523 Pages • 148,877 Words • PDF • 7.1 MB
Uploaded at 2021-09-24 05:46
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
SER IA BIOGR AFIE
Już w księgarniach: Beata Chomątowska Lachert i Szanajca. Architekci awangardy Aleksander Kaczorowski Havel. Zemsta bezsilnych Małgorzata Czyńska Kobro. Skok w przestrzeń Angelika Kuźniak Stryjeńska. Diabli nadali Aleksander Kaczorowski Hrabal. Słodka apokalipsa Stanisław Bereś Gajcy. W pierścieniu śmierci Olga Szmidt Kownacka. Ta od Plastusia Mariusz Urbanek Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce Wojciech Orliński Lem. Życie nie z tej ziemi
Klementyna Suchanow
Gombrowicz Ja, geniusz tom II
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej. Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka Projekt typograficzny Robert Oleś / d 2 d .p l Fotografia na okładce © Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego Wybór fotografii Klementyna Suchanow i Katarzyna Bułtowicz Dołożono wszelkich starań, by odszukać wszystkich właścicieli praw autorskich zdjęć wykorzystanych w książce. W przypadku ewentualnych niejasności wydawca zapewnia, że prawa wszystkich właścicieli będą respektowane. Copyright © by Klementyna Suchanow, 2017 Copyright © by Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, Warszawa 2017 Copyright © by Wydawnictwo Czarne, 2017 Redakcja Tomasz Zając Korekta Ewa Polańska / d 2 d .p l , Jadwiga Makowiec / d 2 d .p l Redakcja techniczna Robert Oleś / d 2 d .p l Skład Agnieszka Frysztak / d 2 d .p l Mapy Alicja Rosé Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Projekt współfinansowany przez miasto stołeczne Warszawa i Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej Współwydawca:Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza
Skład wersji elektronicznej d 2 d .p l I S BN 978- 83- 8 049 - 580 - 7
Spis treści
Seria Strona tytułowa Strona redakcyjna VII Venezuela 615 Początek nowej ery Argentyńskie tłumaczenie Ferdydurke Powtórny debiutant Przeciw poetom „Niejasny kościół…” Próby nawiązania kontaktu z Polską Posadka w banku Przyjaciel Trans-Atlantyk Życie pisarza bez czytelników Nowa Polonia Przywrócony do życia Przełomy: 1953 Wolność Poszukiwanie żony Impresario w Paryżu i w Warszawie Wędrówki po Argentynie Żegnaj, Argentyno VIII „Federico C.” Odmęt IX Przez Paryż do Berlina i z powrotem Walka z Paryżem Zapachy w Berlinie Atak
Gdzie się podziać? Rita Labrosse X Vence Place du Grand Jardin 36 Pies, kobieta, samochód Vence jako centrum wszechświata Przedostatnie pojedynki Znowu rewolucja Ostatnie fotografie Podziękowania Nota edytorska Bibliografia Źródła fotografii Przypisy Kolofon
V II
Venezuela 615
Początek nowej ery
Wyjazd w góry Córdoby niewiele pomaga na zdrowie, bo też i sprawa podwyższonej temperatury znajduje wyjaśnienie – „gorączka nie ustępowała aż wreszcie bęc, tłucze się termometr, pożyczony od Frydmana, ja kupuję nowy termometr i… znika gorączka”[1]. Po letnich upałach w lutym 1945 roku Gombrowicz powraca w deszczu do Buenos Aires i dzięki Gustawowi wynajmuje pokój przy ulicy Venezuela 615. Znów bierze zastrzyki przeciw syfilisowi; później zdarza mu się po raz kolejny zatrzymanie przez policję. Z komisariatu wyciąga go Gustaw za poświadczeniem hrabiego Karola Ludwika Orłowskiego (czyli Piotra, byłego szefa placówki wywiadowczej na Argentynę) oraz sekretarza poselstwa – Jaworskiego. Tym razem powinęła mu się noga, ktoś próbował go szantażować. Klimat polowań na amoralne zachowania dochodzi w tym czasie do absurdu. Pod koniec 1945 roku Borges zostaje „przyłapany” w parku z Estelą Canto i oskarżony o „niestosowne zachowanie”, które polegało na obejmowaniu się. Pretekstem jest brak obowiązkowego dokumentu tożsamości. Oboje trafiają na komisariat, po czym o 3.30 nad ranem zostają wypuszczeni po przesłuchaniu.
[^] Ulica Venezuela 615, gdzie Gombrowicz wynajmował pokój u Frau Elsy. Jego balkon ostatni po lewej
Przy ulicy Venezuela zaczyna się nowa epoka w argentyńskim życiu Gombrowicza. Najpierw tutaj zastaje go koniec wojny. Co planuje? Pierwszym pomysłem na powojenne urządzenie się jest wydanie El drama erótico sudamericano (Południowoamerykańskiego dramatu erotycznego), ale nic z tego nie wychodzi[2]. Pojawia się także projekt prowadzenia razem z Sandelínem działu w radio, który również spali na panewce. W tym czasie Gombrowicz nic nie publikuje, a zasiłki z poselstwa się kończą. Także Gustaw traci źródło dochodów. Placówka Estezetu zostaje rozwiązana z początkiem sierpnia 1945 roku na rozkaz z Londynu, bo miesiąc wcześniej cofnięto uznanie dla rządu polskiego (rządu londyńskiego), który przez lata wojenne reprezentował Polaków i współpracował z aliantami. W Polsce wieje wiatr ze wschodu i nie wiadomo, co z tego wyniknie. Podczas konferencji, najpierw w Teheranie, potem w Jałcie, Polska staje się pionkiem na szachownicy. To z pewnością powoduje „zawieszenie” – rok 1945 określi Gombrowicz jako „raczej ciężki i nijaki”, „marny”, „pozbawiony atrakcji”[3]. Ostatecznie w Poczdamie latem 1945 roku
decyduje się nowy podział świata, ale zachodnie granice Polski nie zostają potwierdzone. Dopiero w kwietniu 1946 roku przez Czerwony Krzyż Witold dowiaduje się o losie rodziny z listu Reny. Odzywa się do znajomych, bada grunt. Iwaszkiewicz, z którym jest w kontakcie od końca 1945 roku, namawia na powrót, w prasie krajowej ukazuje się nawet jego zapowiedź[4]. Najlepiej streszcza jego ówczesne podejście list wysłany do Adasia Mauersbergera: „Mój dobry Adałł! Oto odzywam się do Ciebie po 6 latach […]. Cóż Zośka, do której, jak i do Ciebie, wielokrotnie myśl moja ulatywała. Twoja rodzina? Nasi przyjaciele? Otóż, mój Adałł, ja przeżyłem tutaj ten okres w trybie dosyć nijakim, niemniej jednak coś tam naskrobałem na papierze i zamiaruję być może wrócić po ukończeniu tych spraw, które tutaj jeszcze przez pewien czas mnie zatrzymują. Pragnąłbym wiedzieć jednak, czy nie byłbym dziś w zubożonej i znękanej Ojczyźnie naszej istotą nazbyt luksusową, gdyż zaiste do niczego więcej nie nadaję się jak tylko do literatury i to dosyć, jak wiesz, skomplikowanej. Rad bym wiedzieć, jak Ty widzisz tę rzecz”[5]. Na razie, tłumaczy, trzymają go w Argentynie różne perspektywy, na przykład: „[…] jedna z tutejszych spółek wydawniczych pragnie utworzyć sekcję polską pod moim kierownictwem”[6]. Dlatego załącza listę książek polskich, które chciałby sprowadzić i tłumaczyć na hiszpański[7]. W czasie wojny już starał się o tłumaczenie na hiszpański Prusa (1944), dla teatru komedii naukowej o Freudzie Antoniego Cwojdzińskiego[8], później pojawia się w tym kontekście Choromański, a także pomysł przekładu z hiszpańskiego na polski (Manuel Gálvez dla poznańskiego katolickiego wydawcy Albertinum[9]), ale summa summarum nic z tych przedsięwzięć nie wychodzi. Aż pod koniec 1945 roku dostaje wsparcie finansowe Cecilii Benedit de Debenedetti, które pozwala na realizację jednego z najoryginalniejszych przedsięwzięć, czyli ferdydurkizacji latynoskiego kontynentu. Przy okazji powstaje to, co dla Gombrowicza najważniejsze – kawiarniane towarzystwo. Wprawdzie wśród Argentyńczyków Polak uważany jest za dziwaka, który każe się tytułować hrabią albo księciem, ale im bardziej na to nalega, tym mniej mu wierzą. Poza Sandelínem i Adolfem de Obietą jest wśród kawiarnianego tłumku także Hijo de la Pampa, czyli Luis Centurión. O indiańskich rysach, kruczoczarnych włosach i pięknych ciemnych oczach, stąd Gombrowicz nadaje mu miano Syna Pampy. To buntowniczy dwudziestotrzyletni malarz samouk, jego rysunki ukazały się już w „Papeles de Buenos Aires”, zrobił nawet portret Witolda[10]. Hijo de la Pampa jest
egzotycznym odpowiednikiem warszawskich kolegów malarzy i Gombrowicz dręczy go tak samo jak tamtych: „Ale powiedz mi, dlaczego ty masz zawsze czarne paznokcie?”. Mieszkają niedaleko siebie, obaj z pustymi kieszeniami chodzą na kolacje do obskurnej knajpki przy Avenida de Mayo (Gombrowicz lubi jeść frytki z cuajadą – rodzajem jogurtu). Z tym że Hijo de la Pampa bywa czasem agresywny, o czym Witold dowie się, gdy dojdzie między nimi do bójki – trzeba ich będzie rozdzielać. W tym czasie starsza znajomość z Rogerem Pla rozluźnia się, a z Carlosem Mastronardim w ogóle zostaje zerwana, znikają z horyzontu Lucas, Manen i Vilela. Takich wymian pokoleniowych w jego życiu będzie jeszcze kilka.
Argentyńskie tłumaczenie Ferdydurke
Po kilku latach życia w Argentynie Gombrowicz porozumiewa się już wystarczająco dobrze po hiszpańsku[11], co w drugiej połowie 1945 roku zachęca go do podjęcia próby przekładu pierwszej strony Ferdydurke na język porteños. Lekturze tego fragmentu w kawiarni towarzyszy „kupa śmiechu”, bo tekst zawiera „słowa z żargonu, przekręcone wyrażenia”[12]. Gombrowicz proponuje kawiarnianym kolegom wspólne tłumaczenie, choć nikt nie zna polskiego, i chłopcy podchwytują pomysł z ogromnym entuzjazmem. Niski i niezgrabny w ruchach Carlos Coldaroli (w przyszłości zostanie dziennikarzem muzycznym, będzie też czasem tłumaczył z francuskiego i angielskiego) podkreśla, że „oni uparcie wierzyli w Gombrowicza […], co nie było łatwe w Buenos Aires”. Translatorską pracę wykonują bez zapłaty, choć sami są biedni jak myszy kościelne, bo większość pochodzi z prowincji. Pracują wieczorami, z doskoku, w legendarnej kawiarni Rex przy Corrientes, podczas gdy Gombrowicz żyje tym cały dzień – przeważnie późno w nocy przygotowuje brudnopisy kolejnych stron. Wszystko byłoby niemożliwe, gdyby nie pomoc wspaniałomyślnej Cecilii, zaprzeczenia Victorii Ocampo. Cecilia od razu polubiła Witolda, od wykładu, który dał w studiu Berniego w czasie wojny. Zabierała go czasem na przejażdżki samochodem, a on namówił ją na stworzenie salonu. W pamięci Gombrowicza zostały sceny z tych cygańskich przyjęć u Cecilii w domu przy Avenida Alvear: tańczący pijani ludzie, „jakaś młodziutka dziewczynka, bardzo ładna i rozbawiona do nieprzytomności”[13]. Cecilia – jak wszyscy – dostrzega grę Gombrowicza, ale uważa go też za kogoś „szczególnego”, kto jest powściągliwy, „połowę doznań chowa dla siebie”, co uznaje za rodzaj ucieczki, a nawet samoobrony[14]. Nią samą poruszają emocje od entuzjazmu do depresji, żyje zawieszona pomiędzy oligarchią argentyńską a potrzebą bohemy. Tę potrzebę spełnia przede wszystkim wśród muzyków, poprzez wydawanie płyt w EA M (Ediciones Argentinas Músicas). Jak wyzna: „byłabym mu pomagała, nawet gdyby nie był pisarzem”, bo zawsze woli „inteligentnego łobuza od sympatycznego idioty”. To ta wysoka, postawna dama, z lekko ironicznym
uśmiechem na twarzy pod rozłożystym kapeluszem płaci Witoldowi miesięczne raty, które umożliwiają skromne przeżycie przez jakieś pół roku.
[^] Kawiarnia Rex przy ruchliwej Avenida Corrientes 837
Maestro Frydman przechadza się po sali Rexa, dogląda w milczeniu graczy pochylonych nad szachami. Gdy podchodzi do stolika „tłumaczy”, Gombrowicz męczy go zawsze tym samym pytaniem: „A dlaczego pan, panie maestro, nie czyta mnie?”. Witold wyciąga brudnopis z dosłownym tłumaczeniem, „były tam błędy, nieprecyzyjne wyrażenia, poza tym trzeba było wymyślać słowa, wyrażenia”, wspomina Hijo de la Pampa[15]. I przy stoliku zaczynają się zażarte dyskusje o słowa, bez słownika polsko-hiszpańskiego. Czasem gromadzi się kilkanaście osób, a gracze w szachy czy w bilard dopowiadają swoje. Podstawowy ferdydurkowski termin „pupa” zawdzięcza swe hiszpańskie brzmienie Jorge Calvettiemu. Calvetti pochodzi z północnej indiańskiej prowincji Jujuy i jest trochę starszy od pozostałych tłumaczy, bo ma już dwadzieścia dziewięć lat i wyróżnienie Comisión Nacional de Cultura jako poeta, dzięki czemu wydał w 1944 roku pierwszy tom wierszy. On właśnie wpada kiedyś ze
słowem „culeito”, które zachwyca Gombrowicza pod względem fonetycznym, bo słownikowe „culo” czy zdrobnienie „culito” nie wydają mu się odpowiednie. Cieszy się jak dziecko: „Znalazło się słowo, znalazło się słowo”[16]. Upływa grudzień 1945 i styczeń 1946 roku, są trzy pierwsze rozdziały (gotowy jest też publikowany już Filidor, który wejdzie w niezmienionej postaci), gdy w lutym pojawia się w Buenos Aires kubański poeta i dramatopisarz, który wprowadza „absurd” do teatru na Karaibach, zanim Ionesco zostanie obwołany jego królem we Francji.
[^] Salon szachowy w kawiarni Rex. W takiej atmosferze upływało tłumaczenie Ferdydurke na hiszpański przy „enigmatycznym i dobrodusznym uśmiechu dyrektora sali Paulina Frydmana”
Nazywa się Virgilio Piñera i przyjeżdża z Hawany na stypendium. Ponieważ zna Adolfa de Obietę (publikował wiersze w „Papeles de Buenos Aires”), ten pewnego dnia oświadcza mu: „»Che, musi pan poznać Gombrowicza…« Podczas gdy to mówił, na jego twarzy pojawił się odcień ironii” – zrelacjonuje Virgilio[17]. I tak udają się z La Fragaty do pobliskiego Rexa. „Wdrapaliśmy się po stromych schodach kawiarni Rex – opowiada Piñera – i Obieta wskazał palcem stolik, przy którym tyłem do nas siedział pochylony mężczyzna. Jego
przygarbiona sylwetka i gęste kłęby dymu dobywające się z jego ust pozwalały się domyślać, że albo zastanawiał się nad trudnym ruchem w szachach, albo też był pogrążony w głębokiej zadumie. Stanąłem przed mężczyzną po czterdziestce, któremu dziecinna twarz, a może raczej stan ducha nadawały wygląd dwudziestolatka”. Pierwsza ich rozmowa, jak określi Piñera, „nie była niczym innym niż obwąchiwaniem się dwóch psów”. Po tej wstępnej rozgrywce trzydziestotrzyletni Kubańczyk i czterdziestojednoletni Polak, obaj urodzeni 4 sierpnia pod znakiem Lwa, zawierają „wieczną przyjaźń”. Virgilio, w przeciwieństwie do prawnika Obiety zatrudnionego w Ministerstwie Finansów, dysponuje czasem i pełną parą zabiera się do roboty. Zafascynowany artystyczną atmosferą Buenos Aires, uznawanego w Ameryce Południowej za stolicę kultury, postanawia ściągnąć z Hawany przyjaciela. Opisuje mu genialnego Polaka i skuszony Humberto Rodríguez Tomeu robi zbiórkę pieniędzy wśród członków rodziny i pojawia się przy stoliku w maju, po długiej podróży statkiem, bo na morzu wciąż jest dużo min[18]. Po przyjeździe choruje, dlatego to Gombrowicz fatyguje się w kapeluszu – nosi go nawet latem – by poznać dwudziestosześciolatka. Virgilia – choć ma „zwinną sylwetkę”, w której jest coś z tancerza, ciemne włosy i czarne oczy, orli nos i oliwkową cerę, co nadaje mu wygląd andaluzyjski[19] – wszyscy opisują jako brzydkiego. W przeciwieństwie do niego Humberto jest bardzo wysokim i przystojnym mężczyzną, ma w sobie coś, co nadaje jego twarzy wygląd amerykańskiej gwiazdy filmowej. Obaj są otwartymi homoseksualistami, ponieważ do „tych spraw” na Kubie podchodzi się w znacznie bardziej liberalny sposób, przy czym Virgilio jest zdecydowanie afeminado, zniewieściały. Witold, który nie lubi manifestacyjności, czuje się speszony. Po „smudze cienia”, którą przeszedł, wydaje mu się czasem, że świat erotyki się dla niego skończył, ale geje z kubańskich tropików pobudzają jego apetyt erotyczny. W dniu poznania jest w dobrym humorze, wypowiada kilka kategorycznych zdań i Humberto z pasją przyłączy się do grupowego tłumaczenia. Gdy pod koniec pracy do tłumaczy dochodzi Alejandro Rússovich, dopełnia się grono osób, które staje się najważniejsze w życiu Gombrowicza. Z Alejandrem poznają się w La Fragacie na rogu Corrientes i San Martín. „Na głowie miał szary, brudny kapelusz, ręce w kieszeniach starego, nieprzemakalnego płaszcza. Pozdrowił nas nieco z góry i przysiadł się do nas. Przyglądałem mu się: nie wyglądał na biedaka. Jego ubiór nie pasował do jego
wyglądu ani dystyngowanego sposobu bycia. Nie wyglądał też na artystę, w każdym razie nie był podobny do intelektualistów, jakich zwykłem spotykać w Buenos Aires. Mówił o literaturze, życiu, ludziach z sarkazmem i ironią. […] Obserwowałem go tak intensywnie, że się spostrzegł i spojrzał na mnie spod oka. Potem wstał, żeby udać się do Rexa. Wstałem i ja – chciałem pójść za nim. Inni zostali. Gombrowicz już był na trotuarze i jakby mnie nie zauważył, równocześnie jednak wydało mi się, że choć na mnie nie patrzy – czeka na mnie. Powiedziałem: »Chciałbym z panem pomówić«. – »A cóż ma mi pan do powiedzenia?« – odparł sucho, jakby zażenowany tym, że rozmawiamy w cztery oczy. »Chciałem po prostu powiedzieć, że jest pan pierwszym człowiekiem, który wyraża dokładnie to, co sam odczuwam, nie umiejąc tego sformułować«. – »Nic dziwnego, jest pan jeszcze bardzo młody, a ja jestem człowiekiem dojrzałym. Będzie pan zawsze miał tego rodzaju odczucia z kimś, kto coś przeżył«. – »Nie, to nieprawda, znam wielu intelektualistów wiedzących całe mnóstwo rzeczy, ale z panem to jest coś innego«. […] Szliśmy w kierunku centrum. Jego sposób chodzenia sprawiał wrażenie siły i lekkości zarazem. Za pozorną sztywnością kryła się zaskakująca fizyczna giętkość. […] Zrobiło się późno. Ciągle szliśmy. Kiedy coś mówiłem, odpowiadał mi monosylabami lub wręcz milczał. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, rzucił: »Co robisz teraz? Idziesz gdzieś?«. Odpowiedziałem: »Mam tyle czasu, ile chcesz«. Wtedy zapytał: »Chcesz wstąpić do mnie?«. Poszliśmy razem w kierunku ulicy Venezuela”[20]. Czego Russo już nie dopowie w tym tekście, a co zostanie dopowiedziane w kilku wywiadach i prywatnych rozmowach, to fakt, że tej nocy dochodzi między nimi do fizycznego zbliżenia. Gdy spotkają się po jakimś czasie ponownie, nie wrócą do tematu i znowu mówią sobie per „pan”, choć da się zauważyć pomiędzy nimi bardziej osobisty stosunek. Tłumaczenie książki dobiega wtedy końca, więc Alejandro dołącza do komitetu w ostatnim momencie. „Czasami było nas dwunastu, bawiliśmy się nieźle, później to przestało być poważne”[21] – podsumowuje Humberto. Dlatego postanowiono przenieść sesje z głośnego Rexa, gdzie przeszkadzają bilard, szachy i rozmowy, o przecznicę dalej, do mieszkania Kubańczyków. W ten sposób zaczyna się zarysowywać nowa mapa literacka. Trasa związana z argentyńską Ferdydurke kreśli się wokół ruchliwej Corrientes. Sznury samochodów, nawoływanie taksówek, wabiące neony, tłumy spieszące do teatru czy kina, księgarnie otwarte w nocy, bezlik barów i kawiarni funkcjonujących do ostatniego klienta. Ferdydurke powstaje na
dolnym odcinku poniżej Obelisco – Rex mieści się pod numerem 831, pomiędzy kinem a teatrem Tabarís. Pod numerem 758 na drugim piętrze mieszkają Virgilio i Humberto. Kawałek dalej znajduje się La Fragata, a na równoległej ulicy Lavalle pensjonat Luxor, gdzie mieszka Russo. Gombrowicz ulokowany jest trochę dalej, po drugiej stronie alei, ale zawsze milczy na temat swojego miejsca zamieszkania. Gdy ktoś o nie pyta, wskazuje od niechcenia kierunek, ale nikogo nie zaprasza, co rozumiane jest tak, że wstydzi się warunków. Ferdydurke rodzi się po raz drugi w wielkomiejskim zgiełku, ale z pominięciem mapy literackiej Buenos Aires, jak café Richmond czy Tortoni, wytyczając własną mapę. Codziennie, punktualnie o 17.00, Gombrowicz pojawia się z nowymi stronami u Virgilia i Humberta, robią kawę i zaczyna się praca. To trochę makabryczne mieszkanie Kubańczycy wynajmują tanio, za 50 pesos, od maestra Frydmana, który boi się tam wchodzić. Należało do jego przyjaciółki zmarłej na raka i wciąż trzyma w nim jej rzeczy – telewizor, meble, sprzęty i przedmioty zamknięte w jednym pokoju. Wpadają tu też często Russo, czasem Adolfo, Hijo de la Pampa, Carlitos i Pepe Villafuerte. Witold zaczyna sesje, prezentując swoją makaroniczną wersję, potem trwają dyskusje nad każdym zdaniem pod kilkoma kątami: „zestaw słów, eufonia, kadencja, rytm”[22]. „Od czasu do czasu – wspomina Adolfo – Gombrowicza ogarniała specjalna czułość dla jakiegoś hiszpańskiego wyrazu, którego sens właściwie nie był dla niego do końca jasny, i narzucał go tłumaczom, bowiem jego dźwięk lub aspekt wydawał mu się obiecujący”[23]. Częstym zajęciem jest także wymyślanie słów. Hiszpański Kubańczyków jest bliższy klasycznemu językowi z Hiszpanii, w przeciwieństwie do argentyńskiego, poddanego wpływom włoskiego i wielu innych języków imigrantów. Na przykład jak przełożyć słowo „możność”, które nie ma bezpośredniego odpowiednika w hiszpańskim, bo zbliżone słowo „poder” („móc” albo: „władza”) nie zawiera potencjalności „mocy”. Stworzono więc neologizm „podermiento”, od którego z kolei powstanie „nonpodermiento” („niemożność”)[24]. „Obserwacje Witolda były zawsze słuszne – komentuje Humberto. […] Kiedyś trzy godziny dyskutowaliśmy wyrażenie matungos de tiro (stare jędze). Dyskusja była burzliwa. Piñera miał bardzo stanowczy charakter, Witold chciał narzucić swój punkt widzenia, ten się opierał”[25]. Wtedy pogniewani na ponad tydzień przerwą pracę. Ale Virgilio wierzy w Ferdydurke i uda im się pokonać trudności.
Po robocie wszyscy udają się na kolację do niemieckich Żydów w Luxorze, gdzie gruba Lucy jest dla nich tak miła, że podaje najlepsze kawałki. Każdy płaci za siebie, ale od razu wybucha spór między Virgiliem a Witoldem, którzy walczą o to, by uniknąć płacenia. Ustępują Kubańczycy, którzy czują się bardziej przy forsie. Pieniądze Cecilii to 100 pesos miesięcznie, stypendium Virgilia to pesos 125. Kolacja z trzech dań, deseru i kawy kosztuje 2,25 pesos. Jeśli podzielić 100 pesos Gombrowicza przez trzydzieści dni, wychodzi 3,33 pesos na dzień. Nie wiemy, ile kosztuje go pokój przy Venezuela, ale nawet jeśli założymy, że czynsz to połowa ceny mieszkania Virgilia, wychodzi, że Gombrowicz może dysponować 2,5 pesos na dzień. Dlatego słynne „spory o płacenie za kawę”, które lubił uprawiać już w kawiarniach warszawskich, w Buenos Aires nabierają innego sensu. Inaczej niż warszawscy znajomi w swych wspomnieniach, tłumacze Ferdydurke opowiadają, że Gombrowicz czynił tak z biedy. Kolejnym powodem do rywalizacji jest sam Humberto. Zarówno Virgilio, jak i Witold chcą go przeciągnąć na swoją stronę, jako najmłodszy znajduje się między młotem a kowadłem. Gdy Humberto wykazuje poparcie jakiejś myśli Witolda, Virgilio czuje się zazdrosny. Virgilio to osoba charyzmatyczna i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Jest pewny siebie i ma równie specyficzne, czasem obrazoburcze, poczucie humoru, uwielbia także żartować z tych, co – jak Calvetti – biorą sztukę zbyt poważnie. I podobnie jak Gombrowicz ma już swój dorobek. Jest znany w kręgach literackich Kuby jako prowokacyjny poeta (w La isla en peso [Ciężar wyspy] z 1943 roku przeklina wodę, która otacza wyspę), a jako dramaturg otworzył już erę nowoczesności w teatrze, to współzałożyciel kilku pism, sceptyk i agnostyk, zbuntowany i zaczepny, zaprawiony też w potyczkach[26]. Na Kubie obrosła legendą jego bójka z José Lezamą Limą w 1942 roku. W Piñerze znajduje więc Gombrowicz nie wyznawcę, ale partnera o podobnie ciętej inteligencji. Jeśli Virgilio nie zniechęca się walką z Polakiem, to dlatego, że „postawa literacka i proponowany przez pana – Virgilio zwraca się do Witolda – zestaw idei, tak nowych, wydały nam się bardzo ważne dla Ameryki Południowej”[27]. Sam chce się rozliczyć z latynoskim parnasem i uznaje, że „ferdydurkizm”, który odsłania się przed nim z każdą nową stroną tłumaczenia, jest do tego idealnym narzędziem.
[^] Grupka przyjaciół z okresu tłumaczenia Ferdydurke, od lewej: Carlos Coldaroli, Augusto de Castro, Virgilio Piñera, Graziella Peyrou, Humberto Rodríguez Tomeu (z tyłu), Adolfo de Obieta i Witold Gombrowicz w porcie, grudzień 1947 r.
Jedyną kobietą w grupie, ale niepojawiającą się w Rexie, bo paniom nie przystoi bywać w takich miejscach, jest Graziella Peyrou, siostra autora kryminałów, który pozostaje w bliskich relacjach z „Sur”. Graziella nie uczestniczy w przekładzie, ale odgrywa inną rolę. „Graziella miała jakieś trzydzieści–trzydzieści pięć lat – jak opisuje ją Russo. – Niezbyt ładna (oczy żaby). Inteligentna. Poznała Virgilia przez Adolfa. Zakochała się w nim do utraty godności, a Virgilio był typem, który czuł wstręt do kobiet w sposób patologiczny. […] A więc Virgilio mówił szczerze Grazielli: »Czuję wstręt do kobiet itp.«, a ona odpowiadała, że to nie ma znaczenia. Szło się do niej jedynie i wyłącznie po to, by zjeść. Ale kazała nam czekać na dania… Trzeba było rozmawiać, zachować się… […] Nie znosiła Witolda, bo nalegał z całowaniem ręki, ona odmawiała, a Witold chwytał jej dłoń i tłumaczył, że w Polsce tak się robi, że tu nie chodzi o miłość, że »wielki świat« istnieje i że trzeba trochę mieć
to na uwadze itp. […] W grupie tej role zostały podzielone następująco: Graziella – zakochana, Virgilio – ten, który nie kocha i odmawia miłości, Tomeu – cień Virgilia, jego brat (dos hermanitos) […], Russo – młody przyzwoity człowiek, który nie brał żadnej strony, lubiany i ceniony przez Graziellę, bo Witoldo i Virgilio byli w stosunku do niej okrutni. […] Jej brat Manuel pojawiał się, wchodził i ledwo witał Witolda i pozostałych, bo dla niego byli tylko wyzyskiwaczami siostry”[28]. Po około sześciu miesiącach przekład jest gotowy. Nie wiadomo jeszcze, czy znajdzie się nań wydawca, ale są próby konsultacji tekstu z ludźmi pióra, do czego odnosi się fragment listu Witolda do Virgilia: „Dostałem przed chwilą list od Ernesta [Sábato]. Pisze między innymi: »Przekład jest zdaniem Raimunda Lidy bardzo zły i należałoby zrobić go na nowo«. Z drugiej strony, przyjaciel Ernesto, czytając w mojej obecności jakiś fragment, miał zastrzeżenia do pewnych zdań i mimo moich wyjaśnień twierdził, że są one nie do przyjęcia (krytykował na przykład użycie słowa tal zamiast como i carro zamiast coche etc.)”[29]. Gombrowicz prosi, by Virgilio przekonsultował sprawę z jakimś stylistą (Martínezem Estradą, Borgesem czy Gómezem de la Serną), ale – zastrzega – „jeśli przekład dobrze brzmi, »nie obchodzą mnie smutni puryści«”. Uważa za sukces samo to, że w ogóle udało się doprowadzić projekt do końca, i jest dumny, że Joyce miał czterech tłumaczy, a on dwudziestkę[30].
Powtórny debiutant
Wydawcę udaje się znaleźć pod koniec roku 1946 dzięki Kubańczykom. Obaj współpracują z oficyną Argos, Virgilio przetłumaczył książkę o estetyce włoskiej, a Humberto Jana Błękitnego Jeana Giono (inne książki Giono tłumaczy w tym czasie dla Argos Julio Cortázar). Buenos Aires jest w latach czterdziestych prężnym rynkiem wydawniczym. Na kilka lat przed wojną pojawiło się dużo Żydów z Europy, do tego doszli hiszpańscy republikanie, którzy uciekli wcześniej przed Franco, co podziałało ożywczo na branżę. Działa w Argentynie Espasa-Calpe, powstała Losada, Sudamericana i Emecé. Argos założył rok wcześniej Francuz Jean Combuscot i w roli szefów obsadził trzech specjalistów, którzy stworzyli ambitny program. Jednym z nich jest Luis M. Baudizzone, który po weekendzie spędzonym nad maszynopisem w „łamanym hiszpańskim” zachwyca się Ferdydurke. Pozostali – José Luis Romero i Jorge Romero Brest – przyklepują decyzję Baudizzonego i w listopadzie następuje podpisanie umowy z autorem. Wtedy po raz pierwszy wydawca spotyka autora, „dziwnego człowieka, milczącego, mało komunikatywnego”[31]. Standardowa umowa wygląda tak, że płaci się autorowi z góry za całość praw i daje 10 procent ze sprzedaży egzemplarza książki, a sam nakład wynosi prawdopodobnie 3000 egzemplarzy. To satysfakcjonuje Gombrowicza, który więcej się nie pokazuje, o nic nie prosi ani nie dopytuje o sprzedaż. Książka wychodzi w sekcji nowości i trafia nawet do Peru, Wenezueli i Meksyku, gdzie wydawnictwo ma swoich reprezentantów. Jesiennego dnia – 25 kwietnia 1947 roku[32] – Gombrowicz spotyka się z Kubańczykami – Piñerą i Tomeu w Café El Querandí na rogu Moreno i Perú (numer 302). Jest nerwowy, nie potrafi ukryć swego wzruszenia – by je zatuszować, po raz kolejny opowiada historię o prawie swojej babki do tronu hiszpańskiego oraz epopeję o swoim przybyciu do Argentyny[33]. Wreszcie Tomeu wychodzi po egzemplarze do mieszczącego się w pobliżu wydawnictwa (Moreno 640) i około 17.30 przynosi je do kawiarni, po czym panowie inicjują uroczyście podbój Argentyny. Prowadzona przez Gombrowicza Kronika
Ferdydurke – niepublikowane notatki pisarza z wydarzeń towarzyszących ukazaniu się książki w 1947 roku – wyjawia nam liczne tajemnice związane z argentyńskim debiutem. Po odebraniu egzemplarzy pod datą 25 kwietnia 1947 roku Gombrowicz notuje: „Przewieźliśmy moje rzeczy do hot. Congreso [przy ulicy Alsina, przez kilka miesięcy mieszka tam, bo przy Venezuela nie ma wolnego pokoju] i stamtąd na piechotę do Rexu. W Rexie Piñera fundował Cinzano. Pokazaliśmy Manenowi i Rochy[34]. Zaniosłem potem do Retiro, a w drodze pokazałem sędziemu Campeón de Córdoba. Kolację zjedliśmy w Luxorze, a potem znowu do Rexu, ale nikogo nie było. Zostawiłem na noc Piñerom”[35]. Doświadczony polskim debiutem i nauczony na własnych błędach Gombrowicz zamierza sam się zająć przeprowadzeniem południowoamerykańskiej rozgrywki o ferdydurkizm, bo wydawca niewiele może z powodów finansowych – nie odbędzie się żadne przyjęcie lansujące książkę, a standardowo wysłane egzemplarze recenzenckie wiele nie dają. Redaktorzy Argos, choć mają dobry gust, nie sprawdzają się w roli biznesmenów i wydawnictwo po kilku latach pada. Będąc obcokrajowcem, decyduje się na przedmowę, która ma przedstawić go jako autora i umiejscowić książkę w czasie i przestrzeni. Podsumowuje także swoje argentyńskie lata: „Zagubiony w tym kraju, oszołomiony i zdruzgotany wydarzeniami w Europie, wałęsałem się po ulicach nie mając ochoty na nic, albo też płakałem gorzko, chowając głowę pod jakimś kawiarnianym stolikiem. Zupełnie odszedłem od literatury i jedynie dzięki wrodzonej mi, szczęśliwej skłonności do infantylizmu zdołałem – wbrew najrozmaitszym klęskom i upokorzeniom – zachować w sobie jakąś iskrę radości. Ostatnio powróciła mi ochota do pracy literackiej, sądzę więc, że wkrótce będę miał przyjemność wydać jakiś nowy utwór”[36]. Wstęp jest także okazją do wymienienia listy członków komitetu tłumaczy pod przewodnictwem Virgilia Piñery. Napawa go dumą, że książka poczęła się wśród młodych ludzi, a nie w „smutnych pracowniach producentów książek”[37], i zachęca, by jeśli się spodoba – chwytać się na jego widok za prawe ucho, a jeśli nie – za lewe, albowiem wszelkie pretensjonalne formy wyrażania opinii są z natury fałszywe. Kończy pozdrowieniami: „Muchos saludos a todos” [Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich].
Ogarnia go gorączka. Każdy dzień od momentu odebrania egzemplarzy, a szczególnie już od 8 maja, kiedy książka ukazuje się w sprzedaży, pełen jest różnorakich poczynań promocyjnych. Wiemy o nich dzięki adnotacjom w Kronice Ferdydurke. Czymś podobnym musiały być wypisy z recenzji, które rozdawał znajomym przy polskim wydaniu książki. Przy imieniu bądź nazwisku skrótowo zapisuje wrażenia z lektury. Stopień „podobania się” szacuje w procentach i odnotowuje wszelkie zauważone wahania. Tak na przykład, kiedy Graziella Peyrou mówi, że jest „encantada” [zachwycona], wstawia w nawiasie znak zapytania, bo wcześniej zauważył, że była „chłodna”, a gdy odwiedza swą mecenaskę, zauważa, że „kartki niektóre egzempl. Cecylii nierozcięte”[38]. Podobnemu systemowi oceny poddane są recenzje. Wysłuchuje wszelkich plotek, pogłosek, opinii, przekazanych komuś wrażeń z Ferdydurke, stąd często pojawiają się zdania o konstrukcji: „X powiedział, że Y powiedział, że…”. Zdarzają się porażki, w przewrażliwieniu wyolbrzymia pewne uwagi. Po zanotowaniu spraw z 3 czerwca dodaje w nawiasie: „5 dni okropnych: nerwy, choroba, samotność, nędza. Kiedy to się skończy?”. Po dziesięciu latach milczenia jest to dla Gombrowicza powrót do literatury, stąd symboliczne pożegnanie z Retiro 25 kwietnia – pokazanie jej egzemplarza świeżej Ferdy to gest mający oznaczać koniec anarchicznej epoki i powrót do pracy twórczej. Recenzentami są w dużej mierze sami tłumacze, a publikują na łamach pism, które pojawiają się jak grzyby po deszczu, by po krótkim czasie zniknąć. Virgilio Piñera nazywa Ferdydurke satyrą i porównuje do Don Kichota. Zadaje zasadnicze pytanie: czy książka odniesie w Ameryce Południowej podobny sukces jak w Polsce? Piszą także inni: Adolfo de Obieta, Roger Pla, Carlos Lafleur i Carlos Coldaroli, który cieszy się z krwawego ataku na kulturę oraz estetyzującej koncepcji sztuki, ale nie używa słowa „geniusz”, co wypomni mu Gombrowicz. Natomiast w prasie głównego nurtu, w „La Nación”, recenzja ukazuje się bez nazwiska autora i jest zdawkowa. Owszem, porównuje się język Ferdydurke do języka Finnegans Wake, ale stwierdza też: „niewątpliwa jakość, aczkolwiek trochę zagadkowa”[39]. Nawet w „Qué”, którego jest przecież współpracownikiem – jak zanotuje w Kronosie – „Sánchez Rosas mnie zjechał”. Recenzji jest mniej więcej tyle, ile w Polsce (około piętnastu) i ogólnie można powiedzieć, że przeważa wśród nich ton entuzjastyczny, niektóre są nawet całkiem obszerne. Nie ma to jednak zasadniczego znaczenia, znaczenie mają bowiem te recenzje, które nie zostały napisane.
Wprawdzie Baudizzone zamieścił reklamę książki w biuletynie Argos i wysłał pięćdziesięciu intelektualistom z prośbą o recenzje (między innymi Borgesowi, Ramónowi de la Sernie[40]), ale żaden się nie odzywa, a Victoria „wymówiła współpracę”[41], cokolwiek to znaczy. Młody Sábato, który zastąpił Borgesa na stanowisku sekretarza „Sur”, planował opublikowanie recenzji Adolfa de Obiety w czerwcowym numerze, ale widocznie nie jest w stanie przebić muru niechęci[42]. „Sur” nie akceptuje też fragmentu książki. Trzy numery pisma z tych miesięcy roku 1947 poświęcone są w całości literaturze angielskiej. Podobnie Borges nie zamieści fragmentu w prowadzonym przez siebie piśmie „Anales de Buenos Aires”[43]. Status Borgesa w tym momencie jest już inny. To jego najkreatywniejszy okres – w 1941 roku wydał pierwszy tomik opowiadań – Ogród o rozwidlających się ścieżkach, trzy lata później ukazały się Fikcje, za które dostał Wielką Nagrodę Honorową Związku Pisarzy Argentyńskich (Sociedad Argentina de Escritores), a w 1945 wyszły w „Sur” opowiadania Alef i inne z późniejszego tomu o tym tytule. Wciąż pozostaje autorem znanym raczej w kręgach intelektualnych, ale gatunek opowiadania pozwala mu na wyjście z niszy. Gombrowicz jest bardzo ciekaw opinii tego jednego z najbardziej żarłocznych czytelników. W Kronice Ferdydurke znajdujemy tego ślady. Najpierw pojawia się informacja, że Borges ocenił książkę jako „cyniczną – taką jak ja – ale momentos magníficos [momentami wspaniałą]” (29 maja), potem, że „książka musi być dobra, jeśli ją chwali Piñera” (24 czerwca). Tego samego dnia notuje: „Norah [siostra Borgesa, żona Guillerma de Torre pracującego w wydawnictwie Losada] mówiła, że b. dobre, ale dzieci przeszkodziły skończyć”. W dalszych notatkach: „Borges nie czytał jeszcze, mówił, że już dość zrobiono dla tej książki” (27 czerwca), a potem, że „Graziella uważała że Borges Acevedo Martha mówiła że Borges komuś egzemplarz pożyczył” (29 czerwca). Po latach sam Borges powie: „Zacząłem Ferdydurke, ale po dziesięciu minutach lektury poczułem chęć sięgnięcia po inną książkę”[44], i pochwali się, że dzięki takim nowoczesnym utworom mógł oddać się wielokrotnie lekturze Wergiliusza. Macedonio Fernández, potencjalny sprzymierzeniec i specjalista od przedmów, ponoć krytykuje wstęp Gombrowicza i stwierdza, że Ferdydurke to nierówna książka („libro desequilibrado”) i „że nie jestem geniuszem” (7 lipca). Podobnie mówi były „protektor”, Eduardo Mallea, wyrażając się, że książka „niewiele jest warta”[45]. Tylko Manuel Gálvez w liście prywatnym – ocenionym w Kronice na „95% (?)”[46] – pisze, że „jeśli Ferdydurke nie jest dziełem
genialnym, jest tego bliska”[47]. Gálvez tłumaczy też Gombrowiczowi przyczyny odrzucenia przez establishment: „Gdyby był pan jankesem, Ferdydurke szybko by się rozeszła, wydrukowano by wznowienie. Ale pan ma to nieszczęście (jak ja) – czy też szczęście – że nie jest pan jankesem. Zresztą gdyby był pan jankesem, nie napisałby pan Ferdydurke”[48]. Ale Gálvez niewiele może pomóc, bo znajduje się już na uboczu, a na szczerość jego wyznania pada cień interesu, jaki ma do Gombrowicza jako potencjalnego tłumacza. Ferdydurke nie ostanie się na półce w bibliotece Borgesa, lubującego się głównie w literaturze anglosaskiej. Jeśli ją dostał, to oddał, jak czyni z książkami, które go nie interesują. Nie znajdziemy też Ferdydurke na półkach w bibliotece Victorii[49]. Pożar, który wybucha w tym czasie w jej domu, nie usprawiedliwia tej nieobecności, bo płoną raczej stare francuskie książki, wśród nich i takie, które Witoldowi czytała matka (de Ségur). Ale nawet gdyby „Sur” chciało znaleźć miejsce dla książki Polaka (niebawem w bibliotece Victorii pojawi się na przykład Czesław Miłosz[50]), zraża ich zachowanie Gombrowicza. Z premedytacją traktuje starszych i dystyngowanych jak gówniarzy, a gówniarzy i plebs jak bóstwo. Po latach Silvina Ocampo – młodsza siostra Victorii – na pytanie Rity Gombrowicz: „Dlaczego »Sur« zlekceważył w 1947 roku Ferdydurke?”, odpowie lakonicznie: „Nie podobała nam się”, i doda: „Odkryliśmy tę książkę później”[51]. Sam Gombrowicz, wbrew własnym interesom, nie zamierza czynić żadnego ukłonu w stronę „Sur”. Jak mówi: „Natrętny zapaszek tych milionów, ta perfuma finansowa pani Ocampo, nazbyt może kręcąca w nosie, zrażały mnie do zawierania z nią znajomości”[52]. Wie, że na nic by się zdało jego klękanie przed Victorią, jak zrobił to Roger Caillois, który w ten sposób wyprosił pieniądze na założenie pisma „Les Lettres françaises”. „Polak nie jest dla nich w pełni Europejczykiem”[53]. Z pojedynczych sprzedanych egzemplarzy ma na skromne utrzymanie. Na przykład w lipcu przy ulicy Florida w księgarni El Ateneo, koło której przechodził pierwszego dnia w Buenos Aires, wyprzedały się wszystkie egzemplarze, książka jest wystawiona też w kilku witrynach. Dochodzi do wywiadu dla prasy i radia w Buenos Aires oraz odczytów w salonie literackim księgarni Fray Mocho[54]. Na dzień przed audycją notuje: „w radio robią trudności, bo autor nieznany”. W niedzielę 29 czerwca o godzinie 11.30 rozlega się hiszpański głos Gombrowicza, niby przepytywanego przez Piñerę (bo cały wywiad napisał sam): „w Polsce po ośmiu latach, ferdydurkizm krzepnie z dnia
na dzień; sądząc z listów, jakie otrzymuję, młode pokolenie literackie jest już dosyć »sferdydurkizowane«. Tu, w Ameryce Południowej, książka dopiero co się ukazała, więc cały problem polega na tym, czy zdoła ona wykroczyć poza wąski krąg literatów i intelektualistów”[55]. Słowa Iwaszkiewicza, że nie jest zapomniany nad Wisłą, z pewnością dodają mu energii. Zapowiada, że prawdziwa „batalia” zostanie stoczona, kiedy książka ukaże się w przekładzie na francuski i angielski, bo „potwora fikcyjnej dojrzałości trzeba zaatakować w jego własnym domu”. Po audycji książka zaczyna się lepiej sprzedawać, jak informuje „szef propagandy” w Argos (22 lipca), Gombrowicz ma nawet swoich czytelników w Montevideo, a trzy egzemplarze jadą w walizce znajomego do Nowego Jorku[56]. Miesiąc później odbywa się nawet bankiet, na rzecz którego stworzono Komitet Bankietowy. Stoi za tym prawdopodobnie Henryk Gruber, który użycza swojego mieszkania na przyjęcie. Znajomość tę Gombrowicz ceni sobie przede wszystkim z powodu rozmiarów prezesa, który w prezencie daje mu swoje ubrania[57]. Gruber jest człowiekiem światłym, rzekomo pierwszym tłumaczem Rilkego na polski, uczestniczył w założeniu P EN Clubu i jeszcze w Polsce przedwojennej zetknął się z mitem Ferdydurke. Niebawem jednak spora część egzemplarzy książki Gombrowicza zostanie zniszczona albo pójdzie na makulaturę[58].
Przeciw poetom
W sierpniu 1947 roku odbywa się pierwszy z kilku coczwartkowych odczytów Gombrowicza w salonie literackim księgarni Fray Mocho[59]. Z tej okazji El Ateneo pokazuje na wystawie Ferdydurke wraz z afiszem. Prelegent ma dostawać zbierane podczas wykładu „wolne datki” i Gombrowicz sumiennie przygotowuje się do zadania[60]. Wystąpienia publiczne zawsze go peszą, na kilka dni przed notuje: „Trema przed kursem” (19 sierpnia), „Nerwy” (20 sierpnia). Tematy wykładów są podobne do tych, jakie zawierał projekt książki Wspomnienia niedojrzałego poszukiwacza przygód (Napisane niedojrzałą hiszpańszczyzną): Forma i dojrzałość, Doniosłość jaką może mieć ta aktywność dla rozwoju życia duchowego Ameryki Południowej, Konieczność zarzucenia roli ucznia i osiągnięcia stylu bardziej niezależnego i autentycznego, Ameryka wobec Europy, Buenos Aires wobec Paryża[61]. Na pierwszy wykład w księgarni przy Sarmiento 1820 dnia 21 sierpnia 1947 roku przychodzi „tylko 45 osób” – notuje Gombrowicz, nie wiemy jednak, który temat zostaje wtedy przedstawiony, ale wiadomo, że Martínez Estrada odczytuje jako wstęp list (Gálveza?)[62]. Estrada widzi u Gombrowicza podobieństwo do świata Kafki i uznaje go za zjawisko – Witold oceni w Kronice tę opinię na 85 procent (13 sierpnia). Gombrowicz ma ciekawy zestaw wspierających go pisarzy argentyńskich. Martínez Estrada, w przeciwieństwie do Gálveza, pochodzi z prowincji, z biedy musiał podjąć pracę na poczcie, by kontynuować naukę, i zamiast gloryfikować czy folkloryzować gauczów, krytycznie „prześwietla” Argentynę w Radiografía de la Pampa[63], a w przyszłości udzieli poparcia Kubie Fidela Castro. Gálvez odebrał jako upokorzenie fakt, że gdy w 1932 czekał na Nobla, którego nie dostał, Martínez Estrada zabrał mu Premio Nacional de Literatura. Uważał, że nagroda należała się jemu ze względu na wiek i „z uwagi na moją sytuację towarzyską i intelektualną, gdy się pomyśli, że miałem trójkę dzieci i wspaniałą żonę; jeśli weźmie się pod uwagę, że byłem praktykującym katolikiem”[64]. Czy zatem możliwe, by Estrada czytał list Gálveza?
Po pierwszym odczycie ekipa Gombrowicza udaje się do Grazielli, pewnie na jedną z tych kolacji, podczas których muszą się zachowywać. Tydzień później Gombrowicz występuje ze słynnym tekstem Contra los poetas – Przeciw poetom (28 sierpnia, zjawia się czterdzieści osób, co daje 57 pesos). Do ataku na poetów Piñera i Tomeu wyszukują fragmenty wierszy, odczytane przez Virgilia, który podkreśla ich „pretensjonalność i komizm”[65]. Kształt referatu Przeciw poetom z 1947 roku różni się od tego, który zostanie wydrukowany później po polsku[66]. Wstęp, zmieniony w polskiej wersji, jest świetnym przyczynkiem do badań nad sytuacją pisarza zmuszonego do życia w nie swoim języku. „Byłoby rozsądniej z mej strony, gdybym się nie mieszał w sprawy zbyt drastyczne, bo znajduję się w niezbyt korzystnej sytuacji. Jestem obcokrajowcem, zupełnie nieznanym w tym kraju, nie posiadam żadnego autorytetu, a mój hiszpański jest kilkuletnim dzieckiem, które ledwo umie mówić. Nie jestem w stanie układać okrągłych, zręcznych ani wytwornych czy wyszukanych zdań, ale któż wie, czy ta przymusowa dieta nie okaże się dobra dla zdrowia? Czasami chciałbym wysłać wszystkich pisarzy świata za granicę, poza ich własny język i cały ten ornament i filigranowość słowa, żeby zobaczyć, co z nich wtedy zostanie. Gdy komuś brak słów, by stworzyć subtelne, krasomówcze studium na temat, na przykład, dróg współczesnej poezji, zaczyna zastanawiać się nad tematem w sposób dużo prostszy, prawie że elementarny, być może za bardzo elementarny”[67].
[^] Okładka opiniotwórczego pisma „Sur”, prowadzonego przez Victorię Ocampo, które konsekwentnie odmawiało wsparcia Gombrowiczowi
W bezpardonowym, obrazoburczym referacie atakuje poetów, ale przede wszystkim argentyńskie układy, reprezentowane przez „Sur”. Grzmi: „Wciąż jeszcze nie zrozumieli poeci, że o poezji nie można mówić tonem poetyckim, dlatego ich pisma są pełne poetyckości na temat poezji […]”. Wprost w Victorię Ocampo wymierza słowa: „Do tych grzechów śmiertelnych przeciwko stylowi doprowadza ich strach, który odczuwają przed rzeczywistością, oraz potrzeba afirmacji swego nadwątlonego prestiżu”. Nawołuje do otwarcia „okna tego hermetycznego pokoju” i wyciągnięcia „ich mieszkańców na świeże powietrze”, a kończy: „Niewiele mnie przejmuje, że będziecie wieszać na mnie psy za ten referat – czyż można oczekiwać, żebyście zaakceptowali sądy, które odbierają wam rację bytu? I, poza tym, ja kieruję moje słowa do nowego pokolenia. Świat byłby naprawdę w tragicznej sytuacji, gdyby nie przybywało nam co roku świeżych, wolnych od przeszłości, niezwiązanych z nikim ani niczym, niesparaliżowanych posadkami, sławą, obowiązkami i odpowiedzialnością, istnień ludzkich, nieograniczonych tym, co zrobili, a przez to wolnych w wyborze”. Humberto Tomeu wspomina, że „[…] po odczycie ludzie, przeważnie zresztą młodzi, zaczęli go [Gombrowicza] zarzucać pytaniami, odpowiadał z wielką werwą. Panowało duże ożywienie. Ktoś się podniósł i zaczął nam wymyślać. Niektórzy gwizdali. Gombrowicz był w swoim żywiole, uwielbiał atmosferę polemiki”[68]. Wykład o poetach wywołuje protesty nawet wśród sprzymierzeńców Gombrowicza – Obiety, Grazielli i Pla. Sam krytycznie ocenia wystąpienie: „raczej fracaso [niepowodzenie]”. Ale mleko się rozlało, a Victorii została wbita szpila. Z wakacji w quincie Cecilii w Salsipuedes wysłał tekst do Grazielli, która miała go dostarczyć do „Sur”[69]. Jak łatwo się domyślić, tekstu nigdy tam nie wydrukowano. Gombrowicz, wygłaszając referat, odwdzięcza się więc za wszystko naraz: za ignorowanie, za nieprzyjęcie do druku oraz za milczenie wokół Ferdydurke. Satysfakcję musi mu sprawiać wiadomość, że „Adolfo mówił, że grupa Ocampo już wie o moim ataku na Wiktorię. Ktoś (Silvina?) mówiła peste del libro [gówniana książka]”[70]. Odczyty dobiegają końca, na następnym – 4 września, pojawia się jedynie piętnaście osób (22,50 pesos) i Gombrowicz notuje: „Likwiduję”. Mimo to, dzięki skandalowi, udaje się sprzedać 300 egzemplarzy książki, a wedle stanu na dzień 7 października sprzedaż wynosi: „856 (czy 896) egz. Ferdydurke”.
Piñera cały czas jest motorem działań ferdydurkistycznych, ale przyjaźń z Kubańczykiem ma zupełnie inną dynamikę niż ta dekadę wcześniej z Brunonem Schulzem. O śmierci tego drugiego Witold wie lub ją przeczuwa, gdy w 1945 roku kończy list do Mauersbergera pytaniem: „Jaką śmiercią zmarł Bruno?”[71]. Piñera nie ma w sobie nic z uległości drohobyckiego Żyda, raczej kpi, niż klepie po plecach, także z siebie, czego brakuje Witoldowi. Virgilio nie okupuje swoich prowokacji nerwami jak on, przychodzi mu to łatwo, bo ma prawdziwy talent komediowy. „Lubił opowiadać swoim śpiewnym głosem niestworzone i fantastyczne historie, zawsze zabawne”[72]. Choć obaj rozglądają się na ulicy za chłopcami, to dyskretny Witold jest zdegustowany typowo gejowskimi gestami Virgilia, który mówi o sobie jak o kobiecie[73]. Gdy Gombrowicz atakował kiedyś Schulza w otwartych listach publikowanych w prasie, przezierały przez nie obopólna sympatia i szacunek. W starciu z Piñerą już tego nie ma, to prawdziwa rywalizacja, której celem jest pokonanie przeciwnika. Objawia się to, gdy Gombrowicz postanawia założyć pisemko wymierzone w establishment. Zamiast połączyć siły, o co błaga ich Humberto, biegając pomiędzy nimi jak pośrednik, który łagodzi spory, walczą, który z nich pierwszy wyda swoje. Witold nazywa je „Aurorą”, bo nie znosi tego słowa, a Virgilio „Victrolą”, nawiązując do gramofonu tej firmy, a także imienia pani Ocampo. W tym czasie Victoria Ocampo jest już pięćdziesięciosiedmioletnią damą, jej romans z Rogerem Caillois już dawno się zakończył, ale nie skończyła się jej władza nad nim. Nie tylko utrzymywała go przez wojnę, ale sprowadziła nawet jego narzeczoną z okupowanej Francji i dała im swoje mieszkanie przy ulicy Tucumán 677[74]. Oczywiście zraniło ją, że zaraz się pobrali. Przy Rogerze czuła się młodsza, teraz pojawiają się siwe włosy i depresja. Caillois, prowadząc swoje pismo, doskonale umiał grać na obezwładniającej frankofilii i snobizmie Latynosów, dlatego założył także Instituto Francés de Estudios Superiores. Cadillacami ściągały do niego bogate, mocno umalowane i wyfiokowane damy obwieszone biżuterią, by zasiąść w pierwszych rzędach i podziwiać młodego profesora[75]. Wraz z zakończeniem wojny Caillois staje przed tym samym dylematem co Gombrowicz. Francuz postanawia wrócić do siebie. Victoria nie szczędzi mu rekomendacji i kontaktów, sama też wybiera się w podróż, która ma ją ponownie włączyć w krwiobieg prądów europejskich. A prądy – jak wiadomo – nadciągają
z Paryża, a nie z Hawany czy z Warszawy (gdzie w ogóle jest ta Warszawa?). W swoich podróżach Victoria nie wychodzi poza trasę oligarchicznych wojaży i nie zapuszcza się dalej niż do Berlina. Nie poszukuje miejsc, które otworzą jej oczy na różnice, ona różnice chce podporządkować swoim oczekiwaniom. Gombrowicz od dawna jest świadom faktu, że światem rządzą niepisane prawa, wynikające z supremacji jednych kultur nad drugimi: „To, że jestem Polakiem, też mi bynajmniej nie pomaga – powiedział w radio. – Czytelnik południowoamerykański nie wie prawie nic o życiu kulturalnym w Polsce, i podczas gdy pisarzowi zachodnioeuropejskiemu, nawet trzeciorzędnemu, przychodzą w sukurs wszelkie możliwe snobizmy, głos Słowianina z wielką trudnością przebija się przez ogólną obojętność”[76]. Gdyby dał się zaszufladkować jako Słowianin/Rosjanin, miałby ułatwiony start. Teatro del Pueblo cały czas przywołuje „wielką rewolucję październikową”[77] i wystawia rosyjskie sztuki. Dlatego, gdy Gombrowicz komentuje „Aurorę”, mówi, że to wprawdzie jest atak na Victorię, ale równie dobrze mógłby być na Barlettę i jego teatr. „My, narody mniejsze, musimy wyzwolić się od kurateli Paryża i spróbować zrozumieć się nawzajem bezpośrednio” – głosi[78]. Ale to, że mniejsze narody mają aspiracje, nie znaczy, że będą szły na podbój Paryża ręka w rękę. Witoldo i Virgilio konkurują w pośpiechu. Pieniądze zbierają wśród znajomych, teksty piszą sami, a druk umożliwiają znajomi z drukarni przy Corrientes. Pierwsza, 6 października 1947, ogląda światło revista Witolda – „Aurora. Pismo Ruchu Oporu” w nakładzie bliskim 100 egzemplarzy. Dzień później „Victrola. Pismo Ruchu Uporu” Virgilia. Witoldo jest wściekły, uważa, że Virgilio z zazdrości dokonał plagiatu. Gdy Kubańczyk pojawia się z pismem w Rexie, Witold czerwieni się i wybucha: „Pan jest zdrajcą, pan mnie zrujnował”[79]. Oba pisemka rozdają za darmo wśród znajomych i starają się, by trafiły w ręce Victorii i do „wszystkich członków grupy Ocampo”[80]. Gombrowicz w swoim piśmie otwarcie rozprawia się z osobistościami argentyńskimi, które wymienia z imienia i nazwiska. Pojawiają się więc Capdevila („Czy można […] wymagać od Capdevili, żeby był tylko Capdevilą, skoro ów Capdevila poza Capdevilą jest także Doktorem, i Profesorem, i Poetą, i – na dodatek – redaktorem »La Prensy«?”[81]), Borges, który „stał się za bardzo borgesowski”, oraz Barletta, który „prawdę mówiąc, jest już zanadto Barlettą”. Gombrowicz ogłasza śmierć „Najwyższej Kapłanki niedojrzałego kultu
Dojrzałości”, Victorii Ocampo. Oskarża pisarzy argentyńskich, że wpatrzeni w La Ville Lumière stają się karykaturą. Uważa też za nieznośną manierę hiszpańszczyzny okraszanie każdego zdania przymiotnikami. Lud argentyński, w przeciwieństwie do „ozdobnego, retorycznego, wyszukanego” języka elit – twierdzi – wypowiada się „swobodniej, oryginalniej i piękniej”. W dodatku pisarze argentyńscy utracili „wrażliwość na prawdy świeże i proste”, które mogłyby się stać motorem ich oryginalnej twórczości, a do tego brak im poczucia humoru, by się sobą bawić. „Artykuły” przetyka absurdalnymi ogłoszeniami o sprzedaży psów. P I ĘK N E I TŁU S TE P CH ŁY Z D WO M A P S A M I O RA Z BU D Ą ZA M I EN I M Y P S A CZA RN EG O , G RY ZĄ CEG O , N A D WA S TA RE
Virgilio w swojej „Victroli” wydaje się mniej wymuszony i napięty, ale oba pisma albo denerwują, albo wywołują u czytelników niejaki uśmiech pod nosem. Chyba tego najbardziej nie może znieść główna adresatka, Victoria Ocampo. Jak mówi Adolfo de Obieta, są podręczniki dobrego wychowania, ale Gombrowicz mógłby napisać tysiąc podręczników na temat, jak się nie zachowywać. Któregoś dnia pojawia się z Virgiliem w salonie przyjaciółki Victorii Ocampo, która również pochodzi z bogatej rodziny i prowadzi aktywną działalność w organizacjach kobiecych. María Rosa Oliver pisze i przyjmuje u siebie (cierpiała w dzieciństwie na polio, przez co musi się poruszać na wózku) i to u niej „pewnego wieczoru – opowiada Humberto – Gombrowicz i Piñera wprowadzili paradoksy, dyskusje i ostre prowokacje na temat sztuki i literatury. Goście byli zdumieni i zszokowani. Stymulowali się nawzajem poprzez paradoksy i gry intelektualne pour épater le bourgeois, w dobrym znaczeniu tego słowa. W tym czasie ludzie byli bardzo konserwatywni i łatwo ich można było zszokować”[82]. Victoria na pewno dowiaduje się o skandalu w salonie koleżanki i nie zamierza pozwolić, by podobne harce wyprawiano w jej angielskofrancuskiej willi pod miastem w San Isidro, której styl Albert Camus określa jako nawiązujący do Przeminęło z wiatrem. Do salonu dziedziczki majątku rodzinnego, pokoju wyłożonego ciemną boazerią, z kominkiem oraz licznymi fotografiami przyjaciół pisarzy z autografami i biblioteką pełną dedykacji autorów, takich jak Rabindranath Tagore, José Ortega y Gasset, Hermann Keyserling, Aldous Huxley, Paul Valéry, André Malraux, Octavio Paz czy
Virginia Woolf, zapraszane są na niedzielny five o’clock wielkie osobistości. A zaproszenia nie można zignorować – choć nie tylko Ezequiel Martínez Estrada określi owe „herbatki” jako „gadanie głupstw”[83]. Victoria Ocampo jeszcze po latach na samo nazwisko Gombrowicza reagować będzie ostro, wypowiadając się o nim „gwałtownie i pejoratywnie”[84]. Swoje doświadczenia z ostatnich miesięcy Witold podsumuje: „Tu w ogóle straszne gówno i zalatuje dawnym Loursem” [warszawska kawiarnia w stylu francuskim], a eksperyment z własnym pisemkiem „w duchu wybitnie bojowym” kończy się tak, że „wszyscy się na mnie obrazili i teraz jestem w wojnie z tym bydłem”[85]. Stos jedynego wydania „Aurory” będzie przez długi czas przechowywał w swoim pokoju. Octavio Paz, jeden z autorytetów Victorii Ocampo, skarżył się, że Latynosi, mieszkający na przedmieściach świata i historii, traktowani są jak nieproszeni goście, ale za równie nieproszonych mają mieszkańców innej Europy czy latynoskich peryferii, jak Karaiby. Piñera, Kubańczyk z Hawany, w dość rasistowskim i coraz bardziej nacjonalistycznym Buenos Aires ma przynajmniej coś do zaoferowania – publikuje Borgesa i Caillois na Kubie w „Orígenes” i „Ciclónie”. Gombrowicz nie ma nic.
„Niejasny kościół…”
W pierwszych latach po wojnie także w Argentynie zachodzą zmiany i tak naprawdę Ferdydurke trafia właśnie na ten proces. Najpierw, gdy Buenos Aires świętowało wyzwolenie Paryża w sierpniu 1944 roku, tłumy zebrane na Plaza Francia zostały brutalnie rozgromione, bo rząd wiązał polityczne nadzieje z I I I Rzeszą, Mussolinim i… Watykanem. Zachowując neutralność w trakcie wojny, Argentyna dostawała szansę na zostanie mediatorem podczas ustalania powojennego porządku świata (takie nadzieje rozbudzał sam Hitler w dyplomatycznych rozmowach za kulisami) i na stworzenie „Hispanidad”, wspólnoty krajów hiszpańskojęzycznych (z Hiszpanią generała Franco i Portugalią) opartej na wierze katolickiej, a w ten sposób na pozostanie ważnym krajem w Ameryce Łacińskiej[86]. Jednak w rządzie dochodzi do tarć, w wyniku których Juana Domingo Peróna uwięziono w październiku 1945 roku. Do tego czasu zdobył już taką popularność, by masy robotników, które przybywały za pracą do miasta w ciągu ostatnich lat, wzięły sprawy w swoje ręce. Ludzie ruszyli z przedmieść, zapełnili aleje stolicy, ku zgorszeniu mieszczan kąpiąc się w fontannach i domagając się powrotu tego, który dawał im nadzieję na lepsze jutro. Juan Domingo Perón powrócił z wygnania, ożenił się z Evitą, a po kilku miesiącach został wybrany na prezydenta – dokładnie wtedy, gdy przybył do Argentyny Piñera i nadał tempo tłumaczeniu Ferdydurke. Zaczęły się zamieszki na ulicach. Studenci stanęli w opozycji, podczas gdy masy robotników wpatrywały się w przystojnego Peróna i jego małżonkę. W roku argentyńskiego debiutu Gombrowicza pozycja Peróna była już umocniona i podparta wizerunkiem Evity, której dobroczynna działalność z rezerw zarobionych przez Argentynę na wojnie i na powojennym głodzie Europejczyków uczyniła z niej świętą. Evita w konsorcjum podległym rządowi skupiła większość tytułów prasowych, gdyż ta wojna wymierzona była także w burżujskich dziennikarzy. Sytuacja doprowadziła do bezrobocia nie tylko profesorów uniwersytetów, ale także wszelkich ludzi pióra, w tym bardziej marginalnych niż Gombrowicz. Nawet podręczniki szkolne zostały zmienione, by para prezydencka utrwaliła się
w umysłach młodych obywateli. Ofiarą nowego rządu padł między innymi Jorge Luis Borges, którego z pracy w bibliotece awansowano na kontrolera drobiu i królików na targowisku, a na drzwiach willi Victorii Ocampo wymalowano czarne krzyże – znak, że będzie kolejnym celem. Borges zrezygnował z „awansu”, dowiadując się przy okazji od urzędnika w magistracie: „No cóż, podczas wojny popierał pan aliantów, czegóż zatem pan oczekiwał”[87]. Stracił też pozycję redaktora w „Anales de Buenos Aires”, bo nie spełniał oczekiwań właścicielki pisma, ale od razu dostał ofertę wykładów i został wędrownym wykładowcą. W tym populistycznym, faszystowskim klimacie (Perón wzoruje się na Mussolinim, a kadry wojskowe od lat są szkolone przez Niemców), znanym Gombrowiczowi doskonale z przedwojennej Europy, trudno się przebić z ideami Ferdydurke. Jest to raczej czas jednoczenia się intelektualistów do walki z innym wrogiem i w tych warunkach Gombrowicz, z atakami na arystokratyzm, może być odbierany jako jeden z peronistowskich populistów. Ignoruje te okoliczności, skupiony na swoim celu i na wydarzeniach europejskich. Mimo narastania fali nacjonalizmu nie zamierza opuszczać Argentyny, choć jego pierwszy powojenny utwór, zatytułowany Ślub, projektuje powrót do Polski. Zaczął go pisać zaraz po skończeniu tłumaczenia Ferdydurke w sierpniu 1946 roku. Zbyt zmęczony, by podjąć się prozy, bo przekład był jakby napisaniem nowej książki, myśli o innym gatunku, a po głowie chodzą mu teksty czytane w młodości – Faust i Hamlet. Zamierza stworzyć dzieło genialne, bo wydaje mu się to łatwiejsze niż napisanie czegoś dobrego, ale genialnością parodiującą genialność. „Czyż jednak parodiując genialność nie dałoby się przemycić odrobinę własnej genialności?” – kombinuje[88]. Dzięki tej sztuce, którą zatytułuje Ślub, po dziesięciu latach ponownie zostaje pisarzem. Nagromadziło się w nim materiału, przekład Ferdydurke rozćwiczył mu umysł, ale przede wszystkim dojrzał jego warsztat pisarski. Inaczej niż podczas pracy nad opowiadaniami, gdy poruszał się po omacku i ze wstydem, albo w wypadku Ferdydurke, którą kleił w pocie czoła, nie będąc pewien własnych sił, podczas pisania Ślubu, mimo iż „byłem […] w dalszym ciągu nihilistą, […] nie byłem już nihilistą o tyle, że […] usiłowałem zagospodarować moją niepowagę i podchodziłem do mej anarchii z zimną premedytacją producenta”[89]. I rzeczywiście Ślub jest konstrukcyjnie zdyscyplinowanym dziełem z klarowną linią dramatyczną.
Najpierw ma w głowie tylko „garść wizji, zalążków, sytuacji”[90]. Z wolna sztuka przybierze postać snu. Bohater śni o powrocie do domu rodzinnego po wojnie. Krajobraz opisany jest jako „przygnębiający, beznadziejny”. Henryk powraca do Małoszyc „w mrokach”. Padają przy tym słowa, chyba najbardziej podszyte poezją u Gombrowicza: Zasłona wzniosła się… Niejasny kościół… I niedorzeczny strop… Dziwne sklepienie… A pieczęć tonie otchłań w otchłań czarnej Zastygłej sfery sfer i kamień kamień…[91]
Henryk rozpoznaje pokój jadalny w dworku, ale ten dworek jest jakby… szynkiem. Nie jest pewien, czy nie śni. Pojawia się Ojciec, ale on też jakiś taki podobny i niepodobny, a „obdarta, wymęczona” Matka krzyczy i „właściwie niezbyt podobna do matki mojej”. Ma wrażenie, że rodzice zwariowali. Tak naprawdę dworu w Małoszycach już nie ma, bo jak wiemy, rodzina sprzedała go przed wojną, ale istnieje stary dwór w Bodzechowie. Już we wrześniu 1945 roku pojawiły się w nim komisje państwowe w celu „zabezpieczenia mienia podworskiego”. Zaczęto pozbawiać rodziny ziemiańskie majątków, które przeszły na rzecz komunistycznego państwa wraz z wyposażeniem. Po wizycie referent do spraw kultury Urzędu Wojewódzkiego w Kielcach J. Zaremba zanotował: „Po zabezpieczeniu auta i zapewnieniu noclegu dla szofera i jego pomocnika już o zmroku udałem się z dyr. Pomorskim [papierni w Bodzechowie] do kilku osób zamieszkałych w Bodzechowie w celu zasięgnięcia wiadomości o losie zabytków z miejscowego dworu, ongiś gniazda rodowego Małachowskich i Kotkowskich, którzy znów przekazali go ostatnim właścicielom Jankowskim. We dworze były kobierce (m.in. jeden duży dywan lioński), różnojęzyczna biblioteka z przewagą dzieł technicznych, cenne meble, obrazy (kilka holenderskich, z polskich był Rapacki), miniatury, porcelana, fajanse itp. Dawni właściciele gospodarzyli w Bodzechowie aż do końca okupacji niemieckiej. W lecie 1944 r. Jankowscy wywieźli najcenniejsze rzeczy do Warszawy (miniatury, obrazy i kilka dywanów oraz część mebli). Rzeczy te przepadły w czasie powstania. We dworze mimo to pozostało wiele wartościowych przedmiotów oraz biblioteka. Reformę rolną przeprowadzał w Bodzechowie ob. Babski, człowiek rzetelny, który bardzo skrupulatnie starał
się zabezpieczyć dworskie pamiątki. Został jednak usunięty, był nawet przez jakiś czas uwięziony. Obecnie pracuje w starostwie w Opatowie. Po odejściu ob. Babskiego z ramienia reformy rolnej działał ob. Piekut, którego gospodarka bardzo umniejszyła stan zabytków ruchomych dworu bodzechowskiego. Ob. Piekut (obecnie jest sekretarzem P P R w Ostrowcu) zabrał z dworu różne rzeczy. Urząd Bezpieczeństwa wraz z miejscowym prezesem P P R ob. Władysławem Nowocieniem wywieźli do Ostrowca meble, srebro stołowe z monogramami »WK « (po Kotkowskich), lichtarze z monogramem E.J., kilka kobierców i podobno aż 5 skrzyń porcelany. Angielski serwis mogła zabrać ob. Kiełb, żona komisarza majątku zamieszkała w Bodzechowie – Siedliska. We dworze stały skrzynie przywiezione tu na przechowanie z Potoczka (właściciel Gombrowicz), w jednej były obrazy, w drugiej trofea myśliwskie. Ocalałą zawartość skrzyń przywiózł wraz z resztą biblioteki powiatowy referent kultury i sztuki do Opatowa. Stąd zabrałem te rzeczy w swoim czasie do Kielc. Obecnie we dworze mieści się mieszkanie prywatne prezesa P P R ob. Nowocienia, biuro P P R i miejscowa placówka ZWM . W jednej oficynie mieszkają pogorzelcy, a w drugiej mieszka delegowany przez ministra rolnictwa ob. Bieńkowski, zarządca stada koni. Jest on również zarządcą ośrodka dworskiego. […] Co do Bodzechowa i Małachowa ob. Babski [ze starostwa powiatowego w Opatowie] wyjaśnił mi, że zostały one ogołocone przede wszystkim przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa w Ostrowcu, a raz jakaś formacja wojskowa polska, bawiąc przejazdem przez Bodzechów, zabrała stąd kilka samochodów ciężarowych mebli i wywiozła do Lublina”[92].
[^] Po pałacu w Bodzechowie nie zostały dzisiaj już nawet ruiny. Za to stoi jeszcze przy zachowanych stajniach brama ze znakiem P G R . Zdjęcie z 2013 r.
Część rzeczy trafiła z Bodzechowa do Muzeum Narodowego w Kielcach i znajduje się dzisiaj w jego inwentarzu – głównie obrazy, dwa krzesła i fragmenty posągów z ogrodu, po których pozostały tylko puste postumenty, a obecnie i po nich nie ma śladu[93]. We dworze założono Państwowe Gospodarstwo Rolne (dzisiaj zostało po nim tylko kilka cegieł). W pierwszym monologu zagubiony Henryk błąka się po domu i wypowiada słowa: Pustka. Pustynia. Nic. Ja sam tu jestem Ja sam Ja sam[94].
Później dochodzi do wymiany słów, która obrazuje, jak bolesne jest dla Witolda Gombrowicza doświadczenie powrotu do rodziny, choćby w wyobraźni.
Kiedy zaczynał szkicować dramat, nie wiedział jeszcze, czy ktoś przeżył[95]. M ATK A
Nie ma. WŁA D ZI O
Nie. H EN RY K
Nic. O J CI EC
Przeinaczone. M ATK A
Wykręcone. WŁA D ZI O
Zrujnowane. H EN RY K
Wypaczone.
Po napisaniu tych słów płacze, a łzy kapią na papier. „Nie sama poufna, dotycząca moich prywatnych katastrof, zawartość tych słów wypełniła mnie taką rozpaczą, a to, że one tak gładko padały, rytm ich i rym poczułem jak kolec nie znający litości, łkałem przerażony wewnętrzną składnością nieszczęścia”[96]. Nie tylko Bodzechów się skończył, podobnie utracona została willa Jerzego we Wsoli, przekształcona w posterunek milicji, później w dom starców, przepadła też leśniczówka Janusza w Potoczku. Sam Janusz po Mauthausen („przypominał kościotrupa, co chwila się wywracał, ledwo stał na nogach”[97]) zostaje do końca marca 1947 roku w Austrii, po czym żegna się na zawsze z synem Józefem, który postanawia nie wracać do nowej Polski. Uważa, że nie nadaje się „na męczennika”. „Chciałem żyć spokojnie, normalnie. Przeciąć pewien łańcuch. Przecież mój pradziad Onufry Gombrowicz za pomoc powstańcom 1863 roku został uwięziony w twierdzy, zesłany na osiedlenie w głąb Rosji, pozbawiony majątku. […] Naprawdę było już tego dosyć” – mówi Józef. Oddycha z ulgą, bo już od dawna ciąży mu rodzinna nadopiekuńczość i uwalnia się od niej, jak kilka lat temu jego stryj Witold. Janusz, załamany psychicznie, uważa, że jest za stary, by zaczynać życie na nowo[98]. Kilka miesięcy po powrocie do kraju, 30 lipca 1947 roku, zostaje zaaresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa na ulicy Warszawy na podstawie donosu byłego
pracownika, obecnie robiącego karierę jako „młodszy wywiadowca Urzędu Bezpieczeństwa”, Bogdana Zająca, którego miał „uderzyć raz batem i kopać […] za to, że nie napoił koni”[99]. Zostanie przetrzymany w areszcie do listopada, aż do sprawy w sądzie, gdzie oskarżą go, że „jako zarządca majątku, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, działał na szkodę osób spośród ludności cywilnej przez fizyczne i moralne znęcanie się nad zatrudnionymi w majątku robotnikami narodowości polskiej i żydowskiej […]” i o zabicie partyzantów. Przede wszystkim chodzi o udowodnienie współpracy z niemcami (jak zapisywano) na podstawie dekretu z 31 sierpnia 1944 roku, tak zwanej sierpniówki, która służyła za główny rodzaj represji w stosunku do ziemiaństwa czy żołnierzy z A K (tak właśnie skazano Kazimierza Moczarskiego). Zarzuty o współpracę zostają oddalone, ale i tak Janusz Gombrowicz jest skazany „na trzy lata więzienia, na utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na okres lat dwóch oraz utratę całego jego mienia […]”. Uzasadnienie wyroku brzmi dość kuriozalnie, gdyż z zeznań wielu świadków wynika, że Janusz Gombrowicz działał na szkodę Niemców, miał z ich strony nieprzyjemności, oddawał krowy fornalom, uratował wielu ludzi przed wywózką, Żydom pomagał – kartoflami, lekarstwami, w tartaku nikt ich nie pilnował, a wręcz „połowa ich przesypiała czas pracy”, z kolei „przy ścinaniu trzciny praca Żydów była fikcją”, do tego jeden ze świadków zeznał, że „oskarżony przetrzymywał u siebie rodzinę Żydarymarza”. Ale Zeitgeist działa na niekorzyść dawnych posiadaczy i Janusz ląduje w celi z kryminalistami. Po półtora roku wyrok zostanie uchylony i przekazany do ponownego rozpatrzenia Sądowi Okręgowemu w Radomiu, po czym Janusz wyjdzie na wolność, ale jego zdrowie jest zrujnowane[100]. Po więzieniu nie ma szansy na pracę, handluje jako cinkciarz walutą w okolicach placu Konstytucji, który powstaje na ruinach części Marszałkowskiej, niedaleko ich byłego domu przy Służewskiej 3, i zamieszkuje w biednym pokoiku z kuchenką na dalekim Grochowie, razem ze Stasią. Jerzemu powodzi się lepiej, mieszka w dwupokojowym mieszkaniu w oficynie kamienicy przy ulicy Żeromskiego w Radomiu i zajmuje się pracą dziennikarską. Matka z Reną zostały w Kielcach, gdzie zakończyły wędrówkę popowstaniową w wynajmowanym pokoju. W Ślubie pomiędzy synem, który wraca z frontu z północnej Francji, a rodzicami nawiązuje się po latach niewidzenia taka rozmowa: H EN RY K
[…] No, a jak wam się powodziło? O J CI EC
Jako tako. A ty? H EN RY K
Owszem. O J CI EC
Ano to…[101]
Powitanie przerywa kolega Henryka, Władzio, o którym wiemy, że przyjeżdżał do Małoszyc na wakacje. To jeden z częstych sobowtórów w utworach Gombrowicza, wyraźnie podszyty Gustawem. Władzio potrafi rozładować każdą sytuację i podczas anemicznej wymiany zdań rzuca nagle: „A ja bym co zjadł”. Podobnie gdy Henryk męczy się i opowiada swój senny koszmar, odzywa się: „Ten gulasz, co nam dają na noc, dosyć / Niestrawny jest i ciężki. Mnie także / Czasem się śni…”. Na pewno jedno doświadczenie z życia z Gustawem przenosi Gombrowicz do tej sztuki – podejrzenie, że Władzio romansuje z Manią, byłą dziewczyną Henryka, którą on zamierza poślubić. Gustaw i Witold dzielili się w czasie wojny młodą kobietą o imieniu María Ester, a pojawiają się też insynuacje, że Gustaw wcześniej uwiódł jego dziewczynę (Krystynę?). Jak w Iwonie, jest znowu dwór, ojciec zostaje królem, matka królową, a synksiążę obala ojca i zostaje tyranem. Jeszcze gdy Gombrowicz pisze drugi akt, nie wie, dokąd to wszystko zaprowadzi, ale z czasem objawia się, że syn, by umocnić swoją władzę, będzie musiał zabić Władzia. Henryk namawia go, skutecznie, do samobójstwa. Czy zatem jest winny, czy niewinny tej śmierci, skoro Władzio zabił się własnoręcznie? Jednak jako król rozkazuje uwięzić samego siebie i ze ślubu z Manią, na który szykuje się dwór, nic nie będzie. Ponieważ Henrykowi stale towarzyszy poczucie „uwięzienia”, może więc więzienie jest tylko zwyczajnym stanem bycia? Tak by wyglądała sztuka, gdyby ograniczała się do samej akcji. Ale u Gombrowicza streszczenie jest prześlizgnięciem się po powierzchni. Prawdziwy dramat, który rozgrywa się w Ślubie, dotyczy, tak jak w Ferdydurke, formy. W Ślubie Gombrowicz nazywa to „Kościołem ziemskim” lub „Kościołem międzyludzkim”[102]. Henryk odkrywa w swym koszmarnym śnie (cała sztuka rozgrywa się jakby w jego głowie), że to nie Bóg, tylko człowiek stwarza człowieka, a nawet człowieka stwarzają słowa: „I to nie my
mówimy słowa, lecz słowa nas mówią”[103]. A jakiekolwiek aspiracje do zasklepienia się w jednej formie, „napompowywanie się” pozycją, na przykład patriarchalnego ojca, czynią nas śmiesznymi. Henryk detronizuje ojca i zajmuje jego miejsce, „ma być boską wolą stwarzającą… jak wola Hitlera, Stalina”[104]. Nawiązanie do Hitlera pojawia się w wersji pierwotnej, potem znika. Hitler, jako ten, który zdominował masy, to dla Gombrowicza ucieleśnienie siły stwarzania i narzucania siebie samego. Ślub, rozpoczęty w Buenos Aires, kontynuował Gombrowicz w górach. Gdy trwały już prace nad redakcją Ferdydurke, spędzał czas w Salsipuedes pod Córdobą u Cecilii. „Willa w Salsipuedes była bardzo ładna, leżała nieopodal rzeki. Obok stał garaż”[105] – wspomina Cecilia. Tam w skromnych warunkach urzędował w pobielonym wapnem garażu Witold. Wieczorem siadywali z Cecilią na werandzie i rozmawiali na przeróżne tematy, a potem szedł do siebie. „Patrzyłam, jak odchodzi samotnie. Zawsze robiło to na mnie dziwne wrażenie, on z tyłu, jego plecy, ramiona. Powtarzało się to co wieczór. […] Był samotnikiem”. Kiedy zapadały kompletna cisza i ciemność – taka że gdy Kubańczycy złożyli mu wizytę, musieli zapalać pochodnie z gazet, by zobaczyć drogę – Witold przenosił się myślami do Małoszyc. W Salsipuedes właśnie na chwilę przed akcją lansowania Ferdydurke, a po trzęsieniu ziemi o sile 5,5 w skali Richtera z epicentrum między innymi w La Faldzie, powstała scena z palicem Pijaka w drugim akcie. Gombrowicz zawsze mówi „o strukturze, a nigdy o treści tego, co pisał”, i korzysta z wyobraźni szachisty[106]. „Czasem, posługując się laufrem, mówił, że jakaś scena jest zbyt intensywna, że należy ująć jej efektów, albo że Henryk powinien z każdą następną sceną być coraz bardziej zamknięty”. Kluczowa dla niego jest melodia zdań, szuka na przykład rytmów mogących się wydać „odpowiednikiem stwarzania się Historii, która też posuwa się naprzód, jak pijana, jak senna”[107]. Po latach niewidzenia i okropnościach wojennych matka przemawia do syna w ostatniej scenie: „Dziecino moja […]. Czy ty już nie możesz zwyczajnie mówić? Zwyczajnie mnie pocałować?”[108]. Ale syn mówi stanowczo „nie”: „Nikt z nikim nie może zwyczajne mówić”.
[^] Tu, w willi Cecilii Benedit de Debenedetti w Salsipuedes Gombrowicz pisał Ślub. Zdjęcie z 2006 r.
Próby nawiązania kontaktu z Polską
Z Salsipuedes Gombrowicz wysyła mnóstwo listów, w tym pięć „do pięciu ministrów i dygnitarzy z naszego rządu”[109]. Pisze wtedy, z początkiem 1947 roku, między innymi do Antoniego Słonimskiego, bo pamięta, że popierał kiedyś Ferdydurke. Słonimski piastuje od kilku miesięcy stanowisko szefa działu literatury przy U N ES C O , gdzie zajmuje się tworzeniem podwalin pod program translatorski mający pomóc wciągać w obieg światowy dzieła pisarzy, którzy – jak to tłumaczy – z powodu mniejszościowego języka i komercjalnego nastawienia wydawców nie mogą się dostać na rynki wydawnicze wielkich krajów[110]. To potencjalnie program, jakiego potrzebuje ktoś taki jak Gombrowicz. Pyta Słonimskiego także: „czy nie znalazłoby się tam coś dla mnie”, i nadmienia, że nie zamierza powracać do Polski[111]. Słonimski jesienią 1945 roku poleciał z Londynu do Warszawy, ale Ziemiańską poznał tylko po wystającej z ruin balustradzie. Psychicznie nie jest w stanie przyjąć braku logiki w historiach znajomych, których wysłano do Auschwitz (za co?) lub których rozstrzelali Niemcy (dlaczego?). Gdy Monika Żeromska pokazała mu wylot kanału ściekowego, z którego wyszła podczas powstania, krzyczał, że nie chce na to patrzeć. Nie decyduje się na powrót. Ze swoimi pacyfistycznymi przekonaniami doskonale pasuje do idei świeżo powstałej instytucji U N ES C O , która uznaje, że poprzez wymianę kulturalną i edukacyjną między krajami można uniknąć kolejnych wojen. Nie tylko Gombrowicz wpada na pomysł, że U N ES C O stanowiłoby dobre wsparcie – o pracę w tej organizacji ubiega się także Samuel Beckett, bo to jedna z powojennych organizacji, która może pomóc ludziom pióra poprzez prace translatorskie. Niestety Słonimski pod koniec lutego 1947 roku, kiedy otrzymuje list z Argentyny, rezygnuje z pracy, o czym Gombrowicz nie może wiedzieć. Wyjaśnia szefowi, Julianowi Huxleyowi, bratu Aldousa: „Jestem w U N ES C O od dziewięciu miesięcy, jest to okres czasu, po którym zwykle na świat przychodzi dziecko. Przykro mi, ale nie wydałem na świat żadnego dziecka ani nie napisałem ani jednej linijki wiersza”[112]. W tych okolicznościach Słonimski
odpowiada Gombrowiczowi, że nie widzi żadnych możliwości przy U N ES C O , ale dodaje, że w Polsce o nim nie zapomniano i że „byłby Pan doskonale do wyzyskania jako attaché kulturalny w Argentynie przy naszym poselstwie”[113]. Gombrowicz na to: „Ja, attaché? No nie… przecież to było poselstwo rządu już prawie opanowanego przez komunizm – a ja nie mogłem sprzeniewierzyć się sobie, oddając się na służbę tej ideologii, ponieważ taki kompromis był zbyt niszczący dla mej osobowości – ta zaś osobowość stawała się moim najcenniejszym skarbem i musiałem pilnować jej, jak oka w głowie, gdyż bez niej w literaturze zmalałbym do zera”. W Liście do ferdydurkistów, pierwszym tekście wydrukowanym w polskiej prasie powojennej w kwietniu 1947 roku, rzuca stanowczą deklarację: „Nie, nie ujrzycie na łamach prasy krajowej mych felietonów i korespondencji – to nie zda się na nic. W tak namiętnej i zasadniczej jestem sprzeczności z duchem estetyki współczesnej, iż spór ten nie może być załatwiony w paru słowach; a nie chcę się hańbić, łącząc się z chórem, który fałszywie, zdaniem moim, śpiewa”[114]. Jak naiwnie jest myśleć o współpracy kulturalnej z Polską Ludową, Słonimski przekona się na własnej skórze, gdy pod koniec 1948 roku podejmie się pod auspicjami komunistycznej ambasady zakładania Instytutu Kultury w Londynie. Szybko zostanie stamtąd wygryziony w związku z intrygami i donosami o tym, że rządzi się po pańsku, koncert jest za bardzo „frakowy”, a ze sztuki ludowej prezentuje na wystawie tylko „sztukę kościelną”, do tego dopuszcza się obraźliwych porównań polskiej sztuki z afrykańską[115]. Pozbawiony złudzeń Gombrowicz kieruje do czytelników w kraju pompatyczne słowa: „Jeśli jeszcze zipie który z was, ferdydurkiści, to niechaj nie traci nadziei – bo ja nie umarłem”[116]. List staje się wydarzeniem dla tych, którzy nie mieli o nim wiadomości, jest pierwszym znakiem życia. Gombrowicz dodaje jeszcze, może przeczuwając, że nie będzie im dane szybko się spotkać w druku: „Wytrwajcie zatem, wyznawcy św. Ferdydurki”, „Nie traćcie przeto nadziei”. Skąd u niego taka pewność już na początku 1947 roku? Co wie, co dociera do niego o sytuacji w Polsce? I argentyńska, i polonijna prasa na pewno są nieprzychylne nowemu rządowi, ale wiadomo, że Gombrowicz to nie zwierzę stadne. Może ktoś przyjechał z Polski i opisał mu rzeczywistość śledztw wśród byłych ziemian, aresztowań ludzi powracających z zagranicy, wymagań propagandowych w stosunku do artystów? Sam w tym czasie nie ma jeszcze okazji bezpośrednio się zetknąć z nową władzą, bo Argentyna nie chce uznać
komunistycznego państwa polskiego, jest ostatnim krajem, który nawiązał kontakty dyplomatyczne z Polską Ludową. Swojego przedstawiciela wysłała do Warszawy w czerwcu 1946 roku, ale poselstwo komunistyczne pojawi się w Buenos Aires dopiero rok później, w czerwcu 1947 roku. Do tego przez kilka lat (do roku 1950) będzie funkcjonować równocześnie z londyńskim, po cichu wciąż popieranym przez władze[117], podczas gdy placówka warszawska będzie znajdować się pod ciągłą kontrolą, bo Perón panicznie boi się „zarazy komunistycznej”. Mimo że Gombrowicz nie zamierza wracać, chce nawiązać kontakt z ojczyzną. Usprawiedliwia to niewyklarowaną sytuacją polityczną. Rządy przejęli wprawdzie komuniści, ale Stanisław Mikołajczyk, ostatni premier londyńskiego rządu, próbuje budować pomost pomiędzy nową a emigracyjną władzą i przyjmuje stanowisko wicepremiera Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. W dalekiej Argentynie takie iluzje mogą wydawać się bardziej realne, „[…] wiele mówiło się o tym – wspomina Gombrowicz – że nie trzeba odsuwać się od państwa, że owszem, trzeba przenikać w aparat państwowy stwarzając zaporę czerwonej zachłanności”[118]. Dlatego oprócz akcji ferdydurkizacji rok 1947 jest usilnym poszukiwaniem pomysłu na życie. „Co do mnie, wiedziałem tylko jedno – że chcę pisać i muszę zdobyć na to środki”, bo „już nic, oprócz literatury, nie mogło mnie zbawić, poza nią byłem tylko godnym pogardy dziwakiem, cherlakiem, kimś zwichniętym i upokorzonym”. Ponieważ w przeciwieństwie do wielu pryncypialnych rodaków Gombrowicz rozumie logikę dziejów i zgadza się z nią – sam przecież jest piewcą niższości – nie ma nic przeciwko odwróceniu porządku z korzyścią dla proletariatu, brakuje mu też typowego u ziemian odruchu nienawiści do komunistów za to, że zabrali mu dom. Od dawna czuł, że ten układ musi się rozpaść w starciu z życiem. Boi się jednak „sczerwieniałych ramion ojczyzny”, które się do niego „przyjaźnie wyciągają”. Opierając się im, inicjuje rozmowy z nowo przybyłym posłem Stefanem Szumowskim w połowie 1947 roku. Zastrzega się, że nie jest komunistą ani sympatykiem ustroju, ale oferuje swoją pomoc „na polu pracy kulturalnej”, bo zna język, ludzi i stosunki. Mógłby się zająć sprawą przekładów z literatury polskiej, rozpowszechnianiem w Argentynie wiedzy o historii i kulturze polskiej. Do tego szczerze opisuje swoje warunki i próbę wydania Ferdydurke po hiszpańsku, prosząc o comiesięczne wpłaty „dla przetrwania w mieście nadchodzącego okresu
wydania książki”[119]. Szumowski odnosi negatywne wrażenie, uznaje, że kandydat „wyglądał podobnie jak cały szereg poetów i literatów na człowieka oderwanego od rzeczywistości, a błądzącego myślami wśród zawiłych koncepcji sztuki pisarskiej”, lecz postanawia dać mu szansę. Pisarze, a nawet poeci na podobnych stanowiskach to nie nowość – tak pracowali przed wojną Lechoń, Iwaszkiewicz, tak pracuje w Waszyngtonie poeta Czesław Miłosz. Szumowski prosi o zaprezentowanie planu pracy kulturalnej, a Gombrowicz o zadatek (poselstwo „stanęło […] na stanowisku czysto życiowym” i wypłaciło mu 1 lipca „120 dol. amer.”)[120]. W połowie sierpnia – gdy szykuje się do wykładów we Fray Mocho – elegancko, na maszynie z polską czcionką, spisuje dziesięciostronicowy plan, w którym zawiera swoją intuicję menadżera kultury. Skupia się nie tylko na literaturze, ale także na teatrze, muzyce, sztukach plastycznych i nauce. Zamiast wydawania gazet czy artykulików na temat Mickiewicza („bo te drobne poczynania wyglądają nieomal dziecinnie na tle istotnych potrzeb, a nawet czasem uwłaczają naszej powadze narodowej”), proponuje stworzyć źródła informacji o polskiej kulturze i ofertę kulturalną na rynek Ameryki Południowej. Zamiast „natrętnego” sposobu trzeba tylko ułatwiać dostęp do polskiej kultury poprzez przyciąganie zainteresowania lokalnych wydawców. Takie podejście nie generuje wielkich kosztów, a okazuje się efektywniejsze w docieraniu do publiczności, która „odznacza się temperamentem wysoce artystycznym” i która „w przeciwieństwie do obywateli Stanów Zjednoczonych ceni nade wszystko wolny czas i spokojne tempo życia”. Po ośmioletnim doświadczeniu z Argentyną wie, że kultura kraju takiego jak Polska nie obroni się sama, musi pojawić się przefiltrowana przez uznane źródło, a „autorytetem dla tutejszej publiczności jest Paryż, Londyn i Nowy York”. Dlatego należy „zgromadzić dane dotyczące np. reakcji krytyki paryskiej lub londyńskiej oraz tryumfów sztuki naszej w tych stolicach”. Poza tym – jakakolwiek jawna propaganda komunistyczna zaszkodziłaby, ponieważ prasa, a także „Rząd, ale i społeczeństwo argentyńskie wskazuje dziś dużą nieufność w stosunku do Nowej Polski. […]”. W wypadku literatury podkreśla rolę jakości przekładów, które winny być przeglądane przez lokalnych pisarzy. Sugeruje, że publikacje „czwartorzędnych autorów francuskich i angielskich” znakomicie zastąpiłby się na przykład Faraon Prusa. Za równie ważne uznaje „wydanie w którejś z firm serii książek odtwarzających życie powojennej Polski” i „wydanie, przy współudziale miejscowych sfer
żydowskich, serii obrazującej męczeństwo żydów w Polsce (byłoby to ważne ze względu na fatalne wrażenie jakie wywiera tu antysemityzm pewnych sfer w Polsce)”. Trzeba być Gombrowiczem i mieszkać daleko od Polski, by w 1947 roku punkt o „męczeństwie żydów” postawić obok programu propagującego nową Polskę[121]. Raport robi wrażenie i zostaje oceniony pozytywnie, ale nie dane będzie Gombrowiczowi wykazać się w roli impresaria kultury, bo za wypłacone wynagrodzenie poselstwo oczekuje, że pomoże w pracy biurowej, a on nie będzie „uważał za stosowne wykazać tyle zainteresowania, aby zgłosić się w Poselstwie dla jej rozpoczęcia”[122]. Na uwagi odparuje: „Jeśli pan minister wyobraża sobie, że ja zgodziłbym się na to, aby być zwykłym urzędnikiem Poselstwa, to pan minister wybaczy, ale pan minister się myli. Uważam, że posiadam znacznie wyższe kwalifikacje”. Poseł Szumowski uznaje go za „hetkę-pętelkę”, ale i sam zaliczony zostanie do „kolekcji dup”[123]. Oczywiście nie tylko z powodu rezygnacji Gombrowicza dział kulturalny nie został otwarty. W obliczu podstawowych problemów – potrzebna osoba mówiąca po hiszpańsku, bo nikt nie zna języka, mały budżet (w tym brak środków na pocztę lotniczą) – nie ma mowy o finansowaniu kultury. Rysują się dwa scenariusze: albo się akceptuje reżim, albo, jak Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie, potępia. Związek właśnie uchwalił, że pisarze polscy mają nie wydawać „w pismach i wydawnictwach kierowanych przez władze narzucone utworów swoich, dawnych i nowych”[124]. Wszystkie przyszłe problemy Gombrowicza biorą się stąd, że nie akceptuje ani rządu komunistów, ani emigranckiego środowiska. W tym czasie (nie wiadomo, czy informacja o uchwale zdążyła do niego dojść) publikuje właśnie na łamach sponsorowanej przez reżim „Polski Wyzwolonej” (zdaje się, że jest to raczej kwestia znajomości z Gruberem). Pośród artykułów o rozwoju szpitalnictwa czy produkcji pieców gazowych pojawia się tekst z okazji wydania argentyńskiej Ferdydurke (23 października 1947 roku), podsumowanej jako książka, która „zawiera […] śmiałą krytykę ustroju społecznego Polski przedwojennej”[125]. Gombrowicz nie należy do Związku, nie ma też na koncie bezpośredniego doświadczenia z Rosją, jak wielu emigrantów osiadłych w Londynie, na przykład Gustaw Herling-Grudziński. Dlatego nie bierze do siebie ich decyzji, a przedstawicieli Polski traktuje nie jako Sowietów, tylko rodaków. Zresztą sam Herling-Grudziński, zdeklarowany antykomunista, przyszły autor Innego świata,
raportu z pobytu w gułagu, w tym samym dokładnie czasie zgłasza ochotę na podróż do Polski. Samo rozważanie takiej podróży przez kręgi londyńskie uznane byłoby za zdradę. Ambasador w Rzymie Piotr Dunin-Borkowski pisze do Jerzego Borejszy, animatora powojennego życia literackiego w Polsce, poszukującego współpracy z Polakami spoza kraju dla celów propagandowych: „W Rzymie znajduje się Pan Grudziński, który […] byłby skłonny przyjechać do kraju na 2 miesiące celem zebrania materiałów i spostrzeżeń dla napisania książki o naszych ziemiach zachodnich. […] Oczywiście chciałby pełną swobodę pisania, z tym że zobowiązał się przede mną na wypadek wyjazdu do kraju do dwu rzeczy odpowiadających zresztą jego założeniom. 1. Stałby na stanowisku konieczności przynależności do Polski całych ziem odzyskanych. 2. Nie atakowałby osobiście nikogo z rządzących w Polsce”[126]. Do realizacji tego projektu nie dojdzie, jak nie doszło do współpracy Gombrowicza. Tylko że Herling-Grudziński przez następną dekadę krystalizuje swój wizerunek niezłomnego, podczas gdy Gombrowicza nie kuszą czarno-białe światy. Przez to wiecznie narażać się będzie jednym (czerwonym) i drugim (antyczerwonym). Widzi sytuację po swojemu. Komunizm jest mu obcy, bo „wszystko to nie my sami [Polacy], z własnej woli na własną rękę, urabiamy i porządkujemy, a tylko idziemy na pasku narzuconej nam z zewnątrz doktryny”[127]. W ten sposób Polacy stają się „obiektami Historii”, a Polska „jedynie pustym, szarym placem, na którym walczy »komunizm« z »demokracją«, czy też »demokracja« z »kapitalizmem«. Nas w ogóle nie ma”. Mimo to postuluje „ściślejszą łączność z Krajem”[128], bo ponieważ „nie możemy objąć całokształtu życia polskiego i tych olbrzymich zagadnień, jakie się przed nim piętrzą”, nie powinniśmy ich oceniać. Swoją decyzję o pozostaniu w Argentynie podejmuje bez czekania na wyraźniejsze znaki na niebie, to jest do stycznia 1949 roku, kiedy literaci w kraju przyjmą socrealizm za oficjalnie obowiązujący kierunek w sztuce, co uznaje się za koniec gry wstępnej komunistów ze środowiskiem[129]. Dla niego sprawa kończy się w październiku 1947 roku, gdy wicepremier Mikołajczyk, czując się zagrożony aresztem i śmiercią, zwraca się o pomoc do ambasady U S A i ucieka z Polski. Życie polityczne przybiera ostrzejszy kurs, emigranci stają się zdrajcami i książki Gombrowicza okrywa nagłe milczenie. Jego nazwisko wymazuje się z historii literatury, ewentualnie otacza „edukacyjnym” komentarzem: „Pisarze tacy jak Gombrowicz […] tworzyli postacie i sytuacje groteskowe, które miały symbolizować ich wstręt do życia, lubowali się w nastrojach grozy,
tajemniczości, melodramatyzmu, co stwarzało obraz świata pogrążonego w chaosie, niedającego się ani zrozumieć, ani celowo zorganizować. Oderwanie się tego kierunku sztuki od życia było jednak czymś pozornym. Dziś dla nas jasna jest reakcyjność takich teorii. Chodziło przecież o to, aby sztuka nie przekazywała treści rewolucyjnych, zagrażających ustrojowi”[130]. Albo w książce pod znamiennym tytułem Targowica leży nad Atlantykiem pisze się o nim, że chce się „zaprzeć Polski”, w której rządzi klasa robotnicza, że obnosi się z kosmopolityzmem i jest… kontynuatorem myśli endeckiej, bo „od nacjonalizmu do kosmopolityzmu […] jest tylko jeden krok”[131].
Posadka w banku
„Co robić? Ja, Ferdydurke, straszliwie bezradny w życiu praktycznym. Zagrożony głodem”[132]. Wtedy właśnie w pokoju przy ulicy Venezuela odzywa się telefon, do którego woła go z przedpokoju niemiecka gospodyni, Frau Elsa Schultze. Dzwoni prezes Banco Polaco Juliusz Nowiński i proponuje posadę w sekretariacie banku. „Ależ ja nie umiem liczyć. Po cyfrze 5 tabliczka mnożenia staje się dla mnie problemem”[133]. Nowiński wyjaśnia, że może na przykład pisać dla niego listy. Sprawa została zaaranżowana przez żonę Nowińskiego, która już od jakiegoś czasu uważa to za rozwiązanie kłopotów pisarza[134]. Nowiński najpierw się wzbraniał, bo z okresu wojennego bank wyszedł z wypłatami obniżonymi o 40 procent i redukcją personelu o połowę. Zatrudnienie nowej osoby to ostatnie, co powinien zrobić. Halina Nowińska wie jednak, że przez bank i tak przewijają się różne postacie. Pracują tam nie tylko zawodowi urzędnicy, ale także sportowcy, w tym maratończycy, aktorzy, dyplomaci, nauczyciele, ludzie po obozach koncentracyjnych i poetka, która skończy w domu wariatów, a nawet „para książąt” z byłego dworu cara i azerbejdżańska księżniczka[135]. Reprezentują wiele narodowości, oprócz Polaków są także Żydzi, Rosjanie, Ukraińcy, Czesi, Chorwaci, Bułgarzy, Jugosłowianie, Niemco-Polacy. Decyzję o podjęciu tej pracy Gombrowicz nazwie „tragiczną”, ale nie widzi dla siebie innego wyjścia. Od grudnia 1947 roku pojawia się codziennie rano przy ulicy Tucumán 462 w Banco Polaco, gdzie zostaje zatrudniony jako drugi sekretarz Nowińskiego. Latem skończył czterdzieści trzy lata i po raz pierwszy ma pracować na etacie. Czuje się tak upokorzony, że „z człowieka wolnego, z osoby”[136] stał się urzędnikiem, że na kilka dni przed rozpoczęciem pracy wsiada „w pierwszy lepszy tramwaj” i jedzie „gdzieś aż za Avellanedę, byle dalej…”. Dołącza do grona pisarzy, którzy jak Kafka muszą wysługiwać się instytucjom, choć dzięki wyobraźni przebywają w innych wymiarach. Ale, jak retorycznie zapytuje: „Cóż chcecie żeby robili tacy, jak ja, pisarze? Przecież mnie złamanego grosza nikt by z was nie dał, nie jestem z tych uznanych, popieranych
przez wasze komitety, i z moją sztuką, z moją naturą, znalazłem się zupełnie sam…”.
[^] Gabinet prezesa Juliusza Nowińskiego w Banco Polaco przy ulicy Tucumán 677 w Buenos Aires. Zdjęcie z lat czterdziestych
Nie ma daleko. Z pokoju u Frau Elsy musi pokonać cztery przecznice do Plaza de Mayo, a po przecięciu go przejść ulicą San Martín kolejnych sześć do siedziby banku. Ten odcinek jest rewersem drogi, jaką pokonał pierwszego dnia, wstępując do miasta z portu. Banco Polaco mieści się w tutejszym City, gdzie wciąż rezyduje burżuazja z kolonialną przeszłością. Tuż obok, na skrzyżowaniu z ulicą Reconquista, znajduje się dom, w którym urodziła się Victoria Ocampo, niedaleko także do siedziby „Sur”. Budynek banku jest luksusowy. Automatyczne drzwi do sali z kasami, drewniane sztukaterie, perskie dywany, schody z finezyjnymi balustradami, stylowe biurka i lampy, elegancki portier przy wejściu. Pełny szyk.
[^] Kasy Banco Polaco mieściły się na parterze. Biura na pierwszym piętrze. Zdjęcie z lat czterdziestych
Dyrektor Nowiński, postawny, prawie stukilogramowy mężczyzna, oznajmia na wstępie: „Panie Witoldzie, […] nie musi pan w biurze nic robić, zresztą nie jestem pewien, czy pan coś z bankowości umie. Musi pan jednak urzędować, przynajmniej przychodzić do biura, tego wymaga regulamin Banku”[137]. I taki układ panuje na początku. Czym jednak różni się to więzienie od uwięzienia przy biurku w poselstwie Szumowskiego, które odrzucił? Tam miał przecież propozycję pracy w kulturze, a tu przy bilansach finansowych. Dlatego że bank nie wymaga określenia się ideologicznego, sam znajduje się w dwuznacznej sytuacji, która pozostawia margines swobody. Jak tłumaczy to Gombrowicz w jednym liście: „Ja przyjąłem nędzną posadkę w tym banku zwykłego urzędnika właśnie dlatego, żeby nie wracać do Kraju”[138]. Praca zaczyna się o 10.00 rano, tolerowane są tylko pięciominutowe spóźnienia. Przy wejściu Gombrowicz musi wcisnąć guzik na maszynie, która
rejestruje czas pracy. Już to jest torturą, ale za tę codzienną mękę ma socjalne zabezpieczenie, dostęp do służby zdrowia, wczasy w ośrodkach wypoczynkowych w górach i nad morzem za pół ceny oraz możliwość pożyczek, nie mówiąc o regularnych dochodach. Pierwszego dnia, gdy nie wiadomo, co z nim uczynić, dostaje koperty do adresowania[139]. Jego typowy dzień pracy w 1949 roku wygląda następująco: przychodzi do banku na 12.00, po czym jak najwolniej wyjmuje i segreguje papiery, aby zapełnić czas; gdy ma coś do pisania, to znaczy literaturę lub prywatne listy, zasiada do maszyny; o 15.00 wychodzi na miasto, „żeby się przewietrzyć i załatwić jakieś amplety”[140], o 19.00 kończy pracę i idzie – między 20.00 a 21.00 – na kolację. A „[…] Nowiński wykazuje mi nadal wiele delikatności i zrozumienia, wskutek czego mogę poświęcać wolne chwile pracy literackiej i mam już w 70% nową książkę, będącą czymś w rodzaju fantastycznego pamiętnika mojego […]”[141]. Choć dyrektor nie ma żadnych zainteresowań sztuką, zwraca się do Gombrowicza per „mistrzu”, co ten przyjmuje z „komiczną powagą” jako „wyraz zasłużonego hołdu”[142]. Jest często zapraszany na kolacje do państwa Nowińskich, którzy mieszkają na górze w budynku banku. Dyrektor ceni sobie dobre jedzenie, a jego żona lubi matkować biednemu pisarzowi. Historia Banco Polaco przypomina z grubsza film sensacyjny, z tym że nie do końca wiadomo, kto gra w nim rolę czarnego charakteru. Zaczęło się tak: przedwojenni polscy emigranci zarobkowi nie mieli jak wysyłać pieniędzy rodzinom w Polsce. Dlatego na początku lat trzydziestych, za czasów posła Władysława Mazurkiewicza, powstał Banco Polaco jako filia Banku Polska Kasa Opieki w Warszawie, kierowanego przez Henryka Grubera (podobne filie założono w Paryżu czy Tel Awiwie). Wybuch I I wojny światowej sparaliżował jego działalność, ale dzięki temu, że kapitał znajdował się poza Europą i dzięki wysiłkom Nowińskiego udało się przetrwać. Perturbacje wyniknęły w związku z pojawieniem się w Buenos Aires Grubera, który ewakuowany we wrześniu 1939 roku do Rumunii, zabezpieczył pieniądze P K O wywiezione z Polski (by uchronić je przed roszczeniami niemieckich władz okupacyjnych), po czym w 1940 roku przez Lizbonę przedostał się do Argentyny[143]. Rząd londyński, przez lata wojny oficjalny spadkobierca tego majątku, był skłócony z Gruberem i odebrał mu wszelkie prerogatywy do prezesowania. Tutaj właśnie rozpoczyna się historia akcji Banco Polaco na sumę 900 000 pesos. 90 procent akcji trafiło do depozytu sądowego, a 10 procent złożono w samym Banco Polaco na nazwiska
dyrektorów, do odebrania wyłącznie za zgodą obu stron. Po wojnie powstał problem, do kogo ma należeć majątek: do byłego rządu w Londynie czy do nowego. Gruber nie chciał zwrócić majątku Londynowi, „gdyż z całą pewnością zostanie oddany w ręce pupilków Rządu i zrujnowany, jak wszystko”[144]. W 1945 roku przegrał spór o akcje[145], ale wciąż pozostawała sprawa owych 90 procent, do których wyprowadzenia dostęp uzyskał dyrektor Nowiński[146]. Dziwne rzeczy działy się także w macierzystej siedzibie Banku Polska Kasa Opieki w Warszawie – nagłe zwolnienia, aresztowania, ucieczki z kraju[147]. Nowiński, w latach 1928–1931 sekretarz Grubera, zaczął mieć problemy, od kiedy w Argentynie pojawił się jego były szef. Wysuwał przeciwko Gruberowi oskarżenia, że ten używa go jako narzędzia w walce z rządem londyńskim i chce przejąć bank, a nawet że proponował, by „w sposób inteligentny” podzielili się majątkiem bankowym. Ale i o samym Nowińskim pisano, że „ma na sumieniu wiele malwersacji”[148]. W 1944 roku skontaktował się z komunistycznym rządem i oddał do jego dyspozycji, przez co na scenie pojawił się czwarty gracz. Odtąd jeszcze trudniej się rozeznać, kto komu sprzyja i dla kogo pracuje, a nie brakuje w tej historii i szpiegów. Nasłany przez Warszawę w 1946 roku Henryk Gertner przeszedł po czasie na stronę Nowińskiego i „korzystał z luksusowego utrzymania, opłacanego przez Nowińskiego z funduszów banku”. Potem Nowiński, korzystając z kilkumiesięcznego wyjazdu Grubera na Kubę, zwołał w kwietniu 1947 roku walne zgromadzenie, które wyeliminowało z gry Grubera. Odpadł także Londyn, zrezygnowawszy z walki o bank w 1948 roku. Za czasów Gombrowicza rozgrywka odbywa się między Nowińskim a nowym rządem w Polsce. Witold relacjonuje te sprawy oględnie w liście do brata w 1949 roku: „panuje mętlik i nie wiadomo w ogóle czy bank się utrzyma”[149]. Głównym problemem komunistów jest fakt, że Banco Polaco ma – zgodnie z przepisami zabraniającymi zakładania w Argentynie filii banków zagranicznych – status niezależnej instytucji i pozostaje pod ścisłą kontrolą Banco Central. Strach Argentyńczyków przed „zarazą komunizmu” pomaga Nowińskiemu zachowywać pewną niezależność od Warszawy, ta niejasność jest też na rękę Gombrowiczowi. W 1946 roku, jeszcze przed zatrudnieniem w banku, Gombrowicz pisał do znajomych w Polsce, prosząc o pomoc w nawiązaniu kontaktu z prasą polską. Czyni starania jeszcze na początku roku 1948, przedstawiając się: „współpracuję tutaj z kilkoma wydawnictwami ekonomicznymi”, i proponując swoją „skromną znajomość tych problemów, przesyłając od czasu do czasu korespondencję
z Argentyny”[150]. Załącza próbkę tekstu o… powojennej sytuacji ekonomicznej, ale chce się podpisać jako „Komentator”, „Obserwator”, „X ” lub „Marian Ferd”. Tylko że wspomniane załączniki nie dochodzą, z kopert znikają znaczki, pojawiają się nacięcia nożyczkami i ręczne dopiski – to początki działalności cenzury. Nie otrzyma żadnej odpowiedzi. Słyszy o nim i jego próbach nawiązania kontaktu z krajem Jerzy Borejsza w 1946 roku, szef państwowego wydawnictwa Czytelnik, i kilku innych prominentów, ale „żaden z nich nie powiedział nawet zachęcającego słowa”. Wręcz przeciwnie – „dawali […] do zrozumienia, że wstawianie się za Gombrowiczem jest co najmniej niemile widziane, a jego propozycje […] z księżyca”[151]. Najgorsze jednak, że podobne milczenie napotyka również Ślub, który wysłał w styczniu 1948 roku do Reny i który w przepisanych przez nią maszynopisach krąży po Polsce. U Iwaszkiewicza, redaktora naczelnego „Twórczości”, Wilhelma Macha i krytyka Kazimierza Wyki maszynopis pojawia się w 1949 roku. Wszyscy są zachwyceni i próbują przepchnąć Ślub przez cenzurę. W końcu jest odpowiedź: „Sprawa druku Ślubu Gombrowicza jest na dobrej drodze, ale za druk taki musiałoby się zapłacić równocześnie podanym czytelnikowi esejem wymierzonym w jego tekst, nazywającym miazmaty etc. Obowiązek podobny gotów jestem spełnić – deklaruje Wyka – zresztą stanowisko Gombrowicza domaga się odpowiedzi, tylko kłopot, czy on się na to zgodzi. […]. Gombrowicz zdaje się zupełnie nie wiedzieć, jakie są konieczności ideologiczne naszej ojczyzny, a jest diabelnie pewny siebie”[152]. Czy napisali, jak planowali, list do Gombrowicza, prosząc o zrozumienie nowych obyczajów ze Wschodu, które wymagają interpretacyjnego ustawienia książek zgodnie z linią partii albo przynajmniej pokajania się autora? Nie ma po tym śladu w korespondencji, jest natomiast stanowisko Gombrowicza dotyczące możliwości wydania Ferdydurke z takim wstępem. Naiwny wielbiciel przedmów pisze: „Jeżeli idzie o politykę, to podejmuję się napisać przedmowę wykazującą związki Ferd. z duchem przemian socjalnych w Polsce, a nawet z duchem »realizmu«, gdyż antynomiczna struktura tego utworu zapewnia mu efektywność we wszystkich koniunkturach politycznych”. Niedługo później sprawa rozwiązuje się sama. Iwaszkiewicz odpowie Wyce: „Ślub […] skończył się moją przegraną, już bezapelacyjną”[153]. Podobne niepowodzenie spotyka Ślub, czyli El Casamiento, w Argentynie. Przetłumaczył go znowu sam autor, tym razem z jednym współpracownikiem,
Alejandrem Rússovichem, z którym zacieśnia przyjaźń. El Casamiento wyda Cecilia, z pomocą finansową Stanisława Odyńca, w swoim wydawnictwie EA M , które poza tym opublikuje tylko biografię Strawińskiego. Jak poprzednio z Iwoną w Polsce, tak i teraz Gombrowicz bada możliwości wystawienia sztuki, która w hiszpańskojęzycznym świecie mogłaby przywieść skojarzenie z Życie jest snem Calderóna de la Barca. Zna trochę środowisko teatralne z powodu tłumaczeń, także przez Rositę Contreras, która od 1950 roku wiąże się z teatrem Ateneo Cultural Eva Perón, i poprzez Teatro del Pueblo, ale nawet ten awangardowy teatr nie byłby w stanie sprostać wyzwaniu wystawienia Gombrowicza. Nie tylko dlatego, że całkowicie nie pasuje do gustów widzów z Buenos Aires drugiej połowy lat czterdziestych, ale także dlatego, że po dojściu Peróna do władzy teatry upolityczniono[154]. Przede wszystkim jednak sztuka dla Argentyńczyków jest kompletnie niejasna, choć od 1949 roku teatry argentyńskie zaczynają grać nowy repertuar Arthura Millera, Jeana Cocteau, Tennessee Williamsa, Jeana Anouilha, André Antoine’a, Noëla Cowarda. Nie pomagają wymagania Gombrowicza co do dynamicznego dialogu, który według niego powinien przepływać od sztuczności do poezji, a czasem wpadać w błazeństwo[155]. Tym razem, inaczej niż przy Iwonie, wyobraża sobie nierealistyczną scenografię. Wspomina o maskach aktorów, groteskowych ubraniach. Gombrowicz ma na myśli parodię Szekspira, a nawet deformację „czystej formy” Witkacego[156]. Tłumacze rozdają sporo kopii wpływowym osobom, ale w księgarni nie sprzedaje się ani jedna sztuka z około 1000 egzemplarzy[157], nie ukazuje się też ani jedna recenzja[158]. Ignorowany w Argentynie, niechciany w Polsce. Jedynym pocieszeniem jest przyniesiona przez Alejandra książka żydowskiego filozofa Martina Bubera, w której Gombrowicz odnajduje odbicie filozofii Ślubu[159]. Drugim pocieszeniem stanie się list od poruszonego psychologa, autora Gestalttheorie, który dzieli się przekonaniem, że „długo jeszcze będzie musiała pracować nauka, ażeby dojść do tej wizji człowieka i świata, którą Pan nam daje”[160]. Gestalttheorie to teoria ludzkiej percepcji, wywodząca się z psychoanalizy i wątków egzystencjalnych oraz fenomenologicznych. Używa się jej w psychoterapii, główny nacisk kładąc na umiejętność rozwinięcia samoświadomości człowieka i doprowadzenie do stanu, w którym widzi siebie takiego, jakim jest – razem z wadami i zaletami. Znacznie łatwiej by było Gombrowiczowi, gdyby wiedział, że na przykład En attendant Godot (Czekając
na Godota) Becketta, napisane dwa sezony później (1948/1949), podzieli ten sam los. I że nie pomaga to, iż Beckett od 1928 roku wciąż siedzi w centrum wydawniczym świata, we Francji.
[^] Maszynopis tłumaczenia Ślubu na hiszpański. Pierwsza scena aktu I I z adnotacjami Gombrowicza. „Półcień” przetłumaczyli z Rússovichem jako tinieblas, tutaj zmienia je na penumbra
Centrum, mimo druzgocącej wojny, pozostaje bowiem niezmienione. W paryskim hotelu Majestic, obok którego przechodził w drodze do swojego hoteliku de Sevigné w 1928 roku, obecnie mieści się U N ES C O . Tu właśnie urzędował Antoni Słonimski, kładąc podwaliny pod Translatorum, ów program tłumaczenia dzieł klasycznych i współczesnych. Polska od samego początku należy do państw założycielskich U N ES C O , ale gdy przychodzi do pierwszych posiedzeń, zaproszony Jerzy Borejsza nie stawia się w Paryżu. Borejsza – postać charyzmatyczna, otwarta na świat, o niespożytej energii, oczywiście chętnie by się pojawił, ale ponieważ odmówił w Polsce nazwania literackiej nagrody pokojowej imieniem Stalina, bo to „podzieli i skłóci ludzi, którzy mogliby swoim autorytetem dobrze przysłużyć się sprawie pokoju”[161], zostaje w drugiej połowie 1948 roku wezwany do Moskwy. Tam przez kilka dni oczekuje na widzenie ze Stalinem, na które ostatecznie… nie zostanie poproszony. To znaczy jedno – Borejsza jest spalony[162]. W ten sposób Polska traci wpływ na plany instytucji, do tego z odejściem Słonimskiego Gombrowicz traci tam potencjalnego protektora. W tym samym czasie Argentyna zyskuje w tej instytucji rzecznika w osobie protegowanego Victorii Ocampo, Rogera Caillois. Najpierw jest obsadzany na pomniejszych stanowiskach, by w 1951 roku znaleźć się w wydziale zajmującym się tłumaczeniami. W ten sposób Argentyna pojawia się w 1948 roku na liście państw współpracujących z U N ES C O . Słonimski myśli o powrocie do Polski, emigracja mu doskwiera, jest „brzydka, cyniczna”[163], ale to już czas po zjeździe literatów i nawet książeczka o zwierzętach staje się podejrzana, bo „miłość do zwierząt jest uczuciem faszystowskim”[164]. Mimo to nie chce się odciąć od kraju, na jego spotkanie poetyckie w Warszawie przychodzą tłumy, w tym ludzie jeszcze w obozowych pasiakach[165], a w Anglii, gdy raz na kolacji u Juliana Huxleya próbował puścić żart, zapędził się – jak wspomina – „w jakąś anegdotę, której pointa okazała się nieprzetłumaczalna”[166]. Jedni decydują się na odcięcie od kraju, który okupują Sowieci, jak Staś Baliński w Londynie, inni, jak Słonimski i Tuwim, nie mogą żyć bez języka polskiego i polskich czytelników. Tuwim skarży się Słonimskiemu: „Zazdroszczę Ci jednego: mówienia swobodnego po angielsku.
Moja angielszczyzna (amerykańszczyzna), po 5 latach pobytu w tym kraju, przedstawia się tragicznie. Po to, żeby minutę (gruba przesada! 10 sekund!) mówić, muszę się kwadrans przygotowywać, więc możesz sobie wyobrazić, jak wygląda moja »konwersacja«, gdy się przypadkiem znajdę w towarzystwie amerykańskim (czego unikam jak ognia): siedzę, czerwony, spocony, wytężony, dobieram w myślach słów, przystawiam końcówki gramatyczne, układam sobie szyk wyrazów, przygotowuję wymowę i akcent; wreszcie, zmęczony, wyczerpany katorgą przygotowań, rozdygotany tremą, wybełkacam (wybełkucam? jak jest prawidłowiej?) zdanie, złożone najwyżej z 8–10 słów – a mój interlokutor uśmiecha się i mówi: »Pardon me?«. […] Dlatego m.in. chciałbym już jak najprędzej być w Polsce, gdzie bez najmniejszego trudu potrafię wyrazić wszystko, co czuję, np. »A won, faszystowski skurrrwysynu, dyszlem tam i nazad w…« etc. etc. W tym miejscu dostaję w mordę, ale chociaż wypowiedziałem się”[167]. Gombrowicz wybiera trzecie wyjście. Zostaje na emigracji, ale nie chce tracić kontaktu z czytelnikami. Pomaga mu to, że jest pozbawiony kompleksu na punkcie swojej hiszpańszczyzny. Coraz swobodniej żartuje w tym języku, a jego głównym problemem jako emigranta są, oprócz spraw finansowych, kwestie prawne, w tym przede wszystkim kartoteka policyjna. Jak wielu polskich emigrantów staje się po wojnie bezpaństwowcem z argentyńskim dowodem osobistym, ale bez paszportu[168]. Gdyby chciał dokądś wyjechać, musi albo ubiegać się o paszport u komunistów, albo zrezygnować z polskiego obywatelstwa i ubiegać się o argentyńskie. Komunistyczny paszport narażałby go na wydalenie z Argentyny, nie mówiąc o ostracyzmie wśród Polaków na emigracji. Paszportu argentyńskiego z kolei nie może dostać z powodu kartoteki. Zablokowany pomiędzy dwoma punktami, które ledwie się liczą na mapie świata, nie wie, jak wychynąć, by przeprowadzić frontalny atak na „brzegi francuskie i angielskie”, by strzelać „w rozdziawione gęby poczciwych tubylców”[169]. Marzy mu się przeniesienie do paryskiego oddziału banku, ale to nierealne[170]. I tak jako polski pisarz w Argentynie jest skazany na podwójne nieistnienie. „Polska, mój Boże, ileż trzeba było trudu, ażeby mogli zrozumieć, że taki kraj istnieje gdzieś w Europie” – jak pisał w reportażu Tadeusz Kwiatkowski w 1948 roku[171]. Właśnie dzięki Kwiatkowskiemu, który przybywa z wizytą z Krakowa do Buenos Aires, możemy poznać głębiej przyczyny decyzji Gombrowicza
o pozostaniu w Argentynie. „Z rozmów, jakie prowadziliśmy, wywnioskowałem, że Gombrowicz walczył ze sobą: wrócić do kraju – czy nie wrócić? Bał się, bał się nie tyle jakichś represji ze strony władz, lecz konfrontacji z Polską, jakiej już nie znał”[172]. Kwiatkowski wspomina o wyolbrzymieniu propagandy antykomunistycznej za Peróna, która daje „fałszywy” obraz (Halina Nowińska na przykład drze i pali Eugeniusza Oniegina po rosyjsku z obawy przed represjami; wtedy Gombrowicz zabiera jej książki: „Ja jestem pisarzem, mnie z książkami nie zatrzymają, ja wyniosę”[173]), oraz że autor Ferdydurke w istocie „czuł się okaleczony swoją nieobecnością w kraju pod hitlerowskim zaborem”. Gombrowicz dopytuje się Kwiatkowskiego o szczegóły życia pod okupacją, ale kiedy mowa o konspiracji, „o łapankach na ulicy, o prasie i wydawnictwach podziemnych, o wyrokach na zdrajców i renegatów, o teatrach w prywatnych mieszkaniach, o tajnym nauczaniu, o partyzantce i wysadzaniu pociągów w powietrze” z jednej strony jest pod wrażeniem, z drugiej wykrzykuje: „Niech pan przestanie! To wszystko nie miało sensu!”. Kwiatkowski czuje, że – jak to nazywa – Gombrowicz jest „chory na polskość”. Relacja z tej wizyty pozwala także przyjrzeć się Gombrowiczowi w pierwszym roku pracy w banku. Wedle Kwiatkowskiego Gombrowicz się zlatynizował i „zurzędniczył”, i „wygniata dzisiaj stołek w banku”[174]. Gombrowicz jest bardzo ciekaw, „czy w Polsce w ogóle pamiętają o nim, czy jego książki znalazły oddźwięk w czasie okupacji i po wojnie” i jak wygląda ta nowa Polska. W tym celu nawet, przyznaje „z rozbrajającą szczerością”, otworzył i przeczytał listy żony do Kwiatkowskiego, bo nie może sobie „odmówić przeczytania tego, co pisze do siebie młoda para Polaków”[175]. Kwiatkowski przekonuje go, że „uważa się go w tej chwili za jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich”. Kiedy udają się do prezesa Nowińskiego na kolację, Gombrowicz prosi Kwiatkowskiego o przysługę: „Mam do pana prośbę. Niech pan w czasie kolacji powie Nowińskiemu, że jestem wielkim pisarzem, że w Polsce jestem sławny i że to, co piszę, znajduje szeroki oddźwięk wśród czytelników. Bo on, proszę pana, uważa mnie trochę za pomylonego. Niebezpiecznie dałem mu książkę do przeczytania, i to go jeszcze bardziej utwierdziło w przekonaniu, że jestem nienormalny. A jak mu pan powie tak o mnie, może to zmieni moją sytuację. Ja już nie mogę pisywać artykułów na temat banku i ekonomii”. Kwiatkowski jest lekko skonsternowany taką prośbą, z zażenowaniem przyjmuje, że wielki pisarz uzależnia swoje życie od opinii debiutanta, ale przy stole nad befsztykiem
i ośmiornicami roztacza całą skalę komplementów, aż Witold puszcza do niego oko zadowolony, „że ryba chwyciła haczyk”. Nowiński deklaruje, że „dopóki pan Gombrowicz zechce, będzie miał zawsze jego poparcie i zachętę do pisania”.
[^] Przyjęcie w Banco Polaco podczas wizyty Jarosława Iwaszkiewicza w Buenos Aires w październiku 1947 r. Od lewej: Juliusz Nowiński, Witold Gombrowicz, Alejandro Rússovich, Jarosław Iwaszkiewicz
Krótki tekst opublikowany po powrocie Kwiatkowski opatruje aktualnym zdjęciem Witolda w szykownym garniturze i pod krawatem. Poważny, skupiony, patrzy prosto, jakby zamierzał przewiercić czytelnika wzrokiem. Niewiele się zmienił, mogą pomyśleć jego byli przyjaciele kawiarniani czy rodzina. Na przybycie drugiego podróżnika, Jarosława Iwaszkiewicza, cieszy się specjalnie, bo wciąż nie jest pewien wartości Ślubu, a uważa, że Jarosław ma świetny słuch i doświadczenie teatralne i chce go zapytać o opinię. Choć relacje przedwojenne między nimi nie były najlepsze, wojenne doświadczenie wiele przemeblowało. „Ferdydurke po hiszpańsku (z trzema przedmowami: literata, autora i tłumaczy) to coś prześmiesznego – relacjonuje Iwaszkiewicz. – Napisał teraz dramat Ślub,
także ferdydurkiczny, ale robiący »potężne« wrażenie. Bardzo mi się podobał – poza tym szczyty dziwactwa i pogrążania się w emigracyjne sprawy. Ma zresztą mnóstwo przyjaciół tutejszych”[176]. Tych przyjaciół i Iwaszkiewicza z Gombrowiczem widać na zdjęciach, które zrobiono podczas przyjęć bankowych na cześć gościa. Przegadują sporo wieczorów, podobnie jak z Kwiatkowskim. O czym mogą rozmawiać? O nowej rzeczywistości w Polsce, o losie znajomych. Prawie całe życie artystyczne wyniosło się z ruin Warszawy do Krakowa, gdzie pomieszkują wszyscy w kamienicy przy ulicy Krupniczej 22. Dzięki Kwiatkowskiemu Gombrowicz mógł dostać wiadomości z pierwszej ręki o Stefanie Otwinowskim i jego żonie Ewie, o Tadeuszu Brezie i żonie Zofii oraz o Stasiu Piętaku. Iwaszkiewicz przywozi nowe. Najciekawsze są pewnie o Jerzym Andrzejewskim, który został mężem i ojcem, i o jego państwowej willi w Szczecinie. Iwaszkiewicz określi Gombrowicza jako „zupełnie osobny rozdział, zresztą przezabawny”, polską placówkę nazwie „dupstwem”, a tamtejszą emigrację uzna za literacko ciekawe zjawisko. Wizyta Iwaszkiewicza w październiku 1948 roku jest jakimś symbolicznym zapętleniem. Możliwością nawiązania intelektualnej więzi z Polską, a przy okazji rozegrania kart w banku, bo „jeśli p. Nowiński przyjął mnie na urzędnika, to głównie, jak sądzę, ze względu na moich przyjaciół-literatów na wpływowych stanowiskach w Kraju – albowiem bardzo zależało mu na podreperowaniu swego kredytu u rozmaitych tamtejszych »czynników«”[177]. Iwaszkiewicz należy do kluczowych „czynników” – prezes Związku Zawodowego Literatów Polskich, wiceprezes P EN Clubu, także redaktor, prezes i członek wielu organizacji oraz laureat nagród państwowych, teraz zaproszony na Międzynarodowy Kongres Autorów i Kompozytorów w Buenos Aires. Robi świetne wrażenie podczas przyjęcia w banku, gdzie Witold pełni trochę funkcję gospodarza, ale „wkrótce okazało się, że nie mogę mu [Nowińskiemu] w tym być przydatny, a wtedy w duszy jego rozpoczęła się walka”[178]. Nowiński cały czas prowadzi delikatną grę: wymuszania na Warszawie wysokiego odszkodowania za ewentualne odejście[179] z jednoczesnym przewlekaniem sprzedaży banku – do momentu, kiedy zdeterminowani komuniści decydują się nawet ponieść straty, byle zlikwidować instytucję[180]. Dokumenty M S Z z 1952 roku mówią: „Zdajemy sobie sprawę, że sytuacja Banco Polaco jest odmienna, jako spółki prawa argentyńskiego, od sytuacji Oddziałów Banku P K O w Paryżu i Tel Avivie, gdyż
w przeciwieństwie do tych ostatnich Banco Polaco jest w istocie w zupełności zależny od Banco Central Republiki Argentyńskiej. W tych warunkach decyzja pozbycia się banku jest zupełnie zrozumiała”[181]. Sytuacja ta powoduje, że powszechne stają się łapówki i malwersacje. W 1949 roku Gombrowicz pisze, że „[…] zostały wykryte nadużycia na szkodę skarbu w spółce Recomin, której powierzono monopol na handel […] polsko-argentyński […]. W związku z tym panuje w tutejszych »sferach« lekka panika […]. Sytuacja nadal jest nader zawiła i najeżona tysiącem intryg, ale ja do tych spraw na szczęście się nie mieszam”[182]. Komuniści, starając się odsunąć od władzy Nowińskiego, upierają się także przy usunięciu Heleny Zawadzkiej, od przedwojnia sekretarki, z którą Gombrowicz często dzieli pokój. Jak się okazuje, Zawadzka to bohaterka ciekawej historii. Naprawdę nazywa się Salomea Borenstein (Borensztajn) i jest oskarżana o wydanie przedwojennej policji stu trzydziestu pięciu komunistów. Na polecenie ówczesnego ministra spraw wewnętrznych została skierowana za „pismem poufnym do tutejszego ex-poselstwa i Banco Polaco”[183]. Jednakże „wszelkie żądania placówki (Szumowski, Żółkoś), aby Zawadzką zwolnić, pozostały bez odpowiedzi i tylko na krótki okres w r. 1950, kiedy sprawa karna Nowińskiego stała bardzo źle, dał on Zawadzkiej krótki urlop”[184]. Jako drugi sekretarz zajmuje z Zawadzką przestronny, ładnie wyposażony pokój, sąsiadujący z gabinetem dyrektora. Pisze dla niego miesięczne i roczne sprawozdania finansowe, obejmujące aktywa, pasywa, kurs dolara, handel, politykę argentyńską. Oto przykład z 1949 roku: „Expose Prezydenta Peróna wygłoszone na otwarcie sesji Kongresu, będące najbardziej miarodajną wypowiedzią rządu, nie zawierało żadnego bardziej konkretnego programu odnośnie do polityki ekonomicznej: Prezydent stwierdził, że obecne trudności Argentyny są przejściowe i że zwiększenie produkcji, w połączeniu z ograniczeniem emisji środków płatniczych, zapewni krajowi wyjście z obecnego kryzysu. W przemówieniu tym zwracają poza tym uwagę dwa punkty, a mianowicie: 1. proces uprzemysłowienia nie ulegnie zahamowaniu, 2. pomimo że Argentyna posiada jeszcze dostateczny zapas złota, nie należy przywiązywać nadmiernej wagi do złota, z chwilą bowiem, gdy jednak kraj skupił ¾ ogółu ilości tego metalu w świecie, stracił on na wartości jako zabezpieczenie pieniądza papierowego i Argentyna powinna szukać zabezpieczenia emisji pieniężnej nie w złocie, ale w pracy i w produkcji.
Wypowiedzi Prezydenta na temat spraw ekonomicznych nacechowane były dużym optymizmem i zdają się wskazywać, iż rząd ma pełne zaufanie do sprawności organizmu gospodarczego”[185].
[^] Pokój Banco Polaco, w którym Gombrowicz pracował z Heleną Zawadzką, widoczną na zdjęciu przy maszynie
Sprawozdania te chwalono, „[…] były […] znakomite […], najlepsze z tych nadsyłanych z oddziałów banku rozsianych po świecie”[186]. Gombrowicz redaguje także „Biuletyn Banco Polaco” w wersji polskiej (jest też hiszpańska) i publikuje w nim kilka tekstów. Zamiast o ekonomii pisze bankowcom o czynniku „psychologicznym” ludów: argentyńskiej duszy, erotyce, wizerunku Polaków wśród Argentyńczyków oraz na jakich cechach psychologicznych warto się skupić, by uzyskać lepszą wydajność w interesach. Ale czasami dyrektor ma dość pisarza. Po okresie złotej wolności Nowiński – pewnie w związku ze skargami ze strony pozostałych pracowników, zwłaszcza obserwującej wszystko czujnie Zawadzkiej – przykręca śrubę i wymaga od Gombrowicza punktualności
oraz pełnienia urzędniczych obowiązków. W pewnym momencie degraduje go i przenosi na jakiś czas pod schody do bankowej biblioteki. Ten „przywilej” Gombrowicz wykorzystuje na czytanie starych książek, wspomnień i pamiętników, co przyda mu się do następnej powieści, której pomysł chodzi mu po głowie. Ciesząc się większą wolnością pod schodami, często z niej korzysta, by wyjść na miasto, a raz nawet po prostu urywa się i wraca do domu.
Przyjaciel
Od czasu zbliżenia z Rússovichem minął już jakiś czas, ale wspólne tłumaczenie Ślubu sprawia, że stają się sobie jeszcze bardziej bliscy. Gdy się poznali, Argentyńczyk miał dwadzieścia jeden lat, ma dwadzieścia trzy lata, gdy zamieszkują razem w mieszkaniu Frau Elsy przy Venezuela, kiedy zwolni się pokój obok. Alejandro pochodzi z mieszanej imigranckiej serbsko-włoskiej rodziny estancieros z Goyi. Przystojny, inteligentny, z błyskiem w oku i niesforną grzywką włosów opadającą co rusz na czoło, posiada urok i jakąś miękkość gestów. Należy do osób pogodnych, wesołych bez uszczypliwości, z nutką prowincjonalnej naiwności. Gombrowicz opisze go jako „wcielenie argentyńskiej genialnej antygenialności”: „mechanizm mózgowy – bezbłędny. Inteligencja – świetna. Chwytność i chłonność. Wyobraźnia, polot, poezja, humor. Kultura. Odczucie świata swobodne, bez kompleksów…”[187]. I jeszcze dobroć, „dobroć, która go rozbraja”. Właściwie Alejandro dobrze się bawił w artystycznej atmosferze Luxoru, gdzie miewał romansiki z kelnerkami, i wcale nie miał ochoty na przeprowadzkę. Do tego stamtąd miał bliżej do pracy w Ministerstwie Obrony Narodowej i na wydział Filosofía y Letras. Pochlebia mu jednak, że Witold wychodzi z propozycją wspólnego zamieszkania. Widząc jego wahanie, Witold zapewnia: „Rzecz jasna, Russo, nie będzie już nic między nami. Żadnego tam sentymentalnego związku między dwoma mężczyznami. To w najgorszym stylu”[188]. Coś się musiało stać podczas wspólnej wycieczki do quinty prezydenta Pueyrredóna w San Isidro pod Buenos Aires w marcu 1948 roku, bo Gombrowicz zaznacza, że to „umożliwia organizację »Marzenia«”, czyli mieszkania z Alejandrem[189].
[^] Korytarz na pierwszym piętrze prowadzący do mieszkania Frau Schultze. Drzwi wejściowe pod nr 5 widoczne na końcu po lewej. Tam po wejściu przez patio Gombrowicz dochodził do swojego pokoju z oknem na ulicę. Zdjęcie z 2000 r.
Na pierwszym piętrze pod numerem 5 Frau Elsa wynajmuje dziesięć schludnych i niedrogich pokoi. Ten Alejandra sąsiaduje w jednym mieszkaniu z pokojem Witolda, większym, z drzwiami na balkonik, dającymi jedyne światło w tym pomieszczeniu wychodzącym na ulicę. Pokój Alejandra jest obok, to długa klitka bez okna, co dość częste w przepełnionym Buenos Aires. Witold nie lubi dzielić pokoju z innymi osobami, boi się uduszenia w nocy. Umeblowanie obu pokoi jest nader skromne, jedynie u Witolda stoi duża szafa dębowa, z czasem pojawiają się trzy obrazy, które wyproszą u Cecilii: jej portret pędzla Berniego, naga kobieta na tapczanie z bladym zarysem rąk i stóp, namalowana przez Cecilię, oraz Panorama di Sorrento – prymitywny landszaft. Witold, który bardzo lubi ulepszenia, decyduje się powiesić wszystkie do góry nogami. Russo zbija z desek i maluje na czarno szafkę na książki. Jest też fotel, na którego oparciu (za co gniewa się Frau Elsa, bo to niszczy mebel) Witold lubi siadywać rano do golenia przed lustrem w szafie, a goli się regularnie. Podcina także krótko włosy, żeby nie było widać postępującej siwizny (raz prosi nawet Gustawa o farbę do włosów, ale ostatecznie z niej zrezygnuje). Z golenia robi spektakl, przy którym zabawia dostępną publiczność. Te momenty wspomina Gustaw, także Alejandro. Witold jeszcze z nikim nie dzielił życia na tak intymnej stopie. Z Alejandrem opowiadają sobie całe życie, podsuwają sobie lektury, komentują bieżące wydarzenia i snują spiski towarzyskie. Frau Elsa, duża i tęga kobieta koło sześćdziesiątki, znalazła się w Argentynie w 1925 roku i utrzymuje się z wynajmu pokoi głównie dla niemieckich robotników, drobnych urzędników czy sklepikarzy. Nie lubi polskiego lokatora, a on traktuje ją „chłodno, niezbyt uprzejmie, pogardliwie”[190]. Czy z powodów politycznych? Frau Elsa nie popierała Hitlera, ale Witold i tak utrzymuje jej tożsamość w tajemnicy przed rodakami. Russo musi się nauczyć uważać, by informacja o tym nie wymknęła mu się w rozmowie. Alejandro staje się buforem – do niego przychodzi Frau Elsa z pretensjami na „este polaco” („tego Polaka”), gdy ten na przykład skarży się na jej skąpstwo w racjonowaniu porcji masła na śniadanie. Śniadanie jest luksusem, wywalczonym przez Witolda, serwowanym tylko im obu. Ponieważ wstają późno, śniadanie zaoszczędza jeden
posiłek dziennie. „Frau Elsa przynosiła białą kawę, chleb, masło i jajko na twardo. To menu nie zadowalało Witolda i było powodem wiecznych utarczek – objaśnia Alejandro. – Frau Elsa nie ośmielała się podnieść nam komornego, czuła się wyzyskiwana i w tej sytuacji po trochu zmniejszała porcje, jakie podawała na pierwsze śniadanie. Na co Witold: »Dlaczego codziennie dostaję mniej kawy?«, i dorzucał pod moim adresem: »Gdzież są granice jej skąpstwa?«”. Russo uczy się przy Witoldzie zaradności w tarapatach finansowych. Pieniądze, które zarabiają (Witold trochę więcej), ledwo starczają do końca miesiąca. Witold jest oszczędny, skrupulatny, ale nie drobiazgowy. Zgodnie z rodzinnym zwyczajem rozpowszechnionym wśród gospodarnej szlachty uważa, że należy prowadzić buchalterię życia, ale woli, gdy Russo zajmuje się listą wydatków. Po pracy wspólnie chodzą na kolację do taniej restauracji. Zamawiają dwa dania i dzielą na pół. To jedyny prawdziwy posiłek w ciągu dnia. W związku z tym „Witold jadł z apetytem, w sposób bardzo zorganizowany, ceremonialny, »przez respekt dla samego siebie«”. Gdy brakuje pieniędzy, organizują listę osób, czasem dochodzi do dziesięciu na miesiąc, którym składają wizyty kulinarne. Witold zabiera ze sobą Russa, a Russo Witolda, gdy zaproszony jest na przykład przez ciotki czy wujka pułkownika. Czasem dla oszczędności sami kupują chleb i salami. Wiktuały trzymają na balkonie w koszyku zorganizowanym u Cecilii, ale sąsiad skarży się, że „zalatuje trupem” – bo obaj lubią ser liptowski. Zdarzają się i skrajne sytuacje, gdy wyjadają jedzenie z miski Fifi, psa Frau Elsy. „Przygotowywała mu zawsze coś dobrego i stawiała talerz na podłodze. Kiedy głodny wracałem – opowiada Alejandro – do domu, szybko to zjadałem. Słyszałem potem, jak pies szczeka, a Frau Elsa robi mu wymówki”. Choć cienko przędą, nigdy nie są – podsumowuje Alejandro – „z tego powodu smutni czy przygnębieni”. „Wymyślaliśmy rozmaite fortele, a wszystkie trudności znosiliśmy z humorem. […] Zresztą mówię o biedzie, a przecież owe czasy to był pierwszy argentyński okres, kiedy Witold miał trochę pieniędzy. Wyzwolony z nędzy, wreszcie był spokojny – nie musiał nikogo prosić o pomoc. A to, żeby nie być całkowicie zależnym od innych, miało dla niego wielkie znaczenie. Stopniowo przestał przyjmować od Grubera i innych stare ubrania”. Bratu Januszowi Witold donosi w tym czasie: „wystarcza mi zaledwie na minimum utrzymania, a nawet i to z biedą, tak iż nie mam dosłownie na kupienie pary skarpetek”[191]. Zakupy garderobiane robi w tanim, popularnym sklepie El Coloso, na rogu Avenida de Mayo i Perú. Koszule po pierwszym praniu zbiegają
się i tracą kolor, a kapelusze, najelegantsza część męskiej garderoby – mimo że tak je uwielbia – są zbyt drogie, by mógł sobie na nie pozwolić. „Według niego kapelusz był widocznym znakiem społecznej rangi”[192]. Po stracie lepszej odzieży na rzecz chłopców i kradzieży zegarka po babce bardzo ceni sobie drobne przedmioty luksusowe, ale na nowy zegarek go nie stać.
[^] Schody wiodące na pierwsze piętro w domu Gombrowicza przy ulicy Venezuela 615. Zdjęcie z 2000 r.
Po kolacji chodzą najczęściej do Rexa, zajmując zawsze ten sam stolik z widokiem na Avenida Corrientes aż po Obelisco. Tam spotykają znajomych – kolegę Russa ze studiów – Francisca Oddonego, zwanego Pancho, który zajmuje się także malarstwem, i Nicolása Espiro, zwanego Tito (dobry partner szachowy, wówczas zainteresowany poezją albo muzyką), przyszłego kompozytora Mauricia Kagela – kolejnego z szachowych kolegów. Czasami grają w szachy, częściej prowadzą po prostu rozmowy, a Gombrowicz podkreśla swój cudzoziemski akcent, ale dysponuje wystarczającym słownictwem, by prowadzić batalie, rzadko brakuje mu słów. „Ustaliliśmy z Witoldem, że będziemy zawsze trzymali wspólny front przeciw innym. Mówiłem o filozofii – on mnie popierał. On wysuwał jakiś argument – podtrzymywałem go. Nasza strategia denerwowała innych. Pancho nieraz wściekał się, kiedy Witold pokpiwał z jego niedojrzałości. Wszystkie te »seanse« są rzeczywiście nie do zapomnienia. Kiedy rozchodziliśmy się po takim wieczorze, analizowaliśmy z Witoldem rozmowy, jakie miały miejsce. […] Mówiliśmy o rzeczach poważnych, ale z humorem, z ironią, prowokująco – przypominało to dialogi platońskie. Była postać zasadnicza – Witold i inni – młodzi. Niektórzy przed pójściem do Rexa specjalnie przygotowywali się, ażeby stanąć na wysokości zadania. Pewne tematy ciągnęły się przez parę dni. Witold bardzo lubił naszą grupę”. W Rexie zdarzają się rozmaite sytuacje. Przychodzi na przykład grupka, która wyraża się po chamsku, używając obscenicznych słów. Wtedy Witold z Russem zarzucają ich nieprzyzwoitymi słowami do stanu zawstydzenia. Albo Russo pyta z naiwnością przy każdym przekleństwie: a co to znaczy? Bywają i inne atrakcje. Pewnego dnia wieczorem koło 21.00 Russo zauważa Borgesa, szturcha więc Witolda i mówi (a mówią sobie zawsze na „pan”): „Proszę spojrzeć, tam jest Borges”. Borges idzie i zdaje się ich zauważać, ale udaje, że nie widzi – jak twierdzi Russo, choć wiadomo, że Borges traci wzrok. Witold odwraca się do Borgesa i dość głośno, bijąc się w pierś, krzyczy: „Tutaj jestem, Gombrowicz!”[193]. Czasami pojawia się w Rexie z paczuszką pod pachą kuzyn Kotkowski, którego Witold przedstawia jako hrabiego Shivora K. Siadają osobno, długo rozmawiają po polsku. Pewnego dnia spieszą razem do windy, bo zamykają kawiarnię, i Witold wchodzi pierwszy, przed kuzynem. Tito dopytuje go potem: „Dlaczego
wszedł pan pierwszy do windy? […] Odpowiedział mi z nonszalancją: »Widzi pan, drogi Tito, to już jest tak ustalone. Nasze rodziny są prawie równego rzędu, ale moja jest odrobinę wyższej rangi niż jego«”[194]. Tito dodaje jeszcze w ramach wyjaśnień: „Aby w pełni zrozumieć znaczenie tego zdania, należy pamiętać, że tamten mężczyzna był bogaty, Witold cierpiał biedę, a zwracał się do »lewicowego intelektualisty«”. Podobne prowokacje przeprowadza z Żydami. Działa w Buenos Aires przedsiębiorca Edward Berenbaum, a ponieważ woli ukrywać swoje żydowskie korzenie, Witold zabawia się tworzeniem demistyfikacji. Rozpuszcza na przykład plotki o rzekomym zakupie przez Berenbauma obrazu za 10 000 dolarów, by wywołać stereotypowe komentarze dotyczące „bogatego Żyda”[195]. Russo staje się kolejnym sobowtórem Witolda. Musi chodzić z nim do Rexa, nawet gdy mu się nie chce, choć czasem się nudzi, ale jak kiedyś z panem Stefczykiem Otwinowskim czy Stasiem Piętakiem, Witold wynajduje różne sposoby, by go przy sobie zatrzymać i nie być sam. Kusi, że opowie mu coś baaardzo ciekawego. Na przykład legendarną historię, jak to dopłynął do Buenos Aires, albo o kradzieży zegarka czy o tańcu przy grze w szachy w Morón i oczywiście o zupie Taworskiego – to jego ulubione historie z okresu wojennego[196]. Wielu zarzuca Russo zbytnią uległość wobec Witolda. Potrafi go doskonale małpować, ma świetne możliwości aktorskie, ku zgorszeniu kolegów, którzy uważają, że zatraca swoje „ja”. Umie na przykład powtarzać po Gombrowiczu ze słyszenia polskie wersy, nie znając ich sensu. Gombrowicz lubi wkraczać z nagła do jego pokoju, recytując coś po polsku, a to Zenobię Palmurę Iwaszkiewicza, a to Pana Tadeusza Mickiewicza. Russo po chwili wchodził zaś do Witolda i „zupełnie tym samym tonem, niemal tymi samymi słowami (chociaż nie zna polskiego), powtarzał recytację. Na co Witold: »Russo, co ty wyprawiasz?«. I w śmiech”[197]. Alejandro traktuje to jako świetną grę, bawi się. Czasem jest w stanie dokończyć za Gombrowicza jego myśl. Jak powie po latach: „Byłem »podszyty« Gombrowiczem […], miałem uczucie, że naśladując Witolda, zyskuję na czasie, że mogę jeszcze trochę odetchnąć”. Swoją uległość wyjaśnia następująco: „Wiedziałem, że chce mieć nade mną przewagę. Ale przyjmowałem ten układ, wychodząc z założenia, że jest to właściwie jedyny sposób utrzymywania z nim stosunków, możliwy tylko dlatego, że jestem młody. […] W swoim brulionie Witold określa naszą przyjaźń w sposób zbyt
uproszczony: mówi, że on był mistrzem, a ja uczniem. Było to o wiele bardziej skomplikowane i zróżnicowane”. Russo, student filozofii, jest dla Gombrowicza partnerem w rozmowach filozoficznych. Ponieważ Witold nie ma zwyczaju kupować książek, to Alejandro znosi jakieś lektury, które ten u niego podczytuje, to on wprowadził go do Bubera. Źródłem lektur jest także biblioteka bankowa, wielkie wrażenie robi na nim na przykład autobiografia kochanki Rasputina. Alejandro jest też blisko Witolda w chwilach słabości, a ten choruje często – „były to prawie zawsze dolegliwości psychosomatyczne”, wyjaśni. Kiedy przeciągi w Rexie wywołują bóle szyi, Frau Elsa naciera sublokatora naftą albo Russo masuje go siarkowym wałeczkiem, poleconym przez gospodynię. „»Kiedy wałeczek się łamie, przechodzi ból« – twierdziła. Łamałem dziesiątki wałeczków na jego szyi, ale ból nie mijał”. Russo, widząc, że Witold nałogowo pali papierosy, namawia go na fajkę. Alejandro staje się także jedynym świadkiem twórczego życia Gombrowicza. Najbardziej intensywnym doświadczeniem jest wspólne tłumaczenie Ślubu – w Rexie, także na spacerach po Costanerze, wybrzeżu La Plata, czasem z wykrzykiwaniem słów dla sprawdzenia rytmu. Zdarza się, że Gombrowicz nawet wyśpiewuje partie tekstu, odgrywa, tańczy majestatycznie po pokoju, poruszając się sztywno, „w sposób niesłychanie zabawny, dosadnymi, powolnymi gestami”. Recytuje tekst, zaznaczając przesadnie kadencję, bo chodzi mu o uwypuklenie różnic między partiami prozą a rymowanymi – „jego pragnieniem było wydobycie niemal czystego, poetyckiego tonu”. Czytają także Szekspira, którym Gombrowicz inspirował się przy Ślubie, „chciał stworzyć sytuacje odpowiadające sytuacjom Hamleta, lecz tylko na planie formalnym”. Część pracy odbywa się również nad szachownicą. W trakcie gry Gombrowicz rzuca nagle: „Nie wiem, co zrobić z królem”, a Alejandro odpowiada: „Widzisz, goniec jest tu w bardzo dobrej sytuacji”[198]. W ten sposób odkrywa relacje pomiędzy bohaterami Ślubu: „goniec poruszający się skokami był Pijakiem, a pionek Władziem. […] Kiedy rozmawialiśmy o przekładzie, Gombrowicz używał określeń w rodzaju: atak, obrona, możliwość ruchu królowej. Czasem nasze rozmowy o Ślubie i jego związkach z grą w szachy łączyły się z rozmowami na temat naszych rodzin. I Gombrowicz, i ja byliśmy ofiarami naszych matek, osób bardzo silnych, władczych, przeciwko którym obydwaj musieliśmy się buntować”.
Trans-Atlantyk
Dziełem, którego powstania Alejandro zostaje świadkiem, jest Trans-Atlantyk, rozpoczęty zaraz po zakończeniu przekładu Ślubu we wrześniu 1948 roku. Dość łaskawe traktowanie przez prezesa Nowińskiego pozwala Gombrowiczowi na pisanie w godzinach pracy. W biurze na pierwszym piętrze przy ulicy Tucumán wyrzuca z siebie nową powieść, a gdy jest w transie, chodzi dużo po pokoju i pali jednego papierosa za drugim. Nie planował jej, książki „zawsze zaskakiwały mnie rodząc się w sposób nieprzewidziany, jakby nie ze mnie”[199]. Ta narastała w nim przez lata wojenne, a przebiła się do świadomości, gdy pewnej nocy wracał na piechotę z Caballito (czy po zastrzyku na syfilis?). Podobnie przychodziły mu do głowy całe zdania Ślubu podczas spacerów po Costanerze. Teraz narzuca mu się sklerotyczny język polski z X V I I wieku, z czytanych diariuszy, wspomnień i archiwów rodzinnych, i płyną pierwsze zdania: „Odczuwam potrzebę przekazania Rodzinie, krewnym i przyjaciołom moim tego oto zaczątku przygód moich, już dziesięcioletnich, w argentyńskiej stolicy”[200]. Ma to być więc rodzaj pamiętnika, listu, zbudowanie jakiegoś pomostu pomiędzy tymi, którzy zostali daleko, a nowym życiem, ale „we wzór jakiegoś Grand Guignolu […]”[201]. Bohaterem zostaje autor książki, Gombrowicz, który przypływa na statku „Chrobry” do portu Buenos Aires. Chwyt podobny do tego z Ferdydurke, w której głównemu bohaterowi przypisany jest rzeczywisty debiut Gombrowicza, ale bardziej radykalny, bo nie nosi już maski Józia czy Henryka. Tak jak w pierwszej powieści, w Trans-Atlantyku – tak nazwie to dzieło – z jednej strony pojawiają się autobiograficzne fakty, na przykład Czesław Straszewicz, z którym dzielił kajutę, podczas gdy inni zakodowani są pod wymyślonymi nazwiskami, jak Cieciszowski czy minister Feliks Kosiubidzki. Tak samo jest z rozwojem akcji – Gombrowicz wychodzi z biograficznego faktu, by z wolna dać się ponieść fikcji. Opisuje realne Buenos Aires – Wieżę Anglików, ulicę Florida, mijane sklepy, ale charakterystyka miejsca – jedynego ulokowanego poza Polską w powieściach Gombrowicza – powoli się rozrzedza, staje się coraz bardziej ogólna i mniej
argentyńska. Jest to raczej jakiś powiat litewski, gdzie wszyscy bohaterowie, łącznie z Argentyńczykami, używają pseudostaropolskiego języka szlachty. I tak Puto Gonzalo zaprasza do siebie słowy: „WP anów starszych Dobrodziejów proszę”[202], nawet wykręca koła z bryczki, by zatrzymać gości na dłużej, jak czynili przodkowie Witolda. Język jest zresztą drugim głównym bohaterem książki – rozpasany, pijany, sklerotyczny, jak w tej scenie, gdy reprezentant Polski rozmawia z bohaterem: „Siadajże Pan Redaktor, siadaj. A jak godność, proszę? Powiadam, że Gombrowicz. Powiada: – Owszem, owszem, słyszałem, słyszałem… Jakżebym nie słyszał, jeżeli przed Tobą Chodzę, Mówię… Trzebaż Panu Dobrodziejowi jako z pomocą przyjść, bo ja obowiązek swój wobec Piśmiennictwa naszego Narodowego znam i jako minister tobie z pomocą przyjść muszę. Owóż, że to pisarzem jesteś, ja bym tobie pisanie artykułów do gazet tutejszych wychwalające, wysławiające Wielkich Pisarzowi Geniuszów naszych zlecił, a za to krakowskim targiem 75 pezów na miesiąc zapłacę…”. Bohater oferty nie przyjmie, bo mu „wstydno”. Ta scena rozgrywa się po tym, jak Czesław Straszewicz wpadł do kajuty z wiadomością o rychłym wybuchu wojny. Bohater nie zamierza, jak pozostali, płynąć do Anglii, „Ja bym do Polski popłynął; ale po co mnie do Anglii?”. W książce znajduje się dramatyczna scena schodzenia z pokładu i padają często cytowane słowa, które bohater Witold Gombrowicz kieruje w stronę odpływającego „Chrobrego”: „A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego!”. A to dopiero czwarta strona powieści! Z czasem, po fazie wstępnej inspiracji, gdy przedrze się przez „mgławicę początku”, „utwór wymknął mi się, zaczął się sam pisać”[203], a polski temat wyszedł „tylko dlatego, że pisałem o Polakach”. Do opowieści zaczynają dołączać wątki poboczne. Najpierw wątek pisarza. Minister nazywa bohatera „gówniarzem” za to, że ten nie chce wychwalać narodowych geniuszów, ale po chwili rodzi mu się w głowie myśl, że może „my ciebie ludziom Cudzoziemcom jako Wielkiego G. Geniusza Gombrowicza pokażemy”[204]. Zaczynają go „honorować”, „kwiaty wręczają, […] świętują jakby to Boże Narodzenie było” i w takich honorach wchodzą na przyjęcie u Argentyńczyków. Tam jednak tłum zajęty sobą. Panowie w skarpetkach i jedwabnych koszulach „za 13, 14 albo i 15 Pezów”, zatrzymują się, poklepują, mówiąc „amigo, amigo”, „que tal”, „que es de tu vida, que me cuentas”, wołają
do siebie „Gran Escritor”, „Que Obra”, „Que Gloria” (to jedyne argentyńskie wtręty językowe w tekście) i nikt nie zwraca na nich uwagi. Wtedy Radca postanawia dać im nauczkę i napuszcza Gombrowicza: „Pokażże co, g…rzu, tym g…rzom, bo wstyd będzie!”. Tak dojdzie do pojedynku pomiędzy Gombrowiczem a Cudzoziemskim Pisarzem, który to „nadzwyczaj był wydelikacony”, nogą w skarpetkach „sobie silnie rozgrymasił”, a „wokół szyi szalikiem jedwabnym w groszki półperłowe, na rękach rękawiczki czarne, zefirowe, półpalcowe, na głowie kapelusz czarny półrondowy”. „Gran escritor, maestro”, nie bez kozery utożsamiany z Jorge Luisem Borgesem, jest zaatakowany przez polskiego geniusza g…rza Gombrowicza. Najpierw Gombrowicz rzuci prowokacyjnie zasobem słów ze staropolskich spiżarni o „Maśle zbyt Maślanym, Kluskach zbyt Kluskowych”. Zwróci to uwagę i tłum zacznie się dopytywać, czy gość to Anglik, czy Francuz, ale gdy oznajmia, że „Polak”, zapada konsternacja. Maestro odpowie, że „myśl, owszem, ciekawa… ciekawa myśl… Szkoda że niezbyt jest nowa, bo to Sartoriusz powiedział w swoich »Bukolikach«”. Nie zbija to Gombrowicza z pantałyku i odparowuje: „A mnie po diabła co Sartoriusz powiedział, gdy Ja Mówię?!”. Za każdym razem na odezwę polskiego pisarza, nawet gdy krzyknie: „G… g… g…”, Argentyńczyk będzie udowadniał swoją erudycję. Najlepszą puentę do tego pojedynku napisze jednak samo życie. W niedzielny wieczór 22 lipca 1956 roku na kolacji u Adolfa Bioya Casaresa Borges podejmie temat Gombrowicza w sarkastyczny sposób. „Podczas pewnego spotkania, książę pederasta i pisarzyna Gombrowicz ogłasza: »Powiem wiersz. Jeśli w ciągu pięciu minut nikt nie zaproponuje innego, będziecie musieli przyznać, że jestem największym poetą Buenos Aires«. I recytuje: Chip Chip llamo a la chiva [»Cip, cip« wołałem do kozy] (Scherzo, niepozbawione ironii, bo »cip, cip« używa się do przywoływania kur). Mientras copiaba yo al viejo rico [Kiedym kopiował starego dziada] (Część opisowa. Nie znaczy »imitowałem starego«, ale »przepisywałem na maszynie to, co stary dyktował«).
Oh rey de Inglaterra, ¡viva! [Niech żyje angielski król!] (Kastaniety. Uniesienie patriotyczne). El nombre de tu esposo es Federico. [Imię twojego męża – Fryderyk]. (Arystotelesowskie dénouement)”[205].
Absurdalny wierszyk, który Gombrowicz cytował czasem młodzieży w kawiarniach, został potraktowany przez Borgesa z całą powagą i opatrzony analitycznymi uwagami[206]. Kilka dni wcześniej Borges krytykuje narodowego pisarza Leopolda Lugonesa za niepoprawne użycie rodzajnika nieokreślonego „un” zamiast określonego „el”[207]; gdy zarzuca mu się, że jego książki są za mało „ludzkie”, odpowiada, że najbardziej ludzka jest gramatyka. Gombrowicz wybiera do pojedynku Borgesa, choć pisze tę scenę na przełomie lat 1948/1949, kiedy wcale nie wiadomo jeszcze, że Borges doczeka się światowej sławy. Jest czas Peróna, opowiadania Borgesa nie są jeszcze wydane po francusku. A jednak zanim Borgesa odkryje świat, Gombrowicz czyni go „maestrem” literatury argentyńskiej. Gdy polski pisarz ma już dosyć i waha się, czy uciekać, czy też dać w mordę temu wydelikaconemu „cudakowi”, pojawia się męska postać, która przyłącza się do maniackiego chodu i wychodzi później za Polakiem z sali. Owym „mężczyzną co, mężczyzną będąc, mężczyzną być nie chce, a za mężczyznami się ugania”[208], jest Puto Gonzalo. Tak w książce powstaje nowy wątek – bizantyjskiego homoseksualizmu. Wrzucenie do jednego worka tematu patriotyzmu i przegiętego geja wymaga odwagi. Gombrowicz skarży się, że pisanie tej książki jest dla niego „bardzo bolesne”[209], bo opowiada historię zaledwie kilka lat po zdarzeniach, gdy wszystko jest jeszcze w ludziach żywe, a zbiry Hitlera zamienione na zbiry Stalina wybijają Polakom zęby. Tymczasem oni, ci Polacy, oddają się idealizacji i kują obraz „Polski męczennicy”[210]. Gombrowicz, kolejny pisarz emigrant w tradycji polskiej literatury, sto lat po Mickiewiczu reformuje styl mówienia i pisania o ojczyźnie. Ten romantyczny ton mickiewiczowski, on, kapłan antyform, uważa za zły. Jako artysta odczuwa odpowiedzialność za „fatalną »legendę polską«” na świecie i by wyleczyć
Polaków z ckliwej tęsknoty à la Pan Tadeusz, jako kurację aplikuje śmiech – trzeba „bezczelnie roześmiać się w nos tragedii”. Nie unika tematu Retiro. Pod postacią Gonzala opisuje swoje doświadczenia, choć zmodyfikowane. Pośród presji rodaków na bohaterstwo i męstwo pokazuje stronę życia, o której milczą laurki czy kombatanckie opowieści. Wykorzystuje wolność, jaką jest brak wydawcy i czytelników, by poruszyć temat trudny i drażliwy. Gonzalo gania za młodymi chłopcami, którym płaci „2, 5 albo i 10 Pezów”[211], ale jego prototypem tylko częściowo jest sam autor. Zniewieściałość Gonzala to charakterystyka zapożyczona od Kubańczyków, z którymi wciąż przestaje. Piñera i Tomeu będą przebywać w Buenos Aires, z przerwami, przez dwanaście lat. Kubański homoseksualizm jest przeciwieństwem argentyńskiego, zwłaszcza w wydaniu Virgilia, który prowadzi rozwiązły tryb życia, ma wielki apetyt seksualny i niewyszukane metody podrywu na ulicy. W pamięci Alejandra Rússovicha zachowa się scena, gdy po sesji translatorskiej Ferdydurke u Kubańczyków Gombrowicz udawał się na schadzkę. Oczywiście nic nie powiedział, ale wyczuwający sprawę Virgilio nastawał, że go odprowadzą, bo idą w podobnym kierunku, a Gombrowicz wił się jak piskorz, byle tylko pozbyć się świadków. Dlatego zachowana drastyczna historia, pochodząca ponoć z ust Virgilia, czyli przekazywana z drugiej ręki, na temat seksualnych przygód Witolda mówi więcej o autorze tej opowieści i jego przekazicielu niż o samym jej bohaterze. Kubański pisarz Reinaldo Arenas, dla którego Virgilio stanie się mistrzem, wspomina taką historię w spisanej w 1992 roku książce Antes que anochezca [Zanim zapadnie noc]: „Tam [w Argentynie] poznał [Virgilio] polskiego pisarza Witolda Gombrowicza. Obu emigrantów połączyły przyjaźń i kumplostwo w łazikowaniu i erotycznej przygodzie. Gombrowicz, jak powiadał Virgilio, był wtedy bardzo przystojny; żeby przeżyć, został męską prostytutką w łaźniach[212] Buenos Aires, gdzie pozwalał się pieprzyć za kilka groszy. […] Według Virgilia, jego przyjaciel [Gombrowicz] spotkał pewnego razu Argentyńczyka z wielkim penisem; facet już zapłacił i domagał się pieprzenia, no i oczywiście postawił na swoim. Ale, jak mówił Virgilio, tak rozerwał mu odbyt, że po przyjściu do domu Gombrowicz cały krwawił. Virgilio wypełnił wannę ciepłą wodą, zdjął z przyjaciela ubranie i wsadził go do kąpieli, żeby mu ulżyć. Virgilio mówił, że Gombrowicz spędził dwa dni w wannie, zanim rany zaczęły się goić”[213] [214].
To Gonzalo, „brunet silny, a nawet nietępego, owszem, dość inteligentnego oblicza”[215], wyprowadza bohatera z salonu literackiego. Podczas pisania TransAtlantyku Gombrowicz poznaje kubański balet, złożony tak naprawdę z tancerzy z różnych krajów, ale kierowany przez kubańskie baletowe małżeństwo, Fernanda i Alicię Alonsów. Gdy pod szyldem Ballet Alicia Alonso (założony w roku 1948) robi tournée po Ameryce Łacińskiej, jego tancerzami są jeszcze członkowie nowojorskiego Ballet Theatre. Buenos Aires to ukoronowanie trasy z występami we wrześniu i w październiku 1949 roku. Tancerze zatrzymują się w hotelu Luxor, w którym mieszkał kiedyś Rússovich, niedaleko od Virgilia i Humberta. Kontakt z baletem znanym jako gejowski[216] jest dla Gombrowicza mocnym przeżyciem, czuje się „zbulwersowany sposobem, w jaki manifestował się homoseksualizm tych tancerzy”[217]. Pojawia się tu jeszcze jeden wątek zaczerpnięty z otaczającej autora rzeczywistości. Bogactwo domu Gonzala, jego upodobanie do bibelotów przypominają Manuela Mujicę Láineza, argentyńskiego pisarza i arystokratę à la Tonio Sobański sprzed wojny w Warszawie[218]. Manucho (rocznik 1910) – jak jest powszechnie nazywany – prowadzi życie dandysa i mimo że ożenił się i ma troje dzieci, pokazuje się publicznie w towarzystwie młodych chłopców. Pewnego razu znajomy w teatrze zaprezentuje mu swego towarzysza jako „bratanka”, na co Manucho odpowie z elegancją, że chłopak był jego bratankiem zeszłej zimy[219]. Spaceruje ze zdobioną laską i monoklem, w obszernych kapach i z pierścieniami na palcach. Znany jest też jako kolekcjoner, jego dom pełen jest półek z książkami, rzeźbionych krzeseł, stołów, obrazów i obrazków, dzbanów i dzbanków, kieliszków, waz, rzeźb, lusterek, szezlongów, kominków, poduszek, kwiatów, gablotek z bibelotami. Dokładnie jak estancja (majątek) Gonzala u Gombrowicza. Mimo tej tak ekshibicjonistycznej postaci dużo w Trans-Atlantyku kamuflażu i skrępowania. Gdy powieściowy Gombrowicz przygląda się śpiącemu Ignasiowi, jak kiedyś Thomas Mann Adziowi, przedstawia dość lakoniczny opis: „leży goły, jak go matka porodziła, i oddycha. Otóż leży i śpi, oddycha. O, jaki Niewinny! O, jak słodko śpi, jak spokojnie jemu pierś się wzdyma! O, jaka Uroda, jakie Zdrowie jego!”[220]. Erotykę zastępuje opisem aberracji psich ras. Pojawia się wilczurzyca, która sparowała się z chomikiem, będzie też „pies duży, legawy […], i jak baran czarny”; ale „nie baran to był, bo jak kot z dużymi pazurami, tyle tylko że z koźlim ogonem i zamiast miauczeć, jak koza beczał”.
Poczciwy Tomasz pyta Gonzala: „A ten z jakiej Rassy?”, na co Gonzalo odpowiada: „Sukę miałem z San Bernarda z wyżła i szpica domieszką, ale podobnie z Kotem Mruczkiem gdzie po piwnicach sparzyć się musiała; a żebyś nie wiem jak pilnował, nie upilnujesz”. Wodze frywolnej fantazji, maskującej homoerotykę, popuszcza też przy opisie jedzenia: „piwo nie piwo, bo, choć piwo, winem chyba zaprawione; a syr nie syr, owszem syr, ale jakby nie syr”. Lecz gdy mówi o ludziach, staje się bardziej pruderyjny niż Thomas Mann w Śmierci w Wenecji. Jeśli upodobania Gonzala nazwać zboczeniem (takie słowo pada z ust narratora Gombrowicza), to równie zboczona wydaje się miłość patriotów do ojczyzny. Baron, Pyckal i Ciumkała porywają Gombrowicza z estancji do piwnicy, w której w stworzonym przez nich Związku Kawalerów Ostrogi zadają sobie nawzajem ból, kłując się ostrogami, by „los nasz przeklęty przemóc i natury wrogość zgwałcić i odmienić!”. W tle kłębią się różne zbrodnie – Tomasz najpierw chce w pojedynku zabić Gonzala za obrazę czci syna, Ignacego. Potem Gonzalo chce zabić Tomasza, by mieć chłopca, szykowanego na wojnę, dla siebie. Kawalerowie ostrogi planują zabić Ignaca, bo jak stwierdza Gombrowicz – wtedy „Los, Natura, świat cały w portki przed tobą popuszczą”. W ostateczności wszyscy bohaterowie spotykają się w nocy na tańcach, zorganizowanych w estancji Gonzala przez Barona i jego kompanię jako tło dla mającego nastąpić morderstwa. Ale tymczasem to syn, Ignac, zamierza się na ojca. Gonzalo bowiem namówił go, by zamiast Polakiem, którego ciągle łupią w skórę, został czymś nowym. To on proponuje pojęcie „Synczyzny”, jako odnowy, zamiast „Ojczyzny”, tradycji. Ale Ignac, gdy ma się zamierzyć na ojca, wybucha nagle nieopanowanym śmiechem, za nim kolejni bohaterowie łapią się za brzuchy i opowieść kończy się słowami: „I dopiroż od Śmiechu, do Śmiechu, Śmiechem Buch, Śmiechem bach, buch, buch Buchają!…”. Gombrowicz jest ostatecznie kontent z konstrukcji książki. Rękopisy nosi ze sobą z ulicy Venezuela do banku, wozi też do bankowego domu wypoczynkowego nad morzem w Mar del Plata albo ponownie do willi Cecilii w górach Córdoby. Ostatnie prace nad Trans-Atlantykiem przypadają na początek 1950 roku. Wtedy jest już mu wiadomo, że w Polsce nie ma dla niego miejsca. Wie już też, że nie może na nic liczyć w Argentynie. Dlatego powinien był raczej napisać coś zadowalającego gust polskich emigrantów albo coś łatwo przekładalnego. Tymczasem właśnie kończy dzieło, które jest zaprzeczeniem
tego, czego oczekuje emigracja, do tego językowo tak szalone, że chyba skazane na nieprzekładalność.
Życie pisarza bez czytelników
Gdy powstaje Trans-Atlantyk, Gombrowicz ma czterdzieści sześć lat, a „ludzie po czterdziestce […] wykańczają się powoli, co rok starsi o rok”[221]. Nie ma zamiaru skończyć jako urzędnik bankowy. Ale gdzie wydać pijany TransAtlantyk, jeszcze trudniejszy językowo od Ślubu? W Polsce cały rynek wydawniczy został zlikwidowany przez Niemców, całe życie literackie zostało zdławione, teraz wszystko rozwija się od zera i wedle nowego modelu. Nazwisko Gombrowicza przez tych kilka lat wojennych nie poszło w zapomnienie. Słynna jest anegdota o tym, jak w czasie wojny pomagał przetrwać absurdalne i tragiczne momenty Miłoszowi i Andrzejewskiemu, którzy stoczyli ferdydurkowski pojedynek na miny w okupacyjnej Warszawie. Jednym z głównych wydawnictw staje się Czytelnik, który zgłosił zainteresowanie wznowieniem Ferdydurke, ale sprawa szybko umarła śmiercią naturalną, bo pod koniec roku 1948 (po erze założycielskiej Borejszy) do wydawnictwa zabrali się spece od sowietyzacji. Pisarze mieszkający poza komunistyczną Polską, jeśli nie chcieli powrócić do kraju i popierać nowego ustroju, stawali się zakazani. Gombrowicz nie skusi się na krok Słonimskiego, który w 1951 roku wraca do Polski, dostaje trzypokojowe mieszkanie, pisze wiersz na cześć Bieruta, przez chwilę cieszy się wysokimi nakładami, a potem i tak popada w niełaskę. Nakłady, jakie się osiąga w P R L , rządzą się innym prawem niż rynkowe. Andrzejewski w 1946 roku wydał Popiół i diament, który rozszedł się od razu w 10 000 egzemplarzy, potem doczekał się dodruku 15 000[222]. Gombrowicz porusza się pod innymi szerokościami geograficznymi, które go najpierw wyzwoliły, a teraz zaczynają więzić. Dzięki przyjaźni z Kubańczykami wychodzi w Hawanie przedmowa do Ślubu[223], a gdy Humberto Tomeu jest w Paryżu w podróży dyplomatycznej, ma za zadanie rozejrzeć się za możliwościami wydania Ferdydurke we Francji. Wszystkie wysiłki Gombrowicz koncentruje teraz właśnie na tym kraju. Tłumaczy sam siebie na francuski. Próbuje najpierw z Ferdydurke z osobą znaną jako Marrie[224], ale nie dochodzi do finalizacji, potem poznaje córki francuskiego dyplomaty, które pomagają mu
ze Ślubem. Z wdzięczności podaruje im kilka kotków znalezionych po drodze – będzie je wyciągać po kolei, ku zdumieniu Francuzek, z kieszeni płaszcza. W pierwszej połowie 1949 roku z rekomendacją René Marilla Albérèsa, którego poznał w Buenos Aires jako wykładowcę w Institut français d’études supérieures, wysyła argentyńskie egzemplarze Ferdydurke do kilku wydawnictw francuskich. Inaczej niż w Polsce, we Francji zachowana została ciągłość domów wydawniczych. Większość z nich działała, podporządkowując się cenzurze, jak Gallimard, który oddał legendarną „Nouvelle Revue française” w ręce kolaboranta, Pierre’a Drieu la Rochelle. Gallimard to najbardziej prestiżowe wydawnictwo i do niego Gombrowicz zwraca się w grudniu 1949 roku. W czasie wojny wyszli tam Obcy Alberta Camusa oraz Byt i nicość Jeana-Paule’a Sartre’a, to również wydawca Kafki, Ernesta Hemingwaya czy Jacka Kerouaca[225]. Wysyła także egzemplarze do Plonu, Corrêi i Julliarda, który powstał w roku 1942. René Marill Albérès jest autorem książek o historii literatury zachodnioeuropejskiej X X wieku, w bardzo syntetyczny sposób ujmuje w nich specyfikę nowego pisarstwa, które zamiast udzielać odpowiedzi, zadaje pytania, poza tym nie stosuje ozdobników, lecz szokuje brutalnością, bo utraciło wiarę w rozum ludzki. Opisuje tych prometejskich bohaterów pisarzy powojennych, którzy odrzucają maski i role (Antygonę Anouilha, Kaligulę Camusa, Orestesa Sartre’a). Nowatorów w literaturze porównuje do naukowców w laboratorium, którzy poprzez eksperymenty wykuwają nowe formy. W Bilansie literatury XX wieku tłumaczy zawężenie tematu do literatury zachodnioeuropejskiej niedostępnością językową książek z pozostałych krajów Europy[226]. Styl pisania, ujęcie problemów i fakt, że jako Francuz sygnalizuje swoje ograniczenie, zdradzają, że mamy do czynienia z osobą o szerokich horyzontach. Można go sobie wyobrazić jako ciekawego rozmówcę dla Gombrowicza, Albérès zostaje nawet zaproszony na jego imieniny w 1949 roku. Na razie z Paryża przychodzą wiadomości od Mirosława Żuławskiego (ojca późniejszego reżysera Kosmosu, Andrzeja), że znany mu sprzed wojny krytyk Artur Sandauer dokonał przekładu na francuski kilku rozdziałów Ferdydurke z młodym pisarzem (François-Régis?) Bastide’em i że odczytano to w Centre Royaumont pod Paryżem[227]. Obaj tłumacze wierzą, że w egzystencjalnej Francji prekursorka egzystencjalizmu Ferdydurke powinna zaskoczyć.
Tymczasem – o przykra niespodzianko – recenzentem książek u Gallimarda zostaje… Roger Caillois. Gdy Gombrowicz dowiaduje się o tym, pisze do wydawcy: „Pan Marill Albérès zakomunikował mi Państwa decyzję oddania mojej powieści Ferdydurke Panu Rogerowi Caillois, który jest południowoamerykańskim recenzentem w Gallimardzie. Wyznam, że ta decyzja bardzo mnie zasmuciła. Pan Caillois posiada mentalność, filozofię, temperament całkowicie przeciwstawne moim i jest zupełnie logicznym, iż nie zostanie wielbicielem mojej książki (znał ją już zresztą i powiedziano mi, że mu się nie spodobała)”[228]. Caillois po powrocie z Argentyny przez dwadzieścia lat (od 1948 roku), będzie pracował nie tylko w dziale tłumaczeń U N ES C O , lecz także dla Gallimarda, tworząc przede wszystkim serię Croix du Sud, która wprowadzi pisarzy latynoamerykańskich do obiegu światowego. Wywołany przez niego boom latynoamerykański rozpoczną Fikcje Borgesa w 1951 roku. Gallimard prowadzi również serię rosyjską, pod opieką Louisa Aragona, zwaną Littératures soviétiques. Ale Gombrowicz nie łapie się nigdzie. Nie jest ani Latynosem, ani soviétique. Zwraca uwagę, że hiszpański egzemplarz wysłał tylko z powodów praktycznych (Caillois czyta, ale nie mówi po hiszpańsku, bo rozmawiano z nim zawsze po francusku), jest jednak autorem polskim i tu Caillois może nie mieć kompetencji. Ostateczna decyzja wydawcy leży w rękach Raymonda Queneau, do którego adresował Gombrowicz pierwszy list[229]. Od 1938 roku przez lata wojny Queneau pracował w Gallimardzie jako recenzent i tłumacz z angielskiego, a potem członek comité de lecture. Lata minęły, ale tak jak w 1928 roku Gombrowicz czuje, że znowu dostaje prztyczka w nos od Francuzów. Caillois ma go za nic, a Queneau się śmieje. Z Paryża przychodzi wiadomość od Pawła Zdziechowskiego, przedwojennego kolegi ze środowiska ziemiańskiego i artystycznego, którego książka ukazała się u CalmannaLévy’ego: „Byłem u Gallimarda, rozmawiałem z samym R. Queneau – sprawa jest niestety załatwiona negatywnie. Q. jest rozbawiony i zachwycony dokładnością twojego wywiadu, gdyż rzeczywiście tak jak to mu podawałeś w swoim drugim liście, lektorem Ferdydurke był ów facet, którego nazwiska w tej chwili nie pomnę. Jego raport był negatywny – dusiłem Q. i zapytywałem jego, jakie są ewentualne szanse tego, by Gallimard zmienił już raz powziętą decyzję. Odpowiedział mnie, że żadne. Na Gallimarda trzeba więc postawić kreskę”[230].
Ten sam Roger Caillois, który dwa razy czytał argentyńską Ferdydurke i odrzucił ją, w tonie ubolewania pisze o problemie tłumaczeń: „Trzeba dodać, że właściwie wszystkie tłumaczenia odbywają się wewnątrz małej grupy języków, które są językami większościowej komunikacji: angielski, francuski, hiszpański, niemiecki, rosyjski itp.”[231]. Doskonale to widać w samym U N ES C O , wbrew pięknym początkowym deklaracjom krąg państw i języków mających brać udział w wymianie kulturalnej zawęża się w miarę, jak nabiera tempa zimna wojna. Kuncewiczowa pod koniec 1950 roku prosi Gombrowicza o przesłanie biografii i résumé o Ferdydurke do „Biuletynu U N ES C O ”, gdzie prezentuje się „książki w mało znanych językach polecane do tłumaczenia. Po angielsku albo po francusku”[232]. Czy Gombrowicz wysłał materiał? Bezsilny Jerzy Giedroyc napisze: „Niestety, ani ja, ani moi znajomi nic nie możemy zrobić, gdyż Polacy w ogóle nie są notowani w U N ES C O ”[233]. Jest program tłumaczeń z języków arabskich, z Ameryki Łacińskiej[234], podobny program dla pisarzy zza żelaznej kurtyny nie powstanie – dzieła napisane po czesku, rumuńsku czy polsku okażą się trudniej dostępne niż te w języku pendżabskim, tamilskim, bengalskim. Dominującym językiem jest przede wszystkim angielski, który sam przyjmuje nikły procent obcych literatur (od 1 do 3 procent). W 1958 roku obok 463 przekładów z angielskiego będzie 28 tytułów z hiszpańskiego i 5 z polskiego[235]. Sam Caillois, bo „nawet Francuzi niewiele mają tam do powiedzenia” – by zacytować ponownie Giedroycia – konkluduje w swoim tekście, że można krzyczeć: uwaga, „tu są wielkie dzieła”, „ale co z tego, skoro niedostępne”[236]. Kuncewiczowa, członkini polskiego P EN Clubu przed wojną i pierwszy prezydent P EN Club Centre of Writers in Exile (od czerwca 1951 roku), namawia Gombrowicza na wstąpienie do organizacji, przesyła mu folder, pyta, czy nie chciałby zostać przedstawicielem – korespondentem w Argentynie. Gombrowicz nie ma ochoty na bycie działaczem w jakiejkolwiek organizacji, choć wydaje się, że do P EN Clubu się jednak zapisał. Świadczyć o tym może wzmianka w liście w 1953 roku: „Jest Pan zresztą członkiem P EN , i ma Pan to prawo prosić go [Henriego Membré – sekretarza francuskiego P EN ] o pomoc” – pisze Kuncewiczowa[237]. Nic to jednak mu nie daje. Gdy ukazują się antologie pisarzy emigrantów w latach 1954 i 1956, nazwisko Gombrowicza nie zawita wśród prezentacji tłumaczeń na angielski, bo autor po prostu nie dysponuje takowym[238].
Z jednej strony jest Gombrowicz odrzucany, z drugiej dostaje listy, które mogłyby każdemu przewrócić w głowie. Kuncewiczowa, od czasu wojny mieszkająca w Anglii, z którą nie łączą go żadne przyjacielskie stosunki, pisze, że Ślub to „Hamlet, na miarę naszych czasów”[239]. Jej list jest długi i emocjonalny: „Jestem z najwyższym podziwem dla Pana talentu”, „Ta sztuka senna jest bardziej przejmująca niż życie, chociaż słusznie Pan mi pisze, że nie jest surrealistą”. Daje mu znać o francuskim reżyserze, Jeanie-Louisie Barraulcie, którego widziała w Hamlecie, i mimo że nie podobała się jej interpretacja mima, zachwycił ją w Procesie („Jest znakomity, choć trochę Chaplinowaty”). Uważa, że Barrault „byłby wspaniałym Henrykiem”. Tak się składa, że niedługo po jej liście Barrault pojawia się z żoną, aktorką Madeleine Renaud, i swoją Compagnie w Buenos Aires[240]. Czterdziestolatek od kilku lat prowadzi zespół, który zdobywa coraz większe uznanie we Francji. W lipcu 1950 roku odbywają tournée po Ameryce Południowej, gdzie przyjmowani są z wielkimi owacjami. W ich nowoczesnym repertuarze jest kilka sztuk, między innymi Brudne ręce Sartre’a, których nie wystawiają w Argentynie z obawy o reakcję rządu peronistowskiego i kręgów kościelnych, za to udaje się pokazać Proces Kafki w adaptacji André Gide’a. Gombrowicz z Rússovichem mają zamiar zainteresować Barraulta Ślubem. „Nie pamiętam – wspominał Rússovich – przez kogo udało nam się go poznać, chyba przez jakiegoś pisarza argentyńskiego, którego znaliśmy, to było w ogrodzie, na patio starego domu, w siedzibie Związku Pisarzy Argentyńskich”[241]. Tam odbywa się przyjęcie na cześć zespołu, jest dużo ludzi. „Po wymianie pierwszych konwencjonalnych zdań rozmowa stała się ożywiona i bardzo serdeczna. Witold roztoczył przed nim całą swą prawdziwą osobowość, która przedstawiała wartość, i Barrault wydawał się oczarowany. […] Mówił o teatrze we Francji, Witold powiedział, że właśnie skończył pisać sztukę. Było obopólne zainteresowanie, to nie była typowa konwencjonalna rozmowa, jak w takich przypadkach bywa. Zaczęli się śmiać […]”. To wówczas, albo też jakiś czas potem, Witold wręcza reżyserowi Ślub, zapewne po hiszpańsku[242]. Rússovich wspomina dalej: „Później Witold dał do zrozumienia, że nie mamy pieniędzy, by obejrzeć spektakl, i Barrault kazał nam powiedzieć przy kasie, że jesteśmy jego gośćmi. Tak też uczyniliśmy. Witold był bardzo skupiony przez cały czas. Nie wymieniliśmy ani jednego komentarza aż do końca sztuki. Kiedy wychodziliśmy, powiedzieliśmy w tym samym momencie: »szkoda, że tekst nie
szedł w parze z dekoracją«. Przedstawienie było świetne, ton dobrze dobrany, ale dekoracja ilustrowała surrealistyczny absurd. Sądziliśmy, że właśnie odwrotne podejście mogło lepiej podkreślić absurd tekstu”. Gombrowicz komentuje, że „lepszy byłby po prostu stół i parę krzeseł” i obaj z Alejandrem idą do Rexa na dalszą dyskusję. „Mówiliśmy o ewentualnym wystawieniu Ślubu przez niego. Marzyliśmy, wyobrażaliśmy sobie poszczególne sceny. W pewnej chwili Witold powiedział: »Ale ja nie jestem ani taki smutny, ani tak nudny jak Kafka!«”[243]. Tego samego wieczoru po ulicach Buenos Aires chodzić może młody chłopak o imieniu Jorge, nazwisku Lavelli, który być może obejrzał tę samą sztukę. Gombrowicz do teatru więcej nie pójdzie, uważa, że to rozprasza, woli nie ulegać wpływom, „w ten sposób nic nie przerywa mojej myśli i widzę wszystko, jak chcę…”. Inni pisarze w tym czasie przyswajają nowe języki – Beckett przechodzi na francuski, bo angielski krępuje go jak gorset[244], z innych powodów czynią to Rosjanin Vladimir Nabokov i jego rodak, gwiazda teatru absurdu Arthur Adamov, dla którego, tak jak dla Rumuna Ionesco, francuski jest pierwszym językiem. Gombrowicz polskim bawi się doskonale, tylko w nim może sprawić, że wybrzmią wszystkie nuty i ta marginalna pozycja polskiego na mapie języków jest doskonałym dopełnieniem jego filozofii. Gombrowicz nie byłby Gombrowiczem, gdyby urodził się w rodzinie angielskiej upper class czy francuskiej bourgeois i miał pisać w jednym z dominujących języków. To przynależność do kraju drugorzędnego stworzyła mu doskonały dystans. Ale jak jako drugorzędny zmusić pierwszorzędnych do uznania swej genialności? Jej tajniki i mechanizmy zgłębiał od lat młodzieńczych, bez żenady ocierając się o posądzenie o megalomanię. Diagnoza Kuncewiczowej musi mu pomagać w tych powojennych latach egzystencji bez statusu: „pół i ćwierć stany, jak również nadstany psychiczne są Panu ciągle tak samo uchwytne i wyrażalne, jak to bywa w piętnastym roku życia. Genialność Pana na tym polega, że Pan jeszcze ciągle czuje i może wyrażać to, czego ludzie 15-letni wyrażać się wstydzą […]”[245]. List o decyzji w Gallimardzie nadchodzi niedługo po powrocie Barraulta do Francji. W wydawnictwie Corrêa zaklinają się, że nie dostali egzemplarza książki[246], a w Plonie „wiadomości jak dotąd są dosyć pozytywne. Ferdydurke przeszła z pozytywną oceną przez pierwsze czytanie, jest teraz w drugim”[247]. Te dające nadzieję wieści nie zostaną potwierdzone. Pod koniec 1950 roku
Gombrowicz wyśle francuski przekład Ślubu odbity na powielaczu – jedną kopię André Gide’owi ze specjalną dedykacją („Oto, Monsieur Gide, książka, która potrzebuje Pańskiego wsparcia”[248]), drugą do Barraulta. Obaj milczą: „Obawiam się też, że Barrault nie przeczytał tekstu, który mu wręczyłem, i że nigdy go nie przeczyta. Poza tym nie mam żadnej pewności że uchwyci sens tego utworu i jego racje, gdyż niestety najinteligentniejsi ludzie okazują się nieraz na punkcie mojej literatury zdumiewająco tępi”[249]. Barrault zostanie reżyserem Nosorożca i Pieszo w powietrzu Ionesco, a jego żona Madeleine Renaud zagra w Szczęśliwych dniach Becketta, ale to też zabierze ponad dekadę. „Coraz więcej ludzi okazuje mi pomoc odnośnie do mej literackiej »kariery« – zwierza się Gombrowicz w liście – ale zabiegi te są rozproszone pośród tylu kontynentów i stolic, iż giną w bezmiarach świata”[250]. W dotarciu do reżyserów pomagają mu dwie kobiety, jedna w Londynie, druga w Nowym Jorku. Pierwszą jest Kuncewiczowa, która przepowiada, że „dziatki będą się kiedyś uczyły […] na klasyku Gombrowiczu”[251]. Druga to stara znajoma z Warszawy, która wyraża się o Ślubie jako o dziele „olbrzymim, szumiącym, jak jakiś b. duży, niepokojący ptak”, a o jego języku – „zamknięty w swej złotej klatce”[252]. Obie wychodzą z założenia, że trzeba się z nim przedostać do czytelnika niepolskiego. Kuncewiczowa z Feliksem Topolskim próbuje zebrać kółko do czytania sztuki na głos w Londynie, a Litka de Barcza, przed wojną Litka Liphardt z czasu salonu Mauersbergerów w Warszawie, wędruje w Stanach z maszynopisem sztuki pod pachą. Uderza do Wittlina, do Lechonia, „którego staram się upoić nie w celach samolubnych, ale dla Ciebie. Ale sęk w tym, że oni wszyscy (prócz Wittlina) zawistni, trujący, zazdrośniki”. Polski attaché kulturalny w Stanach Czesław Miłosz doprasza się „manuskryptów polskich nowych sztuk, które by warto przełożyć na angielski”[253], bo widzi możliwości w International Student’s Theatre Library, która wypożycza sztuki grupom studenckim, albo w United Nations Theatre, który ma „za zadanie propagandę zbliżenia międzynarodowego i wystawianie sztuk różnych narodów”. Na myśli ma jednak tylko pisarzy polskich zamieszkałych w P R L , i to wybranych: Iwaszkiewicza, Cwojdzińskiego, a także tych bliższych, ze „stolika” Gombrowicza – Otwinowskiego, Brezę i młokosa Dygata. Miłosz jako poeta i urzędnik sądzi, że ponieważ „elita czyta Kafkę itp., Schulz i Gombrowicz to by poszli”. Zaraz dodaje jednak: „ale Gombrowicz to już właściwie nie, bo zanadto polski, no i nazwisko, wszystko, co słowiańskie, to już
śmierdzi piekłem, a kilka lat temu wydawali mnóstwo książek sowieckich i łkali z rozczulenia nad dzielnymi Słowianami. Tutaj […] Słowianie to Rosja, odrębność Polaków, Czechów czy Serbów nie przenika do świadomości”[254]. O problemach z obcymi nazwiskami świadczy też wymiana listów Andrzejewskiego z angielską agentką, która przekonuje do uproszczenia pisowni jego nazwiska. Andrzejewski odpisuje: „Rozumiem dobrze problem związany z moim nazwiskiem dla czytelników angielskich, jednakże wątpię, by był on większy niż problem, jaki mają polscy czytelnicy z brytyjskimi nazwiskami. […] Obawiam się, że Pani propozycja, by nazwać mnie »Adrewskim«, nie jest najszczęśliwsza, bo czyni mnie Rosjaninem, co, w moim przypadku, jest – mówiąc delikatnie – lekką przesadą. Sugeruję, by nazwać mnie G EO R G E A N D R ZEY EV S K I , co nie pozostawia wątpliwości co do polskości nazwiska, a jednocześnie ułatwia angielskim czytelnikom wymowę”[255]. Kuncewiczowa w Londynie przekazuje sztukę eksperymentalnemu zespołowi, którego „reżyser (kobieta) […] czytał sztukę pana i był b. pod wrażeniem, pełen komplimentów, ale sądzi, że w Anglii to nie pójdzie, »too little substance in it« – za mało mięsa, jak na londyński gust”[256]. Z kolei Litka de Barcza, która cieszy się w owym czasie pozycją bestsellerowej autorki (jej Comes the Comrade! to historia o domu na Węgrzech, gdzie poślubiła arystokratę de Barczę, i o wkroczeniu żołnierzy sowieckich[257]), donosi z Nowego Jorku, że ma agentkę Mavis McIntosh (reprezentującą między innymi także Johna Steinbecka i Johna Irvinga), która mogłaby pomóc. Pierwszy wybrany przez agentkę czytelnik przyjmuje sztukę „ze wstrętem”, co temperamentna Litka komentuje: „A cóż to za swołocz sobacza, żywcem ich zakopać z 1½ mil jarda, to możeby się trochę jaśniej i przestronniej zrobiło”[258]. Gdy Litka chce dostać się do Erwina Piscatora, jego żona – jak relacjonuje – „nawymyślała mi, stara kurwa, przez telefon i o ile nie w sam nos, to w samo ucho trzasnęła słuchawką, aż oniemiałam”[259]. W Londynie Kuncewiczowa sugeruje jeszcze, by spróbować z Peterem Brookiem, „to jest b. młody chłopak, rosyjskiego pochodzenia”[260], którego uważa za najzdolniejszego reżysera, ale ostrzega Witolda, że u niego teksty długo leżą. Czyli sztuka ociera się o wielkie nazwiska, ale w przypadku angielskich ludzi teatru problemem jest nieznajomość francuskiego i strach przed „kontynentalnym symbolizmem”. Podobnie w Stanach: „intelektualiści, jak tłum, szukają w teatrze rozrywki, lub »inspiration« – czyli zachęty do życia […]”[261]. Zirytowana tą sytuacją Kuncewiczowa proponuje jeszcze, by przesłać Ślub na
konkurs, na co Gombrowicz odpowiada „bez nadmiernego optymizmu”, bo „nigdy w życiu nie uzyskałem żadnej nagrody”[262]. Realia życia go przygniatają – nie może przesłać więcej kopii „wskazanym przez Panią [Kuncewiczową] osobom, gdyż problem sporządzenia nowych maszynopisów przerasta moje możliwości finansowe”[263]. Litka de Barcza wpada jeszcze na pomysł, by spróbować sprzedać sztukę do Hollywood, bo na kolacji u Neli Rubinstein (żony Artura Rubinsteina), z którą chodziła w Warszawie do szkoły i przyjaźniła się dalej w Ameryce, pojawił się „niejaki Bronek Kaper, kompozytor od lekkiej muzyki, i posłyszałam jednym uchem, jak opowiadał, że właśnie przeczytał Sklepy cynamonowe i że to cudowne! Ja na to, jak pantera, że panie, że tego, że Gombrowicz; na to Nela: z całego Ślubu nic nie można zrozumieć poza: świnia, świnia, świnia. Na to ja: milczeć, czekajcież! krzyczę. I nuże dalej: Gombrowicz geniusz. No i na to Kaper powiada: oto mój adres […], niech ten Gombrowicz, czy jak mu tam, pośle mi w tej chwili Ślub po polsku, ja zapłacę za ten maszynopis rękopisu. Więc teraz ja Ciebie proszę: policz mu za to z 15 dolarów, a może ze 20, ale nie za dużo policz, bo złe wrażenie zrobisz. Kaper był przyjacielem Witkacego i nawet, zdaje się, w Nienasyceniu występuje, jako książę jakiś tam, zapomniałam. Posyłaj mu czym prędzej ten Ślub, bo po raz pierwszy w tym kraju Ślub będzie w rękach inteligentnego człowieka z dużymi stosunkami. […] Ach, Witoldo, Witoldo, gdyby coś z tego miało wyjść, to byłby to istny cud, ale uważam, że spróbować trzeba […]”[264]. Jak łatwo się domyślić – z Hollywood nic nie wyjdzie. Aż tak śmiałych pomysłów nie mają chyba dramatopisarze, którzy w tym samym czasie borykają się z tym samym problemem. Eugène Ionesco pierwszy doczeka się swojej sztuki na scenie. Łysa śpiewaczka jest wystawiona w maju 1950 roku w kabarecie paryskim, po nim zaraz będzie Adamov. Za to Beckett musi jeszcze poczekać, ale ma oddaną partnerkę, Suzanne, która drepcze od teatru do teatru, gdzie kolejni dyrektorzy odrzucają Godota jako sztukę nudną i niezrozumiałą. Pomimo iż w tym towarzystwie dramaturgów Gombrowicz był pierwszy (Ślub powstawał w latach 1946–1947) i jako pierwszy swój dramat wydał (w tłumaczeniu hiszpańskim w 1948), na deski teatralne wejdzie jako ostatni, bo dopiero ponad dekadę później[265]. Nawet Virgilio Piñera ma więcej szczęścia, bo na jego rodzinnej wyspie wystawiają eksperymentalnie Electrę Garrigó w 1948.
W swoim pokoiku przy ulicy Venezuela Gombrowicz przyjmuje kolejne nieciekawe wieści: „sytuacja jest najzupełniej katastrofalna. Nie ma absolutnie żadnego domu wydawniczego polskiego za granicą”[266]. W Stanach przebywa Marian Kister, były wydawca Gombrowicza w Polsce, który w Nowym Jorku przemianował Rój na Roy Publishing, ale on „z właściwym sobie […] cynicznym podejściem do problemu” mówi, że „zainteresować krytyka tutejszego mogę tylko w dwa sposoby: 1-o: przez wręczenie kwoty $150 co najmniej […], 2-o: o ile krytyk jest kobietą i czuję się na siłach zdać egzamin, mógłbym położyć się z nią do łóżka […]”[267]. Ryszard Augenblick, który w liście do Gombrowicza relacjonował słowa Kistera, ma się też skontaktować z Miłoszem „w kwestii lansowania Ferdydurke na terenie amerykańskim”, ale Miłosz z Nowego Jorku przeniósł się do Waszyngtonu, a Kister – mimo że pierwotnie wykazał zainteresowanie swoim byłym autorem – gdy usłyszał, że pracuje nad dramatem, „natychmiast ochłódł”. Poważnym problemem jest także brak tłumaczy, sam Miłosz poddaje się, choć po przyjeździe do Stanów marzył o wydaniu po angielsku. Są za to jakieś gazety polonijne, ale głównie wojskowe i powojskowe w Londynie, gdzie demobilizuje się duża część polskiej armii, która walczyła razem z aliantami. Gombrowicz wysyła więc maszynopis Trans-Atlantyku Kuncewiczowej, ta próbuje zainteresować przedwojennego redaktora „Wiadomości Literackich” Mieczysława Grydzewskiego. Ostrzega jednak Gombrowicza, że „całość jest dla »rodaków na obczyźnie«, zarówno, jak i dla państwotwórczych wzniosłych mrówek warszawskich – absolutnie nie do strawienia”[268]. Przyznaje, że sama zaśmiewała się podczas lektury, ale przyjmuje też moralną postawę – takie rzeczy „trzeba odkładać »na potem«, kiedy modele wymrą […]. Oczywiście, można nie odkładać, ale wtenczas bieda! bieda autorowi!”. Grydzewski „boi się drukować” Trans-Atlantyk w swoich „Wiadomościach”[269], jedynym piśmie z literackimi ambicjami, co Kuncewiczowa puentuje: „Doprawdy, wszystko wydaje się wskazywać, że jest pan geniuszem”[270]. Korzenie stosunku Grydzewskiego do Gombrowicza sięgają oczywiście okresu wydania opowiadań i Ferdydurke. W nowej sytuacji Gombrowicz tłumaczy Grydzewskiemu: „Wiadomo Panu, iż póki, w Polsce, byłem człowiekiem materialnie niezależnym, nie narzucałem się nikomu z moimi rzeczami. Ale dziś mam nóż na gardle […]”[271]. Emigracja w Londynie należy do tych najbardziej konserwatywnych – tu osiedli byli członkowie rządu
polskiego, przywiązani do przeszłości, oczekujący wybuchu I I I wojny światowej, która dałaby szansę na przywrócenie starego porządku. Patrzą na świat przez sentymentalne szkło, dlatego na łamach „Wiadomości” Grydzewskiego nazwisko Gombrowicza będzie się pojawiało rzadko, a jeśli – to głównie po to, by go skrytykować. Na horyzoncie pojawia się jednak nowe pismo emigracji polskiej prowadzone w Paryżu przez zdemobilizowanych żołnierzy. Kilka osób założyło specyficzną komunę, mieszkają razem i razem pracują. Ich zainteresowania krążą – i takie są w większości numery „Kultury” – wokół zagadnień politycznych. Analizują sytuację powojenną, ze szczególnym uwzględnieniem Europy Wschodniej. Publikują recenzje książek dotyczących geopolityki powojennej, stosunków amerykańsko-rosyjskich czy sytuacji w Niemczech. Inklinacją redaktora Jerzego Giedroycia są także studia historyczne, publikacje wspomnień żołnierzy, polityków i analiza bieżącej sytuacji w Polsce (listy z Polski, studia gospodarcze, edukacja w kraju). Giedroyc wychodzi z założenia, że nie należy oddzielać się od Polaków za żelazną kurtyną, wręcz przeciwnie, trzeba utrzymywać z nimi dialog i w ten sposób kruszyć system. Zanim Gombrowicz nawiąże kontakt z Giedroyciem, „Kultura” nie obfituje w literaturę. Gdy odpowiada na list Giedroycia w czerwcu 1950 roku, wspomina o nowej powieści i prosi o radę: „zastanawiam się, co z tymi rzeczami robić, zważywszy, iż w Kraju nie mają one żadnych szans”[272]. Pyta też o możliwości publikacji dramatu, tak jak wcześniej pytał Grydzewskiego, bo „jestem b. zgnębiony, iż nie mogę go ogłosić po polsku”[273]. Giedroyc odpisze, że dramatów nie wydaje, ale fragment powieści mógłby zamieścić, choć nie zna jeszcze jej tekstu. Tak zaczyna się długoletnia współpraca Gombrowicza z „Kulturą”. Gombrowicz poskarży się redaktorowi Giedroyciowi, że wszystkiemu winna jest powojenna sytuacja. Szacuje, że przyjdzie mu czekać jeszcze sześć do ośmiu lat, zanim dojdzie do sławy.
Nowa Polonia
Jak pisał Émile Cioran, pisarz na wygnaniu wysycha bez swego języka. Gombrowicz ma czasami obawy, że traci płynność, ale ponieważ nigdy nie był purystą, nie uniemożliwia mu to pracy. Wręcz przeciwnie, w jakiś sposób wywołuje w nim szatańskie eksplozje językowe, jak w Trans-Atlantyku. Emigracja? On od dawna był na emigracji, zanim dotarł do Argentyny. Stąd również jego pojęcie „ojczyzny” jest specyficzne. Wybitni ludzie są „wskutek po prostu wybitności swojej” cudzoziemcami we własnym narodzie[274]. Bycie za granicą, bycie emigrantem, nie uśmierca, a wręcz daje coś najcenniejszego – dystans. Pisarze wyzuci z „zapomóg, poklasku, tych drobnych karesów jakimi darzyło ich za dobrych czasów państwo i społeczeństwo” mają szansę na uzyskanie swobody i wolności od oczekiwań publiczności – pisać należy przeciw czytelnikom, a nie dla czytelników. „Honory, powodzenie, rezonans, sława – przecież [Rimbaud, Norwid, Kafka, Słowacki] stali się sławni właśnie dlatego, że więcej cenili samych siebie niż swe powodzenie”. Gombrowicz coraz częściej ma okazję do kontaktu z żywym językiem polskim. Przedwojenni emigranci nierzadko kaleczą język, ale po wojnie w Argentynie zaczyna się pojawiać nowa fala Polaków. To żołnierze, którzy wspomagali aliantów w Anglii czy we Włoszech, niektórzy przeszli szlak armii Andersa przez Bliski Wschód i Afrykę i zdecydowali się osiąść na obczyźnie, bo nie godzą się z przemianami w kraju albo ich życie może być tam zagrożone. Zarówno Anglia, jak i Stany Zjednoczone stawiają zaporowe wymagania, życząc sobie na przykład wykazania się papierem poświadczającym zatrudnienie na miejscu, podczas gdy Argentyna potrzebuje rąk do pracy z powodu planu pięcioletniego ogłoszonego przez Peróna i stwarza korzystniejsze warunki, oferując na przykład ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne czy trzynastą pensję[275]. To Mirosław Arciszewski z londyńskiego rządu emigracyjnego (nieuznawanego już na arenie międzynarodowej) dogadał się z Argentyńczykami, że część zdemobilizowanych Polaków będzie się mogła ubiegać o wizy argentyńskie. Problem polegał jednak na tym, że akcja nie mogła być
prowadzona w otwarty sposób, bo Argentyńczycy za naturalny akceptowali tylko napływ imigrantów z Włoch i Hiszpanii. Żydzi w ogóle nie byli przyjmowani już po „nocy kryształowej” w 1938 roku (przepis ten uchylono dopiero w 2005 roku), Polaków też oceniano jako element niepożądany rasowo[276]. Za to łaskawszym okiem Santiago Peralta z Dirección Nacional de Migraciones[277] spoglądał na Arabów. W wypadku Polaków przeszkodą był także strach przed komunizmem – przeciętny Argentyńczyk kojarzył Polaka z Rosją. Arciszewski użył różnych wpływów i argumentów, by doktor antropologii Peralta zrozumiał, że „do Argentyny dostęp będą mieli nie zwolennicy uznanego reżymu warszawskiego, ale wyłącznie tylko Polacy antykomunistyczni […]”[278]. Od 1947 roku statkami przybywają licznie rodacy – w sumie osiemnaście tysięcy, wedle rachunków Arciszewskiego. Z czasem Gombrowicz zaczyna wśród nich odnajdywać znajomych, nawet dalszych członków rodziny (na przykład kuzynkę Renatę Dzianott). W połowie 1950 roku na koncercie Artura Rodzińskiego w Teatro Colón, najszykowniejszym teatrze miasta, spotka Zofię Chądzyńską, z domu Szymanowską, którą zna z salonu Mauersbergerów. Poznaje także Halinę i Krzysztofa Grodzickich oraz Karola Wickenhagena, którego rodzinę pamięta z sandomierskich czasów, i jego żonę Małgorzatę. Każdy z nich przybył ze skomplikowaną historią życia, w Buenos Aires przechodzą jakby rekonwalescencję, nadrabiając na przykład braki mięsa, którego statystyczny Argentyńczyk pochłania pół kilo dziennie, a oni przez lata wojny wiele nie widzieli. Społeczeństwo argentyńskie jest im przyjazne, „nie powstają tu poza małymi wyjątkami różnice między tubylcem i imigrantem”[279], mankamentem jest tylko wielki kryzys mieszkaniowy. Za to o pracę nietrudno, panuje zapotrzebowanie na rzemieślników, budowniczych, mniej na techników, inteligencja jest w najgorszej sytuacji i musi się przekwalifikować. W ten sposób Zosia Chądzyńska otwiera pralnię, Hala Grodzicka sklep, a Gośka Wickenhagen zatrudnia się w firmie reklamowej. Problemem bywają inne obyczaje, zwłaszcza szokujący dla Polek brak kobiet w życiu publicznym i niektórych zawodach. One przeszły przez wojsko, łagry albo powstanie warszawskie, znały się na broni, prowadziły samochody, a tu wymagano przy nich obecności mężczyzny. Rodak osiadły w Argentynie przestrzega „Kolegę Emigranta”: „pamiętaj, że […] jeśli chcesz coś zjeść […] w towarzystwie pani, to szukaj lokali publicznych, które na szybach wystawowych mają napis »Salón para familias«. Sala dla rodzin, […]
tylko w tej sali można być w towarzystwie kobiety, nie narażając ją na złą opinię […]. Kobieta sama nie może wejść nawet do kawiarni, a cóż dopiero do restauracji”[280]. Kilka z tych niezależnych i zaradnych Polek stanie się klubem wsparcia i kulinarnym zapleczem Gombrowicza. To z okazji przybycia nowych polskich znajomych Gombrowicz wraz z Russem wyprawiają jedno z kilku przyjęć w pokoju przy Venezuela. Raz odbyły się tam imieniny Witolda – 8 września 1949 roku – w towarzystwie Nowińskich, Frydmana i Argentyńczyków oraz René Marilla Albérèsa. Witold szykował się wtedy jak na wielki bal. Odświeżył z tej okazji garderobę. Potem przechadzał się dystyngowanie, witał i kłaniał, podsuwał przygotowane tematy dyskusji. Jak wspomina Alejandro, Gombrowicz wyprawiał „prawdziwe przyjęcia w dawnym stylu”, które ujawniały ciekawą cechę, czyli gościnność. „Przypuszczam, że jego gościnność, radość i swoboda w przyjmowaniu były kwestią tradycji” – zgaduje Russo[281]. Drugie przyjęcie odbyło się z okazji powrotu Kubańczyków z Hawany – przy nich forma wzięła w łeb, bo upili towarzystwo rumem Bacardí. Tym razem Witold zaprasza Polaków – Zofię Chądzyńską i Adę Lubomirską z mężami[282]. Obiecuje im, że poznają „całe wytworne Buenos Aires” i najedzą się „specyjałów”[283]. Poprosił Frau Elsę o wyfroterowanie podłogi, pożyczyła im „nawet firanki, które trzymała »na wielką okazję«”[284]. Witold „oddał ubranie do pralni, wyczyścił buty i maszerując ze swojego pokoju do mojego i z powrotem – jak mówi Alejandro – wydawał ostatnie dyspozycje. Miało być wesoło, acz intelektualnie, ja miałem zająć się dostarczeniem książek. Miałem pięknie oprawionego Kanta. Należało zastanowić się, co wybrać, żeby wywołać szok. Na niewielkim stoliku ułożyliśmy niedbale papiery, jakaś książka leżała otwarta tak, by łatwo było przeczytać tytuł. Wszystko było dostosowane do osobowości zaproszonych”. Gdy goście zawitali w pokoiku przy Venezuela, „jako całe Buenos Aires wystąpił kundelek »Niemry«, gospodyni Witolda, do którego tenże zwracał się przez cały czas bardzo śmiesznym »psim« głosem, a jako »specyjały« sok pomarańczowy i patyczki – opowiada Zofia Chądzyńska. – Gombrowicz był bardzo gościnny, ukłony w pas i »moje niskie progi«, zabawny i miły. Raz jeden zagniewał się na nas, a mianowicie, kiedy odwracając głowy, chcieliśmy obejrzeć jego obrazy, wszystkie zawieszone do góry nogami. – Dlaczego chcecie zniszczyć moje piękne abstrakcje? Wszyscyście jednakowi, znajomość sztuki – zero.
Specjalnie jeden obraz zachwycił nas oboje i Witold w przystępie dobroci i w imię polskiej gościnności zdjął go na chwilę ze ściany. – No macie; napatrzcie się. Tylko aby nic mi nie tłumaczcie”[285]. Witold z rewerencją gości księżną Adę, bo to przecież Lubomirscy, i robi, „jak zawsze, te same obsesyjne uwagi na temat arystokracji”[286]. Po jakimś czasie wyjawia, że tak naprawdę zostali zaproszeni na jego urodziny. „– Dlatego urządziłem to wspaniałe party. Przyjmuję prezenty, a jakże. Polski pisarz bez wiecznego pióra! To dopiero jest prawdziwa abstrakcja. Tylko żeby było w dobrym gatunku. Co najmniej za dziesięć dolarów”[287]. Dostaje dziesięć dolarów, a za kilka dni rewanżuje się wizytą, dźwigając pod pachą podziwiany obraz. Już w drzwiach obwieszcza: „– Ja dotrzymuję moich zobowiązań. Daliście zadatek, obraz jest wasz. Następna rata… – Jaki zadatek? Jakie raty? O czym ty mówisz? To miało być pióro na urodziny. Nie było co protestować, nastąpiła ciężka awantura na temat wykorzystywania biedaków przez bogaczy, żadnych urodzin nie obchodzi, od kiedy skończył trzynaście lat, coś się nam przyśniło, brać obraz i dziękować Bogu, druga taka okazja nieprędko nam się zdarzy, a my tu jeszcze zawracamy mu głowę. Był tak rozindyczony, że my, skądinąd szczęśliwi, powiesiliśmy obraz na gwoździu”. Dotąd przebywał sam, „nieco jak na księżycu”[288]. Teraz napływający Polacy przywracają go do polskości, „oblicza ich wyłoniły się jak sprzed potopu i stały się kluczem, który otworzył mi wrota rodzinnego domu, dawnej siedziby mojej”. Jak zauważa Russo, kontakty z Polakami nie są dla Gombrowicza łatwe. Wprowadzają permanentny stan zagrożenia. Przy Argentyńczykach jest luźny, nastawiony na zabawę, wygłupia się. Kontakt z Polakami powoduje zmianę sposobu bycia. „Zaczynał być napięty. Miało się wrażenie, że oto sytuacja nagle znacznie przerasta rzeczywiste ramy spotkania. Obserwując go, myślałem, że może wobec nich czuje się jakby wobec ojca lub matki, wobec swego poprzedniego życia w Polsce. Obecność Polaków przypominała mu o problemach »polskości«, tak ostrych w jego życiu, w jego dziele. Czuło się, że robi bolesny wysiłek, aby stanąć na wysokości tego wszystkiego”[289]. Wybiera się pewnego dnia na Costanerę, gdzie lubi spacerować z „ex-ułanem, exinżynierem, ex-rejentową, ex-hrabiną”[290], i cały ten świat sarmacki, ziemiański, dla którego był zawsze dziwakiem, o ile nie wariatem, ponownie go osacza.
W ich towarzystwie musi się znowu określić – kim jest i czy do nich należy. Szybko uzmysłowia sobie, że udało mu się przerobić zdzieranie maski klasowej, jakiej oni, świeży w swym losie wygnańców, jeszcze się nie pozbyli, bo on, Gombrowicz, jak „nikt […] nadaje się do tej katastrofy”. To doświadczenie emigracji uczyniło go już kimś innym.
Przywrócony do życia
Gombrowicz pisze do redaktora „Kultury”: „chciałbym ujrzeć to w druku, zanim skonam śmiercią pisarza na emigracji”[291], i dodaje: „J ES TEM … jak coś, co chce ożyć”[292]. Giedroyc przywraca mu życie w maju 1951 roku. „Kultura” z szarą okładką publikuje początkowy fragment Trans-Atlantyku. To przełomowy numer pisma. Otwiera je mocny artykuł pod tytułem N I E Czesława Miłosza. Mijali się gdzieś na ulicach Warszawy – Miłosz, prowincjusz, Witold miastowy, bez interakcji, połączeni debiutem w roku 1933. Łączy ich litewskość – u Miłosza rzeczywista, u Gombrowicza – pożądana. Miłosz urodził się w roku 1911 w Szetejniach nad rzeką Niewiażą, jakieś 20 kilometrów od Gombrowiczowskiej Remigoły i mostku, gdzie litewscy przodkowie latali z kijami i berdyszami, by tłuc swoich sąsiadów. W czasie gdy Witold bujał się na statku w 1939 roku, Czesław spędzał wakacje na poleskiej prowincji, zabawiając się między innymi lekturą odcinków Opętanych Zdzisława Niewieskiego w „Kurierze Czerwonym”. Nie dokończył, bo przyszedł 1 września. Wojnę spędził w Polsce, a potem od razu wstąpił do służby dyplomatycznej, by być jak najdalej. Jako attaché kulturalny pracował najpierw w U S A , potem w Paryżu. I w 1950 roku w Paryżu właśnie wybrał wolność. Uciekł z placówki i znalazł schronienie w siedzibie redakcji „Kultury” w podparyskiej miejscowości Maisons-Laffitte. Spotkanie Miłosza z Gombrowiczem na łamach „Kultury” zaplanował Giedroyc. Dwaj „synowie” litewskiej ziemi toczą teraz boje na słowa w piśmie Polaka o litewskich korzeniach. N I E staje się deklaracją Miłosza, dla Gombrowicza publikacja TransAtlantyku jest ponownym wejściem do literatury. Miłosz w mocnych słowach opowiada o kłamstwie panującym w kraju, o tym, jak „naśladowanie wzorów sowieckich stało się w Polsce obowiązujące”, i o „całkowitym wyrzeczeniu się prawdy” przez pisarzy, którzy są narzędziem w ręku „filozofów marksizmu”, za co dostają piękne mieszkania, biblioteki, wczasy w domach zakładowych i mogą liczyć na niebotyczne zarobki dzięki niebotycznym nakładom swych dzieł[293]. Początkowy fragment Trans-Atlantyku Gombrowicza umieszczono po tekście
pierwszego głośnego przypadku pisarza dezertera z Polski. Zarówno „historia pewnego samobójstwa”, jaką opowiada światu Miłosz, jak i Trans-Atlantyk ściągają na autorów oskarżenia o zdradę, w Polsce i na emigracji[294]. Ludzie „Kultury” z jednej strony nie zgadzają się z kursem politycznym w Polsce (za co francuska lewica nazywa ich faszystami), z drugiej jednak nie potępiają wszystkiego, co z Polski przychodzi (za co część emigracji ma ich za bolszewików). Sam redaktor „Kultury”, uciekając przed schizofreniczną dwupolowością rodaków, kreśli własne plany polityczne i snuje wizje przyszłości demokratycznej Polski. W odróżnieniu od Miłosza, który daje się w te sprawy wciągać, Gombrowicz trzyma się z daleka i gdy chodzi o akcję wsparcia dla kolegi po piórze, od razu oświadcza: „Deklaracji w sprawie Miłosza nie podpiszę, gdyż chorobliwie nie znoszę podpisywania wszelkich deklaracji. Proszę mnie zrozumieć. Proszę uszanować moje dziwactwa i moją wstydliwość. Wstydzę się występować jako »pisarz« i »przedstawiciel kultury«. Niestety, wszyscy to wiedzą: jestem tylko biednym, szalonym, ciężko dotkniętym zupełną niepoczytalnością ultra-pokątnym Gombrowiczem”[295]. Miłosz pracuje właśnie nad Zniewolonym umysłem, a Gombrowicz ogłasza, że nie zamierza się wiązać z żadną ideologią, chce pozostać „sam jak palec […], póki tylko to nie będzie karane więzieniem”[296]. Skandal, jaki wywołują, przyczynia się do poszerzenia kręgu czytelników i zwiększenia szans na przetrwanie zagrożonej „Kultury”. Wprawdzie Gombrowicz stroni od polityki, ale ma inne zalety – prowokuje i wywołuje polemiki. Taki autor dla każdego redaktora jest skarbem. Konfrontacja z polskością uaktywnia w Gombrowiczu nowe siły i to przy „Kulturze” się rozpisze, wchodząc w coraz to śmieszniejsze dyskusje. Okazji będzie wiele. Pierwszą zaraz nadarzy sam Gombrowicz, wysyłając Giedroyciowi adaptację Contra los poetas, czyli Przeciw poetom, przystosowaną do polskich realiów[297]. Odpowie mu poeta Miłosz. Co ciekawe, zgodzi się z zasadniczym argumentem Gombrowicza, że nikt prawie nie lubi wierszy, i skomplementuje go jeszcze, dodając: „Jeżeli to Pana interesuje, mogę też powiedzieć, że jest Pan jednym z niesłychanie nielicznych autorów polskich przebywających za granicą, którzy są wciąż czytani i po cichu cenieni w Polsce”[298]. Pojawią się komentarze, że Miłosz i Gombrowicz słodzą sobie nawzajem. Prawdziwa polemika wybuchnie, gdy odezwie się Czesław Straszewicz, reagując na opis podróży „Chrobrym”. Układa groteskową dyskusję pomiędzy
„matkami strachu” – jego, Miłosza i Gombrowicza – i wzywa czytelników do sądu nad tym, który z nich miał rację. Wytyka Gombrowiczowi strach w obliczu wojny i ucieczkę[299], podczas gdy on, Straszewicz, poświęcił się ojczyźnie. Przejechał go czołg w czasie operacji wojennych w Europie, w wyniku czego jego pióro uschło, podczas gdy pióro Gombrowicza Jogi Ferdydurke Witolda Kastellańskiego rozkwita w Argentynie. Pytanie Straszewicza brzmi: czy należy dbać o swój talent, jak Gombrowicz, czy słuchać wezwania ojczyzny, kosztem twórczości? Z racji oddalenia i wiecznego bałaganu na poczcie Gombrowicz często jest spóźniony z odpowiedziami – tekst Straszewicza ukazał się w numerze 2/3, jego odpowiedź dopiero w numerze 7/8. Zarzuca mu, że cierpi na „brak poszanowania talentu”. Wielkie bohaterstwo, jakie zdaje się prezentować Straszewicz, gdyż oddał swój „talent” Ojczyźnie, jest niczym w porównaniu z ryzykiem, jakie podejmuje on, Gombrowicz. „Mogę powiedzieć bez przesady, że »poświęciłem się« literaturze. […] Jeżeliby się okazało, że to co piszę jest błahe, to jestem przegrany nie tylko jako literat, lecz jako człowiek”.
[^] Witold Gombrowicz przy maszynie Remington, na której pisał listy. Swoje książki zawsze spisywał najpierw ręcznie
Kolejny atak jest jeszcze mocniejszy. Wacław A. Zbyszewski w emigracyjnych „Wiadomościach” oskarża Gombrowicza o dezercję z wojska. Na tekst z lipca Gombrowicz odpowiedź sporządza w październiku, a wydrukowana zostanie w styczniu następnego roku[300]. „Moja dezercja nie może stanowić treści Trans-Atlantyku, ponieważ ja nigdy nie dezerterowałem” – wyjaśnia[301]. Do Polski nie można się było dostać, a nie miał obowiązku udawać się do Anglii, zgłosił się do poselstwa i dostał kategorię D . „Zauważcie, że mogłem nie poruszać tych momentów mojego życia. Mogłem napisać książkę na zupełnie inne tematy. […] To ja sam, dobrowolnie i z całą swobodą, przyznałem się do pewnych uczuć…”[302], do uczuć, do których ani organizator zaciągu do armii w Argentynie, ani panowie posłowie z poselstwa w Buenos Aires by się nie przyznali. Dlatego nazywa swoją książkę najodważniejszą, jaką kiedykolwiek napisał[303]. Występuje przeciwko kurczowemu patriotyzmowi i ogłasza, że jego celem jest „bronić Polaków przed Polską”[304]. Polska, jako kraj przez lata zagrożony, przyzwyczaiła swoich obywateli do podporządkowywania jej życia. To jednak hamuje swobodny rozwój człowieka, dlatego strategia Gombrowicza zmierza w stronę rozluźniania tej więzi, wtedy człowiek staje się bardziej twórczy i pewny siebie, a „im silniejszy […] będzie Polak, tym […] silniejsza stanie się Polska”[305]. Dyskusja wywołana przez Straszewicza i Zbyszewskiego nie toczy się wokół walorów artystycznych, ale postaw obywatelskich pisarzy. Jedynie głos Józefa Wittlina pod znamiennym tytułem Apologia Gombrowicza wyróżnia się na tym tle[306]. Kolejne odcinki Trans-Atlantyku przysporzą mu następnych zaciętych wrogów, ale i dozgonnych wielbicieli, którzy będą rżeć ze śmiechu podczas lektury każdej strony. Gombrowicz będzie znajdował przyjemność w ripostach na zaczepki Polaków rozsianych po świecie – w Meksyku, Kanadzie czy na Madagaskarze. Sam będzie również skutecznie zaczepiał, na przykład ogłaszając się „nieomal Mickiewiczem”, „Wielkim Pisarzem Narodu mojego!”[307]. Bez obciachu będzie wystukiwał dumnie na maszynie swoje nazwisko: „Gombrowicz! Ja, Gombrowicz! Ja, Gombrowicz!”. Albo rzucał wprost: „W ogóle dziwię się mocno tym Polakom! Ciągle im się marzy wielkość, a gdy wreszcie łaskawa Opatrzność ześle im geniusza, boczą się, dąsają i robią jakieś trudności”. Najważniejsze, by polemiki miały odpowiednią temperaturę, muszą być „albo krańcowo dodatnie – albo ujemne”[308]. Tak rewolucyjna nonszalancja musi się spotkać z poniżającymi uwagami, i takie zaczynają padać.
Zarzuty o pretensjonalność odpiera od razu – każdy artysta jest właściwie „skazany na pretensjonalność”. Kontestuje „kanon przyzwoitości”, który nakazuje „artyście ukrywać się z tymi ambicjami” i „zapomnieć o sobie, poświęcić się bez reszty swemu dziełu i w ogóle zachowywać się nader skromnie”. Uważa, że „mechanizm tych naszych, rzekomo wstydliwych i niedozwolonych, osobistych ambicji winien być obnażony i że jawnie powinniśmy wystąpić we właściwej nam roli kandydatów na wybitnych ludzi”[309]. To z pozycji artysty. Drugim tematem, który dominuje dyskusje, jest polskość. Główną radę dla Polaków Gombrowicz zawiera w zakończeniu TransAtlantyku. By Polacy mogli się rozwinąć, muszą nauczyć się śmiać z siebie. „Jeśli potraficie śmiać się z siebie, bawić i cieszyć się sobą, choćbyście w najgorszych znajdowali się opałach, będziecie zbawieni”[310]. Z perspektywy czasu te pojedynki słowne dwóch nowych wieszczów emigracji mogą się wydawać zabawne, ale nie jest to takie zabawne w życiu codziennym. Miłosz musi się ubiegać o azyl, obawiając się reperkusji ze strony władz polskich. Na domiar złego, gdy ogłasza swoje N I E , jego żona Janka z małym dzieckiem i w ciąży z drugim przebywa jeszcze w Waszyngtonie – z powodów paszportowych i politycznych nie zobaczą się przez kilka lat. Stres ten Czesław Miłosz odreagowuje, pijąc alkohol[311]. Witold Gombrowicz, mocny w gębie, czuje się zastraszony gwałtownymi reakcjami Polaków w Buenos Aires. Ukrywa się trochę przed nimi. Gdy wychodzi z banku, sprawdza na ulicy, czy ktoś za nim nie idzie[312].
Przełomy: 1953
Harmonia w życiu z Russem trwa. Na przykład czytają razem książki. Gdy Alejandro pochłania lektury z literatury światowej, dokonuje odkryć. W Gargantui i Pantagruelu Rabelais’go zauważa pojedynek na miny, jak w Ferdydurke! Witold najpierw się wykręca, ale gdy Alejandro przyciska go do muru, przyznaje się do inspiracji[313]. Dowiaduje się też, że jeszcze przed Ferdydurke miała na niego wpływ książka Niezwykłe przygody Julia Jurenity i jego uczniów Ilii Erenburga. Jest oczywiście dużo rozmów o Thomasie Mannie. Witold lubi zwłaszcza opowiadanie Tonio Kröger – jego bohaterem jest wrażliwy chłopiec, odmienny i odrzucany przez rówieśników, który zostaje później artystą. Ceni ironię Manna, mówi także: „Czy widzisz, jak Mann własnoręcznie fabrykuje z siebie geniusza, jak dla innych tworzy obraz tego geniusza, a potem sam się z nim identyfikuje? Udało mu się przekonać wszystkich, że jest geniuszem!”[314]. Z polskich pisarzy z czułością wspomina zawsze Schulza jako tego, bez którego nie ukończyłby Ferdydurke[315]. Siłą rzeczy toczą też sporo rozmów o pisarstwie samego Gombrowicza. W tym czasie Witold powraca do opowiadania, którego pierwsza wersja ma pochodzić jeszcze z czasów przedwojennych. Zmaga się w Bankiecie z problemem technicznym: jak sprawić, by stary król zjadł gówno i jednocześnie by było to zupełnie prawdopodobne i logiczne? Jaki element wprowadzić, by stworzyć łącznik pomiędzy czymś realnym a absurdalnym?[316] Etap pracy nad nowym pomysłem nazywa „nieprzyjemnym”, podczas wykluwania się pomysłu zawsze ma problem ze snem[317]. W dyskusjach o filozofii, jakie prowadzą, pada zdecydowanie nazwisko Schopenhauera i Witold powtarza za nim, że przeznaczeniem człowieka jest cierpienie i ból. Nie przepada za to za Nietzschem, ale zna dobrze Kanta i Hegla. Jak twierdzi Russo, na początku lat pięćdziesiątych Gombrowicz nie ma rozległej wiedzy filozoficznej[318], ale filozofia stanowi stały pasjonujący przedmiot rozmów. Witold zabiera Alejandrowi jeden z jego podręczników Manuela Garcíi Morente, Lecciones preliminares de filosofía [Wstępne lekcje filozofii], by się
dokształcić. Jego lektury bywają przypadkowe, niekoniecznie stricte literackie. Lubuje się w streszczeniach książek „Reader’s Digest”, na przykład Moby Dicka, które uznaje za znakomite. „Witold uważał, że jest bardzo ważne, by pisarz umiał streścić własną myśl”[319]. Czasem studiuje jedną książkę, jak W stronę Swanna, albo jednego autora, na przykład Gide’a, choć tak naprawdę wyraża się pogardliwie o Francuzie („Ten tam Francuzik ze swoimi homoseksualnymi wybrykami…”). Aż Russo podsuwa mu Dzienniki Gide’a po francusku. Jak się do nich dobierze, Alejandro nie ma już szansy, by dokończyć książkę – Witold „czytał dziennik Gide’a jako pisarz” („zresztą wszystkie jego lektury były lekturami artysty, twórcy”). Jest kwiecień 1952 roku, a dwa miesiące potem już próbuje pisać swój dziennik, który nazywa najpierw „Diariuszem”, niczym zapiski opisujące bieżące wydarzenia w życiu rodzinnym, publicznym czy dworskim z wieku X V I i X V I I , których jest namiętnym czytelnikiem. Jak pisze do Giedroycia, z którym dzieli się rewelacją; „Journal Gide’a nie tyle mnie natchnął, ile ukazał mi możliwość przezwyciężenia pewnych zasadniczych trudności, które dotąd mi realizację tego projektu uniemożliwiały (bo ja myślałem, że Dziennik musi być »prywatny«, a on mi odkrył możliwość prywatno-publicznego dziennika)”[320]. Wysyła pierwsze fragmenty do redaktora, który zachęca, by kontynuował, a nawet podsuwa pod rozwagę, „czy Pana Dzienniczek i takie szkice jak o Sienkiewiczu nie mogłyby wypełnić książki?”[321]. Zanim dojdzie do publikacji pierwszego fragmentu Dziennika w „Kulturze” w 1953 roku, Gombrowicz w tajemnicy przed wszystkimi, w tym przed Russem, zaczyna pisać mniej więcej równolegle drugi dziennik, bardziej intymny, spisywany do końca życia na luźnych kartkach, zatytułowany Kronos[322]. To moment w jego życiu, gdy czuje się zawieszony, od kilku lat przez pracę w banku nie ma czasu na pisanie, widzi już, że jego życie układa się nieregularnie. I Kronos, i Dziennik Gombrowicz pierwotnie pisze po to, „aby się ratować, ze strachu przed degradacją i ostatecznym pogrążeniem się w falach życia trywialnego, które już mi sięga do ust”[323]. Żałuje, że nie pisał wcześniej dziennika, bo lubi się pochylać nad kartami życia i doszukiwać sensu wydarzeń. „Moja kończąca się historia zaczyna mi sprawiać rozkosz wprost zmysłową – zanotuje w oficjalnym Dzienniku kilka lat później. – Zanurzam się w niej, jak w rzece niesamowitej, która dąży do wyjaśnienia. Powoli wszystko się uzupełnia. Wszystko się zamyka. Zaczynam już odczytywać siebie, choć z trudem i jakby
przez mętne okulary. Jakże dziwne: na koniec, na koniec zaczynam widzieć własną twarz wyłaniającą się z Czasu. Towarzyszy temu przedsmak nieodwołalnej ostateczności. Patos”[324]. Kronos rozpoczyna rzeczywiście patetycznie, od grudnia 1903 roku, momentu swego poczęcia. Pierwsze strony są z trudem prowadzoną rekonstrukcją, która przyjmuje konkretniejszy kształt w okolicach matury, 1922. Przypomina sobie wakacje tego roku: Zoppot albo Małoszyce, ślub Janusza, wyławia z pamięci „Uniwersytet – Krakowskie Przedmieście – nos – prawo rzymskie – Koschembahr – Wengierow – Zawadzki” i „Potoczek – choroba (?). Powieść”[325]. Notatki przybierają niekiedy postać osi czasu, na której stara się odtworzyć ciąg wydarzeń, niekiedy wyglądają jak zapiski buchalteryjne. Zawieszony w próżni, chwyta się znaków przeszłości jak tonący brzytwy, jakby uporządkowanie tego, co było, mogło wprowadzić porządek w życie teraźniejsze, pełne znaków zapytania. Nie są to typowe zapiski pisarza, to Gombrowicz prywatny, który o wiele uważniej obserwuje swoje zdrowie niż postępy prac literackich. Rok 1950: „Ten rok zaczął się fatalnie pod względem zdrowia. Strach przed operacją. Wykańczałem jeszcze Trans-Atlantyk. Pod koniec nowa egzema, a stara znika”. Rok 1951: „Egzema na głowie stopniowo mniej stała się dokuczliwa. W 2-im półroczu zęby (2 psują się od korzenia, 1 wrzód). Poza tym znaczne polepszenie kiszek i wątroby”. Dowiadujemy się też, że te zęby przeszkadzają w życiu erotycznym, które jest drugim elementem dominującym w zapiskach. Czy prowadzenie dwóch równoległych dzienników ma być jakimś eksperymentem? Z pewnością jest niezwykle ciekawym materiałem do studiów. Dziennik „literacki” , który zaczyna pisać w tym samym mniej więcej czasie z myślą o „Kulturze”, niekiedy pokrywa się z Kronosem, co pokazuje, jak Gombrowicz robi literaturę z życia. Mimo ożywienia na łamach „Kultury” rok 1952 określa w Kronosie następująco: „nuda, wzrastająca samotność, demoralizacja, próżniactwo, lektury i… czekanie, czekanie, czekanie!”. Pomiędzy nim a Giedroyciem od połowy roku krążą korekty Trans-Atlantyku i Ślubu, które mają się ukazać w jednym tomie nakładem „Kultury”. Książka wyjdzie razem z przekładem Roku 1984 George’a Orwella. Giedroyc poszerza zakres swych działań, wydając oprócz książek politycznych, reporterskich czy wspomnieniowych literaturę piękną. W tym samym roku ukaże się jeszcze Zniewolony umysł Miłosza. Rok 1953 zapowiada się więc przełomowo, po piętnastu latach Gombrowicz reaktywuje się
jako polski pisarz. Choć Trans-Atlantyk i Ślub ukażą się tylko w skromnych 1500 egzemplarzach, to zbiegnie się to w kwietniu 1953 roku z premierą fragmentów dziennikowych w „Kulturze” i da poczucie wyjścia z ciemności. Ponieważ znamy Dziennik jako tomowe wydanie, tracimy perspektywę jego rozwoju. Fragmenty ogłaszane w „Kulturze”[326] są przede wszystkim pozbawione słynnego wstępu z książkowego wydania, czyli: Poniedziałek Ja. Wtorek Ja. Środa Ja. Czwartek Ja.
Oryginalny pierwszy fragment rozpoczyna się od wtorku i od imienia i nazwiska Józefy Radzymińskiej – jednej z Polek przybyłych do Argentyny, poetki i redaktorki „Głosu Polskiego”, która przynosi Gombrowiczowi prasę emigracyjną. Zwraca się więc najpierw do środowisk emigranckich, czytelników „Kultury”, i wsadza kij w mrowisko: „Kiedyś zdarzyło mi się uczestniczyć w jednym z tych zebrań poświęconych wzajemnemu polskiemu krzepieniu się i dodawaniu ducha… gdzie, odśpiewawszy Rotę i odtańczywszy krakowiaka, przystąpiono do wysłuchiwania mówcy, który wysławiał naród albowiem »wydaliśmy Szopena«, albowiem »mamy Curie-Skłodowską« i Wawel, oraz Słowackiego, Mickiewicza i, poza tym, byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa a konstytucja Trzeciego Maja była bardzo postępowa… Tłumaczył on sobie i zebranym, że jesteśmy wielkim narodem, co może nie wzbudzało już entuzjazmu słuchaczy (którym znany był ten rytuał – brali w tym udział jak w nabożeństwie, od którego nie należy oczekiwać niespodzianek) niemniej jednak było przyjmowane z rodzajem zadowolenia, że stało się zadość patriotycznej powinności. Ale ja odczuwałem ten obrządek jak z piekła rodem, ta msza narodowa stawała mi się czymś szatańsko szyderczym i złośliwie groteskowym. Gdyż oni, wywyższając Mickiewicza, poniżali siebie – i takim wychwalaniem Szopena wykazywali to właśnie że nie dorośli do Szopena – a lubując się własną kulturą obnażali swój
prymitywizm. Geniusze! Do cholery z tymi geniuszami! Miałem ochotę powiedzieć zebranym: – Cóż mnie obchodzi Mickiewicz? Wy jesteście dla mnie ważniejsi od Mickiewicza. I ani ja, ani nikt inny, nie będzie sądził narodu polskiego według Mickiewicza lub Szopena, ale wedle tego co tu, na tej sali, się dzieje i co tu się mówi”[327]. Na pierwszy ogień idzie więc temat „polskości”. Postuluje, żeby Polak swą dumę brał z siebie samego, bo po pierwsze nie można być spadkobiercą duchowym żadnego Szopena czy Mickiewicza, którzy nie byli nawet stuprocentowymi Polakami, po drugie nie da się dziedziczyć „ani wielkości przeszłej ani małości – ani rozumu, ani głupoty – ani cnoty, ani grzechu – i każdy za siebie tylko jest odpowiedzialny, każdy jest sobą”. Gombrowicz gromi: „Jesteście jak biedak, który chwali się, że jego babka miała folwark i bywała w Paryżu. Jesteście ubogimi krewnymi świata, którzy usiłują imponować sobie i innym”. Przy okazji spisywania wrażeń z lektury Zniewolonego umysłu z „historią o bankructwie literatury w Polsce”, czyli o pisarzach, którzy dali się wciągnąć w służbę systemowi, otwiera drugi fragment dziennikowy refleksją nad „dawnymi znajomkami, przyjaciółmi, towarzyszami z Ziemiańskiej lub z Zodiaku”: „A więc to wam było sądzone, taki los wasz, taka droga”, „tu ja – tam wy – tak to wszystko się określiło, tak zdemaskowało”[328]. Jest bezwzględny: „Nie przeraża mnie zmiana warunków życia, upadek państw, zagłada miast i inne gejzery niespodzianek, tryskające z łona Historii, ale to, że facet, którego znałem jako Iksa, nagle staje się Igrekiem, zmienia sobie osobowość jak marynarkę i zaczyna działać, mówić, myśleć, czuć wbrew sobie samemu, napełnia mnie lękiem i zażenowaniem”. Ma na myśli Gałczyńskiego o „rozpijaczonym nacjonalizmie”, którego Miłosz opisał w Zniewolonym umyśle jako Deltę, oraz Andrzejewskiego, Alfę, w którego katolicyzm „ani przez pięć minut” nie wierzył. Trzecim zasadniczym tematem jest dalszy ciąg przygód Gombrowicza z „Zachodem”. Wychodzi od znanego zdania Miłosza, że „różnica pomiędzy intelektualistą zachodnim a wschodnim na tym polega, iż pierwszy nie dostał dobrze w d…”. Wprawdzie stwierdza, że „byłoby żałosne, gdyby nasz prestiż miał zasadzać się wyłącznie na tej zbitej części ciała”, ale uważa, że w Miłoszu tkwi to samo, co w nim, „niechęć i lekceważenie w stosunku do nich [Zachodu], zmieszane z gorzką bezsilnością”. Nie wie, jak to wyjaśnić, czy wschodnia
„zbrutalizowana kultura dostarcza […] przewag”? Czuje, że kryje się w tym jakaś tajemnica, bo „[…] co najmniej połowa tekstów rozmaitych Mauriac’ów wydaje się nam na księżycu napisana, a w głosach Camusa, Sartre’a, Gide’a, Valéry’ego, Eliota, Huxleya wyczuwamy niestrawne luksusy, pozostałości z czasów, które dla nas się skończyły. […] I tam gdzie oni widzą człowieka klęczącego przed muzyką Bacha, ja widzę ludzi, którzy wzajemnie zmuszają się do uklęknięcia […]”. Uważa to za swoją przewagę. Jako że słowiański stosunek do sztuki należy do „bardziej luźnych”, ludziom ze Wschodu łatwiej jest zdemaskować, „ujawnić niedojrzałość Europy”[329]. Gdy już wyrzuci z siebie kwestie bieżące lub te, które odbijały się w nim przez lata, przychodzi refleksja dotycząca samego dziennika i jego formy. Jako artysta uważa, że powinien umieć się wyrazić nie tylko w prozie i dramacie, ale także w gatunku, który pozostaje bliżej życia, jak dziennik. Ale ma problem ze znalezieniem nań odpowiedniej formy. „Piszę ten dziennik z niechęcią. Jego nieszczera szczerość męczy mnie. Dla kogo piszę? Jeśli dla siebie, dlaczego to idzie do druku? A jeśli dla czytelnika, dlaczego udaję że rozmawiam ze sobą?”[330] Trudno mu idzie to pisanie. O ile w powieściach czuł, że porusza się pewnie i z rozmachem, o tyle tu „czuję się jakbym z nocy błogosławionej wydostawał się na twarde światło poranka, które wypełnia mnie poziewaniem i wywleka na jaw moje usterki”. Z tych „usterek” właśnie postanawia uczynić swój znak rozpoznawczy, decyduje się na jawność zamiarów, „trzeba grać w otwarte karty” – mówi. Będzie ukazywał to, co inni starają się ukryć, będzie pisał „wadami”. Ogłasza bez żenady, że jego dziennik będzie polem walki o własną wybitność, po to, by „narzucić się ludziom, jako osobowość”. To czwarty fragment dziennika i już przystępuje „do konstruowania sobie talentu”, będzie się prowokacyjnie wyolbrzymiał, a także kompromitował. Pierwszą z kompromitacji stanie się jego słabość do herbarzy, opisuje przechwalanie się przodkami i czułość do tytułów arystokratycznych. Sam nazywa tę manię idiotyczną, nie dba przecież o bywanie ani nie zabiega o towarzystwo hrabiów, a jednak… Coraz więcej życia zacznie się przedostawać do dziennika – scenki z wycieczki do Tigre, gdzie obserwuje piękne dziewczę, które… zacznie dłubać w nosie, zakup za małych żółtych butów, które pójdzie wymienić na parę „tego samego fasonu i numeru i w ogóle identyczną pod każdym względem”, tak samo za ciasną. Zdarzenie puentuje zdaniem: „Bywa, iż sobą zdumiewam siebie”[331].
[^] Przyjęcie dla bankowych pracowników, 1951 r.
Podczas gdy na dobre hula na łamach „Kultury” i długo oczekiwane wydanie Trans-Atlantyku i Ślubu się urzeczywistnia, w życiu prywatnym robi się mniej ciekawie. W banku się męczy, ciąży mu tych siedem godzin pozorowanej pracy. Do tego, jak na złość, Nowiński zabrania mu pisać w biurze. Ma trudności finansowe, bo w Argentynie zaczyna szaleć inflacja, nie wypłacają trzynastki, ciągle krążą plotki o sprzedaży pracy. W pierwszych latach pracy Gombrowicz ma jakieś złudzenia co do stabilizacji i – jak wspominają współpracownicy – jego zachowanie w tym czasie jest o wiele skromniejsze i przyjaźniejsze, ale zaczyna mu brakować cierpliwości. Ciągle utyskuje na trudności finansowe. W podaniu z 1954 roku prosi o pożyczkę w celu zakupu odzieży, którą spłacać będzie przez trzydzieści następnych miesięcy[332]. W 1947 roku powinien był dostawać 200 pesos miesięcznie plus tak zwany dodatek drożyźniany w wysokości 20 pesos, w 1950 roku zarabia 700 pesos miesięcznie, bo między rokiem 1950 a 1962 inflacja wzrasta o 1700 procent. To wynik zastoju importu zboża i mięsa
w czasie podnoszenia się gospodarek europejskich. W związku z tym płace w 1955 roku są efektywnie niższe od płac z roku 1948[333]. Prośby Nowińskiego o podwyżki, słane do Warszawy, nie odnoszą skutku. Do tego dochodzą oskarżenia czynione przez nową emigrację o pracę w reżimowej instytucji, czego nie czyniła emigracja przedwojenna, która sama licznie reprezentowana jest w banku. Wiktor Ostrowski, alpinista, wspomina: „Polonia argentyńska, zwłaszcza ta powojenna: polityczna, natychmiast wycofała swoje oszczędności, kontakty z bankiem ograniczyła jedynie do prenumeraty polskich czasopism – innej możliwości nie było. Jego pracowników, łącznie z prezesem Nowińskim, poddała towarzyskiemu ostracyzmowi. Z wyjątkiem pracowników starszych, tuż przed emeryturą, którym trudno już było szukać nowego miejsca pracy”[334]. Dziennikarz Zdzisław Bau komentuje w podobny sposób: „[…] rzeczy były albo białe, albo czarne”, „[…] na półcienie byliśmy za mało subtelni”[335]. Atmosfera nie sprzyja nawiązywaniu kontaktu z Gombrowiczem, gdyż – jak mówi Bau – „fakt, że miał posadę w P K O , które Henryk Gruber oddał reżymowi […], nie mógł być dla nas rekomendacją”. Sprawa dociera nawet do podparyskiego Maisons-Laffitte i Gombrowicz musi tłumaczyć Giedroyciowi specyficzną sytuację banku, który Polacy biorą za filię P K O , co nie jest prawdą. Uważa, że „jeśli Argentyńczycy mogą w nim [banku] pracować, to i ja mogę, a zresztą mało mnie to obchodzi, gdyż dla człowieka piszącego, jak ja, to są b. drugorzędne sprawy”[336]. Szczególnie kryzysowy okazuje się rok 1953 – wielokrotnie uskarża się na zabijającą nudę pracy („zupełnie beznadziejna wegetacja”, „duszę się powoli”, „to urzędolenie już mi bokiem wyłazi”)[337]. „I tak siedem godzin spędzałem, dmąc w drobiazgi, przyprawiając je o elephantiasis, wyolbrzymiając nicość – zapełniając sobie czas, ja, nie mający czasu, ja, który musiałem się śpieszyć, ja, z takim programem do wykonania!”[338] Kolega z pracy, Kazimierz Ryttel, prowadzi w tym roku kalendarzyk, w którym zapisuje wypadki bankowe. Roi się w nim od wypowiedzi Gombrowicza[339]. Oto kilka przykładowych dni z pracy pisarza w 1953: Środa, 7 stycznia […] W.G. nie może mieć depesz na czas, G., czytając gazety, nie chce dać teczki z depeszami otrzymanymi. Po chwili przychodzi do mnie, rozpina sobie spodnie, pasek kładzie na biurko i w dalszym ciągu podjudza mnie, zrzucam jego pasek z biurka. Mówię
mu, że to nie garderoba. Widzi moje oburzenie, wychodzi, mówiąc, że za dużo sobie pozwalam. Czwartek, 29 stycznia […] Dziś jest dzień, w którym W.G. gniewa się na nas, kmiotków, że on, wielki, jest niewolnikiem, a taki prezes Nowiński, który przejdzie do historii literatury jako zbrodniarz wielkości, ma wszystko na skinienie, ma 3 osoby do tych kilku listów. Napełnią mu pióro, podadzą suszkę etc. A jemu nie pozwala się na nic. Gdyby taki Nowiński miał do dyspozycji Rylkiego, Michała Anioła, W.G. z Szopenem, toby zaprzągł ich do „wiktorii” (powóz) i powoziłby nimi. Powiedziałem mu, że o wielkościach świat wie i ich zna, a jego kto zna? […] My, „kmiotki – urzędnicy i kupcy, nie potrzebujemy nierobów – wielkości w biurze, tylko dobrych urzędników” […]. Piątek, 13 marca G. zaczął chwalić sobie samotność w sekretariacie – Helena[340] na urlopie – podkreślając zadowolenie Kamińskiego – Kamiński inaczej pracuje nie mając kontroli Heleny. Odpowiedziałem mu: „Nie mów pan za Kamińskiego, Kamiński z Heleną mają swoje sekrety”. „A dobrze, że mi to Pan mówi – Nie wiedziałem, że K. zdradza żonę! A to dobre!” Ja: „Kto to panu powiedział? Mówię, że mają sekrety”. I na gwałt wmawia we mnie, że mu powiedziałem, że K. zdradza żonę. Podobne wyciąganie wniosków, by o kimś źle powiedzieć, jest na porządku dziennym. […] Środa, 18 marca G. twierdzi, że jestem kompletnym ignorantem, bo przeczę jego twierdzeniu, że każdy mężczyzna jest pederastą. Mówi mi, że nie ma takiego chłopca z proletariatu, który by „nie spał z innym chłopcem!”. Twierdzę, że cały świat zwierzęcy nie może być zboczony. Zboczenie to wyjątki. Organy rozrodcze mają w naturze ściśle określony cel: zachowanie gatunku! Nic nie pomaga. Według Gombrowicza wszyscy mężczyźni i samce są pederastami. Na to twierdzenie nie mam już innej odpowiedzi jak odejść od niego, bo jest pomylony. […] Środa, 15 kwietnia […] Prawie przez cały dzień W.G. przesiaduje u mnie i robi miny w lustrze.
W.G. zapewnia mnie, że wszyscy jego rozmówcy robią notatki z jego rozmów, a powiedział to, gdy mu zakomunikowałem, że wszystkie jego prokomunistyczne powiedzenia są notowane. „Gdyby nie ta cholerna sytuacja powojenna, już bym dawno był sławnym”. Piątek, 8 maja Nie przyszedł W.G. – meldował o parchach na twarzy. Środa, 13 maja W.G. twierdzi mi, że Giedrojć chce wydać wszystkie jego artykuły w jednym dziele. „Nagroda nie jest żadną miarą wielkiego pisarza”. „Nagrody dostają mierni”. „Wielcy pisarze nie dostawali i nie dostają nagród”. „Polska toleruje artystów – nigdy ich nie kochała i nie opiekowała się nimi. Andrzejewski w Polsce ma willę 14-pokojową, samochód wspaniały – żyje, jak chce”. „To jest kraj, który szanuje i ceni artystów”. Poniedziałek, 5 października […] Kłóci się na każdym kroku. Zachowuje się już nie tylko jak marny urzędnik, ale jak żak – wyrostek – słusznie pisze o sobie „gówniarz” – to najlepsze określenie.
To świadectwo Kazimierza Ryttla – „starszego wypróbowanego urzędnika, który w latach przedwojennych na terenie Argentyny, Urugwaju i Paragwaju piastował urząd, a raczej funkcję inspektora szkół polskich”. Współpracownik Jerzy Cieniewicz charakteryzuje go jako „spokojnego, ale i raptusa”[341]. To również Ryttel podczas nieobecności Gombrowicza, który wyjechał na wakacje do Salsipuedes, stworzył taki oto wierszyk (cytuję fragment): Cisza, spokój, bo wyjechał Wugie, Dni normalne, Choć dla Wugie są za długie. Ale przyjdzie i powróci, pocznie warczeć, pocznie szczekać, pocznie grozić i warcholić, w lustrze znów grymasy pocznie stroić[342].
Wiersz jest dłuższy i składa się ze scenek przedstawiających typowe zajęcia Gombrowicza w pracy – przeglądanie się w lustrze, strojenie min, pretensje, palenie fajki, grymaszenie i „bajdurzenie”. Wierszyk krąży po banku, bawiąc
urzędników udręczonych uciążliwą obecnością artysty. Po powrocie z wakacji i zapoznaniu się z „dziełem” Gombrowicz występuje z repliką: Kakazi się, rzymiezi szalony Kazimierz Tryumfalnie z jadaczki tasiemca wybrzusza I z nim jak z wężem boa na Wugie wyrusza Już myśli, że go zdusi! Myśli, że go skruszy! Niestety, zaledwie z jadaczki tasiemiec wychynął Wugie z łatwością na mały palec sobie go nawinął[343].
Z kolei przyszła żona Ryttla, pierwsza sekretarz dyrektora Helena Zawadzka, uprzykrza Gombrowiczowi życie licznymi uwagami, strofowaniem i skargami: „Dziś znowu się spóźnił, dziś niechlujnie ubrany, obrzydliwie je pomarańcze, pestki wypluwa do kosza, brak guzika u koszuli […]”[344]. Narzeka, że jego maść na egzemę śmierdzi, że na złość zawsze głośno odgryza duże kawałki jabłka, wybałuszając przy tym oczy. Zawadzka obserwuje i wypomina mu każdego dnia spóźnienia. A on, by działać jej na nerwy, powtarza, że Mickiewicz przy nim to średniak, albo prowadzi snobistyczne rozmowy telefoniczne. Na przykład z Zofią Chądzyńską albo Haliną Grodzicką. Zamawia u nich menu na wieczór: zsiadłe mliko – albo prosi, by nie podawać czerwonego kawioru. Albo też je ostro czosnkową kiełbasę, której zapachu nie znosi Zawadzka. Kiełbasę często zagryza z Juliuszem Toporem-Kamińskim, jedynym człowiekiem w banku, którego naprawdę lubi. Kamiński interesuje się sztuką, filozofią, muzyką, zna kilka języków. On też służy za rozjemcę pomiędzy pisarzem a Zawadzką, która jednak „kategorycznie odrzucała pacyfistyczne próby mediatora, poczciwego do szpiku kości, układnego i eleganckiego pierwszego sekretarza dyrekcji”[345]. Niestety Kamiński umiera w 1953 roku, szok po tej stracie Witold opisze w jednym z fragmentów dziennika[346].
[^] Kalendarzyk Kazimierza Ryttla z 1953 r.
Przychodzi do banku jak na ścięcie, to „urzędowanie przekraczało jego wytrzymałość nerwową. Kładł się na biurku i nieruchomo wpatrywał w sufit albo – co gorsza – wykrzykiwał, że woli już obóz koncentracyjny aniżeli pracę urzędnika…”[347]. Często dopadają go przedłużające się stany depresyjne, żyje w wiecznym poczuciu straty czasu. Myślami bowiem przebywa gdzie indziej, tam, gdzie zaczynają swoje życie jego dzieła. Coraz częściej w listach i rozmowach prywatnych zaczyna się pojawiać motyw przeniesienia do Europy. Na przykład Giedroycia prosi o rozejrzenie się w Paryżu za jakąś posadą, w 1953 roku skarży się: „w Banco Polaco, gdzie obecnie pracuję, moja sytuacja
staje się rozpaczliwa. 7 godzin pracy dziennie, które mnie kładą zupełnie pod względem literackim (od 3 lat N I C nie napisałem) […]”[348]. Zarobki za publikowane teksty – ciągle jeszcze nikłe – nie zachęcają do podejmowania ryzykownych decyzji; z powodu problemów ze zdrowiem potrzebuje coraz częściej wyjeżdżać i brać więcej lekarstw. Skarży się bratu: „odkąd jestem na posadce stałem się tchórzliwy i boję się tego rzucić. Przedtem osiem lat egzystowałem bez posady psim swędem, nigdy nie wiedząc, z czego będę żył w następnym miesiącu, i wcale nieźle się czułem. Ale człowiek starzeje się”[349]. Także jego wspólne życie z Russem przechodzi kryzys. Dokładnie kiedy przypływają świeże egzemplarze książki z „Kultury”, dochodzi do spięcia, które kończy się obrazą Gombrowicza. Od jakiegoś czasu czuje się zaniedbywany. W końcu „z Russo scysja” – jak notuje w Kronosie – i pisze do niego brutalny list, który wsuwa mu pod drzwi. Russo rzeczywiście od jakiegoś czasu dystansuje się od Witolda. Najpierw nie chciał chodzić do Rexa, bo rozpadła się ich grupa, nie gra też w szachy, więc nie bawi go tracenie godzin na nicnierobieniu. W jego życiu pojawiła się też kobieta. Poznał ją, o ironio, przez Gombrowicza. Był rok 1950 i poszli z francuskim tłumaczeniem Ślubu do domu Cecilii, by przepisać je na maszynie. Miała się tym zająć sekretarka, drobna studentka filologii, Rosa María Brenca. Widziała ich razem, jak wchodzili po schodach. Domyśliła się, że towarzyszący pisarzowi młodzieniec to Russo, bo dużo się o nim mówiło na wydziale, słynął ze świetnych popisów podczas egzaminów i z tego, że chadza z pewnym Polakiem. Mówiono, że to ponoć hrabia, ale wszyscy się z tego śmiali. Gombrowicz wręczył jej rękopis i powiedział: „Droga pani, ma pani szczęście. Przepisze pani dzieło, które stanie się słynne, i pani też się stanie słynna dzięki temu”[350]. Ona oczywiście się zaśmiała.
[^] Witold Gombrowicz i Alejandro Rússovich na statku na Río de la Plata, 1948 r. Gombrowicz trzy razy popłynął do rodzinnej Goyi Alejandra w latach 1954–1956. „Gdyby mi ktoś powiedział przed laty w Małoszycach, że będę w Goya…” (D Z I , s. 319). Tam zanalizował ich wspólną relację, ale tych fragmentów Dziennika nie zdecydował się opublikować
Potem spotkali się kilka razy z Alejandrem, ale we trójkę… Występowała jako przyzwoitka na randkach z zamężną koleżanką, aż pewnego dnia powiedziała jej, że nie może dłużej, bo Alejandro za bardzo jej się podoba. Koleżanka uznała to za świetną okazję, by się wycofać. Wtedy Rosa María poprosiła Alejandra, żeby pomógł jej w przygotowaniach do egzaminów z filozofii, bo nie rozumiała Kanta. Relacja szybko przekształciła się w coś więcej. Przypadło to akurat na czas, gdy Russo zaczynał odczuwać potrzebę uniezależnienia się od Gombrowicza, i zapanowało między nimi pewne rozluźnienie. Witold, który potrzebował bezwarunkowej miłości, od jakiegoś czasu stawał się niemiły dla niego. Najpierw, widząc, że mu się wymyka, zaczął go publicznie nazywać „pavo”, gamoniem, potem zaczęły pojawiać się wyrzuty, takie niebezpośrednie, na przykład dotyczące spraw z Frau Elsą. Nie doszło do żadnej rozmowy, tylko ten wsunięty pod drzwi list. Rússovich nie może sobie przypomnieć jego treści, pamięta tylko, że „list ten był tak twardy, tak bolesny […], że prawdopodobnie dlatego […] postanowiłem na zawsze wyrugować go z pamięci”[351]. W każdym razie oznaczał koniec przyjaźni. Po latach przemyśli sytuację i zacznie widzieć ją tak: „Zaniedbywałem go, bo w gruncie rzeczy czułem się przez niego odrzucony. Po pierwsze, nigdy nie określiliśmy jasno naszej przyjaźni. Przed innymi ukrywaliśmy, że mieszkamy razem, by nie pomyśleli, że… W sumie jednak sami przed sobą kryliśmy rzeczywisty sens tej przyjaźni. Wiedzieliśmy, jak się to wszystko między nami zaczęło i jak zrezygnowaliśmy z pewnego rodzaju intymności, ażeby ta przyjaźń zdołała się utrzymać. Ale Witold nigdy nie chciał o tym mówić inaczej niż w Dzienniku, w dodatku nigdy mnie nie wymieniając. W jakiś sposób wiedziałem, że zwraca się do mnie, i wychwytywałem pewne rzeczy, wyjaśniające naszą wzajemną sytuację. Ale nigdy nie omówiliśmy szczerze tej sprawy”. Kto wie, czy właśnie ten brak fizyczności między nimi nie stał się przyczyną rozejścia się, „powstał pewien brak, pewien dystans” – jak mówi Argentyńczyk – być może fizyczność pomogłaby stworzyć „realny” związek[352]. Alejandro znajduje się na rozdrożu, kończy studia i nie wie, co dalej. Czyni z Witoldem plany co do zakupu mieszkania, pożyczki w banku albo wyjazdu do Europy, „ale z tych projektów nigdy nic nie wychodziło. Rozłaziły się. Męczyła mnie ta ciągła frustracja na planie uczuciowym”[353]. Problemem jest też wykluczenie Russa z pewnych sfer życia. Witold nie przedstawił go nigdy Carlosowi Mastronardiemu, Rogerowi Pla czy Ernestowi Sábato, nie mówił mu też nic o Polakach w Buenos Aires, poznał się z niektórymi tylko przez
przypadek. „W dodatku krył przede mną wszystko, co dotyczyło jego życia erotycznego, jego »świata prywatnego«”.
[^] Witold Gombrowicz, Alejandro Rússovich, Rosa María Brenca i Sergio Rússovich, młodszy brat Alejandra. W tle widoczny pałac prezydencki, Casa Rosada. Gombrowicz mieszkał kilka przecznic od tego placu. Zdjęcie z początku lat pięćdziesiątych
A jak wskazuje Kronos, życie erotyczne Gombrowicza nie ustaje. Nie są to setki mężczyzn rocznie, jak u Reinalda Arenasa, ale nie ma okresów wielkiego przestoju. W 1949, kiedy przyjaźń z Russem kwitnie, Gombrowicz zadaje się z chłopcami z Golf Club, z sąsiedniego pokoju i z garażu na wakacjach w Mar del Plata[354]. Są też prostytutki z ulicy Lavalle. W 1952, w ostatnim roku życia z Russem, tych chłopców w Buenos Aires jest sporo, Witold określa ten czas jako erotycznie intensywny. Pod koniec zdarza mu się nawet coś, co określi jako „zadurzenie” – „jak dawniej z J.C.”, czyli z Jorgem Carlosem Herrerą, i być może to jest jakimś emocjonalnym przesileniem w stosunku Witolda do Alejandra. Tym kimś jest (występują różne kombinacje imienia) Luis Aldo, Aldo albo Al., który czasami występuje nawet jako kobieta („spotykam ją przypadkiem na Leandro Alem przy Corrientes”). W zapiskach w Kronosie pojawia się
w grudniu 1952 roku, kiedy Russo udaje się na święta do rodziny, wtedy z Luisem Aldo Gombrowicz spędza Wigilię. W tym czasie jest jeden Aldo, kolega Russa z dzieciństwa z rodzinnej Goyi, młodszy o siedem lat. Do Buenos Aires przyjeżdża na studia, potem z bratem będzie prowadzić antykwariat[355]. To Aldo Guglielmone, który – jak wiadomo z późniejszych wypadków – jest zadeklarowanym homoseksualistą i do końca życia w 2011 roku utrzymywać będzie związek z mężczyzną. Czy to on kryje się za tą postacią?
[^] Nocnik ze scenami z utworów Gombrowicza, namalowanymi przez Janusza Eichlera. Był to prezent dla Adriána, syna Alejandra i Rosy Maríi. Gombrowicz został chrzestnym chłopca
Russo z Rosą Maríą (która musiała zerwać z dotychczasowym narzeczonym) podjęli decyzję o ślubie, co Alejandro komunikuje Witoldowi po Nowym Roku, z początkiem 1953. To dla niego cios. 26 września 1953 roku Alejandro bierze ślub z Rosą Maríą. W Dzienniku Witold notuje (później fragmentu tego nie da do druku): „między Alejandrem a mną coś jest nie tak”[356]. Tylko na piśmie stać go na szczerość: „Nasze wzajemne stosunki opierały się przedtem na zabawie. Nasza przyjaźń sprowadzała się do nieustannych żartów. Ale od pewnego czasu żart między nami wygasł. […] Och, wiele sympatii, szacunku, czułości… ale
wszystko to na poważnie, bez dowcipu, bez min… i niewygodnie nam z tym. […] Alejandro! Korzystam z tego, że mówię publicznie, aby powiedzieć ci coś bardzo osobistego: wkrótce będę musiał z tobą zerwać. Zwrócić się przeciw tobie. Nie mogę być kimś tutaj, na papierze, kiedy tam, na ulicy Añasco, istnieje ktoś, wobec kogo jestem nijaki”. Ulica Añasco to adres Alejandra i Rosy Maríi.
Wolność
Jeszcze jedno wydarzenie naznacza rok 1953 – śmierć Stalina w marcu, po „scysji” z Russem i incydentem z listem. Mała historia nakłada się na dużą. Wydarzenie staje się tematem wielu rozmów, nie tylko wśród Polaków. Notes Ryttla i w tym przypadku wprowadza nas w prowokacje Gombrowicza. Wtorek, 3 marca […] Gombrowicz, na skutek mojej radości z beznadziejnego stanu zdrowia Stalina: „Oj, wy, Polaczki, Polaczki, nie wiecie, co świat i ludzkość traci z odejściem tego największego geniusza”. Twierdzi o moralności tego zbrodniarza! Napoleon był zerem w porównaniu ze Stalinem. Żałuję, że za prędko ta kanalia zdechnie i nie będzie cierpiała. Czwartek, 5 marca Gombrowicz zamęcza mnie wielkością i niemal świętością Stalina. Powołuje się na notatki (obrzydliwe) z prasy i rozczula się, że miliony stoją na mrozie i opłakują niechybną śmierć tego najszkaradniejszego dyktatora. Ten zbrodniarz, który mordował najbliższych przyjaciół, jest w pojęciu Gombr. skarbem niezastąpionym. Piątek, 6 marca Wielki złoczyńca i geniusz zła, Stalin, zdechł wczoraj wieczorem i nie cierpiał. Poniedziałek, 9 marca Gombrowicz doprowadza mnie do szaleństwa, rozwodząc się o wielkości i moralności Stalina.
Po śmierci Piłsudskiego, Stalina i zmarłej niedawno Evity Perón Gombrowicz wykazuje fascynację zjawiskiem „wielkich postaci”. Gdy Evita zmarła pod koniec lipca 1952 roku, Russo akurat odbywał służbę wojskową i pełnił straż przy zwłokach wystawionych na ostatnie pożegnanie. Setki tysięcy przewijały się, by ujrzeć na chwilę oblicze zmarłej, mdlano, dochodziło do dantejskich scen.
Jak to się dzieje, że pewne postacie są w stanie doprowadzić tłumy do spazmów? Na czym polega ich tajemnica? Tak się składa, że na miesiąc przed śmiercią żony Peróna zaczął pracę nad dramatem Historia, który później stanie się Operetką. Jego zainteresowanie śmiercią Evity i Stalina łączy się zatem z procesem pisania sztuki, która ma opowiedzieć o rewolucji. Paradoksalnie i on sam, choć nie dowie się o tym szybko, przenika do świata wielkiej polityki. Trans-Atlantyk zirytował nie tylko Polonię, ale i komunistów. W Polsce, traktowany jak banita, zostaje przywołany w maju w 1953 roku przez premiera Józefa Cyrankiewicza z okazji Roku Kopernikowskiego i Roku Odrodzenia. W budynku Prezydium Rady Ministrów, który kiedyś był szkołą carskiego Korpusu Kadetów, potem siedzibą Piłsudskiego, na trasie pomiędzy mieszkaniem przy Służewskiej a Chocimską zbierają się same tuzy. Są członkowie Rady Państwa, Komitet Centralny P ZP R , przedstawiciele nauki i sztuki (między innymi Iwaszkiewicz). Cyrankiewicz atakuje teorię, jakoby Odrodzenie zostało importowane ze zgniłego Zachodu. Rozprawia się z kosmopolitycznym i szowinistycznym, burżuazyjnym „nienawistnym duchem”, który nie do końca został „wygnany”. Uważa, że istnieje „reakcyjna emigracja polska” kontynuująca na Zachodzie „wszystkie wsteczne prądy”, w tym ów wrogi kosmopolityzm. Tu premier dotyka istoty rzeczy: „Oto jeden z licznych przykładów upadku tej ekspozytury Polski wczorajszej. […] Na łamach paryskiej »Kultury«, która stała się ośrodkiem renegackiej myśli kosmopolitycznej, czytaliśmy niedawno takie oto rozważania na temat wielkich geniuszów polskiej myśli narodowej: »Geniusze? Do cholery z tymi geniuszami… Cóż mnie obchodzi Mickiewicz?«. Albo: »Lubując się własną kulturą, obnażamy nasz prymitywizm…«. Autor tych słów, jeden z owych emigracyjnych »tymczasowych Polaków«, podchwytuje z zapałem argumenty wrogich nam szowinistów niemieckich spod znaku »Deutschland, Deutschland über alles« i swastyki, kpiąc sobie z »niezupełnie rdzennego Kopernika« i »półfrancuskiego Szopena«” – grzmi Cyrankiewicz[357], po czym podkreśla, że to Polska Ludowa uczyniła z Mickiewicza i Szopena prawdziwych geniuszy, bo wypuściła ich dzieła w milionowych nakładach. Ale Polska wydała także Frycza Modrzewskiego, Kochanowskiego i Reja – innych „geniuszów polskiej myśli”. Przemówienie jest publikowane w rządowej gazecie, „Trybunie Ludu”. Cytowanych fragmentów Dziennika Gombrowicza nie opatrzono nazwiskiem autora. Wprawdzie nieliczne kopie przedwojennej Ferdydurke i publikacje
„Kultury” dochodzące do Polski są zaczytywane na śmierć, głównie przez młodych ludzi, ale nazwiska na wszelki wypadek się nie wymienia[358]. Gombrowicz śmiechem rozkłada warstwy gromadzącego się fałszu i absurdu systemu, co stwarza popyt na jego bezlitosne demaskatorstwo. Gombrowicz nie wie, że aż tak zagraża systemowi[359]. Zajęty jest swoimi egzystencjalnymi sprawami. Ponieważ plany sprzedaży banku przybierają konkretne formy, relacje z dyrektorem stają się coraz gorsze, a projekt dwuletniego urlopu nie wypala, Gombrowicz decyduje się na szaleńczy krok. Z wielkim strachem i w stresie opuszcza bank („po 7 latach 6 miesiącach 10 dniach”[360]). Z początkiem maja 1955 roku składa rezygnację z pracy i już od 10 maja jest wolny! Odtąd co roku będzie świętował ten dzień, nazywany rocznicą wyzwolenia albo Świętem Wyzwolenia. Jeszcze prowadzi negocjacje z Nowińskim, ale zamiast oczekiwanych 14 000 odprawy, wypłacają mu 12 800 – notuje: „rozczarowanie”. W sumie ma 23 340 pesos: „Na jak długo?”. Wolność od banku od razu przynosi rezultaty: „Zaczynam nowy utwór – komponuję”, i w lipcu: „Piszę intensywnie powieść”, „Walczę z nowym utworem (napisałem 5 rozdz.)” – to mowa o przyszłej Pornografii. W 1951 roku zanotował w Kronosie także „opowiadanie Kosmos”, co znaczy, że równolegle rozwija kilka pomysłów. Są jeszcze Historia, fragmenty dziennika oraz artykuły prasowe i polemiki. Pięć tygodni po tym, jak opuścił bank, rozpoczyna się Revolución Libertadora, czyli przewrót rządu. Siły antyperonistowskie starają się obalić Juana Dominga Peróna. 16 czerwca Gombrowicz nie przechodzi już przez Plaza de Mayo, spiesząc do pracy, gdy następuje bombardowanie pałacu prezydenckiego znajdującego się na drodze do Banco Polaco. O 12.40 trzydzieści cztery samoloty nadlatują nad Casa Rosada, spuszczając ładunki, które trafiają nie tylko w pałac, ale także w cywili – samochody, trolejbus z wycieczką dzieci do stolicy. Pracownicy pobliskich banków wychodzący na lancz, tłumy zbierające się na zapowiadane uroczystości na Plaza de Mayo przyjmują samoloty jako część atrakcji. Na ulicach ścielą się trupy, dopalają wraki samochodów, nad miastem unosi się ciemny dym i rozlega strzelanina sił broniących pałacu i prezydenta Peróna. Wieczorem sytuacja zostaje opanowana, a rebelianci uciekają do Urugwaju. Wszystko to rozgrywa się kilka przecznic od domu Gombrowicza. We wrześniu jednak powrócą zamieszki i tym razem to Perón musi uciekać z Argentyny. Witold śledzi wypadki nie bez strachu:
zamieszki w Córdobie i jej „upadek”, wprowadzenie godziny policyjnej (toque de queda), ultimatum floty – udaje się nawet do wieżowca Pancha Oddonego, bo z jego mieszkania dobrze widać operację. Po ucieczce Peróna rządy obejmuje Eduardo Lonardi, ale tylko na… pięćdziesiąt dwa dni, po których następuje kolejny zamach stanu bardziej skrajnej opcji antyperonistowskiej i nowym prezydentem zostaje Pedro Eugenio Aramburu. Aramburu jest za ostrzejszym traktowaniem peronistów i dochodzi do rozstrzelań, o których jednak nie ma wówczas powszechnej wiedzy. Jest to początek procesów, które doprowadzą do krwawych rządów w latach siedemdziesiątych, ale postawy Polaków w stosunku do przewrotów latynoskich nacechowane są pobłażaniem. Jak wspomina Zofia Chądzyńska: „Polityczne zawirowania z Perónem, ten cały kabaret, to mogło boleć Argentyńczyków, my, imigranci, braliśmy to raczej od strony humorystycznej”[361]. Podobnie czyni Gombrowicz – on „delektuje się rewolucją” w reportażach dla Radia Wolna Europa, które nigdy nie pójdą w eter, ale przynoszą regularny zarobek[362]. Argentyna – jak to określa – staje się „miejscem świata tak interesującym nawet dla literata, jak ja, o niewielkich zainteresowaniach politycznych”, bo w powietrzu pełno idei i ideologii. Obserwować może modelowy schemat heglowski: „Przychodzi do władzy lewica: reformy, podwyżki, ulgi, subwencje, planifikacje, restrukturacje, manipulacje i deklamacje – po czym, ukazuje się dno kasy. Wówczas rozpoczyna się kryzys, nastaje kurs prawicowy, niepopularny, liberalistyczny i po paru latach wysiłku i oszczędności znów kasy są pełne i znów można marzyć – i planifikować – i rozbudowywać… i drukować banknoty na pokrycie tego wszystkiego. Oto kierat Historii. Dookoła Wojtek”[363]. W świecie artystycznym rewolucja odnosi natychmiastowy skutek – Victoria Ocampo, którą za Peróna pokazowo aresztowano w Mar del Plata, przywieziono do stolicy i przetrzymywano w więzieniu, zostaje członkiem narodowego funduszu kultury (Fondo Nacional de las Artes). Borgesa mianuje się dyrektorem Biblioteki Narodowej (mogą się widywać z Gombrowiczem na ulicy, bo biblioteka znajduje się niedaleko ulicy Venezuela), a Ernesto Sábato zostaje głównym redaktorem tygodnika „Primera Plana”. Studenci zrzucają popiersia Evity, portrety Juana Dominga, demoluje się symbole peronistowskie, wprowadzony zostaje nawet zakaz wymawiania ich imion. Przywrócona zostaje działalność zawieszonej Academia Argentina de Letras z Borgesem jako jej prezesem, jedynej instytucji, która stawiała opór peronistom i która odmówiła
ubiegania się o Nobla w dziedzinie literatury dla Evity Perón. Także stacja kolejowa, zwana od pewnego czasu Presidente Perón, wraca do swej oryginalnej nazwy Retiro. Gombrowicz tymczasem wyjeżdża z miasta z walizeczką, by schronić się w małym domku państwa Świeczewskich w podmiejskim San Isidro. Długo jednak tam nie pobędzie – Polacy szybko zrozumieją, że argentyńskie rewolucje nie są aż tak niebezpieczne. Gombrowicz mimo to coraz częściej bywa w San Isidro, bo to miła zielona miejscowość pod Buenos Aires, ładnie położona nad Río de la Plata, ale przede wszystkim dlatego że znajduje w Karolu wiernego słuchacza. Nawiązuje się nić przyjaźni, bo Karol, jak mało kto, rozumie Gombrowicza. Godzinami potrafią dyskutować, ku zgrozie żony Karola, Marii. „Witold i Karol reagowali na siebie jak kochający się nieletni chłopcy – wspomina Maria Świeczewska. – Uwielbiali rozmawiać, kłócić się, psocić. Nie zapomnę nigdy, jak razem »ujeżdżali« skuter, który wtedy, w powojennej Argentynie, był prawdziwym cudem techniki. Można by nawet powiedzieć: ceremonialnie »dosiadał« skutera, nacisnąwszy sobie uprzednio nowy kapelusz na głowę. Wtedy szczęśliwy Karol ruszał… Ze dwie godziny przemierzali potem wszystkie kwartały San Isidro, dbając o to przede wszystkim, by wszyscy ich widzieli”[364]. Całkiem możliwe, że podjeżdżają w ramach odwetu pod willę Victorii Ocampo po drugiej stronie Avenida del Libertador, niedaleko rzeki, a Gombrowicz robi miny. Świeczewscy są młodym polskim małżeństwem, które osiadło w Argentynie. Oboje mają umysły ścisłe. On – wykształcenie elektroniczne, ona – chemiczka. Maria zakłada fabryczkę plastiku w garażu obok domu, gdzie powstają figurki świętych. Z tym że Karol ma humanistyczne zainteresowania. Jako jeden z pierwszych czytelników Trans-Atlantyku dzielnie rozpowszechnia egzemplarze. U Karola także szuka Gombrowicz porad co do dzienników. Szykuje mu na przykład kwestionariusz dotyczący stylu i języka („Nie za suchy? Ubogi? Nudny? Za mało metafor?”), doboru materiałów (czy nie za dużo filozofii, czy ma być bardziej osobisty, „Czy jestem »zarozumiały«?”), atrakcyjności, sugestii co do nowego podejścia, pyta też, czy się nie powtarza i czego Karol najbardziej nie lubi[365]. Świeczewski przeprowadza z Gombrowiczem wywiad dla „Kultury” w 1956 roku[366], a pod wpływem rozmów prowadzi obfite notatki, w sumie kilkanaście zeszytów. Niestety rozwija się u niego choroba, którą wyczuwa jedynie Witold i przestrzega przed nią Marię, ale ona zajęta życiem praktycznym nie chce zdawać sobie z tego sprawy.
Poniekąd jednak Gombrowicz sam jest częścią tego problemu, bo wywiera przemożny wpływ na Karola, który okazuje się zbyt słaby, by temu sprostać (wojnę Świeczewski spędził w obozie jenieckim, co położyło się cieniem na jego psychice). Z czasem Karol z szaleństwa chce mordować ludzi, których nie lubi. Marii trudno poradzić sobie z mężem zdominowanym przez niezrozumiałego dla niej pisarza, lecz przyznaje, że ta skomplikowana sytuacja przerodziła się w głęboką przyjaźń. „Było mnóstwo ludzi, którzy nienawidzili Gombrowicza. On bowiem nie przepuścił żadnej okazji, by odkryć wszystkie słabości swych interlokutorów i marne strony ich charakterów uwydatniać. Dlatego nie wszyscy dzisiaj mi wierzą, że Witold był, potrafił być przyjacielem. I to przyjacielem bardzo wiernym. […] Witold miał po prostu niezwykłe zrozumienie dla człowieka i jego charakteru. Kiedy mąż chorował, on chyba jedyny rozumiał go bez reszty”[367].
[^] Witold Gombrowicz, pani Lula Lipkowska z psem i Karol Świeczewski na wakacjach w domu La Granja w Vertientes koło Córdoby, marzec 1954 r.
Gombrowicz czasem u nich pomieszkuje w pokoiku na dole, naprzeciw kuchni, gdzie z okna ma widok na małe patio gęsto zarośnięte zielenią, gdyż Maria uwielbia kwiaty. Przyjeżdża zawsze z inhalatorem, bo wilgotny klimat San
Isidro nie jest dla niego najlepszy. W domu przy General Paz 1019, na pięterku, które powoli dobudowywują Świeczewscy, odbywa się jeden ze słynnych kursów filozoficznych dla pań, jakie Gombrowicz prowadzi pod koniec 1954 roku w celu zebrania kapitału na czas pożegnania się z bankiem. Woli belfrzenie od, na przykład, opracowywania pamiętników prezesa Grubera. Już wykonał dla niego pracę, ale nie dba o to („Co się będę męczył z głupcem”) i nie przejmuje, że ten mu nie zapłacił, co jest o tyle nietypowe, że o pieniądze ciągle drży. Z powodu inflacji, jak wszyscy Argentyńczycy, musi kombinować, „czy już sprzedawać dolary czy trzymać, wczoraj był 83 pezy, dziś doskoczył do 89, teraz znów spadł do 85, wszyscy szaleją”[368]. W listach do Litki de Barcza dolary są stałym refrenem („Przesyłam Ci, Alicjo, wiele najczulszych słów, ale D O LA RY , wiele, wiele serdeczności, ale D O LA RY , ściskam Cię nawet jeżeli mi stawiasz opór, ale D O LA RY , do widzenia […] D O LA RY do widzenia Gombrowicz D O LA RY ”[369]). W sumie jednak do „pieniędzy miał stosunek pogardliwy”[370]. Kiedyś podczas dyskusji o nich ostentacyjnie „wyrzucił z kieszeni plik banknotów i zaczął je targać i deptać”[371], a „gdy coś od kogoś dostawał (najczęściej z ubrań), brał tak, że to ofiarodawca czuł się niezręcznie”[372]. Kursy filozoficzne przynoszą mu raz 130, raz 150, raz 170 pesos. Opłata wejściowa wynosi 10 pesos, słuchaczek jest zatem od trzynastu do siedemnastu. Program składa się z trzech kompletów, z których jeden odbywa się w każdą środę u Marii Świeczewskiej, drugi w domu Krystyny Eichlerowej (przy Lambare 958) i trzeci u Haliny Grodzickiej (przy ulicy Rio de Janeiro, na wysokości Corrientes – kilka przecznic od domu Eichlerowej). Okazjonalnie odbywa się też u innych pań, Zofii Chądzyńskiej, Alicji Giangrande czy Luby Kowalewskiej[373]. Tego rodzaju nieformalne kursy po domach są rzeczą popularną w Argentynie. Panie traktują to jako spotkanie towarzyskie połączone z „chrześcijańską” pomocą bliźniemu. Ważnym elementem kursu filozoficznego jest aspekt kulinarny. Gombrowicz podpuszcza panie do współzawodnictwa: „Pani Lubo – pastwił się Gombrowicz – pani Maria będzie dzisiaj pokazywała swój kunszt kulinarny. Niech się pani schowa ze swoimi sztuczkami, bo dzisiaj zobaczymy, jak gotować… kartofle i jak robić… kluski”[374]. Mimo wszystko odczuwa tremę i dopiero w miarę mówienia się uspokaja. Maria Świeczewska, wspominając swój kurs, mówi: „Zbierałyśmy się w niedużym pokoju. Witold siadał plecami do okna przed biurkiem, my otaczałyśmy go półkolem”[375].
Kontroluje czas z zegarkiem w ręku i równo po godzinie kończy, nawet jeśli jest w połowie zdania. Na przykład: „– Jak wam wiadomo, jeszcze przed Einsteinem mówiono o… – po czym, widząc, że mija wyznaczony czas, klaskał w dłonie: – No, dziewczynki, koniec oświaty! I tak wam już nic nie pomoże. Kolacyjka! Już! Ani sekundy zwłoki!”[376]. Po każdej lekcji robi rundkę z kapeluszem, a gdy nie jest zadowolony z wysokości datków, mówi: „Oświecam wasze tępe głowy, a wy robicie oszczędności na biednym geniuszu”[377]. Nie są bogate, ale dają, co mogą. Zdarzają się i kursy obupłciowe. Takie odbywają się u architektki Krystyny Eichlerowej: „u mnie bywało więcej panów niż pań (książę Henryk Lubomirski z żoną Adą, dobrzy znajomi Gombra, pan Lis-Kozłowski, mój mąż Stanisław Jukowicz i Janusz Eichler”)[378]. Program kursu obejmuje „realizm, począwszy od Arystotelesa, a następnie idealizm kartezjuszowski i kantowski […], ale dopiero od Hegla rozpoczęła się właściwa praca profesora i jego uczniów”. Od Hegla Gombrowicz przechodzi do kierunków egzystencjalnych, które wynurzyły się z myśli Kierkegaarda, Husserla i Heideggera, do Sartre’a. Ten ostatni zajmuje sporo miejsca i – jak twierdzi Maria Świeczewska – jego Byt i nicość dostarcza Gombrowiczowi wiele emocji. Pojawiają się także Jaspers, Gabriel Marcel i marksizm. Gombrowicz „[…] ukazał […] marksizm jako odmienny od tych komunałów, jakie zazwyczaj słyszymy. […] Znajomość tego kierunku filozoficznego jest zdaniem Gombrowicza nieodzownym warunkiem skutecznej z nim walki”. Najbardziej cieszy go Schopenhauer, gdy może przedstawić jego krytyczne sądy o kobietach. Ostatnią pogadankę wygłasza na temat własnej twórczości. Panie zgadzają się, że wykłada klarownie, czuć, że ma wszystko poukładane w głowie i że filozofia jest częścią jego życia. Potrafi dokonać syntezy zjawisk, wykładać je poważnie, a jednocześnie być zabawny.
[^] Maria Świeczewska, Witold Gombrowicz i Ada Lubomirska, 1963 r.
Główną nauką, jaką wyniosła z wykładów Maria Świeczewska, jest to, że „człowiek nie może przyjmować czegoś z zewnątrz, czegoś gotowego, żadnych schematów – ani w etyce, ani w moralności, ani w życiu, ani w religii. Człowiek musi sam siebie stwarzać”[379]. Dla osoby głęboko wierzącej nie jest to łatwa sprawa. Maria na wakacje bierze ze sobą pod pachę Krytykę czystego rozumu i czyta wieczorami w autobusie do wodospadów Iguazú. Pod koniec roku 1955 kursanci organizują „piknik egzystencjonalny” na „rancho” malarza Janusza Eichlera, brata Krystyny, w Máximo Paz – miejscowości odległej o około 50 kilometrów od stolicy. „Mistrz” dostaje pióro Parkera, z czego ogromnie się cieszy, bo nigdy nie pisze długopisami, nawet w najgorszych czasach. Z „pikniku filozofów” zachowują się zdjęcia, na których można podziwiać Witolda
udekorowanego wieńcem przez Żabę (Izabelę) Bau – córkę dziennikarza Zdzisława i Zaremy (także jednej z kursantek). Impreza jest udana oraz… smaczna. Krystyna Eichlerowa do końca życia zapamięta słoik polskich konfitur przyniesiony przez jedną z kursantek. Gombrowicz ma cały system odwiedzin u swych rodaczek, to jada u Grodzickich, to u Chądzyńskiej, to wpada do Gośki Wickenhagen. Same pochodzą z dobrych domów, gdzie gotowały służące, nie są wytrawnymi kucharkami, ale radzą sobie, jak mogą. Witold przychodzi na przykład do Zośki i przynosi „opisy »menu«, które w ciągu tego tygodnia jadł u innych znajomych”[380], w celu zdopingowania jej do większych wysiłków. Podgląda przez okno, co szykuje w kuchni Gośka, i wchodząc, głosi od progu: „Gośku, daruj, nie zostanę dziś u was na kolacji – widziałem, że przygotowujesz kluski! Jak wiesz, nie jadam dań czeladnych. No, chyba że nie jest to główne i jedyne danie wieczoru…”[381]. A potem je wszystko, co podają, aż mu się uszy trzęsą, i prosi jeszcze o dokładkę. Ale w dzienniku opisuje kolacje jako „garden party petites tables thé dansant”, podczas gdy Gośka nie ma żadnego ogrodu, a oprócz klusek podawane są zwykłe pizze z knajpki na rogu. Szorstkie życie człowieka przyozdabia małymi luksusami, sprowadzając sytuacje do absurdu. Mimo pomocy ze strony kobiet traktuje je często z schopenhauerowskim mizoginizmem, a nie jak partnerki do intelektualnych rozmów. Gośka wspomina, że „uważał ją po prostu – tak zresztą jak niemal wszystkie znajome mu panie – za półczłowieka, kretynkę, niemalże pensjonarkę”. Staje się postacią coraz częściej komentowaną w środowisku polonijnym, które odnosi się do niego z niechęcią, a nawet wrogością. Bo co to za pisarz, który stawia „sens i szyk zdania na głowie lub na… innej części ciała”, do tego „wali […] taką masę dużych liter, że nie sposób niemal odczytać jakiś urywek głośno, bo zatraca się w słuchaniu jeden z zasadniczych motywów wizualnych”[382]. No i co „robić w głośnym czytaniu ze słowami, których sam autor się wstydzi, więc je dyskretnie kropkuje?”. W pewnym momencie trudno już jednak ignorować jego obecność i poważanie, jakim cieszy się w „Kulturze”. A także sukces, jakim jest publikacja Gombrowicza we Francji w piśmie „Preuves”, w którym niedawno pojawił się też Borges. Nowa migracja ożywia życie intelektualne. Dotąd prasa polonijna w Argentynie pozostawała wstrzemięźliwa, ale z czasem na rynku pojawił się nowy tytuł, „Kurier Polski”, w którym Gombrowicz powoli zaczyna być obecny.
W końcu ktoś wpada na pomysł zorganizowania publicznej dyskusji na jego temat w Klubie Polskim[383]. Symbolem prężności nowej Polonii jest zakupiony w 1950 roku dzięki składkom dom przy ulicy Serrano 2076 (obecnie ulica Borgesa). Bywa tam od czasu do czasu nawet Gombrowicz, choć najczęściej obecni tam dawni wojskowi, inżynierowie i technicy patrzą na niego spode łba. W Klubie Polskim w 1954 roku odbywa się więc „wieczór dyskusyjny poświęcony twórczości Witolda Gombrowicza”[384] z referatami przeciwniczki (Wandy Jezierskiej – współpracowniczki „Głosu Polskiego” i żony jednego z prezesów Związku Polaków w Argentynie) i zwolennika (Karola Świeczewskiego). Pojedynek zaplanowano na niedzielę – 24 października, o godzinie 17.00. W Klubie przy ulicy Balcarce 621, kilka przecznic od domu Gombrowicza, zjawia się rekordowa liczba stu dziesięciu lub stu pięćdziesięciu osób[385]. Pierwsza zajmuje głos Jezierska, która stwierdza dobitnie, że w czasie kiedy „ludzkość znajduje się na zwrotnym zakręcie swych dziejów […], człowiek musi w coś wierzyć”, a Gombrowicz, który godzi „w Boga i Ojczyznę […], spełnia rolę wybitnie destrukcyjną”[386]. Od artysty w czasach, „gdy ludzkość znajduje się na zwrotnym skręcie swych dziejów”, oczekuje, że podniesie „wkład artystyczny do roli misji dziejowej”. Gombrowicz, wedle niej, to gość podcinający gałąź, na której siedzi, i oczywiście wpada w g… – słowo, które tak lubi używać w swoich książkach[387]. Świeczewski podkreśla sukcesy pisarza i zwraca uwagę, że Gombrowicz „zamiast zaspakajać nasze »libido scienti« […], wprowadza je w stan niedosytu, podrażnienia, i ta niemożność natychmiastowego zrozumienia wywołuje w stosunku do autora niechęć, oburzenie czy nawet pogardę, za którymi najczęściej kryje się urażona godność osobista”[388]. Po odczytach odbywa się ożywiona dyskusja. Mąż pani Jezierskiej, inżynier, mówi, że ukończył studia i nigdy nie kładzie się spać bez lektury, ale kiedy otwiera książkę Gombrowicza, od razu zasypia. Sala wybucha śmiechem. Wśród zwolenników jest Stanisław Szwejs, prawnik, który zabiera głos i z wrodzoną powagą tłumaczy świat Gombrowiczowski. To pozwala zakończyć burzliwą dyskusję w sposób pokojowy, ale rozmowy przenoszą się na korytarz „wypełniony […] ciekawymi walkami słownymi między przeciwnikami i zwolennikami tego tak gorąco dyskutowanego pisarza”[389]. Sam autor, zestresowany publicznym wystawieniem pod osąd gawiedzi, nie jest obecny podczas dyskusji, czeka w pobliskiej kawiarni. Pojawia się zdenerwowany
dopiero na czas herbatki i niecierpliwie wypytuje o przebieg wydarzeń. Wygląda jak mały chłopiec, który zdaje egzamin. „Trząsł się cały z przejęcia tak, że nie wiedział, co mówi. […] Kręcił się, przestępował z nogi na nogę, obciągał marynarkę, wkładał ręce do kieszeni i równie szybko je wyjmował. W ustach trzymał fajkę, którą co chwila przypalał i nabijał tytoniem. Wykonywał tysiące czynności”[390]. Fakt, że doszło do zaciętej dyskusji, bardzo go cieszy. W liście do Giedroycia komentuje: „Okazuje się, że opinia publiczna jest za mną, co było dla mnie niespodzianką. Prawie wszystkie głosy w dyskusji były za mną, a biedna Jezierska wyszła zdruzgotana. Przyjęto mnie nie tylko z serdecznością, ale powiedziałbym ze wzruszeniem i bardzo to było rozczulające. Grocholski chce wybić medal w brązie na pamiątkę tego wieczoru. […] (na tym wieczorze ludzie stali w sąsiednich pokojach)”[391]. Stara się jednak nie zachłystywać sukcesem, przywołując w dzienniku opinię Manna o tym, że inna jest sztuka wyrastająca w blasku uznania od tej, którą tworzy się w trudzie i „kosztem wielu upokorzeń i klęsk”[392]. Będąc pod wrażeniem przyjaznych gestów, Gombrowicz – przyzwyczajony do wrogości i ataków poniżej pasa – snuje rozważania, które kończy takim wyznaniem: „Nie pozwól aby cię roztopiły mdłe sentymentalizmy i słodkawe porozumienie z masą, w którym tyle utonęło polskiej literatury. Bądź zawsze obcy! Bądź zawsze niechętny, nieufny, trzeźwy, ostry i egzotyczny. Trzymaj się, chłopcze! Nie daj się swoim oswoić, przyswoić! Twoje miejsce nie jest wśród nich, ale poza nimi, jesteś jak sznur, zwany przez dzieci skakanką – wyrzuca się go przed siebie aby przeskoczyć”. W całej cyrkowej czasem grze Gombrowicza jedna rzecz jest dla niego sprawą zawsze poważną: literatura. Poświęca się jej w całości i mimo licznych „dowcipasów” i „podszczypywań” rodaków nie ma kompleksów co do swojej wartości. Zdaje sobie sprawę, że jest urodzony nie w tym języku i nie pod tą co trzeba szerokością geograficzną, ale nie krępuje się, by postawić sprawę jasno: „jest geniuszem”[393].
Poszukiwanie żony
Oparciem stają się dla niego emigracyjne Polki, słuchaczki i karmicielki z kursu. Ich mężowie przeważnie są nastawieni do Gombrowicza nieprzyjaźnie, przede wszystkim z powodu jego „reżimowej” posady w banku. Panie natomiast potrafią wznieść się ponad kwestie polityczne i po prostu pomagają człowiekowi, a część z nich stanowi dla niego także intelektualne wsparcie. Na dyskusje może liczyć na przykład u Haliny Grodzickiej, gdzie zjawia się dwa–trzy razy w tygodniu – czasem zaprasza się tam intelektualistów (nie przychodzi tylko wtedy, gdy syn Haliny jest chory – z obawy przed bakteriami). Siedzi z papierosem albo fajką przy ustach, pykając i spoglądając z góry, rzuca absurdalne twierdzenia. Cała sztuka polega na tym, by się nie roześmiać z własnych bzdur. A kiedy nadchodzi ten moment, broniąc się, strofuje gospodynię: „Halszko, opamiętaj się, kobieto, co ty gadasz”, albo: „Cóż ty mówisz, cóż ty pleciesz”, albo zarządza: „Distancia”. Gdy pojawia się miłośnik Sienkiewicza, ostentacyjnie krytykuje Sienkiewicza, innym razem, gdy ktoś jest przeciwny Sienkiewiczowi, wychwala Sienkiewicza. Strategia polega na zaprzeczaniu rozmówcy. W polskim towarzystwie lubi przechwalać się swoim pochodzeniem. Znika autoironia, gdy zaczyna zamęczać genealogią, doszukuje się krewnych albo opowiada krwawe historie swoich przodków. Lubi tez mówić o swoim dziele, ale gdy pojawia się za dużo pochwał, przerywa: „Dosyć, to mi wystarcza”[394]. Najbardziej jednak docenia opinię polskiej krawcowej, która dorabia szyciem po domach, Pelasi. Hala Grodzicka zaprasza ją kiedyś, gdy Witold jest na kolacji, bo Pelasia stała się jego wielbicielką. Gombrowicz, swoim zwyczajem, postanawia ją „przeegzaminować”. „– Więc czytała pani jakieś moje książki? – Tylko Trans-Atlantyk, ale strasznie mi się podobał. – Hm… a co się tam pani tak podobało? – Dużo rzeczy. Ale specjalnie to, jak na tym zebraniu nie mają sobie nic do powiedzenia i tylko oglądają sobie skarpetki… Jezu, jak się śmiałam! I także to,
jak panu radzą i nie radzą iść do Poselstwa, jak namawiają, żeby wstąpić i nie wstąpić do wojska…”. Pelasię traktuje szarmancko za szczerość, ale gdy gościem jest wytworna Francuzka, staje się bezlitosny, robi z niej idiotkę, aż pokonana wychodzi. Halina czuje się zakłopotana i docieka, o co poszło. „Nienawidzę kobiet, które uważają się za uwodzicielki nie do odparcia”, odpowie. W związku z tymi „dziwnościami” Witolda z czasem przestaje się zapraszać na niektóre spotkania, bo może zepsuć atmosferę. Inną Polką, u której bywa, jest Alicja Giangrande, żona włoskiego rzeźbiarza Silvia. Witold odwiedza ich w Hurlingham pod Buenos Aires. Alicja próbuje skontaktować go z intelektualistami argentyńskimi. Organizuje mu na przykład spotkanie z dyrektorem Fondo Nacional de las Artes z myślą o zdobyciu wsparcia finansowego na tłumaczenie, ale Gombrowicz zachowuje się tak okropnie, że nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy. Próbuje także tłumaczyć jego dzienniki i zainteresować nimi wydawców argentyńskich, ale odmawiają, argumentując, że dzienniki nieznanego pisarza cudzoziemskiego nie są interesujące. Alicja staje się także świadkiem jednego z niewielu momentów wzruszenia Gombrowicza, mistrza różnorakich masek, który zwykle kryje się ze swoimi uczuciami. W drodze do mięsnego, gdzie mają kupić coś na obiad, Alicja wspomina, jak jako trzynastoletnia dziewczynka poznała Brunona Schulza. Przyjechał pociągiem w Niedzielę Wielkanocną do Warszawy z rękopisem Sklepów cynamonowych do pensjonatu Magdaleny Gross, u której spędzała święta. Przekonywał gospodynię, by zadzwoniła do Zofii Nałkowskiej. Śmiały się na boku z tego małego, chaplinowatego człowieczka, a gdy wsiadał do taksówki, która miała go zawieźć do Nałkowskiej, i zapomniał walizeczki z rękopisem, Gross mruknęła na boku: „dupek”. Potem naśladowały jego sposób mówienia i ruchy. Ale gdy Schulz wrócił od Nałkowskiej i gdy ona oznajmiła, że to „największe objawienie w literaturze polskiej w naszym wieku”, rzuciły się na niego z radości. Podczas opowieści „Gombrowicz miał łzy w oczach… Po chwili złapał mnie za rękę i rzekł tonem stanowczym: »Niech mi pani, pani Alicjo, obieca teraz, że pani to kiedyś opisze«. Broniłam się […]. Gombrowicz trzymał jednak moją rękę tak mocno, że przyrzec musiałam…”[395]. Te polskie kobiety stwarzają grono samopomocy wokół Gombrowicza. U nich może zjeść polskie dania, za którymi tęskni, na przykład zsiadłe mleko z ziemniakami albo bigos. One jak „matki Polki” potrafią też dostrzec, że czegoś
mu brakuje. Halinie Nowińskiej przykro patrzeć na jego znoszone koszule i zawsze mu coś szykuje z garderoby, ale wstyd jej, gdy Witold prosi o używane skarpetki po mężu. Gombrowicz docenia gesty pań. Mimo wszystko w życiu codziennym ma dobre porozumienie z kobietami, jest uważny, dostrzega problemy, bo ma w sobie tę miękką, kobiecą stronę. Czego jednak nie znosi, to „roli” kobiety, tego, gdy ona staje się „produktem”. Pisze o kobietach w dzienniku, że razi go sztuczność, jakiej się poddają. „Nie jest okropna pojedyncza kobieta, ale ten styl, który między nimi się wytworzył”[396]. Gdy po zamieszkach Revolución Libertadora panuje chaos i brakuje wielu rzeczy, w tym ogrzewania, Maria Świeczewska wpada pod jego nieobecność na Venezuela (nigdy nie zaprasza jej do siebie), by donieść naftę. Jest tym tak wzruszony, że przy następnej wizycie w San Isidro klęka przed nią w podzięce. „Trochę w tym było teatru – wspomina Świeczewska. – W każdym razie klęknął i widać było jego prawdziwe wzruszenie. Był bardzo poruszony tą małą przysługą”[397]. Odczuwającemu coraz bardziej upływ czasu Gombrowiczowi przychodzi pewnego dnia do głowy oświadczyć się Zosi Chądzyńskiej. Jej mąż zmarł niedługo po osiedleniu się w Argentynie, więc jest wolna, do tego pochodzi z tej samej co on klasy społecznej. Jako była żona konsula, reprezentacyjna i doskonale władająca francuskim, w którym pisze powieści psychologiczne (wydawane pod pseudonimem przez Calmanna-Lévy’ego), jest widocznie odpowiednią kandydatką. Chądzyńska po latach stanie się także tłumaczką Borgesa i Julio Cortázara w Polsce, gdzie wywoła boom latynoamerykański. Nie są to oczywiście typowe oświadczyny, a raczej „oświadczyny materialne”, które odnotowuje w Kronosie jako „pomysł mariażu z Zosią” we wrześniu 1956 roku[398]. Przywalony korespondencją, skarży się bratu w liście, że potrzebuje sekretarki. Nie kryje też, że znudziło mu się już jadanie w restauracjach. Z jednej strony rzeczywiście nie ma warunków w pensjonacie Frau Schultze, by gotować, ale też się do tego nie pali, choć starszy Staś Baliński w Londynie przestawił się z wykwintnego życia na samodzielne pichcenie. Oświadczyny odbywają się niekonwencjonalnie po tym, jak Zosia odnotuje u niego urwany guzik u koszuli. Poprzedza je cyrkowy popis elokwencji, gdy Zosia pochyla się nad nim, by zabrać się do doszycia guzika. „– Nie, ty chyba łoszalałaś, jesteś niemożebnie niełopanowana, niełopamiętana i niełoprzytomniona (paniczny ruch, zasłaniający się od grożących ewentualnie łaskotek). Nie będziesz mnie gmerać paluchami pod
szyją, Zofio, jesteś wprost niebywale bezceremonialna, przypominam ci, żeśmy nic razem nie paśli. – No więc co? Zdejmiesz koszulę? – Co? Coś ty powiedziała, Zofio? Przekraczasz samą siebie. Łopamiętaj się na chwilę, szokujesz mnie niewypowiedzianie. Dobrze, że nikt cię nie słyszał, bo faktycznie… […]
[^] Zofia Chądzyńska, 1958 r.
Mierzył mnie wzrokiem, z satysfakcją konstatował, że to ja zaczynałam być już cokolwiek wyczerpana, milkł i wykrzywiając usta, »zanucał«. Ręką o bardzo niecodziennym kształcie, samą w sobie pełną świadomości i męki, bębnił palcami po stole”. I tak w trakcie, pomiędzy guzikiem a nożyczkami, przechodzi nagle do tematu: „– Najpierw odłóż te nożyczki. To nie do wiary, że nie możesz usiedzieć spokojnie nawet minuty. Przypominam ci, że nie jesteś już pensjonareczką. Trochę powagi… Dobrze. No więc posłuchaj mnie. Zostałaś teraz sama i faktycznie nie wiesz, co robić z twoimi macierzyńskimi instynktami w tym trzypokojowym mieszkaniu położonym w dobrej dzielnicy, wiesz zapewne, że tego typu sprawy zawsze miały dla mnie zasadnicze znaczenie. To idiotyczne, ażeby mieszkanie (w przyzwoitym punkcie, nie należy przesadzać, nie jest on znakomity, ale znośny, znośny) stało puste, podczas gdy ja zajmuję sublokatorski pokój, zupełnie niewspółmierny z moją pozycją towarzyską. To nawet niesmaczne. O ile byś więc trochę lepiej gotowała, moja droga, mógłbym zrobić ci niebywałą propozycję zamieszkania w tym oto mieszkaniu. (Spojrzenie, półuśmiech). Miałabyś okazję zajęcia się mną, oprania mnie, jak to mówią, obszycia, te tam guziki, co cię tak pasjonują… Pozostaje twoja haniebna kuchnia… To nie to, żebyś chciała mnie struć, ale te dania… drugostolne powiedziałbym, co ja mówię drugostolne, wprost z izby czeladnej… Namyśl się nad tym, moja droga, może udałoby ci się zrobić wysiłek, zyskałabyś bowiem dobre nazwisko szlacheckie na drodze do sławy… Moja mama – z domu Kotkowska, Kotkowska, uważasz, to nie byle co. Naturalnie nie dotknąłbym cię – o tym nie może być mowy. Na ten temat żadnych iluzji, najmniejszych nadziei. – Ależ to dla mnie sprawa pierwszorzędnej wagi! – Trudno, Zofio. Obejdziesz się smakiem. Tu – jestem nieugięty. Absolutnie nieprzekupny. Nie do zdobycia. Uwaga, kontakty intelektualne również nie wchodzą w grę. W żadnym wypadku. Nawet w podróży. Jeszcze jest poważny, ale pod skórą twarzy pojawia się lekkie drżenie – oznaka walki z satysfakcją z powodu dobrego żartu. – Przepraszam cię, ale co ja wobec tego zyskuję na twojej propozycji?
– Darujesz, ale to jest mi absolutnie obojętne, nie zajmuję się tobą, zajmuję się sobą, mam z tym dość kłopotów. Przede wszystkim jednak nie szalej, zachowaj spokój: ta propozycja mogła była nastąpić, do tej chwili nie nastąpiła, no nie ma na to sposobu, zbyt źle gotujesz, w dodatku ta twoja pachnąca spontanicznością świeżość, nieee, to nie dla mnie, żałuję, ale zdecydowałem: nie rób sobie niepotrzebnych złudzeń. Obawiam się, że do końca twoich dni będziesz musiała zadowalać się twoim plebejskim nazwiskiem”[399]. Zosia nie bierze oświadczyn na poważnie. Ale że Gombrowicz rozgląda się za żoną, świadczy także wspomnienie innej Polki, skrupulatnej młodej kobiety, która w podobnym czasie zagadnięta zostaje przez niego, czy ma męża, a po afirmatywnej odpowiedzi słyszy: przydałaby mi się taka żona[400]. Zosia jest także jedną z niewielu osób, które ujrzą na chwilę „prawdziwą twarz” Witolda, ukrywaną zawsze za błazeństwem, gdyż błazeństwo staje się jego sposobem na przetrwanie. Jakimś syndromem jego lęku staje się motyw sylwestrów. Przywiązuje dużą wagę do tego, gdzie i z kim je spędza. Notuje każdorazowo, gdzie świętuje wejście w nowy rok, jakby to miało jakieś magiczne znaczenie. Raz przed sylwestrem dzwoni do Zosi: „– Może masz zamiar się nudzić? Ewentualnie mógłbym zabawić cię pojedynkiem na miny. Pojedynek ten wygrywał walkowerem. W minach był rzeczywiście nie do pobicia, dysponował całą gamą najrozmaitszych min, ruchomych i nieruchomych, cichych i »dźwiękowych«, krótkich i przedłużanych. Za każdą z nich krył się jakiś sens […]. Tworzywem minowym Gombrowicza były miny innych. Otwierał pojedynek jakim grymasem, mającym na celu sprowokowanie odpowiedzi przeciwnika. Dopiero ta odpowiedź dawała mu asumpt do min o określonym znaczeniu”[401]. Bywa więc harfistą, żebrakiem o „drżącej powiece”, tenorem włoskim, chorym, wiejskim półgłówkiem albo przybiera pośmiertną maskę. W taki sposób schodzi im czas w sylwestrowy wieczór (jest jeszcze ulubione krygowanie się przed lustrem i dopytywanie, czy wygląda młodo i czy jest przystojny), aż wychylają się przez okno na parną ulicę. Każde z innego pokoju. „Nie widział mnie; przykuła mnie jego mina, jedyna, jakiej jeszcze nie znałam; jego twarz, przywykła do nieustających masek, nagle bez maski, rozebrana niejako do naga, bezbronna, przerażająca, jednocześnie dramatyczna w swoim napięciu i zastygła w jakimś bezruchu, tragiczna. Odczuł moje spojrzenie, bo nagle powiedział przed siebie:
– Nie podglądaj mnie. Powiedział to głucho, niechętnie, z wrogością. Wtedy właśnie doprowadził mnie do łez. Jakby je przeczuł, odwrócił się: – Za niedyskrecję matka biła mnie po łapach […]”. Jest jeszcze jedna kobieta. Z nią utrzymuje tak bliską relację, jakiej nie miał chyba z żadną, choć rozwijać się będzie wyłącznie epistolarnie. Ona znajduje się tysiące kilometrów od niego. To Litka de Barcza. Pochodzi z tego samego warszawskiego salonu znajomych przy Senatorskiej u Mauersbergerów, gdzie spotkał Zosię. Jest ponoć w jednej ósmej Polką, ojciec Niemiec, matka z pochodzenia Włoszka, w związku z czym córka włada biegle kilkoma językami. Pamięta ją jako smukłą, wysportowaną, żywiołową, a nawet nonszalancką dziewczynę, trochę chłopczycę w łobuzerskim, szampańskim stylu i o fascynującej urodzie. Jak opisuje ją jeden z adoratorów z tego czasu: „Oczytana, […] miała głowę otwartą dla wszystkich nowinek, chłonąc je jednak nie bezkrytycznie, a zawsze po swojemu. Rozmawiać potrafiła żywo i ciekawie, umiejąc formułować swe niezwykłe czasem poglądy w sposób prosty, jasny, a nierzadko dowcipny. Pisać umiała w sposób wyborny, a rysowała z prawdziwym talentem. Nie była przy tym wszystkim bynajmniej ani zmanierowana, ani przemądrzała czy afektowana, a jej zachowanie cechowała zawsze prostolinijność i jakaś wrodzona solidność”[402]. Jeszcze jako nastolatka skumplowała się ze środowiskiem warszawskiej bohemy, łącznie ze Skamandrem. Mieszkała w budynku, gdzie mieściła się czekoladowa kawiarnia Wedlów, z którymi była spokrewniona, na Szpitalnej 8. Krążyło wokół niej wielu absztyfikantów, ale by zniknąć z domu i cieszyć się wolnością, wyszła szybko za mąż za Jerzego Romaszkana, z rodziny baronów o ormiańskim pochodzeniu, z którym zbudowali wielki dom nad Prutem w ukraińskich Karpatach. Z Witoldem odnaleźli się korespondencyjnie w 1950 roku, gdy trafiła z drugim mężem, owdowiałym arystokratą Karolem de Barczą, do Stanów, skuszona powodzeniem swej książki. Od lat prowadzą intensywną i figlarną korespondencję, dla obu jest ona szansą na nieskrępowaną rozmowę, za jaką tęsknią i jakiej wśród Polonii nie mają z kim prowadzić. Litka, zajęta zarabianiem pieniędzy na siebie, chorego męża i jego dzieci, skarży się wprost: „Z nikim nie rozmawiałam od lat”[403], albo: „[…] tęsknię za Tobą często, jakbym dobrze Cię znała, i to jeszcze w czasach, gdy byłeś ohydnym, małym chłopczykiem z wydętymi ustami i bardzo krótko ostrzyżoną głową, z wargami
jak kogut […]”[404]. W tej swojej amitié amoureuse czułostkowe formy zawsze przełamują małymi „brutaliami”.
[^] Litka de Barcza tak, jak zapamiętał ją sprzed wojny Gombrowicz
W listach do Litki Witold odkrywa się jak chyba przed nikim dotąd – jest wylewny, intymny. Oprócz stałego tematu biznesu (jak: agentka Litki, sprawa Hollywood i dolarów) pojawiają się wspomnienia („Ja najbardziej Ciebie pamiętam, gdyś nas raz na dworzec do lwowskiego sleepingu odprowadził. Ostatni raz Cię wtedy widziałam”[405]), żarty, czułości, zabawne relacje z życia, także komentarze dotyczące wspólnych znajomych i oczywiście spraw emigracyjnych. Litka dystansuje się od nich równie silnie, a czasem nawet bardziej bezpardonowo niż Witold. Oboje czują się pokrzywdzeni przez emigracyjne środowisko. Mimo że zna dobrze skamandrytów, skarży się, że ją ignorują i jest „na czarnej liście Wiad.[omości]” w Londynie, które – jak to ujmuje krótko – „są dla mnie najtragiczniejszą szmatą świata”[406]. Stosunek Litki do Zachodu, a zwłaszcza do Stanów Zjednoczonych, jest bardzo krytyczny. Odnosi tam spory sukces, trzy książki wydane pod pseudonimem Alexandry Orme świetnie się sprzedają, trafiają na listy książek miesiąca, zapraszają ją do radia i telewizji, a jednak „gdybym dziś coś napisała [mowa o eseju], to byłoby to tak przeciwamerykańskie i przeciwzachodnioeuropejskie, że »Kultura« by nie wydrukowała”[407]. Uważa, że Zachód i Wschód to jak pozytyw i negatyw tej samej fotografii. Plotkują o znanych sobie postaciach z przedwojennego światka, które Litka poznała, mając szesnaście, osiemnaście lat. Pojawia się często temat Wittlina, z którym jest blisko i któremu nieraz pomaga, często Lechonia, z którym się przyjaźni. W tym czasie dochodzi do afery pomiędzy Lechoniem a Gombrowiczem, którą gęsto komentują w listach. Lechoń w dziennikach zamieszcza cierpkie uwagi: „Gombrowicz jest wiecznym smarkaczem”, „dziwolągiem”, którego „nie można […] dopuszczać naprawdę do poważnej rozmowy”, cymbałem, który „imaginuje sobie” tylko, że jest człowiekiem Zachodu, podczas gdy jest „kulturalnym bękartem”[408]. Kilka miesięcy później, po ponownym przeczytaniu Ferdydurke, wyznaje jednak, że „padł na kolana przed Gombrowiczem” i wygłasza jego apologię[409]. Litka komentuje to: „To, co Leszek o Tobie napisał, to była rycyna z landrynką i takie poklepanie po plecach dwoma palcami, jakby się bał, że go sparzy. Ale cóż, nie poklepie – jeszcze gorzej; powiedzą – zawistny; a on szlachetny i frontem do morza, i zwarty, i cukier krzepi. I co Ty sobie krew psujesz, kochany? Jego już przecież nie ma. I Wiadomości nie ma”[410]. Ale po śmierci Lechonia „Wiadomości” wydrukują ten krytyczny fragment z dzienników, czego Gombrowicz nie omieszka im
wytknąć, bo posiada list Lechonia, w którym prywatnie zapewniał go o swoim uznaniu mimo „pisarskich porachunków”[411]. To jest jego mały rewanż na grupie literackiej, która kiedyś rządziła Warszawą. Dzisiaj – jak pisze z bezwzględnością – „Gdybyśmy usunęli wszystkich poetów Skamandra z naszego życia duchowego […], nic by się nie stało…”[412]. To jednak nie przeszkadzało mu zachować się obłudnie wcześniej, gdy chciał się załapać na stypendium Radia Wolna Europa albo Voice of America. Za spiskiem stało trzech łobuzów. Najpierw spiskowała Litka z Kotkowskim, który wciąż szusuje po świecie od Ameryk po Europę i jako znany erotoman zostaje wielbicielem Litki. Spisek dotyczył sposobu, w jaki urządzić Witolda na okres pobankowy. Litka, zawsze gotowa użyć swego czaru dla interesów Witka, tym razem poddała się, bo ludzie, „którzy są w Free, czy w Voice, to przeważnie tacy, których by się nie znało, gdyby życie obeszło się z nami sprawiedliwiej”[413]. Dopytywana, czy Lechoń coś może zrobić w sprawie Radia Wolna Europa, odpisała: „Co do Leszka, to nie powiem, żeby on coś miał do gadania. Natomiast sytuacja się zmienia całkowicie, jeżeli Leszek jest Twoim wrogiem. Jest on bowiem aktywny jak szatan, jeżeli zwęszy krew, i wyruszy na połów, by kogoś wykończyć”[414]. Zatem Witold napisał miły liścik do Lechonia („Pan jest nieco przygniatający jako czołowa figura naszego piśmiennictwa”). Lechoń, choć trochę ironizował na temat pisarzy, którzy odwzajemniają się komplementami na komplementy, złapał przynętę: „list bardzo zabawny, pisarski, w dobrym guście i naturalnie zrobił mi przyjemność – po prostu: dałem się zbujać”[415]. Dzięki temu rok później, po powrocie z wakacji do Buenos Aires, Gombrowicz w stosie czekających na niego listów zastał koperty z Free Europe. „Otwieram, a tam czek na 100 dolarów. Ale patrzę inny list z Free Eu. Otwieram, a tam czek na 100 dolarów. Ale patrzę inny list z Free Eu. Otwieram, a tam czek na 100 dolarów. Możesz wyobrazić sobie, jak mnie to zdziwiło. Widzę jednak jeszcze jeden list z Free Eu., otwieram i tam powiadomienie, że przyznali mi stypendium półroczne po 100 dol. mies. Za to można tu rok wyżyć. Przyjechał potem mój kuzyn Kotkowski i zreferował, że przyznali stypendia wielu autorom, obawiając się, iżby nie skusili się umizgami czerwonymi i nie wyruszyli za żelazną kurtynę. Oby Bóg Najw. to wynagrodził czerwonym. Mówił też, że podobno Lechoń, który jest we F. E. papieżem, bardzo mnie popierał i na pierwsze miejsce mnie wsadził listy sporządzonej. Napisałem do Leszka list przyjacielski i sądzę, że będziemy dobrymi przyjaciółmi, bo nie widzę powodu, żeby drzeć koty
z człowiekiem szlachetnym, owszem, nawet złożyłem hołd jego sztuce, bo nie widzę [powodu], dlaczego nie miałbym być obiektywny”[416]. Dzięki tym pieniądzom kupił sobie maszynę do pisania marki Remington, na której wystukuje ów list i będzie wystukiwał coraz liczniejsze listy słane w świat. Litka nie byłaby sobą, gdyby i tego gestu Lechoniowego nie skomentowała: „Moja teoria jest taka: zląkł się Ciebie, ot i całe dobre serce”[417]. W oczywisty sposób temat Lechonia powraca po samobójczym skoku poety z wieżowca w Nowym Jorku. Litka opisuje to z ciekawymi szczegółami: „Leszek, jak Ci może wiadomo, już 2 razy za młodu siedział u czubków, a poza tym o samobójstwie mówił często i to do wielu osób. Mnie też suszył tym głowę 3 lata temu, gdy go zaprosiłam na 2 tyg. na farmę. Poza tym go zaszczuli. Jako pedek był prześladowany, bo tu być pedrillem czy komunistą to wszystko jedno; Amerykanie bowiem stoją na stanowisku, że każdy pedek może być »wszantażowany« w komunistyczną sieć szpiegowską z największą łatwością. Leszek pracował dla Free Europe, stąd krok: Sowiety nasyłają chłopaczka przecudnej urody i już by się nasz Leszek nie wywikłał. Dlatego Leszek poza tym, że był né [urodzony] wariat, żył tu w piekielnym strachu, że ktoś coś władzom ameryk. doniesie, że posadę straci. (2 lata temu zrobił ktoś donos na niego i gdyby nie Irena Baruch-Wiley byłby L. wyleciał z Fr. Europe na bruk z hukiem i trzaskiem). Teraz Leszek chciał jechać na ten zjazd do Europy i starał się o obywatelstwo. W takich wypadkach F B I gmera w twym życiu zacięcie, no i w wypadku Leszka znowu się dogmerała. A może nawet jakiś chłopczyk z jego corps de pages [korpusu paziów] sam tam poleciał i za 20 dolarów co wiedział, to powiedział. Policja tu nawet trzyma takich na zasadzie agenta-provocateur i nasz znajomy Amerykanin właśnie tak wpadł, stracił posadę, teraz i życie ma, jak to mówią, złamane. Leszek miał swego stałego faceta, pana J. w wieku lat coś 33-5ciu. Taki blondyn, sam rozumiesz. Forsę on z Leszka ciągnął, że aż strach. Ten J. właśnie był do Włoch wyjechał i czekał na Leszka, który po otrzymaniu obywatelstwa miał do niego doszlusować. Teraz my nic nie wiemy. A może ten J. go tam zdradzał, a może Leszkowi coś brzydkiego napisał, co to wiadomo? Tego chłopca (Amerykanin) nikt nie znał poza b. nielicznymi osobami. Więc, kto dziś z nim ma wywiady robić? Może i zna on prawdziwą przyczynę, ale z pewnością pary z gęby nie puści […]”[418]. W tej korespondencji nachodzą Witolda czasami niezwyczajne jak na niego refleksje: „Myślę, że jesteś najbliższą duszą, jaką posiadam na ziemi, i że
w ogóle dziwne, że Ty jesteś w Stanach, a ja w Argentynie o tyle tysięcy kilometrów […]. Rzeczywiście nigdy nie spotkałem kobiety jak Ty”[419]. A nawet pisze, że chętnie by wypił z nią „parę kieliszków” oraz: „właściwie powinienem się był z Tobą ożenić i głupstwo się stało, że się nie stało, bo to i Ciebie mogłoby uchronić od pijaństwa”. Na co Litka odpowiada w swoim stylu: „oczywiście też żałuję, żeś ze mną nie ożenił się. Z drugiej strony pociecha, że gdybyśmy się pobrali, to byśmy też żałowali. Tak że na jedno wychodzi […]”[420]. Po litanii narzekań na życie, przeplatanej przekleństwami „szlag by to trafił”, Litka pisze z domu w Clear Spring w Marylandzie w 1951 roku: „Gdybyś tu był, napaliłabym w kominku dębowym drzewem, wódki bym dała, na kolację bigos zrobiła, a do tego barszcz. Umalowałabym się, suknię bym włożyła, czarowałabym Cię tak, dla kawału, i śmiałabym się, że niby tak wesoło i dobrze, i domowo”[421]. Ciągnąc tę sentymentalną korespondencję przez kilka lat, Witold wyznaje w 1955 roku: „w ogóle dziwnie się złożyło, że nigdy nie zbliżyliśmy się do siebie, ale mniemam, że gardziłabyś tym Gombrowiczem od Mauersbergerów, który jeszcze nie wykazał się i mnie Twoja piękność mocno onieśmielała”[422], i w następnym liście tłumaczy: „Ach, nie wiem, co by było, gdybym w przeszłości był inny czy też postąpił inaczej, chyba ażeby nie było, bo ja wówczas trawiony byłem okropnymi jadami i nie umiałem się zachowywać, tj. nie umiałem postępować”. Wyjątkowo traktuje ją także jako pisarkę, chociaż sama z lekkością z siebie kpi. Nie robi jej wykładów, jak Zosi Chądzyńskiej, na temat pisania. Ona też traktuje go wyjątkowo: „Nie na to wyjechaliśmy z tej Warszawy, by dalej czepiać się ludzi, którzy poza polską literaturą nie zdołali się wybić”[423] (wtedy właśnie zaproponowała mu skorzystanie z usług jej agentki, a nie powoływanie się na Wittliny czy Iwaszkiewicze). Gdy Witold namawia ją, by pisywała dla „Kultury”, ripostuje trzeźwo: „Ty sobie nie zdajesz sprawy, że ja pisarką nie jestem; to też takie pismo jak »Kultura« nie może i nie powinno się mną zajmować. Na taką intelektualną pipidówkę jak U S A nadaję się w sam raz […]”[424]. Nie tylko kadzi jej, zupełnie chyba szczerze, ale i czyni wyznania na temat braku talentu u siebie. „Cieszę się, że i Ty coś niecoś ruszasz znowu piórem i wątpię, abyś mogła napisać coś nienatchniętego humorem i Twojem widzeniem świata, gdyż Najwyższy nie poskąpił Ci darów, a na pewno zdolniejsza jesteś ode mnie, bo ja niezbyt jestem uzdolniony i raczej piszę wbrew memu niedostatkowi talentów”[425]. Zazdrości „barwy i soku Twego wysłowienia” i namawia do
pisania, a jednocześnie zwierza się z warsztatowych trudności w okresie, gdy – począwszy od 1955 roku – pracuje nad nową powieścią, „która wydaje mi się okropnym świństwem” – będzie to Pornografia. Pisze o męce i strachu: „ach, moja Droga, Gide ma rację twierdząc, że »talent« to po prostu strach. Oby Bóg Najw. pozwolił mi wydobyć z siebie należyte maximum, ale póki rzecz się nie zmontuje, póki nie zostanie stworzona należyta gama efektów, elementów, mitologii, póki słowem to wszystko nie zostanie przesycone sztuką, formą, człowiek jest nędzarzem. […] Ale konieczność dotarcia w sobie do tych pokładów najbardziej delikatnych i drastycznych, skonfrontowania się ponownego z tą tak »prywatną« rzeczywistością dręczy mnie i męczy i spoglądając na tę olbrzymią wodę, którą płynę [podczas rejsu po rzece Parana, w drodze do estancji rodziców Alejandra w Goyi], jestem rozdrażniony, zaniepokojony i czuję, iż roztapiam się beznadziejnie w tych rozlewnościach zamiast zaostrzyć się, określić, zdefiniować. Boże Najw. spraw, abym się nie zbłaźnił na wieki wieków amen!”. Trans-Atlantyk osadził na własnym doświadczeniu, Pornografia z kolei wymaga kreacji, wytężenia wyobraźni. Te wysiłki kwituje z goryczą: „Czyż nie jest głupie, że tak niepokoi książka, którą potem przeczyta 50 osób?”. Czasami zwierza się i z bardziej intymnych spraw. Informuje Litkę w okresie pracy nad Pornografią: „tu moja konduita erotyczna stała się tematem szczególnych rozważań i jedni twierdzą, że »jestem«, drudzy, że nie jestem. To też ma swoje plusy, ale w gruncie rzeczy naturalnie nie o to mi chodzi, tylko o to, żeby wejść bardziej i głębiej w te sprawy właśnie teraz, w tej fazie mojego rozwoju, żeby »stać się« bardziej demoniczny dla siebie samego. To mnie łączy z życiem i jego świeżością”. Kilka lat wcześniej zwierzył się Litce, że… czuje się kobietą: „[…] w tej chwili nawiedza mnie myśl dramatyczna: czy ta zdolność kłamstwa, która jest we mnie, i to boskie lekceważenie wszelkiej w ogóle formy, wszelkiej powagi odpowiedzialności, ta wyzwalająca wzgarda w stosunku do samej sztuki, ten światowy, lekceważący stosunek do mego Geniuszu, ta, słowem, niedojrzałość moja – czy to nie jest w esencji swojej kobiece? Czyżby więc Twój Witold był kobietą? Naturalnie nie bierz tego zanadto na serio, to raczej retoryczne pytanie – ale coś jest we mnie, co nie pozwala mi być w pełni Mężczyzną, co łączy mnie z niższymi fazami rozwoju i sprawia że wciąż jestem chłopaczkiem raczej albo dzieckiem, albo…Hm… Hm… Hm…. Hm…?!?!!!”[426]. Stąd pojawia się żart w ich listach, najpierw Witold, potem
Litka podpisują się „Przesyłam Ci pozdrowienia, zdziwiona/y Witoldo” albo „zdziwiona/y” Litka[427]. Inne listy ozdabiają na zakończenie sentencjami: „Przepadam za Tobą Litka”, „kreślę się z uwielbieniem”, „Kochany”, „Zasyłam Ci bukiecik niezapominajek, mój daleki Witoldo”, „Ach, Ty sokole mój jasny”. On odpłaca się równie czułymi i poetyckimi pożegnaniami. By pomóc temu, którego uważa za prawdziwego pisarza (sama się tylko „podszywa”, jest „gangsterem, który udaje pisarza”, by „załapać kasę”[428]), wymyśla różne sposoby, na przykład, że wystawi z dwoma profesorami w Wisconsin parodię Rigoletta czy Traviaty, żeby zarobić dla niego 300 dolarów. Z prawdziwą przyjemnością obdarowuje go: „Posyłam Ci czek na 10 dolarów na wódkę, piwo czy szpilki; proszę tylko o wydanie ich bez sensu, bo suma jest tak mała, że zawstydzające byłoby dla mnie, byś sobie kupił za to coś koniecznego”. Wszystko dlatego, że wierzy w geniusza Gombrowicza, co wyraża na swój sposób: „Prezentu nie potrzebuję, tylko o jedno błagam: okaż się geniuszem, bo inaczej ja się tu strasznie zbłaźnię. Więc błagam, dla mego prestige’u i za te 30 dol. wykaż geniusz, bo inaczej ziemia się pode mną rozstąpi”[429]. Po tym, jak porzucił bank, przedsiębiorcza Litka, która w tym czasie pisze powieść Natalie dla wydawnictwa Simon & Schuster, próbuje załatwić dla „Witoldo, mojego szlachetnego przyjaciela” czy „mojego drogiego drania” posadę profesorską w Stanach. Pracuje jako lektorka języka niemieckiego w State College w Wisconsin i dopytuje, czy byłby zainteresowany katedrą hiszpańską, gdyby się zwolniła. Kusi go: „Dom swój będziesz miał, i psy, i książki, i czas na podróże, no i trochę forsy, bo wyżyjesz śmiało na początku za 150 dol”. Witold jednak odmawia: „Nie, moja droga, nie zdobędę się na ten wyjazd, na tę posadę, gdyż wszelka myśl o posadzie napełnia mnie przerażeniem – choć byłoby pięknie – choć byłoby pięknie, gdyby na koniec losy spiknęły nas”[430]. Później jeszcze raz wraca do tego tematu, tłumaczy, że nie zna języka, że nie dostałby i tak wizy i musi pisać powieść, ale jednocześnie zwierza się: „opłakuję własną słabość, gdyż gdybym był należycie heroiczny, kto wie, czybym nie był u boku Twego profesorem w pełni szczęśliwym”. Po pięćdziesiątce Gombrowicz zaczyna odczuwać zainteresowanie ze strony kobiet. Donosi o tym swej powierniczce: „Kilka kobiet zadurzyło się we mnie do szału. Dziwię się im, gdyż ja na ich miejscu nie byłbym do tego tak skory i faktycznie nie rozumiem tego, podejrzewam, iż, jak to kobiety, dają się nabrać
na wtórne i nieco podejrzane szarmy”. Kto to się tak w nim podkochuje? Wiemy o Adzie Lubomirskiej, zwanej przez niego Księżną. Jest rzeczywiście księżną jako żona Henryka Lubomirskiego, tylko że zdeklasowaną, żyjącą w skromnym mieszkaniu i utrzymującą się z pracy w laboratorium. Witold lubi wszystkim imponować tą znajomością, ale nie bierze awansów Ady na serio. W czasie gdy oświadcza się Zofii, notuje także, iż Ada przypuszcza „ofensywę”[431]. Mąż Ady wie o słabości żony, ale zdaje sobie chyba sprawę z nierealności podobnego przedsięwzięcia i zachowuje powściągliwy spokój. Witold komentuje Litce te awanse ze strony pań prosto: „Przyznam się, iż nie lubię kobiecin, a Ciebie cenię i poważam, ponieważ po męsku podchodzisz i jesteś właściwie mieszaniną kobiety z mężczyzną”[432].
[^] Antonio Ruiz Soler, zwany El Bailarín, hiszpański tancerz
Ponieważ na temat kobiet zachowało się więcej informacji, można by odnieść mylne wrażenie, że są one mocniej obecne w życiu Gombrowicza niż chłopcy z Retiro. Kobiety od lat są jednak dla niego, seksualnie rzecz biorąc, znacznie mniej interesujące, choć czasem się pojawiają, ale cały pobyt w Argentynie to szaleństwo homoerotyczne. Kobiety na tym etapie stanowią tylko praktyczne rozwiązanie spraw życiowych. I tak w czasie wczesnych „zalotów” Ady pojawia się ciągle jeszcze Aldo, anonimowi Jaime, Raúl, Osvaldo czy Toto i jeden, którego tożsamość można zidentyfikować. W lutym 1954 roku w Kronosie jest notatka: „Sobota Antonio L. Alem”[433]. „L. Alem” to Avenida Leandro Alem. A Antonio? Być może to Antonio Ruiz Soler, słynny tancerz znany jako Antonio El Bailarín. W 1954 roku przyjechał ponownie na występy do Argentyny, po kilkuletniej karierze w Hollywood i założeniu własnego zespołu Antonio Ballet Español w Hiszpanii. W październiku Gombrowicz notuje „Balet Antonia w Opera”, czyli ogląda jego występ[434]. Czy niewysoki Andaluzyjczyk, doskonały pod względem technicznym, który tańczy może Andaluzę Manuela de Falli, jest tym samym Antoniem z lutego? Byłby to drugi po Aldzie zidentyfikowany kochanek Gombrowicza. Co zabawne, po przyjeździe Antonio zaczął także romans z Avą Gardner, gdyż oboje ulokowano w znanym Witoldowi hotelu Alvear Palace[435]. Antonio też nie ograniczał się do jednej płci, przyznaje się do tego w swoich wspomnieniach. Mimo wszystko Gombrowicz oddaje piękny portret Polek w rozważaniach o kobietach na łamach prasy argentyńskiej. Przede wszystkim przeciwstawia je Argentynkom, które wedle wymogów kultury latynoskiej mają być tylko piękne jak kwiaty, pozostawać wiecznymi dziećmi, księżniczkami. W związku z tym Argentynka zajmuje się przede wszystkim dbaniem o wygląd zewnętrzny, stając się „niewolnicą własnej urody”, a potem niewolnicą w rękach mężczyzny[436]. Tymczasem polskie kobiety – wedle mizogina Gombrowicza – choć równie piękne i zadbane, są bardziej autentyczne i spontaniczne. Wymogły to na nich liczne wojny i rewolucje, dzięki czemu Polka odgrywa aktywną rolę w życiu społecznym, jest niezależna i dynamiczna, poszerzając zakres swej wolności.
Impresario w Paryżu i w Warszawie
Dzienniki Gombrowicza są gorąco dyskutowane wśród Polaków, „niewątpliwie zrobił się Pan popularnym pisarzem” – pisze Giedroyc[437]. Redaktor jest z nich zadowolony, uważa je za „doskonałe, a nawet pasjonujące”[438] i przekonuje, że dopiero on, Gombrowicz, pokazał, jak można rozwinąć formę dziennikową, która „przez tych wszystkich Gide’ów i Greenów tak [jest] zbanalizowana”. Giedroyc ma jednak pewną słabość – woli odcinki polemiczne. Jest działaczem, jego pismo dominują studia polityczne i analizy sceny międzynarodowej oraz rozwoju wypadków w Polsce. W jego zamierzeniu „Kultura” ma nie tylko być pismem emigracyjnym, ma docierać także do Polski poprzez przesyłki na adresy z książki telefonicznej albo przemyt egzemplarzy przez pośredników. Pasjonują go prognozowanie, alianse z zachodnimi partnerami i Polakami zza żelaznej kurtyny, którzy mogliby wywrzeć wpływ na sowiecką rzeczywistość. Dlatego uważa za słabsze te partie tekstu, które nie są „zaangażowane”. Tymczasem Gombrowicz po kilku odcinkach pisanych trochę w ciemno zaczyna coraz świadomiej kształtować dzienniki. Raz chce dowalić, ale czasem dać oddech czytelnikowi, raz polemizuje, innym razem wprowadza poezję życia. Denerwuje go, że Giedroyc ciągle odsuwa publikację impresji wakacyjnych z Río Paraná i dowolnie żongluje nadchodzącymi fragmentami, i przypomina redaktorowi: „ja jestem artystą i o tym czytelnik nie powinien zapominać”[439]. Wtedy na horyzoncie pojawia się Konstanty Aleksander Jeleński, wówczas trzydziestoletni Polak kosmopolita. Przed wojną jako nastolatek doznał wstrząsu po lekturze Ferdydurke, która pozwoliła mu zrozumieć śmieszność otaczającego go świata. Obaj wywodzą się z ziemiaństwa, dzięki czemu Jeleński doskonale wyczuwa Gombrowicza. Po wojnie, jak większość Polaków z armii Andersa, pozostał na emigracji. Ale w jego wypadku była to emigracja specyficzna, gdyż mieszkając we Włoszech, był u siebie. Nominalny ojciec Jeleńskiego pracował przed wojną w placówkach M S Z , między innymi w Italii, i tam mieli willę. Tajemnicą poliszynela było też, że jego matka romansowała z księciem Sforzą, a Konstanty był wynikiem tej polsko-włoskiej miłości. Gdy tylko Jeleński
przeniesie się za namową redaktora „Kultury” do Paryża, by objąć stanowisko w Kongresie Wolności Kultury, z entuzjazmem zabierze się do promowania Gombrowicza. Kongres to świeżo powstała antytotalitarna organizacja zimnowojenna ze sporym budżetem. Sama „Kultura” jako wąskie grono emigrantów ze Wschodu nie ma wielkich wpływów ani w Kongresie, ani w środowiskach francuskich. Żyją pod Paryżem w Maisons-Laffitte odosobnieni. Pomimo jedności celów z Kongresem, związanych z oddziaływaniem na kraje komunistyczne, stosunki pomiędzy nimi są napięte, bo Polacy ze swoim doświadczeniem i zdecydowanym antykomunistycznym podejściem inaczej rozumieją wydarzenia polityczne. Z tego powodu jawią się Francuzom jako wiecznie „urażeni, uważali – wspominał François Bondy – że błądzimy w naszych poszukiwaniach, upierali się zawzięcie w takich czy innych kwestiach, zamykali w swoich hotelowych pokojach, odcinając od reszty”[440]. Kongres staje przeciwko modnym na Zachodzie prądom lewicowym i funduje za pomocą amerykańskich dolarów pisma w kilku krajach europejskich. Francuskojęzyczne „Preuves”, ukazujące się od 1951, spotyka się jednak z ostracyzmem, zwłaszcza lewicującego środowiska z „Les Temps modernes” Sartre’a, które ma ich za reakcjonistów[441]. Francuska lewica może czuć się bardzo postępowa, ale wedle Polaków Francuzi, nawet antykomuniści, boją się narazić Sowietom, są ślepi i głusi na pojawiające się relacje ze świata zza żelaznej kurtyny. Szefem „Preuves” jest ekskomunista, który porzucił partię po czystkach stalinowskich w 1938 roku, François Bondy. O Gombrowiczu powiedział Bondy’emu najpierw Józef Czapski, który razem z Giedroyciem był na założycielskim zjeździe Kongresu w Berlinie w 1950 roku. Z początku panowie nie lubili się z powodu różnic politycznych. Bondy czuł, „że dla Polaków wszystko, co ważne, musi być koniecznie polskie”, i gdy nawet pierwsze lody pomiędzy nimi zostały przełamane, wciąż z niechęcią przyjmował sugestie Czapskiego co do kolejnych nieznanych polskich geniuszy. „Dlatego też – mówi Bondy – kiedy wspomniał, iż jest pewien wielki pisarz, nieznany zupełnie we Francji, żyjący teraz w Argentynie – nazywa się Gombrowicz – pomyślałem natychmiast: Dobrze, dobrze, i przeszedłem nad tym do porządku dziennego”. I to mimo że „Kultura” dostarczyła już Francuzom Zniewolony umysł Miłosza, który okazał się sukcesem[442]. „Preuves” podobnie jak „Kultura” wystartował z tematami bardziej politycznymi, ale po kilku latach działalności zaczynają się pojawiać także tematy artystyczne i gdy Jeleński dołączy do
zespołu, reklamuje tam Gombrowicza. Bondy przyjmuje hiszpański egzemplarz Ferdydurke, ale z powodu krępującego nagabywania nie zabiera się do lektury aż do dnia, gdy się rozchorowuje. Ponieważ nie ma wtedy nic innego pod ręką przy łóżku, chwyta za Ferdydurke. Z racji swej międzynarodowości – Żyd z rodziny niemiecko-węgierskiej zamieszkałej w Pradze, po włoskiej i francuskiej szkole, ze szwajcarskim paszportem – włada także językiem hiszpańskim. „Zacząłem czytać – wspomina – i przeżyłem prawdziwy wstrząs. Byłem zachwycony pierwszym rozdziałem. Pomyślałem sobie, że od Dantego po raz pierwszy ktoś mówi w ten sposób: jestem w połowie drogi mego życia, i oto co mi się przydarza. Byłem zaskoczony przede wszystkim tonem, stylem, jak również bezpośrednim i zuchwałym sposobem rzucania tego wszystkiego prosto w twarz. Wyczuwało się ogromną gwałtowność. Przekład hiszpański bardzo mi odpowiadał. […] Witold miał spory udział w przekładzie hiszpańskim – jest on niezwykle twórczy”. Bondy jest na tyle wstrząśnięty „tematem młodzieńczego zakłopotania” i jego uniwersalnością, że od razu dzieli się odkryciem z czytelnikami na łamach „Preuves”. I tak dzięki chorobie Bondy’ego nazwisko Gombrowicza pojawia się w numerze 32 pisma z października 1953 roku[443].
[^] François Bondy, odkrywca Ferdydurke
Po otrzymaniu wiadomości Gombrowicz komentuje: „ufam, że pójdą za nim [Bondym] inni i że wszystkie te zakute łby zostaną w końcu odkorkowane […]”[444]. Zwykle krytyczny, gdy chodzi o sposób promocji, uznaje słowa Bondy’ego „za właśnie to, co trzeba i należy o mnie pisać”[445]. Bondy obwieszcza: „Dociera oto do nas – drogą okrężną poprzez Argentynę, w znakomitym przekładzie hiszpańskim – polska powieść, będąca ni mniej, ni więcej, tylko arcydziełem”[446]. Na końcu tekstu pada tak miłe uszom Witolda słowo „genialne”. Kierując się do wielbicieli Jarry’ego, Bondy zapewnia o „uciesze i radości”, jaką będą mieli z odkrycia Gombrowicza, „który, kontynuując słowiańską tradycję […], tworzy dzieło być może genialne, a w każdym razie niepokojąco dziwne”. Tak do towarzystwa złożonego z czołowych intelektualistów świata, jak George Orwell, Ignazio Silone, Arthur Koestler, Albert Camus, Wladimir Weidlé, a także Hannah Arendt, Raymond Aron czy… Roger Caillois oraz obecny tam już od 1951 roku Miłosz, dołącza Gombrowicz. Bondy coraz bardziej zaczyna ufać wiedzy i intuicji Jeleńskiego. Ze wszystkich państw wschodnioeuropejskich to Polska posiada najsprawniej działający i intelektualnie najsilniejszy ośrodek emigracyjny, czyli „Kulturę”. To sprawia, że polskie wątki stają się coraz częściej obecne w „Preuves”. Pod koniec roku ukazują się przekłady fragmentu Trans-Atlantyku ze sceną w poselstwie, tekst na temat formy i fragment Ferdydurke[447]. Wstęp Jeleńskiego do tekstów ozdabia portret Gombrowicza pędzla Zygmunta Grocholskiego, polskiego malarza osiadłego w Buenos Aires, który pożycza Witoldowi klucze do mieszkania (ulica Charcas 3888, C 3e) na randki z chłopcami. Portret namalowano jako prezent ślubny dla Alejandra i Rosy Maríi, ale gdy Witold odkrył, że wywieszają go tylko na jego wizyty, a poza tym leży za zasłonką, zdenerwował się i zarekwirował go. Wbrew swojemu zwyczajowi sprawowania nad wszystkim kontroli Gombrowicz nie doglądał tekstu, nie poprawiał tłumaczenia, nie napisał przedmowy, bo po prostu nie było czasu. Tłumaczeń dokonał Jeleński razem z Andrém Prudhommeaux, francuskim anarchistą, a nawet głównym sekretarzem Commission de relations internationales anarchistes, który pracuje także jako redaktor w „Preuves” (za co zresztą nie lubi się go wśród anarchistów). Przetłumaczył razem z Miłoszem jego Zniewolony umysł, ale Gombrowicz nic nie wie o człowieku, a na uwagę Giedroycia żartuje:
„Prudhommeaux nie lekceważę, tylko nazwisko wydaje mi się skomplikowane”[448]. Sukces „Preuves” zastał go jeszcze w Banco Polaco. Natychmiast po grudniowej publikacji z 1953 roku pojawia się wiadomość, że redaktor Maurice Nadeau prosi o prawa dla Corrêi albo Julliarda (przechodzi właśnie z jednego do drugiego), czyli do wydawnictw, do których kilka lat temu uderzał Gombrowicz. Modli się więc teraz, „oby Bóg Najw. natchnął was Duchem św.!”[449]. Modlitwy jednak nie pomagają. Po kilku miesiącach nadchodzi list, z którego dowiaduje się, że Julliard odrzuca książkę. Odmowa René Julliarda jest bardzo uprzejma, tłumaczy, że po „une étude approfondie” [dogłębnych studiach] i zasięgnięciu rady musi zrezygnować z wydania książki, gdyż jest to jedno z tych dzieł, których rozgłos przychodzi po kilku latach. Istnieją też obawy, że tłumaczenie na francuski nie odda specyficznego języka książki, choć „jestem pewny, że w języku polskim Pańskie dzieło prezentuje bardzo udane osiągnięcie”[450]. Ta uprzejmość może mieć związek z pewnym sentymentem, jaki Julliard odczuwa do Polski, w której po I wojnie światowej pojawił się jako młody handlowiec, by zakupić jajka i drewno. „Dzięki przedsięwzięciu import-eksport [René Julliard] miał okazję odkryć uprzejmość Polaków, ich pasję muzyczną, ich uwielbienie dla naszej literatury” i to wówczas, gdy „spacerował po ulicach Warszawy, dojrzewał w nim projekt spopularyzowania literatury francuskiej w Polsce”[451]. Pierwsze pieniądze jako wydawca zarobił na wydawnictwie Sequana (francuski zapis polskiego słowa „Sekwana”), które prowadziło w Polsce sprzedaż książek francuskich na abonament. W ten sposób Witold Gombrowicz, jego matka czy siostra, nie wiedząc o tym, mogli byli zapoznać się z wydawanymi przez niego książkami. Julliard, który wyznaje zasadę, że trzeba szybko umieć podejmować decyzje, sprawę Gombrowicza będzie wyjątkowo przeciągał. Tak jak wcześniej, łącznikiem staje się René Marill Albérès (na niego powołuje się w liście Julliard i z nim Gombrowicz omawia kwestie tłumaczenia[452]), ale w komitecie redakcyjnym przeciwko Ferdydurke wypowiada się François Le Grix, argumentując, że książka jest trudna w odbiorze i do sprzedania, zwłaszcza że pisarz należy do nieznanych[453]. Drugi wydawca się nie odzywa. Witold czuje się jak żywcem pogrzebany. W 1954 roku kończy pięćdziesiąt lat i zaczyna się kryć ze swoim wiekiem. Proszony o notę biograficzną, woli pominąć rok urodzenia: „gdyż zacząłem ujmować sobie lat”, albo proponuje zapis „ur. 1914” (lub „urodzony w wieku X X ”)[454]. Żartuje: „Chciałbym powoli
i niepostrzeżenie dojść do 35 lat”. Tak naprawdę ogarnia go rozpacz. To już któreś podejście i znowu nic z tego. Notuje w grudniu: „Myślę o samobójstwie”[455]. Rok podsumuje krótko: „erotyka mi się wykańcza i literatura… Myślę o śmierci i czekam”. Sylwestra 1954 roku spędza samotnie przy Avenida Corrientes. Wbrew jednak czarnym myślom udaje mu się przeżyć bez stałego dochodu. Wciąż prowadzi kursy filozoficzne, potem z początkiem 1956 roku otrzyma prywatne stypendium Sheby Goodman z Paryża, także z Kongresu Wolności Kultury, do tego z Radia Wolna Europa. W zamian pisze dla radia audycje, które nigdy nie będą emitowane (odnalezione po śmierci zostaną opublikowane jako Wspomnienia polskie i Wędrówki po Argentynie). Sam fakt braku wyjścia w eter nie zniechęca go, pisze sumiennie i na czas kolejne odcinki. Po Revolución Libertadora powstają także w Argentynie nowe warunki do zarobku i dzięki Mastronardiemu pisze kilka recenzji dla „El Hogar”[456]. Pojawia się też fragment Ferdydurke dzięki Sábato, który zajmuje ważne stanowiska w dziennikarstwie argentyńskim[457]. Dzięki małemu zastrzykowi gotówki, jako syn biznesmena i by zapewnić sobie stałe dopływy gotówki na starość, inwestuje sumkę pieniędzy we… wtryskiwarkę do plastiku w fabryczce dewocjonaliów Marii Świeczewskiej, a także wykupuje kilka akcji na giełdzie. Pozostaje jednak pytanie: co dalej? Jego aspiracje były wyższe, ale wydaje się, że znikąd nie ma już nadziei. Mieszka sam, zdrowie coraz bardziej szwankuje. A to te męczące egzemy na głowie, problemy z żołądkiem – a to kiszki, a to wątroba, rwa kulszowa, „lekkie bóle prostaty”[458], problemy z zębami, usuwanie korzenia i implant, ale przede wszystkim trudności z oddychaniem, na które pomaga sobie inhalacjami i penicyliną, dromatelem i derolinem[459]. Być może w taki nędzny sposób przyjdzie mu skończyć życie z książkami wydawanymi przez emigracyjne kółko w liczbie 1000 egzemplarzy. Jan Gombrowicz dożył lat sześćdziesięciu pięciu, czy jemu też zostało piętnaście? Niespodziewany zwrot wypadków politycznych sprawi, że rozwiązanie problemu nadejdzie ze strony najmniej oczekiwanej, a mianowicie z Polski. Rok 1956 okazuje się przełomem w hermetycznie zamkniętym społeczeństwie, które jednak pulsuje pod spodem, wyrywa się z siermiężności. Tymi wydarzeniami emocjonuje się oczywiście bardziej niż Revolución Libertadora i jej pokłosiem.
[^] Figurki świętych produkowane w fabryczce Marii Świeczewskiej. W ten biznes zainwestował Gombrowicz po opuszczeniu banku
W lutym 1956 roku dochodzi do publicznej krytyki Stalina z ust I sekretarza Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikity Chruszczowa. Na zjeździe w Moskwie Chruszczow krytykuje uprawiany przez Stalina kult jednostki i przyznaje się do błędów i wypaczeń systemu. Mówi o brutalnym terrorze i czystkach, ale co ważniejsze dla Polaków, przyznaje, że istnieją różne drogi, „narodowe”, do socjalizmu. To daje początek zmianom i wielkiemu ożywieniu nad Wisłą. Powstaje dużo nowych tytułów prasowych, sięga się po zakazanych autorów, otwiera na zachodnie prądy w literaturze, filmie, teatrze, muzyce (jazz), ludzie z pasją rzucają się także na literaturę emigracyjną, dotąd zabronioną. Z emigracyjnych autorów to Gombrowicz budzi największe emocje. Brat Janusz informuje go, że rodzimi wydawcy są zainteresowani wznowieniem Ferdydurke. Witold reaguje tak, jakby to była propozycja z kosmosu: „Projekty literackie, o których piszesz, wydają mi się całkowicie nierealne. Nie zapominaj, że Ferdydurke jest dziełem zgniłego indywidualizmu,
surowo potępionym i tępionym, więc bardzo wątpię, żeby miało jakiekolwiek szanse wydawnicze. […] Zbaraniałbym i osłupiał, gdyby to okazało się do zrobienia. Dawno na tym postawiłem krzyżyk”[460]. Gdy Janusz potwierdza wieści w maju 1956 roku, Witold wciąż kpi: „Dziwne, że chcą wydawać to dzieło wsteczne zgniłego indywidualizmu i kapryśnie przekornego intelektualnego egotyzmu, ale jeśli im się zachciewa, nic nie mam przeciwko temu”[461]. W związku z wypadkami w październiku Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie ponawia uchwałę, która zabrania druku pisarzom emigracyjnym w kraju („pisarze polscy na obczyźnie […] winni nadal powstrzymywać się od wszelkiej współpracy z instytucjami kontrolowanymi przez władze totalistyczne”[462]). Ustawę tę podpisują pisarze „drugorzędni” (wedle Gombrowiczowskiego rozróżnienia). Spora grupa „większych” nazwisk pozostaje poza Związkiem i w większości krytykuje takie podejście – w tym Maria Kuncewiczowa, Gustaw Herling-Grudziński, Jerzy Stempowski, Czesław Miłosz, Konstanty Jeleński. Gombrowicz w ankiecie, którą na ten temat organizuje „Kultura”, wypowiada się następująco: „Ja pozostałem za granicą ponieważ w Kraju nie ma wolności słowa – ale teraz okazuje się, że i tutaj mi ją gwałcą nakazami dla kogo mam pisać i gdzie mi wolno szukać czytelników. […] W chwili, gdy dzięki szczęśliwym przemianom politycznym w Kraju, wolne słowo może na koniec przeniknąć na tamtejsze spustoszone tereny, gdy wreszcie komunizm zmuszony został do uchylenia polskiego okna na Zachód – ktoś inny staje na przeszkodzie i nakłada nowy kaganiec”[463]. Rozbieżności wśród popierających stanowisko „Kultury” budzi tylko kwestia finansowa. Brać czy nie brać pieniędzy od komunistów? Gombrowicz podporządkowuje się wytycznym Giedroycia[464], acz po sprawdzeniu, że honorarium nie da się przesłać do Argentyny, i przekazuje je rodzinie. Zachowuje ostrożność, którą można śledzić w listach do Janusza, na przykład zabezpiecza się pokwitowaniami odbioru gotówki przez Janusza i Renę. Tłumaczy także – nadal wedle wytycznych „Kultury” – że choć nie zamierza „robić żadnych trudności niepotrzebnych”, bo darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby[465], to nie zgadza się na skróty bez konsultacji z nim ani na przedmowy „pisane przez tamtejszych ludzi”[466]. W tym samym miesiącu, może zainspirowany tak nagłym, a szczęśliwym obrotem spraw, szuka poprzez Alliance française w Buenos Aires tłumacza z hiszpańskiego na francuski do przekładu Ferdydurke. Polecają mu dziennikarza Rolanda Martina[467]. Martin trochę się obawia kolejnego grafomaństwa, bo
właśnie jest po złym doświadczeniu z węgierską pisarką. Gdy na spotkaniu z Gombrowiczem dostaje do rąk egzemplarz książki, oddycha z ulgą. Gombrowicz sam płaci za tłumaczenie, które zamiast trzech miesięcy zajmie rok. Jest święcie przekonany, że Ferdydurke działa jak „bomba atomowa”, tylko trzeba ją uaktywnić. Jego wyczucie potwierdzają różne drobne zdarzenia. W czerwcu zgłasza się do niego polska doktorantka z Columbia University w Nowym Jorku, która szykuje antologię polskich opowiadań i chce włączyć do niej Gombrowicza. Olga Scherer-Wirska tłumaczy Biesiadę u hrabiny Kotłubaj. Gombrowicz cieszy się, że coś się dzieje, ale też – jak wyznaje nowej tłumaczce – „gdy słyszę o 50$ po prostu omdlewam”[468].
[^] Janusz Gombrowicz i jego partnerka, pasierbica Stasia Cichowska, lata pięćdziesiąte
Kiedyś Janusz radził mu, by zniszczył swoją pisaninę i zajął się czymś sensowniejszym. Przeżycia wojenne i powojenne zrobiły swoje. Brat żyje teraz zamknięty w czterech ścianach malutkiego mieszkania, pozbawiony szans zarobku, odcięty z powodu swej relacji z pasierbicą od rodziny i znajomych, utrzymywany tylko z pensji Stasi. Witold po bratersku i filozoficznie pociesza
go: „Ale życie w ogóle jest dramatyczne i w ten czy inny sposób zawsze jesteśmy przegrani – nie kijem go, to pałką. Staraj się żyć drobiazgami, to jeszcze najlepszy system”[469]. Janusz, który czyta teraz na nowo zdobyty gdzieś egzemplarz Ferdydurke, pisze do brata: „nie masz pojęcia, jak smakuje po tych wojennych latach, żebyś mógł zobaczyć obecnie Młodziaków, Pimkę do potęgi itd.”[470]. Donosi o oburzeniu, jakie wzbudziła powieść o „chudej szkapie co zdechła”, i dodaje: „jestem całkowicie po Twojej stronie ot tak na wszelki wypadek, myślę, że wnikliwa twoja analiza nie ma zwyczaju się mylić”[471]. Janusz zajmie się doglądaniem interesów wydawniczych młodszego brata w Polsce. Zyski idą przede wszystkim do niego, ale Witold prosi o podzielenie się z matką i Jerzym. W jednym z pierwszych listów w tej intensywnej korespondencji biznesowej z bratem wyznaje: „Kiedyś śniliście mi się wszyscy razem, cała rodzina gdzieś jakby we Wsoli i ja także tam byłem, spotykaliśmy się po raz pierwszy po wojnie i każdy opowiadał swoje przeżycia, ale nikt nie mógł dosłyszeć, co mówią inni, po czym nagle zjawił się Paskal we własnej osobie i powiedział: żyje się samemu i umiera się samemu. Wątpię, abyśmy kiedyś mieli okazję do opowiedzenia sobie naszych przeżyć, a jeszcze wątpliwsze, abyśmy wyczerpali sens cudzego przeżycia. Trzymaj się ostro, panie święty, bo nic innego nie pozostaje […]”[472]. Rodzina nie widziała Itka od siedemnastu lat. Janusz w 1956 roku kończy sześćdziesiąt dwa lata, posiwiał mało, ale stracił wszystkie zęby i zmalał, a nawet stał się bardzo szczupły[473]. Antonina Gombrowiczowa jest siwiuteńka, kończy osiemdziesiąt cztery lata i mieszka nadal w Kielcach razem z Reną. Witold regularnie pisze do matki, informując ją w listach, które ona pieczołowicie chowa dla potomności w pudełeczku, o swoich „sukcesach” życiowych. Kłamie tak bardzo, że prosi potem siostrę, by po śmierci matki te listy zniszczyła. Antonina wyobraża sobie, że syn mieszka w szykownych pensjonatach, że klimat dobrze mu robi na astmę, a posada sekretarza banku to świetna fucha, śle mu rady, jak ma się ubierać i dbać o siebie. Cieszy się, że jako jedyny uniknął wojny, nie chce też namawiać go do powrotu do kraju, bo „tam się jakoś urządził, wydaje książki, a tu?”[474]. Witold przysyła jej egzemplarz Trans-Atlantyku i Ślubu ze specjalną dedykacją „Matce – Autor”, co niezwykle ją uszczęśliwia. Teraz pojawia się szansa, że Antonina ujrzy wznowienie przedwojennej książki Witolda. Jest z niego bardzo dumna. „Promieniała po prostu. Proszę, ten mały, chorowity, delikatny i – wydawałoby się – niezdarny Witold, z którego w ogóle miało nic
nie być!” Broni go dzielnie przed krytyką ciotek, twierdząc, że to „wybitny umysł”. „To literatura przyszłości, wszyscy będą kiedyś tak pisać […]”. Rena, zawsze najbliższa mu z rodzeństwa, nie może doczytać Trans-Atlantyku do końca, ale w obecności matki nie wolno Itka krytykować. Jest po prostu jedynym luksusem, jaki pozostał w życiu damy kończącej życie w sublokatorskim pokoju. Jerzy, osiadły w Radomiu, radzi sobie jako tako, zarabiając na życie dziennikarstwem w lokalnej prasie (głównie teatr), w latach pięćdziesiątych jest działaczem kulturalno-oświatowym w regionie (dba o rozwój młodzieży i życie kulturalne), prowadzi Klub Literacko-Artystyczny, którego prezesem zostaje od 1953 roku, tłumaczy poezję z rumuńskiego i rosyjskiego, w tym apel pod znamiennym tytułem: Spełniamy nakaz Stalina![475]. Jest osobą na tyle wpływową, że postronnym wydaje się samym sekretarzem partii. Trudno jednak mówić o jakimkolwiek zaangażowaniu ideologicznym, Jerzy to człowiek zbyt chłonny, otwarty, by zamykać się w ideologii[476], próbuje tylko jakoś przetrwać z humorem ponure czasy. Na fali zmian po 1956 roku w Polsce nawiązuje korespondencję z Witoldem, tłumacząc się z długiego milczenia: „W ciągu siedmioletniego pobytu w Rumunii rozwinąłem działalność dziennikarskoliteracką, b. ożywioną. Przypadek chciał, że obracałem się w grupie intelektualistów zbliżonych do Juliusza Maniu (takiego rumuńskiego Witosa i to wcale nie w miniaturze). Oczywiście moje kontakty z nimi nie miały żadnego charakteru politycznego. Niemniej represje, którym ulegli, nakazały mi wielką ostrożność, tym bardziej że i sytuacja moja po powrocie do kraju stała się dość delikatna. Zaprzestanie aktywności publicystycznej byłoby widziane jako opozycja przeciwko reżimowi, przeszłość budziła nieufność. W tych warunkach postanowiłem sobie nie korespondować z zagranicą, aby uniknąć wszelkich podejrzeń, wtedy nieuniknionych. Z drugiej strony Ty byłeś wtedy w pełni niełaski. Nieraz atakowano mnie nawet za Twoje rzekome grzechy”[477]. Witold rozumie, że korespondencja z nim mogłaby się okazać dla Jerzego niewygodna: „Matka z Reną dały mi do zrozumienia, że to byłoby niepożądane”[478].
[^] Antonina Gombrowicz po wojnie
Zebrane w Instytucie Pamięci Narodowej akta na temat Jerzego zaczynają się w październiku 1955 roku i odbijają także sytuację Witolda. W doniesieniu o numerze 17/55 z dnia 7 października 1955 informator o pseudonimie Obora pisze: „Namówiłem Jerzego G O M B R O WI C ZA , by zwrócił się do brata, znanego
literata, który przebywa za granicą, by ten wrócił do kraju. Obiecał mi to zrobić. Sam jest w kraju od 1945 r. Ostatnio pisał o nim w »Nowej Kulturze« O TWI N O WS K I – mówiąc, że to jest przykład, iż każdy w Polsce może pracować i nie ma żadnych przeszkód. Oczywiście chodziło tu, aby brat z zagranicy wrócił. Tymczasem adwo. C ZA P LI C K I , który jest równocześnie prezesem K LU B U Literackiego, rozpoczął na J . G O M B R O WI C ZA nagonkę, szkalując go wśród władz partyjnych (tow. Majowa z Wydz. Propagandy K M w Radomiu). Gdyby Gombrowicz, ten [z] zagranicy znany literat, dowiedział się o trudnościach życia Jerzego w Polsce, to na pewno by nie tylko nie wrócił do kraju, ale spowodował wstrzymanie fali emigracyjnej. Wydaje mi się, że dalsze odsuwanie J . G O M B R O WI C ZA od działalności jest b. szkodliwe – szczególnie w obecnym okresie. Najlepiej by było, gdyby mógł wrócić do działalności w klubie literackim. Przez czas jego przewodnictwa klub działał bardzo dobrze. Wygłoszono setki odczytów i wierszów literackich oraz audycji przez radiowęzeł. Wydaje mi się, że poprawienie doli J . G O M B R O WI C ZA , powierzenie mu jakiejś funkcji społecznej, a nawet pracy w szkolnictwie przyczyniłoby się do przyjazdu jego brata, który jest zdolny i ceniony literat (powieściopisarz), na pewno przyciągnęłoby za sobą innych, którzy dotychczas jeszcze zastanawiają się, czy wracać do kraju. Sprawa jest ważna i pilna”[479].
[^] Jerzy Gombrowicz
Do nawiązania kontaktu między braćmi dochodzi dokładnie po raporcie służb – może dlatego, że Jerzy ma teraz doskonały pretekst. Dla państwa
polskiego powrót pisarza z emigracji mógłby posłużyć za wielki propagandowy sukces. Krajowi literaci, w tym Słonimski i Dąbrowska, występują z apelem o powroty. W zakulisowych negocjacjach obiecuje się im wille i mieszkania. Na tej fali powróci Maria Kuncewiczowa, Michał Choromański, także Zofia Chądzyńska i Małgorzata Wickenhagen wypływają, by zbadać sytuację. Możliwe, że Jerzy prowadzi jakąś grę, w której powrót brata pomógłby w jego sytuacji. Witold odpowiada 14 września 1956 roku: „moja podróż do kraju jeszcze nieaktualna, muszę liczyć się tutaj z organizacjami i prasą, które zaraz by krzyk podniosły”[480]. Z tego samego dnia, 14 września, pochodzi kolejny raport na temat Jerzego Gombrowicza, tym razem informatora o pseudonimie Megan. Jerzemu dostaje się w nim za brata: „jest to osobnik, który wywiera negatywny, dekonstruktywny wpływ na życie wśród inteligencji”. Obywatel Jerzy Gombrowicz „nadużył […] zaufania niektórych ludzi z partii, którym sugerował, że dzięki nim wróci jego brat autor »Ferdy[ruble/mble« – dopisane nieczytelnie ręcznie]. Oczywiście tylko dla pokrycia swej rozbijackiej roboty”[481]. Także Rena jako była działaczka ziemska znajduje się w niebezpiecznej sytuacji. Jej przyjaciółkę, Halinę Dorię-Dernałowicz z Koła Ziemianek, oskarżono i przesłuchiwano na okoliczność „kontaktów z Zachodem”. Pewnego dnia Służba Bezpieczeństwa przeszukuje też pokój Reny i Antoniny w Kielcach, nie zachowały się jednak – czy też ich nie odnaleziono – dokumenty dotyczące siostry w I P N . W ciągu pół roku pomiędzy ulicą Venezuela 615 w Buenos Aires a Serocką 10 w Warszawie dochodzi do wzmożonej wymiany listów. Witold przesyła Januszowi wykaz zmian, jakich chce dokonać w tekście Ferdydurke zgodnie z tymi, które wprowadził do hiszpańskiego wydania, i w lutym 1957 roku ukazuje się nowe wydanie w Państwowym Instytucie Wydawniczym! Jest też zapotrzebowanie na opowiadania, którym przy tej okazji dodaje pięć nowych tekstów, wprowadza poprawki i zmienia tytuł, bo już wystarczająco się nacierpiał w związku z tą „niedojrzałością” – stają się teraz Bakakajem na cześć ulicy, przy której mieszkał w 1939 roku (ukażą się po dłuższym czasie oczekiwania w Wydawnictwie Literackim pod koniec roku 1957). Po tym zaraz wychodzi Trans-Atlantyk ze Ślubem w Czytelniku. Jest także zainteresowanie Iwoną, której w ogóle już nie pamięta („Najgorzej, że zupełnie zapomniałem, co napisałem w Iwonie”[482]). Gdy Jerzy przypomina mu o Opętanych, mówi, że „lepiej jej [powieści] nie tykać, bo nie przynosi mi zaszczytu”[483]. Książki ukazują się
w kolosalnym jak dla niego nakładzie 10 000 egzemplarzy, co jak na warunki P R L nie jest aż tak zawrotne. Gombrowicz komentuje, że taki nakład nie ma sensu, bo nie jest autorem dla mas – będzie dobrze, jeśli zrozumieją go dwa tysiące czytelników[484]. Wzmożona korespondencja trwa także na linii Gombrowicz–Giedroyc. Emigracja dalej potępia druk w kraju, czemu obaj się sprzeciwiają, wychodząc z założenia, że skoro uchylono drzwi, trzeba zająć się kontrabandą, a Gombrowicz wyrósł poprzez swój nonszalancki ton na główną broń przeciw komunizmowi. Zgadzają się co do tej zasady, lecz nie unikają małego konfliktu. Giedroyc obawia się, że Gombrowicz, skuszony zarobkiem w kraju, nie zachowa się lojalnie wobec „Kultury”, która też ma prawa do jego publikacji. Nie zamierza jednak wysuwać prawnych argumentów, a Gombrowicz zapewnia Giedroycia o swojej „stuprocentowej lojalności”[485]. Gdy rozwijają się „odwilż” i perspektywy wydań w Polsce, Gombrowicz jednocześnie publikuje w „Kulturze” kolejne fragmenty, w których ocenia moralnie komunizm, tak jak wcześniej moralnie rozpracował egzystencjalizm czy katolicyzm. Zarzuca komunistom, że wymagają ostrości widzenia i krytycyzmu w stosunku do cudzego systemu, ale broń Boże nie w stosunku do siebie samych, co nazywa „świńską zmianą tonu”[486]. Nie wdaje się w polityczne dywagacje, wytyka tylko komunistom palcem, że żyją w „zaduchu nieszczerości”. „Musicie powiedzieć: my zaślepiamy się umyślnie. Póki tego nie powiecie – jak rozmawiać z kimś nierzetelnym w stosunku do siebie samego?” O „odwilży” pisze z nieufnością jako o „surogacie wolności i prawdy” na 45 lub 47 procent. Przyznaje, że z perspektywy więźnia ucieszyłby się takim poszerzeniem zakresu swobody, ale gdyby wsiadł na statek do Polski, już na pokładzie musiałby „dokonać na sobie samym amputacji, wyrzucając za burtę połowę tego, co uważał za wartość”, dlatego że rewolucja, która dokonuje się w Polsce, jest niszczeniem przeszłych prawd, ale raz, gdy ją się dopełni, nastanie „paf”, po czym „zatrzaskują się drzwi – i gdzież jesteśmy? Klasztor? Wojsko? Kościół? Organizacja?”. W tym też czasie Giedroyc wydaje także pierwszy tom zebranych fragmentów dziennikowych z lat 1953–1956.
[^] Krajowe wydanie Trans-Atlantyku i Ślubu przez Czytelnika
W Polsce z pozycji renegata Witold wyskakuje na zbawcę narodu. Mówi się już Gombrowiczem, a „przymiotnik »gombrowiczowski« (na określenie groteskowej sytuacji społecznej lub towarzyskiej) wszedł do języka potocznego i nie ma dnia, by się go nie spotykało w prasie” – ironizuje trochę Zygmunt Kałużyński w 1958 roku[487]. Mało bowiem na świecie miejsc tak wrażliwych na groteskę jak narody pod komunizmem. Przy dokonywanej rewizji literatury dwudziestolecia, Gombrowicz wyłania się z zapomnienia jako gigant. Wraz z nim wracają też postacie Witkacego i Schulza. Znakiem czasu jest to, że kilka razy, gdy krytycy wspominają o tym swoistym przewartościowaniu zjawisk przed- i powojennych, przywołuje się postać Kadena-Bandrowskiego, którego niedzielna recenzja spaliła Witolda na łonie rodziny. Ta wielka wówczas figura z czasem zmniejszyła się. Kaden-Bandrowski (zginął w powstaniu warszawskim) pojawia się, by zobrazować zmiany w hierarchii. Ale aż takie niuanse do Gombrowicza nie dochodzą. Wprawdzie zaordynował u Janusza prenumeratę wycinków prasowych, lecz z uwagi na ceny przesyłek lotniczych nie chce, by mu wszystko przesyłał. Dochodzi więc do niego tylko jakiś wybór, na przykład głośnym echem odbija się audycja radiowa, w której Artur Sandauer nazwał go „dumą narodową”[488]. Popierają go także młodzi krytycy – Jan Błoński, Ludwik Flaszen i Andrzej Kijowski – „znani z agresywnego nonkonformizmu” (wedle określenia Kałużyńskiego)[489]. Gombrowicz staje się „wydarzeniem” roku 1956, a „gęba” i „pupa” są na ustach wszystkich. Kijowski przytacza anegdotę z konferencji pisarzy w 1952 roku, gdy po przemówieniach, podziękowaniach, wyrazach wdzięczności każdego z mówców „jeden z uczestników konferencji, odgrywający w niej bodaj czy nie główną rolę, pisarz ideolog, reprezentant, polityk, członek instancji politycznych na najwyższym szczeblu […] przeciągnął dłonią po twarzy i szepnął: »Ależ pupa…«”[490]. Kijowski uważa, że Ferdydurke to „odtrutka na idiotyzm”, że zadomowia się językowo wśród czytelników, bo Gombrowicz „znalazł kategorie, określające mechanizm życia społecznego”. Ferdydurke, powracająca po dwudziestu latach[491], dostaje drugie życie. Nie zdążyła się wyszumieć przed wojną, potem poddana represjom, jest odbierana nie jako wznowienie, ale jak nowość. Jak pisze Flaszen, Ferdydurke „po latach dwudziestu, które zmieniły mapy świata, przetasowały klasy i rządy […], jest książką współczesną – bardziej od niejednej współcześnie napisanej”[492]. Jeden
z krytyków występuje nawet ze śmiałą tezą, że jeśli przedwojenne pokolenie – Gombrowicz, Schulz, Andrzejewski, Rudnicki, Breza czy Otwinowski – przyjmują się tak dobrze w erze egzystencjalizmu sartre’owskiego, to dlatego, że przed wojną nad Wisłą pojawił się „polski egzystencjalizm” (w polskiej historii literatury określany mianem „katastrofizmu”). W tym sensie Sartre jest nie twórcą, ale epigonem tego kierunku, który korzeniami sięga przecież filozofów, od Kierkegaarda do Heideggera[493]. Z wycinków, które dochodzą do Gombrowicza, wyłania się masa nowych nazwisk, gwiazd, układów. „Przeglądam. Ludzie nowi. Nieznane nazwiska: Lapter, Bartelski, Toeplitz, Bratny – co to za osoby? Recenzja z książek, o których nic nie wiem, napomknięcia o zdarzeniach przeze mnie nie zasłyszanych […] – jak gdybym nocą podkradł się pod mury wielkiego obozowiska i łowił dochodzące głosy. […] W Polsce ongiś byłem cudzoziemcem, ponieważ moja literatura była egzotyczna i odpychano ją – dziś znowu błąkam się na peryferiach”[494]. Ale jednak stwierdza, że krytyka powojenna jest inna w tonie niż ta niegdysiejsza, „bardziej bezpretensjonalna i rzeczowa, a mniej agresywna i spoufalona” niż przed wojną[495]. Polskie zachłyśnięcie się kulturą Zachodu w 1956 roku związane jest ściśle z Francją. O ile przed wojną w teatrze dominowali autorzy angielskojęzyczni, o tyle teraz prym wiedzie kultura znad Sekwany – Adamov, Ionesco i Beckett, w tym towarzystwie startuje Gombrowicz dramaturg, który dotąd nie znalazł miejsca na deskach teatru. Pojawiają się cztery propozycje – Tadeusz Byrski chce wystawić Ślub w Kielcach, a Tadeusz Kantor bierze się do Iwony w Krakowie w teatrze Cricot 2, także Teatr Dramatyczny w Warszawie ubiega się o wystawienie Iwony, a Teatr Narodowy zastanawia się nad Ślubem. Pierwszemu Gombrowicz nie udzieli zgody – Byrski prowadzi już próby, gdy otrzymuje odmowny list od Gombrowicza: „Absolutnie wykluczone, aby Ślub miał debiutować na prowincji, prowincjonalnymi siłami, przed kielecko-radomską publicznością”[496], bo „bomba nie jest po to, aby wybuchła na peryferiach”[497]. Wedle Gombrowicza jego sztuki nie tylko nie powinny być grane na prowincji, ale też nie przez teatry eksperymentalne. Dlatego ma zastrzeżenia do Kantora: „Co do wystawienia Ślubu w Cricot to mam wątpliwości: nie chciałbym, aby Ślub debiutował jako sztuka eksperymentalna, obok Witkacego […]”[498]. Wcale nie podoba mu się także awangardowa okładka Kantora do krajowego wydania Iwony. Pisząc do
Zaiksu, zastrzega, że sztuki jego mogą zostać wystawione jedynie w dużych miastach i w poważnych teatrach w Warszawie, Krakowie oraz… we Lwowie i w Wilnie. Do Teatru Dramatycznego nie ma zastrzeżeń i będzie to jedyny, któremu uda się wystawić Gombrowicza. Teatr od dwóch lat mieści się w Pałacu imienia Józefa Stalina, sowieckim prezencie dla Warszawy, zbudowanym na gruzach przydworcowych ulic. W czasie odwilży z repertuaru teatrów znikają obowiązkowe dotąd sztuki radzieckie, a powracają ostrożnie polscy autorzy romantyczni – Dziady Mickiewicza i Kordian Słowackiego czy Nie-Boska komedia Krasińskiego. Wraca także Szekspir – jego królewskie dramaty władza widziała dotąd jako „prefaszystowskie”, wedle określenia Konstantego Puzyny, który zostaje młodym kierownikiem Teatru Dramatycznego i wyciąga z przedwojennego wydania „Skamandra” Iwonę[499]. Teatry wprowadzają współczesną zagraniczną dramaturgię, bo w jakiś sposób łatwiej zaakceptować absurd czy groteskę u autorów niepolskich. Tak Beckett z Ionesco pomagają odgrzebać Witkacego i Gombrowicza oraz otworzyć drzwi dla młodych: Sławomira Mrożka i Tadeusza Różewicza[500]. Prapremierę światową Iwony wyreżyseruje w sezonie jesiennym 1957 kobieta, Halina Mikołajska, a samą Iwonę zagra Barbara Krafftówna. W roku publikacji Iwony obie były panienkami. Teraz jedna ma trzydzieści dwa, druga dwadzieścia dziewięć lat[501]. Mikołajska ujawnia w Iwonie wyczucie groteski, a Krafftówna rolę Iwony opiera na mimice. Jak wspomina: „Dla mnie był to zdecydowany przełom w tak zwanej technice aktorskiej. Nowa epoka mi się nagle otworzyła […], że tych wszystkich ozdobników, których się nauczyłam i do tej pory używałam, nie muszę używać”[502]. I dodaje: „To był skok w kosmos. Wyjście z klasycznego teatru, z formy ustalonej przez pokolenia. Ta literatura zmieniła sposób myślenia o teatrze. Grając Gombrowicza, czuliśmy się jak w innym świecie”[503]. To pierwsza reżyserska praca Mikołajskiej, która dotychczas znana była jako inteligentna aktorka, prywatnie żona pisarza Mariana Brandysa. Przygotowała ją do Iwony rola w Krzesłach Ionesco, a czytany właśnie Gombrowicz, jak wyznaje, jest jej „ukochanym pisarzem”[504]. Ceni u niego specyficzny dowcip i skondensowany styl, dzięki któremu „potrafi on w krótkim utworze wyrazić to, co Marcel Proust w czternastu tomach”. W piątkowy wieczór 29 listopada 1957 roku do Dramatycznego na Iwonę, księżniczkę Burgunda Witolda Gombrowicza wybiera się Janusz ze Stachą.
Spektakl oglądany na Dużej Scenie jest dla nich wielkim przeżyciem. Ile przy tym osobistych refleksji, skoro postać Iwony wzorowana była na żonie Janusza, a matce Stachy. Nie mówiąc o postaci królowej Małgorzaty – czy dojrzeli w niej Antoninę?[505] Mikołajska zrezygnowała z realizmu i psychologizmu postaci, który krytykował Witold przed wojną, a Krafftówna kreuje Iwonę nie na stracha na wróble, ale na ofiarę[506]. Aktorzy używają nowej techniki wypowiadania tekstu, która nie jest już deklamacją ani egzaltacją, tylko naśladuje naturalny sposób mowy – jak określi ten efekt Puzyna. Inscenizacja Andrzeja Sadowskiego nadaje sztuce formę „baśniowej farsy w na wpół abstrakcyjnych dekoracjach”, ze strojami stylizowanymi na lata trzydzieste i zawieszonymi „w przestrzeni scenicznej małymi papierowymi szabelkami i bębenkami w barwach narodowych”[507]. Krytycy zgodnie ogłaszają, że Gombrowicz jest „preegzystencjalistą polskim”, podkreślając, że sztuka została napisana dwadzieścia lat wcześniej, „[…] kiedy nie śniło się jeszcze w Polsce o egzystencjalizmie i o paryskiej awangardzie teatralnej w jej postaci dzisiejszej, jaką reprezentuje chociażby Eugeniusz Ionesco”[508]. Albo mówią wprost: „dumni jesteśmy z Gombrowicza, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że on dokonał tego rodzaju odkryć o dwadzieścia lat przed Ionesco”[509]. Jan Kott, jeden ze znanych Gombrowiczowi młodzieńców z kawiarni warszawskiej, który przeżył wojnę po „aryjskiej” stronie i wybił się jako marksistowski krytyk teatralny, również podkreśla kwestię czasu, tytułując swoją recenzję: Pełnoletnia „Iwona”[510]. Ale to nie on, przyszły szekspirolog światowej sławy, zwróci uwagę na analogie szekspirowskie, tylko Krzysztof Teodor Toeplitz, który rzuca: „gdyby Szekspir był dwudziestowiecznym Polakiem, tak właśnie wyglądałby Hamlet”[511]. Toeplitz notuje także różnicę w reakcji publiczności, która ryczała ze śmiechu „na premierze najlepszego przedstawienia sezonu”[512], a na kolejnych spektaklach nikt się już nie śmiał. Widocznie na premierę wybrał się też Tadeusz Kantor (a grano sztukę pięćdziesiąt dwa razy[513]), bo gdy opisuje swoje wrażenia Gombrowiczowi, nazywa przedstawienie „bardzo akademickim teatrem – jak u nas mówią »zrobili do śmichu« »A tu nic do śmichu nima«”[514]. Mimo że Iwona znalazła się w planach repertuarowych Kantora zgłoszonych obowiązkowo Ministerstwu Kultury i Sztuki w marcu 1957 roku, nie doszło do realizacji projektu[515]. Czy z powodu zmian, jakie Gombrowicz zaczyna wprowadzać do tekstu (w połowie 1957)? Z listu do Gombrowicza z 1958 wynika, że Kantor, mimo opóźnień
spowodowanych swoimi wyjazdami, był zdeterminowany wystawić sztukę zaraz po powrocie w grudniu, bo jak stwierdził: „za wiele przemyślałem nad Iwoną, abym miał jej nie realizować”[516]. A jednak nie wystawi Iwony (pozostaną tylko szkice), podobnie jak odwołany zostanie Ślub w Teatrze Narodowym i plany Teatru imienia Słowackiego, które nagle zasygnalizował z Krakowa Tadeusz Kwiatkowski. Kwiatkowski po kilku miesiącach donosi, że mają wszystko gotowe, ale „niestety ostatnio zaszły pewne trudności, które nakazują nam, niezależnie od naszych planów, sztukę nieco przesunąć”[517]. Te trudności stwarza cenzura, która „ze względu na dyskusyjny charakter ideowy” nie zatwierdza Iwony Gombrowicza na sezon 1958/1959[518], ale… pozwala na przykład grać Sartre’a. Zmiany poodwilżowe kończą się tak nagle, jak się pojawiły. Pertraktacje co do wydania Dziennika w Polsce przedłużają się, pojawia się problem ze sformułowaniem o niewolnikach[519], także przedmowa Wittlina zawiera „zdania, które mogą być mimowolnie odczute w obraźliwym dla nas sensie”[520]. Gombrowicz nie idzie na żadne kompromisy co do tekstu Dziennika, ale w sprawie przedmowy nie chce się upierać, bo jak trafnie przekonuje Janusza: „nie wiadomo, jak długo potrwa koniunktura”[521]. I ma całkowitą rację, bo wydanie Dziennika zostanie niebawem zablokowane, a dodruk Ferdydurke wstrzymany. Śruba zostaje ponownie przykręcona. Zamyka się kilka pism, które pojawiły się na fali zmian, za parę miesięcy dojdzie do skazania na trzy lata więzienia kobiety kolportującej numery paryskiej „Kultury”[522]. Partia przejmuje ponownie kontrolę nad kulturą w celu „przeciwstawienia się antysocjalistycznej dywersji ideologicznej”[523]. To spowoduje, że Jan Kott, Adam Ważyk, Jerzy Andrzejewski – wszyscy przedwojenni znajomkowie – rzucą niebawem legitymacjami partyjnymi i przejdą na stronę opozycji. Paryskie wydanie Dziennika trafia jednak w ręce rodziny Witolda i staje się wielkim przeżyciem. Dowiadują się o jego losach, życiu w Argentynie, rozwoju myśli. Rena dzieli się z bratem wzruszeniem i smutkiem, że nie dane im jest porozmawiać. On odpowiada równie nostalgicznie: „Jest rzeczywiście smutne, że nie możemy się zobaczyć i myślę, że obecnie rozmawialibyśmy bliżej i szczerzej, niż to się działo w ramach naszej »formy« familijnej sprzed wojny. Mogę Cię zapewnić, że masz we mnie przyjaciela, który Cię rozumie i ceni. W żadnym wypadku katolicyzm nie może nas dzielić, ja też nie jestem od tych spraw tak daleki […]”[524].
Gombrowicz znowu wraca w Polsce na czarną listę, ale mimo to krótka „odwilż” rozpoczyna nowy etap w jego życiu. Sława, jaka go otacza w komunistycznej Polsce, przekłada się na rezonans za granicą, przede wszystkim wśród Francuzów, żywiących się lewicowymi fantazjami, którzy z wypiekami na twarzy uchylają rąbka żelaznej kurtyny. „Zainteresowano się nim jedynie dzięki temu, że podczas odwilży w Polsce w 1956 roku jego dzieła zaczęły się ukazywać w kraju. Wygnańców publikowano na Zachodzie niechętnie”[525]. Tym razem powiew wiatru Historii, tak ciągle dla Gombrowicza niekorzystny, kieruje się fortunnie w jego stronę.
Wędrówki po Argentynie
„Geografia. Gdzie jestem? Szedłem po drodze eukaliptusowej […]. Tam byłem, wobec tych drzew, w perspektywie alei, na tym miałkim gruncie, pośród rzeczy wyraźnych: drzewa, listek, grudka, patyk, kora. Ale zarazem byłem w Południowej Ameryce – gdzie północ, zachód, południe, jak jestem umieszczony względem Chin, czy Alaski, w jakiej stronie biegun? […] Znalazłem się w bezdennej otchłani, w łonie wszechświata i, co najgorsze, nie było to złudzenie, tylko właśnie najprawdziwsza z prawd”[526]. Te słowa zapisuje Gombrowicz w pociągu do Buenos Aires na początku 1956 roku, powracając z wakacji w La Cabañi. Od kiedy opuścił bank, ma więcej czasu na podróże, a ponieważ lato w Buenos Aires jest upalne i wilgotne, ciężkie dla astmatyka, od grudnia do lutego stara się wyjeżdżać na prowincję. Zapraszają go Polacy – Stanisław Odyniec do domu w Jocaral pod Mar del Plata, stamtąd z kolei po Wigilii udaje się do estancji położonej pomiędzy Necocheą a Tandilem, do La Cabañi Władysława Jankowskiego, Dusia[527]. Włócząc się z jednego miejsca w drugie, wozi ze sobą puste kartki formatu A4, które zapisuje dziennikowymi przemyśleniami. W ten sposób coraz więcej interioru Argentyny przedostaje się do dziennika, dotąd zdominowanego przez sprawy polskie. Gombrowicz, który w opowiadaniach wykręcał naturę, teraz staje się wrażliwszy na jej poezję. Dziennik zapełnia się wzruszającymi opisami samotności pisarza w przedziwnych scenografiach. Na przykład znakomitą sceną, gdy ucisza apokaliptyczną burzę. Przebywa wtedy sam w Jocaralu u Odyńca. Wysiada prąd, siedzi po ciemku i nie czuje się zbyt pewnie. Podczas gdy żywioł deszczu szaleje, on nagle wyciąga rękę.
[^] Witold Gombrowicz na spacerze z psem
„[…] Sam nie wiem po co – może dlatego, że, bojąc się, jednocześnie bawiłem się moim strachem. […] Wtedy burza zatrzymała się. Deszcz, wiatr, grzmot, blask – wszystko skończone. Cisza. […] Ja, rzecz jasna, nie zwariowałem na tyle abym sądził, że to mój ruch wstrzymał burzę. Ale – przez ciekawość – znów wyciągnąłem rękę w zupełnie ciemnym teraz pokoju – i co? – wicher, deszcz, grzmoty, znów się zaczęło! Po raz trzeci nie wyciągnąłem ręki. Bardzo przepraszam. Po raz trzeci nie ośmieliłem się wyciągnąć ręki – i ręka moja do dziś pozostała »nie wyciągnięta«, skażona tą hańbą. Bez żartów, co za nędza! Jaka kompromitacja! Ja, który przecież nie jestem histeryk ani półgłówek! Więc jakże – żebym po tylu wiekach znaczonych rozwojem, postępem, nauką, żebym bynajmniej nie z żartobliwej, ale z poważnej, z solidnej obawy nie odważył się wyciągnąć po nocy ręki – podejrzewając że »a nuż« ona rządzi burzą? […] Ale, do diabła, skąd ja mogę
wiedzieć – gdzie pewność, gdzie gwarancja, że ręka moja gestem magicznym nie zdoła wstrzymać albo uruchomić burzy?”
[^] Witold Gombrowicz na jednym z przyjęć u Jankowskich
Pobyty u gościnnego Dusia stają się coraz częstsze, bo Polak ten rekonstruuje na argentyńskiej pampie ziemiańskie życie. Duś jest o kilka lat młodszy, pochodzi z Podola i reprezentuje typowe cechy swej klasy, które Witold dobrze zna. Są to: kawalerskie dowcipy, utracjuszostwo, lekka ręka do pieniędzy, koniarstwo, a przede wszystkim romansowość. Duś jest panem pełną gębą, przystojny, wysoki, rasowy, kobiety nie potrafią mu się oprzeć. Nie zmieniły go nawet wojenne doświadczenia obozowe własne czy żony, która jako węgierska Żydówka trafiła do Auschwitz. Przeżyła wojnę i Duś razem z nią i córkami, za jej pieniądze przechowane w Szwajcarii, kupił w Argentynie estancję, gdzie z nie najlepszym skutkiem finansowym hoduje bydło i konie. Natura kobieciarza, a ściślej mówiąc, erotomana, sprawia, że nawet nastoletnim córkom trudno się (jak głoszą plotki[528]) uchować przed ojcem, nie mówiąc o ich nauczycielkach. Gombrowicz, były ziemianin, który przekształcił się w artystę, znajduje tu utracony klimat domu, a także atmosferę erotyczną idealnie pasującą do jego nowej powieści. Ma tu doskonałe warunki bytowe – niezależny duży pokój „w zacisznym domku gościnnym w ogrodzie”, gdzie może przepisywać piórem po wielokroć jedną i tę samą stronę, aż do skutku (zachowały się rękopisy dziennika, które mają aż po siedem wersji jednego fragmentu). Uzbierało się już prawie sto stron nowej powieści, którą nazywa wstępnie Wizytą w Rudzie, potem Akteonem, a w końcu ochrzci Pornografią, ale nie jest pewien, czy uda mu się „zastrzyknąć nieco »genialności« scenie, która jest jak zmokły nabój, nie chce wystrzelić!”. Boi się, że może stracił talent i że „już w ogóle nigdy nic… nic, przynajmniej na poziomie poprzednich moich rzeczy?”. Czy chodzi mu o scenę, gdy Witold i Fryderyk tworzą dwuznaczne ustawki młodych, Karola i Heni, na wyspie? Uważa, że źle wystartował, nie może znaleźć odpowiednio szalonego języka. Otoczony córkami Dusia – piętnastoletnią Marisą i dwunastoletnią Andreą, do tego ich gościem, czternastoletnią Leną, z którą wymienia spojrzenia i miny, ma idealną inspirację do książkowego voyeuryzmu. Estancja Dusia i jej goście oraz pojawiające się tam polskie tematy, między innymi przeżyć wojennych, stają się z kolei być może inspiracją dla scen osadzonych na polskiej prowincji okupowanej przez Niemcy. Tylko klimat dworu i podróż Fryderyka i Witolda z Warszawy do stacji w Ćmielowie są werystycznym odtworzeniem topografii jego dzieciństwa. Oddycha z ulgą, tutaj, na pampie, gdzie stosunki
pomiędzy panem a peonem są pozbawione tego napięcia i poddaństwa, które zna z Polski. W eukaliptusowej alei, po której spaceruje w La Cabañi, dochodzi do spotkania Witolda z krową. Zapisy dziennikowe z roku 1957 roku są bowiem zdominowane przez rozważania o naturze. „Jak mam zachować się wobec natury?”, ja-człowiek, „cudzoziemiec” w świecie przyrody, „twór odmienny”[529]. I „wtem zza drzewa wylazła krowa.
[^] „Leżałem w słońcu, sprytnie zaszyty w łańcuchu górskim, jaki tworzy piasek naniesiony wiatrem na krańcu plaży. […] Zasłaniała mnie spora Jungfrau, szlachetnie kubiczna, wyniosła – ale o dziesięć centymetrów od mojego nosa rozpoczynał się wicher sieczący bez wytchnienia Saharę, paloną słońcem” (D Z I I , s. 52). Wtedy na plaży w Necochei przyglądał się żuczkom. Zdjęcie z lat siedemdziesiątych
Przystanąłem i spojrzeliśmy sobie oko w oko. Jej krowiość zaskoczyła do tego stopnia mą ludzkość – ten moment, w którym spojrzenia nasze się spotkały, był tak napięty – że stropiłem się jako człowiek, to jest w moim, ludzkim, gatunku. Uczucie dziwne i bodaj po raz pierwszy przeze mnie doznane – ten wstyd człowieczy wobec zwierzęcia. Pozwoliłem żeby ona spojrzała na mnie i zobaczyła mnie – to nas zrównało – wskutek tego stałem się także zwierzęciem – ale dziwnym, powiedziałbym nawet, niedozwolonym.
Poszedłem dalej podejmując przerwany spacer, ale poczułem się nieswojo… w naturze, która osaczała mnie zewsząd i jakby… oglądała mnie”. Wspomina, jak w dzieciństwie w Małoszycach męczył zwierzęta, z chłopakami bili batami żaby, ale wraz z upływem lat obserwuje u siebie coraz większy lęk przed krzywdzeniem zwierząt i zarzuca filozofii i katolicyzmowi obojętność na ból nie-ludzki. Takie refleksje naszły go najpierw, gdy zabijał muchy w pokoju u Dusia. Sama śmierć jako taka „zdewaloryzowała się” dla niego, nie robi już wrażenia, stała się obojętna, ale kwestia bólu z czasem nabiera coraz większego znaczenia. Ból staje się centralnym punktem jego filozofii życia, w przeciwieństwie do egzystencjalistów, którzy ustawiają problem wobec „życia dla śmierci”. Temat powróci przy opisie męczarni postrzelonego psa Dusia. Pochylony nad dogorywającym psem, analizuje postawy ludzi, „anty-psów”. Jest zdecydowanie za natychmiastowym dobiciem, by skrócić jego męczarnię psa. Oraz przy żuczkach na plaży. To jeden z najmocniejszych fragmentów dziennika. On, człowiek olbrzym, zauważa na piasku przewrócone na plecy żuczki. Postanawia pomóc jednemu, potem drugiemu, trzeciemu… ale żuczków jest bez liku, nie może pomóc wszystkim. W którymś momencie to miłosierdzie musi się skończyć. Ale na którym żuczku? Który żuczek będzie pierwszym nieuratowanym żuczkiem? W końcu człowiek olbrzym „zawiesił w sobie współczucie”, wstaje i odchodzi, ale co z moralnością? „Musiałem abdykować ze sprawiedliwości, z moralności, z ludzkości – gdyż nie mogłem sprostać ilości. Za dużo ich było. Przepraszam! Ależ to równa się stwierdzeniu, że moralność jest niemożliwa”. Podróże Gombrowicza po Argentynie nie mają charakteru podróży Wiktora Ostrowskiego, alpinisty i andysty, który eksploruje kraj i opisuje go w książkach. Gdziekolwiek Gombrowicz jedzie, to on, człowiek, jest głównym bohaterem, a aleje eukaliptusowe, pampa czy plaże stanowią tło dla jego przygód egzystencjalnych. W tym czasie pisze nadal odcinki niewypuszczanych w eter Wędrówek po Argentynie dla Radia Wolna Europa. W nich stara się bardziej zadowolić gusta słuchaczy, choć i tu jest głównym bohaterem, a autentyczność – podstawowe przykazanie reportera – okazuje się nieistotna. Nie ma problemu z opisem wodospadów Iguazú, nad które nigdy się nie wybrał. Zamiast tego opisuje rejs po rzece i reakcje współtowarzyszy na drobne wydarzenia, tudzież korzysta z opowieści znajomych, a sam opis wodospadu czerpie z podręczników do geografii[530]. Innego wymiaru nabiorą podróż i pobyt w Tandilu, dokąd
wybierze się późną wiosną 1957 roku, w październiku. Trafia tu po grypie azjatyckiej w Buenos Aires, by zregenerować siły, choć ostrzegają go, że się tam zanudzi. Czuje się trochę jak Hans Castorp, zresztą Mann towarzyszy mu, po hiszpańsku czyta Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla i Wybrańca. To prowincjonalne miasteczko, które przywodzi mu na myśl Salzburg, znajduje się 400 kilometrów na południe od Buenos Aires. W tym samym kierunku co estancja Dusia i Odyńca, ale nie jest położone nad morzem, tylko w bardzo specyficznych, niewysokich górach. Nie są to ośnieżone szczyty Davos, gdzie Hans Castorp udał się leczyć gruźlicę, tylko góry „najeżone głazami, jak fortece”, „suche, jak pieprz, nagie, skalne, sterczące olbrzymimi kamieniami”[531]. Inaczej się też do Tandilu dociera niż na „czarodziejską górę”. Z Buenos Aires „wyjeżdżało się ze stacji Plaza Constitución i było na miejscu o szesnastej trzydzieści. Wagony drewniane. Skrzypiące. Pusta pampa. Słupy telefoniczne. Krowy. Strumyki, w oddali rzadkie kępy drzew. Od czasu do czasu wiatraki”[532].
[^] Ulice Tandilu, miasta oddalonego o kilka godzin jazdy pociągiem od Buenos Aires, gdzie od 1957 r. Gombrowicz przyjeżdżał na wakacje
Zatrzymuje się zrazu w hotelu Continental w centrum miasteczka, ale po dwóch dniach poszukiwań przenosi się do pokoju w domku przy Callao 70. Dom
stoi pod wzgórzem z parkiem, który przeradza się dalej w las iglastoeukaliptusowy. Jeszcze nie czuje się dobrze i nie robi dobrego wrażenia na gospodyni, gdy pojawia się w drzwiach – nerwowo kręci rękoma, wychudzony, osłabiony, brudne ubranie i paznokcie, wzbudza jednak litość i zaufanie manierami, które wskazują na dżentelmena, a jest to istotne, bo gospodyni ma córkę na wydaniu[533]. Robi jej się żal tego mężczyzny, który „prosił wyniośle i rozpaczliwie”[534] i „całym sobą wyrażał ból”, i przekonuje męża, by wynajął mu swoją suterenę, gdzie trzyma w metalowych pudłach rozwożony towar – ciastka i herbatniki. Spodoba się Witoldowi w Casita de Paz u Deolindy (Nony) i Gregoria (Goyita). Gospodarze, mili i dowcipni, otaczają go prawdziwie rodzinną opieką. W skromnych warunkach, wśród zieleni, znajduje się lekko na uboczu miasteczka, ale wciąż niedaleko od kawiarń i głównego placu. A kawiarnia ma, jak wiadomo, zasadnicze znaczenie, tym bardziej że Maurowie wynajmują suterenę na zasadzie wyjątku i Nona od razu zaznacza, że posiłki nie wchodzą w grę. Śniadania je więc w kawiarence pod parkiem, dokąd „kroczy wolno, lekko przygarbiony. Klapy podniszczonego płaszcza ma podniesione, czapkę wciśniętą prawie na uszy”[535]. Z tarasu pozdrawiają go gospodarze: „Buen día, señor”. Potem rusza do miasteczka i zatrzymuje się w redakcji lokalnej gazety, by zapytać, czy „istnieje w Tandilu ktoś inteligentny, kogo warto by poznać”[536]. Polecają lokalnego komunistę, szanowanego Juana Antonia Salcedę, ale jak to bywa z respektowanymi postaciami, a do tego komunistami, nie przypada on do gustu Polakowi. Cała mitologia tandilska, która właśnie zaczyna powstawać, dotyczyć będzie postaci umieszczonych w hierarchii miasteczka na dole – nieopierzonych młodzieńców o średniej wieku dziewiętnaście lat. „– Jest tu jakiś polski pisarz – mówi Juan Ángel Magariños do siedemnastoletniego Jorge di Paoli – trochę stuknięty, chce rozmawiać z młodymi poetami. Jeśli chcesz […] chodź ze mną do kawiarni La Rex, już chyba czeka. Wchodzimy. W kącie, czujny, skupiony, napięty siedzi jakiś blondyn, krótko ostrzyżony, szczupły, i zawzięcie pali fajkę. Podchodzimy. Po zwyczajowym powitaniu Magariños pyta z hiszpańską uprzejmością: – Jaka jest pańska godność? – Moje nazwisko jest trudne dla miejscowych – słyszymy – jeśli macie pióro, napiszę je, litera po literze. – Witold – napisał na serwetce.
– Gombrowicz – dopowiedziałem […]. – Pan mnie zna? – zapytał i przedziwnie zamachał rękoma, jak ktoś, kto się nagle zakrztusił. Nie ulegało wątpliwości: człowiek ten nie był przyzwyczajony, by rozpoznawano w nim pisarza, człowiek ten żył w Argentynie samotnie. – Autor Ferdydurke – wyjąkałem. – Mój czytelnik na dzikiej pampie! – zawołał i uniósł obie ręce, w lewej trzymał fajkę. Gestykulował pajacowato. Przyszedł mi na myśl Chaplin, był to jednak Chaplin odmienny […]. Poddał mnie zaskakującemu przesłuchaniu na temat Ferdydurke, co bardziej przypominało farsę niż egzamin”[537]. Tak Gombrowicz zapoznaje się z Jorge di Paolą. Szybko okazuje się, że ma więcej lectores en la pampa salvaje, a dokładnie czterech. By zabić nudę w tym małym miasteczku, grupka chłopców korzysta z lokalnej biblioteki, w której kilka miesięcy wcześniej odkryli przedziwną książkę o trudnym tytule i nierozciętych stronach. Wpadła w ręce Ferreyry, który krztusząc się ze śmiechu, z dziwną miną oznajmił kolegom jej istnienie i zaraził całą grupę. Podawali sobie ją z ręki do ręki, bo rozpoznali w niej swoich Pimków. Porwał ich też humor, a niektóre z wyrażeń włączyli do słownika. Chwytali się też za ucho i wsadzali do ust gałązkę, gdy coś im się podobało. I oto autor tej kultowej książki znajduje się nagle przy stoliku w Tandilu! Magariños i Jorge di Paola skrzykują pozostałych chłopców i w ten sposób formuje się paczka, która spotyka się codziennie o 17.00 w Rexie, a potem w mniej hałaśliwej La Ideal. Tam Jorge di Paolę, niskiego, o przenikliwym spojrzeniu, z zawsze obecną iskierką ironii, Witoldo przechrzci na Dipiego, a niedługo później – z racji uporu i często odmiennego zdania – na Osła, po hiszpańsku Asno. Jorge Rubén Vilela, który pojawia się zawsze tajemniczo na starym rowerze, skromnie ubrany, jest chyba najstarszy – ma dwadzieścia kilka lat. Z racji aparycji i plebejskiego stylu nazwany zostanie Marlonem. Mariano Betelú, którego Gombrowicz przepyta z muzyki, bo zaprezentowano mu go jako melomana, nazwie najpierw Colimbą. Po prostu usłyszał to słowo i zachwycił się jego brzmieniem, nie wiedząc, co znaczy. Smakował je na kilka sposobów: el colimba [rekrut], flor de colimba [kwiat rekruta], co jakoś szybko przekształca się w quilombo [czyt. kilombo; burdel, bałagan] i kombinację: Flor de Quilombo [kwiat burdelu]. Flor musi podczas egzaminu zanucić początek zadanych kompozycji, na przykład V symfonię Beethovena, sam egzaminator bębni przy
tym ręką w stół i nuci tiri-ri… bam… bam… Gombrowicz cieszy się i notuje w dzienniku, który drukuje w Paryżu Giedroyc, a czytają potem Polacy rozsiani po świecie: „Wszyscy oni piszą. – A zatem mam już co chciałem: czytelników i stolik artystyczny w kawiarni i kolegów. Szkoda tylko, że żaden z kolegów nie przekroczył dwudziestki!”[538]. Zachwyca go ich szczeniakowatość i bawi wszystko to, co poważnego człowieka w jego wieku powinno oburzać. Na przykład, gdy po „zawziętej sprzeczce z powodu Czarodziejskiej góry albo przeczytanej niedawno rozprawie Eddingtona obrzucaliśmy się – wspomina Dipi – grejpfrutami albo stroili przed pójściem na zabawę”[539]. Ta bezpretensjonalność, gdy „Vilela zachwycał się Lawrence’em, nie wypuszczając z dłoni torby, w której dźwigał sprzęt sportowy”. Ekstrawagancje cudzoziemca szybko zostają zauważone w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają i prowadzą spokojne życie. Żaden szanowany obywatel nie zadaje się z bandą młokosów, a tym bardziej ktoś, kto uchodzi za artystę. Można się domyślić, że to pisarz, choć sam o sztuce nie opowiada, ale ludzie widzą, jak czasem siedzi i zapełnia kartki równym pismem. W miasteczku gadają: „ten Polak o pańskich manierach i gestach, z dziecinnym głosikiem, nie wygląda na normalnego… zawsze z chłopcami… twierdzi, że jest pisarzem, ale właściwie, co napisał… nikt nie zna tego arcydzieła… a jego artykułów nie uświadczysz ani w »La Nación«, ani w »La Prensa«”[540]. Za to widać, jak bajdurzy po kawiarniach z młodzieńcami, opowiada im o swoich przodkach i rysuje herby na serwetkach, tłumacząc znaczenie każdego szczegółu, opowiada o babce, o wujku wariacie i strachach w bodzechowskim dworze, jednym słowem to samo, co przy stoliku w Zodiaku, potem Rexie w Buenos Aires. Opowieści są wzbogacone o kolejne mitologizowane elementy, jak epopeja przybycia do Argentyny, ubranka prezesa, który „»Najwyższemu niech będzie chwała«, nosił buty tej samej miary”, tłumaczenie Ferdydurke w Rexie. Więc niby jest tak samo, ale inaczej, bo chłopcy urodzili się przed polskim wydaniem Ferdydurke, jak Mariano, lub – jak najmłodszy Dipi – podczas Wigilii w 1940 roku. Tymczasem on sam przemienił się w starszego pana, dlatego nazywają go Viejo, Starym. Nie tylko o przyjaźń tu chodzi. Czerpie z całej sytuacji inspirację do zakończenia pracy nad Pornografią, która przypada na drugi pobyt w Tandilu w lutym 1958 roku. Gierki, dyskusje, maniackie powroty do tych samych tematów przed młodą publicznością są ćwiczeniem wyobraźni, wprawkami do powieści i powstającego na bieżąco Dziennika. Nie wiedząc
o tym, chłopcy biorą udział w spektaklu reżyserowanym przez Gombrowicza. Tym bardziej że nie są w stanie czytać tekstów, które pisze po polsku. Po latach, gdy poznają je w tłumaczeniach, jak zaświadczy Dipi, będą mieli „wrażenie czegoś déjà vu”[541]. Jaką cenę zapłacą za udział w laboratorium Gombrowiczowskiej przewrotności? Na razie odnajdują się z humorem w zastawianych pułapkach.
[^] Paczka tandilska Gombrowicza w ogrodzie na tyłach domu rodziny Betelú. Od lewej: Mariano Betelú (Flor de Quilombo), Jorge Vilela (zwany Marlonem), Jorge di Paola (Dipi, Osioł), 1965 r.
Staje się antypimkowskim nauczycielem, który od razu rozpracowuje, kto z kim o co rywalizuje, kto rządzi. Zaczyna udzielać swoich „lekcji” i chętnie, jak Fryderyk z Witoldem w Pornografii, w krótkich liścikach układa intrygi. Pisze do Flora de Quilombo na temat zdobywania nowych wyznawców ferdydurkizmu: „Teraz ważne jest, żeby podbić innych, zacznij działać, pozyskaj najbardziej opornych, [Néstora] Tirriego na przykład. Należy jednak korzystać z pośrednictwa osób trzecich, na przykład dając do zrozumienia Alvarezowi , żeby porozmawiał z Tirrim, i tak można dotrzeć nawet do Salcedy”. Albo gdy
stara się o zwolnienie Flora ze służby wojskowej, pisząc do Rodrígueza Tomeu, by wypróbował wpływów dyplomatycznych, albo do szanowanego pisarza Canala Feijóo, by użył kontaktów w lotnictwie. Historia, która z tego wynika, rozbawi do łez kolegów Mariana: „Quilo, […] wyobraź sobie, co się stało: matka Sekretarza weszła do katakumb czy grobowca, chyba żeby się pomodlić, nie wiem za kogo, i napadł na nią jakiś ZŁO D ZI EJ przyprawiając o atak serca, dogorywa teraz, więc na S EK R ETA R ZA nie ma co liczyć, zanoś modły do Niebios […]”[542]. Oprócz żartów popularne są plotki. A z plotek najciekawsze te o miłościach młodzieży. I w tej dziedzinie udziela im lekcji. Oprócz sypiania ze służącymi poleca posiadanie przynajmniej dwóch dziewczyn naraz, bo to megauwielbienie latynoskie, z jakim traktują swoje novias, narzeczone, jest niezdrowe. Przerywa południowe godziny pracy, gdy Dipi zapowiada samobójstwo z powodu miłosnego zawodu. Zabiera go na kolację i zamiast rozmawiać o sednie, przedłuża każdą z czynności i zajmuje się wyborem menu, a kiedy najedzony już Dipi zaczyna swoje skargi i żale, żartuje, że przecież głupio by było popełnić samobójstwo z pełnym żołądkiem. To są chłopcy z dobrych domów, synowie nauczycielek, urzędników, kupców, którzy zachłysnęli się ożywieniem kulturalnym, jakie nastąpiło po Revolución Libertadora. Dipi zostaje najmłodszym wyznawcą egzystencjalizmu Sartre’a, miasteczko odwiedzają poważni literaci, między innymi Ezequiel Martínez Estrada, niektórzy piszą, a nawet wydają swoje pisemko „Planeta”. Ale tylko jeden z nich naprawdę będzie kontynuował ścieżkę pisarską, to właśnie Dipi – inteligentny, uparty, niezależny, potomek Rosjanki i Włocha, lokalnego aptekarza. Zadebiutował jako siedemnastolatek, Gombrowicz chce od niego kupić za 100 pesos tytuł debiutanckiej powieści La alternativa i zostanie jego pierwszym krytykiem. Udzieli mu pewnych rad: by nie bał się błędów i nie szukał „w literaturze doskonałości dla samej doskonałości”[543]. Namawia, by robił głupstwa, dzięki czemu nie popadnie w głupotę. Przestrzega, że „estetyka to to, co nie boli, zaś literatura jest tym, co boli”. Nad rękopisami pochyla się, wkładając okulary, wtedy ustają kpiny i zaczyna się „krytyka przenikliwa, bez pochlebstw i litości, ale serdeczna”, bo jako pisarz ma „wiele szacunku i troski wobec osobistego świata każdego z nas”[544]. Uwagi przedstawia jako sugestie, nie dogmaty, i przestrzega przed niezrozumiałą awangardowością, bo czytelnik jest leniwy. „Trzeba wyrąbać ścieżkę w dżungli, jaką jest książka, gdyż czytelnicy nie chodzą z maczetami”. Kpi, gdy wyczuje, że Dipi go naśladuje:
„Osioł… ale zaczekaj, to już gdzieś widziałem, czy nie powiedział tego niejaki Gombrowicz?”[545]. Dipiemu zajmie jakiś czas, by się wyzwolić spod wpływu Gombrowicza, a gdy znajdzie swój głos, usłyszy pochwałę: „Che, stary, teraz skopiowałeś kogoś innego, kogo nie znam, i nie jest to takie złe”[546]. W przyszłości Witoldo napisze nawet wstęp do jego poematu Hernán, czego wcześniej nie uczynił dla żadnego z kolegów pisarzy. Kiedyś z Reną zbierali „dziecka” w Małoszycach, by uczyć je czytać, i coś jest w Gombrowiczach z wychowawców, bo również i jego brat Jerzy w Radomiu jest otoczony młodzieżą[547]. Chłopcy widzą w Witoldzie artystę, który nie odpowiada romantycznym wyobrażeniom na ten temat – z jednej strony pajacowaty, porównywany do Jacques’a Tatiego, z drugiej skupiony, a nawet asceta. W żadnym wypadku nie jest to mól książkowy otoczony gustowną biblioteką, a raczej obserwator, który czerpie z życia, z przyglądania się czyjejś dłoni, z obserwacji psa czy dzieci na wycieczce. Najbliższą przyjaźń nawiązuje Witold z Marianem Betelú, dwudziestoletnim studentem ekonomii, który odbywa służbę wojskową. Flor jest dość nieśmiały, dlatego lubi odprowadzać Polaka do domku przy Alberdí 1134, dokąd na jakiś czas Gombrowicz przenosi się od Maurów. Domek leży po drugiej stronie miasteczka, bez zieleni, w słońcu i kurzu. Tam mają okazję do intymniejszych rozmów o muzyce, także o dziewczynach, o planach na przyszłość. Podczas jednego z takich spacerów Witold zaproponuje przejście na „ty”, ale Florowi zabierze trochę czasu, zanim się przyzwyczai, bo z początku krępuje się z uwagi na różnicę wieku. Któregoś dnia wierny Mariano nie zastanie Witolda w kawiarni nad kawą z sandwiczem. Dowie się, że widziano go w złym stanie, spoconego, mokrego (jest straszna ulewa), na pytanie „que tal?” [co słychać?] odpowiedział: „Umieram”. Zawieziono go do szpitala. Atak astmy. Mariano, który zna jego warunki życia, wie, że jeśli po zastrzyku wrócił do siebie, nie ma nikogo, kto by mu pomógł. W tej ulewie mknie do domu, chwyta kompot z lodówki, wkłada kalosze, podwija spodnie i leci przez błoto po niebrukowanej ulicy, a pod domem na Alberdí jest ślisko, bo położony jest na lekkim wzniesieniu. „Wchodzę do kuchni i widzę, że chory leży w łóżku. »Jak się masz, Witoldo?« Twarz mu się od razu rozjaśniła. Wstał. Na jasną piżamę włożył przeciwdeszczowy płaszcz. W pokoju było wilgotno i zimno. Stało w nim łóżko, stół, krzesło, szafy. W szufladzie trzymał wycinki prasowe (całą swoją sławę). W kącie stara przedwojenna walizka. Na nogach zniszczone espadrile. Nogawki od piżamy całe
w błocie, bo pompa była na zewnątrz. […] Miał dreszcze, gorączkował i był w głębokiej depresji. Zapytał mnie, czy umiem dochować sekretu: »Jeżeli zrobię ci listę lekarstw, czy możesz mi je przynieść, nie dowiadując się, na co się je zażywa? Bo tak nie można żyć. Musisz zrozumieć, że człowiek nie boi się śmierci, lecz cierpienia«. – »Spokój, Witoldo, poprawi ci się. Jeszcze słońce zaświeci«. Dokładnie w tym momencie przestało padać”[548]. Mimo to przez dwie godziny Witold prowadzi pesymistyczny monolog, przerywany wysilonym pocieszaniem Flora. Pierwszy raz zdarza się, że Mariano widzi Polaka bez zwyczajowego sarkazmu na twarzy, gierek i fanfaronady. Scena z kompotem urośnie w samotniczym życiu Gombrowicza do rangi kolejnego mitu. Chłopak odwiedza go przez następne dni, aż do wyzdrowienia. Lata po zakupy, na przykład po ulubione melony Witolda, robi mu herbatę, której ten nie potrafi zaparzyć. Próbuje go nawet tego nauczyć, także robienia kotletów, do czego kupił sobie patelnię i rondelek, ale bez wielkich sukcesów. „Widzisz – nic nie umiem. Jak chcę zjeść jajko, to robię w nim dziurkę i wypijam”.
[^] Uśmiechnięty Witoldo, 1963 r.
Pomiędzy Witoldem a jąkającym się lekko Florem ustala się relacja ojcowskosynowska. Mariano w związku ze służbą wojskową bywa w Tandilu z przerwami, znajduje się trochę poza bieżącymi układami. W lutym 1958 roku zostanie przeniesiony do jednostki w Tandilu i może częściej brać udział w wygłupach w kawiarniach. Przestaje już czuć różnicę wieku, bo Witold „z młodymi czuł się jak ryba w wodzie. To był jego żywioł. O rzeczach intymnych mówił aluzyjnie. Nie pytałem go o nic. Szanowałem jego dyskrecję, a on z kolei uznawał moją osobowość. Był bardzo uważny w stosunkach z innymi”. Oczywiście cieniem na tej relacji może się kłaść pewna dwuznaczność, zwłaszcza upodobanie Witolda do mundurów wojskowych. Chłopcy wyczuwają „te gusta” pisarza, bo krąży wśród nich historia o hotelowym boyu z windy, która znajduje częściowe potwierdzenie w Kronosie. Komentują też stylizowane na antyk rzeźby nagich młodzieńców rozstawione w centrum miasteczka w parku Independencia, wśród których w niedziele spacerują nobliwe rodziny z córkami na wydaniu. Swoje życie erotyczne w Tandilu Witold trzyma jednak w tajemnicy przed chłopcami z paczki. Przewija się w nim gęsto postać niejakiego Miguela, również rekruta, który nie jest członkiem grupy[549]. Spotyka się z nim podczas drugiego pobytu w Tandilu, w grudniu 1957 roku, i zabiera pewnie do domku przy ulicy Alberdí. To jeden z tych niewielu momentów, kiedy ma przestrzeń na intymność, bez pożyczania kluczy do mieszkań znajomych, jak w Buenos Aires. Miguel będzie się pojawiał, czasem znikał, skończy w tym czasie służbę, choroba krzyżuje jednak erotyczne plany i Witold po wyjściu z zapaści przenosi się do Casity. Dostaje zastrzyki, Nona szykuje mu inhalacje nad miską ze słoną wodą. Tam korzysta z odpoczynku na werandzie i powoli wraca do zdrowia. Gdy zdarzy mu się wrzód w pachwinie, mąż Nony operuje go w domu scyzorykiem, bo Witold boi się kosztów szpitala (od kiedy opuścił bank, nie ma ubezpieczenia). Relacja z Maurami zacieśnia się do tego stopnia, że Witold pozwala sobie na podkradanie z kredensu czy to pomarańczy, czy banana albo ciasteczek. Nona, emocjonalna i szczera dama z przyprószonymi siwizną włosami i zadartym noskiem, goni go za to, nazywa złodziejem, a on uwielbia jej strofowania. Nona czuje, że Witold potrzebuje towarzystwa i że u nich znajduje coś w rodzaju domu, którego w Argentynie nie ma. W tej właśnie willi pod parkiem zastaje Witolda Gombrowicza telegram od Kota Jeleńskiego. Jest 28 stycznia 1958 roku, gdy dowiaduje się, że francuski dom wydawniczy Julliard chce wydać Ferdydurke. Ten sam Julliard, który kilka
lat temu odrzucił książkę. Teraz akceptują tłumaczenie zrobione z Rolandem Martinem, a nawet są skłonni pokryć koszta przekładu. W ślad za telegramem przychodzi w lutym list wydawcy z propozycją umowy. Witold, jeszcze niewychodzący z domu, wpada do Nony i machając listem, obwieszcza nowiny z Francji. Nona nawet nie do końca zdaje sobie sprawę, że jej gość jest pisarzem, bo o tym nie mówił. Pisał coś, owszem, ale może listy do żony czy do narzeczonej, nie pytała, a tu ten krzyk: „¡Señoha!, ¡Señoha! Dostałem list, niech pani popatrzy, przyjęli mi książkę”[550]. Nona postanawia uczcić okazję i razem z Marianem szukają w ogrodzie liści laurowych. Witolda wysyła, żeby się umył i przebrał w niebieską piżamę. Przynosi mu także porządny, okrągły stół, bo dotąd pisał na stoliku z ceratą, i na tym nowym stole w swojej suterenie, z laurową koroną na głowie, z Noną po jednej, z Marianem po drugiej stronie, Gombrowicz zasiada do udzielenia odpowiedzi Francuzom. By podkreślić wagę chwili, pochrząkuje najpierw, hm, hm, i odpisuje Pierre’owi Javetowi: „Z przyjemnością przeczytałem Pański list z 12 lutego 58, bardzo dla mnie pochlebny; jestem bardzo szczęśliwy, że Ferdydurke zostanie wydana przez Pańskie wydawnictwo”[551].
[^] Casita de Paz w Tandilu, w której Gombrowicz znalazł schronienie i opiekę podczas choroby. Tu nadeszła do niego wiadomość o planach wydania po francusku Ferdydurke przez Julliarda. Zdjęcie z końca lat pięćdziesiątych
Właściwie powinien siedzieć teraz w Buenos Aires i pilnować nawarstwiających się interesów, bo też w „Preuves” szykują wybór tłumaczeń z dziennika, a kilka miesięcy później odzywa się w ślad za Francuzami niemieckie wydawnictwo Neske i amerykańskie Alfred A. Knopf. Nakłada się to na moment, gdy w Stanach rozprawę doktorską o polskich opowiadaniach broni Olga Scherer-Wirska, która pracuje też nad antologią polskich opowiadań (wyjdzie w roku 1958). Niestety w związku z niekończącymi się problemami
z oddychaniem i po przygodach zdrowotnych w Tandilu Witold nie może wracać do stolicy. Musi znaleźć dla siebie lepszy klimat i w ten sposób wybiera się w połowie roku 1958 na daleką północ, do Santiago del Estero. Santiago jest niby podobne do Tandilu – „ten sam plac czworokątny, podobne ulice – i ta sama cukiernia, ten sam kościół, ten sam bank […]”[552] – ale inne. Leży na północy, co znaczy, że jest tu i cieplej, i bardziej pustynnie. Przede wszystkim, o ile w Tandilu mieszkańcy wywodzili się w większości z hiszpańsko-włoskich emigrantów, o tyle tutaj są to przeważnie Indianie. W Tandilu z powodu choroby nastąpiło uspokojenie erotyczne, tutaj – jak notuje w dzienniku – „Witold Gombrowicz, przyjechawszy do Santiago, uległ fali spóźnionego erotyzmu”. Już pierwszego wieczoru po kolacji w hotelu Savoy, gdy wychodzi na główny plac, oszałamia go zmysłowość ciała indiańskiego, belleza [piękno], której nie znał – te „oczy olbrzymie i czarne, krucze włosy… lśniący śmiech… lekkość taneczna kończyn… głosy wesołe, swobodne i poczciwe”. Choć jest właśnie na północy, Santiago przypomina mu europejskie Południe, dlatego na myśl przychodzą mu Pireneje, mimo że płaskie miasto nie ma z nimi nic wspólnego. Tandil, ciekawszy może intelektualnie, bo w Santiago narzeka na nudę, nie wywołał w nim tak żywiołowej fali. Analizuje relacje Północ–zimno i Południe–gorąc i ujawnia „potworną zmysłowość” człowieka europejskiej Północy oraz swoje zakochanie w ciele, w pięknie fizycznym. Wyznaje nawet, że jest dumny nie z powodu swoich kilku książek, ale z tego, że dla Ducha nie porzucił ciała: „chlubię się tym, że jestem zmysłowy”. Wyznanie to upoetycznia (dlatego też wyróżnia je kursywą), porównując się do Fausta, który „przybył do Santiago celem dokonania wielkiego odkrycia, że postanowił znaleźć na koniec sposób żeby wiek podeszły mógł nawiązać z młodością, żeby pokolenie na ukończeniu mogło u schyłku zaczerpnąć z młodzieży treści zaczynających się, doznać jeszcze raz początku…”. Twarz Witolda starzeje się. Wrażliwy jak Dorian Gray, depcze w furii jeden z portretów namalowanych przez Grocholskiego[553]. Powoli różne wątki w jego życiu zaczynają się dopełniać, z mglistej przeszłości wyłaniają się sensy. Gdy to wszystko tak się domyka, zmierzając ku końcowi, „zaczynam widzieć własną twarz wyłaniającą się z Czasu”, a „towarzyszy temu przedsmak nieodwołalnej ostateczności”[554]. Coraz częściej myśli o umieraniu. W dzienniku poświęca temu cały passus. Domaga się stworzenia domów starości, wyposażonych w środki umożliwiające łatwy zgon dla tych, którzy poddani cierpieniu nie chcą
się uciekać do rzucania pod pociąg lub wieszania na klamce. Jeszcze zanim nadciągnie koniec, szuka ratunku w młodym ciele. Gdy zaczynał prowadzić dziennik, zamierzał przegonić w szczerości Gide’a, a jednak teraz nie ośmiela się wychylić poza symboliczne deklaracje albo wątek na temat „źródeł” swego wstydu. Pisze o nich: „źródła moje biją w ogrodzie, u wrót którego stoi anioł z mieczem ognistym. Nie mogę tam wejść. […] Nie wolno mi, bo… te źródła wstydem tryskają, jak fontanny!”. Podstawiony w Trans-Atlantyku Gonzalo uchyla rąbka tej tajemnicy, ale w Pornografii nie Witold, tylko Fryderyk wprowadza w czyn diabelski plan zbliżenia do sobie dwojga młodych. W dzienniku, gdzie mógłby mieć miejsce na bardziej bezpośrednie relacje, owe „źródła wstydu” ulegają tylko upoetycznieniu. Krytykowany przez niego Gide był mniej pruderyjny, gdy opisywał w eseju o podróży z Oscarem Wilde’em, opublikowanym w Polsce jeszcze przed wojną, lubieżną noc z małym grajkiem w Algierze. U Witolda nie znajdziemy podobnych scen o przedłużanych echach rozkoszy w pokoiku bez okna w hotelu Savoy. Nie pisze na przykład o plotkach, jakie krążą w tym czasie w Santiago wokół majora Mastaia z 18 Pułku Piechoty, chociaż w Kronosie wspomina o Carlosie z tegoż pułku, a także o Meksyku (Meksykaninie?). Mastaia odwołano, gdy porucznik Luna „odkrył w swym przełożonym – opowiada historię jeden z lokalnych znajomków Witolda, Leopoldo Allub – ukryte skłonności do cielesnej heterodoksji, co było nie do pogodzenia z marsowymi cnotami, jakimi chlubią się argentyńscy wojskowi. Według prostolinijnych relacji rekrutów z mego rocznika podoficer Ciento-Cinco dowodził z rezygnacją, że ostatecznym powodem zdymisjonowania biednego Mastai była tylko jego bierność w czasie aktu, rzecz niedopuszczalna u wojskowego tak wysokiej rangi. Mastai miał pogardliwy stosunek do zawodowych oficerów (co autentycznie zbliżało go do niewinnych rekrutów) i zwykł mawiać – jak Witold – że każdy jest ostatecznie panem swego tyłka”[555]. Mógłby w ramach prowokacji wykorzystać w dzienniku sytuację z matką jednego z chłopców, Pelusą, która zdzieliła go torebką w twarz, bo podejrzane wydały jej się znajomości starszego pana z młodzieżą[556].
[^] Hotel Savoy w Santiago del Estero, w którym Gombrowicz zatrzymał się po przyjeździe 31 maja 1958 r. Potem przeniósł się do hotelu Plaza, a w końcu przy ulicy General Roca podnajął pokoik od urzędnika bankowego. W tym mieście, które nazwie „papką”, ulega silnej fali erotyzmu i pracuje nad Operetką
Taktyka Witolda polega na rozdzielności – nie sypia z kawiarnianymi kolegami. A zauroczenie młodym ciałem staje się teraz u niego dojmująco silne. Kiedyś sam mógł być chłopcem ze Śmierci w Wenecji, teraz jak Aschenbach przygląda się młodym pęcinom, ramionom, zgięciom pod pachami. Często pojawiający się u niego motyw piętnastolatków, komentarze, że dwudziestolatka jest już za stara, świadczyć mogą o preferencji seksualnej, która często powstaje na podstawie doświadczeń z dzieciństwa, a nazywa się efebofilią. Przedział wiekowy dotyczący efebofilii (od około piętnastu do dziewiętnastu lat) nakłada się na „wiek zgody”, od którego człowieka uznaje się za zdolnego świadomie podejmować decyzję o współżyciu. W Argentynie jest on wyjątkowo niski, bo dotyczy osób od trzynastego roku życia. Być może to skłonność rodzinna, bo podobną przejawia kuzyn Gustaw, z tym że w jego wypadku w grę wchodzą tylko kobiety. Na to nakłada się tendencja do wchodzenia przez chłopców w życie seksualne z tą samą płcią, jak wykazuje w badniach z lat sześćdziesiątych argentyński seksuolog Julio Mafud[557]. Według Mafuda dzieje się tak w trzech–czterech przypadkach na dziesięć. Można by się więcej dowiedzieć o przygodach Gombrowicza z prawem, gdyby zachowały się rejestry policyjne, ale udaje mu się zniszczyć kartotekę policyjną przy pomocy Rússovicha i – jak się wydaje – dzięki łapówce, w momencie, gdy ubiega się w 1959 roku o argentyńskie obywatelstwo[558]. Takie rejestry stałyby na przeszkodzie, by otrzymać wymagane w takim przypadku świadectwo moralności[559]. Wraz z paszportem otrzymuje także argentyńską książeczkę wojskową[560]. Jeszcze inna rzecz okazuje się istotna podczas pobytu na północy. Argentyńską młodzież końca lat pięćdziesiątych pociąga komunizm, który z perspektywy południowej półkuli wydaje się antidotum na problemy ich amerykańskiej rzeczywistości. I w Tandilu, i w Santiago Gombrowicz zmuszony jest do prowadzenia sporów na tematy polityczne. Gdy ma cierpliwość, on, przybysz „stamtąd”, wyśmiewa zapał do komunizmu. Mówi o zamordyzmie Stalina, o rodzinie w Polsce, tłumaczy, jak sam jest traktowany przez reżim, który nie lubi swobodnie hasającej inteligencji. Wtedy właśnie, pod koniec roku 1958, gdy wróci do Tandilu, ciemności żelaznej kurtyny ponownie zapadną nad Polską, krótka odwilż minie i jego książki znowu się nie ukazują, a teatry (Cricot 2, Teatr Narodowy) wycofują z podjętych planów wystawiania jego sztuk. Próbując nawiązać kontakt z lokalną inteligencją, trafia w Santiago na komunistę, którym
jest Francisco René Santucho. Ale podczas gdy on grzmi na jankeski imperializm i odgraża się: „Nie jesteśmy już kolonią!”, Witold woli obserwować młodą parę przy sąsiednim stoliku i kwituje narzekania stwierdzeniem, że przecież „w porównaniu z innymi narodami żyją jak u Pana Boga za piecem na tej swojej wspaniałej estancji, wielkiej jak pół Europy”[561]. Ignoruje dynamikę wydarzeń latynoskich, podczas gdy Fidel Castro z Argentyńczykiem Che Guevarą, z którym jeszcze jakiś czas temu mógł się mijać na ulicach Buenos Aires, szykują się do zwycięskiego marszu na Hawanę. Po zwycięstwie rewolucji kubańskiej w sylwestra 1958 roku i pierwszych dniach stycznia roku 1959 jego amigo Virgilio Piñera, którego niedawno pożegnał w porcie przed odpłynięciem do Hawany, angażuje się po stronie brodatych zwycięzców. Nowy prezydent argentyński Arturo Frondizi stara się pośredniczyć jako rozjemca pomiędzy antyamerykańską Kubą a U S A . To ten sam Frondizi, który przyszedł na jedną z pogadanek Witolda u Bernich w pierwszych latach pobytu w Argentynie. Pod koniec 1959 roku Argentynę odwiedza podczas amerykańskiego tournée Fidel Castro, dochodzi też do trzymanej w tajemnicy wizyty Che i sekretnego spotkania z Frondizim. Te południowoamerykańskie przewroty Gombrowicz obserwuje uważnie, ale wciąż bez zaangażowania, które odczuwa, gdy mowa o wydarzeniach w Europie Środkowej. Znajduje się w paradoksalnej sytuacji. Młodzież jego narodu chciałaby się pozbyć komunizmu, bo dobrze zna jego kleszcze, a młodzież kraju, w którym mieszka, o tym samym komunizmie właśnie marzy. Jego krytyczna postawa wobec komunizmu wydaje się w świecie latynoskim reakcyjna. Tak naprawdę, wedle Gombrowicza patrzącego na wydarzenia jak na proces historyczny, świat zmierza w kierunku wykształcenia nowej formy rządów, która jakoś będzie łączyła oba pierwiastki, komunizmu i kapitalizmu, bo „rzeczy dążą do przemieszania się”[562]. Czasami żartuje, że „gdy się ma lat dwadzieścia, jest się podpalaczem. A po czterdziestce – strażakiem”. Mimo wszystko zaprzyjaźni się z kimś, w kim profetycznie rozpozna przyszłego rewolucjonistę. Tym kimś jest Roberto Santucho, brat poznanego już Francisca, który wówczas, jeszcze dwudziestoletni, podziela antyimperialistyczne pozycje z bratem, choć to rodzina, gdzie – jak pisze Gombrowicz – „każdy jest zaprzysiężonym wyznawcą innej tendencji politycznej”[563]. Gombrowicz przywołuje jego postać w Dzienniku, gdy rewolucja kubańska się dopełnia, stając się wzorem nieposłuszeństwa dla krajów Ameryki Południowej, zafascynowanych tym, jak mała wyspa stawia się
znienawidzonemu gigantowi – U S A . Gombrowicz polubi tego chłopaka o okrągłej indiańskiej twarzy, w ich korespondencji czuć nić sympatii. Santucho, przyszły owiany legendą przywódca Ejército Revolucionario del Pueblo za rządów junty, które nastaną w Argentynie za dekadę i będą odpowiedzialne za „zniknięcia” (desaparecidos) tysięcy młodych ludzi, uformuje się po części w starciu z Witoldem. Prosi o przysłanie Ferdydurke, bo coś w przeczytanym Ślubie go zafrapowało. Wydaje mu się, że sytuacja krajów latynoamerykańskich, jako niedorozwiniętych, powinna być twórcza dla artysty, którego sztandarowym tematem jest niedojrzałość. Gombrowicz nie byłby sobą, gdyby nie wyskoczył z prowokacją – pisze do Roby’ego telegram: „N I ED O R O ZWI N I ĘTY N I E P LEĆ G ŁU P S TW F ER D Y D U R K I N I E M O G Ę P R ZES ŁA Ć ZA K A Z WA S ZY N G TO N U N I ED O ZWO LO N A
S ZC ZEP O M
TU B Y LC ZY M
ŻEB Y
R O ZWÓ J , S K A ZA Ć N A WI EC ZN Ą P O D R ZĘD N O Ś Ć ”.
U N I EM O ŻLI WI Ć
Gdyby chcieć poprzez opis postaci tego bojownika dokonać metaforycznych projekcji jego przyszłości, można by poprzestać na błysku w oczach, w których czają się głęboka melancholia i siła woli, czy na buńczucznym kosmyku włosów, ale Gombrowicz zwraca uwagę, na to, na co jest najbardziej czuły. „Siedziałem przy piwie naprzeciw tego studenta, ujmująco młodego i tak bezbronnego, a tak niebezpiecznego. Patrzyłem na jego głowę i rękę. Jego głowa! Jego ręka! Ręka gotowa zabić w imię dzieciństwa. […] Dziwna istota – o głowie zamroczonej i błahej, o ręce groźnej […]: jego głowa jest wypełniona chimerami, więc godna politowania; ale jego ręka ma dar przetwarzania chimer w rzeczywistość, jest zdolna do stwarzania faktów”. Gdy Roberto zarzuca mu „szowinizm europejski” i domaga się sztuki prawdziwie amerykańskiej, Witold czuje „diabelski swąd”. Przypomina mu się podróż z Brochwiczem i to zachłyśnięcie się mas podobnie tandetnymi hasłami. „Nie jest to sympatyczne odkrycie”, mówi, zwłaszcza że dotyczy szczeniaka, do którego odczuwa sympatię. Takich „kawiarnianych” buntowników w owym czasie w Argentynie przewija się wielu, nikt w roku 1960 nie jest w stanie dojrzeć w niepozornym Robym człowieka, który z determinacją będzie prowadził marksistowską guerillę, aż zginie w zasadzce w 1976 roku. Za rok, w 1961, wybierze się jak przed laty Che Guevara w podróż po Ameryce Łacińskiej i na Kubę i zacznie się angażować w realizację idei bliskich jego starszemu rodakowi, ale na terenie Argentyny[564]. Czyż można prosić o lepsze okoliczności dla powstającej wciąż w pocie czoła Operetki, sztuki o rewolucjach?
Żegnaj, Argentyno
Podczas gdy szwenda się po argentyńskim interiorze, z Europy nadchodzi coraz więcej korespondencji. Czasem gospodyni nie odsyła jej do Tandilu czy Santiago, a są to listy, które powinien przeczytać, bo jego kariera nabiera tempa. Po wydaniu francuskiej Ferdydurke zwracają się do niego od razu główni wydawcy: z Niemiec (oprócz Neske także Bertelsmann[565] i S. Fischer Verlag), Włoch (Einaudi, Feltrinelli Editore), Anglii (MacGibbon & Kee) i ze Stanów (oprócz Knopfa Grove Press i Viking Press[566]), którzy wydają elitarnych pisarzy X X wieku. Gombrowicz wie, że udało mu się chwycić Pana Boga za nogi, ale z godnością domaga się stawek dla pisarzy „pierwszej kategorii”. W wypadku wydania francuskiego – wciąż licząc grosz po opuszczeniu banku – stawia finansowe warunki, choć na boku po cichu spiskuje z Jeleńskim, że w ostateczności zaakceptuje cokolwiek. Z Francuzami w końcu musi się poddać, Julliard nie zwróci mu pieniędzy za tłumaczenie, ale wobec kolejnych wydawców zamierza być bardziej nieugięty. Tak naprawdę ich nazwy nic mu nie mówią, jest zagubiony, zasięga języka to tu, to tam. Podczas wyboru nie zawsze kieruje się prestiżem, w wypadku Niemiec wybiera mniejszego wydawcę, Neske, choć dostaje bardzo ciekawą propozycję od Bertelsmanna, który zresztą na wieść o jego decyzji czuje się obrażony. Gombrowicz przez lata bił się o zaistnienie, a teraz sam się skarży, że jego książek jest za dużo na rynku – kilka wydań polskich w kraju, na emigracji, do tego edycje zagraniczne. Sam nie wie teraz, jaką maskę nałożyć jako w końcu uznany pisarz – na razie umie być tylko niezauważonym prowincjałem, wierzącym w swój geniusz. Zastanawia się – oczywiście publicznie – jaką strategię sławy powinien przyjąć. Czy ma to być „Olimp Goethego? A Erazm, lub Leonardo? Tołstoj z Jasnej Polany? »Dandyzm metafizyczny« Jarry’ego, czy Lautréamonta? Tycjan lub Poe? Kierkegaard, lub Claudel?”[567] W końcu stwierdza, że najbardziej odpowiadałby mu (chyba nie jest to wielkim zaskoczeniem) model à la Thomas Mann, mimo iż „artysta w odtworzeniu mannowskim jest wstrętny i śmieszny, ale też wspaniały i pociągający… jak kochanek”. W końcu to Tonio Kröger ukazał mu powołanie
i przyszłość. Tylko czy ten model nie jest już zbyt staroświecki? Może powinien stworzyć nowego Manna, to znaczy Gombrowicza, ale mannowskiego i młodszego. Nie wstydzi się rozbierać ze swoich fantazji przed czytelnikami, bo uważa, że zwykli ludzie lubią obcować z wielkością, blask celebrytów przydaje blasku i ich życiu. Precz „konwenansom, zakazującym piszącemu »samochwalstwa«”. Tak jak dotychczas, choć na sporą odległość, stara się zawiadować sławą. Najpierw francuskie wydanie Ferdydurke – wyjątkowo nie chce zamieszczać żadnej przedmowy, ale redaktor Maurice Nadeau na własną rękę decyduje się puścić wstęp Jeleńskiego. Twierdzi, że dobra przedmowa na rynku francuskim pomaga ustawić start książki. Niech świadczy o tym casus Borgesa, którego w pierwszej linijce wstępu przedstawiono jako: „Hispano-anglo-portugais d’origine, élevé en Suisse, fixé depuis longtemps à Buenos-Aires oú il naquait en 1899” [Hiszpańsko-angielsko-portugalskie pochodzenie, wykształcony w Szwajcarii, osiadły od lat w Buenos Aires, gdzie urodził się w 1899][568]. Do tego dodano, że nie należy go ujmować poprzez kraj czy kontynent, bo żadnego nie reprezentuje. Pozbawienie narodowości Argentyńczyka ułatwia asymilację u czytelników, którzy – jak to w wypadku Francuzów – są niechętni obcości[569]. Akurat na takich trikach Gombrowicz, mistrz mitologizacji, doskonale się zna. Dlatego nie podobała mu się przedmowa w „Preuves” z 1953 roku, którą Jeleński rozpoczął: „Gdy w Polsce, rok przed wojną, ukazała się pierwsza powieść Witolda Gombrowicza…”[570]. Rozpoczęcie od nazwy kraju, który dla Francuza mentalnie leży za daleko, nie jest najlepszym wprowadzeniem. Gombrowicz nie zamierza rezygnować z polskiej tożsamości, ale uważa jednocześnie, że należy mu się miejsce wśród pisarzy uniwersalnych. Jak ironicznie podsumuje to w wywiadzie dla prasy amerykańskiej, który nigdy nie zostanie opublikowany, dwadzieścia lat zabrało, by Ferdydurke pokonała 1000 kilometrów (polskie wydanie w roku 1937, francuskie w 1958). Szybciej człowiek doszedłby na piechotę z Warszawy do Paryża, a „żyjemy w czasie samolotów ultradźwiękowych”[571]. Posiada wyczucie mechanizmów promocji, mieszka jednak za daleko, by sterować publikacjami w Europie. W nieuzgodnionym wstępie Jeleński porównuje go do Sartre’a, podkreśla nawiązanie do egzystencjalizmu, co ma go „oswoić” dla Francuzów[572]. Egzystencjalizm staje się jednym z narzędzi krytyków do lansowania Gombrowicza na obcym gruncie. Z tego chóru
wyłamuje się tylko Jean Bloch-Michel, który stwierdza, że „Gombrowicz jest być może Sartre’em – ale przed Sartre’em”[573], a Mario Maurin rysuje ciekawą analogię dotyczącą Sartre’a i Gombrowicza (tę recenzję Gombrowicz nazwie „bardzo wspaniałą i doskonale napisaną”[574]). Obaj w podobnym czasie wydali swoje pierwsze książki – najpierw Gombrowicz Ferdydurke w roku 1937, Sartre w 1938 Mdłości, ale pracę nad tymi tekstami obaj prowadzili od kilku lat (Gombrowicz od przełomu 1934/1935, a Sartre od roku 1936). Maurin nazywa książkę Sartre’a „bardziej analityczną”, „powściągliwą”, natomiast autor Ferdydurke ma większy rozmach i porywającą siłę komiczną[575]. Mimo to Gombrowicz wygląda na ubogiego kuzyna, który przybywa z pretensjami do spadku i nie godzi się na taką pozycję. Czuje się oryginalny, a jeśli ma być traktowany jak „wieśniak z Sandomierskiego”, to woli być panem, który przechadza się po swojej fabryce z warsztatem egzystencjalizmów czy fenomenologistycznych trybów, jak gospodarz po sadzie, który „próbując tego czy owego wyrobu (jak gruszkę lub śliwkę)”, mówi: „Hm… hm… to jakieś dla mnie za twarde”, albo: „Do diabła z tym, to niewygodne, to sztywne”[576]. A te Sartre’y i Pirandelle, do których go ciągle porównują, niech będą jak robotnicy, co „obrzucają mnie spode łba niechętnym wzrokiem”, bo „oto, wśród producentów, zjawił się konsument!”. Oddalenie Gombrowicza jest podwójne – jako Polaka i jako emigranta zagubionego w Ameryce Południowej. Zakrzywiona perspektywa uwarunkowana także egotyzmem nie pozwala mu czasem rozumieć należycie wydarzeń. Denerwuje się, że w paradę przy francuskiej Ferdydurke wchodzi mu Nobel dla Pasternaka za Doktora Żywago („Pasternak fatalnie komplikuje propagandę Ferdy w Paryżu, zabierając miejsce w prasie”[577]), i chciałby wywołać dyskusję, że to Ferdydurke powinna dostać Nobla jako książka zza żelaznej kurtyny. Nie pojmuje, że ten „s…syn” Pasternak jest zmuszony przez władzę sowiecką do odrzucenia nagrody. Wierny i szczery Jeleński studzi zapędy, wyjaśniając dzikusowi z pampy: „Akcja o Twój Nobel wydaje mi się o tyle niepoważna – że nikt nie może przypuszczać, żebyś mógł kiedyś dostać tę nagrodę. Przecież istnieje model »Nobel«: wiele tomów, choć jedna wojna w temacie, żniwa, rzeki, pory roku. Stąd polskim Noblem może zostać Dąbrowska – ale nigdy Ty – tak jakby nie mógł dostać Nobla Kafka, Genet, Bataille”[578]. Gombrowicz tłumaczy, że nie chodziło mu o Nagrodę Nobla, ale o zamieszanie, o przeciwstawienie dwóch książek[579].
Jeszcze gorzej wypada sprawa z opaską na książce, gdy ukazuje się w księgarniach: „Wygnany przez reżim, zakneblowany przez Stalina, mistrz antykonformizmu triumfuje dzisiaj w Polsce”[580]. Podobną taktykę sensacji stosowano w wypadku młodego pisarza z P R L Marka Hłaski, który w tym czasie święci wielkie sukcesy we Francji. Budowana jest na kontekście politycznym – cenzurowany pisarz zza żelaznej kurtyny, który wybrał wolność. Dla Gombrowicza, niebędącego uciekinierem z Polski, taka prezentacja może się okazać szkodliwa w środowisku emigracyjnym, źle wpłynąć także na jego ówczesne publikacje w P R L . Po protestach opaskę zdjęto. Ale ten sam chwyt pojawia się w prezentacji Maurice’a Nadeau w „Les Lettres nouvelles”, który pisze „głupawy wstęp” – wedle oceny Jeleńskiego – „o prześladowaniu Ciebie przez ancien régime”[581]. Uspakajanie zdenerwowanego Gombrowicza[582] przez Jeleńskiego („Nie rób mu już o to wymówek”) na nic się zdaje, Gombrowicz smaruje list do „Les Lettres nouvelles”, który nie zostanie wydrukowany i się nie zachowa[583]. Te problemy są jednak niczym w porównaniu z przeciwnościami losu, jakie stawały mu dotąd na drodze: „Ja, z moją literaturą, […] zwyciężyłem wbrew Historii, tyranii rządów, prymitywizmowi czytelnika […]”[584]. Uważa, że to jest zwycięstwo „odniesione po dwudziestu pięciu latach prześladowania, naprzód przez rodzimą kołtunerię […], plus Hitler, Stalin i diabli wiedzą jakie jeszcze diabły”. Wszystkie te wydawnicze problemy nie są w stanie zachwiać ustalonej już przyjaźni między Gombrowiczem a Jeleńskim. Wręcz przeciwnie, Gombrowicz przyznaje, że każda jego publikacja powinna zostać opatrzona słowami: „dzięki Jeleńskiemu”. Żałuje, że nie może mu dać procentu, za to otwiera u Julliarda konto na finansowanie poczynań promocyjnych dla Jeleńskiego. Oddanie Kota nie bierze się wyłącznie z faktu, że są rodakami. „Nie było w tym nic z patriotycznego wyrachowania. Nic. Gdyby był włoskim pisarzem, zrobiłbym to samo” – mówi Jeleński[585]. Uważa po prostu, że Gombrowicz „jest jednym z największych polskich stylistów wszystkich czasów”, z którym odczuwa pokrewieństwo duchowe. W przeciwieństwie do Schulza czy Piñery Jeleński nie jest w stosunku rywalizacji – wręcz przeciwnie: z oddaniem walczy o miejsce Gombrowicza w historii literatury. Gdy Witold prosi Virgilia o tekst o sobie do „Cuadernos”, instruuje go: „Trzeba pisać, rzecz jasna, tonem wysokim, odpowiadającym mojej obecnej sytuacji, gdyż otwarcie mówi się o mnie jak o geniuszu i Ferdy jak o dziele najwyższego lotu. En passant można by zakpić
trochę z tych, co nie potrafili jej docenić i rozdać kilka poszturchnięć (czy jako to się mówi?) na prawo i lewo”[586]. Świętujący zwycięstwo „tropikalnej Libertadory” (jak nazywa kubańską rewolucję Gombrowicz[587]) Virgilio nie odpowiada jednak Witoldowi, dlatego ten ponagla, nagabuje także Humberta, tłumacząc, że „nota musi zawierać słowa »genialny«, a także »wielkie dzieło«”[588]. W końcu Virgilio odzywa się i zaznacza z dumą: „ja pierwszy przed Francuzami odkryłem piękno tej książki. Śmieję się im teraz w brodę. To nie to samo w 1958, co w 1946. Nie wydaje Ci się?”[589], ale jego tekst nie podoba się Gombrowiczowi. Urażony Virgilio odpowiada: „Zrobiłem, co mogłem, i tak jak pomyślała to głowa moja, a nie Pańska. W każdym razie nie jestem Pańskim impresariem ani impresariem cyrku ferdydurkowskiego. Jeśli Pan szuka »réclame« dla swej książki, proszę znaleźć sobie agenta i do dzieła”[590]. Witold reaguje na to równie buńczucznie, zaznaczając, że nie zamierza być imperialistą, ale też pamięta, że kiedyś to jego recenzja nie przypadła Kubańczykowi do gustu. „Wielka szkoda, że tak mało się rozumiemy – pisze. – W obliczu takich reakcji jak Pańska, uświadamiam sobie cały mój egzotyzm – odmienność założeń, metod, sposobu rozumienia literatury, a nawet sposobu działania. To, co nas łączy, jest być może dużo bardziej powierzchowne niż to, co nas dzieli. Przykro mi, że moje wysiłki przysłużenia się Panu spełzły na niczym”[591]. Po publikacji w „Cuadernos” kontakt między dwoma rewolucjonistami literatury zostaje zerwany. W roli bezinteresownego impresaria ferdydurkowskiego odnajduje się doskonale Kot Jeleński. Walczy dzielnie, „przenika, przecieka, modeluje się wedle przeszkód… on niemal tańczy z trudnościami”[592]. Zaskoczony Gombrowicz zauważa, że mimo iż się nie znają inaczej jak poprzez listy, Jeleński „przedostał się także do mojej trudności”, „on rozumie mnie, jak bardzo niewielu, właśnie w tym gdzie jestem najboleśniejszy”. Wie trochę od Litki, że to chłopak gładki i salonowiec, i docenia w nim te „taneczne” właściwości, ale wyczuwa też w tym kosmopolitycznym arystokracie „proletariacką prostotę żołnierza”. Nie zmienia stylu życia, przy odrobinie wysiłku mógłby ustawić się w światku argentyńskich pisarzy, ale wciąż najchętniej przestaje ze szczeniakami z Tandilu. Oczywiście dla zgrywy puszy się przed nimi, jaki to jest sławny w Europie. Do Santiago już nie jeździ, za to przez kilka lat powraca do Tandilu. Spędza też wakacje nad morzem ze Świeczewskimi i ich dziećmi, które zwykle ignoruje, ale gdy trzeba chłopców uspokoić, potrafi wyrabiać najcudaczniejsze miny. Nie jest,
jak jego brat, poważnym nauczycielem młodzieży. Raz filozof, potem błazen. „Ze mną nie ma żadnej gwarancji – komentuje swoje »profesorstwo« w dziennikach. – Jestem drań – lubię się zabawić – i gwiżdżę – gwiżdżę – gwiżdżę… na was i na moje nauczanie”[593]. Także w Buenos Aires, gdzie powraca na zimowe miesiące, powstaje nowa, odmłodzona paczka, do której dołączają chłopcy z Tandilu, bo w stolicy studiują, zakochują się. Przywożą czasem także swoje dziewczyny, na przykład Florę, którą zabiera ze sobą wszędzie Betelú, a Gombrowicz nazywa Valiją [Walizką]. Moda przynosi muzykę Elvisa Presleya czy The Beatles, chłopcy powoli rezygnują z marynarek na rzecz kurtek, a Witold pojawia się zawsze w staroświeckich ubraniach, czasem wygląda, jakby wyłonił się z 1939 roku. Na krześle obok zawsze leży jego kapelusz. W grupie z Buenos Aires ważną rolę odgrywa młodzieniec o przezwisku Goma, czyli Juan Carlos Gómez – jest dobry w szachach. Toczą z Witoldem niekończące się dyskusje o filozofii i muzyce w Rexie. Goma jest zawsze spięty, żeby stanąć na wysokości zadania, a Gombrowicz i tak traktuje go z góry: „Uwaga, Goma, sprawa mojej inteligencji jest już przesądzona. […] Ty musisz się natężać o wiele bardziej niż ja, żeby uznano, że jesteś »inteligentny«. Daruj sobie ten wysiłek […]”[594]. Russo, który prowadzi z Rosą Maríą familijne życie, zauważa od razu, że styl bycia, jaki Gombrowicz obiera z chłopcami, jest inny niż ten przyjacielski, jaki panował między nimi. Z Gómezem czy z Dipim dochodzi do pojedynków słownych. Chłopcy też w sposób mocny i otwarty naśladują mistrza, co Russo akurat doskonale zna. Pozostają cały czas w kontakcie. Russo maluje na przykład pokój Witolda i pomaga mu wyczyścić kartotekę policyjną. Gdy rodzina z Polski dosyła Gombrowiczowi metrykę, może wreszcie uporządkować swój status. Kiedy tylko w 1959 roku odbierze argentyński paszport, od razu uczyni z niego użytek, wybierając się dla odmiany na wakacje do Urugwaju. W Montevideo pojawi się z Dipim, który ucieka przed służbą w wojsku, i razem prowokują śmiechem poważnych pisarzy zebranych na wieczorku poetyckim Pauliny Medeiros. Wyzwolony z banku, nadal prowadzi życie starego kawalera. „Wstaję około 12-ej i na pierwsze śniadanie zjadam pieczywo z masłem i herbatą, oraz dwa jajka na miękko lub na twardo, przy czym czytam listy, bo dość dużą mam korespondencję ze stolicami świata całego. Po odczytaniu listów i wypaleniu porannej fajki zabieram się z wolna do pracy pisarskiej, której ze 2 godziny się oddaję. Po czym golę się i wychodzę na miasto do kawiarni Querandí na kawę
z mlekiem i sandwicze, a czasem zdarzy mi się załatwić jakiś amplet. Po kawie najczęściej wracam do domu i jeszcze coś tam skrobnę na papierze lub na Remingtonie moim oddam się pisaniu listów. Także telefony w tym czasie załatwiam. Gdy na budziku moim ukaże się ósma, wydalam się na miasto na kolację i jeśli nigdzie nie jestem zaproszony, zjadam ją przeważnie w restauracji Sorrento na głównej ulicy Corrientes. Wczoraj, na przykład zjadłem: Majillones (to takie skorupiaki) Pavesa (zupa baskijska chyba, z chleba z jajkiem) Lomo (polędwica) con purée Sałatka z owoców w winie. Tudzież wino lub piwo. […] Często też chodzę do kawiarni Rex na szachy”[595].
[^] Ulica Venezuela, zdjęcie zrobione z chodnika naprzeciwko domu Gombrowicza z widokiem w stronę ulicy Chacabuco. Widoczne tory tramwajowe. Z drugiej strony na rogu Venezuela z ulicą Perú mieściła się apteka, którą często odwiedzał Gombrowicz. Zdjęcie z lat sześćdziesiątych
Coraz większe powodzenie, wprawdzie nieprzekładające się bardzo na liczbę sprzedanych egzemplarzy, a raczej na prestiż, pozwala mu jednak na lepsze samopoczucie finansowe. Dzięki temu daje stypendium ulubieńcowi, Marianowi Betelú (pospołu ze Stanisławem Odyńcem). Zależy mu, by rozwijał swój talent –
Flor tworzy tuszem ciekawe grafiki i portrety sytuacyjne. Gombrowicz targuje się z wydawcami, bo w miarę pojawiających się problemów ze zdrowiem Janusza i Reny, którzy nie mają emerytury, musi regularnie dosyłać im dolary. Do czasu, gdy żyje matka, Gombrowicz czuje się też w obowiązku wobec niej. Antonina Gombrowicz umiera jednak latem 1959 roku, a wkrótce po niej umrze Rena. Antonina doczekała sukcesów syna, w Polsce i za granicą. Nie doczeka tylko wydania Pornografii, w której Witek wraca do małoszyckiej wsi, opisując drogę z dworu do kościoła we Wszechświętem, gdzie został niegdyś ochrzczony. Wiadomość o śmierci matki nadchodzi 4 sierpnia, w dniu jego pięćdziesiątych piątych urodzin. Tego dnia odwiedza go Jorge di Paola i po raz pierwszy widzi Gombrowicza bez maski. Zaskoczony jego dziwnym milczeniem, pyta: „– Co się stało, Stary? – Zmarła moja matka… Zacząłem coś paplać, ale uciszył mnie: »Widzisz, dziecko, to już tyle lat…«”[596]. Idzie razem z Dipim na pocztę nadać list do Reny, w którym dopytuje się o ostatnie chwile Antoniny. Nie wiemy, czy siostra pisze mu o tym, jak przed śmiercią odwiedziła ją w Kielcach była kochanka Jana, co spowodowało, że ponownie odezwała się w niej duma, i zażyczyła sobie, by nie chować jej razem z mężem w jednym grobie. Ta śmierć wywołuje w Gombrowiczu refleksje: „Co do Matki, to, jak pisałem do Reny, zadała mi ona wiele straszliwych męczarni swoją fatalną formą (chyba nie mnie tylko) – ale ja właśnie mniej mam powodu do skarg, gdyż to zapewne wyczuliło mnie pod względem artystycznym. Tak czy owak Matka była najsilniejszym czynnikiem kształtującym naszą psychikę”[597]. Za tą wzrastającą falą, bardzo udaną przede wszystkim w Niemczech, dzięki tłumaczowi Richterowi (występującemu pod pseudonimem Walter Tiel), przychodzi zaproszenie do Europy[598]. Wysyła je berliński Technische Universität, który proponuje „reading” kilkunastu pisarzom ze świata (w tym między innymi Jorge Luisowi Borgesowi, Thomasowi S. Eliotowi, Henry’mu Millerowi, Jeanowi Cocteau, Henriemu Michaux, Michelowi Butorowi, Eugène’owi Ionesco, Sławomirowi Mrożkowi). Gombrowicz odpowiada pozytywnie i prosi o zarezerwowanie terminu na luty 1962 roku, ale po wymianie kilku listów pod koniec listopada oznajmia, że w grudniu czeka go operacja i w związku z tym nie wiadomo, czy będzie zdolny do wyjazdu[599]. Później zgrabnie wycofuje się z projektu. Tak naprawdę uważa, że szkoda fatygi na to, by
przemierzać ocean, żeby przez pięć minut poczytać fragment Pornografii, który potem tłumacz przez kolejne pięć przekładałby publiczności na niemiecki. Dochodzą kolejne egzemplarze zagranicznych wydań. W tym roku, 1961, do angielskiej i amerykańskiej Ferdydurke dołączy włoska, rok później holenderska, z Julliardem Gombrowicz podpisuje umowę na Dziennik, jest już niemiecki Tagebuch, przybywa świeża francuska Pornografia (wydana już wcześniej przez Giedroycia). Krążą umowy na jej wydanie z Amerykanami, a nazwisko Gombrowicza zestawia się w Berlinie z Borgesem, ale to wciąż nie przekłada się na zmianę jego pozycji w Argentynie[600]. Najlepiej obrazują to dwie sytuacje. Jedna związana jest z Jorge Calvettim, byłym członkiem Komitetu Tłumaczy Ferdydurke. Gombrowicz wpada na niego pewnego dnia na ulicy i opowiada o sukcesach, a ponieważ Calvetti pracuje dla „La Prensy”, postanawia zrobić wywiad. W redakcji Manuel Peyrou, brat Grazielli i przyjaciel wrogów Witolda, wypowiada się negatywnie o wywiadzie, twierdząc, że Gombrowicz „nie jest pisarzem interesującym, że nie ma stylu” i że jest to nabieranie gości[601]. Pół roku wcześniej Gombrowicz sam wręczył redaktorowi „La Prensy” wycinki z prasy, co też do niczego nie doprowadziło[602]. Teraz Calvetti stawia się, idzie do dyrektora i po jego interwencji wywiad wychodzi w druku. W pierwszych zdaniach przedstawia autora jako kandydata do Nagrody Formentora, która została rok wcześniej przyznana Borgesowi i Beckettowi[603]. Na pytanie, czy bierze udział w życiu literackim Buenos Aires, Gombrowicz odpowiada, że nie, bo „jestem facetem mało poważnym”, a po tylu nieszczęściach, jak „wygnanie, nędza, klęska anonimowości, niemało upokorzeń […] powaga byłaby dla mnie zabójcza”[604]. Druga sytuacja wydarza się, gdy wywiad Calvettiego jest jeszcze komentowany i nakłada się na moment, kiedy Gombrowicz miewa poczucie, że jest „bardziej geniuszem”[605]. W październiku 1962 odbywa się w Buenos Aires kongres P EN Clubu, do Argentyny przybywają pisarze z całego świata. Gombrowicz, mieszkający kilka przecznic od miejsca obrad, nie zostaje zaproszony. Zjeżdżają Ignazio Silone, John Dos Passos, Michel Butor, Alain Robbe-Grillet, Salvador de Madariaga, Stephen Spender, Wladimir Weidlé, z kilkoma z nich spotyka się już na łamach „Preuves”. Może ich tylko podglądać zza szyby „wzrokiem wykluczonego”[606]. Widzi, jak siedzą dostojni, otoczeni dziennikarzami. W masie takich poetów i pisarzy wyglądają „jak kawały żywego mięsa, rzucone na pożarcie, i jak obgryziona kość…” i „ględzą w zamian za podróż, jaką im zafundowano”. W dzienniku nie pozbawia się przyjemności
poczynienia komentarzy. Ironizuje o „funkcjonariuszach duchowych”, czyli pisarzach, którzy rozbijają się po zjazdach, bywają w ambasadach i u wydawców, działają w związkach, przyznają nagrody. To zaprzężenie się w społeczne inicjatywy uznaje za groźne, bo artysta traci wtedy stanowczość i umiejętność ostrego oceniania rzeczy, traci „bezpośredniość ducha” i „świat robi się mętny”. Idzie tam, do tych sławnych, co to zjechały z całego świata, aby odwiedzić Wladimira Weidlé, rosyjskiego pisarza, który kiedyś przesłał mu miłe słówko na temat Ferdydurke i który potwierdza wątpiącym Argentyńczykom, że „jest on [Gombrowicz] pisarzem znanym w Europie”[607]. Spotyka się także z angielskim poetą Spenderem, tłumaczem z hiszpańskiego. Z jednej strony czuje pogardę, z drugiej męczarnię, a duma jego wyje jak pies[608], gdy siedzi wśród ciał penclubowych na fotelu. Po głowie krążą myśli, że może powinien poprosić, by go przedstawiono, ale jakże on – dumny samotnik, już dwadzieścia trzy lata „pogrzebany żywcem w Argentynie” – ma się ukorzyć przed ludźmi, których wielkość – wie dobrze – należy do wartości wątpliwych, bo iluż tak naprawdę może być wśród nich „autentycznych pisarzy”? Może pięciu, sześciu, a „reszta, to jest, powiedzmy, tych kilkudziesięciu panów z pierwszej kategorii nie będących duchowo na wysokości zadania, choć, owszem, znanych, uznanych, sławnych nawet i z perspektywą uzyskania po śmierci pomników, placów, ulic?… nie, oni już nie są literaturą w dobrym gatunku”. Nadal chodzi swoimi drogami, a drogi, odkąd ma paszport, wiodą go na urugwajskie plaże. W Urugwaju ludzie żyją wolniej, nawet myśli czasem o przeprowadzce do Montevideo. Piriápolis, położone trochę na północ od stolicy, jest typową nadmorską miejscowością z deptakiem i hotelami otoczonymi lasami sosnowymi na niewielkich wzgórzach. Na plażach leżą „kobiety starsze, tłuste” i „kobiety starsze, chude”, których stópki zdradzają przyszłą brzydotę ślicznych obecnych narzeczonych. Jak wspomina Maria Świeczewska, podczas gdy oni się kąpią i opalają, Gombrowicz nigdy się nie rozbiera, tylko przechadza po molo albo bulwarach w jasnym, letnim ubraniu i pojawia, gdy nadchodzi pora posiłku. Kończy właśnie pracę nad Kosmosem, którego akcja rozgrywa się – dla kontrastu z tym pretensjonalnym otoczeniem – w Zakopanem. Przyjeżdża do Piriápolis też po świętach i spędza sylwestra. W upalne dni końca 1962 i początku 1963 roku pije dużo mleka, bo ma wrażenie, że to pomaga, je jajka, a na podwieczorki chadza do cukierni. W przerwach w pisaniu grywa w szachy z towarzyszącym mu Gómezem w hotelu San
Sebastián. W tym sezonie wielkie wrażenie robi na nim mroczna powieść Ernesta Sábato O bohaterach i grobach. Zawsze przyznaje, że ceni niektóre opowiadania Borgesa, powtarza to nawet w wywiadzie dla „La Prensy” z 1962 roku, ale to dopiero Sábato przyjmie jako prawdziwą rewelację argentyńskiej literatury. Niby to kolejne wakacje, jakich wiele. Słońce, morska bryza, łagodne fale na oceanie, drzewa i suszące się pranie udzielające cienia, a jednak coś wisi w powietrzu… W ostatni dzień, na piętnaście minut przed wyjazdem, pojawia się listonosz. Telegram z Paryża. Zapraszają na rok do Berlina. Rok temu odmówił, bo mu się nie opłacało, ale teraz zapraszają na cały rok. „Mnie to zaproszenie do Berlina rozwiązywało problem, od dawna a trochę gorzko przeżuwany – zerwania z Argentyną, powrotu do Europy […]”. Tylko że telegram nosi datę sprzed miesiąca. To nie pierwszy raz, jak nawala poczta albo Frau Elsa źle przekierowuje korespondencję. Z takimi myślami wraca statkiem do Buenos Aires 28 lutego. Tam czeka na niego kolejny telegram, którego mu nie przesłano, a w którym dopominają się szybkiej odpowiedzi. Jest już zdeterminowany, czuje, że „klamka zapadła”. I odpisuje, że z wielką przyjemnością przybędzie do Berlina na rok. Ale czy to jeszcze aktualne? W poniedziałek 18 marca 1963 roku wszystko się wyjaśnia[609]. W ciągu trzech tygodni ma się spakować i ruszać do Europy. „Pchnięty nożem tego objawienia, umarłem od razu – tak, wszystka krew ze mnie wyciekła w ciągu minuty. Już nieobecny. Już skończony. Już gotów do drogi. Przecięte zostało to coś tajemniczego pomiędzy mną i miejscem moim”. Zaczyna się sprint, jak przed wyjazdem w 1939 roku. Tysiące spraw: dokumenty, wizy, bilety, listy, do tego garnitur, swetry, buty, kapelusz (trzeba się jakoś zaprezentować), a także sprawy mieszkaniowe. Musi zlikwidować pokój, wynieść rzeczy. Co z nimi zrobić? Kto je przechowa? Tysiące podobnych pytań spada na niego, ledwo ma czas na sen, ciągle biega i zrywa się rano, by znowu dokądś biec. Będąc jednak człowiekiem metodycznym, sporządza sobie, „żeby nie tracić ani chwili na głupstwa…”[610], plan zadań. Radzi się z grupką tandilską, co i jak zrobić. „W: – Panowie, doszedłem do przekonania, że podróż samolotem jest najpewniejsza, samoloty nie giną w otchłaniach oceanu! Niemiec: – Ależ skądże, panie Gombrowicz… najpierw spadają do morza, a dopiero potem toną…”.
[^] Piriápolis na wybrzeżu urugwajskim, gdzie Gombrowicz spędza ostatnie południowoamerykańskie wakacje. Wynajmuje pokój w willi Los Ángeles na rogu ulicy Niza i Simón del Pino. „Piszę i piszę […], siedzę nad Kosmosem, przepisałem go od początku, piszę rano, po południu i wieczorem, zawiesiłem wszelką korespondencję i zabroniłem przesyłać mi listy z B. A., żeby się nie rozpraszać, niech się wypchają […]” (16 stycznia 1963 r., z listu do Mariana Betelú). Tu dochodzi do niego zaproszenie Fundacji Forda do Berlina. Widok na jeden z domów w Piriápolis, 2000 r.
Pakuje teczki z kolekcją listów z wszystkich lat, zdjęciami, wycinkami z prasy, które składa u Marii Świeczewskiej. Żegna się na prędko: kolacja z Paulą i Antonio Bernim. Na spotkaniu z Mastronardim zachowują się obaj jak aktorzy. Ich grę obserwuje Goma. W pewnym momencie Argentyńczyk robi aluzję do przeszłości. Gombrowicz obwieszcza: „Daję panu dwie minuty na opuszczenie tego stolika”, po wyznaczonym czasie rzuca: „Dwie minuty minęły”[611]. Z Sábato nie udaje mu się spotkać w związku z kolejnymi zawirowaniami politycznymi. Wpada też pożegnać się do Banco Polaco. Daje się już w Gombrowiczu odczuć jakąś nieobecność duchem. Poproszony przez kolegę bankowego o dedykację na tomie Dziennika, odzywa się: „– Ciekaw jestem, czy i o mnie ktoś tylko ładną, laurkowatą i koniecznie cudaczną przy tym napisze
monografię. Bo wielcy ludzie są tylko i wyłącznie wielcy, i nikt ich zwykle nie ośmiela się dotknąć, jakby byli z galarety. Wszystko pomniejsze może tylko poniżyć wielkość geniusza. A przecież człowiek to kupa mięsa, niczym nie różniąca się od innej kupy!”[612]. Jeżdżąc taksówkami po mieście, wykonuje ostatnie gesty. „Wykańczałem przyjaciół za pomocą czułości już nieobecnej, odwalałem sentymenty, żale, byle prędzej, śniadanie z Iksem, kolacja z Igrekiem, prędzej, nie zdążę odebrać tych paczek… I otóż w tych momentach końcowych jęły gwałtownie dojrzewać niespodziewane kwiaty i owoce, rozkwitały przyjaźnie, które latami całymi były w stanie półuśpienia, ujrzałem łzy… […]”[613]. Powstaje wokół niego jakieś ożywienie, którego przez lata nie mógł się doczekać w tym kraju, gdzie jak się nie jest „premiowanym bykiem rasy Shorton”[614] – jak lubi mówić – nie ma co liczyć na powodzenie. Staje się atrakcją dla młodzieży wchodzącej w życie kulturalne, są nim zaintrygowani. W ciągu tych kilku tygodni przed podróżą wpadają do niego na ulicę Venezuela nowi chłopcy, przyciągnięci przez Marlona – Miguel Grinberg, Alejandro Vignati, Antonio Dal Masetto, czyli grupa Los Mufados, młodzi gniewni. Dal Masetto zostanie znanym pisarzem argentyńskim, za rok wyda pierwszy tom opowiadań Lacre. Grinberg pracuje w dzienniku „La Razón”. Nie są zapatrzeni w Paryż, jak poprzednie pokolenia, nawet nie są lewicujący, po prostu słuchają rocka, brazylijskiej bossa novy i interesują się amerykańską beat generation. Jeśli chodzi o literackie wzory, to „w klasycznej polemice Sartre’a z Camusem na temat zaangażowania intelektualisty skłanialiśmy się ku temu drugiemu, szczególnie dla jego anarchistycznych przekonań”[615]. W Gombrowiczu wyczuwają buntownika – nie tylko w literaturze, ale przede wszystkim w życiu. „To, co Witold czuł, myślał i pisał, wszystko, co wytrwale robił codziennie, było aktem oporu. Wielkiej niezłomności”. Los Mufados chcą poświęcić mu cały numer swego pisma „Eco Contemporáneo”.
[^] „W poszukiwaniu utraconej gęby”. Sesja zdjęciowa na dachu domu przy Venezuela: Gombrowicz z pisarzem Antoniem Dal Masetto i klęczącym Miguelem Grinbergiem, marzec 1963 r.
Na tarasie jego domu przy Venezuela odbywa się sesja zdjęciowa. Miguel pstryka zdjęcia. Witoldo pozujący z chłopcami, Witoldo z suszącymi się skarpetkami w tle, Witoldo z butelką bolsa w ręku, Witoldo przewracający oczami zza ramienia Loli, Witoldo na balkonie pozdrawiający naród argentyński jak Evita, Witoldo w pokoju na tle szafy, miny Witolda, wygłupy chłopców. Na tydzień przed wyjazdem udziela Grinbergowi swojego trzeciego wywiadu w Argentynie, drugiego w ciągu ostatnich miesięcy[616]. Grinberg, pierwszy potomek pary Żydów, która w 1928 wyjechała z Warszawy, uwierzytelnia „nieznanego geniusza” słowami Wladimira Weidlé, jako że to jeden z europejskich gości na zjeździe P EN Clubu. Już wiadomo, że Gombrowicz wyjeżdża, więc padają pytania o Argentynę, o jego życie („anonimowe i spokojne istnienie”), stosunek do kraju (złożona miłość) oraz do środowiska literackiego („nikt mnie nie czyta, nie wydaje i nie zna”)[617]. Na pytanie: „Czy wróci pan do nas?”, odpowiada: „Być może… choć wydaje mi się, że ten okres mego życia
w Argentynie dobiega raczej końca. Pora już wracać do Europy”. Pewnego dnia po dyskusji w El Querandí o tym, jaki tekst ma się ukazać w „Eco”, Gombrowicz milknie i zastyga, a Grinberg zapamięta ten moment, bo „pogrążył się w długim milczeniu, miał nieobecne spojrzenie, a w ręku trzymał zgaszoną fajkę”. To spojrzenie przypomni mu się po latach, gdy obejrzy film Nicolasa Roega Człowiek, który spadł na ziemię oparty na książce Waltera Tevisa. „Główny bohater był istotą pozaziemską. Grał go David Bowie. W ostatniej scenie filmu jasne oczy angielskiego aktora przypomniały mi spojrzenie jasnych oczu Witolda. Podobny wyraz przegranej i równocześnie wygranej w partii kosmicznych szachów”[618]. Rozporządza majątkiem – Alejandro ma sobie wybrać coś na pamiątkę i bierze szafkę na książki, którą sam kiedyś złożył. Flor de Quilombo dostaje największą część: kwartety Beethovena, Don Juana Mozarta, portret Cecilii pędzla Berniego oraz trzy obrazki samej Cecilii, do tego piecyk naftowy, stolik po księżnej Adzie, książki, teczkę listów całej paczki. Zniszczony koc idzie w ręce Matíasa, Gómez dostaje kwartety Béli Bártoka, Dipi jako pisarz dziedziczy maszynę do pisania, Beduino (chłopak z Santiago) jedną płytę Beethovena. Poetce Lidzie Barragán z drugiej grupy młodych, która otacza go nagłą atencją, zwanej Los Elefantes, daruje gipsowe popiersie kobiety, które służyło mu do wieszania kapelusza[619]. Dlaczego wszystko rozdaje, skoro wyjeżdża tylko na rok, dlaczego na przykład oddaje adapter, zamiast dać go komuś na przechowanie? Wedle Alejandra Gombrowicz „zachowywał się jak ktoś, kto umiera i rozdaje to, co ma: to – dla tego, to – dla tamtego”[620].
[^] W pokoju Gombrowicza z Mariano Betelú (stoi za nim) i Miguelem Grinbergiem (obok). W tle widać trzydrzwiową szafę. W kącie za Miguelem znajduje się łóżko, a nad nim obrazy Cecilii i jej portret Berniego. Z lewej strony dochodzi światło od drzwi balkonowych, a wejście znajduje się dokładnie naprzeciw biurka. 30 marca 1963 r.
W tym biegu znajduje jeszcze chwilę na sentymenty. Odwiedza kilka miejsc, w których pomieszkiwał w pierwszych latach życia w Argentynie. Udaje się na przykład do conventillo El Palomar, gdzie spędził najcięższy dla siebie okres biedy w 1940 roku. „[…] Wydrapałem się na czwarte piętro, ujrzałem drzwi mego pokoiku, znajome liszaje, odpryski na ścianie, dotknąłem klamki, poręczy klatki schodowej, zabrzmiała mi w uchu dawna melodia natrętna z dansingu na dole, rozpoznałem dawny zapach… i przez chwilę, wpatrzony w coś niewidocznego oczekiwałem, że ten akt powrotu zdoła nadać jakiś kształt i sens teraźniejszości. Nie. Nic. Pustka. Próżnia”[621]. Wpada na Tacuarí 242, gdzie znalazł się po powrocie z ulicy Bacacay w grudniu 1939, ale na samą Bacacay z racji odległości chyba już nie ma czasu zajrzeć. Potajemnie żegna się także
z Albertem. Alberto od prawie dwóch lat jest jego – choć nie jedynym – kochankiem. Nie jedynym, ale regularnie powracającym od maja 1961 roku, co u Gombrowicza rzadkie. Pojawia się po raz pierwszy w Kronosie przy Wielkanocy 1961 roku jako „Alberto, marinero”, potem „niespodziewanie” powraca w czerwcu i od tej pory widują się a to w sobotę, a to we wtorek. Gdy Alberto telefonuje, on się denerwuje[622]. Pod koniec roku spędzają razem Wigilię, ale już w marcu Gombrowicz pisze, że Alberto go nudzi, zaraz potem jednak „dość udatnie” spędzają znowu Wielkanoc. Widują się przeważnie w niedziele (wtedy Mariano ma zakazane wizyty i telefony). Alberto pochodzi z prowincji San Juan i pracuje w marynarce jako fryzjer[623]. To typowy związek sponsorski. Gombrowicz raz podejrzewa Alberta o zwinięcie płyty Schönberga albo fajki, czasami pisze, że „Alberto przełożyłem o 2 tygodnie”[624]. Na pożegnanie, dzień przed wyjazdem, 7 kwietnia 1963 roku, spotykają się po raz ostatni, jest to akurat niedziela, i Gombrowicz daje mu 2000 pesos. Tego samego upalnego dnia, wieczorem, odbywa się „ostatnia wieczerza” w barze niedaleko, na rogu Venezuela i Chacabuco. Stawia się ponad dwadzieścia osób, by go pożegnać. Denerwuje go to: „Miało być w niewielkim gronie, a nie jakaś manifestacja…”[625]. Złość wyładowuje na Marlonie. Nie w smak jest mu skład towarzystwa. Zawsze starał się utrzymywać rozdzielność pomiędzy grupami różnych znajomych. A tu zjawiają się wszyscy naraz, ludzie, wobec których stosuje inne techniki i ukazuje inną twarz. Sytuację rozluźnia Ada, wstawiając się za chłopcami, tłumaczy, że przecież chcą go pożegnać, „Nie denerwuj się, usiądź” – uspokaja. Wieczór mija w dobrej atmosferze. W restauracji jest gorąco, ale panowie w garniturach, Witold nawet w koszuli z długimi rękawami pod marynarką. Każdy przyjmuje inną taktykę w obliczu nieuchronnego rozstania. Witold pali fajkę, Mariano jakby bardziej się jąka, Goma w rozpaczy, ale staje na wysokości zadania, Dipi rozluźniony, Ada zrozpaczona. Na następny dzień gra się powtarza, z tym że – jak zanotują wszyscy odprowadzający go tego dnia – trudno nie dostrzec u niego wzruszenia, a nawet… nawet łez. Goma pomaga mu przewieźć bagaże, bo Flor, choć ulokował się w pobliskim hotelu Miami, by być pod ręką, zaspał. Jedzą jeszcze razem obiad i po raz ostatni rzuca okiem na swój już opustoszały pokój. Czarny kotek, któremu zainstalował na krześle gałganek do zabawy, nie bardzo wie, co ze sobą począć. Gombrowicz wychodzi z mieszkania numer 5 i wąskim marmurowym korytarzem zmierza w stronę schodów – może ukradkiem się
odwraca, by raz jeszcze spojrzeć na drzwi. Krętymi schodami, na których dwa razy musi przystawać przy wchodzeniu, bo dostaje zadyszki, schodzi w dół. Świeżość na ulicy po porannym ochlapaniu chodników wodą, tory tramwajowe błyszczące w słońcu, a po stronie pod numerem 615 miły cień. Ostatni raz widzi Editorial Labor na parterze budynku, gdzie przystawał czasem, by przyjrzeć się wystawie książek. Także bar na rogu Venezuela i Perú, gdzie nieraz czekał na niego Dipi w godzinach, gdy nie wolno było przerwać sjesty. Naprzeciwko apteka, której był częstym klientem, a po drugiej stronie na przecięciu z Perú conventillo obok byłej ambasady Portugalii. Może przejeżdża właśnie autobus linii 208, którym nieraz zmierzał do… Retiro. To był jego dom przez siedemnaście lat. Nie chce się rozklejać, zagaduje więc sytuację i opowiada o tym, jak się poznali z Florem w Tandilu, albo odtwarza mapę swoich miejsc w Buenos Aires.
[^] Zdjęcie z pożegnania w porcie. „W. G. jest sentencjonalny: »Szanujcie się wzajemnie… pomagajcie sobie«”. Od lewej: Mariano Betelú, Miguel Grinberg, Witold Gombrowicz, Jorge Franquet, Ada Lubomirska, Beto Cebrelli, Juan Carlos Gómez, 8 kwietnia 1963 r.
Powraca do Europy, tak jak przybył do Argentyny, statkiem. Do portu jedzie taksówką, tam czeka na niego tłumek, znowu mieszają się różne środowiska. Maria Świeczewska na przykład po raz pierwszy spotyka Adę Lubomirską i jej męża, poznaje też chłopców Witolda. Na razie Gombrowicz stara się stanąć na wysokości zadania, udziela chłopcom ostatnich rad: „Szanujcie się wzajemnie… pomagajcie sobie”, naśladuje przy tym styl biblijny. Zaraz potem dochodzi jednak do spięcia, które dobrze utrwali się w pamięci. Jest kilka wejściówek na statek dla osób odprowadzających, ale nie starcza ich dla wszystkich. Kto ma się udać z nim w tę ostatnią drogę? Witold pomija Marlona, ale ten sam sprytnie załatwia sobie dodatkową wejściówkę na pokład, tyle że Gombrowicz zabiera mu ją i wręcza Marii Świeczewskiej. Marlon się broni, ale Witold stanowczo ucina: „Ja tu ustalam, kto będzie przy mnie do końca” – mówi. Po tym incydencie
zapada cisza. Zwiedzają statek. Zaczynają znowu pstrykać aparaty, choć używanie ich jest na pokładzie zabronione. A więc jedno zdjęcie z Witoldem przy burcie, jedno przy basenie kąpielowym, jedno obok komina, a inne przy bulaju. Jest zdenerwowany, czasem nieobecny, patrzy na ocean przez burtę, ciągle ktoś sprawdza godzinę, rozmowa się nie klei, dowcipy są wymuszone. Jeszcze sili się na mentorski ton: „Miejcie odwagę istnieć!”[626]. Każe im przestać naśladować i rzuca słynne: „Zniszczcie Kafkę, zniszczcie Borgesa!”.
[^] Gombrowicz przyłapany ze łzami w oczach. Ostatnie chwile. Z tyłu widać Juana Carlosa Gómeza. 8 kwietnia 1963
Gdy rozlegają się syreny wzywające gości do opuszczenia statku, Witold zwraca się do nich: „ – Wystarczy, koniec już z tą piekielną maszyną! Teraz ja zrobię wam zdjęcie. Oddala się na kilka kroków, każe nam – bez słowa, samymi tylko gestami – zbić się w gromadkę. Wkłada ręce do kieszeni. Kołysze się, staje nieruchomo i przygląda się nam, po kolei każdemu z nas, prosto w oczy, jakby przeszywał wzrokiem. Wydaje się, że chwila ta nie ma końca. […] – Gotowe – mówi. […] Wiele śliny przełknęliśmy przez tych kilka sekund”[627]. Ostatnie pożegnania. Całuje Flora, szepcze mu na ucho „adiós”, ściska ręce, Ada drży, Maria Świeczewska ukradkiem ociera oczy. Statek odbija od brzegu. Witold rzuca ostatnie spojrzenie na Argentynę i zapamiętuje taki obrazek: „spojrzałem przypadkiem na wodę portu, przez jedną sekundę ujrzałem kamienne obmurowanie, latarnię na chodniku, obok słup z tabliczką, dalej trochę kołyszące się szalupy i łódki, zieloną murawę brzegu… Oto jak zakończyła mi się Argentyna: jednym nieuważnym, zbędnym spojrzeniem w przypadkowym kierunku, latarnia, woda, to właśnie wessało się we mnie na zawsze”[628]. Nie zauważy, jak z brzegu macha do niego jeszcze Alejandro, którego linia morska błędnie poinformowała o godzinie odpłynięcia statku[629]. Trzyma mocno za rękę sześcioletniego syna, Adriána. Nie mogą dojrzeć Witolda na oddalającym się statku. Chłopiec jest zawiedziony. Alejandro chwyta dla niego serpentynę wystrzeloną na pożegnanie „Federico C.” i ociera łzę, którą ukrywa przed synem.
V III
„Federico C.”
Odmęt
Podróż „Federico C.” zaczęła się od takiego samego pośpiechu jak podróż „Chrobrym”. O decyzji wyjazdu z Polski, a teraz z Argentyny zadecydowały działania w ciągu kilku tygodni. W jednym i drugim wypadku impuls osadzony był na silnym emocjonalnym gruncie. To pozwoliło Gombrowiczowi uchwycić możliwości w ich efemerycznej postaci, jak tylko pojawiły się na jego drodze. Podróż latem 1939 a rejs w kwietniu 1963 roku to dwie zupełnie różne historie, rozgrywające się nie tylko w innym kontekście historycznym, ale i w odmiennym stanie ducha. W jednym i drugim wypadku, rozdzielonym dwudziestoma czterema latami, Gombrowicz płynie w stronę „niewiadomego”. Oczywiście „niewiadoma” w 1939 roku była większa z powodu wydarzeń historycznych, ale w roku 1963 jest cięższa ciężarem wieku. Płynąc do Argentyny, mógł być podekscytowany przygodą i tym, co się przed nim otwiera; gdy płynie z powrotem do Europy, towarzyszy mu tylko myśl, że to „jazda w śmierć”[630]. Najpierw znika z jego pola widzenia Wieża Anglików przy dworcu Retiro, a potem budynek Poczty Głównej, powoli miasto Buenos Aires zaczyna się zlewać w jedną masę, później staje się plamą, a potem kropką na horyzoncie. Ma poczucie, że musi się jakoś specjalnie pożegnać z Argentyną, szuka znaku w gmatwaninie, w tych „hieroglifach” panoramy. Ale gdy wkłada rękę do kieszeni, nie wyczuwa banknotów. 250 dolarów! To psuje całe pożegnanie. Biegnie do kajuty, sprawdza bagaż, raz jeszcze kieszenie, dokumenty. Nigdzie nie ma dolarów! Zdegustowany i rozdygotany przypomina sobie, że przecież ma się pożegnać. Doskakuje do burty i wpatruje się uporczywie w pozostawianą za sobą przeszłość, ale tam już tylko „mgławica” i „plazma”. Na drugi dzień dostrzeże Piriápolis ze znanymi plażami i hotelem, w którym grał w szachy na ostatnich wakacjach. A potem pojawia się Punta del Este, tam łapie błysk, błysk „z jakiegoś samochodu, na jakimś zakręcie”, który staje się jakby „ostatnim słowem ludzkim” wypuszczonym w jego stronę, ostatnim komunikatem wydanym przez Amerykę Południową. „Żegnaj, Ameryko!”
[^] Statek „Federico C.”, którym Gombrowicz wrócił do Europy po dwudziestu czterech latach życia w Argentynie
Na morzu trwa burza, która doskonale oddaje jego dramat emocjonalny, wzmożony kradzieżą dolarów, czyli całej gotówki, która miała starczyć na podróż do Paryża, skąd ma pojechać do Berlina. Zostały mu tylko 3 dolary. Śle telegram do Kota Jeleńskiego, prosząc o pożyczkę, ale pieniądze nie nadchodzą. Gdy odruchowo zamawia do obiadu chianti, nie wie potem, czym za nie zapłacić. Stara się przeorientować myśli z przykrego incydentu na inny tor. Jak ugryźć te dwadzieścia cztery argentyńskie lata? Próbuje poprzez statystyki. „[…] Ile osób poznałem przez te lata? Dziesięć tysięcy, a może pięćdziesiąt? Jak się dowiedzieć, mój Boże, jak się tego dowiedzieć? Co robiłem tu tyle czasu?”[631] Może w liczbach znajdzie jakąś odpowiedź: „26 lat 332 dni Polski, 23 lata 226 dni Argentyny (9490 dni i 8395)”[632]. Dlaczego liczy dwadzieścia sześć lat (prawie dwadzieścia siedem lat) Polski, a nie trzydzieści pięć? Tyle miał przecież, kiedy opuszczał Argentynę. Zdaje się, że liczy okres polski od roku
1912, czyli po przeprowadzce na Służewską w Warszawie. Potem czas spędzony w Argentynie dzieli na trzy okresy po osiem lat, „pierwszy okres – nędza, bohema, beztroska, próżniactwo, drugi okres – egzystencja skromna, ale niezależna, wzrastający prestiż literacki”, trzecim są lata od wyzwolenia z Banco Polaco. „Ale jakże zaczerpnąć zupy dziurawą łyżką statystyk, wykresów?”[633] – zapytuje sam siebie. Próbuje też dociec sensu poprzez zanurzenie się w przeszłość. Otwiera zabrany ze sobą Kronos i sprawdza, czy znajdzie jakąś przepowiednię w zapiskach sprzed dziesięciu lat. Kwiecień 1953–kwiecień 1963. Gdy spisuje później pożegnanie z Argentyną w Dzienniku, po raz pierwszy ujawni, że na boku czyni inne zapiski, nawet zacytuje je, ale poddane lekkiej cenzurze. Pominie informacje o tym, że w kwietniu 1953 roku „przechodzi nastrój erotyczny” i że panuje „harmonia z Russo”[634]. Ta harmonia za chwilę miała zostać przerwana decyzją Alejandra o małżeństwie, a cały rok zdominowała męczarnia w banku. Przerzuca kartki Kronosu, zapisuje nowe: „[…] wracam do kajuty i widzę, że mi ukradli 250 dls.! Złość i bunt! Popsuty odjazd! Ocean. Dietrich, Niemcy przy stole jadalnym […]. Lektura Heideggera uspakaja. Znalazłem złotą monetę!”. Wciąż dręczy go, że może w tym wszystkim brakuje wyższego sensu, że może jest jedynie „bełkotem chaosu, jak te fale”. Przypomina sobie, że gdzieś jednak ten los był zapisany. Przecież w opowiadaniu Zdarzenia na brygu Banbury płynął, on, bohater, do Argentyny. Marynarze nucili: „Pod modrym niebem Argentyny / Gdzie zmysły poją cud dziewczyny…”. Ma je świeżo w pamięci, bo właśnie niedawno dokonano francuskiego przekładu opowiadania. Czy to tu kryje się ta tajemnica? „Złudzenia! Miraże! Fałszywe związki!”[635] – podróż statkiem „Federico C.” jest dla pięćdziesięcioośmioletniego Gombrowicza podróżą w głąb siebie. Boi się nadchodzącej konfrontacji z sobą samym z 1939 roku. Tego momentu, kiedy wypłyną na ocean i spotka tego trzydziestopięciolatka, który płynie właśnie do Ameryki. Jaki będzie wynik tego spotkania, czy będą mieli sobie coś do powiedzenia? „Jakaż ciekawość żarła mnie wtedy, potworna, odnośnie do losu mojego, czułem się wtedy w losie moim jak w ciemnym pokoju, gdzie pojęcia nie masz o co nos rozbijesz, ileż bym dał za najniklejszy promyk rozświetlający zarysy przyszłości – i oto dzisiaj ja nadpływam tamtemu Gombrowiczowi, jak rozwiązanie i wyjaśnienie, jestem odpowiedzią. Czy jednak, jako odpowiedź, będę na wysokości zadania? Czy zdołam w ogóle coś powiedzieć tamtemu, gdy
»Federico« wynurzy mu się na mglistym obszarze wód z żółtym, potężnym kominem swoim, czy nie będę musiał przemilczeć… To byłoby przykre. Jeśli on mnie zapyta ciekawie: – Z czym wracasz? Kim teraz jesteś?… a ja mu odpowiem zakłopotanym gestem rąk pustych, wzruszeniem ramion i może czymś w rodzaju ziewnięcia »aaach, nie wiem, daj mi spokój!« […] Argentyna! Argentyna! Jaka Argentyna? Co to było – Argentyna? A ja… co to jest teraz, to ja?” Ten moment przychodzi przy mijaniu Wysp Kanaryjskich. Nie może spać w nocy, wychodzi na pokład i – cóż innego można robić na statku? – wpatruje się w czarną toń. Dostrzega, jak „Chrobry” „wypłynął z białych opatuleń, też biały, z dużym kominem, który zaraz rozpoznałem, w odległości jakichś 3–4 kilometrów”. Gombrowicz, który potrafi być mistrzem patosu, przygląda się „Chrobremu” i „coś, jak zatracone braterstwo, jak brat zabity, brat umarły, brat niemy, brat zgubiony na zawsze i zobojętniały… coś takiego ujawniło się i zapanowało w rozpaczy głuchej i doszczętnie oniemiałej […]”. Dla tamtego Gombrowicza, płynącego na spotkanie swego losu, do Argentyny, ten Gombrowicz z „Federico C.”, powracający do Europy w 1963 roku, jest „prawdopodobnie taką samą zjawą, jak on dla mnie”. Statek, tak samo jak „Chrobry”, zakończy swój żywot gwałtownie. „Chrobry” został zbombardowany u brzegów Norwegii w 1940 roku, a „Federico C.” zatonie w 2000 niedaleko brzegów Karoliny Północnej. Czymże była ta Argentyna w jego życiu, ta Argentyna, którą teraz żegna? Argentyna mieszczańskich miasteczek i hipokrytycznej moralności, „co mnie uwiodło w tej pampie nudnej”? Ten wielbiony przez niego wdzięk łacińskiej niższości, te białe zęby i uśmiech? Tym, co wielbił w Argentynie, była namiętność, albo przynajmniej pożądanie namiętności. Teraz odkrywa w sobie uczucie miłości, te quiero, odmienia przez przypadki słowo, które nigdy nie chciało mu przejść przez gardło. Ale jako Gombrowicz zaraz osłabia je, dodając, że może właściwie nie kochał, a tylko chciał kochać, „mieć siebie w niej zakochanego”. „Boże mój, ja który ani przez moment Polski nie kochałem… A teraz na głowie staję żeby kochać Argentynę”. „Federico C.” powoli sunie do przodu w stronę brzegów europejskich. Jedzenie jest dobre, jak wtedy w 1939 roku. Znajdują się także partnerzy szachowi. Wygrywa nawet i zostaje mistrzem statku, dostaje medal. Tym razem przebywa sam w kajucie. Klientela jest zupełnie odmienna od tej z „Chrobrego”. To anonimowi ludzie podróżujący dla przyjemności do Europy, żadnych
emigrantów pod pokładem. Jest na przykład para Niemców, którzy stają się jego współbiesiadnikami przy posiłkach, ale niewiele można z nimi pogadać, bo mówią „po hiszpańsku, jak ja po niemiecku”. Odnajduje go na statku dama, znajoma Ernesta Sábato, podróżująca z Josém G. Zavalą Ortizem, nowym chargé d’affaires argentyńskim, mającym objąć stanowisko w Warszawie. Rozmawiają o „dramatycznych sytuacjach, jakie powstają wskutek tego, że dla władz polskich Polak zamieszkały w Argentynie i przyjmujący obywatelstwo argentyńskie, nie przestaje być obywatelem polskim”. Argentynka z M S Z przedstawia go też miliarderce, która odbywa kolejną podróż do Europy i która pożyczy mu trochę pieniędzy, jako że wciąż nie ma odpowiedzi Kota. „Statek parł naprzód. Woda wznosiła go i pogrążała. Wiatr wiał. Byłem nieco bezradny, stropiony, bo chciałem kochać Argentynę i moich w niej lat dwadzieścia cztery, a nie wiedziałem jak…” Argentynę nazywać będzie zawsze La Patria [Ojczyzną]. Tłumaczy to w ostatnim wywiadzie, którego udzielił Grinbergowi: „Kocha się swoją ojczyznę, tak, kocha się ją od dziecka, ale istnieje także inna miłość, bardziej złożona, która wiąże nas z krajem, jaki spotkaliśmy już w wieku dojrzałym, w jaki musieliśmy się wdzierać z trudem, krok po kroku, niczym we wrogi i splątany las”[636]. Czy podobna miłość przydarzy mu się ponownie we Francji lub w Niemczech, do których zmierza? Wysilasz się lata całe aby być kimś – i czymże się stałeś? Rzeką zdarzeń w teraźniejszości, burzliwym strumieniem faktów, dziejących się teraz, tą zimną chwilą, którą przeżywasz i która nie jest w stanie nawiązać do niczego. Odmęt – to tylko jest twoje.
IX
Przez Paryż do Berlina i z powrotem
Walka z Paryżem
„Federico C.” po postoju w Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich, gdzie Gombrowicz nie zszedł na ląd, dobija do brzegów Europy w Barcelonie. Jest poniedziałek, 22 kwietnia 1963 roku. Wrażliwy na mitologie Gombrowicz poddaje tę datę zabiegom magicznym, jak kiedyś datę przypłynięcia do Argentyny. Podczas tego postoju zapisze w Dzienniku, że przybył do Europy dnia 22, bo „dwie dwójki to moja cyfra”[637]. W Barcelonie po dwóch tygodniach rejsu transatlantyckiego schodzi ze statku, ciekaw wrażeń z pierwszego zetknięcia z Europą. Towarzyszą mu mieszane uczucia, zwłaszcza gdy pojawia się myśl, że mógłby tu osiąść w przyszłości. Wyjęty z Argentyny, postawiony przed pomnikiem Kolumba na La Rambli, nie dowierza swojej orientacji. Czuje się zagubiony. Dzień później dopływa wieczorem do brzegów francuskich w Cannes. Wita go spektakularny widok. Zatokę Cannes jak amfiteatr otaczają wzgórza, na jednym z nich stoi dominujący nad miastem średniowieczny zamek. Wrażenie jest mocne – kamieniczki wzdłuż brzegu i drogie hotele rozświetlają ciemność jak świetliki w letnią noc. Tu kończy swoją podróż. Pieniądze, przekablowane w końcu przez Jeleńskiego, dochodzą w ostatnim możliwym momencie – po zejściu ze statku dogania go z tą wiadomością panienka z agencji. Z Lazurowego Wybrzeża, po noclegu w hotelu, za który może już spokojnie zapłacić, wyrusza następnego dnia o godzinie 13.00 klimatyzowanym pociągiem ekspresowym Mistral do Paryża. Po trzydziestu pięciu latach znowu zmierza do Paryża. Teraz już jako pisarz, którego książki wystawiają francuskie księgarnie, o którym pisze się we francuskiej prasie. Wtedy, gdy pojawiła się myśl o zostaniu pisarzem, w pociągu z Paryża do Perpignan, zmierzał po raz pierwszy z Północy na Południe. Teraz, jako spełniony pisarz, wraca doświadczony Południem na Północ po konsekrację. Kiedy przecina przestrzeń, siedząc w przedziale lub wagonie restauracyjnym, powinien znajdować się w nastroju bojowym albo triumfalnym. Tak by pasowało, gdyby nie rzeczywistość. Ledwo został wybawiony z opresji
finansowej, zaczyna się źle czuć, ma spieczone usta i gorączkę. Zamiast „mieć połysk, twardość i ostrość brzytwy, jestem zamazany, rozproszony, rozpuszczony…”. A czekają go nie tylko sentymentalne spotkania z ludźmi, których widział po raz ostatni przed wojną, ale też wywiady, przyjęcia; musi zdobyć to miasto. Jedyna dobra strategia, to zostać „wrogiem Paryża”, tylko tą bronią może pokonać paryskość, inaczej „połkną mnie zbyt łatwo”. Zmęczony, ale szykując się na bój, dociera koło 1.00 w nocy, lecz Paryż zamiast fanfarami wita go brakiem pokoi w hotelach. Taksówkarz obwozi go po mieście, a Gombrowicz drży, bo dla niego wszystko tu drogie, aż w końcu znajdują pokoik w trzygwiazdkowym hotelu przy placu Opéra, na rue du Helder. Coś wielkiego powinno się wydarzyć w tym momencie, a tu nic, rozbiera się, rozpakowuje walizkę i tyle. Otwiera okno i wygląda z hotelu na ulicę, a ulica to całkiem zwyczajna. „Sytuacja jest doskonale bezduszna, zupełnie próżna, absolutnie cicha i wszystkiego pozbawiona”. Kładzie się spać. Rano dzwoni najpierw do Kota Jeleńskiego, który jeszcze się go nie spodziewa, bo myśli, że ma się pojawić za kilka dni. To Jeleński stoi za zaproszeniem Gombrowicza wystosowanym przez Fundację Forda, której chodzi o duże nazwiska artystów i pisarzy „bez politycznego oblicza!”[638]. Amerykanie nie mieli pojęcia o istnieniu Gombrowicza, mimo że Ferdydurke była już wydana w Stanach. Jeleński wpisał go na listę ewentualnych gości, przedstawioną Nicolasowi Nabokovowi, kuzynowi Vladimira, pod literą G – po Borgesie i Becketcie. Nabokov najpierw zareagował: „Ach, Polacy, Polacy! Zawsze tacy sami! Zawsze chcecie wepchnąć kogoś ze swoich! Kto to jest ten pan Gombrowicz?”, ale zmienił zdanie, widząc entuzjazm pisarzy, jak Günter Grass, Uwe Johnson i Ingeborg Bachmann i zamiast oczekiwanych przez Kongres Wolności „gwiazd”, postawił na „świeżą krew”[639]. Jest więc w Paryżu dzięki Jeleńskiemu, temu przedziwnemu człowiekowi, który z takim zaangażowaniem zarządza jego sławą. Czasem nawet wbrew woli Giedroycia, który traktuje przedsięwzięcie bardziej w kategoriach politycznych niż literackich i nie uważa zaproszenia Gombrowicza za dobry pomysł[640]. Znają się tylko z listów, a teraz – co za ambaras – mają się spotkać twarzą w twarz. Takich krępujących momentów czeka Gombrowicza więcej, z wydawcą Nadeau, z Giedroyciem, z wieloma innymi. Spotykają się w hotelu. Jeleński, przystojny i harmonijnie zbudowany czterdziestojednolatek, poruszający się z wdziękiem, robi na Gombrowiczu dobre wrażenie. Pragnąc uniknąć tanich sentymentów,
Gombrowicz prosi Kota, by zachowywał się tak, jakby się widzieli wczoraj („Tylko proszę cię, żadnych wylewności”[641]). Jeleński jest pełen obaw, bo zna egotyczny ton listów Gombrowicza, i boi się, że odczuje do niego antypatię[642]. Pierwsza jego obserwacja ze spotkania dotyczy dziwnego, nosowego głosu astmatyka. Gombrowicz „mówił naturalnie tak, jak ludzie z jego sfery, cicho i śpiewnie, przeciągając trochę samogłoski”. Na szczęście Jeleński „ze zdziwieniem i wielką ulgą” odczuwa do niego „natychmiastową i wielką sympatię”. „Przede wszystkim nie ma u Gombrowicza żadnej pozy – jest całkowicie naturalny, jak dziecko, tyle że jest to mieszanina zupełnie wyjątkowej, błyskawicznej inteligencji, pewnej »naiwności«” – opisuje spotkanie Miłoszowi. Zauważa też, że Gombrowicz to „człowiek straszliwie smutny”, podobny do Fryderyka w Pornografii, który cierpi na „niemożność (czy nieumiejętność) życia”, dlatego dzieło staje się jego jedynym sensem i ma do niego poważny stosunek. Stąd ta jego menadżerska natura, która wymuszona została okolicznościami – „ja przecież tylko z tego żyję”.
[^] Hotel, w którym Gombrowicz zatrzymał się w Paryżu, niedaleko place de l’Opéra na rue du Helder
Gombrowicz nie byłby jednak w pełni sobą, gdyby nie zirytował i Jeleńskiego. Dla niego przyjazd do Paryża to konfrontacja ze sobą sprzed lat, gdy odczuł ignorancję tego beau monde’u, i rewanż za „zniewagę” na młodym chłopaku z prowincji. Dla Jeleńskiego Paryż to naturalne środowisko, w którym czuje się jak ryba w wodzie, dlatego antyparyskie ataki Gombrowicza nie tylko go denerwują, ale i żenują. On, kosmopolita, boi się, że w ten sposób Gombrowicz „wyda się wszystkim szalenie prowincjonalny”[643], a to zachwieje także jego własną pozycją. Szepcze Gombrowiczowi: „Słuchaj, nie mów takich rzeczy, to nikogo nie szokuje”, a Gombrowicz zamiast pozować na „takiego samego”, zaznacza swą „inność” i w obliczu Paryża – synonimu nowoczesności – przybiera anachroniczną postawę. Gdy Jeleński „z całych sił windował go na wyżyny Zachodu”, Gombrowicz ten Zachód sprowadzał do parteru. Chcąc uczynić z niego nowoczesnego pisarza, doradzał mu na przykład, by w Pornografii „zatarł trochę swoje ślady” w duchu nouveau roman, RobbeGrilleta i Nathalie Sarraute, a Gombrowicz ucieka się do staromodnych chwytów. Chodzi mu o to, by „najświeższe trucizny przewozić na starej prowincjonalnej bryczce”. Przed Gombrowiczem kolejne konfrontacje. Teraz jedzie pod Paryż na obiad u swojego wydawcy, do „Kultury” w Maisons-Laffitte. Czekają na niego redaktor Giedroyc, Zofia i Zygmunt Hertzowie oraz Józef Czapski – tego jedynego zna sprzed wojny, gdy spotykali się na przykład z tłumaczką Conrada Anielą Zagórską, a potem w Argentynie w 1955 roku, gdy Czapski objeżdżał Amerykę, zbierając datki na działalność pisma. A więc jest słoneczny dzień, godzina 12.00, gdy Gombrowicz pojawia się przed bramką domu numer 91 przy avenue de Poissy, zakupionym między innymi dzięki datkom czytelników „Kultury”. Zna ten adres na pamięć, co tydzień adresował koperty do Giedroycia. W przyjemnym, zacienionym ogrodzie stoi obszerna, opleciona bluszczem willa z dużymi oknami, oddzielona od ulicy murem – to centrum emigracyjnego życia Polaków. „Ukazuje mi się Giedroyc. Ja się ukazuję Giedroyciowi. On: – Cieszę się, że pana widzę… Ja: – Jerzy, bój się Boga, chłopie, nie będziesz przecie mówił »pan« komuś, z kim od lat jesteś w listach na »ty!«.
On: – Hm… hm… a tak… no, cieszę się rzeczywiście, że przyjechałeś. Ja: – Co za domek! Przyjemnie spojrzeć! On: – Dosyć przestronnie i wygodnie, dobre warunki pracy… Ja: – Jerzy, słowo honoru ci daję, wyskoczyłem już na Mickiewicza, to poza dyskusją, ludziom głos się łamie gdy mówią ze mną przez telefon. On: – Hm… ja Mickiewicza nie bardzo lubię…”[644].
[^] Praca w Masions-Laffitte przy wydawaniu „Kultury”. Zofia Hertz, Jerzy Giedroyc, Henryk Giedroyc, rok 1965
Przygląda im się Józef Czapski. W Argentynie Gombrowicz wydał mu się normalny, ale gdy teraz chce się do niego zbliżyć, pozostaje na dystans, by nie wejść w zbyt zażyłe stosunki. Gombrowicz czuje się dziwnie, wszystko wydarzyło się tak szybko, trudno uwierzyć, że oto teraz jest w tym MaisonsLaffitte, skąd regularnie dochodziły do niego wiadomości dotyczące wydań, problemów polonijnych, dyskusji i polemik, spisków zawiązywanych przeciwko „Wiadomościom”. Dla obu, Giedroycia i Gombrowicza – osób ascetycznie oddanych swojej misji – to ucieleśnienie się nie jest serdecznym rzuceniem się w ramiona. Gombrowicz czuje się zagubiony, jakby był jeszcze w Argentynie, „i oglądał coś czego nie ma prawa oglądać…”, w związku z czym podczas obiadu na werandzie wpatruje się w rysę na nodze u stołu. Być może ta sztuczność bierze się z poczucia, że jest jak nędzarz z końca świata, przywykły raczej spędzać czas z paczką nieogarniętych młokosów. Onieśmielają go, mieszkańca wynajmowanego przez lata pokoiku przy Venezuela, mieszczańska willa pod Paryżem, bluszcz, ścieżki w ogrodzie oraz poważna manieryczność gospodarzy. Wie, ile im zawdzięcza, ale czuje się obco. Giedroyciowi wyda się „prześmieszny”. „Jest bardziej sympatyczny, niż można było przypuszczać” – relacjonuje Herlingowi-Grudzińskiemu[645]. Swoją relację ustylizują na dwóch przekomarzających się Litwinów[646]. Spotyka wielu Polaków, w tym dawnych znajomych. Tego zaglądania do studni czasu boi się właśnie najbardziej. Jest Paweł Zdziechowski, który był pośrednikiem w pierwszych podejściach do wydawców francuskich i którego rodzinę zna sprzed wojny. Jest także Tadeusz Breza, którego poczuciem humoru zachwycił się dawno temu u kanoniczek w Zakopanem. Teraz pracuje jako attaché kulturalny ambasady komunistycznej. Giedroyc ostrzega Witolda, że Breza podejrzewany jest o współpracę z S B , ale Gombrowicz się tym nie przejmuje („poczekam, aż te podejrzenia przestaną być li tylko podejrzeniami – gdybym na »podejrzeniach« chciał się opierać, to sam sobą musiałbym wzgardzić: nie tak dawne czasy, kiedy Żółtowska mała pisała na mnie do Ciebie donosy, a Robaczek Kozłowski atakował mnie w prasie”[647]). Nie dlatego Gombrowicz nazwie uczucie towarzyszące tym spotkaniom po latach „szczurzym”, ale dlatego, że „wychodzimy z naszego wieloletniego niewidzenia
się, jak szczury ze swoich nor… i usiłujemy nie przyglądać się sobie zanadto, jak nietoperze, jak płazy bojące się światła i kształtu”[648]. Spaceruje po ulicach, przygląda się tłumom. Dźwięk hiszpańskiego zastępuje francuski, co przypomina mu guwernantki z Małoszyc, mademoiselle Jeannette i Mariannę Zwieck. Doświadczenie latynoskie i miłość, którą chce bardzo odczuwać do Argentyny jako raju utraconego, każą mu wyłapywać wszelkie defekty fizyczne Francuzów, by sobie ich obrzydzić. Paryż nazywa miastem „po czterdziestce”, to „stary tenor, zwiędła baletnica, sędziwy figlarz”, miejsce dla ludzi między czterdziestką a pięćdziesiątką, a nie dla piewcy młodości. Po młodej Argentynie dostrzega tylko „udręczenie więdnących dam, gorycz wycieńczonych młodzieńców-poetów, pracowitą stylizację panów z bródką, rezygnację opasłą brzuchaczy”. Mimo postępowych prądów intelektualnych Francja jest wciąż przesycona manierami mieszczańskimi. Zmienił się tylko fason ubrań. Do tego Paryż jest drogi. Przed wojną przyjechał tu jako paniczyk ze złotówkami tatusia, które były mocną walutą, a teraz z pesos musi oszczędzać na każdym kroku. Jego hotel jest skromny, posiłki w kawiarni są poważnym wydatkiem, a przerafinowane menu przyprawia o śmiech. „Naprawdę zadziwia upór, z jakim w ciągu trzydziestu pięciu lat wytrwałem w tej samej reakcji antyparyskiej – wtedy uczucia moje były te same”. Nieuchronnie dochodzi do spięcia w kontaktach z Francuzami. Francja wciąż żyje wojną w Algierii, kolaborację rządu skrzętnie puszcza się w niepamięć. Od plam na życiorysie nie są wolni nawet Simone de Beauvoir, która pracowała w radio niemieckim, czy Jean-Paul Sartre, który publikował w czasie wojny w wydawnictwach kontrolowanych przez Niemców. Na te historie z wdziękiem spuszczono kurtynę milczenia, jednocześnie zachłystując się trockizmem, maoizmem, o komunizmie nie wspominając. W tych fałszywych okolicznościach Gombrowicz, który ma z Paryżem na pieńku, znajduje idealne warunki do przedłużenia swojej batalii. Przedstawiany różnym osobom wywiera różnorakie wrażenie. Czasem udaje mu się być poprawnym, jak na przykład na obiedzie wydanym przez Julliarda, kiedy był „błyskotliwy, roztaczał cały swój czar, robiąc na wszystkich jak najlepsze wrażenie”[649]. Ale gdy podchodzi do niego entuzjastyczna Nathalie Sarraute, by rzec na przywitanie: „Gombrowicz, quelle joie de vous connaître, j’admire tout que vous avez écrit…” [Co za radość poznać pana, przeczytałam wszystko, co pan napisał], Gombrowicz bez salonowej grzeczności – pewnie ku zawstydzeniu Jeleńskiego – odpowiada: „Moi,
justement, Madame, je lis un livre de vous [Les fruits d’or], mais cette nouvelle littérature française c’est difficile pour moi…” [Ja, właśnie, droga pani, czytam jedną z pani książek, ale mam problem z tą nową literaturą francuską…][650]. I tak cały pobyt w Paryżu przeplatają podobne faux pas. Wieczorem na spotkaniu z Maurice’em Nadeau i jego współpracowniczką, a też i kochanką Geneviève Serreau jest już nieznośny. „Wypowiadał się kategorycznie o innych pisarzach, uważał się za najlepszego spośród wszystkich, których w swoim mniemaniu i tak dawno wyprzedził; pastwił się nad Sartre’em, nie zostawił suchej nitki na Butorze, Ionesco, Becketcie. Jednym słowem, przejawiał tak dalece posuniętą hipertrofię swojego »ja«, że na zadane mi znienacka przez niego pytanie: »A co pan o mnie sądzi?« – odpowiedziałem bez zastanowienia: »Drażni mnie pan«. […] Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie zetknięcie z nim. Byłem rozczarowany” – wspomina Nadeau[651]. Sam Gombrowicz czuje, że zachowuje się jak prowincjusz, co opisze potem w Dzienniku („gdy z Buenos Aires wybrałem się na prowincję, do Santiago del Estero, ja milczałem a mówili tamtejsi pisarze… zawsze mówi ten, kto chce się wykazać, ten z prowincji”[652]). Ale pisanie Dziennika w Paryżu to zgoła coś innego niż opisywanie argentyńskich znajomych albo Polaków z końca świata, z Argentyny. Tu, jak kogoś wymieni z nazwiska, zaraz pojawi się oburzenie. Z takimi problemami spotykało się wielu pisarzy, oskarżanych nawet o „wampiryzm”, jak Mann, bo czerpali wzorce do powieści z otoczenia. Gombrowicz pisze o tym: „jest to zawsze nieprzyzwoitość ze strony autora, gdy wprowadza osoby istniejące w rzeczywistości do tekstu […]”, ale broni swojej pozycji jako boga, stworzyciela własnego świata, choć równocześnie prosi o „wybaczenie tej nieprzyzwoitości”. Pierwszy w tę pułapkę wpadnie właśnie francuski wydawca.
[^] Witold Gombrowicz podczas wywiadów w Paryżu, kwiecień/maj 1963 r.
Między Nadeau a Gombrowiczem narosły pewne niedopowiedzenia. Po pierwsze Gombrowicz pamięta Julliardowi, że nie zwrócił mu, wbrew obietnicom, pieniędzy za tłumaczenie Ferdydurke, za które musiał zapłacić z własnej kieszeni w ciężkim dla niego czasie po zostawieniu banku. Drugim nieporozumieniem stał się Bruno Schulz. Julliard po wydaniu Ferdydurke zabrał się do przekładu Traktatu o manekinach, o czym Nadeau donosił Gombrowiczowi w listach. Ten bardzo się cieszył, dopytywał o wydanie, prosił o egzemplarz książki, bo chciał Schulzowi zadedykować dłuższy passus w Dzienniku, co też uczynił w lipcu 1961 roku. Złożył nawet Nadeau nietypową jak dla siebie propozycję – by wedle uznania wydanie Pornografii wykorzystał do wspomnienia o wychodzącym Schulzu[653]. Kilkakrotnie powtarzał też, że „to był mój wielki przyjaciel (grand ami)” i że „ciekawe i wzruszające dla mnie widzieć, jak jego dzieło otwiera sobie drogę prawie w tym samym czasie, co moje”[654]. To samo zresztą sugerował Sandauerowi, który do książki szykował wstęp, gdy wspominał, że „byłem b. zaprzyjaźniony z nim i że stoczył heroiczną bitwę o Ferdy”[655]. Dwa miesiące później dziękował Nadeau za egzemplarz Schulza i pisał: „Jemu łatwiej będzie przeniknąć, bo jego gatunek, choć bardzo osobisty, należy jednak do dużej rodziny kafkowskiej – znajdzie czytelników już »uformowanych«. […] Jestem dość poruszony faktem ponownego spotkania z nim po 20 latach, tym razem w Pańskiej kolekcji”[656]. Sandauerowi czynił podobne wyznanie, dodając jeszcze: „Bruno był dla mnie zanadto poetą, zanadto i wyłącznie artystą. […] Jako artystę też i ja go podziwiam, niektóre utwory są arcyświetne – tylko jego umieszczenie w rzeczywistości nie wydaje mi się płodne”[657]. Wspominał też, że „nasz stosunek był napięty”, i dlatego dziennikowy passus o nim może okaże się lekko „szokujący”, ale nie chciał „wpaść w konwenans tych »wspomnień«”. Gombrowicz pochwalił wstęp Sandauera do Traité des mannequins, aż nagle coś niewyjaśnionego wydarzyło się w ich korespondencji. Gombrowicz wyłapał tę nutę i skomentował na swój sposób: „dlaczego właściwie unika Pan ze mną jednego tematu… S… S… Sch… Sch… Schulz…?? Czy Pan uważa, że Pan mnie z nim zdradził? Czy Pan myśli, że jestem zazdrosny? Czy posądza mnie Pan o tępienie go?! Zrobiliście prawie tajemnicę przede mną z tego wydania paryskiego […]. A co do mego osobistego do niego stosunku, to jest on zupełnie swobodny, gdyż nie należę do osób, które by tego typu problemy stwarzały […]. A to, że nie jestem takim wielbicielem jego sztuki, jak Pan… no, cóż
wielkiego?”[658]. Nadeau po latach stworzy legendę, twierdząc, że Gombrowicz „nie przyjął z nazbyt wielką radością informacji, że na przykład interesuję się Brunonem Schulzem”[659], a nawet że z tego powodu Gombrowicz go nienawidził. Dotąd kontaktowali się wyłącznie listownie – z rekonstrukcji serii niedomówień w korespondencji z Nadeau i Sandauerem nasuwa się wniosek, że to ten drugi musiał coś „chlapnąć” i puścić plotkę o Gombrowiczu antysemicie. Nadeau musiałby jednak najpierw oburzyć się na swojego szefa René Julliarda, który podczas wojny współpracował z Vichy, wydając między innymi oficjalny dziennik pozbawiający Żydów przedmiotowości prawnej[660]. Po śmierci René Julliarda pracował dla drugiego skompromitowanego wydawcy, Gastona Gallimarda. To jednak Polakowi przyklejono łatkę antysemity. Odbywają się przyjęcia na cześć Gombrowicza, które łechczą jego ego – u hrabiny d’Arschott, asystentki Nicolasa Nabokova w Kongresie Wolności Kultury oraz u księżnej de la Rochefoucauld – przy tych okazjach jest miły i grzeczny. Wysoko trzyma głowę, można go wziąć za arystokratę. Uważnie obserwuje gości – z napięciem, ale zarazem dystansem na twarzy. Widząc słabość Gombrowicza do arystokracji, Kot Jeleński przekonuje go, że relacje się odwróciły – to artysta zajmuje teraz pozycję arystokraty, „dawniej literat starał się naśladować księcia, dziś książę naśladuje literata”[661]. Inaczej jest u Bondy’ego na kolacji na cześć jego i Jana Kotta, któremu władze P R L przyznały po raz kolejny paszport na wyjazd, dzięki czemu może świętować francuskie wydanie szkiców o Szekspirze u tegoż samego Julliarda. Tłumaczenie angielskie ma się ukazać niebawem, również dzięki pomocy Jeleńskiego, co przyczyni się do światowej sławy Kotta, który za kilka lat zerwie z Polską i zostanie na Zachodzie. Dla Gombrowicza jednak Jan Kott jest jednym z chłopców z warszawskiego stolika i trudno mu dzielić z nim ten moment sławy. Na wejściu dostaje księgę gości, w której wpisany jest także… Jorge Luis Borges, przyjmowany niedawno u Bondy’ego. Borges podobnie jak on odbywa podróż konsekracyjną do Francji. Pisał o tym Gombrowicz na fali gorzkich obserwacji ze słynnego zjazdu P EN Clubu w Buenos Aires w Dzienniku pod koniec 1962 roku, nie wiedząc jeszcze, że i jemu przyjdzie tak szybko ruszyć w podobną trasę. Borges – ironizuje – „dosiadł aeroplanu i wraz z matką, donią Leonor, wyruszył do Europy po złote runo, które zwie się Nobel. Nie inna przyczyna skłoniła tego człowieka już po sześćdziesiątce, prawie zupełnie ślepego, i tę staruszkę, liczącą sobie, ni mniej, ni więcej, osiemdziesiąt siedem
wiosen, do poszybowania samolotem rakietowym. Madryt, Paryż, Genewa, Londyn – odczyty, bankiety, festyny – żeby prasa pisała i żeby puścić w ruch wszystkie sprężyny. Reszta to, tak mniemam, sprawa Wiktorii Ocampo (»więcej milionów wsadziłam w literaturę niż Bernard Shaw z niej wyciągnął«)”. Dlatego wpisuje się do księgi wielkimi literami, pomiędzy Borgesem a jego matką. „Tutaj się usadowię i zmiażdżę ich obydwoje” – mówi[662]. Nadeau nakręca maszynę promocyjną i ukazuje się sporo wywiadów dla głównych tytułów prasowych. Nie ma jednak spotkań z czytelnikami, bo Gombrowicz nie należy do rozpoznawalnych pisarzy. Istnieje tylko dla wtajemniczonych, tak jak inni odkryci przez Nadeau autorzy, Malcolm Lowry czy Georges Perec. Francuzi widzą w nim „ciekawe zjawisko”, ale uważają go za pisarza „mało pożytecznego dla lewicowej inteligencji”, do tego postać „nieokrzesaną”[663]. Gombrowicz wygaduje bowiem w wywiadach, że „Francuzi nigdy ani na jotę nie rozumieli egzystencjalizmu” albo „Wasi pisarze, co do jednego, są dla mnie raczej niepoważni”, a gdy pytają go o Fontenelle’a, odpowiada: „Fontenelle? Nie znam!”, nie kryje się też, że nie czytał modnego Robbe-Grilleta („o literaturze współczesnej nie mam zielonego pojęcia”)[664]. Tłumaczy, że Luwr to kakofonia, w której „Leonardo bije się po pysku z Tycjanem”[665], i że Francuzi „są przecywilizowani”, nie mają problemów z formą, przez co „podobni jesteście – na drugim krańcu skali – do dzikusów afrykańskich, ba, nawet gorzej”[666]. Jak podsumowuje jedna z dziennikarek, Anne Guérin: „Idę o zakład, że każdy, kto wybierze się z wizytą do Witolda Gombrowicza, wyjdzie od niego nie taki, jakim przyszedł. Ten diabelski człowiek każe wam zwątpić we wszystko, poczynając od samego siebie i od was”[667]. Na początku na pytanie Guérin: „kim pan jest?”, odpowiada, że to pytanie nie ma sensu, bo nie ma jednego „ja”. „Jestem wcieleniem kogoś nazwiskiem Gombrowicz – mówi. – Niby aktor odgrywam przed panią jakąś fikcję samego siebie…” Dlatego nie ufa słowom ani sztuce, jej autentyczność może zaistnieć tylko w krótkich błyskach, w ilościach znikomych, bo „w gruncie rzeczy każdy człowiek jest zafałszowany. Tak jakby nosił zawsze niezbyt dopasowane ubranie…”. Podkreśla swoją osobność, nie zamierza wejść do paryskiego środowiska, na każdym kroku wspomina, że on pierwszy stworzył nowy teatr i że to on był prekursorem wszystkiego, co się liczyło dla paryżan. Ale te prowokacje, poprzez które – jak może myśli – uda się zdobyć rozgłos, nie
ruszą Francuzów, bo jak podsumuje Bondy: „Francuzi mają esprit, lecz brakuje im poczucia humoru”[668]. W wywiadzie dla Radia Wolna Europa przyznaje, że Paryż z końca lat dwudziestych to było „miasto elektryzujące, o niesłychanym podnieceniu, niesłychanym rozmachu”[669]. Wspomina „dobę surrealizmu w sztuce, nowej muzyki i wszystkich tych nowych prądów”, jakich doświadczył w 1928 roku. Paryż roku 1963 ocenia źle: „to wszystko bardzo zmarniało, życie kulturalne Paryża stało się raczej życiem drobnoburżuazyjnym, mieszczańskim”. Jedynym magnesem tego miasta są postacie Sartre’a i Geneta – „osobowości na większą skalę”, ale to ten drugi jest dla niego objawieniem i szczepionką przeciwko Francji. W Paryżu Gombrowicz odkrywa Ceremonie żałobne, podsunięte zapewne przez Jeleńskiego. A może działa tu także genius loci, bo właśnie niedaleko od jego hotelu Herder, przy Chaussée d’Antin Jean Genet ukradł w 1943 roku z księgarni Verlaine’a. Genetowi udało się dotrzeć do tych „źródeł wstydu”, wokół których krążył Mann, a które estetyzował Gide i stylizował sam Gombrowicz. Ten autor, „włamywacz” i „pederasta” – jak go nazywa – jest dla niego inspiracją i podnietą[670]. Gdy pisze o nim później w Dzienniku, bardziej niż na swoich wrażeniach z lektury skupia się jednak na studium Saint Genet. Comédien et martyr (Święty Genet. Aktor i męczennik), jakie Sartre napisał o poecie złodzieju, dezerterze, skazanym na śmierć, kilkukrotnym uciekinierze z więzienia, „ukulturalniając” go. Przed takim ukulturalnieniem sam się broni w Paryżu i dzikość Geneta staje mu się sprzymierzeńcem, sposobem na ucieczkę od dorosłej formy i przedłużenie jego argentyńskiej młodości. Aż prawie miesięczny pobyt w Paryżu dobiega końca i musi spakować walizki. Rusza w dalszą drogę do miejsca przeznaczenia, Berlina Zachodniego, gdzie ma spędzić rok jako writer-in-residence goszczony przez Fundację Forda.
Zapachy w Berlinie
Po raz trzeci w życiu wsiada do samolotu (wcześniej leciał tylko na trasie Buenos Aires–Montevideo) i 16 maja 1963 roku ląduje na berlińskim lotnisku Tegel, gdzie witany jest przez przedstawiciela Fundacji Forda profesora von Bomharda i czarnym samochodem zostaje przewieziony do Akademie der Künste przy Hanseatenweg. Tam lokują go w dwupoziomowym atelier numer 307, z dużymi oknami – jasnym, nowoczesnym, eleganckim. Akademia znajduje się pomiędzy parkiem Tiergarten a Sprewą na przestrzeniach świeżo zagospodarowanej Hansaviertel, dzielnicy Hansa, doszczętnie zniszczonej w czasie wojny[671]. Dzięki zniszczeniom architekci uzyskali miejsce na dizajnerskie popisy w zielonej części miasta. Wśród projektantów byli między innymi założyciel Bauhausu Walter Gropius, a także Brazylijczyk Oscar Niemeyer, Fin Alvar Aalto albo Niemiec Egon Eiermann[672]. Nowoczesna dzielnica zbudowana została wedle najlepszych wzorów Bauhausu – modernistyczne linie, kubistyczne formy, wsparte na łukach, jakby były dziecięcą zabawką. Pomiędzy blokami – o różnych rozmiarach i bryłach, wyższych lub niższych, wytyczono świeże trawniki i ścieżki, posadzono młode drzewka, a dzielnicę połączono z miastem linią metra zwaną tak jak plac, przy którym się znajduje, Hansaplatz. Tam też umieszczono udogodnienia nowoczesnego życia – kina i sklepy. Wszystko pachnie nowością, zanurzone w zieleni, jak przed pół wiekiem na Służewskiej. Dla Gombrowicza to powrót do komfortu w życiu. Podobnie jak mieszkanie przy Służewskiej stylem odbiegało od stylu budynku, tak Gombrowicz nowoczesność niemiecką Anno Domini 1963 osadza w staroświeckości, bo otoczenie nazywa „wagnerowską” przestrzenią, jakby brakowało mu bardziej współczesnych porównań na – jak opisuje – „niebotyczne posadzki pustynne, na zewnątrz również przestrzeń, czasem widuje się ludzi, mało, dwóch, trzech, giną w odległościach”[673]. Cały pobyt w Berlinie naznaczony zostaje samotnością. Wyludnione ulice miasta stają się metaforą. Nikogo tu nie zna, nie zna też dobrze języka. W Akademie der Künste pustki, oprócz niego jest tylko Ingeborg Bachmann, oboje są pierwszymi gośćmi programu. Później zaczną dołączać kolejni, między
innymi rzeźbiarze, malarze, grecki kompozytor Iannis Xenakis czy młody pisarz brytyjski, przydzielony pod opiekę Gombrowicza, Piers Paul Read. Na szczęście Ingeborg mówi po francusku, do tego obroniła doktorat z filozofii Heideggera, więc mają o czym rozmawiać. Bachmann znajduje się w podobnym stanie zawieszenia i dzięki temu nawiązuje się między nimi nić porozumienia. Gombrowicz porzucił wszystkich znajomych, ona niedawno rozstała się z Maxem Frischem. Łączy ich także kierunek świata – Austriaczka Bachmann przybywa z włoskiego Południa, gdzie dużo podróżowała. Ta dziwna para chadza razem na spacery, a gdy mijają kogoś na ulicy, śmieją się i krzyczą: „Voyez, il y a quelqu’un” [Proszę spojrzeć, tam ktoś jest!]. O ich zagubieniu dużo mówi sytuacja opisana przez Ingeborg: „Pewnego dnia poszliśmy do małej berlińskiej restauracji. Kelner sądził, że nie znamy niemieckiego, ale pod koniec obiadu zwróciłam się do niego po niemiecku; i tu doznałam jednego z tych licznych wstrząsów, jakie przeżyłam w Berlinie. Co prawda to akurat nie on powiedział: »To nie jest polska restauracja!«, ten był ostrożniejszy – nie wiedział, jak należy nas zaszufladkować: czy jesteśmy ze Wschodu, Zachodu, czy jeszcze skądinąd”[674]. Bachmann jako obywatelka kraju „określanego jako bez charakteru i »trudnego«”, łapie dobry kontakt z Polakiem i rozumie jego wrażliwość. On określa ich znajomość jako „wielką przyjaźń o lekko romantycznym zabarwieniu”[675]. Dla Bachmann Niemcy to „martwy, chory kraj”[676], dla Gombrowicza to miejsce, gdzie zaczęła się jego osobista katastrofa i katastrofa jego kraju. Oboje mają świadomość, że trafili do źródła swojej katastrofy. W wypadku Bachmann, cierpiącej na depresję, zakończy się to szpitalem.
[^] Ingeborg Bachmann podczas pobytu w Berlinie, 1963 r.
Gombrowicz na razie się trzyma i zagospodarowuje życie na swój sprawdzony sposób – stolik w kawiarni. Ma on stanowić jego wkład w ożywienie Berlina Zachodniego, miasta jak wyspa zanurzonego w morzu komunizmu, skąd tylko wytyczoną autostradą albo samolotem można się dostać na teren Republiki Federalnej Niemiec. Mur dzielący od dwóch lat miasto wywołuje strach. Przypadki uciekinierów ze wschodniej części Berlina, zestrzeliwanych podczas ryzykownego przekraczania granicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej, podzielone rodziny, historie szpiegów tworzą atmosferę grozy. Co chwila
dobiegają skądś wystrzały, bo albo po wschodniej, albo po zachodniej stronie odbywają się manewry. Stypendyści Fundacji Forda mają pomóc rozbudzić to dziwne miasto i zapobiec ucieczkom mieszkańców oraz zniwelować poczucie izolacji poprzez stworzenie intrygującego centrum kultury. To był strategiczny plan Amerykanów, którzy przeznaczają na ten cel sporo środków. Na realizację swego pomysłu Gombrowicz wybiera kawiarnię Zuntz przy głównej ulicy Kurfürstendamm, wyznaczając dni: poniedziałki i czwartki. Omawia temat z Helmutem Jaesrichem, redaktorem pisma „Der Monat”, i zaprasza do uczestnictwa tych niewielu ludzi, których poznał, między innymi Güntera Grassa: „Ja, z uwagi na mój przeklęty paraliż lingwistyczny, muszę ograniczyć się zdecydowanie do stolika francuskiego, ale będą także inne stoliki i mam nadzieję, że Pan, Uwe Johnson i Peter Weiss (jeśli znajduje się w Berlinie) pojawicie się, jak słońca, by tworzyć własne konstelacje… oczywiście, jeśli macie czas. To kawiarnia, więc nie ma żadnego przymusu… ale chyba zgodzi się Pan z moją opinią, że to rzecz, której brakuje w Berlinie… i że być może będzie to pożyteczne i przyjemne dla nas wszystkich”[677]. Günter Grass, u szczytu powodzenia, jest jednym z kilku pisarzy niemieckich, których Gombrowicz poznaje, ale z żadnym nie nawiąże porozumienia, raczej będą do siebie czuć antypatię. Z Grassem nie uda się tych kilka śniadań czy kolacji. Wyjaśnienie jest proste: „tu skazany jestem na przebywanie ze starymi koniami – pisze do brata Witold – w tym środowisku literackim, które mnie przeraźliwie nudzi i gdzie muszę się liczyć ze słowami, bo to są ludzie wpływowi i ważni – a ograniczeni i pretensjonalni”, do tego „nie można się wygłupiać, nie można się bawić, wszystko musi być wykalkulowane”[678]. Jedynie młodzież niemiecką ocenia pozytywnie i na kursie pisania, którego udziela w Literarisches Colloquium nad Wannsee, oświadcza im: „primo że jeśli chcą być pisarzami powinni stąd uciekać drzwiami i oknami, secundo żeby nie dali się uwieść Butorowi, który będzie ich mamił cudeńkami nouveau roman français, tudzież innymi teoriami”[679]. Rozbawieni studenci śmieją się, a potem toczy się ciekawa dyskusja, rozwijana w tłumaczeniu z francuskiego na niemiecki, na temat literatury Gombrowicza, który „w tonie lekkiej ironii” rzuca „z lekka prowokujące stwierdzenia i sądy”. Ale nawet w tym jedynym momencie, kiedy występuje jako autorytet przed zainteresowanymi słuchaczami, nie może poczuć się zupełnie panem swego podwórka, bo pojawia się zeszłoroczny noblista John Steinbeck i kradnie mu show („mocno mnie wynudził”)[680].
Zasadniczą barierą Gombrowicza w Berlinie jest język. Francuski wśród Niemców poszedł jakby w zapomnienie, znacznie większy jest wpływ angielskiego, którego Witold nie zna zupełnie, a i niemieckim ledwo włada. Na jednej kolacji sadzają go z ludźmi, z których żaden nie mówi w znanym mu języku. Czuje się skonsternowany, niewygodnie w tej wieży Babel, pomaga sobie jak może mimiką. To będzie jeden, choć nie główny powód, dla którego nie wypala pomysł z kawiarnią. Po kilku spotkaniach energia w Zuntzu wyczerpuje się, maniera Gombrowicza śmieszy, a jeśli bawi, to raczej młodszych, których cieszy taki oryginał w hermetycznie zamkniętym mieście. Gombrowicz nie ma klucza do tej nowej Europy, gdzie są radia i pralki, a ludzie latają samolotami, mieszkają to w Rzymie, to w Zurychu. Czuje się obco w świecie „zanadto rozpędzonym, galopującym”[681] i przygląda się Północy Europy jak człowiek stąd, ale zlatynizowany. „Dopiero tutaj widzę, jakim stałem się Argentyńczykiem – tam skarżyłem się na kuchnię, tęskniłem do potraw europejskich, tymczasem widzę, że wolę »bife« z chlebem i ze szklanką wina od wszystkich tych sosów, jarzynek, przypraw”[682]. Przygląda się tym nowoczesnym Niemcom i wtedy pojawia się znowu ta R ĘK A . Kiedyś zauważył ją u kelnera w Buenos Aires, także u Roby’ego Santucha. Tym razem jest to ręka lady Makbet. Niemcy ciągle myją ręce, wszędzie higiena, woda, krany, mydła. Gdy spaceruje po mieście, męczą go pytania: czy „prawa stopa tego pana w pewnym wieku nie dławiła wtedy czyjegoś gardła aż do skutku”?[683]. Ma wrażenie, że od kiedy wyjechał z Argentyny, „stracił wątek”, że się gubi. Jedno tylko udaje mu się w Berlinie. Życie erotyczne. Genet staje się patronem jego europejskiego powrotu. Nieraz zastanawiał się, jak przełożyć swoje doświadczenia na sztukę, a tu Francuz spod ciemnej gwiazdy najzwyczajniej na świecie pisze bez ogródek, o tym, jak przygląda się Erykowi, któremu „tkanina spodni opięła […] się ciaśniej na genitaliach”, albo jak po raz pierwszy oddał mu się Jean[684]. Przyznaje się nawet, że popija wódkę, bo „jeśli mnie nie uda się tej problematyki wyciągnąć z pederastii sensu stricto, to jestem artystycznie wykończony”[685]. Donosi wtajemniczonemu Jeleńskiemu o „okropnym ataku pederastii”, „nic innego nie robię, tylko to właśnie z czterema na razie Niemczykami, bój się Boga, w moim wieku!”. A to wszystko w okolicznościach, kiedy paragraf 175 penalizujący akty homoseksualne (wprowadzony w X I X wieku i rozwinięty w nazistowskich Niemczech) nie został
odrzucony przez powojenne władze R F N , a do tego wszędzie jest pełno wojska i częste są kontrole dokumentów w związku z bliskością muru. Mieszkanie przy Hohenzollerndamm, gdzie przeprowadził się 5 czerwca, to pierwsze niezależne miejsce od lat, które stwarza możliwości do nieskrępowanego życia erotycznego. Jak pisze do Mariana Betelú: „Stary, […] mam bardzo ładne mieszkanko, gdzie odwiedzają mnie dwa Günthery, poza tym Herman i Thomas, bardzo aryjscy młodzieńcy, ekstremalnie blond, którzy są moimi uczniami i mistrzami jednocześnie”[686]. Poznany w restauracji Tomcio, jak czasem nazywa czule owego Thomasa w Kronosie, pomaga mu nawet z korespondencją, od kiedy Ingeborg jest w szpitalu; a Herman, „literat”, lubi się upijać i trzyma dla niego zawsze szkocką whisky. Ale ci niemieccy chłopcy oddają się w inny sposób niż jego argentyńscy chicos, o niemieckim homoseksualizmie będzie mówił zawsze z niesmakiem. Nie podoba mu się mechaniczny seks, podchodzi do erotyki jak poeta. Wściekle odpowiada Gomie na list, w którym ten opisał rozważania paczki z Buenos o homoseksualizmie ich „amigo” i „maestro” Witolda po tym, jak niedyskretny Mariano pokazał im fragment listu o czterech niemieckich kochankach. Tłumaczy: „ja nigdy nie byłem homoseksualistą, tylko że od czasu do czasu lubię robić to, na co mam ochotę. Jestem osobą prostą, zwłaszcza w materii erotycznej, moim mistrzem jest lud, który nie zna na szczęście tej okropnej H O M O S EK S U A LN O Ś C I I Ś P I Z K I M chce i jak chce. Chciałbym, żebyście wy, banda degeneratów, byli choć w połowie tak zdrowi jak ci niewinni i czarujący chłopcy z marynarki wojennej”[687]. Nazywa Gómeza „arcyburżujem” i „hipokrytą”, radzi „po ojcowsku”, by od czasu do czasu przespali się ze sobą, gdy mają na to ochotę, zamiast zajmować się dyskusjami na jego temat. Poucza, że erotyka to sprawa estetyczna i „piękno miłości zależy WY ŁĄ C ZN I E od osób, które się jej oddają”. Jako przykład odrazy podaje wyobrażenie sobie w łóżku maestra Frydmana z Frau Schultze, nawet gdyby byli „uświęceni” węzłem małżeńskim. Mariana nazywa judaszem i kiedy ten narzeka, że z powodu Witolda prześladuje go zła reputacja w Tandilu, przypomina, że jeśli o niego chodzi, to ma „czyste sumienie” dzięki swej powściągliwości. Korzystając z oddalenia, wypomina mu pewną sytuację: „nie byłeś przeciwny pewnym, jakby to powiedzieć, hm… hm… doświadczeniom, i dobrze pamiętam, jak raz w kawiarni Francuza Leóna[688], kiedy razem z przyjaciółmi popijaliśmy grappę (ja płaciłem), kierowany młodzieńczą ciekawością dotykałeś mojej nogi swoją, dokładnie tak,
z ciekawości, korzystając z bachicznego nastroju (grappa), ale ja zniosłem to heroicznie, by uratować naszą przyjaźń, bo moje duże doświadczenie nauczyło mnie nie mieszać miłości z przyjaźnią. Gdyby nie moja stoicka i ascetyczna postawa, dzisiaj nie miałbyś tak czystego sumienia, bo chęci Ci nie brakowało, by przynajmniej zobaczyć, co się stanie, więc nie wyjeżdżaj teraz ze swoją niepokalaną świętością”[689].
[^] Ulica Hohenzollerndamm 36 w Berlinie, gdzie od 5 czerwca do 1 listopada Gombrowicz zajmował narożne mieszkanie na pierwszym piętrze. Tu prowadził aktywne życie erotyczne. Zdjęcie z 2015 r.
Chłopcy, a zwłaszcza Mariano, pisują do niego regularnie, relacjonując swoje miłości, studia i drobne sprawy życia codziennego. Goma pisze o Adzie, która wciąż opłakuje Witolda i w której on sam się podkochuje. Ada nie chce nawet umawiać się w „jego” barach, bo boi się spotkania z „fantomem”. Mariano pisze o narzeczonej, z którą coraz gorzej mu się układa. A Gombrowicz, że Berlin jest całkiem w porządku, że „to wspaniałe uczucie zjeść dobre masło”, że miasto jest czyste, nie ma spalin jak w Buenos Aires i powszechnego burdelu. Planuje z nimi wspólną przyszłość w wynajętym mieszkaniu w La Placie, ale równocześnie myśli o osiedleniu się u Giedroycia w Maisons-Laffitte albo w Hiszpanii. W tym roku będzie miał sporo przeprowadzek. Fundacja ulokowała go najpierw w studiu Akademie der Künste, potem wynajęto mu pokój w hotelu Tusculum przy sporym skrzyżowaniu ulic Kurfürstendamm i Lewishamstrasse, gdzie narzekał na hałas i niemożność snu w upały. Stamtąd właśnie przeniesiono go do mieszkania przy Hohenzollerndamm 36, gdzie odbywa tak intensywne „randki”, że boi się, czy nie ma trypra. Urządza się trochę w tym mieszkanku na pierwszym piętrze, z którego ma widok na ruchliwą ulicę i domy z dzielnicy willowej. Kupuje sobie gramofon (Ebner) i oddaje się pasji muzyki. Słucha sonaty X X I I I (Appassionaty) i X I V (Księżycowej) Beethovena, Koncertów brandenburskich Bacha, kwartetów Brahmsa, koncertów Liszta, pieśni Schuberta albo symfonii Praskiej i Haffnerowskiej Mozarta[690]. Niestety sąsiadka stuka w ścianę i musi zakupić słuchawki. Na koncerty nie chodzi tak często, jak by chciał, bo w tłocznych salach się dusi. Zresztą uważa, że po co iść na koncert, gdy w domu może odsłuchać ulubionej płyty tyle razy, ile chce. Tygodniowo dwa–trzy dni spędza całkiem sam, dzięki czemu regularnie pisze. Spisuje dziennikowe wrażenia z Paryża, ale trudno mu skończyć przerwany w pośpiechu Kosmos, który tak dobrze rozpoczął się w Piriápolis. Wydaje mu się, że już jest prawie gotowy, a potem czyta od nowa i ciągle coś poprawia. W pierwszej rękopiśmiennej wersji otwierająca scena jest znacznie bardziej osobista i doskonale ukazuje warsztat Gombrowicza, który maniacko czerpie z wczesnych doświadczeń, zadrażnień i kompleksów życiowych. Wyjazd bohatera do Zakopanego jest mocno umotywowany problemami w rodzinie: „te
gadaniny Joasi, niepotrzebne wtrącanie się ojca, gniewne dąsy matki, w ogóle rodzina [skreślone: całość mego pożycia z rodziną], zmęczenie ojcem i matką, co ja mam do nich, po co mi, nie chcę i wolę sam”, „a do tego owa historia z Tereską, [skreślone: w której rzeczywiście] jak błazen się zakochałem, wolę jej nie widzieć, potrzebuję spokoju”[691]. W drugiej wersji, już maszynopisowej, akcent położony jest na wiek: „mnie wtedy do trzydziestki ze dwóch lat brakowało, aplikantem byłem w sądzie”, i na przygotowania do egzaminów z prawa adwokackiego. Jest też wersja opisana „I I I , A D A ”, w której zachowany jest wątek rodziców, ale Tereska zamieniona na… „kapelusz Romana” („a do tego tamta historia z kapeluszem Romana, jak błazen się zachowałem”). Wciąż przez omyłkę pozostawia w dalszej części zdania Tereskę jako podmiot, bo pisze: „wolę jej nie widzieć więcej”, zamiast nie widzieć kapelusza czy Romana. Ostatecznie porzucił te personalne klucze i rozpoczął Kosmos zwyczajowym wstępem: „Opowiem inną przygodę dziwniejszą…”, który nawiązuje do opowieści z Trans-Atlantyku i Pornografii[692]. Bohater spotyka Fuksa, który jeszcze w wersji maszynopisowej jest Tunem, i od razu rozpoczyna się opis Zakopanego oraz poszukiwania pensjonatu. Powieszony wróbel, dający początek głównej intrydze powieści, pojawia się już na drugiej stronie, podczas gdy w brudnopisowej wersji panowały dłużyzny związane z reminiscencjami z życia w Warszawie, pracy w sądzie czy opis marszu w upale do pensjonatu. I zaczyna się szalone bembergowanie wokół, zakończone wycieczką w góry i wyjawieniem tajemnicy Leona. Pobyt w Berlinie to też możliwość częstszych kontaktów z Polakami, którzy zdają mu bezpośrednie relacje z tego, co się dzieje w kraju. Utrzymuje je głównie z Bohdanem Osadczukiem, który jest korespondentem niemieckojęzycznej prasy w sprawach wschodnich, a także współpracownikiem Giedroycia od zagadnień niemieckich i ukraińskich, oraz zdaje się, że ma również do czynienia z wywiadem amerykańskim[693]. Osadczuk jest jednak pochłonięty politycznymi kwestiami i nie ma czasu na niańczenie Gombrowicza. Na Hohenzollerndamm odwiedza go także krytyk teatralny i tłumacz z Polski, pracujący jako kierownik działu kultury w „Polityce”, Andrzej Wirth. Gombrowicz nie reaguje na niezapowiedziane pukanie, otwiera dopiero, gdy Wirth wkłada wiadomość spisaną na bilecie w szparę pod drzwiami. To Wirth kilka lat temu doradzał wydawcy Neske, gdy ten zastanawiał się nad wydaniem Gombrowicza[694]. Po raz kolejny udało mu się wyjechać z Polski na Zachód i od tego
trzydziestosześciolatka Witold zbiera bezpośrednie informacje o sytuacji w Polsce. Nie wie jednak, że aby odkupić pozwolenie na paszport, Wirth po powrocie do kraju złoży, jak wielu obywateli wypuszczonych przez władze za granicę, raport, w którym omawia spotkanie: „Gombrowicz interesował się wyłącznie swoją własną osobą – losami swej twórczości w Polsce”, „spodziewa się zapewne Nagrody Nobla, bo główną jego troskę stanowiło to, czy w Polsce nie mówi się o Iwaszkiewiczu jako o ewentualnym kandydacie do tej nagrody”[695]. Wspomni również, że zastanawia się nad wizytą w Polsce. Z Hohenzollerndamm przeprowadza się po raz kolejny w listopadzie – tym razem trafia ponownie w parkowe okolice wokół Akademie der Künste, gdzie na piętnastym piętrze nowoczesnego budynku z windą przy Bartningallee 11 wynajmuje za 250 marek mieszkanie, które wydaje mu się mieszkaniem aktora filmowego. Jest tu ciszej, ma widok na Tiergarten, a niedaleko pod wiaduktem stacji S-Bahn Bellevue mieści się chorwacka gospoda, gdzie może się stołować. W sklepie na Hansaplatz przy metrze udaje mu się spotkać sąsiadkę, a ta poleca mu młodą matkę i żonę policjanta, Waltraut Kurpiers, która będzie szykowała mu śniadania i obiady[696]. Okolica nosi ślady przedwojennego Berlina – bruk za blokiem wzdłuż torów może przypominać Warszawę, zwłaszcza po zmroku, jak się przymknie oczy. Przed wojną stały tu okazałe kamienice i wille, gdzie mieszkało sporo zasymilowanych Żydów (niedaleko znajdowały się dwie synagogi, po których nie ma śladu) i artystów, na przykład Kurt Tucholsky (Holsteiner Ufer 46), a nawet Lenin (Klopstockstrasse 22) czy Róża Luksemburg (Cuxhavener Strasse 2). Gombrowiczowi podoba się Berlin, zadziwia go przestrzeń, która „co chwila raczy parkami, jeziorami, lasami, niektóre dzielnice są tak wsadzone w drzewa, że nie wiadomo, domy, czy lasy”[697]. Po Buenos Aires, gdzie nie miał drzew na ulicy, powrót do zieleni robi wrażenie. Nazywa Berlin „miastem-kurortem”, „najwygodniejszym ze wszystkich znanych miast”, gdzie ludzie są grzeczni i poprawni. Jako przybysz z Południa ciągle martwi się nadchodzącą zimą, śniegiem, którego nie widział tyle lat. Jak wpłynie na jego astmę? Dopytuje listownie swoją wielbicielkę Marię Paczowską oraz młodego pisarza Sławomira Mrożka, którzy właśnie zdecydowali się nie wracać do Polski, czy ich włoskie Chiavari byłoby dla niego klimatycznie dobre. Okazuje się jednak, że pogoda w Berlinie nie jest zła, latem gorąc, wybuchające pożary, dzięki zmianie półkul przeżywa drugie lato tego roku. Listopad jest wciąż łagodny, a gdy przychodzą niższe temperatury, koło 7 stopni, wcale dobrze
oddycha i postanawia zostać tu na zimę. Pomagają mu specyfik, którym obdarował go Bondy, również astmatyk, oraz antyastmatyczne papierosy.
[^] Akademie der Künste, a w tle po lewej blok przy Bartningallee 11, w którym na ostatnim piętrze pod nr 13 zamieszkał Gombrowicz. Jego okna wychodziły na Tiergarten zaczynający się na tyłach Akademie. Dalej stał mur oddzielający Berlin Zachodni od Berlina Wschodniego. Zdjęcie z 2015 r.
Wciąż jednak nie może wyjść ze zdumienia: „mój Boże, gdzie jestem i co ja tu robię?”[698]. Z piętnastego piętra nowego apartamentu przez okna na całą ścianę ma widok na wschód. Drzewa w Tiergarten nie są jeszcze tak wysokie, bo po wojnie wycinano je na opał albo uprawiano w parku ogródki, dlatego wpatruje się teraz w szare budynki Berlina Wschodniego. Zaraz przy Bramie Brandenburskiej przebiega mur między dwoma Berlinami. Berlin Zachodni jest niebezpieczną hybrydą, podzieloną na trzy sektory okupacyjne między stacjonujących tam Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów. Gombrowicz większość czasu porusza się w sektorze brytyjskim i tu mieści się Bartningallee,
ale gdy udaje się odwiedzić Osadczuka, wjeżdża do sektora amerykańskiego. Gdy idzie na pocztę, to jest to poczta nie zachodnioniemiecka, tylko zachodnioberlińska z własnymi znaczkami. Na wyobraźnię działa fakt, że zaraz za parkiem, za murem, niedaleko Bramy Brandenburskiej, znajdują się pozostałości po bunkrze Hitlera, ale gdy jest okazja, by się tam wybrać – nie chce, woli podglądać ten świat przez lornetkę. Prosi tylko nowo poznanych młodych ludzi z Polski, Susannę Fels czy Tadeusza Kulika, o kupienie polskich gazet, na przykład „Życia Literackiego”. Czasem wybiera się na spacer po Tiergarten i wdycha zapachy, które przypominają mu Polskę. Zalatują go „pewne wonie, mieszanina z ziół, z wody, z kamienia, z kory, nie umiałbym powiedzieć z czego… tak, Polska, to było już polskie, jak w Małoszycach, Bodzechowie, dzieciństwo, tak, tak, to samo, przecież już niedaleczko, o miedzę, ta sama natura… którą ja porzuciłem przed ćwierć wiekiem”[699]. Podczas spacerów w parku, wraz z tymi zapachami, które przypominają mu dom, czuje nadchodzącą śmierć. „W rozmaitych okolicznościach spotykałem się ze śmiercią moją, ale zawierało się zawsze w tych spotkaniach jakieś rozminięcie, dające perspektywę życia, tymczasem w Tiergartenie doznałem śmierci wprost – i od tej chwili ona mnie nie odstępuje”. W sposób oczywisty pojawia się myśl o wizycie w Polsce, przecież to już tak niedaleko. W Paryżu namawiano go na to, był projekt wyjazdu samochodem z tłumaczką Olgą Scherer-Wirską. Bał się tego. „Zaglądać do tej zmurszałej studni, gdzie bym zobaczył dziesięcioletnią, szesnastoletnią, dwudziestoletnią twarz moją i iść na cmentarz, odkopywać grób, w którym ja leżę… a zarazem witać się z rodziną, z przyjaciółmi, wymieniać poglądy, brać udział w towarzyskich zebraniach?” Jak tylko zamieszkuje przy Bartningallee, gdzie w końcu ma telefon, umawia się z bratem na rozmowę. Janusz wychodzi z dziupli przy Serockiej 10 na pobliską pocztę na Grochowie i tam, po latach, słyszy w słuchawce głos Witolda. Z emocji nie są w stanie wiele sobie powiedzieć. W liście do Janusza Witold wspomina: „dobrze się stało, żeśmy choć telefonicznie się rozmówili, co prawda w takich razach człowiek nie wie, co ma mówić, i przy naszej naturze nieskłonnej do wywnętrzeń ta rzecz o wiele mniej jest wydajna, ale w każdym razie lepszy rydz niż nic. Nieraz myślałem, że gdybym do Was zajrzał na kilka dni, nie byłoby łatwo nawiązać rozmowę i to wymagałoby sporego wysiłku […]”[700].
Atak
W czwartek, 18 lipca 1963 roku Gombrowicz po raz pierwszy występuje w roli autora w zachodnim znaczeniu – pisarza, który odczytuje publiczności swój utwór i odpowiada na jej pytania. Miejsce akcji – Dom Akademicki Eichkamp w Berlinie, gdzie zatrzymują się zagraniczni studenci, francuskoi hiszpańskojęzyczni. W momencie pobytu Gombrowicza w Berlinie dostępne są Ferdydurke i pierwszy tom Dziennika oraz jedno opowiadanie (Zdarzenia na brygu Banbury), Pornografia zaś ma się ukazać dopiero jesienią. Recenzje mają dobre, ale autor nie pojawia się na okładce „Der Spiegla” jak Grass albo Borges. Mimo to publiczność dopisuje: zjawiają się studenci, krytycy literaccy, pisarze, między innymi Peter Weiss. Gombrowicz prezentuje się dobrze. „Ma twarz, o której się mówi, że jest ze śladami dawnej piękności albo że jest przedwojenna (przedziałek na środku głowy wśród siwych włosów). […] Chodzi prosto, elastycznie, głowę ma podniesioną wysoko, co podwaja wrażenie, że ma ładny profil i że widzi świat z góry. Coś nieprzyjemnego w ładnych ustach i coś bardzo obcego w bardzo niebieskich oczach”[701] – jak opisuje go jedna z uczestniczek. Po krótkiej prezentacji Gombrowicz odczytuje fragment Ferdydurke ze sceną gry w tenisa, ten sam fragment po niemiecku czyta po nim student Klaus Völker. Ale Gombrowicz podczas lektury własnej książki, której słów on – autor – nie jest w stanie rozpoznać, siedzi i czuje się absurdalnie: słucham i nie słucham siedzę i jestem, ale nie jestem czytanie wszystko odbywa się sprawnie jestem? Oni są?[702]
Publiczność zachowuje się swobodnie, reagując śmiechem, i rozpoczyna się dyskusja moderowana przez profesora filologii Technische Universität Waltera Höllerera, który w ramach programu Fundacji Forda organizuje spotkania
literackie. Höllerer zagaja mniej więcej tymi słowy: „jak nam donoszą nasi przyjaciele z Polski, którym udało się dotrzeć do Zachodniego Berlina, w Polsce zapanowała nowa era stalinizmu”[703]. Rzeczywiście wypadki w Polsce przybierają znowu coraz bardziej zamordystyczną formę. Kilka miesięcy temu Giedroyc namawiał Gombrowicza, żeby napisał coś do „Kultury” na temat Stalina w związku z dziesiątą rocznicą jego śmierci. Marzył mu się groteskowy Stalin à la Gombrowicz, ale nagły telegram z Europy popsuł szyki. W Berlinie Gombrowicz pisze dla Giedroycia po raz pierwszy quasi-polityczny artykuł pod tytułem Tandeta, przedrukowany od razu w „Akzente” Höllerera. Nie jest on wprawdzie o Stalinie, ale dotyka tematu bieżącej sytuacji politycznej, by skręcić w stronę rozważań o niższości i wyższości[704]. Gombrowicz, niechętny wciąganiu go w polityczne sprawy, pod wpływem bliskości Polski i bezpośrednich wiadomości zza żelaznej kurtyny, mówi na spotkaniu w łamanej niemczyźnie, że „jest niszczony przez polską propagandę, wycofywany z bibliotek, nie chcą wydawać jego dzieł, komuniści boją się pisarzy, którzy są odważni, on sam nie interesuje się polityką, ale musi być przeciw systemowi, który dławi wolność pisarza”[705]. Rozmowa, w której bierze też udział polski malarz żydowskiego pochodzenia Henryk Berlewi – jako tłumacz – przekształca się w gorącą kilkujęzyczną dyskusję. Na pytania po niemiecku Gombrowicz odpowiada po polsku albo po francusku. Gdy mówi, że trzeba osłabić ofensywę ostatniego plenum K C P ZP R przez przemycanie „prac pozornie antykapitalistycznych”, które „mogłyby mieć wręcz odwrotny skutek u krajowego odbiorcy”[706], dochodzi do starcia z tłumaczem, gdyż ten woli schodzić na wspomnienia o przedwojennej Warszawie i sztuce, „bez jadu i obojętnie”[707]. Spór, toczony po polsku, Berlewi musi sam tłumaczyć na niemiecki. W pewnym momencie Gombrowicz klęka przed nowoczesnymi studentami i wyznaje im w swoim kalekim niemieckim miłość. Na to lewicowa publiczność z Peterem Weissem i członkami teatru Schaubühne krzywi się, a reżyser Dieter Sturm komentuje: „to błazen”[708]. Berlin rzeczywiście wydaje się znajdować na innej planecie niż Tandil czy Santiago del Estero. W najbliższą niedzielę, 21 lipca, tak jak było umówione, gdy przedstawiono ich sobie po Lesungu, o godzinie 16.00 odwiedza Gombrowicza pewna przystojna blondynka, podekscytowana okazją rozmowy z mitycznym pisarzem. To Polka przebywająca chwilowo w Berlinie Zachodnim. Jej mąż Konrad Swinarski jest cenionym reżyserem, pracuje w niemieckim teatrze. Para to
dziwna, bo on właściwie interesuje się bardziej swoją płcią, w związku z czym ich małżeństwo wydaje się zawarte dla jakiegoś specyficznego interesu (dla niego na przykład jako przykrywka dla homoseksualizmu, dla niej jako sposób na otrzymanie paszportu). Barbara Witek-Swinarska zajmuje się trochę teatrem, trochę pisze słuchowiska, trochę tłumaczy, jest towarzyska i wygadana. Przychodzi do mieszkania Gombrowicza przy Hohenzollerndamm z Akademie der Künste, w której – tak się składa – zajmują po nim z Konradem atelier numer 307. Tak naprawdę Gombrowicz oczekuje Swinarskiego, ale reżyser – o wiele bardziej znany wówczas od niego – nie jest zainteresowany. Swinarski jest synem Polaka i Niemki, która podpisała volkslistę, dlatego w dwójnasób musi uważać, a spotkanie z emigranckim pisarzem może być źle odebrane przez polskie władze. Jak przyznaje jego żona: „Konrad obawiał się o karierę, więc tam, gdzie jego interesy mogły być zagrożone, stosował uniki. Nie przychodził na spotkania, umywał ręce”. Dlatego w zastępstwie to Barbara puka do drzwi. Przychodzi przejęta, by „złożyć hołd”, z goździkiem, ale Gombrowicz po latynosku właśnie ucina sobie drzemkę. Czy zapomniał o spotkaniu, czy też Swinarska coś pokręciła – nie wiadomo. W Argentynie wszyscy wiedzieli, że przed 17.00 nie należy zawracać mu głowy, a to lato w Berlinie przypomina upałami Amerykę Południową. Jednym słowem jest niegotowy i pojawia się w gatkach, czyli „w krótkich, białych »dynamówkach«”, co okazuje się konsternujące dla obu stron („ale anatomicznie musiał być foremny, bo gdyby nie był, to musiałabym zauważyć, jestem czuła na proporcje” – dodaje Swinarska). Kobieta musi poczekać na korytarzu przy półotwartych drzwiach – „jak na potomka Sołtanów, Radziwiłłów, Weyssenhofów, Białłozorów, Puzynów nie było to comme il faut” – komentuje. Podczas gdy on się ubiera, ciekawska Barbara zagląda do wewnątrz, odnotowując gramofon i płyty na podłodze. Wychodzą do kawiarni przy wejściu do metra Fehrbelliner Platz, ale „siekiera już wisiała w powietrzu”. Rozmowa schodzi w sposób oczywisty na Niemcy, Swinarska opowiada okupacyjne przejścia – o tym, jak nauczyła się niemieckiego w lazarecie, i by go zabawić, nawet przeliterowuje jego nazwisko po niemiecku wedle kodu telefonicznego. Mówi o tłumaczeniu Brechta, o stypendium tej samej Fundacji Forda dla Konrada, z którego właśnie powrócił z U S A , o towarzystwie w teatrze, w którym reżyseruje, i o sztuce Rolfa Hochhutha, którą widziała – papla jak najęta, a Gombrowicz wydaje się nie słuchać. Dla niego jest to przykład na „arcypolski typ kobiety-idiotki-zarozumiałej-zadzierzystej”, dokładnie takiej,
jakiej nie znosi[709]. W końcu – od incydentu z niemiłym kelnerem – przechodzą do psychologii Niemców. Swinarska ma swoje powody negatywnego do nich nastawienia, gdyż żadna z Żydówek z jej klasy nie przeżyła i widziała, „co Niemcy robili w getcie w Tarnowie”. Gombrowicz napisze później w Dzienniku: „Mnie wydawało się, że pani Swinarska upraszcza nieco tę psychologię, o której tomy wypisano, która jest jednym z kluczowych zagadnień współczesności – albowiem trudno odmówić temu narodowi cnót i talentów, ale też nie da się zaprzeczyć, że cnoty owe i talenty doprowadziły ich, za Hitlera, do kresu nocy. Pani Swinarska mówi, że ona wie lepiej, a ja gorzej, gdyż ja siedziałem w Argentynie, nie doświadczyłem Niemców na własnej skórze, nie widziałem ich przy krwawej robocie”[710]. Gombrowicz proponuje „dystans” i to właśnie słowo staje się kluczem do nieporozumienia. Wedle Gombrowicza on, jako osoba spoza scen okupacji i Holokaustu, potrafi obiektywniej spojrzeć na sprawę, ale temperamentna Swinarska uderza dłonią w stolik, krzyczy, on chyba też, i ucieka. Gombrowicz nie wie, że właśnie wpada w tarapaty, bo Barbara Witek-Swinarska od kilku miesięcy współpracuje pod pseudonimem Krystyna z polską Służbą Bezpieczeństwa. Zwerbowano ją, jak wskazuje dokument z 20 kwietnia 1963 roku podpisany przez majora Jerzego Kudasia, starszego oficera operacyjnego po kursie w Szkole Wyższej K G B w Moskwie (ukończony w 1956 roku), do rozpracowania Thomasa Harlana, Niemca przebywającego w Polsce. Z Harlanem łączyła ją przyjaźń nawiązana podczas pobytów z mężem w Niemczech oraz być może „stosunki intymne”, gdy Konrad przebywał w U S A [711]. Thomas Harlan to syn reżysera Veita Harlana, twórcy Żyda Süssa, nazistowskiego filmu propagandowego z 1940 roku, potwierdzającego rasistowskie założenia w stosunku do Żydów (sceny kręcono między innymi w warszawskim getcie). Ośmioletni Thomas odwiedził Adolfa Hitlera i dostawał stosy zabawek od Goebbelsa. Po procesie ojca w 1949 roku pracował nad zmazaniem „rodzinnego grzechu”. Podczas pobytów w Izraelu i w Polsce dokumentował doświadczenia Żydów, które najpierw stały się kanwą sztuki Ich selbst und kein Engel – Dramatische Chronik aus dem Warschauer Ghetto [Ja sam i żadnego anioła. Dramatyczna kronika getta warszawskiego] reżyserowanej w Berlinie Zachodnim przez Swinarskiego i Carla Schella w roku 1958. Później materiały wykorzystywał do książki I V Rzesza, której wydanie planowano równocześnie w Polsce przez Książkę i Wiedzę[712] i u Giangiacoma Feltrinellego we Włoszech.
Na Swinarską trafiono najprawdopodobniej poprzez cenzurę korespondencji, gdyż w raporcie mowa o jej liście do męża i krytycznym komentarzu na temat Harlana, w którym Swinarska „zajmuje stanowisko w pełni patriotyczne”[713]. Od pierwszego spotkania z S B Swinarska ujawniała się jako bardzo chętna współpracowniczka, operująca potoczystym językiem i nieszczędząca pikantnych szczegółów dotyczących każdej z omawianych postaci: kto z kim spał, że Harlan przywiózł jej buty o dwa numery za duże, kogo „obespała połowa Związku Pisarzy”, rzucała też antysemickie wstawki. Oprócz wielkiego zaangażowania i niezwykle plotkarskiej natury zdradzała liczne znajomości, aspiracje pisarskie i… brak kultury. Spotkanie S B ze Swinarską umówiono na 29 kwietnia 1963 roku o 12.00 na placu Powstańców Warszawy, tym samym, który kiedyś zwał się placem Wareckim, a także placem Napoleona, i na którym lubili się umawiać przedwojenni homoseksualiści. Stamtąd przewieziono ją do M S W przy Rakowieckiej, gdzie bez oporów złożyła raport w sprawie Harlana na dwadzieścia cztery strony. Sprawie nadana została nazwa Anioł – a celem jej obserwacji oprócz Harlana stała się także Krystyna Żywulska, Żydówka, autorka Przeżyłam Oświęcim, która pomagała Harlanowi i z którą łączył ją romans mimo piętnastu lat różnicy[714]. Rezultat ich pracy, I V Rzeszę, Swinarska podsumowała kąśliwie jako „martyrologię Żydów”, w której udowadnia się, że „Niemcy mordowali Żydów, a Polacy przypatrywali się temu i przez swą bierną postawę pomagali faszystom”. Sprawa Harlana wpisywała się w nastroje antysemickie prowadzące do przyszłych czystek w partii i wyrzucenia z Polski Żydów w 1968 roku. Swinarska tłumaczyła, że nie rozumie, jak ktoś, kto jadł polski chleb, był ofiarą Niemców, jak Żywulska, może się zachwycać niemiecką kulturą i przyjaźnić z Niemcami. Mówiła: „To jest przyjaźń ofiar z ich katami”. Swinarska nie mówiła (być może nie wiedziała o tym), że Harlan zebrał dowody na ponad dwa tysiące zbrodni niemieckich w Polsce, z których część udało mu się wywieźć do Niemiec Zachodnich, by wszcząć sprawy sądowe przeciw ich sprawcom – wciąż pełniącym różne funkcje we władzach R F N . Do publikacji I V Rzeszy jednak nie doszło. Materiały zatrzymano u polskiego wydawcy, w Książce i Wiedzy, który – jak relacjonowała słowa Harlana Swinarska – miał odrzucić książkę, gdyż „nie uwzględnia martyrologii całego narodu polskiego”[715]. Prawdziwy problem polegał na czymś o niebo poważniejszym – Harlan trafiając na trop niemieckich zbrodniarzy wojennych, natknął się na niepożądane informacje. Jednocześnie, studiując dokumenty,
między innymi Archiwum Akt Nowych, Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, odnalazł ślady dotyczące wysoko postawionych postaci w P R L , w tym na kartę okupacyjną samego I sekretarza K C P ZP R Władysława Gomułki. Drugim pobocznym skutkiem jego badań było – poprzez wejście na trop zbrodniarzy hitlerowskich – wkroczenie w domenę interesów sowieckich. Sowieci po wojnie zaszantażowali część zbrodniarzy niemieckich i zmusili do współpracy agenturalnej, a aktywność Harlana mogła pokrzyżować im szyki. Zwolniono wydawcę Juliusza Burgina, drugą kopię książki zatrzymał urząd celny, jedną – jak wynika z raportu – Harlan zdeponował u adwokata przy placu Narutowicza, ale nic nie wiadomo o jej losie[716]. Harlana przez jakiś czas przetrzymano w areszcie domowym w Polsce, także R F N zablokowała mu paszport. Przy sprawie Harlana Swinarska nabrała pewności siebie, a jej wizyta w Berlinie i spotkanie z Gombrowiczem przypadły na czas niedługo po tym, jak książkę skonfiskowano. Wtedy też – pod koniec czerwca – John Kennedy złożył wizytę w odizolowanym Berlinie Zachodnim, by wymówić legendarne „Ich bin ein Berliner”, zanim kilka miesięcy później zostanie zastrzelony w Dallas[717]. Dla równowagi po drugiej stronie muru wizytę złożył Nikita Chruszczow – sytuacja jak z Filidora dzieckiem podszytego. Rok temu świat wisiał nad przepaścią wojny atomowej, podczas kryzysu kubańskiego, gdy Sowieci zainstalowali rakiety na rewolucyjnej wyspie, pod nosem Amerykanów. Kryzys został zażegnany, ale napięcia zostały. Do tego w R F N szykowały się zmiany na fotelu kanclerza po długoletnim rządzie Konrada Adenauera, który prowadził politykę przyzwalającą w stosunku do byłych nazistów. Jego sekretarzem na przykład był Hans Globke, prawnik, który brał udział w pracach nad ustawami norymberskimi, wywłaszczającymi niemieckich Żydów, był też pomysłodawcą dodawania im w dokumentach imion Sara lub Izrael. To właśnie Thomas Harlan dostarczył dowodów obciążających Globkego[718]. Na fali po procesie Eichmanna, którego izraelski Mosad porwał w 1960 roku z San Fernando pod Buenos Aires, sąsiadującego z San Isidro, proces Globkego w Berlinie Wschodnim latem 1963 roku miał doprowadzić do podobnego widowiska i kompromitacji kapitalistycznych Niemiec. W Polsce na nienawiści do Niemców, których nazywano „rewizjonistami” (od rewizji granic polskich nieuznanych przez R F N ) budowano nacjonalizm. Gdy Swinarska odwiedzała Gombrowicza w lipcu, sprawa Globkego była właśnie na tapecie, bo od 8 do
23 lipca trwał proces i prasa publikowała materiały o jego zbrodniach na obywatelach czeskich[719]. W takich to kleszczach Historii znalazł się znowu Gombrowicz. Po powrocie do Polski Swinarska składa raport ze spotkania z Gombrowiczem na ręce doświadczonego majora Jerzego Kudasia[720]. Jej relacja idealnie wpasowuje się w potrzeby polityki nacjonalizmu i rewizjonizmu Mieczysława Moczara, zainicjowanej na X I I I Plenum K C P ZP R na początku lipca 1963 roku, czyli na dwa i pół tygodnia przed spotkaniem Gombrowicza ze Swinarską: „Gombrowicz nawoływał do ideologicznego osłabienia ofensywy kulturalnej przyjętej przez ostatnie plenum K C i odpowiedniego przemycania oraz interpretowania twórców zachodnich w Polsce […]”. 1200 dolarów miesięcznie stypendium, jakie dostaje, ma być zapłatą za „większą rozprawę na temat berlińskiego muru granicznego” dla „określonych kół politycznych Zachodu”[721]. Kwestie finansowe zawsze stanowią cenną informację dla służb, a Swinarska jest wrażliwa na liczby – nawet po latach dobrze pamięta, że owa suma dwukrotnie przewyższała to, co jej mąż dostawał w Stanach. Lesung Gombrowicza był – wedle jej słów – „stekiem wypaczeń i obrzuceń błotem stosunków panujących w Polsce”. Raport spisano 21 sierpnia i widnieje na nim adnotacja (kto takie wstawia? major Kudaś czy jego zwierzchnicy? sam Moczar?): „dla K C ”. To znaczy, że uznano, iż Komitet Centralny P ZP R powinien dowiedzieć się o sprawie. Trafia to więc na najwyższy szczebel władzy, do sekretarza K C Artura Starewicza, jeśli nie do samego I sekretarza Władysława Gomułki albo kierownika Wydziału Kultury K C Wincentego Kraśki. Raport Swinarskiej jest uważnie czytany, bo cztery dni później w nowo powstałym piśmie, wymyślonym właśnie niedawno w Wydziale Kultury K C , pojawia się pierwszy z tekstów, które wytworzą klimat nagonki na Gombrowicza, a „było to wszystko regulowane personalnie przez Gomułkę”[722]. Pismo nazywa się – nomen omen – „Kultura” (odtąd będzie się rozróżniać „Kulturę” paryską i warszawską) i ma reaktywować ducha rewolucji, który się za bardzo zliberalizował po odwilży, być platformą „walki z reakcyjną ideologią, płynącą do nas różnymi kanałami z tamtego, kapitalistycznego świata”[723]. Redaktorem zostaje zadeklarowany marksista, „inteligentny łajdak” Janusz Wilhelmi, ale pomysłodawcą był, zdaje się, Jerzy Putrament – jeden z najbardziej twardogłowych komunistów[724]. W piśmie kontrolowanym przez takie postacie i wymyślonym w Wydziale Kultury K C nic nie może być przypadkowe.
25 sierpnia ukazuje się w „Kulturze” warszawskiej tekst Stanisława Zielińskiego, pisarza trzeciorzędnego, o którym sam redaktor Wilhelmi wyraża się pogardliwie: „z godnym pożałowania uporem kontynuuje swoje próby z zakresu dość abstrakcyjnej groteski”[725]. Zieliński „kpiarskim” tonem dochodzi do stwierdzenia, które ustawia od początku sprawę – otóż „w Berlinie Zachodnim gombrowiczowskie borykanie się z Polską stało się błazeńską kontynuacją osławionego wydawnictwa hitlerowskiego”, które to wydawnictwo „zawierało, jak zawsze opracowane naukowo, wszystkie opinie ujemne o Polsce i Polakach”[726]. To znaczy: Wydział Kultury K C chce, by widziano Gombrowicza, poprzez fakt pobytu w Berlinie Zachodnim, jako zwolennika Hitlera. Jego słynne wypowiedzi mające na celu zmuszenie Polaków do przemyślenia swej formy zostają podpięte pod „faszyzm”. Zieliński musi mieć na to zlecenie partyjne, ale Swinarska zżyma się, jakoby ukradł jej temat zasłyszany „od osoby trzeciej”[727]. Zła siada do napisania własnego felietonu i wysyła go do „Życia Literackiego”, gdzie poprzednio odrzucono jej opowiadanie[728]. Teraz, 22 września, jej tekst ukazuje się, ale miesiąc po publikacji Zielińskiego, choć już przed 6 września znany był redakcji[729]. Redaktor pisma, Władysław Machejek, należy do ścisłych współpracowników K C – tak jak Wilhelmi znajduje się w piętnastoosobowej Komisji Kultury przy K C . Nic tu nie jest przypadkowe. „Życie Literackie” cieszy się poczytnością wśród inteligencji, to pokazuje też, że z początku celowano w odbiorcę „kulturalnego”. Swojej relacji Swinarska nadaje tytuł O dystansie, czyli rozmowa z mistrzem. Końcowe sceny spotkania z Gombrowiczem opisuje tak: „– Znał pan kiedykolwiek Niemców? – Znałem. W Argentynie. – Towarzysko. – I widzę, jak się teraz tutaj zachowują. Mam dla Niemców jako narodu wielki szacunek. – Pana wiedza o Niemcach jest niepełna. – Myśli pani o okupacji. – Tak. – To wasza wiedza jest niepełna. Człowiek, który cierpi, nie może patrzeć obiektywnie i nie ma odpowiedniego dystansu. – I słusznie. Nie wolno mieć dystansu do 5 milionów zabitych.
– Wy stale w nieskromny sposób chełpicie się tą cyfrą. Widać, że na temat okupacji nie macie nic innego do powiedzenia. Niemcy zabijali, bo tak im nakazywała ich moralność. To jest tragiczne. Ja patrzę z perspektywy i dlatego ogarniam całość. Pani widziała tylko mały wycinek, czyli okupację, a ja… – …Pan patrzył z drugiej półkuli. – Tak. I dlatego ja, a nie wy, mam słuszność, bo umiem popatrzeć na zimno, z dystansem, bo ogarniam. Polacy są zaściankowymi nacjonalistami z urodzenia i z przekonania. Ten nacjonalizm to między innymi brak spojrzenia na siebie i nieumiejętność spojrzenia na innych. I ta polska skłonność do przesady. To tylko u was opowiada się o okropnościach, jakie się działy podczas wojny. […] Dystans. Dystans. Tego wam brak”[730]. Wedle Gombrowicza „potępienie, wzgarda, to nie jest metoda, to nic nie jest… takie wieczne wybrzydzanie się na zbrodnię tylko ją utrwala… […] Zło można przezwyciężyć tylko w sobie”. Dlatego on zamierza przyjąć na siebie zbrodnie Hitlera i w ten sposób samemu stać się Hitlerem, który musi to „połknąć” i „zjeść”[731]. Z tej sytuacji wyciąga mocne zdanie: „Narody świata: czy wciąż wam się wydaje, że Hitler był li-tylko Niemcem?”. A Swinarska? Otwierają się przed nią łamy pisma, które wcześniej ją odrzuciło. Tej samej jesieni „Życie Literackie” publikuje jeszcze dwa inne jej reportaże z Niemiec[732]. Już 24 października Tow. Stefan dostaje polecenie realizacji zamówienia nr 70/63 na złoty zegarek za zasługi dla Krystyny[733]. Gombrowicz – i tu trzeba się zgodzić ze Stanisławem Zielińskim – „zlekceważył i czas, i przestrzeń. Zaufał starym punktom triangulacyjnym”[734]. Nie był przygotowany na brudną walkę. W Argentynie żył bezpiecznie, na uboczu spraw, teraz znajduje się na polu minowym zimnej wojny. O artykule Swinarskiej donosi mu Giedroyc, a Gombrowicz od razu pisze prostujący list, w którym wyjaśnia, że „dyskwalifikujące opinie, przypisywane mi przez p. Swinarską, nigdy nie zostały przeze mnie wypowiedziane”[735] i że to nie był wywiad. Tekst Swinarskiej jest „tylko opisem prywatnego ze mną spotkania”, a autorka nie poinformowała go o chęci publikacji, w związku z czym zapoznał się z nim dopiero, gdy otrzymał wycinek z gazety[736]. Odżegnuje się od włożonych mu w usta słów i prostuje: „W najczarniejszym śnie nie mogłaby mnie nawiedzić nikczemna intencja wybielania, czy choćby bagatelizowania, zbrodni hitlerowskich w Polsce, które najostrzej potępiam wraz ze wszystkimi uczciwymi ludźmi tego świata”, i dodaje: „Odnoszę się z największym
szacunkiem do niebywałych cierpień Polaków w czasie ostatniej wojny”. Ten sam list ukazuje się od razu w listopadowej paryskiej „Kulturze”, ale choć wysłany był razem z listami do kilku redakcji w Polsce („Życia Literackiego”, „Życia Warszawy” i „Trybuny Ludu” oraz Związku Literatów), ukaże się tylko w krakowskim „Życiu Literackim” dopiero 15 grudnia, czyli prawie trzy miesiące po „wywiadzie”. Dwa dni przed tą datą Gombrowicz ma sen – „śnił mu się Hitler jako diabeł. A potem były jakieś strzały”[737]. Pojawia się za to w Polsce seria artykułów, z których wszystkie drukowane są w jednym celu – uderzenia w liberalne środowiska poprzez dyskredytację gwiazdy odwilży październikowej, jaką stał się kilka lat temu Gombrowicz, i samej „Kultury” Giedroycia. W „Kulturze” warszawskiej ukazują się wielkoformatowe teksty sygnowane przez Janusza Kolczyńskiego i animowane przez S B , mające pogrążyć paryską „Kulturę”, Giedroycia, współpracujących autorów, a także Radio Wolna Europa, które z terenu Niemiec prowadzi audycje dywersyjne, odbierane w Polsce[738]. Niestety Gombrowicz ma do czynienia z oboma organizacjami, a tej drugiej w dniu publikacji Swinarskiej udzielił wywiadu, a w nim, jak na zamówienie polskich służb, Tadeusz Nowakowski poruszył temat polskości, na co Gombrowicz po swojemu odpowiedział, że kiedy pisze książkę, to „nie jest ani Polakiem, ani Chińczykiem, ja jestem Gombrowicz” i nieważne, gdzie się mieszka, czy „w Ciechocinku, czy w New Yorku, czy w Londynie”, bo ważne jest tylko, co się pisze – podczas gdy dla władz P R L jedyne słuszne miejsce do mieszkania dla Polaka to socjalistyczna Polska[739]. Wrześniowy wywiad dla Radia Wolna Europa dolewa tylko oliwy do ognia i doskonale się przydaje władzom P R L do batalii. Jeśli jeszcze do tego momentu można było wątpić, że „prikaz” wyszedł z K C , po artykule Swinarskiej nie można mieć już co do tego wątpliwości (Artur Sandauer nazwie Machejka i Swinarską „narzędziami” propagandy)[740]. Na zebraniach K C z redaktorami pism Starewicz wydaje odpowiednie instrukcje (spotkania takie nie są protokołowane). Mogą być one ogólnikowe, w stylu: „towarzysze, wiecie, co macie robić”, ale mogą być także bardziej szczegółowe, a i stopień szczegółowości bywa różny. Albo padają zasadnicze tezy, które należy uwzględnić w tekście, albo do akcji zostają wyznaczone konkretne redakcje, a nawet dziennikarze. W tym wypadku wydano chyba ogólne instrukcje, by atakować „cyniczną postawę” Gombrowicza w stosunku do milionów ofiar
nazizmu w Polsce oraz sugerować działalność agenturalną dla niemieckich „rewizjonistów”. Afera, jaką rozpętała Swinarska, znajduje znacznie mocniejsze zakotwiczenie na najwyższych szczeblach władzy i zatacza o wiele szersze kręgi, niż się to dotąd wydawało i niż domyślał się sam Gombrowicz. Zasadniczy atak pojawia się w listopadzie na łamach „Kultury” w artykule o groźnym tytule Pisarz – Patriotyzm[741]. To numer z rewolucyjnym obliczem Lenina z okazji rocznicy rewolucji październikowej na okładce. Wagę, jaką przywiązuje się do tej publikacji, ukazuje korespondencja Wydziału Kultury z sekretarzem K C P ZP R . Wincenty Kraśko wysłał tekst artykułu do akceptacji Starewiczowi „z uwagi na ostrość tematu”[742]. Stanowi on zapis rozmowy o patriotyzmie, a udział w niej biorą między innymi Wilhelmi i świeżo nominowany do Zespołu do spraw Literatury, Wydawnictw i Czasopism przy K C Bohdan Czeszko, a także Anna Bukowska, która w wystąpieniach w Związku Literatów pokazuje się jako nad wyraz oddana władzy, zresztą to żona człowieka będącego sekretarzem Władysława Gomułki. Zagaja Bohdan Drozdowski. Bladziej wypadają przy nich: Stanisław Grochowiak, Ernest Bryll, Władysław Terlecki. Bladość, ale inną, zauważył sekretarz Starewicz, czyniąc czerwonym długopisem adnotację na piśmie Kraśki, że nie ma zastrzeżeń, „tyle że to dość banalne”, a poza Witoldem Zalewskim „mnóstwo wody i deklaracji”. Z tej propagandowej wody – niby przypadkiem – wypływa nagle temat Gombrowicza w wypowiedzi Bukowskiej: „Zaproszenie do udziału w tej dyskusji jakoś dziwnie zderzyło się w mojej świadomości z odczytanym właśnie w »Życiu Literackim« wywiadem z Gombrowiczem”[743]. Drozdowski podejmuje ten sam temat w kontekście przeformułowania nihilizmu, negacji i indyferentyzmu po Październiku 1956 i dosadniej dopełnia myśl Bukowskiej: „Gombrowicz oderwany jest od narodu, wobec problemów tego narodu bezradny. Chciał być sumieniem Polaków, ich krzywym zwierciadłem. Okazało się, że dalej nie potrafi być tym krzywym zwierciadłem, swego narodu dziś nie rozumie. Wypiął więc tyłek na naród i jego nowe doświadczenia. Ja Gombrowiczowi tylko współczuję, nie oskarżam go”[744]. Gombrowicz, nieświadom tych koincydencji i publikacji, o których wieści przychodzą do niego zawsze z opóźnieniem, dodał w wywiadzie z Nowakowskim, że polska kultura „jest czymś dzisiaj hermetycznym i przez to sfałszowanymi żyjąca wewnętrznymi wartościami, sztucznymi, które zupełnie się nie pokrywają z rzeczywistością uniwersalną”[745]. Zadania socjalistycznej
literatury lepiej rozumie Sartre, który powracając z ZS R R , dzieli się myślami z czeskim dziennikarzem – co niedługo później przedrukowuje chętnie „Kultura” warszawska – mówiąc, że wprawdzie pisarze zachodni posiedli nowoczesną technikę pisania, ale to w marksizmie jest prawda[746]. W aktach K C znajduje się jeszcze jeden ciekawy dokument, który uzupełnia tło wydarzeń – sprawa Małego słownika pisarzy polskich. W ostatnim momencie produkcyjnym, gdy w listopadzie montuje się okładki na 30 000 egzemplarzy wydrukowanej książki, czujna recenzentka K C Zenona Rylukowska wyłapuje nazwisko Gombrowicza. Spisuje raport: „Słownik zawiera hasła o pisarzach emigracyjnych oraz tych, którzy w ostatnich latach zerwali z krajem. Jeśli można się zgodzić na podstawowe, lapidarne informacje (wydane tytuły w Polsce, orientacja polityczna) o niektórych postaciach, np. o Stawarze, to budzą zasadnicze zastrzeżenia noty o twórcach, którzy ostentacyjnie zerwali z Polską Ludową i są aktywnymi antykomunistami. (Np. Gombrowicz, Miłosz, Wat). O Gombrowiczu pisze się w tonacji pozytywnej, przeceniając jego miejsce w literaturze polskiej i światowej, w trakcie tylko wspominając, że nawiązał współpracę z »Kulturą« paryską. Widać, że z problemem pisarzy emigrantów redakcja nie umiała sobie poradzić […]”[747]. Mówiąc krótko, Słownik „w obecnym stanie nie może się […] ukazać na rynku księgarskim”. Łagodząc trochę krytykę wydawnictwa, Rylukowska przyznaje w innym piśmie do K C , że „oczywiście w spr. Gombrowicza i Watta [pisownia oryginalna; Aleksander Wat nie wrócił do Polski po stypendium Forda w Paryżu] zagrały na niekorzyść ostatnie miesiące”. Od felietonu Swinarskiej, który wszyscy nazywają już „wywiadem”, minęło kilka miesięcy. W tym czasie zdążono wylać na głowę Gombrowicza wiadro insynuacji. Gra obliczona jest na wywołanie odpowiedniego efektu w kraju i na dyskredytację w środowiskach emigracyjnych. Afera ta zbiega się z uhonorowaniem Gombrowicza przez dotąd wrogie mu londyńskie „Wiadomości” nagrodą literacką. Lektura scenopisu zebrania, które zwyczajowo – od międzywojnia – drukuje Grydzewski, sprawia Gombrowiczowi przyjemność, ale sierpowy nadchodzący właśnie z Polski powala go. Te nowe nazwiska dotąd były dla niego nieznane, a teraz do nagonki włącza się Ludwik Hieronim Morstin, katolicki dystyngowany pisarz starej daty, którego pamięta. Morstin wspomina dobrze zapowiadającego się kiedyś młodego Gombrowicza, dzieląc się swoim oburzeniem i odmawiając mu miana pisarza[748]. Jego atak jest
opublikowany jednocześnie w „Życiu Warszawy” i „Trybunie Ludu” – głównym masowym organie prasowym partii. W ten sposób ze sprawy z dziedziny kultury robi się afera wagi państwowej. Gombrowicz ma zamiar napisać do Morstina osobiście, interesuje go, czy „ten dziadek to z głupoty, czy z perfidii tak sobie poczyna”[749]. W tym momencie impuls nie musi już nawet wychodzić ze strony K C , bo tak to bywa, że gdy panuje cenzura, najlepszymi cenzorami są sami piszący. Tak na przykład po tekście Swinarskiej popularny Hamilton (pseudonim Jana Zbigniewa Słojewskiego) broni… Ferdydurke przed jej autorem: „Gombrowicz nie unicestwi Ferdydurke, bez względu na to, jak daleko posunie się w swym wyzwalaniu się z polskości”[750]. Słojewski tłumaczy mi w 2016 roku: „Ten mój felieton napisałem pod wpływem emocji, bo ceniłem bardzo Gombrowicza, ale też nienawidziłem Niemców. Napisałem go po artykule Swinarskiej, a w redakcji miałem nawet problem, Wilhelmi odradzał mi druk. Napisałem to na szybko, to nie był mój najlepszy felieton, czasem piszę tygodniami, tym razem to był impuls. Dla mnie fakt, że Gombrowicz przyjechał do Berlina, był nie do przyjęcia”[751]. A krytyk, który kilka lat wcześniej, na fali odwilży, przyrównał Gombrowicza do Szekspira, czyli Krzysztof Teodor Toeplitz, dorzuca: „pisarze, nawet zdolni, oderwani od swojej ziemi karleją, marnują się i kończą”[752]. Podobny ton przyjął wcześniej Zieliński, pytając retorycznie: „Co napisze teraz? Nie wiem. Coraz mniej mnie to obchodzi”[753]. Równie krytycznie wypowiada się (piętnując Gombrowicza za ucieczkę i kamuflaż w jego książkach) dotychczasowy promotor Artur Sandauer. „Et tu, Brute?” – skomentuje jego atak Gombrowicz[754]. Tymczasem na fali nagonki na Witolda S B znowu przygląda się bliżej jego bratu w Radomiu, dochodząc do rewelacji, jakoby „powoływanie się Jerzego Gombrowicza [na pokrewieństwo z Witoldem] jest nadużywaniem podobnego nazwiska (Jerzy Szymkowicz-Gombrowicz i Witold Gombrowicz)” – tłumaczy informator Megan[755]. Kolejny raport wyjaśnia, że Jerzy SzymkowiczGombrowicz, który po 1956 działał jako prezes Klubu Literackiego, „gruntował swe stanowisko jako brat Witolda”. „Dochodziło do tego, że podpisywał książki wydane po wojnie w imieniu »brata – per procura« (np. Sławkowi Pietrasiowi)”, a teraz „do Pietrasia […] powiedział, że to nie jest jego brat, tylko daleki kuzyn […]”[756].
Gombrowicz znalazł się w Berlinie w najbardziej nieodpowiednim czasie. W dokumentach nie ma potwierdzenia, by Swinarska udała się do Berlina nasłana przez S B , ale gdy już dowiedziała się o Lesungu Gombrowicza, miała czas, by skontaktować się w Misji Wojskowej w Berlinie z Jerzym Witkowskim, wicedyrektorem kontrwywiadu, który później przejmie jej sprawę od majora Kudasia i z którym się przyjaźni[757]. Swinarska wiedziała o przyjeździe Gombrowicza do Berlina od 30 czerwca, kiedy przez przypadek spotkali z mężem na berlińskiej ulicy Andrzeja Wirtha. Także pomiędzy czwartkiem 18 lipca, kiedy odbył się Lesung, a niedzielą 21 lipca miała wystarczająco czasu, by skontaktować się z Misją Wojskową, a ta nawet zasięgnąć rady w Warszawie[758]. Jeśli była to prowokacja, to raczej ustawiona z Berlina, z ewentualnymi instrukcjami z Polski. Hipoteza, że Swinarska została nasłana na Gombrowicza z Warszawy, nie znajduje potwierdzenia w dokumentach, co też niekoniecznie ją wyklucza. Jako że połknęła bakcyla przy sprawie Harlana, a nabrała wiatru w żagle przy Gombrowiczu, Swinarska, albo „Świnarska”, jak nazywa ją Gombrowicz, będzie rozwijać współpracę ze służbami. Z racji znajomości języka niemieckiego i wyjazdów z mężem do Berlina wykorzystana zostanie do rozpracowania środowiska maoistowskiego w Niemczech. Służby zlecą jej także sprawę pisarza Ireneusza Iredyńskiego, który trafi do więzienia, będzie sporządzała notatki na temat reżysera Aleksandra Forda – o tym, jak pomylono orzełek Ludowego Wojska Polskiego na przedwrześniowym mundurze bohatera jednego z filmów, przyniesie „plotkę” o braku chleba w Moskwie głoszoną przez satyryka Janusza Minkiewicza, będzie donosiła na Osiecką i pół świata literacko-teatralnego (Adama Tarna, Leopolda Tyrmanda). W tym na swojego męża, którego scharakteryzuje jako tchórza pijącego whisky do lustra, zasugeruje, że stypendium Forda do Stanów zawdzięczał „syjonistycznym kręgom”, a nawet podpowie, że gdyby chcieli go przycisnąć, to wszystko wyśpiewa[759]. Współpracę zakończy w 1969 roku – jako powód podana jest choroba i odizolowanie do środowiska. Ale jeszcze w roku 1965 weźmie udział we włamaniu do domu Franciszka Starowieyskiego, którego celem będzie dla Swinarskiej kradzież paszportu jego żony Ewy (podejrzewała ją o romans z mężem), a dla jej partnera w akcji, aktora Jerzego Nasierowskiego – zemsta za rozsiewanie plotek o jego homoseksualizmie. Zabiorą cenne zegarki, monety, za co Nasierowski stanie przed sądem, ale Swinarska dzięki koneksjom uniknie
procesu – sąd będzie się bał mieszać jej nazwisko ze sprawą, bo mogłyby wyjść rzeczy, które nie powinny. Próby skompromitowania Witolda Gombrowicza odbywają się także na łamach kilku pism emigracyjnych – sponsorowanych przez władze P R L i służących do przekonywania emigrantów do powrotu do kraju. Karol Lewkowicz, organizator „Oblicza Tygodnia” w Londynie, sugeruje, że finansowanie Gombrowicza w R F N pochodzi z „funduszów bońskich resortów wywiadowczych i politycznych”[760]. Nie rozwija tej myśli, bo jak zastrzega – „czekamy na potwierdzenie posiadanych wiadomości”. Nie jest daleki od prawdy, bo fundusze Fundacji Forda pochodzą z C I A . Nie może wiedzieć o tym Gombrowicz, podobnie zresztą jak pozostali stypendyści, a należy do nich również wiele krajowych figur, które korzystają za stypendiów na wyjazdy, głównie do Stanów. Kandydatów wybiera się oczywiście za zgodą władz, co staje się często kością niezgody pomiędzy Polską a Fundacją, która nawet na jakiś czas z tego powodu zawiesi stypendia. Sprawa C I A wypłynie w roku 1966 w „New York Timesie”, powodując lawinę komentarzy i rozłam w Kongresie Wolności Kultury, a także zniszczenie wielu dokumentów Fundacji z obawy, że mogłyby wpaść w niepowołane ręce. Dlatego nie wiemy, czy ktoś wewnątrz Fundacji reaguje na sytuację Gombrowicza, który zwraca się 15 listopada do dyrektora programowego Sheparda Stone’a, opisując nagonkę komunistów. Gombrowicz spotyka się też osobiście z Nicolasem Nabokovem i prosi o wstawiennictwo u Stone’a[761]. Czy w Fundacji kogoś to w ogóle obchodzi, że ich gość jest atakowany? W każdym razie nie pojawia się żaden oficjalny apel ani komunikat z ich strony. Bondy jednak tłumaczy mu, że „argument tej kampanii prasowej nie wywrze zbyt wielkiego wrażenia na Amerykanach”[762] i że ci, zapraszając go do Berlina, nie przygotowali się na takie sytuacje. Z kolei Giedroyc przewidywał, że może dojść do podobnej sytuacji, i dlatego sugerował Jeleńskiemu, by Fundacja Forda wysłała do Berlina nie jednego, tylko kilku Polaków, bo „taka grupa miałaby większą konsystencję i byłaby trudniejsza do atakowania. […] Niestety Amerykanie nie zdają sobie sprawy, że Polaków można wszędzie traktować jako element trzeciorzędny, ale na odcinku zarówno niemieckim, jak rosyjskim my mamy rolę pierwszoplanową. Czy chcemy, czy nie chcemy”[763]. Niemcy też nie reagują[764]. Są za to poszlaki, że Wydział Wschodni bońskiego M S Z oraz wywiad R F N (dawna Organizacja Reinharda Gehlena) wykazują w tym czasie żywe zainteresowanie Gombrowiczem[765]. Wspiera go jedynie „Kultura”, choć
atak z Polski dotyczy także Radia Wolna Europa. Z uwagi jednak na swary i rywalizację RWE z „Kulturą” w walce z propagandą P R L szef sekcji polskiej radia Jan Nowak-Jeziorański obraża się: „Z Pańskiego listu – pisze do Gombrowicza – zdaje się wynikać, że Radio Wolna Europa nie zasługuje na to, aby warto było za jego pośrednictwem polemizować z Pańskimi przeciwnikami w Kraju. Natomiast zapowiada Pan, że będzie Pan odpowiadał za pośrednictwem »Kultury«”[766]. Ostatecznie także „Kultura” opuści Gombrowicza, a poróżnią ich te same sprawy, co wcześniej przy dzienniku o Río Paraná. Po pierwszym ataku Zielińskiego Giedroyc najpierw nalegał, by Gombrowicz wystąpił z ostrą polemiką, ale jemu wydawało się, że „ludzi subtelnej myśli, jak moja, lepiej nie mieszać w politykę, gdzie operuje się skrótami, szablonami i wszystko jest czarne albo białe”[767] i że jako wieszcz „działa, aby tak się wyrazić, na innym piętrze”[768]. Nie wierzył, że ktoś na poważnie weźmie oskarżanie go o bycie „hitlerowcem”, i nie zamierzał się „degrengolować do roli publicysty politycznego”. Po publikacji „wywiadu” Swinarskiej poczuł, że musi się jednak obronić, i zaproponował przekorny tekst Nomen nie omen[769], który Giedroyc chciał dołączyć do bieżącego Dziennika. Tu znowu wyszła różnica w pojmowaniu Dzienników – Giedroyc traktuje je publicystycznie, podczas gdy Gombrowicz kształtuje dzieło artystyczne. Kategorycznie nie zgadza się na robienie z Dziennika worka na śmieci, na łączenie bieżączki politycznej z jego nostalgicznym pożegnaniem z Argentyną. W związku z czym Giedroyc w ogóle tekstu nie puszcza, a Gombrowicz pozostaje na polu walki bez broni i bez obrońców. Sam nie do końca rozumie burzę, która się wokół niego rozpętała. W listach do Mariana Betelú wtajemnicza go w swoje zamiary co do wykorzystania sytuacji: „Stary, tak się składa, że operuję nitkami intrygi, z której nie wiadomo, co mi wyjdzie. Po przybyciu do Berlina zorientowałem się, że Jankesi z Forda byli skłonni uważać mnie za jednego z wielu zaproszonych artystów, których oczywiście traktują z wielkim uważaniem, ale trochę jakby to było rasowe stado bydła zwiezione na wystawę. W związku z tym natychmiast opublikowałem w »Akzente« i »Kulturze« mój słynny tekst Tandeta, w którym obraziłem polskich bolszewików, a poza tym udzieliłem wywiadu dla Radia Wolna Europa, w którym dodałem trochę obelg, ale skierowanych nie tyle w stronę bolszewików, ile jakby przeciwko samemu narodowi […]. To oczywiście stwarza sytuację wyjątkową, bo nikogo nie obrzucają błotem, tylko mnie. Ford
zaniepokojony, zaczął się martwić, bo ma w Polsce jakieś 300 programów i stara się przeniknąć w teren. […] W związku z tym zadeklarowałem, że jestem w stanie wrócić do Argentyny, także z powodów zdrowotnych. […] Jeśli wszystko pójdzie świetnie, to za jakieś 2 lub 3 tygodnie będę mógł przedsięwziąć podróż powrotną […], a poza tym ludziom z Forda nazwisko moje wbije się w te co nieco tępe łepetyny na wieczność (nie tracę z pola widzenia przyszłości)”[770]. Niestety ubiegła go intryga Swinarskiej. Kiedy on zaczynał pisać Tandetę, ona już zdążyła go odwiedzić, a kiedy tekst wydrukował, ona już opublikowała swój „wywiad”. Dziecinne kalkulacje Gombrowicza postawiły go w sytuacji mrówki szczypiącej słonia i unaoczniły, jak mało rozumiał z polityki zimnej wojny. Czuje się osamotniony i rozczarowany. Nie tylko na emigracji nie ma wsparcia, ale też żaden z przyjaciół w Polsce nie reaguje na oszczerstwa pod jego adresem. Dla nich ta sprawa nie jest niczym wielkim w obliczu wielu innych, jakie się przetaczają w ostatnich dekadach. Dla Gombrowicza to jest szok. Na łamach warszawskiej „Kultury” ukazują się kolejne teksty stawiające go w pozycji faszysty sprzedającego się za dolary, łamie się charaktery pisarzy, którzy najpierw bojkotowali nowe, partyjne pismo, a teraz powoli w nie wchodzą. Na okładce pierwszego numeru figuruje Tadeusz Różewicz, ukazuje się wywiad z Tadeuszem Brezą na tle jego biblioteki, a w sąsiedztwie szkalowanego Gombrowicza pan „Stefczyk” Otwinowski publikuje opowiadania. Milczy w sprawie Słonimski, Dąbrowska, która ceni jego pisarstwo i język[771], „krzywi nosem na ten Berlin”[772], również przyjacielski niegdyś Iwaszkiewicz uznaje postawę Gombrowicza za „haniebną”, a „zapłatę za stypendium zbyt już wysokie, poniżenie zbyt przykre”[773]. Witold dopytuje o nich: „Dąbrowska? Iwaszkiewicz? Słonimski? Inni? Co na to ludzie, którzy mnie znają, od których nieraz odbierałem dowody uznania?”[774]. Nie zdaje sobie sprawy z mocy słowa „rewizjonizm”, które w Polsce odmieniane jest przez wszystkie przypadki, i sianego strachu odnośnie do zagrożonych granic wśród ludzi, którzy doskonale pamiętają okupację. Dąbrowska tłumaczy Herlingowi-Grudzińskiemu, że Gombrowicz nie powinien był akceptować zaproszenia do Berlina. Gdy ten zapytuje: „Pani przecież także była gościem Związku Pisarzy N R D ?”, zirytowana pisarka daje do zrozumienia, że to inna sprawa. Przyciśnięta do muru pytaniem: „Chce pani powiedzieć, że istnieje jakaś zasadnicza różnica człowieczeństwa między Niemcami ze wschodu i tymi z zachodu?”, potwierdza i dodaje: „są sprawy, których wy, emigranci, nie jesteście w stanie zrozumieć”[775]. To
moment, w którym drogi pisarzy krajowych i emigracyjnych, po dwudziestu latach od zakończenia wojny, rozchodzą się na dobre.
[^] Gombrowicz w swoim mieszkaniu przy Bartningallee, dzień przed wyjazdem z Berlina, 16 maja 1964 r. Za nim zasłonięte na jego prośbę okno z widokiem na wschód
Akcję polskich służb przeciwko Gombrowiczowi należy uznać za całkiem udaną, podobnie jak robotę Swinarskiej. Mniej udała się misja amerykańska, bo mimo iż w Berlinie pojawił się Ioannis Xenakis czy Oskar Kokoschka, to program zostanie przerwany, bo – jak oceniono – zabrakło „inteligentnego pokierowania” nim ze strony niemieckiej. To powodowało, że goście, choć mieli bardzo dobre warunki materialne (miasto oferowało gratisowe mieszkania), pozostawali całkowicie osamotnieni, otwarcie odczuwając „wrogość” ze strony niemieckiej, która w ten sposób pokazywała, co myśli o wysiłkach U S A mających na celu „ukulturalnienie” miasta. Nie był więc Gombrowicz sam w tej niedoli, ale gdy doszły polityczne okoliczności, wszystko razem stało się dla
niego zbyt trudne. Jeszcze kpi z „bzdur” Swinarskiej i dziennikarzy, jak Toeplitz, ale sarkazm opada, gdy wschodnioniemiecki krytyk Hans Mayer mówi, że nie przeniósłby się do Berlina Zachodniego, bo boi się porwań. Gombrowicz widzi przed sobą dwa scenariusze: albo go uśpią czy porwą, albo naubliżają lub pobiją[776]. Giedroyc uspokaja, że cywilów nie porywają, tylko „etatowych łapsów i agentów”[777]. Strach jednak staje się jego towarzyszem, a gdy w styczniu 1964 roku pojawia się „tajemniczy głos w telefonie”[778], długo nie trzeba czekać na skutki. Czuje się coraz gorzej, „osłabienie, wymioty, grypa”, do tego ciśnienie, serce. W lutym chroni się w pokoju numer 23 na pierwszym piętrze przy Fuggerstrasse 23 w klinice Hygiea, namówiony przez doktora Mertensa, który sądzi, że tam będzie bezpieczniejszy. Spędza w klinice dwa miesiące, ich opis w Kronosie przeplata refrenem „Śmierć”[779] i wzmiankami o staraniach o truciznę. Afera, zainicjowana przez Swinarską, nie tylko rujnuje jego zdrowie, ale też bezpowrotnie zamyka drogę powrotu do Polski.
Gdzie się podziać?
„Już nic nie wiem, co kiedy było”[780] – notuje w Kronosie. Ułoży tylko swoje magiczne równanie, że trafił do Hygiei 22 lutego 1964, co daje sumę 2, a takie coś „może się zdarzyć raz na 10 lat”[781]. Nie należy do najlepszych pacjentów. Nie tylko dlatego, że trudno się z nim komunikować po niemiecku. Jest nerwowy, zapuszczony, nie dba o formę. Gdy czasem odwiedzają go Susanna albo Kulik, albo żona Osadczuka – lekarka Irena, rozmawia z nimi przez parawan, nie chce, by go oglądano w takim rozprężeniu. Składa mu także wizytę kolejny gość Fundacji Forda w Berlinie – Michel Butor. Zastaje go w ciężkim stanie i depresji. Gdy on, Francuz, który wyrósł, przyglądając się z nienawiścią niemieckim mundurom, wybierał się do Berlina na rok, miał mieszane uczucia, bo choć przyjaźnił się z kilkoma Niemcami i lubił tę kulturę, wyczulony był na pewne sprawy. Ale samo zaproszenie do Berlina nie stanowiło dla niego ani dla jego współpatriotów problemu. Ciężka grypa osłabia serce Gombrowicza wykończonego nagonką Polaków, lekarze przyglądają się także migdałkom, myśląc o ich wycięciu, oddech słaby, traci dwadzieścia kilogramów. Aplikują mu zastrzyki i masaże, by przywrócić do funkcjonowania, ale i tak napisze: „dziwnie przyzwyczajam się do myśli o samobójstwie”[782]. Lekarze nie wiedzą do końca, co mu jest, bo sprawa wygląda na psychosomatyczną. Żałuje, że wszystkie projekty dotyczące powrotu do Argentyny i życia z Gomą i Quilombo „chyba przepadły”. Pod koniec kwietnia doktor Mertens mówi, że za dwa tygodnie – gdy kończy mu się stypendium – może wyruszyć w drogę powrotną do Paryża. Jedną czwartą część pobytu w Berlinie spędził w szpitalu. Susanna Fels pomaga mu zorganizować sprawy życiowe. Ta Niemka z Wrocławia po wojnie została w tym mieście, gdy trafiło ono do Polski w ramach rekompensaty za ziemie zabrane przez Stalina na Wschodzie. Potem jednak wyjechała do Berlina Zachodniego, zna polski i niemiecki. Pakuje Gombrowiczowi przedwojenną walizkę, którą woził ze sobą z ulicy Chocimskiej po Argentynie, i nową czerwoną, którą sprawił sobie w Buenos Aires na podróż do Europy. Zagubiony Witold proponuje jej, tak jak wcześniej proponował
studentowi Klausowi Völkerowi, by została jego sekretarką, ale Susanna nie czuje się na siłach, bo nie zna dobrze francuskiego. Podczas pożegnania dostaje od niego koc, który nie mieści się w bagażu, i złoty zegarek z wdzięczności za całą pomoc. Natomiast ona z grupą kolegów kręcących się wokół niego wręcza mu lornetkę. Odwozi go też na lotnisko Tegel, na które rok wcześniej przyleciał z Paryża, bo w podzielonym Berlinie każdy sektor ma swoje lotnisko – a więc do Francji lata się tylko z Tegla, a do Anglii i Stanów z Tempelhof na południu. Gdy Witold wychodzi z baraku lotniska w stronę samolotu, Susanna robi zdjęcie jego odwróconej tyłem sylwetce. Tragiczny rozdział berliński za nim, polskie zapachy się ulatniają, a on wraca do miasta, które go tak bardzo irytuje. Rok temu walczył tam o atencję, ale od tego czasu nastąpiła spora zmiana. Jego nazwisko jest na ustach ludzi za sprawą pewnego Argentyńczyka, z którym może się minął kiedyś w Buenos Aires na przedstawieniu Barraulta, albo jeszcze wcześniej na stacji w dzielnicy Flores, gdzie mały Jorge przychodził podziwiać duży zegar[783]. Jakiś czas temu Jorge Lavelli zgłosił się do niego z prośbą o prawa do wystawienia Ślubu[784]. Gombrowicz, zbyt przywiązany do tej sztuki, sceptycznie podchodził do sprawy, ale młody argentyński reżyser bez pieniędzy postawił na swoim. Sztukę zaprezentował na konkursie młodych zespołów i konkurs ten wygrał. Komisja po raz pierwszy przyznała nagrodę zagranicznemu reżyserowi, do tego za sztukę zagraniczną. Wiadomość o tym nadeszła w czerwcu 1963 roku, gdy Gombrowicz mieszkał przy Hohenzollerndamm, ale zamiast się ucieszyć, wściekł się[785]. Prapremiera tej najważniejszej sztuki odbyła się w „turpistycznej” scenografii, aktorzy ubrani zostali w worki, dekoracje powstały z wraków samochodów („Och, jaki jestem szczęśliwy, że tego nie widziałem”[786]), a muzykę stanowiły dwie perkusje, zamiast Beethovena czy Szopena. „Przypuszczam, że reżyser zanadto zrobił z niego balet, cyrk, operę, spektakl, wszystko, tylko nie dramat w szekspirowskim stylu, jak powinno być”[787]. Sztukę zagrano na konkursie dwa razy, 14 i 15 czerwca, w teatrze Récamier. Lavelli znał już Ślub jako El Casamiento z Buenos Aires, gdzie pracował nad Czechowem, Brechtem, Ionesco. Sztuka krążyła wśród pewnych kręgów, a nawet miała swoich amatorów. „Od ponad roku osoby i atmosfera Ślubu mieszały mi się z momentami dnia codziennego, a nawet łączyły w moich snach” – wyznaje Lavelli autorowi i zgłasza wielką chęć wystawienia Iwony oraz każdej innej jego sztuki[788]. Gombrowicz w nie najlepszym humorze gratuluje reżyserowi, szkoda
tylko, że przedstawienie nie było dobrej jakości – jak dodaje kąśliwie – bo takie dochodziły do niego sygnały[789]. Sytuację odbiera chyba jako rywalizację: „W teatrze reżyser jest kimś ważniejszym od autora. To nieprzyjemne”[790].
[^] Susanna Fels uwiecznia Gombrowicza opuszczającego Berlin na lotnisku Tegel, 17 maja 1964 r.
Za sukcesem stoi także Krystyna Zachwatowicz, młoda polska scenografka (późniejsza żona Andrzeja Wajdy), która brała w 1960 roku udział w studenckiej realizacji scenicznej Ślubu w Gliwicach w reżyserii młodego Jerzego Jarockiego. Władze nie pozwoliły na więcej niż kilka przedstawień, a w pewnym momencie nazwisko autora musiało zostać zaklejone na plakacie. Ukazała się wtedy jedna recenzja, drugą zatrzymała cenzura, bo „niesłusznie” kreowała Gombrowicza na wybitnego twórcę dramatycznego[791]. Ale to przedstawienie Lavellego z 1963 roku świat zaczyna uważać za prapremierę. Krystyna Zachwatowicz zgadała się kiedyś w Paryżu o Ślubie z Argentyńczykiem i opowiedziała o przedstawieniu Jarockiego, w której umarłe postacie wyłaniały się na cmentarzysku historii. Każde z nich znało sztukę w innej wersji, Lavelli nie był więc pewien, czy rozmawiają o tym samym. Od Gombrowicza dostał najpierw tłumaczenie córek francuskiego dyplomaty, które wysłał kiedyś do Camusa i Barraulta. Nad nowym tłumaczeniem Ślubu zaczęła pracować tymczasem od 1962 roku Jadwiga Kukułczanka, używająca pseudonimu Coucou Chanska. Tak kobiety po raz kolejny przyczyniły się do prapremiery teatru Gombrowicza. Lavelli odkrył u Gombrowicza ten rodzaj teatru, jakiego poszukiwał – muzyczny, zdyscyplinowany, tragiczny i groteskowy zarazem, oraz gwałtowny. Dla niego Gombrowicz „nie jest produktem teatru, ale artystą mającym teatralną intuicję”[792].
[^] Scena z paryskiego przedstawienia Ślubu w reżyserii Argentyńczyka Jorge Lavellego, 1963 r. Na zdjęciu Juliette Brac jako Matka, która wspomina: „Ślub był jedynym prawdziwym szokiem w mojej karierze aktorskiej. […] Najsilniejsze doznanie, jakie zostało w mej pamięci, to atmosfera skandalu. Skandaliczna wydawałam się sama sobie”. Ojca zagrał Alexis Nizter
Pieniądze z nagrody pomogły Lavellemu na wejście ze sztuką w repertuar teatru Récamier i Ślub grano dla prawdziwej publiczności od 8 stycznia do 29 lutego 1964 roku. Krytycy francuscy, mimo że zapoznani już z teatrem Ionesco i Becketta, nie byli na to przygotowani. „Sen czy koszmar?” – pyta P.-
G.T., mając na myśli scenografię „skleconą ze strzępów pogiętych blach” i postacie „o ogolonych głowach, wzdętych brzuchach, trupiobladych twarzach”, które „wyją, śmieją się hałaśliwie, śpiewają, plują, miotają się”[793]. Gdy ze sceny padła kwestia: „To, co mówicie, jest absurdalne!”, głos z widowni odezwał się: „Całkowicie się zgadzam”. Publiczność reagowała po drobnomieszczańsku, krzyczała, podchwytując słowo „cochon”, świnia („wykrzyczane co najmniej pięćdziesiąt razy!” – grzmi jeden z krytyków[794]), o które męczyli też tłumaczkę podczas spotkania w Klubie Teatralnym[795]. Christian Mégret z kolei współczuje aktorce grającej Manię – „musi bardzo kochać swoją sztukę, by zgodzić się na takie oszpecenie” (kobieta rzeczywiście powiesiła w hallu zdjęcia prawdziwej siebie, żeby nie było wątpliwości[796]), i dodaje, że widz na tym spektaklu czuje się „jak u dentysty”[797]. Ci, którzy chwalą sztukę, mają na myśli reżyserię Lavellego, bo sam tekst uznawany jest za niejasny. Gombrowicz, pewien wartości swego utworu, twierdzi, że nawet całkowite niepowodzenie nie zaszkodzi sztuce. A gdy czyta, że widzowie uciekli po pierwszym akcie, komentuje, że to wydaje mu się „mocno prawdopodobne”[798]. Złości się tylko, gdy krytycy, kiedy nie wiedzą, co powiedzieć, porównują go do Ionesco i Becketta. Lavelli tłumaczy: „Przy Becketcie zadawano sobie pytanie, co znaczy to czekanie na Godota, aż jeden z krytyków wyjaśnił, że czekamy na zbawiciela, na Boga. W ten sposób racjonalna publiczność francuska poczuła, że coś rozumie”[799]. Ślub „zbił z tropu”, bo „zarówno sztuka, jak i środki użyte do jej realizacji były czymś niespotykanym – wyjaśnia Lavelli. – Dla mnie osobiście było to prawdziwe odkrycie, że można tak daleko pójść w odrzuceniu teatralnych norm”[800]. Ślub jest poetycki – gesty Pijaka, palic wymagają innej gry, podczas gdy teatr francuski kultywuje sztukę recytacji. Ślub nawiązuje do Szekspira, którego nie grało się nad Sekwaną, bo Francuzi przez wieki trzymali się swego repertuaru – stąd bierze się niezrozumienie konwencji sztuki[801]. Wszystko, co odstaje, wrzuca się do jednego worka teatru absurdu, który we Francji tworzą zresztą imigranci, ale – jak zauważa Lavelli – „Gombrowicz nigdy […] nie stał się, jak Beckett czy Ionesco, częścią kultury francuskiej”[802]. Jak zapewnia w liście Olga Scherer-Wirska: „Należy oczywiście żałować, że nie wystawiono tutaj tej sztuki wtedy, kiedy została napisana; sensacja byłaby większa, a także może i dlatego, że lata 50-te były, zdaje się, bardziej »teatralne« […]. Niemniej zaznaczam, że nie było w tej inscenizacji nic pod Becketta czy Ionesco – była dość swoista, jedyna”[803]. Ktoś z publiczności powątpiewał
w ogóle, czy autor sztuki istnieje, uważał przedstawienie za prowokację reżysera, za chęć reklamy. Aktorka grająca Matkę, Juliette Brac, uznała rolę za „prawdziwy szok w swojej karierze aktorskiej”, bo Lavelli wymagał od nich zwierzęcej agresywności. Tylko Madeleine Renaud, która przyszła z JeanemLouisem Barraultem pogratulować ekipie, doceniła: „Cóż za wspaniałe ohydztwo”[804]. Z czasem jednak sala zaczęła się wypełniać, przeważnie młodzieżą. Po mieście krążyła fama, pojawiali się Salvador Dalí, Pablo Picasso, Samuel Beckett, María Casares, która grała w Kaliguli Camusa[805], profesor Sorbony Lucien Goldmann, nawet członkowie polskiej ambasady – attaché prasowy Ochęduszko i Tadeusz Breza. Goldmann, który przychodzi na każde przedstawienie, jest najbardziej zafascynowany Ślubem. Publikuje na jego temat duży, marksizujący esej Krytyka niczego nie zrozumiała[806]. Przy przedstawieniu gliwickim Jarocki odwoływał się do traum wojennych wspólnych jego pokoleniu – biegających i krzyczących ludzi, zabaw ze znajdowanymi na podwórkach niewypałami, hełmami i powszechnego widoku ruin. We Francji tę samą scenografię Zachwatowicz odbiera się w kategoriach estetyki „turpistycznej”. Dwa dni po publikacji swojej odpowiedzi Goldmannowi, w której tłumaczy, że pisząc Ślub, „myślał raczej o Hitlerze, niż o Stalinie”, Gombrowicz z twarzą „hitlerysty”, przyprawioną przez propagandę w Polsce, trafił do Hygiei doktora Mertensa[807]. Tego sobotniego wieczoru Ślub oglądała mniejsza publiczność – sto sześćdziesiąt osób, choć czasem stawiało się ponad trzysta. Nie było jednak wśród widzów przystojnej brunetki, która codziennie przechodziła koło teatru na tej króciutkiej uliczce Récamier, rano zmierzając do Biblioteki Narodowej, a wieczorem na kolację ze starszą damą, której dotrzymywała towarzystwa w zamian za pokój pod numerem 5. Znajomy nawet polecał jej, by poszła zobaczyć Le Mariage, ale jakoś nie wyszło, pojechała na narty do Szwajcarii. W takiej aurze sukcesu, z natychmiastowymi propozycjami z Shakespeare Theatre Company z Anglii, ze Szwajcarii, Holandii, Niemiec, od Ingmara Bergmana ze Szwecji i propozycją sfilmowania Pornografii w Niemczech przez Ralfa Thiela, Gombrowicz wraca do Paryża po dwóch miesiącach szpitala. Wcale nie towarzyszy mu nastrój triumfalny. Przed wyjazdem z Berlina pisał do tłumaczki Ślubu: „Droga Pani Jadwigo, piszę trochę na chybił trafił. Czy Pani nie zna kogoś, kto by mógł pojechać ze mną w Pirenée nad Śródziemnym, ale nie na plażę, tylko w góry, jakie 500–600 mtr. wysokości. Poszukuję towarzysza (albo
towarzyszki), gdyż jeśli nie będzie recydywy, opuszczę Berlin ok. 15-go i naprzód tam się wybieram a potem do Hiszpanii. Myślę, że może ktoś ze znajomych Pani ma urlop, albo w ogóle jest istotą niepracującą i interesowałaby go »wymiana myśli« ze mną, choć słabo się ruszam i mocno jeszcze kwękam. Nie chciałbym sam jechać w tym stanie. […] A może Pani by się wybrała? Tłumaczylibyśmy Trans-Atl. razem?”[808]. Pierwsze kroki kieruje do Giedroycia w Maisons-Laffitte, gdzie obiecywano mu pokój i gdzie spędzi tydzień, dochodząc do siebie. Liczy, że może z bratankiem Józiem, synem Janusza, który przebywa we Francji, znajdą coś w górach koło Clermont-Ferrand, ale w Royat wszystko jest zajęte. Powstaje kryzysowa sytuacja, bo Giedroyc odmawia dalszej gościny. „Kiedy był wcześniej u nich na tydzień, dużo gadał, a oni tam ciągle pracowali. Nie lubiła go też pani Hertz”[809]. Może też boją się jego stanu zdrowia, bo gdy przyjechał z Berlina, „rzeczywiście widać było, że czuje się źle i że męczy go astma – wspomina Zofia Hertz. – Ciągle coś wdychał i brał dużo lekarstw”[810]. Uwagę zwróciły goszczącej u nich lekarce jego fioletowe paznokcie, „oznaka poważnej choroby” – jak twierdzi Hertz. Całkiem możliwe też, że po prostu wzbudził niechęć wśród mieszkańców tej specyficznej komuny. A przecież tylu rozbitków przyjęto już w tym domu – Miłosza, gdy zdecydował się porzucić pracę dla Polski, czy rozrabiakę Marka Hłaskę, znanego z alkoholowych wyskoków. Gombrowicz, jako główny autor „Kultury”, liczył na pomoc i w obliczu odmowy ogarnia go rozpacz. Nie wie, gdzie się podziać, a boi się wyruszać w długą podróż do Argentyny, tym bardziej że tam zima, którą wolałby przeczekać w Europie. Po czterech dniach dzwoni Jeleński – dzięki Nadeau udaje się ulokować Gombrowicza niedaleko Paryża, w opactwie Royaumont, z którego autobusem i pociągiem zawsze można się dostać do stolicy. W ostatnich dniach maja 1964 Gombrowicz wjeżdża taksówką w zacienioną alejkę wzdłuż kanału wodnego pod bramę opactwa pozostającego w rękach rodziny Gouïnów. W 1938 roku stworzyła ona Centre culturel international de Royaumont, by wspierać artystów, którzy „zbyt często w ciężkich warunkach życia są zmuszeni żyć w miejscach, gdzie piękno i poezja są nieobecne”[811]. Przez ogromne drewniane drzwi wchodzi do środka, gdzie dzięki kamiennym, solidnym murom panuje chłód. Trafia akurat na porę obiadową w klasztornej sali. Po zaprezentowaniu Gombrowicza obecnym przy stole, brunetka z ulicy Récamier rozpoznaje nazwisko znane jej z afisza. Mistrz ceremonii, starszy
monsieur André d’Hormon, by zagaić rozmowę, pyta, jakiego pisarza francuskiego najbardziej lubi. Gość odpowiada, że Jeana-Paula Sartre’a, co nie jest właściwą odpowiedzią w tym towarzystwie. Brunetce ten przystojny, opalony obcokrajowiec w jasnym ubraniu południowca wydaje się interesujący. Po obiedzie Gombrowicz udaje się do pokoju na drugim piętrze, który jest byłą celą mnisią z widokiem na aleję. Pierwsze, co zanotuje, to spostrzeżenie, że schody są „trudne”[812]. Opactwo jest tak naprawdę kompleksem budynków z rozległymi ogrodami i okalającym murem i leży w oddaleniu od najbliższych osiedli. Pochodzi z X I I I wieku, do rewolucji francuskiej zajmowane było przez mnichów, natomiast w X I X wieku przekształciło się w cel wycieczek dla paryskich burżujów spragnionych modnych wówczas romantycznych widoków ruin. To doskonała scenografia dla kogoś w rodzaju Umberto Eco, tym bardziej że naprzeciw recepcji znajduje się piękna biblioteka z ciekawą kolekcją książek. Gombrowicz wpada tu czasem, najczęściej rano, zanim zejdą się inni czytelnicy, którzy cmokają przy każdym woluminie. Przychodzi po Pamiętniki Louisa de Rouvroy, księcia Henriego de Saint-Simona, opisujące intrygi wersalskie i życie wyższych sfer z epoki Ludwika X I V . Czyta je metodycznie tom po tomie, zawsze na czas zwracając egzemplarz. Burbonowie byli zresztą związani z Royaumont, słynnego także jako miejsce pochówku członków rodziny królewskiej. W tym miejscu, które ex definitione musi zadziałać na niego jak płachta na byka, Gombrowicz spędzi kilka miesięcy.
[^] Opactwo w Royaumont widziane z lotu ptaka. Do wejścia w głównym, najwyższym budynku prowadzi aleja. Widoczne także patio, na którym filmowano sceny do Les amitiés particulières, historii chłopców z internatu, którzy się w sobie zakochują
Jadalnia z długim stołem pod gotyckim sklepieniem i pomiędzy kolumnami stanie się sceną agresywnych ataków Gombrowicza na francuskich interlokutorów. Z jednej strony jego agresja bierze się z niewyjaśnionego bólu związanego z wrzodami, czego jednak nie potrafi zdiagnozować żaden z paryskich lekarzy, pod których opieką się znajduje, w tym lekarz Charles’a de Gaulle’a – Albouker. Za to robią mu akupunkturę, jeszcze bardziej zaostrzającą jego stan. Z drugiej strony ta agresja wynika z romantycznej scenografii oraz obecności elitarnego towarzystwa, którego manier i pretensjonalności nie może znieść. A ponieważ jest Witoldem Gombrowiczem, atakuje. Jedną z ofiar staje się pan d’Hormon. Gombrowicz wita go bezceremonialnie w jadalni: „Dzień dobry, panie Andrzeju” – nikt nie ośmieliłby się tak zwrócić do szanowanego profesora. Gnębi doszczętnie kobiety profesorki i męczy współbiesiadników, poważnie traktujących uniwersytecką poprawność językową, banalnymi kwestiami, na przykład: czy mówi się „de soupe” czy „de la soupe”? Ale przede wszystkim znęca się nad marksistami, bo w dobrym tonie w tych czasach we Francji jest
uchodzenie ze lewicowca. Jego grę rozumieją raczej ludzie ze Wschodu – Rumun Edgar Reichmann i Węgierka Véronique Charaire, którzy odczuwają podobne wątpliwości w obliczu tej mody. Jak wspomina Reichmann: „Do lat 1970–1972 kultura francuska była chorobliwie rozpolitykowana. Najdotkliwszymi chorobami tej epoki byli Sartre i Simone de Beauvoir. Wokół nich skupiali się wszyscy intelektualiści marksistowscy, nierozumiejący jeszcze, że marksizm to narzędzie, a nie dogmat, metoda, a nie najwyższa prawda i religia. I co było najgroźniejsze: między 1950 a 1967–1968 intelektualizm marksistowski dawał przyzwolenie komunizmowi stalinowskiemu. Najpierw podważano prawdziwość zwierzeń Krawczenki w Wybrałem wolność. Koestlera, autora Ciemności w południe, uznano za szpiega na usługach C I A . Byli głusi i ślepi aż do momentu pojawienia się Sołżenicyna”[813]. Modelem jest dla nich system Związku Radzieckiego, co dla Gombrowicza po doświadczeniach „afery Swinarskiej” zakrawa na kompletną bzdurę. Rozwija prowokacyjne dialogi, a z Véronique kreśli nawet nową mapę świata, gdzie to kraje Europy Wschodniej i położone nad Morzem Śródziemnym narzucają swoją kulturę Francji. Kiedy broni się Stalina, mówi, że w takim razie powinno się stanąć także za Hitlerem. A więc nazywa się go znowu „hitlerystą”. „Niestety, powtarza się stara historia z czasów gdy to prawica widziała we mnie »bolszewika«, a dla lewicy byłem nieznośnym anachronizmem – notuje w Dzienniku. – Ale upatruję w tym poniekąd moją misję dziejową: och, och, och, wejść w Paryż z niewinną nonszalancją, jako konserwatysta-burzyciel, hreczkosiej-awangardzista, lewicowiec prawicowy, prawicowiec lewicowy, sarmata argentyński, arystokratyczny plebejusz, artysta antyartystyczny, dojrzalec niedojrzały, anarchista zdyscyplinowany, sztucznie szczery, szczerze sztuczny. To wam zrobi dobrze… i mnie. Choroba. Kamień. Noc i wampir. Z Charairami pod kasztanem. Śmierć”[814].
To ideologiczne qui pro quo już zna, ale gdy pochodzi ono ze strony zmanierowanych lewicowców, drażni bardziej jego wyczucie formy niż dziarska
pani Swinarska. On, rzekomy reakcjonista, zapytuje, co robią marksiści w pokojach poklasztornych w elitarnej fundacji. Ale Sartre’a, którego mógłby łatwo zaatakować z pozycji politycznej, zostawia w spokoju, bo szanuje jego filozoficzne dokonania i odnajduje z nim wiele pokrewieństw. „Sartre był rodzajem katalizatora dla jego własnej myśli. Kiedy mówił o Sartrze, filozofii, niesłychanie się zapalał”[815]. Dokonania artystyczne przedkłada zawsze nad polityczne wybory ich twórców. Tak samo podchodzi do Heideggera i jego nazistowskich proklamacji. Kiedy Klaus Völker oskarżał filozofa, Gombrowicz skwitował: „Ależ to tylko polityka! To nie ma żadnego znaczenia” – istotne jest tylko to, że Heidegger to „największy spośród współczesnych filozofów”[816]. Jako reformator narodowych form z Francuzami ma trudniejsze zadanie niż z Polakami, którzy otwarcie oburzają się na jego ataki. Te klomby, mostki i gotyk powodują, że na ustach wykwita tylko uprzejmy uśmiech, za którym kryje się ignorancja. W końcu przestaje się odzywać przy stole, a gdy go o coś pytają, odburkuje tonem sarkastycznym. Ponieważ nikt nie postrzega go jako osobę chorą, bo prezentuje się dobrze, uważa się go powszechnie za osobę okropną. Oczywiście inaczej układają się jego relacje z młodymi. Z jednym ukrywa się pod schodami i jak urwis komentuje kobiety schodzące po schodach na szpilkach, czekając, aż wywiną kozła[817]. Twierdzi, że chłopcy, sieroty, które pracują w kuchni, są bardziej dystyngowani niż wielcy artyści. „Zmieniają talerze, obnoszą półmiski, szparcy, roztańczeni – czy balet ten po to, żeby nas obsłużyć, czy też my objadamy się i roztaczamy nasze dostojeństwa po to jedynie, żeby oni mogli tańczyć?”[818] I jak zwykle formuje się wokół niego młode kółko. Nie jest taki całkiem anonimowy, był tu niedawno Allan Kosko, który tłumaczył jego Dzienniki, i dyskutowano z nim publicznie nad różnymi frazami. Niektórzy, jak małżeństwo Charaire, specjalnie dla niego pojawiają się w weekendy, gdy zjeżdża się cała śmietanka Paryża. Royaumont jest miejscem pielgrzymkowym dla elit. Odwiedza Gombrowicza oczywiście Jeleński, także Lavelli, przyjmuje wizyty z Polski, młodego mickiewiczologa Janusza Odrowąża-Pieniążka i krytyka Michała Głowińskiego, scenografkę i – jak się okazuje – daleką krewną Krystynę Zachwatowicz. Kawiarniany stolik zastępują ławki w parku. Royaumont ma także swoje ciemniejsze strony – przy licznych zjazdach, kongresach, na przykład na temat Nietzschego, pojawiają się między gośćmi intrygi, a także romanse z młodymi dziewczętami, które szukają dla siebie
szansy. Gombrowicz podpytuje kanadyjską doktorantkę Ritę, która przez krótki czas dorabiała w opactwie jako telefonistka, czy w rozmowach nie pojawiały się jakieś smaczne sekrety. Inną młodą studentkę, Martine, jak Fryderyk w Pornografii, wciąga przy stole w erotyczne spekulacje na temat biesiadników, czym ją zawstydza[819]. Sytuacja jest od początku napięta erotycznie, bo w szacownym opactwie powstaje właśnie film Les amitiés particulières (w reżyserii Jeana Delannoya), oparty na książce pioniera literatury homoseksualnej Rogera Peyrefitte’a z 1943 roku, który opowiada historię chłopców z jezuickiego internatu, przeżywających inicjację homoseksualną. Na dziedzińcu można podglądać kręcone sceny, w których biorą udział liczni statyści – młodzi chłopcy grający uczniów mieszkających w internacie. Zaraz w pierwszych dniach Gombrowicz poznaje studenta Jacques’a Clauvela i odbywa się między nimi jakiś „flirt” – jak notuje w Kronosie – choć Jacques zaangażowany jest w dwuznaczną relację z jednym z aktorów filmu, Francisem Lacombrade’em[820]. To widocznie nie przeszkadza, sam Francis po latach powie, że między Clauvelem a Gombrowiczem nawiązał się romans. Jacques – opowiada Francis – jest w tym czasie „szalony”, gdy będzie chciał z nim zerwać, zagrozi pistoletem[821]. „Jest tutaj – pisze Gombrowicz do Mariana – przepiękny chłopiec, który grał główną rolę w nowym filmie Pierrefitta [pisownia oryginalna], cudo, ze swoim kochankiem, oboje w wieku 22 lat, bardzo ładni, wzrusza mnie przyjaźń, jaką mnie darzą (dzisiaj dałem im 10 franków)”[822]. „Przepiękny chłopiec” wspomina Gombrowicza jako „nieprzyjemnego manipulatora”, kogoś w gruncie rzeczy nieszczęśliwego. W filmie Francis gra szesnastoletniego Georges’a, który nawiązuje przyjaźń z dwunastoletnim Alexandre’em, ale sam autor powieści (trzy lata młodszy od autora Pornografii) poznaje na planie dwunastoletniego chłopca, śpiewającego w chórze, AlainaPhilippa Malagnaca, którego zaadoptuje i który zostanie jego kochankiem[823]. Ale w Royaumont Gombrowicz nie szaleje już tak jak w Berlinie, napięcie rozładowuje często sam („Co dzień o.”[824]). Erotycznych historii jest tu więcej, młode dziewczyny odwiedzają w nocy profesorów – jak wspomina Francis Lacombrade – choć bywa i odwrotnie, na przykład Rita w tym czasie ma romans z o dziesięć lat młodszym Janem Glebem[825]. Na początku lipca w opactwie Royaumont pojawia się jeszcze jedna atrakcja – konferencja na temat Nietzschego, na którą zjeżdżają się światowe sławy, między innymi Michel Foucault (mówi o Nietzschem, Freudzie i Marxie), Gilles
Deleuze, ale Gombrowicz w tym czasie nie wie nic o tych panach. Nie rozeznaje się w modnych nazwiskach. Zakrada się na sesje, trochę podsłuchuje[826]. Sierpień 1964 roku opisuje w Kronosie: „coraz jaśniej widzę, że nie mogę jechać do Arg.[entyny]. Jestem zanadto wrażliwy na gorąco”[827]. Jednocześnie próbuje zarezerwować bilet na statek, ale nie ma już miejsc. Nie wie, co ze sobą zrobić. Jak długo będzie w tym miejscu, którego przyroda i spokój miały ukoić nerwy, a tymczasem wciąż jest rozdrażniony? Udaje mu się doczłapać ledwo do mostka za murami opactwa, a i tam musi przysiąść, by odpocząć. Czasem Kot, a czasem kubański pisarz Severo Sarduy zawożą go do lekarzy na konsultacje, pojawiają się sprzeczne diagnozy i wskazania. Już nieraz myślał w swoim życiu o samobójstwie, ale teraz ta myśl jest silna na tyle, że konsultuje z lekarzem konkretne dawki barbituranów, chce poznać objawy i szanse na szybkie zejście. Doktora Nettera, który już wcześniej zaordynował mu luminal na kłopoty ze snem (lek z rodziny barbituranów), prosi, by wyszukał „właściwy środek”. Pewnie ze względu na ostrożność odpowiedź listowna Nettera jest sformułowana tak, jakby „pacjent” zadał mu w sobotę konkretne pytanie na temat dawek, które doktor potwierdza tylko jako „właściwe”. Czuć w tym liście próbę zniechęcenia Gombrowicza. Netter pisze, że po pierwsze – „wskazane dawki powinny być odpowiednie, pod warunkiem że w czasie głębokiej śpiączki wyjątkowo sprawny lekarz dyżurujący lub internista nie okażą się zdolni do odwrócenia [nieczytelne, w domyśle: procesu?]”[828]. Po drugie – „zasadnicza część zatrucia rozgrywa się w trakcie głębokiej śpiączki, która może zabić [nieczytelne] w ciągu kilku godzin, ale niekiedy trwa wiele dni”. A Gombrowicz chce mieć pewność, że gdy będzie chciał, zejdzie z tego świata szybko i sprawnie. Nie potrafi strzelić sobie w głowę, najlepsze byłyby strychnina lub cyjanek, ale jak je zdobyć? O samobójstwie rozmawia z kilkoma osobami, rozważa za i przeciw.
[^] Wjazd do opactwa w Royaumont. Po prawej staw, nad którym była ławeczka, gdzie Witold przesiadywał z Ritą
Mimo myśli o śmierci dwudziestodziewięcioletniej brunetce Ricie, którą bawią jego pogromy w jadalni i obcy akcent, wydaje się „niesłychanie żywy”[829]. Coraz częściej przysiada przy nim na ławce w parku przy stawie, gdzie Gombrowicz spędza samotnie popołudnia. Razem z blondynką Jeanne dotrzymują mu towarzystwa podczas wycieczki do pobliskiego Chantilly, ale Jeanne nigdy nie chce opowiadać o pobycie w Royaumont. Za to Francis mówi otwarcie, że widział w Ricie karierowiczkę, która obcesowo kręci się wokół pisarza[830]. Jeszcze pod koniec sierpnia Witold skarży się: „Boże, Boże mój, nigdy tak strasznie, tak bez żadnej nadziei!”[831], ale pewnego dnia w jadalni zapytuje Ritę, tak jak pytał wcześniej Susannę, Klausa i Kukułczankę, czy pojechałaby z nim jako asystentka na południe Francji. Nie ma w tym nic z romantyzmu. Czyni to w obecności współbiesiadników, a ponieważ ona wyraża ochotę, dyskusja schodzi od razu na wybór miejsca, na zalety i wady klimatyczne różnych lokalizacji. „Potem oboje wstaliśmy od stołu i już sami przeszliśmy do salonu. Ta ogólna rozmowa złagodziła pierwszy szok. Zaczął mnie wypytywać: czy jestem punktualna, porządna, zorganizowana? Czy podróżuję z dużą ilością
bagaży? […] Przedstawił ten wyjazd jako rodzaj organizacji życia codziennego i potrzeb każdego z nas. Powiedziałam więc, że chciałabym nadal mieszkać we Francji, najchętniej przy jakimś uniwersyteckim mieście, żeby móc skończyć tezę doktorską o Colette. »Niech pani zmieni temat – poradził. – Niech pani zrobi doktorat o mnie, a napiszę go pani gdzie bądź w dwa tygodnie«. Zgodziłam się. Prawdę mówiąc, doktorat niewiele mnie obchodził. Miałam natomiast ogromną ochotę rzucić się z nim w przygodę”[832]. Rita powinna znać już jego sławę awangardowego pisarza, o którym niektórzy wyrażają się z wielkim entuzjazmem, ale po latach powie: „Gdyby nie ja, to byłby ktoś inny”[833]. Tak naprawdę podoba się jej ten pięćdziesięciodziewięcioletni mężczyzna. Nie przypomina jednego z tych podszytych powagą profesorów. Lubi go za naturalność, dziecinność i zabawność. No i za te docinki w stronę Francuzów, którzy ją też irytują. Ma z nimi swoje porachunki – jako Kanadyjka spotyka się we Francji z oznakami lekceważenia. Francuzi bywają niemili, gdy słyszą akcent z zamorskich prowincji. „O ludziach z Quebecu krążyła opinia, że nie mówią, tylko śpiewają, coś jak Rosjanie. My, Kanadyjczycy, cierpieliśmy z tego powodu i zawsze chcieliśmy naśladować Francję. Opowiadaliśmy sobie różne historie, jak to Francuzi się z nas nabijali, bo używaliśmy innego słownictwa, wynikały z tego różne dziwne rzeczy”[834]. Sama pochodzi ze skromnej rodziny i nie umyka jej, że ci progresywni intelektualiści z Royaumont, głoszący idee komunizmu, zajeżdżają najnowszymi modelami samochodów, są ubrani tip-top i mają odziedziczone po przodkach zamki. Ujmujące wydaje jej się też, że ten przedstawiciel dziwnego narodu, o którym nie ma zielonego pojęcia, tak waleczny przy stole, prywatnie na ławeczce wydaje się człowiekiem bardzo cierpiącym. Gdy wychodzą kiedyś za bramę opactwa, wskazuje jej kable wysokiego napięcia, które drgają od przepływu energii, i mówi, że tak właśnie wyglądają jego nerwy. Powoli nawiązuje się między nimi nić sympatii, ale „nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby z nim zamieszkać” – wyzna Rita[835]. „Jednak po zastanowieniu zgodziłam się. Miałam dwie walizki, tak jak on, mogłam wyjechać, kiedy chciałam. No i potrzebowałam spokoju, żeby wreszcie skończyć ten doktorat”. Witold wie, że powrót do Argentyny nie będzie dla niego najlepszym rozwiązaniem. Po pierwsze dlatego, że lekarze jednoznacznie orzekli, że powinien się udać w góry, a jakie góry czekają nań w Argentynie –
w prowincjach Córdoba, Mendoza? Czułby się tam całkowicie odseparowany od świata, poza tym nie ma tam z kim jechać. Mariano i Goma, którzy wchodzą w rachubę, są zajęci studiami i pracą. Zwierza się bratu Januszowi: „Nie mogę już żyć na poziomie studenta”[836], a pozostaje tylko opcja zatrzymania się w mieszkaniu Betelú. 9 września pisze do niego: „Na razie nie wracam do la Patria”, i obwieszcza, że udaje się na południe Francji z „pewną młodą Kanadyjką, dość ładną i żywą”, i każe im się cieszyć, bo „byłbym dla was wszystkich ciężarem”[837]. Do Janusza pisze w bardziej otwarty sposób: „ta Kanadyjka, Rita, b. się mną opiekuje i w każdym razie nie byłbym sam”[838]. Pakują się i wyjeżdżają z Royaumont. On zatrzymuje się na chwilę pod Paryżem w Neuilly u znajomej Polki z Argentyny, przy rue Perronet 45. Tam w Kronosie zapisuje: „Flirty z Ritą, decyzja jazdy do Messuguière razem”[839]. Rita od razu zajmuje się praktyczną stroną przedsięwzięcia, ale najpierw jeszcze chce się wypuścić na krótkie wakacje z Jeanne i Janem. Witolda odwożą na lotnisko. Dolatuje na południe, do Nicei, skąd taksówką dojeżdża do Cabris i po nocy w hotelu trafia do willi w La Messuguière. Młodzi dojeżdżają do niego samochodem Jeanne. Rita zostawia walizki, po które wróci za dwa tygodnie, zabiera jego lornetkę, o której będzie jej przypominał w liście, zasyłając przy okazji dwa pocałunki – jeden ojcowski i drugi dla Anioła[840]. W górskiej willi Gombrowicz zajmuje pokój, w którym przebywał niegdyś André Gide. Ma wrażenie, że od pewnego czasu pewne postacie, „z którymi wiele mnie łączy”, wchodzą mu coraz częściej w drogę[841].
Rita Labrosse
Rita lubi podróżować. Dlatego między innymi trudno jej się skupić na doktoracie. Jako Kanadyjce w upragnionej Francji, którą będzie musiała opuścić, trochę szkoda jej czasu na ślęczenie nad książkami. Ciągnie ją w świat, chce się nażyć, zanim powróci do restrykcyjnego, katolickiego kraju za oceanem. Jej rodzina ma francuskie korzenie. „Raymond Labrosse [la brosse, fr. szczotka] przyjechał w X V I I wieku z Burgundii do Kanady jako dwudziestoośmioletni żołnierz. W tym czasie panował w Kanadzie system senioralny, posiadaczy ziemskich, i mój przodek – wspomina Rita – został jednym z nich. Wtedy nasze nazwisko pisało się »de La Brosse«, gdyby Witold o tym wiedział… [śmieje się] Raymond dostał kawałek ziemi między rzeką des Prairies, która wpada do jeziora des Deux Montagnes, a Rzeką Świętego Wawrzyńca, wpływającą do jeziora Saint-Louis. I tam w Sainte-Geneviève de Pierrefonds, które dzisiaj stanowi część Montrealu, przyszłam na świat. Całe moje rodzeństwo urodziło się w tym samym domu, tu zmarli moi rodzice. Dzisiaj tego domu już nie ma, są tam nowe budynki, drogi. Byliśmy małymi posiadaczami, którzy uprawiali ziemię, amerykańskimi farmerami. Niedaleko znajdowało się centrum Montrealu, dokąd jeździł tylko jeden autobus. Urodziłam się jakby w X V I I wieku. Co mnie uratowało, to fakt, że mieszkałam blisko miasta, i ten autobus”[842]. Rita była piątym dzieckiem katolickiej pary Alfreda Labrosse i Eveny Henrichon („przeprowadziłam poszukiwania genealogiczne i odkryłam, że w przeszłości nazwisko rodziny matki brzmiało Jarry, jak Alfred Jarry, ale Henri, któryś z przodków, został Henrichonem”). Pierwsze dziecko jej rodziców zmarło po miesiącu od narodzenia, a potem pojawiło się trzech chłopców: Aldéric, Ernest i Gérard. Była więc pierwszą, długo wyczekiwaną dziewczynką. Po niej urodziło się jeszcze pięcioro dzieci: Louise, Marcel, Thérèse, François i Anne, przy czym najmłodsza siostra miała dziesięć lat mniej od niej, a najstarszy brat pięć lat więcej. Jej rodzice byli kochającą się parą. Matka, bardziej uzdolniona
artystycznie, grała na pianinie, śpiewała. Ojciec – surowy, ale uczciwy człowiek – został merem ich małej miejscowości. Rita urodziła się 28 listopada 1934 roku i kiedy Gombrowicz płynął do Argentyny, miała pięć lat. „W 1939 roku było nas sześcioro dzieci. Pamiętam bardzo dokładnie dzień wypowiedzenia wojny, jakby to było wczoraj. Rodzice zebrali nas wszystkich przy stole. Ojciec, który zawsze jadał z nami, siedząc u szczytu, pobłogosławił chleb i powiedział, że ma nam coś bardzo ważnego do powiedzenia. »Niemcy wypowiedzieli wojnę i wkroczyli do Polski. Polska to katolicki kraj, który bardzo kochamy«, tłumaczył. Prawdopodobnie kler, który zawiadywał lokalnym życiem, mówił o tym w kościele na mszy. Wszyscy zostali zmobilizowani, bo byliśmy poddanymi brytyjskimi. Urodziłam się jako poddana angielska. Cały czas trwał Commonwealth”. Francuska kolonia, zwana Nową Francją, leżąca nad Rzeką Świętego Wawrzyńca, została w X V I I I wieku podbita przez Anglików i francuskojęzyczni obywatele weszli w skład brytyjskiego imperium. Mała Rita rosła więc jako członkini mniejszości francuskojęzycznej w kraju rządzonym przez silniejsze, brytyjskie mocarstwo. Wyrastała na farmie w Sainte-Geneviève de Pierrefonds, w domu z czerwonej cegły z białymi kolumienkami, mimo że w okolicy dominowały domy z kamienia, jak w starej Francji. Za domem zbudowanym przez ojca rozciągał się las, rzeka des Prairies znajdowała się w odległości kilometra. Mieli swoje owoce, warzywa, „na tyłach domu leżało pełno dyń, jak ludzie przechodzili i chcieli kupić, to się im sprzedawało albo dawało klasztorom”. Latem przyjeżdżali pracownicy sezonowi. Nad wejściem do niewielkiego jak na dwanaście osób domku znajdowały się dwa okna, jedno z pokoju dziewczynek, drugie – chłopców. Pod nimi był daszek nad gankiem, na którym „spaliśmy nieraz latem”. Szkołę, która znajdowała się niedaleko domu (matka mogła machać im z ganku, gdy szli drogą), Rita rozpoczęła 1 września 1939 roku. Tam przez siedem lat pozostawała pod opieką ambitnej nauczycielki. Połowa szkoły to byli kuzyni i rodzeństwo i musieli jej wystarczyć za towarzystwo, dlatego że najbliższe osady znajdowały się w odległości kilku kilometrów. Zimą jeździli na łyżwach, bo lodowiska robiło się wszędzie, wystarczyło polać śnieg wodą. Na śnieg zresztą mieli kilka określeń, zapożyczonych od lokalnych Indian. „Na przykład, kiedy padał mały śnieżek, nazywało się go »neige folle«. Taki gęsty, biały śnieg to »neige poudrese«. Czysta poezja” – wspomina. Jej towarzyszami były także zwierzęta, konie, na których jeździła. Rita chowała się też czasem pod pianinem,
by czytać książki. Nie było ich dużo w domu, bo tylko matka miała jakieś wykształcenie, ojciec skończył jedynie szkołę podstawową, dlatego że w wieku dwunastu lat został spadkobiercą ziemi i musiał zająć się farmą. Obojgu jednak zależało na edukacji dzieci, tylko że przez „dzieci” rozumiano chłopców. Rodzina funkcjonowała wedle modelu patriarchalnego, ojciec decydował o wszystkim, dzieci się go bały – jak twierdzi Rita. „Nigdy nas nie bił. Nie znosił przemocy, nie był w stanie zabić kury. To mama musiała się tym zajmować. W tym sensie był jak Witold”. Alfred nie chodził też w piątek, jak większość mężczyzn, do tawerny, by przepijać pieniądze. Mimo to czuć, że zostawił w Ricie uraz, bo był negatywnie nastawiony do jej dziewczęcych marzeń i aspiracji. To mocno dopingowało ją do postawienia na swoim, zwłaszcza że odziedziczyła po nim upór. Wielu rzeczy musiała się nauczyć robić w tajemnicy przed ojcem, bo wiadomo było, że nie pozwoli na nie. Po latach Rita widzi swoją sytuację w rodzinie w sposób mniej dramatyczny: „Byłam najstarszą córką, najdłużej wyczekiwaną. Miłość rodziców dała mi odwagę na całe życie. Miałam mocną pozycję w rodzinie, jako najstarsza dziewczynka musiałam być zaradna i zajmować się młodszymi”. Druga szkoła Rity też znajdowała się niedaleko, bo 3 kilometry od domu, ale była to już szkoła klasztorna z internatem, prowadzona przez siostry. Kościół był bowiem najważniejszą instytucją życia społecznego, to on kultywował język francuski i w jego rękach znajdowała się edukacja. Dwunastoletnia Rita chętnie poszła do Szkoły Świętej Anny, bo dzięki temu nie musiała – jak żartuje – pomagać mamie w zmywaniu naczyń. W szkole jednak życie dziewczynek nie odbiegało bardzo od życia mniszek. Czarny mundurek szkolny ze spódnicą za kolana nie różnił się też wiele od habitu i nie wytrzymywał porównania z mundurkiem warszawskiej pensjonarki, tak bardzo był nieszykowny. Do tego ciągle wmawiano im grzech, więc przystępowały do spowiedzi, a potem odbywały pokuty i kary, kontrola czasem nieprzyjemnych sióstr wprowadzać musiała w ustawiczne poczucie winy. Wszystko było wysoce staroświeckie. Spało się w komnatach na czterdzieści osób, wstawało o 5.30 albo 6.00 rano. Przed śniadaniem msza, posiłki w milczeniu, podczas obiadu odczytywano fragmenty Biblii, ale „jak się było młodym – spędziłam tam okres od dwunastego do szesnastego roku życia – to się tego nie słuchało”. Po śniadaniu godzina rekreacji, co lubiła najbardziej – dziewczynki jeździły na łyżwach albo grały w koszykówkę nad tą samą rzeką des Prairies, która przepływała niedaleko jej
domu i na której znajduje się wyspa Bizard. Na jednym ze zdjęć Rita pozuje też z rakietami do tenisa. Po lekcjach był czas na zadania domowe, wieczorem znowu chwila rekreacji. Ta dyscyplina tak bardzo jej nie przeszkadzała, bo wszędzie panowała podobna. Jakikolwiek bunt znaczył tylko jedno – wyrzucenie ze szkoły, co przytrafiło się na przykład jej siostrze Anne, ale Rita nie chciała tracić szansy na edukację. „Młode dziewczyny w tych czasach przygotowywało się do małżeństwa. Uczono więc tańca, miałam dwa lata pianina, ale zero talentu. Siostra zakonna zdecydowała, że zamiast pianina będę miała kurs nauki pisania na maszynie i w ten sposób w dwa lata nauczyłam się pisać zawodowo, dziesięcioma palcami”. Ojciec twierdził, że to lepiej, bo przynajmniej to jakiś konkret. Należała też do kółka teatralnego, gdzie została reżyserem i czasami występowała jako aktorka, na przykład w męskiej roli Polieukta według Corneille’a. Na przedstawienia zapraszało się rodziców, którzy przyjeżdżali po południu w niedzielę z ciastkami, by zobaczyć córkę. Rita była także przewodniczącą klasy, reprezentowała szkołę w rozmowach z siostrami. Na tym etapie jej edukacja miała się zakończyć, rodzice inwestowali w synów, dla niej nie było pieniędzy. Ojciec przewidywał dla Rity tylko jedną przyszłość – małżeństwo. „Jesteś ładną dziewczyną, wyjdziesz za mąż, więc po co ci studia?” Ale ją ciągnęło w inną stronę, nie widziała siebie w roli kobiety co rok wydającej na świat potomstwo jak jej matka. Wedle ojca mogła ewentualnie zostać pielęgniarką, nauczycielką albo sekretarką – to były jedyne zawody przewidziane dla kobiet. W ostateczności wybrała więc wieczorowy kurs nauczycielstwa, bo wykalkulowała, że „uczenie dzieci daje dużo wolnego czasu”. Czuła się dumna, gdyż bracia, po których oczekiwano dalszej nauki, wcale się do niej nie palili, to ona – dziewczyna – miała zdobyć wykształcenie. Pożądała w życiu czegoś więcej, czegoś ponad tę ponurą, rygorystyczną rzeczywistość kanadyjską. Wygrała pierwszy pojedynek z braćmi i z surowym ojcem. Żal jej zawsze było tylko matki, która marzyła w życiu o czymś więcej niż tylko o rodzeniu dzieci. Była gotowa wziąć sprawy w swoje ręce i dlatego podjęła się pracy. „Przez trzy lata pracowałam i uczyłam się jednocześnie i przez to dostałam dyplom nauczycielski z rocznym opóźnieniem”. Przez ten czas mieszkała u rodziców i dojeżdżała do szkoły i do pracy autobusem, a gdy wracała o 22.00, podwoził ją do domu kuzyn – taksówkarz. To w amerykańskich warunkach musiało skazywać ją na poczucie niższości, bo tam każdy jeździł samochodem, a do tego kanadyjski klimat nie rozpieszczał. Wystawała na przystanku w wietrzne i śnieżne dni[843].
W nocy, gdy wracała do domu, wchodziła na górę do pokoju dziewczynek, wślizgiwała się do łóżka, które dzieliła z siostrą, po to, by kolejnego ranka znowu się zerwać i biec w chlapie albo śniegu na autobus. Lubiano ją w klasie, na pożegnanie w dwuletniej Saint-Jérôme koleżanka żegna ją czułymi słowami, dziękując za uśmiech i za „wzbogacenie intelektualne”[844]. Na zdjęciach z tego czasu Rita – w obowiązkowym granatowym mundurku z nietwarzową marynarką – zawsze się uśmiecha i wygłupia. W pamiętniczku (spisanym, a jakże, na maszynie), który koleżanki wypełniają swoimi zdjęciami, rysunkami oraz „ankietą osobową”, jest odbierana przede wszystkim jako podróżniczka. „Laurka” jej poświęcona nosi tytuł „W stronę Chartres” i przedstawia narysowaną Ritę z doklejoną głową z fotografii, na drodze do katedry w Chartres. Wśród jej talentów wymieniono „reżyserię” i „dziennikarstwo”, za jej dewizę życiową koleżanki uważają „żyć aż do śmierci”, a za ulubione miejsce − „wieczory literackie”[845]. Za dwadzieścia lat widzą ją jako „studentkę gdzieś na rozdrożach świata”. W wypracowaniu na temat „Dlaczego chciałabym zobaczyć Paryż?” młoda Rita pisała, że takiego pytania się nie zadaje, bo „czy pyta się, dlaczego chce się zobaczyć kogoś, kogo się kocha?”[846]. Oczywiście, że zamierza zobaczyć Paryż, bo „od dawna go sobie wyobrażam, od dawna konstruuję go sobie na swój sposób!”. Ale oprócz powodów czysto turystycznych wymienia także „artystyczne i, jeśli mogę się tak wyrazić, intelektualne”. Tyle opowiadano im, kanadyjskim dziewczynkom, o tym Paryżu, że chce go wreszcie zobaczyć na własne oczy. Jakiś czas po ukończeniu kursu nauczycielskiego usłyszała w radio wywiad z profesorem Guyem Boulizonem, miał piękny francuski akcent i od razu się w nim zakochała[847]. Wyczytała w gazecie, że profesor poprowadzi wykład, a po wykładzie zagadnęła go i tak się zaczęło. Przeprowadziła się do miasta i wstąpiła na Uniwersytet Montrealski. Boulizon, urodzony w 1906 roku, czyli wówczas czterdziestosześciolatek, stał się jej pierwszą miłością. To Francuz, który przyjechał przed wojną do Kanady i założył słynny Collège Stanislas, jego żona zaś uczyła w Collège international Marie-de-France dla dziewcząt. Boulizonowie byli bardzo cenieni przez québécois, bo nie pogardzali nimi, znali całą kolonię francuską, artystów, intelektualistów. Rita pokazała profesorowi swoje próby pisarskie, między innymi wiersze dla dzieci. Dzięki niemu zadebiutuje jako dziennikarka w wieku dwudziestu jeden lat w lokalnym piśmie „La Patrie”
recenzją Dziennika Anne Frank. Swoje teksty podpisze jako Anne-Marie. Boulizon także załatwi jej występ w telewizyjnym konkursie wiedzy. Czy profesor wiedział, że się w nim kochała? Czy to uczucie było ukryte? „Tak, to było ukryte, ale myślę, że akceptowane przez żonę, która bardzo mnie lubiła… To była taka amitié amoureuse. Odwzajemniona”[848]. Boulizon należał do znanych postaci. Ponieważ czasy były pruderyjne, można było tylko wyjechać gdzieś samochodem i uprawiać necking – całowanie po karku. Ale potem Rita widywała jego żonę na uniwersyteckich spotkaniach. Oboje byli dla niej utożsamieniem Francji, o której marzyła, także społecznie należeli do innego świata – lewicowych intelektualistów katolickich, przy nich czuła się „małą barbarzynką”, jak to określa. Ile w tej miłości było uczucia do realnego człowieka, a ile do znaczeń, jakie ze sobą niósł? Na lata został dla niej autorytetem. Nie tylko uczyła się na jego wykładach, ale także szlifowała przy nim francuski, pozbywając się „brzydkiego” kanadyjskiego akcentu, i uzyskiwała dostęp do tego, czego jej rodzina nie była w stanie zapewnić. Boulizonowie zaproponowali jej mieszkanie u siebie w zamian za opiekę nad dziećmi. „Byli dla mnie jak rodzina Balińskich dla Witolda – podsumuje. – Oboje bardzo mi pomogli, byłam trochę opiekunką ich dzieci, ale traktowali mnie jak członka rodziny i pomagali w studiach”. Nasiąkała atmosferą tej rodziny francuskiej, czytającej „Esprit”, choć sama przestała wierzyć w wieku siedemnastu–osiemnastu lat. Mimo to, gdy w weekendy odwiedzała rodziców, chodziła z nimi do kościoła, żeby nie plotkowano, choć nie przystępowała do komunii. U Boulizonów mogła wchłaniać kulturę francuską, tym bardziej że przyjmowali różnych gości, traktowali ją jak córkę i zasiadała z nimi do stołu przy kolacjach, gdy pojawiali się goście z Francji, jak na przykład Gabriel Marcel[849]. Na zdjęciach w albumie Rity widać rodzinę Boulizonów w domowych sytuacjach: Rita i nastoletnie dzieci na dywanie pod fotelem, na którym siedzi ksiądz, a za nim choinka. Albo z wycieczek – Rita z Boulizonem na łódce albo w stroju kąpielowym z żoną Boulizona i dziećmi na plaży. Ale w porównaniu z Ritą ze zdjęć z lat szkolnych widać inną Ritę. Jest jakaś wycofana, niepewna siebie, zamieniła się z rozbawionej nastolatki w osobę bardziej skrytą. Nie miała już takiej grupy znajomych wokół siebie, zamknięta w dyskretnym świecie profesora. Ten związek pozbawił ją chyba spontaniczności. Z jednej strony był to awans, ale z drugiej dręczył ją kompleks niższości. Skomplikowanie tej sytuacji
spotęgował jeszcze pewien chłopak. „Przeżywałam wtedy dwa rodzaje miłości. Dwa rodzaje całkiem odmienne. Pierwsza była do mojego profesora francuskiego. Przez pięć lat, począwszy od osiemnastego roku życia prawie do mojego wyjazdu z Kanady. A druga, prawdziwa zaczęła się z E. R., którego poznałam w wieku dwudziestu jeden lat u Boulizona. Ten nie wiedział o sprawie, może czegoś się domyślał, ale nie do końca”[850]. O siedem lat starszy E. R. odwzajemniał uczucie i to z nim zaznała miłości fizycznej. Ten związek trwał przez dwa lata, w dyskrecji przed Boulizonem. Nie zamierzała jednak wychodzić za mąż, chciała skończyć studia. Kilka razy w życiu zdarzyło jej się mieć oferty małżeństwa, ale zawsze odmawiała. Wówczas wśród kanadyjskich dziewczyn powodzeniem cieszyli się przede wszystkim obcokrajowcy. Nie tylko Francuzi, często właśnie hiszpańscy republikanie, jak E. R., których sporo uciekło do Kanady w czasie rządów generała Franco. W ciągu trzech lat Rita zrobiła za jednym zamachem licencjat i magisterium. Ciągle dorabiała – na przykład w weekendy przepisywaniem na maszynie, a latem pracowała raz w angielskiej firmie, która zajmowała się sprzedażą kiełbas. W 1958 roku załapała się jako sekretarka w Radio Canada w dziale kulturalnym. W tym roku kończyła właśnie studia. W ostatnim semestrze miała filozofię (tam nauczali tylko Tomasza z Akwinu, Arystotelesa, tylko katolicyzm, więc chodziła na zajęcia, ale nie podeszła do egzaminu), także religię, matematykę, metafizykę, współczesny dramat amerykański, poetów preromantycznych, malarstwo i Szekspira, którego bardzo lubiła. W Quebecu panował okres zwany Grande Noirceur [Wielką Ciemnością], kler stał na czele cenzury i prowadził indeks książek zakazanych. „Ale była w Montrealu księgarnia La Tranquille, gdzie się wchodziło, mówiło »dzień dobry« i znikało na tyłach wśród zabronionych książek. Powoli zaczynałam czytać Jeana-Paula Sartre’a, Simone de Beauvoir, których nazwiska znajdowały się na indeksie”. Coraz bardziej chciała się wyrwać z tego zaścianka, zbuntować przeciwko konwenansom, w tym swoim własnym. Pomóc jej w tym miała podróż do Francji. Gdy skończyła dwadzieścia trzy lata, dostała stypendium rządu francuskiego na rok studiów doktoranckich. W uzyskaniu go pomógł jej inny francuski profesor, który w ramach trzymiesięcznych wykładów uniwersyteckich zjawił się w Montrealu, Pierre-Henri Simon[851]. Ten ceniony wówczas pisarz i profesor z Fryburga, a przede wszystkim znany publicysta „Le Monde”, był jak Boulizonowie lewicowym katolickim intelektualistą i poznała go oczywiście
u nich na kolacji. Kiedy miał wytypować najzdolniejszego studenta kanadyjskiego na roczne stypendium, wskazał Ritę Labrosse. „Uwielbiałam starych profesorów, stawałam się ich pupilką, zadawałam pytania, a oni odpowiadali”. Spacerowali razem wzdłuż rzeki i prowadzili „długie sokratyczne rozmowy”[852], aż Simon był coraz bardziej zauroczony młodą Kanadyjką. Po jego powrocie do Francji prowadzili korespondencję i Simon stał się jej nieformalnym, zamorskim „opiekunem” studiów. We wrześniu 1958 roku wypłynęła do Hawru włoskim statkiem z głową pełną marzeń. Na pokładzie rozbawione towarzystwo nocami tańczyło, grało na gitarze. W tym czasie czytała pisarzy z międzywojnia: Gide’a, Cocteau, niektóre rzeczy Mauriaca, Martina de la Garde, dużo poezji, a przede wszystkim surrealistów i o nich właśnie chciała pisać pracę. Niestety została zaproszona na stypendium do Poitiers, poprosiła więc o pomoc Pierre’a-Henriego Simona. „Simon dowiedział się, że jest temat na Sorbonie. Szukano kogoś, kto by napisał pracę o Colette. Z przyjemnością przyjęłam ten temat, bo lubiłam Colette, a surrealistami wtedy zajmowało się tak dużo ludzi”[853]. Dzięki temu mogli się widywać, bo profesor co tydzień wykładał na Science politique w Paryżu. Rita przychodziła na jego wykłady, potem szli razem na kawę. Szpakowaty, szczupły i wysoki, o rok starszy od Gombrowicza, odebrał podobne do niego wychowanie, ale jego świat pisarski kształtował się pod wpływem chrześcijańskiej filozofii Emmanuela Mourniera, choć z czasem stał się krytykiem powiązań katolicyzmu z polityką i pieniędzmi. Podczas wojny dostał się do obozu jenieckiego, a w momencie konfliktu algierskiego zasłynął książką potępiającą tortury (Contre la torture; Przeciwko torturom 1957). W 1964 ukaże się jego książka o Camusie. Simon mieszkał na stałe we Fryburgu z żoną i córkami. Tę żonę Rita także poznała, gdy wybrali się na wakacje do Roscoff. Ona z koleżanką, Simon z żoną. Być może to Ritę opisze Simon w późniejszej książce z 1971 pod postacią Juliette Lorédan: „Ta młoda dziewczyna, śmiała, o męskiej inteligencji i woli oraz kobiecej zmysłowości i kaprysie, zawróciła w paru głowach, nawet starzejącego się dyrektora [szkoły], który przez kilka miesięcy był w niej szaleńczo zakochany”[854]. La sagesse du soir [Mądrość o zmierzchu] to ostatnia książka Simona (umrze w 1972 roku). Opowiada o emerytowanym profesorze, który podczas dwóch wakacyjnych miesięcy po śmierci żony zbiera wokół siebie rodzinę i wspomina swoje miłości. Profesor zastanawia się, dlaczego po tym, jak się zbliżył do Juliette, pozwolił jej się wymknąć. Czy zabrakło mu siły
charakteru, czy zadecydowało poczucie obowiązku wobec rodziny? Po piętnastu latach od zerwania wciąż nie umie sobie odpowiedzieć na to pytanie. Realny Simon poszedł dalej, jego romans z Ritą trwał dłużej, były poważne propozycje, nawet rozważania o rozwodzie[855]. Uważała go jednak za nieatrakcyjnego fizycznie, poza tym przez pierwszy rok korespondowała wciąż z E., który – gdy ona wyjeżdżała do Francji – trafił do pracy w Nowym Jorku. Ta miłość na odległość nie sprawdziła się, a jej skłonność do „starszych panów” wygra ze skłonnościami do rówieśników. Na Sorbonie zapisała się na zajęcia z literatury francuskiej, chodziła też na kurs literatury porównawczej profesora René Étiemble’a w Collège de France. Jako gość Francji miała też pewne obowiązki, a była to wciąż la vieille France. „W czasach studenckich asystowałam przy sesji Akademii Francuskiej, w miasteczku uniwersyteckim wykład miał dla nas François Mauriac. Zaproszono mnie też na pokaz mody Christiana Diora, na który poszłam z koleżanką. Sposób chodzenia modelek wydał nam się tak komiczny, że tylko się chichrałyśmy, byłyśmy kanadyjskimi wieśniaczkami. Zaproszono mnie także do domu ambasadora francuskiego w Niemczech François Busseta. Podjął mnie jako stypendystkę rządu na kolacji ze swoją żoną”[856]. Stypendium, choć było tak prestiżowe, to jednak skromne. Dlatego dorabiała u Kanadyjczyków, robiła ankiety dla Air France. „Jechało się autobusem z place des Invalides i zadawało turystom pytania. Niektórzy byli bardzo chic, bogaci”[857]. Tak spotkała Pierre’a Trudeau. Znała go już z Quebecu („w Quebecu wszyscy się znali”) – bo jedna z jej koleżanek była petite amie, kochanką, przyszłego premiera Kanady[858]. W ten sposób zarobi na vespę oraz na podróże po Europie, o których tak marzyła. „Najpierw pojechałam do krajów Beneluksu. We czwórkę wynajęłyśmy peugeota i zaczęłyśmy od Holandii. Chodziłam po muzeach, wszystko sobie notowałam w zeszyciku. Potem Belgia, gdzie odbywała się właśnie wielka wystawa światowa Atomium, a na końcu Luksemburg i powrót przez Alzację. Zjeździłam także na motorze całe Włochy i Sycylię ze swoim kanadyjskim chłopakiem. Z przyjaciółką Marie Solange, która miała pieniądze, byłam w Grecji samochodem z otwieranym dachem. Przejechałyśmy całą Hiszpanię. W tych czasach nie uprawiano masowej turystyki – to był raj, było dziko. Bardzo dużo podróżowałam po Francji. Jechałam w jedno miejsce i spędzałam tam dwa czy trzy tygodnie, na przykład w Prowansji. Chciałyśmy zwiedzić ten region po lekturze książek popularnego wówczas Jeana Giono. Łapiemy stopa, zatrzymuje
się samochód, a w nim… Jean Giono z żoną. Zabrali nas do siebie. Wtedy dojechałam nawet do Vence, bo znałam tam kanadyjskiego artystę Jeana Dallaire’a”[859]. W Paryżu mieszkała w miasteczku uniwersyteckim, Cité universitaire, w pawilonie kanadyjskim, dzieląc pokój z koleżanką. Chłopcy nie mieli wstępu do pokoi dziewczyn, aż pewnego dnia studenci się zbuntowali. Z pokoju dziewczyn wyrzucali przez okno w ramach protestu majtki i biustonosze. Na następne dwa lata udało jej się zahaczyć w niemieckim pawilonie Henrich Heine. Zasadnicza różnica polegała na tym, że tam miała niezależne studio, gdzie można było przyjmować męskie wizyty. Ale Ritę odbierano jako osobę poważną, niezainteresowaną flirtami, która nie chce zmarnować czasu[860]. Najpierw dlatego, że trwał jeszcze jej związek z Hiszpanem. „Potem miałam jakieś miłostki, na przykład z Kanadyjczykiem, z którym mieszkaliśmy trochę razem w Londynie, gdzie pojechałam, żeby się nauczyć języka. Bardzo przystojny student dizajnu, pochodził tak jak ja z farmerskiej rodziny spod Montrealu. Gdy przeniósł się do Mediolanu, zaprosił mnie na święta Bożego Narodzenia i poprosił o rękę. Ale odmówiłam”[861]. Dziewczyny bały się, że zajdą w ciążę, bo wtedy nie było tabletek antykoncepcyjnych. Rita obawiała się, że z tego powodu mogłaby nie skończyć studiów. Pobyt we Francji udało jej się przedłużyć o dwa lata dzięki stypendium kanadyjskiego Conseil des arts, ale po upływie tego czasu musiała już wracać do kraju. Szczerze mówiąc, przywitanie, jakie zgotował jej Paryż, wcale nie było takie, jak je sobie wyobrażała pełna idealizmu dziewczyna z Quebecu. Klimat nieprzychylności w stosunku do osób z odmiennym akcentem, brak cierpliwości, by powtórzyć słowo, kiedy się czegoś nie rozumiało, nieporozumienia leksykalne. Mimo tylu ćwiczeń z Boulizonem wciąż pozostawał jej akcent, którego się wstydziła. Do tego oschłość, zadzieranie nosa przez Francuzów, niemożność przeniknięcia do środowiska i rozwiązłość, której jej katolicka natura z klasztoru nie pojmowała[862]. Mimo to Kanadyjczycy płakali, gdy musieli wracać. Po trzech latach we Francji ojciec wysłał Ricie bilet lotniczy na ślub brata i w sierpniu 1961 roku wylądowała w Montrealu z nieukończonym doktoratem. Tym razem z dwoma siostrami wynajęła mieszkanie i znowu uczyła, ale już nie dzieci, tylko osoby na ostatnim roku kursu klasycznego. Przez dwa lata dawała lekcje na temat surrealizmu. Brak doktoratu powodował niższe zarobki, dlatego zdecydowała się na jeszcze jedno podejście.
Dzięki pieniądzom brata i ojca wróciła do Francji jesienią 1963 roku, by w półtora roku ukończyć wreszcie pracę doktorską o Colette. Tym razem zamieszkała przy rue Récamier 5, u teściowej profesora Boulizona, pani Chobert. Bogata dama potrzebowała kogoś do towarzystwa, dzięki czemu Rita miała tani pokój w centrum miasta, w imponującej kamienicy. Szykowała jej posiłek i wychodziła rano do Biblioteki Narodowej, gdzie korzystała z L’Enfer, Piekła. By do niego wejść, trzeba było mieć specjalne pozwolenie. Trafiały tam wszystkie zakazane pozycje, książki erotyczne, na przykład markiza de Sade, i między innymi niektóre powieści Colette. Tak naprawdę ciągnęło ją jednak nadal do podróżowania i po przyjeździe, w październiku, udała się do Cadaqués w Katalonii jako wielbicielka Psa andaluzyjskiego Luisa Buñuela i Salvadora Dalego. W Cadaqués miał swój słynny dom Dalí i tam spotkała go „przez przypadek”. „Szłam wzdłuż brzegu morza, a na górze zauważyłam mężczyznę, który rozkładał jakieś duże rzeczy do malowania, z kimś, kto się temu przyglądał. Kiedy mnie zauważył, a Dalí był wysoki, zaczął machać ręką i zauważyłam te wąsy. Nie mogłam uwierzyć. Zaprosił mnie do siebie, zwiedziłam jego fantastyczne atelier, poznałam żonę Galę, tę słynną Rosjankę, która była mało przyjemna. Potem, gdy pewnego dnia Salvador Dalí przyjechał do Paryża, zadzwonił do mnie. Odebrała madame i pokazała mi, że ten ktoś ma »kuku na muniu«, bo przedstawił się: »tu boski Dalí«”. Widywali się przez dwa tygodnie. „Nazywał mnie swoją »une petite page«, bo wiedziałam wszystko o surrealizmie”[863]. Zimą jeszcze wyskoczyła na narty, wtedy gdy właśnie Ślub Gombrowicza grano w teatrze obok. Jakoś nie mogła się zabrać do tego doktoratu, także dlatego, że „francuscy profesorzy byli bardzo snobistyczni, nigdy nie można ich było zobaczyć, niczego przedyskutować i błądziłam w ciemnościach”[864]. Upłynęło już pół roku, a praca nie posunęła się do przodu. Wtedy to ponownie zainterweniował Pierre-Henri Simon i załatwił jej miejsce w opactwie Royaumont, żeby mogła się skupić na pisaniu. Royaumont to był prestiż.
X
Vence
Place du Grand Jardin 36
Po podróży do Włoch Rita wraca do Witolda, który czeka na nią w La Messuguière niedaleko Cabris. Chciał uciec od nadchodzącej jesieni i zimy. Polecono mu to miejsce na południu. La Messuguière to ładnie położona willa z kamienia, otoczona zielenią, rodzaj domu dla artystów. Towarzystwo nie jest najgorsze, udaje mu się nawet nawiązać miłe relacje z kilkoma rezydentami. Zostanie tu, aż Rita znajdzie mieszkanie w okolicy. Ponieważ zna już pobliskie Vence, od razu kieruje tam kroki i wpadają jej w oko dwa domy z ogrodem. Witold jednak protestuje, najbardziej przekonuje go mieszkanie w sporej willi w środku miasteczka przy place du Grand Jardin 36. Po wstępnych oględzinach Rity Witold przyjeżdża na inspekcję. Wysiadają z autobusu na przystanku na place du Grand Jardin i przysiadają przy źródełku La Foux, które od ponad dwóch tysięcy lat dostarcza wodę do miasteczka. Znajdują się obok restauracji La Régence, po przekątnej od willi Alexandrine, którą przyjechali zobaczyć. Toczy się tu spokojne życie. Mieszkańcy spacerują z pieskami, a w południe wpadają na kawę do ogródków kawiarnianych. Czteropokojowe mieszkanie na drugim piętrze, z którego okien rozpościerają się widoki na cztery strony świata, od razu przypada mu do gustu i aprobuje wybór bez wahania. 22 października Rita dostaje klucze do mieszkania, co Witold, uważający dwójkę za swoją cyfrę, uznaje za znak[865]. Jeszcze trzy dni, w czasie których nowa towarzyszka sprawnie organizuje potrzebne rzeczy, i 25 października wraz z czterema walizkami zawierającymi cały dorobek życia Gombrowicz wchodzi po schodach do swojego nowego mieszkania. Będzie to piętnaste łóżko, od kiedy opuścił Argentynę, jak skrupulatnie wyliczy.
[^] Willa Alexandrine (zaznaczona strzałką), a obok budynek hotelu. Widać zadrzewiony place du Grand Jardin oraz centrum miasteczka po prawej
Vence to, jak mówi, miasteczko „niegłupio położone”, między morzem a górami w południowym zakątku Francji, niedaleko Włoch. Z jednej strony ściana gór, z drugiej otwarcie przestrzeni w stronę wybrzeża. Stamtąd nadpływa morskie powietrze, tam jest Nicea i tam bawią tłumy zblazowanych turystów. Z kolei z gór przychodzi chłód, który czyni Vence przyjemniejszym w czasie lata. Skały stanowią tło krajobrazowe i z nich pobudowane są domy. Witoldowi przypomina to Zakopane, choć trudno tu znaleźć realne podobieństwo, bo góry są wapienne, a nie granitowe, często płasko ścięte, w przeciwieństwie do ostrych szczytów Tatr. Do tego góry wokół Vence są suche, mniej zielone, ale czasem jakiś zakręt, jakiś szczegół może przywodzić na myśl takie wspomnienia. W okolicy sporo jest średniowiecznych miasteczek nietkniętych przez przeróżne wojny. Pierwsze osady założyli tu jeszcze Rzymianie, przyciągnięci doskonałą wodą. Samo centrum Vence do dzisiaj zachowuje cechy średniowieczne. Starówka z wąskimi, krętymi uliczkami pozostaje zamknięta w murach miasta
z czterema bramami. Place du Grand Jardin znajduje się jednak poza tym okręgiem, na terenach byłych ogrodów, niżej, ale wciąż bliziutko. Więcej tu przestrzeni i powietrza, wokół placu istnieje drugie centrum, przede wszystkim z uwagi na transport – tędy przebiega główna droga. W Vence życie codzienne z wdziękiem łączy się ze sztuką. Mieszkańcy to drobni rzemieślnicy, handlarze, ogrodnicy, ale także malarze, którzy cenią tutejszą grę światła, i rzeźbiarze, korzystający z dostępu do cennego materiału w okolicznych górach. Mieszkał tu Henri Matisse, przybywali z odwiedzinami do niego Picasso, Aragon, André Breton, niedaleko wciąż mieszka Marc Chagall, ma tu willę także Jean Dubuffet. W restauracji przy placu, La Régence, wciąż pracuje jedna z modelek Matisse’a, Ginette Palomares[866].
[^] Widok na górę Baou des Blancs z Vence. Po lewej widoczny hotel Saint-Martin, gdzie Witold i Rita zatrzymywali się czasem na kawę i gdzie on lubił pisać przy stoliku listy
Witold wchodzi do mieszkania, a stukot butów o czerwoną terakotową posadzkę niesie się głuchym echem. Mieszkanie jest bowiem bardzo wysokie,
zwłaszcza długi, pusty korytarz wywołuje klasztorne wrażenie. Z korytarza wychodzą drzwi do czterech pokoi, kuchni, łazienki i ubikacji, a każdy pokój ma duże okna, trzy z nich nawet balkony (ich pokoje oraz salon). Z głównego, teatralnego balkonu w salonie widać cały place du Grand Jardin. Lustra nad marmurowymi kominkami w każdym pokoju dopełniają całości, a fantazji dodają ściany wymalowane pod sufitem w zamaszyste kwiatowe esy-floresy. Na powitanie Rita udekorowała mieszkanie bukietami z jesiennych liści zebranych podczas spacerów po miasteczku. Witolda ujmuje to, ale w przyszłości nie będzie chciał kwiatów z uwagi na alergię, choć okolice Vence słyną z ich upraw, bo to kolebka najstarszych zakładów perfumiarskich. Same pokoje są trochę zagracone przyciężkimi meblami prowansalskimi właścicielki, pani Antoinette Blacas, byłej nauczycielki, która zajmuje pierwsze piętro willi z tarasem (u góry mieszkają jeszcze dwie rodziny). Od razu uruchamia się w Gombrowiczu natura „urządzacza”. „Witolda pasjonowało ulepszanie i dekorowanie mieszkania. Zdziwiło mnie to, bo wyobrażałam sobie – głupota z mojej strony – że mężczyźni się tym nie interesują. Potem odkryłam w Kronosie, że kiedy przeprowadzali się ze Służewskiej na Chocimską, to on zajął się przeprowadzką. A więc już wtedy go to pasjonowało. Wszystko pourządzał, jak chciał”[867]. Przestrzeń jest dla niego taką samą formą, jak każda inna – literatura, ubiór czy zachowanie. Wybiera sobie najciemniejszy pokój – północny, z widokiem na góry, większy od pokoju Rity znajdującego się vis-à-vis. Uznaje bowiem, że ciemniejszy jest „bardziej męski”[868]. Ma widok najpierw na przydomowy ogród warzywny, a w dali na górę Baou des Blancs. Z kolei okno w pokoju Rity wychodzi na uliczkę i ścianę starego Grand Hotelu. Witold bardzo sobie ceni byle jaką lampę, która zwisa na długim kablu, bo „to bardzo dystyngowane”, a także dlatego, że przypomina mu kawiarnie[869]. Broń Boże jednak, by było zbyt artystycznie, musi być „tak sobie”. Bardziej dystyngowana jest też odpadająca farba – każe odmalować wszystkie drzwi w mieszkaniu, ale z wyjątkiem balkonowych, na których farba łuszczy się jak w zapuszczonym hotelu, bo tak jest bardziej elegancko. Zdecydowanie pozbywa się zastanych drobnomieszczańskich mebli. Likwidacji ulega przede wszystkim przesadne łoże, w którego miejsce kupują dwa pojedyncze łóżka – „bo Witold nie mógł z nikim spać z powodu astmy, a ja miałam zawsze problemy ze snem”, wyjaśnia Rita[870]. „Mieliśmy więc każde swoje łóżko, swój pokój, ale jak się zostawiło otwarte drzwi, można się było widzieć”. Niektóre wybory są podyktowane sposobem, w jaki funkcjonowało
rodzinne mieszkanie Gombrowiczów przy Służewskiej. Najlepiej widać to przy okazji sporu, jaki toczą na temat pokoju na wprost od drzwi wejściowych. Rita chce zrobić tam otwartą bibliotekę, Witold ostro protestuje. Wzdłuż korytarza przy Służewskiej drzwi zawsze pozostawały zamknięte i zamknięty zostanie też ten pokój z przeznaczeniem na podnajem, później przerobią go na gościnny.
[^] Widok na willę Alexandrine z placu du Grand Jardin. Na tym balkonie wychodzącym z salonu Gombrowicz lubił stać i „pozdrawiać” lud albo cytować Szekspira. Zdjęcie z 2016 r.
Odtąd Rita i Witold, dwoje wędrowników z różnych krańców świata, zaczynają wspólne mieszkanie. Żadne z nich nie ma doświadczenia w dzieleniu przestrzeni z drugą osobą. Jest między nimi także dystans trzydziestu lat. Łączy ich jednak sytuacja bycia na zakręcie, z tym że za decyzją o wspólnym życiu stoi w obu wypadkach inna motywacja. Witold po prostu desperacko potrzebuje pomocy, nie kieruje się sentymentami, tylko praktycznością. Motywy Rity są bardziej złożone. Potrzebuje klarowności w swoim życiu, dobiega trzydziestki, ale ciągle błądzi we mgle. Wstydziłaby się przed rodzicami powrotu do Kanady bez doktoratu i nie kusi jej przyszłość nauczycielska. Po liźnięciu życia w Paryżu nie jest już tym naiwnym Kandydem, do którego lubi się porównywać. Początkowo wiedziona naturalnym idealizmem i entuzjazmem, zdążyła się już zderzyć z rzeczywistością i pewnie zdawała sobie sprawę z pułapki: zbliża się do wieku, kiedy zaczyna się staropanieństwo, a jeśli nie chce wychodzić za mąż, skazana jest na bycie kochanką. Francuski model życia (żona plus kochanka) funkcjonuje doskonale, ale zna już jego cienie. Mityczna wolność Simone de Beauvoir kusiła, ale po pierwsze nie jest Simone, po drugie brakowało jej Sartre’a. Jeszcze w La Messuguière wyznała Witoldowi miłość, a on dopytywał się, czy to na poważnie i co z jej romansem z Janem Glebem[871]. Zapewniała go, obawiającego się skandalu i dramatu, o pewności swojego uczucia. To, co na pewno szczerze ekscytuje Ritę, to perspektywa życia z pisarzem – byłoby to spełnienie jej marzeń. Łapią się siebie nawzajem jak ostatniej deski ratunku. Są świadomi niejasności swej relacji w oczach sąsiadów tego małego miasteczka, dlatego decydują się przedstawiać jako pisarz i sekretarka. Tak też sprawę prezentuje rodzicom Rita, gdy informuje, że nie wróci w przewidzianym terminie. Prywatnie Witold jest bardziej szczery: „Rita jak dotąd znakomicie się sprawia, jest zabawna, sprawna, zaradna, uczciwa itd. Ale dopiero teraz wykaże swoje talenty, bo dotąd siedziała ze mną tutaj [La Messuguière] – teraz gospodarstwo na jej głowie. Kocha mnie czule (odkąd zdziadziałem, mam wściekłe powodzenie u kobiet). To był zdaje się dobry pomysł, gdyż jej obecność zmienia mi samopoczucie, a koszta, przypuszczam, nie będą większe, niż gdybym sam był”[872]. Ona z kolei wspomina: „Gdyby nie było Witolda, nie wiem, co bym zrobiła, czy wróciłabym do Kanady. Chciałam, żeby coś pasjonującego, wielkiego wydarzyło się w moim życiu. Przy nim moje przeznaczenie się wypełniło. Nasze losy były sprzężone, potrzebowaliśmy jedno drugiego. W życiu codziennym rozumieliśmy się doskonale. Mieliśmy oboje taką
porządnicką naturę, a jednocześnie fantazję. Witold miał coś z mojego ojca, ale w inny sposób. Gdyby był młodszy, mogłabym naprawdę mieć z nim dzieci”[873]. Praktyczny zmysł Witolda i stale towarzyszący mu lęk o płynność finansową każą mu podjąć przedsiębiorcze kroki. Stąd pomysł o podnajęciu pokoju, choć stać za tym może także znana skłonność, bo sublokatorem miałby być Jacques Clauvel z Royaumont. Jeszcze z Cabris, na trzy tygodnie przed przeprowadzką, pisał do niego: „szkoda, że nie masz grosza, by z nami zamieszkać”[874]. W listopadzie, po miesiącu wspólnego mieszkania z Ritą, jest mowa o pięciu– dziesięciu dniach we trójkę na próbę. Wtedy oboje w wybornym nastroju piszą do Jacques’a list, tworząc na końcu dwugłosowy przeplataniec: [pismo Rity:] on jest odrażający! [pismo Witolda:] ona jest szalona [pismo Rity:] on jest superstaruszkiem [pismo Witolda:] jak ona mnie kocha! [pismo Rity:] jak on mnie uwielbia! [pismo Witolda:] zostaliśmy dwoma gołąbkami [pismo Rity:] powiedział[875].
W tym pojedynku wygra jednak Rita. List do Jeleńskiego wyjaśnia rozgrywkę: „Bardzo mnie ucieszyło, że zająłeś się trochę Jacques’iem, który na pewno cierpi z powodu, iż jego nie wziąłem tutaj, tylko Ritę”[876]. Jacques pojawi się u nich na kilka tygodni latem roku 1965. Potem jesienią tego roku Witold zapewni, że jeśli chodzi „du côté de chez Céline”, o sprawy erotyczne, to on odczuwa „znudzenie”[877]. Sprawa z Clauvelem zostanie definitywnie zamknięta pod koniec 1965, gdy oboje z Ritą będą zdegustowani jego gwałtownymi szaleństwami i nogami wystawianymi na stół[878]. Gombrowicz wyobraża sobie, że życie w Vence zorganizuje tak jak z argentyńskimi chłopcami. Rita nie ma odwagi, by sprzeciwiać się takiej wizji, także dlatego, że deklaruje otwartość obyczajową („Mówiliśmy sobie wszystko, jak Jean-Paul Sartre z Simone de Beauvoir”[879]). Od razu w pierwszych dniach Witold, jak się wyrazi, zaczyna też „podszczypywać” Ritę. Po nim inicjatywę podejmuje ona. Drugiej nocy wychodzi z pokoju, puka do jego drzwi i wślizguje się do łóżka. Odtąd prowadzą życie erotyczne, które swoim zwyczajem Witold odnotowuje w prywatnym dzienniku. A więc „odkąd z Ritą jestem, więcej niż 15
razy, 4-y orgazmy”. Używa tam także rzadkiego w swym słowniku słowa: „miłość”[880]. Pisze: „miłość z kobietą po 20 latach co najmniej” (wygląda na to, że liczy od lat czterdziestych, od – mniej więcej – czasu, gdy przekradał się w nocy do Valle Hermoso). Rita nie wie, że ich życie erotyczne jest odnotowywane i że oprócz Kronosu Witold zwierza się także w liście do Mariana: „robię to raz rano, raz po południu i w nocy. (D Y S K R EC J A )”[881]. Dziewczyna podoba mu się zewnętrznie – „przystojna, choć (co może jest zaletą) ma typ nieco Indianki”[882] – ale docenia też jej inteligencję („przyjemnie mi się [z nią] gaworzy”[883]) i ogólnie „amerykańskość”, a w tym głównie zaradność. Tak przedstawia ją rodzinie: „Załączam fotkę Rity sprzed 2 lat, to jest dziewczę nader »nouvelle vague«, tzn. nowoczesna, dużo jeździła, od 6 lat niby to pisze »tezę« o Colette (to służy do wyłudzania stypendiów), przyjaźni się z Dalim, z P.H. Simonem etc., dobrze się ubiera, bardzo wysportowana, zaradna, uczciwa. Póki co mnie »kocha«, jak długo [to] potrwa, nie wiem, zresztą jakby uciekła, mam inną w Berlinie”. Wedle Rity ten człowiek postrzegany jako perwersyjny jest w sprawach seksualnych „prosty i nieskomplikowany” i uważa, żeby nie było ciąży[884]. Zgodnie ze swoją filozofią („Zawsze zdumiewało mnie, że mogą istnieć życia, oparte na innej zasadzie niż moje”[885]) Gombrowicza interesuje, co może – jako inny byt – czuć psychicznie i fizycznie kobieta. Zadaje Ricie pytania, do tego stara się zdobytą wiedzę zastosować tak, by jego partnerka również doznawała przyjemności[886]. Pożycie z kobietą zdecydowanie wpływa na poprawę jego stanu, dlatego żwawo poleca Betelú, by zdecydował się na ślub z Valiją: „Teraz ze śródziemnomorską jasnością widzę, że życie małżeńskie pomaga osobom mającym problemy z nerwami. […] W każdym razie trzeba żyć z kobietami. Po to są”[887].
[^] Biurko w pokoju Gombrowicza. Za jego plecami znajdują się drzwi. Stąd miał widok na swoje łóżko i okno balkonowe. Rok 1965
Dzięki temu domowemu spokojowi czuje się wreszcie na siłach, by zasiąść do Kosmosu, który pozostaje nieukończony od czasu, gdy z Piriápolis wyrwało go zaproszenie Forda. Zawsze staje wobec tego samego problemu – nie wie, jaki finale nadać powieści. „Witold nie miał zwyczaju opowiadać historii, koncentrował się tylko na napotykanych problemach formalnych. Jednym z nich była nieumiejętność zakończenia książek. Z Ferdydurke przeżywał koszmar, przez trzy miesiące chodził po Warszawie i nie mógł się zdecydować. Jeśli się dobrze przyjrzeć, to nigdy nie ma u niego prawdziwego zakończenia. Zawsze jest ucieczka, w Ferdydurke ucieczka z twarzą w dłoniach, w Pornografii nagle pojawia się kilka śmierci”[888]. Tłumaczy to następująco: „rzecz polega nie na tym, żeby problem rozwiązać, lecz żeby go odpowiednio postawić”[889]. Tym razem, podobnie jak kiedyś od Anieli przy Chocimskiej, inspiracja przychodzi ze strony Rity. Sugeruje ona, by na zakończenie wspomniał, co właśnie zjedli na obiad. Witold uradowany zasiada przy stole postawionym na środku swojego pokoju, pochodzącym z jakiegoś sklepu, pełnym zaszyfrowanych rachunków
wyrytych na blacie, i dopisuje uroczyście zakończenie powieści, którą z początku zamierzał zatytułować Konstelacja. A więc: „Dziś na obiad była potrawka z kury”[890]. Nawet nie pomyślał o zmianie stołu do pracy na wygodniejszy. Jako pisarz nie ma wielkich wymagań. Jak zawsze pisze piórem, kałamarz chowa w szafie, bo lubi porządek. „Miał zwykły mały notes. Wszystko musiało być małe, syntetyczne. Nie otaczał się przedmiotami – wspomina Rita. – Tylko to, co najważniejsze. Nie miał ani słownika, ani gramatyki, ani encyklopedii, ani podręczników”[891]. Wprowadził się do willi Alexandrine z czterema książkami, z czasem dokupi sobie trochę – słownik niemiecko-francuski i hiszpańskofrancuski, których będzie używał do korespondencji. „Nie trzymał nigdy żadnych papierów czy piór po kieszeniach, nigdy niczego nie notował. Siadał do stołu i pisał »jak uczeń odrabiający lekcje«”[892]. Pewnego dnia powie Ricie: „już wystarczy, teraz musisz przeczytać moje książki”[893]. Rita zaczyna od Ferdydurke. Od razu jej się podoba, ale kiedy dochodzi do części z Młodziakami, podoba jej się tak bardzo, że nie może uwierzyć, że żyje z autorem takiego dzieła. Kiedy kończy, on przepytuje ją trochę i jest ciekaw opinii. Rita odpowiada wprost: „To jest genialne”. Czuje się onieśmielona. Przez następnych dziesięć dni się nie odzywa, paraliżuje ją zachwyt. W końcu Witold się denerwuje i mówi, żeby już przestała, „przecież to ja ten sam”. Teraz dopiero Rita uświadamia sobie, z kim żyje. Zauważa, że Witold nie zwraca zupełnie uwagi na swoje rękopisy („Prawdziwy artysta nie interesuje się takimi szczegółami – to dobre dla profesorów i naukowców”[894]), i zaczyna mu wykradać kartki z kosza, prostować je i układać.
[^] Pierwsze znane wspólne zdjęcie Rity i Witolda. Siedzą razem w kawiarni La Régance przy placu Grand Jardin razem z François i Liliane Bondy. Marzec 1965 r.
W ciągu pierwszych wieczorów w Vence zwierzają się sobie z różnych spraw: historii rodzinnych, z przygód życia, łącznie z erotycznymi. Te opowieści snute przez kilka miesięcy stanowią ich główną rozrywkę, bo po zmierzchu w Vence zapada głucha cisza jak na wsi. Ostatni autobus do Nicei odjeżdża o 18.00 i niedługo potem miasteczko zamiera. Ale jak łatwo przewidzieć, w związku niedoświadczonych ludzi szybko pojawiają się także małe zatargi, które Witold od razu opisuje w dzienniczku – w ten sposób umożliwi wgląd w sprawy swoje i Rity przyszłym skrupulatnym badaczom. Jedna sprawa dotyczy sfery zawodowej – Rita ma między innymi zająć się tłumaczeniem umowy angielskiej, ale nie zna dobrze – wbrew oczekiwaniom Witolda – tego języka. Nie znosi angielskiego, bo odbierany jest w Kanadzie jako język okupanta, ale Witold nie miał o tym pojęcia. Druga dotyczy poważniejszej sprawy – nastoletniej pomocy domowej. Gdy dziewczyna pojawia się po raz pierwszy, Rity nie ma, a gdy wraca, dowiaduje się, że pan skomplementował dziewczynę, że „jest piękna”[895]. Rita znając już historie Witolda o flircikach panicza ze służącymi, zwalnia dziewczynę. Na pewno czuje się dotknięta, ale przede wszystkim ostrzega Witolda, że nie może igrać w małym Vence z młodocianymi, bo będą mieli na
głowie policję. Wtedy on notuje: „Atmosfera zaczyna się psuć”[896]. W takim nastroju pisze również do Mariana: „Z tą dziewczyną nie wiem, jak długo to potrwa. Stary, ona mnie kocha, co utrudnia sytuację. Poza tym czasami jest dość głupia (jak wszystkie)”[897]. W ten sposób pierwsze Boże Narodzenie upływa w nie najlepszym nastroju. Co roku, gdy zbliżają się święta i kolejny nowy rok, Witold powtarza: „Tymczasem N. Rok i święta itd. Szalenie mnie to nudzi, rok w rok to samo”[898], albo: „Życzenia, ach, cóż to za idiotyczna mania, co komu z tego?”[899]. Rita musi się nauczyć ignorować podobnie banalne okazje, co nie jest łatwe. Już na swoje trzydzieste urodziny, 28 listopada, dostała pierwszą bolesną lekcję. Przygotowała romantyczną kolację ze świeczkami, które natychmiast trzeba było zgasić, bo Witold pokasływał, dając do zrozumienia, że dym mu szkodzi, i „podczas gdy ogień wygasał w kominku, zrobił mi wykład o szczęściu”, które nazywał „lichym”. Brzmiał on tak: „Marzenie o szczęściu, szukanie wygody, która nie istnieje, której nigdy nie można osiągnąć, jest czymś płytkim i małodusznym. Życie to wieczna walka z trudnościami, które wciąż odradzają się na nowo w najróżniejszej postaci. Jak dzielny żołnierz, powinniśmy je pokonywać najlepiej, jak się da. Człowiek musi bezustannie próbować odnosić zwycięstwo nad rzeczami. Ta codzienna walka wymaga prawdziwej odwagi. W dziedzinie ducha jestem sportowcem. Żyć to znaczy walczyć. Niczego, absolutnie niczego nie zdobywa się raz na zawsze. Cierpienie jest częścią życia, trzeba to zaakceptować. Szukanie szczęścia i duchowego komfortu to życiowa tandeta. Trzeba umieć bawić się drobiazgami i dlatego wkładać możliwie najwięcej z siebie w to, co się robi. Masz trzydzieści lat – dodał. – Starzejąc się, człowiek staje się podmiotem, a przestaje być przedmiotem. Przez to świat robi się o wiele bardziej interesujący. Dopiero stając się podmiotem, kobieta zaczyna żyć naprawdę i może znieść starzenie się. Tylu ciekawych rzeczy się nie zauważa, jeśli myśli się tylko o tym, żeby się podobać. Inni mogą ci się podobać, to co innego. – A samotność? – spytałam. – Każdy jest samotny. Musisz się z tym pogodzić jako normalnym stanem rzeczy. Wszystkie zwierzęta są samotne. Widziałaś kiedy, żeby psy spacerowały pod rękę?”[900]. Druga lekcja dotyczy prezentów – ten wyłudzacz prezentów w przeszłości (a to na urodziny 4 sierpnia, a to na imieniny 8 września) zabrania sprawiania sobie takowych, bo to doprowadza „do nadmiaru zobowiązań, gdzie tak łatwo o kłamstwo i fałszywą delikatność”.
To są przykre dla niej momenty. „Gdy tylko zaczynałam mruczeć z zadowolenia – dodaje – burzył harmonię. Gdy szczęście rozpierało i unosiło niczym balon, wyjmował scyzoryk i przekłuwał go”. Po raz pierwszy Rita styka się z życiem „bez znieczulenia”[901]. Ale to i tak musi być więcej niż w domu Boulizonów, tutaj ona jest panią, a klasztorne wychowanie nauczyło ją dyscypliny i podporządkowania. Teraz odbiera naukę życia w ascezie uczuciowej i przystosowuje się do niej, choć czasem i tak będzie go obejmować czy głaskać po ramieniu z radością kotki, a on co najwyżej mruknie „hmhm”[902]. Lekkość życia nie trwa długo, po dwóch miesiącach, jeszcze przed końcem roku 1964, stan zdrowia Witolda się załamuje. Wbrew zwyczajom opiera się, by udać się do lekarza. Dopiero pod koniec roku trafia do lokalnego młodego doktora o nazwisku Marinov, bułgarskiego pochodzenia, który wysyła pacjenta na prześwietlenie. Przez kilka tygodni żyje w strachu przed rakiem. Okaże się, że to wrzody, co wyjaśnia ciągłe bóle. Zaczynają go leczyć zastrzykami, które wykluczają kortyzon, używany przeciw astmie, a to z kolei powoduje duszenie się – dwa, trzy razy budzi się z tego powodu w nocy. Nowy Rok przesypia, a rok 1965 zaczyna od listów do Rússovicha i Janusza z prośbą o pomoc w załatwieniu cyjanku. Wyjaśnia: „perspektywa kwękania wieloletniego niezbyt mi przypada do gustu”[903], i złości się, że „rzecz tak zdawałaby się łatwa jest w praktyce taka trudna do zorganizowania”[904]. O swoich podejrzeniach nie mówi Ricie, której nie wtajemnicza także w sprawę trucizny ani szykowanego testamentu (jego wykonawcą miałby zostać Kot Jeleński, a beneficjentem między innymi Mariano Betelú)[905]. Ale ona także ukrywa przed nim tajemnicę. Dowiaduje się od lekarza, że płuca Witolda są czarne jak węgiel. „Myślałam, że z Witoldem będę miała lata wspólnego życia, a tymczasem ta wiadomość nie pozostawiała dużo nadziei. Trzymałam to w tajemnicy przed nim i to mi ciążyło, ale jednocześnie myślałam, że miłość i młodość pomogą mi przezwyciężyć wszystko. Poza tym jego brat Janusz, też astmatyk, był po obozie, a jednak jakoś żył”[906]. Wspólnie – w oparach absurdu – zastanawiają się nad najlepszymi sposobami na samobójstwo. Oprócz zwierzeń i wspomnień jest to temat ich konwersacji w pierwszych miesiącach. „Mówił o tym, jakby to było nic. A jednocześnie zawsze kończyło się na tym, że to nie jest możliwe. Śmialiśmy się przy tym dużo. Przestudiowaliśmy wszystkie możliwości. Tabletki? Nie wiadomo było, jak je skutecznie przedawkować. Rzucić się pod pociąg? Pociąg był za drastyczny. Pamiętam, że dużo było śmiechu z gazem, wyobrażaniem sobie, jak wybuchnie
cały dom razem z właścicielką. Kazał mi nawet iść na policję zapytać o pozwolenie na posiadanie broni. I ja poszłam. Na szczęście się nie zgodzili. Znajomy Kanadyjczyk powiedział mi, żebym uważała, bo jestem młodą kobietą i skończę życie w więzieniu”[907]. Ognisko domowe uzupełnia najważniejszy bohater – biały kundel z kilkoma łatami. Szczeniak znalazł się u nich przez przypadek. Witolda rozczula, jak upaprał się węglem w składziku pomiędzy kuchnią a jadalnią. Rywalizują z Ritą o względy Psiny, jak go nazywa Gombrowicz dla utrudnienia wymowy Francuzom. A kiedy Witoldowi udaje się już jako tako dojść do siebie po kuracji wrzodów, w lutym w willi Alexandrine przyjmują pierwszych gości. Wyczekują ich z niecierpliwością, wyglądając z balkonu. Czerwonym porsche na parking na place du Grand Jardin zajeżdża dwóch młodych Polaków – wielbicielka Witolda Maria i jej mąż Bohdan Paczowski. Przyjechali z Włoch, z niedalekiego nadmorskiego Chiavari. Czerwony samochód robi wielkie wrażenie, Witold mówi: „Oni są bogaci”, ale okaże się, że samochód pożyczyli, by zadać szyku, a Maria wydała ostatnie grosze na nowy sweter. Rita jest zauroczona Polakami, z którymi porozumiewa się podstawowym angielskim, bo oni nie znają francuskiego. Wielkie wrażenie robi na niej zwłaszcza Maria i jej styl[908]. Odciążają ją też trochę – może wyskoczyć z domu i pozałatwiać swoje sprawy. Dojeżdża do nich także pomysłodawca wizyty u mistrza, Sławomir Mrożek, trzydziestoczteroletni dramaturg, który już święci światowe sukcesy. Razem z Marią Paczowską są świeżymi uciekinierami z rzeczywistości P R L . Korespondowali z Gombrowiczem od czasu, gdy był w Berlinie – planował wtedy nawet uciec do nich na Południe. Wyszło inaczej. Mrożek jest z pokolenia młodych ludzi, wyrosłych w innych okolicznościach, Gombrowicz jest go ciekaw. Gdy Mrożek opublikował swoje pierwsze opowiadanie, usłyszał, że jest „gombrowiczowskie”, ale nie miał pojęcia, co to znaczy, to nazwisko niewiele mu mówiło. „Byłem wiernym produktem epoki – napisze późnej – w której trzeba było znać pisarzyny z Republiki Radzieckiej Kazachstanu zamiast Gombrowicza”[909]. A gdy przy odwilży książki Gombrowicza już się pojawiły, nadal zbliżał się do niego „ironiczny i sceptyczny, jak należało w stosunku do wroga klasowego”. W momencie spotkania w Vence, na emigracji, Gombrowicz jest już dla Mrożka niedościgłym mistrzem, z którym co rusz się zmaga. Dlatego Gombrowicz non stop jest na ustach wszystkich młodych ludzi.
Dla Mrożka Gombrowicz to wektor, obdarzony „patologiczną” siłą, której on sam u siebie nie odnajduje, a jednocześnie koszmar, bez którego… nie umiałby żyć[910]. Rita odbiera jego postawę jako chęć nawiązania z Witoldem „szczególnej więzi”. Jak mówi, Mrożek „chciał się z nim zaprzyjaźnić”, a Gombrowicz „się trochę tego przestraszył”[911]. Pisarz senior przygląda się rywalowi, który w młodym wieku osiągnął już sukces. O poważaniu Mrożka może świadczyć fakt, że oszczędza mu wstępnego egzaminu, jakim traktuje zwykłego śmiertelnika, architekta Bohdana. Na przykład: „Czym jest to, co nie jest tym, czym jest?”. Szacunek do młodego kolegi przejawia na swój sposób, upominając później Paczowskich, by Mrożkowi „filozofią głowy nie zachwaścili!”. Jest jednak rozczarowany milczącym gościem. Miałby ochotę się posiłować słownie, a Mrożek oczekuje rozmów bardziej o pisaniu. Tymczasem Gombrowicz – jak wspomina Bohdan Paczowski – „w przeciwieństwie do Mrożka, nie lubił mówić o swoim pisaniu. Było ono dla niego czymś zwykłym, a robienie z tego tematu rozmów byłoby raczej wstydliwe”[912]. Niemniej coś musi między nimi paść na ten temat, bo Mrożek kilkakrotnie wraca w swoim dzienniku do tematu „eliminacji” u Gombrowicza: „Dla mnie pisanie literatury jest mozolnym kleceniem i wciąż brakowaniem żywego materiału, on, jeżeli to prawda, co on sam o tym mówi, stosuje raczej eliminację, tyle ma materiału”[913]. W tym gronie na pewno rozmawia się sporo o Polsce i sprawach emigracji. Gombrowicz nie bagatelizuje tego tematu. Uważa, że „z ojczyzną nie ma żartów, bo ojczyzna jest naszą fizycznością, naszym ciałem”. Udziela racjonalnych rad, by od Polonii nie całkiem stronić – „jacy by nie byli ci nasi rodacy, to jednak, kiedy potrzebuje pan 100 franków, to tylko Polak panu pożyczy bez ceregieli”[914]. Mrożek w tym samym czasie przeżywa podobne męki jak te, które przez całe życie gnębiły Gombrowicza. Ma tyle samo lat co Anglik Harold Pinter, obserwuje jego równoległą karierę i zdaje sobie sprawę, że jest „trochę karany” za bycie Polakiem. Żali się: „zanim to moje najpierw przejdzie przez scenę w Polsce, potem przetłumaczone zostanie, potem wreszcie ktoś trzeciorzędny się zlituje i na Zachodzie wyprodukuje, to utwór zachodniego kolegi, w tym samym czasie napisany, dawno już jest odnotowany jako sygnał oryginalny tego czy tamtego i potem na mnie jest za późno, bo choćbym nawet coś więcej albo coś innego dawał, to – mocą bezwładności i kierowania się klasyfikacją – zawsze mnie już tylko do tamtego podliczą […]”[915]. Co ma powiedzieć Gombrowicz?
Po latach wyrzeczeń, harówki, biedy nie jest nawet w tak szczęśliwej sytuacji, by jego sztuki były grane jak Tango w 1966 roku przez Royal Shakespeare Theatre. Mrożek czuje w Gombrowiczu „przemoc” i to właśnie go w nim pociąga[916]. W swoim dzienniku nazywa go „Padrone” albo „Szefem”. Goście zatrzymują się naprzeciw willi w Grand Hotelu. W ten sposób mogą się widywać codziennie na śniadaniach, obiadach, herbatach i kolacjach. Przyjaźń rozpoczęta pomiędzy Ritą i Witoldem a Paczowskimi okaże się tą najważniejszą i najsilniejszą. Maria jest kobietą z dobrej rodziny, z manierami damy oraz głosem aktorki. Elegancka w nowoczesnym stylu, z włoskim akcentem, a jej niezależność podkreślają krótkie włosy. Jest trzy lata starsza od Rity i ma za sobą pisarski debiut w Polsce (Sentymenty, 1960), który Witold nawet skomplementował. To psychologiczny portret młodej kobiety, która zastanawia się nad sposobem samobójstwa, sama demaskując różne swoje maski. Znana jest w środowisku artystycznym w Krakowie i jak głosi legenda, była muzą Kazimierza Brandysa. Obie, Marię i Ritę, łączy właśnie skłonność do „wielkich pisarzy”. Wielbią Gombrowicza, Maria nawet mocniej, bo jest bardziej świadoma jego znaczenia. Bohdan, architekt, to inteligentny i przystojny brunet, ciepły i dobry. Paczowscy nie tylko świetnie się prezentują, ale także są błyskotliwi i posiadają doskonałe poczucie humoru, które Rita nazwie „polskim”, przekornym. I podsumuje: „Z Paczowskimi to była przyjaźń od pierwszego wejrzenia”[917]. Jeszcze w tym samym miesiącu Maria i Bohdan zjawią się ponownie na dłużej, wpadnie znowu Mrożek i drugi milczek, Jan Lenica, malarz i filmowiec. Mrożek na boku zauważa: „Jedną z uderzających cech Gombrowicza jest także jasność wypowiedzi. Na tym tle moje bełkoty, a co gorsza, złudzenia próżności, że moja myśl jest tak głęboka, że po prostu trudno ją wypowiedzieć i tylko stąd te trudności, są po prostu kompromitujące”[918]. Czuje nadchodzący kryzys wieku średniego i przygląda się Gombrowiczowi, któremu – jak odnotowuje – wypada ząb. Zastanawia się, jaki sam stanie się w jego wieku. Poza Paczowskimi mają w Nicei kilku znajomych wśród Polaków. Malarza Józefa Jaremę, jego żonę Marię Sperling, również malarkę, Izę Neyman – byłą aktorkę. Życie towarzyskie, którego oboje tak potrzebują, rozkręca się. Rok 1964 Gombrowicz podsumowuje dodatnio – „z Ritą udało się”, „życie rodzinne, zasobne, leniwe”[919] (nawet przybiera trochę na wadze). W marcu 1965 podejmuje kluczową decyzję. Nie wróci do Argentyny. Zawiadamia o tym Mariana, tłumacząc: „Rita dba o mnie jak może. Ta dziewczyna kocha mnie, jak
na razie, czule i nie czuję się taki samotny, poza tym kraj jest piękny, a mieszkanie sympatyczne, choć wszystko straszliwie drogie”[920]. Następnym razem dodaje: „[z] kobitką i pieskiem mam ognisko domowe, co bardzo mi pomaga na nerwy”. Podobnie tłumaczy bratu, przekonując go, by nie zwracał się do Rity per „pani”, bo „ona panna, acz z dość bogatą przeszłością. Nie wiem, jak długo to potrwa, czy wytrzymam w roli gendemalade… [śledziennika] a mnie też z jednej strony to dogadza, nawet bardzo, a z drugiej trochę denerwuje… On verra [zobaczy się]”[921]. Wychodzi nawet z propozycją małżeństwa, ale Rita jest niepewna siebie i swojej pozycji. Wciąż tkwią w niej kompleksy i – jak się wyrazi skrycie – nie czuje się godna. Oficjalnie mówi jednak: „Kiedy zdecydował się, że będziemy razem żyć i nie jedzie do Argentyny, oświadczył, że się pobierzemy. Ale ja powiedziałam: »słuchaj, ja cię znam, ty nie możesz żyć bez wolności…«”[922]. Postanawiają, że zostaną w willi Alexandrine, ale dokupią kilka rzeczy. Sobie Gombrowicz sprawi gramofon Philipsa i płyty, Ricie małą lodówkę. „Witold czuł się, jakby mi sprezentował księżyc, a dla mnie jako Kanadyjki, przyzwyczajonej do amerykańskich rozmiarów, to była mała lodóweczka”. W czerwcu 1965 roku decydują się na rewizytę u Paczowskich. Maria i Bohdan znaleźli im lokum na dziesiątym piętrze z widokiem na morze przy Via Rezza 24/105, w pobliskiej miejscowości Lavagna. Spotykają się ponownie z Mrożkiem, który nadal bada Padrone. W nocy nie może nawet z jego powodu spać. Analizując Gombrowicza i siebie, dochodzi do wniosku, że Szef jako chłopiec nigdy nie mógł być nieśmiały (sic!), czuje się przy nim jak „członek świty”[923]. Zdumiewa go, że „nie ma w nim dziur ani zapadów, każdy ruch wykonuje całym sobą, całością, nic więc dziwnego, że każde natarcie jest potężne, czołgowe”. Mimo tej monumentalności widzi w nim człowieka, któremu „rozdrobnienie nie jest obce”, tylko że „nad tym rozdrobnieniem zapanował”. Na nim, który zmaga się z niemocą i oskarża się o lenistwo, robi to wielkie wrażenie. Ciekawe jest zderzenie wrażeń Mrożka z rzeczywistością. Gombrowicz jest bowiem w nie najlepszej formie. Wilgotny klimat okazuje się dla niego niekorzystny − traci dech i tylko raz jest w stanie pokonać schody na drugie piętro u Paczowskich. „Spotkania były więc rzadkie, wspólnych posiłków w ogóle nie było, a kilka rozmów wieczornych w Lavagni przybierało chwilami aurę psychoanalizy, kiedy Mrożek zaczynał dzielić się swoimi urazami i resentymentami”[924] – wspomina Paczowski.
[^] Pierwsze wspólne wakacje Witold i Rita spędzają z Paczowskimi w Chiavari. Tu rozgrywa się dramat. Czerwiec 1965 r.
Gęstości atmosferze dodają jeszcze dwie sprawy. Gombrowicz dorabia się wrzodu po zastrzykach na tylnej części ciała. Bolesnego nacięcia dokonuje w domu, bez znieczulenia, chirurg. Witold znosi zabieg bez jęku, ale to opóźnia planowany powrót do domu. Z kolei opóźnienie niweczy plany Rity, która od trzech miesięcy jest w ciąży. „Witold zawsze bardzo uważał, ale zdarzyło się. Nie powiedziałam mu jednak o tym i sama pojechałam do »planning familial« w Nicei. To było nowe miejsce, w którym pomagano kobietom w podobnych sytuacjach. Inaczej jeździło się do Szwajcarii lub Londynu, gdzie aborcja była dozwolona, jednak trzeba było mieć na to pieniądze. Zarezerwowałam termin na zabieg w Nicei, który straciłam przez tygodniowe opóźnienie”[925]. W tej sytuacji wyznaje prawdę Witoldowi i Paczowskim. Wszyscy wpadają w panikę. Witold metodycznie sporządza listę pytań. Przede wszystkim ważne są: „1. Pewność 2. Znieczulenie 3. Ile dni musiałaby być w klinice?”[926]. „Wiedziałam, że nie chce mieć dzieci – opowiada Rita – z powodu szaleństwa w rodzinie Kotkowskich. Ja wówczas też nie chciałam. Po zastanowieniu i naradzie z naszymi przyjaciółmi zdecydowaliśmy, że poddam się zabiegowi w prywatnym mieszkaniu lekarza w Genui”[927]. Gombrowicza dalej obserwuje Mrożek, który odnotowuje spadek formy mistrza z ulgą, opisując go jako „podupadły dwór w Leivi, zawsze szlachetny, ale z zaciekami”[928], dzięki czemu Gombrowicz staje się dla niego bardziej ludzki. I co ciekawe – o kontrasty! – nawet w tak krytycznym momencie Gombrowicz robi na nim wrażenie giganta i podziwia u niego „patologicznie dużą” „zdolność fabrykowania z siebie możności życia” („ja ledwo zipię”, „przeważnie cierpię na niedożycie, on zdaje się go mieć pod dostatkiem”). „Niewątpliwie jest jednym z najważniejszych spotkań w moim życiu”– konkluduje. Witold i Rita jak dwa zbite psy wracają na początku lipca do Vence, po drodze gubiąc walizki, są „w stanie godnym pożałowania”[929]. W domu wita ich pustka, nie ma Psiny, którego oddali na ten czas pod opiekę. Smutno. Kiedy przekraczają próg, Rita wzdraga się, „weszliśmy do mieszkania i nasze głosy rozbrzmiewały w ciemnym, wysokim przedpokoju, poczułam nagle, że wchodzę do klasztoru. »Czuję się jak zakonnica« – powiedziałam. Zraniłam go”[930]. Także w liście do Paczowskich, może dlatego, że pisze po angielsku, którego Witold nie rozumie,
pozwala sobie zasygnalizować klasztorne warunki: „Drodzy M i B, czujemy się bez Was, Witold i ja, jak sieroty. Chodzimy powoli i mówimy głośno w naszym głuchym mieszkaniu”[931]. Rita podsumowuje: „To było życie rygorystyczne, bez atrakcji. Ale spędziłam przecież cztery lata w klasztorze, byłam przyzwyczajona do surowości i ascezy. Może to nie było rozrywkowe życie, ale to mi bardzo pasowało. Czułam się, jakbym wróciła do rodziny. Z Witoldem mieliśmy ten sam rytm, rozumiał drugiego człowieka. Nie zniosłabym nikogo innego, byliśmy zgodni w wielu sprawach i lubiłam jego poczucie humoru”[932]. Po powrocie Witold informuje Paczowskich, że trochę osłabł, ale ma się lepiej, a Rita „też jako tako, raczej wcale dobrze, trzeba przyznać że końskie ma zdrowie i końską też mentalność w chorobowym zakresie”[933]. Mimo to czuje niepewność, czy będzie w stanie zatrzymać przy sobie tę nowoczesną kobietę, która „przyzwyczajona jest do wyrzucania pieniędzy, gra w tenis, jeździ konno, na motocyklu”[934]. Żyje z oszczędności, niepewny jutra. Sytuacja nigdy nie będzie tak dobra, żeby było go stać na kupno mieszkania, a Rita nie ma swoich dochodów. Narzeka, że Vence jest drogie, w Argentynie był w stanie się utrzymać za 100 dolarów, a tu wydaje 400 miesięcznie. W sierpniu zapisuje w Kronosie: „Jestem starzejący się…”[935], i z tych powodów, a także by zatrzymać Ritę, decyduje się na kupno samochodu („boję się, żeby jej się nie znudziło”[936]), co „zresztą jej się należy, bo dziewczynina przez długie miesiące mnie pielęgnowała, a tu w zimie pomimo komunikacji, Nicei pod nosem etc. czasem nudno jak na wsi”[937]. Na szczęście samotność i ascetyczne warunki życia rekompensowane są rosnącym prestiżem Witolda. Gdy na wiosnę miała zostać przyznana Nagroda Formentora, wówczas druga po Noblu, nazwisko Gombrowicza plasowało się wysoko na liście. Inicjatywa tej międzynarodowej nagrody wyszła w 1961 roku ze strony hiszpańskiego wydawcy Carlosa Barrala, by skupić więcej uwagi na ich literaturze i wyróżnić autorów nowych i awangardowych. Partycypowali w niej zachodni wydawcy z kilku krajów, którzy odzwierciedlali kółko, jakie niegdyś wytworzyło się wokół U N ES C O . Co roku spotykali się na kilka dni w innym miejscu, by podczas dyskusji otwartych dla dziennikarzy wybrać zwycięzcę. Pierwszym nagrodzonym w kategorii „pisarz zagraniczny” został Borges wspólnie z Beckettem. W 1965 roku obrady Formentora odbywały się w Valescure, na południe od Cannes. Po odrzuceniu sześćdziesięciu kandydatów, w tym Nabokova, Grassa, Le Clézio od czwartku do soboty dyskutowano nad
Maxem Frischem, Saulem Bellowem, Williamem Burroughsem, Julio Cortázarem, Carlosem Fuentesem, João Guimarãesem Rosą, Yukio Mishimą, a także Gombrowiczem. Ten z nieodległego Vence śledził opisywane w prasie obrady z naturą sportowca. Ścierali się jego wrogowie, jak Caillois, z wielbicielami, jak Bondy. Najbardziej komiczną rolę odegrała amerykańska autorka bestsellerów Mary McCarthy, która orzekła, że po pięćdziesiątej stronie Pornografii zasnęła, co i tak było dobrym wynikiem, bo Guimarãesa Rosę odstawiła po czterdziestej siódmej stronie[938]. Na finiszu znalazł się Saul Bellow z Gombrowiczem. Na tym ostatnim etapie zaszkodziło Gombrowiczowi, że jeden z członków jury, Edoardo Sanguineti, wyznał, że zjadł z autorem śniadanie w Vence, a inni, że zjedli obiad z wydawcą, co odebrano jako dwuznaczność[939]. Na ostatnim etapie pole oddała też wcześniej wspierająca Gombrowicza niemiecka reprezentacja. Problemem stał się jego „antysemityzm”, zarzucony mu przez niemieckiego krytyka żydowskiego pochodzenia Hansa Mayera. „Kto mu – pyta Gombrowicz w Dzienniku – udzielił tej życzliwej informacji? Tym dziwniejsze to wystąpienie, że przecież Mayer omawiał mój Dziennik w swojej książce i chyba nie mógł ujść jego uwadze dłuższy passus Żydom poświęcony, określający mój do nich jak najbardziej przychylny stosunek […]”[940]. Po czterech turach głosów w stosunku 4:3 wygrywa Herzog Bellowa. Żywiołowe dyskusje wokół Gombrowicza skierowały na niego uwagę amerykańskich wydawców. Zaraz po obradach w Vence pojawiła się niespodziewana delegacja wielbicieli z Valescure, łącznie z Richardem Seaverem z Grove Press. Takie momenty przydają blasku życiu i mogą dopingować Ritę. Gombrowicz otrzymuje propozycję ze Stanów na wydanie wszystkich dzieł. Pojawiają się nowe przedstawienia, grana jest we Francji Iwona – ponownie w reżyserii Lavellego. W Szwecji Ingmar Bergman cieszył się rok wcześniej, że „będzie mógł wystawić Pańską wspaniałą sztukę w moim teatrze”[941], ale wystawi ją w Kungliga Dramatiska Teatern pod koniec 1965 roku Alf Sjöberg, co okaże się wielkim sukcesem. Prasa francuska ogłasza Gombrowicza „największym z pisarzy nieznanych”[942]. W tych warunkach walczy o jak najlepsze warunki umów jako o jedyne źródło dochodu. Jedną batalię stoczył już z Julliardem. Francuzi chcieli zachować prawa do reprezentowania autora we wszystkich krajach francuskojęzycznych, teraz walczy z Amerykanami, by zamiast oferowanych 7 procent od sprzedaży egzemplarza, jak płacą każdemu
zagranicznemu pisarzowi, dostać 10 procent – tak jak autorzy amerykańscy[943]. Przezornie zachowuje także prawa do filmowania swoich utworów.
Pies, kobieta, samochód
Zakup samochodu i telewizora urozmaica życie, które czasem polega po prostu na „kaszlaniu, kwękaniu”, kiedy Witold nie może pisać ani wychodzić z domu. „Wyruszyłem z Buenos Aires na śmierć… i to się ciągnie…” – notuje miesiąc po sprawieniu sobie „dwukonki”, popularnego citroëna 2C V i telewizora[944]. W ten sposób spełnia mieszczańskie wymagania – mieszkanie, kobieta, pies, samochód, a niebawem dojdzie znaleziony na drodze kot, którego nazwą Autostop. Życie przeciwnika konwenansów przybiera coraz bardziej konwencjonalne kształty, ale co innego ma do roboty w tym małomieszczańskim miasteczku, gdzie trochę się nudzi i gdzie „brakuje skandali”?[945] Zgodnie ze swoją maksymą stara się cieszyć małymi sprawami i łapać chwile w przeczuciu, że wiele mu już ich nie pozostało. Z erotyką już koniec, „to już chyba poza mną”[946]. Życie w Vence zaczęło się niejednoznacznie z Clauvelem w tle i Rita zmaga się na co dzień z obawą o swoją pozycję. W każdej chwili Witoldowi mógłby wpaść w oko jakiś chłopiec z pobliskiego liceum Montaigne’a, których poznaje w kawiarni U Tony’ego. Rita czuje, że jej zwycięstwo nie jest przesądzone, z demonami chłopców, jak wcześniej z braćmi w domu rodzinnym, musi walczyć o swoje miejsce[947]. Zawiera z Witoldem „umowę moralną”, deklarując: „jesteś wolny, mogę cię nawet podwieźć do Cannes, ale bez robienia skandalu w Vence”[948]. Otuchy i nadziei dodaje jej jedynie Witoldowa historia miłosna z Krystyną, ale i tak muszą ją dręczyć wątpliwości – jeśli wygrywa, to w jakim stopniu dzięki sobie samej, a w jakim z powodu okoliczności? Przed prawdziwym sprawdzianem ratuje ją to, że na przygody poza domem Witold nie ma już siły. „Problem polegał na tym, że był chory. Z tego powodu nie mógł prowadzić normalnego życia, ale jednocześnie ta walka z chorobą nas połączyła” – podsumowuje Rita. Witold nieraz wypomina jej, że jest zazdrosna o Psinę, bo w stosunku do psa jest tak czuły i otwarty jak nigdy w stosunku do ludzi. Na zdjęciu z lutego 1965 roku Witold, Rita i Psina pozują do „rodzinnego” zdjęcia. Rita nieśmiało wyciąga prawą rękę i obejmuje Witolda, widać skrępowanie na jej twarzy. On z kolei jest całkiem rozluźniony i bawi się z psem. „Gdy Psina
przychodziła na posiłek, Witold zwracał się do niej: »mon amour« – słowo tak niesamowite w jego słowniku, że mówiłam: »Witold, wszystko, co mówisz do psa, biorę dla siebie« [śmiech]. A on mówił: »idź, idź, petite sotte« [niemądra]. Nigdy nie padło po prostu: »kocham cię«”. Wedle Rity „Witold bał się miłości, skądkolwiek przychodziła: miłości kobiety, mężczyzny, matki-ojczyzny, czy ja zresztą wiem! Ale potrzebował, żeby go kochano bezinteresownie i z oddaniem miłością absolutną, tak absolutną, żeby nie czuł się zobowiązany do wdzięczności i wzajemności. Miłość to było dla niego uczucie egoistyczne. Należało wyjść poza ów stan zależności i posiadania, żeby osiągnąć wyższą formę stosunków między dwiema wolnymi istotami. Nienawidził nade wszystko Wielkich Uczuć – tym razem w imię realizmu. »Stosunki międzyludzkie są zbudowane z napięć« – powiadał”[949]. W miłości problemem jest dla niego to, że traci sie podmiotowość. Na innym zdjęciu z tego okresu siedzą w ogródku kawiarnianym i Witold w swobodny sposób trzyma rękę na ramieniu Rity, a ona patrzy na niego z rozkosznym uśmiechem. Na zdjęciach widać jeszcze coś innego – fazę metamorfoz, jakie przechodzi Rita. Jeszcze w styczniu i lutym 1965 roku ma dłuższe włosy, jak w okresie paryskim, teraz pojawia się grzywka, ale infantylizują ją dwa kucyki z tyłu głowy. Prawdziwa zmiana zbiega się z zacieśnianiem kontaktów z Paczowskimi, a zwłaszcza Marią, która ma dopracowaną krótką fryzurę w stylu gwiazdy filmowej. Rita ścina się na chłopczycę z grzywką, a potem podcina włosy co miesiąc i modeluje je przy większej okazji u algierskiego fryzjera. Buntownicze krótkie włosy miała kiedyś w Kanadzie, gdy mieszkała u Boulizonów, ale były wyjątkowo nietwarzowe. Teraz staje się tą Ritą, którą kojarzymy najbardziej ze zdjęć Bohdana Paczowskiego. Podczas wizyty Bondy’ego w styczniu 1965 roku ma jeszcze sztruksowe spodnie i wełnianą bluzkę, styl raczej studencki. Za pierwsze pieniądze od Witolda kupuje sobie w Nicei skórzany pasek u Yves’a Saint Laurenta, bo „fajnie wyglądał razem z dżinsami”. Witold od razu go zauważa i czyniąc gest rękoma, pyta: »Ile?«”[950]. Powoli kompletuje garderobę nowoczesnej kobiety, ku zadowoleniu Witolda, który lubi, gdy jest dobrze ubrana. Ricie podoba się nowa kolekcja Rive Gauche Saint Laurenta, który demokratyzuje haute couture. Młody Yves Saint Laurent, po kilku latach u Diora, otworzył firmę, która projektowała kostiumy ze spodniami dla kobiet. Rita stanie się ich wielbicielką. W Kanadzie spodni nie pozwalały nosić tradycja i ojciec.
W okresie studiów w Paryżu pozwalała sobie na nie głównie w podróży. Teraz coraz częściej przechodzi ze spódnic na spodnie. Do tego w ręku pojawia się papieros, choć nie pali. „Pozuję z papierosem przy wszystkich wywiadach i na zdjęciach. Kupowałam paczkę papierosów i paliłam dla fasonu, by stworzyć wizerunek kobiety niezależnej [śmiech]”[951]. Pewnie w ten sam sposób przy zdjęciach sięga po książki, by dodać sobie cech intelektualistki. Tak z ładnej kobiety o oryginalnej urodzie przekształca się w ikonę stylu.
[^] Rita i Witold podczas wycieczki do hotelu Saint-Martin. To ich drugi samochód, peugeot 204
Mają już ustalony rytm dnia. Śniadanie o 9.00 rano. Witold często wstaje pierwszy, bo Rita dosypia, jeśli miała ciężką noc. Chodzi wtedy cicho, żeby jej nie zbudzić, i celebruje każdy moment: udaje się na balkon, by sprawdzić temperaturę i „powąchać wiatr”[952]. Potem „wybierał ubranie i kolor skarpetek w zależności od pogody oraz od programu dnia i od ludzi, których mieliśmy spotkać”. „Do śniadania siadał w marynarce, której nigdy w domu nie zdejmował
(w czasie upałów nosił płócienną), tak jak nigdy nie wkładał szlafroka ani kapci”. Spotykają się w jadalni na śniadaniu przygotowanym przez Ritę, po czym on udaje się do pokoju i pisze dokładnie do 12.00. Ona sprząta i wychodzi na targ do centrum miasteczka. Na zacienionych uliczkach kupuje u rozgadanych sprzedawców rybę, owoce morza albo świeże mięso z polowań po okolicznych górach. Także figi, które lubi Witold, lokalny miód lawendowy i zawsze jakieś ciastko do herbaty. Gdy wraca z zakupami, nie zostaje jej dużo czasu, tym bardziej że musi przygotować obiad.
[^] Dyskusje w pokoju Witolda uwiecznione przez Bohdana Paczowskiego. Rita pozuje z papierosem. W tle widać drzwi do jej pokoju, pomiędzy ich pokojami znajdowała się łazienka. Vence, 1967 r.
Witold tymczasem pracuje w pokoju obok zawsze zaścielonego łóżka, które ustawił sobie frontem do okna. Może patrzeć na łańcuch górski z rzadkim drzewostanem, gdy potrzebuje natchnienia. Punktualnie w południe staje w drzwiach pokoju Rity, co znaczy, że czas na spacer. Z początku Rita proponuje, żeby te spacery odbywały się później, bo ją, Kanadyjkę, męczy upał, ale Witold
uwielbia słońce. Podchodzi do lustra w jej pokoju i przygląda się sobie z ukosa. „Któregoś dnia spytałam, czemu nie patrzy ludziom w twarz. »Bo się boję: za dużo widzę« – odpowiada”. Zasięga jej opinii na temat swego ubrania. „Jeśli mówiłam, że marynarka nie pasuje do spodni, odpowiadał, że tak właśnie jest elegancko. I korzystał z okazji, żeby dać mi lekcję elegancji. Zasadą było, że nie wolno wkładać ubrań zbyt nowych ani zbyt obcisłych. »Gentleman zawsze nosi rzeczy za duże«. Drugą ważną zasadą było to, że artysta nigdy nie powinien okazywać swoim ubiorem, że jest artystą. »To się powinno wyczuwać po jego sposobie mówienia i zachowania. Artystą jest się w sercu. Prawdziwy artysta zawsze jest incognito«. Tak jak umeblowanie ubrania miały być »mniej więcej«, »takie sobie«. »W Buenos Aires w czasie wojny nabrałem dystansu do tej manii pięknych strojów«”. Mimo to uwielbia się ubierać w Old England w Nicei i ma większą garderobę od Rity. Kiedy nie było samochodu, chodzili albo jechali gdzieś autobusem, ale odkąd pojawiło się auto, zaczynają wspaniałe wycieczki w okolice Vence. A jest dokąd jeździć na Lazurowym Wybrzeżu. Całą drogę Witold rozgląda się uważnie i dyryguje, czy w prawo, czy w lewo, tylko czasem Rita stawia opór i wybiera swój kierunek. Poznają każde skrzyżowanie, każdy dom, każdą drogę. Czasem dojeżdżają do wybranego miejsca i tam zaczyna się godzinny spacer Witolda, zwany marszem dla higieny. Ulubionym miejscem jest stara droga do Saint-Paulde-Vence, szosą D 102, z której otwiera się panorama na Vence. „Zagłębialiśmy się między sosny. Wysiadał z wozu na szczycie pierwszego wzniesienia. Psina biegł za samochodem, który parkowałam na końcu drogi, w dole. Po czym ruszaliśmy naprzeciw siebie, on w dół, ja w górę, drogą pnącą się ostro serpentynami. Z jednej strony były skały, z drugiej wąwozy porośnięte lasem. W południowym słońcu zieleń grała wszystkimi odcieniami. Kiedyśmy się spotkali, mówił: »patrz, jak to się muzycznie rozwija!«. W tym od wieków niezmienionym miejscu, rzadko uczęszczanym i niezamieszkanym, łatwo było sobie wyobrazić konne bryczki. Na drzewach wisiały ponumerowane pojemniki z trucizną na mrówki. Wszystko to nadawało drodze jakiś magiczny czar”. Ale czasem wyjeżdżają dalej, wijącymi się drogami do Tourrettes-sur-Loup, na Col de Vence na wysokość 962 metrów, skąd Witold podziwia widoki. „Tam to Alpy Włoskie! Tam to Mont Blanc! Widzi pan ten ośnieżony szczyt? To właśnie Mont Blanc” – wyjaśnia zabieranym czasem na wycieczkę gościom, wskazując na szczyty „ruchem ręki, jak gospodarz tych włości”[953]. Albo jadą do skalistego
Gourdon, gdzie na szczycie znajduje się jeden z licznych w tym regionie zamków wzniesionych z kamienia. Czy też nad morze do Antibes, Villefranche-sur-Mer, gdzie może podziwiać willę Rothschildów, do nadmorskich Saint-Tropez albo do Cagnes-sur-Mer czy Saint-Jean-Cap-Ferrat po drugiej stronie Nicei. We wrześniu i w październiku, poza sezonem, lubią jeździć na plażę, bo morze jest jeszcze ciepłe, a nie ma tłumów. Rita pływa, a Witold przez godzinę spaceruje w kaszkiecie. Leżąc na piasku w pełnym rynsztunku, ogląda wille do góry nogami, podziwiając ich „wspaniałą miernotę”[954]. „Potem siadaliśmy, ja w stroju kąpielowym, a on obok całkowicie ubrany. Nawet nie pamiętam dzisiaj, jakie były jego ramiona. Zakrywał się. Brało się to z poczucia wstydu. Takie pokolenie, że nie widziało się nigdy rozebranej żony czy męża. Pokazać mógł tylko łydki”[955]. Albo też jadą wzdłuż doliny rzeki Var, która później wpływa do morza niedaleko lotniska w Nicei i pachnie lawendą, albo dalej do portu w Mentonie, gdzie zmarł Jean Cocteau, i wzdłuż wybrzeża kasyn w księstwie Monako, gdzie rezyduje Grace Kelly z księciem Rainierem. Na Witoldzie robią wrażenie – jak zawsze – książęce parantele licznie obecnej w tym raju arystokracji. Ricie imponują hollywoodzkie kryteria (charakterystykę osób zaczyna przeważnie od spostrzeżenia na temat urody i prestiżu). Wszędzie po drodze mijają albo gaje oliwne czy eukaliptusy, albo figowce, winnice, rozmaite gatunki kwiatów – jaśmin, zwisające kaskady róż, mimoz i anemonów, gerbery, piwonie, kwiaty pomarańczy. Prowansja pełną gębą. „Cóż to było za szczęście jechać we dwójkę słonecznymi, pustymi po sezonie drogami! Zachwyceni pięknem zjawiskowych jesieni, śpiewaliśmy operetkowe arie (bo pisał wtedy Operetkę). Nasz pies Psina wystawiał jęzor, prychał śmiechem i śpiewał razem z nami”[956]. Usytuowanie Vence niedaleko Nicei, z jej architekturą-dekoracją gotową do parodii, okazuje się idealną inspiracją dla Operetki. Są tam wille z wieżyczkami, balkonami, loggiami w rozmaitych stylach odzwierciedlających cały wachlarz międzynarodowych gości, którzy od lat budują rezydencje na Lazurowym Wybrzeżu. Orientalne pastisze pałaców maharadżów, pseudomauretańskie wille i kolonialne rezydencje albo neogotyckie zamki szkockie, pamiętające najpierw wizyty carów i rosyjskiej arystokracji, potem brytyjskich miliarderów i amerykańskich gwiazd Hollywood (a także rodziców Witolda, aczkolwiek Gombrowiczowie woleli ponoć Cannes od Nicei). Do tego ten blichtr sączący się po promenade des Anglais, na której obowiązkowo pokazują się wszystkie
wschodzące vedettki, sezonowe Sheile, „nowe odkrycia” producentów lansowane w kurorcie i panujące gwiazdy – Liz Taylor, Dalida, Ava Gardner, Marcello Mastroianni, Charlie Chaplin, Elsa Martinelli, Johnny Hallyday, Brigitte Bardot, Maria Callas, a nawet staruszka Josephine Baker. O wszystkich tych sławach donosi skwapliwie lokalny „Nice-Matin”. Podczas pobytu w Nicei na zakupach, wyskoków na plażę lub na wizytach u lekarzy Gombrowicz może też się przyjrzeć nowoczesnemu American Way of Life opalonych muskularnych młodzieńców z jachtami lub motorami i nowoczesnym pannom ubranym jak z żurnala. Cóż lepszego mogło się przydarzyć Gombrowiczowi w okresie pracy nad „parodią operetki”? Dopomaga fakt, że brudnopisy (wydane potem jako Historia) zostawił u Świeczewskiej w Argentynie i musi zacząć na nowo. Dzięki temu odcina się od „historycznej” poetyki szkiców, najwcześniej datowanych na 18 listopada 1951 roku, podjętych ponownie w roku 1958, na kilka miesięcy przed zwycięstwem rewolucji na Kubie. Gombrowicz zamierzał najpierw ująć w sztuce wydarzenia historyczne X X wieku, których sam był świadkiem, i dotrzeć do źródeł, gdzie tworzy się Historia. Szkice ukazują emocjonalną materię, z jakiej korzysta podczas pisania – są to ponownie rodzinne milieu, kompleksy „degenerata”, „egocentryka”, „ciemnego kreta”, który w nic nie wierzy, a jednocześnie wiara w swój „głos” i moc („Ja jestem odpowiedzialny za świat / Ja jestem panem świata!”[957]). Witek Gombrowicz zostaje burzycielem, przyjmując na siebie odpowiedzialność za upadek starego świata i zamordowanie arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie. Jako tajny posłaniec jest oddelegowany z misją do cara Mikołaja, którego żona szaleje z powodu choroby syna. Stanie także przed obliczem cesarza Wilhelma i Piłsudskiego, który wyśle go, by zawarł pakt o nieagresji z Hitlerem. Za każdym razem bosonogi Witek (odrzucił buty w celu wyzwolenia się) radzi władcom ucieczkę od swych ról i wymknięcie się spod Buta Historii[958]. Dosłowność historyczną, zakreśloną postaciami władców, ale też zu Eulenburga, wprowadzającego motyw homoseksualizmu, zastąpił z czasem mniej oczywistym tropem dzięki formie operetkowej. Pomysł operetkowy dojrzewał w nim już od czasów argentyńskich. Zniknęły postacie matki, ojca, braci i siostry, tudzież rodziny carskiej, w jakie zostali przemienieni, a wprowadzony został motyw pojedynku modowego, w którym ideologie schowały się pod formą strojów.
Coco Chanel, Dior i Yves Saint Laurent z jednoczesną atmosferą zaczadzenia lewicowymi ideologiami stanowią dla Gombrowicza idealną inspirację do pogłębienia operetkowego rozwiązania. Obecność Rity wpływa być może na rezygnację z postaci Alberta z wersji Operetki I (argentyńskiej) i pozostawienie tylko Albertynki. W sklerotycznej, bo niemodnej formie operetki Gombrowicz zamyka teraz historię barona Szarma, który chce zdobyć Albertynkę, „cud dziewczynkę”, ale nie może do niej podejść, bo nie został jej przedstawiony. Wynajduje zatem Złodziejaszków, którzy mają się do niej zakraść, a on uratuje ją od nich, co da możliwość prezentacji. Szarm obdarowuje Albertynkę najmodniejszą i najdroższą garderobą, ale ona marzy o dotyku, którego zaznała ze strony brutalnych Złodziejaszków. Projektant mody Fior nie wie, jaką nową linię stworzyć na burzliwe czasy, w związku z czym powstaje pomysł balu, na którym wszyscy zjawią się w workach, a pod nimi ukryją swoje pomysły na stroje. Okazuje się, że pod workami przemycone zostały elementy rewolucyjne. Wybucha rewolucja, która kończy się kompromitacją wszystkich idei: arystokracji-reakcji, Profesora, który rzyga swoją ideologią, jak i samej rewolucji. W chaosie rewolucyjnych wydarzeń przepada gdzieś Albertynka, ale odnajdzie się przemycona przez Złodziejaszków w trumnie, z której wynurza się na końcu sztuki naga jako symbol „rozluźnionego” stosunku do świata. Gombrowicz ma sporo zabawy podczas pisania. „– I wprowadziłem tam dwóch facetów z siatkami na motyle”[959] – wyznaje w doskonałym humorze Kazimierzowi Głazowi, młodemu malarzowi na stypendium Chagalla, pod parasolami ogródka kawiarnianego. „– Jak to na motyle? A co będą robić? – pytałem zdzwiony. – Nie wiem jeszcze na pewno, ale przyszedł mi taki pomysł i nie mogłem się temu oprzeć. A Sartre rzyga cały czas – powiedział po chwili. – Jak to Sartre? – No bo trzeba, żeby to było panu wiadome, że wprowadziłem Sartre’a. – Czy ta Operetka to aby naprawdę, czy tylko tak żartem, tak operetkowo? – Ha! ha! Będzie to operetka oczywiście, ale i historia ludzkości! Rewolucje i burze dziejowe! – powiedział patetycznie. I dwóch facetów z siatkami na motyle! – dodał szczerze tym ubawiony. Zamówił kawę i ciągnął dalej: – Będą się oni przechadzać po scenie w najbardziej uroczystym momencie, kiedy Sartre będzie wygłaszał swoje ważne mowy. A ksiądz – pan wie – będzie
udawał lampę. Ksiądz lampa! Ha! ha! Et cher monsieur, et chère madame, et tralala – zaśpiewał na cały głos”. Do Operetki wraca zachęcony teatralnymi sukcesami. Od Ślubu Lavellego wchodzi coraz mocniej do teatrów europejskich[960]. W ten sposób dopełnia się ciekawa sinusoida: naprzemienne pisanie powieści ze sztukami. Do tego drugiego zabiera się zawsze zmęczony długimi porodami powieści z nadzieją, że dramat zajmie mniej niż dwa lata życia. Ale w wypadku Operetki wychodzi dwadzieścia pięć lat od inicjalnego momentu do zakończenia we wrześniu 1966 roku. Oczywistym wydawcą zostaje „Kultura”, choć – jak zwykle, gdy rzecz jest za mało „polityczna” – „Giedroyc niezbyt zachwycony”[961]. Tyle że sytuacja wygląda już inaczej. Tekst nie jest skazany na krążenie wyłącznie w emigracyjnym getcie, ale od razu tłumaczony. Ta zmiana nastąpiła już przy Pornografii, potem przy Kosmosie – książki natychmiast przełożono na francuski, niemiecki i włoski, a także angielski z równoległym wydaniem w Anglii i Stanach, a nawet norweski i japoński. Czy w takim razie po Operetce Gombrowicz wróci do powieści? Jakie ma dalsze plany? „Po Operetce […] spytałam go – wspomina Rita – czy ma zamiar wrócić do czystej literatury. »To już we mnie po cichu dojrzewa. Chcę się zapuścić w rejony o kapitalnym znaczeniu dla przyszłości. To powinno być gatunkowo nowe, bardzo krótkie. Powieść jest za długa. Teatr to sprawa techniki. Mojej twórczości brakuje muzycznej struny. Chciałbym osiągnąć taką doskonałość formy jak Beethoven w czternastym kwartecie opus 131, pozornie tak prostym, lecz tak trudnym. Chciałbym, żeby tematem było zetknięcie człowieka z bólem. Będą tylko dwie postacie: człowiek i mucha, która cierpi«”[962]. Ten z początku melancholijny i przyprawiający o smutek kwartet skrzypcowy Beethoven napisał pod koniec życia. Od początkowego adagio następuje szybkie przejście do allegro molto vivace, potem nawet gwałtowne presto, by ponownie przez adagio zakończyć się w tonie allegro. Jakby to był bunt, pokazanie pazurów niepogodzonej odchodzącej duszy. Czasem jedzą w „oberży Pickwicka” w Villeneuve-Loubet. Witold lubi swoje wycieczki wokół Vence określać jako wyprawy Pickwicka na przedmieścia Londynu. Tam „Witold zamawiał obiad w odwrotnej kolejności, zaczynając od kawy i kończąc na mięsie”. Czasem urządzają sobie piknik, na co gorszą się niektórzy Polacy. Gdy jedzą w domu potrawy Rity, są to na początku głównie befsztyk z marchewką, bo Rita, wieczna studentka, nie umie gotować. Witold,
choć kapryśny nie jest, któregoś dnia w ciągu pierwszych tygodni sugeruje, by poprosiła o radę kulinarną sąsiadkę, panią Blacas. „Wtedy kupiłam książkę kucharską – napisaną podczas wojny przez Ginette Mathiot Je sais cuisiner [Umiem gotować], która wciąż była bestsellerem, i całą jesień uczyłam się gotować. Przyrządzałam na przykład kaczkę. Albo jak w Kanadzie pieczonego kurczaka, warzywa, ziemniaki. Nauczyłam się nawet robić sos beszamelowy albo potrawkę cielęcą”[963]. Witold „interesował się daniami i choć tego nie okazywał, czuło się, że jest łakomy, a nawet ma pewną obsesję na punkcie jedzenia”[964]. Tylko jedzenie wywołuje w nim nostalgię za Polską, opowiada Ricie na przykład o chrzanie, ale nie można go dostać. Dlatego bardzo ceni, gdy któraś z Polek, na przykład Iza Neyman, robi mu pierogi albo kluski lub przywozi zdobytą gdzieś kaszę. Zwalczając monotonię, proponuje raz ustawienie stołu w przedpokoju, innym razem przy balkonie w jadalni, tak by można było mieć wrażenie, że siedzą na tarasie kawiarni zawieszonym nad placem. Ale tak naprawdę nie opuszcza go refleksja, która naszła go w drodze do Europy, a którą tak mocno przypieczętował Berlin. „Wymyślam sobie drobne rozrywki, ale w rzeczywistości czeka mnie śmierć”. Jak zwierza się bratu: „Wszyscy jesteśmy skazani na śmierć, cała różnica to kilka głupich lat więcej lub mniej, ale człowiek jest istotą lekkomyślną i jak mu się trochę fizycznie polepszy, znowu nabiera nadziei i animuszu”[965]. Codziennie budzi się i na nowo zaczyna tę grę, „był wesoły, zgodny, zrównoważony”, do tego „rzutki, ruchliwy, zawsze gotów podjąć nową decyzję”[966]. Walcząc o życie, rozwija hipochondrię. Zaczaja się – jak kiedyś Antonina Gombrowicz – „na wirusy i mikroby” i zawsze pamięta o szaliku, tak jak go niegdyś uczyła. Przy najmniejszym zaziębieniu Rity, skrzętnie odnotowywanym w Kronosie, stosuje drastyczne metody unikania kontaktu. Rita musi się zamknąć w pokoju zaraz po pierwszym kichnięciu. Wtedy on przygotowuje posiłki. „Nauczyłam go smażyć sznycle. Bał się zapalać gaz, z daleka rzucał zapałkę, odskakiwał, nachylał się komicznie nad kuchenką, w końcu się nauczył. Pyszne były te sznycle, które zostawiał mi na stole w pokoju gościnnym, przylegającym do mojego. Słysząc, jak otwiera drzwi od korytarza, czym prędzej otwierałam drzwi od mojego pokoju, żeby go zobaczyć z talerzem w ręku. Uśmiechał się do mnie. To jego najczulej matczyny obraz, jaki pamiętam”.
[^] Sufity w willi Alexandrine pokryte w kwietne esy-floresy
Po południu Witold udaje się na sjestę, w czasie której przegląda kupowane przez Ritę gazety, czyli „Nice-Matin” i „Le Monde”, i śledzi kronikę towarzyską i nekrologi. Broni się przed polityką: „Nie powinienem. Poważny artysta nie powinien”, ale czyta. Czasami wydarzenia ze świata mocno go pochłaniają, jak w czasie wojny izraelsko-arabskiej w 1967 roku. Potem załatwia korespondencję, ale o 17.00 obowiązkowo podana musi być herbata. Nawet gdy jadą raz do dentysty przed 17.00, podczas wizyty starego znajomego sprzed wojny, Adama
Mauersbergera, nie może zrezygnować z tego przyzwyczajenia. Zaraz po wyjściu od dentysty ordynuje, że idą na… ciastko i herbatę. Po five o’clocku jest czas na muzykę. „Ustawiał adapter na kredensie w stołowym i siedząc przy stole, słuchał płyt, wstając, ilekroć trzeba je było zmienić. Niektórych fragmentów słuchał wiele razy. Kiedy w takich momentach wchodziłam do jadalni, czułam się, jakbym wkraczała do świątyni”. Przy muzyce zmienia mu się twarz, wstępuje na nią uniesienie, a przy niektórych kwartetach Beethovena pojawiają się nawet łzy wzruszenia. Podczas pisania Operetki następuje faza arii operetkowych, które podśpiewują razem z Ritą, kłócąc się o to, kto fałszuje. Rita podporządkowuje się tej manii, ale sama nie może słuchać jazzu i nie pozwala jej kupić radia. Łączą ich lektury. To znaczy lektury Rity, które poleca jej przeczytać Witold. Przede wszystkim Czarodziejska góra Thomasa Manna. „Gdy czytałam, Witold pytał na przykład: »Czy madame Chauchat trzasnęła już drzwiami w restauracji?«. Znał tekst na pamięć. Rozmawialiśmy o tym, jak bohaterowie oglądają zdjęcia rentgenowskie płuc. Albo ja czytałam fragment o tym, jak Hans Castorp zjeżdża na nartach, ten zjazd jest niesamowicie pięknie opisany. Całymi wieczorami rozmawialiśmy o postaciach z książki, jakby były naszymi znajomymi. Czytał Manna przede wszystkim jako pisarz. Wydaje mi się, że Witolda bawiło, jak Mann ukrywa swój homoseksualizm. A poza tym sposób, w jaki zarządzał swoją sławą. Tłumaczył mi, że to był jego wzór”[967]. Na liście znajdują się oczywiście Klub Pickwicka Charlesa Dickensa, Pies Baskerville’ów Arthura Conan Doyle’a i Zabójstwo Rogera Ackroyda Agathy Christie. Dużo jest mowy także o Dostojewskim i jego Raskolnikowie. Gombrowicz każe jej także przeczytać swoje ulubione opowiadanie Borgesa, Śmierć i busola. Dla siebie prosi Ritę o wypożyczanie z lokalnej biblioteki książek dotyczących I I wojny światowej, zwłaszcza gdy pisze Operetkę. Czyta więc pamiętniki i biografie, na przykład historię ostatniej bitwy o Berlin, a interesują go zwłaszcza opisy bitw morskich. Próbuje się też mierzyć z bardziej współczesnymi pisarzami, jak na przykład z Musilem, którego zupełnie odrzuca. Chce też wgryźć się w Becketta i Ionesco, żeby zobaczyć, o co chodzi w tych porównaniach do „teatru absurdu”, i jest pełen uznania dla Krzeseł[968]. Poza tym sięga po Nietzschego, ale raczej po to, by „wydziwiać nad głupotą teorii nadczłowieka i Wiecznego Powrotu”, albo Pascala. Co ciekawe, w pewnym momencie interesuje się także książkami na temat nauki, po to, „aby ją skuteczniej zwalczać”[969]. Czyta więc o działaniu mózgu, o wszechświecie, teorii Einsteina, przy której rysuje schematy teorii
względności. Czasem zaciekle wczytuje się w nowe teorie na polu literackim, w tym samym celu. Po lekturze o strukturalizmie pisze po francusku Byłem pierwszym strukturalistą[970]. Wieczorami donikąd nie wychodzą, bo Witoldowi trudno dwa razy dziennie pokonać schody. Oglądają więc w pokoju stołowym, najmniej udanym pod względem formy, bo z wyraźnie mieszczańskim ciężkim kredensem, telewizję, która „czyniła życie trochę bardziej ludzkim”[971]. Zasiadają przy stole, telewizor na stoliku pod ścianą, Psina obok przy nogach, a z boku po prawej przez drzwi balkonowe dochodzi migotanie latarń na placu. Telewizja staje się sposobem na „wgląd w rzeczywistość francuską”[972]. Witold lubi przede wszystkim wiadomości, programy polityczne. Z rozrywki ceni filmy amerykańskie, a przede wszystkim serial z 1959 roku. Co tydzień leci jeden ze stu osiemnastu pięćdziesięciominutowych odcinków Nietykalnych (The Untouchables), opartych na wspomnieniach Eliota Nessa. Ness wraz z zespołem, tytułowymi „nietykalnymi”, to policjanci, którzy walczą z mafią z czasów prohibicji, ich głównym przeciwnikiem jest Al Capone. „To był wtedy bardzo sławny serial, znało się wszystkich bohaterów. Witold uwielbiał ten film. Mówił, że: »Oto normalni ludzie, pif-paf i po wszystkim«. Lubił suspens”[973]. Ale robią na nim wrażenie także filmy artystyczne, głównie skandynawskich reżyserów. Na przykład dwa filmy Duńczyka Carla Theodora Dreyera. Jeden Gertruda, oparty na książce Hjalmara Söderberga o historii miłosnej śpiewaczki operowej chcącej się rozwieść z mężem, który – jak uważa – kocha tylko jej karierę, a nie ją samą. Drugi Męczeństwo Joanny d’Arc. Wrażenie robi na nim także film Ingmara Bergmana[974]. „Lubił po prostu wielkie filmy” – reasumuje Rita. Raz w tygodniu o 20.30 zasiadają także, by oglądać popularny wówczas program literacki Cinq colonnes à la une, prowadzony przez dziennikarza Pierre’a Lazareffa. „Tam właśnie oglądaliśmy Aragona. Witold nie mógł go znieść i wyszedł nawet z pokoju. Drażniły go polityczne deklaracje Aragona, wychwalającego komunizm i składającego miłosne hołdy przed obecną w studiu żoną Elsą Triolet. Był tym zdegustowany z powodu formy, a także dlatego, że wyczuwał fałsz”. Tak toczy się życie Witolda Gombrowicza z kobietą, które zamiast „współżyciem” woli określać „wspólnictwem” (z hiszpańskiego convivencia). Ma swój kąt, stabilność finansową i poczucie większego bezpieczeństwa, o opiece nie mówiąc. Rita wspomina ten czas jako „zaczarowany świat poezji i zabawy”, a Witolda jako „poetę codzienności”[975]. Ze swoją dziecięcą naturą
staje się dla niej lepszą wersją ojca, a dzięki „swej mądrości” także matką. Jak każdy mędrzec Witold ma swoje maksymy, a więc: „Spokój przede wszystkim!”, albo: „Żadnych marzeń, jak mówiła matka Napoleona” (to wtedy, gdy Rita ośmiela się robić plany na przyszłość), albo: „Jak mówiła matka Napoleona – oby to tylko trwało!” czy „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!”. Gdy ma zaś rację, mawia: „Leben und leben lassen” [żyj i pozwól żyć innym]. Mówi jej, że on, Gombrowicz, jest „środkiem wszechświata”, ale że ona również nim jest. Każe stawać przed lustrem, by ćwiczyła się w mówieniu „nie”, co uważa za jej słabą stronę. Rita uważa, że Gombrowicz „na co dzień jednak był wesoły, zgodny, zrównoważony (kto wie, za jaką cenę?) i naturalnie, autentycznie delikatny. Czuło się jednak jego nerwowość. Kiedy się żyje z astmatykiem, nie można tego nie czuć”. Czasem więc fuka na nią, zniecierpliwiony traktuje oschle, przypisując jej płci „histerie”, którym to hasłem opisuje ich spory w Kronosie; tym samym, którym sześćdziesiąt lat wcześniej jego matka bywała zbywana w swym środowisku. Mimo to – wedle odczucia Rity – „Witold obdarzył mnie tym rodzajem miłości, jakim mógł obdarzać po królewsku: miłością ojcowską”, do tego „całą swoją inteligencję i dobrą wolę wkładał w to, żeby układało się między nami jak najlepiej”. Podczas jednego z nieporozumień, kiedy Rita jak zwykle obraża się, chowa w pokoju i nie odzywa, wsuwa jej pod drzwi list z przeprosinami. Moja droga, przepraszam, powiedziałem rzeczy trochę ostre, nie wierz w ani jedno słowo, to nerwy mnie tak niosą. Wiesz dobrze, że zajmujesz bardzo ważne miejsce w moim życiu. Dlatego nie można pozwolić, by błahe sprawy wzięły nad tym górę. Te kłótnie z Tobą ogromnie mnie męczą. Proponuję, byś zrobiła jeszcze jeden wysiłek, tak byśmy mogli dojść do pokojowego rozwiązania, i mam nadzieję, że za kilka dni zapomnimy o wszystkim. Jeśli się zgadzasz, przyjdź do mnie, by zawrzeć pokój. Je t’aime bien. WG [976]
Jak twierdzi Gombrowicz – pisząc z radą do Jorge di Paoli, po tym, jak dowiedział się, że się ożenił – „podstawą małżeństwa nie jest ani miłość, ani przyjemność, hmm, hmm, ani wzajemne porozumienie dusz, lecz codzienne
O B C O WA N I E ,
które wymaga nade wszystko S P O K O J U , U P R ZEJ M O Ś C I , D O B R EG O H U M O R U . I na tej podstawie dwa istnienia powoli zbliżają się do siebie, przenikają i stają się interesujące jedno dla drugiego”[977]. Mimo tych wyważonych słów życie bez środków znieczulających dla dziewczyny, która wciąż ma gdzieś w głowie „liche szczęście” i nie do końca wie, czego chce, lekcje udzielane przez Gombrowicza nie są łatwe. Jest przewrażliwiona, wiele w niej rzeczy nierozwiązanych. Swoją zgubną rolę odgrywają także młodzieńcze wyobrażenia wyniesione z prowincji na temat „wielkiego świata” i „sławnych ludzi”. Trafiła akurat na kogoś, kto swoją sławę celebruje w sposób surowy. Do tego w przeciwieństwie do niej doskonale wie, „kim jest, co lubi, czego chce”[978]. To od niego po raz pierwszy dostaje pełne prawo i zachętę do stawiania oporu. Witold „nie znosił uległości ani respektu. […] Życie z nim było ciągłym wezwaniem do wyrażenia samego siebie, potwierdzenia się, uściślenia, doroślenia”. Tylko czy ona będzie w stanie skorzystać z prawa do buntu? Jego ulubionym żartem jest ten o Ricie niewolnicy, a jej przezwiskiem staje się „Rita Hélas”, „Niestety Rita”. Fakt, że nie jest autorytarny, nie znaczy, że nie dominuje, a dominuje – jak tłumaczy Rita – „ponieważ dominował N A D S O B Ą ”. Jak nowoczesna i niezależna dziewczyna, która lubi myśleć o sobie jako o feministce, może się tak podporządkowywać? Tyle razy czuła się upokorzona przez mężczyzn i znowu na to pozwala? Złamała zakazy ojca, wygrała rywalizację z braćmi, pokonała mentalność kleryków, stanęła przeciwko moralności drobnomieszczańskiej i wygrała z potencjalnymi chłopcami Witolda. Ale podporządkowywanie się jest u niej wyuczonym odruchem, a teraz staje się ceną za bycie tam, gdzie zawsze chciała być – otoczona prestiżem intelektualnym. Wynagrodzeniem jest Witold wyłącznie dla niej. Wreszcie jest pierwsza i jedyna.
Vence jako centrum wszechświata
Gombrowicz w Vence żyje w izolacji. Donikąd się nie wybiera, choć ma dobre połączenia ze światem szybkimi pociągami i samolotami z Nicei. Jego obecność w Paryżu z pewnością wpłynęłaby na sprzedaż książek, gdyby pojawił się na publicznej dyskusji lub zechciał podpisać egzemplarze dla czytelników albo gdyby przyjechał na któreś z przedstawień swoich sztuk (wszystkim reżyserom odmawia). Że nigdy tego nie robi, to nie tylko kwestia astmy. Na przykład w 1967 roku dostaje zaproszenie Feltrinellego do Florencji – trochę go kusi, ale bardziej niż z powodu astmy nie jedzie tam, ponieważ dowiaduje się, że to „spotkanie pisarzy, a ja dostaję alergii, jak widzę dwóch–trzech pisarzy razem”[979]. Chciał być uznany, dążył do tego przez całe życie, ale bez przemieniania się w wędrownego literata prostytuującego się na kongresach, konferencjach, spotkaniach i dyskusjach. Jest wiele osób, które powinien spotkać (na przykład wydawców), i innych, które chciałyby spotkać jego, ale on woli czynić z Vence centrum wszechświata – jeśli ktoś chce go zobaczyć, musi się wybrać na Południe. Na szczęście Lazurowe Wybrzeże to kusząca propozycja i chętnie zjawiają się tu różni goście, ale – co znaczące – nigdy nie przyjeżdżają jego wydawcy, jak Nadeau czy Giedroyc. Gości można podzielić na kilka rodzajów. Jednym z nich są polscy przyjaciele sprzed wojny. Z tym ma pewien problem. „Likwidacją” (w języku Kronosu znaczy to koniec znajomości) kończą się spotkania z Tadeuszem Brezą. Nie znajduje w nim już tego esprit, Tadeusz stał się urzędnikiem komunistycznym, zszarzał i zesmutniał. Niechętnie także przyjmuje wizytę Sandauera, raczej z ciekawości poznawczej. Przez cztery dni przygląda się jego profesorskiej formie, oferując mu gościnny pokój, i reasumuje, że jest „przyjemniejszy i zabawniejszy, niż sobie wyobrażałem”[980]. Nie może tylko zrozumieć, dlaczego zamiast podziwiać piękno widoków podczas wycieczki w góry, Sandauer gada jak nakręcony – „on nie umie patrzeć, całą drogę coś ciągle mówił i to o czymś zupełnie nieważnym, zamiast się skupić na tych potężnych widokach”[981]. Gdy więc Sandauer marzy o wycieczce do Monte
Carlo, Witold ucina: „niech nie będzie takim snobem, góry są tu o wiele ładniejsze”, ale Rita w tajemnicy wywozi go, by zobaczył słynne kasyna.
[^] Wizyty Paczowskich to zawsze było święto. Maria, Witold i Rita, Bohdan jak zawsze ukryty za aparatem. Łóżko w pokoju Rity. Rok 1967
Najważniejszymi dla Witolda i z największą radością witanymi gośćmi są zawsze Paczowscy z Chiavari. Wpadają, kiedy mogą, to na krócej, to na dłużej, na święta i bez okazji. „Paczowscy w Vence to był cud. Kiedy mieli przyjechać, czekaliśmy z niecierpliwością. Jak w końcu zainstalowano nam telefon, a nie wiedzieliśmy, do kogo zadzwonić, to się mówiło: »zadzwońmy do Paczowskich«”[982]. Dla Paczowskich słowa i sposób, w jaki Gombrowicz komentuje bieżące wydarzenia, są ważne, jest dla nich autorytetem, choć on „tyle razy powtarzał, żeby go nie przeanielać, że jest »takim sobie facetem« zabłąkanym w Himalajach”[983]. Oboje mają wielką kulturę, potrafią rozmawiać i zadawać pytania. Paczowski wspomina, że Gombrowicz „był skryty, nie roznegliżowany, a w rozmowach zastanawiająco mało mówił o ludziach, znajomych, o ich korzeniach, chyba że szło o korzenie klasowe, ale i to z pewnym dystansem. Był samotnikiem, który potrzebował ludzi do rozmowy,
stąd wszędzie próby kawiarni”[984]. Z kolei dla Witolda wizyty młodych Polaków dają okazję do rozmów po polsku, Rita wtedy usuwa się w cień. Dzięki bliskości Paczowskich wiemy też, że Gombrowicz „miał starą teczkę z napisem »Ojczyzna«, do której wkładał każdą pocztówkę od przypadkowych czytelników z jakiejkolwiek miejscowości, które uważnie czytał, a było ich niewiele”[985]. Ale kiedy ktoś z Polski „przyjeżdżał z plotkami o znajomych, ucinał krótko, pytając o ich zdrowie i czy nie cierpią biedy, bo bardzo poważnie traktował sprawy egzystencjalne”. Natomiast o życiu literackim w kraju wiedział niewiele. „Owszem, co go interesowało, o co się dopytywał, to to, co pisali i mówili o jego twórczości. Czasem bywało to nawet nużące, podobnie jak jego ataki na francuską tarte aux pommes”[986]. Maria ma ambicje literackie, ale pisze w ukryciu przed Witoldem, choć ten wcześniej komplementował ją za język powieści, mimo to już nic nie wyda, jakby sparaliżowana strachem i niewiarą. Gombrowicz doskonale rozumie podobne stany, choć oczywiście nie stroni i od żartów i określa Marię jako „dziwną kobietę jakby »strąconą« i spadającą z góry w dół”[987]. Obciążeniem Marii jest jej fanatyczne uwielbienie dla Gombrowicza pisarza, do tego stopnia, że niektórzy będą mówić o jej „miłości (platonicznej)” do niego[988]. W ten sposób powstaje swoista relacja, w której zaangażowane uczuciowo panie, Maria i Rita, mimo wzajemnej sympatii stają się powoli rywalkami. Rita wciąż zdaje się czerpać z Marii wzór, jak kiedyś z Boulizonów, ale wyniosłość Paczowskiej nieraz daje się jej we znaki, czuje się przez nią traktowana „z góry”. Wyższość Marii polega na znajomości języka polskiego i polskich spraw oraz na dobrym przygotowaniu filozoficznym, uprawniającym ją do udziału w dyskusjach. W literaturze i filozofii Gombrowicz potrafi być bezlitosny dla kobiet. „Myślę, że wedle niego kobiety nie były intelektualnie – wspomina Rita – a może nie intelektualnie, ale filozoficznie, równe. Raz dyskutowaliśmy na temat feminizmu i strasznie mnie rozzłościł. Nie był mizoginem w głupi sposób, ale mizoginia była mocno obecna w jego twórczości, na przykład w Ślubie. Aktorka, która grała Manię, powiedziała mi, że miała prawie depresję po tej roli”[989]. A w filozofii Rita czuje się słaba[990]. Mimo to, gdy Witold opisuje Marię, za jej zaletę uznaje fakt, że doskonale „pitrasi”.
[^] Maria Paczowska po lewej i Rita po prawej w kuchni, Witold pomiędzy nimi. Vence, 1967 r.
Gdy otaczają go wielbiciele, wysocy i dorodni, Witold wydaje się mały. „Miło było na to patrzeć” – westchnie Rita. „Jak się nie wiedziało, że Witold jest pisarzem, nie zauważało się go. Zwracała uwagę tylko jego twarz, poza tym był zupełnie przeciętny. Był typem incognito”[991]. Ritę ekscytują ci wszyscy Polacy. Sama, emigrantka, powie: „Uwielbiałam środowisko polskich emigrantów. Przy nich pozbyłam się tego kompleksu kolonialnego w stosunku do Paryża. To byli wyjątkowi ludzie, którzy wszystko utracili, ale nie stracili piekielnej inteligencji”. Po jednej z wizyt Mrożka leci kupić jego książki i gdy przeczyta Słonia i pochwali autora przed Witoldem („był prawie o to zazdrosny”), ten wyjaśni jej: „ja jestem grand papa literatury polskiej”. Jakoś na fali tej fascynacji, a także z braku większych podróży, do jakich była dotąd przyzwyczajona (od dwóch lat donikąd nie wyjeżdża na wakacje), Rita zaczyna myśleć o wyprawie do Polski. Jest okazja, bo udaje się tam Iza Neyman. Kiedyś Rita zaczęła u niej brać lekcje polskiego, które jednak Witold szybko uciął, choć Ricie świetnie szła nauka wymowy. „Do dzisiaj pamiętam pierwszą lekcję. Kto to jest? To jest pani
Sosnowska. To jest ojciec pani Sosnowskiej. Kto to jest? To jest matka pani Sosnowskiej” – recytuje w 2016 roku. „Jako człowiek odpowiedzialny nie chciał, żebym traciła czas na naukę języka, który nigdy mi się nie przyda, zamiast pisać pracę. Mogłam się dalej uczyć, mogłam go nie posłuchać, ale przerwałam lekcje z delikatności, żeby sobie nie wyobrażał, że chcę go kontrolować czy coś takiego” – wyjaśnia po latach. To było w pierwszych miesiącach ich życia, teraz, gdy szykuje się wyjazd, Witold sam postanawia poduczyć ją trochę polskiego. „Nauczył mnie samych obscenicznych rzeczy, coś w rodzaju: Mój Boże, ma pan piękną dupę”. W ramach przygotowań Witold robi jej także wykład na temat Polski. „Na stole zrobił rysunek Rzeczpospolitej Obojga Narodów i wyłożył mi całą historię”. Pokazuje, jak zmieniały się granice, tłumaczy, że Polska to jak wózek na kółkach, który co rusz przesuwano w inną stronę. Przedwyjazdowe napięcie udziela się również Witoldowi, ale ogólnie „nastrój w domu jest wesoły, trochę zwariowany”[992]. W końcu Rita dostaje wizę i udaje się do „komunistycznego kraju, co tu, w salonie świata, brzmi z podwójną siłą”. Napięcie potęguje fakt, że jedzie jako osoba, która wyznaje lewicowe poglądy, a jednocześnie jako partnerka pisarza zakazanego w komunistycznej Polsce. Witold planuje trasę wycieczki jako replikę swojego wojażu z 1938 roku – Rita ma jechać do Wenecji, stamtąd do Wiednia, a z Wiednia udać się do Krakowa, skąd ma skoczyć do Zakopanego. Warszawa nie figuruje na liście. „Mówił, że Warszawa jest zniszczona i że lepiej, żebym spędziła czas w Krakowie, bo tam też byli znajomi Marii”[993]. Witold tłumaczy jeszcze w liście Jerzemu, że obawia się, by w Warszawie Rita nie zmęczyła za bardzo Janusza[994]. Czy też nie chce, żeby spotkała jego rodzinę, na co ona oczywiście ma wielką ochotę i co uważa za jedną z najważniejszych spraw podczas tej podróży? Na szczęście, ponieważ Rita figuruje w paszporcie jako Labrosse, nie zostaje zatrzymana na granicy, choć służby są powiadomione o wizycie „żony Gombrowicza”. Z całej trasy śle do niego listy i widokówki. 15 czerwca 1966 roku w Wiedniu o 7.30 rano na Kärtnerstrasse, po której on spacerował dwadzieścia osiem lat wcześniej, zapełnia pocztówkę, co trochę ją onieśmiela, bo pisze przecież do pisarza[995]. Donosi, że popija kawę, a wieczorem zjadła kiełbasę, że w Wenecji Iza i ona spotkały się z Jaremami, którzy mówili, że widzieli go i że zrobił im wykład na temat bólu. Witold zostaje w domu sam, z pomocą domową, która raz w tygodniu robi mu zakupy, zmywa stosy naczyń i sprząta, oraz pod opieką Kazimierza Głaza. Wieczorem Rita z Izą wsiadają
w Wiedniu do pociągu, a na drugi dzień budzą się na granicy, by wysiąść w Katowicach. „Dojechaliśmy do Katowic o 6.00 rano i ci wszyscy robotnicy, ta szarość i widoczna bieda zrobiły na mnie deprymujące wrażenie, a tu nagle jakiś mężczyzna rzuca się, by pomóc mi znieść walizkę. Pierwszy raz spotkałam się z taką uprzejmością”[996]. Z Katowic przemieszcza się pociągiem o wątpliwej czystości do Krakowa, gdzie z dworca rusza pod Hotel Francuski, w którym zatrzymują się wszyscy zagraniczni turyści w mieście, dlatego że jest jedynym wyposażonym w podsłuch, zainstalowany na drugim piętrze. Rita relacjonuje Witoldowi przygody podczas swoich peregrynacji, a on odczytuje je na tarasie kawiarni La Régence z Głazem bądź innymi osobami przybywającymi, by dotrzymać mu towarzystwa. „Panie Witoldzie [słowa zapisane po polsku], niedziela po południu, ten sam stół, co wczoraj. Z pomocą słownika zamawiam: chleb biały, mało [słowa zapisane po polsku], café i jako że za wszelką cenę chcę konfitury (słowo, które nie pojawia się w słowniku), proszę o: »cukiernia« [słowo zapisane po polsku] i widzę, jak nadchodzi talerz pełen gargantuicznego ciasta kremowego. Odsyłam ciasto i mówię »konserwować« [słowo zapisane po polsku], więc przynoszą mi niesamowitą konserwę. Odsyłam to »conserwować« [słowo zapisane po polsku]. Wszystkie kelnerki i ludzie wokół mnie wykonują znaczące gesty, a ponieważ za nic nie chcę zrezygnować z konfitur, przynoszą mi marmoladę, nie do opisania i niejadalną. Ale jako że wszyscy patrzą na mnie z satysfakcją, że w końcu mnie zrozumiano, muszę ją przełknąć do ostatniej łyżeczki. Po chwili idę do toalety, żeby »zwymiotować«”[997]. Zaraz na początku pobytu w Polsce Rita czymś się zatruwa, co trochę krzyżuje jej plany. Pomaga jej znajoma Marii Paczowskiej, aktorka Irena Jun. W kryzysowym momencie pojawia się z ciepłym garnkiem owsianki. Jun wyciąga ją też na spektakl teatru eksperymentalnego, a potem Rita trafia do Piwnicy pod Baranami, gdzie przez przypadek spotyka Krystynę Zachwatowicz, która wydaje jej się bardzo śliczna, sympatyczna i inteligentna – tak ją opisuje Witoldowi. Informuje go również, że próbowała się skontaktować z Otwinowskim, ale nie ma go w mieście, a jego żona Ewa nie mówi po francusku, ale zasyła pozdrowienia. „Wiedziałam – wszyscy mi o tym mówili –
że Witold jest wielki i znany, ale nie wiedziałam, że aż do tego stopnia. To zrobiło na mnie wrażenie”[998]. Pisze więc do niego: „Tutaj kochają cię, czczą, a ja, eh ja, powiedzmy, że jestem Rithélas”[999], a on zasyła z Vence telegram o treści: „WS ZY S TK O D O B R ZE J ES TEM S A M N U D ZĘ S I Ę B EZ C I EB I E = WI TO LD +”[1000]. Rita dobrze sobie radzi sama, jada w tanich restauracjach, gdzie „piją wódkę jak wodę”, robią na niej wrażenie księgarnie wypełnione książkami, w przeciwieństwie do pustych sklepów, na krakowskim Rynku Głównym obserwuje: „Dookoła młodzież – młodzież – nigdy nie widziałam tyle młodzieży w centrum miasta. Są naturalni, spontaniczni, dziewczyny raczej hm, hm, chłopcy też (ale spuszczam oczy)”[1001]. Zwiedza, jak jej polecił, Wawel, a wracając stamtąd, napotyka teatr uliczny. Ale zatrucie, potem deszcze i brak towarzystwa, a także zdzieranie pieniędzy w hotelu sprawiają, że decyduje się polecieć samolotem do Warszawy. Tam przebywa Iza i załatwia jej mieszkanie przy ulicy Krzywe Koło 6, koło Rynku Starego Miasta, u rodziny Sołtanów spokrewnionej z Gombrowiczami. Czuje się zdecydowanie lepiej w mieście nad rzeką, której nazwy nie zna „z braku słabej wiedzy geograficznej”[1002]. Pisząc do Witolda, bardzo się tłumaczy z tej decyzji: „Zrobiłam wszystko, co możliwe, żeby zostać w Krakowie i Zakopanem, wedle Twojego życzenia. Ale naprawdę nie mogłam już dłużej zostawać w tym hotelu […]. Wierz mi, że nie miałam innego wyjścia, jak tylko przyjechać tutaj. Postaram się jak najlepiej, jeśli chodzi o Twojego brata, mogę nawet nie spotykać ludzi, którzy go znają, i obracać się tylko wśród znajomych Izy i tej młodej kobiety stąd. Zobaczymy. Przede wszystkim nie myśl, że przyjechałam tutaj kierowana egoizmem”. List kończy: „Kocham Cię, mój drogi, co mogę zrobić”. Przechadza się ulicami stolicy i czuje się dziwnie, „jakbym podążała śladami Twojej młodości i jakbym brała pod ramię byłego-Witolda w byłej-Warszawie”. Nie wie dokładnie, które miejsca w mieście są z nim związane, nie wyposażył ją w żadne instrukcje, bo miało jej tu nie być. Na pewno przechodzi koło jego szkoły przy Traugutta, bo ta znajduje się dokładnie na głównej trasie przy Krakowskim Przedmieściu. „Chciałabym – jakże chciałabym, żebyś był tu ze mną” – szepcze mu w liście. Któregoś dnia, wychodząc z rynku, mija kościół, a przed nim jakąś manifestację. W tłumie wypatruje ją Artur Sandauer, którego kilka miesięcy temu gościli w Vence. Prezentuje przed nim swoją znajomość polskiego, na co Sandauer natychmiast ją ucisza, tłumacząc, że to głupi dowcip Witolda. Zabiera
ją taksówką razem z „czerwonym księciem”, Krzysztofem Radziwiłłem, który leżał z Januszem na jednej pryczy w Mauthausen, na Pragę. Dom przy ulicy Serockiej 10 „był mały, bardzo biedny. Janusz i Stacha mieszkali na pierwszym piętrze. Wydaje mi się, że za podłogę mieli klepisko, a na nie Janusz wyrzucał wszystkie pety po papierosach. Od razu go polubiłam i odtąd codziennie jeździłam do niego na kilka godzin. Był dużo większy, ale delikatny, nie miał już siły, stracił zęby w obozie, ale mówił dużo lepiej po francusku niż Witold. Rozmawialiśmy o rodzinie, chciał wiedzieć, jak się ma Witold. Stacha wtedy pracowała, więc rozmawiałam przede wszystkim z Januszem, a potem Stacha przygotowywała posiłek”[1003]. Żyją w nędzy, zarabia tylko ona, ale oboje ciągle boją się, że Stacha straci swoją pracę. Janusz nie może zostawać sam, więc czasem przyjeżdża do opieki jego żona, sama ledwo dająca radę. Dla żadnej nie jest to przyjemne. Witold, jak zawsze, nie ocenia tego specyficznego trójkąta i z każdym utrzymuje serdeczny kontakt i pomaga finansowo. Pamięta także o Teresie, córce Jerzego, której niedawno przesłał w prezencie trochę dolarów i zapraszał w odwiedziny do Vence. Teresa spotka się z Ritą w Warszawie, ale z Jerzym się rozminą. Dla rodziny Witold jest dobrym bratem i wujkiem, a wizyta Rity wspominana będzie jako „wielka sensacja – bardzo ją wszyscy admirują – że tak ładna, inteligentna i że ma tyle uroku”[1004]. Od Janusza Rita dostaje pamiątkę rodzinną, złoty ołówek. „Żyli bardzo, bardzo biednie, ale Janusz powiedział mi – wspomina Rita – że nigdy nie był tak szczęśliwy”[1005]. Po powrocie z Polski Ricie przechodzi fascynacja komunizmem. „Jak się nie zna rzeczywistości, człowiek sobie marzy. Komunizm wydał mi się straszny, to nie było normalne życie”. Największe wrażenie zrobił na niej mebel u Janusza – „wielka, piękna szafa przecięta na pół i wypełniona numerami »Kultury«. Wtedy chyba zrozumiałam wypowiedzi Witolda o życiu w komunizmie. Na granicy sprawdzono wszystkie moje książki, musiałam chować okładki »Kultury«. Ta kontrola celna to nie był świat zachodni, to było szare, nadzorowane, smutne życie o specyficznym zapachu”. Albo takie scenki: „Chowano wycieraczki z samochodu, bo jak nie, to ktoś je kradł. Więc jak wysiadaliśmy z samochodu, Sandauer za każdym razem zabierał wycieraczki ze sobą. Nie mogłam uwierzyć, że on tak może żyć na co dzień. Że takie życie jest możliwe. To był inny świat”. Dzięki tej podróży Rita zaczyna rozumieć Polskę: „Mówiono: biedna Polska, tak ucierpiała z powodu nazizmu. Ale jak ktoś tego nie zobaczył na własne oczy, nie
rozumiał, o czym dokładnie mowa”. Po powrocie Witold wypytuje ją o znajomych, jak wyglądają, co mówili, a najbardziej jest ciekaw, czy dobrze poszło jej z polskim, którego ją nauczył. Rita wraca wychudzona i jest to główna rzecz, która natychmiast rzuca się w oczy Witolda. Opisuje Januszowi jej wrażenia: „Ludzie w Polsce b. jej się podobali i ujęli swoją gościnnością, inne wrażenia mniej pozytywne”[1006]. Pisze też, że dzięki jej relacji lepiej wyobraża sobie ich „egzystencję”. Czasami Rita musi wyjechać w swoich sprawach – zamierza reaktywować doktorat, przenosząc go z Paryża na nowo powstały uniwersytet w Nicei. Powołując się na Pierre’a-Henriego Simona, zaproponowała zmianę tematu pracy z Colette na Gombrowicza. Żeby wyjaśnić swoje zawirowania życiowe, tłumaczyła od razu pod koniec 1964 roku, że z powodów zdrowotnych przeniosła się z Paryża na południe i szukając pracy, zatrudniła się jako asystentka polskiego pisarza, któremu prowadzi korespondencję[1007]. Dziekan jednak odmawia, bo autor przede wszystkim musi być martwy, a dzieło dopełnione, poza tym wymagana jest znajomość oryginalnego języka twórcy. Załatwiając te i inne sprawy, Rita za każdym razem musi organizować opiekę dla Witolda. Pomagają im młode algierskie siostry. Czy Rita po dwóch latach czuła się na tyle pewnie w związku, że na czas swojej podróży nie bała się zostawiać go samego pod opieką nastolatki? Poza tym France i Olga dorabiają sobie w czasie wakacji, pomagając Ricie przy przyjmowaniu gości i dziennikarzy. Oboje zżyją się z nimi jak z rodziną. Gdy okazuje się, że France jest poważnie chora, Witold szuka jej lekarza, sprowadza lekarstwa. Oldze, bardziej zadziornej i stawiającej się Witoldowi, pomogą w zdobyciu wykształcenia. Raz podczas nieobecności Rity do Witolda wpada z nagłą wizytą Mrożek. Jest wieczór, nie ma kto przygotować posiłku, więc Mrożek „zostaje na kolacji pod warunkiem, że się dołoży do pracy. Nastąpił podział ról” – relacjonuje obecny również Głaz. „Gombrowicz siedzi przy stole i wydaje instrukcje: – Pamplemusy, jogurt znajdzie pan w lodówce, tam też masło i sery. Kubków do herbaty poszukać w kredensie. Chleba poszukać, cielęcina na drugiej półce w lodówce. Sławomirze, zmieszaj makarony, żeby nie były banalne. Są tam różne gatunki. Gdzieś tam jest przepis Rity, jak należy gotować. – Jak gotować, to jest, ale nie ma, jak długo – mówi Mrożek. – Jak to, jak długo? Aż będzie ugotowany. – Ale jak to poznać?
– Jak to jak? – dziwi się Gombrowicz. – Trzeba będzie spróbować. Nie upłynęło pół godziny i kolacja była gotowa. Rozmowa przy stole taka bardziej zawodowa. Mrożek opowiada o swoich planach i ostatniej pracy. Pracuje nad nową sztuką, ale ma trudności. Sława zobowiązuje. Jest w impasie twórczym. Zeszli w którymś momencie na sprawy techniczne. – Twoje pióro jest znakomite – mówi do Gombrowicza – skąd masz takie pióro? – To w prezencie od wielbicielki z Saarbrücken, »Witoldy« [Hanne Garthe]. Ty wiesz, ona jest zwariowana na moim punkcie. Zmieniła sobie nawet imię na Witolda – zwierza się Gombrowicz. – A jakim ty piszesz? – Ja parkerem – mówi Mrożek. – Parker też dobre. Ale twoje jest znakomite! – zapewnia Mrożek. – Nie mógłbyś zdobyć takiego samego dla mnie! – Hm, może by się to dało zrobić, jakoś załatwić. Zobaczymy. Mówili to wszystko takim tonem jak malarze, kiedy rozmawiają o pędzlach i farbach”[1008]. Musieli jednak rozmawiać o czymś więcej, bo Mrożek notuje w dzienniku: „Gombrowicz, żywy stary człowiek. I jak żywy! Trzeba sobie to powiedzieć, nie mam ani połowy jego żywotności. Ale jego przykład jest pociechą”[1009]. Zauważa też, że jego, Mrożka, mocną stroną jest wyobraźnia, ale Gombrowicz ma większą siłę, bo „wcale nie boi się życia, a bierze z niego swobodnie, nie musi więc stwarzać sobie sytuacji życiowych sztucznych. […] [Szef] zdaje się, od dziecka miał już biografię wewnętrzną”. Głaz sprząta ze stołu. Witold jest przyzwyczajony, że talerze same się na stole pojawiają i same z niego znikają. Dlatego za każdym razem, gdy Głaz odwiedzał go podczas nieobecności Rity, zastawał stosy spiętrzonych naczyń. Witolda odwiedza w Vence również „poeta życia”, kuzyn Gustaw, ciągle biegający po świecie, w – jak zawsze – podejrzanie międzynarodowych kontekstach (przez Amerykę Łacińską, Stany Zjednoczone, porewolucyjną Kubę do Francji, ale i Jugosławii, gdzie ma jakieś konszachty z byłym monarchą). Obecnie mieszka bardziej w Kolumbii, gdzie uczy się jego córka Mónica. Odwiedza pisarza także Jerzy Stempowski, bliski współpracownik Giedroycia, ale dopiero po wielkich ceregielach. Stempowski przybiera pozę zmęczonego starca, co irytuje Gombrowicza, i siedzi w kawiarni, czekając, aż młodszy do niego zejdzie. Ale Gombrowicz nie ustępuje, tłumacząc się niemożnością pokonania schodów. Po tych zmaganiach wchodzi „Stempowski, Hostowiec –
opowiada Gombrowicz – coś tam szepce, to ja nachylam się w jego stronę i też mówię szeptem jak najniżej: »Jak się pan miewa, panie Jerzy? Co słychać?«. »Co? Co pan mówi?« – zapytał podrażniony pan Jerzy, tym razem normalnym głosem”[1010]. Lubi powtarzać ten dowcip i cieszy się z niego jak dziecko. Kontakty z Francuzami są raczej sporadyczne. Oprócz kilku osób, które znają go z Berlina, jak Piers Paul Read, lub z Royaumont, jak Charaire’owie mieszkający niedaleko, albo malarka Régine Petit poznana w La Messuguière, Gombrowicz nie prowadzi wymiany intelektualnej z Francuzami. Raz odwiedza go młody pisarz Jean-Marie Gustave Le Clézio, który nie ma pojęcia o Gombrowiczu i nie zna jego książek, a jedynym powodem tej wizyty jest praca magisterska jego żony, pół-Polki, o powstaniu listopadowym. „Młodzi, obydwoje piękni i niewinni w swoim młodzieńczym uroku, zastukali do jego drzwi. Gombrowicz był nimi oczarowany. Zastosował walkę podjazdową z młodym pisarzem, mając nadzieję na literacką prowokację… Ten jednak nie bardzo wiedział, o co chodzi. Żonie pisarza poradził w największym zaufaniu, że jeżeli czegoś nie wie, to niech zmyśli, że to bardziej twórcze, czym byli oboje nieco zaszokowani. Zdaje się, że inaczej wyobrażali sobie słynnego pisarza”. Jedyne wrażenie na Le Clézio robi to, że Gombrowicz nie schodzi na literackie tematy, które wydają mu się czymś w rodzaju spraw biznesowych[1011]. Odtąd Gombrowicz przy udzielaniu wywiadów będzie się powoływał na casus Le Clézio: „Gdybym miał sex appeal Le Clézio albo gdybym był Murzynem – dodawał – byłoby mi łatwiej, niż być polskim pisarzem na Zachodzie”. Jego łącznikiem z kulturą francuską są tłumacze. Pojawia się Allan Kosko, znany mu sprzed wojny, który często go nudzi. Także Kukułczanka, dołącza do nich młody Anglik Alastair Hamilton, który będzie tłumaczył Pornografię z francuskiego na angielski, oraz tłumacz na niemiecki Rudolf Richter. W liście do Litki de Barcza opisze Gombrowicza jako „zgrywusa”, który się ośmiesza, a willę Alexandrine jako „szkaradną”, mieszkanie z kolei „okropne”, „jakaś kombinacja secesji z renesansem, wśród przejętych mebli, bez jakiegokolwiek osobistego »cachet«, zimne […]”[1012]. Samej Litce udało się także wpaść z wizytą. To spotkanie po latach nie wypadło dobrze. Gombrowicz zaprezentował się jako „chorobliwy snob”. Rita przyglądała się jej, wiedząc, że między nimi coś było. Litka komentuje ją w liście do Richtera, z którym wymieniają się wrażeniami, jako „miłą i do rzeczy” i dodaje: „Pewno, że jak jego forsę przepuści, to rzuci się gdzie indziej. Ale, muszę powiedzieć, doszlusowała do
niego, jak jeszcze żadnej forsy nie było. Tyle że doczekała się jej po latach, co b. się jej chwali, bo zniuchała, że na dobrego konia postawiła, co np. krytykom literackim b. rzadko się zdarza”[1013]. Pojawia się często przede wszystkim Kot Jeleński. Od razu podczas pierwszego spotkania w Paryżu ustalił się między nimi rodzaj gry, który stał się ich stylem bycia. Ponieważ Gombrowicz uważał spontaniczność za niemożliwą, powstała „forma Gombrowicz–Jeleński”, którą ten drugi opisał w następujący sposób: „Wystylizowaliśmy więc nasz stosunek na znajomość dwóch polskich szlachciurów, sąsiadów przez miedzę, z których jeden jest starszy i ważniejszy od drugiego. Ja na przykład od czasu do czasu cmokałem go – cium! – w przedramię, w okolicę łokcia. Witolda trochę to irytowało, ale też bawiło. Ten polski obyczaj sięga X I X wieku. Chłop całował pana w rękę, natomiast ludzie z podobnej sfery całowali na znak wielkiego szacunku w przedramię”[1014]. Rodzina Jeleńskiego pochodzi także z Litwy, z powiatu wiłkomierskiego, ich dom zwał się nawet tak samo jak posiadłość Gombrowiczów – Wysoki Dwór. Gombrowicz pamięta jeszcze fragmenty Pamiątek Soplicy, w których wymieniony jest Rafał Jeleński, i cytuje go Kotowi z pamięci[1015]. Kot odwiedza go często, krążąc między Paryżem a Korsyką, gdzie z malarką Leonor Fini, swoją partnerką, lubi spędzać wakacje. Przeglądają tłumaczenia, dyskutują o kolejnych ruchach na szachownicy, a przede wszystkim świetnie się ze sobą czują. Nad przekładem Operetki w wykonaniu Kota zaśmiewają się do rozpuku, bawiąc się i żonglując idiotycznymi tekstami z operetek. Błyskotliwość emocjonalna, ale też jakaś ukryta w nim tajemnica czy skaza sprawiają, że Jeleński doskonale rozumie Witolda. Być może to kwestia klasowa, może fakt dziwnych relacji z matką w dzieciństwie (matka zostawiła Jeleńskiego zaraz po urodzeniu, poznawał ją później), z pewnością upodobanie Kota do chłopców buduje pomiędzy nimi wyjątkowy pomost. Wrażliwy Kot wyczuwa jak nikt kompleksy Gombrowicza, źródła jego pasji, ciemne rewiry i poezję. Kot dla Gombrowicza jest prawdziwym partnerem, jego głównym doradcą i lojalnym menadżerem. Dla niego drzwi w domu Gombrowicza są zawsze otwarte. Po pierwszej wizycie w Vence Jeleński oceni Witolda i Ritę: „wydajecie mi się bardzo dobrze dopasowani”, a samą Ritę jako „miłą i ładną”[1016].
[^] Kot Jeleński i Gombrowicz podczas tłumaczenia Operetki na francuski. Rok 1967
Po latach życia w nader skromnych warunkach, teraz gdy posiada swój dom, odzywa się w nim dziedzictwo rodzinne. Rozpościera całą gamę swojej polskoszlacheckiej gościnności i ich mieszkanie czasem jest tak pełne ludzi, że aż ironizuje: „Podejrzewam, że stałem się wygodnym pretekstem dla spędzenia kilku dni na Rivierze. Wszystko to niezbyt sprzyja mojej twórczości […]”[1017]. Spora część korespondencji to ustalanie terminów, kto kiedy przyjedzie i skorzysta z pokoju gościnnego. Rita się buntuje, bo nie jest w stanie utrzymać już domu za te same pieniądze, tym bardziej że oboje lubią przyjmować przy suto zastawionym stole. Dostaje więc teraz 400 franków miesięcznie. Witold z początku wymagał od niej zapisywania wydatków w zeszycie, ale stanowczo odmówiła. Co znamienne, wśród tak licznych gości brak przyjaciół Rity. Pojawiają się tylko wspólni znajomi z Royaumont, jak na przykład Jan Gleb, który pozostawi w koszu list do dziewczyny – wyzna w nim, że do Rity już nic nie czuje. Rita znajdzie go, popłacze się i odpisze, żeby na drugi raz nie zostawiał w koszu listów[1018]. Ale nie pojawia się na przykład jej przyjaciółka Solange czy
koledzy i koleżanki ze studiów. Osiągnęła w życiu to, o czym marzyła, naturalnym odruchem byłaby chęć podzielenia się sukcesem ze znajomymi. Czy to dyskrecja? Jedyna wizyta, która wiąże się z jej światem, to przyjazd kanadyjskiej ekipy telewizyjnej – co daje okazję do „odegrania się” na tych, którzy ją skrzywdzili. Wraz z ekipą pojawia się kanadyjski poeta Gaston Miron, którego Rita zna z czasów księgarni La Tranquille w Montrealu[1019]. Toczą się rozmowy na temat polskiego i kanadyjskiego nacjonalizmu, oba kraje łączą katolicyzm i pozycja drugorzędności. Równocześnie ciekawi Gombrowicza są ci, którzy nie składają wizyt w „pałacu” w Vence. Przez Lazurowe Wybrzeże przejeżdża jego była miłość, Krystyna Janowska z córką Barbarą, która od jakiegoś czasu mieszka w Paryżu. Gdy Krystynie uda się wreszcie dostać paszport, przyjeżdża czasem do córki i raz wybiorą się właśnie na wakacje na Riwierę[1020]. Nie odzywa się do niego także Staś Baliński, kiedy bawi z wizytą w Nicei – stare resentymenty biorą górę[1021]. Omija go także łukiem młody poeta Zbigniew Herbert, uznając prawie za demona. Otarli się o siebie w Royaumont, kiedy Herbert przekazał Gombrowiczowi wysłane lekarstwa, ale nie rozmawiali. Gdy Czesław Miłosz odwiedza Witolda, Herbert przestrzega go przed demonicznym deprawatorem. Ostatecznie sam będąc niedaleko, w La Messuguière, napisze do Jeleńskiego: „Gombrowicza nie odwiedziłem, bo spałem. Przekazałem tylko homaże”[1022]. Wiosną 1967 roku zajeżdża Czesław Miłosz. Tak dochodzi do spotkania dwóch gigantów, którzy od 1951 roku wspólnie dźwigają ciężar polskiej literatury na swoich barkach. Wyjątkowość tej relacji potwierdzają wczesne listy do Miłosza. Często mówi się, że korespondencja Gombrowicza jest „biznesowa”. Tak Gombrowicz widzi rolę listów – służą mu do załatwiania interesów, a od swoich nawet osobistych korespondentów oczekuje, by pisali praktycznie – co zjedli, jak żyją, jaki mają widok za oknem. A tymczasem listy, nie tak częste, jakie pisze Gombrowicz do Miłosza, wyróżniają się na tym tle. Wynikają z poczucia wspólnej samotności we wspinaniu się na postument. Wymienia się z Miłoszem uwagami o książkach i pisaniu i nazywa poetę „duchowym kuzynem”. Przez lata „główne arie śpiewają” na emigracji, dbając, by nikt ich nie skłócił, „bo niejednemu z tych osłów się marzy, że Tobą mnie oko wykłują czy na odwrót”[1023]. W końcu Miłosz decyduje się przyjechać w 1967 roku z Kalifornii, gdzie profesoruje na uniwersytecie w Berkeley, i spędza z żoną ponad miesiąc w pobliskim Saint-Paul-de-Vence. To umożliwia dwóm Litwinom częste
widzenia na zasadach sąsiedzkich, jak być może kiedyś czynili jacyś ich przodkowie nad Niewiażą. Przy osobistym poznaniu nić sympatii między nimi przemienia się gładko w przyjaźń.
[^] Podczas wizyty Czesława Miłosza w Vence: Gombrowicz, malarz Józef Jarema, Miłosz, Alastair Hamilton, tłumacz Pornografii na angielski. Vence, kwiecień/maj 1967 r.
Cały kwiecień i część maja Miłosz siedzi nad Widzeniami nad zatoką San Francisco, z przerwami na odwiedziny u Witolda. Pierwsze wrażenie zapisuje w liście do dawnego wspólnego kolegi Jerzego Andrzejewskiego: „To jest jednak mądry facet”[1024]. Ustalają się więc „stosunki nad podziw dobre, kordialne, bywania, rozmowy, śniadania razem”, a Gombrowicz „władczy i szlachecki” oraz „dezynwoltura wy-angażowania się”[1025]. Żona Miłosza, Janka, tak zawsze gorzka i krytycznie nastawiona do ludzi, tym razem zgadza się we wszystkim z Gombrowiczem, a zwłaszcza z krytyką jej męża. Gombrowicz atakuje go – jak opisuje to swoimi słowami Miłosz – „że jestem leniwy, że popełniłem grzech przeciwko Duchowi Świętemu, pisząc o Brzozowskim (który nie istnieje i nigdy nie będzie istniał), układając jakieś 101-sze antologie (czy Nietzsche układał antologie), i horror horrorów, sporządzając podręcznik literatury, żeby biednych
ludzi okłamywać, tudzież esej w »Oficynie Poetów«, czyli sporządzam kompot z nazwisk pisarzy nieistniejących. Uwielbiam te jego wymyślania, bo właściwie tak myślę, tylko że moja litewska chytrość przekonywała mnie do różnych prac, bez których musiałbym zamknąć sklepik i przestać być profesorem, bo literatura polska jest literaturą podrzędną i wydała tylko dwóch pisarzy, Paska i Gombrowicza, oraz tylko jednego filozofa (Witolda)”[1026]. Miłosz nie pilnuje też, choć sam na to narzeka, rozdziału misji poetycko-literackiej od doraźnych politycznych wystąpień, ale obaj ubolewają, że redaktor „Kultury” skupia się głównie na polityce, a wierszy Miłosza „nie rozumie, nie ceni, nie honoruje”[1027]. Przy stole długo w noc, „co 2, 3 dni dyskusja wielogodzinna, on z whisky, ja bez” – notuje Witold[1028]. Ponieważ Miłosz spędza też czas w znanej Witoldowi willi w La Messuguière, być może zgadują się także o tym, jak Miłosz podsłuchał w bibliotece rozmowę francuskich intelektualistów o Stendhalu. Jego komentarz: „Dać im w dupę i zamknąć do koncentracyjnego obozu”[1029]. Obaj mają bowiem porachunki z zachodnią lewicą. Czasem też zdarzają im się głupawki. Na przykład, gdy Witold uzna, że moc Czesława tkwi w jego gęstych brwiach, i zakradnie się z nożyczkami, by mu je obciąć. W ten sposób rozpoczyna się dzika bieganina wokół stołu dwóch pisarzy polskich X X wieku. Jak podsumuje Czesław: „kontakt autentyczniejszy niż z jakimkolwiek z polskich pisarzy”[1030], a Witold: „Zaprzyjaźniliśmy się z miejsca bardzo intensywnie”[1031]. Rita zostawia ich często samych, tym bardziej że między nią a Witoldem ostatnio nie najlepiej się układa. Na kilka dni przed przyjazdem Miłosza wybucha konflikt. Gombrowicz zapisuje: „obraza na Ritę, wychodzę z samochodu – list”[1032] – mając na myśli ów list wsunięty pod drzwi. W czasie wizyty Miłosza Rita ucieka obrażona z domu. Tłumaczy to tym, że Witold przeszkadza jej w pisaniu pracy, zaglądając do pokoju i zachowując się jak dziecko. Wynajmuje pokoik w tanim hoteliku w Nicei, dzięki czemu udaje jej się skończyć cały rozdział[1033]. Konflikt ma jednak głębsze podłoże, bo „ciągłe wezwanie do wyrażenia samego siebie, potwierdzenia się, uściślenia, doroślenia”, jakiego wymaga Witold, jest trudne. „Spytał mnie kiedyś, jaka jest jego główna wada we wspólnym życiu. Udało mi się powiedzieć (bo przedtem wzdychałam i dusiłam to w sobie, nie umiejąc sformułować): »Zawsze chcesz wszystko narzucić!«. Zdziwił się i poprosił o przykłady. Była nawet kłótnia”[1034].
Wiosną 1967 roku w prasie pojawiają się pierwsze wiadomości na temat kolejnego rozdania Nagrody Formentora – tym razem Gombrowicz ma szansę z Kosmosem. Obrady odbywają się w Tunisie, a wysokość nagrody zostaje podwojona. Gdy nadchodzą informacje, które sugerują wygraną Gombrowicza, Rita jest jeszcze poza domem. Witold zostaje zaproszony do Tunisu, dokąd oczywiście nie pojedzie, ale notuje w Kronosie: „Zapach nagrody”[1035]. Od czasu nagrody „Wiadomości” przyznano mu w kręgach emigracyjnych jeszcze dwie – Fundacji Jurzykowskiego w roku 1966 i Radia Wolna Europa w roku 1967, ale wtedy w grę wchodziły drobne sumy, podczas gdy teraz mówi się o 20 000 dolarów. Gombrowicz zabawnie opisuje sytuację z Formentorem w liście do Paczowskich: „Okoliczności były takie. Naprzód ta wariatka pokłóciła się ze mną i na 3 dni (świąt) wyjechała. Ja sam, ale C M i J M mnie odwiedzali, akurat dyskutujemy (w niedzielę chyba) w tym facet przychodzi że Gallimarda jest przedstawicielem w Nicei, że telegram ma z Tunisu żeby mnie na gwałt aeroplanem taszczyć do T. – co już mi silnie nagrodą zaleciało – ale nic, nazajutrz Rita wraca, stosunki chłodne, wtorek od dentysty wracamy w tym widzę telegramów (z Waszym) z powinszowaniami, więc mówię widzisz idiotko zamiast się ubawić w złym humorze dolary odbieramy, potem tydzień z górą upłynął zanim otrzymałem oficjalne zawiadomienie, bo sekretarz generalny adres mój zgubił i myślał, że po co zawiadamiać, jak z gazet wiem […]. Teraz Rithelasa amplety robi, a ja achaty [zakupy], głównie trochę mebelków do mieszkania, […] szafę, stół i tapczan czysto angielski”[1036]. O wyborze Gombrowicza zadecydowali wydawcy skandynawscy, włoscy i hiszpańscy razem z Bondym, a dołączył do nich w pewnym momencie… Roger Caillois[1037]. To Miłosz, odwiedzając Gombrowicza we wtorek, 2 maja, wniósł naręcze telegramów z powinszowaniami[1038]. Jak zapamięta tę chwilę Rita: „ciągle mam przed oczami rozradowanego Miłosza, kiedy ściskał Witolda, składając mu gratulacje […]”[1039].
Przedostatnie pojedynki
Szaleństwo Witolda polega również, oprócz zakupu szafy, stołu i tapczanu, na zainstalowaniu prysznica w łazience i grzejnika w kuchni. Janusz i Józef (Ryś) otrzymują zastrzyk gotówki, Gombrowicz nabywa też obraz u Jaremy i daje tysiąc dolarów Ricie. Połowa nagrody idzie na protezę dolnych zębów u dentysty oraz rachunki w aptece i na lekarzy. Nie mają żadnego ubezpieczenia, wszystko płacą z własnych funduszów. A życie kręci się cały czas wokół zwiększania lub zmniejszania co dwa tygodnie dawki kortyzonu. Gdy Witold czuje się źle, dostaje 120 miligramów, gdy lepiej – 80 miligramów, czasem 100 miligramów – skrupulatnie wszystko notuje. Kortyzon to nowy lek steroidowy i nie do końca znane są jego dawkowanie oraz skutki uboczne. Od jego nadmiaru twarz Witolda się deformuje, puchnie, robią się mu worki pod oczami, cierpi też na tym wątroba. Traci apetyt, nie smakuje mu nawet ulubiony jogurt z ziemniakami, który zastępował kwaśne mleko, coraz częściej zadowala się kawałkiem mięsa z chlebem. W momentach kryzysowych pije tylko litr mleka dziennie. Często ma też niewyjaśnione stany podgorączkowe. Ćwiczenia oddechowe, które praktykuje od dłuższego czasu, niewiele dają. Niesmak, przygnębienie, ciśnienie, osłabienie, „aparat w ustach i kiszki męczą”, „brak apetytu, chudość, słabość”, „kiepski oddech” – takie wyrażenia zaczynają dominować w jego słowniku[1040]. Nagroda, choć zaszczytna, przynosi ze sobą także trochę goryczy. Trzydzieści lat walki o uznanie, a teraz jest za stary, by w pełni nacieszyć się pieniędzmi. Macha wycinkami prasowymi na swój temat, w których pojawia się coraz częściej słowo „geniusz”, ale ta liczba języków, na które jest tłumaczony, masa korespondencji do wykonania zabierają czas na pisanie i wprawiają w melancholię. Zastrzyk gotówki i prestiżu nie sprawia też, że znika napięcie między nim a Ritą. Latem 1967 roku Rita wyjeżdża samochodem na trzytygodniowe wakacje. Towarzyszy jej tłumacz Pornografii Alastair Hamilton. To młody Anglik, który ujrzał Gombrowicza po raz pierwszy przy stoliku Zuntza w Berlinie, syn założyciela wydawnictwa Hamish Hamilton. Gombrowicz bardzo go lubi, Rita także, i to właśnie z tym dwudziestosześciolatkiem nawiązuje
romans. Młody blondyn pojawia się u nich w styczniu tego roku, potem drugi raz i to wystarcza. Zatrzymuje się w ich pokoju gościnnym podczas podróży z Anglii do Włoch, gdzie odwiedza narzeczoną. Ponieważ Witold ma swój rozkład dnia (robi korekty francuskiego tłumaczenia Operetki), widują się raczej podczas posiłków. Młodzi (Rita ma już trzydzieści trzy lata) mogą wychodzić na spacer z Psiną, wyskoczyć samochodem nad morze popływać, ale czasem jadą też w trójkę na piknik na plażę w Juan-les-Pins, która jest nowym odkryciem Witolda i Rity. Gombrowicz zapytuje Paczowskich, czy by nie przyjechali, „bo R. korzystając z tego, mogłaby się przewietrzyć autem”, a „ja jak zawsze kwękam, mikroby kiszki najechały […]. Więc ona nie chce mnie zostawiać samego”[1041]. Ma sporo towarzystwa, bo wpadają też Kot Jeleński i Mrożkowie, bratanek Józef z żoną Liliane. Przy kuchni Marii wraca Witoldowi apetyt i toczą się niekończące się rodaków rozmowy. Sam nie jest w stanie jeździć, ale zależy mu, żeby Rita się rozerwała. Mieli pomysł wspólnego wyjazdu na wakacje do Jugosławii, myśleli nawet o wizycie w Kanadzie u rodziny Rity, ale nic nigdy nie mogło zostać zrealizowane z powodu stanu zdrowia Gombrowicza. 8 sierpnia 1967 roku Rita z Alastairem wyjeżdżają najpierw do Turynu. W Paryżu trochę pracują. On chodzi do Biblioteki Narodowej, bo zbiera materiał do książki o intelektualistach i faszyzmie[1042]. Nie chciał kontynuować biznesu rodzinnego, wybrał ścieżkę naukowca i tłumacza. Rita reaktywuje swój doktorat. Wraca do Vence sama 1 września. Żadne z nich nie myśli o zmianie swojej sytuacji. Jeśli chodzi o Alastaira, z perspektywy 2016 roku Rita myśli, że „bardziej kochał Witolda, oczywiście w inny sposób niż mnie”[1043]. Tłumaczy też swoją postawę: „Zostałam wierna Witoldowi z miłości i z szacunku, choć powiedział mi, że mogę robić, co chcę. Mieszkaliśmy w centrum Vence, nie mogłam sobie pozwolić, by wszyscy się przyglądali, jak z kimś paraduję”. Sprawa nie jest nazwana wprost, ale Paczowscy jako „prawie rodzina” pewnie się domyślają. „Może o tym się nie rozmawiało, ale się wiedziało” – przyznaje Rita. Czy romans tłumacza Pornografii z Ritą odmładza Gombrowicza jak Fryderyka? Czy „szukał grzechu, który by go z nimi spoufalił”?[1044] Oboje, Rita i Alastair, twierdzą, że Gombrowicz wiedział o ich romansie. Rita dodaje, że nawet rozmawiała z nim o tym trochę, „bez szczegółów, akceptował sytuację, miał bardzo ciepły stosunek do Alastaira”[1045]. Oboje zgodnie uważają też, że nie czuł się zraniony. „Pas du tout” [wcale] – mówi Rita. „Bardzo wątpię. Sądzę, że było mu to obojętne” –
odpowiada Alastair[1046]. Zapiski w Kronosie, z zasady suche, odnotowują wizyty Alastaira oraz jego wakacje z Ritą, ale beznamiętnie – jeśli się nie wie, co się za nimi kryje, trudno się domyślić[1047]. Obojgu nie było też głupio, raczej było im to „obojętne”, jak mówi Hamilton[1048]. Czy zatem związek z Witoldem był dla Rity pułapką? Hamilton: „Myślę, że to pułapka, którą sama sobie wybrała. Pułapka, w której było jej dobrze, i wydaje mi się, że to była dla niej szczęśliwa pułapka. Co innego czekało ją w życiu? Widziała w nim wielkiego pisarza i prestiż. Z jej kanadyjskiej perspektywy to był także Europejczyk. Pytanie tylko, dlaczego nie wybrała Francuza. Wtedy wielu pisarzy miało młode dziewczęta, zwłaszcza na południu Europy. Rita była miłą dziewczyną, ale nie miała silnej osobowości. Myślę, że cierpiała na depresję, a dzięki niemu jakoś z niej wychodziła. Witold był bardzo wrażliwy na kwestię władzy starszych nad młodymi”. Rita na to samo pytanie odpowiada: „Nigdy nie czułam się w pułapce. Witold dominował, ale w sposób delikatny. On był starym kawalerem, ja byłam wolną kobietą, mieliśmy swoje przyzwyczajenia. Mieszkałam u niego, ale miałam swoją wolność. Nigdy jednak nie pomyślałam, żeby go zostawić. On chyba też nie. Tylko że trudno jest być szczęśliwym, żyjąc z wielkim pisarzem i z jego wielkim dziełem. Tym bardziej że Witold był chory”[1049]. Ten erotyczny przerywnik widocznie nie w pełni pomaga Ricie, a może wyraźniej uzmysławia trudną sytuację, w której się znajduje. U Witolda z kolei narasta strach. Rita: „Witold cały czas bał się, że go opuszczę. Wyobrażał sobie, że jest stary… nie mógł uwierzyć, że młoda kobieta może go chcieć, a ja go kochałam, podobał mi się jako mężczyzna. Nigdy bym go nie opuściła”[1050]. W liście do Mariana Betelú Gombrowicz ponownie szczerze wyznaje: „ja z moją Walizką prowadzę życie dużo zdrowsze. Niestety, trochę późno i – jakby to rzec – miłość ta jest astmatyczna”[1051]. Jeszcze przez jakiś czas pojawiają się w Kronosie zapisy o „nowych obrazach” z Ritą, a jednocześnie wpada Alastair. Oprócz dobrych manier i pochodzenia zjednuje Witolda wiedzą o arystokratycznych koneksjach i genealogiach. Wprawdzie Alastaira to śmieszy, ale szanuje manię starszego pana. W tym czasie Gombrowicz powraca do rysowania drzew genealogicznych, a matka Alastaira pochodzi z włoskiej rodziny arystokratów i ma sentyment do Polski. Jest o czym rozmawiać, bo w dzieciństwie spędziła jakiś czas w Warszawie po I wojnie światowej jako córka dyplomaty. Przeżyła tam rok 1920. Alastair opowiada jej historię
Gombrowiczowi. Ten, wprawdzie podupadający na zdrowiu, ale nietracący wyobraźni, składa Alastairowi propozycję – żeby został jego sekretarzem. „Nie wiem dokładnie, na czym to miało polegać. Może chciał kogoś do angielskiej korespondencji? Pamiętam tylko, że w pewnym momencie był bardzo przejęty moją grypą i w końcu powiedział, żebym nie przyjeżdżał” – przypomina sobie Alastair[1052]. Po Formentorze wypadki nabierają tempa. Przyjeżdżają dziennikarze, ukazują się wywiady, ale na przykład Gombrowicz nie pojawia się w głównym programie Cinq colonnes à la une. Telewizji zajmie dwa lata, by zdecydować się na wywiad z nim. Jak określa to jeden z dziennikarzy, Gombrowicz był kilka lat temu „najsławniejszym z nieznanych pisarzy”, a po nagrodzie jest „najmniej znanym z pisarzy sławnych”[1053]. Przyczynia się do tego brak książek nagrodzonego autora na rynku. Już rok wcześniej Nadeau zgłaszał, że nakład Kosmosu się wyczerpał i że myślą o dodruku, ale rok upłynął, pojawiła się nagroda, a dodruku jak nie było, tak nie ma. Między Gombrowiczem a Nadeau wciąż nie układa się idealnie. Po lekturze pierwszego tomu Dziennika Nadeau deklarował Gombrowiczowi w Berlinie: „Przeczytałem rękopis w całości. Zachwycony. Oszołomiony. […] Biorę wszystko, co napisał i napisze Witold Gombrowicz”[1054]. Szybko jednak musiał zadać sobie kłam, gdy tylko przetłumaczono najnowsze fragmenty Dziennika dotyczące ich spotkania w Paryżu. Poszło o zdanie: „Z Geneviève Serreau i Maurice Nadeau. Kolacyjka. Truffes à la Soubise i Crème Languedoc Monsieur le Duc”[1055]. Nadeau poczuł się „zaskoczony, by nie rzec, przerażony sposobem, w jaki Witold nas potraktował, Geneviève i mnie, widząc w nas paryżan […]”. On – trockista – opisany jak jakiś burżuj. Dlatego wytyka Gombrowiczowi uproszczenia i nieścisłość, te wywołują też wątpliwości co do wiarygodności dziennika jako takiego[1056]. Widząc jego reakcję, Gombrowicz z pełną dezynwolturą deklaruje w jednym z postscriptów w liście: „Nasze menu z małej restauracyjki przy ulicy Verneuil to rzecz niewinna. Jeśli pan chce, proszę je wykreślić albo nawet cały akapit. (Napisałem to, bo potrzebowałem gastronomicznego leitmotivu w całym tekście)”[1057]. Gombrowicz przyprawił „wrażliwemu lewicowcowi” twarz burżuja być może dlatego, że nie zapomniał sprawy z tłumaczeniem Ferdydurke, za to Nadeau zżymał się na jego „twarde wymagania” finansowe. Fragmenty Dziennika paryskiego publikował tylko
w swoim piśmie, a w formie książkowej ukazały się dopiero po długich sporach w roku 1968 i u innego wydawcy[1058]. Po śmierci René Julliarda w wypadku samochodowym w 1962 roku i kilkuletnim zamieszaniu w wydawnictwie Nadeau przeniósł się do konkurencji, do Gallimarda, a dokładnie jego oddziału Denoëla. Namawiał Gombrowicza, by poszedł tam razem z nim, co ten też lojalnie uczynił (i tam właśnie ukazał się Kosmos), ale gdy Gombrowicz dopytywał, czy Dziennik paryski może wydać u Christiana Bourgois, Nadeau nie zgadzał się (choć do dzienników nie miał żadnych praw) i przekonywał, że opublikowane fragmenty w „Les Lettres nouvelles” wystarczą, i zapewniał, że wyda całość Dziennika. Gombrowicz zostawił sprawę na jakiś czas i został przy Nadeau, choć nie miał problemów ze zmianą wydawców w Niemczech czy we Włoszech. Teraz jednak, uwieńczony prestiżową nagrodą, narzeka, że promocja Denoëla nic nie robi, a nie robi, bo Nadeau uważa, iż „wielki pisarz, nowatorskie dzieło, jak to Gombrowicza, może się obejść bez wrzawy”, a „pragnienie sukcesu […] wystarcza miernotom”[1059]. Gombrowicz widzi to zgoła inaczej: „jest rozczarowującym musieć w wieku 62 lat – pisze na początku 1967 roku – ciągle ustępować miejsca… i to często pisarzom trzeciej kategorii”[1060]. W końcu otwarcie i wprost mówi Nadeau, że nie jest wydawcą, tylko „homme de lettres”, a on potrzebuje kogoś, kto będzie miał więcej czasu dla „aspektów technicznych”. Ponownie też prosi o kurtuazyjną zgodę na wydanie Dziennika paryskiego u Bourgois, ale Nadeau po raz kolejny nie odpowiada przez kilka miesięcy. Tymczasem współzałożyciel wydawnictwa Bourgois, Dominique de Roux, składa Gombrowiczowi propozycję w imieniu Belfonda na wydanie rozmów (Entretiens, znanych później jako Testament) wzorowanych na rozmowach z Borgesem, które Witold swoim zwyczajem napisze sam po polsku – łącznie z pytaniami do siebie samego. Nadeau i Serreau uważają „za lekko niewłaściwe, że mały de Roux składa Panu – bez konsultacji z nami – propozycję publikacji. […] Oczywiście, że to my powinniśmy to wydać”[1061]. Gombrowicz jednak, nie uzyskawszy odpowiedzi od Nadeau, decyduje się na podpisanie umowy na Dziennik z Bourgois[1062] i ta decyzja będzie końcem relacji z Nadeau. Nadeau uważa, że ma moralne prawo do wydawania Gombrowicza, gdyż to on go „odkrył” lata temu i lansował. Natomiast Gombrowicz myśli: jeśli nie układa mu się z wydawcą, a nie jest z nim związany umową, to dlaczego nie
miałby udać się do innego, u którego będzie mu lepiej? By zrozumieć całe napięcie, trzeba wiedzieć, że w tych czasach we Francji autorzy mają umowy podpisane na wszystkie dzieła do końca życia u jednego wydawcy, w ten sposób autor stanowi dożywotnią markę wydawnictwa. Gombrowicz jest człowiekiem spoza podobnych przywiązań, co w oczach Nadeau czyni go zdrajcą (podobnie było z Sábato, który odmówił mu, bo miał już propozycję wydania książki O bohaterach i grobach u kogoś innego[1063]). Gombrowicz skarży się Jeleńskiemu, zaprzyjaźnionemu z Nadeau, że „trudno współpracować z wydawcą, który nie odpowiada na listy i propozycje handlowe traktuje jak obrazę osobistą”[1064]. Mimo to Gombrowicz, nawet będąc zdenerwowany na Nadeau, pilnuje poprawnej formy, co widać, jeśli porówna się jego reakcję z reakcją Argentyńczyka[1065]. Ricie Gombrowicz w 1986 roku Nadeau opowiadał, że „jego [Gombrowicza] oczekiwania, ambicje były zupełnie inne, jak najbardziej usprawiedliwione”, i doda: „Rozumiem to dzisiaj”[1066]. Ten koncyliacyjny ton mógł być tylko kurtuazją wobec wdowy, bo w swojej własnej książce jubileuszowej, wydanej pod koniec ponadstuletniego życia, zamieści wśród portretów wielu pisarzy specyficzny rozdział o Gombrowiczu. Zamiast wspomnieniowej refleksji, jak w wypadku innych pisarzy, cytuje wyłącznie fragmenty dziennika opisujące uporczywą walkę Gombrowicza o sławę we Francji, najpierw gdy był jeszcze biednym emigrantem w Buenos Aires, a potem gdy wrócił do Europy, i kończy wraz z Formentorem z 1967 roku[1067]. W tle rozgrywa się jeszcze konflikt Gombrowicza z kochanką i pomocnicą Nadeau w wydawnictwie, Geneviève Serreau. Zarejestrowana wraz z Kotem jako tłumaczka jego dwóch sztuk dopomina się o procenty z realizacji teatralnych, które w owym czasie dzielono pół na pół, 50 procent dla autora, 50 procent dla tłumacza. Dla Gombrowicza prawdziwym tłumaczem jest Kot Jeleński, z nim pracował i z nim chętnie dzieliłby taki stosunek procentowy, bo wobec niego czuje się zobowiązany, a Serreau – jak uważa – tylko poprawiła tekst. W Société des auteurs et compositeurs dramatiques oboje są jednak zgłoszeni jako tłumacze, których dla większej konfuzji nazywa się czasem „adaptatorami”[1068]. Jest jeszcze jeden problem: okazuje się, że gdy tłumaczenie francuskie staje się podstawą do przekładów na inne języki, wszyscy „autorzy” (autor dzieła i tłumacz) biorą udział w zyskach. W wypadku jego sztuk w grę wchodzą do podziału zysków cztery osoby (autor, dwaj francuscy tłumacze i tłumacz z francuskiego na język docelowy) zamiast dwóch (autora i tłumacza
z francuskiego na język docelowy). Serreau tłumaczy mu, że każdemu z nich (jej, Kotowi i Gombrowiczowi) przysługuje po jednej trzeciej[1069] zysków oraz prawo do podejmowania decyzji w kwestii wystawień. Gombrowicz czuje się zdruzgotany, bo to znaczy, że nie ma nawet prawa do decydowania, kto go będzie grał. I rzeczywiście. Serreau, rozumiana jako „autor”, nie chce na przykład dać zgody na pokazanie fragmentów belgijskiej wersji Iwony w telewizji, bo uważa, że to nie będzie dobre[1070]. Gombrowicz, najpierw niepoinformowany o tych niuansach prawnych przez S A C D , zżyma się: „Wedle mnie jedynym autorem moich sztuk jestem ja!”[1071]. Bliski rozpaczy wylewa przed Serreau swoje żale: „Musiałem walczyć przez rok, by stworzyć Iwonę, i czekać 30 lat, żeby została wystawiona”[1072]. Dodaje wymowniej: „Połowę życia spędziłem niemal w nędzy, teraz płacę za te lata zdrowiem. Poświęciłem wiele, żeby móc napisać to, co napisałem. Dokładałem wysiłków naprawdę bezinteresownych, żeby stworzyć teatr określonego rodzaju. W mojej sytuacji było to przedsięwzięcie ryzykowne, prawie desperackie. To była więcej niż praca; to była walka”[1073]. Jest zdania, że jako autora polskiego, w wielu wypadkach dostępnego tylko poprzez przekład, postawiono go w niekorzystnej sytuacji. W końcu po dziewięciu miesiącach S A C D wyjaśnia, że wszyscy autorzy, owszem, biorą udział w zyskach[1074], ale procent definiowany jest nie przez prawo, ale panujący zwyczaj[1075]. Gombrowicz, były student prawa i aplikant sądowy, odpowiada: „»zwyczaje« nie interesują mnie”[1076]. Gombrowicz nie jest już w sytuacji autora, który puka do drzwi wydawców – to do niego się puka. Po Formentorze z 1967 roku coraz wyraźniej mówi się o jego szansie na Nagrodę Nobla. Na liście nominowanych pojawił się w 1966 roku, gdy wygrał Szemuel Agnon z Nelly Sachs. Jego nazwisko widnieje na liście kandydatów pod numerem 23. Akademia Noblowska pisała: „Ten polski pisarz, zaproponowany w tym roku po raz pierwszy, zwraca na siebie coraz większą uwagę przede wszystkim jako jeden z pionierskich twórców współczesnego teatru, w pewnym stopniu jest to poprzednik Ionesco i Becketta. Jako dramaturg rozpracowuje filozoficzne idee, ilustrując je za pomocą zimnej ironii i moralistycznych obrazów, doprowadzając zmyślne, zaskakujące intrygi do absurdu. Komitet był jedynie w stanie ocenić dramaturgiczną część twórczości na podstawie dostępnych przekładów francuskich. Wymagana jest ekspertyza na potrzeby dalszej oceny”[1077]. Do nagrody mogli zgłaszać członkowie Akademii, profesorowie, a także reprezentanci związków
i organizacji zrzeszających pisarzy. Gombrowicza nominował szwedzki slawista z uniwersytetu w Göteborgu Gunnar Jacobsson (nominował też Annę Achmatową i Miroslava Krležę), a konkurowali z nim: Borges, Grass, Iwaszkiewicz, Nabokov i… Pierre-Henri Simon. Informacje na temat „spekulacji noblowskich” posiadamy przede wszystkim z korespondencji Gombrowicza z Norbertem Żabą, byłym polskim dyplomatą w Helsinkach i Sztokholmie, który został na emigracji w Szwecji. Z uwagi na fakt, że Akademia Szwedzka udostępnia raporty dopiero po pięćdziesięciu latach, listy Żaby, choć przekazujące wieści „nieoficjalne”, są głównym źródłem informacji. Żaba wydaje się wiarygodny, bo jego wzmiankę w liście ze stycznia 1966 roku potwierdzają udostępnione w 2017 dokumenty na temat kandydatur z 1966 roku[1078]. Żaba pisał: „Czołowy krytyk szwedzki, [Erik] Mesterton, ten, który tu lansował m.in. Eliota, uważa Pana za jednego z kandydatów do Nagrody Nobla”[1079]. W 1967 wygrał Miguel Ángel Asturias, a nie Borges, jak Gombrowicz przewidywał w liście do Sábato: „Nobla dostanie Borges (i mówiąc między nami) zasługuje na niego. Ja z moimi 20 000 jestem skłony poczekać, a być może Ty mnie wyprzedzisz”[1080]. Asturias dostał nagrodę za zwrócenie uwagi na tradycję i obyczaje Indian, a także za radyklaną postawę antyamerykańską. Mówiło się w tym czasie w kuluarach, że czas na Amerykę Łacińską, a ponieważ rok przed Noblem Asturias otrzymał Leninowską Nagrodę Pokoju, stawiało go to w ideologicznie korzystniejszej sytuacji niż Borgesa, który zachowując wrogość do Peróna, witał kolejne, coraz bardziej prawicowe rządy w Buenos Aires ze ślepotą polityczną. Wtedy już Gombrowicz miał doniesienia, że „cała bez wyjątku krytyka literacka popierała Pana”[1081], bo po Ameryce Łacińskiej „Akademia uważa, iż kultura polska dojrzewa do turnusu na nagrodę i że ten turnus ma miejsce w przyszłym roku” – przekonywał Norbert Żaba. W październiku 1967 roku Żaba pisze: „Na przyszły rok ubiegają się podobno o to Miłosz, Iwaszkiewicz i paru innych. Wobec tego, że kandydatura Iwaszkiewicza i paru innych krajowych kandydatów zostanie nieprzyjęta, czynniki polskie w kraju wolą w takim wypadku wyłączyć Polskę w ogóle z dyskusji, aby nagrody nie dać Panu. Są to wszystko plotki, ale zupełnie prawdopodobne”[1082]. Dwa miesiące później donosi jeszcze: „Reżym ZA WS ZELK Ą cenę chce utrącić Pana kandydaturę. Pamięta Pan, że w swoim czasie puścili tu, za pośrednictwem owego artykułu i wywiadu krajowego [sprawa Swinarskiej] w lewicowej tutejszej prasie wieść, że jest Pan reakcyjny, prawie że
faszysta. No potem prasa się z tego wycofała. To coś podobnego znów. Lisiński dowiedział się, że to prawdopodobnie Mesterton wystąpił z myślą o podziale nagrody między Panem a kimś z kraju, aby wszyscy byli zadowoleni. Taki akademicki kompromis. Okazuje się, że Mesterton był tłumaczem pewnych rzeczy Herberta. Stąd więc pogłoska o podziale Nagrody Nobla między Panem a Herbertem, jaka tu rzekomo się rozeszła w kuluarach Akademii”[1083]. Główne dochody Gombrowicza pochodzą w tym okresie ze sztuk granych w teatrze, które dostarczają więcej publiczności niż książki czytelników[1084]. Człowiek, który nie lubi chodzić do teatru, okazuje się świetnym dramaturgiem, dlatego że teatralność praktykuje na co dzień. I to przede wszystkim świetne przedstawienia Alfa Sjöberga w Sztokholmie sprawiły, że zaczęto wymieniać Gombrowicza w kontekście Nagrody Nobla[1085]. Polak, który chciał zostać południowcem, najlepiej zadamawia się pośród ludów Północy. Sjöberg to wówczas najwybitniejszy reżyser szwedzki, którego przerośnie tylko jego uczeń, Ingmar Bergman. Od lat przedwojennych Sjöberg jest dyrektorem najbardziej prestiżowego teatru w Sztokholmie, Kungliga Dramatiska Teatern, czyli Królewskiego Teatru Dramatycznego. Sjöberg wyczuwa problemy egzystencjalne, a „polityka przeistaczała się u niego niemal w metafizykę”, za co bywa krytykowany w czasach, gdy od reżysera wymaga się politycznego zaangażowania[1086]. Znany z repertuaru szekspirowskiego i brechtowskiego Sjöberg zobaczył w Paryżu przedstawienie Lavellego w roku 1964 i już 20 listopada 1965 zrealizował Iwonę, którą przyjęto z zachwytem. Rok później w sezonie jesiennym wystawił Ślub i Gombrowicz byłby wzruszony (zapraszano go, ale nie pojechał), gdyby zobaczył sztukę w tym przepysznym budynku, który nie jest żadnym eksperymentalnym teatrem, jakich się boi[1087]. W ten sposób szybko i jakoś naturalnie Gombrowicz wchodzi w krwiobieg szwedzki. Sjöberg zapewnia, że żadnej sztuce w Dramaten nie poświęcono dotąd tyle starannej pracy. Zachwycająca i magiczna inscenizacja Acke Oldenburga jest jedną z najdroższych i wszyscy aktorzy niezwykle angażują się w pracę. Odtwórczyni Iwony, Ulla Sjöblom, zostaje nagrodzona przez dziennik „Svenska Dagbladet”, a redaktor głównego pisma literackiego „Bonniers Litterära Magasin” Lars Gustafsson ogłasza, że wbrew pesymistycznym wizjom jest nadzieja dla humanistyki, a tą nadzieją jest Witold Gombrowicz[1088]. To samo pismo nagradza esej młodego Jana Stolpego na temat twórczości pisarza, a dyskusje
z Gustafssonem podejmują inne gazety. W krótkim czasie nazwisko Gombrowicza staje się powszechnie znane.
[^] Przedstawienie Iwony w szwedzkim Królewskim Teatrze Dramatycznym w reżyserii Alfa Sjöberga, które prawdopodobnie otworzyło Gombrowiczowi drogę do nominacji do Nagrody Nobla. Sztokholm, 1965 r.
By lepiej zrozumieć wyjątkowość casusu szwedzkiego, trzeba dodać, że Sjöberg zna wówczas tylko Pornografię (choć jeszcze niewydaną po szwedzku[1089]) i Kosmos. W dwóch krajach Gombrowicz jest najmocniej obecny na rynku książki – we Francji i w Niemczech, gdzie wydane są nawet jego sztuki. Mimo to we Francji Iwona w reżyserii Lavellego (premiera dwa miesiące przed Sjöbergiem, 29 września 1965) jest grana tylko jedenaście razy i schodzi z afisza. Paryski Odéon Théâtre jako subwencjonowany przez władze lokalne i powiązany ze szkołami boi się utraty dotacji, gdy „Le Figaro” krytykuje go za wydawanie pieniędzy podatników na bulwersujące sztuki[1090]. W tym czasie sztokholmski Ślub z 1965 roku pozostaje w repertuarze Królewskiego Teatru Dramatycznego przez kilka miesięcy, a jeszcze Ingmar Bergman skarży się, że „państwo za mało
pomaga kulturze i teatrowi”, jako przykład podając Ślub i tłumacząc, że z tego powodu wycofuje się on ze świata teatru do filmu[1091]. Z kolei niemiecka Iwona w Schauspielhaus w Dortmundzie w reżyserii Waltera Czaschkego, choć pierwsza na Zachodzie (17 grudnia 1964 roku), nie przyjęła się w mieście robotniczym i nie miała dobrych recenzji. A Ślub w bardzo cenionej reżyserii Ernsta Schrödera i inscenizacji Josefa Svobody doczeka się realizacji dopiero w styczniu 1968 w berlińskim Schiller Theater, kiedy w Szwecji powstaje już druga realizacja sztuki w reżyserii Ulfa Grana. Czas też na wystawienie Operetki, ale blokuje ją Serreau. Ponieważ nie mogli się dogadać w sprawach procentów, Gombrowicz odmówił rejestrowania sztuki w S A C D , co uniemożliwia jej start na deskach teatralnych. Dodatkowym problemem przez chwilę jest też wymóg S A C D co do zapisu muzyki i kompozytora, bo Operetkę rozumie się jako… operetkę. W związku z tym reżyserzy musieliby uwzględniać zarejestrowaną w S A C D muzykę, a co więcej, francuska prozodia partii śpiewanych stałaby się wiążąca przy tłumaczeniach na inne języki[1092]. Serreau spóźnia się także z oddaniem ostatecznej wersji tłumaczenia Operetki, a tekstu niecierpliwie oczekują Szwedzi. W końcu dochodzi do niezależnego tłumaczenia na szwedzki z polskiego (Jan Kunicki z Janem Stolpem). Ale tak jak Gombrowicz nie lubi rewolucji, tak i rewolucje nie lubią Gombrowicza. Entuzjastyczny Sjöberg po przeczytaniu Operetki informuje, że nie może sobie poradzić ze sceną lokai, którzy liżą buty panów. Zapytuje dramatycznie: „Gdzie są reprezentanci tych rewolucji, na które czekamy w Grecji przeciwko faszystowskiej juncie, w Portugalii, w Ameryce Południowej, w południowej Afryce? Gdzie jest bunt kolorowych w U S A ? Czy także oni są reprezentowani przez tych lokai w sztuce, którzy liżą buty swoich panów? Jeśli tak nie jest (i z tym musi Pan jako prawdziwy humanista się zgodzić), gdzie jest w Pana sztuce to niewysłowione cierpienie milionów w swoich kajdanach, co jeszcze nie znają żadnych ideologii. Dlaczego nie oddał Pan ich krzyku, ich żądania ludzkiej formy […]. Ta nędza, która oburza teraz wolny świat, nie ubrała się jeszcze w lokajski kostium ani w czerwone koszule; jest ona naga, porzucona, niezrozumiale samotna”[1093]. W rozmowie z Żabą Sjöberg wyraża się bardziej dosłownie: „Ja nie mogę wystawić sztuki, w której lokaje najpierw liżą buty swoich panów, a potem dopiero robią rewolucję”[1094]. Gombrowicz odpowiada: „Daję słowo honoru, że nic z tego nie rozumiem”[1095]. Tłumaczy, że jego
„utwory były zawsze zwalczane przez »prawicę« i popierane przez »lewicę«”. Sztuka zaczyna się jednak wraz z I wojną światową i „jeśli lokaje liżą buty panów, jest to groteskowy sposób ukazania niewolniczej sytuacji proletariatu”[1096]. Gombrowicz pisał na podstawie polskich, znanych z zaboru rosyjskiego, doświadczeń, gdzie lizanie butów pana przez chłopa nie było bynajmniej wielką metaforą. Takich stosunków klasowych nie zna Szwecja, nie mieści się to w głowie człowieka Zachodu. Gombrowicz wprost mówi, że Operetka ukazuje rewolucję 1917 roku. „Rewolucja kosztowała miliony trupów do końca okresu stalinowskiego. Porody historii nie są łatwe i posunęlibyśmy się za daleko, gdybyśmy twierdzili, że zniewoleni lokaje z dwóch pierwszych aktów mogą stać się aniołami w trzecim […]”. Wyjaśnia też Sjöbergowi, że Operetka „nie jest ani z lewa, ani z prawa”, i podpowiada, że to przecież kwestia scenicznej interpretacji reżysera, jak rozegra te sprawy. Sjöberg miał już kłopot z zakończeniem Ślubu, którego akcję osadził w Hiszpanii Franco. Skreślił wtedy kwestie Henryka pod koniec trzeciego aktu, gdy ten rzuca w monologu słowa niewiary w Boga, ale i „w nowy ład”, w doktryny i rozum. Premiery światowej Operetki dokona w 1970 roku Francuz Jacques Rosner w Théâtre national populaire w Paryżu, a Kungliga Dramatiska Teatern nie uda się ze sztuką zmierzyć po dziś dzień. Rok po Formentorze jest dla Gombrowicza dobrym czasem, mimo że jeszcze jesienią odnotowuje konflikty z Ritą, która po wakacjach spędzonych z Alastairem skarży się znowu, że żyje jak mniszka. Po jego wizycie w Vence traci nerwy do tego stopnia, że Gombrowicz wyjeżdża do Jaremów mieszkających w Nicei. Sytuację ratuje pojawienie się w listopadzie peugeota 204 z otwieranym dachem, a miesiąc później udaje się wreszcie zainstalować w mieszkaniu telefon. Zaczynają się więc nowe wycieczki – do Le Bar-sur-Loup, do La Colle-sur-Loup, do Cannes – pogoda sprzyja, poprawia się apetyt Witolda, a nerwy Rity, wynikające z braku seksu, uspokajają sesje akupunktury[1097]. Ten okres Rita wspomina jako bardzo udany w ich życiu – wyciszenie, wspólna praca i prawie żadnych gości (tylko jedna poważna wizyta – Ernesto Sábato z żoną Matilde). Tak wygląda zima 1967/1968. Dni spędzają każde w swoim pokoju. Witold pisze fikcyjne rozmowy z Dominikiem de Roux, Rita finalizuje doktorat – ku wielkiemu zadowoleniu Witolda, który zawsze dopinguje, by kończyć, co się zaczęło. Sprawiają sobie trochę nowych rzeczy do domu: zegar, lampę, bibliotekę w przedpokoju. Jednocześnie Witold potrzebuje
silniejszych okularów, puchną mu nogi, walczy z flegmą i słabym oddechem. Od kryzysu podczas wizyty Miłosza wypracowują modus vivendi. „Od tego czasu […] szedł na »małe ustępstwa«, ja święciłam moje »małe triumfy« i w ogóle rywalizowaliśmy ze sobą w »drobnych poświęceniach«. Kobiety stały się »małymi imperialistkami«. A każdą decyzję poprzedzało: »Nie narzucam, proponuję«. Ale dalej narzucał, bo nie umiał inaczej”[1098]. Przez całe lata Rita wstydziła się swojej pracy doktorskiej. Po pierwsze dlatego, że Colette wydaje się niepoważna w zderzeniu z Gombrowiczem, po drugie dlatego, że Rita łączy opracowanie źródeł i elementy biograficzne z interpretacją dzieła, co nie jest powszechną metodą we francuskich dysertacjach doktorskich. To epoka strukturalizmu, który oddziela tekst od autora. Rita prezentuje inne podejście. Może na tle ówczesnych warunków akademickich nie jest ono popularne, ale doskonale przygotowuje ją do roli żony pisarza. „W ogóle Colette nie była wtedy modna, to był czas, gdy nie uważało się jej za wielką pisarkę. To, co mi się podobało w Colette, to jej rebelia przeciwko mężowi. Dla mnie najlepszą książką Colette jest Mes apprentissages [Moje nauki], gdzie opowiada, jak uwolniła się od męża, który podpisywał jej książki swoim nazwiskiem. To mnie pasjonowało. Ale na Sorbonie potrzebna była praca o jej dzieciństwie. Przy Witoldzie udało mi się znaleźć sposób, by ująć to poprzez temat niedojrzałości”[1099]. Koncentruje się na dzieciństwie Colette jako na temacie kluczowym dla każdego artysty. Pracę prowadzi teraz pod opieką profesorów nowego uniwersytetu w Nicei. „Profesor Raymond Jean powiedział, że poleca »pannie Labrosse lekturę pewnego pisarza, który mówi o niedojrzałości i nazywa się Witold Gombrowicz«. A profesor Jean Onimus, mój promotor, odrzekł: »ha, ha, nie wiesz, że ona mieszka z Gombrowiczem?«”[1100]. W pierwszej części pracy Rita porusza problem prawdziwego dzieciństwa Colette. Zadaje pytania: „Z jakiego kraju pochodziła, do jakiego środowiska, do jakiej rodziny należała? Jakie były główne osoby i wydarzenia, które naznaczyły jej dzieciństwo?”[1101]. W drugiej części zastanawia się: „w jaki sposób Colette wplotła temat swojego prawdziwego dzieciństwa do dzieła?”. I zadaje kluczowe pytanie: „Jak życie staje się literaturą?”. W tym samym czasie Witold, słysząc stukot maszyny dochodzący z pokoju Rity, dopisuje kolejne strony rozmów, które zaczynają się od: „Mam opowiedzieć panu moje życie w związku z moim dziełem? Nie znam ani mojego życia, ani dzieła. Wlokę za sobą przeszłość, jak mglisty ogon komety, a co do dzieła, też niewiele wiem, bardzo niewiele.
Ciemność i magia”[1102]. Potem jednak się rozkręca i zaczyna opowiadać o rodzinie, posiadłości „niedaleko Wilna i Kowna”, o dziadkach, którzy po 1863 roku przenieśli się w Sandomierskie, i o fabrykach w Bodzechowie. W tym samym czasie notorycznie zarysowuje papiery drzewami genealogicznymi i żartuje, że przez resztę życia to będzie jego zajęcie. Na jednej z kartek spisuje męskich przodków po linii ojca, są Władysław, Michał, Jerzy, Jan, Józef, Onufry, Jan – ojciec, każdy z funkcjami, jakie pełnili w społeczeństwie, po nich przychodzi Witold, „Pisarz WX L it. i Korony Polskiej”. Podczas gdy Rita analizuje pochodzenie i rodzinę Colette, on zapisuje: „Mój ojciec? Piękny mężczyzna, rasowy… […]. A moja matka była żywa, wrażliwa, obdarzona dużą wyobraźnią, leniwa […]”, „Ja jestem artystą po matce, a po ojcu jestem trzeźwy, spokojny, opanowany”. Jeden z powracających obrazów dzieciństwa? „Parobek w kurtce, bez czapki, rozmawiający na deszczu z moim bratem, Januszem, który był w palcie i pod parasolem”. To wszystko stało się już przeszłością. Z rodziny pozostaje tylko Jerzy, Janusz umiera w styczniu 1968 roku, wykończony astmą. Przedłużeniem rodu Gombrowiczów są córka Jerzego, Teresa, ale nie wyjdzie za mąż, gdyż i u niej odezwą się skłonności do tej samej płci, oraz syn Janusza, Józef, który właśnie ożenił się z Francuzką Liliane. Jego dzieci, a doczeka się czworga, staną się jedynymi potomkami szczepu litewskiego, praprawnukami Onufrego i Antoniny Gombrowiczów oraz Ignacego Leonarda i Anieli Kotkowskich. Rita tymczasem chce się przyjrzeć sposobowi, w jaki Colette wyidealizowała obraz swojego dzieciństwa. „Studiowałam to w całym jej dziele, zbierałam źródła, niewydane dokumenty, między innymi szesnaście listów, wszystkie odkryte przeze mnie, które rzuciły nowe światło na jej życie. Teraz wie się wszystko o Colette, ale wtedy te fakty nie były dobrze znane. Dokonałam demistyfikacji, bo ona uczyniła ze swojej matki postać idealną, podczas gdy udało się dotrzeć do informacji, że jej małżeństwo było zawarte dla pieniędzy”[1103]. Na początku maja 1968 roku praca Rity jest gotowa. Witold nie czyta jej, „ale wymógł, bym odczytała mu swoją tezę, pięć wstępnych stron, które trzeba było zaprezentować przed komisją. Siadł przy stole, podparł podbródek jak znudzony ojciec i powiedział: »no, czytaj, czytaj«”. Rita wysłuchuje jego uwag i poprawia wedle jego sugestii. Obrona odbędzie się 14 czerwca 1968 roku o godzinie 14.30.
Znowu rewolucja
Zanim jeszcze Rita zdąży się obronić, wydarzy się ostatnia rewolucja w życiu Gombrowicza. Nazywana rewolucją, ale inna od tych, które przewinęły się przez jego życie w Polsce czy w Argentynie. Czuje się być może „do pewnego stopnia” historykiem, jak w Historii wyjaśnia Piłsudskiemu Witek[1104], ale na pewno widzi siebie jako „Polaka, doprowadzonego do ostateczności przez Historię”[1105]. W ostatnim akcie Operetki bohaterowie, starzy arystokraci, a także rewolucjoniści „po obu wojnach światowych i po rewolucji”[1106] składają do trumny swoją przeszłość. Książę żegna się z „włościami, świetnościami”, Księżna z „diademami / Pehłami, szafihami, bhylantami, szmahagdami”, Ksiądz do trumny składa Boga, Profesor (Sartre) swój „rzyg”, a Hufnagiel, były lokaj, który podawał się za hrabiego, późniejszy przywódca rewolucji, oddaje „Nadzieje moje, walki i zwycięstwa” i „Proletariatu ból tysiącletni”[1107]. To „Wiatr Historii” zamiótł reakcję i rewolucję na ten sam cmentarz. Dlatego podczas kolejnej „rewolucji”, czyli wydarzeń maja 1968 roku we Francji, wstrzymuje się z entuzjazmem dla młodych, którzy wszczynają protest na uniwersytecie w Nanterre, a potem na Sorbonie. Po raz pierwszy zdarza mu się, że może zaspokoić ciekawość „historyka” i przyglądać się wypadkom na gorąco w… telewizji, z bezpiecznej odległości. Od rana do wieczora zasiada w fotelu i ogląda wszystkie wiadomości, relacje, transmisje, wysłuchuje przemówienia generała de Gaulle’a, który pod naciskami rewolty zmuszany jest do ustąpienia ze stanowiska prezydenta. Przez cały miesiąc rozgrywają się walki studentów z policją, do których dołączają robotnicy, zaczynają się strajki. Na Gombrowiczu robi wrażenie lider studentów Daniel Cohn-Bendit, ale uważnie wysłuchuje również przemówienia radiowego konserwatywnego de Gaulle’a z 30 maja, w którym ten ogłasza, że nie zamierza rezygnować ze stanowiska, i zapowiada nowe wybory. Przygląda się ich twarzom, mimice, mowie ciała i oczywiście rękom, na które zawsze zwraca uwagę. On, piewca młodości, powinien być z młodymi, którzy domagają się
zniesienia podziału na żeńskie i męskie domy studenckie oraz występują przeciwko skostniałemu systemowi nauczania i życia. A jednak nie jest. Maj 1968 roku doskonale ukazuje, jak rozchodzą się drogi intelektualistów zachodnich i tych z Europy Wschodniej. Gombrowicz, Miłosz i Mrożek patrzą na te wydarzenia z podejrzliwością. Miłosz przygląda się zamieszkom z kampusu uniwersytetu w Berkeley, a najmłodszy Mrożek z perspektywy paryskiej, i to on najdosadniej nazywa ważne dla świata zachodniego wydarzenia „śmiesznością i bredniami”[1108]. Gombrowicz uważa, że sam wybuch buntu jest autentyczny, ale forma, w jakiej się wyraża, jest „niesmaczna, sztuczna, zmanierowana” i na niskim poziomie intelektualnym (puste słowa, pozory, frazesy)[1109]. Zdjęcia czupurnego Cohna-Bendita puszczone na pierwszych stronach gazet kreują go na zbawcę ludzkości, ale połączenie przemocy rewolucji, którą prezentuje, z dowcipkowaniem tworzy, według Gombrowicza, mieszankę zbyt niebezpieczną. Wydarzenia majowe, a także sprawa ze Sjöbergiem powodują, że Gombrowicz czuje nacisk, by dokonać politycznego samookreślenia. Reaguje krytycznie na pomysł przypisywania mu babki Radziwiłł w artykule w „Le Monde”[1110]. Tłumaczy, że tytuły arystokratyczne dodawał sobie w argentyńskiej nędzy, by przydać życiu trochę blasku, ale w roku 1968 podobne „igraszki” przestają być zabawne[1111]. Jako artysta chciałby, aby zostawiono go na szczytach Mont Blanc, skąd można ujrzeć rozległość mglistych perspektyw. Jako „pisarz dialektyczny” za swoją jedyną politykę uważa „osłabianie form – obojętne, czy z prawa, czy z lewa”[1112]. Ale jako obywatel – po raz pierwszy chyba wyraża się tak wprost – „umieszczam siebie na skrajnej lewicy”[1113]. Jest „lewicowcem” jako „ateista, bez przesądów, poza tym filosemita, poza tym autor »awangardowy« i nawet »burzyciel« poniekąd…”, i dodaje: „jakżeż mógłbym być ciasnym konserwatystą?”. To jednak nie powoduje, że traci nieufność do tych po lewej stronie, bo dodaje: „Pora na zbadanie nie tylko uwarunkowań świadomości rekinów kapitalizmu, ale i studenta, który wyżywa się na wiecu”. Rita od kilku lat z zainteresowaniem śledzi wiadomości o Révolution tranquille, spokojnej rewolucji w Kanadzie, która zmienia klerykalne państwo (jej byłe nauczycielki, siostry zakonne z dnia na dzień zrzucają habity) w nowoczesny świecki i liberalny kraj. Któregoś dnia podczas politycznych dyskusji Rita zapytuje Witolda o jego preferencje i otrzymuje odpowiedź, że najbardziej ceni on brytyjską demokrację parlamentarną[1114].
Poglądy polityczne Gombrowicza nie przeszkadzają Gombrowiczowi artyście bawić się z ultraprawicowym Dominikiem de Roux w układanie dedykacji dla generała de Gaulle’a. Na przykład: „Generałowi de Gaulle, czyli Francji (proszę wybaczyć tę uniżoną dedykację. Od czterystu lat moja rodzina korzy się przed władzą)”, tudzież: „Kim jestem, żeby ofiarować Panu tę książkę. Generalnie, Generale, drżę”[1115], albo: „Chciałbym dedykować tę książeczkę Francji w uznaniu za to, co dała mi w kwestii Formy. Nie znajduję nikogo bardziej francuskiego niż Pan”[1116]. W końcu wysyła egzemplarz Entretiens, a ich odbiór potwierdza sekretariat prezydenta, po czym przesyła podziękowanie za przywiązanie do Francji[1117]. Innej prowokacji Gombrowicz dokonał, wznosząc toast, gdy w październiku 1967 roku w dżungli boliwijskiej zabito Ernesta Che Guevarę. Gombrowicz poważniej podchodzi do wojny izraelsko-palestyńskiej, a także do wydarzeń z tego samego okresu w bloku wschodnim – fali antysemityzmu w Polsce i buntu w Pradze. Wspominają Paczowscy: „O polskim Marcu 1968 przywoziliśmy mu artykuły z polskiej prasy zaskakujące podłością, ale długich dyskusji na ten temat nie było. Przejmowała go Praska Wiosna i jej samotność. Nie wierzył, żeby ktokolwiek się za nią ujął, bo, jak mówił, dla Sowietów był to groźny wyłom w obozie, a dla Zachodu konkurencyjny »socjalizm z ludzką twarzą«”[1118]. „Żartów”, jak z Che Guevarą czy de Gaulle’em, nie ma tylko przy temacie Żydów. Ponownie wspominają Paczowscy: „Drobiazg, który został w pamięci. Po dzienniku, przy herbacie, w telewizji szła Pasażerka Munka i Gombrowicz w pewnej chwili kazał stanowczo zamknąć telewizor, mówiąc, że na Auschwitz nie patrzy się, popijając herbatę”[1119].
[^] Dominique de Roux, częsty gość w 1968 r., i Gombrowicz na balkonie w jego pokoju. Widok na górę Baou des Blancs, której Gombrowicz lubił się przyglądać
Rewolta majowa zaburza życie i z powodu strajków kolei nie dojeżdżają niektórzy z gości, na przykład Roman Polański, który bawi w Cannes i którego polecano Gombrowiczowi jako ewentualnego reżysera Pornografii. W czerwcu, gdy rewolucja jeszcze trwa, Gombrowicz postanawia zająć się porządkowaniem archiwum. Jego system dzielenia materiału wedle koloru teczek jest niby dobry, ale i tak się gubi. Przy tej okazji po raz pierwszy wtajemnicza Ritę w swoje sprawy. Dotąd była jego „sekretarką” tylko pro forma. Pomagała trochę przy rewizji francuskiego tłumaczenia Kosmosu, potem prób przekładu TransAtlantyku, czasami w korespondencji francuskiej. Gombrowicz nie robi wielu błędów, a te, które popełnia, wynikają raczej z jego znajomości hiszpańskiego (na przykład „quand” zapisane jako „cuand”). Wyjmuje także częściowo pożółkłe kartki Kronosu, radząc, by w razie pożaru ratowała przede wszystkim je. Lato postanawiają wykorzystać na odpoczynek. W lipcu wpada do nich na jakiś
tydzień Alastair, ale tym razem wakacyjny wyjazd Rita odbędzie z kanadyjskim kolegą Claude’em Haffelym, ale tym razem nie będzie romansu. Lato 1968 roku Rita wspomina jako najlepszy czas w ich relacji. „Im dłużej z nim żyłam, tym bardziej ceniłam nasz związek. Nauczyliśmy się już żyć razem”[1120], ale sielankę przerywa choroba Witolda, którą trzeba leczyć antybiotykiem. W sierpniu, gdy odwiedza go w jego „więzieniu” w Vence bratanica Teresa, pierwszy członek rodziny zza żelaznej kurtyny, następuje kryzys – gorączka 39 stopni, „grypa kiszkowa” i dziesięć dni w łóżku. Dieta – mleko. W Kronosie notuje te kroki w stronę końca: „Teresa wyjechała 8-go, niewiele z nią rozmawiałem. Paczowscy przyjechali 20-go, od razu przyjemniej, barszczyk, zaczynam jeść, ale jeszcze senności, rozmowy. […] Tlen zacząłem brać 30-go, pół godziny dziennie 4 ‰ , przez noc. Poza tym papierosy [alergiczne], ze 7 razy dziennie, alurdyna 3 razy, 120 mlg. kortyzon – niewiele pomaga. Katar niewielki, ale tak siedzi, że ledwie zipię. Słabość. Przyjechał Jacques Clauvel na kilka dni. [I X ] Paczowscy wyjechali. Zaraz kłótnia z Ritą: »żyję jak mniszka«, depresja, nuda… Kot przyjechał na 1 dzień w drodze na Korsykę, opracowanie »L’Herne«. Nogi puchną już od wielu miesięcy. 10-go, po silnym deszczu dwudniowym, polepszenie oddechu – może tlen, może polen się skończył, a może trochę dlatego, że palić przestałem. […] Po tygodniu dopiero z Ritą się pogodziłem. Od 2 dni gorączka 37,4 (dreszcze?). Znów się poprawiło. Oddech coraz lepszy, silniejszy jestem”[1121]. Gdy poczuje się lepiej, pojadą do księgarni À la Sorbonne w Nicei zakupić trochę książek. Na przykład duży atlas Larousse’a, w którym Witold będzie analizował mapy. Rita wspomina, że „pasjonował się historycznymi i politycznymi mapami Europy, zwłaszcza bloku wschodniego, rysował zmieniające się na przestrzeni wieków granice, notował powierzchnie i zaludnienie”[1122]. Gombrowicz pochyla się też nad statystykami, przygląda danym dotyczącym Związku Radzieckiego, Polski i innych krajów wschodnioeuropejskich i stwierdza, że komunizm musi upaść za dwadzieścia lat[1123]. W październiku ma się już lepiej do tego stopnia, że rano zajmuje się trochę pracą nad poświęconym mu numerem „L’Herne”. Przede wszystkim chce, by jego zeszyt nie był tak nobliwy jak o Borgesie, gdzie „wszyscy piszą na klęczkach”[1124], to ma być żywe, mają go atakować.
[^] Jedna z publikacji na temat astmy, przechowywana w archiwum Rity Gombrowicz
Z nudów i dla rozrywki wdaje się także w polemikę z „Wiadomościami” londyńskimi, bo pojedynki go ożywiają. Nowy redaktor przychylniej patrzy na Gombrowicza i daje mu trochę poszaleć. Polemika wynika ze zmyślonych historii dziennikowych publikowanych w „Kulturze” o nieślubnym synu z Mulatką oraz bogactwie jego willi z amfiladami i okrągłościami gabinetu. W ten sposób Gombrowicz odgrywa się na starych wrogach, choć wielu znajomych mówi mu, że w podobnych utarczkach się pospolituje. Czytelniczka londyńskiego pisma, nie czując dowcipu, zarzuca mu, że „umie siebie sprzedać, potrafi utrzymać się z forsą”[1125]. Wtedy Gombrowicz jak lew wkracza na scenę i folguje sobie na owej Baśce Szubskiej. Zamiast, jak ona, doszukiwać się spisku wydawców, którzy robią wodę z mózgu „garści Polonusów pod sztandarem św. Sienkiewicza”, proponuje inne rozwiązanie[1126]. A mianowicie uznać, że „to wszystko nie takie głupie, a tylko ja rzeczywiście, naprawdę jestem mniej inteligentna”. Pogodzenie się z faktem, że są byty „wyższe”, może przynieść ulgę: „Nie ma już potwornych spisków, czarnej mafii, obłędnego pandemonium głupoty i fałszu. Po prostu: pan Gombrowicz pisze dobre książki, a pani Szubska ich nie rozumie. Czy nie prościej?”. Co zabawne, te przekomarzania z Baśką odbywają się na tle rozważań Akademii Szwedzkiej. W maju 1968 roku, gdy Rita kończyła doktorat, a Witold śledził wypadki studenckie, Akademia Szwedzka wybierała dwudziestu kandydatów z listy około stu dwudziestu zgłoszeń. Gombrowicz musiał się na niej znaleźć (archiwa z tego roku dostępne będą w 2019 roku), bo wysłano do Polski z wizytą Andersa Österlinga w celu zasięgnięcia języka. O wizycie tej dowiedzieć się możemy na razie tylko z dokumentu I P N . Österling przybył do Warszawy 6 maja. Złożył najpierw wizytę prezesowi ZLP Iwaszkiewiczowi. Na drugi dzień odwiedził polski P EN Club kierowany przez Jana Parandowskiego, a potem dyrektora generalnego Agencji Polskiej Michała Rusinka, po czym raz jeszcze spotkał się z Iwaszkiewiczem na uroczystym obiedzie w Radziejowicach. Oficer Departamentu I I M S W Ireneusz Sikora zapisał w raporcie: „Wg nieoficjalnej relacji Iwaszkiewicza kandydatami na Nagrodę Nobla mogą być tylko: Zbigniew Herbert, względnie Gombrowicz. I mówił o tym poza spotkaniem (nie przy Öesterlingu [Österlingu]). Nie wiadomo, z jakiego źródła Iwaszkiewicz posiada te wiadomości, gdyż w środowisku były pogłoski, że
kandydatami mogą być: Andrzejewski, Iwaszkiewicz i Parandowski. Zbigniew Herbert – przebywa od 6 miesięcy na Zachodzie, m.in. w Austrii. Jest to b.[ardzo] zdolny poeta, ale chory umysłowo. Melancholik, który izoluje się najczęściej od własnego otoczenia. Witold Gombrowicz – prozaik i dramaturg. Od 1939 roku przebywa za granicą. Długie lata zamieszkiwał w Buenos Aires. Obecnie od 2 lat zamieszkuje w Europie, około roku w N R F , obecnie w Paryżu. Ma brata zamieszkałego w Kielcach. Publicysta, bliski przyjaciel prezesa Krakowskiego Oddziału ZLP Stefana Otwinowskiego. Wym.[ieniony] Gombrowicz [brat Witolda – dopisek ręczny] podczas wojny przebywał w Rumunii, prowadził życie skromne i ubogie. Mieszkał w Domu Polskim (Y M C A ) w Bukareszcie, gdzie w zasadzie zamieszkiwali tylko studenci. Współpracował z pisarzami reżimu faszystowskiego w Rumunii, gdzie drukował felietony satyryczno-literackie (raczej w owym czasie w sprawy polityczne nie angażował się)”[1127]. Jeszcze przed wakacjami Akademia Szwedzka wybiera tak zwaną krótką listę, czyli pięciu kandydatów, których studiuje przez wakacje. Szwedzki „Expressen” z 16 października 1968 roku twierdzi, że wymieniano wtedy przede wszystkim trzy nazwiska: Irlandczyka Becketta, Rumuna Ionesco i Polaka Gombrowicza, a także dwóch Francuzów, Claude’a Simona i André Malraux. Z kolei włoska „La Stampa” z 18 października 1968 roku za swoimi informatorami podaje: „Według niedyskrecji, które się przedostały z sali obrad, wybór laureata stał się okazją do dyskusji, jednej z najostrzejszych w ciągu ostatnich lat. Zwycięzca musiał walczyć do ostatniej chwili z Irlandczykiem Samuelem Beckettem i Polakiem Witoldem Gombrowiczem”[1128]. Ostatecznie w 1968 roku wygra Japończyk Yasunari Kawabata. Gombrowicz notuje w październiku: „17-go Nobel: Kawakama, czy jak tam”, i dodaje (co potwierdza Rita): „Nie miałem nadziei”[1129]. Także w liście do Jeleńskiego pisze lekkim tonem: „Znów czytam w gazetach, że jestem kandydat do Nobla. Gdy list ten dojdzie, już pewnie przestanę nim być, bo to jutro… hélas!”[1130]. Sądzi się, że „mały Nobel”, za jaki uważano Formentora, może zaszkodzić w otrzymaniu prawdziwego Nobla. „La Stampa” komentuje: „Znów odnosimy wrażenie, że Nagroda Nobla jest uzależniona bardziej od względów oportunistycznych, lingwistycznych lub etnicznych niż od kryteriów czysto estetycznych”. Mimo nikłej wiary w nagrodę Witold fantazjuje sobie na temat 70 000 dolarów, które przypadłyby mu w razie zwycięstwa: „Wynajmiemy rolls-royce’a i pojedziemy do Londynu pokazać się moim wrogom. Posmarujemy sobie włosy brylantyną, bo tylko nasze głowy
będzie widać. Włożysz bardzo błyszczące kolczyki, a ja przypnę z tyłu czapki jakiś czerwony i tajemniczy order…”[1131]. Czasami jednak jego żarty nie bawią Rity. „22 września (»2 to moja cyfra«) ubrał się na czarno: buty, skarpetki, koszula, garnitur z Berlina, który rzadko wkładał. Jak co dzień poszliśmy z François Gachotem na herbatę do Jaremów. Kiedy jedliśmy figowe konfitury Marii Sperling, z palcem na gardle powiedział: »Za sześć miesięcy umrę. Gomułka wyśle wtedy swoje okręty do portu Villefranche, żeby przewieźć moje zwłoki na Wawel«. I zwracając się do mnie – wspomina Rita – »A ty będziesz stała na wybrzeżu i machała mi białą chusteczką na pożegnanie«. Parę dni później miał zły sen, który się powtarzał: »W arabskim pałacu wielka, gruba królowa tłumaczyła prawo, kreśląc patykiem znaki na piasku«. Nie rozumiał jej języka. Obudził się. Trochę później znów, w innym śnie: był gdzieś wysoko w górach, w ośnieżonym i cichym miejscu. Zimno i spokój. Konie, którym z nozdrzy buchała para. »Spokój ducha, jaki ogarnia człowieka po dokonaniu wielkiej pracy, albo śmierć« – powiedział, krzywiąc się”. Zacznie się dwa miesiące później. Wedle opisu Gombrowicza wydarza się to tak: „18-go wczesnym rankiem, może 8 była, popędziłem do klozetu, paf, poszło obok i spodnie zaświnione, zacząłem czyścić”[1132]. Rita śpi, a on nie chce jej budzić. Do ubikacji ze swojego pokoju musi pokonać całą długość korytarza. Z trudem wraca do siebie. „Bóle poczułem w lewej połowie piersi, usiadłem przy biurku, wypoczywałem, gdy przeszły, znów poszedłem czyścić, wtedy silny ból, na łóżko padłem, Ritę zawołałem, jęczałem”. Rita zastaje go leżącego w poprzek zasłanego już łóżka, „z nogami sterczącymi w powietrzu, ubrany, w zasznurowanych butach”[1133]. Nie widać twarzy, którą odwraca do ściany, tylko „tarmosił w palcach kosmyk włosów na karku”. Wezwany telefonicznie lekarz Marinov, który mieszka zaraz obok przy place du Grand Jardin, przybywa natychmiast. Zawał serca. Dostaje zastrzyk przeciwbólowy i od razu wraca mu humor. Żartują, śmieją się jak szczeniaki, wydają się niepoważni. Witold odpoczywa, ale wieczorem znowu coś się dzieje, noc mija jednak spokojnie. Lekarze ordynują dwa tygodnie w łóżku bez ruszania się, ale Witold jak dziecko ma ochotę udowodnić, że może się ruszać. Pojawiają się w ich życiu pielęgniarki. „Przez te dwa tygodnie, kiedy był zawieszony między życiem a śmiercią, i nawet dłużej, do końca grudnia, Witold zachowywał się zdumiewająco – opisuje Rita. – Znosił chorobę ze stoicyzmem, zimną krwią,
a nawet z pewnym ironicznym rozbawieniem, jak gdyby mówiąc: »no proszę, więc to tak!«. […] Spokojnie tłumaczył mi związki swojej choroby z twórczością: »Moja choroba jest ściśle i tajemniczo związana z moim pisarstwem. Nie osiągnęło ono jeszcze takiego szczytu, żebym musiał od tego umrzeć. A przecież nie jestem zaskoczony. Byłem pewien, że tak się stanie. Jeśli teraz nie umrę, to to się uspokoi. Absolutnie nie boję się śmierci – boję się bólu«”. Deklaruje filozoficznie, że śmierć „to sztuczny problem, gdyż człowiek jest śmiertelny, a więc z natury przygotowany do przyjęcia swego losu”[1134], poza tym kiedy „przychodzi śmierć, my już nic nie czujemy”[1135]. Rita, nie wiedząc już, jak mu sprawić przyjemność, kupuje zabronione radio. Teraz nastawione na muzykę poważną towarzyszy mu podczas rekonwalescencji. Wtedy też pojawia się myśl o sporządzeniu testamentu.
Ostatnie fotografie
Fotografia numer 1. Ślub Po dwóch tygodniach unieruchomienia w łóżku ma dosyć. Zaczyna powoli chodzić, najpierw z pielęgniarką, panią Charlotte, potem z Ritą. Podczas jednej z prób, gdy stawia kroki wsparty na jej ramionach, a Rita przyspiesza, cofając się, „twarz mu się rozjaśniła: »Zdajesz sobie sprawę? Tańczymy ze sobą«. Zbierało mu się na śmiech długo i słychać było, jak mu gra w płucach”[1136]. Od jakiegoś czasu mówi się o ich ślubie jako sposobie na zabezpieczenie praw do dzieła na wypadek śmierci. Ricie wydaje się, że Jeleński byłby odpowiedniejszą osobą, ale okazuje się, że musiałby zapłacić duży podatek. Maria Paczowska i Iza Neyman uważają ślub z Ritą za najlepsze rozwiązanie. Witold przez brata organizuje potrzebne dokumenty, a do rodziców Rity, których nigdy nie poznał, kieruje list z prośbą o rękę ich córki. Zgadzają się bez zastrzeżeń. Z powodu stanu zdrowia pana młodego, dzięki kontaktom Dominika de Roux, uzyskano specjalną zgodę premiera Francji Georges’a Pompidou na ślub w domu. Witold chce być mobilny, a też i zadać szyku, więc prosi o fotel na kółkach na uroczystość. Ślub zaplanowany jest na po świętach, a przed Nowym Rokiem. Jedynymi świadkami są Paczowscy, którzy spędzają z nimi Wigilię. Iza Neyman obraża się, że jej nie zapraszają, ale oni bywają zmęczeni jej nadmierną gadatliwością, której teraz chcą uniknąć. 28 grudnia 1968 roku o 11.00 zjawia się przedstawiciel mera miasta Vence pan Fouledeau z sekretarką panną Michel i komendantem posterunku. Chwilkę zabierają im przygotowania w przedpokoju, podczas gdy nowożeńcy i świadkowie czekają rozbawieni w pokoju Witolda, gdzie odbędzie się ceremonia. Gdy urzędnicy wchodzą w pełnej gali, w mundurach i z szarfami, wszyscy wybuchają śmiechem, tylko Witold jest w stanie zapanować nad sobą. Rita wkłada na tę okazję turkusową marynarkę, którą ma jeszcze z Paryża, i nową białą koszulę z kołnierzem, a do tego spódnicę. Witold z kolei jest ubrany w tweedową marynarkę, szyję ma owiniętą szalikiem. Siedzi w fotelu z kocykiem
na kolanach oraz okularami przeciwsłonecznymi na nosie, bo z powodu kortyzonu zrobił się bardzo wrażliwy na światło. „Wyglądał jak rajdowiec samochodowy, który uległ wypadkowi. Powstał trochę dziwny obraz – pan młody jak inwalida i młoda kobieta, ale Witold był zachwycony. Uważał to za bardzo szykowne”[1137]. Bez żadnej muzyki czy innych zbędnych ceremoniałów Rita i Witold składają słowa przysięgi. A kiedy przedstawiciel merostwa „doszedł do miejsca, w którym mowa o tym, że żona winna posłuszeństwo mężowi, Witold przerwał mu i zwrócił się do mnie: »Od tej chwili ja będę miał zawsze rację«”[1138]. Publiczny pocałunek nowożeńców jest wykluczony. Nie ma żadnego przyjęcia, tylko w pokoju stołowym zebrani wznoszą toast winem.
[^] Ślub Rity i Witolda. Towarzyszą im ludzie z merostwa oraz Maria Paczowska, stojąca na tle firanki. Pokój Gombrowicza, 28 grudnia 1968 r.
[^] Rita i Witold już po ceremonii ślubnej w salonie. 28 grudnia 1968 r.
Miesiąc miodowy spędzają równie oryginalnie – na rozmowach o samobójstwie. Witold prosi nawet Dominika o rewolwer. „Myślę, że robił to wszystko, aby ujarzmić śmierć. Bał się bólu i zobowiązał lekarza, żeby mu pomógł, jak zobaczy, że cierpi”[1139]. Bawią się także wiadomościami prasowymi o ich ślubie, które rozchodzą się w świat za „Nice-Matin”. Otóż „sędziwy hrabia Gombrowicz wziął na łożu śmierci ślub ze swoją sekretarką”[1140]. Na targu w miasteczku wszyscy zwracają się do Rity per „madame la comtesse”. Od tego momentu pojawia się w prasie jej zdjęcie jako małżonki znanego pisarza. Dotychczas Witold, postarzały Dorian Gray, wysyłał dziennikarzom wyłącznie swoje zdjęcia. Korespondencja z głównym ich autorem, Bohdanem Paczowskim, ukazuje, jak wielką wagę oboje małżonkowie przywiązywali do wizerunku. Pierwsza wspólna fotografia przedstawia Gombrowicza w koszuli w paski i marynarce, za nim stojącą Ritę w letniej sukience, choć widoczne są tylko jej ramiona[1141]. Druga zrobiona jest z góry, może z krzesła, ponownie ukazuje na pierwszym planie głowę Witolda, a w tle całą postać oddalonej o kilka metrów uśmiechniętej żony – w spódnicy i sweterku z apaszką w groszki[1142].
Fotografia numer 2. Kolacja 21 lutego 1969 roku, wieczór w willi Alexandrine. Rita, Witold, Psina W lutym Witold czuje się już lepiej, lekarze stwierdzili, że nie ma śladu po zawale. Wciąż jednak jest na rygorystycznej diecie i dostaje zastrzyki kortyzonu. Już pali fajkę i słucha muzyki, a nawet wrócił do pracy (pisze dzienniki, pracuje nad „L’Herne” i odpisuje drążącą ręką na tysiące listów). Porusza się samodzielnie wsparty na lasce, zostawionej u nich kiedyś przez tłumacza Dzienników Allana Kosko. Jej stuk roznosi się głucho po tym wysokim, staroświeckim mieszkaniu. Witold nie przywiązuje wagi do swoich rękopisów, ale Rita uratowała wcześniejsze wersje Kosmosu, trochę Dzienników, Operetki. Podczas wizyty w Vence Aleksander Janta-Połczyński rozmawiał z nim na temat ich zakupu[1143]. Janta, były sekretarz warszawskiego pisma, które niegdyś odrzuciło opowiadanie Gombrowicza, nalegał, by Gombrowicz policzył kartki, które on mógłby sprzedać na rynku antykwarycznym w Stanach. Była też propozycja kupna rękopisów z Boston University, ale Gombrowicz wolał poczekać, aż stanie się bardziej znany w U S A [1144]. Teraz przy stole odbywa się rozmowa nagrywana przez Ritę za radą Dominika de Roux, który przekonał ją, że trzeba zbierać dokumentację. Dopiero co kupiła magnetofon, trzyma go w tajemnicy przed Witoldem i to będzie pierwsza próba. Rozpoczyna się od szumów, z początku rozmowa jest trudna do spisania, ale w końcu udaje się umieścić urządzenie w lepszym miejscu i zaczynamy łapać słowa. Przez tę krótką chwilę możemy poczuć się, jakbyśmy spożywali z Ritą i Witoldem kolację w willi Alexandrine. Po omówieniu sytuacji na świecie (Rosja, Chiny), komentarzu na temat fragmentu Dziennika poświęconego Lechoniowi Rita pyta Witolda o listę wrogów. „Przede wszystkim atakuję ludzi, którzy mnie atakują”. Na liście znajdują się: Mackiewicz, Grabowski, Stanisław Baliński, „który jest zresztą moim kolegą sprzed wojny i którego nazwałem pisarzem kieszonkowym – formatu kieszonkowego! […]. A także Grudziński, który mnie nie znosi, bo obraziłem go jeszcze przed wojną. Rita: Nienawiść ma siłę przetrwania.
Witold: Poza tym, moja droga, jest wiele osób, które nienawidzą mnie z powodu antypatriotyzmu. […] Jest cała armia tych wrogów, moja droga. Można by stworzyć nawet batalion złożony z co najmniej trzydziestu pisarzy, a potem jest cała masa innych ludzi, którzy cieszą się, gdy ktoś mnie obraża, choć sami nie biorą w tym udziału. Rita: Ale przyklaskują. […] (rozmowę przerywa pies) Witold: Co to jest, Psinkwini? Co to jest? Rita: (woła) Psinkut! Psinkut! (warczenie psa) Witold: Popatrz, jak on rusza ogonem. (słychać psa i jak Witold go głaska; pies się rozochoca) Rita: Siad, Psintulina. Witold: (podniesionym głosem) Siad, Psintulini! Rita: Psintulina! Witold: Jedyna rzecz, jaka go interesuje, to hm, hm… Rita: …jedzenie. Wydaje mi się, że pożarł już całą kość baranią. Witold: On zjadł kość? Wydaje mi się, że nie, bo był… Rita: W każdym razie dookoła było pełno mięsa… Witold: Ale dałaś mu coś jeszcze. Rita: Tak, dałam mu warzywa z puszki. Witold: Dajesz mu te przeklęte marchewki. (Rita śmieje się) Witold: (przekornie) Nie dziwi mnie, że nie był wcale taki zachwycony. Rita: (żartobliwie) Witold, przyznaj się, że sam byłeś zachwycony, jak w południe dostałeś marchewki. Witold: Szczerze mówiąc, nie były takie złe. Widać wszystko zależy od sposobu przyrządzania. Zapytaj madame Charlotte, jak je zrobiła. Nie były złe, były dobrze pokrojone. Rita: Tak? Smakowały ci? Witold: Tak, takie marchewki są bardzo dobre. Poza tym, moja droga, one były z oliwą i chyba z jakimś sosem czy czymś takim. Było tam też coś czarnego. Rita: Coś czarnego? Może były trochę przypieczone? Witold: Otóż to, to nadaje całkiem inny smak.
Rita: Słuchaj, poproszę madame Charlotte, żeby nam przygotowała warzywa, bo my… Witold: Hm, ja nie przepadam tak bardzo za warzywami. Rita: Możemy tak od czasu do czasu. Można jeść na przykład warzywa z pieczenią jagnięcą. Witold: Ja wolę mięso z chlebem. Lubię zachowywać pewien ascetyzm z mięsem. Ale mogę mieć mięso i warzywa osobno. Na przykład po mięsie mogę zjeść marchewki. (śpiewa głośno) Ta ta tam ta tara. Uwielbiam moc tej euforii. (nuci) Tu tum tu tum tu tum tum, tu tum tu tum tu tum. Rita: (wysoko) Tra la la la la. Witold: (schodzi nisko) Tra la la la la. […] Rita: (wysoko) Ti li li. (nisko) La la. Witold: To wcale nie tak idzie. Zawsze wprowadzasz mnie w błąd. Rita: Powtarzam po tobie. Witold: Znowu fałszujesz. Ponieważ wiem, że zaczniesz fałszować… Rita: (śmieje się) Ty zawsze szukasz igły w stogu siana. […] Charaire’owie są chyba wielkimi melomanami. Witold: Nie wydaje mi się, ludzie światowi nigdy nie są melomanami. Nie słuchają dużo muzyki, bo nie mają czasu, niewiele wiedzą. Może lubią o muzyce mówić. (Pauza). Rzeczy trzeba robić dobrze. Albo ich nie robić. Jak zrobisz dobrze, to znajdziesz w tym przyjemność, a jak nie, to nie. Nic. (nuci) […] Psintula kochana. No dobrze, to ja pójdę sobie odpocząć. Podelektuję się jeszcze tekstem Lanuzy [jeden z argentyńskich materiałów do „L’Herne”]. Rita: Zobaczymy, co on tam wyśpiewał. Sprawia ci przyjemność, bo opisał, jak się nad nim codziennie przez miesiąc znęcałeś [Lanuza i Gombrowicz spotkali się na wakacjach w Urugwaju]. Witold: Widać, że to było dla niego piekło. La la la. Mówiąc szczerze, widać, że wszystko było dość dobrze do momentu, gdy skrytykowałem jego sztukę. Rita: Czy ta sztuka miała powodzenie? Witold: Nie. To nie była sztuka, tylko tekst, bardzo dobry z punktu widzenia formalnego, ale bardzo klasyczny i mało interesujący, jakaś taka religijna rzecz rozgrywająca się w Wigilię Bożego Narodzenia. Może dobra dla szkół, uproszczona… (wysoko) La la la. (nisko) La la la… (nuci)
Rita: Puścisz go w »L’Herne«? Witold: Muszę mu zaproponować. To jest dobry materiał. To, co opowiada, jest dużo bardziej interesujące. (dźwięk zbieranych talerzy) Dobrze, moja droga, podaj mi tabletkę potasu. Rita: Nie, to nie dzisiaj. Witold: Czy mam coś dzisiaj brać? Rita: Nie, w niedzielę. (Rita sprząta ze stołu, zgarnia resztki na talerz, słychać dźwięk sztućców, Witold nuci) Witold: Czy to to samo wino, co ostatnim razem? [Gombrowicz kazał kupować tylko tanie wina. Uważał, że wina wytrawne to rzecz zbyt „burżuazyjna”[1145]]. Rita: Nie, to inne. Ale nie jest złe. To beaujolais. Kupiłam też inną butelkę, lepszego wina. Witold: To było beaujolais? Nie. [Rita czasem serwowała lepsze wino, mówiąc, że to zwykłe[1146]]. Rita: Tak. Witold: Beaujolais to Burgundia? Rita: Tak mi się wydaje. Tak, to Burgundia. Witold: Uhm. (głośny śpiew, wysoko, pomaga sobie stukaniem palcami w stół albo laską w podłogę) Ti la la la la. Ti la la la la. (nisko) Ti la la la la. […] Rita: Mogę zapytać, co śpiewasz? Witold: To jest, moja droga, sonata Beethovena na wiolonczelę i fortepian. Napisał dwie świetne sonaty, ta, wydaje mi się, pochodzi z opusu 103. Jest może lepsza, ale nie lubię jej za bardzo, bo za wysoko przeskakuje, co jest sprzeczne z naturą wiolonczeli. Podczas gdy to […] jest prawdziwy śpiew, coś, co można naprawdę śpiewać. To właśnie w niej lubię. To piosenka ludowa. La la la. [Tu następuje wykład na temat kwartetu Brahmsa i ogólnie na temat skrzypiec oraz wiolonczeli, które lubi, i fortepianu, którego w kwartecie nie lubi. „Być może kwartety Schuberta są lepsze w tym sensie”]. (wysoko) La la la. (nisko) La la la. Rita: Witold, do łóżka. (wstaje od stołu) Witold: Wspaniały koncert… (podnosi się, słychać hałas odsuwanego krzesła i ginący głos) Niestety, już go znam, a nie warto kupować rzeczy, które się zna. (Dźwięk oddalających się kroków. Nuci po drodze)”[1147].
Fotografia numer 3. Przeprowadzka Nie jest już w stanie pokonać schodów. Odbywają się rozmowy na temat zainstalowania windy, ale nie zgadza się na to właścicielka, a pomysł windy zewnętrznej odrzuca Witold. Pozostaje tylko się przeprowadzić. W ostatni piątek, jaki spędzą w mieszkaniu przy place du Grand Jardin, czeka ich atrakcja. Radio B B C nadaje z Londynu słuchowisko na podstawie Ślubu. Gombrowicz nie przyjął się za dobrze w języku angielskim. W odpowiedziach wydawców amerykańskich odczuwa się protekcjonalny ton w stosunku do pisarza intelektualisty z Europy Wschodniej, czemu Gombrowicz ma okazję się przyjrzeć, gdy przez pomyłkę „The Atlantic Monthly” przesyła mu recenzję wewnętrzną, oceniającą Ferdydurke i Pornografię jako „pokrętne i nieskładne”[1148]. Niemniej ukazują się jakieś nikłe recenzje, „The Evergreen Review”[1149] prosi o wywiad, za to w wypadku Anglii Gombrowicz zastanawia się, czy w ogóle mają inteligentnych krytyków. Teraz zasiadają wieczorem przed radiem, próbując złapać fale Programu 3, który nadaje jego sztukę reżyserowaną przez Holendra Hermana B. Fortuina, z muzyką Humphreya Searle’a graną przez Sinfonia of London. Witold jedynie dwukrotnie ma okazję poznać swoje utwory na żywo i za każdym razem coś jest nie tak. Podczas amatorskiego przedstawienia Iwony w Nicei w 1967 roku miał wrażenie, że dostał ataku astmy, a Ślub B B C ledwo słyszał z powodu trzasków radia. Mimo to w poniedziałek bardzo uprzejmie puentuje dziewięćdziesięciominutową audycję w liście do reżysera, chwaląc „gwałtowny” rytm, głosy aktorów oraz muzyczność dialogów, a także muzykę kompozytora[1150]. Wydaje mu się tylko, że dialogi nie były zbytnio zniuansowane. Rita wspomina, że jego prawdziwe wrażenia nie były tak dobre, jak je opisał w liście – wydawało mu się raczej, że za bardzo krzyczeli, i narzekał, że nic nie zapłacili[1151]. Dumny był jednak, że tę jego najbardziej szekspirowską sztukę odegrano właśnie w kraju Szekspira. W tygodniu odbywa się pakowanie i w następny piątek, 28 marca 1969 roku, po raz pierwszy od zawału w grudniu, Gombrowicz wychodzi na zewnątrz. Marzyło mu się, by zamieszkać gdzieś wyżej, w jednej z willi hotelu SaintMartin, gdzie lubili przystawać na kawę i gdzie lubił siedzieć na tarasie i czasem odpisywać na listy. Tam miałby całe miasteczko u swoich stóp. Na takie miejsce jednak ich nie stać, zatrzymują się tu na odpoczynek tacy ludzie jak Konrad Adenauer czy Harry Truman. Ricie udaje się znaleźć mieszkanie z windą w willi
zwanej Résidence Val Clair przy drodze wylotowej z Vence do Saint-Paul-deVence. Przy fontannie na place Antony Mars i porte de Signadour zjeżdża się avenue Colonel Meyère w dół koło cmentarza. Pod numerem 90 na rozdrożu avenue Chemin de Cante Merle i Chemin de la Pierre Droite do jasnej willi na trzecie piętro otoczone tarasem wprowadzają się państwo Gombrowiczowie. Mieszkanie wychodzi taniej, bo właściciel szuka kupca, co powoduje też dyskomfort, że w każdym momencie muszą się liczyć z możliwością wyprowadzki. Potrzebują mebli, bo swoich mają w sumie niewiele. Dzięki Izie Rita nabywa elegancki zestaw od lekarza, który odchodzi na emeryturę i wyprowadza się za granicę. Jak ocenia, „mieszkanie zaprojektowane było trochę w stylu hollywoodzkim, jak dla jakiejś gwiazdy filmowej, a przez to mało praktyczne”[1152]. Rozległy salon z tapetą z motywami liści bambusa połączony jest z jadalnią, a całość otoczona oknami wychodzącymi na taras. Pozostałe pokoje są maciupkie. Rita zajmuje większy z nich, ulegając Witoldowi, który teraz uważa mniejszy pokój za bardziej męski. Wszystko jest nowe i nowoczesne, gładkie podłogi, półki w ścianach, panoramiczne okna, dużo światła, kominek, eleganckie firany. Ale to winda i taras, który może zastąpić Witoldowi spacery, zadecydowały o wyborze. Mają tutaj więcej sąsiadów, na każdym piętrze po kilka mieszczańskich rodzin. Madame Charlotte pomaga prowadzić dom, pojawiają się co jakiś czas pielęgniarki na zastrzyki, no i jest Psina, który tutaj ma lepsze warunki do wybiegania się, bo w okolicy rośnie mnóstwo drzew i krzaków, dróżką można dojść na dno wąwozu, gdzie płyną strumyki. Teren jest czasami stromy, sama rezydencja Val Clair stoi na pochyłości. Przed budynkiem wyrównano miejsce na parking. Dom jest postawiony bokiem do drogi, dzięki czemu mają z tarasu piękny widok na drzewa opadające w przepaście wąwozu na zachodzie, a po północnej stronie na tę samą górę Baou des Blancs, którą Witold widział ze swojego pokoju w willi Alexandrine. Lubi ją obserwować przez lornetkę także teraz. Zaczyna od dołu, posuwając się powoli ku górze, i tak odkrywa stary dom z wielkim oknem w dachu. Nazywa go „domem diabła”, dlatego zasiada przy stole do pracy tyłem do niego, żeby nie przyniósł mu pecha[1153]. Byłoby to idealne miejsce na krótkie spacery, ale Witold z windy w nowym domu skorzysta zaledwie dwa bądź trzy razy – by pojechać do Saint-Paul-de-Vence, La Colle-surLoup i do Antibes popatrzeć na statki, bo jego wielkim marzeniem jest kupić sobie statek i popłynąć na przykład do Paczowskich w Chiavari.
[^] Momenty wspólnej pracy po przeprowadzce do willi Val Clair, maj 1969 r.
Okalający mieszkanie ukwiecony taras, na który można wychodzić z kilku pokoi, widać na sfilmowanym wywiadzie, który Michel Polac kręci wiosną 1969 roku. Witold mobilizuje się na tę okazję, słaby, ale wciąż waleczny – po to, by atakować na przykład Francję: „[…] pomiędzy mną a Francją duże nieporozumienie”, a to z powodu „ducha kartezjańskiego i dworskiego, który zdominował życie społeczne Francji i jej kuchnię”[1154]. Pod koniec długiego wywiadu, gdy Gombrowicz udaje się na sjestę, Francuzi wychodzą na taras, by tam prowokacyjnie go obgadać. Nagranie puszczają mu później z magnetofonu. Polac mówi, że kiedy pytał o Gombrowicza, odpowiadano, że jest „nieznośny, wstrętny”, „okropny snob”. Gombrowicz w czarnych, przeciwsłonecznych okularach śmieje się i broni, że jest „osobą bardzo sympatyczną”, a to są „zwykłe kalumnie”. Rozmówcy jednak atakują dalej: „Unika pan wzroku tych, z którymi pan rozmawia”. Gombrowicz, wciąż nie patrząc wprost, tłumaczy: „Dlaczego nie patrzę na ludzi? Ponieważ jestem skromny. Mam ogromy respekt dla drugiego
człowieka i dlatego właśnie od dzieciństwa unikałem spoglądania ludziom prosto w oczy”. Coraz częściej w jego wypowiedziach pojawia się nuta rezygnacji: „Vence jest miejscem, które oglądam przez szybę”, „Nie biorę już w niczym udziału”[1155]. Tylko Rita jest jego łącznikiem ze światem zewnętrznym, ale jak tłumaczy w wywiadzie – kobiety lubią się poświęcać. Jest w nim ciągle bunt, chciałby się uwolnić od siebie samego, czuje się niewolnikiem Gombrowicza, którego sam stworzył. Wie, że ma w sobie jeszcze „bombę zegarową”, tylko nie jest pewien, czy starczy mu sił, żeby ją zdetonować. Czuje żal, bo jako młody człowiek miał wielkie ambicje literackie, wolę walki, ale gdy te ambicje się zrealizowały, on jest za stary, by się z tego cieszyć… Zdaje sobie jednak sprawę, że istnieją dwa rodzaje sztuki – taka, która się opłaca, i taka, za którą się płaci.
Fotografia numer 4. Sprawy wydawnicze Wciąż pilnuje spraw biznesowych i prowadzi korespondencję. Największą przykrość sprawia mu konflikt z Kotem Jeleńskim, spowodowany sprzeczkami z Serreau i Nadeau. W tym sporze Jeleński, który nie ma szczególnej wyobraźni prawniczej ani finansowej (to Witold i Serreau operują zawsze procentami i przeliczają stawki), wybiera lojalność wobec Francuzów. Przypomina Witoldowi lata pięćdziesiąte, gdy trzeba było latać z Ferdydurke po wydawcach, i uważa, że powinni być wdzięczni Nadeau[1156]. Zapowiada też, że nie będzie już tłumaczył Gombrowicza ani o nim pisał. Obaj jednak cierpią w tej sytuacji. Jeleński przeżywa problemy z matką, potem jej śmierć; Witold przeżywa nadchodzącą śmierć własną. Staje na tym, że Jeleński rezygnuje z zysków z Operetki na rzecz Serreau, byle pozostać w przyjaźni z Witoldem, ale wtedy Witold dowiaduje się nie wprost, że Serreau za porozumieniem z Jeleńskim odmawia Bourgois wydania Iwony[1157]. To zemsta Nadeau za nielojalność na Bourgois i Gombrowiczu. Te szantaże doprowadzają Witolda do szewskiej pasji. „Iwona jest moja, a nie p. Serreau”, oburza się w liście do Jeleńskiego na sytuację, w której tłumacz narzuca wydawcę i warunki[1158]. Prosi, by jeśli nie z innych względów, to choćby z powodów humanitarnych odwołała swój sprzeciw[1159]. Serreau jest dobrze ustawionym w środowisku człowiekiem teatru. Ze swoim mężem założyła kiedyś teatr Babylone, który wystawił na początku lat
pięćdziesiątych Becketta i Ionesco. Aktywnie zabiega o reżyserów i rozmawia z dyrektorami teatrów[1160], by pchnąć Operetkę, i gdy pisze do Gombrowicza, to głównie o tym, autorytarnie nie pozostawiając żadnego pola do dyskusji na temat blokowanej Iwony. Bez rejestracji Operetki w S A C D przez Gombrowicza nie może jednak ruszyć spraw do przodu, dlatego Serreau w końcu się poddaje – nie będzie oponować co do wydania Iwony przez Bourgois[1161]. Nadeau lubi mówić, że „pośród »odkryć literackich«, za jakie zbieram laury, Gombrowicz zajmuje pierwsze miejsce. Dzięki niemu w ogromnej mierze odnosiłem później istotne sukcesy”[1162]. Ale Gombrowicz chce zdementować, że to Nadeau należy się laur jego odkrywcy. „To nie Nadeau, tylko Pan” – pisze w czerwcu 1969 do François Bondy’ego[1163]. W sytuacji oddalania się Jeleńskiego i odrzucenia przez „postępowe” środowiska francuskie zacieśnia się współpraca Gombrowicza z Dominikiem de Roux, który staje się ostatnim zagorzałym promotorem Gombrowicza. To także spowoduje, że przyprawi się mu we Francji twarz prawicowca. Gombrowicz był dla Dominika wielkim odkryciem („Jak to możliwe, by myśl tak wielka jak Pańska musiała czekać tak długo […]”[1164]). De Roux plasuje się po przeciwnej stronie niż Nadeau, syn ubogich rodziców – jest arystokratą i w sprawach, którymi żyje wówczas Francja, opowiada się po stronie reakcji. Jest przeciwko uniezależnieniu się Algierii i fascynuje się Franco. Jednocześnie ma jakąś niesamowitą otwartość na świat, nietypowe dla Francuzów zainteresowanie „innym” i ta wrażliwość staje się chyba łącznikiem z Gombrowiczem[1165]. Co rusz pojawiają się w jego życiu fascynacje węgierskimi, rumuńskimi lub jugosłowiańskimi pisarzami (emigracyjnymi), a koniec życia spędzi w Portugalii. Jest młody (trzydzieści dwa lata, gdy się poznają), ale już ma sporo dokonań – z Christianem Bourgois prowadzi wydawnictwo, założył także pismo „L’Herne”, które wydawało zeszyty przedstawiające sylwetki „przeklętych”, kontrowersyjnych pisarzy. Trwają właśnie prace nad numerem poświęconym Polakowi. Co jednak najważniejsze dla Gombrowicza – Dominique ma wyczucie choroby, dobre maniery i potrafi zmobilizować go intelektualnie. W tych ostatnich miesiącach Dominik jest ich częstym gościem.
Fotografia numer 5. Ostatni spacer
Wielkanoc 1969 roku. Willa Val Clair. Witold wstaje rano i decyduje, że pojadą na wycieczkę. Wkłada ubranie z białego lnu, które przywiózł jeszcze z Argentyny i które miał na sobie, gdy po raz pierwszy ujrzała go Rita. Jest u nich Maria Paczowska, ale woli zostać w domu. Zabierają Psinę do peugeota i udają się ulubioną trasą do Saint-Paul. Wąska droga ciągnie się przez wzgórza. Gdy jeździli w drugą stronę, po rezydencyjnej dzielnicy Ara, skąd roztacza się panorama na Vence, mieli widok na zbocza, po których teraz jadą, i na stromy cmentarz pod dostojnymi cyprysami. Witold żartuje czasem, że to jego „przyszła siedziba”. Jadą powoli w dół i Witold jak zawsze wszystkiemu uważnie się przygląda. Przed skrzyżowaniem route de Saint-Paul z obecną avenue Emile Hugues „nagle poprosił, żebym zwolniła. Zwolniłam. »Czy możesz się zatrzymać?«. Wyciągnął chusteczkę i zapłakał. Lubię mężczyzn, którzy potrafią płakać. Ale to nie trwało długo. Powiedział: »Niedługo umrę. Wiem, że umrę«. Ja oczywiście też w płacz: »Nie, nie chcę, żebyś umierał, to niemożliwe«. Podziękował mi za wszystko, co dla niego zrobiłam. To było jakby pożegnanie. Poprosił, żeby podziękować Marii, Madame Charlotte, wszystkim kobietom, które mu pomogły, Izie. Prawdziwy testament”[1166].
Fotografia numer 6. Filozofia Oprócz pracy nad „L’Herne” doskonałym pomysłem Dominika de Roux było wciągnięcie Witolda w kurs filozofii. Nie chce, jak proponuje Dominik, sam pisać wykładów, bo uważa, że to dobre „dla uczniaków”, ale zgadza się, by podyktować wykłady Dominikowi i Ricie. Oba zajęcia pozwalają mu wydostać się z marazmu chorób, których dolicza się siedemnastu. Maj i czerwiec 1969 roku upływają na domowych wykładach z filozofii. Najpierw u siebie w pokoju, potem na kanapie w salonie leży w płaszczu (nigdy już go nie zdejmuje, nawet w upał) i podpierając głowę, z pożółkłymi notatkami z Argentyny, do których jednak nie zagląda, wciela się w profesora. A pilni studenci w postaci Rity i Dominika notują w zeszytach na kolanie, gdy jednocześnie w siatce na zakupy (tu Witold robi uwagę o prozaicznych kobietach) kręci się taśma magnetofonu. Mówi z werwą, wydobywając zawsze to, co najważniejsze. Rita przepisuje potem notatki na maszynie, a Dominik
uzupełnia brakujące fragmenty[1167]. Okazjonalnie dołączają do nich Iza albo Hanne Garthe. Witold uważa, że „filozofia to nie szeregowanie formułek, ani nawet »myślenie« wraz z kombinowaniem autorów, to nagłe, stanowcze ujęcie świata w pewnej perspektywie, w pewnej hierarchii i porządku zjawisk”, bo filozofia jest „sprawą Ducha, a nie umysłu”[1168]. A może nawet nie ducha, ale charakteru. Sam uważa, że to on daje życie ideom, a nie one jemu[1169]. Dlatego nie popiera studiów filozoficznych, odradza je cały czas Hamiltonowi. Wystarczy znać Kanta i Schopenhauera, może Heideggera[1170]. A ponad filozofię ceni przede wszystkim poczucie humoru.
Fotografia numer 7. Nobel Maurice Nadeau: „Prawdą jest, że nie do końca rozumiałem jego niecierpliwość, pragnienie reklamy. Żartując, przepowiedziałem mu, że tak czy inaczej, ma jeszcze dużo czasu przed sobą i że pewnego dnia otrzyma z pewnością Nagrodę Nobla. Nie sądziłem nawet, że będę tak blisko prawdy: w 1969 roku […] dwóch członków szwedzkiej Akademii złożyło mi wizytę. Gombrowicz znajdował się na liście potencjalnych laureatów. A więc mój żart mógł się okazać prawdą”[1171]. Jak tylko pozbierał się po zawale, 12 stycznia 1969 roku, Gombrowicz pisze bez ogródek do szwedzkiego wydawcy Alberta Bonniersa Förlaga: „Jest Pan z pewnością przyzwyczajony do pretensji pisarzy, czasem śmiesznych, w związku z Nagrodą Nobla. Otóż wydaje mi się, że mam realne szanse na jej otrzymanie […]”, i załącza wycinek z „La Stampy”[1172]. Redaktor Georg Svensson odpowiada, że wokół Nobla zawsze narasta dużo spekulacji, a Akademia od kilku lat przeprowadza wybór w ścisłej tajemnicy. Niemniej dodaje, że uważa nagrodę dla Gombrowicza za prawdopodobną. „Osobiście jestem przekonany – pisze – że Pańskie nazwisko znalazło się wśród kandydatów, w dodatku pośród tych, którzy byli poważnie brani pod uwagę do ostatniego momentu”[1173]. Sądzi, że nagroda trafi do niego w ciągu najbliższych lat, i dorzuca: „Mogę dodać też, że w momencie podejmowania się jako wydawcy publikacji Pana dzieła założyliśmy, że w rezultacie przynieść ma ono Nagrodę Nobla”. Pomiędzy styczniem a marcem dyskutują datę i kolejność szwedzkich wydań Ferdydurke oraz Rozmów, tak aby dopasować się do kalendarza noblowskiego. Gombrowicz denerwuje się opóźnieniem, w wyniku
którego Ferdydurke ma być wydana 3 października, podczas gdy w drugiej połowie miesiąca ogłasza się nagrodę. Rozmowy mają być wydane zaraz po tym, gdy nagroda zostanie przyznana, ale ich wersja francuska – zapewnia Svensson – jest z pewnością znana Akademii. Pojawiają się również rozbieżności w podejściu do tłumaczeń. Gombrowicz woli uprościć sprawę i dopuścić do tłumaczeń z francuskiego, które sam kontroluje, albo nawet z niemieckiego, zamiast polegać na nie najlepszych tłumaczach z polskiego. Natomiast wydawnictwo Bonniers wydaje książki tłumaczone wyłącznie z oryginału, co komplikuje i przedłuża cały proces[1174]. Nie wiemy, jakie naprawdę są szanse Gombrowicza, bo to jego ostatnie miesiące życia. Ostatecznie Nobel i 73 000 dolarów za rok 1969 przypadną Samuelowi Beckettowi[1175]. Po tym, jak Nobel dla Gombrowicza nie będzie już możliwy, Bonniers całkowicie straci zainteresowanie jego twórczością. Przygotowywane przez nich w 1969 roku Rozmowy ukażą się dopiero w roku 1994, a reszta dzieł zostanie przetłumaczona dopiero w latach dziewięćdziesiątych i po 2000 roku. Granie w otwarte karty o Nobla można traktować jako śmiesznostkę charakteru albo, jak Kot Jeleński, jako coś więcej. Wymieniając się spostrzeżeniami na temat Nobla z Miłoszem w 1972 roku, Kot pisze doń: „Gombrowicz rozumował inaczej: u niego artysta pracował rzetelnie, ale zajmował się nim Felix Krull (hochsztapler, ale sympatyczny): chodziło mu o Nobla, żeby było »jego na górze« (dlatego że miał takie trudności z jakąkolwiek inną formą kontaktu z ludźmi – dlatego że był niekochany i nie umiał »kochać«, mimo że wiedział – a może właśnie dlatego – »o co w tym chodzi«). To nie jest psychoanaliza na poziomie concièrge. Jego żądza Nobla była prawdziwym désir – pożądaniem […]”[1176].
Fotografia numer 8. Sprawy administracyjne Sz. Pan Lebreton Administracja Val Clair Vence Szanowny Panie,
otrzymałem fotokopię Pańskiego listu skierowanego do Agence Ferrero dot. mojej osoby i skargę trzech lokatorów z 2 piętra w naszym budynku. Bardzo mi przykro, że nasza obecność na 3 piętrze może tak przeszkadzać lokatorom z 2 piętra. Jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, i jak już wspomniałem p. Korbelecky’emu i P.M. Fremond, jak najbardziej zależy nam, by unikać nieznośnych hałasów. Zwracamy uwagę na godziny sjesty, chodzimy w kapciach, ściszamy zawsze telewizję po 22 i nawet nie zainstalowaliśmy naszego adaptera, by nie przeszkadzać. Mieszkam sam z żoną, jestem stary i bardzo chory, prowadzimy bardzo spokojne życie, tak że hałas, jaki produkujemy, jest dużo mniejszy niż ten, który mogłaby wywołać rodzina. Pozwalam sobie również zwrócić uwagę, że zbiorowy list trzech lokatorów jest pełen nieścisłości. Na przykład napisano: „Na ostatnim spotkaniu współwłaścicieli budynku w dn. 4.03.69 pośród spraw przedłożonych na walnym zebraniu poruszono jedną, która szczególnie nas dotyka i która niestety musi zostać ponownie podjęta. Sprawa dotyczy nieznośnych hałasów i niestosowania się przez p. Gombrowicza do przepisów statutu”. 4.03.69, to znaczy 4 marca, nie mieszkaliśmy jeszcze w tym mieszkaniu. Przeprowadziliśmy się tutaj 27 marca 1969[1177]. P. Fremond przyszedł kilka razy poskarżyć się, że nasz pies „rzuca na podłogę bule o 2 rano”. Jak zostało potem dowiedzione, hałasy pochodziły ze źle działającej rury, za co w sposób oczywisty nie jesteśmy odpowiedzialni. Jeśli chodzi o pana Korbelecky’ego, skarżył się on „na dźwięk tajemniczych kroków w czasie nocy”, jeszcze zanim wprowadziliśmy się do mieszkania, stuka on laską w sufit, kiedy słyszy ujadanie psów z sąsiadujących willi albo kiedy nasza pomoc domowa sprząta w południe. Powyższe może zostać potwierdzone przez naszą pomoc domową. Jeśli chodzi o hałas związany z naszymi drzwiami, jesteśmy pierwszymi ich ofiarami i ulży nam, gdy zostaną naprawione. My także musimy przyznać, że dochodzą nas hałasy z 2 piętra. Niestety to nie jest zależne od nas, a jest wynikiem złej izolacji w budynku, co zresztą przyznał sam p. Korbelecky. Wspominam o tych szczegółach, by pokazać, że sprawę traktuję poważnie, ale prosiłbym o zrozumienie, iż jestem człowiekiem bardzo zajętym poważną pracą i że w przyszłości trudno mi będzie uczestniczyć w podobnych polemikach. Zasyłam kopię listu do Agencji Ferrero, jak również do p. Trinqueta. Z poważaniem[1178]
[^] Witold Gombrowicz, 1969 r.
Ten list pisze 3 lipca 1969 roku. Ostatni, jaki napisze własnoręcznie, to pojednawczy list do Kota Jeleńskiego z 22 lipca, w którym tłumaczy, że urazy pomiędzy nimi wynikają z faktu, że ledwo zipie, i zaprasza go, by wpadł, gdy poczuje się lepiej[1179]. Nie napisze już dramatu o bólu ani nie uda mu się zrealizować innego zamiaru – opisu oczarowania światem Retiro.
Fotografia numer 9. Zapiski medyczne Rity Każda kartka z notesu przeznaczona na osobny tydzień. Podzielona na poszczególne dni . Rita zapisuje cierpliwie: lundi, mardi, mercredi… i w każdej kratce odpowiadającej porze dnia notuje lekarstwa i dawki. Rano, południe, wieczór. Czasem „zadzwonić do lekarza”. Innym razem: „pobieranie krwi”. Plik kartek chowa do teczki. Jest już jedna poświęcona zawałowi z listopada. Z każdym dniem dochodzą nowe. Jeudi, vendredi, samedi, dimanche…
Fotografia numer 10. Śmierć Zachowuje stoicyzm i dobry humor – Rita widzi go któregoś dnia, jak siedząc przy stole, wyjmuje ząb i chowa do kieszeni. Same wypadają. Z lekarzami żartuje. Gdy doktor Marinov pyta go raz, czy boli, odpowiada: „Doktorze, jak mnie boli, to boli, a jak nie boli, to nie boli”[1180]. A przecież tak się boi bólu, że skrytykował całą Boską komedię Dantego za pławienie się w cierpieniu nieludzko torturowanych ludzi. W wywiadzie, którego udzielił niedawno, na pytanie o plany, odpowiedział jednym słowem: „Grób”. Gdy jednak przychodzi co do czego, odzywają się nerwy i staje się agresywny. Potrafi tę agresję skierować na lekarza, na Marię Paczowską, ale przede wszystkim na Ritę. Gdy przynosi mu śniadanie 22 lipca 1969 roku, ma atak i rzuca bolesne słowa. „Powiedział: »nie naprzykrzaj mi się ze swoimi uczuciami«. Ale ja robiłam dla niego wszystko właśnie z powodu tych uczuć. Witold nie chciał ich, to był jego ostatni protest przeciwko miłości. Przeciwko postaci matki. Jego duma nie pozwalała mu na zależność od kogoś”[1181]. Bardzo cierpi, więc Rita mu wybacza, a potem „przeprosił mnie, przez chwilę płakał…”. Pomaga zastrzyk Marinova. Witold
tłumaczy jej swoje zachowanie chorobą. Dręczy go pytanie o sens odchodzącego życia. „A co, jeśli to nic nie warte? Jeśli całe życie pracowałem na darmo?”[1182] Czasami przeplata się to z nadzieją: „Za dwadzieścia lat, o ile Europa będzie jeszcze wolna, będę pisarzem numer jeden”. Lipcowe upały dają się we znaki, jak w 1904 roku. W okolicy pojawiają się znowu pożary, a Witold niedługo skończy sześćdziesiąt pięć lat. W jego małym pokoiku jest za duszno, więc 23 lipca Rita razem z Izą, która właśnie wróciła z Polski, przestawiają łóżko do salonu, obok stołu do pracy, a naprzeciw kanapy, na której udzielał lekcji filozofii. Rozmawiają z Izą o Polsce i Witold dyktuje jej list do Miłosza. Ostatnio pisywali do siebie w sprawie zorganizowania Witoldowi pomocy finansowej. Wydatki na lekarzy i lekarstwa pochłaniają mnóstwo pieniędzy, a on nie jest w stanie nic pisać, by zarobić. Dziękuje Miłoszowi za tom historii literatury polskiej, za której pisanie go ganił. „Jak wiesz – ja po angielsku ani w ząb, więc tylko proporcje mogłem sprawdzić i wydaje mi się, że są w duchu nowoczesnym i europejskim utrzymane. Pozatem poprosiłem o przetłumaczenie rozdziału mnie poświęconego i jak najbardziej jestem usatysfakcjonowany. – Jak wiesz, ja nie cierpię literatów w kupie i gardzę nimi, ale jeśli to robisz dla pieniędzy, pochwalam pracę […]. Miewam się kiepsko, serce, astma, nic nie mogę pisać i już coś na księżą oborę patrzę”[1183]. Nie dokończy, bo nadchodzi następny atak. Zamiast doktora Marinova pojawia się inny lekarz, nie chce mu nic dać, bo nie zna jego przypadku, ale inkasuje 100 franków. Psina też ledwo dyszy w upale. Podczas zawału podchodził do chorego i lizał go po rękach, ale teraz utrzymuje pewien dystans. „Czuje moją śmierć” – mówi Witold[1184]. Następnego dnia rano życzy sobie u madame Charlotte – która rozpieszczała go zawsze ulubioną tartą cytrynową i barszczem – dwa jajka po wiedeńsku, choć dieta mu ich zabrania. Ale „Charlotte wszystko zrozumiała i dała mu je”[1185]. Ciągle upały, w pokoju dochodzi do 30 stopni, ale każe zamknąć okna, bo uważa, że kwiaty z tarasu mu szkodzą. Żaluzje do połowy spuszczone. Chłodzi się przy wentylatorze, który przypomina mu argentyńskie kawiarnie. Przez cały dzień pije tylko soki i je owoce. Rita i madame Charlotte krzątają się koło niego, ale trudno im się porozumieć z chorym. W południe przychodzi Marinov i znowu robi zastrzyk, być może z morfiny. Witold zwraca się do Rity: „Musisz się przygotować na ciężkie czasy, bo został mi najwyżej rok albo dwa życia”. Na obiad madame Charlotte podaje maliny i kostki cukru umoczone w winie.
Smakują mu, prosi o kieliszek czerwonego wina. „Upiłem się” – mówi i zapada w drzemkę. W chwilach przerwy Rita podaje mu kolejne lekarstwa na astmę, „»pistolet« aludryny, biało-niebieską plastykową buteleczkę arpha i żółto-czarną rinosteriny do nosa”. Także papierosy eukaliptusowe i ich niedopałki, które lubi chować. Drżą mu ręce, mówi niewyraźnie. Madame Charlotte uspokaja Ritę na tarasie, że to osłabienie. Gdy chce mu podać następną tabletkę do ust, wyrywa ją, sam chce też chwycić szklankę i rozlewa przy tym wodę. „Nigdy nie chciał, żeby go dotykano w chorobie”. Po południu druga wizyta lekarza, który ponownie podaje mu coś na uśmierzenie bólu i mówi Ricie, że to poważny atak astmy z powodu upałów. Madame Charlotte wyjeżdża o 18.00 ostatnim autobusem do Nicei, o 19.00 przychodzi jeszcze pielęgniarka na zastrzyk. Potem Rita zostaje sama. Wychodzi na chwilę na taras, dookoła zieleń, różowe kwiaty w doniczkach, zerka na Witolda przez żaluzje. Patrzy w niebo i zastanawia się, czy kosmonauci, których lot na Księżyc oglądali z przejęciem noc wcześniej, wylądowali już na Ziemi. Wtedy na katedrze dzwony wybijają 21.00. Dziwne, że tak dobrze je słychać – myśli. Willa Val Clair znajduje się przecież na obrzeżach. Wraca do pokoju, podnosi na noc żaluzje i słyszy dzwonek u drzwi. To Iza Neyman – wpada zaalarmowana przez panią Charlotte, jest gotowa zostać z Ritą na noc. Witold pyta kto to. „Iza” – pada odpowiedź, ale on już nie reaguje. „Trochę później poprosił o wino. Iza poszła ze mną do kuchni, poradziła dodać wody i cukru. Z największym trudem podniosłyśmy go. Wsunęłyśmy mu poduszki pod plecy, żeby mógł się oprzeć. Dałam mu pić. Nadal drzemał”.
[^] Willa Val Clair. Gombrowiczowie zajmowali mieszkanie na górze, z tarasem. Widok od strony ogrodów, 2016 r.
Iza zajmuje pokój dla gości. Rita siada przy stole w salonie, tak że ma cały czas widok na łóżko. Witold drzemie spocony, przykryty białym prześcieradłem, przy szumie wiatraczka. Słychać jego ciężki oddech. Rita pisze listy, w których dzieli się swoim bólem. Droga Mario, Witold jest znowu bardzo chory i boję się. Dwa dni temu (22 lipca) miał poważny atak astmy, który nie chce przejść. Przyszedł doktor Rozza. To idiota i nic nie chciał mu podać. […] Jest bardzo gorąco i wilgotno – 29º w salonie i 30º na tarasie. Dzisiaj jest tak słaby, że nie może nawet sam wypalić papierosa. Marinov przyszedł jeszcze raz i obejrzał mu ręce, które są niebieskie. […] W. nie może mówić, a gdy mówi, nie rozumiem go. Odzywa się bardzo słabym głosem, w sposób niezrozumiały. To mnie najbardziej przeraża. Dzisiaj rano powiedział, że lekarze kłamią, że niedługo umrze i że muszę się przygotować na ciężkie czasy. […]
Po Twoim wyjeździe W. i ja byliśmy dobrej myśli. Pracował, ja też. Całą noc w niedzielę spędziliśmy przed telewizorem, oglądając, jak kosmonauci lądowali na Księżycu. I nagle przedwczoraj (22) zaczął odzywać się do mnie agresywnie i bardzo nieprzyjemnie (jak do Ciebie), poza tym przedwczoraj miał kryzys nerwowy, płakał itd. i zaczął się atak astmy. Jego agresywność to niepokój przed atakiem. Teraz, gdy do Ciebie piszę, W. śpi. Może pokona raz a dobrze ten kryzys. […] R. [dopisek niebieskim długopisem po polsku] Droga Pani Mario, zdaje mi się, że z Witoldem jest bardzo źle – przyjechałam na noc, aby nie zostawiać Ryty samej […]. Wczoraj po południu byłam świadkiem ataku, który trwał kilka godzin. Ci lekarze z Vence są obrzydliwi – jedyna rzecz, która ich interesuje, to wyciskanie pieniędzy od Ryty. Mm Charlotte i ja nie zostawię Ryty samej, ale zdaje mi się, że powinnam P-wo [Państwo] poinformować o ostatniej sytuacji. Iza Neyman[1186]
Witold łapie głośny oddech z dłuższymi przerwami. „Myślałam, że on śpi. Byłam głupia, zwalając wszystko na upał. A to była agonia. Ten oddech, który trwał godzinę czy czterdzieści minut, nagle ustał przed północą. Iza wynurzyła się ze swojego pokoiku, ja wstałam od stołu, prawie jednocześnie. Zbliżyłyśmy się do niego i zobaczyłyśmy, że nie oddycha. Iza macała puls. Nic. Wyjęła z torebki lusterko, miała swoje stare metody. Jako Żydówka z Mińska wiele przeżyła i znała zapach śmierci, ja o tym nie miałam pojęcia. Przyłożyła lusterko do ust i powiedziała: »Wydaje mi się, że nie żyje«. Natychmiast zadzwoniłam do lekarza, Marinov od razu przyjechał i stwierdził zgon. Było już po północy, piątek 25 lipca”[1187].
Zdjęcie numer 11. Twarz i ręce Witolda Leżał w białej koszuli z zieloną apaszką i czymś w rodzaju piżamy, bezbronnie, spokojnie. Wyciągnięty na plecach, zamknięte oczy, lekki zarost na twarzy. Rita razem z doktorem Marinovem przebrali go szybko w zimowy granatowy garnitur z Berlina. Popłakiwała. „Nigdy nie widziałam martwych ludzi, ale Witold wyglądał przepięknie. Tak jakby – nie wiem, jak to wytłumaczyć – ujawniła się
jego dusza. To robiło wielkie wrażenie”. „[…] Jego twarz z lekko odrzuconymi w tył włosami, uchylonymi ustami i rozszerzonymi nozdrzami była przerażająco piękna. Wyglądał, jakby zastygł w ruchu, jakby napiął się w ogromnym wysiłku, żeby wziąć przeszkodę”[1188]. Usta, które łapały ostatni oddech, Izie udało się domknąć przy użyciu jakiejś sztuczki. Na grób poszły resztki pieniędzy, które zostały z Formentora. Tym razem nie dało się uciec z twarzą w dłoniach jak bohaterowi Ferdydurke. Spokojnie wyciągnięte dłonie spoczęły wzdłuż tułowia, otwarte ku górze. Te dłonie, których tak nie lubił, bo przypominały mu matkę. Nie tyle nawet dłonie, ile nadgarstki, to ich przejście w przedramię. Zawsze chował ręce pod rękawami, a wyciągając dłoń na przywitanie, czynił to jakoś bezwolnie, wstydliwie czy też zniewieściale i natychmiast ją zabierał. A gdy rozmawiał, zawsze czymś zajmował ręce – jak jego bohaterowie, którzy albo kręcili młynka, albo lepili kulki z chleba – najczęściej nerwowo nabijał fajkę lub nią wymachiwał. Miał też kompleks na punkcie ramion, które uważał za grube, za to lubił swoje łydki, całkiem zgrabne. „Cielesność była dla niego ważna, bo to nasza forma, zewnętrzna prezentacja tego, kim jesteśmy. Nie jesteśmy odpowiedzialni za naszą fizyczność, ale jesteśmy odpowiedzialni za to, co z nią robimy” – zapamiętała jedną z lekcji Rita[1189]. Niebieskie ręce, już zniszczone przez czas i wreszcie uspokojone, złożono mu na piersi.
Podziękowania
Moja przygoda z Gombrowiczem zaczęła się wcześnie, a ważną rolę odegrał w niej profesor Jerzy Jarzębski – nie tylko z racji swojej wiedzy, ale przede wszystkim z powodu podejścia do ludzi i klasy. Sama książka zawdzięcza bardzo dużo Ricie Gombrowicz, która z entuzjazmem wspierała moje wysiłki i wykazała niezwykłą cierpliwość pod obstrzałem pytań i dociekań. Przyjmijcie oboje wyrazy wielkiej wdzięczności. Przez lata pracy powiększała się lista osób, którym winna jestem podziękowania. Wszystkim tym, którzy podzielili się ze mną swoimi archiwami, historiami i wspierali mnie w różny sposób, w tym zwłaszcza zmarłej już Marii Świeczewskiej-Wanke i Annie Łabędzkiej, gorąco dziękuję. Przy takich przedsięwzięciach najbardziej cierpią zawsze domownicy. Moja córka Hersylia rosła w cieniu Gombrowicza. Jeszcze nie wiem, jaki wpływ wywrze na nią fakt spędzania wakacji na poszukiwaniu śladów zmarłego pisarza. W tych eksploracjach i codziennej nudzie u boku osoby pochłoniętej pisaniem bardziej niż życiem z wielkim entuzjazmem towarzyszył mi Alan Lockwood. Należą się Wam specjalne słowa uznania.
Nota edytorska
Cytaty z opublikowanych powojennych dzieł Witolda Gombrowicza podano zgodnie z przywoływanymi wydaniami. W dziełach przedwojennych i niepublikowanych została zmodernizowana ortografia (np. poczem → po czym; przedewszystkiem → przede wszystkim; Cecylji → Cecylii; spowodu → z powodu), a interpunkcję pozostawiono bez zmian. O ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty z języków obcych, w tym listy i teksty Witolda Gombrowicza pisane po francusku i hiszpańsku, podano w tłumaczeniu autorki. W przywoływanych cytatach pozostałych polskich autorów uwspółcześniono pisownię i interpunkcję.
Bibliografia
Utwory Witolda Gombrowicza Bakakaj, Kraków 1996 Biographie de Witold Gombrowicz, „L’Herne. Gombrowicz” 1971 El Casamiento, przeł. na hiszp. Alejandro Rússovich, Witold Gombrowicz, Buenos Aires 1949 Czytelnicy i krytycy. Varia I , Kraków 2004 Dziennik 1953–1956, red. Jan Błoński, oprac. tekstu Zofia Górzyna, Kraków 2004 Dziennik 1957–1961, red. Jan Błoński, oprac. tekstu Zofia Górzyna, Kraków 2004 Dziennik 1961–1969, red. Jan Błoński, oprac. tekstu Zofia Górzyna, Kraków 2004 Ferdydurke, Warszawa 1938 Ferdydurke, przekład zbiorowy z autorem, Buenos Aires 1947 Ferdydurke, wydanie krytyczne, oprac. Włodzimierz Bolecki, Kraków 2007 Gombrowicz. Walka o sławę. Korespondencja Witolda Gombrowicza z Józefem Wittlinem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Arturem Sandauerem, układ, przedmowy, przypisy Jerzy Jarzębski, Kraków 1996 Gombrowicz. Walka o sławę. Korespondencja Witolda Gombrowicza z Konstantym A. Jeleńskim, François Bondym, Dominikiem de Roux, układ, przedmowy, przypisy Jerzy Jarzębski, przekład listów z języka francuskiego Ireneusz Kania, Kraków 1998 Iwona, księżniczka Burgunda, Ślub, Operetka, Historia, Kraków 1998 Kosmos, Kraków 1986 Kronos, Kraków 2013 (wydanie faksymilowe) Listy do Adama Mauersbergera, Łódź 1988 Listy do rodziny, oprac. Janusz Margański, Kraków 2004 Polemiki i dyskusje. Varia I I , Kraków 2004 Pornografia, Kraków 1986 Publicystyka. Wywiady. Teksty różne 1939–1963, red. Jan Błoński, Jerzy Jarzębski, wybór i układ Jerzy Jarzębski, Krzysztof Jeżewski, przeł. Ireneusz Kania, Zofia Chądzyńska, Rajmund Kalicki, Kraków 1996
Publicystyka. Wywiady. Teksty różne 1963–1969, red. Jan Błoński, Jerzy Jarzębski, wybór i układ Jerzy Jarzębski, Krzysztof Jeżewski, przeł. Ireneusz Kania, Bogdan Baran, Katarzyna Bielas, Francesco M. Cataluccio, Rajmund Kalicki, Zbigniew Kruszyński, Karol Lesman, Kraków 1997 Testament, Warszawa 1990 Trans-Atlantyk. Ślub, Warszawa 1957 Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, Warszawa 1990
Archiwa Archiwum Państwowe w Paryżu Archiwum Akademie der Künste w Berlinie Archiwum Akademii Szwedzkiej w Sztokholmie Archiwum Akt Nowych w Warszawie Archiwum Auswärtiges Amt (Urzędu Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec) w Berlinie Archiwum Biblioteki Polskiej imienia Ignacego Domeyki w Buenos Aires Archiwum Biblioteki Polskiej w Londynie Archiwum Biblioteki Rivadavia w Tandilu Archiwum Centralne Banku Pekao w Łodzi Archiwum „El Eco de Tandil” w Tandilu Archiwum Emigracji w Toruniu Archiwum F BI – h ttp s://v a u l t.fb i .g o v / Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie Archiwum imienia Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku Archiwum Institut des hautes études internationales w Paryżu Archiwum Instytutu Badań Literackich w Warszawie Archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku Archiwum Instytutu Literackiego „Kultura” w Maisons-Laffitte Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Kielcach Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum Sikorskiego w Londynie Archiwum Juana Piñery w Hawanie Archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie
Archiwum Muzeum Historyczno-Archeologicznego w Ostrowcu Świętokrzyskim Archiwum Muzeum Literatury imienia Adama Mickiewicza w Warszawie Archiwum Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli Archiwum Państwowe w Krakowie Archiwum Państwowe w Milanówku Archiwum Państwowe w Radomiu Archiwum Państwowe w Warszawie Archiwum Teatro Municipal General San Martín w Buenos Aires Archiwum U N ES CO w Paryżu Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego Archiwum Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich we Wrocławiu Czeslaw Milosz Archives. General Collection, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, G EN M S S 661, Yale University Department of Rare Books and Special Collections, Princeton University Library Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie Witold Gombrowicz Archive, General Collection, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, G EN M S S 515, Yale University
Archiwa prywatne Isabel (Żaba) Bau Madden Teofilia Chuchla-Kałużyński Krystyna Eichler Waleria Fuksa Germán Leopold García Małgorzata Girtler Rita Gombrowicz Miguel Grinberg Adolfo de Obieta Zofia Orzeszkowska Jorge di Paola Gerard Położyński Rodzina Tadeusza Taworskiego María Rosa i Alejandro Rússovich Maria Świeczewska-Wanke Wojciech Wielopolski
Rozmowy Isabel (Żaba) Bau Madden Emilia Borecka Teofila Chuchla-Kałużyński Jacques Clauvel Barbara Dzieduszycka Krystyna Eichler Susanna Fels Małgorzata Girtler Kazimierz Głaz Rita Gombrowicz Juan Carlos Gómez Miguel Grinberg Alastair Hamilton Chantal Herder Jerzy Jarzębski Allen Kuharski Józef Kwaterko Francis Lacombrade Jorge Lavelli Janina Ludawska Anna Łabędzka Janusz Majcherek Zbigniew Małecki Irena Nawrot Adolfo de Obieta Janusz Odrowąż-Pieniążek Bohdan Paczowski Jorge di Paola Daniel Passent Juan Piñera María Rosa i Alejandro Rússovich Jean-Pierre Salgas Morty Schiff Joanna Siedlecka Jan Zbigniew Słojewski Agnieszka Stawiarska Jan Stolpe Dieter Sturm
Maria Świeczewska-Wanke Néstor Tirri Klaus Völker Wanda Wahren (Szapiro) Wojciech Wielopolski Andrzej Wirth
Korespondencja publikowana Andrzejewski Jerzy, Czesław Miłosz, Listy 1944–1981, oprac. Barbara Riss, Warszawa 2011 Giedroyc Jerzy, Konstanty A. Jeleński, Listy 1950–1987, oprac. Wojciech Karpiński, Warszawa 1995 Giedroyc Jerzy, Teodor Parnicki, Listy 1946–1968, cz. 1, oprac. Andrzej Dobrowolski, Warszawa 2014 Gómez Juan Carlos, Cartas a un amigo argentino, Buenos Aires 1999 Iwaszkiewicz Jarosław, Teresa Jeleńska, Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, oprac. Radosław Romaniuk, Warszawa 2008 Iwaszkiewiczowie Anna i Jarosław, Listy 1922–1926, oprac. Małgorzata Bojanowska, Ewa Cieślak, Warszawa 1998 Korespondencja Jana Nowaka z Witoldem Gombrowiczem, „Kresy. Kwartalnik Literacki” 2002, nr 2/3 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Alfem Sjöbergiem (1967–1968), przeł. Maria Olga Bieńka „Pamiętnik Teatralny” 2004, z. 1–4 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Mieczysławem Grydzewskim, oprac. Rafał Habielski, „Odra” 1991, nr 11/12 List Kazimierza Wyki do Jarosława Iwaszkiewicza, 3.09.1949, „Twórczość” 1976, nr 1 List Witolda Gombrowicza do Tadeusza Kwiatkowskiego, 7.12.1948 [w:] Tadeusz Kwiatkowski, Niedyskretny urok pamięci, Kraków 1987 Listy Witolda Gombrowicza do Alicji de Barcza 1955–1966, oprac. Marek Zybura, „Odra” 2013, nr 2 Listy Witolda Gombrowicza do Ireny i Bohdana Osadczuków, „Archipelag” (Berlin) 1985, nr 4 Listy Witolda Gombrowicza do Juliana Tuwima, oprac. Tadeusz Januszewski, „Kresy. Kwartalnik Literacki” 2001, nr 45–46 Miłosz Czesław, Jarosław Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011
Schiller Anna, Martin Buber, Witold Gombrowicz. Korespondencja na temat dramatu, „Dialog” 1985, nr 7; także: Gombrowicz Rita, Gombrowicz w Argentynie. Świadectwa i dokumenty 1939–1963, przeł. Zofia Chądzyńska, Anna Husarska i in., Kraków 2004, s. 162–169 Schulz Bruno, Księga listów, zebrał i przygotował do druku Jerzy Ficowski, Gdańsk 2002 Taylor-Terlecka Nina, Gombrowicz i Alicja de Barcza [w:] Witold Gombrowicz. Nasz współczesny. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w stulecie urodzin pisarza. Uniwersytet Jagielloński – Kraków, 22–27 marca 2004, red. Jerzy Jarzębski, Kraków 2012 Terlecki Tymon, Józef Wittlin, Listy 1944–1976, oprac. Nina Taylor-Terlecka, Warszawa 2014 Tuwim Julian, Listy do przyjaciół-pisarzy, Warszawa 1979 Witkiewicz Stanisław Ignacy, Listy do żony (1928–1931), Warszawa 2007 Zybura Marek, Dudeczku mój drogi… Droga Alice… O pewnej amitié amoureuse à trois w dziejach niemieckiej twórczości Witolda Gombrowicza, „Teksty Drugie” 2014, nr 4
Korespondencja niepublikowana Korespondencja Tadeusza Kępińskiego. Listy od Stanisława Balińskiego, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, sygn. 16410/I I Korespondencja Witolda Gombrowicza z Geneviève Serreau, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515, box 10, folder 370–371 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Litką de Barcza, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515, box 8, folder 289 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Marianem Betelú, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515, box 1, folder 28–42 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Marią i Bohdanem Paczowskimi, Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515, box 8, folder 292–293 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Marią Kuncewiczową, Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515, box 7, folder 217 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Maurice Nadeau, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515, box 8, folder 262–264 Korespondencja Witolda Gombrowicza z Virgiliem Piñerą, Humbertem Rodríguezem Tomeu, Archiwum Juana Piñery, Hawana Listy Antoniego Słonimskiego do Jarosława Iwaszkiewicza, Muzeum imienia Anny
i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku Listy Jerzego Andrzejewskiego 1938–1981, Archiwum Muzeum Literatury, sygn. 1585 Listy Konstantego A. Jeleńskiego do Czesława Miłosza, Czeslaw Milosz Archives. General Collection, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 661, box 31, folder 487–490 Listy Witolda Gombrowicza do Antoniego Słonimskiego, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Korespondencja Antoniego Słonimskiego 1940–1971, sygn. 15943/I I
Wspomnienia Axer Erwin, Ćwiczenia pamięci, Kraków 1998 Azembski Mirosław, Dwie godziny z Gombrowiczem, „Miesięcznik Literacki” 1975, nr 9 Brandys Kazimierz, Miesiące 1978–1979, Paryż 1981 Breza Tadeusz, Nelly. O kolegach i o sobie, Warszawa 1972 Chądzyńska Zofia, Co mi zostało z tych lat, Łódź 1997 Chądzyńska Zofia, Gombrowicz w Argentynie, „Twórczość” 1972, nr 4 Cieniewicz Jerzy, Gombrowicz w Argentynie, „Kierunki” 1970, nr 25 Dobraczyński Jan, Tylko w jednym życiu, Warszawa 1970 Drucka Nadzieja, Trzy czwarte… Wspomnienia, Łomianki 2011 Giedroyc Jerzy, Autobiografia na cztery ręce, Warszawa 1994 Głaz Kazimierz, Gombrowicz w Vence i inne opowiadania, Kraków 1989 Gombrowicz Antonina, Co wiem i pamiętam o rodzinie, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515, box 58, folder 1478 Gombrowicz Rita, Gombrowicz w Argentynie. Świadectwa i dokumenty 1939–1963, przeł. Zofia Chądzyńska, Anna Husarska i in., Kraków 2004 Gombrowicz Rita, Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963–1969, oprac. Jerzy Jarzębski, przeł. Oskar Hedemann, Maryna Ochab, Julia Juryś, Wojciech Karpiński, Jerzy Jarzębski, Kraków 1993 Grinberg Miguel, Wspominając Gombrowicza, przeł. Ewa Zaleska, Rajmund Kalicki, Warszawa 2005 Gruber Henryk, Wspomnienia i uwagi. 1892–1942, Londyn 1968 Janta-Połczyński Aleksander, Duch niespokojny, Londyn 1957 Janta-Połczyński Aleksander, Lustra i reflektory, Warszawa 1982 Janta-Połczyński Aleksander, Miny i maska. Spotkanie z Gombrowiczem, „Wiadomości”
(Londyn) 1972, nr 28 Kawecki Wojciech, Gimnazjum Męskie im. Św. Stanisława Kostki w Warszawie 1908– 1944, Warszawa 2001 Kępiński Tadeusz, Witold Gombrowicz i świat jego młodości, wyd. 3, Kraków 1987 Kępiński Tadeusz, Witold Gombrowicz. Studium portretowe, Kraków 1988 Kister Hanna, „Pegazy na Kredytowej”. Wspomnienia, Warszawa 1980 Lipiński Eryk, Pamiętniki, Warszawa 1990 Matuszewski Ryszard, Alfabet. Wybór z pamięci 90-latka, Warszawa 2004 Miklaszewski Krzysztof, Distancia, Witoldo! czyli Gombrowicz oczyma argentyńskich przyjaciół, Warszawa 2004 Minio. Przyjaciele o Januszu Minkiewiczu, oprac. Antoni Marianowicz, Władysław Minkiewicz, Londyn 1989 Odrowąż-Pieniążek Janusz, Błagam, tylko nie profesor. Wspomnienia i anegdoty, Warszawa 2015 Otwinowski Stefan, Niedyskrecje i wspomnienia, Kraków 1957 Otwinowski Stefan, Przez Weyssenhoffów do Gombrowicza, „Życie Literackie” 1970 Piętak Stanisław, Portrety i zapiski, Warszawa 1963 Piñera Virgilio, La vida tal cual, „Unión” (Hawana) 1990, nr 10 Pomianowski Jerzy, Jaśniepanicz i panisko [w:] tegoż, Wybór wrażeń, Lublin 2006 Radzymińska Józefa, Czternaście lat mroku, Kraków 1978 Rolińska Joanna, Ale jest Warszawa. Rozmowy, Warszawa 2014 Russovich o Gombrowiczu [wywiad z Alejandrem Rússovichem], „Teatr” 1995, nr 9 Sceptyk pełen wiary. Wspomnienia o Stefanie Otwinowskim, oprac. Włodzimierz Maciąg, Kraków 1979 Siedlecka Joanna, Jaśnie Panicz. O Witoldzie Gombrowiczu, Warszawa 2011 Słonimski Antoni, Alfabet wspomnień, Warszawa 1989 Szymkowicz-Gombrowicz Jerzy, Komentarz do genealogii Szymkowiczów-Gombrowiczów h. Kościesza Odmienna oraz Komentarz biograficzny do twórczości Witolda Gombrowicza (Archiwum Rity Gombrowicz, kopia także u autorki). Szymkowicz-Gombrowicz Jerzy, Mój brat Witold i nasi przodkowie, „Miesięcznik Literacki” 1972, z. 3 Ścibor-Kotkowski Andrzej, Kronika familijna Ścibor-Kotkowskich z Rudołtowic herbu Ostoja, Warszawa 2001 (druk prywatny na użytek rodziny)
Śpiewak Jan, Przyjaźnie i animozje, Warszawa 1965 Tango Gombrowicz, zebrał, przełożył i wstępem opatrzył Rajmund Kalicki, Kraków– Wrocław 1984 Tarasiewicz Kordian, Cały wiek w Warszawie, Warszawa 2005 Uniechowska Krystyna, Antoni Uniechowski o sobie i innych, Warszawa 1961 Wat Aleksander, Mój wiek. Rozmowy z Czesławem Miłoszem, t. 1, Warszawa 1990 Wierzyński Kazimierz, Pamiętnik poety, Warszawa 1991 Wittlin Tadeusz, Ostatnia cyganeria, Warszawa 1989 Worcell Henryk, O czym rzeka szepcze z deszczem, Wrocław 1989 Zaruba Jerzy, Patrząc na Warszawę, Warszawa 1959 Zimińska-Sygietyńska Mira, Nie żyłam samotnie, Warszawa 1985
Inne (wybór) I
Pomiędzy Litwą a Kongresówką
Arkonia 1879–1922. Wydano w 43-ą rocznicę założenia korporacji Arkonia, Warszawa 1922 Coxe William, Travels into Poland, Russia, Sweden, and Denmark, Interspersed with Historical Relations and Political Inquiries, vol. 1, Dublin 1784 Gmina Bodzechów. Wczoraj i dziś, Ostrowiec Świętokrzyski 2012 Hoesick Ferdynand, Pamiętnik studenta. Rok pierwszy 1884. Od dnia 30 sierpnia, Biblioteka Narodowa, Rps sygn. I I 11093, cyt. za: Arkadiusz Janicki, Studenci polscy na Politechnice Ryskiej w latach 1862–1918, t. 1, Gdańsk 2005 Hoesick Ferdynand, Powieść mojego życia (Dom rodzicielski). Pamiętniki, t. 1, Wrocław– Kraków 1959 Leszczyc Zbigniew, Herbarz szlachty polskiej z przedmową Wacława Gąsiorowskiego, t. 1, Poznań 1908 Mościcki Ignacy, Autobiografia, Warszawa 1993 Opis’ dokumentov” Vilenskago Central’nago Arhiva drevnih” aktovyh” knig”, t. 7: Akty Upitskago zemskago suda za 1585–1587 gody, Wilno 1909 Opis’ dokumentov” Vilenskago Central’nago Arhiva drevnih” aktovyh” knig”, t. 8: Akty Upitskago grodskogo suda za 1584–1615 gody, Wilno 1912 Puzynina Gabriela, W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815–1843 z 18 ilustracjami i 27 winietami, Kraków 1990 (reprint wydania z 1928) Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. 14, oprac. Filip
Sulimierski, red. Bronisław Chlebowski, Warszawa 1895 Sobieszczański Franciszek Maksymilian, Patriarchalna rodzina właścicieli [w:] tegoż, Wycieczka archeologiczna w niektóre strony guberni radomskiej odbyta w miesiącu wrześniu 1851 roku, Warszawa 1852 Stawiarska Agnieszka, Gombrowicz w przedwojennej Polsce, Kraków 2001 Thugutt Stanisław, Przewodnik po Królestwie Polskim, cz. 1: Kieleckie i Radomskie, Warszawa 1914 Wspomnienie o 10-cio letniej działalności korporacji Arkonia, Ryga 1889 Żółtowska Janina z Puttkamerów, Inne czasy, inni ludzie, Londyn 1998 II
Małoszyce
Adair Gilbert, The Real Tadzio. Thomas Mann’s ‘Death in Venice’ and the Boy Who Inspired It, New York 2001 Adamczyk Jan Leszek, Fabryka tektury w Dołach Biskupich, dawniej „Witulin”. Pomnik kultury materialnej, Kielce 1982 Aktywność gospodarcza ziemiaństwa w Polsce w XVI I I – XX wieku, red. Wiesław Caban, Mieczysław B. Markowski, Kielce 1993 Banaszek Marian, Dynastia Kotkowskich i jej zasługi w życiu gospodarczym regionu, „Rocznik Muzeum Historyczno-Archeologicznego w Ostrowcu Świętokrzyskim”, t. 2, Ostrowiec 1999 Banaszek Marian, Ostrowiecki rejon przemysłowy na przełomie XI X i XX w., „Informator Towarzystwa Przyjaciół Górnictwa, Hutnictwa i Przemysłu Staropolskiego”, Kielce 1978 Banaszek Marian, Położenie społeczeństwa i działalność ruchu robotniczego w rejonie Ostrowca Świętokrzyskiego w okresie I wojny światowej i pierwszych lat niepodległości (1914–1922), Ostrowiec Świętokrzyski 1988 Banaszek Marian, Zarys dziejów Zakładów Górniczo-Hutniczych w Bodzechowie 1829– 1912, „Informator Towarzystwa Przyjaciół Górnictwa, Hutnictwa i Przemysłu Staropolskiego”, Kielce 1979 Bauer Georg, Astma. Jej powstanie, istota i leczenie, Warszawa 1895 Bodzechowskie ślady Witolda Gombrowicza, oprac. Wioletta Wiśniewska, Bodzechów– Starachowice 2010 Boerner Ignacy, Pamiętnik z lat 1904–1905, oprac. Tomasz Karbowniczek, Piotrków Trybunalski 2011 Franke Jerzy, Wokół buntu i pokory. Warszawskie czasopisma kobiece w latach 1905–
1918, Warszawa 2000 Gombrowiczowa Antonina, Głos w sprawie udziału kobiet w samorządzie, „Świat Kobiecy”, 6.08.1905, nr 33 Gombrowiczowa Antonina, O naszych córkach, „Świat Kobiecy”, 27.01.1906, nr 3/4 Gombrowiczowa Antonina, Przyczynek do kwestii równouprawnienia, „Świat Kobiecy”, 7.07.1906, nr 27. Inwentarz materiałów archiwalnych do dziejów rewolucji 1905–1907, oprac. Herman Rappaport, Warszawa 1962 Jasiński Roman, Zmierzch starego świata. Wspomnienia 1900–1945, Kraków 2006 Klemensiewiczowa Jadwiga z Sikorskich, Przebojem ku wiedzy. Wspomnienia jednej z pierwszych studentek krakowskich z XI X wieku, Wrocław–Warszawa–Kraków 1961 Kleniewska Maria, Wspomnienia, red. Wojciech Włodarczyk, Wilków 2002 Kochanowski Jerzy, Zapomniany prezydent. Życie i działalność Ignacego Boernera 1875– 1933, Warszawa 1993 Kosmowski Wiktoryn, Rys higieny dzieci w pierwszych latach ich życia, Warszawa 1873 Kostrzewska Ewelina, Ruch organizacyjny ziemianek w Królestwie Polskim na początku XX wieku. Zarys dziejów w świetle prasy, Łódź 2007 Kraushar Aleksander, Warszawa podczas okupacji niemieckiej 1915–1918. Notatki naocznego świadka, Lwów 1921 Krzywicka Irena, Wyznania gorszycielki, Warszawa 2013 Łukaszewicz Grażyna, Proletariat przemysłowy guberni radomskiej przed I wojną światową, Radom 1983 Mann Thomas, Wspomnienie [w:] tegoż, O sobie. Wybór pism autobiograficznych, Warszawa 1971 Pająk Jerzy, Konspiracyjne życie polityczne w Staropolskim Okręgu Przemysłowym. Baza społeczna, przejawy, zasięg oddziaływania sił politycznych 1882–1904, Kielce 1994 Piłsudska Aleksandra, Wspomnienia, Warszawa 1989 Potocka Anna, Przepisy praktyczne na czas wojny i niedostatku, Warszawa 1916 Reklewska-Braun Zofia, Urodziłam się pomiędzy…, Lublin 2009 Rokoszny Józef ks., Diariusz wielkiej wojny 1914–1915, Kielce 1998 Rudnicki Szymon, Ziemiaństwo polskie w XX wieku, Warszawa 1996 Tripplin Teodor, Higiena polska, czyli sztuka zachowania zdrowia, przedłużenia życia i uchronienia się od chorób, zastosowana do użytku popularnego z szczególnym
poglądem na okoliczności w naszym kraju i klimacie wpłynąć mogące na tworzenie się słabości, cierpień i chorób, t. 1, Warszawa 1857 Wiśniewski Jan ks., Dekanat opatowski, Kielce 2000 (reprint wydania z 1907) Wyprawa na poborcę monopolowego, „Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce” 1935, t. 3 Ziemianie polscy XX wieku. Słownik biograficzny, Warszawa 1996 III
Służewska 3
Andrzejewski Jerzy, Książka dla Marcina, Warszawa 1954 Bair Deirdre, Samuel Beckett. A Biography, Paris 1979 Baliński Ignacy, Wspomnienia o Warszawie, Warszawa 1987 Beylin Karolina, W Warszawie w latach 1900–1914, Warszawa 1972 Boyd Brian, Vladimir Nabokov. The Russian Years, Princeton 1990 Dalí Salvador, Journal d’un génie, Paris 1964 Dom dochodowy przy ulicy Służewskiej nr 3 w Warszawie, „Przegląd Techniczny. Tygodnik PoświęconySprawom Techniki i Przemysłu”, 22.06.1905, nr 25 Ficowski Jerzy, Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia, Sejny 2002 Franaszek Andrzej, Miłosz. Biografia, Kraków 2011 Gombrowiczówna Irena, Rola organizacji w życiu jednostki, „Ziemianka Polska” (jednodniówka), 1.12.1928, nr 23 Hanslick Edward, O pięknie w muzyce. Studium estetyczne, przeł. Stanisław Niewiadomski, Warszawa 1903 Ilustrowany przewodnik po Warszawie wraz z treściwym opisem okolic miasta, Warszawa 1893 Iwaszkiewicz Anna, Dzienniki i wspomnienia, Warszawa 2000 Kalendarz Sądowy na rok 1928, oprac. Jerzy Kirkiczenko, Marian Kraczkiewicz, Warszawa 1928 Kirchner Hanna, Nałkowska albo życie pisane, Warszawa 2011 Knowlson James R., Damned to Fame. The Life of Samuel Beckett, New York 2004 kr, Zasłużone dziesięciolecie. Wywiad w Tow. Wydawniczym „Rój”, „Wiadomości Literackie”, 10.03.1935, nr 10 Krasiński Edward, Teatr polski Arnolda Szyfmana 1913–1939, Warszawa 1991 Krasiński Edward, Warszawskie sceny 1918–1939, Warszawa 1976
Majewski Jerzy S., Warszawa nieodbudowana. Lata trzydzieste, Warszawa 2005 Margański Janusz, Geografia pragnień. Opowieści o Gombrowiczu, Kraków 2005 Missuna Olgierd, Wspomnienia z sali sądowej, Warszawa 1963 Nowogródzki Henryk, Ze wspomnień warszawskiego adwokata, Warszawa 1986 Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, Poznań 1997 Polski Słownik Biograficzny, z. 148, Warszawa–Kraków 1995 Puig Carole, Fabrice Covato, David Maso, municipalité de Vernet-les-Bains, Vernet-lesBains au coeur du Canigou: l’eau, le fer, les hommes, Vernet-les-Bains 2007 Recherches sur la sexualité. Part d’objectivité, déterminations individuelles, degré de conscience, „La Révolution surréaliste” 1928, nr 11 Ribas Joseph, Canigou, montagne sacrée des Pyrénées, Villematier 2010 Rysselberghe Maria van, Les Cahiers de la petite dame, 1918–1929 [w:] Cahiers André Gide, Paris 1973 Skład uniwersytetu i spis wykładów w semestrze zimowym (czyli I -szym i I I -gim trymestrze) 1922/1923, Warszawa 1922 Szpakowska Małgorzata, „Wiadomości Literackie” prawie dla wszystkich, Warszawa 2012 Teatr Polski w Warszawie 1913–1923, Warszawa 1923 Tomasik Krzysztof, Homobiografie, Warszawa 2014 Twardowski Bolesław, Młodość Zygmunta Krasińskiego, Poznań 1880 Urzędowy Wykaz Druków. Druki zarejestrowane w Bibliotece Narodowej od 30 kwietnia do 6 maja, Warszawa, 13 maja 1933, R. V I , nr 18 Vetterlein-Marsenach France, Ulrich Vetterlein, Banyuls-sur-Mer, quand un village se raconte…, Saint-Estève 2010 Waldorff Jerzy, Dolina szarej rzeki, Warszawa 1985 Warszawa w pamiętnikach pierwszej wojny światowej, oprac. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, Warszawa 1971 Zyndram-Kościałkowski Wacław, Poloneza czas skończyć, Londyn 1978 Życie i praca pisarza polskiego na podstawie ankiety Związku Zawodowego Literatów Polskich w Warszawie, Warszawa 1932 IV
Chocimska 35
Abramowicz Mieczysław, Podróż rozkoszna, „Gazeta Wyborcza”, 29.07.1999 Araszkiewicz Agata, Zuzanna Ginczanka. Tylko szczęście jest prawdziwym życiem,
Warszawa 2015 Brochwicz Stanisław, Bohaterowie czy zdrajcy? Wspomnienia więźnia politycznego, Warszawa 1940 Czesława Miłosza autoportret przekorny, rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1998 Degler Janusz, Witkacego portret wielokrotny, Warszawa 2013 Dygat Stanisław, Salon warszawski 1944 [w:] tegoż, Na pięć minut przed zaśnięciem. Opowiadania wybrane, Warszawa 1960 Garbal Łukasz, Ferdydurke. Biografia powieści, Kraków 2010 Gorczyńska Renata, Dwaj panowie na „Chrobrym”. Rzecz o Czesławie Straszewiczu i Witoldzie Gombrowiczu, „Kultura” (Paryż) 1987, nr 9 Jarzębski Jerzy, Gra w Gombrowicza, Warszawa 1982 Jesteśmy w Warszawie. Przewodnik literacki po stolicy, Warszawa 1938 Kasprzycki Jerzy, Korzenie miasta. Warszawskie pożegnania, t. 4: Mokotów i Ochota, Warszawa 1999 Kiec Izolda, Zuzanna Ginczanka. Życie i twórczość, Poznań 1994 Kochańczyk Michał, Ostatni rejs, Londyn 1945 Łozińska Maja, Jan Łoziński, W kurortach przedwojennej Polski. Narty – dancing – brydż, Warszawa 2012 Nałkowska Zofia, Dzienniki, t. 4: 1930–1939, Warszawa 1988 Paczkowski Andrzej, Prasa codzienna Warszawy w latach 1918–1939, Warszawa 1983 Piątkowska Monika, Życie przestępcze w przedwojennej Polsce. Grandesy, kasiarze, brylanty, Warszawa 2012 Supruniuk Mirosław A., Uporządkować wspomnienia. Nieautoryzowane rozmowy z Jerzym Giedroyciem, Toruń 2011 Wejs-Milewska Violetta, Pióra w ukropie i pióra suche, „Arcana” 2001, nr 41 V
Transatlantyk
Bernand Carmen, Historia de Buenos Aires, Buenos Aires 1999 Borchardt Karol Olgierd, Szaman morski, Gdynia 1998 Pertek Jerzy, Druga mała flota, Poznań 1983 Rogowski Grzegorz, Pod polską banderą przez Atlantyk. M/s „Piłsudski” i m/s „Batory”, Warszawa 2015 Sawicki Jan Kazimierz, Podróże polskich statków 1939–1945, Gdynia 1989
Suchanow Klementyna, Argentyńskie przygody Gombrowicza, Kraków 2005 Suchanow Klementyna, Rozmowa ze Zbigniewem Małeckim o podróży Witolda Gombrowicza do Argentyny w 1939 roku na statku „Chrobry”, „Teksty Drugie” 2006, nr 3 Urbanowicz Wacław, W niewoli morza i ognia, Gdynia 1993 Wejs-Milewska Violetta, Wykorzenieni i wygnani. O twórczości Czesława Straszewicza, Kraków 2003 VI
W labiryncie Buenos Aires
Ayerza de Castillo Laura, Odile Felgine, Victoria Ocampo, Barcelona 1998 Batvinis Raymond J., Hoover’s Secret War Against Axis Spies. FBI Counterespionage During World War I I , Kansas 2014 Bazán Osvaldo, Historia de la homosexualidad en la Argentina, Buenos Aires 2006 Borges Jorge Luis, Autobiografia, przeł. Adam Elbanowski, Warszawa 2003 Borges Jorge Luis, Textos cautivos. Ensayos y reseñas en „El Hogar” (1936–1939), red. Enrique Sacerio-Garí, Emir Rodríguez Monegal, Barcelona 1986 Bullrich Silvina, Wspomnienia, przeł. Alicja Noworyta, Warszawa 1988 Chojnacki Władysław, Prasa polska w Argentynie i Urugwaju 1913–1963, „Problemy Polonii Zagranicznej” 1962–1963, t. 3 Gálvez Manuel, Recuerdos de la vida literaria, t. 2: Entre la novela y la historia en el mundo de los seres reales, Buenos Aires 2003 García Fernando, Los ojos. Vida y pasión de Antonio Berni, Buenos Aires 2013 Gunther John, Inside Latin America, London 1942 Lafleur Héctor René, Sergio D. Provenzano, Fernando Pedro Alonso, Las revistas literarias argentinas, 1893–1960, Buenos Aires 1962 Łuczak Czesław, Polska i Polacy w drugiej wojnie światowej, Poznań 1993 Morgado Juan Sebastián, Luces y sombras de ajedrez argentino, Buenos Aires 2014 Mutti Julio B., Nazis en la sombras, Madrid 2015 Newton Ronald C., El cuarto lado del triángulo. La „amenaza nazi” en al Argentina (1931–1947), Buenos Aires 1995 Newton Ronald C., The “Nazi Menace” in Argentina, 1931–1947, Stanford 1992 Pepłoński Andrzej, Wywiad Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie 1939–1945, Warszawa 1995 Queirolo Graciela, Géneros y sexualidad en tiempos de males venéreos (Buenos Aires,
1920–1940), „Revista Nomadías” 2013, nr 17 Sebreli Juan José, Buenos Aires, vida cotidiana y alienación, Buenos Aires 2003 Sebreli Juan José, Escritos sobre escritos, ciudades bajo ciudades, Buenos Aires 2015 Smoliński Józef, Polonia obu Ameryk w wojskowo-mobilizacyjnych planach rządu RP na uchodźstwie (1939–1945), Warszawa 1998 Świętek Ryszard, W służbie polskiego wywiadu w Ameryce Północnej i Południowej 1941–1945, „Przegląd Historyczny” 1988, z. 3 Trzydziestoletni jubileusz, broszurka Stowarzyszenia „Ognisko Polskie” 1960 Uki Goñi, Prawdziwa Odessa. Jak Perón sprowadził hitlerowskich zbrodniarzy do Argentyny, przeł. Ewa Androsiuk-Kotarska, Kraków 2016 Woodall James, Jorge Luis Borges, przeł. Magda Białoń-Chalecka, Wrocław 2001 V II
Venezuela 615
Abós Álvaro, Al pie de la letra. Guía literaria de Buenos Aires, Buenos Aires 2005 Arski Stefan, Targowica leży nad Atlantykiem, Warszawa 1952 Assouline Pierre, Gaston Gallimard. Un demi-siècle d’édition française, Paris 2006 Barletta Leónidas, Boedo y Florida. Una versión distinta, Buenos Aires 1967 Bioy Casares Adolfo, Borges, Barcelona 2006 Bonal Gérard, Les Renaud-Barrault. Biographie, Paris 2000 Bondy François, Ferdydurke, „Preuves”, październik 1953, nr 32 Borges, libros y lecturas. Catálogo de la colección Jorge Luis Borges en la Biblioteca Nacional, Buenos Aires 2010 Buonocore Domingo, Libreros, editores e impresores de Buenos Aires, Buenos Aires 1974 Caimari Lila, Apenas un delincuente. Crimen, castigo y cultura en la Argentina (1943– 1955), Buenos Aires 2004 Chiapparini Julio, Victoria Ocampo. Biografía, Rosario 2011 Editores y políticas editoriales en Argentina, 1880–2000, red. José Luis Diego, Buenos Aires 2006 Ferrer Christian, La amargura metódica. Vida y obra de Ezequiel Martínez Estrada, Buenos Aires 2014 Grémion Pierre, Konspiracja wolności. Kongres Wolności Kultury w Paryżu (1950–1975), przeł. Jan Maria Kłoczkowski, Warszawa 2004 Grémion Pierre, Preuves dans le Paris de guerre froide, „Vingtième Siècle. Revue d’histoire”, styczeń–marzec 1987, nr 13
Joël Jégouzo, Histoire du fonctionnement de la reception de l’oeuvre de Witold Gombrowicz en France 1953–1971, École des haute études en sciences sociales, Paris 1991, maszynopis, BL , box 42, folder 1223 King John, Sur. A Study of the Argentine Literary Journal and its Role in the Development of a Culture, 1931–1970, Cambrigde 1986 Krakowska Joanna, Mikołajska. Teatr i PRL , Warszawa 2011 Krasucki Eryk, Międzynarodowy komunista. Jerzy Borejsza. Biografia polityczna, Warszawa 2009 Kronika Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4 Kuciel-Frydryszak Joanna, Słonimski. Heretyk na ambonie, Warszawa 2012 Lamy Jean-Claude, René Julliard, Paris 1992 Lécureur Michel, Raymond Queneau. Biographie, Paris 2002 Mafud Julio, La revolución sexual, Buenos Aires 1966 Marill Albérès René, Bilans literatury XX wieku, przeł. Mieczysław Tazbir, Warszawa 1958 Molloy Sylvia, La diffusion de la littérature hispano-américaine en France au XX siècle, Paris 1972 Nueva historia de la nación argentina, t. 10: La Argentina del siglo XX , Buenos Aires 2003 Ocampo Victoria, Autobiografia, Buenos Aires 1981 Ocampo Victoria, Cartas de posguerra, Buenos Aires 2009 Ocampo Victoria, Roger Caillois, Correspondance 1938–1978, oprac. Odile Felgine, Laura Ayerza de Castillo, Paris 1997 PKO Bank Polski. Tradycja i nowoczesność. 1919–2009, Warszawa 2009
Puzyna Konstanty, Teatr Dramatyczny w Warszawie (1955–1950), „Pamiętnik Teatralny” 1965, z. 3–4 Queneau Raymond, Journaux 1914–1965, Paris 1996 Raporty dyplomatyczne Czesława Miłosza 1945–1950, oprac. Maria MokrzyckaMarkowska, Warszawa 2013 Rússovich Alejandro, Argentyńczyk o sztuce Gombrowicza, „Orzeł Biały”, 2.04.1949, nr 14 Rússovich Alejandro, Gombrowicz, pisarz języka hiszpańskiego, „Zeszyty Literackie” 1998, z. 63
Singer Toba, Fernando Alonso. The Father of Cuban Ballet, Gainesville 2013 Suchanow Klementyna, Królowa Karaibów, Warszawa 2013 Supruniuk Mirosław, Literatura wielu emigracji – wstęp, „Archiwum Emigracji” 2009, z. 1, t. 10 Teatro del Pueblo: Una utopía concretada, red. Osvaldo Pellettieri, Silvina Díaz, Buenos Aires 2006 Willson Patricia, La constelación del Sur. Traductores y traducciones en la literatura argentina del siglo XX , Buenos Aires 2004 Witolda Gombrowicza „Uwagi na temat reorganizacji i odbudowy współżycia kulturalnego między Polską i Argentyną, oraz polskiej polityki kulturalnej na terenie emigracji”, oprac. Małgorzata Mroczkowska, „Polski Przegląd Dyplomatyczny” 2005, nr 1 Worms Jeannine, Album de là-bas, Paris 1974 IX
Przez Paryż do Berlina i z powrotem
Berghahn Volker R., America and the Intellectual Cold Wars in Europe, Princeton 2001 Das Hansaviertel in Berlin und die Potentiale der Moderne, Berlin 2008 Janiszewski Bertram, Das alte Hansa-Viertel in Berlin: Gestalt und Menschen, b.m. 2009 Siedlecka Joanna, Operacja Gombrowicz, „Rzeczpospolita”, 6.12.2010 Swinarska Barbara, O dystansie, czyli rozmowa z mistrzem, „Życie Literackie”, 22.09.1963, nr 38 Świtkowska Dominika, A to był Gombrowicz!, Warszawa 2012 Teatr Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2004, z. 1–4 Z dystansu. Z Barbarą Swinarską rozmawiają Hanna Baltyn i Janusz Majcherek, „Teatr”, wrzesień 1993, nr 9 X
Vence
Barré Jean-Luc, Dominique de Roux. Le provocateur 1935–1977, Paris 2005 Gombrowicz i krytycy, oprac. Zdzisław Łapiński, Kraków–Wrocław 1984 Gombrowicz Rita, Gaston Miron et le Journal de Witold Gombrowicz [w:] Józef Kwaterko, Miron et Gombrowicz: un entre-dialogue complice, „Cahiers francophones d’Europe Centre-Orientale” 1998, nr 9 Gombrowicz Witold, Czesław Miłosz, Konfrontacje, Warszawa 2015 Gombrowicz, vingt ans après: suivi de correspondances et une jeunesse, red. Manuel Carcassonne, Christophe Guias, Malgorzata Smorag, Paris 1989
Gustafsson Lars, Kommentarer, „Bonniers Litterära Magasin” 1967, nr 2 „L’Herne. Gombrowicz” 1971 Labrosse (Gombrowicz) Rita, Le thème de l’infance dans l’oeuvre de Colette, praca doktorska, Université de Nice, maj 1968, A RG Lipińska-Iłłakowicz Krystyna, Gombrowicz i Ameryka: boje wydawnicze [w:] Witold Gombrowicz. Nasz współczesny. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w stulecie urodzin pisarza. Uniwersytet Jagielloński – Kraków, 22–27 marca 2004, red. Jerzy Jarzębski, Kraków 2012 Ludawska Janina, ”Emellan oss”. Om de svenska uppsättningarna av Witold Gombrowicz ”Vigseln”, Stockholm 1991 Mrożek Sławomir, Dziennik, t. 1: 1962–1969, Kraków 2010 Nadeau Maurice, Grâces leur soient rendues. Memoires littéraires, Paris 1990 Roux Dominique de, Gombrowicz, Paris 1996
Źródła fotografii
V II
Venezuela
s. 12, 119, 235 – fot. Mariano Betelú / Archiwum Any Betelú s. 16, 61, 62, 76, 203 – Archiwum Klementyny Suchanow s. 17 – Archiwum Paulino Frydmana s. 23, 73, 129, 139, 202, 211 – fot. autor nieznany s. 35 – Biblioteca Nacional de la República Argentina s. 45, 51, 79, 82, 140, 241 – fot. Klementyna Suchanow s. 68, 183, 186, 193 – Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie s. 135 – fot. Tomasz Piłat s. 137 – Archiwum Rossy Maríi Rússovich s. 149, 189, 218 – Biblioteka I BL PA N s. 152 – fot. Jorge di Paola s. 161 – fot. Benedykt Jerzy Dorys, za pozwoleniem prof. dr hab. Ludwika Dobrzyńskiego s. 165 – Archiwum Elżbiety Jasińskiej / F O TO N O VA s. 174 – Rue des Archives / A G I P / Forum s. 179 – ullstein bild / BE&W s. 190 – własność prywatna s. 205 – fot. P. Viola s. 207 – Biblioteca Rivadavia de Tandil s. 215, 243, 245 – fot. Miguel Grinberg s. 221 – Archivo General de la Nación s. 247, 249 – fot. Maria Świeczewska
V III
„Federico C.”
s. 256–257 – Archiwum Klementyny Suchanow
IX
Przez Paryż do Berlina i z powrotem
s. 269, 288, 293, 335 – fot. Klementyna Suchanow s. 272 – Zofia Hertz, Jerzy Giedroyc i Henryk Giedroyc. Maisons-Laffitte, 1965 © Instytut Literacki s. 275 – fot. autor nieznany s. 284 – Digne Meller Marcovicz / bpk / BE&W s. 317, 322 – fot. Susanna Fels s. 324 – Agence de Presse Bernard s. 329 – pocztówka, autor nieznany
X
Vence
s. 360 – Archiwum Klementyny Suchanow s. 361 – fot. Klementyna Suchanow s. 363, 395, 474 – fot. Klementyna Suchanow s. 367, 378, 385, 387, 402, 404, 415, 452, 453 – fot. Bohdan Paczowski / F O TO N O VA s. 369 – fot. Liliane Bondy / Ze zbiorów Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską s. 418 – fot. Oswald Malura s. 433 – fot. Beata Bergström s. 443 – fot. Christian Leprince s. 445 – repr. Klementyna Suchanow s. 461, 470 – fot. Hanne Garthe
Przypisy
Wykaz skrótów (dotyczy najczęściej cytowanych pozycji bibliograficznych) A M L Archiwum Muzeum Literatury imienia Adama Mickiewicza w Warszawie A RG Archiwum Rity Gombrowicz
Witold Gombrowicz Archive, General Collection, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 515 D Z I Witold Gombrowicz, Dziennik 1953–1956, red. Jan Błoński, oprac. tekstu Zofia Górzyna, Kraków 2004 D Z I I Witold Gombrowicz, Dziennik 1957–1961, red. Jan Błoński, oprac. tekstu Zofia Górzyna, Kraków 2004 D Z I I I Witold Gombrowicz, Dziennik 1961–1969, red. Jan Błoński, oprac. tekstu Zofia Górzyna, Kraków 2004 G G Jerzy Giedroyc, Witold Gombrowicz, Listy 1950–1969, wybór, wstęp, przypisy Andrzej Kowalczyk, Warszawa 1993 G WA Rita Gombrowicz, Gombrowicz w Argentynie. Świadectwa i dokumenty 1939–1963, przeł. Zofia Chądzyńska, Anna Husarska i in., Kraków 2004 G WE Rita Gombrowicz, Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963–1969, oprac. Jerzy Jarzębski, przeł. Oskar Hedemann, Maryna Ochab, Julia Juryś, Wojciech Karpiński, Kraków 1993 G WV Kazimierz Głaz, Gombrowicz w Vence i inne opowiadania, Kraków 1989 I P M S Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum Sikorskiego w Londynie J P Joanna Siedlecka, Jaśnie Panicz. O Witoldzie Gombrowiczu, Warszawa 2011 K Witold Gombrowicz, Czesław Miłosz, Konfrontacje, przedm. Michał Szymański, wybór szkiców, zapisków, listów, ich układ i red. Michał Szymański, Barbara Toruńczyk, Warszawa 2015 K R Witold Gombrowicz, Kronos, Kraków 2013 (wydanie faksymilowe) LD R Witold Gombrowicz, Listy do rodziny, oprac. Janusz Margański, Kraków 2004 P WT I Witold Gombrowicz, Publicystyka. Wywiady. Teksty różne 1939–1963, red. Jan Błoński, Jerzy Jarzębski, wybór i układ Jerzy Jarzębski, Krzysztof Jeżewski, przeł. Ireneusz Kania, Zofia Chądzyńska, Rajmund Kalicki, Kraków 1996 P WT I I Witold Gombrowicz, Publicystyka. Wywiady. Teksty różne 1963–1969, red. Jan BL
Błoński, Jerzy Jarzębski, wybór i układ Jerzy Jarzębski, Krzysztof Jeżewski, przeł. Ireneusz Kania, Bogdan Baran, Katarzyna Bielas, Francesco M. Cataluccio, Rajmund Kalicki, Zbigniew Kruszyński, Karol Lesman, Kraków 1997 T Witold Gombrowicz, Testament, Warszawa 1990 TA Witold Gombrowicz, Trans-Atlantyk [w:] tegoż, Trans-Atlantyk. Ślub, Warszawa 1957 TG Tango Gombrowicz, zebrał, przełożył i wstępem opatrzył Rajmund Kalicki, Kraków– Wrocław 1984 WO S I Gombrowicz. Walka o sławę. Korespondencja Witolda Gombrowicza z Józefem Wittlinem, Jarosławem Iwaszkiewiczem, Arturem Sandauerem, układ, przedmowy, przypisy Jerzy Jarzębski, Kraków 1996 WO S I I Gombrowicz. Walka o sławę. Korespondencja Witolda Gombrowicza z Konstantym A. Jeleńskim, François Bondym, Dominikiem de Roux, układ, przedmowy, przypisy Jerzy Jarzębski, przekład listów z języka francuskiego Ireneusz Kania, Kraków 1998 WW Witold Gombrowicz, Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, Warszawa 1990
V II
Venezuela 615
Początek nowej ery [1]
D Z I , s. 215.
[2]
O El drama erótico sudamericano mowa w Kronosie (K R , s. 52).
[3]
K R , s. 52.
[4]
Anonim, Gombrowicz pragnie wrócić do kraju, „Robotnik” 1946, nr 82; „Robotnik Kujawski” 1946, nr 76.
[5]
List Witolda Gombrowicza do Adama Mauersbergera, 5.01.1945 [w:] Witold Gombrowicz, Listy do Adama Mauersbergera, Łódź 1988, s. 4.
[6] [7]
K R , lipiec 1945, s. 52.
Zaczyna od Iwaszkiewicza (Lato w Nohant i książka o Puszkinie), Winawera, Cwojdzińskiego, Grubińskiego, Nowaczyńskiego (Wielki Fryderyk), są na liście także Weyssenhoff (Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego, Soból i panna) i Piasecki (Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy), a także powieści dla dzieci i nowa proza powojenna – „ciekawa i dla szerszej publiczności”. Patrz: List Witolda Gombrowicza do Adama Mauersbergera, 5.01.1945, dz. cyt. Lato w Nohant (Un verano en Nohant)
zostało w końcu przetłumaczone w 1956 roku przez Romana Polskiego i wydane w Buenos Aires przez wydawnictwo Losange. [8]
List Alejandra H. Angeliniego do Witolda Gombrowicza, 13.02.1947, BL , box 35, folder 1026.
[9]
W liście z 3 czerwca 1947 do Witolda Gombrowicza Gálvez pisał, że otrzymał list od wydawcy z Poznania, który jest tak zainteresowany, że od razu skontaktował się z argentyńskim ambasadorem w Warszawie, Franciskiem Ernestem Maffeim (BL , box 4, folder 111). Albertinum to dzisiaj Święty Wojciech Dom Medialny (wcześniej Drukarnia i Księgarnia Świętego Wojciecha). Światło na problemy wydawnictwa z cenzurą w latach 1948–1949, które może stanęły na drodze wydaniu Gálveza w Polsce, rzuca Piotr Nowak w artykule Skuteczna czy nieskuteczna? Socjalistyczna cenzura w czasach terroru stalinowskiego. Studium przypadku poznańskiego wydawnictwa Albertinum (Księgarnia św. Wojciecha), „Toruńskie Studia Bibliologiczne” 2013, nr 2, s. 31–47.
[10]
Korzystam głównie z niepublikowanych materiałów do G WA .
Argentyńskie tłumaczenie Ferdydurke [11]
Tak twierdził Adolfo de Obieta, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[12]
Wspomnienie Carlosa Coldarolego, A RG , niepublikowane materiały do G WA . Ten fragment został włączony częściowo do książki, ale przytaczam go tutaj we własnym tłumaczeniu z francuskiego. Podobnie następny.
[13]
D Z I , s. 208.
[14]
Wspomnienie Cecilii Benedit de Debenedetti [w:] G WA , s. 58, 59. Następne s. 58.
[15]
Wspomnienie Luisa Centurióna, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[16]
Wspomnienie Jorge Calvettiego, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[17]
Wspomnienie Virgilia Piñery [w:] G WA , s. 72. Podobnie następne.
[18]
Korzystam z obszernych wspomnień Humberta Rodrígueza Tomeu, 15.04 i 6.05.1973, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[19]
Z dossier na temat Virgilia Piñery, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[20]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 138.
[21]
Wspomnienie Humberta Rodrígueza Tomeu, 15.04 i 6.05.1973, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[22]
Wspomnienie Humberta Rodrígueza Tomeu [w:] G WA , s. 79.
[23]
Wspomnienie Adolfa de Obiety [w:] G WA , s. 87.
[24]
Patrz: Nota de Virgilio Piñera sobre la traducción [w:] Witold Gombrowicz, Ferdydurke, Buenos Aires 2004, s. 8. Taki sam wstęp Piñery ukazał się w pierwszym wydaniu książki z 1947 roku. Brudnopisowa wersja Gombrowicza wyglądała następująco: „El martes me desperté a esta hora inanimada y vacía, cuando la noche ya estaba acabando y sin embargo todavía no ha nacido la madrugada”, w wersji ostatecznej zdanie brzmi: „El martes me desperté a esa hora inanimada y nula en que la noche ya está por terminar y sin embargo todavía no ha nacido el alba”.
[25]
Wspomnienie Humberta Rodrígueza Tomeu [w:] G WA , s. 79.
[26]
Więcej o postaci Virgilia Piñery piszę w książce Królowa Karaibów (Warszawa 2013), w której relacjonuję m.in. historię poszukiwań korespondencji Piñery i Gombrowicza w 2007 roku.
[27]
Pierwsze spotkanie z Gombrowiczem [wywiad Virgilia Piñery, Radio El Mundo 1946], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I , s. 303.
[28]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, październik 1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[29]
Wspomnienie Virgilia Piñery, dz. cyt., s. 74. Podobnie następny.
[30]
Wspomnienie Carlosa Coldarolego, dz. cyt.
Powtórny debiutant [31]
Wspomnienie Luisa Baudizzonego [w:] G WA , s. 100.
[32]
Virgilio Piñera podaje datę 26 kwietnia (G WA , s. 76 lub TG , s. 63), ale według Kroniki Ferdydurke Gombrowicza był to 25 kwietnia 1947 roku. Kronika Ferdydurke (jedenaście kartek) znajduje się w Beinecke Library. Są to szczegółowe, uwzględniające każdą opinię notatki o zabiegach promocyjnych, prowadzone przez Gombrowicza od 25 kwietnia do 7 października 1947 (BL , box 12, folder 445).
[33]
Wspomnienie Virgilia Piñery [w:] G WA , s. 72.
[34]
Pablo Manen i Luis Rocha współpracowali przy tłumaczeniu książki.
[35]
Kronika Ferdydurke, dz. cyt., 25.04.1947.
[36]
Witold Gombrowicz, [Przedmowa do hiszpańskiego wydania Ferdydurke], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I , s. 166.
[37]
Witold Gombrowicz, Prefacio [w:] El Casamiento, przeł. na hiszp. Alejandro Rússovich, Witold Gombrowicz, Buenos Aires 2014, s. 21. Podobnie następny.
[38]
Kronika Ferdydurke, dz. cyt., 4.05.1947.
[39]
Obszerniej na temat recenzji piszę w Argentyńskich przygodach Gombrowicza (Kraków 2005). A oto ich pełna lista: Carlos Coldaroli, Witold Gombrowicz
Ferdydurke, „Anales de Buenos Aires”, maj–czerwiec 1947; Virgilio Piñera, Ferdydurke, „Realidad”, 18.06.1947, nr 3, s. 469–471; Isidoro Sagüés, Acotaciones, „La Razón”, 8.07.1947, nr 13 938, s. 15; Roger Pla, La vida y el libro, „Expresión”, lipiec 1947, nr 8, s. 167–172; Anonim [Sánchez Rosas], Ferdydurke por Witold Gombrowicz, „Qué”, 19.08.1947, nr 55, s. 33; Anonim, Ferdydurke por Witold Gombrowicz, „La Nación”, 21.09.1947, nr 27 397, s. 4; Adolfo de Obieta, Ferdydurke de Witold Gombrowicz, „Orígenes” (Kuba), wiosna 1948, s. 255–258; Jorge Calvetti, [rec. Ferdydurke], [gazeta z prowincji?], czerwiec 1947; Emilio Soto, [rec. Ferdydurke], „Argentina Libre”, 2.07.1947; Carlos Lafleur, [rec. Ferdydurke], „Los Andes”, 3.07.1947; Virgilio Piñera, [rec. Ferdydurke], „Guía de la Com. de Cultura”, 8.08.1947; [wzmianka o Ferdydurke], „Heraldo”, ok. 12.08.1947; Troiani Osiris, [rec. Ferdydurke], „Crítica”, 11.09.1947; [rec. Ferdydurke], [„Cuadernos Mexicanos”?], 7.10.1947; Sergio Winocur, Ferdydurke, „Savia”, listopad 1947. Tłumaczenie odnalezionych recenzji opublikowałam [w:] Proces „ferdydurkizacji” Argentyny, „Teksty Drugie” 2008, nr 3, s. 206–227. [40]
Ramón de la Serna (1888–1963) był Hiszpanem mieszkającym w Buenos Aires wraz z żoną Luisą Sofovich, też pisarką i poetką. Znany jest jako autor krótkich zapisów (aforyzmów, sentencji), tak zwanych greguerías, należał do argentyńskiej śmietanki artystycznej i wywarł duży wpływ na argentyńskich pisarzy.
[41]
K R , sierpień 1947, s. 56.
[42]
Mowa o tym w Kronice Ferdydurke pod datą 25 maja 1947. Jeszcze 6 czerwca Gombrowicz notuje w Kronice: „Recenzja Adolfo pójdzie pod koniec miesiąca”. Ostatecznie recenzja Adolfa de Obiety ukaże się za rok na Kubie.
[43]
Świadczy o tym korespondencja Gombrowicza z Piñerą i Tomeu. Patrz: G WA , s. 82.
[44]
Jorge Luis Borges, [wywiad], „Texto crítico” 1976, nr 4, przedruk: TG , s. 134.
[45]
Kronika Ferdydurke, dz. cyt., 31.07.1947. Później mowa, że Mallea „art. opublikuje ale nie zaraz” (18 sierpnia), a pod datą 2 września pojawia się zapis: „Mitré mówił, że jeszcze nie czytał i że Mallea mu mówił, że mu groziłem samobójstwem”.
[46]
Kronika Ferdydurke, dz. cyt., 4.06.1947.
[47]
List Manuela Gálveza do Witolda Gombrowicza, 3.06.1947, BL , box 4, folder 111.
[48]
List Manuela Gálveza do Witolda Gombrowicza, 10.06.1947, BL , box 4, folder 111.
[49]
Do biblioteki Victorii Ocampo można zajrzeć online na stronach Fundacji Villa Ocampo, pisze o niej także Ernesto Montequín, Autorretrato con libros. La biblioteca de Victoria Ocampo (h ttp ://w w w.v i l l a o ca m p o .o r g /d /l o ca l e s/b i b l i o te ca /D o c s/Au to r r e tr a to _ co n _ l i b r o s .p d f , dostęp: 14.02.2017). Bibliotekę Borgesa można sprawdzić w Centro Cultural Borges w Buenos Aires, a także dzięki niezwykłym wysiłkom Laury Rosato i Germána
Álvareza, którzy przeszukują zbiory Biblioteca Nacional w poszukiwaniu egzemplarzy należących do pisarza. Patrz: Borges, libros y lecturas. Catálogo de la colección Jorge Luis Borges en la Biblioteca Nacional, Buenos Aires 2010. Trwają prace nad drugim tomem. [50]
Czesław Miłosz, La Grande tentation. Le rame des intellectuels dans les démocraties populaires (Wielkie pokuszenie. Dramat intelektualistów w krajach demokracji ludowej), La Prise de pouvoir (Zdobycie władzy) i La Pensée captive (Zniewolony umysł).
[51]
Wspomnienie Silviny Ocampo [w:] G WA , s. 66. W Kronice Ferdydurke mowa o tym, że „Manuel [Peyrou?] mówił, że Bioy Cas.[ares] i Silv.[ina] przeczytali” (15 sierpnia), a potem: „Graziella, że Silvina [nieczytelne] pytała, ale nie czytała” (18 sierpnia).
[52]
D Z I , s. 212.
[53]
[Witold Gombrowicz], Psychologia na usługach ekonomii, „Biuletyn Banco Polaco” 1947, nr 1, przedruk: P WT I , s. 473–476. Cytat s. 476.
[54]
Wywiadu udzielił Gombrowicz z Kubańczykami w redakcji prowincjonalnego pisma, podczas pobytu w willi Cecilii, tam „daliśmy oficjalne interview, bardzo zresztą śmieszne, w lokalu gazety wychodzącej w Mercedes. Byliśmy otoczeni. Mówiliśmy o Ferdydurke w tej zapadłej dziurze argentyńskiej. Słuchano nas” (wspomnienie Huberta Rodrígueza Tomeu [w:] G WA , s. 79).
[55]
Pierwsze spotkanie z Gombrowiczem [wywiad Virgilia Piñery], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I , s. 303. Następny s. 305.
[56]
Kronika Ferdydurke, dz. cyt., 10.09.1947. Chodzi o Ryszarda Augenblicka.
[57]
Niegdyś opublikowano tekst dotyczący tego „aspektu życia” Gombrowicza – zobacz: Krzysztof Miklaszewski, Gombrowicz czyli o wdzięcznej pamięci kobiet, „Życie Literackie” 1984, nr 52/53, s. 12, 13; tegoż, Kobiety o Gombrowiczu, cz. 2; Ubranka pana prezesa pasują na mnie jak ulał…, „Życie Literackie” 1985, nr 1, s. 6, 7; Kobiety o Gombrowiczu, cz. 3; Odnaleziona kaseta czyli niespodziewane epilogi, „Życie Literackie” 1985, nr 7, s. 1, 6. Patrz też: Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!, czyli Gombrowicz oczyma argentyńskich przyjaciół, Warszawa 2004; Zofia Chądzyńska, Gombrowicz w Argentynie, „Twórczość” 1972, nr 4, s. 83–96 i J P , s. 235.
[58]
Szczegóły za wspomnieniem Luisa Baudizzonego, 6.11.1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
Przeciw poetom [59]
Fray Mocho było przedsięwzięciem ambitnego Rumuna Don Marcosa Zinmana, przybyłego do Argentyny w 1928 roku. Księgarnia została założona 23 grudnia 1944, nazwa Fray Mocho nawiązywała do znanego tygodnika o tym samym tytule,
a jednocześnie do książki kostumbrysty, twórcy postaci Fray Mocho – José S. Alvareza (informacje za: Domingo Buonocore, Libreros, editores e impresores de Buenos Aires, Buenos Aires 1974, s. 245, 246). [60]
Dane za: Kronika Ferdydurke, BL , box 12, folder 445.
[61]
Stanisław Lis-Kozłowski, W Argentynie o Witoldzie Gombrowiczu (3), „Kurier Polski”, 6.08.1970, nr 32/675, s. 2.
[62]
Pod datą 20 czerwca 1947 roku Gombrowicz notuje w Kronice Ferdydurke, że odwiedził Martíneza Estradę, i przytacza jego wypowiedź na swój temat: „Ud. es un fenómeno” [Pan jest zjawiskiem].
[63]
Jest szansa, że Gombrowicz znał książkę Martíneza Estrady, choć równie dobrze mógł ją tylko – jak miał w zwyczaju – przekartkować. Wymienia ją w tekście Psychologia na usługach ekonomii („Biuletyn Banco Polaco” 1948, nr 1). Pisze o stworzeniu przewodnika, który ułatwiałby relacje między Polakami a Argentyńczykami, i poleca kilku autorów, którzy „studiowali zawiłość duszy argentyńskiej”. „Z naszego – praktycznego – punktu widzenia, najbardziej interesujące byłyby prawdopodobnie prace pisarza hiszpańskiego Ortegi y Gasseta, słynnego filozofa i znawcy narodów, Niemca Keyserlinga (Meditaciones Sudamericanas), oraz dwóch wybitnych współczesnych literatów argentyńskich: Ezequiela Martineza Estrady (La radiografia de la Pampa) i Raúla Scalabriniego Ortiza (El hombre que esta sólo y espera)” (P WT I , s. 474).
[64]
Christian Ferrer, La amargura metódica. Vida y obra de Ezequiel Martínez Estrada, Buenos Aires 2014, s. 62.
[65]
Wspomnienie Humberta Rodrígueza Tomeu [w:] G WA , s. 106.
[66]
Witold Gombrowicz, Contra los poetas, referat z 1947, przesłany przez Nicolása Espiro Ricie Gombrowicz (BL , box 16, folder 556). Maszynopis referatu z 1947 roku nie zawiera odczytanych przez Piñerę wierszy. Piñera w tym samym 1947 roku opublikował El País del Arte, który ma wiele cech wspólnych z tekstem Gombrowicza.
[67]
Dwa pierwsze akapity wersji z 1947 roku przedrukowano w książce Rity Gombrowicz Gombrowicz w Argentynie (G WA , s. 107). Przytaczam w tłumaczeniu własnym. Więcej różnic opisuję w książce Argentyńskie przygody Gombrowicza, Kraków 2005.
[68]
Wspomnienie Humberta Rodrígueza Tomeu, dz. cyt.
[69]
W liście do Kubańczyków Gombrowicz pisze: „Poza tym wysłałem do Grazielli tekst Przeciw poetom przeznaczony dla »Sur« […] proszę, byście poprawili ten tekst i dali go do przepisania na maszynie w trzech egzemplarzach, wszystko to zgodnie z listownymi instrukcjami, które wysłałem do Grazielli” (G WA , s. 82).
[70]
Kronika Ferdydurke, dz. cyt., 8.09.1947.
[71]
List Witolda Gombrowicza do Adama Mauersbergera, 5.01.1945 [w:] Witold Gombrowicz, Listy do Adama Mauersbergera, Łódź 1988.
[72]
Dossier na temat Virgilia Piñery, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[73]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, październik 1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[74]
Informacja za biografią Victorii Ocampo. Patrz: Laura Ayerza de Castilho, Odile Felgine, Victoria Ocampo, Barcelona 1993.
[75]
Opis za: Jeannine Worms, Album de là-bas, Paris 1974, s. 174–178.
[76]
Pierwsze spotkanie z Gombrowiczem [wywiad Virgilia Piñery], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I , s. 304. Podobnie następne.
[77]
Tak się wyraża Leónidas Barletta, np. tegoż, Boedo y Florida. Una versión distinta, Buenos Aires 1967.
[78]
Pierwsze spotkanie z Gombrowiczem…, dz. cyt., s. 304.
[79]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, dz. cyt.
[80]
Wspomnienie Humberta Rodrígueza Tomeu [w:] G WA , s. 80.
[81]
Cytaty z „Aurory” w przekładzie Ireneusza Kani (P WT I , s. 172–179).
[82]
Wspomnienie Humberta Rodrígueza Tomeu, 15.04 i 6.05.1973, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[83]
List Ezequiela Martíneza Estrady do żony Agustiny, 10.08.1945, Fundación Ezequiel Martínez Estrada, Folio 14A-9. Cytat za: Juan Sebastián Morgado, Martínez Estrada. Sociabilidades (y algo de ajedrez), Buenos Aires 2015, s. 42.
[84]
Mario Oks, Trajectoire de Gombrowicz en Argentine, „L’Herne. Gombrowicz” 1971, s. 172. Było jeszcze kilku takich źle widzianych typów w San Isidro, wyraźnie wedle klucza „klasowego”: proletariacki Roberto Arlt, komunista Pablo Neruda i José Donoso, który satyrycznie opisywał upadłych arystokratów.
[85]
Tak pisał Gombrowicz w liście do Antoniego Słonimskiego. Jak wyjaśniał: „Dopiero tutaj na tle Grubińsko-krzywoszewsko-kończyńskiej panoramy argentyńskiej oceniam w pełni Pańską błogosławioną działalność w Polsce. Ja chciałem wstąpić w Pańskie ślady i zacząłem wydawać małe, prywatne pisemko literackie […]” (list Witolda Gombrowicza do Antoniego Słonimskiego, 16.01.1948, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Korespondencja Antoniego Słonimskiego 1940–1971, sygn. 15943/I I , s. 71).
„Niejasny kościół…”
[86]
Patrz: Uki Goñi, Prawdziwa Odessa. Jak Perón sprowadził hitlerowskich zbrodniarzy do Argentyny, przeł. Ewa Androsiuk-Kotarska, Kraków 2006.
[87]
Jorge Luis Borges, Autobiografia, przeł. Adam Elbanowski, Warszawa 2002, s. 69.
[88]
T , s. 61.
[89]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika [w:] P WT I , s. 25.
[90]
T , s. 61. Podobnie następny.
[91]
Witold Gombrowicz, Ślub [w:] tegoż, Trans-Atlantyk. Ślub, Warszawa 1957, s. 131. Następne s. 135, 136.
[92]
Bodzechów tzw. zabezpieczanie mienia podworskiego I X 1945, cytat za: Gmina Bodzechów. Wczoraj i dziś, Ostrowiec Świętokrzyski 2012, s. 182, 183.
[93]
W Kielcach znajdują się: dwa olejne portrety mężczyzn F. Cendrowskiego z końca X I X wieku, olejny portret kobiety z 1822 roku Jana Wincentego Bąkowskiego, akwaforta Le Lever z 1774 roku Antoine’a Louisa Romaneta, grafiki Dwie kumoszki i Druciarz z 1926 roku Józefa Rapackiego, portret Szymona Tadeusza BończySkarżyńskiego nieznanego autorstwa z X V I I I wieku. Poza tym jedno krzesło neobarokowe i jedno eklektyczne z drugiej połowy X I X wieku oraz „elementy architektury ogrodowej” (list Muzeum Narodowego w Kielcach do Rity Gombrowicz, 3.03.2015, A RG ).
[94]
Witold Gombrowicz, Ślub, dz. cyt., s. 131. Następny s. 142.
[95]
Gombrowicz dopytuje się w listach do Iwaszkiewicza: „Niepokoi mnie brak wiadomości o mojej rodzinie: Antonina Gombrowiczowa, Irena G., Janusz G. i Jerzy G. Czy Pan nie słyszał o nich?” (list z 25.01.1946 [w:] WO S I , s. 125). Na co Iwaszkiewicz odpowiada: „Niestety nie mam żadnych wiadomości o pańskiej rodzinie, siostrę Pana spotykałem dość często podczas okupacji, ale od tego czasu nic o niej nie wiem, zdaje się, jest w Krakowie” (list z 16.05.1946 [w:] WO S I , s. 126).
[96]
T , s. 62.
[97]
Wspomnienie Józefa Gombrowicza [w:] J P , s. 115. Następny s. 117.
[98]
Dokument upoważniający Janusza Gombrowicza do wyjazdu z Salzburga, wystawiony przez Polską Misję Repatriacyjną, nosi datę 16 marca 1947, ważny był do 27 marca 1947 (A M L , Dokumenty rodziny Gombrowiczów, sygn. 1661, k. 26). Granicę w Dziedzicach na Śląsku przekroczył 23 marca 1947 (patrz: A M L , sygn. 1661, k. 29; na dokumencie jest błędna data: 1946), a 1 kwietnia 1947 roku zarejestrował się w Warszawie (patrz: pieczątka na odwrocie ww. dokumentu).
[99]
Wyrok Sądu Okręgowego, Dokumenty rodziny Gombrowiczów, A M L , sygn. 1661, k. 35. Podobnie następny, kolejne k. 36, 39.
[100]
Rozprawa kasacyjna odbyła się 8 marca 1949 roku przed Sądem Najwyższym na sesji wyjazdowej w Lublinie (odpis wyroku, A M L , Dokumenty rodziny Gombrowiczów, sygn. 1661, k. 73).
[101]
Witold Gombrowicz, Ślub, dz. cyt., s. 139, 140. Następne s. 140, 132.
[102]
We wstępie do argentyńskiego wydania Gombrowicz pisze: „Unicestwiając stary Kościół niebieski, nasz bohater staje naprzeciw innego Kościoła, straszniejszego: ujawnia mu się »Kościół ziemski«, objawia mu się Bóg, albo lepiej mówiąc, Bogowie, którzy wytwarzają się »między ludźmi« i »z ludzi«. A pomiędzy ludźmi wytwarza się Forma, której człowiek jest poddany” (Witold Gombrowicz, Comentario [w:] tegoż, El Casamiento, przeł. na hiszp. Alejandro Rússovich, Witold Gombrowicz, Buenos Aires 1949, s. 3 po stronie tytułowej). Wstęp do polskiego wydania różni się od argentyńskiego, w którym Gombrowicz tłumaczy swoją filozofię pisania wstępów. Komentarz częściowo pokrywa się z polskim, ale są poszerzone wskazówki dotyczące gry, a także przypisy odautorskie co do znaczenia lub sposobu grania poszczególnych scen (patrz: P WT I , s. 483–489).
[103]
Witold Gombrowicz, Ślub, dz. cyt., s. 196.
[104]
T , s. 63.
[105]
Wspomnienie Cecilii Benedit de Debenedetti [w:] G WA , s. 59. Następny s. 60.
[106]
Rússovich o Gombrowiczu [wywiad z Alejandrem Rússovichem], „Teatr” 1995, nr 9, s. 10. Podobnie następny.
[107]
T , s. 61.
[108]
Witold Gombrowicz, Ślub, dz. cyt., s. 258. Podobnie następny.
Próby nawiązania kontaktu z Polską [109]
List Witolda Gombrowicza do Virgilia Piñery i Humberta Rodrígueza Tomeu [w:] G WA , s. 84.
[110]
Leopold Lewin, Antoni Słonimski o pracach U NESCO [rozmowa z Antonim Słonimskim], „Nowiny Literackie” 1947.
[111]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika [w:] P WT I , s. 27.
[112]
List Antoniego Słonimskiego do Juliana Huxleya, 22.01.1947, Archiwum U N ES CO , teczka personalna Antoniego Słonimskiego. Używam tłumaczenia za biografią Słonimskiego (Joanna Kuciel-Frydryszak, Słonimski. Heretyk na ambonie, Warszawa 2012, s. 192).
[113] [114]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika, dz. cyt., s. 27. Podobnie następny.
Witold Gombrowicz, List do ferdydurkistów, „Nowiny Literackie”, 27.04.1947, nr 6, s. 6; przedruk: P WT I , s. 357–360. Cytat s. 358.
[115]
Archiwum Akt Nowych, K C P ZP R , Biuro Współpracy z Zagranicą, 237/X X I I /267, k. 39. Podaję za: Joanna Kuciel-Frydryszak, Słonimski…, dz. cyt., s. 197.
[116]
Witold Gombrowicz, List do ferdydurkistów, dz. cyt., s. 357.
[117]
Oficjalnie Argentyna wydała zgodę na przyjazd posła Stefana Szumowskiego 17 grudnia 1946 roku. Do połowy 1947 roku placówka Arciszewskiego funkcjonowała z wywieszonym na zewnątrz godłem, potem argentyńskie M S Z , zalewane skargami komunistów, poleciło, „by przynajmniej na zewnątrz zaprzestać […] działalności” (raport z 13.10.1947, I P M S , sygn. A .11.E /1147), odtąd wisiała wywieszka: „Przedstawicielstwo Rządu R.P. na wygnaniu”.
[118]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika, dz. cyt., s. 27. Następne s. 28.
[119]
Raport Prasowy Nr 1 Poselstwa R.P. w Buenos Aires za czas od połowy 1947 r. do 1 I X 1947, Archiwum M S Z , Departament Prasy i Informacji, z. 21, w. 9, t. 125, s. 38. Podobnie następne.
[120]
Dziesięć stron maszynopisu raportu Gombrowicza znajduje się w Archiwum M S Z , Departament Prasy i Informacji, z. 21, w. 9, t. 125. Patrz także: Witolda Gombrowicza „Uwagi na temat reorganizacji i odbudowy współżycia kulturalnego między Polską i Argentyną, oraz polskiej polityki kulturalnej na terenie emigracji”, oprac. Małgorzata Mroczkowska, „Polski Przegląd Dyplomatyczny” 2005, nr 1, s. 150–164. Pozostałe cytaty z tego samego źródła.
[121]
Dla porównania Czesław Miłosz jako radca konsulatu w Nowym Jorku w lutym 1946 roku zakłada bardziej realistyczny program. Formułuje go następująco: „I . Informowanie tutejszego środowiska – zarówno Amerykanów, jak i Polonii o odbudowie życia kulturalnego i artystycznego kraju. I I . Propaganda materialnej pomocy dla Polski w dziedzinie kulturalnej. I I I . Informowanie kraju o życiu literackim, artystycznym i naukowym Stanów Zje”. Patrz: sprawozdanie z 1.04.1947 [w:] Raporty dyplomatyczne Czesława Miłosza 1945–1950, oprac. Maria MorzyckaMarkowska, Warszawa 2013, s. 27. Później, w uwadze wynikającej już z praktyki, Miłosz pisał: „[…] sprawa antysemityzmu w Polsce jest nadal jedną z największych przeszkód na terenie międzynarodowym i przełamywanie wrogości społeczeństwa żydowskiego [jest] jednym z naszych najważniejszych zadań w Ameryce” (tamże, s. 48).
[122]
Raport prasowy Nr 1…, dz. cyt. Podobnie następny.
[123]
Wypowie się tak o nim Jarosław Iwaszkiewicz w liście do Czesława Miłosza z 29 października 1948 (patrz: Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, s. 188).
[124]
„Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” 1947, nr 159.
[125]
Szyfrogram z 12 marca 1947 wskazuje, że autorem wszystkich niepodpisanych artykułów w „Nowej Polsce” i „Polsce Wyzwolonej” jest ob. Kowalewski, Archiwum M S Z , dokumenty dot. placówki w Buenos Aires.
[126]
List Piotra Dunina-Borkowskiego do Jerzego Borejszy, 10.06.1947. Cytat za: Eryk Krasucki, Międzynarodowy komunista. Jerzy Borejsza. Biografia polityczna, Warszawa 2009, s. 130. W dalszej części listu: „Książkę, którąby napisał, opublikowałby w Anglii, a także, w miarę możliwości, umieściłby fragmenty jej po pismach angielskich”.
[127]
[Witold Gombrowicz], Jak sobie wyobrażają Polskę Argentyńczycy, „Biuletyn Banco Polaco” 1947, nr 3, przedruk: P WT I , s. 477–482. Cytat s. 481. Podobnie następny.
[128]
Znane były dwa bankowe teksty Gombrowicza napisane dla „Biuletynu Banco Polaco” w numerach 1 i 3 z 1947 roku (Psychologia na usługach ekonomii oraz Jak sobie wyobrażają Polskę Argentyńczycy), opublikowane najpierw przez Jerzego Jarzębskiego, Bankowe teksty Gombrowicza, „Teksty Drugie” 1991, nr 5, s. 145–153, przedruk: P WT I , s. 473–482. Do tej serii pasuje jeszcze jeden tekst: O ściślejszą łączność z Krajem, „Biuletyn Banco Polaco” 1947, nr 3, s. 1–5. Ten cytat i następny z tego źródła.
[129]
Nie znalazłam potwierdzenia historii podanej przez Tadeusza Kępińskiego (tegoż, Witold Gombrowicz. Studium portretowe, Kraków 1988, s. 29, 30) o tym, by Szumowski proponował Gombrowiczowi wyjazd na miesiąc do Polski, żeby się rozejrzał i zastanowił. Miał wtedy powiedzieć: „Wprawdzie ambasador powiedział, że nie będzie pretensji o to, co po wizycie w kraju napisze, ale to nie takie proste. Jeśli napisze pochwalnie – powiedzą na emigracji, że go kupiono. Jeśli skrytykuje, to będzie nieprzyzwoicie, ponieważ korzystałby z »ich« pieniędzy”.
[130]
Zarys literatury polskiej, oprac. Ewa Korzeniewska, Andrzej Wasilewski, Warszawa 1953 (podręcznik dla klasy X I , rozdział Schyłkowy i reakcyjny charakter filozofii i literatury okresu międzywojennego).
[131]
Stefan Arski, Targowica leży nad Atlantykiem, Warszawa 1952, s. 107, 108.
Posadka w banku [132]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika [w:] P WT I , s. 29. Także: wspomnienie Haliny Nowińskiej, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[133]
Pierwsza propozycja padła na wieczorze z odczytem Contra los poetas, na którym mieli być Nowińscy (wspomnienia Haliny Grodzickiej i Zdzisława Baua, A RG , niepublikowane materiały do G WA ).
[134]
„Mężowi mojemu już od dłuższego czasu przedkładałam tę myśl, ale się opierał, bo bank był w kłopotach. W końcu pan Witold został zatrudniony w banku […]”
(wspomnienie Haliny Nowińskiej [w:] G WA , s. 125, 126). [135]
Kazimierz Ryttel, NO S O T RO S . Historia del Banco Polaco (maszynopis). Znane są tylko personalia rosyjskich „książąt” − to Pablo Schostakovsky (zhiszpańszczona wersja nazwiska, jaką się posługiwał) oraz jego córka. Schostakovsky był autorem wspomnień dotyczących rewolucji październikowej El Ingenuo Aventurero (Con tres mapas del itinerario seguido), Buenos Aires 1945. Opublikował także kilka książek dotyczących literatury rosyjskiej: Historia de la literatura rusa: desde los orígenes hasta nuestros días, Buenos Aires 1945; Grandes escritores rusos. Púshkin. Gógol. Lérmontov. Goncharóv. Turguéniev. Korolenko. Chéjov. Búnin. Andréiev. Kuprín. Gorky. Estudio preliminar, Barcelona 1951.
[136]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika, dz. cyt., s. 29. Następne s. 29, 30.
[137]
Mirosław Azembski, Dwie godziny z Gombrowiczem, „Miesięcznik Literacki” 1975, nr 9, s. 68–72.
[138]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 11.06.1951 [w:] G G , s. 27.
[139]
Wspomnienia Heleny Zawadzkiej i Kazimierza Ryttla, kwiecień 1973, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[140]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 12.06.1950 [w:] LD R , s. 33.
[141]
List Witolda Gombrowicza do Jarosława Iwaszkiewicza, 16.06.1949 [w:] WO S I , s. 143, 144. Pisze też: „Miałem ważną rozmowę z Nowińskim, z której wywnioskowałem, że on chętnie widziałby mnie na stanowisku dyrektora Banco Polaco” (7.02.1949 [w:] WO S I , s. 139). Nowiński po latach nie przypomni sobie niczego takiego, a wręcz uzna to za żart (patrz: Stanisław Lis-Kozłowski, W Argentynie o Witoldzie Gombrowiczu (1), „Kurier Polski”, 23.07.1970, nr 30/673, s. 2).
[142]
Wspomnienie Haliny Nowińskiej, [w:] G WA , s. 80.
[143]
Henryk Gruber, Wspomnienia i uwagi 1982–1942, Londyn 1962, s. 527.
[144]
Tak opisał sytuację Mirosław Arciszewski, dokument z 6.03.1951, I P M S , sygn. A .11.E /1151.
[145]
Patrz: telegram z 29.01.1945, I P M S , sygn. A .11.E 158/844.
[146]
Sprawozdanie poufne z Banco Polaco z 12 marca 1947, Archiwum M S Z , P P R 295/X X -15. „Nowiński poprzez »sieć dywersyjną« uzyskał pełnomocnictwo do rozporządzania akcjami banku i może chcieć odebrać z depozytu 90%”.
[147]
Więcej na ten temat: PKO Bank Polski. Tradycja i nowoczesność. 1919–2009, Warszawa 2009, s. 92.
[148]
Sprawozdanie poufne z Banco Polaco z 12 marca 1947, dz. cyt. Podobnie następny.
[149]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 24.10.1949 [w:] LD R , s. 27.
[150]
List zaczynający się od słów: „Szanowny Obywatelu Redaktorze”, 27.02.1948, BL , box 11, folder 441. Być może list ten, jako że pozostał w korespondencji Gombrowicza, nigdy nie został wysłany, ale daje pojęcie o tym, jak wyglądało jego poszukiwanie kontaktu z Polską w pierwszych latach po wojnie.
[151]
Wspomnienie Adriana Czermińskiego [w:] J P , s. 225.
[152]
List Kazimierza Wyki do Jarosława Iwaszkiewicza, 3.09.1949, „Twórczość” 1976, nr 1, s. 87.
[153]
List Jarosława Iwaszkiewicza do Kazimierza Wyki, 3.11.1949, „Twórczość” 1976, nr 1, s. 88.
[154]
W repertuarze Teatro del Pueblo w latach 1949 i 1950 byli Tołstoj i Gogol (El Matrimonio). W październiku 1950 roku odbyło się w Teatro del Pueblo, w ramach teatru polemicznego, czytanie fragmentów Jeana-Paula Sartre’a. Podaję za: Osvaldo Pellettieri, Teatro del Pueblo. Una utopía concretada, Buenos Aires 2006.
[155]
Słowa Gombrowicza ze wstępu do polskiej edycji sztuki, patrz: Wskazówki dotyczące gry i reżyserii [w:] tegoż, Trans-Atlantyk. Ślub, Warszawa 1957, s. 127, 128.
[156]
Dwie pierwsze cechy pojawiają się w hiszpańskim wstępie autora (Witold Gombrowicz, Prefacio [w:] El Casamiento, przeł. na hiszp. Alejandro Rússovich, Witold Gombrowicz, Buenos Aires 2014); o Witkacym wspomina Gombrowicz w polskim wstępie z wydania z 1957 roku (Wskazówki dotyczące gry i reżyserii, dz. cyt.).
[157]
W archiwum Witolda Gombrowicza zachowało się kilka listów z opisem wrażeń po lekturze sztuki: pozytywne od Pabla Schostakovsky’ego (20.12.1948), tłumaczki, pisarki żydowskiego pochodzenia Berthy de Tabbush (25.07.1949), Césara Hernándeza Moreny (2.01.1949), który dziękuje za przesłanie sztuki, i krytyczny od Paulette Selmar (17.09.1950) (BL , box 35, folder 1026). Zachował się także list José Luisa Patróna, redaktora pisma „Savia”, który proponował ankietę o Ślubie na łamach pisma (25.06.1949) (BL , box 9, folder 333).
[158]
Ukazał się tylko: Alejandro Rússovich, Argentyńczyk o sztuce Gombrowicza, „Orzeł Biały”, 2.04.1949, nr 14, s. 5.
[159]
Gombrowicz przeczytał książkę Bubera ¿Qué es el hombre? (Problem człowieka), zwłaszcza ostatni jej rozdział wydał mu się rewelacyjny, bo bliski myśli Ślubu. Przesłał dramat Buberowi (list z 3.05.1951), który odpowiedział mu, że jest to „eksperyment nadzwyczaj śmiały, prawie karkołomny”, choć nie do końca zgadzał się, że tragedia może się rozgrywać tylko „między ludźmi, z których każdy istnieje samodzielnie i niedostępnie”, a nie między bohaterem a jego wyobrażeniem świata, jak w wypadku Henryka (list z 25.06.1951). Patrz: Anna Schiller, Martin Buber, Witold Gombrowicz. Korespondencja na temat dramatu, „Dialog” 1985, nr 7, s. 108–112; także: G WA , s.
162–169. Buber i Gombrowicz wymienią listy ponownie na przełomie lat 1954 i 1955, gdy Gombrowicz będzie szukał pomocy w kontaktach z wydawcami francuskimi. [160]
Cytat w liście Witolda Gombrowicza z 7 lutego 1949 do Jarosława Iwaszkiewicza [w:] WO S I , s. 139. Metodę tę formułowali w tym czasie psychiatra Friedrich (Fritz) Salomon Perls i jego żona Laura we współpracy z neurologiem Kurtem Goldsteinem w Nowym Jorku. Być może sztuka dotarła do nich przez Litkę de Barcza, której Gombrowicz wysłał kopię Ślubu po francusku. Gestalttheorie ma wspólne korzenie z filozofią Bubera i Sartre’a, ale nie rozwija się w stronę religijności, jak u Bubera, ani w stronę komunizmu, jak u Sartre’a.
[161]
Eryk Krasucki, Międzynarodowy komunista. Jerzy Borejsza. Biografia polityczna, Warszawa 2009, s. 172.
[162]
Jerzy Borejsza był autorem manifestu Rewolucja łagodna, „Odrodzenie” 1945, nr 10– 12. Był także organizatorem słynnego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju we Wrocławiu w sierpniu 1948 roku, który delegacja radziecka upolityczniła od pierwszego wystąpienia atakami na obecnych zachodnich gości. Postawa kosmopolitycznego Borejszy, jako zbyt koncyliacyjna, stała się dla niego gwoździem do trumny. Więcej na ten temat pisze Eryk Krasucki, Międzynarodowy komunista…, dz. cyt.
[163]
List Antoniego Słonimskiego do Jarosława Iwaszkiewicza, 24.02.1947, Muzeum w Stawisku.
[164]
Taką opinię usłyszała Janina Konarska, żona Słonimskiego, gdy zaproponowała podobną publikację. Patrz: Anna Iwaszkiewicz, Dzienniki i wspomnienia, Warszawa 2000, s. 469.
[165]
Więcej na temat pracy Słonimskiego w U N ES CO patrz: Joanna Kuciel-Frydryszak, Słonimski. Heretyk na ambonie, Warszawa 2012.
[166]
Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień, Warszawa 1989, s. 192.
[167]
List Juliana Tuwima do Antoniego Słonimskiego, 1.01.1946, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Korespondencja Antoniego Słonimskiego 1940–1971, sygn. 15943/I I , s. 357; przedruk: Julian Tuwim, Listy do przyjaciół-pisarzy, Warszawa 1979, s. 227.
[168]
Iwaszkiewicz w sprostowaniu do Noty (poświęconej jego poematowi Podróż do Patagonii zadedykowanemu Gombrowiczowi) opublikowanej w „Kuźnicy” (1950, nr 6, s. 8) wyjaśnia – bo zarzuca mu się kontakt z pisarzem emigracyjnym – że „Gombrowicz jest obywatelem polskim, ma paszport wydany przez konsulat Polski Ludowej” (Wyjaśnienie do objaśnień, „Kuźnica” 1950, nr 8, s. 8). Nie znalazłam żadnego potwierdzenia tej informacji. O sytuacji bezpaństwowców pisze Maria Kuncewiczowa we wspomnieniach Natura, Warszawa 1975, s. 86–95.
[169]
Witold Gombrowicz, List do ferdydurkistów [w:] P WT I , s. 358, 359.
[170]
„Myślę o przeniesieniu się do Paryża, ale to też jest trudny problem” (list Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 24.10.1949 [w:] LD R , s. 27).
[171]
Tadeusz Kwiatkowski, Kurs na Buenos Aires (Wyjątki z Dziennika podróży), „Dziennik Polski”, cykl publikowany od 11.09 do 22.09.1948.
[172]
Tadeusz Kwiatkowski, Niedyskretny urok pamięci, Kraków 1987, s. 260. Następne s. 260, 261.
[173]
Wspomnienie Haliny Nowińskiej [w:] G WA , s. 28.
[174]
Tadeusz Kwiatkowski, Kawa i „Ferdydurke”, „Przekrój”, 19–25.09.1948, nr 180, s. 6.
[175]
Tadeusz Kwiatkowski, Niedyskretny urok pamięci, dz. cyt., s. 257. Następne s. 258– 260.
[176]
List Jarosława Iwaszkiewicza do Czesława Miłosza, 29.10.1948. Patrz: Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz, Portret podwójny, Warszawa 2011, s. 189. Podobnie następny.
[177]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika, dz. cyt., s. 30. Podobnie następny.
[178]
Czy Iwaszkiewicz ustalał coś z Gombrowiczem? W liście z 8 lipca 1949 pisze, że na ostatnim posiedzeniu Związku Literatów uchwalono, iż zwrócą się do ministra żeglugi, by przyznał Gombrowiczowi darmowy bilet powrotny na statek. List nie był drukowany w zbiorze Gombrowicz. Walka o sławę, t. 1, który zawiera korespondencję z Iwaszkiewiczem (WO S I , s. 123–176). Oryginał znajduje się w archiwum Beinecke Library.
[179]
List doktora Tadeusza Żebrowskiego z 28 lipca 1950 roku mówi o żądaniach Nowińskiego wypłacenia pełnych poborów z dodatkiem uposażeniowym do sześćdziesiątego roku życia (w sumie 600 000 pesos), Archiwum M S Z .
[180]
Argumentowano to następująco: „Bank należy sprzedać, gdyż przez długi okres jeszcze nie będziemy mieli możliwości uzyskania nad nim kontroli. Korzyści gospodarczych nie mamy. Ułatwiamy kontrolę argentyńską nad naszymi finansami. Dezorientujemy tych, którzy z Bankiem stanowiącym »własność« naszą nawiązują kontakt. Sprzedaż daje nam bezpośrednią, szybką korzyść dewizową” (tajny dokument Sprawa Banco Polaco, 9.06.1952, Archiwum M S Z , z. 9, w. 22, t. 278).
[181]
Tajna notatka z rozmów z J. Nowińskim w dniach 28 i 29.07.1952, Archiwum M S Z , z. 9, w. 22, t. 279.
[182]
List Witolda Gombrowicza do Jarosława Iwaszkiewicza, 3.08.1949 [w:] WO S I , s. 147.
[183]
Stosunki personalne, Archiwum Centralne Pekao S A , spis 1684/01, poz. 232.
[184]
Tajny dokument Sprawa Banco Polaco, dz. cyt. Nowiński spędził jakiś czas w więzieniu, w dniu wyjścia Gombrowicz czekał na niego pod bramą.
[185]
Witold Gombrowicz, Stan ekonomiczny Argentyny w lipcu 1949 r., „Biuletyn Banco Polaco”, sierpień 1949, s. 8.
[186]
Wspomnienie Haliny Nowińskiej [w:] G WA , s. 126. Większość sprawozdań zachowała się do dzisiaj w Archiwum Centralnym Pekao S A . Jerzy Cieniewicz, który w późniejszych latach porządkował dokumenty banku, mówi: „na żadnym jednak arkusiku nie znalazłem ani jego literek, ani parafy” (Jerzy Cieniewicz, Gombrowicz w Argentynie, „Kierunki”, 21.06.1970, nr 25, s. 7).
Przyjaciel [187]
D Z I , s. 181. Podobnie następny.
[188]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 145.
[189]
K R , marzec 1948, s. 58.
[190]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, dz. cyt., s. 145. Następne s. 146–149.
[191]
Niepublikowany list Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 24.10.1949, A M L . W 1951 roku skarży się ponownie: „[…] Forsy brak nawet na najbardziej elementarne potrzeby” (7.03.1951).
[192]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, dz. cyt., s. 149. Następny s. 152, 153.
[193]
Anegdota za: wspomnienie Alejandra Rússovicha, grudzień 1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[194]
Wspomnienie Nicolása Espiro [w:] G WA , s. 134. Podobnie następny.
[195]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, 21.10.1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[196]
Tamże.
[197]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 155. Podobnie dwa następne, kolejne s. 153, 150, 140.
[198]
Alejandro Rússovich, Alejandro Rússovich o Gombrowiczu [w:] Szukanie głosu Gombrowicza. Wybór referatów i wypowiedzi z czterech edycji Międzynarodowego Festiwalu Gombrowiczowskiego (1993–1999), Radom 2002, s. 31, 32. Podobnie następny.
Trans-Atlantyk [199]
D Z I I , s. 18.
[200]
TA , s. 11.
[201]
D Z I I , s. 18.
[202]
TA , s. 96. Następne s. 21, 13, 14.
[203]
D Z I I , s. 18. Następny s. 19.
[204]
TA , s. 23. Następne s. 35–40.
[205]
Adolfo Bioy Casares, Borges, Barcelona 2006, s. 181, 182. Tłumaczenie, z lekko zmodyfikowaną wersją wierszyka, zawiera książka Miguela Grinberga, Wspominając Gombrowicza, przeł. Ewa Zaleska, Rajmund Kalicki, Warszawa 2005, s. 20. Na potrzeby niniejszej biografii dokonałam nowego przekładu. Patrz także inna wersja: wspomnienie Juana Carlosa Gómeza [w:] G WA , s. 229.
[206]
Ciekawym kluczem do poczucia humoru Gombrowicza i Borgesa wydaje się ich stosunek do Rabelais’go. O ile Gombrowicz był zafascynowany jego rubasznym stylem i przyznawał się do inspiracji Rabelais’m przy Ferdydurke, o tyle Borges wyznał, że nie był w stanie przebrnąć przez Rabelais’go. Bioy Casares wspomina, że gdy wymyślony przez niego i Borgesa bohater kryminału, który pisali – Bustos Domecq – zaczął się powoli przemieniać w nieznośnego żartownisia, musieli przerwać pisanie i od niego odpocząć. Patrz: Adolfo Bioy Casares, Borges, dz. cyt., s. 111.
[207]
Tamże, s. 183.
[208]
TA , s. 42.
[209]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, kwiecień 1973, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[210]
T , s. 65. Następne s. 65, 67.
[211]
TA , s. 43.
[212]
Słowo „łaźnie” nie jest dobrym tłumaczeniem, gdyż nie odpowiada faktom. Błąd wynika z przetłumaczenia hiszpańskiego baños, które może znaczyć zarówno „toaleta”, jak i „łaźnia”, na angielskie baths. Chodzi tu o szalety na dworcach.
[213]
Reinaldo Arenas, Antes que anochezca, Barcelona 1996. Cytuję za wersją angielską (Before Night Falls, New York 1993, s. 80), tłumaczoną przez Janusza Margańskiego i opublikowaną w polskim przekładzie książki Grymasy Gombrowicza. W kręgu problemów modernizmu, społeczno-kulturowej roli płci i tożsamości narodowej, red. Ewa Płonowska-Ziarek, przeł. Janusz Margański, Kraków 2001, s. 311.
[214]
Przede wszystkim Gombrowicz nie mieszkał z Piñerą, więcej – Piñera nawet nie wiedział, gdzie mieszka Gombrowicz.
[215] [216]
TA , s. 42.
Słynny jest przypadek dziesięciu tancerzy z 1966 roku, którzy podczas występów baletu kubańskiego w Paryżu poprosili o status uchodźcy, bo bali się zesłania do obozu
na Kubie Castro za homoseksualizm. Nakręcono z nimi wywiady, znane jako film Conducta impropia (reżyseria Néstor Almendros i Orlando Jiménez Leal). Patrz także: Toba Singer, Fernando Alonso. The Father of Cuban Ballet, Gainesville 2013; Andrew Michael Martínez, A History of the Ballet Nacional de Cuba: Gendered Labor and its Representations, praca magisterska, University of California, Los Angeles 2013. [217]
Rússovich o Gombrowiczu [wywiad z Alejandrem Rússovichem], „Teatr” 1995, nr 9, s. 12.
[218]
O inspiracji, jaką przy tworzeniu Gonzala był dla Gombrowicza Mujica Láinez, wspomina Alejandro Rússovich (kwiecień 1973), A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[219]
Anegdota za: Daniel Molina, Manuel Mujica Lainez: el primer artista pop de la historia argentina, „Clarín”, 11.09.2010.
[220]
TA , s. 114. Następne s. 88, 86, 104, 108, 121.
Życie pisarza bez czytelników [221]
D Z I , s. 62.
[222]
Jerzy Andrzejewski, Czesław Miłosz, Listy 1944–1981, oprac. Barbara Riss, Warszawa 2011, s. 26.
[223]
Witold Gombrowicz, Indicaciones para los Actores y el Director, „Prometeo. Revista mensual de divulgación teatral” 1948, nr 5.
[224]
K R , kwiecień 1949, s. 60.
[225]
Na rekomendację René Marilla Albérèsa powołuje się Gombrowicz w liście do Gallimarda z 7.12.1949, BL , box 4, folder 110.
[226]
René Marill Albérès, Bilan littéraire du XXe siècle (Bilans literatury XX wieku, przeł. Mieczysław Tazbir, Warszawa 1958). Jest także autorem La révolte des écrivains d’aujourd’hui, Paris 1949, książki o Sartrze (Jean-Paul Sartre, Paris 1953) oraz Histoire du roman moderne, Paris 1966.
[227]
List Mirosława Żuławskiego do Witolda Gombrowicza, 16.12.1948, BL , box 11, folder 441.
[228]
List Witolda Gombrowicza do wydawnictwa Gallimard, 9.06.1950, BL , box 4, folder 110. Pierwszy list do Gallimarda wysłał Gombrowicz 7.12.1949.
[229]
Wydawnictwo Gallimard nie odpowiedziało na prośby o udostępnienie archiwów. Potwierdzeniem, że to Queneau był adresatem listów, jest informacja zawarta w jego biografii (Michel Lécureur, Raymond Queneau. Biographie, Paris 2002, s. 333). W liście do Iwaszkiewicza z 12 stycznia 1949 Gombrowicz pisze też: „Ja jestem
w kontakcie z Paul Verdovaye, który przedłożył tę książkę Roger Caillois” (WO S I , s. 137). [230]
List Pawła Zdziechowskiego do Witolda Gombrowicza, 28.07.1950, BL , box 11, folder 435. Paweł Zdziechowski wydał w 1950 roku u Calmanna-Lévy’ego Torricolę. Służył jako kanał także dla Teodora Parnickiego przebywającego w Meksyku. Patrz: Jerzy Giedroyc, Teodor Parnicki, Listy 1946–1968, cz. 1, Warszawa 2014.
[231]
Roger Caillois, Problèmes de la traduction, „Chronique de l’Unesco”, styczeń–luty 1959. Na liście do Gallimarda z 7 grudnia 1949 roku ręcznie dopisano: „Caillois czytał tę książkę już 2 razy”.
[232]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 25.11.1950, BL , box 7, folder 217.
[233]
Jerzy Giedroyc, Teodor Parnicki, Listy 1946–1968, dz. cyt., s. 110 (list z 22.02.1954).
[234]
Unesco Translation Programme, Unesco/A LT /865, dokument z 4.09.1956.
[235]
Statystyka sporządzona przez Joëla Jégouzo, który wybrał rok 1958 jako rok wydania Ferdydurke, patrz: Histoire du fonctionnement de la reception de l’oeuvre de Witold Gombrowicz en France 1953–1971, Paris 1991, École des haute études en sciences sociales, maszynopis, BL , box 42, folder 1223. Poza tym korzystam z Records of the General Conference of the United Nations Educational and Scientific and Cultural Organization, teczki osobowej Antoniego Słonimskiego w Archiwum U N ES CO (P ER /REC . 1/51) oraz dokumentów dotyczących omawianych lat z tego samego źródła (boîte [pudełko] 444).
[236]
Roger Caillois, Problèmes de la traduction, dz. cyt.
[237]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 13.03.1953, BL , box 7, folder 217.
[238]
Więcej o P EN Clubie dla emigrantów i antologiach: Mirosław Adam Supruniuk, Literatura wielu emigracji – wstęp, „Archiwum Emigracji” 2009, z. 1, t. 10, s. 7–10. Gombrowicz pojawi się dopiero w piśmie „Arena” prowadzonym przez P EN Club w latach 1961–1967.
[239]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 16.05.1950, BL , box 7, folder 217. Podobnie następne.
[240]
Gérard Bonal, Les Renaud-Barrault. Biographie, Paris 2000, s. 259–261.
[241]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, 30.01.1979, A RG , niepublikowane materiały do G WA . To samo źródło przy następnych cytatach dotyczących wieczoru z Barraultem.
[242]
Świadczy o tym wzmianka w liście do Marii Kuncewiczowej z 6 września 1950. Patrz: Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Listy Witolda Gombrowicza do różnych osób 1922–1966, sygn. 16412/I I , s. 200.
[243]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 144. Podobnie następny.
[244]
Beckett pisał do kolegi Alexa Kauna w 1937 roku: „Faktycznie, coraz trudniej mi pisać oficjalną angielszczyzną, to wręcz niedorzeczne. A mój język coraz bardziej jawi mi się jako zasłona, którą trzeba porwać, aby dotrzeć do rzeczy znajdujących się za nią (albo do znajdującego się za nią Niczego). Gramatyka i styl. Wydaje mi się, że stały się one równie muzealne jak kostium kąpielowy w stylu Biedermeiera albo niezłomność prawdziwego gentlemana” (Samuel Beckett, List do Axela Kauna, przeł. Marek Kędzierski, „Kwartalnik Artystyczny” 2006, nr 3/4, s. 16, 17, list z 9.07.1937. Beckett był wcześniej zafascynowany słownikiem Johnsona Dictionary of the English Language).
[245]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 13.03.1953, dz. cyt.
[246]
W 2000 wydawnictwo Corrêa, już pod nazwą Buchet/Chastel, odkupią Jan i Vera Michalscy i stanie się ono częścią grupy zwanej Libella (razem z Noir sur Blanc i Wydawnictwem Literackim w Krakowie, obecnym polskim wydawcą Gombrowicza).
[247]
List Pawła Zdziechowskiego do Witolda Gombrowicza, 28.07.1950, BL , box 11, folder 435.
[248]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 143.
[249]
List Witolda Gombrowicza do Marii Kuncewiczowej, 6.09.1950, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Listy Witolda Gombrowicza do różnych osób 1922–1966, sygn. 16412/I I , s. 200. Kuncewiczowa w 1953 roku będzie namawiała, by wysłać kopię Ślubu do dramaturga Charles’a Vildraca, André Chamsona – redaktora pisma „Europe” i Pierre’a-Aimé Toucharda z Comédie-Française (list Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 13.03.1953, dz. cyt.).
[250]
List Witolda Gombrowicza do Tadeusza Kwiatkowskiego, 7.12.1948 [w:] Tadeusz Kwiatkowski, Niedyskretny urok pamięci, Kraków 1987, s. 266.
[251]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 13.03.1953, dz. cyt.
[252]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 11.06.1951, BL , box 137, folder 2477. Podobnie następny.
[253]
Sprawozdanie Czesława Miłosza z grudnia 1946 roku słane z Waszyngtonu, patrz: Raporty dyplomatyczne Czesława Miłosza 1945–1950, Warszawa 2013, s. 88. Następny s. 90, kolejny s. 100.
[254]
Jerzy Andrzejewski, Czesław Miłosz, Listy 1944–1981, oprac. Barbara Riss, Warszawa 2011, s. 86. Co ciekawe, Miłosz wydaje taką opinię po zaznajomieniu się z przedwojennymi utworami Gombrowicza, a przed publikacją Ślubu i TransAtlantyku. List jest pisany do Andrzejewskiego, ale nie wymienia jego samego w kontekście tłumaczeń.
[255]
List Jerzego Andrzejewskiego do Elaine Greene, agentki M.C.A. z 1959, A M L , Listy Jerzego Andrzejewskiego 1938–1981, sygn. 1585, k. 59.
[256]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 24.11.1950, BL , box 7, folder 217.
[257]
Książka napisana po francusku (Soldats russes d’après nature, histoire vraie d’un village occupé) i wydana najpierw w roku 1948 w Szwajcarii pod pseudonimem Alexandra Orme; w Stanach Zjednoczonych ukazała się w roku 1950 (William Morrow & Company). Druga jej książka napisana już po angielsku ukazała się w U S A w 1951 roku (By the Waters of the Danube, wydawnictwo Duell, Sloan and Pearce).
[258]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 6.12.1950, BL , box 137, folder 2477.
[259]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 7.12.1950, BL , box 137, folder 2477.
[260]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 13.03.1953, dz. cyt. Podobnie następne.
[261]
Dalej pisze: „Nie ma chyba na świecie publiczności bardziej nieprzemakalnej na metaforę, symbol, alegorię czy rozpacz niż angielska. Jedni nienawidzą analizy, inni syntezy – wszyscy: dramatu myśli”. W tym samym liście Kuncewiczowa wymienia dwie osoby: aktorkę Eileen Herlie, z którą była zaprzyjaźniona („nie zna francuskiego, […] Nie cierpi »symbolizmu« […] Nie ma w Ślubie dla niej roli”) oraz Murraya MacDonalda („b. wziętego reżysera i znowu te dwa pierwsze zastrzeżenia”).
[262]
List Witolda Gombrowicza do Marii Kuncewiczowej, 6.12.1950, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Listy Witolda Gombrowicza do różnych osób 1922–1966, sygn. 16412/I I , s. 200.
[263]
List Witolda Gombrowicza do Marii Kuncewiczowej, 6.09.1950, dz. cyt.
[264]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 30.11.1951, BL , box 137, folder 2477.
[265]
Gombrowicz datuje początek pisania Ślubu na sierpień 1946 (K R , s. 54), a początek tłumaczenia na hiszpański na kwiecień 1948. Adamov pierwszą sztukę (Parodie) napisał w 1947, opublikował w 1950, Ionesco Łysą śpiewaczkę napisał w 1949, a opublikował w 1950, Beckett zabierze się do Godota, gdy ukaże się już hiszpańskie tłumaczenie Ślubu – jesienią 1948 roku, i ukończy sztukę pod koniec stycznia 1949.
[266]
List Pawła Zdziechowskiego do Witolda Gombrowicza, 28.07.1950, BL , box 11, folder 435. Zdziechowski polecał Gombrowiczowi także kontakt z katolickim wydawcą Veritas w Londynie. Gombrowicz napisał w tej sprawie do Tymona Terleckiego (patrz: Nina Taylor-Terlecka, Trzy listy Witolda Gombrowicza do Tymona Terleckiego, „Archiwum Emigracji” 2001, z. 4, s. 127–131), ale Terlecki uznał, że nie ma sensu przekazywać Trans-Atlantyku Veritasowi (informacja za przypisem w: Tymon Terlecki, Józef Wittlin, Listy 1944–1976, Warszawa 2014, s. 45).
[267]
List Ryszarda Augenblicka do Witolda Gombrowicza, 24.11.1947, BL , box 1, folder 1. Podobnie następne.
[268]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 24.11.1950, dz. cyt. Podobnie następne.
[269]
Gombrowicz, po tym jak Kuncewiczowa skrytykowała Trans-Atlantyk, napisał do Grydzewskiego, zanim dostał jego odpowiedź, prosząc o wstrzymanie się, bo chce „go jeszcze przepracować”. Patrz: list z listopada 1950 [w:] Rafał Habielski, Korespondencja Witolda Gombrowicza z Mieczysławem Grydzewskim, „Odra” 1991, nr 11–12, s. 56, 57.
[270]
List Marii Kuncewiczowej do Witolda Gombrowicza, 24.11.1950, dz. cyt.
[271]
List Witolda Gombrowicza do Mieczysława Grydzewskiego, 26.02.1951, patrz: Rafał Habielski, Korespondencja…, dz. cyt.
[272]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 26.05.1950 [w:] G G , s. 17.
[273]
List Witolda Gombrowicza do Mieczysława Grydzewskiego, 24.01.1951, patrz: Rafał Habielski, Korespondencja…, dz. cyt., s. 58.
Nowa Polonia [274]
Witold Gombrowicz, Komentarz [do tłumaczenia tekstu Émile’a Michela Ciorana Dogodności i niedogodności wygnania], „Kultura” 1952, nr 6, s. 6–9 (tekst Ciorana na s. 3–6), przedruk: P WT I , s. 249–254. Cytat s. 249. Następne s. 249, 250.
[275]
Patrz np. Możliwości i warunki pracy w Argentynie, „Orzeł Biały”, 24.06.1948, nr 12, s. 4.
[276]
Pisze o tym m.in. Fernando J. Devoto, El revés de la trama: políticas migratorias y prácticas administrativas en la Argentina (1919–1949), „Desarrollo Económico”, lipiec–wrzesień 2001, nr 162, s. 281–304. Mimo to, jak notował Arciszewski: „Polacy przeważnie powoływali się na swoje zasługi i ofiary wojenne i czuli się urażeni, że ich się traktuje na równi z Włochami […]. Nie mieli świadomości, którą nabyli dopiero później, że nie są już oni w kraju alianckim ani w zwyciężonym i że ich zasługi wojenne tutaj są traktowane z obojętnością”.
[277]
Ponieważ „skład ludności Argentyny już dawno przesycony jest przez element hiszpański i włoski”, stąd „bez domieszki krwi innych […] Argentyna nie będzie w stanie przeciwstawić się skutecznie wpływom takiej szczęśliwej mieszaniny, jaką są Stany Zjednoczone” (patrz: Sprawozdanie posła Mirosława Arciszewskiego z 4.05.1953 wysłane do Rządu Polskiego na Uchodźstwie w Londynie, I P M S , sygn. A.11.E/1151). Peralta zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz i twierdził, że „Argentynie potrzebni są […] Słowianie, a spośród nich specjalnie Polacy, oraz Arabowie”. O rasistowskim podłożu argentyńskiej Dirección Nacional de Migraciones piszą m.in.
Fernando J. Devoto, El revés de la trama…, dz. cyt.; Carolina Biernat, Prensa diaria y políticas migratorias del primer peronismo: dificultades y aciertos en la construcción de una opinión pública (1945–1955), „Estudios Migratorios Latinoamericanos”, grudzień 1999, nr 43, s. 277–301. [278]
Sprawozdanie posła Mirosława Arciszewskiego z 4.05.1953…, dz. cyt., s. 5.
[279]
Mirosław Arciszewski, Posterunek w Argentynie, „Orzeł Biały”, 26.02.1949, nr 9, s. 1.
[280]
J. Ch., Wszystko na odwrót w Argentynie, „Orzeł Biały”, 31.02.1948, nr 31, s. 4.
[281]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 147.
[282]
Zakładam, że przyjęcie, o którym mówi Rússovich: „Pamiętam, że raz była to Ada z mężem plus jeszcze jakieś dwie osoby” (G WA , s. 146), jest tym samym, które opisuje Zofia Chądzyńska na s. 84 w książce Co mi zostało z tych lat…, Łódź 1997. Być może jednak przyjęć było więcej, niż przypomina sobie Rússovich.
[283]
Zofia Chądzyńska, Co mi zostało z tych lat…, dz. cyt., s. 84.
[284]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, dz. cyt., s. 146. Następny s. 146, 147.
[285]
Zofia Chądzyńska, Co mi zostało z tych lat…, dz. cyt., s. 84.
[286]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, dz. cyt., s. 147.
[287]
Zofia Chądzyńska, Co mi zostało z tych lat…, dz. cyt., s. 84. Następny s. 85.
[288]
Witold Gombrowicz, Risum teneatis…, „Kultura” 1952, nr 1, s. 9–20, przedruk: P WT I , s. 225–244. Cytat s. 227. Następny s. 228.
[289]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, dz. cyt., s. 151.
[290]
Witold Gombrowicz, Risum teneatis…, dz. cyt., s. 228. Następny s. 233.
Przywrócony do życia [291]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 8.05.1952 [w:] G G , s. 50.
[292]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 29.05.1952 [w:] G G , s. 53.
[293]
Czesław Miłosz, Nie, „Kultura” 1951, nr 5, s. 3–13. Cytaty ze s. 3, 8, 5.
[294]
Więcej o przypadku Miłosza pisze Andrzej Franaszek (tegoż, Miłosz. Biografia, Kraków 2011, s. 461–485).
[295]
[Witold Gombrowicz], Listy do Redakcji, „Kultura” 1952, nr 2/3, s. 206.
[296]
Witold Gombrowicz, Risum teneatis… [w:] P WT I , s. 228.
[297]
Witold Gombrowicz, Przeciw poetom, „Kultura” 1951, nr 10, s. 3–11.
[298]
Czesław Miłosz, List do Gombrowicza, „Kultura” 1951, nr 11, s. 117–124, przedruk: K , s. 29.
[299]
Czesław Straszewicz, Pióra w ukropie, albo strach nami rządzi, „Kultura” 1952, nr 2/3, s. 3–13, przedruk: P WT I , s. 255–272. Odpowiedź Gombrowicza Refleksje na marginesie Straszewicza, „Kultura” 1952, nr 7/8, s. 38–41, przedruk: P WT I , s. 272– 277. Cytaty s. 272, 273.
[300]
Wacław A. Zbyszewski, Dlaczego nasza emigracja nie wydaje wielkiej literatury, „Wiadomości”, 7.07.1951, nr 275, s. 2. W Kronosie Gombrowicz notuje: „Piszę odpowiedź Zbyszewskiemu” (K R , październik 1951, s. 64). Jego odpowiedź Bronię Polaków przed Polską ukazała się w „Wiadomościach”, 27.01.1952, nr 4, s. 6, przedruk: P WT I , s. 368–372.
[301]
Witold Gombrowicz, Bronię Polaków przed Polską, dz. cyt., s. 368. O kategorii D pisze na s. 369.
[302]
Witold Gombrowicz, Refleksje na marginesie Straszewicza, dz. cyt., s. 274.
[303]
À propos odwagi Gombrowicz doda jeszcze: „Nie ukrywam, że – podobnie jak i Straszewicz – bałem się. Ale ja może nie tyle bałem się wojska i wojny, ile tego, że, mimo najlepszej woli, nie mógłbym im sprostać. Nie jestem do tego stworzony. Dziedzina moja jest inna. Rozwój mój od najwcześniejszych lat w innym poszedł kierunku. Jako żołnierz byłbym katastrofą. Przysporzyłbym wstydu sobie i wam. Czy myślicie, że, jeśli patrioci tacy jak Mickiewicz lub Szopen nie wzięli udziału w walce, to jedynie z tchórzostwa? Czy może raczej dlatego, że nie chcieli się zbłaźnić?” (Refleksje na marginesie Straszewicza, dz. cyt., s. 276, 277).
[304]
Witold Gombrowicz, Bronię Polaków przed Polską, dz. cyt., s. 369.
[305]
Witold Gombrowicz, Refleksje na marginesie Straszewicza, dz. cyt., s. 275.
[306]
Józef Wittlin, Apologia Gombrowicza, „Kultura” 1951, nr 7/8, s. 52–60, przedruk: Gombrowicz i krytycy, oprac. Zdzisław Łapiński, Kraków 1984, s. 83–92.
[307] [308]
Witold Gombrowicz, Risum teneatis…, dz. cyt., s. 230. Następny s. 242.
Tak pisze Gombrowicz w liście do Giedroycia, 11.07.1951 [w:]: G G , s. 30. Poza wspominanymi głosami ukazały się jeszcze: T. Baka, Kumoszki z Windsoru, czyli nowa moda wśród literatów polskich, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” 1951, nr 148; Wit Tarnawski, Przypowieść o niedojrzałości, „Orzeł Biały” 1948, nr 331; list do redakcji [odpowiedź na tekst Tarnawskiego], „Orzeł Biały”, 12.01.1949; list Tadeusza Drobniaka, „Kultura” 1951, nr 10; Józef Łobodowski, Tym razem w obronie poetów, „Kultura” 1951, nr 12; Wit Tarnawski, Jeszcze w obronie poetów, „Kultura” 1952, nr 1, przedruk: P WT I , s. 201–206; Natalia Zarembina, Jeszcze w obronie poetów, „Kultura” 1952, nr 1, przedruk: P WT I , s. 206–211; Juliusz Mieroszewski, O reformę „Zakonu polskości”, „Kultura” 1952, nr 4, s. 56; Witold Gombrowicz, „Przeklęte zdrobnienie znowu dało mi się we znaki”. (Obrońcom poetów w odpowiedzi), „Kultura” 1952,
nr 7/8, s. 32–38, przedruk: P WT I , s. 215–224; Wit Tarnawski, Bronię Gombrowicza przed Gombrowiczem, „Życie” 1952, nr 269. [309]
Witold Gombrowicz, Risum teneatis…, dz. cyt., s. 231, 232.
[310]
Witold Gombrowicz, Przedmowa [do Trans-Atlantyku], „Kultura” 1951, z. 5/43, s. 26.
[311]
Więcej na ten temat pisze Andrzej Franaszek (tegoż, Miłosz. Biografia, dz. cyt., s. 461–485).
[312]
Witold Gombrowicz tak przedstawiał to Ricie w Vence, Rita z kolei potwierdziła tę relację w Buenos Aires. Patrz: uwaga do wspomnienia Alejandra Rússovicha, październik 1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
Przełomy: 1953 [313]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, 26.01.1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[314]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 152.
[315]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, październik 1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[316]
Ponieważ opowiadanie odrzuci Giedroyc, Gombrowicz pośle je Grydzewskiemu do Londynu, który wydrukuje Bankiet w „Wiadomościach” w 1953 roku (nr 4, s. 43–50; nr 9, s. 45–57; nr 11, s. 25–36; nr 12, s. 15–24), co wprowadzi chłód w stosunki z redaktorem „Kultury”. Ponoć wersję przedwojenną Gombrowicz przerabiał pod kątem Ślubu. Patrz: Wspomnienie Alejandra Rússovicha, październik 1978, A RG , dz. cyt.
[317]
List Witolda Gombrowicza do Ireny Gombrowicz, 19.11.1960 [w:] LD R , s. 252.
[318]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, 26.01.1978, dz. cyt.
[319]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 151. Podobnie dwa następne.
[320]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 6.08.1952 [w:] G G , s. 59, 60.
[321]
List Jerzego Giedroycia do Witolda Gombrowicza, 27.04.1953 [w:] G G , s. 77.
[322]
Gdy przeanalizujemy Kronosa, okaże się, że dokładnie od początku 1953 roku notatki zaczynają być bardziej szczegółowe i zajmują po dwie strony, czasem trzy, podczas gdy przy rekonstrukcji przeszłości była jedna strona. Zmienia się także charakter zapisu na stronie, który wskazuje na bieżące notatki. Dominika Świtkowska przedstawia ciekawą hipotezę o Kronosie zainicjowanym w latach czterdziestych, patrz: h ttp ://s w i tko w sk a .m u ze u m l i te r a tu r y.p l /? p =2 7 0 # r e sp o n d , dostęp: 16.02.2017.
[323]
D Z I , s. 59.
[324]
D Z I I , s. 34.
[325]
K R , s. 14. Następne s. 62, 64 i 66.
[326]
Zanim pojawi się zbiorczy tom Dzienników, ogłaszane fragmenty noszą tytuły: Fragmenty z dziennika, Fragmenty dziennika, w zbiorze P WT I pojawiają się także Fragmenty z Dziennika, które nie weszły do książkowego wydania Dzienników – dotyczyły lat powojennych i kontaktów z Polską (s. 22–36).
[327]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z dziennika, „Kultura” 1953, nr 4, s. 45. Następne s. 47, 45. W tym samym numerze Gombrowicz może wyczytać, że sztuka Samuela Becketta jest wystawiana w Teatrze Babylone. Patrz: (j) [Konstanty A. Jeleński?], Notatki wydawnicze, „Kultura” 1953, nr 4, s. 136.
[328]
Witold Gombrowicz, Fragmenty dziennika, „Kultura” 1953, nr 9, s. 45. Następne s. 45–48, 55, 56.
[329]
Witold Gombrowicz, Fragmenty dziennika, „Kultura” 1953, nr 11, s. 28, 29.
[330]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z dziennika, „Kultura” 1953, nr 12, s. 15. Następne s. 15, 16.
[331]
D Z I , s. 89.
[332]
Fotografia numer 12 w książce Rajmunda Kalickiego Tango Gombrowicz.
[333]
Dane za: Aldo Ferrer, Gospodarka Argentyny. Etapy rozwoju, aktualne problemy, przeł. Anna Bartnicka, Tomasz Jodko, Warszawa 1969. W „Biuletynie Banco Polaco” z 1949 w artykule Wzrost kosztów utrzymania w Argentynie (być może zredagowanym przez samego pisarza) podane są ceny produktów żywnościowych: 1939
1949
Mięso pierwszej jakości, polędwica, 1 kg
1,20
3,60
Mięso średniej jakości, 1 kg
0,80
2,40
Mleko, 1 l
0,15
0,50
Chleb, 1 kg
0,25
0,55
Obiad z 3 dań (zupa, mięso, legumina) w najtańszej jadłodajni
0,70
3,50
Obiad idem w restauracji przeciętnej
1,50
5,50
[334]
Wspomnienie Wiktora Ostrowskiego [w:] §J P , s. 227.
[335]
Zdzisław Bau, Trzydzieści lat potem: Polacy w Argentynie, „Kultura” 1979, nr 4, s. 45. Podobnie następny.
[336]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 11.06.1951 [w:] G G , s. 27. Podobnie odpowiedział Gombrowicz na atak Wacława Kozłowskiego: „Gdyby społeczeństwo polskie było dzisiaj w stanie zapewnić swoim pisarzom byt materialny,
moglibyście mieć do mnie pretensję. Ale, gdy to przerasta wasze możliwości, czy też dobrą wolę, niech wam wystarczy, że pisarz rozwiązuje sobie ten drugorzędny dla niego problem bytu materialnego, jak może […]” (Witold Gombrowicz, Do redakcji „Głosu Polskiego” [w:] P WT I , s. 397). [337]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia [w:] G G , s. 85.
[338]
Witold Gombrowicz, Fragmenty z Dziennika [w:] P WT I , s. 31.
[339]
Kalendarzyk został wręczony na przechowanie przez Kazimierza Ryttla Marii Świeczewskiej-Wanke, która przekazała mi go w 2001 roku, prosząc o „opiekę i zrobienie właściwego użytku”. Bała się wtedy, że zapiski te mogą zbulwersować ludzi.
[340]
Chodzi o Helenę Zawadzką – w przyszłości żonę Ryttla, która była sekretarką Nowińskiego i dzieliła w banku pokój z Gombrowiczem.
[341]
Jerzy Cieniewicz, Gombrowicz w Argentynie, „Kierunki”, 21.06.1970, nr 25, s. 7.
[342]
J P , s. 232.
[343]
Wiersz dedykowany Ryttlowi z 20.04.1953 [w:] J P , s. 233.
[344]
Wspomnienie Haliny Nowińskiej [w:] G WA , s. 126.
[345]
Jerzy Cieniewicz, Gombrowicz w Argentynie, dz. cyt.
[346]
D Z I , s. 61–64.
[347]
Wspomnienie Haliny Nowińskiej [w:] Mirosław Azembski, Dwie godziny z Gombrowiczem, „Miesięcznik Literacki” 1975, nr 9, s. 69.
[348]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 19.08.1953 [w:] G G , s. 85.
[349]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 26.08.1954 [w:] LD R , s. 39.
[350]
Rozmowa z Rosą Maríą Brencą Rússovich, sierpień 2014.
[351]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 158. Następny s. 157.
[352]
Określenie ze wspomnienia Alejandra Rússovicha, 2.11.1978, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[353]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 157. Podobnie następny.
[354]
K R , s. 60. Następne s. 60–64, 66.
[355]
Rosa María ma wątpliwości, czy był to na pewno ten Aldo. Wspomina o antykwariacie, ale nie jest pewne, czy dokładnie w tym momencie już on działał. Z jej opowieści wynika, że Aldo pojawia się niespodzianie w Buenos Aires, spotyka Alejandra przez przypadek i nie ma gdzie mieszkać, dlatego przygarniają go na krótki czas do siebie Rússovichowie.
[356]
Witold Gombrowicz, [niepublikowany fragment z Dziennika] [w:] G WA , s. 137. Podobnie następny.
Wolność [357]
Przemówienie Józefa Cyrankiewicza, 23.05.1953, przedruk: Budując socjalizm kontynuujemy tradycje postępowych walk i wyzwoleńczych dążeń polskiego Odrodzenia. Przemówienie tow. J. Cyrankiewicza na połączonym posiedzeniu komitetów honorowych Roku Kopernikowskiego i Roku Odrodzenia, „Trybuna Ludu”, 24.05.1953, nr 143, s. 3. Wstępem do przemówienia jest tekst: Upowszechnijmy wśród szerokich mas narodu życie i dzieło Kopernika i wielkie tradycje epoki Odrodzenia. Uroczyste wspólne posiedzenie komitetów honorowych Roku Kopernikowskiego i Roku Odrodzenia.
[358]
Gombrowiczowi donosi o tym Giedroyc, który zasłyszał to od Jana Kotta. List Jerzego Giedroycia do Witolda Gombrowicza, 19.06.1955 [w:] G G , s. 136.
[359]
W Dzienniku z 1956 roku Gombrowicz wspomina o mowie Cyrankiewicza, odnosząc się do krytyki krajowej: „sam wicepremier Cyrankiewicz wyciągnął w ten sposób zdanka z mojego dziennika, aby, potrząsając nimi przed narodem, krzyczeć: potworność!” (D Z I , s. 297).
[360]
K R , maj 1955, s. 76. Następne czerwiec i lipiec 1955, s. 78.
[361]
Zofia Chądzyńska, Co mi zostało z tych lat…, Łódź 1997, s. 92.
[362]
K R , październik 1955, s. 78.
[363]
WW , s. 146.
[364]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!, czyli Gombrowicz oczyma argentyńskich przyjaciół, Warszawa 2004, s. 31.
[365]
List Witolda Gombrowicza do Karola Świeczewskiego, 23.06.1954 [w:] G WA , s. 184.
[366]
Rozmowa z Gombrowiczem [wywiad Karola Świeczewskiego], „Kultura” 1956, nr 1, s. 41–49, przedruk: P WT I , s. 311–322.
[367]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!…, dz. cyt., s. 29.
[368]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, przełom kwietnia i maja 1959 (Listy Witolda Gombrowicza do Alicji de Barcza 1955–1966, oprac. Marek Zybura, „Odra” 2013, nr 2, s. 37–48, cytat s. 45). Listy Litki de Barcza znajdują się w archiwum Gombrowicza w Beinecke Library. Z kolei jego listy do niej są rozproszone. Część, czterdzieści sześć listów, odziedziczyła Nina Taylor-Terlecka, żona Tymona Terleckiego, któremu Litka de Barcza zostawiła owe listy. Niestety Taylor-Terlecka zignorowała moje prośby
o przejrzenie niepublikowanej korespondencji, ale fragmenty można znaleźć w jej referacie: Nina Taylor-Terlecka, Gombrowicz i Alicja de Barcza [w:] Witold Gombrowicz. Nasz współczesny. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w stulecie urodzin pisarza. Uniwersytet Jagielloński – Kraków, 22–27 marca 2004, red. Jerzy Jarzębski, Kraków 2012, s. 774–782. Drugą część listów Litka de Barcza zostawiła przyjacielowi Rudolfowi Richterowi w Niemczech. Ta część została opracowana do druku przez Marka Zyburę, patrz: Listy Witolda Gombrowicza…, dz. cyt., oraz: Marek Zybura, Dudeczku mój drogi… Droga Alice… O pewnej amitié amoureuse à trois w dziejach niemieckiej twórczości Witolda Gombrowicza, „Teksty Drugie” 2014, nr 4, s. 319–337. [369] Nina Taylor-Terlecka, Gombrowicz i Alicja de Barcza, dz. cyt., s. 775, 776. [370]
Wspomnienie Małgorzaty Wickenhagen [w:] J P , s. 240.
[371]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!…, dz. cyt., s. 35.
[372]
Wspomnienie Małgorzaty Wickenhagen, dz. cyt., s. 240.
[373]
Krystyna Eichler-Jukowiczowa (tak naprawdę tekst napisał Witold Gombrowicz) opublikowała artykuł Kursy filozoficzne Gombrowicza, „Głos Polski”, 25.10.1955, nr 2487, s. 2. Więcej na temat kursu: Klementyna Suchanow, Argentyńskie przygody Gombrowicza, Kraków 2005, s. 187–191.
[374]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!…, dz. cyt., s. 45.
[375]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] G WA , s. 180.
[376]
Wspomnienie Zofii Chądzyńskiej [w:] J P , s. 235.
[377]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] G WA , s. 181.
[378]
Krystyna Eichler-Jukowiczowa (Witold Gombrowicza, dz. cyt. Podobnie następne.
Gombrowicz),
Kursy
filozoficzne
[379]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!…, dz. cyt., s. 42.
[380]
Zofia Chądzyńska, Co mi zostało z tych lat…, dz. cyt., s. 107.
[381]
Wspomnienie Małgorzaty Wickenhagen, dz. cyt., s. 240. Następne s. 241, 239.
[382]
Słowa Walerii Fuksy, patrz: es, Wieczór „Kultury”, „Głos Polski”, 11.11.1955, nr 2485, s. 5. Podobnie następne.
[383]
Założony w 1940 roku przez Jeremiego Stempowskiego oraz Bolesława Schreibera i Jerzego Dittmara. Patrz: Józefa Radzymińska, Czternaście lat mroku, Kraków 1978, s. 65. Patrz także: es, 15 lat pracy Klubu Polskiego, „Głos Polski”, 14.10.1955, nr 2481, s. 5, 6.
[384]
[Odczyty. Komunikat Klubu Polskiego], „Głos Polski”, 15.10.1954, nr 2429, s. 7; [Odczyty. Komunikat Klubu Polskiego], „Głos Polski”, 22.10.1954, nr 2430, s. 7.
[385]
Pierwszą liczbę podaje kronika Klubu Polskiego, przechowywana do dzisiaj w Klubie Polskim w Domu Polskim przy ulicy J.L. Borgesa 2076 w Buenos Aires. Drugą podaje J.S. (Jeremi Stempowski), Gombrowicz w ogniu dyskusji, „Głos Polski”, 19.11.1954, nr 2434, s. 6.
[386]
J.S., Gombrowicz w ogniu dyskusji, dz. cyt. Podobnie następny.
[387]
Wspomnienie Wandy Jezierskiej, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[388]
J.S., Gombrowicz w ogniu dyskusji, dz. cyt.
[389]
es, 15 lat pracy Klubu Polskiego, dz. cyt.
[390]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej [w:] Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!…, dz. cyt., s. 49. Korzystam także z relacji Marii Świeczewskiej-Wanke podczas rozmów w roku 2000 w San Isidro.
[391]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 3.11.1954 [w:] G G , s. 120.
[392]
D Z I , s. 193. Następny s. 194.
[393]
Wspomnienie Małgorzaty Wickenhagen, dz. cyt., s. 241.
Poszukiwanie żony [394]
Wspomnienie Haliny Grodzickiej [w:] G WA , s. 194. Podobnie następne.
[395]
Wspomnienie Alicji Giangrande [w:] Krzysztof Miklaszewski, Distancia, Witoldo!, czyli Gombrowicz oczyma argentyńskich przyjaciół, Warszawa 2004, s. 107.
[396]
D Z I , s. 186.
[397]
Wspomnienie Marii Świeczewskiej, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[398]
K R , wrzesień 1956, s. 84.
[399]
Zofia Chądzyńska, Gombrowicz w Argentynie, „Twórczość” 1972, nr 4, s. 85–87.
[400]
Rozmowa z Ireną Nawrot, 2000 rok. Irena Nawrot jest także autorką artykułu Gombrowicz opublikowanego po śmierci pisarza, „Głos Polski” (Buenos Aires), 15.08.1969, s. 3.
[401]
Wspomnienie Zofii Chądzyńskiej [w:] G WA , s. 207. Następny s. 208, 209.
[402]
Roman Jasiński, Zmierzch starego świata. Wspomnienia 1900–1945, Kraków 2006, s. 458.
[403]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 9.09.1954, BL , box 137, folder 2477.
[404]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 18.12.1954, BL , box 137, folder 2477.
[405]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 2.09.1953, BL , box 137, folder 2477.
[406]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 15.11.1953, BL , box 137, folder 2477.
[407]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 9.09.1954, dz. cyt.
[408]
Jan Lechoń, Dziennik, t. 3, Warszawa 1993, s. 98 (wpis z kwietnia 1953). Patrz także pierwszy fragment Dzienników Gombrowicza w „Kulturze”, w którym komentuje artykuł Lechonia Literatura polska i literatura w Polsce, na co Lechoń odpowiada w swoim Dzienniku (s. 11, 12, 14, wpis z 20.04.1953).
[409]
Lechoń określa Gombrowicza następująco: „spokojny wariat o nieubłaganej logice”. Kończy ten passus słowami: „Bardzo to wszystko dobrze napisane, chwilami bardzo śmieszne – ale niech on się tym sam zajmuje. Co mi do tego?” (tegoż, Dziennik, dz. cyt. s. 237, 238, wpis z 28.10.1953).
[410]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 9.09.1954, dz. cyt.
[411]
D Z I I , s. 180 (wpis z 1959). Wtedy Gombrowicz przeczytał fragmenty Dzienników
Lechonia w „Wiadomościach” (19.04.1959, nr 16). [412]
D Z I , s. 251.
[413]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, niedatowany (ok. końca 1954 roku), rozpoczynający się od słów: „Kochany, za list dziękuję. Postaram się omówić te sprawy z Giedyńskim…”, BL , box 137, folder 2477.
[414]
Jan Lechoń nazywał się właściwie Leszek Józef Serafinowicz. List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 24.10.1954, BL , box 137, folder 2477.
[415]
Jan Lechoń, Dziennik, dz. cyt., s. 816 (wpis z marca 1956). List ten Lechoń zaraz potem zgubił.
[416]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, 27.03.1956 [w:] Listy Witolda Gombrowicza do Alicji de Barcza 1955–1966, oprac. Marek Zybura, „Odra” 2013, nr 2, s. 37–48.
[417]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 6.06.1956, BL , box 137, folder 2477.
[418]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 29.07.1956, BL , box 137, folder 2477.
[419]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, 30.07.1954 [w:] Nina Taylor-Terlecka, Gombrowicz i Alicja de Barcza [w:] Witold Gombrowicz. Nasz współczesny. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w stulecie urodzin pisarza. Uniwersytet Jagielloński – Kraków, 22–27 marca 2004, red. Jerzy Jarzębski, Kraków 2010, s. 778. Podobnie następny.
[420]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 10.10.1951, BL , box 137, folder 2477.
[421]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 16.10.1951, BL , box 137, folder 2477.
[422]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, 29.10.1955 [w:] Listy Witolda Gombrowicza do Alicji de Barcza…, dz. cyt., s. 40. Następny s. 41.
[423]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, ok. października 1950 (list, w którym zwraca się do niego jeszcze per „Pan”), BL , box 137, folder 2477.
[424]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 9.09.1954, dz. cyt.
[425]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, 5.12.1955 [w:] Listy Witolda Gombrowicza do Alicji de Barcza, dz. cyt., s. 41. Następne s. 43, 40, 38.
[426]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, 12.07.1951 [w:] Nina Taylor-Terlecka, Gombrowicz i Alicja de Barcza…, dz. cyt., s. 778.
[427]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 5.11.1953, BL , box 137, folder 2477.
[428]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, maj 1956, BL , box 137, folder 2477. Podobnie następny.
[429]
List Litki de Barcza do Witolda Gombrowicza, 20.07.1955, BL , box 137, folder 2477. Podobnie następny.
[430]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, 27.07.1955 [w:] Listy Witolda Gombrowicza do Alicji de Barcza…, dz. cyt., s. 39. Podobnie następny, kolejny s. 44.
[431]
K R , wrzesień 1956, s. 84: „Ofensywa Ady. Pomysł mariażu z Zosią”.
[432]
List Witolda Gombrowicza do Litki de Barcza, 23.05.1957 [w:] Listy Witolda Gombrowicza do Alicji de Barcza…, dz. cyt., s. 44.
[433]
K R , luty 1954, s. 72.
[434]
K R , październik 1954, s. 74.
[435]
Patrz wspomnienia Antonia [w:] Santy Arriazu, Antonio El Bailarín. Memorias de viva voz, Barcelona 2006, s. 143–149. O homoseksualizmie wspomina na s. 265.
[436]
Witold Gombrowicz, One chcą być kwiatami, przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I , s. 121.
Impresario w Paryżu i w Warszawie [437]
List Jerzego Giedroycia do Witolda Gombrowicza, 3.06.1954 [w:] G G , s. 108.
[438]
List Jerzego Giedroycia do Witolda Gombrowicza, 3.10.1954 [w:] G G , s. 115. Podobnie następny.
[439]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 12.10.1954 [w:] G G , s. 116.
[440]
Wspomnienie François Bondy’ego [w:] G WE , s. 73. Następne s. 73, 74.
[441]
Więcej na temat „Preuves”: Pierre Grémion, Konspiracja wolności. Kongres Wolności Kultury w Paryżu (1950– 1975), przeł. Jan Maria Kłoczowski, Warszawa 2004, i w antologii: Preuves, une revue européene à Paris, Paris 1989; także: Pierre Grémion, Preuves dans le Paris de guerre froide, „Vingtième Siècle. Revue d’histoire”, styczeń– marzec 1987, nr 13, s. 63–82.
[442]
Wydany przez Gallimarda w 1953 roku, sfinansowany przez Kongres Wolności Kultury.
[443]
François Bondy, Witold Gombrowicz, Ferdydurke, „Preuves”, październik 1953, nr 32, s. 97, 98.
[444]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 23.09.1953 [w:] G G , s. 88.
[445]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, październik 1953 [w:] G G , s. 92.
[446]
François Bondy, Witold Gombrowicz, Ferdydurke, dz. cyt., s. 97, 98, przedruk: WO S I I , s. 213. Podobnie następne. Bondy nazywa autora „młodym” i gdy wspomina o wydaniu polskim z 1937 roku, dodaje, że autor „zapewne nie dosięgnął jeszcze trzydziestki” – w 1937 roku Gombrowicz miał trzydzieści trzy lata, a w 1953 roku − czterdzieści dziewięć.
[447]
Zbiór tekstów Gombrowicza w „Preuves”, nr 34 z grudnia 1953 roku poprzedził wstęp Konstantego A. Jeleńskiego, Witold Gombrowicz (s. 8, 9). Pod tytułem Textes de Witold Gombrowicz ukazały się À la légation de Pologne (s. 10–12), Puissance de la forme (s. 13–15), Filimor doublé d’un enfant (s. 15, 16), tłumaczone przez Jeleńskiego i Andrégo Prudhommeaux. Prudhommeaux tłumaczył także z Miłoszem Zniewolony umysł i odezwał się w sprawie Miłosza, Le cas Milosz, „Preuves” 1952, nr 12, s. 62, 63.
[448]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 4.12.1953 [w:] G G , s. 94.
[449]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 22.12.1953 [w:] G G , s. 97.
[450]
List René Julliarda do Witolda Gombrowicza, 26.03.1954, „L’Herne. Gombrowicz” 1971, s. 245, 246.
[451]
Jean-Claude Lamy, René Julliard, Paris 1992, s. 28, 29.
[452]
Patrz wzmianka w D Z I , s. 128 (nazwisko błędnie zapisane jako Marril Alberes).
[453]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau [w:] G WE , s. 98. Nadeau twierdzi w tym wspomnieniu, że jeszcze przed publikacją w „Preuves” agitował jako redaktor „Les Lettres nouvelles” za wydaniem Ferdydurke, i wspomina, iż jednym z powodów odrzucenia (po publikacji fragmentów w „Preuves”) było złe tłumaczenie książki. Tłumaczenie francuskie zostało rozpoczęte w maju 1956 (Gombrowicz z Rolandem Martinem, pseud. Brone), ewentualnie Nadeau mógł mieć na myśli tłumaczenie fragmentów z „Preuves” przez Jeleńskiego i Prudhommeaux i na jego podstawie, a nie hiszpańskiego tłumaczenia Ferdydurke, została podjęta decyzja.
[454]
Listy Witolda Gombrowicza do Olgi Scherer-Wirskiej, 29.09.1954 i 7.04.1957 [w:] J P , s. 251, s. 256. Następny s. 251.
[455]
K R , grudzień 1954, s. 74. Podobnie następny.
[456]
Poniższe recenzje udało mi się odnaleźć w 2000 roku, tylko pierwsza została jak dotąd przedrukowana po polsku: O sile ciążenia i łasce, przeł. Klementyna Suchanow, „Znak” 2009, nr 649, s. 80, 81; Vitold Gombrowicz, [rec. La gravedad y la gracia Simone Weil], „El Hogar”, 9.03.1956, nr 2416, s. 59; Witold Gombrowicz, Carne y cuero. BARO M ET RO [rec. książki Felicien Marceau], „Ciclón” (Kuba), maj 1956, nr 3, s. 51; Witold Gombrowicz, [rec. Cuentos fríos Virgilia Piñery], „El Hogar”, 28.12.1956, nr 2456, s. 96; Witold Gombrovicz, [rec. El oro de sus cuerpos Charles’a Gorhama], „El Hogar”, 15.03.1957, nr 2467, s. 64.
[457]
Witold Gombrowicz, Filimor forrado de niño, „Mundo Argentino”, 30.05.1956, nr 2363, s. 46.
[458]
K R , sierpień 1955, s. 78.
[459]
Lekarstwa podane w maju 1955 (K R , s. 76).
[460]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 15.02.1956 [w:] LD R , s. 41. W Kronosie Gombrowicz umieszcza informację: „List od Janusza, że chcą wydać Ferd. w Polsce”, w maju 1956 roku. Brak jakiejkolwiek wzmianki w lutym o cytowanym pierwszym liście Janusza. Widocznie dopiero drugi list, w którym Janusz musiał (jego listy z tego czasu się nie zachowały) rozwiać wątpliwości brata i zakomunikować mu jasno, że jest taka szansa, by Ferdydurke była wydana, został wzięty przez Witolda na poważnie.
[461]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 15.05.1956 [w:] LD R , s. 45.
[462]
Cytat za: Ankieta „Kultury” Literatura emigracyjna a Kraj, „Kultura” 1956, nr 12, s. 49.
[463]
Witold Gombrowicz, [Ankieta „Kultury” Literatura emigracyjna a kraj], „Kultura” 1956, nr 12, s. 52, przedruk: P WT I , s. 401–403. Cytat s. 402. Herling-Grudziński pisze, nie przebierając w słowach: „Dziś, w dziewięć lat po tym pierwszym szaleństwie [uchwała z 1947 roku], można by zapewne na określenie jego recydywy użyć zamiast czterech literek tylko jednej, ale za to znacznie bardziej dosadnej. Podjęcie tej uchwały właśnie w okresie »czterech dni, które wstrząsnęły Polską«, uważam przy tym dodatkowo za objaw niewiarygodnej głupoty” („Kultura” 1956, nr 12, s. 53).
[464]
Juliusz Mieroszewski, Dialog, „Kultura” 1956, nr 9, s. 3–11.
[465]
Takiego porównania używa w liście do Jerzego Gombrowicza, 14.04.1957 [w:] LD R , s. 95.
[466] [467]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 10.05.1956 [w:] LD R , s. 43.
W liście do Jeleńskiego z 28 kwietnia 1958 Gombrowicz, może po lekturze popularnych Ćwiczeń stylistycznych Raymonda Queneau z 1947 roku, w których ten
przerabia na dziewięćdziesiąt dziewięć sposobów tę samą anegdotę, uznał go za dobrego stylistę do przekładu Ferdydurke (WO S I I , s. 15). [468]
List Witolda Gombrowicza do Olgi Scherer-Wirskiej, 18.06.1956 [w:] J P , s. 255; także BL , box 10, folder 362.
[469]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 7.03.1951 [w:] LD R , s. 36.
[470]
List Janusza Gombrowicza do Witolda Gombrowicza, 4.06.1950, A RG .
[471]
List Janusza Gombrowicza do Witolda Gombrowicza, 7.02.1952, A RG .
[472]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej, 15.02.1956 [w:] LD R , s. 42.
[473]
List Janusza Gombrowicza do Witolda Gombrowicza, 2.09.1953, A RG .
[474]
Wspomnienie Ireny Możdżeńskiej [w:] J P , s. 82. Następne s. 81, 80.
[475]
O Jerzym Gombrowiczu pisze Dominika Świtkowska w A to był Gombrowicz!, Warszawa 2012. Książka zawiera wywiady z osobami, które znały Jerzego, a także reprint niektórych dokumentów. Papiery Jerzego Gombrowicza (dokumenty, rękopisy, maszynopisy) są zdeponowane w Muzeum Literatury w Warszawie. Więcej materiałów znajduje się w Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli (artykuły prasowe, zdjęcia).
[476]
Jako młody chłopak Jerzy Gombrowicz brał udział w zebraniach Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego z Dmowskim, wiadomo też o jego późniejszej aktywności w ramach BBWR , a przez rodzinę żony, Pruszaków, mógł odczuwać pewną sympatię w stosunku do socjalisty Kazimierza Kellesa-Krauza. O nim i jego działalności jako socjalisty i pedagoga w regionie radomskim pisał Timothy Snyder, Nacjonalizm, marksizm i nowoczesna Europa Środkowa. Biografia Kazimierza Kellesa-Krauza, przeł. Marta Boguta, Warszawa 2010.
[477]
List Jerzego Gombrowicza do Witolda Gombrowicza, 1.03.1957, A RG .
[478]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Gombrowicza, 23.01.1957 [w:] LD R , s. 79. Witold w tym liście wspomina, że dostał od Jerzego jeden list albo jeszcze z Rumunii, albo już z Polski zaraz po powrocie po wojnie.
[479]
Doniesienie 17/55, inf.[ormator] ps.[eudonim] Obora, donos przyjął ppor. J. Łazarczyk w Radomiu dnia 7.10.1955, Kielce, 14.10.1955, I P N Kielce 00S /2029, t. 5, k. 22.
[480]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Gombrowicza, 14.09.1957 [w:] LD R , s. 94.
[481]
Doniesienie nr 9/56, inf.[ormator] ps.[eudonim] Megan, donos przyjął ppor. J. Łazarczyk w Radomiu dnia 12.09.1956 o godz. 15.00 na LK Róża, Kielce, 27.09.1956, I P N Kielce 00S/2029, t. 5, k. 86.
[482]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 21.05.1957 [w:] LD R , s. 102.
[483]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Gombrowicza, 14.09.1957 [w:] LD R , s. 95.
[484]
Mirosław Azembski, Dwie godziny z Gombrowiczem, „Miesięcznik Literacki” 1975, nr 9, s. 68–72.
[485]
Patrz: listy Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 29.06.1956 i 3.07.1956 [w:] G G , s. 164 i 167.
[486]
D Z I , s. 307. Następne s. 306–308.
[487]
Zygmunt Kałużyński, Indywidualista i jego pedagodzy, „Trybuna Literacka” 1958, nr 7, s. 3.
[488]
Audycja Wojciecha Natansona i Artura Sandauera, Nad książkami Witolda Gombrowicza, Radio Warszawa, 5.01.1957.
[489]
Ludwik Flaszen, Ferdydurke Gombrowicza [rubryka „Nowość z dwudziestolecia”], „Życie Literackie” 1956, nr 28; Andrzej Kijowski, „Lwem jesteś tylko…” czyli o ferdydurkizmie, „Twórczość” 1957, nr 5, s. 102–107; tenże, Szkoła podejrzeń i jej profesor, „Przegląd Kulturalny” 1958, nr 4; tenże, Przegląd prasy, „Twórczość” 1958, nr 12, s. 156; Jan Błoński, Komentarz do Gombrowicza, „Przegląd Kulturalny” 1957, nr 29. Listę recenzji Ferdydurke z 1957 roku zamieszcza w swojej książce Łukasz Garbal, Ferdydurke. Biografia powieści, Kraków 2010, s. 229–232.
[490]
Andrzej Kijowski, „Lwem jesteś tylko…” czyli o ferdydurkizmie, dz. cyt., s. 102. Podobnie następny, kolejny s. 103.
[491]
Pierwsze wydanie jest datowane na rok 1938, choć ukazało się w 1937 roku, powojenne wydanie wyszło pod koniec 1956, ale dostępne stało się w 1957, co daje dokładnie dwadzieścia lat.
[492]
Ludwik Flaszen, Ferdydurke Gombrowicza, dz. cyt.
[493]
Jerzy Broszkiewicz, Pożegnanie z egzystencjalizmem, „Dziennik Polski” 1946, nr 216, s. 5.
[494]
D Z I , s. 324.
[495]
D Z I I , s. 14.
[496]
List Witolda Gombrowicza do Tadeusza Byrskiego, 29.04.1957, „Słowo Ludu” 1957, nr 29 – Byrski opublikował ich korespondencję w prasie kieleckiej. Obiekcje, acz innego rodzaju, przedstawiła Komisja Kultury przy K C P ZP R (przewodniczący Leon Kruczkowski), która miała wątpliwości, czy wystawienie Ślubu w Kielcach będzie „odpowiednim pokarmem dla kieleckiej ziemi”.
[497]
Odpowiedź Witolda Gombrowicza na korespondencję, „Słowo Ludu” 1957, nr 35.
[498]
opublikowaną
przez
Byrskiego
List Witolda Gombrowicza do Artura Sandauera, 1.04.1957 [w:] WO S I , s. 187.
[499]
Określenia tego używa Puzyna w Filipice przeciw repertuarom, „Nowa Kultura”, 12.12.1954, nr 50, s. 3.
[500]
Czekając na Godota Samuela Becketta wystawiono na początku 1957 roku w Teatrze Współczesnym w Warszawie, a Krzesła Eugène’a Ionesco pojawiły się w Katowicach, w Krakowie (w reżyserii Jerzego Grotowskiego), a potem w Teatrze Dramatycznym (tu zagrała Halina Mikołajska).
[501]
O Halinie Mikołajskiej oraz przedstawieniu Iwony można się więcej dowiedzieć z książki Joanny Krakowskiej, Mikołajska. Teatr i PRL, Warszawa 2011.
[502]
Patrz: Kronika Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4, s. 69. Wywiad Marii Napiontkowej z Barbarą Krafftówną z 2004 roku, cytaty w: tejże, Shakespeare à rebours, „Pamiętnik Teatralny” 2004, z. 1–4, s. 616.
[503]
Czasami skakałam w kosmos [wywiad Jana Bończy-Szabłowskiego z Barbarą Krafftówną], „Rzeczpospolita”, 3.12.2008, s. A 18, A 19.
[504]
Wiesława Czapińska, Halina Mikołajska [wywiad], „Ekran” 1958, nr 7, s. 4. Podobnie następny.
[505]
Grała ją Wanda Łuczycka, Króla zagrał chwalony Stanisław Jaworski, Księcia Filipa – Mieczysław Gajda, a Szambelana – Czesław Kalinowski. Scenografię stworzył Andrzej Sadowski, a muzykę Augustyn Bloch. Przedstawienie było później transmitowane w telewizji − w kwietniu 1958 roku.
[506]
Tak opisuje jej rolę Konrad Eberhardt, Próba sceny Gombrowicza, „Orka” 1957, nr 28, s. 6. W „Orce”, piśmie kulturalnym dla ludowców, jednym z redaktorów był Stanisław Piętak.
[507]
Relacja Konstantego Puzyny, Teatr Dramatyczny w Warszawie (1955–1950), „Pamiętnik Teatralny” 1965, z. 3–4, s. 361–384, cytat s. 374.
[508] [509]
Konrad Eberhardt, Próba sceny Gombrowicza, dz. cyt.
Karolina Beylin, Więc jaka jest ta „Iwona”, „Express Wieczorny”, 28.12.1957, nr 308, s. 6. Z recenzji Beylin wynika, że były inne recenzje, nieujęte w Bibliografii zawartości czasopism ani w książce Joanny Krakowskiej o Mikołajskiej. Wskazuje na to zdanie: „Jedni recenzenci potraktowali sztukę z daleko idącą rezerwą, posuwając się nawet do wątpliwości, czy Gombrowicz sam chciał tę sztukę widzieć na scenie […]” – takie twierdzenie nie pada w żadnej ze znanych mi recenzji. Oprócz cytowanych w tej książce recenzji ukazały się jeszcze: reżimowego Jaszczy (Jan Alfred Szczepański), Filidor dzieckiem podszyty, „Trybuna Ludu” 1957, nr 341, s. 6; August Grodzicki, Ludzie „upupieni”, „Życie Warszawy” 1957, nr 287, s. 5. Wyszła także zapowiedź spektaklu z krótkimi wywiadami z aktorami: S. Dr., Prapremiera „Iwony – księżniczki Burgunda” w Teatrze Dramatycznym, „Kurier Polski”, 26.11.1957, nr 73.
[510]
Jan Kott, Pełnoletnia „Iwona”, „Przegląd Kulturalny” 1958, nr 2, s. 5, 7. W swojej recenzji Kott skupił się na psychologicznej warstwie sztuki, z odwołaniem do szkolnych obsesji, obecnych w Ferdydurke i właściwych takim młodym pisarzom jak Alfred Jarry. Nazywa to „psychomachią Gombrowiczowską”. O roli Krafftówny pisze: „Krafftówna w roli Iwony była doskonała; limfatyczna, przewrotna i tak drażniąca, że sam miałem ochotę ją zabić. Rzeczywiście istniała samą swoją obecnością, prowokowała swoją nieokreślonością”. Podkreśli, że to Jaworski jako Król „najbardziej utrafił w ton gombrowiczowski”, to znaczy „umiał zdobyć się na pełną naturalność, nie zauważał dziwaczności sytuacji i przez to był niepokonanie zabawny”.
[511]
K TT [Krzysztof Teodor Toeplitz], Gdyby Szekspir był Polakiem, „Nowa Kultura”
1957, nr 50, s. 6. [512]
Ten aspekt komediowy podnosi także Jan Kott, pisząc: „Dawno już tak się nie śmiałem w teatrze i nie wychodziłem z poczuciem tak wyraźnej satysfakcji”.
[513]
Dane podaje Konstanty Puzyna, patrz: Teatr Dramatyczny w Warszawie (1955–1950), dz. cyt., s. 382. Dla porównania Krzesła Ionesco (premiera: 27.08.1957; według internetowej Encyklopedii teatru: 25.08.1957, w niedzielę) w reżyserii Ludwika René grano 39 razy, Policjantów Sławomira Mrożka – 49 razy (premiera: 27.06.1958), Kartotekę Tadeusza Różewicza w reżyserii Wandy Laskowskiej (premiera: 25.03.1960) – 32 razy. Najwięcej – 151 razy – grano Wesele Wyspiańskiego w reżyserii Maryny Broniewskiej.
[514]
List Tadeusza Kantora do Witolda Gombrowicza, 1958, BL , box 6, folder 198, przedruk: Kronika Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4, s. 483.
[515]
Patrz: Kronika Witolda Gombrowicza…, dz. cyt., s. 60. Podaje się tu jako źródło dokument Związku Polskich Artystów Plastyków do Centralnego Zarządu Teatrów, Archiwum Akt Nowych, z. M K iS , sygn. 366/3161.
[516]
List Tadeusza Kantora do Witolda Gombrowicza, dz. cyt.
[517]
List Zaiksu do Janusza Gombrowicza (21.04.1958, A RG ) informuje, że 18 marca 1958 została zawarta umowa licencyjna z Teatrem imienia Słowackiego na rok 1958. Jeśli chodzi o Kantora, Gombrowicz będzie mocno obecny w innych jego przedstawieniach. Ferdydurke można rozpoznać w Umarłej klasie, a Ślub w Powrocie Odysa (w powojennej wersji przedstawienia). Przedstawienie w Słowackim miał reżyserować Bronisław Dąbrowski przy pomocy Jana Błońskiego i Tadeusza Kwiatkowskiego (patrz: List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 10.01.1958 [w:] LD R , s. 133).
[518]
Patrz: Kronika Witolda Gombrowicza, dz. cyt., s. 78. Cytowany jest dokument Centralnego Zarządu Teatrów za: Marta Fik, Kultura polska po Jałcie. Kronika lat 1944–1981, Warszawa 1991, s. 379.
[519]
Patrz: list Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 7.11.1957 [w:] LD R , s. 122.
[520]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 29.07.1957 [w:] LD R , s. 110.
[521]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 28.08.1957 [w:] LD R , s. 114.
[522]
Chodzi o Hannę Szarzyńską-Rewską.
[523]
Barbara Fijałkowska, Polityka i twórcy (1948–1959), Warszawa 1985, s. 418.
[524]
List Witolda Gombrowicza do Ireny Gombrowicz, 23.10.1957 [w:] LD R , s. 120.
[525]
Rita Gombrowicz, Gombrowicz prowokował nawet prezydenta Francji [wywiad Magdaleny Miecznickiej], „Dziennik”, 29.05.2007, h ttp ://w w w.e te a tr.p l /p l /a r tyk u l y/3 9 7 1 4 ,d r u k.h tm l , dostęp: 16.02.2017.
Wędrówki po Argentynie [526]
D Z I , s. 311, 312. Następny s. 282, kolejne s. 274, 298.
[527]
Estancja znajduje się w El Lenguaraz, koło miejscowości Lobería.
[528]
Rozmowa przeprowadzona z rodziną w 2016 roku.
[529]
D Z I I , s. 36. Następny s. 34, kolejne s. 45–49, 52–54.
[530]
WW , s. 172–179. Do opisu rejsu po Paranie wykorzystał wrażenia z rejsu do Goyi,
opisane w Dzienniku 1953–1956 jako Diariusz Rio Parana (D Z I , s. 312–318). Poza tym korzystał z podręczników chłopców z Tandilu, patrz: TG , s. 207. [531]
D Z I I , s. 75.
[532]
Mariano Betelú, Przyjazd [w:] TG , s. 197.
[533]
Wspomnienie Deolindy de Mauro [w:] G WA , s. 243–245; wspomnienie Deolindy de Mauro, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[534]
Mariano Betelú, Przyjazd, dz. cyt., s. 198. Następny s. 200.
[535]
Mariano Betelú, „Casita de Paz” [w:] TG , s. 202.
[536]
D Z I I , s. 76.
[537]
Jorge di Paola, Gombrowicz z Polski, Ferdydurke sama z siebie [w:] TG , s. 173, 174.
[538]
D Z I I , s. 84.
[539]
Jorge di Paola, Tango „Gombrowicz” [w:] TG , s. 256. Podobnie następny.
[540]
Mariano Betelú, Przy stoliku [w:] TG , s. 210. Podobnie następny.
[541]
Jorge di Paola, Tango „Gombrowicz”, dz. cyt., s. 252. Następny s. 258.
[542]
Mariano Betelú, La colimba [w:] TG , s. 223, 224.
[543]
Jorge Rubén Vilela, Witoldo [w:] TG , s. 187. Następny s. 188.
[544]
Jorge di Paola, Gombrowicz z Polski…, dz. cyt., s. 176. Następny s. 176, 177.
[545]
Jorge Rubén Vilela, Witoldo, dz. cyt., s. 188.
[546]
Jorge di Paola, Tango „Gombrowicz”, dz. cyt., s. 250.
[547]
Ukazują to wywiady Dominiki Świtkowskiej (tejże, A to był Gombrowicz!, Warszawa 2012).
[548]
Wspomnienie Mariana Betelú [w:] G WA , s. 248. Następne s. 249, 250.
[549]
Żaden Miguel nie pojawia się we wspomnieniach jako członek paczki z Tandilu. Także Gombrowicz, notując jego imię, nie wymienia go pośród imion chłopców z Rexa czy La Ideal (K R , s. 88, 90, od grudnia 1957 do kwietnia 1959). Pojawi się tylko raz, w sylwestra 1957 roku: „Nowy Rok – Miguel – na placu z Marlonem, Bianciotti – poprzednio Mariano Betelú”, co może znaczyć, że widział się z nim w sylwestra (K R , s. 88).
[550]
Wspomnienia Deolindy de Mauro [w:] G WA , s. 244.
[551]
List Witolda Gombrowicza do Pierre’a Javeta z wydawnictwa Julliard, 28.02.1958, BL , box 6, folder 189.
[552]
D Z I I , s. 128. Następne s. 126, 115, 124, 126.
[553]
Wspomnienie Zygmunta Grocholskiego, A RG , niepublikowane materiały do G WA .
[554]
D Z I I , s. 34. Następny s. 110.
[555]
Leopold Allub, Witold w Santiago [w:] TG , s. 319.
[556]
Sytuację opisuje Leopold Allub, tamże, dz. cyt., s. 327, 328.
[557]
Julio Mafud, La revolución sexual, Buenos Aires 1966, s. 102.
[558]
Książeczka wojskowa zawiera notatkę, która informuje: „Certificado de Nacionalización Voluntaria otorgado por el Juez Cesar R. [F]errier con fecha 30 de Septiembre último. Bs. As. 24 de Noviembre 1959” – z czego wynika, że wystąpił dobrowolnie o obywatelstwo argentyńskie i zostało mu ono przyznane przez sędziego Cesara R. [F]erriera dnia 30.09.1959, A RG .
[559]
Komisarz Eugenio J. Zappietro, kierownik badań historycznych (Director de Investigaciones Históricas) z Centro de Estudios Históricos Policiales Federal Argentina, który na moją prośbę sprawdził kartotekę policyjną w Buenos Aires, w mailu z 8 listopada 2015 stwierdził, że nie znaleziono żadnego potwierdzenia dotyczącego Witolda Gombrowicza: „Wzmiance o zatrzymaniu w Buenos Aires przeczą zbiory w Policji Portowej, gdzie odnotowywano przestępstwa (kartoteka sądowa) i wykroczenia (kartoteka policyjna). Nasz autor [Witold Gombrowicz] N I E P O S I A D A K A RTO TEK I , BRA K TEŻ Ś LA D U ZATRZY M A N I A W A K TA CH sporządzonych przez Policję Federalną”.
[560]
Książeczka nosi datę 24.11.1959.
[561]
D Z I I , s. 119.
[562]
Jorge di Paola, Tango „Gombrowicz”, dz. cyt., s. 250. Podobnie następny.
[563]
D Z I I , s. 240. Następne s. 240, 241, 244.
[564]
Po śmierci Santucha ostatnim sekretarzem ruchu został Luis Mattini (właśc. Juan Arnol Kremer), który wyjechał w 1977 roku do Szwecji i po wielu latach zainteresował się relacją pomiędzy Santuchem a Gombrowiczem. Rezultatem jest książka Cartas profanas. Novela de la correspondencia entre Santucho y Gombrowicz, Buenos Aires 2008. Składa się z listów (z początku oryginalnych, później wymyślonych) pomiędzy Santuchem a Gombrowiczem. Santucho pisze na przykład do Gombrowicza: „Ty jesteś potencjalnie rewolucjonistą, dlatego Cię lubię”. Mattini przyznał, że jest to poniekąd rozprawa pomiędzy nim samym, młodym rewolucjonistą, a starym człowiekiem. Patrz więcej: wywiad z Luisem Mattinim (Klementyna Suchanow, Królowa Karaibów, Warszawa 2013) i inne wywiady udzielone przez autora, np.: Mattini presentó su último libro: debate entre la rebeldía y la revolución, „La Vaca”, 20.05.2008 (h ttp ://w w w.l a va c a .o r g /n o ta s /m a tti n i - p r e s e n to - su - u l ti m o -l i br o / , dostęp: 17.02.2017).
Żegnaj, Argentyno [565]
Bertelsmann prosi o prawa do Ferdydurke i zastanawia się nad pozostałymi utworami, podobnie Neske; Fischer Verlag publikuje antologię polskich opowiadań Polen erzählt opracowaną przez Gerdę Hagenau.
[566]
Amerykańscy wydawcy zgłaszają się po prawa do Ferdydurke, Knopf wyraża także zainteresowanie Dziennikiem. O przygodach z wydawcami amerykańskimi pisze Krystyna Lipińska-Iłłakowicz, Gombrowicz i Ameryka: boje wydawnicze [w:] Witold Gombrowicz. Nasz współczesny. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w stulecie urodzin pisarza. Uniwersytet Jagielloński – Kraków, 22–27 marca 2004, red. Jerzy Jarzębski, Kraków 2010, s. 62–78.
[567]
D Z I I , s. 152. Podobnie następny, kolejny s. 154.
[568]
Wstęp Néstora Ibarry do francuskiego wydania Fikcji Borgesa, Paris 1951, s. 7.
[569]
Lies Wijnterp, Borges in France (1923–1964) [w:] Making Borges. The Early Reception of Jorge Luis Borges’s Work in France and the United States, praca doktorska, Radboud University, Nijmegen, s. 87–158, h ttp ://r e p o s i to r y.u b n .r u .n l /b i tstr e a m /h a n d l e /2 0 6 6 /1 5 0 6 4 8 /1 5 0 6 4 8 .p d f? se q u e n c e =1 , dostęp: 16.02.2017.
[570]
K.A. Jeleński, Witold Gombrowicz, „Preuves”, grudzień 1953, nr 34, s. 8.
[571]
[Wywiad z Witoldem Gombrowiczem (w rzeczywistości w całości napisany przez Gombrowicza)], „Evergreen”, jesień 1966, s. 2.
[572]
Mimo to reakcje na przedmowę Jeleńskiego były pozytywne, Miłosz na przykład pisał: „Pana wstęp jest doskonały. Jest to bardzo ważny krok naprzód w uświadamianiu polskiej literatury. Nagle Francuzi twierdzą, że »polska literatura jest w światowej awangardzie«. Długo musieli czekać, żeby to odkryć. Ale Październik + Gombrowicz + Jan Potocki robią pewną atmosferę”. Cytat za: list Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 28.10.1958 [w:] WO S I I , s. 33.
[573]
Jean Bloch-Michel, Ferdydurke ou la recherche de la maturité, „La Gazette de Lausanne”, 13–14.12.1958.
[574]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 15.04.1959 [w:] LD R , s. 187.
[575]
Mario Maurin, Une apocalypse bouffonne, „Les Lettres nouvelles”, 18.03.1959, s. 18–20.
[576]
D Z I , s. 145, 146. Następny s. 147.
[577]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 19.11.1958, [w:] LD R , s. 167. Napisze też: „ten s…syn Pasternak zabiera masę miejsca w prasie, ale postanowiłem się zemścić i usiłuję podbechtać Kota i Sandauera, aby zorganizowali polemikę w Paryżu na temat, iż Ferdy powinna była dostać Nobla […]” (list Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 1.12.1958 [w:] LD R , s. 171). Jeleński i Sandauer nie dadzą się przekonać do tego pomysłu.
[578]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 1.12.1958 [w:] WO S I I , s. 41, 42.
[579]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 17.12.1958 [w:] WO S I I , s. 45.
[580]
Oryginalny tekst brzmiał: „Exilé par l’ancien régime, bâilloné par Staline, l’auteur, champion de l’anticonformisme, triomphe aujourd’hui en Pologne”.
[581]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 10.11.1958 [w:] WO S I I , s. 36.
[582]
W liście Gombrowicz pisze do Jeleńskiego: „[…] obawiam się tylko tendencji prasy franc.[uskiej] wyzyskiwania elementu politycznego we wszystkim co zza Kurtyny”. O Nadeau pisze: „Przyznać muszę, że trochę mnie rozczarował, wyobrażałem sobie, że to wyższa klasa”. List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 23.11.1958 [w:] WO S I I , s. 41.
[583]
Mowa o nim w liście Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza z 19.11.1958 [w:] WO S I I , s. 37.
[584]
Jest to część odpowiedzi Gombrowicza z 14 grudnia 1958 na deprecjonujący tekst Zbigniewa Grabowskiego opublikowany w „Kulturze” 1959, nr 3, przedruk: P WT I , s. 438–443. Cytat ze s. 441. Następny s. 440.
[585]
Wspomnienie Konstantego A. Jeleńskiego [w:] G WE , s. 21. Następny s. 22.
[586]
List Witolda Gombrowicza do Virgilia Piñery, 27.01.1959, archiwum rodziny Juana Piñery, bratanka Virgilia w Hawanie (dziękuję Juanowi Piñerze za udostępnienie korespondencji). Pierwszy list, napisany 12 stycznia 1959 (zaczyna się: „Viva Fidel Castro!”), pozostał bez odpowiedzi Piñery.
[587]
List Witolda Gombrowicza do Humberta Rodrígueza Tomeu, niedatowany z 1959, archiwum rodziny Juana Piñery.
[588]
List Witolda Gombrowicza do Humberta Rodrígueza Tomeu, niedatowany, archiwum rodziny Juana Piñery.
[589]
List Virgilia Piñery do Witolda Gombrowicza, 3.02.1959, BL , box 8, folder 301.
[590]
List Virgilia Piñery do Witolda Gombrowicza, 14.12.1960, archiwum rodziny Juana Piñery.
[591]
List Witolda Gombrowicza do Virgilia Piñery, 28.02.1957, archiwum rodziny Juana Piñery. Chodziło o recenzję Cuentos fríos opublikowaną w „El Hogar”, 28.12.1956, nr 2456, s. 96. We wcześniejszym liście (23.02.1957) Gombrowicz pisał na temat recenzji: „Jest mi naprawdę przykro, że uznaliście ją za nieodpowiednią. Przemyślałem to dobrze, biorąc pod uwagę sytuację Virgilia. Recenzja naprawdę artystyczna jest nieskuteczna, choćby była nie wiem jak pochwalna. Na tym kontynencie pochwała jest kompletnie zdewaloryzowana i, poza tym, wszyscy by powiedzieli, że go chwalę, bo on pochwalił mnie. Dlatego napisałem notę polemiczną i nawet ostrą, która jednakże wprowadza pewną hierarchię w jego dziele – do tego stopnia, że ci, co ją poprawiali, protestowali: »kim on jest, żeby traktować go na równi z Sartrem, Borgesem…«. Jeśli chodzi o tę »dwuznaczność«, o której mówicie, nie rozumiem: wydaje mi się, że ton recenzji jest poważny i szczery i dobrze umiejscowiony na terenie duchowym. Jeśli jakieś zdanie wprowadzałoby niekorzystną interpretację, można by je poprawić”.
[592]
D Z I , s. 323. Następne s. 323, 324.
[593]
D Z I I , s. 147.
[594]
Wspomnienie Juana Carlosa Gómeza [w:] G WA , s. 230.
[595]
List Witolda Gombrowicza do Zofii Gawlikowskiej z domu Mauersberger, 3.11.1956 [w:] J P , s. 185, 186.
[596]
Asnito (z Dipim rozmawia Rajmund Kalicki) [w:] TG , s. 299.
[597]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 9.08.1959 [w:] LD R , s. 195.
[598]
List z Technische Universität z Berlina do Witolda Gombrowicza, 29.08.1961, podpisany przez Waltera Höllerera, BL , box 11, folder 401.
[599]
List ten datowany jest na 27.11.1961.
[600]
Patrz: François Bondy, Geschpräche mit zwei Autoren, „Der Monat” 1961, nr 150.
[601]
Wspomnienie Jorge Calvettiego [w:] G WA , s. 221, 222.
[602]
K R , s. 102.
[603]
Reside en Buenos Aires un Renombrado Escritor Polaco. Se trata del señor Witold Gombrowicz, cuya obra se publicó en varios idiomas, „La Prensa”, 20.07.1962, przedruk: W Buenos Aires mieszka renomowany polski pisarz. Mowa jest o panu Witoldzie Gombrowiczu, którego utwory wydano już w wielu językach [wywiad Jorge Calvettiego] [w:] P WT I , s. 329–334. O spotkaniu Calvettiego i o wywiadzie Gombrowicz pisze w Kronosie w lipcu 1962, s. 108.
[604]
W Buenos Aires mieszka…, dz. cyt., s. 332.
[605]
Tak notuje w Kronosie w sierpniu 1962, s. 108.
[606]
D Z I I I , s. 69. Następne s. 71, 67, 77.
[607]
Wspomnienie Jorge Calvettiego [w:] G WA , s. 221.
[608]
D Z I I I , s. 72. Podobnie następny, kolejne s. 75, 87–89.
[609]
W Dzienniku zapisuje datę 19 marca (D Z I I I , s. 89), w Kronosie 18 marca (K R , s. 109).
[610]
Mariano Betelú, Pożegnanie [w:] TG , s. 366. Podobnie następny.
[611]
Wspomnienie Juana Carlosa Gómeza, dz. cyt., s. 232.
[612]
Jerzy Cieniewicz, Gombrowicz w Argentynie, „Kierunki” 1970, nr 25, s. 7. Dedykacja brzmiała: „…dawnemu towarzyszowi z okropnych lat Banco Polaco z wyrazami przyjaźni”.
[613]
D Z I I I , s. 90.
[614]
D Z I I , s. 260.
[615]
Miguel Grinberg, Wspominając Gombrowicza, przeł. Ewa Zaleska, Rajmund Kalicki, Warszawa 2005, s. 38. Następny s. 36.
[616]
Gombrowicz udzielił w sumie czterech wywiadów po hiszpańsku, bo oprócz wydrukowanych był także wywiad radiowy przeprowadzony przez Piñerę w 1947 roku dla Radio El Mundo (dzisiaj dostępny w formie tekstu). Pierwszy wywiad opublikowano 4 kwietnia 1949 w „9 Artes” i stał za nim Adolfo de Obieta, następny ukazał się dopiero w 1962 roku (przeprowadzony przez Jorge Calvettiego), a 30 marca 1963 ukazał się wywiad przeprowadzony przez Miguela Grinberga dla „La Razón”.
[617]
Mówi autor „Ferdydurke”. Gombrowicz-geniusz nieznany [wywiad Miguela Grinberga], przeł. Rajmund Kalicki [w:] P WT I , s. 342. Następny cytat tamże.
[618]
Miguel Grinberg, Wspominając Gombrowicza, dz. cyt., s. 30.
[619]
Tę listę sporządził Mariano Betelú, patrz: tegoż, Pożegnanie, dz. cyt., s. 367 i 370.
[620]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha [w:] G WA , s. 283.
[621]
D Z I I I , s. 91.
[622]
K R , czerwiec 1961, s. 102. Następne: marzec 1962, s. 106 i kwiecień 1962, s. 106.
[623]
Gombrowicz pozostawił po sobie kartkę z imieniem i nazwiskiem Alberto Bazán, adresem domowym z Santa Lucía oraz jednostką, w której służył (Arsenal Naval). Była to ostatnia z notatek, które sporządził w notesie przed śmiercią (A RG ).
[624]
K R , grudzień 1961, s. 104; listopad 1962, s. 108; kwiecień 1962, s. 106.
[625]
Mariano Betelú, Pożegnanie, dz. cyt., s. 370. Następne s. 370, 371.
[626]
Miguel Grinberg, Wspominając Gombrowicza, dz. cyt., s. 14. Podobnie następny.
[627]
Jorge di Paola, Transatlantyk [w:] TG , s. 374, 376.
[628]
D Z I I I , s. 91, 92.
[629]
Wspomnienie Alejandra Rússovicha, dz. cyt., s. 283.
V III
„Federico C.”
Odmęt [630]
D Z I I I , s. 95. Następne s. 92, 93.
[631]
Jorge di Paola, Transatlantyk [w:] TG , s. 373.
[632]
K R , kwiecień 1963, s. 110. Wyliczenie błędne. Patrz: K R , przypis na s. 110.
[633]
D Z I I I , s. 95.
[634]
K R , kwiecień 1953, s. 68. Następne kwiecień 1963, s. 110.
[635]
D Z I I I , s. 105. Seria następnych cytatów ze s. 93–99 oraz 101, 106–108.
[636]
Mówi autor „Ferdydurke” – Gombrowicz – geniusz nieznany [wywiad Miguela Grinberga], przeł. Rajmund Kalicki [w:] P WT I , s. 342, 343.
IX
Przez Paryż do Berlina i z powrotem
Walka z Paryżem [637]
D Z I I I , s. 108. Następne trzy s. 107. Kolejny s. 109.
[638]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Jerzego Giedroycia, 13.11.1963, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons-Laffitte, K O R RED , Jeleński, t. 3.
[639]
Patrz: Vincent Giroud, Nicolas Nabokov. A Life in Freedom and Music, New York 2015, s. 344.
[640]
Giedroyc nie był zachwycony pomysłem zaproszenia Gombrowicza, pisał do Bohdana Osadczuka: „Jeleński […] gustuje właściwie jedynie w smaczkach literackich i traktuje tę całą imprezę jako jeszcze jedno seminarium Kongresu czy zjazd P EN Clubu. Jeleński lansował Gombrowicza, którego i Nabokow zdaje się, że akceptuje” (list Jerzego Giedroycia do Bohdana Osadczuka, 22.03.1963, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons-Laffitte, K O R RED , Osadczuk, t. 2, 1960–1963).
[641]
Wspomnienie Konstantego A. Jeleńskiego [w:] G WE , s. 28. Podobnie następny.
[642]
Mowa o tym w liście Konstantego A. Jeleńskiego do Czesława Miłosza, 10.07.1963, Czeslaw Milosz Archives. General Collection, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 661, box 31, folders 476–484. Podobnie następne.
[643]
Wspomnienie Konstantego A. Jeleńskiego [w:] G WE , s. 28. Następne s. 29, 30.
[644]
D Z I I I , s. 112. Podobnie następny.
[645]
List Jerzego Giedroycia do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, 1.07.1963, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons-Laffitte, K O R RED , Herling, t. 1, 1960–1963.
[646]
Patrz: korespondencja Witolda Gombrowicza i Jerzego Giedroycia od maja przez lato 1963 [w:] G G , s. 349–375.
[647]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 26.10.1962 [w:] G G , s. 339.
[648]
D Z I I I , s. 113. Następny s. 115, kolejne s. 110, 113, 116.
[649]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau [w:] G WE , s. 97.
[650]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Czesława Miłosza, 10.07.1963, dz. cyt.
[651]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau, dz. cyt.
[652]
D Z I I I , s. 133. Następny s. 160, 161.
[653]
List Witolda Gombrowicza do Maurice’a Nadeau, 2(3?).06.1962, BL , box 8, folder 262.
[654]
List Witolda Gombrowicza do Maurice’a Nadeau, 21.06.1961, BL , box 8, folder 262.
[655]
List Witolda Gombrowicza do Artura Sandauera, 17.07.1961 [w:] WO S I , s. 246.
[656]
List Witolda Gombrowicza do Maurice’a Nadeau, 1.08.1961, BL , box 8, folder 262.
[657]
List Witolda Gombrowicza do Artura Sandauera, 17.07.1961, dz. cyt., s. 246, 247. Podobnie następne.
[658]
List Witolda Gombrowicza do Artura Sandauera, 18.09.1961 [w:] WO S I , s. 248, 249.
[659]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau, dz. cyt., s. 99.
[660]
Mowa o oficjalnym dzienniku rządu Vichy z 28 października 1940. O całej historii pisze Jean-Claude Lamy, René Julliard, Paris 1992, s. 59. Julliard działał wtedy pod nazwą Sequana i wydawał jeszcze Avec Pétain, une nouvelle page d’histoire de France, Un seul chef: Pétain.
[661]
D Z I I I , s. 117. Następny s. 81, 82.
[662]
Wspomnienie François Bondy’ego [w:] G WE , s. 80.
[663]
Tak podsumowuje pobyt Gombrowicza w Paryżu w 1963 roku Marc Pierret, patrz: G WE , s. 123.
[664]
Witold Gombrowicz: stałem się instytucją narodową [wywiad Mathieu Galeya], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 263–267. Cytaty ze s. 266, 267.
[665]
D Z I I I , s. 117.
[666]
Witold Gombrowicz: stałem się instytucją narodową, dz. cyt., s. 266.
[667]
Witold Gombrowicz: trudno wyjść od niego takim samym, jakim się przyszło [wywiad Anne Guérin], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 268–273. Cytat ze s. 268, następne s. 268, 269.
[668]
Wspomnienie François Bondy’ego, dz. cyt., s. 80.
[669]
Rozmowa z Witoldem Gombrowiczem w Radio Wolna Europa, przeprowadzona 22 września 1963 r. [wywiad Tadeusza Nowakowskiego] [w:] P WT I I , s. 278–287, cytat s. 281. Podobnie następne.
[670]
D Z I I I , s. 135. O Gombrowiczu i Jeanie Genecie pisze Piotr Seweryn Rosół, Genet
Gombrowicza. Historia miłosna, Gdańsk 2016. Zapachy w Berlinie [671]
Więcej o Hansaviertel: Das Hansaviertel in Berlin und die Potentiale der Moderne, Berlin 2008; Bertram Janiszewski, Das alte Hansa-Viertel in Berlin: Gestalt und Menschen, b.m. 2009.
[672]
Można zwiedzić dzielnicę, kierując się zainstalowanymi tablicami informacyjnymi pokazującymi mapę budynków wraz z nazwiskami architektów.
[673]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 18.05.1963 [w:] G G , s. 350.
[674]
Wspomnienie Ingeborg Bachmann [w:] G WE , s. 172. Podobnie następny.
[675]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 29.05.1963 [w:] WO S I I , s. 95.
[676]
Wspomnienie Ingeborg Bachmann, dz. cyt., s. 171.
[677]
List Witolda Gombrowicza do Güntera Grassa, 23.08.1963, Akademie der Künste, Günter Grass Archiv, Briefe au Grass 03.1.2.
[678]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 19.09.1963 [w:] LD R , s. 333.
[679]
Wspomnienie Waltera Hasenclevera [w:] G WE , s. 199. Podobnie następny.
[680]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 17.12.1963 [w:] LD R , s. 344.
[681]
D Z I I I , s. 145.
[682]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 19.09.1963, dz. cyt., s. 333.
[683]
D Z I I I , s. 150. Następny s. 147.
[684]
Jean Genet, Ceremonie żałobne, przeł. Krystyna Rodowska, Gdańsk 1995, s. 26, 52, 53.
[685]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 15.06.1963 [w:] WO S I I , s. 98. Następne s. 97.
[686]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 23.06.1963, BL , box 1, folder 29.
[687]
List Witolda Gombrowicza do Juana Carlosa Gómeza, 21.07.1963 [w:] Witold Gombrowicz, Cartas a un amigo argentino, Buenos Aires 1999, s. 41–43, podobnie następne. Wybór listów Gómeza do Gombrowicza, patrz: Witold Gombrowicz, Listy do Juana Carlosa Gómeza, przeł. Ewa Zaleska, „Literatura na Świecie” 2001, nr 4, s. 5–28 (brak cytowanego listu).
[688]
Dziękuję Néstorowi Tirriemu za poszukiwania i wyjaśnienia „Leóna de Francia”.
[689]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 3.06.1963, BL , box 1, folder 29.
[690]
Wymienia je i kilka innych w Kronosie (K R , s. 114–118).
[691]
Zachowane wersje Kosmosu, BL , box 12, folder 454–462; box 13, folder 463–482, pierwsze strony powieści. Podobnie następny.
[692]
Witold Gombrowicz, Kosmos, Kraków 1988, s. 5.
[693]
Jeśli można wierzyć dokumentom w I P N , patrz: Sprawa Osadczuka, 21.12.1961, I P N /BU iA D /Warszawa, 01224/512. Dokumenty z lat pięćdziesiątych wskazują na jakiś rodzaj jego współpracy z polskim wywiadem. Osadczuk pracował wcześniej dla polskiej Misji Wojskowej w Berlinie.
[694]
List wydawnictwa Neske do Witolda Gombrowicza, 12.11.1958, BL , box 8, folder 267.
[695]
Oświadczenie Andrzeja Wirtha, 9.07.1963, I P N BU -00-1043-443. Dziękuję Dominice Świtkowskiej za udostępnienie kopii dokumentu.
[696]
Wspomnienie Waltraut Kurpiers [w:] G WE , s. 254–256.
[697]
D Z I I I , s. 145. Podobnie następne.
[698]
Takie przerywniki stosuje często w listach do Mariana Betelú.
[699]
D Z I I I , s. 140. Podobnie następny, kolejny s. 144, 145.
[700]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 17.11.1963 [w:] LD R , s. 340.
Atak [701]
Barbara Swinarska, O dystansie, czyli rozmowa z mistrzem, „Życie Literackie”, 22.09.1963, nr 38, przedruk: P WT I I , s. 145. Dziękuję za cenne informacje dotyczące tej sprawy Januszowi Majcherkowi oraz Wandzie Lacrampe.
[702]
D Z I I I , s. 163.
[703]
Raport Barbary Swinarskiej dla mjra Jerzego Kudasia, 26.08.1963, I P N BU 00170/599, s. 81.
[704]
Witold Gombrowicz, Tandeta, „Kultura” 1963, nr 9, przedruk: P WT I I , s. 15–22. Niemieckie tłumaczenie pod tytułem Schund, „Akzente” 1964, nr 4. Gombrowicz
pisał: „A więc w Polsce wykończono resztki zdychającej od paru lat wolności słowa. Wypowiedzi towarzysza Gomułki i innych towarzyszy nie pozostawiają w tym względzie żadnych wątpliwości: dość tego tam gadania, od dziś znowu ma zapanować zdrowa jednomyślność i konstruktywny zapał, pisarze i dziennikarze niech kroczą dziarsko i karnie ku »świetlanej przyszłości« – a styczność z Zachodem ma być zerwana lub ograniczona do zupełnie nieszkodliwego minimum” (s. 15). [705]
Raport Barbary Swinarskiej dla mjra Jerzego Kudasia, 26.08.1963, dz. cyt., s. 81.
[706]
Raport Barbary Swinarskiej dla mjra Jerzego Kudasia, 21.08.1963, I P N BU 00170/599, s. 78.
[707]
Raport Barbary Swinarskiej dla mjra Jerzego Kudasia, 26.08.1963, dz. cyt., s. 81.
[708]
Cytat za: Z dystansu. Z Barbarą Swinarską rozmawiają Hanna Baltyn i Janusz Majcherek, „Teatr”, wrzesień 1993, nr 9, s. 30–34, cytat s. 32, podobnie następny, kolejne s. 33. Zapytany w 2016 roku Sturm zaprzeczył, jakoby wypowiedział podobne słowa. Barbara Swinarska podaje, że byli wśród tej publiczności, oprócz Sturma i Völkera, Aglaia Hartig, Schwierizg, Schitthelm, Leni Langenscheidt, Klaus Weiffenbach i kilku innych, ale nie było Konrada Swinarskiego.
[709]
Określa ją tak w liście do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 15.10.1963 [w:] LD R , s. 337, 338.
[710]
D Z I I I , s. 170.
[711]
Raport mjra Jerzego Kudasia, 20.04.1963, I P N BU 00170/599, s. 5, 6. O Swinarskiej i sprawie Gombrowicza na podstawie dokumentów I P N pisała też Joanna Siedlecka, Operacja Gombrowicz, „Rzeczpospolita”, 6.12.2010.
[712]
W raporcie mjra Jerzego Kudasia z 29.04.1963 Swinarska mówi dużo o tej sprawie, w którą z ramienia Książki i Wiedzy miał być zaangażowany dyrektor Juliusz Burgin, opłacający pobyt Harlana, jego niemieckiej sekretarki, a nawet przyjazd przyjaciół (I P N BU 00170/599, s. 15).
[713]
Raport mjra Jerzego Kudasia, 20.04.1963, I P N BU 00170/599, s. 6.
[714]
Raport mjra Jerzego Kudasia, 29.04.1963, I P N BU 00170/599, s. 10–24. Następne s. 16, 15, 23.
[715]
Raport Barbary Swinarskiej, 7.06.1963, I P N BU 00170/599, s. 73.
[716]
W archiwum K C P ZP R zachował się skrypt książki, patrz: Archiwum Akt Nowych, K C P ZP R , Wydział Propagandy i Agitacji, Kancelaria 1960–1963, sygn. 237/V I I I – 471. Dziękuję Wandzie Lacrampe i Maciejowi Grigoricowi za rozmowę i informacje o Harlanie i Żywulskiej.
[717]
Gombrowicz napisał list z kondolencjami do Fundacji Forda po śmierci Kennedy’ego, adresowany do Karla Haasa, 23.11.1963, BL , box 3, folder 103.
[718]
Globke w 1964 roku zaskarży Harlana za wykorzystanie niemieckich dokumentów państwowych w polskiej publikacji, ale proces przegra.
[719]
O procesie obszernie donosi poufna notatka z 27.08.1963, przysłana z polskiej ambasady, Archiwum M S Z , Odpowiedzialność zbrodniarzy wojennych [procesy zbrodniarzy hitlerowskich w N RD (sędziowie hitlerowscy, H. Globke), korespondencje, notatki], 1960, 1962–1963, z. 17, w. 44, t. 225, s. 92–101.
[720]
Informacja o Jerzym Kudasiu-Bronisławskim (ur. 1930) z Departamentu I I , Wydział I za stroną IPN: h ttp ://ka ta l o g .b i p .i p n .g o v.p l /s h o w D e ta i l s.d o ?
i d x=K&k a ta l o g Id =2 &s u b p a g e Ka ta l o g Id =2 &p a g e N o =1 &n a m e Id =2 4 1 5 6 &o s o b a Id =4 7 9 9 0 & , dostęp: 17.02.2017. Kudaś był zwolennikiem kursu nacjonalistycznego
szefa S B Mieczysława Moczara. Według zaświadczenia z 7.02.1966: „[…] jako funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa brał udział w latach 1949–1950 w walce z bandami i reakcyjnym podziemiem” (I P N BU 003088/164 t.1, k. 138). W archiwum polskiego M S Z znajduje się tylko jedna wzmianka na temat Gombrowicza (Raport polityczny Misji Wojskowej PRL w Berlinie za okres od 16 maja do 15 listopada 1963 r., archiwum M S Z [w:] Raporty polityczne. Raport polityczny Misji Wojskowej PRL w Berlinie za okres od 16 maja do 15 listopada 1963 r., D . I V 10/67, t. 242, s. 36– 44). Napisano tam: „W ostatnim okresie obserwuje się również większą ilość stypendystów Fundacji Forda w Berlinie Zach. (obecnie 8 osób, wśród nich W. Gombrowicz i znana pisarka Ingeborg Bachmann z Austrii). Na początku przyszłego roku ma przybyć dalszych sześciu stypendystów” (s. 43). [721]
Jerzy Kudaś, Notatka dot. emigracyjnego pisarza polskiego Witolda Gombrowicza [Raport Barbary Witek-Swinarskiej], 21.08.1963, I P N BU 00170/599, s. 78, podobnie następny. Raport musiał zostać przekazany ustnie i spisany przez samego Kudasia, gdyż zdecydowanie różni się „barwą” językową od raportów wystukiwanych na maszynie przez Swinarską.
[722]
List Jerzego Giedroycia do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, 1.08.1963, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons-Laffitte, K O R RED , Herling, t. 1, 1960–1963.
[723]
Tak pisano we wstępniaku do pierwszego numeru „Kultury” (16.06.1963). Dziękuję Danielowi Passentowi za naświetlenie kilku spraw dotyczących funkcjonowania prasy i jej powiązań z K C . Określenie Wilhelmiego padło z ust Passenta. Patrz także Stefan Bratkowski, Jak było naprawdę, „Newsweek”, 18.06.2006.
[724]
List Jerzego Giedroycia do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, 31.05.1963, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons-Laffitte, K O R RED , Herling, t. 1, 1960–1963: „podobno Putrament jest autorem” – pisze Giedroyc, powołując się na kilka dobrze poinformowanych osób z Polski.
[725]
Janusz Wilhelmi, Aktualna sytuacja w literaturze, 18.05.1963, Archiwum Akt Nowych, K C P ZP R , Wydział Kultury – Komisja Kultury K C P ZP R 1963, sygn. 237/X V I I I , t. 206.
[726]
Stanisław Zieliński, Gombrowicz w Jordanie, „Kultura” (Warszawa), 25.08.1963, nr 11, s. 1 i 3; przedruk: P WT I I , s. 137–143. Cytat ze s. 143.
[727]
Z dystansu…, dz. cyt., s. 34.
[728]
Rekonstruuję fakty, czytając między wierszami Z dystansu… (dz. cyt.), analizując historię kontaktów Swinarskich z „Życiem Literackim” i uwagi padające w wywiadzie oraz na podstawie studiów numerów tego pisma.
[729]
Tak wynika z listu Zygmunta Grenia cytowanego przez Swinarską w wywiadzie udzielonym Januszowi Majcherkowi z 6.09.1963 (Z dystansu…, dz. cyt.).
[730]
Barbara Swinarska, O dystansie…, dz. cyt., s. 148, 149.
[731]
D Z I I I , s. 183. Następny s. 184.
[732]
Barbara Witek-Swinarska opublikowała potem w „Życiu Literackim” Namiestników (8.12.1963, nr 619, s. 8), w których opisuje spektakl Namiestnik Rolfa Hochhutha z postacią papieża Piusa X I I . W katalogu do sztuki padło zdanie, że wszyscy katolicy, w tym węgierscy i polscy biskupi, poprzez antysemickie kazania są współwinni prześladowaniu Żydów, co Swinarska retorycznie skomentowała: „Osiemnaście lat temu udowodniono winę niemieckim faszystom. Kilku nawet skazano w Norymberdze na śmierć. Teraz się okazuje, że to nieprawda, że to byli katolicy. Wszyscy. Na całym świecie. Czy także i ci, co byli więźniami obozów?”. Pod koniec tekstu wyraża oburzenie, że mówi się o polskich sąsiadach, którzy za pieniądze wydawali Żydów Niemcom. Jej drugi szkic nosi tytuł Swoi i obcy i opowiada o parze Polaków, która wyemigrowała do Niemiec Zachodnich („Życie Literackie”, 15.12.1963, nr 50, s. 7).
[733]
Pismo do Tow. Stefana, 23.11.1963, I P N BU 00170/599, s. 101.
[734]
Stanisław Zieliński, Gombrowicz w Jordanie, dz. cyt., s. 142.
[735]
[List do redakcji „Kultury” (dotyczący oświadczenia Gombrowicza z 18.10.1963)], „Kultura” 1963, nr 11, przedruk: P WT I I , s. 163.
[736]
Oświadczenie Gombrowicza z 18.10.1963, opublikowane w „Życiu Literackim”, 15.12.1963, nr 28/29, s. 10, przedruk: P WT I I , s. 163, 164. Podobnie następne cytaty z tego oświadczenia.
[737]
Sen Gombrowicza opisał Bohdan Osadczuk w liście do Jerzego Giedroycia z 13.12.1963, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons-Laffitte, K O R RED , Osadczuk B , t. 2, 1960–1969. Gombrowicz zadzwonił do Osadczuka, który zanotował jego sen w liście, dodając jeszcze: „Jak się obudził – powstała asocjacja, że niedobrze trzymać pieniądze w Berlinie. A więc gdzie? W Szwajcarii i jak w – dolarach czy
w frankach szwajcarskich albo może w złocie? Zmartwiłem go, bo orzekłem, że Sowieci niedługo tak zarzucą świat złotem, że zupełnie potanieje. Ot i tyle do śmiechu”. [738]
Janusz Kolczyński, Mechanizm ideologicznej dywersji, „Kultura” (Warszawa), 24.11.1963, nr 24, s. 3; w numerach grudniowych w paru częściach ukazały się jego kilkukolumnowe artykuły zatytułowane „Wolna Europa” oraz W Maisons-Laffitte nienawidzą kulturalnie… W pierwszej części tego drugiego cyklu (głównie na temat finansowania „Kultury”) Kolczyński jako współpracownika wymienia Gombrowicza „znanego z ostatnich prozachodnioniemieckich wystąpień”. Rok później Kolczyński wydał książkę Dywersja, a w 1970 roku był biegłym podczas procesu „taterników”, osób przemycających przez góry publikacje „Kultury”. Ich obrońca Stanisław Szczuka nazwał opinie Kolczyńskiego „absolutnym kuriozum”, patrz: Krzysztof Burnetko, Oskarżony: Jerzy Giedroyc, h ttp ://w w w.ty g o d n i k.c o m .p l /l u d z i e /g i e d r o yc/b u r n e tk o .h tm l , dostęp: 17.02.2017.
[739]
Rozmowa z Witoldem Gombrowiczem w Radio Wolna Europa, przeprowadzona 22 września 1963 r. [wywiad Tadeusza Nowakowskiego] [w:] P WT I I , s. 285, 286.
[740]
Artur Sandauer, Gombrowicz a polityka, „Polityka”, 4.01.1986, s. 1, 9.
[741]
Pisarz – Patriotyzm, „Kultura” (Warszawa), 10.11.1963, nr 11, s. 6, 7.
[742]
List Wincentego Kraśki do Artura Starewicza, 4.11.1963, Archiwum Akt Nowych, K C P ZP R , Wydział Kultury – informacje, notatki 1960–1963, sygn. 237/X V I I I , t. 194, s. 103. Podobnie następne.
[743]
Pisarz – Patriotyzm, dz. cyt., s. 6 (wypowiedź Anny Bukowskiej).
[744]
Tamże, s. 7 (wypowiedź Bohdana Drozdowskiego).
[745]
Rozmowa z Witoldem Gombrowiczem…, dz. cyt., s. 285.
[746]
O literaturze socjalistycznej i o literaturze polskiej mówi J. P. Sartre, „Kultura” (Warszawa), 15.12.1963, nr 27. Sartre dodaje: „Trud włożony w tworzenie i zmianę form kultury krajów socjalistycznych […] przynosi owoce o wiele wolniej […]”, a „ponieważ ja […] jestem socjalistą […], jestem przekonany, że zwycięstwo przypadnie w udziale Wschodowi […]”.
[747]
Zenona Rylukowska, Ryszard Paciorkowski, Notatka w sprawie Małego słownika pisarzy polskich przygotowanego przez wyd. Wiedza Powszechna, 8.11.1963, Archiwum Akt Nowych, K C P ZP R , Wydział Kultury – informacje, notatki 1960–1963, sygn. 237/X V I I I , t. 196, s. 235. Recenzenci krytykują także kryteria przyjęte do prezentowania na przykład Mirona Białoszewskiego, podczas gdy Bohdan Drozdowski czy Ernest Bryll są pominięci. „Czym to zasłużył sobie hermetyczny, eksperymentujący Białoszewski na tak szerokie opracowanie w popularnym słowniku,
a dlaczego nie był tego godny zaangażowany poeta i dramaturg B. Drozdowski?” (tamże, s. 237). Następny cytat s. 238. [748]
Ludwik Hieronim Morstin, List do Gombrowicza, „Życie Warszawy”, 13–14.10.1963, nr 245, s. 3; także: „Trybuna Ludu”, 14.10.1963, nr 284, przedruk: P WT I I , s. 151– 154.
[749]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 18.10.1963 [w:] LD R , s. 339.
[750]
Hamilton [Jan Zbigniew Słojewski], Emigrant, „Kultura” (Warszawa), 10.11.1963, nr 22, s. 16, przedruk: P WT I I , s. 177–180, cytat ze s. 177.
[751]
Rozmowa z Janem Zbigniewem Słojewskim, maj 2016. Słojewski dodał jeszcze: „Wiem, że o Wilhelmim mówi się dużo niedobrych rzeczy, ale to był inteligentny człowiek i doświadczony. Że Morstin coś napisał, nie pamiętam, to dziwne. Nie pamiętam jego tekstu”. Dla niego impulsem był tylko artykuł Swinarskiej, nie rozmawiał z nią osobiście.
[752]
K TT [Krzysztof Teodor Toeplitz], Szlachetność plotki, „Kultura” (Warszawa) 22–
29.12.1963, nr 28/29, s. 16, przedruk: P WT I I , s. 186–190, cytat ze s. 187. Oto pozostałe teksty krytyczne: Edm., Gombrowicz, „7 Dni w Polsce” (Warszawa) 1963, nr 43, przedruk: P WT I I , s. 164–166; Witoldowi Gombrowiczowi w odpowiedzi; Jan Dobraczyński, Jak być Polakiem; Władysław Jan Grabski, Żal mi twórcy „Ferdydurke”; Zbigniew Mitzner, Nie widzę potrzeby dyskusji, „7 Dni w Polsce”, 3.11.1963, nr 44, s. 6, 11; Józef Jenne, Mecenat (Czyli zdrada Gombrowicza), „Oblicze Tygodnia” 1963, nr 250/300, przedruk: P WT I I , s. 166–171; Stanisław Zieliński, Posłuchajcie Jeleńskiego, „Kultura” (Warszawa) 1963, nr 21, przedruk: P WT I I , s. 171–173; Karol Lewkowicz, Czy jeden tylko dr Sitko? Na tropach niemieckiej dywersji i penetracji, „Oblicze Tygodnia” (Londyn) 1963, nr 251/301, przedruk: P WT I I , s. 174–176; Marian Atom, Kosztem zniesławienia kultury polskiej, „7 Dni w Polsce” 1963, nr 49, przedruk: P WT I I , s. 180, 181; Jeremi Czuliński, Wyzwolony, „Żołnierz Wolności”, 15.11.1963, nr 269, s. 3; Barbara Witek-Swinarska, Pan Witold Gombrowicz, „Życie Literackie”, 15.11.1963, nr 50, s. 10, przedruk: P WT I I , s. 183, 184; Zygmunt Bylina, Na tropach niemieckiej dywersji i infiltracji. Zasłona dymna patosu i zakłamania wokół berlińskiego stypendium, „Oblicze Tygodnia” (Londyn) 1963, nr 258/259, przedruk: P WT I I , s. 190–203. Bronią Gombrowicza: Konstanty A. Jeleński, Pokajanie Picassa i zdrada Gombrowicza, „Kultura” (Paryż) 1963, nr 10, s. 3–9, przedruk: P WT I I , s. 154–158; Londyńczyk [Juliusz Mieroszewski], Renesans w pełni, „Kultura” (Paryż) 1963, nr 10, przedruk: P WT I I , s. 158–162; Londyńczyk [Juliusz Mieroszewski], Gombrowicz w Berlinie, „Kultura” 1963, nr 12, s. 75, 76, przedruk: P WT I I , s. 181–183. [753]
Stanisław Zieliński, Gombrowicz w Jordanie, dz. cyt. s. 143.
[754]
D Z I I I , s. 210. Mowa o tekście Artura Sandauera, Witold Gombrowicz – człowiek
i pisarz, „Kultura” (Warszawa), 17.10.1965, nr 42, s. 3, 4. [755]
Informacja nr 19/63, 10.09.1963, przyjęta przez por. K. Rojewskiego od źródła tw. Megan, I P N Kielce 00S /2029, t. 2, k. 140.
[756]
Informacja nr 23, 21.10.1963, przyjęta przez K. Rojewskiego od tw. Megan, I P N Kielce 00S /2029, t. 2, k. 157. Megan twierdził i powtarzał jeszcze w 1965 roku, że Jerzy nie był bratem Witolda, powołując się na opublikowaną korespondencję z Tadeuszem Byrskim w sprawie wystawienia Ślubu w Kielcach. Jest jednak także informacja, że Jerzy Gombrowicz – „wg relacji red. Wyrwicza – stoi całkowicie na stanowisku, że »brat« może być pisarzem międzynarodowym” i jako „»wielki człowiek« może być »obywatelem świata«”.
[757]
Notatka J. Witkowskiego, 4.06.1969, I P N BU 00170/559, s. 102.
[758]
Swinarska podaje te daty w wywiadzie z Januszem Majcherkiem i Hanną Baltyn (Z dystansu…, dz. cyt.), ale myli się, umiejscawiając Lesung w środę, 17 lipca. Odbył się on w czwartek, 18 lipca 1963 roku. Podaje też błędną datę wizyty u Gombrowicza – sugeruje, że odbyła się zaraz na drugi dzień, a jednocześnie mówi o niedzieli.
[759]
Informacja za tekstem Siedleckiej, Operacja Gombrowicz, dz. cyt.
[760]
Karol Lewkowicz, Czy jeden tylko dr Sitko?..., dz. cyt., s. 175.
[761]
List Witolda Gombrowicza do Sheparda Stone’a, 15.11.1963 [w:] G WE , s. 241 (oryginał w BL ). W listopadzie 1963 roku Gombrowicz notuje w Kronosie (po 16 listopada): „Nabokov omawia ze mną ataki”, potem: „Nabokov obiecuje poprzeć mnie u Stone’a (z którym ma rozmawiać Kot)”. W grudniu: „Kot, że nie ośmielił się powiedzieć Stone’owi!” (s. 118).
[762]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 6.11.1963 [w:] WO S I I , s. 98.
[763] [764]
List Jerzego Giedroycia do Witolda Gombrowicza, 9.11.1963 [w:] G G , s. 384.
Jedynie Bohdan Osadczuk, pod pseudonimem Alexander Korab, napisał dłuższy artykuł Objawy kryzysu w Polsce. Rozczarowane oczekiwania, „Neue Zürcher Zeitung”, 18.02.1964. Podaję polski tytuł z tłumaczenia dokonanego przez H.H. z Misji Wojskowej w Berlinie dla Departamentu I I M S W , I P N BU -I I I -3-561-171/08, s. 113–118. Osadczuk poświęca jedną część sprawom kultury po X I I I Plenum i pisze: „Wszczęto też trzecią kampanię propagandową, która jest bardzo charakterystyczna dla zmian oficjalnej polityki kulturalnej: rozpętano zakrojoną na szeroką skalę kampanię oszczerczą przeciwko przebywającemu w Berlinie Zachodnim na stypendium amerykańskiej Fundacji Forda przedstawicielowi nowoczesnej literatury polskiej, Witoldowi Gombrowiczowi. Przy pomocy skonstruowanych wywiadów prasowych
i politycznych hipotez zarzuca się wymienionemu zdradę narodową oraz współpracę z zachodnioniemieckimi i zachodnioberlińskimi »kołami odwetowców«. Należy przy tym mieć na uwadze to, że ten przebywający od roku 1939 na stałe w Argentynie pisarz po przewrocie październikowym w roku 1956 należał do najbardziej wychwalanych polskich autorów i że jego książki w tym czasie w Polsce Gomułki ukazywały się w oficjalnych wydawnictwach państwowych” (s. 117). Składam serdeczne podziękowania Dorocie Felman, która podzieliła się ze mną wynikami pracy w archiwach I P N (dotyczącymi np. sprawy Kudlickiego – patrz poniższy przypis). [765]
Taka informacja pojawia się w Notatce sporządzonej na podstawie informacji uzyskanych od dr. Stanisława Kudlickiego z Bonn, 15.01.1964, I P N 01168/308, s. 70– 73. Stanisław Kudlicki był działaczem Związku Polaków i współpracownikiem Radia Wolna Europa. Pod pseudonimem Adamski przekazywał odpłatnie informacje dotyczące Polonii w Niemczech Zachodnich. Oprócz Gombrowicza wymienił nazwiska publicystów i pisarzy: Aleksandra Bregmana, Wacława Zbyszewskiego i Kazimierza Okulicza jako będących przedmiotem zainteresowania. Pojawia się także sugestia, że Okulicz, a niewykluczone, że i Gombrowicz, zostali „pozyskani” dzięki kanałom masońskim (tamże, s. 72).
[766]
Ten fragment listu Jana Nowaka-Jeziorańskiego cytuje Gombrowicz Jeleńskiemu (list z 1.01.1964 [w:] WO S I I , s. 101, 102). Patrz także: Korespondencja: Jan Nowak – Witold Gombrowicz, „Kresy. Kwartalnik Literacki” 2002, nr 2/3, s. 222–248. Cytowany list na s. 235. Po wielu uprzejmościach w poprzednich listach i wywiadzie z Nowakowskim dla RWE zmiana tonu w liście Nowaka jest uderzająca. Sprawa zostanie później wyjaśniona, ale nastanie już połowa lutego 1964 roku. Gombrowicz w ramach rekoncyliacji z Nowakiem, wdzięczny za stypendium, jakie otrzymywał od nich w latach argentyńskich, wysyła dla RWE fragment Kosmosu. Była też mowa o odwiedzinach w RWE w Monachium, ale na przeszkodzie stanęły problemy zdrowotne Gombrowicza. Nowak przyznał, że doszło do nieporozumienia, opacznie zrozumiał z listu, że Gombrowicz faworyzuje „Kulturę” (list z 12.02.1964, Korespondencja…, dz. cyt., s. 236).
[767]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 4.11.1963, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons Laffitte, K O R RED , Gombro 03/02, J. Giedroyc.
[768]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 30.08.1963 [w:] G G , s. 370. Podobnie następny.
[769] [770]
Załącznik do listu Witolda Gombrowicza, 1–3.10.1963 [w:] G G , s. 376, 377.
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 22.11.1963, BL , box 1, folder 29 (mylnie datowany przez Ritę Gombrowicz na maj 1963). Gombrowicz wspomina w nim, że „przedwczoraj” rozmawiał z Nabokovem, a samą rozmowę z nim opisuje w liście do Jeleńskiego z 20 listopada 1963 (WO S I I , s. 100, 101). To pozwala ustalić
datę listu do Betelú na 22 listopada 1963. Betelú odpowiada Gombrowiczowi: „Stary, N I E P RZEG I N A J więcej z Polską, bo jeśli sprawy mają się tak, jak mówisz, że Fundacja Forda chce zacieśnić stosunki z bolszewikami, Ty ze swoją postawą dużo nie pomożesz” (list niedatowany, BL , box 1, folder 32). [771]
Giedroyc cytował Gombrowiczowi list Dąbrowskiej: „Jeśli żałuję, że nie jestem krytykiem literackim, to jedynie ze względu na Gombrowicza. Mogłabym wtedy o nim pisać i nie byłby skazany (przynajmniej w kraju) na Sandauera. Gombrowicz, podobnie jak Norwid i Wyspiański, jest świetnym dostarczycielem cytat wchodzących od razu w potoczną mowę, czym nieczęsto bywają nawet najwięksi pisarze. Szczególnym zjawiskiem jest styl i język pana Witolda. […] Jakim sposobem ten staroświecki chłopsko-szlachecki język zdolny jest wyrażać tak bardzo świeże treści […]. Odcięty od źródeł, z których wypływa, sam sobie jakby w sobie wydrążył praźródło […]” (list Jerzego Giedroycia do Witolda Gombrowicza, 1.06.1958 [w:] G G , s. 244, 245).
[772]
Jerzy Giedroyc używa takich słów w liście do Witolda Gombrowicza, 21.10.1963 [w:] G G , s. 382.
[773]
Słowa z listu Jarosława Iwaszkiewicza do Konstantego A. Jeleńskiego z 11.09.1963 (to reakcja na Tandetę Gombrowicza, jeszcze przed felietonem Swinarskiej. Patrz: Jarosław Iwaszkiewicz, Teresa Jeleńska, Konstanty A. Jeleński, Korespondencja, oprac. Radosław Romaniuk, Warszawa 2008, s. 105). Pisze też: „Pomijam już to, że Gombro przez przyjęcie tego typu stypendium Forda obciął te stypendia wszystkim naszym krajowym pisarzom” (tamże).
[774]
D Z I I I , s. 174.
[775]
Gustaw Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą. 1989–1992, Warszawa 1993, s. 45, 46; także: G WE , s. 237.
[776]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, listopad 1963, BL , box 1, folder 29; także: list Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, Archiwum Instytutu Literackiego Kultura, Maisons-Laffitte, K O R RED , Gombro 03/02, J. Giedroyc. Hans Mayer był Niemcem z N RD , autorem książki Ansichten. Zur Literatur der Zeit, Reinbek 1962, w której poświęcił Gombrowiczowi rozdział Ansichten des Gombrowicz.
[777]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, 12.11.1963; odpowiedź Jerzego Giedroycia, 17.11.1963 [w:] G G , s. 385, 386.
[778] [779]
K R , styczeń 1964, s. 120. Następny luty 1964, s. 120.
Patrz: K R , s. 120. O nękaniu Gombrowicza opowiada Rita Gombrowicz. Patrz: przypis nr 13 do roku 1964 w K R , s. 195.
Gdzie się podziać? [780]
K R , marzec 1964, s. 120.
[781]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 11.04.1964 [w:] LD R , s. 355.
[782]
K R , kwiecień 1964, s. 120. Podobnie następny.
[783]
Lavelli wychował się w dzielnicy Flores. W rozmowie w maju 2016 opowiadał o tym, jak jako mały chłopiec lubił chodzić na stację, aby oglądać zegar, choć mieszkał w południowej części dzielnicy. Gombrowicz mieszkał we Flores w roku 1939, gdy Jorge kończył pięć lat (ur. 11.11.1934).
[784]
Już po umówieniu sprawy z Lavellim Jadwigę Kukułczankę, tłumaczkę sztuki, zagadnął o prawa do wystawienia Ślubu Laurent Terzieff, późniejszy aktor w filmach Luisa Buñuela i Piera Paola Pasoliniego. Przyszedł z polecenia Romana Polańskiego. Rozmowa z Jadwigą Kukułczanką, maj 2016.
[785]
Tak pisze do Janusza Gombrowicza: „Wściekły jestem, bo właśnie telegram z Paryża otrzymałem, że reżyser załapał pierwszą nagrodę za reżyserię Ślubu” (list Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 29.06.1963 [w:] LD R , s. 329).
[786]
Wspomnienie Diega Massona [w:] G WE , s. 149.
[787]
List Witolda Gombrowicza do Artura Sandauera, 3.07.1963 [w:] WO S I , s. 251.
[788]
List Jorge Lavellego do Witolda Gombrowicza, 30.06.1963, BL , box 7, folder 223, przedruk: „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4, s. 107 (przeł. Jan Krzyżanowski).
[789]
List Witolda Gombrowicza do Jorge Lavellego, 30.06.1963, BL , box 7, folder 223.
[790]
Die Jugend ist das Mindere, „Die Zeit”, 20.09.1968, przedruk: François Bondy, Gespräche mit James Baldwin, Carl J. Burckhardt, Mary McCarthy, E.M. Cioran, Witold Gombrowicz, Eugene Ionesco, Karl Jaspers, Hans Mayer, Slawomir Mrozek, Nathalie Sarraute, Ignazio Silone, Jean Starobinski, Wien 1972, s. 63–76; polski przedruk: Młodość jest niższa [wywiad François Bondy’ego], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 368–374, cytat ze s. 371.
[791]
Ukazała się recenzja Marii Podolskiej, Ślub i sprawy poślubne, „Trybuna Robotnicza”, 25.04.1960, nr 97; wstrzymano zaś recenzję Bogdana Wojdowskiego, która zostanie opublikowana w 1974 roku (Kiedy się odbyła prapremiera „Ślubu”?, „Dialog” 1974, nr 3). Patrz także: Kronika Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4, s. 87; cytowany dokument pochodzi z Archiwum Akt Nowych, Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, sygn. 849.
[792]
„Zapłodnić wyobraźnię”. Z Jorge Lavellim rozmawia Agnieszka Kumor [w:] Teatr Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2004, z. 1–4, s. 151.
[793]
P.-G.T., Un «Mariage» chahuté au théâtre Récamier, „Le Figaro”, 8.01.1964, cytat za: Kronika Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4, s. 116. Podobnie następny.
[794]
Gabriel Marcel, [bez tytułu], „Les Nouvelles littéraires”, 16.01.1964, cytat za: Kronika Witolda Gombrowicza, dz. cyt., s. 117. Opis zamieszania na widowni podczas premiery: P.-G.T., Un «Mariage»…, dz. cyt.
[795]
Jadwiga Kukułczanka pisze o tym w liście do Witolda Gombrowicza z 5.02.1964, BL , box 6, folder 206.
[796]
„Zapłodnić wyobraźnię”…, dz. cyt., s. 154.
[797]
Christian Mégret, „Carrefour”, 15.01.1964, cytat za: Kronika Witolda Gombrowicza, dz. cyt., s. 116.
[798]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 20.01.1964 [w:] LD R , s. 346.
[799]
Rozmowa z Jorge Lavellim, maj 2016.
[800]
„Zapłodnić wyobraźnię”…, dz. cyt., s. 150.
[801]
Szekspir pojawił się w recenzjach kilka razy. Odwołuje się do niego w tytule Robert Kanters (Une rêve rêvé. Hamlet et Beckett a la cour d’Ubu, „L’Express”, 16.01.1964), o szekspirowskich elementach wspominają też Jacques Lemarchand (Le Mariage. Pantomimes, „Le Figaro littéraire”, 16–22.01.1964), Bertrand Poirot-Delpech („Le Mariage”, de Witold Gombrowicz, „Le Monde”, 12–13.01.1964).
[802]
„Zapłodnić wyobraźnię”…, dz. cyt.
[803]
List Olgi Scherer-Wirskiej do Witolda Gombrowicza, 15.06.1963, BL , box 10, folder 362.
[804]
Wspomnienie Alexis Nitzer [w:] G WE , s. 156.
[805]
Te nazwiska wymienia Jadwiga Kukułczanka, rozmowa w maju 2016.
[806]
Lucien Goldmann, La critique n’a rien compris, „France-Observateur”, 6.02.1964, przedruk: Lucien Goldmann, Krytyka niczego nie zrozumiała, przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 24–29.
[807]
Witold Gombrowicz, Quel est le sens de Mariage?, „France-Observateur”, 20.02.1964, przedruk: Witold Gombrowicz, Jaki jest sens Ślubu [w:] P WT I I , s. 29–32, cytat s. 30.
[808]
List Witolda Gombrowicza do Jadwigi Kukułczanki, 27.04.1964, BL , box 6, folder 206.
[809]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[810]
Wspomnienie Zofii Hertz, A RG , niepublikowane materiały do G WA . Podobnie następny.
[811]
Za historią opactwa na: h ttp s://w w w.r o ya u m o n t.co m /fr /h i sto i r e - a b b a y e , dostęp: 17.02.2017.
[812]
K R , czerwiec 1964, s. 122.
[813]
Wspomnienie Edgara Reichmanna [w:] G WE , s. 316.
[814]
D Z I I I , s. 197.
[815]
Wspomnienie Georges’a Charaire’a [w:] G WE , s. 308.
[816]
Wspomnienie Klausa Völkera [w:] G WE , s. 221.
[817]
Wspomnienie Jeana Kalmana (Jana Gleba) [w:] G WE , s. 292.
[818]
D Z I I I , s. 198.
[819]
Wspomnienie Martine Millon [w:] G WE , s. 295.
[820]
Jacques Clauvel odmówił rozmowy na ten temat.
[821]
Rozmowa z Francisem Lacombrade’em, grudzień 2016.
[822]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, koniec maja lub początek czerwca 1964, wysłany z Royaumont, BL , box 2, folder 35.
[823]
Peyrefitte opisze ich historię w Notre amour, którą wyda kilka lat później, w 1967, i w L’enfant de coeur w roku 1978.
[824]
K R , lipiec 1964, s. 122.
[825]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Jan Gleb, syn francuskiego malarza Thomasa Gleba polskiego pochodzenia.
[826]
W „Cahiers de Royaumont. Philosophie V I : Nietzsche” podano wykaz gości konferencji i przedrukowano ich wystąpienia (Paryż 1967).
[827]
K R , sierpień 1964, s. 122. Następny z lipca 1964, s. 122.
[828]
List doktora Nettera, K R , lipiec 1964, s. 122. Podobnie następny. Odczytanie i tłumaczenie Tomasz Surdykowski.
[829]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WE , s. 331.
[830]
Rozmowa z Francisem Lacombrade’em, grudzień 2016.
[831]
K R , sierpień 1964, s. 124.
[832]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 330.
[833]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[834]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
[835]
To był związek szacunku, nie miłości [wywiad Magdaleny Miecznikowskiej z Ritą Gombrowicz], „Dziennik”, 18.07.2009. Podobnie następny.
[836]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 12.08.1964 [w:] LD R , s. 362.
[837]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 9.09.1964, wysłany z Paryża, BL , box 2, folder 35.
[838]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 21.09.1964 [w:] LD R , s. 365.
[839]
K R , wrzesień 1964, s. 124.
[840]
List Witolda Gombrowicza do Rity Labrosse (Gombrowicz), 21.09.1964, A RG .
[841]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 23.10.1964 [w:] LD R , s. 367.
Rita Labrosse [842]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014. Podobnie następne.
[843]
Za dokumentem w posiadaniu autorki.
[844]
List Pierrette Bouison z czerwca 1952, A RG .
[845]
Książeczka pamiątkowa ze scenariuszem Jeu de l’Attente, podpisana przez Ritę Labrosse, A RG . Podobnie następny.
[846]
Wypracowanie Rity Gombrowicz na temat „Pourquoi je voudrais voir Paris?”, maszynopis, A RG . Podobnie następny.
[847]
Informacje o Guyu Boulizonie i jego relacji z Ritą Gombrowicza za wywiadami z Ritą Gombrowicz z lat 2014–2016.
[848]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014. Podobnie następne.
[849]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[850]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014. Podobnie następne.
[851]
Historia relacji z Pierre’em-Henrim Simonem w większości pochodzi z wywiadów z Ritą Gombrowicz w latach 2014–2016. Niektóre, zaznaczone przypisami informacje, pochodzą jednak z dokumentów w posiadaniu autorki.
[852]
Informacje za dokumentem w posiadaniu autorki.
[853]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
[854]
Pierre-Henri Simon, La sagesse de soir, Paris 1971, s. 39, 40. Rita Gombrowicz zapytana w maju 2016, czy to ją opisuje autor, odpowiedziała, że nie zna książki, że w ogóle nie czytała jego powieści. „To nie był mój rodzaj literatury”.
[855]
Informacje z anonimowego źródła.
[856]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[857]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
[858]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[859]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
[860]
Rozmowa z Mortym Schiffem, styczeń 2016.
[861]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014 i maj 2016.
[862]
Informacje o akcencie oraz traktowaniu przez Francuzów za dokumentem w posiadaniu autorki.
[863]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, luty 2015.
[864]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015.
X
Vence
Place du Grand Jardin 36 [865]
K R , podsumowanie roku 1964, s. 126.
[866]
Informacje za: Daniel Petite, Vence: parcourue pour vous…, Grasse 2001.
[867]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[868]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015.
[869]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WE , s. 332. Podobnie następny.
[870]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następny.
[871]
Dotyczy tego zapis w Kronosie: „Wyznanie Rity. Jan. Po strachu”, październik 1964, s. 124. Pod „Janem” kryje się Jan Gleb, mowa tu o jego romansie z Ritą w Royaumont. „Po strachu” może oznaczać – jak wyjaśniała mi Rita Gombrowicz w maju 2016 – że Gombrowicz miał obawy co do jej związku z Janem i powagą zamiarów w stosunku do jego samego.
[872]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 23.10.1964 [w:] LD R , s. 367.
[873] [874]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
List Witolda Gombrowicza do Jacques’a Clauvela, 5.10.1964, BL , box 3, folder 67. O „sublokatorze” wspomina także Gombrowicz w listach do brata Janusza, patrz list z 28.07.1965: „nasz sublokator przenosi się do Nicei” (LD R , s. 391) – wtedy właśnie wedle Kronosu jest u nich Jacques (K R , lipiec 1965, s. 130) – oraz w liście do brata
Jerzego z 10.08.1965: „Jeden pokój odnajmujemy” (LD R , s. 393) – wtedy w Kronosie jest zapis: „Znów Jacques – złe maniery” (K R , sierpień 1965, s. 130). [875]
List Witolda Gombrowicza i Rity Labrosse do Jacques’a Clauvela, 21.11.1964, BL , box 3, folder 67.
[876]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, listopad/grudzień 1964 [w:] WO S I I , s. 104.
[877]
List Witolda Gombrowicza do Jacques’a Clauvela, 28.06.1965, BL , box 3, folder 67.
[878]
Mowa o tym w liście do Jacques’a Clauvela z grudnia 1965, BL , box 3, folder 67. Także: rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015 i maj 2016.
[879]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[880]
K R , grudzień 1964, s. 126. Następny: podsumowanie roku 1964, s. 126.
[881]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 3.11.1964, BL , box 2, folder 35. Oczywiście z dyskrecji były nici, bo Mariano dał do przeczytania list całej paczce, która odtąd żartowała sobie z Witolda, a „una vez” [raz] i „discreción” [dyskrecja] weszły do ich sarkastycznego słownictwa.
[882]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Gombrowicza, 10.08.1965 [w:] LD R , s. 394.
[883]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 14.12.1964 [w:] LD R , s. 371. Następny s. 372.
[884]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[885]
D Z I , s. 273.
[886]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[887]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 23.12.1964, BL , box 2, folder 35.
[888]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[889]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 337.
[890]
K , s. 148.
[891]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[892]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 337.
[893]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie dwa następne.
[894]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 337.
[895]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[896]
K R , s. 126.
[897]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 17.01.1965, BL , box 2, folder 35.
[898]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 17.12.1963 [w:] LD R , s. 345.
[899]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 14.12.1964 [w:] LD R , s. 372.
[900]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 345. Następne s. 344.
[901]
Tak określiła Witolda Gombrowicza Rita Gombrowicz [w:] G WE , s. 344.
[902]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[903]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 8.02.1965 [w:] LD R , s. 379.
[904]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 30.03.1965 [w:] LD R , s. 383.
[905]
Patrz list Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 7.01.1965 [w:] WO S I I , s. 104. Jeleński pisze: „Nie potrzebuję, nie powinienem pisać Ci o tym, co odczułem. Myślę, że najlepiej powiedzieć Ci po prostu, że możesz w 100% na mnie liczyć i co do dyskrecji, i co do Twoich dezyderatów pieniężnych”; mowa o 12 000 dolarów i „spadkobiercach”. Patrz także K R : „Piszę do Kota o moim projekcie i o przekazaniu mu pieniędzy. Zgadza się” (s. 128). Patrz także: list Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 4.03.1965, BL , box 2, folder 35.
[906]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
[907]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[908]
W liście do Marii i Bohdana Paczowskich Gombrowicz pisze: „Wielkie zrobiliście na niej wrażenie, a zwłaszcza Maria”. List niedatowany z 1965 zaczyna się od słów: „Drogi Panie Bohdanie…” (BL , box 8, folder 293).
[909]
Sławomir Mrożek, Gombrowicz. Mon cauchemar. La Mort „L’Herne. Gombrowicz” 1971, s. 376–379, cytat ze s. 376. Następny s. 377.
[910]
Tak Mrożek rozpoczyna swoje wspomnienie o Gombrowiczu, patrz: Sławomir Mrożek, Gombrowicz…, dz. cyt., s. 376.
[911]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] Mrożek w odsłonach. 39 opowieści z różnych miejsc i czasów, oprac. Magdalena Miecznicka, Kraków 2014, s. 108.
[912]
Wspomnienie Bohdana Paczowskiego [w:] Mrożek w odsłonach…, dz. cyt., s. 102.
[913]
Sławomir Mrożek, Dziennik, t. 1: 1962–1969, Kraków 2010, s. 227 (wpis z 11.07.1965). Następny s. 326 (wpis z 7.03.1966).
[914]
To zdanie wypowiedział Gombrowicz do Kazimierza Głaza, ale dobrze obrazuje ono jego stosunek do Polonii. Patrz: G WV , s. 100.
[915]
Sławomir Mrożek, Dziennik, dz. cyt., s. 254 (wpis z 12.11.1965).
[916]
Tamże, s. 213 (wpis z 4.06.1965). Mrożek opisuje Gombrowicza dopiero w czerwcu 1965 roku, przy okazji jego wizyty we Włoszech. Wzmianka o wizycie w Vence nie pojawia się w Dzienniku, są tam widoczne przerwy w zapisie. Kronos (s. 125) i wspomnienia Paczowskiego (Mrożek w odsłonach…, dz. cyt., s. 96–105) oraz Rity Gombrowicz (Mrożek w odsłonach…, dz. cyt., s. 108–113) wyraźnie wskazują, że w lutym 1965 roku oprócz Paczowskich odwiedził Gombrowicza także Mrożek. Dlatego w celu oddania pierwszych wrażeń Mrożka używam zapisów z czerwca 1965.
[917]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[918]
Sławomir Mrożek, Dziennik, dz. cyt., s. 249 (wpis z 8.11.1965).
[919]
K R , podsumowanie roku 1964, s. 132.
[920]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 4.03.1965, BL , box 2, folder 35. Następny z 17.04.1965.
[921]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 19.01.1965 [w:] LD R , s. 378.
[922]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następny.
[923]
Sławomir Mrożek, Dziennik, dz. cyt., s. 216 (wpis z 10.06.1965). Następne s. 215 (wpis z 8.06.1965).
[924]
Wspomnienie Bohdana Paczowskiego [w:] Mrożek w odsłonach…, dz. cyt., s. 103.
[925]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015. Podobnie następny.
[926]
Patrz niedatowany dokument w korespondencji z Bohdanem i Marią Paczowskimi, BL , box 8, folder 292.
[927]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015.
[928]
Sławomir Mrożek, Dziennik, dz. cyt., s. 217 (wpis z 16.06.1965). Następne s. 227 (wpis z 11.07.1965).
[929]
K R , lipiec 1965, s. 130.
[930]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WE , s. 345.
[931]
List Witolda Gombrowicza do Marii i Bohdana Paczowskich, niedatowany, lato 1965, BL , box 8, folder 292.
[932]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[933]
List Witolda Gombrowicza do Marii i Bohdana Paczowskich, niedatowany, lato 1965, BL , box 8, folder 292.
[934]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 30.03.1965 [w:] LD R , s. 383.
[935]
K R , sierpień 1965, s. 130.
[936]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 9.09.1965 [w:] LD R , s. 395.
[937]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 12.10.1965 [w:] LD R , s. 398.
[938]
Syn McCarthy, Reuel Wilson, jako student Czesława Miłosza na University of Berkeley, zamiarował pisać pracę o tłumaczeniu Ferdydurke albo Pornografii. Patrz: K , s. 108 (list Czesława Miłosza z 25.11.1961).
[939]
Taką informację podaje w opisie obrad Guy Le Clec’h, Saul Bellow arranche le prix Formentor devant Gombrowicz, „Le Figaro littéraire”, 6–12.05.1965, s. 3.
[940]
D Z I I I , s. 197.
[941]
List Ingmara Bergmana do Witolda Gombrowicza, 2.09.1964, BL , box 1, folder 28. Bergman zrealizuje sztukę dopiero po śmierci Gombrowicza, w 1980 roku w Monachium, potem jeszcze raz w 1995 roku w Sztokholmie.
[942]
Tytuł wywiadu Madeleine Chapsal, Le plus grand des ecrivains innconnus, „L’Express”, 19–25.07.1965, przedruk: Największy z pisarzy nieznanych, przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 288–292.
[943]
Patrz korespondencja Witolda Gombrowicza z Grove Press, zwłaszcza list Witolda Gombrowicza z 29.05.1965, BL , box 5, folder 149.
Pies, kobieta, samochód [944]
K R , listopad 1965, s. 132.
[945]
Radosny pesymista [wywiad Jacques’a Bensa], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 331.
[946]
K R , podsumowanie roku 1964, s. 126.
[947]
Informacja za dokumentem w posiadaniu autorki z anonimowego źródła.
[948]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następny.
[949]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WE , s. 344.
[950]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015.
[951]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[952]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 334. Następne s. 334, 335.
[953]
G WV , s. 25.
[954]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 347.
[955]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[956]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 335.
[957]
Witold Gombrowicz, Historia [w:] Iwona, księżniczka Burgunda. Ślub. Operetka. Historia, Kraków 1998, s. 394.
[958]
Najbardziej przekonującą dla mnie interpretację szkiców Historii i Operetki przedstawił Konstanty Jeleński, patrz: Od bosości do nagości (O nieznanej sztuce Witolda Gombrowicza) [w:] Witold Gombrowicz, Iwona, księżniczka Burgunda…, dz. cyt., s. 333–369. Jeleński używa określenia „But Historii”.
[959]
G WV , s. 23. Następny s. 23, 24.
[960]
W maju 1966 roku notuje: „Iwonę grali bodaj w Brukseli, teraz w Berlinie, dobrze nie wiem” – tu odnosi się do przedstawienia Iwony w reżyserii Pola Deranne’a z Théâtre de l’Étuve z Liège i do reżyserii Jana Pawła Biczyckiego w Forum-Theater w Berlinie (patrz: K R , maj 1966, s. 134). Pełna lista przedstawień sztuk Gombrowicza patrz: Kronika Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4.
[961]
K R , wrzesień 1966, s. 136.
[962]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 340. Następny s. 336.
[963]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
[964]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 335. Następne s. 343.
[965]
List Witolda Gombrowicza do Janusza Gombrowicza, 14.01.1966 [w:] LD R , s. 405.
[966]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 343. Następne dwa s. 349, kolejne s. 341, 336.
[967]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, styczeń 2014.
[968]
Wzmianka o Becketcie pojawia się w liście Witolda Gombrowicza do Marii Paczowskiej (9.03.1965, BL , box 8, folder 292), w którym pisze: „Ja Becketta usiłuję nadgryźć”, ale Rita Gombrowicz nie pamięta jego wrażeń z lektury. Opowiada natomiast o wrażeniach Gombrowicza z Krzeseł Ionesco w książce Gombrowicz w Europie (s. 341) i w rozmowie ze mną w maju 2016.
[969]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 341, tam także więcej informacji na temat lektur i tytuły konkretnych książek.
[970]
Witold Gombrowicz, Byłem pierwszym strukturalistą, przeł. Maciej Broński [w:] P WT I I , s. 320–329.
[971]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[972]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 336.
[973]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następne.
[974]
Rita Gombrowicz nie pamięta tytułu filmu Bergmana.
[975]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 342. Następne s. 342, 336, 337, 343, 342, 343.
[976]
List Witolda Gombrowicza do Rity Labrosse (Gombrowicz), niedatowany, A RG .
[977]
List Witolda Gombrowicza do Jorge di Paoli [w:] G WE , s. 366.
[978]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 342. Podobnie następne.
Vence jako centrum wszechświata [979]
List Witolda Gombrowicza do Alastaira Hamiltona, 23.04.1967, BL , box 5, folder 161.
[980]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Gombrowicza, 15.02.1966 [w:] LD R , s. 409.
[981]
G WV , s. 78. Podobnie następny.
[982]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[983]
Mail Bohdana Paczowskiego, 6.07.2016.
[984]
Mail Bohdana Paczowskiego, 30.11.2015.
[985]
Mail Bohdana Paczowskiego, 3.04.2015. Podobnie następny.
[986]
Mail Bohdana Paczowskiego, 30.11.2015.
[987]
List Witolda Gombrowicza do Marii i Bohdana Paczowskich, niedatowany, 1965, zaczynający się od słów: „Drogi Panie Bohdanie…”, BL , box 8, folder 292.
[988]
Rozmowa z Alastairem Hamiltonem, 19.05.2016.
[989]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[990]
Ten kompleks odzywa się w niej nawet po latach, gdy szykując materiały do książki o Gombrowiczu w Argentynie, notuje w podsumowaniu wywiadu z Rússovichem: „Sprawa najtrudniejsza to to, że ta relacja mnie dewaluuje” (Alejandro Rússovich, 6a version, 4 février 1980 – Boston, A RG ).
[991]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następne.
[992]
G WV , s. 70. Podobnie następny.
[993]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[994]
List Witolda Gombrowicza do Jerzego Gombrowicza, 10.08.1966 [w:] G WE , s. 382; także: LD R , s. 426.
[995]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[996]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015 i maj 2016.
[997]
List Rity Labrosse (Gombrowicz) do Witolda Gombrowicza, 22.06.1966, A RG .
[998]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[999]
List Rity Labrosse (Gombrowicz) do Witolda Gombrowicza z Krakowa, niedatowany, A RG .
[1000]
Telegram Witolda Gombrowicza do Rity Labrosse (Gombrowicz), 18.06.1966, A RG .
[1001]
List Rity Labrosse (Gombrowicz) do Witolda Gombrowicza z Krakowa, niedatowany, A RG .
[1002]
Tak pisze Rita Gombrowicz w liście do Witolda Gombrowicza, 24.06.1966, A RG . Podobnie następne.
[1003]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1004]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 30.10.1966 [w:] WO S I I , s. 130.
[1005]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następne.
[1006]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 21.07.1966 [w:] LD R , s. 422. Podobnie następny.
[1007]
List Rity Labrosse (Gombrowicz) do Bernarda Guyona, 7.12.1964, A RG . Listowi towarzyszy w archiwum Rity Gombrowicz kartka zapisana ręcznie przez Witolda Gombrowicza, która jest szkicem odpowiedzi Rity na argumenty Pierre’a-Henriego Simona – „zapewniam Pana, mój drogi przyjacielu, że jeśli nie oddają mu należytej sprawiedliwości, na jaką zasługuje, to dlatego tylko, że (jak Pana) znają go częściowo”.
[1008]
G WV , s. 99, 100.
[1009]
Sławomir Mrożek, Dziennik, t. 1: 1962–1969, Kraków 2010, s. 385 (wpis z 16.07.1966). Następny s. 228 (wpis z 11.07.1965).
[1010]
G WV , s. 98. Następne s. 46, 47.
[1011]
J.M.G. Le Clézio, Une visite de Le Clézio, „L’Herne. Gombrowicz” 1971, s. 335, 336. Le Clézio odwiedził Gombrowicza latem 1965 roku.
[1012]
Rudolf Richter w liście do Litki de Barcza, 17.09.1967, patrz: Marek Zybura, Dudeczku mój drogi… Droga Alice… O pewnej amitié amoureuse à trois w dziejach niemieckiej twórczości Witolda Gombrowicza, „Teksty Drugie” 2014, nr 4, s. 333, 334.
[1013]
List Litki de Barcza do Rudolfa Richtera, 5.11.1967, patrz: Marek Zybura, Dudeczku mój drogi… Droga Alice…, dz. cyt., s. 335.
[1014]
Wspomnienie Konstantego A. Jeleńskiego [w:] G WA , s. 28.
[1015]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Czesława Miłosza, 16.04.1976, Czeslaw Milosz Archives. General Collection, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 661, box 31, folders 476–484.
[1016]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 17.07.1965 [w:] WO S I I , s. 113.
[1017]
List Witolda Gombrowicza do Stanisławy Cichowskiej i Janusza Gombrowicza, 26.02.1966 [w:] LD R , s. 411.
[1018]
Gombrowicz odnotowuje zdarzenie w Kronosie pod hasłem: „Jan wyjeżdża, list o Ricie, która popłakuje” (K R , wrzesień 1965, s. 132). Historię tę wyjaśniła Rita Gombrowicz podczas rozmów w maju 2016.
[1019]
O spotkaniu Gastona Mirona z Gombrowiczem patrz: Rita Gombrowicz, Gaston Miron et le Journal de Witold Gombrowicz, s. 64, 65, za: Józef Kwaterko, Miron et Gombrowicz: un entre-dialogue complice, „Cahiers francophones d’Europe CentreOrientale” 1998, nr 9, s. 55–62.
[1020]
Rozmowa z Barbarą Dzieduszycką, listopad 2015.
[1021]
List Stanisława Balińskiego do Tadeusza Kępińskiego, 9.06.1971, Zakład Narodowy imienia Ossolińskich, Korespondencja Tadeusza Kępińskiego. Listy od Stanisława Balińskiego, rkps. 16410/I I .
[1022]
List Zbigniewa Herberta do Konstantego A. Jeleńskiego, 15.06.1967 [w:] K , s. 121.
[1023]
List Witolda Gombrowicza do Czesława Miłosza, 7.12.1961 [w:] K , s. 110, 111.
[1024]
List Czesława Miłosza do Jerzego Andrzejewskiego, 5.04.1967 [w:] K , s. 112. Patrz także: list Czesława Miłosza do Józefa Czapskiego, 6.04.1967 [w:] K , s. 114.
[1025]
List Czesława Miłosza do Zbigniewa Herberta, 7.04.1967 [w:] K , s. 115, 116.
[1026]
List Czesława Miłosza do Konstantego A. Jeleńskiego, 9.04.1967 [w:] K , s. 116, 117.
[1027]
List Czesława Miłosza do Józefa Czapskiego, 6.04.1967 [w:] K , s. 114.
[1028]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 21.05.1967 [w:] K , s. 119 lub WO S I I , s. 144. Podaję za drugim źródłem, uznając je za bardziej kanoniczne z powodu małej gramatycznej różnicy w zapisie.
[1029]
Takimi wrażeniami dzieli się Czesław Miłosz ze Zbigniewem Herbertem w liście z 7.04.1967 [w:] K , s. 115. W tekście Uwagi do uwag Gombrowicza z 1962 roku Miłosz pisał: „Jestem bardzo zadowolony, że wyjechałem z Paryża. Tamtejsze środowisko intelektualne, odgrzany heglizm, miotania się Sartre’a, zdolnego nawet zafałszować dzieje hitleryzmu w swoich Les Sequestres d’Altona – wszystko to nie było na moje nerwy, obrażało zdrowy rozsądek”.
[1030]
List Czesława Miłosza do Konstantego A. Jeleńskiego, 26.04.1967 [w:] K , s. 118.
[1031]
D Z I I I , s. 255.
[1032]
K R , marzec 1967, s. 140.
[1033]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1034]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WE , s. 342.
[1035]
K R , maj 1967, s. 140.
[1036]
List Witolda Gombrowicza do Marii i Bohdana Paczowskich, 28.05.1967, BL , box 8, folder 292.
[1037]
List podpisany nieczytelnym nazwiskiem, 4.05.1967, A RG , folder dot. Formentora. Mowa w liście o „makiawelicznym planie” forsowania Gombrowicza do nagrody, do którego dołączył także Michel Mohrt, co dało większość, a Caillois, który nie miał głosu, potrafił tak wykorzystać procedury, że mógł głosować i zagłosował za Gombrowiczem.
[1038]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1039]
Rita Gombrowicz, Miłosz i Gombrowicz w Vence [w:] K , s. 287.
Przedostatnie pojedynki [1040]
K R , rok 1967, s. 140, 142. Podobnie następne.
[1041]
List Witolda Gombrowicza do Marii i Bohdana Paczowskich, 23.07.1967, BL , box 8, folder 292. Podobnie następny.
[1042]
Książka The Appeal of Fascism. A Study of Intellectuals and Fascism 1919–1945 ukaże się w 1971.
[1043]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następne.
[1044]
Witold Gombrowicz, Pornografia, red. Jan Błoński, oprac. Bogusława StanowskaCichoń, Jerzy Jarzębski, Kraków 1990, s. 55.
[1045]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następny.
[1046]
Rozmowa z Alastairem Hamiltonem, 19.05.2016.
[1047]
Na przykład w sierpniu 1967 roku Gombrowicz notuje: „8-go Rita do Włoch, Turyn, z Alastair, stamtąd do Paryża” (K R , s. 142), potem: „Rita koło 1-go I X przyjeżdża po pobycie z Alastair w Paryżu” (K R , s. 142), a we wrześniu: „Przybycie Alastaira” (K R , s. 142).
[1048]
Rozmowa z Alastairem Hamiltonem, 19.05.2016.
[1049]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, wrzesień 2016.
[1050]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1051]
List Witolda Gombrowicza do Mariana Betelú, 6.09.1966, BL , box 2, folder 38.
[1052]
Rozmowa z Alastairem Hamiltonem, 19.05.2016. Gombrowicz rzeczywiście notuje w Kronosie: „Choroba Alastaira” (K R , październik 1967, s. 142).
[1053]
Mieszkaniec Vence z wyboru, Witold Gombrowicz, który otrzymał międzynarodową nagrodę wydawców, narzeka na bezczelność krytyków francuskich… i nie wie, co
począć z dwudziestoma tysiącami dolarów! [wywiad A.-M. Rinaldi], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 334. [1054]
List Maurice’a Nadeau do Witolda Gombrowicza, 29.10.1963, BL , box 8, folder 263.
[1055]
D Z I I I , s. 133.
[1056]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau [w:] G WE , s. 96, 97.
[1057]
List Witolda Gombrowicza do Maurice’a Nadeau, 8.11.1964, BL , box 8, folder 263.
[1058]
Część fragmentów Dziennika paryskiego (Journal Parisien) ukaże się w „Les Lettres nouvelles” (z. I /I I i z. I I I /I V 1965, przeł. Allan Kosko), resztę wyda „Preuves”, potem Bourgois (jako Pages du Journal de Berlin w 1966 roku, a potem w 1968 roku jako Journal Paris–Berlin).
[1059]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau, dz. cyt., s. 100.
[1060]
List Witolda Gombrowicza do Maurice’a Nadeau, 23.01.1967, BL , box 8, folder 262.
[1061]
List Geneviève Serreau do Witolda Gombrowicza, 11.07.1967, BL , box 10, folder 370.
[1062]
Journal Paris–Berlin u Bourgois ukazał się w 1968 roku, a całość, Journal (tome III: 1961–1969), przeł. Christophe Jezewski, Dominique Autrand, Paris 1981, u Christiana Bourgois/Maurice’a Nadeau.
[1063]
Pisze o tym Matilde Sábato w liście do Witolda Gombrowicza, 21.11.1963, BL , box 10, folder 356. Sábato miał już wcześniejszą propozycję z du Seuil i mimo chęci nie przeszedł do serii „Les Lettres nouvelles” prowadzonej przez Nadeau w Julliardzie. W liście tym także mowa o negatywnej roli Rogera Caillois jako redaktora Gallimarda.
[1064]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 12.04.1969 [w:] WO S I I , s. 201.
[1065]
Po pierwszym kontakcie Nadeau wydał się Sábato „wspaniały, o wielkim formacie ludzkim i duchowym” (List Ernesta Sábato do Witolda Gombrowicza, 12.12.1964, BL , box 10, folder 356). Potem jednak Nadeau nie odpowiedział mu na długi i serdeczny list, a na przedstawiciela „Les Lettres nouvelles” w Argentynie wybrał osobę z „Sur”, i to po tym, jak odbył z nim długie rozmowy. Do tego Sábato o zmianie decyzji dowiedział się przypadkowo z notki prasowej. Wściekły nie szczędzi gorzkich słów przed Witoldem i mówi, że jest „disgustado” (zniesmaczony). Gdy po jakimś czasie dojdzie do wznowienia kontaktu z Nadeau, będzie miał wrażenie, „jakby wybaczał mi coś, czego nie popełniłem”, i podsumuje dosadnie: „to, co pokazuje Nadeau, to podłość i brak stylu” (list Ernesta Sábato do Witolda Gombrowicza, 12.06.1965, BL , box 10, folder 356). Sábato kilkakrotnie wraca do tematu Nadeau, Gombrowicz opisuje mu też swoją przygodę z Dziennikiem paryskim, ale ten list się nie zachował – ową historię można zrekonstruować na podstawie komentarzy Sábato.
[1066]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau, dz. cyt., s. 100.
[1067]
Maurice Nadeau, Gombrowicz [w:] tegoż, Grâce leur soient rendues. Mémoires littéraires, Paris 2011, s. 341–362.
[1068]
Gombrowicz uważa, że używanie takiego sformułowania wprowadza w błąd, bo sugeruje, że dokonało się zmian w tekście, „zaadaptowało” go, podczas gdy Jeleński i Serreau nic nie zmieniali, dokonali tłumaczenia. W tym wypadku jako przykład podaje definicję słowa „adapter” z Larousse’a, bo czasem gubi się w prawniczych terminach francuskich (list Witolda Gombrowicza do S A CD , 2.02.1969, BL , box 10, folder 381).
[1069]
Tak Serreau tłumaczy Gombrowiczowi stanowisko S A CD w liście z 9.11.1967, BL , box 10, folder 370.
[1070]
Mowa o przedstawieniu Théâtre de l’Étuve, list Geneviève Serreau do Witolda Gombrowicza, 4.05.1966, Beinecke Library, box 10, folder 370. Patrz także list Witolda Gombrowicza do Geneviève Serreau, 1.05.1966, BL , box 10, folder 370. Widoczne jest tu wyraźne nieporozumienie, bo Gombrowicz wspomina o prawie na „częściowe” pokazanie spektaklu w telewizji, a Serreau zastrzega, że pokazanie „całości” jest niekorzystne, i udziela zgody na emisję do jednej trzeciej całości, podczas gdy Gombrowicz w ogóle o emitowaniu całości nie wspominał.
[1071]
List Witolda Gombrowicza do S A CD na ręce Jeana-Pierre’a Boscqa, 9.07.1967, BL , box 10, folder 379.
[1072]
List Witolda Gombrowicza do S A CD , 8.07.1968, BL , box 10, folder 380.
[1073]
List Witolda Gombrowicza do Geneviève Serreau, 12.11.1967, BL , box 10, folder 370. Cytat: za WO S I I , s. 162.
[1074]
Zgodnie z art. 4, Loi n°57-298 du 11 mars 1957 sur la propriété littéraire et artistique.
[1075]
List S A CD do Witolda Gombrowicza podpisany przez Jeana-Pierre’a Boscqa, 5.07.1968, BL , box 10, folder 380.
[1076]
List Witolda Gombrowicza do Jeana-Pierre’a Boscqa, 8.07.1968, BL , box 10, folder 380.
[1077]
Dokumenty Szwedzkiej Akademii Noblowskiej (Utlåtande av Svenska Akademiens Nobelkommitté 1966), s. 4 (przeł. Justyna Czechowska).
[1078]
Patrz: archiwa Akademii Szwedzkiej, Utlåtande av Svenska Akademiens Nobelkommitté 1966.
[1079]
List Norberta Żaby do Witolda Gombrowicza, 2.01.1966, BL , box 11, folder 432; przedruk: Teatr Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2004, z. 1–4, s. 324. Żaba to syn Estonki i Polaka, jeszcze przed wojną był attaché prasowym w Helsinkach,
w latach 1941–1945 pełnił tę funkcję dla rządu londyńskiego w Sztokholmie. Po wojnie został w Szwecji, zarabiał różnorako na życie, między innymi jako przewodnik turystyczny, dziennikarz, współpracował także z Gierdoyciem. [1080]
List Witolda Gombrowicza do Ernesta Sábato, 3.09.1967, BL , box 10, folder 356.
[1081]
List Norberta Żaby do Witolda Gombrowicza, 19.10.1967, BL , box 11, folder 432.
[1082]
List Norberta Żaby do Witolda Gombrowicza, 16.10.1967, BL , box 11, folder 432. Brak tego listu i kilku innych z tego roku w przedruku korespondencji: Teatr Witolda Gombrowicza, dz. cyt.
[1083]
List Norberta Żaby do Witolda Gombrowicza, 18.12.1967, BL , box 11, folder 432, przedruk: Teatr Witolda Gombrowicza, dz. cyt., s. 335.
[1084]
Badał ten temat Allen Kuharski, który tworzy bazę danych przedstawień teatralnych na podstawie Gombrowicza. Baza jest dostępna na stronie: w w w.g o m b r o w i cz i n p e r fo r m a n c e .n e t . Patrz także: Allen Kuharski, Transnarodowy zasięg współczesnego polskiego teatru i tańca, przeł. Marta Orczykowska, referat, V I Światowy Kongres Polonistów, Katowice 2017 (w druku).
[1085]
List Norberta Żaby do Witolda Gombrowicza, 2.01.1966, BL , box 11, folder 432; przedruk: Teatr Witolda Gombrowicza, dz. cyt., s. 323, 324.
[1086]
Sven Åke Heed, Powrót Gombrowicza [w:] Teatr Witolda Gombrowicza, dz. cyt., s. 282–291. Cytat ze s. 284.
[1087]
O szwedzkim przedstawieniu Ślubu w reżyserii Sjöberga pisze Janina Ludawska, ”Emellan oss”. Om de svenska uppsättningarna av Witold Gombrowicz ”Vigseln”, Stockholm 1991. Dziękuję serdecznie Janinie Ludawskiej za rozmowy i naświetlenie spraw związanych z obecnością Gombrowicza w Szwecji. Składam również podziękowania za pomoc w szwedzkim researchu Stefanowi Ingvarssonowi.
[1088]
Lars Gustafsson, Kommentarer, „Bonniers Litterära Magasin” 1967, nr 2.
[1089]
Szwedzka Pornografia ukaże się po premierze Ślubu (18 grudnia 1965), w styczniu 1966 roku.
[1090]
Recenzja Jeana Jacques’a Gautiera, „Le Figaro”, 6.10.1965. Więcej na temat przedstawień sztuk Gombrowicza patrz: Kronika Witolda Gombrowicza, „Pamiętnik Teatralny” 2006, z. 1–4, oraz Teatr Witolda Gombrowicza, dz. cyt.
[1091]
Słowa Bergmana z konferencji w Oslo cytuje w liście do Gombrowicza Norbert Żaba. List z 1.04.1967, BL , box 11, folder 432; przedruk: Teatr Witolda Gombrowicza, dz. cyt., s. 330.
[1092]
Patrz list Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 14.05.1968 [w:] WO S I I , s. 171, 172. Gombrowicz odpowiada natychmiastowo: „Operetka nie jest operetką, tylko komedią”, a kwestia oprawy muzycznej musi pozostać sprawą teatru.
[1093]
List Alfa Sjöberga do Witolda Gombrowicza, styczeń 1968, BL , box 10, folder 374. Korespondencja zaczyna się w grudniu 1966 roku, przedruk trzech listów z roku 1967 patrz: Korespondencja Witolda Gombrowicza z Alfem Sjöbergiem (1967–1968), przeł. Maria Olga Bieńka „Pamiętnik Teatralny” 2004, z. 1–4, s. 305–308, cytat z listu z 27.12.1967 ze s. 306, 307.
[1094]
List Norberta Żaby do Witolda Gombrowicza, 1.12.1967, BL , box 11, folder 432.
[1095]
List Witolda Gombrowicza do Alfa Sjöberga, 28.01.1968, BL , box 10, folder 374. Patrz także: Korespondencja Witolda Gombrowicza z Alfem Sjöbergiem, dz. cyt., s. 307. Następny s. 306.
[1096]
List Alfa Sjöberga do Witolda Gombrowicza, styczeń 1968, BL , box 10, folder 374. Patrz także: Korespondencja Witolda Gombrowicza z Alfem Sjöbergiem, dz. cyt., s. 307. Podobnie następny.
[1097]
Taką interpretację przedstawiła Rita Gombrowicz w rozmowach w maju 2016. Gombrowicz zanotował: „Z Ritą idealnie wskutek akupunktury” (K R , marzec 1968, s. 146).
[1098]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WE , s. 342, 343.
[1099]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1100]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, luty 2014.
[1101]
Rita Labrosse (Gombrowicz), Le thème de l’infance dans l’oeuvre de Colette, praca doktorska, Université de Nice, maj 1968, A RG . Podobnie następne.
[1102]
T , s. 7. Następne s. 8, 10.
[1103]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, luty 2014. Podobnie następny.
Znowu rewolucja [1104]
Witold Gombrowicz, Historia [w:] tegoż, Iwona, księżniczka Burgunda. Ślub. Operetka. Historia, Kraków 1998, s. 412.
[1105]
WW , s. 33.
[1106]
Witold Gombrowicz, Akcja [wstęp do Operetki] [w:] tegoż, Iwona, księżniczka Burgunda…, dz. cyt., s. 239.
[1107]
Witold Gombrowicz, Operetka [w:] tegoż, Iwona, księżniczka Burgunda…, dz. cyt., s. 322, 323.
[1108]
Sławomir Mrożek, Dziennik, t. 1: 1962–1969, Kraków 2010, s. 528 (wpis z 27.05.1968).
[1109]
Wywiad z Witoldem Gombrowiczem [rozmówcy: Michel Polac, Dominique de Roux, Michel Vianey, nadany 12.10.1969 we francuskim programie Bibliothèque de poche na
tv Antenne 2, spisany z filmu] [w:]: P WT I I , s. 450–472, cytaty ze s. 454–457; Młodość jest niższa [wywiad François Bondy’ego], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 369, 370. [1110]
Mowa o: Jacqueline Piatier, Witold Gombrowicz, „Le Monde”, 2.11.1968.
[1111]
Patrz: korespondencja z Konstantym A. Jeleńskim, listy z 25.10.1968 i początku listopada 1968 [w:] WO S I I , s. 184, 185.
[1112]
T , s. 101. Sformułowania „pisarz dialektyczny” użył w wywiadzie Daniela Albo,
Gombrowicz lubi Sartre’a, nie znosi zaś nouveau roman, przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 306–314, cytat ze s. 311. [1113]
T , s. 99. Podobnie następny, kolejny s. 100.
[1114]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, listopad 2015.
[1115]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WA , s. 351. We wspomnieniu mowa o wysyłaniu Ferdydurke, ale w zachowanych szkicach listów chodzi o rozmowy z Dominikiem de Roux, czyli o Testament.
[1116]
Szkic listu Witolda Gombrowicza do generała de Gaulle’a, A RG .
[1117]
Patrz: BL , box 4, folder 114. Potwierdzenie na nazwisko de Roux z 18.02.1969, podziękowanie z 3.03.1969.
[1118]
Mail Bohdana i Marii Paczowskich, 30.10.2015. Podobnie następny.
[1119]
Nieukończony z powodu śmierci Andrzeja Munka film Pasażerka został przemycony, wbrew zakazowi władz P RL , do Cannes, gdzie dostał w 1964 roku nagrodę specjalną krytyków. Film oparty jest na powieści Zofii Posmysz o tym samym tytule i opowiada historię Polki, byłej więźniarki Auschwitz, która po latach spotyka podczas rejsu na statku esesmankę z obozu. Sceny kręcone były w Auschwitz. Posmysz dokonała transpozycji swoich doświadczeń obozowych.
[1120]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, wrzesień 2016.
[1121]
K R , sierpień i wrzesień 1968, s. 148.
[1122]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 347.
[1123]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, luty 2014. Ponieważ jest to rok 1968, pomyli się tylko o rok (1989).
[1124]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 347.
[1125]
Najpierw ukazały się Karpie w proszku Witolda Gombrowicza, „Wiadomości” (Londyn) 1968, nr 18, przedruk: P WT I I , s. 206–209. Potem: Barbara Szubska, Atak, „Wiadomości” (Londyn) 1968, nr 37, przedruk: P WT I I , s. 209–213.
[1126]
Witold Gombrowicz, Kontratak, „Wiadomości” (Londyn) 1968, nr 37, przedruk: P WT I I , s. 213–219, cytat ze s. 214. Następne s. 215, 216.
[1127]
Notatka z 10.05.1968, podpisana przez Ireneusza Sikorę, I P N BU 01419/234, Środowisko literackie za lata 1970–1977, t. 5, k. 136–137. Patrz: Rafał Sierchuła, Misja Andersa Österlinga, „Actum” 2010, nr 2, s. 134–138.
[1128]
Cytat za: list Witolda Gombrowicza do Jerzego Giedroycia, październik 1968 [w:] G G , s. 441.
[1129]
K R , październik 1968, s. 148.
[1130]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 18.10.1968 [w:] WO S I I , s. 181.
[1131]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 339, 340. Następny s. 348.
[1132]
K R , listopad 1968, s. 150. Podobnie następny.
[1133]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 350. Podobnie następne.
[1134]
Witold Gombrowicz [wywiad Georges’a Sebbaga], przeł. Ireneusz Kania [w:] P WT I I , s. 364.
[1135]
Wywiad Piera Sanavia dla włoskiej telewizji z listopada 1968 i kwietnia 1969, przedruk: Gombrowicz: forma i rytuał, przeł. Katarzyna Bielas, Francesco M. Cataluccio [w:] P WT I I , s. 396.
Ostatnie fotografie [1136]
Wspomnienie Rity Gombrowicz [w:] G WE , s. 351.
[1137]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1138]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt.
[1139]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1140]
Patrz: niezidentyfikowany list Gombrowicza [w:] G WE , s. 388. Podobnie następny.
[1141]
Claude Jannaud, Gombrowicz, l’homme du „moi”, „Figaro littéraire”, 24.02– 2.03.1969, s. 27.
[1142]
Jacques-André Volle, Gombrowicz, en genie hors commerce, „Magazine littéraire”, 25.05.1969, nr 29, s. 42–45.
[1143]
Patrz: listy Aleksandra Janty-Połczyńskiego do Witolda Gombrowicza, BL , box 5, folder 173.
[1144]
List Witolda Gombrowicza do Howarda B. Gotlieba, 18.07.1969, BL , box 2, folder 48. Boston University zgłosiło się z tą propozycją w maju 1968.
[1145]
Wyjaśnienie Rity Gombrowicz, maj 2016.
[1146]
Tamże.
[1147]
Nagranie z 21.02.1969, A RG . Tłumaczenie z kasety i rękopisu rozmowy sporządzonego przez Ritę Gombrowicz.
[1148]
Wyrażenie Krystyny Lipińskiej-Iłłakowicz, patrz: Gombrowicz i Ameryka: boje wydawnicze [w:] Witold Gombrowicz. Nasz współczesny. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w stulecie urodzin pisarza. Uniwersytet Jagielloński – Kraków, 22–27 marca 2004, red. Jerzy Jarzębski, Kraków 2010, s. 69. Recenzja wydawnicza „The Atlantic Monthly” była z 10 kwietnia 1963 i głosiła, że takie książki są przeznaczone dla wybranego, wąskiego kręgu czytelników, do tego recenzent pisał: „Nie sądzę, że Gombrowicz kiedykolwiek znajdzie w Ameryce takie uznanie jak we Francji, ponieważ w jego książce ważniejsze jest to, Jak została napisana, niż to, Co opisuje” (recenzja redaktora E.S. Yntemy). Po angielsku istniały Ferdydurke, Pornografia, kilka opowiadań, w 1969 doszły wydane u MacGibbona & Kee Kosmos i Dramaty, ale pierwszy tom Dziennika, uznanego za przeintelektualizowany, ukaże się dopiero w 1988, a Trans-Atlantyk w 1994.
[1149]
Wywiad nie został opublikowany, jest dostępny w BL , box 16, folder 568.
[1150]
List Witolda Gombrowicza do H.B. Fortuina, 24.03.1969, BL , box 2, folder 50. Na stronie BBC podano obsadę: Henryk: Frank Finlay (nominacja do Oscara za rolę w filmie Otello według Szekspira w 1966 roku; w 1972 roku zagrał Adolfa Hitlera); Władzio: Christopher Guinee; Ojciec, król: Maurice Denham; Matka, królowa: Mary Morris; Molly, Mania: Angela Pleasence; Pijak: Felix Felton; Kanclerz: Lockwood West; Szambelan: Frederick Treves; Szef policji: Francis de Wolff; Biskup Pandulf: James Thomason; Dygnitarz-Zdrajca: Michael Deacon; Dygnitarze, Pijacy, Dworzanie: Henchmen Alaric Cotter, Godfrey Kenton, James Thomason, Frederick Treves, Peter Tuddenham; Dama: Kate Coleridge. Patrz: h ttp ://g e n o m e .ch .b b c .co .u k/0 7 8 8 f6 fb 0 3 4 7 4 9 c5 a b 7 2 b 3 d 5 9 f3 b e 4 3 9 , dostęp: 22.02.2017.
[1151]
Zachował się w Beinecke Library tylko rachunek z 11.04.1969 na 15 funtów za dokonanie skrótów autorskich w skrypcie, BL , box 2, folder 50.
[1152]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1153]
Opowiada o tym Rita Gombrowicz w wywiadzie Piera Sanavia dla włoskiej telewizji z kwietnia 1969 roku. Patrz: Gombrowicz: forma i rytuał [w:] P WT I I , s. 409.
[1154]
Wywiad z Witoldem Gombrowiczem [rozmówcy: Michel Polac, Dominique de Roux, Michel Vianey] [w:] P WT I I , s. 454. Następne s. 462, 463.
[1155] [1156]
Gombrowicz: forma i rytuał, dz. cyt., s. 440.
List Konstantego A. Jeleńskiego do Witolda Gombrowicza, 27.03.1969 [w:] WO S I I , s. 199. Jeleński pisze: „Bez […] [Nadeau] książki Twoje zdobyłyby o wiele później
(a może nie za Twojego życia) obecny rozgłos”, i dorzuca, że obecnie o entuzjazm Bourgois czy de Roux jest „łatwiej niż przed 11 laty”. [1157]
Serreau wysłała list do Christiana Bourgois, nie informując o niczym Gombrowicza. Patrz list Geneviève Serreau do Witolda Gombrowicza, 17.03.1969, BL , box 10, folder 371.
[1158]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 12.04.1969 [w:] WO S I I , s. 200.
[1159]
List Witolda Gombrowicza do Geneviève Serreau, 23.03.1969, BL , box 10, folder 371.
[1160]
Geneviève Serreau rozmawia wówczas z Théâtre national populaire, Larsem Schmidtem z Théâtre Montparnasse, z Jeanem-Luisem Barraultem, także ze swoim byłym mężem Jeanem-Mariem Serreau z Comédie française, Lavellim, jest także zainteresowanie ze strony Societé „Centrum” w Amsterdamie i młodego Luki Ronconiego we Włoszech.
[1161]
List Geneviève Serreau do Witolda Gombrowicza, 19.05.1969, BL , box 10, folder 371. Gombrowicz natychmiast odpowiada jej z ulgą, patrz: list z 20.05.1969, BL , box 10, folder 371. Od razu zapytuje też, czy zgodzi się również na podpisanie umowy z Bourgois na Operetkę, tak by mógł wyjść jeden tom z całym teatrem.
[1162]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau [w:] G WE , s. 100.
[1163]
List Witolda Gombrowicza do François Bondy’ego, 29.06.1969 [w:] WO S I I , s. 236.
[1164]
List Dominika de Roux do Witolda Gombrowicza, 4.04.1967 [w:] WO S I I , s. 239.
[1165]
Pierwszą z książek historycznych, które go zafascynowały w dzieciństwie, była książka o wojnie rosyjsko-japońskiej. Więcej na temat Dominika de Roux patrz: JeanLuc Barré, Dominique de Roux. Le provocateur (1935–1977), Paris 2005.
[1166]
Rozmowy z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1167]
Po śmierci Gombrowicza te notatki zostaną wydane jako Kurs filozofii w sześć godzin i kwadrans.
[1168]
List Witolda Gombrowicza do Marii Paczowskiej, 20.08.1965, BL , box 8, folder 292.
[1169]
List Witolda Gombrowicza do Czesława Miłosza, 3.12.1953 [w:] K , s. 100.
[1170]
Rozmowa z Alastairem Hamiltonem, 19 maja 2016.
[1171]
Wspomnienie Maurice’a Nadeau [w:] G WE , s. 99.
[1172]
List Witolda Gombrowicza do Georga Svenssona, 12.01.1969, BL , box 1, folder 2.
[1173]
List Georga Svenssona do Witolda Gombrowicza, 21.01.1969, BL , box 1, folder 2. Podobnie następny.
[1174]
Z tego też powodu tak późno wyszła Ferdydurke. Jan Kunicki, który tłumaczył ją wraz Janem Stolpem, z powodów osobistych przerwał tłumaczenie książki (zdążył przełożyć tylko Filidora) i wydawnictwo zostało postawione przed problemem, który rozwiązano tłumaczeniem reszty z francuskiego przez Magnusa Hedlunda i Jana Stolpego. Do dzisiaj po szwedzku nie ma wydania Ferdydurke w przekładzie bezpośrednio z polskiego.
[1175]
Nobla dostanie w 1980 roku Czesław Miłosz. Zadzwoni wtedy do Rity Gombrowicz i powie, że nagroda należała się Witoldowi (rozmowy z Ritą Gombrowicz, listopad 2015), patrz także: K , s. 287.
[1176]
List Konstantego A. Jeleńskiego do Czesława Miłosza, 6.11.1972, Czeslaw Milosz Archives. General Collection, Beinecke Rare Book and Manuscript Library, Yale University, G EN M S S 661, box 31, folders 476–484.
[1177]
W Kronosie jako datę przeprowadzki podaje 28 marca.
[1178]
List Witolda Gombrowicza do pana Lebretona z administracji budynku Val Clair, 3.07.1969, BL , box 7, folder 220. Sąsiad Korbelecky był Czechem.
[1179]
List Witolda Gombrowicza do Konstantego A. Jeleńskiego, 22.07.1969 [w:] WO S I I , s. 208.
[1180]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 350.
[1181]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następny.
[1182]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 353. Podobnie następny.
[1183]
List Witolda Gombrowicza do Czesława Miłosza, 23.07.1969 [w:] K , s. 147.
[1184]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016.
[1185]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 354. Następne s. 355, 356.
[1186]
List Rity Gombrowicz do Marii Paczowskiej, 24.07.1969, A RG .
[1187]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Podobnie następny.
[1188]
Wspomnienie Rity Gombrowicz, dz. cyt., s. 356.
[1189]
Rozmowa z Ritą Gombrowicz, maj 2016. Gombrowicza pochowano w ostatnim wolnym grobie na pobliskim cmentarzu, spoczywa pod wysokimi cyprysami. Pogrzeb był świecki, zjawili się Polacy, weterani z okolicy. Za każdym razem, gdy Rita przychodziła na grób, znajdowała na nim krzyże. Po tym, jak położono raz wielgachny krzyż, przestraszyła się, poradziła Józefa Gombrowicza i poprosiła o doczepienie do pomnika małego krzyżyka. Od tej pory ataki ustały.
WY D AWN I CTWO CZA RN E
sp. z o.o.
cza r n e .co m .p l
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, I I I p., 38-300 Gorlice tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75 m a te u sz@ cza r n e .c o m .p l, to m a sz @ c za r n e .c o m .p l d o m i n i k@ cza r n e .co m .p l, e w a @ cz a r n e .c o m .p l, e d y ta @ c za r n e .c o m .p l
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa r e d a kcj a @ cza r n e .co m .p l
Sekretarz redakcji: m a l g o r za ta @ c za r n e .c o m .p l Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa tel./fax +48 22 621 10 48 a g n i e szka @ cz a r n e .co m .p l, d o r o ta @ cz a r n e .c o m .p l zo fi a @ cza r n e .co m .p l, m a r c j a n n a @ cz a rn e .c o m .p l m a g d a .j o b ko @ cz a r n e .co m .p l
Dział marketingu: h o n o r a ta @ c za r n e .c o m .p l Dział sprzedaży: p i o tr.b a g i n ski @ cz a r n e .co m.p l a g n i e szka .w i l c za k@ cza r n e .co m .p l, ma l g o r z a ta .w i e te c h a @ cz a r n e .c o m .p l
Audiobooki i e-booki: a n n a @ cza r n e .co m .p l Skład: d 2 d .p l ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków tel. +48 12 432 08 52, i n fo @ d 2 d .p l Wołowiec 2017 Wydanie I