. Natychmiast pojawiło się przed nimi na blacie stolika menu. Spis był dosłownie nie z tej ziemi, bo na liście umieszczono specjały ze wszystkich Centralnych Światów. Okazało się, że Gollee jest osobą o wiele bardziej bywałą, niż wskazywałby na to jego wiek, bez wahania opisywał potrawy, których nazw Afra w życiu nie słyszał. Podczas gdy Afra starał się ukryć swą ignorancję i zmieszanie, Gren podniósł rękę, wzywając kelnera. — Myślę, że wiem, co w tej restauracji może przypaść ci do smaku — rzekł, patrząc uważnie na towarzysza. — Zgoda — pewność siebie Grena, życzliwość, z jaką mu przez cały dzień pomagał, z łatwością przekonały Afrę. Uśmiechnął się smutno. — Nie miałem zbyt wielu okazji do jadania takich kolacji. Kelner obrzucił Afrę zdumionym spojrzeniem, a dodający otuchy uśmiech Gollee stał się niesłychanie światowy. — Rodzinny świat jednego, dla drugiego jest turystyczną Mekką. Mój przyjaciel przybył do nas z Capelli. Czy możemy mu podać półmisek delikatesów, które przekonałyby go do Kuchni Terranae? — wydawało się, że usługujący się waha. — Czy Luciano pracuje dzisiaj? — Luciano? Imię wywarło wrażenie. — Właśnie on — Gollee przytaknął, kiwając uprzejmie głową, tak jakby ustalanie menu z Luciano należało do rutyny. — Czy byłby pan tak uprzejmy przekazać mu, że potrzebna jest nam konsultacja. Luciano, we własnej osobie, pojawił się między półmiskiem przystawek a zupą. Kiedy Gollee dokonał prezentacji, skinął Afrze uprzejmie głową. Afra akurat nabrał w usta niesłychanie ostro przyprawiony kęs i przyłapał się, że zamierza uciec się do telepatii. Zamachał dłonią, wpierw wskazując na pełne usta, a potem dając zafrasowanemu szefowi znak, że wszystko w porządku.
— Ostre? Nie dość ostre? Za ostre? — dopytywał się Luciano z przejęciem profesjonalisty. — Obawiam się, że za ostre — sugerował rozbawiony Gollee. — Ja jestem przyzwyczajony do twoich przypraw, ale Afrze chyba wydaje się, że połknął truciznę. Wystarczy spojrzeć na jego minę i załzawione oczy. Wyraz twarzy nieznajomego przestraszył Afrę do tego stopnia, że zdecydował się wykrztusić coś pomimo pełnych ust: — Nie! Nie! Wspaniałe. Ja lubię... ostre. To uspokoiło Luciana w jednej chwili. — Oto człowiek o wykształconym smaku. — Żeby tylko — dodał Gren, uśmiechając się złośliwie. — Złapał starego byka za rogi i skłonił go do śmiechu. — Gollee Gren konspiracyjnie mrugnął do zdumionego Afry. — I powiadam ci przyjacielu, to nie przechwałki. — Doprawdy? — Nie ulegało wątpliwości, że ranga Afry ogromnie wzrosła w oczach szefa kuchni. — Wielkiego człowieka? Ogniście gestykulując, wskazał w stronę odległego kompleksu Blundell. Afra przepłukał usta wodą. Mógł teraz skorygować nieco zniekształconą wersję swoich porannych osiągnięć. — To była zaledwie krótka rozmowa... — zaczął. — Z Najwyższym Talentem Ziemi Reidingerem, którą udało mu się przetrwać w nienaruszonym stanie. Gren potrząsnął głową na poparcie własnych słów. Oczy kelnera zaś rozszerzył niekłamany podziw. — Własnoręcznie zrobił dla niego podarunek i doprowadził do śmiechu. — Wielki człowiek śmiał się? Luciano nagrodził Afrę pełnym szacunku spojrzeniem. — I — Gollee zawiesił dramatycznie głos — Reidinger bez wahania dał mu przepustkę na dwa dni, a ja mam osobiście pilnować, by ów pozaziemski turysta nie wpadł w jakieś tarapaty, podczas swych pierwszych odwiedzin na Ziemi. — O, jakże roztropnie z twojej strony, iż przywiodłeś go do nas, Gollee — pochwalił rozpromieniony Luciano. — A ty, Afro, masz przewodnika nie lada — dodał uspokajająco. — Zna wszystkie miejsca warte zwiedzenia, gdzie zaspokoją twe wszelkie zachcianki. — Luciano mrugnął, przytykając swój gruby palec wskazujący do skrzydełka nosa. — Jeśli o to chodzi, znalazłeś się w najlepszych rękach. Pozbądź się obaw. Gollee dopilnuje, byś podczas swojej pierwszej wizyty na staruszce Ziemi naprawdę świetnie się bawił. Afrę przestraszyły uwagi i niedwuznaczne aluzje. — Można iść o zakład — dodał Gollee, jego uśmiech pełen był zmysłowości, tak samo jak słowa Luciano. — Najcudowniejszy dar zesłany przez łaskawych bogów, by rozładować napięcie, które człowiek — Afrze wystarczyłaby zaledwie szczypta Talentu, by domyślić się,
że Gollee rutynowo poddawał się owej kuracji — musi ścierpieć. Tak czy siak, Afra ma za sobą trudny, pełen napięcia dzień. Nie obawiaj się, Afro, znam miejsca w sam raz dla nas. — I będziesz musiał odpowiednio dużo zjeść, by móc w pełni nacieszyć się życiem — skwitował Luciano i, energicznie zatarłszy ręce, uspokajającym gestem dłoni rozproszył wszelkie obawy Afry. — Ja dopilnuję, by wasza energia nie spadła poniżej wymaganego poziomu. Starając się ukryć podniecenie, Afra pośpiesznie pochylił się nad półmiskiem z przystawkami udając, że zaprzątnięty jest wyborem następnego przysmaku. Za wszelką cenę nie chciał dopuścić, by Gollee połapał się, jaki niepokój budziły w nim te insynuacje. Wiedział, że ziemskie obyczaje w sferze kontaktów seksualnych są o całe niebo bardziej liberalne od obowiązujących na Capelli, jednak zaszokowało go poruszenie tego tematu przy posiłku, który, zdaniem towarzyszy, miał stymulować i podtrzymywać tego rodzaju aktywność. Gollee i Luciano zaś, wydawali się uważać to za najbardziej naturalne zakończenie pełnego stresów dnia. — W zanadrzu mam wyjątkowe wino... — Jesteśmy nieletni — słabo zaprotestował Afra. — Oczywiście, wiem o tym — Luciano rozłożył ręce w geście głębokiego zrozumienia. — Posiadamy spory zapas doskonałego soku z grapefruitów — i posłał Gollee perskie oko, na co ten odpowiedział mu uśmiechem od ucha do ucha. Kiedy pojawił się „sok grapefruitowy” — w zwykłych szklankach na wodę — Afra uzmysłowił sobie, że nie przypomina on owocowych napojów, jakie pił do tej pory: usta wypełnił mu mocny, cierpki smak i przyjemne uczucie ciepła spływające aż do żołądka. Skoro nigdy nie nadarzyła mu się okazja wypicia wina, nie miał pojęcia, co w istocie zostało mu podane. W miarę trwania posiłku — kosztowali wszystkich serwowanych im specjałów — Afrę ogarnęło uczucie przyjemnego odprężenia i nękającą jego sumienie myśl o utracie niewinności zaczęło wypierać przeświadczenie, że skoro Gollee — który był jego rówieśnikiem — jak i całkiem już dorosły Luciano uważali wizytę w domu przyjemności za nieodzowną część biesiady, on z kurtuazji nie powinien oponować. Przecież to sam Reidinger przydzielił mu Gollee na przewodnika, ten zaś napomknął, iż często trafia mu się okazja opieki nad gośćmi. Nie ma co, ucieczka w pruderię byłaby grubiaństwem. Afra zaczerwienił się na wspomnienie telepatycznego komentarza Reidingera. Jasne... Surowo odsunął od siebie tę myśl. Niewykluczone, że rozsądniej będzie ulżyć swemu napięciu tu, na Ziemi i wrócić na Kalisto, wolnym od stresów. Gdy posiłek dobiegł końca i wychylili do dna ostatnią szklankę soku grapefruitowego, Afrę przestały dręczyć jakiekolwiek wątpliwości na temat kolejnego punktu porządku dziennego ustalonego przez gościnnego i usłużnego Gollee. Kiedy przewodnik zaprowadził
Afrę do obszernego i zadbanego budynku na dyskretnym, parkowym przedmieściu, chłopiec nie czuł już ani cienia niepokoju. Wewnątrz panowała gościnna atmosfera. Gollee powitano serdecznie, nie pomijając przy tym Afry. Nie obruszył się nawet, gdy zażądano od niego, by poddał się obowiązkowemu skaningowi całego ciała oraz zezwolił na pobranie krwi z płatka ucha. Nawet się nie zaczerwienił, wkładając kartę identyfikacyjną do szczeliny czytnika, który sprawdzał datę ostatniego zastrzyku antykoncepcyjnego. Gollee w tym czasie paplał jak najęty z właścicielem i Afra nie miał okazji sprzeciwić się rutynowej procedurze, która przecież miała na celu i jego ochronę. Okazało się, że wybór partnerki nie zależał tylko od niego, lecz Afra nawet tego nie zauważył, zaskoczony tym, że natychmiast otoczyło go pięć pięknych kobiet, które zaczęły bawić go rozmową. A kiedy do hallu wszedł szopokot i od razu zaczął się do niego łasić, był oczarowany. — To nie może być barkoryś! — wykrzyknął. — Nie, istotnie, nie może — roześmiała się najwyższa spośród pięciu dziewcząt. Miała ciemne, kręcone włosy, krótko przycięte, co podkreślało doskonały kształt czaszki oraz niezwykłe, bladoniebieskie oczy, fascynujące Afrę, który nigdy podobnych nie widział. — To szopokot, który nam mieszkańcom planet najbardziej przypomina barkorysia. Nie są tak inteligentne — w tym momencie szopokot zamruczał z wyrzutem, czym zachwycił Afrę — jednak nie brak im bardzo oryginalnych przymiotów. Amosie to jest Afra. Afro, przedstawiam ci Amosa. Ku zaskoczeniu Capellańczyka szopokot nie ociągając się, wskoczył mu na kolana, stanął na tylnych nogach, oparł się przednimi łapami o jego brodę i starannie obwąchał mu usta. — Zostaliście przyjaciółmi! — powiedziała dziewczyna z niekłamanym zachwytem. — Amos nie zadaje się z byle kim. Afra nie bardzo wiedział co dalej, póki nie ujrzał aprobaty malującej się na twarzy Gollee. Amos wkrótce i ich opuścił, a Kama o bladoniebieskich oczach przysunęła się do niego tak, że zetknęli się nogami. Nie wiedzieć kiedy i jak, z kusząco przytuloną do niego Kamą, przenieśli się z przyjemnego hallu do odosobnionego pokoju. Od chwili, gdy zostali sam na sam, dziewczyna zaczęła dodawać mu odwagi. — Jestem pierwsza? Hm, najważniejsze jest to, by zachowywać się naturalnie — powiedziała, łagodnie masując jego stężałe mięśnie ramion. — Mój pierwszy raz był dla mnie czymś specjalnym. Nie mogę dopuścić, by z tobą było inaczej, zwłaszcza — dodała, śmiejąc się gardłowo — że spodobałeś się Amosowi. Zdenerwowanie Afry spowodowało, że ich pierwsza próba zakończyła się raczej katastrofą. Kama z łagodnym uśmiechem zaproponowała, by, leżąc obok siebie, odpoczęli i poznali się lepiej. Jej ręce nieprzerwanie błąkały się po jego ciele, pieszcząc je delikatnymi
jak piórko muśnięciami palców. Nic dziwnego zatem, że po bardzo krótkiej pauzie Afra gotowy był do drugiej próby, która nie tylko uwieńczona została wzajemnym spełnieniem, ale uświadomiła mu, że w uniesieniach jego partnerki nie było nawet szczypty sztuczności, że były tak samo szczere jak i jego. Tym uskrzydlony, wprawił Kamę w niezwykłe zdumienie, dowodząc swej wręcz nadludzkiej witalności i niewyczerpanej pomysłowości. Kiedy ocknęli się po spędzonej jakby w omdleniu chwili, pokój pogrążony był już w ciemności. Afra zapytał nieśmiało, czy ich spotkanie jest ograniczone jakimiś ramami czasu, a może czynów... — Z tobą nigdy — odparła Kama, energicznie przyciągając go do siebie. — Przenigdy! *** Po powrocie na Kalisto czuł się odświeżony choć nieco wyczerpany. Ociężale przekroczył próg swojej kwatery i natychmiast się przewrócił, potykając o paki, którymi zasypana była podłoga w salonie, a nawet w sypialni. Rzut oka na tarczę przyrządu orologicznego ostrzegł go, że zaledwie pięć godzin dzieli go od jego wachty na Wieży. Postanowił, że prześpi cztery, a resztę czasu poświęci na kąpiel i skompletowanie ubioru stosowniejszego od kolorowych szatek, z których uwolnił się przed położeniem do łóżka, rozrzucając je na chybił trafił po sypialni. Podczas pobytu na Ziemi pozbył się mnóstwa pętających go zahamowań, choć zanim dokładnie określił jakich, strawił nieco czasu. Podczas najbliższej wachty przekonał się, jaki temperament potrafi przejawić Rowan. Był wręcz wstrząśnięty, że Najwyższy Talent może dawać upust złego humoru w sposób tak nieposkromiony. Doskonała znajomość Wieży Kalisto pozwoliła mu odruchowo rozwiązywać pomniejsze problemy, łagodzić humory Rowan i na czas podrzucać jej odpowiednie dokumenty. Potem zaczął imać się tych samych metod w rozpraszaniu nudy, i czuwał nad nieprzerwanym strumieniem transferu na swój spokojny, niewzruszony sposób. Dopiero kilka godzin później, po zamknięciu Wieży, uzmysłowił sobie, że nerwy wszystkich jego współpracowników są w strzępach. — Jak ci się to udało? — Brian zapytał Afrę, gdy Rowan wybiegła z Wieży, udając się do swojej kwatery i zabierając ze sobą burzę emocji. — Co mianowicie? — zapytał Afra, odrywając wzrok od papierowego ptaka, którego właśnie składał. Jego dłonie i palce nie straciły niczego ze swej zręczności. — Zignorować ją, pomimo rozsiewanych przez nią transmisji? Afra spojrzał na niego z uśmiechem. — Nie ulega wątpliwości, że to wpływa na ogólną mobilizację. Za nic na świecie nie przyznałby się, że zachowanie Rowan wprawiło go w osłupienie, a przy tym budziło raczej fascynację aniżeli niepokój. — Czy dlatego to robi?
Brian głośno przełknął ślinę. Afra wzruszył ramionami, zajęty rozpościeraniem skrzydeł niewielkiego, niebieskiego ptaka. — Ona jest Najwyższym Talentem i może robić, co jej się podoba. Brian zmarszczył brwi. — I tak jest zawsze — powiedział smętnie i odszedł, by zająć się porządkowaniem notatek oraz dokumentów przewozowych, które zaśmiecały blat jego biurka. — Przynajmniej to wszystko to tylko cargo. *** Zajęty rozpakowywaniem swojego nowego dobytku Afra w pierwszej chwili nie usłyszał ostrożnego stukania do drzwi. Wkrótce jednak wyczuł czyjąś obecność i zwrócił uwagę na powtórne pukanie. — Wejść — krzyknął, dźwigając dwa leżące na progu kartony, które uniemożliwiały otwarcie drzwi. Oczom zdumionego Afry ukazała się tak nieśmiało zaglądająca do salonu Rowan, jakby nie była pewna, czy jest mile widziana. — Wejdź, wejdź proszę — powiedział, „zmiatając” papiery pakunkowe oraz styropianowe palety do pustego pudła i zamykając jego wieko. Rowan wśliznęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi. Kiedy spojrzała na niego, jej szare oczy rozszerzał niepokój. — Co się stało? — Wyglądała zupełnie inaczej, a jej zachowanie w niczym nie przypominało jędzy, która zaledwie przed pół godziną z hałasem opuściła Wieżę. — Chciałam cię przeprosić, Afro — powiedziała szeptem. „Ona jest bardzo samotna”, Afra szybko skrył swoje myśli, wspomniawszy niewyrażoną słowami przestrogę Reidingera. — Bo ja mogę spędzać czas wolny na dole, a ty nie? — Nie czuł, by próbowała odczytać jego myśli; sam również nie naruszyłby nakazów etycznych Talentów, starając się dowiedzieć, czy Rowan rzeczywiście czuje skruchę. — Myślę, że to legło u samych podstaw — odpowiedziała i z głębokim westchnieniem osunęła się na jedną z ogromnych poduch w salonie, które przed chwilą rozpakował. Nagle potrząsnęła energicznie głową: — Nie, to nie tak. Muszę być wobec ciebie uczciwa, jeśli mamy stworzyć zespół, na którym można polegać. — Jej szare oczy przykuły do siebie wzrok Afry. — Mogłeś wyzbyć się tego okropnego napięcia, a ja nie mogę — powstrzymała go gestem otwartej dłoni, kiedy otwierał usta. — Czy wiesz o tym, że Reidinger zatwierdził twoją kandydaturę? — Nie. Prawie nie unosząc barków, nieznacznie wzruszyła ramionami. — W przeciwnym wypadku nawet nie znalazłbyś się tutaj z powrotem.
— Myślałem, że Najwyżsi kierują się własnym widzimisię... — i Afra uśmiechnął się do niej. Zdobyła się na cień uśmiechu i wyraźnie się rozluźniła. — Nawet nie musiałam się z nim kłócić. — Spodobał mu się byk. Tym razem na usta Rowan wypłynął szeroki uśmiech. Przekrzywiła szyję, by móc na niego spojrzeć, a on przysiadł na blacie nowego stołu, który przed chwilą zmontował. — Spodobały mu się kwadratowe jaja, a to — machnęła mu palcem przed nosem — był twój pomysł! — Jednak to ty wpadłaś na to, by go olśnić za pomocą origami. — Tak czy siak, do ciebie należało podjęcie śmiałej decyzji, i nie stchórzyłeś. Afra zmierzył ją z ukosa. — Czyżbyś podsłuchiwała? Pokręciła żywo głową. W jej szeroko otwartych oczach odczytał zaprzeczenie. Niesforny, lekko wilgotny kosmyk przykleił się do policzka. Odrzuciła włosy do tyłu. — Nie ja. Przypuszczam, że gdybym naprawdę chciała, to udałoby mi się dostać do kryjówki Reidingera, jednak musiałabym mieć poważne powody. Rozumiem, że nie trwoniłeś czasu spędzonego na dole — dodała, zmieniając temat i z zainteresowaniem rozglądając się wśród poczynionych przez niego zakupów. Afrze udało się zapanować nad rumieńcem, który wykwitł na policzkach na myśl o tym, na co poświęcił nieco wolnego czasu. — No, taak... — i podniósł jeden z jeszcze nie rozpieczętowanych pakunków. — Niewiele przywiozłem ze sobą, ale... — Ja tak... — Wydaje się, że jeśli chodzi o transfer dano mi wolną rękę, a więc... — Szarpnięciem mocnych palców złamał pieczęć i wydobył z pudła porcelanową lampę, której rzemieślnik nadał kształt delikatnej czapli, podobnej do jego dzieł origami. — Na widok tego nie mogłem się oprzeć... Rowan zareagowała prawdziwą lawiną komplementów. — I co jeszcze? — zapytała z figlarnym uśmiechem. — Ryzy papieru do origami? Pomogła mu rozpakować resztę pudeł, chwaląc dobór mebli i dekoracyjnych drobiazgów. — Masz ochotę coś przegryźć? — zapytał, kiedy pusty żołądek upomniał się o swoje prawa. — Nie, nie dzisiaj, Afro. Gdybyś był tak miły towarzyszyć mi jutro wieczór, sprawiłbyś mi wielką przyjemność — odrzuciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. — Jestem niezłym szefem kuchni. ***
Nazajutrz Rowan była spokojniejsza i utrzymywała nieprzerwane, równe tempo pracy, zachowując się o niebo poprawniej. Mimo to, pod koniec wachty, Afra przygotował się na to, że Rowan odwoła wspólną kolację. Przestraszył się więc nie na żarty, gdy zagadnęła go: — Czy szósta to byłoby za wcześnie? Afra potrząsnął głową. — Ani trochę — i nagle błysnęły mu oczy. — Czy mam coś przynieść? Rowan uśmiechnęła się serdecznie. — Papier do origami. O ile twoje zapasy nie doznają zbyt wielkiego uszczerbku. Z plikiem różnych rozmiarów kolorowych arkuszy w ręku Afra przystanął na chwilę przed wejściem do apartamentów Rowan. Zrobił głęboki wdech i nacisnął dłonią drzwi. Wejdź, nadbiegło od Rowan i drzwi stanęły przed nim otworem. Afra zrobił tylko jeden duży krok i nie posunął się ani odrobinę dalej, chłonąc wzrokiem obszerne pokoje Najwyższej. Z własnego mieszkania był niezwykle zadowolony, jednak ten widok przywodził na myśl pałacowe wnętrza. Naturalnie z uwagi na rangę Najwyższego Talentu uwłaczałoby godności Rowan, gdyby próbowano zadowolić ją czymś pośledniejszym. Wodził oczyma tu i tam, podziwiając rozmieszczenie rzeźb, obrazów i stylowych mebli. Rowan potrafiła połączyć prostotę z niesłychanie wyrafinowanym smakiem, a wnioskując z subtelnego aromatu, który unosił się w salonie, odnosiło się to i do jej kuchni. Głęboko odetchnął. — Cudowny zapach! — Aż ślinka cieknie, prawda? — zawołała Rowan, pojawiając się w drzwiach kuchni. — Ale w smaku powinno być jeszcze lepsze. Na kuchence bulgotało coś w trzech naczyniach. Zanurzyła łyżkę w jednym i odwróciła się do Afry. — Spróbujesz? Zażenowany Afra pochylił się nad łyżką. Rowan żartobliwie przyciągnęła łyżkę do siebie, zrobiła to tak wolno, że Afra w pierwszej chwili nie domyślił się podstępu. Chciał ją złapać za nadgarstek, jednak pośpiesznie cofnął rękę, wstrząśnięty tym, że mógłby przypadkowo, bez zezwolenia dotknąć kogoś obdarzonego Talentem i to Najwyższej rangi. Rowan odgadła jego uczucia. — Ależ ty jesteś poważny! — skwitowała ze smutkiem. — Czy Capellanie nigdy nie pozwalają sobie na żarty? Afra poczuł, jak pod natłokiem nieproszonych wspomnień ciemnieją mu policzki. Uśmiech zniknął z twarzy Najwyższej i Rowan wcisnęła mu łyżkę do ręki. — Nigdy dotąd tego nie robiłem — wyrzucił z siebie Afra. Dotyczyło to zarówno flirtu, jak i wspomnień, którym poddał się jego mózg w obecności Rowan. — Ja... to... — walczył o odzyskanie panowania nad sobą. — To znaczy, jedliśmy kolację z Gollee Grenem. On też ma rangę T-4 i jest moim rówieśnikiem. Wydawało mi się, mam na myśli... oni zachowywali się
tak, jakby na Ziemi dla wszystkich to było normalne zachowanie. Gollee... Luciano... A ja byłem w ogromnym stresie. Dzisiaj nie dokucza mi już takie napięcie. Ja... ja mam nadzieję, że dobrze pracowałem... Ni stąd, ni zowąd na ustach Rowan pojawił się tajemniczy uśmiech. — A ja mam nadzieję, że ostatniej nocy spisałeś się jak należy. Afra wręcz wstrząśnięty jej odpowiedzią stanął jak wmurowany. — No cóż, ze względu na ciebie, Afro, i na nią — odwróciła się do pieca i energicznie zamieszała w jednym z garnków. — Pierwszy raz zawsze jest wyjątkowy — łypnęła na niego spod oka. — Ja miałam osiemnaście lat, a on naprawdę był wyjątkowy. Nagłym ruchem dłoni wyłączyła piec i zaczęła napełniać głębokie misy. Wspólnie zanieśli je do jadalni. Kiedy usiedli, opisała mu zawartość poszczególnych naczyń. — Zakąski chińskiej kuchni: wołowina z imbirem, kurczak z orzechami nerkowca, kurczak gong bao i... — zmarszczyła nos nad ostatnią miską, by dokończyć konspiracyjnym szeptem: — jakaś mrożonka z BX. — I wszystko to od momentu wyłączenia generatorów! — zaprotestował Afra, zdumiony, że Najwyższa może aż tak się poświęcić dla Talentu rangi T-4. Rowan skwitowała to machnięciem ręki. — To trwało minutkę! Lusena... — zawiesiła głos. — Przyjaciółka? — zapytał, by położyć kres niespokojnej ciszy, która zaległa w pokoju. — Jedyna matka, jaką pamiętam — odparła Rowan. Wzruszyła ramionami. — Więcej niż matka. Czy zdarzyło ci się utracić kogoś bliskiego? Afra potrząsnął głową, żałując że nie przychodzi mu do głowy nic, co mogłoby wytrącić ją ze smutnego nastroju. — Nie. Ale płakałem całymi nocami, gdy moja siostra... — przerwał, ale było już zbyt późno, więc tylko spojrzał potulnie na Rowan. — Wtedy miałem zaledwie sześć lat i trudno mi było się obejść bez naszej więzi mentalnej. Wybaczyłem ci to, że mi ją zabrałaś, kiedy dowiedziałem się, że zatrzymasz dla mnie miejsce. Rowan uśmiechnęła się. — Goswina przywołała obraz tak uroczego chłopca, a przy tym starała się ze wszystkich sił nie splamić honoru rodziny, bo obie zdawałyśmy sobie sprawę, iż nie mogłybyśmy pracować razem. Wiedziałam, że wasza rodzina byłaby zaszczycona, gdybyśmy doszły do porozumienia — jej uśmiech stał się figlarny. — Zawsze chciałam mieć młodszego brata, i ty wydawałeś się doskonałym kandydatem. — Mniejsza o zieloną skórę? — Skóra to zaledwie zewnętrzna powłoka, Afro — roześmiała się głośno, wyciągnęła rękę i rozczochrała jego włosy.
Zaskoczony tym gestem Afra ledwo zdołał opanować unik i potulnie poddał się tej pieszczocie, tak odmiennej od doznanych u Kamy. — Wybacz, że cię tak gnębię. Wiem, że Capellanie zbyt przestrzegają Metody, by folgować swoim słabostkom, lecz jednocześnie sądzę, że ty się nieco wyzwoliłeś — wygięła znacząco brew, a Afrze udało się jakoś zdusić rumieniec, choćby po to jedynie, by pokrzyżować jej zamiary. — Zbuntowany, lecz działający z rozmysłem, opanowany, rozkochany w nauce, zręczny w palcach, zabawny Afra o bystrym umyśle. Dowcipny szelma o wielu twarzach. Raptownie jej nastrój się zmienił. — Cieszę się, że Goswina wspomniała o tobie. Dobrze się nam ze sobą pracuje. Zacisnęła usta, jej twarz sposępniała. Spojrzał na nią, głowiąc się, co też niestosownego uczynił. Jej szare oczy przewiercały go na wylot. — Afro, mnie przede wszystkim potrzebny jest przyjaciel — uprzedziła jego pośpieszne zapewnienia. — Nie mogę opuścić Kalisto. Nie mogę sama szukać dla siebie partnera. Zmuszona jestem biernie czekać aż Reidinger znajdzie mi kogoś i go tu przyśle — jej piękną twarz wykrzywił grymas. Stała się niemal brzydka. Nagle odrzuciła srebrzyste włosy z czoła i dodała: — Wiem, że jest to cena za posiadanie Talentu Najwyższej rangi, jednak nie mogę się obyć bez przyjaciela — wbiła w niego uważne spojrzenie. Afra nigdy dotąd nie przeżył takiej nawałnicy uczuć. Miał wrażenie, że cierpnie mu twarz, a myśli zataczają najciaśniejsze z możliwych kręgów, wirując chaotycznie pod czaszką. Miał nadzieję, że Rowan nie zechce ich teraz sondować. Najwyższa Kalisto ofiarowywała mu tak głęboką uczuciową więź, jaka dotąd nie wiązała go z nikim, nawet z Goswina. Nie było to to, o czym napomykał Reidinger, lecz z wielu względów o wiele więcej niż Afra miał prawo się spodziewać. Najwyższa prosiła go, by zaniechał pełnych konwenansów i zasad zawierania znajomości, mając nadzieję, że zadzierzgną prawdziwą przyjaźń. Z wolna opuszczając ochronne ekrany swych myśli, Afra wyciągnął rękę. Wstrzymując oddech, Rowan patrzyła przez długą chwilę na dłoń obróconą ku górze, jakby starając się uciec od niej i zamknąć się w sobie. Afra impulsywnie złapał ją za rękę. Drgnęła pod dotknięciem, lecz rozwarła kurczowo zaciśnięte palce. Co mam dla ciebie zrobić, przyjaciółko? zapytał Afra, wykorzystując fizyczny kontakt, umożliwiający powstanie więzi znacznie silniejszej niż zwykła telepatia. Rowan z wolna zrelaksowała się, a uśmiech przywrócił piękno jej twarzy. Afra ukłonił się nisko i z szacunkiem. Wątpił, by ona kiedykolwiek prosiła o coś takiego któregokolwiek z pracowników Wieży. O więź pomiędzy Najwyższym Talentem a jego zastępcą należało dbać — musiała się pogłębiać i umacniać. Do jakiego stopnia? Afra nie był tego pewny. Ponownie wspomniał o uwadze Reidingera. Co kryło się za tym otwarciem się Rowan?
W ułamku sekundy, jaki potrzebował na złożenie ukłonu, doszedł do wniosku, że wszelkie spekulacje byłyby bardzo nierozsądne. Rowan żyła w samotności, jednak nie musiało to oznaczać, że czeka właśnie na niego, pomimo taktownych sugestii Reidingera.
Rozdział 3
W ciągu następnych kilku lat ich przyjaźń rozwinęła się i pogłębiła, jednak nie w kierunku sugerowanym przez Reidingera. Ich zawodowa więź wkrótce okazała się tak doskonała, że dla pozostałych członków załogi Wieży stało się jasne, iż to Afra stał się wreszcie prawą ręką Rowan, której od tak dawna usilnie poszukiwała. Afra nauczył się doskonale rozpoznawać humory Rowan i w razie potrzeby ostrzegał pozostałych współpracowników, kiedy należy szczelnie ekranować umysł i przeczekać w milczeniu. Czasami pod pozytywnym, uspokajającym wpływem Afry jej nastrój ulegał zmianie; czasami nie, a wtedy napięcie w Wieży sięgało zenitu. Kilka razy, doszedłszy do wniosku, iż posunęła się zbyt daleko i zbytnio pofolgowała swym emocjom, był zmuszony do udzielenia jej łagodnej reprymendy i wyrażenia swego ogromnego zdumienia takim brakiem opanowania; choć wzdragał się przed tym, czując się jakby wszedł w skórę własnych rodziców. Z powodu złych humorów Rowan najbardziej cierpiał Brian Ackerman, kierownik stacji. Kiedy, doprowadzony do ostateczności, groził odejściem, Afra odwołał się do Reidingera. Oczywiście nigdy nie „usłyszał”, co Najwyższy Talent Ziemi mówił Rowan w takich chwilach, lecz za każdym razem na jakiś tydzień kładła uszy po sobie. Z wielu powodów praca na Kalisto była trudniejsza niż na jakiejkolwiek innej Wieży — ziemskiej nie wyłączając. To powodowało, że tak Najwyższa, jak i jej załoga poddani byli większym stresom. Niektórzy pracownicy o Talencie niższej rangi okazali się niedostatecznie elastyczni, więc stopniowo zastąpili ich inni, i w końcu wszystko się ustabilizowało. Z inicjatywy Afry ułożono harmonogram zastępstw dla pracowników na kluczowych pozycjach, którym nerwy zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Jego Talent pozwalał mu dokonywać z generatorami stacji gestaltu. Czasami zatem odsyłał pracowników na dół na kilkudniowe wakacje, z reguły Rowan nie zabraniała im tego, nawet będąc w najpodlejszym humorze. Ponieważ Afra wspomagając się generatorami stacji, potrafił teleportować sam siebie, wykorzystywał okresy, kiedy położenie Jowisza lub kilku jego pomniejszych satelitów uniemożliwiało kierowanie stacją na zwiedzanie Ziemi. Dzięki temu dowiedział się więcej o planecie swych przodków.
Przede wszystkim odwiedził Damitchę w jego leśnym zaciszu. Staruszek był szczerze zachwycony widokiem swego młodego przyjaciela, lecz jego umysł już osłabł. Zaczął chaotycznie błądzić myślami i nawet podczas tej krótkiej wizyty, Damitcha sądził, iż jest w porcie na Capelli albo Betelgeuse. Głowił się, jak to się stało, że Afra znalazł się tak daleko od rodzinnego systemu. Afra najczęściej przestawał w towarzystwie Gollee Grena i razem z nim odbywał wycieczki po domach przyjemności, w jakie obfitowała zajmująca ogromną przestrzeń stolica Centralnych Światów. Owe eskapady przynosiły Afrze tyleż ulgi, co udręki. Spotkał wiele uroczych kobiet, doświadczonych i niewinnych, jednak żadna z nich nie potrafiła zainteresować go na dłużej. Najczęściej powracał do spokojnej i rozumiejącej go Kamy, choć ona droczyła się z nim, że przychodzi raczej, by głaskać szopokota, Amosa, niż dla niej. Jednak zdawała sobie sprawę, że dobrze się czuje w jej towarzystwie, a więc organizowała swój czas tak, by mogli razem spędzać całe dnie, jeśli o to prosił. Na stacji oddawali się z Rowan najrozmaitszym zabawom, czasami organizowali nawet bitwy „na niby”, angażując w nie personel Wieży. Niekiedy — gdy zdawało się, że nastrój stanie się zbyt intymny — Rowan wycofywała się, odwracając oczy z obawy, że go rani. Na szczęście dzięki surowemu wychowaniu w Metodzie, Afra potrafił utrzymać twarz i nadać swoim słowom beznamiętne brzmienie. Ich stosunki zaczynały przypominać związek między starszą siostrą a młodszym bratem, jednak ze szczyptą intymności wykluczonej przy bliskim pokrewieństwie. Dla Afry było to łatwiejsze do przyjęcia niż rola kochanka starszej od siebie kobiety. Rowan bezlitośnie wykorzystywała swoje starszeństwo, póki obojgu się to nie znudziło i nie zaniechali sprzeczek, wyżej sobie ceniąc ciszę przyjaźni. Być może w myśl zasady głoszącej, że zażyła rodzinna atmosfera znosi bariery konwenansów, Rowan starała się podczas przestojów stacji, jak najdłużej przebywać w jego towarzystwie. Afra ze swej strony zaczął celebrować dzielącą ich różnicę płci, bo to pomagało mu utrzymać dotychczasowe, mniej duchowe związki. Nawet jeśli Kama domyślała się tego, nie zdradziła się ani słowem. Podobnie Rowan nigdy nie próbowała dowiedzieć się czegoś więcej o przyjaciółce Afry „z dołu”. Ogromna samotność Rowan ciążyła mu na sercu. Czasami nawet odsuwał Kamę na dalszy plan. Balansował na krawędzi głębokiego współczucia dla Rowan i chęci ofiarowania jej nie tylko mentalnej, ale i fizycznej pociechy. Walczył z samym sobą, przejęty lękiem, że rezygnując z fizycznej więzi, pozbawia ją miłości, której tak rozpaczliwie potrzebowała. Bał się jednak, że pełniąc rolę partnera Rowan, pozbawi ją jedynej osoby, przed którą mogłaby otwierać swą duszę. Nie pragnął być tylko kochankiem, lecz pocieszycielem, opoką dla młodej duszy targanej wichrami przemożnych uczuć. Jednak im częściej dawała o sobie znać jej samotność, tym częściej w Afrze budziła się nadzieja, że Rowan zwróci się do niego w poszukiwaniu otuchy. Bez wątpienia trudno byłoby
znaleźć lepszego kandydata w całej galaktyce, choć uważał, że za jego wierną miłość nie mogłaby odpłacić mu tym samym. Podświadomie starał się wynaleźć jakieś antidotum na chorobliwą agorafobię Rowan, przypadłość — jak się zdawało — wszystkich Talentów Najwyższej rangi, którzy nie byli w stanie teleportować się bez gwałtownych reakcji ubocznych. Podczas swej pierwszej podróży przez przestrzeń na Kalisto Rowan nabawiła się niemal rangi. Afra wiedział, że Capella przeżyła podobne uboczne objawy podróży w przestrzeni, mimo to głowił się, czy nie ma na to lekarstwa, zwłaszcza dla osoby tak młodej jak Rowan. Rowan mogłaby wówczas wyrwać się ze swej klatki na stacji Kalisto, odprężyć się i rozerwać się, a żaden z jej współpracowników nie musiałby o tym wiedzieć. Zaproponował Rowan, by spróbowała zapanować nad tym obłędnym lękiem — cafardu — przed przestrzenią, urządzając sobie niewielkie wycieczki po powierzchni Kalisto w specjalnej przeciwwstrząsowej, całkowicie odizolowanej od zewnętrznych warunków kapsule. Nastawiwszy swój umysł tak, by jak najbardziej minimalizować skutki teleportacji, Rowan starała się zneutralizować agorafobię. Stopniowo zaczęła nawet na krótko oddalać się nieco od Kalisto. Afra nie odważył się proponować trudniejszych ćwiczeń. Pewnego razu ósma planeta gorącego Deneba, zbombardowana przez siły obcych istot, zgłosiła się do Kalisto o pomoc — przysłanie personelu medycznego, który był im rozpaczliwie potrzebny. Skontaktował się z nimi męski umysł, młody, o ogromnej mocy i woli. Kiedy Rowan zaproponowała mentalne scalenie umysłów, by pokonać najeźdźców na niebie Deneba, Afra poczuł i euforię i niepokój. Jednak nawet scalenie mentalne z Jeffem Ravenem, które zakończyło się zagładą najeźdźców, nie było dla Rowan dostatecznym bodźcem do opuszczenia Kalisto i spotkania się z tym dysponującym ogromną mocą młodym mężczyzną na jego rodzinnej planecie. Znalazła się na samym dnie rozpaczy, a Afra i Brian zaczęli obawiać się, że postrada zmysły. Na wieść o tym, że Reidinger stara się wykorzystać okazję i na siłę wyleczyć Rowan z lęku przestrzeni, Afra wpadł we wściekłość, której natężenie wprawiło w osłupienie wszystkich, zwłaszcza zaś Reidingera, przekonanego, że młody przybysz z Capelli ma wyjątkowo zgodliwy charakter. Afra powściągnął swój temperament, nie chcąc niepokoić Rowan, jednak zamierzał podjąć przerwany spór z Reidingerem, najszybciej jak to tylko będzie możliwe. Któż do licha, jak nie on nie poradził sobie doskonale w podobnej sytuacji! Dzień był wyczerpujący — bardziej z powodu cierpienia Rowan niźli wysiłku, jaki trzeba było wkładać w obsługiwanie ładunków. Chylił się już ku końcowi i Afra rozmyślał właśnie jak pomóc Najwyższej, gdy na progu sali kontrolnej stanął młody mężczyzna w skromnym stroju podróżnym. — Przyleciał pan ostatnim wahadłowcem? — zwrócił się do przybysza z uprzejmym pytaniem Ackerman.
Afra, nie dosłyszawszy odpowiedzi, zmierzył obcego badawczym spojrzeniem. Mężczyzna był zmęczony, a bijący z jego postawy spokój mąciły jedynie cień smutku i widocznego napięcia. — Hola, Afro, masz ochotę poznać Jeffa Ravena? — wyrwał go z zadumy głos Ackermana. „Raven”, pomyślał Afra. „Deneb”, odezwała się chłodno inna część jego osoby. „Deneb, tutaj?” Afra nie mógł w to uwierzyć: Talenty Najwyższej rangi nie mogą podróżować. Oczy Jeffa Ravena spoczęły na nim. — Jak się masz — wymamrotał Afra, stwierdzając ze smutkiem, że zdradził się ze swym stanem ducha. — Jak się masz — odparł Raven, a jego uśmiech zmienił się w nieuchwytny sposób. Afra nie spuszczał oczu, ale on wiedział. Przymknął powieki, niepewny, czy nie straci panowania nad sobą. Co tam na dole się dzieje, do diabła? zapytała Rowan ze szczyptą dobrze znanej wszystkim irytacji. Dlaczego...? I wtedy, wbrew wszelkim ustalonym przez siebie regułom, stanęła przed nimi, w samym środku sali. Obrzuciła Afrę szybkim spojrzeniem, a ten kiwnął głową, wskazując na Jeffa Ravena. Przybysz podszedł do niej i łagodnie dotknął jej dłoni. — Reidinger powiedział, że mnie potrzebujesz. Reidinger powiedział, że mnie potrzebujesz. Jego myśli skierowane do Rowan zabrzmiały jak bicie dzwonów w umyśle Afry. Uważnie przyglądał się jej reakcji. Głęboko pod osłoną mentalnych ekranów — to nie posiadając się z radości, to znów popadając w czarną rozpacz — Afra pomyślał: Ofiaruj jej uczucie, którego tak jest spragniona! Daj jej to, czego nigdy nie przyjmie ode mnie! Kiedy oboje ich opuścili, pokonując wspólnie stopnie do Wieży Rowan, która do dziś była jej pustelnią, Afra przerwał przeraźliwe milczenie, jakie zapadło w szeregach załogi stacji, biorąc ciasteczko z pudełka trzymanego przez Ackermana w zmartwiałej ręce. Czując pod powiekami łzy wywołane rozdzierającymi go, sprzecznymi uczuciami, Afra zawołał: — Choć tej parze nie jest już potrzebna z naszej strony pomoc, ludzie, możemy jednak zadąć w fanfary i dodać żwawości wypadkom! *** Przez następnych kilka dni Afra przyzwyczajał się do myśli, że nie musi się już obawiać, ani łudzić nadzieją, że Rowan pewnego dnia przyjdzie do niego, szukając czegoś więcej niż
słów otuchy. Lecz wkrótce uzmysłowił sobie, z rosnącym niepokojem, że mimo jego nadziei i lęków, Rowan zawisła jakby w przerażającej otchłani: kochając, nie mogła znaleźć się w ramionach ukochanego. Jeff Raven udowodnił, że Talent Najwyższej rangi, jest w stanie przemierzyć pustkę przestrzeni, nie ulegając dotkliwemu uczuciu dezorientacji, które swym wychowankom wpoiła cierpiąca na traumę podróżną Siglena. Rowan musiała jednak sama przezwyciężyć ów wpojony jej nakaz. Afra był zachwycony, gdy Rowan obudziła go wczesnym rankiem z żądaniem, by pomógł jej walczyć z lękiem przestrzeni. Choć nie miał ochoty ociągać się z okazaniem pomocy, zaproponował, by przedtem solidnie wypoczęła. Na dwie godziny przed wyjściem Kalisto z cienia Jowisza i przed rozpoczęciem dnia pracy Afra łagodnie wypchnął kapsułę Rowan i skierował z wolna na orbitę Marsa. Ucieszył się, gdy usłyszał jej słowa. Nie mogą przecież tutaj tak siedzieć bezczynnie jak dziecko w kołysce... Wiesz przecież, że to nieprawda. Krążysz w pobliżu Deimosa. Rowan wpadła w panikę, a Reidinger we wściekłość, ale warto było. Afra był pewny, że z czasem uda mu się pomóc Rowan wyzbyć się lęku, bo, jak to przekornie określił, znalazłszy dla siebie mentalnego partnera, będzie musiała spędzać z nim czas na Denebie. Sprowadziwszy jej kapsułę z powrotem na stację, i otworzywszy wejście, ujął ją za rękę i podniósł poziom energii do wymaganego minimum. Zanim zdążyła odczytać jego myśli, troskliwie otoczył ekranem swój umysł, nie tylko dlatego, by nie poznała jego planów, ale także dlatego, że sam jeszcze nie był całkowicie pewny, co czuje. To nie wejdzie na stałe do porządku dziennego zrozumiałeś? zwróciła się do niego nieco szorstko. Dlaczego nie?! Powinno! odparł z przemądrzałym uśmieszkiem. Uszczypnęła go. Jejku! Odskoczył od niej. Jego radość nie trwała długo. Kiedy następnego dnia Rowan przyszedł do głowy pomysł wyprawy na Ziemię, sprzeciwił się. — Musimy przerzucić nieco naprawdę ciężkich dronów — ostrzegł ją, a gdy zgromiła go wzrokiem, zaczął się zastanawiać, czy przetrzyma niezbędny okres przystosowawczy. Rowan zawiadomiła załogę, żeby przygotowywali się na dzień pracy bez nich obojga, a potem ponownie zgromiła go wzrokiem. — Chcę wrócić na orbitę Deimosa. Teraz! — Jak sobie życzysz — powiedział Afra uprzejmie i łagodnie, po czym posłał ją jeszcze raz w pobliże największego księżyca Marsa. Czy stąd widać Ziemię? zapytała go.
Obrócił kapsułę i wytłumaczył, jak korzystać z kontrolek, by uzyskać powiększony obraz Ziemi i Księżyca. Kosmiczna czerń okazała się dla niej nie do wytrzymania. Gdy dotarła do niego fala jej potwornego strachu, natychmiast ściągnął ją do stacji. Spokojnie, Rowan! uspokajał ją. Mimo to zareagowała z taką siłą, że zaniepokoiło to nawet Jeffa Ravena na odległym Denebie. O mało nie umarłem ze strachu! nadbiegło od niego przesłanie. Jeff, odpowiedział Afra, lekko zaniepokojony, że dostanie burę, z nią jest wszystko w porządku. Poparł swoją odpowiedź przekazując Rowan metamorficzny obraz, który miał rozładować jej napięcie. W głębi duszy poczuł gniew: co też blokuje ją aż tak bardzo? Czy może to z jego winy? Może zbytnio ją ponagla, i tym samym opóźnia osiągnięcie sukcesu? Afra wzdrygnął się na samą myśl, że w jego sercu może gnieździć się małostkowe uczucie zazdrości. „Chcę, by była szczęśliwa”, nakazał sobie surowo w duchu. „Sam będę wtedy szczęśliwszy”. Niespokojny dzień dobiegał końca; pilnując się, by nie sprowokować wybuchu Rowan, Afra czuł się jak linoskoczek balansujący na krawędzi przepaści. Pracował jak automat: nie pozwalał sobie ani na żarty, ani nie okazywał zniecierpliwienia. Gdy wyłączali zasilanie pulpitów, nadszedł sygnał odebrania pilnego cargo. To jakiś statek Floty, sądząc po identyfikatorze... kwaśno skonstatował Brian Ackerman. Pośród pozostałych członków załogi zaległo posępne milczenie, póki Afra nie zwrócił uwagi na osobistą kapsułę transportową. Wyłonił się z niej Jeff Raven, zasalutował wszystkim wesoło i pokonał schody na Wieżę Rowan, biorąc je po dwa stopnie na raz. — Nie ma tam nic, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić sami! — rzucił głośno Afra, wpychając manifest przewozowy na powrót Ackermanowi w dłoń. — Włączyć ponownie generatory! — Ależ Afro... — rozpoczął błagalnie Brian. — Żadnych, ale! — rozbłysły żółte oczy Afry. — Nie będziemy ich niepokoić — rozkazującym gestem objął całą salę kontroli ruchu. — Niech Mauli i Mick zgłoszą się tutaj, niegdyś już ze mną pracowali. — Tak, ale wtedy była tu Rowan — żalił się Ackerman. Nie wystawiaj mnie na próbą, Brianie, warknął Afra. Był tak wytrącony z równowagi, że uciekł się do telepatii. Potrząsnął przepraszająco głową w milczeniu i dodał na głos: — Winni jesteśmy im przynajmniej tyle. Ackerman westchnął głęboko i skinął na zgodę. Zwrócił się do pozostałych:
— Słyszeliście, ludzie! Mamy robotę! — uśmiechnął się konspiracyjnie do wysokiego Capellańczyka. — Tylko nie próbuj składać rezygnacji z tego powodu, że się nad tobą znęcam! Afra złośliwie pogroził mu palcem. — Ani mi to w głowie! — odparł serdecznie Brian. — A oto pierwszy ładunek... *** — To będzie ostatni i koniec — powiedział Brian, podając formularze Capellańczykowi. — To ostatni ładunek. — O... naprawdę? — wyczerpany Afra z trudnością odebrał od niego dokumenty. Siedzący za nim Mauli i Mick zachwiali się lekko w swoich fotelach. Powoli podszedł do nich. — Mauli? Mick? — zawołał. — Ten jest ostatni. Bliźniacy wstali chwiejąc się. Z miną winowajcy Afra złapał ich za ręce. — Fizyczny kontakt sprawę ułatwi. Na szczęście była to lekka jednostka transportowa. Afra podejrzewał, że Brian specjalnie zachował ją na sam koniec. Z ogromnym wysiłkiem wypchnęli pustą jednostkę na orbitę Ziemi. Hola! Uważajcie! zaklął Reidinger, stabilizując spadający jak meteoryt pojazd, który wyskoczył na samej granicy ziemskiej atmosfery. Jeszcze trochę, a przemoczylibyście Sri Lankę do suchej nitki! Afra puścił ten komentarz mimo uszu, tak jak wszystkie dotąd, które usłyszał podczas częstych tego dnia kontaktów z Najwyższym Talentem Ziemi. Oficjalne wyjaśnienie brzmiało, że Rowan wściekła się na Reidingera, i nie chciała się do niego odzywać. Dotąd nigdy czegoś podobnego nie zrobiła, Afra był jednak głęboko przekonany, że — gdy nadarzy się okazja by wszystko wyjaśnić — Reidinger będzie takim fortelem szczerze ubawiony. — Afro... — ...już więcej nie damy rady — powiedzieli unisono Mauli i Mick. Afra pokiwał ze smutkiem głową, zmierzywszy ich długim, badawczym spojrzeniem. — Według rozkładu jutro mamy odebrać liniowiec pasażerski — odezwał się Ackerman, wpatrując się w manifest przewozowy wyświetlony na monitorze przed nim. — Jesteście wykończeni, jutro rano powiem o nim Rowan. Afra potrząsnął głową. — Nie, ja to zrobię. — Rozejrzał się wokoło, spoglądając na wyczerpaną załogę Wieży. — Dziękuję. — A potem obszedł całe pomieszczenie i potrząsnął dłonią lub poklepał po ramieniu każdego po kolei. — Podziękujcie wszystkim z zewnątrz, którzy nam dzisiaj pomogli. Jestem przekonany, że Rowan okaże wam swoją wdzięczność. — Oni tego nie zrobili dla niej — mruknął Brian pod wąsem, ale Afra tego nie usłyszał.
Capellańczyk trochę głośniej zapukał do drzwi Rowan, po raz czwarty próbując następnego dnia obudzić zakochaną parę. Spał smacznie, jednak obudził się wcześnie, zastanawiając się nerwowo, jakby tu powiedzieć Rowan o swej słabości w chwili, gdy stacja Kalisto powinna rozpocząć pracę. W rozkładzie widniał liniowiec pasażerski, z którego teleportacją on wraz z bliźniakami nie poradziłby sobie w żadnym wypadku. Próbował obudzić Rowan i Jeffa wykorzystując sieć łączności wewnętrznej. Bez rezultatu. Afra od dłuższego czasu sterczał pod drzwiami, zaciskał pięści i spał wdychając powietrze głęboko w płuca. Zastanawiał się nad niestosownością jedynego logicznego rozwiązania w tej sytuacji. Koniec końców, starając się robić to jak najdelikatniej, połączył się z obojgiem telepatycznie. Błagam o wybaczenie! Obmył go strumień kolejno po sobie następujących uczuć: spokój, spełnienie, sytość... Rowan, ty emitujesz... Dotarły do niego urywane migawki Rowan budzącej Jeffa — on uskarża się znużonym głosem, że ma przecież wolny dzień; ona strofuje go łagodnie, iż to było wczoraj. Ona ma rację! wykrzyknął zdesperowany Afra, mimochodem dodając ostrzegawczo: Reidinger nic nie wie, że jesteście tutaj... A dlaczego”? zapytał na poły rozbawiony Jeff. Nie wie... Afra nie wiedział, co powiedzieć i doszedł do wniosku, że lepiej wyjaśnić to później. Jest dzisiaj bardzo drażliwy. Przewidywania Afry spełniły się, sumienna jak zawsze Rowan, natychmiast była gotowa do pracy, ale ku jego zaskoczeniu, powstrzymał ją Jeff. Z całym szacunkiem, Rowan, Raven, upomniał ich z kurtuazją, którą wpoili mu jego rodzice, bez was daliśmy sobie jakoś radę wczoraj, ale tym razem zbliża się do nas przewoźnik pasażerski, któremu niezbędne jest pieszczotliwe dotknięcie ręki Rowan. Nawet tak uprzejma uwaga spotkała się ze sprzeciwem Jeffa Ravena, który nieustępliwie targował się o dodatkowe pół godziny, by wraz z Rowan mogli zaspokoić głód. Po posiłku, zakochani bez nadmiernego pośpiechu udali się na Wieżę, skąd, ociągając się, Jeff Raven wrócił do swoich obowiązków na Denebie. *** Afra miał mieszane odczucia. Rozumiał, że są sobie bardzo potrzebni, lecz uważał, że nie powinni ignorować innych. Milczące poświęcenie jego i pozostałych członków zespołu zostało jednak nagrodzone. Przez następny tydzień na twarzy niesłychanie uprzejmej Rowan gościł łagodny uśmiech, a praca na Wieży szła jak z płatka. Afra był wręcz zażenowany tym, że musi uważać, by nie narzucić zbyt ostrego tempa i pozwolić sobie oraz pozostałym
odbudować siły, stracone pod nieobecność Rowan. Był zatem zupełnie zaskoczony, gdy piątego dnia od wizyty Ravena rozległ się mentalny krzyk zrozpaczonej Rowan: JEFF RAVEN! Rowan, co się stało? Nie ma go. Przestałam czuć dotknięcie jego myśli! Afra natychmiast pognał schodami na Wieżę. Fala jej paniki dotarła nawet do Briana Ackermana i Billa Powera. I oni pojawili się w Wieży, depcząc Afrze po piętach. Połączymy się! zawołał Afra do przerażonej Rowan. Otworzyła przed nimi swój mózg, podczas gdy Afra organizował pozostałych, tworząc mentalną piramidę, na wierzchołku której miała stanąć ona, wyciskając maksimum mocy z wszystkich sześciu generatorów stacji. Po straszliwie długiej chwili, ogarnięta panicznym przerażeniem Rowan powiedziała do niego: — Jego tam nie ma! Musiałby nas usłyszeć! Afra w najśmielszych oczekiwaniach nie przewidział, że będzie musiał pocieszać Rowan w żałobie. Zniósł stres, gdy spotkała się z Ravenem. Ulegając charyzmatycznemu czarowi tego człowieka, pogodził się z myślą, że odtąd będzie już tylko stojącym na zewnątrz ich związku niezawodnym przyjacielem, wiernym towarzyszem. Jednakże, w jaki sposób miałby radzić sobie z podwójnie zdesperowaną kobietą, osieroconą przez partnera? Rowan potrzebowała jego pomocy, natychmiast. Stłumił własny lęk, przejął inicjatywę i sięgnął po jej ręce. — Oddychaj głęboko i powoli — rozkazał, zmusiwszy się, by mówić spokojnie. — Może być wiele przyczyn... Rowan? Afra ścisnął jej dłoń uspokajająco, odbierając słabiutkie echo: — A nie mówiłem, widzisz... Rowan wyszarpnęła swe dłonie z jego rąk. — To nie jest Jeff! Tak. Przybywaj natychmiast! Jeff cię potrzebuje. Na widok determinacji na jej twarzy Afra złapał ją za ramię, gdy zrywała się z fotela. Nie mógł sobie wyobrazić, że mogłaby podjąć próbę skoku na Deneba, przeżywszy tak straszliwe przerażenie na widok Ziemi. — Chwileczkę, Rowan, zaczekaj. — Słyszałeś! — odparła zdecydowanym głosem. — On mnie potrzebuje! Lecę! Chcę, by każdy na stacji szeroko otworzył swe myśli! dorzuciła mentalne przesłanie, omijając Afrę, i w mgnieniu oka opuściła Wieżę, przygotowując się do startu. Gdzie jest moje sprzężenie, Afro? Afra stał, zaciskając aż do bólu mocno przyciśnięte do boków pięści. Czy i ty musisz ode mnie odejść?
Zaskowyczało cichutko na samym dnie jego duszy. Uzmysłowił sobie, że jeśli nie odmówi, jeśli udzieli jej potrzebnej do wykonania skoku na Deneb mocy, a Rowan zginie, będzie to równoznaczne z tym, jakby zabił ją własnymi rękami. Afro, zrób to teraz! rozległ się mentalny krzyk Rowan. Jeśli Jeff mnie potrzebuje, muszę lecieć! Zrób to, zanim dotrze do mnie znaczenie tego, co robię! Rowan, ty nie możesz... wyrwała mu się myśl. Nie sprzeciwiaj się, proszę. Pomóż mi! Wezwano mnie, muszę lecieć! Z opustoszałej i osamotnionej Wieży Afra spojrzał w dół na zamkniętą szczelnie kapsułę, która kryła w sobie jego najdroższego przyjaciela. Będę czekać na nią tam, gdzie zwykle... Dobiegło do Afry nikłe echo przekazu nadanego energicznym, mentalnym tonem. Pochodził on od kobiety, zapewniającej go, iż transfer przebiegnie pomyślnie, i ogromnie zaniepokojonej losem Jeffa Ravena. Ta niezachwiana pewność siebie przeważyła szalę, choć dotąd sądzili, że Deneb posiada zaledwie jeden tak potężny umysł: Jeffa. Kiedy rozluźniał kurczowo zaciśnięte pięści i zbierał psychiczną potęgę zgromadzoną na stacji, Rowan przeniknęła jego umysł. Stali się ścisłą mentalną jednością, tak jakby sądziła, że przez tak ścisłe zespolenie zmysłów uniemożliwi mu dalszy opór. Myliła się. Niemal sparaliżowany zdumieniem Afra przez mgnienie czuł, iż mógłby się jej przeciwstawić i nie dopuścić do transferu. Lecz nagle współrzędne pojawiły się w jej mózgu, i Rowan, wyzwoliwszy przy jego wydatnej pomocy pełną moc generatorów — zniknęła. Długo po tym, jak umilkł jęk zamierających generatorów Afra Lyon stał samotnie w opustoszałej Wieży Rowan. Po policzkach ciekły mu łzy. Pełen obaw modlił się jak nigdy dotąd o to, by Rowan wylądowała bezpiecznie, potrafiła pomóc ukochanemu i o to, by decyzja wysłania jej na Deneba VII nie okazała się błędem. Wreszcie policzki obeschły z łez, a lęk uleciał z duszy i Afra Lyon opadł na fotel Rowan. Wtedy usłyszał za plecami ciche kroki. — Afro? — To był Brian. Ackerman obszedł fotel dookoła i stanął przed nim. Chwyciwszy go za ramiona, potrząsnął, by zwrócić na siebie uwagę. — Słyszysz ją? Afra zaczerpnął głęboko powietrza, delikatnie uwolnił się z rąk kierownika stacji i wstał. Potrząsnął głową. — Nie, nie słyszę. Twarz Ackermana wykrzywił grymas. Przymknął powieki, jakby chciał odwlec to, co musiało nastąpić. — Trzeba zawiadomić Reidingera — starannie odmierzał słowa, by oszczędzić wysokiego Capellańczyka.
Wiem o wszystkim. Mentalny głos Najwyższego Talentu Ziemi przestraszył ich obu. Ale już wyłącznie Afra usłyszał: Zaciągnąłem u ciebie ogromny dług, nieustraszony Lyonie. Pod czaszką olśnionego Afry cisnęły się miriady obrazów: Reidinger wiedział, że to on kierował stacją w dniu wizyty Jeffa Ravena, a także o jego odważnych próbach wyleczenia Rowan z klaustrofobii; domyślił się, iż to właśnie jego obecność pozwoliła Najwyższej Kalisto ocalić równowagę psychiczną; właściwie ocenił rolę, jaką odegrał w wysłaniu jej na Deneba, oraz potencjał jego umysłu. Najwyższy Talent Ziemi dodał smutno: Niestety muszę się jeszcze bardziej zadłużyć, i podzielił się z nim obawami, iż Jeffa Ravena spotkała śmierć. Prosił, by Afra podjął się roli pocieszyciela, namiastki Jeffa Ravena. Od początku ją pokochałeś, wiem o tym, przekaz Reidingera wibrował od seksualnych tonów. Afra potrząsnął gniewnie głową. Nawet nie zacząłeś rozumieć! lecz poczuł się przyparty do muru przez potężny umysł, który z łatwością mógłby wysondować najskrytsze sekrety jego duszy. Nie, przyjacielu, doskonale rozumiem. Na swój sposób — Afra uprzytomnił sobie, że Reidinger przejęty jest szczerą ojcowską troską, odkrył niezwykłą tkliwość, głęboko schowaną pod powłoką gbura — ja także ją kocham! Lyon wyczuł zmianę tonu myśli Najwyższego Ziemi. O tak, mój porywczy przyjacielu, obawiam się o ciebie. Co innego być małym bratem królowej dziewicy i usłużnym paziem pary królewskiej. Może jednak trzeba będzie zmienić skórę, by ocalić jej psychikę. A ty jesteś na miejscu, co więcej zdobyłeś już jej zaufanie, i nauczyła się ciebie doceniać... Choć Afra od dawna wiedział, jak bezwzględny potrafi być Reidinger, troszcząc się i dbając o FTiT oraz trzęsąc się nad swymi drogocennymi Najwyższymi Talentami, tego rodzaju zawoalowana propozycja bardziej go rozbawiła, niż dotknęła. Zwłaszcza że nie wiedzieli, co spowodowało zamilknięcie Jeffa Ravena. Z całym respektem, sir, ale wydaje mi się, że jeszcze za wcześnie na takie rozważania. Wiesz o czymś, o czym ja nie wiem! wydawało mu się, że Reidinger aż podskoczył. Nie, jednak nie mam zamiaru być pesymistą. Zwłaszcza we wszystkim, co dotyczy Rowan. Czy wiesz, jak bezcenna jest ta dziewczyna? Dla FTiT? Nie podnoś na mnie głosu, Lyonie Capellańczyku! Nagle raptownie zmienił ton mentalnego przekazu, w którym zabrzmiało niezmierzone zdumienie: Udało się jej, choć dobiegają do mnie niesłychanie słabe sygnały. Ona już wie, że ocaliła mu życie. Po odebraniu tej wiadomości Afrę oblała fala oszałamiającej ulgi, od której zakręciło mu się w głowie. Musiał mocno uchwycić się poręczy fotela, by nie upaść — tak odurzyła go radość, że uniknęli katastrofy. Domyślał się, że odczucia Reidingera są identyczne.
Dzięki Bogu, jeśli w niego wierzysz, za tę łaskę. Wierzę. Dzięki za podzielenie się wiadomością. Będziecie nas informować o tym, co dzieje się na Denebie? Oczywiście! uspokoił go Reidinger. Nim się rozłączyli, dorzucił: Afro, chciałbym poddać cię ponownym testom, kiedy już to wszystko się skończy. Nie możesz posiadać Talentu zaledwie rangi T-4, nawet jeśli zsumować wszystkie błędy, których się ostatnio dopuściłeś. Musisz być rangi co najmniej T-3, a więc niniejszym cię awansuję, naturalnie podnosząc ci od dziś gażę. Zachichotał. O zaległą pensję pokłócimy się później. Afra zamierzał zaprotestować przeciw tej niespodziewanej i jego zdaniem niezasłużonej promocji. Ale spierać się z Najwyższym Talentem Ziemi? Śmiech Reidingera przerwał tok jego myśli. Proszę! Pokłóćmy się! Potrzebujesz praktyki! A potem nagle włączając i Ackermana do rozmowy, dodał: Najlepiej będzie, jeśli wszyscy zachowamy się tak, jakbym nie wiedział, gdzie jest Rowan. Afra poczuł się tym zaintrygowany. Powiedzmy, że i ja czasem lubię zabawić się na swój sposób, młody Lyonie. Rowan nie powinna nic wiedzieć o naszej rozmowie. Nie zapomnij o tym, kiedy porozumie się z tobą. I Reidinger zamilkł. Brian i Afra spojrzeli na siebie zdumieni. — Hmm, jak widać i on lubi się czasem pobawić — pierwszy odezwał się Brian. Afra kiwnął głową, marszcząc brwi. — Powiemy innym, że on o niczym nie wie, a potem będziemy pracować jak wtedy, gdy wzięli sobie wolny dzień. *** Rowan skontaktowała się z nim późną nocą w dwa dni później. Nie spodziewał się tego, nawet biorąc pod uwagę pomoc generatorów. Być może promocja do rangi T-3 była usprawiedliwiona. Nawet o tym nie wspomniał, zapamiętując starannie listę potrzebnych jej zapasów. Możliwe, że będę musiał je podzielić na przesyłki mniejsze niż zazwyczaj, powiedział lustrując długość listy. Nic nie szkodzi. Tutejsze generatory nie poradzą sobie z czymś większym, odparła Rowan, a potem dodała: Dasz sobie radę? Nie wiem, ile czasu przyjdzie mi spędzić na Denebie. Muszę upewnić się, że Jeff całkowicie wyzdrowieje z ran zadanych przez odłamek. Idę o zakład, że odtąd będzie uważniej stawiał kroki. Czy Reidinger wie, gdzie jestem? Afra zachichotał. Dajemy sobie doskonale radę. W generatorze numer trzy nastąpiło magiczne zwarcie, co zredukowało „twoje” możliwości obsługi ciężkich ładunków. Och, Afro — dzięki!
Pomimo dzielących ich przestrzeni liczonej w latach świetlnych, Afra poczuł delikatną przyjacielską pieszczotę. Złożył głębokie dzięki Bogu Reidingera za to, że uchronił go przed spełnieniem mniej pociągającej roli. *** Minęło kilka dni i Afra znów usłyszał Reidingera. Nawiązanie kontaktu obwieściło echo głośnego śmiechu, które rozległo się w jego myślach. Nieźle natarłem jej uszu, Afro! Ale ona przyjęła to po męsku, prosząc jedynie, bym przysłał ci dwóch T-2 do pomocy, Reidinger zmienił ton. Kogo? Afra wzruszył ramionami. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, radzimy sobie nie najgorzej. Proszę tylko nie zwiększać obciążenia, a damy sobie radę. Właśnie poinformowałem ją, prychnął Reidinger, że nie pozwolę, by przechwytywała cargo bez pomocy, ryzykując zdrowiem. Czy ty uważasz mnie za głupca, który pozwoli, by przytrafiło się to jej prawej ręce? Afra nie zdawał sobie sprawy, że Reidinger obejmuje przekazem wszystkich, póki nie zobaczył pełnego aprobaty uśmiechu Ackermana. Reidinger dodał ze smutkiem: Niestety, jestem zbyt zapracowany, by osobiście pomóc wam obsłużyć ruch na Kalisto, a więc posyłam wam parę rangi T-2. Jestem pewny, że podejmiecie ich właściwie. Co u Rowan? zapytał Brian poprzez Afrę. Nie ważcie się jej o tym powiedzieć, odpowiedź Reidingera przesycona była niesłychaną tkliwością, czym całkowicie zbił z pantałyku obu naraz, ale wydaje mi się, że jak najlepiej! zamilkł na chwilę. A tak na marginesie, nie masz ochoty na zmianę gatunku whisky w tym roku? Oczy Briana rozszerzyło zdumienie. Tajemnicą poliszynela było, że regularnie raz do roku groził złożeniem rezygnacji z zajmowanej posady na stacji Kalisto i dawał się przekupić jedynie skrzynką ulubionego gatunku tego trunku. Przenigdy jednak nie wpadło mu do głowy, że Najwyższy Talent Ziemi może o tym wiedzieć! Eee, nieee, przyzwyczaiłem się do Paddy ‘ego, wykrztusił w odpowiedzi. Stojący obok niego Afra, aż zgiął się w pół, pękając ze śmiechu. Torshan i Saggoner pojawili się na Wieży zgodnie z zapowiedzią. Załoga, której siły były już nieco nadwątlone realizacją mądrze ułożonego przez Briana, a wprowadzanego w życie przez Afrę planu, odetchnęła z ulgą na ich widok. Choć na początku nie obyło się bez drobnych potknięć, pełna spokoju bliskość zakochanej pary T-2 oraz wysokie wymagania stawiane przez Afrę wkrótce spowodowały, że po tygodniu stacja pracowała niemal z pełną wydajnością. Po drugim nabrali rutyny, a w trzecim załoga stacji niemal zapomniała o
ciężkich czasach pod rządami Rowan. Spokój legł w gruzach, gdy nie ujęta harmonogramem kapsuła pojawiła się w doku. Przycumuj to! Afra rzucił do manipulatora cargo, któremu ledwo udało się uchronić przybyłą kapsułę przed zderzeniem z transportowcem właśnie planowo osiadającym na tym samym łożu dokowym. Afra aż zagotował się z gniewu na myśl, że o włos, a przeżyliby katastrofę. Kto, do diabła, umieścił tę kapsułę... zaczął, nim jeszcze zdążył dotknąć umysłu osoby znajdującej się w środku. ROWAN! Gdy do wszystkich dotarł jego mentalny okrzyk, w stacji rozpętał się chaos. Nagle wszyscy za sprawą teleportacji stłoczyli się dookoła Rowan, poklepując ją po ramieniu, gadając jeden przez drugiego i ściskając Najwyższą Kalisto. Tak otwarte dowody serdeczności sprawiły, że policzki przybyłej okrył szkarłatny rumieniec. Afra osobiście przesłał ciasną wiązkę mentalną do Torshan i Saggonera, wyjaśniając im powód tak niesłychanego rozgardiaszu na ich zazwyczaj cichej i schludnej stacji. Przyjęli jego wyjaśnienie z filozoficznym spokojem, odpowiadając że samodzielnie postarają się utrzymać stację w ruchu. Następnego dnia dzięki Rowan praca na stacji przebiegała jak z płatka. Afra zdążył już zapomnieć, z jaką łatwością Najwyższa potrafi poradzić sobie nawet z najcięższym ładunkiem. Po zamknięciu stacji Rowan weszła z nim w mentalny kontakt. Muszę porozmawiać z Reidingerem, powiedziała, jakby rozmyślnie prowokując go do sprzeciwu. Czy to rozsądne? zapytał Afra, niepokojąc się, że w jakiś sposób uda jej się przejrzeć podwójne oblicze Najwyższego Ziemi. Nie może być aż taki zły! odparła dodając, że Reidinger nie ma powodów wściekać się z powodu jej nieobecności. Afra, w odpowiedzi, wygłosił kilka dyplomatycznych słów w jego obronie. Zyskał znacznie więcej, niż ja ryzykowałam, powiedziała. Afra zbadał ją pieczołowicie i stwierdził, że aura Rowan uległa ledwo dostrzegalnemu wzmocnieniu. Jego oczy zwęziły się. Czyżby przybierała na wadze? Nie, a przynajmniej nie było tego widocznej przyczyny. Wiem, odparł ciepło. Czy Rowan wiedziała o swoim stanie? Prawdopodobnie nie, gdyż inne sprawy przykuwały jej uwagę. Mam ochotę sprawić starowince niespodziankę, ciągnęła. Starowince? wypalił Afra myśląc, że czeka ją niejedna niespodzianka, zwłaszcza że dotąd nie miała sposobności spotkać się oko w oko z Reidingerem.
Masz układy w Głównej Siedzibie Najwyższego Talentu Ziemi. Czy ktoś nie mógłby mnie przemycić z niezapowiedzianą wizytą? To pytanie wystraszyło go nie na żarty. Zaczął grać na zwłokę, otaczając mózg szczelnym ekranem. Po pierwsze musiał ostrzec Reidingera, a potem porozumieć się z Gollee. Zapewnił Rowan, że zna osobę, która zobowiązana jest odwdzięczyć się za dawną przysługę. Ubłagał ją, by opóźniła odlot o kilka minut. Dzięki temu zdąży wszystko zaaranżować. Reidinger? Afra wysłał w kierunku Ziemi najskrytszą telepatyczną wiązkę, na jaką go tylko było stać. Co tam? rozległo się burknięcie. Oby to naprawdę było coś godnego... Afra pośpiesznie wyjaśnił w czym rzecz i widać wieść okazała się godna uwagi, bo jego wyobraźnia podsunęła mu niemal wyrazisty obraz uśmiechniętej twarzy Reidingera. Znakomicie! I tak muszą z nią porozmawiać. Lepiej, żeby myślała, że przez zaskoczenie zdobyła nade mną przewagą. Oto, co zrobimy... W trakcie zapamiętywania instrukcji Afra miał coraz silniejsze poczucie, że jest zdrajcą. Reidinger nie omieszkał tego wyczuć i przerwał: Afro, nie dręcz się, wiesz przecież, że i ja życzę Rowan jak najlepiej. Jej potrzebny jest ojciec, ktoś przeciw komu mogłaby się buntować, a mnie potrzebny jest jej hart ducha, buntownicza natura. Nam wszystkim. W skrytości ducha Afra wcale nie był tego taki pewny, ale nie mógł sprzeczać się z Reidingerem. Możliwe, że to spotkanie okaże się lekarstwem na narastającą lekkomyślność Rowan. Skoro mogła już podróżować bez dolegliwych skutków ubocznych, kto wie, do czego jeszcze mogłaby się posunąć, korzystając z odzyskanej wolności? Dzięki, usłyszał od Reidingera, powiem Grenowi. Afra ponownie zwrócił się do Rowan: Hej, Gollee zgodził się spełnić moją specjalną prośbę odeskortowania anonimowego, młodego przyjaciela tak daleko, jak tylko będzie w stanie. Spotka się z tobą przed wejściem na lądowisko. Jednak służbą bezpieczeństwa będzie trzeba czymś ułagodzić. Reidinger z pewnością przysłuchiwał się temu, co mówił Afra, bo Capellańczyk usłyszał jego: Keerist! Bezpieka! Muszą ich zaraz ostrzec, bo usmaży się w promieniach obronnych natychmiast po wylądowaniu! Afra spiesznie odwrócił się, by zawołać Rowan, ale jej już nie było. Wściekle jęknął: Reidinger! Jak gwiezdny pył, chłopcze, rozległ się uprzejmy głos Najwyższego Talentu Ziemi. Podejmę ją, jakby była moją — krwią z krwi, kość z kości. Ho ho, już jest u mnie! mentalny przekaz Reidingera uciekł na chwilę. Chciałem ci powiedzieć... powiem ci o tym później... Afra usłyszał Reidingera dopiero następnego ranka, pod koniec swego jak zwykle skromnego śniadania.
„Altair?” ryknął wniebogłosy, dowiedziawszy się, dokąd przeniesiono Rowan. Jak mogliście to zrobić!? Nie miałem wyjścia, ostro uciął Reidinger. I Afra, który lata strawił na nauce odczytywania ludzkich uczuć, wychwycił ton bólu w głosie Najwyższego Ziemi. A także przygnębienia, jakie przychodzi na każdego dowódcę po wydaniu zbyt wielu kontrowersyjnych decyzji, oraz udręki osoby, która najzwyczajniej w świecie czuje starość. Afra szybko przywołał na ekranie swojej konsoli życiorys Reidingera — nie mylił się, właśnie zbliżały się jego sto dziesiąte urodziny. Afra zastanowił się, czy nie wyjawić Najwyższemu Ziemi prawdziwej przyczyny swojego gniewu z powodu przeniesienia Rowan, ale postanowił tego nie robić. Prawo do ujawnienia tej informacji mieli tylko Jeff Raven i Rowan. Prócz tego, nie mógł twierdzić ze stuprocentową pewnością, że Rowan jest w ciąży i że nowo narodzonym będzie bardzo utalentowany chłopiec. Poza tym, dorzucił bardzo cicho Reidinger, potrzebni mi jesteście razem z Ackermanem do wypełnienia specjalnej misji. Nie wydaje ci się, że na Kalisto panuje dostateczne zamieszanie i bez naszego wyjazdu? cierpko odparł Afra w głębi duszy zawstydzony, że tak odnosi się do człowieka, który był — pomimo swych zamiarów — Federalnym Telepatą i Teleporterem. Ani mi się śni przenosić któregokolwiek z was! odparł Reidinger. Jednak muszę myśleć o przyszłości. Kiedy mnie już nie będzie... Szczerze mówiąc, choć Jeff Raven jest odpowiednim człowiekiem, to jednak nie nabył umiejętności potrzebnych do prowadzenia stacji Najwyższego Talentu. Chcę byś... Afra uprzedził jego tok myślenia. Ja mam uczyć męża Rowan? Czy przyszło ci do głowy, że on może nie życzyć sobie mnie w pobliżu swej żony? O dzieciach nawet nie wspominając! Myślę, że to byłaby najgorsza z katastrof, nadbiegła smutna odpowiedź Reidingera. Afra wybełkotał coś niezrozumiale, rozkładając ręce w bezradnym geście. Czuł głęboki smutek i nie mógł pojąć, jak jego osobiste uczucia mogłyby urosnąć do rozmiarów katastrofy. Reidinger mu to wyjaśnił: Cóż mi z nich za pożytek, jeśli okaże się, że potrafią pracować wyłącznie ze sobą? Naprawdę wydaje ci się, że wybór Rowan padł na tak małostkową osobowość? Przecież ona omalże nie wybrała... Dość! wykrzyknął Afra, zaciskając oczy tak, że aż go zapiekło pod powiekami. Rowan jest moim przyjacielem i czymś więcej. Kocham ją jak siostrę. Jeśli do jej szczęścia potrzeba, bym usunął się z jej życia, wtedy ani ty, ani FTiT, ani nikt we wszechświecie mnie nie powstrzyma! Ha, a więc uciekniesz pod byle pretekstem? ryknął w odpowiedzi Reidinger. Zielonoskóry, zielony jak trawka na wiosnę, czy tak, Capellańczyku? Boisz się być świadkiem
ich miłości? Czy tak niewiele masz w sobie uczucia do niej, że nie potrafisz przywitać jej męża z otwartymi ramionami? Tego nie powiedziałem! zaperzył się Afra, a jego żółte źrenice zaiskrzyły się. Z radością będę pracował z Jeffem Ravenem. To wyjątkowy człowiek i w sam raz dla Rowan. Jednak musisz zrozumieć, że istnieją sekrety, rzeczy łączące Rowan ze mną i to... to może spowodować, iż niezwykle trudno przyjdzie mu ze mną współpracować. Zatem nie poddawaj się już na wstępie, poprosił Reidinger. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, spróbujemy czegoś innego. Jednak nie osądzaj tego człowieka z góry... Już to zrobiłem, odparł Afra z uśmiechem. Ona go wybrała i to świadczy, że jest kimś wyjątkowym. Nie mówiąc o tym, że ma coś w sobie takiego, czym oczaruje każdego. W odpowiedzi Reidinger wybuchnął śmiechem. Nawet Najwyższy Talent Ziemi? Afra osłupiał, gdy Reidinger i to dostrzegł. Zawsze uważałem cię za roztropnego, wrażliwego lwa. Myśl po prostu, że wypełniając ten rozkaz, pomagasz Rowan, a przy okazji także FTiT. Ich rozmowa dobiegła końca. Myśl Reidingera usunęła się z jego mózgu, nim to się jednak stało, poczuł wyraźne ciepło, któremu towarzyszyło nieudolnie stłumione uczucie bólu. Rozmowa tak wyczerpała Afrę, że w jego uczucia zakradł się chaos. Podobało mu się to, co ujrzał w Jeffie Ravenie, i cieszył się, iż Rowan znalazła dla siebie partnera. Obudziła się w nim nadzieja, że i on pewnego dnia będzie tak szczęśliwy. Obawiał się jednak, że rodzinna zażyłość między nim a Rowan może stać się źródłem zadrażnień z Jeffem Ravenem. Brzęczyk obwieścił, że Brian chce się z nim porozumieć za pośrednictwem sieci. — Afro, gdzie jest Rowan? Afra nie odpowiedział, przełknął ostatnie kęsy śniadania, wrzucił kontener do zmywarki naczyń i jednym skokiem wylądował w sali kontrolnej. Poirytowany Ackerman podskoczył na jego widok. — Jej zmiennik zaraz tu przybędzie, Brian. Lepiej wszystkich o tym zawiadom. — Zmiennik? — powtórzył jak echo zmieszany Ackerman. Świeżo odmalowana osobista kapsuła zjawiła się na znajdującym się najbliżej nich łożu dokowym. Afro? Jestem tutaj, odpowiedział Lyon, przesyłając mentalny obraz. W tej samej chwili między nimi pojawił się Jeff Raven. — Przepraszam, że nie porozmawialiśmy podczas mojej ostatniej wizyty — zwrócił się do niego Jeff, wyciągając dłoń i uśmiechając się jak zwykle zniewalająco. W jego twarzy wciąż były widocznie przeżycia związane z wypadkiem, którego omal nie przypłacił życiem,
choć odzyskał już dawny wigor. — Sądzę, że teraz nie zabraknie nam czasu, by odrobić zaległości. Afra zebrał się w sobie i wyciągnął rękę, oddając mocny uścisk. Zanim ich dłonie się rozłączyły, jego zmysły obmyła fala wielkodusznej wdzięczności i szacunku. Mógł więc szczerze powiedzieć: — Czekam na to niecierpliwie. Jeff zwrócił się do pozostałych, zebranych w sali członków załogi, kiwnięciem głowy pozdrawiając znajomych, a uśmiechając się do tych, których dotąd nie poznał. — Jeśli wciąż jeszcze się nie domyślacie — Afra zakomunikował całej Wieży — to Jeff Raven przybył do nas w zastępstwie Rowan, która została awansowana i otrzymała całą planetę, jej rodzinnego Altaira. — Nie musiał wyjaśniać, że nie było już Sigleny. — Afro — odezwał się Jeff — można na słówko? — A kiedy Capellańczyk zbliżył się do niego, rozejrzał się krytycznie dookoła i dodał: — Lepiej chodźmy na Wieżę. — O, dobrze że przynajmniej są tutaj dwie kanapy — rzucił Jeff tajemniczo, kiedy znaleźli się na miejscu. — Jeśli mamy razem pracować, musimy sobie pewne rzeczy wyjaśnić... Afra uniósł dłoń do góry, był przygotowany na najgorsze. — Mogę odejść. Reidinger z łatwością znajdzie zastępstwo na moje miejsce. Bardzo dobry T-4 jest na Blundell, Gollee Gren. Możliwe, że nie poznałeś go jeszcze. Wam dwóm z pewnością dobrze by się pracowało... Stój! przerwał mu Raven. Przyglądał się Capellańczykowi badawczo przez dłuższą chwilę, a potem porwał w ramiona i przycisnął mocno do piersi, poklepując siarczyście po plecach mocnymi dłońmi. Dzięki! Afra był zupełnie zbity z tropu. Dzięki za jej ocalone zmysły, za to, że jest szczęśliwa, za wszystko! Nie mogłem przekazać ci tego tam na dole, kiedyśmy ściskali sobie dłonie... moje uczucia dotarłyby do zbyt wielu. — C... co takiego? — Myślę, że gdyby nie ty, Rowan postradałaby zmysły, Afro Lyonie — padło z ust Jeffa. — Przetrzymałeś jej tyrady i majaki, niekontrolowane wybuchy gniewu, napady lęków i zawsze dodawałeś otuchy wtedy, kiedy jej potrzebowała. — Zrobił przerwę, i odsapnął. — Na Denebie, podczas mojej rekonwalescencji, bez ustanku mówiła o rodzinie. Za każdym razem, kiedy o tym myśli, jawi jej się twoja twarz — Jeff złapał Afrę za przedramię, by podkreślić wagę tego, co miał do powiedzenia. — Zrozum, ty jesteś jej rodziną. Kiedy już uczynimy nasz związek formalnym, czy nie zaszczyciłbyś mnie, stając po mojej prawicy jako mój druh? Afra odruchowo cofnął się o krok, gdy znaczenie słów dotarło do jego świadomości. Jego dłoń wysunęła się z uścisku Ravena. Przełknął głośno, szukając odpowiednich słów.
— Może nieco przesadzam, ale obawiałem się, że możesz być dotknięty naszą zażyłością — złożył głęboki ukłon. — Jak widzę, popełniłem okropny błąd — wyprostował się, kiwając głową na widok uśmiechniętej twarzy Jeffa. — Proszę cię, zrozum... w ciągu lat, które razem tutaj spędziliśmy... hm, staliśmy sobie bliscy... nie zakochani, lecz emocjonalnie bliscy w swoisty sposób. Wiem, że Rowan uważała mnie za brata, którego nigdy nie miała — wahając się oblizał wargi. — Ale chcę być całkowicie szczery, Raven, gdybyś ty się nie pojawił, ja byłem gotów... Jeff powstrzymał go gestem dłoni. — Wiem — powiedział miękko — i dziękuję. — Widząc zaintrygowany wzrok Afry, posmutniał. — Twoje wahanie jest jedynie potwierdzeniem tego, o czym obaj teraz wiemy: ona nie była kobietą odpowiednią dla ciebie. Nie wiem, co sprawiło, że to ja jestem owym szczęściarzem. Żywię głęboką nadzieję, że pewnego dnia zrozumiesz, jak mocna łączy nas więź. — Uśmiech przepędził smutek z jego twarzy. — Niestety, mam już tylko nielicznych żyjących krewnych, żadna z moich starszych sióstr i kuzynek nie jest wolna, więc nie możesz wżenić się w naszą rodzinę. — Jeff zmienił pozycję i głęboko odetchnął. — Czasami paplam zbyt dużo, a przynajmniej tak mówi moja matka. Proszę powiedz mi: czy byłbyś skłonny stanąć obok mnie jak brat, kiedy będziemy składali sobie przysięgę z Rowan? Afra uśmiechnął się lekko i ponownie skłonił głęboko. — To największy honor, jaki z waszej strony może mnie spotkać. — Zatem z czego się śmiejesz? — Ha, nie zamierzacie długo się z tym ociągać, prawda? Ackerman uprzedził odpowiedź Jeffa krzycząc: Afro! Mamy ładunek do przerzucenia, jeśli się spóźnimy, przez tydzień nie będzie wiadomo, w co ręce włożyć! — Właśnie dlatego zaprosiłem cię tutaj — powiedział Jeff i wyjaśnił zmieszanemu Afrze: — Nigdy dotąd nie kierowałem stacją. Chcę byś wiedział, że wykonam bezwzględnie każde twoje polecenie. Uważam się teraz za twojego ucznia. — I puściwszy perskie oko, dodał: — Dostałem od Rowan wyraźny rozkaz: „Rób to, co powie Afra, i nie spartacz!” Jeff spojrzał błagalnie na pełnego sceptycyzmu Afrę, który w końcu powiedział: — Doskonale! Skoro obaj jesteśmy pod jej rozkazami — i skierował się do wyjścia. — Dokąd idziesz? — Do sali kontroli — wyjaśnił Afra. — Tu jest miejsce pracy Rowan. — Będę się czuł osamotniony. — Jeff machnięciem ręki wskazał drugi fotel, który zainstalowano tam na czas „panowania” Torshan i Saggonera. — Dlaczegóż byś nie miał zostać ze mną? Tutaj są dwa wejścia do systemu, będzie nam łatwiej. — Moje konsole na dole są zaprogramowane specjalnie dla moich wymagań — wyjaśnił Afra.
— Tym szybciej nauczę się kierowania stacją, im szybciej poznam twoje obowiązki — odparł Jeff. Zmusił Afrę do powrotu. — Rób, co w twojej mocy, a ja tymczasem każę technikom zainstalować tu więcej konsoli. — Afra nadal wyglądał na nieprzekonanego. — Czy nie pracowalibyśmy lepiej, gdyby Najwyższy Talent przebywał w jednej sali z całą załogą? Afra wybałuszył oczy, gdyż Raven cytował go słowo w słowo. — Rowan zawsze była przeciwnego zdania — grał na zwłokę. — Hmm — mruknął zamyślony Jeff — pewnie tak było bezpieczniej dla was, z powodu jej wybuchowego temperamentu. — Spojrzał znacząco na Afrę. — A tobie nigdy nie przyszło do głowy z nią o tym porozmawiać. Jednak mojej najdroższej tutaj nie ma, a ona rozkazała mi słuchać ciebie we wszystkim. Powiedz mi więc, Afro z Capelli, co sądzisz o konsolidacji operacji stacji? Szeroki uśmiech powoli wypłynął na twarz Lyona. Ackerman, rozpoczynamy plan Epsilon! Mówisz poważnie? podniecony Ackerman nie posiadał się ze zdumienia. Proszę, wtrącił się Jeff. Jeśli to plan skonsolidowania operacji stacji, nic nie będzie bliższe memu sercu. Tak jest, już się robi! i mentalny przekaz Ackermana ucichł jak nożem uciął, gdy zakrzątnął się przy wprowadzeniu w życie planu, o którym marzyli z Afra od wielu lat. Grecką literą epsilon posługujemy się, obliczając sprawność, wyjaśnił Afra w odpowiedzi na nieme pytanie Jeffa. Postukał w konsolę. Właśnie podbiłeś serce Briana na wieczność, realizując jego najdroższe marzenia. — Pierwszy nadchodzi frachtowiec, Najwyższy Talencie — powiedział głośno Afra. — Dane podano na drugiej konsoli. *** Po tygodniu rozentuzjazmowany Afra zaraportował dwudziestoprocentowy wzrost wydajności stacji. Załoga Kalisto starała się zrobić, co było w jej mocy, by pomóc Jeffowi Ravenowi. Jego swobodne zachowanie, chęć ograniczenia formalności do minimum, związek z Rowan wzmacniały ich starania. W szóstym dniu Jeff zrobił sobie wolne, by odwiedzić Rowan w jej Wieży Altaira. — Czy będziecie rozmawiać o ceremonii? — zapytał Afra z wystudiowaną nonszalancją, gdy Jeff przygotowywał się do wyjazdu. — Nie ma pośpiechu — z roztargnieniem odparł zapytany i Afra umilkł. Gotowy! rozległ się okrzyk w jego myślach. Raven zniknął. Kiedy zamarły generatory, do pracy pośpiesznie przystąpiła brygada remontowa, by dokonać kilku niezbędnych zabiegów konserwacyjnych.
Dwa dni później wyraz twarzy powracającego Ravena sprawił, że Afra poczuł wielką satysfakcję. — Wiedziałeś! — wykrzyknął Jeff oskarżycielsko. — Wiedziałeś i nie pisnąłeś ani słówkiem! — jego oczy zwęziły się. — Jak się dowiedziałeś? — Mija już osiem lat, od kiedy zostałem jej przyjacielem, Jeff — odpowiedział Afra spokojnie, wcale nie okazując, jak bardzo jest z siebie zadowolony. — Nastąpiła w niej niedostrzegalna zmiana, którą udało mi się dostrzec. — Kto jeszcze o tym wie? Afra potrząsnął przecząco głową. — Nikt — spojrzał przepraszająco. — Powiedziałbym ci z wielką chęcią, jednak nie jest to informacja, którą obraca się tak jak ładunkiem. — Ależ ona sama zorientowała się dopiero przed tygodniem, a przynajmniej tak mi powiedziała. I natychmiast podzieliła się ze mną swoimi podejrzeniami. Jeff spojrzał na niego bystro, nie wyrażając w słowach zdumienia, że Afra potrafi przeniknąć nawet tak intymne fakty. Zmysły Lyona były już doskonale zestrojone z umysłem Jeffa Ravena. Zaprotestował, unosząc obie ręce: — Intymny fakt, to prawda, jednak stałem się niezwykle wrażliwy na wszystko co dotyczy Rowan, zarówno na poziomie fizycznym, jak i psychicznym. Cieszę się, że to co postrzegłem zmysłami sprawdziło się. — Ostatnie słowa wycedził przez zęby. Jeff westchnął i skinął głową. — Przepraszam. Myślę, że znam ją doskonale, ale wiem także, i akceptuję to, iż istnieje wiele poziomów intymności, mój przyjacielu! — Swym uśmiechem rozbroił Afrę. — Czy ucieszy cię wiadomość, iż będzie to chłopiec? Jeff gapił się na niego oszołomiony. — Nie wiedziałem... — rozbawiony potrząsnął głową — i nie sądzę, by nawet Rowan wiedziała, że nasze dziecko jest płci męskiej. Nie miałem pojęcia, że jesteś także jasnowidzem. Afra wzruszył ramionami. — Nie jestem, ale to jest chłopiec. A może chciałeś córeczkę? Mogę się mylić. Usta Jeffa powoli rozszerzyły się w uśmiechu. — Mam nadzieję, że się nie mylisz. Jeszcze nie potrafię radzić sobie z mą ukochaną Rowan, a tu jeszcze na dodatek miałaby się pojawić jej miniaturka. Jednak to mogłoby być zabawne. Co ty na to? Nie ulękniesz się powtórki? Afra odpowiedział także z uśmiechem. — Nie sądzę, bym miał wybór, siedzę w tym za głęboko. Słysząc to Jeff roześmiał się w głos i uścisnął kościste ramiona Capellańczyka. — A więc, co się tutaj działo podczas mojej nieobecności, Afro?
*** Afro! rozległ się mentalny okrzyk Ravena na początku trzeciego tygodnia jego pobytu na stacji w charakterze Najwyższego Talentu, tutaj jest jakiś T-4! Afra zmaterializował się w zreorganizowanej Wieży. Po podłodze we wszystkich kierunkach rozbiegały się przewody. Trzeba było mieć się przed nimi na baczności, bo mogły być niebezpieczne. Ackerman uspokajał, że to stan chwilowy na wypadek, gdyby Rowan nie spodobał się nowy układ i nakazała powrót do starego. — Zamontujemy dukty podczas następnego zaćmienia — dodał kierownik stacji. — Aha — skwitował Afra pogodnie — Jeff Raven spotkał Gollee Grena, T-4. Jeff skinął uprzejmie Gollee, który zdawał się tracić rezon i potoczystość języka na widok stającego się żywą legendą człowieka. — Bardzo mi miło — powiedział z roztargnieniem i odwróciwszy się do Capellańczyka, znacząco wygiął brew w górę. — Nie będziesz tutaj tkwił do końca swoich dni, Jeff — rozpoczął Afra dyplomatycznie. — Kiedyś z pewnością chciałbyś się przekonać, czy potrafisz pracować z jakimś innym T-4. Zresztą Gollee Grenowi należy się trening — uśmiechnął się złośliwie, kiedy Gren otworzył usta, by zaprotestować. Jeff Raven nie omieszkał tego zauważyć. — Rozumiem — powiedział obojętnie Najwyższy Talent, jednak widać było jak na dłoni, że bardzo mu się nie podobają słowa Afry. — Najlepszym sposobem udowodnienia, że się coś umie, jest tego nauczyć — westchnął Lyon. Jeff obrzucił go zamyślonym spojrzeniem. — Rowan nic nie wspominała o tym aspekcie twojej osobowości. — Rowan nigdy nie poprosiła mnie, bym i ją przeszkolił — odparł Afra ze słodkim jak miód uśmiechem. Wcale nie był przekonany, który z nich — Gollee czy Raven — rozbawili go bardziej swoim zachowaniem. Odszedł na krok od fotela. — Będę w zasięgu głosu, gdyby któryś z was mnie potrzebował — dodał. Z przesadną kurtuazją nakłonił ociągającego się Grena do zajęcia miejsca i poklepał ekran monitora. — Pierwszym celem jest Ziemia, obrońcą jest Reidinger... Spełniły się jego nadzieje. Psotny z natury Gren i prostolinijny Jeff doskonale zgrali się ze sobą i kiedy dzień miał się ku końcowi, obaj zgodnie i bez wysiłku zawiadywali strumieniem transportów przechodzącym przez stację. W ciągu kilku następnych miesięcy na stacji Kalisto stało się rutyną, że Gren wraz z innymi Talentami pracowali w ustalonej kolejności z Ravenem, by w ten sposób rozwinąć jego możliwości współpracy z różnorodnymi osobowościami. Zdaniem Afry i Ackermana Jeffbwi najlepiej pracowało się z Grenem.
Cały czas żyłem nadzieją, że on mi się na coś przyda! jak zwykle burknął Reidinger. Co to, jeszcze jedna rogata dusza? Afra był zachwycony. Wygląda na to, że najczęściej zawracają mi głowę czwórki i trójki, Reidinger nie dał się zbić z tropu. Mogłoby mnie to niepokoić, ale na szczęście tylu ich jest, że mogą ich zwalniać, kiedy tylko mam na to ochotę. Afra nie połknął przynęty. *** Odwiedziny, jakie Rowan złożyła po pięciu miesiącach swej nieobecności na stacji Kalisto, zamieniły się w stały przydział w momencie, kiedy Reidinger dowiedział się o jej ciąży. Natarł przy tym „mentalnych” uszu Afrze, gdy ten przyznał się, iż wiedział o tym wcześniej. Ha, skoro nie mogę ufać tobie, jestem zmuszony załatwić sobie innego szpiega. Afra był szczerze ucieszony z powrotu Rowan na Kalisto. Choć lubił pracować z Jeffem Ravenem, to jednak musiał uczciwie przyznać, że najpewniej czuł się z nieprzewidywalną Rowan. — Och, tak na marginesie, Afro, Rowan wierci mi dziurę w brzuchu, bym zadał ci pewne pytanie — powiedział pewnego razu Jeff po zamknięciu stacji. — Co takiego? — Czy zostaniesz „l.p.” naszego syna? — El pe? — Tak, „loco parentis”. Nie da się ukryć, że to zwyczaj przeniesiony z mojej rodzinnej planety, Deneba, gdzie, jak wiesz czyhają na ludzi niebezpieczeństwa. — Jeff uśmiechnął się smutno. — W ten sposób rodzice nabierają pewności, że ktoś, komu ufają, zajmie się wychowaniem dziecka. Rowan spodobała się ta idea. Stwierdziła, że ma ona znacznie bardziej osobisty charakter niż instytucja Opiekuna Planety. Bylibyśmy naprawdę uradowani, gdybyś zechciał zostać „l.p.” dla naszego dziecka. Minęła spora chwila zanim głęboko wzruszony Afra mógł wykrztusić z siebie odpowiedź. — Nie spotka cię nic złego! Jeff uciszył go gestem dłoni. — Nic takiego nie przewidujemy, nie mniej... — Ależ ty masz całą planetę krewnych... — sumitował się Afra. — O tak, nie mogę uskarżać się na ich niedostatek, jednak chcielibyśmy z góry zatroszczyć się o Talent naszego pierworodnego, a na Denebie nie ma nikogo, kto przeszedł właściwy trening wrodzonych zdolności. Zdaję sobie sprawę, jak krytycznie odnosisz się do sposobu wychowania na Capelli, jednak muszę obiektywnie stwierdzić, że daje ci ono w wielu sytuacjach ogromną przewagę. Zresztą, oboje ciebie wybraliśmy, Rowan i ja, Afro. Lyon przekrzywił głowę na bok, czując na sobie szczere spojrzenie niebieskich oczu Najwyższego Talentu. Charakterystyczny uśmiech począł rozciągać jego usta.
— Co mam jej odpowiedzieć? Na twarzy Afry błąkał się nikły, smutny uśmiech. — Powiedz jej, że to będzie kiepski wybór. Zanim którekolwiek z was spotka coś złego, ja już dawno będę martwy. Jeff roześmiał się. — Nie wpadaj w ponury nastrój. To nie było jasnowidztwo, prawda? — Kiedy Afra energicznie zaprzeczył, głośno westchnął z ulgą. — Prócz tego wiem z pierwszej ręki, że jesteś dobrym nauczycielem. Afra skłonił się głęboko, znów wpadając w utarte tory kurtuazji. — Jeffie Ravenie, powiedz, proszę, swej uroczej żonie, że będzie to dla mnie ogromny zaszczyt, i że z chęcią zostanę „in loco parentis” dla każdego z waszych dzieci. Jeff skwitował to krótkim kiwnięciem głową i siarczystym klepnięciem w ramię. Mieszkaniec Deneba nigdy nie przyswoił sobie zasad etykiety Talentów, które wykluczały spontaniczny fizyczny kontakt, lecz w jego wypadku jakoś nikt nie czuł się tym faktem dotknięty. — Wspaniale, zatem to już postanowione! A teraz powiedz mi, co wiesz o dzieciach? Okazało się, że Afra, opiekując się dziećmi swej siostry, a niejednokrotnie i Ackermana, kiedy jego żonie niezbędna była noc odpoczynku, zdobył dość bogate doświadczenie w tej materii. Pod koniec rozmowy Jeff głęboko westchnął i powiedział: — Powiesz mi, gdyby Rowan coś przede mną ukrywała, prawda? — Wybierasz się dokądś? — zapytał zaniepokojony Afra. — Nie doszło to do twoich uszu? — Jeff był szczerze zaskoczony. — Reidinger najwyraźniej postanowił zrzucić nieco ze swych barków, mianując mnie czymś w rodzaju Latającego Najwyższego Talentu. Wyprostował się i zgiął w kpiącym ukłonie. — Pamiętasz, jak Rowan powiedziała ci, że Reidinger obedrze cię ze skóry? Jeff wzruszył ramionami z komicznym wyrazem twarzy. — Cel był szczytny. — Później puścił perskie oko, nie bez pewnej złośliwości. — Być może po prostu wykorzystuje to, że mogę podróżować bez problemów. Jestem jedynym Najwyższym Talentem, który może fruwać, kiedy mu tylko na to przyjdzie ochota. — Dlaczego nie skłonisz Reidingera, by i on się odważył, skoro wiadomo już, że to tylko neuroza zaszczepiona przez Siglenę? Jeff długo i uważnie wpatrywał się w Afrę. Jego oczy iskrzyły się figlarnie. — Naprawdę należałoby to zrobić, nieprawdaż? Szczwany, stary pryk. Na pewno jęczałby, że za późno jest uczyć starego psa nowych sztuczek. — Myślę — odezwał się zamyślony Afra — że bardzo mi taka sytuacja odpowiada. Jego mentalna zgryźliwość to już aż nadto! Strach pomyśleć, że mógłby teleportować się z miejsca na miejsce i przypiekać każdego na wolnym ogniu!
Jeff rzucił z umyślną złośliwością: — O, miałbyś okazję ponownie złapać byka za rogi. Afra zamrugał, otworzył usta, a potem gruchnął śmiechem na szelmowską uwagę Jeffa. — Wciąż trzyma i byka i krowę na swoim biurku — dodał Jeff. — Myślę, że gdybyś został przyparty do muru, wcale byś się nie uląkł. To dodatkowy powód, dla którego chcemy byś został „loco parentis” naszego syna. Powiedz, czy aby nie słyszysz już naszego dziecka? — Nie — odparł Afra krótko i z odrobiną goryczy. *** Radość z okazji narodzin Jerana Ravena nie ograniczyła się tylko do stacji Kalisto. Do uszu wszystkich pod kopułą dotarł zdrowy, mocny mentalny płacz noworodka i wspólne słowa powitania ze strony trojga dorosłych, którzy byli obecni przy narodzinach. Krzyk nie umknął uwagi i innych pilnie czuwających Najwyższych Talentów, w wyniku czego Afra został zmuszony do usuwania prawdziwych naręczy rzadkich kwiatów, którymi uniesiony ekstazą Peter Reidinger zasypał apartamenty Gwyn-Rowan. Kwietna lawina omalże nie zburzyła harmonogramu pracy na Wieży, przez Briana i Afrę w pocie czoła ułożonego tak, by zmniejszając natężenie ruchu, oszczędzić sił osłabionej Najwyższej terminala Kalisto. Lyon pracował do późna, starając się nadrobić opóźnienia przy wprowadzaniu zmienionego rozkładu ruchu, kiedy rozległ się brzęczyk wejściowy u jego drzwi. — Proszę wejść! Wstał, by przywitać gościa. Na progu stanęła matka Jeffa, Isthia Raven. Tuż przed połogiem Rowan Afra widywał ją na stacji, jednak starał się nie narzucać ze swą obecnością. — Nie przyszedłeś zobaczyć dziecka, Afro Lyonie — bez wstępów zaczęła Isthia. — Byłem bardzo zajęty. Nie chciałem niepokoić ani jego, ani jego rodziców... Afra zawahał się nieco, nie wiedząc, jak zwracać się do niebieskookiej damy o sprężystych czarnych lokach. — Mów mi po imieniu, Isthia. Afra pochylił głowę. — Rowan opowiedziała mi, jakimi jesteście bliskimi współpracownikami — spojrzała na niego bystro. — Czyżbyś bał się widoku noworodków? Afra roześmiał się. — Co to, to nie. Kiedy mógłbym przyjść? Rowan, jak mi się zdaje, należy się sporo wypoczynku. — To prawda, jednak ty zawsze będziesz mile widziany. Przyjdź dziś po południu, żebyśmy mieli to już z głowy. — Nie uważam tego za obowiązek, który należałoby mieć „z głowy” — odparł Afra.
Isthia ponownie przyjrzała mu się bardzo uważnie. — To prawda. Jednak jesteś „loco parentis”, a dotąd nawet nie zaszczyciłeś mego wnuka choćby jednym spojrzeniem. Byliście sobie z Rowan bardzo bliscy. Afra poczuł, że musi jej wszystko szczegółowo wyjaśnić. — Nie tak bliscy jak ona z Jeffem, jeśli pani jest tym zaniepokojona. Oczy Isthii rozszerzyło zdziwienie. — Wcale mnie to nie niepokoi. Z naszej rozmowy wynika, że jesteś osobą godną szacunku — skwitowała jego nieco zuchwały ukłon gestem pełnym irytacji. — Czy wszyscy mieszkańcy Capelli są tak pełni rezerwy? — Wszystkich Capellańczyków uczy się bezwzględnej wierności dobrym manierom. Isthia wybuchnęła serdecznym śmiechem. — Celna uwaga. Denebianie potrafią czasem palnąć wszystko co tylko im zaświta w głowie. — Zauważyłem. To przyjemna odmiana. — Ha, teraz rozumiem, dlaczego Rowan i Jeff tak bardzo polegają na tobie. Chciałam się tylko na własne oczy przekonać, że będziesz dobrym zastępczym rodzicem. — Czy tylko o to chodziło? — Oczywiście — odparła Isthia dumnie. — Lubię ludzi, których nie płoszy byle przeszkoda i którzy mają odwagę balansować na linie. Jednak powinieneś się nieco rozluźnić od czasu do czasu. Afra poczuł się nieco zdziwiony obrotem, jaki zaczęła przybierać ich rozmowa; obrzucił swą rozmówczynię pytającym spojrzeniem. — Nie próbuj tego ze mną, młody człowieku — władczo odezwała się Isthia, i mrugnięciem stępiła ostrze właśnie wypowiedzianych słów. — Musisz kiedyś przybyć w odwiedziny na Deneb; dać swoim zmysłom wytchnienie od ciężkiej pracy. — Z ogromną przyjemnością. To musi być fascynujące miejsce rozwoju zdumiewających Talentów. — Miejsce rozwoju zdumiewających Talentów? Och, przypuszczam, że tak — i rzuciwszy to tak od niechcenia, zapędziła Afrę w kozi róg. Zmysły Capellańczyka odkryły drzemiący w niej niepospolity Talent, choć Jeff nigdy nie wspominał o tym, by matka kiedykolwiek była poddana testom. Jeśliby uznać ją za reprezentatywną dla całej populacji, nie dziwota, że Jeff i Rowan niepokoili się o to, jak rozwinie się Talent Jerana. Twarz Isthii raptownie stała się zupełnie bez wyrazu, jak w chwilę przed — tak uczono Afrę — jasnowidzeniem. — Odwiedzisz nas na Denebie... — zawahała się, a jej niewidzące, nagle zmętniałe oczy, znieruchomiały na twarzy Lyona. Poczuł gęsią skórkę na przedramionach — ...by dać wytchnienie swemu umysłowi i na nowo zacząć życie. — Isthia z energią potrząsnęła głową, jej oczy znów były krystalicznie błękitnie. — Czy pozwoliłam sobie na zbyt wiele?
— Nic nie zauważyłem — Afra nawet się nie zająknął, choć jej zdolność przepowiadania przyszłości przestraszyła go nie na żarty. Poczuł się skrępowany tak zawiłymi przepowiedniami. — Czy miałabyś ochotę coś przegryźć? — Byłoby mi bardzo miło. Znajdzie się tutaj odrobina herbaty, prawda? — Chińska czy indyjska? — Indyjska — powiedziała z pełnym nadziei uśmiechem. — Earl Grey, a może Darjeeling? — Darjeeling — dodała z ulgą. — Co to za cudowny napój, herbata. A człowiek, który umie ją podać, to prawdziwy skarb klanu Raven. — Przepraszam? — Ha, wszak zgodziłeś się zostać „in loco parentis” Jerana, czyli, innymi słowy, ustanowiłeś więź z klanem Ravena. Afra był tym zaintrygowany, jednak poczekał aż w czajniku woda zamieni się we wrzątek, zanim znowu zagadnął nieposkromioną matkę Jeffa Ravena. — Jeśli to jakaś forma rytualnego przypieczętowania więzi... — na niektórych pionierskich planetach odkurzono raczej barbarzyńskie obyczaje. — Nie, to żadne rytuały, lecz zwyczajne uznanie faktu — zapewniła go Isthia. Czajnik wydał przeciągły gwizd. Afra skrupulatnie przestrzegał rytuału parzenia herbaty, czym zachwycił Isthię Raven. Aż do końca wizyty zapanowała bardzo przyjemna atmosfera. Afra przyłapał się na tym, że w obecności tej niezwykłej kobiety staje się wylewny, a nawet poczuł szczery żal, gdy spotkanie dobiegło końca. — Jeszcze nie raz porozmawiamy, Afro — ostrzegła go. Możesz być tego pewny! — Kiedy wreszcie odwiedzisz swojego nowego podopiecznego? O jego matce nie wspominając. Umiera z niepokoju, że macierzyństwo jest dla ciebie czymś odstręczającym. Przenigdy! odpowiedź trysnęła z umysłu Afry, nim zdążył opanować impuls. Isthia tylko się uśmiechnęła. — Ucieszy się, kiedy to usłyszy. *** Jeff Raven uparł się przy każdej okazji pomagać Afrze i stacji Kalisto podczas urlopu macierzyńskiego Rowan. Jednak gdy sprzeciwił się jej powrotowi na Wieżę ledwie po dziecięciodniowym wypoczynku, zdenerwowała się nie na żarty. Do licha! To moje ciało ucierpiało, a nie umysł! stwierdziła rozłoszczona jego argumentami. Mężczyźni! W rzeczywistości Jeran źle sypiał, co odbiło się na Rowan. Łatwo się męczyła, często popadała w roztargnienie. To był niezwykle „pamiętny” okres, jak to później skomentowała Isthia.
Afra spędzał w jej towarzystwie niejedną chwilę, na ochotnika dyżurując przy dziecku, już to na miłej rozmowie, już to grając w brydża z Ackermanem — ich ulubioną grę, której im pod nieobecność Rowan brakowało. Jeffa zaskoczyło wezwanie Reidingera na konferencję na Ziemi. — Dlaczego nie wystarczy mu telepatia? — żalił się Afrze, po otrzymaniu formalnego zawiadomienia. — Podejrzewam, że ma swoje powody — uspokajał go Afra z doskonale obojętną twarzą. — Nie zapomnij pozdrowić Gollee Grena, kiedy wylądujesz na dole. — I Luciano! O bogowie! Co za kuchnia! — Jeff oblizał wargi na samą myśl. — Bądź spokojny, nie zapomnę! Powrócił kilka godzin później. Wiedziałeś! ryknął mentalnie do Afry. Reidinger ma sto dziesięć lat, a ty zostałeś przeszkolony w procedurach kierowania Wieżą, jesteś opętany pracą, znasz wszystkie Najwyższe Talenty, uważałem to więc, za rzecz oczywistą; było to tylko kwestią czasu, odpowiedział Afra flegmatycznie. Nie powiedziałeś jej, prawda? Jeff był nieco zaniepokojony. Oczywiście, że nie! Pewne niespodzianki należy robić osobiście, Afra z przekąsem nawiązywał do ciąży Rowan. — Doskonale! Ciekawe, jaką zrobi minę. Nie mogę się wprost doczekać! — Jeff pobiegł do apartamentów Rowan, by opowiedzieć jej o wszystkim. Brian Ackerman przyglądał się tej scenie z pewnej odległości, a kiedy Raven się oddalił, ciekawość wzięła górę. — Co to wszystko ma znaczyć? — zapytał Afry, a gdy ten wzruszył obojętnie ramionami, dodał: — Dobra wiadomość? Najwyższy Talent Ziemi? mentalny głos uradowanej Rowan zabrzmiał w umysłach wszystkich członków załogi stacji. — Można by tak powiedzieć — rzucił Afra z nieco przemądrzałym uśmieszkiem. A potem ciągnął już poważnie. — Wiesz, zazwyczaj Rowan potrafi dobrze ekranować i niewiele do nas dociera przecieków z umysłu młodego Jerana. Chyba jednak lepiej będzie, jeśli zapędzimy naszych geniuszy do wzniesienia osłon przed dziecięcym gaworzeniem, emitowanym z apartamentów Rowan. Na twarzy Ackermana odmalowało się roztargnienie, które nagle wyparło zaciekawienie. — Nie jest aż tak głośny, byśmy mieli się o co niepokoić. Ach, tak! Nie zamierza poprzestać tylko na jednym, prawda? Przypominam sobie, jak wspominała coś, że pragnie mieć liczną rodzinę. Oczywiście, mogła zmienić zdanie; moja żona zmieniła. No tak, lepiej jednakże pomyśleć o tym zawczasu — Ackerman skreślił kilka słów w swoim nieodłącznym notesie.
*** Sześć miesięcy później, późno w nocy, kiedy Afra zamierzał już się poddać i zrezygnować ze złożenia skomplikowanej figurki dinozaura, którego chciał sprezentować Jeranowi, u jego drzwi rozległo się brzęczenie. — Proszę! — zawołał na poły z irytacją, a na poły z ulgą, że coś odciągnęło jego uwagę. Na progu stanął Brian Ackerman. Afra przywitał go z uśmiechem. — Przyszedłeś, aby mi powiedzieć, że mentalne ekrany są już gotowe? — zapytał uprzejmie, częstując siwiejącego Ackermana filiżanką łagodnej herbaty. Brian wydawał się czymś zaniepokojony. — Jeff Raven poprosił mnie, bym wpadł do ciebie po drodze. — A po co? — No cóż, on powinien tu zaraz być... — przerwał mu dzwonek do drzwi. Jeff Raven przeprosił obu mężczyzn za tak późne najście. — To jedyna pora, kiedy jestem pewny, że ona nic nie usłyszy. — Dlaczego ma nie słyszeć? — Afra zapytał ostrożnie. Jeff uniósł brew. — Hmm, muszę coś z tobą omówić, a trudno mi jest teraz opuszczać Rowan, zważywszy jej ostatnie zachowanie. W tej chwili śpi z Jeranem na kolanach. — No więc? — Afra nie miał ochoty dać się w coś wciągnąć. — Jej zachowanie i to, że bywa śpiąca, jest całkowicie normalne. Jeff po raz wtóry spojrzał bystro na Afrę. — Ja nie mówiłem o... Och, nie! To o wiele za wcześnie. — To nie to cię tutaj sprowadza? — Afra był zły na siebie za przesądzanie z góry, jakie są powody nocnych odwiedzin JefEa. — Właściwie nie, ale trzeba godzić się z tym, co los przyniesie. No więc, jest, czy nie jest? I daruj sobie wykłady, że o pewnych sprawach rozmawia się prywatnie! — Hmm... — Afra próbował zwlekać, lecz wyczuł, że Jeff oczekuje szczerej odpowiedzi. — Zamierzam pewnego dnia udusić matkę. — Isthię? — zaniepokoił się Brian, który tak jak i Afra szanował tę kobietę. — Matka uczy moją żonę nonsensownych poglądów o więziach pomiędzy rodzeństwem. To właśnie ona chce, by Rowan rodziła jedno dziecko na rok. — Jeffowi nie w smak była zarówno teoria, jak i praktyka. — To chłopiec, czy dziewczynka, Afro? — Dziewczynka. — Sprytnie udało się jej do tego doprowadzić — sprzeczne ze sobą uczucia rezygnacji i podziwu przez chwilę rywalizowały ze sobą na jego ruchliwej twarzy. Potem rezygnację wyparło zaniepokojenie. — Przyszedłem omówić z tobą temat osobistej łączności telepatycznej z matką. Chce, bym udał się na Deneba i zbadał pewne niezwykłe zjawisko. Ma wrażenie, że wyczuwa tam czyjąś obecność.
— Przecież to właśnie Rowan trapiła się z powodu jakiejś złośliwej obecności tuż przed urodzeniem Jerana? — zapytał Afra. Jeff skinął głową. — Ona, matka i Elizara. Matka sądzi, iż ów fenomen powtarza się — potrząsnął bezradnie głową. — Ja nie odczułem nic a nic. — W czym możemy pomóc? — zapytał Brian. — Nie wiem — Jeff był naprawdę zaniepokojony. — Pomyślałem, że lepiej będzie was ostrzec. Matka nie należy do osób wzniecających fałszywy alarm z lada powodu, mimo tego, że jej Talent nie jest jeszcze właściwie nastrojony. Na Denebie jedynie kobiety odebrały tajemnicze echo, cokolwiek to jest. Zważywszy jej wrażliwość, ciarki chodziły po Rowan właśnie z tego powodu. Dlatego Isthia mnie ostrzegła. Wszyscy wiemy, że kobiety z mojej rodziny potrafią czasem wybuchać ni z tego ni z owego, a kobietom ciężarnym przydarza się to bez ustanku. Dwóch pozostałych mężczyzn zamieniło spojrzenia tak pełne boleści, że Jeff Raven wybuchnął śmiechem. — Staram się ją uchronić przed jej własną zapalczywością — zwłaszcza teraz — muszę jednak wracać do pracy. — Będziesz na Ziemi, prawda? — zapytał Ackerman. — Może. To trudno powiedzieć. W nowej dla mnie roli najpoważniejszego kandydata do tronu, ostatnio często skaczę z miejsca na miejsce — spojrzał z wdzięcznością na Capellańczyka. — To, że zmusiłeś mnie do współpracy z Gollee Grenem przed oficjalnym mianowaniem, było nad wyraz przebiegłe z twojej strony. Stanowimy wspaniały zespół. Ackerman z aprobatą pokiwał głową. — Niewiele mówi, za to uszy ma szeroko otwarte, ten nasz Lyon Capellańczyk. Jeff klepnął się po kolanie i wstał z kanapy. — A więc, czy mam twoje słowo? — Oczywiście — odpowiedział Ackerman skwapliwie, także się podnosząc i kierując do wyjścia. Afra nie był taki pewny siebie. — Lepiej jest pewne sekrety pozostawić ich właścicielom. Jeff skłonił głowę z szacunkiem. — Ufam twemu zdrowemu rozsądkowi, Afro. *** Jeffa nie zawiodły przeczucia. Po tygodniu Rowan zażądała teleportacji na Deneba. Pierwszy sprzeciwił się Ackerman.
— Rowan, posłuchaj, Mauli zrobi wszystko, czego od niej zażądasz, lecz niech mnie licho, jeśli ja albo Afra weźmiemy odpowiedzialność za przeniesienie was na Deneba, nie uzgodniwszy tego wpierw z Jeffem. Obaj głusi na groźby Rowan uparli się, by najpierw porozumiała się z mężem. Rozdrażniona Rowan ustąpiła, a Brian Ackerman głowił się, czy aby nie został wciągnięty do gry w „dobrego i złego glinę”, kiedy Raven, posłusznie zawiadomiony, wyraził zgodę. — Dlaczego nie zabrała z sobą także Micka? — gderał Brian, kiedy zamarły generatory, rozpędzone przy wysyłaniu Rowan i jej towarzyszki na Deneba. — Mauli jest kobietą — odparł Afra, na co Brian niemal prychnął pogardliwie. — Pamiętaj o tym, co powiedział Jeff. Ślad, na który natknęła się Isthia, wyczuwalny był jedynie przez kobiety. Możliwe, że niezwykłe zdolności Mauli, zwiększą zasięg odbioru Rowan, o ile tam w ogóle jest coś, co poddaje się detekcji. — Detekcja zależna od płci? — powątpiewał Ackerman. — To jest możliwe — tłumaczył Afra, odwołując się do podświadomych wyobrażeń instynktu macierzyńskiego. — Jeff miał rację, Isthia nie podnosi fałszywego alarmu z byle powodu. Brian nie miał najszczęśliwszej miny. Afra potrząsnął głową. — Czułbym się lepiej, gdyby alarm okazał się fałszywy. — Odwrócił się, by udać się do swojego mieszkania. — Dokąd idziesz? — zaciekawił się Ackerman. — Odpocząć — Afra rzucił przez ramię. — Myślę, że bardzo nam się to przyda. Nie mylił się. Rowan wróciła już następnego dnia, jednak bez Jeffa Ravena, zajętego ubieganiem się o zwiadowców Floty, mogących ocenić skradające się do Deneba niebezpieczeństwo, które wyczuły Rowan, Mauli i inne wrażliwe kobiety tej planety. Jeff, ryzykując życie na pokładzie niewielkiego pojazdu zwiadowczego, nawiązał kontakt wzrokowy z obcym statkiem kosmicznym. To wystarczyło Rowan do ogłoszenia na stacji Żółtego Alarmu. Afra, popierany przez Micka i Briana Ackermana, zmusił ją do udania się na niezbędny odpoczynek w zamian za obietnicę, że osobiście obejmie wachtę nasłuchową. W kilkanaście godzin później mentalne echo głośnego Wow! Jeffa Ravena jak grom przeszyło stację, docierając do najciemniejszych zakamarków. Afra i Ackerman dyskretnie podsłuchali rozmowę między Ravenem a obudzoną okrzykiem Rowan. Jeff informował ją, że „Lewiatan” — taką nazwę Rowan nadała ogromnemu międzygwiezdnemu statkowi jakiejś obcej rasy, który był wydrążonym asteroidem — kieruje się bezpośrednim kursem na Deneba, a zamiarem „Wielu” umysłów zgromadzonych na jego pokładzie jest ni mniej ni więcej, tylko podbój planety, a niewykluczone, że zniszczenie przy tym rodzaju ludzkiego. Afra przyłączył się do tej telepatycznej rozmowy, głównie dlatego, by sprawdzić, czy jest w stanie dosięgnąć Jeffa na tak olbrzymią odległość.
Rowan zupełnie słusznie uparła się, że poleci na zagrożoną planetę, skąd łatwiej jej będzie skupić uwagę i stopić swe zmysły z miejscowymi Talentami, gdyby zaistniała tego rodzaju konieczność. Afra krył się ze swymi obawami o los Jerana — sztorm psychiczny o takim natężeniu mógł wyrządzić trudne do określenia szkody w młodym umyśle. Zresztą niepotrzebnie: Reidinger kategorycznie zabronił Najwyższej Kalisto pełnej niebezpieczeństw wyprawy, przypominając, że jej apartamenty są jedynym miejscem ekranowanym od psionicznych zaburzeń we wszechświecie — o co postarał się Brian, nawet się o tym Afrze nie chwaląc. Tak więc Afra skorzystał ze swych praw „in loco parentis” znacznie wcześniej, niż się tego spodziewał. Pomimo młodego wieku Jerana ich mózgi z łatwością odnalazły wspólny język i uszczęśliwiony dzieciak rozsiadł się na kolanach Afry, obserwując z uwagą, jak spod jego palców wyłaniają się papierowe ptaki, ryby i zwierzęta. A kiedy Jeran zaczął radośnie klaskać i zanosić się śmiechem, a w końcu niezdarnie sięgać po kruche twory, Afra cierpliwie pokazywał mu, jak je ostrożnie chwytać palcem wskazującym i kciukiem. Capellańczyk poczuł szczególną przyjemność, gdy zmęczony chłopiec zasnął ufnie na jego kolanach, i niechętnie odniósł cieplutkie ciałko do kołyski. Napięcie nerwowe, które personel Wieży tak zręcznie nauczył się kontrolować w” obecności Rowan, znacznie wzrosło z chwilą, gdy zaczął docierać do nich niepokój związany z natężeniem bitwy. W sali kontrolnej pojawiła się taca z kubkami wypełnionymi parującym płynem. Afra wciągnął badawczo powietrze i do jego nozdrzy dobiegł aromat znakomitej kawy i herbaty, przewyższającej swym gatunkiem i świeżością wszystko, co było dostępne na stacji. Ukłony od Luciano! rozległ się w jego myślach głos Gollee Grena, śmiejącego się radośnie z niespodzianki, jaką sprawił. Tak długo, póki starczy mi sił, na stacji Kalisto nie zabraknie niczego, czym można by się pokrzepić! Słowa nadane na fali dostępnej wszystkim członkom załogi stacji, spotkały się z wyrazami najgłębszej wdzięczności. Z zakąskami uporano się szybko i biedny Gren musiał aż dwunastokrotnie odnawiać ich zapasy podczas wachty, którą trzymano na Kalisto, Ziemi, Betelgeuse, Altairze, Procjonie i Capelli, by w razie potrzeby wspomóc obrońców oblężonego Deneba. Rozkazy Reidingera nadbiegały z prędkością światła przekazywane elektronicznie, a nie jak zwykle za pomocą telepatii. Afra przekazywał je z taką szybkością, z jaką nadążał z ich czytaniem. Przystał na plan Najwyższego Ziemi, choć jego zdaniem niebezpiecznie było rozdzielać siły Talentów zagradzających drogę nieprzyjacielowi. Ale to był hazard. Napięcie stawało się coraz bardziej dotkliwe, w miarę jak wieści o wydarzeniach wokoło Deneba przekazywano między systemami skupionymi w Lidze Dziewięciu Planet. — Hola, to coś zwolniło — przekazywany telepatycznie głos Jeffa bezpośrednio przesyłano do syskomu. — Zamierza wejść na orbitę Deneba!
— Dlaczego? — echo głosu Isthii Raven pojawiło się także w syskomie. — Nie uwierzę, że kieruje się pokojowymi zamiarami! Afra zgadzał się z nią całym sercem. Lewiatan minął dziesięć latarni identyfikującowitających, przedarł się przez pole minowe rozpościerające się za heliopauzą Deneba i wysłał niszczyciele, które wydały flocie bitwę. — Na tej orbicie nie ma co do tego wątpliwości. — Jeff-owi zachciało się żartów. — Mają nas w zasięgu skutecznego rażenia, sami będąc w bezpiecznej odległości przed jakimkolwiek odwetem z powierzchni planety, nawet gdyby nas było stać na coś takiego. Cholerne dranie, znowu zgotują nam piekło! Nie tym razem! Wszyscy zebrani w sali kontrolnej Kalisto aż podskoczyli na podniecony głos Reidingera. Angharad Gwyn-Raven, ognisko A jest twoje. Skup się na nim! Jeff Raven, ognisko B należy do ciebie. Gotuj się! Afro! Jeff Raven zawołał i krzepkim, mentalnym uściskiem objął w posiadanie mózg Capellańczyka, tak jak i mózgi pozostałych utalentowanych mężczyzn, z których składały się szeregi jego siły uderzeniowej; Rowan zgromadziła wokół siebie Talenty płci żeńskiej. Proszę bardzo, odpowiedział Afra z niezachwianym spokojem, otwierając swój mózg pod dotknięciem Jeffa. Doskonale! Raven dał wyraz swej uldze. Z tego dystansu nie mogę uzyskać odpowiedzi od Grena, w mentalnym przesIaniu Jeffa można było wyczuć lekkie napięcie. Spokojnie, Afra szybko zaczął go uspokajać, w tej samej chwili przesyłając telepatycznie alarm Grenowi i Ackermanowi, którzy czuwali w pogotowiu. Stworzyliśmy piramidę, a ty jesteś na samym jej szczycie. Afra poczuł, jakby za jego, Briana i Gollee plecami wzbierała — z początku z wolna — coraz szybsza lawina mentalna, w miarę zwierania szeregów Talentów niższej rangi. Miał świadomość przepływającej przez jego umysł, pochłaniającej wszystko myśli wymierzonej w Jeffa, który pozornie urósł do rozmiarów niewielkiej planetoidy. Kalisto i Ziemia z tobą, Afra oddał na usługi Deneba wolę wszystkich Talentów płci męskiej zgromadzonych na wszystkich planetach Systemu Słonecznego. Betelgeuse z Najwyższym. Procjon nie zostaje w tyle. Mieszkańczy Capelli przesyłają pozdrowienia, gotowi do unii zmysłów. I Altair. Na odległym Denebie Jeff Raven znalazł się w oku cyklonu mentalnej mocy. Wybrany moment okazał się nad wyraz szczęśliwy, bo w chwili gdy ognisko Rowan wypaliło umysły „Wielu”, strumień mentalny kierowany przez Ravena strącił Lewiatana w odmęty niebytu. Teraz! Na okrzyk Ravena wszyscy kinetycy płci męskiej, sprzęgnięci z wszelkimi dostępnymi generatorami w całej Lidze Dziewięciu Gwiazd, zmienili trajektorię lotu Lewiatana, zawracając go w samo serce gorącego słońca Deneba.
To powinno już spotkać pierwszych najeźdźców, rozległo się w unii Ravena. Ostrzegliśmy ich! nadeszło z jedności Rowan. Kiedy zadanie dobiegło końca, a energia została rozproszona, skupione w dwóch ogniskach mózgi rozsypały się na poszczególne indywidua. Z piersi wszystkich zebranych na stacji Kalisto wyrwało się westchnienie ulgi; wielu do cna wyczerpanych członków załogi nie miało sił opuścić swych stanowisk. Generatory raptownie uwolnione z obciążenia zawirowały, przekraczając dopuszczalną prędkość, a spowolniły je dopiero automatyczne zespoły hamulców. Jeff? Afra wykrzesał z siebie dość energii, by zawołać. Nie był pewny, czy słyszał odpowiedź; był jak ktoś starający się przekrzyczeć wycie wiatru na pustkowiu. Reidinger, generatory wyczerpały nas zupełnie, jesteśmy w okropnym stanie, jednak jednodniowa kuracja wypoczynkowa powinna temu zaradzić. Powiem mu, w odpowiedzi Gollee Grena można było doszukać się śladu ziewnięcia. — Keerist! Nie mam ochoty na powtórkę! — wykrzyknął Brian Ackerman. Afra przerzucił wszystkie rozmowy na stacyjny syskom. — Ludzie, idźcie odpocząć. Zamykamy na następne dwadzieścia cztery godziny. Brygady konserwacyjne proszę, by generatory były wtedy gotowe do pracy. Brian spojrzał na niego i uśmiechnął się. — Afra Lyonie! Myślę, że oto po raz pierwszy w życiu wydałeś rozkaz! Afra był zbyt zmęczony, by odpowiedzieć. *** Odparcie „Penetracji” Deneba, jak agresję obcych przyjęto nazywać w prasie brukowej, było ostatnim aktem panowania Petera Reidingera w FTiT. Wysiłek ten okazał się niemal ponad jego siły, a gwiezdny popis Jeffa Ravena otworzył wszystkie drzwi, których dotąd nie poruszyły dobroć i czar osobisty Denebianina. — Nie myślcie jednak — warknął Reidinger na odchodnym — że spuszczę was z oka! Nie był to jedyny kłopot, który przyniosło zwycięstwo. Afra nie mógł rozstrzygnąć, czy właściwie interpretuje pewne osobliwe uwagi czynione przez Jerana. Upłynęło kilka tygodni, zanim domyślił się, skąd mogą pochodzić obserwacje raczkującego berbecia i umówił się na spotkanie z Ravenem, by o tym porozmawiać. — Jesteś podrażniony i ekrany twoich myśli są rozhuśtane — zauważył Jeff, gdy spotkali się z Afra w jego biurze, niegdyś jaskini Reidingera, na Ziemi. — Co się stało? — Chodzi o twoją córkę. — Oczy Jeffa rozszerzyły się. Afra pośpiesznie wyjaśnił: — Myślę, że ogromna dawka energii, która przepłynęła przez Rowan podczas Obrony, miała wpływ na twoją córkę. — Jak wielki wpływ? — zapytał pobladły na twarzy Jeff.
— Och, nie jest aż tak źle! — odparł Afra, starając się okazać jak największy optymizm. — Tylko... tylko słyszałem, jak Jeran rozmawiał z nią. — Już teraz? — Jeff był zdumiony. Wysłał do swej matki zwięzłą, krótką mentalną falę. Tak, nadeszła wyważona odpowiedź Isthii. Wydaje mi się, że Afra się nie myli. Nie byłam o tym przekonana, gdy Angharad przebywała na Denebie, lecz ten fenomen ściągnął także uwagę Afry; zgadzam się z jego opinią. Jak to się objawia? O, raczej w sposób bardzo infantylny, powiedział z uśmiechem Afra, lecz dzieci nawiązały mentalny kontakt. Jeran nie może zrozumieć do końca, co ją irytuje, ale wie o tym, że nie czuje się „tam „szczęśliwa. Nie wie, co ma odpowiedzieć — bo i skąd? zakończył Afra. Jeff zamyślił się głęboko. Dziecko reaguje na stres, w jakim żyje Rowan? A więc musimy podsunąć Jeranowi to, co ma jej powiedzieć, w formie starannie przystosowanej do umysłu płodu? Afra przytaknął. Rozumiem, dlaczego nie chciałeś niepokoić Angharad. Wyczerpała większość zapasów energii podczas unii. Nie chciałbym teraz powiększać jej stresu. Jeff uśmiechnął się smutnie. — O tak, to może być przygnębiające, gdy twoje własne niemowlę, ni stąd, ni zowąd oświadcza, że jego siostra jest nieszczęśliwa tam, gdzie jest. — Mam pewną propozycję — ciągnął Afra. — Rozmawiałem już o tym z Elizarą, położną Rowan. Jeran powtarza jedynie niepokoje dziecka. Pozwólmy mu zatem na kontakt fizyczny w chwili, gdy uwaga Rowan będzie odwrócona, kiedy nie będzie go mogła ograniczyć, ani mu przeszkodzić. To powinno się udać, dodała Isthia, kiedy skończył. Choć nigdy nie słyszałam o bracie rozmawiającym z siostrą, która jest jeszcze płodem. Czy Elizara nie mogłaby włączyć się do naszej konferencji? Położna, przyłączywszy się do nich, powiedziała, że choć płody w tej fazie ciąży zazwyczaj nie podejrzewa się o posiadanie świadomości, w przypadku Angharad GwynRaven niczego nie można było wykluczyć. Przez umysł Rowan przepłynął ogromny strumień czystej energii o niezwykłej mocy, Elizara zamyśliła się. Brałam przecież w tym udział. Nie przyszło mi do głowy, że taki może być efekt uboczny, jednak niewątpliwie mógł nastąpić przeciek do sfery fizycznej. Nie narodzone dziecko było bezbronne w tym trymestrze ciąży i mogło przyjąć na siebie dawkę ładunku. Ton Isthii odzwierciedlał jej zaniepokojenie. Czuję, że powinno się zastosować sugestie Afry tak szybko, jak to tylko możliwe, i to najlepiej bez wiedzy Angharad. Istotnie, zwłaszcza bez jej wiedzy, zgodziła się Elizara.
— Możliwe, że teraz jest najwłaściwsza pora oficjalnego ogłoszenia waszego związku — podsunął Afra. — Oficjalnego? — skrzywił się Jeff. O tak, Jeffie Ravenie! Ożenisz się z tą dziewczyną? wypaliła Isthia z gwiazd. Oficjalne ceremonie wydają się mieć niewielkie znaczenie dla tak późnego stadium, matko! Dla ciebie tak, ale nie dla niej. Isthia odpowiedziała z taką mocą, że Jeff aż się zachwiał na fotelu. Kiedy odwrócił się do Afry, na jego usta powoli wypływał uśmiech. — Wciąż chcesz być moim drużbą na weselu? *** Jeff wybrał Deneba, Reidinger upierał się przy Ziemi, ale Rowan przeforsowała Kalisto jako miejsce zawarcia małżeństwa. Jeff musiał uznać polityczne implikacje pierwszego małżeńskiego związku pomiędzy dwoma Najwyższymi Talentami. Rozgoryczony Reidinger walczył z uporem, by na Ziemi odbyła się przynajmniej krótka ceremonia. Dla Rowan była to z pewnością pokusa, lecz wówczas FTiT miałaby wolną rękę w sprawie zaproszeń, tymczasem listę gości należało dostosować do ograniczonej przestrzeni w kompleksie Wieży. Nie życzyła sobie także, by każdy mógł zgodnie z własnym widzimisię teleportować się, by wziąć udział w uroczystości, która zdaniem Rowan powinna być bardzo rodzinna. Z najwyższym trudem Jeffowi, Isthii, Afrze i Elizarze udało się ułagodzić protestującego wniebogłosy Reidingera. Dopiero gdy Elizara porozmawiała ze swym prapradziadkiem na osobności, zrezygnował z wysiłków ściągnięcia Rowan na Ziemię. Ciszę okupiono obietnicą, iż ceremonia zostanie uwieczniona na taśmie. — Wiem, że na Ziemi nie ma to znaczenia — Isthia użyła rozstrzygającego argumentu — lecz jakimś zwolennikom czystości mogłoby się nie spodobać, że panna młoda nie tylko jest w ciąży, ale na dodatek ma syna, który już samodzielnie mógłby być „paziem pierścienia”. Afra natychmiast podjął się obowiązku przekazania właściwych instrukcji „paziowi pierścienia”. Łagodnie wytłumaczył Jeranowi, jak może uspokoić swoją siostrę. — Powiedz jej, że jest całkowicie bezpieczna, i że ty również będziesz się o nią troszczył. Skupiony Jeran ze zmarszczoną brwią powtórzył wiadomość, sam czerpiąc z niej nieco otuchy. Tak jak troszczę się o origami? zapytał. Afra przykucnął tak nisko, że znaleźli się razem z dzieckiem niemal na tej samej wysokości. — Tak troskliwie, jak bawisz się swoimi origami — powiedział Afra, mentalnie podkreślając słowa. Jeran przestał marszczyć brew, uśmiechnął się do Afry, w jego myślach zapanował spokój, który gwarantował właściwe wykonanie obu zadań.
Ceremonia była skromna, lecz chwytająca za serce. Ponieważ „starzec” — Najwyższy Talent Ziemi — nie mógł przybyć, by osobiście poprowadzić pannę młodą, czynił to jego przedstawiciel — Gollee Gren — zaś Reidinger przemawiał. — Jak zwykle — powiedział Gollee ze złośliwym uśmiechem. Choć Reidingera nie było na uroczystości, to jednak wszyscy uczestnicy przez cały czas czuli jego przemożną mentalną obecność. Mauli, Elizara, Rakella, Besseva, Torshan i kapitan Lodjyn, dowódca statku-zwiadowcy, na którego pokładzie Jeff przeprowadził rajd rozpoznawczy pod bokiem Lewiatana, byli uszczęśliwieni, że mogą być świadkami na ślubie Rowan. Afra, starannie przestudiowawszy tradycyjne zwyczaje, pilnie spełniał obowiązki drużby, uwalniając młodą parę od większości trosk związanych z przygotowaniem uroczystości. Ackerman stanął na czele przyjaciół pana młodego, wśród których znaleźli się Bili Powers, chief Medic Asaph i admirał Tomiakin. Z przekornym błyskiem w oku Jeff zrobił dramatyczną pauzę, gdy nadszedł czas powiedzieć: „Tak”, aż zaniepokojona Rowan zgromiła go wściekłym spojrzeniem. Reidinger przerwał napięcie, wykrzykując sotto voce: — Na danie drapaka już odrobinę za późno! Jeśli się z nią nie ożenisz, ja to zrobię! Jeff milczał przez chwilę dostatecznie długą, by mieć czas na wymierzenie Najwyższemu Ziemi solidnego mentalnego kuksańca, a potem odwrócił się do Rowan. Sędzia chrząknął dyskretnie i powtórzył: — Czy pragniesz złączyć się z tą kobietą w trwałym związku? — Nie ulega najmniejszej wątpliwości! — odpowiedział Jeff mocnym i wyraźnym głosem, aż echo poniosło pod kopułą. — A ty, Angharad Gwyn, czy i ty pragniesz złączyć się w trwałym związku z tym człowiekiem? Rowan spojrzała z ukosa na Jeffa, lecz nie była w stanie przedłużać tej sceny. — Z całego serca — tak! Dokładnie w tej samej chwili, w której Jeff i Rowan pochylili się, by pocałunkiem przypieczętować ceremonię, Jeran wymknął się z rąk trzymającej go lekko Isthii i podbiegł, by przytulić się do swej matki. Dobry chłopiec! Isthia otoczyła malucha szczelnym ekranem. Przemów do niej, przywitaj się ze swoją siostrą! Elizara mrugnęła z aprobatą, a potem przekrzywiła głowę, jakby nastawiając ucha. Oczy rozszerzyły się jej z niedowierzaniem i potakująco kiwnęła głową. Podchwyciła zaaferowane spojrzenie Lyona Capellańczyka, wskazała mu wzrokiem syna Rowan i uniosła prowokacyjnie brwi. Afra leciutkim drgnieniem brwi dał jej znak, że przyjął i zrozumiał znak. Jeff i Angharad, złączeni pocałunkiem, który taka chwila uczyniła szczególnym, nie zauważyli tej psychicznej wymiany informacji.
Kiedy wszyscy udawali się na przyjęcie, delegaci Floty zgotowali nowożeńcem niespodziankę: podwójny szpaler marynarzy uformował przejście o stalowym, utworzonym z archaicznych, wypolerowanych do połysku szabli sklepieniu. Elizara dogoniła Afrę już na przyjęciu. — Udało się, wiesz. — Tak, wydawało mi się, że odniosła się do Jerana przychylnie. — Tak czy siak, więź in utero jest czymś nadzwyczajnym. Dotąd zastanawiano się jedynie nad taką możliwością. — Aż do dzisiaj — Afra błysnął zębami w uśmiechu. — Moja siostra próbowała pewnych technik prenatalnego uspokajania, lecz nigdy nie zdradziła się przede mną, do jakiego stopnia jej się to udało. Czy myślisz, że to będzie miało dobroczynny wpływ na dziecko? — Poczułam, że się zrelaksowało — powiedziała Elizara, uśmiechając się łagodnie, a potem jej głos stał się nieco bardziej dziarski. — Miejmy nadzieję, że Rowan nigdy nie dowie się, jak niebezpieczna mogła być ostatnia mentalna unia dla jej córki. Nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Przynajmniej — i uśmiech Elizary stał się nieco bardziej figlarny — przynajmniej dzisiaj jej myśli były zaprzątnięte innymi sprawami, możliwe, że nigdy nie dowie się, co nam się udało przeprowadzić. — Zachichotała jak mała dziewczynka, czym zaskoczyła Afrę, który zawsze uważał położną za wzór dobrych manier. Nagle pewna myśl zaprzątnęła jej uwagę. — Teraz pozostało już tylko jedno zmartwienie: jaki to będzie miało wpływ na oboje dzieci! — Nie ulega wątpliwości, że będą sobie wyjątkowo bliscy — odparł Afra. — Rowan się ucieszy, ale co z przyszłym rodzeństwem? Trudno być pewnym, że uda nam się doprowadzić do zadzierzgnięcia mentalnych więzi między wszystkimi dziećmi Angharad. — Dlaczego mielibyśmy to robić? Okoliczności raczej się nie powtórzą — zakończył Afra pogodnie, lecz swoje słowa skwitował niezbyt przekonywującym wzruszeniem ramion. Ukoronowaniem uroczystości była niespodzianka, która, tak przynajmniej uważała Rowan, spotkała ją na samym końcu. Dygnitarze przybyli na ceremonię tym samym statkiem, który przewiózł ją kiedyś z Altaira na księżyc Jowisza. Prawda wyszła na jaw, gdy Jeff ze swą oficjalnie poślubioną małżonką zostali sami. — Co to jest? — Jeff zażądał wyjaśnień, wskazując na dużą, nakrapianą, kudłatą kulę, która leżała w samym środku ich łoża. Kula otrząsnęła się, przeciągnęła łapy, błysnęła długimi białymi kłami, ziewając szeroko, a potem z królewską łaskawością zmierzyła swymi lśniącymi źrenicami intruzów. — Wisus? Wisus! — wykrzyknęła z niedowierzaniem rozradowana Rowan. — To jest rzeczywiści jakiś wisus, nie ma co do tego wątpliwości — kwaśno odparł Jeff. — I zaraz ma się wynosić z mojego łóżka. Mam inne plany...
— Jeff, nie rozumiesz? To jest Wisus, mój barkoryś! — Rowan kucnęła, wyciągając dłoń, by połaskotać pod brodą piękne zwierzę. — Och, Wisusie, wróciłeś do mnie. — Mmmmmmmrauuuu! — Wisus okazał się skory do rozmowy, z wdziękiem przyjmując należny sobie hołd. — Jeff, chodźże tu, powiedz mu, że jest mile widziany. — Szczerze mówiąc, nie mam zamiaru... — Jeffie Raven! — Rowan zmierzyła go oburzonym spojrzeniem. — Barkorysie są wyjątkowymi stworzeniami. Ich obecność to dla nas wielki honor. — Doprawdy? By ocalić spokój w tę wyjątkową noc, Jeff zrobił to, o co prosiła go Rowan, bo oczekiwał od niej tego samego, a Wisus nauczył się, że należy znaleźć dla siebie inne, bezpieczniejsze miejsce, gdzie można by spędzać noce.
Rozdział 4
Na twarzy pojawił się wyraz pełnego rozczarowania, dziecinne nogi ugięły się pod Damią i — bęc — upadła na owiniętą pieluszkami pupę. Przez chwilę rozważała, czy się nie rozpłakać, ale pogardliwe spojrzenie Wisusa, utwierdziło ją w przekonaniu, że w ten sposób nie zasłuży sobie na jego współczucie. „Dlaczego należy nauczyć się stać na własnych nogach?” — zadumała się. Trudno było wymagać, by przez dłuższy czas myśli jednorocznej Damii biegły w sposób logiczny i uporządkowany. Dziewczynka często przyłapywała się na tym, że łamie sobie głowę, starając przypomnieć sobie, o czym to myślała przed chwilą. Pusto. Brak czegoś. Cień zmarszczki na czole, to — widziała to na własne oczy — w wypadku jej matki było nadzwyczaj skuteczne. — Matka! Tak, to było to! W pobliżu nie było matki! Damia podparła się i stanęła chwiejnie. Rozejrzała się wokół. Zatoczyła się lekko, gdy odwróciła głowę. Prócz wyniosłej postaci Wisusa, nie dostrzegła nikogo żywego. W polu widzenia nie pojawiły się niczyje stopy, ani przytulne kolana. Z determinacją uniosła jedną nogę, by zrobić krok do przodu, lecz zapłaciła za to utratą równowagi. Zatoczyła się niezgrabnie i bezceremonialnie opadła znów na podłogę. Ha! Znała na pamięć ton głosu urażonej Rowan, jednak wciąż nie potrafiła przekonać ust, by zdecydowały się przepuścić coś więcej poza „gaaa”. Na czworakach pomaszerowała w stronę drzwi. Wisus zwinnie zagrodził jej drogę swym nakrapianym ciałem; wąsaty nos zamarł tuż przed noskiem Damii. Gdyby była starsza, bez trudu odczytałaby, że wyraz jego pyszczka w niczym się nie różni od wyrazu twarzy brytyjskiego Bobby nawołującego: „Ej, ej, ej! Dokąd to się udajemy, hę?”. Jednak nie miała żadnych wątpliwości, że kot stoi między nią a celem jej wędrówki. Wycofała się rakiem i okrążyła zwierzątko, po to jedynie, by się przekonać, że zwinnym ruchem zagrodził jej ponownie drogę! Urażona Damia pisnęła, pochyliła głowę i szturchnęła nią barkorysia. Kocisko miało nad nią przewagę, mocowanie skończyło się na tym, że dziewczynka zaczęła się ślizgać w jednym miejscu. Pchała Wisusa ze wszystkich sił, zanim spostrzegła, że to na nic. Postanowiła stanąć na nogi w nadziei, że uda jej się prześcignąć Wisusa, zwłaszcza że zwierzę stało bardzo blisko niej i można się było na nim wygodnie wesprzeć. Zadowolona z tego pomysłu, wyciągnęła ręce. Wisus odmówił współpracy i odsunął się na bok.
Tego było już za wiele. Damia rozkrzyczała się, przechodząc od gniewnych popiskiwań w nieprzerwany wrzask. Jej poczucie krzywdy było tak wielkie, że nawet nie zauważyła zbliżających się nóg. — Damio? — rozległo się mruknięcie. — Cii! Twoja mama właśnie ucina sobie drzemkę! W jej myślach pojawił się mentalny obraz matki skulonej na łóżku i przykrytej kocem, bardzo przypominającym ten, którym ona była zwykle okryta. Drzemka? Mama nie drzemka! Damia drzemka! pomyślała. Fala zdumienia poprzedziła sardoniczne słowa: Zmęczone mamy ucinają sobie drzemkę. Damia nie drzemka, teraz! Damia bawić się. W obcym umyśle przeważała niechęć. Proszę? Nie tak głośno, dziecino, obcy umysł skarcił ją delikatnie. Obudzisz swoją mamę. Odebrała uczucie troski. Kto ty? Afra. Twarz zniżyła się i znalazła w polu widzenia. Damia usiadła, by lepiej się jej przyjrzeć. Blond włosy, blond brwi, zielona skóra, żółte, mrugające oczy i usta z wygiętymi ku górze w uśmiechu kącikami. Afra, pomyślała sobie, na trwałe kojarząc oblicze z imieniem w swym umyśle, dodając je do innych, które już tam były: matki, ojca, Jer, Cer, Tanya, babka. Afra wyczuł ciekawość dziecka. W jej wieku umiejętność spójnego myślenia nie była trwała, musiała się jeszcze nauczyć mówić, nie tylko wydawać dźwięki, jednak natknął się w jej umyśle na więcej, niż się tego spodziewał. — To był trudny dzień dla mnie i dla twojej mamy — powiedział Afra uspokajająco. — Pracowaliśmy dodatkowo, by uruchomić dodatkową lokalną sieć obronną. Ojciec utknął na dobre na Ziemi na całą dzisiejszą noc — roześmiał się. — A więc przyszedłem sprawdzić, czy nie mógłbym ci w czymś pomóc. Jasnobrązowy szopokot o ciemnobrązowych pręgach na pyszczku przemaszerował między nimi, zmierzywszy Damie krytycznym spojrzeniem. Uznawszy, że Damia ani mu nie zagraża, ani nie nadaje się do zjedzenia, z wyniosłą miną zwrócił się do Afry, pomrukując coś rozmownie. Lyon wyciągnął dłoń i pogłaskał go pieszczotliwie. Damią również wyciągnęła rękę. Odmiennie od Wisusa to duże, kudłate „coś” wygięło z przyjemnością kark pod jej słabiutką dłonią. Nabrawszy śmiałości, Damią pieściła zwierzątko, chętnie się do niej łaszące. Pierwszego szopokota otrzymał Afra w prezencie od Kamy, by miał się o kogo zatroszczyć na Kalisto. Innym tak się ono spodobało, że wymogli na Rowan sprowadzenie jeszcze paru egzemplarzy, w wyniku czego kilka rodzin w całym kompleksie czerpało radość z obserwacji
ich czarujących figli. Wisus zaś łaskawie tolerował ich obecność na swych stałych terenach spacerowych — na przykład w domu Gwyn-Raven. — Ringle cię polubił — powiedział Afra do Damii, a potem westchnął. — I co ja teraz mam z tobą począć, urwipołciu! Twojej mamie naprawdę potrzebny jest wypoczynek — odwróciwszy głowę, spojrzał na drzwi wejściowe. — A może byśmy tak pobawili się odrobinkę razem? Damia przywitała tę propozycję pełnym zachwytu gaworzeniem i wyciągnięciem króciutkich rączek do swego nowego kumpla od zabawy. *** — Artykułuje znacznie lepiej niż Jeran i Cera w tym samym wieku — poinformował Afra Rowan w dwa miesiące później, podczas wspólnego wieczoru w jej apartamentach. Starsze rodzeństwo było zajęte radosnym bazgroleniem kredkami na dużej płachcie papieru rozłożonej na podłodze. Damia smacznie spała na jego kolanach jak w kołysce. — Artykułuje? Przecież zacznie mówić dopiero za sześć miesięcy! — Jestem w stanie wyizolować jej konkretne myśli i wyławiam dźwięki, które niemal układają się w słowa! — odparł Afra niezrażony. — Wiesz, coś zbliżonego do stenograficznej mowy wymyślonej przez Jerana i Cerę. Nie jest to standardowy basic, choć niewątpliwie forma prawdziwej komunikacji. Rowan delikatnie pogłaskała Afrę po ramieniu i zaśmiała się. — To moje dziecko zaczarowało ciebie, Afro — potrząsnęła głową. — Kiedy zacznie mówić, nawet jeśli to będzie gaworzenie niemowlęcia, będę o tym wiedzieć — Rowan ściągnęła razem brwi i, zmarszczywszy nos, parsknęła z rozczarowania. — Przepraszam, nie złapałam jej na czas i zostałeś właśnie namaszczony. Afra spojrzał na śpiącą figurkę, na której twarzy pojawił się pełen ulgi uśmiech, jak u każdego dziecka dającego upust nieodpartemu ciśnieniu hydrostatycznemu. — Nie po raz pierwszy. Rowan roześmiała się, potrząsając głową. — Afro, powinieneś dorobić się własnych dzieci. Spojrzał na nią z ukosa. — Wszystko we właściwym czasie. — Jednak byłbyś takim cudownym ojcem; nie wolno ci ograniczać się jedynie do ojcostwa per procura. Spójrz, jak Damia ulega twemu czarowi — Rowan wskazała na zaspaną córeczkę. — Ja nie potrafiłabym jej do tego nakłonić. Nie „dopomogłeś” jej w tej drzemce, prawda? — dodała na poły oskarżycielsko. — Na niebiosa, skądże! — wykrzyknął Afra, unosząc rękę jakby w przysiędze, że jest niewinny.
Wszyscy w Wieży wiedzieli, co Rowan myśli o wszelakich subtelnych metodach mentalnej kontroli nad umysłami dzieci, które miały być wychowywane tak naturalnie, jak to tylko było możliwe, bez jakichkolwiek sztuczek psychologicznych, póki Talent sam nie objawi się na odpowiednim etapie ich rozwoju. To, że cała trójka posiadała Talent bardzo wysokiej kategorii, ustalono już w chwili ich narodzin, jednak Rowan zdecydowanie sprzeciwiała się sztucznemu pobudzaniu ich wrodzonych zdolności. Rowan podejrzliwie zgromiła go wzrokiem. — Słowo honoru, Rowan! Szczerze mówiąc, Afra uważał, że pewna doza umiejętnie zaaplikowanej kontroli mentalnej umysłu zminimalizowałaby kłopoty, jakie miewała z Damią, jednak to ona była matką. Dziewczynka zdecydowanie była ulepiona z innej gliny niż jej starszy brat i siostra. — Widziałaś na własne oczy, że to Wisus i szopokoty zamęczyły ją swymi psotami. Rowan musiała mu przyznać rację. — Zastanawiam się, czy one to przetrzymają? — Przetrwały pieszczoty Jerana i Cera. Prawdę powiedziawszy, wydaje mi się, że lepiej się bawią z Datnią. Jest bardziej pomysłowa. Śmiała się razem z Afrą, gdy Damia uganiała się za barkorysiem i szopokotami. Dziewczynka tak bardzo pragnęła schwycić któreś ze zwinnie wymykających się zwierzątek, że zupełnie opadła z sił. Teraz Rowan prychnęła z rozbawieniem na to wspomnienie. — Ciiii! Obudzisz ją — spojrzał na piękną twarzyczkę dziecka. Jeff Raven teleportował się wprost do pokoju. Afra podniósł wzrok na przywitanie, a Rowan spojrzała na niego ozięble. Najwyższa Kalisto była zwolenniczką surowego przestrzegania protokołu Talentów. — Bądź łaskaw wchodzić drzwiami! — powiedziała karcąco. — To obudziłoby dziecko — odparł nieskruszony Jeff. — Ona śpi, prawda? — Afra przytaknął kiwnięciem głowy, westchnął z ulgą. — Uff, ona jest gorsza od pozostałej dwójki: posiada niesamowity instynkt budzenia się tylko wtedy, gdy jesteśmy do cna wyczerpani — Jeff spojrzał na swoją małżonkę. — Pozwólmy sobie na chwilę wytchnienia — dobrze, kochanie? Musimy odpocząć. Rowan energicznie potrząsnęła głową. — Chcę mieć liczną rodzinę, Jeff. Wiem, jak smakuje samotność. Jeff zasępił się, udając przerażenie. — Co to? Chciwość? Trzy nagrody to jeszcze mało? FTiT sowicie nagradzało Talenty, które decydowały się na płodzenie dzieci, w nadziei rozmnożenia Talentów w całej Lidze. Afra chłonął każde słowo tej małżeńskiej, ciętej sprzeczki; czuł się jak ćma krążąca wokół świeczki — wabiona ciepłem, lecz obawiająca się ognia. W ich obecności mógł nacieszyć się rodzinnym życiem — choć była to tylko namiastka. — Tęsknił do takich
wieczorów, znajdując poczucie stałości w przywiązaniu, jakim darzyli go Rowan i Jeff — w rodzinie, jakiej on nigdy nie miał, jaka — dotąd tak sobie wyobrażał — nie może istnieć. Jeran i Cera przerwali na chwilę swoją rywalizację w kolorowaniu papieru, by uśmiechnąć się do ojca. Pogłaskał ich czule: Jeff nie krępował się okazywania uczuć swoim dzieciom. Potem zamienił się w gospodarza, zapraszając na szklaneczkę, wreszcie usiadł na okrągłej kanapie obok Rowan. — Czy David uspokoił administrację? — zapytała Rowan. Jeff wzruszył ramionami. — Mam taką nadzieję. Van Hygan i ten człowiek z zaopatrzenia udowodnili — mnie przynajmniej — że fabryki pracują w nadgodzinach, by nadążyć z dostawą komponentów, Flota zaś, gdy tylko otrzyma dostateczną liczbę jednostek, a więc to już tylko kwestia czasu, zabezpieczy Betelgeusa pierścieniem urządzeń ostrzegających. — A więc pozostanie Altair, Capella i wszystkie systemy między nimi? — Tak jest — westchnął Jeff i napił się wina. — Dotąd żadne z urządzeń DEW nawet nie pisnęło. — Kolano zaczęło mu drgać, co była oznaką wielkiego zaniepokojenia. Rowan położyła na nim rękę i Jeff uśmiechnął się potulnie, natychmiast przykrywając jej dłoń swoją. Afra odwrócił wzrok, czując ukłucie zazdrości na widok tak silnej więzi pomiędzy parą jego najlepszych przyjaciół. Lecz skoro, przeszedłszy różne koleje losu, przeżywszy lata w samotności, ta dwójka odnalazła siebie, być może i on nie powinien tracić nadziei. Nie ulegało wątpliwości, że Kama dostatecznie często dawała mu do zrozumienia, iż chętnie zgodziłaby się być kimś więcej niż tylko partnerką do łóżka i, od czasu do czasu, powiernicą. Lubił ją, jednak to uczucie było słabym odbiciem tego, którym darzyli się Jeff i Rowan. Popatrzył na twarzyczkę Damii, próbując sobie wyobrazić jej rysy, kiedy dorośnie, a umysł dojrzeje. Błądził myślami, zastanawiając się, jakie będzie jej życie, kogo poślubi, którą Wieżą będzie kierować — bo był przekonany, że drzemie w niej Najwyższy Talent — czy będzie mu dane bawić jej dzieci na swoich kolanach. Czy będzie tak niesforna jak jej matka, czy też wda się w swojego ojca i będzie dzieckiem posłusznym jak Jeran i Cera? Afra skłonny był iść o zakład, że zwycięży ta pierwsza możliwość. Zresztą przywykł już od dawna do wybuchów Rowan i nauczył się zręcznie sobie z nimi radzić. Lecz oto to cudowne dziecko, dopiero rozpoczynające swe życie, spało na jego kolanach! Afra nie mógł wyjść z podziwu, że ktokolwiek mógłby mu tak zaufać. Tak jak do Jerana i Cery, kiedy jako dzieci spały na jego kolanach, przesłał króciuteńkie: Kocham cię, malutki skarbie! — Afro! — głos Rowan wyrwał go z zadumy. Przez chwilę obawiał się, że usłyszała jego myśli, jednak z tonu wywnioskował, że po prostu stara się zwrócić jego uwagę. Rowan stała pochylona nad nim, wyciągając ręce po śpiącą Damie. — Wezmę ją. Czas położyć ją jak należy do łóżka. Afra niechętnie rozstawał się z dzieckiem.
— Jeśli ją podniesiesz, zbudzi się — powiedział. — A wtedy nie wiadomo, kiedy zaśnie ponownie, naładowawszy częściowo swoje baterie. — Rowan przyznała mu rację znużonym głosem. — Tylko ten jeden raz teleportuj do łóżeczka. Wyraz twarzy Rowan zmienił się, a jej oczy zachmurzył gniew. — Afro, wiesz przecież... — Myślę, że Afra ma rację. A może zapomniałaś, ile to nam zajęło czasu ostatniej nocy... — Miała lekką kolkę — tłumaczyła Rowan. — Dzisiaj nie ma, i smacznie śpi — powiedział Afra. — Jutro czeka nas bardzo napięty dzień. Śpi tak głęboko, że nawet nie poczuje. Rowan wahała się: niechęć do popełnienia wykroczenia wobec przyjętej etykiety walczyła w niej z chęcią skorzystania z okazji. — Tylko ten jeden raz? — kusił Jeff; ciepłe spojrzenie i nieco zmysłowo wygięte kąciki ust świadczyły, że nosi się z pewnymi planami na tę noc. Ani Afra, ani Rowan nie mieli wątpliwości, co to były za plany. — I szanując twoje skrupuły w tej materii, ja to zrobię. Wahała się jeszcze przez chwilę, i nagle cieplutki ciężar śpiącego dziecka został uniesiony z kolan Afry, gdy Jeff wykorzystał niezdecydowanie żony. — Lepiej się upewnię... — rzuciła Rowan i wybiegła z pokoju, a Jeff z Afra uśmiechnęli się do siebie — do ich uszu nie dotarł żaden odgłos protestu ze strony teleportowanego śpiocha. Jeff klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę pozostałej dwójki dzieci. — Hola, najwyższy czas odłożyć kredki. Czas spać. Bez protestów, Jeran i Cera przerwali zabawę i zaczęli upychać swoje rysunkowe przybory w pudełku. Ponieważ już byli ubrani do snu, z powagą na twarzach podali ojcu ręce, a ten odprowadził dzieci do ich koi. — Proszę powiedzieć dobranoc, Afrze. — Branoc, Afro — posłusznie zaintonowała para. — Śpijcie dobrze, Jeranie i Cero — odpowiedział uprzejmie. — Dziękujemy, wujku — powiedział Jeff z szerokim uśmiechem, odprowadzając dzieci. Afra dokończył swój kielich wina, z niejakim żalem konstatując nieobecność Damii na swoich kolanach. Wspaniale ogrzewała nogi. Podniósł się z westchnieniem i wrócił do swojej kwatery. Bardzo sobie cenił te wieczory, które były opoką dla jego duszy, lekarstwem na często odczuwaną depresję spowodowaną myślą, że nie jest zdolny założyć podobnie udanego „małżeństwa szczerych umysłów”. Przez lata znajdywał pociechę, wcielając się w rolę utraconego w lawinie błotnej brata Rowan, rozdzielając philia od eros. Zaczął nawet doceniać nieoczekiwane korzyści, jakie przyniosło mu wychowanie zgodne z Metodą, pomimo że w efekcie czuł się nieco wyizolowany, będąc niewolnikiem nawyku kontrolowania własnych uczuć. Choć udało mu się przełamać postawę surowej obojętności, którą wpoili mu rodzice, i potrafił — czasami —
okazywać uczucia, otrzymana we wczesnych latach życia szkoła pozwoliła mu rozdzielić niespełnioną miłość do samotnej Rowan od uczucia do, Angharad Gwyn-Raven. W pełnej napięcia atmosferze najruchli-wszej Wieży w całej Lidze nie było miejsca dla nikogo, kim targałyby wewnętrzne rozterki. I tak wspólną zasługą przyjaciół — Kamy, zaspokającej jego seksualne potrzeby, tchnącej w niego intelektualną otuchę Rowan i Gollee Grena, o nieokiełznanej, buntowniczej naturze — było, że Afra ocalił równowagę ducha. *** Już w chwili, gdy Rowan przekroczyła próg Wieży, Afra wiedział, że znów miała za sobą ciężką noc z powodu Damii, której wyrzynały się ząbki. Ponieważ Jeff, jak co roku, odbywał inspekcję Wież w całej Lidze, na barki Rowan spadło brzemię samotnej opieki nad niemowlakiem. Niektórzy z jej załogi, nie wyłączając Afry, żywili gorącą nadzieję, że to z całą pewnością opóźni, jeśli nie odwiedzie od zamysłu, planowaną czwartą ciążę, co niekoniecznie leżało również w projektach Jeffa. Dla Rowan najważniejszym w tej chwili powinno być czuwanie nad niezakłóconym funkcjonowaniem Wieży. — Zła noc? — odezwał się ze współczuciem Afra. Rowan wywróciła oczami. — Tamta dwójka była zupełnie inna — powiedziała ze szczyptą rozpaczy w głosie. — Mój pierworodny był taki sam — dodał Brian Ackerman, podając Rowan plik dokumentów dotyczących porannych odlotów. — Pewnej nocy przyłapałem się na tym, że trzymam Borrie na wyciągnięcie ramienia, krzycząc na niego, by się zamknął — Brian podrapał się za lewym uchem, zakłopotany, że opowiada o tym wydarzeniu. — Wyrośnie z tego, zobaczysz. — Tylko kiedy? — Ton głosu był smutny i zarazem pełen zadumy. — Długo to jeszcze potrwa? — Ooo, czas wydaje się dłużyć w nieskończoność — Brian dodał z pocieszającym, nieco protekcjonalnym uśmiechem. — Jednak to już niedługo. — Dlaczego nie poleciłaś, by Tanya opiekowała się nią tej nocy? — zapytał Afra. Ta kompetentna osoba o talencie rangi T-8, opiekująca się przedszkolem i żłobkiem, żyła w dobrej komitywie z Damią. Dziewczynka powierzona jej pieczy, gładko zapadała w sen. Jedna z matek wyraziła zdanie, iż, Rowan, żyjąc w napięciu, być może nieświadomie stymuluje dziecko, powodując jego bezsenność. Rowan ponownie wywróciła oczami z niezwykłą ekspresją. — Nie mogłam tego zrobić. Tanya zmagała się z nią przez cały dzień. Nie mogę wymagać od niej, by robiła to także w nocy. — Poproś — zasugerował Afra. — Co najwyżej powie „nie”. — Nie chcę, by czuła się zobowiązana, tylko dlatego, że ja sobie nie potrafię poradzić — w głosie Rowan zabrzmiała nuta histerii.
— A co myślisz o pukha? — podsunął Afra. Rowan wpatrzyła się w niego, jakby nie dowierzała własnym uszom. — Moja córka jest całkowicie normalnym dzieckiem. Nie doznała nawet najmniejszego urazu psychicznego. — Nie chodziło mi o wyciągnięcie takiego wniosku — widząc niebezpieczny błysk w oku Rowan, Afra powiedział to z niezmąconym spokojem. — Jednak pukha działa uspokajająco na niespokojne dzieci. — Powiedziałam, że wyrzynają się jej ząbki. — Mam lepszy pomysł — odezwał się Brian w nadziei, że uda mu się rozproszyć gromadzące się sztormowe chmury. — Rano nie będzie żadnego ruchu pasażerskiego, nie będzie więc nic, czym nie mógłby się zająć Afra — z nieco sztuczną werwą ujął Rowan pod ramię i skierował ją do wyjścia z Wieży. — Skoro w tej chwili za Damię odpowiedzialna jest Tanya — w całkowitej zgodzie z prawem i bez wyświadczania łaski — ty możesz sobie uciąć sześć godzin snu, póki nie dotrą do nas przesyłki spoza systemu. Nieprawdaż? Niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zły humor wyparował z Rowan. Położyła mu dłoń na ramieniu okazując, jak wielką ulgę sprawiła jej tak rozsądna sugestia. — Och, naprawdę mogę? Chcąc wykorzystać jej chwilową uległość, Afra przepędził ją gestem dłoni, telepatycznie wywołując w jej umyśle obraz, na którym przedstawiona była ona sama w wygodnej pozycji na łóżku, z rękami złożonymi niewinnie na piersi. — Nie tak szybko, proszę — rzuciła dość cierpko, lecz natychmiast zdobyła się na uśmiech. Bo jeszcze zmienię zdanie, dodała i niemal pędem opuściła Wieżę, oddalając się korytarzem do swojej kwatery. Afra wybiegł za nią swymi zmysłami aż do progu ekranowanego domu, chociaż nie miał wątpliwości, że udała się prosto do łóżka. Zachował się bardzo niezgrabnie, poruszając temat pukhy dla Damii, jednak żal mu było patrzeć na Rowan w stanie takiego wyczerpania. Mniej trudu kosztowało ją uporanie się z potworami z obcych światów. Wyregulował zdalnie sterowany budzik w jej pokoju i odszedł na Wieżę, do pracy. Istotnie tego ranka nie mieli do czynienia z przesyłką, której wraz z Brianem nie mogliby obsłużyć, wspomagając się generatorami i przy współpracy Talentów wyższych kategorii z Wieży. Czasami zastanawiał się, dlaczego tak wiele pojedynczych pojemników transportowych było wysyłanych w drogę. Mniej czasu i wysiłku kosztowałoby połączenie ładunków o tym samym przeznaczeniu i przerzucenie ich za jednym zamachem. Afra zanotował w pamięci, by powiedzieć o tym Jeffowi, gdy powróci na Ziemię. W czwartej godzinie odpoczynku Rowan skontaktowała się z nim Tanya. Afro, Rowan przypadkiem nie zabrała Damii ze żłobka, prawda? Nie. A co się stało? Afra poczuł ukłucie strachu.
Damii nie ma w ochronce. Kiedy ją ostatni raz widziałam, spała w swojej koi. Pytałaś o nią Jerana i Cerę? Och, oni? Tanya powiedziała to z oburzeniem. Oni powiedzieli mi, że wyszła, machając na pożegnanie ręką. Ludzie, chwileczkę, Afra przesłał to wszystkim obecnym w Wieży, mamy kłopot z zaginioną osobą. Damią? zapytał Brian i jęknął. Dlaczego dobre rady zamieniają się w katastrofę? Nie zauważyłeś jej gdzieś, Afro? Jeśli będę miał chwilę spokoju. Afra już skierował swe zmysły na poszukiwania. Zazwyczaj wyczuwał nimi mentalny strumień wypływający z jej świadomości. Lecz, czy zdoła wytropić ją gdzieś na terenie kompleksu Kalisto, to zupełnie co innego. Lepiej by tak się stało, bo w przeciwnym wypadku Rowan zedrze z niego skórę. Poszukiwania rozpoczął od pokoju w żłobku, a potem zaczął przeczesywać główny kompleks. Brian razem z Joe Toglią wbiegli, dudniąc po schodach, na Wieżę i zaczęli przełączać obraz na monitorach telewizji wewnętrznej, zaglądając w każdy kąt stacji. Na ekranach nie pojawiła się maszerująca figurka. — Od dawna potrafi już chodzić? — Brian zapytał Afrę. — Dostatecznie długo, by jej to już dość dobrze szło. Klnąc pod wąsem, Brian wprowadził na ekran widok przejść w tunelach połączeniowych. Nie brakowało tam kryjówek, które mogły ukryć niewielką figurkę przed optycznymi sensorami. — Nie dosięgnie jeszcze do paneli przydrzwiowych, prawda? — zapytał Joe, nie odrywając wzroku od zmieniających się obrazów ukazujących podziemia sekcji magazynowej. — Zaczekajcie chwileczkę! — Afra wpadł nagle na pewien pomysł. Sięgnął do konsoli, by dotrzeć do pulpitu zdalnej obsługi własnego mieszkania. Znalazł Damię raczkującą dookoła jego bawialni w pogoni za Ringiem i jeszcze innymi dwoma szopokotami. Chciała zamienić je w fasolki za pomocą trzymanej w ręku różdżki z drewnianego kołka. — Oto, jak uaktywniła drzwi... machając ręką na pożegnanie! Afra teleportował się do swego pokoju i złapał małego uciekiniera na ręce. — Afa! Afa! — dziewczynka zapiszczała z radości, klepiąc go po twarzy jedną ręką, drugą zapamiętale wywijając „różdżką”. Ostrożnie wyjął jej z paluszków kołek, zanim wybiła mu nim oko. — Damia nie powinna uciekać Tanyi! — powiedział, zdając sobie sprawę, że próżno jest strofować takiego skrzata. Tylko uśmiechnęła się do niego. Jej ogromne niebieskie oczy zaokrągliły się jak nigdy z podniecenia.
— Afa! Afa? — zaczęła się wiercić. — Ingul, Ingul — przekręcała główkę, szukając wzrokiem Ringle’a i wyginając kręgosłup, by się uwolnić. — Nie teraz, Damio. Zabieram cię z powrotem do Tanyi. — Tana? Tana. — Imię to pojawiło się w serii gardłowych chrząknięć. Wiercenie przybrało na sile. — Nie, Tana. Ingul. Da Ingul. — Nie teraz, dziecko! — pamiętając o niechęci Rowan do poddawania dzieci działaniu Talentu, przytulił wiercącą się figurkę do piersi i odniósł ją do żłobka, gdzie w drzwiach przywitała ich przestraszona Tanya. — Ingul, Ingul. — Nagle uspokojona Damia, gaworzyła ponad barkiem Afry. — Ingul. Doo Ingul. Odwróciwszy głowę, Afra ujrzał posłusznie idącego za nimi Ringle’a. — Jak jej się udało wydostać? — zapytała Tanya niemal ze łzami w oczach, wyciągając ręce, by uwolnić Afrę od ciężaru. — Miała różdżkę, drewniany patyczek z gwiazdką na końcu — wyjaśnił Afra. — I wykorzystała to do uaktywnienia panelu przy drzwiach? — Tanya była zdumiona. — A to sprytny lisek. Doskonale, jutro każę Forriemu go zaszyfrować. Ze mną ten psikus nie uda się po raz drugi. Gdzie jest Rowan? — zaniepokojona Tanya rozejrzała się po całym kompleksie. Afra mógł sobie wyobrazić, jak obawiała się spotkania z rozzłoszczoną matką, zwłaszcza matką o Talencie Najwyższej rangi, której dziecko właśnie się zawieruszyło. Damia próbowała wyrwać się głową w dół z objęć opiekunki, starając się rękoma dosięgnąć Ringle’a, który właśnie wkroczył do ochronki. Zwinnym ruchem Tanya wyprostowała dziecko i postawiła je na nogi, by mogło dosięgnąć zwierzę. Szopokot wziął nogi za pas. Niezrażona Damia podążyła za nim ile sił w szybko przebierających, krótkich nóżkach. — Rowan sprawiała dzisiaj rano wrażenie, jakby ją przewlekli przez piekło — zaczął Afra. — Wyglądała na wyczerpaną, kiedy przyprowadziła dzieci — przyznała Tanya, uciszając maluchy. — A więc odesłaliśmy ją, by nieco odpoczęła. — Afra nic nie powiedział o zarzuconym pomyśle sprezentowania pukhy dla Damii, choć te „uspokajające zabawki”, po odpowiednim zaprogramowaniu, uciszały niespokojne dzieci, a liczba ich reakcji była niewyczerpana. — Tanyu, jak udaje ci się skłonić Damię do zaśnięcia? Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Nie po raz pierwszy Afra pomyślał, że i ona jest niewiele większym dzieckiem, choć wiedział, iż ukończyła już dwadzieścia jeden lat. Była delikatną kobietą o brązowych oczach, lekko brązowej skórze i drobnych stopach i dłoniach. Gdyby Gollee Gren nie wyraził swego zainteresowania, Afra osobiście popróbowałby szczęścia.
— No cóż... — Tanya wskazała na bujany fotel, jaki można było zobaczyć w niejednej sypialnej alkowie — jeśli jest niespokojna, kołyszę ją i śpiewam kołysanki. Ze mną zasypia od razu — przygryzła niewinnie wargę i machnęła zakłopotana ręką. Afra wyczuł, iż strapiła ją myśl, jakoby krytykowała Najwyższy Talent. — Zwykłą kołysankę? — Zwykłą kołysankę — powiedziała stanowczo. — Wiadomo, jakie jest zdanie Rowan o mentalnym nakłanianiu dziecka do posłuszeństwa. Prawdę powiedziawszy, do tego nadaje się każda piosenka. A ja śpiewam różne, żeby się nie nudzić. — Wiem, co czuje Rowan, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal — podjąwszy decyzję, powiedział Afra. Praca na Wieży wymagała pewnych poświęceń. Przywołał do siebie Ringle’a. — To z całą pewnością ulży nam wszystkim. Tanya aż otworzyła usta z konsternacji. — Afro nie wydaje mi się, byśmy mogli... — Oboje wiemy, że łagodna, terapeutyczna sugestia posthipnotyczna w najmniejszym stopniu nie spowalnia rozwoju umysłowego dziecka z Talentem — powiedział Afra pochylając się, by pogłaskać posłusznego szopokota. Za nim przydreptała roześmiana Damia, a jej czarne loczki podskakiwały na ramionach. Afrze udało się pochwycić malucha. Poprosił Tanyę, by nauczyła go melodii i słów. Nim się ich nauczył i wpoił rozkaz w mózgu Damii, ziewająca dziewczynka zdążyła już ułożyć się do snu w jego ramionach. — Poślę po Forrie, by wymienił panele przy drzwiach — powiedział Afra i powrócił do Wieży, pogwizdując z radości, że kryzys został zażegnany, przynajmniej — uczciwie przyznał w duchu — tym razem. Kiedy na Wieżę powróciła wypoczęta Rowan, wszyscy pracownicy starannie kryli się ze swymi myślami, tylko Afra wyczekiwał na sposobność, by podsunąć pomysł skutecznego remedium na nocne niepokoje Damii. Brian wysłuchał z uśmiechem zmyślonej opowieści Afry, jak to jego siostra Goswina poradziła sobie z bezsennością u jednego z kuzynów. — Fotel na biegunach? — wykrzyknęła zaskoczona Rowan. — Fotel na biegunach — potwierdził Afra, podsuwając jej wyobraźni odpowiedni obraz mebla. A potem umieścił w nim Rowan z Damią w objęciach. — Ukołysany monotonnym ruchem fotela i rytmem uspokajającego głosu matki kuzyn wkrótce spał twardo jak kamień. — Skłonna jestem tego spróbować. Jednak nie znam żadnych kołysanek. Jeranowi i Cerze nie były one potrzebne. — Znam jedną, która jest w sam raz — powiedział Brian. — Moja matka w kółko powtarzała mi, ile to musiała się mnie nakołysać, przy wyrzynaniu zębów. Dość mocnym barytonem zaintonował starą ludową piosenkę o tym, co tatuś kupi swojemu milusińskiemu, jeśli ten tylko ucichnie; kołysankę, którą nauczyła go Tanya.
— To sprowadza sen jak dwa razy dwa to cztery. Co się dzieje w tej Wieży? zapytał Jeff Raven. Toż wy jesteście w pracy. Przepraszam, szefie, odparł Afra, nie czując wcale skruchy. Czy jesteś gotowa, kochanie? zapytał Jeff Rowan. Mamy klientów, którzy płacą. I natychmiast za sprawą jednego umysłu, Wieża Kalisto zaczęła pracować jak dobrze naoliwiona maszyna. *** — Chcę się bawić — powiedziała Damia do starszego rodzeństwa. Wszyscy byli w domu: dzieci w pokoju do zabaw, a Rowan w kuchni, przygotowując południowy posiłek. Jeran i Cera wspólnie budowali zawiłą konstrukcję z klocków, a Damia przyśpiewywała sobie w kącie, oprowadzając stado kucyków po torze przeszkód. Głębokie milczenie skupionego nad czymś rodzeństwa ściągnęło jej uwagę. — Idź sobie — powiedział Jeran. — Idź sobie — dodała Cera, odpędzając siostrę. — Chcę się bawić — powtórzyła Damia i zmieniła taktykę. — Czy nie mogłabym pobawić się z wami? Jeran spojrzał na nią i zamrugał oczami, rozpoznając składnię dorosłych, gdyż rodzice nigdy nie posługiwali się dziecięcą paplaniną. — Nie, Damio — potrafił posługiwać się językiem dorosłych tak samo dobrze jak ona. — Cera i ja bawimy się razem. — Gestem odesłał ją do kąta w pokoju. — A ty baw się swoimi końmi. — Kucami — skorygowała Damią z roztargnieniem, mając nadzieję, że dzięki temu brat zwróci na nią nieco więcej uwagi. Ale Cera dała mu kuksańca, wskazując klocek, który trzymała w swym ręku i w ich prywatnym narzeczu zażądała wydania opinii, co z nim zrobić. Pogodziwszy się z myślą o próżnych wysiłkach odciągnięcia ich od zabawy, Damia wróciła do kąta, gdzie leżały porozrzucane zabawki. Przyszło jej na myśl, czy by nie wezwać Wisusa albo któregoś z szopokotów, ale spędziła już na zabawie z nimi połowę przedpołudnia. — Nudzę się! Okropnie się nudzę! — rozejrzała się dookoła. Wyjście z pokoju zagrodzone było dziecinnymi drzwiami. Jednak tędy wiodła droga do bardziej interesujących zabaw. Podeszła bliżej, badając je uważnie. Wiele razy obserwowała wychodzącą matkę, dzięki temu wiedziała, jak działają. Drzwiczki blokowane były przez pojedynczą dźwignię, którą można było obluzować szarpnięciem. Zdobyta informacja była w zasadzie bezużyteczna, ponieważ dźwignia znajdowała się po zewnętrznej stronie, gdzie nie mogła dosięgnąć. Jednak dzisiaj matka odwróciła drzwiczki i dźwigienka znalazła się w środku.
Ostrożnie, kierując się bardziej ciekawością niż działając według ułożonego planu, Damia lekko postukała w dźwignię. Odskoczyła do góry i dziecinne drzwiczki opadły miękko na wyłożony dywanem korytarz. Jeran usłyszał szmer i obejrzał się. — Damia ba’guh. A nachmurzona Cera dodała: — Dam ba! Skarcona Damia nie miała ochoty wyjaśniać, że upadek drzwiczek był dziełem przypadku. Tak czy siak, brama stała otworem. Jeran i Cera nie będą się z nią bawili, ale Afra tak — zawsze się z nią bawił. Odnajdzie więc Afrę. Lęk przed nieszczęśliwymi wypadkami na stacji był na Kalisto większy niż obawy o bezpieczeństwo zewnętrzne. W konsekwencji wszystkie drzwi rozsuwały się automatycznie, sterowane ultradźwiękowymi sensorami. Kiedy Jeran był małym dzieckiem, Rowan poleciła wszystkie usunąć, by chłopiec nie mógł opuścić domu. Jeran nigdy nie miał ochoty tego zrobić, podobnie jak Cera. A ponieważ do uszu Rowan nigdy nie dotarła wieść o przygodzie Damii z „różdżką”, nie wpadło jej do głowy wymienić sensory na panele wyzwalane przez dotyk. Damia musiała jedynie znaleźć coś, czym mogłaby uruchomić obwód. Kwiat o długiej łodydze, z bukietu na stole w hallu, zdobyty po wspięciu się na fotel i wyciągnięciu z wazonu, okazał się doskonałym substytutem różdżki. Drzwi uprzejmie usunęły się z jej drogi. Przez każdą kopułę przebiegał korytarz, do którego cumowały osobiste kapsuły transportowe, i gdzie windy ładunkowe i osobowe wyrzucały swój ładunek. Poniżej poziomu gruntu znajdowały się siłownie, ogrody hydroponiczne, systemy podtrzymywania życia, urządzenia do przerobu odpadków, generatory sztucznej grawitacji — wszelkie urządzenia niezbędne do prawidłowego funkcjonowania stacji Kalisto. W podziemiach mieściły się też bunkry ratunkowe na wypadek katastrofy. Pokryte plasglasem tunele pozwalały na swobodną komunikację personelu między kopułami. Wzdłuż tuneli rozmieszczono osobiste kapsuły ratunkowe, gdyby, co było mało prawdopodobne, doszło do dekompresji. Damia zwiedzała już tunele, jednak zawsze pod opieką dorosłych; teraz samotnie, penetrowała każdy po kolei. Z determinacją, którą maskowała wątpliwości, ruszyła przed siebie. Zatrzymała się kilka razy, spoglądając tęsknie, w stronę domu, jednak za każdym razem z uporem ruszała przed siebie. Dokonała właściwego wyboru: otworzyło się przed nią wejście do obszernego parku, przed kwaterami mieszkalnymi Kalisto. Po jej prawej ręce znajdowała się duża hala sportowa z basenem, po lewej dwupiętrowe kwatery małżeńskie, a na wprost, za laskiem z miniaturowymi drzewami wejście do kwater kawalerskich. Tak się złożyło, że większość mieszkańców właśnie jadła lunch lub też zajmowała się codziennymi
obowiązkami, wykorzystując przerwę spowodowaną wejściem Kalisto w cień Jowisza, i nie znalazł się żaden świadek jej marszu. — Afra! — krzyknęła pogodnie, ucieszona, że go zaraz zobaczy, biegnąc ile sił w szczupłych nóżkach. Jednak nie zabrała z sobą kwiatu na długiej łodydze, a pod ręką nie było nic, czym mogłaby wyzwolić sensory. Narastało w niej poczucie zawodu w miarę, jak bezsilnie dotykała palcem drzwi i podskakiwała, wyciągając wysoko rękę, starając się dosięgnąć umieszczonego przycisku. Afra! Afra? zawołała w myśli, nieświadoma, że starając się zaspokoić pragnienie zobaczenia go, wykorzystała zdolności, których nie powinna w sobie odkryć na tak wczesnym etapie rozwoju. Wysłała swoje mentalne wezwanie w stronę jego mieszkania, nie wiedząc, że Afra je lunch u Briana, ani że, by do niego dotrzeć, musiałaby „wołać głośniej”. Jednak udało się jej wytrącić ze snu Ringle’a. Piszcząc na potwierdzenie odebrania wiadomości, szopo-kot ruszył do drzwi. Ponieważ zwierzątka musiały mieć nieskrępowany dostęp do parku, konserwatorzy urządzeń wyposażyli je w ultradźwiękowe obroże. Ringle stanął na progu, przestępując z nóżki na nóżkę, i drzwi się otworzyły. — Afra! — Damia tryumfalnie przebiegła przez próg i stanęła jak wryta, kiedy przywitał ją tylko Ringle. — Afra? Afra, baw się ze mną! — zaczęła szukać towarzysza zabaw, nie zauważywszy, że drzwi, po chwili dostatecznie długiej, by przepuścić zwierzę, bezszelestnie zamknęły się za jej plecami. — Gdzie jest Afra? — zapytała, nie odstępującego jej na krok zwierzątka. Ringle zapiszczał, odwrócił się od niej i pobiegł do kuchni; jeść mógł bez przerwy, a podczas poprzednich wizyt otrzymał z ręki Damii niejeden smakołyk. Teraz miał niepłonną nadzieję na więcej. Alarm! Rowan nadała sygnał na możliwie najszerszej mentalnej fali. Stała na progu, dziecięce drzwi wejściowe dyndały jej w dłoni. Damii udało się wydostać z domu. Nie wiem, dokąd się udała. Sprawdziłam na ekranach kontrolnych każdy zakamarek, jednak nigdzie nie widać nawet śladu. Od jak dawna jej nie ma? pierwszy zapytał Afra. Skąd mam wiedzieć? odpowiedziała Rowan, czując to złość, to bezradność. Byłam w kuchni. Ją bezpiecznie zamknęłam w pokoju z Jeranem i Cerą, którzy — jak zwykle, dodała surowym tonem, nie mają pojęcia, dokąd poszła ich siostra. Jeran powiedział, że zrzuciła drzwi. Pamiętając aż za dobrze o skłonnościach Damii do szukania jego towarzystwa, Afra odpowiedział: Skoro nie było jej na ekranach monitorów, wydaje mi się, że wiem, gdzie może się znajdować.
Może mi to wyjaśnisz? Rowan ledwo się hamowała. Afra nie miał trudności z wyobrażeniem sobie, jak tupie nogą ze zniecierpliwienia. Jest u mnie. A jakże się tam dostała, u licha? Spacerkiem, lakonicznie odparł Afra. Będę tam czekać na ciebie. Przesłanie od Rowan nabrało surowości. Afra teleportował się z jadalni Briana do swej bawialni i rzeczywiście: Damia zajęta była karmieniem Ringle’a resztkami z lodówki, zanosząc się śmiechem na widok zwierzątka „myjącego” każdą trzymaną w łapkach kruszynkę przed włożeniem jej do pyszczka. Rowan pojawiła się zaledwie o ułamek sekundy później, uczucie gniewu walczyło w niej z uczuciem ulgi. Jednak radość Damii była zaraźliwa i Afra ujrzawszy, jak twarz Rowan łagodnieje, pozwolił sobie na uśmiech. Damia, nagle zorientowawszy się, że jest pod obserwacją, szybko się obróciła. — Afra! — Zapomniawszy o szopokocie, podbiegła do niego i dopiero wtedy zobaczyła matkę; zatrzymała się w miejscu z niewinną minką. — Bramka odpadła, mamo. Naprawdę tak było. Oni się ze mną nigdy nie bawią. I nudziło mi się! Afra zawsze się ze mną bawi. — Złapawszy jego dłoń, Damia podniosła twarzyczkę do góry. — Prawda, Afro? Przykucnął. — Bawię się z tobą, kiedy jest na to czas, Damio. Jednak musisz na mnie czekać. Rozumiesz? Nie wolno ci szukać mnie na własną rękę. Skinęła głową ze śmiertelną powagą, z palcem serdecznym na ustach. Rowan także przykucnęła, by móc spojrzeć w oczy niesfornej córeczce. — Wiesz, że nie powinnaś spacerować samodzielnie po stacji, prawda? Damia potrząsnęła głową. — Chciałam się bawić. Jeran i Cera nie chcą się ze mną bawić. Nigdy. — Starała się, by choć jedna łza spłynęła jej po policzku. — Jak tu weszłaś? — zapytał Afra, wiedząc, że taktyka Damii wobec matki jest zła. — Ringle mnie wpuścił! — Damia wskazała na szopo-kota, który właśnie kończył podane mu przystawki. Afra i Rowan wymienili zdziwione spojrzenia. — Ringle usłyszał mnie — ciągnęła Damia — i mnie wpuścił. — Jak mu się to udało? — zapytała Rowan Afrę i spojrzała oskarżycielsko na Damię. — Musisz powiedzieć mi prawdę, Damio. — Mówię prawdę — i twarzyczkę dziecka zaczął wykrzywiać grymas, będący wstępem do łez z powodu tak nieprzejednanej postawy dorosłych. — Jeśli Ringle ją usłyszał, najprawdopodobniej podszedł do wejścia — powiedział szybko Afra, starając się zapobiec łzom Damii. — Jego obroża otwiera drzwi, które zamykają się automatycznie.
Rowan westchnęła przeciągle na znak, że jest bezradna, i przytuliła do siebie córeczkę. — Już dobrze, Damio. Nie płacz. Nie wolno ci biegać po stacji bez opieki. Obiecujesz, że już nigdy nie opuścisz domu samotnie? Skruszona Damia, przywierając do matki, energicznie skinęła głową. — A teraz, wracamy na lunch, młoda damo — powiedziała Rowan, mając nadzieję, że udało jej się choć częściowo ujarzmić nieobliczalną córkę. — Ringle już zjadł, mogę więc wrócić do swoich spraw — powiedział Afra, odprowadzając je do drzwi. — Każę założyć w drzwiach klapę, Damia jest za duża, by się przez nią przedostać. Kilka tygodni upłynęło niemal spokojnie. Afra nie był jedyną osobą, żyjącą w ciągłym napięciu w oczekiwaniu na kolejny wybryk Damii. Jak zwykle stało się to pewnego ranka, kiedy natężenie ruchu było wyjątkowo duże i trzeba było manipulować ostrożnie ciężkimi transportowcami. Tak więc gorączkowe wezwania Tanyi o pomoc nie były przez nikogo mile widziane. Nie mogą powstrzymać Damii, Afro, krzyknęła dziewczyna. Wiem, że Rowan jest strasznie zapracowana, jednak obawiam się, że Damia może kogoś skrzywdzić. Afra dał znak Joe Toglii, by zajął jego miejsce, a sam obrócił się na fotelu, by zobaczyć na najbliższym monitorze, co dzieje się w przedszkolu. Ujrzał przestraszoną, stojącą obok pulpitu komunikacyjnego Tanyę i skulone dzieci, chowające się pod malutkimi przedszkolnymi mebelkami oraz Jerana i Cerę, grających z niezmąconym spokojem w jakąś zawiłą grę, pomimo spadającego na nich gradu fragmentów zabawek, a od czasu do czasu i cięższych przedmiotów, miotanych przez rozwścieczoną i krzyczącą gniewnie Damie. — Bawcie się ze mną! Spójrzcie na mnie! Powiedzcie coś do mnie! — wrzeszczała. Kiedy opróżniła już ze wszystkiego wiszącą na podorędziu półkę; podeszła do pudełka z klockami. Na szczęście nie trafiała albo — Afra nie mógł uwierzyć własnym oczom — Jeran i Cera odchylali tor pocisków, ponieważ większość przedmiotów upadła daleko przed celem, który zupełnie je zignorował. Afra natychmiast przeniósł telepatycznie pudełko poza zasięg ręki Damii, a kiedy wrzasnęła rozłoszczona, usunął z jej otoczenia wszelkie przedmioty nadające się do ciskania. Nie, Damio, przesłał jej pełną dezaprobaty myśl. Tego nie wolno robić. — Oni nie chcą ze mną rozmawiać! — krzyczała Damia, łkając z przygnębienia. — To niesprawiedliwe! Nigdy się do mnie nie odzywają ani słówkiem! Nigdy się ze mną nie bawią. — Podbiegła do stosu leżących przed celem pocisków i zaczęłaby znów ciskać nimi w Jerana i Cerę, gdyby Afra nie wymiótł podłogi do czysta. — I to też jest niesprawiedliwe, Afro! To też! Tanyo! zarządził Afra. Złap tę psotnicą i uśpij ją! Damio, natychmiast idź do Tanyi i przestań popisywać się tak nagannymi manierami. Co to za kaprysy u kogoś, kto będzie kiedyś kierował własną Wieżą!
Poczuł niejaką trwogę, gdy myśli w jego mózgu ułożyły się w ulubioną naganę matki. Był zdumiony, gdy Damią przełknęła głośno ostatnie szlochnięcie i poddała się zabiegom Tanyi. Zasnęła, zanim opiekunka dotarła do końca pierwszej zwrotki. Jeran i Cera nie przerwali swej gry. Jak gdyby nigdy nic. *** — Myślę, Rowan, że lepiej by było, gdybyś poważnie porozmawiała z Jeranem i Cerą — powiedział Afra, gdy Jowisz objął swym cieniem Kalisto i wszyscy mogli odpocząć. — Dlaczego? Czy coś zbroili? Afra opowiedział jej wydarzenie, do jakiego doszło w przedszkolu. — W moim przekonaniu, robią to umyślnie wiedząc, że sprawią jej przykrość. Ona rzeczywiście czuje się opuszczona. Rowan zamyśliła się nad tymi słowami, szukając jakiegoś usprawiedliwienia. — To ta łącząca ich więź. Damią jest od nich znacznie młodsza... — To jednak nie daje im prawa ignorowania jej, zwłaszcza gdy robią to z rozmysłem. — Nie powinna tracić panowania nad sobą. — Usta Rowan wyrażały zdecydowanie. — Nieustannie ściąga na siebie uwagę. — Być może, jednak Jeran i Cera od czasu do czasu mogliby dopuścić ją do niektórych swoich zabaw. Nigdy tego nie robią, przecież wiesz o tym. Nie przekonuj mnie, że są lepiej rozwinięci, bo Damii też nic nie brakuje. Rowan musiała się z nim zgodzić, gdyż zasób słownictwa Damii był co najmniej tak bogaty jak jej rodzeństwa, i nie można było zaprzeczyć, że doskonale władała swymi malutkimi mięśniami. Porozmawiała więc ze swymi starszymi dziećmi, spokojnie i szczerze. Wysłuchawszy jej z wielką uwagą, dwójka przeprowadziła między sobą krótką naradę we własnym narzeczu, co tak ubodło matkę, iż chcąc nie chcąc ogarnęło ją współczucie dla najmłodszej córeczki. — Nauczymy Damie zasad jednej z naszych prostszych gier, mamo — krótko jak zwykle skwitował Jeran. — Powinna poczuć się tym usatysfakcjonowana. Rowan opowiadając to Afrze, przyznała, że sporo ją kosztowało, by nie roześmiać się z powodu jego pompatycznego tonu. — Widzisz zatem, że Damią miała powody do utyskiwań — powiedział. — Tak to prawda. — A potem Rowan dodała z westchnieniem. — Chcę, by wszystkie moje dzieci kochały się i rozumiały wzajemnie. Afra prychnął szyderczo. — Poczekaj aż dorosną, moja droga. Na razie, są to okrutne, złe potworki bez serca. Rowan spojrzała na niego przerażona. — To prawda, jednak jestem pewna, że z tego wyrosną.
*** Dziesięć dni później, czekając taktownie na przerwę w pracy Wieży, Tanya zakomunikowała: — Jeran i Cera wynaleźli nową zabawę dla siebie, Damii i połowy pozostałych dzieci — powiedziała, z trudem zachowując powagę. — Co w tym śmiesznego... — Bo to zabawa w kolory. — Tanyi nie udało się stłumić chichotu. — Twoja trójka jest zielona, a pozostali zostali upstrzeni wszystkimi kolorami, jakie można znaleźć w farbkach wodnych. Nie zdążę umyć dziewięciu na raz, czy można zatem przeprosić rodziców za kwadrans opóźnienia? Na szczęście farby można zmyć wodą, a poza tym wcześniej zrzucili ubranka. Psoty nie wymyśliła Damia, ale to ona w kilka dni później próbowała wymalować Wisusa i wszystkie szopokoty w całym kompleksie mieszkalnym stacji, tym razem używając farb olejnych. Wszyscy pogniewali się z tego powodu na nią, a Rowan zmusiła ją, by pomogła właścicielom oczyścić futerka ich przyjaciół. Nalegała także, by wszyscy dali Damii wyraźnie odczuć swą dezaprobatę. — Może zrozumie, że w ten sposób mogła skrzywdzić zwierzęta. One także są wrażliwymi istotami. Damia rzeczywiście bardzo przejęła się naganą, jednak ani Wisus, ani szopokoty nie wydawały się unikać jej po tym incydencie. Prawdę powiedziawszy, na jej osobliwy, wibrujący gwizd zawsze z pół tuzina zwierząt łasiło się pod jej nogami. Podczas zabaw w parku Damia była zazwyczaj otoczona przez czworonożnych ulubieńców. Tak jak jej brat i siostra wydawali się zupełnie obojętni na sprawy świata, który ich otaczał, tak ona mogłaby żyć w świecie, których jedynymi mieszkańcami byliby ona i zwierzęta. Damia ciekawie zajrzała do środka. Ten basen był o wiele większy od domowego, w którym często pływała razem z rodzicami. Nigdy nie miała okazji go odwiedzić. O tej porze dnia stał opustoszały. Nagle Ringle popchnął piłeczkę na sznurku, którą trzymała w dłoni. Wtoczyła się na wyłożony płytkami brzeg basenu. Sznurek wysunął się z palców dziewczynki. — Ringle, to nie jest zabawa — powiedziała, biegnąc za uciekającym zwierzątkiem. Podeszwy jej sandałków były gładkie, pośliznęła się. Uderzyła mocno barkiem o ziemię, zrobiła fikołka i z ogromnym pluskiem wpadła do wody. Była oswojona z wodą, a więc nie wpadła w panikę i wypłynęła na powierzchnię. Zrozpaczone szopokoty zapiszczały ile sił w płucach, na co Wisus, który ostatni pojawił się na basenie, z rozpędem skoczył do wody, wywołując falę, która zalała jej nos i usta. Nie mogąc nabrać oddechu, zaczęła się dusić. Afra! Pomóż mi! rozległo się jej mentalne wezwanie o pomoc.
W panice rozpaczliwie młóciła rękami wodę, starając się sięgnąć dłonią krawędzi basenu. Zdenerwowane szopokoty, próbując przyjść jej z pomocą, spowodowały, że znalazła się znów pod wodą. Ocknęła się, gdy czyjeś ręce wydobyły ją na powierzchnię wody, wyciągnęły na brzeg i walnięciem w plecy udrożniły drogi oddechowe. Już dobrze, dziecino, już po wszystkim. Afra jest przy tobie. Czuła, że jest przez kogoś tulona. DAMIA! usłyszała krzyk matki. Nagle Rowan znalazła się obok niej, wyciągnęła ręce, by odebrać ją od Afry i przygarnąć mocno do siebie. Damia była zdumiona, gdy przekonała się, że jej matka drży. Wyczuła jej strach, co tak nadszarpnęło jej poczucie pewności siebie, że wybuchnęła płaczem. Upłynęło sporo czasu, zanim udało się uspokoić Damię i Rowan, oraz wytrzeć do sucha szopokoty i Wisusa. Jeszcze więcej czasu zajęło Damii tłumaczenie, że to nie była ich wina, że drzwi były otwarte, a ona pośliznęła się na mokrym brzegu basenu. — Wiesz przecież, że nie wolno ci samotnie wchodzić na basen — mówiła matka tonem pełnym dezaprobaty. — A szopokotów nie można uznać za odpowiednich opiekunów! — Nie zamierzałam pływać, mamo, bawiłam się z moimi przyjaciółmi. Ponad jej główką Rowan spojrzała bezradnie na wyżymającego koszulę Afrę. — To nigdy nie jest jej wina, prawda? — Prawdę powiedziawszy — Afra przerwał wycieranie przemoczonych włosów — często tak właśnie jest. Ona po prostu jest dociekliwa, pomysłowa i samotna. — Hm, ja tego tak nie zostawię! — wykrzyknęła Rowan. — Z pomocą, czy bez pomocy Jeffa Ravena. Damii potrzebne jest towarzystwo. Afra zdołał ukryć grymas twarzy w ręczniku; przerwawszy masowanie włosów, zastanawiał się nad jej słowami. — Z pomocą, czy bez pomocy Jeffa Ravena? — opuścił ręcznik i wpatrzył się w nią uważnie. — Angharad Gwyn-Raven, czy masz na myśli to, co ja myślę, że masz na myśli? Kołysała córeczkę. Spojrzała na niego niewinnie szeroko otwartymi oczami. — Chcę, aby moje dzieci miały szczęśliwe dzieciństwo, a nie czuły się wyrzucone na margines, zmuszane do zabawy ze zwierzętami. — Damia uwielbia szopokoty. — Właśnie! Chcę, by miała brata, którego mogłaby kochać. Kiedy Jeff dowiedział się o popołudniowej eskapadzie Damii, głęboko westchnął. — Jest taka jak ja w jej wieku. Żebym nie uciekał z podwórka, matka musiałaby mnie trzymać na łańcuchu. — A więc jak dowiadywała się, gdzie jesteś? Jeff uśmiechnął się, wspominając własne dzieciństwo.
— Ojciec potrafił uczyć zwierzęta... — wybuchnął głośnym śmiechem na widok zrozpaczonej twarzy Rowan — ... i wytresował wilka, sukę, na moją opiekunkę. Chodziła za mną trop w trop i na najmniejszą oznakę, że mogę wpaść w tarapaty, przewracała mnie na ziemię, siadała mi na plecach i zaczynała wyć. Czasami zmuszona była wyć bardzo długo, jednak ja już nie mogłem popaść w prawdziwe tarapaty, choć kolana i żebra miałem posiniaczone od zapasów z białym wilkiem, który ważył trzydzieści kilogramów. — Pod kopułą wystarczy już jedno stadko złożone z barkorysia i szopokotów. — Och, wiem o tym. To tylko wyjaśnienie, że eskapady Damii nie są czymś wyjątkowym, a znakomicie pasują do genetycznego wzorca. — Nie możemy mieć więcej zwierząt, lecz możemy dać, jej właściwego towarzysza innego rodzaju — ciągnęła Rowan, zręcznie kierując rozmowę na pożądane przez siebie tory. — Z tego wnoszę, że jesteś w trakcie dostarczania jej owego towarzystwa — skwitował Jeff, a w jego głosie pojawił się gorzki ton. Rowan odsunęła się o krok, nerwowo przygryzłszy wargę. — Jak się tego dowiedziałeś? — Który to już miesiąc? Drugi? To widać — odparł Jeff. Zbliżył się do niej i położył dłoń na brzuchu. — Jak tego dokonałaś? Rowan spuściła głowę. — Dama musi dotrzymywać pewnych sekretów. To jest chłopiec. — Aby Damia miała się kim zaopiekować. — Prócz Afry — dodała Rowan. — Jej uczucia w stosunku do niego są zrozumiałe. On jest członkiem rodziny. — Lecz to jego wezwała na pomoc, a nie mnie. Jeff zrozumiał, co ją trapi. — A ileż to razy wbijałaś do głowy swoim dzieciom, że nie wolno im odwoływać się do ciebie, kiedy pracujesz na Wieży? Rowan była niepocieszona. — Ależ ja muszę coś zrobić, by to zrozumiały. — Zgoda. Tak więc Afra stał się następną osobą, do której mogą się zwrócić. Cieszmy się, że tak chętnie nam pomaga, i robi to tak świetnie. Możliwe, iż dzięki nam tak mu się spodoba uścisk dziecięcych rączek na szyi, że pomyśli o założeniu własnej rodziny. — Czy nic nie wyszło z twoich ostatnich swatów? — Rowan była w głębi duszy zadowolona. — Powinieneś zostawić to kobietom ze swej rodziny, kochanie. — Nie przypominam sobie, byś coś przedsięwzięła w tym kierunku. — Najpierw muszę znaleźć odpowiednią kobietę — szorstko ucięła Rowan. Kiedy w odpowiedzi zdziwiony Jeff tylko uniósł brwi, dodała: — Afra zasłużył sobie na kogoś wyjątkowego. To przede wszystkim jemu zawdzięczam moje szczęście.
*** Ciąża nie przebiegała dobrze. Jakoś przetrwała trzy miesiące porannych nudności w nadziei, że owe symptomy stopniowo ustąpią. Nadzieja okazały się płonna, stan zdrowia Rowan wcale się nie polepszył, za to stała się zjadliwa jak osa. Straszliwie bolały ją kostki u nóg, uznała więc, że na stacji panuje zbyt wysoka grawitacja. Obwiniała każdego, kto wpadł jej w oko, za swój stan, Briana Ackermana nie wyłączając — ów zaś starał się bronić, przybierając minę „gdybyż tak mogło być w istocie” — lecz szczególnie Damie za to, że potrzebny jej był młodszy brat, oraz Jeffa, że nie przeszkodził jej w kradzieży spermy — popełnionej z pełną premedytacją. Stan zdrowia Rowan wyzwolił wyniszczający cykl: jej kiepski humor źle wpływał na dzieci i wywoływał depresję wśród pracowników, co z kolei tym bardziej pogarszało jej nastrój. W szóstym miesiącu ciąży Rowan wymizerowane oblicza i nadwrażliwość świadczyły o wyczerpaniu całej załogi. Najbardziej złościło ją to — choć nie potrafiła przyznać się do tego przed samą sobą — że Afra nie irytował się nawet w chwilach, gdy jej drażliwość stawała się wprost nie do wytrzymania. Ogarniała ją wtedy nieodparta ochota na urządzenie całkowicie irracjonalnej, szaleńczej awantury. Cokolwiek zrobiła, szczerze zaniepokojony, troszczył się w dalszym ciągu o jej potrzeby, przejmował stanem zdrowia, stawał się niemal uniżony i służalczy. Poprzednio, przed urodzeniem Damii i Cery, Afra zawsze chętnie uwalniał ją od dzieci, by mogła jak najlepiej wypocząć. Tym razem niechętnie godziła się na to, by tracić Damie z oczu. Pozwalała za to przebywać u „wuja Afry” starszej dwójce. Lyon przyjął tę sytuację z flegmą, a Rowan wściekało to, że jego nic nie było w stanie zirytować. Posunął się nawet do tego, że uzyskał od Damii solenne zapewnienie, iż otoczy matkę wyjątkową troską z powodu poważnego stanu jej zdrowia. Dziewczynka sumiennie dotrzymywała danego słowa, póki Rowan nie skrzyczała jej pewnego dnia, za próbę przyniesienia jej śniadania do łóżka. Po tym wydarzeniu Damią sposępniała, zamieniła się w dziecko zniechęcone, skłonne bez widomej przyczyny do płaczu. Jednak długotrwałe chodzenie z nosem na kwintę nie leżało w naturze Damii. Podniesiona na duchu przez opiekuńcze szopokoty i niewzruszenie wiernego jej Wisusa, zajęła się zwiedzaniem zakamarków stacji Kalisto pod wyłączną eskortą kotów. Nikt nie mógł jej „usłyszeć”, kiedy przeżywała swoje wielkie przygody, włócząc się po stacji. Nauczyła się od Rowan ekranowania swoich myśli, i emitowała całkowicie fałszywy mentalny obraz otoczenia, w jakim się niby znajdowała — głównie wnętrze własnego pokoiku. Tak więc, gdy niedomagająca matka sądziła, że dziecko bawi się bezpiecznie w domu, Damia przeprowadzała tajemne ekspedycje. Osobiste kabiny ratunkowe spodobały się jej najbardziej. Rzędy owych kabin stały wzdłuż ścian korytarzy i podziemnych przejść stacji Kalisto, oferując schronienie na wypadek kosmicznej katastrofy. Do środka można było się
dostać niezwykle łatwo: wystarczyło zbliżyć się, a przezroczysty panel sam się odsuwał. Wewnątrz znajdował się wspaniały ekwipunek: pluszowy fotel przed konsolą z tysiącem kontrolek komputera gotowego udzielić pomocy w każdej sytuacji wyjątkowej i klawiatura; oraz mnóstwo miejsca dla jej świty szopokotów. Najważniejsze było to, że komputer cierpliwie i starannie udzielał wyjaśnień na temat kabiny, dopóki nie nauczyła się ich na pamięć. Bawiąc się, potrafiła przesiadywać w nich godzinami: Damia Królowa Przestrzeni, Damia Policja Przestrzeni, Damia Śmigły Ratownik. Na końcu każdej z zabaw, w których szopokoty były sanitariuszami, piratami, rannymi albo też policją, zależnie od jej widzimisię, Damią ostrożnie wyglądała z kabiny i, kiedy horyzont był czysty, cichutko opuszczała plac zabaw, nie zapominając zamknąć za sobą drzwi i sprawdzić, czy zapala się zielone światełko, świadczące, że wszystko jest w porządku. Potem wszystko zależało od pory dnia i stanu jej żołądka, albo wracała do apartamentów Rowan, albo wynajdywała następną kabinę i następną zabawę. Na widok odkrytego przez siebie łoża dokowego u podstawy Wieży, oczy o mały włos wyskoczyłyby jej z orbit. Przylgnąwszy do ściany korytarza, zafascynowana i przejęta lękiem Damią obserwowała, jak niby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na zmianę wypełnia się ono i pustoszeje, w takt żonglowania ładunkami, które przerzucano do ładowni wielkich kontenerowców, cierpliwie oczekujących na orbicie aż Rowan wystrzeli całość na planetę przeznaczenia. Kapsuły transportowe przypominały duże, podłużne pudła. Były dokładnie takie same, jak te, których używano do transportu morskiego i liniami kolejowymi na powierzchni wszystkich światów. Kapsuły pasażerskie były inne, różniły się między sobą i kształtem i wielkością. Wszystkie wyposażone były w śluzy powietrzne rozmieszczone w różnych miejscach kadłuba, a większość posiadała panele widokowe. Jednak Damie najbardziej intrygowały indywidualne kapsuły bezpieczeństwa, których bąble oblepiały burty większych transportowców pasażerskich. Zmysły Damii były już dostatecznie wyczulone, by wiedziała, że kapsuły są manipulowane przez Talenty różnej rangi pracujące w Wieży. Raz jeden przebiegł ją dreszcz radości, gdy jej mózg odebrał mocne mentalne dotknięcie Afry, w chwili gdy łańcuch kapsuł pasażerskich został podzielony na części przed położeniem każdej na osobnym łożu. Zniknęły pod niewielkimi kopułami i wkrótce zaroiło się wokół nich od zapracowanych mechaników. — Frachtowiec z Altaira ma opóźnienie! W Wieży Kalisto Rowan prychnęła na Afrę. Zredukowanie grawitacji na stacji zmniejszyło ciężar, z którym musiały radzić sobie jej opuchnięte stopy, jednak w niczym nie złagodziło to jej humoru. Afra wolno odwrócił się w jej stronę, z oczu wyzierało mu zmęczenie telekinetycznymi manipulacjami.
— W systemie podtrzymywania życia przedziałów pasażerskich i załogi pojawiła się usterka — wyjaśnił. Przymknął powieki, starając się skoncentrować, a potem ponownie spojrzał na nią. — Powers już nad tym pracuje. — Cały dzisiejszy harmonogram diabli wezmą! — odpowiedzią był niemal lament Rowan. Odczuwaną frustrację w całości wylewała na Afrę. — Nie — spokojnie odezwał się Brian Ackerman, zdejmując z Afry odium złośliwości Rowan. — Już rozwiązałem ten kłopot. Mamy okno długości kwadransa, zanim zacznie się tworzyć zator. Po chwili namysłu Afra skinął głową. — Powinno wystarczyć — podzielił się swą myślą z Powersem. — Billy powiada, że to niewiele czasu, ale postara się zmieścić. — A w tym czasie, Rowan, choć nie jest to zwykle twoim zadaniem, ale czy nie mogłabyś rozczłonkować tego kontenerowca z Procjona, uwolniłoby to ręce Afrze i mógłby „zszyć” z powrotem pasażera z Altaira. Rowan już zamierzała zaprotestować, ale Ackerman spojrzał na nią tak błagalnie, że się zgodziła. — Gdzie są płachty? — Na dwójce. Rowan skierowała się do drugiej konsoli i rzuciwszy na nią okiem, rozpoczęła ściąganie kontenerów ze statku z Procjona, Lysis. Kapsuły pasażerskie wabiły Damie. Kusiły przygodą w odległych miejscach, szeptały o Damii Strażniczce Gwiazd. Spojrzała za siebie, szukając poparcia wśród kotów, zignorowała doradzającego ostrożność Wisusa i szparkim krokiem ruszyła tunelem, na którego końcu znajdowała się pierwsza z kapsuł. Billy, Billy, ona wybuchnie jak bomba, jeśli nie zdążycie skończyć! Ackerman porozumiał się na boku z asystentem supercargo. W odpowiedzi Powersa czuło się posmak nerwowego napięcia. Robimy, co w naszej mocy, Brian. W Wieży niewidoczny Ackerman skinął głową z aprobatą. Oby tak dalej. Damią przemaszerowała obojętnie obok techników i konserwatorów, kierując się do kapsuły. Koty szły za nią trop w trop, utrzymując dyskretny dystans, kocim zwyczajem stapiając się z otoczeniem. Jeden z pracowników na pokładzie dostrzegł ją, lecz pomyłkowo wziął za kogoś z pasażerów. — Lepiej natychmiast wracaj na pokład, panienko — zwrócił się do niej uprzejmie. — Nie wiem jak — odparła Damia.
Technikowi zrobiło się żal dziecka i, nie zwracając uwagi na wściekłych współpracowników, poprowadził ją za rękę do kapsuły pasażerskiej. — Wiesz, co robić dalej? — zapytał zaniepokojony, że szukanie jej rodziców będzie kosztować go zbyt wiele czasu. — O, tak! — odparła Damia, nie spuszczając łakomego oka z jednej z kapsuł bezpieczeństwa. Damia Strażniczka Przestrzeni na prawdziwym statku międzygwiezdnym! — Przyjemnej podróży! — zawołał technik na pożegnanie. — Dziękuję! — Damia powtórzyła to, co tyle razy słyszała z ust załogi Wieży. Technik odszedł, potrząsając głową z podziwu, że to dziecko odznacza się tak nienagannymi manierami. Nie ociągając się, Damia pobiegła do kapsuły i weszła do środka, przytrzymując drzwi tak długo, by wejść za nią mogła jej kocia świta. Kapsuła aktywowała się po zamknięciu drzwi. — Wollen Sie die Hilfe? — zapytał uprzejmie komputer. — Co? — Damia nigdy nie słyszała języka innego niż basic. — W czym mogę pomóc? — odparł komputer, przełączywszy języki. — Och, wiem, co robić. Niepewny ton odpowiedzi należał do zakresu, który wykrywał program komputera; włączony został znacznik systemu alarmowego. Gdyby kapsuła pasażerska znajdowała się przy burcie kontenerowca, na pokładzie całego statku rozdzwoniłyby się dzwonki alarmowe. Jednak obwód alarmowy był przerwany aż do momentu przycumowania kapsuły do kadłuba statku. Pośpiesz się Billy, pośpiesz! przynaglał Ackerman. Do Afry musiał dojść jakiś tego przeciek, bo zdziwiony Capellańczyk uniósł brew. Już uporała się ze swym statkiem i teraz rozgląda się, co by tu następnego wystrzelić! Gotowe! ogłosił z dumą Powers. Konsola obok Afry wydała piskliwy dźwięk i czerwone światełka zmieniły się na zielone. — Altariańczyk jest gotowy, Rowan — poinformował ją Afra, mentalnie wzywając techników generatorów, by przygotowali się na wzrost obciążenia. Rzucił okiem na tarczę zegara: Powers zostawił im pięć sekund zapasu. — Do licha, najwyższa pora! — warknęła Rowan. — Chwileczkę, statek jeszcze nie został skompletowany! Właśnie się tym w tej chwili zajmuję, spokojnie odparł Afra. Jednak w głębi ducha zirytowało go, że Rowan nadużyła tego, co powiedział. Wiedziała przecież doskonale, że osobiście musi złożyć statek w jedną całość. Uniósł pierwszą kapsułę z jej łoża dokowego, lecz zawahał się, bo na jej pokładzie wyczuł coś znajomego.
Ja się tym zajmę! prychnęła zjadliwie Rowan, brutalnie wyrywając kapsułę z jego mentalnych „dłoni”. — Ostrożnie kapitanie, wyboje — ostrzegł Ackerman poprzez osobisty komsystem. — Gotowi do odpalenia — oświadczyła Rowan. — Czerwone światło! Czerwone! — W sieci telekomunikacyjnej rozległo się kapitańskie wołanie. Ale było już za późno, generatory zawyły na najwyższych obrotach, gdy nagle... Afro! z dna pustki rozległ się przerażony głosik. Damio! intuicja pozwoliła Afrze zareagować tak błyskawicznie, że nigdy by siebie o to nie podejrzewał. Skoczył po znikającą dziewczynkę, zmienił kierunek ciągu Rowan i wyrwał Damie z kapsuły. — Alarm! — ryknął Ackerman. — Odciąć generatory! Trzymajcie statek! krzyczała Rowan, rozpaczliwie wczepiając się zmysłami w ogromny pojazd, by się jej nie wyśliznął. Afro! szlochała Damią. Jestem przy tobie! zawołał do niej. Chodź, dziecko, i ledwo to powiedział, wpadła mu wprost w ręce; złapał ją i kurczowo przycisnął. — Afro! — rozległ się krzyk Ackermana, który zwrócił jego uwagę na Rowan, zgarbioną, zaciskającą dłonie aż kostki zbielały; już jedynie siłą woli zdolną utrzymać miotający się statek. Jęcząc ze strachu, Afra oddał na jej usługi wszystkie mentalne siły swego mózgu, by stworzyć wspólnotę umysłów: Na pomoc, Jeff! I nagle Raven znalazł się tam razem z nimi, otoczył uspokajająco swą myślą; jego obecność była tak namacalna, że w sali niemalże pojawiła się jego postać. Damią jest bezpieczna! Pomóż Rowan! zakrzyknął Afra i osunął się bezsilnie na podłogę, tuląc do siebie zesztywniałe ze strachu ciałko Damii. Jestem tutaj, kochana. Pozwól mi sobie pomóc! zawołał Jeff poprzez dzielącą ich od Ziemi pustkę. Ackerman obserwował z niedowierzaniem, jak niemal dostrzegalny gołym okiem strumień siły przepływa przez Rowan, kiedy po raz kolejny stali się z Jeffem Ravenem jednością dusz. — O bogowie nad nami! — w komsieci zaskrzypiał zachrypnięty głos. — Hop-siup-jużcię-tu-nie-ma Finnegan! A cóż wy z nami wyrabiacie? Ackerman spojrzał w górę i zobaczył, że Altariańczyk zawisł nad Wieżą Kalisto. Pozwolił, by z jego piersi wyrwało się przeciągłe, nieco drżące westchnienie.
Rozdział 5
— Mogę jedynie powiedzieć, że wszystko dobre, co się dobrze kończy — powiedział kapitan Leonhard z frachtowca z Altaira po udzieleniu mu wyjaśnień. — A pasażerowie wiedzą jedynie, że mieliśmy awarię na pokładzie. — Jest pan bardzo uprzejmy, kapitanie — odparł szczerze zobowiązany Jeff Raven. Znajdowali się w ekranowanej sali konferencyjnej na samym dnie stacji Kalisto. Za konferencyjnym stołem siedzieli także Ackerman i Afra. Rowan i Damią były w domu, obie musiały przyjść do siebie po strasznych przeżyciach. — Jednak niepokoi mnie nieco pytanie: Co by się stało, gdyby pana żona nie utrzymała „kontaktu” z moim statkiem? Jeff? Dotknięcie myśli matki odwróciło jego uwagę w chwili, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. — Proszę mi wybaczyć — Jeff zwrócił się do kapitana, przymykając powieki na znak, że porozumiewa się z kimś telepatycznie. Jak się domyślam, doszło to i do twoich uszu? Cala galaktyka słyszała ten krzyk. Co się stało? zapytała Isthia spokojnie jak zawsze. Jeff szybko nakreślił jej szczegółowy obraz. To Afra ściągnął ją ze statku!? wykrzyknęła Isthia, kiedy Jeff skończył. Najbardziej zadziwia mnie to, że był w stanie to uczynić! Już sam nie wiem, czy to dobrze, że ona podporządkowała się naszym zakazom, by nie niepokoić matki podczas pracy na Wieży. To była właśnie chwila, kiedy powinna to zrobić. Daj spokój, to tylko dwuletnie dziecko. Nawet twoja Damia, nie jest w stanie pojąć, na czym polega różnica, ze smutkiem skonstatowała Isthia, a potem dorzuciła nieco raźniejszym tonem. Najbardziej intryguje mnie, skąd Afra czerpał moc potrzebną do jej ocalenia. Powiadasz, że niemal wytrącił z rąk Rowan statek? Głęboka zmarszczka przecięła czoło Jeffa Ravena. Nie myślałem o tym. Odsunął to od siebie. Muszę już kończyć, jestem strasznie zajęty ugłaskiwaniem nastroszonego kapitana. On chce się dowiedzieć, co by było, gdyby Rowan straciła kontrolę nad jego statkiem. I co mu powiesz? Prawdę, oczywiście, odparł szybko Jeff.
Że statek utonąłby na wieczność w czyśćcu niebytu? Nie sądzę, aby ktoś miał ochotę wiedzieć coś podobnego. To prawda, ponuro przyznał Jeff. Powiem, że natychmiast wyruszylibyśmy na poszukiwania. To mądre i jakże prawdziwe! Z tonu matki zaczęło przebijać zamyślenie. Czy nie powinnam was odwiedzić? Angharad wydaje się niezwykle przygnębiona. Będę na wieki wdzięczna za to, że wychowując ciebie, miałam do dyspozycji całą planetę. To ta ciąża jest źródłem zmartwień, westchnął Jeff, ujawniając przed matką niepokój, który z wielkim wysiłkiem starał się ukryć przed innymi. Lecz jeszcze bardziej fakt, że to Afrę Damia wzywa na pomoc, in extremis... Uważam, że nie masz racji, rzuciła Isthia, skomentowała jego słowa tajemniczo, ale Jeffowi zabrakło czasu, by to wyjaśnić, bo tuż pod jego bokiem kapitan chrząknął uprzejmie. Zajmiemy się tym później, pióra mi się stroszą. Ha, nie martw się, proszę, rzuciła Isthia na pożegnanie. — Przepraszam, ale to personel przerwał w pilnej sprawie — usprawiedliwił się Jeff przed cierpliwie czekającym kapitanem. — Wracając do pańskiego pytania: natychmiast rozpoczęlibyśmy poszukiwania. Dowódca statku westchnął z ulgą. — Dobrze jest o tym wiedzieć. — Pamiętaj, że dotąd nie utraciliśmy ani jednego statku — jowialnie podkreślił Ackerman. — Czego nie można powiedzieć o czasach, kiedy napędem były stosy atomowe, i już sam nie wiem, o ilu statkach wszelki słuch zaginął. — Owszem — odparł kapitan, zadowolony z faktu, że żyje w czasach, kiedy można się spodziewać bezpiecznych transferów. Podniósł się ze swego miejsca. — Zabrałem wam, panowie, zbyt dużo waszego cennego czasu. — Skinął głową Ravenowi i innym. — Nie mam w zwyczaju wprowadzać zamieszania w napięty harmonogram ruchliwej Wieży dłużej niż to konieczne, jednak musiałem i sobie to wszystko wyjaśnić. Rozumiecie, trzeba będzie uspokoić pasażerów. — Oczywiście — powiedział Jeff, mocno ściskając wyciągniętą dłoń kapitana — proszę przekazać słowa przeprosin od załogi Wieży za tę drobną niedogodność. — Drobną? — Ackerman mruknął pod wąsem, gdy tylko kapitan zniknął za zamkniętymi drzwiami. — Drobną? Jeden generator zatarty i cały teren zasłany cargo, które trzeba sprzątać? — Ciesz się z tego, że jest co naprawiać — taki był komentarz Jeffa, podsumowujący cały incydent. Wymawiając się krańcowym zmęczeniem, Afra pozwolił sobie wziąć jeden wolny dzień. Kiedy wszedł do mieszkania, przywitało go popiskiwanie zaciekawionych szopokotów. Uśmiechnął się blado na widok ich zaniepokojonych pyszczków, gdy garnęły się do niego.
Czy to Damią przysłała je w poselstwie? Od kiedy Damia uczyniła z nich wyłącznych towarzyszy swych zabaw, on rzadko je widywał. Zabrakło mu sił, by odpowiedzieć na ich zaproszenie do zabawy, upadł na szerokie łóżko i wpił szeroko otwarte, niewidzące oczy w kominek. Był wyczerpany, jednak nie tylko z tego powodu potrzebny był mu wolny czas. „Mogłeś ją zabić!”, pociemniało mu w oczach z gniewu na samego siebie. „Rozumiesz straszne ryzyko, jakiego się podjąłeś, starając się ją pochwycić? Kurczowo chwytając dziecko, a nie statek, który znalazł się w takim samym niebezpieczeństwie?” Rozległ się gong do drzwi. — Wejdź, Jeff — zawołał Afra, nie potrzeba było jasnowidza, by domyślić się, czyja ręka nacisnęła dzwonek. Do mieszkania Afry wszedł ociężałym krokiem nieco zmizerowany Jeff Raven. Spojrzał na gromadkę szopokotów i na zapraszający gest Capellańczyka, usiadł na fotelu naprzeciw niego. — Wiem, dlaczego tutaj przyszedłeś — cicho powiedział Afra. Zaniedbując wszelkie nakazy etykiety przywołał do siebie najbliższą kartkę papieru. Okazało się, że to był jeden z jego arkuszy origami — i pióro. Nie okazując żadnych uczuć, skreślił datę, krótkie zdanie, umieścił swój podpis. — Proszę. Jeff uniósł brew, rzucił okiem na notatkę, zmiął kartkę w kulkę, i cisnął ją przez pokój. Szopokoty uznały to za zabawę i zaczęły nią dryblować jak piłką po całym mieszkaniu. — Dość już mam głupstw roztargnionej żony i histerycznej córki. Ani mi się śni tolerować twoje nonsensowne zachowanie, Afro. — Ależ złamałem kardynalne prawo protokołu Wieży, zakłóciłem ciąg i niemal doprowadziłem do utraty statku pasażerskiego. Jeff zamknął mu usta spojrzeniem. — Ratując życie mojej córki przy okazji. — Ale co by było, gdybyś nie zdołał odzyskać Altariańczyka... — Afra nie ustępował. — Udało się nam, ale gdybyś ty nie ściągnął Damii, nie żyłaby już, jak dwa a dwa to cztery. Jeff nie potrafił opanować wzdrygnięcia na samą tę myśl i zauważył, że twarz Afry zszarzała. — Gdybym nie pozwalał jej bawić się z szopami i Wisusem, nie zaczęłaby się wałęsać samotnie... — A więc to wina szopokotów? — zauważył Jeff. — Nie, to moja wina — upierał się Afra, nie chcąc zrzucać z siebie odpowiedzialności. — Czyżby? I to ty podsunąłeś jej myśl, że kapsuła pasażerska jest dobrym miejscem do zabaw z szopokotami? Dajże spokój. Nawet bijąc się w piersi, zachowaj choć odrobinę zdrowego rozsądku!
— To bez znaczenia — Afra skwitował jego argumenty machnięciem dłoni — faktem jest, że wyłamałem się z gestaltu z Rowan, mogłem ją zabić, a mimo to i tak nie uratować Damii! — Głos Afry był, przepełniony odrazą i wzgardą do samego siebie. Jeff zaczekał, aż żółtooki Capellańczyk weźmie się ponownie w garść. — Nie zdziwiła cię myśl, skąd starczyło ci na to sił? — Skąd? Co, jak...? — Afra zamilkł; oczy rozszerzyło mu zdumienie. Patrzył na Jeffa, który powoli kiwał potakująco głową. — Zastanów się, co by się stało, gdyby Damia spróbowała skoczyć na oślep i bez twojej pomocy. Tym razem oblicze Afry stało się białe jak pergamin. — Przyszedłem w odwiedziny, by podziękować ci za ocalenie mojej córki — z wolna wycedził Jeff — nawet jeśli byłeś zmuszony wciągnąć do współpracy dwuletnie dziecko po to, by mogło uratować siebie i te przeklęte szopokoty — zamilkł na chwilę. Spojrzał na grające z zapałem w piłkę nożną zwierzątka i wyładował tłumiony dotąd gniew do końca. — Z całą pewnością nie jestem tutaj, by wysłuchiwać głupiego skamlenia o tym, kto jest winien i za co, oraz kto jest odpowiedzialny za wszystko, co się wydarzy w całym systemie! — Raptownie zerwał się z fotela i mocno złapał Afrę za ramiona. Dla podkreślenia słów potrząsnął nim mocno. — Jesteś członkiem rodziny, chłopie, na dobre i na złe! Zrozumiano? Dość tego. Co masz do wypicia?” Jestem suchy jak pustynia — Jeff uśmiechnął się szeroko. — To przez tę rozmowę z kapitanem Leonhardem. Afra natychmiast wstał z łóżka. — Mógłbym zaparzyć kawy albo herbaty? Jeff chrząknął głośno. — A nie masz czegoś mocniejszego, Afro? Może powinienem zacząć wysyłać ci skrzyneczkę, albo dwie, tak jak Reidinger Brianowi. Choć wiem, że nie raz i nie dwa można było natknąć się na tej stacji na niezły samogon. Afra przyniósł z kuchni butelkę z przezroczystym płynem. — To na przeziębienia. Bardzo skuteczne. — Hmm, zdarzyło mi się już dzisiaj czuć, jakbym miał za chwilę zamarznąć na śmierć — skomentował Jeff. Wychylił duszkiem pół szklanki i oczy wylazły mu z orbit. — Pierwsza klasa — wyszeptał z wysiłkiem i machnął butelką do Afry. — Tobie też to jest potrzebne. — Dziękuję — Afra potrząsnął głową, przygotowując sobie filiżankę nasennego naparu, którym nie raz leczył nadszarpnięte nerwy. W jego stanie samogon byłby nadmiernie pobudzającym środkiem. Usiedli na wysokich zydlach, które stały dookoła wysokiego jak bar w restauracji kuchennego stołu. — Jadłeś już? — zapytał Afra.
Jego maniery zaczynały wreszcie brać górę nad odruchową reakcją na przeżycia minionego dnia. — Nie, a ty? Afra musiał się przez chwilę zastanowić, zanim potrząsnął głową. — Pozwól, że ja się tym zajmę — zaproponował Jeff, widząc wyczerpanie przyjaciela, i dodał z uśmiechem. — Niezły ze mnie kucharz! — Chińszczyzna nie zabiera dużo czasu — rzucił Afra. — Rowan też cię zaraziła tą kuchnią, co? — zauważył Jeff. A potem pokręcił głową. — Mówiąc prawdę, myślałem o zamówieniu obiadu, jeśli nie masz nic przeciw temu. Afra był zaintrygowany. — Luciano niejednokrotnie ofiarował swe usługi. — Naprawdę? — Afra był zaskoczony. — Jednak zastanawiam się, czy zbyt wystawny obiad... wciąż czuję miękkość w żołądku... — Zwrócę się do Luciano, by uszykował coś wzmacniającego nerwy i umysł. Jeff przesłał krótką mentalną wiadomość Gollee Grenowi na Ziemię, który roztropnie przełknął własną ciekawość i obiecał zająć się zamówieniem bez zwłoki. — A czekając na serwis — ciągnął Jeff — możemy podyskutować o trudnym dziecku. — Ona nie zamierzała... Jeff uniósł dłoń. — To ja wiem — westchnął, a na jego twarzy odmalował się podziw. — Ona kubek w kubek przypomina matkę, wiesz o tym. — Tak, ale jest inna. — Rowan nie może sobie z nią poradzić — uwaga Jeffa była niemal retoryczna. — Ani Tanya. — Proponujesz hipnozę? — Afra myślał na głos. Zdarzało im się już wpajać niesłychanie subtelne hipnotyczne sugestie, by można było sobie jako tako radzić z Damią. Pierwszy zaproponował to Afra. Uciekano się do tego kilkakrotnie, zawsze za wiedzą i zgodą Jeffa Ravena, i jedynie wtedy, gdy trzeba było nałożyć określone ograniczenia. Minione wydarzenia udowodniły, że Damią zawsze wyprzedzała o krok wszelkie oceny rozwoju jej zdolności. Na dodatek coraz bardziej opierała się „delikatnym” sugestiom, a ponieważ Rowan stanowczo sprzeciwiała się wszelkiemu „mieszaniu” w umyśle dzieci, blokady mocniejsze stałyby się łatwo wykrywalne. Jeff wyczuł niepokój Afry i mocno potrząsnął głową. — Nie, nie sądzę, by rozwiązaniem była hipnoza. Jeff? Głos Isthii Raven rozproszył jego uwagę. — Matko, rozmawiam z Afrą — powiedział Jeff na głos. Jak się masz, Afro, odpowiedziała Isthia, poszerzając swe telepatyczne pasmo tak, by objęło ono i Capellańczyka. Dochodzisz do siebie, po tym niesłychanym ocaleniu?
Jako tako, odparł Afra. Od dawna już zrezygnował z wszelkich pozorów w kontaktach z matką Ravena. Tyle że torturuje sam siebie, obarczając się winą za to, co zrobił, dodał Jeff. A fe! skarciła go Isthia. Wina jest dla słabych duchem, Afro. Rzucając się natychmiast na pomoc zasłużyłeś na tytuł bohatera. Jestem pewna, że Jeff się ze mną zgodzi. Och, oczywiście, ale on nie zrobi tego. Zagroził rezygnacją. Nonsens! Nie pracujesz na Wieży, Isthio Raven, odgryzł się Afra, ocknąwszy się z letargu. Trudno oczekiwać, byś wiedziała, że złamałem jedną z najsurowszych zasad procedury działania Wieży... Ratując dziecko? Są sprawy ważniejsze od marnych procedur. Jej riposta pełna była tak zgryźliwego krytycyzmu wobec biurokratycznych reguł, że Afra musiał się uśmiechnąć. Przynajmniej usłyszałeś dziecko. Damia nie wołała Rowan, odpowiedział smętnie Afra. A jak się czuje Angharad? Jakby w odpowiedzi na pytanie Isthii, generatory stacji zawyły na pełnej mocy, wydały z siebie jedno, a potem drugie przeciągłe crescendo dźwięków i w przestrzeń wystrzeliła szybka salwa ładunków. Powiedziałbym, że postanowiła zapomnieć o gniewie i strachu, robiąc coś konstruktywnego, łagodnie powiedział Jeff i aż się skrzywił, gdy jeden z generatorów zazgrzytał przejmująco na pełnych obrotach. Na szczęście to Ackerman podaje jej cargo, bo w takim stanie, niektóre z kruchych przedmiotów, nie nadawałyby się już do niczego. O rety! Odpowiedź Isthii przepełniona była zrozumieniem. Co zamierzasz zrobić? Właśnie dyskutowaliśmy nad tym z Afrą, odparł Jeff. Wykluczyliśmy hipnozę. Bardzo dobrze, wątpię, by na coś się zdała, dziecko jest zbyt bystre. Oddalona o lata świetlne Isthia zmarszczyła brew, zamyślona. Jaką rozważaliście alternatywę? Dotąd żadnej, odparł Jeff. Zamierzaliśmy zastosować medytację z pełnym żołądkiem. Potem będę się musiał dowiedzieć, co zamierza Rowan. Możliwe, że po tym wszystkim, nie będzie mnie nawet chciała widzieć, powiedział przygnębiony Afra. Skończ już z tym, Afro Lyonie! Isthia żywo zaprotestowała. Zwróć uwagę, że nawet Angharad nie będzie mogła znieść takiego posypywania głowy popiołem. Isthia przerwała na chwilę. Zatem, może porządna bura wstrząśnie tobą tak, że przypomnisz sobie, jak należy się zachowywać. Capellańczycy tak metodycznie przestrzegają właściwych manier. Trudno posądzać Angharad, by przedkładała biurokratyczne protokoły nad życie córki. Ależ przeze mnie omalże nie zaginął frachtowiec z Altaira. Gdyby Jeffowi nie udało się... Afrze odjęło mowę.
O Panie Najwyższy! On naprawdę wybiera się na pokutną pielgrzymkę! padło z ust Ravena. Jeśli masz się przez to poczuć lepiej, jako naczelnik FTiT z radością obetnę z twoich rocznych zarobków taką sumę grzywny, która w zgodzie z twoim sumieniem wynagrodzi nasze straty spowodowane zakłóceniem ruchu na tej trasie. Jednak jako Najwyższy Talent Ziemi muszę ci powiedzieć, Afro Lyonie, że marne są szansę, by Angharad Gwyn-Raven przyjęła twoją rezygnację. Jeff zamilkł na chwilę, by spojrzeć na zaciętą twarz Afry, i westchnął zrezygnowany. Isthia jak echo powtórzyła westchnienie swego syna. Myślałam, że lata spędzone z Reidingerem i Angharad osłabią skutki wychowania w Metodzie. Co też występni mieli zwyczaj wkładać na Capelli? Włosienicę i sypać popiół na głowę? Afra potrząsnął głową i złapał się za nią rękami; starał się zrzucić ze swych barków gnębiący go nastrój. Oczywiście, będąc Najwyższym Ziemi nie mam nic do powiedzenia w sprawach dyscypliny na regionalnej Wieży, a więc tego nie zrobię. Posłuchaj generatorów, Afro, uśmiechnął się Jeff. Ona pracuje nie wychodząc ze swego pokoju. Może ty też powinieneś to zrobić. Nie? Sądzę, że to rozsądne. Twoje nerwy są w strzępach. Afro, mój drogi, wtrąciła się Isthia, kocham cię niesłychanie, porzuć ten przygnębiający stan ducha. On po prostu nie pasuje do ciebie. A potem dodała w zamyśleniu: Nie, ty z czymś walczysz... Opiera się temu każda cząsteczka twojego umysłu. To dlatego dajesz ujście tak wielu negatywnym emocjom, prawda? Afra zamrugał oczami. Prawdę powiedziawszy, nie rozczulał się nad samym sobą, ani też — myśl ta rozbawiła go — nie wcisnął swych myśli w mentalną włosienicę i unurzał w popiele. Zachodził w głowę, jak to możliwe, że Jeff dotąd nie dostrzegał czegoś, co w nim budziło straszliwe obawy: ukazawszy Damii sposób wykorzystania wrodzonego talentu do telekinezy, otworzył przed nią szeroką aleję wiodącą do znacznie gorszych eskapad niż dzisiejsza. Już raz wyrządził Gwyn-Ravens nieodwracalną krzywdę, doprowadzając do kontaktu in utero pomiędzy Jeranem i Cerą. Właśnie w wyniku tego zdarzenia dzieci nawiązały szczególną więź, która wykluczyła z ich związku Damie, powodując jej osamotnienie i wyizolowanie z rodziny. Damią była prócz tego najmłodsza wśród dzieci w wieku przedszkolnym, przerastała jednak zdecydowanie swych rówieśników, co uniemożliwiało jej znalezienie odpowiedniego towarzysza zabaw. Gdyby na stacji było przynajmniej jedno dziecko podobne do niej, wtedy Damią, wiedział to doskonale, byłaby zadowolona i na pewno byłoby o wiele mniej z nią kłopotów. Afra jęknął, potrząsając głową. O co chodzi? zapytał Jeff. Rowan się to nie spodoba, wymamrotał do siebie Afra. Wykrzesał dość sił, by uchronić swój sterany mózg przed penetracją dalekosiężnego umysłu Isthii, która być może doszła do podobnych konkluzji.
Aha! Wykrzyknęła tryumfalnie. Znam ja to twoje „aha”, mamo, to nieuchronna wróżba czyichś kłopotów, jęk Jeffa nie tak bardzo znów różnił się od uskarżań Afry. Ten zaś wyjaśnił zmęczonym głosem: Myślałem o tym, że większość kłopotów Damii zostałoby rozwiązanych, gdyby w jej otoczeniu znalazły się dzieci z Talentem. I w zbliżonym do niej wieku oraz stopniu rozwoju. Ona jest najmłodsza w ochronce, o ponad rok. Jeśliby znalazła dla siebie towarzysza zabaw w tym samym wieku... Nie chcę jej zabierać na Ziemię, zaczął Jeff, a jedynym miejscem, gdzie jest więcej... Zamilkł i zmierzył Afrę poważnym spojrzeniem. Masz rację, Rowan się to nie spodoba. Nic a nic. Jednak musi przyznać, że to rozsądny pomysł, Jeff, dodała Isthia. To nie po raz pierwszy Damią instynktownie odwołała się do Afry, szukając pomocy i pociechy. On nie może ratować jej za każdym razem, gdy wpadnie w tarapaty podczas swoich eskapad. Albo kiedy on... Isthia taktownie nie dokończyła rozpoczętej myśli. Jednak Afra i tak wciąż miał przed oczami wyraźny obraz Rowan, desperacko starającej się utrzymać frachtowiec z Altaira. Z łatwością mógł sobie wyobrazić skutki, gdyby Jeff Raven nie zdołał jej pomóc w ocaleniu statku przed runięciem w próżnię. — Co o tym sądzisz, Afro? — cichym głosem zwrócił się do Capellańczyka. Odpowiedź zajęła Afrze dużo czasu. — To nie ma nic do rzeczy, Jeff. Liczy się tylko to, co jest najlepsze dla Damii. — Wszystkim nam będzie ciężko — odpowiedział Jeff na milczącą skargę Afry. Mamo, ani słowa, nikomu! A zwłaszcza w obecności Rowan. Dzięki bogu, nie myśli w tej chwili o niczym innym, jak tylko o strzelaniu cargo jak z procy po całej galaktyce, odparła Isthia. W sąsiedztwie nie zabraknie sporej garstki dzieci z Talentem, nie mówiąc o prawdziwej armii kuzynów drugiego i trzeciego stopnia, u których mógłby się objawić... Zobaczymy, co da się zrobić tutaj na Denebie, biorąc pod uwagę dopiero co rozbudzony Talent telekinezy u Damii. Zwracając się bardziej do Afry niż do Jeffa, dodała: Obiecują, że pomogę mojej nieznośnej wnuczce, którą tak bardzo kochasz. *** Późno w nocy Jeff masował kark Rowan swymi mocnymi i wrażliwymi palcami, rozluźniając stężałe węzły mięśni. — Gdyby nie Afra! — wykrzyknęła. — Och! Tak, właśnie tu! — pokręciła szyją, by pomóc mu w jego wysiłkach. — Ach — wysunęła się z objęć Jeffa i łagodnie uścisnęła jego dłonie. — O, wielkie dzięki! Tak jest o wiele lepiej. — Zawsze do usług. — Jeff skłonił się lekko, siedząc na brzegu łóżka.
Rowan poderwała się na nogi, musnęła jego czoło ustami i szarpnięciem zmusiła do wstania. Jeff przytulił ją mocno z tkliwym wyrazem twarzy. Rowan spojrzała na niego surowo, kładąc palec na ustach. — Choć porozmawiamy w kuchni — rzekła i, splótłszy swe palce z jego, pociągnęła za sobą. W kuchni można było wygodnie rozsiąść się w dwóch miejscach: albo na wysokich zydlach przy piecu, albo przy dużym okrągłym stole, przy którym zazwyczaj jadali — czy raczej próbowali jadać — śniadania razem z dziećmi. Jeff spojrzał pytająco na swoją ukochaną żonę, wyginając brew w górę, jednak ona nie pisnęła ani słówka, póki nie rozgościła się wygodnie na jednym z krzeseł. — Jeff, ja się boję — rozpoczęła Rowan. — Mogliśmy utracić Damie, gdyby nie Afra. — Statek leciał na Altaira, kochanie, a nie do Mgławicy Koński Łeb — łagodnie zakpił Jeff. — Odesłaliby ją z powrotem. — A gdyby wpadła w panikę? — Rowan załamała ręce. — Gdyby Afry nie było pod ręką? Gdyby nie nadał kierunku jej sile ciągu telekinetycznego? Zginęłaby! — zrozpaczona wyrzuciła ramiona w górę. Jeff pochwycił jej dłoń i delikatnie pogłaskał ją palcami. Uśmiechnął się. — Ale nie zagubiła się, kochana. Afra ją złapał. — To prawda — zaszlochała. — Dlaczego nie wezwała mnie? — zaszkliły jej się oczy. — Och, Jeff, czy ja jestem wyrodną matką? — Nie! — padła zdecydowana, mocna odpowiedź. — Zatem dlaczego nie wezwała mnie na pomoc? — wykrzyknęła Rowan. Wyrwała swą rękę z jego dłoni. — Byłaś zbyt zajęta, miałaś frachtowiec na głowie... — Tak jak i Afra! — wpadła mu w słowo. — On też musiał uporać się z tym ciężarem, a jednak odwołała się do niego, a nie do mnie! — Znów uwolniła rękę, by jeszcze energiczniej machnąć nią nad głową. — Rowan, kochanie, kto to wie, co dzieje się w umyśle dwuletniego dziecka — zwłaszcza Damii. — Ona ma już prawie trzy! — Rowan poprawiła go niemal odruchowo. Jeff potrząsnął głową. — To nie ma znaczenia, działała pod wpływem panicznego lęku, wezwała na pomoc pierwszą osobę, jaka przyszła jej na myśl; przynajmniej nauczyła się, by nie przeszkadzać ci w pracy. — Sam widzisz! Jestem wyrodną matką! — lamentowała. Jeff aż syknął rozgniewany na Rowan za ten czczy wybuch pogardy dla samej siebie. — Hm, to pewne, że nie wyrządzasz najlepszej przysługi swemu nie narodzonemu jeszcze synowi, złoszcząc się na siebie tak bardzo — powiedział, kiedy już zapanował nad własnymi emocjami. — Damii z pewnością nie brakuje animuszu i przez to sprawia mnóstwo
kłopotu — uśmiechnął się szeroko, oskarżycielsko wskazując palcem na Rowan. — Jeśli dobrze sobie przypominam, ty w jej wieku dokazałaś czegoś znacznie gorszego: napędziłaś strachu całej planecie. Zaskoczona Rowan zamrugała powiekami i zdobyła się na nikły, smętny uśmiech. — Moja sytuacja była nieco odmienna, ale zrozumiałam, do czego zmierzasz — zrezygnowana westchnęła. — Jednak Jeran i Cera nie sprawiają mi najmniejszego kłopotu... — Są zrównoważeni do tego stopnia, że aż flegmatyczni i tak pochłonięci swoim „ja”, że — powiedziałbym — odtrącają młodszą siostrę. A tymczasem Damia potrzebuje tego rodzaju delikatnego zrozumienia, jakie tobie okazała Lusena. Jednak nie mamy pod ręką Luseny, która poświęciłaby każdą minutę na opiekę i dotrzymywanie towarzystwa naszej Damii, tak bardzo przypominającej swoją matkę. Przeciwieństwa przyciągają się, moja droga, a podobieństwa krzeszą iskry. Zwracając się w potrzebie do Afry, Damia po prostu szła za dobrym przykładem swojej matki, prawda? — pogroził jej palcem. — Imitacja jest najszczerszą formą pochlebstwa. Rowan nabrała powietrza w płuca, by się sprzeciwić, ale tylko westchnęła na znak porażki. Podczas długiej ciszy, która zaległa, nie odrywali od siebie wzroku. — Skoro wydarzyło się to już raz... — zaczęła. — To się powtórzy — dokończył za nią Jeff, podkreślając to kiwnięciem głowy. — Następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. — Co robimy? Po dłuższej chwili Jeff odpowiedział smutno: — Wiem wszystko o każdym Talencie, a jednak nie mogę znaleźć niańki rangi T-6, a chwytaliśmy się wszelkich sposobów. — Nic mi nie powiedziałeś... — I tak potrzebowalibyśmy kogoś dla tego, który dopiero się narodzi. Kochanie, nie byłoby dzisiejszych kłopotów, gdyby udało nam się znaleźć kogoś odpowiedniego — głośno westchnął i dodał coś mniej strawnego: — Moglibyśmy spróbować hipnozy... — Nie! — odpowiedź Rowan była pełna ekspresji. — Nie dopuszczę do manipulowania moim dzieckiem! Jeff wymieniał dalej kolejne pozycje na liście możliwości: — A co byś powiedziała o pukha? — Damia jeszcze nie została osierocona... — Jednak jej przeżycia mogły pozostawić po sobie pewien uraz... — Jej nie jest potrzebna pukha: ma matkę i ojca... — Na odległość, hę? Są doskonałe, sztuczne... — Robot miałby opiekować się Damią? — Rowan była wstrząśnięta. — Bez odrobiny czułości... To już pukha byłaby lepsza!
— Robotów nie można odciągnąć od zadania, do którego zostały zaprogramowane — Jeff zbył pomysł wzruszeniem ramion, zanim Rowan zebrała argumenty na poparcie swojego sprzeciwu. — Przyznaję, że samemu nie bardzo mi się to podoba, ale... — Obrzydliwy pomysł! — Można by zrobić jeszcze jedno — zaczął Jeff, starając się podkreślić wahanie w głosie — Co takiego? — W moim wypadku to się udało — zaczął Jeff, roztropnie dobierając słowa. — Moglibyśmy poprosić matkę, by zaprosiła całą trójkę do siebie... Przynajmniej do chwili urodzenia przez ciebie dziecka. — Co? Przyznać się przed Denebem i całą Ligą Dziewięciu Planet, że nie potrafię zatroszczyć się o własne dzieci? — Przyznać się przed Ligą, że twoja ciąża przebiega z komplikacjami, mimo to nie zaniedbujesz swych obowiązków Najwyższej, skoro zaś twoje dzieci należą do wyjątkowych, skłonna jesteś poświęcić możliwość codziennego kontaktu z nimi, żeby dorastały w jak najszczęśliwszej atmosferze — poprawił ją Jeff. — Prócz tego — ciągnął, zaczerpnąwszy tchu — od kiedy to zależy ci na opinii obcych ludzi tam, gdzie w grę wchodzi szczęście twoich dzieci? — Ależ twoja matka z pewnością nie będzie... — Nie dotyczy to wyłącznie matki, ale i moich braci, sióstr, kuzynów i kuzynek — zwrócił jej uwagę Jeff. — Wszyscy oszaleją ze szczęścia. Wyjdzie to i na dobre Denebowi, wiesz przecież ile nierozbudzonych Talentów można znaleźć w tym mieście; pomimo że nasze dzieci są jeszcze bardzo małe, mają za sobą lepszy trening od któregokolwiek z nich. Na Denebie trwa reorganizacja, pokażmy na planecie dzieci posiadające Talent, by pobudzić zainteresowanie tym naturalnym bogactwem. A ty — Jeff wyciągnął rękę, by pogłaskać ją czule po brzuchu — będziesz mogła jemu poświęcić całą uwagę. — Może ja nie... — Przypominam ci, że to dziecko chcesz urodzić dla dobra Damii — Jeff zwrócił jej łagodnie uwagę. — Mama nie będzie się posiadać ze szczęścia, Ian to dobry chłopiec, na pewno ucieszy się z możliwości zabawy z bratankiem i bratanicami! Rowan nie mogła się oprzeć i uśmiechnęła się na myśl o siedmioletnim wujku, Ian był ostatnim dzieckiem, jakie urodziła Isthia Raven i pierwszym, jakim Rowan miała okazję się opiekować. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, że będzie dobrym towarzyszem dla sześcioletniego Jerana, którego uwaga była nadmiernie zaprzątnięta młodszą o piętnaście miesięcy siostrą. — Jeranowi przydałby się starszy brat, jestem pewny, że będzie nam wdzięczny — zauważył Jeff, zręcznie odgadując myśli Rowan. — Jeff... — Rowan próbowała zaprotestować. Uprzedził ją, unosząc dłoń, a potem ujmując za rękę. — Prześpij to, kochana. — Łagodnie wyprowadził jaz kuchni do sypialni.
Leżąc w łóżku, Rowan przewróciła się na bok. — Jeff? — Mmmm? — Na razie nic o tym nie mów Afrze. — Naturalnie, dopóki nie podejmiesz decyzji — Jeff pozwolił sobie na dowcip. *** W miarę jak mijał tydzień, a skutki „wypadku” Damii rozchodziły się do coraz to dalszych zakątków Ligi Dziewięciu Planet, w postaci opóźnionych lub całkowicie zagubionych transportów, Rowan coraz trudniej przychodziło się opierać nęcącej propozycji. — Rzecz w tym, że to takie nienaturalne! — użalała się pewnej nocy swemu mężowi ze łzami w oczach. — Dlaczego nie potrafię opiekować się własną córką? Jeff pogłaskał ją uspokajająco. — Sza, moja droga, potrafiłabyś, gdybyś nie miała nic innego do roboty. Spójrz jednak, ile spada na twoje barki. Trójka niezwykle utalentowanych dzieci, kolejne w drodze, długie godziny pracy na Wieży FTiT. — Nie chcę być taka jak Siglena... Jeff zmierzył ją zdumionym wzrokiem, a potem wybuchnął śmiechem, kołysząc ją w ramionach. — Kochanie, przypominasz Siglenę tak... tak jak Brian Ackerman Reidingera. Czasami, gdy pomyślę, jaką ta kobieta narzuciła ci dyscyplinę, jak ona cię niańczyła, wpoiła całą masę niedorzecznych fobii... To prawdziwy cud, że jesteś taka, jaka jesteś — wykrzyknął Jeff. Przytulił ją do siebie zachłannie. — Postanowiłaś nie narzucać swym dzieciom nadmiernej dyscypliny, nie rozpieszczać zbytnią opiekuńczością i one są naprawdę cudowne. Rzecz w tym — dodał ze smutkiem — że małej Gwyn-Raven nikt nie jest w stanie poskromić! Rowan westchnęła, przyznając mu rację. — A ty masz troje psotników i czwarte w drodze — Jeff przesunął dłoń, by pomasować ją uspokajająco po brzuchu. — A do tego ten niepokojący raport Elizary. — Hmm? — Rowan drgnęła zaniepokojona zmianą tematu. — O? To znaczy, tak, napomknęła coś o jakieś anomalii w ostatnich testach laboratoryjnych. — Och? — Elizara powiedziała, że musi się jeszcze upewnić. — Jednak wolałbym wiedzieć natychmiast — nalegał Jeff. — Nie wiem dlaczego — uśmiechnął się — ale zależy mi na tobie. Objął jej ramiona i spojrzał w na poły ukrytą twarz. Westchnęła, przeciągle i tajemniczo. — Mogłabym... — zawahała się — dostać urlop! — Zanim ochłonął, dodała szybko: — Afra mógłby wszystko przejąć... mając ciebie pod ręką do pomocy przy ciężkich ładunkach i statkach pasażerskich.
Jej słowa zupełnie oszołomiły Jeffa. Współczująco przyciągnął ją do siebie, starając się zaprowadzić porządek we własnych myślach; przetrawić to, co usłyszał, a także odkryć przyczynę niecodziennej propozycji Rowan. Wiedział jak ważna jest dla niej posada na Kalisto, i że w normalnych warunkach kierowała stacją bezbłędnie — miał okazję zajrzeć do prywatnych notatek Reidingera na ten temat. Epizod z frachtowcem z Altaira był całkowicie wyjątkowy. Poczuł, że zwlekając z odpowiedzią, niepokoi ją. — Mogłabyś. Masz prawo do urlopu — pogłaskał ją po włosach z uśmiechem. — Żaden z Najwyższych nie wykorzystuje nawet czwartej, części przysługujących im urlopów. Mógłbym przerzucić tutaj Saggoner i Torshan... Wyprostowanym palcem wskazującym wolnej dłoni wodził po prześcieradle, imitując ruchy, które przyszłoby mu wykonać. Nagle zmarszczył brew. — Oczywiście, oni stali się niezastąpieni na Altairze, i nie ma tam jeszcze DEW... Gollee byłby wolny, by pomóc Afrze tutaj... — ucichł, rozważając różne warianty. Nagle jego oczy napotkały wzrok Rowan i mocniej przytulił ją do siebie. — Jest jeszcze jedno rozwiązanie. Matka! Rowan szturchnęła go łokciem i wymierzyła mu mentalnego kuksańca, bo coś przed nią ukrywał. — Twoja matka nie może kierować Wieżą. — Nie. — Uśmiech Jeffa był szeroki, choć czuł niepokój. Był już tym wszystkim znużony. — Jednak znakomicie zna się na wychowywaniu dzieci. — Po tym, kogo jej przyszło wychowywać, chciałbyś obarczyć ją odpowiedzialnością za Damię? — I Jerana, i Cerę. — Tym razem Jeff powiedział to ze śmiertelną powagą. — Po tym jak Damią nauczyła się teleportacji, ta parka jest zbyt ambitna, by nie powtórzyć sztuczki najmłodszej kózki. Na twarzy Rowan widniało napięcie i obawa. — Jesteśmy tak daleko od Deneba... — Rowan zaczęła niepewnie. Nagle stuknęła go w dołek tak, że aż jęknął. — Ty szczwany draniu bez sumienia! Całe gadanie o przesuwaniu Talentów to była komedia. Przez cały czas to właśnie miałeś na myśli! Nie jesteś lepszy od Reidingera, od kiedy zostałeś Najwyższym Talentem Ziemi. Stacja Kalisto działa najlepiej pod moimi rozkazami... choćby wymioty miały wywracać mi wnętrzności co rano. Jeff delikatnie odkaszlnął. — Prawdę powiedziawszy, najwyższą sprawność i wydajność stacja osiągnęła, gdy to ja byłem Najwyższym. Rowan zgromiła go wzrokiem, słowa nie były tu potrzebne. Wzruszył ramionami. — No cóż, mogłabyś pokierować Ziemią! — Jeff! — wykrzyknęła i skoczyła w jego kierunku. Rozgorzała bitwa na poduszki, którą w końcu przerwała Rowan. Odsunęła się od niego z jękiem.
— Dobrze się czujesz? — zapytał zatroskany Jeff, bo jej twarz zrobiła się dziwnie szara. Rowan skinęła głową z wysiłkiem. — Uuu, to nasz maluch postanowił przyłączyć się do zabawy. — Wzywam Elizarę. — Jeff powiedział to tonem wykluczającym wszelkie sprzeciwy. — A dzieci odsyłamy na Deneba. — Kiedy Rowan zaczęła protestować, powstrzymał ją, unosząc dłoń do góry. — Twoja ciąża nie przebiega normalnie, nie mam zamiaru ryzykować, że cię utracę. Elizara pojawiła się tak szybko, że, wbrew skargom na nadmierną opiekuńczość Jeffa, przestraszyło to nawet Rowan. Uspokoiła jednak oboje, że dziecku nie grozi żaden stres. — Ale tobie tak — powiedziała, oskarżycielsko wymierzając palec w Rowan. — Dwa razy upewniałam się co do wyników twoich ostatnich badań laboratoryjnych. Nabawiłaś się przypadłości o nazwie cukrzyca ciążowa. — Cukrzyca? — Jeff ciężko usiadł na łóżku obok żony. Przyciągnął ją do siebie, jakby troskliwością mógł powstrzymać chorobę. — Nie jest to nic niezwykłego podczas ciąży, choć zazwyczaj daje o sobie znać przy pierwszym albo drugim dziecku i mija po porodzie — przygotowywała hypospray, nie przerywając wywodów. — Zastrzyk powinien przywrócić równowagę poziomiu glukozy. — Ależ ja zawsze byłam okazem zdrowia. Z trójką dzieci nie miałam najmniejszego kłopotu... — Rowan była oszołomiona. Elizara pokiwała głową. — Istotnie tak było, lecz tym razem się nie udało. Będziesz zmuszona uważać na to, co jesz, i nie przemęczać się. Napięcie nerwowe musi być zredukowane, bo inaczej możesz wyrządzić sobie i dziecku poważną krzywdę. — Zwróciła się do Jeffa. — Wiem, że stacja Kalisto jest ogniwem o pierwszorzędnym znaczeniu w sieci FTiT, jednak zmuszona jestem nalegać, by nie przeciążać Rowan pracą. — Już się robi — powiedział Jeff i telepatycznie przesłał restrykcyjne dyspozycje Afrze i Brianowi Ackermanowi. Elizara spojrzała znacząco na Rowan. — Dobrze, Rowan? Skinęła głową, dłużej nie mogła ukrywać zmęczenia, które z takim trudem starała się ignorować. Upadła na poduszki, najchętniej zaczęłaby lamentować. — Och, Jeff, tak mi przykro. — Przykro? A z jakiego powodu? — Jeff otoczył ją ramieniem, zaniepokojony strumieniem łez, który płynął po policzkach. — To nie twoja wina, moja droga, że zawodzi cię twoje znużone ciało. Pomyśl, jak niewielu ciężarnym kobietom starczyłoby determinacji, żeby uchronić megatonowy frachtowiec przed zaginięciem na wieczność; nie mówiąc o innych drobnych kryzysach, którym codziennie musisz stawić czoło. No i — uśmiechnął się
przekornie, widząc że okazanie współczucia niewiele pomaga — gdybyś pozwoliła mi przyczynić się do powstania embrionu, jak to było z dziada pradziada... Przekrzywił głowę w nadziei, że dostatecznie ją rozdrażnił, by zatrzymać potok łez. Przestała płakać i zgromiła go spojrzeniem. — Nie możesz zrzucać całej winy na mnie! — Nagle zrozumiała, co miał na myśli i zaczęła chichotać. — Och, dobrze, już dobrze. Zrobiłam to na własną rękę i teraz muszę za to zapłacić! To moja wina, ale ty byś mi nie pomógł. Musiałam tak zrobić. Damia jest takim wspaniałym dzieckiem. Spójrz, jak odnosi się do Wisusa i szopokotów. — Maluje na piękne kolory... — Ale je wyczyściła. Ona po prostu marzy o tym, co mają już Jeran i Cera: o rodzeństwie. Chce się kimś opiekować i mieć się z kim bawić. — No i udało ci się dopiąć swego. Teraz nadszedł czas na nas — powiedział, ściskając ją czule i przytulając swój policzek do jej. — Doprowadzimy cię do porządku, będziesz odpoczywać, ćwiczyć — zachichotał dwuznacznie — żadnych awantur. — Dzieci? — zapytała niemal z przestrachem, choć „poczuła”, że tę decyzję podjął już za nią. — Udają się na Deneba. Już rozmawiałem z matką. Przyszło jej do głowy kilka pomysłów, które powinny oszczędzić jej i nam kłopotów. A... — zawiesił głos, cofając się nieco, by móc jej spojrzeć w oczy — ...ty zgodzisz się na długi odpoczynek, zanim poprosisz mnie — uprzejmie i zgodnie z odwiecznym rytuałem — o następne dziecko. — Och, zrobię, jak mówisz! — przyrzekła Rowan, szeroko otwierając oczy. — Zrobię, jak mówisz! *** Afra dogonił Jeffa Ravena. Na pięty następował mu Brian Ackerman. — Z nią będzie wszystko w porządku, prawda? — Elizara powiedziała wam o wszystkim? — Przed Afrą Jeff nie ukrywał tak niepokoju jak przed Rowan. — Przed powrotem do kliniki odbyła ze mną rozmowę na osobności: Rowan nie zachowała dostatecznie długiej przerwy pomiędzy ciążami i jej metabolizm nie zdążył powrócić do równowagi. Powinno się zająć ją pracą o tyle, żeby nie ucierpiała jej duma, ale obciążenie nie może być tak wielkie jak zazwyczaj, a emocje trzymane na wodzy — przypuszczalnie wiesz lepiej ode mnie, jaka potrafi być niestabilna emocjonalnie w trakcie ciąży... — uśmiechnął się na widok Afry. Brian westchnął długo i ciężko. — Wtedy wszystko powinno być w porządku. — A co będzie następnym razem? — sceptycznie zapytał Ackerman. — Istnieją środki, które mogą zapobiec nawrotowi choroby. Na twarzy Ackermana pojawił się wyraz powątpiewania. — Sądziłem, że powtórna ciąża zawsze pociąga za sobą trwałą cukrzycę.
— Tak było — odparł Raven. — Jednak Elizara zapewnia, że już tak nie jest. — Zmierzył ich zamyślonym spojrzeniem. — Dzieci udają się na Deneba; musimy przeprowadzić to szybko. — To co się musi, należy robić raz dwa — filozoficznie skwitował Afra, czym zmusił Jeffa do uśmiechu. — Razem z Brianem zajmiemy się transportem. — Jasne. Jasne jak słońce — odparł Brian, głowiąc się, dlaczego przypadła mu w udziale rola sekundanta w spełnieniu tego nieprzyjemnego obowiązku; Afra musiał mieć ku temu jakieś powody, których dotąd nie ujawnił. — Nie jestem pewny, w jaki sposób obwieścić to Damii — smętnie odezwał się Jeff, wykrzywiając wargi. — Biedactwo, ostatnio była cichutka jak myszka. — Byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej — powiedział Afra. — Jak udało ci się skłonić Rowan do kapitulacji w sprawie dzieci? — Pomogło zamieszanie z frachtowcem i uświadomienie faktu, że ryzykuje utratę dziecka, jeśli nie będzie ostrożna — odpowiedział Jeff. — Nie chcę, by Damia skojarzyła sobie fakt nieposłuszeństwa z natychmiastowym wygnaniem. — Dlaczego miałaby tak pomyśleć, skoro towarzyszyć jej będą Jeran i Cera — zapytał Afra. — Powiedz, że Rowan jest chora; Damia z pewnością już się tego domyśla, podobnie jak Jeran i Cera, którzy, być może nadmiernie zajmują się sobą, lecz nie są nieczuli na to, co dzieje się w ich otoczeniu. — Jeff wiedział od Tanyi, z jaką uwagą rodzeństwo śledziło epizod z frachtowcem. Zrozumieli, że Damia znalazła się w tarapatach i spontanicznie wciągnęli ją do zabawy w ochronce. — Pozostaje tylko ustalić kiedy? — zapytał Jeff, podją-wszy decyzję. — Dzisiaj — natychmiast odpowiedział Afra. — Czy nie działamy nazbyt pochopnie? — Jeff obawiał się reakcji Rowan na coś, co nawet w jego odczuciu, świadczyło o nieprzyzwoitym wprost pośpiechu. — Twoja matka wszystko już przygotowała i czeka — dodał Afra, a Jeff odniósł silne wrażenie, że działa w zmowie z Isthią. Westchnął więc tylko i pokiwał głową, zaprzątnięty już myślami o sprawach czekających na Ziemi. — Doskonale. Zatem dzisiaj! *** Przez całe dwa dni Damia starała się wzorowo zachowywać. Tanya zabierała ją każdego ranka; Damia domyśliła się, że matka jest bardzo zmęczona i musi wypoczywać przez cały dzień w łóżku. Zastanawiała się, czy na stacji wszystko jest w porządku — dotąd nigdy się nie zdarzyło, by matka tak długo trzymała się z dala od Wieży. Ponieważ ojciec powiedział, że musi być bardzo grzeczna, z własnej woli rozciągnęła to na godziny spędzane w ochronce.
Od czasu do czasu rozglądała się, żeby sprawdzić, czy Tanya zauważyła to, jaka jest dzisiaj posłuszna. Nie zamierzała wywołać zamieszania, ot, przestraszyła się tylko, gdy tak niespodziewanie szarpnęło statkiem. Jej podróże zawsze odbywały się gładko. Potem poczuła, że to szarpnięcie ma jakiś związek z matką, i przestraszyła się, że Rowan znowu rozgniewa się na nią. A więc wezwała Afrę na pomoc. Była pewna, że on wyjaśni matce, iż wszystko będzie w porządku, jednak wciąż coś było nie tak. Damia stłumiła gniew na Afrę za to, że nie naprawił wszystkiego od ręki. Damio? odebrała czyjeś wołanie. Afra! To był Afra! Odwróciła się. — Afro! — wykrzyknęła, podnosząc się i biegnąc do niego. Wiedziała, że nie należy go „wzywać”, lecz mówić, jednak nie mogła się oprzeć, by nie dodać cichego, pomocnego echa: Afra? Capellańczyk przykucnął i objął malucha. — Przyszedłeś pobawić się ze mną, bo byłam bardzo grzeczna i cichutka — uszczęśliwiona wykrzyknęła z nadzieją. Spojrzała na niego nieśmiało, zwodniczo — para niebieskich oczu spoza zasłony kruczoczarnych włosów — myśląc intensywnie, w jaką zabawę mogłaby go wciągnąć. — Tanya powiedziała mi, że zachowywałaś się cichutko i pokazałaś, że jesteś dobrze wychowana — odezwał się Afra. — A więc moglibyśmy się pobawić... Uszczęśliwiona Damia zaprowadziła go do swojego kąta, malutką rączką ściskając jego wielki palec. — Możemy pobawić się w stację — zawyrokowała, po drodze odrzuciwszy kilka innych propozycji. — Ja będę Najwyższą a ty moim drikiem. — Drikiem? — Drikiem — powtórzyła Damia. Afra roześmiał się. — Drugim w komendzie! Naturalnie — siedząc ze skrzyżowanymi nogami na podłodze skłonił się żartobliwie — twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Damią stanęła z rękami na biodrach. Zirytowana przekrzywiła głowę. — Afro! — Co takiego? Dziewczynka pogroziła mu palcem. — Wiesz przecież. A teraz zrób to, jak należy. Afra posłusznie sprokurował manifest przewozowy dla pierwszego transportu: ładunek krów, kotów i rosołu z małż. Kiedy uporali się z trzema transportami, Afra doszedł do wniosku, że Damia jest już dostatecznie odprężona. — Dokąd wysyłamy następny? — zapytała dziewczynka, w każdej chwili gotowa rozpocząć dąsy.
— Czy nie masz ochoty być pasażerem? Takim jak wszyscy opuszczający stację, których widziałaś? Damią zawahała się, nie była pewna, czy akurat w tej chwili ma ochotę na zabawę z cylindrami transportowymi. — Będziesz musiała spakować swój karisak przed zaokrętowaniem i podróżą. — Podróżą? — Damia nie była zachwycona, jednak wiedziała, że Afrze zawsze można zaufać... — Jeran i Cera także pojadą... To się jej nie bardzo spodobało: wolałaby, żeby jej rodzeństwo nie bawiło się w to samo, co ona. Byli tacy skąpi w dzieleniu się z nią — choć trzeba przyznać, że przez ostatnie dwa dni byli wobec niej o niebo milsi. — A ty? — zapytała, wpatrując się w niego z nadzieją, ale Afra pokręcił głową. — To ja nie chcę. — Posłuchaj, twoja babcia wystosowała specjalne zaproszenie dla ciebie, byś ją odwiedziła. Polubisz ją. Zrozumiawszy nagle, że zabawa Afry nie należy do gatunku, który lubiła, Damia objęła go gwałtownie za szyję i przytuliła się mocno. — Ja chcę ciebie! Afra łagodnie wyplątał się z objęć dziewczynki, otoczył ramieniem jej cieniutką talię i odsunął tak, by mogli sobie spojrzeć w oczy. Chciał wzmocnić swe słowa fizycznym kontaktem. — Damio, trzeba, abyś odbyła tę podróż — powiedział łagodnym, przekonywującym tonem. — Twoja babka wszystko przygotowała na przyjęcie ciebie — zignorował nadąsaną twarzyczkę. — Masz tam kuzynów, którzy są w twoim wieku... Włączą cię do swoich zabaw. W istocie, znając ciebie, zostaniesz pewnie ich przywódcą. — Naprawdę? Taka perspektywa zawojowała wyobraźnię Damii; ponieważ była najmłodsza, tutaj nie pozwalano jej na to nigdy. — Będziesz miała całą planetę do zabawy, a nie ledwie garść kopuł, z jednym nędznym placykiem zabaw i wilgotnymi tunelami. — Ale ja lubię tunele... — Tylko dlatego, że nie widziałaś jeszcze cudów planety, na której twój wujek Ian... — Wujek? — Zaintrygowana zmarszczyła nosek. — Twój wujek Ian. On ma siedem lat. — Nie jest w moim wieku; jest starszy nawet od Jerana — spojrzała na niego podejrzliwie, marszcząc brew. — Kto jest w moim wieku? Afra roześmiał się, bo nie znał takich szczegółów.
— Ha, jest ich tylu, że nie zdołałem wszystkich zapamiętać, ale babka dokona prezentacji. Czeka na ciebie niecierpliwie na Denebie. Tam mieszkał twój ojciec, kiedy był dzieckiem. — Zostaję tutaj — oświadczyła Damia zdecydowanym głosem i na podkreślenie swych słów skrzyżowała ręce na piersi. — Które zabawki chcesz zabrać? — Afra przyglądał się całemu stosowi. — Dlaczego nie mogę zostać tutaj? Afra zastanawiał się, jakiego teraz użyć argumentu. — Hm, wiesz, że matka nie czuje się dobrze? — Kiedy Damia przytaknęła kiwnięciem głową z powagą malującą się na malutkiej twarzy, ciągnął dalej: — To z powodu twojego przyszłego braciszka. — Będę miała braciszka? Humor Damii poprawił się znacznie. Afra mądrze skinął głową. — Nie zdradź się przed mamą, że o tym powiedziałem. — Czy on się będzie ze mną bawił? — Wyobrażam sobie — odparł Afra. — Czy będziesz dla niego miła? — Czy on będzie się ze mną bawił tak jak Jeran z Cerą? — Damia nie miała zamiaru zobowiązywać się zbyt pochopnie. — To zależy od ciebie. Jeśli będziesz go tak kochać, jak Jeran Cerę, wtedy będzie się z tobą tak samo bawił. — Będę go kochać! — zadeklarowała podniecona Damia. — Kiedy go zobaczę? — No cóż, on się jeszcze nie urodził... — To znaczy, że jest jeszcze u mamy w brzuszku? — Afra kiwnął głową. — I ona go stamtąd wyciągnie? — Ponowne kiwnięcie głowy. — To dlatego jedziemy w odwiedziny do babci? — Jeszcze jedno potaknięcie. — To dlaczego mi tego nie powiedziałeś? — Afra, który już nie raz miał okazję przekonać się o jej dojrzałości, dziwił się, że obrał tak okrężną drogę. — Zaczęliśmy od zabawy w stację, pamiętasz? — powiedział przekornie. — Wybierzemy zabawki? — Czy kuzyni nie mają zabawek? — Mają, jednak na pewno będziesz chciała podzielić się z nimi swoimi zabawkami. — Jeśli zechcą się ze mną bawić! — zawołała uszczęśliwiona Damia. *** Nastrój Damii zmienił się diametralnie, gdy przyszedł czas na zapięcie pasów w kapsule transportowej. — Nie chcę lecieć sama — krzyknęła do Afry. Obok niej stał, mocno zaciskając usta, Jeff Raven. — Tatusiu, niech Afra poleci ze mną!
— Nie mogę, kochanie — uspokajał ją Afra. — Muszę zostać tutaj przy twojej matce. Podniósł ją i umieścił na fotelu obok brata i siostry. Wierciła się, stawiając opór, kiedy przypinał ją pasami. — Nie chcę lecieć — oświadczyła. A co będzie z twoim bratem? zapytał porozumiewawczo Afra. Nie chcę brata! Chcę ciebie! wypaliła z taką mocą, że Afrę przestraszyła gwałtowność jej odpowiedzi. Zaniepokojona Rowan teleportowała się do miejsca, skąd dobiegła ją myśl córki. — Damio? Coś złego? Co się tutaj dzieje — zapytała, na widok tak dramatycznej sceny. — Jeff! Nie teraz! To zbyt wcześnie! — Kochanie, powinnaś odpoczywać. — Chciałeś, dopuścić do tego, żebym nawet nie pożegnała moich dzieci? — wykrzyknęła Rowan. Jeff ujął ją za ręce, potrząsając głową. — To nie jest pożegnanie. Dzieci będą zaledwie o rzut kamieniem, na Denebie. Będziesz mogła się z nimi bez kłopotu porozumieć. — Jeff! — zaczęła oskarżające. Nagle zauważyła Afrę. — Ty?! I ty też bierzesz w tym udział? — Rowan... — rozpoczął Afra, zbliżając się do niej o krok i uspokajająco wyciągając rękę. — Nie! — Mamusiu! — rozpłakała się Damia, walcząc z krępującymi ją pasami. — Och, Jeff, jak mogłeś! — skarżyła się Rowan. I wtedy Damia nagle zniknęła z fotela, by pojawić się w objęciach Afry. Oczy wstrząśniętej Rowan rozszerzyły się, kiedy na jej oczach najmłodsza córeczka rozpłynęła się w powietrzu. Zdumiona aż otworzyła usta, gdy ujrzała, dokąd się przeniosła. Zwróciła się do Jeffa z wyrazem bolesnego zdumienia na twarzy. — Wie już, na czym to polega, prawda? — Jeff odezwał się do niej cicho. — A jeśli skoczy w próżnię? Rowan zamrugała powiekami, zwilżyła usta i znów spojrzała na córkę, nie mogąc wykrztusić słowa. Powiedz „do widzenia” swojej matce, Damio. Afra odezwał się na najwęższym mentalnym paśmie i z całym przekonaniem, na jakie go tylko było stać. Poczuł, jak bez żadnego poparcia jej sprzeciw załamuje się. I braciszkowi? poprosiła błagalnie, Afra wiedział, że są to już ostatnie, obliczone na zwłokę zabiegi taktyczne. Ale bardzo cichutko, zezwolił, ani odrobinę nie zmieniając tonu. Damia wychyliła się z jego objęć, by objąć rączkami szyję matki.
— Będę grzeczna, mamusiu — obiecała, mocno całując wilgotnymi ustami matczyny policzek. — Dla mojego braciszka. Rowan uścisnęła ją czule, kryjąc ogromny ból wywołany rozstaniem. Okazanie najmniejszej słabości z jej strony, wniwecz obróciłoby wszystko, co Afrze udało się osiągnąć. — Będę oddalona od ciebie zaledwie o myśl, kochana Damio. — Nawet jeśli będziesz na Wieży? — zapytało dziecko z niepokojem. Rowan przymknęła powieki na krótko, słysząc to ciche pytanie. — Najdroższa, obiecuję, że podczas naszej rozłąki, jeśli tylko będziesz grzeczna, będziesz mogła rozmawiać ze mną, nawet kiedy będę w Wieży. — Och! — W głosiku Damii zabrzmiała ulga. Uśmiechnęła się szeroko. — A z tatusiem? — Jeśli będziesz pamiętać, że możemy być zbyt zajęci, by długo rozmawiać — powiedział Jeff, podnosząc ostrzegawczo palec. — Afra? — Hm, psotnico, ja nie potrafię sięgnąć aż tak daleko jak twoi rodzice, ale słuchać będę bardzo uważnie. — A ja będę bardzo głośno krzyczeć. Zaczęła się wiercić, by uwolnić się z rąk Afry. Domyślił się, czego chce, i postawił ją na ziemi. Damia położyła dłonie na podbrzuszu matki, by przesłać zdumiewająco wąską wiązkę myśli: Będę najlepszą na świecie siostrą. Z jej twarzyczki biło takie zadowolenie, jakiego nie widział u niej od czasu niemowlęctwa. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu Afra uświadomił sobie, że ani Rowan, ani Jeff nie usłyszeli tej obietnicy Damii. Poczuł tym większą ulgę, że przestaną jej grozić niebezpieczeństwa związane z życiem w przykrytej kopułą stacji. — A teraz — powiedział, odzyskawszy panowanie nad sytuacją — pozwól, że usadowimy cię wygodnie. — Podniósł ją i zaczął umieszczać w kapsule. — Kiedy wreszcie będziemy mogli odlecieć? — odezwał się Jeran, nieco zniecierpliwiony opóźnieniem. Cera obdarzyła Damie pełnym wyrzutu spojrzeniem. — Kiedy tylko poczuję się lepiej, odwiedzimy cię razem z ojcem... — zaczęła Rowan, starając się zapobiec łzom. Z wdzięcznością przyjęła sugestię, którą telepatycznie podsunął jej Afra — ...żeby zobaczyć cię na czele grupki nowych przyjaciół... — choć w głębi ducha zamierzała powiedzieć mu przede wszystkim, co sądzi o jego roli w tak pośpiesznym wysłaniu jej dzieci z Kalisto. — Czy i ty mnie odwiedzisz, Afro? — zapytała Damia. — Oczywiście, przecież mamy bawić się w stację, prawda? Z chwilą zamknięcia włazu ulotniła się jej uległość. — Nie! Nie! — krzyknęła głosikiem, który stłumiony ginął wewnątrz kapsuły.
Afro! Afro! Ja chcę zostać! Proszę! Będę grzeczna. Przygotować generatory, rozkazał Jeff personelowi stacji. Afro? Rozległ się jęk rozpędzających się generatorów. Bądź grzeczna, kochanie! Afra odczuł jej strach, jak ukłucie sopla lodu w sercu. Znieczulił swój umysł na jej błagania; próbował oddalić od siebie myśl, na jakiego zdrajcę musi wyglądać w jej oczach. Aaaffffrrra! Jęk generatorów zamienił się w rytmiczne crescendo. Kapsuła zniknęła. Generatory umilkły, zwalniając biegu. Są już u nas! z oddali nadbiegł spokojny głos Isthii. O rety, ona potrafi krzyczeć! Afra wypuścił powietrze z płuc po długiej chwili wstrzymania oddechu. Rowan wtuliła się w ramiona Jeffa, płacząc gorzko. — Czuję się jak najgorszy zdrajca — wykrzyknęła. — Nie ty jedna — odparł Jeff, zauważywszy ściągniętą twarz Afry. — Ale nie mieliśmy innego wyjścia. Wiesz o tym. — Wiem, ale — och, Jeff! — Nagle Rowan podniosła oczy. Jej twarz promieniała pomimo mokrych plam na policzkach, które pozostawiły łzy. — Słyszę ją! W dalszym ciągu ją słyszę! Afra odwrócił się. — A ja nie! — i teleportował się do swojej pustelni, której każdy kąt wypełniony był echem gaworzenia Damii. *** Trzeba było siedmiu lat, by Deneb mógł się podnieść po ataku Żuków. City było teraz kwitnącym centrum planety mogącej poszczycić się posiadaniem jeszcze dwóch innych metropolii: Riverside i Whitecliff. Oba miasta były morskimi portami, leżącymi na dwóch różnych kontynentach, niedaleko rozległych kopalni. Ubite trakty wciąż jeszcze słabo przypominały drogi charakterystyczne dla Ligi Dziewięciu Planet, za to statki odgrywały wielką rolę w handlu drogą morską, a linie kolejowe łączyły nadbrzeżne mieściny z większymi miastami. Wieża na Denebie wznosiła się w tym samym miejscu, w którym Rowan odbudowała ją wiele lat temu, a niedaleko niej znajdowała się siedziba klanu Isthii i Ravena. Wybudowano ją wokół mniejszego domu, którego część przetrwała bombardowanie Żuków. W miarę jak klan Ravena rozrastał się, dodawano nowe skrzydła. Okrążały one duży, centralny ogród, który był znakomitym terenem zabaw. Siedzibę wzniesiono na dużej parceli. Na jednym jej końcu rozciągały się lesiste pagórki, a na drugim pola uprawne ze stojącymi tu i ówdzie stodołami, skąd można było w oddali zobaczyć rysującą się na tle nieba sylwetkę City.
Od czasu ekspansji z Ziemi nauczono się wiele. Obecni Denebianie — koloniści krew z krwi, kość z kości — czuli się bardziej związani z tą ziemią niż dawni mieszkańcy Rodzinnej Planety. Puszcze przeznaczono na rezerwaty dostarczające tlenu, kopalnie budowano tylko wtedy, gdy nie można było zaprząc bakterii do wydobycia surowców i, co najważniejsze, czysty, cichy furkot pociągów dalekobieżnych zastąpił hałas silników spalinowych pojazdów kołowych. Podróże na krótszych dystansach odbywano na grzbietach niewysokich, mocnych i łagodnych koników pony, które czuły się doskonale na surowych pastwiskach. Z powodu wysokich kosztów kolonizowania planety Deneb, tak jak i inne kolonie, rozpoczynał samodzielny byt poważnie zadłużony. Wszystkie skolonizowane światy starały się jak najszybciej wejść w posiadanie dóbr, które można by wyeksportować, jednocześnie ograniczając import do najpotrzebniejszych rzeczy. Najlepiej było eksportować rzeczy bardzo cenne, przy minimum nakładów związanych z wysyłką. Przedmioty niepowtarzalne, wysokiej jakości produkty, objects d’art, kompozycje muzyczne, utwory literackie wszystko to mieściło się w tej kategorii. Wiedza i użyteczne techniki inżynieryjne, które można by opatentować na rodzinnych planetach, także chętnie eksportowano, jednak dochodziło do tego sporadycznie: wielkie rozwiązania inżynieryjne jakiejś planety najczęściej były nie do zastosowania na innej. Sprzedaż surowców, z powodu ich objętości i kosztów transportu, była ostatnią deską ratunku dla pozbawionej gotówki kolonii. Talent, zwłaszcza tych niewielu ludzi, którzy potrafili w mgnieniu oka przenosić obiekty przez odmęty Kosmosu, przynosił największe zyski. Wszędzie odczuwano chroniczny brak Talentu i to wszelakiej kategorii: od takiego, który umożliwiał zlokalizowanie złóż rudy metalicznej o wysokiej jakości i oszczędzenie w ułamku sekundy milionów, które trzeba by wziąć na kredyt i płacić przez lata tradycyjnym poszukiwaczom, po specjalistów elektroników potrafiących „na wyczucie” wykryć usterkę w obwodzie. W klanie Ravena nie brak było tego rodzaju Talentów, jednak do czasów Penetracji, która wyzwoliła ich ukryte dotąd możliwości, należeli oni raczej do ludzi dysponujących samorodnymi, lecz słabo wyszkolonymi uzdolnieniami. Poza medycznym Talentem Asaph i siostry Isthii, Rakelli, Rowan udało się zidentyfikować u kilku innych użyteczne umiejętności. Wykryła to wtedy, gdy zmuszona była odbudować z gruzów Wieżę po wypadku, jakiemu uległ Jeff. Talent Sarije spowinowacony był z metalami, dlatego wykorzystywała go, pracując w bogatych kopalniach Benevolent, które dostarczały najwięcej gotówki w bilansie Deneba. Morfanu okiełznał kinetyczne uzdolnienia i po testach został zaklasyfikowany do rangi T-3, by przy niewielkiej pomocy obsługiwać większość transferów FTiT na planetę. Besseva posiadała Talent telepatii, jednak o ograniczonym zasięgu. Isthia Raven dysponowała najsilniejszym samorodnym Talentem ze wszystkich na Denebie, jednak interesowała się zbyt wieloma rzeczami na raz, by go udoskonalić. Chcąc sprowadzić swoje wnuki w sposób jak najbardziej bezpieczny, zwołała wszystkich mieszkańców Deneba, którzy byli znani ze swego Talentu. Krążyła zmysłami tak blisko
umysłu Morfanu, gdy ten „przechwycił” kapsułę z Kalisto, że aż musiał kuksańcem odciągnąć jej uwagę. Do tego, by usłyszeć lamenty Damii i wymówki jej rodzeństwa, nie potrzebna była ani odrobina Talentu. — Dlaczego płaczesz? Jesteś całkowicie bezpieczna! I to przez ciebie mama z tatą nas wygnali! TO NIEPRAWDA! NIEPRAWDA! Mentalny lament Damii był równie donośny jak płacz. Nie, to nieprawda, wnuku Jeranie. To ja, twoja babka wysłałam specjalne zaproszenie dla Damii, ciebie i twojej siostry, byście zamieszkali ze mną na Denebie, Isthia stwierdziła z ulgą, że ustały żałosne pienia Damii. Musiałam długo przekonywać waszych rodziców, by przystali na tę wizytę. A teraz, czy zaczniemy jak należy naszą znajomość, odnosząc się do siebie uprzejmie, czy mam odesłać kuce, które sprowadziłam, byście mogli na nich odbyć drogę do domu? Kuce? zapytała Damią, jej pociągnięcia nosem były już ledwie słyszalne. Kuce? Nawet w głosie Cery pojawił się przebłysk zainteresowania. Co to za kuce? Takie, z jakimi Damia zawsze się bawi? Jej sceptycyzm i lekceważenie oraz to, że raptownie zwróciła się do brata, wzbudziły w Isthii niepokój. Więź, do zadzierzgnięcia której przyczynili się wespół z Afrą, okazywała się znacznie silniejsza, niż mogła przypuszczać. A może okażecie światu wasze roześmiane buzie i nienaganne maniery, i razem pójdziemy je zobaczyć? Damio? Wszystkim opowiadam o tobie i o tym, jak dobrze jesteście wychowani. Nie sprawcie mi zawodu. Isthia utrzymywała swe przesłanie w tym samym wyrozumiałym tonie, który, co wiedziała z doświadczenia, znakomicie oddziaływuje na dzieci. Ta trójka należała przecież także do klanu Ravenów. Gotowi? Gestem wezwała swego syna, Iana, by stanął u jej boku. Wiercił się zniecierpliwiony, chcąc jak najszybciej zobaczyć bratanka i bratanice. Jako najmłodszy z rodziny, snuł wizję, że będzie mógł w końcu kimś innym rządzić, tak jak jego starsze rodzeństwo rządziło nim. Kadłub pękł i górna część kapsuły uniosła się do góry, odsłaniając wnętrze. Isthia stwierdziła z ulgą, że choć twarzyczka Damii nie jest rozpromieniona, to jednak dziewczynka, której z ciekawości aż zaokrągliły się oczy, stara się uśmiechnąć. — Witajcie na Denebie. — Ian zapiszczał na fujarce i po kolei przyjrzał się przybyszom. — Jeranie, Cero, Damio, jestem Ian, wasz wuj. — Jego oczy rozjaśniał stłumiony śmiech. Zamaszyście machnął w stronę matki, w starannie przećwiczonym geście powitania. — A to jest Morfanu, która was tutaj teleportowała, i ciotka Rakella, i...
— Kuce? — odezwała się Cera, spojrzawszy oskarżycielsko na Isthię. — Obiecałaś kuce... — Istotnie, nieprawdaż? — łagodnie powiedziała Isthia, gdy Ian obejrzał się na nią, szukając rady. Nie zdążył dokonać prezentacji połowy osób, które powinien był przedstawić. — Tak jak obiecano, kuce — skinęła do Iana. Z uśmiechem od ucha do ucha, bo mógł się popisać prędzej, niż to było planowane, Ian „przywołał” zwierzęta szczypiące trawę porastającą lądowisko pomiędzy łożami dokowymi. Kuce posłusznie pokłusowały do niego, a zdumione dzieci, które jeszcze nie wysiadły z kapsuły, patrzyły na ten miniaturowy oddziałek jazdy, szeroko otwierając oczy i buzie. Pierwsza wystrzeliła z kapsuły Damia, jednak nawet ułamek sekundy nie upłynął, a jej śladem podążyli Jeran i Cera. Damia zatrzymała się tuż przed pierwszym kucykiem, chłonąc wzrokiem jego lnianią grzywę i ogon — pieczołowicie zaplecione tego ranka przez Iana — sierść koloru ciemnego piwa, delikatne kopyta, świetliste czarne oczy, pobłyskujące czujnym zainteresowaniem. — Podaj mu płasko wyciągniętą dłoń, by Jowisz nie mógł pochwycić cię za palce, i niech ją obwącha — poinstruował Ian. — A jak mają na imię pozostałe? — zapytała Cera, wyciągnąwszy dłoń do najbliższej klaczy o nieco jaśniejszej maści. — A ten? — Jeran chciał otrzymać odpowiedź jeszcze przed Cerą. — Klacz nazywa się Ptaszyna, Cero, a twój wałach, Jeranie, to Świerszcz. — Ian był szczerze zachwycony swoją rolą. Gdyby Afra wiedział o kucykach, Jeff, przekazała Isthia swojemu synowi pod koniec dnia, gdy jej wnuczęta w końcu wylądowały w łóżku, nie byłoby żadnych kaprysów przy odlocie. Zapomniałem, że wciąż musicie korzystać z tych marnych stworzeń, odpowiedział Jeff smętnie, bo od chwili, gdy właściwie opanował technikę teleportacji zaprzestał jazdy wierzchem. Afrze spadnie kamień z serca. Gadał bez przerwy, że podeśle jej ze dwa szopokoty, by uchronić ją od samotności. O nie, dziękuję, mamy tutaj dość zwierząt, o które należy się troszczyć. I tak z trudem udało nam się nakłonić Damię do spania w łóżku, a nie z Jowiszem na wybiegu. Z Jowiszem? roześmiał się Jeff. Tak jest, Damia była nim oczarowana. Zdumiewająco potrafi się zachwycać tym, co ją otacza, prawda? Tak czy siak, możesz uspokoić Angharad, że wszystko jest w porządku. Dobrze, jednak nie mogę ani słówkiem pisnąć, że jej miejsce zajęli karłowaci producenci nawozu. Rowan wiedziała, że dzieci całe i zdrowe przybyły na Deneba, i że oswajały się z nowym otoczeniem, jednak urządziła Afrze taką awanturę za sposób, w jaki je „porwał”, iż wolał nie narażać się, wywołując jeszcze jedną burzę. Teraz po raz pierwszy od wielu miesięcy mogła naprawdę dobrze wypocząć. Nie miał zamiaru rozmawiać z nią o tym, póki nie poczuje
głębokiej wdzięczności za to, że zdjęto z niej brzemię sprawowania macierzyńskiej opieki nad dziećmi. Owi karłowaci producenci nawozu są najlepszym lekarstwem dla niezrównoważonych dzieci. Kompletne zawładnięcie Jowiszem zajęło Damii jakieś pięć minut. Cera nie była zachwycona tym, jakie skutki dla jej delikatnego siedzenia miała długa jazda, ale Besseva nie poskąpiła odpowiedniego balsamu. Jeran chodzi napuszony i pompatyczny — momentami kubek w kubek przypomina swojego ojca! Jeff zachichotał, wiedząc dobrze, co jego matka ma na myśli. Zatem spodziewam się, że kiedy będę miał okazję złożyć wizytę, będzie znacznie odmieniony. Och, jeśli o to chodzi, nie śpiesz się zbytnio. Angharad naprawdę nie powinna teraz podróżować. Pozwólmy dzieciom całkowicie się zadomowić. Rhodri i Ian nagrali z pół tuzina taśm, Morfanu podrzuci je wam. To powinno uspokoić was oboje. Matko, nie wiem, jak ci dziękować za pomoc. Och, nie robię tego bez powodu. Isthia nie chciała go jednak zdradzić. Besseva, zauważywszy chytry uśmiech Isthii, uniosła pytająco brwi. — Uspokajałam trzęsącego się nad swymi maleństwami ojca, że już bezpiecznie śpią w swoich kojcach — poinformowała ją Isthia i znów na jej ustach pojawił się nikły uśmiech. — Nie będziemy mogły spuścić z oka najmłodszego dziecka — powiedziała Besseva. — Ooooch, ona ma potężny talent. — Hmmmm, tak. — Jednak Isthio, czy one nie są odrobinę za małe? — Ani trochę — zdecydowanie odparła Isthia. — Będą miały mniej zahamowań. — I wpadną w większe tarapaty. — Bessevo, musimy rozwinąć nasze własne Talenty, a do tego potrzeba Talentów. Żaden ślepiec nie może być przewodnikiem innego. — Ależ to są jeszcze dzieci! W głosie Bessevy zabrzmiała nuta sprzeciwu. Isthia zamknęła jej usta mentalnie i gestem ręki. W kącie pomieszczenia Ian wcierał energicznie mydło w skórę siodła swej bratanicy, by nieco zmiękła. — Nawet małe dziecko może być przewodnikiem — skwitowała Isthia, a w jej oczach pojawiły się błyski. — Isthio Raven, jesteś prawdziwym diabłem. — Wręcz przeciwnie, aniołem — odparła Isthia. — A teraz zamierzam zrobić to samo, od czego chciałabym, by i one zaczęły: zamierzam smacznie przespać noc. — Westchnęła głęboko. — Jak to jest, że tylko dzieci posiadają zapas energii, który tak rozpaczliwie potrzebny jest ludziom w moim wieku?
— Hę!? — zdziwiła się Besseva. *** Leżąc w nowym łóżku, do którego położyła ją fascynująca babka, Damia wracała myślą do cudownych chwil, które przeżyła od momentu otworzenia się kapsuły. O całe niebo lepiej było być na Denebie, niż słuchać, jak tata o nim opowiada. Dlaczego nigdy nie napomknął o tym, że tutaj mieszkają kucyki? Westchnęła i by się upewnić, że z nim wszystko jest w porządku, wybiegła myślami do Jowisza. Przestał się paść. Stał nieruchomo, strzelając jedynie ogonem, by utrzymać nocne muszki z dala od łba Ptaszyny i od siebie. Jego mózg był senny i ociężały — taki jak Wisusa, gdy zwijał się w kłębek na jej łóżku. Czy Wisus tęsknił za nią? Damia była ciekawa. Nie miał już z kim spać. Smutek ścisnął ją za gardło. Biedny Wisus! A może choć na tę noc tatuś pozwoli mu spać w nogach swojego łóżka. Wspaniale było mieć kucyka na własność, jednak nie mógł spać zwinięty obok niej w łóżku. Dziewczynce brakowało jego pokrzepiającej obecności. — Mrrow? — spoza zamkniętych drzwi dobiegło proszące wezwanie. Damią leżała w łóżku bez poręczy, wypełzła spod kocy i otworzyła drzwi. — Mrrr? — Kim ty jesteś? — zapytała zaspana. Duży pomarańczowo-biały kot wmaszerował do pokoju, otarłszy się o jej nogi. — Och, jaki jesteś piękny. — Chociaż zwierzę sięgało jej do pasa, Damia wzięła je na ręce, po raz kolejny wykorzystując nieświadomie uzdolnienia kinetyka. — Tutaj. — Upuściła kota w nogach łóżka. — A teraz, nie ruszaj się stąd, dotrzymasz mi towarzystwa. Rozumiesz? Może Wisusowi nie zabraknie zdrowego rozsądku i pójdzie do Afry, jeśli tatuś nie pozwoli mu spać w ich pokoju. „Tak jest, myślała z przekonaniem, wracając pod pledy, Wisus na pewno pójdzie do Afry i nie będzie samotny pod moją nieobecność”. Stwierdziwszy, że dziewczynka ułożyła się już do snu, kot, okręciwszy się w kółko, ubił sobie wybrane miejsce, i mrucząc, ukołysał ją do snu, tak jak to często robił Wisus. *** Afra, którego miniony dzień wyczerpał psychicznie, ciężko opadł na kanapę. Nakarmione szopokoty natychmiast go opuściły, by urządzić nocne łowy na szkodniki myszkujące w tunelach — choć on najchętniej spędziłby tę noc w ich towarzystwie. Usunął z mózgu wszelkie myśli i z uporem starał się swymi zmysłami pokonać dzielącą go od Deneba odległość osiemnastu lat świetlnych. Jednak ani razu nie zdołał odebrać nawet najcichszego szmeru myśli Damii. — Ona teraz śpi — powiedział sam do siebie. — Mam nadzieję. „Powinienem zrobić to samo” — dokończył w myślach.
Nagle jakieś ciało uchyliło wahadłową klapkę dla zwierząt. W ułamku sekundy, to samo ciało wzleciało w powietrze w ogromnym susie. Afra aż jęknął, poczuwszy uderzenie w piersi. — Wisus? A cóż ty tutaj robisz? Dotąd nigdy Wisus nie mruczał tak głośno w obecności Afry, nigdy jeszcze z taką determinacją nie starał się do niego przytulić. Było to tak jakby... — Czy to Damia przysłała cię do mnie? — zapytał zdumiony Afra. — A może i ty zatęskniłeś do niej i szukasz jej u mnie? Sposób, w jaki barkoryś wskoczył mu na kolana, sugerował, że chodzi właśnie o niego. Potarłszy władczo łebkiem o twarz Capellańczyka, Wisus wpatrzył się bystro żółtym okiem w żółte oko człowieka i jednoznacznie oświadczył: — Psik! — Po czym, najwyraźniej liznąwszy sprawę za załatwioną zeskoczył na ziemię, by, oddalając się niespiesznym krokiem do sypialni, obejrzeć się jeszcze z nadzieją za siebie. Afra obserwował go, jak kładzie się na jego łóżku, jakby dając do zrozumienia: „Oto jestem i już tu zostanę”. — Masz całkowitą rację Wisusie. Zaraz do ciebie dołączę. Dobranoc, przesłał na oślep poprzez otchłań dzielącą go od Deneba. Nie spodziewał się, że zaśnie, zwłaszcza mając stopy przygniecione ciężarem Wisusa. Rzecz zdumiewająca, wkrótce poczuł się pokrzepiony jego towarzystwem i zapadł w sen. *** W szkole, do której Isthia ich zapisała, było mnóstwo dziewcząt i chłopców w wieku Damii — na Denebie nie organizowano specjalnych klas dla dzieci w wieku przedszkolnym. Damia nie była w stanie właściwie docenić faktu, że planeta przeżywała eksplozję demograficzną, jednak obietnice Afry ziściły się. Nie upłynęło wiele minut, a Damia została usadowiona przy niziutkim stoliku obok zielonookiej dziewczynki o imieniu Alla, chłopca o bardzo poważnej twarzyczce, na którego wołano Jorg i rudej, piegowatej dziewczynki, Jenfer, o buzi ustawicznie rozpromienionej uśmiechem. Było tam mnóstwo innych dzieci w jej wieku — tak jak obiecał Afra. Wszystkie siedziały przy niewielkich stoliczkach w jasnym, słonecznym pokoju o ścianach z półkami pełnymi zabawek i książek oraz intrygujących pudeł. Damia umierała wprost z chęci zajrzenia do któregoś z nich. Jednak ponieważ Alla, Jorg i Jenfer siedzieli grzecznie na wyznaczonych miejscach, Damia nie śmiała postąpić inaczej, bez względu na to, jak bardzo korciło ją, by się pobawić fascynującą zawartością pudeł. Sprawdziła jedno z nich na odległość i odkryła, że wypełnione jest kolorowymi kredkami najróżniejszych rozmiarów. Zarówno ich babka, jak i wuj Ian, wymogli na całej trójce dzieci Gwyn-Raven przyrzeczenie, iż ich zachowanie w szkole będzie nienaganne, albo — i ta groźba istotnie była
przerażająca — nie będzie im wolno odbyć przejażdżki na kucach. Jeran porozmawiał na osobności ze starszą siostrą, a potem rzucił wściekłe spojrzenie Damii, by dać jej do zrozumienia, na jaki odwet się narazi, jeśli spróbuje którejkolwiek sztuczki ze swego bogatego arsenału. Jednak Damia była zbyt oczarowana swymi nowymi przyjaciółmi, by mieć głowę do „sztuczek”. Bardzo pilnie słuchała poleceń, które Linna Maybrick wydawała klasie — wsłuchując się w nie na dwóch poziomach — choć czasami intrygowały ją zawarte w nich sprzeczności. Widząc jednakże, że pozostali posłusznie podporządkowują się głośno wydanym rozkazom, nie oponowała i brała z nich przykład. Pozwoliła Jorgowi pójść przodem wiodącą do ogródka drogą, gdzie czwórka przystąpiła do zabawy: pokonując „góry” i schodząc w „tunele”, huśtając się ponad „rzekami”. Rozkoszowali się hałasem, radośnie umorusani — ogródek wysypany był wiórami — wszystko to pod czujnym okiem stojącej w drzwiach nauczycielki, Linny Maybrick. Alla wspięła się na szczyt „pagórka” i niezdecydowana przystanęła na moment, bo w oczach dziecka stromizna zdawała się być ogromna. Jeden ze starszych chłopców stojący tuż za jej plecami, stracił cierpliwość i odepchnął ją z drogi. Kuksaniec dosięgnął dziewczynkę w chwili, gdy zamierzała ześliznąć się po zboczu. Alla przewróciła się na bok i potoczyła aż na sam dół. Damią, która czekała na nią na dole, krzyknęła przerażona i „skupiła myśli”. Linna rzuciła się biegiem na pomoc, lecz stanęła jak wryta, widząc że Alla odbija się od twardej ziemi łagodnie jak piłeczka. Damią podbiegła do przyjaciółki i pomogła jej stanąć na nogach. — Nic ci się nie stało? Roztrzęsiona Alla kiwnęła głową. — Zostałam popchnięta — przechyliła głowę na bok. — Czy to ty mi pomogłaś? Damią zawstydziła się. Jeśli przyzna się, że pozwoliła sobie na jakieś sztuczki, nie będzie mogła dosiąść Jowisza. — Co takiego? — zapytała niewinnie. Oczy obserwującej Damie Alli zwęziły się. — No to, ktoś coś musiał zrobić. Jorg, który z rozszerzonymi oczami obserwował cały incydent, spojrzał krytycznie na Damie. — Ty nie jesteś stąd. — Jestem. Mieszkam z moją babką i wujem. Wskazała na bawiącego się w gronie starszych chłopców na sąsiednim polu lana. Oczy Jorga pobiegły we wskazanym kierunku, jednak czaiła się w nich podejrzliwość, gdy ponownie na nią spojrzał. — Znam Ravenów. Mój tato mówi, że wszyscy mają hyzia na punkcie FTiT. Damia nie wiedziała, co to znaczy mieć „hyzia”, jednak rozpoznała FTiT. Wszyscy jej znajomi pracowali dla FTiT i była z tego powodu dumna. — Bardzo ci dziękuję — odparła, a zdumiona Alla wpatrzyła się w nią gamoniowato.
Jorg spodziewał się, że odpowiedź na obelgę będzie zupełnie inna, wrzasnął więc powtórnie: — Ależ ty masz hyzia! — Tym razem obelżywe znaczenie jego krzyku dotarło do niej. — Nie trzeba tak krzyczeć — powiedziała Damia, zrozpaczona, że nagle znaleźli się w centrum uwagi wszystkich. Jeran i Cera utorowali sobie drogę w ciasno stłoczonej ciżbie dzieci. — Kto powiedział, że moja siostra ma hyzia? — groźnym tonem zapytał Jeran, zaciskając pięści. U jego boku w takiej samej pozie stanęła Cera. Skonfundowany Jorg nerwowo ustąpił pola. — Prawdę mówiąc, on powiedział, że ja mam hyzia na punkcie FTiT — odparła Damia, bojąc się, że jej brat domyśli się, iż uczyniła coś, co można by poczytać za „sztuczkę”, choć uchroniło to Allę od obrażeń. Jeran zmarszczył brew i przez chwilę wpatrywał się pilnie w siostrę, by — uznawszy Jorga za głównego winowajcę — ponownie skupić na nim swoją uwagę. Na szczęście dzwonek obwieścił koniec zabawy. Jorg, żądny zemsty, natychmiast rozpuścił po klasie plotkę, że Damia ma bzika. Damia poczuła się bardzo nieszczęśliwa, zwłaszcza że Alla nawet nie zaszczyciła jej nawet spojrzeniem, gdy usiadły przy stole. W uśmiechu nieprzerwanie wpatrzonej w nią Jenfer pojawił cię cień złośliwości. Gdy Isthia, przyszła odebrać wnuczkę po zajęciach i spytała ją, jak się podobał jej pierwszy dzień w szkole, w odpowiedzi usłyszała: — Nienawidzę jej i nigdy już tu nie wrócę. Nim dotarły do domu Isthia zręcznie wydobyła z Damii przyczynę niezadowolenia. Ogarnęły ją i gniew i smutek, że pierwszy dzień w szkole okazał się dla jej wnuczki tak niefortunny. — Jorg postępuje źle, nie masz hyzia — zapewniła ją Isthia. — Nawet na punkcie FTiT. Dzięki twemu wspaniałemu refleksowi twojej przyjaciółce nie stała się krzywda. — Teraz się mnie boi, a Jenfer bez przerwy się gapi! — Odpłać pięknym za nadobne, ale daj Alli trochę czasu, by jakoś doszła ze sobą do ładu. Musiało ją zaskoczyć, że odbiła się od ziemi jak piłeczka, zamiast upaść z hukiem. Damia zastanowiła się nad tym. — Możliwe... ale przynajmniej się nie potłukła. Isthia pogłaskała ją po główce, mierzwiąc włoski pod wpływem nagłego uczucia. — To prawda. Damią spojrzała z powagą na swoją babkę. — Zatem uratowanie Alli nie było „sztuczką” i będę mogła jeździć na Jowiszu? ***
Incydent na palcu zabaw, ubarwiony przez Jorga, odsunął Damię od innych dzieci. Alla nie miała ochoty zostać jej przyjaciółką. Samotność martwiła Damię i niepokoiła Isthię. By sobie to skompensować, dziecko podejmowało się coraz większych wyzwań zarówno w szkole, jak i w domu. Wyruszało też na Jowiszu na długie wędrówki w poszukiwaniu przygód. Boję się, że ona czuje się samotna, powiedziała Isthia w rozmowie z jej rodzicami. To nie jest cecha Ravenów! wykrzyknął Jeff, który zawsze stał na czele całej paczki chłopców. Obawiam się, że to wina Gwynów, odezwała się gorzko Rowan. Sądziłam, że moja samotność wynikała z faktu bycia Strażnikiem Planety, a jeszcze wcześniej posiadania starszego przybranego rodzeństwa, ale być może jest to sprawa osobowości. Nie szastałaś swymi uczuciami, Angharad kochanie, łagodnie powiedziała Isthia, jednak raz podjąwszy decyzję, potrafisz być całkowicie bezinteresowna. Ależ ja byłam okropnie samotna! wykrzyknęła Rowan. Nie chcę, by spotkało to i Damie. A może samotność leży w jej naturze, zastanawiała się Isthia. Jednak nie jest tak źle. Ma Jowisza, na którym może jeździć, większość psów roboczych, jeśli tylko są wolne od pracy, no i każdą noc spędza z nią Marmolada. Nie jest samotna. W szkole ma towarzystwo, nawet jeśli nie udało się jej nawiązać bliskiej przyjaźni. Na to prawdopodobnie potrzeba nieco czasu. Może będzie szczęśliwsza, mając braciszka. No właśnie, jak się czujesz? Isthia ożywiła się. W odpowiedzi usłyszała mentalne westchnienie i komentarz Jeffa: Nie chce się do tego przyznać, ale czuje się znacznie lepiej, od kiedy odesłaliśmy dzieci. Isthia poczuła jak zmysły jej syna pieszczotliwie otaczają Rowan. Może teraz całą uwagę poświęcić następnemu dziecku, prawda kochanie? Nie powinnam być gorsza od ciebie, Isthio! z tonu Rowan przebijało poczucie winy. Ja nie miałam na głowie Wieży, ani też mój mąż nie przenosił się na cały dzień na zupełnie inną planetę. Na dodatek powierzałam opiekę nad młodszym rodzeństwem najstarszemu, gdy tylko był zdolny to robić. Jeran jest solidnym, odpowiedzialnym chłopcem, Angharad, kocham go z całego serca, lecz nie jest jeszcze w stanie opiekować się Damią. Rowan roześmiała się na myśl, że jej powściągliwy syn mógłby poradzić sobie z ulegającą zmiennym nastrojom siostrą. Ha, może będzie mógł niańczyć następne. *** Damia obudziła się z jękiem. Słyszała czyjś płacz. Ktoś był bardzo nieszczęśliwy. Instynktownie, powodowana współczuciem, które odgrywało fundamentalną rolę w jej naturze, pośpieszyła z mentalną pociechą. Zmysłowa dłoń sięgnęła bardzo daleko, dalej niż mogła to sobie później świadomie przypomnieć. Płacz wywołało poczucie krzywdy
spowodowane zimnem i wilgocią; odczuwany jeszcze przed kilku minutami chłód pierzchł bez śladu, przepędziło go pocieranie czymś szorstkim. To ręcznik! uświadomiła sobie Damia. Już wszystko w porządku, za chwilę będzie ci ciepło i sucho! Nieznajoma istota poczuła się, jakby grom spadł na nią z jasnego nieba. Już dobrze, powtórzyła uspokajająco. Teraz już będzie wszystko dobrze. Nieznajoma istota uspokoiła się, stała się senna. Wraz z ciepłem przyszedł sen. Damia nieprzerwanie wysyłała uspokajające myśli. Powieki ciążyły jej od wysiłku ukołysania do snu nieznajomej osoby. Ziewnęła, przewróciła się z boku na bok i zasnęła. *** — W życiu czegoś podobnego nie widziałam! — wykrzyknęła Elizara do Jeffa, gdy późną nocą zasiedli do uroczystej biesiady. — Ta dziecina zamierzała wykrzyczeć z płaczu płuca i nagle... — Jej oczy zwęziły się podejrzliwie. — Czy to twoja sprawka? — Moja? Skądże — odparł skonfundowany Jeff. — Myślałem, że to ty. Z całą pewnością nie była to Rowan. — Nie! — zgodziła się Elizara. — Pod narkozą to niemożliwe. — Czy długo będzie dochodzić do siebie po cesarskim cięciu? — zapytał Jeff, krążąc myślami od najmłodszego syna do żony. Elizara pokręciła głową, uśmiechając się. — To nie Deneb, gdzie położnictwo jest wciąż jeszcze dość archaiczne. Chirurgia mikrolaserowa nie pozostawia blizn. Wróci do siebie za trzy do czterech dni — zrobiła ostrzegawczy gest dłonią. — Jednak upłyną miesiące, zanim zagoją się mięśnie podbrzusza. — A więc nie byłaś to ty, nie byłem to ja, ani Rowan — upewnił się Jeff. — Kto zatem? — powrócił do pierwszego tematu ich rozmowy. — Afra? Elizara potrząsnęła głową. — Czuć w tym było rękę kobiety. — Damia! — oświadczył z mocą Jeff. — A to urwipołeć! — Co za zaślepiony ojciec — Elizara uległa psotnemu nastrojowi, co zdarzało się niezmiernie rzadko. — Jednak, czy to nie za daleko dla tak małego dziecka? Jeff z wolna pokręcił głową i uśmiechnął się smutno. — Nie sądzę, żeby jakiekolwiek miejsce mogło być zbyt odległe, gdy w grę wchodzą uczucia Damii. *** Przez pierwsze kilka miesięcy życia Laraka i matka, i ojciec czuli, że zmysły siostry obecne są w umyśle chłopca i, wywołują uśmiech na jego buzi. — To musi być wiatr — zawyrokował sceptycznie Brian, usłyszawszy od Rowan o działaniach Damii.
Afra tylko się uśmiechał. — Obiecała, że będzie najlepszą siostrzyczką. — Przecież on nie potrafi mówić, Afro — zaprotestował Brian. — Och, sercu nie potrzebne są słowa — zbił jego argument Lyon i w sposób całkowicie sprzeczny ze swym charakterem dramatycznie położył dłoń na piersi, a potem zebrał kolorowe ptaki origami o ruchomych skrzydłach, które złożył dla Laraka, i delikatnie przyczepił je do sznurkowych uprzęży. Nim Larak ukończył pierwszy rok życia, Damia odkryła, że Alla pała do kucyków taką samą miłością jak ona. Dziewczynki stały się nierozłączne i odtąd Damia zaczęła nieco rzadziej kontaktować się z bratem, który jednak od czasu do czasu i bez widomej przyczyny wybuchał radosnym, zaraźliwym dla wszystkich domowników śmiechem. Ani jego rodzicom, ani Tanyi, ani nawet Afrze nie udało się wyjaśnić przyczyn nagłych wybuchów radości. Nawet Wisus nie miał z nimi nic wspólnego. „Oho, melduje się Damia” — padało rutynowe wyjaśnienie. — Pogodny dzieciak — cieszyła się Rowan. — Sprawia podwójną przyjemność. Afra ugryzł się w język i ani pisnął, że Damią też była radosnym dzieckiem. Nie miał jednak za złe Larakowi jego radosnej natury i stopniowo przyzwyczajał się do zniknięcia Damii ze swego życia. *** — On jest tutaj! — wykrzyknęła podniecona Damia do nauczyciela. — Mój brat jest tutaj! — Sza, Damio! — skarcił ją nauczyciel, gdyż dziewczynka urosła wystarczająco, by nie zapominać o dobrych manierach. — Nie przerywaj nauki, zobaczysz się z nim po szkole. Damia, która przez cały dzień nie mogła znaleźć dla siebie miejsca w szkole, wbiegła do poczekalni, skąd rodzice odbierali dzieci. Czekała tam Rakella. — Przysyła mnie Isthia — powiedziała z uśmiechem widząc, że Damie wprost rozpiera podniecenie. Dziewczynka miała głowę zaprzątniętą wyłącznie tym, że za chwilę spotka się ze swoim ukochanym bratem. Dzisiaj poszedł w kąt nawet Jowisz. Damia wskoczyła do latacza i zmusiła Rakellę do przekroczenia limitu szybkości w terenie zabudowanym. Przez całą drogę do siedziby Ravenów usta jej się nie zamykały i wyskoczyła z pojazdu, zanim Rakella zdążyła posadzić go bezpiecznie na ziemi. — Gdzie on jest? — wykrzyknęła, lecz nie przeszkodziło jej to nieomylnie skierować się do kuchni i z trzaskiem otworzyć drzwi. Zatrzymała się na chwilę na progu. — Larak! Larak ujrzał szczupłą osobę wyższą o głowę od niego, o roziskrzonych, niebieskich oczach i długich, czarnych włosach. A Damia zobaczyła przed sobą swojego braciszka o wspaniałej ciemnej czuprynie. Wyciągnęła błagalnie rękę, wyczuwając w nim nagły przypływ nieśmiałości. Berbeć ostrożnie dotknął jej dłoni.
— Skoro wreszcie tu jesteś, chodź do mnie! — wykrzyknęła Damia. — Mam ci tyle do pokazania i opowiedzenia... — ruszyła do tylnego wyjścia, niemal ciągnąc go za sobą. — On jest tylko małym dzieckiem — zaczęła Isthia, rozbawiona determinacją dziewczynki, jednak jej entuzjazm okazał się zaraźliwy i Larak nie zawahał się nawet przy pierwszym kroku. Uszczęśliwiony ruszył śladem swojej czarodziejskiej siostry. — Och, pozwólmy im iść! — powiedziała, gdy ktoś z domowników zamierzał powstrzymać dzieci. — Ona zaopiekuje się nim jak należy, przecież czekała na niego od tak dawna, prawda? — Dzięki bogu, Jowisz stał się bardzo cierpliwy i przestał być narowisty. Damia chciała przede wszystkim przedstawić Larakowi Jowisza, jednak w połowie drogi do wybiegu poczuła, że jej braciszek zaczyna się ociągać. Kiedy zaniepokojona obejrzała się przez ramię, zobaczyła, że wpatruje się szeroko otwartymi oczami w rozłożyste konary najbliższych drzew. Nie było wątpliwości, że nie dostrzegł kucyków ukrytych w ich cieniu. Damia była całkowicie oczarowana jego zachowaniem. Cóż to będzie za przyjemność, oprowadzać młodszego braciszka i pokazywać mu wszystko, czego się nauczyła o Denebie, i co pokochała. Spojrzała na niego. — To jest wspaniałe drzewo, prawda, Laraku? Większe od tych w parku na Kalisto. — Listo? — zapytał Larak i na jego twarzyczce odbił się niepokój. — Na co komu Listo, kiedy one są na Denebie — powiedziała, nie pamiętając już, z jaką niechęcią sama tutaj przybyła. Była tak pełna entuzjazmu, że niepokój braciszka minął, choć nadal ani na chwilę nie odrywał oczu od drzew. Damia raptownie zmieniła pierwotny plan zapoznania go z Jowiszem. — Chcesz się czegoś dowiedzieć, Laraku? — wyszeptała konspiracyjnie. — Tam na samej górze mam specjalne miejsce. Chcesz zobaczyć? Oczy Laraka zaokrągliły się jeszcze bardziej, nie mogąc wykrztusić słowa, milcząco pokiwał głową. — Chodźmy! — odparła Damia, machając ręką. Wspięła się na trzeci konar, zanim obejrzała się za siebie. Zobaczyła, że jej brat wciąż stoi na ziemi i przypatruje się jej z zaintrygowaną twarzą. — Ooooops, przepraszam! — Damia zlazła na dół i pomogła mu usadowić się bezpiecznie na najniższej gałęzi, a potem wgramoliła się obok niego. — Nigdy tego nie robiłeś, prawda? Larak pokręcił głową. — Uhuuu, Mia. — Damia, a nie Mia. Spróbuj — roześmiała się. Larak z wysiłkiem układał język w buzi, ale wyszło z tego tylko „Mia”. Damia zbyła to wzruszeniem ramion. — Możesz spróbować później. Do góry, jazda! Szybko okazało się, że nóżki jej brata nie są tak długie jak jej własne, i chociaż gałęzie wyrastające z pnia były jak szczeble w drabinie, miał kłopoty z dalszą wspinaczką. Przeniosła
go więc na sam szczyt i rozchyliła liście, by roztoczyć przed braciszkiem pełen widok na okolicę. Wskazała mu najważniejsze punkty krajobrazu: dom Alli, miejsce, gdzie natknęła się na pieczarę nad brzegiem strugi, dokąd chciała zaprowadzić go rano, wyraźnie odcinającą się od horyzontu sylwetkę Wieży, niewyraźną plamę miasta. Koniec końców zabrakło jej tchu w piersi. Spojrzała z nadzieją na braciszka i zapytała: — Czy Deneb nie jest wspaniały? Larak spojrzał na nią z zachwytem. — Wspan...iały! — udało mu się zacząć i dokończyć, po czym uśmiechnął się uszczęśliwiony swoim sukcesem. Kocham ciebie, przesłała Damia nieśmiało, cichutkim „głosem”, którego używała, zwracając się do niego w ciągu minionego roku. Oczy Laraka rozszerzył najpierw strach, a później rozpoznanie i na jego twarzy wykwitł promienny uśmiech. Kocham cię, Damio! — Oni są nierozłączni! — skarżyła się Linna. — Jeśli ich rozdzielić ona głośno płacze, a on siedzi z boku i pochlipuje w milczeniu. Przyznam się, że trudniej mi jest to znieść od jej zawodzenia. Pozwolić im być razem, a zmieniają się w uosobienie słodyczy i radości. — Przeszliśmy już to z Cerą i Jeranem — zauważyła Isthia. Linna pokiwała głową. — Tak to prawda, jednak opóźniliśmy nieco naukę Jerana, by Cera mogła go dogonić. W tym wypadku to się nie uda; ona jest zbyt inteligentna, by starać się ją opóźnić. Wręcz przeciwnie, powinniśmy zagrzewać ją, by rozwijała się w tempie dostosowanym do własnych możliwości. — Czy Larak nie jest wystarczająco inteligentny, by mógł ją dogonić? — Doprawdy, Isthio, zmuszanie go do tego byłoby z naszej strony bardzo nierozsądne. Tego rodzaju indywidualny rytm nauczania w szkole nie jest możliwy! — W szkole to jest niemożliwe, hę? — powtórzyła zamyślona Isthia. — Isthio Raven, co ci chodzi po głowie? — Linna domagała się wyjaśnień surowym tonem nauczycielki. Isthii nie wzruszyło to ani trochę, gdyż to ona osobiście nauczyła Linnę tej sztuczki. — Przyznasz chyba, że w tej szkole mamy dwanaścioro dzieci, które wykazują symptomy Talentu? Linna skrzywiła się lekko, prychnęła z pogardą, a w jej oczach pojawił się smutek, gdy powiedziała: — Tych co mają hyzia? — Co mają hyzia na punkcie FTiT — poprawiła ją Isthia. — Skąd dzieci znają takie słowa? — Z pewnością nie muszę ci tego mówić, jednak wydaje mi się, iż już najwyższy czas dać tym postrzeleńcom to, co im się należy tutaj, na Denebie.
— Chyba nie masz na myśli owej szkoły, którą starasz się wymóc na Komitecie Edukacji? — Czy nie zgodzisz się ze mną, że jest nam potrzebna? — odparła Isthia. — Komitet Edukacji zacznie narzekać na brak funduszy, poluźnią jednak rzemyk od sakiewki, kiedy zrozumieją, że niewielki wydatek na naukę przyniesie nam poszukiwane na rynku dobra z pożytkiem dla rozwoju naszej gospodarki. — Nasza gospodarka? — jak echo, słabym głosem powtórzyła Linna. — A co z naszym zdrowiem psychicznym. — Linno Maybrick, czy próbujesz powiedzieć, że trudniej jest uczyć dzieci z Talentem od innych dzieci? — Och, mój Boże, nie! Trudno jest uczyć wszystkie bez wyjątku! — wykrzyknęła z emfazą nauczycielka. — Jednak, w jaki sposób uzyskasz zgodę? Skąd weźmiemy wyspecjalizowanych nauczycieli? Isthia chrząknęła. — Jeden uczy się od drugiego — skwitowała zagadkowo i spojrzała z dumą na Damię, która cierpliwie pokazywała swemu braciszkowi, jak się trzyma kredkę. *** Linna nigdy nie dowiedziała się, w jaki sposób Isthii udało się pokonać obiekcje Komitetu Edukacji, Radzie udało się zdobyć wystarczającą sumę pieniędzy na opłacenie nauczyciela rangi T-4, którego wyszukał dla nich Najwyższy Talent Ziemi, ze swej strony babka Damii zgodziła się zapewnić mu wikt i opierunek. — W ten sposób udało nam się oszczędzić nieco na pensji — powiedziała swoim synom i córkom. Dodatkowo zmieniła rozplanowanie przestrzeni mieszkalnej w siedzibie Ravenów tak, by pomieścić Specjalną Szkołę na Denebie do czasu, gdy Komitet Edukacyjny zbierze dość funduszy na budowę szkoły. — Musiałam pójść na kompromis — powiedziała Jeffowi i Rowan, kiedy przybyli w odwiedziny do swoich dzieci. — Mogło być gorzej. Jeff uważał jednak, że jego matce przypadło w udziale to, na co zasłużyła. — Zbyt często powtarzałaś: „Jeśli chcesz, aby coś było zrobione jak należy, zrób to sam!” Szkoła cierpiała na braki kadrowe, jej jedyny nauczyciel był przepracowany, choć Isthia wspierała go z całych sił. — I sam nauczysz się niejednego — dowodziła. — Żałuję, że ja nie miałam tych możliwości, które stwarzam moim wnukom. Damia uwielbiała szkołę, w której mogła odbywać zajęcia razem z Larakiem. Sama uczyła go kilku przedmiotów, przede wszystkim matematyki; rezultat tego ćwiczenia był taki, że nabrała sporej biegłości w tym przedmiocie. Larak nie był jej jedynym wychowankiem, bowiem nie tylko dzieci z Talentem przyjmowano do szkoły. Isthia starała się jednak tak je dobierać, by pochodziły z rodzin, w
których Talent nie budził zabobonnego strachu, ani też nie poczytywano go za symptom „hyzia”. Nabór objął dzieci w przedziale wieku od rówieśników Laraka do szesnastu lat. Damia musiała się więc nauczyć hamować swój temperament, gdy starszym wychowankom przyswojenie tego, czego musiała ich nauczyć, przychodziło z trudem, oraz zazdrość, gdy młodsi tupali nogami, zniecierpliwieni jej „wolnym” tempem. Zajęcia w szkole zaplanować mógł wyłącznie zdolny komputer. Aby pogodzić uczniów i zajęcia, trzeba było dokonywać tak skomplikowanych obliczeń, że ich jedyny nauczyciel rangi T-4 zdobył stopień doktora w rekordowym czasie. Fizyczne i mentalne ćwiczenia, terapie, psychiczna kalistenika, której źródeł można się było dopatrywać w zamierzchłej rytmice — wszystkie owe dodatkowe zajęcie należało pogodzić z programem ogólnokształcącym normalnej placówki wychowawczej. Damia szybko dostała nauczkę, że nikogo nie osądza się po kolorze jego skóry, zgrabnej sylwetce, ani pociągającym obliczu. Równie szybko nauczyła się sztuki przenoszenia kontenerów z ładunkiem, żonglowania cegłami oraz odczytywania konosamentów, czym zadziwiła wszystkich instruktorów. Od wszystkich ludzi z Talentem wymagano umiejętności doskonałej współpracy; skłonność do kłótni była czymś nie do pomyślenia u tego rodzaju osoby. Ulubionym sportem Damii była gra w dwa ognie. W zabawie brały udział zarówno grupy złożone wyłącznie z dzieci z Talentem, jak i mieszane zespoły. Zasady były proste: zawodnik uderzony piłką odpadał z gry, a współzawodniczące zespoły starały się ukończyć grę z przynajmniej jednym zawodnikiem na placu. Uczestnikom z Talentem było wolno opanowywać piłkę, posługując się nadnaturalną mocą swojego umysłu, i w ten sam sposób usuwać się jej z drogi. Istniały jednakże ograniczenia w teleportacji: nie wolno było przenieść zawodnika pozbawionego Talentu wyżej niż trzy stopy w górę, ani więcej niż dwie stopy w bok, ani oczywiście, usunąć go z boiska. Zawody z udziałem wyłącznie drużyn z Talentem obfitowały w niespotykane wzloty oraz szalone wirowania wokół piłki z pianki, o którą walczyli zawodnicy. Gry w drużynach mieszanych były może mniej widowiskowe, jednak dostarczały dzieciom bez Talentu niezapomnianych wrażeń, a dla obdarzonych Talentem były znakomitą okazją do ćwiczeń. Przyznawano po jednym punkcie za każdego zawodnika, który utrzymał się na boisku w chwili, gdy cała drużyna przeciwników została wyeliminowana. Liczebność drużyn ustalano z góry. W grze obowiązywały dwie niezłomne reguły: nikt nie mógł odnieść najmniejszych obrażeń, a zespoły musiały się składać w połowie z chłopców i dziewcząt, z Talentem i bez. Damia coraz bardziej przywiązywała się do młodszego braciszka. Pragnęła bardzo — jednak nigdy nie udało się jej tego w pełni osiągnąć — nawiązać z nim tak ścisłą więź, jaka łączyła Jerana z Cerą. Przechwalała się, do czego to są zdolni połączywszy siły, a Jeran, który dorastając stał się jeszcze mniej tolerancyjny wobec swojej najmłodszej siostry, wiele wysiłku
wkładał w udowodnienie jej, w jakim jest błędzie. Kiedy Damia ukończyła dziewięć lat, a Larak siedem, rywalizacja weszła w stadium otwartej wojny. — Mój młodszy brat jest lepszy od twojej młodszej siostry! — szydziła z Jerana. On nieodmiennie przyznawał jej rację. — Noo... nie ma dnia, żeby Larak nie był lepszy od Damii! — Na co Damią mogła tylko piszczeć ze złości. Jeran właśnie wkroczył w wiek dojrzewania i zaczynał dostrzegać dziewczęta w innym świetle, dlatego osoba tak wojownicza irytowała go wyjątkowo. — Razem z Larakiem możemy pobić każdą czwórkę twoich przyjaciół! — oświadczyła Damia pewnego dnia. — Nie możecie! — włączyła się Cera, śpiesząc na odsiecz starszemu bratu, którego uwielbiała. — Możemy! — Udowodnij! — rzuciła wyzwanie kuzynka Channa. Damia zamilkła na chwilę, zaskoczona takim obrotem sprawy. — Doskonale, dwa ognie. Kto będzie u was czwartym? Jeran aż rozdziawił usta ze zdziwienia. Wahał się, starając się jakoś wybrnąć z tej sytuacji i odrzucić wyzwanie. Sprawa była trudna, bo Channa była najlepszą przyjaciółką Marci, a on po prostu musiał zrobić coś, by ona go zauważyła. Tymczasem Channa nie najlepiej radziła sobie w grze: posiadała Talent o umiarkowanej sile, była masywna i niezgrabna. Na dodatek, było oczywiste, że jej wybór padnie na Tevala, dość gamoniowatego nastolatka i to na dodatek bez Talentu. — Czwartym? — Jeran pogardliwie prychnął. — Powiedziałaś, że możecie pobić nas wszystkich! — Możemy! — odparowała Damia z hardo wysuniętym podbródkiem. — Z wszystkimi kuzynami! Gra miała odbyć się po szkole na polu za rzeką, która wyznaczała naturalną granicę siedziby Ravenów. — To będzie rzeź! — oświadczył stojący przy bocznej linii Teval. Nie należał do klanu Ravenów i to wykluczyło go z udziału w turnieju. Channa zaprosiła go jednak w nadziei, że wprawi go w podziw swoją zręcznością. — Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie — denerwowała się stojąca obok niego Marci Kelani. — Spokojnie, ucierpi jedynie duma Damii! — zachichotał Teval. — Pozostali są w porządku, jednak ona czepia się jak rzep psiego ogona. Przed rokiem Damia opiekowała się nim podczas nauki języka i na nic się zdały jej największe wysiłki — odmówił nauki u „małej dziewczynki”. Marci spojrzała na niego z ukosa i uniósłszy oczy ku niebu, dała wyraz swojej dezaprobacie dla tego, czego się w nim doszukała.
Ze swej pozycji na środku boiska Jeran zatroskanym spojrzeniem ogarnął formację swych dwudziestu jeden kuzynów. Niektórzy z nich nieco zbyt gorliwie łączyli swe wysiłki przeciw Damii i Larakowi. Nerwowo przełknął ślinę. — Pewna jesteś, że tego chcesz? Damią wzniosła się ponad dręczące ją wątpliwości, ponieważ nie było już sposobu na ocalenie swej dumy, gdyby wycofała się w obecności wszystkich kuzynów. Kiwnęła głową niewzruszenie. — Jesteśmy pewni. A co? Boicie się? Jeran oblizał wargi, ale pokręcił przecząco głową. — W każdej chwili możesz przerwać. — Wydobył niewielką piankową kulkę, jak zwykle w środku znajdowała się torebka z barwnikiem, by każdy uderzony został oznaczony pomarańczową, fluoryzującą, zmywalną plamą. — Losujemy, kto zacznie? — Zawsze zaczyna najmniejsza drużyna! — gorąco i nieco karcąco oświadczyła Damia, oburzona nieznajomością przepisów gry brata. Jeran upuścił piłkę, którą pochwyciła Damia. Kula zawisła pomiędzy nimi. Damią pogardliwie wymierzyła lekkiego mentalnego kuksańca i piłka wyprysnęła w powietrze, zostawiając za sobą kolorowy obłoczek. — Przygotujcie się! — krzyknęła. — Na trzy! Raz! Dwa! Trzy! Jesteś gotowy, Laraku? — posłała do swojego brata. Myśl chłopca nieco zadrżała, ale twarz nie straciła wyrazu determinacji. Jestem gotowy, Damio. Piłka zamieniła się w wibrującą smugę, która tworzyła nad ziemią zawiły wzór, kierujący się w stronę stłoczonych kuzynów. Pierwszym rzutem Damia wyeliminowała trzech zawodników, by na moment utracić kontrolę nad piłką, gdy pozostali wspólnym wysiłkiem wyrwali ją spod jej władzy. Zrobiła unik, teleportując się w bok, i przekazała posiadaną moc Larakowi, który, ku rozczarowaniu starszych graczy, odbił ją ciasnym łukiem. Kolejnych dwóch obrońców wypadło z gry. — Ona jest dobra — rzuciła z autu Marci. Alla, przyjaciółka Damii nadjechała na brązowym kucyku, który zatrzymał się i zaczął skubać trawę. — Czy wszystko jest z nią w porządku? — zapytała Marci. — Dadzą jej nauczkę, to pewne! Ale kuzynom nie najlepiej się wiodło: Damia z Larakiem dwoma kolejnymi rzutami wytrącili dwóch nowych zawodników i po przeciwnej stronie boiska zostało ich już tylko czternaścioro. Przyjęli taktykę wyłącznie obronną w nadziei, że młodsze od nich dzieci zmęczą się szybciej od nich. Już nie próbowali przejąć piłki, starali się jedynie unikać jej i plam, które po sobie zostawiała. Wydawało się, że plan ten zaczyna przynosić owoce, bo Larak i Damia wkrótce zaczęli ciężko dyszeć i pocić się obficie.
W ciągu następnych pięciu minut trzech kolejnych kuzynów znalazło się poza boiskiem, zanim piłka wyniknęła się spod władzy pary rodzeństwa. Lekceważąc niebezpieczeństwo, Larak upadł bez tchu na trawę. — Larak! — krzyknęła do niego Damia, odwróciła się i zaczęła biec w jego stronę. — Są skończeni! — triumfalnie wiwatował stojący z boku Teval. Piłka mknęła nieubłaganie w kierunku łatwego celu, jakim był zziajany chłopiec. A jednak w ostatniej chwili uniosła się w górę i przemknęła tuż nad głową Laraka. — Doskonale, Damio, doskonale! — ucieszyła się kibicująca Alla. Damia zrobiła jeszcze jeden krok w stronę młodszego braciszka. — Wstawaj — zagrzewała go. Przeciwnicy przechwycili piłkę opadającą stromym torem, po tym jak Damia zmieniła kierunek jej lotu. Kulka zawróciła hakiem. — Jestem zmęczony! — wy sapał Larak. — Doskonale, dwa cele obok siebie! — prychnął Teval. Damia pomogła bratu stanąć na nogi. — Może powinniśmy przerwać? — zapytała. Larak pokręcił słabo głową. Z trudem stanął o własnych siłach. Damia rozejrzała się dookoła, dostrzegła nadlatującą piłkę i, wymierzywszy mentalnego prztyczka, zbiła ją w bok. — Poddajecie się? — rozległ się ochrypły głos jednego z kuzynów. — Nie ma mowy! — odparła Damia i rozpędziła piłkę, celując w rozmówcę. Albo tego nie spostrzegł, albo był równie zmęczony jak oni, bo piłka trafiła go prosto w pierś. — To się nigdy nie skończy — jęknęła Marci. — Dlaczego nie przerwą gry? — pomachała w kierunku przetrzebionych szeregów kuzynów. — Poddać się? Grając przeciw małej dziewczynce? — szydził Teval. — Im po prostu potrzebna jest pomoc — podniósł niewielki kamień. — Tevalu, nie! — krzyknęła Marci, ale pocisk już leciał, wymierzony w odsłoniętą głowę Laraka. — Damio! — zapiszczała Alla, całym ciałem rzucając się na Tevala. Słysząc okrzyk przyjaciółki, Damia odwróciła się, zobaczyła kamień i zasłoniła brata, lecz nic więcej nie zdążyła zrobić. Kamień uderzył ją prostopadle w podstawę czaszki. Cichutko osunęła się na ziemię. Odepchnięty w bok Larak zatoczył się i krzyknął na widok leżącej siostry, krwawiącej mocno z rany na głowie. Damio! Jeran pędził ile sił w nogach, gdy uderzyła go piłka. Odbiła się od niego i skosiła po kolei wszystkich pozostałych na placu gry kuzynów, uderzając w nich z oślepiającą szybkością, by wykonawszy na koniec spiralną pętlę, zetrzeć mściwy uśmieszek z twarzy Tevala.
*** Dookoła zalegały ciemności. W powietrzu panował zaduch. Głowa bolała ją okropnie. Oni starali się nią zawładnąć. Damią milcząco jęknęła, ze wszystkich sił uciekając przed ciemnością do światła. Ale oni nie zamierzali do tego dopuścić; oni starali się ją zatrzymać na dole. Popiskiwali coś do niej, ale nie tak jak szopokoty. Przypominało to wywołujące ciarki zgrzytanie pazurów po metalu. Próbowali wyssać ją z jej ciała, pożreć jej duszę. Ogarnięta panicznym strachem Damia kwiliła, szukając po omacku czegoś, kogoś, kto mógłby jej pomóc. Jest! W oddali, bardzo, bardzo daleko coś podobnego do latarni sygnałowej! Błysk światła. Straciła go z oczu i odnalazła ponownie, przyciągnęła do siebie, pełznąc do niego na czworakach. Jest! Oni bali się światłości, która ich płoszyła! O jeśliby tylko udało się jej dotrzeć do światła! Do światła! Nie wpadnie w łapy pożeraczy dusz, jeśli uda jej się do niego dotrzeć. Nawoływała w stronę latami, nawoływała latarnika. Świetlny snop rozbłysnął, jasny strumień wytrysnął szeroką strugą jej na spotkanie. Była coraz bliżej niego, a może to latarnia zbliżała się do niej? Tego Damia nie wiedziała i prawdę powiedziawszy, mało ją to obchodziło. Jasne promienie skąpały ją i wypaliły pożeraczy dusz; latarnik ukoił ją życzliwym słowem, ogrzał swym ciepłym światłem. — Pęknięcie czaszki od uderzenia — odezwał się w oddali jakiś stłumiony głos. Damia zignorowała go, chciała przepędzić go od siebie rękami, ale była na to zbyt słaba. Wyczerpało ją pełzanie na czworakach. — Czy wyzdrowieje? — pytanie zadano tenorem, z którego przebijała wielka obawa. Latarnik! Słyszała już ten głos! Chciała, by na jej ustach pojawił się uśmiech. Widzisz? Odnalazła światło, czy widzisz? — Spójrz! — ponownie rozległ się jeszcze inny głos. Czuła, że ten dobry głos powinien jej być znajomy. — Ona się uśmiecha! — Głos przybliżył się do niej. Poczuła obmywającą ją falę dobroci. — Och, Damio, wyzdrowiejesz! Kochanie, na pewno wyzdrowiejesz! Rozległo się stłumione kaszlnięcie. — Lepiej pozwólmy jej odpocząć. Później oddam ją pod opiekę pielęgniarki. — Zostaję — odparł latarnik ostrym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. Dłoń dotknęła jej ręki i poczuła, jak ciepłe, żółte światło toruje sobie wzdłuż niej drogę, wypełnia jej ciało i zrozumiała, że latarnikowi udało sieją odszukać i przepędzić pożeraczy dusz. Przypomniała sobie, że latarnik ma swoje imię. Afra? Jestem przy tobie, rozległ się szept latarnika. Odpocznij, Damio. Dłoń puściła jej rękę i ciemność natychmiast wylazła z cieni, które znajdowały się w zasięgu jej wzroku. Afro! Dłoń schwyciła ją ponownie, światłość rozbłysła i rozproszyła mrok. Jestem, kochanie! Uspokój się! Jestem przy tobie, nie obawiaj się niczego.
Uśmiech pojawił się na jej ustach. Przewróciła się na bok. Mała, pulchna, brązowa od opalenizny rączka utkwiła w ciepłej, szorstkiej, zielonej dłoni Afry. *** — Afro! — Ciemność. Przestraszona Damia ocknęła się. — Spokojnie. Odpocznij. Jest noc. Czując się bezpiecznie, Damia ponownie zasnęła ukołysana mentalnie do snu przez żółtookiego Capellańczyka. *** Jaskrawe, poranne słońce obudziło ją. Damia przewróciła się na łóżku, omiotła spojrzeniem sypialnię i przerażona stwierdziła, że jest pusta. Gorączkowo jeszcze raz upewniła się. Kiedy otworzyły się drzwi, niemal podskoczyła ze strachu. To była Isthia. — Aaa, zbudziłaś się! — Gdzie jest Afra? — Wrócił do siebie — Isthia dostrzegła wyraz twarzy dziewczynki i dodała: — On był wypalony, serduszko, pragnął zanieść twojej mamie dobrą wiadomość. Dobór słów dokonany przez Isthię przestraszył Damie, co znaczyło „wypalony”? — Martwiliśmy się bardzo — ciągnęła Isthia, nie zauważywszy, co dzieje się z jej wnuczką. Potrząsnęła głową. — Rodzice byli zrozpaczeni. Byli tutaj i Afra został przy tobie. Wydawałaś się spokojniejsza, kiedy był przy tobie. — On miał światło — wymamrotała Damia. Czuła niewiarygodną senność, jednak za wszelką cenę starała się wypowiedzieć te słowa. — Czy on nie mógłby wrócić? Czy zrobiłby to, gdyby dowiedział się, że go potrzebuję? Od kiedy jesteśmy na Denebie, odwiedził nas zaledwie pół tuzina razy. Isthia cmoknęła. — Afra był bardzo miły, że odwiedzał nas tak często, jak to tylko możliwe. Ma i innych przyjaciół oczekujących jego wizyty, nie tylko nieznośną dziewczynkę, która porywa się z motyką na słońce. — Czy ja porwałam się z motyką na słońce? Do chwili, kiedy Teval rzucił kamieniem, ani ja, ani Larak nie byliśmy trafieni! — Nie sądzę, by kiedykolwiek miał jeszcze na coś takiego ochotę — powiedziała Isthia z ponurym grymasem twarzy. — Dlaczego, co mu zrobiłaś? — w głosie Damii pojawiła się szczypta zrozumiałej w tej sytuacji satysfakcji. Isthia wzruszyła ramionami.
— Ja, nic. Nie było takiej potrzeby — pozwoliła, by jej wargi wygiął uśmiech. — Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że pianowa piłka potrafi uderzyć z tak wielką siłą. — Kto to zrobił? — Larak, oczywiście. — Sama widzisz, że to nie było porywanie się z motyką na słońce. To wspaniałe, że Jeranowi przyszło przełknąć gorzką pigułkę... — Musisz się teraz posilić, młoda kobieto, bo inaczej będziesz miała do czynienia ze mną! — powiedziała Isthia i postawiła obok niej tacę, którą dotąd trzymała w rękach. Uporawszy się z lekkim śniadaniem, Damia położyła się z powrotem do łóżka, zastanawiając się, czy starczy jej odwagi, żeby ponownie zapytać o Afrę. O, nic jej nie będzie, odebrała w myślach słowa babki, z których emanowała ogromna ulga. Na szczęście, rozumie jedynie, że wygrali razem z Larakiem tę przeklętą grę. Nie ma pojęcia, co wynikło z tego popisu jej możliwości. Jakżeby mogła? i Damia rozpoznała słabszy, mentalny głos ciotki Rakelli. Nawet Jeff nie potrafi tego wyjaśnić, a Angharad wciąż w to powątpiewa. Afra ma pewną teorię, Damia wyczuła, że jej babka zamyśliła się głęboko przed udzieleniem odpowiedzi. On uważa, że Damia jest katalizatorem: zdolności innych w jej obecności ulegają wzmocnieniu. Twierdzi, że właśnie to stało się, gdy ratował ją z kapsuły. Nastąpił wtedy raptowny wzrost mocy na Wieży, a nie dokonał tego ani on, ani Angharad. Talent dysponujący specjalnym wzmocnieniem? zapytała Rakella. Coś w tym rodzaju. Potem obydwa głosy ucichły, tonąc w oddali, gdy ona pogrążała się we śnie. *** Po tygodniu od powrotu, do szkoły nieoczekiwany gość złożył wizytę Damii. Była w swoim pokoju, zastanawiając się, czy nie warto wyniknąć się i odwiedzić Jowisza, kiedy do jej uszu dobiegł głos Isthii: — Jej pokój jest na końcu, po lewej stronie. Przyniosę wam coś do picia. Ktoś długo wahał się przed drzwiami, zwlekając z pukaniem. — Tak? — zawołała, ulegając ogromnej ciekawości. Spoza drzwi wynurzyła się powoli głowa Tevala. O ile światło nie wprowadzało jej w błąd, to miał nabrzmiały nos, podrapaną i posiniaczoną twarz. — Damio? — A ty czego tutaj szukasz? — zaprotestowała stanowczo, dochodząc do wniosku, że już lepiej jest się nudzić, niż przyjmować takiego gościa. Teval wkroczył do pokoju, wlokąc za sobą ciężką torbę, która niemal szorowała po podłodze.
— Dostałem polecenie nauczenia cię samoobrony — powiedział z nieszczęśliwym wyrazem twarzy. — Mogę się sama tego nauczyć, oglądając taśmy! — Musisz przejść egzamin praktyczny, a więc zostałem wyznaczony na twego partnera na macie. I jeszcze coś: ty też masz mnie uczyć. — Ja mam ciebie uczyć? — Poprawności językowej — wymamrotał, czerwieniąc się ze wstydu. — Oblałem — podał jej taśmę. — A jeśli nie będę miała ochoty? — Nie masz wyboru, Damio Gwyn-Raven! — zawołała Isthia i weszła do pokoju z tacą z napojami i lekkimi kanapkami. Krytycznie spojrzała na wnuczkę. — Mówiąc ściśle, możesz — poprawiła się — jednak jeśli nie zgodzisz się, by obecny tutaj Teval Rieseman uczył cię oraz nie zechcesz uczyć go wyznaczonych przedmiotów, nie będziemy mieli wyboru i zostanie wydalony ze szkoły. — Zostanie wydalony? — przeraziła się Damia. Isthia przytaknęła kiwnięciem głowy. — Bójki są sprzeczne z regulaminem szkoły — powiedziała surowo. — Rzucił kamieniem bez jakiegokolwiek powodu. Zgodnie z prawem już nie powinien być z nami, jednak był ktoś kto wstawił się za nim. I Teval, i Damia byli zaskoczeni. — Kto? — rozległo się niemal chóralne pytanie. — Afra Lyon. — Afra? — Damią była zdezorientowana, prawie rozzłoszczona. Jak Afra mógł jej to zrobić? Czyżby nie wiedział, że ten chłopiec próbował skrzywdzić Laraka? Rozbił jej głowę? Oczywiście zdawała sobie sprawę, iż Afra wiedział o wszystkim. A więc dlaczego? — Dlaczego? — Teval uprzedził jej pytanie. — Myślałem, że on jest twoim wujem. — Był moim największym przyjacielem! Damia wyrzuciła z siebie gorąco i gniewnie spojrzała na babkę, domagając się odpowiedzi. Isthia podała jej skrawek papieru. Damia rozłożyła go, obróciła w palcach. Kiedy podniosła w końcu wzrok na babkę, na jej czole widniała zmarszczka. — Nie mogę tego przeczytać — zwróciła papier Isthii. — Ja też nie potrafię — odpowiedziała jej babka. Zaintrygowany Teval wyciągnął szyję i spojrzał na pismo. — To przypomina druk, jaki widziałem w starych książkach mojego dziadka. Wydaje mi się, że on był Rosjaninem. — Co tu jest napisane?
Teval wzruszył ramionami z obojętnością, kłócącą się z burzą emocji kotłujących się w mózgu Damii. — Nie mam pojęcia! Cała moja rodzina została zabita przez Żuki, rozpoznaję pismo, ale nie słowa. Damią poczuła emanujący z jego mózgu ból. Zawsze uważała Tevala za durnia, ta chwila szczerości ukazała, że jej ocena była błędna. W chwili inwazji Żuków miał młodszą siostrę, mniej więcej w wieku Laraka; miał ojca, matkę i dziadka z Rosji. Teraz mieszkał z zapracowanym wujem, który nie miał dla bratanka zbyt wiele czasu. A Afra, jak to Afra, wiedział o Tevalu Riesemanie więcej niż jej, Damii Gwyn-Raven, chciało się dowiedzieć w ciągu kilku lat spędzonych wspólnie w ławie szkolnej. — A może zaczniemy się uczyć rosyjskiego? — zaproponowała uprzejmie. — Będziemy mogli dowiedzieć się, co jest tutaj napisane. Chociaż nie zapomnieli o swoich kłótniach, Damia i Teval zostali w końcu dobrymi przyjaciółmi, lecz upłynęło wiele miesięcy, zanim udało im się przetłumaczyć jedną linijkę pisma: „Przyjaciele nie rzucają do siebie kamieniami”. *** — Chodźmy na poszukiwanie złomu po Żukach! — zaproponowała pewnego dnia Damia Larakowi. Deneb VIII zalewały fale niespotykanego skwaru. — Wuj Rhodri powiedział, że wokoło nas wszystko już wyzbierał. Ośmioletni Larak czasami sprzeciwiał się starszej siostrze. Doskwierająca spiekota spowodowała, że z niechęcią odnosił się do poszukiwań metalu Żuków, który śmierdział, parzył i psykał, kiedy się go dotknęło palcami. Bardzo tego nie lubił. — Potrzebuję pieniędzy na wymianę rzemieni przy strzemionach. Wuj Rhodri dobrze płaci za metal Żuków, samo kieszonkowe nie wystarczy, babka jest bardzo oszczędna. — Pożyczę ci — powiedział Larak, powodowany raczej niechęcią do wyprawy niż hojnością. — Jesteś bardzo miły, ale wolę wydawać własnoręcznie zarobione pieniądze, nie mówiąc o tym, że jeśli będziemy tutaj przesiadywać, babka nas odkryje i wynajdzie nam znowu jakąś pracę. To przeważyło szalę. Już raz zdybano ich i wysłano do jakichś brudnych prac w zapylonym ogrodzie. — Jednak nie powinniśmy poszukiwać metalu Żuków bez wiedzy wuja Rhodri. — Powiemy mu, kiedy już coś znajdziemy, by mógł wysłać helikopter — odparła. — Znów polecimy helikopterem?
Larak zaczął okazywać entuzjazm. Gdy ostatnim razem natrafili na metal Żuków, zezwolono mu wrócić do domu na pokładzie ogromnego wehikułu marynarki. Miał zamiar nauczyć się pilotażu, kiedy podrośnie. — Jeśli uda nam się coś znaleźć, możliwe. — Nie było to zapewnienie, jednak Damia zobaczyła pełen nadziei błysk w oczach brata. — OK, oto co zrobimy... Z kompleksu Ravenów można się było łatwo wyśliznąć, nawet z pełnymi zapasów tornistrami na plecach. Damia postarała się o latarki i jedzenie oraz nie słuchając protestów Laraka, że w taki upał koce są niepotrzebne, zmusiła go do ich zrolowania. — Możliwe, że przyjdzie nam przetrwać noc — wyjaśniła. — Żywności nam nie zabraknie, ale w lesie może być chłodno. Larak przyznał jej rację, choć zaczął burczeć, gdy kazała mu ubrać koszulę. — To dla ochrony przed gałęziami — skwitowała. — Idź i przygotuj się, ale „na paluszkach”. Wiesz, że babcia ma „długie uszy”, a chyba nie chcesz, by zatrzymała nas przy jakieś robocie. Spotkamy się przy wybiegu dla koni. Tak więc Larak „na paluszkach” udał się po rzeczy, które siostra poleciła mu zabrać. Chłopiec lubił spędzać czas w towarzystwie Damii. Było to znacznie więcej niż mógłby powiedzieć o drugiej siostrze oraz starszym bracie. Pomimo wysiłków nie udało mu się do niego zbliżyć. Domyślał się, że powodem oziębłości brata jest Cera, ale ponieważ w obecności Damii świetnie się bawił, przestał zwracać uwagę na starsze rodzeństwo. Po przydzieleniu Jerana do Wieży Deneba, by w praktyce uczył się zawodu, Cera chodziła z kwaśną miną i przestawanie z nią wcale nie było zabawne. Spotkali się przy wybiegu, gdzie drzemały kuce senne od popołudniowego upału. — Wiemy, że na wschodzie, południu i zachodzie nie znajdziemy nic, bo sam wuj powiedział, że te tereny zostały oczyszczone z psyczących fragmentów — powiedziała Damia — a więc wybierzemy się na północ, przez las. Pod osłoną drzew będzie chłodniej. Tam myszkowano dotąd niewiele, nawet Jeran tam nie buszował, kiedy organizował własne wyprawy poszukiwawcze. — Damia mówiła nieco lekceważąco, bo Jeran przechwalał się, że znajdzie prawdziwą masę odłamków. — Zatem, ruszajmy. Wzięła Laraka za rękę i żwawym krokiem przemierzyła wybieg, by jak najszybciej wejść pomiędzy pierwsze drzewa. Zasapali się ogromnie, zanim schronili się przed upałem dnia w cienistej kryjówce. — Hej, tu jest chłodniej — wykrzyknął zachwycony chłopiec. — Powiedziałam ci przecież. Idziemy! Damia ruszyła przodem. Kluczyła, cały czas kierując się na północ. Pomimo zwartego muru drzew, nieznacznie zboczyła z drogi. Po raz pierwszy ogłosiła postój po przekroczeniu jednej z leśnych przecinek. Odpoczynek oraz zawartość manierek przywróciły im siły. Ruszyli w dalszą drogę.
Larak chętnie zatrzymałby się na dłużej, by nacieszyć się chłodem, ale Damia uznała, że w tak niewielkiej odległości od kompleksu Ravenów nie znajdą ani jednego odłamka metalu Żuków, a wtedy nici z lotu helikopterem. Larak zerwał się na nogi i podreptał trop w trop za siostrą. Kiedy dotarli nad brzeg strumienia o kamienistym korycie, Larak uparł się, by skorzystać z okazji do ochłody. Zrzucili więc ubrania i zanurzyli się, pluskając wodą. Damia podzieliła jedną z kanapek i poleciła uzupełnić zapas wody w manierkach. Wznowili marsz i wkrótce wyszli z lasu na piękną, górską łąkę, gdzie zatrzymali się dłużej, bo tu właśnie zdaniem Damii mogły spaść fragmenty metalu Żuków. Po raz kolejny Damia musiała opowiedzieć bratu, jak to ich rodzice ocalili ten i inne światy, rozbijając statki najeźdźców na kawałeczki i rozpraszając je we wszystkich kierunkach. Kiedy ponownie znaleźli się w lesie, urządzili kolejny postój, przegryźli kilka sucharów i popili je chłodną wodą. Słońce schodziło coraz niżej, jednak Damia powiedziała, że do zmierzchu dzieli ich jeszcze kilka godzin. — Znajdziemy dla siebie jaskinię z wodą — Damia zwróciła się do dziarsko podążającego jej śladem braciszka. — Spędzimy wspaniałą noc. — Kiedy znajdziemy metal Żuków? — zapytał żałośnie Larak. — Możliwe, że lada moment potkniemy się o coś. — Ani mi się śni potykać o coś takiego. — Może zatem skoncentrujemy nasze wysiłki na odnalezieniu bzyczących fragmentów, hę? Larak posłusznie zaczął przeczesywać zmysłami najbliższą okolicę. Zajmował się tym, póki bąbel na pięcie nie dał o sobie znać dotkliwym pieczeniem. — Nie mogę iść dalej, Mio. Zrobił mi się bąbel. — Zatrzymamy się, gdy znajdziemy jaskinię i strumień, w którym będziesz go sobie mógł wymoczyć — cierpliwie odpowiedziała Damia, wzdychając z powodu pęcherza, który wyrósł bratu na pięcie. Miała nadzieję, że wytrzyma jeszcze przez jakiś czas. Nie miała pojęcia, jaką odległość udało im się pokonać. To, że nie natknęli się na najmniejszy fragmencik metalu Żuków, mogło świadczyć, że nie była ona wielka. Uznała, że nie może wrócić z pustymi rękami. Przedramieniem otarła czoło z potu. Poprawiła tornister i szła dalej. Larak jest prawdziwym traperem, pomyślała, kiedy obejrzawszy się ujrzała, że idzie za nią kulejąc, ale bez słowa skargi. Był najlepszym bratem. Z pewnym niepokojem zaczęła się rozglądać wokoło, szukając dogodnego miejsca na rozbicie biwaku. Wuj Rhodri nauczył wszystkich małoletnich krewnych podstawowych zasad zachowania się w lesie podczas tego rodzaju wypraw poszukiwawczych.
Najpierw natknęli się na strumień. Damią zaproponowała Larakowi, by zrzucił buty — zimna woda koiła pieczenie na pięcie — i poszli w górę łożyska, aż do miejsca, które nadawało się na rozbicie biwaku. Nie była to jaskinia, ale przyjemna łąka. Larak pośliznąwszy się, wpadł do strumienia już ze cztery razy, pokiereszował na kamieniach palce, był już u granic wytrzymałości, kiedy kolejny zakręt odsłonił przed nimi miejsce, gdzie dawno temu, po obsunięciu się skalnego zbocza, utworzyła się niewielka jama. — A jeśli tam są jakieś zwierzęta? — nerwowo pytał Larak, starając się przebić wzrokiem cień, w którym ginął otwór. Damia nie pomyślała o tym i to ją zbiło z tropu. Wuj Rhodri wyświetlał im filmy o zwierzętach Deneba, w większości niewielkich, ale ich ukąszenia były trujące. Pewne nocne stworzenia mogły okazać się nadzwyczaj nieprzyjemne, starając się wśliznąć do śpiwora podróżnika. Wzięli ze sobą jedynie koce, należało więc zachować ostrożność. Wyciągnęła latarkę zza pasa, zaświeciła ją i starannie zbadała wszystkie kąty jamy. — Widzisz? Nic tam nie ma! Możemy rozbić tutaj biwak. Ja zbiorę drwa na ognisko, a ty przygotuj kolację. Pierwsza próba rozniecenia ognia okazała się niewypałem: próbowali zrobić to wewnątrz jamy i natychmiast wypełnił ją dym. Musieli więc, choć Damii bardzo nie podobał się ten pomysł, zmienić miejsce i już wkrótce u wejścia do ich kryjówki buzował ogień. Okazało się, że w samą porę, bo wkrótce zapadła noc. Dookoła nich zamknęła się ściana lasu, tak że jedynie przez lukę nad ich głowami wpadało światło gwiazd. Ze smakiem zjedli resztę przyniesionych ze sobą kanapek, a potem Damia wspaniałomyślnym gestem wydobyła z tornistra pół torebki leguminy z korzeni prawoślazu i skrupulatnie podzieliła ją na dwie równe części, a Larak, kulejąc, podszedł do młodniaka i ułamał długie gałęzie, na których mogli przypiec smakołyk. — A teraz — powiedziała Damia, starając się mówić głosem, od którego ciarki chodzą po plecach — jedyne, czego nam trzeba, to dobrej opowieści niesamowitej o... a to licho! — dokończyła, gdy upieczona legumina odpadła z jej gałęzi. — Licho wcale nie jest takie niesamowite! — zaprotestował Larak. — Oczywiście, powiedziałam tak, bo straciłam moją leguminę. — To ja coś ci opowiem — oświadczył chłopiec i rozpoczął opowieści o jeźdźcu bez głowy, historię, która napędziła mu stracha, gdy po raz pierwszy oglądał ją na taśmie. Larak był dobrym gawędziarzem, więc Damia z przyjemnością wysłuchała jej po raz kolejny. Jednak pod koniec opowieści coś odciągnęło jej uwagę i jej wzrok pobiegł tam, gdzie kończyły się otaczające ich ciemności. Zerwał się lekki, nocny powiew, który przyniósł z sobą dziwny, zgrzytliwy dźwięk. Obudziło się w niej mroczne wspomnienie. — Kolej na ciebie! — zaczął domagać się Larak, doszedłszy do końca swojej historii. — Pożeracze dusz — wymamrotała Damia pod nosem, bo zgrzytliwe odgłosy przypomniały jej o przeraźliwym nocnym koszmarze. — Pożeracze dusz? Kim oni są? — oczy Laraka zrobiły się okrągłe.
— To nic — Damia odruchowo wzdrygnęła się. Naprawdę nie miała ochoty wspominać obrzydliwej sennej mary. — Nie, opowiedz mi! — To zbyt przerażające i to nie jest opowieść. Wymyślę coś innego, lepszego. — Nie, ja chcę usłyszeć o pożeraczach dusz — upierał się chłopiec. — Skąd ją znasz? Damia pokręciła głową. — To nie jest historia zmyślona. Oni mnie ścigali! — No jasne! — parsknął lekceważąco Larak. — Kiedy zostałam uderzona kamieniem w głowę — Damia mówiła bardziej do siebie niż do swojego brata. Siedziała w kucki przed ogniem. Nie miała na to wielkiej ochoty, lecz zaczęła rekonstruować to, co ją spotkało. — Chociaż było ciemno, oni byli jeszcze ciemniejsi, chrzęścili jak żuki na przedmieściach, próbowali mnie wlec za sobą — jej głos przeszedł w przejmujący pisk, objęła mocno rękami kolana. — Zamierzali mnie porwać, pożreć moją duszę! Nic tylko chrzęst! Chrzęst! — zniżyła głos, nie dla udramatyzowania opowieści, ale dlatego, że wspomnienia także obudziły w niej lęk. — Przestań, Damio! Przerażasz mnie! — Larak przytulił się do niej, mocno obejmując ramionami. Trzęsły mu się usta, a oczy wypełniły się łzami. — Powiedz, że to jest historia zmyślona, że wokoło nie czyhają pożeracze dusz! Ale Damia wpadła w sidła wyzwolonych przez siebie wspomnień, opowiadając starała się od nich uwolnić, zmagała się z nimi tak samo jak we śnie. — Złapały mnie za stopę, a potem zaczęły pełznąć wzdłuż nogi, przez cały czas przy wtórze tego obrzydliwego chrzęstu. Szukałam światła wiedząc, że gdy je odnajdę, będę bezpieczna. Ale oni krępowali moje ruchy. Schwycili mnie za drugą stopę i wtedy zobaczyłam światło... — Światło? Dziewczynka nie zauważyła, że w głosie Laraka pobrzmiewa panika, nie zwróciła też uwagi na to, co robi. — Wtedy udało mi się dotrzeć do światła. Afra je trzymał! To on ich zawrócił, przepłoszył! Przerazili się jego światła, a on dotknął mnie nim i... — potrząsnęła głową i osłoniła dłonią oczy. Dookoła niej było zbyt jasno, oświetlone nawet było wejście do jaskini za jej plecami. — Laraku? Jej brat stał na skraju wolnej od drzew przestrzeni z płonącą wiązką gałęzi w ręku, i podpalając wszystkie suche gałęzie i korzenie, jakie znajdowały się w zasięgu jego wzroku, starał się rozniecić światłość, której bali się pożeracze dusz! Laraku! *** Więcej było strachu niż dymu, Angharad, Isthia uspokoiła swoją synową, kiedy sytuacja znalazła się pod kontrolą. Nad jej głową przeleciał kolejny helikopter z wodą do gaszenia
resztek pożaru lasu. Wyciągnęliśmy ich stamtąd, kiedy obudził nas krzyk Damii. Ona była zbyt zdezorientowana, by się teleportować. Co wywołało ogień? domagał się wyjaśnień Jeff. To Larak płonącą wiązką chrustu podpalił las. Mówił coś o pożeraczach dusz oraz świetle — był śmiertelnie przerażony, odparła Isthia. Teraz śpi. A Damia? wtrącił się jeszcze jeden głos. Isthia rozpoznała w nim Afrę, któremu porozumiewanie się szło z niejakim wysiłkiem. Nic jej nie będzie, uspokoiła go szybko. Która jest u was, na Kalisto, godzina? Wczesna, nieco zgryźliwie powiedział Jeff. A ja nie spałem. Nie mogłem zasnąć, dodał Afra, po którego słowach nadbiegło mentalne ziewnięcie. Idę do łóżka — Rowan, Jeff, Isthio. Babka Damii poczuła, jak cichnie echo jego myśli. Doskonale! Rowan była wściekła. Kiedy wreszcie to dziecko zaprzestanie swoich sztuczek? Naprawdę nie mam ochoty, by Ezro uczył się na tego rodzaju przykładach. Wydaje mi się, że ona była naprawdę przerażona, kochanie, zawyrokował Jeff. Chciałabym przypomnieć, Angharad, powiedziała Isthia surowo, że to nie Damia wznieciła ogień, a Larak. Zawsze opiekowała się młodszym bratem i go chroniła. Czyżby incydent z kamieniem już wyleciał ci z głowy? I tak, szybko wtrącił się Jeff, zbliża się pora rozpoczęcia przez nią szkolenia na Wieży — będzie za bardzo zmęczona, by chadzać swoimi ścieżkami po nocy. Powiadasz, że jak daleko zawędrowała? Isthia usłyszała podziw w głosie swego syna. Kiedyś dowie się, w jaki sposób teleportować się na duże odległości, powiedziała zamyślona Rowan. Mogłaby wtedy codziennie podróżować między Kalisto a Ziemią. Tak jak ty Jeffie. Nie jestem pewny, czy galaktyka będzie bezpiecznym miejscem, kiedy Damia nauczy się teleportacji na duże odległości. Rowan trawiła to w myślach. Hm, wydaje mi się, że nadszedł dla Damii czas powrotu na Kalisto i wykorzystania tego, czego się nauczyła. Isthio nadużywaliśmy twojej dobrej woli zbyt długo... Bzdura, Angharad! To było i jest... pouczające, odparła ze śmiechem Isthia. Dzięki Damii, Jeranowi, Cerze i Larakowi mam teraz specjalną szkolę, którą od dawna chciałam mieć na Denebie, i teraz energicznie poszukuję Talentów do wyszkolenia. Czy to dlatego zostałaś piastunką moich dzieci? zapytała Rowan. Zawsze podejrzewała, że Isthia kieruje się tylko sobie znanymi pobudkami. Nie był to główny powód, Angharad. Jeszcze Iana mogłam brać pod uwagę, jak wiesz. Jeff roześmiał się rubasznie. Który po testach otrzymał rangę T-4. Dobrze się o niego zatroszczyłaś!
A co wykazały ostatnie twoje testy, Isthio? zapytała Rowan. Nigdy nie miałam ochoty tego sprawdzać, gładko odparła Isthia. I na tym najlepiej będzie zakończyć, kochanie, powiedział Jeff. Jednak uważam, że nadszedł czas, by Damia skorzystała z okazji pracy w Wieży obsługującej ruch o dużym natężeniu. Wiesz, że ja — oboje — jesteśmy ci bardzo wdzięczni, Isthio. Rowan powiedziała to całkowicie szczerze. Isthia uprzejmie przyjęła podziękowania, bo była tak samo dumna z matki, jak i z córki. Od czasu waszych ostatnich odwiedzin zaczęła dojrzewać, powiedziała Isthia. Tak wcześnie? zdziwił się Jeff, licząc w myśli na palcach. Powiedzmy zatem, że przestaje być dzieckiem, i wkrótce powinna zacząć dojrzewać, Isthia uściśliła poprzednią wypowiedź. Czy znajdą się u was jacyś odpowiedni konkurenci? zastanawiał się Jeff. Rangi T-1? myśl Rowan nabrała wyraźnie pogardliwego posmaku. Kochanie, gdy kaprys kobiety zwróci ją ku mężczyźnie, nie zawsze zaczyna od przeanalizowania jego genealogii, Jeff zwrócił jej ostrożnie uwagę. Nawet poprzez dzielącą ich odległość wielu lat świetlnych intuicja podszepnęła Isthii, że Rowan poczerwieniały policzki. Tutaj nie ma żadnych kandydatów, odpowiedziała na pytanie syna. Prawdę powiedziawszy, skoro Larak zostanie tutaj, można by się zastanowić nad wysłaniem Damii do domu. Oboje rodzice byli wstrząśnięci. Na boga! Obojgu wam w głowie wyłącznie najgorsze! Miałam na myśli to, że Damię dręczyłyby ambiwalentne uczucia, gdyby jej randki z chłopcem miały zaszkodzić wyjątkowej więzi między nią a Larakiem. A fe! Rozumiem, co masz na myśli, powiedział nieco zawstydzony Jeff. Byłoby jej łatwiej, gdyby swój pierwszy romans przeżyła, nie obawiając się zazdrości młodszego brata. Otóż to, przytaknęła Isthia. Jeff podjął decyzję. Doskonale, odeślij ją, kiedy skończy się semestr. Jej dalszym wykształceniem zajmiemy się tutaj. Choć nie mogę oczywiście obiecać, że będzie tak wyśmienite jak na Denebie, dodał żartem. To rozumie się samo przez się! Dopiero, gdy kontakt został przerwany, Isthia przypomniała sobie, że chciała jeszcze poprosić Jeffa, a właściwie Afrę, by w jej imieniu zwrócił się do Capelli o wyszukanie wysokiej rangi Talentu, który mógłby zostać nauczycielem na Denebie. Wychowanie w duchu Metody miało wiele zalet i Isthia zakładała, że Damia po powrocie na Kalisto dzięki obecności Afry nabierze sporo pozytywnych cech. Była pewna, że wpłynie to na jej wykształcenie. Afra nauczył sztuki panowania nad sobą Rowan, bez czego nie mogłaby tak
doskonale kierować operacjami Wieży Kalisto. A Jeff stał się niezbędną dla Angharad opoką uczuciową. Isthia westchnęła. Wywołała z pamięci obraz męża i znów poczuła nachodzący ją często żal, że Jeny nie żyje. Jednak rozczulanie się nad sobą nie zbliżało do celu, który wytknęła sobie na następny rok: zamierzała zgłębić manipulację metamorficzną. Na nieszczęście, Capellanie nie byli jej zwolennikami.
Rozdział 6
Dłonie, które pojawiły się w polu widzenia Afry, przestały być już dłońmi małego dziecka, lecz nie straciły nic ze swej szczupłości i smukłości, charakteryzującej ich właścicielkę. — Co ty na to? — Damia obróciła je grzbietem w dół i w górę jak do inspekcji. Klęczący Afra podniósł wzrok i napotkał spojrzenie intensywnie niebieskich oczu osadzonych w owalnej twarzy otoczonej kruczoczarnymi włosami. Przez cztery lata od powrotu z Deneba Damia pozwalała im swobodnie rosnąć. — Na co, wiedźmo? — zapytał i odrzucił jej na plecy pojedynczy biały kosmyk, który podkreślał głęboką czerń błyszczących włosów. — To! — Damia wyprężyła się na całą wysokość, przesuwając dłońmi wzdłuż ciała. Dopiero gdy stanęła przed nim wyprostowana jak struna, z jedną nogą nieco wysuniętą do przodu, Afra zauważył, że dziewczyna nie włożyła kostiumu kąpielowego. Brew Damii drgnęła prowokująco, by zmusić go do wstydliwego spuszczenia wzroku. W odpowiedzi Afra zmierzył ją pedantycznym spojrzeniem, poczynając od smukłej szyi i jędrnych piersi poprzez wąskie biodra i pięknie ukształtowane nogi, by zakończyć na długich i delikatnych palcach u stóp. — Wspaniale dojrzewasz, Damio — powiedział, kiedy na zakończenie lustracji ponownie spojrzał jej w oczy. Uderzył dłonią w wodę obok siebie. — Jest ciepła. Ubranie w gimnazjum na stacji Kalisto było sprawą osobistego wyboru i spełniało raczej funkcję dekoracyjną, a nie osłaniającą. Damia tupnęła nogą i pisnęła ze złości. — Nie! Opalenizna, Afro, opalenizna! Afra jeszcze raz przyjrzał się jej ciału i przekrzywił głowę. Skóra rzeczywiście była nieco ciemniejsza. Przyłożył swoją rękę do jej i potrząsnął głową. — Sądzę, że to nie jest mój odcień. Obrażona Damia aż zaskrzeczała. — Affffrrrra! — i tupnęła jeszcze mocniej nogą, aż jej piersi zadrżały. — Słucham? — złośliwie uśmiechnął się Afra.
— Czy mógłbyś mnie tym nasmarować? Dziewczyna podała mu buteleczkę z jakimś płynem z pobliskiego stolika. — Nie mam ochoty stracić tej odrobiny, która mi została. Afra wziął od niej butelkę z płynem samoopalającym, który należało stosować przed wejściem do wody i łypnął uważnie na nastolatkę. Powąchał wylot naczynia, nabrał nieco substancji i roztarł między kciukiem oraz palcem wskazującym. — Ile i gdzie? — Tyle, żeby mnie natłuścić, i wszędzie, oczywiście — odezwała się nieco protekcjonalnie. Afra posłusznie zrobił to, o co prosiła, poczynając od pleców. — Będziesz miała tłuste włosy. — Co tam! Później je umyję. Uniosła włosy nad karkiem. Obróciła nieco głowę, by widzieć jego twarz. Zirytowało ją, że delikatnie naoliwił jej ciało od barków poprzez pośladki do kostek u nóg i ani drgnął. Zamrugała, wiele sobie obiecując, gdy stanęła do niego przodem, ale Afra, pokrywając emulsją jej piersi zrobił to równie dokładnie i beznamiętnie, jakby to był jej nos. Wciąż jeszcze jeden rejon pozostał nieruszony. Damia kaszlnęła dyskretnie. — Ominąłeś coś. Nie mrugnąwszy powieką, Afra natłuścił ręce i posłusznie zajął się wskazaną strefą. — Domyślam się, że zmyjesz to i tutaj. Damie dotknęło to do żywego, aż się zarumieniła. Afra unikał jej wzroku, dla zabicia czasu manipulując zawzięcie przy nakrętce. Uniósł zamkniętą butelkę i zwrócił się z pytaniem, wskazując na stolik: — Czy mam ją odstawić z powrotem? — Naturalnie — odparła zatopiona w myślach Damią. Poklepała ręką płaski brzuch. — Jak ci się wydaje, czy Amrowi się to spodoba? — Twój brzuch? A niby dlaczego? — dociekał Afra, wodząc zamyślonym wzrokiem po wyludnionym basenie. — Afro! Nie mam na myśli mojego brzucha, a mięśnie — spójrz! — okazało się, że ma piękną muskulaturę; pod miękką, zbrązowiałą skórą zarysowały się wyraźnie mięśnie podbrzusza. — Ładne — odparł z roztargnieniem Afra. — Chodźmy popływać! — Oho! Nie ma głupich, bym miała stanąć z tobą do pływackich zawodów! I z tymi słowami dała nurka. Kilka godzin później zjawiła się w jego apartamencie. — No i co ty na to? — zapytała, okręcając się na pięcie, by purpurowa, przezroczysta suknia wieczorowa mogła zawirować wokoło niej.
Miała włosy zebrane i upięte wysoko, jedynie jasne pasemko wiło się spiralnie. Długie, ciemne rzęsy stanowiły piękną oprawę dla przenikliwych, niebieskich oczu. Na policzkach, tuż przy kącikach wygiętych w łagodnym uśmiechu ust, utworzyły się dołeczki. — Myślałem — odezwał się Afra, wchodząc do bawialni ze swoją kolacją — że nauczono cię pukać do drzwi. Damia nadąsała się i odęła usta, ale w jej oczach błysnęła psota. Afra znał to spojrzenie. — Znasz zdanie swoich rodziców w sprawie teleportowania się w obrębie stacji. — Czy zamierzasz im o tym powiedzieć? Afra bez wahania zaprzeczył, potrząsając głową. — Powiedziałem ci już przy okazji twojego powrotu, że dla ciebie drzwi tutaj zawsze stoją otworem — nawet kod twojej tęczówki został zaprogramowany w zamku — zmierzył ją surowym spojrzeniem — jednak pukanie do drzwi jest świadectwem dobrych manier. — Odstawił talerz na stoliczek do kawy i wskazał na suknię. — A to naprawdę mi się podoba. — To na dzisiejszą randkę. — Randkę? — Amra i moją. — Słodkie szesnaście lat to wspaniały wiek, by zacząć chodzić na randki. Dokąd idziecie? Damią zasępiła się. — No cóż — rozpoczęła ostrożnie i dokończyła szybko. — Amr odbierze mnie ze stacji na Ziemi. — A więc nie jest to tylko pokaz mody. Czy rodzice o tym wiedzą? — Nie będzie to konieczne. — Aż czym ty się teraz przed nimi ukrywasz? — zapytał nieco zrezygnowany Afra. Damia odęła wargi i pochyliła głowę. Znaczenie tego było jasne, Capellańczyk westchnął. — Czy to wyjątkowy chłopiec? — Nie jest już chłopcem! Skończył osiemnaście lat — no prawie! — zareagowała gorąco. — Spotykam się z nim od wielu miesięcy. Dzisiaj to coś wyjątkowego. — Tego się właśnie domyśliłem — miękko odparł Afra. — Nie gniewasz się? — Damia spojrzała na niego, szeroko otwierając oczy. — Że nadszedł czas, byś została kobietą? A dlaczego powinienem? Jego obojętność gniewała ją. Afra wiedział o tym, jednak zupełnie to zignorował. Uczucie Damii do niego rozkwitło nagle w miłość, gdy tylko dojrzewanie zmieniło dziewczynkę w młodą kobietę. Odniósł się do tego z szacunkiem, starając się jak najlepiej radzić sobie ze zmianą natężenia uczuć, nie pozwolić na zerwanie się burzy, do czego doszłoby z całą pewnością, gdyby otwarcie uznał to za fakt. Zrobił to z najwyższym wysiłkiem czując, jaką
radość sprawia mu przebywanie w jej obecności, jednak za nic na świecie nie nadużyłby i nie zrezygnował ze swej pozycji najlepszego przyjaciela i zausznika. — Czy zatem teleportujesz mnie na Ziemię? — zapytała go wprost i zalśniły jej oczy. — Będziesz ostrożna i... — Wiem, co się robi! — krzyknęła. Zanim nabrała tchu, by mu jeszcze dołożyć, znalazła się na stopniach wiodących do wejścia stacji na Ziemi. — Hmmm! Zobaczył popis! Zawołaj mnie, kiedy będziesz chciała wrócić do domu, Afra na pożegnanie lekko prztyknął Damie w czoło, do czego od dawna była przyzwyczajona. Wbrew sobie uśmiechnęła się z dumą. Damia po raz pierwszy spotkała Amra u Luciano, gdy wuj Gollee musiał odwołać umówiony lunch. Przystojny, śniady Amr Tusel z dumą powiedział jej, że posiada Talent rangi T-9 i odbywa szkolenie na kierownika stacji. Damia, obawiając się, że może go odstraszyć, nie ujawniła posiadanego Talentu, wyraziła jedynie zachwyt dla jego męstwa. Talent rangi T-9 dobiegający osiemnastki miał jeszcze sporo czasu do objęcia obowiązków kierownika stacji. Swą pierwszą noc przetańczyli aż do rana, a potem Amr odprowadził ją do centralnej stacji, skąd wysyłano ludzi do wszelkich zakamarków świata. Jego uprzejmość i delikatność wywarły na niej spore wrażenie, a pierwszy pocałunek wzbudził falę nie znanych dotąd uczuć, przeszło ją mrowie nawet w koniuszkach palców u nóg. Damia postanowiła, że będą się spotykać na ziemskiej stacji, ponieważ — i to była prawda — miała stąd bliżej do domu. Przez sześć miesięcy umawiali się regularnie, oglądali najnowsze filmy, trójwymiarowe video, brykali w wesołych miasteczkach, a nocami — tańczyli do białego rana. Stopniowo coraz więcej czasu spędzali spleceni w namiętnym uścisku. W ciągu minionych kilku tygodni Amr kilkakrotnie zmuszony był całą siłą woli wymykać się namiętności w obawie, że pogwałcą prawo. Nie domyślił się, kim ona jest — nigdy nie widział ani wyniosłego Jeffa Ravena, ani nikogo z rodziny Gwyn-Raven, wiedział tylko, że jest nieletnia, i że jest dziewicą. Wierny poczuciu honoru Talentów, doszedł do wniosku, że jest rozpatrywany jako partner w pierwszym zbliżeniu. Ta perspektywa przeraziła go i na jakiś czas przestali się widywać. Kiedy w końcu zdobył się na odwagę, onieśmielenie poczuła Damia i trzeba było długiej i głośnej argumentacji, by ostatecznie ustalić termin spotkania. Amr nie posiadał własnego pokoju i mieszkał w dormitorium Kwatery Praktykantów, które do tego celu się nie nadawało. Damia zbyła pomysł spotkania się u niej tłumacząc, że jej rodzice zawsze trzymają się w pobliżu, co by ją krępowało. W końcu wybrali jeden z hoteli na Ziemi.
Amr ułożył plan wieczoru. Zameldowali się w hotelu, zostawili bagaże w pokoju, a sami udali się na wystawną kolację, po której przyszedł czas na relaksującą przechadzkę i taniec. Niechętnie zeszli z parkietu zamykającej podwoje Disko-Tech. Damia czuła się podniecona po ostatnich utrzymanych w wolnym rytmie melodiach, które przetańczyli wtuleni w siebie. Podniecenie opadło nieco podczas drogi powrotnej do hotelowego pokoju, jednak kiedy już tam dotarli, znów obudziła się w niej namiętność. Uczucie to nie było dla niej niczym nowym. Spędzili przecież z Amrem wiele wieczorów spleceni w uścisku, jednak jak dotąd zawsze udawało jej się otrząsnąć, zanim emocje wzięły górę. Trzeba przyznać, że było to ogromnie frustrujące. Dzisiejszej nocy Damia miała zamiar pozwolić na wybuch namiętności. Amr delikatnie wziął ją w ramiona i przesunął dłonie wzdłuż pięknych ramion do wiotkiej talii. Przygarnął jej ciało ciasno do swojego, gdy pocałunek rozognił w nich namiętność. W miarę wzrastającej temperatury uczuć, opadało z nich ubranie. Nie upłynęło wiele czasu, a znaleźli się w łóżku. Kiedy zręczne dłonie Amra zaczęły błąkać się po całym ciele, Damia poczuła się zagrożona, że utonie w zalewającej ją kaskadzie uczuć. Kiedy jej namiętność po raz trzeci osiągnęła punkt kulminacyjny, wszedł w nią. W pierwszej chwili uwagę Damii zbytnio pochłaniały inne doznania, którymi przepełnione było jej ciało, by to zauważyć. Kiedy to poczuła, zamarła na moment, patrząc na niego z przestrachem. Amr uśmiechnął się czule mimo podniecenia i łagodnie naprężył się. Damia jęknęła i przygarnęła go mocno do siebie, bo pragnęła mieć go w sobie. W swej ekstazie otworzyła się przed nim, pociągnęła za sobą i zaczęli się wznosić oboje, coraz wyżej i wyżej. A kiedy spadli, zaczęli wszystko od początku. Ty jesteś Talentem! wykrzyknął roznamiętniony Amr. Damia usłyszała oskarżycielski ton w jego głosie, znieruchomiała, jednak jej partner wszedł w nią tym głębiej, wsunął swój język do jej ust, krzycząc mentalnie: Nie! O Boże — nie! Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego! Nie przerwali. Damia ożywiała słabnącą namiętność Amra tak długo, póki znowu nie porwała ich z sobą fala uczuć. Tracili, to znów odzyskiwali siły. Bił w nich jakby syczący snop elektrycznej ekstazy, przenikał ich na wskroś, falował dookoła. W końcu fizyczny wysiłek w połączeniu z nawałą uczuć i omdlewającą rozkoszą sprowadził na Damie sen. Obudziła się, czując na sobie spojrzenie roziskrzonych oczu Amra, które ślizgały się wzdłuż linii jej ciała. Była obolała, obolała w miejscach, o istnieniu których dotąd nie miała pojęcia. Dopiero co odkryte mięśnie stały się ogniskami bólu. — Jeszcze raz, błagam! — głos Amra był ochrypły, nikły. — Och, było cudownie! — odrzekła Damia, lecz kiedy Amr przesunął rękę, by ją objąć, odsunęła się. — Boli mnie, jestem zbyt zmęczona. O tym nie wspominano na żadnej taśmie. — Ani o tym, co mi wyrządziłaś. — Jego oczy były puste. Powoli zapłonął w nich gniew. — Czy ty naprawdę nie masz pojęcia, co ze mną zrobiłaś? — Jego palce zwinęły się w pięść,
łzy nabiegły mu do oczu; łzy gniewu, łzy z powodu utraconego honoru, łzy rozpaczy. — Naprawdę? — powoli jego głos zamienił się w krzyk. — Naprawdę? Naprawdę? Ty dziwko! Suko! — w rysach jego twarzy odbiło się czyste przerażenie, gdy zatrzymał w pół drogi pięść, by mimowolnie nie wymierzyć jej ciosu. Afro! wykrzyknęła ogarnięta paniką Damia. Zniknęła w chwili, gdy Amr zmagał się z sobą, szukając słów przeprosin. Kiedy jej zabrakło, zapłakał cicho, wstrząsany głębokimi spazmami szlochu, leżąc z zamkniętymi oczami, zwinięty w pozycji embriona. Nic nie wspomniano o nienawiści tuż po miłości! szlochała Damia na ramieniu Afry, gdy ten wytarł ją, przykrył ręcznikiem i przytulił do siebie. Opuściła głowę na jego pierś i łkała. Było tak... tak... i nagłe zaczął na mnie krzyczeć! Zachowałaś ostrożność, prawda? dopytywał się Afra uspokajającym tonem. Oczywiście, że tak! Już wiele miesięcy temu dokonałam implantacji! gniewnie odparła Damia. Afra odsunął się od niej na wyciągnięcie ramion i przechylił głowę, by zajrzeć jej w oczy. — Damio, osłoniłaś swe myśli ekranem, prawda? — upewnił się. — Ekranem? Afro, myśmy się kochali! Ból przeszył twarz Lyona. — Byliście w hotelu? — Damia przytaknęła. — W tym, który sąsiaduje przez ulicę z Centralną? — Ponowne kiwnięcie głową. Numer pokoju? Afro! zbuntowała się. Musimy wiedzieć, jak radzi sobie z tym Amr, wyjaśnił, a potem wzmocnił telepatyczną emisję swego mózgu. Gollee, mamy nagły wypadek. Dotarł do niego stłumiony odzew. Potrzebuję, byś zainteresował się Amrem Tuselem, T-9. W tej chwili szukaj go w Excelsiorze. Afra zrobił pauzę, jego twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu, gdy spojrzał na Damie. Myślę, że jego mózg został wypalony. Gollee Gren natychmiast był gotowy do czynu. Zajmę się tym, Afro. — Wypalony? — jak echo powtórzyła Damia. — Afro, jemu nic nie było! — Nic mu nie było, kiedy go opuściłaś? — Afra zapytał łagodnie. — Czy kochając się z nim, powściągnęłaś swój Talent? Damia była wstrząśnięta. — Nikt mi o tym nie powiedział! — Ja ci mówiłem — Lyon powiedział to szeptem, a jego usta zamieniły się w cienką linię. — Mówiłem, abyś zachowała ostrożność. — Myślałam, że chodzi ci o... — Damia zamilkła, powoli zaczęła rozumieć ogromną cenę swojej nieostrożności. — Czy nic mu nie będzie? Czy on wyzdrowieje?
— Możliwe — powiedział z rezerwą Afra. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego wyzywająco. — Prawdopodobnie nie — przyznał, domyślając się, jaką przeżywa moralną rozterkę. — Och, Afro! — jęknęła, wtulając się w jego ramiona. Nigdy już nie będę mogła nikogo kochać! — Nie zarzekałbym się tak, Damio. — Głos Afry był niesłychanie oschły. Uniósł ją i przeniósł na sofę. — Po prostu nigdy nie bądź już tak nieostrożna — umieścił ją w swych ramionach jak w kołysce. — Kochaj, Damio, jednak bądź w tym ostrożna i czuła. Nie, nigdy nie będę już kochać, Damia mamrotała z uporem coraz cichszym, tłumionym zmęczeniem głosem. Afra milcząc kołysał młodziutką kobietę w ramionach, póki nie zmorzył jej sen. A wtedy, bardzo ostrożnie, wśliznął się cienką jak pajęcza nić myślą do jej mózgu i złagodził dręczący ją ból. Zanim jeszcze otworzył oczy, wiedział, że Damia uporczywie mu się przygląda. Uniósł powieki i napotkał jej przeszywający wzrok. Lekko się uśmiechnął. — Założę się, że masz obolałe mięśnie. — Od spania w tej pozycji, czy od tego, co wydarzyło się wcześniej? — prychnęła dziewczyna. — Od jednego i drugiego. Damia przyglądała mu się długą chwilę, a potem stwierdziła: — To mogłeś być ty... Afra uciszył ją, kładąc jej palec na ustach. — Nie mów tak. Obejrzała krytycznie palec, a potem z uśmiechem próbowała go pocałować. Nagle uśmiech zamarł na jej ustach. — Czy dowiedziałeś się czegoś o Amrze? Afra skinął głową z ponurą miną. — Odpoczywa w szpitalu. — Obrzucił ją wzrokiem. — Nauczę cię kontroli nad swoim umysłem. Damia przygryzła wargę. — Czy tobie wyrządziłabym taką samą krzywdę, gdybyśmy... — Myśmy tego nie zrobili, Damio — Afra potrząsnął głową. — To mogłeś być ty! — Słowa te z wysiłkiem padły z jej ust. Wtuliła się w jego pierś. — Afro, czy ty mnie nie kochasz? Afra czule przytulił jej głowę. — Ja tego chciałam, wiesz o tym — ciągnęła Damia. — Próbowałam... — Wiem — uspokajał ją Afra. Wyrwała głowę z jego rąk, by spojrzeć mu w oczy.
— Ty wiedziałeś? I nie... A ja... I Amr? — wyrzucała z siebie z coraz większą wściekłością. Afra ponownie położył jej palec na wargach, ale tym razem dziewczyna złapała go zębami i z całej siły ugryzła. Nie spuszczając z niego wzroku ani na moment, coraz mocniej i mocniej zaciskała szczęki, ale wyraz twarzy Capellańczyka nie zmienił się ani odrobinę. Kiedy poczuła słony smak krwi w ustach, puściła palec. Z oczu Afry kapały łzy, kiedy beznamiętnie oglądał krwawe ślady po zębach na palcu. — Cieszę się, że to boli! — powiedziała rozpalona do białości z gniewu Damia, jednocześnie targało nią uczucie winy i zażenowanie. Oczy Afry błysnęły, kiedy omiótł ją przelotnym spojrzeniem. — Nie to boli, Damio. Wściekła, gwałtownie uwolniła się z jego ramion, pełnym godności krokiem oddaliła się do łazienki, narzuciła na siebie jedną z jego długich koszul, złapała pudełko z opatrunkami i w drodze do wyjścia rzuciła mu je. — Trzymaj! To na twój palec, twemu sercu, niestety, nie pomogę. Automatycznych drzwi nie można było zatrzasnąć z hukiem, jednak Damii udało się w nie siarczyście kopnąć, z tym samym skutkiem. *** — Jedno słówko, panienko! — wstrząśnięta Damia aż podskoczyła, kiedy rozległ się oschły głos Gollee Grena. — Gollee! Co tutaj robisz? — zapytała, rozglądając się po poczekalni stacji Kalisto. — Czy tato... — nagle przypomniała sobie: — Amr? — Czuje się nieźle — uciął Gren, zbywając tę sprawę. Złapał ją, pociągnął za sobą i usadowił w jednej z lóż. — A właściwie, co ty sobie wyobrażasz, pannico? — Co masz na myśli? Gren zaklął szpetnie. — Po tym wszystkim, co on dla ciebie zrobił. Trzymał w tajemnicy twoje „psoty”, pilnował ciebie, kłamał, a ty... ty nawet nie jesteś warta swego imienia! — Kto? — krzyknęła upokorzona Damia. — Kto? — Gren prychnął. — Jasne, że nie wiesz! Czy ty w ogóle nie myślisz? Czy ty nie rozumiesz? — pokręcił głową, na próżno starając się opanować. Nic to nie dało. Pozwolił sobie na długi wydech. — Lekarze przesłali mi zdjęcia — na podkreślenie słów kiwnął głową. — Powiedział, że ugryzł go jeden z szopokotów, ale ja rozpoznałem ślady. Nawet kiedy próbujesz odgryźć mu rękę, on i tak cię chroni! — Afra? — wykrzyknęła Damia. — On nawet nie wie o moim istnieniu! Ten zimnokrwisty, zielonoskóry, żółtooki... — próbowała wymyślić jeszcze jakiś epitet, ale bez skutku
— Capellańczyk! — Potrafisz myśleć tylko o sobie, co? — warknął Gren. — Damia, Damia biedactwo! — zwęziły mu się oczy, kiedy krytycznie spojrzał na dziewczynę. — Cudownie, a co z Afrą? Co on czuł, jak ci się wydaje, kiedy córka jego najlepszej przyjaciółki przychodziła do niego? Czy ty nie wiesz, na co sobie pozwalałaś? — Odtrącił mnie! — wykrzyknęła Damia. Głowiąc się, skąd Gren ma takie informacje, nie zapanowała nad sobą i ujawniła przykry dla siebie incydent. — Toż można było w tobie czytać jak w książce! On nie miał wyboru, nawet gdyby przyszła mu na to ochota! — zaperzył się Gren. — To bez znaczenia. Ale karać go za okaleczenie pewnego nieszczęśliwca... — To nieprawda! — Damia wykrzyknęła na cały głos, a po policzkach spłynęły wywołane gniewem łzy. — Czyżby? — powiedział cicho Gren. — Przemyśl to, zanim odpowiesz, Damio GwynRaven. A kiedy uporasz się z tym, udaj się do niego i poproś bardzo uprzejmie, by nauczył cię panowania nad sobą! — Nie zrobię tego! Nigdy! Targała nią taka wściekłość, że zaczęła mówić szeptem, trzęsła się, starając się zapanować nad pragnieniem uczynienia tego, co chciała — co mogłaby — zrobić swemu oskarżycielowi. — Twoi rodzice nic nie wiedzą o owej nocy, ani też Amr — powiedział takim samym, pełnym napięcia szeptem. — Jeszcze. — Podniósł się i odwrócił do niej plecami na pożegnanie. — A teraz, przeproś go i ucz się od niego, jak należy panować nad sobą. — Albo co zrobisz? — Damia celowo użyła szyderczego tonu, by go sprowokować. Gren spojrzał na nią wyniośle. — Możesz się nie bać, nie powiem o tym twojemu ojcu. — Oddalił się, zostawiając Damie sam na sam z myślami, czemu owa obietnica zabrzmiała tak złowieszczo. *** — Larak! — radośnie wykrzyknęła Damia, biegnąc na spotkanie brata. — A cóż cię tu sprowadza? — Wezwał mnie Afra — odpowiedział Larak i uszczęśliwiony przytulił ją na powitanie. Pokręcił głową. — Nie wiedziałem, że matka i ojciec słuchają jego rad z taką uwagą. — Twój głos! — Damia stwierdziła, że zmienił się on znacznie w ciągu minionego roku. — Stałeś się dorosły. — Nie jestem już małym chłopcem, siostrzyczko — odparł Larak głosem, który pogłębił się po mutacji. — W siedem miesięcy urosłem o trzy cale! Wkrótce ciebie dogonię!
— I przegonisz — roześmiała się Damia — jestem tego pewna! — Odęła wargi. — Dlaczego Afra cię wezwał? — Nie powiedział ci tego? — Ostatnio nie zwierzamy się sobie nawzajem z sekretów — zabrzmiało zwięzłe, niechętne wyjaśnienie. — To coś nowego — Larak puścił mimo uszu ton Damii. Głośno westchnął: — Myślałem, że on jest twoim ekstra specjalnym przyjacielem. — Wyrosłam z dziecinnych uzależnień. Larak zmierzył ją uważnym spojrzeniem i jego oczy zupełnie zmieniły wyraz. Pokiwał głową z podziwem. — Gdybyś nie była moją siostrą, wyciągnąłbym cię na randkę! Widzę, że nie ja jeden jestem dorosły! Damia wzruszyła ramionami. — Dzięki, niezbyt wielką mam teraz ochotę na randki. — Biedni mężczyźni! — wykrzyknął Larak. Zarzucił na ramię karisak. — No cóż, prowadź! Umieram z głodu! — Nic nowego! — roześmiała się Damia. W kantynie dogonił ich Brian Ackerman. Larak machnął w jego stronę po przyjacielsku widelcem, ani na moment nie przestając zapamiętale żuć ogromnego kęsa, który miał w ustach. Kierownik stacji pokręcił głową nad zmianami, jakie zaszły w młodzieńcu. — Ledwo cię poznałem! — Pomimo charakterystycznych dla Ravenów rysów? Czuję się urażony! Brat Damii posiadał tę samą łatwość nawiązywania przyjaźni, co jego ojciec. Zaskoczony Brian uświadomił sobie, że mija właśnie dwadzieścia lat, od kiedy poznał Jeffa Ravena — z Rowan znali się nieco dłużej. Ackerman skończył siedemdziesiąt pięć lat i zaczynał czuć w kościach poranne ćwiczenia, które odbywał codziennie, lecz gdyby nie to oraz fakt, że całkowicie posiwiał, byłby wciąż tym samym Brianem, który przed dwudziestu laty przywitał Jeffa Ravena na stacji Kalisto, i który w chwili desperacji — bezradny wobec młodej Rowan — złożył swego czasu rezygnację na ręce Petera Reidingera. Na myśl o Rowan prześliznął się wzrokiem po Damii. W rysach dziewczyny uwidoczniły się cechy i Rowan i Ravena, jednak biorąc pod uwagę temperament, łatwość ulegania emocjom i zmienność humorów, córka bardziej była podobna do matki. Tak, wiele odziedziczyła po matce, zawyrokował Ackerman, jedynie jej Talent był potężniejszy. Ciekawiło go, czy Rowan w pełni zdaje sobie sprawę z psychicznych możliwości córki. Żywił pewne podejrzenia, jednak na ten temat Jeff taktownie milczał. — Co cię tutaj sprowadza? — spytała Damia. — Mam przekazać przydział na nową stację — odparł Ackerman.
— Przydział na nową stację? — przestraszył się Larak. — Czy nie jesteśmy zbyt młodzi? — Dla was nigdy nie było to przeszkodą! — wykrzyknął Ackerman i na jego ustach pojawił się uśmiech. Skinął młodzieńcowi głową. — Miałem wgląd w twoje dokumenty, Laraku. Zostaniesz kiedyś wspaniałym twikiem. — Twik? — chłopiec był zaintrygowany, a Damia zaniepokojona. Ackerman kiwnął w jej stronę: — To jest termin ukuty przez twoją siostrę, a oznacza on drugiego w komendzie. Zobaczyła wywieszkę i wymyśliła sobie twika — przerwał. — Afrze musiał się on spodobać, bo już od tego czasu pozostał przy nim. Larak spojrzał z dumą na siostrę, ale Damia sprawiała wrażenie, jakby te słowa były dla niej obrażliwe. — No więc, co się święci? — zapytał, ignorując irytację siostry. — Altair — wyjaśnił Ackerman, mrugając do Damii. — Przydział opiewa na sześć miesięcy. Masz pracować razem z Torshanem i Saggoner. Myślę, że Najwyższy Talent Ziemi powtarza to, co zrobił Reidinger w jego wypadku, wysyła cię na rundę objazdową po Wieżach, byś nabrała doświadczenia. — Gren cię z tym tutaj przysłał, prawda? — zapytała Damia, krzesząc niebieskie iskierki z oczu. Zdezorientowany Ackerman drgnął, uderzony napastliwością słów. — Hę? — Skąd pochodzą owe „rozkazy”? — domagała się wyjaśnień. — Z kwatery głównej na Ziemi, a skądże miałyby pochodzić? — zareplikował Brian, zbyt późno przypomniawszy sobie, jak kiepskimi manierami odznaczała się Rowan, gdy coś ją rozzłościło. „O co chodzi?” Sam sobie zadał w duchu pytanie. — Świetnie się tutaj spisałaś, Damio, jednak czas najwyższy, byś ruszyła się gdzieś dalej — wzdrygnął się nieco, czując gniew, którego nie udało się jej całkowicie stłumić. — Kiedy? — pytanie zostało zadane matowym głosem, jednak obydwaj mężczyźni domyślili się wewnętrznego napięcia. Ackerman zamrugał powiekami. — Jak najszybciej. Jednak żadna konkretna data nie została wyznaczona. — Doskonale, przypuszczam, że powinnam dać wyraz swej wdzięczności za to, że zostawiono mi czas na spakowanie. — Jej głos brzmiał gorzko. — A ty, Laraku, właśnie przyjechałeś, nie mylę się, prawda? — Brian starał się zmienić temat i wyjść obronną ręką z opresji: nazbyt to przypominało czasy, gdy Rowan dostawała sławnych napadów z sobie tylko wiadomych powodów.
— Rzeczywiście — Larak podchwycił w lot przejrzysty fortel Briana. — Jeszcze nie widziałem się z matką. Odnalazłem Damię, która domyśliła się, że dręczy mnie głód — uśmiechnął się radośnie do Briana. — Czy przy okazji i dla mnie znajdzie się przydział? Brian pogrzebał w papierach. — Rzeczywiście — wyciągnął właściwy dokument. — Masz przez pół roku pracować tutaj, razem z Afrą... — A więc to mnie najpierw się pozbył? — odezwała się ponuro Damia. — Afra nie ma nic do powiedzenia w sprawie przydziałów — odpowiedział zaintrygowany jej postawą Brian. Do licha, kiedy była dzieckiem, chodziła za Afrą krok w krok jak szopokot. Ackerman pokręcił głową. — Nic nie wie o tym, kogo gdzie wysyłają. Nie sądzę jednak, by był zachwycony. — Brian spojrzał na zegarek. — Lepiej dokonam urzędowej rejestracji. Zobaczymy się później? — Jasne! — zawołał za nim Larak. *** Kiedy wieczorem nowiny dotarły do jego uszu, Afra nie był zachwycony. Spotkawszy się z Gollee Grenem u Luciano zapytał bez zbędnych wstępów: — Co kryje się za wysłaniem Damii na Altaira? — Musi się otrzaskać — zabrzmiała prosta odpowiedź. Gollee przywołał kelnera. — Proszę powiedzieć Luce, że Afra jest tutaj. Kelner zdawał się mieć wątpliwości. — Afra? — Spojrzał na Capellańczyka, który uprzejmie skinął głową. — Afra z Wieży na Kalisto — dorzucił Gren. — Luce będzie wiedział, co zrobić. — Szef Luciano jest bardzo zajętym człowiekiem... — I będzie wściekły, jeśli sam się do niego udam — Gollee z łopotem zerwał serwetę z kolan i zaczął wstawać z krzesła. — Powiem mu. — Kelner oddalił się pośpiesznie. — Nowy. — Czoło Grena przecięła zmarszczka. — Nauczy się. — Ostatnio nieczęsto ich tutaj odwiedzam — pokręcił głową Afra. — Ty mi to mówisz! — prychnął Gren. — Opowiedz mi o Altairze. — Zanim będzie mogła zawiadywać własną stacją, musi zdobyć sporo doświadczenia — powiedział Ziemianin, a potem zrobił krótką przerwę, gdy uzmysłowił sobie, co Afra miał na myśli. — Nową Wieżę? Gdzie? Coraz więcej systemów wchodziło w skład Ligi Dziewięciu Gwiazd — ich liczba dawno już przekroczyła dziewięć — i na FTiT wywierano ogromną presję, by rozbudowywała sieć.
— Aurigae — twarz Gollee wykrzywił grymas. — Mają tam rudy, które znajdą zbyt we wszystkich systemach. Już otworzyli kredyt na ich przewóz w cylindrach transportowych. Chcieliby T-1, natychmiast, ale Jeff nie dopuści do przeciążenia dziewczyny, póki nie będzie przekonany o jej odpowiedzialności. — Ona posiada potencjał. — Ona nie potrafi się opanować — odpowiedział Gren, a w jego wzroku pojawił się cień dezaprobaty. Afra wzruszył ramionami, a potem pozwolił sobie westchnąć. — I jeszcze do tego ów incydent... — To jeszcze nie doszło do uszu Jeffa, prawda? — Z moich ust nie — zapewnił go Gren. — W ogóle, nie sądzę, by o tym wiedział. Amr jest poddawany terapii i prognozy są dobre, ale kierownikiem stacji nie zostanie już nigdy. Nie ma także pojęcia, kim ona jest, więc, gdy Jeff zastanawiał się, dokąd ją wysłać, to ja, muszę się do tego przyznać, zasugerowałem, by objęła wakującą posadę na Altairze, z przeznaczeniem Aurigae. Najlepiej, by znalazła się w Blundell. — Hm, tak, spotykała się z tym chłopcem od sześciu miesięcy. Spędzali mnóstwo czasu na tańcach, z całą pewnością ktoś zapamiętał jej twarz i jeśli zacznie znów pojawiać się na Ziemi... — Myślę także, że praca z Torshan i Saggoner wyjdzie jej na dobre. Jeff miał pewne obiekcje, w przeciwieństwie do Rowan. Afra odął wargi i pokiwał głową. — Tak, i to także ma znaczenie, ona zawsze była cierniem w boku Rowan. Podczas jej praktyki na Wieży czasami dochodziło do poważnych spięć. Nie wiem, ile z tego złożyć na karb niezgodności charakterów. Tak czy siak, nauczy się panować nad sobą. — Och, niewątpliwie, po Altairze przewidziano wysłanie jej na Capellę. — Gollee uśmiechnął się złośliwie. — Tam ją nauczą opanowania. — Proszę, nie bądź dla tego dziecka zbyt surowy, ona ma zaledwie szesnaście lat, a w chwili namiętności każdemu trudno jest zapanować nad sobą. — Nam się to udaje! — zaprotestował Gollee. Afra zgodził się kiwnięciem głowy. — Ale my nie mamy szesnastu lat — dodał i umyślnie zmienił temat. — A jak miewa się Tanya i dzieci? — Dzieci mają się świetnie! — Gollee odparł szybko. — I Tanya? Gren uśmiechnął się, bo Afra był jego konkurentem o jej względy. — Ona ma się nawet jeszcze lepiej. — Twoja córka, ile ona ma teraz — dwanaście lat? — Trzynaście, a już są kłopoty z chłopcami — westchnął i zamyślony dodał: — Prawdę powiedziawszy, odbyłem z nią długą rozmowę po tym, jak... — Doskonały pomysł — szybko przyznał mu rację Afra.
— Nie może mi to wyjść z głowy, że Rowan zaniedbała... — dziwił się Gollee. — Nie sądzę, by można ją było obarczać winą, wydaje mi się, że to Damia nie słuchała — uciął Afra. — Cera nie miała z tym żadnych trudności. — Cera jest nadmiernie opanowana — przyznał Gren. — Nie wydaje ci się? — Rowan wspomniała coś, że Cera osiągnęła zrozumienie. Przyjemny chłopiec, powiada, T-3. — Eksplozja demograficzna klanu Ravenów. Troszczysz się o nich wszystkich, prawda? — powiedział rozweselony przyjaciel Capellańczyka. — Ale o Damie bardziej niż o pozostałych. — Ona jest tak bardzo podobna do Rowan. — Afra wzruszył ramionami i zmarszczył brwi. — Ale Aurigae? Tę Wieżę będzie bardzo trudno prowadzić. — Kto wie? Może ta twoja Damia znajdzie jakąś pokrewną duszę jeszcze przed dotarciem do Aurigae — rzucił wesoło Gollee. Nadeszły zamówione potrawy, a wraz z nimi rozradowany Luciano. Tematu Damii i Aurigae już nie poruszali.
Rozdział 7
Iota Aurigae stała w zenicie w ogniu na prawo od Damii, lśniąc na pancerzu jej osobistej kapsuły; na prawo, w nadirze, migotała niebiesko-biała Capella. Na dodatek pojazd obmywało światło gwiazd Drogi Mlecznej. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, był równomierny odgłos własnego oddechu, kiedy otworzyła swój mózg na oścież przed bezzmysłową, pustą i głuchą, bezdenną przestrzenią. Damia miała wrażenie, że w miarę jak jej wysokie, szczupłe ciało nabiera coraz większej bezwładności, coraz bardziej rozluźniają się i rozprzestrzeniają jej włókienka mózgowe. Uwielbiała chwile takie jak ta: całkowitego mentalnego relaksu i wytchnienia od wytężonej pracy na Wieży Aurigae. Jednak tego rodzaju wycieczki nie były okazją do odprężenia mentalnego, ich cel był inny, o wiele ważniejszy: musiała upewnić się, że od strony przestrzeni rozciągającej się poza Iota Aurigae — wysuniętej najdalej od Ziemi ludzkiej kolonii — do Ligi Dziewięciu Planet nie zbliżają się jacyś nieproszeni goście. Z biegiem lat heliopauzy układów gwiazdowych wchodzących w skład Ligi otoczy szczelna sieć strażników, jednak tego rodzaju system ostrzegawczy, powstający dzięki wspólnym wysiłkom Floty i inżynierów organizacji komercyjnych, był bardzo kosztowny a proces produkcji długotrwały. Jego instalacja była niemal tak samo żmudna, bo sieci musiały być adaptowane do warunków lokalnych systemu, który miały ochraniać. Ponieważ Żuki próbowały dwukrotnie wedrzeć się w przestrzeń Deneba, heliopauzę właśnie tego systemu zaczęto strzec szczelną siecią satelitów strażniczych. Choć rodzimy układ słoneczny otoczono łańcuchem wymyślnych sensorów, a orbity planet wewnętrznych roiły się od urządzeń podsłuchowych, wspomaganych przez gigantyczną stację na Neptunie, w drugiej kolejności system otrzymała Terra. Przez minione piętnaście lat znerwicowane administracje poszczególnych systemów: Altaira, Capelli, Betelgeuse i Procjona często wikłały się w pokrętne politykierstwo, ogłaszały ultimatum i strajki, grały o władzę po to, by wcześniej od innych otrzymać zabezpieczenie przed obcą inwazją. Ponieważ Iota Aurigae była kolonią najmłodszą o najmniej licznej populacji, musiała polegać na Damii, która co tydzień wybierała się na rekonesans. Damii bardzo przypadła do gustu niezależna, zuchwała natura mieszkańców tego układu. Nic a nic nie przejmowali się tym, że są bezbronni wobec potencjalnego niebezpieczeństwa. Arogancko wierzyli w siebie i we własne możliwości — a ponadto, czyż Deneb nie leżał w
odległym krańcu Galaktyki? Większość energicznych, ciężko pracujących osadników nie miała czasu na obawy przed czymś, co tylko ewentualnie mogło się wydarzyć. Na dodatek, upłynęło niemal dwadzieścia lat i wspomnienia o Penetracji Deneba zblakły, nabrały charakteru niesamowitej opowieści dla dzieci. Damia często zastanawiała się, ilu ludzi — z wyłączeniem mieszkańców Deneba — przypomina sobie jeszcze, że owe skupione w ulach istoty nieomalże podbiły Ligę Dziewięciu Planet. Kiedy ona spędzała dzieciństwo na Denebie, tę lekcję co rusz na nowo wbijano jej do głowy. Sprawa odpowiedniego systemu ostrzegawczego wciąż była przedmiotem troski Floty, senatorów Ligi Dziewięciu Planet i członków skupionych w Federacji Telepatii i Teleportacji. Damii podobało się surowe i bezwzględne środowisko na Aurigae, jednak nie znajdowała w absolutnej ciszy bezdennej przestrzeni pełnego odpoczynku po trudnej pracy na posadzie Najwyższego Talentu FTiT. Aurigae zaczęła już zaspokajać popyt na podstawowe artykuły rolne i przemysłowe, mimo to Damia wciąż jeszcze zmuszona była ściągać znaczne ilości żywności i niezliczone drobiazgi, których wciąż brakowało. Co więcej, musiała wysyłać olbrzymie transporty surowych rud i minerałów ziem rzadkich, które podnosiły wartość Aurigae i zapewniały kolonii wpływy. Materiały owe wykorzystywano głównie w procesie produkcyjnym radarowego systemu wczesnego ostrzegania o niskiej pulsacji. Nie wszystko od początku przebiegało gładko. Rada Kolonii z trudem zaakceptowała Damie, która w chwili gdy rodzice uznali, że może podjąć obowiązki związane z posadą w FTiT, ukończyła dopiero osiemnaście lat. Była wściekła z powodu uwag, że ona, GwynRaven, z rodziny, która już mogła się poszczycić czterema Najwyższymi Talentami, jest zbyt niedojrzała, by poradzić sobie na Wieży. Co gorsza, wykryła w umyśle swego ojca ślad zaniepokojenia, że jest zbyt kapryśna, by podjąć się trudnych i żmudnych obowiązków Najwyższej. A więc pokazała im wszystkim, na co ją stać podczas trzymiesięcznej próby na Wieży Aurigae. W pierwszym tygodniu na zmianę to pochlebstwem, to znów bezwzględnością zmusiła załogę Wieży do posłuszeństwa i nigdy nie zdarzyło się jej utracić choćby jednego transportu, żadnego nie odbiła bezradnie z powrotem, bez względu na to, jak były ciężkie i nieporęczne. Tak szybkie uporanie się z personelem było kolejnym pomniejszym tryumfem Damii, a to z tego powodu, że jej matce żonglerka pracownikami zajęła pięć lat, zanim poczuła się usatysfakcjonowana. Od czasu do czasu jednak nawet niespożyty umysł Damii czuł zmęczenie i musiał odpocząć od uporczywego natłoku odbieranych myśli, których nieustanny szum wypełniał jej mózg. Jak na ironię, teraz — ponieważ tak znakomicie się spisywała — Aurigianie zaczynali uważać ją za nieomylną i uznawać za pewnik szybką i bezbłędną obsługę transportu, dzięki gestaltom, których dokonywała wspomagana potężnymi generatorami Wieży. Pstryknąwszy palcem, Damia zaciągnęła ekran, zasłaniając się przed zbyt jaskrawym światłem gwiazd, i uniosła powieki. Zmiękczone światło gwiazd jak odblask drogocennych
klejnotów, mrugało i pulsowało przed jej oczami. Czuła się jak w gromadzie milczących przyjaciół; rozleniwiona rozpoznała znajomy układ. W niewyjaśniony sposób gdzieś znikło poczucie doznanych krzywd, z którego z czasem urasta żal — przytłaczająca, bezosobowa, lodowata pustka spowodowała, że straciły znaczenie. Na chwilę była nawet w stanie zapomnieć to, czym w tej chwili zaprzątnięte były jej myśli; zapomnieć o samotności i o tym, że zazdrości Larakowi jego czułej, ślicznej żony i syna; zapomnieć, że zazdrości matce towarzystwa męża i dzieci; zapomnieć, że zazdrości Rowan Afry... Afra! Nie miał prawa wtrącać się, udzielać jej reprymendy! Jego słowa wciąż piekły. — Podglądanie Laraka i Jenny daje ci namiastkę szczęścia. Wystraszyłaś Jennę na śmierć, czając się w jej myślach, kiedy leżała w połogu! Masz ich zostawić w spokoju! Damia musiała przyznać, że tego rodzaju intruzja była wstydu godnym pogwałceniem dobrych manier. Lecz skąd on mógł o tym wiedzieć? Jenna nie miała o tym pojęcia, nawet na ułamek sekundy. Chyba że to Larak przyłapał ją na gorącym uczynku, gdy opuszczała myśli Jenny, i powiedział o tym Afrze. Westchnęła. Tak, Larak domyśliłby się, że podsłuchuje. Co prawda, jedyny spośród jej braci i sióstr miał Talent zaledwie rangi T-3, lecz był niezwykle czułym detektorem jej umysłu. Damia nigdy nie próbowała głębiej analizować zadziwiającej sztuczki polegającej na tym, że ludzie z jej otoczenia mogli podwajać swe mentalne możliwości. Surowa nagana Afry była dla niej ogromnym poniżeniem, jednym z wielu, jakie przyszło jej ścierpieć. Najgorsze było to, że Afra nieodmiennie miał rację. No cóż, lepiej było oberwać od tego żółtookiego, zielonoskórego Capellańczyka niż od ojca, który był Najwyższym Talentem Ziemi. Miała nadzieję, że ojciec nic nie wie o tym zatrważającym przypadku złamania etykiety Talentów. Najdziwniejsze było jednak to, że od tamtej pory Afra nie odezwał się do niej ani słówkiem. Upłynęło już przynajmniej siedem miesięcy. Wysłuchał, jak przepraszała oboje, Jennę i Laraka, a potem zamilkł. To niemożliwe, by aż tak gniewał się na nią. Chociaż, kto wie. Wychowany w duchu Metody Afra był nieubłaganym pedantem w sprawach etykiety. Damia odeszła myślami od Afry i skupiła się na relaksacji mięśni i mentalnym oczyszczeniu. Wkrótce będzie musiała powrócić na Wieżę. Obsługiwanie Wieży w pojedynkę, mając do pomocy jedynie Talent rangi T-6, było potwornym wysiłkiem. Jej personel potrafił zarządzać jedynie rutynowym ruchem planetarnym i zawsze musiała być pod ręką na wypadek międzygwiezdnych telepatycznych i teleportacyjnych transportów komercjalnych. „Cudownie byłoby dzielić się obowiązkami z T-2, albo nawet T-3, mieć kogoś, kto rozumiałby. Nie kogoś — uczciwie przyznaj się przed samą sobą, Damio — ale mężczyznę. Tyle że oni pierzchają na twój widok, jakbyś była zarażona rakiem”.
Jedynym kawalerem pośród Najwyższych Talentów był jej brat Jeran. Skoro już mowa o Jeranie, to nuta samozadowolenia w jego myślach podczas ich ostatnich mentalnych kontaktów w trakcie wymiany cargo między Denebem a Aurigae niewątpliwie świadczyła, że napotkał odpowiednią partnerkę. Kiedy Denebianie przestali już wyłącznie ufać na ślepo sile swoich mięśni i ruszyli trochę głową, okazało się, że jest wśród nich dużo ludzi o nierozwiniętym Talencie. Takich jak jej ojciec, Jeff Raven, albo babka, Isthia, która dopiero po czterdziestce zaczęła wykorzystywać potężny, wrodzony Talent. Niewielką pociechą dla Damii były słowa matki, która w rzadkim odruchu macierzyńskiej troski ostrzegła ją przed uciążliwą samotnością kobiety, jakiej sama doświadczyła. Ale Wieżę Rowan zdobył Jeff Raven, a i tak miała przynajmniej Afrę do towarzystwa... Afra! Dlaczego wciąż wraca do niego myślami? Damia przyłapała się na tym, że zgrzyta zębami. Z wysiłkiem ponownie poddała się relaksowi, nie pozwalając, by pewne myśli lęgły się w głowie, póki jej mózg nie zaczął biernie dryfować. To właśnie w owej chwili bezcelowego błądzenia jej wędrująca na chybił trafił świadomość zderzyła się z nieznaną aurą. Przestraszona, bo nic nie mogło nadchodzić z tej ćwiartki przestrzeni, skupiła się, zawężając zmysłowy kanał do zakresu przeszukiwania... Nieznana aura! Nikłe włókno czyjejś obecności. Czyjejś... obcy! Obcy! Damia wysłała czysty, klarowny, uporządkowany strumień myśli. Dotknęła nią aury. Dotyk jej myśli został rozpoznany! Ucieczka... powrót! Ponad wszelką wątpliwość była to obca aura, jednak tak słaba, że mogłaby zwątpić w jej istnienie, gdyby nie to, że jej doskonale wyszkolony mózg niełatwo popełniał błędy. Egzaltacja tak mocna jak namiętność spowodowała, że w uszach zatętniła jej krew. Nie myliła się, pozostał ślad, i nie były to ślady Żuków! Nabrawszy głęboko powietrza w płuca, posłała cienkie jak strzała wezwanie mentalne. Myślą spięła liczoną w latach świetlnych przestrzeń, która oddzielała ją od — znajdującego się w stosunku do niej w nadirze — Najwyższego Talentu Ziemi, który rezydował w przysadzistym budynku Blundell, administracyjnym centrum Federacji Teleportacji i Telepatii. Coś tutaj odkryłam, Najwyższy Ziemi! Do licha, opanuj się Talencie z Aurigae. Opanuj się, dziewczyno! odparł Jeff, starając się, by jego mentalny ryk nie przekroczył granic tolerancji. Wybacz, ale celowałam właśnie w ciebie, sumitowała się Damia, w najmniejszym stopniu nie czując się skruszona. Jej ojciec był w stanie odchylić nawet najmocniejszy strumień myśli. Bogom niech będą dzięki za to miłosierdzie. A więc, co takiego odkryłaś? Dokładnie! jego myśl miała oficjalny ton.
Nie mogę określić tego dokładniej. Obca aura ledwie poddawała się detekcji, zbliżała się z kierunku północ północ wschód i znajdowała się w odległości czterech lat świetlnych, w sektorze 2. Wystrzeliłam natychmiast, gdy odebrałam ślad, i spotkałam się z reakcją. Spotkałaś się z reakcją? Z odległości czterech lat świetlnych? Damio, a gdzie ty jesteś? Jeff stał się podejrzliwy. Nieco poza heliopauzą Aurigae, odpowiedziała, mając nadzieję, że jej ojciec nie będzie mógł określić dokładnie, jak daleko naprawdę oddaliła się od Aurigae. Odpoczywam. A dokładnie, jak daleko jesteś od swojej Wieży? domagał się wyjaśnień Jeff, jednak bardziej z pozycji poirytowanego ojca aniżeli Najwyższego Talentu Ziemi. Ledwie jakiś jeden rok świetlny. Opuściłaś Wieżę, pozostawiając ją w rękach zaledwie T-6? Wydawało mi się, że udało nam się wbić ci nieco więcej zdrowego rozsądku do głowy! Nie bądź taka pewna siebie, Damio. Ci szaleni koloniści mają na ciebie zły wpływ. A mnie się tutaj wydawało, że dochodzą do ciebie wieści o czymś wręcz przeciwnym, zarechotała Damia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ojciec dowie się o jej eskapadach w towarzystwie starannie wyselekcjonowanych, energicznych młodych inżynierów i górników. Wszyscy byli męskimi szowinistami, ale żaden nie posiadał ani odrobiny Talentu, tak więc ich zdrowie nie zostało wystawione na szwank — dotąd nie udało się jej zapomnieć o Amrze Tuselu. Jeśli którykolwiek z partnerów Damii łudził się, że z powodu ich związku będzie faworyzować jego dostawy, szybko zostawał wyprowadzony z błędu. W tej Wieży pedantycznie przestrzegano przede wszystkim interesów FTiT. Przynajmniej zachowujesz dyskrecję, przyznał Jeff, ale nie zmieniajmy tematu. Odpoczynek to dobra rzecz, jednak będzie on tak samo skuteczny tuż za pasem księżyców Aurigae, jak w miejscu odległym od niej o rok świetlny, i bez ryzyka, że się tam zostanie na zawsze. W głębi duszy Damia musiała się zgodzić, że uwaga była celna. Nie natknęłabym się na nieznaną aurę, gdybym krążyła wokół księżyców, tato. Czyż nie powinniśmy wykrywać przybyszów, swoje słowa wzbogaciła mentalnym uśmiechem od ucha do ucha, zanim znajdą się w zasięgu heliopauzy? Dobrze, już dobrze, powiedział zrezygnowany Jeff, jednak Damia widziała, że nie udało się jej go przekonać. Pokaż mi, dodał z wyrzutem. Pozwoliła, by ich umysły stopiły się w jedno, i zawiodła go prosto tam, gdzie obcy pozostawili po sobie ślad. Aura była wykrywalna, jednak tak ogromnie odległa, że poddawała się detekcji jedynie niesłychanie czułych i mocnych umysłów. Wyczuwam nadzieję, zaciekawienie, zaskoczenie, Jeff mówił w zamyśleniu do swojej córki, kiedy przestali ogniskować swe myśli w jednym punkcie. A także ostrożność.
Cokolwiek to jest, zbliża się do naszej galaktyki. Do licha, dlaczego nie możemy postawić choć kilku strażników peryferii poza Aurigae! W tym wypadku automaty na nic by nam się nie przydały, oświadczyła Damia; poirytowała ją konkluzja, że jakieś urządzenia mogłyby okazać się bardziej przydatne od niej. To prawda, jednak najbezpieczniej jest wtedy, kiedy to automaty informują ludzi. No więc dorównam tym osławionym systemom. Potrafią dowiedzieć się o wiele więcej od nich. Damia nie potrafiła się oprzeć, by nie przypomnieć o tym swemu ojcu. Nie wtedy, gdy wystawiasz się na osobiste niebezpieczeństwo, Najwyższy Talencie, w przesłaniu Jeffa oprócz oficjalnego pojawił się jeszcze ton osobistej troski. Nic mi nie będzie, odparła Damia, całkowicie ufając we własne siły. Jednak jeśli uda mi się nawiązać kontakt z owymi przybyszami, będę potrzebować kogoś, kto mógłby kierować za mnie Wieżą. Kogoś takiego jak Larak. Nie mogę od razu przysłać ci Laraka. Uczy teraz jednego T-3, który ma wspomóc staruszka Guzmana na Procjonie. Stary druh lubi zapadać w drzemkę. Potrzeba wielkiej delikatności, by nie denerwować, ani nie upokarzać starego Guza. Zdecydowanie nie usprawnia to pracy na Procjonie. Myślałam, że masz z tuzin T-2 na podorędziu, zdziwiła się Damia, bo interesowało ją wszystko, co dotyczyło nowych Talentów. To prawda, ale nie mam ani jednego zgranego zespołu, który mógłby przejąć kierownictwo w tak krótkim czasie. Najlepiej przyślę ci Afrę. Bo wraz z innymi brał udział w obronie podczas Penetracji Deneba? zapytała Damia nieco podejrzliwie. Nie sądzisz, że dzieciństwo spędzone na Denebie pozostawiło mi w pamięci smród Żuków? O tak, zachichotał Jeff, przypuszczam, że to także zapadło ci w pamięci. No cóż, wolę zaczekać, aż Larak będzie wolny, jeśli to tylko kwestia kilku tygodni. Mamy sporo czasu, jak sądzę, zanim statek obcych dotrze do heliopauzy Aurigae. Sam wiesz, że mama bardzo nie lubi, gdy się ją pozbawia Afry, Damii nie udało się całkowicie wyprać swych myśli ze złośliwości. Damio! w tonie Jeffa pojawiła się dezaprobata. Myślałem, że wyrosłaś już z tak dziecinnych zachowań, nie będę tolerować braku szacunku wobec matki, szczególnie u ciebie. Zamilkł na chwilę, dając Damii niedwuznacznie do zrozumienia, że gniewa się na nią. Pomimo dzielącej ich ogromnej odległości fizycznej wytworzyło się między nimi wyczuwalne napięcie. Zgodnie z regułami powinienem obarczyć cię kilkoma Talentami rangi T-2 i przyglądać się, jak w pocie czoła tworzysz z nich załogę. Wielkie dzięki, tato, ale w tej sytuacji to niemożliwe. Damia nie zatroszczyła się o to, by ukryć swoje rozczarowanie tego rodzaju sugestią.
Tak się składa, że jak dotąd najlepsza jest para bliźniaków, ale ponieważ nigdy nie byłaś w najlepszych stosunkach z Jeranem i Cerą, nie sądzę, byś mogła dojść i z nimi do porozumienia. Tato, czasami myślę, że ty mnie nie lubisz. Bzdura, i poczuła zalewającą ją falę miłości, aprobaty, przywiązania. Lecz, Jeffa ogarnął żartobliwy nastrój, jako Najwyższy Talent Ziemi, znam twoje mocne i słabe strony. Znacznie wydajniej pracujesz z Talentami rangi T-3 i poniżej, jednak nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności nie mam żadnego T-3 z wyjątkiem twojego brata. Myśl jej ojca nie była pozbawiona złośliwości. Damia rozumiała go aż nadto dobrze, jednocześnie poczuła się i rozweselona i rozżalona. Twoje dynastyczne plany przyniosą lepsze owoce w przypadku Jerana. Ostatnio był niesłychanie zarozumiały, tylko nie pozwól mu zadowolić się nikim poniżej T-1. Uśmiechnęła się do siebie, gdy jej przestraszony ojciec zaniemówił na chwilę. Chyba nie podsłuchiwałaś, prawda? Po tym, jak Afra skarcił mnie za historię z Jenną? Za nic na świecie. Aaa, więc to był Afra. Matce wydawało się, że to była Isthia. Twoja babka ma rzadki Talent domyślania się, kiedy któremuś z jej podopiecznych chodzi jakiś psikus po głowie. Kłopot z telepatami w tym, że czasami za dużo myślą, powiedziała zjadliwie, wściekła, że i dla matki incydent nie był tajemnicą. Damio! myśl Jeffa miała wydźwięk nadzwyczaj surowy. Twoja matka rozumie lepiej od kogokolwiek w całej galaktyce, że jesteś samotna w swojej Wieży. Czy dlatego oddala mnie Isthii na wychowanie? odgryzła się Damia. Chciała, byś znalazła się w bezpiecznym otoczeniu. Do licha, przedwcześnie zaczęłaś znajdować przyjemność w niebezpieczeństwach, w jakie obfitowała kopuła Kalisto. Przecież nie zapomniałaś chyba, jak Afra wyciągnął cię z frachtowca na ułamek sekundy przed wysłaniem go przez twoją matkę na Altaira. Damia chciała o tym zapomnieć i dlatego ogarnęła ją złość na ojca. Co więcej, zacisnęła zęby, bo ojciec nie schodził z raz obranego kursu, pozwól, że spróbuję wbić ci do twojej upartej głowy, że to ja nalegałem na wysłanie cię do babki na Deneba, a nie twoja matka, i że to do Afry przylgnęłaś jak skorupiak, kiedy przyszedł czas umieszczenia cię w kapsule. Damia z ogromną niechęcią powracała do tego pamięcią, zwłaszcza że milczenie Afry trwało nieprzerwanie już od siedmiu miesięcy. Ciężkie westchnienie raptownie przerwało ojcowski wykład. Jesteście tak bardzo do siebie podobne z matką. Damia prychnęła: w niczym nie była podobna do matki; nie było między nimi ani krztyny podobieństwa. Smukła, wysoka postać, kruczoczarne włosy, lśniące, niebieskie oczy — wszystko to świadczyło, że jest wykapaną córką Jeffa. Jeran — z całą pewnością — i Ezra
byli podobni do matki, ale ona nie. Nie można było zaprzeczyć, że Rowan dysponowała wyjątkowo silnym i różnorodnym Talentem psionicznym — gdyby było inaczej, nie zostałaby wyznaczona na Najwyższą Kalisto — jednak Damia czuła, że w niczym nie ustępuje swej matce, a nawet, że — z racji posiadania katalitycznej cechy swego Talentu — ma nad nią przewagę. Hm, z myśli Jeffa przebijała rezygnacja, pewnego dnia zrozumiesz to, moja droga, i wtedy ogromny kamień spadnie mi z serca. Kochamy cię bardzo, matka i ja, i niech mnie licho, ale jesteśmy dumni z tego, w jaki sposób kierujesz Wieżą Aurigae. Z profesjonalnego punktu widzenia, nie mam ci nic do zarzucenia. Damia rozkoszowała się pochwałami ojca, nie udzielał ich pochopnie i hojnie. Bezzwłocznie przyślę ci Afrę, dokończył, psując jej całą przyjemność. Całkowicie ufam jego bezstronności. I, ku zdumieniu Damii, jej ojciec zaśmiał się radośnie. Chciała wniknąć do jego mózgu, by dowiedzieć się, co jest przyczyną takiego rozbawienia, ale trafiła myślą w próżnię — ojciec już miał głowę zaprzątniętą innymi kłopotami. — Afra? Bezstronny? — aż drgnęła, słysząc echo własnego głosu wewnątrz kapsuły. Cóż to u licha miało oznaczać? Dlaczego przy identyfikacji i ocenie obcej aury należało bardziej ufać Afrze niż jej? Lecz, tak czy siak, Afra miał przybyć na Aurigae. *** Przerwawszy kontakt z Damią, Jeff nie od razu wrócił do innych zajęć. Dręczyły go subtelne aspekty ożywionej wymiany zdań z córką. Umysł Damii jaśniał tak jak Iota Aurigae, a w tej chwili blasku dodawało mu podniecenie wywołane zetknięciem się z obcą aurą. Nie w smak mu była jej nieostrożność, ale tym razem przyjął z ulgą fakt, że tak szybko zdołała wykryć obcych. Dziwaczna była ta jej uraza za to, że odesłano ją do Isthii. Jeszcze dziwaczniejsze było wypieranie się, iż tuliła się i płakała w ramionach Afry, a nie matki. Jeff wiedział doskonale, jak była szczęśliwa pośród swoich kuzynów, u boku babki, jak wiele zawdzięcza Specjalnej Szkole Talentu, założonej przez Isthię. Westchnął — decyzja odesłania Damii do babki należała do najtrudniejszych w jego życiu, i to zarówno prywatnym, jak i zawodowym. Ba, nie miał innego wyjścia. Jego córka przedwcześnie rozwinęła niezwykłą mentalną siłę, wystraszyła wszystkich na stacji swymi psotami i niesłychanie niebezpiecznym wykorzystywaniem telekinezy. Jedynie Afra miał nad nią jakąkolwiek kontrolę, ale nawet jego cierpliwość skończyła się po wyczynie w kapsule frachtowca. Pod opieką Isthii, przemierzając wzdłuż i wszerz ogromną planetę, w otoczeniu prawdziwego mrowia krewnych, którzy nie spuszczali jej z oka, Damia nauczyła się
korzystać ze swego Talentu, nie wystawiając na szwank ani siebie, ani nikogo z najbliższego otoczenia. Szczerze polubiła babkę i słuchała jej, podczas gdy na Kalisto z reguły przeciwstawiała się każdej rodzicielskiej prośbie, zwłaszcza matki. Niesamowite, że Damia dotąd nie przestała obwiniać Rowan za odesłanie jej z domu na wychowanie. Rowan, Jeff wywołał Wieżę Kalisto. Wyczuł, że jego żona właśnie odpoczywa po wypełnieniu kapsułami z ładunkiem doków Kalisto, znajdujących się od strony Ziemi. Umysł Rowan z przyjemnością odpowiedział na to wezwanie, tak jakby przed kilku godzinami nie zjedli wspólnie śniadania. Mam dla ciebie niezwykłej wagi wiadomość, kochanie. Otwórz się przede mną. Damia nawiązała kontakt z obcą aurą? Początkowo poczuła macierzyński niepokój, który szybko ustąpił zawodowej ciekawości, w miarę jak Rowan przeglądała relację z doznań Damii poza heliopauzą Aurigae. Afra musi tam się udać, to rozumie się samo przez się. Nie znam nikogo odpowiedniejszego. W jej myślach pobrzmiewała nuta ironii, póki nie doszukała się w umyśle czegoś, co Jeff usilnie starał się zatuszować. Ale dlaczego, u licha, Damii błąka się po głowie, że nie możesz wysiać Afry, skoro jest potrzebny. Och, ja nie rozumiem tego dziecka. Do powrotu Afry przyjmę do siebie ową parę T-2, którą teraz uczysz. Bliźnięta, hę? Doskonale, Mauli i Mick są znakomitym zespołem, a Jeran i Cera przyzwyczaili mnie do braterskiej kryptomowy. Lecz zakończyła z westchnieniem. Będą za nim tęsknić. Jak zawsze, Jeff droczył się z żoną, starając się przeszkodzić jej w wyłuskaniu wszystkiego, co było tematem ostatniej jego rozmowy z córką, jak to dobrze, że ufam temu żółtookiemu Capellańczykowi... Jeffie Raven, pomiędzy mną i Afrą nigdy nie było żadnej nieprzyzwoitej myśli, i to nawet jeszcze w czasach, zanim zdezerterowałeś do nas z Deneba... Jeff roześmiał się, a Rowan dodała urażona: Mówiąc prawdę, kamień spadnie mi z serca, gdy będę wiedzieć, że Afra jest z Damią. Naprawdę martwię się, że może wpaść w sidła któregoś z tych krzepkich Aurigiańczyków, z którymi się ostatnio zabawia. Wtrącanie się w jej rozrywki jest ostatnią rzeczą do jakiej mógłby się posunąć. Rowan pozwoliła sobie ciężko westchnąć. Te rozrywki w najmniejszym stopniu nie są lekarstwem na jej samotność. Czasami... Wiem, mąż wpadł jej w słowo. Ton jego wypowiedzi z początku pełen współczucia, stwardniał. Nie byłaby tak bardzo samotna, gdyby zmieniła zachowanie wobec młodych mężczyzn o Talentach wyższej rangi... Tak samo nie cierpi swatania z naszej strony, jak ja nie cierpiałam zabiegów Reidingera.
Nie ma gwarancji, że nie wyszuka dla siebie jakiegoś Denebianina, skwitował Jeff zezwalając, by w jego umyśle pojawiła się nitka zmysłowości. Rowan udała, że jest tym zaszokowana. Kiedy Afra upora się ze zleconą przez ciebie robotą? Afra? Z robotą? Czekajże, aż wrócisz do domu. I Rowan pozornie ogłuchła na wszelkie przekazy z jego strony. Afro, Jeff pragnie się z tobą porozumieć. Zanim Afra wszedł z nim w kontakt, zdążył przesłać Rowan sporo pieszczotliwych i tkliwych myśli. Pewny jesteś, że wciąż mieścisz się w randze T-3? zapytał, zaskoczony mocą, z jaką Capellańczyk nawiązał z nim łączność. Właśnie jestem w gestalcie, odparł Afra, obojętny na zdziwienie Jeffa. Czegóż innego oczekiwać po dwudziestu latach spędzonych pod bokiem dwóch najsilniejszych Talentów w eksplorowanej przestrzeni? Nic dziwnego, że kilka sztuczek udało mi się przejęć od was dwojga. Sądząc po wyrazie twarzy Rowan, ośmielę się zaryzykować, że właśnie rozmawialiście o Damii. Co tym razem chodzi jej po głowie? *** Damia ledwo zdążyła wrócić na Aurigae, kiedy usłyszała Rowan oficjalnie zgłaszającą transmisję osobistej kapsuły. Afra? wykrzyknęła, podążając za biegiem myśli swej matki aż na Kalisto. Damio! wzniósł ostrzegający okrzyk Lyon, ale było już za późno. Nie czekając aż Rowan wyśle kapsułę na Aurigae, Damia radośnie porwała pojazd wprost z łoża dokowego na Kalisto, nie zwracając uwagi na zachowanie matki, osłupiałej ze zdumienia i rozgniewanej tak pożałowania godnym brakiem dobrych manier. Natychmiast pożałowała, że okazała się tak impulsywna, jednak było już za późno: Afra dziarsko wysiadał z otwartej kapsuły, a biła od niego głęboka dezaprobata, którą wyczułaby, nawet gdyby posiadała Talent rangi T-15. Przybysz przystanął i spojrzał na nią z góry niewzruszonym wzrokiem, mimo że wzrost pozwalał Damii patrzeć większości mężczyzn prosto w oczy. Był jak zawsze wyniosły i opanowany. Czy Afra nigdy się nie zmienia? Czy nigdy nie pozwala sobie na okazanie uczuć? Czy w ogóle czuje cokolwiek? Wiedziała, że jest niesprawiedliwa; choć z pozoru zimny, darzył ciepłym uczuciem barkorysie i szopokoty. Nie powinna porywać nosiciela, na pokładzie którego się znajdował, matce wprost sprzed nosa. To była dziecinada, a przecież bardzo chciała popisać się przed nim tym, jak doskonale kieruje Wieżą Aurigae: maksimum sprawności przy minimalnie utalentowanej obsadzie. Westchnęła wiedząc, że nie zaimponowała Afrze nawet w najmniejszym stopniu. Wyprostowała się instynktownie, starając się zniwelować dzielącą ich różnicę wzrostu, mimo to sięgnęła mu zaledwie do ramienia.
— Masz przeprosić swoją matkę, Damio — w głosie Afry brzmiało dziwne echo jego mentalnego tonu. — Nam to się nigdy nie udało, jednak Isthia nauczyła cię przecież lepszych manier. — Ostatnio próbowałeś, prawda? — odcięła się, nim zdążyła zagryźć wargi. Dlaczego w obecności Afry zawsze czuła się jak niesforna dziewczynka? Nawet wtedy, kiedy nie miała nic na sumieniu? Przechylił głowę i wpatrywał się w nią uporczywie. Nieśmiało starała się przejrzeć jego myśli, jednak z łatwością udaremnił jej wysiłki. — Napędziłaś strachu Jennie, zupełnie bez potrzeby. Zwróciła się do mnie, bo nie chciała, by Jeff dowiedział się o popełnionej przez ciebie niedyskrecji. — Dobrze trafiła. Samą Damią wstrząsnął zjadliwy ton własnej odpowiedzi. Wyciągnęła do niego dłoń w przepraszającym geście. Poczuła, jak odgradza od niej barierą swój umysł, i przez ułamek sekundy bała się, że odtrąci ten świadczący o najwyższym stopniu zażyłości między telepatami gest. Jednak tak się nie stało. Afra bez wahania ujął jej rękę; lekki, ciepły uścisk, wzmocniony mentalnym przywitaniem pozostawił po sobie uczucie bezpieczeństwa i duchowego komfortu. Potem z krzywym uśmiechem Lyon złożył jej ukłon, by okazać, jak mu pochlebia okazja powitalnego dotknięcia, pozwalając sobie jednak przy okazji, by przez publicznie dostępną część jego umysłu przemknęło wspomnienie Damii okrytej jedynie pieluszkami. Zrobiła do niego minę i odwdzięczyła się mentalnym obrazem syna Laraka, na co Afra kpiąco porównał wspomnienie o niej z jej bratankiem. — Poddaję się — roześmiała się — będę grzeczna. — Najwyższy czas — powiedział, uśmiechając się dobrodusznie. — A teraz przeproś matkę. Damia skrzywiła się, jednak posłusznie przesłała pełną skruchy wiadomość, którą Rowan przyjęła łaskawie, jedynie ze szczyptą dezaprobaty. Uporawszy się z tym, Damia zobaczyła, że Afra bacznie rozgląda się dookoła. Miał okazję widywać już Aurigae za pośrednictwem zmysłów jej i Keylariona, pracownika rangi T-6. Wieża stała na wzniesieniu poza obrębem rozległego miasta kolonistów, usytuowanego po obu stronach rzeki, która kilka kilometrów dalej znajdowała ujście do południowego morza Aurigae. Wieżę z miastem łączyła wygodna, prosta droga, pusta o tak wczesnej porze. Nie otaczały jej kompleksy mieszkalne pracowników, bo większość pracujących tutaj Talentów wolała osiedlić się w pobliskim mieście. Późnym popołudniem w otoczeniu Wieży nie parkował więc ani jeden pojazd naziemny, jedynie na placu dokowym spoczywały dwie osobiste kapsuły transportowe. Z ośnieżonych szczytów niedalekiego pasma gór wiał po zboczach w dół rześki, aromatyczny i słodki wietrzyk niosący z sobą nieco wilgoci.
Atmosfera przesycona była tlenem, który uderzał do głowy jak wino. Afra zaciągnął się bardzo głęboko i wypuścił powietrze z płuc. — Mieszkacie w czarującej krainie, Damio. Uśmiechnęła się. Przysłonięte długimi, czarnymi rzęsami oczy zalśniły niebieskawymi iskierkami. — Rzeczywiście, nieprawdaż? Młodej i krzepkiej. Chodź i zobacz, gdzie mieszkam i jak wspaniale zaadaptowały się do życia na Aurigae szopokoty. — Poszła przodem, prowadząc go z lądowiska w stronę swojej siedziby. Jej dom — kilkupoziomowa budowla najeżona kroksztynami — stał przycupnięty na wyniosłym płaskowzgórzu, wysoko ponad hałaśliwą metropolią. Sprawiał wrażenie nieco bezwładnie rozczłonkowanego, lecz biła od niego świeżość i witalność, które odróżniały go od starannie planowanych budowli na Ziemi i rodzinnej planecie Afry, Capelli. Krew zaczęła żwawiej płynąć w żyłach Lyona. — Niezły, co? — zgodziła się Damia, podążając za jego myślą, lecz potem nakierowała swój umysł na odkrycie obcych, przekazując mu kolejne wrażenia dokładnie tak, jak je przeżyła. — Jest odmienne od wszystkiego, z czym się do tej pory spotkałam. — Chyba nie spodziewałaś się czegoś znajomego? W pytaniu Afry pojawiła się szczypta kpiny i rozbawienia. — Sam fakt pochodzenia z innej galaktyki nie oznacza, że nie może to być istota humanoidalna, a zatem do pewnego stopnia znajoma — odparła. — Marzycielka... Oboje usłyszeli podniecone popiskiwania, kiedy weszli na ostatni podest schodów o płytkich stopniach przed drzwiami wejściowymi do jej apartamentów. Damia uśmiechnęła się przez ramię do Afry. — Wiedzą, że tutaj jesteś — powiedziała w chwili, gdy zbity kłąb jasnych futerek przecisnął się przez specjalne drzwiczki po to, by rozdzielić się natychmiast na pięciu oddzielnych osobników. Piszcząc i mlaskając z radości, zwierzątka otoczyły ciasno drugie nogi Afry, a jedno z nich wykonało imponujący skok z najwyższego stopnia prosto na jego pierś. Roześmiany Afra szybko wyciągnął ręce, by uchronić zuchwałą Chrupkę przed obsunięciem się po gładkiej koszuli i upadkiem na ziemię. W tym samym momencie na jego plecy wspiął się Arfur i owinął mu szyję pasiastym ogonem, zaś Priss i Kruszyna toczyły spór, które z nich siądzie na zgiętej, prawej ręce Afry, co tak bardzo oburzyło Merfy, że wskoczyła na plecy Damii i sprawiedliwie skarciwszy rodzeństwo, władczo otuliła ogonem szyję dziewczyny. — Aurigae zniweczyła ich tresurę — zauważył Afra, dźwigając wiercącą się gromadkę w kierunku drzwi wejściowych, ale uśmiech odebrał słowom ostrość. — Jestem absolutnie pewny, że Chrupka z Arturem przybrały po kilogramie od chwili opuszczenia Kalisto. — Obżerają się — połowy są obfite — powiedziała Damia.
— One polują? — Afra był mile zaskoczony. Dzięki nadzwyczajnej zdolności adaptacji szopokoty potrafiły przystosować się do każdych warunków, bez względu na to, gdzie zostały wychowane. Cała gromadka urodziła się na Kalisto i to — o ile Afra sobie przypominał — pod łóżkiem Damii; należały tylko do niej, jednak nigdy mu nie skąpiły wylewnych uczuć. — Co dzień, a raczej powinnam powiedzieć — co noc! Jeśli czegoś nie zjedzą od razu, sumiennie magazynują w wannie, gdzie można wszystko łatwo umyć. — Damia skrzywiła się z obrzydzeniem. — Jesteś głodny? — Och, nie rób sobie kłopotu — powiedział, sadowiąc się na długiej i głębokiej kanapie w części gościnnej domu, gdzie mógł do woli głaskać szopokoty, które entuzjastycznie wywracały się na plecy, żeby ściągnąć jego uwagę na brzuszki porośnięte białym futerkiem. — To żaden kłopot — zapewniła go Damia. Przekornie rozpoczęła przyrządzanie kilku jego ulubionych potraw naraz, bezwstydnie wykorzystując swoje telekinetyczne zdolności. Na kilka minut przestrzeń kuchni zapełniła się latającymi przyborami do gotowania, przyprawami, sosami w butelkach i surowcami w obróbce. — Zapobiegliwa gospodyni, jak zawsze — powiedział, z gracją skłaniając głowę w ukłonie. — Z jaką szybkością obcy zbliża się do Aurigae? — Afro! Ja wiem zaledwie, że tam jest; nie mogłam jeszcze ocenić jego prędkości, bo najpierw należałoby ustalić układ odniesienia. — No cóż, zawsze wszystkich zaskakiwałaś tym, że byłaś nad wiek rozwinięta. — Uchylił się przed warzywną obierką, którą cisnęła w niego pełna urazy, i zręcznie poprowadził ją po trajektorii kończącej się w urządzeniu do przerobu odpadków. — A teraz poważnie — jak myślisz, ile ci zajmie czasu ustalenie tego? Udobruchana rozsądnym pytaniem, zamyśliła się. — Określenie z grubsza jego relatywnej prędkości zajmie około tygodnia. Może krócej, ale wątpię. Głaskając miękkie, jedwabiste ciałka szopokotów, Afra błądził myślami. Przyglądał się Damii, która właśnie zakończyła telepatyczny balet kucharski i przystąpiła do smakowania gotujących się potraw, dodawania przypraw i ostatnich ingrediencji. Tak jak większość Talentów rangi T-1 uwielbiała zajęcia manualne i prowadziła dom, nie pomagając sobie urządzeniami mechanicznymi, bez których większość gospodarstw nie mogło się obyć. W niesłychanie krótkim czasie przygotowała wyśmienity i smakowicie udekorowany posiłek. Afra prześlizgnął się po nim wzrokiem. Widać było, że nie ma wielkiej ochoty oswobodzić dłoni z łap i zębów rozbawionych szopokotów. — A kysz, urwisy — przepędziła je Damia, energicznie oddzielając zwierzątka od ich dobrowolnej ofiary.
Piszcząc z przestrachu, szopokoty uciekły z kanapy w miejsca, skąd mogły bezpiecznie gromić ją oburzonym wzrokiem, mrucząc pod nosem szopokocie wyzwiska. Afra popatrzył na nią z lekką naganą w oczach. — One baraszkują z tobą w najlepsze — skwitowała — a ja urabiam sobie ręce po łokcie, żeby podać ci godziwy posiłek. Ani mi się śni dopuścić, by moje wysiłki poszły na marne. — Usiadła naprzeciw Afry z talerzem w ręce. — Twoje wysiłki nie pójdą na marne — powiedział, łakomie przebijając widelcem chrupiącą skórkę kurczaka w imbirze. — Smaczne. Damia zrobiła do niego minę. — Smaczne? — przedrzeźniała go. — Czy ja niczym nie jestem w stanie zaimponować? — zadała to pytanie na poły ze smutkiem, na poły ze złością. — Czy to konieczne o tak późnej porze? — zapytał pojednawczo. — Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania — uśmiechnął się. — Ach, tak! — Jak zwykle to przypomnienie spowodowało, że się zaczerwieniła. — To niesprawiedliwe, że bez przerwy do tego wracasz. No więc, uśmiechałam się do ciebie, póki Elizara nie zabrała mnie z twoich rąk, po czym zaczęłam wypłakiwać oczy. Nie powiesz chyba, bym zdawała sobie sprawę z tego, co robię, urodziłam się ledwie godzinę wcześniej! — Kochana Damio! — zaśmiał się z podziwem. — Zawsze wiedziałaś, jakie wrażenie wywierasz na publiczności — skinął w jej stronę głową. — Zajmijmy się jednak tym, co przed nami. Jak mogę ci pomóc? Czy odciążyć cię od rutynowych czynności na Wieży, byś mogła swobodnie przeprowadzać rekonesans? — Wydaje się, że będziesz musiał. Zanim matka przysłała cię tutaj, Federacja Kopalń i Rud zawiadomiła mnie o zamiarze wysłania dziewięciu dronów do rafinerii na jednej z zewnętrznych planet Betelgeuse. — Dawid nie powinien mieć kłopotów z przechwyceniem tej dziewiątki — stwierdził Afra. Damia przewróciła oczami. — Każdy z nich jest ogromny, nie są to niewielkie interstelarne drony, którymi żongluje mama. — Ogromne? — Afra zmierzył ją zatroskanym spojrzeniem. — Oni spodziewają się, że poradzisz sobie z taką masą, mając jedynie T-6 do pomocy? Damia uśmiechnęła się zadowolona z jego reakcji. — Zawsze sobie z nimi radzę — powiedziała z dumą. — Wciąż wzmacniasz Talent u innych? — Nie ma w tym nic złego, Afro, pomaga mi to uporać się z pracą, wykonania której oczekuje się ode mnie. Afra pochylił się i leciutko dotknął palcem jej dłoni.
— Istnieje coś takiego, jak wygórowane poczucie dumy, Damio. Nie pomyślałaś, że wystawiasz swojego T-6 na ryzyko wypalenia? — Tak, ale Keylarion jest odporna. Może brakuje jej finezji, należy do gatunku ludzi, którzy trzaskają obcasami i pracują. — Damia zaśmiała się cicho. — Niewykluczone, że potrzeba nam będzie więcej generatorów, jeśli transporty tych olbrzymów będą się przeciągać. — Najwyższy Talent Ziemi ma prawo wiedzieć, jeśli jego ludzie są przepracowani. Damia miała trudności z uniknięciem spojrzenia żółtych oczu Afry. — Powiedziałabym mu, gdyby natężenie ruchu utrzymywało się ciągle na tak wysokim poziomie. Zamierzałam obstawać przy konfiguracji transportów łączonych, jednak to jest raczej kwestia masy niż wygody. Póki jakiś dureń nie wpadł na pomysł ogromnych dronów, razem z Keylarion radziłyśmy sobie ze wszystkim, czego od nas chcieli. — Przynajmniej miałaś dość rozsądku, by poprosić o pomoc dzisiaj — powiedział Afra i pogroził jej palcem, udając surowość. — Zaproponuję, by przysłano ci T-4... Sza, sza Damio — jego palec ostrzegawczo zawisł w powietrzu. — Muszę to zaproponować, jeśli dojdę do wniosku, że obsługa ruchu tego wymaga. Ty zaś nie będziesz zmuszona przyznawać, że nie radzisz sobie z ruchem. — Ja mogę sobie z nim poradzić — wojowniczo wysunęła podbródek. — Skoro zamierzasz odegrać rolę zwiadowcy to raczej — nie. Spodziewam się, że twoi pracownicy odetchną z ulgą wiedząc, że nadchodzą posiłki. Wodząc oczami po artystycznej kompozycji warzyw, która ozdabiała jej talerz, Damia doszła do wniosku, że uwagi Afry są słuszne. Jak zwykle. Koniuszek jego palca dotknął jej podbródka, zręcznym mentalnym kuksańcem zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Stwierdziwszy, że jego myśli pełne są sympatii i zrozumienia, uśmiechnęła się smutno. — Nie mam zbyt licznej załogi — przyznała i zaraz pośpiesznie uzupełniła — ale naprawdę doskonale nam się pracuje ze sobą. Nikt nie poskarżył się ani słówkiem na przeciążenie pracą. — Zatem stoisz na czele lojalnej załogi, która będzie zachwycona, kiedy się tam pojawię, by pomóc im wszystkim i każdemu z osobna przenieść owe gruboskórne, niemożebnie wypchane pociski transportowe. Kiedy już będzie po wszystkim, twoja wyprawa w kapsule na poszukiwanie odpoczynku w jakieś ciche i spokojne miejsce będzie wyglądać zupełnie naturalnie. Zgoda? — Jak zwykle, Afro. Przyjrzał się jej uważnie. — Czy tak trudno było przyjąć pomoc ode mnie? Rozgniotła warzywo końcem widelca i uczciwie odpowiedziała. — Nie, nie od ciebie. Od ciebie nigdy, ty się nigdy nie zmieniasz. Zakończenie zabrzmiało nieco bardziej cierpko, niż zamierzała.
Uśmiechnął się do niej szeroko. — Stary, dobry i niezawodny Afra — niezmienny i stały. Zmarszczyła nos, wyczuwając osobliwy żal w jego żartobliwej samocharakterystyce. — Nie jesteś aż tak stary. — Nie, to prawda, nie jestem — rzucił zagadkowo i nałożył sobie jeszcze jedną porcję, czerpiąc z półmisków i naczyń. To sprawiło jej przyjemność. Na nowo nabrała apetytu. Ponieważ Afra proponował rozwiązanie, które jej odpowiadało, odzyskała pewność siebie. Cieszyła się bardzo, że Afra jest z razem z nią, i to nie tylko dlatego, że odtąd mogli wspólnie przerzucać ładunki — od czego, trzeba przyznać, jej siły były już nieco nadwątlone — ale i dlatego, że wciąż jeszcze jej organizm absorbował efekt wywołany dotknięciem obcej aury. Czuła podniecenie, że ona, Damia Gwyn-Raven, pierwsza nawiązała tego rodzaju kontakt. Miała wrażenie, że to było jej przeznaczone, choć nigdy nie uległa niedojrzałej ciekawości, która czasami dręczyła Talenty niższej rangi do tego stopnia, że szukali wskazówek na temat swojej przyszłości u wróżek wszelkiej maści. — Wiesz — zaczęła z zamiarem wyjaśnienia wszystkiego do końca — miałeś rację, że zburczałeś mnie za „podglądanie” Laraka i Jenny, jednak chciałam się dowiedzieć, jaki jest „smak” miłości, żebym go nie przeoczyła, jeśli i mnie się przytrafi. I jak to jest urodzić dziecko. — I... — Afra pytająco uniósł brwi. — Jeśli nie liczyć bólu, myślę, że warto. — Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Damia przechyliła głowę i palcem wskazującym kreśliła jakiś skomplikowany wzór na blacie stołu. — Podejrzewam, że bez względu na to, jak głęboko wejdzie się w czyjeś myśli, doświadczenie z pierwszej ręki będzie i tak mocniejsze. Spoza ekranu ochraniającego jej umysł wymknął się ślad myśli, którą sprowokowała ta uwaga. Afrę przeszył lęk, który z ledwością zdołał stłumić w sobie. Damia nieświadomie cenzurowała swe myśli i miało to coś wspólnego z obcą aurą oraz z pragnieniem macierzyństwa. Jednak nie była to w pełni wykształcona myśl, a zaledwie ślad, impresja trwająca ułamek sekundy — kusząca, przerażająca. — Jesteś jeszcze młoda, Damio — powiedział lekkim tonem. — I naprawdę najważniejsza dla ciebie jest konsolidacja swych zdolności Najwyższej, zanim dojdzie do konfliktu interesów. Z doświadczenia wiesz, jak trudno jest pogodzić obowiązki matki i Najwyższego Talentu. — Tylko nie to stare kazanie. — Rozgoryczona dziewczyna spojrzała na niego krzywo. — Trudno to ścierpieć u matki i Isthii, a u ciebie jest to nie do wytrzymania. Dlaczego
bardziej dotyczy to kobiet niż mężczyzn? Spójrz na Laraka, są razem z Jenną, a przecież jest ode mnie o dwa i pół roku młodszy. — Cera też jeszcze nie ma nikogo... — A właśnie, że tak, chociaż nie posiada on zbyt mocnego Talentu. Och, czyżbyś o tym nie wiedział? Sprawienie mu niespodzianki ucieszyło ją. Nie mogąc usiedzieć na miejscu, jak błyskawica zerwała się od stołu, czym przestraszyła szopokoty, skulone na jednym z foteli. — Cera zawsze idzie za głosem rozsądku — odparł Afra. — Dlaczego tak trudno jest właśnie Najwyższym Talentom? Stać nas na znacznie więcej od... — nie dokończyła rozpoczętej myśli, bo jedna z najsurowszych zasad wpojonych jej przez wychowanie zabraniała jakiejkolwiek arogancji z powodu posiadania wrodzonych zdolności. — Zasada kompensacji. — Afra mówił przewlekle, głosem, którego używał wyłącznie, by łagodzić tego rodzaju nastroje. — Czasami warto poczekać na to, co przyniesie życie. Obróciła się na pięcie z posępną miną. Wyglądała jeszcze piękniej niż zazwyczaj. — A więc powinnam po prostu czekać zamknięta w mojej Wieży? Tak jak matka? Biernie? Afra wybuchnął gromkim śmiechem, czym wystraszył w równym stopniu Damię jak i zalęknione szopokoty. Śmiał się, aż mu z oczu popłynęły łzy. — Moja kochana Damio, w tobie nie ma ani krzty bierności, czyżbyś zapomniała już, jak odprawiłaś młodego Nicolossa... — Nico? Tego niedojrzałego niezgułę? — Który jest rzetelnym, godnym zaufania T-5, znakomitym drugim na Betelgeuse. — Niewątpliwie przyjął Dawida z otwartymi ramionami! Gniew skrzesał niebieskie iskierki z oczu Damii. — No cóż, dziewczyno, potrzebna ci jest mocna dłoń... — Oho! Mocna dłoń... ja ci pokażę... — Damia uniosła prawą rękę. Obznajomiony z jej skłonnością do dramatycznych gestów, Afra usadowił Chrupkę na jej otwartej dłoni. Zwierzątko zamrugało i zapiszczało z zaskoczenia. — Widzę, że byłem w błędzie — powiedział, kiedy zacisnęła palce i przytuliła bezpiecznie szopokota do piersi. — Ty rzeczywiście masz mocną dłoń. Obrzuciła go posępnym spojrzeniem, stukając stopą w podłogę i zaciskając usta. Afra doszedł do wniosku, że radzenie sobie z kaprysami Damii stało się już jego drugą naturą. Jej humory stały się bardziej skomplikowane, od kiedy zainteresowała się płcią przeciwną, lub raczej, od kiedy zaczął jej doskwierać brak partnera. W takich chwilach jego pomysłowość była wystawiana na ciężką próbę, mimo to jego fortele zazwyczaj okazywały się skuteczne. Pewnego dnia być może będzie mógł zrezygnować z postawy dobrotliwego doradcy i wyrazić swą skrywaną głęboko namiętność. W dniu, w którym Damia nieuchronnie
osiągnęła dojrzałość, przekonał się, jak wiele znaczy dla niego. Rozważył mnóstwo wariantów i doszedł do wniosku, że może jedynie czekać. Było mu trudno. Oczywiście tak samo trudno jak Damii, która obserwowała innych, jak łączą się w pary i nawiązują godną pozazdroszczenia mentalną więź zrozumienia telepatów, do czego tak bardzo tęskniła. Była inteligentna i olśniewająco piękna, czym odstraszała ewentualnych kandydatów; Nicoloss był jedynie ostatnim w długiej kolejce konkurentów. Przynajmniej nigdy już nie dopuściła do tragedii, która stała się udziałem Amra. Zazwyczaj rozmawiając, udawało się uspokoić jej nadwrażliwe momentami libido, jednak tej nocy Afra odebrał nowy, niebezpieczny z powodu swej intensywności podskórny puls. — Czy to dlatego tak niecierpliwie wyczekujesz przybycia obcych? — powiedział miękko, starając się usilnie, by jego słowa wyzute były z wszelkich emocji. — Opierając swe nadzieje na niesłychanie nikłym prawdopodobieństwie, że będą nam biologicznie odpowiadać? Czy wykreowałaś sobie wizję ukochanego, przemierzającego z łopotem skrzydeł galaktyczne otchłanie w drodze do ciebie? Gniew wypełnił jej oczy po brzegi. Ręka, którą głaskała Chrupkę, zamarła. — To było niegodne ciebie, Afro — wyszeptała ochryple. Zdawał sobie sprawę że lepiej było sformułować to pytanie, niż pozwolić, żeby podobne myśli zatruwały jej umysł. Skłonił przepraszająco głowę. — Lepiej złap nieco snu, Damio. Jutro musimy przepchać kilka kolosów przez przestrzeń — powiedział łagodnie i leciutkim kuksańcem mentalnym wskazał jej drogę do sypialni. Zasępiła się, wciąż boleśnie odczuwała jego kpiącą uwagę, ale nie opierała się namowom. — Sam wiesz, jaka ze mnie jest romantyczka — powiedziała ze smutnym uśmiechem i posadziła sobie Chrupkę na ramieniu. Uszczęśliwione zwierzątko przytuliło się do jej szyi. — Rzeczywiście potrzeba mi snu, ten kontakt był niezwykle podniecający, a żadna akcja nie obędzie się bez reakcji — podsumowała filozoficznym tonem, jednak smutne brzmienie jej głosu złapało Afrę za serce. Pokiwał wyrozumiale głową, trzymając swe uczucia w ryzach. Ponownie w wirze zmęczenia, które ją ogarnęło, wychwycił nieświadome tłumienie jakiejś myśli. Damia obracając się, wykonała szeroki, zapraszający gest w stronę swych szopokotów. Zwierzęta piszcząc radośnie, wyprysnęły jak z katapulty z zajmowanego fotela i podreptały za nią. Afra nie miał odwagi rozluźnić się, póki Damia twardo nie zasnęła. Uprzątnął resztki po posiłku, napełnił miseczki wodą oraz jedzeniem dla zwierząt i oddał się kontemplacji zachodzącego słońca, które przed zniknięciem poniżej horyzontu nadało wyżynnemu pejzażowi głęboki, mandarynkowy odcień. Głęboko zamyślony, roztrząsał niuanse wieczornej rozmowy, czekał aż niesłychanie aktywny umysł Damii uspokoi się, ukojony rytmem głębokiego snu. Wtedy i on udał się na spoczynek.
Mile zaskoczony zobaczył, że na jego łóżku usadowiły się Okruszek i Arfur, najwyraźniej cierpliwie czekając, aż pojawi się i dotrzyma im tej nocy towarzystwa. Wzruszony odwiedzinami, rozebrał się szybko i wszedł do łóżka. Po obowiązkowych pieszczotach zwierzęta przytuliły się do niego. Ich obecność podtrzymywała na duchu, choć wolałby spędzić noc w innym towarzystwie. Starannie wzmocnił ekran osłaniający jego myśli tak, by z jego umysłu nie wymknęło się nic z tęsknoty do Damii. Głowił się, w chwili szczerości na granicy między świadomością a snem, czy starczyłoby mu sił na zmaganie się z trzecim pokoleniem kobiet z tej rodziny.
Rozdział 8
Następnego dnia Damia przedstawiła go pracownikom Wieży. Keylarion otwarcie wyraziła swoją ulgę na jego widok, Lyon był jej nauczycielem na Kalisto. Afra nie mógł sobie wyobrazić, jak im się udawało pracować tylko w siedem osób, a do tego niczyja ranga, z wyjątkiem Keylarion, nie przekraczała T-8. Mimo to nikt z zarządu Aurigae nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń. Co prawda, nowej kolonii nie było stać na opłacenie Talentów wyższej rangi według żądanej przez FTiT stawki. Intuicyjnie wyczuł, że Damia cieszy się wśród swoich pracowników popularnością, i to u kobiet i u mężczyzn w równym stopniu. Herault, T-9, kierownik stacji, był w niej zakochany, o czym Damia najwyraźniej nie miała pojęcia. Afra zorientował się od razu, że nikt z nich nie zdawał sobie sprawy, że to Damia wzmacnia ich Talent powyżej ich osobistej rangi zaszeregowania. Ulżyło mu, iż w końcu nauczyła się nie obnosić się z tym przed wszystkimi. Sporo czasu zajęło mu wbijanie tego do jej upartej, utalentowanej główki. — Wiem już, dokąd mamy wysłać owe kolosy — zaczął Herault, potrząsając głową. — Dostaliśmy polecenie, by znów odebrać je wprost z kopalni. Damia skinęła głową krótko, zirytowana odęła wargi i prześliznęła się oczami po tablicach rozdzielczych generatorów, nad których pracą czuwał Xexo. — Jeszcze dziesięć minut i będziemy mieli do dyspozycji pełną moc. Numer dwa będzie trzeba wkrótce odesłać do przeglądu, Damio — rzucił inżynier, kręcąc z niezadowoleniem głową. — A niech to! — pozwoliła sobie na okazanie gniewu. Afra nie mógł winić jej za to — biorąc pod uwagę ładunki, które zmuszona była teleportować, potrzebna była jej pełna moc wszystkich czterech generatorów. — A oni spłukali się z gotówki i nie mają za co kupić zapasowych. — Chwileczkę — powiedział Afra, unosząc dłoń. — Musicie podnosić ładunki wprost z kopalń? — Musimy. — Dziewczyna filozoficznie wzruszyła ramionami z przekornym uśmiechem. — Nie mają pojazdu naziemnego o dostatecznej ładowności, by przetransportować je nawet na tak niewielką odległość — machnęła kciukiem w stronę poszarpanych, urwistych podnóży górskich otaczających z jednej strony miasto. — Bzdura — powiedziała ostro Filomena, spedytor T-9.
— Nie chcą porobić kolein w nawierzchniach nowych dróg, które nie mogą znieść takiego nacisku, bo zostały niewłaściwie zaprojektowane, chociaż powinni przewidzieć, co przyjdzie im transportować. To jest górnicza planeta! Afra spojrzał surowo na Damię. — Oni łamią regulamin FTiT... — Wiem — odpowiedziała Damia zgryźliwie. — Ale... — westchnęła — próbuję im pomóc i oszczędzić mnóstwa kłopotów związanych z transportem... — Pomijając, ile kosztuje to ciebie i twoich pracowników... — Afro! To jest moja Wieża i ja nią zarządzam po swojemu! Afra zrobił głęboki wdech. Postąpił niewłaściwie, spierając się z Damią w jej własnej Wieży. Wypuścił powietrze z płuc i uniósł ręce na znak, że jej ustępuje. — Mam tylko nadzieję, że Aurigianie doceniają za to ciebie i was wszystkich. Dokładnie w tej samej chwili do ich uszu doszedł jęk generatorów osiągających szczytową moc. — Doskonale, pozbądźmy się tych kolosów, póki jeszcze jesteśmy wypoczęci i nie brak nam chęci do pracy. Na Betelgeuse jest także rano, a więc Dawid nie będzie miał kłopotu z ich przechwyceniem. Afro? — I poprowadziła go za sobą na Wieżę. Zaskoczony Lyon zobaczył dwa fotele ustawione obok siebie, zapasowy także wyposażony był w tablicę kontrolną, ekrany i terminal komputera. — Dziękuję — powiedział siadając. — Zasłużyłeś na to — powiedziała słodko. Afra stłumił w sobie chęć „zobaczenia”, co też jej rym razem chodzi po głowie. — Zaczynamy! Na obydwu ekranach wieży ukazały się ogromne cygara wypełnione rudą. Przytłaczały swymi rozmiarami znajdujących się w kopalni ludzi, którzy wyglądali przy nich jak mrówki; karlały przy nich nawet ciężkie dźwigi i platformy, których używano przy załadunku. Na ekranach poniżej widniały współrzędne portu przeznaczenia na jednej z zewnętrznych planet Betelgeuse. Wieża Betelgeuse, tu Aurigae, powiedziała Damia zgodnie z protokołem. Dzień dobry Damio, przywitał ją Dawid z Betelgeuse. Rafinerie aż piszczą, czekając na tą dostawę. Uważaj, żebyś przechwytując nie dostał przepukliny, zażartowała Damia. Za dużo jak dla ciebie? wyniośle zapytał Dawid. Afra wiedział, że starszy od niej Najwyższy Talent uwielbiał przekomarzać się z Damia. Nie dla mnie! odparła i przesłała mu mentalny obraz szerokiego uśmiechu. Gotowi? Damio! na dźwięk znajomego, matczynego tonu w głosie dziewczyny, Afra przesłał jej wąski, ostrzegawczy strumień myśli.
Afro, przestań! Psujesz mi przyjemność! odparowała Damia i rozpoczęła operację podnoszenia ładunku. Ostrzeżony w porę Afra mógł pobiec za jej myślą wprost do kolosalnych dronów, które czekały na transport na placu kopalni. Poczuł, jak dzięki temu niewiarygodnemu katalitycznemu połączeniu, jakie zdolna była nawiązać, przybywa mu sił. Bez wysiłku teleportowali pierwszego kolosa do miejsca przeznaczenia. Na Jowisza, czegóż ci Aurigianie próbują dowieść? wykrzyknął Dawid. Oboje słyszeli, jak trudzi się, by przechwycić teleportowaną przez nich dostawę. Twoi chlebodawcy hałaśliwie domagali się dostaw, prawda? zadowolenie sprawiło, że mentalny głos Damii brzmiał miękko i jedwabiście. Gotowy przyjąć numer dwa? Na każde twoje życzenie, ton Dawida świadczył o jego determinacji. Przy dziewiątej teleportacji Afra poczuł zmęczenie. Zachodził w głowę, ile wysiłku musiało to kosztować Damię. To jest ostatni taki ładunek, jaki przyjmuję z Aurigae, zdenerwował się Dawid. Składam oficjalne zażalenie na kopalnie u Najwyższego Talentu Ziemi. Dlaczego sama tego nie zrobiłaś Damio, nie mogę tego dociec. Chętnie idę na rękę politykom i przemysłowcom, ale dziewięć takich przesyłek oboje nas kosztuje zbyt wiele. Nie przyjmuj, powtarzam: nie przyjmuj takich kolosów już nigdy więcej. Do licha, lżej jest przemieszczać całą flotę wojenną. Zmarszczka na czole Damii zastąpiła uśmiech wywołany irytacją Dawida. Afra wyczuł jej zaniepokojenie. Zabawiłaś się, nie wracaj już do tego, doradził jej. — Macie tu chyba kawę? — dodał, rozglądając się dookoła. Natychmiast pojawiły się dwa parujące kubki i talerzyki z pożywnymi herbatnikami. Jeden wylądował w dłoni Afry, a tuż za nim talerzyk. — Jesteś tutaj gościem — powiedziała z uśmiechem, w którym próżno by było doszukiwać się skruchy, i wzruszając przy tym szczupłymi ramionami. — Nie mam tylu pracowników, by ściśle trzymać się protokołu. Pokrzepieni, wkrótce mogli teleportować i odbierać przychodzące ładunki. Jednak nie musieli już ani razu zmagać się z transportami o tak ogromnej masie, jak przy pierwszej, porannej dostawie. Damia pracowała, nie pozwalając sobie na żadne pozy, Afra z zadowoleniem stwierdził, że z łatwością panuje nad swymi zdolnościami. Pomiędzy wszystkimi członkami załogi panowała doskonała harmonia; Aurigae była dla niej czymś więcej niż tylko poligonem doświadczalnym. Afra był ciekawy, czy Damia wie o tym, iż obejmie Procjona po Guzmanie, kiedy uda się już nakłonić go do ustąpienia. Szybko uporali się z pracą; wszystkie nadchodzące transporty bezpiecznie spoczęły na leżach dokowych. Po południu panował już niewielki ruch. Damia, z figlarnie rozjaśnionymi oczami, opuściła wygodny, samodopasowujący się fotel i gestem zaprosiła Afrę na swoje miejsce. Kiedy przekazywali sobie ognisko. Talentu zarządzającego gestaltem, nie opóźnili
ani o pół taktu rytmicznej pracy na Aurigae. Opuściwszy Wieżę, Damia uprzedziła Afrę o swoim odlocie z planety. Wystartowała i zniknęła tak szybko, że nie był w stanie nawiązać z nią jakiegokolwiek kontaktu. Został sam. Podczas nieobecności Damii Afra mógł wykorzystać gestalt, by porozumieć się z Jeffem, gdyby zaszła taka potrzeba. Praca na Wieży przebiegała gładko i bez zakłóceń. Ruch okazał się nieco większy, niż się tego z Damia spodziewali, nie było już jednak kolosalnych transportowców, jedynie kilka średniej ładowności dronów z materiałami po rafinacji odleciało do różnych portów przeznaczenia. Sporadycznie przychodziło zaopatrzenie dla planety, jednak nic ponad siły doświadczonego Talentu rangi T-3. Afrę niepokoił tylko uszkodzony generator numer dwa. Xexo łatał i reperował go, kiedy tylko miał okazję, ale wiadomo było, że sama regulacja maszyny już nie wystarczy. Na szczęście do odlotów i przylotów pełna moc generatorów nie była Damii potrzebna, Xexo mógł zatem zabrać się do gruntownej naprawy po zamknięciu ruchu na Wieży. Biorąc pod uwagę odległości intergalaktyczne, obcy zbliżali się w ślimaczym tempie, lecz jeśli zastosować interstelarną miarę, pokonywali przestrzeń nieprawdopodobnie szybko. Świadczyło to, że są istotami na wysokim poziomie rozwoju technologicznego. Kiedy ósmego dnia wieczorem Damia powróciła z wyprawy poszukiwawczej, kipiąc od chęci podzielenia się nowinami, teleportowała-się z kapsuły wprost do swego salonu, gdzie Afra zajęty był właśnie zabawą z szopokotami. — Nawiązałam kontakt — wykrzyknęła. — Co to za umysł! — Ogromne podniecenie spowodowało, że jej uwadze umknął niepokój Afry, który starał się złożyć zachowanie dziewczyny na karb jej skłonności do melodramatycznych gestów. — I co za niespodziankę przynosi z sobą — ciągnęła. Od pierwszych słów, które padły z jej ust, Afra wiedział, że ów umysł jest płci męskiej. — Naprawdę? — odpowiedział szczerze zainteresowany. — Najwyższy Talent? — Nie mogę dokładnie ocenić jego możliwości. On jest... odmienny — wykrzyknęła. Jej oczy lśniły, a osobista aura iskrzyła się radośnie z osiągniętego sukcesu. — Zanika i wraca. Oczywiście wciąż dzieli nas ogromna odległość, a posługiwać się możemy jedynie abstrakcją — roześmiała się zmęczona. — Tak jak to od dawna sugerowali naukowcy, rozpoczęłam od recytacji tablicy okresowej pierwiastków i podstawowej struktury atomu, by osiągnąć przynajmniej najniższy poziom komunikacji. — Czy statek intergalaktyczny tego typu nie posiada nieco doskonalszego systemu napędowego niż stos atomowy? — Z całą pewnością do pokonania takich przestrzeni — tak. — Damia opadła na długą kanapę, zmęczonym gestem odrzuciła do tyłu długie włosy i pozwoliła ręce opaść bezwładnie na miękkie poduchy. — Na tym etapie nie mogę zaprzątać sobie głowy szczegółami o drugorzędnym znaczeniu. — O drugorzędnym znaczeniu?
— Och, nie bądź zrzędą, Afro — zirytowała się. — Zważywszy, że nasi eksperci od przestrzeni postulują budowę napędów, które są tak odległe od atomowej fuzji, jak koło od silników kosmicznych na paliwa mieszane, możemy być pewni, że i oni rozwinęli jakiś efektywny rodzaj napędu. Mogę przynajmniej dokonywać projekcji abstrakcji zrozumiałych dla obu stron. Jestem wykończona, ostatni raz musiałam się tak napracować, kiedy razem z Larakiem graliśmy przeciwko wszystkim naszym kuzynom na Denebie. Pozwól, że utnę sobie krótką drzemkę przed zawiadomieniem taty. — Xexo łata szwankujący generator. Damia zasępiła się, a potem wzruszeniem ramion zbyła to utrudnienie. — Jeszcze jeden argument, bym pochrapała przez godzinkę. — Ty nie chrapiesz — powiedział stanowczo Afra udając, że gromi ją surowym spojrzeniem. Nagrodą za jego lojalność był blady uśmiech. Afra odczekał, aż Damia odpręży się i zaśnie. Odłożywszy na bok zasady etyczne, próbował dotrzeć do tego, co pozo — stawiło w jej umyśle przeżyte doświadczenie. Chciał wniknąć pod poziom emocjonalny, ale musiał dać za wygraną, przytłoczony falą subiektywnych doznań. Damia znajdowała się w stanie silnego poruszenia emocjonalnego! Rozumiał, że miała wszelkie powody do dumy z nawiązania kontaktu, ale lękał się o nią, a obawy, które go ogarnęły, były silniejsze od wszelkich tego typu doznań, jakich do tej pory doświadczył pośrednio czy bezpośrednio. Mocno zatroskany, Afra wycofał się z jej umysłu. Popiskując, jakby wyczuwały jego zaniepokojenie, podpełzły do niego Chrupka i Merfy. Uspokajanie ich pomogło mu poradzić sobie z uczuciem niepokoju. Pozwolił, by obudziła się sama. Ucieszył się, że jej umysł jest spokojny i zrównoważony. Kiedy swą myślą dosięgła Jeffa, była Najwyższym Talentem z prawdziwego zdarzenia, składającym przemyślany i profesjonalny raport z nawiązania kontaktu z obcym. Jej umysł wyzbył się podniecenia, które, jak Afra stwierdził, ubarwiało jej myśli. Kiedy Damia zakończyła telepatyczny przekaz, Jeff połączył się prywatnie z Afra. Ten jednakże mógł tylko potwierdzić raport Damii, bo doszedł do wniosku, że nie ma sensu opowiadać o mglistych przeczuciach. Nie przemilczał jednakże sprawy przeładowanych dronów. Jeff otrzymał już urzędową skargę od Dawida z Betelgeuse. FTiT zamierzała złożyć u górników na Aurigae oficjalny protest. Następnego dnia Damia wysłała w przestrzeń kilka „żywych” transportów i odleciała na zwiad. Afra nie zdradził się przed nią ze swymi obawami. Z drugiej sesji wróciła tak rozpromieniona, że Afra musiał stłumić swą mentalną reakcję. — Zrobiliśmy ogromny postęp w naszej konceptualizacji — powiadomiła go. Wykonała żywiołowy piruet na środku salonu i rzuciła się na kanapę. Oczy jej lśniły. Długi, w połowie biały, w połowie czarny kosmyk Opadł na jej zarumienioną twarz. — To znaczy? — dociekał z uprzejmym zainteresowaniem.
Była tak pochłonięta własnym sukcesem, że nie zwróciła uwagi na jego ironiczny ton. — Kiedyśmy uporali się z prostymi masami atomowymi, — użycie tego niewinnego samego w sobie zaimka „my” rozsierdziło Afrę — przeszliśmy do naszego Układu Słonecznego. Jego własny składa się z dwunastu planet i dwóch pasów asteroidów. — Jakiego rodzaju planetę zamieszkuje jego gatunek? Damia rzuciła mu szybkie spojrzenie, a potem roześmiała się zakłopotana. — To dziwne, tego nie ustaliliśmy. — A co powiedziałaś, kiedy dopytywał się o Aurigae? Jej zaniepokojenie wzrosło, w oczach pojawiła się czujność. A potem uśmiechnęła się zawadiacko. — Powiedziałam mu tyle ile od niego usłyszałam. Pominęłam drogiego Affę — użycie przez nią dziecinnego przezwiska miało podkreślić jej zuchwałość — a ujawniłam jedynie liczbę planet, księżyców i tym podobne. Nie jestem głupcem! — zmieniła półleżącą pozycję, usiadła i efektownie odrzuciła włosy na plecy. — Nigdy nie byłaś głupcem, Damio — chłodno powiedział Afra. — I nie zamierzam prawić ci kazań. Przygotowałem kolację na dzisiejszy wieczór. — Naprawdę? — Z widoczną ulgą skorzystała z okazji i zmieniła temat. — Jesteś najlepszym kucharzem ze wszystkich znanych mi mężczyzn. Afra doszedł do wniosku, że ta pochwała jest odkupieniem za „Affę”. Być może któregoś dnia staną naprzeciw siebie twarzą w twarz jak dorośli... Bezlitośnie wypędził ze swych myśli Erosa i rozpoczął podawanie do stołu. Trzeciego dnia Damia pracowała na Wieży tak pospiesznie, że Afra zmuszony był ją upomnieć. Zreflektowała się z uśmiechem, reagując natychmiast w sposób niesłychanie stonowany, a potem szybko udała się na kolejne spotkanie. Kiedy wieczorem wróciła, zataczając się ze zmęczenia, Afra postanowił działać. — Jutro wybieram się razem z tobą — powiedział stanowczo. — A po co? — spojrzała na niego wrogo z kanapy, na którą przed chwilą osunęła się bezwładnie. — Przecież wiem, co to jest kłujące pssst Żuków. W Sodanie próżno doszukiwać się czegoś takiego. — Sodanie? Damia zaczerwieniła się, ale nie unikała jego wzroku. — Tak właśnie określił sam siebie, co więcej, udało mi się wprowadzić pojęcie istoty czującej. On stwierdził, że nie wie o istnieniu takiej. Afra postanowił nie kwestionować tej informacji. — Co ma oznaczać kłujące pssst Żuków? Przecież Penetracja Deneba wydarzyła się, zanim jeszcze zostałaś poczęta. Opuściła kanapę, usiadła przy ladzie, na której Afra rozstawiał talerze do kolacji.
— Podczas naszych odkrywczych eskapad w okolicy babcinej farmy — wzruszyła obojętnie ramionami — często napotykaliśmy na szczątki metalu Żuków. Wuj Rhodri skupował ten złom, płacąc według wagi. — Uśmiechnęła się wyzywająco. — Uzupełniało to marne kieszonkowe wręczane nam przez Isthię. Razem z Larakiem stwierdziliśmy, że metal Żuków... — poślinionym końcem palca dotknęła blatu i psyknęła — kłuje. U Sodana nie pojawia się nic takiego. — Słowa te wypowiedziała z niezachwianą pewnością. Afrę niepokoiło to, iż nieznana osobowość ma imię. Nadawało ono obcemu pozory przyjacielskości, bliskości. Logika zawiodła go także, gdy próbował dociec, dlaczego Damia wymawia owo imię tak śpiewnie. — To wystarczy — powiedział z obojętnością, której wcale nie czuł, podając jej talerz. — Jednak to samo w sobie nie uspokoi Najwyższego Talentu Ziemi. Zabierz mnie jutro na przejażdżkę, nie ma potrzeby przedstawiania mnie, muszę jedynie potwierdzić twoje odczucia. Za nic na świecie nie chciałbym wystawiać na szwank nawiązanej przez ciebie więzi porozumienia. Nigdy się nie domyśli, że tam byłem. — Afra ziewnął. — A dlaczego jesteś tak zmęczony? — Cały dzień harowałem jak robotnik portowy — powiedział ze złośliwym uśmieszkiem. — Jak? Co? — domagała się szczegółów urażona Damia. — W harmonogramie nie było nic pilnego w chwili, kiedy was opuszczałam. — To prawda, ale w kopalni wydarzył się niewielki wypadek i Wieża mogła okazać górnikom pomoc. Potem nadeszła opóźniona dostawa części zamiennych z Procjona, jakiś frachtowiec z szybko psującym się towarem i na koniec stadko potencjalnych imigrantów. — Do licha z nimi! Wykorzystywali ciebie! Istnieje protokół zapobiegający kolizjom i zamieszaniu. Zwłaszcza w portach docelowych. Nie ujęte w harmonogramie dostawy... — zamilkła, widząc jego szeroki uśmiech, i serdecznie westchnęła. — Wiem — machnęła ręką z irytacją. — Całe zdania jakby wyjęte z ust matki, ale... Afra pogroził jej palcem. — Ty dopuściłaś do precedensu na Wieży Aurigae, Damio. Przy lada okazji szłaś wszystkim na rękę, a więc i górnicy, i spedytorzy przyjęli za pewnik, że zawsze będziesz gotowa na każde ich skinienie. — Co za niebiański aromat — wtrąciła niezdarnie, nabierając pełny widelec. — Ha! — Afra nie dał się odwieść od tematu. — I — dodała z pełnymi ustami — cudownie przyprawione. — Dziękuję. Nawiasem mówiąc, masz naprawdę znakomitą załogę, nawet generator tym razem zachowywał się przyzwoicie. Zjedz nieco pokrojonych owoców, złagodzą ostrość papryki. Posilali się zgodnie, chociaż zmęczenie najwyraźniej wpłynęło na apetyt Damii, za to ciekawa była szczegółów wypadku w kopalni. Okazało się, że cały sznur wagoników z rudą
zerwał się z liny i zatarasował szyb, ale Afra wraz z załogą Wieży zdołali usunąć zawalidrogę przy minimalnej stracie czasu. Kiedy Afra zapytał o rozmowę z Sodanem, miała trudności z formułowaniem zdań, mimo ponownego ożywienia, jakie wywołał ten temat. — Nie przejmuj się mną — powiedział widząc, że brakuje jej sił, nawet by wyczesać Merfy, kiedy zwierzątko zgłosiło się do niej ze szczotką w pyszczku. — Ja zajmę się Merfy, a ty połóż się do łóżka. Dobranoc. Oznaki ogromnego wyczerpania u osoby zazwyczaj tak kipiącej energią niepokoiły Lyona jeszcze bardziej od emocjonalnych aspektów porozumiewania się z istotą o nazwie Sodan. Stracił na znaczeniu fakt, że intruz nie miał żadnego związku z istotami, które zaatakowały Deneba, sam w sobie był zagrożeniem. Następnego dnia, po wysłaniu w przestrzeń kilku średniej wielkości dronów z rafinowaną rudą, Damia wstrzymała ruch na czas remontu generatora, którego stan Xexo ocenił jako krytyczny. Razem z Afra zajęli miejsca w osobistych kapsułach. Capellańczyk wystartował tuż za Damia i, zachowując absolutną ciszę, dotarli wspólnie aż do rejonu, skąd można było nawiązać kontakt z aurą Sodana. Lyonowi kamień spadł z serca, gdy na jego prośbę Damia zezwoliła mu na czas kontaktu z obcym na zagnieżdżenie się myślą w jednym z szarych zakamarków jej mózgu. W chwili, gdy obcy mózg wtargnął do ich podwójnej świadomości, sporo rzeczy stało się dla Afry jasnych; pojął wiele, lecz prawdziwym przerażeniem napełniło go to, co było ukryte. To, co zobaczył, usprawiedliwiało uporczywie dręczące Afrę przeczucie nadciągającego niebezpieczeństwa, czego Damia nie mogła, czy też nie chciała dostrzec. Nic w świadomości Sodana nie było oczywiste. Odnosiło się wręcz wrażenie, że w jego umyśle — z wyjątkiem jakiejś części wystawionej „na pokaz” — wszystko jest niedostępne. A obcy odznaczał się potężną umysłowością. Starając się nie ujawnić swojej obecności, Afra nie mógł sondować tego mózgu, rozszerzył jedynie wrażliwość swoich zmysłów do granic możliwości, lecz wychwytywane wrażenia tylko powiększyły jego obawy. Rzeczywiście, nie można było porównywać Sodana z istotami, które dokonały inwazji Deneba, w tym ocena Damii była prawidłowa. Afra wykrył w jego umyśle coś, co można by uznać za mentalne odzwierciedlenie odczuć podporządkowania się nieodgadnionej, niemal nigdy nie kończącej się podróży i podniecenie, że koniec już blisko. W jaki sposób wychwycił taką koncepcję w mózgu, który nie mógł wyrażać się w żadnym ze znanych języków, tego nie wiedział: było to zaledwie powstałą w myśli impresją. Damia spodziewała się, że Afra, zaspokoiwszy swoją ciekawość, nie zatrzyma się w jej umyśle dłużej niż to konieczne. Jednak Capellańczyk ani myślał o odwrocie, szukając kolejnych niepokojących objawów. Umysł Sodana, bezsprzecznie o potężnej inteligencji, był jednakże zasilany zewnętrznie. Afra nie mógł dociec, czy Sodan jest soczewką skupiającą inne umysły znajdujące się na statku, czy też pozostaje w sprzężeniu z pokładowym źródłem
mocy. Ryzykując nadwerężenie swych zmysłów i nerwów, próbował przebić się przez wizualną osłonę albo dotrzeć przynajmniej do aury. Jednak do jego uszu dotarł jedynie cichy, stereofoniczny bełkot pracujących maszyn i odgłos spalania ciężkich pierwiastków. To ostatnie także było samo w sobie niepokojące. W jaki sposób istoty pozbawione zmysłu wzroku mogły funkcjonować na tak wysokim poziomie rozwoju? Anteny i różnorodne czujniki przekazywały lawinę informacji inteligentnemu umysłowi, sensory i soczewki optyczne imitowały oczy, ale to widok gwiazd wywabił ród ludzki w przestrzeń. Jaka przynęta skusiła obcego do przemierzenia przestrzeni intergalaktycznej? Sfrustrowany i pełen obaw Afra wycofał się, pozostawiając Damie i Sodana sam na sam, zajętych wymianą abstrakcji, która dla niego była także uczuciową grą powabów. Wrócił na Aurigae, szukając wytchnienia na wygodnej kanapie Wieży — nawet ten przelotny wypad kompletnie wyczerpał jego siły. Już samo to mogło wytrącić z równowagi. Zamierzał porozumieć się z Larakiem na Procjonie bez uciekania się do gestaltu, w tej sytuacji jednak to nie było możliwe. Starannie maskując niepokój, poprosi Keylarion o sprzężenie go z generatorami. — Mamy trzy, na wypadek gdybyś ich potrzebował — usłużnie odparła kobieta. — Wystarczy zaledwie jeden. — Afra miał nadzieję, że się nie myli, osobnikowi z rangą T-3 jeden wystarczał w zupełności. Masując twarz, obserwował jak wskazania liczników generatora numer jeden wzrastają do poziomu nadawczego. Damia — sam siebie uspokajał w duchu Afra — nie ukrywała niczego, składając raporty Jeffowi, była całkowicie nieświadoma faktu, iż jej percepcja jest stępiona i zniekształcona przez zmęczenie, które wywołane było spotkaniami z obcym. I potrafiła godzinami uściślać Sodanowi abstrakcyjne pojęcia? Ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Wpadło mu na myśl, czy aby wypicie filiżanki kawy nie wpłynęłoby na niego ożywczo, ale strzałka licznika osiągnęła wymagany poziom, zaś Keylarion potwierdziła gotowość nadawczą. Nawet w gestalcie z generatorem telepatyczny przekaz do Laraka kosztował go sporo wysiłku. Larak, zawołał, uzupełniając nadwątlone siły ze źródła mocy, jakim był generator. Wyemitował ze swego umysłu mentalno-fizyczny obraz brata Damii, co miało ułatwić mu dotarcie do mózgu chłopca. Chłopie, ale ty jesteś wykończony, nadbiegła soczysta, wyraźna odpowiedź. Laraku, przekaż proszę Jeffowi, że ten Sodan... To to ma imię? Ma nie tylko imię, reakcja Damii odbywa się na bardzo wysokim poziomie emocjonalnym. Afra ciężko westchnął. Owa osobowość w najmniejszym stopniu nie jest spokrewniona z istotami, które dokonały Penetracji Deneba. Nie kłuje jak Żuki... Co takiego? Aha, już sobie przypominam. Emisja uśmiechu Laraka podziałała uspokajająco na Afrę.
...ale jest w tym indywiduum, w tym Sodanie, coś niesłychanie podstępnego. Wystarczyła krotka chwila w jego pobliżu, a został ze mnie taki strzęp, że musiałem dokonać gestaltu, bo inaczej bym cię nie dosięgnął. Ty? To wystarczyło, by wesołość wyparowała jak kamfora z głosu Laraka. Zawiadom, proszą, Jeffa, że według mnie sytuacja jest bardzo niejasna, a nawet niebezpieczna. Chcę, byś zjawił się tutaj pod byle pretekstem i jak najszybciej, abym mógł porozumieć się z Ziemią bez pomocy Damii lub uciekania się do gestaltu oraz... Afra zamilkł dla dodania wagi swej następnej prośbie wstaw się u Jeffa i Rowan, by byli w moim zasięgu na każde żądanie. A cóż moja ukochana siostra odnalazła tym razem? Larak gwizdnął z podziwem. Czy Mich i Mauli przerzucą cię tutaj natychmiast po przekazaniu przez ciebie tej wiadomości? Już lecę, dziarsko wykrzyknął Larak. Afra opadł ciężko na oparcie kanapy i pstryknął wyłącznikiem generatora, rozmowa nie zajęła mu więcej jak trzydzieści sekund, za mało, by Keylarion zdążyła cokolwiek z niej wyłowić, zbyt krótko, by znalazła się nawet w rejestrach stacji. Co nie oznaczało, że obawiał się, iż Damia po powrocie skontroluje dzienniki. „Będzie na to zbyt zmęczona”, pomyślał ponuro. „W jaki sposób ów stwór doprowadzał do takiej utraty sił? I dlaczego?” — głowił się. Niewykluczone, że był przewrażliwiony z powodu tego, że Damie tak bardzo absorbował nawiązany kontakt. Kiedy Jeff polecił mu przenieść się na Aurigae, miał cichą nadzieję, że Damia wreszcie zwróci na niego uwagę. Marzył o tym od dawna. A może przedwcześnie wezwał na pomoc Laraka; może był w stanie samodzielnie zmierzyć się z umysłem Sodana. Nie, Afra był wobec siebie szczery. To niemożliwe, skoro nawet pośredni kontakt wystarczył, by poczuł się jak bezwładna szmata. Takiemu przeciwnikowi jak Sodan w pojedynkę nigdy by nie sprostał. *** Hola, co należy zrobić, by zwrócić na siebie uwagę? pogodnie zakrzyknął pokonujący susami stopnie wiodące na Wieżę Larak. Na widok kipiącego energią chłopca, wyzuty z sił Capellańczyk poczuł niemal obrzydzenie. — Zapukaj dwa razy! — odparł Afra, uśmiechając się z wdzięcznością i wyciągając dłoń na przywitanie. Tryskająca z chłopca rześkość była tak ożywcza, jak zaraźliwy był jego uśmiech. Podobieństwo między nim a siostrą było uderzające. Nawet ich czarne czupryny w tym samym miejscu przecinał kosmyk białych włosów Gwyn. Larak był niższy od odznaczającej się nieprzeciętnym wzrostem Damii, ale mocniej od niej zbudowany. Po ojcu odziedziczył
urok Ravenów i Afra wykrzesał dość energii, by starczyło na odwzajemnienie się chłopcu uśmiechem. Kiedy ich dłonie się spotkały, Afra przekazał mu jedyny obraz mentalny, którego nie nadał podczas sesji gestaltu. Damia jest zauroczona tą szczególnie niebezpieczną obcą istotą? Zaskoczony Larak mruknął w głębi ducha i spojrzał z uwagą w oczy Afry. — Nie wiedziałeś, że ona odznacza się dziwacznym i osobliwym smakiem! — współczująco wygiął w dół kąciki ust. Do licha, dlaczego nie wybierze sobie czegoś, co wykluło się na domowym podwórku? spojrzał na Afrę, przekrzywiając głowę. Lyon wolał puścić jego komentarz mimo uszu. — Wybrała bardzo niebezpiecznego przybysza znikąd. Przypominasz sobie tę starą opowieść o pożeraczach dusz? Oczy Laraka zrobiły się ogromne. — Jasne. Opowieść Damii tak mnie przeraziła, że podłożyłem ogień w lesie. Czekajże no — czyżbyś uważał tego obcego za pożeracza dusz? — Larak obruszył się na ten pomysł. — Ależ, Afro, to były dziecięce bajania. — Tylko taka analogia przychodzi mi na myśl. Byłem w kontakcie — pośrednim — nie dłużej jak piętnaście sekund, po czym musiałem uciec się do gestaltu, by dotrzeć do ciebie na Procjonie. — To źle — zmartwił się Larak. — To bardzo źle. Co się dzieje z Damią? Czy ona nie uzmysławia sobie... Nie, oczywiście, że nie — Larak skorzystał z drugiej, wygodnej kanapy. Jego oczy mieniły się w rytmie kolejno świtających mu w głowie pomysłów, które odrzucał jeden po drugim. — Damia wspomniała coś o swoistej rezydualnej wartości, którą odbierały wasze zmysły przy kontakcie z artefaktami po Żukach. Na pokładzie Sodana znajduje się coś porównywalnego do waszego kłującego żądła. Przyznam, że nie jest to nic przyjemnego. — Materiał rozszczepialny? Afra potrząsnął głową. — To jest coś niesłychanie obcego, nie potrafię tego zdefiniować. — A Damia? — Ją pochłonął przekład abstrakcji. — Może to okazać się bardzo pomocne, jeśli on planuje naszą destrukcję. — W głosie Laraka słychać było napięcie. — Co o nas ujawniła? Napomknęła coś o Lidze? — Z jej raportów wynika, że utrzymała dyskrecję. — Dzięki ci, opatrzności! Afra domyślał się, że Larak nonszalancją maskuje drążący go głęboko niepokój o nich dwoje. Chłopiec zawsze był z nią najbardziej związany ze wszystkich.
— Nic by mnie nie obchodziły interesujące ich tematy, gdyby to nie wyczerpywało jej w takim stopniu. — Nowy rodzaj broni, całkowite wycieńczenie przed totalną anihilacją? — Nie brzmi to tak bardzo niewiarygodnie, jak ci się wydaje — ponuro stwierdził Afra. — Na pokładzie tego statku znajduje się potężne źródło energii... — Musi tak być, skoro podróżuje pomiędzy galaktykami... — Ale to wszystko, co udało mi się odkryć. Poza umysłem skonstruowanym jakby na pokaz, napotkałem nieprzebytą ścianę. Nie ulega wątpliwości, że Damia jest ode mnie znacznie mocniejsza... — Nie próbowała? Afra zasępił się, wstał z kanapy i zaczął niespokojnym krokiem przemierzać tam i z powrotem wąskie pomieszczenie Wieży. Larak obserwując go, westchnął. — Ale jeszcze nie było żadnego otwartego aktu agresji? — To zależy od tego, jak rozumieć termin „agresja”. Uważam, że Sodan stara się w subtelny sposób zniszczyć Damię podczas pokojowej wymiany kulturalno-informacyjnej. W moim rozumieniu, erozja mentalnych możliwości jest agresywnym atakiem mającym na celu okaleczenie lub śmierć — Afra stwierdził, że pod wpływem tych słów wzrosła w Laraku instynktowna chęć stanięcia w jej obronie. — Możliwe, że tym razem zbyt łatwo wpadam w panikę. Nie potrafię przewidzieć przyszłości, ale w pewnych sytuacjach to nie jest potrzebne, by odgadnąć czyjeś zamiary. Zobaczywszy się z Damią dziś wieczór, sam będziesz mógł zająć stanowisko. Larak nie zadał sobie trudu, by kryć się ze swym gniewem. — To prawda, jednak nigdy nie widziałem, byś zbyt łatwo wpadał w panikę. Pomijając niebezpieczeństwo wiszące nad moją siostrą, jak blisko znajduje się ów Sodan od loty Aurigae? Czy wystarczająco, by domyślić się, że ona właśnie stąd pochodzi? — Jesteś prawdziwym człowiekiem z Wieży, Lar. Afra uśmiechnął się kwaśno. — Gwyn-Raven krew z krwi, kość z kości, nie mówiąc o mózgu! W uśmiechu, którym się Larak odwzajemnił, nie było ani krzty wesołości. — Logicznie rzecz biorąc — ciągnął Afra — musimy przyjąć, że osiągnął dość wysoki poziom urządzeń monitorujących, dorównujący jego możliwości przemieszczania się. Zatem z całą pewnością jest w stanie dokonać detekcji pewnego poziomu aktywności na tej planecie, co przyciągnie — Afra przerwał, szukając właściwego słowa — jego uwagę. W wysokim stadium rozwoju technologicznego, społeczeństwa wprost pochłaniają złoża rud, minerałów i pierwiastków ziem rzadkich w niesłychanym tempie, nie będzie więc nierozsądne założenie, że wkroczył w granice naszej galaktyki w poszukiwaniu nowych źródeł tych materiałów. — Zatem wykluczamy agresję?
Tym razem Larak przedzierzgnął się w adwokata diabła. — Moglibyśmy... — Afra zamilkł na chwilę. — Żuki dały jasno do zrozumienia, jakie są ich zamiary, ale może były wyjątkiem w regule pokojowego wykorzystania przestrzeni. Tyle, że nie może mi wyjść z głowy, że Sodan umyślnie wyczerpuje poziom energii Damii, by zredukować jej zdolność do obrony. Nigdy dotąd nie dręczyło mnie tak silne przeczucie niebezpieczeństwa, które zawisło nad naszymi głowami, nawet wtedy gdy Rowan ogniskowała nad Denebem stopione ze sobą umysły. — Jeśliby przyszło do zniszczenia zagrożenia, jakie stanowi ów Sodan, rozsądniej by było zrobić to teraz, a nie później, kiedy zbliży się do systemu — odparł Larak. — Trzeba wezwać Flotę na pomoc? — Ech! Sodan będzie krążył na orbicie Aurigae, zanim się Flota pozbiera. — Afra parsknął lekceważąco. — Zwłaszcza teraz — uśmiechnął się z rozbawieniem Larak — gdy zajęci są sprawdzaniem dziwnego zachowania się systemu UWO na Procjonie. — Co takiego? — Afra wpatrzył się w niego szeroko otwartymi oczami, sparaliżowany strachem, że kilku Sodanów osaczyło Ligę Dziewięciu Planet. Chłopiec był zachwycony efektem, jaki wywołała jego rzucona mimochodem uwaga. — Starają się nie nadawać temu zbyt wielkiego rozgłosu. Spokojnie, jak dotąd naruszenia granic miały charakter bardzo ograniczony i trudny do określenia — potrząsnął energicznie głową, by uspokoić Capellańczyka. — Ani zwiadowcy nie natknęli się na nic, ani ultraczułe instrumenty nie wykazały niczego, co byłoby nam wrogie. Satelity strażnicze są dostatecznie wrażliwe, by wykryć Flotę i komety, zaś modus operandi Sodana wydaje się całkowicie odmienny. My zniszczyliśmy Żuki samodzielnie, uważam, że damy radę temu mentalnemu gigantowi. Afra zaśmiał się posępnie. — Będziemy mieli szczęście, jeśli damy radę — skinął krótko głową, kiedy Larak zwrócił na niego zdumione spojrzenie. — O, tak, ten umysł jest niesłychanie potężny. Z Żukami było zupełnie inaczej, trzeba było odwrócić uwagę jedynie szesnastu istot, które sprawowały kontrolę. Na dodatek, jeśli podstępnie osłabia siły Damii, aby przełamać ekrany ochronne jej myśli... — Oczy Afry zachmurzyły się, zamilkł, a potem dodał miękko: — ...prawdopodobnie jest w stanie nas zniszczyć. — Trzeba powiedzieć o tym mamie i tacie — zadecydował Larak. Wspólnie przedstawili swe wnioski Jeffowi i Rowanowi. Z pewnością, gdybyś był obcym, który napotkał silną umysłowość, nie wyjawiałbyś pochopnie wszystkich szczegółów, odezwała się Rowan. Ja bym tak postąpiła, jeślibym napotkała umysł w przestrzeni. Istotnie, przypomniał jej Jeff, a przecież ja byłem niesłychanie przyjacielskim umysłem. Jeff!
Skoro ów Sodan wyczerpuje siły Damii, jego zamiary wobec niej i nas nie są dobre, ciągnął Jeff urzędowym tonem. Jesteśmy zgodni, że Afra nie wzbudza niepotrzebnie paniki, musimy podjąć akcją zgodnie z jego zaleceniami i to od razu, zanim ów osobnik zbliży się wystarczająco blisko, by odkryć system Aurigae i dokonać skutecznego rozpoznania bogactw planety. Zdaję sobie przy tym znakomicie sprawę, jak słabo chroniona jest Iota Aurigae przed inwazją z przestrzeni. Czy zgadzasz się z Afrą, że przybysz poszukuje nowych źródeł surowców? W głosie Rowan pobrzmiewało niezdecydowanie. Przecież właśnie dlatego szukamy nowych planet, powiedział Larak. Skoro Damia jest tak wyczerpana, jak sugerujesz, Afro, to czy można ją wykorzystać jako ognisko? Poza tym, raczej nie będzie skłonna zachować się agresywnie wobec przyjacielskiej, według niej, istoty, Rowan była teraz matką, a nie Najwyższym Talentem Kalisto. Nie, nie będzie, Afra powiedział to cierpko. A przecież jest nam potrzebna jako ogniwo pośrednie, byśmy mogli samodzielnie nawiązać kontakt. Jest jeszcze coś, Jeffowi nie w smak były jego własne słowa, jeśli stwierdzimy i udowodnimy jej, że Sodan stanowi prawdziwe zagrożenie dla niej, Aurigae, dla nas wszystkich, będziemy potrzebować jej katalitycznych zdolności do wzmocnienia naszej defensywy. Z każdym dniem Damia powraca na Aurigae coraz bardziej zmęczona. Afra mówił powoli. Ja nawiązałem kontakt jedynie na krótką chwilę, a byłem do cna wyczerpany. Czegoś podobnego do tej pory nie przeżyłem. Uważam, że Afra słusznie nazywa go pożeraczem dusz, wtrącił się Larak. Nic takiego nie istnieje, ostro odezwała się Rowan. Nie przychodzi mi do głowy termin, który by lepiej go określał, bronił się Afra, ani który by dokładniej oddawał efekt, jaki przynosi nawiązany z nim kontakt. W każdym razie, dobitnie powiedział Jeff, bardzo mnie niepokoi fakt, że ogromne zasoby jej naturalnej energii ulegają wyczerpaniu. To wielce nieprawdopodobne, obruszyła się Rowan. Musimy szybko dojść do konkluzji, ostrzegł ich Larak. Damia właśnie wraca... Do licha! Ona chwieje się ze zmęczenia! Afra stłumił irytację, że zadziwiająca więź, która łączyła rodzeństwo od dzieciństwa, pozwoliła Larakowi szybciej wykryć powracającą Damie. Ale kiedy wybiegł jej na spotkanie swymi zmysłami, stwierdził, że istotnie jej aura bardzo przygasła. Błyskawicznie przeprowadził debatę z Jeffem, Rowan i Larakiem, podczas której podjęto decyzje i ustalono strategię na ułamek sekundy przed tym, jak kapsuła Damii osiadła w swoim łożu dokowym. — Laraku, nie mogłam wprost uwierzyć, gdy poczułam twoje mentalne dotknięcie — wykrzyknęła radośnie na widok brata, który niczym ucieleśnienie relaksu, przycupnął od niechcenia na brzegu konsoli.
— Uwierz, droga siostrzyczko, uwierz. Twój najukochańszy braciszek jest tutaj — powiedział, zrywając się, by wziąć ją w ramiona na powitanie. — Ten obcy rzeczywiście włożył cię do paczuszki i obwiązał tasiemką jak prezent. Będziemy świadkami upadku mocarza — a kiedy Damia zarumieniła się, Larak wybuchnął śmiechem. — Muszę spotkać się z facetem, któremu udało to się z moją siostrą. — Laraku, jesteś bardzo dziecinny! Oczywiście nie możesz objąć doniosłości tej chwili. Zawsze miałam poczucie, że zostałam obdarzona niezwykłą siłą i zdolnościami z jakiejś specjalnej przyczyny — Damii zalśniły oczy. — Teraz ją znam! — Zaraz dowie się o tym cała planeta, jeśli będziesz krzyczeć tak głośno — ostro zwrócił jej uwagę Afra, by dać Larakowi czas na odzyskanie panowania po szoku, jaki przeżył, słysząc dziwaczne słowa siostry. Nieco obruszona Damia stłumiła podniecenie. — Spodziewam się, że wylądowałeś głodny jak wilk — powiedziała zrezygnowana. Twarz brata była uosobieniem urażonej niewinności. — Jestem dorastającym chłopcem. Podczas gdy ty bawisz się w umizgi, przepracowany Afra staje się coraz chudszy i bardziej głodny. Damia w poczuciu winy rzuciła okiem na Afrę. — Ty rzeczywiście wyglądasz na zmęczonego — powiedziała zatroskana. — Chodźmy zatem wszyscy razem do domu na kolację. Co cię tutaj sprowadza, Laraku? — Och, tata chce zwędzić ci Afrę na Procjona. Para, która jest buforem Guzmana, zaraziła się jakąś lokalną odmianą wirusa i to działa hamująco na cały ruch. Wiesz przecież, że musimy mitygować Guzzie, któremu ostatnio zaczyna brakować sił. Skarży się, że jestem zbyt młody, by podołać takiej odpowiedzialności. — Larak uśmiechnął się złośliwie. — Powiedz, jaki jest ten obcy statek? Załogowy, czy w pełni zautomatyzowany? Damia zawahała się, operując pokrętłami kuchenki. Zmierzyła swego brata beznamiętnym wzrokiem. — Och, wszyscy mężczyźni są tacy sami. Nic tylko szczegóły i szczegóły! — Tego rodzaju szczegóły dla ciebie mogą być nudziarstwem, siostrzyczko, ale mnie fascynują. Jeśli jednak wolisz nie rezygnować z poziomu abstrakcji, pozwól mnie zająć się przyziemnymi detalami. — Nie możesz sięgnąć tak daleko. Dla Afry zabrzmiało to protekcjonalnie i defensywnie. — Zatem pozwól mi jutro udać się na przejażdżkę z tobą. Larak porwał z talerza łodygę surowego warzywa i wydawał się bardziej zainteresowany jej smakiem niż dobiciem targu. Damia wahała się. Spojrzała na Afrę, szukając poparcia. Lyon wzruszył ramionami, co miało oznaczać „dlaczego nie” i za przykładem chłopca chrupał ze smakiem biały korzeń o smaku anyżku. Niczego nie doszukała się w jego myślach, wysondowawszy je szybko. I
niewiele więcej, zajrzawszy w myśli brata, tego Capellańczyk był pewny. Nawet z tak bliska jej usiłowania były bladą imitacją tego, do czego ich przyzwyczaiła. — Hejże siostrzyczko, skąd ta nieśmiałość? — Nie jestem nieśmiała! — rozzłościła się oburzona, lecz uspokoiła się natychmiast. — Rzecz w tym... w tym... jesteśmy na niesłychanie delikatnym etapie nawiązywania więzi... — Delikatnej więzi? — wykrztusił Larak, gapiąc się na nią, jakby nie dowierzał własnym uszom. — Nawiązujesz kontakt, a nie umawiasz się na pierwszą randkę! To znaczy, jeśli jego można choć w najmniejszym stopniu zaliczyć do typu humanoidalnego. — On jest umysłem, prawdziwym, błyskotliwym, potężnym — powiedziała hardo. — Forma nie ma znaczenia. — Czyżby? — W głosie Laraka pojawiła się drwina. — Nigdy nie podejrzewałem, że ulegniesz mózgowcowi, Damio. Biorąc pod uwagę twój wygląd... — spojrzał na nią oczami nie brata, a zainteresowanego mężczyzny. Damia poczerwieniała po części z wściekłości i oburzenia, a po części szczerze zaambarasowana braterską kpiną. — Od kiedy razem z Jenną doczekaliście się dziecka, stałeś się nie do zniesienia! Gdyby mnie tam nie było, nie zostalibyśmy na czas ostrzeżeni. — Ostrzeżeni? — Afra uchwycił się tego słowa. Może Damia nie była całkowicie zaślepiona, tak jak sądzili. — To doniosła chwila — ciągnęła, nieświadoma implikacji tego, co mówi. — Afro, zetknąłeś się z Sodanem. Zaprzeczysz, że przekroczenie granic innej galaktyki ma doniosłe znaczenie? — Tak, to prawda — zgodził się uprzejmie Lyon. — Jedynie błyskotliwy umysł mógł czegoś takiego dokonać. Damia wychwyciła w jego głosie ton, którego nie udało mu się całkowicie stłumić. — Ach tak, jesteś zazdrosny! Zazdrosny? — Damia łypnęła okiem na Afrę, najwyraźniej zobaczyła go w zupełnie nowym świetle. — I na dodatek za chwilę spali się nasza kolacja — dorzucił Larak, pokazując skwierczącą patelnię. — Czy nie nauczyliście się jeszcze, że kucharzowi przy kuchni nie zawraca się głowy głupimi pytaniami? — powiedziała oskarżycielsko, szybko odsuwając patelnię. — Na szczęście nic się nie przypaliło! Zła, że potrawy nie są tak wyśmienite jak zazwyczaj, podała im kolację. Mężczyźni nie wiedzieli, jak przerwać denerwującą ciszę, zwłaszcza że obydwaj musieli w skupieniu myśleć o trywialnych i dostatecznie wiarygodnych błahostkach. Okazało się, że niepotrzebnie byli aż tak przemyślni, bo Damie pochłonęły jakieś osobiste rozważania i zignorowała ich całkowicie.
Kiedy Larak skończył, okazało się, że wyjadł ze swego talerza wszystko co do okruszka i na dodatek wylizał resztki z patelni. — Nawet jeśli tylko część uwagi poświęcasz gotowaniu, siostrzyczko, jesteś wspaniałym kucharzem — westchnął nasycony, ocierając usta. — A więc! Ten osobnik, Sodan, nie jest urządzeniem zwiadowczym Żuków z Deneba? Larak przeniósł wzrok z Damii na Afrę, który szybko zaprzeczył, potrząsnąwszy głową. — Nie ulega wątpliwości — odparł Afra. — To zupełnie odmienna mentalność... — zignorował parsknięcie Damii — i innego typu wehikuł. Odnosi się wrażenie, że pokonał ogromną przestrzeń, co trwało znacznie dłużej niż dwadzieścia lat, które upłynęły od potyczki na Denebie. Larak gwizdnął z podziwem, tak jakby było to dla niego coś nowego. — Przez przypadek nie udało ci się podpatrzyć jakichś szczegółów odnośnie napędu i mocy, czym moja siostra nie była łaskawa się zająć? — Nie, bo, prawdę mówiąc, trudno było tam się czegokolwiek dopatrzyć, a ja skupiłem się na identyfikacji. Oczywiste jest, że ów osobnik nie jest Żukiem. — Przestań nazywać Sodana „osobnikiem” — zaprotestowała Damia. — To grubiaństwo, poza tym on ma oczy — dodała niepewnie. — Omawialiśmy koncepcję wzroku, musicie wziąć pod uwagę, że on także kontroluje statek. Wydatek energii, by połączyć się ze mną i jednocześnie zarządzać statkiem, jest ogromny. Oczywiście mnie to też wiele kosztuje. — Taaa... Niewątpliwie sen wyjdzie ci na dobre, siostrzyczko — doradził Larak. — Wielkie dzięki — żachnęła się. — Dość tego, dzieci! — Afra upomniał ich odruchowo. Rodzeństwo spojrzało na siebie wrogo, ale podziałał długoletni zwyczaj posłuszeństwa wobec Afry. *** — Oboje do łóżek — dodał. — Warczenie na siebie nawzajem jest najgorszym przykładem rywalizacji w rodzeństwie od chwili, kiedy Isthia wypuściła was spod swych opiekuńczych skrzydeł. — Tym razem wyraził otwartą dezaprobatę dla postępowania Damii. — Zaczynam dziwić się twemu ojca, że miał śmiałość dać ci posadę Najwyższego Talentu Aurigae. — Twoja dobroduszność irytuje mnie nawet jeszcze bardziej niż braterska troskliwość Laraka — odparła zimno, ale zdołała utrzymać swój temperament na wodzy. Afra tylko wzruszył ramionami. Czuł ulgę, że jego podstęp udał się, zanim Larak wyjawił Damii przyczynę swojej ciekawości. — Dobroduszny osobnik wie jednakowoż, że gdy się jest na ostatnich nogach, należy udać się do łóżka — mruknął; kiedy przechodził obok chłopca, Larak mrugnął porozumiewawczo.
Rano, przy śniadaniu wszyscy wyglądali tak, jakby nie najlepiej wypoczęli podczas snu. Afra obnosił się ze swoją urazą, która miała zamaskować napięcie i dręczący go niepokój. Larak wygłosił żywy monolog o rozwijającej się inteligencji swego syna i macierzyńskim wdzięku Jenny. Damia także starannie kryła się ze swymi myślami. Kiedy znaleźli się na Wieży, rzuciła tylko pobieżnie okiem na to, co się tam działo, stwierdziła, że zapowiedziano jedynie niewielkie transporty, i odebrała kilka standardowych komunikatów. — Laraku, teraz zabiorę cię z sobą, byś mógł później zająć się wieczorną wysyłką. — Doskonale, tata chciałby zobaczyć Afrę na Procjonie, gdy tylko przejmę od niego obowiązki. Damia zawahała się, a potem odezwała się, dumnie wysuwając podbródek: — Przypuszczam, że ty także masz ochotę polecieć ze mną. Afra zbył to wyzwanie wzruszeniem ramion. — Chętnie rzuciłbym jeszcze raz okiem. To fascynujący umysł — odpowiedział obojętnie. Ucieszył się ogromnie, że pod wpływem nie wyjaśnionego kaprysu złożyła tę propozycję. Martwił się, że przyjdzie mu potajemnie podążać za Larakiem i Damia, a biorąc pod uwagę odległość, obawiał się utracić z nimi kontakt nawet na krótką chwilę. — Wsiadajcie, ja mogę podążyć śladem Damii — powiedział, wprowadzając generatory na najwyższe obroty. Xexo zdołał już naprawić szwankujące urządzenie, za co Afra był mu niezmiernie wdzięczny. Po opuszczeniu Wieży przez Damie i Laraka, zawiadomił Jeffa i Rowan, by byli w pogotowiu, a potem zajął miejsce we własnym pojeździe. Czuł się pewniej, wiedząc że cały będę mu towarzyszyć swymi myślami. Czy istnieje jakaś szansa, że mylisz się w ocenie intencji Sodana, albo stopnia emocjonalnego zaangażowania Damii? dotarła do niego pełna nadziei myśl Rowan. Z każdą chwilą coraz mniejsza, ponuro odpowiedział jej Afra. Wkrótce zdobędziemy pewność. Ostatniej nocy mocno ubodły ją słowa Laraka. Będzie chciała sprawdzić, czy był wobec Sodana niesprawiedliwy. Skończywszy, określił miejsce, gdzie znajdowało się rodzeństwo i we trójkę pokonali zaledwie sześć miesięcy świetlnych, które dzieliły ich od statku Sodana. Jesteś silna, dobrze wypoczęłaś w nocy. Po powitalnym rozbłysku rozległo się chłodne pozdrowienie. Instynktownie Damia uniemożliwiła mu odkrycie swych współtowarzyszy. Jednak takie przywitanie utkwiło w jej umyśle jak cierń, trudno było uciec od wniosku, że Sodan jest niezadowolony z odzyskania przez nią sił, zarazem myśl ta zabarwiona była lekkim uczuciem ulgi. Co dzień jesteś bliżej fizycznego kontaktu z nami, zaczęła. Nami? zainteresował się Sodan. Z moją planetą, ludźmi... mną. Interesujesz mnie tylko ty, odparł.
Damia nie zdołała ukryć przed Afrą i Larakiem przyjemności, jaka ją ogarnęła na te słowa. To nasza sprawa, ale inni ludzie także będą tobą zainteresowani, powiedziała dyplomatycznie. Jest wielu ludzi na twoich planetach? zapytał. Planecie. Czy twoje słońce nie posiada kilku satelitów, na których może rozwijać się życie? To dlatego muszę wiedzieć więcej o tym, czego potrzeba ci z fizycznego punktu widzenia, Sodanie. Damia gładko zmieniła temat. Możliwe, że atmosfera mojego rodzinnego świata nie będzie dla ciebie odpowiednia. O moje potrzeby znakomicie dba statek, powiedział Sodan obcesowo, kładąc delikatnie nacisk na trzecie słowo. To właśnie Rowan wychwyciła infinitezymalną szczelinę w jego ekranie ochronnym i jak na komendę cztery umysły wspólnie natarły na to miejsce, by ją poszerzyć. Rozdzierany potężnym uderzeniem, Sodan wściekle na oślep wymierzył cios w Damię podejrzewając, że to właśnie ona jest odpowiedzialna za ten atak. Nie! Nie! Nie ja, Sodanie, wykrzyknęła. Laraku, co ty robisz? Afra rozpaczliwie próbował stać się ogniskiem pozostałych umysłów. Na próżno; pomiędzy rodzeństwem błyskawicznie zadziałała zdumiewająca więź, którą byli związani od dzieciństwa. I to umysł Laraka skupił myśli Lyona, Rowan i Jeffa. On musi zostać zniszczony, zanim zniszczy ciebie, Damio, wybiegła myśl z ogniska, którym stał się Larak. Był w niej żal wywołany nieodwołalną decyzją. Nie! Ja go kocham, jego umysł jest tak błyskotliwy, krzyczała Damia, rzucając wszystkie swe siły przeciw swoim pobratymcom w obronie ukochanego. Ognisko Laraka przygasło, chłopiec nie mógł przeprowadzić ataku w obliczu takich sojuszników. Damio, on jest tylko umysłem! Porażona tym Damia zawahała się i Larak skupił ognisko myśli, prażąc pancerz Sodana. Tylko umysłem! jęknęła błagalnie, by przybysz temu zaprzeczył. A dlaczego pozbawiony jest wzroku? Dlaczego jest niemową? On jest nagim umysłem, odartym ze wszystkiego z wyjątkiem zapamiętanych emocji. Z wolna drąży pokłady twojej energii, wyczerpuje je, by mieć wolną rękę do ataku na ten system. Ty jesteś jego jedyną obroną — czy tego nie zrozumiałaś dotąd? Nie odkryłaś niebezpiecznych substancji, jakie niesie w ładowniach jego statek? Czy taki jest obyczaj pokojowych wypraw odkrywczych? Jesteście przeciwko mnie, przeciwko mnie! Nikt nie chce, bym była szczęśliwa, biadoliła Damia, nagle uświadomiwszy sobie, że miłość bywa ślepa. On mnie kocha, i ja jego. Jeśli nic przed tobą nie ma do ukrycia, wyjawi ci powód, dla którego przekroczył pustkę, w ognisku Laraka rozbłysła myśl. W celach pokojowych, czy na podbój? Dlaczego wciąż
poszukujemy nowych światów? Czyż nie dlatego, że nasza rodzima galaktyka jest tak ogołocona, że musimy gdzie indziej szukać cennych metali, które potrzebne są do budowy statków takich jak ten? Sodanie, zapewnij mnie, desperacko błagała Damia, nie tracąc nadziei. I ich zapewnij, że przybywasz w pokoju, że poszukujesz istot rozumnych, z którymi można nawiązać przyjaźń! Wydawało się, że wahanie Sodana trwa wieczność. Gdybym mógł, zrobiłbym to, powiedział miękko i ze szczerym żalem. Jej umysł, jak narzędzie zemsty, uwolniony od zauroczenia, które Sodan z taką zręcznością podsycał, wzmocniony sprawiedliwym oburzeniem, przyłączył się do innych, by zniszczyć agresora. Gdyż teraz Damia zrozumiała, jaki jest cel Sodana, dostrzegła jego bezcielesność. Na ogromnych przestrzeniach kosmosu wybuchła bitwa trwająca tyle, ile dzieli od siebie dwa uderzenia serca. Sodan, któremu mocy dostarczało nieznane źródło energii statku, okazał się potężniejszy niż wynikało to z najgorszych założeń. Niemal od niechcenia odbił skupione przez Laraka-soczewkę myśli, potężny umysł śmiał się rozbawiony tymi, jak sądził, dziecinnymi usiłowaniami. Nagle Damia, sprzed której zmysłów została zerwana romantyczna zasłona, uderzyła mocniej, łącząc swe siły z Larakiem-soczewką. Sodan sięgnął po głębsze pokłady wewnętrznej energii. W Damii obudziły się ponownie zdolności katalityczne i przepływające przez jej umysł myśli eksplodowały z błyskiem niszczącej siły, odarły Sodana z pancerza i zadały ostateczny cios, wytrącając ze stabilności metaliczne struktury statku. Laraksoczewka, niechcący odbierał przez mikrosekundę migawki tego, kim Sodan był niegdyś. Niegdyś, przed wielu pokoleniami, posiadał ciało. Oddychał powietrzem obcej planety, przemieszczał się zaciekawiony wzdłuż obcych dróg, póki nie wybrano go do dokonania niesłychanego wyczynu przekroczenia galaktycznego rowu. Na swój sposób kochałem ciebie, krzyknął do Damii, gdy poczuł, że sięgnęła do napędowego stosu. Lecz twoje uczucie nie było szczere, dodał ogromnie zdziwiony, gdy jej umysł, bezbronny w chwili tak ogromnego wysiłku, stał przed nim szeroko otwarty. I on cię nie posiądzie, przenigdy! Resztkami sił Sodan wysłał ostatnią błyskawicę myśli w momencie, gdy jego statkiem wstrząsnęła ostateczna eksplozja. Nawet Damia poczuła, że zapada się w nicość, stawszy się celem potężnej salwy i gorączkowo starając się ją odparować. Jak środkowy kręgiel, który przewracając się pociąga za sobą otaczające go bierki, tak cios Sodana, który przeszedł przez Laraka-soczewkę, wywołał falę mentalnej agonii, która przetoczyła się przez Aurigae. Załoga złapała się za pękające od bólu czaszki, w takt jęku przeciążonych generatorów. Fala pomknęła dalej na Ziemię i na Kalisto, zostawiając po sobie skulonych z bólu Talentów, i ogarnęła Procjona, na którym zamarło mężne serce starego Guzmana. Przerażone załogi odnalazły Jeffa Ravena oraz Rowan leżących bez przytomności i
natychmiast wezwały na pomoc Elizarę z zespołami ratunkowymi. Jeran z Deneba wiedział o przejściu niesłychanej psionicznej fali uderzeniowej. W pośpiechu wezwano go na Ziemię, gdyż administracja na wszelki wypadek na jego barki starała się zepchnąć odpowiedzialność zarządzania FTiT w stanie wyjątkowym. Jeran najpierw bez pośpiechu ustalił, że jego rodzice po odpowiednim odpoczynku dojdą do siebie, a potem oficjalnie poinformował Ligę Dziewięciu Planet o wydarzeniu. Zażądano od niego, by wsiadł na pokład okrętu wojennego i wraz z eskadrą Floty teleportował się na Aurigae. Jeran zaś, ze swej strony, poprosił Isthię o sprowadzenie wyuczonych przez siebie terapeutów, którzy specjalizowali się w leczeniu nadwerężonych Talentów. Mając do pomocy Elizarę, Isthii udało się delikatnie wyszukać w otępiałym mózgu Jeffa współrzędne koordynacyjne trzech osobistych pojazdów. Kiedy eskadra Floty zbliżyła się do punktu o podanych współrzędnych, znajdujący się na pokładzie okrętu flagowego Jeran i Isthia nie mogli wychwycić żadnego śladu. To pokładowe ultraczułe urządzenia wykrywające zlokalizowały trzy kapsuły. Możliwe, powiedziała Isthia, starając się nie tracić optymizmu, chociaż spod poszycia pojazdów nie wydostawał się nawet promyczek aury, że cała trójka jest w bardzo głębokim szoku. Ostateczny cios Damii musiał mieć niesłychaną siłę! Damia nie mogła umrzeć, Jeran pozwolił sobie na luksus wiary w optymizm swej babki. Nie możemy jej utracić! Zmusił się do pogodzenia się z innymi stratami. Możliwe, że Sodan był niezwykłe potężny, jednak nie było chyba w całej galaktyce Talentu, który by nie czuł uderzenia Damii! — Ach! — Isthia wykrzyknęła ostro. Mam ich. Dała znak Jeranowi i członkom swego zespołu, by pomogli jej teleportować kapsuły na pokład. — Damia żyje — wykrzyknął z ulgą Jeran, dla niego było to najważniejsze. Myślałem już, że wszyscy nie żyją. — Afra także daje niezwykle słabe oznaki życia. Larak... — głos Isthii załamał się. Dlaczego to on właśnie musiał być soczewką? Najpierw otworzyli kapsułę Afry. Rozległo się powszechne westchnienie na widok szczupłego, ciasno skulonego ciała leżącego zupełnie bezwładnie. Jeranowi wydawało się, że mu pęknie serce, kiedy przypomniał sobie, jaka energia zawsze biła od tego człowieka, który był tak samo częścią jego życia jak rodzice. — On jest ciężko ranny, Isthio. Czy możesz go uratować? Czy powinniśmy... jeśli został dotknięty psionicznym paraliżem na resztę życia? zapytał na najwęższym z możliwych zakresów. Isthia uniosła brwi z wyrzutem, odtrącając jego sugestię. — Wyleczyłam już umysły gorzej doświadczone od jego, Jeranie Gwyn-Raven. Odsuń się. — Delikatnie położyła dłonie na skroniach Afry. Jeran zobaczył, że jej wzrok przyćmiewa niepokój.
Westchnęła, na jedną ulotną chwilę odczuła wywołane badaniem przygnębienie. — Jego dominującym pragnieniem jest śmierć, co jest tak niesłychanie niepodobne do Afry, że zignoruję to. Nie zamierzam pozwolić, by temu uległ, jednakże siły żywotne są na krytycznie niskim poziomie i rozbudzenie ich wymagać będzie wielkiej ostrożności — błyskawicznie wydała mentalną serię rozkazów swym medykom przez cały czas oczekującym na jej skinienie. W ciągu kilku sekund Lyon otrzymał porcję zastrzyków, po czym do zabiegów przystąpiło dwóch wysokiej klasy specjalistów od metamorfozy, którzy swego czasu uratowali jej syna, Jeffa, gdy balansował na krawędzi życia i śmierci. Będziemy musieli subtelnie dodać Afrze otuchy, Jeranie, by zwalczyć w nim to pragnienie śmierci. Odetnij się od swych emocji, ostro powiedziała Isthia. Połóż swój palec na moim, pomóż mi do niego dotrzeć. Musimy odwrócić w nim to pragnienie, zanim mu ulegnie. Jeran wziął się w garść i lekko przyłożył swe palce do palców Isthii, którymi dotykała skroni Afry. Zezwolił, by go poprowadziła, i delikatnie, śladem jej zmysłów, wniknął do mózgu Afry. Oboje starali się ignorować mentalny żal, jaki ich ogarnął na widok okaleczonego umysłu, w którym głównie przewijały się: obraz Sodana wymierzającego cios Larakowi i Damii, wyczerpanie, próba odparowania finałowej salwy. On ją zabije! On ją zabije! Wciąż rozlegał się paniczny krzyk, który był dziwaczną mieszaniną głosów Laraka i Afry; te słowa wirowały jak oszalałe w umyśle Lyona. Nie, Damio! Nie rób tego! Czekałem zbyt długo. Nie, Damio, to cię zabije! Nie wolno ci. Dlaczego czekałem tak długo? Za długo. Nie, Damio, nie rób... i sekwencja powtarzała się. Damia żyje! Damia żyje! Isthia przyjęła za fakt to, że Afrze nie będzie zależeć na życiu, jeśli będzie uważał Damię za umarłą. Jednak ona żyła, i trzeba było go o tym przekonać. Dała znak Jeranowi, żeby ją wspomógł. Do jej monotonnej sopranowej recytacji przyłączył się jego baryton. Damia żyje! Afro, Damia żyje! Damia żyje! Damia żyje? Damia żyje, ona żyje. Odpowiedział im najcichszy szept wycieńczonej psyche. Isthia spojrzała na Jerana oczami wypełnionymi nadzieją. Tak, tego właśnie musiał się dowiedzieć. Trzeba to teraz wzmocnić. Wspólnie wznowili odmawianie dodającej otuchy litanii. Afro, Damia żyje. Odpoczywa, i czeka na ciebie. Damia żyje, Afro. Ona czeka na ciebie. Śpij teraz, delikatnie nakłaniała go Isthia. Śpij i odpoczywaj. Damia żyje. Damia żyje? Damia żyje? Damia żyje! Afrą wstrząsnął dreszcz, gdy w końcu jego podświadomość przyjęła to zapewnienie. Przestał rozpaczliwie kulić swe ciało. Przez jedną, przerażającą chwilę, leżał w całkowitym bezruchu. Zrozpaczona Isthia sięgnęła głębiej w jego nagle śmiertelnie cichy umysł i dopiero wtedy zrozumiała, że Afra po prostu zapadł w głęboki sen.
— On jest ciężko ranny — powiedziała smutno, obserwując jak medycy odwożą Afrę do szczelnie ekranowanego pomieszczenia, wolnego od mentalnego szumu. — Ale przeżyje — Jeran nie miał odwagi odgadywać, jakie Isthia może żywić wątpliwości. Kapsułę Damii otworzyli wspólnie. Leżała na boku i wyglądała jak mała dziewczynka, ale widać było oznaki świadczące o zmaganiach dwóch umysłów. Przegryzła na wylot dolną wargę, strumień krwi nakreślił purpurową linię na policzku; miała mokrą od łez twarz i przebiła paznokciami kurczowo zaciśnięte w pięść dłonie. Zamknięte oczy były otoczone ciemnymi, szerokimi obwódkami. Isthia troskliwie przewróciła ją na plecy i lekko dotknęła skroni. Nie mogę ich dosięgnąć. Spóźnię się. Boli mnie, muszę spróbować — ja płonę! Och, czy ja ich obu utracę? Usłyszała Isthia dalekie, słabiutkie, powtarzające się w kółko echo, pobrzmiewające w najgłębszych zakamarkach spopielonego i nadwerężonego umysłu. Z westchnieniem ulgi wyprostowała się. Czyjej umysł jest wypalony? zapytał zaniepokojony Jeran. Chociaż wiedział, że kontakt został nawiązany, osobiście nie brał w nim udziału. Spopielały, nadwerężony, bardzo okaleczony. Jesteśmy świadkami upadku Damii, powiedziała Isthia z powagą. Upadku, jaki może przytrafić się jedynie osobie tak inteligentnej i pewnej siebie. Upadku? Jeran był w tej chwili zarówno Najwyższym Talentem, jak i troskliwym bratem. To upadek dumy i pewności siebie, wyjaśniła Isthia, uśmiechając się smutno. Jej Talent jest tak wytrzymały, że nie poniósł uszczerbku. Jednakże odbije się to na jej ego. Nigdy nie zapomni, że nie doceniła, jak niebezpieczny może okazać się Sodan, bo uległa fascynacji tym, co podpowiadały jej zmysły. To prawda, ale gdyby to nie ona pierwsza go napotkała, co poczęlibyśmy z takim niebezpieczeństwem ciągnącym na nas z kosmosu. Teraz mówi przez ciebie Najwyższy Talent, powiedziała Isthia. Miejmy nadzieję, że Damia kiedyś spojrzy na to z tej perspektywy. W tej chwili pogrążona jest w głębokim żalu, bo jej błąd kosztował nas śmierć Laraka i ciężkie obrażenia Afry. Od momentu rozpoczęcia ataku na Sodana nic nie mogło ocalić Laraka, który stał się umysłem-soczewką. Śmierć jest miłosierdziem w porównaniu z życiem po utracie Talentu. Jej za to winić nie można. Nigdy nie pomyśli o tym w ten sposób, smutno pokręciła głową Isthia. Jednak mam głęboką nadzieję, że też nigdy nie przypomni sobie, iż w finałowej chwili instynkt przeważył nad rozsądkiem i starała się ochronić Afrę. Afrę? Co u licha? Jeran obrzucił ją ogłupiałym wzrokiem i dokończył. Sodan próbował zabić Afrę? On nie celował w całą trójkę? Nie! Sądząc z tego, co wydobyłam z Jeffa i Rowan.
Isthia dała znak swym medykom, którzy zaaplikowali Damii mocny środek nasenny i dożylnie substancje odżywcze. Dopiero wtedy z ciężkim sercem skierowali się do skorupy, w której znajdowało się ciało nieżywego Laraka. Tylko niewielką ulgę przyniósł im widok, jaki ujrzeli po otwarciu kapsuły. Na młodej twarzy Laraka gwałtowna śmierć nie zostawiła żadnych śladów, jedynie na jego wargach osiadł uśmiech zaskoczenia. Isthia odwróciła się ze łzami w oczach. Jeran zbyt otępiały z bólu, by móc to po sobie okazać, odprowadził ją, otoczywszy ramieniem. — Najwyższy — zwrócił się do niego z szacunkiem kapitan statku, kiedy zjawili się na mostku — zlokalizowaliśmy szczątki obcego statku. Czy mamy zezwolenie na ich zebranie? — Zezwolenie udzielone, razem z Isthia wracamy na Wieżę, proszę dać znać, gdy będziecie gotowi do teleportacji, kapitanie. — Tak jest, sir. — Sztywno stanął na baczność. Dziarsko salutując, nie wstydził się łez, które wyrażały dumę, współczucie i żal. *** Zmagając się z czyjąś wolą, zmuszającą ją do snu, Damii udało się osiągnąć stan półświadomości. — Nie mogę jej utrzymać, opiera się — zabębnił odległy głos. Choć wydawał się bardzo odległy, jak niknące echo, które wypełnia podwodną kawernę, każda wypowiedziana przezeń sylaba wydawała się uderzać z siłą młota w jej bezbronne nerwy. Łkając, Damia miotała się, by odzyskać świadomość i rozsądek, uciec od agonalnych cierpień. Nie mogła wyzwolić odruchów, które przepędziłyby ból; wezwanie Afry na pomoc trafiło w ogromną czarną pustkę. Umysł jej stał się jak bryła żelaza, myśli przywarły do niego jakby przyciągnięte magnetyczną siłą. — Damio, nie używaj swego umysłu. — Jakiś łagodny głos upomniał ją wprost do ucha. Rozpoznała Isthię. Poczuła chłodne, zręczne dłonie na czole i to przywróciło jej zdrowe zmysły. Damia otworzyła oczy i starała się skupić wzrok na pochylającej się nad nią twarzy. Nieświadomie drżącymi, słabymi dłońmi przycisnęła palce Isthii do skroni, prosząc o ulgę w bólu. — Co się stało? Dlaczego utraciłam władzę nad swym umysłem? — wykrzyknęła, zalewając się łzami z powodu swej słabości. — Nieco go nadwerężyłaś, niszcząc Sodana — odpowiedziała Isthia. — Ale załatwiłaś go. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę. — Nic nie pamiętam — jęknęła Damia, mruganiem przepędziła łzy o tyle, że mogła przynajmniej wyraźnie widzieć. — Każdy Talent z FTiT o tym wie. — Och, moja głowa. Jest jak pusta skorupa. Isthio, ja muszę coś zrobić.
Chciała wstać, ale Isthia łagodnie, choć stanowczo przeszkodziła jej w tym. Bezsilnie opadła z powrotem na łóżko. — Muszę coś zrobić, tylko nie pamiętam co. — Robisz to, co trzeba, kochanie, zapewniam ciebie. Bardzo ucierpiałaś, jesteś w stanie szoku, i musisz odpocząć — zanuciła babka tonem, którym zawsze uspokajała Damię w czasach, gdy była zbuntowanym dzieckiem. Chłodne dłonie zaczęły masować jej twarz, skwapliwie się temu poddała, bo to przyniosło ulgę jej gorącej i suchej skórze. Wydawało się, że każde przesunięcie palców po twarzy zmniejsza potworny ból, który rozsadzał jej czaszkę. — A teraz dam ci znów coś na sen, kochanie. — Damia poczuła na ramieniu chłodny zastrzyk. — Jesteśmy z ciebie dumni, ale potrzebujesz snu, jedynie to może uleczyć twój umysł. — „Poczciwej natury poprzeczny ścieg splata splątany rękaw troski”. Co Isthia robi na drutach? Nigdy tego nie wiedziałam. — Nawet dla Damii stało się jasne, że plecie trzy po trzy. Poczuła w gardle chłodny, cebulowy smak, który świadczył, że wlano jej do ust jeszcze jedno lekarstwo. Wydawało się, że minęła nieskończenie krótka chwila, a Damia znów nieubłaganie została wyrwana ze snu przez nieokreśloną, bezlitosną potrzebę. — Nie pojmuję tego — rozległ się głos Isthii. Tym razem nie rezonował już w obolałej głowie Damii jak tympan w pustej garderobie. — Ostatnia dawka uśpiłaby miasto. — Prawdopodobnie coś ją niepokoi i nie spocznie, póki się z tym nie upora. Trzeba ją zbudzić i dowiedzieć się co to takiego. Drugi głos należał do mężczyzny, wydawał się mgliście znajomy, brzmiało w nim lekkie zaniepokojenie. Uśmiechając się z wdzięcznością, opatrzyła go metką — „tato”. Poczuła na twarzy delikatne uderzenie i, otworzywszy oczy, ujrzała rozpływającą się twarz ojca na bliżej nieokreślonym tle. — Tato — powiedziała błagalnie, nie dlatego, że ją spoliczkował, ale że szukała u niego zrozumienia. — Kochana Damio. W jego głosie zabrzmiała taka duma i miłość, że tląca się ledwie myśl niemal wyleciała jej z głowy. Ciało jej stężało z wysiłku, gdy próbowała wybiec myślą zaledwie kilka cali, ona, która w jednej chwili potrafiła przebyć lata świetlne, ale w końcu udało się jej zakomunikować swą zbrodnię: Larak i Afra! Byli przede mną w soczewce. Zabiłam ich, kiedy musiałam zniszczyć Sodana. Skoro ja żyję, oni musieli umrzeć! Zza pleców doszedł ją płacz matki i okrzyk Isthii. — Nie, nie. — Jeff łagodnie potrząsnął głową. Położył jej dłoń na czole, by mogła przekonać się, że jest szczery. — To nie twoja wina, kochana Damio. O tak, skupiłaś całą
moc w Laraku-soczewce, by zniszczyć Sodana i udało ci się to, jedynie ty mogłaś zadać tak potężny cios! Bez twojej umiejętności katalizowania naszych zdolności, Sodan zniszczyłby wszystkich Najwyższych Talentów FTiT. Taka jest prawda, którą matka z chęcią potwierdzi. Do jej uszu doszedł potwierdzający pomruk Rowan. — Ależ ja nic teraz nie mogę usłyszeć! — Damia poczuła, że na przekór naturze drży jej podbródek, a z oczu płyną łzy przerażenia. — Czy utraciłam zmysły? — Oczywiście, że nie. — Rowan odsunąwszy Jeffa, uklękła obok niej. Delikatnie odsunęła włosy z jej zaczerwienionej i zwilżonej łzami twarzy. — Uratowałaś nas. Naprawdę nas ocaliłaś. Isthia łagodnie, lecz stanowczo przesunęła Rowan. — Musisz upleść nieco więcej pogmatwanych rękawów troski, Damio — powiedziała cierpkim tonem. — A ścieg należy robić, o tak. — Umieściła w umyśle Damii wizualizację techniki robienia na drutach. Była to czynność niezwykle zawiła, obliczona na rozproszenie uwagi dziewczyny, jednak Damia przejrzała jej zamiary. — Muszę wiedzieć, co się stało — domagała się nieustępliwie. Wciąż jej umykało jakieś mgliste wspomnienie, co było bardzo dręczące. Nagle zdołała je pochwycić. — Teraz sobie przypominam. Sodan zadał nam ostatni cios — przymknęła oczy, wytężając pamięć. Przypomniała sobie i to, jak próbowała go sparować. — Larak umarł — powiedziała matowo. — I Afra. Nie potrafiłam ich na czas osłonić. — Afra żyje — rozległ się pewny głos Rowan. — Ale Larak umarł. Dlaczego Larak? Damia rozpaczliwie starała się tego dociec. Miała wrażenie, że wciąż ukrywają coś przed nią. — Twój brat był soczewką, Damio — zaczęła tłumaczyć miękkim głosem Rowan. I ona wiedziała, że córka nigdy sobie nie wybaczy tego, że jest odpowiedzialna za śmierć brata. — Afra miał doświadczenie i to on miał nią zostać, ale zagrała więź od dawna łącząca ciebie z Larakiem, starałaś się objąć go ekranem, ale nie potrafił skorzystać z twojej pomocy. My razem z ojcem próbowaliśmy go wspomóc, lecz niestety był w samym ognisku. Bez twojej pomocy nie obronilibyśmy nawet Afry. Sodan istotnie był niesłychanie potężnym umysłem. Damia uważnie przyjrzała się twarzy matki, a potem ojca i przekonała się, że mówią prawdę. Mimo wszystko wyraz powątpiewania nie zniknął z jej oczu. — Nie powiedzieliście mi wszystkiego — poskarżyła się, zmagając się z ogromnym zmęczeniem i skutkami działającego lekarstwa. — No dobrze, niedowiarku — powiedział Jeff i wziąwszy ją na ręce, podniósł z łóżka. — Wszystko jest w porządku z twoim słuchem, dlatego nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie ogłuchłaś od jego chrapania. Wszyscy pozostali musieli sobie wepchnąć zatyczki do uszu — zakończył i przeniósł ją przez ciemny korytarz.
Kiedy zatrzymali się na progu otwartego pokoju, odwrócił się tak, by mogła zajrzeć do wnętrza. Nad łóżkiem wisiała nocna lampka i oświetlała spokojną twarz Afry, przeciętą głębokimi bruzdami wywołanymi zmęczeniem i bólem. Nie wierząc nawet w taki dowód, Damia wyciągnęła rękę i dotknęła Lyona, by usłyszeć zgiełk kołaczących się w jego głowie myśli, który świadczył, że jeszcze nie opuścił swego ciała. — Damio, nie rób tego! — Krzyk Jeffa boleśnie uraził nie tylko jej uszy. — Musiałam, już więcej tego nie zrobię — szlochała, mając wrażenie, że ból rozsadzi jej głowę. — O, już my dopilnujemy tego, póki twój umysł się nie zagoi. A teraz spać, panienko. Była bezsilna w obliczu trzech umysłów, które wspólnie strąciły ją błogą nieświadomość snu. *** Natarczywy szept błąkający się gdzieś na obrzeżach świadomości, wyrwał Damie z pokrzepiającego snu. Skuliła się z obawy przed bólem, jednak ze zdumieniem stwierdziła, że daje się jej we znaki jedynie leciutkie ćmienie. Spróbowała je stłumić, i nawet ono ustąpiło. Panowała noc, łagodny wietrzyk niósł znane zapachy — Deneb. Przeciągnęła się tak mocno, że aż ją skurcz złapał w boku. Rety, czyżby mnie od miesięcy nikt nie ruszał? zapytała samą siebie. Zwróciła uwagę na dźwięczne brzmienie swego mentalnego tonu. Zadumana położyła się z powrotem na łóżku. Damia, biedactwo, zaczęła od szyderstwa, jakiej jest rangi? T-4? T-9? T-3? Przymierzała się ironicznie do różnych rang talentów, a potem melodramatycznie zaniechała tego procederu. Idiotko. Nigdy się nie dowiesz, póki nie spróbujesz! Ostrożnie, pozornie bez wysiłku, wybiegła myślą i policzyła tętno jednego, nie, jeszcze dwóch śpiących. Tętno Afry było słabsze, ale — Damia uzmysłowiła sobie triumfalnie — biło. Istniał jednak inny potworny problem. Wyśliznęła się z łóżka i stanęła przy oknie. W pewnej chwili, podczas gdy wraz z Afrą spali kamiennym snem, przeniesiono ich do leśnej kryjówki babki na Denebie. Jej pokój wychodził na tyły polany, na której postawiono dom. Pobiegła wzrokiem wzdłuż wiecznie zielonego trawnika, ponad brzegiem strumienia, aż na skraj puszczy. Tam jej oczy przykuł biały prostopadłościan. Instynkt podszepnął, że właśnie tam pochowano Laraka, i myśl o pogrzebanym bracie załamała ją. Płakała, obgryzając knykcie i mocno ściskając żebra, by stłumić odgłosy żalu. Z głębi nocy, z głębi nieruchomej ciszy, szept, który ją obudził, znów targnął jej nerwami. Opanowała łzy. Wsłuchana, starała się go zidentyfikować. Zanikł, nim zdążyła go pochwycić. Stanowczo schowała swój żal w najgłębszych zakamarkach duszy. Bez względu na to, co mówili Jeff i Rowan, to ona spowodowała śmierć Laraka i okaleczyła Afrę. Gdyby nie była
tak zajęta sobą, tak egocentryczna, nie oślepiłaby jej fantazja o Sodanie, jej Wyśnionym Księciu, jej rycerzu w cylindrycznej zbroi. Była rozpieszczonym bachorem: samolubnym, aroganckim, pysznym, stawiała żądania, do których nie miała prawa, pragnęła przywilejów, na które sobie nie zasłużyła, nagród, których nie potrafiła cenić, bo była zbyt młoda... Szept rozległ się ponownie, cichszy, zarazem pewniejszy. Damia krzyknęła z radości, obróciła się na pięcie i cichutko pobiegła korytarzem. Przytrzymawszy się framugi drzwi, stanęła z wahaniem na progu. Kiedy łapała oddech, uzmysłowiła sobie, że Afra siedzi. Patrzył na nią z uśmiechem niedowierzania na twarzy. — Wołałeś mnie — ni to zapytała, ni to stwierdziła. — Tak, jak to może zrobić kulawy umysł — odparł z krzywym uśmiechem. — Chyba uda mi się sięgnąć poza krawędź łóżka. — Nie próbuj, to boli — powiedziała szybko i weszła do pokoju. Nieśmiało stanęła w nogach łóżka. Afra skrzywił się, pocierając skronie. — Wiem, że to boli, ale chyba nie potrafię zaprowadzić ładu pod czaszką — przyznał się. Jego głos był nierówny, niepewny. — Zawsze byłem bardzo zrównoważony, nawet jako dziecko. — Mogę? — zapytała formalnie, niespodziewanie poczuła w jego obecności wielkie onieśmielenie. Afra przymknął oczy i kiwnął głową. Siadając ostrożnie, tak jakby jej szczupłe ciało mogło wywrócić łóżko, Damia delikatnie przytknęła końce palców do jego skroni, po czym z wprawą prześliznęła się myślą po jego umyśle. Afra zesztywniał z bólu, lecz Damia szybko go uśmierzyła, nie troszcząc się o to, ile ją to może kosztować. Przepędziła ból i w najdelikatniejszych obszarach umysłu zastosowała uzdrawiającą, mentalną narkozę. Z zazdrością stwierdziła, że ktoś inny zaopiekował się już raną. Dotyk... Isthii... był... także... delikatny. Z rozmysłem długo przeciągał tę myśl. — Och, Afro. — Damia poczuła, że nawet tak proste zdanie wywołało u niego ogromne cierpienie. — Nie zostałeś wypalony, nie jesteś nawet okulawionym mózgiem. Jakbym ci miała na to pozwolić! Będziesz tak samo silny jak zawsze, pomogę ci. Afra pochylił się do przodu i zbliżył do niej twarz. Jego żółte oczy lśniły. — Ty mi pomożesz? — zapytał niskim, pełnym napięcia głosem, uważnie wpatrując się w nią. — Jak, Damio? Skubiąc nieśmiało palcami koc, który go przykrywał, Damia nie mogła oderwać wzroku od niepokojąco zmienionego Afry, próbowała dociec, na czym polegała owa odmiana. Nie mogąc uciec się do mentalnego porozumiewania, po raz pierwszy widziała Afrę jedynie od
jego fizycznej strony. I nagle wydał się jej całkiem inny. Bardzo męski! Tak, to było to: nagle Afra stał się dla niej bardzo pociągającym mężczyzną. Zatrwożonej przyszło na myśl, że błądziła dotąd po omacku, szukając mózgu, który by przewyższał jej umysł; mózgu, do którego musiałaby odnosić się z szacunkiem i podziwem, który mógłby być jej przewodnikiem i wspomagać ją swym zrozumieniem i sympatią. A tymczasem cały czas był on w zasięgu ręki! Kiedy tylko potrzebowała pomocy: na Denebie, na Kalisto, wszędzie, gdziekolwiek była. Tyle, że ona go nie widziała. — Damia zapomniała języka w gębie? — kpił sobie z niej Lyon. Jego miękki głos nabrał czułości. Skinęła energicznie głową, a gdy jego ciepłe palce zamknęły się na jej dłoni, poczuła, że narasta w niej ogromna zmysłowość. — Co? Pragnąłeś mnie na Kalisto, kiedy zostałam przez ciebie odtrącona? Ty po prostu czekałeś... i czekałeś... Na co? Zawsze byłeś mi potrzebny, Afro! Zawsze! Jak myślisz, dlaczego byłam tak samotna? — Słowa wyrywały się jej nieskładnie. Śmiejąc się triumfalnie, Afra wziął ją w ramiona i przygarnął do siebie, kładąc głowę na jej ramieniu. — Bliska znajomość rodzi lekceważenie? — zapytał, kpiąc sobie z niej łagodnie. — Jak ci się to... T-3 udało... — ciągnęła dotknięta. — Bliska znajomość umożliwia nabycie pewnych umiejętności, Damio — zachichotał, nie puszczając jej z objęć, pomimo jej niezbyt energicznych prób uwolnienia się. Był silniejszy, niż to sobie wyobrażała, i to też było zachwycające. — Ty i te twoje wyniosłe maniery. Dlaczego nie chciałeś mnie na Kalisto, byłam pewna, że to matka... — Twoja matka nie była dla mnie niczym więcej niż Sodan dla ciebie — powiedział Afra. Kiedy spojrzała w górę, wstrząśnięta ostrością tonu, napotkała jego surowe oczy. Wyraz jego twarzy uległ ponownie zmianie, ramiona zacisnęły się mocno, gdy pochyliwszy się, pocałował ją niecierpliwie i namiętnie. — Możliwe, że Sodan kochał cię na swoją modłę, Damio. — Afra szeptał jej wprost do ucha. — Jednak ze mną będzie ci znacznie lepiej. Drżąc na całym ciele, Damia otworzyła przed Afra swój umysł. Przygarnął ją do siebie mocno w uścisku, który wkrótce przestał być zaledwie spotkaniem dwóch umysłów.
Rozdział 9
Rano po obudzeniu Damia najpierw uświadomiła sobie, że spała bardzo głęboko, potem przyszło uczucie świeżości, zrelaksowania i zadowolenia z siebie. Nagłe zrozumiała, jakie są implikacje minionej nocy, i usiadła na łóżku. Obok niej leżał, wciąż pogrążony smacznie we śnie, Afra. Jego długie ręce dyndały, zwisając z krawędzi łóżka, twarzy nie było widać. Na mgnienie oka dotknęła go swą myślą i westchnęła z ulgą — jego mentalny ton uległ zauważalnej poprawie. To może być uboczny efekt miłości, rozległ się cichutki mentalny szept. Babciu! Nawet Damia żachnęła się z powodu rozbawienia Isthii, zauważywszy mimochodem, że odebranie ostrożnie przekazanej wiadomości odbyło się całkowicie bezboleśnie. Musiałabym być głucha jak pień albo martwa jak kamień, żeby nie odebrać bijących od was wibracji. Isthia mówiła szeptem, lecz Damia nieomylnie wyczuła w jej głosie rozbawienie. Od nas? Zatem Afra może nadawać telepatycznie? No cóż, powiedzmy, że pewne uczucia emanują nawet wbrew nam samym. Wystarczy pozwolić mu samodzielnie wrócić do równowagi. Isthia stanęła na progu, z dwoma filiżankami. Cicho weszła do pokoju i, wręczywszy jedną Damii, obeszła łóżko dookoła, by badawczo przyjrzeć się twarzy Afry. Damia spojrzała na nią z ukosa. Uspokój się, dziewczyno, powiedziała Isthia z ironicznym uśmiechem. Jestem po twojej stronie. Afra był dla mnie kimś specjalnym z zupełnie innych powodów. Damia chętnie by je poznała, ale babka tylko pogroziła palcem, w chwili, gdy poczuła, jak wnuczka próbuje dobrać się do jej myśli. Nie rób tego, dość wiedzieć, że jestem po waszej stronie. Damia spróbowała zatem innego podejścia. Co miałaś na myśli mówiąc: „Wystarczy pozwolić mu samodzielnie wrócić do równowagi”? Trudno mi było nie usłyszeć bardzo cennej propozycji którą złożyłaś mu ostatniej nocy, Isthia spoważniała. Lecz to nie będzie potrzebne, nie będziesz musiała poświęcać siebie, by wyzdrowiał. Nie, nie, nie wściekaj się na mnie, z profesjonalnego punktu widzenia mam
wszelkie przestanki, by wierzyć, że on całkowicie powróci do zdrowia o ile da mu się czas i spokój. To jeden z powodów, dla których przekonałam twoich rodziców, by pozwolili mi sprowadzić was do siebie, na Deneba. Kalisto nie jest odpowiednim miejscem dla mentalnego rekonwalescenta, panuje tam szalone zamieszanie. „Jak to na Wieży”, pomyślała w duchu Damia i napiła się gorącego płynu, domyślnie łypiąc spod oka na swoją babkę. A co miałaś na myśli mówiąc: „Jestem po twojej stronie”? Isthia spojrzała na nią tak, jakby Damia spadła z konia. Wydaje ci się, że możesz, ot tak sobie, przeskoczyć od szaleństwa z owym Sodanem do romansu z Afrą, jakby nigdy nic? To nie jest romans. To więź! Damia odparła stanowczym tonem. Ty powinnaś o tym wiedzieć... Jej babka z wyrzutem uniosła dłoń. Zamknęłam swój umysł, zorientowawszy się dokąd... ehh... prowadzi tak nagle odkryta przez was więź. Staram się praktykować nie tylko metamorfozę, ale i dyskrecję. Matka się sprzeciwi, Damia zacisnęła zęby. Podczas namiętnej nocy nie miała oczywiście czasu tego roztrząsać. Ha, Afra był przez wiele lat jej prawą ręką, zirytuje ją to, że będzie musiała poszukać sobie następcy, ale podejrzewam, że twój ojciec może sięgnąć po trafniejsze argumenty. Tato? Dlaczego miałby się temu sprzeciwiać? Skłonny jest raczej zasugerować, że Afra podziała na mnie stabilizująco, czego mi potrzeba! Możliwe. Damia zasępiła się i zaniepokojona popatrzyła na babkę. — Isthia miała dar przewidywania, jak zachowają się ludzie. Mogliby zrobić to Afrze? Przecież oboje świetnie go znają, i jest T-3. Jest także niemal o ćwierć wieku starszy od ciebie. Nie mów tak, Isthio, wiesz przecież, że pośród Talentów wiek nie jest aż taką przeszkodą! Damia pozwoliła sobie na otwartą pogardę. Wiem, że matce się to nie spodoba. Isthia przysiadła na niewysokiej komodzie, powoli sącząc napój z filiżanki. Bzdura, chociaż możesz usłyszeć słowa takie jak „fala uderzeniowa”, „umartwianie się”, „poświęcenie”, „rekompensata”. Twoja pozycja będzie lepsza, jeśli zrezygnujesz z chęci wynagrodzenia mu szkód wynikłych ze spotkania z Sodanem. Damia drgnęła i skuliła się od nagłego ukłucia bólu, jaki przyszedł śladem tego przypomnienia. Wybacz, kochanie. Isthia była szczerze zmartwiona. Czy znienawidzili mnie za to? Za to, że nie ocaliłam Laraka? Isthia zerwała się ze swego miejsca na komódce i czule przytuliła Damie do siebie.
Nie, kochanie. Nikt nie może ciebie za to znienawidzić, ani też obarczać winą. Niestety, nikt ani nic nie mogło ocalić Laraka! Nigdy, nigdy, przenigdy nie pozwolę, by ktokolwiek inny znalazł się w ognisku soczewki! powiedziała Damia z mocą. Umysł-soczewka zawsze ryzykuje, gdy umysły stapiają się w jedno, a „nigdy” to bardzo długi czas. Z poczucia winy nie robi się zapasów na przyszłość. Afra przewrócił się z boku na bok i Isthia wstała. Wyciągnij go z tego łóżka i zaprowadź do stołu w kuchni. Od kiedy umieściliśmy go tutaj, nie jadł nic porządnego. Oboje musicie zacząć poruszać się o własnych siłach, jednak nie zapomnij: żadnych igraszek umysłowych, póki ja wam na to nie pozwolę! Isthia stała nieruchomo, jednak jej przeszywający wzrok i surowa twarz uwiarygodniły zakaz, zaś donośny mentalny ton, który zastąpił szept, spowodował, że Damii zaczęło nieprzyjemnie pulsować w mózgu, co było najlepszym dowodem tego, że jest jeszcze „nie w pełni władz umysłowych”. Donośny ton ponownie przeszedł w szept. Właściwie nie powinnam nawet porozumiewać się z tobą w ten sposób, ale dajesz sobie już radę na niewielką odległość, a ja chciałam usunąć wszelkie wątpliwości, nie rozgłaszając o tym wszem i wobec, dodała Isthia i opuściła pokój. Trawiąc w myślach słowa swej babki, Damia przyglądała się, jak jej zaspany kochanek odwraca się na bok i obejmuje ją za szyję. To go obudziło. Usiadł, szukając jej wzrokiem, z niepewnym, nieśmiałym uśmiechem na ustach, którym uwiódł ją ubiegłej nocy. W pierwszej chwili zaczerwieniła się i spuściła oczy, ale potem wzięła się w garść i podniosła głowę, by ich spojrzenia mogły się spotkać. Damia się rumieni? zakpił i uniósł dłoń, by ją leniwie pogłaskać po policzku. — Masz zakaz telepatycznego porozumiewania się — skarciła go, bardziej przejęta tym, że ton jego mentalnego przekazu był bardzo słaby w porównaniu z tym, co zwykle emanowało z jego umysłu. Wyraz jego twarzy lekko się zmienił. Podniesiona dłoń opadła na nagi bark. Kochana, zrobię to, co mogę, z tym co mam, powiedział z naganą. A to ma się dziś znacznie lepiej. Dziękuję. — Dziękuję — dodał na głos i przechyliwszy głowę, ucałował jej odęte wargi. Intymny ton przeniknął ją do szpiku kości i jeszcze raz odrzuciła w kąt w połowie już podjęte postanowienie o przyzwoitym zachowaniu, póki Isthia jest w pobliżu. Poczekaj ze śniadaniem. Tylko tyle zdołała przekazać babce. Czy to Afra zachichotał cicho, widząc u niej tak wielką gorliwość, czy to Isthię rozbawiły powody zwłoki? ***
— Właściwie to jest lunch — powiedziała ironicznie Isthia, kiedy w końcu zawitali w kuchni. Było to bardzo przyjemne pomieszczenie znajdujące się w południowej strome, o oknach z widokiem na aleję, wijącą się pośród drzew ku głównemu traktowi do Deneb City. Babka Damii lubiła wiedzieć, kto zbliża się do jej kryjówki, by w razie potrzeby mieć czas na wykonanie uniku. Od kiedy rozpoczęła poważne badania nad terapią metamorficzną, tego rodzaju zacisze stało się dla niej wprost niezbędne. Najbliżsi sąsiedzi oddaleni byli o co najmniej sześćdziesiąt kilometrów, na dokładkę w tej rodzinie nie było ani jednego Talentu. Z kurtuazją, która stała się jego drugą naturą, Afra podsunął Damii krzesło, by zasiadła przy długim stole, służącym do pracy i do spożywania posiłków. A potem także usiadł, z rękami założonymi za oparciem. Zdawało się, że nie zwraca większej uwagi na Isthię, ale Damia nie dała się zmylić pozorom. Relacjonując rozmowę z babką, wspomniała tylko o tym, że mają jej poparcie. Afra nie wygłosił żadnego komentarza. A ponieważ Isthia z naciskiem zabroniła jej telepatii, Damia nie próbowała podejrzeć, co też chodziło mu po głowie. Obserwując jak Isthia podaje kawę do stołu, głowiła się nad tym, jak jej ojciec i matka radzili sobie z tak intymnym aspektem wspólnego życia. Wiedziała, że ich myśli były w kontakcie, ale siedzieć komuś przez cały czas w myślach? Oczywiście w tej chwili tego rodzaju więź, nawet najdelikatniejsza, byłaby niezwykle jątrząca. Mogła jednak na niego patrzeć, uczyć się znaczenia wykonywanych przez niego gestów, niuansów języka ciała. Czy Afra zawsze miał tak ekspresyjną twarz? Zabawną, kapryśną, zamyśloną, melancholijną, spostrzegawczą? Chociaż słuchał Isthii, mrugnął okiem w jej stronę. — Myślę, że samodzielnie poradzicie sobie z rekonwalescencją — mówiła Isthia, nalewając do talerzy smakowitą zupę według własnego przepisu. Szorstkim gestem przepędziła Damie z powrotem na krzesło, gdy dziewczyna podniosła się, by jej pomóc. — Zgromadziłam obfite zapasy, a więc nie będziesz musiała, Damio, niczego „ściągać”. Korzystaj z komsystemu — uśmiechnęła się promiennie i wskazała urządzenie dyskretnie stojące w kącie wielkiego pomieszczenia. — To prozaiczne, ja wiem, i gdzie mu tam do załatwiania wszystkiego w mgnieniu oka, lecz jeśli poczuję, że któreś z was ośmiela się próbować telekinezy, wylądujecie na powrót w łóżkach pogrążeni w głębokim śnie. Musicie dać odetchnąć waszym umysłom, by mogły wyzdrowieć, nie może do nich dotrzeć nawet cień obcej myśli. Nie zaskoczy was tutaj żaden przypadkowy gość, bo powszechnie wiadomo, iż to miejsce jest niedostępne, a na dodatek obiecałam, że osobiście wychłoszczę śmiałka, który odważy się was niepokoić — jej ton świadczył, że byłaby zaskoczona, gdyby jakaś potrzeba okazała się nie do zaspokojenia. Afra przytaknął kiwnięciem głowy i łypnął okiem na Damie, czy i ona jest tak samo posłuszna. — Nie wiem tylko, jak długo potrwa nasza rekonwalescencja; zupełnie nie mam pojęcia, ile czasu już upłynęło. Nawet tak oględne słowa spowodowały, że Damia skrzywiła się i odłożyła łyżkę, straciwszy apetyt.
Isthia użyła jednego ze swych wymijających parsknięć. — Sen — spojrzała surowo na oboje — był najlepszym remedium. Zostaliście unieruchomieni na — z jej zachowania przebiła niejaka rezygnacja, gdy przygwoździła Damię spojrzeniem — szesnaście dni. — Och! Isthia położyła dłoń na głowie Damii, postawiła swój talerz na stole i usiadła obok wnuczki. Afra roześmiał się. — Nic dziwnego, że nogi mam jak z waty. Isthia prychnęła ponownie. — To wielki cud, że w ogóle nadajesz się do czegokolwiek. Nie dał się nabrać na tę przynętę. — A matka i ojciec? — z niepokojem zapytała Damia. Zirytowało ją, że dopiero teraz o nich pomyślała. — Spali przez cztery dni, zdołałaś w znacznym stopniu zamortyzować ostatnie uderzenie, ominęło ich najgorsze. Wierzaj mi, tak było — dodała Isthia, gdy zdawało się, że Damię znów ogarnia przygnębienie na wspomnienie osoby, której nie zdołała ocalić. — Kto kierował w tym czasie FTiT? — dziarsko zapytał Afra. — Jeran? — Wspólnie z Cerą. — Isthia pokiwała głową. — Razem są nie do pokonania. Afra uśmiechnął się: — Spodziewam się, że tak. Czekać tylko, aż staną się lepsi od Rowan i Jeffa. — Są jednak tacy — powiedziała Isthia z naganą w głosie — którzy uważają, że klan Gwyn-Ravenów skupił w swym ręku zbyt wiele kierowniczych stanowisk. — Niech zatem wychowają sobie swoich Najwyższych Talentów — krótko skwitował Afra. — My zaś możemy się cieszyć, że Jeff był przygotowany na wszelkie ewentualności. Kto pracuje na Kalisto z Rowan? Gollee? — Kiedy Isthia kiwnęła potakująco głową, wzruszył ramionami. — W takim razie nie muszę się spieszyć. Szczerze powiedziawszy, to będą moje pierwsze prawdziwe wakacje, nie licząc okazjonalnych weekendów, od kiedy miałem czelność ubiegać się o posadę u Rowan dwadzieścia osiem lat temu. Damia popatrzyła na niego z przestrachem. — Dwadzieścia osiem? Afra spojrzał jej prosto w oczy. — To prawda, kochanie, tak długo siedziałem zamknięty w Wieży. Nie powiem, bym miał to komu za złe, bo i tak nie było co robić w czasie wolnym. — Nic? — ironicznie zapytała Isthia. — Nic — odpowiedział, zmierzywszy ją tym samym szczerym spojrzeniem — co by się liczyło. Nie tak jak wy, dyletanci, ludzie z Wież są przywiązani... związani... — Ja to nazywam zniewoleniem — cierpko powiedziała Isthia.
— ...na dobre i złe ze swoją Wieżą. — A kto jest na Aurigae? — W Damii obudziło się nagłe poczucie winy. Isthii zabłysły oczy, kiedy się roześmiała. — O, zaczną, tam cię doceniać po powrocie, Damio! — Chcą, żebym wróciła? Czy ja tam wrócę? — Brakowało jej śmiałości, by o to zapytać. — Bo muszą przykrawać swój eksport do możliwości młodego T-4... — Kogo? — Damia nagle poczuła zazdrość, że ktoś obcy objął jej Wieżę. — Och, Capella wypożyczyła nam obiecującego ucznia. To twój najstarszy siostrzeniec, Afro, syn Goswiny. — Veswint? — Afra był nieco zaskoczony. — Tak, przypuszczam, że dorósł już do odpowiedzialności. Ciekawe, że Gossie ani słówkiem o tym nie wspomniała. — Nigdy tego nie robili, prawda? — Ton pytania Isthii był nieco kolczasty. — Tak, to prawda — odparł Afra i rozkruszył kromkę chleba, by wymieść nimi do czysta resztki zupy z talerza. — Kiedy? — wtrąciła się Damia. — Kiedy co? — Kiedy wrócę do pracy? Brwi Isthii podniosły się kpiąco do góry. Patrzyła na swą wnuczkę długo i przenikliwie, a potem posłała w jej kierunku mentalną sondę, co spowodowało, że Damia aż jęknęła z bólu. — Kiedy już nie będziesz miała tego rodzaju objawów, moja kochana. Powtarzam jeszcze raz, ponieważ zapamiętywanie informacji przychodzi wam z trudem, że oboje wyzdrowiejecie całkowicie, nie tracąc nic ze swojego Talentu. Jednak na to potrzeba czasu, spokoju i ciszy. — Isthia pogroziła wnuczce palcem. — Czy wyraziłam się jasno? Damia przełknęła ciężko ślinę, czując pulsujący ból w głowie. — Całkowicie. Natychmiast dotknięcie myśli babki nabrało łagodności, pulsowanie przeszło w niewielkie ćmienie. — Czy i ty mnie zrozumiałeś, Afro? — Po tych słowach Lyon lekko przybladł. — Jak widzę, wyraziłam się jasno. Czy teraz przestaniecie się troszczyć o galaktykę i zajmiecie się moją odżywczą zupą? Należy ponownie przyzwyczaić wasze żołądki do prawdziwego pożywienia, po tych wszystkich kroplówkach. Spisałam waszą dietę, której — jeszcze raz przygwoździła ich wzrokiem — oboje będziecie pilnie przestrzegać. — Kiedy pokiwali głowami, dodała: — Jutro wyjeżdżam, bo obecność osoby trzeciej jest zbędna, a przynajmniej tak powinno być. Z pewnością jesteś już dostatecznie dorosły, Afro, i doświadczony, by przyznać się do swej fizycznej i mentalnej niemocy — prychnęła. — Nie znam lepszego sposobu na sprawdzenie zgodności swych usposobień, jak wytrzymanie ze sobą w odosobnieniu.
— Babciu! — zaprotestowała wniebogłosy Damia, bo nie miała już żadnych wątpliwości, że są z Afrą związani na śmierć i życie. — Damio, proszę przestać wodzić bezmyślnie palcem po stole, a zacząć jeść. Więcej zupy, Afro? — Jej nastrój nagle się zmienił. — Proponuję, byście później obeszli domek wolnym krokiem i na tym zakończyli wyczerpujące zajęcia fizyczne na dzisiaj. A potem — surowo pogroziła obojgu palcem — położycie się na hamakach na werandzie, abym miała pewność, że odpoczywacie. — O to nie będziemy się spierać — powiedział Afra, uśmiechając się kpiąco do Damii. — Wnuczko, słuchasz mnie? Pozwól mu odzyskać siły. — Babciu! — Nie nazywaj mnie babcią, młoda kobieto. Naucz się znajdować radość w oczekiwaniu! Afra leciutko pokręcił głową, co ochłodziło zapędy Damii do gorących protestów, a ciepły wyraz jego żółtych oczu dał jej do zrozumienia, że później spotka ją za to nagroda. *** — Spokojnie tu — stwierdził Lyon, kiedy wraz z Damia posłusznie udali się na zalecony spacer. Szli trzymając się za ręce. Delikatny dotyk jego ciepłych palców działał niesłychanie kojąco, dawał pełnię zadowolenia i niemal zastępował tymczasowo zakazaną więź mentalną, zwłaszcza że nabrał nowych cech — nie wyczuwało się już w nim wyłącznie uspokajającego chłodu i solidności przynoszącej ze sobą poczucie bezpieczeństwa. Przebijał przez niego entuzjazm przesycony leniwą zmysłowością, a solidność zamieniła się w głęboko osadzoną, niepodważalną opokę. Od czasu do czasu udo Afry ocierało się o jej nogę, a ich ciała kołysały się, stykając się biodrami, zaś na jej barku często gościło jego ramię. Podczas tej powolnej przechadzki Damia zwracała niewielką uwagę na okolicę. Po prostu delektowała się fizyczną bliskością nieco odmienionego Afry. Wciąż nie mogła jej wyjść z głowy własna głupota. Afra od urodzenia był dla niej bardzo ważny, nie przypuszczała zatem, że los wyznaczy mu w udziale tak ważną rolę w jej życiu? Nie miała ochoty rozwiązywać zawiłych problemów, nic nie mogło zepsuć tak pełnej spokoju chwili. Ominęli róg domu i weszli na krótkie schody na werandę, gdzie kołysały się leniwie hamaki, poruszane lekkimi podmuchami wiatru. Kilka stopni, które przyszło im pokonać, zmusiło mięśnie ich ud do niespodziewanego wysiłku. Damia pomyślała o transportowanych przez siebie niedawno kolosach. No cóż, będzie to robić ponownie! Kiedy dotarli w końcu na werandę, była nawet nieco zdyszana, tak jak i Afra, dzięki czemu nie czuła się jak skończony niedołęga. Ukryta w cieniu weranda okazała się świetnym miejscem na drzemkę. Afra pomógł jej zająć miejsce w jednym z hamaków, a potem pochylił się i zmieniwszy w ostatniej chwili cel, pocałował ją z boku w szyję. — Twoje usta, kochana, są zbyt kuszące — roześmiał się i rozkołysał hamak.
— Dlaczego rozwieszono je tak daleko od siebie? Chcę cały czas trzymać cię za rękę — narzekała, wyciągając do niego dłonie. Roześmiał się, zajął miejsce w swoim hamaku i rozkołysał go delikatnie. — Mamy odpoczywać, już zapomniałaś? A ponieważ w tej chwili nic, tylko bym wypoczywał... — Jego uśmieszek był bardzo sugestywny. — Będę posłuszny. Zaskoczona słuchała, jak Afra nuci piosenkę, która wydała się jej mgliście znajoma. Zasłuchana zasnęła. Afra niemal nie zepsuł wszystkiego, bo nie potrafił jednocześnie śpiewać i śmiać się, lecz kiedy oddech Damii posłusznie zwolnił rytm, ucieszył się, że udało mu się z powodzeniem zastosować tę starą sztuczkę. Śpiewał kołysankę coraz ciszej, aż zupełnie zamilkł, cały czas wpatrując się w twarz Damii, na której wciąż jeszcze widać było ślady ciężkiej próby, jaką miała za sobą, i żalu. Z ciężkim sercem patrzył na jej szczupłe ciało — na to powinna zaradzić dieta ułożona przez Isthię. Żałował, że nie można przywrócić jej sił tak łatwo, jak ukołysać do snu. Westchnął i założył ręce pod głowę, kierując swój wzrok na dziewicze otoczenie domku. Stopniowo zaczął rozróżniać dochodzące jego uszu dyskretne odgłosy. Isthia krzątająca się wewnątrz domu, brzęczenie owadów i śpiew ptaków w koronach drzew, poszum wiatru. Po raz pierwszy od lat poczuł wewnętrzny spokój; być może po raz pierwszy w swym dorosłym życiu, skorygował sam siebie. Kiedy to po raz pierwszy oszołomiła go budząca się w Damii kobiecość? Przed siedmiu laty? Ostatnia noc była czymś zupełnie nieoczekiwanym; nigdy by się nie spodziewał, że spotka go takie szczęście; szczęście, które mimo wszystko mogło stać się źródłem męki większej od tej, z jaką musiał sobie dotąd radzić. Jednak tym razem Afra ani myślał biernie przyglądać się, jak zdumiewający dar miłości Damii zostaje wyrwany mu z rąk. Czyż nie przyszła do niego z własnej woli? Czyż nie spojrzała na niego wzrokiem wolnym od przesądów i przeklętej „familiarności”? Nie mówiąc już o nonsensownym pomyśle dzielenia się z nim swą mentalną siłą! Już on się o to postara, by to nie było potrzebne! Miał ogromną nadzieję, że Isthia nie myli się w swych prognozach! Chcąc dotrzymać Damii kroku, Afra Lyon musiał być w znakomitej formie. Z drugiej strony, postępowanie Damii mogło być podyktowane ostatnim doświadczeniem — błędną oceną Sodana i utratą Laraka. Byli do siebie tak bardzo przywiązani! Czy przyszła do swego najstarszego i najbardziej zaufanego przyjaciela jedynie w poszukiwaniu pociechy? Nie, odpowiedział sam sobie Afra; nie pomylił się, odczytując wyraz twarzy Damii — patrzyła na niego z prawdziwym zachwytem. Sposób, w jaki jej ręce go pieściły, był czymś cudownym dla nich obojga. Jej uczucia zmieniły się, zniknęły brzemienne w skutki przesądy. To, że już przed laty ze starego przyjaciela rodziny stał się potencjalnym kochankiem, nie miało istotnego znaczenia. W jej poczuciu to ona ostatecznie zaakceptowała jego wytrwałe i milczące uczucie, jakim ją darzył.
Na twarzy Afry pojawił się krzywy uśmiech. Oszołomił ją wzmianką o dwudziestu ośmiu latach spędzonych na Wieży. Jego miłość zostanie poddana osądowi dlatego, że jest starszy od Damii o dwadzieścia cztery lata. Rowan zwróci na to uwagę i Jeff. Zastanawiał się, jak przyjmą tę wiadomość. Niemal słyszał w uszach krzyk Rowan, że będzie musiała przeszkolić nowego asystenta, chyba że uda jej się przekonać Gollee Grena, by z nią został. Albo przyjąć Veswinda? Czy miałaby ochotę na jeszcze jednego członka linii Lyonów? Afra uśmiechnął się wspomniawszy, ile to razy Jeff droczył się z nim, namawiając do założenia własnej rodziny. Ravenowi nigdy w głowie nie postało, by odpowiednią partnerką mogła być Damia. Czy sprzeciwi się temu? Damia była młodsza o ponad dwadzieścia lat, ale czy to naprawdę ma decydujące znaczenie? Zwłaszcza że właśnie jej udziałem stało się tak bolesne doświadczenie i to w kryzysowym czasie dojrzewania. Afra dostrzegał to w smutku, który zagnieździł się na stałe w jej oczach, słyszał w subtelnie zmienionym tonie głosu, czuł w jej żywiołowym zapamiętaniu podczas namiętnego spełnienia się ich miłości. Było mu jej żal — los nie oszczędził dziewczynie surowego, bezlitosnego, pełnego poświęcenia, wręcz rytualnego przypieczętowania dojrzałości. Chciałby, by przyszło jej to łatwiej, ale pewnie dlatego właśnie, że tak się nie stało, oboje, i Jeff, i Rowan, uznają tę przemianę za fakt. Afra poruszył się niespokojnie w hamaku, jego myśli zaczęły się obracać wokół niespodziewanej ofiary. Drogi, kochany Larak! Tryskający energią, miły, kochający chłopiec odszedł zagarnięty falą gniewu obcego przybysza. Afra zmusił się do stawienia czoła tej okropnej chwili, chcąc zrzucić z siebie brzemię emocji, ale jego umysł odmówił mu posłuszeństwa, nie pozwolił zebrać myśli. Prawdę powiedziawszy, ocknął się w nim ból... Afro, upomniała go Isthia. Za wcześnie jest myśleć o tym. Tego, co się stało, nie zmienisz. Nie odważył się uciekać do telepatii, umieścił odpowiedź pośród powszechnie dostępnych myśli. Muszą jednak stanąć twarzą w twarz z tym, co się wydarzyło, i ułożyć to jakoś, dla spokoju sumienia. Nie teraz, nie dzisiaj, ani przez następnych kilka tygodni, odparła Isthia i Afra nigdy się nie dowiedział, co zrobiła potem, bo zmógł go sen. By wyleczyć swoich pacjentów, Isthia nie wahała się przed wykorzystaniem najdziwniejszych środków. *** — Jutro możecie złapać sobie własną — powiedziała Isthia, podając im na kolację rybę, warzywa i sałatę — i nazbierać zieleniny w moim ogródku. Proszę jedynie, byście jedli to, co złapiecie i zbierzecie. Znasz zwyczaje Deneba, Damio.
— Nie marnuj niczego, a nie zabraknie ci niczego — dziewczyna wyrecytowała posłusznie. Cudowny aromat usmażonej na patelni ryby spowodował, że pociekła jej ślinka. — Ryby są pożywieniem dla mózgu, Afro — dodała — jest w nich dużo protein, a niewiele tłuszczu. Czy obowiązuje limit dziennych odłowów? — Oczywiście, że nie — zaprzeczyła Isthia. — Własnoręcznie zarybiłam jezioro, nie jest ono częścią urzędowych zasobów. Damia pochyliła się ponad blatem stołu ku Afrze, w jej oczach pojawiły się figlarne błyski. — Oznacza to, że Isthia zarezerwowała sobie wyłączne prawo do łapania ryb w tym jeziorze. Deneb nie może go wykorzystywać nawet w wypadku głodu. — Na Denebie nie ma plagi głodu, prawda? Zdumiony Afra przestał jeść. — Oczywiście, że nie — powiedziała Damia. — Głodu związanego z planetarnym stanem wyjątkowym. — Takim jak w przypadku Żuków? — zapytał Afra. — Właśnie. — Isthia sposępniała nieco. — Najpierw zatruli nasze jeziora, a potem odparowali z nich wodę. Wiele lat upłynęło, zanim odbudowaliśmy zbiorniki i ponownie napełniliśmy wodą. Z tego względu bogate w ryby jezioro może być uważane za bogactwo narodowe i włączone do planetarnych rezerw żywnościowych. Na szczęście zatrzymałam dla siebie co nieco w zanadrzu. — Na przykład to odosobnione miejsce? — zapytał Afra. — Rok upłynął, zanim udało mi się znaleźć odpowiednie miejsce, które traktowałam jako nagrodę — powiedziała Isthia. — Ale sprawa warta była zachodu. — Zachodu? Po tym wszystkim, co zrobiłaś dla Deneba? — oburzyła się Damia. — Z tego właśnie powodu — odparła Isthia i opowiedziała im o zmaganiach z władzami lokalnymi i centralnymi, budowniczymi, obrońcami przyrody oraz wydziałami opieki zdrowotnej, które niechętnym okiem patrzyły na jej pomysł osiedlenia się tak daleko od dużych skupisk populacji. — Rzucano mi kłody pod nogi i to bez mała dwa lata. Jednak dostałam to, czego chciałam, gdzie chciałam i nikt nie może odebrać tytułu własności ani mnie, ani moim spadkobiercom. — A co będziemy łowić? — zapytał Afra. — Tęczowego pstrąga — poinformowała go Isthia. — Wystarczy zarzucić haczyk z przynętą. Prędzej czy później jakaś ryba się zainteresuje. — To coś nowego, łapanie własnej kolacji — powiedział Afra. — Możesz to robić, prawda? Nie jest to chyba zabronione na Capelli? — Damia uświadomiła sobie, jak niewiele wie o Afrze Lyonie. — Nie — uspokoił ją z uśmiechem — żadna z zasad mojego wychowania nie zabrania mi łowienia ryb.
— Pokażę wam jezioro po kolacji, będzie jeszcze dostatecznie jasno — obiecała Isthia. — Prawdę powiedziawszy, oglądanie zachodu słońca może nam dostarczyć niezapomnianych wrażeń. I rzeczywiście, tego wieczoru Deneb zgotował im widok nie lada. Do jeziora dochodziło się wąską ścieżką, która przecinała gęsty zagajnik drzew o strzelistych, pojedynczych pniach, z których wyrastały krótkie, liściaste gałęzie. Jezioro miało kształt kropli rosy, co nie dawało wyobrażenia o jego prawdziwych rozmiarach, bo Isthia wyprowadziła ich nad jego brzeg w zwężającej się części, gdzie znajdował się zasilający go strumień, spadający ze zbocza po ich prawej stronie. — Sama wybudowałam tę półkę — powiedziała babka Da-mii, prowadząc ich wzdłuż brzegu w lewo, gdzie kilka płaskich, czarnych kamieni tworzyło nieregularną w kształcie ławę. Po powierzchni wody ślizgały się wielonogie, nieco pa-jąkowate owady. Od czasu do czasu niewielkie zmarszczki fal wskazywały miejsce, gdzie kolejny wodny łyżwiarz padł ofiarą zgłodniałego mieszkańca głębin. Wieczorną ciszę zakłócały odgłosy zasypiającego ptactwa i brzęczenie budzących się nocnych żuków. Afra zarzucił kurtkę na ramiona Damii, bo powietrze nad jeziorem było chłodne. Przytuliła się mocno do niego. Otoczył ją ramieniem i przygarnął do siebie, tak jakby tego rodzaju swobodne obyczaje od dawna weszły mu w nawyk. Afra nie miał kłopotu, pomyślała, z przyzwyczajeniem się do zmiany stosunków, jaka zaszła pomiędzy nimi. Czując mocniej zaciskające się palce na swoim ramieniu, popatrzyła na niego podejrzewając, że jest nieposłuszny zakazom Isthii. Pochylił głowę w jej kierunku. — Dotknięcie jest tylko dotknięciem, Damio — powiedział cicho. — Nie denerwuj się. Jeszcze bardziej od ciebie muszę uważać, by nie wystawić na szwank procesu rekonwalescencji. Dziewczyna szybkim spojrzeniem obrzuciła babkę, która siedziała dyskretnie niczym duenna na drugim końcu kamiennej ławy. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Isthia ignoruje ich obecność. Damia uzmysłowiła sobie, że najprawdopodobniej nie była to wcale poza. Nie ulegało wątpliwości, że babka z wielką niechęcią opuszczała to tak odosobnione miejsce. Nie może zapomnieć podziękować jej za taką ofiarność. — Ofiarność — pomyślała Damia, czując ciężar na sercu. Tak wiele drobiazgów przypominało jej o Laraku! Palce Afry ponownie ścisnęły mocniej jej ramię, potrząsnęła głową, uwalniając się od bolesnych myśli. — Spójrzcie! — Isthia wskazała na formację obłoków, która, w chwili gdy słońce zaczęło ostatecznie chować się za szczytami gór, zabarwiły się na delikatny brzoskwiniowy odcień. Patrzyli zachwyceni pięknem i panującą dookoła nich w lesie i na jeziorze ciszą. Oddawali cześć pejzażowi i spokojnej nocy, która była tuż tuż. Kiedy zbladły ostatnie kolory na niebie, Isthia westchnęła ogromnie usatysfakcjonowana i wstała.
— Nie siedźcie zbyt długo. Noce są tutaj chłodne — powiedziała, wręczając im ręczną latarkę, i odeszła, oświetlając sobie ścieżkę po drodze do kabanki. Dla Damii, która nigdy nie mogła usiedzieć spokojnie, tego rodzaju chwila bezczynności była czymś zupełnie nowym, jednak za nic w żadnym ze światów, na których kiedykolwiek postawiła stopę, nie zburzyłaby tego nastroju ciszy. Najbardziej zdumiewające było to, że tę magiczną chwilę spokoju przeżywała wspólnie — naprawdę wspólnie — z Afrą. Kątem oka spojrzała na niego ukradkiem i ujrzała pomimo wieczornego półmroku, że jest tak samo spokojny jak ona. Dlaczego dotąd nie zauważyła, jak silny jest jego profil: wysokie, proste czoło, prosty nos osadzony pod właściwym kątem, przerwa pomiędzy nosem a górną wargą, mocne, dobrze zarysowane, szerokie usta, wyrazisty podbródek. Miał piękny kształt uszu, jednak nie można było zaprzeczyć, że blond włosy były już przetykane siwizną. Niewiele jej było, ale rzucała się w oczy. Odruchowo pomacała biały kosmyk, który zawsze niesfornie opadał jej na twarz. — Mam więcej siwych włosów od ciebie — stwierdziła. — Ale nie są one związane z wiekiem, kochana — odparł ze spokojem. — Czy to będzie mieć jakieś znaczenie? — zapytała zaniepokojona. Spojrzał na nią, w kącikach jego ust zadrżał uśmiech. — Nie powinno, ale prędzej czy później — tak. Czy martwisz się tym, że jestem od ciebie starszy? — Zawsze jesteś dla mnie „Afrą” — odpowiedziała, zaskoczona tym, w jaki sposób identyfikowała go w głębi duszy. Roześmiał się. — Tak jak ty nieodmiennie jesteś dla mnie „Damia”. Wiesz, byłem świadkiem twoich głośnych protestów przy narodzinach. — To nie fair! Nie lubiła, kiedy snuł tego rodzaju wspomnienia. — A kiedy zaczyna się „fair” w stosunkach między ludźmi? Wystarczy, że powiem, iż znam ciebie od chwili, kiedy po raz pierwszy nabrałaś powietrza w płuca i, co dziwnego, to powoduje, że jesteś mi jeszcze droższa. Wyraz jego żółtych oczu, łagodny zarys ust, nachylenie barku, przechylonego w jej stronę, wszystko to przekonywało Damię, że nie może nic zarzucić temu, co kryło się pod tą czułą deklaracją. — Och, Afro! Dlaczego zwlekałeś tak długo? Usta wygięły mu się w uśmiechu i wesoło błysnęły oczy. — Musiałem, póki nie byłaś gotowa spojrzeć na Afrę. Śmiech na ustach i radość w oczach nadały mu wygląd nierozważnego chłopca i dalsza dyskusja nad kwestią wieku straciła sens.
Larak ledwo co przestał być chłopcem, kiedy spotkała go śmierć. W umyśle przemknęła jej nieproszona myśl i w tej samej chwili jej dłoń zniknęła w uścisku Afry. — Widzę, że zaczęłaś się czymś teraz smucić. Co to jest tym razem? Powiedz! Damia uśmiechnęła się smętnie. — Tak jak ci powiedziałam o moich drobnych zgryzotach? — Poradzę sobie teraz nawet z tymi wielkimi. — Wciąż myślę o... — słowa utknęły jej w gardle. — Laraku — pogłaskał ją delikatnie koniuszkami palców. — Sam często o nim myślę. Damia wtuliła twarz w jego ramię, obejmując ręką za szyję, tak jak to często robiła w dzieciństwie. — Powiadają, że czas łagodzi ból — szepnął — a od jego śmierci nie upłynęło go zbyt wiele. Nagle Damia usiadła wyprostowana jak struna. — A kto opiekuje się Jenną? — w głosie pojawiło się przerażenie, gdyż dotąd rozwodziła się tylko nad własnym żalem i stratą. — Dowiemy się tego od Isthii. Nie, nie sięgaj po nią myślą — powiedział i Damia westchnęła z rezygnacją. — Pójdziemy na piechotę i zapytamy. — Sporo wysiłku kosztuje przywyknięcie do tego ograniczenia — odparła zgryźliwie. — Ale cel jest poczciwy, kochanie — powiedział, zwinnie podnosząc się z nagrzanej skały i ciągnąc ją za sobą. *** — Jenna? — powiedziała Isthia ze zdziwieniem, kiedy wrócili do kabanki. — Jeran posłał do niej Ezro, ale jej liczna rodzina posiada dostateczną liczbę Talentów, by móc ją pocieszyć. — Na twarzy Isthii pojawiło się rozbawienie. — Przede wszystkim ma już nie tylko jednego syna, ale i drugie dziecko w drodze. Damia wlepiła wzrok w babkę. — Och! — wykrzyknęła dotknięta do żywego. — Larak? Dlaczego, on jest... — zamilkła. — W takim razie, wydaje mi się, że mogę się tylko cieszyć. O panie, ależ ci GwynRavenowie są płodni. — Ty mi to mówisz — Isthia odrzuciła głowę, zanosząc się śmiechem. — Pamiętajcie o oddzielnych sypialniach. Ja zamierzam wyjaśnić wszystko twoim rodzicom! *** Kiedy Isthia pojawiła się na Wieży Deneba, jej wnuk Jeran właśnie uporał się z napływającym ruchem.
— Jak oni się czują? — zapytał, natychmiast zrywając się z wygodnego fotela z wyciągniętymi rękami. Lubiła, gdy mocno ją ściskał na przywitanie, tym przypominał jej Jerry’ego. — Oboje całkowicie odzyskają siły — powiedziała, lecz potem surowo spojrzała na swego wnuka. — Jeśli zostawi się ich w spokoju: żadnych niespodziewanych wizyt, wysyłania mentalnych sond dla sprawdzenia ich stanu, absolutny zakaz jakichkolwiek ćwiczeń teleportacji i telepatii! — A jak Damia przyjmuje tego rodzaju zakazy? — zapytał Jeran, unosząc ze zdziwieniem brwi. Isthia udzieliła rozważnej odpowiedzi, zważając by jej mądry wnuk o Najwyższym Talencie przypadkiem nie podejrzał jej myśli i nie dowiedział się, co się ostatnio wydarzyło. — Lepiej niż mógłbyś się tego spodziewać — odparła, z lekkim naciskiem na „mógłbyś”. — Oczywiście, kiedy już całkowicie wróci do zdrowia... — Co? — Tym razem Jeran był naprawdę przestraszony. — Och, jest w strasznym stanie i to zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Naprawdę ciężko przeżywa śmierć Laraka. Na wszystko potrzebny jest czas... — Ile? — zasępił się Jeran, tym razem przemawiał przez niego Najwyższy Talent FTiT. — Tyle, ile będzie trzeba. — Isthia wzruszyła ramionami. — Chciałabym uspokoić Jeffa i Rowan... — dodała, robiąc gest w stronę konsoli. — Naturalnie — odsunął się daleko do fotela. — I tak mam teraz przerwę. Zamierzasz zaraz wrócić? — Nieba! Nie — uśmiechnęła się Isthia, siadając na fotelu. — Kiedy mówiłam o zakazie mentalnej presji miałam na myśli siebie oraz możliwe przecieki teorii metamorficznej. Pod względem fizycznym mogą sami zatroszczyć się o siebie — potrząsnęła głową myśląc, jak bliskie prawdy są te słowa i próbując nie wybuchnąć śmiechem. — Znowu będziesz musiał znosić moją obecność. — Nic wielkiego, babciu, wiesz, że cieszę się z każdej twojej wizyty. Isthia parsknęła. Wiedziała doskonale, że w tej chwili Jeran planuje szybko w myślach, jak poprowadzić swoje bieżące sprawy od chwili, kiedy w jego domu zawita babka. — Zawsze mogę przenieść się do domu Kantrii. Tak, to rozsądne, ona mieszka na przedmieściach City. Czy będziesz tak miły i wpierw ją zapytasz, Jeny? Roześmiała się na widok wyrazu konsternacji, który jednak szybko zniknął z twarzy Jerana. To zajęcie powinno odwrócić jego uwagę od dalszych spekulacji na temat siostry i Afry. Wróciła na fotel przed konsolą i wsłuchana w pulsowanie generatorów stacji w jednej chwili przebyła myślą ogromną odległość dzielącą ją od Kalisto. To ty, Isthio? natychmiast odebrała ją Rowan, nawet nie starając się ukryć zrozumiałego niepokoju. Umysł matki zaprzątnięty był w tej chwili głównie myślą o córce. Oboje mają się dobrze i wiadomo już, że całkowicie wrócą do zdrowia, Rowan.
Mamo? Umysł Jeffa w jednej chwili także przyłączył się do nich. Bez żadnego uszczerbku? Raven niepokoił się bardziej o stan zdrowia Afry, ale tylko dlatego, iż uważał, że Lyon bardziej ucierpiał niż jego córka. Nie przewiduję, aby umysł któregokolwiek uległ osłabieniu. Jest tak, jak wam mówiłam: odpoczynek od wszelkich szkodliwych stresów umysłowych, mnóstwo snu i samotność są najlepszym lekarstwem. Fala ulgi dotarła do Isthii, odbiła się i popłynęła z powrotem. Czy wiesz mniej więcej, kiedy terapia dobiegnie końca? Ustami Jeffa przemawiał Najwyższy Talent. Nie mam pojęcia, odpowiedziała Isthia pogodnie i natychmiast wyczuła, jak narasta w nich obawa. Nieba, nigdy nie opiekowałam się umysłami, które byłyby tak nadwerężone. Damia osłoniła Afrę, a wy ochroniliście ją, podczas gdy zablokowała i zniszczyła Sodana. Nastąpiła krótka pauza. Czy ona wini siebie za to, że nie ocaliła... Rowan zawiódł jej mentalny głos. Tak, ale to jest nie do uniknięcia, nie możemy obronić jej przed żalem. Będziecie zaskoczeni, kiedy ją zobaczycie... Isthia była raczej zadowolona, że w Wieży nie ma kogoś, kto mógłby zobaczyć jej uśmiech. Lubiła i podziwiała żonę swego syna, trudno było Angharad winić za to, że zbyt gorliwie starała się opiekować swoimi dziećmi, by zrekompensować własne trudne dzieciństwo. Zaskoczeni? zapytał Jeff. Mile zaskoczeni, odparła Isthia. Mogła sobie pozwolić na przygotowanie rodziców. Incydent spowodował, że wydoroślała. Rytualny egzamin dojrzałości? zapytał Jeff. Okupiony żałobą, ale zważywszy osobowość Damii, jedynie tego rodzaju doświadczenie mogło właściwie ukształtować jej charakter. Czy nie jesteś wobec Damii zbyt surowa? — zaczęła Rowan. Jestem obiektywna, zapewniam cię. Powinniście być wdzięczni za jej hart ducha i odporność, załamana mogła paść ofiarą zgryzoty. Ale czuje się dobrze? Wyjdzie z tego? Jeśli damy jej czas. Czy powtórzyły się twoje nawroty bólów głowy, Angharad, lub trudności z koncentracją? zainteresowała się Isthia, zręcznie zmieniając temat. Nie, ponieważ ograniczyliśmy natężenie ruchu, krótko poinformował ją Jeff. Czasami FTiT zbyt wiele wymaga od swoich Najwyższych. Oboje, i przesłał swej matce obraz smutnego uśmiechu, pozwalamy naszym asystentom obsługiwać transporty nieożywione. Oni zyskują poczucie spełnienia, a my chwilę wytchnienia. Natarliśmy uszu Aurigae za to, że tak
ogromne ładunki kazali teleportować Damii. Więcej nie wolno jej czegoś takiego robić. Powiadasz, że z Afrą wszystko będzie w porządku? Isthia zachichotała radośnie. O, zobaczycie, że i w nim zaszły zmiany na lepsze. A potem w pośpiechu przerwała kontakt, gdyż zaczęła ogarniać ją coraz większa wesołość. Do widzenia, Jeran domaga się, bym oddała mu jego fotel. Będę was informować.
Rozdział 10
Ponieważ żyli w zupełnej izolacji i byli na siebie szeroko otwarci, zmysły od razu ostrzegły ich, że o ich umysły ociera się ciekawie nieznana myśl. Damia nie chciała myśleć o tym incydencie, Afra go zignorował. Oboje o tym nie wspomnieli: Damia, bo nie zamierzała dać się po raz drugi nabrać w taki sam sposób, a Afra, bo nie dowierzał swemu umysłowi. Isthia nie tylko zostawiła im dokładne wskazówki, co mają jeść — z początku tylko łatwo strawne posiłki, które stopniowo miały być zastępowane potrawami nieco bardziej wymyślnymi i oryginalnymi — ale opisała dokładnie, jak mają ćwiczyć. Dodała jeszcze przypomnienie, że kabanka nie jest zautomatyzowana. „Nic z tego nie nadweręży waszych sił, jednak lekkie prace domowe pozwolą utrzymać porządek i zapobiegną nudzie”. — Nie jestem pewna, czy lubię jej sposób zwalczania nudy — powiedziała Damia, kiedy przeglądali spis obowiązków. — Oboje znamy naszą Damie, która jest jak żywe srebro: niespokojna, ciekawska... Oczy Afry lśniły, ale palec, którym pogładził ją po policzku, złagodził słowa. — Muszę odpocząć — odpowiedziała Damia z udaną wyniosłością. — Ostatnimi czasy uległam zbyt wielkiej ciekawości, i nie mam ochoty robić tego powtórnie. Będę wegetować z dnia na dzień, razem z tobą, Lyonie! — Mówiąc ściśle, my wcale nie wegetujemy — skwitował Afra. Jednakże skrupulatnie przestrzegali nałożonych na nich przez Isthię obowiązków: utrzymywali w czystości kabankę, pielęgnowali ogród i pielili grządki warzywne, naprawiali płot, który chronił młode ogrodowe rośliny przed inwazją lasu i łowili ryby. Jezioro obfitowało w wiele smacznych gatunków. Damia lubiła łapać ryby na wędkę; lubiła siedzieć ramię w ramię z Afra na brzegu i czekać, aż ryba skusi się wreszcie na przynętę. Wymuszona bezczynność przy wędkowaniu pozwalała jej zaspokajać nienasyconą ciekawość i wyciągać z Afry najdrobniejsze szczegóły z jego dzieciństwa i wczesnych lat nauki, choć oburzał ją ogromny brak serca, z jakim się spotykał. — Coś mi się wydaje, że jeśli chodzi o rodziców, to nie wiedziałam nawet, ile miałam szczęścia — musiała przyznać, kiedy skończył opowiadać o tym, co przeszedł w dzieciństwie.
— Nawet pomimo, że odesłali cię jako małą dziewczynkę na Deneba? — zapytał Afra, uważnie wpatrując się w jej twarz. — Tak, było ze mnie niezłe ziółko, prawda? — zamyśliła się zmartwiona. — Jeszcze jakie. — Nie musisz przyznawać mi racji! — Dlaczego nie? Wiedziałem, do czego się przyznajesz. — Ale nie powinieneś przyznawać mi racji! — Jeśli to prawda, to dlaczego nie? — roześmiał się. — Liczy się przyszłość. Nie chodzi o to, że nie znam twoich wad, rzecz w tym, iż przez to kocham cię bardziej. — Kochasz mnie z powodu moich wad? Co za głupstwa! — Powinienem nie zwracać na nie uwagi, ponieważ cię kocham? — No... — Bzdura. Drogie mi są twoje stare psoty, a nie gwiezdne umiejętności, które szanuję i podziwiam. To mogłoby się stać nużące... — Masz na myśli nudne? — Damia łypnęła na niego okiem. — Nie, nużące, ponieważ wtedy musiałbym zważać na wszystko, co robię i co mówię, próbując być równie szanowanym i godnym podziwu. — Ależ ty jesteś szanowany i podziwiany. — Oczy Damii rozszerzył sprzeciw. — Przez ciebie? — Jego szept zabrzmiał błagalnie, a spojrzenie sprawiło, że stopniało w niej serce. — Myślę — powiedziała, starannie ważąc słowa i bawiąc się jego długimi palcami, które obejmowały jej dłoń — że zawsze cię podziwiałam i szanowałam, Afro. Ty zawsze byłeś skłonny mnie słuchać, nawet kiedy byłam dzieckiem, zawsze sprawiałeś wrażenie, jakbyś miał czas tylko dla mnie i dla nikogo więcej z Wieży. — To dość bliskie prawdy, kochanie. — Czy kochałeś mnie wtedy, kiedy byłam dzieckiem? Damia nie zdołała usunąć do końca smutku z głosu. — Kochałem cię wtedy, ale tak, jak się kocha przemiłe i ujmujące dziecko. Teraz zaś tak, jak mężczyzna może kochać pełną życia, utalentowaną, świadomą, młodą kobietę. — Kochaj mnie zatem, dobrze. *** Początkowo nie oddalali się od domu. Afra uczył Damię skomplikowanych origami, póki nie potrafiła ich składać niemal tak samo szybko jak on. Ona uczyła go, a raczej próbowała uczyć, jeżdżenia na kucach, których niewielkie stadko często przychodziło wieczorem nad jezioro. Zmuszony był dosiadać ich, unosząc wysoko nogi, albo wyciągać je przed siebie z obu stron kuca, bo inaczej wlókł nimi po ziemi. Damii każda taka pozycja wydawała się
prześmieszna, ale tłumiła własne rozbawienie obawiając się, by Afra nie zraził się do tego rodzaju środka transportu. W miarę powrotu sił, wypuszczali się coraz dalej, częściowo także dlatego, by sprostać obowiązkom, jakie nałożyła na nich Isthia. Zbierała informacje o pewnych gatunkach zwierząt ziemskich, o które z rozwagą wzbogacono ekosystem Deneba. Jednym z owych gatunków była para drapieżnych ptaków z pisklętami, którą wypuszczono na wolność pośród wzgórz otaczających kabankę. Isthia chciała, by odwiedzili gniazdo i sprawdzili, jak przebiega pierzenie się piskląt. Postanowili skorzystać z okazji, jaką dawał im piękny, słoneczny poranek, zapakowali plecaki żywnością i ekwipunkiem turystycznym, zabrali mapy i wyruszyli w drogę. — Ty masz najdłuższe nogi — powiedziała Damia, podziwiając ich muskularność, ładny kształt, piękną opaleniznę. — Ładne kolana, i prawie wcale nie owłosione. — To samo mogę powiedzieć o twoich — odparł żartobliwie. — Czy nigdy nie uda mi się trochę się z ciebie ponabijać? — Och, o to ci chodzi? — zakpił. — W takim razie udało ci się. — Wcale tak nie uważasz! Nigdy nie tracisz panowania nad sobą, a może taki jest wynik wychowania w Metodzie? — Może to mnie powinni byli wychowywać twoi rodzice — westchnęła zrezygnowana. — Nie, kochanie, nie! — wykrzyknął tak żarliwie, że oglądnęła się na niego, i wpadła na drzewo. — Czy nic ci się nie stało? — Od czego? Od zderzenia z drzewem? — odpowiedziała rozzłoszczona własną niezręcznością. Gałęzie uderzyły ją od policzków po kolana i teraz w wielu miejscach czuła szczypanie. Energicznie rozmasowała bolące miejsca i poklepała pień. — Ono pewnie gorzej na tym wyszło. Spójrz, złamałam jego nowe odrostki! — Hm, rzeczywiście. Miejmy nadzieję, że Isthia nie pamięta każdego drzewa, które zasadziła. Odtąd Damia zwracała uwagę na drogę, zastanawiając się, jak będą wyglądać siniaki. Jednak już po chwili zapomniała o nich, zainteresowana pięknym krajobrazem. Wyszli z ochronnego pasa lasu na surowe zbocza wzgórz. Przeskakiwali z kamieni na trawiaste kępy; podobne do paproci rośliny wydzielały ostry, duszący zapach. Odpoczywali często, oszczędzając osłabione mięśnie, ale w południe udało im się dotrzeć do urwiska, gdzie znajdowało się gniazdo ptaków. Korzystając z mocnej lornetki, Afra odszukał właściwe zbocze i pierwsze gniazdo. — Nie ma ptaków, ani żadnych skorup. Czy to dobrze? — podał jej szkła. — Może spróbujemy poszukać u podstawy zbocza — odpowiedziała, starannie przeszukawszy stok. — Wygląda na to, że ptaki wyrzucają resztki z gniazda.
Musieli pokonać nierówny” teren, by dotrzeć do celu, ale nie znaleźli nic poza fragmentami skorup i wieloma połamanymi kośćmi o wyssanym szpiku. Wyruszyli na poszukiwanie pozostałych czterech gniazd z listy Isthii. Udało im się znaleźć jeszcze dwa, zanim natknęli się na tryskający wodą górski potok, nad którym postanowili się posilić. Apetyt dopisywał. Zjedli wszystko, co ze sobą przynieśli. Uwieńczeniem posiłku była zimna woda ze strumienia. Odsapnąwszy, zaczęli piąć się w górę rumowiska szarego kamienia. Kiedy w końcu stanęli na szczycie, Damia przysłoniła dłonią oczy i obracając się wolno, chłonęła wzrokiem panoramę. — Zapiera dech w piersi — powiedział Afra. — Zapomniałem już, ile świata można zobaczyć z takiego miejsca. — Wcale nie przypomina to Kalisto, to pewne — odparła Damia. — Mimo to — dodała lojalnie — bardzo lubię ten księżyc! Był jedynym znanym mi światem, póki... — urwała, marszcząc brew. — Co się stało? Stała obrócona w stronę wzniesienia poza siodłem, na którym się znajdowali. Zaintrygowana, zagryzła dolną wargę. Ramiona drżały jej nerwowo. — Nie powinno być tego więcej; nie powinno być... — Czego? — Hm, muszę to sprawdzić, prawda? — odezwała się zagadkowo. — Co sprawdzić, Damio? Nie mogę czytać w twoich myślach, przecież wiesz. — Lepiej by było, żebyś tu został, ale chodź i sam zobacz — zaczęła wspinać się po stromym zboczu, dając mu znak ręką, by za nią poszedł. — Czego powinienem szukać? — zapytał taktownie. — Powinieneś to już czuć — odparła niemal z irytacją. — Metal Żuków. Czy nie czujesz... — Kłującego psst? — zapytał na poły z rozbawieniem. — Tak. — Była naprawdę rozzłoszczona. — Kłujące pssst. Jest bardzo głośne. Afra przystanął, starając się odkryć to samo, co ona. — Słyszę brzęczenie owadów. — Nie, to brzęczenie metalu Żuków. Rozejrzyj się, czy na tej wysokości można zobaczyć owada? Teraz, po słowach Damii, stwierdził, że rzeczywiście, ale nadała takie tempo, że musiał się wysilać, by dotrzymać jej kroku. Kiedy dotarli na szczyt kolejnego wzniesienia, rozejrzał się z nadzieją, ale Damia skręciła w prawo i zaczęła wchodzić na następne zbocze. Nagle zatrzymała się, wpatrzona w wyżłobienie w pięknym, szarym granicie — jego pochodzenie nie było naturalne. Brzęczenie owadów — jak sądził Afra — nasiliło się. Każdy haust powietrza wciąganego do płuc miał ostry, metaliczny smak.
— Kłujące pssst jest właściwym określeniem — powiedział, oglądając szczątki. Zmierzył krokami pękniętą pod uderzeniem skałę. — Piętnaście metrów. — Ukląkł i jak mały chłopiec szturchnął palcem najbliższą płaszczyznę. — Część kadłuba? — Tak to wygląda — odparła Damia z wzrastającym zainteresowaniem. — Uderzył z dużą siłą. Nie sądzę, aby jeszcze można było cokolwiek innego znaleźć. Wuj Rhodri spędził ostatnie dziewięć lat swego życia na tropieniu szczątków. — Tutaj jest trudno dotrzeć — zauważył Afra. — Lepiej wracajmy złożyć raport — westchnęła Damia. — Dlaczego? Przeleżał tutaj dwadzieścia lat z górą... — Trzeba zgłaszać tego rodzaju znaleziska. Jest strasznie blisko czwartego gniazda. — Mogą wyniknąć jakieś kłopoty? Damia spojrzała na niego zirytowana. — Czy nie czujesz smaku powietrza? Nie potrafisz sobie wyobrazić skutków, jakie może to mieć dla piskląt? — A może? — Powściągnął narastającą w nim irytację, wywołaną tajemniczymi uwagami. — Pomagałem przy zestrzeleniu Żuków z nieba, ale do tamtego kontaktu doszło z niesłychanie dużej odległości. — No cóż, tutaj ten metal działa na mnie z bliska — odparła krótko i zaczęła schodzić w dół zbocza. — Trudno mi będzie oddalić się stąd dostatecznie szybko! W jej głosie zabrzmiała histeria. Przełknął gniewną uwagę o tym, jak spieszno jej było odnaleźć szczątki. Damia nie zwolniła kroku, póki nie wrócili nad brzeg potoku. Stanęła tam zdyszana i zlana potem. — To chyba wystarczy — wydyszała i nachyliła się nad płynącą wodą, by spryskać sobie nią twarz i szyję. Odzyskawszy dobry humor, odwróciła się i uśmiechnęła do Afry. Napili się do syta, wypłukując z ust metaliczny posmak. — Dlaczego pozwoliłeś mi zjeść cały lunch? — zapytała. — Umieram teraz z głodu. — Po drodze widziałem krzaki jagód — westchnął Afra. — Hmm, dobra myśl. Przepraszam cię za mój zły humor, ale metal Żuków zawsze na mnie tak działa. — Zdumiewające, jak długo zachowuje te właściwości. Damia uśmiechnęła się szeroko. — Wuj Rhodri uparł się odkryć przyczynę tego. Nie był pewny, czy jest to wywołane emanacjami nie znanej nam rudy, czy świadomie przez Żuki w celu obrony. Podejrzewał to ostatnie, ponieważ wtedy napastnikom bardzo trudno byłoby zbliżyć się do statku po ich wylądowaniu. — Do jakich wniosków doszedł? — Och, umarł, zanim mu się to udało. Sztab Generalny przejął całą dokumentację, która wciąż jest u nich. To właśnie ich zawiadomię, kiedy wrócimy do kabanki. Idziemy.
Chociaż Afra nie utyskiwał z powodu szybkiego tempa narzuconego przez Damie, oboje byli zupełnie wyczerpani po powrocie na polanę. Afra natychmiast skorzystał z okazji, by ugasić pragnienie, za to Damia bez zwłoki podeszła do komsystemu i wybrała właściwy numer. — Damia Raven-Lyon — słuchał zdumiony i zachwycony — znalazłam szczątki obcego kadłuba, który wrył się w zbocze powyżej kabanki Isthii Raven — spojrzała na mapę otrzymaną od babki i podała dokładne współrzędne. — Tak, wciąż aktywnie emanuje, na łeb na szyję opuściłam rejon. Można osadzić VTOL na przełęczy, którą znajdziecie poniżej. Tak, około piętnastu metrów długości, może więcej. Zarył się w żlebie. Wygląda mi to na kadłub. — Jej twarz wykrzywił grymas. — Czuję, że to jest kadłub. Tak, oczywiście, będę na miejscu. Kiedy odłożyła słuchawkę, Afra wręczył jej szklankę z chłodnym sokiem. — Damia Raven-Lyon? — wyszeptał i otoczywszy ją ręką, przygarnął do siebie. Spojrzała na niego z ukosa. Jej oczy iskrzyły się w zmęczonej, zwilżonej potem twarzy. — No cóż, to oczywiste! *** Oficer zatelefonował, prosząc o pozwolenie wylądowania na polanie obok kabanki. Damia i Afra wyszli razem na werandę, aby go przywitać. Ujrzeli poszarpany fragment poszycia kadłuba wiszący na grubych linach urządzenia dźwigowego, które statecznie odlatywało w stronę ośrodka badawczego Floty. Jeden z eskortujących go wehikułów odłączył się od reszty i wylądował. — To wspaniałe znalezisko — wykrzyknął rozpromieniony komandor porucznik, dziarsko salutując na przywitanie. — Myśleliśmy, że wyzbieraliśmy już wszystkie szczątki. Proszę nas poinformować, kiedy znajdziecie coś jeszcze. Damia poczuła, jak niemiły dreszcz wstrząsnął nią aż do kości ogonowej. — Oczywiście. Nie mam ochoty na to, by coś takiego leżało w pobliżu. — Jak radzicie sobie z jego działaniem, komandorze? — zapytał Afra. — Jakim oddziaływaniem, sir? — zdziwił się ich rozmówca. — Och, zatem posiadacie Talent — spojrzał na nich nieco protekcjonalnie. — Na nas to nie działa, słyszałem jednak, że na osoby wrażliwe może oddziaływać niesłychanie mocno — z tymi słowy odwrócił się i truchtem odmaszerował do swojego podniebnego pojazdu. — Co za nerw... — zaczęła Damia. — Oddziałuje mocno na osoby wrażliwe... a juści. — Przynajmniej dowiedzieliśmy się, że znów należymy do osób wrażliwych — roześmiał się Afra. — O tym nie pomyślałam — zamrugała powiekami zaskoczona Damia. Nagle twarz jej się rozjaśniła. — Czy myślisz, że już zagoiły się nasze umysły? — Są na najlepszej drodze.
*** Tej samej nocy po raz pierwszy pojawiły się sny. Początkowo Damia nie skojarzyła ich z metalem obcych. Sny nie były koszmarami, a raczej obrazami podsuwanymi jej uśpionemu umysłowi i zmieniały się jak w kalejdoskopie. Kiedy się obudziła, nie czuła niepokoju, jednak nocne fantazje stały jej żywo przed oczami. Porozumiała się z Isthią, powiedziała jej o odnalezieniu szczątków po Żukach i jak one na nich podziałały. — Śmiem twierdzić, że proces zdrowienia przebiega pomyślnie. Nie śpieszcie się, zbyt wiele jest do stracenia. — Jesteśmy tutaj już od siedmiu tygodni. — Już znudzeni? — Babciu! Nie jest mi nudno. Czy chcesz, abyśmy tam wrócili i sprawdzili, jak metal Żuków wpłynął na ostatnie gniazdo z twojej listy? — Hmm, tak, mogą być problemy. Poczekajmy do następnej ulewy, która zmyje resztki skażenia, lepiej nie zbliżać się do tego miejsca w czasie rekonwalescencji. — Czy tak bardzo pragniesz już wrócić na Wieżę, Damio? — zapytał Afra. — Nie — roześmiała się. — Wcale nie, nie jest mi też nudno. Isthia powiada... — Słyszałem... — Afro! — zatroskana Damia złapała go za ramię. — Nie jestem głuchy, a Isthię słychać i bez posługiwania się wrodzoną „wrażliwością”. *** Po dwóch tygodniach powtarzających się snów, Damia zaczęła się niepokoić. Jej wuj nigdy nie znalazł wyjaśnienia, w jaki sposób emanuje metal Żuków, jednak nalegał, by wszystkie szczątki umieszczono w ekranowanych bunkrach o sześciostopowych ścianach z najtwardszego plastonu. Zalecił, by wszyscy, u których wykryto choćby cień Talentu, zostali usunięci z ośrodka badawczego. Jednak w nachodzących ją w nocy obrazach nie było ani groźby, ani złośliwości. Prawdę powiedziawszy, można było doszukać się w nich pewnej prawidłowości, tak że stopniowo Damia była w stanie przewidzieć kolejność sekwencji... jakby przewracała kartki znanej książki. Pewnego dnia rano Damia wstała z łóżka i udała się prosto do kuchni, by wykręcić numer do Isthii. Jej babka była rannym ptaszkiem. Odebrała telefon po trzecim dzwonku. — Babciu, czy wuj Rhodri odkrył efekt długotrwałego skażenia, którego źródłem był metal Żuków? — Co właściwie masz na myśli? W uszach Damii głos babki zabrzmiał alarmująco obojętnie, dlatego nie ociągając się, opowiedziała jej o dręczącym ją zjawisku.
— Od dwóch tygodni, dokładnie od czasu owego znaleziska, nachodzą mnie sny, nie są to koszmary, nie ma w nich groźby, nie są irytujące. Są one sekwencjami powtarzających się obrazów. — Co w nich jest? I znów w obojętnym, zdawałoby się, pytaniu Isthii kryło się coś, co mogło wskazywać, że ten fenomen nie ogranicza się tylko do Damii. — Ukazuje mi się przyjemna okolica, a potem postacie. Są zbyt daleko i zbyt niewyraźne, bym mogła je opisać, zbliżają się długą drogą do drugiej grupy sześciu postaci. Potem wszyscy siadają. Atmosfera jest pokojowa, wydaje się, jakby obie grupy zajęte były rozmową, po której przybysze-bo odnoszę wrażenie, że to są przybysze — odwracają się i wracają drogą, którą przyszli do czegoś, co wygląda jak rodzaj jakiegoś pojazdu. — Jakiego pojazdu? — Tego nie mogę stwierdzić, mogę jedynie powiedzieć, że to jakiś pojazd. Przybysze wsiadają do niego, a potem wszystko zaczyna się od początku. A teraz powiedz, czy komuś innemu też śni się coś podobnego? — Mnie, tak — usłyszała głos Afry, który na palcach wszedł za nią do kuchni. — Afra mówi, że tak. — To mnie nie zaskakuje, Damio, jednak niespodzianką jest to, że wy znaleźliście się w grupie objętej kontaktem. — W grupie objętej kontaktem? Co to za grupa? — Damia nie była pewna, czy czuje ulgę, czy irytację. — Tym razem nie tylko kobietom się to przytrafia — roześmiała się Isthia. — Co?! Damia pokiwała palcem na Afrę, by stanął bliżej i słuchał, co ma im do powiedzenia babka. — Twój wuj Ian, Rakella i Besseva przeżywają podobne nocne wizyty. Tobie ukazały się one najwyraźniej. — Nie jestem pewna, czy mi się to podoba — powiedziała Damia, zauważywszy, że zaczynają jej drżeć ręce. Afra objął ją i uspokoił. Wsparła się na nim. — A co na to Jeran? — Och, Jeran nie znalazł się pośród wybranych — powiedziała Isthia. — No tak, ale on spędza większość wolnych chwil z blondynką, do której się umizguje. — Czy to poważne? — Podejrzewam, że tak. Decyzje podjęte przez Jerana są niepodważalne. — Czy poprosiłaś go, by spróbował? — By śnić, należy położyć się spać — zgryźliwie powiedziała Isthia.
Afra stłumił śmiech, wciskając nos w opadające na szyję włosy Damii. Szarpnęła ramieniem i syknęła, żeby dał spokój. Ale wcale nie wyraził skruchy. — Co teraz zrobimy? Powiadomiłaś moich rodziców? — Hmmmm, jeszcze nie. Zbyt to wszystko mgliste. — Już słyszę, co powiedzieliby Rowan i Jeff — wtrącił Afra donośnym głosem, by i Isthia mogła go usłyszeć — że to jest trzecia penetracja Deneba. — To nie jest penetracja — chóralnie zakrzyknęły Damia i jej babka. — Doprawdy? — Afra patrzył na swoją ukochaną z coraz większym zainteresowaniem. — Interesująca reakcja. — Jasne, że jej genezy należy doszukiwać się we śnie — uzupełniła Isthia. — A skoro widzisz przybyszów w swoich snach najwyraźniej... Myślę, że was odwiedzę, jeśli to wam nie przeszkadza... — Jeśli nie umrzesz z nudów... — Damia nie mogła oprzeć się, by nie zadrwić. — Moja droga, nuda ma pewien urok dla kogoś, kto nigdy nie miał okazji jej zaznać. Dość na tym, teraz idźcie nałapać świeżych ryb na kolację — i przerwała połączenie. — Nie jestem pewna, czy mi się to podoba — powiedziała Damia, odkładając słuchawkę. — A dlaczego? — Afra obrócił ją, by tym łatwiej móc przytulić. — Nie miałem wrażenia grożącego nam niebezpieczeństwa, wiszącej nad nami groźby, czy zastawionej zasadzki. Tak jak i ty, miałem poczucie udziału w pokojowej wizycie. Damia wsparła się mocno na jego ciele, szukając pociechy, której jej z chęcią udzielił. — Nie jestem pewna, czy dam radę kolejnemu przybyszowi — powiedziała przygnębiona. Wstrząsnął nią dreszcz. — Ostatni zbyt drogo nas kosztował. — Co takiego? Moja nieustraszona Damia unikająca wyzwania? — Twoja ostrożna Damia nie ma zamiaru rzucać się w nic na oślep — powiedziała z gorzką ironią w głosie. — Poczekajmy, co powie Isthia, a ja tymczasem nie pogardziłbym filiżanką kawy, a nawet przekąsiłbym coś na śniadanie. — Lekceważysz całą sprawę — oskarżycielsko rzuciła Damia, odpychając go od siebie. — Bynajmniej. Roztropny badacz zachowałby otwartość umysłu przy badaniu wymuszonej sennej sekwencji... — Jeśliby mu na to pozwolili... Błądząc gdzieś z roztargnieniem myślami, Damia zaczęła krzątać się po kuchni, przygotowując kawę i śniadanie. — Musimy, jeśli chcemy, by sen przedstawił się nam jak najwyraźniej... — Jednak sny rozpoczęły się wtedy, kiedy znaleźliśmy szczątki Żuków...
— Rzeczywiście. — Ten zbieg okoliczności wywołał zmarszczkę na czole Afry. Odebrał rondel z jej rąk i włożył do niego jajka. — Trzeba wyrwać chwasty z frontowego trawnika, bo dostanie się nam od Isthii za naszą opieszałość. Damia odprężyła się nieco, wyrywając chwasty i przewracając ziemię grabiami, by zdobyć pewność, że zostały należycie wykorzenione. Tego dnia wędkowanie — mimo że było to jedno z ulubionych zajęć Damii — było jedynie sposobem przetrwania do chwili przybycia Isthii. Tak jak to czasami bywa, gdy komuś na czymś specjalnie nie zależy, ryba brała że hej. Zanim się zorientowali, na brzegu wylądowało dziesięć dorodnych okazów o białych brzuchach — aż nadto w stosunku do potrzeb. Isthia pojawiła się jednak wraz z Ianem oraz Rakellą. Nikt więc na nadmiar ryb nie utyskiwał. Afra nie widział się z Ianem od dobrych paru lat, dlatego był zaskoczony widząc, jak bardzo przypomina swego starszego brata. Chociaż nie posiadał tak silnej osobowości jak Jeff, miał w sobie jednakże sporo niezrównanego czaru Ravenów. — Bratanico, wyglądasz znakomicie, zmieniłaś się nie do poznania — wykrzyknął, wypuszczając z ręki płaską, czarną walizeczkę, by gorąco objąć Damie na przywitanie. Po uścisku, od którego zatrzeszczały jej żebra, wyciągnął prawicę do Afry. Jego niebieskie oczy miały nieco jaśniejszy odcień od oczu Jeffa, jednak tryskały życiem, iskrzył się w nich humor i radość ze spotkania. — W pełni popieram jego zdanie — dodała Rakella, całując Damie w policzek. — Byłaś naprawdę w pożałowania godnym stanie, kiedyśmy cię tutaj umieścili. Pomagałam opiekować się tobą. Czy Isthia pofatygowała się powiedzieć ci o tym? Nie była podobna do swej starszej siostry, Isthii, jednak rodzinnych rysów można było dopatrzyć się w oprawie oczu i wydatnych ustach. — Wielkie dzięki — powiedziała Damia. — Jednak ja nic nie pamiętam poza monstrualnym bólem głowy. Isthia klasnęła ostro cztery lub pięć razy, echo owych klaśnięć odezwało się nawet pod czaszką Damii, i przypomniała o zajęciu miejsc przy stole. Damia zauważyła, że przy okazji zaganiania do jadalni dokonuje pobieżnej inspekcji posiadłości. — Białe rękawiczki, babciu? — Nie potrzeba — zwięźle odparła Isthia. — Spójrz, Ian przyniósł z sobą kilka rysunków, aby ci pokazać. Czy coś w nich rozpoznajesz? — Są bardzo mgliste — odezwał się Ian, posłusznie otwierając portfolio, które z sobą przyniósł. Przesunął wykonane ołówkiem szkice po gładkim blacie stołu tak, że kilka znalazło się przed oczami Afry, a reszta przed Damią. — Nie zawsze szkicuję to, co mi się przyśni, ale po czwartym czy piątym razie czuję, że muszę to zrobić. Damia wzięła do ręki szkic przedstawiający długą drogę i dwie niewyraźne postaci. — To jest dokładnie to, co widzę w snach, tyle że przychodzących postaci jest przynajmniej dwadzieścia, a witających jedynie sześć.
— Sześć? — powiedziała z zadowoleniem Isthia. — To jesteśmy my, wliczając w to Bessevę, która nie mogła się tutaj dzisiaj zjawić. — I wszyscy jesteśmy Talentami wysokiej rangi? — stwierdziła Damia, szukając wzrokiem potwierdzenia swoich słów u babki. Isthia machnięciem dłoni zbyła wątpliwości Damii. — Dlaczego nie dotyczy to Jerana? — zainteresował się Ian, a kiedy Isthia stłumiła śmiech, dodał: — Och, to mogłoby zagrozić jego wrażliwości. — Co to więc jest właściwie? — rzuciła niemal z rozdrażnieniem Damia. — Czy nie jest w jakiś sposób związane z naruszaniem przestrzeni sieci wczesnego ostrzegania na Procjonie? Pytanie Afry wystraszyło Damię. — Jakim naruszaniem? Afra mierzył ją przez chwilę uważnym spojrzeniem. — Powiedział mi o tym Larak. Zaalarmowana Flota wyruszyła na poszukiwania i nic nie znalazła. — Z Procjona na Deneba to kawał drogi — powiedział zamyślony Ian, a Damia wstrzymała oddech. — To prawda, lecz ostatnio pokonano jeszcze większe odległości — odparł Afra, a Isthia przypieczętowała jego słowa kiwnięciem głowy. — A efekty tego były przerażające — czując w sobie narastający gniew i bunt, powiedziała Damia. — Błędem jest zakładać, że wszyscy... hmm... przybysze mają wrogie zamiary. Afra mówił spokojnie. Wyciągnął rękę pod stołem, aby położyć ją uspokajająco na nodze Damii. — Jak dotąd mamy smutne doświadczenia — odezwała się Isthia. — Nie da się ukryć, że wolałabym, aby to nie Deneb był za każdym razem celem. — Nie był. — Głos Damii zabrzmiał matowo i twardo. — Dwa razy z trzech to nie najlepszy układ — sucho odezwała się Rakella. — Ale czy jesteśmy pewni, co do znaczenia owych snów? Że gdzieś są jakieś istoty, które proszą o pozwolenie złożenia wizyty? Isthia spojrzała ostro na swoją siostrę. — Czy tak to rozumiesz? — Myślę, że tak — brzmiała odpowiedź po chwili zastanowienia. — W snach nie użyto groźby, są za to dziwaczne. Tak, to jest słowo, którego szukam — dziwaczne — jak dziwaczny sąsiad, który nie chce się narzucać, a jednak chciałby zawrzeć przyjaźń. — To mi odpowiada — powiedział Afra. — I mnie też — przyłączył się Ian.
Damia wlepiła wzrok w szkic, wpatrywała się w grupkę postaci, pokonujących zbocze góry na spotkanie tych, którzy stali na szczycie. Machnęła dłonią. — Sama nie wiem, czy chcę to zrozumieć. Nie wiem, czy nie przerazi nas to, do czego dojdziemy. — To jest uczciwe stanowisko. Na twarzy Isthii pojawił się wyraz aprobaty. — Tylko głupiec nie uczy się na własnych błędach — gorzko odezwała się Damia i poczuła, jak palce Afry tym razem ostrzegawczo zaciskają się na jej udzie. — No cóż, jakąś korzyść powinniśmy wynieść z popełnionych przeze mnie przy ostatniej okazji błędów. Oni wydają się też coś ofiarowywać. — Sodan nie miał nic do zaoferowania, za to pozbawił cię — w sposób brutalny i subtelny — całego zapasu energii i stępił percepcję — podkreślił Afra. Mówił bardzo łagodnie, a z jego oczu przebijała prośba o wybaczenie mu jego szczerych słów. Zesztywniała, wstrzymując oddech tak długo, póki nie mogła się już oprzeć uczuciu miłości, zrozumienia i poparcia, które wypływało z umysłów zebranych przy stole. Palce Afry zacisnęły się bardzo mocno na jej udzie, wyrywając z otępienia. — I zabrał mi brata — dodała. — Dlaczego mielibyśmy wierzyć, że ten... ten intruz jest inny? — No cóż, z jednego powodu, kimkolwiek oni są, nie zapomnieli kurtuazyjnie poprosić o wpuszczenie w granice tego systemu — powiedziała Isthia. — Taka jest moja interpretacja sennych sekwencji. — Kim — czym — oni są? — zapytała bez ogródek Damia. — Wszyscy chcielibyśmy zdobyć minimalną pewność — odparowała Isthia. — Jadąc tutaj, razem z Ianem i Rakellą opracowaliśmy pewien plan. Ian chce być obiektem eksperymentu, podczas którego wraz z Rakellą zaimplantujemy odpowiedź do sennej sekwencji, która powinna być dla naszych gości, a nie najeźdźców, odpowiedzią na ich pytanie. Damia popatrzyła na swego młodego wuja z podziwem i lekkim zakłopotaniem. Nie dorównywał jej siłą swego Talentu, ani nie poświęcił jego rozwojowi tyle czasu. Jednak nie zaprotestowała, nie chciała kusić losu, by powtórzyła się taka katastrofa jak w kontakcie z Sodanem. Rzuciła Isthii długie spojrzenie pełne niepokoju. — Czy nie powinniśmy zawiadomić Najwyższego Ziemi? — zapytała. — Wolałabym mieć coś bardziej konkretnego od mglistych sennych sekwencji — odparła Isthia. — Jeff do tej pory stara się uspokoić wszystkich — roześmiała się nagle — i pomóc Cerze poradzić sobie z Procjonem. Upierają się tam, że jest zbyt młoda, by ponosić odpowiedzialność za ten system... — Cera jest najbardziej odpowiedzialną osobą z nas wszystkich — oburzyła się Damia.
— Oczywiście. — Isthia uśmiechnęła się do swojej wnuczki. — Jednak to powinno pomóc ci ocenić, jaką musimy zachować ostrożność po tej ostatniej... — potrząsnęła dłonią, szukając właściwego słowa. — Historii? — podsunął uprzejmie Afra. — Niech będzie, historii. Sny nawiedzają tylko nas sześcioro. Gdyby zamieszanych w to było więcej osób, choćby Jeran... — Stary, poczciwy, prozaiczny Jeran — lekceważąco rzucił Ian i Damia musiała stłumić śmiech. — Czyż taki właśnie nie jest? — dobrotliwie zgodziła się z nim Isthia. — Tak czy siak, póki nie będziemy mieć przekonywających powodów, by wzniecać alarm, najlepiej będzie, jeśli to pozostanie między nami — rozejrzała się pytającym wzrokiem dookoła. — Doskonale, przystępujemy do realizacji planu A. Na kiedy przewidziano lunch? *** Tego wieczoru Ian wydawał się najbardziej zrelaksowany. Kiedy obudził się po hipnotycznej sesji, zaczął żartować, że nic nie pamięta, zjadł ogromną kolację, pochłonął większość butelki wina — traktowanej przez Isthię jak skarb, bo zrobiono je z winogron zebranych z winnicy jeszcze przed atakiem Żuków — i udał się na spoczynek. Po południu Afra i Damia wstawili do jego sypialni rozłożyste fotele ku wygodzie Isthii i Rakelli, które miały czuwać nad jego snem. Damia także wypiła dwa duże kieliszki wina przy kolacji, ale mimo to miała trudności ze zrelaksowaniem się, kiedy już znaleźli się z Afra w łóżku. Miała kłopot z ułożeniem się w wygodnej pozycji, chociaż wypróbowała kilka, przewracając się z wielką ostrożnością, by nie zbudzić Lyona. — Ja też nie mogę zasnąć — powiedział. Chociaż odezwał się szeptem, to i tak ją wystraszył. Obrócił ją na wznak i przygarnął do swego ciała. — Mam ci zaśpiewać kołysankę? — Nie jestem już dzieckiem, by mnie usypiać kołysankami — zaprotestowała, ale nie opierała się i położyła głowę wygodnie na jego piersi. Z zaskoczeniem stwierdziła, że nie tylko zaczął cicho śpiewać, ale i łagodnie kołysać ją w takt melodii. Zanim zdążyła zaprotestować, poczuła, jak jej powieki stają się zbyt ciężkie, by je utrzymać, i umysł pogrąża się w mroku. Tym razem miała wrażenie, że obudziła się jeszcze przed rozpoczęciem sennej sekwencji z przybyszami. Sen stał się jakby pełniejszy, uzupełniony rysunkami Iana. Długa droga pod górę tym razem tonęła w mroku, migotał nad nią nieskończony strumień gwiazd. Pojawił się niewielki glob i przybysze raptownie przerwali swój marsz. Potem bardzo ostrożnie kilku z nich wzięło go na ręce i odłożyło na bok, Tak jakby stał im na przeszkodzie. Idący gęsiego przybysze rozdzielili się na dwadzieścia oddzielnych postaci: wysokich, szczupłych, o
wrzecionowatych segmentach z przodu, dzięki którym się poruszali, i górnymi kończynami wyciągniętymi w błagalnym geście. Śpiącej Damii wydawało się, że ta sekwencja nie ma końca, czuła się tym wyczerpana, chciała, aby wreszcie coś zaczęło się dziać. W poprzednich snach tak było. Przybysze docierali do szczytu wzgórza i spotykali się z oczekującą ich szóstką. I tych sześcioro wyciągało przed siebie długie, cienkie kończyny, jednak pomimo to wydawało się, że nie uczyniono żadnego realnego postępu w nawiązaniu kontaktu. Kontakt! Damia obudziła się przestraszona i usiadła na łóżku wyprężona jak struna. Co się stało, Damio? dopytywał się Afra, to samo pytanie powtórzyła Isthia. Nie wychodzimy im na spotkanie, oni pragną nawiązać kontakt, przykryła rękami twarz i opuściła głowę na kolana, drżąc na całym ciele. Poczuła otaczające ją ramiona Afry i wtuliła się w jego objęcia. — Wszystko w porządku, Damio. W ich sypialni pojawiła się Isthia. — A co śniło się Ianowi? Czy twój plan się udał? — zapytał Afra. — Jeszcze nie wiem — odparła, usiadła na brzegu łóżka i zaczęła gładzić swą wnuczkę po włosach. — Już wszystko jest w porządku, kochanie. — Nie jestem już dzieckiem, babciu — wymamrotała Damia i dreszcze wstrząsnęły nią po raz ostatni. — Czy oni chcą nawiązać z nami kontakt, Afro? Potrząsnął głową. — Mnie śniła się zwykła sekwencja. Kiedy następnego dnia rano obudził się Ian, okazało się, że niewiele więcej osiągnął. — Próbowałem, mamo — powiedział smutno. — Wiedziałem, że mam im coś do powiedzenia, ale nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Damia była bliska poddania się panice i musiało to pojawić się w jej twarzy, bo Isthia razem z Afra przysunęli się do niej, żeby ją uspokoić. — Nie chcę tego — powiedziała im. — Nie chcę brać w tym udziału. — Potem trzasnęła drzwiami i uciekła z domu wąską ścieżką nad jezioro. Nie zdążyła zobaczyć wyrazu litości na ich twarzach. Spędziła długą chwilę, siedząc w ich ulubionym miejscu do wędkowania, zanim przyłączył się do niej Afra. Słyszała, jak nadchodzi; zmysły zdradziły, jak bardzo jest zatroskany. — Jestem tchórzem, Afro — wymamrotała, kiedy stanął obok niej. Przykucnął i promieniująca od niego troska odgrodziła ją od rzeczywistości, przed którą uciekała. — Zachowujesz zrozumiałą ostrożność. Myślę, że powinniśmy powiedzieć o wszystkim Jeffowi, zwłaszcza teraz, po otrzymaniu przez ciebie tak wyraźnego sygnału.
— Ale to Ian powinien go odebrać. Wolałabym, żeby to był on, ostatnim razem mnie nie poszło najlepiej. — Isthia wcale nie chce, żebyś to była ty — powiedział Afra lekko rozbawionym tonem. Spojrzała na niego zaskoczona. — I...? — Wbrew temu, co sobie myślisz o twoich poprzednich wysiłkach nawiązania kontaktu z obcymi formami życia, radzisz sobie z tym znakomicie. — I ty masz czelność mi to mówić? Była wstrząśnięta, wpatrywała się w niego, jakby w ciągu minionych dwóch miesięcy nie dowiedziała się o nim niczego. — Mówienie prawdy tego nie wymaga, kochanie — powiedział z cichym uśmiechem. — Problemem był Sodan i jego długofalowe plany, a nie to, jak sobie z tym poradziłaś. — Nie wierzę własnym uszom. — A powinnaś. Przerzuciłaś most porozumienia ponad komunikacyjną przepaścią i ustanowiłaś ramy odniesienia. Ten dar zawsze był w tobie. Przypomnij sobie, jak świetnie sobie zawsze radziłaś z barkorysiami, szopokotami i kucami. Nie wspominając o tym, jakim znakomitym jesteś nauczycielem. A może zapomniałaś już o Tevalu Riesamanie? — „Przyjaciele nie obrzucają się kamieniami”! — To mogą być przyjaciele i ty musisz nauczyć się ich języka, żeby można było przetłumaczyć wiadomość. Damia zrobiła głęboki wdech i wstrzymała powietrze w płucach. Szukała dawnej Damii — młodszej, pewnej siebie. Sodan wyrządził większe szkody jej osobie, niż mogła przypuszczać. — Odebrał ci pewność siebie i poczucie własnej godności — powiedział Afra. — Bronię się przed myślą, że udało mu się w tak ważnych sprawach wygrać. Patrzyła na swego ukochanego, z którym dzieliła tak wiele, i oto Afra, ostrożny Capellańczyk sugerował, że... — Ty jedyna spośród nas możesz nawiązać kontakt, o który proszą... — Ale... — Mówię poważnie, Damio. — Afra kiwnął energicznie głową. — Jesteś jedyną, która jest w stanie to przeprowadzić. — Tylko wtedy, jeśli będziesz ze mną... — wyrwało się jej mimowolnie. — Z uporem nalegałbym na to. I ja idę z wami, odezwała się Isthia. Czy wolno nam zacząć znowu myśleć? z sarkazmem zapytała Damia. Mogę temu tylko przyklasnąć. Czy to miało oznaczać twoje klaskanie? zapytał Afra, patrząc Damii prosto w oczy. Obojgu odpowiedzi udzielił śmiech Isthii.
Musiałam być pewna, że nie złamią zakazu, a więc uciekłam się do środków zapobiegawczych. Wróćcie, proszę, do domu, Damio, Afro. Jej zaproszenie nie zabrzmiało rozkazująco. Damia, westchnąwszy, wstała i ręka w rękę z Afra wróciła do kabanki. — Czy teraz powiemy Najwyższemu Ziemi? — zapytała Isthię, kiedy przyłączyli się do niej w kuchni. Nie było tam ani Rakelli, ani lana. — Jeszcze nie. — Czy to aby rozsądne, Isthio? — zaniepokoił się Afra. Isthia pochyliła się ponad blatem stołu, na którym wciąż leżały szkice lana. — Zrozumcie oboje, przetrwałam dwie inwazje sił niesłychanie wrogich, których jedynym celem była nasza zagłada. Naprawdę żywię głębokie przeświadczenie, że potrafię rozróżnić, kiedy — mhm... — ktoś przybywa do nas z wizytą pokojową. — Nie zapominasz, że jednym z powodów międzygwiezdnych podróży jest założenie kolonii i zdobycie mineralnych bogactw dla górników? — Nie posiadam zbyt silnego Talentu przewidywania przyszłości. — Słowa Isthii zaskoczyły ich oboje. — Jednak ta odrobina, którą mam, zmusza mnie do nawiązania tego kontaktu. Sen Iana miał jeden pozytywny skutek — podsunęła im jeden z rysunków. — Czy bylibyście uprzejmi zwrócić uwagę na gwiazdy? Damia obejrzała szkic. Zmarszczyła brew, bo na pierwszy rzut oka przypadkowo rozproszone gwiazdy zaczynały układać się w znany wzór. — To są konstelacje na denebiańskim niebie! — Właśnie. A ten globus posiada wypukłości, które podejrzanie przypominają sensory urządzeń wczesnego ostrzegania poza heliopauzą. — Och! — Damii wyrwało się długie westchnienie. — To nie jest za daleko na podróż osobistą kapsułą, prawda? — powiedziała cicho Isthia. — Nie. — Afra nawet się nie zająknął. — Damia wybierała się znacznie dalej poza heliopauzę, na spotkanie Sodana. — Nie jestem pewna — słowa Damii padły w równych odstępach — czy ponownie jestem w stanie oddalać się tak bardzo. — Och, nie będziesz sama — uspokoiła ją Isthia. — W ogóle nie powinnam tego robić. — Właśnie dlatego musisz. — Afra lekko dotknął palcem wskazującym jej ramienia. Poczuła chłodną wibrację, ale i stanowczość, której nie mogła się oprzeć. Raz zdarzyło się jej popełnić straszny błąd i Afra od tego ucierpiał. Teraz musiała mu wierzyć, skoro nim kierowały tak silne uczucia. Isthia wolno kręciła głową. — Szkoda, że brakuje nam niezawodnego środka przekazania odpowiedzi. — Co masz na myśli, Isthio? — zainteresował się Afra.
— To, że wysyłam wiadomość przez Iana, a odpowiedź dociera do Damii. — Wyślij pytanie przez Damię. — Jeśli Damia nie ma nic przeciw temu... — Isthia spojrzała z nadzieją na swą wnuczkę. Damia ustąpiła. — Zatem spróbujemy dziś w nocy. — Dlaczego mamy zwlekać tak długo? — zainteresował się Afra. — Wydaje się, że wektorem jest sen — usłyszał od Isthii. — Zatem Damia może w każdej chwili położyć się spać — roześmiał się Lyon. — Co takiego? Afra podniósł się, wziął Damię za rękę i, z następującą im na pięty zaintrygowaną Isthią, zaprowadził ją w kąt werandy, gdzie na lekkim wietrze bujały się delikatnie hamaki. Afra usadowił Damię w jednym z nich i pomógł ułożyć się wygodnie, a potem rozkołysał hamak. — Mogę Damię uśpić w każdej chwili — uśmiechnął się od ucha do ucha. — Zaraz, zaraz, chwileczkę... Protest Damii urwał się jak nożem uciął, gdy Lyon zaczął nucić tę samą melodię, którą zaśpiewał jej minionej nocy. Nie miała wyboru, ostatnią, wściekłą myślą było, że załatwi to z nim zaraz po obudzeniu. Sekwencja zaczęła się natychmiast, tyle że tym razem Damia przejęła inicjatywę, kiedy przybysze pokonali drogę pod górę. Odłączyła jedną z postaci spośród stojących na szczycie i poprowadziła ją w kierunku przybyszów. Nakazała jej zatrzymać się przy kuli, a potem gestykulując energicznie, namawiała przybyłych, by poszli za nią. Znalazła się na początku sekwencji i powtórzyła swoje zapewnienie. Kiedy zaczęła powtarzać tę samą sekwencję po raz trzeci, zirytowała się, że przybysze nie potrafią zrozumieć tak prostego przekazu. Obudziła się w kiepskim humorze, z głową ciężką od snu. — Afro Lyonie, masz zaprzestać tych praktyk — powiedziała, grożąc mu palcem przed nosem. — Jednak działa, co? — Nie był nic a nic skruszony. — Jak...? — zapytała Isthia, gubiąc się w domysłach, ale patrzyła na Afrę z szacunkiem. — Trzeba się cofnąć do czasów, kiedy maleńka Damia nie chciała spać w nocy. Razem z Talentem z ochronki wszczepiliśmy jej bardzo rozsądną posthipnotyczną sugestię. Wystarczyło ją lekko zakołysać oraz zanucić ze dwie linijki, a Damia posłusznie zapadała w sen, z pożytkiem dla swojej matki. — I okazało się to tak trwałe? — nie dowierzała Damia. — Udowodniłem to właśnie. — W głosie Afry zabrzmiała przekora. — Szkoda, że nie byłem tak przewidujący w innych sprawach. — A to ci dopiero — zaperzyła się Damia. Pomógł jej wstać z hamaka i przytulił do siebie. — Opowiedz, co się wydarzyło? — Isthia wróciła do ważniejszych spraw.
— Przekazałam im, że spotkamy się przy satelicie strażniczym oraz zasygnalizowałam, że będą mile widziani. Taki był twój zamiar, prawda? Isthią kiwnęła entuzjastycznie głową. — Zapewniamy sobie asystę Jerana? — Musielibyśmy mu wszystko wyjaśniać — jęknęła Damia. — Znacie Jerana: A, B, C i D! — Damio, czy nie czułaś się zagrożona we śnie? — zapytał Afra poważnie. — Nie. Chciałabym wierzyć, że intuicja nie zawodzi Isthii. — Chciałabyś wierzyć? — zainteresowała się Isthią. — Tak jest uczciwie, Isthio. Afra uniósł dłoń pojednawczo. — Tak, wydaje mi się, że tak. No cóż, powiedzmy o wszystkim Ianowi i Rakelli, tak czy siak, będzie nam potrzebna ich pomoc. *** Jedynym wehikułem z Wieży Deneba, który mógł pomieścić trzy osoby, była średniej wielkości ratunkowa kapsuła z czterema wygodnymi fotelami. Prawdopodobnie należała do jakiegoś pasażerskiego liniowca, bo brakowało jej jednostki napędowej. Miała za to sprawne dysze kierowanego ciągu. Włożyli do niej nowe zbiorniki z tlenem i odkurzyli konsolę. Z zadowoleniem stwierdzili, że pojazd posiada standardowy system komunikacji, a nie tylko płytę widokową i sensory. Jeran nie miał służby, ale nie było to przeszkodą, bo Ian i Rakella umieli obsługiwać generatory. Zajmując miejsce w fotelu, Damia poczuła, że pocą się jej dłonie a żołądek zaciska nieprzyjemnie. Obok niej usiadła Isthia, a Afra tuż za plecami. — Pozwólcie, że wystartuję — powiedziała Isthia, mocniej zapierając się w fotelu. — Jesteś wyleczona, Damio, ale lepiej zachowaj siły do czasu kontaktu. Decyzja ta sprawiła, że Damia na chwilę wpadła w popłoch, choć nigdy nie usłyszała z ust Isthii żadnego kłamstwa. Jednak samodzielny start podziałałby na nią uspokajająco, nieraz przecież robiła to z taką radością. Mogłabyś zrobić to i teraz, kochanie, powiedział Afra łagodnym tonem. Wyciągnął ręce i dla dodania otuchy uścisnął jej ramiona. Odpręż się! Z wysiłkiem opanowała wywołane napięciem nerwowe drżenie. Nie przeszkodziło jej to wyczuć rosnącego lamentu generatorów oraz skupienia Isthii, która czekała na właściwą chwilę... Wysłała ich w przestrzeń, nadając im mocne, stałe przyspieszenie, i obiektywnie rzecz biorąc, Damia mogła ją tylko podziwiać. Przyjemnie było ponownie wyruszyć głęboko w kosmos. Nagłe ostro zapiszczał sygnał ostrzegający przed zbliżaniem. — Włącz ekran — powiedział wychylony do przodu i zaglądający jej przez ramię Afra.
— Tam! — wykrzyknęła Isthia, zupełnie niepotrzebnie pokazując im palcem. Nie był to wielki pojazd, co od razu natchnęło Damię przekonaniem, że jego zamiary nie są wrogie. Był to statek do przemierzania nieskończonej przestrzeni; świadczył o tym byle jaki wygląd kadłuba, którego nie projektowano z myślą o lądowaniu. Posiadał urządzenia, które bardzo przypominały uzbrojenie: szerokie kryzy osmalone od ognia oddanych przed laty salw i długie, groźnie wyglądające dysze lanie, zdezaktywizuj satelitą strażniczego, odezwała się Isthia. Nie mam ochoty, żeby szarżująca Flota zmiotła naszych gości i nas jedną salwą. Tak, to tych kilka przełączników pod szklanym panelem z czerwoną obwódką. Wyłącz je, nikt nie powinien się zorientować przez jakąś godzinę lub dwie. To wystarczy, byśmy się wszystkiego dowiedzieli... — Myślę, że muszę znowu zasnąć — sucho powiedziała Damia. — Czy sama kołysanka wystarczy? Tych foteli nie można rozkołysać. — Mogłabym rozkołysać całą kapsułę — zaofiarowała się Isthia. — Dziękuję, spróbujemy obejść się bez tego — powiedział Afra, kładąc dłoń Damii na ramieniu i zaczynając swoją kołysankę o piorunującym działaniu. Ogarnął ją sen, lecz zwykła sekwencja nie pojawiła się. Zamiast tego siedziała wewnątrz drugiego statku i patrzyła na miniaturowe cygaro transportowe. Tym razem postaci były doskonale widoczne i bez wątpienia należały do obcych. Pomimo ich niezwykłego wyglądu nie czuła żadnego zagrożenia, nie było nic „ciężkiego”, atmosfera niosła posmak ulgi. Przybysze zdawali się odznaczać wysokim wzrostem, jednak nie umiała ich do niczego przyrównać, jeśli nie liczyć masywnych urządzeń statku. Nie siedzieli, ale stali na trzech tylnych wyrostkach, krótkich nogach zakończonych płaskimi, skośnie ściętymi stopami o trzech grubych paluchach. Kończyny górne miały pięć dłuższych palców, po jednym z każdego boku pękatej dłoni i trzy na grzbiecie. Głowy o długich czaszkach, zwężające się w jednym miejscu, przywodziły na myśl nozdrza, ale Damii nie udało się dostrzec ust. Jedno kompozytowe oko wieńczyło grubą głowę, a wzdłuż kręgosłupa widać było grzbietowe pręgi. Ich skóra była gładka i różnokolorowa — od szarości poprzez zielenie, brązy do ciemnoszarych niebieskości. Niektórzy byli znacznie wyżsi od pozostałych, ale Damii trudno było osądzić, czy mniejszych przedstawicieli należało zaliczyć do osobników niedojrzałych, czy też odmiennej płci. Jej senne alter ego zwróciło się bez zwłoki w stronę płaszczyzny, która znajdowała się w pewnej odległości ponad pokładem. W tej samej chwili płaszczyzna rozjaśniła się i zaczęły się na niej pojawiać obrazy. Zobaczyła więcej owych istot biegnących do, jak to musiała określić na własny użytek, wahadłowców. Pojazdy wystrzeliły w przestrzeń, by tam połączyć się ze statkiem, który był większą wersją wehikułu, na którym śniła. Flota w zwartym, bojowym szyku opuściła orbitę. Wstrząśnięta zobaczyła obiekt, który był ich celem: — Rój Żuków. Była świadkiem bitwy, widziała, jak „jej” okręty są niszczone i nagle, ku jej ogromnej uldze, statek-rój
eksplodował, wysyłając w przestrzeń grad wirujących odłamków, które, zderzając się z jednostkami „jej” floty, poważnie je uszkadzały. Raptownie sceny te zlały się we fragmenty powtarzane bez końca na... zmienionym tle, którym stał się system Deneba z oddalającym się od niego powykręcanym szczątkiem. Wszystkie postaci ze snu obróciły się w jej stronę. Miała wrażenie, że znalazła się pod przytłaczającym ostrzałem — pytań, indagacji, strachu. Po kolejnej zmianie perspektywy, zapłakana, znalazła się na powrót w kapsule. — Wiedzą o Żukach, widziałam, jak zniszczyli Rój. Potem wirujące resztki uciekały w przestrzeń od Deneba. Najpierw u Isthii, a później u Afry szukała interpretacji snu, która by uspokoiła jej obawy. — Zatem oni nas ostrzegają? — zapytała Isthia. — Nie, oni wiedzą, że zostaliśmy zaatakowani i przetrwaliśmy, tak samo jak i oni — powiedziała Damia, powoli dobierając słowa. — Czego więc chcą od nas teraz? — dociekała Isthia. — Tylko mnie nie usypiajcie. — Damia pocierała skronie. — Wygląda to na zachwycający środek międzygatunkowego porozumiewania się. — Afra pozwolił sobie na lekką kpinę, klepiąc ją ze współczuciem po ramieniu. — Wszechświat nie jest wypełniony wyłącznie istotami nam wrogimi — odezwała się Isthia. — Może potrzebny im jest sojusz wymierzony przeciw Rojom. Myśmy przetrwali ich atak, a więc jesteśmy dobrymi kandydatami. — Nie da się ukryć, że zadali sobie wiele trudu — przyznała Damia. Zaczynało kiełkować w niej przekonanie, że Isthia może mieć rację. Umysł jej nie poniósł żadnego uszczerbku, nie został zdominowany podczas tak bliskiego spotkania. Przybysze zdołali przekazać jej wiadomość o wielkim znaczeniu. — Isthio, czy możesz wprowadzić mnie hipnozą w sen? — zapytał Afra. — Byłem częścią obu unii mózgów, za pierwszym razem w soczewce Rowan, a za drugim w sekcji BRavena, która strąciła Żuki w słońce. Mogę przynajmniej zrelacjonować im wojnę z naszego punktu widzenia — i z tymi słowy usadowił się wygodnie z rękami założonymi w pasie. Damia w pierwszej chwili chciała zaprotestować, ale Isthia już poszybowała do Afry, by położyć mu na lewej skroni rękę. Afra zapadł w sen. Odwróciła się, by obserwować statek obcych. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo powyginane było jego poszycie, jak starte i porysowane były symbole od strony, która wyglądała na dziób. Ideogramy można było dostrzec wszędzie, niektóre były bardziej, inne mniej wyraźne, elementy skomplikowanego pisma składające się z linii, kropek i czasami przekreśleń. Nie były jednak tak zawiłe jak niektóre z ziemskich pism. — Jak długo spałam, Isthio? — Około pół godziny, nie miałam głowy, by zwrócić na to uwagę — powiedziała babka, szybując z powrotem na swój fotel. — To fascynujące, absolutnie fascynujące — westchnęła
głęboko. — Podejrzewam, że syn będzie się strasznie złościł na swoją starą matkę — ale w oczach, które spojrzały na Damie, nie było nawet cienia skruchy. — Naprawdę powinnam przejść trening dużo wcześniej. Mogłabym zostać Najwyższym Talentem Deneba. Damia spojrzała na babkę z podziwem. — Zwykle nie wykorzystujemy do końca tego, co nam dane — wyciągnęła rękę, by lekko pogłaskać Damię po ramieniu. — Wykorzystaj swoją szansę do końca, drogie dziecko. Ale przecież tak robisz, prawda? — Czy ty myślisz, że oni są emisariuszami jakieś altruistycznej rasy? — Muszę przyznać, że przyzwyczaiłam się tak myśleć — pogodnie odpowiedziała Isthia. — Szkoda, że nie pomyśleliśmy o zabraniu jakichś zapasów. Damia roześmiała się. — Ależ to była prawdziwa zagadka. Oho, ho! — Słowa utknęły w wyschniętym gardle, mogła tylko wyciągnąć palec i wskazać na statek, który najwyraźniej poruszał się o własnych siłach. — Zejdźmy mu z drogi. Isthia gorączkowo wyciągnęła rękę do Damii. Damia posłuchała myśli swej babki i nadała kapsule takie przyspieszenie do tyłu, że statek zniknął w bezmiarze ciemności. — Nie tak daleko. — On podąża za nami — stwierdziła Damia po chwili obserwacji. — Do czego Afra ich namawia? — Mówi do nich: „Chodźcie, u nas woda jest dobra” — żartobliwie powiedziała Isthia. — Chyba to jest najlepszy sposób. — I mnie się tak wydawało. — Tym razem wszystko jest w porządku, Damio. — O tak, bez wątpienia. — Afrze nieco język się plątał. — Udało mi się przynajmniej wystosować zaproszenie. Brak mi instrumentu do pomiaru ich zdumienia, gdy poznali nasz sposób prowadzenia bitwy. Uważam, że są pod wrażeniem. — A co teraz zrobimy? — zapytała Damia, obserwując zbliżający się obcy statek. — Teraz zawiadomimy Najwyższy Talent Ziemi, że jesteśmy po wstępnych rozmowach z obcymi istotami. Damia wiedziała, że kamienny spokój tej wypowiedzi maskuje ogromne zdenerwowanie.
Rozdział 11
Najwyższy Talent Deneba, Jeran, wrzeszcząc ile sił w płucach i w umyśle, dał im przedsmak tego, czego należało oczekiwać od Najwyższego Talentu Ziemi. Rejonowy dowódca Floty zjawił się na Wieży w stanie niemal apopleksji po tym, jak ujrzał obcy statek międzyplanetarny na własnej orbicie, a system alarmowy ani pisnął. Powiedziałem ci już, dlaczego należało przedsięwziąć takie środki!! Afra ryknął tak wściekle, że nawet Isthia z Damia spojrzały na niego zdumione. Jeran zapomniał języka w gębie na tak niesłychane u Afry zachowanie i tylko łypał na niego ponuro. — Nie miałeś prawa — wykrztusił wreszcie krótko, ucinając słowa; zarówno postawa, jak i wyraz twarzy świadczyły o jego ogromnym oburzeniu. — On posłuchał mnie — spokojnie powiedziała Isthia, siadając na wygodnym fotelu, Ian i Rakella nie wychodzili z kąta, dokąd uciekli przed gniewną tyradą Jerana. Damia z zaskoczeniem stwierdziła, że przygląda się scenie z obojętnością, a może, skonstatowała, była po prostu zbyt zdumiona, by móc reagować. Jeran odwrócił się do Isthii. — Babciu — zaczął. — Czy pofatygujesz się poinformować Jeffa, czy też zadowolisz się obrzucaniem nas wyzwiskami? Isthia posiadała wybitny dar wskazywania ludziom ich właściwego miejsca. — Najpierw muszę — powiedział głośno Jeran, wymawiając bardzo wyraźnie każdą sylabę — dowiedzieć się, o co chodzi, zanim będę mógł złożyć wiarygodny raport. Oni — szarpnięciem głowy wskazał na swojego wuja i ciotkę — pletli mi coś o snach i wezwaniach. Sny — jego wzgarda napędziłaby stracha osobie mniejszego ducha niż Isthia Raven — trudno uznać za rozsądny powód wpuszczania obcych poza perymetr naszych linii defensywnych. — We śnie można nawiązać kontakt, co na płaszczyźnie języka napotkałoby bariery nie do przebycia — odparł Afra. — W snach zdobywamy informacje, które pobudzają naszą ciekawość do prowadzenia głębszych badań, mogących doprowadzić do osobistej konfrontacji. Jeran uporczywie wpatrywał się w niego. Podparłszy się pod boki, tupiąc nogą w podłogę, starał się powściągnąć swój gniew.
— Musisz przyznać, Jeranie — odezwała się chłodno Damia, zachwycona widokiem wyprowadzonego z równowagi brata, który dotąd nigdy nie stracił flegmy — że Isthia, Afra i ja potrafimy chyba rozpoznać zagrożenie. Te istoty nie są niebezpieczne; faktem jest, że wrogość jest obca ich myślom, za to rodzinne światy ucierpiały od ataków Rojów, i dlatego tak usilnie pragną dowiedzieć się, jak odparliśmy Lewiatana. — A ponieważ brałem udział w obronie, wyjaśniłem im, jak sobie poradziliśmy — zaczął Afra rozmownym tonem. — Na Mrdiniach wywarło ogromne wrażenie to, że nie musieliśmy uciekać się do ciężkiego uzbrojenia, by go zniszczyć. Jeran przewrócił oczami, zauważywszy przygnębienie na twarzy dowódcy Floty. — Toż to jeszcze większa głupota, Afro. Udzielasz informacji o naszym systemie obrony? To jest tak potworne złamanie zasad bezpieczeństwa, że... że... — zabrakło mu słów. *** Przybywamy!! rozległ się okrzyk Jeffa, aż wszystkim zadzwoniło w uszach. Damia zamrugała oczami zdumiona, bo jedynie w jej umyśle nie rozbębniło się echo słów ojca. Spojrzała zaniepokojona na Afrę i zobaczyła, jak przymyka uspokajająco oczy. Widzisz, bez mrugnięcia okiem możesz znosić wrzaski mojego syna, szepnęła jej wprost do myśli Isthia. A jednak nie ustrzegłam się od niewielkiego błędu, Damia razem z Afra obrócili się do niej zaskoczeni, bo na jej twarzy zagościł przelotny smutek. Ustanowiłam w waszych umysłach ograniczenia nadawcze, byście nie mogli wykonać jakiegoś nieodwracalnego, telepatycznego skoku, jednak nie stępiłam waszej wrażliwości odbiorczej. Nie przyszło mi na myśl, że w takiej sytuacji możecie cokolwiek odebrać. Wszyscy wiedzieli o moim zakazie telepatycznego porozumiewania się z wami bez mojej zgody. A więc to dlatego mogliśmy odebrać sny Mrdiniów. Damia zasłoniła uśmiechnięte usta dłonią. Co za ulga stwierdzić, że jesteś omylna, babciu. W przeciwnym wypadku nie można by z tobą wytrzymać, dodał złośliwie Afra. — Po prostu nie pojmuję waszego rozumowania — rozpoczął Jeran — a zwłaszcza twojego, Damio, bo przecież ty niemal... Nie będziemy tego drążyć, Jeranie!! zadźwięczało tubalne echo słów Jeffa i Jeran opuścił głowę, wpatrując się zasępiony w podłogę i ściany dookoła, omijając wzrokiem jedynie siostrę. „Jeran nie musiał mówić o tym na głos”, pomyślała Damia ze smutkiem, chociaż wdzięczna była ojcu za to, że mu przerwał. Mrdiniowie to całkowicie inna para kaloszy, powiedziała łagodnie Isthia. Całkowicie, dodał Afra, ujmując jej rękę. Damia poruszyła się niespokojnie, bo wiedziała, że Jeran nie jest ostatnią osobą, która wypomni jej brak rozsądku w wypadku Sodana. Kiedy Afra delikatnie wysunął się przed nią,
domyśliła się jego intencji. Nie po raz pierwszy chciał osłaniać ją przed surowością ojca, ale tym razem miała zamiar sprawiedliwie przyjąć to, co jej się należało, i ruszyła do przodu, by stanąć z nim ramię w ramię. Nagle w największym łożu dokowym na Wieży Deneba pojawił się najszybszy kurierski okręt Floty. Alarmy orbitalne obwieściły przybycie czterech dużych jednostek, które zawisły nad ich głowami. — Nie dopisuje im humor — wymamrotała Isthia z uśmieszkiem na ustach. Damia zazdrościła babce niewzruszonej pewności siebie, lecz, co dziwne, sama zaczęła optymistycznie patrzeć na odegraną przez siebie rolę w nawiązaniu kontaktu. Jeff z wściekłą miną teleportował się do Wieży, a tuż za nim Rowan. Na kilka sekund rozpętała się taka burza oskarżeń, argumentów, kontrargumentów i wyjaśnień, że Rakella, która nigdy nie należała do mocnych Talentów, przytuliła się z płaczem do lana. — Och, uspokój się wreszcie, Jeff! — rozkazującym tonem nakazała mu matka, której niebieskie oczy ciskały błyskawice gniewu. — Oczywiście, że chcę, abyście razem z Rowan przystąpili do rozmów z Mrdiniami, przecież po to tutaj są. I Afra, i Damia zgadzają się z moją oceną, że są oni sojusznikami, a nie agresorami. Daliśmy obopólny dowód dobrej woli, pozwalając im przekroczyć nasze linie obronne. — To dlatego jestem wściekły, tato. Wpuszczać obcych na niebo Deneba jest czymś z gruntu irracjonalnym! — wykrzyknął Jeran, dziko gestykulując. — Nawet nie zaleczyliśmy do końca psychicznych skaz po Penetracji Żuków, a tu moja babka... — Jedną nieuzbrojoną jednostkę? Jedna, niewielka, nieuzbrojona jednostka nie stanowi żadnego zagrożenia. Zazwyczaj traktowana jest jak emisariusz — odparła Isthia, której cierpliwość zaczynała się wyczerpywać. — Och, bądźże wreszcie rozsądny, Jeff. — Rozsądne jest korzystanie z kanałów i przestrzeganie procedur, które stworzono właśnie dla tego rodzaju wypadków, matko — zaczął Jeff, ledwo panując nad sobą. — Chwileczkę, Jeff — powiedziała zamyślona Rowan. — Możliwe, że Isthia działała zbyt pochopnie, ale ja czuję Mrdiniów, są bardzo otwarci. Nie mogę doszukać się nawet śladu wrogości w ich umysłach i z całą pewnością na pokładzie obcego statku nie ma nic „ciężkiego”. — Jej spojrzenie prześliznęło się przez Damie i wróciło do Jeffa. — Wiedziałabym — dodała cicho, biorąc Jeffa za rękę, by fizyczny kontakt uwydatnił obrazy zebrane przez mentalną sondę. Po długiej chwili, w ciągu której Jeff nie spuszczał oka ze swej żony, wydawało się, że gniew powoli go opuszcza. Machnął na Jerana, by się uspokoił, i uśmiechnął się do bladej jak ściana Rakelli stojącej w objęciach lana. — Kto pierwszy wszedł w kontakt? — zapytał, kolejno wpatrując się w matkę, Afrę i w końcu zatrzymał dłużej wzrok na Damii. — Wszyscy — powiedziała Isthia. — Chociaż obrazy Damii były najwyraźniejsze. Jeff kiwnął głową i przyjął to oświadczenie bez dyskusji.
— Ograniczyłam ich możliwości telepatyczne — ciągnęła Isthia, nieco usprawiedliwiającym tonem — ale zapomniałam obniżyć ich odbiorczą wrażliwość. Damia była oczywiście wrażliwsza i bardziej wystawiona na szwank podczas rekonwalescencji — wzruszyła ramionami. — Po dwóch tygodniach nawrotów sekwencji sennych musiałam zaakceptować tezę, że nie mogą one być przypadkowe, lecz narzucone. Nie potrafiłam jednak określić przez kogo; byłam więc bardziej niż zaskoczona, gdy najpierw Rakella i Besseva potem Ian, a końcu Damia i Afra poinformowali mnie, że także oni odbierają zbliżone przekazy. Jeff spojrzał wyczekująco na Jerana; jego najstarszy syn tylko pokręcił głową. — Nie wiem, dlaczego Jerana to ominęło — zauważyła Isthia z humorem. — W sześcioro urządziliśmy „zebranie, by porównać obserwacje i wymyślić dalszy ciąg tej osobliwej, pokojowej uwertury. Damia zgłosiła się na ochotnika. — Na widok zaniepokojonej twarzy Rowan, Isthia uspokajająco uniosła dłoń. — Przecież nie obróciłabym z własnej woli wniwecz kilkumiesięcznych wysiłków, Angharad. Znając mentalność wojskowych, postanowiłam sprawdzić, ile tylko będziemy w stanie. Flocie mobilizacja zajmuje tyle czasu, nieprawdaż? Udało się nam nawiązać kontakt wzrokowy, otworzyć komunikacyjny kanał i wystosować zaproszenie dla emisariuszy. A teraz wy, Flota i cała Liga możecie zająć się dalszymi negocjacjami! — westchnęła i podniosła się z zajmowanego fotela. — Zresztą, po kilku godzinach wypełnionych pracą marzę jedynie o śnie. Chodźmy, Damio, Afro! Najlepszy odpoczynek znajdziemy w kabance, nie chcę was wystawiać na szwank z powodu rozpasanych emocji, które za chwilę wezmą tutaj górę — Potem zwróciła się do Rakelli i lana: — I wy także, widać, że czujecie się tak samo mizernie jak ja. Do zobaczenia, moi drodzy — powiedziała wesoło, machając palcem Jeffowi i Rowan na odchodnym. — Idziemy! — i rozkazującym gestem wymusiła posłuszeństwo. — Mamo, tato! — odezwała się Damia, uśmiechając się niepewnie. Kiedy Isthia przyznała się do znużenia, również Damia poczuła, jak zmęczenie chyłkiem opanowuje jej umysł. Nie opadła z sił nagle, jednak wypoczynek wydał jej się dobrym pomysłem. Wiedząc, że ma poparcie Afry, teleportowała się razem z nim do salonu kabanki. Isthia, Ian i Rakella wylądowali rozsądniej, na trawniku, i stamtąd przeszli na piechotę. — Widać wyraźnie, że już jesteście całkowicie zdrowi, skoro potraficie się tak zręcznie teleportować. — Isthia kiwnęła głową z aprobatą. — Co będzie na lunch? *** Późno wieczorem Jeff i Rowan postanowili się do nich przyłączyć. — Damio, Afro, musimy upichcić coś na kolację. — Isthia tryskała energią. — Przez cały dzień nie mieli nic w ustach. Boję się, że nic nam nie zostało po spustoszeniach, jakie poczynili Ian z Rakella w południe.
Damia zakrzątnęła się w kuchni sprawdzając, co zostało, pamiętając o tym, że ojciec wpada w rozdrażnienie tylko wtedy, kiedy jest głodny. Choć przebaczył im kontaktowanie się na własną rękę z Mrdiniami, była pewna, że to nie koniec wymówek. Jeff nie jest pamiętliwy, kochanie, wymamrotał Afra, mrugając porozumiewawczo. — Mogę otworzyć kilka butelek wyśmienitego białego wina z gór, Isthio? — Sprytny Afra — uśmiechnęła się Isthia. Kiedy pięć minut później Jeff i Rowan pojawili się na trawniku, Damia ostrożnie sprawdziła, w jakich są humorach. Jej rodzice byli zmęczeni, jednak ich publiczne myśli zabarwiało zadowolenie i tryumf. — Hę? — powiedziała Isthia, wręczając każdemu kieliszek chłodnego, białego wina, kiedy dotarli na werandę. Wskazała im miejsca, a Damia podała niewielkie, gorące paszteciki, które udało jej się przygotować. Jeff wypił łyczek wina i z uśmiechem pokiwał z podziwem głową. — Pewnego dnia, Isthio Raven, nastąpisz komuś takiemu na odcisk, że ja już nie będę mógł ci pomóc — powiedział i twarz mu złagodniała. — Powiedziałam przecież, że oni nie są wrogo nastawieni. Czy nawiedziły was przyjemne sny? Na ustach Isthii zagościł przemądrzały uśmiech. Jeff roześmiał się. Dobry humor udzielił się nawet Rowan. — To nowy, ale bardzo efektywny sposób komunikacji. Będziesz zdumiona, gdy się dowiesz, że ściągnęliśmy na naszą konferencję nawet komandora Currana... dzięki Rowan w charakterze hipnotycznego ogniwa. — Sama nie wiem, kto był bardziej zdziwiony — on, ja, czy oni — zachichotała Rowan. — Ale konferencja rozproszyła wszelkie jego wątpliwości. — A więc również jesteście teraz przekonani o ich pokojowych intencjach? — zapytała Isthia. — Bezdyskusyjnie — stwierdził Jeff, rozpierając się wygodnie na krześle. — Komandor Curran poinformuje Wysokie Dowództwo i przedłoży pilne żądanie zwołania konferencji. — Jeff spojrzał bystro na Damie. Odwzajemniła się tym samym, trzymając w ryzach uczucia i gorączkowe myśli. — Pytali o ciebie, Damio. — Jest jeszcze zbyt wcześnie... — zaczęła Rowan. — Nie, nie jest — wtrąciła się Isthia z uśmiechem, by złagodzić sprzeciw. — Z umysłem Damii jest wszystko w porządku, masz na to moje słowo. Jest całkowicie zdrowa, tak jak i Afra. Damia zgromiła wzrokiem babkę za jej szelmowski uśmieszek. — Słyszę to z prawdziwą ulgą... — Rowan zaczęła mówić i nagle przerwała, wpatrując się uważnie w córkę.
Damia poczuła, że matka delikatnie poddaje kontroli jej umysł, sprawdzając medyczną diagnozę Isthii, oraz jak — nie mogąc pokonać mentalnych ekranów ochronnych — jej zaniepokojenie zmienia się w irytację. — I na pewno ucieszy was to... — Afra stanął za plecami Damii i zacisnął lekko palce na jej ramieniu. Intensywność emanujących od niego uczuć zdradziła jej, że otworzył swój umysł oraz serce przed obojgiem Najwyższych Talentów — ...że wraz z Damią radujemy się ze spotkania umysłów. Rowan zbladła jak ściana, nie odrywając oczu od obojga, zacisnęła kurczowo dłonie na poręczach krzesła. Zanim matka zdążyła powściągnąć emocje, Damia odkryła w jej umyśle uczucie niedowierzania połączone z uczuciem doznanej zdrady. Ojciec nie zareagował aż tak gwałtownie. Zanim skrył się ze swymi myślami, dotarło do niej niedowierzanie i konsternacja. — Więź należy do wyjątkowo pełnych — kontynuował Lyon cichym głosem. Jedynie Damia dosłyszała w nim lekkie drżenie, bo jego dłonie spoczywały na jej barkach. Dotąd buntowałaby się, boleśnie ugodzona, że jej rodzice ukrywają przed nią swe myśli. — Choć moje serce znało prawdę od chwili powrotu Damii z Deneba, nie mogłem zrobić nic, póki ona z własnej woli nie zobaczyła we mnie szczerego konkurenta. — Już nie czuję się samotna, matko — z łagodną żarliwością dodała Damia. — Postaraj się to zrozumieć, proszę! — Ale Afra?! — wykrzyknęła Rowan. Ku zdumieniu wszystkich Jeff wybuchnął nerwowym śmiechem; kręcił głową, pocierając dłonią policzek. Potem jego śmiech stał się spokojniejszy, a ramiona zatrzęsły mu się od szczerego rozbawienia. — Ileż to razy, Rowan, namawialiśmy Afrę do wstąpienia w związek małżeński? Ileż to razy próbowaliśmy wynaleźć właściwą osobę dla niego? Nie mówiąc już o naszych próbach dodania Damii do pary jakiegoś młodego... — Jeff z naciskiem wymówił przymiotnik — ...Talentu. Rowan, kochanie — pochylił się w jej stronę — to rzeczywiście jest niespodzianka, nawet nieco szokująca, to prawda, ale któż będzie lepszy od Afry, jeśli się nad tym obiektywnie zastanowić? Powiedziawszy to, wstał i zbliżył się do młodej pary. Czule ucałował córkę, przy okazji poddając ją starannej mentalnej próbie, a potem przygarnął do siebie gorąco oboje. W jego niebieskich oczach iskrzyło się zaskoczenie, rozbawienie i — co zauważyła z wielką ulgą Damia — akceptacja. — Matko? — zapytała, nieśmiało wyciągając rękę do Rowan. — Ja tego po prostu nie rozumiem — odezwała się Rowan, nie patrząc na nikogo. — Znam Afrę od dwudziestu ośmiu lat i nigdy się nie spodziewałam... — zamilkła. Na jej twarzy odbił się smutek, spojrzała na nich z ciężkim westchnieniem. — Afro, zawsze byłeś
cząstką rodziny, najdroższym przyjacielem. Jednak musi upłynąć trochę czasu, zanim przyzwyczaję się do myśli, że jesteś moim zięciem. — Ha, nie rób z tego takich ceregieli, Angharad — powiedziała Isthia, która dotąd milczała taktownie. — Wiesz przecież — jak nikt na świecie — że Afra nie robi niczego pochopnie... — Och, ależ oczywiście, że tak — odparła Rowan, hardo wysuwając podbródek i przypominając Lyonowi, w jaki sposób trafił do Wieży na Kalisto, a potem wzruszywszy ramionami w charakterystyczny dla siebie sposób, zaczęła się uspokajać. — Mimo wszystko przyzwyczajanie się zajmie trochę czasu, no i — zasępiła się, nieco rozdrażniona — będę miała urwanie głowy z wyszkoleniem nowego asystenta. Nie jestem pewna, czy to ci kiedykolwiek wybaczę, Damio. — Myślałem, że Gollee Grenowi dobrze się z tobą pracuje — zdziwił się Afra. — Och, nieźle. — Rowan skwitowała jego słowa machnięciem dłoni. — Ale on nie jest tobą! — Mógłbym pozostać na Kalisto — zaproponował Afra i Damia wstrzymała oddech, bo z nie wyjaśnionych przyczyn takie rozwiązanie wcale nie przypadło jej do gustu. — Nie, nie. — Jeff odrzucił ten pomysł i zaczął przemierzać werandę tam i z powrotem. — Afra i Damia muszą zostać tutaj przy Mrdiniach, a więc i tak Lyon nie mógłby wrócić od razu na Kalisto; przynajmniej do czasu nawiązania pomiędzy naszymi gatunkami werbalnego kontaktu. Pracujesz z Gollee lepiej, niż ci się wydaje, kochanie. Kiedy już go zaakceptujesz, staniecie się dobrymi partnerami. Czy masz więcej tych gorących pasztecików, Damio? Umieram z głodu. Nigdy bym nie pomyślał, że pół dnia snu może tak zaostrzyć apetyt. — Objął wszystkich swym charyzmatycznym uśmiechem. — Och, ty! — Jego żona poczuła się zrezygnowana i wyprowadzona w pole. Kiedy podczas wyśmienitego posiłku trafiały się chwile większego napięcia, Isthia w sposób niezwykle zręczny potrafiła sprowadzić rozmowę na Mrdiniów i sposoby ulepszenia komunikacji z nimi. — Cały czas zakładacie, że nie zostanę za to wyrzucony z mojej Wieży — zwrócił im uwagę Jeff. — Nie zrobiliby tego, prawda? — Damie przeraziła sama myśl. — Mało prawdopodobne — zgryźliwie odezwała się Isthia. — Zanadto go potrzebują i was wszystkich. — Hm, przeciągnięcie Currena na naszą stronę daje nam niejaką przewagę — odparł Jeff. — Jak zwykle, trzeba będzie wziąć udział w biurokratycznym kontredansie, wysłuchać mnóstwa chrząknięć, przeczekać okres kolekcjonowania odpowiedniej liczby danych. — Jeff odepchnął się od stołu i huśtał na krześle, nie zwracając uwagi na naganę w oczach matki. — Jednakże, koniec końców, z ich analizy wyniknie, że pozyskanie tak potężnego sprzymierzeńca jak Mrdiniowie kompensuje początkowe, ekscentryczne wybryki.
— Nie zapomnij napomknąć — powiedziała Isthia z enigmatycznym uśmiechem — że to Mrdiniowie zainicjowali kontakt. A tak nawiasem, czy wiesz już, dlaczego zbliżyli się do systemu Deneba? — Tak. — Twarz Jeffa rozjaśnił uśmiech. — Czy przypominasz sobie, jak podczas wstępnej potyczki odrzuciliśmy jeden ze statków tam, skąd przybył? Aby ich ostrzec? Mrdiniowie obserwowali Lewiatana, chcąc sprawdzić, czy nie obrał kursu na którąś z ich kolonii — otwarcie przyznali, ile ich jest i jakie systemy obejmują — byli więc świadkami powrotu owego statku, czego statki Żuków oczywiście nigdy nie robią. — To wzbudziło ogromną ciekawość Mrdiniów, któż okazał się takim śmiałkiem — podjęła wątek Rowan, jej oczy błyszczały. — Określili kurs Lewiatana, jednak musieli wrócić do domu po dalsze instrukcje i zapasy. Na instrukcje musieli czekać dłużej niż na uzupełnienie ładowni — na jej ustach pojawił się złośliwy uśmiech. — Podejrzewam, że nie spieszno im było irytować istoty zdolne wystrzelić zwiadowczy statek Żuków jak z procy. — To dlatego dreptali w miejscu poza granicą heliopauzy, napotkawszy satelitę strażniczego — ponownie odezwał się Jeff. — Nie byli nawet pewni, czy trafili we właściwe miejsce, bo nie znaleźli nawet śladu po Lewiatanie. Według nich statki Żuków zawsze odnoszą zwycięstwo — zwrócił się do Damii i Afry. — Zarejestrowali dopiero transport fragmentu odkrytego przez was kadłuba do City. Szukali na wszystkich planetach tego systemu; wysyłali sondy zbyt małe, by je mogły wykryć nasze urządzenia ostrzegawcze, jednak dość czułe, by odkryć obecność nawet najmniejszych fragmentów metalu Żuków. — A więc to za przyczyną tego obrzydliwego szczątka pojawiły się sny — odezwała się Damia. — Właśnie. Mrdiniowie zaczęli nadawać w całym tym rejonie w nadziei, że dotrą do jakiegoś umysłu, który, jak to ujęli, jest wrażliwy i odstręcza go metal Żuków. — Mieliśmy szczęście, że udało nam się ochronić Deneba przed Lewiatanem. Rowan pokręciła głową na myśl o tym, jak blisko byli porażki. — Podkreślimy to jasno i bez niedomówień podczas rozmów z Ligą — kontynuował Jeff. — Mrdiniowie szczegółowo wyjaśnili nam procedurę kolonizacyjną Żuków. Krótko mówiąc, jest brutalna. Gdybyśmy przegrali... Żuki są kolonizatorami z przymusu, bo ich królowe masakrują jedna drugą, zwycięzca pożera jajeczka pokonanego. By do tego nie dopuścić, statki-roje opuszczają rodzimy system — Mrdiniowie wciąż próbują zlokalizować, gdzie on jest — i szukają odpowiednich do zasiedlenia światów. Najpierw wyruszają statki zwiadowcze, by zlokalizować planety, potem wysyłane są statki, które mają „przygotować” je do zasiedlenia, a to oznacza zniszczenie wszelkich żywych form na ich powierzchniach. Następnie na planetach ląduje desant, który rozpoczyna żłobienie jaskiń z przeznaczeniem na jajeczka królowej, których transfer odbywa się po przybyciu na orbitę statku-roju, a potem proces się powtarza. Kiedy planeta nie może już wyżywić więcej rojów, statek-matka zostaje załadowany robotnicami i bandera idzie w górę. Zgodnie z tym, co mówią Mrdiniowie, w
przestrzeni błąka się wiele statków-matek. Najbardziej zdumiewające jest to, że Liga Dziewięciu Planet przeżyła dotąd zaledwie jeden najazd intruzów. — Nie są to pomyślne wieści — powiedziała Isthia. — Ani trochę — zgodził się Jeff. — Byliśmy zanadto zadufani, a szczęśliwy los może się odwrócić w każdej chwili. To dlatego Mrdiniowie starali się tak usilnie ostrzec nas, mimo że przerażały ich nasze możliwości. System ostrzegawczy Deneba jest dobry, tak mi powiedzieli, jednak wszyscy wiemy, że nie wszystkie układy planetarne Ligi są tak chronione — zamilkł z pochyloną głową, głęboko nad czymś zamyślony. — Damio i Afro, nie ma powodu, dla którego nie moglibyście pracować nad językiem Mrdiniów, przebywając na Aurigae... — Najpierw musimy uzyskać zgodę Ligi — zwróciła mu uwagę Rowan. Raven skwitował to machnięciem ręki. — Wystarczy, że poślę kilku wrażliwych senatorów na senną sesję z Mrdiniami i natychmiast będziemy mogli działać. — Senatorów? — Isthia patrzyła z niedowierzaniem na syna oczami rozjaśnionymi wesołością. — Ułożyć do snu z Mrdiniami? Jeff, życie dzięki tobie nabiera sensu! — Póki żyję, nie dbam o to, co wypada robić, by to, co należy, zostało uczynione. Nie możemy sobie pozwolić na słaby punkt w naszej obronie, a T-4 nie wystarczy do obrony Aurigae. — Pamiętasz to wtargnięcie w strefę Procjona, czy to byli Mrdiniowie? — zapytał Afra. — Nie ustaliłem tego jeszcze — odparł Jeff. — Jednak z całą pewnością nie były to Żuki. Oni po prostu rzuciliby się do ataku. — Tato — z wahaniem rozpoczęła Damia — czy istnieje możliwość, że Lewiatan przesłał wiadomość do innych rojów, nim go razem z mamą zniszczyliście? — Masz na myśli: „Trzymajcie się z dała, złe wibracje”. — Jeff zaśmiał się cynicznie. — Nie! Rowan odpowiedziała córce, potrząsając głową: — Sparaliżowaliśmy ich umysły, nic nie opuściło pokładu Lewiatana, kiedy unia Ravena strąciła go w słońce. Mrdiniowie wierzą, że Żuki są nieustraszone i bardzo liczne na dodatek — dokończyła z ponurym wyrazem twarzy. — Powoduje nimi wyłącznie instynkt rozwoju gatunku, nic więcej. — Jeff zwrócił się do Afry. — Twoja relacja o naszej obronie zrobiła na nich ogromne wrażenie i wzmocniła pragnienie zawarcia z nami sojuszu. — Doprawdy? — Już od bardzo dawna walczą z najazdami Żuków — jak długo, jeszcze dokładnie nie wiemy. Jak dotąd, znają tylko jeden sposób niszczenia ich statków — wyjaśnił Jeff. — Kosztem ogromnych strat: są to misje okrętów klasy krążowników, które niszczą rój, samobójczo nurkując. Trzeba wysłać około czterdziestu takich okrętów, by mieć nadzieję na
wyśledzenie matki Roju. To dlatego tak rozpaczliwie pragną się dowiedzieć, w jaki sposób poradziliśmy sobie tak łatwo — Jeff uśmiechnął się. — Tak, wtedy nam się udało — zaczął Afra. — Jeśli będzie trzeba, uda się ponownie — uspokoił Raven. — Żuki nie posiadają wyobraźni, powtarzają to, co zrobiły uprzednio. — Nic nie przynosi takiego sukcesu, jak to, co się już raz udało? — dorzuciła z rozbawieniem Isthia. — Im czy nam? — zainteresowała się Rowan. — Sukces czy nie, naprawdę nie mam ochoty zarabiać na życie ciągłym wchodzeniem w tego rodzaju unie. — Teraz nie byłoby to już tak męczące — rzucił od niechcenia Jeff. — Posiadamy trzykrotnie więcej Talentów niż wtedy. — Niedbale strzelił z palców. — Możemy zniszczyć tylu Lewiatanów, ile nam się podoba. — Jeff! — wykrzyknęła z wyrzutem Rowan. — Jaka jest mentalna siła Mrdiniów? — zaciekawił się Afra. — Rozumieją siłę myśli, jednak nie sądzę, by osiągnęli poziom umożliwiający im wejście w unię umysłów lub stworzenie soczewki — powiedział Jeff. — Udało im się porozumieć z jednym czy dwoma rodzajami istot poprzez sen. My zaś wydajemy się im najbardziej rozwiniętymi istotami, jakie dotąd napotkali. Dla nich to dodatkowy powód do radości i, szczerze mówiąc, dla mnie też. Cieszę się — tu obdarzył Damie króciutkim, współczującym spojrzeniem — z okazji nawiązania kontaktu z obcymi istotami. Bez wahania zaproponuję Lidze przystąpienie do sojuszu, i to jak najszybciej. Jesteśmy świadomi tego, co nam zagraża ze strony Żuków, nie możemy zadufani chować się za liniami naszych systemów obronnych. — Z głośnym stukiem postawił swoje krzesło na ziemi i wyciągnął nad stołem rękę do Damii. — Jesteś potrzebna na Aurigae, córko. A przy okazji to świetne miejsce do studiów nad językiem delegacji Mrdiniów. I — uśmiechnął się — nie mam tak twardego serca jak Reidinger, dlatego Afra może dotrzymać ci towarzystwa. — Ojcze — oficjalnie zaczęła Damia — dlaczego Liga miałaby powierzyć mi Aurigae? Jeff Raven zamrugał ze zdziwieniem. — A dlaczego nie? Górnicy dość natarczywie domagają się twojego powrotu. Damia poczuła dotknięcie swej matki, łagodne i stanowcze. — Myślę, że Damię niepokoi raport w sprawie Sodana, Jeff — powiedziała Rowan. — Ach, tak. — Oczy mu pociemniały i z kamienną twarzą zaczął recytować: — Najwyższy Talent Ziemi złożył raport Lidze Dziewięciu Planet, jak następuje: Najwyższy Talent Aurigae wszedł w kontakt z obcym statkiem i, przekonawszy się o jego wrogich zamiarach, zwrócił się o wsparcie Najwyższych Talentów w celu zniszczenia intruza. Akcję przeprowadzono kosztem życia Laraka Gwyn-Ravena... — zamilkł i oboje z Rowan pobiegli myślami do spokojnego miejsca, gdzie pogrzebano ich syna — ...i poważnych obrażeń u
Damii Gwyn-Raven oraz Afry Lyona — Jeff przerwał raptownie i wrócił do swego zwykłego, pełnego uroku wcielenia. — I jak? Damia nie mogła wydusić słowa, po części dlatego, że czuła ból z powodu utraty Laraka, a po części, że nie chciała się przyznać, jak bardzo zraniła ją uwaga Jerana. — Jeran — wymówiła Rowan, a Jeff pokiwał głową ze zrozumieniem. — Wy dwoje nigdy nie wyrośliście z kłótni w dzieciństwie, prawda? No cóż, Jeran jest tylko człowiekiem... O, to jest sprawa dyskusyjna. Isthia przewróciła oczami. — A ty — powiedziała szczerze Rowan — poważnie nadszarpnęłaś jego autorytet, nawiązując kontakt z obcymi istotami bez powiadamiania go o tym. — Nie wiedzieliśmy, gdzie jest — zauważyła chytrze Isthia. — Co takiego? — Kiedy Jeff wpatrywał się w swoją matkę, jego oczy stały się intensywnie niebieskie. Pogroziła mu palcem z uśmiechem. — Nie próbuj tych sztuczek ze swoją matką, mój drogi. — Nie powinienem, prawda? — roześmiał się w głos. — Nie jesteś wcale taki bezczelny i arogancki jak Peter Reidinger, Jeffie Ravenie — kontynuowała Isthia. — Nie jest, to prawda — potwierdziła lojalnie Rowan. — W mojej obecności, nie. Najwyższy Ziemi. Formalna prośba Jerana dotarła do wszystkich telepatów. Jesteś proszony o powrót na Wieżą Deneba. Reprezentanci Floty i Ligi żądają pilnego transferu na Deneb, by przedyskutować sytuację związaną z pojawieniem się obcych. Jeff westchnął, wstał i podał rękę Rowan. — Najwyższy Talent Ziemi nie ma chwili wytchnienia, czy jest bezczelny, czy też arogancki — jęknął głosem męczennika, zgarbiony tak, jakby przytłaczało go niemiłosiernie jakieś brzemię. — Czy jutro rano możecie udać się na Aurigae? — zapytał tym razem poważnie. — Oczywiście — Damia kiwnęła głową dokładnie w chwili, kiedy stojący obok niej Afra wymamrotał pod nosem zgodę. Poczuła uścisk jego palców. — Znakomicie. — Jeff pochylił się, by ucałować córkę w policzek, a potem klepnął ze zwykłą serdecznością Lyona w plecy. — To powinno ugładzić nastroszone pióra: GwynRaven, szlachetna odpowiedź na wezwanie Ligi! Przy pożegnaniu Rowan pogłaskała Damie po policzku. W jej szarych oczach pojawiła się zaduma. — To trochę potrwa nim się ułoży, pamiętaj. — Zirytowana uniosła brew i odwróciła się do Afry. — Gollee Gren jest dobry, choć brak mu twojej finezji — westchnęła. — Ale jakoś dam sobie radę.
Jeff roześmiał się, uścisnął serdecznie matkę, i wziąwszy swą żonę w ramiona, teleportował się z kuchni. — Efekciarz — wymamrotała Isthia, a potem odwróciła się i łypnęła na młodą parę spod oka. — Tym razem nam się udało wyjść cało z opresji, co? Nic tak nie zbliża rodziny jak sytuacja wyjątkowa. — Isthio. — Afra wymówił jej imię z naganą, ale na jego twarzy odbiło się rozbawienie. — Jeśli Jeff jest bezczelny i arogancki, to jaka ty jesteś? — Wtrącająca się do wszystkiego mater familias — odparowała Isthia, nie okazując ani odrobiny skruchy. — Ja już tutaj posprzątam, wy musicie przygotować się do wyjazdu i porządnie wyspać. — Zawsze mogę spróbować kołysanki... — Afra musiał rzucić się do ucieczki przed rozzłoszczoną Damia, przy czym tylko w połowie były to żarty. Wybiegł z kuchni, przemierzył korytarz i aż do sypialni zmykał przed Damią następującą mu na pięty. — Afro, czy można w jakiś sposób unieważnić tę przeklętą komendę? — zapytała. — To może stać się niezwykle krępujące. — Dlaczego? — Żółte oczy Afry zatańczyły z rozbawieniem. — Ostatnio udowodniła swą niezwykłą przydatność. Nagle na jego twarzy pojawił się wyraz zachwytu. Szybkim krokiem pokonał dzielącą ich odległość i przyciągnął do siebie, kładąc dłoń na jej podbrzuszu. — Dlaczego nie zwróciłem na to uwagi? Uśmiechnęła się nieśmiało, podnosząc na niego oczy. — Za dużo kołysanek — bardzo z siebie zadowolona, przylgnęła do niego. Stali odwróceni do okna, z którego widać było grobowiec Laraka. — Czy nazwiemy ją Laria? — zapytała szeptem. Afra przytulił ją jeszcze mocniej. Jego umysł stanął przed nią całkowicie otworem i odwdzięczyła mu się tym samym w tej tak wyjątkowej dla nich chwili. Pragnął, by zrozumiała siłę jego pragnienia posiadania własnego dziecka jej dziecka. Radość ogarnęła go jak płomień: radość z daru, który wreszcie kładł kres jego samotności. Bo owa nowa i niespodziewana radość i przywiązanie składały się na nierozerwalnie łączącą ich więź. W głębi duszy narastało w nim postanowienie, by stawić czoło trzeciej generacji kobiet z rodu Rowan. — Cieszę się, że nasze umysły są w tym punkcie zgodne — wymamrotała. A ponieważ w tej cudownej, zasłużonej chwili nie było dla niej tajemnicą, że narastająca w nim niecierpliwość co najmniej dorównuje temu, co działo się w jej duszy, nie minęło dużo czasu, a ich zgoda znalazła inny, ogromnie zadowalający oboje wyraz.