203 Pages • 63,401 Words • PDF • 1.1 MB
Uploaded at 2021-09-24 09:00
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
Kasey Michaels
Jak poślubić barona Rodzina Daughtrych 04
Prolog Był słoneczny wrześniowy poranek. Ćwierć mili od okazałej rezydencji położonej na obrzeżach Pragi, w cieniu rozłożystych dębów, majaczyła smukła sylwetka samotnej młodej kobiety. Panna przycupnęła na trawie nad brzegiem strumienia i oparłszy brodę na podkulonych kolanach, przyglądała się w zadumie liściom, które opadały niespiesznie z drzew, by po chwili zniknąć pod taflą wody. Naraz westchnęła ciężko i przechyliła głowę na bok. Wpatrywała się z zafascynowaniem w dryfujące po powierzchni lilie. Odprowadzała wzrokiem bladoróżowe pąki, gdy odpływały w nieznane niesione nieubłaganym nurtem. Niewykluczone, że porównywała w duchu ich los do własnego niełatwego położenia. A zatem już wie, pomyślał niewesoło Luka Prochazka. Wychynął ostrożnie z kryjówki za drzewem, aby nie zdradzić swej obecności. Ktoś zdążył ją o wszystkim poin-
R
formować. Ech, żal, że niezbyt dobrze włada pędzlem. Tak, wielka szkoda, że stwórca
L T
poskąpił mu artystycznych talentów. Taki obrazek niewątpliwie warto by uwiecznić na płótnie dla potomności. Wyglądała bajecznie w wysłużonej sukni z przepysznymi ciemnymi lokami opadającymi na kształtne ramiona. Spuszczony wzrok i nieskazitelna alabastrowa cera dodatkowo przydawały jej uroku.
Znów wyrwało jej się rzewne westchnienie. Droga lady Alina. Liczyła sobie niespełna dziewiętnaście lat, lecz mimo tak młodzieńczego wieku, zdołała opanować sztukę melodramatycznych gestów do perfekcji. „Lady Magdaléna Evinka Nadeja Valentin w desperacji" - tak zatytułowałby jej portret, gdyby tylko potrafił go namalować. Serce mu się krajało, kiedy na nią patrzył. Niejeden mniej wrażliwy od niego młodzian wzruszyłby się do głębi, widząc ją w takim stanie. Ciotka Aliny, szacowna lady Mimi Valentin, podpisałaby cyrograf z diabłem, gdyby ten w zamian za nieśmiertelną duszę obiecał obdarować ją urodą choć w połowie dorównującą urodzie bratanicy. Luka nie miał najmniejszych wątpliwości, że starsza lady Valentin przystała ochoczo na życzenie monarchy powodowana niskim, lecz jakże ludzkim uczuciem zawiści. Cieszyła się na myśl o tym, że kiedy wkrótce obie znajdą się na królewskim dworze, nie będzie musiała pozostawać dłużej w cieniu młodej krewniaczki,
która dotychczas wzbudzała ogólny zachwyt mężczyzn wszędzie tam, gdzie się pojawiała, zarówno wśród dwunastoletnich wyrostków, jak i sędziwych starców stojących nad grobem. Lady Alina pragnęła zadowolić otoczenie do tego stopnia, że tłumiła wrodzone inklinacje i udawała kogoś, kimś nie jest. Z natury niesforna i odrobinę nieobliczalna, niezależnego ducha odziedziczyła po świętej pamięci rodzicach, matce Angielce i ojcu półkrwi Romowi. Niestety, dla wielkich tego świata liczyła się wyłącznie angielska krew. Na nieszczęście Magdalény owi wielcy nigdy nie przejmują się losem tych, którzy od nich zależą. Dlaczego więc mieliby nie uczynić z panny na wydaniu pionka we własnej grze? Dalibóg, będzie z niej przepiękna panna młoda, stwierdził nie bez żalu Prochazka. Jej przyszły mąż to prawdziwy szczęściarz. Wiedzieli o nim jedynie, że jest Anglikiem i że Alina zostanie do niego odesłana za sześć tygodni. Luka miał tego dopilnować.
R
Wycofał się chyłkiem, by nie zakłócać pannie samotności. Wierzył, że gdy pierw-
L T
szy szok i rozżalenie miną, dzielna lady Alina Valentin jak zwykle znajdzie sposób na to, by obrócić sytuację na własną korzyść. W końcu jest nieodrodną córką swego ojca. Nigdy się nie poddaje, a hartu ducha można jej tylko pozazdrościć.
Rozdział pierwszy Justin Wilde stąpał po krętych schodach Carleton House* z entuzjazmem skazańca zmierzającego na ścięcie. Eskortowało go dwóch wystrojonych w liberie lokajów księcia. Cóż, przynajmniej egzekucja zostanie wykonana ze stosowną pompą, przemknęło mu przez myśl. Jeśli już umierać, to z klasą. * Okazała posiadłość w Londynie, od 1783 roku przez kilkanaście lat miejska rezydencja syna króla Jerzego III z dynastii hanowerskiej, księcia regenta, późniejszego króla Jerzego IV, panującego w latach 1820-1830, (przyp. tłum.).
Wypolerowane na wysoki połysk oficerki stukały miarowo na marmurowych stopniach, tymczasem bystre oczy oraz przenikliwy umysł ich właściciela rejestrowały każ-
R
dy, najdrobniejszy szczegół otoczenia. Można powiedzieć, że konieczność zmusiła barona do życia w stanie nieustającego pogotowia. Czy to we dnie, czy w nocy, Wilde był w
L T
pełnej gotowości do działania, to jest do walki na śmierć i życie, ewentualnie do ucieczki, zależnie od zaistniałych okoliczności.
Naturalnie dwójce błazeńsko odzianych służących - niewątpliwie dobranych pod względem wzrostu, tuszy, a nawet cery w taki sposób, aby jeden wyglądał jak lustrzane odbicie drugiego - nawet nie przyszłoby do pustych głów, że szacowny „gość" księcia mógłby bez wysiłku posłać ich na spotkanie ze świętym Piotrem, zanim zdążyliby się połapać, na co się zanosi. Hola, hola, zmitygował się Justin. Nie wypada oceniać ich zbyt surowo. Widzą go przecież takim, za jakiego pragnie uchodzić w oczach świata. Dostrzegają jedynie tyle, ile chce im pokazać, a skoro tak, trudno zarzucić im brak spostrzegawczości. Dla większości bliźnich Wilde pozostawał przystojnym i wytwornym młodym człowiekiem, dżentelmenem w każdym calu, słowem osobnikiem nie bardziej szkodliwym niż nowo narodzone dziecię. Tylko uprzywilejowani szczęśliwcy, którzy znali go jak własną kieszeń, a można ich było policzyć na palcach jednej ręki, potrafili dojrzeć znacznie więcej ponad to, co
sugerowała nieskazitelna, dopracowana w najmniejszym detalu powierzchowność barona. Postronni obserwatorzy zazwyczaj zapamiętywali to, co najbardziej rzucało się w oczy, czyli uśmiech Justina. Będąc niejako ekspertem w trudnej sztuce udawania, Wilde dysponował szerokim wachlarzem najprzeróżniejszych min i uśmiechów, miał więc w swym repertuarze uśmiechy rozbrajające, szerokie i półgębkiem, uśmiechy zadowolenia i przyzwolenia, zaś drwiące, ironiczne czy wręcz szydercze uśmieszki w jego wykonaniu wzbudzały powszechny podziw i respekt. Nierzadko uznawano je za dzieła sztuki. Tylko garstka wspomnianych wcześniej przyjaciół wiedziała, że owe szczodrze rozdawane uprzejme grymasy to zazwyczaj poza, a nie wyraz szczerej sympatii. W tej chwili na szczupłej twarzy barona malował się wyraz powagi. Nie było na niej nawet cienia uśmiechu ani wyćwiczonego, ani tym bardziej autentycznego. Spodziewał się, że prędzej czy później zostanie ponownie wezwany przed oblicze księcia
R
regenta*, nie oczekiwał wszakże, że nastąpi to tak prędko. Przy okazji poprzedniego
L T
spotkania książę wspominał, że to nieuniknione.
* Jerzy IV - w latach 1811-1820 książę regent (po odsunięciu od władzy Jerzego III, którego uznano za szalonego), koronowany po śmierci ojca w 1820 r. Był jednym z najbardziej znienawidzonych monarchów w historii Wielkiej Brytanii. Do takiego stanu rzeczy przyczynił się jego styl życia hazardzisty i kobieciarza, który wiódł zarówno w okresie regencji, jak i po wstąpieniu na tron. W historii zapisał się głównie z powodu rozrzutności oraz zamiłowania do alkoholu i drogich strojów. Pod koniec życia, w 1824 kazał sprawić sobie specjalny gorset, który maskował ogromny brzuch. Całe dnie spędzał w łóżku, walcząc z atakami spazmów oraz problemami z oddychaniem (przyp. tłum.).
Niemniej dopiero teraz, po upływie zaledwie kilku miesięcy od chwili, gdy zawarli owo nieszczęsne porozumienie, dotarło do niego z całą mocą, że do końca życia przyjdzie mu służyć monarsze za chłopca na posyłki. Świadomość tego, że musi przybiegać do Carleton House na każde skinienie, była mu bardzo nie w smak. - Czyżby Jego Wysokość sprawił sobie nowy kandelabr? - zagadnął jednego z lokajów, wskazując monstrualnych rozmiarów żyrandol, który zwisał ponad ich głowami u szczytu schodów. Bogato złocony kolos przyprawiał go przepychem o mdłości. - Sądzę,
że ten zakup nielicho uderzył po kieszeni szarych obywateli, w tym także i mnie. Boże drogi, czy to coś pośrodku to kryształowy gołąb? Młodszy służący spojrzał w górę, potknął się i omal nie wylądował twarzą na marmurze. Justin wyciągnął rękę i pomógł mu odzyskać równowagę. - A niech mnie, niewiele brakowało, prawda, sir? Dziękuję panu. - Och, nie ma o czym mówić. Daruj, że cię zdekoncentrowałem. Postąpiłem nad wyraz nierozważnie, zwłaszcza że wiem, czym grozi moment nieuwagi w takim miejscu. Moja świętej pamięci żona kilka lat temu wyzionęła ducha na tych właśnie schodach. - Nie może być! Spadła czy skoczyła na główkę? - Któż to wie? Tak czy owak nie miała miękkiego lądowania. - Silas! - obruszył się starszy sługa. - Miarkuj się, chłopcze. - Najwyraźniej oburzyły go zarówno nietaktowne pytanie młodzieńca, jak i niestosowna odpowiedź barona. - Tędy proszę, milordzie - dodał pospiesznie, skręciwszy w lewo. - Do prywatnych pokojów jaśnie pana.
L T
R
Wspaniale, tylko tego brakowało mi do szczęścia, pomyślał Justin. Czyż można sobie wyobrazić coś bardziej odpychającego niż widok drogiego książątka w samo południe? Chyba tylko widok drogiego książątka w szlafmycy w porze, gdy zwykli śmiertelnicy szykują się do lunchu.
Lokaje zapowiedzieli go uroczyście, po czym, wycofali się do wyjścia. Tymczasem Wilde przeszedł po drogocennym dywanie i zatrzymał się w nogach łoża z baldachimem. Było tak wielkie, że nawet książę Walii - ze względu na swą wielorybią tuszę znany lepiej jako Książę Waleni - wydawał się w nim mały. Siedział na środku posłania wsparły o co najmniej tuzin poduszek i przeżuwał jajko na miękko. Baron stuknął obcasami i skłonił nieznacznie głowę, nie bardziej jednak niż tego wymagała etykieta. - Wasza książęca mość, uniżony sługa przybywa na wezwanie gotów wypełniać wszelkie rozkazy... - Słowo daję, Wilde, jesteś chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który potrafi wyrazy szacunku zamienić w obelgę. Widziałeś go? Justin wytężył umysł i niemal natychmiast znalazł właściwą odpowiedź.
- Owszem. Wyznam, że kryształowy gołąb wydał mi się zbyt ostentacyjny, nawet jak na ciebie, najjaśniejszy panie. Jaką jeszcze niespodziankę zgotujesz poddanym? Zaczniesz nosić różowe kamizelki? - Ha! Zuchwalcze! Nikt z wyjątkiem George'a nie śmie przemawiać do mnie tak swobodnie. Zdradzę ci w tajemnicy, że brak mi tego trutnia. - Jego wierzyciele podzielają twą tęsknotę, panie, takie w każdym razie doszły mnie słuchy. - Baron przypomniał sobie pewien wieczór, kiedy to osobiście pomagał wyprawić ukradkiem George'a „Beau" Brummella* do Calais. - Czy to z jego powodu się tu znalazłem? Mam pomóc ożywić czułe wspomnienia o dawnym przyjacielu? Schlebia mi to, nie powiem, lecz muszę cię zmartwić, panie. Mój wierny druh, Wigglesworth, pod żadnym względem nie może się równać z twoim nieodżałowanym sir George'em. Biedaczysko nie wyznaje się tak dobrze na pucowaniu butów.
R
* George Bryan Brummell (1778-1840) znany jako Beau Brummell - arbiter elegancji z czasów angielskiej regencji, bliski przyjaciel księcia regenta. Za jego sprawą dokonał się przełom w modzie męskiej. Jako
L T
pierwszy zaczął nosić dopasowane i idealnie skrojone ubrania, ciemne surduty, spodnie do kostek oraz wymyślnie wiązane fulary. Brummellowi przypisuje się wprowadzenie garnituru z krawatem. Jego styl ubierania nazywano dandyzmem. Brummell twierdził, że poranna toaleta zajmuje mu pięć godzin. Zalecał także czyszczenie butów szampanem. W roku 1811 poróżnił się z monarchą i ostatecznie utracił jego względy. Był hazardzistą i żył ponad stan. W 1816 zbiegł do Francji, aby uniknąć kary więzienia za długi (przyp. tłum.).
Książę machnął gwałtownie ramionami, strącając na ziemię srebrną tacę wraz z jej zawartością. - Niech cię piekło pochłonie, Wilde! Nie waż się mówić do mnie tym tonem. A wy tu czego?! Precz mi z oczu! - Ostatnie okrzyki były skierowane do wartowników, którzy wbiegli do komnaty zaalarmowani brzękiem upadających sztućców i tłuczonej porcelany. Niezrażony tym wybuchem Justin czekał spokojnie na dalszy rozwój wypadków. - George miał swoje wady, nie przeczę - rzekł książę - mimo to przepadałem za jego towarzystwem. - Monarcha słynął także z tego, że jego nastroje zmieniały się niczym pogoda na wiosnę. - Jakże się miewał, kiedy go ostatnio widziałeś? Mam nadzieję, że dobrze.
- Obawiam się, że nie znam odpowiedzi na to pytanie - skłamał gładko Wilde. Czyżby Waszej Wysokości umknęło, że nie miałem przyjemności go poznać? - Wyleciało mi z głowy - wymamrotał władca. Uprzytomnił sobie poniewczasie, że należało zachować większą ostrożność. Nie wolno mu się interesować dalszymi losami Beau. Ktoś mógłby się domyślić, że interweniował w jego sprawie. Kiedy wierzyciele i egzekutorzy długów zaczęli deptać Brummellowi po piętach, wezwał barona i kazał mu dopilnować, aby George został bezpiecznie wywieziony ze stolicy i przepadł jak kamień w wodę. - Zatem przejdźmy do rzeczy. - Jak Wasza Wysokość rozkaże. - O, widzę, że raptem przypomniałeś sobie, z kim masz do czynienia. I dobrze, bo czasem odnoszę wrażenie, że nazbyt często o tym zapominasz. Zakładam, że pamiętasz także o naszej dżentelmeńskiej umowie? Justin skłonił głowę.
R
- W istocie. Wyryła się w mej pamięci. Czy Wasza Wysokość życzy sobie, abym przytoczył jej treść?
L T
- Przedni pomysł. Recytuj, chłopcze. Niechaj się upewnię, że niczego nie przeoczyłeś.
Wilde posłał rozmówcy promienny uśmiech. - Nie sposób przeoczyć coś, co przypomina pulsujący ból zęba. Otóż, w zamian za niebagatelną sumę, która została wpłacona bezpośrednio do prywatnej kiesy Waszej Wysokości... - Sza! O tym nie wolno ci wspominać pod żadnym pozorem! - Wedle życzenia, najjaśniejszy panie. Gwoli ścisłości pozwolę sobie jedynie nadmienić, że owa suma wynosiła dokładnie pięćdziesiąt tysięcy funtów. Nazwałbym ją iście królewskim okupem. - W tym miejscu Justin stwierdził z niejakim zdumieniem, że znakomicie się bawi. - Uznajmy kwestię pieniędzy za niebyłą i skupmy się na meritum. Wasza Wysokość, przez najbliższych nazywany Jerzym Dobrotliwym, nie od dziś słynie w całym królestwie ze swej bezprzykładnej szczodrobliwości. W związku z powyższym, wiedziony pobudkami wypływającymi wyłącznie z wielkoduszności oraz miłości bliźniego, postanowiłeś, książę, ulitować się nad moją budzącą żałość osobą i darowałeś mi
winy. Dodajmy, że dopuściłem się zbrodni bez precedensu, mianowicie strzeliłem w samoobronie do durnia, z którym zmuszony byłem się pojedynkować, gdy ten odwrócił się za wcześnie i zamiast na trzy wypalił na dwa. Zajście okazało się fatalne w skutkach dla nas obu; mój przeciwnik zakończył żywot, mnie zaś przyszło uchodzić z kraju przed wymiarem sprawiedliwości i groźbą spotkania z katem. - Znakomicie, nie ująłbym tego lepiej - zgodził się ochoczo monarcha. - Pominąłeś wszakże pewien istotny szczegół. Warto napomknąć o tym, że pojedynki są od dawna zakazane, i to bez względu na rezultat sporu, nieprawdaż? - Och, cóż za haniebne uchybienie z mojej strony. Skoro mowa o literze prawa, zdaje się, że powinniśmy odgrzebać szczątki Robbiego Farbera i postawić je przed sądem. W przeciwnym razie sprawiedliwości nie stanie się zadość, czyż nie? - Słowo daję, Wilde, twoja impertynencja nie ma sobie równych. Bądź łaskaw kontynuować. Miejmy to wreszcie za sobą.
R
Justin nie miał najmniejszej ochoty ciągnąć przykrego dla siebie wątku i zapewne z
L T
tego powodu nie zdołał się powstrzymać przed kolejną zniewagą pod adresem księcia. - W podzięce za ów wspaniałomyślny i szlachetny gest Waszej Wysokości ja, baron Justin Wilde, zobowiązałem się przybywać na każde wezwanie i bez wahania czy słowa sprzeciwu spełniać wszelkie zachcianki. Trudno mi wyrazić wdzięczność za to, że po ośmiu latach wygnania pozwoliłeś mi, jaśnie panie, stanąć ponownie na ziemi, po której moi znamienici przodkowie stąpali w czasach, gdy twoi antenaci, jeszcze nieświadomi istnienia angielskiej mowy, posługiwali się wyłącznie językiem niemieckim i trzy razy dziennie zajadali kapustę. Na koniec wypada mi zaznaczyć, że za sprawą Waszej Wysokości odzyskałem również majątek, a przynajmniej znaczną jego część. Jakże więc miałbym nie przystać na warunki umowy? Gotów jestem służyć ci z oddaniem dopóty, dopóki nie uznasz, że odbyłem pokutę. - Wiedz, że nie cierpię kapusty, zatem twoja nieporadna uszczypliwość chybiła celu. Puszczę ten afront mimo uszu, niemniej czuję się w obowiązku poinformować cię, że moja cierpliwość ma swoje granice. Doradzałbym więc nieco większą powściągliwość w słowach. - Książę pogroził baronowi palcem. - Trzeba przyznać, że podsumowałeś najważniejsze kwestie całkiem akuratnie, zauważyłem jednak, że pod koniec przemowy
niemal zacząłeś zgrzytać zębami. Czyżbyś, mimo „szczerych" zapewnień, nie był szczególnie skory do oddanej służby? - Stawiłem się przecież na wezwanie - odparł Wilde, wyjmując z kieszeni tabakierkę. Rozmowa zaczynała go nudzić, a to dobrze nie wróżyło. Kiedy dopadała go nuda, stawał się nieobliczalny. Otworzył grawerowane złotem puzderko i odmierzywszy szczyptę proszku, zażył tabaki. - Co się zaś tyczy dowodów oddania, chętnie podaruję Waszej Wysokości najpiękniejsze szczenię z ostatniego miotu mojej suki. - A niech mnie, Wilde, nawet nie kichnąłeś. Musisz mi pokazać, jak to się robi. - Kichanie byłoby nazbyt plebejskie. Cały sekret to odpowiednio odważona miarka. Można też kazać kowalowi wyłożyć sobie nozdrza ołowiem. Ja w każdym razie nie zawahałem się zastosować tej właśnie metody. - Wierzę. Kto wie, do czego jesteś zdolny... Dość tego przekomarzania się. Nie ma
R
czasu gadać po próżnicy, zwłaszcza że o trzeciej muszę zjawić się na audiencji u swego
L T
szanownego ojca*. Od rana wznoszę modły, by akurat dziś dla odmiany się nie ślinił i nie wygłaszał bzdurnych tyrad. Zanim wszakże wyruszę do pałacu, zamierzam uczynić cię najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Co ty na to, Wilde? - Hm... doprawdy intrygujące, Wasza Wysokość. Szczególnie, że już czuję się największym szczęśliwcem, jakiego nosiła ziemia, a to za sprawą naszej ekscytującej rozmowy, ma się rozumieć. Czyżbyś, panie, zapragnął doprowadzić mnie do stanu ekstazy? * Mowa o Jerzym III Hanowerskim (1738-1820), który odznaczał się nieprzeciętną inteligencją i w przeciwieństwie do swego syna, a zarazem następcy, cieszył się ogromną popularnością wśród poddanych. W1765 roku podupadł na zdrowiu. Cierpiał między innymi na zaburzenia psychiczne, paranoję i depresję. Jej przyczyną mógł być arszenik stosowany ówcześnie w perukach, kremach oraz lekach. Po 1811 roku w związku z coraz częstszymi i dłuższymi napadami choroby króla władzę w państwie sprawował, jako książę regent, jego najstarszy syn, Jerzy, późniejszy Jerzy IV (przyp. tłum.).
Monarcha poprawił się na poduszkach i splótł dłonie na potężnym brzuchu. - Bywają chwile, gdy mam ochotę uciszyć cię na wieki, Wilde. Wielka szkoda, że staliśmy się nowoczesną i cywilizowaną nacją. Dobrze wyposażona sala tortur była ongiś
jedynym sprzymierzeńcem króla. Zastanawiałeś się kiedyś, jak człowiek pozbawiony języka radzi sobie ze spożywaniem posiłków? - Cóż, jak mniemam, jada bardzo powoli - odparł gładko baron. Powstrzymał się przed wygłoszeniem kąśliwej uwagi tylko dlatego, że dostrzegł w oczach regenta niebezpieczny błysk. Miał przemożną ochotę wytknąć księciu, że nie wypada, aby mówił o sobie jak o koronowanej głowie. Tron nadal pozostawał poza jego zasięgiem. W końcu ojciec księcia panuje, choć jego władze umysłowe mają się, delikatnie mówiąc, niezbyt dobrze. - Twoja małżonka nie żyje od z górą ośmiu lat, mam rację? - Coś koło tego, jak sądzę. - Tym razem regentowi udało się przykuć uwagę Justina. - Jaśnie pan zapewne zapamiętał dzień jej zgonu znacznie lepiej ode mnie. Bawiłem wówczas na kontynencie. Od dawna chciałem zapytać, jak Wasza Wysokość pozbył się ciała. Trup na schodach w samym środku przyjęcia to niewątpliwie spora
R
niedogodność. Kazałeś, panie, wywlec kłopotliwy pakunek na zewnątrz czy poprosiłeś
L T
służbę, by upchnęła ją w najbliższej szafie, a sam wróciłeś do gości? - Jesteś bez serca, Wilde. Mówimy przecież o twojej żonie, która nazbyt szczodrze obdarzała względami wielu innych poza tobą, ale była przy tym cudna, wręcz zjawiskowa.
Baron milczał. Rzeczywiście Sheila była piękna, on zaś jak każdy młokos sądził, że uroda jest najważniejsza. Nawet kiedy przejrzał na oczy i żona przestała się dla niego liczyć, uwikłał się w pojedynek. - Nie zaprzeczysz chyba, że stwórca obdarzył ją olśniewającym wyglądem? - Ledwie pamiętam jej twarz, ale zdaje się, że jest tu gdzieś jej podobizna. - Aleś ty nieczuły. Niemal żałuję, że mam dla ciebie wspaniałą propozycję. Będzie to ostatnia przysługa, jaką mi wyświadczysz. Jeśli postąpisz zgodnie z moją wolą, twoja pokuta dobiegnie końca. Wilde zakrył usta dłonią i ziewnął. Zdumiewające, na jak wielką śmiałość gotów jest zdobyć się człowiek, któremu przestało na czymkolwiek zależeć. - Znalazłem ci żonę - oświadczył bez ogródek książę. Sądząc po jego tonie, błazenada barona przestała go śmieszyć.
- Stokrotne dzięki, jaśnie panie, ale obawiam się, że nie jestem do wzięcia. - Nie gnijesz także w celi, czekając na egzekucję. Na razie. Zastanów się, czy masz jakiś wybór. Justin milczał. Obaj doskonale znali odpowiedź. - Pozwól, że będę kontynuował. Otóż twoja przyszła narzeczona jest córką zasłużonego weterana, niestety, nieżyjącego. Dodam, wyłącznie dla twojej wiadomości, że wasz mariaż pozostaje kwestią niezmiernej wagi dla tego, który nieodmiennie pragnie, aby nadal tytułowano go „cesarzem rzymskim narodu niemieckiego"*, innymi słowy dla... * Potoczna, ale stosowana powszechnie w historiografii, formuła odnosi się do władców państwa niemieckiego, którzy używali tytułu „cesarza rzymskiego". W 800 roku papież koronował w Rzymie króla Franków, Karola Wielkiego, na cesarza. Odtąd Karolingowie, a później ich następcy z kolejnych dynastii
R
używali tytułu cesarza rzymskiego. Godność cesarza rzymsko-niemieckiego uległa likwidacji w 1806 roku, kiedy po klęsce Austrii w wojnie z Francją państwa niemieckie ogłosiły secesję i oddały się pod protekcję
L T
Napoleona. Pod naciskiem Francuzów ostatni cesarz Franciszek II Habsburg ogłosił rozwiązanie Świętego Cesarstwa i zrzekł się tytułu (przyp. tłum.).
- Franciszka Drugiego Habsburga - dokończył zwięźle Justin. - Ojca Marii Ludwiki, niegdyś żony Napoleona, i bratanka nieszczęsnej Marii Antoniny. Wasza Wysokość daruje, ale nie darzę austriackiego władcy wielką sympatią. To dwulicowiec i renegat. Nie uratował ciotki przed gilotyną, bo nie miał w tym żadnego interesu, a córkę namówił, żeby zdradziła męża. Tyle razy zmieniał sympatie polityczne, że chyba tylko cud uratował go od śmierci z ręki Francuzów. Na miejscu Bonapartego skróciłbym go o głowę i wystawił zwłoki na widok publiczny. A więc ta panna, z którą bynajmniej nie zamierzam się ożenić, to Niemka? Czy może Austriaczka? Książę potrząsnął głową. - Czeszka*, ale zapewniono mnie, że jej świętej pamięci matka była Angielką, ojciec zaś często gościł na królewskim dworze, dopóki nie poległ w jakiejś bitwie. * Od 1526 r. Czechy znajdowały się pod władzą Habsburgów. W XIX w. kraj faktycznie stał się integralną częścią Cesarstwa Austriackiego (przyp. tłum.).
Justin usiłował zachować obojętny wyraz twarzy, lecz okazało się to arcytrudnym zadaniem. Jego spokój zburzyło wspomnienie pewnego nieprzyjemnego wydarzenia, o którym za wszelką cenę starał się zapomnieć. - Odwiedziłem kiedyś pewne miasto w tej części Europy, konkretnie Trebon. Nie powiem, żeby mi się tam podobało. - Tylko durniom podoba się gdziekolwiek poza Anglią. Wiem, o co ci chodzi. Obawiasz się, że dziewczyna jest Cyganką. Jeśli tak, mogę cię w tej kwestii uspokoić. - Romką, najjaśniejszy panie. Nie lubią, gdy nazywa się ich Cyganami. Wolą określenie „Romowie". Tak czy owak, skoro moja niedoszła wybranka jest Czeszką, choćby tylko w połowie, nie pozostaje mi nic innego, jak wybrać stryczek. - Chcesz powiedzieć, że Czesi to brudny naród? - zapytał książę. Jego udręczona mina pozwalała przypuszczać, że przed oczami stanął mu jak żywy obraz pierwszego spotkania z własną małżonką, Karoliną*, którą odesłał kilka tygodni po ślubie. Jak
R
głosiły plotki, księżna żywiła nieodpartą niechęć do mydła i regularnych kąpieli.
L T
- Nic z tych rzeczy, Wasza Książęca Mość. Nie wątpię, że pannie, o której rozmawiamy, niczego nie brakuje. Z pewnością jest należycie cywilizowana. Po prostu przypomniało mi się coś przykrego i zareagowałem nazbyt gwałtownie. - Och, nie musisz się tłumaczyć - rzekł łaskawie monarcha. - Zobaczyć Justina Wilde'a wyprowadzonego z równowagi to nie lada gratka. * Zawarcie tego małżeństwa wymógł na księciu ojciec. Jerzy zgodził się na nie z powodu ogromnych długów, lecz z miejsca zapalał do żony niechęcią, ponieważ była mało urodziwa i nie dbała o higienę osobistą. Związek rozpadł się po kilku tygodniach. Małżonkowie do końca życia pozostali w separacji. Po koronacji Jerzy IV odmówił uznania żony za królową (przyp. tłum.).
- Jakże się nazywało to miasto? Trebon? Powiadasz, że to okropne miejsce? Cóż... tak... zatem owa młódka... chwileczkę... - Urwał i wyciągnąwszy z kieszeni zwitek papieru, odczytał powoli: - Lady Magdaléna Evinka Nadeja Valentin. Przyznasz, że wszystkie bez wyjątku obce imiona są zanadto skomplikowane. Mary, Anne czy Elizabeth brzmią znacznie przyjemniej i bardziej swojsko, nieprawdaż? Tak czy inaczej, wspomniana młoda dama potrzebuje dobrze urodzonego męża.
- Znakomicie, tyle że ja nie potrzebuję żony. - Daruj, ale w najmniejszym stopniu nie dbam o twoje potrzeby. Wyjawię ci za to, czego trzeba mnie, to jest Anglii i mnie. Otóż twojej ojczyźnie bardzo zależy na tym, abyś poślubił tę kobietę. Zrobisz, co mówię, czy ci się to podoba, czy nie. Koniec i kropka. Wszystkie niezbędne informacje na temat narzeczonej zostaną ci przekazane, kiedy będziesz wychodził. Jeszcze jedno, jak już wspomniałem, ożenek oznacza kres twoich kłopotów. Nie będziesz zobowiązany do wyświadczania mi kolejnych przysług. Dostaniesz to na piśmie razem z resztą nudnych szczegółów dotyczących rychłego przyjazdu panny Valentin do Portsmouth. A teraz zechciej się czym prędzej oddalić. Uważaj przy tym, aby nie powiedzieć czegoś, co sprawi, że pożałuję swej wielkoduszności. Przyślij mi tu kogoś, żeby posprzątał ten bałagan. Justin skłonił się sztywno i ruszył do wyjścia. Mógł droczyć się z księciem, a nawet go obrażać, nie mógł jednak sprzeciwić się jego woli. Co gorsza obaj o tym
R
wiedzieli. Gdy sięgał klamki, regent uznał za stosowne ponownie przemówić. Jak zwykle miał coś w zanadrzu. - Wilde?
L T
- Tak, najjaśniejszy panie? - Baron nie zadał sobie trudu, by się odwrócić. Chryste,
pomyślał
przewidywalnym władcą?
z
niesmakiem,
czemuś
pokarał
nas
tak
żałośnie
- Byłbym zapomniał o najważniejszym, tak jak zapomniałem o twoich licznych niedostatkach, kiedy rekomendowałem cię na męża. Zdaje się, że myślałem wówczas wyłącznie o pewnym niespotykanym talencie, którym jako jeden z nielicznych możesz się pochwalić. Ktoś usilnie stara się sprawić, aby twoja przyszła żona odeszła przedwcześnie z tego świata. Zakonotuj sobie tedy, że jeśli choćby włos spadnie jej z głowy, król Franciszek i ja - to jest Anglia - będziemy więcej niż niezadowoleni. Wydajesz mi się zabawny, chłopcze, Bóg jeden wie dlaczego, ale moje poczucie humoru ma swoje granice. Nie wystawiaj go więc na próbę. Teraz możesz odejść.
Zgiełk i krzątanina w porcie Portsmouth nie zelżały ani odrobinę, gdy Justin spędzał czas na porannej toalecie, a trzeba zaznaczyć, że choć nie miał zwyczaju całymi
dniami podziwiać swego odbicia w lustrze, kąpiel oraz ubieranie się zajęły mu sporo poponad godzinę. Z rozmysłem opóźniwszy wyjazd z Londynu, dotarł do Portsmouth późnym wieczorem. Nim opuścił stolicę, upewnił się, że do regenta dotarły niepokojące wieści o tym, jakoby baron Wilde zamierzał przeciwstawić się jego nakazowi. Dlaczego książę miałby spać spokojnie, skoro pozbawił owego przywileju ofiarę haniebnych machinacji? - Przemawia przez ciebie zwykła małoduszność, Wilde, ot co - wymamrotała pod nosem „ofiara". - Oj, nieładnie. To dlatego, że po dwóch dniach w siodle dokucza ci poobijany zadek. - Czy jaśnie pan czegoś sobie życzy? - Nie, dziękuję, Wigglesworth, niczego nie potrzebuję. Wyrzucałem sobie tylko własną głupotę. - Cóż, nie zaszkodzi, jeśli od czasu do czasu ktoś pana upomni - stwierdził z
R
aprobatą lokaj, kiwając głową w peruce. - Minie co najmniej tydzień, nim doczyszczę
L T
pańskie skórzane bryczesy, a i tak nie mam pewności, czy zdołam doprowadzić je do stanu używalności. Skoro nie jestem potrzebny, pozwoli pan, że wrócę do obowiązków. - Naturalnie, mój drogi - odparł Justin. - Bez ciebie dawno bym zginął. Choć wypowiedział te słowa z lekką drwiną, obaj wiedzieli, że jest w nich ziarno prawdy. Rzecz jasna, baronowi udałoby się przetrwać bez wiernego kamerdynera, zwłaszcza od czasu, gdy Bonaparte został uwięziony po raz drugi i świat mógł znów spokojnie schodzić na psy bez jego usilnych zabiegów. Niemniej to właśnie Wigglesworth pilnował, by nieskazitelna maska, którą prezentował bliźnim lord Wilde, pozostała bez skazy. Dla kogoś, kto przez lata zmuszony był się ukrywać, fircykowaty i grymaśny sługa, stanowiący całkowite przeciwieństwo pana, okazał się idealną przykrywką. - Na nabrzeżu nadal ani śladu austriackiej czy czeskiej bandery - oznajmił Wilde, wyjrzawszy przez okno. - Wzdragam się na samą myśl o tym, że być może przyjdzie nam spędzić kolejny dzień w tej posępnej norze. Człowiek księcia zapewniał mnie dwa dni temu, że podróż lady Valentin przebiega zgodnie z planem. Oby się nie mylił.
- Och, nie wierzę, że jaśnie pan rozkleił się z tak błahego powodu. Jeżeli statek nie wpłynie do portu przed trzecią, dołożę wszelkich starań, by pozwolono mi osobiście przygotować pański posiłek. Nie dopuszczę do tego, by jadł pan podłą strawę. Wystarczy, że znosi pan niewygody lichej kwatery. - Jeśli istotnie zajdzie taka konieczność, obowiązkowo zabierz ze sobą Brutusa, naszego oddanego przyjaciela i obrońcę. - Baron czuł się w obowiązku przestrzec lokaja, który w swej naiwności żywił mylne przekonanie, iż wpuszczają go do zakazanych miejsc - w tym wypadku do kuchni w zajeździe - wyłącznie ze względu na szacunek, jaki wzbudza jego niepospolita osoba, nie zaś dzięki zwalistej sylwetce oraz siejącej grozę fizis Brutusa. Tak, Brutus był nieoceniony, lepszy niż regularna armia. - Tak jest - odparł służący, strzepując z koronkowego żabotu nieistniejący pyłek. Jako elegant i wykwintny znawca mody, Wigglesworth pałał szczerą niechęcią do George'a Brummella. Jego zdaniem Beau zasługiwał na chłostę za to, że pozbawił
R
mężczyzn jedwabiów i satyny i kazał im nosić stroje, w których wszyscy bez wyjątku
L T
przypominali stado pingwinów udających się na pogrzeb.
Biedny Wiggley. Miotał się teraz po izbie niczym ptaszek na uwięzi. W końcu dopadł toaletki i zaczął przeliczać liczbę grzebieni, szczotek oraz pozostałych utensyliów wchodzących w skład ekwipunku niezbędnego zadbanemu angielskiemu dżentelmenowi. Upewniał się w ten sposób, że żaden z cennych przedmiotów nie „przylepił się przypadkowo" do rąk służby zatrudnionej w gospodzie. Justin poruszył się na krześle i posłał mu rozbawione spojrzenie. - Czy będę musiał poszukać w tej ruderze czegoś, co pomoże mi zzuć buty? Zauważyłeś chyba tę plamę na lewym czubku? Wigglesworth wzniósł ręce w geście przerażenia, a zarazem radości. Wprost uwielbiał czuć się przydatny. Bez wątpienia było mu to równie potrzebne do życia, jak powietrze. - Merde! Plama?! Smuga?! Nie może być! Wilde zakrył usta, by nie parsknąć śmiechem. Sługa byłby niepocieszony, gdyby spostrzegł, że chlebodawca śmieje się z niego w żywe oczy.
- Drogi Wiggley, czy masz choćby blade pojęcie, co oznacza słowo, które powtarzasz z uporem, odkąd podczas wczorajszej wieczerzy łamałeś się chlebem z lokajem francuskiego dżentelmena? - Słucham? Nie bardzo rozumiem, sir - odrzekł kamerdyner, zaglądając po kolei do licznych walizek, które, jak twierdził, trzeba było nieodzownie zabrać, mimo że wyjeżdżali na krótko. Baronowi nie wypada podróżować z jednym bagażem. - W istocie, zdaje się, że nie rozumiesz. - Za pozwoleniem, teraz to już zupełnie nie pojmuję, w czym rzecz. Co niby takiego powtarzam? - Merde, mój złociutki. Od samego rana nic tylko merde. Służący popatrzył na białą szmatkę oraz puszkę pasty do butów, które trzymał w dłoniach. - Hm... rzeczywiście, zdaje się, że ma pan słuszność - zgodził się uprzejmie, po
R
czym przyklęknąwszy przed Justinem na przeznaczonym specjalnie do tego celu
L T
dywaniku, zajął się usuwaniem wyimaginowanego brudu z trzewika. - Cóż, Francuzi to z natury plugawa nacja, lecz przyzna jaśnie pan, że ich mowa jest dość melodyjna. Merde podoba mi się znacznie bardziej niż rety.
Wilde zignorował wrodzoną skłonność do wyszydzania potknięć bliźnich i oznajmił z powagą:
- Powinieneś wiedzieć, że merde nie znaczy rety. Mówiąc bez ogródek, Francuzi najczęściej określają tym słowem - wybacz, jeśli się zarumienię - ekskrementy. - Ekskre... menty - wydukał ze zgrozą Wigglesworth. Zaczynał czterdzieści lat temu jako kominiarz przy Piccadilly, nic więc dziwnego, że szczycił się tym, iż został wyniesiony do godności osobistego lokaja. - Jestem zdruzgotany, jaśnie panie. Oszołomiony, zawstydzony i upokorzony. - Sądzisz, że powinienem cię odprawić? - Skoro uważa pan za stosowne... Czemu zapominam, że Wiggley nie zna się na żartach? - skarcił się w duchu baron. Biedaczysko jest zanadto oddany pracy i stanowczo zbyt poważny.
- Nie obawiaj się. Nie zostaniesz zwolniony. Gdybym przegnał cię precz, pewno zabrałbyś ze sobą Brutusa, a tego bym nie ścierpiał. Brakowałoby mi naszych codziennych pogawędek. - Brutus nie umie mówić, jaśnie panie - zauważył pozbawiony wyobraźni sługa, zakończywszy pucowanie buta. - Właśnie dlatego przedkładam jego obecność ponad towarzystwo większości bliźnich. Przynajmniej mam gwarancję, że nie powie niczego nudnego. Wspaniale się sprawiłeś, dziękuję. Teraz będę mógł się pokazać w miejscu publicznym bez ujmy na honorze. - Baron wyjrzał ponownie na zewnątrz i zmarszczył brwi na widok nowego żaglowca w zatoce. - Wigglesworth, zdaje się, że statek lady Valentin właśnie przybił do brzegu. Zbieramy się, ale zaklinam cię, tylko nie zacznij uciekać z wrzaskiem z doków, jeśli panna wyda ci się „niegodna" mojej ręki. - Uczynię, co w mojej mocy, by nad sobą zapanować, ma pan na to moje słowo.
R
Pytanie, jak jaśnie pan odnajdzie się w tej arcytrudnej sytuacji.
L T
Justin odebrał od służącego kapelusz i ruszył do drzwi. - Nasz czcigodny książę ponoć szukał pociechy w winie po tym, jak pierwszy raz ujrzał oblubienicę. Osobiście wolę stawić czoło demonowi na trzeźwo. Jeśli najczarniejsze obawy się potwierdzą, będzie nie od rzeczy, jak przed nocą poślubną zaopatrzysz mnie w opaskę na oczy.
- Miejmy zatem nadzieję, że lady Magdaléna okaże się niebrzydka. Odpowiednia prezencja jest kwestią ogromnej wagi. W końcu będzie nosiła nasze nazwisko i pokazywała się u pańskiego boku w salonach. Usłyszawszy te słowa, Wilde zatrzymał się w progu. - Uroda to towar znacznie przeceniany, drogi przyjacielu, zwłaszcza że nie zawsze idzie w parze z prawym charakterem. Wystarczy, że nasza młoda dama da się poznać jako osóbka elokwentna i w miarę rozumna. Jeżeli w dodatku nie będzie straszyła swym widokiem niemowląt i koni, obwieścimy, że odnieśliśmy sukces. Zresztą, czy mamy wybór? Powinniśmy także pamiętać, że ów mariaż to nie jej wymysł. Kto wie, czy to ona nie zapała niechęcią do mnie.
- Ale co też jaśnie pan opowiada! - obruszył się Wigglesworth. - Będzie najszczęśliwszą niewiastą na świecie. - Wątpię. Kiepski ze mnie materiał na męża. Sam wiesz, jak trudno ze mną wytrzymać. - Nonsens - zaprotestował kamerdyner, gdy wyszli na korytarz. - Jest pan najzacniejszym z ludzi. - Wigglesworth, znamy się bez mała sześć lat, a wcześniej nie obraziłeś mnie bardziej niż tym, co właśnie powiedziałeś. Brutus wyłonił się z cienia potężny i groźny jak zwykle. Na widok barona i jego lokaja zmarszczył nos i parsknął radośnie, choć prawdę mówiąc, używał tego samego repertuaru dźwięków, by wyrazić niemal wszystkie inne emocje. Kiedy znaleźli się na ulicy, natychmiast wysunął się na czoło. W drodze do portu tłum rozstępował się przed nim jak przed królem. Przechodnie, wałęsający się po bulwarach marynarze oraz
R
zachwalający towar przekupnie schodzili Brutusowi z drogi, jakby uciekali przed zadżumionym.
L T
Stąd i zowąd rozlegały się także zaciekawione szepty: „Kim jest ten znakomicie odziany jegomość? Musi być jakąś ważną personą. Widziałaś jego surdut? Cóż za doskonały krój! A niech mnie! Ależ z niego galant! Oddałabym się takiemu za darmo! Słowo daję, nie wzięłabym od niego ani pensa! A ten drugi z tyłu? Spójrz no tylko, udekorowany jak świąteczny pudding.
Podobne uwagi nie były dla Justina niczym nowym. Niejednokrotnie przychodziło mu na myśl, że w jego przypadku rzucanie się w oczy stanowi doskonały kamuflaż. Zależało mu przecież na tym - zwłaszcza w latach służby na rzecz monarchy - aby ukrywać przed światem prawdziwą twarz, a jak głosi ludowa mądrość, patrzeć, nie znaczy widzieć. Po cóż tedy wymykać się z miasta pod osłoną nocy albo chadzać w przebraniu wyludnionymi zaułkami? Kto przy zdrowych zmysłach będzie podejrzewał o ciemne sprawki człowieka z rozmysłem ściągającego na siebie uwagę? Nic bardziej mylnego. Przekonali się o tym liczni wrogowie królestwa, których polecono mu zgładzić w czasach, gdy Europą wstrząsały burzliwe konflikty. Gdy wyprawianie śmiertelników na tamten świat przestało być konieczne, nie zrzucił maski
lekkoducha i eleganta, przeciwnie, poczuł, że jest mu ona potrzebna znacznie bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Gdyby ludzie, a w szczególności garstka prawdziwych przyjaciół, zdołali zajrzeć pod fasadę rzekomej bezmyślności, niemądrych żartów tudzież domniemanej fascynacji modą oraz wyglądem, dostrzegliby jedynie piętno nikczemnych uczynków, których Justin się dopuścił, i błędów, które popełnił. Z wyboru nie miał nikogo bliskiego. Wiedział, że jest dla niego za późno. W jego życiu wydarzyło się zbyt wiele złego, by mógł pozwolić komukolwiek się do siebie zbliżyć. Prawdopodobnie dlatego tak łatwo pogodził się z myślą o rychłym ożenku. Lepiej, żeby związał się z zupełnie obcą osobą niż z kimś, na kim by mu zależało. Tytuł przed nazwiskiem, okazałe rezydencje w mieście i na wsi oraz hojna pensja w zupełności wystarczą jego żonie do szczęścia. A kiedy zapewni mu dziedzica i zacznie obracać się w kręgach londyńskiej śmietanki, nie będzie miał nic przeciwko temu, by wzięła sobie kochanka, o ile zachowa należytą dyskrecję.
R
Pogrążony w zadumie, nie zauważył, że dotarli do celu. Powrócił do
L T
rzeczywistości, gdy Brutus zatrzymał się przy pomoście. Spojrzał w stronę zakotwiczonego w porcie statku i się zdziwił. Pasażerowie schodzili na ląd po rozwiniętym wzdłuż trapu czerwonym dywanie. W dodatku do relingu przywiązano ozdobne wstążki i proporce. Justin, Wigglesworth, Brutus oraz zgromadzona za ich plecami gawiedź przyglądali się w niemym osłupieniu oddziałowi zbrojnych, który ustawił się w szpaler, prezentując groźnie wyglądające halabardy. W ślad za eskortą pojawiły się dwie nie pierwszej młodości niewiasty. Nosiły podobne, raczej wysłużone stroje i sprawiały wrażenie dam do towarzystwa. Potem przyszła kolej na postawnego mężczyznę, którego wiek trudno było określić z powodu modnych na dworze Franciszka II sumiastych wąsów i obfitych bokobrodów. Na oko miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Sądząc z ilości galowych naszywek zdobiących jego mundur oraz z rozmiaru hełmu, szczycił się wysoką rangą oficerską. Zmierzywszy przenikliwym spojrzeniem tłum, przybysz utkwił wzrok w baronie. - Niech mnie kule biją, Wigglesworth, to ci dopiero rzadki okaz. Sądzisz, że na wszelki wypadek powinniśmy się skulić, aby okazać respekt?
Oficer zręcznym ruchem zarzucił na ramię pelerynę i zbliżył się pewnym krokiem do Justina. Jedna z jego dłoni spoczywała przy tym na rękojeści szabli. - Baron Wilde? Zagadnięty skinął nieznacznie głową. - Znakomicie. Przybył pan punktualnie, zatem wszystko idzie zgodnie z planem. Major Luka Prochazka, do usług, emisariusz Jego Wysokości Franciszka Drugiego, króla Niemiec, króla Węgier i Czech, Galicji i Lodomerii, wielkiego księcia Toskanii, wielkiego księcia Siedmiogrodu, księcia Mediolanu, Luksemburga, Cieszyna etc., cesarza Austrii... - Tak, majorze, dziękuję za przypomnienie, zapewniam jednak, że znam pełną tytulaturę Jego Królewskiej Mości. Kilka razy widziałem także mapę Europy. - Wilde stłumił ziewnięcie, zakrywając usta koronkową chusteczką, po czym zerknął od niechcenia na stojących na baczność żołnierzy. - Pozwoli pan, że zapytam, z czystej
R
ciekawości naturalnie, czy spodziewa się pan, że pański okręt lada chwila zostanie
L T
wzięty szturmem? Jeśli tak, natychmiast każę lokajowi pobiec do powozu po broń. Prochazka skrzywił się z niezadowoleniem. Przysunąwszy się do rozmówcy, rzekł ściszonym, acz stanowczym głosem:
- To pan o niczym nie wie? Powiedziano mi, że zostanie pan o wszystkim uprzedzony i że poczyni pan stosowne do okoliczności przygotowania. Życiu lady Valentin grozi poważne niebezpieczeństwo. Gdzie pańskie straże? Wilde skinął niedbale w stronę Brutusa. - Proszę, oto i moja armia - oznajmił. - To ma być armia? - Major był wyraźnie zgorszony. - Chce pan bronić narzeczonej z pomocą jednego człowieka? - Jednego, ale za to imponująco rosłego człowieka, przyzna pan. Poza tym sam nie jestem ułomkiem. Luka Prochazka obrzucił barona sceptycznym spojrzeniem. - Miałem zwolnić wartowników, kiedy przekażę lady Valentin pod pańską kuratelę, lecz w zaistniałej sytuacji uważam, że powinni towarzyszyć nam do Londynu.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Oddział obcego wojska paradujący po angielskiej prowincji? Ktoś mógłby to uznać za przyczynek do wojny. Pańskiemu królowi z pewnością nie o to idzie... - Nie dopuszczę do tego, by lady Valentin spadł włos z głowy! - zirytował się Luka. - Za pozwoleniem - wycedził lodowatym tonem Justin. - To ja zostanę jej mężem i to moją powinnością będzie ją ochraniać. - Nie przestawał się uśmiechać, ale w jego głosie pobrzmiewała groźna nuta. - Tylko głupcy sądzą innych po pozorach. To bardzo nierozsądne, szczególnie w przypadku mojej skromnej osoby. Zaręczam, że nie chciałby pan mieć we mnie wroga. Czechowi nawet nie drgnęła powieka. - Owszem, słyszałem o panu to i owo... - Majorze, ustalmy to sobie na samym wstępie, niczego pan o mnie nie słyszał.
R
Gdyby ktoś śmiał rozpytywać o barona Wilde'a, będzie pan milczał jak zaklęty, pojmuje
L T
pan? Wspaniale, proponuję zatem, byśmy przestali się licytować i przeszli do kolejnego punktu programu. Pora dopełnić oficjalnej prezentacji. Panna Valentin gotowa się zniecierpliwić. Nie trzymajmy jej dłużej w niepewności. - Wolne żarty - odparł z uśmiechem Prochazka. - To raczej ona trzyma nas w niepewności. Nie zauważył pan, jak długo każe nam na siebie czekać? - Ach, rozumiem, biedactwo chowa się w swojej kajucie? - Szczerze wątpię, sir. - Justin, jeśli łaska. Z tego, co słyszałem, pozostanie pan w Anglii przez dłuższy czas, mamy zatem dwa wyjścia, drogi Luka; albo się spoufalimy, albo pozabijamy. Osobiście wolałbym to pierwsze. Co ty na to? - Zgoda, Justinie. Dość się już w życiu nazabijałem. Nie chciałbym mieć cię na sumieniu. Ruszyli razem wzdłuż doku. Byli wprawdzie równego wzrostu, lecz poza tym różnili się niemal wszystkim. - Podoba mi się twoja niezachwiana wiara w siebie, choć to oczywiste, że żadną miarą nie dałbyś mi rady.
- Dobre sobie. Nie masz nawet szabli. Będziemy bić się na chusteczki? Baron odsłonił zęby w uśmiechu i machnął trzymaną w dłoni chustką. - Żaden problem. Bez trudu wepchnę ci ją do gardła. Kiedy panowie zbliżyli się do czerwonego dywanu, jedna z dam do towarzystwa podwinęła spódnicę, odwróciła się i zniknęła na pokładzie statku po to, by za chwilę pojawić się ponownie. Justin przystanął i zdjął z głowy kapelusz. Silna bryza natychmiast rozwiała jego ciemne włosy, na co Wigglesworth zareagował nerwowym cmoknięciem. - Czyżby narzeczona przejawiała inklinacje do spektakularnych wejść? - Powiem jedynie, że lady Alina jest osóbką bardzo niezależną - zapewnił Luka. - Muszą cię piekielnie swędzieć - stwierdził Wilde, spoglądając na jego wąsy. Prochazka zerknął zdumiony na towarzysza i zmarszczył brwi. - Przeszkadzają mi zwłaszcza przy jedzeniu, ale co robić? Każdy oficer jest tak
R
przystrojony. Zamierzam odejść z armii, gdy tylko obecna misja dobiegnie końca. Jak się
L T
domyślasz głównie po to, żeby wreszcie się pozbyć tego przeklętego zarostu. Baron roześmiał się i uznał, że lody zostały przełamane. On i Luka z pewnością dojdą do porozumienia. Śmiech zamarł mu na ustach, kiedy na trapie ukazała się sylwetka drobnej kobiety, spowitej od stóp do głów w wyszywany gronostajami, szmaragdowozielony aksamit. Nie wiedzieć czemu pomyślał o królowej Elżbiecie. Ponoć monarchini włożyła ongiś gronostaje na ceremonię koronacji, jako symbol swego dziewictwa. Lady Valentin nie była filigranowa, ale raczej nie nazwałby jej szczególnie rosłą. Miała szczupłe dłonie o smukłych palcach. Widział je wyraźnie, jako że nie schowała rąk pod rękawiczkami, za to twarz ukryła skrzętnie pod kapturem peleryny. Bez wątpienia zrobiła to z rozmysłem. W końcu sięgnęła do kaptura i zsunęła go niespiesznie z głowy. Oczom zdumionych zebranych ukazała się burza lśniących czarnych loków oraz twarz, której zniewalające piękno wzbudziło jednogłośny zachwyt obserwatorów. Baronowi z wrażenia odjęło mowę. Wszelkie wyobrażenia na temat ideału damskiej urody bladły w blasku wdzięków lady Magdalény Evinki Nadei Valentin. Gdy
uniosła idealnie wyrzeźbiony podbródek i powiodła wzrokiem po zgromadzonych, nieniewiele brakowało, by oczarowani widzowie padli przed nią na kolana. Jej cera była mlecznobiała i nieskazitelnie gładka, regularne ciemne brwi przydawały wyrazu ogromnym, złotobrązowym oczom, których zewnętrzne kąciki wznosiły się lekko ku górze. Majestatyczny nos, wysokie kości policzkowe i delikatnie zaokrąglone usta sprawiały, że jej urzekająca powierzchowność wydawała się odrobinę egzotyczna. Oniemiały tłum wpatrywał się w nią jak w obrazek. Część kobiet dygnęła, a większość mężczyzn otwarcie biła jej pokłony. Magdaléna przyjęła owe wyrazy uwielbienia nieznacznym skinieniem głowy, z dostojeństwem władczyni, której należą się hołdy. - Merde - szepnął wniebowzięty Wigglesworth. Głos Luki dotarł do barona jakby z oddalenia.
R
- Lordzie Wilde, pańska narzeczona, lady Alina Valentin.
L T
- Zuchwała smarkula całkowicie mnie przyćmiła - wymamrotał pod nosem Justin. Chwilę później uzmysłowił sobie z niejaką zgrozą, że lady Valentin nie tylko zepchnęła go ze sceny, lecz także pozbawiła pewności siebie, na której dotychczas mu nie zbywało. Po raz pierwszy w życiu zawładnął nim niepokój. Co tu kryć, zaczynał martwić się o własną przyszłość. Niesłychane, ale prawdziwe.
Rozdział drugi Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Uparło się bić tak mocno i prędko, jakby zmierzało wprost ku śmiercionośnym palpitacjom. Kilka minut wcześniej Tatiana poinformowała lady Alinę, że wbrew wcześniejszym oczekiwaniom, baron Wilde okazał się przystojnym i eleganckim młodym człowiekiem, nie zaś posuniętym w latach, odpychającym ogrem. Innymi słowy, „jaśnie panience dostał się smakowity kąsek". Szkopuł w tym, że lady Alina wcale się o ów kąsek nie prosiła. Została uwikłana w niedorzeczną intrygę monarchy bez swej wiedzy i zgody, dlatego też za wszelką cenę pragnęła wyplątać się z tej ponurej farsy. Tyle że nie było na to sposobu. Luka tak długo odwodził ją od tego pomysłu, że koniec końców dała za wygraną. Najgorsze, że nie miała nikogo, kto mógłby ją wspomóc i wesprzeć. Matka nie żyła od trzech lat, ojciec poległ pod Waterloo. Została jej wyłącznie ciotka Mimi, a ta zupełnie o nią nie dbała.
R
Los bratanicy zobojętniał jej do tego stopnia, że nawet nie próbowała przekonać Jego
L T
Królewskiej Mości, aby nie poświęcał odrobinę kłopotliwej podopiecznej na ołtarzu wielkiej polityki. Tak oto jej przyszłość została przypieczętowana. Mariaż angielskiego arystokraty i dobrze urodzonej obywatelki Austrii miał scementować przyjazne stosunki pomiędzy ojczyznami przyszłych współmałżonków. Droga ciotuchna miała czelność twierdzić, że Alinę spotkał „wielki honor". Naturalnie nie zdołała przy tym ukryć triumfalnego uśmieszku. Od dawna nie ustawała bowiem w wysiłkach, aby pozbyć się krewnej, której młodzieńcza uroda przyćmiewała jej własne, mocno podstarzałe wdzięki. Czekała jedynie na odpowiedni moment i wreszcie się doczekała. Kiedy Alina przestała stawiać opór i zaakceptowała to, co nieuchronne, postawiła dwa warunki. Niestety, tylko jeden z nich spotkał się ze zrozumieniem. Na początek wyraziła życzenie, aby dostarczono jej wszelkich dostępnych informacji na temat człowieka, który miał zostać jej mężem. W tej kwestii czekało ją rozczarowanie. Wkrótce stało się jasne, że nikt nie zamierza się tym zająć. W rezultacie dziś wiedziała o baronie tyle, ile powiedziano jej dwa miesiące temu, czyli praktycznie nic, jeśli nie liczyć jego nazwiska oraz pełnych zachwytu doniesień Tatiany. Drugi waru-
nek przyszłej oblubienicy spełniono z nawiązką, czego najlepszym dowodem były grogronostaje zdobiące elegancki płaszcz. Miała prezentować się jak najdostojniej, zaś jej garderoba i świta musiały być godne wysłanniczki Franciszka II. Dziewczęce stroje, przy których dotychczas upierała się Mimi, odeszły w zapomnienie. Zastąpiły je suknie z najprzedniejszej jakości tkanin, uszyte według najnowszych krojów. Pojawiły się również modne dodatki. Ku radości Aliny wróciła do niej szkatułka z biżuterią matki, zawłaszczona na całe lata przez kochaną ciotunię. Na pożegnanie wdzięczna bratanica uraczyła starszą lady Valentin naszyjnikiem z granatów i zaprawianą jadem mową, w której dziękowała krewniaczce za troskliwą opiekę. Rzecz jasna, wygłosiła przemówienie w obecności monarchy, dzięki czemu ciotka, choć wpadła w cichą furię, nie mogła wepchnąć jej bezwartościowych kamieni do gardła. Owo małe zwycięstwo sprawiło jej niemałą przyjemność i znacznie poprawiło
R
nastrój. Cieszyła się także z tego, że Luka będzie jej towarzyszył w podróży i że zostanie
L T
przy niej przez jakiś czas. W dodatku Tatiana oświadczyła, że prędzej skona, niż zostawi ją samą sobie. Zacna kobieta. Do orszaku dołączyła również Danica, jej osobista garderobiana. Nigdy przedtem nie miała własnej pokojówki, musiała dzielić się służącą z Mimi. Na szczęście zamiast słynących z oziębłości Anglików, w jej najbliższym otoczeniu znajdą się ludzie, których dobrze znała i przy których czuła się swobodnie. Ale straże? Trzeba przyznać, że ich widok ją zdziwił. Wartownicy stali w tej chwili na baczność, czekając na jej nadejście. Wybornie. Wszystko odbędzie się dokładnie tak, jak to sobie wymarzyła. Czyż nie chciała stawiać pierwszych kroków w kraju matki z należną pompą? Teraz pozostawało jedynie stawić czoło narzeczonemu, złożyć przed nim ukłon, spojrzeć mu w oczy i pozwolić, by ujął jej dłoń. Słowem i gestem zapewnić go o bezwzględnym posłuszeństwie, uważając przy tym, by nie zwrócić śniadania na jego buty. Przez dokładnie minutę (wiedziała, że upłynęła minuta, bo odliczała w myślach sekundy) tkwiła w miejscu i rozglądała się dookoła, choć prawdę mówiąc, nikogo i niczego nie widziała. W końcu odważyła się zerknąć w stronę Luki i barona.
Spojrzała po raz pierwszy na narzeczonego i zaparło jej dech w piersiach. Tatiana wcale nie przesadziła. To ma być jej przyszły mąż? Ów niepokojąco urodziwy mężczyzna, którego zielone oczy uśmiechały się do niej, a zarazem z niej drwiły? Spodziewała się kogoś znacznie starszego i zmęczonego życiem, leciwego jegomościa z wielkim brzuchem, może nawet starca chodzącego o lasce. Modliła się przy tym, żeby okazał się uległy i na tyle głupi, by można nim było swobodnie manipulować. Wkroczywszy zdecydowanie na czerwony dywan, podszedł do niej żwawym krokiem, jakby chciał oznajmić wszem wobec, że nie tylko ona, lecz także i statek są jego własnością. Czy naprawdę on musi emanować nieznośną pewnością siebie? - Lady Valentin, pani uniżony sługa, baron Wilde. - Gdy się odezwał, w jego twarzy i głosie nadal czaiła się kpina. - Pozwoli pani, że wyrażę swój zachwyt i powitam panią w ojczyźnie matki w imieniu księcia regenta oraz własnym. Kiedy pani czcigodna rodzicielka odeszła z tego świata, Anglia poniosła niepowetowaną stratę, za to dzięki
R
twemu przyjazdowi, pani, kraj niewątpliwie zyska na świetności.
L T
Zręcznie powiedziane, pomyślała z uznaniem i otworzyła usta, aby wyrecytować przygotowaną na tę okazję formułkę. Dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że baron zwrócił się do niej po niemiecku i że posługuje się tym językiem biegle. Zapewne spodziewał się, że jego talenty zostaną docenione. Niedoczekanie. Prędzej dotknęłaby rozżarzonych węgli, niż powiedziała mu komplement. Swoją drogą, jakież to nierozważne z jego strony, że tak szybko zdradził się ze swymi umiejętnościami. Gdyby zachował je w tajemnicy, mógłby udawać, że jej nie rozumie, kiedy będzie używała w jego obecności własnej mowy. A może powinna mu podziękować za ostrzeżenie? Nie, raczej nie. Zamiast tego wygłosiła odpowiedź nienaganną angielszczyzną i podała mu dłoń, a potem wpatrywała się w niego z uwagą, gdy pochylił głowę i. złożył na jej ręce pocałunek. Zignorowała dreszcz, który przebiegł jej po ramieniu, i odezwała się lekkim tonem: - Poznał pan już mojego sekretarza, majora Prochazkę? Wilde wsunął sobie jej rękę pod ramię i poprowadził ją wzdłuż nabrzeża w stronę Luki oraz dziwacznie wyglądającego indywiduum w peruce. Osobnik ów przyglądał się Alinie z bałwochwalczym zachwytem, a z jego twarzy nie schodził rozanielony uśmiech.
Wkrótce Czech i służący złożyli przed Justinem i Aliną głęboki ukłon, odwrócili się i ruszyli na czele pochodu zatłoczoną ulicą. - Sekretarz, powiada pani? Hm... taki z niego sekretarz jak ze mnie król Syjamu. Lady Valentin zatrzymała się gwałtownie i wlepiła zdumiony wzrok w towarzysza. - Co pan imputuje? - Imputuję? Och, nic doprawdy, raczej proponuję, abyśmy zaczęli wszystko od nowa niekoniecznie tak, jak to sobie wcześniej zaplanowaliśmy. Po cóż nam te dyrdymały o zacieśnianiu więzów międzypaństwowych, którymi uraczyła mnie pani na samym wstępie? Brzmią znacznie lepiej niż prawda, nie przeczę, szkopuł w tym, że to wyssane z palca bujdy i oboje doskonale o tym wiemy. A może woli pani ciągnąć tę komedię w nieskończoność? Proszę bardzo, pani będzie udawała śliczną słodką idiotkę, ja zaś wcielę się w - a niech mnie, chyba z własnej woli zapędziłem się w kozi róg, ale co mi tam, dla dobra sprawy zakończę wywód - otóż ja będę odgrywał ślicznego słodkiego idiotę, co pani na to?
L T
R
Alina zmierzyła go zdziwionym spojrzeniem od stóp do głów. Pierwszy raz w życiu słyszała, by mężczyzna używał w odniesieniu do własnej osoby określeń „śliczny" czy „słodki". Zresztą, żadne z tych słów zupełnie do niego nie pasowało, był na to zbyt męski, nawet w modnym, fircykowatym odzieniu. Mniejsza z tym, powinna się zastanowić, co właściwie miał na myśli. Udawać? Skąd w ogóle ten pomysł? Co niby mieliby udawać? Czyżby kazano jej poślubić szaleńca? - Jak rozumiem, w rzeczywistości nie uważa się pan za słodkiego idiotę. Czy ma pan pewność, że nim nie jest? - Istotnie, w tej chwili pewności mieć nie mogę - odparł z przekąsem. - Dobrze, skoro pani nalega, pozostańmy na razie przy sekretarzu. - Słusznie, zwłaszcza że od początku nie miałam najmniejszego zamiaru go opuszczać. - W trudnych sytuacjach sarkazm przychodził Alinie z pomocą. Z tego powodu wiele razy popadała w tarapaty i ściągała na siebie niepożądaną uwagę króla, co zapewne przyczyniło się do jego decyzji o obarczeniu jej niechcianym mężem i wysłaniu do Anglii. - Luka oddałby za mnie życie - powiedziała panna Valentin, wpatrując się w wyprostowane plecy oficera.
- To chwalebne z jego strony - odparł uprzejmie Wilde. - Pozwoli pani, że jej przedstawię Brutusa, swojego osobistego... eem... sekretarza. Proszę spojrzeć, to ten olbrzym, który kroczy tuż przed pani dzielnym obrońcą. On także oddałby za mnie życie, choć wolałbym, żeby żaden z nich nie musiał dowodzić w ten ostateczny sposób lojalności. Major Prochazka obawia się o pani bezpieczeństwo, ale, jak mniemam, zdaje sobie pani z tego sprawę, prawda? Alina była tak pochłonięta zajmującą słowną utarczką, że upłynęło dobrych kilka sekund, nim pojęła w pełni sens ostatniej wypowiedzi narzeczonego. - Nie, z pewnością pan się myli. Jestem przekonana, że zaszło jakieś nieporozumienie. Źle pan odczytał naturę jego misji, której podjął się dobrowolnie. Luka służył niegdyś pod moim ojcem. Był z nim bardzo zżyty, dlatego teraz, po jego śmierci, troszczy się o mój los i czuje się za mnie odpowiedzialny, nie wspominał mi jednak o zagrożeniu. Twierdzi pan, że Anglia to niebezpieczne miejsce?
R
Wilde przyglądał się przez jakiś czas lady Alinie, po czym uśmiechnął się z niejakim przymusem.
L T
- Zechce pani wybaczyć mi tę oczywistą pomyłkę. Zapewniam, że w naszym kraju nic pani nie grozi. Wprost przeciwnie, przypuszczam, że bez trudu dokona pani podboju całego królestwa.
- Taki mam zamiar - odrzekła bez zastanowienia Alina. Nie poznawała samej siebie. Nie sądziła, że jest zdolna do takich impertynencji, ale wygłaszając je, znakomicie się bawiła. Baron najwyraźniej się z nią droczył i wciąż ją czymś zaskakiwał, czemu więc nie miałaby odpłacać mu pięknym za nadobne? Zacznijmy od nowa, niekoniecznie tak jak to sobie wcześniej zaplanowaliśmy, to jego własne słowa. Jako dobrej żonie nie wypada jej go rozczarować, czyż nie? Wielka szkoda, że muszą się pobrać, tym bardziej że zwiążą się ze sobą z przymusu, a nie z własnej woli. O wiele milej byłoby zwyczajnie z nim poflirtować. Jako małżonek może się okazać mocno kłopotliwy, a takiego utrapienia z pewnością nie wynagrodzą jej ani jego przystojna twarz, ani urokliwy uśmiech. - Widzę, że szczera z pani osóbka - orzekł, przypatrując jej się spod uniesionych brwi. - Niektórzy uznaliby to za poważną przywarę.
- Mam rozumieć, że pan również się do nich zalicza? - Oho, nie dość że szczera, to jeszcze dociekliwa. - Dociekliwa na tyle, by przejrzeć pańską strategię. Zaprzeczy pan, że zwyczajnie unika odpowiedzi na moje kłopotliwe pytanie? Zdaje się, że będę musiała cały czas mieć się przy panu na baczności. - Przeciwnie, moja droga. - Spojrzał na nią tak, że odwróciła wzrok. - To ja będę musiał zachować przy pani jak największą ostrożność. Nie spodziewałem się, że panią polubię. Maszerowała dalej, wpatrując się we własne buty i udając uprzejmą obojętność. Tak naprawdę schlebiało jej, że baron ją lubi, tym bardziej że przyznał się do owej sympatii dość niechętnie, jakby poczytywał ją sobie za. słabość. - Ach, tak... - zaczęła ostrożnie. - Zatem, wbrew oczekiwaniom, nie zapałał pan do mnie odrazą i... sądzi pan, że to takie straszne?
R
- Nie inaczej - odparł przekornie. - Każda szanująca się żona ma na tyle
L T
przyzwoitości, by uchodzić za osobę stateczną, nudną i kompletnie niezauważalną. - Czy to znaczy, że ja nie jestem...
- Z pewnością nie jest pani niezauważalna - wszedł jej w słowo, poklepując dłoń, którą złożyła na jego ramieniu. - Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Mimo szczerych chęci nie potrafiłbym pani ignorować. - Czy to komplement? - Być może - oznajmił zaprawionym ironią tonem, do którego zaczynała się powoli przyzwyczajać. - Komplement albo ostrzeżenie - dodał, gdy weszli na schody nadgryzionego zębem czasu zajazdu.
- Wzywałeś mnie? - zapytał naburmuszonym głosem Prochazka. Konieczność wypełniania rozkazów Anglika najwyraźniej nie przypadła mu do gustu. Cóż, nie mój problem, pomyślał Justin. Miał dość własnych zmartwień, by zaprzątać sobie głowę cudzymi zgryzotami. Spędził całe popołudnie na wnikliwej lekturze dokumentów, które jakiś czas temu wręczył mu sekretarz księcia regenta. Dokonawszy starannej analizy tekstu, doszedł do wniosku, że między wierszami znalazło
się sporo istotnych informacji. Naturalnie to, co zostało celowo pominięte, a co ku swej rozpaczy przeoczył podczas pierwszego czytania, okazało się najważniejsze. Niestety, klamka zapadła i nie było odwrotu. Podpisał tę przeklętą ugodę i basta. Mógł wymyślać sobie od ostatnich głupców do woli, ale po cóż płakać nad rozlanym mlekiem? Zawarcie małżeństwa ze wskazaną przez monarchę osobą w zamian za umorzenie „długu" wobec królestwa, tak oto brzmiał zasadniczy warunek kontraktu. Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, za proste jak na obyczaje księcia regenta. Nauczony smutnym doświadczeniem, powinien był wiedzieć, że z koronowanymi głowami nie należy wchodzić w żadne układy. Z ludźmi ich pokroju niczego nie można być pewnym. Spojrzał na drzwi jadalni, w progu których tkwił Czech. Nie miał na sobie munduru. Porzucił formalny strój na rzecz brązowego surduta oraz bryczesów z koźlej skóry. Widok jego nieszykownego fularu bez wątpienia przyprawiłby biednego Wiggleswortha o atak apopleksji.
R
- Ona nie ma o niczym pojęcia - rzekł bez wstępów Wilde, spoglądając wyczekująco na rozmówcę.
L T
Luka zamrugał gwałtownie, lecz nie raczył się odezwać. - Cóż to, raptem odjęło ci mowę? Jak sobie życzysz. Mamy przed sobą cały wieczór. Dla zabicia czasu proponuję mały zakład. Kto kogo przetrzyma, ja ciebie czy ty mnie?
- Idzie o to, że mnie zaskoczyłeś. Przecież to nie było pytanie. Co miałem odrzec? - Zamierzasz zgrywać idiotę? Nic z tego, panie majorze. Wprawdzie nie znam cię zbyt długo, niemniej od czasu, gdy zawarliśmy znajomość, zdążyłem się zorientować, że nie zaliczasz się do durnej części ludzkości. Pozwól zatem, że się powtórzę, choć bardzo tego nie lubię. Panna Valentin o niczym nie wie. Jest zadowolona z siebie w związku z przedstawieniem, które zgotowała nam w porcie. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej życiu zagraża poważne niebezpieczeństwo. - Baron wskazał Luce krzesło i sięgnął po butelkę z winem, która stała na stole. - Oszczędź sobie wysiłku i nie udawaj, że nadal nie pojmujesz, o czym mówię. Twoja podopieczna jest przekonana, że nasze małżeństwo to alians polityczny, nic innego jak umowa handlowa zawarta pomiędzy zaprzyjaźnionymi państwami, swoiste potwierdzenie sojuszu pomiędzy waszym Franciszkiem a naszym
drogim Jerzym. Ledwie postawiła stopę na lądzie, wyrecytowała mi na ten temat całą mowę, niczym okazowa słodka idiotka. Tyle że panna Alina wcale nie jest idiotką, prawda? I z tego właśnie powodu nie powiedziałeś jej, jak sprawy stoją. - Ależ mówiła szczerą prawdę, słowo daję rzekł Prochazka, częstując się przedniej jakości burgundem, bez którego Wilde nigdzie się nie ruszał. Człowiek cywilizowany podróżuje bowiem nie tylko z własną bielizną pościelową, lecz także z własnymi trunkami. - Radzę ci porzucić strategię uników, drogi przyjacielu, jako że donikąd cię ona nie zaprowadzi, chyba tylko do zguby. Ostrzegam, że jesteś na dobrej drodze, by wstąpić ze mną na wojenną ścieżkę. Wystarczy, że przez nieustającą ulewę opóźnia się nasz wyjazd i będę musiał spędzić kolejną noc pod przeciekającym dachem tej rudery, którą właściciel szumnie nazywa gospodą. Wiedz, że nie wpływa to dobrze na samopoczucie człowieka z moją wrażliwością. W dodatku narzeczona w najlepsze stroi sobie ze mnie
R
żarty zapewne dlatego, że nie zapałała do mnie uwielbieniem, a perspektywa zawarcia
L T
małżeństwa pod przymusem jest jej niemiła. Gronostaje, fury bagażu - aż dziw, że po drodze nie zatonęliście pod ciężarem jej kufrów - a na dobitkę nieskrywany zamiar podboju stolicy. Jest niesłychanie urodziwa i niewątpliwie ma tego świadomość. Pragnie wziąć Londyn szturmem i powiedziała mi to prosto w oczy. Cóż, nie zdziwiłbym się, gdyby jej się to udało, o ile ktoś jej przedtem nie uśmierci i nie zakopie sześć stóp pod ziemią. - Nie musi wiedzieć, że coś jej grozi. Justin huknął pięścią w stół, omal nie strącając przy tym butelki. - Nie musi?! Cóż to za brednie, do pioruna! - wrzasnął, po czym natychmiast umilkł, zaskoczony własnym wybuchem. Niesłychane. Niewzruszony baron Wilde nieopatrznie pozwolił sobie na okazanie gwałtownych emocji. Nie spodobało mu się to. Miałby przejmować się losem zuchwałej dzierlatki, którą ledwie znał? Sęk w tym, że do tej pory żadna kobieta nie pociągała go tak jak ona. Niestety, towarzyszyło temu poczucie zagrożenia. Przyłożywszy rękę do czoła, zacisnął powieki i spróbował się opanować. - Dlaczego o niczym jej nie powiedziano? - zapytał nieco spokojniejszym tonem.
- Uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Baliśmy się że... Rzecz w tym, że gdybyśmy wyjawili jej nasze obawy i spróbowali choćby w najmniejszym stopniu ograniczyć swobodę, mogłaby zrobić coś nierozsądnego. Lady Alina jest młoda i niepokorna. Prawdę mówiąc, bywa nieobliczalna. Jeżeli wmówimy jej, że angielski obyczaj nakazuje dziewczętom przesadną rozwagę i wymaga od kobiet większego posłuszeństwa, przypuszczam, że będzie skłonna to zaakceptować. Co innego, gdyby dowiedziała się, że jest pilnie strzeżona, że niejako uczyniliśmy z niej więźnia... Nie chcę nawet myśleć, jakie głupstwo mogłoby wówczas wpaść jej do głowy. Niech nadal sądzi, że jest panną na wydaniu i że wolno jej błyszczeć w towarzystwie. Ręczę, że tak będzie dla nas wszystkich najlepiej... - Major westchnął i pociągnął z kieliszka. - Wyjątkowo dobry rocznik, choć bukiet raczej niewyszukany. Nie spodziewałbym się, że w tak marnym lokalu podają znośne trunki. Zdaje się, że wasza gospodarka nie ucierpiała z powodu wojny aż tak bardzo jak nasza. Baron posłał mu krzywy uśmiech.
L T
R
- Naturalnie, że nie, zaś nasze ulice wybrukowano złotem, jeszcze tego nie zauważyłeś? - Oparłszy łokcie na stole, pochylił się w stronę rozmówcy. - Pozwól, że podsumuję twoje słowa, przyjacielu, bo nie jestem pewien, czy dobrze cię zrozumiałem. Usiłujesz mi wmówić, że przyszła lady Wilde nie ma pojęcia, iż jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie, ponieważ ty, jej opiekun, wraz z jakimś innym idiotą doszliście do wniosku, że na wieść o tym, co jej grozi, mogłaby wpaść w furię i „znarowić się" w najmniej dogodnym momencie? Słowo daję, wierzyć się nie chce. Boicie się nieopierzonej smarkuli?! - Zważ, że znam tę smarkulę nieco dłużej niż ty i wiem, do jakich wybryków jest zdolna. Boleję nad tym, że tak srodze cię rozczarowałem, lecz to jedyne, co mam na swoją obronę. Lady Alina potrafi być niesłychanie uparta i samowolna. Przystała na to małżeństwo wyłącznie po to, by wyrwać się spod nadzoru nieżyczliwej ciotki, to znaczy pragnęła zostać panią samej siebie. „Jak tylko pokażę mężusiowi, gdzie jego miejsce, będę mogła robić, co mi się żywnie spodoba", zdaje się, że tak to ujęła. - W papierach, które otrzymałem, nie wyjawiono, z jakiego powodu panna znalazła się w tarapatach. Kazano mi jedynie mieć na nią baczenie, póki będzie zachodziła taka
konieczność, zaczynam się jednak zastanawiać, czy aby przypadkiem lady Valentin nie nastąpiła komuś na odcisk... Major upił kolejny łyk wina. Jako człowiek rozsądny wyraźnie grał na zwłokę. Niewykluczone, że w skrytości ducha kalkulował, na ile może zaufać Justinowi. - Ostatnio? Tylko ciotce, jak sądzę, ale nie przywiązywałbym do tego szczególnej wagi. Zawsze żyły ze sobą jak pies z kotem. Jeszcze przed śmiercią generała Valentina. Wspominałeś coś o jakichś papierach. Czy mógłbym przejrzeć ich zawartość? - Nie mógłbyś. Zdradzę ci, że dość wiernie opisują naturę lady... Dlaczego nazywasz ją Aliną? Czy życzyła sobie, aby tak się do niej zwracano? - Na chrzcie dano jej Magdaléna, po prababce ze strony ojca. Jej matce ponoć bardzo się to nie spodobało. Twierdziła, że w żyłach córki płynie przede wszystkim angielska krew i że Mary byłoby w sam raz, za to Magdaléna jest nie do przyjęcia. Przerobiła ją zatem na Alinę i tak już zostało. Co się zaś tyczy twojego pytania, gdyby
R
zainteresowana nie chciała, żeby tak się do niej zwracano, z pewnością dałaby temu wyraz.
L T
- Robisz, co w twojej mocy, dość zresztą nieudolnie, aby zniechęcić mnie do narzeczonej. Ciekaw jestem, czy masz ku temu osobisty powód. Może sam widziałeś się w roli jej małżonka, a ja stanąłem ci na drodze wskutek monarszych knowań? Major oblał się ognistym rumieńcem. W każdym razie rumieńcem spłonęły te nieznaczne części jego fizjonomii, których nie zasłaniały wąsy i bokobrody. - Lady Alina jest córką arystokraty, ja wywodzę się z prostej chłopskiej rodziny. Nie śmiałbym nawet marzyć o takiej żonie... Święci pańscy, zdumiał się Wilde, ten biedak naprawdę się w niej kocha albo przynajmniej stara się sprawiać takie wrażenie. Czemu podejrzewam wszystkich o ukryte motywy? Odpowiedź nasuwała się sama. To właśnie ów brak zaufania do bliźnich utrzymał go przy życiu w czasach wygnania. Z Aliną było jednak inaczej. Zaakceptował ją od razu bez najmniejszych zastrzeżeń. W jego umyśle nie zrodził się choćby cień wątpliwości co do jej charakteru. Nie doszukał się w niej ani krztyny nieszczerości czy wyrachowania. Dostrzegał jedynie niewinność i uczciwość. Pytanie tylko, czy to dowód jego niebywałej przenikliwości, czy może raczej niewiarygodnej głupoty.
- Nie powinienem był o to pytać. Daruj mi brak taktu. Zatem nie chciałbyś jej za żonę, ale oddałbyś za nią życie, tak? - Oczywiście - oświadczył z powagą Prochazka. - Bez wahania skoczyłbym za nią w ogień. - Gdyby nie siedział na krześle, ani chybi strzeliłby obcasami i stanął na baczność. Justin westchnął, znużony tymi przejawami oddania graniczącego z uwielbieniem. - Boże miłosierny, wybaw nas od męczenników i herosów. Nie wiedzieć czemu zwykle dochodzi do tego, że muszą dotrzymywać bohaterskich przyrzeczeń i potwierdzać swą chwałę przelewem krwi. Wolałbym, żeby w tym wypadku obyło się bez krwawej jatki. Szczerze mówiąc, twoje fatalistyczne inklinacje i nieposkromiony zapał przyprawiają mnie o dreszcz trwogi. - Owszem, powiedziałem, że jestem gotów za nią umrzeć - odparł Czech - ale tylko wtedy, gdy zmuszą mnie do tego okoliczności. To jeszcze nie znaczy, że spodziewam się
R
owych okoliczności lada moment. Tym bardziej że nie zamierzam pchać się grabarzowi pod łopatę.
L T
- Cóż za ulga! Kamień z serca, słowo daję. Właśnie sobie przypomniałem, że planujesz pożyć na tyle długo, by doczekać dnia, w którym wolno ci będzie pozbyć się szpetnego zarostu. Chętnie obejrzę wreszcie twoje oblicze w pełnej krasie i przekonam się na własne oczy, czy masz pod wąsami górną wargę. Wyznam, że nurtuje mnie to, odkąd się poznaliśmy. - Baron spoważniał i odstawiwszy kieliszek, zagadnął o to, co najbardziej nie dawało mu spokoju: - Opowiedz mi, z łaski swojej o Jarmilu Novaku. Wzmiankowano o nim w dokumentach dość pobieżnie. Najlepiej zacznij od wyjaśnienia, dlaczego ów osobnik zapragnął, by lady Valentin dołączyła do rodziców na łonie Abrahama. Prochazka kiwnął ponuro głową. - Jarmil, a właściwie inhaber Novak. O nim też ci doniesiono? - Inhaber? Czy to oznacza, że jest dowódcą pułku? Luka nie krył zdziwienia. - Wiesz, co znaczy określenie inhaber?
- Cóż, obiło mi się o uszy. Inhaberowie to ludzie, którzy podczas wojen formują i finansują z własnych środków oddziały zbrojne, mam rację? Sęk w tym, że ta definicja niewiele mówi o Novaku. Skąd mam wiedzieć, czy stał na czele swojego batalionu i zagrzewał dzielnych wojaków do boju? Być może skorzystał z majątku wyłącznie w celach politycznych i nigdy nie trzymał broni w ręku, a nawet gdyby trzymał, nie wiedziałby jak zrobić z niej użytek. Innymi słowy, interesuje mnie przede wszystkim to, czy jest naprawdę niebezpieczny. - O, zapewniam, że doskonale wie, jak zrobić użytek z broni, ale sam zazwyczaj nie staje do walki. Zamiast brudzić sobie ręce, do krwawej roboty zatrudnia najemników. Romowie szczerze nienawidzą go za to, jak traktuje swoich żołnierzy, i owszem bywa bardzo niebezpieczny. - Ach, tak. Romowie... - Niewiele brakowało, a Wilde użyłby słowa „Cyganie". W ostatniej chwili uchronił się przed popełnieniem gafy. Zresztą, przede wszystkim leżało
R
mu na sercu bezpieczeństwo Aliny, dlatego informację o tym, że Romowie widzą w
L T
inhaberze wroga, postanowił zachować na później. - Czy jest ktoś, kto potrafi go zdzierżyć?
- Nasz król, niestety. Znosi go przez większość czasu, choć nie zawsze. Zdaje się, że są sobie nawzajem potrzebni. Jesteś człowiekiem obytym w wielkim świecie, Justinie. Sam wiesz, jak kruche i niepewne bywają polityczne sojusze. - Wiem to aż za dobrze. Krótkotrwałe przymierza, długa pamięć i stare przewiny. Coraz to nowe konflikty i nieustannie przesuwane granice. Oto oblicze naszych czasów. Pomyśl tylko, komu składał hołdy twój dziad i jakim językiem posługiwał się jego pradziad. Ludzkość wszczyna wojny z powodu waśni, których początki sięgają sześciuset lat wstecz. - Zatem rozumiesz w czym rzecz. - Rozumiem - przytaknął baron. Długotrwałe wygnanie nauczyło go jednego. Łudząc się nadzieją na odkupienie win, nie ustawał w wysiłkach, by przypodobać się regentowi i położyć znaczące zasługi dla kraju. Na próżno. Właśnie wtedy przekonał się, że ci, którzy sprawują władzę albo dopiero o nią walczą, przed nikim nie ponoszą
odpowiedzialności za swoje czyny. Robią wszystko, czego dusza zapragnie, bo nie mumuszą się nikomu tłumaczyć. Gdy brakuje im zasadnych argumentów, na poczekaniu prokurują wyssaną z palca bzdurę, a kiedy dawny wróg znajdzie się poza ich zasięgiem, bez trudu wynajdują sobie kolejnego. Napoleon przebywa w odosobnieniu zaledwie od roku. Czyżby ktoś już poszukiwał na jego miejsce nowego nieprzyjaciela? - Jednakowoż nadal nie pojmuję, co Novak i Alina mają wspólnego z wielką polityką, a przede wszystkim ze sobą nawzajem? Dlaczego inhaber rzekomo pragnie zgładzić pannę? - Lady Valentin jest po części Romką. - A któraż to konkretnie jej część ma romskie korzenie? - Ta, którą Romowie uznają za istotną. Ściśle biorąc, chodzi o krew babki ze strony ojca. Jakkolwiek niepoważnie to brzmi, zwłaszcza w świetle tego, że jej rodzicami byli Angielka oraz półkrwi Austriak, zdaniem niektórych lady Valentin może uchodzić za
R
prawowitą właścicielkę ziem, które zwrócono naszemu państwu w wyniku ostatniej
L T
wojny. Kongres Wiedeński nie rozwiązał problemu granic. Niektóre edykty dość nieprecyzyjnie określają ich przebieg, co prowadzi do nieustannych zatargów. Austria do tej pory nie może w pewnych sprawach porozumieć się z Francuzami. Wilde nie miał najmniejszej ochoty rozwodzić się nad kwestią nowego podziału Europy.
- Sądziłem, że Romowie są zwolennikami wędrownego trybu życia. W Anglii pojawiło ich się ostatnio całkiem sporo i o ile mi wiadomo, twierdzą, że wolą być obywatelami świata niż jakiegoś określonego państwa. - Zwyczajnie nie chcą, aby nazywano ich wyrzutkami, zdradzano i mordowano na każdym kroku. Tak czy owak, wspomniany skrawek ziemi należy im się na mocy dziedziczonego po przódkach tytułu własności. Gdyby zyskali własne terytorium, choćby niewielkie, górzyste i w większości nienadające się do zaludnienia, nareszcie ziściłoby się ich odwieczne marzenie, o zalążku własnego państwa... - Tak, zdaje się, że już rozumiem - przerwał baron, gdy kolejne elementy łamigłówki trafiły na swoje miejsce i zaczęły się układać w logiczną całość. - Pozwól, że cię wyręczę i sam dopowiem resztę. Jak mniemam, rzeczony skrawek ziemi stał się
kością niezgody pomiędzy prawowitymi właścicielami a Novakiem. Inhaber chciałby zagarnąć owe tereny dla siebie, zaś w świetle zwyczajowego prawa dziedziczenia ich spadkobierczynią jest lady Alina, jako ostatnia Romka z rodu Valentinów... - W rzeczy samej. Co gorsza, jako że formalny akt nadania nie istnieje, w każdym razie nigdy go nie spisano, spór o te tereny toczy się od kilkuset lat. Rozpoczął się na długo przed tym, nim Kongres Wiedeński pokroił Europę na kawałki niczym tort. Wyjawił mi to w zaufaniu sam monarcha. Romowie nie uznają tytułu królowej, a władza zgodnie z tradycją trafia wyłącznie w ręce mężczyzn, dlatego nielicho się zdziwiłem tym, co usłyszałem od Franciszka. Otóż Alina miałaby zostać głową państwa Romów w myśl zasady na bezrybiu i rak ryba. Jej ziomkowie gotowi są przymknąć oko na to, że jest kobietą, ponieważ bez niej ich zamierzenia nie dojdą do skutku. - Luka przerwał wywód i westchnął. - Lady Valentin jest niezmiernie dumna z tych kilku kropli romskiej krwi, które płyną w jej żyłach. Gdyby się o tym wszystkim dowiedziała, niechybnie ujrzałaby
R
się w roli wybawicielki uciśnionych rodaków. Lepiej zatem, byśmy trzymali ją w
L T
nieświadomości. Jeżeli pozostanie w Anglii jako twoja żona, powinna być bezpieczna. Wiedz, że zobowiązano mnie do zachowania milczenia. Właściwie nie wolno mi było ci o tym mówić, uznałem jednak, że masz prawo wiedzieć. Dzięki temu będziesz świadom powagi sytuacji i przedsięweźmiesz stosowne środki ostrożności do czasu, aż król zdecyduje, co mu wypada uczynić w sprawie Novaka. Możliwe, że kiedy Alina poślubi Anglika, inhaber przestanie widzieć w niej zagrożenie dla swoich interesów. Rozległo się pukanie, po czym w drzwiach ukazał się Wigglesworth, niosąc tacę z przekąskami. Major zajął się jedzeniem, tymczasem Justin skorzystał z chwili przerwy w rozmowie i pogrążył się w ponurych rozważaniach. Wciąż nie dowierzał temu, co podpowiadał mu zdrowy rozsądek. Jak mógł być aż tak naiwny i krótkowzroczny? Nic dziwnego, że książę puścił mimo uszu liczne obelgi pod swoim adresem. Pozwolił uciążliwemu poddanemu z siebie drwić, a w duchu sam z niego kpił. W tej rozgrywce to regent będzie śmiał się ostatni. Miał wszelkie powody do zadowolenia. Dostał swoje pięćdziesiąt tysięcy funtów, więc nieznośny Wilde nie był mu już do niczego potrzebny. Co więcej, baron stanowił potencjalnie zagrożenie, jako że wiedział stanowczo zbyt wiele. Gdyby raptem zapragnął podzielić się ową wiedzą z
innymi i uchowaj Boże ujawnił kwestię pieniędzy, postawiłoby to regenta w wyjątkowo niekorzystnym świetle. Gdyby wszakże ów dokuczliwy świadek zniknął nagle z powierzchni ziemi za sprawą mordu w białych rękawiczkach, książę miałby czyste ręce, a w dodatku oszczędziłby sobie ewentualnej kompromitacji. To dlatego regent tak ochoczo przystał na prośbę Franciszka. Cóż, uznał Justin, najwyższa pora uciąć sobie z książątkiem kolejną „miłą" pogawędkę. Najpierw jednak zada kilka pytań nadspodziewanie rozmownemu czeskiemu kompanowi. - Pozostaje jeszcze jedna zastanawiająca kwestia - zwrócił się do Prochazki. Skoro wasz król wie, że Novak dybie na życie lady Aliny, dlaczego jeszcze się z nim nie rozprawił? Zamiast wikłać nas w tę nieszczęsną matrymonialną farsę, mógł go aresztować, czyż nie? - Jego Wysokość zwyczajnie gra na zwłokę, szukając polubownego rozwiązania
R
zatargu. Wzbrania się przed radykalnym posunięciem, ponieważ nie chce robić sobie
L T
wrogów. Gdyby opowiedział się za którąś ze stron, naraziłby się na poważne kłopoty. Romowie i bez tego bywają dość uciążliwi, a co do Novaka, to trzeba ci wiedzieć, że zyskał on wielu popleczników... Poza tym jeszcze nieraz może się okazać przydatny dla dworu. Skomplikowana
intryga
zaczynała
przybierać
w
umyśle
barona
coraz
konkretniejsze kształty. Wilde przejrzał w pełni misterną sieć powiązań pomiędzy osobami szczegółowo rozpisanego na role dramatu i choć nadal przemawiał wstrzemięźliwym tonem, panował nad sobą ostatkiem sił. - Rzeczywiście biedny Franciszek ma problemów bez liku. Na samą myśl o tym, z jakimi boryka się przeciwnościami, moje serce przepełnia współczucie. Gdyby lady Valentin została zamordowana, jako jej opiekun monarcha musiałby wszcząć oficjalne śledztwo, schwytać i przykładanie ukarać zabójcę, w przeciwnym razie Romowie zatruliby mu beztroski żywot. Szkopuł w tym, że aresztowanie, a tym bardziej zgładzenie Novaka jest Jego Wysokości bardzo nie na rękę. Zwolennicy inhabera byliby bowiem wielce niezadowoleni, gdyby na ich faworyta spadło nieszczęście. Czyż nie prościej było rozegrać to z dala od własnego podwórka, w odległej o setki mil Anglii? Franciszek nie
zwrócił się do naszego regenta z prośbą o znalezienie męża dla swej podopiecznej, o nie. Tak naprawdę potrzebował zabójcy, zaś drogi Jerzy miał w zanadrzu idealnego kandydata, kogoś, kto nie mógł odmówić. Cała ta komedia z ożenkiem to jedynie przykrywka, która, wstyd się przyznać, uśpiła moją czujność. Na szczęście, przejrzałem na oczy. Cóż, lepiej późno niż wcale. Gdy poślubię pannę Valentin, wszystko, co należy do niej, stanie się także moje, a zatem oboje będziemy celem zabójcy. Wniosek nasuwa się sam, albo ja ukatrupię Novaka, albo Novak ubije nas. Luka odnalazł w sobie na tyle przyzwoitości, że zaczerwienił się ze wstydu. Gdyby nie ów ludzki odruch, prawdopodobnie zainkasowałby potężny cios w szczękę i nie mógłby przeżuwać dalej sera, którym uraczył ich Wigglesworth. - A lady Alina? - kontynuował Justin. - Nieświadoma i Bogu ducha winna dzierlatka w gronostajach, która zamyśla wyruszyć na podbój stolicy? Czy któraś z pustych koronowanych głów pomyślała o tym, co może spotkać niewinną ofiarę ich
R
despotycznych knowań? Czy któregoś z nich w ogóle obchodzi jej los?
L T
- Przecież zapewnisz jej bezpieczeństwo, prawda? - zaniepokoił się Czech. - To już nie twoja sprawa, majorze. Radziłbym ci zająć się czymś zgoła innym tobie i naszym spiskującym władcom. Jeszcze dziś zacznijcie we trzech wznosić modły o to, by Alinie nic się nie stało, dopóki nie wyplączę nas obojga z tej przeklętej farsy, bo klnę się na Boga, że jeśli choćby włos spadnie jej z głowy, nie ominie was moja zemsta. A teraz wybacz, złożę narzeczonej wizytę, zanim uda się na spoczynek. Prochazka poderwał się na równe nogi. - Chyba nie zamierzasz jej o wszystkim powiedzieć... Baron zmroził go wzrokiem i odezwał się dopiero wtedy, gdy rozmówca poszedł po rozum do głowy i z powrotem usiadł na krześle. - Jeżeli nie chcesz ponieść przykrych konsekwencji braku roztropności, nie próbuj mnie przed niczym powstrzymywać. Nigdy więcej nie kwestionuj moich decyzji. Czy wyrażam się dostatecznie jasno? Luka w milczeniu skinął głową. - Znakomicie - rzekł Wilde. - Skoro wyjaśniliśmy sobie wątpliwości i znacznie lepiej się rozumiemy, możemy ogłosić zawieszenie broni i ponownie zostać
przyjaciółmi. Kto wie, może nawet przekonam Wiggleswortha, żeby udzielił ci kilku wskazówek na temat wiązania fularu. To coś, co masz teraz na szyi, wygląda mi bardziej na stryczek. Dobrej nocy, panie majorze. - Z tymi słowy baron wyszedł niespiesznie na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Dopiero gdy znalazł się przy schodach, przyłożył dłonie do skroni i uspokoił gwałtowny oddech. Był na siebie wściekły. Nie mógł sobie darować, że pozwolił, aby przydarzyło mu się coś takiego. Nie martwił się tym, że nie zdoła wyratować narzeczonej z opresji. Przeciwnie, nie miał wątpliwości, że uda mu się ją uchronić przed niecnymi zakusami Novaka. O wiele bardziej niepokoiło go to, że nieoczekiwanie zaczął przejmować się losem kobietki, którą w dodatku ledwie znał. On, który szczycił się tym, że potrafi uśpić emocje i zachować dystans do wszystkich i wszystkiego.
L T
R
Rozdział trzeci Alina siedziała na łóżku, trzymając na kolanach szkicownik. Miała nadzieję, że baron przyjdzie zapytać, czemu nie dołączyła do niego przy kolacji, lecz spotkał ją zawód. Kiedy wybiła dziewiąta, a on wciąż się nie pojawił, dała za wygraną i porzuciła twarzowy strój z bladoliliowego jedwabiu na rzecz ulubionego negliżu, który służył jej od niepamiętnych czasów. Wymówiła się brakiem apetytu, aby uniknąć towarzystwa narzeczonego. Szybko tego pożałowała, a gdy zaczęło burczeć jej w brzuchu, obiecała sobie, że następnym razem zanim skłamie, zastanowi się nad konsekwencjami rozmijania się z prawdą. Znacznie rozsądniej byłoby udawać podekscytowanie i ból głowy wywołane pierwszą wizytą w ojczyźnie matki. Tyle że wówczas lord Wilde mógłby zinterpretować jej słowa na opak. W swej bucie gotów był pomyśleć, że to widok jego nieskromnej
R
osoby wywołał u niej tak silne emocje. I bez tego był zadufany w sobie. Po co wbijać go
L T
w jeszcze większą dumę? Co gorsza, okazał się inteligentny... - Za inteligentny jak na mój gust - mruknęła pod nosem, domalowując mu węglem włosy. Były niemal tak czarne jak jej własne. Za to cerę miał znacznie ciemniejszą. Zdaje się, że spędza mnóstwo czasu na słońcu. Miał silne dłonie. Wprawiło ją to w zdumienie, ponieważ swoim wyglądem i zachowaniem sprawiał wrażenie człowieka, który stroni od wysiłku i nawet do czesania potrzebuje asysty. Choć trudno jej się było do tego przyznać, wytrącił ją z równowagi i poważnie zachwiał jej pewnością siebie. A jeszcze do niedawna miała tyle śmiałych planów... Wystarczyło jedno jego spojrzenie, jeden nazbyt poufały uścisk dłoni... Danica słusznie ją ostrzegała. Należało włożyć rękawiczki. Gdyby postąpiła, jak nakazywał obyczaj, nie poczułaby mrowienia na skórze, gdy przyszły mąż ujął jej dłoń. Mogłaby pójść w spokoju do jadalni i spożyć wieczorny posiłek, zabawiając resztę biesiadników czczą paplaniną. Szkoda, że nie posłuchała służącej. Hm... musi przecież istnieć sposób na to, żeby odwrócić karty i stać się panią sytuacji. Wystarczy wykoncypować, jak dotrzeć do serca barona, i gotowe. Ech, nie ma czym się gryźć, pójdzie jak z płatka. Tak, zajmie się tym
jak najrychlej. Dyskretnie, ma się rozumieć, tak żeby się nie zorientował, iż próbuje nim sterować. Dotychczas traktowała kwestię zamążpójścia dość lekko. Rola żony wydawała się jej pewną niedogodnością, łyżką dziegciu w beczce miodu, nieistotnym detalem. Początkowo była zwyczajnie zła na cały świat, w szczególności zaś na monarchę, który potraktował ją jak towar na sprzedaż i za którego sprawą musiała opuścić rodzinny dom. Ciotka przekonała ją jednak, że panna z jej pozycją i pochodzeniem nie może liczyć na nic więcej niż małżeństwo z rozsądku. Jako alternatywę Mimi wskazała przy tym odrażającego hrabiego Josefa Eberhartera, który dłubał scyzorykiem w zębach na środku królewskiej bawialni. Argument okazał się nadzwyczaj skuteczny. Postawiona przed takim wyborem, porzuciła wszelkie wątpliwości i postanowiła wypełnić wolę władcy. Matka wielekroć opowiadała jej z rozrzewnieniem o porzuconej ojczyźnie. Panna Valentin cieszyła się więc, że wreszcie będzie mogła odwiedzić kraj rodzicielki i
R
obejrzeć wspaniałości, o których tyle słyszała. Najpierw Londyn, rzecz jasna. Każdy z
L T
odrobiną oleju w głowie pragnął zwiedzić tę słynną metropolię. Ze stolicy zamierzała udać się do Kent. Była pewna, że mieszkający tam krewni matki powitają ją z otwartymi ramionami. W końcu jest córką ich umiłowanej Anne Louise. Przechyliła głowę i przyjrzała się z uwagą ukończonemu szkicowi. Rysunek przedstawiał barona, zezującego na ogromny rybi ogon, który wystawał mu z ust. Czy udało jej się uchwycić w jego bystrych źrenicach dostateczne zdumienie? - Znakomity, panienko - zachwyciła się Tatiana, spoglądając z góry na podobiznę. Jeszcze lepszy od poprzedniego, słowo daję. Spójrz tylko, Danico. - Też mi coś! - Starsza z kobiet ani myślała się ruszyć z miejsca. Szykowała strój podróżny, który Alina miała włożyć nazajutrz. Było to ciemnogranatowe cacko ze złotymi naszywkami i zawadiackim czako*, którego daszek dla efektu opadał lekko na prawe oko. - Znów domalowałyście mu ogon i czarcie rogi? Zgroza. Kto to słyszał, żeby drwić z własnego narzeczonego? Wstyd. Powinna panienka dziękować opatrzności za to, że
okazał
się
urodziwy.
sześćdziesięciolatkiem.
Zważcie,
że
mógł
być
otyłym
i
niechlujnym
* Wysoka czapka wojskowa używana od końca XVIII, podobna do dzisiejszej czapki górniczej. Zazwyczaj w kształcie walca z płaskim denkiem oraz z daszkiem (przyp. tłum.).
- Szczerze mówiąc, wolałabym stojącego nad grobem, zniedołężniałego staruszka. Z niedomagającym na ciele i na umyśle tetrykiem nie byłoby kłopotu. Już w dwie godziny po ślubie nie pamiętałby zapewne, że porzucił stan kawalerski. Źle się stało, że baron jest młody i przystojny. Nie mam pojęcia, jak sobie z nim radzić. Bóg raczy wiedzieć, czego taki może zażądać od żony po ślubie... Tatiana zachichotała, nie kryjąc rozbawienia. - Jak myślisz, Danico, powinnyśmy oświecić w tej kwestii lady Alinę? - Uchowaj Boże! - zaprotestowała służąca. - To nie nasza powinność. W swoim czasie mąż objaśni jej co trzeba. Nie uchodzi, aby dobrze urodzona panna... - Wiedziała, skąd się biorą dzieci? - podsunęła dama do towarzystwa, próbując powstrzymać uśmiech.
R
- Jeżeli ci się zdaje, że jesteś zabawna - naburmuszyła się garderobiana - to się
L T
grubo mylisz. - Z tymi słowy pokazała rozmówczyni plecy. Ta ostatnia zaś nie pozostała jej dłużna i wystawiła język.
Alina skwitowała tę wymianę zdań bezsilnym westchnieniem. Jej towarzyszki dokuczały sobie nawzajem od początku podróży w imię niezdrowej i całkowicie niepotrzebnej rywalizacji. Każda z nich uważała, że jej funkcja jest ważniejsza, i próbowała przeforsować własne rządy. Żałowała, że zabrała ze sobą pryncypialną i pozbawioną poczucia humoru Danicę, która w dodatku nie przepadała za nową panią. Alina nie potrafiła tego zrozumieć, jako że zazwyczaj wszyscy ją lubili - wszyscy z wyjątkiem ciotki Mimi. Odłożyła szkicownik i oznajmiła poirytowana: - Nie musicie mi niczego objaśniać, zresztą nie to miałam na myśli. Mówię tylko, że nie jestem w stanie przewidzieć, jak mąż będzie postępował po ślubie. Trudno mi odgadnąć, czy będzie mnie ignorował, czy może postanowi zabiegać o moje względy. Liczę na to, że zajmie się własnymi sprawami i zostawi mnie samą sobie, choć naturalnie wiem, że od czasu do czasu mnie pocałuje i że będą z tego dzieci. Mama wytłumaczyła mi to dawno temu. Zdążyłam się z tym pogodzić.
Starsza lady Valentin nie żyła od trzech lat. Możliwe, że matka starała się mówić oględnie, w związku z czym pominęła pewne istotne szczegóły, uznała Alina. Sądząc po tym, jak Danica przewróciła oczami, zapewne tak właśnie było... - Co takiego powiedziałam, że musisz się krzywić? Przez te twoje upiorne miny przyśnią mi się w nocy koszmary! - Już dobrze, panienko - interweniowała Tatiana. - Po co psuć sobie krew jej humorami? Tymczasem garderobiana dopełniła swoich obowiązków i dygnąwszy, wyszła z pokoju, mamrocząc coś z niezadowoleniem. - Nie cierpię jej - poskarżyła się nie po raz pierwszy Alina. - Od razu widać, że wcale nie miała ochoty tu przyjeżdżać, a skoro tak, natychmiast odeślę ją do domu. - Obawiam się, że to niemożliwe. „Entschlossen" wypłynął z portu podczas wieczornego odpływu, a razem z nim przystojni wojacy... Widziałam ich przez okno.
R
Wyruszyli, kiedy panienka spała. Gdybym wiedziała, że chce panienka przegnać
L T
Skwaszoną Minę, natychmiast przerwałabym panience drzemkę. - Cóż, przepadło - stwierdziła Alina, stawiając bose stopy na podłodze. - Zresztą, gdybym ją odprawiła, ciotka Mimi uraczyłaby nas kimś o niebo gorszym, jestem tego więcej niż pewna. Ale nic to, poradzimy sobie inaczej. Chyba nie zaszkodzi, jeśli ździebko uprzykrzymy jej życie, jak sądzisz? Szkoda, że już się rozebrałam. Pobiegłabym na dwór po jakąś opasłą ropuchę. Skwaszona Mina miałaby się z pyszna, gdyby znalazła rano w łóżku oślizłego płaza. Już słyszę jej przeraźliwe wrzaski. Postawiłaby na nogi całą gospodę. - Praca u panienki to dla mnie prawdziwa radość - odrzekła z uśmiechem Tatiana, pomagając jej włożyć satynowe papucie. - Pozwolę sobie zauważyć, że panienka jest bardzo młoda i niedoświadczona. Myślę, że nie zaszkodzi, jeśli powie mi panienka nieco więcej o tym, co usłyszała od mamy o dzieciach i pocałunkach. - Danica nie stroiła małpich min tylko po to, żeby mi dokuczyć? - Lady Valentin westchnęła i spojrzała poważnie na towarzyszkę. - Co jeszcze powinnam wiedzieć? Wolałabym nie wypytywać o takie rzeczy barona. Niech myśli, że jego narzeczona jest osobą światłą i obytą.
Tatiana była wprawdzie o wiele starsza od Aliny, lecz jako kobieta niezamężna, nie znała tematu z własnego doświadczenia. - Rzecz w tym, że mężowie wcale nie chcą, aby ich żony były obyte - rzekła, unikając wzroku rozmówczyni. - W każdym razie tak słyszałam. Nie w smak mi to przyznać, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli panienka zastosuje się do rady Danicy. Skoro matka nie uznała za stosowne wprowadzić panienki w tajniki małżeńskiego pożycia, zdajmy się w tej kwestii na barona. Tylko niech panienka nie myśli, że panna Przemądrzała wyznaje się na tych sprawach lepiej ode mnie. Wątpię, czy kiedykolwiek znalazł się amator jej wątpliwych wdzięków. Kto miałby ochotę obłapiać wiedźmę o posturze kanciastej deski? - Z tymi słowy Tatiana przesunęła dłońmi po własnych dorodnych kształtach i poprawiła gorset krępujący imponujących rozmiarów biust. - Cóż, duże piersi utrudniają czasem życie, nie przeczę, ale lepsze moje melony niż żałosne piegi Danicy.
R
- Istotnie, stwórca hojnie cię obdarował - przyznała, chichocząc, Alina, po czym
L T
prześlizgnęła wzrokiem po własnych krągłościach, które plasowały się gdzieś w połowie drogi pomiędzy „piegami" garderobianej a „melonami" damy do towarzystwa. Dlaczego to ma znaczenie?
- Właściwie to nie ma... Tak mi się tylko powiedziało. Nie mówiłam poważnie, słowo daję. Może pójdę do kuchni i wyproszę dla panienki jakiś posiłek? Od rana prawie nic nie miała panienka w ustach. Nie można się żywić wyłącznie rozwodnionym winem i biszkoptami. Angielska kuchnia wcale nie jest taka zła... - Tatiano - przerwała jej stanowczo panna Valentin - zadałam ci pytanie. Dlaczego to ważne, czy kobieta ma małe, czy duże piersi? - Hm... idzie o to... Rzecz w tym... Mama mówiła panience, że dzieci biorą się z całowania, czy dobrze zrozumiałam? - Podejrzałam kiedyś niechcący Jurgena i Astrid, jak całowali się ukradkiem w spiżarni. Od tego zaczęła się cała rozmowa. - Astrid? Tę bałamutną trzpiotkę? Poszłaby z każdym, kto ją o to poprosił. Bałamutną? Co to właściwie znaczy? Alina czuła się nie tylko głupio, lecz także nieswojo.
- Jest niewiele starsza ode mnie, dlatego pomyślałam, że powinnam wiedzieć, co robiła... W dodatku wydawało mi się, że bardzo cierpi. Jęczała i powtarzała jakimś takim dziwnym głosem „Och, tak, Jurgenie!". Zapytałam mamę, co jej się stało, a ona powiedziała, że Astrid to lekkomyślna i nieokrzesana pannica i że zaczyna się od całowania, a potem ni stąd, ni zowąd pojawiają się dzieci. Dlatego kategorycznie zabroniła mi podobnych „bezeceństw", dopóki nie zostanę mężatką. Wytłumaczyła mi, że po ślubie mąż będzie mógł mnie całować do woli. Tatiana skrzywiła się. - Istotnie, coś w tym jest. Astrid ma teraz dwoje dzieci i żadnych widoków na męża. Czy matka panienki nie wspomniała o niczym więcej? - Pamiętaj, że była już wtedy bardzo chora. Zorientowałam się, że temat rozmowy wprawia ją w zakłopotanie, więc nie nalegałam, pożegnałam się i zostawiłam ją sam na sam z modlitewnikiem. Po jej śmierci nie zwróciłam się do ciotki, bo nie chciałam, by się
R
dowiedziała, że nie mam o tych sprawach pojęcia. Przypuszczałam, że chodzi o coś
L T
więcej niż pocałunki, słyszałam też to i owo od innych kobiet, kiedy gościłam na królewskim dworze, ale nie dawałam im wiary. To nie może być prawda. Kto przy zdrowych zmysłach robiłby z własnej woli takie rzeczy? Rozejrzawszy się po pokoju, Tatiana wypatrzyła wypełnioną po brzegi karafkę, którą przysłał baron. Jeśli wierzyć słowom jego lokaja, w tym przybytku najbezpieczniej było gasić pragnienie winem, a to z racji tego, że woda nadawała się wyłącznie do mycia. Towarzyszka lady Valentin wahała się zaledwie ułamek sekundy, po czym zdecydowanym ruchem nalała sobie trunku do kieliszka i opróżniła go do ostatniej kropelki trzema desperackimi łykami. - Znacznie lepiej - stwierdziła, siadając na krześle i splatając dłonie. - Moja ty niewinna, słodka istoto, powiedz swojej Tatianie jak na spowiedzi, jakich to niewiarygodnych rzeczy nie robiłby nikt zdrowy na umyśle? Mimo że pozłacany zegar, który dostała w prezencie pożegnalnym od króla, wybił jedenastą, Alina wciąż nie mogła zasnąć. Co więcej, była pewna, że nie zmruży oka do świtu. Od trzech kwadransów wpatrywała się uporczywie w sufit, próbując oswoić się z
tym, co usłyszała od Tatiany. Nadal była wstrząśnięta i prawdę mówiąc, wolałaby, aby owe rewelacje nigdy nie dotarły do jej uszu. To robili Astrid i Jurgen, kiedy podejrzała ich przez szparę w drzwiach? Temu oddawali się jej rodzice i cała reszta ludzkości? Ale dlaczego? Po cóż w ogóle praktykować coś takiego? Matka rozmawiała z nią wprawdzie na temat miesięcznego krwawienia, ale poprzestała na tym, że to zło konieczne, z którym musi się pogodzić każda kobieta. Nazwała je „klątwą Ewy" i na tym zakończyła wyjaśnienia. Alina przestudiowała Biblię w poszukiwaniu odniesień do niewieściej przypadłości, ale znalazła jedynie powszechnie znane opowieści o wężu i jabłku z zakazanego drzewa. Koniec końców pocieszyła się myślą, że mężczyźni biedzą się z czymś znacznie bardziej uciążliwym. Muszą przecież golić się codziennie. Mały dyskomfort raz na cztery tygodnie wydawał się przy tym niezbyt wygórowaną ceną za przynależność do rodzaju żeńskiego.
R
Gdyby wiedziała o całej reszcie, za żadne skarby świata nie zgodziłaby się na
L T
małżeństwo. Naturalnie, pragnęła wyzwolić się spod wpływu nieprzychylnej ciotki, a sprzeciwienie się woli króla raczej nie wchodziło w grę. Ponadto nęciły ją nowe stroje, przeprowadzka do Anglii oraz perspektywa posiadania własnego domu i spotkania z nieznaną dotąd rodziną. To wszystko sprawiło, że łatwiej pogodziła się z losem. Przekonała samą siebie, że mogła skończyć p wiele gorzej. Lepszy obcy człowiek za męża, niż dajmy na to czyszczenie cudzych kominków albo mieszkanie w jaskini i żebranie o każdy posiłek. Szkopuł w tym, że do dziś nie miała pojęcia o okropieństwach, z którymi wiążą się obowiązki żony. Jak można przystać na to odrażające, prymitywne i niewyobrażalnie poufałe... coś? Zupełnie nie mieściło jej się to w głowie. Oszołomiona, kazała Tatianie przysiąc na Pismo Święte, że to szczera prawda oraz że ludzie za tym przepadają. Co do drugiego punktu towarzyszka lady Valentin nie miała pewności. Nie zaryzykowała zbawienia przyrzeczeniem, niemniej była przekonana, że mężczyźni istotnie znajdują w owym akcie przyjemność. Co się tyczy kobiet, trudno było orzec cokolwiek w tym względzie.
Ponure rozważania przerwało jej natarczywe pukanie do drzwi. Podskoczyła jak oparzona i omal nie spadła na podłogę. - Lady Alino, to ja, Justin Wilde. Widzę przy progu smugę światła, zatem jeszcze się pani nie położyła. Proszę mnie wpuścić, obawiam się, że musimy pogawędzić. Panna Valentin wzdrygnęła się ze strachu. - Zechce pan wybaczyć! - zawołała żałośnie piskliwym głosem. Żałowała, że nie starczyło jej odwagi, by zdmuchnąć świece i wymazać ze świadomości niepokojące obrazy, które podsunęła jej Tatiana. - Jestem już w łóżku. - Ale, jak słyszę, jeszcze pani nie śpi - odparł niezrażony baron. - Nic dziwnego. Trudno spać na czymś, co bardziej przypomina pryczę niż godziwe posłanie. Niech pani pozwoli mi wejść. Naprawdę musimy się rozmówić. Co on sobie wyobraża? Poirytowana, natychmiast zapomniała o tym, co jeszcze przed chwilą zaprzątało jej myśli. Ciekawe, czy wejdzie mu to w zwyczaj. Może planuje stale zatruwać jej życie?
L T
R
- Dobrze już, dobrze - burknęła. - Skoro zamierza pan tkwić na korytarzu do białego rana i robić zamieszanie, chyba nie mam wyboru. - Odrzuciła pierzynę i wstała. Chwileczkę!
Narzuciwszy wysłużony szlafroczek, zapięła go pod samą szyję. Był mocno sfatygowany, ale niewiele sobie z tego robiła. Sprawiła sobie tyle ślicznych nowych strojów, czemu nie pomyślała o nocnej bieliźnie? Zdaje się, że powinna dodać to pytanie do listy rzeczy, o których nikt jej nie powiedział. Całe szczęście, że stara podomka zakryła ją od stóp do głów. Jej rodzice nie mieli wspólnej sypialni. Zapewne dlatego nawet nie przyszło jej do głowy, że mąż będzie ją oglądał w dezabilu. Ależ była głupia! Nie mogła znaleźć papuci, więc przeszła przez pokój na bosaka i zwolniła zamek. - Otwarte, może pan wejść - oznajmiła, cofnąwszy się kilka kroków. Gdy baron wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, Alina na wszelki wypadek skrzyżowała ramiona na piersiach. Kto wie, czy nie nachodzi jej wiedziony „zwierzęcą żądzą". Ponoć mężczyźni przy najmniejszej sposobności zamieniają się w bestie. Tak w każdym razie twierdziła Tatiana.
- Ależ cudny z pani okaz... - rzekł z uśmiechem Justin, po czym podszedł bliżej i uniósł w palcach warkocz, który spływał Alinie z ramienia. - Miałem kiedyś klacz z wyjątkowo długim i pięknym ogonem. Stajenny lubił go zaplatać, ale pani warkocz wygląda znacznie lepiej. - Jeśli panu umknęło, przypominam, że nie jestem kobyłą - odezwała się lodowatym tonem Alina, choć już wiedziała, że dla niektórych kobieta to istotnie klacz rozpłodowa. Przechylił głowę i przyjrzał jej się z uwagą. - Proszę mi darować niefortunne porównanie. Zapewniam, że nie chciałem pani uchybić. Nie przyszedłem tu z takim zamiarem. - Z jakim w takim razie pan przyszedł? Słucham. Skonstatowała, że dzieje się z nią coś dziwnego. Baron wpatrywał się w nią uporczywie i raptem pod wpływem tego przeszywającego spojrzenia jej ciało przeszedł
R
dreszcz. Miała wrażenie, że każda komórka jej uśpionego dotąd jestestwa nagle obudziła
L T
się do życia. Cóż, niezbyt fortunny moment na zmysłowe przebudzenie. Podeszła do stolika i chwyciła wypełniony kieliszek. Niewiele myśląc, wypiła duszkiem całą jego zawartość. Dotąd nie piła nierozcieńczonego wina. Podobno odpowiednio duża dawka potrafiła sprawić, że to, co wydawało się nie do pomyślenia, stawało się znośne. Hm... Poza tym, że zrobiło jej się gorąco, niewiele się zmieniło. Trzeba by pewnie wychylić cały galon, żeby poczuć różnicę. Opadła ciężko na krzesło. Po chwili podniosła wzrok na narzeczonego. Był postawny i bez wątpienia przystojny. Nie wolno ci myśleć o jego silnych dłoniach, przestrzegła się w duchu. Przestań wyobrażać sobie, jak i gdzie będzie cię dotykał. - Wszystko w porządku? - zapytał baron, choć sądząc po jego tonie i uśmiechu, dobrze wiedział, że jest zakłopotana i z pewnością nie czuje się swobodnie. - Nie przywykłam do przyjmowania gości o tak późnej porze. Zazwyczaj nie pozwalam, by mężczyźni oglądali mnie w dezabilu. - Byłbym niepocieszony, gdyby uważała to pani za stosowne. Proszę się nie zamartwiać, wygląda pani jak uosobienie skromności. Rzekłbym nawet, że odrobinę pani
przedobrzyła. Alino - czy mogę zwracać się do pani tak poufale - wyznam, że to urocze zdrobnienie bardzo mi się spodobało. Odrobinę przedobrzyła? Co to niby miało znaczyć? Czyżby stroił sobie z niej żarty? Nieznośny pyszałek, należałoby przytrzeć mu nosa. - Alina to imię wymyślone przez moją matkę. Nie wydaje mi się szczególnie pretensjonalne. W każdym razie nie tak pretensjonalne jak mój płaszcz. - Widok gronostajów wstrząsnął mną do głębi, ale dzięki temu, że je włożyłaś, przynajmniej wiem, czego się spodziewać. Zatem skoro masz mnie doprowadzić do bankructwa, nie krępuj się, powiększaj zasobność swojej garderoby do woli. Jeśli jednak pozwolisz na pewną sugestię, proponuję, abyś zaczęła od zakupu nocnej bielizny. Panna Valentin odruchowo ścisnęła poły szlafroczka. - Och, znów cię uraziłem. - Przysunął sobie krzesło i usiadłszy na nim okrakiem, złożył ramiona na oparciu. - Pokornie proszę o wybaczenie. Nie mam pojęcia, co we
R
mnie wstąpiło. Przypuszczam, że można to złożyć na karb tego, o czym dowiedziałem się dziś popołudniu.
L T
- Owo coś będzie, jak sądzę, stanowić przedmiot naszej niecierpiącej zwłoki rozmowy? Zastanawiam się, czy ma to jakiś związek z nonsensami, które wygadywał pan w porcie. Dodam, że odrobinę mnie pan wystraszył. Przez chwilę pomyślałam, że przyjdzie mi spędzić resztę życia z obłąkanym.
- Cóż, nie dziwi mnie to. Miałaś prawo tak pomyśleć. Za to również przepraszam. Odniosłem wrażenie, że król uprzedził cię o... jakby to ująć? - Jakkolwiek zamierza pan to ująć, proszę się streszczać. Chciałabym wrócić do łóżka. Baron wstał i wyciągnął do niej rękę. - Tak, ku swemu zdumieniu i niejakiemu zawstydzeniu, przyznam, że to znakomity pomysł. Diabeł nie śpi. Nie pozwala mi się skupić bez względu na to, gdzie umieścisz swoją śliczną osóbkę, więc najrozsądniej będzie, jeśli wskoczysz pod pierzynę i nakryjesz się nią po samą szyję. Miejmy nadzieję, dzięki temu zdołam zebrać myśli i powiem wreszcie, z czym przychodzę.
Alina nie zrozumiała, o co właściwie chodzi baronowi. Zaczynała sądzić, że gdyby nie odpychające zęby, hrabia Eberharter byłby mniejszym złem. Tamten przynajmniej nie szwankował na umyśle i nie plótł trzy po trzy. Przemierzywszy pędem izbę, wdrapała się na łóżko. Naturalnie zdawała sobie sprawę z tego, że na ułamek sekundy wypięła się wprost na narzeczonego, ale niewiele sobie z tego robiła. Pomna przestróg Tatiany o „zwierzęcej żądzy", szybko nakryła się pierzyną i podciągnęła ją pod brodę. - Znacznie lepiej - stwierdziła z ulgą. - Pan jeszcze tutaj? Nie dość, że nie wyszedł, to nalał sobie wina, w dodatku do kieliszka, z którego sama przed chwilą piła. Jakby na tacy nie było mnóstwa innych naczyń. Czyżby potrzebował trunku dla kurażu? - Odbyłem długą i nad wyraz pouczającą rozmowę z twoim sekretarzem, Alino zaczął z powagą baron. - Major Prochazka twierdzi, że jesteś święcie przekonana, iż nasze małżeństwo zostało zaaranżowane wyłącznie po to, aby twój król i mój książę
R
regent mogli po raz kolejny zamanifestować wzajemną przyjaźń oraz gotowość do
L T
wymiany handlowej, skoro w Europie na nowo zapanował pokój. Wierzysz w to? - Nie - odparła szczerze dlatego, że była z natury uczciwa. - Nie do końca, lordzie Wilde.
- Justinie - poprawił, przechylając głowę na bok. - Mów mi po imieniu. Śmiało, nie kryguj się.
- Justinie - powtórzyła posłusznie. - Przypuszczam, że monarchowie mieli ważkie powody, by nas połączyć... Tak czy inaczej, wiedz, że mogłam odmówić. - Cóż, w takim razie miałaś wielkie szczęście. - Chcesz powiedzieć, że tobie nie pozostawiono wyboru? - zapytała zaskoczona. - Zawsze jest jakiś wybór, tyle że mój okazał się nie do przyjęcia. - Ze mną było podobnie - wyznała, oparłszy plecy o poduszki. - Ciotka dała mi wyraźnie do zrozumienia, że nawet jeśli nie przyjmę zaszczytu, którym pragnie obdarować mnie władca, i tak wyjdę za mąż. W dodatku za tego, kogo ona dla mnie wybierze. Dodam, że ów ktoś okazał się wyjątkowo odpychający. Zwłaszcza jego zęby nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. Za nic w świecie nie dałabym ciotuni tej satysfakcji. Tym sposobem znalazłam się tutaj.
- Znajdowałem się w wielu osobliwych sytuacjach, Alino, ale jeszcze nigdy nie zostałem wybrany jako mniejsze zło. Czuję się zaszczycony. - Prawdę mówiąc, kiedy podejmowałam decyzję, w ogóle nie myślałam o tobie. Przeważyły inne względy. Od dawna marzyłam o tym, żeby przyjechać do kraju matki i poznać resztę rodziny. Wierz mi, nie jest łatwo żyć ze świadomością, że okropna Mimi Valentin to twoja jedyna pozostała przy życiu krewna. - W takim razie - zauważył ze śmiechem Wilde - powinniśmy dziękować Bogu, że nie przyszło jej do głowy, by osobiście eskortować cię do Anglii. Alina odwzajemniła uśmiech i skinęła głową. Poczuła się swobodniej, choć było to cokolwiek niedorzeczne. Siedziała przecież w pościeli, a obok niej tkwił w zasadzie obcy mężczyzna. - Ciotka jest przekonana, że wszyscy bez wyjątku Anglicy to barbarzyńcy. Dlatego nie chciała mi towarzyszyć. Pewnie do tej pory zaciera ręce z radości, przekonana, że pożarł mnie niedźwiedź.
L T
R
- W Anglii nie ma niedźwiedzi. Powiedziano mi, że twoja matka była moją rodaczką, ale nie przywiązywałem do tego wielkiej wagi. Jak brzmi jej rodowe nazwisko?
- Pozwolisz mi odwiedzić krewnych?
- Czemu nie? Nie widzę powodu, żeby ci nie pozwolić. - Luka twierdzi, że Anglicy są bardzo surowi i że nie będzie mi wolno wychodzić nigdzie samej. Zwłaszcza w Londynie. Podobno jako żona nie będę mogła o sobie decydować, za to we wszystkim będę musiała słuchać męża, bo jego wola to świętość. Justin przysiadł na brzegu łóżka. - Co za bzdury! Nic dziwnego, że za mną nie przepadasz. Ciekawe, co jeszcze ci naopowiadał? Napomknął może, że trzymamy kobiety w piwnicach o chlebie i wodzie, jeśli ośmielą się nam sprzeciwić? - Ponoć odbyliście długą rozmowę. Czy mój sekretarz wyjawił ci, że mam krewki temperament i że jestem wytrawnym strzelcem? - Nadmienił o tym, że przejawiasz skłonność do samowoli i robienia ludziom na przekór, ale nie przypominam sobie, by wspominał o posługiwaniu się bronią palną.
- Ach, tak, zatem szkoda, że się do tego przyznałam. Wiedz, że strzelam także z łuku i doskonale władam nożem. Potrafię bezbłędnie rzucać, tak by ostrze utkwiło w celu, a to, jak wiesz, wcale nie jest łatwe. - Hm... Naprawdę mnie zaintrygowałaś. - Justin obrzucił Alinę bacznym spojrzeniem. - Wiele kobiet znajduje przyjemność w łucznictwie, także w Anglii, ale nie słyszałem o takiej, która miałaby ochotę ciskać nożem. Do czego była ci potrzebna ta umiejętność? Panna Valentin spuściła na moment wzrok, po czym ponownie popatrzyła na Justina. - Angielki mogły czuć się bezpiecznie, jako że wasz kraj jest wyspą. Na kontynencie nie było łatwo. Bonaparte siał zamęt w całej Europie. Mój ojciec powiadał, że kiedy lis grasuje wokół kurnika, kury muszą wiedzieć, jak się przed nim bronić. - Wiem od majora Prochazki, że zginął pod Waterloo. Współczuję ci z powodu straty.
L T
R
- Dziękuję. Ciężko to przeżyłam, ale przynajmniej wiem, że nie jechał na wojnę po to, by oddać życie w glorii bohatera. Gdyby zamierzał odejść z tego świata, nie zostawiłby mnie pod opieką ciotki Mimi. Jestem pewna, że kazałby mnie odesłać da Anglii. - Do rodziny twojej matki...
- To także moja rodzina - poprawiła stanowczo, mimo że zaczęła interesować się krewnymi dopiero wtedy, gdy odumarli ją oboje rodzice. Odkąd została sierotą, wiele razy myślała o nieznanych bliskich, o tym, jacy się okażą i jak przyjmą ją pod swój dach. - Mieszkają w Kent. To całkiem niedaleko od Londynu, sprawdziłam na mapie. - Znam te rejony. Mój majątek ziemski leży w Hampshire w tej samej części wyspy. Jak się nazywają? - Farber - oznajmiła dumnie Alina. - Moją matką była lady Anne Louise Farber, córka hrabiego... - Birlinga - dokończył za nią Wilde. - Tak, to nazwisko nie jest mi obce.
Poderwał się gwałtownie na nogi, a urodziwe rysy twarzy wykrzywił mu grymas. Alina przyglądała mu się w niemym zdumieniu. Swoboda sprzed kilku minut ulotniła się w mgnieniu oka i nagle znów pojawiło się między nimi skrępowanie. - Co się stało? - zapytała zaniepokojona. Spojrzał na nią z nieco łagodniejszą miną, choć niewątpliwie kosztowało go to wiele wysiłku. - Och, nic takiego, moja droga. Doprawdy, drobiazg. Właśnie uzmysłowiłem sobie, że muszę przedyskutować pewną ważną kwestię z księciem regentem. Na początek nie omieszkam rozpłynąć się w zachwytach nad jego iście szatańską przebiegłością. - Nic z tego nie rozumiem. - Nie martw się, zrozumiesz, lecz jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie. Pora spać. Zbyt długo nadużywałem twojej gościnności. Dobranoc. - Ale... mówiłeś przecież, że musimy się rozmówić... że masz mi do powiedzenia coś bardzo ważnego i pilnego.
L T
R
Baron odwrócił się, trzymając dłoń na klamce, i zerknął na Alinę. W półmroku nie widziała dobrze jego oczu, zapewne dlatego, że nie chciał, aby zdołała cokolwiek z nich wyczytać.
- Istotnie, mam ci coś do zakomunikowania. Dotyczy to celu naszej podróży. Obawiam się, że nie wyprawimy się jutro do Londynu. Zamiast tego udasz się do Sussex, do majątku mojego przyjaciela Rafe'a, księcia Ashurst, i jego żony Charlotte - dodał pospiesznie. - Przed tobą dwa dni w powozie i kolejna noc w gospodzie. - A potem pojedziemy do stolicy, prawda? - Ty nie, za to ja z pewnością tak. Oczekuje mnie tam ktoś, kto, jak sądzę, nie posiada się z radości, że niebawem złożę mu wizytę. Nie wypada mi sprawić mu zawodu, dlatego też wyruszę w drogę jak najrychlej. Alina odrzuciła pierzynę i wyskoczyła z łóżka. - I nie zabierzesz mnie ze sobą? Zostawisz mnie u jakiegoś księcia, a sam odjedziesz w siną dal? To chciałeś mi oznajmić? - Mniej więcej. Zostaniesz w Ashurst Hall do mojego powrotu. - Ale... dlaczego?
Nie odpowiedział. Zamknął drzwi i przeszedłszy przez izbę, położył jej rękę na policzku. O dziwo, Alina się nie przelękła, przeciwnie, miała przemożną ochotę wtulić policzek w jego dłoń. - Wykorzystano cię, dziecino, w sposób haniebny i niewybaczalny. Przykro mi z tego powodu. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie obawiaj się, uczynię wszystko co w mojej mocy, aby to naprawić. Obiecuję ci. - W twoich słowach nie ma ani krztyny sensu, Justinie - odrzekła poirytowana. Gniew walczył w niej o lepsze z lękiem i uczuciem, którego nie potrafiła nazwać. Twierdzisz, że będziesz coś naprawiał, a ja nawet nie wiem, co to takiego i czy owo coś jest naprawdę zepsute. Jak się zorientuję, że to zreperowałeś? Uśmiechnął się, ale spojrzenie zielonych oczu pozostało poważne. - Nie zmarzłaś? - zapytał, spoglądając na jej bose stopy. - Och, nic mi nie będzie.
R
- Są doprawdy urocze: małe i smukłe. Słyszałaś kiedyś powiedzenie „Całuję rączki
L T
i nóżki"? Nie sądziłem, że może być tak adekwatne...
Alina odruchowo podwinęła palce stóp i zacisnęła dłonie w pięści. Ciało ostrzegało ją, że powinna pójść po rozum do głowy i jak najprędzej zakończyć tę dziwaczną rozmowę, w przeciwnym razie wpędzi się w nie lada kłopoty. - Znów odbiegasz od tematu i unikasz odpowiedzi na moje pytania - rzekła z wyrzutem. - Rozprawialiśmy o mojej rodzinie, a ty ni stąd, ni zowąd postanowiłeś wziąć nogi za pas i pognałeś do drzwi. - Wypraszam sobie. Rejterada nie leży w mojej naturze. - Skoro tak twierdzisz... Może w takim razie zdradzisz mi chociaż, po co wróciłeś? - Zapewne po to - odparł, przesunąwszy dłoń na jej podbródek - żeby jeszcze raz na ciebie spojrzeć. Kto wie, może nawet zasmakować twoich ust. - Och! To znaczy... Nie musisz zaraz odpowiadać na wszystkie moje pyta... Zacisnęła powieki, kiedy poczuła na ustach muśnięcie jego warg. - Smakujesz niewinnością - powiedział ściszonym głosem. - A ja zasłużyłem na chłostę. - Z tymi słowy wymaszerował z pokoju i zniknął na korytarzu. Alina umościła się w łóżku. Wiedziała, że czeka ją długa bezsenna noc.
Rozdział czwarty Wigglesworth podszedł ostrożnie do stołu i postawił przed panem jajka na miękko. Sądził, że baron właśnie tego sobie życzył, ale teraz, kiedy danie zostało podane, nie był już taki pewien, czy dobrze odczytał wolę chlebodawcy. Jaśnie pan raczył wprawdzie spojrzeć na owsiankę, ale nawet jej nie skosztował. Wzgardził także śledzikami, choć były uwędzone jak się patrzy, na złotobrązowo. Obrzuciwszy ryby niechętnym wzrokiem, rzekł, nie kryjąc obrzydzenia: - Miej litość, zabierz ode mnie te paskudztwa. Mdli mnie na sam ich widok. Zdesperowany lokaj udał się do kuchni po miejscowy przysmak w postaci wiejskiej szynki. Porwał się na to, mimo że nie miał za grosz zaufania do tutejszego kucharza, a za jadalne i smaczne uważał jedynie to, co sam przyrządził. Niestety, znów spotkał go zawód.
R
- Powtarzam ci po raz setny, że nie jestem głodny - zirytował się Wilde,
L T
spoglądając na skwaszoną minę sługi. - Och, do stu tysięcy diabłów! Dobrze, wmuszę to w siebie, skoro tak bardzo ci na tym zależy. Nie mam ochoty znosić przez resztę dnia twoich dąsów. Postawiłeś na swoim. Zadowolony? - Wniebowzięty - odparł z westchnieniem kamerdyner i dodał niepewnym głosem: - Czy stało się, nie daj Boże, coś złego?
- Daruj, że to powiem, mój drogi, ale twoja troska bywa doprawdy męcząca. Zrezygnowałem tylko z jednego śniadania, a ty już zwietrzyłeś katastrofę. To niedorzeczne. Świat się nie zawali, jak nie zjem jednego porannego posiłku. - Może i się nie zawali, ale kto wie, czy nie zejdzie na psy... - Wigglesworth załamał ręce i łypnął ukradkiem na stojącego w kącie Brutusa. Ten ostatni kiwnął posępnie głową. Martwił się o pracodawcę albo żałował, że nie dostanie dodatkowej porcji jajek, tak jak wcześniej śledzików i owsianki. Jedno z dwojga. - Pozwolę sobie zauważyć, że pańskie łóżko pozostało nietknięte, a zatem w ogóle pan się nie kładł. Co więcej, nie rozgniewał się pan na mnie, gdy rankiem niechcący
zaciąłem pana przy goleniu. Nie zbeształ mnie pan też, gdy wspomniałem, że obcas jedjednego z pańskich najlepszych butów doznał prawdopodobnie fatalnego uszczerbku. - Na Boga! Przedstawiłeś mi całą litanię nikczemnych przewin, które jakimś cudem mi umknęły. Uznajmy zatem, że wysłuchałeś właśnie solidnego paternoster. Czuj się ukarany. A teraz daj mi wreszcie święty spokój! Zaraz. Co tam mówiłeś o moim obcasie? Że jest w opłakanym stanie? Nie do odratowania? - Niezawodnie. To jest... Być może... Znaczy się przypuszczalnie... Och, zdaje się, że odrobinę przesadziłem. Oddam go do naprawy po powrocie do Londynu. Na wzmiankę o stolicy Justin natychmiast stracił resztki apetytu. Przeszła mu też ochota, by ułagodzić Wiggleswortha. - Obawiam się, że nasz powrót nieco się opóźni - oznajmił w chwili, gdy do jadalni wkroczył major Prochazka. - Witaj, Luka! - zawołał. - Zjesz coś? Mój niezastąpiony sługa chętnie coś przygotuje. Trzeba ci wiedzieć, że nasz dzielny Wiggley zaanektował kuchnię w tym przybytku.
L T
R
- Dziękuję, nie skorzystam. Wstałem kilka godzin temu. Jestem po śniadaniu. - W głosie Czecha słychać było wyraźną przyganę, jakby każdy, kto pozostawał w pościeli po brzasku, zasługiwał na wieczne potępienie jako patentowany leń. - Wybacz, ale podsłuchałem niechcący twoje słowa. Nie jedziemy prosto do Londynu? Z tego, co wiem, lady Alina powinna zostać przedstawiona księciu regentowi, a wkrótce po tym mieliście złożyć przysięgę małżeńską i przypieczętować... hm... umowę. - O tym właśnie zamierzałem z tobą pomówić. Nie wydaje ci się, że ów pośpiech jest cokolwiek nie na miejscu? Lady Valentin z pewnością źle znosi trudy długiej podróży. Zmuszanie jej do dalszej jazdy bez chwili wytchnienia byłoby niewybaczalnym nietaktem, by nie rzec horrendalną gruboskórnością. Dlatego też z samego rana wyprawiłem umyślnych do majątku serdecznego przyjaciela, księcia Ashurst. Uprzedziłem go w liście, że moja narzeczona zatrzyma się u niego na kilka dni. Książę wyśle wam na spotkanie eskortę. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jego ludzie dołączą do was podczas dzisiejszego postoju na nocleg. Pokoje są przygotowane. Luka poruszył wąsami i zmrużył podejrzliwie powieki. Najprawdopodobniej przeklinał w duchu króla Franciszka za to, że postawił go w tak niefortunnym położeniu.
- Lady Alina będzie gościem księcia, jeśli dobrze zrozumiałem, natomiast ty...? - Będę przebywał zupełnie gdzie indziej i na tym poprzestańmy. Nie zwykłem rozgłaszać wiadomości o swoich zamierzeniach. Tak się składa, że dawno osiągnąłem wiek męski i jestem panem samego siebie. Jak dotąd strzegłeś panny Valentin bez zarzutu, nie czeka cię zatem szczególnie trudne zadanie. Dla ciebie to chleb powszedni. Brutus i moja własna, uzbrojona po zęby eskorta udzielą ci niezbędnego wsparcia. Liczę na to, że dowieziesz pannę do Ashurst całą i zdrową. - Justin podniósł się z miejsca i wymaszerował z jadalni. Major rzecz jasna ruszył w ślad za nim. - Chyba się przesłyszałem - oznajmił z oburzeniem Czech, kiedy znaleźli się na dziedzińcu. - Czyżbyś zapomniał, że tobie powierzono pieczę nad narzeczoną? - Na nic jej się nie przydam - odparł Wilde, zmierzając w stronę stajni. - Przecież ma dzielnego sekretarza, który nie dalej jak wczoraj deklarował, że gotów jest oddać za nią życie. Jeżeli jakiś niegodziwiec zanadto się do niej zbliży, potraktujesz go szpadą i
R
będzie po kłopocie. Ejże! Młody człowieku! Tak, do ciebie mówię! Osiodłaj migiem gniadosza, a dostaniesz gwineę.
L T
Żwawy stajenny zrobił to, o co go poproszono, ale nie dość szybko, by uchronić barona przed furią Prochazki.
- Wyjeżdżasz? Ot tak sobie? Nie pozwolę na to! - Na poparcie stanowczych słów Luka chwycił rozmówcę za ramię.
Justin odwrócił się z wolna, aby stanąć twarzą w twarz z rozjuszonym Czechem. - Nie pozwolisz? - wycedził z drwiną. - Na dobitkę pogniotłeś mój świeżo odprasowany surdut. Wolnego, panie majorze. - Do diabła z surdutem! - warknął Czech, ale cofnął rękę. - O ile mnie pamięć nie myli, chciałeś powiedzieć Alinie prawdę o tym, że grozi jej poważne niebezpieczeństwo. Zrobiłeś to? - Zmieniłem zdanie w tej kwestii - oświadczył Wilde, odbierając kapelusz, rękawiczki oraz płaszcz od Wiggleswortha, który zmaterializował się w pobliżu jak na zawołanie. - Dziękuję, mój drogi. Jesteś jak zwykle nieoceniony.
- Do usług, jaśnie panie. Przybiegłbym wcześniej, gdyby uprzedził mnie pan o rychłym wyjeździe. Mam nadzieję, że będzie pan ostrożny? Baron włożył niespiesznie kapelusz. - Czy to nie oczywiste? Zawsze jestem ostrożny - zapewnił. - Obawiam się, że jednak nie zawsze, sir - zaprotestował z westchnieniem służący, po czym zwrócił się do Prochazki: - Tak czy inaczej, jaśnie pan z każdej opresji wychodzi zwycięsko. Kiedy powiada, że wszystko będzie dobrze, można wierzyć mu na słowo. Przywykł stawiać na swoim, choć bywa, że zabiera mu to sporo czasu. Powtarza, że wytrwałość to anielska cnota. - Jestem do głębi wzruszony. Kto by się nie wzruszył taką pochwałą z ust wiernego sługi? Stajenny przyprowadził konia. - Adieu, panowie. Majorze, zechce pan pożegnać ode mnie pannę Valentin. Proszę
R
jej przekazać, że zjadę do Ashurst Hall w ciągu tygodnia z nowinami, które, jak sądzę, będą po jej myśli.
L T
Oraz z informacją, która wprawi ją w przygnębienie, dodał w duchu i włożywszy stopę w strzemię, dosiadł zwinnie wierzchowca.
- Jeśli coś jej się stanie - zagroził Luka, chwytając za uzdę - nie uciekniesz przed moją zemstą. Wierzyć się nie chce, że zostawiasz ją, będąc świadom, co jej grozi. Jesteś zwykłym fircykiem i bufonem, baronie! W dodatku tchórzem podszytym! - Twój krytyczny osąd pozostawi mnie nieutulonym na wieki. Przewiozłeś ją bezpiecznie przez pół Europy, a teraz twierdzisz, że nie zdołasz upilnować jej przez następne kilka dni? Niemożliwe, bym aż tak się co do ciebie pomylił, majorze. - Możesz być spokojny, włos nie spadnie jej z głowy - zapewnił z powagą Czech. - To dobrze. Gdyby spotkała ją jakaś krzywda, musiałbym cię zabić, przyjacielu. Mierzyli się wzrokiem, po czym major wypuścił z ręki wodze i odsunął się od konia. Biedaczysko, pomyślał Wilde. Ludzie z zasadami nieustannie borykają się z przeciwnościami losu. Między innymi dlatego sam wyzbył się wszelkich pryncypiów dawno temu. Już miał zawrócić gniadosza i wyjechać na trakt, kiedy kątem oka spostrzegł Alinę.
W gronostajach prezentowała się pięknie i odrobinę wyzywająco, teraz, stojąc w drzwiach gospody, wyglądała wprost zjawiskowo. Jeśli natychmiast nie ruszę w drogę, nie znajdę w sobie dość siły, by odwrócić od niej wzrok, uznał baron. Uniósłszy kapelusz, skłonił lekko głowę i bez słowa ponaglił wierzchowca. Podczas podróży do Londynu obraz narzeczonej nie opuszczał go ani na moment. O dziwo, w jego myślach nie pojawiała się w eleganckich strojach, lecz w mocno sfatygowanym, a jednocześnie nieodparcie twarzowym dezabilu, w którym widział ją w nocy. Nigdy wcześniej Alina nie widziała majora w takim stanie. Cały wczorajszy i dzisiejszy dzień chodził rozsierdzony, co zauważyła bez trudu, mimo że nie poświęcał jej zbyt wiele czasu. Był zaaferowany wydawaniem rozkazów i ustawianiem szyków eskorty. Miała wrażenie, że strzeże jej regularna armia. Na czele pochodu, przed powozami, jechali ludzie barona, z kolei tyły zabezpieczali wysłannicy księcia Ashurst.
R
Czyżby Luka spodziewał się, że w każdej chwili może ich zaatakować oddział
L T
zaczajonych w lesie Francuzów? Cóż za nonsens. Co dziwniejsze, włożył mundur, choć zarzekał się, że nie będzie go nosił podczas pobytu w Anglii, aby nie urazić tutejszych władz.
Kiedy spróbowała się dowiedzieć, dlaczego baron Wilde wyjechał i po co wysyła ich do posiadłości przyjaciela, major wymamrotał coś pod nosem, po czym wymówił się niecierpiącymi zwłoki obowiązkami. O baronie nie wspomniał ani słowem, lecz gdy odchodził, splunął przed siebie z nieskrywaną złością, czym wymownie wyraził niepochlebne zdanie o jej przyszłym mężu. Skąd ten gniew? - zastanawiała się Alina. Można by pomyśleć, że to Luka został porzucony przez narzeczonego. Ale przecież mężczyźni nie żenią się z innymi mężczyznami, poprawiła się z uśmiechem. - Miło wiedzieć panienkę w tak wybornym nastroju - odezwała się Tatiana. Cieszę się, że choć jedna z nas dobrze znosi podróż po angielskich wybojach. - Mdli cię, bo uparłaś się siąść tyłem do kierunku jazdy. Mówiłam ci, że możesz zająć miejsce obok mnie. Kanapy starczy z powodzeniem dla nas obu. - Nie jesteśmy u siebie, panienko. W domu mogłyśmy się czuć swobodnie i robić wszystko, na co miałyśmy ochotę. Teraz, jak twierdzi Danica, powinnyśmy zachowywać
się godnie. Całe szczęście, że podróżuje w drugim powozie, razem z bagażami, i nie mumusimy znosić jej przykrego towarzystwa. - Racja - zgodziła się ochoczo Alina, choć myślami była gdzie indziej. Zachodziła w głowę, czemu nie jedzie z nimi baron. Dokąd się udał i po co? Czy na pewno wróci? A może obiecał, że wkrótce do nich dołączy, tylko po to, żeby uniknąć gniewu Luki? Gdyby tego nie zrobił, major gotów go postrzelić. Czyżby jej nocny strój okazał się odstręczający? A może nie spodobał mu się pocałunek? Twierdził, że smakuje niewinnością. Możliwe, że gustuje w bardziej doświadczonych kobietach. A może jest zakochany w innej? Tak, to prawdopodobne, że jego serce podbiła jakaś klasyczna angielska piękność o błękitnym spojrzeniu i płowych włosach. Czuł się w obowiązku wypełnić wolę regenta, ale wystarczyło jedno spojrzenie na przyszłą oblubienicę i doszedł do wniosku, że nie jest zdolny do tak wielkiego poświęcenia. A jeśli zraziło go coś, co powiedziała? Zastanówmy się... Wyznała mu szczerą
R
prawdę o ciotce Mimi, napomknęła też o hrabim Eberharterze i o jego brzydkich zębach.
L T
Niewykluczone, że jej szczerość wydała mu się przesadna. Zaraz... Co też on jej odpowiedział? Że nigdy przedtem nie uznano go za mniejsze zło. Drwił z niej, jak zwykle? Ależ, naturalnie, że tak. Po co wspomniała o nieszczęsnym uzębieniu niedoszłego pretendenta do swej ręki? Nikt przy zdrowych zmysłach nie opowiada takich rzeczy narzeczonemu!
Ależ była dziecinna i nierozsądna. Justin Wilde jest człowiekiem obytym i wyrafinowanym, a ona dała mu się poznać jako naiwna dzierlatka, która nie ma pojęcia o światowym życiu. To wszystko wina ciotki, pomyślała z rozżaleniem. Matka zmarła trzy lata temu, więc to Mimi powinna była zadbać o jej edukację, a prawdziwa edukacja to coś więcej niż tylko nauka rachowania i znajomość geografii. Jest całe mnóstwo innych spraw, o których należy poinformować pannę na wydaniu. Droga ciotuchna mogła chociaż uświadomić ją w kwestii doboru odpowiedniego negliżu. Może byłoby inaczej, gdyby sama zadawała jej pytania... Tyle że nie bardzo wiedziała jakie. Zresztą, jak tu pytać o cokolwiek osobę, która zachowuje się, jakby pozjadała wszystkie rozumy i traktuje bliźnich z góry, zwłaszcza swoją „nieznośną" bratanicę.
Alina próbowała za wszelką cenę zrzucić odpowiedzialność za swoje „nieszczęścia" na innych, lecz jeśli miała być ze sobą zupełnie szczera, musiała przyznać, że postępowała dotychczas wyjątkowo samolubnie. Lekceważąc przyszłego męża, a raczej mgliste wyobrażenie jego osoby, rozpatrywała kwestię skojarzonego mariażu wyłącznie z własnej perspektywy. Teraz, kiedy poznała barona osobiście, jej postawa uległa zmianie, zwłaszcza odkąd Tatiana przedstawiła jej obrazowo tajemnice alkowy. Oświecona w tej delikatnej materii, nie mogła dłużej nie doceniać roli narzeczonego w całym przedsięwzięciu. Okropna z niej egoistka. Czemu myślała tylko o sobie? Przecież mężczyźni też mają uczucia. Potrafią kochać tak samo jak kobiety. Tylko co to właściwie jest miłość? Przywiązanie do rodziców wydawało jej się naturalne i całkiem zrozumiałe, gorzej z uczuciem, którym darzyli się nawzajem ojciec i matka. Nie pojmowała do końca istoty rzeczy. Wiedziała, co znaczy kochać ojczyznę, kochała też zwierzątka, których miała w dzieciństwie bez liku.
L T
R
Jeśli wierzyć ciotce Mimi, najmłodsze pokolenia arystokratów rzadko idą za głosem serca. W dzisiejszych czasach małżeństwa zawiera się ponoć ze znacznie bardziej przyziemnych pobudek niż miłość. Ludzie składają sobie przysięgę wierności, by połączyć fortuny i majątki ziemskie albo przedłużyć dynastię. Alina była pewna, że jej rodzice pobrali się z miłości. Matka porzuciła dla ojca rodzinny kraj i wielekroć zwierzała się jedynaczce, że nie żałowała tej decyzji. Owszem wspominała czule czasy dzieciństwa w Birling, ale nic ponadto. Zapewne o wiele łatwiej wyjść za mąż, kiedy ma się dla przyszłego małżonka pewien sentyment. Za to wcale nie jest miło, gdy ów małżonek całuje niedoszłą żonę, po czym bierze nogi za pas i znika bez pożegnania, kto wie, czy nie na zawsze. Jak on mógł? To bardzo nieuprzejme z jego strony... Tak, to karygodne wręcz grubiaństwo. Dlaczego zatem miałaby się czuć zawstydzona? Niepotrzebnie robi sobie wyrzuty. Koniec końców to nie ona zachowała się jak ostatni gbur. Po szczegółowym roztrząsaniu każdego szczegółu ostatniej rozmowy z baronem uznała, że pora przestać się nad sobą użalać. Nie jest mu łatwo, nikt temu nie przeczy, ale ona również nie skacze z radości na myśl o tej farsie. A może wydaje mu się, że dla niej
to fraszka albo nawet powód do zadowolenia? Ciekawe, czy choć raz pomyślał o tym, co przeżywa jego oblubienica, zanim zabrał manatki i ruszył w siną dal, uraczywszy ją łaskawie pożegnalnym spojrzeniem. Wcale nie dba o jej uczucia, to pewne jak amen w pacierzu! - Wiesz, Tatiano - zaczęła z przekonaniem - postanowiłam, że przy okazji kolejnego spotkania potraktuję barona chłodno. Ostatnio byłam z nim stanowczo zbyt szczera. Niepotrzebnie otworzyłam mu w nocy drzwi i zwierzałam się z... W ogóle nie powinnam była z niczego się zwierzać. Zaprzepaściłam wszystko, co udało mi się osiągnąć w porcie. A przyznasz, że poszło mi nad wyraz dobrze, dokładnie tak jak to sobie wcześniej wyobrażałam. Szkopuł w tym, że nie mam wielkiej wprawy w sztuce prowadzenia konwersacji z mężczyznami. Rozmawiałam dotąd wyłącznie z Luką oraz nielicznymi dżentelmenami, z którymi ciotka pozwalała mi tańczyć na królewskim dworze. Zresztą, wszyscy oni należeli do grona przyjaciół ojca. Lord Wilde to co innego. Zupełnie nowe, nieznane doświadczenie.
L T
R
- Przypuszczałam, że trudno panience odnaleźć się w tej sytuacji - odrzekła ze zrozumieniem Tatiana. - Moim zdaniem ów Anglik nie zasługuje na to, by zaprzątać sobie nim głowę. Prawda jest taka, że panienkę porzucił, a tak się nie godzi. Zamiast wzdychać i wypatrywać za nim oczy, trzeba raczej znaleźć jakąś ropuchę i wrzucić mu ją do łóżka.
- Obawiam się, że lata młodzieńczych psikusów mam za sobą. Owe czasy bezpowrotnie minęły. Nie jestem dzieckiem, choć baron nazywa mnie czasem „dzieciną". Dzięki tobie stałam się kobietą. Oświeciłaś mnie w kwestii powinności żony i jestem ci za to niezmiernie wdzięczna. Wypada mi się przygotować do nowej życiowej roli. Możesz być jednak spokojna, znajdę sposób, by go ukarać. Mówił, że chce, abyśmy zaczęli wszystko od nowa. Jeśli umyślił sobie, że na początek mnie opuści i ujdzie mu to płazem, to będzie miał się z pyszna. Jeżeli nie dam mu teraz porządnej nauczki, gotów zostawiać mnie samą w jakiejś głuszy za każdym razem, gdy przyjdzie mu na to ochota. - Co się tyczy kwestii, które onegdaj omawiałyśmy...? - Tylko mi nie mów, że coś pominęłaś...
- Nie wydaje mi się, bym coś przeoczyła, ale pewności mieć nie mogę... Panienka rozumie, nie miałam nigdy sposobności doświadczyć na własnej skórze... - Pojmuję w czym rzecz - wtrąciła pośpiesznie lady Valentin. - W każdym razie, jak się zapewne domyślasz, kiedy baron zapukał do moich drzwi, byłam cokolwiek rozstrojona. Ale to się już nie powtórzy. - Bardzo słusznie, panienko. Pytanie tylko, czy lord Wilde w ogóle zamierza nam się jeszcze pokazać. Alina przeszyła towarzyszkę podróży ostrym spojrzeniem. - Major Prochazka twierdzi, że obiecał dołączyć do nas najdalej w przyszłym tygodniu, a Luka nigdy nie kłamie. - Nie wątpię, ale to wcale nie dowodzi, że i baron mówił prawdę, czyż nie? zauważyła celnie Tatiana i natychmiast pożałowała swej spostrzegawczości. Powinna trzymać język za zębami. - To znaczy... z pewnością niczego mu nie brakuje - dodała
R
pospiesznie. - Wierzę, że ma mnóstwo zalet i taki uroczy z niego młodzian... Doprawdy śliczny...
L T
- O tak, nad wyraz śliczny - skomentowała cierpko Alina. - Nie omieszkał wspomnieć o tym w porcie, jak sądzę na wypadek, gdybym sama nie zauważyła jego niepośledniej urody. Nielichy z niego ekscentryk, oryginał, jakich mało. Zauważyłam, że na każdym kroku stroi żarty z samego siebie. W dodatku znajduje w tym wielkie upodobanie. Ciekawe dlaczego... To dość rzadkie, nie sądzisz? A niech to! Ostatnio przeszłam przyspieszoną szkołę życia i szczerze mówiąc, na razie mam dość niespodzianek. Nawet nie będę próbowała go rozgryźć. - Ledwie wypowiedziała te słowa, znalazła się na podłodze przygnieciona niebagatelnym ciężarem przyzwoitki. Tymczasem powóz zakołysał się gwałtownie i stanął. - Uwaga! To może być zasadzka! - rozległ się podniesiony głos Luki Prochazki. Trzymać broń w gotowości! Tatiana podźwignęła się i opadła z powrotem na kanapę, mamrocząc przy tym obelgi pod adresem rodzicielki woźnicy. Alina podniosła się z podłogi, otworzyła drzwi i ujrzała poważniejszą niż zwykle twarz majora.
- Wszystko w jak najlepszym porządku, moje panie - zapewnił. - Nie ma powodu do obaw. Na drodze leży obalone drzewo, ale ludzie barona już się nim zajęli. - Mogę wyjść i popatrzeć? - Panna Valentin aż rwała się, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. - Ściemnia się, poza tym nie ma czego oglądać. - Pozwól, że sama to ocenię - odrzekła rezolutnie i spróbowała wydostać się na zewnątrz, lecz Prochazka zablokował sobą wyjście. - Na litość boską, twoja przezorność jest doprawdy męcząca. Potrzebuję odrobiny swobody... Niespodziewanie ciszę przeszył przejmujący huk. Lady Alina spostrzegła w przydrożnych zaroślach wylot lufy, a potem zobaczyła rozbłysk wystrzału. Major spojrzał na nią ze zdumieniem w oczach, po czym opadł bezwładnie na jej kolana. - Luka! Po chwili rozpętało się istne pandemonium, Tatiana wrzasnęła jak opętana, a spoza
R
powozu dobiegały raz po raz odgłosy kolejnych strzałów, okrzyki mężczyzn wydających
L T
rozkazy oraz rżenie podenerwowanych koni. - Lady Valentin...
Alina pochyliła się nad swym dzielnym obrońcą, który za wszelką cenę usiłował się podnieść. Niestety, prawe ramię uparcie odmawiało mu posłuszeństwa. - Tak, jestem przy tobie. Tylko mi tu nie umieraj. - Nie planuję na razie odchodzić z tego świata, ale... Niech pani położy się na kanapie. - Też mi coś. Niby po co? - Zignorowawszy prośbę majora, sięgnęła do kieszeni obok siedziska. Kiedy zajrzała do niej jakiś czas temu, odkryła, że baron podróżuje z zapasem wina, kryształowymi kieliszkami, puszką pysznych lukrowanych herbatników i dwoma pięknie zdobionymi śmiercionośnymi, a w dodatku naładowanymi pistoletami. Ktoś cię postrzelił, przyjacielu, i zaraz zapłaci za to głową - oznajmiła Alina. Major nie zaprotestował, lecz z pewnością nie dlatego, że jej pomysł przypadł mu do gustu. Osłabł z upływu krwi i stracił przytomność. W tym czasie na drodze toczyła się regularna bitwa. - Jaśnie panienko... - odezwała się ostrożnie Tatiana.
- Doglądaj Luki i o nic się nie martw. Widzisz krew na mundurze? Kula przebiła ramię. Bez niego mamy o jednego człowieka mniej, dlatego zamierzam go zastąpić. Aha, i połóż się, tak jak kazał. Przyzwoitka w desperacji chwyciła podopieczną za spódnicę, co skutecznie uniemożliwiło tej ostatniej opuszczenie powozu. Jednak tylko na moment. Uwolniwszy się od ciężaru rannego majora, Alina wyskoczyła na zewnątrz i wylądowała twarzą w głębokiej mulistej kałuży. Jeden z pistoletów wypadł jej przy tym z dłoni i poleciał kilka kroków dalej. Wydawało się, że żaden z mężczyzn nie zauważył jej spektakularnego pojawienia się na drodze. Byli zajęci strzelaniem w pobliską gęstwinę lub uwiązywaniem liny wokół pnia zwalonego drzewa. Panna Valentin gramoliła się właśnie na nogi, gdy raptem czyjeś ręce schwyciły ją bezceremonialnie w talii i uniosły w. powietrze. Zdążyła jeszcze zamachać zwisającymi nad ziemią stopami, a potem w mgnieniu oka znalazła się z
R
powrotem w powozie, wrzucona do środka niczym szmaciana lalka. Tym razem upadła
L T
wprost na plecy nieszczęsnego majora, który nieoczekiwanie nabrał wigoru i jęknąwszy z bólu, zaklął pod nosem. Rozjuszona Alina spróbowała ponownie wysiąść, lecz napotkała przeszkodę w postaci zwalistej sylwetki Brutusa. - Przepuść mnie - poleciła stanowczo.
Zawalidroga skwitował jej żądanie nie mniej stanowczym chrząknięciem. - Ostrzegam cię, Brutusie. Mojego przyjaciela postrzelił właśnie jakiś rzezimieszek. Muszę go pomścić. Coś takiego nie może ujść nikomu na sucho. Olbrzym wzniósł oczy do góry, nic sobie nie robiąc z przemowy Aliny. - Mówię poważnie, mój drogi - rzekła, wymierzywszy w niego lufę. - Mam broń i nie zawaham się jej użyć, a trzeba ci wiedzieć, że strzelam doskonale. W odpowiedzi niemowa bez najmniejszego wysiłku odebrał jej pistolet. Co gorsza, zrobił to przy użyciu zaledwie dwóch palców. W jego wielkiej dłoni broń wyglądała jak zabawka. Nie zdziwiłaby się, gdyby złamał rękojeść na pół tylko po, aby udowodnić, że nie ma sensu z nim zadzierać. Zza jego pleców wyłoniło się oblicze jednego z wartowników.
- Już po wszystkim, majorze. Możemy ruszać w dalszą drogę. Mamy dwóch rannych, ale nie na tyle, by nie zdołali utrzymać się w siodle. - Zatem jedźmy - zakomenderował Luka, który wstał i przepchnął się do przodu, dość obcesowo potrącając przy tym Alinę. Brutus zatrzasnął drzwi powozu i niemal natychmiast otworzył je z powrotem, by podać pannie Valentin jej zdefasonowany kapelusik. Miała szczerą ochotę rzucić mu go w twarz, ale nie zdążyła, bo znów zamknął drzwiczki i zniknął jej z pola widzenia. Tymczasem major opadł na kanapę i wyciągnął rękę do Aliny. Nie wiedzieć czemu wyglądał przy tym na mocno ubawionego. Niewdzięcznik, przemknęło jej przez myśl, gdy sięgnęła do nosa, żeby otrzeć skapującą z niego wodę z kałuży. Przy okazji niechcący zerknęła w dół i oniemiała ze zgrozy. - Mój nowiutki kostium! Jest cały uwalany szlamem! - zawołała rozżalona. - Pasuje idealnie do twojej umorusanej twarzy, pani - stwierdził Prochazka,
R
chwytając się za zwisające bezwładnie ramię. - Do diaska, Alino, jak mogłaś postąpić tak
L T
nierozważnie?! Co w ciebie wstąpiło?
- Próbowałam cię pomścić - odparła, ocierając policzki chusteczką, którą podała jej Tatiana. - Dobrze wiesz, jak wielkie groziło ci niebezpieczeństwo. I tak mi odpłacasz za poświęcenie?
Powóz ruszył z impetem na trakt. Woźnica nadal nie dbał przesadnie o wygodę pasażerów. Poganiał zaprzęg, jakby powoził furmanką wypełnioną ziemniakami. - Twoja mina mówi sama za siebie, Luka - ciągnęła z wyrzutem panna Valentin. Nie próbuj udawać, że się nie uśmiechasz. Pewnie wolałbyś, żebym skuliła się ze strachu na podłodze albo dostała ataku spazmów. W końcu napadli na nas zbójcy! Miałam siedzieć z założonymi rękoma i czekać? - Właśnie, zbójcy... - powtórzył major, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o całej sprawie. - Wygląda na to, że Anglia nie jest aż tak cywilizowanym krajem, jak chcieliby wierzyć jej obywatele. - Och, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości! - orzekła z przekonaniem Alina. - Sądzisz, że jechali za nami od Portsmouth? Pewno widzieli moje kufry i płaszcz
z gronostajami. Gdybyście tylko pozwolili mi dopaść owych zbirów, którzy zamierzali zasadzić się na moje gronostaje, obeszłabym się z nimi bezwzględnie. Nie zaznaliby ode mnie litości. Wzięła od przyzwoitki kolejną śnieżnobiałą chustkę i zniszczyła ją doszczętnie, usuwając bród z rąk i ubrania. Z każdą chwilą coraz bardziej żałowała swego zapalczywego postępku, ale przecież napastnik ośmielił się strzelić do Luki. Nagle zaczęła dygotać i zrobiło jej się niedobrze. Gdyby ktoś spojrzał na nią z ukosa albo otwarcie ją skrytykował, zalałaby się łzami. Zachowała się wyjątkowo lekkomyślnie i mogła przypłacić to życiem. Czemu nie zastanowiła się nad konsekwencjami? Dlaczego to, co w normalnych okolicznościach uznałaby za niedorzeczne i nie do przyjęcia, w chwilach wzburzenia wydawało się racjonalne i słuszne? Czy to dlatego, że czasem odzywa się w niej romska krew? Alina była dumna ze swego pochodzenia, lecz nieprzemyślanych wybryków nie
R
należało usprawiedliwiać rodowodem. Wina leżała, niestety, w niej samej.
L T
Porywczy temperament to kolejna słabość charakteru, nad którą będzie musiała popracować, nim stanie na ślubnym kobiercu i zostanie żoną szanowanego dżentelmena. A także jeszcze jeden powód, by wylać żale na nieobecnego barona. Gdyby wywiązywał się należycie ze swych powinności, byłby u boku narzeczonej wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała. Siedziałby obok niej w powozie i jechaliby do Londynu, Z pewnością nie napotkaliby na drodze rzezimieszków. A gdyby mimo wszystko zostali zaatakowani, wówczas to baron musiałby chwycić za broń. Po
namyśle
doszła
do
wniosku,
że
Justin
Wilde
ponosi
całkowitą
odpowiedzialność za opłakany stan jej do niedawna eleganckiego niebieskiego kostiumu. Zamierzała mu to wypomnieć przy pierwszej nadarzającej się sposobności, kiedy przyjedzie po nią do Ashurst Hall. To znaczy... jeśli po nią przyjedzie. Major Prochazka próbował nieudolnie wsunąć sobie za pazuchę złożoną na czworo chustkę. Alina spojrzała na niego z zatroskaniem i natychmiast wróciła do rzeczywistości. - Och, wybacz, że cię zaniedbuję - powiedziała zaniepokojona. - Dobrze się czujesz? Tatiano, pomóż mi zdjąć mu mundur. Opatrzymy ranę.
- Jesteśmy około mili od Ashurst Hall, lady Valentin - odezwał się Luka. - Wytrzymam. Nie powinnaś, pani, oglądać rany. To niestosowne. - Wykrwawienie się na śmierć również byłoby cokolwiek nie na miejscu, nie sądzisz? Powóz skręcił i wjechał na znacznie równiejszą, pozbawioną kolein drogę. - Panienko, obawiam się, że odzienie panienki nie jest w najlepszym stanie. Ostrzeżenie towarzyszki przypomniało Alinie o tym, że jest w rozterce. Może to i oznaka próżności z jej strony, ale cóż, trudno. Niebawem pozna przyjaciół Justina, księżną i księcia. Nie pozwoli, by oglądali ją po raz pierwszy utytłaną od stóp do głów. - Za to też mu się dostanie - wymamrotała pod nosem, pozwalając, by Tatiana usunęła jej z brody resztki błota. A potem, dodała w myślach, kto wie, może pozwolę mu znów się pocałować...
L T
R
Rozdział piąty Justin dotarł do Carleton House około północy. W stroju wieczorowym prezentował się nieskazitelnie. W dodatku roztaczał wokół siebie o wiele przyjemniejszą woń niż większość pozostałych gości księcia regenta. Jego pojawienie się wśród socjety wzbudziło sensację i postawiło zebranych przed nie lada dylematem: zignorować go, udając, że się go nie widzi, czy może ukłonić mu się, kiedy będzie przechodził obok? Ostatecznie musiał zostać zaproszony, bo jak inaczej dostałby się do środka? Podejść do niego? Przywitać się i poklepać go po ramieniu, mimo że gdy onegdaj zjechał do stolicy z wieloletniego wygnania, padł ofiarą ostentacyjnego ostracyzmu? Ech, czyż nie wygląda olśniewająco? Zupełnie jak niegdyś, za dawnych czasów. Misternie ufryzowane czarne włosy i błyszczące zielone oczy. Na dokładkę pierwszorzędnie dopasowany strój oraz śnieżnobiały fular zawiązany według własnego
R
fantazyjnego pomysłu, którego nikomu nie udało się podrobić, choć naśladowców
L T
znalazło się bez liku. Beztroski, a zarazem pewny krok. Słowem, układny dżentelmen. Uprzejmy i uśmiechnięty, skłonny do żartów z panami i do prawienia komplementów paniom.
Doprawdy wielka szkoda, że uwikłał się w ów nieszczęsny pojedynek z powodu swej niewartej funta kłaków połowicy. Że też wpadło mu do głowy wystrzelić przedwcześnie i trafić przeciwnika w plecy... Swoją drogą, był to przejaw karygodnego tchórzostwa... Żadnemu ze zgromadzonych nie przeszło nawet przez myśl, że obiekt ich zachwytu, zawiści i odrazy spędził prawie dwa dni w siodle. Nie podejrzewali także, iż w jego umyśle zrodził się perfidny plan poważnego okaleczenia ciała będącego przedłużeniem ozdobionej pierścieniami dłoni, nad którą pochylał się właśnie w uniżonym ukłonie. Cóż, nie mogli się niczego domyślać, baron nie miał zwyczaju zdradzać nikomu swoich zamiarów ani tym bardziej okazywać emocji. Kiedyś, podczas pierwszego sezonu w Londynie, nie zbywało mu na popularności. Lubiano go i powszechnie podziwiano. O jego względy zabiegały nie tylko panny na wydaniu, lecz także ich matki. Mężczyźni zaś chętnie widzieli w nim towarzysza
zabawy. Zapewne dlatego, że był młody, urodziwy i potrafił szczerze cieszyć się życiem, a jego radosny nastrój udzielał się innym. Jednak sielanka nie trwała długo. Wkrótce poznał przyszłą żonę i sprawy przybrały znacznie bardziej ponury obrót. Zauroczony jej olśniewająco piękną twarzą, popełnił niewybaczalny błąd i poprosił ją o rękę. O tak, tworzyli wspaniałą parę. Gdziekolwiek pokazywali się razem, wszystkie oczy zwracały się ku nim w niemym zachwycie. Sheila Broughton pasowała do niego jak idealnie skrojony surdut. Nie kochał Sheili, a po kilku miesiącach pożycia zyskał pewność, że nawet jej nie lubi. W każdym razie nie bardziej, niż ona lubiła jego. Ożenił się z nią wyłącznie z powodu jej oszałamiającego wyglądu, ona zaś wyszła za niego dla jego tytułu oraz majątku. Mimo to gotów był zachować pozory i żyć z nią pod jednym dachem razem, a jednak osobno. Niestety, haniebne prowadzenie się żony doprowadziło ich oboje do zguby. Gdyby nie rozwiązłość Sheili, nie stanąłby do owego przeklętego pojedynku i nie
R
przerwałby przedwcześnie nędznego żywota Robbiego Farbera. Co za tym idzie, nie zmarnowałby kolejnych ośmiu lat.
L T
Osiem długich, niekończących się lat na wygnaniu, z dala od domu i własnych posiadłości. Niemal dekada spełniania każdej zachcianki regenta w nadziei na ułaskawienie.
Przybył do Mayfair zaledwie kilka miesięcy temu i na samym wstępie przekonał się boleśnie o tym, że pamięć londyńskiego światka jest bardzo długa. Przyjmowali go u siebie jedynie Tanner Blake, książę Malvern, oraz Rafe Daughtry, książę Ashurst. Niemniej nawet przyjaźń z tak wysoko postawionymi osobistościami nie pomogła mu odbudować dawnej pozycji. Został jednogłośnie potępiony i wykluczony z towarzystwa. Po trzydniowym pobycie w londyńskiej rezydencji uznał, że wypada mu zaszyć się na wsi i przeczekać tam co najmniej do początku kolejnego sezonu. Jego plany spełzły jednak na niczym. Oto wracał już dwa miesiące później. Słyszał za plecami szepty na swój temat, lecz były zbyt ciche, aby dało się je zrozumieć. Dość powiedzieć, że kiedy odwrócił się po złożeniu honorów regentowi, ci sami ludzie, którzy ledwie kilka tygodni temu osądzili go i napiętnowali - rzekomo na wieki - teraz wdzięczyli się do niego jak gdyby nigdy nic.
Zakłamani pochlebcy, pomyślał, przeklinając w duchu własną bezmyślność. Czy pragnął stać się znowu jednym z nich? Jeszcze do niedawna wierzył, że tak. Jakiż był ślepy i naiwny. Czy warto było zmuszać się do tak wielu wyrzeczeń tylko po to, by odzyskać życie wypełnione pustymi rozrywkami? - Najjaśniejszy panie, proszę o chwilę rozmowy na osobności. Zanim wyjdziemy, radzę, by wasza książęca mość na wszelki wypadek zrobił kwaśną minę. Wierne owieczki czekają z zapartym tchem na znak pana i władcy. Niebożęta nie bardzo wiedzą, jak się zachować w mojej obecności. Zdaje się, że postawiłem ich w niezręcznym położeniu. - Niech cię diabli, Wilde, co ty znowu knujesz? Gdzie dziewczyna? - Regent skinął na dwóch służących, którzy podeszli i pomogli mu podnieść się z miejsca. Gdy ruszyli w stronę bocznych drzwi, Justin zrównał krok z księciem, tak jak to ongiś zwykł czynić Beau Brummell. Tym sposobem dawał do zrozumienia, że on i
R
regent nie tylko pozostają w wielkiej komitywie, lecz także są sobie równi. Znakomicie,
L T
pomyślał ze złośliwą satysfakcją. To bezspornie przysporzy mi splendoru. W końcu nie co dzień wychodzi się z przyjęcia na prywatną pogawędkę z następcą tronu, choć książę nie sprawia wrażenia szczególnie ukontentowanego. Aż dziw, że nie dostał ataku waporów.
- Co tu robisz, Wilde? - zaczął bez zbędnych wstępów regent. - Byliśmy umówieni na jutro w Covent Garden. - Ależ, Wasza Wysokość, jakże mógłbym odmówić sobie spotkania z tyloma znakomitościami? Za nic nie przepuściłbym takiej okazji. - Z tymi słowy baron ujął rozmówcę pod ramię, jakby podobna poufałość nie była w jego przypadku niczym nadzwyczajnym. - Nie posiadałem się z radości, gdy po powrocie do Londynu zastałem w gabinecie zaproszenie na dzisiejszy wieczór. W istocie był więcej niż zadowolony. Nie musiał łamać sobie głowy nad tym, jak uśpić czujność wartowników i wedrzeć się w środku nocy do książęcej rezydencji. - Tak, niestety, jeden z moich durnych sekretarzy wpisał cię z powrotem na listę osób mile widzianych w Carleton House. Nadgorliwiec się pospieszył. Nie wróciłeś jeszcze do łask. Wrócisz, kiedy zobaczę na twoim palcu obrączkę.
- Przypuszczałem, że zaszło nieporozumienie, ale zaraz potem pomyślałem, pomyłka czy nie, miałbym wyrzec się takiej przyjemności? Poza tym życzenie najjaśniejszego pana jest dla mnie rozkazem. Czym prędzej dokonałem więc przeglądu garderoby i pospieszyłem wprost tutaj. Przygotowania zajęły mi mizerne trzy godziny, nie ręczę zatem za efekt, tak czy owak mam nadzieję, że moja prezencja, choć nie idealna, nie pozostawia zbyt wiele do życzenia i jest stosowna do tak prześwietnej okazji. W każdym razie nieoceniony Wigglesworth twierdzi, że wybrałem wyjątkowo twarzową kamizelkę. - Hm... - skomentował zwięźle książę. Cóż za niejednoznaczna odpowiedź, doszedł do wniosku Wilde. Można ją poczytać za wyraz uznania dla mnie albo za oznakę niezadowolenia z własnych braków. Książę nie widział na oczy takiego cudeńka, po wtóre nawet gdyby miał coś podobnego w szafie, nie upchnąłby kolosalnego brzucha.
R
Kiedy znaleźli się w osobnym pomieszczeniu, Justin zamknął drzwi, po czym
L T
niepostrzeżenie wsunął klucz do kieszeni.
- Gdzie, do pioruna, podziałeś pannę? - rozeźlił się regent. - Zgubiłeś ją w dokach? A może spuściłeś na chwilę z oka i biedaczka się utopiła? Niczego nie potrafisz zrobić jak należy! Przecież miała być z tobą!
- Jak mniemam, wasza książęca mość chciałby wiedzieć, gdzie przebywa obecnie córka lady Anne Louise Farber, siostry Robbiego Farbera, niegdysiejszego hrabiego Birlinga, człowieka, który osiem lat temu zginął z mojej ręki w nonsensownym pojedynku. Regent łypnął nerwowo w stronę wyjścia. - Hm... odkryłeś to nadspodziewanie szybko. Wilde uniósł brew, udając zdumienie. - Książę zna rodowód mojej narzeczonej od dawna? Coś podobnego! Gotów byłem uwierzyć, że Wasza Wysokość nie jest świadom owych rodzinnych więzów. Ba, dałem ci sposobność, panie, abyś
wszystkiego się
wyparł albo nazwał całą sprawę
nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności. Jako lojalnemu poddanemu nawet nie powstało mi w głowie, że dobrotliwy władca byłby zdolny uknuć tak okrutny i perfidny
spisek. Powinszować iście diabolicznego planu. Trzeba być człowiekiem całkowicie popozbawionym skrupułów, by ukartować coś takiego z zimną krwią. - Mylisz się, Wilde. To nie było tak. W każdym razie nie na początku... - Ach, tak. Nie na początku. Naturalnie, to wszystko tłumaczy. Jak sądzisz, panie, gdybym pozbawił życia tak żałosną namiastkę monarchy jak ty, czy mój niegodny czyn zasługiwałby na miano królobójstwa? A może znużone twoją nieudolnością i ekstrawagancją pospólstwo obwołałoby mnie bohaterem? Nalane oblicze i ściśnięty kołnierzem kark regenta pokryły się purpurą. - Jak śmiesz, kanalio! Nie wolno ci przemawiać do mnie w ten sposób! Zaraz przywołam straże! - Śmiało, wołaj swoich dzielnych junaków - odrzekł ze stoickim spokojem Justin. Jedyne drzwi wiodące do tego przytulnego gniazdka, do którego zwabiasz podstarzałe matrony, aby mogły ci do woli matkować, są zamknięte na klucz. Klucz zaś spoczywa
R
bezpiecznie w mojej kieszeni. Zanim wartownicy sforsują wejście, będziesz leżał bez
L T
ducha na podłodze, ze zsiniałą twarzą. Ręczę, że niezbyt piękny to będzie widok. W dodatku wywalonego na wierzch języka nie da się wcisnąć z powrotem do ust, więc przed pochówkiem trzeba go będzie zwyczajnie odciąć. Regent omal nie udusił się ze strachu. Żył wyłącznie myślą o koronie, a niewiele brakowało i sam by się jej pozbawił.
- O, widzę, że najjaśniejszy pan doskonale pamięta, czym trudniłem się przez ostatnich kilka lat. Cóż, zmusiły mnie do tego okoliczności oraz ty i tobie podobni. Stworzyłeś potwora, a teraz zbierasz żniwo swoich czynów. Zgładzenie cię zajmie mi nie więcej niż minutę, ale zapewniam, że będzie to najdłuższa, a zarazem ostatnia minuta w twoim życiu. Książę spojrzał z trwogą na rozmówcę. - Wierz mi, nie chciałem, żeby tak się stało - przekonywał niemal błagalnym tonem. - To Franciszek wymienił nazwisko Farber, kiedy zwrócił się z prośbą o pomoc do moich ministrów. Właśnie wtedy przypomniałem sobie, że je znam i że mam odpowiedniego człowieka do wykonania tego arcydelikatnego zadania. - Odpowiedniego człowieka, czyli mnie.
- Nie inaczej. Ciebie. Wyobraź sobie, że czytałem raporty o twoich wcześniejszych misjach. Jesteś bezwzględny i nie masz sumienia. Okazałeś się idealnym kandydatem. Baron postanowił nie komentować tej jakże nieobiektywnej oceny. - Liczyłeś na moją fachowość, jak sądzę. Dlatego nagle wezwałeś mnie z Wiednia i ni stąd, ni zowąd zaproponowałeś ułaskawienie, mimo że straciłem już na nie nadzieję. W zamian za pokaźną sumkę, ma się rozumieć. Upiekłeś dwie pieczenie przy jednym ogniu; zyskałeś sojusznika w osobie austriackiego króla, a przy okazji nieźle się na mnie wzbogaciłeś. - Cóż, nie ukrywam, że okoliczności były dla mnie więcej niż sprzyjające przyznał nieco uspokojony regent. - Wierzyciele ostatnio mocno uprzykrzali mi życie. Zrobili się wyjątkowo natarczywi. Uznałem, że warto skorzystać ze sposobności. Bo niby czemu nie? - Sprytne, ale głupie. Połączenie tych dwóch cech czyni cię nad wyraz
R
niebezpiecznym człowiekiem, książę. Wielu wątpi w zasadność utrzymania monarchii.
L T
Moim zdaniem, słusznie. Powiem więcej, uważam, że większości rodów królewskich należałoby zakazać płodzenia potomstwa. Osiem długich samotnych lat na wygnaniu. Cały ten czas myślałem tylko o tym, by wrócić do kraju. Stanąć ponownie na ojczystej ziemi, zobaczyć dom. I po co? Teraz widzę, że nie warto było o to zabiegać. - Naprawdę bardzo mi przykro, Wilde, ale jesteś jedynym właściwym człowiekiem. Któż nadawałby się lepiej do unieszkodliwienia zabójcy niż inny zabójca, w dodatku na usługach monarchii? Justin zmroził regenta lodowatym spojrzeniem. - Darujmy sobie i zakończmy wreszcie tę komedię. Mogłeś z powodzeniem znaleźć kogoś innego na moje miejsce, panie. Tym bardziej że wcale nie idzie o bezpieczeństwo lady Valentin. Twój austriacki sojusznik zwyczajnie pragnie pozbyć się kłopotu, ty zaś, panie, nie darowałbyś sobie, gdybyś przy okazji nie zagrał mi na nosie. Postanowiłeś zadrwić ze mnie dla własnej uciechy: wyswatać siostrzenicę Birlinga z człowiekiem, który wyprawił jej wuja na tamten świat. Jak sądzę, uznałeś to za iście poetyckie posunięcie, coś rodem z antycznej tragedii, mam rację?
Książę milczał jak zaklęty, co w oczywisty sposób potwierdzało oskarżenia. Żałosny mały człowieczek, pomyślał zdegustowany, lecz bynajmniej niezaskoczony Wilde.
- Przyznaj to na głos, panie. Gdybym nie zdołał sprostać zadaniu, a wróg Franciszka w konsekwencji zabiłby lady Alinę, jej śmierć nie zrobiłaby na tobie najmniejszego wrażenia. - Czyja śmierć? - zapytał zdezorientowany regent, którego nie zaliczano do najbardziej lotnych umysłów w Anglii. - Nieważne. - Justin poczuł się nagle ogromnie znużony. - Powiem tylko tyle, że doskonale wiem, czego książę ode mnie oczekuje. - Naturalnie, że wiesz. Powtarzam ci to od samego początku. Chcę, żebyś ożenił się ze wskazaną przeze mnie panną. - Wątpię. Cała ta idiotyczna intryga została wymyślona po to, bym unieszkodliwił
R
na wieczność niezwykle wpływową osobistość, która stała się niewygodna dla Waszej
L T
Wysokości oraz twego imperatorskiego kuma z Austrii. Zleciliście ów mord w tak przemyślny sposób, że sami możecie umyć od wszystkiego ręce. Co się zaś tyczy panny... Kogo obchodzi los jednej dzierlatki, kiedy ważą się sprawy rangi państwowej? Regent miał na tyle przyzwoitości, by przynajmniej udawać zakłopotanie. - Owszem, nie ukrywam, że nie pomyślałem o ewentualnych zgubnych następstwach dla dziewczyny, ale zostałeś jej opiekunem i obrońcą. O lepszego trudno byłoby się wystarać. Ożeń się z nią i chroń ją przed owym domniemanym zabójcą. Jeśli będziesz zmuszony usunąć go z powierzchni ziemi, tym lepiej. Zresztą, nie próbujesz mi chyba wmówić, że wzruszyłoby cię jego nieszczęście? Pozbawiłeś życia tyle osób... Jeden trup mniej czy więcej nie zrobi ci różnicy. Potem będziesz wolny jak ptak. Nie będą na tobie ciążyły żadne zobowiązania. Masz na to moje królewskie słowo honoru. Czego jeszcze chcesz? - Wciąż nie jestem przekonany. - Nie w smak ci myśl o ożenku? Panna nie przypadła ci do gustu? Przywieź ją do mnie. Osobiście poprowadzę ją do ołtarza w katedrze Świętego Pawła. Jeśli zostaniesz
zaakceptowany przeze mnie, socjeta przyjmie cię z powrotem z otwartymi ramionami. To powinno wynagrodzić ci wszelkie krzywdy. Baron złożył formalny ukłon. - W swej bezbrzeżnej głupocie nadal nic nie rozumiesz, panie. Pora na mnie. Zdaje się, że nadużyłem twej gościnności. Żegnam, Wasza Wysokość. - Z tymi słowy odwrócił się i podszedł do drzwi. - Czekaj! - zawołał za nim regent. - Muszę wiedzieć. Jesteś gotów to zrobić? dodał drżącym głosem. - Zamierzasz mnie zamordować? Jeśli tak, to gwarantuję, że nie pożyjesz o wiele dłużej niż ja. Będziesz trupem w chwili, gdy wtargną tu moje straże. Pomyślałeś o tym? - Jak ci się zdaje, panie, dlaczego tak długo pozostawiłem cię przy życiu? Choć tego nie planowałeś, zupełnie przypadkiem dałeś mi nadzieję, podsunąłeś mi coś, a raczej kogoś, dla kogo warto chodzić jeszcze jakiś czas po tym świecie.
R
Wilde przekręcił klucz w zamku i przepuścił księcia w progu. Ten jednak
L T
raptownie przystanął i zwrócił się do barona z pobladłą twarzą. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Przyznałem się do tego, że nie zadbałem o bezpieczeństwo dziewczyny, ale ty o nie zadbasz, prawda? Przywieziesz ją do Londynu, tak jak się umawialiśmy. Obiecałeś, że zostanie mi przedstawiona i że pobierzecie się tutaj z moją asystą. Potem wszystko zostanie wybaczone, pogodzimy się i będziemy kwita. Czy mogę na to liczyć? Baron zastanawiał się, ile czasu upłynie, nim książę wróci do tematu, który niepokoi go najbardziej, poza kwestią, czy nie zawsze lojalni poddani obcięliby mu przed pogrzebem zsiniały język. - Najjaśniejszy pan wybaczy, ale wolałbym sam zająć się przygotowaniami do własnego ślubu. Co do wizyty w Londynie, będzie na nią mnóstwo czasu wiosną, kiedy rozpocznie się sezon. Tymczasem udam się wraz z przyszłą żoną do majątku na wsi. Uznałem, że powinniśmy lepiej się poznać. Och, a cóż to za grymas? Czyżby Wasza Wysokość znów był nieukontentowany? Ten łotr Wilde jak zwykle musi robić zamieszanie. Idę o zakład, że tak właśnie pomyślałeś, panie. Przecież miałeś ściągnąć moją narzeczoną do Covent Garden, żeby pewien groźnie wyglądający dżentelmen w au-
striackim mundurze, który notabene jest obecny także na dzisiejszym przyjęciu, mógł ją sobie dokładnie obejrzeć. Czyż nie? - Widziałeś go? Jakim cudem? Wpadłeś tu jak burza i pognałeś wprost do mnie. Mimo twoich uśmiechów przemknęło mi przez myśl, że oto nadchodzi dla mnie sądny dzień. Niemożliwe, że zdołałeś wypatrzeć go w tłumie. - Drogi książę, w moim fachu zmysł obserwacji to podstawa egzystencji. Gdybym nie zwracał uwagi na otoczenie, długo bym nie pożył. Tak, zauważyłem go. Inhaber Jarmil Novak przybył do Carleton House w podwójnej roli: jako twój gość i nowy minister handlu w rządzie Jego Królewskiej Mości Franciszka. Jak mniemam, pobyt na naszym wybrzeżu jest mu wyjątkowo na rękę, choć zapewne nie dlatego, że chciałby zachęcić Anglików do importowania przednich austriackich serów. Zjawił się tu, aby zgładzić ostatnią potomkinię rodu Valentinów. Biedaczysko nie przewidział jednak tego, że został zwabiony w pułapkę i to on zginie. Zastanawiałem się, w jaki sposób
R
najjaśniejszy pan doprowadzi do tego, byśmy spotkali się wszyscy w jednym miejscu. Prawie się udało.
L T
- Nie bądź taki zadowolony z siebie, Wilde. Zapewniam cię, że wcale nie jesteś zabawny. Ani trochę.
- Och, pokornie proszę o wybaczenie. To horrendalne zaniedbanie z mojej strony, ale nie sądziłem, że Wasza Wysokość pragnie, bym występował w roli błazna. Cóż, chyba jakoś ścierpię te dąsy. Trzeba przyznać, że Novak zjechał do naszej stolicy z nielichą eskortą. Domyślam się, że to członkowie jego własnego regimentu. Zakładam, że świetnie się bawisz naszym kosztem, panie. Znakomicie to sobie wykoncypowałeś. Wystarczyło odrobinę pomyśleć i oto cała ta nieszczęsna tragifarsa rozegra, się w Londynie tuż pod twoim nosem. Wypadałoby podziękować za to królowi Franciszkowi. Zwrócił się do ciebie z prośbą o pomoc i niechcący dostarczył ci wymarzonej rozrywki. Jest tylko jeden szkopuł, ja i moja narzeczona nie mamy najmniejszego zamiaru poddać się twej woli, panie. - Chwileczkę, Wilde! Jeszcze z tobą nie skończyłem. Nie waż się odwracać do mnie plecami! Mieliśmy umowę. Nie myśl sobie, że jesteś bezpieczny. Nadal mogę cię zniszczyć. Sprawię, że już nigdy nie będziesz przyjmowany w towarzystwie, a jeśli
zechcę, każę osądzić cię za zabójstwo Robbiego Farbera. Strzeż się, jeśli ci życie miłe, bo inaczej zawiśniesz na stryczku! Najbliżej stojący biesiadnicy słyszeli niemal każde słowo tej zajmującej wymiany zdań, choć jak jeden mąż udawali, że raptem dotknęła ich kompletna głuchota. O dziwo, nie powstrzymało ich to przed wyciąganiem szyi i nadstawianiem ucha. Justin pomyślał, że nie ma nic do stracenia. Jutro całe Mayfair będzie huczało od plotek na jego temat. Skoro i tak zdecydował się spalić za sobą mosty, równie dobrze może dostarczyć gościom odrobinę pikantniejszej pożywki do domysłów i spekulacji. - Mam rozumieć, że podpis Waszej Wysokości nie ma wiążącej mocy? Że twoje słowo honoru, panie, to fraszka? Czy to możliwe, że dokument, w którym mnie ułaskawiasz, nic nie znaczy? Mimo że w podzięce za łaskę i szczodrobliwość, z wdzięcznością i bez najmniejszych sprzeciwów zasiliłem twoją kieszeń pięćdziesięcioma tysiącami funtów? Pragniesz to teraz odwołać dla zwykłego kaprysu, najjaśniejszy panie?
R
- Właśnie anulowałeś naszą ugodę, Wilde - szepnął wściekle regent. - Powiem
L T
więcej, podpisałeś na siebie wyrok śmierci.
- Możliwe, a nawet prawdopodobne, sir, ale przy okazji zadbałem o bezpieczeństwo narzeczonej. Wystarczy mi świadomość, że nic jej nie grozi. Radzę podzielić się tą nowiną z inhaberem. Przekaż mu także, książę, żeby miał się na baczności. Od dziś stał się moim celem. Ty zresztą także, panie. Niestety, źle rozegraliście tę partię. Odsłoniliście przede mną wszystkie karty, podczas gdy ja trzymam swoje tylko dla siebie. Jedno wszakże mogę ci zdradzić, otóż mam jeszcze kilka asów w rękawie, a w dodatku jestem wytrawnym graczem. Dziś miałeś wiele szczęścia, panie, uszedłeś z życiem. Następnym razem nie będę blefował. Zwyczajnie spełnię swoją groźbę. - Powiedziawszy to, baron okręcił się na pięcie i przemaszerował miarowym krokiem przez komnatę. Czuł na plecach świdrujące spojrzenia, ale niewiele sobie z nich robił.
Wkrótce znalazł się z powrotem w miejskiej posiadłości, zmienił ubranie i pół godziny później dosiadł konia. Wyjeżdżając ze stolicy, pomyślał, że prawdopodobnie więcej nie zobaczy Londynu. Ku swemu zdumieniu, skonstatował, że wcale go to nie
zasmuca. Po wielu latach tęsknoty za ojczyzną zrozumiał, że nie ma dla niej ciepłych uczuć. Jeszcze dwa dni temu sam by w to nie uwierzył, ale to było, zanim poznał pannę Valentin, zanim narzeczona spojrzała na niego złotobrązowymi oczami, szukając otuchy oraz żądając odpowiedzi na pytania, które nie dawały jej spokoju. Okazała się prawdziwym darem od niebios, szansą na odkupienie starych grzechów i naprawienie dawnych błędów. W przeszłości zdarzyło mu się rozczarować samego siebie, nieraz przeklinał swoją upadłą duszę i chwilę, w której się narodził. Teraz będzie inaczej. Teraz miał dla kogo się starać. Zrobi wszystko, by nie sprawić Alinie zawodu.
L T
R
Rozdział szósty Gdy Justin zajechał na dziedziniec, usłyszał z oddali niepohamowany dziewczęcy śmiech, z którego emanowała autentyczna radość życia. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz śmiał się w podobny sposób. Spędził półtora dnia w siodle, klucząc bocznymi drogami przez wsie i nieustannie myląc trop. Nie darowałby sobie, gdyby czegoś zaniedbał i niechcący ściągnął na przyjaciół nieszczęście. Dlatego zanim dotarł do Ashurst Hall, upewnił się w stu procentach, że nikt go śledzi ani nie zna celu jego podróży. Podczas
zaledwie
trzydziestodwuletniego
życia
Justin
popełnił
wiele
najprzeróżniejszych głupstw. Gdyby poprosił najbliższych znajomych o sporządzenie listy najbardziej lekkomyślnych posunięć, zapewne sam by się zdziwił liczbą pozycji, które by się na niej znalazły. Żadna jednak nie dorównywałaby nierozwagą temu, na co porwał się podczas ostatniej rozmowy z księciem. Zagroził, że pozbawi życia, następcę
R
tronu. Każdy śmiertelnik z odrobiną oleju w głowie nazwałby ten wybryk szczytem
L T
tępoty. Zwłaszcza że tego postępku nie da się naprawić, a nawet gdyby się dało, Wilde wcale nie miał chęci ugłaskiwać znienawidzonego monarchy. Prawdę mówiąc, było mu z tym nadspodziewanie dobrze. Nigdy nie czuł się tak wolny, mimo że stanął przed widmem aresztowania, być może nawet rychłej egzekucji. Pewnie ścigała go już cała Anglia.
Kiedy zsiadł z konia przed stajnią, był zmęczony, pokryty przydrożnym pyłem i przemoczony z powodu mżawki, która towarzyszyła mu przez ostatnią godzinę podróży. Nie wypadało pokazywać się w takim stanie w głównym holu, postanowił więc skorzystać z kuchennego wejścia. Stamtąd zamierzał udać się wprost do pokoju, który zajmował podczas wizyt w Ashurst Hall. Liczył na to, że Wigglesworth sprawi, iż jego pan w niedługim czasie znów będzie przypominał wyglądem cywilizowanego człowieka. Zapewne wprowadziłby ów plan w życie, gdyby do jego uszu nie dotarł urokliwy śmiech Aliny. Zawładnęła jego sercem i umysłem, gdy po raz pierwszy na nią spojrzał. Kobieta, o której śnił wczoraj i która tak naprawdę nie będzie jego... Do diaska, skąd u niego ta skłonność do melodramatyzmu? Pora pójść po rozum do głowy i przestać odgrywać zadurzonego sztubaka. Takie zachowanie nikomu nie przyniesie niczego
dobrego. Wystarczy, że będzie pamiętał, kim jest i co mu grozi. Z miejsca przejdzie mu ochota na amory. Jeden z członków eskorty barona wylegiwał się nieopodal na snopku siana. Biedaczysko w pierwszej chwili nie rozpoznał w umorusanym jeźdźcu chlebodawcy. Poderwał się odrobinę poniewczasie, by pomóc Justinowi odprowadzić konia do boksu. - To lady Alina, jaśnie panie - oświadczył niepytany, podążając za wzrokiem Wilde'a, który wpatrywał się w otwarte drzwi stajni. - Prawdziwa muzyka dla ucha. Pilnuję jej jak oka w głowie. Nie sprawia większych kłopotów, tyle że, jak sama twierdzi, nie potrafi usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. - Co ona właściwie robi, że jej tak wesoło? - Nie wiem, sir. Kazano mi mieć na nią baczenie, a nie podglądać. - Słusznie, sam zobaczę. Baron wszedł do zaciemnionego wnętrza i odczekał, aż oczy przywykną do mroku.
R
Po chwili rozległ się śmiech. Spojrzał w górę i stwierdził, że człowiekowi przychodzą do
L T
głowy przedziwne myśli, kiedy słyszy podobne odgłosy ze strychu na siano. - Jest sama? - zapytał, spoglądając na spacerującego przy wejściu wartownika. - Samiuteńka. Siedzi tam, odkąd wróciła z przejażdżki. - Dziękuję. Jak ci na imię?
- Willis, sir. Zrobiłem coś nie tak?
- Spisałeś się jak należy. Bezpieczeństwo panny Valentin jest kwestią najwyższej wagi, ale teraz możesz wrócić do swoich stałych obowiązków. Przejmuję nad nią pieczę. Podchodząc do stromej drabiny, Justin zastanawiał się, jakim sposobem Alina zdołała wdrapać się na górę w kostiumie do konnej jazdy. Cóż, najwyraźniej należy do osób, które chadzają własnymi ścieżkami i robią to, na co przyjdzie im ochota, bez względu na ewentualne trudności czy przeszkody. Z tej konkluzji można było wysnuć co najmniej dwa inne wnioski. Po pierwsze, młoda dama jest nieustraszona, po wtóre, nierozważna. Jako człowiek roztropny postanowił o tym nie zapomnieć. Zdjąwszy zdewastowany cylinder, który po drodze służył mu między innymi za poduszkę, rzucił go na ziemię, po czym postawił nogę na pierwszym szczeblu drabiny.
Alina leżała na wznak na sianie, trzymając w dłoniach czarno-białego kociaka. Co jakiś czas przysuwała go sobie do twarzy, a ten ocierał się pyszczkiem o jej nos. Szczęściarz, pomyślał Justin, przyglądając się z zachwytem, jak reszta miotu pełza po dziewczynie niczym czereda liliputów po Guliwerze. Kocica, zaniepokojona obecnością kolejnego intruza, podeszła do barona ze zjeżonym grzbietem i podniesionym ogonem. - Spróbuj tylko porysować mi pazurami buty, a Wigglesworth się z tobą policzy odezwał się cicho Wilde. Alina natychmiast usiadła i spojrzała na niego wielkimi, złotobrązowymi oczami. Zaskoczył ją, ale, o dziwo, ucieszyła się na jego widok. A może mu się zdawało? Tak, to z pewnością tylko jego pobożne życzenie... Pogubiła spinki i kaskada ciemnych loków rozsypała się wokół ramion i karku. Wpadające przez okienko promienie słońca odbijały się od zielonego kostiumu i oświetlały lekko zaróżowione policzki. Kiedy wypuściła z rąk kotka i zaczęła zapinać
R
pośpiesznie poluzowane guziki stanika, Justin dostrzegł pod jedwabną koszulą skrawek
L T
śnieżnobiałej skóry i zarys piersi. Niewiele brakowało, a zarumieniłby się jak uczniak. - Ty tutaj? - powiedziała, wyciągając z włosów źdźbła słomy. - Jak to miło, że mnie zauważyłaś - odparł, usiłując wziąć się w garść. - Wprawdzie dość późno, ale i tak jestem zachwycony. Czyż mógłbym liczyć na serdeczniejsze powitanie? - Udawanie obojętności przychodziło mu z trudem. Prawdę mówiąc, pragnął porwać Alinę w ramiona i już nigdy jej nie wypuścić. Zamiast tego podniósł łaciatego kotka i zajrzał mu w pyszczek. - Prawdziwy z ciebie szczęściarz, co? - powiedział, po czym postawił malucha przed podenerwowaną matką. - Zawsze się tak zakradasz i nachodzisz ludzi znienacka? - zapytała Alina, kiedy wyciągnął dłoń, by pomóc jej wstać. Zlekceważyła jego starania i podniosła się o własnych siłach wciąż zajęta usuwaniem siana z włosów. - Wybacz. Popełniłem niewybaczalną gafę. To oczywiste, że powinienem był poprosić Willisa, aby mnie zaanonsował. Mógł uderzyć w bęben albo zagrać na
cymbałach. Zostaw, bo potargasz je jeszcze bardziej. Pozwól, że zabawię się w pokopokojówkę i zrobię to za ciebie. Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę, by w końcu opuścić ręce i skinąć głową. - Przynajmniej nie wyglądam gorzej od ciebie - stwierdziła nie bez satysfakcji. Wigglesworth wmawia wszystkim, że twoja prezencja jest bez zarzutu. Zdaje się, że nie powinnam bez zastrzeżeń wierzyć w to, co mówi twój lokaj. - Słusznie. Na twoim miejscu nie wierzyłbym nawet w połowę. - Justin z trudem zdusił w sobie przemożną ochotę, by pogłaskać jedwabiste loki, które trzymał w palcach. - Płacę mu stanowczo zbyt dużo, dlatego się rozbisurmanił. - Gdyby ujął w dłonie jej śliczną buzię i odrobinę się przysunął, mógłby pocałować te pełne usta i... - Czemu mi się tak przyglądasz? Ubrudziłam sobie nos? Wilde przywołał się do porządku. - Nie - odparł zwięźle. - Jest całkiem czysty. Możemy wrócić do domu? Potrzebuję
R
kąpieli i świeżego odzienia. Chciałbym też podziękować naszym gospodarzom za
L T
gościnę i za to, że zaopiekowali się tobą pod moją nieobecność. - Zabrzmiało to, jakbym była nieznośną smarkulą, której ani na chwilę nie można spuścić z oka. Przyjmij wreszcie do wiadomości, że nie jestem dzieckiem. Nikt nie musi pilnować, żebym czegoś nie zbroiła. Wiedz, że mocno mi się naraziłeś, nie zamierzam więc okazywać ci wspaniałomyślności. A tak w ogóle, gdyby Brutus nie stanął mi na drodze, bez trudu zastrzeliłabym tego gagatka. - Uniosła dumnie brodę i spróbowała go wyminąć, ale baron chwycił ją za łokieć i odwrócił twarzą ku sobie. - Mogłabyś powtórzyć ostatnie zdanie, kotuś? Uwolniła rękę i posłała mu niechętne spojrzenie. - Nie życzę sobie, byś mnie tak nazywał. Zapewne sądzisz, że to urocze. Twój wierny sługa twierdzi uparcie, że ty sam jesteś przeuroczy. Pozwól, że wyprowadzę was obu z błędu. Zostawiłeś mnie samą w obcym kraju pod opieką obcych ludzi. Na dodatek nie było cię w pobliżu wtedy, kiedy byłeś najbardziej potrzebny. Nie będzie zatem przesadą, jeśli powiem, że Luka został postrzelony z powodu twojego zaniedbania. Przyznasz, że to nieszczególnie urocze? - Ktoś strzelał do Luki? - zapytał zaniepokojony Justin.
- Owszem. Na dobitkę zniszczyłam sobie doszczętnie najlepszy strój podróżny. Byłam do niego bardzo przywiązana, choć to naturalnie błahostka. Nic nie jest ważniejsze od tego, że mój sekretarz i przyjaciel w jednej osobie doznał uszczerbku na zdrowiu. Gdybyś nie kazał nam podróżować przez zdziczałą głuszę, nic by się nie stało, ale oczywiście los innych zupełnie cię nie obchodzi, więc ulotniłeś się ukradkiem niczym złodziej, jakbyś nie mógł znieść mojego, to znaczy naszego towarzystwa ani minuty dłużej. Przecież miałeś zabrać nas do Londynu! Gdybyś zrobił, co do ciebie należy, nie napadliby nas zbójcy, którzy chcieli skraść mój płaszcz z gronostajów. To prawda, nie powinnam była afiszować się z nim w porcie, ale stało się. Postąpiłam nierozsądnie, to fakt. Tak czy inaczej to wszystko twoja wina! Baronowi zakręciło się w głowie. Tyrada Aliny nie miała w sobie ani krztyny sensu. Równie dobrze mogła przemawiać do niego w obcym języku, efekt byłby podobny. Wątek płaszcza wydał mu się mało ważny. Skoncentrował się na kwestii rozbójników oraz postrzału.
L T
R
- Napadnięto was i major Prochazka został postrzelony? - upewnił się na wszelki wypadek.
Alina spojrzała na niego z irytacją.
- A o czym opowiadam od pięciu minut? Tak, zaatakowano nas, i tak, Luka dostał postrzał w ramię, a ja wylądowałam w mulistej kałuży. Potem Brutus podniósł mnie z ziemi i wrzucił z powrotem do powozu niczym worek mąki. Jak na niemowę znakomicie radzi sobie z komunikowaniem swoich sądów. Wilde powoli się uspokajał. Nic jej się nie stało. Była bezpieczna, a rana Czecha okazała się niegroźna. Gdyby cierpiał teraz na łożu boleści, panna Valentin z pewnością by go doglądała, zamiast bawić się z kociętami. - Wybacz, że o to zapytam, kotuś, ale jakoś nie potrafię się powstrzymać. Mogłabyś mi zdradzić, jakim cudem skąpałaś się w błocie? - To nieistotne - odrzekła odrobinę za szybko i odwróciła wzrok. - Luka chciałby jak najszybciej się z tobą rozmówić. Ostrzegam, że jest na ciebie zły. - Cóż, nie on jeden ma do mnie żal. Nie mogłem postąpić inaczej, Alino, uwierz mi. Mój wyjazd był konieczny, dlatego wysłałem cię do przyjaciół. Chciałem, żebyś była
bezpieczna. Tymczasem pomyślałaś, że uciekłem od ciebie i od skojarzonego małżeńmałżeństwa, mam rację? - Nie masz racji. Nie pochlebiaj sobie. Nawet cię nie znam. Nie dbam o to, gdzie i po co pojechałeś. Marna z niej kłamczucha, pomyślał z zadowoleniem Wilde, po czym dotknął lekko jej podbródka i zmusił ją, by na niego spojrzała. - Za to ja dbam o to, co o mnie sądzisz. Czeka nas niebezpieczna przygoda, dziecino. Muszę mieć pewność, że ufasz mi bez zastrzeżeń, i to pod każdym względem. - Nie rozumiem. Masz na myśli nasze małżeństwo? - Nie będzie żadnego małżeństwa, kotku. Nie zostaniesz żoną zbiega. Za nic nie obarczyłbym cię takim ciężarem. - Zbiega? Przed czym miałbyś uciekać? Jesteś angielskim arystokratą przypomniała. - Książę regent wybrał cię na mojego męża, nie wmawiaj mi więc, że ślubu nie będzie. To od dawna postanowione.
L T
R
Czemu nie zostawił tego na później? Dlaczego nie potrafił cieszyć się tą nieoczekiwanie radosną chwilą? Może dlatego, że im dłużej z nią przebywa, tym bardziej jest nią oczarowany. Będzie mu niezwykle trudno, kiedy przyjdzie im się rozstać. Justin nie wiedział, od czego zacząć, a przecież miał tak wiele do powiedzenia. Co gorsza, czas naglił. Wprawdzie udało mu się zgubić po drodze gwardię księcia, lecz najemnicy inhabera, których Alina wzięła za rozbójników, musieli jechać za nimi od samego Portsmouth. Ktoś ich stale obserwował. Ów szpieg bez wątpienia widział, jak Justin wjeżdża na dziedziniec Ashurst Hall. Teraz pędził pewnie do Londynu, by złożyć meldunek Novakowi. Nie było ani chwili do stracenia. - Musimy stąd wyjechać - oznajmił, podprowadzając Alinę do drabiny. - Nie później niż jutro o świcie. Wyjaśnię ci wszystko, kiedy umieszczę cię w bezpiecznym miejscu. - Nie widzę takiej potrzeby - odparła, gdy zeszli ze strychu. - Czuję się zupełnie bezpieczna tutaj, w Ashurst Hall. Charlotte jest dla mnie bardzo miła, a Rafe przepraszał nas stokrotnie za niefortunną potyczkę z rzezimieszkami. Ponoć stali się istną plagą i od kilku miesięcy plądrują okolicę. Dopóki się nie pojawiłeś, nie miałam najmniejszych
powodów do obaw ani do narzekań. Trzeba przyznać, że prawdziwy z ciebie dziwak. Naprawdę jesteś zbiegiem? Baron podniósł z ziemi sfatygowany kapelusz i podał jej ramię. - To pytanie dowodzi, że raczej nie mogę liczyć na twoje bezgraniczne zaufanie. - W rzeczy samej, nie łudziłabym się na twoim miejscu - odparła bez ogródek Alina. - Dodam, że małżeństwo, na które oboje przystaliśmy i które rzekomo miało przynieść pożytek nam obojgu, przestało wydawać mi się korzystne już w porcie w Portsmouth, kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy. Puszyłeś się wówczas jak paw. - Wcale się nie puszyłem. Odebrało mi mowę z zachwytu, ot co. To dlatego tkwiłem w miejscu niczym rażony piorunem. Kompletnie straciłem rezon. Moja narzeczona okazała się zjawiskowa, a miała być gruba i szpetna, taką przynajmniej ją sobie wyobrażałem. - Ach, tak - szepnęła zdziwiona. - Jednak nie wydałam ci się odrażająca?
R
Stanął jak wryty i spojrzał jej w twarz. Mówiła śmiertelnie poważnie. Zupełnie nie
L T
zdawała sobie sprawy ze swej olśniewającej urody.
- Odrażająca? - powtórzył ze zdumieniem. - Naprawdę sądziłaś, że mógłbym tak pomyśleć? Czy w twoim kraju nie ma luster?
Zasłoniła dłonią usta, jakby żałowała słów wypowiedzianych pod wpływem impulsu.
- A co miałam sądzić? - zapytała z wyrzutem, szybko odzyskawszy pewność siebie. - Najpierw uciekasz w nocy z mojej sypialni, a potem bez słowa pożegnania wyjeżdżasz nie wiadomo gdzie. Kobiety też mają rozum, potrafią myśleć i kojarzyć fakty. Wszelkie oznaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że pragniesz przebywać jak najdalej ode mnie! - zakończyła rozjuszona. Tylko czekać, a tupnie nogą, pomyślał Justin i roześmiał się w głos, szczerze ubawiony tym absurdalnym oskarżeniem. Od lat nie pozwolił sobie na tak żywiołową i spontaniczną reakcję. Doprawdy zdumiewające. - Jesteś urocza, słowo daję. Nic dziwnego, że ciotka dołożyła wszelkich starań, żeby się ciebie pozbyć. - Ciotka uważa mnie za nieopierzoną, głupią młódkę.
- Raczej boi się konkurencji. Przez ciebie jej pozycja została poważnie zagrożona, ale wróćmy do tematu. Dyskutowaliśmy o... - Nie ma żadnego tematu i o niczym nie dyskutowaliśmy - przerwała mu z irytacją. - Przez większość czasu ja milczę i słucham, a ty pleciesz od rzeczy. Nie ma w tym ani odrobiny sensu. Oświadczam, że za ciebie nie wyjdę, i to bez względu na to, czy jesteś wyjęty spod prawa, czy nie. Nasze dzieci byłyby idiotami. - O tak, skończonymi durniami - zgodził się ochoczo. - Nie przeczę. Zadowolona? Wspaniale, pragnę jednak nadmienić, że jeżeli się wycofasz i nie dotrzymasz słowa, sprzeciwisz się woli monarchy, a nawet dwóch monarchów. - Ach, więc o to chodzi. Czy dlatego raptem zostałeś zbiegiem? Pognałeś do Londynu, żeby oznajmić regentowi, że mnie nie poślubisz. Kazał cię za to powiesić, mam rację? - Owszem, przypuszczam, że kazał, ale za coś zgoła innego. Naprawdę nie chcesz zostać moją żoną?
L T
R
- Przecież nie chcesz, żebym została twoją żoną. Sam to przed chwilą powiedziałeś. A skoro tak się sprawy mają, moje zdanie nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli sobie życzysz, możesz odwieźć mnie do krewnych. Tym sposobem pozbędziesz się kłopotu. Obiecuję, że nie będę cię więcej nękać.
- Na to jest już o wiele za późno, skarbie. Nie twierdzę, że mnie nękasz, ale zaiste kłopot mam z tobą niemały. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wielki zasiałaś w moim życiu zamęt. Zdesperowana, machnęła gwałtownie rękoma. - No i proszę, znów to samo! Radzę ci posłuchać samego siebie, może zgłębisz naturę swego problemu. Nawet gdybym pozjadała wszystkie rozumy, nie pojęłabym z twoich bredni ani słowa. Nie nękam cię, ale masz ze mną kłopot. Wysyłasz mnie do Ashurst Hall, żebym była bezpieczna, bierzesz nogi za pas, a potem wracasz i mówisz, że musimy natychmiast wyjechać, bo coś nam grozi. Na dokładkę informujesz mnie, że jesteś ścigany na mocy królewskiego dekretu, i oświadczasz, że jednak się ze mną nie ożenisz. Gdzie w tym jakakolwiek logika? Czy ty w ogóle wiesz, co robisz?! Skaranie boskie z takim cudakiem!
To ci dopiero charakterek, stwierdził z zadowoleniem baron. Nie dość, że jest nieustraszona i nierozważna, to jeszcze ma wybuchowy temperament. Nie mogłoby być lepiej. Opatrzność zesłała mu nareszcie właściwą kobietę. Niewątpliwie są dla siebie stworzeni, tyle że nie będzie im dane żyć razem długo i szczęśliwie. Położył jej dłonie ramionach. - Już dobrze, kotku, nie irytuj się... - Nie jestem żadnym kotkiem! - Cóż, nie da się ukryć, że nie miauczysz z zadowolenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie rozumiesz, co mówię, sam ledwie jestem w stanie się w tym połapać, ale uwierz mi, chcę dla ciebie jak najlepiej. Doskonale wiem, co robię. Usiłuję uchronić cię przed człowiekiem, który próbuje odebrać ci życie. - Odebrać mi życie? - Jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. - Ktoś zamierza mnie zabić? Kto to?
R
Justin wolałby uspokoić ją pocałunkiem, ale dawno temu nauczył się, że człowiek
L T
nie zawsze dostaje od losu to, czego pragnie. Usadziwszy Alinę na pobliskiej ławce, opowiedział jej ze szczegółami o wszystkim, czego dowiedział się w Londynie. Alina długo nie mogła dojść do siebie. Kiedy jakiś czas później wyszła z kąpieli i owinęła się przygotowanym przez Tatianę ręcznikiem, wciąż kręciło jej się w głowie od niewesołych rewelacji Justina.
- Dziękuję, możesz odejść - zwróciła się do pokojówki, która czekała na nią ze szczotką w dłoniach. - Nie będziesz mi potrzebna. - Niech panienka usiądzie - odezwała się Tatiana, klęknąwszy na dywanie przed kominkiem. - Ja się tym zajmę. Rozczeszę panience włosy, a przy okazji powie mi panienka, czemu odprawiłyśmy służącą. Panna Valentin opadła z westchnieniem na podłogę i poddała się zabiegom swojej damy do towarzystwa. - Mam nadzieję, że Danica nie wpadnie tu znienacka, żeby strzyc uszami. Zauważyłam, że robią się purpurowe, kiedy udaje, że nie podsłuchuje. - Proszę się nie obawiać. Jesteśmy bezpieczne. Zamknęłam drzwi gotowalni i schowałam klucz do kieszeni. Pewno narobi hałasu, kiedy skończy pakowanie i nie
będzie mogła wyjść, ale nie musimy się tym przejmować, prawda? Od razu się zorientozorientowałam, że coś panienkę gnębi. Chodzi o powrót barona Wilde'a, czy o to, że każe nam opuścić to urocze miejsce? I to w takim pośpiechu... - Tak, mnie też bardzo się tu podoba - odparła Alina, próbując odwlec nieuniknione. - Jeśli wszyscy Anglicy są tacy zacni i uprzejmi jak książę i księżna Ashurst, nietrudno będzie przywyknąć do życia na obczyźnie. Ciekawe, czy w majątku barona jest równie pięknie? - Jedziemy do jego domu na wsi? Sądziłam, że udamy się do Londynu. - Nie wiem, dokąd jedziemy. Jest tyle niewiadomych... Tatiana zastygła na moment z ręką w powietrzu. - Powiedział panience? - zapytała, nie kryjąc oburzenia. Nie przemawiała już łagodnym głosem sowicie opłacanej damy do towarzystwa. Mówiła raczej tonem zatroskanej przyjaciółki i powierniczki. - Major Prochazka od początku się tego obawiał.
R
Przeklęty Anglik. Nie powinien był tego robić. Po co wściubia nos w nie swoje sprawy? Sami byśmy panienki upilnowali.
L T
Alina zacisnęła powieki i zaczerpnęła głęboko tchu. Dopiero teraz uwierzyła, że ktoś naprawdę czyha na jej życie, że znalazł się ktoś, kto pragnie widzieć ją martwą. - Wygląda na to, że wiedzieli o tym wszyscy z wyjątkiem mnie. Danicy też wypaplaliście co trzeba?
- Tej durnej gęsi? A po co? Ona wyznaje się wyłącznie na koronkach i plisach oraz na tym, jak uprzykrzać ludziom życie. Czego właściwie dowiedziała się panienka od barona? Alina powtórzyła słowa Justina. Była jedną z dwóch żyjących przedstawicielek rodu Valentinów, a zarazem córką i spadkobierczynią ostatniego męskiego członka rodziny. Mimi nie liczyła się w owej politycznej rozgrywce z dwóch powodów; po pierwsze, jako siostra lorda Valentina nie miała bezpośrednich praw do schedy po bracie. Po drugie, starsza lady Valentin odmówiła romskim rodakom pomocy w odzyskaniu ziem, o które zabiegał inhaber Novak. Co więcej, obiecała Novakowi, że w przypadku przedwczesnej śmierci bratanicy zrzeknie się wszelkich praw do rzeczonych spornych ziem. Za odpowiednią opłatą
naturalnie. Zdradziła mu także, że Alina, niepoprawna romantyczka, prawdopodobnie przekaże dziedzictwo Romom. W tej sytuacji Novak postanowił rozwiązać problem raz na zawsze. Wystarczyło zgładzić lady Alinę, resztę załatwiłaby jej ciotka - druga w kolejce do spadku. W taki oto sposób przedstawił całą sprawę baron Wilde. Starał się być delikatny, trzymał narzeczoną za ręce i ocierał jej chustką zapłakane policzki. Był czuły i troskliwy, dlaczego więc twierdził uparcie, że nie może się z nią ożenić? Alina nie wierzyła, że ciotka pragnie jej śmierci. Chociaż Mimi raczej nie pogrążyłaby się w żałobie, gdyby bratanica odeszła nagle z tego świata, chyba że znalazłaby wyjątkowo twarzową czarną garderobę. Prawdopodobnie zażądałaby także zwrotu rodowych klejnotów, a wychowanicę pochowałaby w naszyjniku z granatów. Baron roześmiał się, gdy podzieliła się z nim tym spostrzeżeniem, ale natychmiast spoważniał. Żadnemu z nich nie było szczególnie do śmiechu. Kwestia dyskusyjnych gruntów początkowo wydawała się Alinie bardzo
R
skomplikowana. Franciszek najwyraźniej nie chciał opowiedzieć się po żadnej ze stron
L T
konfliktu. Widać z jakichś powodów było mu to nie na rękę. Wkrótce stało się Jednak oczywiste, że chodzi o coś więcej niż o prawa do określonych włości. Król zwyczajnie pragnął pozbyć się na dobre inhabera. Zależało mu na tym, by odbyło się to dyskretnie. Dlatego zwrócił się o pomoc do angielskiego regenta. Ten z kolei obmyślił intrygę ze ślubem i kazał Wilde'owi zgładzić Novaka pod pretekstem działania w obronie żony. - Inhaber ma zginąć w twoim kraju, prawda? - zapytała, spoglądając ze zrozumieniem na Justina. Wreszcie pojęła istotę szatańskiego planu. - Tym sposobem Franciszek umyje ręce. Nikt nie będzie podejrzewał, że maczał w tym palce, ty zaś zostaniesz banitą. Czy to znaczy, że regent przystał na to, żeby uczynić cię mordercą i zbiegiem? Potwierdził jej przypuszczenia, ale była pewna, że skłamał, a właściwie pozwolił sobie na pewne niedomówienia. Wyczytała z jego twarzy, że nie mówi jej całej prawdy. Wiedziała, że będzie musiała na nią poczekać. Przygotowała sobie całą listę pytań, które mu wtedy zada. Na początek zapyta, dlaczego ze wszystkich ludzi w królestwie regent wybrał do tego zadania właśnie jego, Justina Wilde'a.
- Ludzie, którzy napadli na nasze powozy - zwróciła się do Tatiany - nie byli zwykłymi rabusiami, lecz najemnikami Novaka. Jestem przekonana, że ty i Luka od razu się domyśliliście, z kim mieliśmy do czynienia. Właśnie z tego powodu baron postanowił jak najszybciej wyjechać z Ashurst Hall. Nie chce narażać życia przyjaciół na szwank. Popieram jego decyzję, ale nie wiem, dokąd się udajemy. - A on? Wymyślił, dokąd chce nas zabrać? Panna Valentin odwróciła się gwałtownie i spojrzała ze zdumieniem na Tatianę. - Sądzisz, że jeszcze tego nie wie? Uważasz, że zamierzał zostawić mnie u księstwa Ashurst na dłużej, ale zmienił zdanie, bo dowiedział się o napaści i o strzelaninie? Nie wierzę, że nie obmyślił jakiegoś sensownego planu. Przecież to by było... - Jakie? - Sama nie wiem. Może i masz rację. Nie znam go na tyle, by rozsądzić tę kwestię,
R
ale jestem przekonana, że pojechał do Londynu pod wpływem impulsu. Był bardzo
L T
rozsierdzony, kiedy uzmysłowił sobie, że wystrychnięto go na dudka. Dlatego postanowił rozprawić się z księciem regentem. To dumny i ekscentryczny człowiek. Jakby tego było mało, na dobitkę został banitą.
- Major Prochazka ma do niego zaufanie.
- Luka leży w łóżku z przestrzelonym ramieniem. Na razie jest bezużyteczny, musi zatem zdać się na kogoś innego. Nie ma wyboru. Sam mi to wyznał, kiedy pobiegłam do niego po kolacji i zażądałam wyjaśnień. Jak do tego doszło, Tatiano? Z naiwnego podlotka niepostrzeżenie stałam się kobietą. W dodatku stoi przede mną widmo przedwczesnej śmierci. Jak mogłam nie zauważyć nadciągającej katastrofy? - Była panienka nazbyt zajęta wybieraniem nowych sukien i szykowaniem ślubnej wyprawy. - Och, nawet mi o tym nie przypominaj. Postępowałam głupio i bezmyślnie. Powinnam wrócić do kraju i walczyć o te ziemie. Może nie mam w sobie zbyt wiele romskiej krwi, ale byłabym dumna, gdyby udało mi się pomóc rodakom odzyskać to, co im się prawnie należy. Nie zaszkodziłoby też, gdybym przy okazji pokrzyżowała szyki Jarmilowi Novakowi i królowi Franciszkowi. Czy ów spór toczy się o duży obszar?
Tatiana wzruszyła ramionami. - Nie wiem, panienko. Zresztą, to nieistotne. Romom nie chodzi o teren sam w sobie, lecz o prawo własności do niego. Gdyby inhaber zginął, Jego Królewska Mość byłby zmuszony uznać roszczenia panienki. Nie trzeba dodawać, że Novak ze wszech miar zasłużył sobie na marny koniec. Major Prochazka właśnie na to liczy, tylko dlatego przymknął oko na wybryki barona Wilde'a, który niepotrzebnie miesza się w cudze sprawy i uprzykrza nam wszystkim życie. - Jestem pewna, że ucieszyłby się, gdyby usłyszał twoje słowa. Zdaje się, że uwielbia komplikować sprawy i przysparzać bliźnim zgryzot. Wciąż się zastanawiam, dokąd mnie zabierze. - Nie mam pojęcia, panienko, za to wiem jak. Nie przyjechaliśmy tu nieprzygotowani. Dobro panienki leży nam na sercu, dlatego zadbaliśmy o odpowiednie środki bezpieczeństwa. Nie mogliśmy wszakże przewidzieć, że narzeczony panienki
R
będzie sprawiał takie trudności. Prawdziwy z niego utrapieniec. Nie przyszło nam do
L T
głowy, że nie zawiezie panienki wprost do Londynu, tak jak to było ustalone, ale nic to. Poradziliśmy sobie i z tym, jesteśmy w pełni gotowi.
Alina spojrzała na damę do towarzystwa. Niewiele zrozumiała z jej przemowy, ale uśmiechnęła się, gdy Tatiana przeszła do szczegółowych wyjaśnień.
Rozdział siódmy Charlotte była uosobieniem uprzejmości i życzliwości. Nawet nie drgnęła jej powieka, kiedy Alina pojawiła się na progu Ashurst Hall cała utytłana w błocie. Księżna zachowywała się tak, jakby goście co dzień przybywali do jej wytwornej rezydencji w równie opłakanym stanie. Oprócz nieprzeciętnej urody oraz wyrozumiałości księżna miała wiele innych przymiotów. Okazała się osobą niezwykle praktyczną. Sprawowała niepodzielne rządy nad wszystkimi dookoła, ale w taki sposób, że nikt nie czuł się do niczego przymuszany. Mąż ją ubóstwiał, zaś cała bez wyjątku służba patrzyła w nią jak w obrazek. Lady Valentin uwielbiała przyglądać się gospodyni, kiedy ta zajmowała się synkiem. Mały Rafael Fitzpatrick Daughtry był niezwykle pogodnym dzieckiem. Uśmiechał się niemal bez przerwy i idealnie łączył w sobie cechy obojga rodziców.
R
Po matce odziedziczył błękitne spojrzenie, po ojcu ostro zarysowany podbródek.
L T
Spoglądając na pociesznego malca, Alina zastanawiała się, jak wyglądałoby potomstwo jej i barona. Tyle że aby wydać na świat dzieci, trzeba najpierw zrobić... to. Dzisiejszego popołudnia Justin siedział obok i wpatrywał się w nią dziwnym wzrokiem. Mimo że mówił o nieprzyjemnych i niewiarygodnych rzeczach, miała nadzieję, że ją pocałuje. Przy kolacji odkryła ze zdumieniem, że nie potrafi oderwać wzroku od jego dłoni. Obserwowała je, kiedy unosił w nich kieliszek i gdy gestykulował podczas rozmowy. Urzeczona patrzyła także na jego usta. Spostrzegła, że gdy coś go rozbawi, unosi nieznacznie wargi. - Wydajesz się nieco roztargniona, moja droga - zauważyła Charlotte, gdy po posiłku towarzystwo przeszło do salonu. - Czyżby powrót Justina wytrącił cię z równowagi? Niepotrzebnie się zamartwiasz. Jest zupełnie nieszkodliwy, tak w każdym razie twierdzi siostra Rafe'a, Lydia. Zna go znacznie lepiej ode mnie. Tak czy inaczej wyznam, że jestem zaskoczona jego postępowaniem. Nie spodziewałam się, że zaakceptuje zaaranżowany mariaż. To zupełnie do niego niepodobne, zwłaszcza że jego pierwsze małżeństwo okazało się kompletną katastrofą.
Alina zerknęła w stronę narzeczonego, który stał przy kominku pogrążony w ożywionej dyskusji z księciem. - Był żonaty? Księżna ujęła dłoń lady Valentin i podprowadziła ją do gustownej kwiecistej kanapy. - Powinnam się była domyślić, że możesz o tym nie wiedzieć. Nie ma powodu do obaw. Od tego czasu upłynęło niemal dziesięć lat. To cała wieczność. Poczekaj tu na mnie chwilkę, przyniosę ci wina. Zbladłaś. Alina skinęła apatycznie głową. Wpatrzona w Justina, powtarzała sobie, że nic jej to nie obchodzi. Przeszłość nie ma najmniejszego znaczenia, podobnie jak to, że jest młody, przystojny i zadbany. Prawdopodobnie nie mogłaby marzyć o lepszej partii. To znaczy gdyby kiedykolwiek szukała kandydata na męża. Wcześniej nie zastanawiała się nad zamążpójściem, niemniej odkąd ujrzała barona w porcie, przywykła do myśli, że to
R
właśnie on zostanie jej mężem. Co więcej, owa myśl wcale nie była jej przykra. Może
L T
nawet cieszyła się, że spędzi resztę życia w jego towarzystwie. W każdym razie tak było do czasu, gdy obwieścił, że ślubu nie będzie.
Czy naprawdę wolno mu podjąć samodzielnie taką decyzję? Przecież ich zaręczyny zostały ogłoszone na królewskim dworze, a zapowiedzi odczytano w kościele już trzykrotnie. Baron prawdopodobnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Może powinna mu uzmysłowić, że w jej kraju są praktycznie mężem i żoną. Nie, uznałby, że jest żałosna... Jak mógł postąpić z nią tak nieczule? Jej położenie stało się nad wyraz trudne. Za sprawą barona tkwiła w stanie niepewności. Nie potrafiła przewidzieć dalszego rozwoju wypadków. Wyjechała z domu jako narzeczona, a gdy przybyła do Anglii, niedoszły mąż natychmiast ją odrzucił. Jakież to upokarzające! Z jakiegoś powodu, którego wolała nie zgłębiać, aby nie poczuć się jeszcze gorzej, owa nieprzewidziana i nagła okoliczność zmartwiła ją znacznie bardziej niż wieść o tym, że inhaber Novak czyha na jej życie. A teraz w dodatku dowiaduje się, że Justin miał już żonę. Ciekawe, jakie jeszcze czekają na nią niespodzianki? Nie zdziwiłaby się, gdyby niebawem się okazało, że chowa przed nią także gromadkę pociech.
- Proszę, moja droga. - Charlotte wróciła na miejsce i podała jej kieliszek. - Próbowałam sobie coś przypomnieć, ale niewiele pamiętam z tego, co Rafe opowiadał mi na temat poprzedniej żony Justina. Wiem tylko, że przytrafił jej się jakiś nieszczęśliwy wypadek, kiedy baron bawił na kontynencie. Doprawdy nie powinnaś zaprzątać sobie tym głowy, Alino. To cię nie dotyczy. Jestem pewna, że Justin opowie ci o wszystkim w odpowiednim czasie. Przecież dopiero co się poznaliście. Prawdę mówiąc, to niedorzeczne, że zwyczajnie kazano wam się pobrać. Dość o tym, gdyby Rafe mnie teraz słyszał, powiedziałby, że mieszam się w nie swoje sprawy. Alina posłała jej niewesoły uśmiech. - Masz rację, to co najmniej dziwne. Byłam przekonana, że gdy w grę wchodzą polityczne sojusze, tylko członkowie rodów królewskich zawierają małżeństwa z obcymi ludźmi. Tak czy owak, mogłam odmówić. Jestem tutaj, bo sama tego chciałam. Spojrzała przelotnie na barona. - Co do mojego narzeczonego, nie wiem, czemu przystał na tę farsę.
L T
R
- Nie powinnam nic więcej mówić, ale nie potrafię się powstrzymać - odrzekła księżna.
- Tanner, szwagier Rafe'a, twierdzi, że regent trzyma Justina w garści. Nie wiadomo czym Wilde naraził się monarchii, dość powiedzieć że Jego Wysokość postawił mu ultimatum. Jeśli chce pozostać w Anglii, musi bez sprzeciwu wypełniać jego wolę. Być może o tym nie wiesz, ale Justin wrócił do kraju niedawno. Wcześniej ładnych parę lat spędził na obczyźnie. Ponoć wyjechał, zanim zmarła jego żona i pozostał na kontynencie nawet podczas wojen z Napoleonem. Nie mam pojęcia, ile w tym prawdy, jako że brzydzę się plotkami i zazwyczaj staram się nie słuchać zbyt uważnie ludzkiego gadania. O, nareszcie, jest taca z herbatą. Dziękuję, Grayson. Lady Daughtry zajęła się rozlewaniem naparu do filiżanek, Alina zaś skorzystała z chwili przerwy w rozmowie i pogrążyła się w głębokiej zadumie. To dlatego Justin udał się do Londynu! Chciał wypowiedzieć regentowi posłuszeństwo. Właśnie z tego powodu po powrocie nazwał samego siebie zbiegiem. Cała sprawa nie miała nic wspólnego z nią ani z brakiem chęci do ożenku. Sądziła, że w jakiś sposób go odstręcza, wydaje mu się odpychająca, zbyt młoda, za głupia. Gryzła się
tym i obmyślała plany zemsty, tymczasem wcale nie chodziło o nią. Nie przeszło jej nanawet przez myśl, że posłużyła mu zaledwie jako pretekst do tego, aby mógł stanąć przed obliczem regenta i oznajmić, żeby ten raczył wreszcie dać mu spokój. Albo był najodważniejszym, albo najbardziej szalonym i niebezpiecznym mężczyzną, jakiego nosiła ziemia. Odezwała się, udając senność: - Wybacz, Charlotte, oczy mi się zamykają. Nie obrazisz się, jeśli udam się wcześniej na spoczynek? Ruszamy jutro o świcie, chciałabym porządnie wypocząć. Księżna natychmiast się podniosła i oznajmiła panom, że lady Valentin ich opuszcza. Daughtry i Wilde podeszli, by życzyć jej dobrej nocy. - Bardzo nam miło, że mogliśmy cię gościć, moja droga - powiedział serdecznie Rafe. - Obawiam się, że rano się nie zobaczymy - dodał, po czym zaskoczył wszystkich, całując Alinę w policzek. - Znam Justina jak własną kieszeń - szepnął jej do ucha. - Nie pozwoli, by spotkało cię coś złego.
L T
R
Alina uśmiechnęła się i ruszyła do drzwi. Po chwili dołączył do niej narzeczony, ujął jej dłoń i wsunął ją sobie pod ramię.
- Jesteś bardzo blada. Czyżby wyczerpały cię zmagania z kociętami? - Ostatnimi czasy zmagam się z wieloma problemami - odparła, kiedy zatrzymali się w holu. - Jestem przekonana, że wkrótce znajdę odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Tymczasem dobranoc, baronie. Do zobaczenia. - Zabrała z ociąganiem rękę i obróciwszy się na pięcie, wspięła się z wolna na pierwsze dwa schodki. Po chwili, pewna, że baron wrócił do salonu, zakasała spódnice i wbiegła na górę, pokonując po trzy stopnie naraz. Wyjątkowo miała nadzieję, że Danica czeka na nią w sypialni, aby pomóc jej się przebrać. Im prędzej będzie gotowa do snu, tym szybciej pozbędzie się towarzystwa garderobianej. - Naprawdę nie znajdzie się nic lepszego? - zapytała kilka minut później, spoglądając na tę samą starą koszulę, którą miała na sobie pierwszej nocy w Portsmouth. - W żadnym z kufrów? - Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, jaśnie pani. Zamiast kupować strojne suknie, można było sprawić sobie przynajmniej jeden porządny negliż.
Alina wykrzywiła usta i pozwoliła nałożyć sobie przez głowę ogrom białego muślinu. Wsunąwszy ręce w rękawy, które zakrywały jej nadgarstki i połowę dłoni, zaczekała, aż pokojowa zapnie jej pod szyją guziki. - Dziękuję, to wszystko, Danico. Przygotowałaś mi na jutro różowy kostium? - Pojedzie pani w niebieskim. Wszystko inne zostało spakowane. - Ale... przecież zupełnie go zniszczyłam. Był cały w błocie! - Większość brudu zeszła w praniu. Zostało zaledwie kilka małych plam. Nadaje się w sam raz do długiej jazdy w powozie. Przynajmniej nie będzie go szkoda, jeśli znów zachce się panience wskoczyć do kałuży. - Zapominasz się, Danico. Nie zamierzam znosić impertynencji. - Alina miała serdecznie dość nieżyczliwej garderobianej. Doszła do wniosku, że pora się jej pozbyć. Zdaje się, że służba dla mnie jest ci bardzo nie w smak, a skoro tak, może powinnaś wrócić do domu. Baron Wilde z pewnością zadba o odpowiedni transport.
R
Danica wprawdzie nie zalała się łzami ani nie padła Alinie do stóp, aby błagać o
L T
litość, niemniej na jej chudej twarzy pojawił się wyraz głębokiej urazy. - To tak dziękuje mi się za to, że opuściłam rodzinny kraj, aby służyć córce wspaniałego człowieka, generała Leopolda Valentina? Najdzielniejszego obrońcy ojczyzny, uwielbianego przez rodaków i opłakiwanego po bohaterskiej śmierci z rąk Bonapartego...
- Och, Danico! - wykrzyknęła ze skruchą panna Valentin, przygarniając pokojową. - Wybacz, tak mi przykro! Nieprzejednana służąca ujęła ją za ramiona i odsunęła od siebie. - Już dobrze. Przeprosiła panienka, jak należało, i po wszystkim. Nie będziemy do tego wracać. A jutro włoży panienka niebieski kostium. - Eee... tak? - Alina nie mogła się zdecydować, czy okazać zdumienie, czy raczej się roześmiać. - Naturalnie, pojadę w niebieskim. Doprawdy nie wiem, czemu uparłam się na różowy. Sama zaplotę sobie włosy na noc. Możesz odejść. Kiedy Danica zniknęła za drzwiami, Alina zrzuciła pospiesznie ohydną koszulę i włożyła długą halkę, którą nosiła za dnia pod suknią. Na wierzch narzuciła przygotowany na rano płaszcz ozdobiony gronostajami i wyjrzała na korytarz. Upewniw-
szy się, że nie zostanie zauważona, pobiegła na palcach do sypialni Justina i wślizgnęła się do środka. Udało się! Po chwili usłyszała głos barona: - Coś cię zatrzymało? Spodziewałem się twojej wizyty co najmniej dziesięć minut temu. Zdążyłem pomyśleć, że źle cię oceniłem, ale, jak widać, jednak się nie myliłem. Jesteś równie nierozsądna, jak odważna. Nie widziała go, jako że pokój był niemal pogrążony w ciemnościach. Paliło się zaledwie kilka świec. - W dodatku wyglądasz nader ponętnie, jeśli wolno mi to zauważyć - dodał, wyłaniając się z mroku. - Wiedziałeś, że przyjdę? - zapytała rozżalona. Ależ była naiwna! - Czekałeś na mnie? Naturalnie, że się domyśliłeś. Znów wyszłam na idiotkę. Co gorsza, całkowicie przewidywalną.
R
Justin ujął ją pod ramię i podprowadził do kominka, przy którym stały naprzeciw
L T
siebie dwa fotele. Alina wolała usiąść na dywanie. Baron zawahał się, po czym wzruszył ramionami i zajął miejsce obok niej. Wciąż trzymał w dłoni kieliszek brandy. Bez surduta i fularu, z podwiniętymi rękawami koszuli i rozpiętą kamizelką prezentował się elegancko, a zarazem bardzo przystępnie. Powinnam pamiętać, że to prawdopodobnie tylko złudzenie, przestrzegła się w duchu Alina. - Skąd wiedziałeś, że przyjdę?
- Nie byłem pewien. Gdybyś się nie zjawiła przyszedłbym do ciebie. Charlotte wyznała mi, że podczas rozmowy z tobą dopuściła się pewnej niedyskrecji. Alina oderwała spojrzenie od złocistego trunku i spojrzała w ogień. Robiła, co mogła, aby unikać wzroku barona. - Tak, wspomniała o twojej zmarłej żonie, ale to nic wielkiego. Prędzej czy później sam byś mi o tym powiedział. - Pod warunkiem, że znów bym nie zniknął. - Nie przyszło mi to do głowy, ale cóż, pewnie tak. Zresztą, skoro nie zamierzasz się ze mną ożenić, nie ma powodu, żebym interesowała się twoją przeszłością.
- Może i nie ma, ale i tak umierasz z ciekawości. Idę o zakład, że oddałabyś drogocenny płaszcz, gdybym obiecał, że wszystko ci opowiem pod warunkiem, że dostanę go w zamian. - Niedoczekanie! - zaprotestowała, zaglądając mu wreszcie w oczy, które miały niespotykany, Zielony odcień. - W żadnym wypadku nie rozstałabym się z gronostajami. Za to chętnie odstąpię ci wyszywaną perłami torebkę z wizerunkiem pawia. - Wybacz, zdenerwowałem cię. - Nic podobnego. Niełatwo wyprowadzić mnie Z równowagi, zwłaszcza jeśli nie pozwolę się sprowokować. Niedoszły mąż intryguje mnie jako człowiek, nic więcej. To chyba całkiem naturalne. Przyznasz, że twoje zachowanie jest dość osobliwe. Mogę spróbować? Nigdy nie piłam brandy. Podoba mi się jej zapach. Kiedy podał jej kieliszek, ujęła go w palce i przysunęła sobie pod nos. Potem zamoczyła usta w złocistym płynie i zmusiła się, żeby nie zakasłać. Nie wypadało się wycofać, więc pociągnęła spory łyk i oddała kieliszek.
L T
R
- Proszę. - Justin wręczył Alinie chusteczkę. - Łzawią ci oczy. Źle się do tego zabrałaś, kotuś. Brandy to szlachetny trunek stworzony, aby się nim delektować. Sączy się go powoli, przytrzymuje chwilę na języku i dopiero połyka. - Wpatrując się w Alinę, zademonstrował właściwy sposób delektowania się brandy. Alinie zrobiło się gorąco. Prawdę mówiąc, delikatne ożywienie zmysłów towarzyszyło jej od chwili powrotu Justina z Londynu, ale teraz dało o sobie znać ze zdwojoną mocą. - Czemu czuję się tak dziwnie, kiedy na mnie patrzysz? - zapytała bezwiednie. Nie podoba mi się to. - Nie pojmujesz w czym rzecz, ot co. Justin nie odrywał wzroku od Aliny, jakby chciał zajrzeć w głąb jej duszy. Dolał tym oliwy do ognia, bo natychmiast zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco. Raptem zapragnęła uciec od tego dziwnego mężczyzny, od jego przenikliwego wzroku i zdumiewająco trafnych spostrzeżeń, które zwykł czynić na jej temat. Spróbowała podnieść się z podłogi, ale gdy chwycił ją za rękę, skapitulowała i z westchnieniem opadła z powrotem na dywan.
Kiedy pogładził kciukiem wnętrze jej dłoni, świat skurczył się nagle do rozmiarów jednego pokoju. Nie istniał nikt poza nimi dwojgiem. Baron był nieodparcie męski, a ona pierwszy raz w życiu zrozumiała, co znaczy być kobietą. - Chcesz mnie pocałować? - spytała przyciszonym głosem. - Przeciwnie, kotuś, to jedyne, czego za nic w świecie nie chciałbym teraz zrobić. Spojrzała na ich splecione dłonie. - Proszę o wybaczenie, baronie Wilde. Jeszcze do niedawna uważałam się za osobę w miarę rozgarniętą. Może zaszkodziło mi angielskie powietrze? Albo alkohol? Nie przywykłam do mocnych trunków, to fakt. W każdym razie, odkąd zeszłam na ląd w Portsmouth, przez większość czasu czuję się jak kompletna idiotka. Ujął ją za podbródek i spróbował zmusić, aby na niego spojrzała. - Nie przyszło ci do głowy, że są rzeczy, co ilo których jesteśmy pewni ponad wszelką wątpliwość, że nie powinniśmy ich robić? Tak nam podpowiada rozum i
R
intuicja, a mimo to, na przekór wszystkiemu, odczuwamy nieodparty przymus, aby się na
L T
nie porwać. - Ich twarze znalazły się blisko siebie. Wyczuwała w jego oddechu delikatną woń brandy, która nie wiedzieć czemu Wydała jej się odurzająca. - Wzbraniam się przed pocałunkiem, a jednocześnie wiem, że nie zdołam się powstrzymać, po prostu muszę... Alina przymknęła oczy. Nawet gdyby próbowała, nie byłaby w stanie się ruszyć. Wargi Justina zaledwie musnęły jej wargi, lecz tym razem nie wycofał się tak szybko jak poprzednio. Nie wiedziała, co zrobić, jak zareagować. Próbowała wydąć usta, potem zacisnęła je, ale zdaje się, że nie tego oczekiwał. Pojęła to, kiedy się uśmiechnął i ująwszy w dłonie jej twarz, pogładził policzki. Odprężyła się i postanowiła zdać się na Justina. Z nich dwojga to on znał się na rzeczy. - Znacznie lepiej - szepnął, zaglądając jej w oczy. - Spróbujmy od nowa, co ty na to? - Ale... Na szczęście, nie pozwolił jej skończyć, nie miała bowiem pojęcia, co właściwie zamierzała powiedzieć. Całował ją raz po raz, a ona wciąż uczyła się czegoś nowego. Kiedy się czasem odsuwał, skłaniała ku niemu głowę, rozpaczliwie domagając się kolejnych pieszczot. W pewnej chwili przygryzł lekko jej dolną wargę, po czym
przesunął po niej językiem. Alina poczuła, że przeszywa ją dreszcz podniecenia. ZaZaczerpnęła łapczywie powietrza, a kiedy pogłębił pocałunek, miała wrażenie, że cała płonie. Uniosła ramiona i objęła Justina za szyję. Płaszcz zsunął jej się z pleców i opadł na podłogę. Nawet tego nie zauważyła. Liczyło się tylko to, aby znaleźć się jak najbliżej barona i zatrzymać go przy sobie jak najdłużej. Ogarnęła ją niezrozumiała tęsknota, którą tylko on mógł zaspokoić. Domyśliła się tego, choć nie do końca rozumiała, co się z nią dzieje. Justin wyjął jej z włosów spinki i westchnął, wplatając palce w bujne loki. Lubił ich dotykać? To wspaniale. Jej też się podobało, kiedy to robił. Zsunął dłonie i przytrzymując ją za ramiona, obsypywał pocałunkami jej szyję i kark. Alinie wydawało się, że spada, ale wkrótce poczuła pod plecami dywan, a jej głowa spoczęła na miękkim płaszczu.
R
Usta i ręce Justina wędrowały coraz niżej, aż dotarły do krawędzi halki. Alina
L T
drżała i z trudem chwytała oddech. Zachłysnęła się powietrzem, gdy poczuła jego palce i wargi na obnażonych piersiach. Całował ją i dotykał jej wszędzie, szepcząc przy tym, że jest cudowna, najcudowniejsza na świecie. Poddawała się czułym zabiegom z niepohamowanym zapałem. Przylgnęła do niego instynktownie, aby znaleźć się jeszcze bliżej, nie mogła pozwolić, by przestał. Pragnęła, żeby pieścił ją w nieskończoność... Była instrumentem w jego rękach, a on ustami i palcami wygrywał na jej ciele skomplikowaną symfonię. Jego udo znalazło się nagle między jej nogami. Wyzbyła się wstydu i zareagowała instynktownie. Unosiła się i opadała na przemian, czując, że napięcie wzrasta w niej z każdą minutą, zaś ona sama zmierza nieuchronnie do oszałamiającej kulminacji... Kiedy ta zachwycająca chwila wreszcie nadeszła, a potem przeminęła, Alina wiedziała, że musi być coś więcej, co przyniesie spełnienie im obojgu. Justin zakrył jej piersi i przekręcił się na plecy, pociągając ją za sobą. Potem objął ją ramieniem i mocno przytulił. Leżeli tak dłuższy czas, aż oddech Aliny się uspokoił. Oboje milczeli. Dopiero gdy zegar wybił kolejną godzinę, baron ucałował narzeczoną w czubek głowy i pomógł jej się podnieść. Na koniec okrył ją płaszczem i sięgnął po kieliszek.
Spojrzała na niego, nie kryjąc zdumienia. - To już? Tylko tyle... nic więcej? Wychyliwszy jednym haustem resztę brandy, spojrzał na nią z uśmiechem. - Należałoby mnie za to rozstrzelać - stwierdził prosto z mostu. - Zasłużyłem sobie. Daruj, nie chciałem, żeby sprawy zaszły za daleko. Miało się zacząć i skończyć na niewinnym pocałunku. - Tatiana wszystko mi wytłumaczyła. Mówiła, że mężczyźni już tacy są. Kiedy ogarnie ich zwierzęca żądza, nie potrafią się opanować. Nie rób sobie wyrzutów. Niczemu nie jesteś winien. - Usłyszałaś te rewelacje od Tatiany, tak? A kimże, jeśli wolno spytać, jest owa krynica mądrości? - Moją damą do towarzystwa. Kiedyś była pokojówką, ale Danica przejęła niedawno jej obowiązki.
R
- Pojmuję, ale przypomnij mi, jeśli łaska, której z owych dam mam być wdzięczny
L T
za to, że tak dokładnie „wszystko" ci objaśniła? Chciałbym to sobie dobrze zakonotować. - Och, nie dworuj sobie ze mnie, to oczywiste, że nie wiem jeszcze wszystkiego. Prawdę mówiąc, do dziś uważałam, że cała sprawa jest dość... - powstrzymała się w samą porę.
- Jaka? - zainteresował się, podając jej dłoń, by mogła stanąć na nogi. Pochyliła głowę i wymamrotała coś pod nosem. - Co proszę? - Przysunął się i odgarnął jej włosy z twarzy. - Wybacz, kotku, ale nie dosłyszałem. - Odrażająca... - wybąkała, po czym spojrzała mu odważnie w oczy. - Tak, sądziłam, że to odrażające - powtórzyła dobitnie. - Nic dziwnego. Zwłaszcza że nauki owej Tatiany pozostawiają wiele do życzenia. Kto wie, może jednak powinienem być jej wdzięczny? Sprawiła, że twoje oczekiwania były żałośnie niskie, dlatego rzeczywistość bez trudu je przerosła. Wiedz, że mimo wszystko nie jestem całkowicie pozbawiony talentu w tej materii, ty zaś okazałaś się na wyraz pojętną uczennicą. O to ci przecież chodziło, prawda, moja ty dociekliwa dzierlatko? Chciałaś się przekonać, co to znaczy być kobietą, i postanowiłaś
przeprowadzić mały eksperyment. Ja miałem być twoim mentorem i nauczycielem. TroTrochę za późno na ostrzeżenia, ale zapamiętaj sobie, że lepiej ze mną nie igrać. Nie była pewna, co sprawiło jej większą przykrość: słowa Justina czy ton, którym je wypowiedział. Tak czy owak; uniosła dłoń i niewiele myśląc, wymierzyła mu siarczysty policzek. Zapiekła ją ręka, ale przynajmniej starła z twarzy barona drwiący uśmieszek. - Słusznie - powiedział, kiedy okręciła się na pięcie i pobiegła do drzwi. - Będzie nam znacznie lżej, jeśli mnie znienawidzisz. Mnie w każdym razie ułatwi to zadanie. Obróciła się gwałtownie, by na niego spojrzeć. Byłby to wielce dramatyczny gest, gdyby nie potknęła się o brzeg płaszcza i omal nie runęła na podłogę. - Twoje postępowanie jest całkowicie pozbawione sensu - oświadczyła gniewnie, stając naprzeciw barona. - Nie pojmuję, co tu się właściwie wyprawia, a już najmniej rozumiem ciebie. Czemu wciąż jesteś w Ashurst Hall? Po co w ogóle wróciłeś?
R
Zakomunikowałeś regentowi, że nie wypełnisz jego woli i nie poślubisz mnie. A skoro
L T
tak, cóż ci do tego, że Jarmil Novak próbuje mnie zgładzić? To nie twoje zmartwienie. Nie wiem, dlaczego poróżniłeś się z księciem regentem, ale jestem pewna, że to nie ja byłam głównym powodem zatargu. Nawarzyłeś piwa, sam je teraz wypij, mnie do tego nie mieszaj. Luka doskonale zna się na swoim rzemiośle. Jest oficerem, obroni mnie bez trudu, ty zaś jesteś... Otóż to, nie wiem, kim jesteś ani kim byłeś. Dziękujemy zatem za troskę, baronie, ale pańskie wsparcie nie będzie nam dłużej potrzebne. Major Prochazka zastrzeli inhabera, jeśli będzie trzeba, a potem odwiezie mnie do krewnych. Natomiast ty możesz sobie iść do diabła! - Czekaj. - Baron zatrzymał Alinę, gdy zbierała się do kolejnego spektakularnego wyjścia, tym razem na wszelki wypadek podwinąwszy poły płaszcza. - Muszę ci o czymś powiedzieć. Prędzej czy później i tak byś się o tym dowiedziała. Nie masz tu żadnych krewnych. - Nie mam krewnych w Anglii?! Ale... Jak to? - Wszyscy odeszli z tego świata. Jeszcze do niedawna lady Anne Louise Farber miała brata, Roberta, ale osiem lat temu hrabia zginął bezpotomnie w pojedynku. Cały jego majątek, wszystkie włości oraz tytuł przeszły na rzecz królestwa. Twojej matki o
tym nie poinformowano, ponieważ po ślubie z lordem Valentinem została wydziedziwydziedziczona. Rodzina nie chciała mieć z nią więcej do czynienia. Nigdy ci o tym nie mówiła? Alina opadła ciężko na fotel. - Nie wspomniała ani słowem. - Spojrzała na Wilde'a ze łzami, w oczach. Wydziedziczono ją? Dlaczego? - Nie znam szczegółów tej smutnej historii. Słyszałem jedynie, że rodzice uznali jej związek z twoim ojcem za mezalians. Nie potrafili pogodzić się z tym, że ich jedynaczka została żoną „przeklętego cudzoziemca". - Zatem nie mam już nikogo? Zostałam na świecie zupełnie sama. Jest tylko ciotka Mimi, ale do niej nie mogę i nie chcę wrócić. A ty nie ożenisz się ze mną... Justin przysunął sobie krzesło i usiadł na nim okrakiem. Jego poważna mina przyprawiła ją o dreszcz niepokoju.
R
- Nie, kotuś, nie mogę się z tobą ożenić. Mówiłem ci, że jestem zbiegiem. Ścigają
L T
mnie. Kiedy się upewnię, że nic ci nie grozi, będę zmuszony opuścić Anglię, prawdopodobnie na zawsze, a jeśli nie na zawsze, to przynajmniej do czasu, aż książę regent zakończy żywot i nie będzie mógł cofnąć danego mi ułaskawienia. Na szczęście udało mi się wykraść i zabezpieczyć pismo, w którym zobowiązuje się darować mi winy. Na razie nie mam powodów do obaw. Jeszcze tydzień temu oddałbym wszystko, żeby pozostać w kraju, teraz kiedy mój wyjazd stał się koniecznością, ciszę się, że znów znajdę się na obczyźnie. Z wyjątkiem garstki przyjaciół nic mnie tu nie trzyma. Majątki ziemskie zostawiam w rękach zaufanego i oddanego rządcy. Mogę być spokojny, że zadba o nie do czasu mojego powrotu. Pieniądze zabieram ze sobą do Brukseli. - Widzę, że wszystko dokładnie przemyślałeś i zaplanowałeś. To, co mówisz, brzmi bardzo rozsądnie, rzeczowo i bezdusznie. Rzeczywiście przestało ci na czymkolwiek zależeć, prawda? Jesteś pewien, że w Brukseli cię nie dosięgną? - Nie wiedzieć czemu nagle zapragnęła się upewnić, że będzie bezpieczny. Potrząsnął głową. - Nie zostanę tam długo. Mam serdecznie dość monarchii, postanowiłem więc przenieść się na jakiś czas do Ameryki.
- Do Ameryki - powtórzyła Alina. - Przecież to na drugim końcu świata... - Nie inaczej, ale nie martw się. Zabezpieczyłem cię. Podczas pobytu w Londynie spotkałem się ze swoim pełnomocnikiem i podpisałem stosowne dokumenty. Mój dom w stolicy oraz jedna z wiejskich posiadłości należą do ciebie. Majątek na wsi sąsiaduje z siedzibą mojego serdecznego przyjaciela Tannera i jego żony. Zaopiekują się tobą. Do przyszłego roku Tanner będzie sprawował pieczę nad twoimi finansami. Potem z początkiem sezonu zostaniesz wprowadzona na salony. Jestem pewien, że gdy wejdziesz do towarzystwa, znajdziesz licznych adoratorów. Ostatecznie jesteś wnuczką angielskiego hrabiego i córką zasłużonego weterana. Regent nie odważy się zrobić ci krzywdy. Choćby chciał, nie może cię tknąć. Nie po tym, jak ujawniłem publicznie, że kazał mi zapłacić sobie pięćdziesiąt tysięcy funtów w zamian za obietnicę ułaskawienia. Alina oniemiała z wrażenia. Zamieszka w Anglii I będzie panią samej siebie. Justin chce jej podarować gwiazdkę z nieba, choć prawie jej nie zna i nie ma wobec niej żadnych zobowiązań.
L T
R
- Ja... - zaczęła niepewnie - nie wiem, jak ci dziękować. Nie musiałeś... to znaczy, nie ma powodu, żebyś tyle dla mnie poświęcał.
- Owszem, są powody - odparł z powagą, biorąc ją za rękę. - To ja byłem przeciwnikiem twego wuja w pojedynku, w którym zginął. Aby uniknąć stryczka, uciekłem i spędziłem na obczyźnie bez mała dekadę. Po ośmiu latach regent wezwał mnie do siebie i zaoferował mi ułaskawienie. Naturalnie wyłącznie po to, żebym pomógł królowi Franciszkowi pozbyć się inhabera Novaka. Przy okazji nie omieszkał zabawić się moim kosztem. Doskonale wiedział, że nie odrzucę sposobności odkupienia win. Nie pomyślał o tym, że w wyniku jego knowań może stać ci się krzywda. W swej bezbrzeżnej głupocie w ogóle nie dopuścił do siebie takiej ewentualności. Jest mistrzem w oszukiwaniu samego siebie oraz wszystkich dookoła. Tylko patrzeć, jak zacznie opowiadać, że walczył pod Wellingtonem pod Waterloo. Zdaje się, że szaleństwo w rodzie Habsburgów jest dziedziczne. Alina cofnęła dłoń. - To ty zabiłeś brata mojej matki? Dlaczego? Jak do tego doszło?
- To nieistotne. Nic mnie nie usprawiedliwia. Mogę jedynie prosić cię o wybaczenie i o to, abyś pozwoliła mi wynagrodzić sobie stratę. Książę wiedział, że bez trudu pozbędę się Novaka, bo właśnie czymś takim trudniłem się przez ostatnich osiem lat. Nie jestem miłym i zacnym człowiekiem, Alino. Nie zasługuję na ciebie. Nie zamierzała wysłuchiwać tych nonsensów. Zmuszono go, by zabił inhabera. Wszystko, co robił, robił dla niej. Oddawał jej swoje ziemie i swój majątek, rezygnował z życia w ojczyźnie i narażał się na gniew regenta. Czyżby Justin uznał, że musi wymierzyć sobie pokutę za coś, co zdarzyło się dawno temu? Wiele można o nim powiedzieć, ale z pewnością nie to, że jest złym człowiekiem. Pytanie tylko, jak zdoła go o tym przekonać? Jak udowodnić, że się myli, ocenia zbyt surowo? Poczuła się zupełnie bezradna i ogarnął ją niewysłowiony smutek. - Po śmierci inhabera - ciągnął baron - skończą się twoje kłopoty. Książę regent i król Franciszek nie posuną się dalej. Dopilnuję, by zrozumieli, że nie wolno im podnieść
R
na ciebie ręki. Pogodzą się z poniesionymi stratami i zaczną knuć kolejne intrygi. Regent
L T
chętnie zapomni o moim istnieniu, a Romowie dostaną upragniony skrawek ziemi, który prędzej czy później i tak zostanie im odebrany. Wasz monarcha z pewnością znajdzie sposób, by im go wydrzeć. Proszę, przyjmij to, co mam ci do zaoferowania. - Dajesz mi cały świat... Nowe życie.
- Alino, ja to widzę inaczej. Dałaś mi szansę na nowe życie, uratowałaś mnie. A co do reszty... To, co dziś między nami zaszło, nie powinno mieć miejsca. Nie rób sobie wyrzutów, to moja wina. Najlepiej będzie, jeśli oboje o tym zapomnimy. Skinęła głową. Milczała, bo wiedziała, że przekonywanie go do własnych racji zda się na nic. I tak jej nie posłucha. Podniosła się ciężko i podeszła do drzwi. Nacisnąwszy na klamkę, spojrzała na niego ostatni raz, a potem wyszła.
Rozdział ósmy Justin poruszał się niemal bezgłośnie w ciemności, którą niedługo miał rozjaśnić świt. Nie znał dobrze terenu, ale postępował według sprawdzonych zasad. Miej oczy dookoła głowy; nie pozwól, by ktoś cię zobaczył; zamiast myśleć, działaj. Jeżeli nie musisz, pod żadnym pozorem nie zaglądaj ofierze w twarz - widok przerażenia i zastygającego życia nie będzie cię potem prześladował w koszmarnych snach. Nie wahaj i nigdy nie myśl o tamtym chłopcu... Pierwsze ciało zostawił na tyłach spiżarni. Zwiadowca okazał się nadspodziewanie łatwym celem. Między innymi z tego powodu warto było atakować na chwilę przed świtem. Pod koniec nocy wartownicy myślą o rychłym odpoczynku, w związku z czym stają się mniej czujni. Drugi najemnik stawiał wprawdzie opór, lecz nie sprostał sile Brutusa i w ostatecznym rezultacie jego kark pękł niczym uschnięta gałąź.
R
Po obu stronach żwirowego podjazdu prowadzącego do Ashurst Hall majaczyły
L T
dwa gęste zagajniki. Baron wskazał Brutusowi jeden z nich, u sam ruszył w przeciwnym kierunku. Ukrywszy w rękawie sztylet, pochylił nisko ramiona i wkrótce zniknął między drzewami.
Inhaber przysłał na rekonesans czterech ludzi. Teraz zostało tylko dwóch. Głupcy pokazali się dwa dni temu w miejscowej karczmie, gdzie zauważył ich rządca Rafe'a. W tłumie znajomków obce twarze wyjątkowo rzucały się w oczy. Nietrudno było je wypatrzeć. Od tamtej pory wysłannicy Novaka pozostawali pod stałą obserwacją, choć naturalnie nie zdawali sobie z tego sprawy zajęci dreptaniem wokół posesji. Nadeszła pora, aby uwolnić rezydencję od ich niepożądanej obecności. Baron ostrożnie posuwał się naprzód, bacznie obserwując otoczenie. W końcu spostrzegł zarys ludzkiej sylwetki. W oczekiwaniu na sygnał Brutusa, wyjął nóż i ułożył go sobie w dłoni w odpowiedniej pozycji. Niebawem ciszę przerwał przeciągły gwizd, znak, że jego pomocnik zakończył łowy. Justin jednym susem przypadł od tyłu do kryjącego się w zaroślach mężczyzny i przystawił mu ostrze do gardła. Delikwent ani myślał się bronić. - Nie zabijaj mnie... Błagam, nie zabijaj... - wyjąkał po niemiecku.
- Czemu miałbym cię oszczędzić? - odparł Wilde. - Nie martw się, nic nie poczujesz. Prawie nic. - Ja tylko wypełniam rozkazy. Człowiek musi sobie jakoś radzić, żeby przeżyć. - Twoi kamraci nie mieli tyle szczęścia, co ty. Żaden z czterech nie przeżył. - Wszyscy czterej? Poza mną było ich trzech. Proszę, nie zabijaj! Jakie to proste, pomyślał Justin. Upewniwszy się tym sposobem co do liczby intruzów, sprawnie powalił mężczyznę na ziemię, po czym przysunął mu do piersi lufę wyciągniętego zza paska pistoletu. - A teraz, mój szemrany przyjacielu, utniemy sobie małą pogawędkę o Novaku. - O inhaberze Novaku? Ale skąd o nim... - Cii... - ostrzegł przyjaznym tonem baron. - To ja zadaję pytania, zapamiętaj to sobie, jeśli ci życie miłe. Słuchaj mnie uważnie. Nie chcesz chyba nieopatrznie udzielić złej odpowiedzi? Miałoby to dla ciebie zgubne skutki.
R
Mężczyzna skinął głową, nie spuszczając oczu z wymierzonej w siebie broni.
L T
- Znakomicie. Cieszę się, że się rozumiemy. Gdzie on teraz jest? Mów, bracie. - W Londynie, sir. W hotelu Pulteney. Kwaterował tam ongiś car Rosji, dlatego inhaber wybrał to miejsce.
- Tak, przybytek niewątpliwie godny rangi tak znamienitego gościa, jakim jest Jarmil Novak.
Wracając do rzeczy, pozwól, że spytam raz jeszcze, bo chyba źle mnie zrozumiałeś. Gdzie przebywa obecnie twój dowódca? - Wilde na wszelki wypadek odbezpieczył pistolet. - Nie strzelaj! Przecież powiedziałem! Baron wyczuł za plecami obecność Brutusa I zwrócił się do niego przesadnie zdumionym głosem: - Brutusie, czy ja wyglądam na głupiego? Albo nieszkodliwego? Czy dałem się poznać jako człowiek, który pobłaża tępocie? Czy znoszę ze spokojem rozlicznych idiotów, którzy stają na mojej drodze? Olbrzym warknął gardłowo i łypnął groźnie na więźnia.
- On, to znaczy Inhaber, jest w drodze - wyjaśnił pospiesznie najemnik. - Jedzie prosto tutaj. Kazał nam obserwować posesję i czekać na posiłki. Gdybyście próbowali wywieźć dziewczynę, dwóch z nas miało jechać za wami. - Dziękuję, a już myślałem, że zatraciłem zdolność panowania nad sytuacją. Justin schował broń i wyjął zza pazuchy list. - Mam tu pismo do twojego dowódcy. Doręczysz je osobiście. Przy okazji przekażesz mu ode mnie wyrazy uszanowania oraz informację, że lady Valentin opuściła Ashurst Hall dziś o świcie. Zresztą, sam zobacz. Jak na zawołanie z podjazdu rozległo się rżenie koni. Brutus poderwał szpiega na nogi i przytrzymał go za kark tak, by gagatek przyjrzał się do woli znikającej w oddali kawalkadzie. Sygnał, który Brutus dał wcześniej baronowi, posłużył także jako znak do odjazdu. Czekający w pogotowiu Wigglesworth wyprowadził wówczas Alinę i jej kompanię z domu i usadowił całe towarzystwo w przygotowanych zawczasu powozach. Kiedy sługus Novaka zobaczył to, co miał zobaczyć, w mgnieniu oka znalazł się z
R
powrotem w pozycji horyzontalnej, rzucony na ziemię niczym worek mąki.
L T
- Proszę, panie, nie pozwól mu zrobić mi krzywdy - zaskamlał, zwinąwszy się w kłębek.
Justin potarł ręką czoło i westchnął.
- Świat schodzi na psy - rzekł z rezygnacją.
- Niebawem będą go zaludniać wyłącznie zakute łby. Nie obawiaj się - uspokoił pochlipującego najemnika. - Mój przyjaciel nie tknie cię palcem. Masz misję do wypełnienia. List uratował ci życie, przynajmniej na jakiś czas. Dalej, weź go i ruszaj w te pędy. Zabawisz się w pocztyliona. Mężczyźnie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Chwycił pismo i poderwawszy się z ziemi, uciekł ile sił w nogach. Ani chybi pobiegł do miejsca, w którym on i jego kamraci zostawili wcześniej konie. Wierzchowce stały tam nadal, tyle że trzy z nich były teraz uwiązane jeden do drugiego i miały siodła założone w poprzek. Nic nie robi na zastraszanym tak wielkiego wrażenia jak odpowiednia demonstracja siły, stwierdził w duchu Wilde. - Śliczny poranek - zwrócił się do Brutusa.
- W sam raz na małą przejażdżkę. Grzechem byłoby dać się zabić w tak piękny dzień. Dlatego zachowamy stosowny dystans i największą ostrożność. Inhaber może nie uwierzyć, że postąpię jak na dżentelmena przystało. Prawdopodobnie nie jest tak głupi jak ten osioł, którego właśnie posłaliśmy na trakt i który zaprowadzi nas wprost do swego mocodawcy. Novak zapewne się domyśli, że przyjechaliśmy w ślad za nim. Olbrzym kiwnął głową i chrząknął z rozbawieniem. Baron miał nadzieję, że zaskoczy prześladowcę Aliny w pieleszach w otoczeniu garstki lokajczyków, którzy okażą się równie nieporadni, jak ich kompani szpiegujący w Ashurst Hall. Dzięki bogactwu można pozyskać wiele, ale ludzkiej wiedzy czy lojalności z pewnością nie da się kupić za pieniądze. Justin gotów był zrobić wszystko, aby zapewnić bezpieczeństwo narzeczonej. Obydwaj z Rafe'em zgadzali się co do tego, że najskuteczniejszym, a właściwie jedynym sposobem na uratowanie panny Valentin jest pozbawienie życia Jarmila Novaka, i to jak
R
najszybsze. Naturalnie jego śmierć przyspieszyłaby wyjazd Wilde'a z Anglii. Serce mu
L T
się krajało na myśl o tym, że będzie musiał rozstać się z Aliną, ale nie mógł sobie pozwolić na sentymenty. Już nigdy jej nie zobaczy, nie przytuli ani nie uśmiechnie się rozbawiony jej prostolinijnością i rozpaczliwymi próbami udawania światowej damy. Tak naprawdę jej nie pozna. To będzie dla niego największa i najokrutniejsza pokuta. Sądził, że wyrzeczenie się znacznej części majątku będzie wystarczającym zadośćuczynieniem za zabicie jedynego krewnego Aliny, ale widać opatrzność zadecydowała inaczej i kazała mu do końca życia znosić męki samotności i tęsknoty. Major Prochazka został wtajemniczony w szczegóły planu i zgodził się odegrać w nim niepoślednią rolę. Poruszając się okrężną drogą, miał odwieźć swą podopieczną do domu siostry księcia Ashurst, Nicole, oraz jej męża Lucasa Paine'a, markiza Basingstoke'a. Kiedy będzie już „po wszystkim", Luka zobowiązał się eskortować pannę Valentin do posiadłości drugiej siostry Rafe'a, Lydii, i jej małżonka Tannera, księcia Malvern, który był zarazem najbliższym przyjacielem Justina. Tymczasem baron, po wyprawieniu Novaka na tamten świat, zamierzał udać się do portu w Dover, a stamtąd przez Ostendę i Brukselę do Ameryki. Alina powiedziała
wczoraj, że to na drugim końcu świata. Może tylko mu się zdawało, ale chyba usłyszał w jej głosie smutek... Brutus wybełkotał coś, wymachując ręką. A niech to, pomyślał Wilde, wracając do rzeczywistości. Niewiele brakowało, a zboczyłby ze szlaku. Towarzysz spojrzał na niego z niejakim zdumieniem. - Wybacz, zamyśliłem się - rzekł, kiedy wjechali do wioski i spostrzegli cztery wierzchowce uwiązane na dziedzińcu zdewastowanej gospody. Zdaje się, że ów pożałowania godny przybytek nie ma nawet nazwy, skonstatował w duchu baron. Idealnie się składa, i to zarówno dla inhabera, jak i dla nas. Zawrócili i uwiązali konie między gęstymi drzewami dobre dwadzieścia jardów od drogi. - Nie wiemy, ilu ich jest - odezwał się Justin. - Jesteś gotowy? W odpowiedzi Brutus uchylił poły płaszcza i pokazał pięć zatkniętych za pas pistoletów. Następnie wydobył dwa sztylety z butów oraz parę innych noży z kieszeni. - Wziąłeś tylko cztery? - zażartował Wilde.
L T
R
Brutus sięgnął do karku i wyjął zza kołnierza kolejne śmiercionośnie narzędzie, którego ostrze przedstawiało wyjątkowo nieprzyjemny widok. - Uspokoiłeś mnie, ale przy odrobinie szczęścia nie będziesz potrzebował żadnego z nich. Jeżeli Novak nie jest kompletnym idiotą, niebawem wyruszy w drogę, by przegrupować siły gdzie indziej.
Osiłek zrobił markotną minę i schował broń. Zmartwił się, że okazja do bitki przejdzie mu koło nosa. Rafe zaproponował, że weźmie kilku ludzi i pojedzie z nimi, ale Justin stanowczo odmówił. Przywykł do pracy w pojedynkę i nie czuł się komfortowo, kiedy w pobliżu kręciło się zbyt wiele osób. Ryzyko wpadki było wówczas znacznie większe. Wprawdzie od pięciu lat korzystał ze wsparcia Brutusa, lecz niemy przyjaciel był jedyny w swoim rodzaju. On i baron rozumieli się bez słów. Wilde ufał księciu Ashurst. Był mu wdzięczny za okazaną pomoc i tym bardziej nie chciał mieć go na sumieniu. Brutus zarzucił sobie na ramię gwintówkę i ruszył za chlebodawcą. Przyczaili się na niewielkim wzgórzu naprzeciw nielicznych zabudowań, skąd mieli widok na okolicę.
Justin wydostał z kieszeni składaną lunetkę i obejrzał teren. Nie mogło być lepiej. DrzeDrzewa skutecznie maskowały ich obecność. Z gospody z pewnością nie było ich widać. - Znakomity punkt obserwacyjny, nie sądzisz? Musi się udać. Wystarczy poczekać na dogodny moment. Dziesięć minut później zobaczyli czarny powóz, który wyprowadzano w pośpiechu ze stajni. - No i proszę, Novak zbiera się do wyjazdu. Ranny z niego ptaszek. Położymy go jednym strzałem, Brutusie. Nie możemy sobie pozwolić na pomyłkę, bo los nie ześle nam drugiej szansy. Baron przyklęknął i ująwszy strzelbę, oparł ją o plecy towarzysza, który specjalnie w tym celu przykucnął. Wymierzył w punkt około sześć stóp od wyjścia na podwórze i uspokoił oddech. Nie ma innej rady. Musi to zrobić. Ile razy czekał na ofiarę w podobnej pozycji? Ilu ludzi przyszło mu zgładzić w ten sposób? Zbyt wielu. Wykonał wyrok na
R
francuskim majorze, który kazał rozstrzelać brytyjskich oficerów, mimo że się poddali.
L T
Zabił także utytułowanego angielskiego generała, który przekazywał poufne informacje nieprzyjacielowi, a którego „oficjalnie" powalił strzelec wyborowy przeciwnika. Dzięki temu rodzina zdrajcy uniknęła hańby. Zastrzelił również szwedzkiego dyplomatę, który sprzeniewierzył się potajemnemu paktowi zawartemu przez Szwecję, Rosję i Anglię przeciwko Bonapartemu. Był też jakiś austriacki bankowiec... Justin nie zainteresował się nawet, czym ów człowiek zasłużył sobie na śmierć. Czy idący na front żołnierz przejmuje się tym, z kim przyjdzie mu walczyć? Co za różnica, kogo posyła się na tamten świat? Właściwie żadna. Od zwykłego wojaka barona różniło tylko tyle, że nieraz zdarzało mu się spożyć z wrogiem posiłek, czasem nawet posiąść jego żonę. Krzątanina przed karczmą wreszcie się zakończyła, bagaż został zapakowany, a gotowa do drogi eskorta dosiadła koni. Wreszcie drzwi otworzyły się po raz ostatni. Wilde wstrzymał oddech i umieścił palec na spuście. Za moment położy kres kłopotom Aliny, a przy okazji przypieczętuje własną przyszłość. Najpierw usłyszał okrzyki przerażenia, potem ujrzał człowieka, którego widział wcześniej na balu w Carleton House. Novak wyszedł z budynku, zasłaniając się dwojgiem dzieci. Skromnie odziane dziewczynki nie mogły mieć więcej niż dziesięć lat.
Próbowały uwolnić się z żelaznego uścisku, lecz ich wysiłki na niewiele się zdały. LudzLudzkie tarcze, pomyślał baron i zrobiło mu się niedobrze. Novak zniknął wkrótce wewnątrz powozu, a on zrezygnowany opuścił strzelbę. Zaraz potem z ekwipażu wyrzucono bezceremonialnie zakładniczki, które podbiegły do lamentującej nieopodal matki. Po inhaberze i jego kompanii zostały tylko wznoszące się ponad traktem tumany kurzu. Justin spojrzał bezradnie na swoje drżące dłonie. - Wiedział, że się na niego zasadzimy - odezwał się po długim milczeniu. - Dlatego wpadł na ten piekielny pomysł z dziećmi. Do diaska! Kto mu o tym powiedział? Brutus chrząknął współczująco i poklepał go po ramieniu. - Masz rację, przyjacielu - rzekł baron, próbując otrząsnąć się z bolesnych wspomnień, które nawiedziły go za sprawą Novaka. Nie chciał rozmyślać o tym, co
R
mogło się stać, ani tym bardziej o podobnej, lecz zakończonej tragicznie sytuacji sprzed
L T
lat. - Nie ma sensu użalać się nad sobą z powodu małej porażki. Nie mógł mieć pewności, że tu jesteśmy. Zwyczajnie postanowił się zabezpieczyć. Poza tym dostał nasz list, a zatem nie wszystko stracone.
Niemowa wyraźnie próbował podnieść go na duchu. Złożywszy dłonie, przytulił je do policzka i uśmiechnął się, przechylając głowę. Gdyby nie znaczące braki w uzębieniu ów szeroki uśmiech z pewnością mógłby uchodzić za dziewczęcy. - Tak, Brutusie - potwierdził Wilde. - Zobaczymy się jeszcze ze śliczną panną Valentin oraz jej sekretarzem. Obawiam się, że staniemy się obiektem drwin pana majora. Przeczuwał, że czeka nas klęska, w związku z czym obmyślił własny plan. Jak widać, nie pomylił się. Ruszajmy w drogę. Alina przyglądała się Wigglesworthowi, gdy zmierzał ku niej wyboistą leśną drogą. Na jego twarzy malował się wyraz przerażenia i determinacji. Ubrany był w świecącą srebrną satynę oraz liczne koronki, które mimo że wyszły z mody całe wieki temu, pasowały do jego napuszonego usposobienia jak ulał. Dotarłszy do celu, lokaj uniósł trójkątny kapelusz nad peruką i złożył przed panną Valentin elegancki ukłon. Potem od razu przeszedł do rzeczy i wylał przed nią swoje żale.
- To chyba jakiś żart, jaśnie panienko. Nie wierzę, że moglibyśmy wyrzec się wygód i zrezygnować ze znakomitych powozów jaśnie pana na rzecz tego - wskazał z niesmakiem na kolorowe karawany - czegoś. - Zapewniam cię, mój drogi, że nie w głowie mi teraz żarty. Przesiądziemy się do wozów, a wykwintny ekwipaż twojego pana poślemy wraz z częścią bagażu na główny trakt. Dla zmylenia nieprzyjaciela, jak się zapewne domyślasz. Na osłodę dodam, że robimy to z pełnym błogosławieństwem barona, nie masz zatem powodu do zmartwień. Służący spojrzał spanikowany na kufry przygotowane do przeładunku. Zatrwożyła go ich zdumiewająco mała liczba. - A co z rzeczami mojego pana, jaśnie panienko? Dlaczego ich nie zabieramy? Gdzie jego bielizna? Gdzie konserwy i trunki? Co będzie z poranną toaletą? Jakże mam zadbać o jego nienaganny wygląd, skoro pozbawia się mnie podstawowych narzędzi do pracy?
R
- Nie obawiaj się - odparła Alina. - Twój pan prawdopodobnie w ogóle do nas nie
L T
dołączy. Jego powozy zostaną odwiezione do portu Rye. Baron będzie mógł odebrać stamtąd swój dobytek przed wypłynięciem do Brukseli. Reszta skrzyń jest pusta. Większość moich strojów została w Ashurst Hall. - Co będzie ze mną? - zapytał zdenerwowany Wigglesworth. - Dokąd mam się udać? Nikt mi tego nie powiedział...
- Wybacz, ale nie wiem. Przypuszczam, że baron chciałby zabrać cię ze sobą w dalszą podróż. Powinieneś więc czekać na niego w Rye. Major Prochazka twierdzi jednak, że tacy jak baron wracają i prędzej czy później znów się z nami spotka. Będzie to oznaczało, że wciąż mamy kłopot i będziemy musieli poradzić sobie z nim inaczej. Alina modliła się w duchu za bezpieczeństwo Justina, a jednocześnie pragnęła, aby jego misja zakończyła się fiaskiem. Zapewne nic świadczyło to o niej najlepiej, nie mogła jednak nic na to poradzić. Tymczasem Wigglesworth stanął przed nie lada dylematem. Miętosił w rękach kapelusz, na próżno próbując coś postanowić. Jeśli pojedzie do Rye, będzie mógł podróżować z wszelkimi wygodami. Kusząca perspektywa, istnieje wszakże ryzyko, że napotka po drodze inhabera, a ten nie odnalazłszy w żadnym z powozów lady Valentin, gotów wyładować gniew na nim,
całkowicie bezbronnym bez Brutusa. Wigglesworth doskonale wiedział, że to nie jego własna nieustępliwość, lecz obecność olbrzymiego niemowy otwierała mu kuchenne drzwi w gospodach. Gdyby nie imponujące pięści przyjaciela, zapewne nieraz skończyłby z twarzą w stercie śmieci. Gdyby jednak jaśnie pan, nie daj Boże, wrócił z wyprawy ranny, ktoś musi się nim zająć, doglądać jego garderoby, zadbać o należyty wikt. A któż miałby to robić, jeśli nie wierny lokaj? On, Wigglesworth, musi czuwać na posterunku, choćby przyszło mu spędzić najbliższe dni w czerwonym kurniku na kółkach w towarzystwie lady Aliny oraz zgrai krzykliwie odzianych indywiduów, które znajdują niewysłowioną przyjemność w wyszydzaniu jego skromnej osoby. Nie wolno mu opuścić jaśnie pana w potrzebie. Kto będzie go golił, jeśli nie on? Kto zatroszczy się o czystą bieliznę, kto usunie tłuszcz z talerza? Prawda jest taka, że bez Wiggleya jego lordowska mość nie przeżyje jednego dnia. Zatem przesądzone.
R
Kiedy stangreci wspięli się na kozła, Wigglesworth podbiegł do nich, wymachując rękoma. - Hola! Zaczekajcie!
L T
- Cóż to, zabierasz się z nami, eleganciku? - zapytał jeden z powożących. - Wolne żarty - odparł z godnością Wigglesworth. - Ktoś musi strzec jaśnie pani, a skoro tacy postawni mężczyźni jak wy zostawiacie ją na pastwę losu w środku dzikiej puszczy, nie pozostaje mi nic innego, jak wytrwać mężnie przy niej - Z tymi słowy lokaj wydostał z powozu bagaż, bez którego nie mógł się obejść żaden cywilizowany człowiek. Były w nim jego najcenniejsze skarby, takie jak sześć kostek perfumowanego mydła. - Jeszcze to - dodał, wskazując skrzynię przymocowaną z tyłu pojazdu. - Nic z tego, śliczności ty moje - oznajmił spokojnie woźnica. - Kufer jedzie z nami. Wigglesworth nie należał do ludzi, których stwórca obdarował szczególnym męstwem. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że był z natury bojaźliwy. Niemniej miał swoje zasady i priorytety. Jaśnie pan miałby przemierzać kraj. wzdłuż i wszerz bez czystej bielizny i własnej zmiany pościeli? Zgroza. To przekraczało wszelkie dopuszczalne granice.
Ni stąd, ni zowąd w jego dłoni pojawił się mały pistolet. - Może nie będzie to śmiertelny postrzał, ale zapewniam cię, że nie chybię. Czarna skrzynia, jeśli łaska. Rusz się, śliczności ty moje. W tym samym czasie jeden z członków eskorty zabawiał towarzystwo, przedrzeźniając kamerdynera za jego plecami. Spostrzegłszy, co się święci, zamierzał go rozbroić, ale do akcji wkroczyła Alina. - Zostaw go w spokoju - poleciła szeptem, trzymając palec na spuście własnego pistoletu, a ściślej pistoletu barona, który zabrała wcześniej z powozu. - Nie widzisz, że jest zdesperowany? Jeden kufer więcej nie zrobi nam różnicy. Przeniesiesz go do wozu osobiście, rozumiemy się? - Wedle życzenia, jaśnie pani - odparł potulnie strażnik. Tymczasem Alina schowała ręce za siebie i uśmiechnęła się do Wiggleswortha, który odwrócił się i spojrzał na zebranych z nieukrywanym triumfem. Miał powód do
R
dumy, w końcu udało mu się odzyskać cenny ładunek.
L T
- Postanowiłeś jechać z nami - zauważyła z zadowoleniem lady Valentin, niepostrzeżenie przekazując broń Tatianie, która pojawiła się jak na zawołanie i stanęła tuż za nią. - Czyżbyś sądził, że baron Wilde do nas wróci? - Oby nie - odparł służący, spoglądając tęsknie za powozami chlebodawcy. - Jest nad wyraz wrażliwy, a nie przywykł do tak spartańskich warunków. Bardziej przydam mu się tutaj niż w Rye czy na statku. Zresztą, gdyby istotnie okazało się, że musi opuścić kraj, natychmiast by po mnie posłał. Nie może się beze mnie obyć dłużej niż jeden dzień. - Możemy ruszać, panienko - obwieściła Tatiana. - Ten tutaj zabiera się z nami? Wigglesworth wyprężył się jak struna. - Owszem, ten tutaj zabiera się z wami. Kobieta zmierzyła go krytycznym spojrzeniem od stóp do głów. - Postaram się o jakieś odzienie dla niego. Może któreś z dzieci znajdzie coś odpowiedniego. Oczy lokaja niemal wyskoczyły z orbit. - Pani wybaczy, ale... - zaczął wyniośle, lecz nie dane mu było skończyć.
- Wybaczam, co nie znaczy, że wybaczą ci inni. Powinieneś przeprosić wszystkich, którym przyszło znosić twój żałosny widok dłużej niż godzinę. Jaśnie panienko, to jest chciałam powiedzieć, Alino, twoje ubranie czeka w jednym z wozów wraz z gderającą Danicą, która pomoże ci się przebrać. Pora odjeżdżać. Alina podziękowała Tatianie i spojrzała ze współczuciem na zgnębionego Wiggleswortha. - Trzeba to zrobić. Nie ma innej rady. Major Prochazka zaaranżował spotkanie z Romami jeszcze przed wyjazdem z kraju. Moi rodacy zobowiązali się ochraniać nas podczas podróży. Znają boczne drogi, o których nikt inny nie wie. Będziemy przy nich bezpieczni, ale żeby plan się powiódł, musimy wyglądać jak oni, inaczej nici z przemyślnego fortelu. Zobaczysz, spodoba ci się. To będzie wielka przygoda. - Przygoda? Też mi coś. Gdy w Wersalu udawałem laufra jaśnie pana, kiedyśmy „zaprzyjaźniali" się z tym łotrem Napoleonem tylko po to, by wykraść mu plany inwazji
R
na Rosję, to była wielka przygoda. Cygańską maskaradę nazwałbym raczej zwykłą
L T
drwiną z osiągnięć cywilizacji, w dodatku urągającą dobrym obyczajom. Gdybym był potrzebny, będę w swoim furgonie. - Powiedziawszy swoje, Wigglesworth obrócił się na pięcie i wyprostowany ruszył w stronę jednego z wozów. - To się nazywa vardo, a nie furgon - szepnęła za nim panna Valentin z poczuciem, że właśnie Została dobitnie sprowadzona na ziemię.
Rozdział dziewiąty Justin miał raczej mgliste pojęcie o tym, gdzie dokładnie znajduje się tabor, którego szukają Wiedziony intuicją, trafił do obozowiska po zapachu dymu z ogniska. Przez ostatnią milę towarzyszyła mu świadomość, że są dyskretnie obserwowani. Podniosło go to na duchu, wiedział jednak, że będzie całkowicie spokojny dopiero wtedy, gdy ujrzy narzeczoną całą i zdrową. Przywykł do samotności. Zdołał nawet przekonać samego siebie, że potrafi żyć w pojedynkę bez poczucia straty. A potem nagle pojawiła się Alina. Stanęła na trapie w idiotycznym płaszczu z gronostajów i przewróciła jego uporządkowany świat do góry nogami. Jeszcze zanim lepiej ją poznał zrozumiał, że urodziwa panna Valentin wstrząśnie nim do głębi i obudzi go z długiego letargu w którym trwał przez minione lata.
R
Jeszcze do niedawna wiązał swoje szczęście z powrotem do Anglii. Sądził, że stały
L T
pobyt w ojczyźnie przyniesie mu wreszcie utęskniony spokój i zadowolenie. Teraz przyjmował perspektywę opuszczenia kraju ze zdumiewającą obojętnością. W każdym razie nie odczuwał żalu na myśl o tym, że przyjdzie mu wyjechać. Za to rozstanie z Aliną wczorajszego wieczoru okazało się bardzo trudne. Nie zatrzymał jej z obawy, że nie ścierpi kolejnego pożegnania.
Cóż, niebawem los znów ich rozdzieli. Gdy dotarli do koczowiska, naliczył osiem wozów. Dość duży tabor. Być może zbyt duży. Wolałby, żeby „ci brudni złodzieje", jak często nazywała Romów nieszczególnie światła gawiedź, nie ściągali na siebie uwagi. Ludzkie uprzedzenia mogą czasem narobić większej szkody niż rzeczywisty wróg. Przyjazd barona i Brutusa wywołał niemałe poruszenie. Ze wszystkich stron obskoczyły ich rozszczekane psy, zaalarmowani mężczyźni chwycili za broń, a kobiety przypatrywały się Justinowi z nieskrywaną aprobatą. - Brutusie - rzekł Wilde, uchylając na prawo i lewo kapelusza - mam nadzieję, że uśmiechasz się przyjaźnie, aby zademonstrować, iż jesteś łagodny i zupełnie niegroźny.
Nie zaszkodzi, jeśli pomachasz radośnie dzieciom. Zsiądziemy z koni przy ostatniej kakarawanie i zaczekamy, aż ktoś powiadomi majora... - Jaśnie panie! - rozległo się raptem rozpaczliwe wołanie Wiggleswortha. - Co tu robi ten stary truteń? - Cóż za szczęście! Przybył mi pan na ratunek! Klnę się na pamięć własnej matki, że nie wytrzymałbym tu sam ani chwili dłużej! Baron obrócił się w siodle i powiódł wzrokiem po twarzach Romów, którzy najwyraźniej przednio się bawili. - Wigglesworth? - zdumiał się, kiedy ujrzał swego sługę w pełnej krasie. - Coś ty ze sobą zrobił, człowieku?! Wyzbyłeś się resztek godności? Gdzie twoja męska duma? - Duma? - Lokaj westchnął teatralnie. - W takim miejscu raczej o nią trudno. Kazali mi wybierać, albo to, albo paradowanie z gołą głową. Bez peruki! Da pan wiarę? Cóż było robić? Z zasady nie pokazuję światu czaszki.
R
Justin nie dowierzał własnym oczom, ale też rzadki miał przed sobą widok. Jego
L T
zazwyczaj dystyngowany kamerdyner nosił bluzę z czerwono-zielonym haftem, nieprzystojnie głębokim dekoltem i - o zgrozo! - odsłoniętymi ramionami. Całości stroju dopełniały czarna wyszywana spódnica oraz męska, lecz „przerobiona" na damską modłę peruka. W dodatku jego własna. Obraz nędzy i rozpaczy, uznał baron. Jako urodzony dżentelmen potrafił zachować kamienną twarz w niemal każdej sytuacji, chyba że okoliczności wymagały od niego spontanicznego gestu. W tej chwili jednak powstrzymał się przed śmiechem wyłącznie siłą woli. - Daruj mi dociekliwość, ale dlaczego przystałeś na to paskudztwo, zamiast zwyczajnie zdjąć perukę? Czyżby coś było nie w porządku z twoją makówką? Lokaj podszedł bliżej i zasygnalizował dłonią, że chce powiedzieć coś baronowi na ucho. - Nie mam na niej ani jednego włosa - oznajmił konspiracyjnym szeptem. - Doprawdy? - Justin robił, co w jego mocy, by nie okazać rozbawienia. - Wierzyć się nie chce. Tyle lat razem, a ja nigdy się nie zorientowałem. Ani jednego włoska, powiadasz? Zdumiewające...
- Golę głowę co dzień rano, jaśnie panie. Peruki trzymają się znacznie lepiej, kiedy jest łysa. W ubiegłym stuleciu czyniło tak wielu moich poprzedników. Postanowiłem pójść w ich ślady. - Istotnie, słyszałem o tym. Zatem pod tą nędzną namiastką włosów kryje się kompletna łysina? - Nie inaczej, sir. Próbowałem zakryć ją kolorową chustą, jak to robią tutejsze kobiety, ale to na nic. Cały czas się zsuwała. Nie mogłem przecież pozwolić, by ktokolwiek oglądał moją nagą czaszkę. To nie uchodzi, damy mogłyby się wystraszyć. - Uznałeś więc, że zamiast straszyć damy, lepiej będzie straszyć mnie? Jeśli tak, zapewniam, idzie ci znakomicie. Cóż, skoro przestałeś zważać na moje delikatne uczucia, nie pozostaje mi nic innego, jak przyjąć twoją decyzję do wiadomości. Jakoś się z nią pogodzę. Najważniejsze, że tobie odpowiada ten cudaczny kostium. - Nie kostium, lecz przebranie, pozwolę sobie zauważyć - sprostował służący. Jestem tutaj incognito, znaczy się, nieoficjalnie.
L T
R
- Dajmy już temu pokój, Wigglesworth. Jeżeli jesteś zadowolony, cieszę się razem z tobą.
- Zadowolony? Jaśnie pan raczy żartować. Znalazłem się w otchłani rozpaczy i pogrążam się w niej coraz głębiej. Czuję, że spadam w bezkresną czeluść, ale by służyć panu, sir, gotów jestem znosić bez skargi najgorsze tortury. Byłbym zapomniał, nazywają mnie teraz Papin. Otrzymałem nowe imię. Ponoć znaczy „kobieta o siwych włosach". - Cudnie, ale jeśli mamy dalej odgrywać tę komedię, moja droga Papin, nie wolno ci tytułować mnie „jaśnie panem". Musisz zwracać się do mnie po imieniu. No dalej, zróbże to choć raz w życiu. Wigglesworth z wrażenia zachwiał się na nogach. - Ale... jakże to? Nie mógłbym za nic w świecie. - Zatem wolisz poszukać sobie nowego chlebodawcy, kiedy już mnie pojmą i powieszą. Uprzedzam, że niełatwo będzie znaleźć kogoś tak pobłażliwego jak ja. Lokaj stał przez chwilę oniemiały.
- Just... Justin to niezbyt dobry pomysł, jaśnie panie - stwierdził w końcu. - Ktoś mógłby coś podejrzewać. Powinien pan tak jak ja przybrać jakieś cygańskie, to jest romskie imię. Zaraz rozpytam... - Justin! Wszelkie myśli o imionach, kamerdynerze i jego przebraniu wyleciały baronowi z głowy, kiedy Ujrzał Alinę biegnącą ku niemu przez polanę. Miała nu sobie luźną bluzkę przewiązaną w pasie szarfą oraz obszerną spódnicę, która sięgała kostek. Rozpuszczone włosy powiewały na wietrze, piersi wyraźnie rysowały się pod marszczonym dekoltem, a talia wydawała się tak wąska, że z powodzeniem mógłby objąć ją dłońmi. Zrobił dwa kroki w jej stronę gotów wziąć ją w ramiona. Wyobraził sobie, że podrywa ją z ziemi i obraca dookoła, a potem całuje roześmiane usta. Niestety, jego wizja miała pozostać w sferze fantazji. Kiedy dzieliło ich od siebie kilka jardów, Alina zwolniła kroku. Zapewne przypomniała sobie, że wciąż się na mnie
R
złości, uznał baron. On z kolei przypomniał sobie, że nie ma prawa oczekiwać od niej szczególnych względów.
L T
- Jesteś, jak widzę, cały i zdrowy - stwierdziła opanowanym tonem. - Naturalnie, wcale się o ciebie nie martwiłam.
- To dobrze. Nie chciałbym przysparzać ci dodatkowych zgryzot. Wyglądasz wspaniale. Jak twoja nowa kwatera? Spodobała ci się? - Bardzo. - Nareszcie się uśmiechnęła. - Marzyłam o tym, żeby zamieszkać w prawdziwym vardo, ale oczywiście nigdy mi na to nie pozwolono. Musiałam przyjechać do obcego kraju, żeby moje życzenie się spełniło. Luka na pewno chciałby wiedzieć o twoim powrocie. Znajdziesz go w ostatnim wozie po lewej. Sądzę, że teraz śpi. Przypuszczam, że jeszcze nie jest w stanie objąć dowodzenia. Znów dopadła go gorączka. Tatiana i ja robiłyśmy mu okłady, kiedy ktoś przybiegł z wieścią o waszym przyjeździe. - W takim razie, dobrze się stało, że tu jestem, choć zapewne zdajesz sobie sprawę, że to oznacza, iż nasza misja zakończyła się fiaskiem. Twój prześladowca wciąż żyje i ma się dobrze.
- Podobnie jak ty - odparła Alina, jakby uważała, że powinno mu to osłodzić gorycz porażki. - Czy w związku z tym nasze plany ulegają zmianie? Nie pojedziemy do twoich przyjaciół? - Owszem, pojedziemy. W tym względzie nic się nie zmieniło. Będziemy nadal kierować się na północ, aż dowieziemy cię do Malvern. Dopiero tam będziesz całkowicie bezpieczna. Mam w zanadrzu kolejny plan. Oby okazał się skuteczniejszy od pierwszego. Posłuchaj, Alino... - Magdaléno - poprawiła z uśmiechem, po czym uniosła spódnicę i zakręciwszy się dookoła, spojrzała na niego przez ramię. - Tak mam teraz na imię i nie jestem jaśnie panienką, lecz zwykłą Romką. Ćwiczyłyśmy z Tatianą i Danicą całe popołudnie, żeby wtopić się w otoczenie. - Wigglesworth, to jest Papin, już mi o tym opowiadał, a raczej opowiadała. Ponoć jego imię znaczy „kobieta o siwych włosach", ale sądząc po głupkowatej minie tego
R
gagatka, który cały czas nas podsłuchuje, jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
L T
Alina zawstydziła się i spuściła głowę.
- Biedny Wigglesworth. Okropnie się na niego uwzięli. Masz rację. Papin wcale nie znaczy „siwowłosa". Romowie używają tego słowa, kiedy mówią o... gęsiach. Na szczęście Luka nie zgodził się na inne przydomki, które chcieli mu nadać. Podobno niektóre były dość frywolne.
- Zapamiętam to sobie, bo przyjdzie kolej na imię dla mnie. Miałbym się z pyszna, gdyby nazwali mnie kaczorem albo kogutem. - Poproś Lukę, żeby coś dla ciebie wymyślił. Doskonale mówi w języku Romów. Z tymi słowy Alina pomachała Brutusowi i przeprosiła go za to, że nie przywitała się z nim wcześniej. Justin nie spotkał dotąd kobiety, która poświęciłaby jego niememu towarzyszowi choćby odrobinę uwagi. Nie znał także takiej, która martwiłaby się o los Wiggleswortha. Panna Valentin była pod każdym względem niezwykła i wyjątkowa. Wiedziała, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo, a mimo to zamiast chować się w karawanie, kręciła się po obozowisku, znakomicie się bawiąc.
- Traktujesz to jak wielką przygodę, prawda, kotku? - zapytał, gdy zmierzali do wozu Luki. - Ojciec mi powtarzał, że powinniśmy całe nasze życie traktować jak przygodę. Rzeczywiście czuję się tutaj cudownie. Z wyjątkiem chwil, w których przypominam sobie o Jarmilu Novaku i o tym, że chce mnie uśmiercić po to, żeby zabrać ziemie tym wspaniałym ludziom. Widziałeś go dzisiaj? - Widziałem - odparł zwięźle Justin. - Wkrótce znów go zobaczę. Nie musisz się nim martwić. W ogóle o nim nie myśl. - Dziś bardziej martwiłam się o ciebie. Sądziłam, że już nigdy cię nie zobaczę. Pamiętam, co mi wczoraj powiedziałeś. Każesz mi zapomnieć, że to, co się między nami wydarzyło, kiedykolwiek miało miejsce. Twierdzisz, że byłam zwyczajnie ciekawa i pragnęłam poczuć się kobietą, ale dobrze wiesz, że to nieprawda. Nie wmawiaj mi więc, że to niczego nie zmienia.
R
Justin zatrzymał się w pół kroku i ująwszy ją za ramiona, obrócił twarzą ku sobie.
L T
- Przykro mi, kotku, ale taka jest prawda. To niczego nie zmienia. Moje plany są wciąż aktualne. Trochę się tylko odwleką.
Zajrzała mu w twarz, jakby szukała w niej odpowiedzi na pytania, których nie śmiała zadać.
- Dziś rano wyjechałeś bez słowa pożegnania - rzekła po chwili milczenia. Powiedz, czy było ci łatwo? Bo mnie nie.
Baron w milczeniu wziął Alinę za rękę. Nie protestowała, a gdy ruszyli dalej, ścisnęła mocniej jego dłoń. Ufała mu. Jak to możliwe? Był bodaj ostatnią osobą na ziemi, której ktokolwiek chciałby zaufać, a zwłaszcza tak szlachetna i niewinna istota jak panna Valentin. - Wiedziałem, że nie powinienem. Nie wolno mi było tego robić, a mimo to nie zdołałem się powstrzymać. Jesteś jeszcze taka młoda i prostolinijna... Postąpiłem jak ostatni łajdak, którym zresztą jestem. - Tak, słyszałam o tym od Charlotte. Ponoć niektórzy nazywają cię Niegrzecznym Baronem.
- Mówią o mnie znacznie gorsze rzeczy i to ci, którzy znają mnie najlepiej. Uwierz mi, Alino, w gruncie rzeczy wcale ci na mnie nie zależy. Jak mogłem stać ci się bliski, skoro nawet nie zdążyłaś mnie dobrze poznać? Chciałaś się przekonać, jak to jest, a ja byłem akurat pod ręką. Z każdym innym mężczyzną byłoby tak samo. Nie poruszyłem twojego serca, obudziłem tylko ciało. Nie ma dla nas przyszłości. Któregoś dnia, może całkiem niedługo, pojedziesz do Londynu i spotkasz mężczyznę, który będzie ciebie wart. Za rok nie będziesz nawet pamiętać, że się kiedyś spotkaliśmy... - Nie chcę tego dłużej słuchać! - przerwała mu ostro. - Jak śmiesz mówić mi, co myślę i czuję? Kto dał ci do tego prawo?! - Z tymi słowy okręciła się na pięcie i uciekła. Alina pozostała w swoim wozie aż do kolacji. Kiedy zaczęło się ściemniać, a dzieci położono do łóżek, wymknęła się na dwór na poszukiwanie Stefana, Roma, który powoził ich wozem. Młodzieniec był wyjątkowo urodziwy. Nie chodził jak inni mężczyźni, lecz poruszał się zwinnie i sprężyście. Miał lśniące, kruczoczarne włosy oraz
R
błękitne oczy o długich i gęstych rzęsach. Kiedy się uśmiechał, biel jego zębów bez mała
L T
oślepiała tego, kto akurat na niego spoglądał. Koszulę nosił zazwyczaj rozpiętą do pasa zapewne po to, by pochwalić się światu muskularnym torsem. Obcisłe skórzane bryczesy sięgały mu ledwie za kolana, dzięki czemu można było podziwiać jego umięśnione łydki. Przez całą drogę zabawiał swoje pasażerki śpiewem. Co chwila odwracał się przy tym przez ramię, żeby sprawdzić, czy damy są należycie zachwycone jego anielskim głosem. Alina szybko doszła do wniosku, że Stefan jest bodaj najpiękniejszym i niewątpliwie najbardziej bezmyślnym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Uznała jednak, że nada się w sam raz. Narzuciła na ramiona wełniany szal i przeszła z wolna przez obozowisko oświetlane płomieniami ośmiu ognisk. Pół godziny wcześniej Justin zniknął w wozie Luki. W każdej chwili mógł wyjść z powrotem, postanowiła więc nie zapuszczać się w tamtą stronę. Kobiety siedziały w większości na dworze, zajęte szyciem, cerowaniem albo wróżeniem z kart. Część mężczyzn rozpierzchła się po lesie, aby pełnić wartę, reszta wygrzewała stopy przy ognisku, rozmawiając i paląc fajki. Gdy w polu widzenia pojawił się Wigglesworth, który wracał właśnie znad strumienia ze świeżym praniem, jeden z Romów gwizdnął przeciągle, a kompani zawtórowali mu gromkim śmiechem. Znękany
służący przemknął obok wesołków niczym błyskawica. Niezawodny Brutus natychmiast przyszedł przyjacielowi w sukurs. Gdy tylko wyłonił się z cienia, chichot i pogwizdywania żartownisiów od razu umilkły. - Nie obawiaj się, Brutusie, oni nie chcą zrobić mu krzywdy - uspokoiła go Alina. Niemowa skinął głową i wzruszył ramionami. - A nawet gdyby chcieli, nigdy byś im na to nie pozwolił, prawda? - dodała z uśmiechem. - Budzisz w ludziach ogromny respekt, mój drogi. Niejeden monarcha pozazdrościłby ci tego, jak panujesz nad tłumem samym swoim widokiem. Olbrzym zadumał się nad jej słowami, w każdym razie Alina tak to odebrała. - Był ktoś jeszcze nad strumieniem, kiedy robiliście pranie? Brutus wskazał palcem jej wóz, a następnie odegrał na migi woźnicę. - Ach, rozumiem, widzieliście nad wodą Stefana. Doskonale, właśnie go szukam. Dziękuję. - Pożegnała się i odeszła, upewniwszy się, że nikt jej nie obserwuje.
R
Odnalazła chłopaka bez trudu. Stał w wystudiowanej pozie przy brzegu, paląc
L T
cygaro. Zaciągał się mocno, a potem wypuszczał z płuc kłęby dymu. Nawet kiedy był sam, nie zachowywał się naturalnie. Każdy jego gest wydawał się zaplanowany, przemyślany i wyćwiczony.
- Co tu robisz, Stefanie? - zapytała szybko, bojąc się, że za moment zmieni zdanie i ucieknie.
Odwrócił się niespiesznie i posłał jej leniwy uśmiech. - Chodź, Magdaléno, popatrzysz ze mną na księżyc. Widzisz, uśmiecha się do nas. Kiedy stanęła obok niego, zauważyła, że ma rozchełstaną koszulę i wystawia twarz ku niebu, jakby zażywał kąpieli słonecznych. - Światło księżyca ma zbawienny wpływ na cerę - wyjaśnił z przekonaniem. Zawsze czekam tu na pełnię, a potem zanurzam się cały w jego srebrzystym blasku. Alina stłumiła chichot. - Naprawdę? Nie słyszałam o tym, a twojej cerze niczego nie brakuje. Kiwnął głową, jakby podobne komplementy były dla niego chlebem powszednim. - Słońcem można się tylko poparzyć - kontynuował wątek - za to księżyc obmywa nas do czysta.
- Sądziłam, że to zadanie wody i mydła. Spojrzał na nią ze śmiałym uśmiechem. - Powinnaś przekonać się o tym na własnej skórze. Mam ze sobą koc. Jeśli chcesz, skąpiemy się w księżycowym blasku. Tylko starszyzna znała prawdziwą tożsamość lady Valentin. Luka orzekł, że tak będzie bezpieczniej. Im mniejsza liczba wtajemniczonych, tym mniejsze ryzyko. Stefan zobaczył ją po raz pierwszy, kiedy nosiła cygańskie ubranie. Dla niego była Romką, dziewczyną, którą, jak sądził, łatwo będzie uwieść niedorzecznymi opowieściami o księżycu. - Chyba raczej nie - odparła ostrożnie, nie przestając się uśmiechać. - A może masz ochotę skraść mi buziaka? Tak, szkoda by było takiego pięknego wieczoru, gdyby nie został zwieńczony pocałunkiem. Stefan zmarkotniał, ale zaraz ponownie się rozchmurzył.
R
- Dzisiaj buziak, a jutro może... Czas pokaże. - Wrzucił cygaro do wody i
L T
przycisnął jej dłoń do swojego nagiego torsu. - Dzisiejszej nocy ja będę śnił o tobie, a ty będziesz śniła o mnie. Niebawem przy innym strumieniu znów odwiedzimy razem księżyc...
- Tylko jeden buziak - przypomniała na wszelki wypadek. - Obiecaj mi. - Zgoda, obiecuję, ale przekonasz się, że poprosisz o więcej - odparł, pochylając ku niej głowę. Alina przymknęła powieki i rozchyliła lekko usta w oczekiwaniu na znajomy dreszcz pożądania, ale srodze się zawiodła. Nie poczuła nic nadzwyczajnego, może poza tym, że szorstkie włosy na jego piersi łaskotały ją w rękę. Nie był niezdarny ani napastliwy. Wręcz przeciwnie. Kiedy sięgnął do jej piersi, zrobił to nad wyraz delikatnie. Prawdopodobnie doskonale znał się na rzeczy, a mimo to jego pieszczoty nie rozpalały jej zmysłów jak wtedy, gdy dotykał jej Justin. W końcu odsunął się i zajrzał jej w oczy. - Wybacz - powiedziała niepewnie. - Było bardzo przyjemnie. - Mnie tak, ale nie tobie, Magdaléno. Jest ktoś inny. Gdyby nie on, byłabyś moja. To przez niego, nie przeze mnie.
Nie miała ochoty dyskutować z nim o narzeczonym. - Przez ciebie? Oczywiście, że nie przez ciebie, Stefanie. I... nie ma nikogo innego. - Nie ma? - Rozpromienił się. - W takim razie to twoja wina. Kobiety czasem tak mają, ale nie martw się, zaraz temu zaradzimy. Wystarczy, że trochę bardziej się postaram i zaraz zaczniesz jęczeć i wzdychać. - Wyciągnął ramię, żeby ponownie ją objąć, ale Alina wymknęła się zręcznie i wpadła wprost w ramiona Justina. - A niech mnie, poczułem się jak piąte koło u wozu - rzekł, podtrzymując ją, żeby nie upadła. - Mam zostawić was samych, żebyście mogli dokończyć to, co zaczęliście? - Nie! - zaprotestowała gwałtownie i dodała ściszonym głosem: - Tylko rozmawialiśmy. Stefan skinął w stronę Wilde'a i uśmiechnął się szyderczo. - Co to za jeden? Twój ojciec? Alina spojrzała ze zdumieniem na barona, który chyba po raz pierwszy w życiu
R
zaniemówił. Wyglądał tak komicznie, że nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem.
L T
Śmiała się tak serdecznie, że przylgnęła do niego, żeby nie stracić równowagi. Młody Rom przyglądał się całej scenie, a gdy pojął swój błąd, wziął nogi za pas. - Przestaniesz wreszcie? - odezwał się Wilde, gdy młodzian zniknął między drzewami.
- Nie mogę. To takie zabawne.
- Wybacz, ale nie widzę w tym nic śmiesznego. - Oczywiście, że nie widzisz. Moje biedactwo. - Otarła rękawem załzawione oczy. - Stefan to jeszcze dziecko. Żaden z niego mężczyzna, choć, jak sądzę, jest starszy ode mnie. Wydajesz mu się stary, ale chyba nie czujesz się szczególnie wiekowy, prawda? - Nie. Natomiast mam ochotę przerzucić cię przez kolano. Co ty sobie, do diaska, myślałaś? Kąpiele w świetle księżyca, dobre sobie! Rozum ci odjęło? Jak mogłaś pozwolić takiemu gburowi, żeby cię całował? Chciałaś wzbudzić we mnie zazdrość? W jednej chwili przeszła jej ochota do śmiechu. - Oczywiście uznałeś, że chodzi o ciebie. Nie pojmuję, skąd u mężczyzn to błędne przekonanie, że są pępkiem świata? Uśmiechnął się lekko.
- Być może wbiły nam to do głowy kobiety. Od początku świata pozwalają nam wierzyć, że jesteśmy wspaniali. - Naturalnie. To wszystko tłumaczy. I nie ma się o co pieklić. Nic mi nie groziło. Kazałam Stefanowi obiecać, że tylko mnie pocałuje. - Dotrzymał słowa? - zapytał, choć doskonale znał odpowiedź. - Cóż, nie dotrzymał. Gdybyś nie wyrósł przede mną jak spod ziemi i nie zagrodził mi drogi, wymknęłabym mu się i wróciła bezpiecznie do obozu. - Ach, więc to nie jego ani nie twoja wina, tylko moja? Znów wszystko przeze mnie. Najmocniej przepraszam i proszę o wybaczenie. - Przyjmuję przeprosiny. Także za to, co powiedziałeś wczoraj i powtórzyłeś dzisiaj zaraz po powrocie. Właśnie sprawdziłam, czy miałeś rację, i udowodniłam, że się mylisz. Nie jest mi wszystko jedno, kto mnie całuje. Przyznasz, że Stefan jest nad wyraz przystojny i... - Wyjątkowo głupi - podsunął usłużnie.
L T
R
- Owszem, nie grzeszy pomyślunkiem, ale nie całowałam się z jego rozumem. Ciekawa jestem, czy ty też jesteś taki owłosiony.
- Słucham?! - spytał Justin odrobinę zduszonym głosem. - Stefan ma bardzo owłosiony tors. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale właśnie doszłam do wniosku, że chyba tego nie lubię. Baron spojrzał na nią osłupiały i przyłożył sobie rękę do czoła. - Nie mogę uwierzyć, że wciąż prowadzimy tę idiotyczną rozmowę. Bardzo cię proszę, Alino, żadnych więcej eksperymentów. Masz rację, nie powinienem był tego mówić. Zadurzyłaś się we mnie i jestem zaszczycony. Bardzo mi to schlebia, ale za kilka miesięcy wejdziesz na londyńskie salony, tymczasem ja będę ukrywał się w Ameryce jako zbieg. - A gdybyś jednak nie pojechał do Ameryki i został ze mną w Anglii? - Niczego by to nie zmieniło. Jestem dla ciebie za stary. - Mój ojciec był starszy od matki o piętnaście lat. W dodatku jesteśmy zaręczeni. To prawie tak, jakbyśmy byli po ślubie. To, co wczoraj zrobiliśmy... prawie zrobiliśmy... nie było niestosowne. Nie rozumiem, dlaczego tak się upierasz, że powinniśmy puścić to
w niepamięć. Pocałowałeś mnie przecież, a skoro lubimy całować tylko niektórych ludzi, to ci niektórzy coś dla nas znaczą. Proszę cię, Justinie, nie chcę, żebyś został banitą i żył na obczyźnie. Jeżeli się ze mną ożenisz, spełnisz życzenie księcia regenta. Jestem pewna, że ten daruje ci winy i pozwoli pozostać w kraju. Czasem wydaje mi się, że szukasz wymówki i tak naprawdę uciekasz przede mną. Ujął ją za ramiona. Zadrżała, choć nie było jej zimno. - Zapominasz o inhaberze, Alino. Ten człowiek nie spocznie dopóty, dopóki cię nie zabije, dlatego musi zginąć. Jeśli o mnie chodzi, już jest martwy. Istotnie. Zapomniała o Novaku. Ostatnio myślała głównie o Justinie. Wszystko inne wyleciało jej z głowy. - Dlaczego innym wydaje się, że tak łatwo uczynić z ciebie mordercę? Dlatego, że wiele lat temu zabiłeś w pojedynku mojego wuja? - Według niektórych to nie była równa walka. Są tacy, którzy powiadają, że wystrzeliłem przed czasem.
L T
Przechyliła głowę i zajrzała mu w oczy. - A jak było naprawdę?
R
- Strzeliłem na dwa - odparł beznamiętnie. - Jedni mówią, że wypaliłem mu w plecy, inni twierdzą, że to on za wcześnie się odwrócił i, że gdyby nie ostrzeżenie sekundantów, nie zdołałbym się obronić. - Jaka jest twoja wersja? - Teraz to nie ma najmniejszego znaczenia. Niech umarli odpoczywają w pokoju. Jesteś zbyt niewinna, bym obarczał cię swoimi grzechami. Pojawiłaś się w moim życiu o wiele za późno. Jestem stracony dla świata. Zrozumiała, że kończą jej się argumenty. Niewiele brakowało, a zaczęłaby go błagać, żeby ją poślubił. O dziwo, nawet nie było jej wstyd z tego powodu. Odczuwała raczej złość i bezsilność. Czy na tym właśnie polega bycie kobietą? A może zwyczajnie nie potrafiła pogodzić się z odmową i za wszelką cenę próbowała postawić na swoim? - To nie może być prawda - stwierdziła stanowczo. - Jesteśmy nade wszystko ludźmi, a nie tylko pionkami w rozgrywce dwóch mocarstw. Może byliśmy nimi do
wczoraj, ale to się zmieniło, gdy mnie pocałowałeś. Wystarczy, że damy sobie szansę na nowy początek. Jeśli zaczniemy wszystko od dziś, przeszłość przestanie się liczyć. - Nieważne, co przyniesie jutro? - spytał baron ze smutnym uśmiechem. - Ta myśl przyświecała mi wczoraj. Tłumaczyłem sobie, że liczy się tylko tu i teraz, ale w świetle poranka uzmysłowiłem sobie, że nie wolno tak postępować. Taka postawa nie przyniesie nikomu nic dobrego. Zabijałem ludzi, Alino. Ze słusznych i niesłusznych powodów. W pewnym momencie przestałem pytać, dlaczego muszą zginąć. Dopuszczałem się czynów, na które nie pozwoliłby sobie ani żołnierz, ani człowiek honoru. Przez osiem lat mordowałem w imieniu Anglii tylko po to, żeby zasłużyć na uchylenie wyroku za uśmiercenie człowieka w pojedynku. Zgodziłem się na to nie dlatego, aby pomóc królowi czy ojczyźnie, lecz wyłącznie sobie. Alina zamrugała powiekami, by powstrzymać łzy. Traciła go. Wymykał jej się, i to zanim stał się częścią jej życia.
R
- To już przeszłość - spróbowała rozpaczliwie. - Możesz zostawić ją za sobą.
L T
- Nie mogę. Nie ma dla mnie ratunku. Zabijając innych, zabiłem także cząstkę samego siebie. Coś we mnie umarło. Choć bardzo bym tego pragnął, nie uda mi się uciec przed prawdą o tym, kim jestem. Nie pozwolę, byś dzieliła ciężar moich win. Za nic się na to nie zgodzę.
- Możesz powtarzać to setki razy, ale nigdy ci nie uwierzę. Pewnego dnia przestaniesz wierzyć w to, co usiłujesz mi wmówić. Nie musisz zabijać inhabera. Zrobi to za ciebie ktoś inny. Jeśli król Franciszek wydał na niego wyrok, to z pewnością jego życzenie prędzej czy później się spełni. Uparłeś się, że zgładzisz Novaka, aby mnie ratować, ale jeśli do tego dojdzie, zrobisz to wbrew sobie, bo tak naprawdę nie chcesz nikogo zabijać. Nie musiałeś mówić mi o wuju, który, jak sądzę, był niewiele wartym tchórzem i głupcem, mogłeś to przede mną zataić, a jednak tego nie zrobiłeś. A wczoraj nie posunąłeś się dalej, choć wielu na twoim miejscu wykorzystałoby sytuację. Jesteś dobrym człowiekiem, Justinie, szkoda tylko, że tak bardzo starasz się temu zaprzeczyć. Nie wyrzeknę się ciebie dlatego, że straciłeś szacunek do samego siebie. Wiem, że kiedyś go odzyskasz.
Alina odwróciła się i odeszła. Może wraz z księżycowym blaskiem spłynie na niego odrobina rozsądku, pomyślała, wracając do obozu.
Rozdział dziesiąty Po nieprzespanej nocy Justin zostawił gderającego Wiggleswortha z Luką, a sam uraczył się kąpielą w lodowatym strumieniu. Nie ogolił się ani nie pozwolił, żeby wyręczył go w tym służący, bardzo niezadowolony z takiego stanu rzeczy. Włosy pozostawił nieuczesane. Wytarł je tylko i przegarnął palcami. Potem włożył romskie przebranie: czarne skórzane spodnie, wysokie zamszowe buty oraz białą koszulę. Na koniec przepasał się szeroką czerwoną szarfą i umocował na niej ozdobny sztylet. Drugi - swój własny - ukrył w prawej cholewce. Do obozowiska powrócił jako Markos i bez trudu wtopił się w otoczenie.
R
Zauważył, że zgodnie z jego życzeniem dwa wozy opuściły tabor. Wciąż było ich za
L T
dużo, ale nie chciał pozbywać się zbyt wielu ludzi, którzy przyrzekali strzec Aliny. Major Prochazka pozostał w wozie. Siedział na wąskim łóżku, karmiąc się z niemałym trudem siekanymi jajkami. Jego drżące dłonie zadawały kłam wczorajszym zapewnieniom o dobrym samopoczuciu. Najwyraźniej jeszcze nie wydobrzał, mimo to spieszno mu było ponownie objąć dowództwo.
Baron podszedł do Wiggleswortha, który właśnie przykrywał łysinę żałosną karykaturą peruki. - Nadal trawi go gorączka? - zapytał ściszonym głosem. - Obawiam się, że tak, jaśnie... eee... Markosie. Póki pocisk tkwi w ramieniu, nic temu nie zaradzimy. Trzeba go jak najszybciej usunąć, ale major upiera się, że nie ma na to czasu. Każe czekać z tym, aż dotrzemy do Basingstoke. Kiedy cię nie było, odwiedził nas przedstawiciel starszyzny. Zna lekarza w mieście położonym zaledwie milę stąd. Ruszamy tam zaraz po śniadaniu.
- Nie ma takiej potrzeby - zaprotestował Czech, opadając ciężko na poduszki. - Po bitwie pod Lipskiem* cały tydzień deptałem Napoleonowi po piętach z kulą w udzie. * W 1813r. Napoleon poniósł w niej klęskę w walce z koalicją Austrii, Prus, Rosji i Szwecji (przyp. red.).
- Wielce to chwalebne i godne uznania - zadrwił Justin, uwolniwszy chorego od naczynia z resztkami posiłku. - Widzę, że postanowiłeś unieść się honorem i umrzeć dla zasady. Tacy dzielni wojacy jak ty nie okazują słabości i z pewnością nie potrzebują porad medyka. Pociesz się, że kiedy złożysz życie na ołtarzu brawury, wystawimy ci pomnik na rynku najbliższej mieściny, jaką napotkamy na drodze. Gołębie będą miały z niego niezły pożytek. - Idź do diabła, Wilde - odparł Luka, na próżno próbując się z powrotem podźwignąć. - Najlepiej nigdy nie wracaj.
R
- Zapomniałeś, że teraz nazywam się Markos, przyjacielu? Radziłbym ci nie obra-
L T
żać ludzi na prawo i lewo. W twoim stanie to więcej niż nierozważne. Powiedz mi, jak postępują Romowie, kiedy zajeżdżają do wioski. Przypuszczam, że zabierzemy tylko nasz wóz, a reszta zaczeka na nas w jakimś prowizorycznym obozie. - Wykluczone. Pojedziemy wszyscy. Tabor zazwyczaj spędza w tej miejscowości co najmniej jedną noc. Okoliczni mieszkańcy często przychodzą, żeby coś kupić albo zwyczajnie dla rozrywki. Byłoby dziwne gdyby tym razem Cyganie przejechali obok i w ogóle się nie zatrzymali, a moja rana i bez tego wzbudzi niezdrowe zainteresowanie. Dlatego uważam, że należy zaczekać z wyjęciem kuli do Basingstoke. To tylko dwa dni drogi. - Tylko albo aż dwa dni. Niestety, woły nie są tak szybkie jak konie. Szczerze mówiąc, wróciłem głównie po to, żeby was ostrzec, że Novak wciąż żyje. Zamierzałem natychmiast wyjechać i ścigać go dalej. Teraz widzę, że jestem tu potrzebny. Zostanę z wami dopóty, dopóki nie dotrzecie do Basingstoke, a potem do Malvern. Lucas Paine to przezacny człowiek, ale ma uciążliwy zwyczaj zadawania, zbyt wielu pytań, na które nie chciałbym odpowiadać. Tanner zwyczajnie zapyta mnie co zrobić, po czym to zrobi.
- Nadal nie rozumiem, co się właściwe wydarzyło, kiedy zasadziliście się wczoraj na Novaka. Czemu go wypuściliście? Justin przypomniał sobie wydarzenia sprzed gospody, w szczególności przerażone dziewczynki i ich lamentującą matkę. - Nie miałem wystarczająco dobrej pozycji do strzału - odrzekł. - Gdybym spudłował, nie mógłbym liczyć na to, że rozważy ofertę, którą przedstawiłem mu w liście. - Nie wyjawiłeś mi, co to za propozycja. - Istotnie, chyba ci nie powiedziałem, ale nie czas na to. Pora ruszać w drogę. Wigglesworth, peruka zsunęła ci się na czoło. Może powinieneś przymocować ją na klej? Nie przyszło ci to do głowy? - Z tymi słowy baron wyszedł na zewnątrz i natknął się na Brutusa i Stefana. Ten pierwszy stał w bojowej pozie z szeroko rozstawionymi nogami i założonymi
R
ramionami zagradzając drogę do wozu zajmowanego przez Alinę i jej towarzyszki.
L T
- Dzień dobry, Brutusie, czyżbyśmy mieli jakiś problem? - Nie chce mnie przepuścić - poskarżył się młody Rom. - Magdaléna życzy sobie, żebym powoził. Spodobał jej się wczoraj mój śpiew. - Nie wątpię w twój nietuzinkowy talent wokalny, chłopcze, ale sugeruję, byś znalazł sobie jakieś inne zajęcie. Chyba że pragniesz już teraz dołączyć do chórów anielskich. Nie patrz wilkiem na mojego przyjaciela, to sprawa między tobą a mną. Byłoby o wiele prościej, gdybyśmy ogłosili rozejm, ale jeżeli wolisz, byśmy wkroczyli na wojenną ścieżkę, droga wolna. Nie będę cię powstrzymywał. - Mam się z tobą bić? - zdumiał się Stefan. - To nie byłaby równa walka. Nosisz nóż. - Nawet dwa noże, jeśli chcesz wiedzieć. Poza tym, jak powiadają, na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone. Mamy tak piękny poranek, a ja jestem niejako twoim gościem, nie będę więc upierał się przy bójce. Daruję ci pod warunkiem, że obiecasz trzymać się z dala od dziewczyny. Nie waż się jej więcej tknąć. - Chcesz ją zatrzymać dla siebie? Proszę bardzo. Chętnie ci ją oddam. Życzę powodzenia. Oby tylko głos cię nie zawiódł.
Kiedy Stefan odszedł na bok, Wilde zwrócił się do Brutusa. - Oby głos cię nie zawiódł? Co to niby znaczy? Może to jakaś zawoalowana cygańska klątwa? Jak sądzisz? Zdaje się, że nieco mnie poniosło. Nie powinienem był go prowokować. Popełniłem niewybaczalny błąd. Nie należy robić sobie wrogów, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Oto do czego może przywieść mężczyznę kobieta. Zapamiętaj to sobie i nie daj się zwariować. Cóż za głupota, żeby stroszyć piórka i puszyć się jak paw, byle tylko jakiś inny samiec nie sprzątnął ci sprzed nosa upatrzonej pawicy... Niemowa chrząknął i odsunął się, żeby zrobić baronowi przejście. Większość wozów była już gotowa do opuszczenia obozu. Przywódca grupy, postawny jegomość o imieniu Loiza, stał na środku polany i kierował ruchem. Justin ujął w dłonie skórzane lejce i zwolniwszy hamulec, siadł na koźle. Próbował wszystkiego, co przyszło mu do głowy, ale uparte woły tkwiły w miejscu i ani myślały się ruszyć. Nie miał całkowitej pewności, ale wydawało mu się, że leniwe bestie zwyczajnie chrapią.
R
Masz babo placek, pomyślał, poirytowany. Z końmi poradziłby sobie bez najmniejszego
L T
kłopotu, ale te zuchwałe bydlęta kompletnie go zignorowały. Loiza krzyknął coś do niego w języku Romów, ale Wilde niewiele z tego zrozumiał. Zdesperowany, chwycił bat i smagnął nim kilka razy w powietrzu nad głowami zaprzęgu. Bez większego efektu. - Chyba powinieneś wiedzieć, że Stefan im śpiewa - rozległ się głos Aliny. Otworzyła klapę w drzwiach i wystawiła przez nią ramiona i głowę. - Wczoraj nucił im prawie całą drogę. - Zatem to była klątwa - wymamrotał baron i spojrzał z uznaniem na młodego Roma, który stał nieopodal, uśmiechając się od ucha do ucha. - Wybacz - zwrócił się do narzeczonej, zaciągając z powrotem hamulec. - Zdaje się, że muszę się ukorzyć przed twoim urodziwym wielbicielem i błagać go o asystę. Kilka godzin później przyglądał się z siodła, jak wozy stają w półokręgu pośrodku trawiastego pola w pobliżu Farnham, a członkowie społeczności rozpoczynają gorączkowe przygotowania do rozstawienia tymczasowego obozowiska. Tymczasem Alina szykowała się do wyjazdu do miasta. Zapewne uznała, że winna towarzyszyć Prochazce podczas wizyty u lekarza.
- Nie pojedziesz z nimi - sprzeciwił się Wilde. - Loiza zaopiekuje się Luką. Przyjeżdża tu dwa razy do roku. Jego wizyta w wiosce nikogo nie zdziwi. Natychmiast zwróciłabyś na siebie uwagę. W tej samej chwili w drzwiach wozu pojawił się major we własnej, zupełnie odmienionej osobie. Odziany był w tradycyjny cygański strój. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby całości nie dopełniała gładko ogolona twarz. Po zaroście nie pozostało ani śladu. - Luka! - zawołała Alina. - Gdybym nie wiedziała, że to ty, nigdy bym cię nie poznała! Wigglesworth pomógł majorowi zejść ze schodków, wyraźnie zadowolony ze swego udziału w spektakularnej transformacji Czecha. - Widzę, że postanowiłeś wystąpić z armii Franciszka nieco wcześniej, niż planowałeś, przyjacielu - skomentował zdziwiony baron. Zdumiewające, ile szpetne
R
wąsy i bokobrody dodają człowiekowi lat, pomyślał.
L T
- Mógłbym powiedzieć, że zrobiłem to, aby nie zostać rozpoznanym - odparł Prochazka, powstrzymując uśmiech - ale tak naprawdę chciałem ci udowodnić, że jednak mam górną wargę. Lady Alino, musi pani pozostać tutaj, zwłaszcza że nie wiemy, gdzie przebywa w tej chwili wiadoma osoba.
Panna Valentin sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę zaprotestować, ale się powstrzymała. - Przypilnuję dzieci, kiedy kobiety będą zajęte. Justin pomógł majorowi wsiąść na konia, choć miał poważne wątpliwości co do tego, czy z ręką na temblaku utrzyma się w siodle. - Udaje, że wszystko jest w porządku, ale doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji - rzekł, spoglądając na Alinę. - Wiele przeszła przez ostatnich kilka dni. Luka skinął głową. - To nieodrodna córka swojego ojca. Czasem myślę, że ma jeszcze więcej determinacji niż on. I tak jak on jest nieustraszona. Wczoraj ani razu nie pomyślała o sobie. Martwiła się wyłącznie o ciebie. Ale ty nic sobie z tego nie robisz, prawda? Niewiele cię to obchodzi. My nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi, a inhaber nie jest twoim
prawdziwym wrogiem. Przyświeca ci wyłącznie myśl o zemście na księciu regencie. Chciałbyś dać mu nauczkę za to, jak cię potraktował. Wigglesworth opowiedział mi o waszej umowie. Zapewne sądził, że twoja historia wzbudzi we mnie współczucie i w pewnym stopniu istotnie wzbudziła. Zostałeś oszukany i haniebnie wykorzystany, ale nie pozostajesz bez winy. A teraz płaci za to lady Valentin. Nie jesteś wart jej łez. Będziesz się za nie smażył w piekle. Wilde zacisnął dłonie w pięści, przyglądając się bezsilnie, jak major odjeżdża w stronę miasteczka w asyście Loizy i zaopatrzonego w strzelbę Stefana. Nie próbował odeprzeć oskarżeń Prochazki, ponieważ były prawdziwe. Z jednym wyjątkiem: zależało mu na Alinie, i to bardziej niż na kimkolwiek innym. Alina siedziała na stołeczku otoczona gromadką dzieci. Znalazły się wśród nich także pociechy miejscowych kobiet, które przyszły do obozowiska na zakupy. Skończywszy szkicować portret jasnowłosego cherubinka o błękitnych oczach, wręczyła
R
mu rysunek. Malec pisnął z radości i pobiegł do matki. - Kto następny?
L T
Baron oparł się o ścianę jednego z wozów i spojrzał na rozentuzjazmowanego wyrostka o szczerbatym uśmiechu.
- Ja chcę! Ja! - zawołał chłopak, wymachując rękoma. - Niech panienka namaluje mnie z zębami, dobrze? Mama mówi, że już niedługo wyrosną mi nowe. Alina roześmiała się w głos, a Justinowi zrobiło się cieplej na sercu. Nieustannie czymś go zaskakiwała. Odkąd się poznali, pokazała mu się z niejednej strony, co czyniło ją stokroć bardziej fascynującą od większości kobiet, które znał. Prawdę mówiąc, nie potrafił się oprzeć żadnemu z jej wcieleń. Widział ją jako wyniosłą lady Valentin, także jako praktyczną i posłuszną córkę, która uczy się strzelać, aby bronić domu przed francuskim najeźdźcą, oraz zwykłą romską dziewczynę i wreszcie dyskutantkę, która zaciekle broni swojego zdania i przedstawia coraz to nowe argumenty. Poznał ją także jako bojaźliwą, ale i dociekliwą młódkę, która pragnie stać się kobietą. Jeszcze tylko dwa dni i dowie się, czy Jarmil Novak połknął przynętę. Pozna wreszcie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Nie zamierzał towarzyszyć Alinie aż do Malvern. Skłamał w tej sprawie, przekonany, że tak będzie prościej. Postanowił, że
rozstanie się z taborem w Basingstoke. Stamtąd miał się udać do Sandhurst na spotkanie z bodaj jedynym człowiekiem, któremu gotów był powierzyć własne życie. Zdarzyło mu się to zresztą nieraz podczas długiego pobytu na kontynencie. Kapitan Richard Matterly był instruktorem w niedawno powstałej Królewskiej Akademii Wojskowej. Przed wyjazdem z Ashurst Hall Wilde napisał dwa listy. W jednym z nich proponował pewien układ Novakowi. Odpowiedź zaś kazał przekazać przez posłańca właśnie do Sandhurst i złożyć na ręce kapitana Matterly'ego. Drugie pismo wysłał do Richarda. Informował w nim o zaistniałej sytuacji oraz o swojej rychłej wizycie. Dwa dni, jedna noc, a potem całe życie w samotności. - Mogę postać chwilę z jaśnie panem? - szepnął znienacka Wigglesworth, który pojawił się obok niczym duch. - Twoja nieszczęsna peruka nie przysporzy mi splendoru, ale niech będzie. Czyżby pojawił się jakiś nowy problem?
R
- Owszem. Idzie o to, że przypałętał się jakiś mężczyzna, który wciąż się we mnie
L T
wpatruje... Zupełnie jakby chciał wkupić się w moje łaski.
- Och, szczerze wątpię - odparł z uśmiechem baron, lecz niemal natychmiast spoważniał. - Gdzie jest teraz ten twój fatygant? Pokaż mi go tylko dyskretnie, jeśli łaska. Nie patrz w jego stronę, powiedz tylko, jak wygląda. - To ten jegomość w źle skrojonym niebieskim surducie. Stoi przy wozie majora Prochazki. Próbował zagadywać do garderobianej jaśnie panienki, kiedy poszedłem zrobić pranie, ale przepędziła go na cztery wiatry. Potem spostrzegł mnie i flirty z Danicą wyleciały mu z głowy. Od tamtej pory wpatruje się we mnie jak sroka w gnat. To pewnie przez to nowe upięcie włosów. Zdaje się, że przesadziłem nieco z kokardkami. - Doprowadziłeś go wprost do mnie - rzekł z cicha baron. - Bardzo słusznie, Wigglesworth. - Papin, jaśnie panie. - O nie, obawiam się, że odkąd zyskałeś wielbiciela, twoje żeńskie imię nie przejdzie mi przez gardło. Zechciej poszukać ukradkiem Brutusa. Każ mu stanąć za mnie na posterunku i nie spuszczać oka z panny Valentin dopóty, dopóki nie wrócę. Niech nikt się do niej nie zbliża.
- Wedle życzenia, jaśnie panie. Ale... dokąd pan się wybiera? - Idę zapolować - odparł zwięźle Justin. Osobnik w wytartym surducie zorientował się nagle, że właśnie został zauważony, i zaczął się wycofywać. Zmierzał niepostrzeżenie ku szczelinie między dwoma wozami. Albo spieszno mu wziąć nogi za pas, pomyślał Wilde, albo usiłuje mnie zwabić. Nie rzucił Się w pogoń. Przeszedł spokojnie przez polanę i zniknąwszy pośród drzew, nadłożył drogi, by zajść nieznajomego od tyłu. Intruz stąpał ostrożnie z pistoletem w dłoni. Najwyraźniej nie spodziewał się ataku. Gdy poczuł na plecach sztylet barona, zaskoczony wciągnął ze świstem powietrze. - Już nas opuszczasz? - zapytał po niemiecku Justin. - Czemu nie zabawisz odrobinę dłużej? Zaraz zaczną się tańce. Znajdzie się też coś na zakąskę i do wypitki. A teraz zechciej rzucić broń. No już! Rzucaj! - Nie rozumiem, co do mnie mówisz, brudny Cyganie! - Pojmany podniósł ręce,
R
ale nie wypuścił pistoletu. - Chcesz mnie ograbić? Proszę bardzo! Mam w kieszeni pełną sakiewkę. No dalej Bierz!
L T
Wilde się zdziwił. Spodziewał się, że to człowiek Novaka. - Jesteś Anglikiem? A to ci dopiero... Skoro nie zrozumiałeś, pozwól, że powtórzę: rzuć broń i odwróć się. O tak, bardzo dobrze. Chcę ci się dokładnie przyjrzeć. Gdy mężczyzna zrobił, co mu kazano, w jego ciemnych oczach odmalowała się ulga. - Baron Wilde? Widziałem pana zaledwie raz w dokach w Portsmouth, ale poznaję. Proszę posłuchać, wszystko panu wytłumaczę. Justin zacisnął palce na rękojeści, by dać mu do zrozumienia, że wciąż ma go w szachu. - Doprawdy? Nie mogę się wprost doczekać twoich wyjaśnień, ale najpierw się przedstaw, jeśli łaska. - Pan wybaczy, powinienem był to zrobić od razu - odparł, opuszczając ręce. Nazywam się Phineas Battle. Niegdyś oficer w armii Jego Królewskiej Mości. Obecnie na usługach osoby, która pragnie pozostać...
- Nie kończ. Domyślam się w czym rzecz, za to ty, przyjacielu, zdaje się, nie masz zielonego pojęcia, u kogo się nająłeś. Przypuszczasz jedynie, że to ktoś wysoko postawiony. - W rzeczy samej. Rozważałem taką ewentualność, ale nie śmiałem zadawać zbyt wielu pytań. Mówiono mi, że jest pan nad wyraz inteligentnym człowiekiem. Tak, istotnie, niebywale inteligentnym. W dodatku ma pan na sobie przebranie. To... indywiduum, które stało przed chwilą obok pana, to wcale nie była kobieta, prawda? Iście kuriozalny widok. Wyznam, że trudno mi było oderwać od niego wzrok, ale zapewniam, że w gruncie rzeczy jestem zupełnie nieszkodliwy. Kazano mi tylko mieć baczenie na pana i pańską narzeczoną. Miałem przyglądać się państwu z ukrycia i nie dać się złapać. Nie ułatwia mi pan owej misji, sir. Nie nawykłem do takiej przebiegłości. - Najwyraźniej. Wypada mi zatem przeprosić za swoje niestosowne zachowanie. Wszystko wskazywało na to, że Battle jest człowiekiem księcia regenta. - Przysłano cię, żebyś nas obserwował. W jakim celu?
L T
- Że co proszę? - stropił się rozmówca.
R
- Pytam, po co przyjechałeś, Phineas - powtórzył Wilde. Tym razem Battle był kompletnie zbity z tropu. Justin uznał, że jego zachowanie jest zupełnie bezsensowne, a tym samym cokolwiek podejrzane. Ponadto Battle był jegomościem o powierzchowności kiepsko opłacanego urzędnika, a nie wytrawnego szpiega. Coś tu się nie zgadzało... Czyżby próbował zwabić go w pułapkę? - Miałem donosić swemu chlebodawcy, gdzie państwo przebywają i dokąd zmierzają. Baron nabrał jeszcze większych podejrzeń. Phineas dał się poznać jako wyjątkowo niekompetentny szpicel, mówił stanowczo zbyt wiele i, o dziwo, w ogóle nie okazywał strachu. Miał nóż na gardle, a mimo to nie trząsł się jak osika ani nawet nie przełykał nerwowo śliny, a na jego czole nie zalśniła ani jedna kropelka potu. - Jest coś, co nie daje mi spokoju, Phineasie. Dlaczego to właśnie tobie powierzono to arcytrudne zadanie? Ciekaw jestem, co konkretnie robiłeś podczas służby w królewskiej armii. - Co robiłem, sir?
- Tak, co robiłeś. To raczej proste pytanie, nie sądzisz? Rzecz jasna pod warunkiem, że odpowiedź nie jest kłopotliwa. - Ale gdzieżby kłopotliwa. Byłem zwykłym żołnierzem. W dodatku niezbyt dobrym. Przeklinając w duchu własną naiwność, Justin przypadł do ziemi. Chwilę później stanął z powrotem na nogi z pistoletem Battle'a w jednej i sztyletem w drugiej dłoni. Broń z całą pewnością nie była naładowana. Phineas nie oddałby jej tak łatwo, gdyby wiedział, że może zrobić z niej użytek. Na wszelki wypadek Wilde odrzucił ją daleko między drzewa. Przeciwnik zdążył się tymczasem uzbroić w dwa noże, które zapewne miał ukryte w rękawach źle dopasowanego surduta. - Co mnie zdradziło? Czyż nie byłem pomocny? Pozwoliłem się złapać i powiedziałem dokładnie to, co chciał pan usłyszeć. Co poszło nie tak? Baron utkwił wzrok w jego tułowiu. W ten sposób łatwiej było przewidzieć kolejny ruch przeciwnika.
L T
R
- Byłeś za bardzo uległy i zbyt gorliwe odpowiadałeś na moje pytania. To cię zgubiło. Diabeł tkwi w szczegółach. Przeceniłeś swój kunszt aktorski, przyjacielu. Nie masz teraz ochoty dla odmiany powiedzieć mi prawdy? Co to za różnica, skoro i tak masz mnie zabić?
- Nie będę się rozwodził nad błahostkami, zwłaszcza że zamówiłem kolację w gospodzie. Nie chcę, żeby przeszła mi koło nosa. Miałem za tobą jechać dopóty, dopóki nie zgładzisz człowieka o nazwisku Novak. - Zastanawiam się, czemu to ciebie nie najęli do tej roboty. Battle skwitował tę uwagę uśmiechem. - Raczej nie przypadłbym pannie do gustu jako kandydat na męża. Co innego taki gładysz jak ty. - Wiesz znacznie więcej, niżbym się spodziewał - mruknął Justin. Żaden z nich nie spróbował na razie zrobić pierwszego ruchu. Mierzyli się nawzajem wzrokiem, badając swoje możliwości. - Posłaniec mego mocodawcy ma słabość do kobiet i dżinu. Jeśli zapewni mu się jedno i drugie, wyśpiewa wszystko jak na spowiedzi. Znów za dużo mówię, ale co mi
tam. Przed ostateczną potyczką wypada zamienić słowo z powszechnie szanowanym kokolegą po fachu. Zawsze żałowałem, że nie spotkaliśmy się podczas wojny. Obalilibyśmy wspólnie kilka butelek i podyskutowalibyśmy o życiu i śmierci. Sądzę, że niejednego mógłbym się od ciebie nauczyć. Jesteś ponoć mistrzem w zabójczym rzemiośle. - Za moment przekonasz się o tym na własnej skórze - rzekł spokojnie Justin, po czym zamarkował cios i niemal natychmiast się wycofał. - Bardzo zabawne, doprawdy - podsumował Phineas. - Niech będzie, powiem, co chcesz wiedzieć, przez wzgląd na twoją zasłużoną reputację. Zjawiłem się tylko po to, żeby ci przypomnieć, że wciąż masz coś do załatwienia. Obaj wiemy, że nie udało ci się dokończyć dzieła. Miałem uciszyć cię na wieki dopiero po tym, jak wyprawisz na tamten świat inhabera. - Powinienem był się tego domyślić. Wilde przesunął się nieznacznie w tył, zerkając ukradkiem za plecy Battle'a na
R
ukryte w gęstym listowiu korzenie rozłożystego dębu. Odmierzywszy w myślach
L T
zadowalającą odległość, ponownie przystanął.
- Dość się nagadaliśmy. Przykro mi to stwierdzić, ale zdaje się, że wyszedłeś z wprawy. Zbliża się pora kolacji. Najwyższy czas wybrnąć z tego impasu. Gotuj się na śmierć, lordzie Wilde. Mój chlebodawca nie będzie zachwycony, ale nie mam wyboru, jestem zmuszony cię zabić.
- Cóż, jeden z nas z pewnością pożegna się ze światem - odparł baron. Phineas okazał się trudnym przeciwnikiem. Uczciwa walka mogła zakończyć się dla Justina tragicznie. Jako że za wszelką cenę pragnął zapewnić bezpieczeństwo Alinie, musiał jeszcze przez jakiś czas pozostać przy życiu. Raptem doskoczył do Battle'a, zadając rozpaczliwe i niezdarne pchnięcie w powietrzu. Nazbyt pewny siebie najemnik zareagował instynktownie; roześmiał się i zrobił dwa kroki w tył. Lewa stopa utknęła mu przy tym między wystającymi z ziemi korzeniami. Po chwili stracił równowagę i runął jak długi na ziemię. Spojrzał na Wilde'a z autentycznym zdumieniem i odrobiną podziwu. Zdążył jeszcze zerknąć na sztylet w swojej piersi po czym wyzionął ducha. Baron przykrył jego ciało liśćmi, a późnym wieczorem, kiedy zrobiło się ciemno, złożył je do grobu wykopanego wspólnie z Brutusem.
Rozdział jedenasty Alina spędziła resztę dnia z dziećmi. Potem doglądała przez jakiś czas Luki, ale ponieważ przez większość czasu drzemał, zostawiła go pod opieką Wiggleswortha. Justin zniknął na dobrych kilka godzin. Powiedziano jej, że zgłosił się wraz z Brutusem do pilnowania obozu, więc zmęczona bezowocnymi poszukiwaniami, przestała się za nim oglądać. - Jesteś nareszcie, Brutusie! - zawołała w pewnej chwili, spostrzegłszy olbrzyma przy jednym z wozów. - Nie widziałeś przypadkiem mojego szkicownika? Gdzieś mi się zapodział. Zostawiłam go na stoliku... O nie! Podbiegła do narzeczonego, który trzymał jej zgubę w dłoniach. Zmierzał w stronę jej wozu I przeglądał niespiesznie zawartość szkicownika. Obiecywała sobie, że nie odezwie się do niego dopóty, dopóki sam do niej nie przyjdzie, ale teraz nie miała wyjścia.
L T
R
- Justinie! Zaczekaj! Oddaj! To moje! Nie pozwoliłam ci zaglądać do środka. Odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Narysowałaś mnie z rybą w ustach? Oj, nieładnie. - Zerknął na papier. Sprawdźmy datę. Och powstał w dniu, w którym się poznaliśmy. Zdaje się, że nie zrobiłem na tobie dobrego wrażenia.
Wyciągnęła dłoń, by sięgnąć po rysunki, ale uniósł je nad głowę. - Jesteś... okropny! Oddaj! Uznała, że zamiast podskakiwać, łatwiej będzie uderzyć go pięścią w brzuch. Roześmiał się i udając, że jest śmiertelnie ranny, wręczył jej z powrotem rysunki. Wszystkie z wyjątkiem jednego - Co wziąłeś? Powiedz! Nie zgodziłam się żebyś coś zabrał! - A zatem jesteśmy kwita. Ty też nie pytałaś mnie o zgodę, zanim zaczęłaś mnie szkicować. Podlec. W dodatku stanowczo za bardzo zadowolony z siebie. Przejrzała szkice i odkryła, który zniknął.
- Po ci to? - Podniosła na niego zdumiony wzrok. - To ja w cygańskim stroju. Narysowałam siebie samą na pamiątkę, żeby nie zapomnieć, jak wyglądałam. Justin zajrzał jej w oczy. - A ja pragnę zatrzymać twoją podobiznę - powiedział ściszonym głosem. - Także na pamiątkę. Robi się późno. Odprowadzę cię do wozu. Nie miała ochoty jeszcze się z nim rozstawać. - Nie chce mi się spać. Chodźmy na spacer. Prawie cię dziś nie widziałam, a niebawem znów wyjeżdżasz. Pozą tym mam ci coś do powiedzenia o Jarmilu Novaku. Dowiedziałam się tego od jednej z Romek. - Poznała go osobiście? Alina skierowała się ku strumieniu. Kiedy dotarli nad wodę, usiadła na trawie. - Oby to było coś ważnego - rzekł, zajmując miejsce obok. - W przeciwnym razie pomyślę, że zwabiłaś mnie tutaj pod pretekstem rozmowy w jakimś niecnym celu - dodał z uśmiechem.
L T
R
Puściła tę uwagę mimo uszu. Gotowa była wybaczyć mu wszystko, byle tylko pobyć z nim choć przez chwilę sam na sam.
- To, co usłyszałam, jest tragiczne, ale zarazem wiele wyjaśnia. Teraz wiem, dlaczego Romowie nienawidzą inhabera i czemu tak chętnie nam pomagają. - Luka sowicie ich opłacił.
- A oni są łasi na pieniądze? - zapytała z goryczą, poprawiając spódnicę. Polubiła nowy strój. Czuła się w nim swobodnie, mogła w nim biegać i tańczyć do woli, bo nic nie krępowało jej ruchów. - Powinieneś wiedzieć, że kierują nimi nade wszystko względy praktyczne. Trzeba być wyjątkowo zaradnym, kiedy się żyje tak jak oni, z piętnem pariasa. Traktuje się ich niewiele lepiej niż zwierzęta. - Czyżby odezwała się w tobie romska krew? - Przypuszczam, że tak. Jeśli się okaże, że ziemia jest moja, oddam im ją. - Nie rób tego, kotuś - ostrzegł, biorąc ją za rękę. - Słyszałem od Luki, że to zaledwie skrawek lądu, w większości nienadający się do zamieszkania. Nie warto, by twoi nowi przyjaciele za niego ginęli. Nawet jeśli wyeliminujemy Novaka, to niczego nie
zmieni. Wasz król nie nada Romom prawa do ziemi, którą uważa za część swojego momocarstwa. Znajdzie jakiś pretekst, by się ich pozbyć, a włości zwyczajnie skonfiskuje. - Już o tym wspominałeś, ale co innego mi pozostaje? - Królowie nie potrafią przegrywać z honorem. Kiedy pozbędziemy się Novaka, napiszesz do Franciszka pismo, w którym zrzekniesz się swoich praw i podarujesz mu spadek w podzięce za okazaną ci życzliwość. To jedyny sposób, byś mogła pozostać bezpiecznie w Anglii. - Nie mogę tego zrobić! Zdradziłabym swoich ludzi! Justin pogłaskał ją po policzku. - Nie słuchasz mnie. Romowie nie mogą tam wrócić. Jeśli to zrobią, zostaną zgładzeni. Rozmawiałem o tym z Luką i Loizą. Obydwaj podzielają moją ocenę sytuacji. Loiza doszedł do tego wniosku wcześniej. Twoi ziomkowie chcą śmierci Novaka, ale z zupełnie innych powodów.
R
- A więc już wiesz? - zapytała markotnie. Zmartwiło ją, że nie odegra wobec
L T
Romów roli wybawicielki. - W takim razie, chyba nie mam ci nic nowego do powiedzenia.
- Jeśli zamierzałaś opowiedzieć mi o tym, czego Novak dopuścił się podczas wojny, to istotnie, już mi o tym doniesiono. Uformował niewielki oddział złożony z Cyganów, aby udowodnić lojalność wobec króla. Potem wysłał ludzi do Francji i pozostawił ich samym sobie na pewną śmierć z ręki Francuzów. Kobiety i dzieci naturalnie podążyły za mężczyznami i spotkał ich podobny los. Jest coś, o czym powinienem ci powiedzieć. - Jednak nie wyjeżdżasz? - zapytała z nadzieją w głosie. - Nic nie mów, widzę odpowiedź w twoich oczach. - Odwróciła głowę i splotła dłonie na kolanach. - Dowiedziałem się, dlaczego Franciszek pragnie uśmiercić Novaka. - Nie z powodu spornych gruntów? - Alina spojrzała na niego zaskoczona. - Nie, ziemia posłużyła jedynie za wygodny pretekst. Loiza od razu się domyślił, że coś jest na rzeczy. To bardzo inteligentny człowiek, a kwestia owych gruntów nie wypłynęła ostatnio. Jest powszechnie znana od dawna. Otóż wasz monarcha zwyczajnie próbuje pozbyć się niewygodnego świadka. Novak wie o różnych sprawach władcy
stanowczo zbyt wiele. W związku z tym stał się potencjalnie niebezpieczny. Zwłaszcza gdyby przyszło mu do głowy zdradzić to i owo sojusznikom króla, dajmy na to naszemu regentowi. Alina wysłuchała, uważnie opowieści barona o postanowieniach Kongresu Wiedeńskiego, które doprowadziły do rozwiązania Świętego Cesarstwa Rzymskiego. - Przywiązany do tytułu cesarza Franciszek Drugi stał się zaledwie Franciszkiem Pierwszym, królem Austrii. Odebrał to jako policzek, choć musiał honorować postanowienia traktatu. Robił więc dobrą minę do złej gry, a za zamkniętymi drzwiami układał się po kryjomu z królem Francji, Ludwikiem. Gdyby rzecz się wydała, mogłoby dojść do kolejnej wojny albo przynajmniej do zamachu stanu, który obaliłby rządy Franciszka. - Co ma z tym wspólnego Novak? - To właśnie on był emisariuszem Franciszka na dworze Francji. Wówczas król
R
jeszcze mu ufał. Teraz najwyraźniej stracił wiarę w jego lojalność i dlatego postanowił
L T
usunąć go z powierzchni ziemi. Naturalnie, nie osobiście i nie we własnym kraju. Lepiej niech tłumaczą się z zabójstwa Anglicy. W Austrii zostanie ogłoszona żałoba narodowa ku uczczeniu pamięci mężnego inhabera, tymczasem angielski regent będzie przepraszał publicznie za niecny występek znanego mordercy barona Wilde'a. Wiele bym dał, aby stanąć oko w oko z księciem i wyłożyć mu szczegółowo zamysł Franciszka. Niestety, nie będzie mi dane się z nim rozmówić, a nawet gdybym doprowadził do osobistej audiencji, ten dureń pewnie i tak niewiele by zrozumiał. - To znaczy, że jeśli zgładzisz Novaka, ściągniesz na Anglię nie lada kłopoty zauważyła trzeźwo Alina. - Właśnie dlatego zostawię go przy życiu. Nie zamierzam rozwiązywać problemów obcego króla. Niech Franciszek sam wypije piwo, które nawarzył. Najlepsze, że regent będzie świecił przed nim oczami z powodu mojej fuszerki. Wyznam, że sprawi mi to niemałą satysfakcję. Jestem pewien, że wasz monarcha sowicie opłacił księcia za przyjacielską przysługę, której miałem być gwarantem. Czeka ich obu srogi zawód. - Jeśli ty nie zabijesz Novaka, on zabije mnie.
- Nie obawiaj się. Nie tknie cię palcem, kiedy się dowie, że wydano na niego wyrok. Natychmiast zapomni o lady Valentin i o skrawku romskiej ziemi. Będzie miał ważniejsze sprawy na głowie. - To wspaniale, tyle że... z tego, co mówisz, wynika, że wcale nie jestem tak ważna, jak mi się zdawało. - Istotnie. Jednak dopóki nie spotkam się z Novakiem i nie przemówię mu do rozsądku, dopóty nic nie jest przesądzone. - Obiecaj mi, że będziesz ostrożny. - Dobrze. Staram się być ostrożny. - Książę regent nie daruje ci win, jeśli oszczędzisz Novaka. - Nie powinien był wplątywać się w wielkie polityczne intrygi. Zupełnie się na tym nie wyznaje. Bufon nie radzi sobie nawet z własną żoną. Cóż, oby pięćdziesiąt tysięcy funtów, które ode mnie wymusił, uleczyło jego zranioną dumę. Położyła mu dłoń na ramieniu.
L T
R
- Sądzisz, że pozwoli ci pozostać w ojczyźnie? - Nie wydaje mi się. Spaliłem za sobą mosty.
- Proszę, zabierz mnie ze sobą. Anglia to dla mnie obcy kraj. Nie chcę tu zostać sama. Czemu się tak upierasz? Dlaczego nie mogę jechać z tobą? Kiedy mnie całujesz, wydaje mi się, że nie jestem ci obojętna. I... mnie na tobie zależy. - To prawda, Alino, nie jesteś mi obojętna. Właśnie dlatego nie pozwolę ci ze sobą jechać. - Odwrócił wzrok. - Dziś po południu, kiedy ty zabawiałaś dzieci, ja zabiłem człowieka. Wstrząśnięta wciągnęła głośno powietrze. Nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Jak to możliwe? - zadała sobie w duchu pytanie. Uśmiercił żywą istotę i przeszedł nad tym do porządku dziennego? Zachowuje się, jak gdyby nigdy nic. - Kłamiesz, bo chcesz mnie wystraszyć. - Pozbyłem się go jak uciążliwej muchy albo karalucha. Jeszcze niedawno żył, śmiał się i jadł. Teraz jest martwy, a ja nie odczuwam wyrzutów sumienia ani wstydu. Nie ma we mnie żadnych uczuć. Nie da się tego naprawić. To, co ze mnie zostało, jest nic niewarte. Jesteś młoda i masz wszystko przed sobą. Czeka cię wspaniała przyszłość
pod warunkiem, że zwiążesz się z kimś, kto jest ciebie godny. Ja nie jestem. Nie skażę cię na takiego nikczemnika jak ja. Skoro kogoś zabił, rozmyślała Alina, to znaczy, że miał ku temu ważki powód. Może była zaślepiona. Nie znała go przecież dobrze. Mimo to rozum i serce podpowiadały jej, że się co do niego nie myli. Jej matka dla ukochanego mężczyzny porzuciła rodzinę i ojczysty kraj. Nic się nie stanie, jeśli ona na jakiś czas wyrzeknie się dumy. Zamrugała powiekami, by odpędzić łzy i zebrała się na odwagę. Potem uklękła za Justinem i objąwszy go ramionami, przytuliła policzek do jego pleców. Nie uwierzyła mu, kiedy mówił, że nic nie czuje. Potrzebował bliskości drugiego człowieka. Nie zwierzyłby jej się, gdyby tak nie było. - Skoro nie możemy spędzić ze sobą reszty życia, to bądźmy razem choćby tę jedną noc. Zapomnijmy o tym, kim jesteśmy albo kim nie jesteśmy... Bądźmy dwojgiem
R
zwyczajnych ludzi, Magdaléną i Markosem. Nie myślmy o komplikacjach, zapomnijmy
L T
o tym, co było wczoraj i co będzie jutro. Udawajmy, że jesteśmy na świecie sami, tylko my dwoje. Dotknął delikatnie jej dłoni.
- Alino, proszę cię, przestań. Nie rób tego...
- Czego? - Postanowiła, że wyzna mu wszystko. Otworzy przed nim serce, póki przy niej jest. Wkrótce wyjedzie i będzie za późno. - Czego mam nie robić, Justinie? Nie zastanawiać się, jak by to było, gdybyś mnie jeszcze raz dotknął? Nie myśleć o tym, jak bym się czuła, leżąc w twoich ramionach? Mam nie pragnąć cię całować i obejmować? Każesz mi się wyrzec wszystkiego, co czuję, odkąd pojawiłeś się w moim życiu? Oszukujesz mnie i siebie samego, bo się boisz, że jeśli za bardzo się do mnie zbliżysz, nie będziesz potrafił odejść. Chcesz, żebyśmy oboje do końca naszych dni żałowali, że nie umieliśmy zaryzykować? Może stłumiłeś albo uśpiłeś w sobie wszelkie uczucia, bo za bardzo cię przerażają. We mnie nie ma ani krztyny strachu, więc i ty nie musisz się... Zdusiwszy przekleństwo, posadził sobie Alinę na kolanach i zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Zapewne chciał ją w ten sposób uciszyć. Gdy zsunął jej bluzkę i zacisnął palce na obnażonych ramionach, przylgnęła do niego z całej siły. Potem ujęła
jego twarz w dłonie i oddawała mu żarliwie pocałunki. Westchnęła z zadowoleniem, kiedy dotknął jej nagiej piersi. Poczuła znajomy dreszcz pożądania. Z niemałym trudem podciągnęła ciężką spódnicę i bawełniane halki, po czym przycisnęła dłoń Justina do swojego odsłoniętego uda. Niebawem zdarł z niej resztę bielizny, a ona uniosła instynktownie biodra, spragniona intymnego dotyku. Wiedziała, czego pragnął, bo sama pragnęła tego samego. Nie miała żadnego doświadczenia. Odkrywała nieznane, ale nie bała się. Chciała, żeby to się stało. Jestem twoja, powtarzała w myślach, kochaj mnie. Wkrótce poczuła to samo przyjemne napięcie, które ogarnęło ją owej nocy w gospodzie, jakby zmierzała ku bezkresnej przepaści. To za mało, pomyślała, musi być więcej. Położyła mu rękę na torsie i odepchnęła się, by stanąć na nogi. - Alino, Boże drogi, co ja ci zrobiłem... Chyba odjęło mi rozum. Nie odezwała się. Tego, co chciałaby powiedzieć, nie dało się wyrazić słowami.
R
Sięgnęła do szarfy, która oplatała jej talię, i mocowała się przez moment z węzłem. W
L T
końcu rzuciła go na trawę i ściągnęła przez głowę bluzkę. Kiedy pozbywała się reszty ubrania, ani przez chwilę nie pomyślała o wstydzie ani panieńskiej skromności. Stanęła przed nim w świetle księżyca zupełnie naga. Wciąż milcząc, pociągnęła go za rękę i zmusiła, żeby wstał. Wyjąwszy mu koszulę zza pasa, próbowała ją rozpiąć, ale rozgorączkowane palce odmawiały posłuszeństwa, a guziki wciąż tkwiły w pętelkach. - Proszę - szepnęła z ustami przy wargach Justina. - Chcę tego. Jeśli mamy być razem tylko ten jeden raz, bądźmy ze sobą... do końca. Niech to będzie coś nadzwyczajnego. Coś, co oboje zapamiętamy. Potrzebuję cię, Justinie. Ubranie barona w mgnieniu oka znalazło się na ziemi. Nareszcie mogła go swobodnie dotykać. - Jesteśmy tylko my dwoje - powiedział, układając ją na porozrzucanych halkach. Nic innego się nie liczy. Pocałunki były upajające. Jego ręce dotykały jej jak nigdy przedtem, z czułością graniczącą z uwielbieniem. Zatracał się w niej, a ona czerpała z tego niewysłowioną rozkosz.
- Zadam ci ból. Nie chcę tego, wolałbym raczej umrzeć, ale nie da się temu zaradzić. Takimi stworzył nas Bóg. Uwolniła rękę i spróbowała przyciągnąć go bliżej. - Proszę, nie martw się o mnie. Nie boję się. Długo nie odrywał warg od jej ust. Szybko zapomniała o bólu, który zastąpiły nowe doznania. Justin zaczął się poruszać powoli, a ona przylgnęła do niego instynktownie i objęła go nogami. - Połączyliśmy się w jedno - szepnęła. - Nie powściągaj się. Nic mi nie będzie. Nie boję się. Znów ją pocałował, po czym oparł się na łokciach i zajrzał jej w oczy, jakby chciał się upewnić, czy mówiła prawdę. Rozwiała jego obawy, kładąc mu dłonie na policzkach. Przestał się hamować i dał upust wstrzymywanej namiętności. Jego ruchy stały się szybsze i bardziej zdecydowane. Nie odrywał od niej wzroku, aż ciała obojga stężały w oczekiwaniu nadchodzącego spełnienia. Potem opadli bez sił i leżeli wtuleni w siebie, czekając, aż ich oddechy wrócą do normy.
L T
R
Wiedzieli, że coś tak cudownego i prawdziwego może im się już nigdy więcej nie przydarzyć. Nie wstydzili się łez, które popłynęły im z oczu. Justin zatrzymał się w Sundhurst na noc, mimo że nie było takiej potrzeby. Po spotkaniu z kapitanem Matterlym i odebraniu z jego rąk listu od Novaka nie miał najmniejszego powodu, by pozostać w mieście. Poza tym, że chciał, przynajmniej przez jakiś czas, trzymać się z dala od obozowiska Romów i od Aliny. Przez moment rozważał, czy nie udać się do Londynu na rozmowę z regentem. Uznał jednak, że byłoby to zbyt ryzykowne przedsięwzięcie. W dodatku całkowicie pozbawione sensu. Nawet gdyby przekonał księcia, że Franciszek próbuje zagrać mu na nosie, regent za nic w świecie nie darowałby mu win. Baron groził przecież, że odbierze mu życie, a następnie publicznie go ośmieszył. Całe Mayfair trąbi pewnie o pięćdziesięciu tysiącach funtów i o kolejnym skandalu z udziałem regenta. Przyjdzie mu na zawsze wyjechać z Anglii. To samo powiedział Alinie, kiedy pocałował ją na pożegnanie. Spalił za sobą zbyt wiele mostów. Na dobitkę kompletnie stracił rozum i popełnił najgorszą z możliwych zbrodni. Pozbawił Alinę dziewictwa.
Spędził godziny nad butelką, wylewając żale i wymyślając sobie od ostatnich łotrów. Na próżno. Wciąż targały nim wyrzuty sumienia. Potyczka z Phineasem Battle'em wstrząsnęła nim bardziej, niż sądził. Przekonywał samego siebie, że okazał słabość, bo rozpaczliwie łaknął ciepła i bliskości drugiego człowieka. Pragnął czegoś, co przypomniałoby mu, że nadal żyje i czuje tak jak inni, że nie jest wyprutym z emocji, bezdusznym mordercą i zasługuje na choćby odrobinę szczęścia. Nad ranem zbudził go koszmar. Poderwał się z bijącym sercem z posłania, próbując odegnać precz obraz gasnącej twarzy Ericha. Właśnie wtedy zrozumiał, że skoro sam uczynił ze swego życia piekło, nie ma prawa domagać się od losu niczego dobrego. Umył się i ubrał z wyszukaną starannością, choć wiedział, że Wigglesworth wykpiłby efekty jego wysiłków. Tak czy inaczej wyszedł na miasto ogolony i elegancko odziany. Przechadzał się niespiesznie ulicami, wymachując laską, podziwiając widoki i
R
oglądając z bliska fasady zabytkowych kościołów. Cały czas upewniał się przy tym, czy
L T
nie jest śledzony albo obserwowany.
Wrócił do starych nawyków i było mu to nie w smak. Nienawidził tego z całej duszy. Przez osiem długich lat nieustannie oglądał się za siebie i nigdy nie uśmiechał się bez wyrachowania. Ani razu nie zdobył się na to, żeby po prostu być sobą. Z wyjątkiem tych chwil, które spędził w ramionach Aliny. „Jesteśmy tylko my dwoje. Nic innego się nie liczy...". Dość! - upomniał się ostro i zawróciwszy do gospody, kazał osiodłać konia. Pora wziąć się w garść. Pojedzie do Basingstoke i dopilnuje, czego trzeba. Odpowie półprawdami na dociekliwe pytania Lucasa Paine'a i uprosi jego żonę Nicole, by użyczyła strojów Alinie. Potem wyśle narzeczoną do Malvern Hall i obieca jej, że dołączy do reszty towarzystwa, jak tylko upora się z Novakiem. Naturalnie, będzie to kolejne kłamstwo, choć oddałby wszystko, byle tylko więcej jej nie oszukać. Ani jej, ani siebie. Alina dostrzegła w nim bowiem coś wartościowego. Wydawało mu się, że zaprzedał duszę diabłu i na zawsze stłumił w sobie ludzkie odruchy, ale ona obudziła je na nowo. Zaufała mu bez zastrzeżeń. Miała o nim znacznie lepsze zdanie niż on sam.
Czy to tylko mroczna przeszłość powstrzymywała go przed tym, by przyjąć z wdzięcznością to, co ta cudowna dziewczyna pragnęła mu ofiarować? Może zwyczajnie brakowało mu odwagi? Może bał się, że nie sprosta jej oczekiwaniom, nie jest taki, jakim chciała go widzieć? Czy naprawdę nie ma dla niego szansy na odkupienie?
Rozdział dwunasty - Nicole, najdroższa, możesz mi objaśnić, co najlepszego wyczyniasz? Alina przyglądała się z uśmiechem, jak Lucas Paine, markiz Basingstoke, usiłuje wydostać małżonkę z wozu, który ustawiono na podjeździe ich okazałej rezydencji. - Przepyszny widok, nie przeczę, przyznasz wszakże, że wychodzenie z wozu tyłem to raczej mało pomysłowe posunięcie, czyż nie? - Chciałam się jeszcze raz rozejrzeć, to wszystko - wyjaśniła rzeczowo lady Paine, kiedy chwycił ją w talii i postawił na ziemi. - To niesamowite, sam zobacz. Mają tam
R
wszystko, co potrzeba, a całe wnętrze jest dwa razy mniejsze niż moja gotowalnia. Jak
L T
się pomieściłyście, Alino? Nie mogę uwierzyć, że spały tam aż trzy osoby. - Jedna z nas spała na pewno. Pozostałe dwie miały dość ciężką noc, bo moja garderobiana okropnie chrapie. Wybacz, ale woźnica musi wracać do obozu. Stefan? Młody Rom pożerał markizę wzrokiem, udając jednocześnie, że spogląda w zupełnie inną stronę. Na dźwięk głosu Aliny złożył przed nią głęboki ukłon. - Och, dajże pokój - upomniała go poirytowana. - Podróżujemy wspólnie od wielu dni, a ty naraz zacząłeś bić mi pokłony? To niedorzeczne. - Tak jest, jaśnie pani - odparł i znów się ukłonił. - Odwiedziliśmy razem księżyc. Zapamiętam te cudowne chwile do końca swoich dni. - Radziłabym ci jak najprędzej o nich zapomnieć - odrzekła, oblewając się rumieńcem. - Jakże miałbym zapomnieć? Byliśmy tak blisko i... - Policzę do trzech, Stefanie, a ty natychmiast wsiądziesz na kozła i zaczniesz śpiewać swoim wołom. Zrozumiano? Młodzian łypnął ostatni raz w stronę Nicole, po czym odszedł.
- Odwiedziliście razem księżyc? Ty i ten młody bóg? - Nicole Paine ujęła pannę Valentin pod ramię. - Nie dam ci spokoju, póki nie usłyszę reszty tej historii. - Nie było tak, jak myślisz - zapewniła pospiesznie Alina. - Chodziło o... mały eksperyment. - Zaczekaj, nie mów nic więcej, zanim nie wejdziemy do domu i nie sprowadzimy Lydii. Jestem pewna, że chciałaby to usłyszeć. Bądź przygotowana na pytania. Gdy Stefan i jego wóz zniknęli w oddali, a Lucas zostawił je same, wymówiwszy się spotkaniem z rządcą, Nicole pociągnęła Alinę w stronę domu. Usadziła ją w bawialni i poleciła służącemu podać herbatę, następnie wbiegła po schodach na piętro. Tymczasem panna Valentin przycupnęła na błękitnej kanapie na wprost jednego z trzech kominków i pogrążyła się w rozmyślaniach. Odkąd poprzedniego wieczoru zawitała do Basingstoke, czuła się jak wrzucona w sam środek trąby powietrznej. Ciotka Mimi opowiadała jej, że Anglicy to chłodni i
R
wyniośli ludzie, przy których należy zachowywać rezerwę. Okazało się, że to
L T
bezpodstawna opinia. Zaraz po przyjeździe zaproponowano jej gorącą kąpiel, podczas której towarzyszyła jej nie tylko sama gospodyni, lecz także jej siostra, księżna Malvern. Zanurzyła się w rozkosznie pachnącej wodzie, a tymczasem Nicole biegała po pokoju w cygańskim przebraniu, natomiast Lydia siedziała na szezlongu, zajadając winogrona. Nicole i Lydia były bliźniaczkami, choć na pierwszy rzut oka różniło je niemal wszystko. Markiza miała ciemne włosy i piękne fiołkowe oczy. Jej nos i policzki zdobiły urocze piegi, które sprawiały, że wyglądała psotnie, co zresztą zgadzało się z jej żywiołowym temperamentem. Romskie przebranie pasowało do niej jak ulał. Jej siostra była blondynką o wielkich błękitnych oczach i ciepłym, choć nieco powściągliwym uśmiechu. Poruszała się z wrodzoną gracją, a kiedy patrzyła na męża, Tannera Blake'a, księcia Malvern, jej uroda nabierała wyjątkowego, promiennego blasku. Po kąpieli, opatulona w puszysty szlafrok, Alina odprawiła Tatianę i usiadła przy kominku ze szczotką w dłoni. Nicole zaczęła rozczesywać jej wilgotne loki. - Opowiedz nam o swojej niesamowitej przygodzie - poprosiła markiza Basingstoke. - Lucas zdradził mi jedynie tyle, że mamy zaopiekować się tobą, póki nie przeniesiesz się do Malvern. Ale skoro Tanner i Lydia są tutaj, raczej prędko nas nie
opuścisz, prawda? Napisała do mnie Charlotte. Nakazała mi traktować cię z jak najwięknajwiększą atencją. Wspomniała, że trudy podróży z pewnością mocno dadzą ci się we znaki. Droga Charlotte, opiekowała się nami swego czasu i tak jej już zostało. Ciągle uważa mnie za rozbrykaną pannicę, a nie dorosłą, stateczną damę. Nie pojmuję, czemu wciąż jej się wydaje, że za moment zrobię coś nieroztropnego. Usłyszawszy ostatnie słowa siostry, Lydia omal nie udławiła się winogronem. - Nie wiem zbyt wiele o baronie - ciągnęła Nicole. - Lydia mówi, że jest niezwykle elegancki i wyjątkowo dowcipny, zwłaszcza gdy nie chce, żeby ludzie zobaczyli w nim więcej, niż chciałby im pokazać... cokolwiek to oznacza. Przez następną godzinę panna Valentin odpowiadała na dociekliwe pytania bliźniaczek. Poddawała się temu przesłuchaniu bez słowa skargi, bo rozmowa sprawiała jej przyjemność i pozwalała zapomnieć o troskach i wątpliwościach. Justin obiecał przecież, że się tu z nią spotka, a Wigglesworth zapewnił ją, że baron zawsze dotrzymuje
R
słowa. Zresztą, po tym, co ostatnio przeżyli, nie mógłby jej opuścić.
L T
Uraczyła więc nowe przyjaciółki opowieściami o bliskim spotkaniu z kałużą i o lokaju w damskim przebraniu. Na temat barona wypowiadała się oszczędnie i dość zdawkowo. Napomknęła tylko, że jest jej narzeczonym i udał się w niecierpiącej zwłoki, ważnej sprawie. Rzecz jasna, nie wspomniała słowem o tym, co zaszło między nimi nad strumieniem. Zataiła także naturę jego niegdysiejszej profesji. Wcześniej zorientowała się, że markiz i książę doskonale orientują się w sprawach przyjaciela, choć pragną utrzymać swe małżonki w nieświadomości. Jak tylko rozmowa dam schodziła na nieobecnego barona, kierowali ją niepostrzeżenie na inne tory. „Zabiłem człowieka" - przypomniała sobie Alina zwierzenia Justina. „Jeszcze niedawno żył, śmiał się i jadł. Teraz jest martwy...". - Lydio, nie guzdraj się tak, nie możesz się przecież doczekać, żeby usłyszeć resztę tej pasjonującej historii. - Zniecierpliwiony głos markizy przywrócił Alinę do rzeczywistości. Księżna uśmiechnęła się i zerknęła pobłażliwie na rozentuzjazmowaną bliźniaczkę. Jaka szkoda, że nie mam rodzeństwa, pomyślała smutno lady Valentin. Zwłaszcza sióstr, którym mogłabym się zwierzyć.
- Nie widziałaś go, moja droga, pozwól zatem, że ci go opiszę - rzekła Nicole. Jest bardzo wysoki. Tak, niesamowicie wręcz wysoki, a może tylko się taki wydaje? Chodzi o to, że pręży się i napina, jakby chciał sprawiać wrażenie jeszcze wyższego... - Cóż, Stefan nosi się tak, jakby nieustannie pozował do lustra - podsunęła Alina. - Właśnie! Sama nie ujęłabym tego lepiej. Po namyśle dochodzę do wniosku, że jest prawdopodobnie nieznośny. Mam rację? - Owszem. Zupełnie nie zważa na to, co się wokół niego dzieje, ponieważ interesuje go wyłącznie jego własna osoba. Tak czy owak, obawiam się, że niecnie go wykorzystałam. W połowie opowiadania o „księżycowym eksperymencie", zanim jeszcze Alina wspominała, dlaczego się nań zdecydowała, Nicole zanosiła się śmiechem, a Lydia zacierała ręce, jakby nagle zaczęły ją swędzieć. - Kochasz się w nim, prawda? - zapytała ni stąd, ni zowąd Lydia. - W baronie. Czy on o tym wie?
L T
R
Nicole w jednej chwili spoważniała, a w pokoju zapanowało pełne napięcia milczenie. Alina niemal od dziecka z konieczności wiodła żywot samotniczki. Ojciec stale przebywał poza domem, a podupadła na zdrowiu matka trzymała się na uboczu i stroniła od towarzystwa. Alina nauczyła się sama umilać sobie czas. Zazwyczaj uciekała w świat fantazji i było jej z tym dobrze do czasu, gdy Justin wdarł się nieoczekiwanie w jej życie i raptem wszystko stało się niesamowicie intensywne i rzeczywiste. Poczuła się zagubiona i bezradna, a nie miała do kogo zwrócić się po radę i wsparcie. Dlatego zabrała się do rzeczy zupełnie nie tak jak trzeba i wszystko między nimi zepsuła. Nie było w tym jego winy. To ona postępowała niezręcznie i mówiła z nim zbyt otwarcie. Zamiast mu pomóc, przysporzyła dodatkowych kłopotów. Najwyższa pora, aby przestała oszukiwać siebie i innych. Spojrzała na swoje dłonie. Nawet nie zauważyła, że zacisnęła je kurczowo na kolanach. - To już nieważne - odpowiedziała w końcu na pytanie Lydii. - On... niedługo wyjeżdża do Ameryki. Tutaj spalił za sobą mosty i... w jego życiu nie ma dla mnie miejsca - zakończyła i zalała się łzami.
Justin objechał wzdłuż i wszerz Europę. Zwiedził jej najpiękniejsze zakątki, ale jego zdaniem żadne z owych miejsc nie dorównywało urodą angielskiej prowincji. Wypielęgnowane pola, starannie przycięte krzewy i żywopłoty, kamienne murki i widoczne z daleka dzwonnice kościołów. Malownicze ruiny, imponujące posiadłości i domki wieśniaków. Zielone łąki, na których pasie się bydło. Nawet angielski deszcz pachniał inaczej. Pora spojrzeć prawdzie w oczy. Anglia na zawsze pozostanie jego domem. Jak każdy kraj miała swoje wady, ale była jego ojczyzną, a ojczyznę kocha się jak matkę, czasem nie bacząc na to, jaka jest. Zatrzymał konia na szczycie wzgórza, z którego rozciągał się widok na Basingstoke, i pomyślał o Alinie. Zastanawiał się, jakie wrażenie zrobiła na niej posiadłość Paine'ów, a był to jeden z najokazalszych majątków ziemskich w hrabstwie Hampshire, co najmniej dwa razy większy niż jego własne włości. Trudno mu było pogodzić się ze świadomością, że Alina nie ujrzy jego rodzinnej rezydencji. Niestety, nie
R
mógł jej tam zabrać. Zwłaszcza że spodziewał się, iż książę regent znajdzie sposób, aby
L T
skonfiskować dobra, które od XVI wieku należały do rodu Wilde'ów. Alinie przypadnie dom w stolicy i nieco mniejsza majętność w Worcestershire w sąsiedztwie Malvern. Szkoda, że nie będzie mu dane cieszyć się nimi razem z nią. Nie zobaczy, jak urocza i dowcipna panna Valentin olśniewa londyńskie wyższe sfery, nie zatańczy z nią walca i nie zabierze jej na przejażdżkę po Hyde Parku. Nie będzie mógł tego uczynić, ponieważ znajdzie się na drugim końcu świata. W dodatku mógł za to winić wyłącznie siebie. Czemu postąpił tak porywczo? Dlaczego nie zastanowił się nad konsekwencjami? Co w niego wstąpiło? Trzeba kompletnie stracić rozum, żeby grozić śmiercią księciu regentowi. W jego wypadku nie chodziło o chwilowe zaćmienie umysłu. Porwał się na ów szalony akt desperacji, ponieważ regent rozjuszył go do białości, kiedy nieopatrznie roztoczył przed nim wizję lepszej przyszłości, a potem odebrał mu wszelką nadzieję na szczęśliwe jutro. I pomyśleć, że bufon zrobił to dla okrutnego kaprysu. Wybrał mu na żonę kobietę, której wuja Justin zastrzelił w pojedynku. Musiał się świetnie bawić, kiedy wpadł na pomysł, aby połączyć pannę Valentin z zabójcą jej bliskiego krewnego.
Oczywiście regent ani przez moment nie pomyślał o tym, jaką wyrządza jej krzywdę. Pragnął zadrwić z uprzykrzonego barona Wilde'a, nic więcej się dla niego nie liczyło. Na szczęście, bezmyślny książę wystraszył się gróźb Justina na tyle, by pożałować uwikłania Aliny w tę idiotyczną, a zarazem niebezpieczną dla niej intrygę. Baron dostrzegł to w jego małych zalęknionych oczkach. Tak czy inaczej czasu nie da się cofnąć. Nie ma sposobu na polubowne rozprawienie się z przeklętym inhaberem ani tym bardziej na obłaskawienie regenta. Będzie musiał opuścić Anglię. Nie ożeni się z Aliną i nie zabierze jej do swej ukochanej posiadłości. Nie zazna jej miłości ani nie doczeka się z nią potomstwa. Nie spędzi przy niej reszty życia, choć oddałby wszystko... - Będziesz tam tkwił do końca świata? Zaiste rozciąga się przed tobą piękny widok, jeden z moich ulubionych, ale wiedz, że ktoś niecierpliwie wyczekuje twojego powrotu. Wyglądasz paskudnie, jak siedem nieszczęść. Tanner, spójrz no tylko. Nie pamiętam go
R
dobrze z naszych cielęcych lat w Londynie, ale przyznasz, że prezentuje się opłakanie.
L T
Wilde obrócił się w siodle, by przywitać Lucasa Paine'a, markiza Basingstoke, lecz ku swemu zdumieniu, ujrzał za jego plecami Tannera Blake'a, księcia Malvern. - Tanner! Co tu robisz, do stu tysięcy diabłów?! - Słyszałeś, Lucas? - odezwał się Blake, kiedy uścisnęli sobie ręce. - Mówiłem, że tak zareaguje. Zapomniał się nawet należycie przywitać, tak jak przepowiedziałem. Stajesz się cokolwiek przewidywalny, Justinie, choć trzeba ci oddać honor, bo groziłeś śmiercią regentowi. Tego nikt by się po tobie nie spodziewał. W każdym razie nikt, kto uważał cię dotąd za w miarę zdrowego na umyśle. Baron spojrzał na roześmianego przyjaciela. - Skąd, do licha... - Skąd wiem? - Tanner zdjął kapelusz i przegarnął dłonią jasne włosy. - W całym Mayfair nie mówi się o niczym innym, mój drogi. Przedstaw sobie, że owe pięćdziesiąt tysięcy funtów, które wymusił od ciebie książę w zamian za ułaskawienie, przysporzyło ci niemałej liczby zwolenników. Tak, przyjacielu, to zdumiewające, lecz jak najbardziej prawdziwe. Sympatie są po twojej stronie, choć wyznam nie bez dumy, że walnie się do tego przyczyniłem, rozpowiadając o twojej bohaterskiej służbie dla umiłowanej
ojczyzny. Owa mała niedyskrecja z mojej strony zdziałała cuda. Londyńska śmietanka stanęła za tobą murem, regent zaś nieoczekiwanie podupadł na zdrowiu. Leczy się biedaczysko wdziękami kolejnej podstarzałej damy tudzież upuszczaniem krwi. Słowo daję, żal się człowiekowi robi owych Bogu ducha winnych pijawek. Baron zacisnął palce na cuglach. Mimo że rozprawiali o istotnych dla niego sprawach, pilno mu było usłyszeć wieści o Alinie. Właściwie w tej chwili nie interesowało go nic innego. Czy nic jej nie dolega? Czy jest zadowolona? Pytała o niego? A może przeklinała dzień, w którym się poznali? - Nie wierzę... to niemożliwe. - W Londynie wszystko jest możliwe - stwierdził markiz, gdy ruszyli w stronę domu. - Im bardziej absurdalne, tym bardziej prawdopodobne. Do diaska, pospólstwo nieraz obrzuciło jajkami powóz księcia regenta. Jako poddany miałeś prawo okazać niechęć, tyle że wyraziłeś ją w sposób nieco bardziej... jakby to rzec... bezpośredni. Ale
R
nie ciesz się przedwcześnie. Nie wszystko ci wybaczono, prawda, Tanner?
L T
- W istocie. Zwłaszcza że austriacki rząd złożył na ciebie oficjalne zażalenie za mord, którego rzekomo dokonałeś na trzech obywatelach Austrii. Znalazł się także świadek, choć słyszałem, że niebożę zamiast o tobie, bełkocze coś niezrozumiale o jakimś olbrzymie. Przypuszczam, że nic ci na ten temat nie wiadomo? - Ci zbóje mieli zabić lady Alinę! - bronił się Wilde. - Faktem jest, że nie musiałem ich uśmiercać. Mogłem zwyczajnie unieszkodliwić to ścierwo, a potem odesłać je do domu. Cóż, poniosło mnie. Widać próbowałem coś udowodnić. - Raczej znaczyłem teren, dodał w myślach, by zrozumieli, że nie wolno im podnosić ręki na to, co moje. - Przy okazji wpakowałeś się w niezłą kabałę - orzekł Lucas. - Zanim ich dopadłeś, próbowali zgładzić ją podczas podróży. Tymczasem zamiast jej pilnować, bawiłeś wówczas w Londynie i straszyłeś księcia. - Nie inaczej - przytaknął Tanner. - Co począć, dyplomacja nigdy nie była mocną stroną Justina. Poza tym nie zapominajmy o latach, które spędził w tajnej służbie dla Korony. Wojna zmienia człowieka. Wiem coś na ten temat. Nasz drogi przyjaciel najwyraźniej uznał, ze względów czysto praktycznych, ma się rozumieć, że skoro nadarza się okazja, warto przetrzebić szeregi nieprzyjaciela. To całkiem zrozumiałe.
- Racja. Darujemy mu owych trzech zbirów. Niepokoi mnie jednak kwestia niejakiego Jarmila Novaka... Justin spojrzał z ukosa na kompanów. - Nie przeszkadzajcie sobie, moi drodzy. Kontynuujcie zajmującą dyskusję. Śmiało, nie zwracajcie na mnie uwagi. Możecie nawet udawać, że w ogóle mnie tu nie ma. Tanner uśmiechnął się szeroko. - W rzeczy samej, zauważyłem, że myślami jesteś nieobecny. Żałuj, że nie słyszałeś, jak plotkowaliśmy o tobie przed twoim przyjazdem. Przybyłem tu wprost z Londynu, bo chciałem jak najszybciej podzielić się z kimś nowinami. Dostałem list od Charlotte, a także od Lucasa, stąd wiedziałem, dokąd zmierzasz. Dobrze, że Lydia wpadła na pomysł złożenia wizyty siostrze i zjawiła się w Basingstoke kilka dni wcześniej. Wszyscy wiemy, jak bardzo cię lubi, tyle że nie możemy dociec dlaczego.
R
Muszę cię jednak ostrzec, że obecnie damy mocno się na ciebie boczą. Naraziłeś im się.
L T
Zatrzymali się na dziedzińcu i oddali wierzchowce lokajom. - Naraziłem się damom? - zdumiał się baron. - O ilu damach mowa, jeśli wolno spytać?
- O trzech. Nie, powinienem chyba powiedzieć czterech. Nie policzyłem twojego lokaja. Jakiś dowcipniś schował Wigglesworthowi jego ubranie. Biedaczysko pojawił się w Basingstoke w stroju, którego używał podczas swej, jak to nazwał, „inkognitości". Tłumaczył się wszystkim dookoła, ale zyskał jedynie tyle, że większość słuchaczy się zaśmiewała. Głównie za sprawą kokardek w peruce, jak mniemam. - Nieszczęsny Wigglesworth! Musi być zdruzgotany, a trzeba wam wiedzieć, że zdruzgotany jest gorszy od najgorszego bólu zęba. Kusi mnie, żeby spakować manatki i wziąć nogi za pas. Gdzie on teraz jest, Lucasie? - Nie martw się. Po interwencji Brutusa jeden z Romów zwrócił mu dziś rano całą garderobę. W dodatku w idealnym stanie. Wyczyszczoną i wyprasowaną. Zdaje się, że wierny sługa doprowadził się już do porządku i z zapartym tchem oczekuje twojego powrotu.
Justin nie czuł się na siłach stanąć twarzą w twarz z Aliną. Wyglądał okropnie i zupełnie nad sobą nie panował. Po raz pierwszy od wielu lat sądził, że ma coś do stracenia. Prawdę mówiąc, obawiał się, że już to stracił. Nie pojmował, jak do tego doszło, ale jedna niezwykła kobieta, której do niedawna nie znał, w ciągu kilku dniu uczyniła z niego rozedrgany kłębek nerwów. - Ostatnio niewiele sypiam - rzekł z wystudiowaną swobodą. - Czy byłoby wielkim tchórzostwem z mojej strony, gdybym odwlekł spotkanie z damami do kolacji? Chciałbym się przedtem zdrzemnąć, zażyć kąpieli i posilić. - Co ty na to, Tanner? - zapytał Lucas, udając powagę. - Mam wpuścić tego nikczemnego zbiega pod swój dach? - Zrobił durnia z księcia regenta. To zdecydowanie przemawia na jego korzyść. Chciałbym jak najprędzej usłyszeć o Novaku. Intryguje mnie, czemu nasz przyjaciel uparł się, żeby ganiać po wsiach i z uciechą wyprawiać na tamten świat jego sługusów.
R
Wciąż nie możemy tego rozgryźć, prawda, Lucasie?
L T
- Och, do diabła z wami, wesołkowie! - zirytował się Wilde, wchodząc na schody. Zebrało wam się na błazeństwa. Wolę stawić czoło waszym żonom, ale najpierw się wyśpię. Wigglesworth! Pokaż no się, trutniu! Potrzebuję łóżka! Wilde nauczył się polegać wyłącznie na sobie. Odciął się od przyjaciół, bo pragnął chronić ich przed tym, kim się stał. Do Rafe'a, Lucasa i Tannera zwrócił się tylko dlatego, że nie miał innego wyboru. Zależało mu na tym, aby znaleźć bezpieczne schronienie dla Aliny. To właśnie ona przywróciła go światu i ludziom. Uwierzyła w niego i odnalazła w nim dobro, choć on sam dawno przestał przejmować się tym, jakim widzą go inni. Za jej sprawą znów zaczynało mu na tym zależeć. Gdy usłyszał za plecami śmiech Lucasa i Tannera, stwierdził z niejakim zdumieniem, że zrobiło mu się lżej na sercu. Czyżby tlił się w nim jeszcze płomyk nadziei? Czy zdoła wyplątać się z tarapatów, w których znalazł się na własne życzenie? I gdzie, do diaska, podziała się Alina? Kiedy ją znowu zobaczy?
Czekaj cierpliwie, niech sam do ciebie przyjdzie, poradziły Alinie bliźniaczki.
- Byłaś bardzo dzielna - powiedziała Lydia, podając jej chusteczkę. - Nie lękałaś się otworzyć przed nim serca. Nie będzie ci łatwo, bo jesteś podobna do Nicole, ale nie ma rady. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Daj mu trochę czasu, a z pewnością uzmysłowi sobie, że twoja miłość jest silniejsza niż jego obawy i wątpliwości. To zacny człowiek. O wiele lepszy, niż sam uważa. Mogę za niego zaręczyć, bo swego czasu bardzo pomógł mnie i Tannerowi. Nicole okazała się mniej wyrozumiała. - O nie, moje drogie! Nie będziemy czekać, aż zechce się pokazać. Zmusimy go, żeby przybiegł błagać o przebaczenie. Nie jestem aż tak łaskawa jak moja siostra. Postąpił haniebnie! Wręcz skandalicznie! Musi się z tobą ożenić, Alino. Naraził na szwank twoją reputację. Nawet on wie, że są zasady, których dżentelmen nie powinien łamać pod żadnym pozorem. W tym właśnie tkwił problem, uznała podczas bezsennej nocy Alina. Ona i baron
R
byli formalnie zaręczeni. Wprawdzie per procura, ale ów szczegół nie miał
L T
najmniejszego znaczenia. Odczytano przecież zapowiedzi i wypłacono posag, który zapewne przypadł w udziale księciu regentowi. Musi istnieć sposób, żeby się z tego wyplątać. Justin wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie chce, aby doszło do ślubu. Markiza powiedziała na ten temat coś wyjątkowo interesującego. - Gdyby mu na tobie nie zależało, ożeniłby się z tobą bez mrugnięcia okiem. Sęk w tym, że darzy cię ogromnym uczuciem i właśnie dlatego zachowuje się tak niedorzecznie. Mężczyźni potrafią być ogromnie irytujący, zwłaszcza gdy w grę wchodzi miłość. Nawet najmądrzejsi zamieniają się w półgłówków. Lydia potwierdziła słowa bliźniaczki skinieniem głowy. Alina wiedziała jednak swoje. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, bo w głębi duszy uważała, że jest wszystkiemu winna. Uwiodła Justina. Odkąd zeszła na ląd w Portsmouth, miał przez nią same kłopoty. Nie powinna go zmuszać, żeby się z nia ożenił tylko dlatego, że sama się w nim zakochała. Najlepiej będzie, jeśli uwolni go od danego słowa, Jeśli wierzyć Lydii i Nicole, wówczas pojawi się cień szansy na to, by mógł pozostać w Anglii. Gdyby z jej powodu uśmiercił Novaka, nie mógłby liczyć na ułaskawienie. To oczywiste, że jest dla niego ciężarem.
Rozejrzała się dookoła. Poinstruowana przez bliźniaczki, spędziła w oranżerii pół popołudnia. Miała wrażenie, że niebawem zapuści korzenie, ale markiza i księżna pozostały nieugięte. Upierały się, że kolejny ruch należy do barona. - Alino! Zadrżała na dźwięk jego głosu. Prezentował się równie imponująco, jak tamtego dnia w porcie, Pomyślała, że jest najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Zatrzymał się po drodze i zerwał orchideę. Podał jej kwiat na otwartej dłoni i usiadł obok niej na ławce. - Są piękne, ale nie doskonałe - powiedział. - Nie pachną. Miły gest, pomyślała Alina, wolałaby jednak, żeby ją pocałował. - Nic w przyrodzie nie jest doskonałe. Dlatego musimy sobie radzić i przyjmować zarówno to, co dobre, jak i to, co złe. - A z czym radzimy sobie dzisiaj? - zapytał, przyciskając usta do jej dłoni.
R
Najwyraźniej drwił, co oznaczało, że w głębi duszy jest bardzo poważny. Miała
L T
ochotę go spoliczkować. Dlaczego zamiast w rękę nie pocałuje jej w usta? - Nie mam pojęcia. Zapewne ty orientujesz się lepiej. Czy Lydia wraz z mężem zabiorą mnie rychło do Malvern, żebyś znów mógł wyjechać i kogoś ukatrupić? - A pojechałabyś z nimi, gdybym cię o to poprosił? Wciąż bali się spojrzeć sobie w oczy. Intymna bliskość w blasku księżyca najwyraźniej wprawiła ich w zakłopotanie, dlatego unikali swojego wzroku w świetle dnia. - Raczej nie - odparła Alina. - Dość mam przenoszenia się z miejsca na miejsce za każdym razem, kiedy uznasz to za stosowne. W Ashurst Hall zostawiłam najlepsze stroje, w Basingstoke musiałam porzucić wóz i cygańskie przebranie. Ciekawe, co przyjdzie mi pozostawić w Malvern? Zdaje się, że teraz mam już do stracenia tylko ciebie. Nie odpowiedział wprost, co nie uszło jej uwagi. Znała go coraz lepiej. Jeśli nie chce, by zaczęła w nim czytać jak w otwartej księdze, powinien bardziej się przy niej pilnować. Pocałuje ją, jeśli na niego spojrzy? - Spodobało ci się życie w taborze?
- Potraktowałam pobyt wśród Romów jako niezapomnianą przygodę. Mimo że prześladuje Ich się za to, kim są, nie narzekają na swój los. Są zadowoleni, bo mają siebie nawzajem. Niektórzy twierdzą, że nie mogą być szczęśliwi, bo nie mają domu, ale prawdziwy dom nosi się w sercu. - A ziemia? Novak nie zrezygnuje. Uparł się, żeby ją przejąć. Rozumiesz, o co pytam? Westchnęła zrezygnowana. Justin jej nie pocałuje. Przyszedł tu, żeby rozmawiać. - Tak, miałeś rację. Loiza powiedział dokładnie to samo, co ty. Gdyby Romowie odzyskali ziemię, przysporzyłoby im to wyłącznie kłopotów. - Spojrzała mu w twarz po raz pierwszy, odkąd przy niej usiadł. - Zresztą, nie mogłabym im ofiarować tych gruntów, ponieważ w rzeczywistości nie należą do mnie ani do Novaka. Od początku słyszę, że są sporne. - Zdaje się, że dużo myślałaś, kiedy mnie nie było. - Uśmiechnął się i pogłaskał ją po policzku.
L T
R
Nie mogła się zdecydować, czy wtulić twarz w jego dłoń, czy może raczej ją odepchnąć. Zdenerwowała się, bo w ogóle jej nie słuchał. Wyglądało na to, że nie potrafił utrzymać rąk przy sobie, kiedy znajdowała się w pobliżu. Podobało jej się to, ale byłaby znacznie bardziej uszczęśliwiona, gdyby ją wreszcie pocałował. Odsunęła się i wstała. Skoro chce rozmawiać, niech lepiej nadstawi ucha. - Nie zamierzam dyskutować z tobą więcej na ten temat, Justinie. Potrafisz myśleć wyłącznie o jednym. Ciągle chciałbyś kogoś zabijać. Zasadzasz się na Novaka tylko dlatego, że kazał mnie zastrzelić. Owszem, zasłużył na śmierć nie tylko z tego powodu, ale to jeszcze nie znaczy, że właśnie ty musisz go zabić. I to akurat wtedy, gdy przyjaciele wymyślili, jak wybawić cię z poważnych kłopotów. Zamiast przyjąć pomoc, pojedziesz polować na Novaka. A może już ci się udało? Może zdążyłeś skrócić go o głowę? Baron podniósł się i chwycił Alinę za ramiona. Nic nie mów, poprosiła w duchu. Po prostu mnie przytul.
- Usiłowałem się z nim skontaktować - wyjaśnił. - Wbrew temu, co o mnie sądzisz, zapewne z mojej własnej winy, nie chodzę i nie zabijam ludzi, ot tak sobie. - Zmarszczył brwi, a potem nagle się uśmiechnął. - Czasem tylko grożę, że ich zabiję. - Znów stroisz sobie żarty, a to oznacza, że za moment usłyszę starą śpiewkę na temat tego, jaki to jesteś zły i zepsuty. Słowem, powtórzysz brednie, którymi raczysz mnie za każdym razem, kiedy próbuję ci powiedzieć, że... - Że cię kocham, dokończyła w myślach. - Że co? - zapytał baron. - Nic takiego, nieważne. - Pochyliła głowę i wbiła wzrok w podłogę. Ile może znieść niedoświadczona kobieta? Król potraktował ją jak towar. Kazano jej się zaręczyć z zupełnie obcym człowiekiem i wysłano ją do obcego kraju. Na miejscu okazało się, że nie powita jej rodzina, bo wszyscy krewni od dawna nie żyją. W dodatku omal jej nie zastrzelono. Poza tym ukrywała się w cygańskim taborze, całowała z
R
durnym Stefanem i zaznała emocji i doznań, których istnienia wcześniej nie podejrzewała.
L T
- Chcesz mojego dobra - powiedziała w końcu. - Im bardziej się starasz, tym bardziej wszystko pogarszasz.
- Jeszcze przed chwilą dowodziłaś, że przesadzam, kiedy mówię, że jestem niewiele wart. Cóż, zastanawiałem się, ile czasu upłynie, nim zrozumiesz, jak wielką wyrządziłem ci krzywdę. Nie wolno mi było cię tknąć. Zasłużyłem za to na śmierć. - Na śmierć?! - Zdenerwowała się i zaczęła wymachiwać mu przed nosem rękami. - Czy ty w ogóle słuchasz samego siebie? Wszystko jest dla ciebie kwestią życia i śmierci. Novak chce mnie zabić, więc musi zginąć. Książę regent knuje z moim królem, więc biegniesz do niego jak opętaniec i grozisz, że go zabijesz. Justin usadowił Alinę na ławce. - Kiedy skończyła się wojna, sądziłem, że nie będę musiał nikogo uśmiercić. Chciałem wrócić do kraju i dokonać spokojnie żywota. Zapłaciłem za to sporą sumkę. Nie prosiłem o to, co stało się naszym udziałem w ciągu ostatnich kilku dni, ale też nie zamierzam za nic przepraszać. Robiłem tylko to, co było konieczne. Wiedziałem, że nie
mogę się z tobą ożenić ani żądać, byś zostawiła wszystko i pojechała ze mną do AmeryAmeryki. Wiedziałem też, że nie jestem ciebie wart, a mimo to odebrałem ci dziewictwo. - Nieprawda. Niczego mi nie odebrałeś. Niemal zmusiłam cię, żebyś to zrobił. Uścisnął mocniej jej dłoń. - Ech, kotuś, nie wierz we wszystko, co mówi twoja przyzwoitka. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co czynię, ale nie potrafiłem przerwać. Nie myślałem o konsekwencjach. Pora o nich pomyśleć, a to oznacza, że musimy się pobrać. Potem niech sobie robią, co chcą. Mogą mnie nawet powiesić. - Powiesić? Przecież mówiłeś, że nie zabiłeś Novaka. - Jego nie, ale za to razem z Brutusem posłaliśmy na łono Abrahama trzech zbirów, których Novak wysłał za tobą do Ashurst Hall. Wówczas sprawiali wrażenie zwykłych najemnych opryszków, teraz nagle okazuje się, że byli attaché wojskowymi. Całkowicie niewinnymi, ma się rozumieć.
R
- Novak rozgłasza, że jesteś zabójcą, bo chce doprowadzić do twojego
L T
aresztowania - orzekła Alina. - Wtedy mógłby bez przeszkód zasadzić się na mnie. Gdybym została baronową Wilde i zaczęła pokazywać się w Londynie, nie śmiałby podnieść na mnie ręki. Moja nagła śmierć byłaby zbyt podejrzana i mogłaby doprowadzić do zatargu między Anglią a Austrią. - W rzeczy samej, kotuś. Jesteś wnuczką angielskiego hrabiego. Twoje przedwczesne odejście z tego świata stałoby się kością niezgody między naszymi państwami, a ich kruchy sojusz stanąłby pod znakiem zapytania. Jako moja żona będziesz całkowicie bezpieczna. - W takim razie nigdy nią nie zostanę - oświadczyła dobitnie. - Alino, na litość boską! - Albo ułagodzisz księcia i znajdziesz sposób, byśmy oboje mogli zostać w Anglii, albo ze ślubu nici. - Że co proszę? - Nie dosłyszałeś? Powtarzam raz jeszcze. Stanowczo odmawiam. - Stanowczo odmawiasz?! - Poczerwieniał gwałtownie.
- Tak, Justinie, odmawiam. Znudziło mi się wysłuchiwanie opowieści o tym, jaki jesteś okropny, i przyglądanie się, jak robisz z siebie męczennika pokutującego za grzechy przeszłości. Mówiąc wprost, straciłam do ciebie cierpliwość. W związku z tym odrzucam twoją szlachetną propozycję Jeżeli ubrdałeś sobie, że masz obowiązek ratować mój honor, będziesz zmuszony wymyślić coś innego niż ożenek, nie zamierzam bowiem stawać przed ołtarzem z człowiekiem, na którego wydano wyrok śmierci. - Z tymi słowy poderwała się z miejsca i wybiegła z oranżerii. Była dzielna, ale baron sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał eksplodować, uznała więc, że mądrze będzie wziąć nogi za pas.
L T
R
Rozdział trzynasty Następnego wieczoru panowie zjedli kolację sami. Jakiś czas później baron stanął w oknie sypialni i spojrzał w dół na skąpany w blasku zachodzącego słońca ogród. Alina przechadzała się jedną z alejek w asyście księżnej i markizy. Ubrane w różnobarwne stroje przypominały trzy piękne kwiaty. Od wczoraj stały się praktycznie nierozłączne. Jadały we własnym gronie i stroniły od mężczyzn. A wszystko to pod pretekstem złego samopoczucia Aliny. „Naturalnie nie jest aż tak chora, by trzeba było wzywać doktora" dowodziły ze spokojem. „Nie ma powodu do niepokoju. Po prostu dotrzymujemy jej towarzystwa". Tanner i Lucas przełknęli tę wątpliwą historyjkę bez mrugnięcia okiem. Wilde dałby sobie odjąć rękę, że damy knują przeciw niemu spisek. Podejrzewał również, że jego zacni przyjaciele doskonale wiedzą, iż coś jest na rzeczy. Być może nawet sami biorą udział w owej intrydze.
R
Zastanawiał się, czy Alina wyjawiła Nicole i Lydii, co ich poróżniło. Czy
L T
zwierzyła im się ze wszystkiego? Naturalnie, że tak, doszedł do wniosku. Komuż innemu miałaby wyznać swoje sekrety? Przecież nie przyzwoitce. Wystarczy, że naopowiadała jej ona nonsensów o „zwierzęcej żądzy". Nic dziwnego, że popadł w niełaskę. Czekała go trudna przeprawa. Alina konsekwentnie odsyłała bez czytania liściki, które nieustannie jej posyłał. Nie chciała go widzieć dopóty, dopóki wraz z przyjaciółkami nie obmyśli planu, który pogrąży go na wieki, uznał Justin. Ów plan miał doprowadzić do jego zguby. Nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. Pytanie tylko, jak długo panie każą mu cierpieć, zanim zadadzą ostateczny cios? Kiedy powiedział Alinie, że nie może się z nią ożenić, przekonywała go, że nie ma racji, choć podał argumenty, z którymi trudno było dyskutować. Gdy stwierdził, że muszą się pobrać, znów podając rozsądne powody, zirytowała się i „stanowczo odmówiła". A teraz, ani chybi za radą Lydii i Nicole, w ogóle nie chciała z nim rozmawiać! Na próżno próbował przechytrzyć damy i doprowadzić do spotkania. Jego wysiłki spełzły na niczym. W końcu zdesperowany zwrócił się po pomoc do Lucasa i Tannera. Już po tym obiecał sobie, że kiedy następnym razem wpadnie na pomysł, żeby poradzić się
przyjaciół, zamknie się w odosobnieniu i będzie raczył się winem dopóty, dopóki nie wybije sobie tego z głowy. - Niezłomny Justin Wilde pokonany przez jedną małą kobietkę? - Tanner, spojrzał na niego z udawanym zdumieniem. - Ten sam, który nie tak dawno z zimną krwią groził księciu? Zgroza, przyjacielu. Kompletny upadek. Straciłem całą wiarę w ciebie. Moja żona powiada, że panna Valentin jest wyjątkowa. Młoda, niewinna i tak ufna, że czasem aż przykro patrzeć. Daruj, ale nie zamierzam się do tego mieszać. Zdam się w tej sprawie na mądrość Lydii. Lucas okazał się jeszcze mniej pomocny. - Nicole dostrzegła w pannie Alinie bratnią duszę. Obie są niezależne i zdecydowane. Moim zdaniem, to atrybuty godne podziwu. Chcesz mojej rady? Wybacz, ale muszę cię rozczarować. Justin uniósł do ust kieliszek i wyjrzał ponownie na zewnątrz.
R
Panie wciąż spacerowały po ogrodzie i zaćmiewały się w głos. Niewiarygodne!
L T
Novak nadal polował na Alinę, zaś nad jej narzeczonym wisiało widmo stryczka, jeśli nie za groźby wobec regenta, to za zabicie trzech austriackich „dyplomatów". A ona nic sobie z tego nie robiła i beztrosko się śmiała. Nienawidził wojen, ale w konfliktach między mężczyznami przynajmniej obowiązywały jakieś reguły. W zatargach z kobietami nie było żadnych zasad.
W pewnej chwili zauważył, że Nicole obejrzała się i zerknęła wprost na niego. Zapewne zauważyła, że tkwi przy parapecie. Wychylił się, żeby lepiej widzieć, co się dzieje. Nicole pociągnęła Lydię za rękaw i szepnęła jej coś na ucho. Przez następnych kilka minut Justin przyglądał się zafascynowany scenie, która rozgrywała się w ogrodzie. Lydia naradziła się z bliźniaczką. Następnie powiedziała coś na ucho Alinie, po czym zostawiła ją samą sobie i wraz z siostrą ruszyła ku domowi. Gdy dotarły do schodów, Nicole podparła się pod boki i zawołała, zadzierając ku niemu głowę: - Na co czekasz?! Rusz się wreszcie! Wilde obiecał sobie, że będzie bardzo miły dla jej męża, markiza Basingstoke'a. Z pewnością mocno dawała mu się we znaki, choć biedak najwyraźniej ją ubóstwiał. Książę Malvern również uwielbiał żonę, co akurat go nie dziwiło. Sam podkochiwał się
w Lydii, dopóki nie stało się jasne, że panna świata nie widzi poza Tannerem. Zaczynał pojmować, dlaczego zakochał się w Alinie. Łączyła w sobie nie tylko cechy obu bliźniaczek, lecz także zalety Charlotte, żony księcia Ashurst, Rafe'a Daughtry'ego. Była równie inteligentna i tak jak ona lubiła podporządkowywać sobie ludzi. Zrozumiał, że pozostaje mu tylko jedno. Całkowita i bezwarunkowa kapitulacja. - Wigglesworth! - zawołał zdecydowanym głosem. - Przynieś mi koc! Lokaj przybiegł natychmiast, jakby tylko czekał na wezwanie. - Koc, jaśnie panie? Czyżby jaśnie pan, nie daj Boże, się zaziębił? Kto otworzył okno? Taki przeciąg? Zaraz przyniosę miksturę na katar. Nabyłem ją od pewnej Cyganki za bardzo przystępną cenę, jak sądzę... - Mniejsza o koc i miksturę - zniecierpliwił się baron, po czym zerwał z łóżka kapę i zwinąwszy ją w kłębek, cisnął za okno. - Jaśnie panie! Przecie to flamandzki jedwab! Słowo daję, chyba zaraz zemdleję...
R
- Wstrzymaj się z tym, jeśli łaska - polecił Wilde, z niemałym trudem ściągając
L T
dopasowany surdut. - Byłbym ci wielce zobowiązany, gdybyś zechciał odłożyć atak apopleksji do czasu, gdy znajdziesz Brutusa i każesz mu stanąć na czatach przy wejściu do labiryntu. Pod żadnym pozorem nie wolno mu wpuścić nikogo do środka, nawet gospodarza. Zrozumiano?
- Do labiryntu? - powtórzył oniemiały służący. - Mówię przecież. - Justin rozwiązał fular i rozpiął kołnierzyk koszuli. - Pozwolę sobie zauważyć, że jeśli jaśnie panu gorąco... - Bez obaw, nie zamierzam rozebrać się do rosołu. Człowieku, zrób, co mówię. Nie! Czekaj! Zaprowadź mnie do schodów dla służby. Wiodą przez kuchnię na tyły domu, tak? Znakomicie. Prędzej skonam, niż wyjdę głównym wyjściem i dostarczę reszcie towarzystwa darmowej rozrywki. Idę o zakład, że zebrali się w salonie i tylko na to czekają! - Jaśnie panie! Ostatnio wiele pan przeszedł, nie przeczę, ale... - Masz pięć sekund, żeby zrobić to, o co proszę - wszedł mu w słowo baron. - W przeciwnym razie zafunduję twojej bezcennej peruce kąpiel w nocniku. A potem być może każę ci ją ponownie założyć.
Niecałą minutę później Justin wyszedł przed dom i odnalazł narzutę. Była wyjątkowo duża i nieporęczna, ale musiała się nadać. Zarzucił ją sobie na ramię i ruszył żwawo przed siebie. Pomyślał, że powinien zabrać kiedyś Alinę do porządnego łóżka. O ile będzie jeszcze miał jakieś łóżko. Brutusa nie zastał przy wejściu, ale był pewien, że może na niego liczyć. Wysoki żywopłot załatwi resztę. Wszedł do labiryntu i niemal natychmiast się zgubił. - Dotarłeś z Paryża do Warszawy w środku mroźniej zimy - powiedział do siebie bez mapy i z regimentem Francuzów depczącym ci po piętach. A teraz, gdy stawka jest o wiele wyższa, dałeś się wywieść w pole nędznej kupce zarośli? - Justin? Odwrócił się, ale nadal był sam. - Alina? - Justin. Co tu robisz?
R
Skręcił w lewo, pewien, że stamtąd dobiega jej głos.
L T
- Najwyraźniej błądzę. Gdzie jesteś?
- Nie mam pojęcia. Ja też się zgubiłam. Przestudiowałam przed wejściem mapę, ale musiałam coś pomylić. Pośrodku jest altana, chciałam do niej dotrzeć przed powrotem Lydii i Nicole. Było im chłodno, więc poszły po coś do okrycia. Skąd się tu wziąłeś? Wiesz przecież, że z tobą nie rozmawiam.
- Przedstaw sobie, że przysłały mnie tu. Dasz wiarę? Te same, które zabroniły ci się do mnie odzywać. Zdaje się, że chwilowo wróciłem do ich łask albo zwyczajnie postanowiły się nade mną zlitować. - Coś podobnego! Przyszedłeś, żeby mnie przeprosić? - Naturalnie. - Na próżno Justin próbował wypatrzyć Alinę przez gęste krzewy. Pokornie proszę o wybaczenie. Za to, że nie chciałem uwikłać cię poprzez małżeństwo w swoje smętne i żałosne życie. Za to, że w związku z tym, co między nami zaszło, zmieniłem zdanie i zaproponowałem, byś jednak została moją żoną przynajmniej do czasu, aż skrócą mnie o głowę, co, jak sądzę, nastąpi całkiem niedługo. Wybacz, że kazałem ci się przenosić z miejsca na miejsce bez chwili spokoju i pozbawiłem cię cennej garderoby oraz cygańskiego wozu. Błagam, byś zechciała darować mi owe ciężkie
przewiny. Nie popełnię jednak tego samego błędu, który zrobiłem wczoraj, i nie przeprzeproszę za to, że odebrałem ci dziewictwo. Odpowiedziała mu głucha cisza. - Alino? Alino! - Już wiem, gdzie źle skręciłam - usłyszał raptem tuż za plecami. Odwrócił się i ujrzał ją zaledwie kilka kroków od siebie. - Mówiłeś coś? Szłam za twoim głosem, ale obawiam się, że niewiele zrozumiałam. - To nic ważnego - oznajmił, bojąc się poruszyć. Obawiał się, że znów mu ucieknie. - Próbowałem cię przeprosić. Na swój nieznośny i nieporadny sposób usiłowałem powiedzieć, że bardzo mi przykro. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Podeszła nieco bliżej. - A cóż to za tobół zwisa ci z ramienia?
R
- Hm... jakby to powiedzieć... Z początku wydawało mi się, że to dobry pomysł.
L T
Teraz czuję się jak ostatni dureń. W dodatku zbyt pewny siebie dureń. Prawdę mówiąc, to narzuta z mojego łóżka.
- Nie bez przyczyny nazywają cię Niegrzecznym Baronem. Cóż, teraz twoja kolej. - Moja kolej? Na co?
Wzięła go za rękę i poprowadziła tą samą ścieżką, którą przed chwilą przyszła. - Żeby mnie uwieść. Po to właśnie przyszedłeś, prawda? - Mógłbym się wyprzeć, ale i tak zdradziłaby mnie ta nieszczęsna kapa. Kiedyś byłem znacznie subtelniejszy, gdy pragnąłem wkraść się w czyjeś łaski. - Jaka szkoda, że cię wtedy nie znałam. To musiało być całe wieki temu. - Celna uwaga, kotku. Za każdym razem, gdy próbuję przekonać samego siebie, że jestem dla ciebie za stary, sprawiasz, że czuję się jak nieopierzony smarkacz. Wolno spytać, dokąd idziemy? - Do altany. Przypomniałam sobie, jak tam dojść. Zakładam, że nikt nam nie będzie przeszkadzał. Gdy skręcili za rogiem, zauważył w zapadających ciemnościach metalową strzałkę wskazującą właściwy kierunek. A niech to, pomyślał, przypomniawszy sobie nagle scenę
w ogrodzie. Szelmy zmówiły się i specjalnie stanęły pod jego oknem. Wodziły go za nos, a on chodził za nimi jak na sznurku. Zgroza. - Poprosiłem Brutusa, żeby stanął na czatach. Będzie bronił wejścia jak lew. Mam nadzieję, że jest tylko jedno. Zapewne przyjdzie mi słono zapłacić za to pytanie, ale nie mogę się powstrzymać. Odczuwam nieodpartą wręcz pokusę, by je zadać. Zdradź mi, czy tylko Nicole zauważyła, że sterczę za firanką i was podglądam? - A czy to ważne? - Czy to ważne? Raczej tak, choć niełatwo mi będzie wymyślić sensowny argument, by cię o tym przekonać, zwłaszcza że wreszcie znalazłem się dokładnie tam, gdzie chciałem się znaleźć, odkąd ode mnie uciekłaś, a potem nie pozwalałaś mi się do siebie zbliżyć. - Wcale tego nie chciałam - wyznała cicho, kiedy weszli do altany. - To bliźniaczki przekonały mnie, że tak trzeba.
R
Justin rozłożył narzutę i pociągnął Alinę na podłogę.
L T
- Dziś po południu rozłąka zaczęła mi okropnie ciążyć. Przysyłałeś mi liściki, a ja bałam się je przeczytać, bo wiedziałam, że jeśli to zrobię, natychmiast do ciebie przybiegnę. Księżna i markiza upierały się, że ty musisz przyjść do mnie, nie na odwrót. Wspólnie z Nicole postanowiłyśmy obmyślić plan... - A Lydia? Nie pomagała wam?
- Obstawała przy szczerej rozmowie, ale po namyśle uznała, że prawda jest nazbyt zawiła i mogłaby doprowadzić do kolejnej kłótni. Przystała więc na nasz zamysł. Tylko ja nie byłam pewna, czy się uda. Nie wiedziałam, czy za mną pójdziesz, ale potem pomyślałam, że prawdopodobnie nie zdołasz się powstrzymać. - Widzę, że nadal wierzysz w opowieści Tatiany o mężczyznach i zwierzęcej żądzy - stwierdził, wyjmując jej z włosów spinki. - Lydia i Nicole uświadomiły mi, że kobiety miewają podobne pragnienia - odparła Alina zajęta rozpinaniem koszuli Justina. - Prawdę mówiąc, sama je odczuwam, i to od chwili, gdy owej nocy odprowadziłeś mnie do wozu. - Westchnęła teatralnie. Zamierzasz mnie w końcu pocałować?
- Jeszcze nie teraz, kotku. Najpierw chciałbym usłyszeć coś więcej o twoich pragnieniach. Kiedy odsłonił jej piersi, natychmiast zaczęła gwałtowniej oddychać. Reagowała na niego żywiołowo, choć właściwie jeszcze jej nie dotknął. - Przypuszczam, że będziesz się przy tym upierał, więc chyba nie mam wyboru... - O tak, nalegam. Powiedz mi wszystko, maleńka. - Cóż, dobrze. To kara za to, że cię unikałam. Nie wiem, jak opisać swoje emocje. To trudne... - Tak? Mów dalej, śmiało. - Nawet gdy jeszcze mnie nie dotykasz, już czuję na sobie twoje usta i dłonie... Położył ją delikatnie na plecach i pozbawił resztek stroju. Cieszył oczy jej widokiem, całował niespiesznie rozpaloną skórę i pieścił całe ciało. Marzył o tej chwili od dawna, niemal odchodząc od zmysłów podczas długich bezsennych nocy.
R
Instynktownie uniosła ku niemu biodra, a on rozchylił jej uda. Wiedział, jak
L T
sprawić, by zapomniała o przyzwoitości i pozwoliła mu na wszystko. Otworzyła się przed nim i wkrótce jej ciałem wstrząsnęły gwałtowne spazmy rozkoszy. Potem spoczywała długo bez sił, a kiedy znów była w stanie się ruszyć, chwyciła go gwałtownie za ramiona. Niebawem leżał na wznak, a ona gorączkowo ściągała z niego ubranie. Kiedy już pozbyła się ostatniej dzielącej ich bariery, opadła z powrotem na plecy i pociągnęła go za sobą. Całowała zapamiętale jego twarz, szyję i tors, jakby nie mogła się nim nasycić. Justin nie spodziewał się, że kiedykolwiek spotka go takie szczęście. Odnalazł swoją drugą połowę, kobietę, która oddała mu się cała i już zawsze będzie należała wyłącznie do niego. Westchnienie, które wyrwało jej się z ust, gdy się połączyli, niemal doprowadziło go do łez. Zrozumiał, że bez niej jest nikim.
Rozdział czternasty Alina leżała wtulona w Justina i wsłuchiwała się w jego miarowy oddech. Przepełniały ją uczucia, które nie miały nic wspólnego z niedawnym wybuchem namiętności. Pragnęła go chronić, wspierać i pocieszać w nieszczęściu czy chorobie. Chciała urodzić mu dzieci i zestarzeć się u jego boku. Bez niego jej życie byłoby puste i pozbawione sensu. Zachwycała się jego ciałem, ale przede wszystkim ubóstwiała go dla niego samego. Lubiła niekłamany uśmiech, który, zarezerwował wyłącznie dla niej, oraz sposób, w jaki się z nią sprzeczał i przekomarzał. Podziwiała szacunek, który wzbudzał w przyjaciołach, lojalność, którą okazywał Brutusowi, i wyrozumiałość, z jaką znosił błazeństwa Wiggleswortha. Podobała jej się także pozorna szorstkość, za którą skrywał szczerą troskę, oraz swoboda, z jaką brał ją za rękę. - Kotku?
L T
R
- Jakie to szczęście, że wtedy w stajni zastałeś mnie z kociakami, a nie ze szczeniętami. Przywykłam już do „kotka" i „kotusia", ale nie zniosłabym, gdybyś nazywał mnie „pieseczkiem", albo co gorsza „sunią". Zachichotał i objąwszy ją, przygarnął bliżej siebie. - Doszedłem wówczas do wniosku, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. Nawet nie wiesz, ile mnie kosztowało, żeby nie porwać cię w ramiona. Byłbym to pewnie zrobił, ale przypomniałem sobie, co muszę ci powiedzieć. - Musimy do tego wracać? Zanim opowiedziałeś mi o Novaku i wuju, życie wydawało mi się piękne i nieskomplikowane. Potem wbiłeś sobie do głowy te absurdalne przekonania i wszystko się pogmatwało. Uniósł się na łokciu, pociągając ją za sobą. - Wypraszam sobie - rzekł niby to urażonym głosem. - Baron Wilde nie miewa absurdalnych przekonań. - Owszem, miewa. Wiem to na pewno, jako że owe niedorzeczne sądy dotyczą w głównej mierze mnie. Przez większość czasu usiłowałeś za wszelką cenę chronić mnie przed samym sobą, mam więc prawo rozsądzić, czy to mądre, czy wręcz przeciwnie.
Nawinął sobie na palec jeden z jej loków. - Uważałem, że nie jestem ciebie wart. Dręczyły mnie demony przeszłości. Nie chciałem cię nimi obciążać. Sądziłem, że nie mam ci nic do zaoferowania. A ty patrzyłaś na mnie z ufnością, jakbyś widziała we mnie rycerza w lśniącej zbroi. Dobrze wiesz, że nim nie jestem i nigdy nie byłem. Novak również doskonale o tym wiedział. Usiadła i przyjrzała mu się uważnie w świetle księżyca. - Co Novak może mieć wspólnego z twoimi, jak je nazywasz, „demonami"? Czyżbyście się znali? - Nigdy się nie spotkaliśmy, ale to, co się wydarzyło, nie mogło być zbiegiem okoliczności. Musiał gdzieś o mnie słyszeć. Ktoś „życzliwy" doniósł mu o tym, co mi się przydarzyło w Czechach. Alina zaczynała tracić cierpliwość. - Inhaber najwyraźniej wie o tobie coś ważnego. Przypuszczam, że owo coś spędza
R
ci sen z powiek do tego stopnia, że postanowiłeś zerwać nasze zaręczyny. Jeśli tak było
L T
w istocie, mam prawo wiedzieć w czym rzecz. Ostrzegam, że jeśli nadal będziesz tajemniczy, prawdopodobnie skończy się na tym, że użyję pięści. Milczał tak długo, że prawie dała za wygraną. Popadła w zniechęcenie i zaczęła się zastanawiać, ile czasu upłynie, nim zdoła pokonać mur, który Justin wzniósł wokół siebie. Możliwe, że zajmie jej to całe lata, uznała przygnębiona. - Chyba powinnaś wiedzieć - odezwał się wreszcie i Alina odetchnęła z ulgą. Byłem wówczas mniej więcej w twoim wieku, ale nie myśl sobie, że się tłumaczę. Pewnych czynów nie da się usprawiedliwić. - Weźmiesz mnie za rękę? - poprosiła, wyciągając dłoń. Kiedy uścisnął jej palce, poczuła na policzkach łzy, a Justin rozpoczął zwierzenia. W młodości był nieobliczalny. Dzięki odziedziczonemu po ojcu tytułowi, bogactwu oraz przystojnej twarzy brylował w towarzystwie. Wszystko przychodziło mu łatwo - jak się okazało, nazbyt łatwo. Nie potrafił bowiem docenić tego, co miał. W dodatku stwórca obdarował go licznymi talentami. Z kimkolwiek zmierzył się w fechtunku, strzelaniu czy walce wręcz, zwyciężał. Nawet gdy konkurował z własnymi nauczycielami. Wiodło mu się również w kartach i z kobietami. Jak to zwykle bywa,
sukcesy w końcu mu spowszedniały. Gdy dopadła go nuda, postanowił się ożenić. ZwiąZwiązał się z panną równie urodziwą, jak on i tak samo jak on rozchwytywaną. Zależało mu przede wszystkim na tym, by jako para wzbudzali ogólny podziw. Przez jakiś czas bywali wieczorami na balach i proszonych kolacjach, za dnia zaś każde chadzało własnymi ścieżkami. Ten układ odpowiadałby obojgu, gdyby nie istotny szkopuł. Baronowa miała rozlicznych kochanków. Co gorsza, nie potrafiła zachować należytej dyskrecji. W rezultacie, jej nierozwaga doprowadziła do pojedynku Justina z Robbiem Farberem. Po niefortunnych wydarzeniach owego dnia życie barona Wilde'a uległo całkowitemu przeobrażeniu. Raptem stał się wyszydzanym przez londyńską śmietankę banitą i znalazł się w Brukseli, a potem w Wiedniu. Po kilku miesiącach rozpaczy i topienia smutków w kieliszku dostał list od matki. Pisała, że znalazł się sposób na to, by w przyszłości wrócił bezpiecznie do ojczyzny. Mógł wykorzystać niepoślednie umiejętności, zasłużyć się w służbie dla kraju i uzyskać w zamian ułaskawienie.
L T
R
Z początku stanowczo się opierał. Deklarował, że woli stanąć na pierwszej linii frontu jako szeregowiec, niż zostać skrytobójcą. Nie dano mu jednak wyboru i ostatecznie musiał się zgodzić. Jego pierwszym celem był francuski feldmarszałek, który zginął od pojedynczego strzału między oczy, kiedy wyszedł z kwatery, żeby ulżyć pęcherzowi. Dzięki usunięciu dowódcy udało się uniknąć przelewu krwi podczas niepotrzebnej bitwy. Nie było to honorowe rozwiązanie, ale z punktu widzenia angielskich władz niezwykle skuteczne. Przez trzy lata Justin prowadził skrupulatny rachunek swoich ofiar. W tym czasie zaprzyjaźnił się z Brutusem i przygarnął Wiggleswortha, a raczej to Wigglesworth przygarnął jego. We trzech przemierzali kontynent wzdłuż i wszerz, nigdzie nie zagrzewając miejsca. Wojna zdawała się nie mieć końca. Matka barona odeszła z tego świata, nie doczekawszy się jego powrotu. Jemu zaś przestało na czymkolwiek zależeć. Znienawidził samego siebie i stał się nieostrożny. Pewnego dnia dostał rozkaz, by udać się do Trebon. Kazano mu tam zgładzić niebezpiecznego zdrajcę, kupca, Theodora Janosiego, który przekazywał informacje Francuzom. Dzięki urokowi osobistemu i fałszywym listom polecającym
baron bez trudu wkradł się w łaski owego szpiega. Bywał w jego domu, gdzie poznał najmłodszego syna gospodarza, czternastoletniego wyrostka o imieniu Erich. Chłopiec okazał się bardzo sympatyczny, ale i nieszczęśliwy. Kiedy pewnego wieczoru Wilde uczył go strzelać, młodzian pokazał mu swoje wiersze i zwierzył się, że owdowiały ojciec nie pochwala jego zainteresowań. Justin polubił młodego Janosiego, wiedział jednak, że zwleka z wykonaniem zadania za długo. Jego ojciec musiał zginąć. Zbyt wielu ludzi straciło życie z powodu nikczemnych działań Theodora. Postanowił zakończyć sprawę jeszcze tego samego dnia. - Co się stało z Erichem? - zapytała ostrożnie Alina, wyczuwając, że opowieść zmierza ku tragicznemu finałowi. - Zginął. Gdy zakradłem się nocą do ich domu, Janosi jakimś cudem wyczuł moją obecność i zasłonił się synem. W ostatniej chwili użył go jako tarczy. Nie zorientowałem się w porę, że wyciągnął chłopaka z zaciemnionego kąta. Zdążyłem cisnąć nożem. Ostrze
R
wbiło się wprost w serce młodzieńca. Nie mogłem w to uwierzyć. Wpadłem w szał i
L T
zabiłem jego ojca gołymi rękoma. Brutus pomógł mi pochować Ericha pod drzewem, gdzie recytował mi swoje wiersze. Później nic już nie było takie samo. Coś we mnie umarło. Oznajmiłem swoim „dowódcom", że nie zamierzam więcej dla nich mordować. Po sześciu miesiącach mi uwierzyli. Wysłali mnie do Wiednia, bym pomógł w paktowaniu z Napoleonem, gdy ten ogłosił wreszcie kapitulację. Pozostałem w Austrii dopóty, dopóki regent nie wezwał mnie do Londynu, by mi łaskawie oznajmić, że odkupiłem winy. Szkoda tylko, że odbyło się to kosztem życia niewinnego dziecka. Resztę znasz. - To nie była twoja wina - powiedziała Alina, ocierając łzy. - Naturalnie, że nie moja - odparł drwiąco Justin. - Zawinili Janosi, Bonaparte, a nawet twój wuj. Gdyby nie wystrzelił przedwcześnie, nie musiałbym uchodzić z kraju i nie spotkałbym Ericha. Do tej pory zostałby już pewnie uznanym poetą. Nie usprawiedliwiaj mnie, Alino. To ja zadałem śmiertelny cios. Sądziłem, że uda mi się o tym zapomnieć. Wmawiałem sobie, że potrafię odciąć się od przeszłości i zacząć życie na nowo. Dlatego przybyłem na wezwanie regenta, choć wiedziałem, że postawi warunki.
- I postawił. Związał twoje losy z siostrzenicą człowieka, który zginął w owym nieszczęsnym pojedynku. Potraktował cię wyjątkowo okrutnie. To dlatego Justin zagroził regentowi, domyśliła się Alina. Nie chciał, by związała się z nim na całe życie. W ten sposób zadawał sobie pokutę, a ona myślała tylko o sobie. Uwiodła go przekonana, że zmieni zdanie w sprawie ślubu. - Mówiłeś, że Novak wiedział o tobie coś ważnego - powiedziała. - Miałeś na myśli Ericha? - Tego ranka, gdy wyjechałaś z Ashurst Hall - odparł, ucałowawszy jej dłoń - ja i Brutus zasadziliśmy się na inhabera w pobliżu gospody, w której się zatrzymał. Miałem go na muszce, ale zrobił dokładnie to samo, co niegdyś Janosi. Wyszedł na zewnątrz, zasłaniając się dwiema dziewczynkami. - To podlec i tchórz! - zawołała ze wzgardą Alina. - Mimo to cieszę się, że go nie zabiłeś. Rozmawiałam dziś rano z Tannerem. Zarzekał się, że wie, jak nas z tego
R
wyplątać. Musisz się tylko zgodzić. Możemy udobruchać regenta i uzasadnić
L T
nadgorliwość, którą wykazałeś podczas unieszkodliwiania rzekomych austriackich dyplomatów. Nie wolno ci zgładzić Novaka, aby plan się powiódł. Jeśli pozostanie przy życiu, my również będziemy mieli szansę przeżyć. - Jest na to sposób. - Uśmiechnął się i musnął ustami jej wargi. - Nie wyjawiłem ci, co było w liście, który posłałem mu przez jego sługusa. - Rzeczywiście. Co napisałeś? - Że oddam cię w wyznaczonym miejscu i czasie za dziesięć tysięcy funtów. Alina zaniemówiła z wrażenia. - Przekazał odpowiedź memu przyjacielowi mieszkającemu w Sandhurst. Przystał na propozycję pod warunkiem, że wydam mu także Lukę. Wiesz, skąd jego zainteresowanie twoim „sekretarzem"? - Wiem, że nigdy byś mnie nie sprzedał, ale wolałabym to od ciebie usłyszeć. - Chodź tu do mnie, kotku. Pozwoliła mu się przytulić, ale zaraz potem uszczypnęła go za karę w ramię. - Jesteś niemożliwy. Nie znam nikogo równie przebiegłego, jak ty. Novak sądzi, że zgarnie nas wszystkich, tymczasem ty go dopadniesz. Tyle że, jeżeli chcesz się ze mną
ożenić, nie możesz go zabić. Nie zapominaj, że naraziłeś na szwank moją reputację. LiLiczę na to, że zostaną twoją żoną i będziesz nastawał na moją cnotę do końca naszego długiego wspólnego życia. - Właśnie o tym myślałem, kiedy tu dzisiaj szedłem. Postanowiłem złożyć broń i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Nie zamierzam bronić się dłużej przed tym, co czuję. - Pocałował ją w czubek głowy. - Nie wzięłaś jednak pod uwagę, że Novak pragnie twojej śmierci. Zależy mu na przejęciu tych przeklętych gruntów. - Romowie ich nie chcą, więc nie mamy czym się martwić. Napiszę do króla i zrzeknę się swoich praw. To znaczy... - Właśnie, kotku. Obawiam się, że to nie takie proste. Nie możesz oddać czegoś, co tak naprawdę nie należy do ciebie. Sama mi to niedawno wytknęłaś. - Racja. Może Novak wie, jak to załatwić? - Naturalnie, że wie. Wystarczy, że wyeliminuje z układanki ciebie. Spadek przejdzie wówczas na twoją ciotkę.
L T
R
- Która natychmiast sprzeda mu ziemie w zamian za okrągłą sumkę? Jedno mnie tylko zastanawia, dlaczego ona może to zrobić, skoro ja nie mogę? Luka nam o tym mówił, prawda? Twierdził, że ciotka zawarła potajemny układ z Novakiem i ja nie mam prawa odstąpić od swoich roszczeń. Musimy koniecznie porozmawiać z Prochazka. - W rzeczy samej, kotku. Może on nam to wyjaśni. Szczerze mówiąc, sam nie do końca pojmuję, o co idzie w tej awanturze z ziemią. - To zupełnie zrozumiałe - skwitowała z uśmiechem - Nie miałeś czasu tego zgłębić, bo byłeś zbyt zajęty zabijaniem ludzi oraz pozbawianiem cnoty narzeczonej, z którą wcale nie chciałeś się żenić. Jutro rozmówimy się z Luką.
Rozdział piętnasty - To ty, Justinie? - zdumiała się Nicole, gdy wszedł do jadalni. - Sądziłam, że o tej porze będziesz w łóżku. Gdziekolwiek wczoraj byłeś, musiałeś wrócić bardzo późno. Znudziło nam się czekanie i poszliśmy spać. - Nicole - upomniał ją mąż - obiecałaś, że będziesz grzeczna. Wilde roześmiał się i położył rękę na poręczy jej krzesła. - Lucasie, zamierzam pocałować twoją żonę. - Nie mam nic przeciwko temu. A ty, kochanie? Markiza wstała i objęła serdecznie barona, który cmoknął ją w policzek. - Wiedziałam, że potrzebujesz zachęty. Lydio, chodź, ty pewnie też dostaniesz buziaka - zwróciła się do siostry, która wraz z mężem stanęła właśnie w drzwiach. - Lydii należą się co najmniej dwa buziaki - stwierdził Justin. - Jestem pewien, że
R
miała wątpliwości i musiałyście długo ją przekonywać.
L T
- Z tymi słowy podszedł do księżnej i ucałował ją w oba policzki. Na jej twarzy pojawił się rumieniec.
- Dałyśmy ci się nieźle we znaki, prawda? Jakie to szczęście, że nie padało. Posłała bliźniaczce spojrzenie pełne wyrzutu. - Dobrze, że nie masz pojęcia, co obmyśliłyśmy na wypadek, gdyby aura przestała nam sprzyjać. Nicole zachichotała i pochyliła głowę nad talerzem. Panowie uścisnęli baronowi dłoń i pogratulowali mu rychłego ożenku. Wilde uzmysłowił sobie wtedy, że właściwie nigdy normalnie się nie oświadczył, a Alina nie powiedziała sakramentalnego „tak". - Wybaczcie - rzekł, odstawiając talerz, który zamierzał napełnić po brzegi. Tego ranka miał wilczy apetyt. - Muszę udać się do swojego pokoju. Wbiegł na piętro kuchennymi schodami, jako że wolał uniknąć po drodze spotkania z Aliną. Gdy otworzył drzwi, Wigglesworth stał przed lustrem nakładając perukę. - A niech mnie, Wiggley, słusznie oszczędziłeś tego widoku damom. Jesteś łysy jak kolano.
- Jaśnie pan?! - wykrzyknął służący, zakrywając w pośpiechu czaszkę. Sprawiał wrażenie zakłopotanego. - Jak mam sobie z panem radzić, skoro nie mogę być pewien, że o określonej porze przebywa pan dokładnie tam, gdzie powinien? To straszne. Justin z trudem powstrzymał uśmiech. - Wybacz, mój drogi. Obiecuję poprawę. Od tej chwili postaram się być niezawodny. - Byłbym wielce zobowiązany, jaśnie panie. Przy okazji pragnę donieść, że narzuta z flamandzkiego jedwabiu cudem ocalała. Dokonałem gruntownej inspekcji tkaniny oraz kilku drobnych napraw, mam jednak nadzieję, że jaśnie pan powściągnie się w przyszłości przed ciskaniem jej za okno. Wątpię, czy przetrzymałaby kolejny upadek. - Tak, myślę, że zdołam się powstrzymać. Możesz mi podać puzderko na biżuterię? - Czyli był pan łaskaw sam to zauważyć? - Co mianowicie?
R
- Że złote spinki nie pasują do kamizelki, którą raczył pan dzisiaj włożyć. Onyksy byłyby znacznie lepsze...
L T
- Tak, dziękuję za tę jakże cenną uwagę - rzekł baron, wyjmując ze szkatułki to, czego szukał. - Daruj, ale udam się na dół. Nikt nie będzie cię niepokoił. Kiedy wszedł do jadalni, Alina stała z talerzem w dłoni przy suto zastawionym stole. Zdaje się, że nie mogła się zdecydować, co sobie nałożyć. W każdym razie wybór był wyjątkowo duży. Wyglądała prześlicznie, choć wrócili z ogrodu tuż przed świtem. Zakradli się do domu przez kuchnię i natknęli na młodego służącego, który akurat rozpalał ogień w palenisku. Biedaczysko z wrażenia Upuścił sobie na nogę ciężkie polano. Na szczęście, Uzdrowiła go złota moneta, którą dostał na pocieszenie od Justina. Jak to wspaniale żyć znów pełnią życia, pomyślał zadowolony, przyglądając się narzeczonej. Ich problemy nie zostały jeszcze rozwiązane, ale nie zamierzał dziś o tym myśleć. Ten dzień zarezerwował wyłącznie dla niej. Jutro zastanowi się nad tym, jak wyplątać się z całego ambarasu. - Alino. Odwróciła się i spojrzała na niego z radosnym uśmiechem. - Jest coś, o czym zapomniałem, i chciałbym to teraz zrobić.
Natychmiast posmutniała. - Dokąd się znów wybierasz? - zaczęła z wyrzutem. - Sądziłam, że spędzimy... Nim zdążyła dokończyć, wziął ją za rękę i opadł na kolana. - Justinie! Co ty wyprawiasz?! Pozostali biesiadnicy oraz dwaj lokaje jak na komendę zwrócili głowy w ich kierunku. - Cii, kotku, miej litość - szepnął Wilde. - Zamierzam właśnie zrobić z siebie publiczne pośmiewisko. - Z tymi słowy wyjął z kieszeni pierścionek zaręczynowy, który zgodnie z rodzinną tradycją kolejni baronowie ofiarowywali przyszłym żonom. Klejnot liczył sobie ponad trzysta lat. Dawniej nosiła go matka Justina, a przed nią jej liczne poprzedniczki. Teraz przyszła kolej na Alinę. - Przecież jesteśmy już zaręczeni - zaprotestowała słabo. - Może, ale nie tak jak nakazuje obyczaj - odparł, słysząc za. plecami chlipanie
R
wzruszonej Lydii. - Udajmy, że nie widzimy reszty towarzystwa, która, jak mniemam,
L T
wybałusza na nas oczy. Nadeszła chwila na podjęcie decyzji. - Och, Justinie...
- Czekaj, oddaj mi ten talerz. Chyba obejdziemy się bez niego. - Odstawił puste naczynie na stół, po czym zaczął uroczyście: - Lady Magdaléno Evinko Nadejo Valentin...
- Zapamiętałeś wszystkie moje imiona? - Alino, na miłość boską, bądź choć raz układną panną. Co to ja miałem powiedzieć? - Zapewne znów chciałeś mnie zbesztać. - Nadal ciąży na mnie oskarżenie o zabójstwo trzech łotrów, którzy napadli na twój powóz. Groziłem śmiercią regentowi i w każdej chwili mogą mnie za to zakuć w kajdany. Nawet jeśli tego nie zrobią, książę zapewne cofnie ułaskawienie w sprawie Robbiego Farbera. Pozbawiłem cię ostatniego krewnego i spadku po nim. Poza tym nadal nie wiem, co począć z nieszczęsnym inhaberem. Rozumiesz więc, że być może będę musiał ponownie wyjechać z Anglii. Tym razem na dobre.
- Lucas, błagam cię, każ mu wreszcie przejść do rzeczy - zdenerwowała się Nicole. - Słowo daję, jeszcze moment i przekona ją, żeby dała mu kosza. Tanner nie wytrzymał i parsknął śmiechem, ale zaraz umilkł, niewątpliwe pod wpływem karcącego spojrzenia Lydii. - Przywołuję szanownych państwa do porządku - upomniał żartobliwie baron, nie odrywając wzroku od ukochanej. - Nikt was nie prosił, byście brali czynny udział w ceremonii. Mieliście być jej milczącymi świadkami. Alino, kocham cię całym sercem. Gotów jestem za ciebie umrzeć, choć wolałbym, abyśmy żyli razem długo i szczęśliwie z gromadką naszych dzieci, w otoczeniu cudownych, acz odrobinę wścibskich i nieznośnych przyjaciół. Proszę cię, zanim to przedstawienie stanie się jeszcze bardziej niedorzeczne... czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - Powiedz, że potrzebujesz czasu, żeby się zastanowić - doradził Tanner. - Nie zaszkodzi, jeśli jeszcze trochę poklęczy. Spodobał mi się niecodzienny widok pokornego Justina Wilde'a.
L T
R
- A mnie ten widok w ogóle się nie podoba - zadeklarowała Alina. Przyjęła pierścionek i wsunąwszy go na palec, pomogła baronowi wstać. - Pocałujesz mnie czy już zawsze będę musiała cię o to prosić? Objął ją w talii i przyciągnął do siebie.
- Nie powiedziałaś jeszcze „tak", kotku.
Ujęła jego twarz w dłonie, po czym wspięła na palce i sama go pocałowała. Jak się należało spodziewać, zgromadzona publiczność zaczęła entuzjastycznie bić brawo, a gospodarz polecił służącemu przynieść z piwnicy kilka butelek najlepszego wina, żeby mogli wznieść toast za zdrowie młodej pary. Tymczasem świeżo upieczeni narzeczeni wciąż pozostawali złączeni pocałunkiem. W końcu jedno z nich się uśmiechnęło i po chwili oboje zaczęli się śmiać. - Ależ z ciebie głuptas - powiedziała Alina, kiedy stanęli obok siebie, trzymając się za ręce. - Powiedziałam „tak", i to nieraz. Wkrótce bliźniaczki odciągnęły ją, aby się przyjrzeć rodowemu klejnotowi Wilde'ów.
- Będzie cię krótko trzymać, ale i tak jesteś szczęściarzem, przyjacielu - stwierdził Tanner, poklepawszy barona po ramieniu. Po śniadaniu narzeczeni wybrali się na przejażdżkę. Gdy wjechali do pobliskiej wioski, postanowili odwiedzić miejscową gospodę. Mimo protestów barona wmieszali się w tłum i usiedli w ogólnej izbie. Alina spróbowała piwa i oznajmiła, że wypada dość blado w porównaniu z tym, które warzono w browarze w pobliżu jej rodzinnego domu. Justin wyraźnie się zdziwił, że pozwalano jej pić alkohol, ale przecież wcale tego nie powiedziała. Pozwoliła mu jedynie przypuszczać, że mówi z własnego doświadczenia. Chciała go w ten sposób sprawdzić, a przy okazji się przekonać, czy jest zdolna do „niewinnych małych kłamstewek", jak to ujęła Nicole. Zdaniem markizy każda kobieta czasem musi oszukiwać swojego mężczyznę, wyłącznie dla jego własnego dobra. Gdy w grę chodzą sprawy honoru, panowie stają się bowiem kompletnie nierozważni i wtedy należy ich chronić przed nimi samymi.
R
- Czy mógłbyś mnie kiedykolwiek okłamać? - zapytała przyciszonym głosem.
L T
Zawahał się, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. - Nie, bo chciałbym, żebyś w pełni mi ufała.
- To dobrze. W takim razie ja też nie będę łgała. Popatrzył na nią z uśmiechem.
- Poza tym, że spróbujesz mi wmówić, że od berbecia raczysz się piwem? Posłała mu zdumione spojrzenie. - Wiedziałeś, że zmyślam? - Kotku, masz tak wyrazistą twarz, że nic się nie ukryje. Niepokojące, pomyślała rozczarowana. - Co mnie zdradziło? Sięgnął przez stół i musnął palcem jej nos. - O nie, skarbie. Nie powiem ci. Gdybym to zrobił, zaczęłabyś się pilnować i miałbym nielichy kłopot. - To pewnie oczy... Robię zeza? A może marszczę czoło albo się krzywię? Tak, to prawdopodobne, bo nie lubię kłamać. Za wiele z tym zachodu. Proszę, powiedz mi. Nie zaznam spokoju, póki się nie dowiem.
- Nie ma mowy, kotku. Wykluczone. Owszem, jestem zakochany, ale to nie znaczy, że wziąłem rozbrat z rozumem. Wypij do końca i wracamy do Basingstoke. Muszę naradzić się z Prochazka. - Chyba nie mam ochoty. Szczerze mówiąc, jest paskudne. - Zerknęła na niego z wyrzutem. - Wiedziałeś, że tak będzie. Nie próbuj zaprzeczać. Potrafisz być naprawdę nieznośny. Czemu mnie nie uprzedziłeś, że nie będzie mi smakować? I po co ten pośpiech? Obiecałeś, że odłożysz tę rozmowę na jutro. Ujął ją pod ramię i wyprowadziwszy na dziedziniec, pomógł jej dosiąść konia. - Nie zapominaj, że jutro spotykam się z inhaberem. W związku z tym chciałbym zadać kilka istotnych pytań Luce. - Znów ta przeklęta ziemia - odparła ze złością Alina, kierując klacz ku wyjazdowi z wioski. - Loiza twierdzi, że to marne grunty. Nie sposób się na nich osiedlić ani nawet niczego uprawiać. Mają jedynie znaczenie symboliczne. Czy ludzie naprawdę gotowi są umierać w imię symboli?
L T
R
- Obawiam się, że tak. Bywa, że nienawidzą i wyżynają się nawzajem z powodu błahostek. Zapewne dlatego nie przyszło mi do głowy, że w opowieści majora tkwią pewne nieścisłości. Tak czy inaczej, Novak nasłał na ciebie zabójców. Takich występków łatwo się nie zapomina ani tym bardziej nie wybacza. Ciężko mi będzie uścisnąć mu dłoń. Na szczęście, mam spore doświadczenie w udawaniu. Alina wolałaby, żeby tak o sobie nie mówił. Robił to, co do niego należało. Ostatecznie, był na usługi armii oraz ojczyzny. Poza tym mieli przecież zostawić przeszłość za sobą i zacząć wspólnie budować przyszłość. Liczy się to, co będzie jutro, a nie to, co było wczoraj. Zostawiwszy Justina nieco w tyle, przejechała przez pobliskie pole, zsunęła się z siodła i uwiązała klacz do jednego z drzew na skraju gęstego zagajnika. Baron również zsiadł z konia. - Kotku, w Basingstoke są co najmniej trzy tuziny łóżek. Myślę, że powinniśmy jedno z nich wypróbować. Tak, definitywnie... - Baronie Wilde, zatem uznał pan w swej niezmierzonej pysze, że postanowiłam ponownie przywieść pana do grzechu? Może później. Teraz musimy porozmawiać o
Novaku. - Usiadła na pieńku i zaczekała, aż do niej dołączy. - Zamierzasz wziąć ze sobą Lukę? Już mu lepiej, ale jeszcze nie całkiem wydobrzał. Gdyby doszło do walki... - Boisz się o majora? - Martwię się, że byłbyś tak zajęty ratowaniem go, że mógłbyś nie zdążyć uratować siebie. Moim zdaniem, powinien zostać w Basingstoke. Podobnie jak ja. Mnie też nie zabierzesz, prawda? Ucałował jej dłoń. - Bo kiedy zacznie się bójka, będę tak zajęły tobą, że nie zdołam obronić siebie? Nie inaczej. Masz rację, Brutus i ja doskonale poradzimy sobie we dwóch. Jak zwykle. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co z Luką? - Możesz być spokojna. Nie zamierzałem go do tego mieszać. Odetchnęła z ulgą. - Novak wpadnie w gniew, kiedy się zorientuje, że przybyłeś na spotkanie w pojedynkę - zauważyła.
L T
Pochylił się i obsypał pocałunkami jej kark.
R
- Może poproszę Wiggleswortha, żeby wdział strój incognito i udawał ciebie? Musimy teraz o tym mówić? Stokroć wolałbym, żebyś mnie uwiodła. - Ujął jej dłoń i położył ją sobie na udzie. - Chętnie ci pomogę, jeśli boisz się zrobić pierwszy krok... - Justinie! Opanuj się!
- Czemu nie mówisz do mnie „kochanie"? Spróbuj, chciałbym to usłyszeć. - Justinie! Dzieci! - Dzieci? Nie mam nic przeciwko temu. Nasz pierworodny z pewnością nie weźmie nam za złe tego, że został poczęty pod gołym niebem. A niech mnie! Wyprostował się pospiesznie. Alina uśmiechnęła się do gromadki wyrostków, która przechodziła na przełaj przez pole. - Pomachaj do nich. Pewnie pomyśleli, że robisz mi krzywdę. - Dobre sobie. To nie ty cierpisz katusze - poskarżył się, wymachując do dzieci kapeluszem.
- Byłoby znacznie wygodniej, gdybyśmy mieli dach nad głową, kiedy następnym razem zbierze nam się na amory... - Justinie, proszę cię. - Coś w jej głosie sprawiło, że natychmiast spoważniał. - Kotku, nie chcę rozprawiać o tym, co przyniesie jutro. Cieszmy się dniem dzisiejszym. - Dlatego, że będzie to nasz ostatni wspólny dzień? Tego się obawiasz? - Nie. - Spojrzał na nią z taką powagą, że od razu mu uwierzyła. - Novak to rozumny człowiek. Kiedy usłyszy o tym, że wydał na niego wyrok król Franciszek, zajmie się ratowaniem własnej skóry, a tobie da spokój. Modlę się również o to, by w ramach wdzięczności za owe cenne informacje zechciał wycofać oskarżenie o zabójstwo. Skoro koniecznie musisz wiedzieć, w rzeczywistości martwi mnie coś zupełnie innego. Od kilku dni łamię sobie głowę nad tym, jak naprawić stosunki z naszym drogim regentem. Oby zdarzył się cud, bo jeżeli nie zdołam go udobruchać, nic już mnie nie uratuje.
L T
R
Justin ma tak wiele innych zgryzot, że należy mu pomóc usunąć skutki największej kabały, w którą się ostatnio wpakował, uznała Alina. Nie będzie musiała go okłamywać. Zresztą, gdyby próbowała i tak by się zorientował. Wystarczy, że zajmie go czymś do jutra rana, by odwrócić jego uwagę. Tymczasem przyjaciele dyskretnie rozwiążą jego największy problem. Rozejrzała się i upewniła, czy są sami. Znakomicie, nikt nie będzie im przeszkadzał. - Wiesz, kochanie - powiedziała, prowadząc go w stronę drzew - ten zagajnik wydaje się dość gęsty. Poza tym niedługo się ściemni. Jeśli wejdziemy odrobinę w głąb, staniemy się zupełnie niewidoczni. Poszło jak z płatka, pomyślała, gdy Justin się uśmiechnął i poszedł posłusznie za nią. To doprawdy dziecinnie proste.
Rozdział szesnasty Gdy wrócili do Basingstoke, markiza i księżna zabrały Alinę i zniknęły. Wróciły dopiero na kolację, po czym oznajmiły, że udają się wcześniej na spoczynek. - O co im, do diaska, idzie? - zirytował się Justin, który miał nadzieję spędzić wieczór w towarzystwie narzeczonej. - Raptem zabawiają się w przyzwoitki? - Pozwól, że zacytuję swoją żonę - odparł Lucas, wydmuchując dym z cygara. Otóż Nicole doszła do wniosku, że dość się „nadokazywałeś". Innymi słowy, do dnia ślubu nici z figlowania. Oboje będziecie prowadzili się bez zarzutu. Dodam, że Lydia gorliwie poparła siostrę. - Skoro tak się sprawy mają, wypada mi jak najszybciej się ożenić. W domu w Londynie czeka na mnie specjalna licencja, o którą swego czasu zadbał regent. Szkopuł w tym, że nie mogę się tam pokazać, jeśli nie chcę, żeby skrócili mnie o głowę. Cóż,
R
kolejny powód, aby wrócić do łask drogiego księcia. Liczę na to, że uda się go czymś
L T
przekupić. Bufon uwielbia nowe zabawki.
Tanner i Lucas dyskretnie wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Skoro nie wolno mi się zobaczyć z Aliną, spożytkuję wieczór na rozmowę z majorem. Wyjeżdżam jutro z samego rana. Powinienem pojawić się ponownie około południa. Oby w jednym kawałku. Życzcie mi szczęścia, panowie. - A będzie ci potrzebne? - Któż to wie? Tego nigdy nie za wiele... - Proponowaliśmy, że pojedziemy z tobą - przypomniał Lucas. - Podtrzymujemy naszą ofertę. Baron poklepał go po ramieniu. - Dziękuję, ale nie mam prawa narażać was na kłopoty. Wystarczy, że będę spokojny o Alinę. Lucas zerknął na Tannera, co nie uszło uwagi Justina. - Nic jej tu nie grozi, prawda? - upewnił się. - Naturalnie, że nie. W każdym razie, zrobimy co w naszej mocy, aby była bezpieczna.
Wilde uśmiechnął się i uścisnąwszy im ręce, wszedł na piętro, żeby rozmówić się z Prochazką. Czech kazał mu czekać pod drzwiami dobrą minutę, nim w końcu wpuścił go do środka Dziwne, pomyślał od progu Justin. Major był w pełni ubrany, ale siedział wsparty ciężko o poduszki z ręką na temblaku. Alina wspominała mu wcześniej, że jeszcze wczoraj jej sekretarz był w dobrej formie. Do tego stopnia, że wstał z łóżka i pozbył się opaski podtrzymującej ramię. - Marnie wyglądasz, przyjacielu - rzekł, gdy Luka ociężale podniósł się na nogi. - Obawiam się, że znów dopadła mnie gorączka - mruknął major. - Nie chcę przysparzać ci dodatkowych zgryzot, ale nim jutro wyruszę na spotkanie z Novakiem, muszę zadać ci kilka pytań na temat spornych gruntów, wokół których powstało całe zamieszanie. - Zatem to prawda. Wspomniała mi o tym lady Valentin, ale nie chciałem jej wierzyć. Zamiast zgładzić Novaka, zamierzasz z nim rozmawiać. Chcesz załatwić
R
sprawę polubownie. Wiedz, że z kimś takim jak on to niemożliwe. Miałeś go zabić. Taki
L T
był plan. Umawialiśmy się. Zapomniałeś?
- Szczerze mówiąc, ostatnio doszedłem do wniosku, że pora zacząć się trzymać wyłącznie własnych planów. Zbyt długo realizowałem zamysły innych, wmawiając sobie, że cel uświęca środki. Nie będę dłużej narzędziem w cudzych rękach. - Nie oszukuj się. Nigdy nie będziesz niczym więcej. - Prochazka wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu. Baron stwierdził w duchu, że Czech niepotrzebnie zgolił wąsy. Przynajmniej ukryłyby teraz jego prawdziwe oblicze. - Czas wyłożyć karty na stół, jak mawiacie wy, Anglicy. Zastanawiałem się, kiedy zaczniesz pytać o te nieszczęsne ziemie. Niestety, popełniłem błąd podczas naszej pierwszej pogawędki, prawda? Justin z trudem ukrył zaskoczenie. Zdziwiła go nie tyle niespodziewana szczerość majora, ile jego otwarcie pogardliwy ton. Czyżbym był aż tak zajęty Aliną i Novakiem, że przeoczyłem coś, co miałem tuż pod nosem? - zastanawiał się. Najwyraźniej. Trafił na coś, czego nie rozumiał, a nie mógł sobie pozwolić, na choćby najmniejsze potknięcie.
- Istotnie, dość oczywista i niezręczna pomyłka - improwizował na poczekaniu. Szkoda tylko, że tak późno się połapałem. - Podszedł do stolika przy oknie i napełnił sobie kieliszek. - Wina? - zapytał uprzejmie. - Nie dziękuję. Co mnie zdradziło? Baron zastanowił się chwilę i przypomniał sobie nieścisłości, o których dyskutował wcześniej z Aliną. - W twojej opowieści kryła się ewidentna sprzeczność. Twierdziłeś, że Alina nie ma prawa zrzec się spadku, podczas gdy jej ciotka może to zrobić bez przeszkód. Niby błahostka, ale kiedy przyjrzeć się bliżej, okazuje się ważnym detalem. Wiele się wydarzyło w ciągu minionych dni. Napadnięto wasz powóz, a wokół domu kręcili się najemnicy Novaka. Oba te zajścia przydawały twojej historii wiarygodności. Wydawało się, że życie lady Valentin rzeczywiście jest zagrożone, a posłanie jej prześladowcy na tamten świat to jedyne słuszne rozwiązanie. Jednak te rozbieżności wciąż nie dawały mi spokoju. Prochazka pokiwał głową.
L T
R
- Tak myślałem. Loiza zmył mi z tego powodu głowę po rozmowie z lady Aliną. - Ona pierwsza to zauważyła - przyznał baron, przypatrując się ukradkiem rozmówcy. Zastanawiał się, dlaczego tak nietrafnie go ocenił. Przyszło mu też do głowy, że temblak to doskonałe miejsce, aby ukryć sztylet albo mały pistolet. - Powiedz mi coś więcej o waszym królu i o tym, dlaczego tak zależy mu na tym, by pozbyć się Novaka. Luka nie należał do ludzi wierzących w uzdrawiającą moc szczerych wyznań, ale kiedy wymagała tego sytuacja, podobnie jak Justin, zazwyczaj grał na zwłokę. Baron oceniał tymczasem swoje szanse. Nie zabrał ze sobą broni, ale liczył na to, że jeśli zajdzie potrzeba, obezwładni majora, zadając mu cios w niezagojoną ranę. Jeżeli to nie poskutkuje, użyje butelki po winie. Wystarczy rozbić ją o parapet... - Król? - zadrwił Czech. - Król nie ma z tym nic wspólnego. Sądzisz, że ryzykowałbym dla niego tak wiele? Barona wreszcie olśniło. - Jesteś Romem, mam rację? - Raptem wszystko stało się jasne. - Zatem to prawda, że Novak stworzył oddział złożony z Cyganów, a potem zostawił ich na pewną śmierć?
- Owszem, na nieszczęście mojej rodziny. Właśnie wtedy poprzysiągłem sobie, że nie spocznę dopóty, dopóki Novak nie zapłaci mi za ich krzywdę. Niestety, łajdak wciąż żyje, a co gorsza, wiedzie mu się coraz lepiej. Wilde'owi zależało na tym, by major jak najwięcej mówił. Może zdoła uśpić jego czujność. - Nic dziwnego, że bez trudu wszedłeś w układy ze starszyzną taboru i załatwiłeś ochronę dla Aliny. - Loiza jest moim wujem. Od samego początku zamierzałem ukryć się wśród swoich. Tak było bezpieczniej dla mnie. Lady Valentin nigdy nic nie groziło. Cała reszta to wyssana z palca bujda. Nie ma i nie było żadnych spornych gruntów. To jedynie pożyteczne kłamstwo, które postanowiłem wykorzystać do własnych celów. - A ja wziąłem te wymysły za dobrą monetę. Czuję się jak ostatni dureń. To ty nająłeś Phineasa Battle'a, jak mniemam? Był nader przekonujący w roli zabójcy
R
nasłanego przez księcia regenta. Sprytne posunięcie. Sądziłem, że życie Aliny jest w wielkim niebezpieczeństwie.
L T
Major wzruszył ramionami. Obydwoma, także tym rzekomo niezaleczonym. Ależ głupio się zdradził, uznał baron.
- Chodziło o to, byś nie miał zbyt wiele czasu na myślenie. To był pomysł wuja. Zanim wybraliśmy ciebie, rozważaliśmy kandydaturę Battle'a na zabójcę Novaka. Twierdził, że jest w stanie wmówić ci wszystko, co tylko zechcemy. Cóż, zdaje się, że sprawy nie potoczyły się po jego myśli. - Biedak skończył marnie. Tak czy owak, winszuję. Udało wam się odwrócić moją uwagę od kwestii zasadniczych. Nie wmawiaj mi jednak, że Alina była bezpieczna. - To szczera prawda. W każdym razie tak zakładał nasz plan. Niestety, zdarzają się nieprzewidziane okoliczności. Wilde przypomniał sobie, że inhaber stanowczo zażądał obecności Prochazki na jutrzejszym spotkaniu. - Niezgorszy z ciebie łotr, majorze. Przez moment było mi ciebie żal. Sądziłem bowiem, że się w niej kochasz. Tego dnia, kiedy napadnięto na wasz powóz, kula nie była przeznaczona dla Aliny, lecz dla ciebie.
Luka skinął głową. - Usiłowałem rozprawić się z Novakiem o wiele wcześniej, jeszcze w Pradze, ale zbyt dobrze strzegł do siebie dostępu. Zamachów było kilka, a wśród podejrzanych zawsze pojawiało się moje nazwisko. Król Franciszek postanowił to wykorzystać. Wezwał mnie na prywatną audiencję i obiecał, że mi pomoże. Postawił wszakże warunek: to nie ja wykonam wyrok, Novaka zgładzi ktoś inny. - Do realizacji planu potrzebowaliście zaprawionego w bojach zabójcy, czyli mnie. Przez wasze knowania Alina omal nie straciła życia! - To nie moja wina, że Novak na nas napadł. Musiał się dowiedzieć, że przyjeżdżam do Anglii, aby eskortować lady Valentin. Domyślił się, że znów spróbuję go ukatrupić, i stwierdził, że rozsądniej będzie mnie w tym uprzedzić. Zresztą wypełniałem swoje obowiązki jak należy. Chroniłem lady Valentin najlepiej, jak umiałem. Gdybyś nie kazał nam jechać do Ashurst Hall, prawdopodobnie do niczego by nie doszło. Loiza
R
czekał na nas na drodze do Londynu. Mieliśmy oboje ukryć się w obozie, zanim
L T
dotrzemy do stolicy. Tam ludzie Novaka by mnie nie znaleźli. Ty pokrzyżowałeś plany. Nie dość, że zmieniłeś cel podróży, to jeszcze nie dopełniłeś swojej części umowy i nie zabiłeś Novaka.
- Doprawdy wielce to niestosowne z mojej strony. Dziwię się, że mimo to zdołałeś powściągnąć pogardę na tyle, by ze mną rozmawiać. Luka zaczerwienił się ze złości. - Mam prawo być niezadowolony. Zrujnowałeś nasz misterny plan! To przez ciebie lady Alina znalazła się w niebezpieczeństwie, a ja zasłoniłem ją własną piersią. - Pewnie sądzisz, że należy ci się za to medal? Wątpię, byś naprawdę pragnął pomścić romskich braci. Chodzi raczej o zaspokojenie własnych wygórowanych ambicji, mam rację? Ciekaw jestem, czy Loiza przejrzał twoje rzeczywiste motywy. - Być może - odparł major. - Nie jest ze mnie szczególnie zadowolony. Zapadło milczenie, które w końcu przerwał major. - Owszem, obiecano mi coś w zamian za wyeliminowanie Novaka, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Ten człowiek zasłużył na śmierć.
- Z pewnością. Nie on jeden zresztą. Można by sporządzić całą listę jemu podobnych. Mam zacząć wymieniać nazwiska? - Nikt nie przypuszczał, że sprawy tak się skomplikują. Intryga była dziecinnie prosta. Wasz przeklęty książę regent... - Księcia regenta zostawmy w spokoju. Pozwól, że ocenią go historia oraz jego poddani. Jedno jest pewne, to nie on jest autorem owego przemyślnego spisku. Wiele razy próbował być błyskotliwy, lecz marnie mu to wychodzi. - Święte słowa. Zajmowały go jedynie pieniądze, które może na tym zarobić. Nie przyszło mu do głowy, że tego rodzaju pomoc nie leży w jego interesie. Justin roześmiał się złowrogo. - Mogłem się tego domyślić. Regent to chciwy bufon i nic tego nie zmieni. Tobie zawdzięczam ułaskawienie, prawda? To ty podsunąłeś mu moje nazwisko. Dlatego nie miał pojęcia, o czym mówię, kiedy zarzuciłem mu, że uknuł zamach na życie Aliny.
R
- Gwoli ścisłości, król Franciszek także nic o tym nie wiedział. Tak czy inaczej,
L T
powtarzam raz jeszcze: lady Alinie nic nie groziło.
- Nic jej nie groziło? - zirytował się baron. - Dobre sobie. O mało nie zginęła w strzelaninie! A ja zabijałem ludzi! W imię czego? - Dopiero teraz dotarły do niego wcześniejsze słowa Luki. - Co miałeś na myśli, mówiąc, że Franciszek też nie wiedział? - Monarchowie wiedzą tyle, ile chcą wiedzieć. Szczegóły powierzają zazwyczaj swoim sługusom. Tak było i w tym przypadku. To nie powinno być dla ciebie zaskakujące, prawda, Justinie? - Baronie Wilde, jeśli łaska. Po imieniu zwracają się do mnie wyłącznie przyjaciele, majorze. - Naturalnie. Zapomniałem, że mam do czynienia z nieobliczalnym baronem. - W głosie Czecha pojawiła się ostrzejsza nuta. - Słyszeliśmy o twoich wyczynach w Trebon. O chłopcu i o tym, co zrobiłeś jego ojcu. Dlatego cię wybraliśmy. Nie przypuszczałeś chyba, że tłusty wieprz z Londynu wpadł na to sam? Justin puścił to pytanie mimo uszu i zadał własne: - Czemu nie zwróciliście się bezpośrednio do mnie? Mogliście wynająć mnie jako zabójcę. Tak byłoby o wiele prościej.
- A przyjąłbyś zlecenie? Musielibyśmy ofiarować ci coś w zamian. Wilde nie odpowiedział. - Kandydatów było wielu, ale wydarzenia z Trebon utwierdziły nas w przekonaniu, że ty będziesz najlepszy. Wiedzieliśmy o tobie wszystko. To prawda, że kiedy pojedynkowałeś się z hrabią, który obraził twoją żonę, strzeliłeś mu w plecy? - Naturalnie, zabijam przecież każdego, kto wejdzie mi w drogę, także dzieci i nieuzbrojonych mężczyzn. - Justin nie dbał o to, co myśli o nim major. Dziękował opatrzności za to, że Prochazka nie natknął się na informację o tym, że Robbie Farber był wujem Aliny. Nie wiadomo, jak wykorzystałby tę wiedzę. Luka pokiwał głową, jakby potwierdziły się jego przypuszczenia. - Z początku sądziłem, że pomyliliśmy się w naszych sądach i wybraliśmy nieodpowiedniego człowieka. Doskonale odgrywałeś rolę układnego dżentelmena, ale bezdusznego mordercy nie da się ukryć pod płaszczykiem nieszczerych uśmiechów i
R
fałszywej uprzejmości. Król obiecał mi pewne korzyści, ale kieruje mną nade wszystko
L T
chęć zemsty. Novak musi zapłacić za to, co uczynił mojej rodzinie. Skoro nie chcesz go zabić, wystarczy, że wyjawisz mi, gdzie się zatrzymał.
- Wybacz, że cię rozczaruję - odrzekł baron. - Gdybym zdradził ci, gdzie przebywa, ukatrupilibyście go, a winę zrzucili na mnie. Niech wraca, skąd przyjechał. Nie zamierzam...
Raptem przypomniał sobie o liście, w którym proponował Novakowi, że za dziesięć tysięcy funtów sprzeda mu Alinę. Nie miał wyboru, musiał jakoś się z tego wytłumaczyć. Pozostawała również kwestia oskarżenia o zabójstwo najemników Novaka. Nie uniknie zatem konfrontacji z tym szubrawcem... - Widzę, że zmieniłeś zdanie - zauważył Luka. - Jednak się z nim spotkasz. Powiedz mi gdzie. - Pozostajesz przy życiu z dwóch powodów, majorze. Po pierwsze, dlatego, że gdyby nie nieszczęsny spisek, którego jesteś autorem, nie poznałbym Aliny. Po wtóre, polubiłem twoich rodaków i szczerze im współczuję z powodu krzywdy, którą wyrządził im Novak. Jeśli nadal pragniesz go uśmiercić, będziesz musiał postarać się o to sam. Ja umywam ręce. Skończyłem z zabijaniem.
- Tacy jak ty nie zrywają łatwo z przeszłością. - Istotnie, dla ciebie mogę zrobić wyjątek. Radzę zatem, byś powstrzymał się od dalszych uwag. Pożegnam od ciebie Alinę i podziękuję w twoim imieniu markizowi. Za godzinę Brutus spotka się z tobą w stajni. Odwiezie cię do obozowiska wuja. - Z tymi słowy baron ruszył do drzwi. Odwrócił się jednak z ręką na klamce. Podobny manewr niejednokrotnie ocalił mu życie. - Tego dnia w gospodzie, kiedy nalegałeś, bym został z Aliną, pomyślałem, że twoje obawy wynikają ze szczerej troski o jej dobro. Chciałbym nadal wierzyć, że jej los leży ci na sercu. Major podniósł się z łóżka. - Naturalnie, że byłbym niepocieszony, gdyby stała jej się krzywda. Jest córką mojego dowódcy. Jednak to tylko kobieta, a kobiety powinny znać swoje miejsce w życiu. Rodzą się po to, żeby służyć nam, mężczyznom. Czasem muszą się dla nas poświęcać. Tak już urządzono ten świat.
R
- Zmieniłem zdanie - wycedził Wilde. - Masz dziesięć minut. Nie spóźnij się, bo
L T
Brutus nie lubi, gdy każe mu się na siebie czekać. Nie, nie wypada traktować tak nieuprzejmie rekonwalescenta. Dam ci więcej czasu, a potem mój przyjaciel zwyczajnie cię wyniesie. - Wyniesie?
Luka nie zdążył zapytać o nic więcej, bo padł jak długi na podłogę powalony zamaszystym ciosem w szczękę. Justin zajrzał pod temblak i znalazłszy w nim pistolet, schował go do kieszeni. Gdyby nie stare nawyki, zapewne zginąłbym od strzału w plecy, pomyślał, wychodząc z pokoju. Dziesięć godzin później spotkał się z inhaberem. Niestety, jego rewelacje nie zrobiły na rozmówcy większego wrażenia. Novak doskonale wiedział, że król Franciszek wprost nie może się doczekać jego pogrzebu. Niemniej, kiedy wyjaśnili sobie sprawę spornych gruntów, Czech zgodził się „dobrowolnie" zwrócić obciążający Justina list oraz wycofać zarzuty o morderstwo i obciążyć nimi majora Lukę Prochazkę. Baron polecił wówczas Brutusowi postawić pana Novaka na ziemi, zwłaszcza że poczerwieniałe oblicze tego ostatniego zaczęło powoli sinieć. Następnie Wilde zwrócił inhaberowi klucze do piwnicy opuszczonego kościoła, w którym odbywało się spotkanie, aby mógł
wypuścić z niej swoich pachołków. Było ich kilku, ale na widok uzbrojonego po zęby i porykującego olbrzyma poddali się bez walki. Teraz Justinowi pozostawało już tylko wrócić do Basingstoke, zabrać Alinę i udać się do stolicy, by tam paść na kolana przed monarchą i pokornie prosić o łaskę. Jakież było jego zdumienie, gdy podjechawszy pod drzwi rezydencji, dowiedział się od lokaja, że gospodarza nie ma w domu. Markiz, jego małżonka, książę, księżna oraz droga panna Alina wyruszyli o świcie do Londynu. Rozsierdzony Wilde dopadł schodów i pobiegł na górę, pokrzykując na Bogu ducha winnego Wiggleswortha, który zniósł jego wrzaski ze stoickim spokojem. - Księstwo Ashurst dołączą do nich na miejscu - obwieścił zadowolony. Słyszałem, jak lady Nicole rozmawiała o tym z siostrą. Kazali mi przekazać, że jaśnie pan może się z nimi spotkać o jedenastej wieczorem w Carleton House, jeśli wyrazi pan na to ochotę.
R
Kiedy baron oznajmił w kilku niewybrednych słowach, na co ma w tej chwili
L T
ochotę, zgorszony sługa pośpiesznie zakrył uszy stojącemu nieopodal młodszemu koledze.
Tego dnia książę regent postanowił wydać huczne przyjęcie upamiętniające przełomowe wydarzenie, jakim był dla stolicy wielki pożar Londynu*. Dla Aliny i jej nowych przyjaciół bal stanowił znakomitą okazję do wprowadzenia w życie planu ratowania barona Wilde'a. Powodzenie ich zamysłu wydawało się niemal pewne, zwłaszcza że Rafe i Charlotte Daughtry figurowali na liście oficjalnie zaproszonych gości. * Pożar, który 2 września 1666 roku zniszczył 2/3 powierzchni miasta. Zginęło zaledwie 6 osób. Żywioł zabił jednak większość londyńskich szczurów i położył kres trwającej od 1665 roku epidemii dżumy. Wydarzenie to miało wielki wpływ na ówczesne społeczeństwo angielskie, a także na sam Londyn (przyp. tłum.).
Podenerwowana, ale i pełna determinacji Alina powtarzała w pamięci skomplikowaną mowę, którą ułożył dla niej Lucas. Zmierzała do Carleton House w otoczeniu najwyższych rangą arystokratów, a ci, jak wiadomo, cieszą się nie byle jakimi
przywilejami. Jak to dobrze, że Justin ma wśród znajomych markiza i dwóch książąt. Oby to wystarczyło, aby uchronić go przed wtrąceniem do lochu. Na szczęście, jeśli ona odegra swoją rolę jak należy, nie będzie musiała się tym martwić. - Wszystko w porządku, moja droga? - zapytała troskliwie Charlotte, gdy nadeszła ich kolej, by przestąpić próg rezydencji regenta. Alina skinęła głową. Czuła na sobie spojrzenia zebranych i słyszała podekscytowane szepty zarówno dżentelmenów, jak i dam. Wyobraziła sobie, że jest znów w porcie w Portsmouth i ma do czynienia z gawiedzią, a nie zgromadzoną tłumnie socjetą Londynu. Od razu zrobiło jej się lżej. Była przekonana, że Justin poradził sobie z Novakiem i niedługo wesprze ją swoją obecnością. Rozejrzała się po urządzonym z przepychem wnętrzu, aby ukoić nerwy. Miała wrażenie, że gdziekolwiek spojrzy, widzi złoto, albo drogocenne kamienie. W pewnej chwili jej wzrok padł na przeogromny kandelabr. Czy to naprawdę kryształowy gołąb? Z oczami wysadzanymi rubinem? Śmiechu warte.
L T
R
- Już się nie boję - szepnęła do Lydii. - Regent musi mieć o sobie doprawdy marne zdanie, skoro tak usilnie zabiega o to, by bogactwem zrobić wrażenie na gościach. - Przecież kiedyś zostanie Jerzym Czwartym królem Anglii. Żal ci go? - Owszem. Sądzę, że dba o pozory, aby nikt nie zorientował się, jaki jest naprawdę. Podobnie jak moja ciotka Mimi.
- Nic dziwnego, że Justin się w tobie zakochał. Masz dobre serce. Twoje współczucie dla bliźnich będzie idealnie równoważyć jego cynizm. - Moje współczucie to błahostka w porównaniu z tym, co dla niego robicie - rzekła z głębokim przekonaniem Alina. - Możliwe, że po dzisiejszym wieczorze popadniecie w niełaskę. - Nie wracajmy do tego - odparła pogodnie Lydia. - Wiemy, że postępujemy słusznie. Poza tym marni byliby z nas przyjaciele, gdybyśmy opuścili go w potrzebie. Nie unikniemy kary, to pewne jak amen w pacierzu, ale jesteśmy na nią przygotowani. Jakoś to przeżyjemy. - Lydia ścisnęła dłoń Aliny. - Jesteś gotowa? Za moment nas zapowiedzą.
Panna Valentin uśmiechnęła się nieznacznie i postąpiła śmiało do przodu. Widok dwóch identycznych lokajów w bogato zdobionych liberiach wprawił ją w zdumienie. Czyżby byli bliźniakami? - pomyślała, gdy jeden z nich uderzył laską w marmurową podłogę i obwieścił podniesionym głosem: - Wasza Wysokość! Książę i księżna Ashurst! - Wasza Wysokość! Książę i księżna Malvern. Markiz i markiza Basingstoke! zawtórował mu drugi sługa. Damy ustawiły się po prawej, a ich mężowie po lewej stronie, jakby chcieli utworzyć szpaler. - Wasza Wysokość! Lady Magdaléna Evinka Nadeja Valentin! Alina wkroczyła do sali balowej i zsunęła z ramion pelerynę z delikatnego kremowego jedwabiu i austriackiej koronki. To właśnie owa peleryna wzbudziła taką sensację, gdy jej właścicielka przechodziła przez westybul. Teraz zewsząd rozległy się
R
okrzyki jawnego zachwytu. Justin byłby dumny, gdyby mnie teraz widział, pomyślała.
L T
Bywał czasem tak rozkosznie próżny...
Dzięki Rafe'owi i Charlotte, którzy przywieźli ze sobą jej bagaż, mogła włożyć najlepszą wieczorową toaletę. Miękka tkanina, z której uszyto suknię, wyglądała jak płynne złoto. Prosty, pozbawiony marszczeń i rękawów stan ściągnięto wysoko szarfą zakończoną skomplikowanym, wyszywanym węzłem. Przód spódnicy składał się zaś z mnóstwa plis. Całości dopełniała imponująca biżuteria wysadzana licznymi szafirami i brylantami. - A niech mnie! Cóż za przepych! - rozległy się rozemocjonowane szepty za plecami Aliny. Uśmiechnęła się nieznacznie i przyjęła ramię Rafe'a. Razem podeszli do ustawionych pośrodku komnaty tronów, na których zasiadali książę regent oraz jego córka, księżniczka Karolina. Za Aliną i Rafe'em stąpał miarowo lokaj, niosąc aksamitny płaszcz z gronostajami - ukochany strój lady Valentin. Zaczerpnęła tchu i pochyliła się przed monarchą w głębokim ukłonie. - Wasza Wysokość - zaczęła pewnym głosem, wyciągając prawą dłoń. Wiedziała, że powinna spuścić wzrok przed majestatem władzy, ale świadomie tego nie zrobiła. -
Mój przyszły mąż, baron Wilde, pokornie prosi o wybaczenie. Zatrzymały go pilne sprawy, zapewnił mnie jednak, że niebawem zjawi się na miejscu, by osobiście pokłonić się Waszej Wysokości i przeprosić za spóźnienie. Oboje pragniemy również wyrazić ogromną wdzięczność. Za sprawą najjaśniejszego pana, który w swej niezmierzonej mądrości postanowiłeś połączyć nasze losy, jesteśmy dziś bowiem najszczęśliwszymi z ludzi, a zarazem twymi oddanymi sługami. Alina wreszcie pochyliła głowę, nie opuszczając przy tym ręki. W chwili gdy pomyślała, że poniosła klęskę, usłyszała szelest i wyczuła, że książę staje na nogi. Wkrótce koniuszki pulchnych palców ujęły jej dłoń. - Złoto twej sukni, pani, żadną miarą nie dorównuje urodą twoim oczom - rzekł zauroczony regent. - Za to szmaragdy są wprost zachwycające. Czyżbyś przywiozła mi prezent od swojego króla? Alina wyrecytowała bez zająknięcia drugą część mowy przygotowanej przez markiza.
L T
R
- Zechciej, panie, przyjąć podarek ode mnie i barona Wilde'a dla Jej Wysokości księżniczki Karoliny. Jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju, w sam raz dla córki uwielbianego monarchy. Oby nosiła go w dobrym zdrowiu przez wiele lat. Rafe odebrał od służącego płaszcz i wystąpił do przodu, unosząc go wysoko w powietrze, tak by wszyscy mogli zobaczyć przepyszny tren z gronostajów. Księżniczka skinęła głową i uśmiechnęła się z aprobatą. - Winszuję, panno Valentin - odezwał się po cichu regent. - Może pani poinformować przyszłego męża, że zyskał w pani osobie wdzięcznego, a zarazem budzącego respekt obrońcę. - Zdaje się, że Wasza Wysokość będzie mógł powiedzieć mu to sam. Nie musiała się odwracać, by rozpoznać znajomy chód narzeczonego. Odważyła się na niego spojrzeć dopiero wtedy, gdy stanął przy niej. W wieczorowym stroju prezentował się wspaniale, choć fular miał z lekka przekrzywiony, a na jego głowie panował delikatny nieład. Co gorsza, zalatywało od niego koniem, najlepszy dowód na to, że spędził długie godziny w siodle. Biedny Justin, niewątpliwie cierpiał katusze z
powodu niedoskonałego wyglądu. Jest dla niego bardzo ważna, skoro przybiegł tu nanatychmiast, nie doprowadziwszy się najpierw do porządku. - Justinie... - Alino - odezwał się, ledwie spoglądając w jej stronę. - Kto by się spodziewał, że cię tu zastanę. Czyżby pod moją nieobecność w Basingstoke zrobiło się aż tak nudno? Wyszukana uprzejmość świadczyła o tym, że bardzo się o nią martwił i jest bliski wybuchu, pomyślała z przestrachem Alina. - Wasza Wysokość - powiedział, pokłoniwszy się nisko regentowi. - Moja narzeczona miała szlachetne zamiary, ale nie należy jej do tego mieszać. Przybyłem tu specjalnie po to, by poddać się karze, którą mi wymierzysz, panie. Przyznaję, że się myliłem. Źle oceniłem Waszą Wysokość i nie doceniłem własnego przywiązania do Anglii. To, czego się dopuściłem, kiedy ostatnim razem gościłem pod tym dachem, jest niewybaczalne. Nawet nie próbuję się usprawiedliwiać. Żadne przeprosiny, choćby z
R
gruntu szczere, nie zdołają wymazać z pamięci tak wielkiej zniewagi. Pragnę jedynie
L T
zapewnić, że uczynię wszystko, czego Wasza Wysokość ode mnie zażąda. - Wybornie - szepnął regent. - Choć raczej trudno mi w to uwierzyć i ci to udowodnię. Wyrzekłbyś się jej, gdybym cię o to poprosił? W imię miłości do ojczyzny? Justin spojrzał na Alinę tak, że zrobiło jej się ciepło na sercu. A kiedy wziął ją za rękę, omal się nie rozpłakała. Proszę cię, Boże, modliła się w duchu, spraw, by postąpił dyplomatycznie. Niech tylko nie stara się być dowcipny. Baron odwrócił się z powrotem do regenta. - Nie - oznajmił zwięźle. Przyszły król dowiódł, że wcale nie jest taki płytki i głupi, za jakiego się go uważa. Uśmiechnął się, pokiwał głową i rzekł niemal łaskawie: - Zabierz ją zatem do domu, Wilde. Ją oraz swoich zuchwałych przyjaciół. Zejdźcie mi z oczu natychmiast i nie pokazujcie się aż do wiosny. Chętnie zobaczę was z początkiem kolejnego sezonu, ale nie wcześniej. Czy wyrażam się jasno? Powiedz „tak", pomyślała Alina. To nasi przyjaciele. Nie jesteś sam. Już nigdy nie będziesz sam... - Tak jest, Wasza Wysokość - odrzekł Justin.
Epilog Alina biegła ścieżką, zaśmiewając się w głos i spoglądając co jakiś czas za siebie. Gdy wypadła spośród drzew na polanę, nagle znalazła się w powietrzu. - Justinie! Jak ci się to udaje? - zawołała, chwyciwszy go za ramiona. - Zaczynamy razem, a ty za każdym razem mnie prześcigasz. Na pewno znasz jakiś skrót. Postawił ją na ziemi i pocałował w usta. - Może jestem mullo i przylatuję na metę pod postacią nietoperza? Nie przyszło ci to do głowy? Wzięli się za ręce i ruszyli w stronę strumienia. - Nie - odparła poważnie. - W języku Romów mullo to umarły, który powraca na ziemię, żeby siać postrach i czynić zło. Ty jesteś dobry. Podarowałeś Loizie sporą połać swojej ziemi.
R
- Naszej ziemi, kotku. Poza tym wiesz, że nie przyjął aktu własności. Powiedział
L T
tylko, że chętnie rozstawi tam czasem obozowisko i zatrzyma się wraz z ludźmi na dłużej. W zamian za to oddał mi twój wóz, a zatem obaj mieliśmy z tego korzyść. Obejrzała się na stojący nieopodal kolorowy wóz - prezent ślubny od męża. Nie powiedziała mu o tym, ale ceniła sobie ten podarunek bardziej niż inne rzeczy, którymi szczodrze ją obdarował. Klejnoty i futra to tylko ładne przedmioty. Ów wóz zaś był dla nich obojga czymś więcej, miejscem, w którym mogli zapomnieć o całym świecie i być tylko we dwoje. - Pomogłeś mu też przewieźć zwłoki Luki do Pragi. - I zabrałem go na publiczną egzekucję, kiedy Novaka skazano na śmierć za zamordowanie jego krewniaka. Staram się, jak mogę, kochanie, ale nie powinnaś robić ze mnie lepszego, niż jestem w rzeczywistości. - Dobrze, ale pod warunkiem, że nie będziesz umniejszał własnych zasług. Pociągnęła go w stronę wozu. - Nalegam, abyś zawsze był sobą. Moim wspaniałym, dowcipnym i apodyktycznym baronem Wilde'em. Zwłaszcza gdy w przyszłym tygodniu zjedziemy do Londynu. Lydia pisze, że sprawa jest przesądzona. Księżniczka Karolina
jeszcze przed końcem roku wyda na świat pierwszego potomka. Nie zapomnij pogratulować regentowi z okazji rychłych narodzin wnuka. - A czemuż to miałbym gratulować właśnie jemu? Przecież nie przyłożył do tego ręki. - Zdaje się, że nie wyraziłam się wystarczająco jasno. Bądź sobie zabawny i władczy, byle tylko nie w obecności regenta. Chcesz znów spędzić cały rok na wygnaniu na wsi? - Dopóki jesteś tu ze mną, nie mam nic przeciwko temu. Powiem więcej, całkiem mi się to podoba. Alina weszła do wozu i odsunęła się, by zrobić mu przejście. Justin uśmiechnął się szeroko. - Czyżbym widział nowe, większe łóżko? Zdaje się, że zaprosiłaś mnie tu w konkretnym celu... Prawdziwy ze mnie szczęściarz.
R
Odwzajemniła uśmiech i zaczęła rozwiązywać mu fular.
L T
- Mnie także spotkało w życiu wielkie szczęście, ukochany mężu.