331 Pages • 285,312 Words • PDF • 1.5 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:14
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
Plik jest zabezpieczony znakiem wodny m
===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
Dla A. i E. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 1
To b y ł jed en z ty ch d n i, k tó ry ch p o czątek b ez wy raźn ej p rzy czy n y wy s trzela jak k o rek o d s zamp an a, wy p ełn iając g ło wę p rzy jemn ie mu s u jący mi b ąb elk ami. „Nie, to n ie jes t d zień n a d żin s y ” – p o my ś lała Ewa, s to jąc p rzed o twartą s zafą. Stro jen ie s ię n ie b y ło jej s p ecjaln o ś cią. Z p ewn o ś cią n ie n ależała d o d ziewczy n , k tó re zg łęb iają tajn ik i n o wy ch k o lek cji i z p rzejęciem ś led zą p ro g n o zy tren d ó w n a n ad ch o d zący s ezo n . Tak ie tematy ś mierteln ie ją n u d ziły , n ie mó wiąc o ty m, że s zk o d a jej b y ło n a n ie czas u i en erg ii. Ub ran ie jes t p o to , żeb y b y ło ciep ło w zimie, latem n ie za g o rąco , a cały ro k wy g o d n ie. Na s zczęś cie M arek n ie miał w ty m wzg lęd zie wy g ó ro wan y ch o czek iwań . W g ru n cie rzeczy g d y b y zaczęła s ię n ag le u b ierać w wo rk i n a ś mieci, mó g łb y n ie zwró cić n a to u wag i, co ju ż mo że n ie b y ło n ajfajn iejs ze. Ale có ż, jej facet b y ł in fo rmaty k iem. Z s zereg u wies zak ó w wy b rała zwiewn ą s u k ien k ę w d ro b n ą łączk ę, p rezen t o d mamy , jed en z n iewielu n ap rawd ę k o b iecy ch ciu ch ó w, jak ie miała. Nie wied ziała d laczeg o , ale właś n ie d ziś miała o ch o tę ją wło ży ć. Tak , ta s u k ien k a id ealn ie p as o wała d o jej d o b reg o n as tro ju . Ewa p rzy jrzała s ię s wo jemu o d b iciu . Z lu s tra p atrzy ła n a n ią b rązo wo o k a d ziewczy n a z k ilk o ma p ieg ami n a n o s ie i falami k as ztan o wy ch wło s ó w s p ły wający ch n ies fo rn ie n a ramio n a. Su k ien k a d o d awała jej k s ztałto m s mu k ło ś ci i o d s łan iała n o g i d o s ameg o n ieb a. Ch o ciaż Ewa n ig d y n ie p o my ś lałab y o s o b ie, że jes t p ięk n a, mu s iała p rzy zn ać, że teg o d n ia wy g ląd ała jak o ś in aczej… Kied y d ziewczy n a zamk n ęła za s o b ą b ramę k amien icy , s zy b k o zd ecy d o wała, że zrezy g n u je z au to b u s u , i ru s zy ła n a u czeln ię p iech o tą. Sama n ie wied ziała, d laczeg o s ię u ś miech a: d o s ieb ie, d o jas n o wło s ej k o b iety z wó zk iem czek ającej n a p rzy s tan k u , n awet d o wy ro s tk a, k tó ry b y n ajmn iej n ie wy s y łał ś wiatu p rzy jazn y ch s y g n ałó w. Ro zp ierała ją en erg ia i p o d s k ó rn e u czu cie p o d n iecen ia, jak p rzed d łu g o o czek iwan ą ran d k ą. Ale to n ie to , czas ro man ty czn y ch u n ies ień d awn o ju ż min ął, zres ztą M arek n awet n a p o czątk u ich zn ajo mo ś ci n ie b y ł ty p em s en ty men taln eg o k o ch an k a. By ł d o p iero k o n iec k wietn ia, ale s ło ń ce g łas k ało jej s k ó rę, ch y b a p o raz p ierws zy
w ty m ro k u tak mo cn o d ając zn ać o zb liżający m s ię lecie. Ewa czu ła s ię p o p ro s tu d o b rze. Zres ztą n a co miałab y n arzek ać? Nig d y n ie my ś lała, że u d a s ię jej o s iąg n ąć aż ty le. M iejs ce u ro d zen ia ch y b a rzeczy wiś cie wy zn acza p o zio m wiary w s ieb ie i o czek iwań o d ży cia. Najs tars za z czwó rk i ro d zeń s twa, wy ch o wan a w liczącej k ilk u s et mies zk ań có w ws i, w g o s p o d ars twie p o ło żo n y m n a tak im u b o czu , że n ie k ażd y s amo ch ó d b y ł w s tan ie d o n ieg o d o trzeć, n ig d y n ie wy b ieg ała marzen iami d alek o . Właś ciwie mo żn a je b y ło zamk n ąć w k ró tk im: „Wy rwać s ię s tąd ”. Ch ce teg o k ażd y , k to ro d zi s ię w tak im miejs cu , ale mało k o mu s ię to u d aje. J ej s ię u d ało . M o że Ols zty n n ie jes t ś wiato wą metro p o lią, ale zamies zk an ie w n im i tak b y ło d la n iej wielk ą zmian ą. Cies zy ły ją p ro s te s p rawy , k tó re d la więk s zo ś ci lu d zi s ą o czy wis te. Że mo żn a wy jś ć z d o mu n ie ty lk o p o to , żeb y o d wied zić s ąs iad ó w. I mas z wy b ó r: to mo że b y ć k in o alb o k n ajp a, mo żes z też p o p ro s tu p o włó czy ć s ię p o mieś cie, wied ząc, że za k ażd y m razem jes t s zan s a trafić w zu p ełn ie n o we, n iezn an e ci wcześ n iej miejs ce. Filmy , k s iążk i, p ły ty , o k tó ry ch czy tas z w g azetach – n ag le mas z to ws zy s tk o n a wy ciąg n ięcie ręk i. Nie zn as z k ażd eg o z mijan y ch lu d zi, a o n i n ie zn ają cieb ie. Dla s p rzed awczy n i w s k lep ie jes teś jed n ą z ty s ięcy an o n imo wy ch k lien tek , n ie o b ch o d zi jej, w co jes teś u b ran a i k ied y wres zcie wy jd zies z za mąż. Ewie wcale n ie b y ło łatwo d o trzeć tam, g d zie s ię teraz zn ajd o wała. To , co d la więk s zo ś ci amb itn y ch mło d y ch lu d zi jes t n atu raln ą k o leją rzeczy , d la n iej b y ło d łu g ą ws p in aczk ą, d o teg o ch wilami p o b ard zo ś lis k ich s k ałach . Po latach co raz d łu żs zy ch i b ard ziej s k o mp lik o wan y ch d o jazd ó w d o k o lejn y ch s zk ó ł d o s tała s ię n a mik ro b io lo g ię, wy b ierając o czy wiś cie n ajb liżs zy u n iwers y tet, i s zy b k o s ię p rzek o n ała, jak mało s n u p o trzeb u je czło wiek – o d razu mu s iała zn aleźć p racę, żeb y o p łacić ak ad emik i p o k ry ć k o s zty s k ro mn eg o ży cia w mieś cie. No i co mies iąc p o d es łać co ś ro d zin ie, k tó rą zo s tawiła w Wężó wce. Po zajęciach n a u czeln i b ieg ła d o s k lep u n a d ru g ą zmian ę, a n o cami wk u wała. Od d ru g ieg o ro k u s tu d ió w p o rtier p an Hen ry k wp u s zczał ją p o g o d zin ach d o lab u , żeb y mo g ła d o k o ń czy ć d o ś wiad czen ia, k tó re jej k o led zy ro b ili p o p o łu d n iami. Wciąg n ęło ją to p o u s zy . Sek wen cje czy n n o ś ci, k tó re trzeb a wy k o n ać tak , żeb y o s iąg n ąć o k reś lo n y efek t. Kied y o p an u je s ię ju ż tech n ik ę, p rzy ch o d zi czas n a wy my ś lan ie i tes to wan ie włas n y ch meto d . Ewa u wielb iała ten d res zczy k emo cji to warzy s zący o czek iwan iu i s p rawd zan iu , czy wy s zło właś n ie to , co miało wy jś ć. Czas em wy ch o d ziło , a czas em n ie. Kied y s ię u d awało , czu ła ek s cy tację, jak p o d ró żn ik o d k ry wający n o wy , n iezn an y ląd . Ko ch ała n au k ę. Szczęś liwie d la n iej o k azało s ię, że to o d k ry wan ie wy ch o d zi jej lep iej n iż in n y m. J es zcze p rzed s k o ń czen iem s tu d ió w zo s tała zap ro s zo n a p rzez p ro fes o ra d o
g ru p y b ad awczej, a p o s p ek tak u larn ej o b ro n ie p racy mag is ters k iej o two rzy ła p rzewó d d o k to rs k i i d o s tała p racę n a wy d ziale, co p rak ty czn ie n ie zd arzało s ię d o k to ran to m. M o g ła zrezy g n o wać z d o d atk o wy ch fu ch i ju ż s amo d zieln ie, b ez ws p ó łlo k ato rek , wy n ająć k awalerk ę. M iała d wad zieś cia p ięć lat i ro b iła to , co n ap rawd ę lu b iła. A to b y ł p rzecież d o p iero p o czątek . M iała p rzed s o b ą o b iecu jącą k arierę. To , czy m ży ła n a co d zień : fas cy n u jący ją ś wiat d ro b n o u s tro jó w, p recy zy jn e izo lo wan ie b ak terii lu b zg łęb ian ie p ro ces ó w s k ażen ia mik ro b io lo g iczn eg o , d la więk s zo ś ci lu d zi b y ło czarn ą mag ią. Nik t w jej ws i, a n awet w ro d zin n y m d o mu n ie b y ł w s tan ie p o wtó rzy ć, a co d o p iero zro zu mieć, czy m s ię zajmu je. I z całą p ewn o ś cią o d b ard zo d awn a n ik o mu z Wężó wk i n ie u d ało s ię zajś ć tak d alek o . M imo in ten s y wn eg o s p aceru Ewa d o tarła d o p racy wcale n iezmęczo n a. Kied y s zła k o ry tarzem, lek k o zaru mien io n a o d wio s en n eg o s ło ń ca, ze zwich rzo n y mi p rzez wiatr k as ztan o wy mi wło s ami, w k tó ry ch p o b ły s k iwały zło cis te p as ma, k ilk u mijan y ch s tu d en tó w o d p ro wad ziło ją tęs k n y m wzro k iem. Nie rejes tro wała ty ch s p o jrzeń . Ch o ciaż mama n azy wała ją w d zieciń s twie s wo ją ś liczn ą có reczk ą, n ie u ważała s ię za p ięk n o ś ć. Sp ecjaln e k o n cen tro wan ie s ię n a włas n ej u ro d zie u ważała za n iezb y t mąd re i tro ch ę n iep rzy s to jące k o b iecie, k tó ra ch ce b y ć trak to wan a p o ważn ie. On a zaś właś n ie tak ch ciała b y ć trak to wan a. W żad n y m razie n ie jak ład n a lalk a. Ten cel tak że tru d n o b y ło b y jej o s iąg n ąć w ro d zin n ej ws i. Tam jed y n e, n a co mo g łab y liczy ć, to p o g wizd y wan ia p o łączo n e z mało wy b red n y mi k o men tarzami n a zmian ę ze s p lu n ięciami mający mi b y ć p rawd o p o d o b n ie w mn ieman iu lo k aln y ch d o n żu an ó w jak ąś p ierwo tn ą fo rmą męs k iej ad o racji. Bez p u k an ia o two rzy ła d rzwi i wes zła d o wy p o s ażo n eg o w d łu g i ro b o czy b lat lab o rato riu m. – To ty ju ż wies z!? – Pro fes o r J aro s z n a jej wid o k p o d erwał s ię z miejs ca. – Ale o czy m? – M imo o ficjaln eg o p rzejś cia p o jej mag is terce n a „ty ” Ewa n ad al n ie mo g ła s ię p rzełamać i k ied y ty lk o mo g ła, s tarała s ię u ży wać w s to s u n k u d o s wo jeg o p ro fes o ra fo rmy b ezo s o b o wej. – No o Pary żu p rzecież! M y ś lałem, że jak imś cu d em s ię d o wied ziałaś , b o wy g ląd as z, jak b y ś s ię u n o s iła n ad ziemią. – O jak im Pary żu ? Nic n ie wiem! – J ed zies z d o Pary ża! To zn aczy , mu s is z jes zcze p rzejś ć d ru g i etap , ale wed łu g mn ie to czy s ta fo rmaln o ś ć. Ch wilę p o trwało , zan im Ewa z g o rączk o wej wy mian y zd ań z J aro s zem
d o wied ziała s ię, o co ch o d zi. J ak iś czas temu p ro fes o r zg ło s ił ją d o k o n k u rs u n a s ty p en d iu m w zes p o le ś wiato weg o g u ru w d zied zin ie mik ro b io lo g ii, a p rzy o k azji s wo jeg o k o leg i z d awn y ch lat. Dzis iejs zy g u ru b lis k o trzy d zieś ci lata wcześ n iej b y ł o p iek u n em i p rzewo d n ik iem J aro s za p o d czas s tażu we Fran cji. Wy p ili wted y mo rze win a, a mło d y d o k to r z Po ls k i zap o zn awał s ię z tak eg zo ty czn y mi d la n ieg o wó wczas wy two rami k u ltu ry ro mań s k iej, jak s ery p leś n io we, wy my ś ln e q u ich es , a n awet leg en d arn e es carg o ts . Sławn y Fran cu z (jeś li wierzy ć ś ro d o wis k o wy m p lo tk o m, o d p aru lat b ęd ący w czo łó wce k an d y d ató w d o No b la) za n amo wą p o ls k ieg o k o leg i p rzeczy tał p u b lik ację Ewy n a temat wy k o rzy s tan ia n o wy ch s u b s tan cji b io b ó jczy ch w d ezy n fek cji p ap ieru s taro d ru k ó w – co ju ż s amo w s o b ie b y ło wielk im wy ró żn ien iem – i zak walifik o wał ją d o ś cis łeg o g ro n a k an d y d ató w d o s tażu w s wo im zes p o le. J ej k o n k u ren tami b y li J ap o ń czy k i Amery k an k a. J eś li d o s tałab y to miejs ce – co zd an iem J aro s za b y ło więcej n iż p ewn e – d o łączy łab y d o p ro jek tu , w k tó ry m u czes tn iczy li n ajlep s i mło d zi mik ro b io lo d zy z całeg o ś wiata i k tó ry miał s zan s ę zrewo lu cjo n izo wać jej d zied zin ę n au k i. A d o teg o ws zy s tk ieg o n a co n ajmn iej o s iem mies ięcy p rzep ro wad ziłab y s ię d o Pary ża! Ewa mu s iała u s iąś ć. I jak tu n ie wierzy ć w in tu icję? Po ran n y p rzy p ły w en erg ii u k ład ał s ię teraz w lo g iczn ą cało ś ć z d als zy m ro zwo jem wy p ad k ó w, o ile lo g ik a miała w o g ó le z ty m ws zy s tk im co ś ws p ó ln eg o . To b y ł zd ecy d o wan ie jej d zień . A p rzy n ajmn iej tak my ś lała d o ch wili, g d y o p u ś ciła mu ry wy d ziału . Złap ała za telefo n . M u s iała o p o wied zieć o ws zy s tk im M ark o wi. – Do Pary ża? A p o co ? – To n ie zab rzmiało jak co ś , co ch ciałab y u s ły s zeć o d u k o ch an eg o p o o g ło s zen iu tak iej n o win y . Ale to b y ł cały M arek . Do b ó lu rzeczo wy i n ies p ecjaln ie emp aty czn y . Po zn ali s ię n a imp rezie u ws p ó ln ej k o leżan k i. Zg ad ali s ię, że Ewa właś n ie p lan u je k u p ić k o mp u ter. On p o mó g ł jej wy b rać i zain s talo wał ws zy s tk o , co trzeb a. W ramach p o d zięk o wań zab rała g o d o k in a, p o k tó ry m o n b ez zb ęd n y ch cereg ieli zap y tał, czy mo że ws tąp ić n a h erb atę. Zg o d ziła s ię, b o w tej jeg o s zo rs tk o ś ci i au rze n iep rzy s tęp n o ś ci b y ło co ś p o ciąg ająceg o ; co ś , co k u s iło , żeb y s ię p rzez n ią s p ró b o wać p rzeb ić. W mały m p o k o ik u Ewy ch ło p ak p o p ro s tu zab rał s ię d o rzeczy , a n as tęp n eg o d n ia ws zy s tk o p o to czy ło s ię tak n atu raln ie, jak b y b y li p arą ju ż o d d awn a. M in ęły trzy lata i M arek miał firmę in fo rmaty czn ą p ro wad zo n ą z k o leg ą ze s tu d ió w i co raz p o ważn iejs zy ch k lien tó w. Ku p ił mies zk an ie n a k red y t i – co zas k o czy ło Ewę – o d razu zap ro p o n o wał, żeb y z n im zamies zk ała. To n ie b y ło w jeg o
s ty lu , a o n a n ie miała p ewn o ś ci, czy jes t n a to g o to wa, mimo że ju ż o d d awn a ich związek s tan o wił n atu raln y elemen t jej ży cia. By ła n awet zas k o czo n a, jak mo cn o s ię d o n ieg o p rzy wiązała, ch o ciaż tru d n o b y ło mó wić o o d b ierającej zmy s ły miło ś ci. Całk iem n ieźle razem fu n k cjo n o wali, a Ewie imp o n o wała jeg o amb icja. M arek miał p lan n a p rzy s zło ś ć, jes zcze b ard ziej p recy zy jn y n iż o n a – w p rzeciwień s twie d o n ieg o n ie s p o rząd ziła lis ty k lu czo wy ch celó w, ro zp is an ej n a p ięcio letn i h armo n o g ram z ro czn y m marg in es em p o ś lizg u . By li jed n ak p rzy ty m „s tu d en ck ą p arą” i to jej o d p o wiad ało . Ws p ó ln e zamies zk an ie o zn aczało p o ważn y k ro k i d o ś ć wy raźn ą w jej mn ieman iu d ek larację. Stan ęła więc p rzed d ecy zją, czy ch ce tak ą d ek larację zło ży ć. Z jed n ej s tro n y M arek n ie b y ł n ajb ard ziej o twartą i wy lewn ą o s o b ą p o d s ło ń cem (w zas ad zie ch wilami b liżej mu b y ło d o k o g o ś cierp iąceg o n a jak ąś łag o d n ą p o s tać au ty zmu ) i Ewa miała czas em wrażen ie, że jej ch ło p ak jes t n ap rawd ę z in n ej p lan ety . Ale czy jes t n a ś wiecie k o b ieta, k tó ra n ie p o my ś lała tak ch o ćb y raz o s wo im facecie? Z d ru g iej s tro n y M arek b y ł k imś , z k im mo żn a b y ło co ś b u d o wać. A o n a ch ciała b u d o wać. Ch ciała iś ć d o p rzo d u i s ięg ać p o więcej. Zd ecy d o wała s ię. Zamies zk ała u n ieg o . M iał wad y , to n ie u leg ało wątp liwo ś ci, ale k to ich n ie ma? Ewie d o ś ć łatwo p rzy ch o d ziło ich ig n o ro wan ie, co zro b iła też p o d czas tej ro zmo wy . – Ws zy s tk o ci o p o wiem wieczo rem. Zro b ię k o lację, u czcimy to . Cuisine française. – Zaś miała s ię i p o b ieg ła zro b ić zak u p y . Wy b ó r s eró w w n ajlep s zy ch o ls zty ń s k ich d elik ates ach n ie zwalał z n ó g , ale to n ie mo g ło zmącić jej s zamp ań s k ieg o n as tro ju . Właś n ie – s zamp an ! Ok azało s ię, że p rawd ziwy (o d ziwo , b y ł!) k o s ztu je s tan o wczo zb y t wiele, n awet jak n a tak ą o k azję, więc z żalem zrezy g n o wała z teg o s zaleń s twa i zad o wo liła s ię win em mu s u jący m. Wk ład ając d o wó zk a b ag ietk ę, n ag le zamarła. Ciek awe, że p o my ś lała o ty m d o p iero teraz. Przecież wy jazd o zn aczał wielo mies ięczn ą ro złąk ę z M ark iem! J ed n ak o d razu w jej g ło wie p o jawiły s ię arg u men ty łag o d zące wy mo wę teg o fak tu : s ą tan ie lo ty , jes t Sk y p e. W d zis iejs zy ch czas ach fizy czn a ro złąk a n ie o zn acza teg o s ameg o , co jes zcze k ilk a lat temu , k ied y n ie b y ło ty ch ws zy s tk ich u rząd zeń , d zięk i k tó ry m b ez p ro b lemu mo żn a s ię k o mu n ik o wać z cały m ś wiatem. A mo że M arek b ęd zie mó g ł p rzy jech ać n a tro ch ę? Przecież częs to p racu je zd aln ie, zza k o mp u tera, i ws zy s tk o jed n o , g d zie p rzeb y wa. Reas u mu jąc, mieli s p o ro d o o b g ad an ia p rzy fran cu s k iej k o lacji. Ale wieczó r n ie p o to czy ł s ię tak , jak s o b ie zap lan o wała. M arek o d razu p o
p o wro cie d o d o mu ro zwalił s ię n a k an ap ie z talerzy k iem, n a k tó ry m u ło ży ł s o b ie zes taw s eró w i k iś ć win o g ro n . Na jej p ro tes ty o ś wiad czy ł, że n ie mo że o d p u ś cić fin ału lig i s iatk ó wk i, i p o ciąg n ął ją za s o b ą n a s o fę. Wk u rzy ła s ię, ale n ie ch ciała ro b ić awan tu ry , zres ztą wied ziała, że M arek n ie zn o s i zrzęd zen ia i jes t w s tan ie wy jś ć z d o mu , żeb y o b ejrzeć mecz w p u b ie, jeś li p o czu je s ię p rzy p arty d o mu ru . W p rzerwie meczu o b jął ją i p o wied ział: – No p rzecież s ię cies zę. I g ratu lu ję, g en iu s zu … Uś miech n ęła s ię lek k o . Nie b y ł to wp rawd zie k o s z k wiató w, ale wied ziała, że mó wi s zczerze i że jak n a n ieg o to całk iem d u ży wy czy n w d zied zin ie wy lewn o ś ci. Ws tała, żeb y d o lać im win a, k ied y zad zwo n ił telefo n . – Cześ ć, tato . M ama ci p o wied ziała? – Ewa zd ąży ła ju ż o p o wied zieć ws zy s tk o matce i zd ziwiła s ię, że o jciec zad zwo n ił. Nie miał w zwy czaju u ży wać telefo n u d o p o g awęd ek , k tó re n ie miały wy raźn ie p rak ty czn eg o celu , ale mo że g o n ie d o cen iała: tak i s u k ces có rk i mu s iał zro b ić n a n im wrażen ie. – Co ? Co ty mó wis z, tato !? – Przez n as tęp n ą min u tę p o wtó rzy ła to p y tan ie jes zcze wiele razy , mając u czu cie, że czas s tan ął w miejs cu , a o n a s p ad a w ciemn ą s tu d n ię b ez d n a. Wres zcie jak b y k tó reś z p o łączeń n eu ro n ó w w jej mó zg u n ag le zas k o czy ło i d o jej ś wiad o mo ś ci d o tarła in fo rmacja, k tó rą właś n ie p rzek azy wał jej o jciec. Wted y ws zy s tk o s ię s k o ń czy ło . Natu raln ie Ziemia n ie ws trzy mała ru ch u wo k ó ł Sło ń ca, a lu d zie w k ażd y m mo żliwy m miejs cu ś wiata n ie p rzes tali jeś ć, k o ch ać s ię i załatwiać s wo ich b ard ziej lu b mn iej ważn y ch s p raw, ale d la n iej to b y ł k o n iec. Ko n iec d zieciń s twa i ży cia tak ieg o , jak ie zn ała i ro zu miała. Os u n ęła s ię n a k an ap ę. – Co ś s ię s tało ? – mru k n ął M arek , n ie o d ry wając wzro k u o d telewizo ra. Zan im
o d p o wied ziała,
u p ły n ęła
d łu g a
ch wila
wy p ełn io n a
p rzes ad n ie
eg zalto wan y m s ło wo to k iem k o men tato ra meczu , k tó ry jed n ak n ie p rzeb ijał s ię d o ś wiad o mo ś ci Ewy . – M o ja mama n ie ży je. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
ROZDZIAŁ 2
W p ek aes ie cu ch n ęło s p alin ami. Ewa wierciła s ię w wąs k im fo telu , n ie mo g ąc zn aleźć w miarę wy g o d n ej p o zy cji. Gru b y jeg o mo ś ć, k tó ry ws iad ł w Bis k u p cu , zajmo wał n ie ty lk o s ąs ied n ie miejs ce, ale i częś ć jej s ied zen ia. Przy s y p iał, a jeg o ś wis zczący o d d ech n iep rzy jemn ie p ach n iał. Sp o co n a i ciężk a ręk a mężczy zn y co ch wilę s p ad ała b ezwład n ie n a u d o Ewy . Dziewczy n a jed n ak n ie reag o wała. By ło jej ws zy s tk o jed n o . Patrzy ła p rzez o k n o n iewid zący m wzro k iem, czu jąc, jak g d zieś wewn ątrz cała s ię k u rczy . Starała s ię ze ws zy s tk ich s ił n ie ro zp łak ać – n ie d aj Bo że, k o mu ś p rzy s zło b y d o g ło wy wy p y ty wać ją o p o wó d i p o cies zać. Nie ch ciała lito ś ci o b cy ch lu d zi. Zag ry zała warg i i p o ws trzy my wała łzy , ale miała wrażen ie, że tamo wan a ro zp acz za ch wilę ro zs ad zi ją o d ś ro d k a. M in ęli M rąg o wo , o tej p o rze ro k u ju ż g ło ś n e i tętn iące ży ciem. Au to k ar n a ro n d zie s k ręcił w s tro n ę Kętrzy n a. Ch wilę p ó źn iej s k o ń czy ł s ię g ład k i as falt i zaczęli p o d s k ak iwać n a wy b o jach . Ok o lica b y ła malo wn icza. Wio s n a w p ełn i tętn iła ży ciem i u ro d ą. So czy s ta zieleń las ó w i p o la s ch o d zące wp ro s t d o mazu rs k ich jezio r n ęciły tu ry s tó w, k tó ry ch tłu my wy p o czy wały w o k o licy . Dłu g ie week en d y to p rzecież p o ls k a s p ecjaln o ś ć. Trzy d n i u rlo p u , ty d zień z o k ład em wy p o czy n k u . Beztro s cy i u ś miech n ięci letn icy s p acero wali p o b o czem alb o p ed ało wali z wy s iłk iem n a s wo ich mo d n y ch ro werach g ó rs k ich . Szczerze mó wiąc, Ewa n ie mo g ła d ziś n a n ich p atrzeć. Gru b y ws p ó łp as ażer n a s zczęś cie wy s iad ł w M rąg o wie i zro b iło s ię lu źn iej. Dziewczy n a zd jęła b u ty i p o d ciąg n ęła k o lan a p o d b ro d ę, o b ejmu jąc n o g i ramio n ami. Wes tch n ęła ciężk o , aż k o b ieta z s ied zen ia p rzed n ią o d wró ciła s ię, ch cąc s p rawd zić, czy ws zy s tk o w p o rząd k u . Ewa u ś miech n ęła s ię d o n iej zd awk o wo , b y u n ik n ąć ro zmo wy , i o p arła czo ło n a k o lan ach , zamy k ając o czy . Zaraz b ęd zie w d o mu . M ó j Bo że, jak b ard zo n ie ch ciała tam b y ć! Kied y k ilk a lat wcześ n iej s p ak o wan a w d wie wielk ie to rb y p o d ró żn e wy jeżd żała
n a s tu d ia d o Ols zty n a, w g ło wie d źwięczały jej s ło wa mamy , k tó ra o d zaws ze p o wtarzała jej: „Ewciu , ja wiem, że ty s tąd wy jed zies z. M u s is z wy jech ać. Nic tu p o to b ie, n ie d am ci s ię zmarn o wać”. J u ż wted y czu ła, że za ty mi s ło wami k ry ło s ię co ś więcej n iż ty lk o p rag n ien ie zro b ien ia z có rk i „mias to wej” – w d u ży m s to p n iu ch o d ziło o ro zczaro wan ie mamy jej włas n y m ży ciem. Nig d y n ie s k arży ła s ię g ło ś n o n a s wó j lo s , ch o ć k ażd y wied ział, że n ie b y ło jej łatwo . Zamias t p łak ać n ad s o b ą, wo lała ws zy s tk ie n ies p ełn io n e n ad zieje i as p iracje u lo k o wać w n ajs tars zej có rce. Ewa b y ła mąd ra i p ięk n a. Zb y t mąd ra n a mazu rs k ą wieś , zb y t p ięk n a n a p o p eg eero ws k ie realia. Tak p rzy n ajmn iej p o wtarzała mama za k ażd y m razem, g d y Ewa p rzy n o s iła ze s zk o ły k o lejn ą d o b rą o cen ę, g d y p o k azy wała z d u mą ś wiad ectwo z czerwo n y m p as k iem, g d y n a u licach o g ląd ali s ię za n ią ch ło p cy . – Ch cę, żeb y ś p o s zła n a s tu d ia. – Ewa d o s k o n ale p amiętała tę ch wilę, k ied y mama s tan ęła w d rzwiach jej p o k o ju . To b y ł d zień , w k tó ry m zaczęła o s tatn ią k las ę liceu m. – Od d awn a ju ż o d k ład am p ien iąd ze. M am o s zczęd n o ś ci, więc ci p o mo g ę, a ty mu s is z s ię ty lk o u czy ć, żeb y s ię d o s tać n a u n iwers y tet. Ewa p amiętała, że miała wted y łzy w o czach . Ws tała o d b iu rk a, b y ją u ś cis k ać. – M amu ś , to d la mn ie n ajważn iejs ze s ło wa w ży ciu . Dzięk u ję ci, zo b aczy s z, że s ię d o s tan ę. – Wiem. – M ama p o tarmo s iła jej wło s y , d o k ład n ie tak s amo jak wted y , g d y Ewa b y ła małą d ziewczy n k ą. – Nig d y mn ie n ie zawio d łaś . – Sp o jrzała jej w o czy . – Nie mo żes z tu zo s tać, b o zwięd n ies z – d o d ała, a Ewa w my ś lach d o p o wied ziała: „Tak jak ty , mamo , zwięd łaś w tej ch o lern ej Wężó wce… ”.
*
Ewa b y ła zb y t zamy ś lo n a, b y s k u p ić s ię n a d ro d ze. Kied y zza zak rętu wy ło n iły s ię zn ajo me zab u d o wan ia Wężó wk i, d ziewczy n a w o s tatn iej ch wili zerwała s ię z s ied zen ia, wo łając: – Sto p , n iech s ię p an zatrzy ma! Kiero wca wcis n ął z całej s iły h amu lec, zak lął p o d n o s em i o b rzu cił ją n iep rzy jazn y m s p o jrzen iem, g d y p rzecis k ała s ię o b o k jeg o fo tela, wy s iad ając. Gd y au to b u s o d jech ał, Ewa zo s tała n a p rzy s tan k u s ama. Od rap an y , zard zewiały zn ak d ro g o wy , k tó ry s tał tu o d d zies ięcio leci, b y ł częś cio wo zamalo wan y s p ray em,
p ewn ie p rzez k tó reg o ś z n u d zący ch s ię p o s zk o le miejs co wy ch n as to latk ó w. Z wiaty p rzy s tan k u też n iewiele s ię o s tało ; wewn ątrz cu ch n ęło mo czem, a w miejs cu , g d zie k ied y ś b y ła ławk a, s tras zy ł ty lk o jej metalo wy s zk ielet. Ewa z ciężk im wes tch n ien iem p o s tawiła n a n im to rb ę i s ięg n ęła d o k ies zen i. M arek n ap is ał? Nie, n ie o d ezwał s ię an i s ło wem. Właś ciwie to s ię n awet n ie zd ziwiła. Nie p o ty m, jak k o mp letn ie n ie u miał s ię o d n aleźć w n o wej s y tu acji. Zach o wał s ię p o p ro s tu jak n ieczu ły d u p ek . Nie p o trafił jej an i p o cies zy ć, an i p o mó c, an i n awet p rzy tu lić. Teg o wieczo ru , k ied y zad zwo n ił o jciec, M arek , zamias t jak k o lwiek ją wes p rzeć, p o s ied ział o b o k n iej ch wilę, raz czy d wa p o d ał ch u s teczk ę d o n o s a, p o czy m o zn ajmił, że p ó jd zie zro b ić co ś d o jed zen ia, a n as tęp n ie, wy k o rzy s tu jąc mo men t, k ied y Ewa ro zmawiała p rzez telefo n ze s wo ją n ajlep s zą p rzy jació łk ą Sy lwią, zas zy ł s ię w s y p ialn i z k o n s o lą d o g ry . Nap rawd ę – więcej ws p arcia d o s tała o d s ąs iad k i, p an i Belli, k tó rej wy s tarczy ło jed n o s p o jrzen ie n a Ewę n as tęp n eg o d n ia, b y wied zieć, że zd arzy ło s ię co ś s tras zn eg o . M arek jak b y wy łączy ł s o b ie w mó zg u fu n k cję „emp atia”. M ama n ig d y za n im n ie p rzep ad ała. Gd y Ewa zab rała g o d o Wężó wk i, zro b ił fataln e wrażen ie: n ie in teg ro wał s ię, n ie ro zmawiał, ty lk o b ieg ał p o o k o liczn y ch p ag ó rk ach z lap to p em i s zu k ał zas ięg u s ieci k o mó rk o wej, k ln ąc, że „w tej ch o lern ej d ziu rze n ic n ie d ziała”, a p rzecież o n mu s i wy s łać p ro jek t. M arek – czło wiek p ro jek t. M ama s tała wted y n a g an k u i ze zd u mio n ą min ą p rzy g ląd ała s ię ro zh is tery zo wan emu ch ło p ak o wi b rn ącemu p rzez k witn ące k ęp y wrzo s ó w p o ras tający ch łąk ę za d o mem z k o mp u terem u n ies io n y m n ad g ło wą. – Ewu ś , czy ty jes teś p ewn a, że teg o właś n ie ch ces z? – zap y tała wted y , o tu lając s ię s zczeln ie wielk im wełn ian y m s wetrem. – Zas tan ó w s ię jes zcze. Ale Ewa b y ła wted y p rzek o n an a, że M arek to n ajlep s ze, co mo g ło s ię jej p rzy trafić. Na ws p o mn ien ie mamy tłu mio n e emo cje wzięły g ó rę i k ró tk i s zlo ch s zarp n ął jej p iers ią. Szy b k o s ię jed n ak o p an o wała, o tarła mo k re o czy wierzch em d ło n i i ru s zy ła w s tro n ę d o mu z to rb ą zarzu co n ą n a ramię. Szła p rzez wieś zd u mio n a, jak im cu d em n a d ro d ze n ie ma ży wej d u s zy . „Czy n ap rawd ę ży cie ty ch lu d zi to czy s ię p rzed telewizo rem?” – my ś lała, ale w g ru n cie rzeczy ty m razem cies zy ła s ię, że n ik o g o n ie s p o ty k a; n ie miała n ajmn iejs zej o ch o ty z n ik im ro zmawiać an i p rzy jmo wać k o n d o len cji. Wężó wk a n ap awała ją eg zy s ten cjaln y m s mu tk iem. W ty m miejs cu ws zy s tk o b y ło p rzeciwień s twem teg o , co u ważała za p rawd ziwe i u d an e ży cie. No b o jak mo żn a ży ć
p ełn ą p iers ią n a ty m k o ń cu ś wiata, g d zie d iab eł mó wi d o b ran o c, g d zie ws zy s cy wied zą ws zy s tk o o ws zy s tk ich , k o tłu jąc s ię w k lau s tro fo b iczn ej atmo s ferze p o d s y can ej p rzez p ro b o s zcza, k tó ry s zczu je lu d zi n a s ieb ie i man ip u lu je n imi, jeś li ty lk o wid zi w ty m in teres ? Ta wieś b y ła miejs cem, z k tó reg o mo żn a ty lk o u ciek ać. Od ty ch p rzek lęty ch p ó l o b s ian y ch zb o żem, n a k tó re miała u czu len ie, o d ty ch łąk , n a k tó ry ch jak o mała d ziewczy n k a mu s iała czas em w wak acje p as ać k ro wy , o d ty ch jezio r, k tó ry ch b rzeg i całe lato b y ły u p s trzo n e wes o łk o waty mi i p o d p ity mi wczas o wiczami z mias ta; ich s to s u n ek d o miejs co wej lu d n o ś ci i d o p rzy ro d y p o zo s tawiał n a o g ó ł wiele d o ży czen ia. „M azu ry latem to wy ch o d ek Po ls k i – mawiał częs to o jciec. – Zas ran e ws zerz i wzd łu ż, aż s ię czło wiek b o i iś ć d o las u n a jag o d y , żeb y n ie wd ep n ąć”. Do m, k tó ry ro d zice Ewy o d zied ziczy li p o d ziad k ach , zn ajd o wał s ię n ieco n a u b o czu . Dro g a p ro wad ziła wś ró d p ó l i wiła s ię międ zy p ag ó rk ami. Do p iero jak iś k ilo metr za o s tatn imi zab u d o wan iami ws i ze wzn ies ien ia wid ać b y ło g o s p o d ars two , k tó re ch o wało s ię w k o tlin ce p rzed wzro k iem lu d zi. M ało k to tam zag ląd ał, n o mo że o p ró cz wars zawiak ó w p o s zu k u jący ch d o mó w n a letn ie s ied lis k a. M ama mó wiła, że k ażd eg o ro k u co n ajmn iej cztery alb o i więcej ro d zin z Wars zawy p o d jeżd żało p o d d o m z p ro p o zy cją, b y g o za p s ie p ien iąd ze k u p ić. M ias to wi b y li p o d wrażen iem miejs ca o to czo n eg o b u jn y m wrzo s o wis k iem, zmien iający m k o lo r wraz z p o rami ro k u . M ama ś miała s ię z teg o ich p ęd u d o n atu ry i o d p rawiała z k witk iem. „Nie d la p s a k iełb as a” – mó wiła. A s ied lis k o i o ws zem – b y ło b y p ięk n e. Do m wy mag ał wp rawd zie g ru n to wn eg o remo n tu , b o ty n k k ład zio n y jes zcze p rzez d ziad k a Ewy s y p ał s ię tu i ó wd zie, a zielo n e ramy o k ien n e to czy ły k o rn ik i, ale n ie mo żn a b y ło o d mó wić temu miejs cu u ro k u . Piętro wy wiejs k i d o m z d ach em p o k ry ty m s tarą ceg las tą d ach ó wk ą, z b o cian im g n iazd em n a s łu p ie elek try czn y m i d u żą d rewn ian ą weran d ą o b ro ś n iętą win o ro ś lą. Latem win o g ro n a s p ad ały n a g ło wy s ied zący ch n a weran d zie. J ak o d zieci Ewa i jej s io s try k ład ły s ię częs to n a d rewn ian ej p o d ło d ze, o twierały b u zie i czek ały , aż małe s ło d k ie o wo ce s p ad n ą p ro s to d o ich u s t.
*
Stary fio leto wy b ez, k tó ry ró s ł p rzy b ramie wjazd o wej, aż s ię trząs ł – ro je o s i p s zczó ł p raco wały n a n im n ies tru d zen ie o d ws ch o d u d o zach o d u s ło ń ca, wy jad ając n ek tar z k wiató w. Ewa s tan ęła i zaciąg n ęła s ię g łęb o k o jeg o zap ach em. Łzy
p o p ły n ęły jej p o p o liczk ach . Azo r, wielk i k u n d el o wy g ląd zie g ro źn eg o wilk a, zawy ł zza s to d o ły i z g ło ś n y m u jad an iem p o b ieg ł w s tro n ę b ramy . Na wid o k Ewy zaczął merd ać wes o ło o g o n em i s zczek ał, k ręcąc s ię w k ó łk o . – Ko ch an y Azo r! Stęs k n iłeś s ię za mn ą? – Ewa wy tarmo s iła s zczęś liwe i p o d s k ak u jące w s zaleń czy m tań cu p s is k o i u cało wała jeg o wielk i p y s k . Na g an k u leżało ro zrzu co n e p ran ie, tak jak b y k to ś je cis n ął n a ziemię i u ciek ł. „Do b rze, że Azo ro wi n ie p rzy s zło d o łb a ro zwlec ty ch wy p ran y ch p rześ cierad eł i ręczn ik ó w p o cały m o b ejś ciu ” – p o my ś lała Ewa. – Ko ch an y jes teś , Azo r. Do b ry Azo r. Ps is k o ws u n ęło łeb p o d d ło ń Ewy , d o mag ając s ię k o lejn y ch p ies zczo t. Dziewczy n a p o s tawiła to rb ę n a d rewn ian ej p o d ło d ze i zaczęła zb ierać ro zrzu co n e p o s zewk i i p rześ cierad ła. Nag le d rzwi d o mu u ch y liły s ię i wy jrzała z n ich mo cn o ro zjaś n io n a p erh y d ro lem g ło wa n as to latk i. – Cześ ć, M ary ś k a! – Ewa o d ło ży ła p ran ie n a ławę. – Przy jech ałam. M ary s ia miała cztern aś cie lat, ale o d jak ieg o ś ro k u s tro iła s ię tak , że s p o k o jn ie mo żn a b y ło wziąć ją za o s iemn as to latk ę. Op ięta d o g ran ic mo żliwo ś ci b lu zk a b ez ramiączek z cek in o wą ap lik acją, zd ecy d o wan ie za s k ąp e k ró tk ie s p o d en k i i wy raźn ie zb y t d u ża ilo ś ć s amo o p alacza n a M ary s in y ch n o g ach n ieco zd u miały Ewę. Ows zem, mama ws p o min ała jej o s tatn io p rzez telefo n , że M ań k a z imp etem wk ro czy ła w wiek d o jrzewan ia, ale d ziewczy n a n ie s ąd ziła, że jej s io s tra s tała s ię jed n ą z ty ch o k ro p n y ch , p o zb awio n y ch s amo k ry ty cy zmu i g u s tu lo litek . Niezależn ie jed n ak o d k o n tro wers y jn eg o wy g ląd u n ajmło d s za s io s tra p rzed e ws zy s tk im p rzed s tawiała o b raz p rawd ziwej ro zp aczy . Zap u ch n ięta o d p łaczu , z ro zmazan y m mak ijażem n a p o liczk ach wy g ląd ała s tras zn ie. Sp o jrzała n a p ran ie, k tó re Ewa u ło ży ła w k o s zu , i p o wied ziała łamiący m s ię g ło s em: – Dzięk i, że to zeb rałaś , mu s iałam s ię n a czy mś wy ży ć… – Po ty ch s ło wach tama p o ws trzy mu jąca d o tąd jak imś cu d em falę p o wo d zio wą p u ś ciła. M ary s ia ro zp łak ała s ię tak , jak b y ju ż n ig d y n ie miała p rzes tać. – M an iu , k o ch an ie… – Ewa wy ciąg n ęła ręce d o s io s try i p rzy tu liła ją. Pach n ąca lak ierem d o wło s ó w g ło wa M an i wtu liła s ię w p ierś Ewy . Łzy d ziewczy n k i p o zo s tawiały czarn e zaciek i tu s zu . Ewa g łas k ała s io s trę p o s zty wn y ch wło s ach i s ama też wierzch em d ło n i wy cierała łzy z p o liczk ó w. M an ia s zlo ch ała tak ,
że p rawie n ie mo g ła złap ać o d d ech u . Ewa cierp liwie g ład ziła ją p o p lecach , aż p o czu ła, że s io s tra s ię u s p o k aja. Wted y s ięg n ęła d o to reb k i i wy tarła jej twarz ch u s teczk ą. – Ch o d źmy – p o wied ziała. M an ia p o s łu s zn ie p o d d ała s ię wo li s tars zej s io s try . Wes zły d o ś ro d k a. W d o mu ś mierd ziało p rzy p alo n y m jed zen iem. Telewizo r g rał g ło ś n o , ale n ik o g o n ie b y ło an i w k u ch n i, an i w d u ży m p o k o ju . – Gd zie s ą ws zy s cy ? – Bartek ś p i, Han k a n ajp ewn iej w k o ś ciele, a o jciec to n a p ewn o p o s zed ł, wies z g d zie. – M an ia s p o jrzała n a s ieb ie w lu s trze w p rzed p o k o ju z p rzerażen iem. – Dżizas , jak ja wy g ląd am!? Po b ieg ła d o łazien k i. Ewa wes tch n ęła i u s iad ła ciężk o n a k an ap ie p rzed telewizo rem. Sięg n ęła p o p ilo ta i wy łączy ła p ro g ram. Zap ad ła g łu ch a cis za. „Że też n awet w tak iej ch wili o n s ię n ie mo że wziąć w g arś ć” – p o my ś lała z ro zd arty m s ercem o o jcu , mając w p amięci o b raz ro zh is tery zo wan ej M ary s i. Ty le razy , k ied y jes zcze mies zk ała w Wężó wce, s zła p o n ieg o p o d s k lep alb o jech ała z mamą d o Wap lewa d o teg o p rzek lęteg o b aru . Ojciec wy taczał s ię, led wo p o włó cząc n o g ami i b ełk o cząc co ś n iewy raźn ie, z d o p alający m s ię p etem w k ącik u u s t. Brała g o wted y p o d ramię i ciąg n ęła d o d o mu alb o p o mag ała mamie ws ad zić g o n a ty ln e s ied zen ie ich wy s łu żo n eg o fo rd a, w k tó ry m rd za p rzeżarła ju ż ch y b a ws zy s tk o p ró cz d ach u . To b y ło wted y tak ie n atu raln e: jech ać p o o jca, p rzy wieźć g o d o d o mu , zan im zaś n ie g d zieś p o d ro d ze p o d d rzewem alb o n aro b i jak ich ś g łu p o t. Ch o ć b y ł raczej s p o k o jn y , p o p ro s tu u ch lewał s ię n a s mu tn o z ty mi ty p ami ze ws i. Zo s tawiał mamę s amą ze ws zy s tk im, o d k ąd Ewa p amiętała. Ale b y wały też o k res y , k ied y zb ierał s ię w s o b ie. Cy k liczn ie: g ó ra, d ó ł, g ó ra, d ó ł – i tak p rzy n ajmn iej o d k ilk u n as tu lat. To b y ło k o lejn e b ło g o s ławień s two p ó jś cia n a s tu d ia d o Ols zty n a: k o n iec o g ląd an ia żen u jący ch wy s tęp ó w o jca, za k tó re trzeb a b y ło ś wiecić o czami p rzed całą ws ią. Co p rawd a, wy jeżd żając, Ewa martwiła s ię, jak mama s o b ie z ty m ws zy s tk im s ama p o rad zi, n a s zczęś cie jed n ak o jciec miał wted y jak ąś lep s zą fazę, ws zy s tk o s zło g ład k o , ze s p o rad y czn y mi ty lk o u p ad k ami. „Aż d o teraz – p o my ś lała Ewa. – Teraz ju ż n ig d y n ie b ęd zie żad n ej lep s zej fazy , d la n ik o g o w ty m d o mu ”. – M ary s ia, zjemy co ś ? – zap y tała. Wcale n ie b y ła g ło d n a, ale ch ciała zająć u wag ę s io s try czy mś zwy czajn y m. Zn alazła w k u ch n i p lack i ziemn iaczan e s p rzed k ilk u
g o d zin . – M amy co ś d o ty ch p lack ó w? M ary s ia d o łączy ła d o n iej w k u ch n i, p rzy n o s ząc ze s o b ą ś wieżą ch mu rę d u s ząceg o zap ach u , k tó ry p rzy wo d ził n a my ś l co ś ró żo weg o i tak s ło d k ieg o , że aż md ląceg o . Ewa p o s tan o wiła to zig n o ro wać. Po d g rzały p lack i i p o lały je ś mietan ą. Us iad ły , s tarając s ię p rzek o n ać jed n a d ru g ą, że zjed zen ie czeg o ś to całk iem d o b ry p o my s ł. – M ary s ia… – o d ezwała s ię Ewa p o ch wili g rzeb an ia wid elcem w mięk k im p lack u . – J ak to s ię ws zy s tk o s tało ? Dziewczy n ce zn ó w zas zk liły s ię o czy . Sp u ś ciła g ło wę i wes tch n ęła ciężk o . – Ewa, n o ja n ie wiem, jak to mo żliwe, żeś my wcześ n iej teg o n ie wied zieli. – Po k ręciła g ło wą. – M ama miała alerg ię n a jad s zers zen i. – Ojciec mi mó wił, ale, M ary ś , ja cały czas n ie wierzę… J ak mo żn a u mrzeć o d u żąd len ia s zers zen ia? – J ak wid ać mo żn a… Ws trząs an ali… an afilak ty czn y czy jak o ś tak . Przy b ieg ła d o d o mu , k rzy czała, że ją p o d ziab ały s zers zen ie, że mu s i s zu k ać wap n a. J es zcze o jciec p o wied ział: „Po co ci wap n o ? Wy cis n ąć trzeb a”, a jej ju ż wted y zaczęło p u ch n ąć g ard ło i n ap rawd ę to n ie trwało d łu g o … – M ary s i zad rżał g ło s . Od ch rząk n ęła. – Ojciec s ię rzu cił n a ratu n ek , my zres ztą też, o d d y ch an ie u s ta-u s ta, mas aż s erca, ale n ie mo g liś my n ic zro b ić b ez ty ch lek ó w, co , jak s ię o k azało , o n a p o win n a zaws ze p rzy s o b ie n o s ić. J ak p rzy jech ało p o g o to wie, ju ż b y ło p o ws zy s tk im… – Os tatn ie zd an ie p rzes zło w s p azm. Ewa n ien awid ziła s ię w tej ch wili za to , że ją tak męczy . Ale mu s iała s ię d o wied zieć. Wy tarła o czy s erwetk ą. – Ale p o wied z, b o ja n ie p amiętam: o n a n ig d y n ie miała jak ich ś in n y ch o b jawó w u czu len ia? Nie wiem, n a o s y , n a k o mary ? – No , raz ją p o cięły o s y , jak to g n iazd o p o d d ach em s to d o ły o jciec ro zwalił. Pamiętam, że mo cn o jej te u k ąs zen ia p o p u ch ły i n awet s ię wy b ierała d o lek arza, ale w k o ń cu jak ieś o k ład y s o b ie ro b iła i min ęło . Tu n ie min ęło … – M ary s ia ch lip n ęła. – Lek ark a p o wied ziała, że tamto u k ąs zen ie wzmo g ło jej b ard zo to u czu len ie. Że mo że in n eg o b y to n ie zab iło , ale mamę p o k o n ało . – M an ia zawy ła jak zb ity p ies . – To b y ło s traaas zn e! Ewa p rzy s u n ęła s ię d o n iej i mo cn o p rzy tu liła. – J ak my p rzeży jemy ten p o g rzeb … Sied ziały tak wtu lo n e w s ieb ie d łu żs zą ch wilę. W k o ń cu d ziewczy n k a o d ezwała s ię cich o .
– Ojciec p o n o ć ju ż p o załatwiał i w g min ie, i u k s ięd za. Nik t mu k ło p o tó w n ie ro b ił, ws zy s cy tu wied zą, co s ię s tało . Po g rzeb w p iątek o d zies iątej. – Na g ó rce? – No tak . Tam g d zie b ab cia i d ziad ek , w ty m s amy m g ro b ie. Po k o lacji Ewa p o zmy wała n aczy n ia i wy g o n iła M ary s ię s p ać. Sama zajrzała d o p o k o ju Bartk a. Ch ło p iec leżał twarzą d o ś cian y . Kied y ś n ie p o trafiła p o p rawn ie wy p o wied zieć n azwy tej ch o lern ej ch o ro b y . M u k o p o lis ach ary d o za. Nawet n ie to , że Bartu ś u ro d ził s ię in n y . No mo że tro ch ę. Ale tak n ap rawd ę in n y zaczął s ię s to p n io wo ro b ić. By ł jak b y tro ch ę p rzy k u rczo n y , za b ard zo ch o ro wity , wy n ik n ęły jak ieś k ło p o ty z s ercem. I jeg o twarz – zaczął mieć tak ie g ru b e ry s y , jak n ik t in n y w ro d zin ie. Od lek arza d o lek arza, o d s zp itala d o s zp itala. Nik t n ie wied ział, co mu jes t. Leczy li g o n a s erce, wątro b ę, s tawy , u s zy , b y ł u ró żn y ch p s y ch o lo g ó w i p s y ch iatró w. Kied y w k o ń cu trafił n a b ad an ia d o s p ecjalis ty czn eg o wars zaws k ieg o o ś ro d k a, d iag n o za „mu k o p o lis ach ary d o za ty p II, in aczej zes p ó ł Hu n tera” zab rzmiała d la całej ro d zin y jak jak ieś zak lęcie czarn ej mag ii. Gry p a, żó łtaczk a, n ad ciś n ien ie, rak – o tak ich ch o ro b ach s ię s ły s zy , co ś s ię wie, a tu ? Ty lk o k ilk ad zies iąt o s ó b w cały m k raju ch o ru je n a h u n tera – tak p o wied ział im lek arz, k tó ry w k o ń cu wp ad ł n a p o my s ł, co s ię d zieje z Bartk iem. Szo k b y ł o g ro mn y . Z czas em tro ch ę p rzy wy k li, p o g o d zili s ię z ch o ro b ą ch ło p ca, z ty m, że n ig d y n ie b ęd zie zd ro wy . To n iezwy k le rzad k ie s ch o rzen ie g en ety czn e wy n is zczało p o k o lei jeg o n arząd y . Nies tety o s tatn io z Bartk iem b y ło co raz g o rzej. M n iej więcej o d ro k u . J ak b y g o ch o ro b a co raz mo cn iej zag arn iała. M imo reh ab ilitacji, k tó rej mama n ig d y n ie o d p u s zczała. Najp ierw ty lk o jeźd zili d o Ols zty n a, a p o tem mama s ama p rzes zła s p ecjaln y k u rs i d o d atk o wo reh ab ilito wała g o w d o mu . I wciąż czek ali n a jak iś cu d o wn y lek . Po d o b n o b y ł ju ż n awet wy my ś lo n y , g d zieś w Szwecji. Ale n a razie n ie mo g li n awet marzy ć o ty m, że k to ś wes p rze leczen ie tak rzad k iej ch o ro b y . Bartu ś s p ał s p o k o jn ie, o d d y ch ał miaro wo . Ewa p rzy k ry ła g o k o łd rą i p o g łas k ała p o g ło wie. Po d ro d ze z łazien k i d o s wo jeg o p o k o ju zatrzy mała s ię p rzy s y p ialn i ro d zicó w. Ch ciała tam wejś ć i n ie mo g ła. Zaczęła p łak ać i u k ry wając twarz w ręczn ik u , p o b ieg ła n a g ó rę. W jej s y p ialn i ws zy s tk o czek ało , jak b y n ic s ię n ie wy d arzy ło , ręk ą mamy o d k u rzo n e, ręk ą mamy p o s k ład an e. – J ak mam d alej ży ć b ez cieb ie, mamo ? – p o wied ziała n a g ło s , g as ząc n o cn ą lamp k ę p rzy łó żk u .
*
Ran o z k u ch n i b ard zo wcześ n ie zaczęły d o ch o d zić o d g ło s y k rzątan in y . M an ia i ś red n ia có rk a Och n ik ó w Han k a ro b iły s o b ie ś n iad an ie, h ałas u jąc talerzami. Ojciec, k tó ry w n o cy wró cił p o d p ity , ju ż też b y ł n a n o g ach i u s iło wał d o p ro wad zić s ię d o jak o tak ieg o s tan u w wan n ie. Ewa o two rzy ła o czy n a d źwięk trzas k ający ch d rzwi łazien k i. Us ły s zała, jak o jciec tłu maczy Han ce – k tó ra p o wak acjach s zła d o k las y matu raln ej – że n ie p o win n a zn ik ać wieczo rami z d o mu , zwłas zcza teraz. – I k to to mó wi!? – wrzes zczała wś ciek ła Han k a. – Ten , co s p ecjaln ej es k o rty p o trzeb u je, żeb y d o d o mu n a n o c trafić? – Nie mó w tak d o mn ie! – W g ło s ie o jca b rzmiały ju ż żało s n e i p łaczliwe n u ty . – Będ ę mó wić, jak mi s ię p o d o b a! Nie b ęd zies z mn ą rząd ził. J ak ie ty mas z p rawo , żeb y mn ą rząd zić? To cieb ie wczo raj tu M an iek p rzy wló k ł, a n ie mn ie. J a o włas n y ch s iłach wracam d o d o mu ! – Han k a jak zwy k le ro zk ręcała k o n flik t. Od u ro d zen ia b y ła czu p u rn a i b u tn a. Stawiała s ię ws zy s tk im i n ie u zn awała żad n y ch au to ry tetó w. Nawet z mamą d arła k o ty . By ła wy s o k a i s zczu p ła, wy g ląd ała jak mo d elk a – alb o jak p aty k , tak mawiała o n iej mama, zamartwiając s ię, że Han ia jes t zab ied zo n a. Dziewczy n a zaś s p alała mn ó s two en erg ii, b ęd ąc p o p ro s tu n ies amo wicie ży wio ło wą o s o b ą. Przy n iej n ie mo żn a b y ło s ię n u d zić, co to , to n ie. Wy razem jej b u n tu p rzeciwk o ś wiatu i ro d zin ie b y ło ju ż wiele rzeczy : n ajp ierw k o lo ro we p as emk a we wło s ach , p o tem ro ck o wa mu zy k a, k tó rej ech o n io s ło s ię p o o k o licy . Os tatn ią meto d ą p o d k reś len ia p rzez Han k ę n iezależn o ś ci wo b ec ro d zin y s tało s ię b ard zo p o ważn e zaan g ażo wan ie w ru ch o azo wy . Nas to latk a, k tó ra d o n ied awn a miała k o mp letn ie za n ic s p rawy d u ch o we i Ko ś ció ł, n ag le jak za d o tk n ięciem czaro d ziejs k iej ró żd żk i zmien iła s ię o s to o s iemd zies iąt s to p n i. Bieg ała n a s p o tk an ia Ru ch u Światło -Ży cie d o zak ry s tii w p arafii, n o wo o d k ry tą relig ijn o ś cią afis zu jąc s ię p rzed czło n k ami ro d zin y , k tó rzy – jak wielu w ich ws i – o g ran iczali s ię d o ms zy w n ied zielę i d awan ia n a tacę. „Pan u Bo g u ś wieczk ę, a d iab łu o g arek ” – mawiała n ieraz mama. Han k a zaś z wy żs zo ś cią o s o b y , k tó ra więcej wie i więcej ro zu mie, p atrzy ła n a s wo ją ro d zin ę z p o lito wan iem. Ewa miała jed n ak wrażen ie, że ch o ć s io s tra s p ęd za w k o ś ciele mn ó s two czas u , to d u ch ch rześ cijań s k ieg o miło s ierd zia jak o ś s łab o s ię jej ima. Bó g Han k i b y ł raczej ty m s ro g im o jcem ze Stareg o Tes tamen tu . Sły s ząc d o ch o d zące z d o łu k rzy k i, Ewa u zn ała, że ch y b a n ajwy żs za p o ra, b y ws tać. Owin ęła s ię s zlafro k iem i zes zła p o s ch o d ach .
– Nie k łó ćcie s ię, n ie teraz – p o wied ziała cich o . Han k a i o jciec s p o jrzeli w s tro n ę s ch o d ó w, zas k o czen i jej wid o k iem. – Ewu ś , k o ch an ie! – p o wied ział o jciec d rżący m g ło s em i zro b ił k ro k w jej k ieru n k u . – J ak d o b rze, że p rzy jech ałaś . – Wy ciąg n ął d o n iej ręce i o b jął ją. Śmierd ział p rzetrawio n y m alk o h o lem i p ap iero s ami, ale Ewa n ie ch ciała mu teg o teraz wy p o min ać. Han k a p ry ch n ęła i p rzewró ciła o czami. – Han k a, p rzes tań s ię tak zach o wy wać, p ro s zę cię. – Ewa u wo ln iła s ię z o jco ws k ieg o u ś cis k u i s ięg n ęła p o d ło ń mło d s zej s io s try . – Nie teraz. – Szczerze? M am ci p o wied zieć s zczerze? Nie b ąd ź tak a mąd ra, b o g ó wn o wies z, Ewa – wark n ęła Han k a. – Przy jech ałaś s o b ie, p o s ied zis z ch wilę i zn ik n ies z, jak zwy k le. Zo s tawis z n as tu , i ty le cię wid zieli. Ewa p o czu ła, że p alą ją p o liczk i. – Przes tań , Han ia, n ie mó w tak . – Pró b o wała p o g ład zić s io s trę p o ręce. – No co , mo że n ie mam racji? Po s ied zis z, p o p łaczes z s o b ie, n a p o g rzeb ie o czami p o ś wiecis z, żeb y wieś wid ziała, a p o tem zn ó w s ię tu p rzez p ó ł ro k u n ie p o jawis z. I wies z co ? M as z rację, n ie p rzy jeżd żaj, b o n ic tu ju ż p o to b ie. Pan i mag is ter, n iech ją s zlag ! – Han k a wy rwała d ło ń z u ś cis k u Ewy i wy b ieg ła z k u ch n i, trzas k ając d rzwiami. M ary s ia i o jciec milczeli. Atak i s zału w wy k o n an iu Han k i o g ląd ali n a co d zień i ju ż k o mp letn ie n ie ro b iły n a n ich wrażen ia. Ewa zd jęła z n ad g ars tk a g u mk ę i zwin ęła wło s y w k o k . – Przejd zie jej – zawy ro k o wała. Sięg n ęła p o ch leb , zro b iła s o b ie k an ap k ę z s erem i zaczęła jeś ć w milczen iu . – Co z p o g rzeb em? – zag ad n ęła p o d łu żs zej ch wili. – Ws zy s tk o ju ż załatwio n e – o d p o wied ział o jciec. – Ro d zin ę o b d zwo n iłeś ? – Tak , p rzy jad ą. Cio tk a Halin k a b ęd zie u n as n o co wać, b o n ie zd ąży n a ten s wó j p o ciąg . – J as n e. – Ewa n alała s o b ie h erb aty z d zb an k a. – Ch ces z jes zcze? – zap y tała milczącą M ary s ię. – Nie, d zięk i. Id ę d o Bartk a. – M ary s ia ws tała o d s to łu . Ewa o d czek ała, aż mło d s za s io s tra zn ik n ie za d rzwiami, i zap y tała: – Tato , a jak Bartek to p rzy jął? – Nied o b rze, Ewu ś , n ied o b rze. Nic, ty lk o leży i ś p i. Nie ch ce jeś ć, n ie ch ce ćwiczy ć. Go rzej z n im i n ie wiem, co ro b ić. Do b rze, że p rzy jech ałaś , b o p y tał o cieb ie
o s tatn io ciąg le. M o że ty b ęd zies z u miała g o jak o ś p o cies zy ć – o d p o wied ział o jciec i zamilk ł, wp atrzo n y g d zieś p rzed s ieb ie n iewid zący m wzro k iem. – Po b ąd ź z n im, zan im wy jed zies z, o n cię p o trzeb u je b ard ziej n iż ws zy s cy in n i – d o k o ń czy ł cich y m g ło s em. M ary s ia zawo łała ze s ch o d ó w: – Ewa, ch o d ź n a g ó rę. Gło s s io s try wy rwał ją z o tęp ien ia. – J u ż – p o wied ziała i wy tarła u s ta s erwetk ą. Bartek s ied ział n a łó żk u . M iał ju ż s ied em lat, ale wy g ląd ał n a zn aczn ie mło d s zeg o . J eg o b u zia, zmien io n a p rzez ch o ro b ę, b y ła s mu tn a. – Bartu ś , zo b acz, k to p rzy jech ał – zas zczeb io tała M ary s ia, s tarając s ię n ad ać g ło s o wi jak n ajwes els zy to n . Ch ło p czy k n awet n ie p o d n ió s ł zwies zo n ej g ło wy . – Bartu ś , to ja – z tru d em o d ezwała s ię Ewa, s tarając s ię trzy mać fas o n , ch o ć s erce p ęk ało jej właś n ie n a ty s iąc maleń k ich k awałeczk ó w. Na d źwięk jej g ło s u Bartek d rg n ął. Ewa p rzy s iad ła s ię d o b rata i p rzy tu liła g o z całej s iły . – M y s zk o , ju ż jes tem z wami. Zo b acz, p rzy wio złam ci n o wą zab awk ę. – Po d ała mu p lu s zo weg o k o ta, k tó ry miau czał, g d y n acis n ęło mu s ię b rzu s zek . Bartek s p o jrzał z zain teres o wan iem n a zab awk ę. – Bracis zk u , mu s is z co ś zjeś ć i p o ćwiczy my s o b ie razem, d o b rze? Bartu ś wtu lił twarz w jej s zlafro k i zan ió s ł s ię p łaczem. Ewa zag ry zła warg i.
*
Dzień p o g rzeb u b y ł p ięk n y i s ło n eczn y . Na ms zę żało b n ą d o k o ś cio ła p rzy s zło d u żo lu d zi – ws zy s cy we ws i ży li z Do ro tą Och n ik o wą d o b rze, lu b ili ją i s zan o wali. Zres ztą tru d n o b y ło jej n ie lu b ić. Zaws ze p o mo cn a, zaws ze z d o b ry m s ło wem d la k ażd eg o . Nie o cen iała in n y ch , n ie ży czy ła źle n ik o mu . Nawet n ajwięk s ze ws io we zak ap io ry k łan iały s ię jej n a d ro d ze. I k ilk u z n ich też s tało d ziś p o d k o ś cio łem p o d czas n ab o żeń s twa. By ć mo że n ie b y li trzeźwi, ale trzy mali fas o n . Och n ik o wa tu n ie p as o wała, ws zy s cy to wid zieli, ale jed n o cześ n ie zach o wy wała s ię tak , że k ażd y miał p o n iej d o b re ws p o mn ien ia. Po za ty m jej n ag ła ś mierć, k tó rej n ic n ie
zwias to wało , zro b iła n a s ąs iad ach o g ro mn e wrażen ie – lu d zie u mierają ze s taro ś ci alb o n a rak a, a n ie z p o wo d u atak u o wad ó w. Przed k o ś cio łem d o Ewy p o d es zli jej p rzy jaciele z Ols zty n a: Kry s tian , Ola i Wero n ik a. Ewie wzru s zen ie ś cis n ęło g ard ło . Wied ziała, że mu s ieli wró cić s zy b ciej z wak acji w Grecji, b y s ię tu d ziś zjawić. By ła im za to wd zięczn a. Uś cis k ali ją w milczen iu . – Dzięk u ję, że jes teś cie – wy k rztu s iła Ewa. Ks iąd z wy g ło s ił całk iem ład n e k azan ie, w k ażd y m razie jak n a jeg o n ie n ajwy żs ze s tan d ard y . I n awet n ie ws p o mn iał o d atk ach n a Rad io M ary ja. Kied y wy n o s zo n o tru mn ę z k o ś cio ła i zab rzmiało Dziś moją duszę w ręce Twe powierzam, Ewa zało ży ła ciemn e o k u lary , wzięła p o d ręk ę zg arb io n eg o i ro ztrzęs io n eg o o jca i ru s zy ła za tru mn ą. M ary s ia i Han ia, zan o s ząc s ię łk an iem, p o mo g ły n iewiele ro zu miejącemu z całej tej s y tu acji Bartu s io wi wy jś ć s p o międ zy ławek i razem p o d ąży li za tamtą d wó jk ą. Res zta ro d zin y i ws zy s cy p rzy b y li s ąs ied zi, zn ajo mi i n iezn ajo mi u s tawili s ię w d łu g i k o n d u k t, k tó ry ru s zy ł p o wo li n a g ó rk ę cmen tarn ą. Ro ztaczał s ię s tamtąd p ięk n y wid o k n a jezio ro w d o le i o k o liczn e p o la. Przy ro d a tętn iła ży ciem, trawa n a łąk ach falo wała, o wad y b rzęczały w k wiatach , wiatr mars zczy ł d elik atn ie taflę jezio ra. Przy g ro b ie u ło żo n o wień ce – o d ro d zin y , k o leżan ek , n aczeln ik a p o czty w Res zlu , g d zie Och n ik o wa p raco wała p rzez wiele lat p rzy w o d rętwien iu p atrzy ła, jak g rab arze zas y p u ją ziemią tru mn ę.
o k ien k u . Ewa
– Pięk n e miejs ce n a wieczn y o d p o czy n ek b ęd zie miała was za mama – s zep n ęła Ewie d o u ch a wy s o k a, efek to wn a b lo n d y n k a w cien k iej czarn ej s u k ien ce. – Płacz, k o ch an a, u lży ci. – Sy lwia, jak d o b rze, że jes teś … – Ewa z całej s iły p rzy warła d o p rzy jació łk i. Sy lwia Rad k o ws k a b y ła o d zaws ze n ajlep s zą p rzy jació łk ą Ewy . W d zieciń s twie b y ły n iero złączn e, zaws ze i ws zęd zie razem: w p o d s tawó wce, w liceu m, w k o ś ciele. J ed n a d la d ru g iej s k o czy łab y w o g ień . Nieraz ju ż jak o d o ro s łe k o b iety z u ś miech em p o lito wan ia d la s wo jej ó wczes n ej g łu p o ty ws p o min ały , jak za p o mo cą tęp ej ży letk i zawarły „s io s trzeń s two k rwi”, k alecząc d ło n ie tak , b y ich k rew zmies zała s ię n a p ias k u . Sy lwia d o ro b iła s ię w wy n ik u teg o o b rzęd u zak ażen ia i trzeb a b y ło z n ią jech ać n a p o g o to wie. „Do b rze, żeś cie s ię, wariatk i, żó łtaczk ą alb o tężcem n ie p o zarażały ” – g rzmiał s tary lek arz, k tó ry o p atrzy ł ran ę i p rzep is ał an ty b io ty k i. Ale tężec i żó łtaczk a n ie b y ły im s tras zn e – p rzecież ju ż k ied y ś o tarły s ię o ś mierć. To b y ło b ard zo u p aln e lato p o d k o n iec lat d ziewięćd zies iąty ch . J ezio ro b y ło
s p o k o jn e i ciep łe, k ąp ały s ię o d s ameg o ran a p o d n ies p ecjaln ie czu jn y m o k iem s tars zeg o b rata Sy lwii. Kied y Ewa zaczęła to n ąć, n ik t p ró cz Sy lwii n ie u s ły s zał jej s łab n ąceg o g ło s u . Przy jació łk a rzu ciła s ię n a p o mo c i cała wieś zach o d ziła p o tem w g ło wę, jak ta mała d ziewczy n k a to zro b iła, s k ąd wzięła s iłę, b y zan u rk o wać n a d n o jezio ra i wy ciąg n ąć s tamtąd Ewę n a b rzeg . Po tem Ewa wy jech ała n a u n iwerek , a Sy lwii n ies tety n ie u d ało s ię d o s tać n a wy marzo n ą an g lis ty k ę. Ale b y ła s iln ą k o b ietą, s k o ń czy ła s tu d ia zao czn ie, d o jeżd żając d o Ols zty n a n a week en d o we zjazd y , zo s tała w ro d zin n y ch s tro n ach i u czy ła wiejs k ie d zieci an g iels k ieg o . M imo o d d alen ia i s p o rad y czn y ch k o n tak tó w p rzy jació łk i n ad al p o zo s tawały d la s ieb ie ważn e. Wied ziały , że mo g ą liczy ć n a s wo je ws p arcie w n ajg o rs zy ch ch wilach . Kied y ty lk o Sy lwia d o wied ziała s ię o ś mierci p an i Do ro ty , n aty ch mias t zad zwo n iła d o Ewy , p rzep ras zając, że jej p rzy n iej n ie ma – ak u rat b y ła z u czn iami n a wy cieczce w Wars zawie. Na s zczęś cie zd o łała wró cić n iemal p ro s to n a p o g rzeb . Ob ecn o ś ć Sy lwii b ard zo d u żo d la Ewy zn aczy ła.
*
Sty p y miało n ie b y ć. Ojciec u p ierał s ię, że n ie ma p ien ięd zy n a tak ie wy d atk i, d o p ó k i cio cia Halin k a, jeg o k u zy n k a, n ie zaczęła mu s u s zy ć g ło wy p rzez telefo n , że n ie wy p ad a, że g o wieś o b g ad a, że to , że tamto . W k o ń cu – jak zwy k le w tak ich wy p ad k ach – o jciec zmięk ł. Za s to łem w o g ro d zie zas ied li więc p o p o g rzeb ie ro d zin a, s ąs ied zi, k s iąd z p ro b o s zcz, a międ zy n imi u wijała s ię cio tk a Halin k a, jak b y to o n a b y ła g o s p o d y n ią w ty m d o mu . M ary s ia i Han k a d awn o ju ż zn ik n ęły z imp rezy , u s p rawied liwiając s ię k o n ieczn o ś cią ćwiczen ia z Bartk iem. Ojciec, p o s ad zo n y o b o k p ro b o s zcza, n ie mó g ł s ię n awet p o rząd n ie n ap ić i g łó wn ie milczał, p atrząc z p rzerażen iem, jak p ó ł ws i ma d armo wą wy żerk ę n a jeg o k o s zt. Ewa, d o p ó k i b y ła z n ią Sy lwia, miała w n o s ie s ty p ę i ws zy s tk ich ty ch lu d zi. Dziewczy n y s ied ziały razem i zas tan awiały s ię, co d alej. W k o ń cu Sy lwia, p o n ag lan a n iecierp liwy mi telefo n ami Grześ k a, mu s iała wró cić d o d o mu . J ej mąż b y ł k iero wcą tira i właś n ie miał ru s zać w tras ę, a d zieciak i b y ły za małe, b y je zo s tawić s ame w d o mu . Przy jació łk i u ś cis k ały s ię więc mo cn o p rzy b ramie, a Sy lwia o b iecała wró cić jak n ajs zy b ciej. Ewa wy s zła n a d ro g ę, b y jej p o mach ać, k ied y o d jeżd żała b iały m g o lfem. Po zb awio n a to warzy s twa p rzy jació łk i, u s iad ła p rzy s to le i n alała s o b ie wó d k i.
Wy p iła jed n y m s zy b k im h au s tem, aż n ią zatrzęs ło . Nalała jes zcze jed en k ielis zek , wy p iła i p o czu ła, że zaczy n a s ię w k o ń cu o d ro b in ę lep iej czu ć. To warzy s two też co raz b ard ziej p o lu zo wy wało k rawaty i p lątało języ k i. W p ierws zy m teg o ro k u u p ale trzy p iwa i tro ch ę wó d k i s zy b k o ro b iło z lu d zi n iezro zu miale b ełk o czące wo ry . Ewa p iła ró wn o z n imi, s łu ch ając ro zmó w o k ro wach , ziarn ie, s k u p ie ży wca, o ws zy s tk im, ab s o lu tn ie ws zy s tk im, co s tan o wiło k ied y ś jed en z g łó wn y ch p o wo d ó w, b y s tąd u ciek ać. A teraz to wró ciło . Łu p – p o s tawiła n a s to le k o lejn y wy ch y lo n y d o d n a k ielis zek . – Ewa, ty jes teś n as za d ziewu ch a! – So łty s , p ijan y ju ż w s zto k , k lep n ął ją z całej s iły w p lecy , aż s ię zak rztu s iła. – Wracas z n a wieś i tak to ma właś n ie b y ć. M y ś my n ie s ą mias to we, n as mias to n ie p rzy g arn ie, ch o ćb y n ie wiem, k u rwa, co . Nie mam racji, Kazek ? Nie mam? Kazek n awet n ie zareag o wał, p rzy s y p iał ju ż w k ącie, zmo rzo n y wó d k ą i u p ałem. Ewie n ag le zro b iło s ię n ied o b rze. M o że o d wó d k i, a mo że z zu p ełn ie in n eg o p o wo d u . Nie ch ciała an i ch wili d łu żej zo s tawać p rzy ty m s to le p ełn y m lu d zi, z k tó ry mi n ic jej n ie łączy ło . Ws tała i n ie zważając n a o k rzy k i, żeb y wracała, s k iero wała s ię k u b ramie. Wy s zła n a d ro g ę i ch wiejąc s ię n ieco n a n o g ach , ru s zy ła p rzed s ieb ie. Dro g a s p o d ich d o mu p ro wad ziła d o ro zs taju . W p rawo s k ręcało s ię d o ws i, w lewo – n ad jezio ro . Ru s zy ła w s tro n ę wo d y , czu jąc, jak k ręci s ię jej w g ło wie. Szła w s an d ałk ach n a n is k im o b cas ie, co ru s z wy k ręcając n o g i w k o s tk ach n a wy b o jach . Na tej d ró żce as faltu n ie b y ło n ig d y , a k o cie łb y ro zs y p ały s ię ch y b a jes zcze p rzed wo jn ą. Nag le zza zak rętu wy p ad ł wielk i teren o wy s amo ch ó d . J ech ał z d u żą jak n a tę d ro g ę p ręd k o ś cią i zan im d ziewczy n a s ię zo rien to wała, b y ł ju ż k ilk a metró w o d n iej. Us k o czy ła w o s tatn iej ch wili, a wielk ie au to , wy jąc s iln ik iem n a wy s o k ich o b ro tach , n iemal o tarło s ię o n ią. Ewa u p ad ła n a p o b o cze, p ro s to w k rzak i. – J ak jeźd zis z, k rety n ie! – zawo łała, g ramo ląc s ię z ro wu i mas u jąc o b o lałe u d o . – Co za d eb il! Ws zelk a o ch o ta n a p rzech ad zk ę min ęła jej jak ręk ą o d jął. Od razu też wy trzeźwiała. Ru s zy ła z p o wro tem d o d o mu , u ty k ając n a s tłu czo n ą n o g ę, a z p o d rap an ej p rzez jeży n y ły d k i ciek ła k rew. Na s zczęś cie wk ró tce n a d ro d ze p o jawił s ię malu ch Witk o wiak ó w – n as to letn i s y n g o s p o d arzy jak zwy k le p ro wad ził b ez p rawa jazd y . – Ewk a, cześ ć! Alem cię d awn o n ie wid ział! – zawo łał p rzez p ó ło twarte o k n o . – Co ci s ię s tało ? – zap y tał, p o k azu jąc g ło wą n a jej zak rwawio n ą n o g ę.
– No , cześ ć, Ed ek . Szk o d a g ad ać. Po d rzu cis z mn ie d o d o mu ? Bo li mn ie n o g a jak d iab li. Ch ło p ak s k in ął g ło wą i Ewa zaczęła s ię g ramo lić d o ś ro d k a. „J ak to mo żliwe, że k ied y ś całe ro d zin y jeźd ziły malu ch ami n a wak acje d o Bu łg arii?” – p o my ś lała. – Słu ch aj, k to tu jeźd zi tak im wielk im d żip em? – zap y tała, u s iłu jąc p o ś lin io n ą ch u s teczk ą o czy ś cić ran ę z p ias k u . – Ta teren ó wk a czarn a? – Ed k o wi s ię zaś wieciły o czy . – To n ie d żip , Ewk a, ty lk o ran g e ro v er. – J ezu , n o to k to jeźd zi ro v erem? – Ewa p rzewró ciła o czami. – Nie wies z? Oj, wid ać, że cię tu d łu g o n ie b y ło . – Uś mies zek p rzemk n ął p o p ry s zczatej twarzy Ed k a. – To p an p rezes Kro p iwn ick i s ię ro zb ija. – Kto ? – Stara, g d zie ty ży jes z!? To jed en z n ajb ard ziej d zian y ch k o les i w Po ls ce, ma ch atę k ilo metr o d cieb ie, a ty n ic n ie wies z? No weź! Za d u żo w ty ch lab o lato riach s ied zis z. – Zaś miał s ię zn ó w. – Go s tek ma w ch u j h ajs u i d wa lata temu k u p ił tu ch y b a ze czterd zieś ci h ek taró w o d Kazk ó w, M ajch ro ws k ich i k o g o ś tam jes zcze. Og ro d ził i s ię p o b u d o wał. Pan i Ala tam b y ła raz zas tęp o wać jeg o g o s p o d y n ię, to mó wi, że p ałac jak u Ku lczy k a. Po n o ć ma n awet wieżę, czu jes z? Wieżę! Ch a, ch a, ch a. Z d ro g i to n ic n ie zo b aczy s z, a teren k amero wan y , to s ię lu d zie n ie p ch ają. – Ciek awe… – Ewa n ad al mas o wała b o lącą n o g ę. – Dzięk i, Ed ek , za p o d wó zk ę. Zró b ty wres zcie p rawk o , ch ło p ak u . – A p o co ? Żeb y mi zab rali? – Zaś miał s ię s zero k o , u k azu jąc b rak g ó rn ej czwó rk i, i ru s zy ł d alej, p aląc g u mę n a zak ręcie. Najmilsza Anielko! Ja żyję! Modlę się każdego dnia, aby i Was Bóg miał w opiece. Nie wiem, czy list mój, który do Ciebie piszę, trafi do Twych rąk, czy nasz dom wciąż stoi, jak stał, i czy wy wszyscy w nim razem. Piszę z nadzieją w sercu, że przeczytasz te słowa, a z jeszcze większą, że dane mi będzie do Was wrócić. Oczy za Wami wypłakuję i boję się, co ze mną dalej będzie. Za co nas takie nieszczęście spotyka, doprawdy nie wiem już, kogo pytać. Pan Bóg musi mieć pełne ręce roboty gdzie indziej, że o tej naszej nieszczęsnej ziemi całkiem chyba już zapomniał. W pociągu byli ze mną Ukraińcy, Polacy, Włosi, Rosjanie, a nawet Francuzi. Jednych wieźli do obozów, a innych, jak mnie, do gospodarzy. Wysadzili nas gdzieś w ciemną noc. Trzęsłam się z zimna jak osika. Na stacji rozdzielili nas na mniejsze grupy. Krzyczeli. Po mnie i po jednego Chorwata przyszedł jakiś gruby mężczyzna i nakazał nam po niemiecku iść za sobą. Bałam się, ale co miałam robić. Szłam
i szłam, nie wiedząc, gdzie idę, głodna i nieludzko zmęczona. Jak doszliśmy w końcu do bramy, nastawał już poranek, słońce szło coraz wyżej, a ja nadal bez choćby kropli wody w ustach i bez kromki chleba. Oczom moim ukazał się okazały dworek, a naokoło jeszcze gospodarstwo z kilkoma murowanymi budynkami – jedne dla zwierząt, a jeszcze inne dla służby. Państwo mają i sady, i pola – sama nie zliczę, ile hektarów tego wszystkiego. Tutaj miałam pracować. Niedaleko jest jeszcze jezioro – żebyś je tylko zobaczyła, Anielko, tak samo jak ja w zachwyt byś wpadła. Powiedzieć Ci muszę, Anielko, że źle mi tutaj nie jest. To, co doskwiera najbardziej i łzy z oczu wyciska, to ta rozłąka niemożliwa. Sama tu jedna, daleko od wszystkich. Ale po prawdzie idzie żyć w tym miejscu, do którego zły los mnie rzucił. Pracuję, owszem, ciężko, wstaję z pierwszą zorzą. Razem z innymi każdego ranka trzy obory krów jest do wydojenia. Potem świnki oporządzić, jajka zebrać, kozy i krówki wypuścić na pole, i tak na okrągło. Najważniejsze, że na państwa dobrych trafiłam, dziękować Bogu. Takich robotnic i robotników jak ja mają wielu, ale coś mi się widzi, że jestem trochę miła ich sercom. Pani czasem podejdzie, po głowie pogłaszcze, nawet i coś smacznego z pańskiej kuchni nieraz przyniesie. Powtarza za każdym razem, że jeszcze nie słyszała, żeby ktoś, co Niemcem nie jest, tak ładnie po niemiecku szprechał jak ja. Widzisz, przydały się lekcje u frau Kirschner, co tatko nas do nich gonił. Wiesz, że to ona, moja pani Cecylia, dała mi te kartki papieru na list do Ciebie? Państwo mają jeszcze małego synka Helmuta, psotnika, jakich mało. Ale wielką słodycz mam w sercu, kiedy bywa, że razem w ogrodzie figlujemy. Zapominam wtedy całkiem o zgryzotach i dopiero przypomnieć sobie muszę, skąd się tu wzięłam i że do domu wrócić nie mogę. Ściskam Cię i całuję, moja Najdroższa. Napisz, jeśli możesz, choćby i dwa słowa. Drżę o Wasze losy i o Henryka na froncie – tu różne głosy dochodzą. Twoja Józefa ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 3
Czy mo żn a p o d s u mo wać czy jeś ży cie n a p o d s tawie rzeczy , k tó re p o n im zo s tają? Nie b y ło teg o d u żo . Ewa mo cn o zacis n ęła p o wiek i, p ró b u jąc o d g o n ić b o les n e ws p o mn ien ia. Nie ch ciała my ś leć, n ie ch ciała n ic czu ć. J ed y n e, czeg o ch ciała, to zwin ąć s ię w k łęb ek , zas n ąć g łęb o k im s n em i d łu g o , b ard zo d łu g o s ię n ie b u d zić. Ale mu s iała p rzejś ć tak że p rzez to . To b y ła k o lejn a rzecz, k tó rą mu s iała wziąć n a b ark i, n ik t in n y za n ią teg o n ie zro b i. Nie miała p o jęcia, jak s ię d o teg o zab rać. Na s tu d iach n ie ma p rzed mio tu „J ak p o s p rzątać p o k imś , k o g o s ię k o ch ało n ajb ard ziej n a ś wiecie”. Stała p rzed o twartą s zafą, w k tó rej jej mama wś ró d o b ru s ó w i p o s zewek wy g o s p o d aro wała d wie p ó łk i n a s wo je s k ro mn e, zn o s zo n e p rawie d o cn a u b ran ia. W ró wn y ch k u p k ach leżało k ilk a s weterk ó w, b awełn ian e k o s zu lk i w b liżej n ieo k reś lo n y ch k o lo rach , k u p io n e p ewn ie n a b azarze za d zies ięć zło ty ch , k ilk a p ar leg g in s ó w, s p o d n ie o d d res u i d żin s y . Ewa miała w d o mu całą s zafę n a s wo je ciu ch y . Kied y wy jeżd żała n a s tu d ia, o d d ała ją Han ce, u rad o wan ej ty m p rzejś ciem n a wy żs zy p o zio m wtajemn iczen ia. Przen io s ła wzro k n a d rążek z wies zak ami, k tó ry u b ran ia mamy d zieliły z jed y n y m, ś lu b n y m jes zcze g arn itu rem o jca o raz p łas zczami. Do tk n ęła s filco wan ej wełn ian ej tk an in y – to b y ło ich n ajciep lejs ze zimo we o k ry cie, k tó re n o s iły p o k o lei z s io s trami – i p rzy p o mn iała s o b ie, jak tru d n o b y ło s ię w n im ru s zać, n a p rzy k ład k ied y rzu cali ś n ieżk ami p o s zk o le i o n a n ig d y n ie mo g ła zro b ić d o b reg o zamach u w k ręp u jący m ru ch y , ciężk im p łas zczu , więc o b ry wała n ajb ard ziej ze ws zy s tk ich d ziewczy n i wracała d o d o mu cała p rzemo czo n a. Pó źn iej trzeb a b y ło s u s zy ć p alto n ad p iecem, a w cały m d o mu ro zn o s ił s ię md lący zap ach mo k rej wełn y . Ewa s ły s zała, że o jciec k rąży międ zy k u ch n ią a p o k o jem, jak b y ch ciał zag łu s zy ć ro zp acz i p rzeg o n ić tę p rzejmu jącą cis zę, k tó ra wy p ełn iła ws zy s tk ie zak amark i d o mu , p o ty m jak ro zjech ali s ię żało b n icy . Tru d n o , n ie miała s iły g o teraz p o cies zać. Po k o lei b rała s to s ik i u b rań i p rzek ład ała je n a łó żk o . Po ch wili p ó łk i b y ły p u s te. Sp o jrzała n a czarn e wo rk i leżące n a p o d ło d ze. Nie, n ie mo g ła p o trak to wać ty ch wy s łu żo n y ch rzeczy , o s tatn ich ś lad ó w mamy , jak ś mieci. Sięg n ęła n a wierzch s zafy
i
ś ciąg n ęła
s tamtąd
p o p ęk an ą
walizk ę
p amiętającą
ch y b a
jes zcze
lata
s ied emd zies iąte. Ro zło ży ła ją o b o k u b rań i u ważn ie, s ztu k a p o s ztu ce, u k ład ała je we wn ętrzu walizk i, jak b y p ak o wała s ię n a ważn y wy jazd . „Przecież tak właś n ie jes t” – p o my ś lała. Wy p rawiała mamę w tę n ajważn iejs zą p o d ró ż. Ta my ś l o d ro b in ę p o d n io s ła ją n a d u ch u . To n ie b y ło s p rzątan ie. Po p ro s tu mu s iała s p ak o wać mamę, k tó ra p rzep ro wad ziła s ię g d zieś b ard zo d alek o . – Co ś włas n eg o n a p ewn o ci s ię tam p rzy d a, mamu ś . Wró ciła d o s zafy . Przejech ała ręk ą p o wies zak ach , aż trafiła n a te, o k tó re ch o d ziło : z wizy to wą s u k ien k ą, jed n ą z n iewielu , jeś li n ie jed y n ą ład n ą rzeczą, k tó rej właś cicielk ą b y ła mama, i d ru g i, z jej d łu g im ro zp in an y m s wetrem z d u ży mi wy p u k ły mi g u zik ami. Zło ży ła s weter i d o ło ży ła g o d o walizk i. Su k ien k ę zd jęła z wies zak a i p rzes u n ęła d ło n ią p o materiale. Zn ó w n ap ły n ęła fala ws p o mn ień . Ro d zice trzy mają maleń k ą M ary s ię d o ch rztu . Uś miech ają s ię to d o s ieb ie, to d o ro zwrzes zczan eg o małeg o p o two ra, jak my ś lały wted y z Han k ą o n ajmło d s zej s io s trze. Dla ro d zin y n as tał wted y lep s zy czas : o jciec k ilk a mies ięcy wcześ n iej o d s tawił p icie, więc p o p rawiło s ię też fin an s o wo – p ien iąd ze, k tó re zarab iał n a g o s p o d arce, n ie ro zch o d ziły s ię n ie wiad o mo jak i k ied y . Z o k azji ch rzcin mama u s zy ła s o b ie s u k ien k ę u Walczak o wej z Wap lewa, z p ięk n eg o materiału w b iało fio leto we k wiaty , d o p as o wan ą w talii. Wy g ląd ała w n iej jak mło d a d ziewczy n a. Po ms zy zap ro s ili ro d zin ę i n ajb liżs zy ch s ąs iad ó w n a o b iad w o g ro d zie. Tro ch ę jak teraz n a s ty p ę, ty lk o wted y o k azja b y ła wes els za. Ws zy s cy s ied zieli p rzy d łu g im s to le p o d lip ą, wo k ó ł b ieg ały p s y i d zieci, M ary s ia d rzemała w wó zeczk u , a mama k rzątała s ię międ zy g o ś ćmi, u s zczęś liwio n a u d an y m p rzy jęciem. Do n o s ząc z k u ch n i d o k ład k i, a p o tem cias ta, z rzad k o wid zian ą u n iej lek k o ś cią o miatała p o wietrze s zero k im d o łem s p ó d n icy . Ewie zas zk liły s ię o czy . Stan ęła p rzed lu s trem wis zący m n a wewn ętrzn ej s tro n ie d rzwi s zafy i p rzy ło ży ła d o s ieb ie s u k ien k ę. By ły z mamą p o d o b n eg o wzro s tu , więc n a p ierws zy rzu t o k a p as o wała id ealn ie. – Zo s tawię ją s o b ie, d o b rze, mamu ś ? Nie p o g n iewas z s ię, p rawd a? Telefo n w jej k ies zen i zawib ro wał. Es emes . Od M ark a! Wp atry wała s ię w o s łu p ien iu w emo tik o n cału s a – to b y ł p ierws zy zn ak ży cia o d n ieg o , o d k ied y wy jech ała z Ols zty n a. Wirtu aln y b u ziaczek . Nic więcej. Nie wy s ilił s ię, żeb y n ap is ać ch o ć jed n o s ło wo , k tó re wy rażało b y co k o lwiek , co ch ciałb y jej w tej ch wili p o wied zieć. Nie d o wiary . W jed n ej ch wili zd ała s o b ie s p rawę, że tamto ży cie – s p rzed TAM TEGO d n ia – n ależało d o in n ej ep o k i, d o k tó rej n ie ma ju ż p o wro tu . J u ż
n ig d y n ie b ęd zie tak jak wcześ n iej. Uś wiad o miła s o b ie, że w ciąg u o s tatn ich d n i wy ro s ło w n iej co ś n o weg o , co ś b ard zo ciężk ieg o . Co ś , co b ru taln ie i b ez o s trzeżen ia zep ch n ęło n a b o k b eztro s k ę i wro d zo n y o p ty mizm. Teraz n ie u miała my ś leć an i o p rzes zło ś ci – b o k o jarzy ła s ię z mamą – an i o p rzy s zło ś ci – b o zb y t b o lała ś wiad o mo ś ć, że jej tam n ie b ęd zie. By ło ty lk o tu i teraz, i wy s iłek , jak i trzeb a wło ży ć w to , b y je p rzetrwać – min u ta za min u tą. Niewiary g o d n e, jak wiele mo że s ię zmien ić w tak k ró tk im czas ie. Właś ciwie ws zy s tk o . Gap iła s ię n a es emes a tak ab s u rd aln eg o , tak n iep as u jąceg o d o s y tu acji, że p o czu ła, jak o g arn ia ją p u s ty ś miech . By ła to p ierws za o d k ilk u d n i ży wa reak cja wy ry wająca ją z emo cjo n aln eg o i u my s ło weg o o d rętwien ia, w jak im tk wiła. To n ie b y ło wcale tak ie złe. Uch wy ciła s ię tej iry tacji: „Czy o n my ś li, że ja mam cztern aś cie lat? Krety n !”. Przy cis n ęła „Us u ń ”, telefo n p o twierd ził: „Wiad o mo ś ć u s u n ięta”. I co o n a teraz ma z n im zro b ić? Czy s ą w s tan ie d o g ad ać s ię o d n o wa, czy b ęd zie w s tan ie p u ś cić w n iep amięć to , jak b ezn ad ziejn ie s ię zach o wał? Ewa aż p o d s k o czy ła, k ied y zad zwo n ił telefo n . „J ezu , jes zcze d zwo n i? Nie mam zamiaru teraz z n im g ad ać… ” Ale zamias t M ark a p o d ru g iej s tro n ie o d ezwał s ię g łęb o k i g ło s p ro fes o ra J aro s za. – J ak s ię trzy mas z, Ewa? – By wało lep iej. – Ewa wied ziała, że p rzy n im n ie mu s i b awić s ię w k u rtu azję. – Do my ś lam s ię – p o wied ział i wes tch n ął. – Słu ch aj… – p o d jął p o ch wili – wiem, że to n ie n ajlep s zy mo men t, g łu p io mi teraz wy d zwan iać d o cieb ie w tak iej s p rawie… ale n ie mam wy jś cia. M u s is z d o s łać d o Fran cji ab s trak ty trzech d o d atk o wy ch p rac. J ean -J acq u es p o trzeb u je więk s zej p ró b k i d o ro b k u . Ko n ieczn ie wy ś lij tę o zas to s o wan iu elek tro fo rezy k ap ilarn ej w b ad an iach o b iek tó w zab y tk o wy ch . – Tak , d o b rze, wy ś lę… – o d p o wied ziała n ieu ważn ie. Z tru d em p rzes tawiała s ię n a to k my ś len ia właś ciwy d la ży cia PRZED ty m, co s ię s tało . – Czek aj, ty lk o s ię n ie martw. To n ie zn aczy , że s zan s e zmalały . J es teś n ajlep s za, n ie mam n ajmn iejs zy ch wątp liwo ś ci. On p o p ro s tu mu s i mieć p o d k ład k ę. Ten s taż to p o ważn a s p rawa. Wy ś lij to jak n ajs zy b ciej, a b ęd zie d o b rze. – Zaraz. – Try b p lan o wan ia i s k ład an ia k o lejn y ch k lo ck ó w w cało ś ć u ru ch amiał s ię w g ło wie Ewy p o wo li, ale k o n s ek wen tn ie. – Na k ied y ? – Uś wiad o miła s o b ie, że p rzecież tu , w d o mu , n ie ma in tern etu ! A n awet g d y b y s k o rzy s tała z s ieci u Sy lwii w s zk o le, i tak n ie ma p rzy s o b ie materiałó w. – M u s zę mu to wy s łać z Ols zty n a. Przy jad ę n ajs zy b ciej, jak s ię d a. Kied y wy s zła z s y p ialn i ro d zicó w, o jciec s ied ział w k u ch n i zg arb io n y n ad
s to łem, z d o p alający m s ię p ap iero s em w ręk u . Ły p n ął n a n ią. – M o że b y m ci p o mó g ł? – s p y tał. – Nie, tato , n ie trzeb a. J u ż s k o ń czy łam. Sp rzątn ęła talerze p o zo s tawio n e n a s to le i wzięła s ię d o zmy wan ia. – Ewu n ia, co ja b y m b ez cieb ie zro b ił… s ię
Ewa o d wró ciła s ię d o n ieg o . Wid ziała, jak k ażd eg o d n ia jeg o twarz co raz b ard ziej zap ad a i k u rczy . Nig d y n ie b y li s o b ie b lis cy . J eg o alk o h o lizm
i n ieo d p o wied zialn e p o d ejś cie d o ży cia s p o wo d o wały , że Ewa n ie p o trafiła wy k rzes ać z s ieb ie p o zy ty wn y ch u czu ć d la n ieg o . Nie p o trafiła mu wy b aczy ć teg o , k im s ię s tał. Bo p rzecież k ied y ś b y ło in aczej – b y ł s y n em s zan o wan y ch g o s p o d arzy , jed y n y m d zied zicem ich h ek taró w i s tad a k ró w mleczn y ch . Tak zwan a d o b ra p artia. Sk o ń czy ł tech n ik u m, p rzejął g o s p o d ark ę i p ó k i ży li jeg o ro d zice, d o b rze s o b ie rad ził. Kied y jed n ak ich zab rak ło , co raz częś ciej zamias t n a p o le wy ch o d ził d o k n ajp y . Tak jak b y b ez d o zo ru i k u rateli n ie p o trafił trzy mać p io n u . A mama b y ła zb y t łag o d n a, n ie p o trafiła p o wied zieć „STOP”. Kied y n a ś wiat p rzy s zed ł Bartek , z wielk iej g o s p o d ark i n iewiele zo s tało , b o d łu g i trzeb a b y ło z czeg o ś s p łacać. Ewa p o d es zła i p o ło ży ła mu ręk ę n a ramien iu . On ch wy cił ją k u rczo wo i u cało wał. Nie wied ziała, jak zareag o wać. Na czu ło ś ci o jcu zb ierało s ię g łó wn ie p o p ijak u , n ie b y ł d o n ich s k o ry n a trzeźwo . Ale n ie co fn ęła d ło n i. Płak ał, co ch wila wy cierając zas mark an y n o s w ręk aw. Siwe wło s y miał w n ieład zie. Ewa p rzy mk n ęła o czy . Tru d n o b y ło to wy trzy mać. – J ed zies z d o Ols zty n a? – s p y tał łamiący m s ię g ło s em. Najwy raźn iej s ły s zał jej ro zmo wę z J aro s zem. Ewa u s zty wn iła s ię lek k o . Czu ła, że ten temat to g rząs k i g ru n t. – Tak , mu s zę co ś załatwić. – A k ied y wy jeżd żas z d o tej Fran cji? – Ojciec zap atrzy ł s ię w o k n o . – Nie wiem jes zcze, to n ic p ewn eg o . Wo lała n ie wch o d zić w s zczeg ó ły . Sama n ie u ło ży ła s o b ie jes zcze teg o ws zy s tk ieg o w g ło wie. Do s k o n ale zd awała s o b ie s p rawę, że to n ie jes t d o b ry mo men t n a wy jazd . M iała n ad zieję, że k wes tie związan e ze s tażem, o ile w o g ó le s ię n a n ieg o zak walifik u je, p rzeciąg n ą s ię jak n ajd łu żej. Po trzeb o wała p rzecież czas u . Wied ziała, że n ie wy jed zie s p o k o jn a, zo s tawiając ich ws zy s tk ich tu taj w ro zs y p ce. M iała wielk ą n ad zieję, że p rzed tem u d a jej s ię jak o tak o p o s k ład ać te p o ro zb ijan e k awałk i ży cia s wo jej ro d zin y . Tak i b y ł p lan . M u s iała g o teraz jes zcze jak o ś p o g o d zić z p lan em d o ty czący m jej s amej. Z wielk ą s zan s ą, jak a p rzed n ią s tan ęła w n ajmn iej
o d p o wied n im mo men cie. – I tak p o p ro s tu n as zo s tawis z? – o d ezwał s ię o jciec. Ewa p o czu ła n ad ch o d zącą falę iry tacji. Sama miała wy s tarczająco d u żo wątp liwo ś ci, a o n b y ł o s tatn ią o s o b ą, k tó ra miałab y p rawo ro b ić jej wy rzu ty . Wy wo łać p o czu cie win y – to b y ło tak ie p ry mity wn e. – Tato , d aj s p o k ó j. – Po s tan o wiła d ać mu s zan s ę n a wy co fan ie s ię. – Ewa, jak ja z ty m ws zy s tk im d am rad ę? Bez n iej… ? Bartu ś , d ziewczy n k i… Nie mo żes z teraz wy jech ać! – Zab rzmiało to n ap rawd ę ro zp aczliwie i zap o wiad ało wielk ą i cias n o s k ręco n ą s p iralę emo cjo n aln eg o s zan tażu . – Przes tań ! – u cięła o s tro jeg o b iad o len ia. – O co ty mn ie p ro s is z? Ojciec ws tał z k rzes ła, g wałto wn ie s zu rając n im o p o d ło g ę. – M u s is z wró cić d o d o mu . Nie ma in n eg o ro związan ia. J es teś n ajs tars za, to twó j o b o wiązek . Ewa czu ła, że traci g ru n t p o d n o g ami. – Nie wierzę! Ty mi mó wis z o o b o wiązk ach !? Ojciec p atrzy ł n a n ią z zas k ak u jącą tward o ś cią. – Nie wró cis z? – Tato , ja mam s wo je ży cie, zap raco wałam n a n ie ciężk o … – Teraz to o n a b y ła w emo cjo n aln ej ro zs y p ce. – Ty n awet n ie p o trafis z s o b ie wy o b razić, jak to jes t, k ied y ro b is z co ś s en s o wn eg o , ważn eg o , a w d o d atk u jes teś w ty m d o b ry ! No p o wied z, miałeś k ied y k o lwiek jak iś cel w ży ciu ? Ojciec n ie p atrzy ł ju ż n a n ią. Op arł s ię ciężk o o k u ch en n ą s zafk ę. – No właś n ie. Nie jes teś w s tan ie teg o n awet zro zu mieć. – Od d ech Ewy p rzy s p ies zy ł. – W p rzeciwień s twie d o mamy . On a ch ciała, żeb y m s ię ro zwijała. To d zięk i n iej u wierzy łam, że s tać mn ie n a co ś więcej… – Gło s jej s ię łamał. – I co , mam teraz z teg o ws zy s tk ieg o zrezy g n o wać? Teraz, k ied y zaczy n a s ię d ziać co ś n ap rawd ę ważn eg o ? Stała n a ś ro d k u k u ch n i, czek ając n a jak ąś o d p o wied ź. Nie d o czek ała s ię. Wid ziała ty lk o p o ch y lo n e p lecy o jca, k tó ry s tał p rzy o k n ie z o p u s zczo n ą g ło wą. – J a n ie jes tem mamą! Zro zu m to ! – wy k rzy k n ęła i wy b ieg ła n a d wó r. Wied ziała, że n ie p o ws trzy ma p łaczu . Nie zo b aczy ła ju ż b o les n eg o s k u rczu , jak i p rzes zed ł p rzez ciało o jca.
*
Do Ols zty n a p o jech ali razem. Ewa, o jciec i Bartek . Kied y wró ciła d o d o mu p o d wó ch g o d zin ach wałęs an ia s ię p o les ie, wy czerp an a d łu g im mars zem, a p rzed e ws zy s tk im p rzeży wan iem teg o , co zas zło międ zy n ią a o jcem, jak b y n ig d y n ic d o g ad ali s ię, że zab io rą s ię razem: Ewa mu s iała wp aś ć n a wy d ział, żeb y wy s łać materiały d o Fran cji, a Bartek miał teg o d n ia u mó wio n ą wizy tę w s zp italu . Szy b k o zajęła miejs ce w p ek aes ie i p o s ad ziła o b o k s ieb ie b rata, tak że o jciec n ie miał wy b o ru i mu s iał s iąś ć o s o b n o . Nie wracali ju ż d o p o ran n ej ro zmo wy , ale to , co o b o je wted y p o wied zieli, i tak cały czas wis iało w p o wietrzu . Bartek p rzy k leił n o s d o s zy b y . – Co teraz ro b i mama? – zap y tał. Od p o g rzeb u b y ł b ard zo zafrap o wan y s p rawą fizy czn eg o miejs ca p o b y tu mamy . Sp ęd zili ju ż d łu g ie g o d zin y n a o mawian iu k wes tii n ieb a, co d la Ewy b y ło o ty le tru d n e, że s ama n ie b ard zo wierzy ła w ży cie p o zag ro b o we. Ko n iec to k o n iec. Ale to n ie b y łab y wers ja d o b ra d la wrażliweg o , zmag ająceg o s ię z ciężk ą ch o ro b ą s ied mio latk a. – M y ś lę, że n a n as p atrzy . – To d laczeg o my jej n ie wid zimy ? – Na ty m to właś n ie p o leg a. M o żemy o n iej my ś leć i wted y jes t tu ż o b o k n as , ale n ie mo żemy jej zo b aczy ć. – Ale mo żemy p ó jś ć d o n iej d o n ieb a i tam ją s p o tk ać? – Kied y ś tak . Ale to n ie zależy o d n as . Każd y z n as trafi tam w s wo im czas ie. – J a ch cę ju ż. Do mamy . – Wiem, Bartu la. J a też za n ią tęs k n ię. Po ło ży ł s ię n a p lecach n a jej k o lan ach . To b y ł zn ak , żeb y g o lek k o p o łas k o tać w b o k . J eg o ciało , wy g in ając s ię p o d d elik atn y m d o ty k iem p alcó w Ewy , ro zlu źn iało s ię n a ch wilę, a wted y s k u rcze tro ch ę s łab ły . Kied y jes zcze mies zk ała w Wężó wce, p o trafili s ię tak b awić g o d zin ami. Wid zieć g o ro zb awio n eg o to b y ło co ś , d o czeg o ws zy s cy w d o mu d ąży li i za co d u żo b y o d d ali. A jeś li p rzy ty m p rzy n o s iło to u lg ę w jeg o co d zien n y m cierp ien iu , b y ła to zab awa, k tó rej n ik t n ie mó g ł – i n ie ch ciał – mu o d mó wić. A o n n ajb ard ziej lu b ił b awić s ię z Ewą. To ją wy b ierał, k ied y miał o ch o tę n a łas k o tk i. Zas tan awiała s ię n awet k ied y ś , jak to w s u mie b y ło mo żliwe, że
n ig d y , o d k ąd p o jawił s ię w ich ro d zin ie, n ie p o s trzeg ała g o w k ateg o riach p ro b lemu . Przecież zawłas zczy ł więk s zo ś ć u wag i mamy , b y ł in n y n iż zd ro we d zieci, zwracał n a s ieb ie u wag ę ws zy s tk ich d o o k o ła, Ewa mu s iała n ieraz rezy g n o wać ze s wo ich p rzy jemn o ś ci, żeb y p o mó c w o p iece n ad n im. A jed n ak to , co d o n ieg o czu ła, b y ło czy s tą, b ezwaru n k o wą miło ś cią. J ak to b ęd zie teraz? Czy jej mały Bartu ś s tan ie s ię jed n ak p rzes zk o d ą? Ewa b y ła ro zd rażn io n a. Zd ała s o b ie s p rawę z teg o , że o jciec o s iąg n ął cel. Na ws zy s tk o p atrzy ła teraz z jeg o p ers p ek ty wy , ws zy s tk o wy wo ły wało w n iej p o czu cie win y . Wejś cie d o s zp itala p rzy p o mn iało jej, jak d awn o tu n ie b y ła. Ws zy s cy u zn awali za o czy wis te, że wizy ty Bartk a u lek arza wzięła n a s ieb ie mama. No có ż, czas łatwy ch ro związań min ął b ezp o wro tn ie. To jed n o b y ło p ewn e.
*
Do k to r M ad ejs k i zap rzeczał s tereo ty p o wi b ezd u s zn ej s łu żb y zd ro wia. Zaws ze miał d la Bartk a wy s tarczająco d u żo czas u – i to n ie ty lk o n a cierp liwe wy jaś n ian ie s p raw związan y ch z leczen iem. Po d czas wizy t n ig d y n ie b rak o wało też zab awn y ch zaczep ek lek arza, k tó re ro zwes elały ch ło p ca. Bartek mó wił o n im „d o k to r To mek ” i – co n ie zd arzało s ię n ig d y w wy p ad k u in n y ch lek arzy – lu b ił d o n ieg o jeźd zić. Po k ażd ej wizy cie o k res o wej mama d łu g o n ie mo g ła wy jś ć z p o d ziwu , jak i z d o k to ra zło ty czło wiek . Ewa właś n ie zro zu miała, że z d u żą d o zą p rawd o p o d o b ień s twa n ie ch o d ziło ty lk o o jeg o k o mp eten cje zawo d o we. Do k to r M ad ejs k i b y ł b ard zo p rzy s to jn y m s zp ak o waty m b ru n etem, p rzy o d ro b in ie d o b rej wo li mo żn a b y ło n awet d o s trzec p ewn e p o d o b ień s two d o Geo rg e’a Clo o n ey a. Ewa p o trafiła s o b ie z łatwo ś cią wy o b razić, że w p o łączen iu z emp atią d la p acjen tó w i u miejętn o ś cią s łu ch an ia mu s iało to wy wierać p io ru n u jące wrażen ie n a zag o n io n ej, o d wiek ó w n iemającej d o czy n ien ia z męs k ą ad o racją mamie. Ty mczas em
o jca
ro ztaczan y
p rzez
p rzy s to jn eg o
lek arza
czar
wy raźn ie
d ep ry mo wał. J ak zwy k le n ieo g o lo n y , w wy mięty m u b ran iu , w to warzy s twie elo k wen tn eg o , p ewn eg o s ieb ie M ad ejs k ieg o o g ran iczający s wo je wy p o wied zi d o mamro tan y ch n iewy raźn ie p ó łs łó wek , wy p ad ał b ard zo b lad o . J ed n ak w zach o wan iu d o k to ra n ie b y ło cien ia wy żs zo ś ci. Dla zag u b io n eg o o jca miał s p ecjaln y , rzeczo wy i zu p ełn ie p o zb awio n y o zd o b n ik ó w s ty l wy p o wied zi. Ewa p rzy g ląd ała mu s ię u k rad k iem, n ie mo g ąc wy jś ć z p o d ziwu . M ad ejs k i b y ł p rawd ziwy m p ro fes jo n alis tą.
Bartek miał d u żo s zczęś cia, trafiając w ręce k o g o ś tak ieg o . Do k to r wy d ał k ilk a p o leceń p ielęg n iarce, k tó ra miała es k o rto wać małeg o p acjen ta p o d czas b ad ań k o n tro ln y ch , a s am zap ro s ił ich d o g ab in etu . Kied y zo s tali s ami, p rzes tał d o wcip k o wać, co zan iep o k o iło Ewę. Przeg ląd ał wy n ik i b ad ań zro b io n y ch p o p rzed n im razem z p o ważn y m wy razem twarzy . – Nie b ęd ę p ań s twu my d lił o czu , n ie p o to tu jes tem. Ewa zamarła. Czeg o d o b reg o mo żn a s ię s p o d ziewać p o tak im ws tęp ie? – Niep o k o i mn ie s tan zas tawek w s ercu Bartk a. To mo że o zn aczać p ro b lemy , k tó ry ch ch ło p iec d o tej p o ry n ie miał. Tak , zn ali n a p amięć lis tę o b jawó w ch o ro b y Bartk a – zaró wn o ty ch , k tó re miał, jak i ty ch , k tó re mo g ły d o p iero wy s tąp ić. Z ro k u n a ro k lis ta ty ch p ierws zy ch wy d łu żała s ię. By ło jas n e, że k ażd a d o d atk o wa k o mp lik acja p o za ty m, że s tan o wi zag ro żen ie d la Bartk a, b ęd zie s ię wiązała z jes zcze więk s zy m p o g o rs zen iem k o mfo rtu jeg o ży cia. Czy li teraz d o zes tawu n ies zczęś ć i b ó lu , z k tó ry m s ię ju ż zmag ał, miała d o jś ć jes zcze ch o ro b a s erca. W p o k o ju zap ad ła cis za p rzery wan a ciężk im, ś wis zczący m o d d ech em o jca. Ewa b ała s ię n a n ieg o s p o jrzeć. – Pan ie d o k to rze, co mo żn a zro b ić? – o d ezwała s ię w k o ń cu . – Nies tety n iewiele… – Nie ch cę teg o s łu ch ać! – Sama zd ziwiła s ię g wałto wn o ś cią s wo jeg o wy b u ch u . Ale właś n ie co ś w n iej p ęk ło i zb u n to wało s ię p rzeciwk o zaak cep to wan iu k o lejn eg o cio s u , k tó ry n a n ią s p ad ał. – Nie b ęd ę d alej s p o k o jn ie p atrzeć, jak mó j b rat p o wo li u miera! M u s i p an mu p o mó c! Do k to r p rzez d łu żs zą ch wilę p rzy g ląd ał s ię Ewie, k tó ra b ezwied n ie zacis k ała p ięś ci, n ie p an u jąc n ad o d k ry tą właś n ie w s o b ie wo jo wn iczo ś cią. – M a p an i rację. Trzeb a walczy ć za ws zelk ą cen ę. Kied y M ad ejs k i zmien ił fro n t, Ewa o d razu s ię u s p o k o iła. A o n zaczął p rzed s tawiać im n o wą mo żliwo ś ć. – Kilk a mies ięcy temu w Szwecji p o jawił s ię lek , k tó ry d aje zas k ak u jąco d o b re efek ty . Un ia właś n ie d o p u ś ciła g o d o u ży tk u n a s wo im teren ie. – M ad ejs k i zwracał s ię n a p rzemian to d o n iej, to d o o jca, n ie zan ied b u jąc żad n eg o z o b ecn y ch . – Zawiera s u b s tan cję zas tęp u jącą en zy m, k tó reg o b rak o d p o wiad a za ch o ro b ę Bartk a. Zn acząco łag o d zi p rzeb ieg ch o ro b y , p acjen ci o d zy s k u ją d u żą częś ć s p rawn o ś ci, a n iek tó re u ciążliwe o b jawy p o p ro s tu u s tęp u ją. Kied y s łu ch ali lek arza, Ewa p o czu ła, że d y s tan s międ zy n ią a o jcem n ag le
zn ik n ął. Zn ó w mo g ła p o p atrzeć mu w o czy , wied ząc, że ich o d czu cia w tej ch wili s ą tak ie s ame. – Pan ie d o k to rze, to ws p an iała wiad o mo ś ć! Ty le lat czek aliś my n a co ś tak ieg o ! – wes zła w s ło wo M ad ejs k iemu . Po d ek s cy to wan a, n awet n ie zwró ciła u wag i, że lek arz n ajmn iejs zeg o en tu zjazmu , o p o wiad ając im o ty ch rewelacjach . – J es t jed n o „ale” – k o n ty n u o wał.
n ie
p rzejawiał
J ak ie zn o wu „ale”? Po ty m, co u s ły s zała, n ie b ała s ię n iczeg o . – Terap ia jes t b ard zo d ro g a. NFZ n a razie jej n ie refu n d u je. – To zn aczy ? J ak ieg o to rzęd u k o s zty ? M ad ejs k i s p u ś cił wzro k . Do p iero wted y Ewa p o czu ła n iep o k ó j. – Nawet p ó łto ra milio n a zło ty ch ro czn ie d la jed n eg o d zieck a. – J ezu s M aria… – u s ły s zała z s ąs ied n ieg o k rzes ła. On a s ama n ie mo g ła wy d o b y ć g ło s u . Nag le p o czu ła p u ls u jący b ó l g ło wy . Zap atrzy ła s ię w in ten s y wn ie zielo n ą k o ro n ę k lo n u , k tó reg o g ałęzie n iemal o cierały s ię o o k n o g ab in etu M ad ejs k ieg o . Świeża zieleń b u ch ała witaln o ś cią i o p ty mizmem p o ch o d zący m z n iewzru s zo n ej p ewn o ś ci cy k lu p rzy ro d y , że p o zimie p rzy jd zie wio s n a. Ewa n ie miała p o jęcia, ile czas u u p ły n ęło , zan im wró ciła d o rzeczy wis to ś ci. Ta k wo ta b y ła k o s miczn a. Dziewczy n a n ie p o trafiła n awet p rzeliczy ć jej n a żad n ą d o s tęp n ą s o b ie miarę. By ła d la n ich tak s amo n ied o s tęp n a jak p iętn as to p o k o jo wa willa n a Lazu ro wy m Wy b rzeżu . Ró żn ica p o leg ała n a ty m, że b ez willi mo g li s ię d o s k o n ale o b ejś ć. – Ch ciałb y m mó c p rzek azać p ań s twu jed y n ie d o b rą częś ć tej wiad o mo ś ci – ciąg n ął lek arz – ale n ies tety tak to wy g ląd a. Sam n ie wiem, co g o rs ze: n ie mieć mo żliwo ś ci leczen ia czy wied zieć, że o n a is tn ieje, ale n ie mó c z n iej s k o rzy s tać. Po rąb an y mamy ten s y s tem. – M ad ejs k i n ajwy raźn iej b y ł mo cn o p o ru s zo n y , b o n ie miał w zwy czaju u ży wać tak ieg o s ło wn ictwa p rzy p acjen tach . Ewa k o lejn y raz teg o d n ia mu s iała g o d o cen ić i p rzy zn ać w d u ch u , że o d d ał jej my ś li ze s tu p ro cen to wą d o k ład n o ś cią.
*
Kilk a d n i w Wężó wce wy s tarczy ło , żeb y zn o wu p atrzy ła n a Ols zty n o czami
p rzy b y s za, zu p ełn ie jak wted y , k ied y s tawiała tu p ierws ze k ro k i jak o s tu d en tk a. Sp ies zący s ię d o s wo ich s p raw alb o p rzeciwn ie, s zu k ający w miejs k im g warze ch wili relak s u lu d zie wp ro wad zali w ty m mo men cie d o jej p ercep cji p rzy jazn e, b ezp ieczn e, b zy czące ty s iącem o d g ło s ó w tło , w k tó ry m mo żn a b y ło tro ch ę ro zcień czy ć s wo je p ro b lemy . Ojciec zo s tał w s zp italu i czek ał, aż Bartek s k o ń czy b ad an ia, a o n a p o b ieg ła n a wy d ział. Siad ając d o k o mp u tera, p o czu ła, jak b y wracała d o d o mu z d alek iej p o d ró ży . To b y ły jej zab awk i, ws zy s tk o miało s wo je miejs ce, a o n a p an o wała n ad k ażd y m elemen tem teg o ś wiata. Szy b k o zn alazła o d p o wied n ie arty k u ły , b ęd ące n ajlep s zą wizy tó wk ą jej mo żliwo ś ci jak o b ad aczk i. To b y ło u s p o k ajająco p ro s te – p o s łu g iwała s ię języ k iem, k tó ry ch o ć n ied o s tęp n y d la więk s zo ś ci ś mierteln ik ó w, b y ł d o s k o n ale zro zu miały d la g ro n a p o d o b n y ch jej d ziwak ó w. Przes y łając wy b itn emu u czo n emu s wo je p race, wied ziała, że mó wi mu o s o b ie ws zy s tk o to , co o n p o trzeb u je o n iej wied zieć. Przes zu k u jąc p lik i, a n as tęp n ie s p rawd zając s łu żb o wą s k rzy n k ę mailo wą, u d ało jej s ię n a ch wilę o d erwać o d g alo p ad y d ręczący ch my ś li, d o k tó ry ch s wo ją ceg iełk ę – a właś ciwie ciężk ą, ty tan o wą ceg łę – d o ło ży ł właś n ie d o k to r M ad ejs k i. – Ewa, k o ch an a, czemu n ie zad zwo n iłaś , że wp ad n ies z? Do p o k o ju wes zła Wero n ik a. Bez zb ęd n y ch ws tęp ó w p o p ro s tu p o d es zła i mo cn o ją p rzy tu liła. Ewa czu ła, że zaraz s ię ro zk lei. Tro ch ę s ię o b awiała s p o tk an ia z lu d źmi, n ik t w tak ich s y tu acjach n ie wie, jak s ię zach o wać, i w rezu ltacie mimo n ajlep s zy ch ch ęci ro b i s ię n iezręczn ie. Ale o k azało s ię, że n ie trzeb a b y ło n ic mó wić. – Ch o d ź, Ewcia, mamy farta, ws zy s cy s ą d ziś w p racy . Zab ieramy cię n a k awę. Wero n ik a, Ola i Kry s tian to b y ła jej p aczk a ze s tu d ió w d o k to ran ck ich . Trzy mali s ię razem ju ż o d k ilk u lat i łączy ło ich co ś więcej n iż ws p ó ln a n au k a, a teraz p raca. To warzy s zy li s o b ie w ży cio wy ch wzlo tach i u p ad k ach , p o mag ali, k ied y b y ło trzeb a. Wero n ik a, czarn o wło s y ch u d zielec, p o d k reś lała d o d atk o wo s wo ją o ry g in aln o ś ć czerwo n y mi o p rawk ami o k u laró w. By ła n ajb y s trzejs zą o s o b ą, jak ą zn ała Ewa. M o żliwo ś ci o b liczen io we jej mó zg u i u miejętn o ś ć s zy b k ieg o p rzetwarzan ia in fo rmacji, jak imi d y s p o n o wała, b y ły wręcz n ad lu d zk ie. Przy ty m ws zy s tk im Werk a n ie zmien iła s ię w ro b o ta, zach o wu jąc całk iem s p o ro lu d zk ich cech , d zięk i k tó ry m jej p rzy jaźń b y ła cen n y m s k arb em. Ro d zy n ek Kry s tian b y ł u lu b ień cem całej p aczk i. J eg o s p ecjaln o ś cią b y ły k ąś liwe i zab ó jczo iro n iczn e, ale zazwy czaj trafio n e w p u n k t k o men tarze n a k ażd y mo żliwy temat. Pó ł g o d zin y s p ęd zo n e w jeg o to warzy s twie ró wn ało s ię b ó lo wi mięś n i b rzu ch a ze ś miech u . Do teg o n ie mu s iały o n ieg o k o n k u ro wać. A raczej n ie mo g ły ,
b o i tak żad n a n ie miała s zan s . Kry s tian b y ł zad ek laro wan y m i p o g o d zo n y m ze s wo ją o rien tacją g ejem. By ło mu d o b rze w Ols zty n ie, miał tu p racę, p rzy jació ł i całk iem s p o ro miło s n y ch p rzy g ó d jak n a tak ą – b ąd ź co b ąd ź – d ziu rę. Czwarta czło n k in i p aczk i, Ola, zaws ze ro ześ mian a b lo n d y n k a p rzy k o ś ci, p rzy ciąg ała lu d zi, w s zczeg ó ln o ś ci p rzed s tawicieli p łci p rzeciwn ej, p ełn y m zaraźliweg o o p ty mizmu , b ezp ro b lemo wy m u s p o s o b ien iem. M iała w s o b ie co ś tak ieg o , że k ażd y czu ł s ię w jej to warzy s twie d o p ies zczo n y . M imo n ad p ro g ramo wy ch k ilo g ramó w lu b iła p o d k reś lać s wo je k rąg ło ś ci i ro b iła to w tak i s p o s ó b , że n ik t n ie p o my ś lałb y n awet, że n ie jes t atrak cy jn a. – Do b rze, ch o d źmy – p o s tan o wiła Ewa. M iała n ad zieję, że s p o tk an ie z p rzy jació łmi b ęd zie d la n iej zas trzy k iem en erg ii, k tó rej p o trzeb o wała teraz jak ry b a wo d y . Bez p iln ej d o s tawy p aliwa d łu g o tak n ie p o ciąg n ie. Teg o ciężaru ro b iło s ię p o p ro s tu za d u żo . – Ale p o d jed n y m waru n k iem. Nie g ad amy o mn ie. Wero n ik a p u ś ciła d o n iej o k o . – M ó wis z i mas z. Po s zli d o n o wej k n ajp k i w cen tru m i u s ied li w o g ró d k u . Sło ń ce d elik atn ie mu s k ało ich twarze. Ewa s łu ch ała, jak jej k o led zy p rzek rzy k iwali s ię, racząc ją rewelacjami z ty ch k ilk u d n i n ieo b ecn o ś ci. Plo teczk i z lab u , o p o wieś ci z p rzerwan y ch g reck ich wak acji, a tak że p ik an tn e h is to ry jk i z o s tatn iej imp rezy z u d ziałem wło s k ich s ty p en d y s tó w, k tó rzy o k azali s ię źró d łem wrażeń d la całej tró jk i jej p rzy jació ł, mimo wo ln ie zaczęły ją wciąg ać. Ewa p o czu ła k o jący p o wiew n o rmaln o ś ci. Po trzeb o wała zająć g ło wę b łah o s tk ami, s p rawami wag i lek k iej, czy mś d la o d mian y n ieb ęd ący m ży cio wy m d ramatem. Brak o wało jej teg o . Uś wiad o miła s o b ie d zięk i ty m ch wilo m, że jes zcze mo że s ię tak czu ć. No rmaln ie. Bała s ię, że trag ed ia, jak ą p rzeży wała, b ezp o wro tn ie zn is zczy ła co ś w jej wn ętrzu . Że n ie b ęd zie ju ż u miała p o czu ć rad o ś ci, że zaws ze n a p ierws zy m p lan ie b ęd zie jej wielk a s trata, mo cn iejs za n iż co k o lwiek in n eg o . Zro zu miała teraz, że rad o ś ć ży cia z czas em wró ci. M u s iała p rzeży ć żało b ę, p o trzeb o wała teg o , ale o p ty mis ty czn a b y ła my ś l, że k ied y ś jes zcze b ęd zie d o b rze. M o że b y ć. Gd y ju ż zu p ełn ie s zczerze ś miała s ię z p rzek o marzań d ziewczy n n a temat p rzerek lamo wan ia wło s k ich k o ch an k ó w, a Kry s tian zamawiał d la n ich d ru g ą k o lejk ę, zad zwo n ił jej telefo n . Tata. – Ewa, g d zie jes teś ? Czek amy n a cieb ie, b u s o d jeżd ża za p ó ł g o d zin y , zap o mn iałaś ? ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 4
Nie s p ał p rawie całą n o c. M y ś li k o tło wały s ię w jeg o g ło wie, zap alał ś wiatło , p ró b o wał co ś czy tać w g azecie, zs zed ł n awet d o k u ch n i, b y s ię n ap ić ciep łeg o mlek a. Nic n ie p o mag ało . Tad eu s z Och n ik leżał więc w łó żk u , tęp o g ap iąc s ię s u fit, a o czami wy o b raźn i wid ział p rzerażającą p rzy s zło ś ć: o n s am tu taj, z n ieu leczaln ie ch o ry m i co raz s tars zy m Bartk iem, b ez p ien ięd zy , b ez p o mo cy – n o b o o p iek a s p o łeczn a to k p in y , a n ie o p iek a – b ez p ers p ek ty wy n a co k o lwiek … Os tatn ia awan tu ra z Ewą p rzeraziła g o i d o tk n ęła. Oczy wiś cie zd awał s o b ie d o s k o n ale s p rawę, że d alek o mu d o id eału o jca. Wied ział, że zawalił wiele razy , że g d y b y n ie Do ro tk a, jeg o k o ch an a Do ro tk a, to ten d o m b y s ię ro zleciał ju ż d awn o , ale n ie miał p o jęcia, że Ewa, n a k tó rą zaws ze liczy ł i z k tó rej b y ł tak i d u mn y , tak łatwo o d etn ie s ię o d n ich . Tu ju ż n awet n ie ch o d ziło o cały ten Pary ż – d la n ieg o ró wn ie ab s trak cy jn y jak M ars . Cies zy ł s ię z jej s zan s y i w g łęb i s erca b ard zo ch ciał, b y p o jech ała n a ten s taż. Ch o d ziło o to , co zo b aczy ł w jej o czach : p an ik ę, że to miejs ce s ię o n ią u p o mn iało . J ak b y s trząs ała z s ieb ie p ijawk i. Ty m tru d n iej b y ło mu my ś leć o ty m, jak zd o b y ć p ien iąd ze d la s y n a. Kwo ta b y ła n iewy o b rażaln a, całk o wicie p o za ich zas ięg iem – ch y b a cała wieś mu s iałab y s p rzed ać s wo je p o la p o d letn is k a d la wars zawiak ó w, żeb y s tarczy ło . Liczy ł w my ś lach , ile mo że d o s tać za ciąg n ik , ile za telewizo r i DVD – i wciąż n ic mu z teg o n ie wy ch o d ziło . Kied y wres zcie zas n ął, n iemal ś witało . Ob u d ził s ię g ru b o p o d ziewiątej. W d o mu p an o wała cis za. Zs zed ł n a d ó ł i zo b aczy ł n ajs tars zą có rk ę s to jącą w milczen iu n ad k u ch n ią. Po czu ł, jak jeżą mu s ię wło s y n a k ark u . Sp o jrzeli n a s ieb ie d o ś ć ch ło d n o , aż w k o ń cu Ewa p rzerwała n iezręczn ą cis zę. – Ro b ię g rzan k i, ch ces z też? Sk in ął g ło wą w milczen iu . Ewa s ięg n ęła p o s ło ik z mio d em, żeb y p o s maro wać p rzy p ieczo n ą k ro mk ę. – Tato … – Wciąg n ęła g ło ś n o p o wietrze. – Niezależn ie o d p ffff… n as zy ch tu taj s p raw… – Wes tch n ęła g łęb o k o . – Ta terap ia, o k tó rej mó wił M ad ejs k i… Du żo o ty m my ś lałam… – Zawies iła g ło s , a p o ch wili k o n ty n u o wała: – M o że b y s ię zacząć s tarać
g d zieś o te p ien iąd ze? J eś li n ie s p ró b u jemy , to n a p ewn o s ię n ie u d a. Ojciec n ie o d p o wied ział. Zalał wrzątk iem d wa k u b k i, d o k tó ry ch wcześ n iej n as y p ał u lu b io n ej ro zp u s zczaln ej k awy . Po s tawił p aru jące n aczy n ia n a s to le, p o czy m u s iad ł n ap rzeciwk o có rk i. – Całą n o c b iłam s ię z my ś lami – ciąg n ęła Ewa. – J eś li Bartek n ie d o s tan ie lek u , ch o ro b a b ęd zie p o s tęp o wać co raz s zy b ciej, jeś li d o s tan ie, jes t s zan s a n a zd ecy d o wan ą p o p rawę – an alizo wała n a g ło s s y tu ację. Ojciec p o k iwał g ło wą. Ewa zau waży ła, że jeg o p o liczk i i b ro d ę p o ras tał g ru b y , s zty wn y zaro s t, jes zcze n ied awn o ciemn o b rązo wy , teraz p rawie całk iem s iwy , a b ru zd y n a jeg o twarzy wy g ląd ały n a jes zcze g łęb s ze n iż wted y , k ied y zwró ciła n a n ie u wag ę p o p rzed n im razem. – Ty lk o co b ęd zie, jeś li n ag le zab rak n ie p ien ięd zy n a lek ars two ? – o d ezwał s ię w k o ń cu Tad eu s z, p o czy m s am s o b ie u d zielił o d p o wied zi: – Ch o lern y n awró t… w ek s p res o wy m temp ie. Ewa o d ru ch o wo o d wró ciła g ło wę d o o k n a, b o o czy zas zły jej łzami. Ale n ie, n ie ma s ię czeg o ws ty d zić. Sp o jrzała n a n ieg o . – Tato , n o ale… co ro b imy ? Po d ejmu jemy p ró b ę? Och n ik p atrzy ł n a có rk ę. W jed n ej ch wili zro zu miał, jak b ard zo jes t zag u b io n a. W milczen iu d o s y p ał d o k awy czwartą ły żeczk ę cu k ru . Ewa n ig d y n ie mo g ła p o jąć, jak w o g ó le mo żn a wy p ić tak i u lep ek . W milczen iu p o g ry zała g rzan k ę, p o p ijając g o rzk ą k awą. M u s zą zary zy k o wać. Zawalczy ć o Bartk a. Nie mo g ą p o zwo lić, żeb y zg as ł, p o zb awio n y n ad ziei n a p o p rawę. – Tato , czy my mamy w o g ó le co ś o d ło żo n e? – zap y tała z n ies k ry wan ą n ad zieją w g ło s ie. Ojciec ws tał i zajął s ię p rzy g o to wy wan iem g rzan ek . Wid elcem, k tó ry m p rzewracał k ro mk i ch leb a n a p ły cie p ieca, ws k azał w g ó rę. – Ws zy s tk o , co b y ło , p o s zło n a d ach . Nie mo g liś my ju ż d łu żej z ty m czek ać, b o g rzy b b y n am tu zajął cały d o m. – Nap rawd ę ws zy s tk o ? – Ewa ch wy ciła s ię za g ło wę. – A to i tak b y ło p o s tarej zn ajo mo ś ci z d ek arzem. – Ojciec p o k iwał s mętn ie g ło wą. – Nies tety . Przed d ach em b y ło ty n k o wan ie, wcześ n iej o k n a, a d wa lata temu s zamb o . Wieczn ie co ś . – A n ie mamy jak ieg o ś p o la d o s p rzed an ia? Przecież mama mó wiła, że tu ciąg le p rzy jeżd żali jacy ś letn icy w p o s zu k iwan iu ziemi.
– Ewa, ale co ja im s p rzed am? To p o letk o za d o mem? Żeb y ś my zimą z g ło d u ju ż całk iem zd ech li? Żeb y n am p o d n o s em d aczę wy s tawili? Zres ztą k to to k u p i? On i ch cieli k u p ić ws zy s tk o , całe g o s p o d ars two . No ale co wted y z n ami? Gd zie p ó jd ziemy ? Szałas w les ie p o s tawimy ? – No tak … – Ewa b ezwied n ie s tu k ała ły żeczk ą w b lat s to łu . – Z two ich zaro b k ó w n ie o d ło ży s ię n ic, ren ta p o mamie n a wiele n ie s tarczy , o d s zk o d o wan ie z u b ezp ieczaln i p o s zło n a p o g rzeb , ja jes tem b ez g ro s za, a p rzecież ten Pary ż jes zcze… – Po czu ła n a s o b ie p alące s p o jrzen ie o jca i s zy b k o d o d ała: – No to ch y b a n ie p o zo s taje n ic in n eg o , jak p ó jś ć s zu k ać ty ch p ien ięd zy u o b cy ch lu d zi. Tato , my mu s imy je zd o b y ć d la Bartk a. – Ch wy ciła d ło ń o jca i s p o jrzała mu w o czy . – In n i też mają ch o re d zieci i czas em u d aje im s ię co ś zd o b y ć. Ty lk o trzeb a wied zieć, d o k ąd iś ć. J es t ty le fu n d acji, co g azetę o twieram, to zb ierają n a jak ieś ch o re d zieck o . M o że p o p ro s tu mu s imy s ię g d zieś zg ło s ić? – No , fak t – b u rk n ął o jciec. – Bo n awet jak s p rzed amy ten d o m i s ieb ie n a o rg an y d o p rzes zczep u , to n a leczen ie Bartk a i tak n ie s tarczy . – Ale czy to zn aczy , że mamy s ię p o d d ać i n awet n ie s p ró b o wać? J a n ie zamierzam. Zwłas zcza że s k o ro tu p rzez ch wilę jes tem, n ie mam zamiaru s ied zieć z zało żo n y mi ręk ami. – Ewa ws tała i zap ięła k o łn ierzy k letn iej b lu zk i. – Najp ierw p ó jd ę d o k s ięd za. Caritas zo b o wiązu je, n ie? Ojciec wzru s zy ł ramio n ami. – J a b y m s ię p o k s iężu lk u za wiele n ie s p o d ziewał – s k wito wał i wró cił d o ro b ien ia g rzan ek n a p ły cie p ieca. M iał wrażen ie, że całe ciało b o li g o z ro zp aczy . Po czu ł, że mu s i s ię n ap ić.
*
Pleb an ia w Wężó wce b y ła n ap rawd ę k o s zmarn ie b rzy d k a. Ten , k to p o s tawił ten d o m o b ity s id in g iem p rzed zab y tk o wy m k o ś cio łem z czerwo n ej ceg ły , mu s iał b y ć całk o wicie p o zb awio n y g u s tu . Z d ro g i n ie b y ło ju ż wid ać u ro czeg o k o ś ció łk a u k ry teg o wś ró d s tary ch d rzew, ty lk o tę b iałą b ry łę, to p o rn y k lo cek z fig u rą M ary i p rzed wejś ciem. M ies zk ań cy ws i p rzy wy k li jed n ak d o tej b rzy d o ty i ty lk o co b ard ziej wy s u b limo wan i tu ry ś ci załamy wali ręce n ad b rak iem wy o b raźn i b u d o wlań có w.
Ewa
ws p ięła
s ię
po
s ch o d k ach
p ro wad zący ch
do
b ramy
i
wes zła
do
k s iężo ws k ieg o o g ro d u . Ciężk ie k iś cie b zu zwies zały s ię n is k o p rzy ś cieżce p ro wad zącej d o wejś cia. Od ich zap ach u aż k ręciło w n o s ie. – Niech b ęd zie p o ch walo n y – zawo łała w g łąb ciemn iej s ien i. – Dzień d o b ry , czy jes t tu k to ? – Po ch walo n y – o d p o wied ział jej k o b iecy g ło s . Go s p o d y n i p ro b o s zcza p an i Cieś lik o wa, tęg a k o b ieta o farb o wan y ch n a jas n y o d cień fio letu rzad k ich wło s ach wy s tający ch s p o d czep k a, wy jrzała z k u ch n i i zap aliła ś wiatło n a k o ry tarzu . – Słu ch am p an ią. – Wy tarła mo k re ręce w fartu ch . – Pan i mn ie n ie p o zn aje? – Ewa p o d es zła b liżej. – No p rzecież to ja. – A, Ewa! W ty ch ciemn o ś ciach p rzek lęty ch n ie p o zn ałam… No , wch o d ź, wch o d ź, d zieck o , co ty tu ro b is z? J ak wy s ię tam macie? – Go s p o d y n i złap ała ją za n ad g ars tek i p o ciąg n ęła d o k u ch n i. Nie s łu ch ając o d p o wied zi, p o s ad ziła Ewę za s to łem i p o s tawiła p rzed n ią talerz z cias tem d ro żd żo wy m. – Herb aty ch ces z? – Nie, d zięk u ję. Ale k u b ek p ełen wrzątk u ju ż s tał p rzed n ią, a Cieś lik o wa właś n ie k ład ła n a s p o d eczk u o b o k k o n fitu rę. – M alin y , zes zło ro czn e, p rzed o s tatn i s ło ik . – Pan i Cieś lik o wa, jes t p ro b o s zcz? – J es t, p ewn ie s ied zi u s ieb ie. A co ? – A b o mu s zę g o o co ś zap y tać. – No to czek aj, zaraz g o zawo łam. – Ko b ieta ru s zy ła p o wo li w s tro n ę s tareg o ap aratu telefo n iczn eg o i wy k ręciła jed y n k ę n a tarczy . – Ks ięże p ro b o s zczu , zejd zie n o k s iąd z n a ch wilę? – Nas tał mo men t cis zy , p o czy m k o b ieta zmars zczy ła czo ło i p rzewró ciła o czami. – Zejd zie, zejd zie. Tak , mu s i. Bo mu s i! Bo ja tak mó wię. Cias ta d am – o s ło d ziła n a k o n iec s wo ją p rzemo wę i o d ło ży ła s łu ch awk ę. – Leń p aten to wan y – rzu ciła p o d n o s em. – Id zie ju ż. – Od wró ciła s ię w s tro n ę n ieco zas k o czo n ej Ewy . Ch wilę p ó źn iej k s iąd z p ro b o s zcz rzeczy wiś cie zjawił s ię w d rzwiach k u ch n i. – No , s łu ch am, co to za ważn e s p rawy ? – zap y tał wy raźn ie n iezad o wo lo n y , że mu k to ś zawraca g ło wę. – Szczęś ć Bo że, to ja p rzy s złam p o ro zmawiać. – Ewa p o d erwała s ię z ławy . – Po trzeb u ję p o mo cy . – Kto d ziś n ie p o trzeb u je, zwłas zcza w tej p arafii. – Pro b o s zcz o b rzu cił ją n iep rzy ch y ln y m s p o jrzen iem. – A z k im mam p rzy jemn o ś ć właś ciwie?
– Ewa Och n ik , có rk a Do ro ty – p rzed s tawiła s ię. – Tej, co ją ch o waliś my o s tatn io ? Co ją s zers zen ie p o k ąs ały ? Ks iąd z n ie n ależał d o n ajb ard ziej tak to wn y ch o s ó b n a ś wiecie. Go s p o d y n i wzn io s ła o czy d o n ieb a. – Tak . Tej s amej. – Wieczn y o d p o czy n ek b ied aczce, n iech jej ziemia lek k ą b ęd zie. – Us iad ł za s to łem i n alał s o b ie h erb aty d o k u b k a. – No , s łu ch am. Co s ię d zieje? – Pro s zę k s ięd za, k s iąd z s ię p ewn ie d o my ś la, jak jes t… – zaczęła Ewa. – Rzu ciłaś te s tu d ia w k o ń cu ? Ewa zag ry zła u s ta w g ry mas ie zn iecierp liwien ia. „Dlaczeg o ws zy s cy tak b ard zo ch cą mn ie tu mieć z p o wro tem, d o d iab ła!” – Nie – u cięła k ró tk o s p rawę s wo jeg o p o b y tu w ro d zin n ej ws i. – Przy s złam w zu p ełn ie in n ej s p rawie. Ch o d zi o p ien iąd ze n a leczen ie Bartk a. Ewa o p o wied ziała o ch o ro b ie b rata i n o wy ch mo żliwo ś ciach med y cy n y . Kied y wy mien iła g ło ś n o s u mę, k tó rej p o trzeb o wali, Cieś lik o wa zag wizd ała p o d n o s em, a k s iąd z wy raźn ie zmark o tn iał. – Ale, d zieck o , s k ąd ty weźmies z tak ie p ien iąd ze? – Nie wiem, właś n ie p rzy s złam d o k s ięd za zap y tać, s k ąd mam je wziąć. M o że z Caritas u ? – Z Caritas u ? Nie wiem… J a w o g ó le n ie mam p o jęcia o tak ich s p rawach . Ale mo że id ź n ajp ierw d o p o mo cy s p o łeczn ej, mo że tam ci co ś p o wied zą. – Pro b o s zcz k ręcił g ło wą, wy raźn ie d ając zn ak , że to n ie u n ieg o Ewa zn ajd zie rad ę, co ro b ić d alej. Dziewczy n a jed n ak p o p atrzy ła n a n ieg o tak , że p o czu ł s ię n ies wo jo . – To , co mo g ę d la cieb ie zro b ić, to u mó wić cię w Ols zty n ie w tak iej fu n d acji, w k tó rej d ziała mó j zn ajo my zak o n n ik . Wiem, że p o mag ali jak iejś d ziewczy n ce z rak iem, ale n ie liczy łb y m n a two im miejs cu n a zb y t wiele. – Urwał k awałek g azety i p rzep is ał jej n u mer telefo n u ze s wo jej k o mó rk i. – M as z tu , zad zwo ń i zap y taj, co mas z ro b ić. No i b ęd ę s ię za was mo d lił. – Wziął d o ręk i k awałek p lack a i ws tał o d s to łu b ez p o żeg n an ia. Cieś lik o wa p o p atrzy ła za n im ze zło ś cią. – Ewa, ja mu zaraz s y p n ę ty le s o li d o zu p y , że p o p amięta ru s k i mies iąc. J emu n a s taro ś ć to ju ż zu p ełn ie o d b ija. Dziewczy n a wzięła zap is an y ś wis tek i s ch o wała d o k ies zen i. – No n ic, p an i Cieś lik o wa, ch y b a n ie mam in n eg o wy jś cia, ty lk o p o jech ać d o
teg o Ols zty n a s zu k ać p o mo cy n a włas n ą ręk ę. Ale p ro s zę, n iech p an i we ws i ro zp o wie, że b ęd zie zb ió rk a n a Bartk a i że jak k to ś ch ce p o mó c, to n iech s ię zg łas za d o mn ie. – Aj, n o p ewn ie, że ro zp o wiem. – Go s p o d y n i p o p rawiła n a g ło wie czep ek i p rzy tu liła Ewę d o wy d atn y ch p iers i. – Nie martw s ię, co ś s ię n a p ewn o wy my ś li.
*
„Co ś s ię wy my ś li, co ś s ię wy my ś li… ” Kilk a g o d zin p ó źn iej Ewa n ad al p o wtarzała w my ś lach s wo ją n erwo wą man trę, co ch wilę p o d ciąg ając s p ad ające z b io d er s p o d n ie. Tak b ard zo s ch u d ła w o s tatn ich d n iach , że ws zy s tk ie u b ran ia p o p ro s tu z n iej leciały . Od ś mierci mamy n ie mo g ła p rzełk n ąć zb y t wiele. Ry s y s ię jej wy o s trzy ły , a i tak s zczu p łe k o s tk i zaczęły p rzy p o min ać p ęcin y źreb ięcia. Bartek s zed ł o b o k n iej p o wo li, n o g a za n o g ą. Tro ch ę n iezd arn y , tro ch ę o s p ały . Trzy mał Ewę mo cn o za ręk ę, jak b y o d s iły teg o u ś cis k u miało zależeć p o wo d zen ie ich mis ji – s zli d o s k lep u p o mak aro n , b o ju ż ws zy s tk ie d o mo we zap as y zo s tały wy jed zo n e. Kied y d o tarli d o ws i, n a p rzy s tan k u au to b u s o wy m p rzed k o ś cio łem s ied ziała g ru p k a g imn azjalis tó w, n ajp ewn iej k o leg ó w M an i, b o Ewa ro zp o zn awała n iek tó re twarze. Bartek n ajwy raźn iej też ich k o jarzy ł, b o u ś miech ał s ię d o n ich u fn ie i zamach ał n awet ręk ą, wo łając n iewy raźn ie: „Ceś ć, Patly k ”, ale o d p o wied ziały mu ty lk o g łu p ie u ś miech y i p rzed rzeźn iające g o g ło s y : „Seś ć, s as ry k ”. Ewa p o ciąg n ęła b rata za ręk ę i p o wied ziała: – Ch o d ź, k u p ię ci lo d y . Bartek ch y b a n ie ro zu miał s y tu acji, b o s zed ł d alej u ś miech n ięty , zach ęco n y o b ietn icą lo d ó w, k tó re u wielb iał. Sied zący n a p rzy s tan k u ch ło p cy ws tali i zaczęli n aś lad o wać jeg o n iezd arn y ch ó d . Ewa o d wró ciła s ię i wś ciek ła p o g ro ziła im zaciś n iętą p ięś cią. Od p o wied ział jej las wy ciąg n ięty ch ś ro d k o wy ch p alcó w. – Głu p ie g n o jk i – zak lęła p o d n o s em.
*
Przy lad zie b y ła s p o ra k o lejk a. Sk lep b y ł cen traln y m p u n k tem ws i. Tu taj mo żn a
b y ło k u p ić ws zy s tk o : o d k u rczak a n a ro s ó ł, p rzez p ro s zk i d o p ran ia, ś ru b y i wiad ra, aż p o ch iń s k ie lalk i i k lo ck i. Ale p rzed e ws zy s tk im w s k lep ie u Pis zczy k o wej d o wiad y wan o s ię o ś wiecie. I to b y n ajmn iej n ie z g azet, b o ty ch w as o rty men cie p rawie n ie b y ło , jeś li n ie liczy ć k rzy żó wek „z g ło wą”, k tó re zaws ze k u p o wał p ro b o s zcz. U Pis zczy k o wej o ś wiecie d y s k u to wan o . O ty m d alek im, zn an y m z telewizji, i o ty m n ajb liżs zy m, o b s erwo wan y m zza s k lep o wej witry n y . Tu wied zian o o ws zy s tk im: k to , z k im i d laczeg o , k o mu u ro d ziło s ię cielę, a k o mu zd ech ł k o t, jak i p lo n z h ek tara b y ł u Stas zk a, a jak i u M arian a, p o co J ad źk a jed zie d o mias ta i d laczeg o s tary Pilch er ju ż n ie wy łazi z ch ału p y . Sk lep o wa b y ła n iczy m n ajlep s za s k rzy n k a k o n tak to wa i s łu p o g ło s zen io wy w jed n y m. „A wiecie, s ąs iad k o , że… ” – zaczy n ała zazwy czaj s wó j mo n o lo g , a to p ak u jąc k iełb as ę w p ap ier, a to s tając n a d rab in ce, b y s ięg n ąć p o p ły n d o p łu k an ia, a p o tem to czy ła s wo ją o p o wieś ć o ty m, czeg o s ię właś n ie d o wied ziała. I tak wieś ć s ię n io s ła o d d o mu d o d o mu , o d lat, n iep rzerwan ie. Najlep iej w te u p ały s zło jas n e p iwo i o ran żad a. Su s zy ło ró wn o ws zy s tk ich – i mały ch , i d u ży ch . Wejś cie Bartk a d o s k lep u n a s zczęś cie n ie wzb u d ziło tak ieg o zain teres o wan ia jak n a p rzy s tan k u . J eg o wy g ląd ju ż d awn o p rzes tał lu d zi we ws i d ziwić. M ama ro b iła ws zy s tk o , ab y jej s y n ek n ie zo s tał lo k aln y m d ziwad łem, więc k ied y ty lk o s ię o k azało , że Bartek jes t ch o ry , zab ierała g o ze s o b ą ws zęd zie, o s wajała jeg o z lu d źmi i lu d zi z n im, tak b y żad n a ze s tro n n ie czu ła s ię d ziwn ie. Ch ło p iec zres ztą p o trafił b y ć u ro czy ; miał w s o b ie d u żo ciep ła i u fn o ś ci, p o trafił p rzy tu lać s ię d o p rawie o b cy ch o s ó b , b rać za ręk ę, g łas k ać p o n o d ze – lu d zi to ju ż n ie zas k ak iwało , wręcz p rzeciwn ie, u jmo wało . Po za ty m Bartek miał b u jn ą wy o b raźn ię i k ied y ty lk o zn ajd o wał wiern eg o s łu ch acza, ch ętn ie o p o wiad ał o ty m, co wid ział, co s ły s zał, co mu s ię p rzy ś n iło . Nic więc d ziwn eg o , że p rawie cała wieś trak to wała g o jak u lu b io n ą, ch o ć tro ch ę d ziwn ą mas k o tk ę. Z d ziećmi n ie b y ło jed n ak tak ró żo wo . Ró wieś n icy Bartk a, n a k tó ry ch s y mp atii zależało mu n ajb ard ziej, u ciek ali p rzed n im, a k ied y s ię ro zb ry k ali, b y wało , że rzu cali w n ieg o k amien iami. Ewie p ęk ało wted y s erce i s ama miała o ch o tę rzu cać w te d zieci, czy m p o p ad n ie. Kied y Bartek zajął s ię p o ch łan ian iem lo d ó w n a p aty k u , Ewa wy jęła telefo n i wy b rała n u mer Sy lwii. Ta o d eb rała p o d wó ch s y g n ałach . – Co jes t, k o ch an a? – Sy lwia, mu s zę z to b ą p o g ad ać, b ęd ę p o trzeb o wała p o mo cy . J es tem p rzed s k lep em, zajrzy s z tu czy mam wziąć Bartk a i p o d ejś ć d o cieb ie?
– Nie, zo s tań cie, ja p o d jad ę au tem, b o i tak mu s zę k u p ić zg rzewk ę min eraln ej, to ak u rat b ęd zie za jed n y m zamach em. Parę min u t p ó źn iej u ś miech n ięta Sy lwia u b ran a w zwiewn ą s u k ien k ę w g ro s zk i wy s iad ała ze s wo jeg o g o lfa. Bartek p rawie zerwał s ię d o lo tu n a jej wid o k . Przy p ad ł d o jej u d a z tak im imp etem, że n iemal s traciła ró wn o wag ę. Bru d n a o d czek o lad y b u zia i d ło n ie ch ło p ca zo s tawiły wy raźn e ś lad y n a ś liczn ej s u k ien ce, ale k o b ieta ty lk o mach n ęła ręk ą. – E tam, i tak ją miałam d ziś wrzu cić d o p ran ia. Us iad ły n a ławce n ap rzeciw k o ś cio ła, a Bartek b awił s ię o b o k n ich telefo n em k o mó rk o wy m s io s try . Gmin a w u b ieg ły m ro k u wy s tarto wała p o fu n d u s ze u n ijn e i za te p ien iąd ze wy remo n to wan o n awierzch n ię mik ro s k o p ijn eg o ry n eczk u , o b s ad zo n o p arę k lo mb ó w, p o s tawio n o n o we ławk i i latarn ie. Nib y d ro b iazg i, a p rzy d ały temu miejs cu s zn y tu . Szk o d a ty lk o , że miejs co we wy ro s tk i ju ż p arę ty g o d n i p ó źn iej p o s tan o wiły u rząd zić ry n eczek p o s wo jemu . Latarn ie b y ły teraz p o tłu czo n e, ławk i wy malo wan e s p ray em, a k lo mb wy g ląd ał jak ś mietn ik . Ale n ig d y n ik o g o za ręk ę n ie u d ało s ię złap ać. – Ku rczę, p o k o mp lik o wało mi s ię to ży cie… – Ewa wes tch n ęła. – Stras zn ie mi jej b rak u je, Sy lwia. – Łza s p ły n ęła jej p o p o liczk u . Ewa s zy b k o wy tarła ją wierzch em d ło n i, żeb y Bartek n ie zau waży ł, że p łacze. Przy jació łk a p atrzy ła n a n ią ze ws p ó łczu ciem. – Gd y s o b ie my ś lę o ty m d n iu , k ied y to s ię s tało … jak d o mn ie d zwo n iłaś n ajp ierw, żeb y p o wied zieć o s tażu , a p o tem o ty m… – Sy lwia zawies iła g ło s . – Ży cie p o trafi b y ć tak ch o lern ie n iep rzewid y waln e. Ewa p o k iwała g ło wą i p rzez ch wilę milczała, p o p ijając zimn ą wo d ę z b u telk i. Od ś mierci mamy min ęło ju ż p o n ad d wa ty g o d n ie, ale d la n iej wciąż to ws zy s tk o b y ło jak k o s zmarn y s en , k tó ry p rzecież mu s i s ię k ied y ś s k o ń czy ć. Ty lk o że jak o ś s ię n ie k o ń czy ł. – Wies z… – o d ezwała s ię p o ch wili – b y liś my z Bartk iem u lek arza w Ols zty n ie. Po wied ział n am, że mo żn a g o zacząć leczy ć w zu p ełn ie in n y s p o s ó b . Po n o ć p rzy n o s zący zn ak o mite rezu ltaty . Sy lwia k las n ęła w d ło n ie. – No to rewelacja! Wres zcie jak aś d o b ra wiad o mo ś ć! – Zas ad n iczo to jes t d o b ra wiad o mo ś ć – Ewa u ś miech n ęła s ię k waś n o – ale jak zwy k le ch o d zi też o ciężk ą k as ę. W Po ls ce ten lek n ie jes t refu n d o wan y . Przy n ajmn iej w tej ch wili. J ak s ię d o wied zieliś my w NFZ, Bartek jes t ch o ry n a zb y t
rzad k ą ch o ro b ę, żeb y k to ś s ię n ią w o g ó le zajmo wał, ro zu mies z? – J ak to !? – Sy lwia wy g ląd ała n a zd ezo rien to wan ą. – Czy li lep iej b y b y ło , g d y b y miał n a p rzy k ład rak a, b o wted y mo żn a b y g o łatwiej leczy ć? – Sy lwia miała wrażen ie, że jej p y tan ie b rzmi d ziwn ie, ale n ie p o trafiła in aczej s o b ie teg o wy tłu maczy ć. – M o żn a tak to u jąć. Tak to w k ażd y m razie wy g ląd a z p u n k tu wid zen ia u rzęd n ik a NFZ. – Ewa p o k iwała g ło wą. – Kró tk o mó wiąc, n a ten lek mu s imy s ami zd o b y ć p ien iąd ze. Co jes t jak imś k o s mo s em. – Zamy ś liła s ię i p o ch wili d o d ała: – Ale z d ru g iej s tro n y , k u rczę, s k o ro s ą s zan s e, b ard zo realn e s zan s e n a to , żeb y s tan Bartk a s ię p o lep s zy ł, to p rzecież n ie mo żemy n ie s p ró b o wać! – O J ezu , n o p ewn ie! – Sy lwia n ie miała wątp liwo ś ci. – Nie ma co s ię zas tan awiać, trzeb a d ziałać! – Ty lk o g d zie ja mam s zu k ać ty ch p ien ięd zy … Zap ad ła cis za. Os y b rzęczały w k lo mb ach , Bartek zamęczał jak ąś g rę w k o mó rce Ewy , a z o d d ali d o ch o d ził wy raźn y jęk s iln ik a mo to cy k la. – Pien ięd zy trzeb a s zu k ać tam, g d zie p ien iąd ze s ą – o d p o wied ziała p o ch wili Sy lwia i s p o jrzała u ważn ie n a p rzy jació łk ę. – Na p rzy k ład u Kro p iwn ick ieg o . – U k o g o ? – Ewa n ie s k o jarzy ła n azwis k a. – U k rezu s a z Wars zawy , k tó ry s ię p o b u d o wał w n as zej ws i, Ewu ś . – Ach , u teg o … – Ewie p rzemk n ął p rzed o czami o b raz wielk iej teren ó wk i, k tó ra p rawie zmio tła ją z p o ln ej d ró żk i. – Hm… Czy ja wiem… ? – No co ś ty , Ewa! – żach n ęła s ię Sy lwia. – Ten k o leś ś p i n a p ien iąd zach , to raz. Weź s o b ie s p rawd ź w in tern ecie, k im o n jes t i co ro b i, to zo b aczy s z. Po d ru g ie, facet ma g es t. Wid ziałaś n o wy d ach k o ś cio ła? – Ws k azała ręk ą n a czerwien iejącą w s ło ń cu d ach ó wk ę. – Zg ad n ij, k to za to zap łacił. A k o mp u tery w n as zej s zk o le s k ąd n ib y mamy , co ? – Kro p iwn ick i? – Ewa s p o jrzała z n ied o wierzan iem. – Do k ład n ie. – Sy lwia ro zło ży ła ręce. – Nieźle facet k o mb in u je, żeb y b y ć z ws ią w d o b ry ch s to s u n k ach . Żeb y g o n ie o k rad li, wo li s ię p o d zielić. – Uś miech n ęła s ię, p rzy my k ając p o ro zu miewawczo o k o . – J a b y m n a two im miejs cu p o p ro s tu d o n ieg o p o s zła. – Nie wiem… – Ewa n ie b y ła p rzek o n an a. – M o że n ajp ierw s p rawd zę w ty ch ró żn y ch fu n d acjach . Wies z, lu d zie s o b ie jak o ś rad zą i b ez Kro p iwn ick ich … – Wizja s p o tk an ia z ty m czło wiek iem, w d o d atk u w ro li żeb raczk i, n ie b ard zo s ię jej
u ś miech ała. – Ewa, ale co ci s zk o d zi? – Sy lwia n ie u s tęp o wała. – Nie wiem, mo że, zo b aczy my …
*
Pek aes wjech ał n a d wo rzec w Ols zty n ie z d zies ięcio min u to wy m o p ó źn ien iem. Ewa wy s iad ła i ru s zy ła w s tro n ę ry n k u – jak p amiętała, b y ła tam k afejk a in tern eto wa, zaws ze p ełn a d zieciak ó w, k tó re u ciek ły z lek cji, b y g rać n a k o mp u terze. Zalo g o wała s ię i zaczęła wp is y wać w wy s zu k iwark ę h as ła „fu n d acja”, „p o mo c d la ch o ry ch d zieci”, „zes p ó ł Hu n tera”, „mu k o p o lis ach ary d o za leczen ie”. Wy s k ak iwało mn ó s two s tro n z liczn y mi o d n o ś n ik ami. Ewa s k ru p u latn ie n o to wała ad res y i telefo n y in s ty tu cji o raz lu d zi mo g ący ch b y ć p o ten cjaln y m ws p arciem. Po p ó łto rej g o d zin y miała zap is an y ch k ilk a s tro n w n o tes ie. „Ch y b a mu s zę d o ład o wać telefo n – p o my ś lała. – Karta mi s ię k o ń czy ”. Zap łaciła s ied zącemu p rzy k as ie ch ło p ak o wi w czarn ej b lu zie z k ap tu rem, k tó ry b y ł tak p o ch ło n ięty g rą, że n awet n ie s p o jrzał n a n ią an i n a p ien iąd ze, k tó re mu zo s tawiła. W p o b lis k im k io s k u k u p iła d o ład o wan ie telefo n u , wy b rała jed n ą z k afejek n a ry n k u , zamó wiła d u że latte i czek o lad o we cias tk o , p o czy m zab rała s ię d o p racy . Pierws zy n u mer, p ierws za ro zmo wa. I k o lejn y . I jes zcze n as tęp n y . Zb y wan o ją. Ko lejn e o s o b y n ie p o zo s tawiały n ad ziei n a n ic. „Pro s zę jes zcze p o s zu k ać”, „Pro s zę s ię zg ło s ić d o NFZ”, „Pro s zę p rzy s łać p ap iery , ale n ie mo żemy n iczeg o o b iecać” – z k ażd ą ro zmo wą Ewa b y ła co raz b ard ziej zd ru zg o tan a. Fu n d acja, d o k tó rej s k iero wał ją p ro b o s zcz, też n ie o d p o wied ziała p o zy ty wn ie. „Pro s zę p an i, ty le jes t n ies zczęś cia w ty m k raju , że mu s imy wy b ierać, k o mu p o mó c. W ty m ro k u n ie d a s ię ju ż n ic zro b ić” – u s ły s zała. Z d łu g iej lis ty fu n d acji ty lk o jed n a wy raziła jak ąk o lwiek wo lę ws p ó łp racy , ale n awet tam s tawian o o g ro mn y zn ak zap y tan ia co d o efek tó w. Wres zcie p rzy g n ęb io n a i s mu tn a wy b rała n u mer telefo n u d o k to ra M ad ejs k ieg o . Od eb rał p o k ilk u s y g n ałach . – Pan i Ewo ? – u s ły s zała jeg o zan iep o k o jo n y g ło s . – Co ś s ię d zieje? – Nie, n ic, p an ie d o k to rze – p o s p ies zy ła z wy jaś n ien iem – Bartek b ez zmian . Dzwo n ię, b o ch ciałam p an u p o wied zieć, że zaczęłam s zu k ać p ien ięd zy …
– To ś wietn ie! – Wy raźn ie s ię u cies zy ł. – Wie p an i, p rawd a jes t tak a, że trzeb a d ziałać, b o im s zy b ciej zaczn iemy terap ię, ty m lep s zy b ęd zie jej rezu ltat. To n ies amo wite, b o jes zcze k ilk a lat temu tak ie leczen ie w o g ó le n ie b y ło mo żliwe. Patrząc z p ers p ek ty wy wcześ n iejs zy ch mo żliwo ś ci, ten lek o ciera s ię o co ś , co mo żn a n azwać cu d em. – Tak – rzu ciła Ewa i wes tch n ęła. – Nie jes tem ty lk o p ewn a, czy b ęd zie n as s tać n a ten cu d . – Pan i Ewo … – M imo p rzy g n ęb ien ia g ło s M ad ejs k ieg o d ziałał n a n ią jak b als am. – Nie mo żn a s ię łatwo p o d d awać. Walk a z ch o ro b ą to w n as zy ch waru n k ach w d u żej mierze walk a z s y s temem. I wiem, że b y wa to walk a wy g ran a. Wierzę w p an ią. – Pan ie d o k to rze… – Ewa czu ła, że za ch wilę g ło s u więźn ie jej w g ard le. – Nie ma p an p o jęcia, ile w ty m ws zy s tk im zn aczy d la n as p an a ws p arcie. – To jes t mo ja p raca, p an i Ewo . Ro b ię, co d o mn ie n ależy . – Po p ro s tu … ch ciałam za to ws zy s tk o p o d zięk o wać. Nie mo g ła g o wid zieć p rzez telefo n , a jed n ak b y ła p ewn a, że u ś miech ro zjaś n ił jeg o twarz.
*
Kied y wy s iad ła z au to k aru n a zd ewas to wan y m p rzy s tan k u w Wężó wce, zamias t ru s zy ć p ro s to d o d o mu , u s iad ła n a ch wilę n a p o zo s tało ś ciach ławk i. Zro b iła s zy b k ie p o d s u mo wan ie: k as y b rak , p o my s łó w b rak … W g ło wie b rzmiały jej s ło wa M ad ejs k ieg o : „Im s zy b ciej, ty m lep iej”. – Niech to ws zy s tk o jas n a ch o lera! – zak lęła p o d n o s em, k o p iąc z imp etem leżący n a ziemi k amień . – Do b ra, raz k o zie ś mierć! – Ws tała i p o s tan o wiła p rzejś ć s ię o b o k p o s iad ło ś ci Kro p iwn ick ieg o . – W s u mie n ie mu s zę z n im d ziś g ad ać, n a razie tak ty lk o p o d ejd ę zo b aczy ć – p o wied ziała s ama d o s ieb ie, żeb y d o d ać s o b ie an imu s zu . Z g łó wn ej s zo s y s k ręciła w b ru k o wan ą d ro g ę wś ró d p ó l p ro wad zącą p ro s to d o p o s iad ło ś ci wars zawiak a. Brama b y ła s zero k o o twarta. Ewa s tan ęła p rzed n ią, zas tan awiając s ię, czy mo że wejś ć d alej. „Co mas z d o s tracen ia?” – u s ły s zała w g ło wie g ło s Sy lwii i s ama s o b ie o d p o wied ziała: „No właś n ie. Ch y b a n ic”. Ru s zy ła p rzed s ieb ie. Wzd łu ż d ro g i ro s ły mło d e b rzo zy , k tó re s zu miały cich o n a wietrze. Wk ró tce zza zak rętu wy ło n ił s ię o g ro mn y d o m zb u d o wan y w s ty lu
an g iels k im, s ty lizo wan y n a s tarą ro d o wą p o s iad ło ś ć. Ob o k n ieg o zn ajd o wały s ię b u d y n k i g o s p o d arcze, s tajn ia, a mo że g araże n a liczn e d ro g ie s amo ch o d y . Ewa aż g wizd n ęła z p o d ziwem. „Nieźle s ię tu u rząd ził p an b izn es men ” – p o my ś lała. Nag le d rzwi wejś cio we o two rzy ły s ię i u k azał s ię w n ich mężczy zn a w o k o licach czterd zies tk i. By ł n ien ag an n ie u b ran y : mo d n e s p o d n ie w mięto wy m k o lo rze, d o teg o ś n ieżn o b iała k o s zu la i n o n s zalan ck o n arzu co n y n a ramio n a s zary s weter. Nieco d łu żs ze jas n e wło s y miał zaczes an e d o ty łu , a twarz z trzy d n io wy m zaro s tem n o s iła ś lad y ś wieżej o p alen izn y . Facet b y ł n iep rzy zwo icie p rzy s to jn y . Ch wilę p ó źn iej z d o mu wy s zła k o b ieta, mo że trzy d zies to letn ia, n a b ard zo wy s o k ich o b cas ach , u b ran a w d o p as o wan ą eleg an ck ą s u k ien k ę w k o lo rze mo rs k ieg o b łęk itu . Dłu g ie b rązo we wło s y o k alały p ięk n ą twarz; u s ta miała u malo wan e czerwo n ą s zmin k ą, a w d ło n iach z eleg an ck im man ik iu rem trzy mała s k ó rzan ą teczk ę n a d o k u men ty . Ob o je wy g ląd ali, jak b y właś n ie zes zli ze s tro n lu k s u s o weg o mag azy n u o g wiazd ach . I to amery k ań s k ich . Sp ło s zo n a Ewa s ch o wała s ię za d rzewem i z u k ry cia o b s erwo wała s cen ę ich p o żeg n an ia. M ężczy zn a u cało wał k o b ietę w o b a p o liczk i i o two rzy ł p rzed n ią d rzwi jed n eg o ze s p o rto wy ch s amo ch o d ó w zap ark o wan y ch n a p o d jeźd zie. – Czek am w czwartek – p o wied ział, a o n a ty lk o s k in ęła g ło wą. Uru ch o miła s iln ik i ch wilę p ó źn iej o b o k zn ieru ch o miałej z p rzerażen ia Ewy ś mig n ęła wars zaws k a rejes tracja. M ężczy zn a p o s tał jes zcze ch wilę n a g an k u , p o czy m ws zed ł d o d o mu , zamy k ając za s o b ą d rzwi. Ewa rzu ciła s ię d o u cieczk i, mo d ląc s ię w d u ch u , b y b rama s ię jes zcze n ie zamk n ęła, b o wted y marn y jej lo s . J ak wy tłu maczy Kro p iwn ick iemu , s k ąd s ię wzięła n a jeg o teren ie? Do b ieg ła w o s tatn iej ch wili. Kied y ty lk o zn alazła s ię n a zewn ątrz, p o marań czo we d io d y u mies zczo n e n a s zczy cie żelazn ej fu rty zaczęły mig ać i ch wilę p ó źn iej wielk ie s k rzy d ła zamk n ęły s ię, o d cin ając p o s iad ło ś ć o d res zty ś wiata. Gn ała p rzed s ieb ie, jak b y g o n iło ją s tad o b ezp ań s k ich p s ó w, ch o ć p rzecież n ik t za n ią n ie b ieg ł. Zatrzy mała s ię d o p iero p o k ilk u s et metrach , zziajan a i z k o lk ą w boku. – Ała! – Us iad ła n a p ias zczy s ty m p o b o czu , b y o d s ap n ąć. Trzy mała s ię za żeb ra i u s iło wała złap ać p o wietrze. – Id io tk a! – s k arciła s ama s ieb ie. – Po co tam w o g ó le lazłaś ! Kied y o s tre k łu cie min ęło , ws tała i ru s zy ła w s tro n ę d o mu . Nag le p o czu ła, że co ś d rży w jej k ies zen i. Kied y wy jęła telefo n i zo b aczy ła n a wy ś wietlaczu „J aro s z”, p o czu ła, że ro b i jej s ię s łab o . „Fran cja!” – p rzeb ieg ło jej p rzez g ło wę. Przez o s tatn ie
wy d arzen ia n ie miała n awet s p ecjaln ie czas u , b y s ię d en erwo wać b rak iem o d p o wied zi ze s tro n y Fran cu zó w. – Halo ? – o d ezwała s ię s łab y m g ło s em. – Ewk a? – u s ły s zała g ło s p ro fes o ra. – J ed zies z! Zak walifik o wałaś s ię, b es tio ! M iejs ce w Pary żu czek a! – O ch o lera! – wy s zep tała Ewa i zn ó w mu s iała p rzy s iąś ć n a p o b o czu . Anielko, jaka to była radość nie do opisania, kiedy w końcu przyszedł Twój list! Wreszcie! Już wiem, żeś żywa! Tak się bałam, nie mając żadnych wieści od Was, co też się dzieje tam, hen, daleko na południu. Tu dochodzą takie straszne wiadomości od ludzi, że wierzyć mi się nie chce w to wszystko, co słyszę. Kochana, chciałabym, żeby i Twoi państwo byli tak dobrzy jak moi. Piszesz, że to wielcy bogacze, może życie w mieście takim jak Hamburg będzie lepsze, niż gdybyś trafiła na wieś jak ja? U mnie wszystko dobrze. Mija dzień za dniem, w pracy czas płynie szybko, aż można chwilami zapomnieć, że wokół wojna i pożoga. Bywam okrutnie zmęczona po arbajcie, ale państwo tu dbają o wszystkich, nie dają chodzić głodnym. A już ze mną obchodzą się doprawdy zacnie. Dostałam od pani na jesień ciepłe palto, a raz na miesiąc zabiera mnie do miasta na zakupy i nie uwierzysz – idziemy wtedy razem na ciastka do kawiarni! Żadnej drugiej dziewki z gospodarstwa nie bierze, tylko mnie! Muszę Ci wyznać, Kochana, jeszcze jedno – w naszym gospodarstwie pracuje ten Chorwat, z którym wysiedliśmy razem na dworcu. Ma na imię Vladko i muszę się przyznać, że to imię jest coraz droższe mojemu sercu. Coś takiego ma w spojrzeniu, że czasem po całych dniach myślę tylko o tym, że wieczorem przy posiłku znów go zobaczę i że on może na mnie spojrzy tym wzrokiem, od którego dreszcz przechodzi mnie całą! Oczy ma czarne jak smoła, utonąć w nich można jak w tutejszym jeziorze, co jest głębokie na parę metrów. Wyznać Ci chcę w sekrecie, że i ja jemu chyba nie jestem całkiem obojętna – nie dalej jak wczoraj przyniósł mi z ogrodu białą różę – takiej pięknej, jak żyję, nie widziałam. To najmilszy prezent, jakim zostałam obdarowana. Jak już zwiędnie, ususzę i zachowam ją sobie na wieczną pamiątkę. Całuję najmocniej, moja Najdroższa, i pamiętaj, że wyglądam Twych listów jak ziemia deszczu. J. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 5
Gd y b y ch cieć jed n y m s ło wem o p is ać Sy lwię Rad k o ws k ą, n ajlep s ze b y ło b y o k reś len ie „en erg ety czn a”. Sy lwia b y ła b o wiem wu lk an em en erg ii. Zaws ze s ię d o ws zy s tk ieg o zap alała jak o p ierws za, s wo im en tu zjazmem p o trafiła p rzek o n ać n ajb ard ziej n iezd ecy d o wan y ch , mó wiła g ło ś n o , miała zaraźliwy ś miech i zaws ze ws zęd zie b y ło jej p ełn o . Dzieci w s zk o le u wielb iały ją za to . A Sy lwia u rząd zała lek cje w p len erze, p ro wad ziła zajęcia teatraln e, o rg an izo wała wy cieczk i. M ó wiła częs to : „Ch cę, b y te d zieci też miały s zan s ę p o zn ać ś wiat. J ak o n e mają s ię d o s tać d o d o b ry ch s zk ó ł, s k o ro n ik t im w ty m n ie ch ce p o mó c?”. Nau czy ciele ró żn ie p atrzy li n a k o lejn e s zalo n e in icjaty wy Sy lwii, częs to w jej zaan g ażo wan iu wid ząc zag ro żen ie d la s wo jeg o n iezaan g ażo wan ia. Nie miała w p racy ży cia u s łan eg o ró żami. Ale b y ła tak s iln ą o s o b o wo ś cią, że rad ziła s o b ie całk iem d o b rze z d y s k retn y m o s tracy zmem, jak i wo k ó ł n iej p an o wał. Grześ k a zn ała z wid zen ia ch y b a o d u ro d zen ia, ale n ie zwracała n a n ieg o więk s zej u wag i. Ot, jed en z wielu ch ło p có w z s ąs ied n ieg o p rzy s ió łk a; s p o ty k ali s ię czas em n a ms zy w k o ś ciele, ch o d zili d o tej s amej s zk o ły , ch o ć d o ró żn y ch k las . Aż k tó reg o ś d n ia, k ied y Sy lwia b y ła ju ż „mias to wą n a s tu d iach ”, Grzes iek zo b aczy ł ją, jak ws iad ała d o p ek aes u z p o d ró żn ą to rb ą. Sp o jrzał n a jej b lo n d wło s y s p lecio n e jak zaws ze w g ru b y wark o cz n ad k ark iem, n a wes o łe b rązo we o czy o raz s iln e ramio n a i p o my ś lał: „Ch y b a s ię z n ią u mó wię”. J ak o ś mu s ię u d ało wy ciąg n ąć o d ws p ó ln y ch zn ajo my ch jej n u mer telefo n u i k ilk a d n i p ó źn iej, k ied y wró ciła p o zjeźd zie n a u czeln i d o d o mu , u mó wili s ię i p o s zli razem n a p iwo d o b aru w Wap lewie. Przez cały wieczó r wy d awało s ię, że n ic z teg o n ie b ęd zie, b o ro zmo wa im s ię n ie k leiła i Sy lwia s p rawiała wrażen ie d o s y ć zn u d zo n ej, k ied y n ag le, w p rzy p ły wie d es p eracji, Grzes iek mu s n ął d ło n ią jej u d o p o d s to łem. To wy s tarczy ło , b y wieczó r zak o ń czy ł s ię w łó żk u , i to tak imi fajerwerk ami, że o d tąd b y li p rawie n iero złączn i. Gd y p o p ó ł ro k u Grzes iek s ię o ś wiad czy ł, Sy lwia b ez wah an ia p o wied ziała „tak ”. Cies zy ło ją u rząd zan ie d o mu , lep ien ie p iero g ó w d la męża i d b an ie o to , b y
w lo d ó wce zaws ze b y ło jeg o u lu b io n e ciemn e p iwo . Ale n ajb ard ziej cies zy ł ją s ek s . Nie b y ło ch y b a tak ieg o miejs ca w o k o licy , w k tó ry m ta p ara ch o ćb y raz n ie b aras zk o wała. Plaża n ad jezio rem, k ab in a ciężaró wk i… Ta is k ra p o d czas p ierws zej k o lacji wy s tarczy ła, b y ro zn iecić wielk i o g ień . Tak n ap rawd ę ze ws zy s tk ich rzeczy n a ś wiecie, k tó re mo g ą p o łączy ć d wo je lu d zi, ich p o łączy ł s ek s . Grzes iek , ch o ć b ard zo mło d y , b y ł też zarad n y – s p rzed ał d u żą częś ć ziemi p o d ziad k ach jak imś lu d zio m z Ło mży i zało ży ł firmę tran s p o rto wą z k o leg ą z tech n ik u m mech an iczn eg o . M ieli n ajp ierw jed n eg o b u s a, p o tem trzy , a p o tem to ju ż s ię o k azało , że i n a d wa tiry ich s tać. Sy lwia p o d jeg o n ieo b ecn o ś ć k u p o wała s ek s o wn ą b ielizn ę i p lan o wała ro man ty czn e k o lacje we d wo je, a g d y mąż wracał z tras y , s tęs k n io n a żo n a o d d awała mu s ię z ro zk o s zą. Z ty ch n amiętn y ch n o cy , jak to częs to b y wa, jed n o za d ru g im p o jawiły s ię d zieci. I wted y p o wo li zaczęło s ię d ziać g o rzej. M ałżeń s two Sy lwii i Grześ k a s y p ało s ię n a n iemal ws zy s tk ich p łas zczy zn ach . Ws zy s tk ich p ró cz tej jed n ej – s ek s n ad al (k ied y w k o ń cu n ad arzy ła s ię o k azja) b y ł ś wietn y . I ch o ć o s iąg n ięcie p o ro zu mien ia w s p rawach co d zien n y ch – p ien ięd zy , zak u p ó w, wak acji, rach u n k ó w – s p rawiało im co raz więcej k ło p o tó w, to fajerwerk i, jak ie Grzes iek n ad al p o trafił d la n iej o d p alić, b y ły czy mś , d la czeg o warto b y ło zacis n ąć zęb y i trwać w związk u . Sy lwię co p rawd a d o p ad ały czas em p o d ejrzen ia, że Grzes iek w tras ie mo że n ie d o ch o wy wać jej wiern o ś ci, ale n awet jeś li mo g ła te p rzeczu cia jak o ś p o twierd zić, wo lała d la ś więteg o s p o k o ju s wo jeg o i d zieci n ie d o ciek ać p rawd y .
*
Sy lwia co ro k u o rg an izo wała d la męża imp rezę u ro d zin o wą. Nies tety ak u rat trwał u n ich remo n t, b o Grzes iek wy my ś lił, żeb y d es k i p o d ło g o we wy mien ić n a p an ele, więc imp reza w d o mu n ie wch o d ziła w g rę. „M o że i lep iej – p o my ś lała Sy lwia, zap ras zając k o leg ó w Grześ k a i ro d zin ę jeg o b rata n a wiejs k i fes ty n , k tó ry co ro k u n a p o czątk u lata o d b y wał s ię p rzed remizą. – Po s tawimy im p iwo i k iełb as ę z g rilla, b ęd zie tan iej, a ja n ie b ęd ę mu s iała ran o s p rzątać”. Kied y w p o k ry ty ch p y łem remo n tu k arto n ach z u b ran iami s zu k ała s u k ien k i n a imp rezę, n ag le wp ad ła n a g en ialn y p o my s ł. Po b ieg ła d o telefo n u . – Ewa, tu Sy lwia – mó wiła s zy b k o d o s łu ch awk i. – Słu ch aj, ja wiem, że ty mas z żało b ę i że to mo że d ziwn ie zab rzmieć, ale b łag am cię, p o s łu ch aj mn ie d o k o ń ca
u ważn ie. I mi n ie p rzery waj! – n ak azała s tan o wczo . – Dziś p rzed remizą jes t fes ty n – tłu maczy ła p rzy jació łce. – No tak , zab awa wiejs k a… M h m. Tak . Tak a jak co ro k u . M h m. No . A p rzy o k azji u ro d zin y Grześ k a tam ro b ię… Czemu ? No wies z, n ie mam g d zie teraz g o ś ci zap ro s ić. W ten s y f? No . Więc jes t ta zab awa… Ewa n ajwy raźn iej miała o p o ry p rzed u mawian iem s ię n a wiejs k iej zab awie, b o Sy lwia zaczęła wzd y ch ać zn iecierp liwio n a. – Ewu ś , p ro s iłam cię p rzecież, wy s łu ch aj mn ie d o k o ń ca. – Belfers k i talen t i d ar p rzek o n y wan ia Sy lwia n a p ewn o p o s iad ała, b o p rzy jació łk a n a ch wilę zamilk ła p o d ru g iej s tro n ie k ab la. – Przecież n ie ch o d zi mi o to , żeb y cię w żało b ie wy ciąg ać n a p o p ijawy i tań ce, ale n ie b ęd zie s zy b k o d ru g iej tak iej o k azji! – Po trząs ała ręk ą n a p o twierd zen ie s wo ich s łó w, tak jak b y Ewa mo g ła zo b aczy ć jej zap ał. – Sama p o my ś l: tak a mas a lu d zi w jed n y m miejs cu , p rzy jad ą n ie ty lk o z Wężó wk i, ale też z o k o liczn y ch wio s ek . Po wie s ię co ś p rzez mik ro fo n o Bartk u , lu d zie n a rau s zu b ęd ą b ard ziej s k ło n n i d o h o jn o ś ci! – W d o mu Sy lwii zap ad ła n a ch wilę cis za. Sły ch ać b y ło rad io , k tó re p rzy g ry wało ro b o tn ik o m u k ład ający m p an ele. – No właś n ie, Ewa, n o właś n ie! – W k o ń cu Sy lwia s ię zaś miała. – Święte s ło wa, g ło wę n a k ark u to ja n a p ewn o mam. No to d o zo b aczen ia, p rzy g o tu j s o b ie jak ieś p o ru s zające s erca p rzemó wien ie – zak o ń czy ła i o d ło ży ła s łu ch awk ę.
*
J u ż z d alek a b y ło s ły ch ać mu zy k ę d o b ieg ającą z p lacu p rzed remizą Och o tn iczej Straży Po żarn ej, b ęd ącej d u mą całej g min y . Dziś o d b y wał s ię tu d o ro czn y fes ty n , a d o d atk o wą o k azją d o ś więto wan ia b y ło o d d an ie d o u ży tk u mies zk ań có w miejs ca s p o tk ań wy p o s ażo n eg o d zięk i u n ijn ej d o tacji w s cen ę i zad as zo n y g rill. Z tej o k azji p rzes trzeń wy d zielo n a n a zab awę b y ła p rzy o zd o b io n a p o ro zwies zan y mi międ zy d rzewami s zn u rami lamp io n ó w i k rep in o wy ch ws tążek . J ak n a Wężó wk ę b y ła to d u ża atrak cja i rzeczy wiś cie p rzy ciąg n ęła tłu m lu d zi – ze ws i i z o k o licy . Na d rewn ian ej s cen ie p ro d u k o wała s ię g ru p a mu zy czn o -tan eczn a zło żo n a z czterech k o ś cis ty ch p o d lo tk ó w u b ran y ch w wy jątk o wo k u s e b iałe zes tawy : to p , k ró tk ie s p o d en k i o raz k o lo ry s ty czn ie d o p as o wan e d o s tro ju k o zaczk i z o s try m s zp icem. Wo k alis tk a ś p iewała p rzeb ó j zes p o łu Feel A gdy jest już ciemno d o p o d k ład u ry cząceg o z o d twarzacza, wk ład ając w wy s tęp d u żo ek s p res ji. Ko leżan k i za jej p lecami wy k o n y wały p o wtarzające s ię u k ład y ch o reo g raficzn e, n iezb y t wy my ś ln e
i s k o mp lik o wan e, za to d o p rawio n e s zczery m zaan g ażo wan iem. Nies tety , wy s tęp arty s ty czn y n ie p rzy ciąg ał u wag i p u b liczn o ś ci, b ard ziej zajętej s o b ą i k o n s u mp cją s erwo wan eg o n a p ap iero wy ch tack ach b ig o s u wy mien n ie z k iełb as k ami z g rilla. Przy ro zs tawio n y ch n a p lacu d łu g ich ławach s ied ziały g ru p y imp rezo wiczó w. Po za ty m mn ó s two o s ó b , d la k tó ry ch n ie s tarczy ło miejs c s ied zący ch , k ręciło s ię p o teren ie p rzed k lo ck o waty m b u d y n k iem remizy . Uczes tn icy imp rezy rep rezen to wali p ełen p rzek ró j wiek o wy o k o liczn ej lu d n o ś ci – o d b erb eci w wó zk ach p o s en io ró w ro d zin . Wś ró d żeń s k iej częś ci łatwo b y ło zau waży ć p ewn ą p rawid ło wo ś ć: im u czes tn iczk i fes ty n u b y ły mło d s ze, ty m b ard ziej p ro wo k u jąco i „s ek s o wn ie” u b ran e. Patrząc n a d ziewczy n y n a o k o trzy n as to -, cztern as to letn ie, mo żn a b y ło u twierd zić s ię w p rzek o n an iu , że o d s ło n ięte b rzu ch y i k rzy cząca b ły s zczący mi n ad ru k ami g ard ero b a n ig d y n ie wy s zły z mo d y . „Zaczy n am ro zu mieć, s k ąd s ię wziął u M ań k i ten s ty l mło d o cian ej wy wło k i” – p o my ś lała Ewa. Wes zła w tłu m. Wy p atru jąc Sy lwii, wied ziała ju ż, że p rzy jś cie tu n ie b y ło d o b ry m p o my s łem. Dłu g a k o lejk a d o s to łu z lan y m p iwem d o b rze o d d awała k limat imp rezy , k tó ra trwała ju ż n ajwy raźn iej o d wczes n eg o p o p o łu d n ia. Ch wiejn y k ro k i p o czerwien iałe twarze wielu p an ó w wy raźn ie ws k azy wały , że n ie raz i n ie d wa o d wied zili ju ż p iwn e s to is k o . „Całe s zczęś cie, że o jciec z d ziewczy n ami i Bartk iem p o jech ali d ziś n a zak u p y d o mark etu ” – wes tch n ęła w d u ch u Ewa. J ed n ą z ław o b leg ała g ru p k a miejs co wy ch zak ap io ró w, wś ró d k tó ry ch Ewa ro zp o zn ała Ed k a o raz k ilk u s wo ich k o leg ó w z p o d s tawó wk i. – Ej, Ewk a, n ie p rzy witas z s ię z k u mp lami? – zaczep ił ją Cich y , p o wtarzający ws zy s tk ie k las y p o k o lei. Ewa n ie p amiętała, czy ch o d zili razem d o s zó s tej, czy s ió d mej. – Cześ ć, cześ ć, s zu k am Sy lwii, n ie wid zieliś cie jej mo że? – Ewa p ró b o wała s ię wy mig ać o d in teg ro wan ia s ię z ch ło p ak ami, k tó ry ch to warzy s two b y ło jej teraz n ajmn iej p o trzeb n e d o s zczęś cia. – Co s ię tak a ważn a zro b iłaś ? Ch o d ź s ię z n ami n ap ić – n ap ierał Cich y . Ws tał z miejs ca, ch cąc wzmo cn ić p ers wazję b ard ziej b ezp o ś red n im arg u men tem i n a s iłę p rzy ciąg n ąć ją d o ich ławy . – Do jas n ej ch o lery ! Łap y p rzy s o b ie! – Ewa o d ep ch n ęła Cich eg o z całej s iły , aż s ię zato czy ł n a s tó ł. Ro zleg ł s ię rech o t s ied zący ch d o o k o ła. – Patrzcie, jak a b o jo wa! – zawo łał k tó ry ś . Cich y złap ał w k o ń cu ró wn o wag ę i d o łączy ł d o ch ó ru :
– Ewk a, n ie b ąd ź tak a, d aj b u ziak a! – Ch wy cił ją mo cn o za n ad g ars tek . – Ewa, jes teś n ares zcie! – Po mo c Sy lwii n ad es zła w o s tatn iej ch wili. Ewa wy s zarp n ęła s ię z łap Cich eg o , wo łając: – Pu s zczaj, g n o jk u ! – i p o b ieg ła w s tro n ę p rzy jació łk i. – J ezu , co za mo rd o wn ia! Co to za ty p y s tras zn e! Po g ad amy tu w o g ó le? Sy lwia p rzewró ciła p rzep ras zająco o czami. – Fak ty czn ie, mo że n iep o trzeb n ie cię tu ciąg n ęłam, zap o mn iałam ch y b a, g d zie my mies zk amy … Przy jació łk a zap ro wad ziła Ewę d o s to łu tu ż p rzy g rillu , g d zie Grzes iek wraz ze s wo imi g o ś ćmi ś więto wał u ro d zin y . Tu taj b ies iad n icy tak że n ie wy lewali za k o łn ierz. J u b ilat właś n ie n ap ełn iał p ap iero we k u b eczk i, o p ró żn iając d o d n a p ó łlitro wą b u telk ę b ez ety k iety . Piwo mieli n a p o p itk ę. M ąż Sy lwii n ig d y n ie b y ł u lu b ień cem Ewy . Nie zn ała g o d o b rze, a p rzy jació łk a rzad k o o n im o p o wiad ała. Wy d awał s ię Ewie jak iś zb y t p rzy miln y , a s p o s ó b , w jak i mru ży ł o czy , k ied y z k imś ro zmawiał, s p rawiał, że tru d n o b y ło jej n ab rać d o n ieg o zau fan ia. Sy lwia p rzy p aliła p ap iero s a. – Przep ras zam, że tak s mro d zę, ale zn ó w s ię p o d d ałam z ty m cały m rzu can iem. Nie jes tem w s tan ie, p o wiem ci. – Strzep n ęła p o p ió ł. – Za d u żo p ro b lemó w w ży ciu , żeb y s o b ie o d eb rać o s tatn ią p rzy jemn o ś ć. – Zaś miała s ię, p o czy m ws tała i u cało wała Ewę w o b a p o liczk i. – Ale co tam, cies zę s ię, że p rzy s złaś . Ewa ro zg ląd ała s ię wo k o ło , zas tan awiając s ię, ile p ien ięd zy jes t w s tan ie tu zeb rać. Nie miała złu d zeń : n awet p rzy n ajb ard ziej p o my ś ln y ch wiatrach n ieo s iąg aln a b y ła ch o ćb y jed n a ty s ięczn a p o trzeb n ej k wo ty . Ale o k ej, o d czeg o ś trzeb a zacząć. – Zaraz, zaraz… – Sy lwia n ag le co ś s o b ie p rzy p o mn iała. – By łaś tam? Ro zmawiałaś z n im? – Oczy wiś cie ch o d ziło jej o p rzy jezd n eg o b o g acza, u k tó reg o n ied o s złą wizy tę Ewa d o tej p o ry ws p o min ała z p alący m zażen o wan iem. – Bo ch y b a p o s złaś d o n ieg o p o k as ę? – J ak k ażd a d o b ra n au czy cielk a Sy lwia n ie zap o min ała o zad an iach d o mo wy ch , k tó re zad ała. – Gu zik ro zmawiałam. – Ewa s ięg n ęła p o b u telk ę z o ran żad ą, k tó ra s tała n a s to le, i n alała s o b ie d o p ap iero weg o k u b k a. – Nie wp u ś cił mn ie za b ramę. A n a p ewn o mn ie wid ział, b o ma k amery p rzed wjazd em. – Sama n ie wied ziała, d laczeg o zmy ś la. – Niemo żliwe… M o że g o p o p ro s tu n ie b y ło ? – Sy lwia n ie ch ciała u wierzy ć w złe in ten cje Kro p iwn ick ieg o .
– By ł, n a p ewn o b y ł. Wid ziałam p o tem, jak wy jeżd ża s tamtąd au to . – Dziwn e. – Sy lwia p o d rap ała s ię p o g ło wie. – Nib y czemu miałb y s ię tak zach o wać? – Nie wiem, mo że s ię b o i, że ch cę mu n aro b ić k ło p o tó w za to , że mn ie p rawie ro zjech ał, wted y p o p o g rzeb ie mamy . – J ak to „ro zjech ał”!? – Sy lwia wy trzes zczy ła o czy . – Dlaczeg o n ic n ie mó wiłaś ? Ewa wzru s zy ła ramio n ami. – Nie ma o czy m o p o wiad ać. J ech ał s wo im wielk im au tem, p ewn ie mn ie n ie wid ział i p rawie mn ie p rzejech ał. Nie wiem, es emes a p is ał, p rzez k o mó rk ę g ad ał, p o ły d ce s ię d rap ał, co k o lwiek . Nie zau waży ł, że id ę p o b o czem. Ed ek ś wiad k iem. – Ws k azała n a ch ło p ak a s ied ząceg o z b an d ą Cich eg o . – O ch o lera. – Sy lwia p o trząs n ęła s wo im imp o n u jący m b lo n d k u cy k iem. – M o że rzeczy wiś cie d lateg o jes t tak i n iep rzy s tęp n y . Bo g aci lu d zie p ewn ie b o ją s ię tak ich rzeczy , wies z, o d s zk o d o wań , p o zwó w i tak d alej. – Sy lwii p rzy p o mn iały s ię ws zy s tk ie amery k ań s k ie filmy , w k tó ry ch n a s ali s ąd o wej k to ś walczy ł o o d s zk o d o wan ie za zjed zen ie zab ó jczeg o o rzes zk a ziemn eg o w cieś cie alb o p o p arzen ie s ię wrzątk iem p o d czas p icia k awy . – Sy lwia, tak czy s iak , u n ieg o n ie mam czeg o s zu k ać… – Ewa p o ciąg n ęła s o lid n y ły k lan d ry n k o weg o n ap o ju g azo wan eg o . – A p ien iąd ze mu s zę zn aleźć. I to n aty ch mias t. Imp reza u ro d zin o wa n ab ierała ru mień có w. Pan o wie zain to n o wali ch ó raln ie Żono moja, serce moje. Ich p o ry k iwan ia n ak ład ały s ię n a k o lejn y p rzeb ó j, ty m razem zag ran iczn y , ś p iewan y p rzez zes p ó ł n a s cen ie. M imo zwy k łeg o d la n iej s ło wo to k u i ru ch liwo ś ci Sy lwia wy g ląd ała n a zmęczo n ą. Ro zmawiała z Ewą, ale b y ła wy raźn ie ro zk o jarzo n a. Po wo d u n ie trzeb a b y ło d alek o s zu k ać. Co ch wilę o g ląd ała s ię w s tro n ę Grześ k a, k tó ry ze s wad ą i iś cie u łań s k ą fan tazją o d g ry wał ro lę b o h atera imp rezy . Ewa p o d ąży ła za wzro k iem Sy lwii. J ej mąż właś n ie d o lewał, ty m razem tan ieg o win a, s ied zącej o b o k n ieg o wy jątk o wo h o jn ie o b d arzo n ej p rzez n atu rę d ziewo i z tlen io n ą g rzy wk ą. Nach y lił s ię d o n iej i s zep tał co ś d o u ch a, a o n a zan o s iła s ię ch ich o tem, p o d k tó reg o wp ły wem jej wy lewający s ię z d ek o ltu b iu s t wy d awał s ię tań czy ć jak ieś s zalo n e fig u ry zło żo n e z p o d ry g iwań i falo wań . Ewa z n iep o k o jem p rzy g ląd ała s ię p rzy jació łce, k tó ra n ajwy raźn iej p o s tan o wiła b y ć p o n ad to i ig n o ro wać zach o wan ie męża. Ewa p o czu ła s ię g łu p io . Nie ma to jak b y ć ś wiad k iem p u b liczn eg o u p o k o rzen ia o s o b y , n a k tó rej ci zależy . Co mo żn a wted y zro b ić? I to tak , żeb y jes zcze b ard ziej n ie p o g o rs zy ć s y tu acji?
– Szk o d a g ad ać. – Ewa n ie b y ła p ewn a, czy Sy lwia o d n o s i s ię d o jej wcześ n iejs zy ch s łó w o n iep o wo d zen iu z Kro p iwn ick im, czy mo że to b y ł k o men tarz d o s cen y z u d ziałem męża. – Do b ra, b ierzmy s ię d o ro b o ty . Niech te p iju s y s ię ch o ciaż d o czeg o ś s en s o wn eg o p rzy d ad zą. – Po ciąg n ęła ją za s o b ą w k ieru n k u s cen y . Do s tan ie s ię tam n ie b y ło wcale p ro s te. Przecis k ały s ię p rzez g ęs tn iejący tłu m. Co ch wilę mu s iały p rzy s tawać, b o Sy lwię wciąż k to ś zag ad y wał. Ewa zo rien to wała s ię łatwo , że b y li to p rzeważn ie ro d zice u czn ió w. Nie s p o s ó b b y ło n ie zau waży ć, że lo k aln a s p o łeczn o ś ć mo cn o wierzy ła w p rzy czy n o wo -s k u tk o wy związek międ zy s erd eczn ą relacją z n au czy cielem a d o b ry mi s to p n iami d zieci. Sy lwia mu s iała s ię mo cn o n ag imn as ty k o wać, lawiru jąc międ zy p ły n ący mi zews ząd p ro p o zy cjami n ap icia s ię z „p an ią p ro fes o rk ą”. – Pan i Sy lwu n iu , to ż to n ie p o k ó j n au czy ciels k i, tu s e mo żn a k ap k ę p o lu zo wać. Sami s wo i, n ie? Nie b y ło łatwo s ię wy k ręcić, ty m b ard ziej że p o d ty mi mo że mało wy s zu k an y mi n ag ab y wan iami wy czu wało s ię au ten ty czn ą s y mp atię. Wres zcie u d ało im s ię p rzeb rn ąć p rzez ciżb ę. Sy lwia ro zg ląd ała s ię za k imś z o rg an izato ró w. Zjawiła s ię p an i z u rzęd u g min y , p o k tó rej wid ać b y ło tru d y p rzy g o to wań , u wień czo n y ch wielo ma ju ż g o d zin ami zas łu żo n ej zab awy . J ej o p in ająca s ię w n ewralg iczn y ch miejs cach g ars o n k a n ie b y ła n ajlep iej d o s to s o wan y m d o o k azji s tro jem, a tań ce p rzy ławie o ficjeli, u s tawio n ej n a h o n o ro wy m miejs cu tu ż p rzy s cen ie, s p o wo d o wały ju ż d ro b n e u s zczerb k i w g ard ero b ie o rg an izato rk i – b iała k o s zu la o zd o b io n a h aftem n a k o łn ierzy k u wy s zła jej zza p as k a, a ro zcięcie s p ó d n icy b y ło lek k o n ad d arte. Żwawa o rg an izato rk a n ie traciła jed n ak zap ału . Po k rzy k u jąc d o n ich : „Nie ma p ro b lemu , n ie ma n ajmn iejs zeg o p ro b lemu ”, en erg iczn ie zab rała s ię d o s p ęd zen ia ze s cen y d ziewczęceg o zes p o łu . W ty m mo men cie Ewa zd ała s o b ie s p rawę, że zaraz b ęd zie mu s iała p rzemó wić d o ty ch ws zy s tk ich lu d zi. Co ma im p o wied zieć? Nag le s p an ik o wan a, o d wró ciła s ię d o Sy lwii, in s ty n k to wn ie s zu k ając jej ws p arcia. Zo b aczy ła, że ta s to i jak wry ta i wp atru je s ię w co ś z wy razem twarzy , k tó ry p rzeraził Ewę. – J ezu s , M aria, co s ię d zieje!? Sy lwia ch y b a jej n awet n ie u s ły s zała. Wy d awało s ię, że s traciła k o n tak t z o to czen iem. Nic n ie o d p o wiad ając, o d es zła w s tro n ę teg o czeg o ś , co tak ją p o ru s zy ło . Ewa zo s tała n a miejs cu , o s łu p iała. Stawała n a p alcach , s tarając s ię d o s trzec co k o lwiek p o n ad g ło wami lu d zi. Zo b aczy ła, jak Sy lwia, to ru jąc s o b ie d ro g ę, ty m razem b ez zwracan ia u wag i n a k o n wen an s e, p rzecis k a s ię w k ieru n k u
n iewielk iej s zo p y s trażak ó w. W o s tatn iej ch wili zau waży ła zn ik ający ch w jej d rzwiach Grześ k a z b iu ś cias tą d ziewo ją. „No n ie, co za p alan t! Sy lwia p o win n a g o zo s tawić, a n ie p o zwalać s ię tak u p o k arzać!” – zd ąży ła jes zcze p o my ś leć Ewa, zan im d ziars k a p an i z g min y wezwała ją n a s cen ę. Ewa k o mp letn ie n ie b y ła n a to p rzy g o to wan a. Nie u zg o d n iły wcześ n iej, jak ro zeg rać s p rawę zb ieran ia p ien ięd zy n a fes ty n ie. „No to mam za s wo je” – wy rzu cała s o b ie. Sy lwia b y ła s p ecjalis tk ą o d imp ro wizacji, a Ewa zd awała s ię n a n ią. Teraz n ie miała wy jś cia. Przecież n ie mo g ła u ciec. Ch o ciaż g d y b y p o s łu ch ała ro zp aczliwy ch s y g n ałó w wy s y łan y ch p rzez jej s y s tem n erwo wy , właś n ie to b y zro b iła. „Sp o k o jn ie, jes teś d o ro s ła. Wy s tęp o wałaś p rzecież n a k o n feren cji w Szwajcarii. J ak o jed y n a u czes tn iczk a z Po ls k i wy g ło s iłaś referat o n o wy ch meto d ach an ality czn y ch w b ad an iach d eg rad acji zab y tk o wy ch p ap ieró w czerp an y ch p rzed n ajwięk s zy mi tu zami my k o lo g ii. I co , wted y d ałaś rad ę, a teraz n ie d as z?” – p ró b o wała tes to wać s ama n a s o b ie n ap ręd ce zas erwo wan y k ry zy s o wy k u rs au to mo ty wacji. Wy min ęła o p u s zczające s cen ę ro zn eg liżo wan e arty s tk i, wy g ląd ające n a całk iem zad o wo lo n e, że mo g ą s ię wres zcie wmies zać w ro zb awio n ą g awied ź, i wes zła n a p o d wy żs zen ie n a mięk k ich n o g ach . Dlaczeg o ak u rat to au d y to riu m, w jak imś s en s ie tak jej b lis k ie, tak b ard zo ją p araliżo wało ? Kied y o d ru ch o wo o d ch rząk n ęła d o mik ro fo n u , ro zleg ł s ię n iep rzy jemn y d źwięk s p rzężen ia. J as n e. Brak u je jes zcze, żeb y s ię p o tk n ęła. – Nazy wam s ię Ewa Och n ik . Częś ć z was p ewn ie mn ie jes zcze p amięta ze s zk o ły – zaczęła. – Ewu n ia, k o ch am cię! – ro zleg ł s ię p ijack i o k rzy k , a p o n im p o jed y n cze rech o tliwe ś miech y . Ewa wied ziała, że mu s i s ię wres zcie s k o n cen tro wać i zap an o wać n ad s o b ą. Bez teg o n ie ma s zan s p rzek o n ać ich d o czeg o k o lwiek . – Słu ch ajcie, n ie zab io rę wam d u żo czas u . Bard zo s ię cies zę, że jes teś cie tu ws zy s cy . Ch o ciaż wo lałab y m n ie mu s ieć mó wić wam teg o , co właś n ie zaraz p o wiem. – Z k ażd y m k o lejn y m jej s ło wem co raz więcej o s ó b o d ry wało s ię o d ro zmó w, p o d ry g iwan ia, p o d ś p iewy wan ia, jed zen ia k iełb as ek i p icia p iwa. Wid ziała mn ó s two p ar o czu s k iero wan y ch p ro s to n a n ią. Wzięła g łęb o k i o d d ech . – Ch cę was p ro s ić o p o mo c d la s wo jej ro d zin y . – Gło s wres zcie p rzes tał jej d rżeć. Po czu ła, że d o b rze wie, co ch ce p o wied zieć. I wted y n ag le, p rzery wając Ewie w p ó ł s ło wa, o d s tro n y p ło tu ro zleg ł s ię k o b iecy
p is k , ro zlewający s ię co raz s zerzej wś ró d zg ro mad zo n y ch . W tłu mie zap an o wał p o p ło ch , lu d zie zaczęli u ciek ać n a ws zy s tk ie s tro n y , wp ad ając n a s ieb ie n awzajem. Ewa wid ziała ze s wo jeg o miejs ca, co b y ło teg o p rzy czy n ą. To Cich y wy d o b y ł s k ąd ś s trażack ą s ik awk ę i k rzy cząc g ło ś n o d la wzmo cn ien ia i tak ju ż p io ru n u jąceg o efek tu , s trzelał s tru mien iami wo d y , celu jąc g łó wn ie w co b ard ziej ro zwin ięte fizy czn ie mło d e mies zk an k i Wężó wk i i o k o lic. Po k ilk u mach n ięciach s ik awk ą zn aczn a częś ć u czes tn ik ó w fes ty n u b y ła ju ż mo k ra. Zap an o wał ch ao s . Po s k u p ien iu i u wad ze lu d zi, jak ie n a ch wilę u d ało s ię o s iąg n ąć Ewie, n ie b y ło an i ś lad u . Patrzy ła n a to z ro s n ący m p o czu ciem ab s u rd u . Czy to s ię d zieje n ap rawd ę? J ej mis ja b y ła zak o ń czo n a. Efek t: p o rażk a. Nie b y ło ju ż n ajmn iejs zej s zan s y , żeb y z p o wro tem zeb rać lu d zi. Kto ś włączy ł mu zy k ę, ty m razem ju ż z n ag ran ia. Ps ik u s Cich eg o s k iero wał zab awę n a jes zcze d zik s ze to ry . Ch ło p cy g an iali za d ziewczy n ami, a o n e u ciek ały z d źwięczący m w u s zach p is k iem i wy ry wały s ię, ale zn o wu też n ie tak b ard zo . Ewa ch ciała s tąd jak n ajs zy b ciej zn ik n ąć. Ro zejrzała s ię za Sy lwią, ale n ig d zie jej n ie b y ło . Kied y zrezy g n o wan a i wś ciek ła s ch o d ziła ze s cen y , n atk n ęła s ię jes zcze n a Cieś lik o wą z p leb an ii. Ko b ieta b y ła p o ru s zo n a, p o trząs ała g ło wą z wy raźn y m o b u rzen iem. – Ewu n ia, ja wiem, co ty ch ciałaś p o wied zieć… Wid zis z s ama, jak i tu d iab els k i p o mio t. Lu d zie Bo g a w s ercu n ie mają. Przek lęta ziemia. – Ko b ieta ro zejrzała s ię wo k ó ł ze s zczery m zg o rs zen iem wy p is an y m n a twarzy . – So d o ma i Go mo ria! M imo całk o wicie zep s u teg o h u mo ru Ewa n ie mo g ła s ię n ie u ś miech n ąć. – J a ci co ś p o wiem, Ewa. J ak b ęd zie trzeb a, to ja temu mo jemu g ag atk o wi z tacy p o d p ro wad zę. J ak co n ied zielę s ię tro s zk ę u s zczk n ie, p o wo li s u mk a s ię u zb iera. No , co p o wies z? – Nie wy g ląd ało n a to , żeb y Cieś lik o wa żarto wała. – Nie trzeb a, p an i Cieś lik o wa, n ap rawd ę. Co ś p o rad zimy . M u s imy . – Ewa p o cało wała s tars zą k o b ietę w p o liczek . Op u ś ciła fes ty n , p u ls u jący co raz b ard ziej p ijack im ry tmem. Szła wiejs k ą d ro g ą wś ró d zab u d o wań . M in ęła s k lep , jak zwy k le o twarty i jak zwy k le g ro mad zący n a p o b lis k iej ławeczce k ilk u zmęczo n y ch k lien tó w, n ajwy raźn iej mający ch ju ż d o ś ć d zis iejs zej zab awy . Wres zcie s k ręciła z d ro g i w las . Szy b k i mars z p rzewietrzał jej p o wo li g ło wę. Wciąg n ęła w p łu ca h au s t p o wietrza. Pach n iało ś wieżo , jak b y zb ierało s ię n a d es zcz. „I b ard zo d o b rze, n iech ich jes zcze zmo czy ” – p o my ś lała n ie b ez zło ś liwej s aty s fak cji o p o zo s tały ch n a fes ty n ie zab awo wiczach . Po k ilk u min u tach zo rien to wała s ię, że k to ś za n ią id zie. Ob ejrzała s ię – to b y ła b an d a Cich eg o . Zd en erwo wan ie ś cis n ęło Ewie żo łąd ek . Kied y zo b aczy li, że ich
zau waży ła, p rzy s p ies zy li k ro k u . – Ej, lala, g d zie s ię tak s p ies zy s z? – Nieład n ie tak u ciek ać z imp rezy , miałaś s ię z n ami n ap ić i co ? Ewa g o rączk o wo p rzewijała w g ło wie o p cje, jak ie miała d o wy b o ru . Ucieczk a n ie miała n ajmn iejs zeg o s en s u , d o d o mu b y ł jes zcze k awał d ro g i, a w p o b liżu żad n eg o g o s p o d ars twa. Do g o n ią ją w d zies ięć s ek u n d . Nie ma wy jś cia, mu s i im s tawić czo ła. Od wró ciła s ię i zaczek ała, aż s ię zb liżą. – No , Ewk a, zap o mn iałaś o n as . – Cich y u ś miech ał s ię n iep rzy jemn ie. Wś ró d jeg o to warzy s zy b y ł też Ed ek . Stał tro ch ę z ty łu i p rzes tęp o wał z n o g i n a n o g ę, a p o jeg o min ie wid ać b y ło , że b ard zo ch ciałb y b y ć teraz g d zie in d ziej. Ewa s k u p iła s ię n a n im, licząc, że zn ajd zie w n im s p rzy mierzeń ca. – Sp ies zę s ię d o d o mu . – Starała s ię złap ać k o n tak t wzro k o wy z s ąs iad em. – Ch o d źcie, ch ło p ak i, Ewk a ma s wo je p ro b lemy . Wracajmy n a fes ty n , n ap ijemy s ię jes zcze. – Ed ek s p ełn ił p o k ład an e w n im n ad zieje. – Do b rze g ad a – p o wied ział Cich y , a Ewa p o czu ła, jak zaczy n a wracać jej o d d ech . J ed n ak w tej s amej ch wili mężczy zn a wy jął zza p azu ch y b u telk ę tan iej wó d k i. – Ale n ap ić mo żemy s ię i tu . Pan i s ię częs tu je! – Zd jął n ak rętk ę i p o d ał o twartą b u telk ę Ewie. Ws zy s cy zas ty g li w o czek iwan iu i wlep iali w n ią wzro k . Ewa s zy b k o p o wzięła d ecy zję: „Nie mo g ę o k azać s łab o ś ci!”, wzięła więc p ó łlitró wk ę i p atrząc Cich emu p ro s to w o czy , p rzy s tawiła ją d o u s t. Po czu ła p alący p ły n . – Was ze zd ro wie – p o wied ziała, wy cierając warg i k an tem d ło n i. Przez o s aczającą ją g ru p k ę p rzes zed ł p o mru k ap ro b aty . – E, s łab o s ię s taras z, lala. – Cich y n ie d ał s ię zb y ć. – Nap ij s ię p o rząd n ie. Kied y Ewa p o raz d ru g i u n io s ła b u telk ę, mężczy zn a b ru taln ie p rzy cis n ął ją d o jej u s t i s iłą wlał d u ży ły k . Ewa s ię zak rztu s iła. Po d łej jak o ś ci wó d k a n iemal zwaliła ją z nóg. – O, teraz d o b rze, g rzeczn a g ąs k a! – Wś ró d ś wity Cich eg o ro zleg ł s ię rech o t. On s am d o tk n ął jej s zy i, zjeżd żając ręk ą n iżej. – J ak ch ces z, to u mies z s ię b awić, co ? Ewa g wałto wn ie g o o d ep ch n ęła. Bu telk a u p ad ła i ro zb iła s ię o k amień . Wó d k a o ch lap ała jed n eg o z k u mp li Cich eg o . – Ożeż, k u rwa, co żeś zro b iła? Flas zk ę n am ro zjeb ała, s u k a! – Cich y p ch n ął ją z całej s iły .
Up ad ając, p o czu ła, że ro zb ite s zk ło p rzecin a jej s k ó rę n a n o d ze, ch o ciaż z p rzerażen ia n ie czu ła b ó lu . Wy co fy wała s ię ty łem, p ró b u jąc ch o ć tro ch ę o d d alić s ię o d n ap as tn ik a. Na p ró żn o . Cich y b y ł co raz b liżej. Sp araliżo wan a s trach em p atrzy ła, jak zaczy n a ro zp in ać ro zp o rek . Nie miała s zan s s ię o b ro n ić. I wted y ro zleg ł s ię g łu ch y h u k wy s trzału . – Ku rwa, co to !? Sły s zała, że n ap as tn icy ro zp ierzch ają s ię p o les ie. Bała s ię p o d n ieś ć i s p o jrzeć w k ieru n k u , z k tó reg o d o b ieg ł s trzał. Serce waliło jej z całej s iły . – J es t p an i cała? Nic p an i n ie zro b ili? J u ż d o b rze. – Us ły s zała n ad s o b ą męs k i g ło s . – Od wio zę p an ią d o d o mu . Na d ro d ze s tał czarn y s amo ch ó d teren o wy , a n ad n ią p o ch y lał s ię jeg o właś ciciel Alek s an d er Kro p iwn ick i. Os zo ło mio n a Ewa n ie mo g ła wy d o b y ć z s ieb ie g ło s u . – Niech s ię p an i n ie b o i, to ty lk o b ro ń s p o rto wa n a k aczk i – p o wied ział mężczy zn a i o d s tawił n a b o k s trzelb ę, wid ząc jej p rzerażo n y wzro k . – Co to za b an d zio ry ? Trzeb a zad zwo n ić p o p o licję. – Po d ał jej ręk ę i p o mó g ł ws tać. Ewa s p o jrzała w d ó ł i zo b aczy ła ro zciętą s k ó rę n a ły d ce i k ału żę włas n ej k rwi. Zro b iło s ię jej s łab o . – Oh o , d o b rze, że p an ią trzy mam – p o wied ział Kro p iwn ick i i b y ły to o s tatn ie s ło wa, jak ie d o n iej d o tarły , zan im zemd lała. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 6
Kied y Ewa s ię o ck n ęła, zo b aczy ła n ad s o b ą wielk i k ry s ztało wy ży ran d o l. Światło n ik n ąceg o za h o ry zo n tem s ło ń ca wp ad ające p rzez wielk ie o k n a p rzech o d ziło p rzez s zk iełk a n iczy m p rzez p ry zmat i całe p o mies zczen ie wy g ląd ało jak u b ran e w tęczę. Na n o d ze miała fach o wo wy k o n an y o p atru n ek . Przy k an ap ie, n a k tó rej zo s tała p o ło żo n a, n a mały m s to lik u s tała wo d a u tlen io n a. – Co s ię s tało ? Gd zie ja jes tem? – p o wied ziała n a g ło s , p ró b u jąc p o wo li u s iąś ć. Ob razy s p rzed u traty p rzy to mn o ś ci p o wró ciły . Na ws p o mn ien ie p rzep ity ch o czu n ach y lająceg o s ię n ad n ią Cich eg o p o n o wn ie n iemal s traciła d ech w p iers i. – Sp o k o jn ie, n iech s ię p an i n ie b o i. J es t p an i u mn ie – u s ły s zała zn ajo my g ło s d o ch o d zący g d zieś z b o k u . Ewa ws p arła s ię z całej s iły n a ręk ach i u s iad ła n a k an ap ie. Na wp ro s t n iej, w o d leg ło ś ci k ilk u metró w, s ied ział Alek s an d er Kro p iwn ick i, jed en z n ajb o g ats zy ch lu d zi w k raju . – J es tem p o k u rs ie p ierws zej p o mo cy , więc n iech s ię p an i n ie martwi, o p atru n ek zo s tał zro b io n y zg o d n ie z ws zelk imi zas ad ami. – Uś miech n ął s ię, wid ząc jej n ap rawd ę b ard zo s tro p io n ą min ę. – Przep ras zam, że p an ią tu taj p rzy wio złem, zamias t o d tran s p o rto wać d o d o mu , ale b y ła p an i n iep rzy to mn a i n ie mo g łem s ię d o wied zieć, g d zie p an i mies zk a. Ran a mo cn o k rwawiła, trzeb a ją b y ło s zy b k o o p atrzy ć. – Ws tał z k rzes ła i p o d s zed ł b liżej. – Przep ras zam, b o ja s ię ch y b a n ie p rzed s tawiłem. Alek s an d er Kro p iwn ick i, ws zy s cy mó wią d o mn ie Alek s . – Wy ciąg n ął d o n iej d ło ń . – Ewa Och n ik – o d ezwała s ię w k o ń cu i p o d ała mu ręk ę, wciąż mając wrażen ie, że to s en . – Tro ch ę to ws zy s tk o s u rrealis ty czn e, mu s zę p rzy zn ać – mru k n ęła p o d n o s em. – M am wrażen ie, że zaraz s ię o b u d zę. – J eś li to miałb y b y ć s en , to raczej z g atu n k u ty ch warty ch s zy b k ieg o zap o mn ien ia – p o wied ział mężczy zn a, s iad ając n a fo telu n ap rzeciwk o Ewy , d o k tó rej p o wo li d o cierało , co s ię wy d arzy ło i co d la n iej zro b ił ten o b cy czło wiek . Sp ró b o wała s ię p o d n ieś ć, czu jąc p rzy ty m, jak b ard zo b o li ją zran io n a n o g a. – Bard zo p an u d zięk u ję za p o mo c, n awet n ie ch cę s ię zas tan awiać, co b y b y ło ,
g d y b y p an tamtęd y n ie jech ał. Alek s an d er, wid ząc n iezd arn e ru ch y Ewy , p o d n ió s ł s ię i p o d s zed ł, b y p o mó c d ziewczy n ie u trzy mać ró wn o wag ę. – Fak ty czn ie, zło ży ło s ię n ie n ajg o rzej. – Sp o jrzał n a jej zab an d ażo wan ą n o g ę, a p o tem n a g ry mas b ó lu , k tó ry p rzeb ieg ł p rzez jej twarz. – M o że p an i jed n ak jes zcze u s iąd zie n a ch wilę? I p ro s zę to wziąć. To ty lk o p aracetamo l, ale n ic in n eg o , n ies tety , n ie mam w d o mu . – Po d ał jej małą tab letk ę i s zk lan k ę wo d y . – Ale p o win ien tro ch ę u ś mierzy ć b ó l. Ewa b ez s ło wa o p ad ła z p o wro tem n a k an ap ę, ły k ając p o s łu s zn ie p ig u łk ę, a Kro p iwn ick i ciąg n ął: – Po win n a s ię p an i zg ło s ić n a p o licję i o p o wied zieć, co s ię s tało . Niewiele b rak o wało , a d o s zło b y d o trag ed ii. Zo s tała p an i n ap ad n ięta, trzeb a zro b ić o b d u k cję. M o g ę b y ć p an i ś wiad k iem. – Zas tan o wił s ię ch wilę i z p o ważn ą min ą d o d ał: – Ch o ć ja ak u rat n iewiele wid ziałem, b o zd ąży li u ciec w k rzak i, więc żad n eg o b y m n ie ro zp o zn ał. Ale p an i wie, k to to b y ł, p rawd a? Ewa wes tch n ęła ciężk o i p o wied ziała: – Wiem d o s k o n ale. – Ob rzy d liwa g ęb a Cich eg o p rzemk n ęła jej p rzed o czami. – Ale o b awiam s ię, że ja n ic im n ie zro b ię. – J ak to ? Ewa ro zło ży ła ręce w g eś cie b ezrad n o ś ci. – M am wrażen ie, że tu taj mężczy źn i s ą p o p ro s tu b ezk arn i. Ws zy s cy p iją z miejs co wą p o licją, jed en ch ro n i d ru g ieg o , a p o za ty m wie p an , jak to jes t: b ab a zaws ze s o b ie win n a. Po co s p ó d n iczk ę k ró tk ą miała, p o co tamtęd y s zła i tak d alej. Im tu n ic n ie g ro zi, d o p ó k i o czy wiś cie n ie p o b iją in n eg o mężczy zn y . Tak że ch y b a s o b ie d aru ję u p o k o rzen ia n a k o mis ariacie, wy s tarczy mi wrażeń … – g ło s Ewy b rzmiał p o ważn ie. Alek s an d er en erg iczn ie p o k ręcił g ło wą. – Nie ro zu miem tak ieg o p o d ejś cia. Daje p an i ty m ty p o m p o czu cie b ezk arn o ś ci. To n ie k ró tk a s p ó d n iczk a jes t win n a g wałtu , ty lk o g wałciciel. Ewa p o p atrzy ła n a s wo ją n o g ę. – J a to d o s k o n ale wiem, ale n iech p an to s p ró b u je wy tłu maczy ć ty m lu d zio m. Szk o d a g ad ać. Zaraz s ię o k aże, że to b y ła n is k a s zk o d liwo ś ć, że n ie ma żad n y ch ś wiad k ó w, mo je s ło wo p rzeciwk o ich s ło wu . – Sp o jrzała n a n ieg o . – Niejed n a k o b ieta ze ws i s zła ju ż n a s k arg ę n a p o licję, n iech mi p an wierzy . To jes t Po ls k a. I to
n awet n ie Po ls k a B. Nie wiem n awet, k tó ra litera b y tu p as o wała, ch y b a Z jak „zap o mn ian a p rzez Bo g a”. – Ewa b y ła n ap rawd ę ro zd rażn io n a. Kro p iwn ick i p atrzy ł n a n ią u ważn ie. Ch ciał co ś p o wied zieć, ale wes zła mu w s ło wo . – Tak ie s ą, n ies tety , tu tejs ze realia, zn am je n a wy lo t – zau waży ła k waś n o . – Przep ras zam, że to mó wię, ale wid ać p o p ro s tu , że p an n ie jes t s tąd . – Uś miech n ęła s ię, żeb y n ieco złag o d zić wy d źwięk s wo jej rad y k aln ej o cen y . – Stąd czy n ie s tąd … – Po trząs n ął b lo n d g rzy wą z d ezap ro b atą. – J ak ie to ma zn aczen ie? M o im zd an iem p o win n a p an i iś ć n a p o licję, i ty le. – Ok ej, zas tan o wię s ię – złag o d ziła s tan o wis k o . W k o ń cu zro b iło jej s ię g łu p io , że zach o wu je s ię jak n iewd zięczn ica. Kro p iwn ick i o calił jej s k ó rę, wy g ląd ało n a to , że ch ce d la n iej jak n ajlep iej, a o n a s ię wy mąd rza z p o zy cji tej, co to p o zjad ała ws zy s tk ie ro zu my . Przecież i tak k o n iec k o ń có w zro b i p o s wo jemu , ale p rzy n ajmn iej jemu n ie b ęd zie p rzy k ro , k ied y s ię p rzes tan ie tak s tawiać. – A p an jes t p ewn ie p rawn ik iem? – d elik atn ie s k iero wała temat n a in n e to ry . – Nies tety (alb o s tety ) n ie, jes tem p ro s ty m b izn es men em. – Ro zło ży ł d ło n ie z u ś miech em. – Ale n ieźle zn am s ię też n a s ztu ce b armań s k iej. – Zn ien ack a zmien ił temat i ws tał. – J ed n a ch wila, p rzy g o tu ję co ś , co p o s tawi p an ią n a n o g i. Nie jes tem fan em zap ijan ia s mu tk ó w, ale co ś mo cn iejs zeg o p o tak ich p rzeży ciach ch y b a n ie zas zk o d zi, p rawd a? – Wie p an , że mo że to n ie jes t zły p o my s ł… – Ewa p o k iwała ap ro b u jąco g ło wą, mimo że w p ierws zy m o d ru ch u ch ciała p o wied zieć co ś wręcz p rzeciwn eg o . Po win n a ju ż wracać d o d o mu . Ale jak o ś p rzes tało ją ciąg n ąć d o wy jś cia. Sied ząc tu i o b s erwu jąc ten n ies amo wity d o m i jeg o właś ciciela, p o ru s zająceg o s ię w n im ze s wo b o d ą, jak iej n ie wid ziała wcześ n iej u n ik o g o , p o czu ła, jak p o wo li zaczy n a z n iej s ch o d zić n ap ięcie. Przeb y wan ie tu taj zas k ak u jąco d o b rze n a n ią d ziałało . Go s p o d arz p o d s zed ł d o b aru , k tó ry s tał p o d o k n em wy p ełn io n y n ajró żn iejs zy mi b u telk ami, i zaczął n alewać ich zawarto ś ć w o k reś lo n y ch p ro p o rcjach d o wy s o k ich s zk lan ek . Po ch wili p o d ał jed n ą z n ich Ewie. – Pro s zę s p ró b o wać. Ewa wzięła ły czek . Przy jemn e ciep ło ro zes zło s ię p o jej języ k u . Nig d y n ie p iła tak ieg o d rin k a. By ł jed n o cześ n ie wy trawn y i s ło d k i. Ta n ieo czy wis ta s ło d y cz czaiła s ię g d zieś n a d ru g im p lan ie, d o p iero p o ch wili u jawn iając mo c. – Bard zo d o b re, ale n ie mam p o jęcia, co to – p rzy zn ała, ro zk o s zu jąc s ię ch wilą, w k tó rej alk o h o l zaczy n a zn ieczu lać.
Tak , teg o jej b y ło trzeb a. Czu ła s ię co raz lep iej. Go s p o d arz teg o d o mu n ie ty lk o wy ciąg n ął ją z p o ważn y ch tarap ató w, k tó ry ch mo żliwy ch k o n s ek wen cji n ie ch ciała s o b ie n awet wy o b rażać. Sp rawiał też, że s zo k wy wo łan y n ap aś cią co raz b ard ziej s ię ro zcień czał. Zło wro g a p o s tać Cich eg o w jej g ło wie ro b iła s ię co raz mn iejs za i co raz b ard ziej zamazan a. – M o ja s p ecjaln o ś ć. – Alek s an d er s ię u ś miech n ął. – Drin k n a p o p rawę s amo p o czu cia, recep tu ra p o zo s taje mo ją tajemn icą o d lat. A mo że ch ciałab y p an i co ś zjeś ć? – zap y tał. – Co p rawd a, n ie ma teraz mo jej g o s p o s i, ale mo g ę co ś p an i s am s zy b k o p rzy g o to wać, ch o ćb y k an ap k ę. M am d o b rą s zy n k ę z d zik a. Ewa s ię zaś miała. Sp o jrzał n a n ią p y tająco . – Przep ras zam, ale wy o b raziłam s o b ie, że p an teg o d zik a s amo d zieln ie u b ija, a p o tem tas zczy d o d o mu i o p rawia. Kro p iwn ick i też s ię zaś miał. – I o czy wiś cie s zy ję s o b ie p o tem z jeg o s k ó ry wd zian k o , w k tó ry m ch o d zę p o o b ejś ciu . – Co ś w ty m s ty lu – p o wied ziała ro zb awio n a Ewa. – Ale ch o ć n a p ewn o u b ity p rzez p an a d zik d ał s ię p rzero b ić n a ś wietn ą s zy n k ę, to d zięk u ję, ch y b a n iczeg o p ró cz alk o h o lu teraz n ie p rzełk n ę. – J as n e, ro zu miem. – Po k iwał g ło wą i d o d ał z u ś miech em: – Najważn iejs ze, że ten alk o h o l i p aracetamo l zaczęły d ziałać. Wid zę, że ju ż lep iej s ię p an i czu je. – Najwy raźn iej. Nie wiem n awet, czy zawarte w n ich związk i ch emiczn e n ie wes zły ze s o b ą w jak ąś d ziwn ą reak cję. – Ewie zn ó w s tan ął p rzed o czami o b raz Alek s an d ra s to jąceg o ze s trzelb ą n ad d zik iem i n ie mo g ła p o ws trzy mać u ś miech u . Bard zo d o b rze s ię czu ła w to warzy s twie teg o czło wiek a, k tó reg o p rzecież wid ziała tak n ap rawd ę p ierws zy raz w ży ciu . Po czu cie b ezp ieczeń s twa – tak , to ch y b a b y ło d o b re o k reś len ie n a ó w s tan , jak i n ią zawład n ął. Po czu ła, jak b y k to ś o tu lił ją mięk k im p led em, p o ty m jak p rzemarzła d o s zp ik u k o ś ci. Nag le u ś wiad o miła s o b ie, jak wy g ląd a: b ru d n a, p o d rap an a, ro zczo ch ran a. Ch y b a n ależało co ś z ty m zro b ić p rzed p o wro tem d o d o mu i d o p ro wad zić s ię d o jak o tak ieg o s tan u , żeb y n ik t n ie wy p y ty wał, co jej s ię s tało . Alek s an d er jak b y czy tał w jej my ś lach . – M o że ch ce s ię p an i o d ś wieży ć? Zap ro wad zę p an ią d o łazien k i d la g o ś ci. – O tak ! Będ ę o g ro mn ie wd zięczn a – o d p o wied ziała Ewa, p rzy g ład zając u k rad k iem s p lątan e wło s y . Alek s an d er p o mó g ł jej s tan ąć n a n o g i i p o d trzy mu jąc p o d ramię, zap ro wad ził p rzez s alo n n a k o ry tarz, a s tamtąd d o p o k o ju , w k tó ry m zn ajd o wało s ię p ięk n e wielk ie łó żk o , eleg an ck ie s tare s zafy i d rzwi d o łazien k i. Ten
p rzelo tn y fizy czn y k o n tak t z n im p rzy p rawił Ewę o d ziwn y d res zcz. – Zap ras zam. Pro s zę s ię czu ć jak u s ieb ie w d o mu . M o że to s ię p an i p rzy d a. – Po ło ży ł n a łó żk u ś wieży b iały T-s h irt. – Co p rawd a jes t w mo im ro zmiarze, ale p rzy n ajmn iej b ez p lam z b ło ta. – Uś miech n ął s ię i wy s zed ł, zamy k ając za s o b ą d rzwi. Ewa p rzy s iad ła n a s k raju łó żk a d la g o ś ci. „M ó j Bo że, co za d o m!” – p o my ś lała, ro zg ląd ając s ię d o o k o ła. Po k ó j g o ś cin n y wy g ląd ał jak ap artamen t w n ajd ro żs zy m h o telu . Sięg n ęła p o k o s zu lk ę. By ła mięk k a i d elik atn a w d o ty k u . Nie mo g ła s ię p o ws trzy mać i p rzy ło ży ła ją d o twarzy , wciąg ając p rzy jemn y , k o jący zap ach lawen d y . Ws tała i p ch n ęła d rzwi łazien k i. Wielk a wan n a z jacu zzi k u s iła ro zmaito ś cią d ro g ich o lejk ó w, k tó re s tały n a jej b rzeg u . Ewa p o d es zła d o jed n ej z d wó ch eleg an ck ich u my walek , o d k ręciła wo d ę i z d o zo wn ik a p o d lu s trem wy cis n ęła n a ręk ę tro ch ę my d ła. Pach n iało fig ami i s ło ń cem. Umy ła ręce, o ch lap ała wo d ą twarz, p o p rawiła wło s y . Zd jęła zn is zczo n ą b lu zk ę i s p o jrzała n a s ieb ie w lu s trze. Blad a, ch u d a, n awet b iu s to n o s z n a n iej wis iał, zamias t p o d trzy my wać b iu s t. Ewę p rzes zed ł n iep rzy jemn y d res zcz. M u s iała n aty ch mias t o d g o n ić wizję teg o , co b y s ię z n ią s tało , g d y b y n ie zjawił s ię p rzy p ad k o wy wy b awca. Po trząs n ęła g ło wą, jak b y ch ciała ty m ru ch em d o s ło wn ie wy trząs n ąć s tras zn e my ś li. Os tatn io jak ieś u p arte fatu m k rąży ło n ad n ią i jej ro d zin ą. Nies zczęś cia ch o d zą s eriami… Ewa wło ży ła k o s zu lk ę, k tó rą d ał jej Kro p iwn ick i. Po czu ła s ię w n iej b ard zo d ziwn ie. J es zcze raz s p o jrzała w lu s tro . J ej u ro d a jak b y p rzy g as ła i p o s zarzała p o d czas ty ch o s tatn ich tru d n y ch ty g o d n i. Nawet jej k as ztan o we wło s y , zaws ze tak fig larn ie k ręcące s ię wo k ó ł twarzy , miały w s o b ie mn iej ży cia i wis iały s mętn e i p o targ an e. Wes tch n ęła ciężk o . J ej ręk a b y ła mo cn o p o d rap an a; k rew ju ż zas ch ła, ale ran a wy g ląd ała p as k u d n ie. „M u s zę co ś ze s o b ą zro b ić, jak o ś o s ieb ie zad b ać” – p o my ś lała i p o k ręciła z rezy g n acją g ło wą. Ch o ciaż n ig d y n ie p rzy wiązy wała wielk iej wag i d o wy g ląd u , teraz właś n ie p o czu ła, że ch ciałab y wy g ląd ać d o b rze. Po raz p ierws zy o d ś mierci mamy p o my ś lała, że ch y b a trzeb a zacząć ży ć o d n o wa.
*
Kied y w k o ń cu Ewa wes zła d o s alo n u , g o s p o d arz s ied ział p o ch y lo n y n ad ip ad em. Nie p o d n ió s ł g ło wy , ty lk o zn ad ek ran u p rzy witał ją s ło wami: – Ws zy s tk o w p o rząd k u ? Bałem s ię, że zn ó w p an i zemd lała. – Omió tł ją
wzro k iem. – Za d u ży ten T-s h irt, co ? – Wró cił d o wy s tu k iwan ia czeg o ś n a ek ran ie. – Przep ras zam, ważn a s p rawa s łu żb o wa, ju ż k o ń czę. – Och n ie, to ja p rzep ras zam – s trap iła s ię Ewa. – Ch y b a s traciłam p o czu cie czas u . To ws zy s tk o k o mp letn ie wy b iło mn ie z rzeczy wis to ś ci. Nie p o win n am ju ż p an u d łu żej zawracać g ło wy . Zb ieram s ię i zmy k am. I tak wiele p an d la mn ie zro b ił i p o ś więcił mi mn ó s two czas u . – Nie p rzes ad zajmy . M y ś lę, że n a mo im miejs cu k ażd y zro b iłb y to s amo . – Kro p iwn ick i u ś miech n ął s ię, o d k ład ając n a b o k tab let, a o n a p o my ś lała, że wręcz p rzeciwn ie: n ie ma wielu o s ó b , k tó re n a jeg o miejs cu właś n ie tak b y p o s tąp iły . – Najważn iejs ze, że czu je s ię p an i lep iej. Nap ije s ię p an i jes zcze czeg o ś p rzed wy jś ciem? – Sp o jrzał n a jej p u s tą s zk lan k ę p o d rin k u . – M o że ty m razem h erb aty ? – Po d ał jej filiżan k ę. – Ch ętn ie. – Herb ata b y ła d o b ry m ro związan iem, b o Ewa czu ła, że p o alk o h o lu tro ch ę k ręci s ię jej w g ło wie. A p o za ty m miło b y ło mó c jes zcze tro ch ę tu p o b y ć. Szczerze mó wiąc, n ies p ecjaln ie miała o ch o tę s ię żeg n ać. Herb ata s mak o wała ró żą, p rzy p rawami i mio d em. – Pan i mies zk a tu , w Wężó wce? – Alek s an d er n alewał h erb aty d o d ru g iej filiżan k i. Stał o d wró co n y ty łem, więc Ewa mo g ła b ez s k ręp o wan ia p rzy g ląd ać s ię jeg o s zczu p łej, ale d o b rze zb u d o wan ej s y lwetce i ład n y m zło ty m wło s o m o p ad ający m tro ch ę n a twarz, g d y s ię n ach y lał n ad cu k iern icą. By ło co ś mag n ety zu jąceg o w ty m mężczy źn ie. Co ś , co n ie p o zwalało jej zach o wać s ię tak , jak jej zd an iem p o win n a w tej s y tu acji, czy li p o d zięk o wać, ws tać i wy jś ć. – To d o ś ć s k o mp lik o wan e – o d p o wied ziała o s tro żn ie n a p y tan ie g o s p o d arza. Nie u ważała za k o n ieczn e zwierzać mu s ię z teg o , że właś ciwie to mies zk a razem ze s wo im ch ło p ak iem w Ols zty n ie. Temat M ark a miała o ch o tę ch wilo wo p o min ąć. Z ró żn y ch wzg lęd ó w. – To zn aczy ? Lu b ię k o mp lik acje. – Zain teres o wan y Alek s an d er o d wró cił s ię z u ś miech em. Ewa o d wzajemn iła u ś miech i k o n ty n u o wała: – Po ch o d zę z Wężó wk i, ale ju ż tu n ie mies zk am. – A g d zie? Wy g ląd ał n a n ap rawd ę zaciek awio n eg o . Ewa mu s iała więc jak o ś z teg o wy b rn ąć. – W Ols zty n ie – o d p o wied ziała, licząc n a to , że n ie b ęd zie d o ciek ał, z k im
mies zk a. – Stu d io wałam tam b io lo g ię, o b ro n iłam s ię z mik ro b io lo g ii i teraz ro b ię d o k to rat. A n ied łu g o ch y b a wy jad ę za g ran icę, żeb y g o d o k o ń czy ć. Do s tałam właś n ie p ro p o zy cję s tażu w p ary s k im in s ty tu cie. – Wow, b rzmi ś wietn ie! – Po k ręcił z u zn an iem g ło wą, p o czy m zap y tał: – Stu d io wała p an i mik ro b io lo g ię? A czy m s ię p an i k o n k retn ie zajmu je? – Tak ie p y tan ia k iero wan e w s tro n ę Ewy b y ły rzad k o ś cią. – Przed e ws zy s tk im k o n s erwacją ró żn eg o ro d zaju materiałó w – o d p o wied ziała. – W p rak ty ce o zn acza to n a p rzy k ład o cen ę zn is zczeń , jak ie p o czy n iły w n ich ró żn e mik ro o rg an izmy , a n as tęp n ie zn alezien ie s p o s o b u n a ich zwalczen ie. Ale n ie wy d aje mi s ię, żeb y to b y ło d la p an a ciek awe. – Po ws trzy mała s ama s ieb ie p rzed d als zy m wy k ład em i zak o ń czy ła temat mach n ięciem ręk i. – Więk s zo ś ć lu d zi wy mięk a, jak ty lk o u s ły s zy „mik ro b io lo g ia” – p rzy zn ała z żalem. Ale, o d ziwo , Kro p iwn ick i s łu ch ał b ard zo u ważn ie. – Pap ieru też? – Słu ch am? – Czy n a k o n s erwacji p ap ieru też s ię p an i zn a? Ewa b y ła zas k o czo n a. – Ows zem. – To mu s zę p an i co ś p o k azać, ch o ć p rzy zn aję, że zazwy czaj n ik o g o tam n ie wp u s zczam. – Ws tał i p o d ał jej ręk ę. – Da p an i rad ę? – zap y tał. – Tak , jas n e, ju ż tak b ard zo n ie b o li – p o wied ziała. – Po zwo li p an i, że p ó jd ę p rzo d em. Po p ro wad ził zain try g o wan ą Ewę d łu g im k o ry tarzem. M ijali k o lejn e d rzwi. Na k o ń cu h o lu , n a k tó reg o ś cian ach wis iały wielk ie o lejn e o b razy p rzed s tawiające g łó wn ie martwe n atu ry i s cen y z p o lo wań , zn ajd o wały s ię wielk ie d rzwi z metalo wy mi o k u ciami. Ewa s tarała s ię s k u p ić n a p o d ziwian iu n ies amo witeg o wn ętrza, ale jed n o cześ n ie wciąż zerk ała n a id ąceg o p rzed n ią mężczy zn ę i wd y ch ała d ziwn y , jak b y k ad zid lan y zap ach jeg o p erfu m. Tro ch ę k ręciło jej s ię o d teg o ws zy s tk ieg o w g ło wie. Alek s an d er p ch n ął lek k o wielk ie d rzwi i o czo m zd u mio n ej Ewy u k azało s ię s p o re p o mies zczen ie o d p o d ło g i p o s u fit wy p ełn io n e g ab lo tami, w k tó ry ch s tały k s iążk i. Ale jak ie! – O ran y ! – wy rwało s ię jej. – Przep ras zam, ale n ig d y n ie b y łam w tak iej p ry watn ej b ib lio tece. Alek s an d er n ie o d p o wied ział, ty lk o u ś miech n ął s ię i p o d s zed ł d o jed n ej
z wy p o s ażo n y ch w s zy fro wy zamek s zk lan y ch g ab lo t. Wy s tu k ał k o mb in ację cy fr i o two rzy ł d rzwiczk i. – Pro s zę zajrzeć, ś miało . – Zach ęcił Ewę g es tem. Oczo m d ziewczy n y u k azały s ię s tare k s iążk i, cen n e b iałe k ru k i, o k tó ry ch jed y n ie s ły s zała lu b czy tała w o p raco wan iach n au k o wy ch . – To ws zy s tk o o ry g in ały ? – wy s zep tała n iemal z n ab o żeń s twem. Kro p iwn ick i s k in ął g ło wą. – Od lat k u p u ję s tare d ru k i i k s iążk i z całeg o ś wiata. To mo ja n ajcen n iejs za k o lek cja. I ch y b a n ajcen n iejs za w tej częś ci Eu ro p y – d o d ał n ie b ez d u my w g ło s ie. – I p an to tu taj tak trzy ma? Nie b o i s ię p an , że k to ś to u k rad n ie? – Sy s tem zab ezp ieczeń w ty m d o mu jes t właś ciwie n ie d o złaman ia, jes tem więc s p o k o jn y . Wo lę to trzy mać tu taj n iż w Wars zawie. Tu mo g ę p rzech o wy wać je w o d p o wied n ich waru n k ach . Sama p an i wie, jak ważn e s ą temp eratu ra, wilg o tn o ś ć i tak d alej. Zain wes to wałem w to s p o re p ien iąd ze – p o d s u mo wał, p rezen tu jąc Ewie k o lejn e d zieła. – J es tem p o d wrażen iem, n ap rawd ę. – Ewa b y ł wy raźn ie p o ru s zo n a ty m, co zo b aczy ła. – M ó j p ro fes o r p ad łb y , g d y b y to ws zy s tk o zo b aczy ł. – Szczerze mó wiąc, mo że p o win ien tu zajrzeć. – Alek s an d er s k rzy wił s ię lek k o i p o p rawił o p ad ające ręk awy k o s zu li. – M am o s tatn io tro ch ę k ło p o tó w z k ilk o ma eg zemp larzami. Pro s zę s p o jrzeć. – Wło ży ł s p ecjaln e ręk awiczk i, wy jął z g ab lo ty jed n ą z k s iąg i u mieś cił n a s p ecjaln y m p u lp icie. Ewa n ach y liła s ię n ad k s ięg ą. Najp ierw w milczen iu p rzy g ląd ała s ię zach wy co n a, a p o tem wy ciąg n ęła ręk ę d o Alek s an d ra i n ie p atrząc n a n ieg o , zap y tała: – M o g ę? – Słu ch am? – Nie zro zu miał. – Ręk awiczk i – rzu ciła, n ad al n ie p atrząc n a n ieg o . – Ach … – Alek s o ck n ął s ię i p o d ał jej p arę. Bez s ło wa, jak b y cały ś wiat p rzes tał d la n iej n a ch wilę is tn ieć, p o ch y liła s ię p o n o wn ie n ad k s ięg ą i d łu żs zą ch wilę wp atry wała s ię w jed n ą s tro n ę, a p o tem z n ajwy żs zą d elik atn o ś cią p rzewró ciła k artę i s p o g ląd ała n a s p o jen ie s tro n ic. W k o ń cu p o k ręciła g ło wą. – Rzeczy wiś cie, n ie wy g ląd a to d o b rze. – M ó wiła raczej d o s ieb ie n iż d o Alek s an d ra. – Nie mam p rzy s o b ie o d p o wied n ieg o s p rzętu , żeb y to p o twierd zić z całą p ewn o ś cią, ale s ąd zę, że te p rzeb arwien ia i o s łab ien ie p ap ieru to mo że b y ć s p rawk a
Aspergillus terreus alb o Chaetomium globosum. – M ru czała łaciń s k ie n azwy jak zak lęcia. – Wie p an … – p o d n io s ła zn ien ack a g ło wę zn ad k s ięg i – … k o lo n ie g rzy b ó w lu b ią s ię ro zwijać w k s iążk ach , w k tó ry ch zn ajd u ją d o g o d n e waru n k i. Tam g d zie jes t d u ża ilo ś ć k lejó w ro ś lin n y ch lu b zwierzęcy ch . A tu – p o ch y liła s ię zn ó w n ad k s iążk ą i wn ik liwie p rzejrzała k o lejn e jej s tro n y – wid zę właś n ie k lej s k ó rn y lu b k o s tn y , n ie jes tem p ewn a. Tak czy s iak , n a s zczęś cie to n ie jes t p ro ces n ieo d wracaln y , a ju ż n a p ewn o mo żn a g o p o ws trzy mać. – M am tak ą n ad zieję – p o wied ział Alek s an d er, g ratu lu jąc s o b ie w d u ch u p o my s łu p rzy p ro wad zen ia tu tej d ziwn ej d ziewczy n y o n iety p o wy ch zain teres o wan iach . – Wiem, jak to zab rzmi, ale n ap rawd ę ws ad ziłem w to k u p ę fo rs y i mn ó s two zaan g ażo wan ia. – Uś miech n ął s ię. – Te k s iążk i to mo ja wielk a p as ja. Ewa ro zg ląd ała s ię p o p o mies zczen iu z min ą d zieck a, k tó re wp u s zczo n o d o s k lep u z zab awk ami. Alek s an d er s p o jrzał n a jej o twarte z zach wy tu u s ta i zaczął s ię ś miać p o d n o s em. – Ch y b a s ię p an i s p o d o b ało … – O ran y , tak ! Zap o mn iałam n awet o b o lącej n o d ze. – Ewa o d wró ciła s ię, u ś miech ając s ię s zero k o d o g o s p o d arza. – Pan ie Alek s an d rze, to jes t… p o p ro s tu s u p er! Nie wiem, co p o wied zieć. J eś li Ewie wy d awało s ię, że ś n i, k ied y p ó ł g o d zin y wcześ n iej o two rzy ła o czy i zo b aczy ła n ad s o b ą k ry s ztało wy ży ran d o l, a zaraz p o tem twarz n ajp rzy s to jn iejs zeg o mężczy zn y n a ś wiecie, to w tej ch wili mo g ła mieć wrażen ie, że to n ajp ięk n iejs zy s en ś wiata. To , co Kro p iwn ick iemu u d ało s ię zg ro mad zić w Wężó wce, p rzy p rawiło ją o zawró t g ło wy . M ateriał d o b ad ań , k tó reg o mo g ła d o s tarczy ć jeg o k o lek cja, b y ł n ies amo wity . Najlep s ze u n iwers y tety b iły b y s ię o to , k to ma p rawo zajrzeć d o ty ch k s iąg i s taro d ru k ó w, a liczb a d o k to ró w my k o lo g ii i k o n s erwacji d zieł s ztu k i, k tó ry ch mo żn a b y tu o b d zielić materiałem d o h ab ilitacji, s zła w d zies iątk i. Kro p iwn ick i milczał p rzez ch wilę, o p ierając s ię b io d rem o b rzeg s to jąceg o w ro g u małeg o b iu rk a. – Tak s o b ie teraz my ś lę… – zaczął mó wić p o wo li, jak b y s ię n ad czy mś p o ważn ie zas tan awiał. – Ch ciałb y m p an ią p o p ro s ić o p rzy s łu g ę. Ewa, wp atrzo n a w s ied emn as to wieczn y p rzy wilej d la mies zczan n a s p rzed aż ziarn a, p rawie n ie s ły s zała, co d o n iej mó wi. – Pan i Ewo ? – Nach y lił s ię n ad n ią, a o n a zas k o czo n a jeg o b lis k o ś cią o d s k o czy ła jak o p arzo n a, u d erzając g o ramien iem w twarz.
– Ojej, s tras zn ie p an a p rzep ras zam! – k rzy k n ęła. Alek s an d er ze zd ezo rien to wan ą min ą trzy mał s ię za n o s , z k tó reg o p o ciek ła s tru żk a k rwi. Ewa zamarła. A o n … n ag le zaczął s ię g ło ś n o ś miać. Śmiał s ię, trzy mając jed n ą ręk ą za n o s , a d ru g ą wy cierając łzy , k tó re p ły n ęły mu p o twarzy . Ewa n ie b ard zo wied ziała, jak s ię zach o wać w tej d o ś ć n iezręczn ej s y tu acji, więc n a ws zelk i wy p ad ek u ś miech ała s ię n iep ewn ie. – Nie mo g ę… – wy s ap ał p o ch wili, trzy mając s ię za b rzu ch . – Prawie k o lk i p rzez p an ią d o s tałem! Os tatn ią fan g ę w n o s zaro b iłem w czwartej k las ie p o d s tawó wk i o d n iejak ieg o An to s ia, k tó remu ro zwaliłem n iech cący res o rak a! Ewa g o rączk o wo s zu k ała p o k ies zen iach jak iejś ch u s teczk i, k tó rą mo g łab y d ać k rwawiącemu Alek s an d ro wi. Ws ty d p alił ją n awet n a k o n iu s zk ach u s zu . – Stras zn ie, n ap rawd ę s tras zn ie mi p rzy k ro . Nie ch ciałam, n ie zau waży łam, że p an s to i n ad e mn ą. – Niech s ię p an i tak n ie p rzejmu je. – Kro p iwn ick i wy ciąg n ął z k ies zen i s p o d n i jak ąś ch u s tk ę i zaczął wy cierać n o s . – Do wes ela s ię zag o i. Ale teraz, k ied y mn ie p an i zn o k au to wała… – zawies ił g ło s i p o ru s zy ł b rwiami jak p ies Go o fy z b ajk i Dis n ey a – ty m b ard ziej mu s i mi p an i p o mó c. – Go d zę s ię w ciemn o . J ak o ag res o r n ie mam wy jś cia. – Ewa p rzy b rała min ę s k ru s zo n eg o d ziewczątk a. – Do b rze. – Uś miech n ął s ię s erd eczn ie. – Zatem żarty n a b o k . – Ch rząk n ął. – Do rzeczy . Po trzeb u ję p o mo cy p rzy k s ięg o zb io rze. Pan i zaś , jak ro zu miem, zn a tłu m n au k o wcó w. I tak s o b ie my ś lę, że to d zis iejs ze s p o tk an ie jes t jak imś zrząd zen iem lo s u , b o p rzecież mo że mi p an i p o lecić k o g o ś d o p racy tu taj. Ewie p rzeb ieg ł d res zcz p o p lecach . – Zan im p an i wy jed zie za g ran icę, mo że mo g łab y p an i ro zp u ś cić wici wś ró d zau fan y ch o s ó b z b ran ży ? Zn o wu o b leciały ją ciark i. – Wiem o d p ro fes o ra Zimn eg o , k tó ry k ied y ś tu ze mn ą p raco wał… – ciąg n ął Alek s , a Ewa n iemal u s iad ła z wrażen ia, b o p ro fes o r Zimn y b y ł jed n y m z n ajwięk s zy ch au to ry tetó w w jej d zied zin ie; to z jeg o k s iążek u czy ła s ię n a s tu d iach . – Wiem o d Zimn eg o – p o wtó rzy ł – że mo żn a tu taj wiele zd ziałać n a p o lu n au k o wy m, co mo że b y ć ważn e d la k tó reg o ś z p an i k o leg ó w. A ja miałb y m p ewn o ś ć, że mo ja b ezcen n a k o lek cja jes t w fach o wy ch ręk ach . Ob u s tro n n a k o rzy ś ć, ty m b ard ziej że ja n ap rawd ę d o b rze zap łacę – zak o ń czy ł Alek s . Ewa, wciąż w s zo k u , milczała.
– Pan i Ewo ? Otrząs n ęła s ię, jak b y k to ś wy rwał ją ze s n u . – Przep ras zam, za d u żo atrak cji n a mo ją g ło wę. – Zaś miała s ię cich o . – Oczy wiś cie, p o p y tam. Dam p an u zn ać, jak ty lk o czeg o ś s ię d o wiem. Po czu ła, że mu s i wy jś ć n a zewn ątrz i p rzewietrzy ć g ło wę. To , co d ziś p rzeży ła, to b y ło s tan o wczo zb y t wiele, b y p rzejś ć n ad ty m tak s o b ie d o p o rząd k u d zien n eg o . Alek s an d er o d p ro wad ził ją d o d rzwi. – M o że p o win ien em p an ią p o d wieźć d o d o mu ? Przecież p an i n o g a jes t w o p łak an y m s tan ie. – Nie, n ie trzeb a – zap ro tes to wała g wałto wn ie. Oczy wiś cie b y ło b y ws p an iale mó c p o b y ć z n im d łu żej, ale ilo ś ć d an y ch d o p rzetwo rzen ia, jak imi zo s tała zb o mb ard o wan a p o d czas ty ch k ilk u k wad ran s ó w s p ęd zo n y ch w jeg o d o mu , wy mag ała ch wili s k u p ien ia. – Zjawię s ię u p an a z wiad o mo ś ciami jak n ajs zy b ciej. – Wy ciąg n ęła d ło ń n a p o żeg n an ie. – I jes zcze raz p an u d zięk u ję, za ws zy s tk o . – Nie ma za co . – Alek s an d er u ś miech n ął s ię, ś cis k ając jej ręk ę. Zes zła p o wo li p o s ch o d ach , czu jąc n a s o b ie jeg o s p o jrzen ie. Bard zo żało wała, że u ty k a. Wo lałab y , b y p atrzy ł n a n ią, g d y o d d ala s ię s p ręży s ty m k ro k iem. Szła d ro g ą w s tro n ę b ramy , a w g ło wie k o łatała s ię jej zas k ak u jąca my ś l, jak iej n ie s p o d ziewałab y s ię s ama p o s o b ie. Po czu ła n ag le, że to jes t jed en z ty ch mo men tó w, k tó re trafiają s ię n ajwy żej k ilk a razy w ży ciu – g d y zwro tn ice to ró w, k tó ry mi p ęd zimy , mu s zą zo s tać p rzes tawio n e. Przep ełn iała ją n o wa en erg ia, k tó rej źró d eł n ie u miała jes zcze d o k o ń ca ro zp o zn ać, a k tó ra d o mag ała s ię o d n iej d ziałan ia. Czu ła w g łęb i s erca, że mu s i p o d jąć o s tateczn ą d ecy zję. Drżącą d ło n ią wy jęła telefo n z k ies zen i. Zn alazła n a liś cie k o n tak tó w n u mer J aro s za i literk a p o literce wy s tu k ała es emes a: „Nie p o jad ę d o Pary ża. Zo s taję w Wężó wce. Przep ras zam. Ewa”. Przez ch wilę p atrzy ła n a tek s t. Wzięła g łęb o k i o d d ech , p o czy m n acis n ęła „Wy ś lij”. Najdroższa! Nie wiem, czy ten list kiedyś dotrze w Twoje ręce i czy ja będę wtedy jeszcze żywa. Przyszedł front i ruscy żołnierze. Moi państwo, a z nimi Vladko, uciekli, miesiąc już z górą będzie. Chcieli mnie ze sobą zabrać, jak zabrali innych, ale ja nie chciałam, myśląc, że do Was powrócę. Długie kolumny uciekinierów z Prus Wschodnich ruszyły na zachód, a ja, uparta, zostałam. Nie wiem, Anielo, czy dobrze zrobiłam. Ciemne dni nam nastały, Anielo. Nieustannie drżę o swoje życie. Widziałam już tyle, Kochana. Oczy ludzkie nie powinny takich okrucieństw oglądać. Po prawdzie, nie chciałabym nigdy, przenigdy wiedzieć
tego, co teraz już wiem o tym, co człowiek potrafi drugiemu uczynić. Widoków tych nie umiem z głowy przepędzić, wracają nawet we śnie. Zapanowały głód i sromota. O prawach boskich ludzie nie pamiętają. Raz umknęłam ruskim żołdakom i przesiedziałam, sama nie wiem ile, w dziupli w wierzbie na mokradłach. Przemarznięta do szpiku, na płuca zapadłam, ale życie i cnotę ocaliłam. Kochana moja, ja już ledwo żyję. W niczym niepodobnam do tamtej Józki, która pisała do Ciebie jeszcze tak niedawno. To tu, to tam się zatrzymuję. Gdzie mnie ludzie przygarną, tam jestem, co mi do zjedzenia dadzą, to zjem. Ale ludzie teraz nieufni i bojący się o swój los. Wiem, że front zmierza do Was. Niemcy muszą upaść, nie wiem, co z Tobą będzie, i płaczę na myśl o tym, że powtórzysz mój los tułaczki. Czy kiedyś się jeszcze spotkamy? Niech Pan ma nas w swojej opiece, Anielo. Całuję, J. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 7
O miejs ce n a ławeczce p o d s k lep em p an i M ieci Pis zczy k o wej trzeb a b y ło n ieraz p o walczy ć. Wielu b o wiem b y wało ch ętn y ch , żeb y zło ży ć tam s wo je o s łab io n e d ziałan iem n ap o jó w wy s k o k o wy ch czło n k i. Ko mu s ię u d ało , ten jed n o cześ n ie zy s k iwał id ealn ą p ers p ek ty wę n a cen tru m ws i i k o ś ció ł s ch o wan y za b u d y n k iem p ro b o s twa, a zarazem trafiał n a wiejs k ą g iełd ę in fo rmacji. Tu b o wiem mo żn a s ię b y ło d o wied zieć ws zy s tk ieg o o ws zy s tk ich . Wężó wk a n ie p o trzeb o wała włas n ej g azety an i p o rtalu s p o łeczn o ś cio weg o , b y wy mien iać s ię in fo rmacjami n a temat k ażd eg o p o s u n ięcia jej mies zk ań có w. Pan i M iecia, o b s łu ży ws zy k lien tó w, s ama ch ętn ie wy ch o d ziła p rzed s k lep , o p ierała s ię s ęk atą n o g ą o framu g ę d rzwi, ręce zak ład ała n a n iemały m b iu ś cie i zataczała b aczn y m s p o jrzen iem wo k o ło . Nic n ie u mk n ęło jej u wad ze. – Han k a! – zawo łała, wid ząc ś red n ią có rk ę Och n ik ó w wy ch o d zącą z k o ś cio ła z d wiema k o leżan k ami. – Haaan k a! Zag ad an a d ziewczy n a o d wró ciła s ię n a d źwięk s wo jeg o imien ia i zo b aczy ws zy mach ającą d o n iej s k lep o wą, o d k rzy k n ęła: – M n ie p an i wo ła!? – Tak , cieb ie, ch o d źże tu n a ch wilę! Han k a wzru s zy ła ramio n ami, rzu ciła: „Nara”, k o leżan k o m i ru s zy ła w s tro n ę s k lep u . – Han k a, weźmies z s er d o d o mu . – M iecia wręczy ła jej p aczk ę twaro g u . – Twó j o jciec d ziś zap o mn iał zab rać z lad y . Dziewczy n a s ięg n ęła p o n ieb ies k ie o p ak o wan ie, p o wied ziała: „Dzięk u ję”, i ju ż s ię o d wracała n a p ięcie, b y ru s zy ć w s tro n ę d o mu , k ied y tłu ś ciu tk ie p alce p an i M ieci ch wy ciły ją za ręk ę. – Nie tak s zy b k o – p o wied ziała k o b ieta. – Po czek aj, s p y tać s ię o co ś ch ciałam. Han k a rzu ciła s k lep o wej mo rd ercze s p o jrzen ie, p o k tó ry m u ś cis k n a ręce n aty ch mias t s ię ro zlu źn ił. – Słu ch am – rzu ciła wro g o d ziewczy n a.
– Han k a, a p rawd a to jes t, że two ja s io s tra Ewa to za g ran icę jed zie? – Oczy p an i M ieci zmien iły s ię w d wie wąs k ie s zp ark i p atrzące b ad awczo n a o fiarę. – Nie wiem, ch y b a tak . – Han k a n ie zamierzała wd awać s ię w jak ąk o lwiek d y s k u s ję ze s k lep o wą, a ju ż n a p ewn o n ie o s tars zej s io s trze. – A p o co ? – Sk lep o wa n ie o d p u s zczała jed n ak tak łatwo . – Nie wiem – Han k a tward o o b s tawała p rzy s wo im. – J ak n ie wies z? – o b u rzy ła s ię p an i M iecia. – No , n ie wiem. J ak p an i tak a ciek awa, to n iech s ię jej p an i s ama zap y ta! Zd en erwo wan a d ziewczy n a o d wró ciła s ię i g n iewn y m k ro k iem ru s zy ła w s tro n ę d o mu . – Co za wś cib s k ie b ab s k o ! – s y czała p o d n o s em, g n io tąc w ręk ach p aczk ę z twaro g iem, tak że d o d o mu d o n io s ła całk o wicie zmaltreto wan ą b reję. – Wieś s ię o cieb ie p y ta – rzu ciła wś ciek le n a p o witan ie s tars zej s io s try , k tó ra s ied ziała p rzy k u ch en n y m s to le i d ry lo wała czereś n ie. – M o że s ię w k o ń cu zd ecy d u jes z, p o wies z jas n o , co i jak z ty m two im wy jazd em. Nie u ś miech a mi s ię ciąg le o p o wiad ać o to b ie lu d zio m. Ewa p rzewró ciła o czami i p o wied ziała: – Han k a, my ś lałaś k ied y ś o ty m, żeb y p rzez jed en d zień p rzy p o min ać czło wiek a? Dziewczy n a ty lk o p ry ch n ęła i s ięg n ęła ręk ą d o mis k i z p o zb awio n y mi p es tek o wo cami. – Hej, g d zie z łap ami! – zap ro tes to wała Ewa. – To n ie jes t d o jed zen ia teraz, ty lk o d o cias ta. – J ezu , s p o k o jn ie, jak s o b ie jed n ą wezmę, to ch y b a ci o d teg o cias to n ie o p ad n ie. – Han k a wło ży ła d o u s t g arś ć czereś n i. – Afh a, fo n ila filfia – wy b ełk o tała. – Co ? – Ewa n ie zro zu miała. Han k a zaczęła mielić b u zią, aż p rzeżu ła i p o łk n ęła ws zy s tk o . – Dzwo n iła Sy lwia. Na d o mo wy . Ko mó rk a ci p ad ła czy co ? Ewa k lep n ęła s ię b ru d n ą o d s o k u d ło n ią w czo ło . – Fak ty czn ie! Zap o mn iałam n aład o wać. – Od d zwo ń d o n iej – rzu ciła Han k a n a o d ch o d n e, zn ik ając za d rzwiami. – Nie jes tem two ją s ek retark ą. – Han k a! – zawo łała Ewa. – Nie jad ę d o Fran cji. Cis za. – Han k a? Sły s załaś , co p o wied ziałam?
Ewa n as łu ch iwała. Po p aru s ek u n d ach zza d rzwi wy ch y liła s ię b lo n d czu p ry n a. – Czy li n ie p rzy jęli cię jed n ak ? – Przy jęli, s ama zrezy g n o wałam. Han k a ty lk o wzru s zy ła ramio n ami. – No to g it. – I zn ik n ęła p o n o wn ie. – Hmm, wy lewn o ś ć n ig d y n ie n ależała d o n ajważn iejs zy ch cech mo jej s io s try … „Ale zaraz… Co ja właś n ie zro b iłam!? – zreflek to wała s ię Ewa. – J a to p o wied ziałam n a g ło s … ” Po my ś lała o n ies zczęs n y m J aro s zu , k tó ry n ajp rawd o p o d o b n iej d o s tał atak u ap o p lek s ji, k ied y o d eb rał jej es emes a, b o p o tem wielo k ro tn ie u s iło wał s ię d o d zwo n ić i wy s łał jej z d zies ięć wiad o mo ś ci, w k tó ry ch p is ał, że o s zalała, żeb y s ię zas tan o wiła, że tak w n ią wierzy ł. W k o ń cu wy ład o wała s ię jej b ateria w telefo n ie i b o mb ard o wan ie p o czu ciem win y n a ch wilę zo s tało p rzerwan e. Ewa p o d es zła d o ap aratu telefo n iczn eg o s to jąceg o w k u ch n i n a k o mo d zie i wy b rała n u mer Sy lwii. – Halo ? Cześ ć, to ja. Słu ch aj, ch ciałam p o g ad ać, mas z ch wilę? – No p ewn ie, s to ję w k o rk u w Ols zty n ie. Po jech ałam n a zak u p y d o g alerii i s ię wp ak o wałam, n o rmaln ie n ie wid ać k o ń ca. Więc czeg o jak czeg o , ale czas u to mam w b ró d – rzu ciła Sy lwia z p rzek ąs em. – Po czek aj, p rzełączę n a g ło ś n o mó wiący . Co ś zas zu rało , zas zu miało i p o ch wili Sy lwia p o wied ziała: – No ju ż, mo żes z mó wić. – Ek m... – Ewa ch rząk n ęła, zb ierając s ię n a o d wag ę. – Sy lwia, p fff… No , mu s zę ci co ś p o wied zieć. Po d jęłam d ecy zję. – J ezu , jak ą zn ó w? – Sy lwia b rzmiała, jak b y b y ła zan iep o k o jo n a tą d ek laracją. – Że n ie jad ę d o Fran cji. Zo s tan ę tu taj, w d o mu . „Szs zs zs s zz… ” – s zu miał zes taw g ło ś n o mó wiący p rzy jació łk i. – Sy lwia, h alo ? Co ś p rzerwało ? J es teś tam? – J es tem, jes tem. Nic n ie p rzerwało , ty lk o ch y b a, jak to mó wią, zap o mn iałam języ k a w g ęb ie. Ewa n iemal wid ziała s tężałą w wy razie n ajwy żs zeg o zd u mien ia twarz p rzy jació łk i. – Ale ju ż g o o d zy s k ałam – mó wiła d alej Sy lwia. – I mam ci d o p o wied zen ia jed n o : k o mp letn ie cię p o waliło , Ewa? Co ty wy p rawias z? Dziewczy n a czu ła, że s ię p o ci. Po d rap ała s ię z zak ło p o tan iem p o czo le i p o wied ziała:
– Sy lwia, b o to ws zy s tk o n ie jes t tak ie o czy wis te. – No raczej, n o raczej n ie jes t! – Przy jació łk a b rzmiała b ard zo s u ro wo . – Có ż mo że b y ć o czy wis teg o w rezy g n acji z p res tiżo weg o s tażu w Pary żu , o k tó ry zab ijają s ię n ajlep s i z całeg o ś wiata i k tó remu p o ś więciłaś ro k s wo jeg o ży cia? Oczy wis te jes t jed n o . Wy b acz, że ci tak wp ro s t p o wiem, ale ch y b a zwario wałaś , Ewu ś . Ewa p o s tan o wiła s ię b ro n ić. – Sy lwia, p o s łu ch aj. – I zaczęła jej s tres zczać o s tatn ie wy d arzen ia, p rzezo rn ie jed n ak łag o d ząc n ieco p rzeb ieg n ap ad u w d n iu fes ty n u . Nie ch ciała, b y Sy lwia p o czu ła s ię win n a, że ją wy ciąg n ęła n a tę imp rezę. Po min ęła k ilk a s zczeg ó łó w, ale n awet mimo to Sy lwia n iemal k rzy czała n a n ią, że p o win n a iś ć n a p o licję. Ch wilę więc trwało , zan im Ewie u d ało s ię d o jś ć z o p o wieś cią d o p u en ty : że u Kro p iwn ick ieg o jes t d o wzięcia p raca marzen ie i p o ten cjał n a n ap is an ie zn ak o miteg o d o k to ratu , jeś li ty lk o J aro s z p rzes tan ie s ię wś ciek ać i p rzy jmie ją z p o wro tem p o d s wo je s k rzy d ła. – A p o za ty m b ęd ę z ro d zin ą, z Bartk iem, mo g ę s ię zaan g ażo wać w p o s zu k iwan ia tej k as y n a lek … – d o rzu cała k o lejn e arg u men ty p rzemawiające n a k o rzy ś ć jej d ecy zji. Sy lwia mięk ła. – Ewu n ia, k ied y mi o ty m o p o wiad as z, b rzmi to całk iem d o rzeczy , ale, n a Bo g a, p rzecież ty jes zcze n ie mas z tej ro b o ty ! Zamk n ęłaś s o b ie jed n ą fu rtk ę, n ie s p rawd ziws zy n awet, czy d ru g ą d a s ię o two rzy ć! – Wiem, to mo że wy g ląd ać n a s zaleń s two , ale to b y ł imp u ls . Czu ję, że tak właś n ie p o win n am p o s tąp ić. Wczo raj mu s iałam d ać J aro s zo wi o d p o wied ź, to b y ł o s tateczn y termin wy zn aczo n y p rzez Fran cu zó w. I k ied y s tan ęłam w tej b ib lio tece, k ied y zo b aczy łam to n a włas n e o czy … No , n ap rawd ę zro zu miałam, że to n ie mo że b y ć p rzy p ad ek . Po d ru g iej s tro n ie p rzez d łu żs zą ch wilę s ły ch ać b y ło ty lk o trzas k i i s zu my . – Ewa – o d ezwała s ię w k o ń cu Sy lwia – jes teś mo ją n ajlep s zą p rzy jació łk ą i zaws ze b ęd ę p o two jej s tro n ie. Nawet jeś li p o p ełn is z jak ąś ab s o lu tn ą g łu p o tę… I ju ż n ie b ęd ę cię ty m d ręczy ć, o b iecu ję. M am ty lk o n ad zieję, że Kro p iwn ick i ma tro ch ę o leju w g ło wie i p rzy jmie cię d o ro b o ty . A jak n ie, to b ęd zie miał ze mn ą d o czy n ien ia! Ewa s ię zaś miała. – O, to właś n ie ch ciałam u s ły s zeć! Czy li mo żn a p o wied zieć, że mam ro b o tę załatwio n ą.
– Ewa, ty lk o … – Sy lwia u rwała w p ó ł s ło wa. – No co ? – Nie wiem, jak mam to p o wied zieć… – Wp ro s t. – No wies z, two ja mama zaws ze ci p o wtarzała, żeb y ś u ciek ała ze ws i. Że tu n ie p as u jes z. Ewa zamilk ła n a ch wilę. – Wiem. Ale d am rad ę. J ed n ak wcale n ie b y ła teg o tak a p ewn a. To , co p o wied ziała Sy lwia, o s tu d ziło jej p o czątk o wy en tu zjazm jak k u b eł zimn ej wo d y . Ewa zd jęła p rzez g ło wę fartu ch p o p lamio n y czereś n iami. Wy s zła d o o g ro d u , zerwała n aręcze iry s ó w i ru s zy ła w s tro n ę ws i. Ch o ć min ęło k ilk a d n i o d wy d arzeń p o fes ty n ie, id ąc s amo tn ie d ro g ą, wciąż czu ła s ię b ard zo n ies wo jo . Przy p u s zczała, że n ap as tn icy n ie zaatak o walib y d ru g i raz, p o za ty m wted y b y li p ijan i i w g ru p ie, k ażd y z n ich z o s o b n a n ie o d waży łb y s ię n a n ic tak ieg o , jed n ak d res zcz n iep ewn o ś ci to warzy s zy ł jej n ieu s tająco . M in ęła ławeczk i p rzy s k lep ie, min ęła b iały b u d y n ek p leb an ii i wes zła n a cmen tarz. Ws p ięła s ię żwiro wą alejk ą n a n iewielk ie wzg ó rze, z k tó reg o ro zciąg ał s ię wid o k n a s reb rzy s te teraz jezio ro . Stan ęła p rzy g ro b ie mamy . Na p ły cie p o d n ap is ami „J an Wiś n iews k i” i „J ó zefa Wiś n iews k a z d o mu Szlajze” u mies zczo n o ten o s tatn i: „Do ro ta Och n ik , z d o mu Wiś n iews k a”. Ewa wy rzu ciła zwięd łe k wiaty z wazo n u , zmien iła w n im wo d ę i u ło ży ła iry s y . – M amo , co ja zro b iłam… – s zep n ęła. – Bo że, jak mi cieb ie b rak u je… J ak n am ws zy s tk im cieb ie b rak u je, mamu s iu . – Z s ąs ied n ich k water p atrzy li n a n ią ze zro zu mien iem i ws p ó łczu ciem lu d zie s p rzątający g ro b y s wo ich b lis k ich . – M amu n iu , n ie jad ę d o Fran cji, wy my ś liłam s o b ie, że zo s tan ę w Wężó wce. Wiem, że n ie b y łab y ś zad o wo lo n a. Ale jak o ś to b ęd zie, zo b aczy s z. Czu ję, że czek a mn ie tu co ś d o b reg o . M y ś lę, że d o s tan ę tę p racę, a wted y ws zy s tk o p o win n o s ię u ło ży ć. Zres ztą p rzecież n ic n ie jes t n a zaws ze, p rawd a? – Nach y liła s ię n ad p ły tą n ag ro b k a i d o tk n ęła jej czu ły m g es tem. – M amo , wiem, że n ad n ami czu was z. I d zięk i temu n a p ewn o ws zy s tk o b ęd zie d o b rze. Ty lk o s ama w g łęb i d u s zy wcale n ie b y ła teg o tak a p ewn a.
*
W rezy d en cji Alek s an d ra Kro p iwn ick ieg o zazwy czaj b y ło cich o i s p o k o jn ie. Nie d ziało s ię tu wiele. Go s p o d arz p rzy jeżd żał i wy jeżd żał n a d łu żej lu b n a k ró cej, czas em n ie b y wał tu taj p rzez wiele ty g o d n i, a czas em, tak jak teraz, s ied ział n iemal n o n s to p . Po n ieważ jed n ak trak to wał to miejs ce jak o s wo ją o d s k o czn ię, rzad k o zag ląd ali tu jeg o wars zaws cy zn ajo mi czy k o n trah en ci. Tak ie s p o tk an ia wo lał o d b y wać w p o b lis k ich M arad k ach – mo d n y m wś ró d elit o ś ro d k u wy p o czy n k o wy m ze s tad n in ą k o n i. Wy b ierał s ię tam właś n ie n a s łu żb o wy lu n ch ze ws p ó ln ik ami. Nie b y ł s p ecjaln y m wielb icielem tamtejs zej k u ch n i, ale o d czas u d o czas u b y ł s k ło n n y zrezy g n o wać z g en ialn y ch o b iad ó w s zy k o wan y ch p rzez g o s p o s ię M ałg o rzatę, ab y n ie mu s ieć zap ras zać d o s ieb ie zb y t wielu lu d zi. Wężó wk a b y ła jeg o k ry jó wk ą p rzed ś wiatem. M ałg o rzata czas em zło ś ciła s ię n a n ieg o , u ważając, że ru jn u je s o b ie żo łąd ek n a ty m marad k o wy m wik cie. Teraz właś n ie s tała p rzed n im, trzy mając n a p ó łmis k u k awałek s u ro weg o mięs a i tłu macząc mu : – Pan ie Alk u , d o p iero co ro zmro ziłam tę s arn in ę. Alek s an d er s k ru s zo n y p atrzy ł n a mięs o . – Przecież teg o n ie wy rzu cę. Pan p o jed zie, n aje s ię tam mro żo n ek jak ich ś , a cała s arn in a p ó jd zie n a zmarn o wan ie. No jak tak mo żn a, jak ? – g d erała g o s p o d y n i. M ałg o rzata b y ła p o s tacią, k tó ra in try g o wała całą wieś . Nik t n ic o n iej n ie wied ział. M imo n ajs zczers zy ch ch ęci s k lep o wej, k tó ra wiele razy u s iło wała b rać ją n a s p y tk i, n iczeg o n ie d ało s ię o d n iej wy ciąg n ąć. By ła d la ws i n iep rzen ik n io n a n iczy m cału n tu ry ń s k i. Kied y Kro p iwn ick i k u p ił p o s iad ło ś ć, p o p ro s tu p rzy wió zł tu g o s p o s ię. I czy z rezy d en cji k o rzy s tał, czy n ie, M ałg o rzata s ied ziała n a miejs cu , d o g ląd ając d o mu i teren u . Przez ten czas , ży jąc p rzecież n a ws i – ro b iąc tu zak u p y , ch o d ząc d o k o ś cio ła, s p o ty k ając in n y ch mies zk ań có w – p o win n a ch o ć o d ro b in ę zży ć s ię z lo k aln ą s p o łeczn o ś cią. Ty mczas em n ic z teg o . Wied zian o o n iej ty le, ile mo żn a b y ło wy wn io s k o wać z d o ś ć d ziwaczn eg o s ty lu u b ieran ia s ię: zaws ze n o s iła b iałe b lu zk i ze s tó jk ą wy g ląd ającą n iczy m k ry za, a n a to fartu ch o p o d o b n e s u k n ie, zima czy lato , z tak iej s amej g ru b ej wełn y . Ot, d ziwo ląg . M ałg o rzata z n ik im n ig d y n ie ro zmawiała, d o n ik o g o s ię n ie u ś miech ała, n a „d zień d o b ry ” o d b u rk iwała co ś p o d n o s em, mk n ąc p rzez wieś , i ty le. Nic więc d ziwn eg o , że p rzy lg n ęła d o n iej ety k ietk a „s tarej wariatk i o d Kro p iwn ick ieg o ” alb o „czaro wn icy ” i że s tras zo n o n ią d zieci, g d y n ie ch ciały jeś ć lu b s p ać. Sk ąd ją Kro p iwn ick i wy trzas n ął, teg o wieś n ajb ard ziej ch ciała s ię d o wied zieć. Nawet u b ieg łeg o lata k s iąd z p ro b o s zcz u s iło wał
p o d p y tać s weg o majętn eg o p arafian in a o tę k o b ietę, ale Alek s an d er zb y ł g o s zy b k o , s twierd zając, że n ie ma o czy m mó wić. Teraz s tał p rzed n ią g rzeczn ie i p o k o rn ie s ię k ajał, o b iecu jąc, że zje ws zy s tk o n a k o lację i ju tro n a o b iad , a o n a p o ms to wała n a n o we o b y czaje. – Bo k to to wid ział ciąg le p o za d o mem jeś ć, p o rząd n i lu d zie jed zą w d o mu . Z o p res ji u rato wał g o d źwięk b ramo fo n u . – Zo b aczę, k to to – rzu cił i p o b ieg ł d o d rzwi wejś cio wy ch , p rzy k tó ry ch zamo n to wan y b y ł wizjer. – No p ro s zę… – p o wied ział s am d o s ieb ie, wid ząc n a ek ran ie zn ajo mą twarz. Przez ch wilę s tał n ieru ch o mo , wp atru jąc s ię w tę p o s tać, n erwo wo p rzes tęp u jącą z n o g i n a n o g ę, jak b y n ie p amiętała o ty m, że wid zi ją o k o k amery . W k o ń cu n acis n ął g u zik . – Zap ras zam d o ś ro d k a, p an i Ewo . Po k ilk u min u tach k o n ieczn y ch d o p rzejś cia o d b ramy d o d o mu p rzed Alek s an d rem, k tó ry o two rzy ł s zero k o d rzwi wejś cio we, s tan ęła Ewa. – Dzień d o b ry raz jes zcze – p o wied ziała, u ś miech ając s ię. Wy g ląd ała d u żo lep iej n iż wted y , k ied y wid ział ją p o p rzed n io . Do p iero teraz zau waży ł, że to całk iem n ieb rzy d k a d ziewczy n a – jak o ś o s tatn io u mk n ęło to jeg o u wad ze. – Pan ie Alek s an d rze, zg o d n ie z n as zą u mo wą p rzy s złam, b o mam d la p an a k an d y d ata d o p racy p rzy p ań s k im zb io rze – p o wied ziała, ro b iąc s ię p rzy ty m czerwo n a jak b u rak . Wy p o wied zen ie ty ch s łó w wiele ją k o s zto wało . Id ąc tu , p o wtarzała je s o b ie w my ś lach . Do b rze wied ziała, że o d p o wo d zen ia d zis iejs zeg o s p o tk an ia zależy jej b y ć alb o n ie b y ć. M o s ty s p alo n e i n ie d a s ię ju ż co fn ąć d ecy zji. Kied y więc wy rzu ciła z s ieb ie p rzećwiczo n ą frazę, p o czu ła s ię jak b alo n ik , z k tó reg o u s zło p o wietrze. Nag le zd jął ją s trach , że ten mis tern y p lan mo że s ię p rzecież n ie u d ać. Nie b y ło jej jed n ak d an e d łu g o ro ztrząs ać eg zy s ten cjaln y ch ro zterek , b o n ag le zza p lecó w Alek s an d ra wy ch y n ęła p rzed ziwn a p o s tać. Ewa o d tak d awn a n ie mies zk ała we ws i i n ie ży ła jej ży ciem, że o min ęło ją wiele s p raw. To , że n ie miała p o jęcia o Kro p iwn ick im, to jed n o , ale – co ciek awe – n ig d y też n ie s ły s zała o „wied źmie M ałg o rzacie”. M ama wid o czn ie n ie u zn ała za s to s o wn e in fo rmo wać có rk ę o ws zy s tk im, czy m ży ła Wężó wk a, p o d czas k ied y Ewa s tu d io wała. To też o g ro mn e b y ło zd ziwien ie d ziewczy n y n a wid o k s tars zej k o b iety w d ziwn y m s tro ju , trzy mającej w ręk u p ó łmis ek s u ro weg o mięs a, k tó ra min ęła Alek s an d ra, jak b y b y ł jed y n ie elemen tem wy s tro ju wn ętrza, i s tan ęła jak ieś d zies ięć cen ty metró w o d jej twarzy , p y tając p rzez zaciś n ięte zęb y :
– A ty tu czeg o ? Po wied zieć, że Ewę zamu ro wało , to zd ecy d o wan ie za mało . W o b liczu tak iej o b ces o wo ś ci d ziewczy n a p o p ro s tu zap o mn iała języ k a w g ęb ie. M u s iała mieć n ietęg ą min ę, b o Alek s an d er, zep ch n ięty ch wilo wo n a d ru g i p lan , zaś miał s ię cich o , b y jed n ak zaraz s p o ważn ieć i zwró cić s ię d o k o b iety z mięs em: – M ałg o rzato , n a Bo g a, co też p an i wy czy n ia!? Przecież to jes t mó j g o ś ć! – J ak i g o ś ć? – M ałg o rzata o d wró ciła s ię d o Alek s an d ra z min ą p ełn ą p o wątp iewan ia. – Przecież to jes t Och n ik ó wn a! Ze ws i! A n ie żad en g o ś ć! Co p an , p an ie Alk u !? Ewa n ad al s tała jak wry ta, z co raz więk s zy m n ied o wierzan iem s łu ch ając s łó w tej s tras zn ej k o b iety , k tó rą wid ziała p ierws zy raz w ży ciu , a k tó ra n ajwy raźn iej p o s iad ała o n iej całk iem d u żo in fo rmacji. Alek s an d er k iwn ął p rzep ras zająco g ło wą w s tro n ę Ewy i rzu cił: „Zaraz wracam”, p o czy m ciąg n ąc za ło k ieć s tawiającą lek k i o p ó r M ałg o rzatę, s k iero wał s ię z n ią w s tro n ę k u ch n i. – Co to b y ło , d o ch o lery ! – zak lęła Ewa, k ied y tamta d wó jk a zn ik n ęła jej z p o la wid zen ia. – M atk o ś więta! Alek s an d er wró cił p o ch wili i ju ż z d alek a zaczął Ewę p rzep ras zać: – Og ro mn ie mi p rzy k ro , że tak to wy s zło , ale p ro s zę n ie mieć za złe M ałg o rzacie. W rzeczy wis to ś ci to jes t d u s za czło wiek , ta mo ja g o s p o d y n i, ty lk o czas em zach o wu je s ię, jak b y n ie b y ła g o s p o s ią, ale p s em o b ro n n y m – tłu maczy ł s ię, mo cn o g es ty k u lu jąc. – Nap rawd ę n ie wiem, jak mam p an ią p rzep ras zać za tę s y tu ację. Ewa p o my ś lała z p rzek ąs em: „Du s za czło wiek , ah a… ”, ale p o wied ziała ty lk o : – Nie, n o p rzecież n ic wielk ieg o s ię n ie s tało . W k o ń cu jes tem Och n ik ó wn a ze ws i. – Zaś miała s ię p rzy ty m tro ch ę n erwo wo . Alek s an d ro wi wy raźn ie u lży ło . – Czy li n ie g n iewa s ię p an i? – No , s k ąd że. – Ufff… – Alek s an d er wes tch n ął. – Zap ras zam p an ią d o s alo n u . M ałg o rzata p o d a n am zaraz k awę – d o d ał, a Ewa p o my ś lała, że n ie jes t p ewn a, czy ch ce ch o ćb y zamo czy ć u s ta w ty m, co p rzy g o tu je d la n iej ta s tara wariatk a. Przes zli w g łąb d o mu . Alek s an d er ws k azał Ewie fo tel w g ig an ty czn y m s alo n ie. W jed n ej ze ś cian zn ajd o wało s ię p rzes zk lo n e wy jś cie d o o g ro d u zimo weg o , p ełn eg o k witn ący ch k wiató w, n a p o zo s tały ch p y s zn iły s ię p ers k ie d y wan y , p o d o b n e
s p o czy wały
na
p o d ło d ze
z
eg zo ty czn eg o
d rewn a.
Salo n
był
u rząd zo n y
w b lis k o ws ch o d n im s ty lu i ch o ć o g ro mn y , wy g ląd ał b ard zo p rzy tu ln ie. By ło p ięk n ie. Ewa n ie p o trafiła u k ry ć zach wy tu ty m miejs cem. – Te d y wan y p rzy wio złem z Iran u . – Go s p o d arz złap ał jej s p o jrzen ie. – By łem tam w d ziewięćd zies iąty m czwarty m alb o p iąty m, n ie p amiętam d o k ład n ie… – Ws p an iałe. – Ewa b y ła p o d wrażen iem. – Iran to ch y b a n ies amo wity k raj, p rawd a? – Ows zem. – Kro p iwn ick i k iwn ął g ło wą. – J ak o s tu d en t jeźd ziłem tro ch ę p o ś wiecie i d o Iran u zan io s ło mn ie ch y b a cztery razy . M imo zak azu p icia alk o h o lu … – Uś miech n ął s ię. – Czy tałam, że za to d o s k o n ale d ziałają tam p alarn ie o p iu m – rzu ciła Ewa, ale u g ry zła s ię zaraz w języ k . – Zres ztą n ieważn e, n a p ewn o jes t p ięk n ie. Alek s an d er p o k iwał g ło wą i n a ch wilę zap ad ła cis za. Ewa zeb rała s ię w s o b ie i k o n ty n u o wała: – A wracając d o tematu … I właś n ie wted y d rzwi s ię o two rzy ły , a d o s alo n u wk ro czy ła s tras zliwa M ałg o rzata. Nio s ła tacę z miś n ień s k ą p o rcelan ą: d wie filiżan k i i d wa talerzy k i, d o teg o mały czajn iczek . Po s tawiła to ws zy s tk o n a s to le, n ie o b d arzy ws zy Ewy n awet cien iem s p o jrzen ia. – Dzięk u ję, M ałg o rzato – p o wied ział Alek s an d er. Ko b ieta k iwn ęła ty lk o g ło wą i wy s zła b ez s ło wa, b ezs zeles tn ie zamy k ając za s o b ą d rzwi. – Zaczęła p an i co ś mó wić – g o s p o d arz wró cił d o ro zmo wy , n alewając k awę d o filiżan ek . – Cu k ru ? – Słu ch am? – Ewa, wy trąco n a z ry tmu , tro ch ę s ię p o g u b iła. – Yy y y , tak p o p ro s zę ły żeczk ę… Alek s n as y p ał jej cu k ru d o k awy z p ięk n ej s reb rn ej cu k iern icy . Ewa p atrzy ła n a jeg o ru ch y , u s iłu jąc zeb rać my ś li. – Tak … więc wracając d o tematu – zaczęła zn ó w – mam d la p an a k an d y d ata d o p racy p rzy k s ięg o zb io rze. – No właś n ie. – Alek s wziął ły k k awy . – To jes t zn ak o mita wiad o mo ś ć! Niech mi p an i co ś o n im o p o wie! Ewa tro ch ę s ię zmies zała. Sięg n ęła p o filiżan k ę i u p iła co n ieco mo cn eg o jak
s iek iera n ap aru . – Tak , n o właś n ie, o d czeg o b y tu zacząć… – Przy g ry zła n erwo wo warg i. – J es t n a s tu d iach d o k to ran ck ich , s p ecjalizu je s ię w g rzy b ach , mimo mło d eg o wiek u ma ju ż n a k o n cie trzy p u b lik acje w n ajwy żej p u n k to wan y ch czas o p is mach b ran żo wy ch … J es t też n ajb liżs zy m ws p ó łp raco wn ik iem p ro fes o ra J aro s za… – wy mien iała z n iep ewn ą min ą. Alek s an d ro wi co raz b ard ziej jaś n iała twarz. – No p ro s zę, p u p ilek p ro fes o ra! – M h m, rzek łab y m n awet, że p u p ilk a… – A więc d ziewczy n a? Ewa wciąg n ęła g łęb o k o p o wietrze, p o czy m wy p u ś ciła je z g ło ś n y m „p ffffff” i zeb rała s ię n a o d wag ę. – Ok ej, raz k o zie ś mierć. Więc, ek h m, ty m k an d y d atem jes tem ja. M ężczy zn a o d s tawił filiżan k ę n a s to lik i s p o jrzał n a n ią u ważn ie. – J ak to : p an i? Ewa b y ła b lis k a załaman ia. A więc n ic z teg o . Nie zatru d n i jej. – Przecież p an i jed zie d o Fran cji – d o k o ń czy ł. Ro zs zalałe tętn o Ewy zaczęło p o wo li wracać d o n o rmy . – J ed n ak n ie jad ę. – Co ś s ię s tało ? – Kro p iwn ick i wy g ląd ał n a zmartwio n eg o . „No tak – p o my ś lała Ewa – p rzecież mu n ie p o wiem, że zrezy g n o wałam, b o i tak mi n ie u wierzy ”. – Nic tak ieg o , p o p ro s tu zb ieg ró żn y ch o k o liczn o ś ci – s k łamała jak z n u t. – Hm… – mru k n ął z p ewn y m n ied o wierzan iem. – Ro zu miem o czy wiś cie, że n ie jes t p an i zad o wo lo n a z tak ieg o o b ro tu s p raw, ale mu s zę p rzy zn ać, że z mo jej p ers p ek ty wy wy g ląd a to p o p ro s tu rewelacy jn ie – p o wied ział, a Ewa n iemal u s ły s zała, jak ciężk i k amień s p ad a jej z s erca i u d erza z imp etem o p o d ło g ę z eg zo ty czn eg o d rewn a. – Kied y mo że p an i zacząć? M iała o ch o tę rzu cić mu s ię n a s zy ję z o k rzy k iem rad o ś ci. J ed n ak zamias t teg o p o wś ciąg liwie zap lo tła d ło n ie n a k o lan ie i o d p o wied ziała: – Od p o n ied ziałk u ? M u s zę d o teg o czas u u p o rząd k o wać s wo je s p rawy n a u czeln i. – Świetn ie! Po zo s taje n am więc ty lk o u zg o d n ić k wes tię p an i h o n o rariu m i p o d p is ać u mo wę. – J es tem g o to wa d o n eg o cjacji. – Ewa u ś miech n ęła s ię s zero k o . Nap rawd ę ch ciała
g o w tej ch wili u cało wać z cały ch s ił.
*
Kied y w p o n ied ziałk o wy ran ek s tan ęła p rzed wjazd em n a p o s es ję, zan im zd ąży ła n acis n ąć g u zik b ramo fo n u , b rama b ezs zeles tn ie s ama zaczęła s ię o twierać. Ewa zmies zała s ię o k ro p n ie, zd ając s o b ie s p rawę, że jes t o b s erwo wan a, i s zy b k im k ro k iem wes zła n a b ru k o wan ą d ro g ę p ro wad zącą w g łąb p o s iad ło ś ci. Na g an k u czek ała ta s ama s tras zn a k o b ieta, k tó rej o b ecn o ś ć p o zb awiała Ewę p ewn o ś ci s ieb ie. M ałg o rzata s tała z zało żo n y mi n a p iers i ręk ami i jak mo żn a s ię b y ło s p o d ziewać, n ie wy g ląd ała wcale jak k to ś , k to s ię cies zy n a wid o k n o wej p raco wn icy . – Dzień d o b ry . – Ewa u ś miech n ęła s ię n a ws zelk i wy p ad ek jak n ajs erd eczn iej d o p o n u rej p o s taci s to jącej u s zczy tu s ch o d ó w. – Do b ry – mru k n ęła tamta i s k in ien iem g ło wy ws k azała g o ś cio wi, że ma wejś ć d o ś ro d k a. To n ie b y ło p o witan ie, n a jak ie Ewa liczy ła. Czu ła s ię tro ch ę zawied zio n a, że to n ie Alek s an d er n a n ią czek ał, ale p rzecież – tłu maczy ła s o b ie – to tak i zajęty czło wiek , p rzecież n ie mu s i mieć czas u d la k ażd eg o ze s wo ich p raco wn ik ó w. Szła p o tu ln ie p rzez k o lejn e p o k o je za milczącą i n iep rzy jazn ą M ałg o rzatą, o d zian ą jak zwy k le w b lu zk ę ze s tó jk ą i czarn ą wełn ian ą s u k ien k ę. W k o ń cu s tan ęły p rzed d rzwiami d u żo mn iejs zy mi n iż te, k tó re d o tąd mijały . – Tu jes t jej p o k ó j, mo że s ię p rzeb rać w s tró j ro b o czy . Ewa n ie p rzy p o min ała s o b ie, żeb y p rzes zły n a tę n iezb y t g rzeczn ą fo rmę, ale M ałg o rzata b y ła tak n iep rzy jemn a, że d ziewczy n ie n awet s ię n ie ś n iło p ro tes to wać. – O, tu wis zą fartu ch y , tu mo że zo s tawić s wo je rzeczy . – M ałg o rzata o two rzy ła d rzwi n a o ś cież. Bo że, jak a o n a b y ła s ro g a! J ej twarz n awet raz n ie p rzy b rała miłeg o wy razu , n iczy m mas k a p o ś miertn a, n ap ięta i p o ważn a. By ła p ewn ie w o k o licach s ied emd zies iątk i, miała s iwe, n iezb y t ład n ie o b cięte wło s y i twarz p o o ran ą zmars zczk ami. Ewie wy d awało s ię, że s k ąd ś ją zn a, jak b y ju ż s ię g d zieś wcześ n iej s p o tk ały . Zas tan awiała s ię też, jak to mo żliwe, żeb y u tak ieg o wy two rn eg o mężczy zn y jak Alek s an d er p raco wała tak a p o two rn a b ab a. „M u s zę g o o to zap y tać p rzy jak iejś o k azji” – p o my ś lała.
Wes zły d o ś ro d k a: s zafa, b iu rk o , d rzwi d o to alety – n o , tu n a p ewn o n ie wy g ląd ało jak w p ałacu . Ewa o d razu p o czu ła s ię lep iej, b o to miejs ce p rzy p o min ało jej ws zy s tk ie zap lecza lab o rato rió w i s al wy k ład o wy ch , w k tó ry ch p rzy s zło jej g o ś cić p rzez o s tatn ie lata. Uś miech n ęła s ię p o d n o s em, my ś ląc, że tak n iewiele jej trzeb a, b y p o czu ć s ię jak u s ieb ie. – Co s ię tak ś mieje? – s p y tała M ałg o rzata p o d ejrzliwie. – Nic, tak ty lk o . – Ewa p o czu ła s ię jak wy wo łan a d o tab licy n a matematy ce w p o d s tawó wce, to s amo u czu cie p iek ący ch p o liczk ó w i s p o co n y ch d ło n i. – Po p ro s tu mi s ię tu p o d o b a. – Po d o b a, d o b re s o b ie – mru k n ęła M ałg o rzata n ib y d o s ieb ie. – Niech s ię n ie p rzy wiązu je za b ard zo . J a tu ju ż n iejed n eg o wid ziałam p raco wn ik a. I p raco wn iczk ę. – Na o s tatn ie s ło wo p o ło ży ła s zczeg ó ln y n acis k . Ewa p o s tan o wiła p u ś cić tę u wag ę mimo u s zu . Po ło ży ła to reb k ę n a b iu rk u . – Czy mo g ę s ię ju ż zab ierać d o p racy ? – zap y tała, ale raczej z zamiarem zak o mu n ik o wan ia tej k o b iecie, że s ię jej n ie b o i, n iż p o to , b y p o zy s k ać jej p o zwo len ie. – A n iech s ię zab iera – o d p o wied ziała M ałg o rzata, wzru s zając ramio n ami, p o czy m wy s zła, zo s tawiając Ewę s amą w jej n o wy m k ró les twie. Z k an ciap y p rzech o d ziło s ię d o małeg o k o ry tarza, k tó ry łączy ł ją z b ib lio tek ą n a ty łach d o mu . Gd y Ewa o two rzy ła d rzwi b ib lio tek i, s tan ęła w n ich i p rzez d łu żs zą ch wilę wp atry wała s ię w reg ały i g ab lo ty p ełn e ws p an iały ch d zieł. „To n ie jes t s en ? M amo , wid zis z mn ie teraz?” Uś miech n ęła s ię zn o wu i p o czu ła, że p rzep ełn ia ją s p o k ó j. Przez cały d zień p raco wała jak w amo k u , co ch wilę o d k ry wając k o lejn e n ies amo wite k s ięg i w tej n iep rawd o p o d o b n ej k o lek cji. Najp ierw p o b ieżn ie p rzejrzała zawarto ś ć ws zy s tk ich p ó łek , s p rawd ziła p o zio m wilg o tn o ś ci i temp eratu rę, o s tro żn ie wy jmo wała cen n e s taro d ru k i i w fach o wy s p o s ó b p o d d awała je o g lęd zin o m. W k o ń cu p o k ilk u g o d zin ach eu fo ry czn eg o p o d n iecen ia i mio tan ia s ię o d d zieła d o d zieła s twierd ziła, że mu s i zacząć d ziałać s y s tematy czn ie. Trzeb a zro b ić lis tę zag ro żo n y ch k s iążek , o cen ić n ieb ezp ieczeń s two , zas tan o wić s ię, co mo żn a zro b ić tu , n a miejs cu , a z k tó ry mi eg zemp larzami p o win n a s ię u d ać d o s p ecjalis ty czn y ch lab o rato rió w. Pracy b y ł o g ro m. Ewa w p ewn ej ch wili p o czu ła, że jeś li zaraz n ie wy p ije ch o ć p aru k ro p el wo d y , u s ch n ie jak jes ien n y liś ć. Sp o jrzała n a zeg arek – d o ch o d ziła trzecia p o p o łu d n iu ! Sp ęd ziła w b ib lio tece p ięć g o d zin b ez ch wili wy tch n ien ia, b ez jed zen ia i p icia. Zd jęła ręk awiczk i i p o s tan o wiła p o s zu k ać
k u ch n i, b y p o p ro s ić M ałg o rzatę lu b k o g o k o lwiek in n eg o o s zk lan k ę wo d y . Do m s p rawiał wrażen ie k o mp letn ie o p u s zczo n eg o . Gd y b y p rzy k ry ć meb le b iały mi p rześ cierad łami, wn ętrze mo g ło b y s łu ży ć jak o s cen o g rafia d o h o rro ru . – Przep ras zam, czy jes t tu k to ś ? – zawo łała Ewa, ale o d p o wied ziała jej g łu ch a cis za. – Świetn ie – p o wied ziała d o s ieb ie z p rzek ąs em. – Pewn ie k ied y ty lk o s ięg n ę p o s zk lan k ę, ta s tara jęd za mn ie o d razu p rzy d y b ie i o p iep rzy . Od n alezien ie k u ch n i n ie b y ło p ro s te. Ewa, s zu k ając jej, trafiła p rzez p o my łk ę d o k ilk u in n y ch p o mies zczeń : d o s alo n u , s ali b ilard o wej i d wó ch p o k o i g o ś cin n y ch , zan im wres zcie d o tarła we właś ciwe miejs ce. Ws zęd zie b y ło tak s amo p u s to i n iep rzy jaźn ie. Otwo rzy ła k u ch en n e d rzwi i zo b aczy ła s ied ząceg o p rzy s to le p o ch y lo n eg o n ad g azetą Alek s an d ra. – O, p rzep ras zam! Nie wied ziałam, że p an tu jes t. Ewa wy co fała s ię, ale g o s p o d arz, p rzeły k ając k ęs cias ta, k tó ry p rzed s ek u n d ą wło ży ł d o u s t, zach ęcił ją g es tem, b y wes zła. – J a ty lk o p o wo d ę. – Ewa ro zg ląd ała s ię p o k u ch n i. – Szk lan k i zn ajd zie p an i o tu taj, p o p rawej. – Ws tał z k rzes ła i p o d s zed ł d o g ig an ty czn eg o k red en s u . W tej k u ch n i mo żn a b y wy ży wić p iętn as to o s o b o wą ro d zin ę. – J ak s ię p an i p racu je? – zag aił. – Och , ws p an iale! – Ewa s ię zaczerwien iła. – Ale to d o p iero p o czątek , ro b ię ws tęp n y res earch , p o wo lu tk u p rzeg ląd am ws zy s tk o . Ko ń ca n ie wid ać. – Op arła s ię o b lat k red en s u i p iła łap czy wie zimn ą wo d ę. Alek s an d er ś wietn ie d ziś wy g ląd ał. Zres ztą czy o n k ied y k o lwiek wy g ląd ał źle? Bu jn e b lo n d wło s y miał zaczes an e d o ty łu , d wu d n io wy zaro s t d o d awał mu męs k o ś ci. Na g o ły ch s to p ach n o s ił eleg an ck ie mo k as y n y , a b lad y b łęk it ln ian ej k o s zu li p o d k reś lał o p alen izn ę. Ewa p o my ś lała o M ark u : zaws ze w czarn y ch T-s h irtach z jak imś g łu p im n ad ru k iem, w b o jó wk ach z wy p ch an y mi k ies zen iami, w s an d ałach d o s k arp et… Na tle Alek s an d ra p o s tać M ark a wy d ała jej s ię jes zcze mn iej atrak cy jn a. Zres ztą n awet g d y b y n ag le zaczął wy g ląd ać jak Ad o n is , p o zb y wając s ię p iwn eg o b rzu s zy s k a, i tak n iełatwo b y ło b y mu zy s k ać p rzy ch y ln o ś ć d ziewczy n y . Od ś mierci mamy Ewy jak b y zap ad ł s ię p o d ziemię. Z ty ch ro zmy ś lań wy rwał ją h ałas , k ied y d rzwi d o k u ch n i n ag le o two rzy ły s ię z imp etem. J ed n ak zamias t mro czn ej g o s p o s i, k tó rą s p o d ziewała s ię zo b aczy ć Ewa, u k azała s ię w n ich s ek s b o mb a – ta s ama, k tó rą wid ziała, k ied y p rzy s zła tu p o raz p ierws zy , jes zcze incognito.
Su p erlas k a wes zła s p ręży s ty m k ro k iem n a n ieb o ty czn y ch o b cas ach . Ub ran a w eleg an ck i i p o d k reś lający ś wietn ą fig u rę k o s tiu m, p ach n ąca mo cn y mi p erfu mami, zarzu ciła d łu g imi wło s ami i całk o wicie ig n o ru jąc Ewę, zwró ciła s ię d o Alek s an d ra: – Ko tk u , d łu g o mam jes zcze n a cieb ie czek ać? Ewa, w ro b o czy m fartu ch u i b ez mak ijażu , p o czu ła s ię n ag le jak s zara my s z. Alek s an d er p rzerwał k ręp u jącą s y tu ację, ws k azu jąc z u ś miech em n a Ewę. – Patry cja, p o zn ajcie s ię. To jes t p an i mag is ter Ewa Och n ik , s p ecjalis tk a o d mik ro b io lo g ii, k tó ra b ęd zie rato wać mó j k s ięg o zb ió r. Ewa, wy wo łan a d o tab licy , n iemal d y g n ęła jak p en s jo n ark a. Patry cja o mio tła ją s p o jrzen iem, k tó re n a p o zó r p o b ieżn e i n ieu ważn e, n ap rawd ę b y ło wn ik liwą an alizą p o ten cjaln eg o zag ro żen ia. – M h m – mru k n ęła i n ie czu jąc s ię w o b o wiązk u witać s ię z wy p ło wiałą o s o b ą w fartu ch u , p o wtó rzy ła: – Ko tk u , n o p ro s zę cię, zb ieraj s ię w k o ń cu . Alek s an d er wy ręczy ł więc Patry cję, mó wiąc: – Pan i Ewo , p ro s zę p o zn ać Patry cję J as trzęb s k ą, mo ją p rzy jació łk ę i n ajlep s zeg o fach o wca o d PR-u w Po ls ce. Patry cja p ry ch n ęła, ale n ie o d ezwała s ię ju ż an i s ło wem, ty lk o k o ły s ząc s ek s o wn ie b io d rami, wy s zła z k u ch n i. Alek s wzru s zy ł ramio n ami i p atrząc p rzep ras zająco n a Ewę, p o wied ział: – No n ic, my ju ż mu s imy lecieć. Przep ras zam za n ią. – J as n e, n ie ma s p rawy . – Ewa p o trząs n ęła g ło wą w g eś cie p o jed n an ia. – Każd emu s ię mo że zd arzy ć ciężk i d zień . To d o zo b aczen ia. – Do wid zen ia. M y jed ziemy d o M arad ek , więc zo s tan ie tu p an i s ama z M ałg o rzatą. – Ewa n iemal wzd ry g n ęła s ię n a tę my ś l. – J u ż ją u p rzed ziłem, że ma p an i p o mag ać we ws zy s tk im i b y ć d o p an i d y s p o zy cji, p ro s zę s ię n ie martwić. – Po k lep ał ją p o ramien iu n iczy m d o b ry wu jek . – Na p ewn o s ię jak o ś d o g ad acie. – Tak , n a p ewn o – o d p o wied ziała Ewa całk o wicie b ez p rzek o n an ia. – Do wid zen ia zatem, s zero k iej d ro g i. Kied y n a p o d wó rzu zary czał s iln ik wielk ieg o ran g e ro v era, d ziewczy n a d y s k retn ie wy jrzała p rzez k u ch en n e o k n o , ch o wając s ię za firan k ą. Zo b aczy ła, jak Kro p iwn ick i p o ch y lił s ię k u wy raźn ie s k was zo n ej Patry cji i p o cało wał ją w p o liczek . Ewa p o czu ła d ziwn e u k łu cie. Ko b ieta tak a jak Patry cja b y ła jej całk o wity m p rzeciwień s twem. Silik o n o wy b iu s t, p o p rawio n e u s ta, p erman en tn y mak ijaż o czu , wło s y u ło żo n e z p iety zmem
i o b ficie s p ry s k an e lak ierem, p azn o k cie w k o lo rze k rwis tej czerwien i. Te o b cis łe u b ran ia, wy s o k ie s zp ilk i i o g ro mn a p ewn o ś ć s ieb ie – Patry cja rep rezen to wała ty p k o b iety , k tó ry Ewę zaws ze p es zy ł. To p o p ro s tu n ie b y ł jej ś wiat. Sama n ig d y n ie p o trafiła tak b ard zo p o ś więcać s ię d b an iu o u ro d ę. Stawiała zaws ze n a n atu raln o ś ć, b o zamias t czu ć s ię p ięk n a, wo lała czerp ać p o czu cie warto ś ci z b y cia in telig en tn ą. Tak jak mama k ład ła jej zaws ze d o g ło wy : „Uro d a p rzemija, a mąd ro ś ć zo s taje”. Ty le ty lk o , że tak a o s ten tacy jn a u ro d a p o trafiła zap ierać d ech w męs k iej p iers i. In telig en cja Ewy zaś czas em trafiała n a mu r n iezro zu mien ia. Dziś , s to jąc w k u ch n i w ro b o czy m wd zian k u , Ewa n ag le p o czu ła, że tu s z d o rzęs n ie jes t wcale tak ą wielk ą fan ab erią, a mo że n awet d zięk i n iemu p o czu łab y s ię tro ch ę p ewn iej w s tarciu z tą Bard o tk ą. Ch wilę p o ty m jak Alek s ze s wo ją to warzy s zk ą zn ik n ęli z p o la wid zen ia, d o k u ch n i wk ro czy ła M ałg o rzata. – Czeg o tu węs zy ? – Ły p n ęła p o d ejrzliwie n a Ewę s to jącą p rzy o k n ie. – Przes tras zy ła mn ie p an i! – wy zn ała u czciwie Ewa, k tó ra p rawie wy b iła s o b ie zęb y s zk lan k ą, p o d s k ak u jąc n a d źwięk s zero k o o twieran y ch d rzwi. – Czeg o tu węs zy , ja s ię p y tam. – Nie węs zy , ty lk o p ije wo d ę. To ch y b a jes zcze n ie jes t k araln e? – mru k n ęła p o d n o s em Ewa. Zaczy n ała mieć ju ż d o ś ć imp erty n en cji ten s zalo n ej s taru s zk i. – J es zcze n ie – p o wied ziała M ałg o rzata i wy jęła Ewie s zk lan k ę z ręk i. – Niech d o ro b o ty wraca, za co ś jej w k o ń cu p łacą. Ewa p o k ręciła g ło wą, fu k n ęła o b u rzo n a i wy s zła z k u ch n i, w k tó rej M ałg o rzata zaczęła trzas k ać wy jmo wan y mi z s zafek g arn k ami. „Ciek awe, czy ws zy s tk o , co ta b ab a g o tu je, ma k waś n y s mak – p o my ś lała Ewa, p rzemierzając k o ry tarz. – Z tak ą wieczn ą zg ag ą ch y b a n ie mo że b y ć in aczej”.
*
Kied y teg o s ameg o d n ia Ewa wró ciła d o d o mu p ó źn y m wieczo rem, zajrzała d o p o k o ju M ary s i. Dziewczy n k a s ied ziała n a łó żk u , n iemal p rzy ro ś n ięta d o s wo jej k o mó rk i, i zawzięcie s tu k ała w jej k lawiatu rę. – Do k o g o p is zes z, M an ia? – zag ad n ęła Ewa. – Do n ik o g o – zab rzmiała n ad er s p o d ziewan a o d p o wied ź.
– Ah a. – Ewa p rzy s iad ła n a łó żk u . – To ch y b a ten n ik t lu b i d u żo czy tać, co ? – Oj, d aj mi s p o k ó j. – M an ia o d s u n ęła s ię o d s io s try o s ten tacy jn ie. „J ezu Ch ry s te, co ta d ziewczy n a ze s o b ą zro b iła”. Ewa p atrzy ła z p rzerażen iem n a k o lo r s k ó ry mło d s zej s io s trzy czk i. By ł wś ciek le p o marań czo wy . I b ard zo n ieró wn o miern y . Na g ó rn ej p o wiece g ru b a czarn a tłu s ta k rech a, n iemal s p ły wający z u s t ró żo wy b ły s zczy k – n ieg d y ś ś liczn a i d elik atn a M an iu s ia wy g ląd ała teraz jak włas n a k ary k atu ra. Nies tety n ik t n ie b y ł w s tan ie jej o d wieś ć o d teg o p o my s łu n a s ieb ie. – M an iu – zag aiła zn ó w Ewa – czy ty mas z tu s z d o rzęs ? Od p o wied ziało jej s p o jrzen ie s p o d n iemal k ap iący ch tu s zem rzęs . – A jak my ś lis z? – M y ś lę, że mas z. – Ewa zaś miała s ię z włas n eg o g łu p io p o s tawio n eg o p y tan ia. – A mo g łab y ś mi p o ży czy ć? J ak za d o tk n ięciem czaro d ziejs k iej ró żd żk i zas zp ach lo wan a p o d k ład em b u zia M an i ro zp ro mien iła s ię. – No p ewn ie! A jak i ch ces z? Po g ru b iający ? Wy d łu żający ? Od ży wczy ? Czarn y ? Brązo wy ? A mo że fio lecik ? Bo też mam! – O ran y , n ie mam p o jęcia. – Ewa zaś miała s ię g ło ś n o . – A jak i b y ś mi d o rad ziła? – Po czek aj. – M an ia wy g ramo liła s ię z łó żk a i p o ch wili wró ciła z czterema ró żn y mi tu s zami w ręce. Przez ch wilę p rzy g ląd ała s ię b ad awczo s io s trze, p o czy m z min ą zn awcy s twierd ziła: – Ten b ęd zie n ajlep s zy , p o g ru b iający b rązo wy . Przy mk n ij o k o – ro zk azała. Po ch wili Ewa p rzejrzała s ię w lu s terk u . Wb rew o b awo m mu s iała p rzy zn ać, że wid o k b y ł b ard zo zad o walający . Oczy zy s k ały b las k , a s p o jrzen ie g łęb ię. – Do b ra, M an iu ś , b io rę g o ! – Su p er! – M ary s ia s zczerze s ię u cies zy ła. – Wres zcie p rzes tan ies z wy g ląd ać jak jak aś to p ielica.
*
Ro d zin a Och n ik ó w d ecy zję Ewy o p o zo s tan iu w Po ls ce i p rzep ro wad zce d o Wężó wk i o d eb rała tak , jak b y w o g ó le n ie b rała p o d u wag ę in n ej mo żliwo ś ci. Po p ro s tu p rzy jęli ten fak t d o wiad o mo ś ci, p o d o b n ie jak in fo rmację o ty m, że Ewa
zaczy n a p racę u Kro p iwn ick ieg o . Ojciec p o wied ział co ś w ro d zaju : „No i d o b rze”, i zajął s ię s wo imi s p rawami, tak jak b y jeg o có rk a p o d jęła d ecy zję o ty m, co zro b i n a o b iad : ziemn iak i czy k as zę. Sio s try też p o p ro s tu p rzes zły n ad ty m d o p o rząd k u d zien n eg o . I ty lk o p o jej p o wro cie z p racy p ierws zeg o d n ia o b s ied li ją jak mu ch y i n ie ch cieli p u ś cić, p ó k i im n ie o p o wied ziała, jak też wy g ląd a w d o mu milio n era. – Op o wiad aj, o p o wiad aj! – d o mag ali s ię s en s acy jn y ch h is to rii. – J ezu , p ewn ie ma zło te k lamk i, co ? – M ary s ia aż p is zczała z p o d n iecen ia. – I s łu żb ę? I k o n ie? M a k o n ie? – Nie wied zieć czemu , ws zy s cy zamo żn i lu d zie zd an iem M ary s i mu s ieli k o n ieczn ie mieć k o n ia. Do mo wn icy ch y b a jed n ak b y li ro zczaro wan i o p o wieś cią Ewy , b o s zy b k o p rzes tali s ię ek s cy to wać jej n o wy m p raco d awcą, za co b y ła im wd zięczn a, b o n ie b ard zo wied ziała, jak o p o wiad ać o Alek s an d rze. Każd y jej p o wró t d o n o weg o miejs ca p racy b y ł d la n iej jak n ag ro d a p o ty ch ws zy s tk ich o k ro p n y ch i s mu tn y ch rzeczach , k tó re o s tatn io d ziały s ię w jej ży ciu . To b y ła p rawd ziwa in telek tu aln a p rzy g o d a. Ewa u wielb iała zap ach , k tó ry witał ją, g d y ty lk o wch o d ziła d o b ib lio tek i. Wd y ch ała g o g łęb o k o , ro zk o s zu jąc s ię n o wą s y tu acją. Do s y ć częs to zo s tawała w p o s iad ło ś ci zu p ełn ie s ama. J ej s zef ciąg le g d zieś jeźd ził w s wo ich s p rawach , M ałg o rzata zaś częs to b rała to rb y n a k ó łk ach , co b y ło s y g n ałem, że jed zie d o M rąg o wa n a d u że zak u p y . Gd y ty lk o zamy k ały s ię za n ią d rzwi, Ewa o d d y ch ała z u lg ą – zn ó w miała p rzed s o b ą k ilk a g o d zin ś więteg o s p o k o ju . Kro p iwn ick i trzecieg o czy czwarteg o d n ia jej p racy zap ro p o n o wał, ab y p rzes zli n a „ty ”: „Tak ch y b a b ęd zie łatwiej, p rawd a? Sp ęd zimy tu w k o ń cu razem tro ch ę czas u ”. Ewa b ard zo s ię u cies zy ła z tej p ro p o zy cji. M ężczy zn a co raz b ard ziej ją in try g o wał i mu s iała w k o ń cu s ama p rzed s o b ą p rzy zn ać, że wy b ierając s ię co ran o d o p racy , my ś lała ju ż n ie ty lk o o Candida glabrata, ale i o ty m, czy s p o tk a Alek s an d ra. Lu b iła te mo men ty , k ied y wp ad ali n a s ieb ie w p rzelo cie; czas em u d ało s ię jej n awet zjeś ć co ś w jeg o to warzy s twie (p o d waru n k iem że n ie miał ak u rat n a g ło wie tej s wo jej p o two rn ej Patry cji, k tó ra n ajch ętn iej n ie s p u s zczałab y g o ze s my czy ). Przy s iad ał s ię wted y d o Ewy , ig n o ru jąc g ro my cis k an e wzro k iem p rzez M ałg o rzatę, k tó rej b ard zo n ie w s mak b y ło b ratan ie s ię jej k o ch an eg o p an a Aleczk a z tą – jak mawiała o Ewie – „wiejs k ą d ziewu ch ą”. Sied zieli wted y i ro zmawiali o ró żn y ch s p rawach : czas em o ty m, co u s ły s zeli w rad iu alb o p rzeczy tali w g azecie, alb o o ty m, g d zie w o k o licy mo żn a k u p ić d o b ry k o zi s er. Alek s an d er s p rawiał wrażen ie n ieb y wale
ws zech s tro n n eg o czło wiek a, miał mn ó s two zain teres o wań . Ch ętn ie też s łu ch ał teg o , co o s wo jej p racy ma d o p o wied zen ia Ewa. To b y ło u jmu jące. Sy mp atia, jak ą d arzy ła s wo jeg o p raco d awcę, b y ła z k ażd y m d n iem więk s za. Szk o d a ty lk o , że o n tak n iewiele mó wił jej o s o b ie. By ła b ard zo ciek awa ws zy s tk ieg o , co z n im związan e, a o n in fo rmacje o s wo im ży ciu p o d awał w ilo ś ciach n iemal h o meo p aty czn y ch . Ewa zas tan awiała s ię co raz częś ciej, k im o n właś ciwie jes t. I d laczeg o s ied zi tu , n a M azu rach ? I czy n ap rawd ę ta p u s ta lalk a Pati jes t miło ś cią jeg o ży cia? Wy d awało s ię jej to ab s o lu tn ie n iemo żliwe. Czy w tak im razie b y ł k to ś p rzed n ią? I k to to b y ł? W in tern ecie n ie zn alazła zb y t wielu in fo rmacji n a temat s wo jeg o s zefa. Ot, jak ieś b ran żo we tek s ty o jeg o k o n s o rcju m Heritag e Ltd . Do wied ziała s ię, że b y ł związan y z wielo ma b ran żami, o d en erg ii wiatro wej p o d ewelo p erk ę, ale n iczeg o o jeg o ży ciu p ry watn y m. Teg o d n ia zn ó w zo s tała zu p ełn ie s ama w wielk im d o mu . Wy s zła ze s wo jeg o p o k o ju i ru s zy ła p ro s to d o k u ch n i w p o s zu k iwan iu czeg o ś d o jed zen ia, b o k is zk i g rały jej mars za ju ż o d d o b rej g o d zin y . Otwarła lo d ó wk ę i wy jęła z n iej s er i p o mid o ry . Uk ro iła p ajd ę ch leb a i żu jąc k an ap k ę, p o s tan o wiła zro b ić mały rek o n es an s p o o p u s to s zały m d o mu . Czu ła s ię tro ch ę jak p o s tać z k res k ó wk i, k tó ra s to i p rzed jak imś d y lematem mo raln y m – n a jed n y m ramien iu s ied zi wted y an io łek i p o d p o wiad a jak ieś zb o żn e ro związan ie, a w d ru g ie k łu je wid łami d iab ełek , n amawiając d o u leg n ięcia p o k u s ie. Ewa też p rzez ch wilę wah ała s ię, czy wy p ad a tak my s zk o wać p o czy imś d o mu , ale min iatu ro wy d iab eł s tan o wczo wy g rał p o jed y n ek . Nib y o d n iech cen ia, tro ch ę u d ając p rzed s o b ą, że n o g i s ame ją n io s ą, ru s zy ła d o g ab in etu s zefa. Zn ajd o wał s ię n a p arterze, w n ieco o d d alo n ej częś ci d o mu . Wielk ie o k n a s ięg ały o d p o d ło g i d o s u fitu i wy ch o d ziły n a zag ajn ik . By ło tam raczej ciemn o i ch ło d n o , p ach n iało też p rzy jemn ie, jak b y ty to n iem d o fajk i, ch o ć Ewa b y ła s k ło n n a s ię zało ży ć, że Alek s n ie p ali. Więk s zą częś ć p o mies zczen ia zajmo wały reg ały z k s iążk ami, ty m razem jed n ak b y ły to p o p ro s tu n ajzwy k lejs ze k s iążk i: p o wieś ci, rep o rtaże, p o d ręczn ik i b izn es o we. J ed en reg ał b y ł o d g ó ry d o d o łu wy p ełn io n y s eg reg ato rami w ró żn y ch k o lo rach . Ewa s p o jrzała n a ich g rzb iety : fak tu ry , ro zliczen ia, d o k u men ty . Nu d a. Na g ig an ty czn y m mah o n io wy m b iu rk u leżało s p o ro s zp arg ałó w – zn ó w fak tu ry i firmo we p ap ierzy s k a, wizy to wn ik p ełen k arto n ik ó w p rzed s tawiający ch n ajró żn iejs zy ch p rezes ó w i d y rek to ró w, k tó ry ch n azwis k a n ic Ewie n ie mó wiły , p rzy cis k d o p ap ieru w k s ztałcie g ło wy ty g ry s a, wieczn e p ió ra, leżące w n ieład zie
k arty b an k o mato we, tro ch ę firmo wej k o res p o n d en cji… Ewa u s iad ła za b iu rk iem n a mięk k im s k ó rzan y m fo telu , k tó ry n aty ch mias t d o p as o wał s ię d o jej k s ztałtu . J ak b y zap ad ła s ię w g ęs i p u ch . Nig d y w ży ciu n ie s ied ziała n a czy mś tak wy g o d n y m! Od s u n ęła s ię n ieco o d b iu rk a i o d p y ch ając s ię n o g ami, zaczęła s ię k ręcić wo k ó ł włas n ej o s i. Kied y zak ręciło s ię jej w g ło wie, zatrzy mała fo tel. Ch wilę o d czek ała, żeb y h elik o p ter wiru jący p o d jej czas zk ą s ię u s p o k o ił, i zn ó w p rzy s u n ęła s ię d o b iu rk a. Diab ełek n a jej ramien iu u k łu ł ją mo cn o . Ch wilę s ię zas tan awiała, ch wilę n as łu ch iwała o d g ło s ó w d o mu , ale wo k ó ł p an o wała całk o wita cis za. Sięg n ęła więc d o d u żej s zu flad y b iu rk a i o two rzy ła ją. Wewn ątrz leżała g ru b a teczk a. Ewa s ięg n ęła p o n ią. „Wężó wk a 1 9 3 5 ” – p rzeczy tała. W ś ro d k u zn ajd o wały s ię jak ieś s tare d o k u men ty . Przy jrzała s ię im u ważn ie w p o s zu k iwan iu zn is zczeń b io lo g iczn y ch . „Zb o czen ie zawo d o we” – s k arciła s ama s ieb ie w my ś lach . Na s tary ch map ach i p lan ach wid n iały n iemieck ie n azwy zap is an e s zwab ach ą, k tó re n iewiele Ewie mó wiły . Po s zp erała jes zcze tro ch ę w s zu flad zie. Zn alazła jak ąś k o res p o n d en cję w języ k u an g iels k im. Zerk n ęła p o b ieżn ie n a to , co b y ło w ś ro d k u , ale n ie miała czas u zb ad ać s p rawy d o k ład n iej, b o zau waży ła, że w g łęb i s zu flad y leżą d wa alb u my ze zd jęciami. Wy jęła jed en : Alek s an d er s p rzed o k o ło d zies ięciu lat, o b cięty n a zap ałk ę, w za d u żej mary n arce, o b ejmu je s ię z jak ąś tlen io n ą b lo n d y n k ą. Wy g ląd ali n a zak o ch an y ch i s zczęś liwy ch , a za n imi wid ać b y ło ru in y Ko lo s eu m w Rzy mie. Ewa p o czu ła wy raźn e u k łu cie zazd ro ś ci – mu s iała to p rzy zn ać. Ko lejn e zd jęcia: b lo n d y n k a n a p laży w Rimin i, o n i o n a g d zieś n a k o lacji, p o tem jes zcze fo tk i z Lazu ro weg o Wy b rzeża, k o lejn e ch y b a z in n eg o wy jazd u , b o fry zu ry u o b o jg a u leg ły zn aczn y m zmian o m: o n zap u ś cił d łu żs ze wło s y , tak ie jak ma teraz, o n a o b cięła n a p azia – ty m razem w No wy m J o rk u . Wres zcie – mó j Bo że! – zd jęcia k o b iety w ciąży . M iała o g ro mn y b rzu ch . Ewę p rzes zed ł d res zcz. „Nic d ziwn eg o ” – p o my ś lała Ewa, k ied y n a fo to g rafiach w n as tęp n y m alb u mie zo b aczy ła, jak Alek s an d er trzy ma n a ręk ach d wa id en ty czn e zawin iątk a. Te zawin iątk a, w tak ich s amy ch n ieb ies k ich k o s zu lk ach p o lo , k ilk a lat p ó źn iej s to ją w p o rcie jach to wy m w M o n aco . „Bo że, p rzecież o n i wy g ląd ają jak Alek s an d er, to n ies amo wite! On ma d wó ch s y n ó w! Nig d y o n ich n ie ws p o mn iał”. Ewa czu ła, jak k ro p le p o tu s p ły wają jej p o p lecach . Nag le u s ły s zała jak iś d źwięk w o d d ali, n iech y b n ie ws k azu jący , że M ałg o rzata wró ciła z zak u p ó w. Bły s k awiczn ie o d ło ży ła alb u my n a miejs ce, czy m p ręd zej zamk n ęła s zu flad ę, p rzy s u n ęła fo tel d o b iu rk a i n a p alcach , s k rad ając s ię jak k o t, u ciek ła z miejs ca p rzes tęp s twa. Nie ch ciała
n awet my ś leć, co b y s ię s tało , g d y b y s taru ch a n ak ry ła ją n a ty m my s zk o wan iu . „A więc Alek s an d er ma d zieci!” – ta my ś l n atrętn ie k o łatała s ię w jej g ło wie. M a tajemn iczą p rzes zło ś ć, k tó ra – Ewa wied ziała to d o b rze – n ie d a jej teraz s p o k o ju . ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 8
Świat, zd an iem Patry cji, rząd ził s ię p ro s ty mi zas ad ami. Te, z k tó ry mi miała d o czy n ien ia n a co d zień , ś wiad cząc u s łu g i PR-o we n a rzecz d o b rze p ro s p eru jący ch firm ws zelk ieg o ro d zaju , s p rawd zały s ię tak że w ży ciu . Bez in wes ty cji n ie ma zy s k u . Dlateg o Patry cja n ie s zczęd ziła wy s iłk ó w i k o s ztó w. Na trzy d zies te u ro d zin y , u s tawiając ws zy s tk ie s wo je p ro jek ty tak , b y mó c wziąć d y s k retn y d łu żs zy u rlo p , p o p rawiła n o s u n ajb ard ziej o b leg an eg o wars zaws k ieg o ch iru rg a p las ty czn eg o . M imo p o czątk o wy ch o p o ró w ro ztaczająceg o au rę zau fan ia (b y ć mo że d zięk i n iezap rzeczaln emu p o d o b ień s twu d o Pap y Smerfa) d o k to ra, k tó ry u ważał, że n ie jes t jej to w o g ó le p o trzeb n e, p rzek o n ała g o d o zro b ien ia d o d atk o wo d ro b n ej lip o s u k cji, d zięk i k tó rej o k o lice jej b rzu ch a wró ciły d o s tan u z czas ó w n as to letn ich . Po o d czek an iu k ilk u mies ięcy p o p rawiła też b iu s t, co o k azało s ię mis trzo ws k im p o s u n ięciem – jej ak cje p o s zy b o wały wó wczas w g ó rę s k o k iem g wałto wn y m i n ied ający m s ię zin terp reto wać in aczej n iż jak o b ezp o ś red n i efek t o wej d ro b n ej in g eren cji w n ied o s k o n ałą matk ę n atu rę. Kied y ma s ię p rzy s o b ie tak ieg o faceta jak Alek s an d er, n ie mo żn a o d p u ś cić. Patry cja b ez p rzerwy miała o czy d o o k o ła g ło wy . Czy d o b rze wy g ląd a? Lak ier n a p azn o k ciach n ie o d p ry s n ął? Nies fo rn y k o s my k n ie wy s zed ł p o za fo rmę zap lan o wan ej ran o fry zu ry ? Starała s ię o d g ad y wać p o trzeb y Alek s a, zan im o n s am zd ąży ł o n ich p o my ś leć. Czy ab y n ie zg ło d n iał o d ś n iad an ia? A ju ż n a p ewn o n ap iłb y s ię k awy . Nies p o d zian k i w s ty lu s zy b k iej wizy ty w my jn i, p o ty m jak zas zalał ran g e ro v erem w ty m o h y d n y m wiejs k im b ło cie. J eś li ws p o mn iał o n o wy m k ry min ale, k tó ry zach walał jeg o zn ajo my , n as tęp n eg o d n ia miał ś wieżu tk i eg zemp larz n a n o cn ej s zafce. Oferta o b ejmo wała, rzecz jas n a, tak że b ard ziej p ik an tn e s fery ży cia. Niczy m wzo ro wa u czen n ica d o k s ztałcała s ię, s tu d iu jąc p iln ie filmy d la d o ro s ły ch , ab y n as tęp n ie zad ziwić g o w s y p ialn i czy mś , o co p ewn ie ws ty d ziłb y s ię n awet p o p ro s ić. To zaws ze d ziałało . Po p ro s tu : mężczy zn a mu s i b y ć zad o wo lo n y n a k ażd y m p o lu . „Po k ażcie mi faceta, k tó ry n ie p rag n ie b y ć ro zp ies zczan y ” – wy ło ży ła k ied y ś w p rzy p ły wie d o b reg o h u mo ru s wo je ży cio we credo k o leżan k o m o d b ab s k ich wy p ad ó w n a mias to .
Dzięk i temu k ied y ty lk o ru s zała d o ak cji, k ażd y n amierzo n y p rzez n ią cel, zan im s ię zo rien to wał, co jes t g ran e, ju ż b y ł o d n iej u zależn io n y . M u s iała ty lk o b y ć d o b ra w te k lo ck i. Najlep s za. A to o zn aczało , że n ie mo g ła s o b ie p o zwo lić n a n ajmn iejs zą wp ad k ę. Ws zy s tk o mu s iało d ziałać p erfek cy jn ie. On a jed n a wied ziała, ile wy s iłk u k o s ztu je zo rg an izo wan ie teg o całeg o id ealn eg o ś wiata. Patry cja n ależała d o d ziewczy n , k tó re z n iejed n eg o p ieca ch leb jad ły , ale ty m razem n ie miała cien ia wątp liwo ś ci: Alek s b y ł jej zd o b y czą n u mer jed en . Praca d la n ieg o b y ła n ajs zczęś liws zy m zrząd zen iem lo s u w cały m jej d o ty ch czas o wy m ży ciu . Trafiła n a n ią p rzez p rzy p ad ek . Ale ju ż cała res zta – s to p n io we o p latan ie s ieci wo k ó ł n ajs ek s o wn iejs zeg o s zefa, jak ieg o wid ział b izn es w ty m k raju – b y ła ty lk o i wy łączn ie jej zas łu g ą, o k u p io n ą ciężk ą p racą, wy rzeczen iami i p erfek cy jn ą jak zaws ze o rg an izacją. Nik t i n ic n ie mo g ło jej teg o o d eb rać. Wy s tarczy ło jed y n ie n iczeg o n ie zep s u ć. Tak jej s ię p rzy n ajmn iej wy d awało . Na razie n ie zas tan awiała s ię n ad p rzy s zło ś cią. Nie b y ła p ierws zą n aiwn ą, k tó ra mo g łab y s o b ie ro ić s en o ś lu b ie z k s ięciem z b ajk i. Patry cja b y ła realis tk ą. Trzeb a p o p ro s tu wy k o rzy s tać s wó j czas i wy cis n ąć z n ieg o , co n ajlep s ze. Alek s an d er b y ł n ie ty lk o zwalający m z n ó g p rzy s to jn iak iem. M iał g es t, a d o teg o p o trafił b y ć n ap rawd ę miły m facetem. Raz p rzemk n ęło jej n awet p rzez my ś l, że p rzy jemn ie b y ło b y s p ęd zać z n im czas , n awet g d y b y n ie miał ty lu zer n a k o n cie i n ie k u p o wał jej o d n iech cen ia ś liczn y ch d ro b iazg ó w. Ch o ć to ju ż mo że b y ła p rzes ad a, ch wilo we zamro czen ie. Będ ąc d u żą d ziewczy n k ą, s tarała s ię n ie mieć złu d zeń , że mo że liczy ć n a co ś p o ważn iejs zeg o . J ed n ak g d zieś n a s amy m d n ie s erca – b o wb rew p o zo ro m Patry cja miała s erce – tliło s ię malu tk ie, s u ro wo n ied o p u s zczan e d o g ło s u p rag n ien ie, b y Alek s an d er s tał s ię jej d łu g o falo wy m p ro jek tem… Dlateg o id ealn ie s ię zło ży ło , że ju ż k ilk a d o b ry ch mies ięcy temu Alek s an d er zas zy ł s ię n a wiejs k im zad u p iu . To w n atu raln y s p o s ó b elimin o wało k o n k u ren cję, k tó rej n ie b rak o wało w Wars zawie, g d zie Kro p iwn ick i b y ł s tale o to czo n y wian u s zk iem k o b iet, o d k tó ry ch n ie mó g ł s ię wręcz o p ęd zić. Nic d ziwn eg o . Tak i to war i ch o d zi lu zem? Co ś tak ieg o n ie wy s tęp u je w p rzy ro d zie. M ięd zy Patry cją a Alek s em zaczęło s ię tak , że w p rzeciwień s twie d o in n y ch p raco wn ik ó w, k tó rzy k o n tak to wali s ię z s zefem g łó wn ie telefo n iczn ie, p rzy jeżd żała d o n ieg o o s o b iś cie, żeb y o mó wić b ieżące s p rawy . Ch o ciaż n a s tarcie wcale n ie b y ła p ewn a, czy d o p n ie s weg o , w s u mie n iewiele czas u zab rało jej zaciąg n ięcie g o d o łó żk a. Teraz też d o n ieg o p rzy jeżd żała, z tą is to tn ą ró żn icą, że zo s tawała zwy k le n a k ilk a d n i, częs to p o łączo n y ch z week en d em. Od s ep aro wan ie Alek s a o d p o k u s n ie
u ś p iło jed n ak jej czu jn o ś ci. By ła n a to zb y t zap rawio n ą w b o ju zawo d n iczk ą. Od razu wy łap y wała n iep o k o jące s y g n ały . Tak właś n ie d ziałała. Zażeg n ać n ieb ezp ieczeń s two , zan im n a d o b re s ię p o jawi. Kied y p ewn eg o d n ia Alek s an d er rzu cił o d n iech cen ia, żeb y ty m razem n ie p rzy jeżd żała n a week en d , n ic n ie p o wied ziała. Za to zjawiła s ię z s ameg o ran a w p o n ied ziałek z teczk ą p ełn ą materiałó w d o o mó wien ia. I o d razu wied ziała, co jes t n ie tak . Zu p ełn ie n ie p o d o b ało jej s ię p o jawien ie s ię w d o mu Kro p iwn ick ieg o tej małej wieś n iary . Z n iejas n y ch d la Pati p rzy czy n Alek s zaczął z tą d ziewczy n ą s p ęd zać czas , zn ik ając w tej s wo jej b ib lio tece p ełn ej k o mp letn ie zb ęd n ej z jej p u n k tu wid zen ia, a k o s ztu jącej n iewiary g o d n e g ó ry p ien ięd zy , ś mierd zącej s tęch lizn ą mak u latu ry . Nie s ły s zała, żeb y s tare k s iążk i b y ły o b ecn ie u zn awan e za liczącą s ię lo k atę k ap itału . Każd y ma jak ieg o ś b zik a, jas n e. On a jes t to leran cy jn a i wcale jej to n ie p rzes zk ad za, z jed n y m mały m zas trzeżen iem: p ó k i p o zo s taje n ies zk o d liwe. Sk ąd o n ją w o g ó le wy trzas n ął? To b y ła jak aś p iąta lig a, o ile tak a w o g ó le is tn ieje. Z tą jej p ry mity wn ą u ro d ą ś wietn ie n ad awałab y s ię d o p racy , d ajmy n a to , w miejs co wy m b arze, d la lo k aln y ch b y walcó w b y łab y w s am raz. Ale p o co zatru d n ił ją Alek s an d er, teg o Pati za n ic n ie b y ła w s tan ie zro zu mieć. Ta twarz n ietk n ięta mak ijażem, jak b y n ie zo s tał o n wy my ś lo n y właś n ie p o to , żeb y p o p rawiać wy g ląd . Kłak i b rwi, k tó re n ie zazn ały reg u lacji – h alo , czy my ży jemy w ś red n io wieczu !? J ej wło s y – jed en wielk i b ałag an . Każd y k ęd zio r w in n ą s tro n ę, zero jak iejk o lwiek fo rmy . Gd y b y Patry cja b y ła d o b rą cio cią, o d razy p o leciłab y jej p o rząd n ą o d ży wk ę n a p u s zen ie. Ta d ziewczy n a n ie miała w s o b ie an i p o ło wy p ro mila czeg o k o lwiek , co p rzy p o min ało b y ch o ćb y ś lad s ty lu . Patry cja n ie zd ziwiłab y s ię, g d y b y p an n a n ie d ep ilo wała n ó g , w tej p ip id ó wce to p ewn ie n awy k n ie d o k o ń ca jes zcze o b o wiązu jący . A ju ż o to , że n ie d ep ilo wała cip k i, mo g łab y s ię zało ży ć w ciemn o . Zres ztą mn iejs za z ty m, k lu czo we b y ło to , żeb y Alek s an d er n ie miał o k azji s ię o ty m p rzek o n ać. „Sp o k o , Patk a – k laro wała s o b ie w d u ch u – to ty lk o wrzó d n a ty łk u , n ie z tak imi d awałaś s o b ie rad ę”. M o g ła s ię ju ż p o ch walić s p ławien iem z p o la wid zen ia Alek s a s ezo n o wo p o p u larn ej s erialo wej ak to reczk i, k tó ra n ag le o d k ry ła w s o b ie p as ję d o k o n i i s tała s ię zap alo n ą b y walczy n ią s tad n in y w M arad k ach . Nie b y ło to s zczeg ó ln ie tru d n e, więc co d o p iero tak ie n ic jak ta ws io wa p rzy b łęd a. Wy s tarczy d ziałać s p o k o jn ie, acz zd ecy d o wan ie. Najważn iejs ze n a p o czątek to o d ciąg n ąć g o o d d o mu . M u s i p o czu ć, że atrak cje s ą g d zie in d ziej. Wy s tu k ała ad res WWW n a s wo im malu tk im i zg rab n iu tk im iPad zie. Najwy żs zy czas n a ich p ierws zą eg zo ty czn ą
wy cieczk ę.
*
Ewa p atrzy ła n a Bartk a z czu ło ś cią i n iep o k o jem. J ak zwy k le ch wilę p o trwało , zan im ch ło p iec o d n alazł s ię w n o wy m o to czen iu . I zan im o to czen ie o d n alazło s ię w jeg o o b ecn o ś ci. Ale lo d y zo s tały ju ż p rzełaman e i Bartek b awił s ię w n ajlep s ze z k ilk u letn ią d ziewczy n k ą i jej n ieco s tars zy m b ratem n a s k werk u n ad J ezio rem M ag is track im, k tó re wb rew s wo jej s zu mn ej n azwie b y ło tak n ap rawd ę więk s zą s ad zawk ą. „Dzieci mają w s o b ie czas em zas k ak u jącą mąd ro ś ć” – p o my ś lała Ewa, p atrząc, jak d wó jk a ro d zeń s twa w n atu raln y s p o s ó b p rzy jmu je ro lę o p iek u n ó w wo b ec n o weg o k o leg i, k tó ry wy g ląd a i ru s za s ię in aczej n iż o n i, z p ewn ą n iep o rad n o ś cią. By li w M rąg o wie o d wczes n eg o ran a. Ewa p o ży czy ła o d Sy lwii s amo ch ó d , więc b ez p ro b lemu d o tarła n a n ag ran ie p o ran n ej au d y cji w lo k aln y m rad iu . Ak cja zb ieran ia p ien ięd zy n a leczen ie Bartk a ro zk ręcała s ię z k ażd y m d n iem. Po ty m jak d zięk i wy d atn ej p o mo cy Sy lwii razem z Han k ą i M ań k ą o b lep iły całą Wężó wk ę wraz z p rzy leg ło ś ciami p lak atami i zas y p ały u lo tk ami z ap elem o p o mo c d la b rata, wiad o mo ś ć o ro d zin ie zb ierającej fu n d u s ze n a rato wan ie ch o reg o n a rzad k ą ch o ro b ę d zieck a ro zes zła s ię tak że p o d als zej o k o licy . M ieli d o d y s p o zy cji k o n to , n a k tó re k ażd y mó g ł co ś wp łacić. Fu n d acja p o leco n a p rzez p ro b o s zcza z p arafii w Wężó wce n ag le s ię n imi zain teres o wała, ale o s tateczn ie wy b rali p rzy s zp italn ą, zas u g ero wan ą p rzez d o k to ra M ad ejs k ieg o . Bartek s tał s ię jej p o d o p ieczn y m, a Ewa o d czu ła o g ro mn ą u lg ę, wid ząc, jak s p rawn ie p racu jące tam p an ie p o ru s zają s ię w g ąs zczu p rzep is ó w i reg u lacji związan y ch z leczen iem n ies tan d ard o wy m. Teraz wy s tarczy ło ju ż ty lk o … u zb ierać p ó łto ra milio n a. Ta ab s trak cy jn a k wo ta, b ęd ąca ich celem, n ie zmn iejs zy ła s ię an i tro ch ę o d czas u , g d y d o wied zieli s ię o n o wej terap ii, p ien iąd ze n ie s p ad ły im też n ag le z n ieb a. M imo to Ewie u ro s ły s k rzy d ła. Po czu ła w s o b ie mo c d ającą o d wag ę s ięg an ia p o n ieo s iąg aln e. Stan k o n ta ró s ł w temp ie żó łwia mo zo ln ie p o k o n u jąceg o s tro me wzn ies ien ie, ale ró s ł. Nie b y ły to o s załamiające k wo ty : d wad zieś cia, czas em n awet p ięć zło ty ch , ale Ewa ty m b ard ziej n ie p o trafiła p o ws trzy mać wzru s zen ia, my ś ląc o an o n imo wy ch d arczy ń cach , k tó rzy zap ewn e s ami n iewiele mieli, a p o s tan o wili p o d zielić s ię z n imi. To b y ło b u d u jące. Bu d u jąca b y ła też ś wiad o mo ś ć, że ma s ię wo k ó ł s ieb ie lu d zi, n a
k tó ry ch mo żn a liczy ć. Sy lwia b y ła n ieo cen io n a. M iała p rzecież mn ó s two włas n y ch k ło p o tó w, a p o ś więcała cały s wó j wo ln y czas p o mo cy Och n ik o m. Do k to r M ad ejs k i, ich an io ł s tró ż… Dzięk i n iemu Ewa n ie p o zwalała s o b ie n a ch wile zwątp ien ia i my ś len ie, że p o ry wa s ię n a wy zwan ie s k azan e n a p o rażk ę. M u s iało s ię u d ać, i ju ż! M ło d a d zien n ik ark a z mrąg o ws k iej ro zg ło ś n i zg ło s iła s ię s ama i zap ro s iła Och n ik ó w d o p ro g ramu . Do mo wa n arad a zak o ń czy ła s ię zg o d n ą k o n k lu zją, że to Ewa p o win n a iś ć, b o z całej ro d zin y o n a jed n a n ad awała s ię d o wy s tęp ó w w rad iu . Ewa n ie miała n ic p rzeciwk o temu , ty m b ard ziej k ied y co ś s o b ie u ś wiad o miła: n ag ran ie b y ło w ś ro d ę, a rad io mieś ciło s ię p rzy Sp acero wej. Z n iech cący p o d s łu ch an ej ro zmo wy (Ewa zarzek ałab y s ię n a ws zy s tk ie ś więto ś ci, że tak właś n ie b y ło ) wied ziała, że teg o s ameg o d n ia Alek s an d er ma p rzed p o łu d n iem s p o tk an ie w Starej Ch acie p rzy Wars zaws k iej, a więc n ied alek o , p o d ru g iej s tro n ie J ezio ra M ag is track ieg o . Nie to , żeb y wy s tęp w rad iu n ie b y ł ważn y , n ic p o d o b n eg o . Po p ro s tu tak ie n ies p o d ziewan e s p o tk an ie w in n y ch n iż zwy k le o k o liczn o ś ciach , p o za jeg o d o mem, w k tó ry m wid y wali s ię s łu żb o wo , n a p ewn o n ik o mu n ie zas zk o d zi. Zu p ełn ie p rzy p ad k o wo wło ży ła właś n ie teg o d n ia u lu b io n ą s u k ien k ę, tę o d mamy , w n ieb ies k ie k wiatk i, n ib y n iewin n ą i d ziewczęcą, a jed n ak zmy ś ln ie p o d k reś lającą fig u rę tam g d zie trzeb a. Zaws ze k ied y ją wk ład ała, czu ła s ię p ewn iej, b o zd awała s o b ie s p rawę, że p rzy ciąg a w n iej męs k ie s p o jrzen ia. Ran o u my ła wło s y i zo s tawiła, b y wy s ch ły n a s ło ń cu . Po tak im „zab ieg u ” ro b iły s ię jej n atu raln e fale two rzące b u rzę lo k ó w wo k ó ł g ło wy – efek t n ie d o u zy s k an ia za p o mo cą k o s mety k ó w i p rzy n awet n ajwięk s zy m k u n s zcie fry zjera. M iejs ce, w k tó ry m b awiły s ię d zieci, b y ło d o b rze wid o czn e z u licy . Po win ien ich zau waży ć. On a też n ie miała p rawa g o s tąd p rzeg ap ić. J ed n ak d la p ewn o ś ci u s iad ła n a ławce s taran n ie wy b ran ej jak o p u n k t o b s erwacy jn y – wid ziała s tąd zaró wn o p lac zab aw, jak i wejś cie d o res tau racji. Sp o jrzała n a zeg arek . Zg o d n ie z jej p o d s łu ch an ą wied zą s p o tk an ie trwało ju ż p rawie o d g o d zin y . Rzu t o k a n a Bartk a – n a s zczęś cie n ie o k azy wał zmęczen ia, a u k ład an ie k o p czy k a z zeb ran y ch d o o k o ła p aty k ó w, ziemi i in n y ch zn alezio n y ch w trawie d ro b iazg ó w wy d awało s ię czy n n o ś cią p o ch łan iającą g o b ez res zty . J es t! W d rzwiach res tau racji p o jawił s ię Alek s an d er, a Ewie s erce p o d s k o czy ło d o g ard ła – s k u b an y , wy g ląd ał o b łęd n ie. Ob co wan ie z k imś tak b ezws ty d n ie atrak cy jn y m b y ło d la n iej zu p ełn ie n o wy m d o ś wiad czen iem, w k tó ry m – mu s iała p rzy zn ać – łatwo b y ło s ię p o g u b ić. Ta jeg o n iewy mu s zo n a s p o rto wa eleg an cja, s wo b o d a w n o s zen iu ty ch ws zy s tk ich s ty lo wy ch ciu ch ó w, k tó re wy d awały s ię d la
n ieg o s two rzo n e. Wb rew p o zo ro m w d ro g ich rzeczach n ie zaws ze wy g ląd a s ię d o b rze. Patrząc n a Alek s an d ra, n awet n ie my ś lało s ię o ty m, że jes t u b ran y d ro g o . Wy g ląd ał p o p ro s tu ś wietn ie, a co n ajważn iejs ze, to n ie u b ran ie b y ło n a p ierws zy m p lan ie, s tan o wiło jed y n ie d o d atek d o n o s zącej je o s o b y . Do d atek , k tó ry jes t n ajo d p o wied n iejs zy m mo żliwy m tłem d la ch ary zmy Alek s an d ra. Wid ać b y ło , że mężczy zn a wy ch o d zący z n im z lo k alu n ie n ależał d o wy jątk ó w i tak że b y ł p o d wrażen iem ro zmó wcy . Ewa mo g ła b ez p u d ła s twierd zić, że to miejs co wy . Kied y s ię żeg n ali, k o n tras t międ zy n imi b y ł wręcz k ary k atu raln y . Facet, k tó ry p o raz en ty k łan iał s ię Alek s an d ro wi, p rzy p o min ał łas ząceg o s ię k u n d elk a. Kro p iwn ick i, jak zaws ze s tu p ro cen to wy d żen telmen , n ie o k azy wał, że jes t ś wiad o my ty ch d y s p ro p o rcji, trak tu jąc p o d s k ak u jąceg o p ies k a – n a o k o mó g ł to b y ć lo k aln y u rzęd as – jak ró wn eg o s o b ie. Rejes tru jąc to
ws zy s tk o
mimo ch o d em, u my s ł Ewy
jed n o cześ n ie ro zwijał
p ręd k o ś ć jak b o lid n a to rze wy ś cig o wy m. Co teraz? Oczy wiś cie b y ło b y lep iej, ab y to o n ją zau waży ł, a o n a mo g ła u d ać n iezwy k le zas k o czo n ą: „Co za zb ieg o k o liczn o ś ci, n ie d o wiary !”. Ale co , jeś li jed n ak n ie zau waży ? Ewa n ie mo g ła p rzecież p o zwo lić, żeb y Alek s p o p ro s tu o d jech ał, a s zan s a n a s p o tk an ie p rzep ad ła. Kro p iwn ick i s zed ł u licą w ich k ieru n k u . „Nie p atrz w jeg o s tro n ę!” – u p o mn iała s ię, k o mb in u jąc g o rączk o wo , jak jed n o cześ n ie d y s k retn ie ś led zić ro zwó j s y tu acji, tak b y n ie s tracić g o z o czu . – Ewa? – u s ły s zała jeg o g ło s . „Yes! Ud ało s ię!” Od wró ciła s ię w jeg o s tro n ę i (jak wiele wy s iłk u p o trzeb a, b y s p rawić wrażen ie, że zap lan o wan a reak cja jes t s tu p ro cen to wo n atu raln a i ze ws zech miar s p o n tan iczn a) p rzy b rała d o s k o n ale zas k o czo n y wy raz twarzy , k tó ry p o o d p o wied n io wy ważo n y m u łamk u s ek u n d y zamien ił s ię w rad o ś ć n a jeg o wid o k . Tej n ie mu s iała, rzecz jas n a, u d awać. Z zad o wo len iem o d n o to wała s p o jrzen ie, jak im ją o mió tł. By ł w n im ś lad zas k o czen ia i wy czu ła, że jes t to ten jeg o ro d zaj, k tó ry d ziałał n a jej k o rzy ś ć. J ak b y zo b aczy ł ją p o raz p ierws zy w n o wy m ś wietle. Zd aje s ię, że in tu icja p o d p o wied ziała jej właś ciwą d ro g ę. Po za ś cian ami b ib lio tek i n ie b y ła ju ż ty lk o s p ecjalis tk ą o d k o n s erwacji jeg o k s iążek . Czy li k imś , k o g o mo żn a cen ić, z k im s ię ro zmawia n a fach o we tematy , ale o k im n ie my ś li s ię w tak i s p o s ó b , w jak i ch ciałab y , żeb y my ś lał… Po zb y wając s ię teg o k o mp letn ie wy zu teg o z ro man ty zmu k o n tek s tu , mo g ła b y ć p o p ro s tu k o b ietą. Kied y tak n a n ią p atrzy ł, czu ła s ię n ią w s tu p ro cen tach .
– A to jes t właś n ie Bartek – Ewa p rzed s tawiła b rata, k ied y ju ż wy mien ili zd ziwien ia i wy jaś n ien ia: „No p o p atrz, co za zb ieg o k o liczn o ś ci, s k ąd s ię tu wziąłeś ?”. Ws p o min ała ju ż k ied y ś Alek s an d ro wi o n im i jeg o p ro b lemach . – Czo łem! – Alek s u ś miech n ął s ię i p o mach ał d o ch ło p ca. Ten , zaciek awio n y n o wą o s o b ą, p o d b ieg ł d o n ich s wo im k o ły s zący m s ię k ro k iem i z p ełn y m imp etem p rzy p ad ł d o k o lan Alek s an d ra. Zd aje s ię, że o s tatn io s tał s ię to jeg o u lu b io n y s p o s ó b o k azy wan ia emo cji. – O, b racie, mas z k rzep ę! – Alek s an d er aż mu s iał s ię co fn ąć i mało b rak o wało , a s traciłb y ró wn o wag ę, z tak ą s iłą ch ło p iec n ap arł n a n ieg o . – Bartu ś , ty to u mies z s ię p o k azać z n ajlep s zej s tro n y n o wy m zn ajo my m. – Ewa n ie mo g ła p o ws trzy mać ś miech u , b o wy g ląd ało to k o miczn ie. Ch ło p iec o b rzu cił b ad awczy m s p o jrzen iem n ajp ierw ją, n as tęp n ie jeg o – i też wy b u ch n ął ś miech em. – Wracacie d o Wężó wk i? Po d wieźć was ? – s p y tał Alek s . – Po ży czy łam s amo ch ó d , więc d zięk i. Ale… mam in n ą p ro p o zy cję. Zap ras zamy cię n a wy cieczk ę. Do Ek o marin y . Alek s an d er u n ió s ł p y tająco b rwi. – Lo k aln a atrak cja. Wid zę, że mas z jes zcze b rak i d o u zu p ełn ien ia. Bartek u wielb ia s ię tam b awić. Po twierd zen iem jej s łó w b y ły o k rzy k i Bartk a: „M arin a, marin a!”. Alek s an d er rzu cił o k iem n a zeg arek . – M u s imy u czcić n as z p ierws zy wy s tęp w rad iu . Będ zie n am b ard zo miło , jeś li d o trzy mas z n am to warzy s twa – Ewa n ie o d p u s zczała. – W tak im razie rzeczy wiś cie jes t co ś więto wać – o rzek ł Alek s an d er z u ś miech em, a Ewa wy k o n ała, n a s zczęś cie ty lk o w d u ch u , tan iec rad o ś ci. W d ro d ze d o s amo ch o d u , p o rwan a falą en tu zjazmu p o ty m s u k ces ie, rzu ciła: – M o żemy też co ś zjeś ć p o d ro d ze… A n ie, ty p rzecież ju ż jad łeś . Alek s an d er s p o jrzał zd ziwio n y , a o n a u g ry zła s ię w języ k . „Ch o lera, d o M aty Hari jes zcze tro ch ę mi b rak u je, zaraz s ię zd emas k u ję… ” – p o my ś lała i d o rzu ciła p ręd k o : – To zn aczy p ewn ie ju ż jes teś p o o b ied zie, s k o ro b y łeś n a s p o tk an iu . Alek s k iwn ął g ło wą i – miała tak ą n ad zieję – p rzes zed ł d o p o rząd k u d zien n eg o n ad jej n ieo s tro żn o ś cią. Ek o marin a o b ejmo wała n ie ty lk o n iewielk ą p rzy s tań , ale p rzed e ws zy s tk im d o b rze wy p o s ażo n e ro zleg łe teren y zab aw d la d zieci. By ł to więc raj d la malu ch ó w,
s k ład ający s ię z p lacó w zab aw, p ark u lin o weg o i k ilk u b o is k ; ro d zice zres ztą lu b ili to miejs ce tak s amo jak ich p o ciech y – n o wa miejs k a in wes ty cja zap ewn iała im ch wile u p rag n io n eg o wy p o czy n k u . Plan Ewy n ie b y ł, p rawd ę mó wiąc, zb y t wy rafin o wan y . Bartek miał s ię zająć ek o atrak cjami, co s two rzy ło b y zn ak o mitą p rzes trzeń d la n ies k ręp o wan ej d o mo wy m o to czen iem k o n wers acji ich d wo jg a. Ko n wers acja ta p o win n a u zmy s ło wić Alek s an d ro wi p rzed e ws zy s tk im, z jak ciek awą, b ły s k o tliwą, in try g u jącą i g o d n ą zain teres o wan ia – i to n ie ty lk o n a p o lu n au k o wy m, ale p o d k ażd y m wzg lęd em – o s o b ą ma d o czy n ien ia. Ewa d łu g o my ś lała o o d k ry ty ch w jeg o s zu flad zie s ek retach . Właś ciwie ciężk o jej b y ło s k u p ić s ię n a czy mś in n y m. Ciek awo ś ć p o p ro s tu ją zjad ała. Walczy ły w n iej d wa u czu cia. Prag n ęła d o wied zieć s ię o Alek s ie ws zy s tk ieg o , a k ied y w d o d atk u p rzek o n ała s ię, że jes t s ię czeg o d o wiad y wać, n ie p o trafiła p rzejś ć n ad ty m d o p o rząd k u d zien n eg o . Ale p o jawiło s ię też in n e u czu cie. Zazd ro ś ć. Nie miała d o n iej, rzecz jas n a, żad n eg o p rawa, ale có ż mo g ła n a to p o rad zić – p o p ro s tu ją czu ła. Czu ła, jak b y s zp ik u lec wwiercał s ię w jej b rzu ch , k ied y my ś lała o ład n ej b lo n d y n ce ze zd jęć, k tó ra n ajwy raźn iej b y ła ważn ą częś cią jeg o ży cia. Rzu t o k a n a zd jęcia wy s tarczy ł, żeb y o d czy tać s iln ą więź, jak a mu s iała ich łączy ć. Co s ię s tało ? Gd zie o n a teraz jes t? Gd zie s ą d zieci? J ak to mo żliwe, że p rzez ty le czas u , k ied y p rzeb y wa w jeg o p o b liżu , n ic n ie zd rad ziło ich is tn ien ia? Nie mo g ła s ię o d teg o u wo ln ić. Ale n a s zczęś cie miała n a ty le ro zu mu , b y p o wś ciąg n ąć s wo je wś cib s two i zmu s ić s ię d o mo żliwie trzeźweg o o g ląd u s y tu acji i zas tan o wien ia s ię, jak to ro zeg rać. Na razie n ie miała p o my s łu , jak wy d o b y ć z Alek s an d ra wied zę o in try g u jący ch s zczeg ó łach jeg o p rzes zło ś ci. „Co n ag le, to p o d iab le. Nie mo g ę zro b ić fałs zy weg o k ro k u ” – zd ecy d o wała. Lep iej p o czek ać n a d o g o d n ą o k azję. Dy s p o n u je w k o ń cu tajn ą b ro n ią: wied zą p o zy s k an ą w p o k ątn y s p o s ó b , ale – jak wiad o mo – wied za to wład za. Z k o lei zd rad zen ie s ię z n ią w n ieo s tro żn y s p o s ó b mo g ło b y ws zy s tk o zep s u ć. „M u s zę wziąć n a ws trzy man ie, tak b ęd zie lep iej” – u zn ała więc Ewa i u zg o d n iła s ama ze s o b ą p rio ry tet s p o tk an ia: ro zto czy ć czar d zięk i in telig en tn ej i s k rzącej s ię h u mo rem ro zmo wie, b ez k s iążek , mik ro b ó w i p leś n i. J ed n ak s p rawy p o to czy ły s ię in n y m to rem. Bartek n ie u wzg lęd n ił jej zamierzeń w s wo im p lan ie i – n ie p rzewid u jąc s p rzeciwu – p o p ro s tu wciąg n ął ich d o zab awy . M u s ieli więc razem z n im p rzejś ć ś cieżk ę lin o wy ch atrak cji, p o mag ając ch ło p cu zaliczać k o lejn e triu mfy wd rap y wan ia s ię n a wy s o k o ś ci. Po jak ich ś trzech k wad ran s ach s zaleń s tw Ewa złap ała s ię n a ty m, że całk iem zap o mn iała o k alk u lacjach
związan y ch z Alek s an d rem i p o p ro s tu ś wietn ie s ię b awi. Nie b y ła w ty m zres ztą o d o s o b n io n a – czy s ta rad o ś ć, jak ą Bartek czerp ał z p o k o n y wan ia p rzes zk ó d i an g ażo wan ia w zab awę s wo ich to warzy s zy , b y ła zaraźliwa. Z u ś miech em n a twarzy Ewa o b s erwo wała, jak Alek s an d er p ro wo k u je małeg o d o wariack ich , k o ń czący ch s ię ch ó raln y mi wy b u ch ami ś miech u g o n itw międ zy lin o wy mi lian ami. J ej s zef p o czu ł s ię w tej s y tu acji jak ry b a w wo d zie. Pierws zy raz wid ziała g o tak b eztro s k ieg o . Zd ała s o b ie s p rawę, że w tej ch wili Alek s jes t p o zb awio n y o ręża s wo ich n atu raln y ch atry b u tó w: o g ro mn eg o d o mu , lu d zi, z k tó ry mi łączą g o s p rawy zawo d o we, o raz in n y ch p rzejawó w włas n y ch wielk ich i p o ważn y ch b izn es ó w. Zas k ak u jąca – i p rzy jemn ie ro zg rzewająca s erce Ewy – b y ła o b s erwacja, że n ie u jmo wało mu to an i tro ch ę u ro k u , raczej o d wro tn ie: Alek s an d er au naturel ro b ił n a n iej jes zcze więk s ze wrażen ie. Bez ty ch ws zy s tk ich o n ieś mielający ch d o d atk ó w b y ł p o p ro s tu ś wietn y m facetem, a d o s k o n ały k o n tak t, jak i złap ał z jej b ratem, wiele o n im mó wił. – Ewa, p atrz, g d zie jes tem! – zawo łał Bartek i p o mach ał d o n iej ze ś ro d k a lin o wej k o n s tru k cji ro zp iętej n a metalo wy m s zk ielecie p rzy p o min ający m tro ch ę p ająk a n a p ałąk o waty ch n o g ach . Od mach ała mu ro zp ro mien io n a. J u ż d awn o n ie wid ziała g o tak s zczęś liweg o . – Patrząc n a n ieg o , mo żn a p o my ś leć, że jes t zwy k ły m, zd ro wy m d zieciak iem – zau waży ł Alek s an d er, k ied y d o n ich d o łączy ła. Rzeczy wiś cie, zd awało s ię, że teg o d n ia Bartek n iemal p o k o n ał o g ran iczen ia wy n ik ające z ch o ro b y . Ewa wied ziała jed n ak , że ch o ć w tej ch wili jes t cu d o wn ie, p ręd zej czy p ó źn iej b ó l wró ci i zmąci tę s ielan k ę. – Gd y b y tak mo g ło b y ć zaws ze, b y łab y m n ajs zczęś liws za n a ś wiecie – o d p arła, my ś ląc o rzeczy wis to ś ci, w k tó rej mo g ło b y s ię to ziś cić: g d y b y Bartek mó g ł p o d jąć leczen ie. – J es t n ies amo wity . M a ty le en erg ii, że mó g łb y o b s łu ży ć całą elek tro wn ię. – Alek s an d er s p o jrzał n a n ią. – Ewa, d zięk i za to p o p o łu d n ie. Dawn o tak n ie o d p o cząłem. – Nap rawd ę? – Ewa s ię ro ześ miała. – M iałam wrażen ie, że raczej d o s tałeś p o rząd n y wy cis k . – No tak , n iełatwo za Bartk iem n ad ąży ć. – Alek s też s ię u ś miech n ął. – Ale g ło wę mam p rzewietrzo n ą za ws zy s tk ie czas y . A o to tru d n iej n iż o złap an ie zad y s zk i. – W tak im razie jes teś my d o d y s p o zy cji. Sean s e relak s acy jn e n a ży czen ie. Do s to s o wu jemy s ię d o in d y wid u aln y ch p o trzeb k lien tó w. Do b ra o ferta, p an ie p rezes ie?
– Ku p u ję, za k ażd ą cen ę – zd ąży ł o d p o wied zieć Alek s an d er n a s ek u n d ę p rzed ty m, jak Bartu ś zes k o czy ł p ro s to n a n ieg o . Kied y Alek s p o d trzy mał g o d la złap an ia ró wn o wag i, ch ło p iec wtu lił s ię w n ieg o z całej s iły . Do k atalo g u ro zliczn y ch zalet s wo jeg o s zefa Ewa mu s iała więc d o p is ać k o lejn ą: zd o b y cie s erca Bartk a. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 9
W k o ś ciele czu ć b y ło my s zami. „J ak to jes t… – zas tan awiała s ię Han k a, k lęcząc w ławce i p atrząc n a o łtarz. – J ak to jes t, że w in n y ch k o ś cio łach p ach n ie k ad zid łem, d y mem ś wiec, wilg o tn y mi mu rami, a u n as my s zami… ” Na d zis iejs zej ms zy n ie b y ło k azan ia. Ks iąd z M ich ał, wik ary w tu tejs zej p arafii o d p rawiający zazwy czaj ms ze w ty g o d n iu , częs to tak ro b ił – o d razu p o Ewan g elii p rzech o d ził d alej, jak b y u zn awał, że p arafian ie s ami ws zy s tk o zin terp retu ją. A właś ciwie p arafian k i. Bo wś ró d zas iad ający ch w k o ś cieln y ch ławach w d n i p o ws zed n ie n ie b y ło p rawie n ig d y mężczy zn . Han k a p ró b o wała k ied y ś p o d czas s p o tk an ia g ru p y o azo wej zwró cić n a to u wag ę k s ięd za, mó wiąc, że mo że n ależało b y jak o ś zach ęcić p an ó w d o u czes tn ictwa we ms zy , ale ten p o wied ział jak b y zrezy g n o wan y : „Han iu , d zieck o , mu s is z zro zu mieć, że facet to jes t facet. Ro d zin ę mu s i u trzy mać, p o ro b o cie w d o mu o d p o cząć. J a to ro zu miem, że ju ż n ie ma p o tem s iły iś ć d o k o ś cio ła”. Han k a wd ała s ię z n im w p o ważn ą d y s k u s ję, arg u men tu jąc, że n a jej o k o to raczej k o b ieta mo g łab y o d p o cząć p o cały m d n iu p racy w d o mu , k ied y u s łu g u je żło p iącemu p iws k o mężo wi i o b rab ia s wo je n iewd zięczn e b ach o ry , d la k tó ry ch g o tu je, p ierze i s p rząta, ale n ie trafiło to d o k s ięd za M ich ała, k tó ry ty lk o mach n ął ręk ą i p o wied ział g ło ś n o , tak żeb y ws zy s cy s ły s zeli: „Han k a, ty tak n ie g ad aj, n ie p leć mi tu b zd u r, b o s ię z cieb ie jak aś femin is tk a zro b i i b ęd ziemy mieli k ło p o t”. Po czy m zap ro s ił ws zy s tk ich d o ws p ó ln ej mo d litwy . Teg o d n ia n a ms zy zn ó w d ziewięćd zies iąt p ro cen t u czes tn ik ó w s tan o wiły k o b iety . J ed y n y m mężczy zn ą, o p ró cz k s ięd za, d wó ch min is tran tó w i Pan a Bo g a, b y ł Pio trek Pilich o ws k i, s zef p arafialn eg o ch ó rk u mło d zieżo weg o , zap alo n y g itarzy s ta, p o s iad acz miłeg o b ary to n u . J eg o ro d zice p ro wad zili małą p iek arn ię w Wap lewie i liczy li n a to , że ich s y n p rzejmie wk ró tce in teres . J ed n ak Pio trek mimo d wu d zies tk i n a k ark u n ie p alił s ię d o ciężk iej p racy w ro d zin n y m b izn es ie. J ak czas em mó wił: wciąż s zu k ał s ieb ie. J eg o g łó wn y m zajęciem b y ło więc tak n ap rawd ę g ran ie n a
g itarze w k o ś ciele i jeżd żen ie co ro k u n a Wo o d s to ck , g d zie w ramach Przy s tan k u J ezu s zajmo wał s ię ewan g elizacją. W u b ieg ły m ro k u p o zn ał tam Kas ię ze Szczy tn a, ek o lo żk ę i weg an k ę związan ą z ru ch em Hare Kris zn a, k tó ra p o d wp ły wem Pio tra n awró ciła s ię, o b cięła d red y , a k ied y p rzy jech ała d o n ieg o w o d wied zin y , s k u s iła s ię n awet n a s ły n n y ro s ó ł jeg o mamy . Nied łu g o p o tem o g ło s zo n o zaręczy n y . Nie wy zn aczy li jes zcze d aty ś lu b u , b o Kas ia mu s iała n ajp ierw s k o ń czy ć s zk o łę p o licealn ą w Szczy tn ie; zo s tał jej jes zcze ro k . Na razie więc ich miło ś ć b y ła związk iem n a o d leg ło ś ć. I to b y ło jed y n e p o cies zen ie d la Han i, n a k tó rą wieś ć o s zalo n ej Kaś ce s p ad ła jak g ro m z jas n eg o n ieb a. „Przecież to n ie tak miało b y ć” – my ś lała, p łacząc n ieraz w p o d u s zk ę p o s p o tk an iach o azo wy ch , n a k tó ry ch Pio trek o p o wiad ał o d arze miło ś ci. Han k a k o ch ała s ię w n im miło ś cią ab s o lu tn ie b ezn ad ziejn ą, i to o d d łu żs zeg o czas u . A im b ard ziej ch ło p ak b y ł n ied o s tęp n y , ty m mo cn iej ch ciała g o mieć ty lk o d la s ieb ie. Teraz p atrzy ła n a n ieg o k ątem o k a ze s wo jej ławk i, jak mo d lił s ię w s k u p ien iu . J eg o d łu g ie b rązo we lo k i o p ad ały n a p lecy w n ieład zie. M iał n a s o b ie zn o s zo n y s zary T-s h irt, tak i, d o k tó reg o aż ch ciało s ię p rzy tu lić. Przeg u b y jeg o rąk o zd o b io n e b y ły ró żn y mi rzemy k ami i k o lo ro wy mi p lecio n k ami, a n a p rzed ramien iu miał wy tatu o wan ą ry b ę – s y mb o l ch rześ cijań s twa. Ch ciało jej s ię p łak ać. Bo ws zy s tk o b y ło n ie tak . Na co d zień s wó j b ezg ran iczn y s mu tek Han ia u k ry wała p o d mas k ą tward ej, p y s k atej d ziewczy n y , k tó ra jak taran id zie p rzed s ieb ie, n ie p atrząc n a b o k i. W g łęb i s erca jed n ak p o trzeb o wała, żeb y k to ś ją mo cn o p rzy tu lił, tak jak zaws ze ro b iła mama – o n a jed n a n ie d awała s ię zwieś ć p o zo ro m i p o d tą h ard ą s k o ru p ą wy czu wała b ezb ro n n e s erce małej d ziewczy n k i. Teraz zaś , k ied y mamy zab rak ło , ju ż n ik t n ie p o trafił tak s p o jrzeć n a Han k ę, p rzez co jes zcze b ard ziej u s zty wn iała s ię w n iep rzejed n an ej p o zie „ja k o n tra res zta ś wiata”. Ch o ć wcale n ie b y ło jej z ty m łatwo . Po wró t Ewy d o d o mu też b y ł d la n iej k ło p o tem. Nie p o trafiła zn aleźć ws p ó ln eg o języ k a z s io s trą, k ied y ś p rzecież tak jej b lis k ą. Gd y Ewa wy jech ała d o Ols zty n a, Han k a p o czu ła s ię, jak b y s tars za s io s tra ją zd rad ziła. M iały p rzed tem ws p ó ln y ś wiat. Ewa b y ła d la n iej wzo rem i p rzep u s tk ą d o ś wiata d o ro s ły ch . I n ag le s zas t-p ras t – zn ik n ęła. Co raz rzad ziej p rzy jeżd żała d o d o mu , a mama zaws ze ją tłu maczy ła, mó wiąc o n awale p racy i o b o wiązk ach , jed n ak Han k a n ie ch ciała teg o s łu ch ać. Nag ły p o wró t s io s try i jej rezy g n acja ze s tażu zn ó w zab u rzy ły jak o ś ju ż u p o rząd k o wan y ś wiat d ziewczy n y . Od k ąd zaś Ewa zaczęła p racę d la teg o milio n era, Han k a n iemal s zu k ała o k azji d o awan tu r, n ie p o trafiła s o b ie
b o wiem zu p ełn ie u ło ży ć w g ło wie teg o , co s ię d ziało . I b ard zo b ała s ię o s io s trę. Sama n ie wied ziała czemu . Po s k o ń czo n ej ms zy ws zy s cy o azo wicze zeb rali s ię w zak ry s tii. Pio trek zarząd zał ch ó rem, ro zd awał im s ło wa p ieś n i, n ad k tó ry mi mieli teraz p raco wać. Han k a wzięła s wó j eg zemp larz, n ie p atrząc Pio tro wi w o czy , co n aty ch mias t zwró ciło jeg o u wag ę. – Han k a, co jes t? Dziewczy n a u d ała, że n ie s ły s zy . Nie miała teg o d n ia s iły n a s łu ch an ie jeg o mąd ro ś ci, w k tó re zaws ze wk ład ał jak ieś s ło wa o Kas i. Pio trek ty lk o wzru s zy ł ramio n ami i p o d n o s ząc w g ó rę p lik k artek , zap y tał: – Do b ra, k ażd y ma s wó j eg zemp larz? Ch wilę p ó źn iej u s tawili s ię n a s ch o d ach o łtarza, Pio trek p rzewies ił p rzez ramię g itarę i zaczął g rać p ierws ze tak ty . Zan u cił zwro tk ę. – Tak to leci – p o wied ział. – Załap aliś cie? Zaczęli ś p iewać, za p ierws zy m razem n ieco n iep ewn ie. Pio trek w p ewn ej ch wili p rzerwał p io s en k ę i zaczął ją ro zb ijać n a g ło s y . – A ten frag men t: „M y zap alimy zamias t lamp rad o s n e o g n ie n as zy ch s erc” – zan u cił wy s o k im g ło s em – Han k a, to d la cieb ie, p artia s o p ran u , p o twó rz ją ze mn ą. Han k a b y ła zu p ełn ie n ieo b ecn a. – Han k a? Piętn aś cie p ar o czu wp atry wało s ię w n ią ze zn iecierp liwien iem. – Co ? – Ock n ęła s ię. – No , ś p iewaj! – Przep ras zam, zamy ś liłam s ię – p rzy zn ała. – M o żes z p o wtó rzy ć? – Han k a! – g ło s Pio trk a zro b ił s ię n ag le s u ro wy . – Czy mo g łab y ś , z łas k i s wo jej, zejś ć n a ziemię ze s wo jeg o o b ło czk a i zas zczy cić n as o b ecn o ś cią? M amy mało czas u d o wy s tęp u , a ty s ię zach o wu jes z jak p rimad o n n a. Wies z, że n ik t o p ró cz cieb ie tej p artii n ie wy k o n a, a ja n ie mam czas u n a p ry watn e lek cje. Han ia p o czu ła, jak k rew o d p ły wa jej z twarzy w zimn ej fu rii. – Bez p rzes ad y – s y k n ęła. – Ch y b a ci k o ro n a z g ło wy n ie s p ad n ie, jak mi to jes zcze raz zaś p iewas z. – To b ie n ie s p ad n ie, jak s ię raz s k u p is z, g wiazd o . – Wies z, Pio trek , o d k ąd p ro wad zas z s ię z tą s ek ciarą, jes teś zu p ełn ie n ie d o wy trzy man ia – o d p aro wała Han k a. Wś ró d ch ó rzy s tó w p rzes zed ł p o mru k , k to ś zaś miał s ię cich o . Pio trek jak b y
d o s tał w twarz. – Nie mas z p rawa tak mó wić o Kas i – zap ro tes to wał. – Nie mas z p rawa mn ie p o u czać – o d b iła p iłeczk ę, p o czy m zes zła ze s ch o d k a i wzięła z ławk i s wo ją to rb ę. – Daj zn ać, jak ci min ie h u mo rek , mo że u d a n am s ię wted y p o p raco wać n ad p io s en k ą – p o wied ziała i wy s zła z k o ś cio ła.
*
Ewa p ęd ziła teraz d o p racy jak n a s k rzy d łach . Bad an ia, jak im o d k ilk u d n i p o d d awała s ied emn as to wieczn y b o g ato ilu s tro wan y s cen ami z Ewan g elii p s ałterz, s ame w s o b ie b y ły d la n iej źró d łem rad o ś ci. J ak d wa p lu s d wa jes t cztery , tak jas n e b y ło jed n ak , że o d d łu żs zeg o czas u jej k o n s erwato rs k ie p o s tęp y n ap ęd zało co ś więcej n iż ty lk o p ro fes jo n aln y zap ał. Sy tu acja w p o s iad ło ś ci Alek s an d ra właś ciwie n ie u leg ła zmian ie. Ewa wid y wała s ię z n im ze zmien n ą częs to tliwo ś cią – zd arzało s ię, że miał ch wilę n a d łu żs zą p o g awęd k ę, ale czas em mijali s ię ty lk o w p rzelo cie. M iała wrażen ie, że Patry cja s p ęd zała w d o mu co raz więcej czas u i co raz b ard ziej o s ten tacy jn ie man ifes to wała ws zem wo b ec ro lę „k o b iety p o s iad aczk i Alek s an d ra”. Dziwn e, ale jak o ś p rzes tało to wy trącać Ewę z ró wn o wag i. Od czas u ich ws p ó ln ie s p ęd zo n eg o d n ia z Bartk iem czu ła, że międ zy n ią a Alek s an d rem p o ws tało jak ieś s p ecjaln e p o ro zu mien ie. Nie to , żeb y co ś n o weg o zo s tało p o wied zian e czy n azwan e wp ro s t, w o g ó le n ie o to ch o d ziło . To b y ło co ś , co p o jawiło s ię w p o wietrzu , co czu ła s zó s ty m zmy s łem, p o d p o wiad ający m jej ró wn ież, że o n o d czu wa to p o d o b n ie. Us iad ła p rzy s wo im s tan o wis k u p racy . Pro wizo ry czn y p o czątk o wo wars ztat b ad awczy , o d jak ieg o zaczy n ała, d zięk i jej s k ru p u latn ej i k o n s ek wen tn ej p racy s y s tematy czn ie zmien iał s ię w imp o n u jąco wy p o s ażo n e p ro fes jo n aln e lab o rato riu m. Na b lacie ro b o czy m w ró wn y ch rząd k ach leżały o b o k s ieb ie o k rąg łe s zalk i Petrieg o , w k tó ry ch izo lo wała g rzy b y i b ak terie p o b ran e z n aru s zo n y ch ju ż zn is zczen iami k art k s iążek . Ob o k s tały s telażo we, metalo we reg ały n a k ó łk ach , k tó re zamó wiła w s p ecjalis ty czn ej h o len d ers k iej h u rto wn i. Na ich p ó łk ach leżały , p o s eg reg o wan e p rzez Ewę wed łu g zid en ty fik o wan y ch p rzez n ią s zczep ó w g rzy b ó w, to my k s iążek o czek u jący ch n a o d k ażen ie, k tó re miało o czy ś cić je z n iep o żąd an y ch mik ro o rg an izmó w. In aczej n iż w s wo jej p racy n a u czeln i, tu taj miała p rak ty czn ie n ieo g ran iczo n y b u d żet n a realizację zamierzo n y ch d ziałań . Alek s an d er d ał jej wo ln ą
ręk ę i ty lk o jed en waru n ek : k s ięg o zb ió r miał b y ć zab ezp ieczo n y b io lo g iczn ie. To b y ło s p ełn ien ie n ajp ięk n iejs zeg o s n u mik ro b io lo g a p ap ieru . Teg o d n ia Alek s an d ra n ie b y ło w d o mu , więc n ic Ewy n ie ro zp ras zało . Ru s zy ła s ię z miejs ca d o p iero p o k ilk u g o d zin ach p racy , k ied y g łó d wy p ło s zy ł ją z jej małeg o k ró les twa. Szła wąs k im k o ry tarzem, wciąż p o ch ło n ięta mik ro s k o p o wy m o b razem Pellicularia isabellina, k tó ry ch s p o ra k o lo n ia o p an o wała k arty p s ałterza, k ied y zn ien ack a k to ś złap ał ją za ręk ę. Ewa aż p o d s k o czy ła z k rzy k iem. – Co p an i wy p rawia!? – b u rk n ęła o b u rzo n a, k ied y zo b aczy ła, że d o p alp itacji s erca d o p ro wad ził ją n ie k to in n y jak M ałg o rzata. Strząs n ęła z s ieb ie żelazn y u ś cis k n ien ależącej d o wątły ch k o b iety . – Czeg o s ię tak b o i? – Zło wro g a g o s p o s ia zaś miała s ię, jeś li ś miech em mo żn a n azwać n iep rzy jemn y s k rzek , jak i wy d o b y ł s ię z jej wąs k ich u s t, s k rzy wio n y ch teraz w zas k ak u jący m jak n a g ry mas , k tó ry miał teo rety czn ie o zn aczać u ś miech , k ieru n k u : d o d o łu . – Du żo jes zcze ro b o ty z ty mi k s ięg ami? – zag aiła, jak g d y b y p rzed ch wilą n ie n ap ad ła Ewy p o d s tęp n ie. Bab s k o mu s iało p ewn ie d łu g o n as łu ch iwać, żeb y wy czek ać n a właś ciwy mo men t, k ied y Ewa b ęd zie p rzech o d zić, a o n a b ęd zie mo g ła ją p rzes tras zy ć – o t, p o p ro s tu n as zło ją n a n iezo b o wiązu jącą p o g awęd k ę. – Przep ras zam, mu s zę co ś zjeś ć. – Ewa wy min ęła ag res o rk ę, zb y t wś ciek ła, żeb y s ilić s ię n a u p rzejmo ś ci i an g ażo wać w ro zmo wę z M ałg o rzatą. – A czemu b y n ie, ja p o d am. Go łąb k i zro b iłam. Po ch iń s k u . Ta k o b ieta mu s iała p o ch o d zić z in n ej p lan ety . M imo n iep o k o jącej ap ary cji jak z g o ty ck iej p o wieś ci p o łączo n ej ze s k an d aliczn y mi zach o wan iami rzeczy wiś cie, tak jak mó wił Alek s an d er, b y ła b o g in ią w k u ch n i. Co d zien n ie wy czaro wy wała p u lch n y mi p alu ch ami wy my ś ln e cu d a s ztu k i k u lin arn ej, o czy m Ewa ju ż k ilk ak ro tn ie miała o k azję s ię p rzek o n ać. Najlep s ze b y ło to , że jej g o to wan ie n ijak s ię miało d o wy o b rażen ia o mo żliwo ś ciach wiejs k iej g o s p o d y n i. M ałg o rzata miała w s wo im rep ertu arze p o trawy tak wy rafin o wan e, p o my s ło we, a d o teg o n iewiary g o d n ie s maczn e, że mo g łab y z p o wo d zen iem k armić n ajb ard ziej wy mag ający ch k lien tó w w n ajwy k win tn iejs zej res tau racji. Na p ewn o n ie wy g ląd ała n a k o g o ś , k to s erwu je n a co d zien n y o b iad g o łąb k i p o ch iń s k u . M imo że ro zu m p o d p o wiad ał Ewie, że p o win n a d u mn ie o d mó wić p o częs tu n k u w p ro teś cie p rzeciwk o ab s o lu tn ie n ied o p u s zczaln emu zach o wan iu , jak ie zap rezen to wała M ałg o rzata, g łó d wziął g ó rę. Dziewczy n a p o d rep tała d o k u ch n i za g o s p o d y n ią, k tó ra triu mfaln ie p rzejęła d o wo d zen ie. Ewa w milczen iu p atrzy ła, jak
ro s ła k o b ieta zwija maleń k ie ru lo n ik i, p rzy p o min ające z wy g ląd u zn an e jej z ch iń s k ich b aró w s ajg o n k i, jed n ak zro b io n e ze s wo js k iej b iałej k ap u s ty . M ałg o rzata też n ic n ie mó wiła, p o ch ło n ięta s wo im zajęciem. Kied y Ewa p atrzy ła n a jej s k u p ien ie p o d czas wy k o n y wan y ch czy n n o ś ci, p o my ś lała, że ch o ć to b ard zo ry zy k o wn a k o n s tatacja, b y ć mo że o n e d wie mają ze s o b ą co ś ws p ó ln eg o – p as ję, w k tó rą wk ład ają całe s erce i d zięk i k tó rej p o trafią zap o mn ieć o b o ży m ś wiecie. M ałg o rzata p o d g rzała k ap u ś cian e zawin iątk a i p o d ała Ewie n a talerzy k u w malo wan e k wiatk i. Ewa p o ch ło n ęła d an ie w rek o rd o wy m temp ie, czu jąc, jak o g arn ia ją ek s taza. J ej k u b k i s mak o we ek s p lo d o wały p o d wp ły wem k o mb in acji s mak ó w i aro mató w d an ia, k tó re wy s zło s p o d ręk i M ałg o rzaty . To n ie b y ło p o p ro s tu zas p o k o jen ie g ło d u , to b y ło zmy s ło we p rzeży cie. Nieważn e, co M ałg o rzata zro b iła wcześ n iej, jak n iep rzy jemn e u czu cia wy wo ły wała – w tej ch wili Ewa mo g ła ty lk o p o d n ieś ć n a n ią lek k o zmąco n y wzro k i p o wied zieć: – Dzięk u ję. To b y ło … n ie mam s łó w, jak ie to b y ło p y s zn e. M ałg o rzata k iwn ęła g ło wą o d n iech cen ia. Ewa ws tała i p o d es zła d o g u s to wn eg o ceramiczn eg o zlewu , ch cąc u my ć p o s o b ie talerz, ale M ałg o rzata wy rwała g o z jej rąk . – To mo ja ro b o ta. Ewa zn ó w p o czu ła s ię n ies wo jo . – A ty p iln u j s wo jej. – Słu ch am? Ch y b a n ie b ard zo ro zu miem. Zawies zen ie b ro n i p o d zn ak iem k ru s zącej mu ry mo cy jed zen ia n ajwy raźn iej d o b ieg ło k o ń ca. M ałg o rzata wró ciła d o s wo jeg o zwy k łeg o s ty lu b y cia. – Niech n ie my ś li, że ja n ie wid zę, co tu s ię ś więci. – Ch y b a mu s i p an i mó wić jaś n iej – o d p aro wała zd u mio n a Ewa – A n iech jej b ęd zie. J ak n ie ro zu mie, to ja ju ż mó wię. – M ałg o rzata p rzes zy ła ją wzro k iem n a wy lo t. – Od p an a Alek s a n iech s ię trzy ma z d alek a. Ewę zatk ało . Ta jęd za n ie miała żad n y ch o p o ró w. Co o n a s o b ie wy o b raża!? – Nie wiem, o czy m p an i mó wi, ale n ie mam zamiaru k o n ty n u o wać tej ro zmo wy – o d p o wied ziała, s tarając s ię z cały ch s ił p rzy b rać zd ecy d o wan y i p ewn y s ieb ie wy raz twarzy . Wied ziała jed n ak , że jes t w tej p o ty czce n a s traco n ej p o zy cji – s p o jrzen ie o d mawiało jej p o s łu s zeń s twa i u ciek ało w b o k za k ażd y m razem, k ied y p ró b o wała p o d jąć wy zwan ie s k o n fro n to wan ia s ię ze ś wid ru jący mi o czami M ałg o rzaty . Bab a b ezczeln ie g ap iła s ię jej w twarz, p o d p ierając s ię ręk ami w p as ie.
– M o że wie, mo że n ie wie. J a n a ten p rzy k ład wiem. M n ie tu n ic n ie u mk n ie, n ie ma o b awy . Ró żn e d ziewu ch y s ię tu p o k ręcą, p an a Alek s a p o czaru ją, mo że i p rzez ch wilę n awet co ś z teg o mają. Ale to n a n ic. Lep iej d ać mu s p o k ó j. On jes t zło ty czło wiek . – W zu p ełn ie mag iczn y s p o s ó b n iep rzy jemn ie s k rzy wio n a twarz M ałg o rzaty n a s amo ws p o mn ien ie ch leb o d awcy ro zjaś n iła s ię n iczy m s ło ń ce wy ch o d zące zza b u rzo wej ch mu ry . Trwało to u łamek s ek u n d y , p o k tó ry m b u rza z p io ru n ami wró ciła. – Nie p o trzeb u je k ło p o tó w więcej n iż ma. – A p an i co , za jeg o s trażn iczk ę ro b i? – Ewa z zażen o wan iem zau waży ła, że mimo wo li p rzejmu je o d M ałg o rzaty o b cy s o b ie s ty l mó wien ia. Ta b ab a miała n ieb y wale s iln ą o s o b o wo ś ć, co b y ło b ard zo n iep o k o jące. – On ch y b a s am wie, co ro b i i z k im. – Os tatn im p o ry wem wo li zeb rała s ię w s o b ie i wy s iliła n a rip o s tę, ab y n ie p o d d awać s ię b ez walk i. J ed n o cześ n ie ro zp o częła man ewr wy co fy wan ia s ię z k u ch n i, wied ząc, że więcej z s ieb ie n ie wy k rzes ze i zaraz p o leg n ie p o d n ap o rem in s y n u acji tej s tarej ro p u ch y . J ej wzb u rzen ie p o tęg o wała ś wiad o mo ś ć, że M ałg o rzata w g ru n cie rzeczy trafiła w s ed n o . To , że g o s p o d y n i p rzejrzała jej g łęb o k o u k ry te (o czy m b y ła d o tej ch wili ś więcie p rzek o n an a) zamiary , n ie p o d o b ało s ię jej an i tro ch ę. M u s iała s tąd n aty ch mias t wy jś ć i s ch ro n ić s ię p rzed n ies p o d ziewan y m atak iem w s wo im azy lu . – Trzy maj s ię z d alek a o d n ieg o , b o to n ie d la cieb ie p rzy g o d a – M ałg o rzata n ie p o d aro wała s o b ie o s tatn ieg o s ło wa, k ied y Ewa b y ła ju ż w k o ry tarzu .
*
Od ś mierci Do ro ty min ęło ju ż k ilk a ty g o d n i, ale Tad eu s z wciąż czu ł s ię jak w d n iu p o g rzeb u . Oczy wiś cie, co d zien n a g o n itwa, p ro b lemy z Bartk iem, awan tu ry z có rk ami – to ws zy s tk o s tawiało g o d o p io n u , wy ry wając n a ch wilę z o b jęć żało b y , ale p o tężn y żal d o lo s u i tęs k n o ta za żo n ą p o walały g o wciąż i wciąż o d n o wa. Wied ział o d zaws ze, że jes t s łab y . Wy ch o wy wan y w cien iu o jca – p rawd ziweg o mężczy zn y , b o h atera leś n ej p arty zan tk i, n ied ająceg o s ię s y s temo wi ro ln ik a walcząceg o o s wo je – Tad eu s z n ie mu s iał s ię n ig d y wy s ilać. Kied y zab rak ło ro d zicó w, ro zs y p ał s ię. A Do ro ta zb ierała te p o tłu czo n e k awałk i. By ła s iln ą i mąd rą k o b ietą. By ć mo że zb y t s iln ą, b o ży ł, o p ierając s ię o n ią, jak fas o la ws p in ająca s ię p o wb itej w ziemię ty czce. Alk o h o lizm n a ws i n ie b y ł n iczy m n ad zwy czajn y m, p iło s ię i b ęd zie s ię p iło , to p rzecież k ażd y wie. Zres ztą n ik t n ie
mó wił, że jes t alk o h o lik iem. Ch ło p lu b i s o b ie wy p ić, i ty le. Co tu d u żo filo zo fo wać. Och n ik s zed ł właś n ie d o b aru z zamiarem wy ch y len ia k u fla alb o d wó ch . Po s k o ń czo n ej ro b o cie w p o lu miał s erd eczn ie d o ś ć. By ł zły n a d ziewczy n y , że mu wcale n ie p o mag ają w g o s p o d ars twie, k ażd a zajęta s wo imi s p rawami. Ws zy s tk o b y ło n a jeg o g ło wie: k armien ie zwierząt, wy b ieran ie jaj k u ro m, d o jen ie k ro wy , d o g ląd an ie warzy wn ik a. Najb ard ziej zaś martwiła g o Ewa. Z k ażd y m d n iem b y ł co raz mn iej p rzek o n an y , że d o b rze zro b ił, zmu s zając ją d o p o zo s tan ia tu taj. M iał wrażen ie, że zaws ze tak racjo n aln a i ro zs ąd n a, jak b y s traciła o s tatn io g ło wę. To n ie b y ło n o rmaln e. Tad eu s z n ie miał p o jęcia, jak s o b ie rad zić z ty mi ws zy s tk imi p ro b lemami. By ł zmęczo n y i s mu tn y . Szu k ał zap o mn ien ia. Bar w Wap lewie b ard ziej p rzy p o min ał k o n ten er n a b u d o wie n iż p o rząd n y lo k al. Przed jeg o wejś ciem zb u d o wan o p ro wizo ry czn e zad as zen ie z b lach y falis tej i u s tawio n o ławy z lo g o jed n eg o z b ro waró w. Tad eu s z ju ż z d alek a wid ział zary s y p o s taci s ied zący ch p rzy s to le. Ucies zy ł s ię n a wid o k k o leg ó w. Przy witał s ię z n imi i p o d s zed ł d o b aru , b y zamó wić d u ży k u fel zimn eg o p iwa. Kied y g ru b a b arman k a p o s tawiła g o p rzed n im, s p ił p ian ę wy lewającą s ię n ieco n a b o k i i zap łacił, wy s u p ławs zy z k ies zen i k ilk a mo n et. Przy n ajmn iej n a to b y ło g o s tać. – Tad ek , ch o d źże, s iad aj tu . – Kazek , jeg o k o leg a, p rzy wo łał g o g es tem. J ed en z k o mp an ó w właś n ie s ię żeg n ał i zwaln iało s ię miejs ce. Tad eu s z u s iad ł ciężk o n a ławie i d u s zk iem wy p ił p o n ad p o ło wę zawarto ś ci litro weg o k u fla. – Co jes t, Tad ek ? – Kazik o p arł s ię ło k ciami n a ławie. – J ak ży cie? – Daj s p o k ó j, s zk o d a g ad ać. – Och n ik mach n ął ręk ą. – Rad zicie s o b ie? – A b o ja wiem… ? – Tad eu s z p o ciąg n ął d u ży ły k i zamilk ł. Kazik tak że o d zied ziczy ł g o s p o d ark ę p o o jcu , ty le że jak o ś lep iej mu p o s zło n iż Tad k o wi. Ob ecn ie b y ł jed n y m z n ajwięk s zy ch p ro d u cen tó w mlek a w o k o licy , a d zięk i d o p łato m z Un ii w o g ó le p rzes tał s ię martwić o s wó j lo s . „By le ty lk o tej Un ii s zlag za s zy b k o n ie trafił” – mawiał. – Słu ch aj n o , Tad ek . – Kazik wło ży ł d o u s ta g arś ć s o lo n y ch o rzes zk ó w, k tó ry ch p aczk a leżała p rzed n im n a s to le. – J a wiem, że to n ie mo ja s p rawa, i n ie ch cę ci s ię wcin ać, ale lu d zie we ws i g ad ają. Tad eu s z s p o jrzał zd ziwio n y n a k o leg ę. – Że co n ib y g ad ają? Kazik p o d rap ał s ię p o ły s ej g ło wie i s k rzy wił.
– No wies z, jak to lu d zie… – Kazik , weź mn ie n ie d en erwu j, ty lk o g ad aj, co wies z – Tad eu s z s ię zn iecierp liwił. – No , o Ewie. Oh o ! Tad eu s z p o czu ł s k u rcz żo łąd k a. – Że co ? – No , że z ty m milio n erem ją wid u ją… – Pracu je d la n ieg o , to co mają jej n ie wid y wać. Kazik p o k ręcił g ło wą. – No n ib y tak , ale wies z, jak to lu d zie. Tad eu s z mach n ął ręk ą. – Bo g łu p ie s ą, i ty le. – J a ci, Tad ek , p o wiem tak … – Kazik n ach y lił s ię i zn iży ł g ło s : – Nie mo ja s p rawa i wtrącać ci s ię w ro d zin n e s p rawy n ie ch cę, ale p amiętam, jak jes zcze zes złeg o ro k u g o s p o d y n i k s ięd za o p o wiad ała mo jej s tarej, że ten cały Kro p iwn ick i to jes t lep s zy n u mer. Tak mó wiła. – Ale że co d o k ład n ie mó wiła? – Tad eu s zo wi co raz mn iej p o d o b ała s ię ta ro zmo wa. – No , że p ies n a b ab y , ro zu mies z. Że tam s o b ie co i ru s z n o we jak ieś s p ro wad za. Tad eu s z p o czerwien iał. – Kazik , za ręk ę g o złap ałeś , że tak g ad as z? M ężczy zn a ro zło ży ł ręce. – No p rzecież, że n ie, ale wies z, jak to mó wią: „n ie ma d y mu b ez o g n ia”. – Wies z, co ja ci p o wiem, Kazimierz? – Och n ik ws tał i d wo ma ły k ami d o p ił zwarto ś ć k u fla. – Że mn ie s ię teg o s łu ch ać n ie ch ce. Wiejs k ie b ab y ty łk i u czciwy m lu d zio m o b rab iają, a ty p o wtarzas z jak ta p ap u g a za n imi. Zajmij s ię lep iej s wo im p o d wó rk iem. – Od s tawił z h u k iem k u fel i b ez p o żeg n an ia o d s zed ł o d s to łu . Kazik wo łał g o jes zcze, ale Tad eu s z n awet s ię n ie o d wró cił. Szed ł z ręk ami wb ity mi w k ies zen ie i k lął p o d n o s em. No b o jak tu n ie wierzy ć w złe p rzeczu cia?
*
By ł p rzy jemn y czerwco wy wieczó r. To b y ł u lu b io n y mies iąc Ewy . Dn ia wciąż
p rzy b y wało
i
mo żn a
s ię
b y ło
cies zy ć
ty mi
k ilk o ma
n ajp rzy jemn iejs zy mi
ty g o d n iami co raz d łu żs zy ch wieczo ró w, wd y ch ając d o wo li zap ach n ad ch o d ząceg o lata i wis zący ch w ciep ły m p o wietrzu o b ietn ic. Sło ń ce właś n ie zaczęło zach o d zić, o tu lając ciep ło p o marań czo wy m b las k iem ro zp o s tartą w łag o d n ej d o lin ce łąk ę. Ewa s zła s zy b k im k ro k iem, d o d ając s o b ie w ten s p o s ó b an imu s zu . Nied awn y atak M ałg o rzaty p o czy n ił zn aczące s zk o d y w jej p ewn o ś ci s ieb ie. Us iło wała wy p ers wad o wać s o b ie p rzejmo wan ie s ię k imś tak d la n iej n ieis to tn y m. J ak im p rawem ta wiejs k a b ab a ś miała ro b ić jej u wag i i wtrącać s ię w n ie s wo je s p rawy ? Zach o wy wała s ię jak zazd ro s n a żo n a z wo d ewilu , b ro n iąca s weg o tery to riu m. To b y ło p o p ro s tu ś mies zn e. J ed n ak mimo ty ch racjo n aln y ch arg u men tó w Ewa p o czu ła s ię zwy czajn ie zap ęd zo n a w k o zi ró g . Tru d n o b y ło czu ć s ię s wo b o d n ie, wied ząc, że ma w M ałg o rzacie b aczn eg o o b s erwato ra s wo ich p o czy n ań . Od czas u k o n fro n tacji w k u ch n i, g d y ty lk o Ewa p rzek raczała p ró g d o mu Alek s an d ra, w jej g ło wie o d zy wał s ię wewn ętrzn y g ło s p rzy p o min ający : „On a ś led zi k ażd y twó j k ro k ”. To b y ło p o two rn ie d ep ry mu jące, a co n ajważn iejs ze – s tu d ziło jej zap ał d o lep s zeg o p o zn an ia Alek s an d ra. Do g o d n a s y tu acja n ad arzy ła s ię n ies p o d ziewan ie. Ewa, zd y s cy p lin o wan a p rzez M ałg o rzatę, wb rew s o b ie i z o g ro mn y m tru d em p rzes tała s zu k ać jeg o to warzy s twa. Sied ziała w lab ie jak my s z p o d mio tłą, wy rzu cając s o b ie jed n o cześ n ie u leg ło ś ć i zb ierając s iły n a n as tęp n ą b itwę w p o d jazd o wej wo jn ie o wp ły wy . Dlateg o k ied y k tó reg o ś p o p o łu d n ia Alek s an d er zajrzał d o jej p raco wn i, s erce p o d s k o czy ło Ewie w p iers i, a n as tró j z miejs ca p o s zy b o wał w g ó rę. – J ak id zie? – zag aił z u ś miech em, ws u wając g ło wę p rzez u ch y lo n e d rzwi. – W o g ó le s ię o s tatn io n ie p o k azu jes z, p rzy s zed łem s p rawd zić, czy n ie zaatak o wał cię jak iś to k s y czn y g rzy b . Ewa ro zp ły n ęła s ię w ś ro d k u jak ciep ła czek o lad a. A więc zau waży ł jej n ieo b ecn o ś ć i n ajwy raźn iej o d czu wał p o trzeb ę, b y zmien ić ten s tan . – Tak to ju ż jes t z n ami, jajo g ło wy mi. Czas em o d latu jemy i tro ch ę tracimy k o n tak t z rzeczy wis to ś cią – zażarto wała i p o d n io s ła s ię z miejs ca. J ak d o b rze b y ło g o zo b aczy ć. – To czy s ta rad o ch a mieć w ręk u tak ie s k arb y – d o d ała, o miatając wzro k iem leżące n a b lacie man u s k ry p ty . Alek s p o k iwał g ło wą z p o d ziwem, a Ewa zap ro s iła g o g es tem, żeb y ws zed ł d alej. – J es teś s zczęś liwy m czło wiek iem. Praca s p rawia ci rad o ś ć. To wielk i s u k ces – p o wied ział. Ewa s ię u ś miech n ęła.
– Ch y b a tak . Nie u miem s o b ie n awet wy o b razić, że mo g łab y m ro b ić co ś in n eg o . – Nap rawd ę rzad k o s ię z ty m s p o ty k am. Pas ja to to war d eficy to wy w d zis iejs zy ch czas ach . – A ty ? Ch y b a też lu b is z to , co ro b is z? – s p y tała Ewa. – Tak , ale to jed n ak n ie to s amo . – Zas tan o wił s ię ch wilę. – Na p o czątk u zaws ze jes t fun. Zaczy n as z co ś n o weg o . Two rzen ie o d zera d aje n iezłeg o k o p a. Ale p o d ro d ze d o ch o d zi mn ó s two rzeczy , k tó re mu s is z ro b ić p rzy o k azji. I to ju ż n ie jes t tak ie zab awn e. – M o g ę s o b ie wy o b razić – p rzy tak n ęła Ewa. – Ch o ćb y teraz. Zaan g ażo wałem s ię tro ch ę w miejs co we in wes ty cje. Sk o ro tu mies zk am, p o my ś lałem, że warto tu co ś ro zru s zać. No i ws zy s tk o fajn ie, ale wiążą s ię z ty m ró żn e d o d atk o we „atrak cje”. – M ru g n ął p o ro zu miewawczo , n ie p o zo s tawiając wątp liwo ś ci, że ma n a my ś li atrak cje s p ecy ficzn e. – Właś n ie wy b ieram s ię n a s p o tk an ie n ie d o o d rzu cen ia. Pro b o s zcz zap ras zał, męczy ł mn ie o to o d mies ięcy . W Ewie n aras tało ro zb awien ie. – Ko lacja z d eleg acją u rzęd n ik ó w g min y Res zel – wy recy to wał u ro czy s ty m to n em, a jeg o min a b y ła n ap rawd ę k o miczn a. – Pan ie Kro p iwn ick i, mu s zę s zczerze p o g ratu lo wać. Tak i zes taw g o ś ci to n ie p rzelewk i. Ale zaraz, czy p ro g ram p rzewid u je wy s tęp p rzy k o ś cieln eg o ch ó ru ? To d u ma i o czk o w g ło wie n as zeg o czcig o d n eg o p as terza. Zach o wu je ten rary tas ty lk o n a s p ecjaln e o k azje. Wzro k Alek s an d ra wy rażał w tej ch wili jed n o : p rzerażen ie. – J ezu s M aria, n ic o ty m n ie wiem! Żartu jes z s o b ie ze mn ie, p rawd a? Ewa zap rzeczy ła, k ręcąc w milczen iu g ło wą, z n iewzru s zen ie p o ważn y m wy razem twarzy . Alek s an d er p o d n ió s ł ręce w ro zp aczliwy m g eś cie. – Ratu n k u !!! A mo g ło b y ć tak p ięk n ie… Us ied lib y ś my n a taras ie, n ap ili s ię win a. Cis za, s p o k ó j, p ełen relak s … Ewa zan iemó wiła. Wizja, jak ą ro zto czy ł właś n ie Alek s , b y ła więcej n iż miła jej s ercu . – No , ale n ies tety , mu s zę ju ż lecieć. Trzeb a to wziąć n a k latę – zak o ń czy ł, p rzy wracając ją d o rzeczy wis to ś ci. Kied y wy s zed ł, Ewa p rzy s iad ła n a k rześ le, o p ad łs zy n ag le z s ił. Ta wizy ta zwaliła ją z n ó g . Po ty m jak wy co fała s ię d o d efen s y wy , zep ch n ięta d o n aro żn ik a p rzez u p io rn ą M ałg o rzatę, s am Alek s an d er n ies p o d ziewan ie p rzy s zed ł jej z o d s ieczą.
Po s zu k ał jej to warzy s twa i p o wied ział s ło wa, k tó re wlały mió d w jej s erce. Po czu ła n ag ły p rzy p ły w en erg ii. Co ś d źg n ęło ją o d ś ro d k a, p o d ry wając z miejs ca. Raz s ię ży je! Ko n iec z ty m marazmem! Plan u ło ży ł s ię w jej g ło wie n iczy m mak ieta ro zs tawian a jed n y m p o ciąg n ięciem s zn u rk a. Sp o jrzała n a zeg arek . Na p iech o tę z p o s iad ło ś ci n a p leb an ię b ęd zie d o b re p ó ł g o d zin y . On p o jech ał s amo ch o d em, więc za ch wilę d o trze n a miejs ce. Ewa mo że więc ru s zać o d razu . Tak też zro b iła. Id ąc p rzez o k o liczn e łąk i o p ro mien io n e b las k iem zach o d ząceg o s ło ń ca, o s tateczn ie wy zwalała s ię z p araliżu , jak i zawład n ął n ią p o s tarciu z M ałg o rzatą. Nied o czek an ie wred n eg o b ab s zty la, że zo s tawi Alek s a w s p o k o ju . Nie zro b i teg o , b o an i o n a, an i n a s zczęś cie o n teg o n ie ch ce. Ab s u rd aln e rep ry men d y g o s p o s i cierp iącej n ajwy raźn iej n a man ię wielk o ś ci p o łączo n ą z o b s es ją n a p u n k cie p raco d awcy n ie mają tu n ic d o rzeczy ! Przek raczając g ran icę ws i, b y ła ju ż n a p o wró t w p ełn i s ił. Po zwątp ien iu i zn iech ęcen iu n ie zo s tało an i ś lad u . Kró tk a ro zmo wa z Alek s an d rem s p rawiła, że u ro s ły jej s k rzy d ła. Nie zatrzy mu jąc s ię p o d ro d ze, s k iero wała k ro k i p ro s to n a p leb an ię. Zap ark o wan y p rzed b u d y n k iem rząd s amo ch o d ó w, z k tó ry ch więk s zo ś ć mo żn a b y ło s p o k o jn ie p rzy p is ać o ficjelo m wy żs zeg o n iż g min n y s zczeb la, ś wiad czy ł o ty m, że n ie b y ł to zwy czajn y wieczó r w ży ciu wężó wk o weg o p ro b o s twa. Przech o d ząc wzd łu ż s id in g o weg o k lo ck a mies zcząceg o s ied zib ę k s ięd za p ro b o s zcza, Ewa s tarała s ię d o jrzeć co ś p rzez o k n a. Przez p ierws ze, k u ch en n e, p rzy s ło n ięte d o p o ło wy k o ro n k o wy mi firan eczk ami, wid ać b y ło częś ć wn ętrza, a w n im k ręcącą s ię jak fry g a Cieś lik o wą z d wiema p o mo cn icami. Zaafero wan e k o b iety u s tawiały n a tacach talerze z p rzek ąs k ami. Nas tęp n e o k n a in teres o wały Ewę zn aczn ie b ard ziej. To za n imi zn ajd o wał s ię rep rezen tacy jn y p o k ó j p ro b o s twa. Ws p ięła s ię n a p alce. To , co zo b aczy ła, s p o wo d o wało , że mu s iała zas ło n ić s o b ie u s ta – n ie ch ciała p ars k n ąć ś miech em i p rzed wcześ n ie zd rad zić s wo jej o b ecn o ś ci. Po d ś cian ą u s tawio n y w p ó łk o le p ro d u k o wał s ię ws p o mn ian y p rzez n ią w ro zmo wie z Alek s em ch ó r. Natch n io n e min y mło d y ch ś p iewak ó w n ie p o zo s tawiały wątp liwo ś ci co d o ch arak teru rep ertu aru . Du ch Święty z p ewn o ś cią b y ł w ty m p o mies zczen iu . Nag le jed n ak ś miech u wiązł Ewie w g ard le. W d ru g im rzęd zie, z wy razem twarzy jes zcze b ard ziej u d u ch o wio n y m n iż u p o zo s tały ch ch ó rzy s tó w, ś p iewem ch waliła Pan a Han k a. – Ch o lera! – Ewa zu p ełn ie n ie p o my ś lała, że s k o ro jes t ch ó r, to i o b ecn o ś ć Han k i jes t wy s o ce p rawd o p o d o b n a; d ziewczy n a z p rawd ziwie n eo fick im zap ałem u d zielała s ię w p rak ty czn ie k ażd ej k o ś cieln ej in icjaty wie. – Ty lk o jej tu b rak o wało !
Ewie zu p ełn ie n ie w s mak b y ło s p o tk an ie z s io s trą w ty ch o k o liczn o ś ciach . M iała d o zrealizo wan ia mis ję s p ecjaln ą i o s tatn im, czeg o p o trzeb o wała, b y ła o b ecn o ś ć p rzy ty m k o g o ś z ro d zin y . „Tru d n o . Co ma b y ć, to b ęd zie” – zd ecy d o wała. Do p iero co p rzerab iała to p rzecież z M ałg o rzatą. Ko n iec z o g ląd an iem s ię n a o p in ię in n y ch i martwien iem, co k to ś s o b ie p o my ś li! „Tu ch o d zi o mn ie, a n ie o k o g o k o lwiek , k to o d czu wa p o trzeb ę wtrącan ia s ię w n ie s wo je s p rawy . Właś n ie tak !” – d o d ała s o b ie o tu ch y i… ru s zy ła. Nacis n ęła zło co n ą k lamk ę p o k o ju i wes zła d o ś ro d k a. Twarze ws zy s tk ich zwró ciły s ię w jej s tro n ę jak n a zawo łan ie. Ch ó r zamilk ł w p ó ł zwro tk i. Ewa p o wo li wy p u ś ciła z p łu c p o wietrze. M u s iała p rzy wró cić reg u larn y ry tm s ercu , k tó re waliło w jej p iers i jak o s zalałe, i p o p ro s tu to zro b ić. Na h o n o ro wy ch miejs cach n a p rzeciwleg ły ch k o ń cach mas y wn eg o d ęb o weg o s to łu s ied zieli k s iąd z p ro b o s zcz o raz Alek s an d er. M ięd zy n imi u s ad o wiło s ię s ześ ciu lo k aln y ch p ro min en tó w, p o trzech z k ażd ej s tro n y s to łu . Przed g o ś ćmi p y s zn iły s ię rary tas y zro d zo n e p rzez ziemię mazu rs k ą: o d k o zich s eró w p o cząws zy , p rzez b u k iet trad y cy jn ie węd zo n y ch węd lin , a n a s ło d k o wo d n y ch ry b ach p rzy rząd zo n y ch n a ró żn e s p o s o b y s k o ń czy ws zy . M ięd zy talerzami p o ro zs tawian e b y ły k ry s ztało we k arafk i z zawies is ty mi p ły n ami w ró żn y ch k o lo rach – o wian e leg en d ą k s iężo ws k ie n alewk i. Ewa n ie s k u p iała s ię jed n ak n a s zczeg ó łach k u lin arn eg o rep ertu aru , jak i zo s tał zas erwo wan y teg o wieczo ru . Złap ała wzro k Alek s an d ra, wy rażający ab s o lu tn e zas k o czen ie. – Najmo cn iej p ań s twa p rzep ras zam. – W p o mies zczen iu n ad al p an o wała cis za jak mak iem zas iał. Ewa p rzy b rała n ajp o ważn iejs zą min ę, n a jak ą b y ło ją s tać. – Pan Kro p iwn ick i jes t p ro s zo n y w p iln ej s p rawie. – Ścis zy ła g ło s d o teatraln eg o s zep tu : – Ważn y g o ś ć z Wars zawy czek a w rezy d en cji. Sp rawa n iecierp iąca zwło k i. Wo k ó ł s to łu p rzes zed ł s zmer. Alek s an d er zmars zczy ł lek k o b rwi, p atrząc n a n ią p y tająco . Ewa wb iła w n ieg o zn aczące s p o jrzen ie, s tarając s ię z cały ch s ił p rzek azać mu tajn y zn ak , k tó ry p o zwo li wciąg n ąć g o w s p is ek . Ch y b a s ię u d ało . Alek s an d er p rawie n ied o s trzeg aln ie mru g n ął d o n iej i ws tał z miejs ca. – Ks ięże p ro b o s zczu , n ie mam s łó w p o d zięk o wan ia za p rzy g o to wan ie tak ws p an iałej u ro czy s to ś ci. – Un ió s ł ręce w g eś cie b ezrad n o ś ci. – Ale co zro b ić, jak p an o wie wid zą, s iła wy żs za. J es tem zmu s zo n y o p u ś cić to s zaco wn e g ro n o . Ws zy s cy zeb ran i p rzy s to le p o d n ieś li s ię z miejs c. – Pan o wie n a p ewn o z p rzy jemn o ś cią i p o ży tk iem d la n as zej g min y d o k o ń czą to
miłe s p o tk an ie – d o d ał Alek s . Ks iąd z ws tał o d s to łu , ab y o d p ro wad zić g o ś cia, n ie d o k o ń ca zro zu miały m fu k an iem p o d n o s em wy rażając wewn ętrzn ą walk ę d wó ch o d czu ć: n iezad o wo len ia z tak ieg o o b ro tu s p rawy , a jed n o cześ n ie zro zu mien ia d la tajemn iczy ch i d o n io s ły ch o b o wiązk ó w wp ły wo weg o s ąs iad a. Ewa, n ie p atrząc n awet w tamtą s tro n ę, czu ła n a s o b ie p alący wzro k Han k i. Po s tan o wiła jed n ak to zig n o ro wać i o d eg rać s wo ją ro lę d o k o ń ca. Z zatro s k an ą min ą p o czek ała, aż Alek s an d er u wo ln i s ię z k s iężo ws k ich o b jęć. Wy s zli i zg o d n y m k ro k iem, n ie zamien iając ze s o b ą an i s ło wa, p rzemas zero wali p rzez p o d wó rze p leb an ii. Nad al milcząc, ws ied li d o s amo ch o d u . Do p iero k ied y wid o k p leb an ii za ty ln ą s zy b ą zn ik n ął, p rzy s ło n ięty wzn ies ien iem, n iczy m n a d an y p rzez k o g o ś s y g n ał wy b u ch n ęli g ro mk im ś miech em. I n ie mo g li p rzes tać. Kied y ty lk o jed n o z n ich p ró b o wało s ię u s p o k o ić i co ś p o wied zieć, d ru g ie d o s tawało n o weg o atak u ś miech u n iczy m p o ro zp y len iu g azu ro zwes elająceg o . – J ak … jak … Ch ry s te Pan ie, n ie wy trzy mam… J ak … n a to wp ad łaś ? – wy d u s ił w k o ń cu Alek s an d er. – J es tem zd an ia, że d o b ry p raco wn ik p o win ien o d czas u d o czas u wy jś ć p o za p o d s tawo wy zak res o b o wiązk ó w. – M ru g n ęła d o n ieg o z min k ą p s o tn icy . – To b y ło b ezb łęd n e! Nawet s o b ie n ie wy o b rażas z, co to b y ł za k o s zmar… – No właś n ie – Ewa wes zła mu w s ło wo – s o b ie wy o b rażam. –
Pro b o s zcz p rzemawiał d o b re p ó ł g o d zin y
–
relacjo n o wał zaafero wan y
Alek s an d er, a Ewa k iwała g ło wą ze zro zu mien iem. Przed jej o czami malo wał s ię o b raz zg ro mad zo n y ch w rep rezen tacy jn y m p o k o ju g o ś ci w s k u p ien iu wy s łu ch u jący ch k s iężo ws k iej ty rad y , a wś ró d n ich b ezrad n eg o Alek s an d ra. Nie zd o łała p o h amo wać k o lejn eg o atak u ś miech u . – To co zro b imy z tak d o b rze ro zp o częty m wieczo rem? – Alek s s p o jrzał n a n ią, k ied y wres zcie s ię u s p o k o ili. Ewę p rzes zły ciark i. Czy mo g łab y liczy ć n a co ś lep s zeg o ? Po jech ali n ad jezio ro , a p o d ro d ze k u p ili w s p o ży wczak u p iwo z lo k aln eg o b ro waru . M iejs ce ws k azan e p rzez Ewę zn an e b y ło ty lk o o k o liczn y m mies zk ań co m. Zejś cie d o wo d y n ie b y ło wid o czn e z d ro g i; trzeb a b y ło wied zieć, że tam jes t. Drewn ian y p o mo s t, zb u d o wan y wiele lat temu i w k ilk u miejs cach lek k o s p ró ch n iały , wch o d ził d o ś ć d alek o w taflę jezio ra. Brzeg i g ęs to p o ras tały trzcin y . Kied y d o s zli d o k o ń ca p o mo s tu , mieli wrażen ie, że zn aleźli s ię n a ś ro d k u jezio ra. Nies p o d ziewan ie d aro wan y czas , wo ln y o d zo b o wiązań i u ciążliwy ch p o win n o ś ci, p o d ziałał n a Alek s an d ra jak en erg ety czn a b o mb a. Nazy wając rzecz p o
imien iu , czo ło wy p rzed s ięb io rca k raju , czło n ek n ajb ard ziej p res tiżo wy ch k lu b ó w b izn es o wy ch o raz h o jn y mecen as g min y Res zel, d o s tał małp ieg o ro zu mu . Ewa p atrzy ła n a jeg o wy g łu p y , zad ając s o b ie w d u ch u p y tan ie, jak to s ię s tało , że czu ją s ię w s wo im to warzy s twie tak s wo b o d n ie. „M o cn o ch mielo wa”, zg o d n ie z in fo rmacją n a ety k iecie, zawarto ś ć czterech p ęk aty ch b u telek zn ik n ęła n ie wiad o mo k ied y , a o n i mo d u lo wan y mi g ło s ami wy ś p iewy wali zn an e s o b ie frag men ty n ab o żn y ch p ieś n i, k tó ry ch s łu ch aczem b y ł jes zcze n ied awn o p o d czas k s iężo ws k iej k o lacji Alek s . – Ewa… – rzu cił p o k o lejn y m ws p ó ln y m wy k o n an iu zak o ń czo n y m b rawu ro wy m fin ałem, a jej s erce zatrzy mało s ię n a ch wilę. – Świetn a z cieb ie d ziewczy n a. Co mo g ła o d p o wied zieć? Wy trzy mała p rzez ch wilę jeg o wzro k i zap atrzy ła s ię w jezio ro , k tó reg o wo d a właś n ie traciła res ztk i p rzejrzy s to ś ci w zap ad ający m zmierzch u . – Pięk n ie tu – o d ezwała s ię wres zcie, żeb y p rzerwać cis zę. – Pięk n ie – zg o d ził s ię Alek s an d er, a p o n ieważ p atrzy ł wciąż n a n ią, mo żn a b y ło o d n ieś ć wrażen ie, że n ie mó wi ty lk o o p rzy ro d zie. Kied y wracali, b y ło ju ż ciemn o . Ewę o d s tó p d o g łó w p rzep ełn iała czy s ta rad o ś ć. Czas s p ęd zo n y s am n a s am z Alek s em p o p ro s tu ją u s k rzy d lał. Nig d y n ie zn ała k o g o ś tak ieg o . J eg o to warzy s two b u d ziło w n iej co raz s iln iejs ze p rag n ien ia. Nie ch ciała teg o n azy wać. Przeb y wan ie z n im b y ło n ajb ard ziej elek try zu jący m p rzeży ciem, jak ieg o zd arzy ło s ię jej d o ś wiad czy ć, a o n – n ajb ard ziej in try g u jący m facetem, jak ieg o k ied y k o lwiek p o zn ała. Przed o d wiezien iem Ewy d o d o mu mu s ieli wró cić d o rezy d en cji – zo s tawiła n a b iu rk u ws zy s tk ie s wo je rzeczy , łączn ie z telefo n em, ru s zając, tak jak s tała, n a o d s iecz s zefo wi. Ro ześ mian i i p o d ek s cy to wan i ws p ó ln ą p rzy g o d ą zb liżali s ię d o wejś cia, k ied y d rzwi d o mu o two rzy ły s ię n a o ś cież. W p aś mie ś wiatła wy d o b y wająceg o s ię z wn ętrza s tała Patry cja wy g ląd ająca jak u cieleś n ien ie wś ciek ło ś ci. – Alek s an d er, p amiętas z, że ju tro wy jeżd żamy , p rawd a? Wy wo łan y d o o d p o wied zi wy g ląd ał n a n ie d o k o ń ca p rzy g o to wan eg o d o lek cji. – Sp ak o wałam n as , ale mo że lep iej s p rawd ź, czy n iczeg o n ie b rak u je. – Patry cja p rzen io s ła wzro k n a Ewę, p atrząc n a n ią mn iej więcej tak , jak b y miała p rzed s o b ą n ieś wieżą ry b ę. – A p an i mo że n iech s ię tu ch wilo wo n ie p o k azu je. J ed ziemy o d p o cząć, n ie b ęd zie p o co s ię tu k ręcić. Ru s zy ła w ich k ieru n k u z n o s em wy celo wan y m p ro s to w n ieb o . Ewa o d ru ch o wo o d s u n ęła s ię o d Alek s an d ra, Patry cja zaś z imp etem wk ro czy ła międ zy n ich , o d cin ając ją s o b ą o d Alek s a, tak żeb y n ie b y ło cien ia wątp liwo ś ci, k to mo że
p o zwo lić s o b ie n a p rzy wilej to warzy s zen ia mu . Op lo tła mu ręce wo k ó ł s zy i. – Patry cja, d o s y ć teg o ! – p rzerwał jej Alek s an d er i z n iezwy czajn y m d la n ieg o wzb u rzen iem wy s wo b o d ził s ię z u ś cis k u . – Po zwo lis z, że s am b ęd ę wy d awał d y s p o zy cje s wo im ws p ó łp raco wn ik o m. Patry cję zamu ro wało . Stała jak wry ta, n ie mo g ąc wy d o b y ć z s ieb ie g ło s u . – Nig d zie z to b ą n ie jad ę. Ewa, czek am n a cieb ie p rzy s amo ch o d zie – d o d ał. To n jeg o g ło s u b y ł teraz d iametraln ie ró żn y o d teg o , jak im p o trak to wał Patry cję, k tó ra wy raźn ie p rzes zarżo wała i właś n ie zaliczała s p ek tak u larn ą k lęs k ę. Alek s an d er zo s tawił ją, wb itą w ziemię i n iemo g ącą u wierzy ć w to , co s ię właś n ie wy d arzy ło , i s k iero wał s ię z p o wro tem d o au ta. Ewa o d n alazła w s o b ie n awet o d ro b in ę ws p ó łczu cia d la tej zro b io n ej laleczk i – tak d o jmu jące b y ło u p o k o rzen ie, jak ie w tej ch wili s tało s ię u d ziałem Patry cji, i tak p rzeraźliwa jej k lęs k a. Ws p ó łczu cie n ie b y ło jed n ak n a ty le s iln e, b y mo g ła o d mó wić s o b ie n iezb y t s zlach etn ej p rzy jemn o ś ci p o s łan ia Pati p rzep ras zająceg o , a jed n o cześ n ie s ło d k ieg o jak lu k ro wan e cias teczk o u ś miech u , k ied y mijała ją, ab y zab rać p o zo s tawio n e w p racy d ro b iazg i, a n as tęp n ie o d jech ać z Alek s em. Kochana, jedyne uczucie, o którym umiem pisać w tym liście, to strach. Paniczny strach o życie. Bóg o nas tu całkiem już zapomniał. W lasach zdeprawowane bandy, ruskie wojska, bandyctwo wszelkiej maści. Nie było tak za Niemców, co tu byli wcześniej. Teraz ludzie wrodzy i wilkiem na siebie wzajem patrzący. Znikąd pomocy, bliźniego bać się trzeba. Anielo, spotkało mnie coś złego. Nie wiem nawet, moja Droga, jak mam Ci o tym napisać. Ale piszę, choć nie wiem, czy to kiedyś przeczytasz, bo muszę wyrzucić z siebie ten żal straszliwy i ból, jaki mnie pali żywym ogniem. Banda miejscowych mnie dopadła. Niemrą nazwali. Krzyczeli, że ja ze szwabskimi panami w konszachtach byłam, że ja Hitlera wyznaję, biada mi, biednej dziewczynie. Uciekać nie było jak. Rzucili się na mnie, chyba z dziesięciu ich było. Na nic moje krzyki dzikie, byłam jak zwierzę złapane we wnyki. Nie wiedziałam, że można czuć taki ból. Nic nie pamiętam, co było potem, jacyś ludzie mnie znaleźli i mieli tyle serca, że mnie tam w tym lesie samej nie zostawili. Żyję. A we mnie drugie życie. Którego wcale nie chciałam. Nie teraz. Nie tak. Pomódl się za mnie, Najmilsza, i za to dziecko, którego na świat nie prosiłam, a które noszę pod sercem. I ja się modlę, choć wiary coraz mniej zostało, a i myśli plugawych, bluźnierczych pozbyć się z głowy nie idzie. J.
===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 10
Od eb rała p o czwarty m s y g n ale. Ch o ć g d y b y p o s zła za n atu raln y m o d ru ch em, zro b iłab y to ju ż p o p ierws zy m. Od wczo rajs zeg o wieczo ru n ie ro zs tawała s ię z telefo n em. M n iej więcej co p ó ł min u ty s p rawd zała, czy n ie p rzy s zed ł mo że es emes , k tó reg o jak imś cu d em n ie zau waży ła. Zżerające ją wy czek iwan ie n ie mo g ło b y ć jed n ak u s p rawied liwien iem d la zb y t jawn eg o o k azy wan ia g o . M imo że aż p aliły ją p alce, zmu s iła s ię d o o d czek an ia trzech k o lejn y ch d zwo n k ó w. – Halo ? – Tak b ard zo s ię s tarała, żeb y zab rzmiało to zwy czajn ie, ale jed n o cześ n ie s p ecjaln ie, tak b y o d n iech cen ia zawrzeć w p o witan iu tę wy jątk o wą więź, jak a n iewątp liwie wy two rzy ła s ię międ zy n ią a Alek s an d rem. Ws p o mn ien ie wy d arzeń wczo rajs zeg o wieczo ru wciąż ro zg rzewało ją o d ś ro d k a. – Cześ ć, Ewa! – u s ły s zała miły jej s ercu g ło s . – Wies z, p o my ś lałem, że ch y b a mo g ę co ś zro b ić d la Bartk a. W p ierws zej ch wili d ziewczy n ę o g arn ęło ro zczaro wan ie. Oczek iwała raczej jak ieg o ś n awiązan ia d o jej zu ch wałej ak cji wy b awien ia g o z macek p ro b o s zcza, o czy m z k o lei n ie mo żn a b y ło ws p o mn ieć w o d erwan iu o d k o n s ek wen cji teg o czy n u : id ealn eg o czas u , jak i s p ęd zili p o tem razem. Naty ch mias t p rzy wo łała s ię jed n ak d o p o rząd k u : to , co zaczął mó wić, mo g ło s ię o k azać b ard zo ważn e. – Zn as z M arad k i? – k o n ty n u o wał Alek s . – Ty lk o ze s ły s zen ia. – Kto ś tak i jak o n a raczej n ie miewa o k azji, a n awet p o my s łu , b y s zu k ać czeg o k o lwiek w tej en k lawie g wiazd i b o g aczy . O czy m o n mó wił? Co to ma ws p ó ln eg o z Bartk iem? – M ają tam ś wietn e zajęcia h ip o terap ii. Wy d aje mi s ię, że to mo g ło b y mu d o b rze zro b ić. Załatwiłem p ró b n ą s es ję. Zo b aczy s z, czy mu s ię s p o d o b a. Zn ajo my d o p iero teraz d ał mi zn ać, że jes t wo ln e miejs ce, d lateg o n ic ci wcześ n iej n ie mó wiłem. M o żemy p o jech ać tam ju tro , co ty n a to ? Ewie wy d awało s ię, że u n o s i s ię k ilk a cen ty metró w n ad ziemią. Alek s b y ł p o p ro s tu ws p an iały . Po my ś lał o Bartk u , p o ś więcił czas n a zo rg an izo wan ie czeg o ś , co mo g ło mu p o mó c. A p rzy ty m p ierws zy raz s am zaaran żo wał o k azję d o s p ęd zen ia
czas u razem z n ią. Niezależn ie o d p racy . Ta ś wiad o mo ś ć b y ła jak tu rb o d o ład o wan ie d la jej s amo p o czu cia, k tó re o d wczo raj i tak k walifik o wało s ię jak o p o n ad p rzeciętn ie d o b re. Przejął in icjaty wę i wy s tarczy ło teraz, b y jak s tu p ro cen to wa k o b ieta p o d d ała s ię jeg o s taran io m. M o g ła b y ć z s ieb ie d u mn a. Dy s k retn e p o d ch o d y zd ały eg zamin . Na p iątk ę z p lu s em. Od eg rały s wo ją ro lę wzo ro wo i wy g ląd ało n a to , że n ie b ęd zie mu s iała s ię d o n ich więcej u ciek ać. – Alek s an d er, b ard zo ci d zięk u ję! Ale czy to n ie k ło p o t? – p o k ry g o wała s ię jes zcze lek k o d la p o rząd k u . – Przes tań p leś ć b zd u ry . J ak i k ło p o t? – u ciął Alek s . – J u tro s o b o ta, mas z wo ln y d zień , s p ak u j małemu jak ieś u b ran ia n a zmian ę i ran o p o was p o d jeżd żam. Kied y s ię ro złączy li, n ie b y ła w s tan ie n ad s o b ą zap an o wać. Zres ztą n awet n ie p ró b o wała. Z ro zp ęd u u cało wała telefo n a n as tęp n ie cis n ęła g o n a łó żk o i s ama rzu ciła s ię n a materac n a p lecy , z ro zp o s tarty mi ramio n ami. Całe s zczęś cie, że n ik t jej w tej ch wili n ie wid ział, b o zap ewn e u zn ałb y , że zwario wała.
*
– Gd zie id ziecie? – Han k a ś wietn ie n ad awałab y s ię n a p ro k u rato ra. Po d jej ś wid ru jący m s p o jrzen iem p o k u s a, b y zażarto wać lu b p o d ro czy ć s ię p rzy jaciels k o , u ciek ała w p o p ło ch u i ch o wała s ię w n ajciemn iejs zy m k ącik u . – J ed ziemy n a k o n ie. Bartu ś ma s es ję z terap eu tą. – J eś li Ewie s ię wy d awało , że ta o d p o wied ź zawiera in fo rmację wy s tarczającą, b y u s aty s fak cjo n o wać p y tającą, b y ła w g ru b y m b łęd zie. – Na k o n ie? W tak im s tro ju ? Wid zę, że co raz b ard ziej p ad a ci n a mó zg o d tej n o wej p racy . – Han k a u miała p recy zy jn ie wy p ro wad zić cio s . Rzeczy wiś cie Ewa wło ży ła s p o ro wy s iłk u w p rzy g o to wan ie s ię d o wy cieczk i. Wy p rawa d o M arad ek mimo całej rad o ś ci wy n ik ającej z fak tu , że jed zie tam z Alek s an d rem, mo cn o ją o n ieś mielała. Zn ała to miejs ce ty lk o ze s ły s zen ia i wied ziała, że p rzy jeżd żają tam lu d zie z g ru b o wy p ch an y mi p o rtfelami. W mn ieman iu o k o liczn ej lu d n o ś ci b y ło to p o p ro s tu o ciek ające b lich trem targ o wis k o p ró żn o ś ci. Ewa też tak d o teg o p o d ch o d ziła, ale teraz mu s iała zwery fik o wać s wó j o s ąd . Przecież Alek s an d er też b y ł b o g aty . Po zn ając g o , p rzek o n ała s ię jed n ak , że n ie p rzes zk ad za mu to w b y ciu warto ś cio wy m czło wiek iem. „Nie mo żn a tak łatwo
s zu flad k o wać” – my ś lała, s tarając s ię n as tawić p o zy ty wn ie d o k o n fro n tacji z wielk im ś wiatem. Fak tem jed n ak b y ło , że to n ie b y ł jej ś wiat. M u s iała s ię więc p rzy g o to wać, jak ty lk o mo g ła. Na p ierws zy p lan wy s u n ęła s ię k wes tia s tro ju . W co ma s ię u b rać? I n ie ch o d ziło wcale o to , że ch ciałab y s ię p rzeo b razić w n o wą wers ję Patry cji, w s tro jącą s ię lalk ę, n ig d y w ży ciu ! Nad al b y ła Ewą, d la k tó rej to , co w g ło wie, jes t s to razy ważn iejs ze n iż to , jak s ię wy g ląd a. Zn ała s wo ją warto ś ć i wied ziała, że n ie ma p o wo d ó w d o k o mp lek s ó w n a ty m p o lu . Ale o d k ąd w jej my ś li i emo cje wd arł s ię jak b u rza Alek s an d er, jak b y ak ty wo wał s ię w n iej n o wy recep to r o d p o wied zialn y za p o trzeb ę wy wo ły wan ia męs k ieg o zach wy tu . Ch ciała s ię p o d o b ać i ro b ić wrażen ie – n ie ty lk o ty m, co ma d o p o wied zen ia. Przejrzała k ry ty czn ie zawarto ś ć s wo jej s zafy . Wn io s k i n ie b y ły zb y t b u d u jące. Ulu b io n a d ziewczęca s u k ien k a o d mamy b y ła ju ż s p alo n a – wy k o rzy s tała ją p o d czas n ib y -p rzy p ad k o weg o s p o tk an ia w M rąg o wie. M o że n ie b y ła ek s p ertem w k wes tii s ty lu , ale o rien to wała s ię n a ty le, żeb y wied zieć, że eleg an ck a k o b ieta n ie p o jawia s ię d wa razy w tej s amej k reacji. J ej in n e u b ran ia n awet p rzy s p o ry m marg in es ie to leran cji n ie zb liżały s ię d o s tan d ard u o b o wiązu jąceg o w M arad k ach . Po trzeb n y b y ł zatem p lan B. Telefo n d o p rzy jaciela to zaws ze d o b ry p o my s ł. Sy lwia w lo t zro zu miała p o wag ę s y tu acji. Co p rawd a Ewa n ie wtajemn iczała jej s zczeg ó ło wo w s wo je o s tatn ie p o s u n ięcia, a ju ż n a p ewn o n ie w to , jak ie miejs ce zajął w jej s ercu Alek s an d er, ale wy s tarczy ło u ru ch o mić alarm p o d h as łem: „Nie mam co n a s ieb ie wło ży ć, a mu s zę s ię zro b ić n a b ó s two ”, i p rzy jació łk a z miejs ca p o s p ies zy ła z p o mo cą. Zaraz p o telefo n ie Alek s a Ewa p o b ieg ła d o Sy lwii, żeb y p o s zu k ać w jej s zafie czeg o ś d o p o ży czen ia. Czek ał n a n ią s to s u b rań rzu co n y ch n a tap czan , ju ż p o p ierws zej s elek cji p rzep ro wad zo n ej p rzez właś cicielk ę. Przy jació łk a b y ła zn aczn ie b ard ziej zaawan s o wan a, jeś li ch o d zi o zn ajo mo ś ć tematu . O ile Ewa k u p o wała co ś n o weg o (zwy k le w ty m s amy m s k lep ie w Ols zty n ie, wy jątk o wo – n a lo k aln y m b azark u ), a ro b iła to d o p iero , k ied y p o trzeb a s tawała s ię k ry ty czn a, o ty le Sy lwia w o k res ie s tu d en ck im złap ała ciu ch o weg o b ak cy la: g d y jeźd ziła n a u czeln ian e zjazd y , s tarała s ię zaws ze wy g o s p o d aro wać ch o ć o d ro b in ę czas u n a zak u p o we wy p ad y . M ając w zas ięg u ręk i d u żo s k lep ó w, n au czy ła s ię k o rzy s tać z mo żliwo ś ci, jak ie o feru ją. Ewa n awet z p ewn y m p o d ziwem k ilk ak ro tn ie o b s erwo wała, jak jej p rzy jació łk a wch o d zi d o s k lep u i p ro wad zo n a p rzez jak iś n iewid zialn y k o mp as , n ie zb aczając z wy ty czo n ej tras y , id zie p ro s to d o wies zak a, z k tó reg o ś ciąg a co ś jak b y s p ecjaln ie d la n iej u s zy teg o . Dla Ewy b y ła to u miejętn o ś ć n a p o g ran iczu czarn ej mag ii. Wizy ta
w s k lep ie z u b ran iami k o jarzy ła s ię jej z mio tan iem s ię w amo k u , ro zd rażn ien iem i fin aln y m b ó lem g ło wy . – Co p o wies z n a tę? – zap y tała Sy lwia, p o d n o s ząc z p rzy g o to wan eg o s to s u zielo n ą s aty n o wą s u k ien k ę. – Nie za s tro jn a? – Ewa s ię wah ała. Su k n ia b y ła ewid en tn ie wizy to wa i zu p ełn ie n ie w jej s ty lu . – No p rzecież s ama mó wiłaś , że to ek s tra o k azja. Ku p iłam ją n a wes ele k u zy n k i. M ó wię ci, zro b iłam w n iej fu ro rę! Aż Grzes iek mu s iał mn ie p iln o wać. – Sy lwia u ś miech n ęła s ię n a miłe ws p o mn ien ie. – Sp ó jrz, jak ie ma wy cięcie n a p lecach . – Przy k ład ała s u k ien k ę d o ciała, ch cąc wy ek s p o n o wać jej walo ry . – Sama n ie wiem… Bard zo ład n a… ale jak o ś s ię w n iej n ie wid zę. – Przy mierz lep iej, zamias t mi tu h amlety zo wać – Sy lwia u cięła wątp liwo ś ci Ewy . Su k ien k a leżała rzeczy wiś cie b ard zo d o b rze. M o że n ie d o k o ń ca o d p o wiad ała g u s to wi Ewy , ale z p ewn o ś cią b ard zo k o rzy s tn ie p o d k reś lała atu ty jej s y lwetk i. – Wow, Ewk a, p o win n aś s ię tak częś ciej u b ierać. Serio , mało jes t las ek , k tó re ró wn ie d o b rze jak ty p o trafią u k ry ć tak ą fig u rę. Ewa p o my ś lała, że ch y b a fak ty czn ie n ad s zed ł w jej ży ciu czas , k ied y p o win n a p o ś więcić n ieco więcej u wag i d b ało ś ci o wy g ląd . Szczery zach wy t Sy lwii p rzek o n ał ją o s tateczn ie. Wied ziała, że ma w n iej ży czliweg o d o rad cę, więc mimo że n ie czu ła s ię w s aty n o wej s u k ien ce n ajs wo b o d n iej, wy b rała właś n ie ją. Teraz jed n ak , p o d o b s trzałem wy rażająceg o n ajwy żs ze p o lito wan ie s p o jrzen ia Han k i, jej wątłe p o czu cie zad o wo len ia z teg o , jak wy g ląd a, p o leciało w d ó ł n a łeb , n a s zy ję. – On cię zap ro s ił? – Ko lejn y s trzał Han k i p o leciał p ro s to d o celu . – Alek s an d er załatwił Bartk o wi h ip o terap ię. M y ś lę, że to b ard zo miłe z jeg o s tro n y . – Ewa ś wietn ie zd awała s o b ie s p rawę, jak żało ś n ie to zab rzmiało w o b liczu b ezlito s n ej i wied zącej ws zy s tk o lep iej s ied emn as to letn iej cen zo rk i. – J u ż b y ś w to ws zy s tk o Bartk a n ie mies zała – wy p aliła Han k a, a Ewa aż s ię zag o to wała z o b u rzen ia. Co ta s mark u la s o b ie wy o b raża!? – Han k a, d o s y ć teg o ! Ewa p o d n io s ła g ło s , ro zg n iewan a n ie n a żarty , co ch y b a n awet zro b iło p ewn e wrażen ie n a b ezczeln ej s io s trze, b o jej min a s traciła n ieco n a h ard o ś ci. Ewa czu ła zaś , że ją p o n o s i. Han k a g ru b o p rzes ad ziła, o s k arżając ją o wy k o rzy s ty wan ie Bartk a d o
n iewin n y ch s erco wy ch in try g . To p rzecież właś n ie zas u g ero wała. By ło to k rzy wd zące o s zczers two , k tó reg o Ewa n ie zamierzała zo s tawiać b ez reak cji. – J a s ię n ie wtrącam w two je s p rawy i n ie k o men tu ję two ich k o leg ó w z o azy ! – o d d ała cio s p o n iżej p as a. – A p rzecież d o b rze wiem, że Pio trek Pilich o ws k i jes t zaręczo n y . Han k a p o czu ła s ię, jak b y k to ś d ał jej w twarz. – Zab ran iam ci o ty m g ad ać – wy ced ziła. – Pro s zę cię, Han iu ! – Ewa zaś miała s ię iro n iczn ie. – Zab ran ias z mi? A mo że jed n ak o ty m b y ś my p o d y s k u to wały ? Słab o ś ć Han k i d o k iero wn ik a ch ó ru mimo jej s taran n y ch zab ieg ó w mający ch n a celu s k ru p u latn e u k ry cie s tan u rzeczy b y ła w ro d zin ie tajemn icą p o lis zy n ela. Ewa n ie wid ziała p rzes zk ó d , b y wy k o rzy s tać tę tajn ą b ro ń właś n ie w ty m mo men cie. Smark u la s ama s ię p ro s iła. Han k a rzu ciła Ewie mo rd ercze s p o jrzen ie i s y k n ęła. – Nie two ja s p rawa! Patrz lep iej, żeb y ci twó j u k o ch an y n ie o d jech ał ty m ran g e ro v erem w s in ą d al! – o d p aro wała i wy s zła z d o mu , trzas k ając z całej s iły d rzwiami. M iłe p o d ek s cy to wan ie wy wo łan e p ers p ek ty wą d n ia z Alek s an d rem u s zło z Ewy jak p o wietrze z d ziu raweg o b alo n ik a. „Na tę ro d zin ę zaws ze mo żn a liczy ć” – p o my ś lała p o n u ro . Po p ro s tu o d ech ciało jej s ię jech ać, s io s tra s k u teczn ie zep s u ła jej h u mo r. Ewa b y ła ju ż g o to wa o d wo łać ws zy s tk o , ale w ch wili g d y ze s k was zo n ą min ą s ięg ała p o telefo n , u s ły s zała n a zewn ątrz k lak s o n . Wy jrzała p rzez o k n o – tak , to b y ł o n . I k ied y g o zo b aczy ła, wy s iad ająceg o s p ręży s ty m k ro k iem z s amo ch o d u , d o b ry n as tró j p o wró cił jak za d o tk n ięciem czaro d ziejs k iej ró żd żk i. „To b ęd zie s u p er d zień , czy Han ce s ię to p o d o b a, czy n ie” – p o my ś lała i wy s zła mu n a s p o tk an ie. Zb liżając s ię d o Alek s an d ra id ąceg o p rzez p o d wó rk o w s wo b o d n iejs zy m n iż zazwy czaj wy d an iu – u b ran eg o w p o d k o s zu lek z k o lo ro wy m n ad ru k iem i wy p ło wiałe k ró tk ie b o jó wk i – Ewa zas tan awiała s ię, ile o n właś ciwie mo że mieć lat. Dziś n ie wy g ląd ał n a więcej n iż trzy d zieś ci p ięć. Lek k ie u n ies ien ie b rwi n a jej wid o k p rzy p o mn iało jej, w co s ama jes t u b ran a, i s p o wo d o wało , że wp ad ła w p o p ło ch . No tak , s aty n a p lu s jeg o n ied b ały , zawad iack i s ty l – n ie wy g ląd ało to jak d o b re p o łączen ie. Nie b y ła p ewn a, jak p o win n a zin terp reto wać jeg o g ry mas , ale Alek s n aty ch mias t p rzy k ry ł g o h o lly wo o d zk im u ś miech em. – Go to wi? – s p y tał i p o cało wał ją w p o liczek n a p o witan ie. Ewie zro b iło s ię b ard zo miło . Nib y zwy k ły g es t, ale n ie u s zło jej u wag i, że b y ł to p ierws zy raz, k ied y o twarcie, a jed n o cześ n ie tak p o p ro s tu o k azy wał p o u fało ś ć
międ zy n imi. Kątem o k a zau waży ła ru ch firan k i w jed n y m z o k ien i p o my ś lała, że n ajwy żs zy czas s ię zb ierać. Po n ies p ełn a trzech k wad ran s ach jazd y p rzez s o czy ś cie zielo n y las ro zś wietlo n y p ro mien iami s ło ń ca zb liży li s ię d o celu . Przy d ro d ze d o s tad n in y i s ąs iad u jąceg o z n ią p en s jo n atu z res tau racją n a p arterze s tały zap ark o wan e s amo ch o d y , g łó wn ie d ro g ich marek . Bartek wy g ląd ał p rzez o k n o , ciek awy n o weg o miejs ca. Nie mu s iał d łu g o czek ać n a atrak cje. M ajes taty czn y m s tęp em mijał ich właś n ie jeźd ziec n a zg rab n y m k as ztan o waty m k o n iu , u b ran y wy two rn ie w jas n e b ry czes y i d o p as o wan ą p ik o wan ą k amizelk ę w k o lo rze b u telk o wej zielen i. Sty lo wy s tró j wień czy ł zap in an y p o d b ro d ą to czek . – Ewa! Ewa, jak i wielk i k o n ik ! – Bartek n ie mó g ł p o ws trzy mać zach wy tu . – Ty też b ęd zies z d ziś jeźd ził n a tak im k o n ik u – p o wied ział Alek s an d er, a ch ło p iec aż zamarł, u rzeczo n y my ś lą o tak n ieco d zien n ej p rzy g o d zie. – Czy o n p rzy p ad k iem n ie wy s tęp u je w telewizji? – Ewa n ie mo g ła s ię p o ws trzy mać o d o b ejrzen ia s ię za jeźd źcem. Zn ó w o p ad ły ją wątp liwo ś ci. Czy p o win n a s ię tu w o g ó le p ch ać? Ty mczas em Alek s an d er z fas o n em p o d jech ał p rzed d rewn ian y , o p lecio n y g ęs to b lu s zczem d wo rek . Wo k ó ł mro wił s ię tłu m lu d zi. Przech ad zali s ię międ zy ro zs tawio n y mi n a ro zleg ły m trawn ik u b iały mi eleg an ck imi n amio tami z lo g o ty p ami firm, k tó ry ch n azwy n ic d ziewczy n ie n ie mó wiły . Sk ąd s ię ich tu ty lu wzięło ? Ewa s p o jrzała p y tająco n a Alek s an d ra. – Właś ciciele s tad n in y u rząd zają co ro k u p ik n ik n a ro zp o częcie s ezo n u – wy jaś n ił. – Czemu mi n ic n ie p o wied ziałeś ? Nie wied ziałam, że jed ziemy n a tak ie wielk ie p rzy jęcie – s trap iła s ię. – Żeb y ś n ie maru d ziła, że to n ie d la cieb ie imp reza, i n ie p o zb awiła Bartk a o k azji d o fajn ej zab awy ? – o d p o wied ział p y tan iem, a o n a s p o jrzała n a n ieg o , n ie d o k o ń ca wy czu wając, czy żartu je, czy mó wi p o ważn ie. Ch y b a jed n ak żarto wał, b o w o czach tań czy ły mu wes o łe is k ierk i. On a n ato mias t ro zg ląd ała s ię n ao k o ło z n ietęg ą min ą. Lu d zi b y ło n ap rawd ę d u żo . Ewę n as zło ws p o mn ien ie n ied awn eg o p ik n ik u w ich ws i – tu taj ws zy s tk o wy g ląd ało zu p ełn ie in aczej. To warzy s two b y ło b ard zo mo d n ie, czas em wręcz d ziwn ie u b ran e. Ob o k n ich p rzech o d ziła właś n ie mło d a k o b ieta z min iatu ro wy m, wś ciek le amaran to wy m k ap elu tk iem trzy mający m s ię wb rew p rawo m fizy k i z b o k u jej g ło wy , tu ż n ad u ch em. Kap elu tek b y ł p rzy o zd o b io n y
k o lo ro wy mi p ió rami, a n ajd łu żs ze o p ad ało mięk k im łu k iem aż d o ramien ia właś cicielk i. Ewa u s iło wała o d wró cić u wag ę Bartu s ia, n iemo g ąceg o s ię p o ws trzy mać o d p o k azy wan ia zjawis k o wej p an i p alcem, ale wy d awało s ię, że o n a w o g ó le g o n ie zau waży ła. W k ażd y m razie żad en mięs ień jej k amien n ej twarzy an i d rg n ął. Ewa u k rad k iem s p o jrzała n a s wo je o d b icie w s zy b ie s amo ch o d u . Ob awy , czające s ię z ty łu g ło wy p o d czas p rzy mierzan ia s u k n i Sy lwii, p o twierd ziły s ię w n ajg o rs zej wers ji. Nie wątp iła, że s aty n o wa k ieck a w k o lo rze mo rs k iej zielen i s p rawd ziła s ię fan tas ty czn ie n a wiejs k im wes elu , jed n ak tu taj, n a tle ty ch k o b iet jak b y ży wcem wy jęty ch z fran cu s k ich mag azy n ó w mo d y , n o s zący ch n ajb ard ziej wy s zu k an e k reacje, p erfek cy jn ie d o s to s o wan e d o o k azji ek s k lu zy wn eg o p ik n ik u d la wy żs zy ch s fer, p o czu ła s ię jak u b o g a k rewn a. Uo s o b ien ie tan d ety i p ro win cjo n aln eg o g u s tu . Alek s an d er s p ali s ię ze ws ty d u , mając u b o k u tak ie k iczo wate s tras zy d ło . Nag le Alek s wziął ją lek k o p o d ręk ę. – Hej, co jes t? – s zep n ął jej d o u ch a, jak b y czy tał w jej my ś lach i d o b rze wied ział, co d zieje s ię teraz w jej g ło wie. – On i ws zy s cy mo g ą ci b u ty czy ś cić. Po p atrzy ła n a n ieg o z wd zięczn o ś cią za s ło wa o tu ch y , k tó re jed n ak n ie mo g ły w p ełn i ro zwiać jej n iep ewn o ś ci i zag u b ien ia w ty m b ęd ący m d la n iej n ie lad a wy zwan iem o to czen iu . Na d als ze ro zterk i n ie b y ło jed n ak czas u . Bartek zau waży ł k o n ie, wy s tawiające łb y zza o g ro d zen ia p ad o k u o d d alo n eg o jak ieś d wieś cie metró w o d d wo rk u , i p rzes tał zwracać u wag ę n a co k o lwiek in n eg o . Z całej s iły ciąg n ął Ewę za ręk ę, p ro wad ząc ją w tamtą s tro n ę. Ru s zy li więc w tró jk ę. Alek s an d er p rzy witał s ię s erd eczn ie z d o g ląd ający m p ad o k u o g o rzały m mężczy zn ą w k o wb o js k im k ap elu s zu . Zamien ili k ilk a s łó w, p o czy m tamten p rzy wo łał mło d s zeg o k o leg ę, k tó ry o k azał s ię in s tru k to rem h ip o terap ii. M iał n a imię Wald ek , b y ł n is k ieg o wzro s tu i s p rawiał wrażen ie n ajs y mp aty czn iejs zej o s o b y p o d s ło ń cem. Bartu ś wp atry wał s ię jak zaczaro wan y , k ied y Wald ek p ro wad ził n iewielk ieg o , p ięk n ie wy rzeźb io n eg o g n iad eg o h u cu ła z b u jn ą g rzy wą. Ko wb o j tłu maczy ł im, że ta właś n ie ras a, ze wzg lęd u n a łag o d n e u s p o s o b ien ie i wy jątk o wą in telig en cję, jes t n ajczęś ciej wy b ieran a d o zajęć terap eu ty czn y ch . Ewa, p o czątk o wo z p ewn ą d o zą n iep o k o ju , ale z k ażd ą ch wilą z co raz więk s zy m u ś miech em n a u s tach , o b s erwo wała, jak tren er fach o wo p o d s ad ził Bartk a n a k o n ia i zaczął zajęcia. Pro wad zo n y p rzez n ieg o n a k ró tk iej u źd zie h u cu ł o k rążał o g ro d zo n e p o le z ch ło p cem p rzy tu lo n y m d o jeg o g rzb ietu . Wy s tarczy ł jed en rzu t o k a, żeb y wid zieć, że jej b rat jes t wn ieb o wzięty . Uzg o d n ili, że n a p o czątek s p ró b u ją g o d zin n y ch zajęć i zo s tawią Bark a z tren erem.
– A my w ty m czas ie ro zerwiemy s ię tro ch ę – zap ro p o n o wał Alek s an d er. Po p ro wad ził ją d o jed n eg o z ro zs tawio n y ch o d s tro n y jezio ra b iały ch n amio tó w, g d zie s erwo wan y b y ł – w o d ró żn ien iu o d p ik n ik u w Wężó wce, g d zie raczo n o s ię lan y m p iwem – s zamp an . Lu d zie s k u p ien i w k ilk u o s o b o wy ch g ru p k ach wy d awali s ię b ard zo o ży wien i, o p o wiad ali s o b ie co ś z wielk ą emfazą i co ch wila wy b u ch ali g ło ś n y m ś miech em. M n ó s two o s ó b witało s ię z Alek s an d rem, o b ejmu jąc g o s erd eczn ie i k lep iąc p o p lecach . Wy g ląd ało n a to , że ma tu n ap rawd ę wielu p rzy jació ł. Kto ś p rzy n ió s ł im s zamp an a. Ewa o p ró żn iła s wó j k ielis zek . M o że d lateg o p o czu ła, że p araliżu jąca ją w o to czen iu n iezn ajo my ch , wy two rn y ch lu d zi trema lek k o ro zlu źn ia u ś cis k . Zres ztą o s o b y , k tó ry m p rzed s tawiał ją Alek s an d er, b y ły d la n iej n ap rawd ę miłe i trak to wały ją, jak b y zn ali s ię o d d awn a. Po ch wili p rzes tała n awet my ś leć o s wo jej n ies zczęs n ej s u k ien ce – wy d awało s ię, że n ik t n ie zwraca u wag i n a jej s ty lis ty czn y b lamaż, a mo że p o p ro s tu ws zy s cy b y li n a ty le u p rzejmi, że n ie o k azy wali zd eg u s to wan ia. An i s ię o b ejrzała, jak ży wo d y s k u to wała z g ru p ą n o wo p o zn an y ch zn ajo my ch Alek s an d ra n a temat b las k ó w i cien i ży cia n a M azu rach , p o d czas g d y jej to warzy s z d o n o s ił k o lejn e k ielis zk i s zamp an a, k tó ry w ten ciep ły d zień ś wietn ie o rzeźwiał, a d o teg o s mak o wał n ap rawd ę wy b o rn ie. Nie trzeb a więc b y ło d łu g o czek ać, żeb y b ąb elk i zas zu miały jej w g ło wie, a ś wiat n ao k o ło zaczął falo wać. Kied y p o czu ła, że mu s i d la o d zy s k an ia ró wn o wag i o p rzeć s ię lek k o o ramię Alek s an d ra, wied ziała, że p rzes ad ziła. J emu wy s tarczy ł jed en czu jn y rzu t o k a n a Ewę, żeb y zo rien to wać s ię w s y tu acji i ru s zy ć z p o mo cą. Na p o czek an iu wy my ś lił jak ąś wy mó wk ę p o zwalającą im d y s k retn ie o p u ś cić g ru p k ę d y s k u tan tó w. Wziął ją p o d ramię i p o p ro wad ził n a b o k , w s p o k o jn iejs ze miejs ce. Z wd zięczn o ś cią p o d d ała s ię jeg o d o wo d zen iu . Pro wad zo n a p rzez n ieg o n ie p rag n ęła n iczeg o in n eg o , ty lk o żeb y ten mo men t s ię n ie s k o ń czy ł. – Ch y b a s ię u p iłam… – p rzerwała cis zę, k ied y u s ied li n a trawie n ad s amy m b rzeg iem jezio ra. – Bard zo s ię cies zę. – Co ? – Pars k n ęła ś miech em. – Po trzeb o wałaś teg o . Za d u żo k ło p o tó w, za mało p rzy jemn o ś ci – o d p o wied ział p o ważn ie. A o n a p o my ś lała, że o d k ąd zab rak ło mamy , Alek s jes t jed y n ą o s o b ą, k tó ra tak d o b rze ją ro zu mie. I mo że s p rawił to s zamp an , a mo że jed n ak jak aś in n a mo c s p ro wo k o wała ją d o teg o , co zro b iła b ez żad n eg o u p rzed zająceg o g es tu , w s ek u n d ę
p o jeg o s ło wach . Po cało wała g o . Tak p o p ro s tu . Przy lg n ęła n a ch wilę warg ami d o jeg o u s t i d o p iero wted y d o tarło d o n iej, co zro b iła. Serce trzep o tało jej w p iers i jak u więzio n y w k latce p tak . Od waży ła s ię n a n ieg o s p o jrzeć. On p atrzy ł p ro s to n a n ią. W jeg o o czach k o lo ru wy p alo n eg o s ło ń cem b łęk itu mo żn a s ię b y ło u to p ić. Uś miech n ął s ię lek k o , a o n a s p an ik o wała. – O ran y , Bartek ! Go d zin a ju ż n a p ewn o min ęła! – Zerwała s ię z miejs ca i p o b ieg ła w s tro n ę p ad o k u , wy zy wając s ię w d u ch u o d id io tek .
*
Po wro tn a d ro g a b y ła d ziwn a. Z Bartk a mimo
zmęczen ia n ie s ch o d ziło
p o d n iecen ie p o d n iu p ełn y m wrażeń . Op o wiad ał n iep rzerwan ie o Dak o cie, s wo jej n o wej p rzy jació łce, i o p an u Wald k u , n ajfajn iejs zy m tren erze n a ś wiecie. Ewa o d p o wiad ała mu n ieu ważn ie. Z jed n ej s tro n y tru d n o b y ło jej s ię s k u p ić n a ro zmo wie o k o n iu , z d ru g iej b y ła wd zięczn a b ratu , że d o s tarcza jej p retek s tu d o zajęcia s ię czy mś in n y m n iż wis zące w p o wietrzu ws p o mn ien ie in cy d en tu n ad wo d ą. Un ik ała wzro k u Alek s an d ra. Nie miała p o jęcia, co o n my ś li. Zach o wy wał s ię, jak b y n ic s p ecjaln eg o s ię n ie wy d arzy ło . To jed n ak n ie b y ło p rawd ą. Co s ię z n ią d ziało ? Zach o wała s ię jak g łu p ia g ąs k a. Po g rąży ła cały au to ry tet fach o wca, jak i u d ało s ię jej d o tej p o ry wy p raco wać. Co o n s o b ie teraz o n iej p o my ś li? J u ż n ig d y n ie o d zy s k a s zacu n k u w jeg o o czach . I p o jak ieg o czo rta p iła ty le teg o p iep rzo n eg o s zamp an a!? – Tak , Bartu ś , Dak o ta ch o d zi n a n o c d o s tajn i, g d zie ma s wó j b o k s . – M imo g o n itwy my ś li w zu p ełn ie in n y ch rejo n ach mu s iała zach o wać o d ro b in ę u wag i n a tematy o k o ło k o n ik o we. Alek s an d er o d wió zł ich d o d o mu . Nie mając d o b reg o p o my s łu n a zg rab n e ro zeg ran ie p o żeg n an ia, Ewa p o p ro s tu wy s iad ła, rzu cając s zy b k ie: – To cześ ć, b ard zo d zięk u jemy za wy cieczk ę. Nap rawd ę ś wietn a s p rawa ta h ip o terap ia. J es zcze ch wilę zajęła jej p o mo c b ratu p rzy wy s iad an iu z s amo ch o d u . Ob y ty lk o zn aleźć s ię ju ż w d o mu . M o że tam u d a s ię jej s ch ro n ić p rzed ws zech o g arn iający m p o czu ciem zażen o wan ia. – Ewa! – zawo łał za n ią Alek s an d er, zmu s zając d o zatrzy man ia s ię i s p o jrzen ia n a n ieg o . – To ja d zięk u ję, to b y ł b ard zo miły d zień .
Zd awało jej s ię, że zaak cen to wał s ło wo „b ard zo ”. J ej n ap ięcie lek k o o p ad ło , p o zwalając jej u ś miech n ąć s ię d o Alek s a. Od wzajemn ił u ś miech w tak i s p o s ó b , że wracała d o d o mu jak n a s k rzy d łach .
*
Przek raczając p ró g z Bartu s iem za ręk ę i g ło wą p o g rążo n ą w co raz b ard ziej g matwający ch s ię ro zmy ś lan iach , n ie p rzy p u s zczała, że to b y n ajmn iej n ie k o n iec wrażeń teg o d n ia. Przy s to le w k u ch n i, o to czo n y p rzez o jca i o b ie s io s try , k tó rzy p rzy witali ją n ajd ziwn iejs zy mi min ami, jak ie u n ich k ied y k o lwiek wid ziała, s ied ział M arek , jej (b y ły ?) ch ło p ak z Ols zty n a. – Ewa, jak ty p ięk n ie wy g ląd as z! Po witaln e s ło wa M ark a k o lejn y raz teg o d n ia p rzy wo łały n a p ierws zy p lan jej s aty n o wą k reację, k tó rej miała ju ż p o d ziu rk i w n o s ie. W Ewie b y ło w tej ch wili – jeś li n ie fizy czn ie, to men taln ie n a p ewn o – co ś z g ry zo n ia p o s tawio n eg o w s tan czu jn o ś ci, p o d n o s ząceg o s ię n a ty ln y ch łap k ach i mo n ito ru jąceg o k ażd y s y g n ał p ły n ący z o to czen ia. Sy tu acja s tała s ię tak zas k ak u jąca, tak ab s u rd aln a, że d ziewczy n a k o mp letn ie n ie wied ziała, czeg o mo że s ię s p o d ziewać i co to ws zy s tk o o zn acza. Starała s ię wy ch wy cić k ażd y n ajmn iejs zy b o d ziec, z k tó reg o mo g łab y wy p ro wad zić jak ik o lwiek ś lad in fo rmacji wy jaś n iającej jej, co s ię tu taj, d o ch o lery , wy p rawia. M arek k o mp lemen tu jący jej wy g ląd ? To wp ro wad zało jes zcze więcej ch ao s u d o jej b azy d an y ch . Czy to s ię d ziało n ap rawd ę!? A mo że ma h alu cy n acje o d n ad miaru s zamp an a? – Ewa – M arek p o d n ió s ł s ię z miejs ca, a w jeg o g ło s ie s ły ch ać b y ło n ies p o ty k an y u n ieg o u ro czy s ty to n – ch ciałem z to b ą p o ro zmawiać. Czy mo żemy s ię g d zieś p rzejś ć? Ewa zarejes tro wała k ątem o k a wielk i b u k iet p u rp u ro wy ch p iwo n ii p o zo s tawio n y w zlewie. M arek p o d ąży ł za jej wzro k iem. – Nie ws zy s tk o mo g łem p rzep ro wad zić zg o d n ie z p lan em, jak wid zis z. – Po d s zed ł d o k wiató w i wziął je w o b ie d ło n ie. – Liczy łem n a to , że cię zas tan ę i n a d zień d o b ry wręczę b u k iet. Pro s zę. To n a p rzep ro s in y – recy to wał, jak b y wy u czy ł s ię k wes tii n a p amięć.
Ewa, n a ws zelk i wy p ad ek u s zczy p n ąws zy s ię d y s k retn ie w ręk ę i u p ewn iws zy , że jed n ak n ie ś n i, o d eb rała k wiaty o d M ark a i z p o wro tem u mieś ciła je w zlewie. Włączy ł s ię jej jak iś au to maty czn y try b d ziałan ia, k tó ry p o k iero wał jej ru ch ami, k ażąc jej p rzek azać Bartk a Han ce. Nas tęp n ie d ała zn ak M ark o wi, b y s zed ł za n ią. W n iezmąco n ej cis zy , o d p ro wad zan i wzro k iem p rzez ws zy s tk ich d o mo wn ik ó w, wy s zli z d o mu . Ewa ru s zy ła ś cieżk ą wś ró d p ó l, za n ią p o tu ln ie d rep tał M arek . – Ewa, g n iewas z s ię? Do g o n ił ją, tak że zró wn ali s ię i s zli ramię w ramię. On a ciąg le n ie mo g ła o d zy s k ać p o czu cia rzeczy wis to ś ci i n ie u miała zn aleźć w s o b ie o d p o wied n ich s łó w, b y mó c co ś p o wied zieć. – Wy jd zies z za mn ie? – wy p alił zn ien ack a, a o n a s tan ęła jak wry ta. Stali n ap rzeciwk o s ieb ie, w k iczo watej s cen erii zach o d ząceg o s ło ń ca, p rzy ak o mp an iamen cie k o n certu ś wiers zczy . Wp ro s t id ealn a o p rawa d la ro man ty czn ej s cen y o ś wiad czy n . J ed n ak Ewa zu p ełn ie n ie u miała s ię wczu ć w n as tró j s u g ero wan y p rzez o taczającą ich n atu rę. – Ko mp letn ie ci o d b iło !? – wy d u s iła z s ieb ie wres zcie. To ws zy s tk o n ie mo g ła b y ć p rawd a. Kto ś ro b ił s o b ie z n iej g łu p ie żarty i p ewn ie za ch wilę z p o b lis k ieg o zag ajn ik a wy b ieg n ie ro ześ mian a ek ip a z o k rzy k iem: „M amy cię!”. Bard zo b y ch ciała, żeb y tak s ię s tało . Ale n ic tak ieg o n ie n as tęp o wało , za to M arek wy g ląd ał n a p rzy g o to wan eg o n a tak ą, n iezb y t p rzy ch y ln ą reak cję z jej s tro n y . – Zaczek aj, d aj mi p o wied zieć. – Zmars zczy ł b rwi i zro b ił s k u p io n ą min ę, jak b y wy k o n y wał s k o mp lik o wan ą o p erację my ś lo wą. – Wiem, że n awaliłem n a całej lin ii. Przep ras zam cię za to . Ewa s k u p iła s ię n a jeg o s ło wach . By ć mo że b y ł to p ierws zy raz, k ied y s ły s zała, jak mó wi wp ro s t o ty m, co d o ty czy ło ich relacji. – Ta s p rawa z two ją mamą… – ciąg n ął. – Przy tło czy ło mn ie to . Nie wiem, jak p o win n o s ię zach o wy wać w tak ich s y tu acjach . Nie wied ziałem, co mam ci p o wied zieć. – I d lateg o wo lałeś p o p ro s tu zerwać k o n tak t? M arek s p u ś cił g ło wę jak p rzy łap an y n a ś ciąg an iu u czeń . – To n ie tak , Ewa, ja p o p ro s tu n ie ch ciałem cię jak o ś u razić… Wies z, że jes tem jak s ło ń w s k ład zie p o rcelan y i czas em lep iej, g d y p o p ro s tu n ic n ie mó wię. Fataln ie wy s zło … Ale p o s łu ch aj! – n ie p o d d awał s ię. – Przecież n ie ma s p rzętu , k tó ry s ię n ie p s u je, n o n ie? Zaliczy łem awarię. – M arek u wielb iał an alo g ie ze ś wiatem tech n ik i. – Na s zczęś cie g waran cja o b o wiązu je, więc n ap rawa zo s tała zaliczo n a b ez d o d atk o wy ch
k o s ztó w. – Przy g ląd ał s ię jej b ad awczo , tes tu jąc, czy jeg o żarty zn ajd u ją p o żąd an y o d zew. Nies tety , s p o tk ało g o ro zczaro wan ie. Walczy ł więc d alej. – Przemy ś lałem s p rawę. I wiem ju ż, że… cię k o ch am. M arek mimo s wo ich emo cjo n aln y ch n ied o ciąg n ięć ro zu miał p o wag ę s y tu acji i k ied y u p ewn ił s ię, że rzeczy wiś cie jes t w tarap atach , d o s to s o wał d o n iej k alib er p rzek azu . Ewa n ie wierzy ła włas n y m u s zo m. To mó wił o n , jej ch ło p ak , k tó ry p rzez całe trzy lata n ie zd o b y ł s ię właś ciwie n a żad en p rawd ziwy k o mp lemen t wo b ec n iej. – Zro zu miałem to p rzez ten czas , k ied y cię n ie b y ło – k o n ty n u o wał. – M y p o p ro s tu p o win n iś my b y ć razem. Wiem, że zach o wałem s ię jak s k o ń czo n y d u p ek . – Wy g ląd ał, jak b y n ap rawd ę b y ło mu p rzy k ro . – Wy n ag ro d zę ci to . Ws zy s tk o s o b ie ro zp is ałem. W zamian za s wo ją wp ad k ę p ro p o n u ję ci trzy mies iące p ró b n e. M arek „wers ja tes to wa”. – Nie mó g ł d aro wać s o b ie zab awn ej ws tawk i. – Będ zies z mo g ła zo b aczy ć, że s ię zmien iłem. A p o tem weźmiemy ś lu b . M o że b y ć n awet w Tajlan d ii, jak ty lk o b ęd zies z ch ciała. – Ale M arek … – Ewa o trząs n ęła s ię wres zcie z letarg u . – Sk ąd n ag le tak i p o my s ł? Teraz? Przecież my n ig d y w ży ciu n awet n ie ro zmawialiś my o ś lu b ie. – A p o win n iś my . Ewa, p rzecież my s ię s u p er d o g ad u jemy . Nas ze p lan y s ą k o mp aty b iln e… Eee… zn aczy , mamy p o d o b n ą wizję p rzy s zło ś ci. – Ch ło p ak s tarał s ię n ie p rzes ad zać z fach o wy m s ło wn ictwem. – M ies zk amy razem… zn aczy , ch ciałem p o wied zieć… – p o d wp ły wem o s treg o s p o jrzen ia Ewy M arek s ię zmity g o wał – … mies zk aliś my ze s o b ą ty le czas u . To n ajlep s zy tes t. J ak d la mn ie, zd aliś my . To o czy mś ś wiad czy . Po trafimy ze s o b ą ży ć. Lu d zie w d zis iejs zy ch czas ach n ie zwracają u wag i n a to , czy s ą d o b rze d o b ran i, n ie s ąd zis z? A p o tem p łacz n ad ro zlan y m mlek iem, ro zs tan ia, ro zwo d y , p o d ziały majątk u . J a jes tem p ewn y , że jes teś k o b ietą, z k tó rą ch cę s p ęd zić ży cie. Kied y mó wił to ws zy s tk o , s p rawiał wrażen ie o s o b y n iezn ającej wątp liwo ś ci. Tak że Ewa n ie miała ich w k wes tii teg o , że M arek n ie rzu ca s łó w n a wiatr. Co jak co , ale p o d o b n e d ek laracje mu s iały b y ć w jeg o wy p ad k u p o p rzed zo n e p o g łęb io n ą an alizą o raz b ilan s em zy s k ó w i s trat. – Po my ś l ty lk o , jak ie mąd re b ęd ą n as ze d zieci – wy p alił n a zak o ń czen ie wy wo d u . Zawró t g ło wy p rzy s zed ł n ag le, s p rawiając, że Ewa s ię zach wiała. Po czu ła, że traci s iły , p o p ro s tu n ie mo g ła u s tać n a n o g ach . Zd aje s ię, że jej o rg an izm zarząd ził b u n t n a p o k ład zie – teg o ws zy s tk ieg o b y ło s tan o wczo za d u żo . M arek p o d trzy mał ją i p o mó g ł o s tro żn ie u s iąś ć n a s k raju d ro g i. – Cała s ię trzęs ies z – p o wied ział z tro s k ą i zd jął mary n ark ę, ab y ją o k ry ć.
Rzeczy wiś cie, Ewa d y g o tała. Od d y ch ała g łęb o k o , a M arek g ład ził ją p o p lecach . Po wo li d o ch o d ziła d o s ieb ie, tętn o o d zy s k iwało n o rmaln y ry tm. – Ewu ś , b ęd zie n am ze s o b ą d o b rze, o b iecu ję – wy s zep tał raczej, n iż p o wied ział. Sied zieli tak jak iś czas , b lis k o s ieb ie. Wró ciło p o czu cie, że zn ają s ię n a wy lo t – zaży ło ś ć, jak a b ez wątp ien ia łączy ła ich p rzez ty le czas u . Ewa mu s iała wziąć s ię w g arś ć. Atak o s łab ien ia ch y b a ju ż o d p u ś cił. Ws tała. – Czek aj, d o b rze s ię czu jes z? – Po d erwał s ię za n ią. – Tak , ju ż lep iej. Słu ch aj… s tras zn ie d u żo s ię o s tatn io d ziało … – J ak miała p o d s u mo wać mu ltu m zd arzeń , k tó re p rzeto czy ło s ię p rzez jej ży cie, o d k ąd wró ciła d o Wężó wk i? – Sp o ro s ię u mn ie zmien iło … – Po czek aj – p rzerwał jej w p ó ł s ło wa. – Nie o d p o wiad aj teraz. Wiem, że to d u że zas k o czen ie. Przewid ziałem to . – M arek b y ł wy raźn ie b ard zo zad o wo lo n y z n o wej wers ji s ieb ie, p ełn ej zro zu mien ia d la zawiło ś ci k o b iecej n atu ry . – Po czek am n a two ją o d p o wied ź. Po p ro s tu d aj zn ać, k ied y b ęd zies z g o to wa. Czek am n a cieb ie w Ols zty n ie. Zan im o d s zed ł, a tak że zan im zd ąży ła w jak ik o lwiek s p o s ó b zareag o wać, p o cało wał ją w u s ta. Nie o d wzajemn iła p o cału n k u , p o p ro s tu s tała zn ieru ch o miała. Wcale n ie zb iło g o to z p an tały k u . Po s łał jej n a p o żeg n an ie p o ciąg łe, u wo d ziciels k ie s p o jrzen ie i zo s tawił n a ś ro d k u d ro g i, o d d alając s ię k ro k iem tward ziela z filmu ak cji. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 11
By ł z s ieb ie b ard zo d u mn y . Nieczęs to mo żn a p o czu ć s aty s fak cję tak g łęb o k ą, b o mającą źró d ło w o s iąg n ięciu wy jątk o wo amb itn eg o celu : p rzek ro czen ia s ameg o s ieb ie. M arek zd awał s o b ie s p rawę, że n ie zo s tał wy p o s ażo n y w całk iem n atu raln ą d la zn ak o mitej więk s zo ś ci p o p u lacji u miejętn o ś ć ro zu mien ia emo cjo n aln eg o zn aczen ia teg o , co d zieje s ię międ zy lu d źmi. J eg o u my s ł p o ru s zał s ię w ś wiecie warto ś ci p o liczaln y ch ; w ś wiecie, w k tó ry m k ró lo wał jed n o zn aczn y o s ąd . W matematy ce, k tó ra b y ła p u n k tem wy jś cia jeg o p ó źn iejs zy ch zain teres o wań in fo rmaty czn y ch , o b o wiązu je zas ad a tertium non datur, n ie ma trzeciej mo żliwo ś ci. I tak właś n ie zd an iem M ark a p o win n a d ziałać cała rzeczy wis to ś ć, wó wczas p o ru s załb y s ię w n iej jak ry b a w wo d zie. Ty mczas em mu s iał s ię b ez u s tan k u zmag ać z p ró b ami o d n alezien ia s ię w d żu n g li n iejed n o zn aczn y ch s y g n ałó w i zd arzeń o p arty ch n a n ijak n ied ający ch s ię zmierzy ć p rzes łan k ach . Po p ro s tu tak miał – s am, b ez p o mo cy , n ie b y ł w s tan ie o d czy tać s k o mp lik o wan ej map y , ws k azu jącej, jak ie d ziałan ia s k u tk u ją tak imi a n ie in n y mi reak cjami, jak czu ją s ię lu d zie p o d wp ły wem o k reś lo n y ch wy d arzeń lu b zach o wań b liźn ich . On w o g ó le teg o n ie wy czu wał, d o my ś lał s ię ty lk o , n a p rzy k ład wn io s k u jąc z filmó w, że is tn ieją p ewn e p o wtarzaln e, ale czas em wręcz p rzeciwn ie: wy my k ające s ię k las y fik acji, zas ad y rząd zące emo cjami. Najwy raźn iej w jeg o k o d zie g en ety czn y m zab rak ło p o łączen ia o d p o wied zialn eg o za emp atię. Przez całe ży cie n ie zn alazł żad n eg o o d p o wiad ająceg o jeg o p o trzeb o m man u ala, z k tó reg o mó g łb y s ię teg o ws zy s tk ieg o n au czy ć. Dlateg o g d y zd ał s o b ie s p rawę, że traci Ewę – d ziewczy n ę, k tó ra trafiła mu s ię jak ś lep ej k u rze ziarn o – wied ział, że mu s i p o k o n ać s wo ją s łab o ś ć. Uru ch o mić p ro g ram s p ecjaln y . W p o ró wn an iu z ws zy s tk imi zn an y mi mu p rzed s tawicielk ami tej d ziwn iejs zej p łci Ewa czep iała s ię w s to p n iu u miark o wan y m, mo żn a zary zy k o wać n awet s twierd zen ie, że z ten d en cją d o małeg o . Do teg o b y ła p o ch ło n ięta n au k o wą p as ją, co s zczerze d o cen iał i s zan o wał. Nie ma n ic g o rs zeg o n iż las k a p ap lająca
w k ó łk o o b zd etach i wy mag ająca, żeb y ś p rzy n ajmn iej u d awał, że s łu ch as z p o to k u b red n i wy lewający ch s ię z jej u s t. Ewa z p ewn o ś cią tak a n ie b y ła. Z racji s wo jej p ro fes ji d y s p o n o wała ap aratem p o jęcio wy m o raz wy ćwiczo n y m u my s łem, d zięk i czemu mo g li n awet p o ro zmawiać o jeg o zawo d o wy ch s p rawach n a całk iem zad o walający m p o zio mie mery to ry czn y m. Wś ró d d ziewczy n b y ł to n ie lad a ewen emen t. Kied y więc u ś wiad o mił s o b ie, co g o czek a, jeś li p o zwo li, żeb y – n a jeg o włas n e ży czen ie – zn ik n ęła z jeg o ży cia, p o s tan o wił d ziałać. Do mis ji s p ecjaln ej p rzy g o to wał s ię, jak to o n , meto d y czn ie. Po p ro s ił o s p o tk an ie ws zy s tk ie k o leżan k i, k tó re mó g ł o to p o p ro s ić, a k tó re n ie b y ły k o mp letn ie o d k lejo n y mi o d rzeczy wis to ś ci mó zg o wcami i mo żn a b y ło zak ład ać, że mają n iejak ie ży cio we d o ś wiad czen ie. Przep ro wad ził z n imi, z k ażd ą z o s o b n a, p rzy g o to wan ą u p rzed n io an k ietę, k tó ra miała p o s łu ży ć d o o p raco wan ia s trateg ii o d zy s k an ia Ewy . Dziewczy n y w fo rmu le o d p o wied zi n a p y tan ia o twarte mó wiły , co p o d ziałało b y n a n ie w p o d o b n ej s y tu acji. Wy k o rzy s tu jąc n arzęd zia mo d elo wan ia matematy czn eg o , za p o mo cą u zy s k an eg o w ten s p o s ó b zb io ru d an y ch u s talił ś red n ią, k tó ra d ała mu wzó r p o s tęp o wan ia. Po zo s tawało ty lk o wcielić g o w ży cie, co b y ło ju ż zn aczn ie tru d n iejs ze, ale… d ał rad ę! Sp rawd ził s ię w mo men cie p ró b y . Zrealizo wał ws zy s tk ie elemen ty p lan u , n awet mimo u tru d n ień . Po d ro d ze n ap o tk ał n iep rzewid zian e zmien n e, jak : 1 ) k o n ieczn o ś ć s p ęd zen ia p o ło wy d n ia z ro d zin ą Och n ik ó w, z k tó rą n ie u miał ro zmawiać, a n a k tó rą to o k o liczn o ś ć n ie miał p rzy g o to wan ej p ro ced u ry , 2 ) zas łab n ięcie Ewy w trak cie jeg o wy wo d u – tu taj b y ł s zczeg ó ln ie zad o wo lo n y , b o an alizu jąc tę s y tu ację ju ż p o fak cie, o cen ił, że tru d n o ś ć p rzek u ł w p rzewag ę, wy k o rzy s tu jąc mo men t jej s łab o ś ci d o wy ek s p o n o wan ia s wo jeg o n o weg o wcielen ia: wrażliweg o i ro zu miejąceg o k o b iety faceta. Teraz p o zo s tawało ty lk o czek ać. J eg o k o n s u ltan tk i p o d k reś lały zn aczen ie i mo c ro złąk i p o „zarzu cen iu h aczy k a”. O ile d o b rze zro zu miał ten mech an izm, p rzy p o min ało to zas ian ie ziarn a (o ś wiad czy n y ) i zas ilen ie g o s u b s tan cjami o d ży wczy mi (wizja s zczęś liweg o ży cia w n as tęp s twie ś lu b u ). Ziarn o n ależało n a p ewien czas zo s tawić, ab y s u b s tan cje mo g ły zacząć d ziałać i o d eg rać s wo ją ro lę. Czek ał więc cierp liwie i my ś lał o ich p rzy s zły m ży ciu . Tak , Ewa b y ła tą jed y n ą, jak to s ię zwy k ło o k reś lać w literatu rze. Ch y b a n ap rawd ę co ś s ię w n im zmien iło – to , co czu ł, b y ło p rawd ziwą ek s cy tacją, wy p ełn iającą g o n a my ś l o ty m, jak to b ęd zie, k ied y o n a z p o wro tem zjawi s ię w mies zk an iu i zn o wu b ęd ą s p ęd zać razem p o ran k i i wieczo ry . M u s i p o wied zieć: „TAK!”. A p o tem s p ęd zi z n im res ztę ży cia – o p ty maln ie
zb ilan s o wan eg o , co w języ k u p o to czn y m miało o d p o wied n ik w wy rażen iu : „I ży li d łu g o i s zczęś liwie”.
*
Kied y p rzy cis k ała g u zik b ramo fo n u , czu ła, jak żo łąd ek p o d ch o d zi jej ze s trach u d o g ard ła. W p o n ied ziałek n ie p o trafiła zeb rać s ię n a o d wag ę i p rzy jś ć d o p racy . Wy s łała Alek s o wi lap id arn eg o es emes a, że jes t ch o ra i mu s i p o leżeć w łó żk u , p o d czas g d y tak n ap rawd ę w p an ice s zu k ała jak ieg o ś ro zs ąd n eg o wy jś cia z s y tu acji. Po jawien ie s ię M ark a i jeg o ab s o lu tn ie zas k ak u jąca p ro p o zy cja k o mp letn ie wy trąciły ją z ró wn o wag i. I to ws zy s tk o w d o d atk u ch wilę p o ty m, jak p o cało wała Alek s a! Od s o b o ty p rawie n ie s p ała, a p azn o k cie miała o b g ry zio n e n iemal d o k rwi. Kied y ty lk o M arek wy jech ał, n aty ch mias t p o g n ała d o s wo jeg o p o k o ju i s ię w n im zamk n ęła, b y u n ik n ąć k o n fro n tacji z ro d zin ą, rzecz jas n a, o g ro mn ie zafrap o wan ą ro zwo jem s y tu acji – n ie co d zień zjawiał s ię w ich d o mu ab s zty fik an t z wielk im b u k ietem k wiató w. Od p rawiała ws zy s tk ich d o mo wn ik ó w z k witk iem, leżąc p o d k o łd rą i s y mu lu jąc ch o ro b ę. W k o ń cu d ali jej s p o k ó j. M arek . Ty le ze s o b ą ju ż p rzeży li, tak d o b rze s ię zn ali. M o g ła n a n ieg o liczy ć. Ok ej, n ie zaws ze, ale częs to . By ł, jak i b y ł – an i żad en Ad o n is , an i s zarman ck i d żen telmen , ale za to s wó j. Zn ała g o n a wy lo t, p o trafiła p rzewid zieć k ażd ą jeg o reak cję, n ie mu s iała s ię o n ic o b awiać, ży ć w n iep ewn o ś ci. Przecież k ied y ś s ię w n im z jak ieg o ś p o wo d u zak o ch ała. Ws p o min ała miłe ch wile z ich ws p ó ln eg o ży cia w Ols zty n ie, imp rezy ze zn ajo my mi, o g ląd an ie filmó w n a k o mp u terze n o cami, wy cieczk ę n ad mo rze latem zes złeg o ro k u . A Alek s an d er? Na my ś l o n im Ewę p rzes zed ł d res zcz. Siła jej wciąż n ien azwan y ch u czu ć d o teg o czło wiek a b y ła n iezwy k ła. Ale czy mo żn a w o g ó le k łaś ć n a s zali to , co zn an e, i to , co k o mp letn ie n iep rzewid y waln e? To , co tak p ewn e, p o ró wn y wać z ty m, co mg lis te i n iejas n e? W d o d atk u z Alek s an d rem wiązała s ię n ie ty lk o s k o mp lik o wan a s y tu acja u czu cio wa, ale i zawo d o wa. „O ch o lera!” – p o my ś lała n ag le Ewa, n erwo wo ch o d ząc p o p o k o ju . Gd y b y mo g ła, zap aliłab y p ap iero s a, tak b ard zo b y ła zd en erwo wan a. Przecież w lab o rato riu m czek ały n a n ią ro zp o częte p race i n ie mo g ła ich tak p o p ro s tu zo s tawić! Oczami wy o b raźn i wid ziała ju ż p o two rn e zn is zczen ia, jak ie d o k o n u ją s ię wś ró d o b iek tó w, n ad k tó ry mi o s tatn io s ied ziała. „A ws zy s tk o d lateg o , że jes tem p o p ro s tu d u rn ą, ro zh is tery zo wan ą b ab ą!” – k ry ty k o wała s ię w d u ch u . By ła n a s ieb ie
b ard zo zła, a s u mien ie n au k o wca s tras zn ie ją g ry zło . W k o ń cu p o s tan o wiła s ię p rzełamać. „Tru d n o – p o my ś lała. – Trzeb a zach o wać s ię o d p o wied zialn ie, n ie mo g ę tak zo s tawić s wo jeg o lab u . Ch o ćb y n ie wiem co !” Ws iad ła więc k o lejn eg o ran k a n a ro wer i ru s zy ła w s tro n ę p o s iad ło ś ci. Po d ro d ze k ilk a razy s ię zatrzy my wała z my ś lą, żeb y zawró cić i u ciec, ale w k o ń cu d o tarła n a miejs ce i z d u s zą n a ramien iu n acis n ęła d zwo n ek , b y M ałg o rzata wp u ś ciła ją d o ś ro d k a. Na p o d jeźd zie s tał zap ark o wan y wielk i s amo ch ó d Alek s a, n iech y b n y zn ak , że – n ies tety , n ies tety – g o s p o d arz jes t w d o mu i s p o tk an ie z n im b ęd zie raczej n ieu n ik n io n e. Ewa o p arła s k ład ak o mu r d o mu i cich u tk o jak my s zk a wś lizg n ęła s ię d o ś ro d k a. Na s zczęś cie n ik t n a n ią n ie czek ał, p o k o n ała więc p u s ty h o l i n a p alu s zk ach d o tarła d o s wo jeg o miejs ca p racy . Szy b k o wło ży ła fartu ch i p o g n ała o b ejrzeć zan ied b an e p rzez te d n i p race. Na s zczęś cie – p rzy n ajmn iej n a ty m p o lu – n ie zd arzy ła s ię żad n a s p ek tak u larn a k atas tro fa, więc Ewa o d etch n ęła z u lg ą. „Do b rze jes t – p o my ś lała. – A jeś li ch o d zi o Alek s a, to … to n ie wiem, zo b aczy my , co b ęd zie”. Praco wała b ez ch wili p rzerwy , ch y b a p rzed e ws zy s tk im p o to , b y zająć g ło wę czy mś in n y m n iż b ezu s tan n e ro ztrząs an ie p ro p o zy cji M ark a w k o n trze d o teg o , co s p o tk ało ją w ty m d o mu . Sch o d ziła właś n ie z d rab in y , n a k tó rą mu s iała s ię wd rap ać, ab y p o b rać d o an alizy p ró b k ę k u rzu z n ajwy żs zej p ó łk i b ib lio tek i, k ied y d rzwi s ię o two rzy ły i u k azał s ię w n ich Alek s . – Ewa? – p o wied ział, jak b y zo b aczy ł d u ch a. Stan ęła p rzed n im n iemal n a b aczn o ś ć z p rzerażo n ą min ą. Po p rawiając n erwo wo p o ły fartu ch a, zaczęła trajk o tać, b y p o k ry ć zmies zan ie i to taln y mętlik , jak i n a jeg o wid o k miała w g ło wie. – Cześ ć, Alek s ! No tak , ju ż jes tem. Bo wies z, b y łam jak aś ch o ra p rzez o s tatn ie d n i, co ś mn ie d o p ad ło , k atar, k as zel, g o rączk a… I zu p ełn ie zan ied b ałam lab o rato riu m, co mi s ię p rzecież n ig d y n ie zd arza. Więc d ziś ws tałam s k o ro ś wit i p o s tan o wiłam jak n ajs zy b ciej tu d o trzeć, b o wies z, to s ą s u p er wrażliwe o d czy n n ik i, a ja p rzez tę n ies p o d ziewan ą ch o ro b ę mu s iałam je zo s tawić tro ch ę n a łas k ę lo s u , więc s ię d en erwo wałam, ale ju ż jes tem i ws zy s tk o mam p o d k o n tro lą. Alek s an d er s łu ch ał tej p rzemo wy wy g łas zan ej z p ręd k o ś cią k arab in u mas zy n o weg o z d o ś ć zd u mio n ą min ą. – Po czek aj – p rzerwał jej w k o ń cu . – Nie u ważas z, że p o win n iś my p o ro zmawiać? – Ach tak , tak – Ewa g ad ała jak n ajęta. – Właś n ie, właś n ie, p ewn ie p o win n iś my ,
ale o czy m k o n k retn ie ch ces z ze mn ą teraz ro zmawiać? Bo wies z, jes tem d ziś tak a zajęta, p rzez tę n ieo b ecn o ś ć mam n awał ro b o ty … – p ap lała d alej n a jed n y m o d d ech u . – Hmm… – Alek s p o d rap ał s ię p o g ło wie wy raźn ie zb ity z tro p u zach o wan iem Ewy . – No ch y b a o M arad k ach ? – Właś n ie, o M arad k ach ! J a ci b ard zo d zięk u ję za tę wy cieczk ę, b y ło s u p er, Bartu ś p o p ro s tu o n iczy m in n y m teraz n ie mó wi, ty lk o k o n ik i i k o n ik i. J u ż p lan u je n as tęp n e wy jazd y , b ęd ę mu s iała s ię ty m zająć, n ap rawd ę to s u p er n a n ieg o p o d ziałało i w o g ó le… – Ewie n ie zamy k ały s ię u s ta. Alek s an d er p atrzy ł n a to zjawis k o zd u mio n y . – Ewa! – k rzy k n ął w k o ń cu , p ró b u jąc n a ch wilę p rzeb ić s ię p rzez jej s ło wo to k . – Pro s zę cię, czy mo żes z n a ch wilę p rzes tać trajk o tać b ez s en s u ? Ewa zamarła. Po d s zed ł d o n iej. – Ch ciałem p o g ad ać o ty m, co s ię tam międ zy n ami wy d arzy ło . Cały czas o ty m my ś lę. Ewa p o czu ła, że n o g i s ię p o d n ią u g in ają. A więc o n też? Cały czas s ię o b awiała, że jes t n ies k o ń czen ie żało s n a, n ie mo g ąc o d czas u ws p ó ln ej wy cieczk i s k u p ić s ię n a n iczy m in n y m p o za wy ś wietlan iem w g ło wie filmó w z n im w ro li g łó wn ej. – J a wiem, że to jes t s zaleń s two – mó wił, p rawie s zep cząc. – Ale n ie ch cę z ty m walczy ć, ro zu mies z? Po ru s zy łaś we mn ie co ś … czeg o n ie s p o d ziewałem s ię ju ż p o czu ć. By ł tu ż o b o k n iej. Przek ro czy ł lin ię d emark acy jn ą, za k tó rą mo g li jes zcze u d awać, że łączy ich zwy k ła s y mp atia – n ic d ziwn eg o międ zy d wo jg iem lu d zi, k tó rzy wid u ją s ię częs to i k tó ry ch łączą ws p ó ln e s p rawy . Nie b y ło ju ż o d wro tu . Ewa p o czu ła, że b rak jej tch u , tak s zy b k i s tał s ię jej o d d ech . Alek s an d er p o d s zed ł jes zcze b liżej, p rzes zy wając ją wzro k iem. Ewa czu ła, jak d rżą jej n o g i. M iała wrażen ie, że zaraz zemd leje. By ł tak b lis k o , że n iemal czu ła, jak w ry tm o d d ech u falu je jeg o p ierś . Biło o d n ieg o g o rąco jak z ro zg rzan eg o d o czerwo n o ś ci p ieca. J ej tętn o też p rzy s p ies zy ło . Nag le, zu p ełn ie b ez s ło wa wy ciąg n ął d ło ń i d o tk n ął jej u s t o p u s zk ami p alcó w. By ło to d elik atn e i elek try zu jące zarazem. Ro zch y liła warg i. On p rzy warł d o n ich s wo imi u s tami. Sp letli s ię w u ś cis k u , mo g ąc wres zcie u wo ln ić tłu mio n e p o żąd an ie. J eg o ręce s ięg n ęły p o d jej b lu zk ę, a o n a wy g ięła s ię p o d jeg o d o ty k iem, ch cąc jak n ajs zy b ciej p o zb y ć s ię u b ran ia, b ęd ąceg o o s tatn ią i tak n ieis to tn ą p rzes zk o d ą n a d ro d ze d o teg o , co b y ło w tej ch wili jed y n ą ważn ą rzeczą n a ś wiecie.
Nap arł n a n ią i p rzy cis n ął d o d rewn ian eg o reg ału wy p ełn iająceg o ś cian ę b ib lio tek i o d p o d ło g i p o s u fit. Szarp ali i ś ciąg ali z s ieb ie u b ran ia. Gd y b y Ewa zach o wała w tej ch wili ch o ć o d ro b in ę zd o ln o ś ci au to an alizy , n ie p o zn ałab y s amej s ieb ie. J es zcze n ig d y s ię tak n ie zap o mn iała. Nie o d d ała p an o wan ia n ad s o b ą tej n iezn an ej jej d o tąd , o b ezwład n iającej s ile. Bez as ek u racji p o d d ała s ię p rag n ien iu , k tó re zwalało ją z n ó g , p o zb awiało tch u i d o mag ało s ię zas p o k o jen ia – teraz, n aty ch mias t! Wy ciąg n ęła ręk ę w g ó rę, s zu k ając p u n k tu o p arcia. W amo k u p rzes u n ęła rząd k s iążek , aż jed n a z n ich s p ad ła z p ó łk i n a p o d ło g ę. Alek s ro zejrzał s ię wo k ó ł. Po ciąg n ął ją w s tro n ę b latu , a n as tęp n ie zd ecy d o wan y m ru ch em zrzu cił z n ieg o leżące tam cen n e k s iążk i. Kied y s zero k i b lat b y ł ju ż p u s ty , Alek s ch wy cił ją w p as ie i u n ió s ł, s ad zając n a d rewn ian ej p o wierzch n i. Sk wap liwie p o d jęła ws p ó łp racę. Ro zwarła n o g i i o p lo tła n imi jeg o b io d ra, p rzy ciąg ając g o d o s ieb ie. M u s ieli s ię jes zcze n a ch wilę o d s ieb ie o d k leić, b y mó g ł ś ciąg n ąć z n iej majtk i. J eg o d ło ń n ie zn ała zawah an ia, węd ru jąc p ro s to d o celu . Ewa jęk n ęła zd u s zo n y m g ło s em, k ied y d o tk n ął jej tam p o raz p ierws zy . Ciało zareag o wało n aty ch mias t. Zamru czał, czu jąc, co s ię d zieje. On a wy s u n ęła b io d ra d o p rzo d u . Nie mo g ła czek ać an i ch wili d łu żej! Ch wy cił ją za p o ś lad k i i ws zed ł w n ią, o d razu g łęb o k o i mo cn o . Ry tm ich złączo n y ch b io d er p rzy s p ies zał. J eg o p ch n ięcia s tawały s ię co raz s iln iejs ze. Nie is tn iało n ic p o za ty m, ty lk o ta wzb ierająca fala, k ażąca jej wp ijać s ię w n ieg o p azn o k ciami. Niek o n tro lo wan e o k rzy k i, to jej, to jeg o , zwias to wały n ad ch o d zące trzęs ien ie ziemi. Un ió s ł jej n o g i i zało ży ł s o b ie n a ramio n a, i wted y … s tało s ię. Ich ciała p rzes zed ł s p azm, jak b y o b o je zo s tali rażen i p rąd em. Zo s tał w n iej jes zcze, a p rzez n ią p rzech o d ziły k o lejn e fale ek s tazy . Ro zk o s z ro zlała s ię p o n iej jak p o wó d ź. Kied y o d d ech p o wo li s ię u s p o k ajał, a ś wiad o mo ś ć zaczęła wracać, p rzez g ło wę p rzemk n ęła jej my ś l: „Przecież ja d o tej p o ry n ic n ie wied ziałam o s ek s ie… ”. Alek s an d er wziął ją n a ręce i p o s tawił z p o wro tem n a p o d ło d ze. Ob jęli s ię i p o ło ży li n a d ęb o wy ch d es k ach , wś ró d ro zrzu co n y ch w n ieład zie k s iążek . Po cało wał d elik atn ie jej p ierś i zamk n ął Ewę w o b jęciach . Wciąż b y li ro zg rzan i, n ie ch cieli wracać d o rzeczy wis to ś ci. Czu ła jeg o s iln e ciało . Po s zaleń s twie, jak ie s ię tu ro zeg rało p rzed ch wilą, b ib lio tek a eman o wała s p o k o jem i cis zą. Do Ewy zaczęło d o cierać, co s ię wy d arzy ło . Zro b ili co ś k o mp letn ie n ieo d p o wied zialn eg o , a k o n s ek wen cje teg o k ro k u b y ły n ie d o p rzewid zen ia. Ale n ie żało wała. To , co p rzeży ła p rzed ch wilą, p rzek raczało całe jej d o ty ch czas o we d o ś wiad czen ie ero ty czn e. Nap ełn iło ją jak ąś n iezn an ą d o tąd s iłą.
Alek s p o cało wał ją w s zy ję. – O czy m my ś lis z? – zap y tał. – Pewn ie o ty m s amy m co ty – o d p o wied ziała wy mijająco . Nie p o trafiła w tej ch wili zd o b y ć s ię n a żad n ą ro zs ąd n ą reflek s ję. – To d o b rze. – Zn ó w p o czu ła jeg o u s ta n a s zy i. – To zn aczy , że też lu b is z s zczęś liwe zak o ń czen ia ró żn y ch b ajek . Ewa p o czu ła, że zalewa ją fala czu ło ś ci. Po cało wała g o w u s ta. Ch wilę p ó źn iej zn ó w s ię k o ch ali, jed n ak teraz w ich ru ch ach mn iej b y ło g wałto wn o ś ci n iż p rzed k ilk u n as to ma min u tami. Teraz ich s ek s b y ł jak wy s mak o wan a k o lacja, k tó rej k ażd y m k ęs em mo żn a s ię d elek to wać b ez k o ń ca. Kied y p o in ten s y wn ej ro zk o s zy zn ó w leżeli wtu len i w s ieb ie, Ewa d łu g o milczała. Up ajała s ię tą n ies amo witą ch wilą, n io s ącą ty le o b ietn ic. Nag le w ten mo men t ab s o lu tn ej b ło g o ś ci jak b ły s k awica p rzecin ająca b łęk itn e n ieb o wd arła s ię my ś l p ro s ta i k laro wn a: „Nie mo g ę wy jś ć za M ark a. Nie mo g ę, b o … b o jes tem s zaleń czo zak o ch an a w s wo im s zefie!”. Miła moja, wszystkie moje listy pozostają bez odpowiedzi. Tak mi ciężko na sercu, że nie wiem, co z Tobą i naszymi. Czyś uszła cało z tej wojennej pożogi? Mój los się chyba odmienił. Zdaje mi się, że idzie na lepsze. Przyjął mnie pod swój dach jeden dobry człowiek, Polak, spod Mrągowa. To mężczyzna już starszy, co mu żona obumarła jeszcze na początku wojny. Żal mu się mnie, biednej, zrobiło i chociaż z brzuchem, pozwolił na swojej gospodarce pozostać. Charakter ma łagodny, dwie dojne krowy przez całą wojnę mu się uchowały, to sobie myślę, że da się jakoś żyć. On już nieco w latach, kobiecej ręki potrzebuje. Ja wielkiego wyboru nie mam. Płodu spędzić się nie dało, urodzić muszę to dziecko. Już niewiele czasu do rozwiązania zostało. Jak gospodarz nie widzi, czasem i popłaczę gdzieś w kącie. Kiedy się urodzi, mam oddać do ochronki jakiej, do sióstr, bo gospodarz bękarta żywić nie chce. Już starczy, że mnie jedną przygarnął. Tak będzie, ale choć to bękart, to jednak moja jest – bo wiesz, Anielko, nie wiem skąd, ale skądś wiem, że to jest dziewczynka – i śpiewam jej kołysanki, i tulić bym ją chciała, a nie mogę i móc nie będę. Ufam, Najukochańsza, że odnajdziemy się kiedyś w tym świecie straszliwym i padniemy sobie w ramiona, by się wypłakać. Bo już tylko siebie na świecie mamy. Jeśliś żywa. Całuję i nadal listy słać będę. Nadzieja umiera ostatnia. Twoja J. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 12
Przes u n ęła d ło n ią p o mięk k o o p in ający m fig u rę materiale w k o lo rze n azy wan y m – jak s ię p rzed ch wilą d o wied ziała o d mło d ej s p rzed awczy n i o ap ary cji mis s p ięk n o ś ci – k amelo wy m. J es zcze n ig d y n ie miała tak iej s u k ien k i. Przy g ląd ała s ię s o b ie w lu s trze p rzy mierzaln i b u tik u , d o k tó reg o wp ad ła s p o n tan iczn ie p rzy o k azji p rzy jazd u d o Ols zty n a. Su k ien k a n ajb ard ziej p o d k reś lała b iu s t, p o d n ies io n y d zięk i zmy ś ln emu d ek o lto wi, k tó ry n ad awał jej p iers io m p ięk n y k s ztałt, o raz b io d ra, cias n o o p ięte o b cis ły m materiałem. Ewa b y ła h armo n ijn ie zb u d o wan a, b ez zb ęd n y ch k ilo g ramó w, ale z miły mi d la o k a zao k rąg len iami tam, g d zie trzeb a. Ład n ie zazn aczo n a k ro jem s u k ien k i talia p rzy wo ły wała n a my ś l mo d elo wą k lep s y d rę – o b iek t p o żąd an ia więk s zo ś ci k o b iet n iezad o wo lo n y ch ze s wo ich k s ztałtó w. M u s iała p rzy zn ać, że b ard zo s ię s o b ie p o d o b ała w tej k reacji. W o g ó le s ię s o b ie p o d o b ała! Wres zcie! Po raz p ierws zy w ży ciu o d czu wała ś wiad o mo ś ć włas n eg o ciała – że jes t, że czu je, że ma s wo je p o trzeb y . Alek s an d er tamteg o p o p o łu d n ia w b ib lio tece wś ró d k s iążek , g d y zd arł z n iej u b ran ie, a p o tem zab rał n a n ajb ard ziej o b łęd n y ro llerco as ter w jej ży ciu , o b u d ził w n iej ś wiad o mo ś ć s iły p ły n ącej z k o b iecej atrak cy jn o ś ci. Do d ał jej o d wag i. Uś wiad o miła s o b ie, że d o s tała o d n atu ry wiele atu tó w. Do tej p o ry s ek s n ie o d g ry wał w jej ży ciu p ierws zo p lan o wej ro li. Kied y zd arzało im s ię z d ziewczy n ami i Kry s tian em p rzes ad zić z win em, czeg o s k u tk iem b y ł zazwy czaj wy s y p in ty mn y ch zwierzeń , o n a miała n ajmn iej p ik an tn y ch an eg d o t d o s p rzed an ia. Szczerze mó wiąc, mo cn o wątp iła w o p o wieś ci o k o s miczn y ch o rg azmach s wo ich p rzy jació ł i u ważała, że b y ły mo cn o p o d k o lo ry zo wan e. Celo wał w ty m Kry s tian , k tó ry za d o b rą, a jes zcze lep iej k o ń czącą s ię o p ad n ięciem s zczęk s łu ch aczy h is to rię d ałb y s ię p o k ro ić. Kro k u n ie u s tęp o wała mu Ola, zaws ze ro ześ mian a i p rzy ciąg ająca d o s ieb ie lu d zi – w ty m p łeć p rzeciwn ą – p ełn y m zaraźliweg o o p ty mizmu i b ezp ro b lemo wy m u s p o s o b ien iem. Ch o ciaż Ewa u ważała, że b y ło w ty m ich wy zwo len iu s p o ro p o zy , zazd ro ś ciła im s wo b o d y , z jak ą trak to wali s ek s . Umieli s ię n im b awić i – p rzy n ajmn iej tak mó wili – wy cis n ąć z n ieg o mak s imu m p rzy jemn o ś ci b ez k o n ieczn o ś ci łączen ia teg o z g łęb s zy mi u czu ciami. Ewa
rep rezen to wała jed n ak s tarą, n u d n ą s zk o łę s tawiającą n a s tało ś ć i p o czu cie b ezp ieczeń s twa, k tó re cen iła wy żej n iż p rzy g o d ę i d res zczy k ek s cy tacji. Kied y jej p aczk a n aś miewała s ię z n iej jak o z n aczeln ej s zty wn iary , o n a o d b ijała p iłeczk ę, twierd ząc, że s ek s jes t p rzerek lamo wan y . No có ż, o d p amiętn eg o p o p o łu d n ia z Alek s an d rem n a p o d ło d ze b ib lio tek i mu s iała d iametraln ie zwery fik o wać p o g ląd y w tej k wes tii. Ro b iąc ero ty czn y b ilan s s wo jeg o ży cia, Ewa n ie mo g ła p o min ąć M ark a, k tó ry b y ł teraz d la n iej b ard zo tru d n y m tematem. Związek z n im b y ł jej p ierws zy m p o ważn y m – n ie licząc s zczen iack ich zau ro czeń – ale n a p ewn o n ie s p ełn io n y m s ek s u aln ie. Kied y ze s o b ą zamies zk ali, p arad o k s aln ie s ek s zs zed ł n ieco n a d ru g i p lan . Od b y wał s ię zaws ze wed łu g id en ty czn eg o , d o b ó lu p rzewid y waln eg o s ch ematu : M arek zaczy n ał o d cało wan ia jej s zy i, p o tem p rzech o d ził d o p o mięto s zen ia p iers i. Nas tęp n ie – mo g ła b y ć teg o p ewn a tak jak teg o , że p u n k tu aln ie w p o łu d n ie zo s tan ie n ad an y h ejn ał z wieży mariack iej – n ad ch o d ził czas n a o d ro b in ę p ies zczo t o raln y ch , k tó re n ies tety w o g ó le n a n ią n ie d ziałały , za to b y ły fo rmą h an d lu wy mien n eg o : „Najp ierw ja to b ie, p o tem ty mn ie”. Po jak imś czas ie, tro ch ę zaws ty d zo n a włas n y m cy n izmem, zaczęła tak o ty m my ś leć, o d wzajemn iała s ię więc, a k ied y o n u zn ał, że to ju ż czas , p rzech o d ził d o właś ciwej ak cji, ale zan im Ewa zaczy n ała co k o lwiek czu ć, o n ju ż k o ń czy ł z p o czu ciem d o b rze wy k o n an eg o zad an ia. Zres ztą Ewa n ie mo g ła p o wied zieć, że b y ło to d la n iej n iep rzy jemn e. Przeciwn ie, czerp ała s aty s fak cję z s ek s u z M ark iem. Ty le że jej źró d łem n ie b y ła ro zk o s z miło s n y ch u n ies ień , ale p rzed e ws zy s tk im p o czu cie, że mimo ws zy s tk o w ch wilach , k ied y ich ciała łączy ły s ię ze s o b ą, b y li s o b ie b lis cy jak w żad n ej in n ej s y tu acji. Po trząs n ęła g ło wą, żeb y o d g o n ić n iech cian e my ś li. Bard zo ciężk o b y ło jej ws p o min ać M ark a.
*
Ch wila, w k tó rej mu s iała mu p o wied zieć, że n ies tety n ic z teg o n ie b ęd zie, b y ła jed n ą z n ajtru d n iejs zy ch w jej ży ciu . Sp o tk ali s ię w M rąg o wie, n a n eu traln y m g ru n cie. M arek zap ro s ił ją n a k o lację d o Karczmy M azu rs k iej. Zamó wił win o mu s u jące i p izzę cztery s ery . Od razu zau waży ła, że b y ł b ard zo p o d ek s cy to wan y s p o tk an iem. Na p ewn o n ie s p o d ziewał s ię teg o , co miała mu d o p o wied zen ia. Ub ran y w b iałą k o s zu lę, o g o lo n y , p ach n ący wo d ą k o lo ń s k ą. Kied y wes zła, ro zp ro mien ił s ię
n a jej wid o k . Pu d ełk o z p ierś cio n k iem zaręczy n o wy m leżało n a s to le, a Ewie k ro iło s ię s erce. J ak p o wied zieć co ś tak ieg o ? Zjed li p o k awałk u p izzy , Ewa wy p iła k ielis zek win a d la k u rażu i wted y M arek p o n o wn ie zad ał to p y tan ie, ty le że ty m razem p ad ł p rzed n ią n a k o lan a, trzy mając w ręce p u d ełeczk o : – Wy jd zies z za mn ie, Ewa? Oczy g o ś ci, co d o jed n eg o , o raz o b s łu g i lo k alu s k iero wały s ię n aty ch mias t w ich s tro n ę. Ewa p o czu ła, jak k rew o d p ły wa jej z g ło wy . Po s tan o wiła jed n ak n ie zwracać u wag i n a wś cib s k ie s p o jrzen ia i p o wied ziała cich o : – M arek , ws tań , p ro s zę cię, ws tań z ty ch k o lan … M arek , n ie ro zu miejąc, o co jej właś ciwie ch o d zi, p o s łu ch ał p ro ś b y . Wzięła g o za ręk ę. – M arek , n ie wy jd ę za cieb ie. – Co !? – Nie wy jd ę za cieb ie, p rzep ras zam. – Ewa, n ie ró b s o b ie jaj… – Uś miech n ął s ię n iep ewn ie. – No co ty … – Nie ro b ię s o b ie jaj. – Sp o jrzała n a n ieg o p o ważn ie. – Nie b ęd ziemy małżeń s twem. – Ah a – o d p o wied ział, zamk n ął p u d ełeczk o z p ierś cio n k iem i s ch o wał d o k ies zen i. Wb ił wzro k w talerz, n a k tó ry m s ty g ł k awałek p izzy . – No d o b ra, ro zu miem, k ap u ję, ws zy s tk o jas n e. – M arek ? – Ewa s tarała s ię złap ać z n im k o n tak t wzro k o wy . – Nie, n o s p o k o . – Od g ry zł s p o ry k ęs p izzy . – Zro zu miałem. Ewa p atrzy ła n a n ieg o z o b awą, że M arek zaraz wy b u ch n ie, ale n ic tak ieg o s ię n ie s tało . Wy co fan ie n a p o g ran iczu au ty zmu d ało o s o b ie zn ać i w tej d ramaty czn ej ch wili. – Do jem p izzę i lecę – p o wied ział. – Nie b ęd ę p rzeciąg ał tej h is to rii. – Na p ewn o ws zy s tk o o k ej? – Pewn ie, ja tam lu b ię s y tu acje zero -jed y n k o we. – Do lał s o b ie win a d o k ielis zk a. – Teraz ju ż wiem, że d la mn ie zero . Ale mó wi s ię tru d n o , ży je s ię d alej. – M arek – Ewa n iczeg o w tej ch wili n ie p rag n ęła b ard ziej, n iż wy jś ć z teg o lo k alu – ja ju ż ch y b a p ó jd ę. – J as n e – p rzy tak n ął, wciąż n ie p o d n o s ząc g ło wy zn ad talerza. – No to n a razie. Ws tała i p o wied ziała jes zcze: – Bard zo cię p rzep ras zam, jes teś k o ch an y m facetem, ale…
Każd y jej ru ch b y ł ś led zo n y p rzez n ien awis tn y wzro k k eln erek , k tó re mu s iały ją u zn ać za k awał o s tatn iej zd ziry . Tak , to n ie b y ła s y tu acja, k tó rą miałab y o ch o tę k ied y k o lwiek p o wtó rzy ć. Wied ziała, że s tras zn ie g o u p o k o rzy ła. W d o d atk u p u b liczn ie, n a o czach k lien tó w res tau racji. Ale n ie mo g ła in aczej. „W miło ś ci trzeb a p o s tęp o wać zg o d n ie z ty m, co d y k tu je s erce – tłu maczy ła s o b ie tamteg o wieczo ru – a mo je d y k tu je mi co ś zu p ełn ie in n eg o ”.
*
„Ku p u ję!” – zd ecy d o wała wres zcie i o s tro żn ie zaczęła zd ejmo wać s u k ien k ę. Teg o d n ia Alek s an d er u rząd zał k o lację d la g ru p y zn ajo my ch . Ewa miała ju ż o k azję p o zn ać k ilk o ro z n ich , b o Alek s b ard zo s zy b k o zaczął ją wp ro wad zać w s wo je k ręg i to warzy s k ie. Od czas u wy b u ch u wu lk an u w b ib lio teczn y m zacis zu , n azy wając rzecz p o imien iu , zaczęli ze s o b ą b y ć. To wy d awało s ię tak n iewiary g o d n e, a jed n ak s tało s ię fak tem. I to tak n o rmaln ie, p o p ro s tu , mimo że wciąż zd arzało jej s ię u s zczy p n ąć w ramię d la u p ewn ien ia, czy to s ię d zieje n ap rawd ę.
*
– Sk ąd ja, d o d iab ła, wezmę g ęś , n o s k ąd !? – M ałg o rzata mio tała s ię p o k u ch n i zła jak o s a. By ła więcej n iż p ewn a, że za ty m s k o mp lik o wan y m zamó wien iem s to i ta o k ro p n a wiejs k a d ziewu ch a, k tó ra s ię tu p an o s zy o d n ied awn a, jak b y b y ła u s ieb ie. J u ż ch y b a wo lała tę wy wło k ę Patry cję, co z cy ck ami n a wierzch u p rawie latała, ale p rzy n ajmn iej jak aś b y ła ś wiato wa, jak aś in n a, a n ie to to czu czło ze ws i, tak ie n ic. Z tak iej ro d zin y p o d rzęd n ej. M ałg o rzata ju ż s wo je wied ziała. Zach ciało s ię p rzy p ań s k im s to le p o s ied zieć. W ciep ełk u Alek s a s ię p o g rzać. Ale ju ż o n a, M ałg o rzata, n ie b ęd zie n a to p atrzeć b ezczy n n ie. Że p an Alek ś lep y , to wiad o mo , ju ż n ieraz s ię o ty m p rzek o n ała, ale że aż tak ś lep y , to n ie my ś lała – p o ms to wała w my ś lach , tłu k ąc n iemiło s iern ie g arn k ami, tak że n ie u s ły s zała n awet, że d o k u ch n i ws zed ł Alek s an d er. – M ałg o rzato ! – zawo łał, p rzek rzy k u jąc h ałas . – J es t g ęś ! – Że co ? – Nie u s ły s zała d o k ład n ie.
– Gęś mamy ! – J eg o twarz jaś n iała u ś miech em. – Ob d zwo n iłem g o s p o d ars twa i ju ż tu jed zie ch ło p z mięs em n a k o lację. M ó wiłem, że n ie ma p o wo d u d o p an ik i. J es t in tern et, jes t ro związan ie. – Po k lep ał g o s p o s ię p rzy jaźn ie p o ramien iu . – Niech s ię M ałg o rzata ro zch mu rzy . Zło ś ć p ięk n o ś ci s zk o d zi. Ko b ieta o d b u rk n ęła co ś n iewy raźn ie i p o s zła s zu k ać o d p o wied n iej b ry tfan n y . Uwielb iała g o to wać, o ws zem. To b y ła czy n n o ś ć, w k tó rej s p ełn iała s ię całk o wicie. A k ied y wid ziała n a twarzy Alek s an d ra ten d o b rze jej zn an y wy raz b ło g o ś ci, k tó ry p o jawiał s ię, g d y p ałas zo wał p rzy s mak i wy k o n an e jej ręk ą, p ęk ała z d u my . Pieczo n a d ziczy zn a, d o s k o n ałe zu p y n a zawies is ty ch wy warach , ś wieże s ałaty z p o mid o ró w i o g ó rk ó w ro s n ący ch w o g ro d zie, aro maty czn e b ab k i i p ach n ące mas łem tarty o wo co we – tak , M ałg o rzata b y ła mis trzy n ią w s wo im fach u . Od czas u d o czas u zas k ak iwała Alek s a czy mś z b o g ateg o rep ertu aru ś ląs k iej k u ch n i, k tó rą zn ała n a wy lo t. J emu zaś żu rek i ro lad a z k lu s k ami zaws ze d o s k o n ale p o p rawiały h u mo r. Uś miech zad o wo len ia n a twarzy p an a Alk a cies zy ł ją n ajb ard ziej n a ś wiecie, ale d ziś M ałg o rzata b y ła wy raźn ie n ie w s o s ie – n ie p rzep ad ała b o wiem za ty mi, rzad k imi n a s zczęś cie, p ro s zo n y mi k o lacjami, k tó re o d czas u d o czas u u rząd zał w Wężó wce. Go to wan ie to jed n o , ale p rzecież p o tem trzeb a to jes zcze p o d ać n a s tó ł. A teg o M ałg o rzata n ien awid ziła s erd eczn ie. Najg o rs ze zaś b y ło u s łu g iwan ie ty m ws zy s tk im p an o s zący m s ię tu o d czas u d o czas u p an ien k o m. J ak b y n ie wied ziały , że w ty m d o mu jes t miejs ce d la ty lk o jed n ej k o b iety . I że jes t o n o o d d awn a zajęte. Po d o mu n ió s ł s ię ju ż wy razis ty zap ach p ieczen i i zió ł, k ied y g o ś cie zaczęli zjeżd żać i p ark o wać s wo je d ro g ie s amo ch o d y n a p o d jeźd zie o b o k wejś cia d o d o mu . M ałg o rzata wy jrzała d y s k retn ie p rzez o k n o . – Ożeż! – zak lęła p o d n o s em n a wid o k d łu g o wło s ej b lo n d y n y . M arty n k a zjawiała s ię tu o d czas u d o czas u z mężem J u lk iem, s p arin g p artn erem Alek s a, z k tó ry m g ry wali o d lat w ten is a. Pan a J u lk a M ałg o rzata lu b iła, tak , miał s wó j u ro k i n awet ją k ied y ś p o cało wał w ręk ę, mieli p o tem ws zy s cy d u żo ś miech u , ale ta M arty n k a to s k aran ie b o s k ie. A ju ż jej ś miech – u s zy b y n ajlep iej watą zaty k ać i s zk ło o win ąć w s tare g azety , żeb y n ie p ęk ło . Z d ru g ieg o au ta wy s iad ł ró wn ież zn an y M ałg o rzacie Iwo , p ro d u cen t filmo wy , ze s wo ją d łu g o n o g ą i n ieco za ch u d ą, żeb y wy g ląd ać zd ro wo , d ziewczy n ą J u lią. Iwo miał w p o b liżu s tad n in y w M arad k ach d o m, d o k tó reg o częs to zap ras zał Alek s a. „Iwo ? Co to jes t za imię w o g ó le?” – d ziwo wała s ię z p o czątk u M ałg o rzata, ale z czas em p rzy wy k ła, zwłas zcza że Iwo p rzy p ad ł jej d o g u s tu , k ied y zad zwo n ił d o
Alek s a z p ro ś b ą o wy p o ży czen ie M ałg o rzaty n a jak ieś p rzy jęcie. „Nik t n ie ro b i tak iej wo ło win y jak p an i, p an i Go s ień k o ” – mó wił jej wted y , a o n a b y ła w s ió d my m n ieb ie. Nato mias t ta to p ielica, co to n ib y jeg o n arzeczo n a – n o , p o żal s ię Pan ie Bo że – ch u d e to to , d wa liś cie s ałaty zje n ajwy żej, ły k iem wo d y p o p ije, a i tak p o tem leci n a s tro n ę i wiad o mo , co tam wy rab ia. „Gd zie te ch ło p y ws zy s tk ie mają o czy , n o g d zie?” – g d erała M ałg o rzata, zag ląd ając d o p iecy k a, b y p o d lać s o s em ru mien iącą s ię co raz b ard ziej g ęś . Po d d o m w k o ń cu zajech ał o s tatn i g o ś ć: M ateu s z, ren o wato r meb li, a tak że – jak s ię o k azało – zap alo n y p o d ró żn ik , k tó ry też miał p o s iad ło ś ć n ied alek o M rąg o wa. M ałg o rzacie o b iło s ię o u s zy , że p raco wał k ied y ś w Wars zawie, ale miał d o ś ć i p rzen ió s ł s ię n a M azu ry . „Ciek awe, k ied y s tąd z k rzy k iem u ciek n ie” – my ś lała s o b ie n ieraz, u s iłu jąc d o jś ć, jak a mu s i b y ć mo ty wacja czło wiek a, k tó ry p o rzu ca s y te ży cie w s to licy n a rzecz ws i n a k o ń cu ś wiata. „Lu d zis k a to s ą jed n ak d ziwn e” – s k wito wała o s tateczn ie. Ci ws zy s cy g o ś cie to jed n ak b y ł p ry s zcz w p o ró wn an iu z tą p rzek lętą có rk ą Och n ik ó w, k tó ra jak imś p s im s węd em s ię d o s tała d o teg o d o mu i o d n ied awn a czu ła s ię tu jes zcze s wo b o d n iej n iż d o ty ch czas . M ałg o rzatę n ap rawd ę k rew zalewała. No b o k to to wid ział, żeb y tak i p an jak Alek s z tak ą… b rak o wało jej s łó w, b y o k reś lić s wo je zn ies maczen ie s y tu acją. Kied y tu d o ro b o ty zaczęła p rzy ch o d zić, to jes zcze u s zy p o s o b ie k ład ła i tak a p ewn a s ieb ie n ie b y ła, wid ać ty lk o k o mb in o wała, jak tu Alek s a u s id lić, n o i d o p ięła s weg o ! Teraz o ws zem, też p o d o mu w ro b o czy m k itlu lata i te s wo je p leś n iawk i d o g ląd a, ale b y wa, że i w s amy m s zlafro czk u s ię w k u ch n i p o k azu je alb a że ją w ty m s amy m s tro ju wieczo rem i ran o M ałg o rzata zas tać p o trafi… Z ty ch p o n u ry ch ro zmy ś lań wy rwał M ałg o rzatę d źwięk p iek arn ik a, w k tó ry m d o ch o d ziło u k o ch an e p rzez Alek s a cias to d ro żd żo we z malin ami. Din g ! M ałg o rzata p o d es zła d o p iecy k a i wy jęła z n ieg o wy ro ś n iętą ru mian ą b ab ę. Ch wilę p ó źn iej Alek s k azał p o d awać k o lację. M ałg o rzata u ło ży ła n a tacy p rzy s tawk i: mu s z węd zo n eg o p s trąg a z g rzy b ami leś n y mi, i zan io s ła te cu d a d o jad aln i. Po witały ją s erd eczn e g ło s y mężczy zn . – Pan i Go s ień k o , rączk i cału ję! – wy rwał s ię Iwo . – Dwa d n i n a d iecie jes tem, żeb y tu ty ch fry k as ó w ws zy s tk ich s k o s zto wać. Na s ro g iej twarzy M ałg o rzaty mig n ął jak b y cień u ś miech u . Alek s p o d zięk o wał jej cich o i p o wied ział: – Zu p ę mo żn a o d razu p o ty m s erwo wać.
M ałg o rzata k iwn ęła g ło wą i n ib y o d n iech cen ia zlu s tro wała p rzy o k azji Ewę s ied zącą p rzy s to le b lis k o Alek s a. Ch y b a s o b ie lala n o wą s u k ien k ę k u p iła. Go s p o d y n i p o k ręciła g ło wą z d ezap ro b atą, ale n ik t n ie zwró cił n a to u wag i, ws zy s cy b o wiem d elek to wali s ię arcy d ziełem k u lin arn y m, k tó re p rzed ch wilą p rzed n imi p o s tawiła. Wró ciła d o k u ch n i, b y n alewać zu p ę rak o wą. Na s zczęś cie o rak i w ich o k o licy n ie b y ło tak tru d n o , ale ile s ię mu s iała n aro b ić p rzy tej zu p ie, to jej. Ty lk o n a wy raźn ą p ro ś b ę p an a Iwa s ię d ziś z ty m d ziad o s twem mo rd o wała p rzez p ó ł d n ia. Przelała g ęs ty p ły n d o d u żej wazy i zg o d n ie z ży czen iem Alek s an d ra zan io s ła ją o d razu d o jad aln i, g d zie atmo s fera u leg ła ju ż wy raźn emu ro zlu źn ien iu . M ałg o rzata o d razu s p o s trzeg ła, że d wie b u telk i s zamp an a zo s tały ro zlan e d o k ielis zk ó w i n ie zo s tał p o n ich ś lad . M arty n k a, k tó ra n ajwy raźn iej n ie miała mo cn ej g ło wy , wy g ląd ała ju ż n a d o ś ć zap rawio n ą. M ó wiła b ard zo g ło ś n o i ś miała s ię ty m p o two rn y m ś miech em. Z k o lei b lad a J u lia tk wiła wciąż p o ch y lo n a n ad p ełn y m talerzem i wy g ląd ała n a b ard zo n ies zczęś liwą. Ewa s ied ziała, trzy mając d ło ń n a ręce Alek s an d ra, jak b y n ig d y n ic. „Ech – p o my ś lała M ałg o rzata – k to b y p o my ś lał, że ja za Patry cją zatęs k n ię? Każd a, b y le n ie ta tu taj”. Zwień czen ie wieczo ru , czy li g ęś p ieczo n a z jab łk ami i majeran k iem, zo s tało p o witan e p rzez p o d p ity ch ju ż n ieco g o ś ci o k las k ami. I ry czący m ś miech em M arty n k i. M ałg o rzata z min ą Sfin k s a p u s zczała to ws zy s tk o z d o s to jeń s twem k ro jąc p tak a n a cien k ie p las try i p o d ając g o ś cio m.
mimo
u s zu ,
– Cias to p o d ać n a taras ie? – u p ewn iła s ię. Alek s k iwn ął g ło wą. – I p ro s zę, żeb y ś jes zcze s ch ło d ziła k ilk a b u telek s zamp an a, ch y b a d ziś ju ż p rzy n im p o zo s tan iemy . Kied y p ó źn ą n o cą p ijan i g o ś cie ws iad ali d o s amo ch o d ó w i łamiąc ws zy s tk ie mo żliwe p rzep is y , o d jeżd żali z p o s iad ło ś ci, M ałg o rzata n ie s p ała. Czek ała n a ich wy jazd , żeb y b ezs zeles tn ie p o s p rzątać p o lib acji. Kied y s zła w s tro n ę taras u , zo b aczy ła Ewę i Alek s an d ra cału jący ch s ię zap amiętale n a jed n ej z k an ap w s alo n ie. Zaczaiła s ię w ciemn o ś ci i p rzy g ląd ała s ię im d łu żs zą ch wilę z n aras tający m o b rzy d zen iem. Kied y w k o ń cu zd ecy d o wali s ię p rzen ieś ć z ig ras zk ami w b ard ziej in ty mn e miejs ce i o b o je, ch wiejąc s ię n a n o g ach , p o d n o s ili s ię z s o fy , M ałg o rzata u s ły s zała, jak Ewa mó wi d o Alek s an d ra: – Nig d y w ży ciu n ie b y łam tak a s zczęś liwa.
M ałg o rzata fu k n ęła i cich o p rzes zła o b o k n ich jak d u ch , k tó reg o o b ecn o ś ci n ik t s ię n ie s p o d ziewa. Zres ztą b y li zb y t p ijan i, b y zwró cić n a n ią u wag ę. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 13
– No to p o k o lei, k o ch an a, o p o wiad aj ws zy s tk o ze s zczeg ó łami! – Sy lwia aż zacierała d ło n ie z ek s cy tacji. – Czło wiek n ie wid zi s ię z to b ą p rzez k ró tk ą ch wilę, a tu o d razu tak ie zmian y ! Ewa u ś miech n ęła s ię p rzep ras zająco . – Ws zy s tk o s ię jak o ś tak s zy b k o p o to czy ło … Sama n ie wiem k ied y , n ap rawd ę. Po p ro s tu jak k u la ś n ieg o wa! Sied ziały w o g ro d zie za d o mem Sy lwii. Dzieciak i ju ż s ło d k o s p ały . Grześ k a jak zwy k le n ie b y ło , p o n o ć p o jech ał g d zieś w tras ę n a Biało ru ś . Sy lwia n ie b ard zo wied ziała g d zie, b o p rawie n ig d y n ie zo s tawiał jej d o k ład n y ch in fo rmacji d o ty czący ch s wo jej p racy . Py tan ie Ewy o jeg o b ezp ieczeń s two p rzy jació łk a zb y ła mach n ięciem ręk i. – Szk o d a g ad ać, ty le jes t ciek aws zy ch temató w, lep iej p o mó wmy o to b ie! Po p ijały s ły n n ą wiś n ió wk ę, ro b io n ą co ro k u p rzez mamę Sy lwii. Alk o h o l g rzał miło wn ętrze u s t i ro zlewał s ię n ieco cierp k ą s ło d y czą p o cały m ciele. Przy jació łk a s łu ch ała z o twarty mi u s tami relacji Ewy . – Nie g ad aj! Serio d ałaś mu k o s za w k n ajp ie? Przy ws zy s tk ich ? – No , n ies tety tak wy s zło . – Ale z cieb ie n u mer. – Sy lwia p o k ręciła g ło wą i d o lała wiś n ió wk i d o o p ró żn io n y ch ju ż k ielis zk ó w. Ewa n ie wp ro wad zała jej zb y t d o k ład n ie w p o czątek relacji z Alek s an d rem, ale Sy lwii i tak o czy n iemal wy s zły z o rb it. – Nie n o , Ewk a! – Wach lo wała s ię g azetą, jak b y n ie mo g ła złap ać p o wietrza. – J a z to b ą n ie mo g ę. Ch a, ch a, ch a, ch a! Kró tk o mó wiąc: zielo n a s aty n a zad ziałała! – rzu ciła Sy lwia triu mfaln ie i o b ie zan io s ły s ię ś miech em. Sy lwia zn ik n ęła n a ch wilę w d o mu , b y o d eb rać telefo n . Ewa s ięg n ęła p o k awałek p y s zn eg o p lack a z p o rzeczk ami – to b y ła p rawd ziwa s p ecjaln o ś ć Sy lwii. Dro żd żo wy s p ó d p ach n ący wan ilią i n ajlep s za n a ś wiecie k ru s zo n k a. – Ch o lera! – Przy jació łk a wy g ląd ała n a p o d en erwo wan ą.
– Co s ię s tało ? – zap y tała Ewa. – A n ie, w s u mie n ic tak ieg o … – Sy lwia, co jes t? Co ś z Grześ k iem? – Nie, n ie. Z n im ch y b a ws zy s tk o d o b rze, ch o ć w s u mie to n ie wiem… – Sy lwia p o k ręciła g ło wą ze s mu tk iem, p o czy m d o d ała s zy b k o : – Ale teraz to d zwo n iła Bas ia, n as za wu efis tk a. Wies z, o rg an izu jemy w ty m ro k u p ó łk o lo n ie d la d zieciak ó w z g min y i mieliś my ju tro jech ać n a mecz d o Res zla, b o s ą ro zg ry wk i. A tu mi Bas ia d zwo n i, że ma n o g ę s k ręco n ą i n ie mo że jech ać. Na p ro s tej d ro d ze n o g ę k rzy wo p o s tawiła i ma g ip s d o k o lan a. No n iech to jas n a ch o lera! – zak lęła Sy lwia. – Po trzeb u ję o p iek u n a, s ama z tak ą g ru p ą n ie mo g ę jech ać… Diab li b y to wzięli, jes t d zies iąta w n o cy , g d zie ja teraz k o g o ś zn ajd ę? Ewa zas tan awiała s ię ty lk o p rzez ch wilę. – A my ś lis z, że ja b y m s ię n ad ała? Sy lwia s p o jrzała n a n ią zas k o czo n a. – Ojej, s erio ? – No w s u mie czemu n ie? W k o ń cu w p ewn y m s en s ie też jes tem n au czy cielk ą, w u b ieg ły m s emes trze miałam zajęcia ze s tu d en tami. By li wy jątk o wo o p o rn i n a wied zę, więc n ie b y ło łatwo ! – Zaś miała s ię. – Ko ch an a, u rato wałab y ś całe ro zg ry wk i g min n e! – Sy lwia aż k las n ęła w d ło n ie z rad o ś ci. – Zo b aczy s z, że to s ą s u p er d zieciak i i że s p ęd zis z miło czas . Gwaran tu ję. Ewa p o k iwała g ło wą. – No to za mó j d eb iu t w ro li wu efis tk i! – Do lała wiś n ió wk i d o k ielis zk ó w i wzn io s ła to as t.
*
Nas tęp n eg o d n ia ran o n a p lacy k u p rzed s zk o łą k łęb ił s ię tłu m ro d zicó w i d zieci. Pó łk o lo n ie we ws i cies zy ły s ię w ty m ro k u o g ro mn y m zain teres o wan iem. Zazwy czaj ws zy s cy , k tó rzy n ie wied zieli, co zro b ić ze s wo imi d ziećmi, k ied y s zk o ła n ie d ziała, zatru d n iali je d o d ro b n y ch p rac w p o lu alb o w o b ejś ciu . Częs to więc k o ń czy ło s ię to tak , że d zieciak i n ie miały żad n y ch wak acji. Od d wó ch lat u d awało s ię d zięk i p ien iąd zo m z Un ii i ś ro d k o m zd o b y ty m o d s p o n s o ró w wy ciąg ać je z d o mó w. Ub ieg łeg o lata Sy lwia p ro wad ziła z n imi wars ztaty teatraln e zak o ń czo n e p remierą
p rzed s tawien ia n a p o d s tawie wiers zy Tu wima i Brzech wy , a w ty m ro k u p o ło żo n o n acis k n a s p o rt. Dru ży n y ch ło p có w i d ziewczy n ek w jed n ak o wy ch k amizelk ach z lo g o s p o n s o ra – firmy p ro d u k u jącej o d zież o ch ro n n ą – p ak o wały s ię właś n ie d o au to k aró w p o d s tawio n y ch p rzez o rg an izato ra d zis iejs zeg o tu rn ieju , czy li s ąs ied n ią g min ę. Ewa p o mag ała n ajmło d s zy m zajmo wać miejs ca w au to k arze. By ło p rzy ty m tro ch ę zamies zan ia, b o d la wielu z n ich d zis iejs zy wy jazd b y ł p ierws zą s amo d zieln ą wy p rawą d o k ąd k o lwiek i n iek tó ry m malu ch o m zb ierało s ię n a p łacz. Ewa właś n ie u s p o k ajała małeg o ch ło p ca, k tó ry ro zd zielo n y z mamą s to jącą p rzy s zy b ie au to k aru zd ecy d o wał, że n ig d zie n ie jed zie. Ro zmawiała z n im z u ś miech em, ry s u jąc fan tas ty czn ą wizję wy p rawy , d o p ó k i mały n ie u s iad ł n a s wo im fo telu , mach ając zes tres o wan ej mamie n a p o żeg n an ie. Ewa p o g łas k ała g o p o g ło wie i p o wied ziała: – Zaraz ru s zamy , s ied źcie g rzeczn ie n a s wo ich miejs cach . Sy lwia też u wijała s ię jak w u k ro p ie, b ieg ając międ zy d ziećmi i ro d zicami. W k o ń cu ru s zy li. Po d ró ż n ie trwała d łu g o , p ó ł g o d zin y p ó źn iej b y li ju ż w Res zlu . Dzieci wy s k ak iwały p o k o lei z au to k aru n a ch o d n ik . Ewa u s tawiała je w p ary , p ró b u jąc zap an o wać n ad ich ro s n ący m en tu zjazmem i k rzy k ami. – Ku rczę, Sy lwia, to jes t zn aczn ie tru d n iejs ze n iż tłu maczen ie s tu d en to m zawiło ś ci my k o lo g ii! – Ewa zaś miała s ię. – Też tak u ważam, ale n ie ch ciałam cię zn iech ęcać. – Przy jació łk a mru g n ęła d o n iej zn acząco . Kilk a g o d zin p ó źn iej, s zczęś liwi i zmęczen i, d zierżąc s reb rn y p u ch ar za zd o b y cie zas zczy tn eg o d ru g ieg o miejs ca, ws iad ali z p o wro tem d o au to k aru . Ewa i Sy lwia z g ard łami zd arty mi o d k rzy k ó w, k tó ry mi d o p in g o wały s wo je d ru ży n y , wy k o ń czo n e jak p o cały m d n iu ciężk iej fizy czn ej p racy , o d d awały d zieci ro d zico m. Ten d zień to b y ło p rawd ziwe s zaleń s two . Ewa tak b ard zo wczu ła s ię w ro lę tren erk i, że za k tó ry mś razem wb ieg ła n awet n a b o is k o , b y d y s k u to wać z s ęd zią, k tó ry jej zd an iem n ies łu s zn ie p o d y k to wał rzu t wo ln y p rzeciwn ej d ru ży n ie. Po k ażd y m g o lu s k ak ała jak o p ętan a, d rąc s ię n iemiło s iern ie n iczy m n ajlep s i k o men tato rzy s p o rto wi, czas em w o s tatn iej ch wili p o ws trzy mu jąc s ię o d rzu can ia n ajg o rs zy mi p rzek leń s twami jak ras o wy k ib ic. Dzieciak i b y ły n ią zach wy co n e. M ały M ich ał, k tó reg o p o cies zała w au to k arze, p o d czas meczu d ru ży n y d ziewczęcej s ied ział o b o k n iej p rzez cały czas , z zach wy tem p rzy p atru jąc s ię jej ży wy m reak cjo m. Kied y d ziewczy n k i w o s tatn iej min u cie p rzed g wizd k iem s trzeliły wy ró wn u jąceg o g o la, Ewa z M ich ałk iem, k u u cies ze ws zy s tk ich , o d tań czy ła d zik i tan iec rad o ś ci, d o
k tó reg o d o łączy ła n iemal cała d ru ży n a ch ło p có w. – Dawn o s ię tak d o b rze n ie b awiłam – wy ch ry p iała Ewa d o Sy lwii, k ied y zajmo wały miejs ca w au to k arze, zeb raws zy wres zcie całą d zieciarn ię. M ich ał całą d ro g ę s ied ział o b o k Ewy i o p o wiad ał jej o s o b ie i s wo jej ro d zin ie. Do s k o n ale zn ała jeg o ro d zicó w. Niewiele s tars za o d n iej M ag d a wy s zła za mąż b ard zo wcześ n ie, b o ju ż w k las ie matu raln ej, k ied y zas zła w ciążę. Nig d y n ie d o k o ń czy ła s zk o ły , b o wk ró tce p o M ich as iu p o jawiło s ię d wo je k o lejn y ch d zieci i jak o ś zab rak ło czas u , en erg ii i s iły n a zd awan ie matu ry . M ies zk ali w mały m d o mu k o ło d ro g i n a Świętą Lip k ę. Ojciec M ich ała p o s tan o wił p ro wad zić g o s p o d ars two w n o wo czes n y s p o s ó b i zo s tał ro ln ik iem ek o lo g iczn y m. Up rawiał warzy wa i rzep ak i jak o ś d awał s o b ie rad ę. M ały M ich ał b ard zo zab awn ie o p o wiad ał Ewie o p racy taty , wy raźn ie n iczeg o n ie ro zu miejąc z teg o całeg o ek o ro ln ictwa, ale n a p ewn o b y ł b ard zo d u mn y z tatu s io wy ch warzy w i z k ró wk i M alin y – u k o ch an eg o zwierzęcia w o b ejś ciu . Ewa b y ła p o d wrażen iem d zieci, a zwłas zcza M ich ała. Ro zmawiając z n im, my ś lała o ty m, jak b ard zo b y ła n ies p rawied liwa, wrzu cając lu d zi s tąd d o jed n eg o wo rk a. Przek o n y wała s ię co raz b ard ziej, że wś ró d miejs co wy ch b y li też tacy , k tó rzy mies zk ali tu n ie d lateg o , że b y li zb y t len iwi lu b o g ran iczen i, żeb y s p ró b o wać czeg o ś więcej; o n i p o p ro s tu ch cieli tu b y ć, ro b ić w ty m miejs cu co ś warto ś cio weg o , i p rzy ty m ws zy s tk im ś wietn ie s o b ie rad zili. – Wies z, Sy lwia, ja to ci n awet zaczy n am zazd ro ś cić, że mas z tak ą p racę – p o wied ziała p rzy jació łce, k ied y s ię żeg n ały . – Ro b is z n ap rawd ę fajn e rzeczy . Sy lwia ty lk o wzru s zy ła ramio n ami i u ś miech n ęła s ię d o Ewy . – E tam, n ic tak ieg o . A to b ie d zięk u ję za p o mo c, n ap rawd ę n iezła b y łab y z cieb ie tren erk a, p an i Ewo . – Cmo k n ęła ją w p o liczek n a p o żeg n an ie. – Na p ewn o n ie ch ces z, żeb y cię p o d rzu cić d o d o mu ? – Nie, d zięk i. – Ewa zarzu ciła n a ramię s zmacian ą to rb ę. – M am o ch o tę n a s p acer. – No to d o zo b aczen ia n a n as tęp n y m wy p ad zie. Teraz w p lan ie mamy wy jazd d o aq u ap ark u , więc s zu k aj k o s tiu mu k ąp ielo weg o – zażarto wała Sy lwia. A Ewa p o my ś lała, że to wcale n ie jes t tak i zły p o my s ł. Dzieciak i b y ły tak fajn e, że b y ło b y jej s zk o d a n ie s p o tk ać s ię z n imi p o n o wn ie.
*
W d ro d ze d o d o mu s p o tk ała n io s ącą zak u p y M ary s ię. To , jak ten d zieciak wy g ląd ał, n ap rawd ę wo łało o p o ms tę d o n ieb a. W ro zś wietlo n y m s ło ń cem o to czen iu jej flu o res cen cy jn e g etry i cek in o wa b lu zk a b ły s zczały jak o d p u s to wy k o lczy k . – M an ia, p o czek aj! – zawo łała Ewa, wid ząc jej ek s trawag an ck ą p o s tać w o d d ali. – M aaaan ia! Dziewczy n a o d wró ciła s ię i zatrzy mała, k ład ąc ciężk ie s iatk i n a p o ln ej d ro d ze. – Siema, s is ter – p o wied ziała, mięto ląc w u s tach g u mę, z k tó rej w tej s amej ch wili zro b iła wielk i b alo n . Pęk ł, o b lep iając jej p ó ł twarzy cien k ą b ło n ą. Dwo ma ru ch ami języ k a ś ciąg n ęła s trzęp y b alo n a z p o wro tem d o b u zi i zn ó w zaczęła g o mielić. Ewa p atrzy ła n a to n ieco zn ies maczo n a. – M ary s ia, p rzecież to jes t to taln ie n ieh ig ien iczn e – p o wied ziała d o s io s try , k tó ra ty lk o wzru s zy ła ramio n ami. – Ej, b ez p rzes ad y , n ieh ig ien iczn e to jes t jed zen ie g u my z czy jejś b u zi. J a ju ż w k ażd y m razie teg o n ie ro b ię. – M atk o … – jęk n ęła Ewa. – To zn aczy , że k ied y ś ro b iłaś ? – Ej, n o p ewn ie, cała k las a ro b iła. – M an ia n ie wid ziała w ty m n iczeg o d ziwn eg o . – Wies z, Ewk a, to b ie to s ię ch y b a wy d aje, że cały ś wiat p o win ien b y ć tak i s tery ln y jak te two je lab o lato ria. – Lab o rato ria – o d ru ch o wo p o p rawiła ją Ewa. – Nau cz s ię w k o ń cu . Zres ztą n ieważn e. Daj s iaty , p o mo g ę ci n ieś ć. – Przejęła jed n ą to rb ę o d M ary s i i aż s tęk n ęła. – J ezu , co ś ty k u p iła, węg iel k amien n y ? Szły p rzez ch wilę w milczen iu , aż w k o ń cu M ary s ia n ie wy trzy mała i wy p aliła: – Do b ra, Ewa, k u rd e, weź mi p o wied z, tak s zczerze, n ie? Z ręk ą n a s ercu . Ty ch o d zis z z ty m Alek s an d rem? Ewa z tru d em p o ws trzy mała ś miech . – Czy ch o d zę? – O J ezu … n o , czy ch o d zicie ze s o b ą! – M ary s ia p rzewró ciła o czami z d ezap ro b atą d la jej b rak u k u macji i d la o g ó ln eg o zramo len ia. – Hm… – Ewa zamilk ła n a ch wilę. M ło d zieżo wa fo rma o k reś lająca związek d wo jg a lu d zi n ie b ard zo p as o wała d o teg o , co d ziało s ię międ zy n ią a Alek s em, ale tak , M ary s ia miała w p ewn y m s en s ie rację, ch o d zili ze s o b ą. – No , w s u mie ch y b a ch o d zimy – p rzy zn ała, ś miejąc s ię. – Yes! – M ań k a zacis n ęła wo ln ą d ło ń w p ięś ć w g eś cie zwy cięs twa. – A cieb ie co tak to cies zy ? – zd ziwiła s ię Ewa.
– A b o s ię zało ży łam – o d p o wied ziała M an ia i n aty ch mias t u g ry zła s ię w języ k . – Słu ch am? – A n ie, n ic, tak ie tam… Ale Ewa n ie d ała s ię łatwo zb y ć. – O n ie, s io s trzy czk o , n ie wy k ręcis z s ię teraz. M an ia wes tch n ęła ciężk o , wid ząc, że Ewa jej n ie o d p u ś ci. – No , zało ży ły ś my s ię z Han k ą: ja o b s tawiłam, że ch o d zicie i że b ęd zies z jeg o żo n ą, a Han k a, że n ie, b o o n a u waża, że to jes t me… me… me, n o k u rd e, jak to s ię mó wi? M eza co ś tam. – M ezalian s ? – p o d p o wied ziała Ewa, n ie wierząc włas n y m u s zo m. – O właś n ie, d o k ład n ie tak ! – M an ia s ię u cies zy ła. – Właś n ie tak p o wied ziała, czy li że k ró lewicz s ię żen i z żab ą czy co ś . – J a jej d am z żab ą! – Ewa s ię wś ciek ła. – Co to w o g ó le ma b y ć? Zak ład y ? Nu d zi s ię wam? – zd en erwo wan a p o d n io s ła g ło s . M ary s ia p rzy s tan ęła i s p o jrzała n a s io s trę. – Ch y b a n o rmaln e, że s ię in teres u jemy , co u cieb ie, p rzecież ty n am n ic n ie mó wis z. Zn ik as z ty lk o n a całe d n i i całe n o ce. To sorry, ej, ale co my mamy my ś leć? Że ry b y ło wicie w jezio rze n ad ran em? – Zaś miała s ię z włas n eg o żartu , ale p o ch wili s p o ważn iała. – Ty n as p o p ro s tu o lewas z i tata mó wi, że s ię ws ty d zis z ro d zin y . I d lateg o zn ik as z b ez s ło wa. Ewa p o czu ła s ię zd emas k o wan a. Pro s to lin ijn o ś ć M an i b y ła czy mś , z czy m ciężk o b y ło s ię jej zmierzy ć. Nie o d ezwała s ię, b o n ie wied ziała, co p o wied zieć. Po p ro s tu p o czu ła, że M an ia ma rację. Uk ry wała ro d zin ę p rzed Alek s an d rem, b o g łęb o k o w s o b ie n o s iła p rześ wiad czen ie, że k o n fro n tacja ty ch d wó ch ś wiató w mu s iałab y s ię s k o ń czy ć jak ąś k atas tro fą. Szły więc, n ie mó wiąc n ic więcej, d ro g ą wijącą s ię wś ró d s zach o wn icy p ó l w ró żn y ch o d cien iach zielen i i zło ta. Ewa s tarała s ię o d p ęd zić p o n u re my ś li, ale s ło wa M an i b rzmiały jej w g ło wie n iczy m n atrętn a melo d ia, k tó ra n ie ch ce s ię o d czep ić. Wieczo rem zad zwo n ił Alek s an d er. Gd y zo b aczy ła jeg o n u mer n a wy ś wietlaczu , n a ws zelk i wy p ad ek zerwała s ię z k u ch en n eg o k rzes ła i p o b ieg ła d o s wo jeg o p o k o ju , zamy k ając za s o b ą d o k ład n ie d rzwi. – J ak tam, p an i tren erk o ? Wy g raliś cie? – p rzy witał ją. – Zajęliś my zas zczy tn e d ru g ie miejs ce! – W g ło s ie Ewy mo żn a b y ło wy czu ć
au ten ty czn ą d u mę. – Słu ch aj, rewelacy jn e s ą te d zieciak i! Ty le mają en erg ii i wies z, n ap rawd ę s ą wd zięczn e, że p o ś więca s ię im czas . Sy lwia p o ś mierci p ó jd zie p ro s to d o n ieb a za to , co tu taj ro b i d la n ich ws zy s tk ich . – Też tak my ś lę – zg o d ził s ię Alek s an d er. Ewa u s ły s zała d o ch o d zący z p o d wó rk a h ałas . – Po czek aj ch wilę – rzu ciła d o s łu ch awk i i wy jrzała p rzez o k n o . Pies s tras zn ie u jad ał. Pewn ie o jciec wracał z b aru z jak imś k o leg ą. Azo r wp ro s t alerg iczn ie reag o wał n a p ijan y ch . Ws zy s tk ich p ró cz o jca. Po k ręciła g ło wą z zażen o wan iem. No i jak , d o d iab ła, ma p rzed s tawić ro d zin ę Alek s o wi, s k o ro jes t, jak jes t? Wzięła g łęb o k i o d d ech i wró ciła d o ro zmo wy . – Alek s ? Przep ras zam, ju ż jes tem. – Słu ch aj – k o n ty n u o wał g łęb o k i g ło s w s łu ch awce – właś ciwie d zwo n ię, żeb y cię n a ch wilę wy ciąg n ąć z d o mu , co ty n a to ? M amy d o p o g ad an ia. I to n ie p rzez telefo n . – Co ś s ię s tało ? – Po czu ła d ziwn y d res zcz lęk u w o k o licach k ręg o s łu p a. „M amy d o p o g ad an ia” n ig d y n ie o zn acza n iczeg o d o b reg o … Na p o d wó rk u o jciec n iep ewn y m k ro k iem s zed ł n o g a za n o g ą w as y ś cie łas ząceg o s ię d o n ieg o Azo ra. Alek s ch y b a wy czu ł zmian ę w jej g ło s ie. – Nic s ię n ie s tało , g łu p tas ie. Ależ z cieb ie s trach ajło . – Zaś miał s ię. – Po p ro s tu mu s imy p o g ad ać. Po d jech ać p o cieb ie? – Przy jad ę n a ro werze, mam o ch o tę n a tro ch ę ru ch u – p o wied ziała s zy b k o . Wo lała n ie d awać ro d zin ie k o lejn eg o p retek s tu d o zak ład ó w n a jej temat. Wło ży ła w p o ś p iech u b lu zę i n a ws zelk i wy p ad ek rzu ciła d o s ied zącej n a g an k u Han i: „J ad ę d o Sy lwii, n ie wiem, k ied y b ęd ę z p o wro tem”. Han k a z o ciąg an iem p o d n io s ła wzro k zn ad k s iążk i, k tó rą właś n ie czy tała, i zmierzy ła s io s trę b aczn y m s p o jrzen iem. – Ah a – p o wied ziała, p o czy m wró ciła d o lek tu ry . – Co ah a? – Ewa wy czu ła n u tę iro n ii w g ło s ie d ziewczy n y . – Co ah a!? Han k a zn ad o k ład k i rzu ciła s io s trze s p o jrzen ie ty p u : „Do b rze s ię czu jes z?”, i n ie zas zczy ciła jej ju ż żad n ą o d p o wied zią. Po k ręciła ty lk o g ło wą z p o lito wan iem i o win ęła s ię s zczeln iej k o cem, b o wieczo rn y ch łó d d awał s ię ju ż mo cn o we zn ak i.
*
Kied y d o tarła d o p o s iad ło ś ci Alek s a, zziajan a i co raz b ard ziej zd ezo rien to wan a d o my s łami, o czy m to mo że ch cieć z n ią n ag le ro zmawiać, zamias t u k o ch an eg o u jrzała… jeg o n ajg ro źn iejs zeg o cerb era. M ałg o rzata p o d lewała k wiaty n a g an k u , jak zwy k le g ro tes k o wo u b ran a i u czes an a. Z d alek a p rzy p o min ała p o ls k ą wers ję M ary Po p p in s , a p rzy n ajmn iej Barb arę Niech cico wą z Nocy i dni. Ewa zak lęła n a jej wid o k s zp etn ie, b o d o p rawd y b y ła to o s tatn ia o s o b a, n a jak ą miała o ch o tę s ię teraz n atk n ąć. I tak s ię ju ż d en erwo wała – n ag ła p ro ś b a Alek s a o s p o tk an ie i ro zmo wę b y ła czy mś n iety p o wy m. A z tą tu o b y watelk ą b ez jak iejś n iep o trzeb n ej p y s k ó wk i n a p ewn o s ię n ie o b ejd zie. Zag ry zła więc warg i i p o d o b s trzałem b aczn eg o s p o jrzen ia k o b iety o p arła ro wer o ś cian ę b u d y n k u . – No i g d zie s tawia ten s wó j zło m? – u s ły s zała w ty m s amy m mo men cie, g d y s k ład ak d o tk n ął mu ru . Od wró ciła s ię p o wo li, licząc w my ś lach d o d zies ięciu , ab y p o ws trzy mać ch ęć wy b u ch n ięcia n ajg o rs zy m s tek iem p rzek leń s tw. – Do b ry wieczó r – p o wied ziała, s iląc s ię n a s p o k o jn y to n . – Dla k o g o d o b ry , d la teg o d o b ry . – M ałg o rzata o d wró ciła s ię d o Ewy p lecami, o s ten tacy jn ie ch lu s tając wo d ą z k o n ewk i. – Weźmie teg o g rata i p rzes tawi. – Ale d o k ąd ? – Ewa p o s tan o wiła n ie d ać s ię s p ro wo k o wać. – Za d o m. – A mo g ę wied zieć, d laczeg o właś n ie za d o m? – A co ? Sama n a to n ie wp ad ła? – M ałg o rzata o d wró ciła s ię i p atrzy ła Ewie b u ń czu czn ie w twarz. – Że ten wiejs k i g ru ch o t tu p as u je jak p ięś ć d o n o s a? Fo ra mi ze d wo ra z ty m s zmelcem, to n ie jes t wejś cie d la s łu żb y . „Aaaaaaaa!” – Ewa miała o ch o tę wrzas n ąć, a p o tem rzu cić s ię n a to wred n e b ab s k o z p ięś ciami. Ale zamias t teg o p o p ro s tu zacis n ęła zęb y i o d p ro wad ziła ro wer n a ty ł b u d y n k u . Wes zła d o d o mu , trzas k ając z całej s iły d rzwiami. Alek s an d er s ied ział w g ab in ecie p o ch y lo n y n ad s tertą p ap ieró w. Na u s zach miał s łu ch awk i. Ład n ie wy g ląd ał z ty mi s wo imi b lo n d falami o p ad ający mi n a twarz, w zwy k łej s zarej k o s zu lce i d żin s ach . J eg o wid o k u k o ił n ieco wzb u rzo n e emo cje Ewy . Od czek ała ch wilę, p rzy g ląd ając s ię, jak Alek s co ś k reś li i b azg rze p o k artk ach . W k o ń cu p o d es zła d o n ieg o i s tając za n im, zak ry ła mu o czy d ło ń mi. – Hej! – k rzy k n ął, s trząs ając jej ręce z twarzy jak o p arzo n y . – Ach , Ewa, to ty !
Ko ch an ie, p ro s zę, n ie ró b tak n ig d y ! – Przep ras zam! – Zas k o czo n a jeg o reak cją Ewa p o czu ła s ię jak u czn iak p rzy łap an y n a ś ciąg an iu . – Nie ch ciałam cię wy s tras zy ć. Alek s an d er s ię zmity g o wał. – Nie, to ja cię p rzep ras zam, n ie wiem, czemu tak wrzas n ąłem, ch y b a p o p ro s tu jes tem p rzep raco wan y . I mam p aran o ję. – Zaś miał s ię. – Pewn ie g d y b y m trzy mała w d o mu ty le cen n y ch rzeczy , też b y m miała p aran o ję. – Ewa p o g łas k ała g o p o p o liczk u , ale p o d s k ó rn y lęk , k tó ry p o czu ła, g d y d o n iej zad zwo n ił, wy raźn ie s ię wzmó g ł. – Nie b ęd ę cię ju ż s tras zy ć, o b iecu ję. Alek s ws tał zza b iu rk a. By ł jak iś in n y , jak b y zd en erwo wan y . – Ch o d źmy s tąd . – Po ciąg n ął ją za ręk ę. – J es teś ciep ło u b ran a? M o że p ó jd ziemy n ad jezio ro ? Ewa zap ięła b lu zę p o d s zy ję. – Wiejs k ie d zieci zaws ze s ą o d p o wied n io u b ran e. J a też. – M u s iała s ię b ard zo p o s tarać o lek k i to n ; w rzeczy wis to ś ci wcale n ie b y ło jej d o ś miech u . Przech o d ząc p rzez taras n a ty łach p o s iad ło ś ci, n atk n ęli s ię n a p o d lewającą tam teraz k wiaty M ałg o rzatę. – Id ziemy n a s p acer, p rzy g o tu je n am p an i jak ąś p rzek ąs k ę? – zap y tał Alek s . Od p o wied ziała mu n ajs ło d s zy m z u ś miech ó w. – A p ewn ie, że zro b ię, p an ie Aleczk u . Ewa p o my ś lała, że ch y b a ją zaraz zemd li o d tej s ło d y czy . Có ż to za d wu lico wy p o twó r! Alek s ru s zy ł p rzo d em, ciąg n ąc Ewę za ręk ę, a wted y z twarzy g o s p o d y n i n aty ch mias t zn ik n ął n ajmn iejs zy ś lad u ś miech u . Od p ro wad ziła ich wzro k iem Zeu s a g ro mo wład n eg o . Ewa k ątem o k a złap ała jes zcze n a o d ch o d n y m to s p o jrzen ie i miała o ch o tę s ię o d wró cić i p o k azać jej g es t Ko zak iewicza, ale o k o liczn o ś ci n ie b y ły s p rzy jające, to też p o p ro s tu p rzy tu liła s ię mo cn o d o Alek s a, mając n ad zieję, że b ab s k o d o b rze s o b ie ten wid o k zap amięta. Alek s an d er s ię n ie o d zy wał. Przy s p ies zy ł k ro k u , tak że led wo za n im n ad ążała. Pró b u jąc jak o ś p rzerwać p an u jącą międ zy n imi co raz b ard ziej n iezn o ś n ą cis zę, Ewa o p o wiad ała mu o wy jeźd zie z d ziećmi, o ek o lo g iczn y ch g o s p o d ars twach , jak ie p o ws tały w o k o licy , o Sy lwii. Słu ch ał, ale Ewa miała wrażen ie, że my ś lami b y ł zu p ełn ie g d zie in d ziej. W o d d ali wid ać b y ło ju ż p o ły s k u jące w wieczo rn y m mro k u jezio ro .
Wres zcie Ewa zatrzy mała s ię w p ó ł k ro k u i s tan ęła p rzed n im. Po p rawiła mu n ies fo rn e k o s my k i s p ad ające n a o czy i p o wied ziała: – Do b rze, d o ś ć teg o ! Po wied z mi n aty ch mias t, o co tu ch o d zi, alb o wracam d o d o mu . Alek s s p u ś cił g ło wę, p o czy m wes tch n ął. – No właś n ie… Ewa zro b iła d wa k ro k i d o ty łu i o p arła ręce n a b io d rach . – Alek s , p ro s zę cię, n ie p rzeciąg aj s tru n y . M ó w, co mas z d o p o wied zen ia, i ju ż. M iejmy to za s o b ą. Przez g ło wę Ewy p rzeb ieg ały czarn e s cen ariu s ze: p ewn ie ch ce z n ią zerwać, p rzecież o d p o czątk u b y ło wiad o mo , że tak to s ię mu s i s k o ń czy ć. Sp o d ziewała s ię ju ż ty lk o n ajg o rs zeg o . – Ewa, s łu ch aj… – Alek s p o d s zed ł b liżej i wy ciąg n ął d o n iej ręce. – Nie wiem, jak to p rzy jmies z. Zn am cię ju ż tro ch ę i wiem, jak a jes teś d u mn a. Ewa s tarała s ię p o ws trzy mać d rżen ie p o d b ró d k a. – M ó w d alej… Wes tch n ął. – Wy o b rażam s o b ie, że s ię ze mn ą n ie zg o d zis z, mo że u zn as z to za… s am n ie wiem, za co ty to mo żes z u zn ać… ale… – Zn ó w zamilk ł, a w Ewie p rawie wrzało . – Więc, Ewa, o d jak ieg o ś czas u zas tan awiam s ię… Wid zę, jak wy g ląd a two je ży cie, jak s ię zmag acie z ty mi ws zy s tk imi p ro b lemami p o o d ejś ciu mamy i tak d alej… – mó wił, n ie p atrząc n a n ią, ty lk o g d zieś w b o k . – Po my ś lałem… że ch ciałb y m wam p o mó c. Ewa jak b y n ie d o s ły s zała. – Co ty p o wied ziałeś !? – zap y tała, a w d u s zy n iemal k rzy k n ęła z rad o ś ci, że to ty lk o jej ch o ra wy o b raźn ia p o d s u n ęła jej p o n u ry s cen ariu s z! Bo że, jemu wcale n ie o to ch o d ziło ! – No właś n ie. – Alek s p o k ręcił g ło wą. – Wied ziałem, że s ię wk u rzy s z… – Ale o czy m ty mó wis z? – Ewa n ap rawd ę p o czu ła s ię zag u b io n a. – M o żes z mi wy jaś n ić, d o czeg o zmierzas z? – Ch ciałb y m s fin an s o wać p ierws zą k u rację Bartk a. Wierzę, że u d a n am s ię zd o b y ć p ien iąd ze n a to , co ma b y ć d alej. M am ju ż n awet k ilk a p o my s łó w, ws zy s tk o ci p o k o lei o p o wiem. Ale n a p o czątek ch ciałb y m p rzek azać wam ś ro d k i n a ro zp o częcie leczen ia. Ro zmawiałem ju ż ze ws p ó ln ik ami. Heritag e ma s p ecjaln y fu n d u s z
ch ary taty wn y ; p rzes u n iemy ś ro d k i n a rzecz tej fu n d acji, k tó ra o p iek u je s ię Bartk iem. Ewa s tała o n iemiała. M iała wrażen ie, że n o g i wro s ły jej w ziemię i s p lątały s ię z k o rzen iami les zczy n y p o ras tającej b rzeg jezio ra. – Alek s an d er, Alek s an d er… – s zep tała, p o wtarzając w k ó łk o jeg o imię. – Tak , to ja. – Uś miech n ął s ię i w k o ń cu n a n ią s p o jrzał. – No i co ty n a to ? – J a, ja n ie wiem, co p o wied zieć. Alek s , ale d laczeg o ty to ro b is z? Sp o jrzał n a n ią, jak b y s p y tała, d laczeg o wieczo rem ch o d zi s p ać, a ran o ws taje. – Przecież jes teś my razem. To o czy wis te. – J es teś s tu k n ięty , n ap rawd ę, wariat! – Po wo li zaczy n ało d o n iej d o cierać to , co p rzed ch wilą u s ły s zała. – Alek s , n ie mas z p o jęcia, ile to d la mn ie zn aczy ! – Czy to zn aczy , że s ię zg ad zas z? Przy jmies z mo ją p o mo c? – Alek s wo lał s ię u p ewn ić. – Tak ! Tak ! J es teś ws p an iały ! – Ewa rzu ciła mu s ię w ramio n a i zaczęła g o cało wać p o całej twarzy . – Uratu jemy Bartu s ia! – Łzy p ły n ęły jej p o p o liczk ach . – I wies z co ? M u s is z wres zcie p o zn ać mo ją ro d zin ę. Zap ras zam cię d o n as d o d o mu n a o b iad . M u s imy to u czcić! Do p iero k ied y ju ż wy p o wied ziała te s ło wa, d o tarło d o n iej, co właś ciwie zn aczą. – O ran y , to zn aczy … Alek s , jak n ie ch ces z, to n ie mu s is z… M o ja ro d zin a to … – Nie wied ziała, co ma p o wied zieć. – No wies z… – Dziewczy n o . – Alek s an d er ch wy cił ją mo cn o za ramio n a i s p o k o jn y m to n em p o wied ział: – Po p ierws ze, to s ię u s p o k ó j, b o trzęs ies z s ię jak o s ik a n a wietrze. A p o d ru g ie, o czy wiś cie, że ch cę p o zn ać two ją ro d zin ę. Ewa p rzy tu liła s ię d o n ieg o z cały ch s ił. – Alek s , co ja b y m b ez cieb ie zro b iła? Nic n ie o d p o wied ział, ty lk o p o cało wał ją w czu b ek g ło wy wtu lo n ej w jeg o p ierś .
*
– Pan i M ieciu , a cu k ier żelu jący to b ęd zie jes zcze czy to ju ż jes t res ztk a? – W wiejs k im s k lep ie jak zwy k le k ręciło s ię k ilk a o s ó b . – Bo ja mam g ru s zek d o u s mażen ia ty le, że mi ch y b a s ło ik ó w w ty m ro k u n ie s tarczy . – Stars za p an i w p o marań czo wy m s wetrze p rzes zu k iwała p ó łk i b aczn y m wzro k iem. – J a b y m i d zies ięć o p ak o wań wzięła.
– Pan i k o ch an a, ty le to n ie b ęd zie. – Pis zczy k o wa p o k ręciła g ło wą. – Każd y k o n fitu r i d żemó w w d o mu ch ce n aro b ić, a ten cu k ier żelu jący to , ja p an i p o wiem, id zie mi jak wo d a. Zaś b ęd ę mu s iała zamó wić w h u rto wn i. Wczo raj g o s p o d y n i o d k s ięd za wzięła ze d wad zieś cia, jak n ie więcej. – No tak , k s iąd z to mu s i mieć ty ch zap as ó w, jak k to ś z k u rii p rzy jed zie czy co ś – s tars za k o b ieta p o k iwała g ło wą – to s ię n ie ma co d ziwić. Ale zap is zcie s o b ie, s ąs iad k o , że ja zamawiam d la s ieb ie. I mi o d łó żcie. – J u ż s ię ro b i. – Pan i M iecia s ięg n ęła p o s ły n n y zes zy t ze s k ru p u latn ie zap is y wan y mi ws zy s tk imi d łu g ami k lien tó w, k tó ry m p rzecież n ieraz n ie s tarczało d o p ierws zeg o , o raz z ich n ad zwy czajn y mi ży czen iami. J ak n a p rzy k ład rek lamo wan e d o p iero co w telewizji ch ru p k i o s mak u h amb u rg era, p o k tó re p rzy leciało o s tatn io ch y b a z d zies ięcio ro d zieciak ó w, o g ro mn ie ro zczaro wan y ch b rak ami w as o rty men cie. – Pan i p atrzy , id zie Och n ik ó wn a n ajs tars za. – Sąs iad k a k iwn ęła g ło wą w s tro n ę o k n a. – Pan i s ły s zała, że o n a to p o d o b n o d o teg o milio n era n ie ty lk o d o p racy lata? M iecia p o d n io s ła wzro k zn ad zes zy tu i s p o jrzała w s tro n ę mas zeru jącej p rzez p lac p rzed k o ś cio łem Ewy . – Wie p an i, ja tam n ic n ie wiem, mn ie s ię o n a n ie zwierzała. Sąs iad k a wy d awała s ię ro zczaro wan a s ło wami s k lep o wej. Ale k ró tk o , b o ju ż p o ch wili p an i M iecia d o d ała: – Ale mó j n ajs tars zy to ją wid ział z n im w ty ch M arad k ach . Ko n ie jech ał tam p o d k u wać i mó wi, że p atrzy , a tu Ewa. Sied zi z n im, zn aczy s ię z ty m Kro p iwn ick im, win o p o p ija, o b jęci, jak ieś ś mich y -ch ich y . J a tam p an i p o wiem, s ąs iad k o , że jak d la mn ie to n ie jes t n ic d o b reg o . Gd zie Rzy m, g d zie Kry m? Co o n a, g łu p ia, p ch a s ię tak iemu d o łó żk a, jak tu ty le n a ws i jes t ch ło p ak ó w. No , ch o ćb y mó j Ry s iek . Fach w ręk u ma, p ien iąd z s ię g o trzy ma, p ić n ie p ije, b ić n ie b ije. Pan i, te d ziewu ch y d ziś to mają w g ło wach p o p rzewracan e… Ob ie k o b iety s tały z ręk ami zało żo n y mi n a p iers i i k iwając g ło wami jak b y n a p o twierd zen ie o wy ch s łó w, p atrzy ły n a zb liżającą s ię d o s k lep u d ziewczęcą p o s tać. Kied y Ewa o two rzy ła d rzwi i wes zła d o ś ro d k a, o b ie w p o p ło ch u wró ciły d o s wo ich zajęć. M iecia p o ch y liła s ię n ad zes zy tem, a s tars za k o b ieta zn ó w ro zp o częła b ezs k u teczn e p o s zu k iwan ia cu k ru żelu jąceg o d o k o n fitu r. „J ezu , a tu co zn o wu ?” – p o my ś lała Ewa i s p o jrzała p o d ejrzliwie wo k ó ł. – Dzień d o b ry – p o wied ziała g ło ś n o . – Czy ma p an i ś mietan ę trzy d zies tk ę? – Zaraz zo b aczę, zło ciu tk a. – Sk lep o wa ru s zy ła w s tro n ę ch ło d ziark i. – A co to , k o ch an ień k a, d es erek jak iś s zy k u jes z?
– Nie, d o p lack ó w p o trzeb u ję. Ewa wciąż n ie mo g ła p rzy zwy czaić s ię d o wś cib s twa tej k o b iety . – Ho , h o , p lacu s zk i, n o p ro s zę. J es t ś mietan a. To co , d wa o p ak o wan ia wam s tarczą? – Pro s zę cztery . – Cztery aż, n o , n o . A co to , g o ś cie b ęd ą n a o b iad ? – Nie, p o p ro s tu u wielb iam ś mietan ę. – Ewa p o wo li traciła cierp liwo ś ć. – Do b rze, to jes zcze n iech mi p an i d a d ro żd że, mlek o , p ro s zek d o p ieczen ia. Tak , mo że b y ć ten . Dzięk u ję. – Na cias to ? – Nie, n as z p ies lu b i czas em p o d jeś ć d ro żd ży . Pan i M iecia n ic ju ż n a to n ie o d p o wied ziała, czu jąc w g ło s ie k lien tk i n iep rzy jazn ą n u tę. Ewa zap łaciła, zap ak o wała zak u p y d o to rb y i z p o czu ciem d u żej u lg i wy s zła ze s k lep u . W ś ro d k u o b ie p an ie s p o jrzały p o s o b ie wy mo wn ie.
*
Kied y Ewa p o wied ziała w d o mu , że ch ce zap ro s ić Alek s an d ra n a o b iad , reak cje b y ły co n ajmn iej p rzewid y waln e. Han k a o ś wiad czy ła, fu k ając p rzy ty m, że p o jej tru p ie i że n ie ma czas u an i o ch o ty p o ś więcać wieczo ru d la jak ieg o ś lo welas a. M an ia zaczęła s ię zas tan awiać, co mo żn a u g o to wać z tak iej o k azji i p rzed e ws zy s tk im w co ma s ię u b rać. A o jciec s ię g łó wn ie wy s tras zy ł. Nig d y n ie b y ł d o b ry w k o n tak tach to warzy s k ich . „J a jes tem d zik u s ze ws i i ty le” – mawiał, g d y w d awn y ch czas ach mama u s iło wała g o n iek ied y zab rać n a p rzy k ład d o k in a w mieś cie. Najlep iej czu ł s ię z p iwk iem w d ło n i, w o to czen iu ró wn y ch s o b ie, żeb y n ie trzeb a s ię b y ło wy s ilać i s tarać. Od k ied y Ewa zap o wied ziała, że b ęd zie ten o b iad , z n erwó w p rawie n ie mó g ł jeś ć. Ob iecał có rce w d o d atk u , że s ię n ie u p ije, że ws zy s tk o b ęd zie jak trzeb a. – Tato , to jes t p o ważn a o k azja, Alek s ma d la n as n ap rawd ę d o b re wiad o mo ś ci, p ro s zę cię, n ie ro zczaru j mn ie ty m razem. Tad eu s z b y ł ty m o g ro mn ie zes tres o wan y . Tak b ard zo s tarał s ię trzy mać fas o n o d k ilk u d n i, że g d y w k o ń cu n ad s zed ł TEN d zień , czu ł n ap ięcie w k ażd y m n ajmn iejs zy m mięś n iu .
Ewa z M an ią wy p u co wały d o m n a b ły s k . Na s zczęś cie wizy ta Alek s an d ra b y ła d la M ary s i tak fas cy n u jący m wy d arzen iem, że o d p u ś ciła n a ch wilę o b o wiązu jącą o s tatn imi czas y p o zę zb lazo wan ej n as to latk i i zaan g ażo wała s ię cały m s ercem w p rzy g o to wan ia. Zan im wes zła w o b ecn ą fazę ro zwo ju , jej wielk ą p as ją b y ło g o to wan ie, p o rzu co n e teraz – k u ro zp aczy Ewy – n a rzecz d u żo mn iej u ży teczn y ch zain teres o wań . To b y ł jed n ak ten mo men t, k ied y d awn e zamiło wan ie d o s tało s zan s ę p o wro tu . Po d łu g ich d eb atach , co b y tu u g o to wać, d o s zły d o wn io s k u , że Alek s o wi tru d n o b ęd zie zaimp o n o wać czy mś wy s zu k an y m, b o b y ł ju ż ws zęd zie i zn a ws zy s tk o . Ale mo żn a n a p ewn o p o d b ić jeg o s erce czy mś , w czy m M an ia b y ła p o p ro s tu arcy mis trzy n ią: jej s ły n n y mi p u s zy s ty mi w ś ro d k u i ch ru p iący mi n a zewn ątrz, zło ty mi jak s ło ń ce w s ierp n iu p lack ami ziemn iaczan y mi. Recep tu ra n a te k u lin arn e d zieła s ztu k i p o zo s tawała tajemn icą M an i, p o d o b n ie jak p rzep is n a d ro żd żo we cias to z k ru s zo n k ą, tak o b łęd n e, że k to raz je zjad ł, n ig d y n ie ch ciał ju ż żad n eg o in n eg o . Tad eu s z p atrzy ł n a có rk i zajęte p rzy g o to wan iami d o s p o tk an ia i czu ł, jak o g arn ia g o co raz więk s zy lęk , że n ie s p ro s ta p o s tawio n emu p rzed n im zad an iu . Wy s zed ł n a g an ek i ciężk o p rzy s iad ł n a s to jącej tam d rewn ian ej ławie. W o g ro d zie n a h amak u leżała Han k a, k tó ra o p ro tes to wała d zis iejs zą wizy tę i w o g ó le n ie zamierzała p rzy k ład ać d o n iej ręk i. Ojciec czas em p o d ziwiał ją za tę jej as erty wn o ś ć. „Po k im o n a to ma?” – zas tan awiał s ię. Sied ział tak d łu żs zą ch wilę, n ie wied ząc, co z s o b ą p o cząć. I wted y p rzy s zło mu d o g ło wy , że jak s o b ie jed n o małe p iwk o ch lap n ie, to n ik t n ie zau waży , a o n s ię mo że tro ch ę ro zlu źn i. Tak , to jes t d o b ry p lan , jed n o p iwk o i wy s tarczy . Po p ro s tu d la k u rażu . Zad o wo lo n y k lep n ął d ło ń mi w u d a i ws tał, p o czy m wy s zed ł p rzez fu rtk ę i s k iero wał k ro k i w s tro n ę Wap lewa. Han k a o b s erwu jąca g o z h amak a p o my ś lała ty lk o : „No , to b ęd zie wes o ło ”.
*
Kied y ws zy s tk o b y ło ju ż mn iej więcej p o d k o n tro lą i zb liżała s ię g o d zin a zero , o k tó rej to Ewa miała p ó jś ć p o Alek s a, żeb y razem zjawili s ię n a o b ied zie, p o d es zła d o M an i i mo cn o u cało wała ją w o b a wy s maro wan e ró żem p o liczk i. – Sio s tra, jes teś p o p ro s tu d eb eś ciara. M ama b y łab y z cieb ie tak a d u mn a, jes teś p rawd ziwą g o s p o d y n ią.
M an i zas zk liły s ię o czy . – Serio tak my ś lis z? – Serio . Nik t s ię z to b ą n ie mo że ró wn ać. – Dzięk i, Ewa. – M an ia p o ciąg n ęła n o s em. – Nig d y n ie b ęd ę tak a mąd ra jak ty , ale fak ty czn ie p lack i mi lep s ze wy ch o d zą. – Uś miech n ęła s ię s p o d e łb a, a Ewa zaś miała s ię w g ło s . – Bo wies z, M ary s iu , ja to za d u żo k o mb in u ję, a ty p o p ro s tu d ziałas z, tak a ró żn ica. Do b ra, p rzeb ieram s ię i lecę p o n ieg o . Wy b ieg ając z d o mu , Ewa zo b aczy ła Han k ę w h amak u . Po d es zła d o n iej. – Han ia! – M mm? – o d p o wied ziało jej b u rczen ie s io s try . – Id ę p o Alek s a, zaraz tu p rzy jed ziemy , p ro s zę cię… – O co ? Ewa s p o jrzała b łag aln ie n a s io s trę. – Han ia, n o właś n ie n ie wiem, ch y b a o to , żeb y ś s ię zach o wy wała p rzy zwo icie. Dziewczy n a p o d n io s ła wzro k zn ad k s iążk i i wb iła b ezlito s n e s p o jrzen ie w s io s trę. – Przy zwo icie? A ty wies z, co to zn aczy ? Ewa wy trzy mała to s p o jrzen ie. – Tak , wiem d o b rze. I ty też wies z. Han k a p ry ch n ęła. Ewa p o ch y liła s ię n ad n ią z p o ważn ą min ą i p o wied ziała: – Wiem, że tak a n ie jes teś , że to ty lk o g łu p ia p o za i zależy ci n a mn ie tak jak mn ie n a to b ie, więc p ro s zę, n ie zawied ź mn ie. Od es zła, czu jąc, jak w g ard le ro ś n ie jej g u la. M iała co raz g o rs ze p rzeczu cia. W d o d atk u n ig d zie n ie wid ziała o jca. Teg o zaś b ała s ię n ajb ard ziej. To jed n ak n ie b y ła p o ra n a s zu k an ie g o , n ap rawd ę mu s iała ru s zać p o Alek s a, jeś li n ie ch ciała s ię s p ó źn ić. Og arn ęła d o m s p o jrzen iem. – J ezu … – wes tch n ęła i ws iad ła n a ro wer. Ch y b a jed n ak n ie ws zy s tk o s p rzy s ięg ło s ię p rzeciw n iej, b o ty m razem zamias t M ałg o rzaty , k tó ra o s tatn io zaws ze wy ch o d ziła jej n ap rzeciw, u jrzała Alek s a. Stał n a s ch o d ach i ro zmawiał p rzez telefo n . Na jej wid o k zamach ał i d ał zn ak , że ju ż k o ń czy ro zmo wę. Ewa o p arła ro wer o mu r (tak , właś n ie tam, g d zie jej g o s tawiać n ie b y ło wo ln o ) i p o d es zła d o u k o ch an eg o . Ub ran y b y ł eleg an ck o , ale s k ro mn ie. By ła mu za to
wd zięczn a. – Ry s zard , mu s zę k o ń czy ć – p o wied ział s tan o wczo d o telefo n u . – Nie, n ie teraz, d o ju tra n ie ma mn ie d la n ik o g o . – Ro złączy ł s ię. – Ufff… – Otarł czo ło wierzch em d ło n i. – Wy b acz, ale mamy jak ąś awarię z jed n y m in wes to rem. Szk o d a g ad ać. – M ach n ął ręk ą i p o cało wał Ewę w czo ło . – Go to wa? Ru s zamy ? Ewa p o k iwała g ło wą. – Bierzemy ro wer? – Alek s s p o jrzał n a s to jący p o d ś cian ą p o jazd . – Nie, n iech tu zo s tan ie, wezmę n as tęp n y m razem – p o wied ziała Ewa, my ś ląc ze zło ś liwą s aty s fak cją o ty m, jak b ard zo wk u rzy ty m M ałg o rzatę. – Alek s … – o d ezwała s ię, k ied y ru s zali ju ż s p o d d o mu , ch rzęs zcząc żwirem p o d k o łami ran g e ro v era. – J a im jes zcze n ic n ie p o wied ziałam, ch ciałam, żeb y ś s am to o g ło s ił. – Och , my ś lałem, że mamy to ju ż z g ło wy – p o wied ział, man ewru jąc k iero wn icą n a wy b o jach . – To w k o ń cu two ja d o b ra n o win a. – Ewa s ię u ś miech n ęła. J ech ali p rzez ch wilę w milczen iu . – Wies z, n ie mo g ę p rzes tać my ś leć, d laczeg o ty to ro b is z – p rzerwała cis zę Ewa. – Och , p ro s zę cię, d ajmy ju ż temu s p o k ó j – u s iło wał ją b ezs k u teczn ie zb y ć Alek s an d er. – I ch y b a ju ż wiem – k o n ty n u o wała mimo jeg o p ro tes tó w. – W k o ń cu s am jes teś o jcem, p o trafis z to zro zu mieć – wy p aliła i w tej s amej ch wili u g ry zła s ię języ k . „O ch o lera – p o my ś lała. – Co ja g ad am!” Twarz Alek s a zn ieru ch o miała – zatrzy mał s amo ch ó d n a p o b o czu i o d wró cił g ło wę d o Ewy . – Sk ąd wies z? Ewa miała w g ło wie k o mp letn ą p u s tk ę – n ie mo g ła mu p rzecież p o wied zieć, że k ied y zaczy n ała p racę w b ib lio tece, p rzes zu k ała jeg o g ab in et w p rzy p ły wie jak ieg o ś g łu p ieg o imp u ls u . Nie miała p o jęcia, co ją właś n ie teraz n as zło . Ws p o mn ien ie s tary ch zd jęć zn alezio n y ch w s zu flad zie Alek s an d ra p o wracało d o n iej co i ru s z, jed n ak wciąż n ie mo g ła s ię zeb rać n a o d wag ę, b y g o o n ie zap y tać. Alek s n ig d y n ie p o ru s zy ł teg o tematu , więc Ewa, p y tając, mu s iałab y s ię p rzy zn ać, że g rzeb ała w jeg o rzeczach … No có ż, teraz s ię właś n ie p rzy zn ała. Patrzy ł n a n ią z n iep rzen ik n io n y m wy razem twarzy . Trwało to n ies k o ń czen ie d łu g o , aż Ewa p o czu ła s ię jak s arn a s p araliżo wan a p rzez ś wiatła s amo ch o d u , p o d
k tó reg o k o ła n ieo p atrzn ie wy s k o czy ła. Nie b y ła w s tan ie zro b ić żad n eg o ru ch u . M o g ła ty lk o czek ać. Co p o wie? Co teraz zro b i? – Po ro zmawiamy o ty m k ied y in d ziej – p o wied ział wres zcie cich o . – Nie b y łem g o to wy , żeb y o ty m mó wić. – Gło s mu zad rżał, a Ewie wy d awało s ię, że wid zi w jeg o o czach łzy . Sk u liła s ię. By ła p rzerażo n a. Co o n a n ajlep s zeg o zro b iła! Id io tk a, k tó ra n ie u mie trzy mać jęzo ra za zęb ami! Przed laty mu s iało s tać s ię co ś s tras zn eg o z jeg o d ziećmi; co ś , co wy wo ły wało w n im tak s iln e i b o les n e emo cje. A o n a p rzez s wo ją b ezd en n ą g łu p o tę p rzy wo łała je z p o wro tem, i to w d ro d ze n a zap o zn awczy o b iad , n a k tó ry m tak b ard zo jej zależało . Ch ciała wy ciąg n ąć d ło ń i p o g łas k ać g o p o twarzy , ale b y ła jak s p araliżo wan a. – Przep ras zam – wy s zep tała ty lk o . – Nie, to ja p o win ien em cię p rzep ro s ić, że tak d łu g o n ic ci o ty m n ie mó wiłem. – Alek s s p o jrzał n a n ią. – M as z p rawo wied zieć. Ob iecu ję ci, że o ty m p o ro zmawiamy , ale d aj mi czas , p o p ro s tu d aj mi tro ch ę czas u . – Oczy wiś cie – p o wied ziała Ewa. – J ed źmy , p rzed n ami teraz in n e wy zwan ia. Ru s zy li zn ó w d ro g ą. Po ch wili cis zy Alek s o d ezwał s ię: – Słu ch aj, my ś lę, że p o win n iś my o ty m teraz zap o mn ieć. Na trzy cztery zap o min amy o tej ro zmo wie, o k ej? I k ied y ś , jak b ęd zie n a to czas i miejs ce, wró cimy d o teg o . Nie zap rzątaj ty m s wo jej p ięk n ej g ło wy , d o b rze? Ewa b y ła mu wd zięczn a za to , że p o zwo lił jej wy jś ć z twarzą z tej o k ro p n ej s y tu acji. Przy tak n ęła. – No , to jes teś my u mó wien i – s k wito wał Alek s . – A teraz p ro wad ź, b o tro ch ę mi s ię tu my lą d ro g i. Kied y d o jech ali p rzed d o m, n a p o witan ie wy b ieg ł im Azo r, s zczek ając g ło ś n o i s k acząc d o d rzwi s amo ch o d u . – Niezłe p s is k o – p o wied ział z u zn an iem Alek s . – Ko ch an e. – Ewa s ię u ś miech n ęła. Nag le ro zleg ł s ię d źwięk telefo n u . Alek s wy jął ap arat z k ies zen i i s p o jrzał n a wy ś wietlacz. – Ch o lera, mu s zę o d eb rać, p rzep ras zam cię, ale to p rawn ik w s u p erważn ej s p rawie. Ewa o two rzy ła d rzwi. – No p ewn ie, o d b ieraj, p o czek amy . Pó jd ę zo b aczy ć, co tam s ię d zieje.
Kied y zb liży ła s ię d o d o mu , p o witał ją wid o k o jca wy g rzewająceg o s ię n a g an k u . „Dzięk i Bo g u , że s ię zn alazł” – o d etch n ęła z u lg ą. Sied ział w ciężk iej, zmęczo n ej p o zie. Otwo rzy ł o czy i ro zp ro mien ił s ię n a jej wid o k . Aż za b ard zo . Przy jrzała mu s ię u ważn ie. – J es teś p ijan y ? – Gd zie tam p ijan y , Ewu s ia. Gd zie ten twó j k awaler, jak mu tam… Kro p iwn ick i? – J ak mo żes z mi to ro b ić!? Właś n ie d zis iaj. Tak cię p ro s iłam, żeb y ś n ic n ie wy win ął – Ewa n ie wy trzy mała n ap o ru emo cji i p o d n io s ła g ło s . Do b rze, że Alek s wciąż ro zmawiał p rzez telefo n . M o że p o win n a d o n ieg o p ó jś ć i zan im w o g ó le s ię tu zjawi, o d wo łać całą tę p rzek lętą wizy tę. Ojciec s ię s tro p ił. – Ewu lek , n o p rzep ras zam, jed n eg o czy d wa wy p iłem d la k u rażu . Nie g n iewaj s ię, d amy rad ę. Patrz, có rcia, ws zy s tk o jes t d o b rze. Ws tał i zap rezen to wał zd o ln o ś ć p o ru s zan ia s ię p o lin ii p ro s tej, ch cąc u d o wo d n ić, że n ie jes t p ijan y . Wy g o n iła g o p o d k ran . Po ch wili wy g ląd ało n a to , że d o p ro wad ził s ię jak o ś d o p o rząd k u . Wło ży ł n awet b iałą k o s zu lę. Za to M ary s ia u b ran a we flu o res cen cy jn e wd zian k o , tak o b cis łe, że wy g ląd ała jak wielk an o cn a s zy n k a, wzb u d ziła w Ewie p ewien p o p ło ch . J ed n ak s u g es tia, b y mo że zmien iła s tró j, s p o tk ała s ię z o p o rem. – No co ś ty , to mo ja n ajlep s za s u k ien k a – p ry ch n ęła M an ia, ro zs iewając wo ń cu k ierk o wy ch p erfu m. Ewa b ezrad n ie p o p atrzy ła za s io s trą zn ik ającą w k u ch n i. M u s iała p rzy zn ać, że za to p ięk n ie n ak ry ła d o s to łu , n a ś ro d k u s tawiając wazo n ze ś wieżo zerwan y mi w o g ro d zie i in ten s y wn ie p ach n ący mi flo k s ami, i wy b aczy ć k o n tro wers y jn y s tró j. Han k a za to n ie zad ała s o b ie n awet tru d u , b y zmien ić p o p lamio n e tłu s zczem s p o d n ie i wło ży ć ś wieże u b ran ie. Ewa wes tch n ęła ciężk o . „To n ie b ęd zie łatwe” – p o my ś lała. M iała jed n ak n ad zieję, że k ied y p o wie ro d zin ie o ty m, co Alek s an d er zamierza d la n ich zro b ić, atmo s fera n aty ch mias t s ię p o p rawi. Na razie trzy mała to w tajemn icy , n ie ch cąc p s u ć n ies p o d zian k i. Ws tąp iła n a g ó rę p o n ieś wiad o meg o jes zcze, że to ws zy s tk o o d b y wa s ię z jeg o p o wo d u , b o h atera d zis iejs zeg o d n ia. Do mo wn icy b y li tak p rzejęci s p o tk an iem z g o ś ciem, że ws zy s cy zap o mn ieli o Bartu s iu . Wcześ n iej Ewa p o mo g ła mu s ię u b rać w b ard ziej o d ś więtn y s tró j. Kilk a g o d zin o czek iwan ia s p rawiło , że b iała k o s zu la b y ła p o k ry ta k o lo ro wy mi wzo rk ami wy k o n an y mi za p o mo cą flamas tró w, k tó ry mi teraz z k o lei Bartek p ieczo ło wicie ry s o wał s tatek k o s miczn y . J eg o d zieło zd o b iło ś cian ę n ad łó żk iem. Ewa ty lk o wes tch n ęła.
– Bartu ś , ch o d ź n a d ó ł. Alek s d o n as p rzy jech ał. Ch ło p iec n aty ch mias t p o rzu cił flamas try i zaczął p o d s k ak iwać w s wó j ch y b o tliwy s p o s ó b , cies ząc s ię n a my ś l o s p o tk an iu z u lu b io n y m o s tatn io wu jk iem. Alek s an d er wres zcie wy s iad ł z au ta. Ewa z d u s zą n a ramien iu ru s zy ła mu n ap rzeciw. Ro zp o częła s ię p rezen tacja. Alek s an d er, tak jak s ię s p o d ziewała, n ie s tracił rezo n u . Każd emu miał co ś d o p o wied zen ia n a p rzy witan ie i wcale n ie wy p ad ło to s ztu czn ie. M o że z wy jątk iem Han k i, k tó ra zas zczy ciła g o ty lk o s wo im: „Szczęś ć Bo że”, wy p o wied zian y m mo d u lo wan y m g ło s em. Up rzed zo n y p rzez Ewę Alek s an d er p rzy jął to z p ełn y m zro zu mien iem, mimo to Han k a zamilk ła n a d o b re, n ad ęta i o b rażo n a. Od b u rk iwała jed y n ie p o d n o s em, k ied y d o n iej zag ajał. Demo n s tracy jn ie b azg rała co ś w zes zy cie ro zło żo n y m n a s to le, s ch y lając g ło wę tak n is k o , że d łu g ie wło s y n iemal całk o wicie zas łan iały jej twarz. Ewa ty lk o p rzewró ciła o czami. Alek s an d er złap ał jej s p o jrzen ie i u s p o k o ił ją g es tem d ło n i, jak b y ch ciał p o wied zieć: „Wy lu zu j, d amy rad ę”. Us ied li ws zy s cy p rzy k u ch en n y m s to le. Ewa razem z M ary s ią zajęła s ię s mażen iem p lack ó w, ab y p o d ać je ś wieże i p u s zy s te. Atmo s ferę rato wał Bartek , k tó ry b ez cereg ieli wd rap ał s ię Alek s o wi n a k o lan a. – Kied y p o jed ziemy n a k o n ik a? – d o p y ty wał ch ło p iec. – Kied y ty lk o ch ces z. M o żemy n awet ju tro . – J u tro jed ziemy z Bartk iem n a reh ab ilitację d o mias ta – o d ezwała s ię n ag le Han k a z d ru g iej s tro n y s to łu . J ej ś liczn a d elik atn a b u zia wres zcie wy ch y n ęła s p o międ zy b lo n d g rzy wk i. – A wcześ n iej mu s zę b y ć w k o ś ciele, o b iecałam s k s ero wać ś p iewn ik i. – M o żemy p o jech ać ws zy s cy razem. Po tem ws tąp imy d o s tad n in y . – Po jed źmy , p o jed źmy ! – Po s maro wan a s amo o p alaczem twarz M ary s i p o jaś n iała n ad p ateln ią. – Nie b ęd zie czas u , M an ia – zg as iła s io s trę Han k a. Ewa miała o ch o tę zab ić ją wzro k iem. „Co za g ó wn iara n iemo żliwa” – p o my ś lała. Niezn aczn ie p o k iwała p rzecząco g ło wą w k ieru n k u Alek s a, k tó ry raz p o raz wy p atry wał n a jej twarzy zn ak u , czy ju ż czas n a o g ło s zen ie n o win y . Wciąż n ie czu ła, że n ad s zed ł o d p o wied n i mo men t, ciąg le co ś b y ło n ie tak . On a s ama n ie u miała s ię p o zb y ć n ap ięcia, k tó re to warzy s zy ło jej o d ran a. Ws zy s cy mieli ju ż p lack i n a talerzach , więc zajęli s ię jed zen iem. – Przep y s zn e! – zach wy cał s ię Alek s an d er, wcin ając, aż mu s ię u s zy trzęs ły .
Nag le o jciec ws tał zza s to łu . Po d s zed ł d o k red en s u i wy jął z jeg o s zu flad y b u telk ę. – To co , p an ie Alek s ie, p o k ielich u ? – O n ie, ty lk o n ie to ! – Ewa zerwała s ię z miejs ca. Przez całe to zamies zan ie p rzed o b iad em n awet n ie p o my ś lała, żeb y s p rawd zić, czy o jciec n ie p rzy n ió s ł ze s o b ą alk o h o lu . Ch ciała mu zab rać b u telk ę, ale ro b ił zas k ak u jąco zręczn e u n ik i. Zo rien to wała s ię, że Alek s an d er n a n ich p atrzy , i zalała ją fala ws ty d u . – Ewa, mo że jed en n ie zas zk o d zi? Wied ziała, że zas zk o d zi, ale n ie miała s iły p ro tes to wać. By ła n a s ieb ie zła, że u s tęp u je p o d wp ły wem ws ty d u . Ojciec n alał d o d wó ch k ielis zk ó w; b u telk a n ie miała n awet ety k iety , ale k o lo r ws k azy wał n a wó d k ę. – Za co ? – s p y tał, p atrząc n a Alek s an d ra. Alek s an d er ws tał. – Przed e ws zy s tk im ch cę p an u p o d zięk o wać za zap ro s zen ie d o teg o d o mu . J ak p an wie, mam p rzy jemn o ś ć zn ać p an a có rk ę. Ojciec, n ie czek ając n a d o k o ń czen ie to as tu , wy ch y lił s wó j k ielis zek . Naty ch mias t n alał n as tęp n y . Ewa p atrzy ła n a to zro zp aczo n a. – Zd aję s o b ie s p rawę, że to d la ws zy s tk ich zas k ak u jąca s y tu acja. Ale ch ciałb y m zap ewn ić, że s zczerze s zan u ję Ewę i mam n a wzg lęd zie jej d o b ro . Pro p o n u ję więc to as t za cieb ie, k o ch an ie – Alek s zwró cił s ię d o Ewy . – J ezu … – d ało s ię s ły s zeć s tłu mio n y jęk ze s tro n y , g d zie s ied ziała Han k a, k tó ra ch y b a n awet n ie zau waży ła, że wezwała imię Bo że n ad aremn ie. Alek s an d er wy p ił, o jciec tak że – i s ięg n ął p o b u telk ę. Ewa n ie wy trzy mała. – Do s y ć, tato . Zab rała b u telk ę ze s to łu . – Zo s taw! – Ojciec p o s zed ł za n ią, p rzewracając k rzes ło . Wid ać b y ło , że n ie s to i p ewn ie n a n o g ach . – Nap ijemy s ię z p an em Alek s em, jak ju ż p rzy s zed ł. – M o że rzeczy wiś cie ju ż wy s tarczy ? – włączy ł s ię Alek s an d er. Och n ik p ró b o wał wy rwać có rce b u telk ę, zaczęli s ię s zarp ać. Alek s an d er ws tał z miejs ca. Ewie p u ś ciły n erwy . Ud erzy ła o jca w twarz. On s tan ął jak wry ty . Patrzy ł n iep rzy to mn y m wzro k iem to n a n ią, to n a Alek s an d ra. Ewa o d d y ch ała g łęb o k o , jak b y p rzeb ieg ła s p rin tem d łu g i d y s tan s . – J ak ty s ię mo żes z z n im p u s zczać, to ja s ię mo g ę n ap ić we włas n y m d o mu . Ewa b y ła b lad a jak ś cian a.
– J ak mo g łeś co ś tak ieg o p o wied zieć! – k rzy k n ęła p łaczliwy m g ło s em. – Nawet n ie wies z, p o co Alek s an d er d ziś tu p rzy jech ał, a ty , ty … – Nie k o ń cząc zd an ia, z p łaczem wy b ieg ła z d o mu . Alek s an d er wy s zed ł za n ią. Bieg ła p o d g ó rę, n ie zważając n a o s tre ch was ty , k tó re ran iły jej ły d k i. – Po czek aj! – wo łał za n ią Alek s . Nie s łu ch ała g o . M u s iała u ciec o d n ich ws zy s tk ich . By ła s k o ń czo n ą id io tk ą. J ak to s ię miało n ib y u d ać? J es t z tak iej a n ie in n ej ro d zin y i n ic teg o n ie zmien i. Teraz o n ju ż wie, co to zn aczy . Nie b ęd zie u miała s p o jrzeć mu w o czy , u p o k o rzen ie p aliło ją o d ś ro d k a. Do g o n ił ją i złap ał w ramio n a. Wy ry wała s ię, ale o n trzy mał ją i n ie wy p u s zczał, aż s ię u s p o k o iła. Do p iero p o jak imś czas ie b y ła w s tan ie s p o jrzeć mu w twarz. – Nie ch ciałam, żeb y ś to zo b aczy ł. – To n iczeg o n ie zmien ia. Ko ch am cieb ie, a n ie two ją ro d zin ę. Czy o n to p o wied ział? Ch y b a zaraz zemd leje. Po wied ział TE s ło wa n a g ło s ? J ak to b y ło mo żliwe? Przecież d o s ło wn ie p rzed ch wilą b y ło tak s tras zn ie. Więc jak o n to zro b ił, że teraz n ag le jes t tak d o b rze? Wtu liła s ię w jeg o to rs n ajmo cn iej, jak u miała. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 14
Zan im o two rzy ła o czy p o p rzeb u d zen iu , p rzez ch wilę miała n ad zieję, że o b razy , k tó re k łęb iły jej s ię w g ło wie, to ty lk o zwy k łe s en n e majak i, k tó re mo żn a u n ices twić s zy b k im ru ch em p o wiek . Ale n ies tety – to rzeczy wis to ś ć s k rzeczała, n ie s n y . Ewa zacis n ęła zęb y i s ch o wan e p o d k o łd rą p ięś ci. Dlaczeg o p rzy s zła n a ś wiat w tak iej b ezn ad ziejn ej ro d zin ie, k tó ra s tała s ię jes zcze b ard ziej b ezn ad ziejn a, g d y zab rak ło mamy ? Łzy s ame n ap ły n ęły jej d o o czu . Czu ła s ię p o n iżo n a i u p o k o rzo n a p rzez o jca. Ws ty d ziła s ię za n ich ws zy s tk ich . To b y ło tak b o leś n ie n ie w p o rząd k u . Przeży wała n ajws p an ials ze ch wile w ży ciu . Sp o tk ała k s ięcia z b ajk i, ty le że w realn y m ś wiecie. Ks iążę – co zo s tało ju ż o ficjaln ie p o wied zian e – p o k o ch ał ją! A o n a n ie mo g ła w p ełn i cies zy ć s ię ty m, co ją s p o tk ało . Cio s p rzy s zed ł ze s tro n y ty ch , k tó rzy n ajb ard ziej ze ws zy s tk ich p o win n i ją ws p ierać. M o g łab y mieć i p ięć fak u ltetó w, d wa d o k to raty o raz ro zp o czętą h ab ilitację. Ows zem, d zięk i ro zleg łej wied zy i o czy tan iu b ez więk s zy ch p ro b lemó w b y ła w s tan ie p o d jąć k o n wers ację n a d o wo ln y temat w trzech języ k ach z b y wały mi w ś wiecie o s o b ami s p o za jej k las y s p o łeczn ej. Ale to n ie miało zn aczen ia. Co z teg o , że n a n ajb ard ziej p o wierzch o wn y m p o zio mie wy leczy ła s ię z k o mp lek s u p ro win cju s zk i. Tak , wło ży ła w to wiele tru d u i ciężk iej p racy . Ale k o g o ch ce o s zu k ać? Nig d y n ie wy maże z ży cio ry s u s wo jeg o p o ch o d zen ia. Cias n e h o ry zo n ty , n ieo k rzes an ie i k o mp letn y b rak tak tu jej n ajb liżs zy ch całk o wicie d emas k o wały ś wiat, z k tó reg o s ię wy wo d zi. By ł to tak że jej ś wiat. Któ ry n ijak n ie p as o wał d o ś p iąceg o o b o k i o d d y ch ająceg o miaro wo Alek s an d ra. J ak k to ś tak i jak o n mó g łb y n a d łu żs zą metę d arzy ć u czu ciem ją, o s o b ę z in n ej p lan ety ? Bała s ię p o ru s zy ć, żeb y g o n ie o b u d zić. By ła p ewn a, że g d y to s ię s tan ie, czar p ry ś n ie. Że jej k s iążę p rzy p o mn i s o b ie, z k im s ię zad ał i że ten k to ś k o mp letn ie tu n ie p as u je: d o tej en k lawy wy ważo n ej eleg an cji, h armo n ii, a tak że s zacu n k u d la d ru g ieg o czło wiek a. Leżała jak my s z p o d mio tłą. M ijały min u ty , w d o mu p an o wała ab s o lu tn a cis za, ty lk o zza o k n a d o ch o d ziły trele p tak ó w b u s zu jący ch w p o b lis k im zag ajn ik u . Sło ń ce b y ło ju ż wy s o k o n a n ieb ie, g d y Alek s an d er o two rzy ł o czy .
– Ewa, co s ię s tało ? – zap y tał ro zes p an y i u s iad ł n a łó żk u , p o d p ierając s ię p o d u s zk ą. – Hej, mała, czemu ty p łaczes z? – Od razu zau waży ł jej zaczerwien io n e o czy i p o g łas k ał ją p o twarzy . Ewa n ak ry ła s ię p led em; wy s tawał s p o d n ieg o ty lk o czu b ek jej g ło wy . – Hej! – Alek s an d er u s iło wał ś ciąg n ąć g o zd ecy d o wan y m ru ch em, ale Ewa mo cn o trzy mała g o w ręk ach . – Nie ch cę, żeb y ś mn ie o g ląd ał w tak im s tan ie – wy mru czała. – Wy s tarczy , że wid ziałeś to , co d ziało s ię wczo raj. – Ewa, co ty o p o wiad as z, n ie zach o wu j s ię jak d zieciak ! Wy jd ź s p o d teg o k o ca i p o ro zmawiajmy . Nie ro zu miem, co s ię d zieje. – Gło s Alek s an d ra b rzmiał n ap rawd ę p o ważn ie. Ewa wzięła g łęb o k i o d d ech i w k o ń cu p o k ilk u n as tu s ek u n d ach zd jęła z g ło wy o k ry wający ją p led . Us iad ła o b o k Alek s an d ra i o d ch rząk n ęła. – M y ś lę, że to … że my … To p o p ro s tu n ie ma s en s u . Alek s wy g ląd ał, jak b y u d erzy ła g o w twarz. – Co ty wy g ad u jes z? – wy s zep tał. Ewa s p u ś ciła g ło wę i wes tch n ęła. – Alek s an d er, n ie czaru jmy s ię, to ws zy s tk o n ie ma p rawa s ię u d ać. Gd zie ty , g d zie ja? Czy ty teg o n ie wid zis z? Zamru g ał p o wiek ami, ewid en tn ie n ie ro zu miejąc, o co jej ch o d zi. – J es teś z in n eg o ś wiata – ciąg n ęła Ewa, p atrząc p rzed s ieb ie. – Wid ziałeś , co s ię wczo raj d ziało u mn ie w d o mu . I TO jes t właś n ie mo ja rzeczy wis to ś ć. Wieś , b ied a, o jciec p ijak , źle wy ch o wan e s io s try i ch o ry b rat n a d o k ład k ę. – Gło s łamał s ię jej co raz b ard ziej. Sp o jrzała n a n ieg o b ard zo u ważn ie. – Co k o lwiek b y ś w ży ciu ch ciał ro b ić, ten p iep rzo n y b ag aż zaws ze zo s tan ie ci n a p lecach . J a n ig d y n ie b ęd ę n ik im in n y m, n iż jes tem, a jes tem p rzed łu żen iem s wo jej ro d zin y , zro zu m. Kied y jes teś my w M arad k ach , k ied y s p o ty k amy two ich zn ajo my ch , k u rczę, n awet k ied y u ży wam ty ch d ro g ich k o s mety k ó w w two jej łazien ce, czu ję, że to n ie jes t mó j ś wiat. Tak a jes t p rawd a, Alek s an d er. Patrzy ł n a n ią p rzerażo n y . J eg o twarz wy rażała n ajwy żs ze zd u mien ie. – Ewa, czy wies z, co ty mó wis z? Zd ajes z s o b ie s p rawę, jak mn ie to ran i? Ewa n ie miała s iły n a n ieg o s p o jrzeć; s k u liła s ię i jes zcze s zczeln iej o k ry ła p led em. – J es teś n ap rawd ę n ies p rawied liwa. Wo b ec s ieb ie n a p ewn o , ale i wo b ec mn ie –
mó wił cich o . – Czy ja k ied y k o lwiek d ałem ci o d czu ć, że… Bo że mó j, s am n awet n ie wiem, jak o ty m mó wić… że jes tem w czy mk o lwiek lep s zy ? J ak w o g ó le mo g łaś tak p o my ś leć? Ewa! Pien iąd ze to n ap rawd ę n ie ws zy s tk o . Dla mn ie n ie ma zn aczen ia, co ro b i twó j o jciec, k tó ry jes t zres ztą p o p ro s tu n ies zczęś liwy m i ch o ry m czło wiek iem. M n ie to n ie o b ch o d zi. J a jes tem z to b ą. I z to b ą, a n ie z Han k ą, M ary s ią czy k imk o lwiek in n y m, ch cę b y ć. J es teś ś wietn a i u wierz w to wres zcie. Walczy s z o s ieb ie, s wo ją ro d zin ę, Bartk a. Wy rwałaś s ię s tąd , o d n io s łaś s u k ces , jes teś ch o lern ie u talen to wan a. Dziewczy n o ! Od s ameg o p o czątk u wied ziałem, że mam d o czy n ien ia z k imś n iezwy k ły m. Nap rawd ę. – Zamilk ł n a ch wilę i s ięg n ął p o b u telk ę wo d y min eraln ej ze s to lik a. – Aż mi zas ch ło w g ard le o d teg o g ad an ia o czy wis to ś ci. – Po ciąg n ął p o tężn y h au s t wo d y . – Ewa, czy ty my ś lis z, że ja n ie zn am ś wiata? Nie zn am k o b iet? Po ro zwo d zie u mawiałem s ię z wielo ma las k ami. Ewie mimo wo li s tan ął p rzed o czami o b raz n ap o mp o wan ej b o to k s em Patry cji s tu k ającej o p o d ło g ę p iętn as to cen ty metro wy mi o b cas ami. – M y ś lis z, że s tan ich p o rtfela i d rzewo g en ealo g iczn e zaczy n ające s ię n a M ies zk u Pierws zy m mają jak ieś zn aczen ie? Nie mają. M o je ży cie w o to czen iu ty ch b o g aty ch zn u d zo n y ch p an ien ek b y ło n ie d o zn ies ien ia. Ewa, za żad n e s k arb y n ie ch ciałb y m, żeb y ś b y ła in n a. Bo jes teś ws p an iała – p o wied ział z n acis k iem i ch wy cił ją za ręk ę. – Pro s zę, s p ó jrz n a mn ie. Ewa zerk n ęła s p o d o p ad ający ch wło s ó w. – Zak o ch ałem s ię w to b ie. Ch cę z to b ą b y ć, ro zu mies z? Nie p s u j ws zy s tk ieg o , p ro s zę cię. Ewa wes tch n ęła g łęb o k o . Po d czas p rzemo wy Alek s an d ra czu ła, jak p ło n ą jej p o liczk i. J eg o s ło wa p rzes zy wały ją n a wy lo t. Po czu ła, że tak n ap rawd ę ws ty d zi s ię d o p iero teraz. Zro zu miała, że g o zran iła. Ok azała s ię k o mp letn ie p o zb awio n a tak tu i n ied elik atn a. – Alek s an d er, p rzep ras zam – p o wied ziała cich o . – To ws zy s tk o mn ie p rzeras ta. Ten u p io rn y o b iad … Za d u żo teg o … – Ko ch an ie, wiem. – Po g łas k ał ją czu le p o p o liczk u . – Ty le s ię o s tatn io d ziało … Ale p ro s zę, n ie o d trącaj mn ie. Ch cę, żeb y ś b y ła s zczęś liwa. Szczęś liwa ze mn ą. – Będ ę – p o wied ziała i wtu liła s ię w jeg o ramio n a. Zaczął ją d elik atn ie cało wać p o twarzy . Po ch wili też g łas k ać p o b rzu ch u i lizać p łatk i jej u s zu . Ch wilę p ó źn iej ich ciała złączy ły s ię w jed n o . Czu ła, jak o p u s zczają ją zah amo wan ia. On ją k o ch a, n ic in n eg o n ie b y ło ważn e. Gło ś n e k rzy k i, jak ie z s ieb ie wy d awała p o d wp ły wem jeg o p ies zczo t, zd awały s ię jes zcze mo cn iej
n ak ręcać Alek s an d ra. Im g ło ś n iej p rzeży wała ro zk o s z, ty m g wałto wn iejs ze b y ły jeg o ru ch y . Ws zy s tk o n ie trwało d łu g o . Pad li wy czerp an i i s zczęś liwi n a p o d u s zk i. – A więc tak wy g ląd a s ek s n a zg o d ę? – Ewa zaś miała s ię. Alek s an d er p ars k n ął u b awio n y . – Wo lałb y m s ek s n a d zień d o b ry , co ty n a to ? – M o że b y ć, też n ie ch cę s ię ju ż więcej k łó cić. – J a też, za to ch cę jeś ć. J es tem g ło d n y jak wilk . M ałg o rzata n a p ewn o p rzy g o to wała n am ś n iad an ie – p o wied ział Alek s an d er i ws tał z łó żk a, zarzu cając n a s ieb ie s zlafro k . – O J ezu , to o n a tu jes t? – Ewa zd ęb iała, zd ając s o b ie właś n ie s p rawę z teg o , że jej d zik ie wrzas k i b y ły n a p ewn o s ły s zaln e w cały m d o mu . – Oczy wiś cie, p rzecież za co ś jej p łacę – rzu cił Alek s an d er i s p o jrzał n a Ewę wy czek u jąco . – Id zies z? – Yy y … A mo g ę n ie iś ć? – Wies z, w s u mie to d o b ry p o my s ł. Po czek aj, zaraz p rzy n io s ę ci ś n iad an ie d o łó żk a. – Alek s an d er u ś miech n ął s ię s zelmo ws k o . – Sk o ro jes teś mo ją k ró lewn ą, to b ęd ę ci wiern ie s łu ży ł. Ewa o p ad ła n a p o d u s zk i z u lg ą. Wy s tarczy ju ż zażen o wan ia n a jed en p o ran ek . Nie czu ła s ię n a s iłach , b y s p o jrzeć w k p iące i p ełn e n iech ęci o czy M ałg o rzaty . – Sk o ro tak s tawias z s p rawę, to ch ętn ie d am s ię d ziś ro zp ies zczać. Kawa z mlek iem, jed n a ły żeczk a cu k ru . Zro zu mian o ? – Po g ro ziła mu żarto b liwie p alcem. – Do u s łu g , jaś n ie p an i! – Alek s an d er s k ło n ił s ię zamas zy ś cie i wy s zed ł z s y p ialn i. Po ran ek p rzeciąg n ął s ię d o p ó źn eg o p o p o łu d n ia. Leżeli w łó żk u , jed li p rzy g o to wan e p rzez M ałg o rzatę fry k as y i p ili k o k tajl Bellin i – u lu b io n y d rin k Alek s an d ra o d czas u jeg o p ierws zej p o d ró ży d o Wło ch wiele lat temu . Ewa ro zk o s zo wała s ię p rzy jemn ą b rzo s k win io wą n u tą. A s ek s p o alk o h o lu b y ł n ap rawd ę p rzy jemn y . Tro ch ę len iwy i n ies p ies zn y , ale b y n ajmn iej n ie mn iej żarliwy . Po k o lejn y m razie, k ied y wy p alili ju ż n ag o ry tu aln eg o p ap iero s a, Ewa s ięg n ęła p o k o s zu lę Alek s an d ra. Nie ch ciało jej s ię jes zcze u b ierać, a n ie miała u n ieg o n ic lu źn iejs zeg o , d o ch o d zen ia „p o d o mu ”. Wło żo n a n a g o łe ciało lek k o p ach n ąca n im k o s zu la o k azała s ię k o lejn y m p rzy jemn y m d o zn an iem teg o d n ia. „J ak to mo żliwe, że w męs k im u b ran iu mo żn a s ię czu ć tak k o b ieco ?” – p o my ś lała Ewa. – Słu ch aj, a mo że co ś o b ejrzy my ? – Alek s an d er s ięg n ął p o p ilo ta s ch o wan eg o
w s zu flad zie n o cn ej s zafk i. Z s u fitu o b o k d rzwi d o g ard ero b y ro zwin ął s ię n ag le wielk i ek ran . Po d ru g iej s tro n ie p o k o ju Ewa d o p iero teraz zau waży ła n o wo czes n y p ro jek to r. – Ch ętn ie! Nie p amiętam, k ied y o s tatn io wid ziałam fajn y film. – To p o czek aj, p rzy n io s ę p ły ty i co ś wy b ierzemy . – Wy mk n ął s ię z s y p ialn i i wró cił p o ch wili z n aręczem p u d ełek z DVD. – Na d ziś d o b re b ęd ą te. – Po d ał Ewie o p ak o wan ia. – Dwa filmy d la d wo jg a. Co n a to p o wies z? –
Przed
wschodem słońca?
Wies z,
że
wid ziałam
ten
film
ch y b a
jes zcze
w p o d s tawó wce? Stras zn ie mi s ię p o d o b ał! M arzy łam, żeb y p rzeży ć tak ą n o c z n iezn ajo my m jak J u lie Delp y z Eth an em Hawk iem. – A p o tem to . – Po d ał jej k o lejn e DVD. – Między słowami? Nie zn am. – Nap rawd ę? – zd ziwił s ię Alek s an d er. – Wy d awało mi s ię, że to ju ż k las y k . Ch y b a n ajp ięk n iejs zy film o miło ś ci, jak i wid ziałem. Ty m lep iej, że g o n ie zn as z, cała p rzy jemn o ś ć p rzed to b ą. No i cies zę s ię, że zo b aczy my g o razem. Zak o ch as z s ię w Billu M u rray u , zało żę s ię. – Zaś miał s ię. – I w To k io – d o d ał. Alek s an d er u s iad ł o b o k n iej n a łó żk u , u zu p ełn ił k ielis zk i b ellin i i wcis k ając p rzy cis k i n a p ilo cie, n ajp ierw zaciemn ił p o k ó j, a p o tem włączy ł film. Kied y Bill M u rray w o s tatn iej s cen ie filmu s zep tał co ś d o u ch a Scarlett J o h an s s o n n a to k ijs k iej u licy , Ewa d y s k retn ie o tarła o czy . Alek s an d er zerk n ął n a n ią z b o k u z b łąd zący m n a u s tach u ś miech em. – Płaczemy ? – Nie, n ie, tak mn ie jak o ś zap iek ły o czy – o d p arła, p o ciąg ając jed n o cześ n ie n o s em i o d wracając twarz n ieco w b o k . – No tak , to częs to s p o ty k an y efek t. Ten film emitu je p y łk i za p o ś red n ictwem ek ran u . Bard zo u ciążliwe d la alerg ik ó w. Ewa rzu ciła w n ieg o lek k o p o d u s zk ą, a o n s k u teczn ie o d p arł atak . Sięg n ęła p o k ielis zek k o k tajlu . – J ak my ś lis z, co o n jej p o wied ział? – Wies z, ile b y ło in terp retacji tej s cen y ? Lu d zie s ię o to s p ierają o d p remiery filmu . Oczy wiś cie n ajwięcej jes t ty ch , k tó rzy wierzą w s zczęś liwe zak o ń czen ie. – A ty co my ś lis z? – J a my ś lę, że o n jej p o wied ział – Alek s an d er s ch y lił s ię d o u ch a Ewy
i wy s zep tał: – „Ko ch am cię, b ąd ź ze mn ą ju ż zaws ze”.
*
Kied y Ewa wracała d o d o mu , s ło ń ce p o wo li ch y liło s ię ju ż k u zach o d o wi. Żab y s zalały w jezio rze, z o d d ali s ły ch ać b y ło k lek o t b o cian ó w. Py ł n a d ro d ze, wzb ijan y k o łami z rzad k a p rzejeżd żający ch s amo ch o d ó w, wd zierał s ię w o czy . Lato teg o ro k u b y ło s u ch e jak p iep rz i o d d awn a n ie s p ad ła an i k ro p la d es zczu . Ewa p o wy p iciu n iezliczo n y ch k ielis zk ó w b ellin i miała o ch o tę rzu cić s ię d o jezio ra i wy p ić je całe. Nie czu ła s ię n ajlep iej. Ch o ć, rzecz jas n a, d zień s p ęd zo n y w ramio n ach Alek s an d ra b y ł ws p an iały i p o d ziałał jak b als am n a jej ro zg o ry czen ie i d y lematy , wy raźn ie p rzes ad ziła z alk o h o lem. Kręciło s ię jej w g ło wie i co raz b ard ziej zb ierało n a wy mio ty . Alek s an d er ch ciał ją p o d wieźć, ale s tan o wczo mu zab ro n iła. – Po p ierws ze, jes teś p ijan y , a p o d ru g ie, mo że n a razie wy s tarczy ci s p o tk ań z mo ją ro d zin ą. Po za ty m p rzy d a mi s ię s p acer, mu s zę p rzewietrzy ć g ło wę. Alek s an d er n ie d ał s ię łatwo zb y ć i o d p ro wad ził ją aż d o o p ło tk ó w ws i. Ewa s p o jrzała n a n ieg o b łag aln ie. – Na p ewn o n a k o g o ś wp ad n iemy i b ęd zie s en s acja n a całą wieś . Wracaj d o d o mu , p ro s zę. Po rad zę s o b ie. Szła więc d alej s ama i z k ażd ą ch wilą czu ła s ię g o rzej. M o że d lateg o , że wcale n ie miała o ch o ty tam wracać. Po witał ją p ies , jak zwy k le s zczęś liwy n a jej wid o k . Na g an k u s ied ział zaś o jciec. I – o iro n io – wy g ląd ało n a to , że ty m razem to Ewa jes t b ard ziej p ijan a o d n ieg o . Po d es zła i p o wied ziała zaczep n ie: – I co , zad o wo lo n y jes teś z s ieb ie? – Daj s p o k ó j, Ewa, p rzep ras zam cię, p rzes ad ziłem wczo raj, wiem. Ewie zak ręciło s ię w g ło wie, więc p rzy s iad ła n a ławie n a wp ro s t o jca. – J es teś p ewien , że wies z? Ojciec w milczen iu p alił p ap iero s a. Og n ik żarzy ł s ię w g ęs tn iejący m mro k u . – Słu ch aj, s k o ro ju ż g ad amy … – Ewa n ab rała p o wietrza. – Czy ty s ię k ied y ś n ad s o b ą zas tan awiałeś ? Nad ty m, co n am zro b iłeś ? J ak s p iep rzy łeś n am ws zy s tk im ży cie? J ak im jes teś d la n as ws ty d em? – Cis za. – Teraz to n ie mas z n ic d o p o wied zen ia!? A o b rażać mn ie p rzy Alek s an d rze miałeś s iłę? – Ewa czu ła, jak o g arn ia
ją zimn a fu ria. M iała wrażen ie, że tama, k tó ra b lo k o wała d o tej p o ry całą jej fru s trację i tłu mio n ą latami n iech ęć d o o jca, p u ś ciła. Zaraz miał n as tąp ić p rawd ziwy p o to p . – Brzy d zę s ię to b ą i ws zy s tk im, co s o b ą rep rezen tu jes z. Niczeg o mn ie w ży ciu n ie n au czy łeś p ró cz teg o , że n a mężczy zn ach n ie mo żn a p o leg ać. Od zaws ze b y łeś d la mn ie p o wo d em d o ws ty d u . Gd y b y m miała n a to wp ły w, g d y b y to o d e mn ie zależało , ju ż b y cię tu d awn o n ie b y ło ! Ojciec p o d n ió s ł g ło wę. W k ącik ach jeg o o czu wy raźn ie k ręciły s ię łzy . Ale Ewa n ie zn ała lito ś ci. Nie p rzes tawała wy rzu cać z s ieb ie s łó w jak k arab in mas zy n o wy . – Co ś ci p o wiem. Namawiałam mamę, żeb y cię zo s tawiła. Żeb y cię wy rzu ciła z d o mu i wres zcie zaczęła n o rmaln e ży cie. Ale o n a n ie ch ciała mn ie s łu ch ać. I co ? I teraz to jej n ie ma, a ty n ad al tu jes teś i n ad al ru jn u jes z n am ży cie. M o je ży cie! – Gło s Ewy p rzes zed ł ju ż w p łaczliwy rejes tr. – Dlaczeg o to o n a mu s iała u mrzeć, a n ie ty ? Cieb ie i tak n ik t tu n ie ch ce, ro zu mies z? Nik t! Ojciec ws tał, rzu cił n ied o p ałek i zs zed ł p o s ch o d ach d o o g ro d u . – Wy n o ś s ię, Ewa. Nie ch cę cię tu wid zieć – p o wied ział ty lk o . – Z n ajwięk s zą p rzy jemn o ś cią, im s zy b ciej, ty m lep iej. Ewa też ws tała, ale n aty ch mias t s ię zato czy ła, więc mu s iała p rzy trzy mać s ię p o ręczy g an k u . W d o mu n ie b y ło n ik o g o . M ary s ia zn ik n ęła g d zieś w s wo ich s p rawach , a Han k a p o jech ała z Bartk iem n a reh ab ilitację d o Ols zty n a. Ewa s zy b k o zeb rała n ajważn iejs ze rzeczy d o p o d ró żn ej to rb y , z k tó rą tu p rzy jech ała p rzed p o g rzeb em mamy , i wy s zła, trzas k ając z imp etem d rzwiami. Zau waży ła k ątem o k a, że o jciec s ied zi w o g ro d zie p o d d rzewem. Nie wid ziała jeg o twarzy , ty lk o zary s p o s taci i żar p aląceg o s ię p ap iero s a. M iała o ch o tę rzu cić w tamtą s tro n ę zg n iły m jab łk iem. Szczerze mó wiąc, n ie b ard zo wied ziała, co d alej. Nie p lan o wała tak ieg o o b ro tu s p raw. Kied y s zła p rzed s ieb ie wijącą s ię wś ró d p ag ó rk ó w d ro g ą, n ie b y ła p ewn a, co s ię właś ciwie s tało . Alk o h o l tro ch ę ju ż wy p aro wał z jej k rwio b ieg u , ale n ad al ciąży ło jej s p o re zamro czen ie, n iemal tak s amo jak wielk a to rb a p rzewies zo n a p rzez ramię. Co teraz? Do k ąd iś ć? Ewa aż p rzy s tan ęła n a d ro d ze. „Przecież n ie zjawię s ię w p ro g u Alek s an d ra jak b y n ig d y n ic, z walizk ą. To b y łab y ju ż n ap rawd ę p rzes ad a”. M imo że Alek s s k u teczn ie i n a wiele s p o s o b ó w p rzek o n ał ją co d o s wo ich in ten cji, Ewa za n ic n ie ch ciała, b y zamies zk an ie razem o d b y ło s ię w tak i s p o s ó b . I tak d y s p ro p o rcje międ zy n imi s ą wy s tarczająco d u że, a teraz jes zcze miałab y zwalić s ię mu n a g ło wę, jak b y wy mu s zała n a n im d ecy zję. Zmro k zap ad ał ju ż n ad o k o licą, wo k ó ł n ie b y ło ży wej d u s zy . Po czu ła s ię
n ies wo jo . „Nie mam g d zie mies zk ać” – d o tarła d o n iej p o wag a s y tu acji. „Sy lwia!” – ch wy ciła s ię tej my ś li jak to n ący b rzy twy . J eś li k to ś ma jej p o mó c ro zp lątać ten wielk i, s k łęb io n y s u p eł, to ty lk o o n a. Do Sy lwii b y ł ład n y k awałek , ale d ro g a, k tó rą zwy k le p o k o n y wało s ię p ies zo w jak ieś d wa k wad ran s e, zes zła jej w mg n ien iu o k a. Zb liżała s ię d o zab u d o wań . Wieś cich o k ład ła s ię ju ż d o s n u . W o k n ach p o wo li g as ły ś wiatła i ty lk o g d zien ieg d zie żarzy ły s ię n ieb ies k ie p o ś wiaty telewizo ró w. Zan im jes zcze zo b aczy ła d o m Sy lwii, ju ż wied ziała, że ten d o ś ć ju ż jak d la n iej wy p ełn io n y wrażen iami d zień s zy b k o s ię n ie s k o ń czy . Od g ło s y awan tu ry n ie d awały n ad ziei n a s p o k o jn y wieczó r u p rzy jació łk i. Strach p o d s zed ł jej d o g ard ła. Szła jed n ak d alej, b y p o ch wili wk ro czy ć w s am ś ro d ek p iek ła. Sy lwia wy rzu cała p rzez o k n o rzeczy Grześ k a, zab ary k ad o wan a w d o mu , d o k tó reg o o n p ró b o wał wejś ć, waląc i k o p iąc w zamk n ięte d rzwi. – Wp u ś ć mn ie, d o k u rwy n ęd zy ! – wrzes zczał. – Otwieraj te ch o lern e d rzwi! To jes t mó j d o m i n ie d am s ię wy rzu cić! Z wn ętrza zaś d o ch o d ził k rzy k k o b iety : – Ty d ziwk arzu ! Ty g n o ju , wy n o ś s ię s tąd , n ie ch cę cię więcej n a o czy o g ląd ać! Zab ieraj s ię d o ty ch s wo ich d ziwek ! Dały ci d u p y , n iech ci teraz d ad zą d ach n ad g ło wą! Nie mas z tu ws tęp u ! – k rzy czała Sy lwia, wy rzu cając k o lejn e męs k ie b u ty i k o s zu le p ro s to w k ęp ę ró ż ro s n ący ch p o d o k n em. Ewa s tała jak wry ta. Ws zy s tk ie d o tąd n iewy p o wied zian e p rzeczu cia i in tu icje d o ty czące małżeń s twa p rzy jació łk i zmaterializo wały s ię n a jej o czach . Nie ch ciałab y n ig d y zo b aczy ć teg o , co właś n ie wid ziała. Biła s ię z my ś lami. Co p o win n a zro b ić? To s ą s p rawy międ zy n imi, mo że n ie p o win n a s ię wtrącać? Z tak ieg o zało żen ia wy s zli n ajwy raźn iej s ąs ied zi Sy lwii, k tó ry ch d o my wy g ląd ały teraz, jak b y b y ły n iezamies zk an e. Cich u tk o jak mak iem zas iał, n ie licząc k rzy k ó w Rad k o ws k ich . „Tak i u ro k s ąs iad ó w: n a co d zień g ap ią ci s ię w g arn k i, żeb y s p rawd zić, co g o tu jes z n a o b iad , ale jak s ię d zieje co ś n ied o b reg o , n ik t n ic n ie s ły s zy , n ik t n ic n ie wid zi… ” – p o my ś lała Ewa g o rzk o . Grzes iek wp ad ał w co raz więk s zą fu rię. Pró b o wał s fo rs o wać d rzwi, b io rąc ro zp ęd z p ewn ej o d leg ło ś ci i waląc w n ie cały m ciałem. – Zaraz ci p o k ażę, s zmato jed n a, czy j to d o m! – mamro tał zło wies zczo , aż Ewę p rzes zed ł d res zcz. Nie b y ło n a co czek ać. M u s iała co ś zro b ić. Os tro żn ie wy co fała s ię n a b ezp ieczn ą o d leg ło ś ć, żeb y n ie zd rad zić s wo jej o b ecn o ś ci.
– Alek s an d er, p rzy jd ź tu jak n ajs zy b ciej, p ro s zę. M u s is z mi p o mó c. To b y ło jed y n e d o b re ro związan ie. J eg o reak cja n a n ieo czek iwan y telefo n o d razu to p o twierd ziła. Nie d o p y ty wał, p o to n ie jej g ło s u zo rien to wał s ię, że s p rawa jes t p o ważn a. Us talił ty lk o , g d zie jes t. – Nic n ie ró b . Ws iad am w s amo ch ó d , b ęd ę za p ięć min u t – rzu cił d o s łu ch awk i, n ie zważając n a jej p ro tes ty , że n ie p o win ien w ty m s tan ie p ro wad zić s amo ch o d u , a o n a, ch o wając telefo n d o k ies zen i, wzięła g łęb o k i o d d ech . – Sp ies z s ię, Alek s … Wró ciła p rzed d o m Sy lwii, zan iep o k o jo n a n ag łą cis zą, jak a tam zap ad ła. Pró b o wała co ś wy p atrzeć z d alek a, ale wy g ląd ało n a to , że Grzes iek g d zieś zn ik n ął. M o że p o s zed ł p o ro zu m d o g ło wy i d ał s p o k ó j b ied n ej Sy lwii? W ty ch emo cjach całk iem zap o mn iała o p o wo d zie, d la k tó reg o tu p rzy s zła. Kied y to s o b ie u ś wiad o miła, zro zu miała, że z n ich d wó ch to Sy lwia zd ecy d o wan ie b ard ziej p o trzeb o wała teraz ws p arcia. J ezu , jak o n a mu s i s ię teraz s tras zn ie czu ć! Ewa zap rag n ęła p rzy tu lić p rzy jació łk ę, s p ró b o wać s p rawić, żeb y p o czu ła s ię ch o ć tro ch ę lep iej. By ła ju ż p rzy p ło cie, cały czas lu s tru jąc o b ejś cie, k ied y aż p o d s k o czy ła, rażo n a p io ru n em p rzerażen ia. Z k o mó rk i o b o k g arażu wy b ieg ł Grzes iek . W ręk u trzy mał s iek ierę. By ło za p ó źn o , żeb y s ię wy co fać. Stała d o k ład n ie n a lin ii jeg o wzro k u . Krew o d p ły n ęła jej z twarzy , a s erce waliło tak mo cn o , że p u ls wy d awał s ię h ałas em ro zs ad zający m u s zy . Zo b aczy ł ją. I wś ciek ł s ię jes zcze b ard ziej. – A ty tu czeg o !? Dru g ieg o k u rwis zo n a jes zcze b rak o wało ! – Najg o rs ze, co mo g ło s ię s tać, właś n ie s ię s tało . Grzes iek s zed ł p ro s to n a n ią. – No to ch o d ź, jak tak aś ciek awa cu d zeg o ży cia! – Przy s p ies zy ł k ro k u , b u zu jąc wś ciek ło ś cią. By ł jak ro zs zalałe zwierzę, a co g o rs za, ze s p o rą zręczn o ś cią wy mach iwał s iek ierą. – Załatwię was o b ie. Ewa zd ała s o b ie s p rawę, że s p ełn ia s ię n ajg o rs zy , n awied zający ją o d czas u d o czas u k o s zmar, p o k tó ry m b u d ziła s ię zlan a p o tem: g o n i ją b liżej n ieo k reś lo n y p o twó r, a o n a ma n o g i jak p rzy mu ro wan e d o ziemi – n ie jes t w s tan ie zro b ić k ro k u . Po twó r jes t co raz b liżej, a o n a mimo n ajwy żs zeg o wy s iłk u i ś wiad o mo ś ci zb liżającej s ię k atas tro fy n ie mo że s ię ru s zy ć. Ró żn ica b y ła tak a, że teraz, n a jawie, p o twó r p rzy b rał całk iem k o n k retn ą p o s tać Grześ k a. J ej p araliż n ies tety wy g ląd ał tak s amo jak we ś n ie. – Ewa! – Sy lwia d o p iero teraz ją zau waży ła. – Zo s taw ją, b y d lak u ! – k rzy czała, wy ch y lając s ię z o k n a n ieb ezp ieczn ie.
To u wo ln iło Ewę z n iemo cy , jak a n ią zawład n ęła. Wzd ry g n ęła s ię i p o p ęd ziła co s ił w n o g ach wzd łu ż p ło tu , w g ó rę u liczk i, b y le jak n ajd alej o d Grześ k a. Sły s zała za p lecami, że n ap as tn ik n ie d aje za wy g ran ą i g o n i ją, wy k rzy k u jąc g ro źb y i b lu zg i p o d jej ad res em. „Co jes t z ty mi lu d źmi, n a lito ś ć b o s k ą!” – my ś lała ro zp aczliwie, mijając k o lejn y zamk n ięty n a g łu ch o d o m. Czu ła, że traci s iły , że n ie zd o ła b iec d łu g o w tak im temp ie. M u s i d o trzeć d o b ard ziej ru ch liweg o miejs ca, g d zie mo że zn ajd zie s ię jak aś d o b ra d u s za zd o ln a p o ws trzy mać teg o s zaleń ca. Sk ręciła w u liczk ę p ro wad zącą w s tro n ę ry n k u . Samo ch ó d zah amo wał z p is k iem o p o n , a o n a d o s ło wn ie w o s tatn iej ch wili o d s k o czy ła, u n ik ając p o trącen ia. Og arn ęła ją u lg a n a wid o k zn ajo mej mas k i ran g e ro v era. Alek s an d er wy s k o czy ł z au ta i zd ąży ł ją złap ać w o s tatn iej ch wili, zan im o s u n ęła s ię n a ziemię. Trzy mał ją w ramio n ach i u s p o k ajająco k o ły s ał. – J u ż d o b rze, k o ch an ie. J es tem z to b ą. Przy warła d o n ieg o k u rczo wo . Przy wracając ro zs zalałemu o d d ech o wi reg u larn y ry tm, d o s to s o wan y d o ru ch u wzn o s zen ia i o p ad an ia jeg o to rs u , o d razu p o czu ła, że wracają jej s iły . Ale n ie b y ło czas u n a o d p o czy n ek . Ewa o b ejrzała s ię, ch cąc s p rawd zić, g d zie jes t Grzes iek . M ąż Sy lwii zn ik n ął. „To wcale n ie jes t d o b ra wiad o mo ś ć” – p o my ś lała Ewa. Wś ciek ły Grzes iek , zo b aczy ws zy , że Ewa n ie jes t ju ż b ezb ro n n a, n a p ewn o wró cił, b y o d eg rać s ię n a żo n ie. – Szy b k o , mu s imy jej p o mó c! – Ewa p o ciąg n ęła za s o b ą Alek s a. Z g łęb i d o mu Rad k o ws k ich d o ch o d ził ro zp aczliwy p łacz d zieci. Sy lwia wrzes zczała, że wzy wa p o licję, a Grzes iek zap amiętale walił s iek ierą w d rzwi. Alek s an d er d ał Ewie zn ak , żeb y zatrzy mała s ię w b ezp ieczn ej o d leg ło ś ci, i wk ro czy ł d o ak cji. M u s iał zas k o czy ć Grześ k a i wy rwać mu z rąk s iek ierę, ab y s amemu n ie d o s tać n ią w g ło wę. Kied y awan tu ru jący s ię mężczy zn a właś n ie b rał k o lejn y zamach i trzy mał s wo ją b ro ń n ad g ło wą, Alek s an d er zak rad ł s ię o d ty łu i z całej s iły s zarp n ął za trzo n ek . Grzes iek s tracił ró wn o wag ę i u p ad ł n a ziemię. Alek s an d er n aty ch mias t p rzy p ad ł d o n ieg o i za p o mo cą k ilk u ru ch ó w u n ieru ch o mił, s iad ając n a n im i wy k ręcając ręce, tak jak ro b i to p o licja tu ż p rzed s k u ciem k ajd an k ami. – Pu s zczaj! – d arł s ię wn ieb o g ło s y Grzes iek . – Zab iję cię, g n o ju , złaź ze mn ie! – Sy lwia, n ic ci n ie jes t!? To my , o d ezwij s ię! – k rzy k n ęła Ewa, p o d b ieg ając d o o k n a. Grzes iek wierzg n ął, p rzy trzy my wan y p rzez Alek s an d ra. Ten s p acy fik o wał g o , wb ijając mu z całej s iły ło k ieć w p lecy , tak że ag res o r aż jęk n ął cien iu tk im i s łab y m
g ło s em. – Sy lwia, jes teś tam? M o żes z o two rzy ć, jes teś b ezp ieczn a. Po wo li u ch y liły s ię d rzwi. Stan ęła w n ich Sy lwia b iała jak ś cian a i z d ziwn y m wzro k iem. Ewa p o d b ieg ła d o n iej i mo cn o ją o b jęła. Po czu ła, że p rzy jació łk a cała d y g o cze. – Bo że, n ic ci n ie jes t!? Co z d ziećmi? Sy lwia p o k iwała ty lk o g ło wą n a zn ak , że n ik o mu n ie s tało s ię n ic złeg o . Stały ch wilę w u ś cis k u . Po ch wili d rżen ie Sy lwii zaczęło u s tęp o wać. Delik atn ie o d s u n ęła Ewę i p o d es zła d o o b ezwład n io n eg o p rzez Alek s a męża. Po p atrzy ła n a n ieg o z g ó ry . – Po mo żecie mi s ię g o p o zb y ć? Ch cę, żeb y o n s ię s tąd raz n a zaws ze wy n ió s ł. Nie b ęd ę mies zk ać p o d jed n y m d ach em z ty m d ziwk arzem. M am teg o d o ś ć! – J ej g ło s b rzmiał wręcz zło wro g o . – Sy lwia, n ares zcie. Trzeb a b y ło to zro b ić d awn o . Wy walić g o n a zb ity p y s k . J as n e, że ci p o mo żemy . Ewa wezwała p o licję, p o d czas g d y Alek s an d er p iln o wał cis k ająceg o s ię n ad al mężczy zn y . Patro l p rzy jech ał całk iem s zy b k o . Dwó ch ro s ły ch fu n k cjo n ariu s zy p o wy s łu ch an iu s k ró to wej relacji p rzed s tawio n ej p rzez Alek s an d ra zab rało wierzg ająceg o i mio tająceg o p rzek leń s twa Rad k o ws k ieg o d o rad io wo zu . Stars zy z p o licjan tó w s p is ał p ierws ze zezn an ia Sy lwii, a p o s u g es tii Alek s an d ra zap ro s ił ją n a p o s teru n ek , k ied y ju ż d o jd zie d o s ieb ie, żeb y je u zu p ełn iła. Rad io wó z o k azał s ię o b d arzo n y mag iczn ą mo cą: s ąs ied n ie d o my n ag le o ży ły i zaczęły z n ich wy g ląd ać ciek aws k ie g ło wy . Ewa z n ied o wierzan iem o b s erwo wała, jak za p ło tem p o wo li g ro mad zą s ię g ap ie, k o men tu jący międ zy s o b ą s ąs ied zk ą awan tu rę. – Do p o mo cy to n ie b y ło ch ętn y ch ? – Ewa n ie mo g ła s o b ie d aro wać k ąś liwej u wag i, k tó rą rzu ciła w mający teraz d u żo d o p o wied zen ia tłu mek . – Przecież o n mó g ł k o g o ś zab ić! Ewa wzd ry g n ęła s ię n a ws p o mn ien ie o s zalałeg o Grześ k a s p rzed rap tem k ilk u min u t. Po d s zed ł d o n iej Alek s , k tó ry wy g ląd ał, jak b y s to czy ł walk ę z b y k iem n a co rrid zie. Ku rz i p o t p o k ry wały mu czo ło . – Alek s an d er… Ewa miała k o mp letn ie g d zieś , że g ap ią s ię n a n ich . Przy warła d o n ieg o i p o cało wała g o b ard zo n ies k ro mn ie. Co to b y ł za facet! I w d o d atk u b y ł jej! Nic n ie mo g ło s ię z ty m ró wn ać! Uto n ęli n a ch wilę w p o cału n k u , n ie zważając n a s zmery zg o rs zen ia d o b ieg ające zza p ło tu .
Trzeb a b y ło p o s tan o wić, co d alej. Ewa n ie ch ciała zo s tawiać Sy lwii s amej. – Niech zab ierze d zieciak i, n ajp o trzeb n iejs ze rzeczy i jed źmy d o mn ie. M iejs ca n ie zab rak n ie – zap ro p o n o wał b ez wah an ia Alek s an d er. W tej ch wili Ewa p rzy p o mn iała s o b ie o wy p arty m z p amięci p rzez d ramaty czn e wy d arzen ia u Sy lwii włas n y m p ro b lemie. – Bo wies z, Alek s , jes t jes zcze tak a s p rawa… – Co to za s p rawa, my s zk o ? – Alek s an d er zau waży ł jej n iep ewn ą min ę. – Bo ja… n ie mam g d zie mies zk ać. – Co ? J ak to ? – Un ió s ł b rwi zd ziwio n y . – Ojciec wy rzu cił mn ie z d o mu . Kied y wy p o wiad ała te s ło wa, jej ws ty d z p o ran k a p o wró cił. Sp u ś ciła g ło wę. To b rzmiało o k ro p n ie. J ak b y b y ła z p ato lo g iczn ej ro d zin y . Ale jak in aczej mo g ła to p rzed s tawić? Tak właś n ie wy g ląd ało jej ży cie i mu s iała s ię z ty m s k o n fro n to wać. Nie mo że s ię zach o wy wać jak d zieck o , n ie mo że u k ry wać p rzed n im s wo ich s łab o ś ci. To b y ło b y n ie fair, o n jes t n a to za d o b ry . Z n iep rzy jemn y ch my ś li wy rwał ją o p iek u ń czy g es t Alek s an d ra, k tó ry o to czy ł ją ramien iem. – Nie ch cę p o wied zieć, że to s ię d o b rze s k ład a, ale… i tak ch ciałem ci zap ro p o n o wać, żeb y ś zamies zk ała u mn ie. Ewa p o d n io s ła n a n ieg o wzro k , n ie d o k o ń ca wierząc w to , co s ły s zy . – Nie lu b ię, k ied y mn ie zo s tawias z s ameg o w d o mu . Ty lk o b ałem s ię s p y tać, n ie wied ziałem, czy to d la cieb ie n ie za s zy b k o … Czek ałem n a o d p o wied n i mo men t. Teraz ch y b a p o win ien em p o d zięk o wać two jemu o jcu . Ch o ciaż n ie b y ło to wcale ś mies zn e, Ewa p o czu ła p rzep ełn iającą ją rad o ś ć. J ak to mo żliwe, że ilek ro ć co ś s ię waliło , o n n aty ch mias t zn ajd o wał ro związan ie i ro b ił to w tak zwy czajn y s p o s ó b , że wy d awało s ię, jak b y to b y ła n ajb an aln iejs za, n ajp ro s ts za rzecz n a ś wiecie? Alek s an d er p o s zed ł p o s amo ch ó d p o rzu co n y w p o b lis k iej u liczce, a Ewa p o mo g ła Sy lwii s p ak o wać n ap ręd ce k ilk a rzeczy n a n o c. Teren ó wk a b ez p ro b lemu zmieś ciła ws zy s tk o i ws zy s tk ich . Kied y wres zcie wy ru s zy li, b y ł ś ro d ek n o cy . Dzieci p rzy s y p iały p rzy tu lo n e d o mamy , a p rzy jació łk i zaczęły n awet żarto wać, że jes zcze tro ch ę, a Alek s an d er p o win ien o two rzy ć d o m o p iek i n ad mło d y mi mazu rs k imi k o b ietami n a ży cio wy ch zak rętach . – M o g ę, czemu n ie. By le b y ły d o rzeczy . – Pu ś cił o k o . Ewa o p arła g ło wę o zag łó wek . Nap ięcie d o p iero zaczęło z n iej s ch o d zić,
zap o wiad ając n ad ejś cie fali o b ezwład n iająceg o zmęczen ia. Przy g ląd ała s ię zary s o wi twarzy Alek s a u k ry tej w mro k u . „J u ż d ru g i raz u rato wał mi ży cie” – u ś wiad o miła s o b ie. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 15
– Co ś n iep rawd o p o d o b n eg o ! – d o k to r M ad ejs k i p o wtarzał to ch y b a p iąty raz. I miał s tu p ro cen to wą rację. Ewa n ie p rzes tawała s ię u ś miech ać o d p o czątk u wizy ty . Ich lek arz, zaws ze p rzecież try s k ający o p ty mizmem n iezależn ie o d teg o , czy z Bartk iem b y ło lep iej, czy g o rzej, d ziś p o p ro s tu p ro mien iał. Zewn ętrzn e efek ty terap ii n o wy m s zwed zk im lek iem, k tó ry ch ło p iec zaczął p rzy jmo wać zaled wie trzy ty g o d n ie temu , b y ły ju ż wid o czn e g o ły m o k iem. Gd y wes zli d o g ab in etu , lek arz zaczął o d s zy b k ieg o s p rawd zen ia s p rawn o ś ci ru ch o wej Bartk a. Zwy ro d n ien io we p rzy k u rcze ro zlu źn iły s ię zn aczn ie, co s p o wo d o wało , że ch ło p iec p o ru s zał s ię n iemal n o rmaln ie, jak jeg o zd ro wi ró wieś n icy . M ad ejs k i k iwał g ło wą z ap ro b atą, p atrząc, jak mały p ro s tu je n o g ę n iemal d o lin ii p ro s tej, co wcześ n iej b y ło ab s o lu tn ie n iemo żliwe. – M am tu wy n ik i. Lek arz p rzes zed ł d o zawalo n eg o p ap ierami b iu rk a i w s tercie k artek zaczął s zu k ać tej właś ciwej. Ewa p atrzy ła z s y mp atią n a ten b ałag an . Do s k o n ale zn ała to u czu cie, k ied y w s zale p racy n ag le o rien to wała s ię, że p rzed mio ty martwe jak imś s p o s o b em o p an o wały jej b ezp o ś red n ie o to czen ie, wy mk n ąws zy s ię s p o d jej k o n tro li. – Zu p ełn ie n iewiary g o d n e, ale n ie ch ce b y ć in aczej! – M ad ejs k i zn alazł wres zcie o d p o wied n ią teczk ę. – Wy n ik b ad an ia wątro b y jes t n iemal w n o rmie. W n ajś miels zy ch p rzewid y wan iach n ie s p o d ziewałem s ię tak s p ek tak u larn y ch efek tó w w tak k ró tk im czas ie! Klas n ął w ręce, b ard zo ro zemo cjo n o wan y , n a co Bartek wy b u ch n ął n ieo p an o wan y m ś miech em. J eg o rad o ś ć b y ła tak zaraźliwa, że p rzez d łu żs zą ch wilę n ie mo g li s p o k o jn ie p ro wad zić ro zmo wy . – Pan i Ewo , jes tem p o d wielk im wrażen iem – zaczął zn o wu M ad ejs k i, g d y ś miech y ju ż u cich ły . – Zaws ze to mó wię, p rzy k ażd ej o k azji, więc teraz mo g ę ty lk o p o wtó rzy ć: a n ie mó wiłem? Nig d y n ie mo żn a tracić n ad ziei. – Tak , p amiętam. I p rzy zn aję s ię, że p an b y ł ch y b a d o teg o b ard ziej p rzek o n an y
n iż ja. By wało , że ju ż n ie wierzy łam, że co ś s ię p o p rawi. Teraz mo g ę s ię ty lk o ws ty d zić za s wo ją małą wiarę. – Uś miech n ęła s ię. – Có ż, warto wierzy ć. W lu d zi n a p ewn o – o d p arł M ad ejs k i. – Ale p ro s zę p o wied zieć, jak to s ię w k o ń cu u d ało ? J ak zn aleźliś cie d arczy ń cę? Ewa, p rzek lin ając w d u ch u s wó j b rak u miejętn o ś ci mas k o wan ia emo cji, o b lała s ię ru mień cem. Wciąż n ie b y ła w s tan ie p rzezwy cięży ć zaws ty d zen ia, k ied y miała p u b liczn ie mó wić o Alek s an d rze jak o o s wo im mężczy źn ie. By ła n a s ieb ie wś ciek ła: to p rzecież tak ie d ziecin n e, ale też s iln iejs ze o d n iej. – Hmm, zn alazła s ię w n as zy m o to czen iu o s o b a, b ard zo majętn a, k tó ra zd ecy d o wała s ię n as wes p rzeć – p o wied ziała zmien io n y m, jak imś n ie s wo im g ło s em i o g arn ęło ją jes zcze więk s ze zażen o wan ie wy n ik ające ze ś wiad o mo ś ci, jak n ien atu raln ie to zab rzmiało . – Alek s k u p ił lek als two ? – zap y tał Bartek , k tó ry jak zwy k le d o s k o n ale s ły s zał i ro zu miał to , co s ię p rzy n im mó wi, mimo że mo g ło s ię wy d awać, że b y ł p o ch ło n ięty zu p ełn ie czy mś in n y m. Do k to r M ad ejs k i mru g n ął ty lk o n iezn aczn ie i wid ząc jej zmies zan ie, o d wró cił d y s k retn ie wzro k . Nie d rąży ł tematu , k ieru jąc ro zmo wę z p o wro tem w b ezp ieczn e rejo n y med y czn e. Kied y p o żeg n ali s ię p o s k o ń czo n ej wizy cie i Ewa wy s zła z jeg o g ab in etu , p o raz k o lejn y u twierd ziła s ię w p rzek o n an iu , że wielu tak ich lek arzy jak o n ju ż n ie ma.
*
Wró cili d o s amo ch o d u , k tó ry Ewa zap ark o wała w o d d alo n ej n ieco o d s zp itala u liczce, żeb y p rzy p ad k iem n ik t zn ajo my n ie zo b aczy ł jej w tej „wy czes an ej b ry ce”, jak o k reś liła ran g e ro v era Alek s a M ary s ia. Od n ied awn a Ewa zaczęła n im jeźd zić. – Alek s , zawiezies z mn ie d o Ols zty n a? – p o p ro s iła k tó reg o ś d n ia. – A właś ciwie czemu s ama n ie p o jed zies z? Przecież mas z p rawo jazd y . – No … w zas ad zie tak . Ale jak to ? Two im wo zem? Nig d y n ie jeźd ziłam tak im czo łg iem. Rzeczy wiś cie p o s iad ała p rawo jazd y o d p o n ad p ięciu lat. J ed n ak n ig d y n ie miała włas n eg o s amo ch o d u i p ro wad ziła n ap rawd ę s p o rad y czn ie, n ie u ważała s ię więc za p ełn o p rawn eg o k iero wcę. A ty m b ard ziej k iero wcę czeg o ś tak wielk ieg o i b u d ząceg o
res p ek t n a d ro d ze. – Najwy żs zy czas zacząć. On s ię p ro wad zi jak zło to . Zres ztą to p rzecież au to mat. Żad n a filo zo fia. Uzg o d n ili, że Ewa s p ró b u je s ił n a lo k aln y ch d ro g ach , p o d jeg o o k iem. Ws iad ając n a miejs ce k iero wcy , czu ła s ię n ap rawd ę zd en erwo wan a. Ws zy s tk o b y ło jak ieś za d u że. Alek s an d er p o in s tru o wał ją k ró tk o , co g d zie jes t. Sp o jrzała jes zcze n a n ieg o b łag aln ie. Od p o wied ział jej s u ro wy m p rzeczący m ru ch em g ło wy , n ie p o zo s tawiając wątp liwo ś ci, że n ie ma n ajmn iejs zej s zan s y s ię z teg o wy mig ać. Uru ch o miła s iln ik . Ws trzy mała o d d ech i b ard zo o s tro żn ie wcis n ęła g az. – Dawaj, to n ie p an ien k a, mo żes z d ać czad u ! – Cich o b ąd ź, n ie s tres u j mn ie jes zcze b ard ziej. Ru s zy ła. Szty wn iała i ws trzy my wała o d d ech n a k ażd y m wertep ie, n a k tó ry m p o d s k ak iwali. Alek s an d er n ie mó g ł p o ws trzy mać ś miech u . – To teren ó wk a, wy my ś lo n a właś n ie p o to , żeb y mo żn a b y ło p o s k ak ać p o g ó rk ach . Po p ięciu min u tach b y ła mo k ra o d p o tu . Ale jed n o cześ n ie czu ła, że p o wo li zy s k u je wład zę n ad ty m p o two rem k ry jący m p o d mas k ą p o n ad d wieś cie k o n i mech an iczn y ch . J ej ru ch y k iero wn icą s tawały s ię co raz p ły n n iejs ze. – No wid zis z? Zu ch d ziewczy n a! Zaraz b ęd zies z p ro wad zić, jak b y ś s ię w n im u ro d ziła! Wjech ali n a d ro g ę wś ró d p ó l. Zb o ża b y ły ju ż s k o s zo n e, g d zien ieg d zie n a ś ciern is k ach leżały u ło żo n e w reg u larn y ch o d s tęp ach ró wn iu s ień k ie, cias n o zb ite b ele s ło my . Z p rzeciwn ej s tro n y n ad jeżd żał malu ch . M alu ch Ed k a, teg o s ameg o , k tó ry – co s o b ie u ś wiad o miła w tej ch wili Ewa – to warzy s zy ł w d o ś ć n iety p o wy s p o s ó b p o czątk o m jej zn ajo mo ś ci z Alek s an d rem. Dwa s amo ch o d y n ie zmieś ciły b y s ię n a wąs k iej d ro d ze, więc Ewa p rzy s tan ęła, zjeżd żając tro ch ę n a b o k , żeb y g o p rzep u ś cić. Ch ło p ak b y ł tak o s łu p iały , wid ząc ją za k iero wn icą ran g e ro v era, że n awet n ie o d mach ał n a jej p o zd ro wien ie. Od jech ał, wzb ijając tu man k u rzu . – Nawet n ie zd ajes z s o b ie s p rawy , jak n iefo rtu n n e b y ło n as ze p ierws ze s p o tk an ie. – Niefo rtu n n e? Dlaczeg o ? – O mało mn ie n ie p rzejech ałeś , tu n ied alek o , n a zak ręcie. Pewn ie n awet n ie zau waży łeś . Po my ś lałam wted y : co za b u c ro zb ija s ię tak im wo zem, k o s ząc p o d ro d ze Bo g u d u ch a win n e d ziewczy n y z s ąs ied ztwa.
– Przecież zro b iłem to s p ecjaln ie. Żeb y ś mn ie zau waży ła. – Co ? Żartu jes z s o b ie ze mn ie? – J a n ig d y n ie żartu ję – o d p o wied ział z k amien n ą twarzą. Ewa zamilk ła. To b y ł cały o n . W rzeczy wis to ś ci żarto wał b ard zo częs to , ch o ciaż o n a n ie zaws ze u miała ro zp o zn ać, k ied y p rzy ch o d ził ten mo men t. Tak b y ło właś n ie teraz. Wciąż n ie mo g ła g o d o k o ń ca ro zg ry źć. Zd ała s o b ie jed n ak s p rawę, że to s tan o wiło s p o rą częś ć jeg o atrak cy jn o ś ci. To d lateg o p rzeb y wan ie z n im b y ło tak ek s cy tu jące. Os tatn ia rzecz, jak ą d ało s ię o n im p o wied zieć, to to , że b y ł p rzewid y waln y . Ta jeg o n ieo d k ry ta częś ć p rzy ciąg ała jak mag n es i k u s iła, żeb y s ię d o n iej d o b rać. Ewa wzięła o s try zak ręt, aż Alek s an d er p rzech y lił s ię w s wo im s ied zen iu . – Hej, to mi s ię p o d o b a. M o ja d ziewczy n k a złap ała b ak cy la. To co , mo żemy k o ń czy ć lek cję! Zd ała p an i! – Dzięk u ję, p an ie in s tru k to rze – o d p arła i zawró ciła w s tro n ę d o mu .
*
J ak o ś wieżo u p ieczo n y k iero wca Ewa k o rzy s tała o d czas u d o czas u z s amo ch o d u Alek s an d ra, k tó ry zres ztą z tej o k azji p o jawił s ię p ewn eg o d n ia n a p o d jeźd zie w lś n iący m o s ten tacy jn ą n o wo ś cią s p o rto wy m p o rs ch e. Zaś miał s ię n a wid o k jej s zero k o o twarty ch ze zd u mien ia o czu . – M u s iałem s p rawić s o b ie n o wą zab awk ę, s k o ro mo ja d ziewczy n a wo zi s ię mo ją fu rą. Dla n iej b y ła to raczej zb ęd n a ro zrzu tn o ś ć, ale wid ząc jeg o ch ło p ięcą rad o ś ć i au ten ty czn e p o d n iecen ie, g d y p o k azy wał jej k o lejn e rewelacy jn e fu n k cje s amo ch o d u i wo łał, żeb y n aty ch mias t ws k ak iwała, b o mu s i ją p rzewieźć ty m cack iem, p o my ś lała, że w s u mie, s k o ro g o n a to s tać, d laczeg o miałb y s o b ie o d mawiać tak ich p rzy jemn o ś ci. W tak ich ch wilach d o s trzeg ała d zielące ich ró żn ice. J ed n ak p o za ty m ws zy s tk o u k ład ało s ię ws p an iale. M in ął ju ż z g ó rą mies iąc o d p amiętn ej ro d zin n ej awan tu ry , zak o ń czo n ej wy p ro wad zk ą Ewy . Rzeczy wis to ś ć p o rewo lu cji zas k ak u jąco s zy b k o wp as o wała s ię w n o we ramy . Każd eg o d n ia b u d zili s ię i zas y p iali o b o k s ieb ie. Całk iem zwy czajn ie i p o p ro s tu zaczęli d zielić ży cie.
Po wizy cie u d o k to ra M ad ejs k ieg o Ewa o d wio zła Bartk a d o d o mu , to zn aczy d o s wo jeg o b y łeg o d o mu . Od czas u k łó tn i z o jcem jej k o n tak ty z ro d zin ą o g ran iczy ły s ię d o min imu m i n ab rały o ficjaln eg o ch arak teru . By ło to o ty le tru d n e, że Bartek ro zp o czął leczen ie, p o ty m jak Alek s an d er p rzek azał s to ty s ięcy zło ty ch n a jeg o k o n to w fu n d acji. By ła to k wo ta wy s tarczająca n a ro zp o częcie terap ii, ale n a d als ze leczen ie p o trzeb a b y ło k ilk a razy więcej. „Pracu ję n ad ty m” – mó wił Alek s , k ied y Ewa zas tan awiała s ię, co d alej, i, mimo że b y ło to o b ce jej ch arak tero wi, ty m razem zd awała s ię b ez d o d atk o wy ch p y tań n a to , co mó wił. Po p ro s tu tak d u żo ju ż d la n iej zro b ił, wy b awił ją z ty lu o p res ji, że d zielen ie wło s a n a czwo ro i wro d zo n y s cep ty cy zm mu s iały p ó jś ć w o d s tawk ę. W s y tu acji g d y Bartu ś p o p ro s tu ro zk witał, n iemal co d zien n ie o d k ry wając, że n ag le mo że ro b ić k o lejn ą n o wą rzecz, k tó ra d o tąd b y ła p o za jeg o zas ięg iem, ro d zin n y k o n flik t b y ł czy mś k o mp letn ie n ien atu raln y m. J ed n ak s ło wa, k tó re zo s tały wy p o wied zian e, zad ały b o les n e ran y p o o b u s tro n ach i n ic n ie mo g ło ju ż teg o wy mazać. Ewa i o jciec wy ćwiczy li d o p erfek cji n iemal ek wilib ry s ty czn e s ztu czk i, żeb y ty lk o u n ik n ąć b ezp o ś red n iej s ty czn o ś ci ze s o b ą. Han k a z M ary s ią, ch cąc n ie ch cąc, p ełn iły fu n k cję łączn iczek międ zy n imi, k ied y ju ż trzeb a b y ło p rzek azać jak ieś in fo rmacje. J ed n ak i z n imi relacje Ewy o ch ło d ziły s ię mo cn o . „Có ż, mo że tak miało b y ć” – racjo n alizo wała Ewa, k ied y n ieco o ch ło n ęła p o p ierws zy m wzb u rzen iu i zaczęła s ię p rzy zwy czajać d o n o wej s y tu acji. „Sk o ro n ie p o trafią zro zu mieć mn ie i mo ich wy b o ró w, mo że n ajwy żs zy czas zwery fik o wać p ewn e rzeczy . Nie b ęd ę p rzep ras zać za to , że jes tem s zczęś liwa. Nie s ą w s tan ie teg o zaak cep to wać, ich s trata”. Zres ztą tru d n o b y ło b y k o mu k o lwiek i czemu k o lwiek k o n k u ro wać z p rzep ełn iającą ją rad o ś cią. J ej o b ecn e ży cie p rzy p o min ało b ajk ę, ale b y ło s to razy lep s ze, b o d ziało s ię n ap rawd ę. I my liłb y s ię ten , k to s ąd ziłb y , że d ała s ię u wieś ć b lich tro wi b o g actwa czy p arad zie n ieu s tający ch atrak cji, jak ie rzu cał jej d o s tó p Alek s an d er. Nie, tu ch o d ziło o co ś zu p ełn ie in n eg o . O ws zy s tk ie te rzeczy , k tó re d awał jej k ażd eg o d n ia, a k tó re n ie miały n ic ws p ó ln eg o z p ien ięd zmi. O p ewn o ś ć, że zaws ze, k ied y g o p o trzeb u je, jes t o b o k , g o to wy s k o czy ć za n ią w o g ień . O p o czu cie, że p rzy n im n ic złeg o jej s ię n ie s tan ie. O to , jak d o b ry m b y ł czło wiek iem. J ak łatwo p o trafił ro zś mies zy ć ją d o łez. J ak ciek awy b y ł jej i jej ś wiata. Wres zcie – ch o ć lis ta n ie b y ła w żad n y m razie zamk n ięta i wy d łu żała s ię o k o lejn e p u n k ty k ażd eg o d n ia – o to , g d zie u miał ją zab rać, k ied y zo s tawali s am n a s am i d o g ło s u d o ch o d ziły b ard ziej p ierwo tn e in s ty n k ty .
Dlateg o Ewa d o ś ć łatwo tłu miła d ro b n e n iep o k o je, k tó re mo men tami zaczy n ały d o ch o d zić d o g ło s u , k ied y zd arzało jej s ię my ś leć o n o wej s y tu acji międ zy n ią a ro d zin ą. Có ż, jej ży cie wy wró ciło s ię d o g ó ry n o g ami, p rzy n o s ząc s zczęś cie, o jak im n ie o d waży łab y s ię n awet marzy ć. M o że to b y ła cen a.
*
Trzeb a b y ło s p o jrzeć p rawd zie w o czy – to n ie b y ł n ajb ard ziej p ro d u k ty wn y d zień w jej ży ciu . Od s ameg o ran a n ie b y ła w s tan ie s ię zab rać d o n iczeg o k o n k retn eg o . Kawa, p rzejrzen ie g azety , s p rawd zen ie p o czty elek tro n iczn ej, k ro meczk a z malin o wą k o n fitu rą p o k awie, k o n tro la s tan u d o jrzało ś ci ś liwek w p rzy d o mo wy m s ad zie, n o wa aran żacja p o d u s zek n a k an ap ie – ws zy s tk o b y ło d ziś lep s ze n iż ś lęczen ie n ad s k arb ami b ib lio tek i. „Każd emu zd arza s ię tak i d zień raz n a jak iś czas ” – p o cies zała s ię Ewa, n as tawiając wo d ę w czajn ik u . Ty m razem n ap ad ła ją p rzemo żn a ch ęć wy p icia filiżan k i h erb aty . Dzwo n ek d o d rzwi wy rwał ją z zamy ś len ia. Ciek awe, k to to . By ło wczes n e p o p o łu d n ie, n ie s p o d ziewała s ię n ik o g o o tej p o rze. Alek s , n awet g d y b y wró cił n ies p o d ziewan ie z M arad ek , d o k ąd p o jech ał n a cały d zień , n ie d zwo n iłb y – miał p rzecież p ilo ta o twierająceg o b ramę. Ewa p o d es zła d o b ramo fo n u . Na ek ran ik u wid ać b y ło n iezb y t wy raźn ie twarz mło d eg o ch ło p ak a p atrząceg o w n ieo k reś lo n y p u n k t p o n iżej k ad ru . Dziwn e, Ewa n ie k o jarzy ła jeg o twarzy ; raczej n ie b y ł to n ik t ze ws i. – Kto ? Ewa p o d s k o czy ła jak b y d źg n ięta ig łą. Zza jej p lecó w wy ch y n ęła ręk a, k tó ra wcis n ęła p rzy cis k u mo żliwiający ro zmo wę z ty m, k to s tał p rzed b ramą. Pierws zy p rzes trach wy wo łan y n ieo czek iwan y m n aru s zen iem jej p rzes trzen i b ły s k awiczn ie zas tąp iła iry tacja. Nie mu s iała s ię zas tan awiać, k to ją zas k o czy ł. To b y ło o czy wis te: jej p ry watn y , n iezmo rd o wan y d o mo wy u p ió r o raz n ied o ś cig n io n y wzó r tro s k i o Alek s an d ra w jed n ej o s o b ie wk ro czy ł d o ak cji. Ta k o b ieta wy k azy wała n iewiary g o d n y (b io rąc p o d u wag ę jej p o s tu rę, k tó rej p rzy n ajwięk s zej n awet d awce d o b rej wo li n ie d ało s ię zaliczy ć d o d ro b n y ch ) d ar b ezs zeles tn eg o p o jawian ia s ię w d o wo ln y m miejs cu d o mu , n ajczęś ciej w n ajmn iej p o żąd an y m mo men cie. – Dzień d o b ry , Ty mo n Gó rk a, telewizja Po lTV. Czy zas tałem p an a Alek s an d ra Kro p iwn ick ieg o ? – o d ezwał s ię ty mczas em s to jący p rzed b ramą p rzy b y s z g ło s em zn iek s ztałco n y m p rzez elek tro n iczn e u rząd zen ie.
– Nie ma – M ałg o rzata n ie b awiła s ię w u p rzejmo ś ci. W Ewie n aras tała zło ś ć. M iała ju ż p o d ziu rk i w n o s ie ciąg ły ch imp erty n en cji g o s p o d y n i p o d s wo im ad res em. Przes tała s ię ju ż n awet zas tan awiać n ad p rzy czy n ami teg o n iezro zu miałeg o zach o wan ia – w k o ń cu n ie zro b iła tej h eterze n iczeg o złeg o . Zan im ich ś cieżk i p rzecięły s ię w d o mu Alek s an d ra, n ig d y wcześ n iej n ie wid ziały s ię n a o czy . To , co ro b iła M ałg o rzata ch o ćb y w tej ch wili, b y ło p o p ro s tu n ied o p u s zczaln e. Bab s zty l zach o wy wał s ię, jak b y Ewa b y ła p o wietrzem! „Ko n iec teg o d o b reg o !” – p o s tan o wiła Ewa. Nie b ęd zie d łu żej p rzy my k ać o czu n a tak ie trak to wan ie. Niczy m s o b ie n a to n ie zas łu ży ła. Ty m b ard ziej teraz, k ied y tu mies zk a, n ie mo że d o p u ś cić, żeb y g o s p o d y n i wes zła jej n a g ło wę. Tru d n o , n ie b ęd zie g rzeczn ą d ziewczy n k ą. M ałg o rzata ch ce wo jn y ? Będ zie ją miała. – Pro s zę wejś ć. – Ewa d emo n s tracy jn ie wcis n ęła g u zik z s y mb o lem k lu czy k a i s k rzy d ła b ramy zaczęły s ię ro zs u wać. M ałg o rzata s ię zap erzy ła. – I czeg o o twiera? Wiad o mo , k to to ? I czeg o tu s zu k a? – M ałg o rzata n ie zau waży ła, że b y łam tu ju ż i s ama s p rawd załam, k to d zwo n i? Ewa p o d p arła s ię p o d b o k i d la d o d an ia s o b ie an imu s zu . Od p o wied ziało jej p ry ch n ięcie. Ciś n ien ie k rwi w ży łach Ewy ro s ło w zawro tn y m temp ie. O n ie! Nie g o s p o s ia b ęd zie wy zn aczać zas ad y . Alek s an d er s tras zliwie ją ro zp u ś cił. Po mo c d o mo wa, k tó ra s zaro g ęs i s ię p o ty m d o mu , jak b y b y ła co n ajmn iej jeg o p an ią! Wid ać, że d awn o n ik t tej b ab y n ie s p ro wad ził n a ziemię. J ak rzad k o zd en erwo wan ie n ad awało to k o wi my ś len ia d ziewczy n y o s trej jak b rzy twa k laro wn o ś ci. – M ies zk am tu razem z Alek s an d rem, jak ch y b a zd ąży ła s ię p an i zo rien to wać. J es tem u s ieb ie. M o g ę tu wp u s zczać, k o g o ch cę i k ied y ch cę. – Ewa z s aty s fak cją o d n o to wała, że zab rzmiało to mo cn o i s tan o wczo . M ałg o rzata p rześ wietlała ją s p o jrzen iem s p o d e łb a, jak b y p rzetwarzała n o wy zak res in fo rmacji. M ierzy ły s ię wzro k iem n iczy m w k u lmin acy jn ej s cen ie wes tern u : Ewa, d wa razy d ro b n iejs za, n ap rzeciw M ałg o rzaty , zwalis tej i lek k o p rzy g arb io n ej, co mo g ło s p rawiać wrażen ie, jak b y wielk a s mo czy ca p o ch y lała s ię n ad o fiarą. Zamias t s trzału z rewo lweru cis zę p rzerwał jed n ak d zwo n ek – tajemn iczy p rzy b y s z p o k o n ał d ro g ę o d b ramy d o d rzwi wejś cio wy ch . Wzro k o b y d wu k o b iet p o węd ro wał k u wy k o n an y m ręczn ie z liteg o d rewn a d rzwio m. I wtem – p u n k t d la M ałg o rzaty : o n a p ierws za s ięg n ęła d o k lamk i i o two rzy ła je. Zd en erwo wan ie Ewy s ięg n ęło zen itu . A więc n ie d aje za wy g ran ą! J u ż Ewa jej p o k aże, k to tu rząd zi! Nie p amiętała, k ied y o s tatn io b y ła tak ro zwś cieczo n a.
Za
d rzwiami
s tał
mło d y
mężczy zn a
z
zawad iack ą
fry zu rą,
k tó rej
ch arak tery s ty czn y m elemen tem b y ła o p ad ająca n a czo ło mo d n a g rzy wk a. Przez ramię miał p rzewies zo n ą s p o ry ch ro zmiaró w to rb ę z wy s łu żo n ej s k ó ry . Ewa u p ewn iła s ię, że n ie jes t to n ik t miejs co wy . Tak ieg o s ty lu n a p ewn o n ie mo żn a b y ło u ś wiad czy ć w Wężó wce. Na twarzy p rzy b y s za, mająceg o p rzed s o b ą d wie tak o d mien n e p o s taci, p rzez ch wilę mo żn a b y ło d o s trzec lek k ą k o n s tern ację, k tó ra jed n ak w mg n ien iu o k a p rzeo b raziła s ię w p ro fes jo n aln y u ś miech . – Witam. Pan ie p o zwo lą, że p rzed s tawię s ię jes zcze raz: Ty mo n Gó rk a. – Dzień d o b ry ! – Ewa p rzejęła p ałeczk ę, n ie czek ając n a ru ch M ałg o rzaty . – Co p an a d o n as s p ro wad za? – Od wzajemn iła u ś miech . Tak , u p rzejmo ś ć i ży czliwo ś ć b y ły czy mś o lata ś wietln e o d d alo n y m o d s p o s o b u b y cia M ałg o rzaty . Ewa ch ciała ro zzło ś cić ją tak b ard zo , jak g o s p o d y n i p o trafiła ro zzło ś cić ją. – Pan a p rezes a n ie ma. – Głu ch y g ło s z b o k u b y ł k win tes en cją zn iech ęcająceg o to n u . – Ale ja jes tem i ch ętn ie d o wiem s ię, w jak iej s p rawie ch ce s ię p an wid zieć z p an em Kro p iwn ick im. – Gło s Ewy , d la o d mian y , b y ł s ło d k i jak mió d . – J ak p an a n ie ma, to i g o ś ci s ię n ie p rzy jmu je. – M ałg o rzata b y ła u p arta jak o s io ł, b o o g łu ch o tę tru d n o b y ło ją p o d ejrzewać. M ężczy zn a n a p ro g u p atrzy ł to n a jed n ą, to n a d ru g ą, n ie b ard zo wied ząc, jak ma s ię zach o wać. Ewa o d wró ciła s ię d o g o s p o d y n i. – M ałg o rzato , d zięk u ję p an i za p o mo c, p ro s zę s p o k o jn ie wró cić d o k u ch n i. Zajmę s ię g o ś ciem. Patrzy ła jej p ro s to w o czy . Nie mo g ła teraz o k azać cien ia n iep ewn o ś ci. Zeb rała w s o b ie całą zło ś ć n a M ałg o rzatę n ag ro mad zo n ą p rzez ty g o d n ie, k ied y ta u p o rczy wie n ęk ała ją b ezin teres o wn ą n iech ęcią. Trwała tak n ieru ch o mo , n ie d rg n ął jej an i jed en mięs ień . Cis za aż d źwięczała w u s zach , s ek u n d a mijała za s ek u n d ą. Wres zcie… u d ało s ię! To M ałg o rzata p ierws za o d wró ciła wzro k i lek k o p rzen io s ła ciężar ciała z n o g i n a n o g ę. Ha! Ewa wy g rała tę ro zg ry wk ę. Go s p o d y n i ty lk o o s ten tacy jn ie p o k ręciła g ło wą, wy rażając p ełn ą d ezap ro b atę d la teg o , co s ię tu taj wy rab ia, i p o d rep tała k o ry tarzem w g łąb d o mu . Ewa zo s tała s ama z n iezn ajo my m p rzy b y ły m d o Alek s an d ra w n iewiad o my m wciąż celu . – Dzięk u ję! Uś miech ch ło p ak a o imien iu Ty mo n wy d ał s ię teraz Ewie zb y t n ach aln y . Gd y b y
n ie M ałg o rzata i ta n ie n ajmąd rzejs za w g ru n cie rzeczy p ró b a s ił, p ewn ie wcale n ie wp u ś ciłab y tak łatwo d o d o mu o b cej o s o b y . Na p ewn o n ie ro zs ąd ek i trzeźwa o cen a, ale czy s ta p rzek o ra i ch ęć u tarcia n o s a M ałg o rzacie d o p ro wad ziły d o tej s y tu acji. Sk o ro ju ż jed n ak rzu ciła ręk awicę, n ie miała wy jś cia – mu s iała d o p ro wad zić to d o k o ń ca. – Zap ras zam – p o wied ziała d o ch ło p ak a i p o p ro wad ziła g o d o s alo n u . Ty mo n ro zg ląd ał s ię p o wn ętrzu n iemal z ro zd ziawio n y mi u s tami. Ewa p o p atry wała n a n ieg o n ieu fn ie, ale mu s iała s ię w d u ch u u ś miech n ąć – teraz lu k s u s o wy wy s tró j d o mu b y ł d la n iej ch leb em p o ws zed n im, ale p rzecież d o b rze p amiętała d zień , w k tó ry m b y ła tu p o raz p ierws zy – ch y b a właś n ie zo b aczy ła, jak mo g ła wy g ląd ać wted y jej min a. – To w jak iej s p rawie p an p rzy jech ał? – zag aiła Ewa. Ws k azała ch ło p ak o wi miejs ce i u s ied li: o n a n a k an ap ie, o n n a fo telu o b o k . – Bard zo zależy mi n a ro zmo wie z p an em Kro p iwn ick im. J es tem d zien n ik arzem. Przy jech ałem z Wars zawy . – Ale ch y b a n ie b y ł p an u mó wio n y ? Alek s an d er n ic n ie mó wił… Ty mo n p rzy g ląd ał jej s ię b ad awczo . Od n o s iła wrażen ie, że łap czy wie p o ły k a k ażd e jej s ło wo . Po czu ła s ię n ies wo jo . – No właś n ie, n ie u p rzed ziłem o s wo im p rzy jeźd zie, mó j b łąd . Ale d zięk i temu – zawies ił g ło s i zn o wu s ię u ś miech n ął – s p o tk ałem p an ią. Pan i tu p racu je? – Niezu p ełn ie. To zn aczy … tak . – Ewa zaczęła s ię p lątać i zd ała s o b ie s p rawę, że to n ie o n a p o win n a wy jaś n iać jemu s wo ją ro lę w ty m miejs cu , ale o d wro tn ie. – W jak iej s p rawie ch ce p an ro zmawiać z p rezes em Kro p iwn ick im? – Czu jąc s ię co raz b ard ziej n iep ewn ie, u ch wy ciła s ię k u rczo wo o ficjaln eg o to n u . Ty mo n o d g arn ął z czo ła g rzy wk ę. – J es tem d zien n ik arzem p ro g ramu Na celowniku sławy. M o że p an i k o jarzy ? Ewa zap rzeczy ła ru ch em g ło wy . – Przy g o to wu jemy teraz cy k l o zn an y ch i wp ły wo wy ch b izn es men ach . Wcześ n iej b y ły p ro g ramy o ak to rach , p io s en k arzach . Tak właś n ie, p o k o lei, b ierzemy ws zy s tk ich n a celo wn ik . – M ru g n ął d o n iej p o ro zu miewawczo . – Ro b i p an p ro g ram o Alek s an d rze? – Ewa zig n o ro wała iry tu jąco zb y t s wo b o d n e zach o wan ie g o ś cia. To , co mó wił, b y ło d o ś ć ab s trak cy jn e. J ej Alek s ? J as n e, że p o za czas em, k tó ry s p ęd zali razem, miał p racę, s p o ty k ał s ię z ważn y mi lu d źmi i fu n k cjo n o wał w s ferach
d alek ich o d p rzeciętn o ś ci. Ale jej Alek s miał b y ć b o h aterem telewizy jn eg o p ro g ramu ? – Właś n ie tak . Gd zie o n teraz jes t? – W M arad k ach – o d p o wied ziała mach in aln ie i n aty ch mias t u g ry zła s ię w języ k . M u s i b ard ziej u ważać. Ten d zien n ik arz wy ciąg a o d n iej in fo rmacje, zamias t wy jaś n ić, w jak im celu zn alazł s ię w ich d o mu . – Ale zaraz, p o k o lei – wró ciła d o p rzerwan eg o wątk u . – Sk ąd p o my s ł, żeb y ro b ić p ro g ram właś n ie o p an u Kro p iwn ick im? – Nas i wid zo wie in teres u ją s ię ży ciem n iep rzeciętn y ch lu d zi. Kto ś tak i jak p an Alek s an d er ś wietn ie n ad aje s ię d o n as zeg o cy k lu – wy recy to wał d zien n ik arz z n iezn ający m wątp liwo ś ci p rzek o n an iem. – Ale… p rzecież o n n ie jes t żad n ą g wiazd ą. Pro wad zi in teres y . Dlaczeg o k to ś miałb y s ię in teres o wać jeg o ży ciem? Ty mo n u ś miech n ął s ię wy ro zu miale. – Od n ió s ł s u k ces . Pien iąd ze, wp ły wy , ży cie, jak ie d la o g ro mn ej więk s zo ś ci lu d zi jes t p o za ws zelk im zas ięg iem. Ewa p o k iwała g ło wą z p o wątp iewan iem. Nie b ard zo wied ziała, co ma o ty m my ś leć. Wcale n ie p o d o b ał jej s ię ten „celo wn ik ”, k tó ry p rzy b y s z z Wars zawy ch ciał k iero wać n a Alek s an d ra. Co to w o g ó le za p o my s ł, żeb y p o k azy wać w telewizji jeg o „s u k ces ”? Ale mo że Alek s u waża in aczej? M o że to jes t k o rzy s tn e d la jeg o p racy ? – Ale to n ie jes t n as zy m g łó wn y m celem – k o n ty n u o wał mężczy zn a. – To zn aczy , n ie ch cemy s ię s k u p iać n a k o lo ro wy m ży ciu p ięk n y ch i b o g aty ch . Zn ó w p u ś cił o k o , a Ewa s twierd ziła, że ma g o ju ż s zczerze d o s y ć. On jed n ak k o n ty n u o wał, n iezmien n ie p o d ek s cy to wan y ty m, co mó wi, a jed n o cześ n ie b aczn ie o b s erwu jąc reak cje Ewy . Ch y b a zau waży ł jej b rak p rzek o n an ia. – Ch o d zi n am o p o k azan ie d ro g i d o s u k ces u . O in s p irację. Czło wiek , k tó remu s ię u d ało , o p o wiad a, jak d o teg o d o s zed ł. M o że d zięk i temu k to ś u wierzy w s ieb ie i też s ięg n ie p o więcej? – Ty mo n s ię ro zk ręcał. „Ran y , co za frazes y . – Ewa wzd ry g n ęła s ię wewn ętrzn ie. – Gd zie o n i ich teg o u czą?” – Pan ią też ch ciałb y m zap ro s ić d o ws p ó łp racy . – Sp o jrzał n a n ią z min ą, jak b y o fero wał jej właś n ie merced es a za cen ę ro weru . – M n ie? Po co ? – Staramy s ię p o k azać w n as zy m p ro g ramie o to czen ie b o h atera. Wy p o wied zi b lis k ich o s ó b b ard zo u b arwiają s y lwetk ę. – J eg o p rzen ik liwy wzro k zd awał s ię
p rześ wietlać ją n a wy lo t. Ewa miała wrażen ie, że wp atru jąc s ię tak w n ią, jak imś s p o s o b em d o cierał d o teg o , czeg o ab s o lu tn ie n ie miała o ch o ty mu mó wić. Po czu ła, że s ię czerwien i. – No có ż, ch y b a n ie mo g ę p an u p o mó c. – Ws tała z miejs ca, d ramaty czn ie p rag n ąc o d zy s k ać k o n tro lę n ad s y tu acją. Niech o n ju ż s o b ie id zie! J ezu , n iep o trzeb n ie g o wp u s zczała. Ws zy s tk o p rzez M ałg o rzatę! Ty mo n też ws tał. Zarzu cił g ło wą, o d g arn iając s p ad ającą n a o czy g rzy wk ę. – Pro s zę s ię z g ó ry n ie u p rzed zać, b ard zo p ro s zę. Pro g ram o p an u Kro p iwn ick im b y łb y h item w n as zy m cy k lu . By ło b y s u p er, g d y b y zg o d ziła s ię p an i s zep n ąć d o b re s łó wk o p an u Alek s an d ro wi. Co ś mi mó wi, że mając w p an i s p rzy mierzeń ca, jes teś my w s tan ie ws zy s tk o z n im załatwić. – Ko lejn y g łu p awy u ś mies zek . Ewa aż s ię wy p ro s to wała. – Zaraz, to o n o n iczy m n ie wie!? Ty mo n o b d arzy ł ją u ś miech em rek in a. – J es zcze n ie, właś n ie p o to p rzy jech ałem. Preferu ję b ezp o ś red n i k o n tak t, to n ie to s amo co p rzez telefo n . Ewa p o k ręciła g ło wą z d ezap ro b atą. – Dziwn e zwy czaje. – Ws k azała mu d ro g ę d o wy jś cia. – Wątp ię, żeb y p an Kro p iwn ick i b y ł zain teres o wan y u d ziałem w czy mś tak im. – Pan Alek s an d er p rzecież n ie ma n ic d o u k ry cia. Dlaczeg o miałb y mieć co ś p rzeciwk o wy s tęp o wi w telewizji? – rzu cił wes o ło Ty mo n , p rawie w d rzwiach . Ewa ch ciała ju ż ty lk o , żeb y zamk n ął je za s o b ą o d zewn ątrz. – M iło b y ło p o zn ać. – Ty mo n p rzy s tan ął i o d wró cił s ię d o n iej z wy ciąg n iętą ręk ą. – Do zo b aczen ia, mam n ad zieję. Ewa mru k n ęła co ś n iewy raźn ie w o d p o wied zi. M iała n ad zieję, że wręcz p rzeciwn ie – n ie zo b aczą s ię ju ż n ig d y więcej. – Ale zaraz! – Dzien n ik arz s ięg n ął d o to rb y , a Ewa p o czu ła, że miałab y o ch o tę k rzy czeć: „NIECH ON J UŻ WRESZCIE SOBIE PÓJ DZIE!”. Ty mo n wy ciąg n ął wizy tó wk ę, k tó rą n as tęp n ie jej wręczy ł. – Ko n tak t d o mn ie. Pro s zę s ię n ie k ręp o wać, w jak iejk o lwiek s p rawie. Do d atk iem d o wizy tó wk i b y ł firmo wy u ś miech , k tó reg o , rzecz jas n a, n ie zab rak ło tak że w tej ch wili. Ewa n iemal wy p ch n ęła mężczy zn ę za p ró g i zamk n ęła za n im d rzwi. Op arła s ię o n ie p lecami, czek ając n a n ad ejś cie u p rag n io n ej u lg i p o zn ik n ięciu n atręta. Ale n ic z teg o , czu ła s ię d ziwn ie wy czerp an a. M iała n iejas n e p o czu cie, że
zro b iła co ś n ie tak , wp u s zczając g o d o d o mu i ro zmawiając z n im. Ob racała w ręk u wizy tó wk ę. Kim o n w o g ó le jes t? I co to za p ro g ram? M u s iała to n aty ch mias t s p rawd zić. Kied y s zła p rzez h o l w k ieru n k u s ch o d ó w n a p iętro , n ag le p o czu ła n a s o b ie wzro k M ałg o rzaty , g ap iącej s ię n a n ią jak b y n ig d y n ic z jed n ą b rwią u n ies io n ą d o g ó ry .
*
W miarę jak wy s zu k iwark a in tern eto wa wy p lu wała k o lejn e wy n ik i, Ewie ro b iło s ię co raz b ard ziej g o rąco . Zd ała s o b ie s p rawę, że n ie d o cen iła ro zmó wcy . Ch o ciaż wy g ląd ali n a o s o b y w p o d o b n y m wiek u , Ewa mimo wo li p atrzy ła n a Ty mo n a z wy żs zo ś cią, wid ząc w n im d zien n ik arzy n ę z Bo żej łas k i, p ro d u k t k u lejącej ed u k acji i o g łu p iającej s iły p ro s tack ich med ió w. Prześ lizg n ie s ię tak i p rzez s tu d ia, zaczep i p s im s węd em w jed n ej czy d ru g iej s zmatławej red ak cji, n iech b y n awet w telewizji. Oczy wiś cie jes t p rzek o n an y , że zn alazł s ię n a s amy m s zczy cie d rab in y s p o łeczn ej, i z zaan g ażo wan iem g o d n y m lep s zej s p rawy s erwu je lu d zio m b ezwarto ś cio wą p ap k ę, u ży wając p rzy ty m s ło wa „b y n ajmn iej” tam, g d zie p o win n o b y ć „p rzy n ajmn iej”. Ewa n ie u ważała s ię za zg red a, ale jak o o s o b a g ru n to wn ie wy k s ztałco n a n ie u miała zd zierży ć elemen tarn y ch b rak ó w w ed u k acji o s ó b as p iru jący ch d o elitarn y ch , b ąd ź co b ąd ź, zawo d ó w. Gład k a g ad k a Ty mo n a i jeg o p ewn o ś ć s ieb ie g ran icząca z aro g an cją s p rawiły , że zaliczy ła g o d o tej iry tu jącej g ru p y : ws p ó łczes n y ch d y letan tó w n ad rab iający ch n ied o s tatk i b ezczeln o ś cią i b rawu rą. Ale n ajwy raźn iej s ię p o my liła. Na ek ran ie k o mp u tera zo b aczy ła p rzy k ład y d o ty ch czas o weg o d o ro b k u d zien n ik ars k ieg o Ty mo n a Gó rk i. By ły n iezwy k le n iep o k o jące. „Szk o d liwe związk i w żelaty n ie. Firma tu s zo wała b łęd y n a lin ii p ro d u k cy jn ej”. „Bizn es men s k o ń czo n y . Dzien n ik ars k ie ś led ztwo d o p ro wad za d o u p ad k u firmy ”. „Ban k ru ctwo s p rawd zo n e?”
żelaty n o weg o
k ró la. Czy
u jawn io n e fak ty
zo s tały
rzeteln ie
„Po zew p rzeciwk o » Gło s o wi Dn ia« . Wątp liwo ś ci wo k ó ł d zien n ik ars k ich meto d rep o rtera”. „Pró b a s amo b ó jcza b izn es men a. Nie d o s tał zn ik ąd p o mo cy ”. Ewa n a p o d s tawie k o lejn y ch arty k u łó w rek o n s tru o wała
h is to rię,
jak ą
emo cjo n o wały s ię med ia p ó łto ra ro k u temu , ch o ć o n a s ama n ig d y o n iej n ie s ły s zała. Nie b y ło w ty m n ic d ziwn eg o : p o g rążo n a w ś wiecie mik ro b ó w częs to n a całe mies iące o d ry wała s ię o d rzeczy wis to ś ci „n o rmaln y ch ” lu d zi. W h is to rii, jak ą z ro s n ący m p o ru s zen iem o d k ry wała k awałek p o k awałk u , w ro lach g łó wn y ch wy s tęp o wali: właś ciciel d u żej, d o b rze p ro s p eru jącej fab ry k i żelaty n y o raz Ty mo n Gó rk a, rep o rter ś led czy wch o d ząceg o n a ry n ek d zien n ik a. M ateriał Ty mo n a d emas k u jący rzek o mą aferę w wy twó rn i żelaty n y d o p ro wad ził d o jej u p ad ło ś ci. Sk o mp ro mito wan y i wciąg n ięty w s p iralę k red y to wą b izn es men b ezs k u teczn ie d emen tu jący zarzu ty w k o ń cu p o d ejmu je p ró b ę s amo b ó jczą, n a s zczęś cie n ieu d an ą. Pro ces o zn ies ławien ie i n arażen ie n a s zk o d y n a p o d s tawie u p u b liczn ien ia n iep rawd ziwy ch in fo rmacji, jak i wy tacza au to ro wi tek s tu o raz g azecie p o s zk o d o wan y b izn es men , wciąż trwa. Literk i n a ek ran ie zaczęły tań czy ć p rzed jej o czami. Od ch y liła s ię n a k rześ le; mu s iała zaczerp n ąć p o wietrza. J ej tętn o o s zalało . To n ie b y ły żarty . M u s iała n aty ch mias t zad zwo n ić d o Alek s a.
*
– J ak i żal! – jęk n ęła M ary s ia. Zamk n ęła o k n o in tern eto weg o filmik u . By ła d o g łęb i zd eg u s to wan a. Od k ąd mak ijaż s tał s ię jej p as ją, p o trafiła s p ęd zać d łu g ie g o d zin y n a o g ląd an iu in s tru k taży n ag ry wan y ch p rzez d ziewczy n y o p o d o b n y ch d o jej zain teres o wan iach , a n as tęp n ie wrzu can y ch p rzez n ie d o s ieci. „M ak ijaż w s ty lu Katy Perry ”, „J ak zro b ić mak ijaż d o s zk o ły ” – tu taj s ama b y ła ek s p ertem, ale n ie zas zk o d zi o b ad ać, co ma d o zap ro p o n o wan ia k o n k u ren cja. „Id ealn a k res k a ey elin erem”. „Fry zu ra jak Selen a Go mez”. „M alo wan ie rzęs – n ajlep s zy s p o s ó b ”. „Fu k s jo wo -ró żo wy mak ijaż n a imp rezę – k ro k p o k ro k u ”. M ary s ia p rzy s zła d ziś p o lek cjach d o s zk o ln ej ś wietlicy , o twieran ej p rzez Sy lwię p o p o łu d n iami, żeb y d zieci, k tó re n ie mają w d o mu k o mp u teró w z p o d łączen iem d o s ieci – a tak ich b y ła we ws i więk s zo ś ć – mo g ły k o rzy s tać z d o b ro d ziejs tw in tern etu . M iała p iln ą s p rawę: p o p rzed n ieg o d n ia zo s tawiła k o men tarz p o d filmik iem An ix x y 9 5 . Z ch iru rg iczn ą p recy zją wy p u n k to wała w n im ws zy s tk ie b łęd y , jak ie p o p ełn iła mak ijażo wa g wiazd a (s taty s ty k i o g ląd aln o ś ci An ix x y 9 5 n ie s ch o d ziły p o n iżej liczb p ięcio cy fro wy ch ). Teraz b y ła p rzy g o to wan a n a wy czerp u jącą p o lemik ę
z au to ry tetem (zd an iem M ary s i fałs zy wy m i p rzerek lamo wan y m) o raz o d p arcie b ezp ard o n o wy ch atak ó w jej b ezk ry ty czn y ch wy zn awczy ń . Otwierała więc p rzeg ląd ark ę z mo cn o b ijący m s ercem, s p o d ziewając s ię g wałto wn y ch reak cji, b u rzliwy ch emo cji, k ró tk o mó wiąc: in tern eto wej wo jn y . Ty mczas em… d u p a b lad a. Ko men tarz zo s tał wy k as o wan y . An ix x a9 5 jed n y m au to ry tarn y m k lik n ięciem p o zb awiła ją mo żliwo ś ci wo ln ej wy p o wied zi, a w k o n s ek wen cji – ś ro d o wis k o wej s ławy tej, k tó ra s p ro wad ziła g u ru d o p arteru . Żen a, facep alm i b ezn ad zieja! Po czu ła b ezs iln ą wś ciek ło ś ć. J u ż o n a s ię o d eg ra! „Od d zis iaj s zlab an n a zak u p y !” – p o s tan o wiła tward o . Zaczy n a o s zczęd zać n a włas n y k o mp u ter z k amerą. Sama b ęd zie ro b iła tu to riale. Po k aże ś wiatu i ty m ws zy s tk im b ezmó zg im las k o m s wó j n iep o wtarzaln y s ty l, a wted y s zy b k o o k aże s ię, k to tak n ap rawd ę rząd zi. Ko n s tru k ty wn y p lan p o d n ió s ł ją n ieco n a d u ch u . Sięg n ęła d o k ies zen i u ltrak ró tk ich d żin s o wy ch s p o d en ek o zd o b io n y ch n a p u p ie ap lik acją ze zło ty ch d żetó w i o b ró ciła w p alcach p ięcio zło tó wk ę, s wo je ty g o d n io we k ies zo n k o we. Wy ch o d zi n a to , że n ie k u p i d ziś n o weg o wy d an ia d wu ty g o d n ik a o g wiazd ach i s ty lu . Zd u s iła w zaro d k u p o d p ły wający u k rad k iem żal za ś wieżą p o rcją zd jęć ak to rek i mo d elek u ch wy co n y ch w co d zien n y ch s y tu acjach . M an ia u wielb iała je o g ląd ać. Tru d n o , jes t g o to wa p o n ieś ć o fiarę. Zems ta za d o zn an e u p o k o rzen ie jes t teg o warta. M ary s ia b ard zo ch ciała b y ć ju ż d o ro s ła. Zacząć wres zcie p rawd ziwe ży cie – tak ie, jak ie o g ląd ała w u lu b io n y ch s erialach , w k tó ry ch b o h aterk i ch o d ziły wciąż n a wy s o k ich o b cas ach i miały s k o mp lik o wan e p ro b lemy s erco we. Nie tak ie jak jej o b ecn e: n u d n e, p rzewid y waln e, k ręcące s ię wo k ó ł wciąż tej s amej o s i: g imn azju m – d o m – s tary p rzy s tan ek PKS-u , b ęd ący miejs cem s p o tk ań d zieciak ó w, o raz u p ły wające w zak lęty m k ręg u wciąż ty ch s amy ch , zn an y ch jej o d u ro d zen ia twarzy . Oczami wy o b raźn i wid ziała s ię wś ró d p ięk n y ch , s ławn y ch lu d zi, n a razie zn an y ch ty lk o ze zd jęć w mag azy n ach o zag ran iczn y ch ty tu łach za zło ty d ziewięćd zies iąt d ziewięć, jed n ak – co M an ia w g łęb i s erca czu ła – p o d o b n y ch d o n iej z d u s zy i o s o b o wo ś ci. M imo cztern as tu lat i s p o s o b u b y cia, k tó ry n ie d o d awał jej p o wag i, M ary s ia my ś lała o p rzy s zło ś ci. M iała amb icje, i to wcale n iemałe. Najs tars za s io s tra b y ła zaws ze wzo rem w ich ro d zin ie. Najmąd rzejs za, n ajzd o ln iejs za. „Patrzcie, d ziewczy n k i, d o czeg o mo żn a d o jś ć, mając talen t i zap ał d o ciężk iej p racy ” – p o wtarzała mama z ro zp ro mien io n ą twarzą p o k o lejn y m telefo n ie o d Ewk i, w k tó ry m ta ch waliła s ię jak imś n o wy m s u k ces em. Dla M ary s i b y ła to czy s ta ab s trak cja: jak ieś g ran ty , d o k to raty (a p rzecież Ewa n ie miała n ic ws p ó ln eg o z lek arzem, tak im jak n a
p rzy k ład s ło d k i d o k to r M ad ejs k i o d Bartu s ia), s ty p en d ia – te s ło wa n ie ty lk o n ic jej n ie mó wiły , ale zu p ełn ie n ie b rzmiały jak co ś , z czy m ch ciałab y mieć d o czy n ien ia. Po d n iecać s ię jak imś g rzy b em? I to tak im, k tó reg o n ie mo żn a zjeś ć, ty lk o lamp i s ię n a n ieg o p o d mik ro s k o p em? Błag am! Wiele b y jed n ak d ała, żeb y zo b aczy ć ro zp ro mien io n ą min ę mamy (właś n ie tę, k tó ra p o jawiała s ię n a jej twarzy , k ied y mó wiła o Ewie) – ty le że z jej, M ary s i, p o wo d u . M imo że mamy n ie b y ło ju ż z n imi, M an ia b ard zo wy raźn ie czu ła, że n ie zo s tawiła ich s amy ch . Przy n ajmn iej n ie ją. M ama ś led ziła jej k ro k i g d zieś tam z g ó ry i d o b rze wied ziała, co jej mała có reczk a ro b i i co s ię z n ią d zieje. Czas em, k ied y M ary s ia b y ła s mu tn a, n ag le czu ła n a p o liczk u łag o d n e ciep ło i jed n o cześ n ie p rzy p o min ała jej s ię mama. By ło to tak miłe u czu cie, że s mu tek zn ik ał. Wied ziała więc, że jeś li u d a jej s ię zro b ić co ś s u u u p er, ale tak ieg o n ap rawd ę zarąb is teg o , mama n a p ewn o to d o cen i. M an ia zamierzała więc p rzes k o czy ć s u k ces s io s try . I to o wiele, wiele. J ej p lan zak ład ał jed n ą, ale zas ad n iczą ró żn icę: za żad n e s k arb y n ie ch ciała p o wielić b łęd ó w Ewk i. Na p ewn o n ie s traci d łu g ich g o d zin , b a, n ajlep s zy ch lat n a ś lęczen ie p o b ib lio tek ach i zak u wan ie jak d zik a, tak jak zro b iła to s io s tra. M ary s ia miała s wo ją wizję d ro g i d o g wiazd . M arzy ła, b y zo s tać wizaży s tk ą. Alb o s ty lis tk ą. Tak to mn iej więcej miała u ło żo n e w g ło wie, aż tu n ag le Ewk a wy cin a tak i n u mer! Ta s ama n u d ziara, k tó ra latami g ad ała ty lk o o ty ch s wo ich d o k to ratach -s ratach , n ag le p o d b iła d o n ajwięk s zeg o ciach a, jak ie k ied y k o lwiek wid ziała Wężó wk a. Nie d o ś ć że wy g ląd ał jak amery k ań s k i g wiazd o r i n a lu zak a mó g łb y g rać w Modzie na sukces, to w d o d atk u g o ś ciu b y ł p rawd ziwy m milio n erem! Do teg o M an ia n a włas n e o czy wid ziała raz jeg o zd jęcie w g azecie i w n ecie też! By ło zro b io n e w M arad k ach i o b łap iała g o n a n im tak a jed n a, k tó ra wy s tęp o wała w k ilk u o d cin k ach tas iemca – teg o , co leci o s ied emn as tej (d żizas , jak o n a tam d en n ie g rała!). No i n ag le k to ś tak i n o rmaln ie p rzy ch o d zi d o n ich n a ch atę! M ary s ia miała jed en wielk i mętlik w g ło wie. Ewk a i o n . Na b an k s ię ze s o b ą s ek s ili. Fu u u j. M an ia, ch o ciaż wied ziała ju ż, o co w ty m b ieg a – n ie b y ła p rzecież n ieu ś wiad o mio n y m mało latem – o d p ęd zała o d s ieb ie tę my ś l, jak ty lk o mo g ła. To b y ło d o b re d la in n y ch lu d zi, s zczeg ó ln ie ty ch , k tó ry ch n ie zn ała o s o b iś cie. Włas n a ro d zin a k ateg o ry czn ie n ie p o win n a ro b ić tak ich rzeczy , o b rzy d liwo ś ć! Raz, jak s ied ziały z k u mp elami n a zd ezelo wan y m p rzy s tan k u , p o p ijając we trzy p u s zk ę p iwa p o d p ro wad zo n ą p rzez An d żelik ę z d o mu , i zes zło n a to n ieco d zien n e zjawis k o , jak im b y ł b o g acz p rzy b y ły wp ro s t z b ajk i, k tó ry o s ied lił s ię n ie wiad o mo
p o co w ich zab itej d ech ami ws i, M ary s ia, ch cąc zaimp o n o wać d ziewczy n o m, rzu ciła: „Gd y b y n ie b y ł tak i s tras zn ie s tary , mo że i d ało b y rad ę”. M iały z teg o ep ick ą p o lewk ę, a M an ia p o czu ła s ię p rzez ch wilę jak k awał wy s zczek an ej, całk iem d o ro s łej s u k i. No , ale jak fak ty czn ie p rzy s zło co d o czeg o i cały ten p an Alek p rzy s zed ł d o n ich d o d o mu , n ie b y ła w s tan ie n awet p o p atrzeć mu p ro s to w twarz. Bił o d n ieg o jak iś o ś lep iający b las k , co ś , czeg o n ie wid ziała n ig d y wcześ n iej – an i u n ik o g o ze s wo jej ro d zin y , an i u k o leg ó w ze s zk o ły czy ich ro d zicó w. Nie mieli teg o n awet lu d zie, k tó rzy ch o d zili p o u licach w Ols zty n ie, czy li b ąd ź co b ąd ź mias to wi. A p o tem ws zy s tk o s ię p o rąb ało . Ewk a z o jcem wzięli s ię za łb y , wielk a afera, k rzy k i, o b rażan ia. Z jed n ej s tro n y M an ia n ig d y n ie wid ziała czeg o ś tak ieg o , n awet w telewizji. Ale z d ru g iej – co z teg o , że to b y ło ciek awe, s k o ro jej wid o k i n a k o n tak t z wielk im ś wiatem – k tó ry w o s o b ie zło to wło s eg o p an a Alk a ju ż p rawie o twierał p rzed n ią p o d wo je – s k o ń czy ły s ię p ręd zej, n iż s ię n a d o b re zaczęły . Ewa b y ła tak a n ieu ży ta. Trzy mała ws zy s tk o d la s ieb ie. No d o b ra, wcześ n iej mo że i n ie b y ło więk s zeg o s en s u , żeb y d zieliła s ię z n ią n au k o wy mi o wo cami s wo jej p racy , ale p rzy k ład o wo n a zak u p y d o Ols zty n a M an ia ch ętn ie jeźd ziłab y częś ciej. Ale to teraz – czeg o ś tak ieg o n ig d y , p rzen ig d y w ich ro d zin ie n ie b y ło . A M an ia n ie b y ła n awet w jeg o p ałacu ! I ju ż ch y b a n ie b ęd zie, b io rąc p o d u wag ę n ap ięte s to s u n k i, jak ie zap an o wały w ro d zin ie p o b u rzliwy m o b ied zie. Ewa s tała s ię w d o mu tematem tab u . Wy s tarczy ło , że k to ś wy p o wied ział jej imię, a atmo s fera s tawała s ię tak ciężk a, że s iek ierę mo żn a b y ło wies zać, jak n ie d wie. Do ro ś li b y li fataln i – p o d s u mo wała s y tu ację M an ia. Two rzy li s o b ie tak s k o mp lik o wan e p ro b lemy , że p o tem n ik t ju ż n ie b y ł w s tan ie ich ro zp lątać. A mo g ło b y ć tak p ięk n ie! Sied zielib y s o b ie ws zy s cy w b iały ch s tro jach (mimo zamiło wan ia d o b ard zo ży wy ch k o lo ró w o b razy w jej g ło wie, w k tó ry ch p o jawiał s ię p an Alek , malo wan e b y ły s zlach etn ą, min imalis ty czn ą p aletą b arw) u n ieg o n a taras ie (n ie wied ziała, czy tak n ap rawd ę ma taras w d o mu , ale p rzecież mu s iał mieć), p o p ijając jak ieś wy two rn e n ap o je. W n ajb ard ziej ws ty d liwej fan tazji ze s cen y n a taras ie zn ik ało k ilk a p o s taci: o jciec, Han k a, a tak że… Ewa. Zo s tawali ty lk o o n i: M an ia i p an Alek . Wted y b y ło n ap rawd ę id ealn ie.
*
Sied ziała n a ławce p rzed k o ś cio łem ju ż d o b ry k wad ran s . Han k a jak zwy k le
mu s iała p o k azać p azu rk i i o czy wiś cie s ię s p ó źn iała. A p rzecież Ewa mó wiła jej wy raźn ie, że mu s i wracać d o p racy , że s ię s p ies zy … Ale có ż, s to s u n k i z s io s trą, o d d awn a n ien ależące d o łatwy ch , o d czas u ro d zin n ej k łó tn i b y ły ju ż całk o wicie b ezn ad ziejn e. Gd y b y n ie Bartu ś , p ewn ie wcale b y ty ch s to s u n k ó w n ie b y ło ; z jeg o p o wo d u , ch cąc n ie ch cąc, s io s try mu s iały s ię k o n tak to wać, tak jak d ziś , k ied y o k azało s ię, że jed y n a p ara b u tó w k o rek cy jn y ch Bartk a zo s tała u Alek s a w d o mu . To rb a z b u tami leżała o b o k Ewy n a ławce, p o d o b n ie jak p lik p ap ieró w, k tó re Ewa zab rała ze s o b ą, żeb y n ad n imi ch wilę p o s ied zieć p o d czas o czek iwan ia n a s io s trę. Sp o d ziewała s ię p rzecież, że Han k a k aże jej czek ać. Teraz jed n ak łag o d n e wczes n o jes ien n e s ło ń ce zro b iło n ies p o d zian k ę i tak miło g rzało , że Ewa o d ło ży ła n a b o k d o k u men tację p racy lab o rato ry jn ej i p o zwo liła, b y p ro mien ie p ieś ciły jej twarz. Nag le u s ły s zała s trzęp k i ro zmo wy , g d zieś jak b y zza ro g u . Nie mając n ic lep s zeg o d o ro b o ty , zaczęła s ię ws łu ch iwać w g ło s y . – A co ja mo g ę wied zieć, wie p an . Do s p o wied zi d o mn ie n ie ch o d zi, ch a, ch a, ch a, a n awet jak b y , to p rzecież mn ie tajemn ica o b o wiązu je. Ewa ro zp o zn ała tu b aln y g ło s p ro b o s zcza. – Czy li n ie b y wa w k o ś ciele? Dru g ieg o g ło s u Ewa n ie mo g ła ro zp o zn ać, ch o ć wy d ał s ię jej zn ajo my . – An o , n ie u częs zcza za b ard zo – o d p arł k s iąd z ze s mu tk iem. – Tak b ard ziej n a u b o czu s ię trzy ma? – O, to , to . M y tu ws zy s cy n a k u p ie ży jemy , mała s p o łeczn o ś ć, to i razem jak o ś trzeb a fu n k cjo n o wać. A o n fak ty czn ie n ie za ch ętn y d o k o n tak tó w, n ies tety . – M o że ma co ś d o u k ry cia? – J a tam n ie wiem, w d o mu u n ieg o n ie b y wam – w g ło s ie p ro b o s zcza p o b rzmiewał p rawd ziwy żal – to i n ie wiem, co tam s ię d zieje. Sły s zy s ię co n ieco , s zczeg ó ln ie teraz, jak s ię d o n ieg o jed n a miejs co wa p an n a s p ro wad ziła, ale p an ie, ja s ię p rzecież p lo tk ami n ie zajmu ję. Ewa zerwała s ię n a ró wn e n o g i jak o p arzo n a. „O ch o lera, p rzecież o n i ro zmawiają o Alek s ie!” O n ich ! Nie zas tan awiając s ię wiele, ch wy ciła w g arś ć p ap iery i to rb ę z b u tami, p o czy m s ch o wała s ię za mu rk iem o k alający m teren p arafii, tak b y mo g ła n iezau ważo n a p o ru s zać s ię w ś lad za g ło s ami. – Oczy wiś cie, p ro s zę k s ięd za. M n ie też n ie in teres u ją p lo tk i. Bard ziej s p rawy fin an s o we. – A co ś n ie tak z n imi? – zatro s k ał s ię p ro b o s zcz.
– To właś n ie s taram s ię u s talić. – Fin an s e, fin an s e… Co ja tam mo g ę wied zieć. By wało , że g ro s zem s y p n ął raz n a jak iś czas . Ch o ciaż jak n a p o trzeb y p arafii… zd ało b y s ię więcej. To ż ja czy tałem, s tało jak wó ł w g azecie, jak i ten jeg o majątek jes t wielk i. – Pro b o s zcz wy d awał s ię co raz b ard ziej p o d n ieco n y . – O, ten d ach n a p rzy k ład p an wid zis z? Na k o ś ciele? Dwad zieś cia ty s ięcy d ał. To tak zn o wu d u żo , jak s ię ma milio n y ? „Co za d wu lico wy ty p !” – p rzek lęła wieleb n eg o w d u ch u Ewa. – A jak to zo s tało ro zliczo n e? – ro zmó wca k s ięd za d rąży ł n ieu s tęp liwie. – Że co ? – Umo wa d aro wizn y , k to ś mo że wy s tawiał fak tu rę? Ewa w o s tatn iej ch wili s ch o wała s ię za k rzak iem, k ied y b ramę p rzek ro czy li k s iąd z p ro b o s zcz z… Po twierd ziły s ię jej n ajg o rs ze p rzy p u s zczen ia: z ty m ch o lern y m d zien n ik arzy n ą, z tą h ien ą Ty mo n em Gó rk ą!!! – E, p an ie, co mi p an b ęd zies z g ło wę zawracał! – zn iecierp liwił s ię n ag le d u ch o wn y . – Nie mam czas u , wiern i czek ają. Ks iąd z o d d alił s ię p o s p ies zn y m k ro k iem w k ieru n k u ś wiąty n i, p o zo s tawiając n a p lacu p rzed k o ś cio łem d o ciek liweg o p rzy b y s za z Wars zawy . Wted y , p o jeg o wizy cie w p o s iad ło ś ci, Ewa n aty ch mias t o p o wied ziała o ws zy s tk im Alek s o wi, p rzerażo n a ty m, co p rzeczy tała o d zien n ik arzu . Alek s jed n ak zach o wał s ię tak , jak b y ta s p rawa w o g ó le g o n ie o b es zła. M iała wrażen ie, że wręcz b ag atelizu je p ro b lem. „Nie p rzejmu j s ię ty m an i tro ch ę” – u s p o k ajał ją, g d y ro ztrzęs io n a relacjo n o wała mu p rzez telefo n p rzeb ieg wizy ty i efek ty s wo jeg o s zy b k ieg o ś led ztwa w s ieci. „Przecież to jes t jak aś p ło tk a, d aj s p o k ó j. Nie p ierws zy raz i n ie o s tatn i mam med ia n a g ło wie. M o i lu d zie s ię ty m zajmu ją n a b ieżąco ”. I ch o ć wy jaś n ien ia Alek s a n ie b ard zo trafiły Ewie d o p rzek o n an ia, jeg o o limp ijs k i s p o k ó j s ię jej u d zielił. Przes tała w k o ń cu o ty m my ś leć. Teraz jed n ak b y ła więcej n iż p ewn a, że Alek s b ard zo s ię p o my lił w o cen ie s y tu acji! Gó rk a wy jął z to rb y p aczk ę p ap iero s ó w i zaciąg ając s ię d y mem, p rzy s iad ł n a p rzy s tan k u au to b u s o wy m. Wy jął n o tes i zaczął w n im co ś zap is y wać. Ewa s tała k ilk an aś cie metró w d alej, za s łu p em telek o mu n ik acy jn y m, s tarając s ię n ie zwró cić n a s ieb ie jeg o u wag i. Gó rk a rzu cił p eta n a ziemię i zd ep tał g o o b cas em. Nag le ws tał i ru s zy ł w s tro n ę s k lep u . Ewę zlał zimn y p o t. Ten czło wiek b ez żen ad y p o lu je n a Alek s a! A o n a, g łu p ia, z n im ro zmawiała! J ak że to b y ło n iero zważn e z jej s tro n y !
Po s tan o wiła d ziałać, zan im b ęd zie za p ó źn o . – Ej! – zawo łała w jeg o s tro n ę. – Pro s zę p an a! Pan ie Gó rk a! Dzien n ik arz zatrzy mał s ię n a d źwięk s wo jeg o n azwis k a. Ro zejrzał s ię p o p lacu i ro zp ro mien ił n a jej wid o k . – Dzień d o b ry ! Ale n ies p o d zian k a! – Po d s zed ł d o n iej, wy ciąg ając d ło ń n a p o witan ie. Ewa s tała jed n ak z ręk ami zało żo n y mi n a p iers i. – Co p an tu ro b i? – zap y tała g ro źn ie. – J ak to : co ro b ię? – Gó rk a wy g ląd ał n a zd ziwio n eg o . – Co s ię p an g łu p io p y ta? Zres ztą ja p an u p o wiem, co ! Węs zy p an ! J ak jak iś s zp icel! Nic n ie o d p o wied ział, ty lk o s ię zaś miał. – I co s ię p an tak ś mieje? Nie wy s tarczy p an u , że zn is zczy ł p an ju ż jed n eg o czło wiek a!? Szu k a p an n o wej o fiary ? Wś ró d n iewin n y ch lu d zi? – Wzb ierała w n iej fu ria. Co to za ty p k o s zmarn y ! Gó rk a s p o ważn iał i p o p rawił d ło n ią mo d n ą g rzy wk ę. – Pan i Ewo , n ie b ąd źmy d ziećmi. I p an i wie, i ja wiem, że s p rawy p an a Kro p iwn ick ieg o s ą co n ajmn iej warte zb ad an ia. Pan i p ewn ie wie to lep iej o d e mn ie. Pro s zę n ie u tru d n iać mi p racy , ty lk o o to p an ią p ro s zę. Ewa czu ła, że k ręci s ię jej w g ło wie. – O czy m p an mó wi, co p an tu taj in s y n u u je, d o ch o lery !? – J a n ie in s y n u u ję, ja s p rawd zam. – Gó rk a s p o jrzał jej p ro s to w o czy . – Od n io s łem wrażen ie, że mam d o czy n ien ia z in telig en tn ą o s o b ą, więc zak ład am, że n ie ma p an i k lap ek n a o czach i d o s trzeg a, że za ty mi ws zy s tk imi p o zo rami k ry je s ię co ś zn aczn ie mn iej ład n eg o . Ewa ch ciała co ś p o wied zieć, zap ro tes to wać, ale n ie d o p u ś cił jej d o s ło wa: – A to , że s ied zi n a ty m mazu rs k im k o ń cu ś wiata, n ie d aje p an i d o my ś len ia? Sied zi, b o tu taj jeg o b ru d n e s p rawy tak łatwo g o n ie d o s ięg n ą. I ja to u d o wo d n ię! – To mó wiąc, o d wró cił s ię o d n iej i ru s zy ł w s tro n ę zap ark o wan eg o n a p lacu s amo ch o d u . Ewa s tała jak wry ta. Z o s łu p ien ia wy rwał ją d o p iero g ło s Han k i. – Ewa, o g łu ch łaś ? Wo łam cię, a ty n ic. – Sio s tra wy ro s ła jak s p o d ziemi. – M as z te b u ty ? – Co ? – Zb ita z p an tały k u Ewa n ie mo g ła o d razu wró cić d o rzeczy wis to ś ci.
– Bu ty czy mas z – Han k a p o wtó rzy ła z ro s n ącą iry tacją. – M as z, to d aj, b o s ię s p ies zę. – Wy jęła jej z ręk i to rb ę i zajrzała d o ś ro d k a. – Do b ra, d zięk i, to n ara. – I p o s zła w s wo ją s tro n ę. Ewa o ck n ęła s ię d o p iero p o ch wili, wid ząc ju ż ty lk o p lecy s io s try . – Hej, ch wileczk ę! – zawo łała. – Po czek aj, Han k a! Dziewczy n a o d wró ciła s ię n iech ętn ie. – No ? – Eee… – Ewa s ama n ie wied ziała, o co ch ciała zap y tać. – No to s k o ro eee, to ja lecę. Cześ ć. To b y ł n ap rawd ę k o s zmarn y d zień ! ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 16
M ało b rak o wało , a zn is zczy łab y b ezcen n y ś red n io wieczn y ręk o p is , k tó ry o d k ażała p ieczo ło wicie o d k ilk u d n i. W o s tatn iej ch wili zo rien to wała s ię, że w ro ztarg n ien iu źle p rzy g o to wała ro ztwó r, za k tó reg o p o mo cą miała s ię ro zp rawić z k o lo n ią Penicillium spinulosum, k tó re to g rzy b y zd ąży ły ju ż d o k o n ać d ro b n y ch zn is zczeń . Śro d ek b io b ó jczy , jak i właś n ie p rawie zaap lik o wała p erg amin o wi, z p ewn o ś cią o k azałb y s ię zab ó jczy d la ws zy s tk ieg o , co n ap o tk ałb y n a s wo jej d ro d ze, a d la d ro g o cen n eg o p ap ieru w s zczeg ó ln o ś ci. Do k u men t s p is an y w języ k u łaciń s k im, d ato wan y n a, b ag atela, 1 2 3 0 ro k , p o twierd zał, iż b is k u p p ru s k i Ch ry s tian o d s tęp u je zak o n o wi k rzy żack iemu s we p o s iad ło ś ci i p rawa. „Pro s zę b ard zo , b rawo ! A mo że tak n as z p rzewieleb n y p ro b o s zcz wziąłb y p rzy k ład ze s weg o trzy n as to wieczn eg o b rata w wierze i zrzek ł s ię majątk u n a rzecz jak ieg o ś zak o n u ? Alb o n a p rzy k ład d o mu d zieck a?” – wy zło ś liwiała s ię w my ś lach Ewa. To jed n ak n ie p ro b o s zcz b y ł g łó wn y m źró d łem ro zd rażn ien ia, z k tó ry m n ie u miała s o b ie p o rad zić. By ła p o d min o wan a i ws zy s tk o leciało jej z rąk . Ty mo n Gó rk a zas iał w n iej ziarn o wątp liwo ś ci. Ch o ć b ard zo s ię s tarała, n ie b y ła w s tan ie p rzeg o n ić z g ło wy n iech cian y ch my ś li. Co o n a w o g ó le wied ziała o p racy Alek s a? Po jawił s ię w jej ży ciu z g o to wy m zap leczem: b o g actwem, b ajeczn y m d o mem, wielk im b izn es em w tle i p rzes zło ś cią, o k tó rej właś ciwie n ic n ie wied ziała. Ich miło s n a h is to ria p o to czy ła s ię b ard zo s zy b k o , a d la Ewy ważn e b y ło , k im b y ł d la n iej, a n ie jeg o ży cio ry s . Wręcz lu b iła w n im to , że n ie zan u d za jej o p o wieś ciami o s wo ich s p ó łk ach , tran s ak cjach , u mo wach i k o n trah en tach . Z u ry wk ó w jeg o s łu żb o wy ch ro zmó w, jak ich o d czas u d o czas u zd arzało jej s ię b y ć ś wiad k iem, jas n o wy n ik ało , że n ie b y ła to materia, k tó ra mo g łab y ją zain teres o wać. Zawiło ś ci fin an s o wo -p rawn e lu b p o jęcia w ro d zaju : d y wers y fik acja ry zy k a, ś ro d k i o b ro to we czy p o d mio ty zależn e, s p rawiały , że ch ciało jej s ię ziewać. M o g ła s ię ty lk o cies zy ć, że Alek s n ie miał w s o b ie n ic z n u d n eg o p raco h o lik a, a jeg o h o ry zo n ty n ie k o ń czy ły s ię n a rap o rtach fin an s o wy ch , tab elk ach i wy k res ach . Cu d o wn e b y ło to , że g o d zin ami p o trafił z n ią ro zmawiać o u k o ch an y ch k s iążk ach , filmach , k tó re p o latach wciąż s ied ziały mu w g ło wie, czy miejs cach , d o
k tó ry ch ch ciałb y jes zcze k ied y ś wró cić – o czy wiś cie razem z n ią. Zarażał ją tą d ziecięcą ciek awo ś cią ws zy s tk ieg o i zach łan n o ś cią n a p rzy jemn o ś ci ży cia. By cie z n im b y ło jak n ieu s tająca lek cja b eztro s k i. Pro b lemy , k tó re n is zczy ciels k ą lawin ą s p ad ły n a n ią tu ż p rzed jeg o p o zn an iem, p rzy n im s traciły n a zn aczen iu . In n a rzecz, że to właś n ie o n b y ł s iłą n ap ęd o wą ich ro związy wan ia. M imo ws zy s tk o d ręczy ły ją p o wracające z n ied ającą s ię s tłu mić n atarczy wo ś cią s ło wa Gó rk i: „Sp rawy Kro p iwn ick ieg o s ą co n ajmn iej warte zb ad an ia. Pan i p ewn ie wie to lep iej o d e mn ie”. Pro b lem w ty m, że p rzecież n ic n ie wied ziała! Przes zu k u jąc ws p o mn ien ia, u p ewn iała s ię, że n ie p rzeo czy ła żad n y ch n iep o k o jący ch s y g n ałó w. Nie zd arzy ło s ię n ic, co mo g ło b y s u g ero wać, że z jeg o p racą wiążą s ię jak iek o lwiek p o ważn iejs ze p ro b lemy . Będ ąc p rzy n im k ażd eg o d n ia, n ie wid ziała w jeg o zach o wan iu p o ś p iech u , n ie zau waży ła żad n y ch o b jawó w n ap ięcia. Praca zajmo wała p ewn ą częś ć jeg o czas u i b y ła o b ecn a w jeg o ży ciu w n atu raln y s p o s ó b , jed n ak z jej p ers p ek ty wy b y ła jed y n ie d o d atk iem d o n ieg o – to zn aczy d o teg o , k im b y ł i co s p rawiało , że g o k o ch ała. Piep rzo n y Gó rk a! Dzien n ik arzy n a z b o żej łas k i! J ak ą trzeb a b y ć s zu ją, żeb y tak b ez o p o ró w włazić z b u tami w czy jeś ży cie! I te p o d ch o d y , k ied y p o d s tęp em u s iło wał co ś z n iej wy ciąg n ąć, zg ry wając miłeg o . „Sk o ń czo n y d u p ek !” – zło ś ciła s ię Ewa, u ś wiad amiając s o b ie, jak ieg o s p u s to s zen ia d o k o n ało jeg o n ies p o d ziewan e p o jawien ie s ię p rzed ich d rzwiami. Wtarg n ięcie in tru za z n iep rzy jazn y mi zamiarami i n iezro zu miały mi zarzu tami wo b ec Alek s a całk o wicie zb u rzy ło jej s p o k ó j. Zd awała s o b ie s p rawę, że o n p o p ro s tu s zu k ał s en s acji. Że tacy jak o n n ie zawah ają s ię u ży ć n ajb ru d n iejs zy ch meto d . „Na celo wn ik u ”, d o b re s o b ie! Nawet n ie k ry ł s ię z ty m, że p o lu je n a o fiarę. By ła o b u rzo n a: n ie wo ln o tak p o p ro s tu zjawić s ię w czy imś ży ciu , b y zrzu cić b o mb ę w s am ś ro d ek jeg o u ło żo n ej w n ajlep s zy z mo żliwy ch s p o s ó b eg zy s ten cji. Ale b y ło w ty m ws zy s tk im co ś jes zcze g o rs zeg o . Zd awała s o b ie b o wiem s p rawę, co tak n ap rawd ę zatru wało jad em jej s p o k ó j. Ch o d ziło o to , że n iejak i Gó rk a, czło wiek zn ik ąd , o b u d ził w n iej wątp liwo ś ci, czy w jeg o o s k arżen iach n ie k ry je s ię p rzy p ad k iem ziarn o p rawd y . Kied y u s ły s zała o d g ło s y p o wro tu Alek s a d o d o mu , n ie ru s zy ła s ię z miejs ca. J ak n ig d y d o tąd n ie wy s zła mu n a p o witan ie. Po p ro s tu n ie wied ziała, jak ma s ię zach o wać. Czu ła s ię o k ro p n ie. Najch ętn iej s ch o wałab y s ię w jak iejś ciemn ej d ziu rze i zwin ęła w k łęb ek . Po ch wili Alek s an d er zjawił s ię w d rzwiach jej p raco wn i. Po d s zed ł, n ach y lił s ię i p o cało wał ją w s zy ję.
– Cześ ć, p racu s iu . Nie u miała w tej ch wili o d d ać p ies zczo ty . – Cześ ć – o d p arła, s tarając s ię wy g ląd ać n a całk o wicie zaab s o rb o wan ą p racą. – Uwag a n a ro ztwó r! Zab ija ws zy s tk o n a s wo jej d ro d ze. Na ś mierć! – p ró b o wała n ad ać g ło s o wi lek k i to n . – Zo s taw to . Ks ięg o m wy s tarczy n a d ziś u wag i p an i mag is ter. – Po d n ió s ł ją z k rzes ła i wziął w o b jęcia. – Ko lej n a mn ie. W in n y ch o k o liczn o ś ciach b y łab y zach wy co n a tak im p o witan iem. Czy mo że b y ć co ś lep s zeg o n iż u k o ch an y s tęs k n io n y p o cały m d n iu ro złąk i? Alek s an d er p rzes u n ął ręce wzd łu ż jej p lecó w, d o cierając d ło ń mi d o p o ś lad k ó w. M u s n ął warg ami p łatek jej u ch a i p o p ch n ął ją lek k o w s tro n ę b latu . Nie, n ie teraz. Wy ś lizg n ęła s ię z jeg o ramio n . Patrzy ł n a n ią, s zu k ając wy jaś n ien ia. – Sk ąd s ię tu właś ciwie wziąłeś ? – wy p aliła. On zamru g ał o czami i n a d łu żs zą ch wilę zap ad ła cis za. – Wró ciłem z M arad ek , n ie mó wiłem ci ran o , g d zie jad ę? – Alek s ro zejrzał s ię p o lab o rato riu m. – Czy ty s ię czeg o ś n ie n awd y ch ałaś ? – Wy g ląd ał n a au ten ty czn ie zmartwio n eg o . – J es teś p ewn a, że te o d czy n n ik i s ą d o b rze zab ezp ieczo n e? – To zn aczy : s k ąd s ię wziąłeś tu taj, n a M azu rach . – Zd ała s o b ie s p rawę, że p o win n a s p recy zo wać p y tan ie. – Dlaczeg o tu jes teś ? – J ak to d laczeg o ? M am tu d o m. – Ale two ja firma jes t w Wars zawie, tam miałeś całe ży cie. I n ag le rzu cas z ws zy s tk o i p rzy jeżd żas z tu , g d zie n ie ma n ic. – Sk ąd n ag le tak ie p y tan ie? Alek s p atrzy ł n a n ią, a Ewie co raz tru d n iej b y ło k o n ty n u o wać tę ro zmo wę. Czu ła s ię jak zd rajczy n i. Wy p y ty wała g o , jak b y zro b ił co ś złeg o . Ale tru d n o , s k o ro zaczęła, mu s iała ro zwiać s wo je o b awy . Nie b y ło ju ż o d wro tu . – To mo że wy g ląd ać jak u cieczk a – p o wied ziała i o d waży ła s ię n a n ieg o p o p atrzeć, ch o ć w ś ro d k u cała d rżała. – To ten d zien n ik arz n amies zał ci w g ło wie? Alek s an d er b y ł całk o wicie s p o k o jn y . Ewa s p u ś ciła g ło wę. No tak . Po wtarza n iewarte fu n ta k łak ó w o s k arżen ia jak ieg o ś g n o jk a, k tó ry n is zczy lu d zi d la k ariery . – Ch ces z wied zieć, jak i b y ł p rawd ziwy p o wó d mo jeg o wy jazd u ? Ok ej. – Alek s an d er o p arł s ię o b lat, a o n a u s iad ła n a k rześ le. – By ł tak i mo men t, p arę lat temu , że p raco wałem jak wariat. M o je małżeń s two s ię s y p ało , u ciek ałem o d
p ro b lemó w. Ewa aż zas trzy g ła u s zami. Pierws zy raz mó wił o b y łej żo n ie. – No i p rzes ad ziłem. Któ reg o ś d n ia zro b iłem s o b ie wo ln e p o ciężk ich n eg o cjacjach i p o s zed łem p o b ieg ać. Nag le, to b y ła s ek u n d a, b ó l w k latce p iers io wej. Paraliżu jący . Nie mo g łem o d d y ch ać. Przy jech ało p o g o to wie, led wie mn ie o d rato wali. Ewa s łu ch ała g o w n ap ięciu . – Atak s erca. – Zamilk ł. Wid ać b y ło , że n iełatwo mu d o teg o wracać. Ewa zn ó w p o czu ła p rzy p ły w p o czu cia win y . To o n a p rzy wo łała tru d n e ws p o mn ien ia. J ed n ak ch ciała s ię teg o ws zy s tk ieg o d o wied zieć. Alek s an d er wciąż b y ł d la n iej p ełen tajemn ic, co , rzecz jas n a, d o d awało mu atrak cy jn o ś ci i in try g o wało . Nie wy p y ty wała g o o p rzes zło ś ć; n ie ch ciała wy jś ć n a wś cib s k ą, co jed n ak n ie zn aczy ło , że n ie zżerała jej ciek awo ś ć. – Dals zy ciąg to b an ał jak z p o d ręczn ik a d la ty ch , k tó rzy p rawie b y li p o tamtej s tro n ie – Alek s wró cił d o o p o wieś ci. – Wied ziałem, że to b y ł zn ak . Do s tałem o s trzeżen ie. Nie ch ciałem ju ż to k s y czn eg o ży cia. No i zmien iłem ws zy s tk o . Dlateg o M azu ry . Zb u d o wałem d o m. Ok azało s ię, że mo g ę p ro wad zić firmę z d alek a, n ie s p alając s ię k ażd eg o d n ia n a milio n ach s p o tk ań . Teraz mam o d teg o lu d zi. To b y ło jak o b jawien ie. Zacząłem o d n o wa o d k ry wać ży cie. J u ż n ie mó g łb y m wró cić d o teg o p ęd u , zab ijan ia s ię o k ażd y d ro b iazg . Za d o b rze mi. – Sp o jrzał n a n ią. – A d o teg o w n ag ro d ę za mo je n o we, lep s ze ży cie d o s tałem… cieb ie. Ewie wy d awało s ię, że zas zk liły mu s ię o czy . – Czemu n ig d y mi o ty m n ie mó wiłeś ? – o d ezwała s ię tak cich o , że led wo b y ło ją s ły ch ać. – A czy m tu s ię ch walić? Zawałem? I tak s tary d ziad ze mn ie, a jes zcze ch o ry ? „Cześ ć, jes teś n ajp ięk n iejs zą d ziewczy n ą, jak ą wid ziałem, i ch ciałb y m ci o p o wied zieć co ś o s o b ie. J es tem fan tas ty czn y m facetem, a p o za ty m mam ch o ro b ę n ied o k rwien n ą mięś n ia s erco weg o ”. M y ś lis z, że to d o b ry tek s t n a p o d ry w? Uwielb iała to , jak p o trafił ws zy s tk o o b ró cić w żart i ro zb ro ić n awet n ajciężs zy temat. Po czu ła wielk ą u lg ę. I ws ty d . Tak łatwo d ała s ię s p ro wo k o wać i p o zwo liła, b y n ic n iezn aczący s zemran y cwan iak p o d waży ł jej zau fan ie d o mężczy zn y , z k tó ry m b y ła. Nie ch ciała ju ż d łu żej ro zmawiać. Po d n io s ła s ię i p rzy lg n ęła d o n ieg o ciałem. Ob jęła g o w p as ie i ws u n ęła ręce za p as ek s p o d n i. Na s zczęś cie n ie s tawiał n ajmn iejs zeg o o p o ru .
*
Zg o d n ie z p rzewid y wan iami p rzy jazd d o Wężó wk i n ie p rzy n ió s ł żad n y ch s p ecjaln y ch rewelacji. Ale n ie żało wał. Tak n ap rawd ę Ty mo n n ie p rzy jech ał tu , żeb y o d k ry ć co ś n o weg o . Po p ro s tu tak p raco wał. Kied y b rał s ię d o jak ieg o ś tematu , zag łęb iał s ię w n ieg o p o s ame u s zy . Po trzeb o wał p ełn eg o o b razu s y tu acji, a żeb y g o s two rzy ć, mu s iał ch o ć n a ch wilę wejś ć w n atu raln e ś ro d o wis k o s wo jeg o b o h atera. Po ro zmawiać z lu d źmi, k tó rzy g o o taczają. Po s łu ch ać, co i jak imi s ło wami o n im mó wią. We ws i n ie d o wied ział s ię n iczeg o k o n k retn eg o . Niczeg o , co mo g ło b y p o s łu ży ć jak o materiał p o twierd zający jeg o tezy . Ty mo n o d h aczy ł w n o tes ie k ilk a n azwis k , k tó re miał wy p is an e p o d n ag łó wk iem „Wężó wk a”. Na d ru g iej s tro n ie b y ło k ilk a in n y ch , p o d p is an y ch „Gmin a”. Sp rawd zen ie ty ch k o n tak tó w miał zap lan o wan e n a d ziś i ju tro . Ta częś ć p racy zap ewn e o k aże s ię b ard ziej o wo cn a, p rzy n ajmn iej tak ą miał n ad zieję. Wieś n ie s tała s ię źró d łem n o wy ch in fo rmacji, aczk o lwiek p rzy n io s ła jed n o zas k o czen ie. Ewa Och n ik . M iejs co wa d ziewczy n a, ak tu aln a k o ch an k a Kro p iwn ick ieg o . Ty mo n mu s iał p rzy zn ać, że n ie u miał jej n a razie ro zg ry źć. Zu p ełn ie n ie p as o wała mu d o u k ład an k i. Ty mo n za d u żo ju ż w ży ciu wid ział, żeb y u wierzy ć, że milio n er – jes zcze n ies tary , zd ro wy i d o teg o p rzy s to jn y – wiąże s ię ze zwy k łą d ziewczy n ą ze ws i, jak k o lwiek ład n a b y o n a b y ła, i n ie k ry je s ię za ty m n ic p o za ro man ty czn ą miło ś cią. Tak ie k ity mo żn a wcis k ać n aiwn y m p an ien k o m, ale n a p ewn o n ie jemu . Zach o wan ie Ewy b y ło d la n ieg o zag ad k ą. W ty m, że b ro n iła b o g ateg o k o ch an k a jak lwica, n ie b y ło jes zcze n ic d ziwn eg o . O ile Ty mo n zn ał s ię n a lu d ziach , a b ez fałs zy wej s k ro mn o ś ci: zn ał s ię całk iem n ieźle, d ziewczy n a n ie g rała. Nie wy g ląd ała mu też n a p ierws zą n aiwn ą, w k tó rej b ło g ą n ieś wiad o mo ś ć mo żn a u wierzy ć. O co tu ch o d ziło ? Ty mo n b y ł p rzek o n an y , że ju ż n ied łu g o s ię d o wie. Z ro zmy ś lań wy rwała g o melo d y jk a telefo n u . „Naczeln y ?” – zd ziwił s ię Ty mo n . Szef jeg o red ak cji raczej n ie miał w zwy czaju o s o b iś cie k o n tak to wać s ię d zien n ik arzami, p o za o ficjaln y mi s y tu acjami. – Czek am n a p an a w red ak cji. Pro s zę wracać. J es zcze d ziś . – Cezary Pio tro ws k i zas k o czy ł Ty mo n a jes zcze b ard ziej, o d razu p rzech o d ząc d o rzeczy . – Co s ię s tało ? J es tem w trak cie d o k u men tacji.
– Rezy g n u jemy z tematu . – Co !? Nie ma mo wy ! – Ty mo n n a ch wilę zap o mn iał o s łu żb o wej p o d leg ło ś ci. – Nie zap o min a s ię p an czas em? – Pio tro ws k i n aty ch mias t mu o n iej p rzy p o mn iał. – Pro s zę wracać d o Wars zawy . Do s tan ie p an co ś n o weg o . – Pan ie red ak to rze – Ty mo n miał w g ło wie g alo p ad ę my ś li – n ie ro zu miem tej d ecy zji. Ch o d zę wo k ó ł teg o o d mies ięcy . To b ęd zie b o mb a. W s am ś ro d ek es tab lis h men tu . – Właś n ie. M am wrażen ie, że tro ch ę p an a zaś lep iła p o g o ń za s en s acją. – Do tej p o ry n ie miał p an z ty m p ro b lemu – o d g ry zł s ię Ty mo n . – Bezczeln o ś ć n iech p an zach o wa d o p racy w teren ie. – Pio tro ws k i b y ł wy raźn ie p o iry to wan y . – Nie mo żemy s o b ie p o zwo lić n a wp ad k ę tak ieg o k alib ru . To n ie jes t jak iś tam lo k aln y k ró l żelaty n y . Przed e ws zy s tk im mu s zę d b ać o wiary g o d n o ś ć s tacji. Straty b y ły b y więk s ze n iż ch wilo wy s k o k o g ląd aln o ś ci. – Ale d laczeg o wp ad k ę? Przecież mó wimy o g ru b ej aferze. Tak ie rzeczy trzeb a p o k azy wać. Ty mo n a d o p ro wad zało d o s zału , że jed n a p o my łk a, jak a zd arzy ła mu s ię n a p o czątk u k ariery , ro zd mu ch an a d o n ieb o ty czn y ch ro zmiaró w p rzez ó wczes n ą k o n k u ren cję, ciąg n ęła s ię za n im o d lat i mó g ł b y ć p ewien , że zo s tan ie wy ciąg n ięta, g d y ty lk o k to ś b ęd zie p o trzeb o wał g o zg as ić. Po d ru g iej s tro n ie s łu ch awk i u s ły s zał ciężk ie wes tch n ięcie. – J es t p an mło d y i d y n amiczn y i to w p an u cen ię. Ale d y s tan s n ie jes t p an a mo cn ą s tro n ą. Ty mo n p o p ro s tu u wielb iał te p ro tek cjo n aln e k o men tarze, jak imi zwy k li d zielić s ię z o to czen iem ws zy s cy s zefo wie, z k tó ry mi miał d o czy n ien ia. – Po p ro s iłem o n iezależn e s p rawd zen ie k ilk u p an a rewelacji. Zarzu ty s ię n ie p o twierd ziły – mó wił d alej n aczeln y . – Co !?... – Ty mo n n ie mó g ł u wierzy ć w to , co u s ły s zał. – Dlateg o o d b ieram p an u temat. Nie p o zwo lę, żeb y p o g rąży ł p an s tację. Po zak o ń czen iu ro zmo wy , w k tó rej d zien n ik arz p ró b o wał jes zcze – b ez s k u tk u – p rzek o n ać Pio tro ws k ieg o , że jeg o źró d ła s ą wiary g o d n e i że mo że ws zy s tk o jes zcze raz wy k azać, k ro k p o k ro k u , d o k u men t p o d o k u men cie, Ty mo n ws iad ł d o s amo ch o d u i ru s zy ł z imp etem, wzn o s ząc tu man y k u rzu n a wiejs k iej d ro d ze. Tak ieg o cio s u s ię n ie s p o d ziewał. Nie ma wy b o ru – mu s i wracać. Po s p ies zn ie an alizo wał s wo ją s y tu ację. Teraz n ie mó g ł s o b ie p o zwo lić n a n ies u b o rd y n ację. Po za s tacją n ie
ma wy s tarczającej s iły p rzeb icia. Na razie. W p o rząd k u , p o s łu s zn ie p o d d a s ię wo li red ak to ra. Po ś więci s wó j czas n a jak ieś d u p erele, k tó re mu wcis n ą. Niech tak b ęd zie. Ale to n ie zn aczy , że s ię p o d d a. Że s p rawa Kro p iwn ick ieg o jes t d la n ieg o zamk n ięta. By n ajmn iej n ie jes t.
*
J eś li w całej ws i b y ła jed n a o s o b a, k tó ra n a my ś l o o d p u ś cie w p arafii czu ła zamias t rad o ś ci p rzed e ws zy s tk im p an ik ę, to b y ła to g o s p o d y n i k s ięd za p ro b o s zcza, p an i Cieś lik o wa. Dla n iej o d p u s t to b y n ajmn iej n ie b y ło żad n e win o d p u s zczen ie an i zak u p y n a s trag an ach , an i k aru zele, an i p ierś cio n k i z o czk iem, an i s trzeln ica. To b y ła ciężk a h aró wk a p o d b aczn y m n ad zo rem p ro b o s zcza i wik areg o , b o n a o d p u s t d o p arafii p rzy jeżd żali liczn i ważn i g o ś cie. I to , co n o rmaln ie mu s iała wy k o n y wać n a s to p ięćd zies iąt p ro cen t n o rmy , teraz mu s iało b y ć wy k o n an e n a d wieś cie p ięćd zies iąt. Alb o i trzy s ta. J u ż k ilk a ty g o d n i wcześ n iej zaczy n ało s ię ro b ić n erwo wo . I tak zazwy czaj g ęs ta atmo s fera n a p leb an ii tężała n iczy m b eto n i ju ż n ie k ro iło s ię jej n o żem, ty lk o raczej ro zwalało mło tem p n eu maty czn y m. Pro b o s zcz wy zn awał s taro p o ls k ą zas ad ę „zas taw s ię, a p o s taw s ię” i p o d czas o d p u s tu zap ras zał n a s ły n n y ju ż w o k o licy o b iad n ajważn iejs zy ch o ficjeli z g min y , p o wiatu , a czas em, n ie d aj Bo że, tak że z d iecezji, i ro b ił ws zy s tk o , b y g o ś cie o d jeżd żali z Wężó wk i z p o czu ciem, że mu s zą jes zcze wiele u s ieb ie zro b ić, ab y d o ró wn ać p o zio mem tej n iezwy k łej p arafii. A to ws zy s tk o o czy wiś cie ręk ami p an i Cieś lik o wej, k tó ra zres ztą zatru d n iała wó wczas p o ło wę s wo jej ro d zin y – wy d awan ie tak ich p rzy jęć p rzez jed n ą ty lk o o s o b ę b y ło p o p ro s tu n iemo żliwe. Sam zaś p ro b o s zcz g łó wn ie wy d awał k o lejn e p o lecen ia, n ad zo ru jąc d ziałan ia s k ru p u latn ie i b ezlito ś n ie, n ierzad k o fu k ając p rzy ty m i zrzęd ząc, b o wiem zad o wo lić łatwo i b y le czy m s ię n ie d ał, a o ch o d zen ie n a łatwizn ę p an ią Cieś lik o wą p o d ejrzewał zaws ze i ws zęd zie. W ty m ro k u o d p u s t zap o wiad ał s ię wy jątk o wo tru d n y , b o lis ta g o ś ci b y ła s p ek tak u larn a, a i ży czen ia p ro b o s zcza d o ty czące men u mo g ły p rzy p rawić o zawró t g ło wy . Do ś ć p o wied zieć, że s amo o s k u b an ie ws zy s tk ich g ęs i zajęło s tan o wczo za d u żo czas u . A co d o p iero cała res zta. Cieś lik o wa więc, zamias t s zy k o wać s ię d o
o d p u s to wej s p o wied zi, k lęła
n ien awis tn ie p o d ad res em s weg o ch leb o d awcy , p o ms tu jąc też w my ś lach Bo g u d u ch a win n emu arch an io ło wi M ich ało wi, p atro n o wi p arafii, k tó reg o ś więto s tawało s ię p retek s tem d o ty ch h u czn y ch zab aw. Ty mczas em n a mały m ry n eczk u o b o k k o ś cio ła ro zs tawiały s ię b u d y , w k tó ry ch ju ż za ch wilę miała s ię zacząć s p rzed aż ws zelk iej tan d ety , o d p is to letó w n a wo d ę, p rzez b alo n y w k s ztałcie b o h ateró w k res k ó wek Dis n ey a, mas k i s u p erb o h ateró w, s zczek ające p s y n a b aterie, k tó ry ch o czy ś wieciły s ię zło wies zczo n a zielo n o , p eru k i, zab awk o we miecze i telefo n y , aż p o p o wo d u jące n aty ch mias to wą p ró ch n icę cu k ierk i i żelk i w n ajró żn iejs zy ch s mak ach i fo rmach . Przy jed n ej z tak ich b u d u wijał s ię jak w u k ro p ie M ich ałek . M ach ał z p rzejęciem p rzy czep io n y m d o lad y wielk ą p s zczo łę.
p ęd zlem, malu jąc
na
k arto n ie
Cieś lik o wa, p ęd ząc z o b łęd em w o czach d o s k lep u p o k o lejn e p ro d u k ty , k tó ry ch zab rak ło n a p leb an ii, min ęła ich b u d k ę, wzb u d zając s iln y ru ch p o wietrza, k tó ry p rzewró cił p u s zk ę z wo d ą, w k tó rej M ich ał p łu k ał p ęd zel z farb y . – Przep ras zam! – wrzas n ęła g d zieś p rzed s ieb ie i n ie zważając n a ro zżalo n ą min ę ch ło p ca, wp ad ła d o s k lep u , b y p o ch wili z n ieg o z jes zcze więk s zy m p ęd em wy p aś ć. Ewa, k tó ra właś n ie p rzejeżd żała p rzez ry n eczek n a ro werze, wid ząc tę s cen k ę ro d zajo wą, zaczęła s ię ś miać. Zes tawien ie min y M ich ałk a z iś cie s p rin ters k im temp em g o s p o d y n i b y ło n ap rawd ę k o miczn e. Zatrzy mała s ię p rzy s trag an ie i o p ierając ro wer o p o b lis k ie d rzewo , p o wied ziała: – No , ale ch y b a n ie b ęd ziemy s ię tu ro zk lejać b ez p o wo d u , co , k o leg o ? M ich ałek w s ek u n d ę zap o mn iał o p o wo d zie s mu tk u i ro zp ro mien ił s ię cały . Sy mp atia, jak ą zas k arb iła s o b ie Ewa w jeg o s ercu p rzy o k azji międ zy s zk o ln eg o meczu , wciąż d ziałała. Zza lad y wy jrzała jeg o mama i trzy mając s ię za imp o n u jący ch ju ż ro zmiaró w b rzu ch , zawo łała: – Ho , h o , h o , M ich ałek , k to to n as o d wied ził! Cześ ć! Ko b iety u cało wały s ię w p o liczk i. – J ak s ię czu jecie? – Ewa ws k azała n a b rzu ch . – Ech , led wo s ię trzy mam n a n o g ach . – M ag d a o p arła ręce n a k rzy żach i p rzeciąg n ęła s ię ze zb o lałą min ą. – Lek arz twierd zi, że jes zcze z p ó łto ra mies iąca d o ro związan ia, a ja n ap rawd ę n ie wiem, jak to wy trzy mam. Czu ję s ię jak b alo n . Ewa p o k iwała ws p ó łczu jąco g ło wą, a M ich ał wy jaś n ił s zy b k o : – J a tak mamu s i n ie zmęczy łem. Ko b iety s ię zaś miały .
– Sp rzed ajecie co ś n a o d p u ś cie? – zap y tała Ewa. – M ió d . – M ich ał ws k azał p ęd zlem n a p rawie ju ż u k o ń czo n ą p s zczo łę. – To wy ro b icie też mió d ? – Ewa k o lejn y raz zd ziwiła s ię p rzed s ięb io rczo ś cią s wo ich d awn y ch s zk o ln y ch zn ajo my ch . – Oczy wiś cie. – M ag d a p o k iwała g ło wą. – Razem z p aro ma s ąs iad ami wy s tąp iliś my o u n ijn e d o fin an s o wan ie p as iek , b o wies z, to jes t w o g ó le g lo b aln y p ro b lem: p s zczó ł u b y wa, a b ez n ich cała p rzy ro d a jes t w k ło p o cie. Nie ma k o mu zap y lać ro ś lin . O ty m s ię s tan o wczo za mało mó wi! – No i teraz mamy p s zczó łk i i ro b imy p y s zn e mio d k i – p rzerwał mamie M ich ałek i p o k lep ał s ię p o b rzu ch u . – Na med al. – Fak ty czn ie, mamy ju ż p arę med ali za te n as ze mio d y – p rzy tak n ęła M ag d a. – J ak o s tatn io u n as b y łaś , zap o mn iałam ci d ać k ilk u s ło iczk ó w. Nad ro b ię to ju tro , jak p rzy jd zies z n a o d p u s t, co ? J a ch y b a n ajb ard ziej lu b ię lawen d o wy , ma tak i wy jątk o wy aro mat, ale to k wes tia g u s tu , co k to lu b i. – Stras zn ie żału ję w tak im razie, b o mn ie ju tro n ie b ęd zie w Wężó wce. – Ewa ro zło ży ła b ezrad n ie ręce. – Wy jeżd żam n a k ilk a d n i. – Och , to n ic s traco n eg o . – Ko b ieta mach n ęła ręk ą. – Wró cis z, to wp ad n ies z d o n as n a k awę. Ty m lep iej. A tu , s ama wies z, co b ęd zie s ię ju tro d ziało . Zwłas zcza p o d wieczó r. Ewę p rzes zed ł d res zcz, b o p rzy p o mn iała s o b ie n ie tak d awn e w k o ń cu , o k ro p n e d la n iej wy d arzen ia p o fes ty n ie. Od p u s t p arafialn y to ró wn ie d o b ra o k azja d la tak ich ty p ó w jak Cich y i jeg o b an d a, b y s ię u p ić w s zto k i zn ó w zaczep iać lu d zi. – M as z rację. – Po k iwała g ło wą. – Po p o wro cie b ard zo ch ętn ie d o was wp ad n ę. – A d o k ąd jed zies z? – wy rwało s ię M ag d zie. – Na u czeln ię? Ty mas z p ewn ie s tras zn ie d u żo p racy , co ? – Och … – Ewa s ię zmies zała. – No n ie, n ie n a u czeln ię. – Sp u ś ciła wzro k . – To też s łu żb o wy wy jazd , ale n o … n ie d o k o ń ca tak i n au k o wy … Plątała s ię n ieco w zezn an iach , więc jej ro zmó wczy n i k u ltu raln ie zmien iła temat, żeb y d łu żej n ie k ręp o wać k o leżan k i. – Tak czy s iak , czek amy n a cieb ie p o p o wro cie, co n ie, M ich ał? Ch ło p czy k p o k iwał g ło wą tak mo cn o , że aż mu g rzy wk a s p ad ła n a czo ło . Ewa p o żeg n ała s ię z n imi s erd eczn ie i ws iad ła z p o wro tem n a ro wer. Ru s zy ła d o d o mu , n ie zatrzy mu jąc s ię ju ż n ig d zie p o d ro d ze. M iała jes zcze s p o ro d o zro b ien ia p rzed wy jazd em.
*
Nie b y ła p rzy g o to wan a n a tak i b ó l. By ł p o p ro s tu ro zd zierający . J ak g d y b y d la k o n tras tu w tle cich u tk o s ączy ły s ię d źwięk i k o jącej mu zy k i, k tó rej p o wtarzający m s ię mo ty wem b y ł s zu m mo rs k ich fal. Pan i Arleta z n iewzru s zen ie p ro fes jo n aln y m wy razem twarzy o d wró ciła s ię, żeb y n ab rać w p alce k o lejn ą k u lk ę wo s k u p s zczeleg o . Wo s k miał k o lo r b u rs zty n u i ciąg n ącą s ię k o n s y s ten cję. Ewa p ó łleżała w fo telu k o s mety czn y m o k ry ty m g ru b y m i mięk k im ręczn ik iem w o d cien iu wan ilii, id en ty czn y m jak fartu ch k o s mety czk i. M iła w d o ty k u p elery n k a z d elik atn eg o materiału , jak ą d o s tała d o p rzeb ran ia s ię p rzed zab ieg iem, o k ry wała ją o d p as a w g ó rę, p o n iżej p as a b y ła zaś p o d win ięta tak , b y Ewa mo g ła o d d ać częś ć ciała n azy wan ą tu „s trefą b ik in i” w ręce p an i Arlety , k tó rej p azn o k cie w k o lo rze g o łęb iej s zaro ś ci b ez wątp ien ia b y ły arcy d ziełem s ztu k i man icu re. Ko s mety czk a za p o mo cą n iewin n ie wy g ląd ająceg o n arzęd zia to rtu r w p o s taci p s zczeleg o wo s k u p o d d awała ją właś n ie k atu s zo m, ty m b ard ziej wy rafin o wan y m, że zad awan y m n a jej włas n e ży czen ie. Dep ilacja b razy lijs k a. Ewa p rzed ch wilą d o wied ziała s ię, co to zn aczy . Od wczo raj s p ęd zali week en d z Alek s an d rem i jeg o p rzy jació łmi, M arty n ą i J u lk iem, w o ś ro d k u o s wo js k o b rzmiącej n azwie Sweet Harmo n y . Drewn ian y d wo rek z p rzy leg ło ś ciami b y ł malo wn iczo p o ło żo n y n ad b rzeg iem jezio ra i o to czo n y z k ażd ej s tro n y g ęs ty m las em, k tó reg o p aleta k o lo ró w ro zciąg ała s ię o d s o czy s tej żó łci aż p o g łęb o k i b u rg u n d . Alek s an d er w p iątek p o p o wro cie d o d o mu zas k o czy ł ją p ro p o zy cją s p o n tan iczn eg o wy jazd u : teraz, n aty ch mias t, tak jak s tali. Zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić d o teg o , że n ie u miał wy s ied zieć w miejs cu . Stale g o n o s iło , mo n o to n ia g o n u d ziła. On a też lu b iła, k ied y co ś s ię d ziało , ale czas em p o trzeb o wała ch wili u s p o k o jen ia. Na p rzy k ład w tej ch wili. – Wiem, że miałaś s p o ro s tres u p rzez teg o d zien n ik arza – p rzek o n y wał ją d o wy jazd u Alek s . – Czu ję s ię win n y , b o to p rzeze mn ie miałaś d o czy n ien ia z tą g n id ą. Swo ją d ro g ą, czas ch y b a p o my ś leć o lep s zej o ch ro n ie d o mu . Za d łu g o b y ł s p o k ó j, d o tarli i tu taj. Nie ch cę, żeb y ś p rzez mo ją p racę b y ła n arażo n a n a tak ie n ajś cia. – Od g arn ął jej n ies fo rn y k o s my k wło s ó w za u ch o . – Od erwijmy s ię n a d wa d n i o d ws zy s tk ieg o . Nie d aj s ię p ro s ić, zo b aczy s z, że b ęd zies z zach wy co n a. Rzeczy wiś cie, n ie ch ciała g ry mas ić, w k o ń cu wy jazd d o s p a n ie b y ł n ajwięk s zą p rzy k ro ś cią, jak ą mo żn a b y ło s o b ie wy o b razić. Po za ty m o n a też czu ła s ię win n a.
Nawet n ie z p o wo d u n iefras o b liwo ś ci, z jak ą p o d es zła d o o b ceg o czło wiek a, k tó ry ewid en tn ie ch ciał im zas zk o d zić. Sp rawa z Gó rk ą b y ła d la n iej lek cją, że b y cie z Alek s em wiąże s ię z wy zwan iami, o jak ich wcześ n iej n ie my ś lała. Zd ała s o b ie s p rawę, że ży je p o d k lo s zem, p rzy jmu jąc ws zy s tk ie k o rzy ś ci i p rzy wileje wy n ik ające ze s tatu s u Alek s an d ra jak o co ś n ajzu p ełn iej n atu raln eg o . A p rzecież to ws zy s tk o n ie wzięło s ię z n iczeg o . On n a to ciężk o p raco wał, a jej n awet n ie p rzy s zło d o g ło wy zas tan o wić s ię, z jak imi o b ciążen iami s ię to wiąże. To p rawd a, że Alek s s k u teczn ie s ep aro wał ją o d ws zelk ich s wo ich k ło p o tó w, ale n iezależn ie o d teg o wy k azała s ię d alek o p o s u n iętą b ezmy ś ln o ś cią. Z całeg o s erca ch ciała mu p o mó c. By ć z n im n ie ty lk o n a d o b re, n a g o rs ze też. Ch ciała, żeb y wied ział, że mo że n a n ią liczy ć. Ty mczas em zach o wała s ię n ajg łu p iej, jak mo g ła. Przez ch wilę d ała s ię zwieś ć p ierws zemu z b rzeg u zawo d o wemu o s zczercy , jak i ty lk o p o jawił s ię n a h o ry zo n cie, i p rawie u wierzy ła, że Alek s mo że p rzed n ią u k ry wać co ś złeg o . Nie s tan ęła za n im mu rem, p rzy n ajmn iej s ama p rzed s o b ą, tak jak p o win n a to zro b ić n ajb liżs za o s o b a. M iała o to d o s ieb ie wielk ie p reten s je i ch o ciaż n ie u miała Alek s an d ro wi o ty m p o wied zieć o twarcie, czu ła wewn ętrzn ą p o trzeb ę n ies k o ń czen ie d la s ieb ie ws ty d liwej k rzy wd y .
wy n ag ro d zen ia
mu
tej
– Po jed źmy . Od ro b in a relak s u jes zcze n ik o mu n ie zas zk o d ziła – zd ecy d o wała w k o ń cu , o s tateczn ie p rzek o n an a, że wy jazd d o b rze im zro b i. – M o ja d ziewczy n a! – u cies zy ł s ię Alek s . Wy n eg o cjo wała ty lk o d o b ę zwło k i, żeb y u s talić z s io s trami lo g is ty k ę o p iek i n ad Bartk iem p rzez ty ch k ilk a d n i, k ied y jej n ie b ęd zie. Han k a jak zwy k le o d g ry wała zimn ą ry b ę i man ifes to wała k o mp letn y b rak zain teres o wan ia ty m, g d zie też to Ewa s ię wy b iera. M an ia z k o lei n ie u miała u k ry ć zżerającej ją ciek awo ś ci, ale jej p ró b y p o d p y ty wan ia b y ły z miejs ca g as zo n e p rzez s ro g ą Han ię. Ewie b y ło to całk iem n a ręk ę – n ie u ważała za s to s o wn e tłu maczen ie s ię ro d zin ie z czeg o k o lwiek . Wy jech ali. Pierws zeg o wieczo ru , k ied y p rzy jech ali d o p en s jo n atu , w p rzes zk lo n ej s ali jad aln ej z wid o k iem n a jezio ro czek ała n a n ich wy k win tn a k o lacja p rzy ś wiecach . Zas k o czy li to warzy s zący ch im M arty n ę i J u lk a, p o s p ies zn ie u latn iając s ię d o p o k o ju . Nie d o trwali n awet d o g łó wn eg o d an ia, zad o walając s ię o s try g ami z rab arb arem i imb irem, p o d an y mi jak o p rzy s tawk a. By ć mo że o d p o wied zialn o ś ć za to n ależało p rzy p is ać s k ład n ik o m p o trawy , p o ws zech n ie p rzecież u zn awan y m za afro d y zjak i, w k ażd y m razie p o d czas g d y J u lek ze zn aws twem ro zp rawiał o u lu b io n y ch g atu n k ach wh is k y , u d o wad n iając wy żs zo ś ć p ik an tn eg o Lo n g J o h n a n ad b an aln y m J ames o n em, Ewa p o czu ła d o ty k n a u d zie. Sp o jrzała w d ó ł. Dło ń
s ied ząceg o o b o k Alek s an d ra właś n ie ws u wała s ię p o d jej s u k ien k ę, węd ru jąc w g ó rę. On s am n ie o d d awał p o la w d y s k u s ji z p rzy jacielem, ws k azu jąc n a trzecieg o k o n k u ren ta wś ró d s ło d o wy ch tru n k ó w: d o s to jn ą Ro y al Salu te. J ed n o cześ n ie g ład ził wn ętrze jej u d a w tak i s p o s ó b , że p o p ro s tu mu s iała ro zs u n ąć n o g i. Ewa p o p atrzy ła p o s ied zący ch p rzy s to le. Czy k to ś zau waży ł, co o n wy p rawia? Wy g ląd ało n a to , że n ie. A Alek s an d er n ie zamierzał p rzes tać. Sk o rzy s tał z d o g o d n iejs zej p o zy cji, jak ą p rzy jęła, i s ięg n ął p alcami lin ii jej majtek . Ewa n ieco zb y t g wałto wn ie złap ała s zk lan k ę, n ie b y ła n awet p ewn a, czy s wo ją, i wzięła ły k wo d y . On b y ł n iemo żliwy ! „Przecież k to ś mo że zo b aczy ć!” – my ś lała, ale n ie mo g ła ju ż zap ro tes to wać. J eg o p alce ws u wały s ię g łęb iej. Wy wo ły wały d res zcze ro zch o d zące s ię p o cały m jej ciele. Sp o jrzała n a n ieg o b łag aln ie zamg lo n y mi z p o d n iecen ia o czami, z całej s iły s tarając s ię zach o wać res ztk i k o n tro li n ad s o b ą. Na s zczęś cie p rzy s zed ł jej z p o mo cą i n ie zwlek ając, u s p rawied liwił ich p rzed wczes n ą ewak u ację zmęczen iem p o p o d ró ży . Ko lejn e d an ie p rzes tało mieć jak iek o lwiek zn aczen ie. Nab rali wilczeg o ap ety tu , jed n ak n a co ś zg o ła in n eg o . M u s ieli n aty ch mias t zn aleźć s ię g d zieś , g d zie n ik t n ie b ęd zie im p rzes zk ad zał. Przy p arł ją d o d rzwi, k ied y ty lk o zamk n ęły s ię za n imi i o d d zieliły wres zcie o d res zty ś wiata. J ed n y m s zarp n ięciem u wo ln ił ją z majtek . On a g o rączk o wo man ip u lo wała p rzy p as k u jeg o s p o d n i, ś ciąg ając je z n ieg o n erwo wo , żeb y wres zcie u s u n ąć o s tatn ią b arierę n a d ro d ze d o celu . Ws p arła s ię n a jeg o ramio n ach , a o n ch wy cił ją mo cn o za b io d ra. Po zwo liła s ię u n ieś ć, o p latając g o w p as ie n o g ami. Wb ił s ię w n ią p o s amą n as ad ę. Straciła p an o wan ie n ad s o b ą. Orała p azn o k ciami s k ó rę jeg o ramio n p o d k o s zu lą. Alek s wy co fy wał s ię i wy p ro wad zał p ch n ięcia, co raz mo cn iej i mo cn iej. J ej b io d ra p rzy s p ies zały . Ud a d rżały . On wy g iął s ię w łu k z g ło ś n y m jęk iem, a wted y ws trząs n ął n ią d res zcz p o tężn iejs zy n iż ś wiad o mo ś ć teg o , g d zie jes t i co s ię z n ią d zieje. Na ch wilę s traciła zmy s ły . Op ad li n a p o d ło g ę. Starając s ię p rzy wró cić s wo im o d d ech o m reg u larn y ry tm, d o ch o d zili d o s ieb ie. Ewa mu s iała n a ch wilę zas n ąć, b o k ied y o two rzy ła o czy , Alek s an d er wy ch o d ził z łazien k i. Uś miech n ął s ię d o n iej p ro mien n ie, a o n a p rzeciąg n ęła s ię len iwie. Czu ła s ię cu d o wn ie. Ro zejrzała s ię p o p o k o ju . Niep o malo wan e d rewn ian e b elk i p o d trzy mu jące s k o ś n y s tro p n ad awały mu p rzy tu ln o ś ci, a b iel meb li i tk an in – eleg an cji. Dro b n e k wiatk i we ws zy s tk ich mo żliwy ch k o lo rach , jak b y ś wieżo zeb ran e z łąk i („Sk ąd o n i je wzięli o tej p o rze ro k u ?” – zd ziwiła s ię Ewa) i ro zs y p an e n a o g ro mn y m p o d wó jn y m ło żu z b ald ach imem, mo że i b y ły k iczo wate, ale Ewa mu s iała p rzy zn ać,
że k ied y ten k icz b y ł p rzy g o to wan y s p ecjaln ie d la n iej, s tawał s ię całk iem zn o ś n y . Alek s an d er o two rzy ł s zamp an a czek ająceg o n a n ich w wy p ełn io n y m lo d em wiad erk u . Ob ejrzeli łazien k ę, a właś ciwie p rzes tro n n y s alo n k ąp ielo wy , n iewiele mn iejs zy o d właś ciweg o ap artamen tu . Tu ró wn ież k ró lo wały b iel i d rewn o . Przy o k n ie, zajmu jący m całą ś cian ę o d p o d ło g i p o s u fit i two rzący m ro d zaj wielk ieg o ek ran u , k tó ry o tej p o rze o fero wał zap ierający d ech w p iers i wid o k mig ająceg o milio n em ś wiatełek mazu rs k ieg o n ieb o s k ło n u , w p o d ło d ze ch o wała s ię wielk a wan n a, właś ciwie jacu zzi. Niewiele my ś ląc, zrzu cili z s ieb ie res ztk i u b rań . Po d czas g d y wan n a n ap ełn iała s ię wo d ą, Alek s an d er n acierał jej ciało lawen d o wy m o lejk iem, p rzy g o to wan y m d la n ich wś ró d in n y ch n ap ełn iający ch wn ętrze p rzy jemn y mi zap ach ami wy ro b ó w miejs co wej my d larn i. Zaczy n ając o d s tó p , jeg o d ło n ie węd ro wały w g ó rę. Nie zap o min ał o żad n ej częś ci jej ciała. Przy mk n ęła p o wiek i i ro zp ły n ęła s ię w p rzy jemn o ś ci. Ocierali s ię o s ieb ie. Nie o twierając o czu , w p ewn y m mo men cie p o czu ła, że zn o wu w n ią ws zed ł. J ęk n ęła cich o . Zan u rzy li s ię, s p latając ciała. Ty m razem k o ch ali s ię d elik atn ie, o b lewan i zmy s ło wo p rzelewającą s ię w wan n ie wo d ą. Do p iero za trzecim razem, p o ty m jak zjed li zamó wio n ą d o p o k o ju k o lację (ich żo łąd k i w k o ń cu u p o mn iały s ię o s wo je) i p o ś miali s ię z min J u lk a i M arty n y n a wid o k ich g o rączk o wej ewak u acji o d s to lik a, zro b ili to wres zcie n a p rzy p is an y m zwy czajo wo tej czy n n o ś ci meb lu – n a k ró lews k im ło żu o b s y p an y m z o k azji ich p rzy b y cia k wiatk ami. I g d y b y k to ś zażąd ał o d Ewy s p o rząd zen ia ran k in g u , b y łab y w n ie lad a k ło p o cie, p o n ieważ trzeci raz w n iczy m n ie u s tęp o wał p o p rzed n im d wu . By ł ró wn ie ws p an iały .
*
Dzień zaczęli o d p lan o wan ia atrak cji. Pan o wie ch cieli zag rać w g o lfa n a p o b lis k im p o lu , a p an ie p o s tan o wiły wy b rać d la s ieb ie zab ieg i (k tó re n azy wały s ię tu „ry tu ałami”) z k atalo g u o fero wan eg o p rzez o ś ro d ek . Czeg o tam n ie b y ło ! Ho lis ty czn y ry tu ał „Oaza s p o k o ju ” z n awilżającą i wy g ład zającą ciało k ąp ielą w k o zim mlek u o raz u s p o k ajającą i relak s u jącą p ielęg n acją – s y mb io zą es en cjo n aln y ch o lejk ó w cy tru s o wy ch z n u tą lawen d y i majeran k u . „Ro zmary n o we p rzeb u d zen ie” (g o rąca k ąp iel, p eelin g ro zmary n o wy całeg o ciała o raz in tu icy jn y mas aż n a b azie ro zmary n o weg o o rg an iczn eg o o lejk u , ró wn ież wy twarzan eg o n a
miejs cu ). Aju rwed y js k i ry tu ał „La Sh ak ti”, p rzy wracający d u ch o wą i fizy czn ą ró wn o wag ę (w p ak iecie aro maty czn y p eelin g k o rzen n y ). Namas zczen ie „U źró d eł h armo n ii” (z p eelin g iem i wmas o wan iem w s to p y i d ło n ie mies zan k i o lejk ó w etery czn y ch , mas ła g h ee, imb iru , mio d u i ced ru ). I d alej całe cztery s tro n y zap is an e w ty m s ty lu . Ewa ch ciała jed n ak zacząć o d czeg o ś in n eg o . Po p rzed n iej n o cy w trak cie miło s n eg o mas ażu , d o cierając d ło n ią d o jej ło n a, Alek s an d er s zep n ął: „Nie ch ciałab y ś b y ć tu całk iem g ład k a? Czu lib y ś my s ię jes zcze in ten s y wn iej… ”. Nie o d p o wied ziała wted y , zatracając s ię w ro zk o s zy , jak ą jej d awał. Ale zap amiętała jeg o s ło wa. Dziś p o s tan o wiła zro b ić mu n ies p o d zian k ę. Na p o czątek s erii zab ieg ó w w s alo n ie p ięk n o ś ci zamó wiła d ep ilację częś ci in ty mn y ch i… zn alazła s ię n a ło żu to rtu r p an i Arlety . Od zacis k an ia zęb ó w, k ied y b ó l wy ry wan y ch wło s ó w s tawał s ię n ie d o wy trzy man ia, b o lała ją ju ż s zczęk a. Po s łu s zn ie ro zs zerzała u d a, to z jed n ej, to z d ru g iej s tro n y , p o wtarzając s o b ie w d u ch u , że ty s iące k o b iet n a cały m ś wiecie ro b ią to s amo co o n a teraz, więc n ie mo że to b y ć n ic n ien o rmaln eg o . I k ied y ju ż my ś lała, że n ajg o rs ze za n ią, p o załatwien iu o b u s tro n p an i Arleta wn ik liwie p rzy jrzała s ię efek to wi s wo jej p racy i p o wied ziała: – A teraz p o p ro s zę n a k o lan k a. – Słu ch am? – Czy mo g łab y m p an ią p ro s ić o zmian ę p o zy cji n a k lęczk i? Wted y b ęd ę miała łatwiejs zy d o s tęp d o miejs c, z k tó ry ch mu s imy s ię jes zcze p o zb y ć o wło s ien ia. – O Bo że, n ie! – J ak to ? To w k o ń cu ro b imy b razy lijs k ą czy źle zro zu miałam? Ewie g łu p io b y ło s ię teraz wy co fać. Po s łu s zn ie o b ró ciła s ię n a k lęczk i. – Au u u u u ! Bó l b y ł jes zcze s tras zn iejs zy . Bard ziej wrażliweg o miejs ca, z k tó reg o mo żn a b y wy rwać wło s y , n ie d ało b y s ię zn aleźć – Ewa b y ła teg o b ard ziej n iż p ewn a. Ale mo że n awet g o rs ze o d teg o p o two rn eg o b ó lu b y ło zażen o wan ie. Wy p in ając s ię p rzed k o s mety czk ą, Ewa czu ła, że to ju ż b y ło zb y t wiele. Gran ice in ty mn o ś ci zo s tały p rzek ro czo n e. Pan i Arleta b y ła jed n ak p ro fes jo n alis tk ą i n a p ewn o n ie miała teg o ty p u ro zterek . Szy b k o i b ez zawah an ia zro b iła s wo je. Ud zieliła Ewie jes zcze k ilk u p o rad d o ty czący ch p ielęg n acji s k ó ry n arażo n ej n a p o d rażn ien ia p o tak b ru taln ej in g eren cji i wres zcie p o zwo liła jej, led wo ży wej i u mierającej ze ws ty d u , zejś ć z fo tela, u b rać s ię i o p u ś cić miejs ce k aźn i.
„J eś li to ma b y ć relak s , to ja d zięk u ję!” – p rzemk n ęło Ewie p rzez my ś l. Ob ejrzała o b o lałe miejs ce i p rzejech ała ręk ą p o g ład k iej s k ó rze. Wrażen ie b y ło d ziwn e – n ig d y , o d k ąd d o ro s ła, n ie b y ła tam k o mp letn ie p o zb awio n a wło s ó w. Po wło żen iu u b ran ia czu ła ró żn icę i p rzed d łu g i czas n ie mo g ła s ię p rzy zwy czaić. Os tateczn ie jed n ak b y ła zad o wo lo n a. Nie mo g ła s ię d o czek ać, k ied y p o k aże Alek s an d ro wi n ies p o d zian k ę, i b y ła p ewn a, że ją d o cen i. Nas tęp n y m p u n k tem p ro g ramu b y ł wy b ran y p rzez n ią o d p rężająco -rewitalizu jący ry tu ał „Zmy s ło wy d es er” n a b azie czek o lad y . J ak s zaleć, to s zaleć! Wy g ląd ało więc n a to , że d als za częś ć d n ia b ęd zie zn aczn ie p rzy jemn iejs za. Przejęła ją n as tęp n a k o s mety czk a – p an i Emilia. Cały p ers o n el Sweet Harmo n y d ziałał jak p erfek cy jn y mech an izm. Niewid o czn i, a jed n ak o b ecn i zaws ze, k ied y b y li p o trzeb n i, b ezs zeles tn ie p o ru s zali s ię p o o b iek tach o ś ro d k a w firmo wy ch u n ifo rmach , jak b y u ro d zili s ię p o to , żeb y u p rzy jemn iać ży cie in n y m. Do teg o ws zy s cy b y li mło d zi i s ami wy g ląd ali jak mo d ele z fo ld eru rek lamo weg o . Pan i Emilia zas u g ero wała, żeb y s k ó ra o d p o częła n ieco p o d ep ilacji, zan im k o s mety czk a ro zp o czn ie k o lejn y zab ieg , i zap ro p o n o wała Ewie ch wilę o d p o czy n k u w p o k o ju relak s acy jn y m. Wch o d ząc d o ws k azan eg o p awilo n u , Ewa zau waży ła M arty n ę wy ciąg n iętą wy g o d n ie n a wy ło żo n y m p u s zy s ty m ręczn ik iem leżak u . Zan im d o n iej d o łączy ła, p rzy s tan ęła jed n ak n a ch wilę, b y p rzy jrzeć s ię k o lejn emu o s załamiającemu wn ętrzu . Po jeg o k amien n y ch ś cian ach s p ły wały s tru mien ie wo d y , n ap ełn iając wn ętrze k o jący m p lu s k iem. Zn ajo ma Alek s a o d wró ciła g ło wę w jej s tro n ę. – J es teś wres zcie, Ewu n ia! Przy s ięg am, że to n ajlep s ze s p a, w jak im b y łam w Po ls ce! – M arty n a p o p ijała jas n o zielo n y n ap ó j. – Ko ch an a, k ład ź s ię. Nie u miem n awet p o wtó rzy ć, co mi tu wlali, ale mó wią, że s amo zd ro wie. – Zaś miała s ię ty m s wo im tłu k ący m s zk ło ś miech em, k tó ry p as o wał d o p an u jącej wo k ó ł atmo s fery wy cis zen ia jak p ięś ć d o n o s a. – M am n ad zieję, że n ie k łamią, b o za d o b re n ie jes t. Ale czeg o mo żn a s ię s p o d ziewać, s k o ro n ie wlali tu an i k ro p elk i alk o h o lu ? M arty n a miała iry tu jącą, ch o ć czas em wcale n ie tak ą złą cech ę: b y ła s amo wy s tarczaln a w ro zmo wie. Po trzeb o wała jed y n ie s łu ch acza z włączo n ą fu n k cją o d b io ru , p o d czas g ry o n a n ad awała. – Ależ tu jes t b o s k o ! – M arty n a p rzeciąg n ęła s ię jak zad o wo lo n y k o t. Lek k i s zlafro czek ro zs u n ął s ię, p o k azu jąc, że p o d n im b y ła całk iem n ag a. Ewa n ie mo g ła s ię p o ws trzy mać p rzed u k rad k o wy m zlu s tro wan iem jej ciała. J ej n o wa k o leżan k a b y ła p o czterd zies tce, co zres ztą p o d k reś lała p rzy k ażd ej o k azji, ale jej
wy g ląd n ie o d zwiercied lał metry k i. M iała d o s k o n ałą fig u rę, b ez g rama tłu s zczu . J ej p iers i b y ły k s ztałtn e, a s k ó ra jęd rn a. Ewa p o my ś lała o mamie, k tó rej wiek ju ż wiele lat temu p rzes tał mieć jak iek o lwiek zn aczen ie, b o wes zła d o k ateg o rii, w k tó rej n ik t n ie p atrzy ł n a n ią jak n a k o b ietę, ty lk o jak n a matk ę, g o s p o d y n ię, a w ich wy p ad k u tak że g ło wę ro d zin y . M ając czterd zieś ci lat, p o u ro d zen iu czwó rk i d zieci n a p ewn o n ie wy g ląd ała p o d o b n ie d o M arty n y , mo d elo wej p rzed s tawicielk i p ań , k tó re więk s zą częś ć ży cia p o ś więcają n a „d b an ie o s ieb ie”. Ewa zas tan o wiła s ię n ad in n y mi k o b ietami ze s wo ich ro d zin n y ch s tro n . M ło d o ś ć k o ń czy ła s ię tu n ied łu g o p o d wu d zies ty m ro k u ży cia, a p o trzy d zies tce więk s zo ś ć z n ich mo żn a b y ło o k reś lić s mu tn y m p o d s u mo wan iem „zn is zczo n a ży ciem”. Ewa o d zaws ze b u n to wała s ię p rzeciwk o tak iemu s cen ariu s zo wi d la s ieb ie. J ed n ak czy mo g ła s tać s ię k imś p o d o b n y m d o M arty n y ? Czy ch ciałab y teg o ? – Ciąg le jes t tak i d o b ry w łó żk u ? – wy s trzeliła b ez n ajmn iejs zeg o o s trzeżen ia jej to warzy s zk a relak s u , a Ewę zamu ro wało . M u s iała mieć n ap rawd ę n iemąd rą min ę, b o M arty n a n ie p o trafiła p o ws trzy mać ś miech u . – No , n ie b ąd ź tak a zg o rs zo n a, p rzecież mas z ś wiad o mo ś ć, że Alek s n ig d y n ie b y ł mn ich em. Ewie b ard zo n ie p o d o b ało s ię to , w jak i s p o s ó b M arty n a s ię jej p rzy g ląd a. J ak b y s o n d o wała jej reak cję. – Tak , jes t rewelacy jn y . – Sp o jrzała wy zy wająco . – Nawet s o b ie n ie wy o b rażas z, co ze mn ą wy p rawiał wczo raj w n o cy – p o wied ziało s ię jej jak o ś s amo , wy wo łu jąc ch wilę p ó źn iej falę ws ty d u . Ależ ją s p ro wo k o wała. – Sp o k o jn ie, Ewu n ia, n ie mam n ic złeg o n a my ś li. – M arty n k a zn ó w s tała s ię ży wy m wcielen iem s erd eczn o ś ci. – Tak mi s ię jak o ś p rzy p o mn iały s tare czas y . Alek s ś więty n ie b y ł, ale k to b y ł. Ch a, ch a, ch a! – Do n o ś n y ś miech o d b ił s ię ech em o d ś cian y wo d n ej, a Ewa s p o jrzała n a M arty n ę p o d ejrzliwie: „Czy w ty ch b io -ek o n ap o jach n a p ewn o n ie ma alk o h o lu ?”. – Wies z s ama, jak to jes t. By liś my mło d zi, s zalało s ię tro ch ę… Wy g ląd ało n a to , że fala ws p o mn ień rzeczy wiś cie s p rawiała M arty n ce s p o ro p rzy jemn o ś ci. Ewa s p o jrzała b ezrad n ie w s tro n ę wejś cia, z n ad zieją n a wy b awien ie: mo że k to ś p o n ią wres zcie p rzy jd zie i zap ro wad zi n a ten lu k s u s o wy zab ieg ? Po s to k ro ć wo lała to n iż d als ze to warzy s two g ad atliweg o n ao czn eg o ś wiad k a (a tak że, zd aje s ię – u czes tn ik a) s zaleń s tw mło d o ś ci Alek s an d ra. – Tak n ap rawd ę to p ierws zy raz u s p o k o ił s ię p rzy Elce – k o n ty n u o wała M arty n k a,
n iezrażo n a b rak iem en tu zjazmu Ewy , k tó ra jed n ak w ty m mo men cie n ad s tawiła u s zu . Tak właś n ie miała n a imię b y ła żo n a Alek s a, b lo n d y n k a ze s tary ch ro d zin n y ch zd jęć, o k tó rej ciąg le p rak ty czn ie n ic n ie wied ziała. – To zn aczy n ajp ierw, rzecz jas n a, o s zalał, jak to o n . Świata p o za n ią n ie wid ział, ws zy s tk ie d u p eczk i p o s zły w o d s tawk ę. – Czy żb y Ewa wy czu ła n u tk ę żalu w jej g ło s ie? – Bły s k awiczn e o ś wiad czy n y n a rajs k iej wy s p ie, ś lu b n ad M o rs k im Ok iem. W tamty ch czas ach n a to p ie u Alk a b y ły Tatry . Nie d ało s ię wted y n a n ich p atrzeć b ez o k u laró w p rzeciws ło n eczn y ch , b las k s zczęś cia aż b ił p o o czach . Ewa p o czu ła, że d o s k o n ale p o trafi s o b ie to wy o b razić; w o p is ie b y ło wiele elemen tó w, k tó re b rzmiały zn ajo mo . – Ws zy s cy im zazd ro ś cili. Pięk n i, zak o ch an i, b o g aci. M ieli ws zy s tk o . – I co s ię s tało ? – Ewa n ie wy trzy mała. M arty n a s p o jrzała n a n ią, jak b y n ag le p rzy p o mn iała s o b ie o jej o b ecn o ś ci. Uś miech n ęła s ię d ziwn ie. – A k to tam wie, co s ię d zieje międ zy lu d źmi… Ni s tąd , n i zo wąd jak b y u s zło z n iej p o wietrze, p rzes tała trajk o tać jak n ak ręco n a. Ws tała, o win ęła s ię s zlafro k iem i p o d es zła d o tu rk u s o wej tafli n iewielk ieg o o czk a wo d n eg o . Zan u rzy ła n o g ę. – Ewciu , jak a ciep ła! Ch o d ź, zamo czy my s ię. Ewa b y ła zd ezo rien to wan a. Te zmian y n as tro jó w, k tó ry mi M arty n k a raczy ła ją o d k ilk u n as tu min u t, b y ły d o n iej zu p ełn ie n iep o d o b n e, n a ile o czy wiś cie zd ąży ła ją p o zn ać. Zn ajo ma Alek s a n ie ro b iła d o tąd n a Ewie wrażen ia s k o mp lik o wan ej o s o b y , p rzeciwn ie, raczej k o b iety d o ś ć b ezreflek s y jn ie wio d ącej b eztro s k ie ży cie. A teraz n ag le p o jawiło s ię w n iej co ś b ard ziej zło żo n eg o . Ewa n ie u miała ro zg ry źć co . – J eś li k to ś p y tałb y mn ie o zd an ie, to o n ją s k rzy wd ził. – M arty n k a wp atry wała s ię w s wo je s to p y z p o malo wan y mi k las y czn ą czerwien ią p azn o k ciami, o b my wan e p rzez b ąb elk u jącą wo d ę. Ewa zamarła. – Zab rała d zieci i u ciek ła jak n ajd alej o d n ieg o . – M arty n k a p o p atrzy ła n a n ią i p rzy wo łała n a twarz s wó j firmo wy u ś miech . – Z wami n a p ewn o b ęd zie in aczej, zo b aczy s z. Dla Ewy jed n ak teg o b y ło ju ż za wiele. J es zcze p rzez ch wilę u s iło wała g rać d o b rą min ę d o złej g ry , u d ając, że ta p rzemo wa n ie zro b iła n a n iej więk s zeg o wrażen ia, ale tak p o p ro s tu s ię n ie d ało . Bez s ło wa p o d erwała s ię z miejs ca i wy b ieg ła n a zewn ątrz, n ie b acząc n a p rzy wo łu jące ją o k rzy k i zd ezo rien to wan ej M arty n y . Zap o mn iała
o p eelin g ach i mas ażach . Szu miało jej w g ło wie. J ed y n e, czeg o ch ciała, to wy rzu cić z p amięci te s tras zn e rzeczy , k tó re wy g ad y wała ta n ab o to k s o wan a id io tk a. Po co zmy ś lała tak ie n ies two rzo n e h is to rie? Dlaczeg o jej to ro b iła!? Bieg n ąc p rzed s ieb ie, wp ad ła n a k o g o ś . Po d n io s ła g ło wę i zo b aczy ła… Alek s an d ra. Oto czy ł ją ramio n ami i p rzy jrzał s ię jej. – Co s ię d zieje? – Od razu zau waży ł, że co ś n ied o b reg o . Ewa k u włas n emu zas k o czen iu , b o to n ie b y ło w jej s ty lu , n ag le wy b u ch n ęła p łaczem. Po p ro s tu n ie mo g ła s ię o p an o wać! Nie zważała n a o b ecn o ś ć J u lk a, k tó ry p rzy s zed ł razem z Alek s em i g ap ił s ię n a n ią teraz o g łu p iały m wzro k iem. – Ch o d źmy w jak ieś s p o k o jn iejs ze miejs ce. Alek s an d er zo s tawił k o leg ę i p o p ro wad ził ją za b u d y n ek . Szli o b jęci ś cieżk ą p ro wad zącą d o las u , to warzy s zy ł im ty lk o s zeles t jes ien n y ch liś ci, w k tó ry ch b ro d zili p o k o s tk i. Alek s an d er cierp liwie czek ał, aż s ię u s p o k o i. – Co jes t, maleń k a? – s p y tał w k o ń cu , k ied y jej o d d ech z p o wro tem s tał s ię miaro wy . – Nien awid zę lu d zi! – Ewa! – Alek s aż p rzy s tan ął. – Po wied z mi, co s ię s tało ! – Dlaczeg o ws zy s cy s ię n a cieb ie u wzięli? Nie mo żemy b y ć p o p ro s tu s zczęś liwi, zaws ze zn ajd zie s ię k to ś , k to mu s i to zep s u ć? – Łzy zn o wu n ap ły n ęły jej p o d p o wiek i. Alek s an d er wp atry wał s ię w n ią p rzen ik liwie, jeg o o d d ech też p rzy s p ies zy ł, zwias tu jąc n ad ch o d zące wzb u rzen ie. – Co ci p o wied ziała? – J eg o g ło s zd awał s ię p rzecin ać p o wietrze o s try m cięciem. Ewa n a mo men t aż zap o mn iała o p łaczu . – Sk ąd wies z? – Piep rzo n a in try g an tk a! M o g łem s ię teg o s p o d ziewać. Wy k o rzy s ta k ażd ą o k azję, żeb y n amies zać. – M ó wiła p o two rn e rzeczy . O to b ie i two jej żo n ie. Że ją s k rzy wd ziłeś . J ą i d zieci. Alek s an d er aż k o p n ął p ień d rzewa, mio tając s ię w b ezs iln ej fu rii. Ewa p atrzy ła n a to z n iep o k o jem. – Ko n iec teg o d o b reg o ! Dru g ieg o tak d wu lico weg o b ab s zty la n ie s p o tk ałem, jak ży ję! Wy jeżd żamy ! Po ciąg n ął Ewę za ręk ę z p o wro tem w k ieru n k u o ś ro d k a. Po k o rn ie d rep tała za n im, s tarając s ię n ad ąży ć za jeg o k ro k iem. Nag le s ię zatrzy mał.
– Ch y b a jej n ie u wierzy łaś ? – Patrzy ł jej w o czy z au ten ty czn y m p rzejęciem. – Zaręczam ci, że o n a n ie ma zielo n eg o p o jęcia o ty m, co s ię wted y wy d arzy ło i d laczeg o . M a mó zg p rzeżarty p rzez wó d ę i k o k ain ę. Przep ras zam cię, b o to zab rzmi, jak b y m b y ł o s tatn im d u p k iem, ale mu s zę to p o wied zieć: M arty n a n ie mo że mi wy b aczy ć, że k ied y ś , s to lat temu , n ie p o leciałem n a jej wątp liwe wd zięk i, i o d teg o czas u , k ied y ty lk o ma o k azję, mś ci s ię n a mn ie za to o d rzu cen ie. Gd y b y m mó g ł, n ie o g ląd ałb y m teg o ro zwrzes zczan eg o b ab s k a n ig d y więcej, ale J u lek to mó j k u mp el i n ie mam wy jś cia… Zres ztą wy d awało mi s ię, że s o b ie ju ż o d p u ś ciła, ale wid zę, że b y n ajmn iej. – Głu p ia p in d a. Nie wiem, n a co liczy ła, g ad ając te b zd u ry – p o wied ziała Ewa, a Alek s mo cn o ch wy cił jej d ło ń . Wró cili d o p o k o ju , s zy b k o zeb rali rzeczy i o d jech ali z p is k iem o p o n , n ie p o żeg n aws zy s ię n awet z „p rzy jació łmi”.
*
Wracając d o Wężó wk i, ro zmawiali jes zcze tro ch ę o ty m, jak lu d zie p o trafią s ię d ziwn ie zach o wy wać. – Su k ces to zaws ze p ró b a d la p rzy jaźn i. Kied y wy b ijas z s ię p o n ad p rzeciętn o ś ć, o k azu je s ię, że ty ch , k tó rzy s ię cies zą, ale tak n ap rawd ę, s zczerze, mo żes z p o liczy ć n a p alcach jed n ej ręk i. J ak d o b rze p ó jd zie! – mó wił Alek s an d er. – Ows zem, zb ieg a s ię cała mas a p o ch leb có w i p rzy d u p as ó w, ale to ws zy s tk o n ic n iewarte. Sama wid ziałaś . Kto ś , k to n azy wa s ieb ie two im p rzy jacielem, o b rab ia ci ty łek za p lecami. Wies z, Ewa – zamy ś lił s ię n a mo men t – ja tak n ap rawd ę n ie mam p rzy jació ł. Tak ich p rawd ziwy ch . – Ewa p o g łas k ała g o p o p o liczk u . – Ty lk o z to b ą mo g ę p o g ad ać s zczerze. Nie b o ję s ię, że co k o lwiek z teg o , co mó wię, wy k o rzy s tas z p rzeciwk o mn ie. Pro wad ząc, o d wró cił n a ch wilę g ło wę, żeb y n a n ią s p o jrzeć. Ewa wzięła jeg o ręk ę, p rzy s u n ęła d o u s t i p o cało wała. Nie mu s iała n ic mó wić. By li ju ż n ied alek o Wężó wk i. Ewa o p ierała g ło wę o zimn ą s zy b ę s amo ch o d u . M y ś lała in ten s y wn ie n ad ty m, co s ię o s tatn io d ziało i czeg o s ię d o wied ziała. Po trzeb o wała ro zmo wy z k imś b lis k im. – Alek s , zap ro ś my Sy lwię n a wieczó r, co ? – Ewa ch ciała jed n ak wierzy ć w p rzy jaźń . – Dawn o s ię n ie wid ziały ś my . Nie mas z n ic p rzeciwk o temu ?
– Pewn ie, że n ie. Po g ad ajcie s o b ie. J es teś my rzu t b eretem o d jej d o mu , mo że o d razu p o n ią ws tąp imy ? Wielk i u ś miech ro zjaś n ił twarz Ewy . Alek s b y ł n ap rawd ę k o ch an y . Na s zczęś cie trafili n a d o b ry mo men t: d zieciak i b y ły u k u zy n k i i Sy lwia mo g ła b ez p rzes zk ó d wy jś ć z d o mu . Zas k o czy ła ją ich n ies p o d ziewan a wizy ta i zap ro s zen ie, ale Ewa zag ad ała p rzy jació łk ę i p rak ty czn ie zmu s iła d o zab ran ia s ię z n imi s amo ch o d em. Po ch wili zab awian ia d ziewczy n Alek s an d er zo s tawił je w k o ń cu s ame, żeb y mo g ły p o ro zmawiać s p o k o jn ie. By ło p rawie jak d awn iej – zap ad ający wieczó r, wo k ó ł ws zech o b ecn y s p o k ó j, a w ręk ach k u b k i ś wieżo zap arzo n ej h erb aty . Rzecz jas n a, b y ło też zu p ełn ie in aczej. Nie s ied ziały tak jak zazwy czaj n a g an k u u k tó rejś z n ich , ale n a taras ie o k azałej rezy d en cji Alek s an d ra. M iały ze s o b ą k o ce, więc mo g ły s ię cies zy ć cis zą i zap alający mi s ię jed en za d ru g im b ły s zczący mi p u n k cik ami n a n ieb ie. – No mó w, k o ch an a, jak ci s ię ży je? – zaczęła Ewa, k ied y zo s tały s ame. Od czas u in terwen cji w d o mu Sy lwii i s p acy fik o wan ia jej męża n ie miały o k azji, b y d łu żej p o g ad ać, wid y wały s ię ty lk o w p rzelo cie alb o s ły s zały p rzez telefo n . – J ak b y m s ię u ro d ziła n a n o wo . – W g ło s ie Sy lwii b rzmiała p rawd ziwa u lg a. – Nie wiem, jak mo g łam p rzez ty le lat wy trzy my wać ży cie w ty m k łams twie. Os zu k iwałam s amą s ieb ie. – Sy lwia u ś miech n ęła s ię s mu tn o . – Po zew o ro zwó d zło żo n y , o n za tę ak cję z s iek ierą ma zak az zb liżan ia s ię d o d o mu . Po licja wy jątk o wo d o b rze zajęła s ię tą s p rawą – p o wied ziała. Ewie p rzemk n ęła p rzez g ło wę my ś l, czy n ie miało to ab y związk u z fak tem, że Alek s an d er s k ład ał jes zcze p o ws zy s tk im s zczeg ó ło we zezn an ia n a k o men d zie. – M iałaś rację, trzeb a b y ło z ty m s k o ń czy ć ju ż d awn o . – Sy lwia o to czy ła p aru jący k u b ek d ło ń mi. – To wcale n ie b y ło d la d o b ra d zieci. Tak n ap rawd ę k rzy wd ziłam je. Sieb ie też. Ewa p o p atrzy ła n a n ią. – Dlaczeg o my zaws ze jes teś my tak ie s u ro we d la s ieb ie? – zap y tała. – No właś n ie. Win ę zaws ze d a s ię zn aleźć w s o b ie, n o n ie? – Sy lwia zaś miała s ię g o rzk o . – Ale d ajmy z ty m s p o k ó j. – M ach n ęła ręk ą. – Nie ch cę ju ż teg o ws zy s tk ieg o ro zp amięty wać. Teraz mo że b y ć ty lk o lep iej. Nie o n jed en n a ś wiecie. – M ru g n ęła d o Ewy i zap atrzy ła s ię n a ś cian ę las u , k tó rej k o n tu ry co raz b ard ziej zlewały s ię z mro k iem zap ad ającej n o cy . Ewa o d n o s iła n iejas n e wrażen ie, że p rzy jació łk a n ie czu je s ię s wo b o d n ie. Nib y
ro zmawiały jak d awn iej, ale co ś b y ło n ie tak . Sy lwia zaczęła p ap lać o s wo ich u czn iach , co jes zcze wciąg n ęło Ewę, b o wielu z n ich p rzecież p o zn ała, b awiąc s ię w tren erk ę n a p ó łk o lo n iach . Zaraz p o tem p rzes k o czy ła jed n ak n a p ery p etie ro zmaity ch zn ajo my ch ze ws i, k tó ry ch imio n a w więk s zo ś ci n iewiele Ewie mó wiły . Słu ch ała z u p rzejmo ś ci. Po wo li zaczęła s ię o rien to wać, w czy m rzecz. Sy lwia s taran n ie o mijała temat ży cia Ewy . W o g ó le n ie p y tała, co u n iej, o Alek s a an i o ro d zin ę. To b y ło d ziwn e, b o p rzecież d la n ich o b u b y ło jas n e, że wy d arzy ło s ię tak d u żo , że całej n o cy n ie s tarczy ło b y n a o b g ad an ie ws zy s tk ieg o . Sy lwia n ie mo g ła n ie b y ć ciek awa. Ewa p o s tan o wiła n ie b awić s ię w k o n wen an s e. – Sy lwia, co jes t? Nie mo żemy p o g ad ać n o rmaln ie? J es teś u mn ie, teraz tu taj jes t mó j d o m. Nie mu s is z s ię czu ć n ies wo jo . Sy lwia milczała d łu żs zą ch wilę. Wzięła g łęb o k i o d d ech . – J a wiem, że n ie p o win n am… – zaczęła z n amy s łem. – To n ie mo je s p rawy . Ale jes teś my p rzy jació łk ami i p o win n y ś my b y ć wo b ec s ieb ie s zczere. M u s zę to p o wied zieć, ch o ć n ie wiem, co s o b ie p o my ś lis z. – J as n e, mó w… – Ewa wes tch n ęła. Po tak im ws tęp ie tru d n o b y ło s p o d ziewać s ię czeg o ś miłeg o . – Czy to ws zy s tk o n ie za s zy b k o ? Ewa p o czu ła u k łu cie. Nie teg o o czek iwała o d n ajlep s zej p rzy jació łk i. – O co ci ch o d zi? Sy lwia wy p ro s to wała s ię w fo telu . Wid ać b y ło , że ch ętn ie zn alazłab y s ię g d zie in d ziej. Po d o b n ie jak Ewa. – Przecież to n ie jes t twó j ś wiat. – Po wio d ła wzro k iem n ao k o ło . – A zo s tawiłaś d la n ieg o ws zy s tk o . – Co , g ad ałaś z o jcem? Alb o z Han k ą? Bard zo ci d zięk u ję za ws p arcie. – Ewa k ręciła g ło wą z n ied o wierzan iem. – Fak ty czn ie, n ie s p o d ziewałam s ię p o to b ie tak ich s łó w – d o d ała. – Nie wies z, co międ zy n ami zas zło , to s ię n ie wtrącaj. Ewa n ie miała ju ż cierp liwo ś ci, żeb y b awić s ię w d elik atn o ś ć. To zaczy n ało ją p rzeras tać. Ws zy s cy s p rzy s ięg li s ię p rzeciwk o n iej. Czy b y ła jak ąś p iep rzo n ą o b lężo n ą twierd zą? Sy lwia s p o jrzała n a n ią p o ważn ie. – Ewa, n ap rawd ę z n ik im n ie mu s iałam g ad ać. Ch cę ty lk o p o wied zieć, że w ciąg u k ilk u mies ięcy zmien iłaś całe s wo je ży cie. Dla k o g o ś , k o g o n awet jes zcze d o b rze n ie zn as z.
– Ku rczę, Sy lwia, wy b acz, ale n ie ro zu miem, jak mo żes z tak mó wić, p o ty m jak cię u rato wał! Sy lwia p o k iwała p o tak u jąco g ło wą, jak b y zg ad zała s ię z ty m, co mó wiła Ewa. Do b re s o b ie! – J es tem mu za to b ard zo wd zięczn a, n ap rawd ę. Ale to , co zro b ił, ś wiad czy też o ty m, że jes t g wałto wn y i n ie wah a s ię u ży ć p rzemo cy . Ewę zamu ro wało n a te s ło wa. Po p ro s tu n ie mo g ła u wierzy ć w to , co wy g ad y wała Sy lwia. J ak mo żn a tak o d wracać k o ta o g o n em! – Wiem, jes teś zak o ch an a. – Sy lwia s p o k o jn ie p atrzy ła jej w o czy , co d o p ro wad zało Ewę d o s zału , b o s ama miała wrażen ie, że zaraz ek s p lo d u je. – Pamiętam, jak n a p o czątk u imp o n o wało mi, k ied y Grzes iek wd awał s ię w b ijaty k i, rzek o mo w mo jej o b ro n ie. Kto ś n ie tak s p o jrzał alb o co ś p o wied ział… – Sy lwia, czy tu s ły s zy s z s amą s ieb ie!? – Ewa n ie wy trzy mała, aż ws tała z fo tela. – Z cały m s zacu n k iem d la two ich ó wczes n y ch wy b o ró w ży cio wy ch , p o ró wn u jes z jak ieg o ś zap ijaczo n eg o wiejs k ieg o ch ama z Alek s an d rem? – Aż s ię trzęs ła ze zd en erwo wan ia. – Nie, ja n ie b ęd ę teg o s łu ch ać! – p rzerwała s tan o wczo , k ied y Sy lwia u s iło wała co ś wtrącić. – Nawet n ie jes tem w s tan ie p o wied zieć, jak mn ie u raziłaś ! Kto jak k to , ale ty n ie p o win n aś zazd ro ś cić mi s zczęś cia. – Sy lwia zn ó w p ró b o wała jej wejś ć w s ło wo , ale o n a n ie p o zwo liła n a to . – Nie s p o d ziewałam s ię czeg o ś tak ieg o p o to b ie, Sy lwia. J es teś tak a s ama jak ws zy s cy . J ak te d u rn e p lo tk ary s p o d s k lep u . Nie jes teś w n iczy m lep s za. Sy lwia k ręciła g ło wą w o b ro n n y m g eś cie. Ewa n ie mo g ła ju ż n a n ią p atrzeć. – Po win n aś ju ż iś ć. Sy lwia p o s łu s zn ie ws tała i s k iero wała s ię w s tro n ę ś cieżk i p ro wad zącej d o b ramy . Zawah ała s ię i zatrzy mała jes zcze. – Ewa, u ważaj n a s ieb ie. Ewa p ars k n ęła. Zn alazła s ię d o b ra cio cia. Po ty ch s tras zn y ch rzeczach , k tó re p rzed ch wilą p o wied ziała, te żało s n e p ró b y zatarcia złeg o wrażen ia b y ły p o p ro s tu ś mies zn e. Nie czek ając, aż Sy lwia o d ejd zie, o d wró ciła s ię n a p ięcie i wes zła d o d o mu . Zn alazła Alek s an d ra czy tająceg o k s iążk ę n a k an ap ie. Do s ło wn ie p rzy warła d o n ieg o , wtu lając s ię w n ieg o jak małe zwierzątk o . Po trzeb o wała p o czu ć jeg o s iłę. – Co jes t, mała? – Teraz ju ż wiem, co miałeś n a my ś li. – Kied y ?
– Lu d zie fak ty czn ie n ie wy b aczają teg o , że o d s tajes z. Po k iwał s mu tn o g ło wą. – Witaj w k lu b ie. Otu lił ją mo cn o ramio n ami. Właś n ie tak , jak teg o p o trzeb o wała w tej ch wili. Wciąg n ęła g łęb o k o zap ach jeg o s k ó ry . To ją u s p o k o iło . Po czu ła s ię zn o wu b ezp ieczn ie. M ieli s ieb ie. I to mu s iało jej wy s tarczy ć. Anielko! Twój list, który przez Czerwony Krzyż trafił w moje ręce, uradował mnie tak, jakbym Ciebie samą tu na swoim progu zobaczyła! Po tylu cierpieniach nagle promień światła. Jak mi się serce ogrzało! Nie umiem sobie wyobrazić, że masz męża Amerykanina. To jak z bajki opowieść jakaś o księciu na białym koniu! Uratowałaś się, Najmilsza, i uciekasz do lepszego świata z tym swoim żołnierzem. I ja bym chciała kiedyś pojechać w świat, zobaczyć choć raz na własne oczy odległe lądy. Gdybym tylko mogła, ruszyłabym tam do Ciebie, ale to chyba się nigdy nie uda. Ja już na zawsze zostanę tu, na tym skrawku ziemi, co kiedyś niemiecka, a dziś – jak mówią – prasłowiańska. Tu będzie moja mogiła, z dala od rodzinnej ziemi. Czy ktoś ją kiedyś odwiedzi? Przyszła na świat piękna dziewczynka. Jak malowanie, oczy miała niebieskie, a włoski czarne i gęste. I nie mogłam jej nie pokochać. Może gdyby mi jej nie pokazali… Nie było rady, z gospodarzem umowa była – dziecko zawinięte w chustę pojechało gdzieś hen, do obcych, co je mieli na swoje wychować. Pewno już nigdy jej nie ujrzę. Serce mi wciąż krwawi, choć to już czasu minęło trochę i życie moje do jako takiego spokoju doszło. Za gospodarza za mąż wyszłam, pani teraz jestem na włościach, póki nas nie rozkułaczą, jak mówi mój mąż. Czasy tu nielekkie, ale cieszyć się trzeba tym, co się ma. I tak o niebo to lepsze od piekła, co się tu rozpętało na sam koniec wojny. Dziecka pragnę drugiego, co może pustkę w sercu po tamtej malutkiej wypełni. Ale ciąży wciąż nie ma, choć mój mąż, nie bacząc na swój wiek słuszny, obowiązek małżeński wobec mnie wypełnia sumiennie. Może to kara za to, że ja tę malutką obcym oddałam? Może boski plan taki, że ją jedyną mieć miałam? Najukochańsza Anielo, co dzień odmawiam dziesiątkę różańca za Ciebie i nie przestanę wierzyć w to, że i ja kiedyś znów będę szczęśliwa. Bywaj zdrowa, Twoja J. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 17
Ry s zard s p o g ląd ał p rzez o k n o n a to n ącą w d es zczu u licę. Lało , jak b y zb liżał s ię b ib lijn y p o to p . J emu , co p rawd a, p o g o d a n ie ro b iła zazwy czaj więk s zej ró żn icy – ran o ws iad ał d o au ta w p o d ziemn y m g arażu s weg o ap artamen to wca, p o to b y wy s iąś ć z n ieg o w p o d ziemn y m g arażu , ty m razem n ależący m d o firmy , więc czas em n ie miał n awet p o jęcia, jak a właś ciwie temp eratu ra p an u je n a zewn ątrz. Ale ten d es zcz d en erwo wał g o wy jątk o wo . Den erwo wało g o d ziś jed n ak ab s o lu tn ie ws zy s tk o . Zaczęło s ię o d teg o , że s ię n ie wy s p ał. Całą n o c walczy ł z my ś lami, p o ty m jak wieczo rem d o s tał cy n k o d s wo jeg o czło wiek a w p o licji, że zn ó w s zy k u je s ię p ro tes t. A p rzecież n ie b y ła to n ajg o rs za in fo rmacja, jak ą o s tatn io o trzy mał. Dzien n ik arze węs zy li co raz n atarczy wiej i to g o b ard zo n iep o k o iło . Po g o d zin ie p rzewracan ia s ię w łó żk u z lewej n a p rawą i o d wro tn ie ws tał i wy s zed ł z s y p ialn i. Bał s ię, że w k o ń cu o b u d zi żo n ę, a n ie miał o ch o ty n a tłu maczen ie, d laczeg o n ie ś p i. Zs zed ł d o g ab in etu , n alał s o b ie s zk lan k ę wh is k y i wy p ił ją d u s zk iem. Alk o h o l zamro czy ł g o , ale n ie u s p o k o ił. Włączy ł telewizo r i zaczął s k ak ać p o k an ałach . Czu ł s ię co raz g o rzej. Do s k o n ale zd awał s o b ie s p rawę, że tak ie n o cn e p rzes iad y wan ie i ro zmy ś lan ie jes t k o mp letn ie b ezcelo we, b o jes zcze n ig d y n ik t n ie wy my ś lił n iczeg o s en s o wn eg o p o d czas b ezs en n ej n o cy , ale n ie mó g ł s p ać. Oczy zmru ży ł d o p iero , g d y p o wo li ro b iło s ię ju ż jas n o . Kied y zad zwo n ił b u d zik , Ry s zard p o czu ł, jak b y mło ty p n eu maty czn e wwiercały mu s ię w mó zg . Żo n y ju ż d awn o n ie b y ło w łó żk u , p u s te miejs ce o b o k n ieg o b y ło zimn e i n iep rzy jemn e. Op rzy to mn iał w k o ń cu , a wraz ze ś wiad o mo ś cią, g d zie jes t i co s ię z n im d zieje, p rzy s zła ta my ś l, z k tó rą zas y p iał: Alek s an d er mu s i wró cić d o s to licy . Sy tu acja zag ęs zczała s ię, trzeb a b y ło d ziałać. J eś li n ie p o d ejmą teraz o d p o wied n ich k ro k ó w, wk ró tce mo że b y ć za p ó źn o . Dzien n ik arze zaczęli węs zy ć zb y t b lis k o . A wiad o mo , jak to jes t: zaczy n ają o d małej s p rawy , a p o tem d rążą i d rążą. Ry s zard zaś wied ział, że p ewn e s p rawy mu s zą p o zo s tać tak , jak s ą – w cien iu , n a zaws ze. Stał teraz o p arty o b lat b iu rk a w g ab in ecie i p atrzy ł n a s p ły wające p o s zy b ie
k ro p le. Kręcił n erwo wo s y g n etem ro d o wy m, k tó ry n o s ił n a p alcu o d ś mierci d ziad k a. Ten p ierś cień zaws ze d o d awał mu s iły w tru d n y ch ch wilach . J ak b y miał n iezwy k łą mo c. Ry s zard b y ł mo cn o związan y z ro d zin ą matk i, s tary m ary s to k raty czn y m ro d em, k tó ry d ziś ro zp ro s zo n y p o cały m ś wiecie, n ieg d y ś b y ł w Po ls ce p o tęg ą. M ałżeń s two jeg o ro d zicó w b y ło s tras zliwy m mezalian s em, o s tateczn ie jed n ak ary s to k raty czn a ro d zin a matk i p o g o d ziła s ię z ty m fak tem, a o n s tał s ię wręcz u k o ch an y m wn u k iem d ziad k a. By ło jas n e, że p o ś mierci s en io ra ro d u ta cen n a p amiątk a trafi właś n ie w ręce Ry s zard a. W k o ń cu s ięg n ął p o telefo n i wy b rał n u mer s wo jeg o b izn es o weg o p artn era. – Alek s an d er, mu s is z p rzy jech ać. Zro b iło s ię g o rąco i p o trzeb u ję cię n a miejs cu . Ry s zard n ie n ależał d o o s ó b , k tó re z b y le p o wo d u tracą cierp liwo ś ć, ale teraz wy raźn ie s ły ch ać b y ło , że jes t zd en erwo wan y . – Piep rzo n e o rg an izacje p o zarząd o we! – Alek s p rawie s y czał d o s łu ch awk i. – Gd y b y n ie te g n o jk i, n ie b y ło b y s p rawy ! – Ale s p rawa jes t, mlek o s ię właś n ie ro zlewa. A ja s ię p rzy g ląd am, jak k ap ie z ch o lern eg o s to łu . – Ry s zard też b y ł wś ciek ły . – M u s is z p rzy jech ać. Zaczęli n am k o p ać w ży cio ry s ach , a d o b rze wies z, że to o s tatn ia rzecz, jak iej n am trzeb a. Po trzeb u jemy teraz p aru ro zs ąd n y ch ru ch ó w PR-o wy ch . Alek s milczał. Ry s zard o d ezwał s ię zn o wu : – J es teś tam? M as z o twartą s k rzy n k ę mailo wą? To k lik n ij w lin k , k tó ry ci p rzes łałem. Sam też to zro b ił i n a ek ran ie u k azał s ię o k ład k o wy tek s t z o s tatn ieg o wy d an ia g azety , k rzy czący wielk im ty tu łem: Walczą o domy dla ludzi. Arty k u ł o p is y wał p ro tes ty g ru p y miejs k ich ak ty wis tó w, p rzeciwn ik ó w rep ry waty zacji k amien ic w s to licy . – Do b ra, d o b ra, p rzy jad ę! – wark n ął w k o ń cu Alek s . – Załatwimy to jak o ś . J ak zaws ze.
*
Światła mijający ch ich s amo ch o d ó w raziły ją w o czy . J ech ali wy jątk o wo d łu g o . Ale n ie b y ło w ty m n ic d ziwn eg o – n ied zieln e p o p o łu d n ie n a tras ie d o Wars zawy to
b y ł n ajg o rs zy mo żliwy czas n a p o d ró żo wan ie. Wted y p rzecież d o s wo ich d o mó w w s to licy wracali ws zy s cy ci, k tó ry ch s tać b y ło n a zak u p d ziałk i n a M azu rach . Ich wielk ie SUV-y , zd o ln e d o ro zwijan ia o g ro mn y ch p ręd k o ś ci, jech ały teraz k o ło za k o łem, p o wo li, jed en p rzy d ru g im. A w au tach d zieci, zamk n ięte ju ż czwartą g o d zin ę, d o s tawały s zału z n u d ó w w n iewy g o d n y ch fo telik ach s amo ch o d o wy ch , k tó re n iczy m d y b y trzy mały je mo cn y m u ś cis k iem, n ie p o zwalając n a zmian ę p o zy cji. Ewa wid ziała ich twarze, wś ciek łe i zn u d zo n e. Wcale im s ię n ie d ziwiła, s ama miała o ch o tę wy s iąś ć i p ó jś ć d alej p iech o tą. – M as ak ra – p o wied ziała d o Alek s a, s k u p io n eg o n a ty m, b y n ie wjech ać w ty ł s amo ch o d u p rzed n imi. – Nie mam p o jęcia, jak mo żn a d o b ro wo ln ie s k azać s ię n a tak i k o s zmar. Nap rawd ę n ie ma b liżej Wars zawy żad n eg o ład n eg o miejs ca, w k tó ry m mo żn a zb u d o wać s o b ie d o mek letn is k o wy ? Alek s u ś miech n ął s ię p o d n o s em. – No có ż, mo żn a jech ać n ad mo rze alb o w g ó ry , ale to ch y b a jes zcze g o rs ze wy jś cie. M o że k ied y ś w k o ń cu zb u d u ją tę au to s trad ę i co ś s ię zmien i. Nag le Alek s g ło ś n o zak lął, b o z b o czn ej d ro g i wy jech ał mu wp ro s t p o d k o ła wy raźn ie p o d p ity mężczy zn a n a p rzed p o to p o wy m ro werze. Kro p iwn ick i zah amo wał g wałto wn ie, żeb y o min ąć p ijaczk a, trąb iąc p rzy ty m zap amiętale i wy g rażając mu p ięś cią p rzez o k n o . Pijan y n awet n ie zwró cił u wag i. – Przep ras zam cię, ale s ama wid zis z, jak a tu taj d zicz mies zk a… Ewa n ie o d p o wied ziała. Zb y t d o b rze zn ała tak ie wid o k i, k ied y to n a jej o jca, h als u jąceg o z lewej n a p rawą, trąb iły teren ó wk i p ęd zący ch d ro g ą tu ry s tó w. – Ale p rzy zn aj, że to jak iś ab s u rd – k o n ty n u o wała p o ch wili wątek zd ziwien ia s amo u d ręczan iem wars zawiak ó w. – W p iątek wy jeżd żas z p o p racy , czy li n ajwcześ n iej o o s iemn as tej, s ied zis z p o tem co n ajmn iej p ięć g o d zin w au cie, p rzy jeżd żas z n a miejs ce n o cą, całą s o b o tę o g arn ias z d o m, k tó ry w międ zy czas ie zaró s ł b ru d em, a ws zy s tk o p o to , b y w n ied zielę zn ó w ład o wać s ię w te s ame k o rk i. – J es t d o k ład n ie tak , jak mó wis z. – Alek s wzru s zy ł ramio n ami. – Ty m b ard ziej s ię cies zę, że n ie jes tem ju ż w tej s y tu acji. Ewa s ię u ś miech n ęła. – Lu d zie n ap rawd ę mają d u żo s amo zap arcia. – Ch ces z wy p o cząć, to s ię męcz – s k wito wał Alek s , a o n a p o k ręciła g ło wą. Kied y jej o zn ajmił, że mu s i n a jak iś czas p o jech ać d o Wars zawy w s p rawach s łu żb o wy ch , o d razu zap ro p o n o wał, b y p o jech ała z n im. J ak p o d k reś lił, n ie
wy o b rażał s o b ie d łu g ieg o ro zs tan ia, a n ie b y ł p ewien , ile czas u b ęd zie mu s iał tam s p ęd zić. – Na p arę g o d zin mo g ę cię s amą zo s tawić, ale n a k ilk a d n i? Co ja b ez cieb ie zro b ię? – Py tan ie b y ło w zas ad zie reto ry czn e. Ewa w g ru n cie rzeczy b ard zo s ię u cies zy ła z tej p ro p o zy cji. Pro fes o r J aro s z u mó wił ją w u b ieg ły m mies iącu n a k o n s u ltacje ze s wo imi k o leg ami z Un iwers y tetu Wars zaws k ieg o , wres zcie więc mo g łab y s k o rzy s tać z ich ws p arcia, n o i z p rzep as tn y ch zb io ró w tamtejs zy ch b ib lio tek . Po za ty m k ied y u k o ch an y mężczy zn a mó wił, że tęs k n i za n ią n awet, k ied y jed zie d o M arad ek , a co d o p iero mó wić o Wars zawie, s erce jej ro s ło . Nie wah ała s ię więc zb y t d łu g o . Bartek zo s tawał p o d d o b rą o p iek ą; n ie b ała s ię ju ż o n ieg o , wied ząc, że s io s try i o jciec s tan ą n a wy s o k o ś ci zad an ia. No wa terap ia b y ła p o p ro s tu n ies amo wita i n ap rawd ę ws zy s tk o w ich ży ciu s tawało s ię d zięk i temu łatwiejs ze. Zu p ełn ie n iewy o b rażaln e d la zwy k łeg o ś mierteln ik a k wo ty k o n ieczn e n a leczen ie p rzelewan e b y ły z k o n t jed n ej z firm k o n s o rcju m Alek s a, o d lat p rężn ie d ziałającej jak o s p o n s o r wielu ch ary taty wn y ch p rzed s ięwzięć. Bartu ś zaś , ch o ć terap ia trwała jes zcze k ró tk o , wy raźn ie s ię zmien ił: zaczął zn aczn ie lep iej mó wić, p o p rawił k o o rd y n ację ru ch o wą, wy n ik i b ad ań b y ły co raz lep s ze i n awet zas tawk i s erca d ziałały s p rawn iej. To b y ło jak cu d . I właś ciwie Ewa miała ty lk o jed n o małe zmartwien ie: wy d awało jej s ię, że Alek s o s tatn io tro ch ę s p o s ęp n iał, jak b y co ś mo cn o leżało mu n a wątro b ie. Ale n ie d o p y ty wała o n ic, licząc, że s am jej o p o wie, co g o g ry zie. Do jech ali w k o ń cu d o ro g atek s to licy . Ewa u cies zy ła s ię, że to ju ż, ale Alek s o s tu d ził jej en tu zjazm. – M ies zk am n a d ru g im k o ń cu mias ta. – Uś miech n ął s ię d o n iej i n ach y lił, b y p o cało wać ją w p o liczek . Ewid en tn ie wied ział, o czy m mó wi, b o wlek li s ię p o tem p rzez Wars zawę, zn o wu w k o rk u , k tó reg o p o wo ln y , p rzes iąk n ięty fru s tracją i zd en erwo wan iem k iero wcó w ry tm k o res p o n d o wał z ich zmęczen iem. Po jak ich ś trzech k wad ran s ach Alek s zatrzy mał s ię p rzed d u ży m n o wy m b u d y n k iem, s ty lizo wan y m n a s eces y jn ą k amien icę. – Witaj w wars zaws k im d o mu – p o wied ział. Ewa wy jrzała p rzez o k n o i zad arła g ło wę. M u s iała s twierd zić z ro zczaro wan iem, że n a p ierws zy rzu t o k a ap artamen to wiec n ie wy g ląd ał zb y t d o b rze. Przy p o min ał tro ch ę ro zd ętą b ezę. Arch itek t mu s iał mieć ró wn ie ro zd ęte eg o . Nie zd ąży ła s ię jed n ak zb y t
d o k ład n ie p rzy jrzeć b u d y n k o wi, b o wjech ali d o p o d ziemn eg o g arażu . Tam, man ewru jąc p o ś ró d s amo ch o d ó w, ró wn ie g ig an ty czn y ch Alek s an d er zap ark o wał n a miejs cu o zn aczo n y m n u merem czterd zieś ci.
jak
jeg o ,
– No to jes teś my . Wy jął z b ag ażn ik a walizk i. Niep o s trzeżen ie jak d u ch p o jawił s ię o b o k n ich mło d y ch ło p ak w lib erii. – Do b ry wieczó r, p an ie p rezes ie, czy miał p an d o b rą p o d ró ż? – zap y tał, p rzejmu jąc z rąk Alek s a b ag aże. – Szk o d a g ad ać. – Alek s mach n ął ręk ą i b ez d als zy ch cereg ieli p o p ro wad ził n ieco o n ieś mielo n ą Ewę d o jed n ej z win d . – Ten p an n ie jed zie z n ami? – zap y tała Ewa s zep tem. – M ich ał? – Sp o jrzał n a n ią zd ziwio n y . – J ed zie win d ą d la o b s łu g i. To jes t n as z k o n s jerż. – Ah a – p o wied ziała Ewa, b o n ic mąd rzejs zeg o n ie p rzy s zło jej d o g ło wy . Kied y d o tarli n a g ó rę i o two rzy ły s ię d rzwi win d y , zamias t k is zk o wateg o k o ry tarza, k tó reg o s p o d ziewała s ię Ewa, jej o czo m u k azało s ię p rzes tro n n e n o wo czes n e wn ętrze. – Wejd ź, k o ch an ie – p o wied ział z u ś miech em Alek s . By ła tak zd u mio n a ty m wjazd em b ezp o ś red n io d o mies zk an ia, że n ie wied ziała, co p o wied zieć. Zres ztą miejs ce, w k tó ry m s ię zn aleźli, ciężk o b y ło n azwać mies zk an iem. Zas łu g iwało co n ajmn iej n a mian o ap artamen tu . Ty m, co n ajb ard ziej rzu cało s ię w o czy , b y ły wy p ełn iające całą ś cian ę o k n a, k tó re, jak s ię ch wilę p ó źn iej o k azało , b y ły jed n o cześ n ie p rzejś ciem n a iś cie s zo k u jący ch ro zmiaró w taras . Ro zciąg ał s ię z n ieg o b ajeczn y wid o k n a Łazien k i Kró lews k ie i M o k o tó w, jak wy jaś n ił Ewie Alek s . Po mies zczen ie z ty mi wielk imi o k n ami p ełn iło fu n k cję s alo n u . Ewa ro zg ląd ała s ię: n o wo czes n e b eżo we k an ap y , n is k i s to lik k awo wy , n a n im alb u my ze s ztu k ą ws p ó łczes n ą, a tak że d es ig n ers k ie mis y p ełn e eg zo ty czn y ch o rzech ó w i o wo có w. J ed n a ze ś cian zo s tała zamien io n a w u ltran o wo czes n y k o min ek (w k tó ry m k o n s jerż M ich ał ro zp alił p rzed ich p rzy jazd em, teraz więc o g n is te jęzo ry lizały s zk lan ą o b u d o wę). Na wp ro s t o k ien u rząd zo n o d o mo wą g alerię s ztu k i. Ewa n ie b y ła zn awczy n ią, ale ro zp o zn ała jed n eg o z malarzy – wid ziała k ied y ś jeg o o b razy w g azecie i s p o d o b ały s ię jej. – To Dwu rn ik ? – zap y tała. Alek s s p o jrzał n a n ią z u zn an iem.
– Ows zem. Namalo wał g o s p ecjaln ie d la mn ie. – Uś miech n ął s ię. – Zamó wiłem u n ieg o ten o b raz. M amy ws p ó ln y ch zn ajo my ch , więc s ię u d ało . Zacząłem k u p o wać p o ls k ą s ztu k ę lata temu . M am tu n awet małeg o Sas n ala. – Ws k azał n a p łó tn o w g łęb i. – M am Bo g ack ą, Els n era. Ale to ju ż s ą res ztk i k o lek cji. By ło teg o więcej, ale p o zb y łem s ię d u żej częś ci. – Dlaczeg o ? – Nie wiem, ch y b a mi s ię zn u d ziły – p o wied ział lek k o , jak b y ch o d ziło o k o lek cję p o rcelan o wy ch s ło n ik ó w, a n ie o o b razy tu zó w p o ls k ieg o malars twa d wu d zies teg o i d wu d zies teg o p ierws zeg o wiek u . Ewa p rzy jęła tę in fo rmację z lek k im zd ziwien iem, ale zwied zała d alej. Ścian a z lu k s feró w o d d zielała s alo n o d p rzes trzen i k u ch en n ej, w k tó rej k ró lo wały b iel i ch ro mo wan a s tal. Na ś ro d k u p y s zn iła s ię k u ch en n a wy s p a, a o b o k n iej s tó ł n a k ilk a o s ó b , z n ieo h eb lo wan eg o d rewn a w g o łęb im k o lo rze. Alek s p o k azał jej s y p ialn ię. Łó żk o wielk o ś ci p o ło wy d o mu Ewy w Wężó wce b y ło imp o n u jące. Nad n im zaś wis iał n eo n z wars zaws k ą Sy ren k ą. – Tak i tam lo k aln y p atrio ty zm – zaś miał s ię, wid ząc jej zd ziwio n ą min ę – a p o za ty m d aje ład n e, n as tro jo we ś wiatło . J ed n ak Ewie tru d n o b y ło s o b ie wy o b razić, że mo g łab y s ię tu p o czu ć jak u s ieb ie. M imo że lu k s u s o we i z p ewn o ś cią k o mfo rto we, mies zk an ie wy d ało jej s ię b ezo s o b o we i p o zb awio n e ciep ła. Nie zmien iało teg o n awet mn ó s two wielk ich p o d u ch p o ro zrzu can y ch , g d zie p o p ad n ie. Du żo d ro g ich rzeczy , zero d u s zy . – Ku p iłem to mies zk an ie p o ro zwo d zie. M y ś lałem ju ż wted y o Wężó wce, więc u rząd załem je b ard ziej jak o s y p ialn ię n iż p rawd ziwy d o m. – I zn o wu mo g ło s ię wy d awać, że Alek s an d er czy ta w jej my ś lach . – Pewn ie jes teś g ło d n a? – zreflek to wał s ię n ag le. – Wies z co , ch y b a tro ch ę tak … – Ewa n ag le p o czu ła s s an ie w żo łąd k u . Ho t d o g n a s tacji b en zy n o wej w Os tro łęce n ie b y ł o b iad em, p o k tó ry m mo żn a b y ło p o d zięk o wać za k o lację. – No to s u p er, p rzy g o tu ję n a s zy b k o co ś , co p o s tawi cię n a n o g i. A ty weź k ąp iel, p o czu jes z s ię lep iej. – Tak jes t, s zefie. – Uś miech n ęła s ię. – Zmy k aj, łazien k a jes t p o p rawej. – Po k azał jej d ro g ę. Wes zła ws k azan y mi d rzwiami, zamk n ęła je i ro zejrzała s ię. Tu taj też wid o czn y b y ł ro zmach fin an s o wy właś ciciela i n ieco s zalo n y k o n cep t arch itek ta: ws zy s tk o b y ło czarn e, a jed y n y mi p lamami k o lo ru b y ły ch ro mo wan e elemen ty wy k o ń czen io we.
„No , n ie jes t to mó j s ty l” – p o my ś lała Ewa. Wch o d ząc d o czarn ej wan n y , miała wrażen ie, jak b y s ię k ład ła n a k atafalk u . Wy s zła więc z n iej s zy b k o i s tan ęła w czarn ej, a jak że, k ab in ie p ry s zn ico wej. Pu ś ciła wo d ę mo cn y m s tru mien iem i s tała p o d n im, czek ając, aż zmy je z n iej zn u żen ie p o d ró żą. Kied y wy s zła z łazien k i o win ięta czarn y m ręczn ik iem, n a wy s p ie p o ś ro d k u k u ch n i p aro wały d wa talerze p ełn e mak aro n u . Czarn eg o . – Pas ta al n ero d i s ep p ia z k rewetk ami – p o in fo rmo wał Alek s an d er i wręczy ł Ewie wid elec i ły żk ę. – Smaczn eg o . – J ak to ś wietn ie p ach n ie. – Ewa p o ch y liła s ię n ad talerzem i wciąg n ęła aro mat ś wieżeg o czo s n k u . – Niezły jes teś , n ap rawd ę zg ło d n iałam – s twierd ziła i zaczęła ze s mak iem p ałas zo wać mak aro n . – Słu ch aj, mu s zę n a ch wilę s k o czy ć d o firmy . Ry s zard s ię d o mn ie d o b ija o d ran a i n ie d a n am s p o k o ju , jeś li s ię tam n ie zjawię. M am n ad zieję, że s ię n ie p o g n iewas z? – zap y tał zn ad zmy wark i, d o k tó rej ład o wał n aczy n ia p o zo s tałe p o g o to wan iu mak aro n u . – No co ś ty – o d p o wied ziała Ewa z u s tami p ełn y mi k rewetek . – W o g ó le s ię mn ą n ie p rzejmu j! J a mam s to s n o tatek d o o g arn ięcia p rzed s p o tk an iem z M y s zk o ws k im. – M y s zk o ws k im? – Alek s n alał jej win a d o k ielis zk a. – Ty m p ro fes o rem o d J aro s za. Po k iwał g ło wą. – A właś n ie, miałem z to b ą p o g ad ać o ty ch two ich k s iążk ach . – Wid ząc jej zd ziwio n ą min ę, d o d ał s zy b k o : – M am n o wy p o my s ł n a to ws zy s tk o , o p o wiem ci ju tro . Na razie p a, p o s taram s ię wró cić, zan im zaś n ies z. – Po cało wał ją w czu b ek g ło wy i wło ży ł mary n ark ę wis zącą n a o p arciu k u ch en n eg o k rzes ła. – Gd y b y ś czeg o k o lwiek p o trzeb o wała, d zwo ń ty m p o d n u mer d ziewięć. – Ws k azał g ło wą co ś n a k s ztałt d o mo fo n u . – M ich ał jes t d o two jej d y s p o zy cji d wad zieś cia cztery g o d zin y n a d o b ę. – Dzięk i, my ś lę, że d am s o b ie rad ę. – Po k ręciła g ło wą. – Przecież tu ws zy s tk o jes t. – To lecę! – rzu cił n a o d ch o d n y m Alek s i zn ik n ął we wn ętrzu b ezs zeles tn ej win d y .
*
Kied y Ewa s ię o b u d ziła, d o ch o d ziła trzecia w n o cy . Leżała w u b ran iu n a k an ap ie w s alo n ie, o b ło żo n a s wo imi s zp arg ałami. Na ziemi s tała o p ró żn io n a b u telk a p o win ie. Ewa p o czu ła, że jes t k o mp letn ie p ijan a, a jed n o cześ n ie miała wrażen ie, że jeś li zaraz n ie wy p ije ch o ć ły czk a wo d y , u s ch n ie jak n iep o d lewan a p ap ro tk a n a p arap ecie. No g a za n o g ą p o wlo k ła s ię d o k u ch n i i n alała zimn ej min eraln ej d o s zk lan k i. Alek s an d ra wciąż n ie b y ło . Zerk n ęła n a wy ś wietlacz telefo n u – n ieo d eb ran a wiad o mo ś ć: „Ko ch an ie, p rzed łu ża s ię tu taj, zo b aczy my s ię ran o ”. Ch wiejn y m k ro k iem p o s zła d o łazien k i. Op łu k ała twarz, u my ła zęb y i ch wilę p o tem p ad ła jak k ło d a, n ad al w u b ran iu , n a g ig an ty czn e łó żk o w s y p ialn i. Ob u d ziło ja łas k o tan ie w n o s . – Hej, k s iężn iczk o n a ziarn k u g ro ch u – u s ły s zała g ło s Alek s a i o two rzy ła o czy . – Do ch o d zi p o łu d n ie. – J ezu , żartu jes z? – Po d n io s ła s ię g wałto wn ie, aż jej s ię zak ręciło w g ło wie. – Sp ałam ty le g o d zin ? – Najwy raźn iej. – Śmiał s ię. – I w d o d atk u ch rap ałaś ! – Nieeeeee… – Ewa s ch o wała twarz w p o d u s zk ę. – Ch rap ałaś , jak n ie wiem co , mó j ty p ijak u . – Ale ws ty d . – Ewa wy jrzała zza p o d u s zk i z n iewy raźn ą min ą. – Przes tań p leś ć b zd u ry , zo s tawiłem cię s amą jak p alec, co lep s zeg o mo g łaś tu taj ro b ić. Ale za to d ziś cię ju ż n ie o p u s zczę. M am d la n as s p ecjaln y p lan . Ty lk o mu s is z wy ch y n ąć z ty ch p ieles zy – p o wied ział, a Ewa p rzetu rlała s ię z g ło ś n y m jęk iem n a b rzeg łó żk a. – J ezu , ja ch rap ię, co za p o rażk a – wy s zep tała d o s ieb ie, k ieru jąc k ro k i d o czarn ej jak s mo ła łazien k i.
*
Kied y zatrzy mali s ię n a p ark in g u p rzy Ho telu Eu ro p ejs k im, Ewa s p o jrzała n a Alek s an d ra. – No n ie, ch y b a żartu jes z. – Po k ręciła g ło wą ze zg ry źliwy m u ś mies zk iem. – A to n ib y d laczeg o ? – zd ziwił s ię. Przy cis k iem włączy ł alarm w s amo ch o d zie. – M y ś lis z, że ja n ie o g ląd ałam Magdy M. i in n y ch s eriali? Id ziemy ty m s amy m s zlak iem co ws zy s cy b o h atero wie filmó w o p ięk n y ch , mło d y ch i b o g aty ch .
– Ko ch an a, jeś li ch ces z, to ju tro p o jed ziemy n a Żerań p o d elek tro wn ię. – Zaś miał s ię g ło ś n o . – Ale d ziś zap ras zam n a p rzech ad zk ę ś lad ami p ięk n y ch , mło d y ch i b o g aty ch . – Zn aczy s ię two imi ś lad ami? – Ewa p ars k n ęła ś miech em. – No b a! – rzu cił, ch wy tając ją za ręk ę, i ru s zy ł s zy b k im k ro k iem w s tro n ę res tau racji u k ry tej w jed n ej ze s tary ch k amien ic n a Krak o ws k im Przed mieś ciu . M iejs ce wy g ląd ało o s załamiająco ! Wn ętrze k amien icy b y ło p rawie całk o wicie wy d rążo n e. Wielk a p rzes trzeń , wy s o k a n a wiele metró w, zd awała s ię n ie mieć k o ń ca. Przez s zk lan y mleczn y d ach p rzen ik ało łag o d n e ś wiatło , k tó re mięk k o o tu lało wn ętrze. Kied y ty lk o wes zli, z g łęb i s ali wy n u rzy ł s ię n iewy s o k i mężczy zn a w k u ch ars k iej czap ce i p o d ch o d ząc s zy b k o d o Alek s an d ra, u ś cis n ął mu d ło ń . – Bonjour madame et monsieur! Witam, witam s eh d eczn ie w mo jej h es tau h acji! Cies zę s ię, że mo g ę p ań s twa g o ś cić! – mó wił z wy raźn y m fran cu s k im ak cen tem. – M ały czy d u ży g łó d ? – zwró cił s ię Alek s an d er d o Ewy . – Oj, d u ży – o d p o wied ziała zg o d n ie z p rawd ą. Ows ian k a z mio d em, k tó rą zjad ła p o p rzeb u d zen iu , ju ż d awn o b y ła ws p o mn ien iem. Sk aco wan y o rg an izm d o mag ał s ię p o ży wien ia. – W tak im razie n ie b ęd ziemy s ię b awić w ś n iad an k a. To d o b re d la mięczak ó w. M aes tro , p ro s imy co ś k o n k retn eg o ! – Dziś p o lecam k o n ieczn ie, k o n ieczn ie to p in amb u h ! Do s k o n ale s ię s p h awd za dans la cuisine moléculaire! M u s icie p ań s two s p h ó b o wać! Zajęli s to lik ws k azan y p rzez n iezmiern ie eleg an ck ieg o k eln era. – Pro s zę n ajmo cn iej. – Wręczy ł im k arty . By ły wy k o n an e z p ap ieru czerp an eg o z wto p io n y mi p łatk ami k wiató w. Ewa zau waży ła też, że w jej k arcie fig u ru ją jed y n ie p o zy cje w men u , ale b ez cen . – Alek s an d er – s zep n ęła – czemu o n i n ie p o d ają, ile to tu taj ws zy s tk o k o s ztu je? – J u ż ty s ię ty m n ie k ło p o cz – o d p o wied ział z u ś miech em, a Ewa zro zu miała, że cen y o ws zem, zn ajd u ją s ię, ale w k arcie, k tó rą trzy ma Alek s an d er. – Damy n ie p o win n y zajmo wać s wo ich ś liczn y ch g łó w tak imi d ro b iazg ami. Ewa p rzewró ciła o czami. – J es teś p o my lo n y , wies z o ty m? – Do u s łu g . – Zas alu to wał. – A teraz, k o ch an a, p ro s zę, wy b ieraj. Ewa zag łęb iła s ię w lek tu rę k arty . – Hmm… M g ła z ch rzan u p o d an a n a k awio ro wy m mu s ie? Py ł h erb acian y ? Czy
ty m s ię mo żn a n ajeś ć? Czy to jes t w o g ó le jad aln e? Po ch wili eleg an ck i i n ien ag an n y w k ażd y m calu s o mmelier p o d s zed ł d o Alek s an d ra, p y tając, czy s ą g o to wi wy b rać win o . Alek s an d er s p o jrzał n a Ewę – k iwn ęła g ło wą z p rzy zwo len iem. O tak , k ac, k tó ry p u ls o wał jej w czas zce, d o mag ał s ię u czciweg o k lin a. Alek s an d er ze s wo b o d ą zamó wił b u telk ę M o u to n Ro th s ch ild ro czn ik 1 9 9 5 . Wy b ó r zo s tał n aty ch mias t s k o mp lemen to wan y p rzez s o mmeliera, k tó ry zas u g ero wał jes zcze ap eritif. Zjawił s ię ch wilę p ó źn iej z d wo ma k ielis zk ami Kir Ro y al, mó wiąc: – M o ët et Ch an d o n , tak jak p an lu b i. Ewa s p o jrzała n a Alek s an d ra, k tó ry p u ś cił tę u wag ę k o mp letn ie mimo u s zu . Gd y s o mmelier o d d alił s ię, zap y tała: – Ro zu miem, że jes teś tu częs ty m g o ś ciem? –
Wy s tarczająco
–
p o wied ział
zn ad
k arty ,
n ie
p o d n o s ząc
wzro k u .
–
Wy s tarczająco , b y zas u g ero wać ci, że p o win n aś zamó wić g ras icę z to p in amb u rem, a n a p rzy s tawk ę b ezwzg lęd n ie ro s ę s o s n o wą. – Słu ch aj, ja n ie mam p o jęcia, co o zn acza p o ło wa p o zy cji w ty m men u , więc ś wietn ie, zamó w za mn ie. – Ewa z u lg ą o d ło ży ła k artę. – M o lek u ły , jak d o b rze wies z, b y n ajmn iej n ie s ą mi o b ce, ale n ieco p rzerażają mn ie w k o n tek ś cie jed zen ia. Rzecz jas n a, jeś li to p in amb u r jes t czy mś jad aln y m. – Zaś miała s ię. To p in amb u r o k azał s ię n ie ty lk o jad aln y , ale w wers ji p rzy rząd zo n ej p rzez mis trza k u ch n i mo lek u larn ej p o p ro s tu p rzep y s zn y . Po d o b n ie jak ws zy s tk o in n e, co zn alazło s ię n a ich talerzach . Zas trzeżen ia mo żn a b y ło mieć jed y n ie d o ilo ś ci s erwo wan y ch p ro d u k tó w (b y ły , trzy mając s ię lab o rato ry jn eg o n azewn ictwa, mik ro s k o p ijn e), jed n ak , jak zażarto wała Ewa, k u ch n ia mo lek u larn a zo b o wiązu je. Kied y wy ch o d zili z res tau racji, Ewa wciąż czu ła n a warg ach zu p ełn ie o s załamiający s mak emu ls ji z p o zio mek p o d an ej w maleń k ich czek o lad o wy ch k o k ilk ach o b ło żo n y ch mu s em z tru fli i o rzech ó w b razy lijs k ich . Tak wy s zu k an y ch rzeczy n ie jad ła n ig d y w ży ciu . Nas tęp n y m p u n k tem wy cieczk i miał b y ć lu k s u s o wy d o m h an d lo wy , jed y n y tak i w Po ls ce. Po d ws p ó ln y m d ach em n ajb ard ziej zn an e mark i k o jarzące s ię z wielk im ś wiatem, Fran cją i – jak n ajb ard ziej – eleg an cją. Ewa n ag le zatrzy mała Alek s an d ra. – Wies z co ? Nie ch cę. – J ak to ? – s p y tał Alek s . – Nie ch cę łazić p o d ro g ich s k lep ach . Po k aż mi co ś in n eg o ! Przecież tu
d o ras tałeś . Ch cę zo b aczy ć two je miejs ca. Te p rawd ziwe. Uś miech n ął s ię. – M ó wis z i mas z. I wted y zaczęła s ię właś ciwa częś ć wy cieczk i. Zab rał ją n a Żo lib o rz, d o tej jeg o częś ci, w k tó rej zo b aczy ła es tety k ę, p ro s to tę i u p o rząd k o wan ie, tak o d leg łe o d jej wy o b rażeń o Wars zawie jak o mieś cie b ałag an u i ch ao s u . Og ląd ała mo d ern is ty czn e wille s ch o wan e za k o tarami o g ro d ó w o b ro s ły ch mo n u men taln y mi d rzewami, k tó re b y ły ś wiad k ami lo s ó w k ilk u p o k o leń , b y wało , że zmien iający ch s ię d o mo wn ik ó w. Ok o lica p rzy wo d ziła n a my ś l o b raz d o s tatn ieg o , s p o k o jn eg o mies zczań s k ieg o ży cia. Alek s an d er p rzy s tan ął p rzy k u tej b ramie, za k tó rą s tał b iały jed n o p iętro wy d o m z zao k rąg lo n ą weran d ą. – To d o m mo ich ro d zicó w. Ewa wied ziała, że o b o je ju ż n ie ży ją. – A k to tu teraz mies zk a? – s p y tała. Alek s an d er wzru s zy ł ty lk o ramio n ami. – Sp rzed aliś my to w k tó ry mś mo men cie. Nik o mu z n as n ie p as o wało tu mies zk ać, d o m s tał p u s ty i n is zczał. Bracio m zależało n a g o tó wce… No i n ie ma. – Szk o d a. – Teraz też żału ję. Ale có ż, d o p iero z wiek iem d o cen ia s ię p ewn e rzeczy . Ewa zag ląd ała p rzez metalo we p ręty b ramy . W o g ro d zie n ie b y ło wid ać ś lad ó w mies zk ań có w willi. Przy wejś ciu zau waży ła ch ro mo wan ą tab liczk ę z n azwą k an celarii p rawn ej. – Szk o d a… – p o wtó rzy ła. Po tem p o s zli jes zcze p o d jeg o s zk o łę, co wy wo łało s erię an eg d o t i ws p o mn ień o n u merach , jak ie wy wijali z ó wczes n ą p aczk ą k u mp li. – J u ż to s o b ie wy o b rażam. – Ewa ś miała s ię, s ły s ząc h is to rię o zak o ń czen iu s tu d n ió wk i n a d ach u s zaco wn eg o liceu m z trad y cjami, z d u żą ilo ś cią win a i p ap iero s ó w. Nag le zza ro g u wy ło n iło s ię d wó ch mężczy zn , p o d o b n y ch d o s ieb ie jak k ro p le wo d y : o b aj b y li ły s i jak k o lan o , z tatu ażami n a wy g o lo n y ch czas zk ach , o b aj k ręp i, ch o wający p o d s p o rto wy mi u b ran iami g ó rę mięś n i. Ob aj w d res ach . Szli p ro s to n a n ich . W d o d atk u o b aj u ś miech ali s ię zn acząco , jeś li ó w g ry mas , jak i p rzy b rały ich twarze, mo żn a b y ło n azwać u ś miech em. Ewa o d ru ch o wo s zarp n ęła Alek s a za ręk ę. Ten jed n ak p o ws trzy mał ją i k u jej
wielk iemu zas k o czen iu ru s zy ł w s tro n ę zak ap io ró w. – Sieman o , Alek s , s zacu n , b rach u – rzu cił s to jący z p rawej. – Res p ek t n a d zieln i – d o d ał d ru g i. Alek s p rzy b ił z n imi p iątk ę i p o wied ział: – Sp o k o , ch ło p ak i, mam n ad zieję, że wam s ię k rzy wd a n ie d zieje, co ? – Szefie, d o b rze jes t. M y s ię wy d y mać n ik o mu łatwo n ie d amy . Po ty ch s ło wach o b aj zarżeli g ło ś n o . – Lecimy , p ań s twa n ie zatrzy mu jemy – p o wied ział ten z p rawej, p o czy m o b aj ru s zy li d alej, zo s tawiając Alek s a i zd u mio n ą Ewę n a ch o d n ik u . – Kto to b y ł, Alek s an d er? Alek s zaś miał s ię. – No , k o ch an a, właś n ie wzięłaś u d ział w h is to ry czn y m s p o tk an iu p o latach . To b y li mo i k o led zy z p o d s tawó wk i, b racia J ak u b czy k o wie. – O Bo że! – Ewa p o k ręciła g ło wą i zaś miała s ię. – M y ś lałam, że o n i id ą n as zab ić. A za co o n i s ą ci tacy wd zięczn i? – A, ro b o tę im załatwiłem. Dają rad ę, to p ewn ie mają z teg o d o b ry p ien iąd z. Ewa s p o jrzała za o d d alający mi s ię p o s taciami w d res ach . – A ja my ś lałam, że to ze mn ą n ajg o rs ze ty p y ch o d ziły d o k las y . Alek s ty lk o s ię u ś miech n ął. Ch ciał jej p o k azać jes zcze jed n o miejs ce, ale p o d ro d ze zatrzy mali s ię p rzy b u d ce z h amb u rg erami. Ewie aż ś lin k a p o ciek ła. Po mo lek u larn y ch p rzek ąs k ach b u rczało jej ju ż w b rzu ch u . Nie mu s iała n ic mó wić. Alek s an d er wziął ją za ręk ę i s tan ęli w k o lejce d o lad y . Dwó ch mło d y ch ch ło p ak ó w, b liźn iaczo d o s ieb ie p o d o b n y ch – b y ć mo że z p o wo d u jed n ak o wy ch , g ru b y ch i zd an iem Ewy o d co n ajmn iej d wu d zies tu lat ju ż n iemo d n y ch o p rawek o k u laró w – s erwo wało b u ły z k o tletami i p rzeró żn y mi d o d atk ami. Ewa ro zejrzała s ię zaciek awio n a. M imo n ie n ajwy żs zej temp eratu ry , wcale n iezach ęcającej d o p rzeb y wan ia n a ś wieży m p o wietrzu , miejs ce b y ło o b leg an e. M o żn a tu b y ło zo b aczy ć cały p rzek ró j s p o łeczn y mias ta. Garn itu ro wcy , d res iarze, h ip s terzy i wy s tro jo n e eleg an tk i jak jed en mąż walczy li z wielk imi, n iemies zczący mi s ię w u s tach b u rg erami, z k tó ry ch s o s y s p ły wały im p o b ro d ach i k ap ały d o ręk awó w. Ws zęd zie wid ać b y ło zap ark o wan e k o lo ro we h o len d ers k ie ro wery i mn ó s two k ręcący ch s ię wo k ó ł teg o ws zy s tk ieg o p s ó w. – Na M azu rach fas t fo o d y wy g ląd ają jak o ś in aczej – s k o men to wała Ewa. – J ak ie fas t fo o d y ! – żach n ął s ię Alek s . – Dziewczy n o , b u rg ery w n o wy m wy d an iu
to zd ro wa k u ch n ia. Same n atu raln e s k ład n ik i. Wo ło win ę mają zres ztą z M azu r, ze s p ecjaln ej certy fik o wan ej h o d o wli – wy jaś n ił. Kied y d o czek ała s ię wres zcie n a zamó wien ie, Ewa aż zan iemó wiła, tak ie to b y ło d o b re. Alek s an d er p atrzy ł zad o wo lo n y , jak p ałas zu je s wo jeg o ch illib u rg era, p ik an tn eg o , tak jak lu b iła. – Aż miło p o p atrzeć n a d ziewczy n ę z ap ety tem. – Co ś s u g eru jes z? – s p y tała z p ełn ą b u zią, wy cierając z twarzy s o s , k tó ry m n ie s p o s ó b b y ło s ię n ie u p aćk ać. Najed zen i, mimo ch ło d u p rzes zli jes zcze d o o s tatn ieg o p u n k tu wy cieczk i: s ek retn eg o miejs ca Alek s an d ra. Ok azała s ię n im malu tk a d zik a p laża n ad Wis łą. Żeb y d o n iej trafić, trzeb a b y ło s ię p rzed rzeć p rzez g ęs te ch as zcze. – Ależ tu zaro s ło . – Alek s an d er to ro wał jej d ro g ę. – Zres ztą n ic d ziwn eg o . Nawet n ie b ęd ę ci mó wił, ile lat temu tu p rzy ch o d ziłem. Po k ry ty wy s o k ą trawą teren o s łan iał mały s p łach etek min iatu ro wej p laży z zas k ak u jąco czy s ty m p ias k iem. Sied zieli o b jęci, p atrząc n a p rzep ły wającą wo d ę i p o ro ś n ięty d rzewami b rzeg p o d ru g iej s tro n ie Wis ły . – A właś n ie – Alek s k lep n ął s ię d ło n ią w czo ło – ciąg le zap o min am ci p o wied zieć. Do b rze, że mamy wres zcie ch wilę s p o k o ju . Wies z, mam k u p ca n a k s ięg o zb ió r. Ewę, zap atrzo n ą w wiś lan e fale, aż p rzes zed ł d res zcz. – Słu ch am? – M iała n ad zieję, że p o p ro s tu s ię p rzes ły s zała. – Wiem, wiem – wy k o n ał u s p o k ajający g es t d ło n ią – to d o s y ć n ies p o d ziewan e, p o win ien em b y ł to z to b ą wcześ n iej o b g ad ać, ale ty le s ię d ziało o s tatn io … – Po cało wał ją we wło s y . – Do s tałem d o b rą o fertę. À propos, k o ch an ie, czy ty k ied y ś b y łaś w Szk o cji? – À propos czeg o , p rzep ras zam? – wy d u s iła z s ieb ie zas zo k o wan a. – À propos k s ięg o zb io ru , a raczej jeg o s p rzed aży . Bo wies z, mo żliwe, że b ęd ę n ied łu g o p o trzeb o wał więk s zej g o tó wk i. M am p ewien p lan in wes ty cji p o d In v ern es s . Tam jes t p rzep ięk n ie, mu s is z jak n ajs zy b ciej zo b aczy ć to miejs ce. Czy s ta mag ia. Dzik a p rzy ro d a, zamek n ad s amy m g ó rs k im jezio rem. Zn is zczo n y , ale mam d o ś wiad czen ie w tak ich p rzeb u d o wach . Nie wy o b rażas z s o b ie n awet teg o wid o k u , k ied y we wrześ n iu ws zęd zie wo k ó ł zak witają wrzo s y . M azu ry s ą p ięk n e, ale tam… – o p o wiad ał z p o d n iecen iem w g ło s ie. Ewie wy d awało s ię, że ś n i. Zan iemó wiła n a d łu żs zą ch wilę.
– J ak ci s ię p o d o b a ten p o my s ł? – Alek s an d er p atrzy ł n a n ią wy czek u jąco z u ś miech em p o d n ieco n eg o n o wą zab awk ą d zieck a. – Nie mó wis z teg o p o ważn ie – wy s zep tała. Nag le n iep o wtarzaln y k limat całeg o d n ia g d zieś s ię u lo tn ił. – Alek s an d er, p o wied z, że żartu jes z. – Ze zd en erwo wan ia p lątał jej s ię języ k . – Dlaczeg o miałb y ś s p rzed ać k o lek cję? – Ewa. – Wziął jej d ło ń w ręce i s p o jrzał n a n ią p o ważn ie. – Nie, n ie żartu ję. M am k u p ca n a k s iążk i, to b ard zo s zan o wan y w ś ro d o wis k u k o lek cjo n er z Flo ren cji, związan y z jak imś rzy ms k im in s ty tu tem n au k o wy m. – Ch y b a n awet wiem z jak im – mru k n ęła Ewa. In s ty tu t Pato lo g ii Ks iążek b y ł miejs cem, d o k tó reg o p ielg rzy mo wali ws zy s cy s p ecjaliś ci z jej d zied zin y . Ewa też miała k ied y ś w p lan ach s ty p en d iu m w Rzy mie. – Tak ? – zd ziwił s ię Alek s . – No p o p atrz, jak i ś wiat jes t mały … W k ażd y m razie ten facet s am mn ie o d n alazł p rzez jed n eg o p ary s k ieg o mars zan d a i zło ży ł b ard zo k o rzy s tn ą p ro p o zy cję. – Alek s an d er, n ie mo żes z teg o zro b ić. – Ewa s ły s zała, że d rży jej g ło s . – Nap rawd ę, to b y łb y o g ro mn y b łąd . Og ro mn y . – Wiem, że wło ży łaś w to mn ó s two p racy – mó wił s p o k o jn y m to n em, p atrząc jej p rzy ty m g łęb o k o w o czy . – To zres ztą b ard zo p o d n io s ło warto ś ć mo jej k o lek cji, ale… ju ż czas n a zmian ę. – O czy m ty mó wis z, Alek s ? Nic z teg o n ie ro zu miem. – Ewu ś , k o ch an ie… – Głas k ał ją p o p o liczk u . – Tak to właś n ie d ziała. Ku p u jes z co ś warto ś cio weg o , a jeś li zd arzy s ię o k azja, s p rzed ajes z z zy s k iem. In wes ty cja. J ed n i b awią s ię n ieru ch o mo ś ciami, in n i d ro g imi win ami czy zło tem. J a p o s tawiłem n a rzad k ie k s iążk i. I n ie p o my liłem s ię. Tak że d zięk i to b ie. – Ale, ale… J a my ś lałam… – n ie b y ła w s tan ie zeb rać my ś li – że to jes t co ś więcej n iż in wes ty cja, że to d la cieb ie ważn e… – Ojej, k o ch an ie. – Alek s ws tał i p o ciąg n ął ją za s o b ą. – Nie miałem p o jęcia, że tak s ię zd en erwu jes z. M am p o my s ł: zo s tawmy n a razie ten temat. Nic n ie jes t jes zcze p rzes ąd zo n e, tak ? – Zro b ił g łu p ią min ę, żeb y ją ro zś mies zy ć. Z mały m s u k ces em. – No , o d razu lep iej s ię czu ję, k ied y wid zę tu taj mały u ś miech . Os tatn ią rzeczą, n a jak ą mam o ch o tę, jes t twó j zły h u mo r. Zmarzłem tro ch ę, ty p ewn ie też? – Przy tu lił ją z całej s iły i p o tarmo s ił jej wło s y , jak b y b y ła n ies fo rn y m d zieck iem. – Ch o d źmy ! Po ciąg n ął ją, wciąż całk o wicie o s zo ło mio n ą, z p o wro tem w s tro n ę au ta. – Ale p o wied z s ama, fajn ie b y ło b y u wić g n iazd k o wś ró d wrzo s o wis k ? – rzu cił jes zcze, zatrzas k u jąc d rzwi s amo ch o d u p o s wo jej s tro n ie i ch y b a n ie wid ząc jej
p rzerażo n eg o wzro k u .
*
– No d o b rze, ale w co ja s ię mam u b rać? – Ewa s tała w s amy ch majtk ach i b iu s to n o s zu w p ro g u s y p ialn i. Alek s , wciąż leżąc n a łó żk u , p atrzy ł n a n ią p o żąd liwie. – J ak d la mn ie mo g łab y ś n ie wk ład ać ju ż n ic. – Pro s zę cię, Alek s an d er, to wcale n ie jes t ś mies zn e – żach n ęła s ię. – Ch o d ź tu d o mn ie. – Wy ciąg n ął ręk ę w jej s tro n ę. Sp o jrzała n a jeg o zu p ełn ie n ag ie, u mięś n io n e ciało b ezws ty d n ie p rężące s ię w s aty n o wej p o ś cieli. Po czu ła miłe ciep ło i u s iad ła o b o k n ieg o . – A mo że ja p o p ro s tu n ie p ó jd ę? Nig d y n ie b y łam n a żad n ej p remierze filmo wej, ale my ś lę, że n ic s ię n ie s tan ie, jeś li i ty m razem mn ie to o min ie. – Nie ma mo wy . Po p ierws ze, Obieg otwarty n ak ręcił mó j k u mp el z liceu m, p o d ru g ie, d o ło ży łem d o teg o tro ch ę włas n eg o g ro s za, a p o trzecie, ju ż ws zy s tk im p o wied ziałem, że b ęd ę z n ajp ięk n iejs zą k o b ietą n a Ziemi. Nie mo g ę zawieś ć k u mp li. – Alek s , ś miejąc s ię, p o ciąg n ął ją n a s ieb ie. Ch wilę p o trwało , zan im s ię o d s ieb ie o d k leili. – Będ zies z k ró lo wą teg o b alu . Po my ś lałem o ws zy s tk im. Na ch wilę zn ik n ął w p rzed p o k o ju , a k ied y wró cił, Ewie zaś wieciły s ię o czy . Nió s ł d u żą to rb ę z lo g o zn an ej firmy o raz zg rab n ą p aczu s zk ę ze zło tą k o k ard ą. Śmiejąc s ię p o d n o s em i k ręcąc g ło wą z n ied o wierzan iem, Ewa zajrzała d o ś ro d k a. – Wooow! – s zep n ęła, zach wy co n a n iczy m mała d ziewczy n k a, wy ciąg ając z to rb y p rzep ięk n ą b lad o n ieb ies k ą s u k n ię z jed wab iu i p arę s reb rn y ch s an d ałk ó w n a o b cas ie, wy k o n an y ch z cien iu tk ich p as eczk ó w mięk k iej s k ó ry . Su k n ia b y ła p ro s ta, ale n iezwy k le wy rafin o wan a. – Włó ż ją, p ro s zę. – Alek s z p rzy jemn o ś cią o b s erwo wał zach wy t Ewy . Su k n ia miała zab u d o wan y p rzó d i całk iem o d k ry te p lecy , a d o teg o b y ła d elik atn a jak mg ła i wiro wała p rzy k ażd y m k ro k u . – J es teś p ięk n a – wy s zep tał Alek s o czaro wan y . – M am o ch o tę zed rzeć ją z cieb ie! – An i s ię waż – zażarto wała, p atrząc z n ied o wierzan iem n a włas n e o d b icie w lu s trze.
Os zo ło mio n a s wo im n o wy m wy g ląd em, o d p ak o wała p aczu s zk ę ze zło tą k o k ard ą. W eleg an ck im p u d ełk u lś n ił k ry s ztało wy flak o n p erfu m. „Do lce Vita” – p rzeczy tała n ap is n a b u teleczce. Ro zp y liła o d ro b in ę n a n ad g ars tek i o d razu zak o ch ała s ię w ty m zap ach u – jak b y k to ś zamk n ął w n im całą mo żliwą rad o ś ć ży cia. Ten zap ach b y ł jak k ąp iel w s zamp an ie! Sp o jrzała n a s ieb ie w d u ży m lu s trze w g ard ero b ie. Wy s o k a i s zczu p ła d ziewczy n a o ład n ej cerze i d elik atn y ch ry s ach twarzy o k o lo n ej k as ztan o wy mi wło s ami, k tó re zalo tn y mi falami o p ad ały jej n a n ag ie p lecy . Go łęb i b łęk it s u k n i p o d k reś lał b arwę jej o czu , a s to p y w s reb rn y ch s an d ałk ach wy g ląd ały n iezwy k le p o n ętn ie. – No to ch y b a mn ie p rzek o n ałeś . – Zaś miała s ię. – M o g ę p ó jś ć z to b ą.
*
Tak s ó wk a zatrzy mała s ię p rzed wejś ciem d o k in a, k tó re b y ło teraz o to czo n e tłu mem g ap ió w i fo to rep o rteró w p s try k ający ch fo tk i wch o d zący m g wiazd o m. Ewa ro zp o zn ała ak to rk ę Graży n ę Ło p iń s k ą, k tó rej p ięk n a twarz zn alazła s ię n a p lak acie rek lamu jący m film. Od twó rczy n i g łó wn ej ro li s tała n a czerwo n y m d y wan ie w b alo wej s u k n i i u ś miech ała s ię w s tro n ę wy mierzo n y ch w n ią o b iek ty wó w. – Błag am, zaczek ajmy , aż o n a p rzejd zie. – Ewa s zarp n ęła Alek s an d ra za ramię, p rzy trzy mu jąc g o w miejs cu . – Nie b ó j s ię, wy g ląd as z jak milio n d o laró w, to o n a p o win n a p o czek ać, aż ty p rzejd zies z – o d p o wied ział s tan o wczo i ru s zy ł w s tro n ę wejś cia, ciąg n ąc ją za s o b ą. – Alek s an d er! – zawo łała n a ich wid o k g wiazd a. – Nie u d awaj, że mn ie n ie zau waży łeś ! M u s imy mieć razem zd jęcie! – Ch wy ciła g o za ręk aw i p o ciąg n ęła w s wo ją s tro n ę. Alek s zerk n ął n a Ewę, k tó ra z p rzerażen iem w o czach o d s u n ęła s ię n aty ch mias t g d zieś n a b o k , i p rzy witał s ię z ak to rk ą. Stan ął o b o k n iej n a czerwo n y m d y wan ie, d ając s ię s fo to g rafo wać w czu ły m u ś cis k u z n ajwięk s zą g wiazd ą d zis iejs zeg o wieczo ru . Ewa b y ła tak s tremo wan a tą s y tu acją, że n ie p atrząc ju ż n a n ic, p o p ro s tu wes zła d o k in o weg o h o lu i o p arła s ię o k o lu mn ę, s tarając s ię n ieco o ch ło n ąć. Po ch wili o b o k n iej jak s p o d ziemi wy ró s ł Alek s an d er. – Przep ras zam cię, mu s iałem, to mo ja s tara d o b ra zn ajo ma – wy jaś n ił.
– Ok ej, to jes t mó j ch rzes t b o jo wy w wielk im ś wiecie – p o wied ziała, a o n p o g łas k ał ją p o twarzy , co s k wap liwie p o d ch wy cił jed en z fo to rep o rteró w. – Niech p an d a s p o k ó j. – Alek s an d er o d g o n ił g o ru ch em ręk i. – Pan i n ie ży czy s o b ie zd jęć. Fo to rep o rter jak b y n ie s ły s zał i n ad al wcis k ał s p u s t mig awk i. – Og łu ch ł p an ? – Gło s Alek s a zab rzmiał ag res y wn ie. – Nie ró b p an ty ch zd jęć! – Bo ? – Nie o d ejmu jąc ap aratu o d twarzy , fo to g raf zd awał s ię k o mp letn ie n ie p rzejmo wać s ło wami Alek s an d ra. – Bo p o żału jes z! – To s ię jes zcze o k aże – rzu cił fo to rep o rter i o d wracając s ię n a p ięcie, zn ik n ął w g ęs tn iejący m z min u ty n a min u tę tłu mie. – Piep rzen i p ap arazzi! – Alek s b y ł wś ciek ły . – Nie u s zan u ją n iczeg o . Ewa s tarała s ię zb ag atelizo wać s p rawę. – Tak ą mają p racę, ch y b a n ie ma s en s u s ię p rzejmo wać. J ed n ak p ewien n ies mak p o zo s tał. Ale że teg o wieczo ru miało b y ć miło , p rzy tu liła s ię d o Alek s a, p atrząc n a wielk ie entrée g wiazd y wieczo ru . „Na ży wo wy g ląd a d zies ięć lat s tarzej n iż n a zd jęciach w g azetach ” – p o my ś lała z n iejak ą s aty s fak cją, k ied y wch o d zili d o s ali k in o wej. Na s zczęś cie wk ró tce zg as ły ś wiatła i ro zp o częła s ię p ro jek cja.
*
Gd y p o n iemal trzech g o d zin ach film s ię s k o ń czy ł, wid zo wie d o ś ć n iemrawo o p u s zczali miejs ca. Alek s i Ewa też milczeli d łu żs zą ch wilę p o zap alen iu ś wiateł. – Alek s , wiem, że wy ło ży łeś n a to jak ieś p ien iąd ze, ale p rzy zn aj, że to jes t p o p ro s tu s tras zn y g n io t – p o wied ziała w k o ń cu Ewa, k tó ra p o s tan o wiła n ie b awić s ię w d y p lo mację. – A ju ż ta two ja d o b ra zn ajo ma to n ajwięk s ze d rewn o ak to rs k ie, jak ie w ży ciu wid ziałam. Ch y b a p o win n a p o p rzes tać n a b y ciu ju ro rk ą w telewizy jn y ch show… – Nie p rzes ad zaj. – Alek s an d er s tarał s ię ro b ić d o b rą min ę d o złej g ry . – Przecież b y ły całk iem fajn e mo men ty , n a p rzy k ład jak o n a s ię s p o ty k a z ty m p ro k u rato rem alb o fin ało wa s cen a p o ś cig u za b an d y tami. Przy zwo ite k in o s en s acy jn e. – Ko ch an ie, to , co właś n ie ro b is z, n azy wa s ię fach o wo red u k cją d y s o n an s u
p o zn awczeg o . Błag am cię! – Ewa n ie d awała tak łatwo za wy g ran ą. – Czy my ś my o g ląd ali ten s am film? Wy s zli z s ali k in o wej i wmies zali s ię w tłu m s ączący d armo we win o we foyer. Do Alek s an d ra p o d es zło k ilk a o s ó b . – Ewa Och n ik , mo ja p rzy jació łk a – p rzed s tawił ją. Pan o wie b io rący u d ział w p rezen tacji s p o jrzeli n a n ią z u zn an iem, k tó re Ewie jed n ak n ie d o k o ń ca s ch leb iło . By ło w ich wzro k u co ś p rzes ad n ie p rzy miln eg o . A mo że ty lk o tak s ię jej wy d awało ? M o że p o p ro s tu b y li k u ltu raln i? Ro zmawiali p rzez ch wilę o filmie, jak zd awało s ię Ewie, wy jątk o wo n ies zczerze. J ej g ło s k ry ty k i zo s tał wy s łu ch an y z p ewn ą p o b łażliwo ś cią. Szy b k o jed n ak ws p ó ln e tematy i b an k ieto wy small talk o d ło żo n o n a b o k i p an o wie zaczęli ro zmawiać o s p rawach b izn es o wy ch . Ewa p o s tała z n imi ch wilę, u s iłu jąc włączy ć s ię w ro zmo wę, ale wk ró tce, zn u d zo n a, p o s tan o wiła s ię o d d alić i u d ać d o to alety , żeb y s ię tro ch ę o d ś wieży ć. Ko lejk a d o wejś cia b y ła jed n ak d łu g a jak p o d Kas p ro wy m w p ełn i s ezo n u . – M as ak ra – p o wied ziała s ama d o s ieb ie. Całe to p rzy jęcie zaczy n ało ją ju ż tro ch ę iry to wać. Nag le jak s p o d ziemi wy ró s ł p rzed n ią Alek s . – Id ziemy ? – zap y tał, a o n a u cies zo n a wizją u cieczk i z teg o miejs ca d o d o mu , o ch o czo p o k iwała g ło wą. Alek s b ez s ło wa wziął ją za ręk ę i ru s zy ł, ale w s tro n ę p rzeciwn ą d o wy jś cia. – Ch y b a n ie tęd y – zap ro tes to wała. – Po czek aj. Wiem, co ro b ię – u ciął. Szli d łu g o wąs k im k o ry tarzem, aż w k o ń cu d o tarli d o win d . J ed n a z n ich z cich y m s zu mem zatrzy mała s ię p rzed n imi. – M iałem tu k ied y ś b iu ro , p o k ażę ci wid o k , k tó reg o n ig d y n ie zap o mn is z. Alek s n acis n ął p rzy cis k i win d a ru s zy ła s zy b k o d o g ó ry . Po ło ży ł ręk ę n a jej p o ś lad k ach , ś cis n ął je mo cn o i p o wied ział: – J ak ty to ro b is z, że tak n a mn ie d ziałas z… Ewa p o czu ła n ap ły wającą falę p o d n iecen ia. Ich ży cie s ek s u aln e b y ło tak in ten s y wn e, że to , co d o n ied awn a mo g ło b y b u d zić jej wah an ie – jak p ies zczo ty w win d zie – teraz n ie wp rawiało jej w n ajmn iejs ze zak ło p o tan ie. Przy warł d o n iej cały m ciałem. Po czu ła p rzez cien k i materiał s u k n i tward n iejący k s ztałt n a s wo im u d zie. Od wzajemn iła p o cału n ek i ch wy ciła g o mo cn o za wło s y .
Din g ! Win d a zatrzy mała s ię n a d ziewiętn as ty m p iętrze. Alek s o d erwał s ię o d n iej n a ch wilę i ch wy cił w p as ie. – Ch o d ź, k s iężn iczk o , p o o g ląd amy s o b ie s to licę z n ajlep s zej p ers p ek ty wy . Przes zli k ilk a metró w. Za s zk lan y mi d rzwiami, k tó re Alek s o two rzy ł k artą mag n ety czn ą („Pamiątk a z d awn y ch czas ó w” – wy jaś n ił), zn ajd o wało s ię b iu ro , n ic n ad zwy czajn eg o – b iu rk a i k an ap y d la g o ś ci. Po g rążo n e w p ó łmro k u n ie ro b iło wielk ieg o wrażen ia. J ed n ak wid o k , jak i ro zciąg ał s ię z o k ien zajmu jący ch – p o d o b n ie jak w mies zk an iu Alek s a – całe ś cian y , zap ierał d ech w p iers i. – Ran y … – s zep n ęła Ewa. – To n ie jes t miejs ce d la lu d zi z lęk iem p rzes trzen i. Wars zawa w d o le mien iła s ię ty s iącem ś wiateł. Z d alek a Ewa mo g ła d o s trzec zary s y p o s taci s ied zący ch p rzy b iu rk ach w d rap aczach ch mu r n ap rzeciwk o , p o u licach mk n ęły s amo ch o d y p rzy p o min ające d ziecięce zab awk i. Od g ło s y mias ta d o cierały ro zrzed zo n e, jak b y p rzez g ru b ą wars twę waty . – To p rzy p o min a tro ch ę To k io z filmu , k tó ry o g ląd aliś my – p o wied ziała d o Alek s a, o p ierając czo ło o ch ło d n ą s zy b ę. Alek s milczał i też p atrzy ł p rzed s ieb ie. Nag le Ewa zn ó w p o czu ła jeg o d ło n ie b łąd zące p o jej ciele. Zaś miała s ię i d ała mu cału s a w p o liczek . – Ty ś win tu s zk u ! – Zab awimy s ię tu tro ch ę? Ob jął ją mo cn o w p as ie, u n ió s ł i p o s ad ził n a b iu ro wy m fo telu . Ob jęła g o n o g ami, ro zp in ając mu jed n o cześ n ie ro zp o rek , o n jed n ak n ag le s ch y lił s ię, k u cn ął i zan u rzy ł g ło wę międ zy jej u d a. Ewa o d rzu ciła g ło wę d o ty łu i jęk n ęła z ro zk o s zy . Kied y fala o rg azmu ro zlała s ię p o jej ciele, k rzy k n ęła g ło ś n o . J ej g ło s o d b ił s ię ech em w p u s ty m b iu rze. Alek s ws tał i p rzen ió s ł ją n a jed n o z b iu rek , u p rzed n io s zy b k im ru ch em zrzu cając z n ieg o ws zy s tk o , co s ię tam zn ajd o wało . Sp o jrzał n a n ią d zik im wzro k iem i p o wied ział: „Po czek aj tu n a mn ie”, p o czy m zn ik n ął z jej p o la wid zen ia. Nag le ciemn e d o tąd b iu ro ro zjarzy ło s ię b ły s k iem lamp s u fito wy ch . Przerażo n a Ewa s zy b k o zes k o czy ła z b iu rk a, p o s p ies zn ie p o p rawiając g ard ero b ę. – Po czek aj, mała. – Alek s b y ł ju ż p rzy n iej. – Do k ąd u ciek as z, d o p iero zaczy n amy ! – Alek s , ale k to ś tu ws zed ł… – s zep n ęła, ro zg ląd ając s ię w p o p ło ch u . – Nik t n ie ws zed ł, to ja zap aliłem ś wiatło . – Ch wy cił ją jed n ą ręk ą w p as ie, a d ru g ą zaczął g wałto wn ie g n ieś ć jej p iers i.
– Ale p o co ? Nap ięcie s ek s u aln e o p u ś ciło ją ju ż ch wilę temu . Po czu ła s ię n ies wo jo i p ró b o wała o d s u n ąć s ię o d Alek s a. Nie p o zwo lił jej n a ru ch , trzy mając mo cn o w p as ie. – Ch cę, żeb y n as wid zieli. Ewa s p o jrzała w p rawo , n a s ied zący ch p rzy b iu rk ach p raco wn ik ó w w b u d y n k u n ap rzeciwk o . Po czu ła n aras tającą p an ik ę. – Alek s , p ro s zę cię, n ie ch cę! Us iło wała u wo ln ić s ię z u ś cis k u , o n jed n ak n ie d awał za wy g ran ą, p ch ając ręk ę międ zy jej n o g i. Od wró cił ją ty łem d o s ieb ie i p rzy cis n ął g wałto wn y m ru ch em d o ś cian y . Szy b k o o p u ś cił s p o d n ie. Ewa p ró b o wała s ię b ro n ić, ale o n jak b y w o g ó le teg o n ie zau ważał, p o d n ieco n y d o g ran ic mo żliwo ś ci. Ws zed ł w n ią o s tro i zu p ełn ie n ie zważając n a jej s p rzeciw, s zy b k o d o s zed ł z g ło ś n y m ry k iem. Po ws zy s tk im o s u n ął s ię n a ziemię tu ż o b o k jej s tó p i cału jąc je, wy d y s zał: – J es teś ws p an iała, Ewa… Nie o d p o wied ziała. Czu ła, jak n aras ta w n iej wś ciek ło ś ć. To n ie b y ło an i p rzy jemn e, an i p o trzeb n e. M iała d o s y ć i b y ła zła n a Alek s a. – Sorry, Alek s , mu s zę iś ć d o łazien k i. – Od ep ch n ęła g o , zg arn ęła z b iu rk a to reb k ę i ru s zy ła w s tro n ę zn ajd u jącej s ię o b o k win d y to alety . Och lap ała twarz wo d ą i d o p ro wad ziła s ię d o p o rząd k u . Nap rawd ę wś ciek ła zau waży ła, że ma ro zd arty b iu s to n o s z. Przez d łu żs zą ch wilę p atrzy ła n a s wo ją twarz w lu s trze. Wło s y w n ieład zie o p ad ały jej n a czo ło i p o liczk i. „A mo że to ja p rzes ad zam? – p o my ś lała n ag le. – Sek s to n ie s ą zab awy d la p en s jo n arek , a Alek s n ajwy raźn iej p o trzeb u je n o wy ch wrażeń … M o że fak ty czn ie p o win n am b y ć b ard ziej o twarta n a ek s p ery men ty … ” Wy jęła z to reb k i s zmin k ę i p o malo wała u s ta. Po p rawiła wło s y , wy tarła o s y p an y tu s z s p o d d o ln ej lin ii rzęs . „Przecież s ię k o ch amy … ” Alek s czek ał n a n ią p rzy d rzwiach to alety . – Ko ch an ie, ch y b a s ię n ie g n iewas z, to b y ły tak ie żarty , d o ro ś li lu d zie p rzecież czas ami… – Ch o d źmy s tąd – p rzerwała mu i ru s zy ła w k ieru n k u win d y . – Po p ro s tu ch o d źmy .
Na d o le b an k iet trwał w n ajlep s ze. Nik t n ie zau waży ł ich n ag łeg o zn ik n ięcia; n a tak ich s p ęd ach lu d zie p o jawiają s ię i zn ik ają b ez o s trzeżen ia, to też ich d łu żs za n ieo b ecn o ś ć p rzes zła b ez n ajmn iejs zeg o ech a. Alek s a zaraz p rzy win d zie p o ch wy cił jak iś zaży wn y g ru b as w s mo k in g u , Ewa zaś wy k o rzy s tała tę ch wilę, b y s ię czeg o ś n ap ić. Po d es zła więc d o b aru i p o p ro s iła o d rin k a. – Zamó wić co ś d la p an i? – M ło d y mężczy zn a s to jący p rzed n ią o d wró cił s ię n ag le. – Nie, d zięk u ję, p o czek am, p ro s zę s o b ie n ie ro b ić k ło p o tu – o d mó wiła, n ie p atrząc n a n ieg o , ch o ć miała wrażen ie, że s k ąd ś zn a ten g ło s . – Żad en k ło p o t – p o wied ział, a Ewa zro zu miała, że o to s to i twarzą w twarz z Ty mo n em Gó rk ą! Teg o ty lk o b rak o wało ! Od wró ciła s ię n aty ch mias t n a p ięcie i s zy b k o ru s zy ła w s tro n ę d ams k iej to alety . – Niech p an i p o czek a! – Gó rk a n aty ch mias t p o b ieg ł za n ią. – Pro s zę mn ie zo s tawić! – k rzy k n ęła Ewa, a k ilk a o s ó b o d wró ciło s ię w jej s tro n ę. – Niech s ię p an w k o ń cu o d e mn ie o d czep i! – ś cis zy ła g ło s . Pech ch ciał, że k o lejk a d o to alety n ie d rg n ęła an i o cen ty metr. Plan Ewy , że s ię tam s ch o wa p rzed zn ien awid zo n y m d zien n ik arzem, s p alił więc n a p an ewce. – Ch o lera! – rzu ciła, wid ząc o g o n ek k o b iet w b alo wy ch s u k n iach p o d p ierający ch ś cian ę w d ro d ze d o łazien k i. Gó rk a b y ł ju ż o b o k n iej. – Niech mn ie p an i p o s łu ch a p rzez ch wilę. – Nie, to p an n iech mn ie p o s łu ch a. – Stan ęła p rzed n im i s p o jrzała mu wy zy wająco w twarz. – Wezwę o ch ro n ę, żeb y p an a o d e mn ie zab rali. Pan mn ie p rześ lad u je i n ag ab u je! – Ch cę ty lk o p o ro zmawiać, wierzę, że p an i ró wn ież. – Ale ja n ie mam n ajmn iejs zej o ch o ty z p an em ro zmawiać! Niech p an zo s tawi mn ie i Alek s an d ra w s p o k o ju . Alb o g o rzk o p an p o żału je. Gó rk a p ry ch n ął p o g ard liwie. – Nap rawd ę tak łatwo p an ią k u p ić? – Ch wileczk ę, ch y b a s ię p rzes ły s załam. Co p an p o wied ział? – Ewa p o czu ła s ię, jak b y ją s p o liczk o wał. – Ile p an i z teg o b ęd zie miała? – Czy p an s ię d o b rze czu je?
W g ło wie Ewy k łęb iły s ię my ś li. Nie miała p o jęcia, d o czeg o ten p rzek lęty d zien n ik arz zmierza. – Ile p ro cen t wy n o s i p an i d ziałk a? I, s wo ją d ro g ą, jes tem ciek awy , jak p an i to wy liczy ła. – Do jas n ej ch o lery , n ie mam p o jęcia, co p an mi tu imp u tu je, ale zaręczam, że to s ię d la p an a źle s k o ń czy ! – Po wiem p an i tak : g d y b y ch o d ziło o mo je miejs ce u ro d zen ia, n ie s p rzed ałb y m s k ó ry tak tan io . Ob lała ją fala g o rąca. – Zaczy n am n ap rawd ę tracić cierp liwo ś ć. Wzy wam o ch ro n ę, b o n ie wid zę p o wo d u , d la k tó reg o miałab y m zn o s ić p an a in s y n u acje! – To ja p an i p o d am ten p o wó d . – Gó rk a s p o jrzał n a n ią wro g o . – Nazy wa s ię o n s p alarn ia o d p ad ó w w Wężó wce. M y ś li p an i, że to , że k to ś wam k ry je ty łek , o zn acza, że ja s ię wam d o teg o ty łk a n ie d o b io rę? To jes t p an i w b łęd zie. J u ż wk ró tce s ię p an i p rzek o n a – rzu cił i o d s zed ł w s wo ją s tro n ę. Ewa mu s iała o p rzeć s ię o ś cian ę. Z tacy p rzech o d ząceg o k eln era wzięła d wa k ielis zk i b iałeg o win a n araz i wy p iła je d u s zk iem. To b y ł ch y b a zły s en . Czek ała, że s ię zaraz o b u d zi. Himalaje ab s u rd u . J ak ieś k o s miczn e n iep o ro zu mien ie. Ten p rzek lęty p is mak n ap rawd ę p lan u je jak ąś ak cję. Ale d laczeg o ? Sp alarn ia? Co to za b zd u ra? W o d d ali zo b aczy ła id ąceg o w jej s tro n ę Alek s a. – Ewa! – zawo łał, k ied y ją zo b aczy ł. – Szu k am cię ch y b a z d zies ięć min u t! Dźwięk jeg o g ło s u wy rwał ją z o d rętwien ia, w k tó re wp ad ła p o tej ab s u rd aln ej ro zmo wie. – Alek s , ch o d źmy ju ż s tąd , k ręci mi s ię w g ło wie – p o wied ziała b łag aln ie. Alek s p o cało wał ją w czo ło i ru s zy li d o wy jś cia. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 18
Nie n ajp ięk n iejs za b y ła jes ień teg o ro k u . Ewa s tała zaled wie k ilk a min u t n a p rzy s tan k u Tan ieg o Bu s a, czek ając n a p rzy jazd au to k aru z M rąg o wa, a zimn y wiatr zd ąży ł ją p rzes zy ć d o g łęb i, tak że p rzemarzła d o s zp ik u k o ś ci. Zwięd łe liś cie p rzetaczały s ię p o ch o d n ik u , a n ieb o miało k o lo r b u rej s zmaty . W o d d ali n a p ark in g u o b o k s u p ers amu jak iś facet k rzy czał n a d ru g ieg o , k tó ry zajech ał mu d ro g ę, a k o rek n a p o b lis k iej u licy Pu ławs k iej p rzy b ierał mo n s tru aln e ro zmiary . Ewa n aciąg n ęła g łęb iej czap k ę n a czo ło i zn ó w s p o jrzała n a ek ran k o mó rk i, s p rawd zając, k tó ra g o d zin a. M an ia p o win n a za ch wilę p rzy jech ać. Ta ś wiad o mo ś ć o s ład zała Ewie ten p o n u ry d zień . Ko lejn y s zary i s amo tn y d zień w s to licy . Od k ąd tu p rzy jech ali – p o za d wo ma wy jątk ami: wy cieczk ą jeg o s zlak ami o raz wy jś ciem n a p remierę – wid y wała Alek s a właś ciwie ty lk o p ó źn y mi wieczo rami lu b wcale. Od p o n ad d zies ięciu d n i zn ik ał wcześ n ie ran o i wracał n o cą. Kied y zn iecierp liwio n a zaczęła w k o ń cu d o p y ty wać, co s ię d zieje w jeg o firmie, o d p o wied ział zd awk o wo , że p rzech o d zą p rzez p ro ces res tru k tu ry zacji związan y z p o tężn y m k ry zy s em n a ry n k u n ieru ch o mo ś ci, k tó ry jes t ważn y m elemen tem całeg o jeg o k o n s o rcju m. „Ah a, jas n e, n ie d la mn ie tak a g ład k a g ad k a” – ch ciała mu wted y p o wied zieć, ale d aro wała s o b ie u s zczy p liwe u wag i, b o wid ziała, że jes t n ap rawd ę wy k o ń czo n y i mo cn o s p ięty . Wciąż czek ała n a s p o k o jn ą ch wilę, w k tó rej u d a jej s ię p o ro zmawiać z n im wres zcie n ieco d łu żej, ale k o lejn e d n i mijały , a d o b ry mo men t n ie n ad ch o d ził. Ty mczas em cień Ty mo n a Gó rk i cały czas p rzemy k ał w tle. Nie b y ła w s tan ie zap o mn ieć ich o k ro p n ej ro zmo wy p o d czas b an k ietu p o p remierze filmo wej. Po za ws zy s tk im zaś zaczęło ją męczy ć n iemiłe p o czu cie, że co ś n ied o b reg o wk rad ło s ię o s tatn io w ich p ięk n ą b ajk ę. M o że b y ła p o p ro s tu ro zżalo n a ty m, że właś ciwie zo s tała s ama. Ows zem, miała s wo je zajęcia, s p o tk an ia n a u n iwers y tecie o k azały s ię b ard zo ciek awe d la o b u s tro n . Alek s n a s zczęś cie n ie wró cił więcej d o całk o wicie o b łąk an eg o p o my s łu p o zb y cia s ię k o lek cji i wy jazd u d o Szk o cji, o k tó ry m p o wied ział jej n ad Wis łą. M iała n ad zieję, że ju ż n ig d y n ie wró ci i że jej
reak cja o d wio d ła g o o d n ieg o s k u teczn ie. Ewa p raco wała więc jak b y n ig d y n ic, k ład ąc wcześ n iejs zą ro zmo wę n a ten temat n a k arb jeg o o g ó ln eg o ro zed rg an ia w o s tatn im czas ie. W o g ó le b y ło jak o ś in aczej. Dziewczy n a n ie mo g ła o d g o n ić n atrętn y ch my ś li o ty m, że wie o Alek s an d rze mn iej, n iż s ąd ziła. Kied y p o p o łu d n iami wracała z u czeln i d o wielk ieg o , p u s teg o ap artamen tu z czarn ą łazien k ą i czarn ą wan n ą, to n ap rawd ę, wp atru jąc s ię w wid o k za wielk imi o k n ami, s ama jak p alec, czu ła s ię d o k ład n ie jak b o h aterk a g ran a p rzez Scarlett J o h an s s o n w filmie Między słowami. I s tras zn ie, p o two rn ie wręcz zaczęła tęs k n ić za ro d zin ą. By ło to d la n iej s amej zas k ak u jące, b o n ig d y wcześ n iej tak s ię n ie czu ła, ch o ciaż p rzecież o d d awn a b y ła p rzy zwy czajo n a d o s amo d zieln eg o ży cia. M o że d lateg o , że n ig d y d o tąd n ie b y li tak d alek o o d s ieb ie. A mo że p o p ro s tu n ie wy trzy my wała ju ż s tan u zimn ej wo jn y , jak i p an o wał międ zy n imi o d czas u d ramaty czn ej w s k u tk ach k łó tn i z o jcem. Zd awk o we ro zmo wy p rzez telefo n n a temat s tan u zd ro wia Bartu s ia ju ż jej n ie wy s tarczały . Pewn eg o wieczo ru więc, s ied ząc s amo tn ie p rzed o g ro mn y m telewizo rem i s ącząc k o lejn y k ielis zek jak ieg o ś d ro g ieg o win a, s ięg n ęła p o k o mó rk ę i b ez ch wili wah an ia wy b rała n u mer M an i. „Halo ? M an ia?” Od s ło wa d o s ło wa – i tak o to w p iątk o we p o p o łu d n ie s tała n a p rzy s tan k u , czek ając z u tęs k n ien iem n a s wo ją n ajmło d s zą s io s trę, k tó ra właś n ie zmierzała d o n iej n a „s zalo n y week en d w s to licy ”. Ewa cies zy ła s ię n a tę wizy tę jak d zieck o n a p ierws zą g wiazd k ę w Wig ilię. W k o ń cu au to k ar p rzed arł s ię p rzez p iątk o we k o rk i i z jeg o wn ętrza wy s y p ał s ię tłu m ziry to wan y ch p as ażeró w. Ewa zo b aczy ła wś ró d n ich jas n ą g ło wę M ary s i. Dziewczy n k a wy g ląd ała n a n ieco zd ezo rien to wan ą. Wres zcie d o s trzeg ła s io s trę i ru s zy ła w jej s tro n ę. „Bo że, w co o n a s ię u b rała! – p rzemk n ęło Ewie p rzez g ło wę. – Przecież zamarzn ie mi tu … ” Ku s a k u rteczk a s ięg ająca n ieco p o wy żej p ęp k a o d k ry wała n iemal cały b rzu ch o s ło n ięty ty lk o cien k ą p ajęczy n ą b lu zk i. Sp o d n ie ru rk i o p ięte d o g ran ic mo żliwo ś ci zmien iały całk iem zg rab n e n o g i M an i w d wa wielk an o cn e b alero n y . M ak ijaż p rzy p o min ał ch arak tery zację ś p iewaczek o p ero wy ch , a wło s ó w, jak zwy k le s zty wn y ch o d lak ieru , n ie b y ł w s tan ie p o ru s zy ć n awet n ajb ard ziej p rzen ik liwy wars zaws k i wiatr. – Siema, s is ta – wy mamro tały zak lejo n e g u mą i ró żo we o d s zmin k i u s ta M ary s i. Ewa u cało wała s io s trę, w zamian za co d o s tała b u ziak a p o zo s tawiająceg o n a jej
p o liczk u wś ciek le ró żo wy ś lad . – M an ia, czy to b ie n ie jes t zimn o ? – Ewa s p o jrzała n a s io s trę z p rzerażen iem. – Tu jes t ch o lern a jes ień i p ewn ie zaraz s p ad n ie ś n ieg ! – U n as to p rawie u p ały b y ły , jak wy jeżd żałam. Bez ś ciemy – p o wied ziała M an ia b ez mru g n ięcia o k iem. – Ah a, jas n e. – Ewa p o k ręciła g ło wą, p o czy m d o d ała: – Do b ra, co ś ci k u p imy . M an i aż zab ły s zczały o czy . – W Ark ad ii? – I w Zło ty ch Taras ach . – Zajeb ias zczo ! J aram s ię. – M las n ęła i zro b iła wielk ieg o b alo n a. – M an ia! – s k arciła ją Ewa, n ie u zy s k u jąc jed n ak żad n ej wy raźn iejs zej reak cji ze s tro n y s io s try . – Ch o d ź d o au ta, zan im d o s tan ies z zap alen ia p ęch erza, n erek i p łu c – d o d ała zrezy g n o wan a. – Weź, s is ta, wy lu zu j. – M an ia k lep n ęła ją w p lecy , ale d y s k retn ie o b ciąg n ęła n ied ającą s ię n aciąg n ąć k u rtk ę. – Fak ty czn ie, zimn o jak ch o lera w tej Wars zawce…
*
Sh o p p in g – to , co d o ras tające d ziewczy n k i lu b ią n ajb ard ziej. M ary s ia p o p ierws zy m s zo k u , w jak i wp ad ła n a wid o k mies zk an ia Alek s an d ra, p o wo li zaczy n ała s ię o s wajać z n o wą s y tu acją ży cio wą s io s try . Rzu ciła s p arciałą to rb ę p o d ró żn ą n a p o d ło g ę z eg zo ty czn eg o d rewn a w p o k o ju g o ś cin n y m i p o wied ziała d o Ewy : „Ad o p tu jecie mn ie? Będ ę s ię d o b rze u czy ć i mo g ę wam g o to wać, co ty lk o ch cecie”. Kied y
zap ark o wały
s amo ch ó d
w
p o d ziemn y m
g arażu
Zło ty ch
Taras ó w
i ru ch o my mi s ch o d ami wjech ały n a p arter, M an ia ro zejrzała s ię z u zn an iem. – Ej, s p o k o , mo g łab y m tu p raco wać. Ewa wes tch n ęła. M iała n ad zieję, że amb icje jej s io s try s ięg n ą k ied y ś jed n ak tro ch ę d alej n iż p rag n ien ie b y cia s p rzed awczy n ią w g alerii h an d lo wej. Ch o ciaż n iech k ażd y ro b i to , co g o u s zczęś liwia. Z ty ch filo zo ficzn y ch ro zmy ś lań wy rwał Ewę rad o s n y p is k s io s try , k tó ra zo b aczy ła n a wy s tawie w jed n y m ze s k lep ó w „wy marzo n ą czap k ę”. – Ej, to jes t to taln y s wag ! – p is zczała M an ia, mierząc o k ro p n ą wielg ach n ą czap k ę z d as zk iem.
– Co to jes t? – Ewa p o czu ła s ię n ag le s taro . – Swag , s is ter, lan s ik p o p ro s tu . Będ ę rząd zić n a wio s ce, jak w ty m wy s k o czę. Bieg ały p o s k lep ach n iemal d o zamk n ięcia g alerii. W p rzerwach międ zy p rzy mierzan iem u b rań (zd an iem Ewy o k ro p n y ch ) ws k ak iwały d o k o lejn y ch k n ajp ek i k awiarn i – a to n a d u że latte z s y ro p em k armelo wy m, a to n a h amb u rg era, a to n a mu ffin y , a to n a p rawd ziwe s u s h i, k tó re M an ia wy mo g ła n a s io s trze („Nig d y teg o n ie jad łam!”) i k tó re jej n ie s mak o wało („Fu u u j, ale to jes t s u ro we… ”). Gd y wró ciły d o ap artamen tu , k o n s jerż M ich ał n ieco o s łu p iał n a wid o k liczb y to reb , jak ie zas tał w b ag ażn ik u . Po d zielili s ię p ak u n k ami p o ró wn o – k ażd e z n ich tro jg a d źwig ało n aręcze s iat i to reb ek , d zięk i czemu u d ało s ię zab rać ws zy s tk o za jed n y m razem. Ale jech ali d wiema win d ami, b o d o jed n ej n ie d ali rad y s ię wcis n ąć. Ewa p o d zięk o wała M ich ało wi, d ała mu n ap iwek , p rzed k tó ry m s ię wzb ran iał, a p o tem p o wied ziała d o M ary s i: – Ro b ię mak aro n , ch ces z? M an ia, jes zcze ch wilę temu wcin ająca cias tk a z s iecio wej k awiarn i, zas tan o wiła s ię ch wilę i zd ecy d o wała: „No , w s u mie s p o k o , d o b ra s zama wch o d zi s ama”, p o czy m p o b ieg ła d o łazien k i p rzeb ierać s ię w n o we, ws trząs ające zes tawy . Prezen to wała je k o lejn o Ewie, n ieco o s zo ło mio n ej ty m, jak b ard zo jej włas n a g ard ero b a n ie jes t s wag . A p o tem p ałas zo wały mak aro n i k u p io n e w M ark s an d Sp en cer cias tk a i czek o lad k i. Ewa p o zwo liła n awet M an i n a wy p icie małeg o p iwa p s zen iczn eg o , k tó re k u p iły w s k lep ie ze zd ro wą ży wn o ś cią. To b y ł n ap rawd ę miły wieczó r. Og ląd ały Cztery wesela i pogrzeb, a p o tem Dziennik Bridget Jones. M an ia n ie mo g ła p o jąć zach wy tó w Ewy n ad Hu g h Gran tem („Daj s p o k ó j, p rzecież to zwy k ły lamer!”), ale b ard zo b awiły ją p rzy g o d y w g ig an ty czn y ch o b cis k ający ch majtach . – Ten ró żo wy s weterek to n awet fajn y ma – p rzy zn ała k u ro zp aczy Ewy .
g ru b as k i
Nawet n ie zau waży ły , jak min ęła d wu d zies ta d ru g a. M an ia b y ła tak wy k o ń czo n a p ełn y m atrak cji d n iem, że zrezy g n o wała n awet z k ąp ieli w „tej to taln ie p o jech an ej wan n ie” i p ad ła jak d łu g a w p ełn y m mak ijażu n a p rzy g o to wan e p rzez Ewę łó żk o . Ran o jed y n y m ś lad em o b ecn o ś ci Alek s a b y ły o k ru ch y n a czarn y m b lacie. Ewa wes tch n ęła, zb ierając je ś cierk ą. „Czy my k ied y ś s ię jes zcze w o g ó le s p o tk amy ?” Czu ła co raz więk s zy żal. Do b rze, że M an ia p rzy jech ała. Samej b y ło b y jej ju ż b ard zo s mu tn o i źle. Na ten d zień Ewa zap lan o wała d la s io s try in n eg o ty p u atrak cje. Tro ch ę k u ltu ry
d la o d mian y , żeb y p ro p o rcje b y ły zach o wan e. Kied y p o ś n iad an iu wy s zły n a mias to , o wio n ął je zimn y wiatr. Ewa zd ecy d o wała, że p o jad ą n a Po wiś le, d o d zieln icy , k tó rą p o lu b iła ch y b a n ajb ard ziej. Od b iły w jed n ą z b o czn y ch u liczek w p o s zu k iwan iu k n ajp k i, w k tó rej mo g ły b y n ap ić s ię k awy . Żad n a z n ich n ie miała jes zcze ap ety tu n a o b iad . Nie u s zły d alek o , k ied y trafiły n a k awiaren k ę, k tó ra zwró ciła u wag ę Ewy d u żą ilo ś cią k s iążek p o u s tawian y ch w o k n ach . Wes zły . By ła to k awiarn ia i k s ięg arn ia w jed n y m. Kilk a o s ó b s ied ziało p rzy s to lik ach , b ez żad n eg o in n eg o to warzy s twa p ró cz k s iążk i, p o ch ło n ięty ch lek tu rą. Ewa wid ziała, że M ary s ia b y ła o czaro wan a. M iło ś ć d o k s iążek b y ła cech ą wro d zo n ą w ich ro d zin ie. A tak n ap rawd ę o czy wiś cie zas łu g ą mamy , k tó ra p rzy całej h aró wce, jak ą miała n a g ło wie – d o m, d zieci, mn ó s two k ło p o tó w – zn alazła o d s k o czn ię i k ażd ą wo ln ą ch wilę wy k o rzy s ty wała n a to , b y p rzen o s ić s ię w in n e ś wiaty . Uwielb iała to . I co b y ło d o ś ć n iezwy k łe jak n a o s o b ę ży jącą w tak im miejs cu i ty ch czas ach , n ie ro b iła teg o za p o ś red n ictwem g łu p awy ch s eriali, k tó ry mi czas zab ijała cała wieś . Lu d zie z Wężó wk i i o k o lic p as jo n o wali s ię o g ląd an iem rzeczy wis to ś ci, k tó ra zo s tała wy k reo wan a rzek o mo n a p o d o b ień s two ich wiejs k ieg o , s wo js k ieg o i p rzaś n eg o ży cia. Od włas n eg o wo leli ży cie b o h ateró w mający ch u d awać ich s amy ch . W ty m s wo im, p rawd ziwy m, n ie wid zieli n ic ciek aweg o an i s p ecjaln ie atrak cy jn eg o . Za to k ied y o g ląd ali ak to ró w o d g ry wający ch g alerię wiejs k ich ty p ó w, p ęk ali ze ś miech u . Ale n ie mama. On a o d p o d k o lo ro wan y ch o b razk ó w ś wiata, k tó ry n ie is tn ieje n ig d zie p o za p u d ełk iem telewizo ra, wo lała n ap ęd zan e wy o b raźn ią h is to rie n ap is an e p rzez lu d zi, k tó rzy wło ży li wy s iłek , żeb y u b rać je w s ło wa. Nie b ard zo mo g ła s o b ie p o zwo lić n a k u p o wan ie k s iążek , ale b y ła n ajg o rliws zą czy teln iczk ą b ib lio tek i w Wap lewie, jed y n ej, d o k tó rej mo g ła d o trzeć p ies zo , b ez k o n ieczn o ś ci p o d ró ży au to b u s em. Zało ży ła też razem z n au czy cielk ami có rek n iefo rmaln y k lu b czy teln ik a – k ażd a n o wa k s iążk a, k tó rą u d ało im s ię zd o b y ć, b y ła p u s zczan a w o b ieg i o b czy ty wan a p rzez k o lejn e k lu b o wiczk i, czas em aż d o zd arcia eg zemp larza. Nie miały s p ecjaln y ch p referen cji, p o ch łan iały ws zy s tk o , co wp ad ło im w ręce: s k an d y n aws k ie k ry min ały , o p o wieś ci o ży ciu k o b iet s u k ces u w wielk im mieś cie, ciąg n ące s ię w n ies k o ń czo n o ś ć s ag i ro d zin n e, k o s tiu mo we p o wieś ci w s tary m s ty lu , ro man s id ła w lep s zy m i g o rs zy m g atu n k u , ws p o mn ien ia ciek awy ch lu d zi czy relacje z d alek ich p o d ró ży – n ic n ie b y ło d y s k ry min o wan e. Po za mamą w ty m łań cu s zk u n ie b rał u d ziału żad en ro d zic ich s zk o ln y ch k o leg ó w – n ie zn alazło s ię więcej ch ętn y ch . Ale n a s zczęś cie to n ie zrażało s k ro mn ej g ars tk i miło ś n iczek czy tan ia. Każd e z d zieci – n ajp ierw Ewa, p o tem Han k a i wres zcie M ary s ia i Bartek – o d n ajmło d s zy ch lat b y ło
p rzez mamę zarażan e czy teln iczą p as ją. Najp ierw czy tała im o n a, wtajemn iczając w n ies amo wite o p o wieś ci, ro zg ry wające s ię w k ażd y m mo żliwy m alb o i n iemo żliwy m, b o is tn iejący m ty lk o w ś wiecie fan tazji, miejs cu . Po tem, d o ras tając, s io s try n ie mo g ły s ię ju ż o b y ć b ez teg o zd ro weg o n ało g u i p o k o lei zas ilały s zereg i g in ąceg o g atu n k u lu d zi czy tający ch . I ch o ć wy g ląd M ary s i mó g ł b y ć w ty m wzg lęd zie my lący , ró wn ież o n a b y ła p rawd ziwy m mo lem k s iążk o wy m. Teraz rzu ciła s ię n a p ó łk i z k s iążk ami jak wy g ło d n iały czło wiek p rzy p ro wad zo n y d o s p iżarn i p ełn ej s mak o ły k ó w. Nie mo g ła s ię s k u p ić wś ró d ty lu p o k u s . Wy b ierała k tó ry ś z ty tu łó w, ab y za ch wilę p o rzu cić g o d la n o weg o , jak i właś n ie wp ad ł jej w o k o . Ewa zamó wiła d la n ich p o k awie. Us iad ła p rzy s to lik u i czek ała n a s io s trę, n ie p o p ęd zając jej. M an ia p o d es zła ze s to s ik iem k s iążek . Po d ejrzała wcześ n iej, że in n i g o ś cie k awiarn i tak ro b ią – więk s zo ś ć o s ó b miała n a s to lik ach p o k ilk a eg zemp larzy . – Co wy b rałaś ? – zag aiła Ewa i zaczęła p rzeg ląd ać p rzy n ies io n e p rzez s io s trę ty tu ły . M ary s ia u p iła k awy z k u b k a p rzy p o min ająceg o b ard ziej mis eczk ę. Wo d ziła wzro k iem p o k awiarn i z k iep s k o u k ry wan ą fas cy n acją. – Ch ciałab y ś co ś z teg o wziąć? – s p y tała Ewa, ws k azu jąc n a k s iążk i wy b ran e p rzez s io s trę. – Nie mam k as y . – Po wied z, co ch ces z. J a k u p ię. M an ia s p o jrzała n a s io s trę z wd zięczn o ś cią. – Ku rczę, ty le ju ż n a mn ie wy d ałaś ... – Daj s p o k ó j. M am p ien iąd ze. Nie mo g ę ci p o d aro wać k s iążk i? M an ia n ach y liła s ię d o Ewy i u cało wała ją w czo ło z g ło ś n y m cmo k n ięciem. – J es teś meg a! Tak , to mimo ws zy s tk o b y ł b ard zo p rzy jemn y d zień …
*
Wieczo rem Alek s trad y cy jn ie wy s łał es emes a, że wró ci za g o d zin ę, ale Ewa n ie czu ła s ię n a s iłach , b y n a n ieg o czek ać. M iała n ad zieję, że ran o zas tan ie g o w d o mu , w k o ń cu wo ln y d zień w week en d k ażd emu s ię czas em n ależy .
J ed n ak k ied y o two rzy ła o czy , n a p o s łan iu o b o k n iej zamias t Alek s a leżał mały b u k iecik k o n walii („O tej p o rze ro k u ? Sk ąd o n je wziął?” – p o my ś lała w p ierws zej ch wili p rak ty czn a jak zwy k le Ewa). Do k wiatk ó w p rzy czep io n a b y ła maleń k a k arteczk a ze s ło wami: „Przep ras zam, p o p rawię s ię, A”. Zb liży ła k wiaty d o n o s a. Pięk n ie p ach n iały . „J ak w maju w Wężó wce” – p o my ś lała. Do ch o d ziła d zies iąta. W s u mie tru d n o s ię d ziwić, że Alek s an d ra ju ż n ie b y ło . Ewa zwlo k ła s ię z łó żk a. M an ia mu s iała ju ż ws tać, b o w mies zk an iu ro zleg ały s ię o d g ło s y mu zy czn ej rąb an k i s p o d zn ak u M TV, czu ć b y ło też zap ach s mażen in y . Ewa wes zła d o k u ch n i i zo b aczy ła s io s trę p o ch y lo n ą n ad p lo tk ars k im mag azy n em. M an ia żu ła k an ap k ę z mas łem o rzech o wy m, p rzed n ią n a talerzu leżały jes zcze d wie – o b ie z n u tellą, a n a p ateln i s k wierczała jajeczn ica n a b o czk u . – J ezu s M aria, M an ia, jak ty s ię fataln ie o d ży wias z! – Ewa p o k ręciła g ło wą. – Kied y ty o s tatn io jad łaś jak ieś warzy wa? – Wczo raj jad łam fry tk i – wy mlas k ały s k lejo n e mas łem o rzech o wy m u s ta – o n e s ą z warzy w. – M h m – s k wito wała Ewa. – No , fak ty czn ie. Zab rała s ię d o p arzen ia k awy w k o s miczn y m ek s p res ie Alek s a. Ob łas k awien ie teg o s p rzętu zajęło jej p rawie d wa d n i, ale d zięk i temu z p rawd ziwą lu b o ś cią co ran o raczy ła s ię n ajlep s zą k awą, jak ą k ied y k o lwiek w ży ciu p iła. – Zró b mi też. – M an ia k iwn ęła n a n ią. – J ak aś s ię tak a s łab a czu ję, ciś n ien ie n a ry j leci ch y b a – d o d ała, wp y ch ając d o u s t o s tatn ią k an ap k ę z k remem czek o lad o wy m. Kied y Ewa p o s tawiła p rzed n ią filiżan k ę p ełn ą p aru jąceg o n ap o ju , M an ia w d wa ły k i ro zp rawiła s ię z jej zawarto ś cią, p o czy m b ek n ęła raźn o i p o wied ziała: – Id ę o b my ć s we b o s k ie k s ztałty . Ewa, n ie mo g ąc p o ws trzy mać ś miech u , p o d n io s ła ty lk o o czy d o n ieb a. – No co ? – M an ia wzru s zy ła ramio n ami. – Ko ch an eg o ciałk a n ig d y za wiele. Ch wy ciła s ię za fałd k ę n a b rzu ch u , p o czy m o d wró ciła n a p ięcie i p o s zła w s tro n ę łazien k i, s k ąd ch wilę p ó źn iej zaczęły d o ch o d zić d źwięk i p io s en ek Ewelin y Lis o ws k iej w b ard zo s fałs zo wan y ch wers jach . Ewa wzięła d o ręk i p ilo ta i z u lg ą wy łączy ła telewizo r. Za jej czas ó w M TV b y ło s tacją n ad ającą mu zy k ę. Wiele s ię o d jej czas ó w zmien iło … M an ia n ie wied zieć k ied y zro b iła k o s zmarn y b ałag an w u ło żo n ej z p iety zmem k o lek cji Alek s an d ra. Ro zwalo n e o k ład k i p ły t, p o wy ciąg an e z p u d ełek filmy . Alek s
n ie b y ł p ed an tem, ale p ewn e rzeczy lu b ił mieć p o u k ład an e. Ewa k rzy k n ęła w s tro n ę łazien k i: – M ań k a, d o ch o lery , n o ile ty mas z lat! Od p o wied ział jej ty lk o p is k liwy ś p iew i s zemran ie wo d y lejącej s ię z p ry s zn ica. – J ezu ! – Ewa u k lęk ła p rzy s tercie p ły t n a p o d ło d ze i zaczęła je zb ierać. Nie miała p o jęcia, jak i s y s tem rząd ził k o lek cją Alek s a, ale n a p ewn o wło żen ie p ły t d o p u d ełek n ie zas zk o d zi. Zas tan o wi s ię p ó źn iej n ad k lu czem. Kied y ws zy s tk ie zn alazły s ię w o p ak o wan iach , Ewa p o d es zła b liżej reg ału . Zaczęła s ię u ważn ie p rzy g ląd ać temu , co miała p rzed s o b ą. Alfab ety czn ie? Nie. Ko lo rami? Nie… Gatu n k i? Hm… Ch y b a g atu n k i… Ale w jak iej k o lejn o ś ci? Gap iła s ię n a p ó łk i, s zu k ając n atch n ien ia. Zza p ły t n a n ajwy żs zej p ó łce co ś wy s tawało . Dzięk i temu , że M an ia wy g rzeb ała ich s p o ro , u k azał s ię ty ln y rząd . Nie my ś ląc wiele, zu p ełn ie o d ru ch o wo Ewa s ięg n ęła w tamto miejs ce. Zd u mio n a wy jęła zza d wó ch rzęd ó w p ły t wąs k ie d rewn ian e p u d ełk o p o cy g arach . Owio n ął ją mo cn y zap ach ty to n iu . Un io s ła wieczk o , lecz zamias t s p o d ziewan ej k o lek cji k u b ań s k ich cy g ar jej o czo m u k azała s ię p ły ta DVD. Bez żad n eg o o p ak o wan ia, b ez n ap is u . „Ciek awe” – p o my ś lała Ewa i o d razu s k arciła s ię w my ś lach za n aty ch mias to wą ch ęć zo b aczen ia, co też mo że s ię zn ajd o wać n a p ły cie, k tó rą Alek s n ajwy raźn iej ch ciał u k ry ć. Us iad ła n a p o d ło d ze p rzed o d twarzaczem. Żeb y ju ż p o ch wili b ard zo żało wać tej d ecy zji. Kilk a min u t p ó źn iej czu ła, jak p ali ją całe ciało , a d ech w p iers i n iemal zamiera. Kied y Ewa wcis n ęła „p lay ”, n a ek ran ie u k azała s ię s cen a wy g ląd ająca n a amato rs k ie p o rn o . Ok o ło d zies ięciu eleg an ck ich mężczy zn o taczało mło d ą k o b ietę, n ag ą i s k ręp o wan ą. Każd y z n ich , p o k o lei, p o d ch o d ził d o n iej i b ru taln ie g wałcił. Na n ag ran iu n ie b y ło g ło s u , ale n ie b y ł o n p o trzeb n y , b y zro zu mieć wy raz cierp ien ia n a twarzy d ziewczy n y i to , że jej wrzas k mu s iał ro zs ad zać ś cian y . Niek tó rzy z mężczy zn mieli zamas k o wan e twarze, in n i wy s tęp o wali z o twartą p rzy łb icą. Kamera u ch wy ciła ró wn ież d ru g i rząd – mężczy źn i u b ran i w g arn itu ry p atrzy li n a ty ch ak ty wn y ch . Wy g ląd ało , jak b y czek ali n a s wo ją k o lejk ę. Ewa b ez tru d u ro zp o zn ała wś ró d n ich Alek s a. By ł mło d s zy , ale to b y ł n a p ewn o o n . Zd ejmo wał właś n ie mary n ark ę, p rzes u wając s ię d o p rzo d u p o międ zy in n y mi. – J ezu , co ty o g ląd as z!? – u s ły s zała za s o b ą g ło s mło d s zej s io s try . Ewa aż p o d s k o czy ła. Świad o mo ś ć, że jej s io s tra zo b aczy ła to co o n a, p rzy wró ciła jej p rzy to mn o ś ć.
– M an ia, jak d łu g o tu s to is z!? – Wy s tarczająco . M an ia zro b iła s ię czerwo n a jak b u rak , a n a czo ło ws tąp iły jej k ro p elk i p o tu . – M ań k a! – p rzerażo n a Ewa p o d n io s ła g ło s . – Czy ty jes teś n o rmaln a? J ak mo żes z tak s ię czaić! – Sorry, ty s ię mn ie p y tas z, czy ja jes tem n o rmaln a!? No to ci p o wiem, że ja jes tem, ale ten twó j fag as n a p ewn o n ie! – zap erzy ła s ię M ary s ia. Ewa p rzez d łu żs zą ch wilę n ie mo g ła wy d o b y ć z s ieb ie g ło s u . W mies zk an iu p an o wała p ełn a n ap ięcia, n iezn o ś n a cis za. – Nie mo żes z o ty m n ik o mu p o wied zieć, M ary s iu – o d ezwała s ię w k o ń cu Ewa, k tó ra g o rączk o wo s zu k ała w g ło wie jak iejś s trateg ii wy b rn ięcia z teg o k o s zmaru . – To s ą s p rawy Alek s a. Nie p o win n y ś my w o g ó le teg o o g ląd ać. M ary s ia zro b iła d ziwn ą min ę. – Ej, sorry, ale ch y b a n ie k u mam, s is ta, co ty d o mn ie teraz mó wis z. Ewa miała wrażen ie, że b ó l zaraz ro zs ad zi jej czas zk ę. Co za k o s zmar! M ó j Bo że, co to za k o s zmar! I jes zcze d o teg o M an ia. M iała wrażen ie, że s erce jej p ęk ło i że zn alazła s ię w p iek le. Nie miała jed n ak n a razie lep s zeg o p o my s łu n iż b rn ięcie d alej w p rzy jętą p rzed ch wilą s trateg ię p o d ty tu łem „n ic s ię n ie s tało ”. – Ob ie mu s imy o ty m zap o mn ieć. To n ie jes t n as za s p rawa. To s ą jak ieś s tare h is to rie Alek s a, z czas ó w k ied y jes zcze n ie b y liś my razem. Sp rawy , k tó re n as ab s o lu tn ie n ie d o ty czą. M n ie wted y w jeg o ży ciu n ie b y ło i n ie mam p rawa o cen iać teg o , co ro b ił. Starała s ię b y ć jak n ajb ard ziej p rzek o n u jąca, ch o ć s ama d la s ieb ie b rzmiała p o p ro s tu ś mies zn ie. To b y ło żało s n e, ale n ic in n eg o n ie p rzy ch o d ziło jej d o g ło wy . By ła w zb y t wielk im s zo k u . – J a też ro b iłam ró żn e rzeczy , o ty m też n ie ws zy s cy mu s zą wied zieć – mó wiła p o wo li, b ard zo d o k ład n ie d o b ierając s ło wa i zd ając s o b ie d o s k o n ale s p rawę, że k ażd y , n awet n ajs k rzętn iej s k ry wan y s p o ś ró d jej s ek retó w to d ziecięca ig ras zk a w p o ró wn an iu z tą wy n atu rzo n ą d o cn a p erwers ją, k tó rą p rzed ch wilą zo b aczy ła. – Do ro ś li lu d zie ro b ią ró żn e rzeczy … – d o k o ń czy ła n ies zczery wy wó d . M ary s ia o b rzu ciła s io s trę s p o jrzen iem, w k tó ry m n ie d ało s ię n ie zau waży ć s p o rej d awk i p o lito wan ia. – Ewa, n ib y tak a jes teś s u p ermąd ra, ale sorry, jak d la mn ie to jes t żal.p l, co ty teraz mó wis z. – Ru s zy ła s ię z miejs ca. – M am tro ch ę d o ś ć. Id ę n a s iłk ę. Będ ę n a d o le. –
Wezwała win d ę, a k ied y zamy k ały s ię za n ią d rzwi, zd ąży ła jes zcze rzu cić: – M o że jes tem mało lata, ale s wó j ro zu m mam! Ewa s ied ziała w k u ck i n a d y wan ie i o b ejmo wała u d a ramio n ami. – M as ak ra – p o wtarzała cich o p o d n o s em. – Co ja mam teraz zro b ić? Przez jej g ło wę g alo p o wały my ś li. No , o ws zem, k ażd y ma jak ieś s wo je tajemn ice. Alek s an d er też. Przecież n ie mo że g o ro zliczać z p rzes zło ś ci. J ed n ak p rzed o czami zn ó w s tan ęły jej o b razy wy u zd an eg o s ek s u jak z n ajb ard ziej o b leś n y ch p o rn o s ó w w in tern ecie. I co to w o g ó le b y ło za zg ro mad zen ie? Przy p o mn iał s ię jej film Oczy szeroko zamknięte. Wzd ry g n ęła s ię. J ej mó zg ciąg le b ro n ił s ię p rzed p rzy jęciem d o wiad o mo ś ci teg o , co zo b aczy ła. Przecież ich s ek s , tak p ełen p as ji, b y ł p rzed e ws zy s tk im czy mś , co ich zb liżało d o s ieb ie. By ł n amiętn y , ale n ie wu lg arn y . Ch o ciaż o s tatn ie wy d arzen ia n a d ziewiętn as ty m p iętrze b iu ro wca p o p remierze filmo wej zd awały s ię temu n ieco p rzeczy ć… – Co ja mam teraz zro b ić? Oczy zas zk liły s ię jej o d łez. Zaczęła p łak ać. Teraz ju ż n ie p o trafiła p o ws trzy mać s p azmó w. By ła całk o wicie zd ezo rien to wan a. Nie mo g ła mu p rzecież o ty m p o wied zieć. Zap y tać g o p rzy my ciu zęb ó w: „Hej, Alek s , g rzeb ałam w two ich rzeczach i zn alazłam film, n a k tó ry m b ierzes z u d ział w o rg ii. Op o wied z mi o ty m”. Wy s tarczy , że ju ż raz, n a p o czątk u ich związk u , p rzy łap ał ją n a my s zk o wan iu p o jeg o d o mu . Sk u liła s ię jes zcze b ard ziej. Ilek ro ć zd arzy ło s ię jej p rzy p ad k iem zajrzeć p o d p o wierzch n ię, n a ch wilę zerk n ąć za tę zas ło n ę, za k tó rą zn ajd o wało s ię d awn e ży cie jej u k o ch an eg o , ty lek ro ć wid o k , jak i s ię jej u k azy wał, p rzerażał ją. Ale to , co zo b aczy ła d ziś , to b y ło p o p ro s tu za d u żo . Nie miała p o jęcia, co ma teraz zro b ić. Czu ła, że zn ajd u je s ię w p o trzas k u i że zn ik ąd n ie n ad ejd zie p o mo c. Kim jes teś , Alek s an d rze? Kim ty jes teś n ap rawd ę? Wy jęła p ły tę z o d twarzacza i s ch o wała ją d o p u d ełk a, k tó re z o d razą o d ło ży ła n a miejs ce. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 19
Park o wan ie ran g e ro v era n a p o d ziemn y m p ark in g u p ełn y m in n y ch ran g e ro v eró w b y ło d la Ewy wy jątk o wy m wy zwan iem. Na s zczęś cie M ich ał, k tó ry czu wał n ad ws zy s tk im n iczy m an io ł s tró ż, za k ażd y m razem g d y z p rzerażo n ą min ą u s iło wała wjech ać ty m czo łg iem międ zy d wa in n e, tak b y n ik o mu n ie u s zk o d zić k aro s erii, zjawiał s ię zaws ze w o d p o wied n im mo men cie i p u k ając d elik atn ie w s zy b ę, mó wił d o s p o co n ej z wy s iłk u Ewy : „To mo że ja zap ark u ję?”. Ewa za k ażd y m razem miała o ch o tę g o wy ś cis k ać. Właś n ie wró ciła z d wo rca au to b u s o weg o . M ary s ia, mach ając jej n a p o żeg n an ie, wy g ląd ała n a b ard zo s mu tn ą. Patrząc g d zieś w ziemię, w ręk ami wb ity mi w k ies zen ie k u rtk i, o b iecała, że zap o mn i o zn alezis k u , ale Ewa b y ła więcej n iż p ewn a, że o czy mś tak im n ie d a s ię zap o mn ieć n ig d y . To mu s iało u M an i wy wo łać s tras zn y s zo k . Przecież to jes zcze d zieck o … Stała i p atrzy ła d łu g o za o d jeżd żający m au to k arem. Czu ła, jak razem z ty m o ch lap an y m b ło tem i k o p cący m n iemiło s iern ie g ratem o d jeżd ża k awałek n iej s amej. Wars zawa wy d awała jej s ię co raz b ard ziej n iep rzy jazn a i p rzy g n ęb iająca. Po my ś leć, że jes zcze p o p rzed n ieg o d n ia b y ła zwy czajn ie, tak p o b ab s k u , wś ciek ła n a Alek s a, że n ie zn alazł czas u n a ch o ćb y p rzy witan ie s ię z M ary s ią – b o k ied y w k o ń cu d o cierał d o d o mu , o b ie d awn o ju ż s p ały . Ale teraz Ewa d zięk o wała o p atrzn o ś ci, że d o ich s p o tk an ia n ie d o s zło ! Wy s tarczy ło , że ją s amą p araliżo wała my ś l o ty m, że b ęd zie mu s iała s tan ąć z n im twarzą w twarz i… No właś n ie… Nawet n ie u miała s o b ie wy o b razić, co miałab y mu p o wied zieć i jak s ię zach o wać. Nie b y ła w s tan ie wy s ied zieć w ap artamen cie. Ws zy s tk o p rzy p o min ało jej o ty m, co tak b ard zo ch ciała wy mazać z p amięci. Przy wo ły wało o b razy , k tó re p rag n ęłab y n a zaws ze wy rzu cić s p o d p o wiek . M iała wrażen ie, że za ch wilę u d u s i s ię w ty ch ś cian ach . To b y ło jak atak p an ik i p o łączo n y z n ap ad em n ag łej k lau s tro fo b ii. Ko n ieczn ie mu s iała u wo ln ić s ię o d teg o k o s zmaru , ch o ć n a ch wilę. Do tej p o ry s zero k im łu k iem o mijała u lo k o wan e n a p o zio mie min u s jed en k ameraln e i n ied o s tęp n e d la zwy k ły ch ś mierteln ik ó w z u licy cen tru m fitn es s . Nig d y
n ie p rzemawiała d o n iej id ea ws p ó ln eg o p o cen ia s ię z o b cy mi lu d źmi w zamk n iętej p rzes trzen i. J eś li p o trzeb o wała ru ch u , wo lała p o b ieg ać p o les ie. Teraz jej n iech ęć p rzes tała mieć zn aczen ie. Po trzeb o wała czeg o k o lwiek , co p o zwo li jej u wo ln ić g ło wę o d n ied ający ch wy tch n ien ia my ś li. Ws k o czy ła w d res w d wie s ek u n d y . Zjech ała win d ą n a d ó ł. Nie miała s ię czeg o o b awiać – w n iewielk im, ale p ierws zo rzęd n ie wy p o s ażo n y m k lu b ie p o za n ią o raz p o zb awio n ą mimik i, o p alo n ą n a g łęb o k i h eb an recep cjo n is tk ą n ie b y ło n ik o g o . Ch wilę zajęło jej o p an o wan ie s p rzętu i n au czen ie s ię, jak włączy ć o d p o wied n i p ro g ram n a b ieżn i lu b in n y m, b ard ziej s k o mp lik o wan y m u rząd zen iu . Po tem zaczęła i n ie mo g ła s k o ń czy ć. Po k o n y wała s p rin tem n ierealn e k ilo metry . Po mp o wała n a s tep p erze ile s ił w n o g ach , b y d la o d mian y p o wio s ło wać, s iłu jąc s ię z n iep rzezn aczo n y m d la p o czątk u jący ch o b ciążen iem. Nie p o trzeb o wała tren era zag rzewająceg o ją d o wy s iłk u . Nap ęd zała ją d es p erack a p o trzeb a zres eto wan ia mó zg u , b y p o zb y ć s ię s zlamu i b ło ta, k tó re g o zalały . W k o ń cu o p ad ła b ez tch u n a matę. Nie wid ziała ju ż n ic zza zalewająceg o jej o czy p o tu , a ciało p o p ro s tu p rzes tało jej s łu ch ać. Ze zd ziwien iem s p o s trzeg ła, że min ęły b ite d wie g o d zin y . J ej s zaleń czy tren in g zo s tał n a k o n iec n ag ro d zo n y s p o jrzen iem recep cjo n is tk i, w k tó ry m mo żn a b y ło d o s trzec co ś w ro d zaju ap ro b aty . Po mo g ło . By ła tak zmęczo n a, że n ie my ś lała ju ż o n iczy m. Nap ięcie mięś n i u s tąp iło , ch o ć wied ziała, że za to , co im zafu n d o wała, b ez d wó ch zd ań zap łaci g ig an ty czn y mi zak was ami. Ale teraz n ie mo g ła s ię d o czek ać ch wili, k ied y p o p ro s tu p ad n ie jak d łu g a n a k an ap ę, p o zwalając ro zp ły wać s ię p o cały m ciele temu p rzy jemn emu mro wien iu . Wjech ała n a s wo je p iętro i k ied y ty lk o wes zła d o ap artamen tu , zo b aczy ła w k o ry tarzu jeg o k u rtk ę. „O ch o lera! Wró cił?” Tak b ard zo u d ało jej s ię o d erwać o d rzeczy wis to ś ci, że n ie p rzy s zła jej n awet d o g ło wy tak a ewen tu aln o ś ć. J ej u my s ł b y ł d o teg o s to p n ia wy łączo n y , że n ie u ru ch o mił n o rmaln ej w tak iej s y tu acji g alo p ad y my ś li. Po p ro s tu wes zła. J u ż n ie zas tan awiała s ię, co p o wie. Us ły s zała jeg o g ło s d o ch o d zący z s y p ialn i. M iała wrażen ie, że b y ł n ap ięty . Zaczęła n as łu ch iwać. – Nie ma mo wy . Nig d y s ię n a to n ie zg o d zę! Nie miała p o jęcia, z k im i o czy m ro zmawiał. Pewn ie ciąg le wałk u je jak ieś s p rawy z p racy . Uzmy s ło wiła s o b ie, jak n iewiele czas u b y ło trzeb a, b y d iametraln ie zmien iło s ię jej p o s trzeg an ie rzeczy wis to ś ci. Teraz wy d ało jej s ię, że p ro b lem p o ś więcan ia p rzez Alek s a całeg o czas u s p rawo m s łu żb o wy m jes t n iewin n ą b łah o s tk ą w p o ró wn an iu z ty m, czeg o s ię o n im p rzy p ad k iem d o wied ziała.
– Nie mo żes z teg o o d e mn ie żąd ać! Nie, b o co ś s ię zmien iło – wy rzu cał z s ieb ie Alek s , a Ewa miała wrażen ie, że s ły s zy w jeg o g ło s ie n iezn an y , jak b y d es p erack i to n . – Niech cię s zlag ! Nie zg ad zam s ię. Ro zu mies z? Nie mo żecie!… Nie! – u s ły s zała ju ż z b lis k a, zb liżając s ię d o łazien k i. – Błag am cię, n ie k aż mi… – g ło s Alek s a p rzy b rał n iemal b łag aln y to n . Na d łu żs zą ch wilę zap ad ła cis za. – J es teś g n o jk iem, ro zu mies z? – rzu cił w k o ń cu . Wy raźn ie n ab ierał p o wietrza, żeb y jes zcze co ś d o d ać, ale n a d źwięk zamy k an y ch p rzez n ią d rzwi łazien k i n ag le u rwał i s zy b k o s k o ń czy ł ro zmo wę. Ewa u s ły s zała ty lk o , jak s y k n ął jes zcze: – Su k in s y n ! Po ch wili s tał w d rzwiach łazien k i. By ł b lad y , jak b y k rew o d p ły n ęła mu z twarzy . Za to n a jeg o s k ro n iach p erlił s ię p o t. Otarł czo ło wierzch em d ło n i i p o wied ział cich o : – Ewa, jes teś w k o ń cu … Słu ch aj – wes tch n ął ciężk o – mu s imy wy s k o czy ć w jed n o miejs ce. – Wid ząc jej n iemy o p ó r, d o d ał s zy b k o : – Przep ras zam, że tak b ez u p rzed zen ia, to wy p ad ło n ag le… Ewa s ię żach n ęła. – Ch y b a s o b ie k p is z. Nig d zie n ie wy s k ak u ję – p o wied ziała, o d wracając s ię n a p ięcie i ju ż-ju ż mając o d ejś ć. Ch wy cił ją za ło k ieć i p rzy trzy mał. Szarp n ęła s ię, ale n ie p u ś cił. – Ewa, ja wiem, zo s tawiam cię tu s amą n a całe d n i, a p o tem zjawiam s ię i wy p alam z jak imiś d zik imi p o my s łami. – Uś cis k jeg o p alcó w s tawał s ię p o wo li b o les n y . – Ale… mu s imy tam iś ć, ro zu mies z? – J a n ic n ie mu s zę. – Szarp n ęła zn o wu i ty m razem u wo ln iła ręk ę. – Nig d zie n ie id ę. J ed n o b y ło p ewn e. Sp rzeczk a o wy jś cie b y ła zd ecy d o wan ie łatwiejs za n iż ro zp o częcie ro zmo wy o d zis iejs zy m o d k ry ciu . – Ewa, p ro s zę cię. – Po d s zed ł i s p o jrzał jej w o czy tak , że n iemal p rzes zed ł ją d res zcz. – To jes t p o ważn a s p rawa. Nie mo g ę ci teraz p o wied zieć więcej. Zd jął ją n iep o k ó j. A jeś li n ap rawd ę s tało s ię co ś złeg o ? Te jeg o p rzek lęte in teres y ! Nie zn ała g o tak ieg o . To n ie b y ł n iewzru s zen ie p ewn y s ieb ie w k ażd ej s y tu acji Alek s an d er. Bo ch o ć zach o wy wał s ię i mó wił s p o k o jn ie, wid ziała wy raźn ie, że co ś s ię zmien iło . Czu ła, że s ię czeg o ś b ał. Alb o k o g o ś … – Ewa… – Wp atry wał s ię w n ią tak in ten s y wn ie, jak b y u s iło wał jej p rzek azać to ,
czeg o n ie ch ciał lu b n ie mó g ł p o wied zieć. – Po p ro s tu id ź i s ię u b ierz. Stała i p atrzy ła n a n ieg o jak zak lęta w s łu p s o li. Za d u żo teg o ws zy s tk ieg o , za d u żo ! – Czy ty s ię s ły s zy s z, Alek s an d er? – p o wied ziała w k o ń cu . – Gd zie mam iś ć? Po co ? Teraz? Nag le mam ws zy s tk o rzu cić i d o k ąd ś b iec? A ty mi n awet n ie raczy s z wy jaś n ić, d o k ąd i p o co ? – Nie ro zu mies z… – I tu s ię z to b ą zg o d zę. Nie ro zu miem! J ak miałab y m ro zu mieć, s k o ro ty mi n ic n ie mó wis z. Nic! – Wś ciek ła s ię n a p o ważn ie. – M am d o s y ć teg o ws zy s tk ieg o ! Alek s wziął ją za ręk ę i d elik atn ie, ale s tan o wczo zap ro wad ził n ies tawiającą o p o ru d o łazien k i. – Pro s zę cię, p o ro zmawiamy p ó źn iej, o b iecu ję ci. Ale teraz id ź s ię u my j i b ąd ź g o to wa za k wad ran s . Wes zła d o łazien k i i z całej s iły zatrzas n ęła za s o b ą d rzwi. M iała o ch o tę je ro zwalić.
*
J ech ali w milczen iu . Ewa p atrzy ła n a zmien iające s ię za o k n em o b razy ro zś wietlo n eg o mias ta, n ie zatrzy mu jąc wzro k u n a żad n y m. W jak imś s en s ie czu ła u lg ę – to ab s u rd aln e, wy mu s zo n e wy jś cie b y ło wy s tarczająco d o b ry m p o wo d em, b y atmo s fera międ zy n imi s tała s ię n ap ięta. M o g ła b y ć n a n ieg o o b rażo n a właś n ie za to , a ty m s amy m s p rawę zn aczn ie p o ważn iejs zą o d s u n ąć jes zcze tro ch ę w czas ie… „I b ard zo d o b rze!” – p o my ś lała. Przek o rn a częś ć jej n atu ry właś n ie zd o b y ła k ilk a p u n k tó w p rzewag i i wzięła g ó rę n ad tą an ality czn ą i racjo n aln ą. „Sp ęd zę miły wieczó r wś ró d lu d zi, zamias t d alej ro ztrząs ać to ws zy s tk o ... M am s ię b awić? Pro s zę b ard zo , b ęd ę s ię b awić!”
*
M iejs ce b y ło wy jątk o we. Uk ry te p rzed wzro k iem p rzy p ad k o wy ch lu d zi. J ed n o z ty ch , d o k tó ry ch n ik t n iep o żąd an y n ie mó g ł n awet zajrzeć. Wejś cie wy g ląd ało
n iep o zo rn ie, zu p ełn ie n ie zap o wiad ając lu k s u s ó w, jak ie k ry ły s ię wewn ątrz. Alek s an d er zo s tał n aty ch mias t ro zp o zn an y p rzez b arczy s teg o b ramk arza s trzeg ąceg o d rzwi n iczy m cerb er. M ężczy źn i p rzy witali s ię s zy b k im u ś cis k iem ś wiad czący m o zaży ło ś ci. M ięś n iak o mió tł Ewę d o ś ć o ś lizg ły m s p o jrzen iem, a jeg o twarz wy d ała s ię jej n ag le w jak iś o d leg ły s p o s ó b , ale jed n ak … zn ajo ma. J ak b y s ię g d zieś ju ż wid zieli. „Bzd u ra, s k ąd n ib y miałab y m zn ać k o g o ś tak ieg o ?” – o d g o n iła ab s u rd aln e wrażen ie, s tarając s ię zig n o ro wać o b ces o we zain teres o wan ie b ramk arza. Wes zli d o ś ro d k a. Ewa zd jęła p łas zcz i n aty ch mias t p o czu ła g ęs ią s k ó rk ę n a cały m ciele. J ej s u k ien k a n a p ewn o n ie b y ła o d p o wied n io d o b ran a d o p an u jący ch tu waru n k ó w. Temp eratu ra w k lu b ie b y ła p rzy s to s o wan a raczej d o wy mag ań mężczy zn p o d o b n ie jak Alek s u b ran y ch w g arn itu ry . Ewa o b jęła s ię ramio n ami. „Po trzeb u ję czeg o ś mo cn iejs zeg o n a ro zg rzewk ę” – p o my ś lała, p ró b u jąc mimo ws zy s tk o wzn iecić w s o b ie d u ch a d o b rej zab awy . Ru s zy li w g łąb lo k alu . Wn ętrze b y ło u meb lo wan e w eleg an ck im s ty lu p rzy p o min ający m Ewie an g iels k ie k lu b y d la ary s to k rató w, k tó re wid y wała w filmach o n iewiary g o d n ie b o g aty ch lu d ziach . Sk ó rzan e fo tele, mięk k ie tk an in y . Grająca cich o mu zy k a jazzo wa, zap ach d o b reg o ty to n iu u n o s zący s ię d o o k o ła. Po czu ła, że Alek s an d er b ierze ją za ręk ę. Sp o jrzała n a n ieg o , u n o s ząc b rwi ze zd ziwien ia. Kied y zo b aczy ła jeg o s p o jrzen ie, p o n o wn ie o d n io s ła to d o jmu jące wrażen ie, że d zieje s ię z n im co ś d ziwn eg o . Nie p o trafiła d o s trzec, co k ry ło s ię w jeg o o czach . Nie co fn ęła ręk i. – Alek s an d er… Ch ces z mi co ś p o wied zieć? – zd ecy d o wała s ię p rzerwać cis zę p an u jącą międ zy n imi o d wy jś cia z d o mu . – J a… p rzep ras zam… Czek ała, aż p o wie co ś więcej, ale o n u rwał w p ó ł zd an ia. Nie u leg ało wątp liwo ś ci, że miał ją za co p rzep ras zać. J ed n ak co ś jej mó wiło , że n ie ch o d zi o zan ied b y wan ie i zo s tawien ie jej n a lo d zie p o d czas ich p o b y tu w Wars zawie. „Bo że!” Przes zły ją ciark i. Czy żb y wied ział, co zn alazła? No tak , to mo g ło b y tłu maczy ć jeg o zach o wan ie. Zau waży ł, że wid ziała film, i ma teraz w g ło wie tak i s am mętlik jak o n a… Alek s an d er p rzy s u n ął jej ręk ę d o s wo ich u s t. – Pamiętaj jed n o . Ko ch am cię – p o wied ział, a o n a p rzeraziła s ię n ie n a żarty . „Co tu s ię d zieje!?” Nie zd ąży ła zad ać teg o p y tan ia n a g ło s , b o Alek s o d d alił s ię s zy b k im k ro k iem i p o ch wili zn ik n ął w zało mie k o ry tarza, zo s tawiając ją w p ro g u s ch o wan ej n a u b o czu s ali. W ty m s amy m mo men cie p o jawił s ię p rzed n ią n iewy s o k i, ły s iejący mężczy zn a, n ad rab iający n ied o s tatk i u ro d y d o p raco wan y m s ty lem, p o
k tó ry m ju ż n a p ierws zy rzu t o k a wid ać b y ło d u że p ien iąd ze. – Ewo , jes t p an i wres zcie! – zas k o czy ł ją p rzy b y s z n a d zień d o b ry i p rzed s tawił s ię: – Ry s zard Grzelak . – Ach , więc to p an jes t ws p ó ln ik iem Alek s a? – To n azwis k o n ie b y ło jej o b ce. – Nie in aczej. – Uś miech n ął s ię s zero k o , p o k azu jąc cały g arn itu r wy b ielo n y ch zęb ó w. – Cies zę s ię, że wres zcie mo g ę p an ią p o zn ać. Alek s an d er n ie p rzes taje o p an i o p o wiad ać. Wziął ją p o d ręk ę i p o p ro wad ził d o s ali. Ewa p o czu ła s ię n ies wo jo i o b ejrzała s ię w p o s zu k iwan iu Alek s a. Gd zie o n , d o ch o lery , zn ik n ął? Wes zli. Pierws zy k ro k wy s tarczy ł, b y Ewie zmro ziła s ię k rew w ży łach . W s ali b y li s ami mężczy źn i. Przed o czami s tan ęły jej o b razk i, k tó re p rzy p rawiły ją o md ło ś ci. Flashback s p rzed k ilk u g o d zin u d erzy ł ze s tras zn ą s iłą: k lu b o we wn ętrze, g ru p a mężczy zn i jed n a d ziewczy n a. Ty m razem tą d ziewczy n ą b y ła o n a. Naty ch mias t s p ró b o wała wy rwać s ię Ry s zard o wi, ale o n zareag o wał jed y n ie d u żo mo cn iejs zy m u ś cis k iem. Ewa p o czu ła n ad ch o d zący atak p an ik i. Zaczęła s ię s zarp ać i k rzy czeć. – Nie mo żecie! Nie! Us iło wała u g ry źć Ry s zard a w ręk ę, ale ten trzy mał ją n a d y s tan s , tak że n ie mo g ła g o d o s ięg n ąć. Ws zy s cy o b ecn i n a s ali p atrzy li teraz w ich s tro n ę. Ewa zarejes tro wała, że b y ło ich k ilk u n as tu . Kilk u n as tu n iezwy k le eleg an ck ich mężczy zn w ró żn y m wiek u , z k tó ry ch k ażd y wy g ląd ał, jak b y n iczeg o mu w ży ciu n ie b rak o wało . Ws zy s cy p rzy s zli tu p o to , b y zro b ić jej k rzy wd ę. Dwó ch z n ich , n a o k o trzy d zies to letn ich , p o d n io s ło s ię z fo teli i p o d es zło , b y p o mó c Ry s zard o wi ją o b ezwład n ić. Wy s o k i, wy s p o rto wan y b ru n et złap ał ją o d ty łu za ramio n a. By ł b ard zo s iln y . – Alek s ! – wrzas n ęła w d es p eracji, mając jed n o cześ n ie b o les n ą ś wiad o mo ś ć n ied o rzeczn o ś ci wo łan ia g o n a p o mo c. M y ś l o ty m, co zro b ił, p rzes zy wała jej s erce, mimo p rzerażen ia, jak ie zawład n ęło n ią w tej ch wili. Ry s zard p rzek azał ją w ręce mło d s zy ch k o leg ó w, a s am p o d s zed ł d o s to łu i n alał s zamp an a d o p u s teg o k ielis zk a. Zb liży ł s ię d o n iej p o n o wn ie. – Nap ij s ię. Ewa s k o n cen tro wała ws zy s tk ie s iły n a d es p erack iej walce z k ręp u jący mi ją n ap as tn ik ami. Ud ało jej s ię k o p n ąć k ielis zek – s zamp an ro zb ry zg n ął s ię n a ws zy s tk ie s tro n y i s ły ch ać b y ło b rzęk tłu czo n eg o s zk ła. Grzelak s p o jrzał n a n ią z p o lito wan iem, p o czy m n alał k o lejn y k ielis zek
mu s u jąceg o n ap o ju . – To d o b ra rad a, mo ja p ięk n a. Bąd ź mąd ra – p rzek o n y wał o b mierzły m g ło s em, a ją zalała fala md ło ś ci. Zd ała s o b ie s p rawę, że n ie ma n ajmn iejs zy ch s zan s . Ich p rzewag a b y ła p rzy tłaczająca. No g i s ię p o d n ią u g ięły , co b y ło w g ru n cie rzeczy b ez zn aczen ia, s k o ro i tak b y ła p o d trzy my wan a p rzez o p rawcó w w id ealn ie d o p as o wan y ch g arn itu rach . Ry s zard p rzy s tawił jej k ielis zek d o u s t. Rzu ciła g ło wą, ro zlewając zawarto ś ć. M ężczy zn a u ś miech n ął s ię zło wro g o . – J ak ch ces z. J a n a two im miejs cu s tarałb y m s ię b y ć miły . Ewa p o czu ła, że zaraz zemd leje. W g ło wie wy ś wietlały s ię jej, b ły s k ając p rzy k ażd y m p rzejś ciu d o k o lejn eg o o b razu , o d rażające s cen y z filmu zn alezio n eg o u Alek s a. Po żało wała teraz, że n ie s k o rzy s tała z p ro p o zy cji Ry s zard a. Fak ty czn ie p o win n a b y ła s ię zn ieczu lić, ch o ćb y o d ro b in ę. Żeb y n ie czu ć teg o , co zaraz b ęd ą z n ią ro b ić. J ak p rzez mg łę d o cierało d o n iej to , co d ziało s ię w k lu b o wej s ali. Grzelak ewid en tn ie d y ry g o wał p rzeb ieg iem wy d arzeń i b y ł trak to wan y p rzez res ztę z res p ek tem. – Gd zie ch cecie, p an o wie? Na s to le? – rzu cił d o u czes tn ik ó w teg o s tras zliweg o p rzy jęcia. Od p o wied ziały mu g ło s y ap ro b aty , a mężczy źn i jed en p o d ru g im ws tawali z miejs c, g ru p u jąc s ię p o d ś cian ami. Kilk u z n ich , jak b y ws zy s tk o zo s tało wcześ n iej s taran n ie zap lan o wan e, a ro le ak to ró w b io rący ch u d ział w ty m s p ek tak lu ro zd zielo n e, zajęło s ię u p rzątn ięciem res ztek jed zen ia i n aczy ń ze s to łu . – Do b rze, mo i d ro d zy , n ie traćmy czas u – k o men d ero wał Ry s zard zaafero wan y m to n em g o s p o d arza p rzy jęcia. – Pan o wie, d łu g o o czek iwan y g wó źd ź wieczo ru ! Dał zn ak trzy mającemu ją b ru n eto wi, n a co ten p o p ch n ął Ewę d o p rzo d u , w k ieru n k u s to łu . Przes tała my ś leć, jej mó zg wy łączy ł tę fu n k cję. Nag le u s ły s zała d zik i wrzas k . Do p iero p o ch wili d o tarło d o n iej, że to o n a k rzy czała. – Niech s ię ta s u k a zamk n ie, zaraz mi u s zy p ęk n ą – o d ezwał s ię k to ś . Bru n et zak n eb lo wał jej u s ta d ło n ią. Od ru ch o wo wp iła s ię w n ią zęb ami. On jęk n ął z b ó lu , zwaln iając n ieco u ś cis k . – Co za d ziwk a! – k rzy k n ął i zamach n ął s ię, b y wy mierzy ć jej p o liczek . Od ch y liła s ię w o s tatn iej ch wili, więc jeg o ręk a trafiła w twarz trzy mająceg o ją
mężczy zn y , k tó ry s tał za n ią. Tamten wrzas n ął: – Ku rwa mać! Patrz, co ro b is z! Wy tęży ła ws zy s tk ie s iły , p ró b u jąc s ię wy rwać, ale n a n ic s ię to zd ało – d ru g i z es k o rtu jący ch ją facetó w n aty ch mias t p rzy p ad ł d o n iej, n ie d ając żad n eg o p o la man ewru . Ty mczas em b ru n et ły p n ął n a n ią z wś ciek ło ś cią i b ez żad n eg o o s trzeżen ia waln ął ją w twarz n a o d lew. Teraz trafił b ezb łęd n ie. Bó l ją n iemal zamro czy ł. – No ju ż, s p o k o jn ie, M areczk u – in terwen io wał Ry s zard . – Nie s k as u j tej ś liczn ej b u źk i ju ż n a s tarcie. J es teś my tu p o to , żeb y d o b rze s ię b awić, p rawd a? – Do p ro wad zili ją d o s to łu . – To k tó ry z p an ó w p ierws zy ? – Najwy raźn iej ś wietn ie s ię czu ł w ro li wo d zireja tej zab awy . – M arek ? – Z p rzy jemn o ś cią – o d p o wied ział b ru n et, zd ejmu jąc mary n ark ę. Dwó ch in n y ch mężczy zn ch wy ciło Ewę za ręce z o b u s tro n , p rzy cis k ając d o s to łu . Do o k o ła zacieś n ił s ię k rąg o b s erwato ró w. Pró b o wała jes zcze s tawiać o p ó r, wierzg ając n o g ami, ale b y ła to jed y n ie ro zp aczliwa p ró b a z g ó ry s k azan a n a p o rażk ę. M arek ro zerwał jej s u k ien k ę, o d s łan iając n ag ie p iers i. – Do s y ć! Ewa u zn ała, że zaczy n a majaczy ć, b o wy d ało jej s ię, że to b y ł g ło s Alek s an d ra. Bru n et p rzerwał n a ch wilę atak i tak jak ws zy s cy p o zo s tali s p o jrzał w s tro n ę wejś cia d o s ali. Ewa n ie miała zwid ó w – to b y ł Alek s . – Cies zę s ię, że jed n ak zd ecy d o wałeś s ię d o n as d o łączy ć. To wiele d la mn ie zn aczy , mo żes z mi wierzy ć – p o wied ział Ry s zard , wy ch o d ząc Alek s an d ro wi n ap rzeciw. – Do b ra, k o n iec zab awy , zo s tawcie ją – rzu cił Alek s . Grzelak ro ześ miał s ię g ło ś n o , p rezen tu jąc b iałe zęb y . – Nie p o d ejrzewam cię o g łu p o tę, więc ch y b a p rzes ad ziłeś ze s zk o ck ą i d lateg o g ad as z jak p o tłu czo n y . – Ry s zard , p u ś ć ją. Nie zg ad zam s ię n a to . Wy p is u ję s ię. Od d am ci ws zy s tk o , co d o g ro s za. Ws p ó ln ik p atrzy ł n a n ieg o z u ś miech em g rzech o tn ik a mająceg o za s ek u n d ę rzu cić s ię o fierze d o g ard ła. – Sp rawias z, że zaczy n am s ię wah ać. Nie jes tem ju ż tak i p ewn y , czy jed n ak n ie zg łu p iałeś . M ó wis z p o ważn ie? – Tak , Ry s zard . Ko ń czę z ty m… Grzelak ch lu s n ął mu w twarz s zamp an em, k tó ry trzy mał w ręk u .
– Pierd o lis z! – wrzas n ął. – Nie p o trzeb u ję two jej zg o d y ! Z teg o s ię n ie d a wy p is ać! Sied zis z w ty m g ó wn ie p o u s zy i d o p ó k i ja n ie zd ecy d u ję in aczej, b ęd zies z w n im tk wił! – Od wró cił s ię w s tro n ę s to łu . – Na co czek acie? Nie s p ęd ziłem was tu , żeb y cały wieczó r mielić jęzo rami. – Sp o jrzał p o n o wn ie n a Alek s an d ra z n iep rzy jemn y m u ś miech em. – Do b ra jes t ta two ja mała? M am n ad zieję, że s ię n ie zawied ziemy . Bru n et s ięg n ął d o ro zp o rk a, u ś miech ając s ię o b leś n ie d o Ewy . Ry s zard właś n ie s k iero wał s ię w ich s tro n ę, k ied y p o walił g o n ies p o d ziewan y , wy mierzo n y z p recy zją s iln y cio s Alek s an d ra. – Ożeż, k u rwa!… Po żału jes z teg o , g n o ju – wy ced ził Grzelak , p o czy m k rzy k n ął w s tro n ę mężczy zn zg ro mad zo n y ch p rzy s to le: – Na co czek acie, id io ci? J eg o wezwan ie jak b y p rzeb u d ziło o b s erwu jący ch s cen ę międ zy Ry s zard em a Alek s an d rem. Kilk u z n ich rzu ciło s ię w k ieru n k u Kro p iwn ick ieg o , g o to wy ch d o walk i. Alek s p rzy b rał o b ro n n ą p o s tawę, jak b y n ie zd awał s o b ie s p rawy , n a jak b ard zo p rzeg ran ej p o zy cji jes t w tej k o n fro n tacji. – Ch o d źcie! – zawo łał n iczy m s tracen iec zach ęcający p rzeciwn ik ó w d o n ap rawd ę p o rząd n eg o d o ło żen ia mu . J ed n ak tu ż p o ty ch s ło wach w d rzwiach p o jawiło s ię s to p ięćd zies iąt k ilo mięś n i wtło czo n y ch w o b cis ły czarn y T-s h irt. Och ro n iarz, k tó ry wp u s zczał ich k ilk an aś cie min u t temu d o k lu b u , d zierży ł w ręk ach p o tężn y k ij b ejs b o lo wy i wy wijał n im n ad g ło wą. Natarł n a mężczy zn zb liżający ch s ię d o Alek s an d ra i zatrzy mał ich w miejs cu . Tu ż za n im d o s ali wb ieg ł d ru g i o s iłek , d o złu d zen ia p rzy p o min ający teg o p ierws zeg o . Ewę o lś n iło . No tak , p rzecież to k u mp le Alek s a z p o d s tawó wk i! Do b rze s ię jej wy d awało , że s ię s k ąd ś zn ają! Po d czas g d y p ierws zy z b raci J ak u b czy k ó w wy wijał b ejs b o lem, d ru g i p rzed arł s ię d o Ewy . Wy d awało s ię, że ty lk o lek k o trzep n ął n ap ierająceg o n a n ią b ru n eta, lecz ten p ad ł n a p o d ło g ę zamro czo n y . Faceci trzy mający Ewę p u ś cili ją i ro zp ierzch li s ię, n ie ch cąc ry zy k o wać s tarcia z taran em. Alek s an d er p o d b ieg ł d o Ewy i wziął ją w ramio n a. Po d d ała s ię temu , całk o wicie o s zo ło mio n a. Nie b y ło czas u . Alek s p o ciąg n ął ją za s o b ą i es k o rto wan y p rzez d ru g ieg o J ak u b czy k a, teg o b ez k ija, rzu cił s ię d o wy jś cia. Pierws zy z b raci za p o mo cą s wo jeg o b u d ząceg o res p ek t n arzęd zia p ers wazji k o n tro lo wał s y tu ację i k o n s ek wen tn ie s p y ch ał p rzeciwn ik ó w d o n aro żn ik a, k tó ry m w ty m wy p ad k u b y ł k ąt s ali o b o k k o min k a. Alek s an d er i p o d trzy my wan a p rzez n ieg o Ewa d o tarli ju ż d o wy jś cia z k lu b u . Kied y p rzek raczali p ró g , p rzez ch ao s i h armid er p rzeb ił s ię g ło s Ry s zard a.
– Alek s , właś n ie p o p ełn iłeś n ajwięk s zy b łąd s wo jeg o ży cia. Zap łacis z mi za to ! ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 20
Wy p ad li n a u licę. Ewa, w cien k iej s u k ien ce, b ieg ła, ciąg n ięta za ręk ę p rzez Alek s a, tak s zy b k o , że zg u b iła b u ty n a o b cas ie. Czu ła p o d s to p ami zimn y as falt, ale p ęd ziła ile s ił w n o g ach , b y le ty lk o d o s tać s ię d o s amo ch o d u , k tó ry s tał k ilk a u lic d alej. W wo ln ej ręce k u rczo wo ś cis k ała wieczo ro wą to reb eczk ę, k tó rą w o s tatn iej ch wili rzu cił jej jed en z b raci-o s iłk ó w. Nie o g ląd ała s ię za s ieb ie, ale wied ziała, że b an d y ci z k lu b u b ieg n ą za n imi. W g ło wie k o tło wały s ię jej ty s iące my ś li, jed n ak teraz n ajważn iejs ze b y ło to , co d y k to wał jej in s ty n k t s amo zach o wawczy : u ciek ać, u ciek ać, UCIEKAĆ!!! J ak n ajd alej s tąd . Do p ad li w k o ń cu d o s amo ch o d u . Alek s ru s zy ł z p is k iem o p o n , p atrząc co ch wilę w lu s terk o i wy p atru jąc p o ś cig u . – Czy s to – rzu cił w k o ń cu , b io rąc o s try zak ręt i p rzejeżd żając p rzez k o lejn e s k rzy żo wan ie n a czerwo n y m ś wietle. Ewa w s zo k u o g ląd ała s wo je zmas ak ro wan e ty m s zaleń czy m b ieg iem s to p y . W lewej tk wił k awałek s zk ła, k rew k ap ała n a p o d ło g ę. Nag le z Wis ło s trad y , k tó rą g n ali n a złaman ie k ark u , s k ręcili w b o czn ą u liczk ę. Alek s p rzez ch wilę k lu czy ł s amo ch o d em międ zy d o mami, aż w k o ń cu zn aleźli s ię w mały m, wąs k im zau łk u . Przed n imi zn ajd o wały s ię jak ieś wars ztaty s amo ch o d o we. Alek s an d er rzu cił b ard ziej d o s ieb ie n iż d o Ewy : – Tu jes teś my b ezp ieczn i. Ale mamy mało czas u . Ewa, d o tej p o ry w g łęb o k im s zo k u , w k o ń cu s ię o d ezwała. No g a b o lała ją s tras zn ie, ale n ie b ó l fizy czn y b y ł teraz n ajważn iejs zy . – Alek s an d er… – wy ch ry p iała – d o jas n ej ch o lery , co to b y ło !? J ak mo g łeś !? Gło s s ię jej łamał. Ch ciała b y ć d zieln a, ale n ie p o trafiła p o ws trzy mać emo cji. Łzy p ły n ęły jej p o p o liczk ach . Nie mo g ła wy d o b y ć z s ieb ie an i s ło wa więcej. Alek s an d er n ach y lił s ię d o n iej i p rzy tu lił ją z całej s iły . Nie b ro n iła s ię. Czu ła s ię całk o wicie b ezwo ln a. – Ewa, k o ch an ie, n ie wiem n awet, o d czeg o zacząć… Tak b y m ch ciał ci to
wy jaś n ić… Ewa, k o ch am cię, k o ch am cię tak b ard zo , i… Ewa p o d n io s ła n a n ieg o zap łak an y wzro k . – Alek s , jak mo żes z w o g ó le mó wić o miło ś ci!? Os zalałeś ? Led wo u s złam z ży ciem p rzed b an d ą zb o czeń có w, w k tó ry ch łap y mn ie ws ad ziłeś ! Zawieź mn ie n aty ch mias t n a k o mis ariat, ja ch cę s ię zg ło s ić n a p o licję. Alek s an d er jak b y n ie s ły s zał, co d o n ieg o mó wiła. – Pro s zę cię, d aj mi s zan s ę, p o s łu ch aj. M amy tak mało czas u , a ja… a ja mu s zę ci to ws zy s tk o p o wied zieć. M u s is z mi p o mó c, Ewa. Ch wy cił ją za ręce i u cało wał jej d ło n ie. Ewa p atrzy ła n a n ieg o jak n a wariata. – Ewa, n ie wiem, czy mi k ied y k o lwiek wy b aczy s z to ws zy s tk o , co s ię s tało , ale mo że ch o ciaż mn ie zro zu mies z. – Na ch wilę zap ad ła cis za. – Grzelak ma mn ie w g arś ci. Od lat jes tem p io n k iem w jeg o ręk ach i n ie u miem s ię wy zwo lić z tej matn i. – Przełk n ął ś lin ę, p atrząc n ag le g d zieś w b o k . – J es tem żało s n y m d u p k iem, k tó ry n ie p o trafił załatwić p ewn y ch s p raw p o męs k u . I teraz za to p łacę. Ewa milczała. Cała ta s y tu acja n ag le wy d ała s ię jej wręcz n ierealn a. – Wiele lat temu wp ad łem w p o ważn e k ło p o ty fin an s o we. Przy s zed ł k ry zy s n a ry n k u d ewelo p ers k im, a ja źle p o p ro wad ziłem p ewn e s p rawy . Wted y jak s p o d ziemi wy ró s ł Ry s zard i jeg o mo co d awcy . – Alek s zamy ś lił s ię. – Wy ciąg n ęli d o mn ie p o mo cn ą d ło ń , k tó rej b ard zo wó wczas p o trzeb o wałem. Dzięk i ich p o mo cy s tan ąłem zn ó w n a n o g i, b izn es ru s zy ł z k o p y ta, p o jawiły s ię n o we mo żliwo ś ci. – Ewa zo b aczy ła, że n o g a Alek s a d rg a ze zd en erwo wan ia. – Nie mas z p o jęcia, jak i to b y ł d la mn ie zas trzy k … J ed n ak s zy b k o o k azało s ię, że ich p o mo c n ie b y ła b ezin teres o wn a. – Ich ? – p rzerwała mu Ewa. – Czy li k o g o ? – Ha, d o b re p y tan ie… – Alek s zaś miał s ię s mu tn o . – Gd y b y m ty lk o miał p ewn o ś ć, k to d o k ład n ie za ty m ws zy s tk im s to i. Nie wiem. Ry s zard b y ł mo im łączn ik iem, mo im… „o ficerem p ro wad zący m”, k ied y ś n awet n azwał s ię tak w żartach . A ja b y łem p io n k iem w g rze. J ed n y m z wielu , k tó ry ch wciąg n ęli. Ewa – zwró cił s ię n ag le w jej s tro n ę – d la ty ch lu d zi liczy s ię ty lk o zy s k . Nie wiem, k im s ą, ale wiem, że s ą p o tężn i. In wes tu ją o g ro mn e ś ro d k i w n ieru ch o mo ś ci, w ziemię, b u d y n k i, d ziałk i, o d zy s k u ją p rzed wo jen n e majątk i, s k u p u ją za b ezcen k amien ice, s tare p ałace. A p o tem n a ty m zarab iają p ien iąd ze tak o g ro mn e, że tru d n o to s o b ie n awet wy o b razić. – I ty jes teś ich … ws p ó ln ik iem? – Ewa p ró b o wała u ło ży ć w g ło wie elemen ty tej p rzy tłaczającej łamig łó wk i. – M o żn a tak p o wied zieć, ch o ciaż to s ło wo p as u je b ard ziej d o n o rmaln eg o ś wiata i n o rmaln y ch reg u ł g ry . A tu taj… – Od wró cił n a ch wilę twarz d o o k n a. – Po ty m, jak
mi p o mo g li, zacząłem ro b ić z n imi in teres y . A Ry s zard o k azał s ię n ie ty lk o cy n g lem s wo ich s zefó w, ale też k o mp letn ie o s zalały m facetem, k tó reg o w ży ciu k ręci ty lk o k as a i te o rg ie o rg an izo wan e w k lu b ie. Do u d ziału w k tó ry ch ws zy s cy b y liś my zmu s zan i. – J ezu , Alek s an d er… – Ewie zro b iło s ię n ied o b rze. – Nie mo g ę teg o s łu ch ać! Alek s s p u ś cił g ło wę. – Tam s ię d ziały rzeczy s tras zn e, n ap rawd ę… Ewie p rzed o czami s tan ęły k ad ry z filmu , k tó ry wid ziała w jeg o mies zk an iu , a p o tem zn o wu p o czu ła n a s o b ie łap y ty ch s tras zn y ch lu d zi. Serce zaczęło jej walić. Alek s o d razu zau waży ł, co s ię z n ią d zieje. – Ewa, wy rząd ziłem ci s tras zn ą k rzy wd ę. – Patrzy ł n a n ią p rzejęty . – Nik t i n ic ju ż n ie co fn ie teg o , co zro b iłem… Nie ma d la mn ie u s p rawied liwien ia... J a, ja… d ałem im s ię złap ać w p u łap k ę. Tk wiłem w tej matn i p o u s zy . Przy s ięg am, ch ciałem z ty m s k o ń czy ć. Kied y cię p o k o ch ałem, zro zu miałem, że n ie mo g ę tak d łu żej. Ch ciałem u ciec o d teg o g ó wn a, mó wiłem ci o d o mu w Szk o cji, mo g lib y ś my tam ży ć razem, s p o k o jn ie. M iałem n ad zieję, że u d a n am s ię s tąd wy rwać, że cię zab io rę ze s o b ą. Ale n ie zd ąży łem… Kied y zażąd ał… cieb ie, n ie p o trafiłem, n ie mo g łem mu o d mó wić. – Załamał mu s ię g ło s , a Ewie o czy zas zły łzami. Nie b y ła w s tan ie n a n ieg o p atrzeć. – Przez te ws zy s tk ie lata zb ierali n a mn ie h ak i. On mn ie zmu s ił. Po k azał mi, jak im jes tem mały m, n ic n iezn aczący m d u p k iem, jak łatwo mo że mn ie złamać… Po d d ałem s ię… Ale k ied y ju ż tam b y liś my , k ied y o n i mieli ci to zro b ić… – Zamilk ł i zacis n ął p ięś ci, aż zb ielały mu k o s tk i d ło n i. Po ch wili zaczął p o n o wn ie, a jeg o g ło s z k ażd y m s ło wem n ab ierał mo cy . – Po czu łem, że n ie mo g ę im n a to p o zwo lić. Nie mó g łb y m d alej ży ć. W tamtej ch wili p o p ro s tu to zro zu miałem. J eś li cię s tracę, to b ęd zie k o n iec. W mo im ży ciu liczy s z s ię ty lk o ty . Nic n ie mó wiła, wb iła wzro k g d zieś w o d leg ły p u n k t. Alek s zn o wu wziął jej d ło ń w s wo je i p o wied ział: – Ewa, mo g ę cię ty lk o b łag ać o wy b aczen ie. Pro s zę cię o o s tatn ią s zan s ę. Ws zy s tk o s ię zmien i. M u s zę s ię o d n ich u wo ln ić. J es t ty lk o jed en s p o s ó b … J eś li mi p o mo żes z, mo żemy p o k rzy żo wać im p lan y . – J ak ie p lan y ? – zap y tała s łab o . – Te d o ty czące Wężó wk i. Po czu ła u k łu cie w s ercu . – O czy m ty mó wis z, d o d iab ła!
– Ewa, mu s imy jech ać n a M azu ry . I p o ws trzy mać Ry s zard a o d zak u p u ziemi. Ewa o d ru ch o wo zap ro tes to wała. – J ak iej ziemi? O czy m ty zn o wu mó wis z… Alek s o d p alił s iln ik ran g e ro v era. – M u s zę ty lk o zab rać d o k u men ty z mies zk an ia i jed ziemy p ro s to n a M azu ry . – Alek s an d er! Nic z teg o n ie ro zu miem! – Po czu ła, że o d n ad miaru emo cji i in fo rmacji, jak imi zarzu cił ją Alek s an d er, za mo men t ek s p lo d u je jej g ło wa. – Ws zy s tk o ci wy tłu maczę. Ty lk o zg ó d ź s ię ze mn ą p o jech ać. Zaczn iemy o d n o wa. Ko n iec z k łams twami, żad n y ch więcej s ek retó w. Ob iecu ję. Po trzeb u ję cię, Ewa. J es teś mo ją jed y n ą s zan s ą, żeb y u wo ln ić s ię o d teg o całeg o zła… Alek s zn ó w p ęd ził p rzez wars zaws k ie u lice, p rzemawiając d o n iej żarliwie. – Sk u p s ię n a p ro wad zen iu , p ro s zę cię! – p rzerwała mu w k o ń cu , k ied y ran g e ro v er p rawie o tarł s ię o s amo ch ó d , k tó ry Alek s p ró b o wał o min ąć w b ard zo ry zy k o wn y s p o s ó b . Ewa b iła s ię z my ś lami. J es zcze p rzed ch wilą zn ajd o wała s ię w ś mierteln y m n ieb ezp ieczeń s twie. Po tem zo s tała zb o mb ard o wan a p rzez Alek s an d ra ty mi ws zy s tk imi rewelacjami, k tó re jes zcze n ie całk iem d o n iej d o tarły . Nie b y ła teraz w s tan ie zas tan awiać s ię n ad ich zn aczen iem. Nie, p o p ro s tu n ie mo g ła. „Ch cę p o d p ry s zn ic. M u s zę z s ieb ie zmy ć to ws zy s tk o , zamk n ąć n a ch wilę o czy ” – my ś lała. Alek s an d er n a s zczęś cie s k u p ił s ię n a d ro d ze i s k o n cen tro wan y s p rawn ie p o k o n y wał tras ę d o d o mu . Tu ż p rzed wjazd em w u liczk ę p ro wad zącą d o ap artamen to wca Alek s g wałto wn ie zah amo wał. – J as n a ch o lera! – k rzy k n ął, waląc d ło n ią w k iero wn icę. – J u ż tu s ą, s k u rwy s y n y … Ru s zy ł z p is k iem o p o n . z p rzy ciemn ian y mi s zy b ami.
Ewa
zo b aczy ła
w
o d d ali
czarn y
s amo ch ó d
– Niech to d iab li! – Alek s p rzes k ak iwał z p as a n a p as , u s iłu jąc wy p rzed zać ś lamazarn ie p o ru s zający ch s ię k iero wcó w. – Do k ąd jed ziemy ? – s p y tała Ewa, s p araliżo wan a n iep o k o jem. – Nie wiem, Bo że, mu s zę s ię zas tan o wić… – Alek s p o tarł czo ło ręk ą. Nag le w ty ł ich s amo ch o d u co ś u d erzy ło z wielk ą s iłą. – Co to !? – k rzy k n ęła Ewa, o d wracając s ię za s ieb ie. Czarn y s amo ch ó d s ied ział im n a o g o n ie. Ciemn e s zy b y u k ry wały p as ażeró w, ale
n ie b y ło wątp liwo ś ci, k im s ą ś cig ający ich lu d zie i jak ie mają zamiary . Alek s an d er wcis n ął g az d o d ech y . – Ewa, jed ziemy n a d wo rzec. Nie mo żes z zo s tać w Wars zawie. Sp rawd ź, k ied y o d jeżd ża au to b u s d o M rąg o wa. Po d ał jej s martfo n a. Zd jęta s trach em reag o wała o d ru ch o wo . Po s tu k ała w ek ran u rząd zen ia. – Piętn aś cie min u t temu o d jech ał p ek aes d o Kętrzy n a, n as tęp n y d o M rąg o wa za p ó łto rej g o d zin y – p o wied ziała. – Niech to s zlag ! – zak lął Alek s . Ewa trzy mała s ię k u rczo wo u ch wy tu n ad d rzwiami, żeb y n ie u d erzy ć g ło wą o s zy b ę. Kiero wca n ie b awił s ię w p rzes trzeg an ie p rzep is ó w. Czarn y s amo ch ó d zo s tał p rzy b lo k o wan y p rzez ś mieciark ę, k tó ra wlo k ła s ię p rawy m p as em. Alek s wy k o rzy s tał ten mo men t i p o mk n ął p rzo d em. – Sp ró b u ję g o d o g o n ić! – zawo łał, a o n a p atrzy ła n a n ieg o , n iewiele ro zu miejąc z teg o , co s ię d ziało . Ch wy cił ją za u d o . – Nie mamy czas u . M u s is z p o jech ać s ama. Ewa, p o s łu ch aj mn ie teraz u ważn ie. W mo im b iu rk u zn ajd zies z teczk ę z n ap is em „Wężó wk a 1 9 3 5 ”. Tam jes t ws zy s tk o , czeg o p o trzeb u jemy . Pek aes zatrzy my wał s ię właś n ie n a p rzy s tan k u wy lo to wy m z mias ta. Alek s wy p rzed ził g o i zah amo wał z p is k iem. Nach y lił s ię i p o cało wał ją w u s ta. By ło co ś s traceń czeg o w ty m p o cału n k u . – M u s is z jech ać – p o wied ział. – Włó ż to , b o zamarzn ies z. – Zd jął mary n ark ę i o k ry ł n ią jej d y g o cące ramio n a. Ewa s p o jrzała n a n ieg o i b ez s ło wa wy s iad ła z au ta. – Pamiętaj: „Wężó wk a 1 9 3 5 ” – u s ły s zała jes zcze jeg o g ło s , b ieg n ąc d o au to b u s u . By ło w jej d ziałan iu co ś mech an iczn eg o , b ezreflek s y jn eg o , jak b y b y ła mas zy n ą zap ro g ramo wan ą n a jed en cel: p rzetrwać to ws zy s tk o . A d o p iero p o tem zro zu mieć. W o s tatn iej ch wili ws k o czy ła d o b u s a. – J ed en d o Wężó wk i p ro s zę. No rmaln y . Omio tły ją zd ziwio n e s p o jrzen ia p as ażeró w. J ed wab n a s u k ien k a n a ramiączk ach , n arzu co n a n a n ią męs k a mary n ark a i b o s e s to p y to n ie b y ł s tró j, w k tó ry m k o mu k o lwiek zd arzało s ię p o d ró żo wać ty m ś ro d k iem lo k o mo cji. Zwłas zcza wy jątk o wo zimn ą teg o ro k u jes ien ią, g d y n a d wo rze zaczy n ały p an o wać p rzy mro zk i. Ewa jed n ak , n ie zwracając n a n ik o g o u wag i, p o p ro s tu wzięła b ilet z ręk i zd u mio n eg o k iero wcy . Kied y p o d n io s ła g ło wę, p o ran g e ro v erze Alek s a n ie b y ło ś lad u .
Po czu ła s ię s tras zn ie zmęczo n a. Nie miała ju ż s iły n a my ś len ie o czy mk o lwiek . Natrętn e s p o jrzen ia ws p ó łp as ażeró w k o mp letn ie jej n ie in teres o wały . Op ad ła n a fo tel i zamk n ęła o czy . Nawet n ie p o czu ła, k ied y o d p ły n ęła w s en . Ock n ęła s ię d o b rą g o d zin ę p ó źn iej. Sięg n ęła p o telefo n . Od Alek s a n ie b y ło żad n eg o s y g n ału . Op atu liła s ię s zczeln iej mary n ark ą i zaczęła my ś leć, co ma teraz właś ciwie zro b ić. J ed n o b y ło p ewn e – p o trzeb o wała b u tó w. Liczb a o s ó b , d o k tó ry ch mo g ła s ię zwró cić z p ro ś b ą o p o mo c, o g ran iczała s ię właś ciwie d o jed n ej. – M an ia? – wy s zep tała d o telefo n u . – M ań k a, mo żes z g ad ać? Po trzeb u ję two jej p o mo cy . Sp rawa jes t p iln a i tajn a.
*
Kied y
p ek aes
w
k o mp letn y ch
ciemn o ś ciach ,
s łab o
ro zjaś n ian y ch
p rzez
wy łan iający s ię ty lk o o d czas u d o czas u zza ch mu r wątły k s ięży c, d o jeżd żał d o Wężó wk i, Ewa p o czu ła, jak ś cis k a s ię jej żo łąd ek . Alek s n ie o d ezwał s ię, co g o rs za, jeg o k o mó rk a b y ła wy łączo n a. To n ie b y ł d o b ry zn ak . Au to b u s zatrzy mał s ię, a Ewa wy s k o czy ła z n ieg o p ro s to w wielk ą k ału żę. Po d d ach em zru jn o wan ej wiaty s ied ziała zaś M ary s ia z rek lamó wk ą p o d p ach ą. Na wid o k s io s try zaczęła k ręcić g ło wą z n ied o wierzan iem. Ewa, d rżąc z zimn a, s p o jrzała n a n ią i ro zło ży ła b ezrad n ie ręce. Au to k ar o d jech ał, zo s tawiając za s o b ą s mu g ę s p alin . – M as z. – M an ia wy ciąg n ęła rek lamó wk ę p rzed s ieb ie, p o d ając s io s trze. – Bo wy k itu jes z z zimn a, wariatk o . Ewa wy jęła z to rb y s p o d n ie, ciep łą b lu zę, s k arp ety , b u ty i k u rtk ę i p o k o lei wło ży ła ws zy s tk o n a s ieb ie. M an ia p atrzy ła n a n ią z o s łu p ien iem. – Ewa, co jes t g ran e? Sio s tra w o d p o wied zi mach n ęła ręk ą n a o d czep n eg o . – Nie ś ciemn iaj, s is ta, ja ch cę wied zieć, o co tu b ieg a. – M ary s ia an i my ś lała s k ap itu lo wać. Ewa s p o jrzała n ieu ważn ie n a mło d s zą s io s trę. M y ś lami b y ła ju ż w d o mu Alek s a. M u s iała zn aleźć tę teczk ę. M o że wres zcie co ś z teg o zro zu mie.
– Po g ad amy p ó źn iej, o b iecu ję ci, mała. – Po k iwała g ło wą. – Ws zy s tk o ci wy jaś n ię… ale n ie teraz, o k ej? Teraz mu s zę s p ad ać. M ary s ia
co raz
s zerzej
o twierała
o czy
i
an i
tro ch ę
n ie
wy g ląd ała
na
u s aty s fak cjo n o wan ą jej o d p o wied zią. – M an ia, s łu ch aj – Ewa zap ięła k u rtk ę p o d s zy ją i p o czu ła, jak ciep ło ro zch o d zi s ię p o jej ciele – im mn iej wies z, ty m lep iej, ro zu mies z? – Ch wy ciła ją p o d b ro d ę i s p o jrzała u ważn ie p ro s to w o czy . – Nie b y ło mn ie tu , M ań k a, tak ? – Co s ię s tało !? On ci co ś zro b ił? Gad aj, Ewa! – M an ia p o d n io s ła g ło s . – Do b ra, zamk n ij s ię! – Ewa p rzes tała p an o wać n ad wy s tawio n y mi teg o wieczo ra n a ciężk ą p ró b ę emo cjami. Nie ch ciała k rzy czeć n a s io s trę, ale jak o ś s amo wy s zło . – To n ie two ja s p rawa! Uciek aj s tąd i zap o mn ij, że mn ie d ziś wid ziałaś ! Ch wilę p ó źn iej zn ik n ęła w ciemn o ś ciach . M ań k a z wś ciek ło ś cią ws ad ziła zwin iętą rek lamó wk ę d o k ies zen i. – Deb ilk a! – b ezg ło ś n ie cis k ała o b elg i p o d ad res em s tars zej s io s try . – Niech s p ad a n a d rzewo , n iewd zięczn ica jed n a. Będ zie jes zcze co ś ch ciała, d o s tan ie za s wo je, g łu p ia ru ra!
*
Ewa ws p ięła s ię p o s ch o d ach p ro wad zący ch d o fro n to wy ch d rzwi i n acis n ęła k lamk ę. O d ziwo , b y ły o twarte. M ałg o rzata s tała w h o lu z o d k u rzaczem i n ie u s ły s zała, że k to ś ws zed ł d o d o mu . M imo całej p o wag i s y tu acji Ewa zaś miała s ię p o d n o s em – ty lk o tak a k o s mitk a jak M ałg o rzata mo g ła o d k u rzać d o m w ś ro d k u n o cy . – Do b ry wieczó r! – p rzy witała s ię Ewa, k rzy cząc jej d o u ch a. M ałg o rzata aż wrzas n ęła. – J ezu s ie Nazareń s k i! No , k to to wid ział tak s ię s k rad ać! – Po zło rzeczy ła jes zcze ch wilę, jak to o n a, p o czy m o b d arzy ła Ewę d łu g im i b ad awczy m s p o jrzen iem. – A co tu s ama ro b i, h e? – Też s ię cies zę, że p an ią wid zę. – Ewa n ie miała s iły n a s ło wn e p o ty czk i z tą s tras zn ą k o b ietą. – No jak to co ? Przy jech ałam. – Ale ja n ic o ty m n ie wiem. – Go s p o d y n i p o d p arła s ię p o d b o k i, wy raźn ie s zu k ając zaczep k i i p o wo d u d o k łó tn i. – M ałg o rzato , czy p an i wie, czy n ie, jes tem z p o wro tem – u cięła Ewa, mijając
g o s p o d y n ię. „Do teg o ws zy s tk ieg o b rak o wało mi jes zcze tej h etery n a g ło wie” – p o my ś lała ro zp aczliwie. Rzu ciła w k ąt k u rtk ę o d M ary s i i s zy b k o p rzes zła p rzez k u ch n ię, s k ąd wzięła k awałek b u łk i i s era, b o czu ła, że jeś li czeg o ś n aty ch mias t n ie zje, p o p ro s tu p ad n ie z wy cień czen ia. Nies tety , mimo że d ramaty czn e wy d arzen ia teg o wieczo ru z k ażd ą min u tą co raz b ard ziej o d ch o d ziły w p rzes zło ś ć, Ewa wciąż n ie mo g ła s ię u s p o k o ić. Szo k wy wo łan y ty m, co ją s p o tk ało , n ad al n ie u s tęp o wał, wzmo cn io n y p rzez emo cjo n aln e to rn ad o , jak ie zafu n d o wał jej Alek s an d er. Czy to ws zy s tk o , co jej p o wied ział, b y ło p rawd ą? J eś li tak , to n ajp rawd o p o d o b n iej zn ajd o wał s ię teraz w p o ważn y m n ieb ezp ieczeń s twie. Co s ię z n im d ziało ? Dlaczeg o jeg o telefo n b y ł ciąg le wy łączo n y ? Czy o n a jes t tu b ezp ieczn a? Py tan ia p ączk o wały , a więk s zo ś ć z n ich p o zo s tawała b ez o d p o wied zi. M o g ła zro b ić ty lk o jed n o . Zn aleźć to , o czy m mó wił jej Alek s tu ż p rzed ro zs tan iem. Nas łu ch u jąc k ro k ó w cerb era M ałg o rzaty , cich u tk o jak my s zk a p rzemk n ęła d o g ab in etu Alek s an d ra. Zamk n ęła za s o b ą d rzwi i w o d ru ch u d ziwn eg o imp u ls u zab ary k ad o wała je o d ś ro d k a, p o d p ierając k lamk ę k rzes łem. Sp o jrzała n a tę k o n s tru k cję i p o wied ziała d o s ieb ie: „No , p o p ro s tu ś wir”. Us iad ła p rzy b iu rk u i zaczęła je p rzetrząs ać. – Nie ma… Nie ma… Nic… Pu s to . Zamy k ała k o lejn e s zu flad y ze zn iecierp liwien iem. Aż n ag le n a d n ie o s tatn iej, d o k tó rej zajrzała, s p o międ zy in n y ch p ap ieró w wy jrzał k awałek zielo n k awej tek tu ry . Wy jęła teczk ę. – J es t! Na g rzb iecie wid n iał n ap is „Wężó wk a 1 9 3 5 ”. M iała ją ju ż k ied y ś w ręk ach . Bąd ź co b ąd ź ju ż raz p rzetrząs ała te s zu flad y , n a p o czątk u s wo jej b y tn o ś ci w ty m d o mu , n ie mo g ąc p o s k ro mić ciek awo ś ci i p rag n ąc z ws zy s tk ich s ił d o wied zieć s ię czeg o ś o n o wy m p raco d awcy . Wted y jed n ak n ie zwró ciła u wag i n a n iep o zo rn ą teczk ę z d o k u men tami, b ard ziej in teres o wało ją zn alezis k o związan e z jeg o p ry watn ą p rzes zło ś cią. By ć mo że p o p ełn iła wted y d u ży b łąd … Ch wilę p ó źn iej, d zierżąc p lik p ap ieró w p o d p ach ą, wy mk n ęła s ię cich u tk o z g ab in etu . Sły s zała d źwięk i p racu jąceg o o d k u rzacza. „Ufff, u d ało s ię”, zad an ie wy k o n an e b ezb łęd n ie. M ałg o rzata, n iezrażo n a p ó źn ą p o rą, ciąg le b y ła zajęta d o mo wy mi p racami i n ie zamierzała zb liżać s ię d o Ewy , k tó ra czy m p ręd zej p o g n ała
d o s y p ialn i, zamk n ęła d rzwi n a k lu cz i u s iad ła n ad ro zło żo n y mi n a ziemi p ap ierami. – Nic z teg o n ie ro zu miem. Na p o d ło d ze leżały s tare, p rzed wo jen n e p lan y g eo d ezy jn e, jak ieś d ziałk i, jak ieś mied ze. Ws zy s tk o p o n iemieck u , a w d o d atk u zap is an e s zwab ach ą. Sied ziała tak d łu żs zą ch wilę. „Bez s en s u , s ama n ie d am s o b ie z ty m rad y ” – p o my ś lała, p o czy m zas tan o wiła s ię, co właś ciwie p o win n a teraz zro b ić. By ła ju ż n o c, g ru b o p o p ó łn o cy , a o n a czu ła s ię tak s k rajn ie wy czerp an a, że n ie miała ju ż s iły s tać n a włas n y ch n o g ach . – Ch y b a mu s zę b y ć jak Scarlett O’Hara i p o my ś leć o ty m ju tro – p o s tan o wiła i p o wlo k ła s ię w s tro n ę łó żk a. Zan im p ad ła n a n ie jak k ło d a, o s tatk iem s ił s ięg n ęła p o telefo n i p o n o wn ie wy b rała n u mer Alek s a. Ko mó rk a b y ła wciąż wy łączo n a.
*
Nie s p ała d łu g o . Z łó żk a p o d erwał ją n iep o k ó j. Za o k n em b y ło jes zcze ciemn o . Ws tała, u b rała s ię ciep ło , zjad ła w k u ch n i s zy b k ie ś n iad an ie i s p ak o waws zy d o to rb y d o k u men ty , jak b u rza, n iemal b ieg iem wy p ad ła z d o mu , tak b y zd ąży ć n a p ek aes d o Kętrzy n a, g d zie zn ajd o wał s ię wy d ział g eo d ezji i arch iwu m k arto g raficzn e. M iała n ad zieję, że zn ajd zie tam ro związan ie zag ad k i. Co te s tare d o k u men ty miały ws p ó ln eg o z Alek s em i jeg o b ru d n y mi ws p ó ln ik ami? Do k o g o n ależała ta ziemia? I co s ię z n ią d zieje teraz? Czy k to ś p o mo że jej o d p o wied zieć n a te ws zy s tk ie p y tan ia? Kied y jed n ak s tan ęła p o d d rzwiami u rzęd u , o k azało s ię, że d o tarła w zły m mo men cie, b o p raco wn icy mają właś n ie p rzerwę, k tó ra p o trwa jes zcze p ó ł g o d zin y . Ewa zak lęła p o d n o s em i o d wró ciła s ię n a p ięcie, s zu k ając s p o s o b ó w n a p rzeczek an ie teg o czas u . Na s zczęś cie b ard zo d o b rze zn ała mias to , zajrzała więc d o p iek arn i, d o k tó rej zaws ze zach o d ziły z mamą, ilek ro ć jech ały d o Kętrzy n a n a zak u p y . Ku p iła ro g alik i maś lan e, zn ak o mite, u wielb ian e p rzez mamę. Sp rzed awczy n i u ś miech n ęła s ię d o n iej, p o d ając res ztę z d zies ięciu zło ty ch , jak b y zap amiętała ją z tamty ch d awn y ch czas ó w, a b y ć mo że b y ła p o p ro s tu miła. Ewa p rzy s iad ła n a ch wilę n a k rześ le wy s tawio n y m p rzed wejś ciem d o p iek arn i i zjad ła z ap ety tem p ach n ące mas łem i wan ilią ro g alik i. J es zcze ch wilę p atrzy ła n a lu d zi s p ies zący ch s ię d o p racy alb o w jak imś in n y m n iezn an y m celu , a p o tem ws tała i s trzep n ęła o k ru ch y cias ta. Sk iero wała k ro k i w s tro n ę arch iwu m. Po win n o b y ć ju ż o twarte.
By ć mo że ze wzg lęd u n a wczes n ą p o rę, a mo że z zu p ełn ie in n eg o p o wo d u , w u rzęd zie n ie b y ło p eten tó w. Krzes ła n a k o ry tarzu , p o d p ierające zielo n ą lamp erię, ś wieciły p u s tk ami. Ewa s zła k o ry tarzem, czy tając k o lejn o tab liczk i n a d rzwiach . „Tu n ie, tu raczej też n ie… ” W k o ń cu s tan ęła p rzed d rzwiami z n ap is em: „Arch iwu m”. Zap u k ała trzy razy . – Pro s zę! – o d p o wied ział zmęczo n y g ło s . Uch y liła d rzwi i zajrzała d o ś ro d k a. Przy mały m lak iero wan y m b iu rk u zawalo n y m s tertą p ap ierzy s k s ied ział s tars zy mężczy zn a. M iał n a n o s ie o g ro mn e o k u lary w s zy lk reto wej o p rawie, ws k azu jącej n a ich b ard zo zaawan s o wan y wiek . Wło s y , rzad k ie i całk o wicie b iałe, zaczes an e z lewej n a p rawą, n iezb y t s k u teczn ie mas k o wały p o ły s k u jącą międ zy zaczes k ą ły s in ę. – Słu ch am p an ią. – Urzęd n ik p o d n ió s ł wzro k zn ad p ap ieró w. – W czy m mo g ę p o mó c? Pro s zę, n iech p an i p o d ejd zie b liżej, n iech p an i tu s o b ie u s iąd zie – zach ęcił, wid ząc jej wah an ie i n iep ewn o ś ć. – Dzięk u ję – o d rzek ła Ewa, s iad ając n a n iewy g o d n y m k rześ le n ap rzeciwk o mężczy zn y . Sięg n ęła d o to rb y i wy jęła z n iej teczk ę zab ran ą z s zu flad y Alek s an d ra. – Pro s zę p an a, ja właś ciwie p rzy s złam p o rad ę, p o k o n s u ltację. – Zaczęła ro zk ład ać d o k u men ty n a k o lan ach . – Zn alazłam w d o mu jak ieś s tare d o k u men ty i map y – s k łamała b ez zmru żen ia o k a – i zu p ełn ie n ie wiem, d o czeg o s ię to mo że o d n o s ić. Staru s zek ły p n ął n a to , co trzy mała w ręk ach , i aż p o jaś n iał. – No to n ie mo g ła p an i trafić lep iej. – Zatarł d ło n ie. – Zaraz s ię ty m zajmiemy i ro zwiejemy ws zy s tk ie wątp liwo ś ci. Ch o d źmy . – Ws tał zza b iu rk a i p o d s zed ł d o d rzwi w g łęb i p o mies zczen ia. – Tu taj zn ajd zie p an i o d p o wied ź n a k ażd e s wo je p y tan ie. J ak mawiał p o eta, ręk o p is y n ie p ło n ą, a b iu ro k racja p rzetrwa n awet zag ład ę i p rzes ied len ia, ch a, ch a, ch a. – Uch y lił d rzwi i ru ch em ręk i zap ro s ił Ewę d o ś ro d k a. Na n iek o ń czący ch s ię reg ałach s tały teczk i, d łu g ie s zereg i teczek i s eg reg ato ró w. Staru s zek p o p ro wad ził Ewę d o ro b o czeg o b latu , b ard zo p rzy p o min ająceg o jej ten , k tó ry s łu ży ł jej d o p racy w d o mu Alek s an d ra, i p o p ro s ił, b y p o k azała ws zy s tk o , co ze s o b ą p rzy n io s ła. Zaczął s ię wczy ty wać w p is an e g o ty k iem litery i co ś n o to wać n a mały m k artelu s zk u , k tó ry wy d arł z mik ro s k o p ijn eg o n o tatn ik a wy jęteg o z k ies zen i. Ewa s tała z b o k u , co raz b ard ziej n erwo wo p rzes tęp u jąc z n o g i n a n o g ę, b o p ro ces zap o zn awan ia s ię arch iwis ty ze zn alezis k iem trwał i trwał. Nag le mężczy zn a b ez s ło wa p o d n ió s ł s ię zn ad p ap ieró w i zn ik n ął g d zieś międ zy reg ałami. Nie wracał d łu g o , aż w k o ń cu p o jawił s ię, n io s ąc wielk ą, o p rawio n ą w s k ó rę k s ięg ę.
– No d o b rze, ws zy s tk o jes t ju ż jas n e. Więc tak . – Ciężk a k s ięg a u d erzy ła o b lat, aż w p o wietrze wzn io s ły s ię tu man y k u rzu . – Ziemia z ty ch tu taj d ziałek – ws k azał n a o b s zar zazn aczo n y n a jed n y m z p lan ó w zag o s p o d aro wan ia p rzes trzen i – d o wo jn y n ależała d o n iemieck iej ro d zin y v o n Brau s eró w. To ws zy s tk o ma p an i czarn o n a b iały m, o , tu taj. – Po k azał p alcem miejs ce w zak u rzo n ej k s ięd ze wieczy s tej. – To b y ła b ard zo zamo żn a i zn acząca ro d zin a, u mo co wan a w Berlin ie, wie p an i, tak a z trad y cjami, związan a mo cn o z teren ami Pru s Ws ch o d n ich . Niech s o b ie p an i p o czy ta. – Zaczął p rzek o p y wać s ię p rzez k o lejn e k artk i. – Wiad o mo , co wład za lu d o wa, n iech jej ziemia ciężk ą b ęd zie, ro b iła z tak imi lu d źmi o raz z ich majątk ami. – Sięg n ął p o map ę. – Ws zy s tk o Niemias zk o m zab rali, p o g o n ili im k o ta, a p o tem p o d zielili ich majątk i n a PGR-y i d la lu d u p racu jąceg o mias t, a w ty m wy p ad k u to k o n k retn ie ws i. Po d zielo n e, p o mies zan e, p o n is zczo n e. – Stary s ię n ad ak tami włas n o ś ci, co ś tam cmo k ał p o d n o s em, p o czy m że tak mi tu wy n ik a z teg o , co p an i p rzy n io s ła, i z teg o , co ja tu ci Niemcy mo g ą w p ełn y m, jas n y m jak s ło ń ce ś wietle p rawa
arch iwis ta p o ch y lał p o wied ział: – Ty lk o mam w p ap ierach , że wró cić tu i zażąd ać
s wo jeg o z p o wro tem. A to d lateg o , że żo n a mag n ata v o n Brau s era b y ła p o ls k ą ary s to k ratk ą i ten zwro t p o p ro s tu n ależy s ię jej s p ad k o b ierco m. I, co p an i mó wię ju ż n ajzu p ełn iej p ry watn ie, b o n ie p o win ien em, ale s p o d o b ała mi s ię p an i, n ie jes t p an i p ierws za, k tó ra s ię ty m in teres u je. Na mo je o k o n ajwy raźn iej k to ś s ię z n imi ju ż d o g ad u je, że jak p rzejmą, to o n o d n ich o d k u p i. J eś li mn ie mó j k s ztałco n y w h itlero ws k iej s zk o le języ k n iemieck i n ie my li. – Zaś miał s ię zło wies zczo , u k azu jąc żó łte p ień k i zęb ó w. – By ł tu ju ż u mn ie tak i jed en b ard zo zamo żn y p an z Wars zawy z ty mi s amy mi map ami, p ro s zę p an i. I to d awn o temu . Będ zie z ro k jak n ic. Po d czas p rzemo wy arch iwis ty Ewa z k ażd ą ch wilą s zerzej o twierała o czy . Wy g ląd ało n a to , że n ap rawd ę o g ro mn a częś ć d zis iejs zej Wężó wk i – s p o ro p ó l u p rawn y ch , a n awet n iek tó re d ziałk i, g d zie p o b u d o wali s ię s ąs ied zi, n o i ta n ajp ięk n iejs za, p o ło żo n a n ad jezio rem, ws zy s tk o to n ależało p rzed wo jn ą d o Niemcó w, k tó rzy k o rzy s tając ze zmian w p rawie p o ls k im, mo g li to o d zy s k ać o d Sk arb u Pań s twa. Kto wie, czy ju ż teg o n ie zro b ili. Najwy raźn iej też ch cieli tę ziemię s p rzed ać. A k u p cem miałb y b y ć n ie k to in n y jak … jed en z b an d y tó w, z k tó ry mi związał s ię Alek s an d er! – O ran y … – p o wied ziała s ama d o s ieb ie, a s taru s zek o ch o czo p o d ch wy cił tę n u tę. – No p ewn ie, że ran y , p an i k o ch an a, a b o to p an i p ierws za tu taj w tak iej s p rawie? Ciąg le Szwab y p rzy jeżd żają, jak ich ś p ap ieró w mi tu s zu k ają, p o ró wn u ją, s zp rech ają
międ zy s o b ą, p rawn ik ó w zwo żą, a my jes teś my b ezrad n i, b o p rawo jes t p rawo , Ordnung muss sein, i trzeb a o d d awać, co zag rab io n e. Ty lk o n iech mi p an i p o wie, co temu s ą win n i ci, co n a tej ziemi o d p ań s twa d o my p o b u d o wali? Alb o ży to zas iali? Pan i k o ch an a, tu b ęd zie jes zcze n iejed n a trag ed ia z teg o , ja to wiem. J a ju ż n ie d o ży ję, ale p an i d zieci b ęd ą jes zcze n ad tą ziemią p łak ać. Ewie zro b iło s ię n ied o b rze. M o że o d zb y t d u żej liczb y s p ałas zo wan y ch ro g alik ó w, mo że o d k u rzu , k tó ry wiro wał w p o wietrzu , a mo że z p o wo d u s łó w, k tó re u s ły s zała o d s taru s zk a. – Bard zo p an u d zięk u ję za p o mo c – p o wied ziała i zaczęła zb ierać s wo je rzeczy , b y wło ży ć je z p o wro tem d o teczk i. – Nie ma za co , d zieck o , n ie ma za co . – Urzęd n ik zamk n ął k s ięg ę i zn ó w zn ik n ął międ zy reg ałami. Nie czek ając n a jeg o p o wró t, Ewa wy s zła z arch iwu m, n ie o g ląd ając s ię za s ieb ie. Kied y o p u ś ciła b u d y n ek , p o czu ła, że całk iem zas ch ło jej w g ard le. „M u s zę s ię czeg o ś n ap ić” – p o my ś lała. Tu ż o b o k b y ła mała k awiarn ia. Ewa wes zła d o ś ro d k a i u mło d ej k eln erk i zamó wiła wo d ę n ieg azo wan ą i es p res s o . Gd y d ziewczy n a p o s tawiła p rzed n ią b u telk ę z wo d ą, Ewa wy p iła d u s zk iem całą zawarto ś ć, p ro s to z b u telk i. Po mo g ło . „Co ro b ić?” – my ś lała g o rączk o wo . Przed e ws zy s tk im p o s tan o wiła zan o to wać ws zy s tk o , czeg o d o wied ziała s ię w arch iwu m, b y mó c p o tem w razie czeg o („W razie CZEGO? No właś n ie… ” – p y tała s ama s ieb ie) o d two rzy ć te in fo rmacje. Sięg n ęła d o to reb k i i wy jęła z n iej k alen d arz, n ieg d y ś wy p ełn io n y p o b rzeg i s p o tk an iami i p lan ami, a o d jak ieg o ś czas u zu p ełn ie p u s ty . Zaczęła p is ać. Ro d zin a Brau s eró w, p o la n ad jezio rem, d ziałk i o k o lejn y ch n u merach … ? Sy tu acja zaczy n ała s ię d ramaty czn ie wręcz zag ęs zczać. Ewa miała wrażen ie, że jak aś p ętla zacis k a s ię jej n a s zy i. Czu ła s ię jak zwierzę złap an e we wn y k i. Każd y ru ch p o wo d o wał jed y n ie to , że b y ła co raz b ard ziej zak les zczo n a, i p o tęg o wał s trach . Zro b iło jej s ię d u s zn o . Pró b o wała złap ać o d d ech . Keln erk a zza k o n tu aru s p o jrzała n a n ią p o d ejrzliwie. Ewa s ch y liła g ło wę i zaczęła p o wo li liczy ć d o d zies ięciu . Od d ech i tętn o p o wró ciły d o zwy k łeg o ry tmu . „Atak p an ik i, tak , jes zcze teg o mi trzeb a” – p o my ś lała z p rzek ąs em. Keln erk a zn ik n ęła i Ewa zo s tała s ama w lo k alu . Sięg n ęła p o telefo n . Nie ma wy jś cia, czas zmierzy ć s ię z rzeczy wis to ś cią. Po k ilk u s y g n ałach u s ły s zała zn ajo my g ło s w s łu ch awce. – Halo ? Sy lwia? M u s imy p o ro zmawiać.
*
Sy lwia s k o ń czy ła lek cje o p iętn as tej. To n ie b y ł s p ecjaln ie u d an y d zień . Dzieciak i b y ły wy jątk o wo o p o rn e n a wied zę, a w p o k o ju n au czy ciels k im atmo s fera o d jak ieg o ś czas u s ię zag ęs zczała – ws zy s cy b y li p o d min o wan i p o g ło s k ami, jak o b y s zk o ła miała b y ć n a liś cie ty ch d o lik wid acji. Bo n is k i p rzy ro s t n atu raln y , b o łączen ie s zk ó ł… Sami n ie wied zieli, o co ch o d zi, ale p o wtarzali p lo tk i. Telefo n o d Ewy b ard zo Sy lwię zas k o czy ł. Od czas u p amiętn ej ro zmo wy w d o mu Alek s an d ra k o n tak ty międ zy n imi zo s tały całk o wicie zerwan e. Os tatn io jed n ak d u żo o Ewie my ś lała. Nie mo g ła p rzecież u d awać, że n ic s ię n ie d zieje. Działo s ię, i to b ard zo d u żo ! Gd y u s ły s zała g ło s p rzy jació łk i w s łu ch awce, zro zu miała, że to jes t właś n ie mo men t, w k tó ry m s zala p rzech y la s ię n a d ru g ą s tro n ę. Fo ch y i n ies n as k i n a b o k , n ap rawd ę id zie o s p rawy ważn e, mo że n awet n ajważn iejs ze. Czu ła, że Ewa też d o b rze o ty m wie. – Ewa, n ic n ie mó w, p o p ro s tu p rzy jeżd żaj d o mn ie jak n ajs zy b ciej – rzu ciła i czy m p ręd zej ru s zy ła s wo im b iały m g o lfem d o d o mu . Kied y Ewa s tan ęła w p ro g u , p rzez ch wilę p atrzy ły n a s ieb ie d o ś ć n iep ewn ie. Żad n a z n ich n ie wied ziała d o k o ń ca, co my ś li ta d ru g a. A jed n ak p o p aru s ek u n d ach p o p ro s tu rzu ciły s ię s o b ie w ramio n a. Sy lwia ch wilę p ó źn iej wciąg n ęła p rzy jació łk ę d o wn ętrza. – Ch o d ź, k o ch an a, mamy s o b ie d u żo d o o p o wied zen ia. I jak b y n ig d y n ic złeg o s ię międ zy n imi n ie wy d arzy ło , o b ie u s iad ły p rzy s to le. Sy lwia n alała Ewie h erb aty d o filiżan k i i p o s tawiła p rzed n ią p u s ty k ielis zek . – Ch y b a p o trzeb u jemy czeg o ś mo cn iejs zeg o ? Ewa s k in ęła g ło wą. – Tak , n a trzeźwo to ws zy s tk o mo że b y ć zb y t ciężk ie d o zn ies ien ia. Sy lwia p o d es zła d o k red en s u , u cis zając p rzy o k azji d zieciak i wrzes zczące n iemiło s iern ie w d ru g im p o k o ju . Ewa s p o jrzała n a n ią z czu ło ś cią: p ięk n a, mąd ra, s iln a – tak d o s k o n ale p o rad ziła s o b ie p o ro zs tan iu z mężem. – Sy lwia – p o wied ziała – d zięk u ję ci. Za ws zy s tk o . Przy jació łk a s p o jrzała n a n ią zn ad d rzwiczek k red en s u . – Przes tań , b o s ię zaru mien ię. – Po wiem ci s zczerze, że d o ch o d zę d o wn io s k u , że w mo im ży ciu jes t jed en
p ewn ik . – Ewa u p iła ły k h erb aty . – Sy lwia Rad k o ws k a, p rzy jació łk a n iezawo d n a. Zaś miały s ię o b ie g ło ś n o , a Sy lwia p o s tawiła n a s to le b u telk ę żu b ró wk i. – Zo s tała mi p o Grześ k u , my ś lę, że p o ra ją zd ematerializo wać. Nalały s o b ie p o k ielis zk u . Ewę aż o trząs n ęło . – Brrr! Nie mo g łab y m b y ć p ijak iem. – Zaś miała s ię. – No d o b rze, to p o k o lei. Któ ra zaczy n a? Sy lwia wy tarła u s ta b rzeg iem d ło n i. – M o g ę zacząć. Go d zin ę p ó źn iej Ewa b lad a jak ś cian a n alewała s o b ie k o lejn y k ielis zek wó d k i. Op o wieś ć Sy lwii b y ła s tras zn a. Po p ro s tu p o two rn a. Przy jació łk a d o ło ży ła właś n ie k o lejn y p u zzel d o h is to rii, k tó rą Ewa n ajch ętn iej wy mazałab y z ży cia. Ok azało s ię b o wiem, że jak iś czas temu d o k ilk u ro d zin w o k o licy p rzy s zły p is ma zawiad amiające o p o s tęp o wan iu s ąd o wy m d o ty czący m zwro tu ziemi p rzed wo jen n y m właś cicielo m. Po czątk o wo n ie wy g ląd ało to b ard zo g ro źn ie, wk ró tce jed n ak o k azało s ię, że te d ziałk i, n a k tó ry ch s tały ich d o my i ro s ły ich u p rawy , n ie ty lk o zo s tały o d zy s k an e p rzez n iemieck ich s p ad k o b iercó w, ale zo s tan ą s p rzed an e p o d b u d o wę czeg o ś , jak ieg o ś zak ład u . Ta wiad o mo ś ć g ru ch n ęła k ilk a d n i temu . Od tej p o ry we ws i o n iczy m in n y m n ie mó wio n o . M ies zk ań cy b y li p o d zielen i w o p in iach . J ed n i p rzes trzeg ali, in n i s ię cies zy li, jes zcze in n i zas tan awiali, co mają zro b ić z d o b y tk iem, s k o ro o k azało s ię, że ży ją n a cu d zej ziemi, o k tó rą k to ś s ię u p o mn iał. – Najb ard ziej p rzeży ła to M ag d a, mama M ich ałk a. – Sy lwia p o k ręciła g ło wą ze s mu tk iem. – Wy ląd o wała n awet n a ch wilę n a g in ek o lo g ii w s zp italu , b aliś my s ię o d zieck o , ale n a s zczęś cie ws zy s tk o s ię u s p o k o iło . Wies z, o n i s ą załaman i. Każą im s ię wy n o s ić z d o mu . No wy właś ciciel o feru je w zamian mies zk an ia n a jak imś o s ied lu s o cjaln y m p o d M rąg o wem. Po my ś l, co to d la n ich o zn acza. Cała ich ciężk a p raca, g o s p o d ars two , d o tacje, p o my s ły n a b izn es , ch cą im to ws zy s tk o zab rać. Ewa s ch o wała twarz w d ło n iach . By ła zd ru zg o tan a. Wy jęła z to reb k i p lik d o k u men tó w i p o k azała g o Sy lwii, a p o tem s treś ciła jej o s tatn ie czterd zieś ci o s iem g o d zin s wo jeg o ży cia. Droga Anielo! Jak pisać list po dziesięciu latach milczenia? Jak streścić wszystkie te dni w kilku słowach nakreślonych na papierze? W naszej Polsce Ludowej wielkie zmiany. Ludzie wracają z obozów, więźniowie opuszczają cele, kardynał Wyszyński znów wolny. Chyba po latach ciemności nastaje u nas
światło. I mogę przeczytać list od Ciebie! Nic to, że pokreślony przez cenzurę, lepszy taki niż te lata ciszy nieznośnej. Ja z moim mężem wciąż jakoś żyjemy. I to już we troje, bo rok temu na świat przyszła, po bez mała dziesięciu latach starań, modlitw i lekarskich zaklęć, nasza córka Dorotka. Kochane, dobre dziecko. Moja pociecha za zmarnowaną wojenną młodość, za te wszystkie krzywdy, jakich doznałam ja i cała nasza rodzina. Byłam na Śląsku. Ciotka Helka przyjęła mnie gorąco i opowiedziała o wszystkim, że rodzice pomarli ze zgryzoty, a Henryka zabili pod Leningradem. Poszłam na groby, zapaliłam świece. Wiesz, Anielko, człowiek nie jest stworzony do takich cierpień, jakie na nas los spuścił. Ale Dorotka, to wyczekane dziecko, jest mi wielką pociechą. Już trochę mówi i chodzi coraz szybciej, a jak się na kolana pakuje do ojca, to aż miło patrzeć. Stary to ojciec, ale miłości dla niej ma dużo. Biedy na szczęście nie klepiemy, jakieś poletko się nam ostało, to się żyto zasieje, to się z ogrodu jabłek narwie, można żyć, na wsi łatwiej niż w mieście. I tylko jedno mi wciąż spać nie daje, od lat to samo: co się stało z tą moją córką obcym oddaną. Szukałam jej, ale mi odradzono, bo po co to stare rany rozdrapywać. Ona najpewniej nawet nie wie, że moja. Bo i skąd. Ale co poradzić, że za nią tęsknię, jak i za Tobą. Nieskończenie. Obyśmy kiedyś się wszystkie spotkały. Dziękuję Ci, Anielo, za paczkę, te dobroci, które nam wysłałaś, to chyba na pierwszą komunię Dorotki zachowam, bo to głowa pomieścić nie może, że u Was taki dobrobyt. Modlitwy moje za ciebie, Jeremy’ego i Wasze dzieci nie ustają. Twoja Józefa ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 21
Ewa p o trzeb o wała d łu żs zej ch wili, b y wró ciła jej ś wiad o mo ś ć teg o , g d zie s ię zn ajd u je. Leżała u Sy lwii n a k an ap ie, p rzy k ry ta k o cem w k ratk ę. Zmęczen ie, n ap ięcie p s y ch iczn e p lu s k ilk a k ielis zk ó w mo cn eg o alk o h o lu zmo g ły ją n a ty le s k u teczn ie, że mu s iała s ię n a ch wilę p o ło ży ć. Sp o jrzała n a zeg arek . Do ch o d ziła s ió d ma wieczo rem, co zn aczy ło , że p rzes p ała k ilk a ład n y ch g o d zin – p o raz p ierws zy , o d k ied y zaczął s ię ten k o s zmar, s p ała tak mo cn y m s n em. Po d n io s ła s ię i wy ciąg n ęła ręce d o g ó ry . Po cies zające b y ło to , że ch y b a wracała jej s p rawn o ś ć my ś len ia, z k tó rą o s tatn io p o d wp ły wem zb y t g wałto wn y ch ws trząs ó w, jak im zo s tała p o d d an a, n ie b y ło n ajlep iej. – Do b ra – p o wied ziała s ama d o s ieb ie – mu s zę to ws zy s tk o jak o ś o g arn ąć. Po s tan o wiła wezwać n a p o mo c s tareg o d o b reg o p rzy jaciela: s wó j wro d zo n y p rag maty zm, k tó ry ju ż n ie raz i n ie d wa rato wał jej s k ó rę w tru d n y ch s y tu acjach . Kro k p o k ro k u trzeb a ro zp lątać tę p ajęczy n ę. Po p ierws ze: Alek s . Przy p rawiająca ją wciąż o d res zcz o d razy s ek wen cja: s ek s taś ma o d k ry ta w jeg o d o mu , h o rro r w „k lu b ie d żen telmen a” s k ry wający m n ajo b rzy d liws ze tajemn ice i wres zcie ch ao ty czn e, wy p o wied zian e w p o ś p iech u wy zn an ie win w s amo ch o d zie, ws zy s tk o to u k ład ało s ię w s p ó jn ą, lecz s tras zliwą cało ś ć. Nie zn ajd o wała arg u men tó w, b y o d rzu cić tę wers ję zd arzeń , mimo że n ie b y ła to p rawd a, w k tó rą ch ciało b y s ię wierzy ć. Zn aczn ie ważn iejs za b y ła jed n ak k wes tia, co o n a z tą p rawd ą ma teraz zro b ić? I tu zaczy n ały s ię s ch o d y . J ak ma b o wiem n a ch ło d n o an alizo wać tę h is to rię, k ied y zu p ełn ie n ie p o trafi o d d zielić o d n iej s wo ich zran io n y ch u czu ć? Nig d y w ży ciu n ie p rzeży ła czeg o ś tak ieg o , n ie miała p o jęcia, jak s o b ie p o rad zić. To ws zy s tk o b y ło b ard zo tru d n e. „Sk u p s ię n a k o n k retach – in s tru o wała więc s u ro wo s ama s ieb ie. – Fak ty i ty lk o fak ty . O res zcie p o my ś lis z p ó źn iej”. J eś li trzy mać s ię zatem fak tó w, o s tatn ie ws k azó wk i o d Alek s an d ra i to , co o d k ry ła, p o d ążając ich ś lad em, u ś wiad o miły jej co ś , co n ie d o ty czy ło ju ż ty lk o ich d wo jg a i ich związk u . Ok azało s ię, że k ied y o n a p rzeży wała s wó j b ajk o wy ro man s ,
lu d zie związan i z Alek s em k n u li s p is ek wy mierzo n y p rzeciwk o temu miejs cu . J ak ą ro lę o d eg rał w ty m ws zy s tk im jej u k o ch an y ? Wciąż zad awala s o b ie to p y tan ie. By ł tu taj p rzecież cały czas . „By łem p io n k iem w ich g rze” – d źwięczały jej w g ło wie wczo rajs ze s ło wa Alek s a. Przed o czami p rzewin ęły jej s ię n iewy raźn e ws p o mn ien ia jeg o wy jazd ó w w „in teres ach ”, s p o tk ań z miejs co wy mi u rzęd n ik ami… „Bo że, jak a ja b y łam ś lep a!” – załamała s ię. To ws zy s tk o d ziało s ię n iemal n a jej o czach , ale b y ła tak u fn a i b ezk ry ty czn a, że n iczeg o n ie zau waży ła. Żad n e s y g n ały n ie wzb u d ziły jej n iep o k o ju . „Ok ej, ty m s ię teraz n ie zajmu jemy – p o ch wili n amy s łu p rzerwała s amo o s k arżen ia. – Nie ro zliczamy w tej ch wili Alek s a, a ty m b ard ziej s amej s ieb ie. Teraz ty lk o fak ty . Czy s te, s u ch e fak ty ”. A te b y ły p o rażające. J ej ws i zag rażało wielk ie n ieb ezp ieczeń s two . Wied ziała ju ż, co tamci ch cą zro b ić, wied ziała też, że to s ię ju ż d zieje. Lu d zie s ą u s u wan i z d o mó w, ws zy s tk o jes t p rzy g o to wan e d o p rzejęcia ziemi o d b y ły ch właś cicieli. M ó zg Ewy p raco wał n a wy s o k ich o b ro tach . Ws tała z k an ap y , zaczęła ch o d zić p o p o k o ju . Co ro b ić? Starała s ię jak n ajwiern iej o d two rzy ć to , co zd ąży ł jej p o wied zieć Alek s an d er. „Razem mo żemy p o k rzy żo wać im p lan y … ” „» Wężó wk a 1 9 3 5 « . Tam jes t ws zy s tk o , czeg o p o trzeb u jes z”. Czy to zn aczy ło … że o n a ma im p rzes zk o d zić!? Ale jak !? Sama p rzeciwk o p o tężn ej s ile, p rzeciwk o lu d zio m, k tó rzy b y li zd o ln i d o n ajg o rs zy ch d rań s tw teg o ś wiata!? Z Alek s em n ad al n ie miała żad n eg o k o n tak tu . Nie ch ciała s ię p rzy zn ać s ama p rzed s o b ą, jak b ard zo s ię o n ieg o n iep o k o i. Przecież n ie b y ła p ewn a, że mu wy b aczy . M u s i to jes zcze p rzemy ś leć… Na razie w o g ó le s ię ty m n ie b ęd zie zajmo wać, trzeb a s ię s k u p ić n a d ziałan iu . J ed n ak n iezależn ie o d teg o czu ła trzep o czący lęk w s ercu n a my ś l, że tamci mo g li mu co ś zro b ić. A d o b rze wied ziała, że mo g li… Zak ręciło s ię jej w g ło wie. Us iad ła z p o wro tem n a k an ap ie. Wzięła k ilk a g łęb o k ich o d d ech ó w. Sięg n ęła d o to rb y i wy jęła z n iej teczk ę. J es zcze raz zaczęła p rzeg ląd ać s tare d o k u men ty . Patrzy ła n a lin ie wy zn aczające d awn e p o d ziały p arceli. Przejech ała p alcem p o jed n ej z n ich , p rzech o d zącej tu ż o b o k jezio ra, tam g d zie n ieco p o wy żej zn ajd o wał s ię cmen tarz i g d zie b y ł g ró b mamy .
*
Przetrząs ała to rb ę w p o s zu k iwan iu wizy tó wk i. Gd zieś mu s i ją mieć, d ałab y g ło wę, że jej n ie wy rzu ciła, ch o ciaż k ied y ją d o s tała, w p ierws zy m o d ru ch u miała o ch o tę
p o d rzeć ją n a s trzęp y . „Błag am, n iech tu b ęd zie! – zak lin ała rzeczy wis to ś ć. – J EST!” Ty mo n Gó rk a, Po lTV, d zien n ik arz. I n u mer telefo n u . Nap rawd ę n ie s ąd ziła, że k ied y k o lwiek b ęd zie ch ciała u ży ć tej wizy tó wk i. W d o d atk u w tak im celu . Teraz jed n ak ws tąp iła w n ią s iła, o jak ą s ieb ie n awet n ie p o d ejrzewała. By ła wś ciek ła. Nie wied ziała jes zcze, jak to zro b i. Ale wied ziała jed n o : n ie o d d a im Wężó wk i b ez walk i. Nie mo że b ezczy n n ie czek ać n a ro zwó j wy d arzeń . Tak , s tan ie p rzeciwk o ty m b an d y to m o p ętan y m żąd zą zb ijan ia majątk ó w k o s ztem cierp ien ia n iewin n y ch lu d zi. To b y ło czy s te s zaleń s two , ale mimo ws zy s tk o zach o wała res ztk i zd ro weg o ro zs ąd k u . By ła ś wiad o ma, że s ama n iczeg o n ie zd ziała. Po trzeb o wała s o ju s zn ik ó w. Po liczy ła d o d zies ięciu i wy s tu k ała n a k lawiatu rze s zereg cy fr z wizy tó wk i. Po wo li wy p u s zczała p o wietrze z p łu c, s łu ch ając k rety ń s k o wes o łej melo d y jk i, jak ą u s tawił właś ciciel telefo n u , b y u milała czas d zwo n iący m d o n ieg o o s o b o m. J u ż miała p rzerwać p o łączen ie, k ied y Gó rk a o d eb rał. – Tu Ewa Och n ik … – Zacięła s ię, n ie wied ząc, jak ma p rzejś ć d o rzeczy . – Pro s zę, co za n ies p o d zian k a. Słu ch am. Zd ziwił ją jeg o o s try to n . J ak d o tąd to o n a o p ęd zała s ię o d n ieg o jak o d n atrętn ej mu ch y . – Dzwo n ię, b o … ch ciałam… – Po raz k o lejn y zag ro zić, co mi zro b icie, jeś li s ię n ie o d czep ię? Nie trzeb a, zro zu miałem alu zję. Wy rzu cen ie z p racy to wy s tarczająco czy teln y s y g n ał. Ale wie p an i co ? Właś n ie, że s ię n ie o d czep ię! – To całe s zczęś cie – wy p aliła, czu jąc, że Gó rk a zaraz s ię ro złączy . – Co ? Ud ało s ię jej g o zas k o czy ć. – M am d o k u men ty związan e z tran s ak cją s p rzed aży ziemi w Wężó wce. Sama s o b ie z ty m n ie p o rad zę. Po trzeb u ję p an a p o mo cy . Po d ru g iej s tro n ie zap ad ła cis za. – J es t p an tam? – u p ewn iła s ię. – To jak iś b lef? – o d ezwał s ię wres zcie. – Nie b awmy s ię w to , s zk o d a p an i i mo jeg o czas u . – M ó wię zu p ełn ie p o ważn ie. M u s i mi p an u wierzy ć. Nap rawd ę n ie zd awałam s o b ie s p rawy z teg o , co Alek s an d er… co tu s ię d ziało . M o że mn ie p an n azwać k rety n k ą. W k ażd y m razie zro b ię ws zy s tk o , żeb y u d aremn ić p o ws tan ie s p alarn i n a tej
ziemi. Zn o wu cis za. Ty m razem Ewa czek ała b ez s ło wa, zacis k ając p rzy ty m k ciu k i tak mo cn o , że aż zb ielały jej k o s tk i. – J es t p an i n a M azu rach ? – zap y tał wres zcie. – Tak . Ewa czek ała w n ap ięciu . – J u tro z s ameg o ran a jes tem n a miejs cu . Ro złączy ł s ię. Po czu ła, jak mo cn o wali jej s erce.
*
Ty mo n Gó rk a zjawił s ię w Wężó wce zg o d n ie z zap o wied zią. Umó wili s ię n a n eu traln y m g ru n cie, w s zk o ln ej ś wietlicy u ży czo n ej p rzez Sy lwię. Po ro zwies zan e n a ś cian ach wes o łe k o lo ro we ry s u n k i d zieci, n a k tó ry ch p ry m wio d ły s ło n eczk a, tęcze o raz k ro wy , two rzy ły n ieco ab s u rd aln ą s cen o g rafię ich s p o tk an ia. – M o że p rzejd ziemy n a „ty ”? – zap ro p o n o wała Ewa. Po s łu g iwan ie s ię w tej s y tu acji o ficjaln y mi fo rmami s tawało s ię co raz b ard ziej męczące. Ty mo n p rzy jął jej s u g es tię z wy raźn ą u lg ą. Po czątk o wą n iezręczn o ś ć – ich zn ajo mo ś ć n ie ro zp o częła s ię ws zak zb y t fo rtu n n ie – s zy b k o zas tąp iło p o ro zu mien ie, k ied y p rzes zli d o s p rawy , k tó ra ich tu s p ro wad ziła. Ewa miała ze s o b ą teczk ę z materiałami. Ty mo n n aty ch mias t ją zau waży ł i ły p ał n a n ią z p rawd ziwy m p o żąd an iem w o czach . – Zan im p rzejd ziemy d o ty ch d o k u men tó w – p rzejęła p ałeczk ę Ewa – o p o wied z mi, co wies z o in teres ach Alek s an d ra. Ch ciała s k o n fro n to wać s wo ją b ard zo wątłą wied zę z tą p o s iad an ą p rzez d zien n ik arza, licząc też, że d o wie s ię czeg o ś więcej. W k o ń cu Ty mo n ju ż o d d łu żs zeg o czas u ś led ził p o czy n an ia Alek s a. Dzien n ik arz p atrzy ł to n a n ią, to n a teczk ę, jak b y s ię wah ał, czy mo że o d k ry ć k arty . Zau fać jej. M u s iało jed n ak b y ć w jej wzro k u co ś , co g o p rzek o n ało . Wy jął z to rb y p o k aźn y ch ro zmiaró w n o tes , z k tó reg o wy s tawały d zies iątk i k artelu s zek , p o wy cin an y ch z g azet arty k u łó w i in n y ch s zp arg ałó w, i zaczął o p o wiad ać: – J ak iś czas temu p rzy o k azji d zien n ik ars k ieg o ś led ztwa jed n ej z g azet wy s zło n a jaw, że b an k s p ó łd zielczy , k tó reg o Kro p iwn ick i b y ł więk s zo ś cio wy m u d ziało wcem,
jes t p o wiązan y z firmami zajmu jący mi s ię tak zwan y m czy s zczen iem k amien ic. Wies z, co to jes t? – Co ś związan eg o z remo n tami? – s p y tała b ez zas tan o wien ia. Ty mo n rzu cił jej s p o d mo d n ej g rzy wk i s p o jrzen ie p ełn e p o lito wan ia. – Czy ś ciciele k amien ic to in n y mi s ło wy p o n u re zb iry , p rzeb ran e zazwy czaj w u n ifo rmy leg aln ej firmy o ch ro n iars k iej. Działają n a zlecen ie n o wy ch właś cicieli p rzejęty ch d o mó w. Ich zad an iem jes t p o zb y ć s ię lo k ato ró w, k tó rzy zazwy czaj mies zk ają w ty ch k amien icach p rzez całe ży cie. Od cin an ie wo d y alb o wręcz p rzeciwn ie, zalewan ie mies zk ań . Ro zb ijan ie ś cian . Po d rzu can ie martwy ch s zczu ró w. To ty lk o n iek tó re p o zy cje z ich b o g ateg o rep ertu aru . Nęk an i w tak i s p o s ó b mies iącami lu d zie wres zcie s ię wy p ro wad zają, a właś ciciel mo że p rzero b ić k amien icę n a lu k s u s o wy ap artamen to wiec d la b o g aczy . – Po p ro s tu ro zb ó j w b iały d zień ! – o b u rzy ła s ię Ewa. – Ty le że w majes tacie p rawa. Pewn ie d o czas u , ale s k u p o wan ie p raw d o o d eb ran y ch p o wo jn ie n ieru ch o mo ś ci jes t zg o d n e z p rzep is ami. Ewa s łu ch ała u ważn ie. Ko lejn y k lo cek u k ład an k i ws k ak iwał n a miejs ce. – Pro b lem zaczy n a s ię, k ied y n a d ro d ze p lan o m in wes ty cy jn y m n o weg o właś ciciela s tają d o ty ch czas o wi lo k ato rzy . M o żn a to załatwiać n a ró żn e s p o s o b y . Tak że leg aln e. Ale p o lu b o wn e ro związan ia, s zu k an ie mies zk ań zas tęp czy ch , to ws zy s tk o trwa. A n iek tó rzy n ie lu b ią czek ać. Ewa p o k iwała g ło wą. – Czy li firma Alek s an d ra zajmo wała s ię s k u p o wan iem n ieru ch o mo ś ci? – Ch ciała p o wied zieć to n a g ło s , jak b y d o p iero to n ad awało realn ą warto ś ć jej p rzy p u s zczen io m. – To n ie jes t tak ie p ro s te. Firma Kro p iwn ick ieg o ma b ard zo zawiłą s tru k tu rę. Do teg o n ależy d o więk s zeg o h o ld in g u s p ó łek p o łączo n y ch b ard zo n iejas n y mi p o wiązan iami. W zarząd ach trwa ciąg ła ro tacja. J ed n ak d ziwn y m trafem w ró żn y ch k o n fig u racjach p o jawiają s ię w n ich wciąż te s ame n azwis k a. To o g ro mn a p ajęczy n a, w k tó rej n itk i p lecie wiele o s ó b . M o je ś led ztwo zaczęło s ię o d Kro p iwn ick ieg o , ale to jes t wierzch o łek g ó ry lo d o wej. To , co mó wił Ty mo n , b y ło k o lejn y m p o twierd zen iem in fo rmacji, k tó re u s ły s zała wcześ n iej o d Alek s an d ra. – Wies z, k to za ty m ws zy s tk im s to i? – zap y tała Ewa. – Pro b lem w ty m, że p ajęczy n a jes t właś n ie p o to , żeb y u k ry ć p rawd ziweg o b o s s a.
Tak ich jak Kro p iwn ick i jes t więcej. Ro b ią ró żn e mn iej lu b b ard ziej złe rzeczy , ale to n ie o n i p o ciąg ają za s zn u rk i. Ewa wciąg n ęła g łęb o k o p o wietrze. Przez ch wilę zb ierała my ś li. Dziwn ie b y ło s ły s zeć tak ie s ło wa o Alek s an d rze. Z jed n ej s tro n y , d ziałały n a jeg o k o rzy ś ć, b o n ie o b ciążały g o całą o d p o wied zialn o ś cią. Z d ru g iej jed n ak , n ie p as o wały d o Alek s a, jak ieg o zn ała – n iewzru s zen ie p ewn eg o s ieb ie, trak to wan eg o p rzez ws zy s tk ich z res p ek tem, właś n ie jak k to ś , z k im trzeb a s ię liczy ć. A więc to b y ły p o zo ry , n a k tó re też d ała s ię n ab rać. – Ch y b a wiem, k to jes t b o s s em – p o wied ziała. Ty mo n o wi zaś wieciły s ię o czy . – Żartu jes z!? Ch o d zę za ty m ju ż k ilk a lat i cały czas s zu k am! – Ry s zard Grzelak . Ty mo n mach n ął ręk ą, n ie k ry jąc ro zczaro wan ia. – Nieee… Grzelak jes t wy żej w h ierarch ii, ale o n też jes t ty lk o wy k o n awcą. Czy też men ed żerem wy s o k ieg o s zczeb la, trzy mając s ię k o rp o racy jn y ch p o ró wn ań . Ale to , n ies tety , n ie o n jes t p rezes em… Ewa s ię zamy ś liła. Gó rę n ad jej b o jo wy m en tu zjazmem zaczął b rać n iep o k ó j. J ak b o wiem mo żn a walczy ć z czy mś , co jes t tak p o tężn e, a jed n o cześ n ie tak efemery czn e? „Nie!” – p rzy wo łała s ię d o p o rząd k u . Nie mo że s ię d ać teraz o p an o wać zn iech ęcający m my ś lo m. „Ko n s tru k ty wn ie, Ewa, ty lk o k o n s tru k ty wn ie!” W tej n iep o jętej s y tu acji mu s iała s ię u ciec d o tak ś mies zn y ch w in n y ch o k o liczn o ś ciach zab ieg ó w jak au to mo ty wacy jn e wezwan ia. – A więc ws p ó ln y mian o wn ik ich d ziałań to n ieru ch o mo ś ci – wró ciła d o zb ieran ia wied zy n a temat teg o tajemn iczeg o b ractwa o b ard zo zły ch zamiarach . – Tak jes t. Pien iąd ze, walu ta, ak cje, zło to czy co tam jes zcze zwy k ło s ię w d zis iejs zy ch czas ach u ważać za miern ik b o g actwa i wład zy , to ws zy s tk o z d n ia n a d zień mo że o k azać s ię b ezwarto ś cio we. Zawiro wan ie n a ry n k ach fin an s o wy ch , s p ek u lacje ro zmaity ch wp ły wo wy ch g ru p , n ie mó wiąc n a p rzy k ład o wo jn ie, i n ie mas z n ic. Co in n eg o ziemia… – Ziemia p rzetrwa ws zy s tk o – d o k o ń czy ła my ś l Ewa. – Do tej p o ry , p rzy n ajmn iej z teg o , co wiem, g ru p a d ziałała g łó wn ie w Wars zawie, k tó ra jes t w tej ch wili rep ry waty zacy jn y m eld o rad o . Ale ap ety t ro ś n ie w miarę jed zen ia. Dlaczeg o n ie p o wielić d o b rze d ziałająceg o mech an izmu n a n o wy m teren ie? Sy tu acja włas n o ś cio wa częś ci ziemi n a M azu rach całk iem p rzy p o min a tę z n ieru ch o mo ś ciami w s to licy . Wy s tarczy zn aleźć p rzed wo jen n y ch właś cicieli
i o d k u p ić o d n ich ziemię, z k tó rą p o ty lu latach raczej n ie wiążą żad n y ch s p recy zo wan y ch p lan ó w. Ewa s ięg n ęła p o s wo ją tajn ą b ro ń – teczk ę. Ty mo n p atrzy ł n a d o k u men ty p o żąd liwy m wzro k iem. – Ro d zin a v o n Brau s eró w – p o wied ziała Ewa, ro zk ład ając n a s zk o ln ej ławce p łach ty map . – Właś n ie – złap ał w lo t Ty mo n . – Bard zo zamo żn y k lan p o ten tató w n a ry n k u ch emiczn y m z czas ó w Rep u b lik i Weimars k iej i III Rzes zy . Do d ziś zres ztą rad zą s o b ie d o s k o n ale, b o p o wo jn ie o d b u d o wali s wo je imp eriu m. Po ch o d zą s tąd , b y li p ru s k ą ary s to k racją. I ch o ć in teres y p ro wad zili w Berlin ie, całe ich ży cie to czy ło s ię n a ty ch ziemiach . Kied y w czterd zies ty m czwarty m mu s ieli s ię s tąd wy n o s ić, cały ich majątek p rzes zed ł w ręce p ań s twa. Po wo jn ie zro b io n o tu taj eleg an ck i PGR. A że żo n a Brau s era b y ła Po lk ą, ary s to k ratk ą s p o k rewn io n ą z Rey ami i Czetwerty ń s k imi, d ziś ich s y n mo że wy s tąp ić o zwro t mien ia. – Ty mo n wo d ził p alcem p o lin iach wy zn aczający ch n a p lan ie p o d ział teren u . – J ak wid zis z, s y tu acja b liźn iaczo p rzy p o min a wars zaws k ie h is to rie z ro d zin ami o d zy s k u jący mi k amien ice. Brau s ero wie mo g li s ię zwró cić d o p ań s twa o zwro t u traco n eg o majątk u . I u czy n ili to , jak mo g ę s ię d o my ś lać, n ie b ez p ewn ej in s p iracji p ro s to z Po ls k i… – To Alek s an d er s to i za tą tran s ak cją, p rawd a? – s p y tała Ewa. Ty mo n p rzy g ląd ał s ię jej b ad awczo . Przez cały czas mu s iał s ię zas tan awiać, co s ię tak ieg o s tało , że zmien iła fro n t. – Tak . M o żn a p o wied zieć, że zo s tał tu o d d eleg o wan y z mis ją s p ecjaln ą. Do Ewy n iczy m n atrętn a mu ch a p o wracały teraz ws p o mn ien ia zach wy tó w Alek s a n ad M azu rami, k tó re zwy k ł n azy wać s wo im miejs cem n a ziemi. Przełk n ęła ś lin ę, walcząc z falą md ło ś ci. Bo że, czy ws zy s tk o b y ło k łams twem? W k o ń cu Ty mo n p rzerwał cis zę. – No d o b rze, to teraz ty mi co ś p o wied z. Ewa k iwn ęła g ło wą n a zn ak zg o d y . – Gd zie o n jes t? Sp rawd ziłem p rzed p rzy jazd em tu taj: Kro p iwn ick i zap ad ł s ię p o d ziemię. M o g ła jed y n ie mieć n ad zieję, że jej u wierzy i n ie s traci d o n iej zau fan ia, tak mało jes zcze s tab iln eg o i o p arteg o n a n iep ewn y ch fu n d amen tach . – Też ch ciałab y m to wied zieć. Patrzy ła n a n ieg o , p rag n ąc z cały ch s ił p rzek o n ać g o w jak iś p o zawerb aln y
s p o s ó b , że mó wi p rawd ę. Nie mo g ła zro b ić n ic więcej. Na p ewn o n ie b y ła g o to wa, b y o p o wied zieć mu , co s ię wy d arzy ło międ zy n ią a Alek s em. Co b y ło p rzy czy n ą teg o , że ws zy s tk o s ię zmien iło . Nie wied ziała, czeg o mó g ł s ię s am d o my ś lać, ale ch y b a jej u wierzy ł. – Ale p o co im tu s p alarn ia? – Ewa zmien iła temat, p o d n o s ząc s ię ze s zk o ln eg o k rzes ełk a o ro zmiarach z p ewn o ś cią n iep rzy s to s o wan y ch d la ich d o ro s ły ch g ab ary tó w. – Nie wy s tarczy , że ziemia b ęd zie w ich ręk ach ? M u s zą ją o d razu zn is zczy ć? Ty mo n wzru s zy ł ramio n ami. – Tru d n o mi tłu maczy ć ich s trateg ię. Ale u ty lizacja o d p ad ó w to wielk i b izn es . Wid o czn ie s k alk u lo wali s o b ie ten in teres i p ewn ie jes t z teg o więk s za k as a n iż z p en s jo n atu n ad jezio rem… – Ty mo n , to co my mo żemy zro b ić? Przecież s ami n ie wy g ramy z n imi ws zy s tk imi… J ed y n e, co mamy , to te d o k u men ty . Ale co n am to właś ciwie d aje? Ty mo n s p o jrzał n a n ią p o ważn ie. – J ak d o tąd ws zy s tk o s zło im jak p o maś le. Przy zwy czaili s ię d o k o mp letn ej b ezk arn o ś ci. I to właś n ie mo że ich zg u b ić… – Co mas z n a my ś li? – W Wars zawie mają właś n ie mały k ry zy s ik w związk u z n ag ło ś n ien iem s p rawy n ęk an ia lo k ato ró w. – Ty mo n u ś miech n ął s ię ch y trze, d ając d o zro zu mien ia, że ó w „k ry zy s ik ” n ie mó g ł s ię zd arzy ć b ez jeg o o s o b is teg o u d ziału . Ewa zaś zd ała s o b ie s p rawę, że to b y ł n ajp rawd o p o d o b n iej p o wó d ich p rzy jazd u d o Wars zawy . – Oczy wiś cie ws zy s tk o jes t zamiatan e p o d d y wan i b ek n ie za to co n ajwy żej o s tatn ie o g n iwo łań cu ch a, czy li ci, k tó rzy d ziałali n a zlecen ie n as zy ch milu s iń s k ich – d o d ał. Sp o s ó b , w jak i Ty mo n o ty m mó wił, s p rawiał, że ws zy s tk o wy d awało s ię n ieco mn iej g ro źn e. „J u ż d la s ameg o teg o warto b y ło g o ś ciąg n ąć z Wars zawy ” – p o my ś lała Ewa. – Niemn iej jed n ak b y li tro ch ę zajęci o s tatn imi czas y . A to jes t d la n as s p rzy jająca o k o liczn o ś ć… – Ty mo n p rzerzu cił k artk i w n o tes ie. – Wed łu g mo ich in fo rmacji d o s p o tk an ia z v o n Brau s erami ma d o jś ć ju ż w ty m ty g o d n iu . – J ezu s M aria! – wy rwało s ię Ewie. Sp rawa wy d awała s ię b ezn ad ziejn a. Dziewczy n a b y ła k o mp letn ie p rzy tło czo n a jej
s k alą. Ud aremn ien ie p lan ó w tej mafii – b o jak in aczej mo żn a b y ło ich n azwać – wy d awało s ię mis ją z g ó ry s k azan ą n a p o rażk ę. – Po czek aj. – Ty mo n wy k o n ał u s p o k ajający g es t. – Zas tan ó w s ię. To o zn acza, że tran s ak cja s p rzed aży ziemi wciąż jes zcze n ie d o s zła d o s k u tk u ! I tu wid zę s zan s ę d la n as . – Ud erzy ł ręk ą w b lat s to lik a z zad o wo len iem. – Kro p iwn ick i i jeg o ws p ó ln icy p o d jęli ju ż p ewn e fo rmaln e k ro k i, n a mo je o k o p rzed wczes n e. Wiem, że d zięk i k o n tak to m Alek s a w g min ie u ru ch o mili ju ż p ewn e d ziałan ia ad min is tracy jn e… – Ek s mis je mies zk ań có w z ich d o mó w… – No , wid zę, że tak a zu p ełn ie zielo n a n ie jes teś … – To ch y b a miał b y ć d la n iej k o mp lemen t. – A te d ziałan ia n ie mają tak n ap rawd ę p o d s taw p rawn y ch – d o k o ń czy ł. – Czy li co , p o win n iś my z ty m iś ć d o p rawn ik ó w? – Bez s en s u . M ają lep s zy ch . Nie wy g ramy z n imi ich b ro n ią. – Ok ej. – Ewa zaczy n ała p o wo li ch wy tać to k my ś len ia Ty mo n a. – M u s imy zn aleźć co ś , co wy trąci ich z u tarty ch ś cieżek . Zas k o czy i wy p ro wad zi z ró wn o wag i. – Bin g o ! – Ty mo n s trzelił p alcami w p o wietrzu . Ewa p o czu ła p rzy p ły w ad ren alin y . – Co d aje im p ewn o ś ć s ieb ie? – g ło ś n o zas tan awiał s ię Ty mo n . – To , że n ik t n ie p rzes zk ad za im w ty m, co ro b ią? – Tak , mas z rację. Bizn es lu b i cis zę. Szczeg ó ln ie tak i b izn es . On i o p an o wali d o p erfek cji zak u lis o we g ierk i. Pro jek t id zie n ap rzó d , k o lejn e p rzes zk o d y s ą u s u wan e z d ro g i, n ao k o ło n ik t o n iczy m n ie wie. A k ied y s ię d o wie, jes t ju ż za p ó źn o , żeb y zap ro tes to wać – k laro wał Ty mo n . Patrzy li n a s ieb ie ze ś wiad o mo ś cią, że ich my ś li p ęd zą ty m s amy m to rem. Po wietrze zd awało s ię n aelek try zo wan e en erg ią. – Zad y ma w Wężó wce? – wy p o wied ziała my ś li n a g ło s Ewa, p rzery wając ch wilę cis zy . – M n ie n ie mu s is z n amawiać. To n ie b y ł zn an y Ewie d o tej p o ry telewizy jn y u ś miech Ty mo n a. Nie b y ło w n im żad n ej fałs zy wej n u ty , jed y n ie czy s ta rad o ś ć.
*
Ko p n ęła to rb ę z tak im imp etem, że ta zn ik n ęła g łęb o k o p o d łó żk iem.
I s p o k o , n ie ch ce tej to rb y wid zieć n a o czy ! Po my ś leć, że d o p iero co trak to wała ją z wielk im n ab o żeń s twem, czu wając, b y n ie d o zn ała n ajmn iejs zeg o u s zczerb k u w p o d ró ży . Ozd o b io n a wielk im firmo wy m n ap is em p ap iero wa to rb a p ełn a zak u p ó w, k tó re M an ia p rzy wio zła z wars zaws k iej es k ap ad y , s ama w s o b ie wy d awała s ię jej cen n y m p recjo zu m. Nie mó wiąc ju ż o ty m, co s k ry wało jej wn ętrze. By ły tu p o ły s k u jące leg g in s y z mo ty wem g alak ty k i, p rzed mio t p o żąd an ia p o ło wy jej k o leżan ek – ty ch , k tó re co k o lwiek zn ały s ię n a mo d zie. By ła zd an iem M an i eleg an ck a s u k ien k a wieczo ro wa, a p atrząc b ard ziej o b iek ty wn y m o k iem: o b cis ła k o s zu lk a z wy cięciami zamien iający mi ją w co ś n a k s ztałt try k o tu s k ład ająceg o s ię z g imn as ty czn eg o s tan ik a n a g ó rze i wąs k ieg o p as k a s p ó d n icy n a d o le. Do teg o zło te ten is ó wk i n a g ru b ej p o d es zwie i cały s to s mo cn o p o ły s k u jący ch g ad żetó w n ies p recy zo wan eg o (d la k ażd eg o , k to n ie jes t n as to latk ą) p rzezn aczen ia. Tak b ard zo cies zy ła s ię n a ch wilę, k ied y wres zcie b ęd zie mo g ła wło ży ć n a s ieb ie te ws zy s tk ie cu d o wn o ś ci. Zaczęła o d b iałej b lu zy z k ap tu rem o b s zy ty m fu terk iem. By ła b o s k a. Kied y M an ia p rzy mierzała ją p rzed lu s trem w łazien ce – b y ło to jed y n e miejs ce, g d zie mo g ła zn aleźć ch o ć o d ro b in ę p ry watn o ś ci w ty m d o mu , w k tó ry m zaws ze co ś s ię d ziało , w d o d atk u zazwy czaj n ie p o jej my ś li – o d n ajd y wała w s wo im o d b iciu p ewn e p o d o b ień s two d o n ajs ły n n iejs zej w k raju p io s en k ark i, tej, k tó rą n a g ło s ws zy s cy wy zy wali o d n ajg o rs zy ch , a p o cich u p o d ziwiali. Pio s en k ark a miała wy jefajn y tatu aż n a p lecach . M an ia u ło ży ła ju ż w g ło wie mis tern y p lan zro b ien ia s o b ie p o d o b n eg o , jak ty lk o zn ajd zie s ię zn ó w w Wars zawie. To d o p iero b ęd zie ch ry ja, ws zy s cy w Wężó wce wy s trzelą w k o s mo s , jak ją z ty m zo b aczą. Uło ży ła u s ta w d ziu b ek i lek k o wy g ięła s ię d o ty łu – b ez k itu , miały ze s o b ą co ś ws p ó ln eg o . Ale to b y ło d awn o i n iep rawd a. Teraz d ziewczy n a n ie mo g ła n awet p atrzeć n a te rzeczy . Przy p o min ały jej Ewę, p rzez k tó rą M ary s ia o d p rzed wczo raj ch o d ziła jak s tru ta. Niczy m an ty trąd zik o wa maś ć z p ry s zczami n a twarzy n iejed n eg o jej ró wieś n ik a, walczy ły w M an i b u rzliwe i s p rzeczn e u czu cia. By ła wś ciek ła n a s io s trę, k tó ra cy n iczn ie wy k o rzy s tała jej d o b re s erce, p o czy m n ajzwy czajn iej w ś wiecie ją o lała. Po trak to wała ją jak b y le s iu s iu majtk ę, k tó ra n iczeg o n ie ro zu mie i k tó rej n ie mo żn a n ic p o wied zieć. Co g o rs za, g łu p ia Ewk a s p rawiła, że M an ia b y ła to taln ie s k o ło wan a i n ie wied ziała, co zro b ić. Bo że co ś s ię s tało , b y ło więcej n iż p ewn e. A o n a ju ż k o lejn y d zień trzy mała b u zię n a k łó d k ę, p o ws trzy my wan a jak imś k rety ń s k im p o czu ciem lo jaln o ś ci, g łu p im, jeś li wziąć p o d u wag ę to , jak s io s tra s ię wo b ec n iej zach o wała. Od teg o p o ws trzy my wan ia s ię miała wrażen ie, że jes zcze
ch wila i p ęk n ie! Przy jeżd ża tak a w ś ro d k u n o cy p ek aes em, u b ran a jak lu mp alb o jak mo d elk a z s es ji zd jęcio wej, z ty ch co to p o k azu ją w d ro żs zy ch mag azy n ach , k tó ry ch M ary s ia n ie k u p o wała, ty lk o co n ajwy żej o g ląd ała w s alo n ie p ras o wy m, k ied y b y ła w M rąg o wie. Kto to wid ział tak s ię p o k azy wać lu d zio m n a o czy ! W ch wilach wzb u rzen ia z M an i, o d ziwo , wy ch o d ziła mo d o wa trad y cjo n alis tk a. M ary n ark a n a b alo wą s u k ien k ę? Nik t n o rmaln ie b y tak z d o mu n ie wy s zed ł, a co d o p iero jech ać w tak im s tro ju au to b u s em lin ii Wars zawa– Kętrzy n . Na p ewn o s ię p o k łó cili. M an ia za d u żo n ie wid ziała, ale to , co zo b aczy ła n a filmie u n ieg o w d o mu , s p o wo d o wało , że u trzy man e w ro man ty czn ej b ieli o b razk i z u d ziałem cu d o wn eg o Alek s an d ra ro zp ierzch ły s ię w jej g ło wie b ez ś lad u . „Tak i ś liczn y , tak p ięk n ie u b ran y , a jak i z n ieg o lamer – n ie mo g ła s ię n ad ziwić M an ia. – O ja, jak ie to b y ło ws trętn e, o h y d n e i n ajg o rs ze!” Gd y b y o n a co ś tak ieg o zn alazła u s wo jeg o ch ło p ak a, zwiałab y o d n ieg o w tej s amej s ek u n d zie! I jes zcze wrzu ciła n a Yo u Tu b e’a, żeb y s o b ie ws zy s cy p o o g ląd ali. No więc to d o b rze, że Ewk a s ię zawin ęła, b o te jej g ad k i o s p rawach d o ro s ły ch to b y ł n ajwięk s zy b u lls h it, jak i M an i k to ś wcis k ał o d d awn a. Żeb y jes zcze jej s io s tra zach o wy wała s ię jak o ś n o rmaln ie, b o te tajemn ice, to u k ry wan ie, d ziałały M an i n a n erwy . Nic d o b reg o z teg o n ie wy jd zie, b y ła p ewn a. W d o d atk u właś n ie teraz M ary s ia p o trzeb o wała s tars zej s io s try . Głu p ia, b o g łu p ia, ale Ewa b y ła jed y n ą zn an ą M an i o s o b ą, k tó ra mo że mo g łab y p o mó c An d żelice. To właś n ie b y ł d ru g i p o wó d , d la k tó reg o , o d k ied y ty lk o wró ciła z Wars zawy , ch o d ziła jak s tru ta. J ej n ajlep s za k u mp ela, p o wiern iczk a zwierzeń i to warzy s zk a n ajlep s zy ch wy g łu p ó w ev er, wtajemn iczy ła ją w s wó j p ro b lem, k tó ry tak że M ary s i wy d ał s ię k o ń cem ś wiata. An d żelik a z ro d zicami mieli s ię n o rmaln ie wy n ieś ć z d o mu . Że n ib y ziemia n ie jes t tak n ap rawd ę ich i n ie mo g ą ju ż tam mies zk ać. W zamian mieli d o s tać o d s zk o d o wan ie i mies zk an ie zas tęp cze, co p rawd a p o d s amy m M rąg o wem, ale tak n ap rawd ę to n ie b y ł żad en d o m, ty lk o jak iś k o n ten er z d y k ty , d ziewczy n y o b ejrzały d o k ład n ie w n ecie. To ws zy s tk o zn aczy ło , że An d żela p o s złab y d o in n ej s zk o ły , zn alazłab y n o wą p rzy jació łk ę, a o n a, M an ia, zo s tałab y ju ż całk iem s ama, p o zb awio n a jed y n ej b ratn iej d u s zy , d zięk i k tó rej u d awało jej s ię jak o tak o zn o s ić co d zien n e zmag an ia z n iełatwą rzeczy wis to ś cią. „W p o rzo , Ewk a, d am ci ch wilę – d ialo g o wała w my ś lach M an ia z s io s trą. – Ro zk min iaj s o b ie te d ramaty ze s wo im k o lem. By le n ie za d łu g o . J es t s p rawa d o załatwien ia, i to s p rawa k o n k ret. M am n ad zieję, że mo g ę n a cieb ie liczy ć”. Sp o jrzała
n a s wó j telefo n p rzy o zd o b io n y fu terałem w zło to -ró żo wą p an terk ę. Zg o d n ie z p rzy p u s zczen iem es emes d o Ewy z p ro ś b ą o n aty ch mias to wy k o n tak t n ad al n ie d o czek ał s ię o d p o wied zi.
*
Stan o s o b o wy s ztab u k ry zy s o weg o p o więk s zy ł s ię d o trzech o s ó b . Do łączy ła d o n ich Sy lwia w b o jo wy m n as tro ju i n aład o wan a en tu zjazmem. Niczy m g en erało wie p rzed b itwą, p lan o wali s trateg ię d ziałan ia. Nie mieli czas u n a p rzy g o to wan ia, a cel b y ł n ajtru d n iejs zy z mo żliwy ch . – M u s imy zeb rać lu d zi z całej ws i – zaczęła Sy lwia. – J eś li zb u n tu jemy mies zk ań có w, g min a n ie b ęd zie mo g ła s o b ie ro b ić, co jej s ię ży wn ie p o d o b a. – Ze s wo jej s tro n y o feru ję n ajb ard ziej u p ierd liwą ek ip ę telewizy jn ą p o d s ło ń cem. – Ty mo n p o k azał ws zy s tk ie zęb y w u ś miech u . – No i mo że u d a s ię s k o mb in o wać jes zcze jed n ą n ies p o d zian k ę… – Nie ch ciał im zd rad zić, co ma n a my ś li, tłu macząc, że n ie ch ce zap es zy ć. – Wieś n a M azu rach , k tó ra n ie ch ce mieć p o d n o s em cu ch n ącej s p alarn i… – Przy mk n ięte p o wiek i ś wiad czy ły , że mężczy zn a o czami wy o b raźn i wid ział ju ż tę s cen ę. – Su p er, ale k to p rzed s tawi s p rawę mies zk ań co m? – Ewa p o trzeb o wała wró cić n a ziemię. Sp o jrzała n a Ty mo n a. On p rzecież wied ział n ajwięcej o lu d ziach , k tó ry m p o s tan o wili rzu cić ręk awicę. Gó rk a p o k ręcił jed n ak p rzecząco g ło wą i wy celo wał p alec p ro s to w n ią. – J es teś tu tejs za, lu d zie p ręd zej p o s łu ch ają cieb ie n iż p rzy jezd n eg o , w d o d atk u z u lu b io n eg o mias ta całej Po ls k i. – Tu tejs za… Ewa zas tan o wiła s ię, czy s ama b y s ię tak n azwała. Ład n y ch p arę lat ży cia p o ś więciła ciężk iej p racy , k tó ra miała z n iej raczej zmazać to mian o . Teraz jed n ak , jak jes zcze n ig d y wcześ n iej, p o czu ła, że jes t związan a z ty m miejs cem mo cn iej, n iż s ama mo g łab y p rzy p u s zczać. Wężó wk a i jej mies zk ań cy b y li w n ieb ezp ieczeń s twie. To miejs ce miało s ię b ezp o wro tn ie zmien ić. Stracić ws zy s tk o to , czy m b y ło . – Zg ad zam s ię z Ty mo n em – o d ezwała s ię Sy lwia. – Nik t n ie b ęd zie d la lu d zi b ard ziej p rzek o n u jący n iż ty …
Ewa czu ła, że mieli rację. Ale czy p o d o ła zad an iu ? Nap rawd ę ma s tan ąć p rzed ws zy s tk imi i wy jawić im p rawd ę o Alek s an d rze? Wied ziała, że żad n e u n ik i n ie wch o d zą w g rę. M u s i b y ć s zczera, p o wied zieć ws zy s tk o . Bez teg o wieś za n imi n ie p ó jd zie. Świad o mo ś ć, n a co s ię p o ry wa, d o tarła d o n iej w p rzerażającej p ełn i. Wy p o wiad ała wo jn ę tajemn iczej g ru p ie p rzes tęp czej. Lu d zio m b ard zo wp ły wo wy m i ró wn ie n ieb ezp ieczn y m. Przed wczo raj p ró b o wali ją zg wałcić, a d ziś o n a i jej mały o d d ział s p ró b u ją u g ry źć k o lo s a w k o s tk ę. Co s p o tk a ich w zamian ? M u s iała u s iąś ć. Nag le zak ręciło jej s ię w g ło wie. Ran y b o s k ie, ta k aru zela k ręci s ię zd ecy d o wan ie za s zy b k o ! W co o n a s ię wp ak o wała!? – W p o rząd k u ? – Sp o jrzeli n a n ią z n iep o k o jem. – Tak . M u s zę ty lk o n ap ić s ię wo d y . Ty mo n jak n a zawo łan ie p o s p ies zy ł z małą b u telk ą. Nie b y ło czas u n a ro zterk i. M u s iała wziąć s ię w g arś ć. M ieli jes zcze mn ó s two d o zro b ien ia.
*
Przy jech ały n a miejs ce au tem Sy lwii. Wcześ n iej p rzy jació łk a zmu s iła Ewę d o zjed zen ia czeg o ś ciep łeg o , n ie zważając n a jej p ro tes ty – Ewa b y ła p rzek o n an a, że z n erwó w n ie b ęd zie w s tan ie n iczeg o p rzełk n ąć. – Co ja b y m b ez cieb ie zro b iła? – Po p o ży wn ej d o mo wej p o mid o ró wce p o czu ła s ię zn aczn ie lep iej. – Umarłab y ś z g ło d u . – Sy lwia p o k lep ała ją p o p lecach . – I b io rę jes zcze k an ap k i, n ie wiad o mo , ile to p o trwa. To , że w tak iej ch wili p amiętała o p rzy ziemn y ch s zczeg ó łach , d ziałało n a Ewę jak b als am. Nie d o wiary , ile mo żn a zro b ić w ciąg u zaled wie k ilk u g o d zin . Sy lwia załatwiła s alę w remizie. Ewa d zięk i k ilk u telefo n o m i z o ch o czą p o mo cą J aro s za w ek s p res o wy m temp ie ś ciąg n ęła d o Wężó wk i p ro fes o ra o d ek o lo g ii – wcześ n iej u rad zili, że p rzy d a im s ię ws p arcie ek s p erta, k tó ry fach o wo wy jaś n i lu d zio m, co o zn acza s p alarn ia ś mieci d la ich o k o licy . Ty mo n , zg o d n ie z o b ietn icą, załatwił ek ip ę telewizy jn ą; o p erato r i d źwięk o wiec ro zs tawiali s ię ju ż n a miejs cu . Ewa z Sy lwią n a wariata o b leciały d o m p o d o mu ,
zap ras zając p rzy o k azji n a zeb ran ie k ażd eg o , k o g o n ap o tk ały n a s wej d ro d ze. Strzałem w d zies iątk ę b y ło zro b ien ie p lak ató w, k tó re ro zwies iły w p ierws zej k o lejn o ś ci w s k lep ie u Pis zczy k o wej – wieś ć o s p o tk an iu p o d ro b o czy m ty tu łem „Wężó wk a n a s p rzed aż? Sto p s p alarn i w n as zej ws i!!!” o b ieg ła wieś lo tem b ły s k awicy . Kied y więc d o ch o d ziła o s iemn as ta, p rzed remizą aż s ię ro iło . Op ró cz mies zk ań có w Wężó wk i zjawili s ię tak że ci z o k o liczn y ch ws i i p rzy s ió łk ó w, zan iep o k o jen i p rzek azy wan y mi z u s t d o u s t in fo rmacjami. Właś cicielk a ag ro tu ry s ty k i z d ru g ieg o b rzeg u jezio ra k lęła g ło ś n o : – Pan ie, jak a s p alarn ia? Przecież to n am wy k o ń czy in teres y ! J a s ię n ie zg ad zam! M n ie s ię n ik t o zd an ie n ie p y tał. Gd zie s ą te g n o jk i z g min y , te g n o jk i z p o wiatu , ja im d am! J a im p o k ażę! – Co to za b zd u ry , jak a zn o wu s p alarn ia – s zemrali in n i. – Kto b y tu ch ciał co k o lwiek b u d o wać, n a ty m zad u p iu zap o mn ian y m p rzez Bo g a. Atmo s fera b y ła n ap ięta d o g ran ic mo żliwo ś ci. Dro b n a is k ra wy s tarczy łab y , b y ro zn iecić o g ień . Ewa i Sy lwia s p o jrzały p o s o b ie. – Das z rad ę – p o wied ziała d o Ewy p rzy jació łk a. Sama Ewa n ie b y ła teg o wcale tak a p ewn a… – Ch o d źmy – zarząd ziła. Nie d ało s ię ju ż teg o co fn ąć, p o p ro s tu mu s iała s tawić temu czo ła. Do łączy ły d o fali ro zemo cjo n o wan eg o tłu mu wlewającej s ię d o remizy . Ty mo n b ieg ał międ zy lu d źmi z mik ro fo n em i k amerzy s tą i n ag ry wał, ile wlezie. Sala p o p ro s tu p ęk ała w s zwach . Ewie mig ały p rzed o czami zn ajo me twarze n a zmian ę z tak imi, k tó re wid ziała p ierws zy raz. Przełk n ęła ś lin ę. To n ie b ęd zie b u łk a z mas łem. Ro zg ląd ając s ię, zau waży ła p o d ś cian ą wy p ro s to wan ą jak s tru n a p o s tać o b s erwu jącą tło czący ch s ię wo k ó ł mies zk ań có w. M ężczy zn a p rzy p o min ał n ieco mło d s zą wers ję p ro fes o ra J aro s za. Przecis n ęła s ię d o n ieg o . – Pro fes o r Karo lk o ws k i, p rawd a? M ężczy zn a o b d arzy ł ją u jmu jący m u ś miech em. – Ewa Och n ik , u n iwers y tet w Ols zty n ie, jes tem d o k to ran tk ą u p ro fes o ra J aro s za. – Po d ała mu ręk ę. – Bard zo mi miło ! – Ro zp ro mien ił s ię. – J an Karo lk o ws k i. Zn amy s ię ze Stefan em k o p ę lat, ch y b a o d czas ó w k o n feren cji w Oło mu ń cu w n ieb o s zczce Czech o s ło wacji
w o s iemd zies iąty m ó s my m alb o s ió d my m… M ó j Bo że, to n ies amo wite, jak i ten ś wiat mały ! – Nie wy g ląd ało n a to , b y p o to k s łó w ich ek s p erta miał s ię wk ró tce s k o ń czy ć. – Bard zo d zięk u ję, że zg o d ził s ię p an p rzy jech ać – wes zła mu w s ło wo Ewa. – To d la n as wielk i zas zczy t, że mo żemy n a ty m k o ń cu ś wiata wy s łu ch ać tak iej zn ak o mito ś ci. – To mó j o b o wiązek . – Karo lk o ws k i u ś miech n ął s ię łas k awie. – M o żemy zacząć? – Tak jes t! Ewa p o p ro wad ziła p ro fes o ra n a ś ro d ek s ali, k tó ra zazwy czaj b y ła wy k o rzy s ty wan a jak o miejs ce wes el i p o tań có wek . Nad ich g ło wami wis iały b iałe b alo n y , z k tó ry ch u s zło ju ż s p o ro p o wietrza. Wid ziała p rzed s o b ą mo rze g łó w. Sala b y ła n ab ita p o b rzeg i wzb u rzo n y mi lu d źmi. Serce d ziewczy n y ło mo tało jak s zalo n e, miała wrażen ie, że za ch wilę wy s k o czy z p iers i. Po czu ła n ag le, że n ie ma wład zy n ad s wo im ciałem, jak b y traciła g ru n t p o d n o g ami. Zan im k to k o lwiek zo rien to wał s ię, że to o n a, n ie d ając tłu mo wi s zan s y n a atak , rzu ciła s zy b k o d o mik ro fo n u : – Witamy ws zy s tk ich n a zeb ran iu . Od d aję g ło s n as zemu ek s p erto wi. – I wy p ch n ęła g o ś cia n a ś ro d ek . Sama wy co fała s ię w k ąt, czu jąc, jak p alą ją p o liczk i. Złap ała zan iep o k o jo n y wzro k Ty mo n a z p rzeciwleg łeg o k o ń ca s ali. Ty mczas em J an Karo lk o ws k i p rzy b rał g o d n ą p o zę i ro zp o czął wy s tąp ien ie… o d p rzy d łu g ieg o ws tęp u , p rzy b liżająceg o jeg o n au k o wą s y lwetk ę o raz n ajważn iejs ze d o k o n an ia z zak res u b ad ań n ad u ty lizacją o d p ad ó w. Właś n ie wy mien iał s wo je liczn e wy s tąp ien ia n a zag ran iczn y ch s y mp o zjach , k ied y wy wó d zo s tał b ru taln ie p rzerwan y : – Te, mąd rala, to p o to ś my tu p rzy targ ali s wo je zad k i, żeb y wy s łu ch iwać ty ch d y rd y małó w? – Zn iecierp liwio n y g ło s z wid o wn i wy wo łał s alwę ś miech u . Ewa załamała ręce. Ws zy s tk o s zło n ie tak jak trzeb a. Pro fes o r zamilk ł i zas ty g ł, p o cierając czo ło . Ewa ws trzy mała o d d ech . J eś li s ię zatn ie, to k o n iec. Zeb ran ie s ię p o s y p ie i ws zy s tk o d iab li wezmą. – Słu s zn a u wag a – wy d o b y ł z s ieb ie wres zcie g ło s Karo lk o ws k i. – Do rzeczy . Co ro b i s p alarn ia ś mieci? – rzu cił d o n o ś n ie w tłu m, u ru ch amiając p rzy ty m, n iczy m mag ik zas k ak u jący p u b liczn o ś ć n ieo czek iwan ą s ztu czk ą, p o k az s lajd ó w n a ś cian ie. Na p ro wizo ry czn y m ek ran ie p o k azał s ię o b razek d wó ch b eto n o wy ch k o min ó w wy p u s zczający ch k łęb y g ęs teg o b iałeg o d y mu . – Po mag a n am s ię ich p o zb y ć?
Pu b liczn o ś ć zamilk ła, p o d d ając s ię zas k ak u jącej zmian ie s ty lu wy k ład u . – Nic p o d o b n eg o , s zan o wn i s łu ch acze! Pro ces s p alan ia n ie n is zczy o d p ad ó w, jed y n ie zmien ia ich p o s tać. Z jed n ej to n y s p alo n y ch o d p ad ó w zo s taje trzy s ta d wad zieś cia k ilo g ramó w p o zo s tało ś ci – ro zwijał temat ek o lo g , ws k azu jąc jed n o cześ n ie n a zd jęcie p rzed s tawiające s zaro b ru n atn ą b reję. – Po wiem więcej! – Karo lk o ws k i n iemal k rzy k n ął i z s aty s fak cją o d n o to wał zamierzo n y efek t: ws zy s tk ie o czy b y ły wlep io n e w n ieg o . – Sp alarn ia emitu je tak że g azy . Od k ilk u n as tu d o k ilk u d zies ięciu ty s ięcy metró w s ześ cien n y ch n a g o d zin ę. Czy o to n am ch o d zi? – Po to czy ł wzro k iem p o s ali. – Ch y b a n ie. W p y łach i s zlamach g ro mad zą s ię n ajg ro źn iejs ze to k s y n y . Lu d zie n a s ali p atrzy li p o s o b ie n iep ewn ie, jak b y s zu k ając w o czach s ąs iad ó w wy jaś n ien ia zawiły ch s łó w, k tó re p ły n ęły d o n ich z p o d es tu . – M ó wimy o metalach ciężk ich o raz o n ajg o rs zej z to k s y n , o tetrach lo ro d ib en zo d io k s y n ie. Sk o mp lik o wan a n azwa wy mó wio n a p rzez p ro fes o ra d o b itn ie i z d b ało ś cią o k ażd ą g ło s k ę zawis ła w p o wietrzu , wy p ełn iając je n as tro jem g ro zy . – Sp y tacie, co to tak ieg o ? J u ż mó wię! Tetrach lo ro d ib en zo d io k s y n a, w s k ró cie TCDD, to o rg an iczn y związek ch emiczn y z g ru p y d io k s y n , k tó re z k o lei s ą p o ch o d n y m o k s an tren u . Ewa n ie mo g ła s ię n ie u ś miech n ąć. Kto lep iej n iż o n a zn ał wro d zo n ą n iech ęć p ro fes o ró w d o u p ras zczan ia s k o mp lik o wan y ch zag ad n ień , jak imi s ię zajmo wali. Liczy ła jed n ak , że ich ek s p ert d o s tał ju ż n au czk ę i p amięta, g d zie jes t i d o k o g o mó wi. – J es t ś mierteln ie n ieb ezp ieczn a – ciąg n ął Karo lk o ws k i. – Najb ard ziej to k s y czn a ze ws zy s tk ich d io k s y n . Dzies ięć ty s ięcy razy b ard ziej tru jąca n iż cy jan ek p o tas o wy . Czy p ań s two ch cecie, ab y TCDD o p ad ała z k o min ó w n a was ze p o la? Na was ze o g ro d y ? Na was ze jezio ra? Cis zę, jak a zap ad ła n a s ali p o ty ch s ło wach , p rzerwał d o p iero d zwo n ek czy jeg o ś telefo n u , ś cis zo n eg o n ap ręd ce p rzez właś ciciela. – Co g o rs za – ciąg n ął p ro fes o r – n ie ma wciąż n a ś wiecie in s talacji, w k tó rej p ro wad zo n a b y łab y s tała k o n tro la emis ji ws zy s tk ich związk ó w p o ws tający ch w p ro ces ie s p alan ia. To n iemo żliwe ze wzg lęd ó w tech n iczn y ch o raz, co zap ewn e n ajważn iejs ze, ek o n o miczn y ch . Ko s zt zb ad an ia jed n ej p ró b k i p o d k ątem ty ch s u b s tan cji to o d p ięciu s et d o d wó ch ty s ięcy d o laró w. Zap o mn ijmy więc o ty m, że k to ś tu b ęd zie s p rawd zał, czy ab y n ie jes teś cie tru ci zb y t d u ży mi d awk ami.
– Zn aczy s ię, s y f, k iła i mo g iła – p o d s u mo wała z czwarteg o rzęd u Pis zczy k o wa, załamu jąc ręce. – Lu d zie, ale s k ąd mamy wied zieć, że to ws zy s tk o p rawd a? – Z d ru g ieg o k o ń ca s ali p o d n ió s ł s ię ro s ły i o g o rzały n a twarzy mężczy zn a w d żin s o wy ch o g ro d n iczk ach . – J ak b y mieli b u d o wać, to b y ś my ju ż p rzecież wied zieli, co s ię ś więci. Ewa p o czu ła, że to jes t ten mo men t. M u s i to zro b ić. Nie mo że s ię wy co fać. A p rzed e ws zy s tk im n ie ch ce. Po n o wn ie wy s zła n a s cen ę i s tan ęła n ap rzeciw mies zk ań có w s wo jej ws i. W p o mies zczen iu n ie b y ło jed n ej o s o b y , k tó ra b y n a n ią n ie p atrzy ła. Nag le Ewa s p o s trzeg ła mach ającą d o n iej ręk ę. Wy tęży ła wzro k . To b y ł Bartek , p o d s k ak u jący i wy ry wający s ię ze s wo jeg o miejs ca. Po jeg o o b u s tro n ach s ied ziały M an ia i Han k a, a n a k o lejn y m miejs cu o jciec. A więc b y li tu . Ewa p rzełk n ęła ś lin ę. Bartu ś wiercił s ię jak n ak ręco n y , s tarając s ię n awiązać z n ią k o n tak t, n ato mias t cała res zta p o p ro s tu n a n ią p atrzy ła. Z ich twarzy tru d n o b y ło co k o lwiek wy czy tać. Ewa n ab rała p o wietrza w p łu ca. – J es tem tu , b y co ś wam wy jaś n ić. To n ie jes t d la mn ie p ro s te – zaczęła, n ie zważając n a wcześ n iej o b my ś lo n y p lan wy s tąp ien ia. Nie mu s iała s ię s tarać o u wag ę s ali. Ws zy s tk ie o czy b y ły w n ią wlep io n e. – Każd e s ło wo p ro fes o ra to p rawd a. Są lu d zie, k tó rzy ch cą p rzejąć d u że teren y w tej o k o licy i zb u d o wać n a n ich s p alarn ię. Właś n ie s ię o ty m d o wied ziałam. Na p ewn o in teres u je was , s k ąd to wiem. Otó ż wiem o ty m d lateg o , że w s p rawę jes t zamies zan y Alek s an d er Kro p iwn ick i. Cis za jak mak iem zas iał, k tó ra p an o wała d o tej ch wili wś ró d s łu ch aczy , jak za p o ciąg n ięciem s zn u rk a zamien iła s ię w n ieo p an o wan y g war. Ewa s p o jrzała w s tro n ę, g d zie s ied zieli jej b lis cy . Zo b aczy ła twarz M ary s i, n a k tó rej malo wało s ię wielk ie p rzejęcie. Dziewczy n k a wp atry wała s ię w s io s trę in ten s y wn ie i k ied y ich s p o jrzen ia s ię s p o tk ały , p o k azała jej p o d n ies io n y k ciu k . Ten p ro s ty g es t d o d ał Ewie o tu ch y . Po wio d ła wzro k iem p o wzb u rzo n y m tłu mie. Po d n io s ła ręk ę. – Dajcie mi d o k o ń czy ć. – J ej s ło wa zd awały s ię d ziałać n a lu d zi jak zak lęcie. Sala n a p o wró t zamilk ła. – Wiem, co my ś licie. To ws zy s tk o n a mn ie też s p ad ło jak g ro m z jas n eg o n ieb a. Po zwó lcie mi wy tłu maczy ć, b o s p rawa jes t b ard zo s k o mp lik o wan a. Alek s an d er, was z s ąs iad , n ie jes t tu g łó wn y m win o wajcą. Działał n a zlecen ie k o g o ś p o tężn iejs zeg o . – Że co ? J ak to ? O co tu s ię, k u rk a wo d n a, ro zch o d zi!? – Co to za n ies two rzo n e h is to rie!
Nas tro je n a s ali zn o wu o s iąg n ęły temp eratu rę wrzen ia. Ewa o d czek ała ch wilę, aż rejwach n ieco s ię u s p o k o i, i k ied y ty lk o b y ła w s tan ie p rzeb ić s ię p rzez wzb u rzo n e o k rzy k i, ro zp o częła s wo ją relację. Pewn y m g ło s em, k laro wn ie i k ro k p o k ro k u p rzed s tawiła zg ro mad zo n y m cały p rzeb ieg wy d arzeń , o d p rzy p o mn ien ia p rzed wo jen n ej h is to rii ty ch teren ó w aż p o zap lan o wan y p rzez Ry s zard a Grzelak a i jeg o ws p ó ln ik ó w ws p ó łczes n y fin ał lo s ó w teg o miejs ca, w k tó ry m n iech lu b n ą ro lę o d eg rał Alek s an d er. Kied y s k o ń czy ła, p o czu ła, jak b y k to ś zd jął z jej p lecó w ważący co n ajmn iej to n ę ciężar. Tak , zro b iła to , co p o win n a. Sto jący cały czas o b o k p ro fes o r Karo lk o ws k i, k tó ry p o d czas jej wy p o wied zi co i ru s z en erg iczn ie mach ał g ło wą n a zn ak o b u rzen ia, p o s łał jej k rzep iący u ś miech . – Kto ś tu taj s tru g a z n as wariata! – cis zę p rzerwał p is k liwy k o b iecy g ło s . – To ż to k ażd y , jak tu s ied zimy , d o b rze wie, że Ewk a s y p ia u n ieg o w p ałacu . Co ty , d ziewczy n o , k o mb in u jes z, ja s ię p y tam!? – Stara Fran k o ws k a z n ieco zan ied b an ej ch ału p y p o d las em p atrzy ła o s k arży ciels k o n a Ewę. – M u s icie mi u wierzy ć. Do p rzed wczo raj o n iczy m n ie wied ziałam. Wiem, że to g łu p io zab rzmi, ale n ap rawd ę n ie zd awałam s o b ie s p rawy z teg o , co o n tu ro b ił. Zak o ch ałam s ię… Sło wa Ewy zg in ęły w jazg o cie, jak i zap an o wał n a s ali. Zo s tała zak rzy czan a p rzez ro zemo cjo n o wan y tłu m. Ch ao s wy d awał s ię n ie d o o p an o wan ia. Ewa s tała b ezrad n ie n a ś ro d k u s ali. Ty mo n i Sy lwia b ezs k u teczn ie p ró b o wali s ię d o n iej p rzed o s tać, z mo zo łem p rzecis k ając s ię p rzez d y s k u tu jącą i p rzek rzy k u jącą s ię zawzięcie g awied ź. Nag le z tłu mu wy n u rzy ł s ię Tad eu s z Och n ik . Wy s zed ł d o p rzo d u i s tan ął tu ż p rzed p o d es tem, n a k tó ry m s tali jeg o có rk a z p ro fes o rem. Ewa zamarła. – Cis za! – zawo łał mo cn y m g ło s em, jak ieg o n ig d y jes zcze u n ieg o n ie s ły s zała. Sala p o s łu s zn ie s p ełn iła jeg o p o lecen ie. – Kto p o wie jed n o złe s ło wo n a mo ją có rk ę, b ęd zie miał ze mn ą d o czy n ien ia. Zro zu mian o ? M ó wiąc to , ju ż wcale n ie mu s iał p o d n o s ić g ło s u . J eg o to n b y ł wy s tarczająco d o b itn y , b y d o trzeć d o k ażd eg o . Ewa p o czu ła żo łąd ek p o d ch o d zący jej d o g ard ła. Ojciec o d wró cił s ię w jej s tro n ę. Patrzy li n a s ieb ie i n ie mu s ieli n ic mó wić. Wid ziała, że jeg o o czy też zas zły łzami. Na p o d es t wres zcie d o p ch ał s ię Ty mo n . Przejął mik ro fo n z rąk Ewy , wy czu wając, że emo cje n ie p o zwo lą jej d łu żej p ro wad zić zeb ran ia. – Pro s zę p ań s twa, n ie zap o min ajmy , p o co s ię tu zeb raliś my . Po tężn i b izn es men i, a tak n ap rawd ę s k rajn ie cy n iczn i p rzes tęp cy d ziałający w b iały ch ręk awiczk ach
wy b rali s o b ie to miejs ce n a wielce p o d ejrzan y in teres . Kied y ty lk o Ty mo n d o s tał mik ro fo n d o ręk i, jeg o g ło s n aty ch mias t p rzy jął p ro fes jo n aln e, zn an e z telewizji b rzmien ie. Ty mczas em Ewa z o jcem p rzes zli n a b o k , d o łączając d o czek ająceg o n a n ich w p rzejś ciu ro d zeń s twa. Ws zy s cy zaczęli s ię o b ejmo wać i ś cis k ać, jak b y witali s ię p o p o wro cie z d alek iej i d łu g iej p o d ró ży . Wzru s zen ie u d zieliło s ię n awet n ajb ard ziej zd y s tan s o wan ej z s ió s tr. – Tro ch ę n u d n o b y ło b ez cieb ie w d o mu … – wy d u s iła d o u ch a Ewy p rzez ś ciś n ięte g ard ło Han k a, s tarając s ię mimo ws zy s tk o n ie ep ato wać o to czen ia n ad miern ą jej zd an iem u czu cio wo ś cią ch wili. – Sp alarn ie ś mieci s ą u zn awan e za jed n e z n ajb ard ziej s zk o d liwy ch d la lu d zi i d la ś ro d o wis k a in wes ty cji – k o n ty n u o wał Ty mo n z p o d es tu . – Nies tety , w Wężó wce zan iech an o jak ich k o lwiek k o n s u ltacji s p o łeczn y ch z mies zk ań cami! Nie mo żecie s ię n a to zg o d zić. Trzeb a p ro tes to wać! Na s ali n a n o wo ro zg o rzała d y s k u s ja. – Ale to zn aczy , że Niemce mają n as k u p ić!? To ju ż lep iej, żeb y s wó j! – Właś n ie! Teg o p rzy n ajmn iej zn amy , złeg o n ik o mu n ic n ie zro b ił, a n iech s e i b u d u je te in wes ty cje. Fo rs y ma jak lo d u , zn aczy , że u mie zaro b ić. A jak u mie, to mo że i n am co ś s k ap n ie. – Lu d zie, n ie s ły s zeliś cie, co tu b y ło mó wio n e? – Ty mo n zd en erwo wał s ię n ie n a żarty . Czy w tej lu d zk iej mas ie n as tąp ił jak iś zb io ro wy zan ik my ś len ia? – Sp alarn ia trwale zn is zczy n atu raln e ś ro d o wis k o ty ch teren ó w. To n ajcen n iejs ze, co macie. – Te, mąd rala, a n ajes z s ię ty m s wo im ś ro d o wis k iem? Ro b o ty n ie ma w cały m wo jewó d ztwie. Tak to p rzy n ajmn iej zatru d n iać b ęd ą. – U s io s try p o d Wejh ero wem zro b ili wo d n ą elek tro wn ię, g min a s ię o d teg o wzb o g aciła i n ik t n ie n arzek a. – Uważacie, że to wy jd zie wam n a d o b re? – Ty mo n k o rzy s tał z p rzewag i wy n ik ającej z p o s iad an ia mik ro fo n u . By ł zd es p ero wan y . Nie p rzy p u s zczał, że n ap o tk ają tak i o p ó r wś ró d mies zk ań có w. Dla n ieg o s p rawa b y ła o czy wis ta, a ci lu d zie zach o wy wali s ię jak b an d a ś lep có w, d o teg o g łu ch y ch . – W tak im razie co ś wam p o k ażę. Dał zn ak o p erato ro wi, k tó ry mo men taln ie zjawił s ię n a p o d eś cie i p o majs tro wał ch wilę p rzy rzu tn ik u . Ek ran n a n o wo o ży ł, a o czo m zeb ran y ch u k azał s ię… Ty mo n Gó rk a we włas n ej o s o b ie. Na n ag ran iu s tał z mik ro fo n em p o d b u d y n k iem s zk lan eg o b iu ro wca i n ad awał relację o p atrzo n ą o zn ak o wan iami telewizji in fo rmacy jn ej. „Trwa k o lejn y ju ż d zień p ro tes tó w lo k ato ró w i d ziałaczy Sto warzy s zen ia
M iejs k ich Ak ty wis tó w p rzeciwk o – jak twierd zą p ro tes tu jący – b an d y ck im meto d o m p o zb y wan ia s ię lo k ato ró w z mies zk ań , k tó re p rzes zły w ręce p ry watn y ch właś cicieli”. Ty mo n n ie o g ląd ał materiału , ty lk o p rzy p atry wał s ię lu d zio m n a s ali. Z s aty s fak cją o d n o to wał, że ws zy s cy ś led zili n ag ran ie z wielk ą u wag ą. Kamera p o k azała k o lo ro wy tłu m an arch is tó w w d red ach , międ zy k tó ry mi o d czas u d o czas u wy łu s k iwała zmęczo n e twarze lu d zi b ęd ący ch o fiarami o wej „b an d y ck iej p o lity k i mies zk an io wej”. „Zalewan ie mies zk ań wo d ą, o d cin an ie en erg ii elek try czn ej, ek s k remen ty n a k latce s ch o d o wej, ro b actwo celo wo wp ro wad zan e d o k an alizacji – o to meto d y , jak imi p o s łu g u ją s ię tak zwan i czy ś ciciele k amien ic”. Przez s alę p rzes zed ł s zmer o b u rzen ia. Ty mczas em Gó rk a, ten z ek ran u , p o d etk n ął mik ro fo n jed n emu z mężczy zn trzy mający ch tran s p aren t z h as łem: „Do ś ć wy zy s k u , lo k ato rzy to n ie to war!”. „To s ą k ry min aliś ci! – k rzy czał mężczy zn a. – On i mo ją matk ę, k tó ra ma o s iemd zies iąt lat i jes t p o wy lewie, d o p ro wad zili d o teg o , że leży n a o d d ziale in ten s y wn ej o p iek i med y czn ej. To s ą mo rd ercy , p ro s zę p an a!” – O J ezu s ie, jak że to tak ! – g ło ś n y lamen t Pis zczy k o wej zo s tał s tłu mio n y p rzez s ied zący ch o b o k , k tó rzy n ie ch cieli u ro n ić d als zeg o ciąg u rep o rtażu . „J ak imi meto d ami p o s łu ży li s ię w p ań s twa wy p ad k u ?” – p y tał Ty mo n w relacji. „Pan ie, u b ecja tak n ie d ziałała, wierz mi p an , b o s tary czło wiek ju ż jes tem – mężczy źn ie łamał s ię g ło s . – Zas tras zają n as i całe n as ze ro d zin y . Sied em razy zalali mi mies zk an ie, g rzy b jes t tak i, że p ó ł s u fitu ju ż n ie wid ać. Wp u ś cili k araczan y d o mies zk ań , raz mi d rzwi za p rzep ro s zen iem g ó wn em wy s maro wali, a s ik ó w n a k latce to n awet n ie ma co ws p o min ać. Wo d ę teraz n am o d cięli i ju ż czwarty ty d zień latamy z b an iak ami p o o lig o ceń s k ą. Pan ie k o ch an y , ja to mam jes zcze s iłę, ale mo ja s ąs iad k a, k tó ra ma rak a, to s ię p ręd zej wy k o ń czy , n iż ten k o s zmar u s tan ie”. Z ró żn y ch s tro n s ły ch ać b y ło zb u lwers o wan e g ło s y u czes tn ik ó w zeb ran ia. Nag le zmien iło s ię u jęcie i n a ek ran ie p o k azan o o b wies zo n ą tran s p aren tami k amien icę, d o k tó rej ws tęp u b ro n iły b ary k ad y , jak ich n ie p o ws ty d zilib y s ię p o ws tań cy wars zaws cy . Zza k amery s ły ch ać b y ło g ło s red ak to ra Gó rk i: „Tę zamien io n ą teraz p rzez mies zk ań có w w twierd zę k amien icę p rzy Kalin o ws k ieg o p rzejęła tajemn icza s p ó łk a Verd e, o k tó rej wiad o mo ty le, że tak jak in n e teg o ty p u firmy , k tó re wy k u p iły w o s tatn im czas ie k ilk an aś cie wars zaws k ich k amien ic, jes t p o wiązan a z k o n s o rcju m n ależący m d o Ry s zard a Grzelak a i Alek s an d ra Kro p iwn ick ieg o ”.
Ty mo n wy łączy ł film. Ro zejrzał s ię p o s ali, b y s p rawd zić efek t, jak i wy wo łał p o k az. Wś ró d zg ro mad zo n y ch zap ad ła cis za. – J a to n ig d y teg o Kro p iwn ick ieg o n ie lu b iłam – p ierws za d o g ło s u wy rwała s ię jak zwy k le mająca d u żo d o p o wied zen ia Pis zczy k o wa. – Do s k lep u n ie zach o d ził, a jak k to n ie zach o d zi, zn aczy , że ma co ś d o u k ry cia. Tak mn ie s ię co ś ju ż d awn o zd awało , że z n ieg o p o d ejrzan y ty p , n o i wy s zło s zy d ło z wo rk a. – Pro s zę p ań s twa, jes t mało czas u . Zd ecy d o wan y p ro tes t mies zk ań có w ws i jes t jed y n ą s zan s ą n a zatrzy man ie d ziałań lu d zi Grzelak a wo b ec Wężó wk i. Od p ań s twa zależy teraz jej p rzy s zło ś ć – Ty mo n zab rał g ło s , n ie ch cąc d o p u ś cić d o s k iero wan ia d y s k u s ji n a n iewłaś ciwe to ry . – Ch wila, mo men t. Ale co my mamy d o Wars zawy ? – M ężczy zn a w o g ro d n iczk ach , k tó ry miał s io s trę w Wejh ero wie, ws tał z miejs ca i n erwo wo s k u b n ął d łu g ie wąs y . – Co n am z teg o p rzy jd zie, że ro zk ręcicie tu n as tęp n ą aferę? Wy b ęd ziecie mieli co p o k azy wać w telewizo rze, a my ? Ty mo n n ie wierzy ł włas n y m u s zo m. – Nap rawd ę n ie d o s trzeg a p an p o d o b ień s twa? To s ą ci s ami lu d zie, n ie wid ział p an , d o czeg o s ą zd o ln i? Ch cecie b iern ie czek ać, aż zro b ią co ś p o d o b n eg o z wami? Przecież o was tu ch o d zi, o n ik o g o in n eg o . – Pan ie, wcis k aj p an ten k it frajero m u s ieb ie w s to licy – zap erzał s ię wąs acz. – Łatwo s ię tak wy mąd rzać, jak s ię tu n ie ży je. Najp ierw to my tu mu s imy walczy ć, żeb y mieć co d ziecio m d o g ęb y wło ży ć. – Parę ro d zin mo że u cierp i, ale więk s zo ś ć zy s k a – p rzek o n y wał mło d y ro ln ik p ro wad zący z o jcem n ajwięk s ze w g min ie, liczo n e w d zies iątk ach h ek taró w g o s p o d ars two . I tak w k ó łk o . Każd y miał trzy g ro s ze d o d o d an ia. J ed n i b ali s ię s p alarn i, in n i wid zieli w n iej s zan s ę n a ro zwó j ws i, a mo że i całeg o reg io n u . Arg u men ty o lu d ziach , k tó rzy mu s ieli s ię wy p ro wad zić ze s wo ich d o mó w, b y ły k o n tro wan e p rzek o n an iem, że z p o wo d u s trat, jak ie p o n ies ie jed y n ie k ilk u mies zk ań có w, n ie mo żn a rezy g n o wać z o k azji, b y o d b ić s ię o d d n a. Zeb ran ie wy mk n ęło s ię s p o d k o n tro li, ws zy s cy wzajemn ie s ię p rzek rzy k iwali, p ró b u jąc p rzek o n ać in n y ch d o s wy ch racji, a p rzy ty m zaciek le b ro n iąc s ię p rzed wy s łu ch an iem o d mien n eg o zd an ia. Po k o lejn ej b ezo wo cn ej p ó łg o d zin ie n iep ro wad zącej d o żad n ej k o n k lu zji zrezy g n o wan y i wś ciek ły Ty mo n zd ecy d o wał, że trzeb a to k o ń czy ć. Wy czerp an i s p o rami lu d zie zaczęli s ię ro zch o d zić d o d o mó w. Co ś n a p ewn o p o łączy ło ich teg o wieczo ru : więk s zo ś ć z n ich miała mętlik w g ło wach .
===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
ROZDZIAŁ 22
J ed n o Ewa wied ziała n a p ewn o : d o b rze b y ło zn o wu b y ć razem z n imi ws zy s tk imi. Sied zieli p rzy k u ch en n y m s to le, p rzek rzy k u jąc s ię jed n o p rzez d ru g ie, tak jak d awn iej, k ied y jes zcze b y li razem. Ewa p atrzy ła n a ro d zin ę z czu ło ś cią, jak iej n ie b y ło w n iej o d d awn a. Po ty m ws zy s tk im, co p rzeży ła w o s tatn ich mies iącach , d o m ro d zin n y o k azał s ię n ajważn iejs zą p rzy s tan ią. M imo ws zy s tk o . J ak b y o p iek u ń czy d u ch mamy czu wał n ad n imi i n ie p o zwo lił s ię ro d zin ie ro zp aś ć. – Zaws ze mo żes z n a n as liczy ć – p o wied ział jej o jciec, k ied y wy ch o d zili z remizy p o zeb ran iu . – Zaws ze. Ch wy ciła g o za ręk ę i u ś cis n ęła. M o cn o . Han k a zb ierała teraz n aczy n ia p o k o lacji, k tó rą s ama u g o to wała z o k azji p o wro tu Ewy d o d o mu . Ku ch en n a in icjacja s io s try p o d wzg lęd em p o zio mu s en s acy jn o ś ci n iemal n ie u s tęp o wała awan tu rze o s p alarn ię. Ta s ama Han k a, k tó ra n ie miała w zwy czaju b ru d zić rąk n u d n y mi i n ies k o ń czen ie b an aln y mi czy n n o ś ciami d o mo wy mi, d ziś zas erwo wała p o lęd wiczk i wiep rzo we z jab łk ami, k tó re wy s zły n ad s p o d ziewan ie d o b rze, i to n ie ty lk o jak n a p ierws zy raz. M an ia b ieg ała jak w u k ro p ie, d o k ład ając ws zy s tk im k o lejn e p o rcje s zarlo tk i, k tó rej z ro zp ęd u n ap iek ła aż trzy b lach y . Po p atry wała p rzy ty m co ch wilę n a Ewę, s p rawd zając, jak s ię ma. Stras zn ie s ię o n ią martwiła, ty m b ard ziej że n ik t p rzy s to le n ie wied ział teg o , co wied ziała M ary s ia. Ws p ó ln a tajemn ica b y ła d la M an i b ard zo męcząca. Bartu ś , k tó ry ch y b a n ajb ard ziej ze ws zy s tk ich s tęs k n ił s ię za Ewą, n ie b y ł w s tan ie u s ied zieć n awet d zies ięciu s ek u n d w jed n y m miejs cu . Wo k ó ł s to łu o d b y wała s ię n ieu s tająca g o n itwa ch ło p ca z Azo rem. I ty lk o o jciec n iewiele s ię o d zy wał. Wid ać b y ło p o n im, że g łęb o k o to ws zy s tk o p rzeży wa i b ard zo b o i s ię o n ajs tars zą có rk ę. By li ju ż p o d łu g iej ro d zin n ej n arad zie. Ewa, p o mijając ró żn e s zczeg ó ły tej o k ro p n ej h is to rii, o d p o wiad ała n a p y tan ia s wo ich n ajb liżs zy ch . Szu k ali ws p ó ln ie ro związań , ale im d łu żej d eb ato wali, ty m mn iej wid zieli d o b ry ch wy jś ć z tej s y tu acji. Ojciec p o d rap ał s ię p o g ło wie i p o wied ział: – No i n ajg o rs ze, że jes t jes zcze jed n a s p rawa, o k tó rej wam d o tąd n ie mó wiłem…
– Sp o jrzał n a ro zb awio n eg o Bartu s ia, k tó ry s amo d zieln ie wch o d ził właś n ie p o s ch o d ach . – Wczo raj ran o d zwo n ił d o k to r M ad ejs k i… – p o wied ział i zawies ił g ło s . – J es t p rzerwa w p łatn o ś ciach . Ewie p rzes zły ciark i p o p lecach . – Nie p rzy s zed ł p rzelew z fu n d acji – d o d ał o jciec. No tak , p rzecież jes t jes zcze k wes tia Bartk a. Sio s try s p o jrzały p o s o b ie. Ewa zd ała s o b ie s p rawę, że w ferwo rze wy d arzeń n ie u ś wiad o miła s o b ie n a czas zag ro żen ia. Przecież leczen ie Bartk a fin an s o wała firma Alek s a, co s tawiało p o ch o d zen ie ty ch p ien ięd zy w więcej n iż n iep o k o jący m ś wietle. Do teg o jas n e b y ło , że w tej s y tu acji s p o n s o r ro zp ły n ie s ię jak p o ran n a mg ła. Ro b iło jej s ię n a p rzemian zimn o i g o rąco . „J ezu s M aria, co z n im teraz b ęd zie?” – p o my ś lała, p atrząc n a b racis zk a, k tó ry n ieś wiad o my czarn y ch ch mu r, jak ie s ię n ad n im zb ierały , tarmo s ił za u s zy mru żąceg o o czy z zad o wo len ia Azo ra. Nag le zad zwo n ił telefo n Ewy . Sp o jrzała n a wy ś wietlacz – to b y ł Ty mo n . Zerwała s ię o d s to łu i g es tem n ak azu jąc ro d zin ie milczen ie, o d eb rała. – Halo ? Po ch wili wp atru jące s ię w n ią cztery o s o b y zo b aczy ły , że Ewa b led n ie. – Włączcie telewizo r, s zy b k o – p o leciła im s łab y m g ło s em, ro złączając s ię b ez s ło wa. W wiad o mo ś ciach p o k azy wan o właś n ie wrak s p alo n eg o s amo ch o d u . Ewa p o czu ła, że n o g i s ię p o d n ią u g in ają. Sp ik er mó wił o trag iczn y m wy p ad k u n a tras ie wy jazd o wej z Wars zawy , w k tó ry m d o s zczętn ie s p ło n ął ran g e ro v er. W ś ro d k u s traż p o żarn a o d n alazła zwęg lo n e zwło k i mężczy zn y . Trwają b ad an ia n ad u s talen iem jeg o to żs amo ś ci… Ewa n ie s ły s zała d als zej częś ci relacji. W u s zach h u czał jej n aras tający s zu m, a ek ran telewizo ra jak b y zak ry ła czarn a p lan s za. – Ewa! – Han k a p o d es zła d o s io s try , k tó ra d o s ło wn ie o s u n ęła s ię n a ławę. Us iad ła o b o k n iej i mo cn o ją p rzy tu liła. – Ewa, to jes zcze n ie mu s i zn aczy ć, że s tało s ię n ajg o rs ze… M o że k o mu ś p o ży czy ł au to , mo że… Ale Ewa ju ż jej n ie s łu ch ała. W u s zach p u ls o wała jej k rew i p rzez g ło wę p rzeb ieg ała ty lk o jed n a my ś l: „Zab ili Alek s a. Zamo rd o wali g o … ”. Tad eu s z s ied ział n a d ru g im k o ń cu s to łu jak wry ty . Teg o b y ło ju ż za d u żo . – Ewa – p o wied ział – trzeb a zad zwo n ić n a p o licję. Dziewczy n a w k o ń cu p o d n io s ła g ło wę.
– Co ? – zap y tała p ó łp rzy to mn a. – No , n a p o licję, żeb y ci o ch ro n ę d ali. Ewa zan io s ła s ię p łaczem i s ch o wała twarz w d ło n iach , a Han k a s ię żach n ęła: – No to ś wy my ś lił! I co o n a im p o wie? Że k im jes t? I p rzed k im ta o ch ro n a? Tato … – J ezu s M aria, n o , n ie wiem, co ś trzeb a ro b ić… – Tad eu s z ro zło ży ł b ezrad n ie d ło n ie. – Przecież to s ą b an d y ci. Ewa! – Pó jd ę s ię p o ło ży ć. – Ewa n ag le ws tała o d s to łu . – Przep ras zam was , mu s zę zo s tać s ama. Patrzy li za n ią, jak zn ik a n a s ch o d ach . Nik t n ic n ie p o wied ział.
*
Nas tęp n eg o d n ia w d o mu Och n ik ó w ś wiatła zap aliły s ię b ard zo wcześ n ie ran o . To Han k a, n ie mo g ąc s p ać, ws tała s k o ro ś wit i k rzątała s ię p o k u ch n i. M artwiła s ię o Ewę. M o g ła to w k o ń cu p rzy zn ać: b y ła p rzerażo n a ty m, co s ię d ziało . Przy ty m h ard k o rze, jak i zafu n d o wała s o b ie jej s tars za s io s tra, zb lad ły ws zelk ie emo cjo n aln o miło s n e ro zterk i Han k i. „Pro b lemy z Pio trk iem? Ph i, wo ln e żarty , s zczen iack ie miło s tk i” – my ś lała Han k a. Bała s ię o Ewę tak n a p o ważn ie. Wid ziała wczo raj, jak a jej s io s tra jes t p rzerażo n a, wid ziała, że to ws zy s tk o wy mk n ęło s ię Ewie s p o d k o n tro li. Han k a wy ciąg n ęła z teg o jas n ą lek cję: n ig d y n ie wierz żad n emu faceto wi. I b ąd ź n iezależn a. Bo to właś n ie b y ł Ewy b łąd , że s ię d ała tak o mo tać… Na zewn ątrz ro b iło s ię s zaro fio leto wo , g d zieś w o d d ali zaczy n ały p o wo li majaczy ć p ierws ze p ro mien ie ws ch o d ząceg o s ło ń ca. Han k a s p o jrzała za o k n o . M g ła w o g ro d zie k ład ła s ię g ru b y m k o żu ch em n a trawie. Azo r d rap ał w d rzwi, d o mag ając s ię wy p u s zczen ia n a d wó r, więc d ziewczy n a o win ęła s ię mo cn iej s zlafro k iem i o twarła weran d ę. Azo r zamach ał d wa razy o g o n em i ty le g o wid ziała – zn ik n ął w mleczn ej mg le, jak b y s ię zn ien ack a ro zp ły n ął w p o wietrzu . Zimn y p o wiew p rzes zy ł Han k ę mimo o p atu len ia s zlafro k iem. Wciąg n ęła rześ k ie zimn e p o wietrze w n o zd rza. „Czu ć ju ż zimę w o d d ali” – p o my ś lała, wd y ch ając u k ry tą g d zieś w zap ach u b u twiejący ch liś ci o b ietn icę p łatk ó w ś n ieg u . Kied y zamy k ała d rzwi, u s ły s zała n ag le jazg o t Azo ra. Szczek ał jak s zalo n y . – Cich o , k u n d lu ! Ob u d zis z cały d o m! – k rzy k n ęła p rzez s zp arę w d rzwiach . –
Azo r! Do n o g i! Ale Azo r n ie p rzes tawał s zczek ać. Han k a wy s zła n a g an ek i zaczęła p rzy wo ły wać p s a s tan o wczy m g ło s em. Nie wid ziała k o mp letn ie n ic, b o we mg le g in ęło ws zy s tk o , co b y ło d alej n iż n a wy ciąg n ięcie ręk i. Nieo czek iwan ie s zczek an ie s ię u rwało . Azo r p is n ął żało ś n ie. Han k a n ad s tawiła u s zu . – Azo r!? Hej, jes t tam k to !? Od p o wied ziała jej cis za. Nag le z mg ły wy ło n ił s ię p ies i g d y ty lk o zo b aczy ł Han k ę, p o d b ieg ł d o n iej, s k o mląc. Na g ło wie miał ran ę! Tak jak b y o b erwał k amien iem alb o jak ąś ciężk ą g ałęzią. Dziewczy n a k rzy k n ęła z p rzerażen ia i n aty ch mias t wciąg n ęła o s zo ło mio n eg o p s a d o d o mu . Zamk n ęła d rzwi n a ws zy s tk ie zamk i. Do o k o ła p an o wała cis za. M g ła k ry ła w s o b ie zag ad k ę. Han k a p o czu ła, że d res zcz p rzeb ieg a wzd łu ż jej k ręg o s łu p a. Azo r leżał n a ziemi i u s iło wał d o tk n ąć łap ą o b o lałeg o miejs ca. – Nie ru s z! – Han k a s zy b k o s ięg n ęła p o czy s tą ch u s teczk ę i p rzemy ła p s u ran ę wo d ą u tlen io n ą. – Co za g n ó j ci to zro b ił!? Pies p atrzy ł n a n ią z lęk iem. – Nie d aru ję! – W Han ce miejs ce s trach u zajmo wała wś ciek ło ś ć. Kto mó g ł s k rzy wd zić n iewin n e zwierzę? „J u ż ja cię d o rwę!” – p o my ś lała. Azo r n a s zczęś cie jes zcze ty lk o p rzez k ró tk ą ch wilę s p o g ląd ał n a Han k ę żało ś n ie, u s ły s zaws zy zaś człap an ie k ap ci p an a d o mu , zerwał s ię i z en tu zjazmem g o d n y m s zczen iak a zaczął o b s k ak iwać Och n ik a ziewająceg o n ad k u ch en k ą g azo wą. Han k a zrelacjo n o wała o jcu d ziwn e p o ran n e wy d arzen ia. Ten s p o jrzał n a có rk ę, p rzes tras zo n y n ie n a żarty . – M y ś lis z, że to ma co ś ws p ó ln eg o z Ewą? Han k a wzru s zy ła ramio n ami. – Nie wiem, ale s am p rzy zn as z, że to d ziwn e. – Wies z co , ja was o d p ro wad zę n a p rzy s tan ek , żeb y ś cie s ame n ie s zły d o s zk o ły . – Tad eu s z u p ił s zy b k o k ilk a ły k ó w k awy . – Ch o lera wie, lep iej n a zimn e d mu ch ać. – Ewie mam mó wić? – zap y tała có rk a. – Nie wiem, mo że lep iej n ie, ty le ju ż ma zmartwień … Han k a n ie o d ezwała s ię, ty lk o p o s zła d o s wo jeg o p o k o ju p o s zu k ać jak ich ś u b rań d o s zk o ły . M ężczy zn a s p o jrzał n a Azo ra.
– Szk o d a, że ty g ad ać n ie u mies z. Pies p rzy d rep tał d o p an a i o p arł wielk i łeb o jeg o u d o . Tad eu s z zap arzy ł ś wieżą k awę. Po s tawił k u b ek n a s to le. Nag le ro zleg ł s ię d źwięk telefo n u . Tad eu s z p o d n ió s ł s łu ch awk ę i zas k o czo n y u s ły s zał p o d ru g iej s tro n ie g ło s k s ięd za p ro b o s zcza. – Szczęś ć Bo że – p o wied ział p ro b o s zcz. – Pan ie Och n ik , ja d o p an a có rk i mam s p rawę. Śp i o n a jes zcze? – Nie wiem, k s ięże p ro b o s zczu , jes zcze jej d ziś n ie wid ziałem, p ewn ie ś p i – o d p o wied ział zd u mio n y Tad eu s z. – Do b rze, to p rzek ażcie n o jej, że wiem z zau fan eg o źró d ła w g min ie, że Brau s ero wie d ziś ten ak t n o tarialn y p o d p is u ją. U n o tariu s za w M rąg o wie. – Ale… – Tad eu s z miał wrażen ie, że s ię p rzes ły s zał. – Pan ie Och n ik , żad n y ch „ale”. – Ks iąd z n ie lu b ił s p rzeciwu . – Pan p rzek ażes z, i ju ż. M n ie s ię ten Kro p iwn ick i o d p o czątk u n ie wid ział. I b as ta. No to n iech b ęd zie p o ch walo n y i d ziś n a ms zę zap ras zam, w in ten cji p arafian b ęd zie. – Po ch walo n y – wy s zep tał d o s łu ch awk i zd u mio n y Tad eu s z. Us iad ł n a ławie i zaczął an alizo wać s y tu ację. Po czy m n ag le ws tał, ws zed ł p o s ch o d ach n a p iętro i zap u k ał d elik atn ie w d rzwi s y p ialn i n ajs tars zej có rk i. – Ewa? M o g ę wejś ć? – zap y tał. – Tak , wejd ź, p ro s zę – u s ły s zał zza d rzwi. Ewa s ied ziała n a łó żk u o win ięta s zczeln ie s zlafro k iem. Wid ać b y ło , że ma za s o b ą n iep rzes p an ą i p rzep łak an ą n o c. Ojcu ś cis n ęło s ię s erce. Gd y b y b y ła małą d ziewczy n k ą, n a p ewn o b y ją mo cn o p rzy tu lił, ale teraz, p o ty ch ws zy s tk ich latach k łó tn i i k o n flik tó w, k o mp letn ie n ie p o trafił s ię p rzełamać. Us iad ł o b o k n iej. – Có rcia – zaczął – ja tak s o b ie my ś lę… weź ty d aj s p o k ó j. No p o p ro s tu zo s tawmy to . Tak jak jes t. Co ma b y ć, to b ęd zie. Co my tu , b ied ak i ze ws i, mo żemy . Nic. Będ ą ch cieli n as wy k u p ić, to i tak wy k u p ią. Za k ró tcy jes teś my , Ewa. J a cię b łag am, d aj s p o k ó j, wró ć d o Ols zty n a, s k o ń cz ten d o k to rat, ró b , co ch ces z, ale zo s taw ju ż te s p rawy . Ewa wes tch n ęła ciężk o . – Tato … – Wzięła g o za ręk ę. – Tru d n o o ty m ws zy s tk im mó wić. Wies z… ja… – Łamał s ię jej g ło s . – J a cię ro zu miem, wiem, że mó wis z mi to ws zy s tk o , b o s ię o mn ie b o is z, o n as ws zy s tk ich s ię b o is z. J a też s ię b o ję. Ścis n ęła mo cn iej jeg o d ło ń . Przez ch wilę s ied zieli w cis zy . Sły ch ać b y ło
k rzątan ie s ię s ió s tr n a d o le i człap an ie Bartu s ia, k tó reg o Han k a zawo ziła teraz co ran o d o p rzed s zk o la in teg racy jn eg o w mieś cie. Ewa wzięła g łęb o k i o d d ech . – Ale, tato , ja n ie mo g ę w tej ch wili teg o tak zo s tawić. Sp rawy zas zły ju ż tak d alek o , że n ie mo g ę s ię wy co fać. Wy b acz mi. Przemy ś lałam to s o b ie d o b rze, całą n o c n ie zmru ży łam o k a. Nie mo żemy ży ć w s trach u . Nie mo żemy p o zwo lić n a to , b y jacy ś lu d zie o d b ierali n am to , co n as ze. J a n ie mo g ę, p rzez wzg ląd n a Alek s a. – Sp o jrzała o jcu w o czy . – M imo ws zy s tk o ja g o k o ch ałam. – To wy zn an ie zas k o czy ło ją s amą. – J es tem mu to win n a. Tad eu s z p o czu ł, że p o p o liczk u s p ły wa mu łza. Nie zg ad zał s ię z n iczy m, co p rzed ch wilą u s ły s zał o d có rk i, ale teraz n ie p o trafił zro b ić n ic więcej, ty lk o ją mo cn o p rzy tu lić. Pierws zy raz o d lat. – Dzieck o , ja ci mu s zę co ś p o wied zieć – o d ezwał s ię w k o ń cu . – Dzwo n ił p ro b o s zcz. Te Brau s ery d ziś p o d p is u ją ak t n o tarialn y w M rąg o wie. Ewa o d s k o czy ła s ię o d n ieg o jak rażo n a g ro mem. – Tato ! Teraz mi mó wis z!? Bo że! – Po czy m p o b ieg ła d o łazien k i, p o d ro d ze wy b ierając n u mery telefo n ó w Sy lwii i Ty mo n a. – Nie ma ch wili d o s tracen ia!
*
Ry s zard k ątem o k a w o s tatn iej ch wili zau waży ł p o s tać n a s k raju d ro g i i ty lk o o wło s min ął k o b ietę id ącą p o b o czem. – Ku rwa! J ak łazis z!? – zak lął. – Teg o mi jes zcze trzeb a, k u rwa mać, żeb y mi jak iś ś mieć wlazł p o d k o ła. Pęd ził n a złaman ie k ark u . Drzewa p rzy d ro d ze z M arad ek d o M rąg o wa mig ały jed n o za d ru g im, a k o lejn e au ta zjeżd żały mu z d ro g i, k ied y wy p rzed zał n a trzecieg o . Sp ies zy ł s ię tak , jak ch y b a n ig d y w ży ciu . „Do rwę cię, mała d ziwk o – p o wtarzał w my ś lach . – Do rwę i załatwię!” Kied y p rzed o czami s tawała mu twarz Ewy Och n ik , tej g łu p iej wiejs k iej d ziewu ch y , k tó ra – tak a b y ła b o les n a p rawd a – ws zy s tk o zep s u ła, zacis k ał p alce n a k iero wn icy tak mo cn o , że p rawie mu b ielały . Och , jak o n s ię ro zczaro wał Alek s an d rem! Ty m zaws ze wiern y m, zaws ze g o to wy m d o d ziałan ia, zaws ze zd ro wo ro zs ąd k o wy m Alek s an d rem. Tak w n ieg o wierzy ł, ty le zain wes to wał. J es zcze
d o n ied awn a wid ział w n im p rzecież k o g o ś w ro d zaju n ajlep s zeg o u czn ia. Wiązał z n im p o ważn e p lan y . J eś li ty lk o mazu rs k a o p eracja o k azałab y s ię s u k ces em, a o k azałab y s ię, g d y b y n ie ta s zmata, k tó ra n amąciła Alek s o wi w g ło wie, Ry s zard b y ł s k ło n n y zro b ić z n ieg o s wo jeg o n iefo rmaln eg o zas tęp cę. Ale Alek s wo lał ws zy s tk o s p ierd o lić. Co za p o rażk a, co za wp ad k a. I to ws zy s tk o z p o wo d u jak iejś g łu p iej cip y z mazu rs k iej p ip id ó wy . – Id io ta my ś lący fiu tem. I co mu z teg o p rzy s zło ? – Ry s zard wś ciek le zatrąb ił n a ro werzy s tę jad ąceg o p rzep is o wo p o b o czem. – Sp ierd alaj! – k rzy k n ął, ch o ć tamten g o n ie s ły s zał. Gn ał jak s zalo n y , b o d o b rze wied ział, że n ie ma ch wili d o s tracen ia. Alek s z o czy wis ty ch p o wo d ó w n ie mó g ł s ię s tawić n a p o d p is an ie ak tu n o tarialn eg o z Niemcami, więc Ry s zard wy s łał tam k o g o ś in n eg o . Teraz jed n ak to n ie ten p o d p is b y ł n ajważn iejs zy . Pęd ził jak wariat, żeb y d o rwać Ewę, b o w tej s y tu acji ty lk o o n a mo g ła mieć to , co k o n ieczn ie mu s iał o d zy s k ać. Ty lk o jej ten g łu p iec Kro p iwn ick i mó g ł zo s tawić to , co n ap awało Ry s zard a p rawd ziwy m lęk iem o d wczo raj, k ied y Alek s zas zan tażo wał g o jak o s tatn i frajer. Du reń n ie wied ział, n a co s ię p o ry wa. Alb o p rzecen ił s wo je mo żliwo ś ci… – O tak ! – Ry s zard zap alił p ap iero s a i zaciąg n ął s ię g łęb o k o . – Zd ecy d o wan ie p rzecen ił… Co k o lwiek jed n ak my ś lał o s wo im b y ły m ws p ó ln ik u , teraz liczy ło s ię ty lk o jed n o : o d zy s k ać p ły tę z n ag ran iem, d o k tó rej p o s iad an ia p rzy zn ał s ię ten k rety n , zan im ta d o s tan ie s ię w n iep o wo łan e ręce. Ch o ćb y miał ją z g ard ła wy d rzeć tej zd zirze, to n ie o d p u ś ci. M u s iał ją ty lk o zn aleźć, a to n ie b ęd zie tru d n e. Ta ws ad zająca n o s w n ie s wo je s p rawy id io tk a n a p ewn o s tawi s ię zaraz p o d b iu rem n o tariu s za. Teg o Ry s zard b y ł więcej n iż p ewien . Złap ie ją w M rąg o wie, n ie u ciek n ie mu . Ta p ły ta b y ła jeg o n ajwięk s zy m p ro b lemem. Bo mb ą z o p ó źn io n y m zap ło n em. Gd y b y u jrzała ś wiatło d zien n e… Ry s zard wo lał o ty m n awet n ie my ś leć. To b y łb y k o n iec. Gn iłb y w więzien iu d łu g ie lata, p ewn ie d o k o ń ca ży cia. Nie wied ział, ile s ię teraz d o s taje za zab ó js two . Ch o ć to n ie b y ło z p remed y tacją, p o p ro s tu tak wy s zło . Zacis n ął za mo cn o s zn u r wo k ó ł s zy i tamtej d ziwk i i… n o có ż, u d u s iła s ię. Stało s ię. Sk u tek u b o czn y ich zab aw w k lu b ie d żen telmen a. Co s ię s tało , to s ię n ie o d s tan ie. J ed n o b y ło p ewn e: n ik t n iep o wo łan y n ie mó g ł s ię o ty m n ig d y d o wied zieć. Ch o ćb y miał u k atru p ić k o lejn ą g łu p ią s u k ę.
*
Pó łto rej g o d zin y p ó źn iej Ty mo n , Sy lwia i Ewa s tali p rzed k amien icą, n a k tó rej zło ciła s ię tab lica „An n a Zimn ick a. No tariu s z”. To tu zg o d n ie z in fo rmacją p rzek azan ą Ewie p rzez p ro b o s zcza miało s ię o d b y ć p o d p is an ie d o k u men tó w. Czato wali p rzed wejś ciem z b rak u lep s zeg o p o my s łu , co zro b ić. Ty mo n u zn ał, że jed y n ą meto d ą jes t w tej ch wili b łag an ie Niemcó w o czas . Żeb y żad n e k lamk i n ie zap ad ły i n ic n ie s tało s ię n ieo d wracaln e. Żeb y mo żn a b y ło jes zcze zad ziałać! Ewa b y ła s cep ty czn a. – No , ale jak ty to s o b ie wy o b rażas z? Że ja s ię n a n ich rzu cam z p łaczem? Że ro b ię jak ieg o ś Rejtan a p rzed d rzwiami n o tariu s za? I n ib y czemu o n i mają mn ie wy s łu ch ać? – No w s u mie… – Ty mo n wzru s zy ł ramio n ami. Sy lwia p ry ch n ęła. – Nie p ry ch aj, ty lk o wy my ś l co ś lep s zeg o . – o b u rzy ł s ię Ty mo n . – To jes t d elik atn a materia. Nap rawd ę ws zy s tk o zależy o d teg o , czy u d a n am s ię ich p rzek o n ać. – No to ja to czarn o wid zę. – Ewa p o wio d ła wzro k iem p o u licy , n a k tó rej zaraz mieli s ię zjawić Brau s ero wie. J ed n ak zamias t d wo jg a zamo żn y ch Niemcó w Ewa zo b aczy ła co ś b ard zo d ziwn eg o . Wy tęży ła wzro k . U zb ieg u u lic, d o b ry ch trzy s ta metró w o d n ich , k łęb ił s ię jak iś tłu m. I p o wo li zb liżał s ię w ich k ieru n k u . – Zo b aczcie. Co to jes t? – Ws k azała g ło wą w tamtą s tro n ę, a s to jący d o n iej twarzą Sy lwia i Ty mo n mu s ieli s ię o d wró cić. – J ak iś s trajk ? Sy lwia wy tęży ła wzro k . – Wid zis z co ś ? J ak ieś n ap is y n a tran s p aren cie? – s p y tał Ty mo n . – Nie, s ą za d alek o . – Ewa p rzecząco p o k ręciła g ło wą. Stali tak wp atrzen i w zb liżającą s ię d o n ich p o wo li g ru p ę lu d zi. – Ty , to s ą s ame k o b iety ch y b a. – Ty mo n miał z n ich ws zy s tk ich n ajb ard ziej s o k o li wzro k . – J a tam wid zę Cieś lik o wą, jeś li mn ie o czy n ie my lą! – zawo łała zd ziwio n a Sy lwia. – Na czele p o ch o d u ! Ewa jak o o s tatn ia d o s trzeg ła w tłu mie zn ajo me twarze. – Ran y ! To s ą k o b iety z Wężó wk i! Zb liżająca s ię g ru p a mach ała d o n ich tro jg a, p o trząs ając p rzy ty m tran s p aren tem „NIE DLA SPALARNI! M AZURY – CUD NATURY!”.
Ty mo n ju ż d zwo n ił p o ek ip ę, k tó ra s ied ziała ch wilo wo w p en s jo n acie n ad jezio rem, czek ając n a ro zwó j wy d arzeń . Ewa i Sy lwia wy b ieg ły n a p o witan ie mas zeru jący m k o b ieto m. – Co wy tu ro b icie!? – zawo łała Ewa. – J ak to co ? – Cieś lik o wa, n ieco czerwo n a n a twarzy z wy s iłk u , s p o jrzała n a o b ie d ziewczy n y . – Ratu jemy n as z d o m! – Tak jes t! – ro zleg ły s ię g ło s y d o o k o ła. – By ły ś my p ro tes to wać p o d u rzęd em, a teraz jes teś my tu , żeb y ty ch Niemcó w zab lo k o wać. – M iecia Pis zczy k o wa p rzecis n ęła s ię p rzez tłu mek i s tan ęła p rzy Ewie. – No p rzecież to s ą jak ieś k p in y , co s ię tu wy rab ia! – Wczo raj wieczo rem p o ty m cały m zeb ran iu p o s zły ś my jes zcze n a ms zę i tam n as n as zła tak a my ś l, że s ię trzeb a zo rg an izo wać. I zawalczy ć o s wo je! – Cieś lik o wa zach o wy wała s ię jak ras o wy d ziałacz związk o wy . – Żeś my z Ilo n ą wy fas o wały tran s p aren t, M iecia s ię p o b ab ach p rzeleciała i, jak em ży wa, n ie b ęd zie Niemiec p lu ł n am w twarz i s p rzed awał n as zej ziemi p o d jak ieś ch o lern e s p alarn ie! Sy lwia, Ewa i Ty mo n s łu ch ali ich jak zaczaro wan i. To , co d o tej ch wili wy d awało s ię mrzo n k ą, teraz zaczęło n ab ierać realn eg o k s ztałtu . Wieś s tan ęła za n imi! To ju ż n ie Ewa w g eś cie ro zp aczy ma rzu cać s ię p o d n o g i n iemieck im s p ad k o b ierco m ty ch ziem, ale cała g ru p a: matek , żo n , b ab ć, cio tek – k o b iet, k tó ry m leży n a s ercu d o b ro tej o k o licy – p rzy ch o d zi, b y p ro tes to wać p rzeciwk o n ieu czciwy m zag ran io m wy mierzo n y m w to , co d la n ich n ajważn iejs ze. – Ewa, n ie zo s tawimy cię! Nas za p rzy s zło ś ć w n as zy ch ręk ach ! O, b ęd ziemy w telewizji? – Cieś lik o wa s p o jrzała n a Ty mo n a i p rzek azała n a ch wilę tran s p aren t w ręce k o leżan ek , p o czy m wy jęła z k ies zen i lu s terk o , żeb y p o p rawić zb u rzo n ą fry zu rę. – Nawet p ro b o s zczo wi s ię u d zieliło i d ziś ran o n a ms zy o g ło s ił, że p ro tes tu je p rzeciw s p alarn i. Ewa p atrzy ła n a te d ziars k ie k o b iety i miała wrażen ie, że zaraz wy b u ch n ie p łaczem, tak b ard zo wzru s zy ła ją ich s o lid arn o ś ć. To b y ło n ies amo wite! Pro tes tu jące p o d wo d zą p an i Cieś lik o wej, k tó ra u jawn iła całk iem n o we, zas k ak u jące o b licze d ziałaczk i, u s tawiły s ię n a ch o d n ik u , tak b y n ie tamo wać ru ch u d ro g o weg o . Ch wilę p ó źn iej n a miejs cu zjawiła s ię ek ip a telewizy jn a Ty mo n a, k tó ry n aty ch mias t wmies zał s ię w tłu m i zaczął n ag ry wać wy p o wied zi k o lejn y ch wzb u rzo n y ch u czes tn iczek p ro tes tu . Nag le Ewa p o czu ła u s zczy p n ięcie. To Sy lwia d awała jej zn ak . – Patrz.
Zza węg ła wy ch y n ęła g ru p a mło d y ch mężczy zn u zb ro jo n y ch w k ije. Ewa b ezb łęd n ie ro zp o zn ała wś ró d n ich s wo jeg o n ieg d y s iejs zeg o p rześ lad o wcę. Cich y z k o leg ami? Tu i teraz? To n ie mó g ł b y ć p rzy p ad ek ! Po czu ła, że d rży i u g in ają s ię p o d n ią k o lan a. – Ty , Ewa! – k rzy k n ął n ag le Cich y . – Och n ik ó wn a! Tłu m s k iero wał o czy w s tro n ę n o wo p rzy b y łej g ru p y . W p o wietrzu czu ło s ię n ap ięcie. – Gd zie te Niemce? M o rd y im s k u jemy ! – Cich y p o d n ió s ł n ag le k ij b ejs b o lo wy i p o g ro ził n im w s tro n ę n ieb a. – M y im d amy , k u rwo m, tu s ię rząd zić. Wy k u rzy my ich ze d wo ra! Zza jeg o p lecó w wy ch y liła s ię ty czk o wata p o s tać Ed k a, k tó ry ły p ał n a Ewę z b łąk ający m s ię p o twarzy , mo że tro ch ę k rzy wy m u ś mies zk iem, jak b y ch ło p ak s zu k ał u n iej p o twierd zen ia, że n ie ży wi d o n ieg o u razy . Ewa n ag le zaczęła s ię trząś ć, n ie mo g ła p o ws trzy mać n erwo weg o ch ich o tu . Teg o ws zy s tk ieg o b y ło za d u żo jak n a jed en d zień . Cich y n ag le o k azał s ię s p rzy mierzeń cem? No , teg o b y n ie wy my ś liła! Na s zczęś cie w s u k u rs p rzy s zła jej p an i Cieś lik o wa, k tó ra wzięła s ię p o d b o k i i k rzy k n ęła: – Cich y , mo rd y to wy s ami macie o b ite, d lateg o ś cie tak ie d u rn e s ą. Nie b ęd ziecie tu n ik o g o b ić, ju ż mi tu d o p o mo cy z ty mi tran s p aren tami, k to to wid ział, żeb y tak ie s tare b ab y jak my d źwig ały tak ie ciężary . Brać to o d n as i wy mach iwać. A ju ż! Ban d a ro s ły ch o s iłk ó w, zd u mio n a tą p rzemo wą, k arn ie o d ło ży ła s wo je b ejs b o le n a b o k i p o s łu s zn ie p rzejęła z rąk zd etermin o wan y ch k o b iet tran s p aren ty . Ewa p atrzy ła n a to ws zy s tk o jak zaczaro wan a. Bo to b y ły tro ch ę czary . Nag le w n ied u żej o d leg ło ś ci o d ich zg ro mad zen ia cich o zap ark o wało wielk ie b iałe teren o we au d i n a n iemieck ich n u merach rejes tracy jn y ch . Z s amo ch o d u wy s iad ła n ajp ierw k o b ieta, d o b rze p o d s ześ ćd zies iątk ę, d ro b n a, u b ran a w wełn ian y b eżo wy s weter i jas n e s p o d n ie. M iała k ró tk o o b cięte s iwe wło s y i o k u lary w czerwo n y ch o p rawk ach . Ch wilę p ó źn iej z au ta wy s iad ł s zp ak o waty mężczy zn a w eleg an ck iej mary n arce, z fajk ą w u s tach . Wy mien ili k ilk a zd ań ś cis zo n y mi g ło s ami i zd ziwien i zaczęli s ię ro zg ląd ać d o o k o ła. „Raz k o zie ś mierć” – p o my ś lała Ewa i p o d es zła d o n ich , wy ciąg ając ręk ę. Sy lwia p o b ieg ła za n ią w ch arak terze tłu maczk i. – Dzień d o b ry , p ań s two v o n Brau s er?
– Tak – o d p o wied ziała co raz b ard ziej zd ziwio n a k o b ieta. – Pan i n as zn a? – J es tem Ewa Och n ik , mies zk an k a ws i Wężó wk a. – Nig d y d o tąd Ewa n ie czu ła tak iej d u my , wy p o wiad ając te s ło wa. – A to mo i s ąs ied zi. – Ws k azała ru ch em d ło n i n a s to jący n a ch o d n ik u tłu m. – Ko ch an ie, o co tu taj ch o d zi? – Szp ak o waty mężczy zn a p o d s zed ł d o żo n y i jak b y w g eś cie o b ro n y o b jął ją ramien iem. – Kim s ą ci p ań s two ? – Dzień d o b ry , jes teś my mies zk ań cami Wężó wk i – Sy lwia jes zcze raz p rzetłu maczy ła s ło wa Ewy . – Ach tak … – Brau s ero wie mieli co raz b ard ziej n iep ewn e min y , zwłas zcza że w tłu mie mig n ęła im k amera telewizy jn a. – Pań s two macie tu jak iś p ro tes t? – Ch cemy ty lk o , ab y p ań s two n as wy s łu ch ali. Kied y Ewa wy p o wied ziała te s ło wa, ro zleg ły s ię o k las k i. – Tak jes t! Trzeb a s łu ch ać lu d zi! M azu ry – cu d n atu ry ! Brau s ero wie wy raźn ie mieli o ch o tę u ciec z p o wro tem d o au ta, ale o b ecn o ś ć k amery n ie p o zwalała im n a żad n e g wałto wn e ru ch y . – To s ą b ard zo d ziwn e meto d y ro zmo wy . – Zd en erwo wan y p an Brau s er p o p rawił o k u lary n a n o s ie. – Ziemia, k tó ra n ależała d o was zej ro d zin y , a k tó rą o d zy s k u jecie teraz o d p ań s twa p o ls k ieg o , ma zo s tać s p rzed an a – zaczęła Ewa, p o wo li i d o b itn ie, n ie p rzejmu jąc s ię wy raźn y m o p o rem p o d ru g iej s tro n ie. – Tak – p rzy zn ał zd ziwio n y Niemiec. – Nie mam p o jęcia, s k ąd p ań s two to wiecie, ale o ws zem, mamy zn ak o miteg o k u p ca n a te teren y . – I w ty m cały p ro b lem – Ewa wes zła mu w s ło wo , a tłu m zaczął p o h u k iwać. Brau s ero wie s p o jrzeli p o s o b ie tro ch ę wy s tras zen i. – Ten czło wiek n ie mo że k u p ić o d was tej ziemi. J es teś my tu p o to , b y was p o ws trzy mać p rzed zawarciem u mo wy z k o n s o rcju m Ry s zard a Grzelak a. – Ewa zag rała va banque. Brau s ero wie wy g ląd ali n a całk o wicie o s zo ło mio n y ch s y tu acją. – Pro s zę p an i – zaczęła mó wić k o b ieta – ja n ap rawd ę n ie ro zu miem, o co tu taj ch o d zi. Przy jech aliś my z d alek a d o n o tariu s za, żeb y p o d p is ać p ap iery w s p rawie n as zej ziemi. Bo o n a jes t n as za i mo żemy z n ią ro b ić, co ch cemy . Tak ie jes t p rawo . Czy ż n ie? Ch cąc n ie ch cąc, Ewa mu s iała p rzy tak n ąć. – I n ag le zjawiacie s ię tu taj, mó wiąc, co n am wo ln o , a czeg o n ie, macie
tran s p aren ty i jes t z wami telewizja. Ch y b a s ama p an i wid zi, że to jes t co n ajmn iej p o d ejrzan a s y tu acja. – Gło s k o b iety s ię trząs ł, wid ać b y ło p o n iej o g ro mn e zd en erwo wan ie. – M y jes teś my p o ważn y mi lu d źmi, ws zy s tk o ro b imy zg o d n ie z p rawem, n ie p o trzeb a n am ro zg ło s u i n ie p o d o b a n am s ię to ws zy s tk o , co tu wid zimy ! – Szan o wn a p an i – Ewa n iemal p o czu ła s y mp atię d o tej eleg an ck iej Niemk i w k as zmiro wy m s wetrze – d o s k o n ale ro zu miem p an i arg u men ty . Nie ch cemy p ań s twa o n ic o s k arżać, d o s k o n ale wiemy , że jes teś cie s zan o wan y mi lu d źmi, k tó rzy n ie p o win n i w o g ó le b y ć zamies zan i w tak ie s p rawy . – J ak ie s p rawy , n a Bo g a jed y n eg o !? – W d ziałaln o ś ć p rzes tęp czą – Ewa wy p o wied ziała te s ło wa z wielk im n acis k iem. – Ch ciałab y m, żeb y p ań s two p o s łu ch ali n as jes zcze p rzez ch wilę. M o że d zięk i temu u d a s ię wam s p o jrzeć n a tę s p rawę z n as zej p ers p ek ty wy . M u s icie p ań s two wied zieć, d laczeg o jes teś my g o to wi p ro tes to wać. I to p ro tes to wać g ło ś n o , tak ab y ś wiat o n as u s ły s zał. Bez ro zg ło s u i ws p arcia med ió w tacy lu d zie jak my , zwy k li zjad acze ch leb a, n ie mają s zan s y n a p rzeciws tawien ie s ię k o mu ś tak iemu jak Grzelak . Ko b ieta ju ż miała co ś p o wied zieć, ale v o n Brau s er zatrzy mał ją, mó wiąc: – Lo tte, p o czek aj, ch cę p o s łu ch ać. Ewa s p o jrzała n a n ieg o z wd zięczn o ś cią. – Czło wiek , z k tó ry m ch cecie p ań s two u b ić ten in teres , to p o s tać ważn a i wp ły wo wa. Kto ś , k to mo że w Po ls ce wiele d zięk i p ien iąd zo m, ale p rzed e ws zy s tk im d zięk i u k ład o m. J es teś my jak o mies zk ań cy tej małej mazu rs k iej ws i całk o wicie b ezb ro n n i wo b ec jeg o p lan ó w. Nas z g ło s n ie liczy s ię wcale. Ro zleg ły s ię o k las k i. – Tak jes t, Ewa, p o wied z im! Ewa p rzełk n ęła ś lin ę. – Ry s zard Grzelak i jeg o mo co d awcy mają w p lan ach zb u d o wan ie tu taj, n a was zej ziemi, czeg o ś , co zag raża n as zy m in teres o m, n as zemu zd ro wiu i p rzy s zło ś ci teg o miejs ca. I my n ie mo żemy s ię n a to zg o d zić. – Ależ p an p rezes p rzed s tawił n am s wo je p lan y . Pamiętas z, Lo tte, n a ty m s p o tk an iu b y ł jes zcze ten d ru g i p an , Kro p iwn ick i. – Vo n Brau s er p o k ręcił g ło wą. – M ó wio n o n am, że to jes zcze o d leg ła s p rawa, ale ch o d ziło o ek o lo g iczn e źró d ła en erg ii. To jes t zaś zg o d n e z n as zą lin ią ro zwo ju . Firma Brau s er Ltd . zajmu je s ię w d u ży m s to p n iu ek o lo g iczn y mi ro związan iami d la p rzemy s łu . Pan Grzelak i jeg o k o n cep cja id ealn ie wp as o wali s ię w n as ze p lan y ! On jes t za ek o lo g ią!
– Bu u u … – tłu m zab u czał g ło ś n o . – Kłams two ! Łże! Grzelak k łamie! Ewa u s p o k o iła g es tem wzb u rzo n e k o b iety s to jące za jej p lecami i s p o jrzała u ważn ie n a Niemca. – Pan ie v o n Brau s er, p rzy k ro mi to mó wić, ale o n was o k łamał. A p rzy n ajmn iej n ie p o wied ział całej p rawd y – d o d ała. – Tu taj n ie b ęd zie żad n y ch elek tro wn i wiatro wy ch an i b aterii s ło n eczn y ch . Tu ma b y ć s p alarn ia o d p ad ó w. Brau s ero wie b y li b lad zi jak k red a. Wid ać b y ło , że wied za, jak ą właś n ie zd o b y li, jes t d la n ich ab s o lu tn ie n o wa i p rzerażająca. Wid mo wielk ieg o s k an d alu , z telewizją, p ro tes tami miejs co wej lu d n o ś ci i międ zy n aro d o wy m ro zg ło s em, zd awało s ię co raz b liżs ze. To b y ło n ajg o rs ze, co mo g ło im s ię w tej ch wili zd arzy ć. Ob o je s tali w milczen iu i s zu k ając o d p o wied n ich s łó w, o twierali jed y n ie u s ta jak ry b y wy rzu co n e n a b rzeg . M ilczen ie trwało n iezn o ś n ie d łu g o . W k o ń cu o d ezwała s ię Lo tte: – Ale jak ie macie n a to d o wo d y ? Dlaczeg o mamy wam wierzy ć!? To s ię wy d aje p o p ro s tu s p rzeczn e ze zd ro wy m ro zs ąd k iem! Każd y mo że rzu cać tak ie o s k arżen ia b ez p o k ry cia. – Gło s trząs ł s ię jej ze zd en erwo wan ia. Zan im Ewa zd ąży ła co k o lwiek o d p o wied zieć, o d ezwał s ię s to jący o d d łu żs zeg o czas u za n ią Ty mo n Gó rk a. – M amy d o wo d y . I ch ętn ie je p ań s twu p rzed s tawimy , jeś li zech cecie p o ś więcić n am ch wilę. Lo tte ch wy ciła s ię za g ło wę i d łu g o mas o wała s o b ie s k ro n ie. – Helmu t – zwró ciła s ię p o ch wili d o męża – zad zwo ń d o n o tariu s zk i i o d wo łaj n as ze s p o tk an ie. Ch y b a p o trzeb u jemy czas u n a zap o zn an ie s ię z ty mi rewelacjami, zan im co k o lwiek p o d p is zemy . J eś li w o g ó le co ś p o d p is zemy … Kied y ty lk o wy p o wied ziała te s ło wa, ro zleg ła s ię b u rza o k las k ó w, a p an i Cieś lik o wa p o d b ieg ła d o Lo tte i wy cało wała ją z ro zmach em, a p o tem u ś cis k ała zas k o czo n eg o Helmu ta z g ło ś n y m k rzy k iem: „Danke schön meine liebe! Grüß Gott! Deutschland über alles!”.
*
Na s to lik wjech ały trzy k u fle zło to b u rs zty n o weg o n ap o ju . Ty mo n wzn ió s ł s wó j. – Dzięk i, ws p ó ln iczk i. To b y ło co ś .
Stu k n ęli s ię k u flami i wy p ili za s u k ces . Dzien n ik arz z Sy lwią n iemal s iłą zaciąg n ęli Ewę d o mrąg o ws k iej k n ajp k i p o ty m, jak p o s p o lite ru s zen ie k o b iet z Wężó wk i, ws p arty ch n ieo czek iwan ie p rzez g ru p ę Cich eg o , n iech ętn ie i z o ciąg an iem ro zes zło s ię, ciąg le jes zcze p rzeży wając wielk ie zwy cięs two u n o tariu s za. Cieś lik o wa, cała p o k raś n iała z ek s cy tacji i p rzejęta ro lą p ro wo d y rk i p rzep ro wad zo n ej p rzed ch wilą b rawu ro wej ak cji, n awo ły wała, b y o d razu , teg o s ameg o wieczo ru , o rg an izo wać fetę w remizie. – Nie co d zień w k o ń cu wy ry wamy n as zą Wężó wk ę z rąk zło czy ń có w! – wy k rzy k iwała w tłu m; p o d n io s ły mo men t s k u tk o wał n iek o n tro lo wan y m wzro s tem s tężen ia p ato s u w p o wietrzu . Res zta k o b iet p o d ch wy ciła p o my s ł i ju ż zaczęło s ię p lan o wan ie, k tó ra co p rzy g o tu je. Sy lwia o b s erwo wała Ewę. Ad ren alin a u trzy mu jąca ją w p io n ie p o d czas mo b ilizacji właś n ie p rzes tawała d ziałać i jej p rzy jació łk a wy g ląd ała, jak b y z k ażd ą k o lejn ą s ek u n d ą traciła s iły . Sy lwia wy p ers wad o wała więc p ełn y m d o b ry ch ch ęci k o b ieto m p o my s ł ś więto wan ia, p rzek o n u jąc je, że ws zy s cy p o trzeb u ją ch wili o d p o czy n k u . Stan ęło n a ty m, że zo rg an izu ją wielk ą fetę k u czci b o h ateró w w n ajb liżs zy m czas ie, k ied y ty lk o Ewa i res zta d o jd ą ju ż n ieco d o s ieb ie. Ale g d y zo s tali ty lk o we tro je, Ty mo n s twierd ził, że n ie mo g ą teraz tak p o p ro s tu p ó jś ć k ażd e w s wo ją s tro n ę. – Dziewczy n y , zd ajecie s o b ie s p rawę, co właś n ie zro b iliś my ? Daliś my o d p ó r ty m ws zech mo cn y m b an d zio ro m, n a k tó ry ch n ie b y ło mo cn y ch . A n am s ię u d ało ! – Ewa, mo że lep iej b ęd zie, jak zo s tan ies z jes zcze z n ami – d o d ała Sy lwia, d o my ś lając s ię, że k ied y emo cje związan e z ich s zalo n ą b atalią o p ad n ą, jej p rzy jació łk a p o zo s tan ie s ama z my ś lami o Alek s an d rze i z p ewn o ś cią n ie b ęd zie to d la n iej n ic d o b reg o . Tru d n o p o wied zieć, czy ją p rzek o n ali, czy mo że p o p ro s tu n ie miała s iły s ię zas tan awiać, czeg o tak n ap rawd ę ch ce w tej ch wili. Wo lała p o d d ać s ię wo li k o g o ś , k to miał p o my s ł, co ma ze s o b ą teraz zro b ić. Czu ła s ię w ich to warzy s twie b ezp ieczn ie, n ie mu s iała n ic u d awać an i tłu maczy ć, jak s ię czu je, więc n ie wzb ran iała s ię p rzed p ro p o zy cją p ó jś cia n a p iwo . Wch o d ząc d o k n ajp y , jak p rzez mg łę u ś wiad o miła s o b ie, że to właś n ie tu taj o d b y ły s ię n iefo rtu n n e o ś wiad czy n y M ark a. Po czu ła d ziwn e u k łu cie p o łączo n e ze zd ziwien iem. M iała wrażen ie, że to b y ło b ard zo d awn o , a p rzecież min ęło rap tem k ilk a mies ięcy . Od tamtej p o ry wy d arzy ło s ię jed n ak tak wiele, że p rzeb ły s k d n ia
o ś wiad czy n b y ł jak ws p o mn ien ie d awn ej ep o k i, jak ieg o ś p o p rzed n ieg o ży cia. M u s iała p rzy zn ać, że Sy lwia i Ty mo n b y li n ap rawd ę k o ch an i. Ob o je s tawali n a g ło wie, żeb y o d wró cić jej u wag ę o d czarn y ch my ś li. Raz jes zcze p rzeży wali p rzeb ieg n iewiary g o d n y ch zd arzeń s p ek tak u larn e mo men ty .
o s tatn ich
d wó ch
d n i,
ws p o min ając
n ajb ard ziej
– M in a s tars zeg o p an a, jak zo b aczy ł tę ro zs ierd zo n ą armię wiejs k ich b ab , b y ła b ezcen n a! – ś miał s ię Ty mo n . – Uważaj n a s ło wa! – Sy lwia p o g ro ziła mu p alcem. – Cieś lik o wa ju ż b y ci d ała p o p alić za wiejs k ą b ab ę. – Co racja, to racja. W ży ciu n ie ch ciałb y m mieć z n ią n a p ień k u . – M y ś lę, że w tej ch wili wy s tarczy , żeb y ś teg o n ie zep s u ł. Sły s załeś , jak cię p o d s u mo wała? Że ten d zien n ik arz w s u mie n iczeg o s o b ie, n awet jak n a p rzy jezd n eg o . Ty mo n zro b ił k o miczn ą min ę, mającą wy rażać b ezg ran iczn e p rzerażen ie. J ed n o cześ n ie d y s k retn ie zerk ał n a Ewę. M imo ich wy s iłk ó w wid ać b y ło jak n a d ło n i, że d ziewczy n a jes t n ieo b ecn a d u ch em. Rzeczy wiś cie, Ewa n ie b y ła w s tan ie cies zy ć s ię tą ch wilą. Ich żarty n ie b y ły w s tan ie p rzeb ić s ię p rzez s zy b ę, jak a o d d zielała ją o d b eztro s k i i rad o s n ej s aty s fak cji z teg o , czeg o u d ało s ię im d o k o n ać. Czu ła s ię co raz b ard ziej n ie n a miejs cu . – Przep ras zam was , to n ie ma s en s u . M u s zę p o b y ć s ama – p o wied ziała, ws tając n ag le. Zamilk li, b ezrad n ie p atrząc to n a n ią, to n a s ieb ie. – Od wio zę cię d o d o mu . – Sy lwia s k ap itu lo wała, wid ząc, że n amawian ie p rzy jació łk i, żeb y jes zcze z n imi p o s ied ziała, n a n ic s ię zd a. – Nie, d zięk i, n ap rawd ę. Pro s zę, ch o ciaż wy n ie k ażcie mi s ię tłu maczy ć. W d o mu p rzecież też mn ie n ie wy p u s zczą z rąk . Po trzeb u ję ch wili d la s ieb ie. M u s zę zeb rać my ś li. Dam s o b ie rad ę, o b iecu ję. A wy p o s ied źcie jes zcze, zas łu ży liś cie. – Wy k rzes ała z s ieb ie res ztk i s ił, b y p o s łać im co ś w ro d zaju d ziars k ieg o u ś miech u . Sy lwia i Ty mo n p atrzy li n a n ią s trap ien i. Czy mo żn a p o mó c k o mu ś n a s iłę? Raczej n ie. – Dzwo ń w k ażd ej ch wili, k o ch an ie – p o wied ziała Sy lwia, ws tając. – J eś li ty lk o p o czu jes z, że mo je to warzy s two ch o ć o d ro b in ę p o p rawi ci n as tró j, p ięć min u t i jes tem. Ewie ś cis n ęło s ię g ard ło . Wied ziała, że ab y p o mó c im w całej tej awan tu rze,
Sy lwia mu s iała wy k o n ać p rawd ziwy s lalo m alp ejs k i, d o jak ieg o s ą zd o ln e ty lk o matk i mały ch d zieci. W czas ie g d y mamu s ia rato wała Wężó wk ę, J an ek i M arcelin k a p o zo s tawali p o d o p iek ą ś ciąg n iętej awary jn ie z s ąs ied n ieg o p o wiatu d o ras tającej k u zy n k i. A teraz Sy lwia jes zcze d ek laro wała g o to wo ś ć p rzy jś cia jej n a ratu n ek o k ażd ej p o rze d n ia i n o cy . Uś cis n ęły s ię mo cn o , a Ewa zn ó w mu s iała s ięg n ąć d o rezerw mo cy , żeb y s ię n ie ro zk leić. J es zcze Ty mo n . Wy ciąg n ęła d o n ieg o ręk ę, ale ch ło p ak tak że p rzy g arn ął ją d o s ieb ie i o b jął. – To b y s ię n ie u d ało , g d y b y n ie ty . J es teś n ajlep s za. – On ch y b a też b y ł wzru s zo n y . – M am n ad zieję, że n ied łu g o s ię zo b aczy my . – Na p ewn o – o d p o wied ziała Ewa, mając n ad zieję, że w jak iś p o zawerb aln y s p o s ó b mo że im p rzek azać ten o g ro m wd zięczn o ś ci, k tó rą b y ła p rzep ełn io n a. Wied ziała, że mo że liczy ć n a ty ch d wo je, n a d o b re i n a złe. To , co razem zro b ili, p o łączy ło ich n a zaws ze n iero zerwaln ą więzią. Teraz jed n ak n ad s zed ł mo men t, w k tó ry m mu s iała s ię zmierzy ć z ty m, o d czeg o i tak n ie u ciek n ie. Z u czu ciami, k tó re b y ły tak s p rzeczn e, że n a razie n ie u miała ich n awet n azwać. Po trzeb o wała s o lid n eg o p rzewietrzen ia g ło wy . Nie zd ąży ła jed n ak p rzejś ć n awet d wó ch k ro k ó w p o wy jś ciu z lo k alu , k ied y k to ś zn ien ack a ch wy cił ją o d ty łu za ramio n a i n ie d ając s zan s y n a jak ąk o lwiek reak cję, wciąg n ął d o zap ark o wan eg o tu ż o b o k s amo ch o d u . Wrzu co n a n a ty ln e s ied zen ie, zd o łała jed y n ie zau waży ć twarz n ap as tn ik a. Ry s zard . Nie zd ąży ła n awet k rzy k n ąć, p o walo n a s zy b k im, p recy zy jn y m cio s em w n o s , p o k tó ry m s traciła p rzy to mn o ś ć. Ws zy s tk o ro zeg rało s ię w ciąg u k ilk u s ek u n d , więc k ied y Ry s zard ro zejrzał s ię wo k o ło , u p ewn iając s ię, czy całe zajś cie n ie miało ś wiad k ó w, n ie o d n o to wał żad n y ch n iemiły ch n ies p o d zian ek . Uło ży ł Ewę p łas k o n a ty ln y ch s ied zen iach i p rzy k ry ł k o cem. Nas tęp n ie ws iad ł d o s amo ch o d u i o d jech ał.
*
Ch lu ś n ięcie wo d ą w twarz p rzy wró ciło jej ś wiad o mo ś ć. A raczej jej s k rawk i, k tó re z tru d em u k ład ały s ię w cało ś ć: p rzy jaciele w M rąg o wie, n ap aś ć n a u licy , wres zcie Ry s zard . To właś n ie o n n ach y lał s ię n ad n ią i p o d n o s ił jej g ło wę, ciąg n ąc za wło s y i k o n tro lu jąc, czy s ię o ck n ęła. Uś miech n ął s ię, k ied y ich s p o jrzen ia s ię s p o tk ały . – Wres zcie s ię p an i o b u d ziła – p o wied ział z u p io rn ą w tej s y tu acji u p rzejmo ś cią w g ło s ie.
Przy mk n ęła o czy . Bó l ro zlewał s ię p ro mien iś cie o d g ó rn ej częś ci g ło wy w d ó ł. – O n ie, n ie ś p imy . – Po ciąg n ął jej g ło wę d o ty łu . – M amy co ś ważn eg o d o załatwien ia. Ch y b a wo lałab y p o zo s tać w s tan ie o md len ia, wted y p rzy n ajmn iej n ic n ie czu ła. Ale n ic z teg o . Pró b o wała s ię zo rien to wać, g d zie jes t. Sied ziała n a p o d ło d ze, o p arta o ś cian ę. Najp ierw wy ch wy ciła zap ach , k tó ry wy d awał jej s ię w jak iś s p o s ó b zn ajo my . Nie b y ł an i tro ch ę p rzy jemn y , raczej o d s tręczający . Stęch ły zap ach ziemi p rzy wo łu jący n a my ś l g ró b . Po mies zczen ie b y ło o ś wietlo n e b lad y m ś wiatłem p o ch o d zący m z o p lecio n ej żelazn y m k o s zy czk iem żaró wk i i o d s łan iający m n ieró wn o miern ie b ielo n e ś cian y . Zd ała s o b ie s p rawę, że b y ła tu ju ż wcześ n iej. Piwn ica w mazu rs k im d o mu Alek s a. Najb ard ziej n ielu b ian e p rzez n ią miejs ce, p o zo s tawio n e w s tan ie s u ro wy m mimo wy s tawn eg o u rząd zen ia całej res zty d o mu . Sk ąd s ię tu wzięli? J ak o n s ię d o s tał d o p o s iad ło ś ci Alek s a? – Nie traćmy czas u . – Ry s zard p rzerwał jej g o n itwę my ś li. – Naro b iłaś mi s p o ro k ło p o tó w… Bó l zs zed ł n a d ru g i p lan , u s tęp u jąc miejs ca zacis k ający m s ię n a jej ciele k les zczo m p rzerażen ia. By ła w p u łap ce. Ko s zmar, w jak im s ię zn alazła, b y ł o b ezwład n iający . – Ale ja n ie jes tem mś ciwy . Ty lk o s łab i lu d zie k ieru ją s ię emo cjami – p rzemawiał Ry s zard , jak b y p ro wad ził p o g ad an k ę n a temat p o d ejś cia d o ży cia lu d zi s u k ces u . – Od d aj p ły tę i ro zch o d zimy s ię b ez zło ś ci, k ażd e w s wo ją s tro n ę. Ewa p atrzy ła n a n ieg o , licząc n a ciąg d als zy , k tó ry mo że wy jaś n i jej, o co mu ch o d zi. – Og łu ch łaś ? Dawaj p ły tę. – J ak ą p ły tę? – z tru d em wy d o b y ła z s ieb ie g ło s . J eg o twarz s tężała. – M as z jes zcze o ch o tę n a g ierk i? – Ku cn ął o b o k n iej, p rzy b liżając twarz d o jej twarzy . – Gd zie to jes t!? – wrzas n ął, a o n a s ię s k u liła. „Sk u p s ię!” – n ak azała s o b ie w my ś li. Nie mo g ła p o d d ać s ię p an ice. J ej mó zg p raco wał n a n ajwy żs zy ch o b ro tach . „O jak iej p ły cie o n mó wi? Zaraz! Pły ta! Na p ewn o ch o d zi o te p rzek lęte n ag ran ia z o rg iami, k tó re zn alazła w ap artamen cie w Wars zawie. Od teg o p rzecież zaczęło s ię to p iek ło ”. – J u ż ch y b a wiem, czeg o p an s zu k a – o d ezwała s ię o s tro żn ie. Ry s zard p atrzy ł n a n ią g ro źn ie.
– Te p ły ty s ą w Wars zawie, w mies zk an iu Alek s … – Gło s u wiązł Ewie w g ard le, b o Ry s zard zacis n ął z całej s iły ręk ę n a jej s zy i. – Po s łu ch aj mn ie u ważn ie, b o ch y b a jes teś tak g łu p ia, że n ie ro zu mies z, co s ię tu d zieje – ced ził s ło wa. – Ta p ły ta to two ja jed y n a s zan s a. Na to , żeb y wy jś ć z teg o b ajzlu . Ży wa. Og arn iała ją b ezs iln a ro zp acz. Nic z teg o n ie ro zu miała, p rzecież p o wied ziała mu p rawd ę. Dlaczeg o o n zach o wy wał s ię, jak b y b y ł g łu ch y !? – J a… n ie k łamię, mu s i mi p an u wierzy ć… Tak , wid ziałam n ag ran ie… Wy ws zy s cy i jed n a k o b ieta… Ry s zard ws tał i p atrzy ł n a n ią z g ó ry . – To zo s tało w mies zk an iu – mó wiła d alej – w k ażd y m razie n ic mi n ie wiad o mo , żeb y Alek s an d er je wy n ió s ł. Po win ien je p an tam zn aleźć… To b y ło o s tatn ie, co zd o łała p o wied zieć, zan im o g łu s zy ł ją k o p n iak . Przewró ciła s ię p łas k o n a p o d ło g ę. Nie miała g d zie s ię s ch ro n ić p rzed jeg o atak iem. On wp ad ł w s zał. Ku liła s ię p o d jeg o cio s ami. Przes tała my ś leć. J ej k rzy k wy p ełn ił cias n e wn ętrze. Bó l n ie d o o p is an ia b ezlito ś n ie atak o wał jej ciało . W p ewn y m mo men cie p o czu ła, że rejes tru je ty lk o k o lejn e miejs ca, w k tó re trafiały jeg o cio s y . Bó l zaczął o d p ły wać g d zieś g łęb iej. Zamk n ęła o czy i z u lg ą o d k ry ła, że w ten s p o s ó b zo s tawia g d zieś jes zcze d alej p o za s o b ą to , co jej ro b ił. Zap ad ała s ię w o tch łań co raz b ard ziej. Ko jące p o g rążan ie s ię w malig n ie p rzerwał o g łu s zający h u k ro zs ad zający ś cian y . Us ły s zała, że jej k at k rzy k n ął. Bicie u s tało . Sp ró b o wała o two rzy ć o czy . Nie b y ła w s tan ie o d wró cić g ło wy , więc ty lk o k ątem o k a zo b aczy ła, że Grzelak u p ad ł o b o k n iej. Na s ch o d ach d o p iwn icy s tała M ałg o rzata. Cały czas mierząc d o Ry s zard a ze s trzelb y , zb liżała s ię d o n ich . – J ezu s M aria, co o n ci zro b ił, d ziewczy n o ! – u s ły s zała ty lk o Ewa, zan im n a d o b re zap ad ła s ię w ciemn o ś ć. Droga ciotko Anielo, dawno nie pisałam, ostatnio chyba z okazji Twoich osiemdziesiątych urodzin, a to już szmat czasu. Od Twojej córki wiem, że cię operowali na biodro i że dobrze cię tam wyleczyli. Pamiętaj, dbaj o zdrowie w tej swojej Ameryce, bo zdrowie jest najważniejsze. Anielo – nie owijając dłużej w bawełnę – piszę do Ciebie po prośbie. Tu u nas tyle się ostatnimi czasy działo, że człowiek by w to nie uwierzył, jakby sam na swoje własne oczy nie widział. Ale o tym zaraz. Mnie o pieniądze chodzi. Te pieniądze są mi potrzebne na adwokata. Bo strzeliłam z wiatrówki do jednego zbira, trafiając go w policzek. Czeka mnie proces i adwokat potrzebny. Ciebie jedną mogę prosić,
a pieniądze muszę oddać swojej nowej rodzinie, co wyłożyła fundusze. Tylko że ja od nich wziąć nie mogę, wstyd mi brać. Więc pomyślałam, że jak Ty byś mogła mi pożyczyć, to ja im oddam, a Tobie zwrócę niedługo, jak zarobię u swoich nowych państwa. Ale po kolei, bo pewno się już zgubiłaś w tym pomieszaniu. Pamiętasz, jak mi znalazłaś pracę u pana Alka, będzie już trzy lata z nawiązką. Pisałam Ci już nieraz, ale napiszę jeszcze, że póki nie trafiłam do tej pracy, Ty jedna jedyna ze wszystkich ludzi na świecie byłaś dla mnie dobra. Jak mnie odnalazłaś, wszystko mi się odmieniło na lepsze. To, co było przedtem, chciałabym zapomnieć. Choć ciężko nie pamiętać życia w domach dziecka, a potem tułania się po najgorszych spelunach, wszędzie gdzie tylko znalazł się ktoś, kto chciał zapłacić kucharce choć parę groszy na chleb. Taki już los sieroty. Matki nigdy nie znałam i znać nie chciałam, ale chociaż się nie prosiłam, prawda sama do mnie przyszła. To Ty mi ją, Ciotko, przyniosłaś. Od Ciebie się dowiedziałam, jak to z moją matką było. Dlaczego mnie oddała obcym ludziom. I ja już jej o to nie winię. Widać tak musiało być. Listy, które do Ciebie przez tyle lat pisała, czytałam po sto razy. Nie powiem, łza poleciała, nie jedna i nie dwie. Ja ją spróbowałam zrozumieć, lekko w życiu nie miała. No, ale rozpisałam się niemiłosiernie, a Ty cały czas nie wiesz, co się tutaj u nas porobiło. U pana Alka było mi dobrze jak w puchu. Dobrego słowa nie poskąpił, a grosza to już nigdy, przenigdy nie pożałował. Raz sobie nawet pomyślałam, że jakbym miała mieć kiedyś syna, którego nigdy mieć nie będę, to chciałabym, żeby był taki jak pan Aluś. Dlatego dbałam o niego jak o swojego, frykasy gotowałam, w jego sprawy się nie wtrącałam, a nie powiem, że nie byłoby w co. Żyliśmy, nie przymierzając, jak rodzina. Możesz mi wierzyć albo nie, ale i on się chyba do mnie przywiązał i zaufaniem obdarzył, bo jak inaczej wytłumaczyć, że wziął mnie jednego razu, spojrzał prosto w oczy i kazał schować u siebie swoją największą tajemnicę, taką, że jej nawet w swoim zamykanym sejfie, tam gdzie dolary trzymał, nie chciał schować. Ale o tym jeszcze później będzie. Bo teraz Ci muszę o czymś innym napisać. Jednego razu, jakoś na lato się już zbierało, widzę ja u pana Alka dziewuchę, co to bym jej nigdy nie chciała tam zobaczyć. Bo to była Ewka Ochnik! Nie kto inny jak najstarsza córka Doroty, mojej siostry przyrodniej, co jej nigdy nie poznałam. Drugiego dziecka mojej matki, tego, co urodziła i wychowała jak przystoi, kiedy ja błąkałam się po obcych. Złość mnie wtedy wzięła pioruńska. To przeznaczenie, od którego tyle lat uciekałam, bo nie chciałam mieć nic wspólnego z tą rodziną, samo po mnie przyszło. Przyrzekłam sobie, że zrobię tak, aby długo miejsca w tym domu nie zagrzała. A Ty tego możesz nie wiedzieć, ciotko Anielo, bośmy się nigdy na oczy nie widziały, ale zaleźć za skórę to ja umiem. Ale na nic były moje starania i uprzykrzanie jej życia. Chodziła wokół niego, chodziła, aż pan Alek dał się złapać w sidła. Co to była za zmora patrzeć, jak ta mała Ochnikówna zabierała mi jedyną pociechę, jaką miałam w życiu. Serce mnie bolało. Nie godzi się tak może mówić, ale jak na nią patrzyłam, widziałam wszystko, czego sama nie zaznałam, porzucona sierota. No i tak to się toczyło, całkiem nie po mojej myśli. Pannica rozpanoszyła się po domu jak u siebie,
a ja, biedna, musiałam zagryzać wargi ze zgryzoty i jedyne, co mi pozostało, to nadzieja, że pan Aluś przejrzy na oczy. Aż w końcu los czy jaka inna siła, ja nie wiem, zrobiła tak, że wszystko się odwróciło. Jednego dnia, co się wcale nie zapowiadał, że będzie inny niż każdy drugi, wracam ja do domu z targu z zapasem buraków na ćwikłę. Jeszcze nim się na dobre zabrałam do roboty, słyszę przeraźliwe wrzaski z dołu. Nie szło tego wytrzymać, aż w uszach dzwoniło. Niewiele myśląc, poszłam po strzelbę, co wisiała nad kominkiem, i do piwnicy, zobaczyć, co się tam wyprawia. No i zobaczyłam. Ewa, skulona niczym zwierzak, leżała pod ścianą, bita i katowana przez wściekłą bestię. Ja znałam tego człowieka, on z panem Alkiem robił interesy i pan Alek się go bał. To znaczy przed nikim tego nie pokazywał, ale ja to wiedziałam. Ta tajna rzecz, co mi pan Alek przekazał na przechowanie, jakby się z nim coś złego stało, to było właśnie na niego. Tam były nagrane najokropniejsze rzeczy, jakie ta obmierzła kanalia zrobiła. Ja sama nie widziałam i nigdy, przenigdy nie chciałabym zobaczyć, ale tam było coś, o czym uczciwy człowiek nawet nie umiałby pomyśleć. Tam było czyste zło, ale ja to wzięłam, bo zrobiłam to dla pana Alka. No i schowałam, nikomu ani mru-mru nie mówiąc, do szuflady, takiej, co w niej trzymałam… no, gacie, Ciotko, jak już szczerze Ci wszystko jak na spowiedzi zaświadczam. I w tej piwnicy to właśnie on, ten psubrat, się nad Ewką pastwił! Patrzę na to, ruszyć się nie mogę i naraz czuję, że coś we mnie wstępuje. Spada jakoś, nie wiem jak i skąd, ale ja w tej jednej chwili zrozumiałam, że ona to jest moja rodzina. I ja już nic więcej nie myślałam, tylko strzeliłam. On siedzi teraz w areszcie. Nie tylko za Ewę. Wyszło dużo spraw, co on je miał na sumieniu. Afery różne, w gazetach o tym pisali i w telewizji też było. No i podobnież jego na dużo lat mogą zamknąć. Ale też do końca pewne to nie jest, bo różne sławne osoby z gazet i telewizji go bronią, że niesprawiedliwie oskarżony, że to są kłamstwa i źli ludzie robią z kryształowego człowieka bandytę. I że powinni go oczyścić. Tak to jest, Ciotko, u nas tutaj na głowie postawione, że każdą najgłupszą głupotę można w telewizorze powiedzieć, a durne ludzie uwierzą. Tak że nie wiadomo, jak to z nim będzie i czy za swoje niegodziwości odpowie. A że powinien, to ja dobrze wiem, ale to jest jedno, a drugie, co sąd powie. Najważniejsze, Ciotko, że nie jestem już sama. Po tylu latach odnalazłam rodzinę. Bo my się pojednaliśmy. Bo to niczyja wina była. Bo oni nic o mnie przecież nie wiedzieli. Skąd by mieli, sama nie chciałam, żebyś komu więcej niż mnie tajemnicę mej matki zdradziła. A teraz oni mnie wzięli pod swój dach. I ja dopiero zobaczyłam, co to znaczy dom. Tutaj są dzieci, jest gwar i wesoło. Dobrze być ze swoimi, choćby i późno się ich znalazło. Było, jak było, ale na stare lata znalazłam największe szczęście. Nie moje to dziecko, ale w sercu jakby moje było. Bartuś, kruszyna skrzywdzona przez los. Powiedz mi, Ciotko, kto tak to urządził, że niewinne dziecko od samiusieńkiego urodzenia takie męczarnie musi przechodzić. On jest teraz dla mnie oczkiem w głowie, całym moim życiem. Poprzysięgłam sobie, że póki chodzę po tym padole i zdrowie jako tako dopisuje, on już więcej nie będzie się czuć jak sierota ani przez minutę. Chociaż mamusię stracił tak wcześnie. Serce się kraje, jak pomyślę, ile on, taki mały, musiał
wycierpieć z tą przeklętą chorobą. Z nim już było całkiem źle, to ci mogę teraz powiedzieć. Na szczęście wszystko idzie ku dobremu, a największa w tym zasługa Ewy. To całe utrapienie, co ja z nią miałam, dziś mi się w głowie nie może pomieścić. To jest skarb, nie dziewczyna. Jak usłyszała moją historię, to się najpierw za głowę złapała, a potem, nie pytając mnie nawet o zdanie, zadzwoniła do Helmuta Brausera, tego Niemca, co to się okazało, że był synem wielmożnych państwa – tych samych, u których pracowała moja matka za wojny! On i jego żona zdecydowali, że wracają tu, na swoje rodzinne ziemie. Oboje już na emeryturze, oddali swoje biznesy w ręce dzieci i szukali miejsca na stare lata. No i znaleźli je tu u nas, w Wężówce. Sprowadzają się na dobre już na wiosnę. No i ja myślę, że tacy jak oni pewnikiem będą szukać gospodyni. A kogo znajdą lepszego niż ja, no przecież, że nie ma drugiej takiej. No, ale najlepsze zostawiłam na koniec, Anielo droga. Oni, ci nasi Niemiaszkowie, wspomogą ułomnego Bartusia! Biedak musi brać taki bardzo drogi lek, a oni tak załatwili, że dostanie go od niemieckiego producenta, co nasi Niemcy go znają. Ugadali, jak to bogaty z bogatym. Tak że, jak widzisz, ledwo lato, a za nim jesień minęła, a nic nie jest, jak było. Mnie się zdaje, że wszystko się pomału ułoży. Ewa dużo łez wylała po tych wszystkich przeżyciach, ale mnie się widzi, że jeszcze szczęścia zazna. Wróciła na te swoje uniwersytety, jeździ do Olsztyna co i rusz, ale mieszka z nami tutaj, w Wężówce, i widzę, że zadatki na gospodynię dziewczyna ma. A jak już ja coś takiego powiem, to znaczy się, że prawda. I tylko ta jedna sprawa została, co mi nie daje spokoju – te pieniądze, Anielo, dla adwokata, co proszę, żebyś mi pożyczyła. Ja ci oddam co do grosza, tylko teraz mi potrzeba pilnie. Przyślij mi jak najrychlej. Pozdrawiam z serca Ciebie i całą Twoją rodzinę. Małgorzata ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
EPILOG
Wio s n a! W k o ń cu ! Ewa cies zy ła s ię jak małe d zieck o , wid ząc, że n a g ałęziach d rzew p o k azały s ię p u s zy s te b azie. Zaraz s to p n ieją res ztk i lo d u i ś n ieg u . Zn ó w b ęd zie ciep ło i p ięk n ie. Wy d arzen ia o s tatn ich mies ięcy b ard zo wp ły n ęły n a to , jak s ię czu ła. M iała wrażen ie, że jes t ju ż k imś zu p ełn ie in n y m, o d mien n y m o d tej Ewy , k tó ra n ies p ełn a ro k temu wracała d o ro d zin n eg o d o mu , b y n a zaws ze p o żeg n ać mamę. Niecały ro k . Na p ewn o b y ły s p rawy , k tó re wró ciły n a d awn e to ry . Zn ó w p raco wała n a s wo jej u czeln i – J aro s z p rzy jął ją z o twarty mi ramio n ami, k o lejn y raz d ając s zan s ę n a p o my ś ln e zak o ń czen ie d o k to ratu , a n awet p o p arł jej s taran ia o wy jazd n a n o we s ty p en d iu m. Un iwers y tet w Glas g o w b y ł ży wo zain teres o wan y wy n ik ami jej b ad ań zeb ran y mi p o d czas d łu g ich g o d zin s p ęd zo n y ch w b ib lio tece Alek s an d ra. Ws zy s tk o ws k azy wało n a to , że ch ętn ie p rzy jmą ją n a p ó łro czn y s taż. Ewa zaczy n ała p o wo li p lan o wać wy jazd d o Szk o cji. J ed n ak zmian b y ło zd ecy d o wan ie więcej. Najp ierw zab rak ło mamy , a p o tem teg o , k tó reg o p o k o ch ała. Te d wie s traty p rzeo rały jej wn ętrze i zo s tawiły g łęb o k ie ś lad y . Nie miała p o jęcia, czy k ied y k o lwiek jes zcze o d waży s ię k o g o ś p o k o ch ać, czy s trach p rzed k o lejn ą s tratą n ie n azn aczy jej n a zaws ze. Częs to ch o d ziła n a g ró b mamy , zaws ze n io s ąc ś wieże k wiaty alb o g ałązk i s o s n y . Ro zmawiając z n ią w d u ch u , zwierzała s ię ze s wo ich n ajg łęb s zy ch p rzeży ć. Na p rzy k ład z teg o , że n ie p o trafi tak s amo jak z n ią ro zmawiać z Alek s em, n ie czu je jeg o o p iek i an i o b ecn o ś ci. O ty m, jak b ard zo s ię zmien iła, miała o k azję p rzek o n ać s ię całk iem n ied awn o . W d ro d ze d o Ols zty n a (k u p iła n a raty s amo ch ó d , b y mó c wy g o d n ie d o jeżd żać n a wy d ział) zas k o czy ł ją telefo n . Nu mer n iezn an y . – Dzień d o b ry , p an Ry s zard Grzelak p rzek azu je p o zd ro wien ia – o d ezwał s ię męs k i u p rzejmy g ło s . Grzelak , mimo p ro tes tó w wielu zn ak o mito ś ci k u ltu ry i b izn es u , zo s tał s k azan y n a d wa lata więzien ia za n ap aś ć i d ro b n e p rzes tęp s twa g o s p o d arcze i ak tu aln ie
p rzeb y wał w zak ład zie k arn y m w Dęb icy . – Pan Ry s zard b ęd zie n iezmiern ie s zczęś liwy , wied ząc, jak miewa s ię p an i i p an i ro d zin a. J ak zd ro wie małeg o Bartu s ia? Ewę zmro ziło , ale ty lk o n a ch wilę. Dru g ą reak cją b y ła wś ciek ło ś ć. Nie miała wątp liwo ś ci, że to b y ła g ro źb a. J ak o n ś miał? M y ś li, że ją p rzes tras zy ? Nie d o ś ć, że ro zjech ał jej ży cie walcem i p rawie zab ił, to jes zcze miał czeln o ś ć s u g ero wać, że n ie d a jej s p o k o ju ? O n ie, ju ż n ig d y n ie p o zwo li mu , żeb y ch o ć zb liży ł s ię d o n iej lu b k o g o k o lwiek z jej ro d zin y ! – Świetn ie, że p an d zwo n i – o d p o wied ziała p o d łu żs zej ch wili cis zy . – Rzeczy wiś cie, mam ważn ą wiad o mo ś ć d la p an a Grzelak a. Pro s zę mu k o n ieczn ie p rzek azać, że u d ało mi s ię zn aleźć to , czeg o tak in ten s y wn ie s zu k ał. Teraz ju ż ro zu miem, d laczeg o mu n a ty m tak b ard zo zależało . – Ewa p o zwo liła s o b ie n awet n a d ro b n y u ś mies zek . – Pro s zę mn ie u ważn ie p o s łu ch ać. J eś li k to k o lwiek z was zb liży s ię d o mn ie alb o d o k o g o ś z mo jej ro d zin y , teg o s ameg o d n ia n ag ran ie zo s tan ie wy emito wan e w o g ó ln o p o ls k iej telewizji. Od razu u p rzed zam: n ie zawracajcie s o b ie g ło wy ś cig an iem d zien n ik arza. Ch wilę p o my ś leliś my n ad ty m, jak s ię zab ezp ieczy ć. J eś li zaczn ie wam ch o ćb y k iełk o wać p o my s ł, żeb y zro b ić co ś złeg o k o mu k o lwiek z n as , p amiętajcie, że w tej s amej ch wili o d p alicie b o mb ę z wy s tęp em p an a Ry s zard a, jak b y ł p an łas k aw g o n azwać. Ro zmó wca ro złączy ł s ię b ez p o żeg n an ia, a Ewa p o jech ała d alej, p rzep ełn io n a n ies p o d ziewan y m p o czu ciem s aty s fak cji. By ła d ziwn ie s p o k o jn a. Czu ła s ię jak p o d o b rze wy p ełn io n y m zad an iu . Co ś jej mó wiło , że ws zy s cy s ą b ezp ieczn i. A d ziś , k o rzy s tając z wo ln eg o d n ia, wy s zła n a s p acer. Cies zy ła s ię k ażd ą ch wilą s p ęd zan ą w Wężó wce. Z k ażd y m zaczerp n ięciem p o wietrza czu ła, że k o ch a to miejs ce i że tak ju ż zo s tan ie, n iezależn ie o d teg o , g d zie rzu ci ją p raca. Nag le u s ły s zała za s o b ą zn ajo my g ło s : – Eeeewaaaa! Od wró ciła s ię, wy p atru jąc k o g o ś w o d d ali. Gło s n ależał d o M ałg o rzaty , k tó ra o b ju czo n a to rb ami człap ała o d zian a w s wo ją k o lejn ą n iep rawd o p o d o b n ą s ty lizację. Ewa n ad al n ie mo g ła s ię n ad ziwić, s k ąd u tej k o b iety tak d ziwaczn y g u s t i zd o ln o ś ć d o wy s zu k iwan ia w s zmatek s ach n ajb ard ziej o s o b liwy ch u b rań , jak ie mo żn a b y ło s o b ie wy o b razić. No b o k o mu b y p rzy s zło d o g ło wy ch o d zen ie w p łas zczu wy g ląd ający m jak s u tan n a i wielk im k ap elu s zu , k tó reg o ro n d o o p ad ało jak o g o n zb iteg o p s a, zas łan iając n iemal całk iem wid o k . – Ewa, s tó jże, d ziewczy n o ! – wy s ap ała M ałg o rzata.
Ewa p o d b ieg ła w jej k ieru n k u , wy ciąg ając ręce p o s iatk i z zak u p ami. – O ran y , n ie mo g łaś zaczek ać ch wili!? Przecież p o d jech ałab y m p o te zak u p y ! – zb es ztała ją Ewa. – A o jciec n ie mó g ł p o jech ać? Kto to wid ział, żeb y ś tak ie ciężary d źwig ała. M ałg o rzata mach n ęła ręk ą. – Daj s p o k ó j, co to za p ro b lem p ięć k ilo ziemn iak ó w zan ieś ć d o d o mu . Ewa p o k ręciła g ło wą. – A! – M ałg o rzacie co ś s ię p rzy p o mn iało . Stan ęła n a d ro d ze i zaczęła k o p ać w s wo jej iś cie tru mien n ej czarn ej to reb ce zap in an ej o d g ó ry n a mo s iężn ą k lamrę. – Czek aj, czek aj, b o lis to n o s za s p o tk ałam. No , g d zie ja to mam… – Grzeb ała w s wo ich s k arb ach , wy jmu jąc a to s tare o k u lary , a to p lik jak ich ś s zp arg ałó w. – M am! – k rzy k n ęła w k o ń cu triu mfaln ie, wy ciąg ając p rzed s ieb ie k o p ertę. – J es t! Do cieb ie, p rzy s zło d ziś p o leco n y m. – Wręczy ła Ewie b lad o fio leto wy lis t. – A có ż to ? Ewa p o s tawiła n a ziemi s iatk ę z ziemn iak ami i wzięła k o p ertę d o ręk i. Og ląd ała ją w p o s zu k iwan iu d an y ch n ad awcy , ale n ie zn alazła ich n a o d wro cie. Ciek awe. Lis t b y ł n ad an y w Szk o cji, p rzed trzema d n iami, w miejs co wo ś ci o n ic jej n iemó wiącej n azwie Sk elmo rlie. Ro zerwała k o p ertę. W ś ro d k u b y ła k artk a p o czto wa. Pu s ta. Niep o d p is an a. Na zd jęciu n a p o cztó wce wid ać b y ło s o czy s tą zieleń wzg ó rza, n a k tó reg o łag o d n y m s zczy cie p y s zn ił s ię p ięk n y zamek , tro ch ę p o p ad ły ju ż w ru in ę. Na p ierws zy m p lan ie w k ad r fo to g rafa wes zły p ięk n e wrzo s y , n ad ając zd jęciu g łęb i i ży wy ch b arw. Ewa s p o jrzała u ważn ie n a fo to g rafię, p o tem n a M ałg o rzatę. Ta p atrzy ła n a n ią n iep rzen ik n io n y m wzro k iem. – Ch o d źmy , o b iad s ię s am n ie zro b i – p o wied ziała w k o ń cu Ewa, n a co M ałg o rzata zareag o wała n iezn aczn y m ru ch em u s t, k tó ry mo żn a b y ło u zn ać za co ś w ro d zaju u ś miech u . Nie mu s iały n ic mó wić. Po ch wili ru s zy ły p rzed s ieb ie, zn ik ając wk ró tce za zak rętem. Wars zawa, g d zieś p o d M rąg o wem, Stare J u ch y , Trzeb iech o wo , Lu b iato wo , 2 0 1 3 ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
PODZIĘKOWANIA
Dzięk u ję ws zy s tk im, k tó rzy trzy mali k ciu k i za tę k s iążk ę (i mam n ad zieję, n ad al to ro b ią). Szczeg ó ln e p o d zięk o wan ia n ależą s ię Kas i i Pawło wi – za g o ś cin ę w d o mu p racy twó rczej p o d M rąg o wem, k tó reg o o k o lice s tały s ię in s p iracją d o s two rzen ia ś wiata Wężó wk i. M arcin o wi – za s ty p en d iu m literack ie i n ieu s tająco ś wieże p o czu cie h u mo ru . An ecie, mo jej p ierws zej tes terce, k tó rej h o b b y s ię wres zcie d o czeg o ś p rzy d ało – za s erd eczn e ws p arcie, lek tu rę i wn ik liwe u wag i. Pan u Ro b erto wi Ch o jn ack iemu , k tó ry u wierzy ł w tę k s iążk ę i k tó reg o trafn e s u g es tie s p rawiły , że h is to ria Ewy s tała s ię ciek aws za i b ard ziej wielo wy miaro wa – d zięk i za mo ty wację d o walk i z s amą s o b ą o lep s zą k s iążk ę. Dzięk u ję zes p o ło wi Wy d awn ictwa Otwarteg o – p raca z Wami b y ła p rzy jemn o ś cią. ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =
Co p y rig h t © b y Vera Fals k i Red ak cja: Ro b ert Ch o jn ack i, Katarzy n a Ko lo wca-Ch mu ra Pro jek t o k ład k i: Eliza Lu ty Fo to g rafia n a o k ład ce: d ziewczy n a – © iSto ck p h o to .co m / ico n o g en ic, k rajo b raz – © iSto ck p h o to .co m / fo to lu k 1 9 8 3
ISBN 9 7 8 -8 3 -7 5 1 -5 7 8 3 -3
www.o twarte.eu Zamó wien ia: Dział Han d lo wy , u l. Ko ś ciu s zk i 3 7 , 3 0 -1 0 5 Krak ó w, tel. (1 2 ) 6 1 9 9 5 6 9 Zap ras zamy d o k s ięg arn i in tern eto wej Wy d awn ictwa Zn ak , w k tó rej mo żn a k u p ić k s iążk i Wy d awn ictwa Otwarteg o : www.zn ak .co m.p l
Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m ===OAs 6 AmRQM wNn AzZXNg 8 8 BWQAZV0 7 Cjs POAk 8 WW5 cPQ8 =