Bohaterowie z przypadku - Danielle Steel

122 Pages • 59,816 Words • PDF • 1.4 MB
Uploaded at 2021-09-24 17:40

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Drodzy Przyjaciele, powieść Bohaterowie z przypadku stanowiła dla mnie ekscytujące wyzwanie zawodowe, ponieważ jej akcja toczy się na wielu poziomach. Inspirację dla niej stanowiły niektóre wyzwania związane ze współczesnym podróżowaniem, lecz jednocześnie niesie ona otuchę, ponieważ przypomina, ile różnych agencji rządowych angażuje się w to, by nasze podróże były bezpieczne. Wypadki zdarzają się wszędzie (można pośliznąć się też w wannie w domu albo potknąć o swojego psa, gdy wyprowadza się go na spacer). Ale od chwili, kiedy przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa na dowolnym lotnisku – co wydaje nam się takie irytujące, gdy zdejmujemy buty, przesuwamy się w kolejce coraz wolniej, rywalizując z innymi pasażerami o plastikowe torebki, w które wkładamy nasze rzeczy – zapominamy, że te środki bezpieczeństwa są tam dla naszej ochrony (nie tylko po to, by nas wkurzyć) i że strzegą nas przed nieprzewidzianymi wypadkami. Ponadto jest jeszcze ochrona lotniska, która obserwuje wszystko, co się dzieje na terenie portu, agencja bezpieczeństwa i inne agencje federalne, a także ich doskonale wyszkoleni pracownicy, którzy czuwają nad nami niczym niewidzialny anioł stróż, zanim wystartujemy, podczas lotu i kiedy opuszczamy lotnisko u celu. To pokrzepiające. A jeśli dzieje się coś niespodziewanego albo nawet podejrzanego, to fascynujące wiedzieć, ile różnych agencji i profesjonalistów angażuje się, by rozwiązać zagadkę lub problem, zanim wydarzy się coś złego. Dobrze o tym pamiętać. Zafascynowały mnie różnorodne osobowości postaci, które sportretowałam na kartach tej książki. Niezwykle zdolny starszy agent Agencji Bezpieczeństwa na lotnisku JFK, który stracił pewność siebie w wyniku niedawnych wydarzeń i teraz robi wszystko, aby naprawić sytuację. Psychiatra, który pomaga ocenić ryzyko. Młoda agentka z wieloma stopniami naukowymi, lecz małym doświadczeniem. Funkcjonariuszka TSA*, samotna matka, która jest na tyle mądra i odważna, by pójść za głosem instynktu. Podróżni, policja, agenci federalni, fantastyczna była pilotka sił powietrznych, załoga i pasażerowie samolotu. Pragnęłam też zwrócić uwagę, że nigdy nie wiemy, jak zareagujemy w nietypowej sytuacji. Najpotulniejsi z nas mogą odnaleźć w sobie odwagę lwa, w najtrudniejszych czasach sięgamy do zasobów, z których istnienia nie zdawaliśmy sobie sprawy. Wielu z nas okazuje się przypadkowymi bohaterami, gdy najmniej się tego spodziewamy. Mam nadzieję, że polubicie postacie które poznacie w tej książce i spodobają się wam wydarzenia, które rozwiną się, gdy wielu połączonych w zespół ludzi będzie wykonywać swoją pracę ze zdumiewającą biegłością. Bawcie się dobrze podczas lektury! Pozdrawiam Danielle Steel * Transportation Security Administration, Administracja ds. Bezpieczeństwa Transportu – amerykańska agencja rządowa odpowiedzialna za nadzór nad bezpieczeństwem transportu publicznego. Utworzona w odpowiedzi na ataki 11 września, koncentruje się głównie na ochronie ruchu lotniczego.

Dla moich cudownych, wyjątkowych dzieci, Beatie, Trevora, Todda, Nicka, Sam, Victorii, Vanessy, Maxxa i Zary. Jesteście moimi bohaterami i zawsze nimi będziecie. Dzielnie mierzycie się z wyzwaniami, które przed nami stają, czyniąc to z pewnością siebie i godnością, odwagą i wdziękiem. Macie moją miłość i podziw na zawsze! Na wieczność!

Bardzo was kocham Mama/d.s.

Rozdział pierwszy Bernice Adams otworzyła oczy jak zwykle tuż przed sygnałem budzika, aby nie obudzić swojego sześcioletniego syna Toby’ego. To instynkt macierzyński wyciągał ją ze świata snów, zanim odzywał się alarm. Uśmiechnęła się, patrząc na synka, który spał obok niej w łóżku znalezionym przy odrobinie szczęścia w sklepie z używanymi meblami. Do ramy dokupiła nowy materac, który wypróbowali razem – Toby oświadczył, że jest miękki jak chmurka. Było to spore obciążenie dla ich budżetu, ale uznała, że warto. Toby musiał chodzić do szkoły wypoczęty, by mógł się skupić i radzić sobie z nauką. Chciała zapewnić mu jak najlepszy start. Zdołała umeblować ich małe dwupokojowe mieszkanie starymi sprzętami i tym, co znajdowała na chodnikach we wtorkowe wieczory – to wtedy ludzie wystawiali na śmieci duże sprzęty do wywiezienia następnego ranka. Było to prawdziwe poszukiwanie skarbów. Znalazła w ten sposób szafki nocne, niebieską komodę i stół do kuchni, przy którym codziennie jadali posiłki. Laminat był trochę zdarty na brzegach, ale jaskrawa czerwień rozpogadzała ich maleńką kuchnię, w której tylko ona mieściła się podczas gotowania. Pomalowała ściany i część mebli samodzielnie, a dywan do salonu wyszukała w sklepie Armii Zbawienia. Całość wyglądała domowo i przytulnie. W sypialni powiesiła oprawione plakaty Spidermana, którego Toby uwielbiał, a także Batmana, a nad łóżkiem plakat Robina. Bernice była samotną matką. Ojciec Toby’ego zniknął, gdy zaszła w ciążę jako dziewiętnastolatka. Pracowała wtedy jako kelnerka za dnia, a wieczorami uczyła się w City College of New York. Nie widziała go od tamtej pory, choć słyszała, że się ożenił i ma troje dzieci. Nie szukała z nim kontaktu. Był elokwentny, zauroczył ją, a ciąża zdarzyła się przypadkiem. Uciekł, aż się za nim kurzyło. Urodziła Toby’ego i od tamtej pory sama radziła sobie z rodzicielstwem. Była silna. Co więcej, pragnęła osiągnąć sukces i dać przykład synowi, pokazać mu, że nie powinien ograniczać go świat, w którym się urodził, bo dzięki wykształceniu zdoła znaleźć dobrą pracę i będzie kiedyś mógł wieść dobre życie. Takie były cele, które sobie stawiała. Wychowywała się w rodzinach zastępczych, po tym jak jej rodzice zmarli, gdy miała kilkanaście lat. Niektóre domy były straszne, inne – w porządku, ale nie zamierzała pozwolić, by podobny los spotkał kiedykolwiek jej synka. Jej jedyny krewny, brat, który miał na imię Owen, ostatnich dwanaście lat z przerwami przesiedział w więzieniu, gdzie trafił po raz pierwszy jako osiemnastolatek – skazywano go za fałszowanie kart kredytowych, kradzieże samochodów, handel narkotykami i inne sposoby zarobkowania, jakich nauczył się na ulicy. Nie widziała go, odkąd skończyła szesnaście lat. On miał wtedy dwadzieścia i wyszedł na zwolnienie warunkowe. Nie chciała się z nim spotykać, a on nie wiedział, że ma siostrzeńca. Owen nie był złym człowiekiem, zawsze był wobec niej miły na tyle, na ile potrafił. Po prostu nie wiedział, jak wyrwać się z pułapki, w której dorósł. Ona pragnęła innego życia dla siebie i swojego syna. Mieszkali w schludnym budynku wielorodzinnym na Sto Dwudziestej Piątej Ulicy. Został postawiony w latach trzydziestych i musiał być wtedy piękny. Przestronne eleganckie apartamenty zamieniono jednak na mniejsze kwatery za niski czynsz. Teraz okolica podupadła, a kto mógł, przenosił się bliżej centrum. Inne budynki w pobliżu odnawiano, a niektóre kwartały dzielnicy powoli się gentryfikowały. Miała szczęście, że znalazła mieszkanie, na które było ją stać z jej pensji. Udawało jej się jakoś wiązać koniec z końcem i zadbać o syna. Po ukończeniu college’u zatrudniła się w TSA – Administracji ds. Bezpieczeństwa Transportu na lotnisku JFK. Pracowała tam już pięć lat, kontrolując pasażerów, obserwując ich

uważnie, przekierowując niektórych do skanerów i przeszukując wytypowanych. Zapisała się też na internetowe studia prawnicze. Jej zdaniem kluczem do wszystkiego były wykształcenie i ciężka praca – tego nikt nie mógł jej odebrać. Przypominała o tym Toby’emu codziennie, kiedy tylko mogła. Z niechęcią odsunęła się od jego małego ciepłego ciała wtulonego w jej plecy, wstała i poszła pod prysznic, by przygotować się do pracy. Planowała wyjść z domu o czwartej, podrzucając go po drodze do sąsiadki, która zaprowadzała go do szkoły ze swoimi dziećmi. Pracowała od piątej trzydzieści do trzynastej trzydzieści, dzięki czemu miała czas, by odebrać go ze szkoły i spędzić z nim resztę dnia. Dawała mu dodatkowe lekcje, ucząc go rzeczy, których jeszcze nie miał w szkole, a potem przygotowywała kolację, kładła go do łóżka i robiła swoje zadania do szkoły prawniczej. Starała się zasypiać około wpół do dziesiątej, ponieważ musiała wstawać o wpół do czwartej do pracy. Śniadanie jadła w metrze, by zaoszczędzić czas. Nie spotykała się ze znajomymi, od lat nie była w kinie. Całe jej życie kręciło się wokół syna, pracy i studiów, żeby pewnego dnia ich życie zmieniło się na lepsze, a Toby miał zapewnioną przyszłość. Dużo o tym rozmawiali, choć miał dopiero sześć lat. Dyskutowała z nim jak z dorosłym. Zapowiedziała, że zostanie prawniczką i zatrudni się w dużej kancelarii w centrum, gdy już ukończy naukę. To było jej marzenie. A marzenia stawały się rzeczywistością, jeśli tylko dostatecznie mocno się na to pracowało. Powtarzała to Toby’emu niemal jak mantrę. Wzięła prysznic, wypiła kawę i włożyła mundur. Była Afroamerykanką. Odznaczała się wyjątkową urodą, włosy czesała w schludne warkocze, które zbierała u nasady karku. Była szczupła, pilnowała wagi i wyglądała uroczo w mundurze TSA. Współpracownicy często zapraszali ją na randki, nawet ci żonaci, a ona zawsze odmawiała. Umawiała się przez krótki czas z jednym z kolegów kawalerów tuż po tym, jak rozpoczęła pracę. Źle się to skończyło i więcej nie popełniła tego błędu. Nie chodziła na randki, nie spotykała się z nikim od co najmniej dwóch. Powtarzała sobie, że będzie miała na to mnóstwo czasu, gdy już skończy szkołę prawniczą i znajdzie lepszą pracę. Nie przepadała za swoją obecną posadą, lecz dzięki niej mogła opłacić czynsz i kupić jedzenie, a poza tym miała czas potrzebny na naukę. Odpowiadał jej taki grafik. Gdy się ubrała, przetoczyła wciąż śpiącego Toby’ego w jego śpiwór ze Spidermanem i ruszyła do sąsiadki. Zapukała do drzwi. Nie dzwoniła, żeby nie pobudzić dzieci. Szkoła zaczynała się dopiero o ósmej. Toby ocknął się w ramionach matki, zanim drzwi się otworzyły. – Dlaczego musimy wstawać tak wcześnie? – mruknął, przytulając się do niej i znów zamykając oczy. Na zewnątrz panował mrok, który miał potrwać jeszcze kilka godzin. – Bo ja muszę iść do pracy – odparła, całując go w czoło – a ty musisz iść do szkoły, żebyś pewnego dnia mógł zostać kimś ważnym, na przykład lekarzem albo prawnikiem – dodała, pobudzając jego ambicję. – Ja chcę być policjantem – wymamrotał, gdy drzwi się otworzyły. Sąsiadka wzięła go na ręce i uśmiechnęła się do Bernice. Uważała ją za dobrą matkę i podziwiała ją za to. Toby zasnął, gdy tylko Bernice go oddała. Miał przed sobą jeszcze kilka godzin snu, zanim obudzi się, zje śniadanie i ubierze się do szkoły. – Miłego dnia – szepnęła sąsiadka, po czym delikatnie zamknęła za sobą drzwi. Nie brała od Bernice żadnych pieniędzy za codzienną opiekę nad chłopcem. W weekendy Bernice odwdzięczała się jej, opiekując się wieczorami jej dziećmi. Pozwalała im spać na kanapie albo w łóżku z Tobym, a wtedy sama przenosiła się do salonu, jeśli sąsiadka miała randkę. Pomagały sobie, jak tylko potrafiły. Dwie samotne matki. Sąsiadka miała syna i córkę mniej więcej w wieku Toby’ego, a dzieciaki się przyjaźniły, co również było plusem. Wyszła z budynku w piękny majowy poranek, myśląc o półkolonii w kościele, na którą zapisała Toby’ego na całe lato. Miał tam mieć mnóstwo rozrywek. Zaoszczędziła na to pieniądze,

nie jedząc lunchu przez pięć miesięcy. Miała więc środki na koncie, a jej podanie już zostało przyjęte. Przyspieszyła, by zdążyć na pierwszy pociąg, którym dojeżdżała codziennie na lotnisko. Znów zjawiła się tam o czasie. Odłożyła torebkę do zamykanej szafki i zgłosiła się do pracy punktualnie o piątej trzydzieści. Nie przepadała za swoją pracą, ale stanowiła ona dla niej środek do celu. Codziennie powtarzała sobie, że przecież to nie potrwa wiecznie. Po dyplomie będzie miała więcej możliwości, a wtedy poszuka pracy w kancelarii prawniczej choćby jako asystentka, dopóki nie przystąpi do egzaminu. Tymczasem jednak jej codzienność najeżona była drobnymi konfliktami z nieprzyjemnymi przełożonymi i rozgniewanymi pasażerami, którzy nie chcieli ściągać butów i narzekali, gdy Bernice przeszukiwała ich bagaże, zwracając szczególną uwagę na komputery i płyny, a także jeśli na rentgenie pojawiło się coś podejrzanego. Zazwyczaj okazywało się to fałszywym alarmem, na przykład puszką psiej karmy. Szkolono ich tak, by szukali broni, materiałów, których można użyć do stworzenia środków wybuchowych, a także innych podejrzanych przedmiotów. Jej obecna przełożona Denise Washington była wyjątkowo niemiła. Wprost okazywała Bernice, że nie darzy sympatią ani jej, ani tego, co sobą reprezentowała. Bernice była dla niej zbyt porządna i bezpośrednia. Poza tym popełniła błąd i pewnego dnia napomknęła, że studiuje zaocznie prawo. Denise od tamtej pory traktowała ją z niechęcią i pogardą. Nienawidziła kobiet takich jak Bernice, które widziały przed sobą świetlaną przyszłość, jakby tak po prostu dało się ją zerwać z drzewa. Denise wiedziała lepiej. Od lat nie dostała awansu i w końcu przestała nawet się o to ubiegać. Uważała, że zawsze wykoleguje ją ktoś taki jak ambitna młoda Bernice, z desperacją pragnąca iść do przodu, niezależnie od kosztów. Miała dość takich kobiet, lata temu upatrzyła sobie Bernice i od tamtej pory traktowała ją z pogardą. Bernice rozważała nawet złożenie skargi na szefową, ale wiedziała, że nic dobrego by z tego nie wynikło, a mogłoby nawet pogorszyć sprawę. Denise była pełną złości, zgorzkniałą kobietą. Obgadywała Bernice za jej plecami, na tyle głośno, by ta mogła ją usłyszeć. Nienawidziła swojej pracy, lecz nigdy nie zrobiła niczego, by to zmienić. Wyładowywała złość i frustrację na swoich podwładnych. Bernice przywykła już do pogardliwych komentarzy i jawnych zniewag, a także do wyraźniej niechęci Denise. Szefowa zazdrościła jej, choć przecież mogła obrać podobną ścieżkę, gdyby tylko miała na to chęć. Bernice zajęła przypisane jej miejsce w strefie kontroli bezpieczeństwa, odprowadzana jak zwykle krzywym spojrzeniem Denise. Skoncentrowała się na pierwszych pasażerach spieszących się na swoje loty, którzy przekładali swoje rzeczy na plastikowe tace do przeskanowania, a potem przechodzili przez wykrywacze metalu w rajstopach albo boso. Kilka minut po rozpoczęciu jej zmiany przez kontrolę przeszła pierwsza załoga samolotu w mundurach. Zauważyła, że tym razem to kobieta jest pilotem, na co wskazywały belki na jej rękawach, i uśmiechnęła się. To jej się spodobało. Zauważyła słynną gwiazdę filmową Susan Farrow, ale nie była pewna, że to ona. Kobieta wyglądała na starszą, niż Bernice się spodziewała, miała ogromne okulary przeciwsłoneczne na nosie, które utrudniały rozpoznanie jej. Była miła wobec wszystkich, miała na sobie skromne niebieskie dżinsy i sweter. Nie roztaczała wokół siebie aury splendoru i wszystkich traktowała z sympatią, gdy Bernice ją obserwowała. Ten aspekt swojej pracy lubiła. Nigdy nie wiedziała, kogo spotka danego dnia ani czego się spodziewać. Takie miłe chwile wytchnienia ułatwiały jej radzenie sobie z wredną przełożoną. Helen Smith nastawiła budzik na czwartą trzydzieści, by mieć dość czasu na prysznic, ubranie się, kawę i całkowite dobudzenie, zanim z resztą załogi opuści hotel w centrum,

w którym linia rezerwowała noclegi podczas przystanków w Nowym Jorku. O tej porze nie było korków, więc mogli wyjść z hotelu o piątej trzydzieści i wynajętym samochodem dojechać na lotnisko o wpół do siódmej. Na miejscu nie czekało na nią wiele obowiązków. To linie lotnicze planowały trasy i sprawdzały pogodę. Ona i jej załoga musieli tylko upewnić się, że wszystko jest w porządku z mechaniką samolotu przed odlotem. Była pilotem od wielu lat – najpierw długo służyła w armii, a do cywilnej linii przeniosła się dwa lata temu. Był to najtrudniejszy okres w jej życiu. Gdy tylko się obudziła, odebrała SMS z informacją o zmianie maszyny, już drugą na temat tego lotu powrotnego do San Francisco. Dzień wcześniej powiadomiono ją, że będzie pilotować airbusa A380, który stał już na płycie w Nowym Jorku po locie z Londynu. Airbus był potrzebny do obsługi lotu z San Francisco do Tokio. Tak duże jednostki nie latały zazwyczaj pomiędzy San Francisco a Nowym Jorkiem. Miała jednak odpowiednie uprawnienia i nie mogła się już doczekać pilotowania tej maszyny. W nocy odkryto jednak usterkę w A380, która tymczasowo wyeliminowała samolot z użytku. Niemal trzysta osób wykupiło bilety na lot, linie postanowiły więc podstawić nowego, mniejszego airbusa A321 o ósmej i boeinga 757 o ósmej dwadzieścia dla pozostałych pasażerów, żeby wszystkich zadowolić i nikomu nie pokrzyżować planów z powodu zmiany maszyny. Oznaczało to, że będzie potrzebna druga załoga dla 757. Helen przydzielono A321, którym lubiła latać. Był mały i łatwy do manewrowania. Załogi też lubiły ten model. Powiadomiono ją, że poleci z załogą z San Francisco, która zgodnie z planem wracała do domu. Jedyna zmiana dotyczyła jej drugiego pilota – Jason Andrews, którego jeszcze nie znała. Poinformowano ją też, że w kokpicie usiądzie kapitan Connor Gray. Podróżował na koszt linii lotniczych, ale zabrakło dla niego miejsca, ponieważ wszystkie zostały wyprzedane. Kapitan został odsunięty od obowiązków w związku z incydentem zdrowotnym na ziemi po locie do Nowego Jorku dwa dni temu i niezwłocznie przeniesiony w stan spoczynku. Przechodził na emeryturę. Nie mógł już latać. Linie lotnicze i Federalna Administracja Lotnictwa były bardzo surowe, jeśli w grę wchodziły problemy związane ze zdrowiem. Znała tego pilota ze słyszenia, był jednym z najstarszych pracowników linii, ale nigdy się nie spotkali. Zbliżał się do wieku emerytalnego, lecz chyba jeszcze go nie osiągnął. Cokolwiek więc się wydarzyło, musiało być poważne, skoro przeniesiono go do rezerwy i odesłano na emeryturę, nim skończył trasę. Rozmyślała nad tym i miała nadzieję, że jego powrót do domu okaże się przyjemny, na ile to możliwe w takich okolicznościach. Lot z nieznanym drugim pilotem nie był niczym wyjątkowym w liniach komercyjnych, w których załogi zmieniały się i wymieniały bezustannie. Nie miało to dla niej znaczenia. Z jednymi dogadywała się lepiej, z innymi gorzej, ale wszyscy byli profesjonalistami, ponieważ pracowała dla topowej linii. Pilotowała samolot, który przydzielono jej, podobnie jak w wojsku. Po latach szkoleń i z takim doświadczeniem mogła usiąść za sterami każdej maszyny z zamkniętymi oczami. Kochała swoją pracę. Latanie miała we krwi. Jej ojciec był pilotem wojskowym, odszedł na emeryturę w randzie pułkownika. Helen przez kilka lat latała jako pilot w Iraku. Służyła razem z mężem, aż oboje postanowili, że opuści armię i przejdzie do cywila, zanim zakończy się jego ostatnia misja. Oboje otrzymali propozycje od linii komercyjnych i dla dobra dzieci uznali, że czas z nich skorzystać. Była to dla niej wielka zmiana. Dorastała w armii, nie znała cywilnego życia. Po odejściu ze służby było jej trudno, ponieważ jej mąż nadal służył. Zginął cztery miesiące po jej odejściu ze służby, osiem tygodni przed końcem swojej misji i powrotem do domu. Pogodziła się z tym, co go spotkało. Został zestrzelony i wzięty do niewoli, a potem zamordowany razem z całą swoją załogą, co odbiło się w kraju szerokim echem i wzbudziło falę

protestów na świecie. Został po śmierci odznaczony przez prezydenta, a jego medal stał teraz na kominku w małym, nieco zrujnowanym domu w Petalumie, w którym zamieszkała z dziećmi. Od San Francisco dzieliła ją niecała godzina drogi. Śmierć męża była dla niej szokiem, nie mogła w nią uwierzyć. Oboje zdawali sobie sprawę z ryzyka, lecz nie spodziewała się, że go to spotka, nie miała pojęcia, jak poradzić sobie z normalnym życiem bez niego. Zastanawiała się nawet po jego śmierci, czy się znów nie zaciągnąć, nie wrócić do jedynego życia, jakie znała, ale uznała, że byłoby to nieuczciwe wobec dzieci. Chcieli, by doświadczyły życia poza koszarami, choć nie bez ojca. Nie taki był plan. Jej ojciec robił, co mógł, by im pomóc, opiekował się dziećmi, gdy wyjeżdżała. Minęło półtora roku, a ona wciąż oswajała się z życiem w cywilu bez Jacka. Nie było to łatwe ani dla niej, ani dla dzieci. Okazało się o wiele trudniejsze, niż się spodziewała, zwłaszcza że została wdową. Miała czterdzieści dwa lata, i czuła się silnie związana z życiem wojskowym i siłami powietrznymi. Jako kobieta pilot napotkała pewien opór ze strony linii lotniczych, ale podążała przetartym szlakiem, a większość jej współpracowników szanowała ją za doświadczenie i służbę w Iraku. Pilotowanie airbusów pomiędzy San Francisco a Nowym Jorkiem czy też na trasach międzynarodowych było dla niej jak bułka z masłem. Po powrocie miała otrzymać pięć dni wolnego i już obiecała dzieciom, że zabierze je na biwak. Stanowili teraz zwyczajną rodzinę – ona, jej dwaj synowie w szkole średniej i siedmioletnia córka – albo przynajmniej starali się nią być, choć ich ojciec zginął na wojnie jako bohater, a matka była pilotem bojowym. Helen nie zawarła zbyt wielu nowych znajomości po przejściu do cywila. Nie miała wspólnych tematów z matkami, które poznała w szkole. Czas spędzała sama albo z dziećmi. Musiała stać się dla nich matką i ojcem, co oznaczało pracę na dwa etaty, zwłaszcza że chłopcy grali w małej lidze, a córka należała do harcerstwa i po szkole brała lekcje tańca hiphopowego. Helen często kwestionowała swoją decyzję o odejściu z wojska. Bywały chwile, kiedy rozpaczliwie tęskniła za armią. Czuła się tak, jakby opuściła łono. Życie cywila na każdym kroku zaskakiwało. Tylko podczas latania dobrze jej we własnej skórze i jest pewna tego, co robi. Bez tego czuła się jak ryba bez wody. Nie nauczyła się jeszcze, jak być cywilem, ale się starała. Żyła z dnia na dzień. To, co spotkało Jacka, nauczyło ją, że życie to loteria. Nie wierzyła już w nic ani nikogo, tylko w siebie. Bywały chwile, kiedy czuła, że zwłaszcza chłopcy potrzebowali ojca. Jej wysiłki, by im go zastąpić, nie zawsze wystarczały. Nancy Williams otworzyła oczy długo przed sygnałem budzika. Zmusiła się, by zostać w łóżku do piątej. Kładła się spać, wiedząc, co zrobi, gdy tylko wstanie. Dopiero wczoraj przyszło jej do głowy, że może być w ciąży. Po dwunastu latach leczenia niepłodności i ośmiu próbach in vitro w końcu się z mężem poddali i rozpoczęli proces adopcji małej dziewczynki z Chin. Wkrótce mieli lecieć po dwulatkę do Pekinu. Nie mogli się już doczekać. Nagle, dzień wcześniej, podczas lotu z San Francisco, przyszło jej do głowy, że może być w ciąży – tym razem bez zastrzyków hormonalnych i pobierania komórek jajowych. To wydawało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Wieczorem poszła do apteki niedaleko hotelu i kupiła test. Czekał obok umywalki. Bała się kolejnego rozczarowania. Miała trzydzieści osiem lat – druzgocące rozgoryczenie towarzyszyło jej przy każdej próbie. O piątej rano całkiem straciła cierpliwość. W pełni przytomna odsunęła pościel, weszła do łazienki i powiedziała sobie, że to nie ma znaczenia. Lada chwila zyskają adopcyjną córkę, więc to nie było ważne. Tyle że było. Jeśli tylko okazałoby się to możliwe, pragnęli własnego dziecka. Nie podzieliła się z mężem swoimi podejrzeniami, by nie robić mu nadziei. Był pilotem linii lotniczych, dzień wcześniej poleciał do Miami, a wkrótce miał wracać do San Francisco. Zrobiła test i odłożyła go na umywalkę, po czym weszła pod prysznic, pozwalając, by

gorąca woda obmyła jej twarz. Wyskoczyła z kabiny szybciej niż zazwyczaj. Musiała się dowiedzieć. Gdy zerknęła na test, zaczęła krzyczeć, ściskając go w drżącej dłoni. Dwie różowe kreski. Była w ciąży, bez żadnej medycznej pomocy. To się po prostu stało. Wszystkie wcześniejsze próby nie przyniosły rezultatu. Co teraz z małą dziewczynką z Chin? W jej głowie trwała gonitwa myśli, gdy usiadła na podłodze oszołomiona, wciąż ściskając w palcach test. W końcu zaszła w ciążę! Ich marzenie nareszcie się spełniło. Joel McCarthy właśnie wychodził spod prysznica, gdy zadzwoniła jego komórka. Spieszył się, zaspał kilka minut. Od razu rozpoznał numer i szeroko się uśmiechnął. Miał ciemne włosy, był wysoki, przystojny, w młodości pracował jako model, a potem został stewardem i pokochał swój nowy zawód. – Czemu nie śpisz o tej porze? – zapytał swojego partnera Kevina. – U ciebie jest druga w nocy. – Kevin mieszkał w San Francisco. – Nie mogę spać. Ciągle myślę o piątku. – Wiem. Ja też. Obaj uśmiechnęli się, gdy zapadła pomiędzy nimi cisza. Joel miał trzydzieści cztery lata, jego partner – czterdzieści. Był lekarzem. Poznali się podczas jednego z lotów Joela dwa lata temu i od tamtej pory byli razem. Pobierali się za dwa dni – zaprosili niewielkie grono przyjaciół i rodziców Kevina, którzy przyjeżdżali z Los Angeles. Joel nie powiedział o tym swoim szalenie konserwatywnym rodzicom z Utah ani pięciorgu rodzeństwa. Jeden z jego braci też był gejem i dotąd nie powiadomił o tym rodziców. Nie byli gotowi na zmierzenie się z prawdą o życiu Joela, nie zgodziliby się na świętowanie jego małżeństwa z mężczyzną. To Kevin miał się stać jego rodziną. Joel kochał rodziców, nawet jeśli nie byli w stanie go zaakceptować. Wiele lat poświęcił na terapię, by się z tym pogodzić i w końcu czuł się dobrze w swojej skórze. Ślub z Kevinem uważał za najwspanialsze wydarzenie swojego życia. – Moi rodzice przylecieli dzisiaj w nocy – powiedział Kevin z radością. – Moja matka cieszy się jeszcze bardziej niż my. – Rodzice Kevina powitali Joela w rodzinie z otwartymi ramionami, a jego siostra i jej mąż zareagowali równie pozytywnie. To oni stali się rodziną, o której Joel zawsze marzył. W podróż poślubną wybierali się na Tahiti. Kevin był odnoszącym sukcesy chirurgiem plastycznym. Poprosił nawet Joela, by ten rozważył rezygnację z pracy, ale Joel nie chciał uzależniać się od przyszłego męża i zamierzał kontynuować latanie przynajmniej jakiś czas, dopóki nie adoptują dziecka albo nie znajdą surogatki. Mieszkał u Kevina. Po powrocie z Tahiti chcieli rozejrzeć się za domem. Niedawno przygarnęli psa. Joel uwielbiał wszystkie przejawy domowego życia. – Muszę kończyć, bo się spóźnię – powiedział, zerkając na zegarek. – Kocham cię. Widzimy się wieczorem. Ugotuję kolację, zanim wrócisz do domu. – Moi rodzice chcą nas gdzieś zaprosić – wtrącił Kevin szybko. – Wracaj do łóżka i postaraj się zasnąć, bo w piątek będziesz wyczerpany – odparł Joel z uśmiechem. Obaj myśleli już tylko o ślubie. Planowali go od miesięcy, dobrze się przy tym bawiąc. – Bezpiecznego lotu – dodał Kevin, zanim się rozłączył. Mówił tak za każdym razem, co rozczulało Joela. Nigdy jeszcze nie miał lotu z problemami, ale Kevina stresowała praca partnera, sam bał się podróży samolotem. Joel uśmiechał się, zakładając uniform stewarda. Myślał o Kevinie i o tym, jakie szczęście dawała mu myśl, że się pobiorą. Był w świetnym nastroju, gdy razem z załogą wsiadł do taksówki. Wszyscy witali się bez słów z uwagi na wczesną porę. Joel nie wszystkich znał, choć większość widział podczas lotu dwa dni temu.

– Przerzucili nas na A321 i dołożyli 757, żeby wyrównać różnicę – oświadczyła kapitan Helen Smith rzeczowym tonem, wzbudzając falę komentarzy na temat zmiany wyposażenia i rozdzielenia lotów. A321 był jednostką łatwiejszą dla stewardów, ale większość załogi żałowała, że nie poleci A380, który wszyscy lubili, nawet jeśli w większym samolocie musieli radzić sobie ze sporą liczbą pasażerów. – Załoga nowojorska obsadzi 757 – dodała kapitan Smith, gdy czekali na pojawienie się drugiego pilota. Zerknęła na zegarek. Był spóźniony. Joel i Nancy gawędzili cicho. Nancy była ekstatycznie szczęśliwa po tym, czego się dowiedziała, choć starała się tego nie okazywać. Wolała nie dzielić się nowiną z nikim, dopóki nie powie mężowi. Joel był zaaferowany, szczególnie że to jego ostatni planowy lot przed ślubem. W taksówce czekały już dwie najstarsze stażem stewardesy przydzielone do pierwszej klasy podczas poprzedniego lotu. Joel zakładał, że sytuacja się powtórzy. Jedna z nich, Jennifer, była główną stewardesą. Były kompetentne i miały doświadczenie w obsłudze wymagających pasażerów pierwszej klasy, lecz jasno dawały do zrozumienia, że za tym nie przepadają. Nancy mówiła o tym już podczas lotu do Nowego Jorku. Nie widziała sensu w wykonywaniu pracy, której się nie lubi, a wielu starszych stażem współpracowników mówiło głośno o swoim zmęczeniu i zgorzknieniu. Zbyt wiele godzin wylatali, irytowały ich dziwactwa pasażerów. Zwracali się do ludzi ostrym tonem, a ich nastawienie dawało się wyczuć przy pierwszym kontakcie. Nancy nie lubiła pracować z takimi ludźmi. Spełniali oni prośby pasażerów, ale nie dawali nic z siebie. Miała nadzieję, że nie będzie musiała tego dnia pracować z żadną ze starszych koleżanek. Dyskutowały właśnie cicho o swoich lotach do Hongkongu i Pekinu w kolejnym miesiącu. Dwie młodsze członkinie załogi, Bobbie i Annette, obsługiwały podczas poprzedniego lotu klasę ekonomiczną i teraz czekał je zapewne taki sam przydział. Annette relacjonowała Bobbie szeptem randkę, na której była poprzedniego wieczoru. Śmiały się, a Helen zerkała na zegarek z surową miną. W pewnym momencie podniosła głowę i zauważyła w taksówce starszego pilota. Uświadomiła sobie, że musi to być Connor Gray, pilot, który wracał z nimi do domu i który właśnie odchodził na emeryturę. Uśmiechnęła się do niego. Skinął jej głową z poważną miną. On też ją rozpoznał, znał jej wojskową przeszłość. Helen uznała, że kapitan Gray wygląda na przybitego i bladego. Nie wiedziała, jakie problemy pojawiły się podczas jego ostatniego lotu, lecz miała wrażenie, że to one są powodem jego przygnębienia, co nie mogło nikogo dziwić, biorąc pod uwagę jego odejście na przymusową emeryturę po incydencie. Gray nie odzywał się ani do niej, ani do reszty załogi. W końcu do samochodu wsiadł drugi pilot, na którego czekali, nie przeprosiwszy nawet za swoje spóźnienie. Był bardzo przystojny, miał blond włosy, wyglądał jak gwiazdor filmowy i tak się zachowywał. Przedstawił się jako Jason Andrews i od razu zaczął narzekać na zmianę maszyny. Cieszył się na lot A380, ponieważ niedawno zdobył odpowiednie uprawnienia. Gdy samochód ruszył w kierunku lotniska, spojrzał na Helen z ironią. – Czeka nas dzisiaj babski lot? – mruknął, a Connor Gray zmierzył go gniewnym spojrzeniem za ten ewidentny przejaw braku szacunku wobec kapitan Smith. Gdy taksówka przedzierała się pomiędzy ciężarówkami, Jason Andrews wprost powiedział, że uważa kobiety pilotów za co najmniej drugi sort. Zaszokowana reszta załogi słuchała go w milczeniu. Helen nic nie powiedziała, nie zwracała na niego uwagi. W armii zetknęła się z wieloma mężczyznami, którzy nie lubili kobiet pilotów, nie robiło to już na niej wrażenia. Facet najwyraźniej lubił się wymądrzać, był zadufany w sobie, zawadiacko przekrzywił swoją kapitańską czapkę. Gdy dotarli na lotnisko, skomentował, że Bobbie jest „gorącą laską”. Usłyszała to i napomknęła, że jest mężatką, gdy wyjmowali swoje torby

z bagażnika, na co uśmiechnął się do niej szelmowsko. – A to jakiś problem? – mruknął, po czym skoncentrował się na Nancy, wysokiej, atrakcyjnej blondynce o smukłej sylwetce. Uważał chyba, że wszystkie kobiety stanowią dla niego łatwy łup i że może w nich przebierać jak w ulęgałkach. Nancy zignorowała go, rozmawiając cicho z Joelem. Drugiemu pilotowi nie udało się zaprzyjaźnić z nikim z załogi poprzedniego lotu. Dwie starsze stewardesy nie zwracały na niego uwagi, a Bobbie szepnęła do Annette, że to palant. Każdemu działał na nerwy swoimi pogardliwymi komentarzami wypowiadanymi w drodze na lotnisko. Gdy stanęli w kolejce do kontroli bezpieczeństwa i przełożyli na plastikowe tace swoje komputery, komórki, osobiste drobiazgi i torby na kółkach do prześwietlenia, pozwolił sobie na kolejną uwagę, która nie spodobała się Helen. – Witamy w sercu Afryki – mruknął pod nosem na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli, spoglądając na agentów TSA, z których większość była czarnoskóra. – Uważaj! – oświadczyła kapitan Helen Smith ostrym tonem, który przypomniał wszystkim o jej wojskowym rodowodzie. Zachowywała czujność i od razu ukróciła jego zapędy, nawet jeśli w taksówce milczała. – Jesteś teraz częścią mojej załogi, Andrews, przynajmniej dopóki nie wylądujemy na SFO. Mogę ci za tę uwagę udzielić nagany, a nawet zawiesić – dodała obcesowo. Wymianie zdań przyglądała się śliczna młoda agentka TSA, która również usłyszała komentarz Andrewsa i uznała drugiego pilota za palanta. Bobbie trafnie go oceniła. – Chyba źle mnie pani kapitan zrozumiała – odparł z udawanym szacunkiem. – Mam nadzieję. Uważaj, żeby to się nie powtórzyło. Nie odpowiedział, tylko podążył za resztą załogi do bramki. Dwa samoloty do San Francisco, których odlot dzieliło dwadzieścia minut, stały obok siebie. Do załogi z San Francisco dołączyła cała załoga z Nowego Jorku, którą obsadzono 757. Szybko się rozdzielili na dwie maszyny. Załoga A321 spotkała się z Jennifer, główną stewardesą, której zadaniem było rozdanie przydziałów. Joel zakładał, że będą takie same jak w tę stronę. Helen, Jason i emerytowany już Connor Gray udali się do kokpitu. Jason posłał Joelowi pogardliwe spojrzenie, gdy ten przeszedł obok niego, ale nic nie powiedział. Nie musiał. Nienawiść do Joela malowała się w jego oczach. Helen usiadła w fotelu kapitana i odwróciła się, by porozmawiać z Connorem Grayem. Odprężyła się i poweselała, gdy tylko zasiadła w kokpicie. To był jej dom. Nigdzie nie czuła się tak dobrze, jak gdy pilotowała samolot. Miała bardzo amerykańską urodę – jasnobrązowe włosy, inteligentną twarz i żywe niebieskie oczy, które dostrzegały wszystko. Connor również zrelaksował się i rozchmurzył, gdy rozmawiali. Wyznał jej niskim głosem, że miał przemijający atak niedokrwienny, rodzaj udaru mózgu. Lekarze orzekli, że może się nigdy nie powtórzyć, ale nie ma pewności. Trwało to tylko kilka sekund, podczas których nie rozpoznawał otoczenia, ale oznaczało koniec jego kariery. Gdyby zdarzyło się to podczas lotu, skutki mogłyby być opłakane. – Bardzo mi przykro – odparła ze współczuciem, a on jej podziękował. Bardzo ją cenił, nie tylko zawodowo, lecz również prywatnie. Tak jak niemal cały świat, widział egzekucję jej męża w telewizji. Było to przerażające, nie dało się tego zapomnieć. Nie wspomniał o tym, lecz dodał, że to dla niego zaszczyt, odbyć ten ostatni lot w mundurze z nią. Ona odwzajemniła się tym samym, a on docenił jej szczerość. Wydawała się nie tylko doskonałym pilotem, ale też miłą kobietą. Jason zajął fotel drugiego pilota, gdy rozmawiali, nie zwracając na nich uwagi. Sprawdził sprzęt i kontrolki, po czym zaczął esemesować. Przyglądając się mu, Helen doszła do wniosku, że poleci do domu z wielkim rozpieszczonym bachorem. Był młody i zbyt pewny siebie, a jego arogancja ją irytowała, choć tego nie okazywała.

Po rozmowie z Connorem sprawdziła, co trzeba, nawiązała kontakt z wieżą, by poznać plan lotu, i z satysfakcją odnotowała, że wszystko jest w porządku. Uznała za dobry pomysł rozdzielenie pasażerów na dwa loty, zamiast zostawiać połowę w Nowym Jorku, gdy okazało się, że A380 nie poleci. Drugi lot zaczął wpuszczać pasażerów na pokład w tym samym czasie. Ucieszyła się, że to jej przypadł A321. Był to nowszy model, przyjemniejszy do pilotowania. 757 był starszy i nie tak wygodny dla pasażerów. Wieża poinformowała ją, że zapowiada się dobra pogoda w całym kraju. Spojrzała na obu kolegów z szerokim uśmiechem. Była w swoim żywiole. – Cóż, panowie, zapowiada się miła, łatwa podróż do domu. Connor pokiwał głową ze smutkiem w oczach. Jason spojrzał wprost na nią i przez długą chwilę nie spuszczał wzroku, jakby rzucał jej wyzwanie, po czym wzruszył ramionami i wrócił do esemesowania. Helen uruchomiła silniki, poinformowała pasażerów, że lada chwila rozpocznie się kołowanie, a także zapewniła ich, że lot do San Francisco przebiegnie gładko i że być może nawet wylądują przed czasem. Miała przeczucie, że będzie to bardzo miły dzień. Taki był przynajmniej jego początek.

Rozdział drugi Bernice obserwowała pasażerów obu lotów do San Francisco, którzy przechodzili kontrolę bezpieczeństwa po załodze. Na tę godzinę przypadało wiele lotów krajowych, a spóźnialscy właśnie spieszyli się do swoich bramek. Zauważyła młodego ojca z dzieckiem, który wydawał się jej całkowicie niezorganizowany. Żonglował torbą na pieluchy, z której wysypywały się ubranka, butelki i kubki niekapki, miś i pieluchy jednorazowe. W dłoni trzymał smoczek. W drugiej torbie miał laptop. Dwa razy wypadła mu komórka. Wyglądał, jakby nie przywykł do tego, że sam musi sobie radzić z dzieckiem. W kolejce stała też para, która kłóciła się, wkładając swetry i buty do plastikowych pojemników. Bezustannie obrzucali się złośliwościami. Elegancko ubrana, nieco sztywna kobieta biznesu koło czterdziestki z dużą aktówką wyglądała na kogoś, kto rządzi całym światem. Wydawała się zdenerwowana, chociaż emanowała kompetencją. Miała doskonale ułożone blond włosy, kosztowny beżowy kostium i buty na szpilkach. Bernice uznała, że prosto z samolotu popędzi na jakieś spotkanie. Kobieta syknęła na dwoje agentów TSA, że się przez nich spóźni, jeśli się nie pospieszą, gdy prześwietlali jej aktówkę. Bernice uśmiechnęła się do swojej jedynej przyjaciółki z pracy, gdy kobieta przeszła kontrolę i podążyła w kierunku bramki do San Francisco. – Ona na pewno nie lubi latać! – szepnęła. – Skąd wiesz? – zapytała Della. Pracowała tu dopiero od roku. Była mała i pulchna, a pasażerowie w typie tamtej kobiety zawsze ją onieśmielali. Bernice widziała już wszystko tysiąc razy przez pięć lat swojej pracy. – Osoby, które boją się latać, zawsze się tak zachowują – odparła Bernice spokojnie – po czym wsiadają do samolotu i się upijają albo łykają xanax. Obie wybuchnęły śmiechem, gdy doskonale ubrana blondynka sięgnęła po aktówkę, wepchnęła do niej komputer, wzięła komórkę, włożyła buty i popędziła do bramki. Był wczesny ranek, a ona już wyglądała na zestresowaną. Trafiła im się duża liczba biznesmenów, którzy najwyraźniej byli doświadczonymi podróżnikami i przeszli kontrolę bez problemów. Oni także skierowali się do samolotu do San Francisco, a Della mruknęła, że byłby to dobry lot, by złapać faceta. Szukała kogoś, odkąd zerwała z chłopakiem. Mężczyźni, o których rozmawiały, okazaliby się jednak dla niej za starzy, co wytknęła jej Bernice, kręcąc głową. – Patrz na ich lewe dłonie – dodała. – Obrączki. Wszyscy są żonaci. – Była zawodowcem, jeśli chodzi o ocenianie pasażerów. – Może zdradzają – wtrąciła Della z nadzieją. – Och, to prawdziwe spełnienie marzeń, żonaty facet, który zdradza. Ja dziękuję – odparła Bernice bez żalu. – Może by się rozwiedli – orzekła Della naiwnie. – Nie, dziękuję. – Bernice odwróciła się i znalazła się pod obstrzałem spojrzeń swojej szefowej, która jak zwykle przyglądała im się z ukosa. – Jej rozpaczliwie przydałby się jakiś facet – szepnęła Della i obie przygryzły wargi, by się nie roześmiać. Pięć minut po zdenerwowanej kobiecie w kosztownym kostiumie i szpilkach Bernice zauważyła małżeństwo o egzotycznych rysach, które właśnie zdejmowało buty i przekładało je

na tace razem z komputerami. Sympatyczny, spokojny mężczyzna i skromnie ubrana kobieta musieli mieć nie więcej niż trzydzieści lat, a ona obserwowała ich jak wszystkich innych. Kobieta miała na głowie chustę, a jej ubrania przykrywał długi, szary, bawełniany płaszcz. Mężczyzna był w dżinsach, oboje mieli na nogach buty sportowe, jak większość ich podróżujących rówieśników, a on miał jeszcze na ramieniu skórzany plecak. Kobieta zauważyła, że Bernice na nich patrzy i się uśmiechnęła. Mężczyzna chyba się spieszył, ponaglał żonę. Ich bagaż podręczny przejechał przez skaner, a oni od razu zdjęli go z taśmy i popędzili na lot do San Francisco. Wcześniej kontrolę przeszła też grupa licząca mniej więcej czternaście dziewcząt należących do chóru z Queens, którymi opiekowała się pulchna blondynka wykrzykująca ich imiona wysokim, piskliwym głosem i grożąca, że zadzwoni do ich rodziców. Leciały do San Francisco na występ, właśnie wygrały jakiś konkurs. Miały od dziewięciu do piętnastu lat. Wszystkie nosiły bluzy swojego chóru. Zachowywały się o wiele lepiej niż ich opiekunka, która wdała się w dyskusję z agentką TSA na temat swoich kosmetyków w opakowaniach przekraczających limit i w związku z tym nadających się tylko do wyrzucenia. Zapisała nazwisko agentki i dodała, że złoży na nią skargę. Takie sytuacje zdarzały się często. Ale dziewczęta dobrze się bawiły, śmiały się, piszczały i żartowały. Następnie do kontroli podeszło dwoje dzieci z zapłakaną matką, która przekazała je pod opiekę pracownikowi lotniska. Miały odbyć lot bez dorosłego. Powiesiła im na szyjach identyfikatory z informacją, że są nieletni i podróżują bez osoby towarzyszącej. Pracownik rozpaczliwie próbował się od niej uwolnić, zanim całkowicie się rozklei. Pocałowała dzieci już dziesięć razy. Chłopczyk i dziewczynka zachowywali się o wiele spokojniej niż ona, pomachali jej, gdy przeszli kontrolę, a potem zniknęli w tłumie. Matka wybuchnęła płaczem, a Bernice postanowiła ją pocieszyć. – To musi być bardzo trudne – powiedziała cicho – ale nic im nie będzie. Będą się świetnie bawić podczas lotu. Mogą oglądać filmy. – Mają tylko sześć i osiem lat, po raz pierwszy podróżują bez opieki. Lecą do moich rodziców, właśnie się rozwiodłam – wyjaśniła kobieta, całkiem tracąc nad sobą panowanie. – Mąż mnie zostawił. Bernice podała jej chusteczkę, a kobieta podziękowała. – Ja też mam sześcioletniego syna – dodała, jakby chciała dodać tym sobie wiarygodności. – Rozumie pani w takim razie, jakie to trudne. – Kobieta nie mogła się uspokoić, a Bernice jej współczuła. – Na pewno sobie poradzą – powtórzyła łagodnie. Gdy kobieta odeszła, Denise zajęła jej miejsce z niezadowoloną miną. – Ty się zawsze musisz komuś podlizywać, no nie, Adams? – mruknęła złośliwie. Bernice wzruszyła ramionami i odeszła. Dawno przestała dyskutować z szefową, próbować zdobyć jej sympatię czy domagać się sprawiedliwego traktowania. Wiedziała, że to niemożliwe. Ta kobieta darzyła ją niechęcią, a ona nic nie mogła na to poradzić. Potem zrobiło się spokojniej, gdy wystartowały poranne loty przewożące pasażerów do innych miast na lunch i spotkania. Dwa samoloty do San Francisco miały wylądować o jedenastej i jedenastej dwadzieścia czasu pacyficznego. Bernice nie miała nic do roboty, postanowiła więc przełożyć puste tace na wózek, by ułatwić zadanie następnej fali pasażerów, zanim cały proces zacznie się od nowa. Ludzie byli różni, ale kontrola odbywała się rutynowo. Zbierała tace, myśląc o zadaniu domowym, które musiała wykonać tego wieczoru, gdy zauważyła dużą pocztówkę ze zdjęciem mostu Golden Gate, zostawioną przez kogoś na jednej z tac. Wzięła ją do

ręki i odwróciła. Na odwrocie ktoś napisał: „Zapamiętasz mnie na zawsze!”. Brzmiało to bardziej jak rozkaz niż oświadczenie. Nie wydawało się romantyczne, nie był to list do kochanka, ale też nic nietypowego. Doszła do wniosku, że kartka musiała komuś wypaść z kieszeni lub z torby podczas skanowania. Już miała ją wyrzucić i z tą intencją podeszła do kosza, gdy nagle coś ją powstrzymało. Jeszcze raz spojrzała na tekst i zauważyła, że słowo „zawsze” jest wyraźnie podkreślone. Było to wymowne, ale uznała, że może to jakaś wiadomość, na przykład po szczególnie pamiętnej nocy lub weekendzie. Zamiast ją wyrzucić, wsunęła kartkę do szuflady. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że powinna ją zatrzymać, nawet jeśli nie miało to sensu. Kartka nie miała w sobie nic wyjątkowego, nie stwarzała zagrożenia. Kobieta zajęła się innymi rzeczami i zapomniała o niej. Przepchnęła wózek z pustymi tacami na początek kolejki, a cała sprawa całkiem wypadła jej z głowy, gdy znów zaczął się ruch. Nakazywała ludziom zdejmować buty, wyciągać komputery z toreb i wkładać je do pojemników. Nie lubiła w swojej pracy tego, że musi się przez cały dzień powtarzać, i irytacji, z jaką reagowali ludzie, gdy mówiła coś, co im się nie podobało. Gdy muzułmańska para wręczyła swoje karty pokładowe obsłudze przy bramce, poproszono ich, by przeszli na bok i chwilę zaczekali. Mężczyzna zrobił zaskoczoną, niezadowoloną minę, a kobieta zaczęła go cicho uspokajać, gdy wymamrotał, że spóźnią się na lot. – Wytypowali nas do dodatkowej kontroli! – oświadczył ponuro, gdy steward odszedł. – Nie możesz tego wiedzieć, Ahmad – powiedziała Sadaf spokojnie. – A nawet jeśli, czy się im dziwisz? Wszyscy jesteśmy bezpieczniejsi, jeśli oni uważają i wszystko sprawdzają. Ahmada zdenerwowało to, że musi czekać. W końcu pracownik lotniska wrócił. – Mam dobrą wiadomość – powiedział z uśmiechem, którego nie zgasiło nawet niezadowolenie na twarzy pasażera. – W klasie ekonomicznej sprzedało się za dużo miejsc z powodu zmiany maszyny. Dlatego też przenosimy część pasażerów do klasy biznes i właśnie to chcieliśmy państwu zaproponować, całkowicie bezpłatnie. – Uśmiechnął się tak, jakby właśnie oświadczył im, że wygrali na loterii. Ahmad zawahał się i mruknął do żony, która zbeształa go w odpowiedzi, po czym odwróciła się do stewarda z uprzejmym uśmiechem. – Dziękuję, będzie nam miło. – Sięgnęła po nowe karty pokładowe i razem z mężem weszła do rękawa. Rozmawiali ze sobą cicho. Zachowywali się wobec siebie bardzo uprzejmie, ale mężczyzna wydawał się niespokojny, dopóki nie zajęli swoich miejsc. Usiadł z nadąsaną miną. Zauważyli, że drzwi do kokpitu są otwarte i zaczęli się z zaciekawieniem rozglądać. Naprzeciwko nich w tym samym rzędzie siedziała kobieta w beżowym kostiumie. To ją Bernice zidentyfikowała jako pasażerkę nielubiącą latać. Oboje wyczytali z jej miny, że uznała ich za terrorystów. W tej samej chwili pomiędzy nimi przeszła stewardesa z tacą soku pomarańczowego i szampana. Zdenerwowana kobieta, Catherine James, wzięła od razu dwa kieliszki i wychyliła oba z przerażoną miną. Młoda para uprzejmie podziękowała za wino i sok, a mężczyzna w końcu się uspokoił. Fotele okazały się wygodne, siedzieli obok siebie, a przed sobą mieli ekrany. Jego żona wydawała się zachwycona przeniesieniem do wyższej klasy, więc on też w końcu się uśmiechnął. Catherine James przestała się na nich gapić i zauważyła, że mężczyzna w fotelu obok uważnie się jej przygląda. Zrobiła zawstydzoną minę. – Zazwyczaj nie pijam o tej porze – wyznała z wahaniem. – Nie lubię latać – dodała. Obserwujący ją mężczyzna miał na sobie garnitur i krawat, zapłacił za łączność Wi-Fi i już wysyłał e-maile, co zachęciło ją do sięgnięcia po komputer. Szampan uspokoił ją na tyle, by zaczęła myśleć o pracy. Jej towarzysz nie zareagował na jej deklarację. Zastanawiał się, czy

przyjdzie mu mierzyć się z rozhisteryzowaną pijaczką przez cały lot. Nie była to wesoła perspektywa, miał mnóstwo roboty. Zerkała na niego raz po raz, aż w końcu postanowił się do niej odezwać. – To jeden z najbezpieczniejszych samolotów na świecie – zapewnił ją, lecz jej nie przekonał. Gdy znów pojawiła się stewardesa z szampanem, Catherine sięgnęła po kolejny kieliszek i również go opróżniła. Mężczyzna w garniturze postanowił ją odtąd ignorować. Założył, że zaraz zaśnie. Wrócił do swoich e-maili. Ona także skupiła się na ekranie komputera, nieco spokojniejsza po trzech kieliszkach szampana. Załoga pokładowa krzątała się w kuchni, przygotowując się do podania śniadania, podczas gdy pasażerowie odkładali bagaże do schowków i siadali w fotelach. Wszystkie miejsca były zajęte, wiele osób przeniesiono z klasy ekonomicznej do klasy biznes. Nie tylko młodą parę naprzeciwko Catherine, ale też kilku biznesmenów i dwoje małych dzieci bez opiekuna. Po chwili w głośnikach rozległ się głos kapitan, która się przedstawiła, podziękowała wszystkim za wyrozumiałość wobec zmiany maszyny i życzyła pasażerom udanego lotu. Dodała, że wystartują, gdy tylko wszyscy zajmą miejsca. Catherine znów zrobiła przerażoną minę i zwróciła się do swojego towarzysza: – O Boże, pilotem jest kobieta – oświadczyła nerwowo, na co mężczyzna się uśmiechnął. – Kobiety to najlepsi piloci. Widziałem ją podczas kontroli bezpieczeństwa. Moim zdaniem wyglądała bardzo kompetentnie – odparł, po czym oboje wrócili do pracy. Catherine próbowała skupić się na e-mailach. Leciała do San Francisco na rozmowę w sprawie pracy w Dolinie Krzemowej i musiała wziąć się do roboty, niezależnie od płci pilota. Trzy kieliszki szampana w końcu jednak zadziałały – głowa jej opadła i zasnęła. Mężczyzna obok niej przewrócił oczami i pokręcił głową, po czym wbił wzrok w komputer. Samolot zaczął kołować w stronę pasa i dziesięć minut później, gdy Catherine mocno spała, wzbił się w powietrze, kierując się ku San Francisco. Tymczasem na ziemi znów zapanował spokój przy bramkach. Agenci TSA gawędzili, czekając na następną falę pasażerów. Bernice przypomniała sobie o pocztówce, którą znalazła na jednej z tac. Wyjęła ją z szuflady i znów się jej przyjrzała. Czy była to wiadomość od kochanka? Pamiątka udanego weekendu? Jakieś ostrzeżenie? Nie potrafiła się zdecydować, ale ton wydawał się jej zbyt surowy, jakby nadawca nakazywał odbiorcy, by go zapamiętał. Brakowało tu czułości i romantyzmu, czy może jednak przesadzała? Czując, że naraża się na drwiny, podeszła do swojej szefowej i wręczyła jej pocztówkę. Denise stała sama ze znudzoną miną, gdy Bernice się do niej zbliżyła. – Co o tym sądzisz? – zapytała. Denise zerknęła na kartkę i wzruszyła ramionami. – To pocztówka. A co? – Wiem, że to pocztówka – odparła Bernice, siląc się na uprzejmość. – Znalazłam ją w jednej z tac. Czy ton nie wydaje ci się złowieszczy? – Złowieszczy? – Denise spojrzała na nią jak na idiotkę. – A co w tym złowieszczego? Tu jest napisane: „Zapamiętasz mnie na zawsze”. Facet, który to napisał, ma pewnie dwumetrowego kutasa – mruknęła, po czym wybuchnęła śmiechem. – Też tak myślałam na początku. Ale spojrzałam na kartkę ponownie i moim zdaniem to brzmi osobliwie. Aż mnie dreszcze przechodzą. – Może przydałby ci się taki facet – odparła Denise złośliwie. – Nie traktuj się tak poważnie. Dostaniesz swój awans, jak przyjdzie twoja kolej. Nie musisz wymyślać takiego szajsu, żeby załapać się na niego wcześniej. Wyrzuć tę pocztówkę, to bzdura. Gdybyśmy rzucały

się na wszystko, co znajdziemy, samoloty byłyby uziemione przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu. Bernice pokiwała głową i podeszła do kosza wyrzucić kartkę, ale gdy jej ręka zawisła nad pojemnikiem, cofnęła się. Nie wiedziała dlaczego, ale coś wzbudzało jej niepokój. Włożyła więc pocztówkę do kieszeni i wróciła do pracy, gdy napłynęła nowa fala pasażerów.

Rozdział trzeci Start A321 do San Francisco przebiegł gładko dzięki umiejętnościom Helen. Pilotowała samolot bardzo spokojnie. Poranek był piękny, niebo bezchmurne. Gdy wznieśli się już na wysokość przelotową, włączyła autopilota i odwróciła się z uśmiechem do Jasona Andrewsa i Connora Graya, którzy siedzieli z nią w kokpicie. Kapitan Gray był bardzo poważny, nie odezwał się już po ich krótkiej pierwszej rozmowie. Zastanawiała się, czy dobrze się czuje, ale nie wyglądał na chorego. Wydawał się smutny. Już miała coś powiedzieć, gdy do drzwi zapukał Joel. Miał dla nich kawę i cynamonowe rogaliki, które pachniały bosko. Jason poczęstował się, ale nie podziękował, posłał za to Joelowi jadowite spojrzenie. Joel zachowywał się uprzejmie i sympatycznie, przed wyjściem dodał jeszcze, że śniadanie będzie niedługo gotowe. – Nie znoszę takich facetów – mruknął Jason, gdy tylko za stewardem zamknęły się drzwi. Helen spojrzała na niego z dezaprobatą. – Myślą, że dzisiaj cały świat do nich należy. Rzygać mi się chce na ich widok. – Wygląda na to, że masz problem z całą masą ludzi – wtrąciła Helen surowo. – Z kobietami pilotami, Afroamerykanami, homoseksualistami. To bardzo ograniczony pogląd na świat. Zakładam, że nigdy nie służyłeś w armii, Andrews. Tam musiałbyś nauczyć się żyć z mnóstwem osób. Dzisiaj to w zasadzie standard. Musi ci być ciężko z tymi wszystkimi ludźmi, z którymi nie lubisz mieć do czynienia. Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko pogardliwie. Connor Gray przyglądał mu się uważnie, podziwiając jednocześnie spokój pani kapitan. – A co ci się nie podoba w kobietach pilotach? – dodała Helen, ciekawa, czy jego uprzedzenia wynikają z negatywnych doświadczeń czy tylko ze złego nastawienia. To ostatnie uznała za bardziej prawdopodobne. – To zależy od tego, jak ty pilotujesz samolot – odparł Jason bezczelnie. – Ale idioci zarządzający naszą cudowną linią nie wpuściliby cię za stery, gdybyś nie była dobra w tym, co robisz, jak sądzę – dodał z niechęcią. Nie bał się jej obrażać, a ona nie wyglądała na poruszoną. Słuchała go ze spokojem i wyrozumiałością. W jego oczach błyszczała pogarda, która kontrastowała z jego chłopięcą urodą. – Generalnie jednak myślę, że mężczyźni są lepszymi pilotami, choć pewnie niektóre kobiety mogą być w porządku – przyznał. – Twój start przebiegł całkiem gładko. – Był niewiarygodnie arogancki, wszystkich traktował z wyższością i każdemu miał coś do zarzucenia. – Ale ten samolot to betka do pilotowania – dodał, umniejszając swoją wcześniejszą pochwałę. – To prawda – zgodziła się Helen przyjaźnie. – Może pozwolę ci wylądować na SFO, jeśli będziesz chciał. – To ona decydowała, kto przejmie stery. Zawsze mogła go od nich odsunąć, gdyby nie spodobało się jej jego podejście albo gdyby zagroził bezpieczeństwu pasażerów. Na pewno nie pozwoliłaby mu wylądować wielkim airbusem. Nie wylatał jeszcze wymaganej liczby godzin, niemniej był dostatecznie wykwalifikowany na tę jednostkę. W lotnictwie zawsze zdarzali się tacy, którzy uważali, że niebo należy do mężczyzn. Na szczęście ani armia, ani też komercyjne linie lotnicze się z nimi nie zgadzały. A ona już dawno wyrobiła sobie nieposzlakowaną opinię. – Czy ty wiesz, z kim lecisz? – wtrącił nagle Connor głębokim, gniewnym tonem, zaskakując ich oboje. Jego głos drżał od emocji. – Była jednym z najwyżej cenionych pilotów bojowych na Bliskim Wschodzie. Jak to się ma do twojego doświadczenia, synku? Nie widzę ciebie w fotelu kapitana.

Jason od razu się najeżył. – No, wiem, kim ona jest. Widziałem w telewizji, jak jej mężowi ucinają głowę. Słowa Jasona ścisnęły serce Helen jak imadło i odebrały jej oddech. Niczego po sobie nie pokazała, ale obaj mężczyźni wyczuli, że jest zaszokowana. Jason wymierzył jej mocny cios i uczynił to celowo, co Connor uznał za odrażające. Widział łzy w oczach kapitan. – Myślę, że na dzisiaj wystarczy – oświadczyła z zamiarem przerwania tej sprzeczki, zanim wymknie się ona spod kontroli. Uwaga Jasona zabolała ją osobiście, ale była starszym oficerem i dowodziła tutaj, toteż obaj mężczyźni umilkli. Po chwili do kokpitu zapukała Nancy, a zaraz za nią wszedł Joel z tacami śniadaniowymi. Drzwi zamknęły się za nimi automatycznie. Zawsze najpierw obsługiwali pilotów, było to zadanie stewardów z klasy biznes. Stewardowie z klasy pierwszej byli na to zbyt zajęci, ponieważ zapewniali wiele dodatkowych usług swoim pasażerom, choć czasami też pomagali. Obsada klasy ekonomicznej miała ręce pełne roboty przez samą liczbę pasażerów. Załodze kokpitu zaserwowano omlety, sałatkę owocową, ciepłe biszkopty i wybór śniadaniowych wypieków. Nikt z nikim nie rozmawiał po tym, co powiedział Jason, gdy Joel i Nancy rozdawali tace. – Dajcie nam znać, jak skończycie – skwitowała Nancy uprzejmie. Jason znów oszacował ją wzrokiem, ale go zignorowała. Zachowywał się tak, jakby uważał, że każda kobieta na świecie miałaby szczęście, mogąc się z nim przespać. Ona natomiast miała ważniejsze sprawy na głowie – pozytywny wynik porannego testu ciążowego. Nie mogła się już doczekać, kiedy powie mężowi. Wymieniła z Helen ciepłe spojrzenie kobiecej solidarności. Zauważyła też, że drugi kapitan wygląda na zdenerwowanego. – Wow – szepnął Joel, gdy drzwi kokpitu zamknęły się za nimi. – Atmosferę w środku można by dzisiaj kroić nożem. Tego jednego nie lubię w naszym zawodzie – dodał, gdy przeszli do kuchni w klasie biznes. – Nigdy nie wiadomo, czy złapiesz chemię z resztą załogi. Uwielbiam latać ciągle z nowymi ludźmi, ale jak dostaniesz cytrynę, może ci ona szybko skwasić cały dzień. – Oboje wybuchnęli śmiechem. – A w kabinie pilotów kiepsko się chyba dzisiaj bawią – dodał, rozkładając przybranie na tace. Tego dnia oferowali trzy rodzaje śniadań do wyboru, mieli więc dużo roboty z podgrzewaniem biszkoptów i kiszów, które serwowali. Mieli też jajecznicę z kiełbaskami, wędzonego łososia i bajgle oraz owsiankę i sałatkę owocową. Na wczesnych lotach zawsze podawano porządne śniadanie. Biorąc pod uwagę różnicę czasu, pasażerowie mieli przed sobą długi dzień, a wielu z nich prosto z samolotu jechało na spotkania, które trwały aż do wieczora. Kilka minut później Joel i Nancy wyjechali z kuchni z wózkiem wyładowanym tacami. Tuż po starcie rozdali słuchawki do systemów rozrywki pokładowej, a kilka osób, w tym dwoje dzieci bez opieki, Nicole i Mark, które zostały przeniesione z klasy ekonomicznej i na razie nie sprawiały żadnych problemów, już oglądało filmy. Nicole była urocza, a Mark się nią dobrze opiekował. Inni pasażerowie pracowali na komputerach, chcąc nadrobić zaległości albo być na bieżąco z tym, co działo się w nowojorskich oddziałach ich firm. Ludzie latający wczesnym rankiem rzadko mieli duże wymagania i dlatego Nancy lubiła te loty. Pod wieczór pasażerowie byli zmęczeni, marudni i zestresowani tym, co poszło nie tak w ciągu dnia. Często wyładowywali się potem na stewardach. Wieczorem istniało też większe prawdopodobieństwo opóźnień, a pasażerowie więcej pili. Rankiem wszyscy byli wypoczęci i w lepszym nastroju. Catherine James odespała już większość wypitego przed startem szampana i teraz pracowała, tak jak siedzący obok niej mężczyzna. Para naprzeciwko nich naradzała się cicho, mężczyzna dalej nie wyglądał na zadowolonego. Zażyczył sobie wegetariański kisz, a jego

towarzyszka uśmiechnęła się do Nancy, jakby chciała ją milcząco przeprosić za marudzenie męża. Nancy podzieliła się z Joelem opinią, że mężczyzna wydaje się wyjątkowo poważny, ponury wręcz w porównaniu z bardzo przyjacielską żoną, która była otwarta, wesoła i podekscytowana podróżą oraz przeniesieniem do wyższej klasy. – Nie spodobało mu się, kiedy zaproponowałem mu słuchawki – dodał Joel. – Kobiecie też nie pozwolił ich wziąć. Zabronił jej tego po arabsku, chyba. Na pewno są w porządku, ale mam nadzieję, że ktoś sprawdził listę zakazanych osób, zanim wsiedli na pokład – mruknął. Nancy zapewniła go, że na pewno tak było. Ani załoga, ani opinia publiczna nie wiedziała, jak dokładnie funkcjonuje taka lista, wiadomo było tylko, że takowa istnieje i są na niej umieszczone osoby podejrzewane o działalność terrorystyczną lub związki z nią i że Departament Bezpieczeństwa Krajowego bardzo skrupulatnie podchodzi do swojej pracy. – Moim zdaniem nie jest terrorystą. To po prostu marudny facet. Ona za to wydaje się naprawdę słodka. – Uśmiechnęła się do Joela. Czasami widywali pasażerów, którym zabroniono wejścia na pokład lub wyprowadzono z samolotu przed startem, jeśli okazało się, że ich nazwiska były na takich listach. Wiedzieli też, że na pokładzie znajduje się uzbrojony tajny agent. Zazwyczaj zajmował miejsce w pierwszej klasie, a czasami było nawet dwóch. Trudno było ich rozpoznać, nie należało zresztą ich demaskować. Znajdowali się na pokładzie, by czuwać nad pasażerami i załogą, na wypadek gdyby ktoś stał się agresywny lub próbował przejąć samolot. Krążyły plotki, że ich etaty są obecnie obcinane, ale załoga wątpiła w ich prawdziwość. Agenci latali razem z nimi, odkąd Joel i Nancy zaczęli pracę, a świadomość ich obecności dodawała im otuchy. – Kobieta z 2C prawie dostała zawału, jak zobaczyła tę parę – mruknął Joel, mając na myśli Catherine James. – Chodzi ci o tę babkę, co tak żłopie szampana? – upewniła się Nancy. Oboje wybuchnęli śmiechem. – Teraz wygląda na trzeźwą – dodała. Wielu pasażerów używało alkoholu, by uspokoić nerwy, nawet podczas porannych lotów. Nancy zawsze zdumiewało to, że ludzie mogą pić o tak wczesnej porze. Joel posprzątał kuchnię, a Nancy zebrała tace i przyniosła je z powrotem. Dzieciom zaproponowała książeczki do kolorowania i kredki, ale tylko Nicole się skusiła. Marka pochłonęło oglądanie najnowszego filmu Disneya o smokach. Oboje wydawali się zadowoleni. Joel znów podał kawę w kokpicie, gdzie atmosfera nieco się ociepliła po śniadaniu. Pani kapitan milczała, a Jason narzekał Connorowi na politykę linii. Podobno menedżerowie źle traktowali młodszych pilotów i zbyt długo zatrzymywali ich w fotelach drugich pilotów. – Musisz zasłużyć sobie na swoją pozycję – odparł Connor chłodno, gdy Joel nalewał mu kawy. Uśmiechnął się do stewarda i skinął głową. – Nie możesz oczekiwać, że tak po prostu wejdziesz do kokpitu i przejmiesz stery. – Założę się, że ona tak właśnie zrobiła – mruknął Jason, kiwając głową na Helen. – Miałam o wiele więcej wylatanych godzin po służbie w wojsku – wyjaśniła Helen skromnie, nie chcąc robić z tego wielkiej sprawy ani wdawać się w kłótnię ze swoim drugim pilotem. – Ja długi czas latałem w twoim fotelu. Masz przed sobą wiele lat kariery. Na pewno wkrótce usiądziesz na miejscu kapitana – zapewnił Connor Jasona. Miał ochotę dodać: „Jeśli tylko zrobisz coś z tym swoim nastawieniem i przestaniesz tak kłapać dziobem”, ale się powstrzymał. Dobrze rozumiał tę sytuację. Przystojny młody pilot był w gorącej wodzie kąpany, a Connor zakładał, że równie obcesowo traktuje wyższych rangą, co na pewno nie przysparzało mu przyjaciół. Kierownictwo szukało pilotów spokojnych i opanowanych, którzy w zetknięciu z dowolnym problemem, zarówno mechanicznym, jak i takim z pasażerami lub załogą,

zachowają zimną krew. Jason Andrews nie odpowiadał temu opisowi i musiał się jeszcze wiele nauczyć o tym, jak traktować ludzi i odnosić się do zwierzchników. Część problemu stanowił fakt, że był młody i czuł się uprzywilejowany. Cała obecna generacja pilotów miała takie nastawienie, a Connorowi się to nie podobało. Helen o wiele lepiej pasowała do profilu osób poszukiwanych przez linię lotniczą, niezależnie od swojej płci. Wydawało się, że nic nie zdoła wyprowadzić jej z równowagi. Wzmianka Jasona o egzekucji jej męża pokazywanej w światowych mediach była ciosem poniżej pasa, zadanym z pełną premedytacją. Chłopak chciał ją zdenerwować, ale ona zareagowała wzorowo. Teraz obserwowała warunki i sprawdzała odczyty, choć samolot leciał na autopilocie. Zachowywała czujność nawet przy idealnych warunkach pogodowych. Connor wyszedł z kokpitu, by pogawędzić ze stewardami. Przywitał się z obiema pracownicami pierwszej klasy, po czym zatrzymał się w kuchni klasy biznes, by porozmawiać z Nancy i Joelem, którzy uśmiechnęli się na widok emerytowanego kapitana. Dyskutowali właśnie o Susan Farrow, aktorce, która usiadła w pierwszej klasie. Główna stewardesa przed startem potwierdziła, że to ona. Zeszła nawet do nich na chwilę, by przekazać, że słynna gwiazda filmowa jest zdumiewająco miłą, skromną osobą i że podróżuje z małym psem, którego zarejestrowała jako „wsparcie emocjonalne”, by móc zatrzymać go przy sobie. Connor dodał, że poznał ją podczas jednego ze swoich lotów i że była wtedy piękną i bardzo elegancką kobietą. – Nadal nieźle wygląda. A musi mieć już siedemdziesiąt lat – wtrącił Joel. – Widziałem wszystkie jej filmy. – Zdobyła trzy Oscary podczas swojej wspaniałej kariery. – Podobno wyszła za mąż trzy albo cztery razy. Jej ostatni mąż zmarł w zeszłym roku. Była żoną sławnego reżysera. To on wyreżyserował jej ostatni film. Już wtedy był chory, zmarł tuż po premierze. Czytałem o nim w „People” – dodał, nieco zawstydzony tym, że o niej plotkuje. Connor Gray znów posmutniał, po czym udał się do łazienki, a gdy z niej wyszedł, skinął im tylko głową i wrócił do kokpitu. – Podobno kierownictwo przeniosło go na emeryturę jeszcze w Nowym Jorku – szepnęła Nancy do Joela, gdy zniknął. – Nie wiem, co się stało, ale to musiało być coś poważnego. Biedak wydaje się bardzo przygnębiony. Moja przyjaciółka leciała razem z nim – dodała. – Nie znam szczegółów. Chyba miał atak serca albo coś takiego tuż po wylądowaniu. A może udar. Podobno drobiazg, ale zaraz potem przenieśli go na emeryturę. Miał chyba jeszcze rok lub dwa do oficjalnego przejścia na nią, ale tak czy inaczej już nie może latać. To musi być trudne dla takiego faceta, jeśli ktoś z dnia na dzień zmusza cię do odejścia, nie dając ci chwili na przygotowanie się do tego albo pogodzenie się z tym. To całe ich życie, ale przecież nie mogą latać piloci, których stan zdrowia naraża wszystkich na ryzyko – skwitowała rozsądnie. Joel się z nią zgadzał, choć współczuł kapitanowi. – Umysłowo i fizycznie – dodał, choć było to oczywiste i uzasadniało rygorystyczne testy psychologiczne i sprawnościowe, które załogi samolotów musiały przechodzić co roku i przeciwko którym nikt nie protestował. Wręcz przeciwnie, dobrze było wiedzieć, że linie lotnicze zachowują wysokie standardy w celu zredukowania szansy wystąpienia jakichkolwiek problemów czy katastrof, do których mogłoby dojść w powietrzu. – To porządny facet, Słyszałem o nim wspaniałe rzeczy przez te lata. – Ja lubię Helen Smith – odparła Nancy. – Ma fantastyczną historię lotów. Nie wiem, jak dała sobie radę z tym, co spotkało jej męża. Ja stałabym się kłębkiem nerwów – dodała ze współczuciem. – Jak przeżyć egzekucję męża w publicznej telewizji? Nie dość, że straciła go w takich okolicznościach, to jeszcze to widziała… – Miała łzy w oczach na samą myśl. Joel pokiwał głową. To było straszne, a Stany Zjednoczone gorąco oprotestowały egzekucję i wzięły za nią odwet na polu walki. – Pewnie ma dzieci. Ale wydaje się całkiem opanowana pomimo

tego wszystkiego. I bardzo sympatyczna. Chociaż niewiele mówi. – Nigdy nie wiadomo, jak coś takiego wpłynie na człowieka. Trudno to sobie wyobrazić. Jestem pewien, że przeszła długą terapię, by sobie z tym poradzić – oświadczył Joel cicho. – Z tym chyba nie można sobie tak całkiem poradzić – odparła Nancy smutno, myśląc o mężu Helen. – No bo jak? Ale ona nie wydaje się zła z tego powodu. Może tylko trochę smutna, zamknięta w sobie. – Wielu pilotów tak się zachowuje – mruknął Joel. – Z niektórymi nie pogadasz. A potem trafia ci się taki gaduła, który papla przez cały lot i doprowadza wszystkich do szału przez głośniki. Albo ktoś taki jak nasz dzisiejszy czarujący drugi pilot. Niechętnie to mówię, ale moim zdaniem to dupek. Zadziera nosa. Jest przystojny, ale nikt nie jest na tyle piękny, żeby takie zachowanie uszło mu na sucho. To rasista i moim zdaniem homofob. Tacy chłopcy jak on spuszczali mi lanie w Utah, gdy byłem dzieciakiem. To dlatego przeprowadziłem się do San Francisco, gdy tylko skończyłem szkołę. Rodzice zmusili mnie do pójścia na BYU, Brigham Young University, ale zaraz potem wyniosłem się w cholerę z tej dziury. Wyjechałem dwa tygodnie po dyplomie. Rodzice nie byli zadowoleni, ale nie mogłem dłużej tego znieść. Jeden z moich braci jest gejem i nadal tam mieszka. Żyje jak w szafie i wszystkim opowiada, że ma dziewczynę. Tyle że ta dziewczyna ma na imię Henry. Ogarnia mnie smutek za każdym razem, gdy słyszę to kłamstwo. Nie wiem, jak można tak żyć. – Postanowił w końcu podzielić się dobrą nowiną z koleżanką. Nie znał jej dobrze, ale był taki szczęśliwy i podekscytowany, że chciał powierzyć komuś swoją tajemnicę. – Mój partner i ja pobieramy się w piątek. – Uśmiechnął się szeroko po tych słowach, a Nancy mu pogratulowała. – Ja też otrzymałam dzisiaj dobrą wiadomość – odparła z uśmiechem, choć nie wchodziła w szczegóły. – Wygląda na to, że to nasz szczęśliwy dzień – dodała, a Joel wybuchnął śmiechem. – Mój szczęśliwy dzień będzie w piątek. Jesteśmy razem od dwóch lat, a Kevin to najmilszy facet na świecie. Poznałem go podczas lotu do Miami. Zamieniłem się, bo poprosiła mnie koleżanka, która chciała lecieć do Bostonu, gdzie ma chłopaka. Dzięki niej zyskałem męża. Nieźle wyszedłem na tej zamianie. Rozmawiali, gdy podeszła do nich Bobbie, stewardesa z klasy ekonomicznej, która właśnie miała przerwę. Wydawała się bardzo zmęczona. Była młoda i pełna energii, ale na jej twarzy odmalował się stres, gdy do nich dołączyła. – Mamy u siebie chór młodzieżowy złożony z czternastu dziewczynek, które robią, co chcą. Ich opiekunka doprowadza nas do szału i pozwala im na wszystko. Mamy też faceta z dzieckiem, które nie przestało się drzeć, odkąd wystartowaliśmy, a jedna z toalet właśnie się zapchała. Wy to macie tutaj dobre życie. Ja nigdy więcej nie polecę ekonomiczną. Wybuchnęli śmiechem, słysząc tę relację – wszyscy mieli za sobą podobne przeżycia. Ich dzisiejszy przydział to był łut szczęścia, ale generalnie wszyscy stewardzi woleli klasę biznes. Pierwszą klasą podróżowali zazwyczaj ludzie uprzywilejowani, którzy domagali się stałej uwagi i wymyślnych posiłków, a ekonomiczna często przypominała zoo. Klasą biznes podróżowali głównie dorośli, często biznesmeni. Tym razem wyjątkowo mieli też u siebie dwoje dzieci bez opieki przeniesione z klasy ekonomicznej, które jednak na razie zachowywały się bez zarzutu. Bobbie ponarzekała przez kilka minut, po czym wróciła do swojej „piekielnej klasy”, jak ją nazywała, a Nancy i Joel usiedli, by porozmawiać i poczytać, dopóki ktoś ich nie wezwie. Joel opowiadał o swoim ślubie. Nie mógł się już doczekać lądowania i przyszłości z mężem, która zaczynała się miesiącem miodowym na Tahiti. Nancy natomiast bardzo pragnęła podzielić się wreszcie nowiną ze swoim mężem. Oboje byli w dobrych nastrojach i nie mogli się już doczekać lądowania w San Francisco za mniej niż pięć godzin. Niebo było bezchmurne. Żadnych turbulencji, żadnych problemów. Ani w samolocie, ani poza nim.

Pierwszy samolot do San Francisco, A321, znajdował się w powietrzu już ponad godzinę, a 757 – czterdzieści minut. Bernice czuła, jak pocztówka z mostem Golden Gate ciąży jej w kieszeni. A jeśli ta wiadomość była na serio, zwiastowała niebezpieczeństwo, ona nic z nią nie zrobi i coś się stanie z jednym z samolotów? Tyle dziwnych rzeczy działo się teraz w lotnictwie. Po jedenastym września wszystko stało się możliwe, nawet rzeczy nieprawdopodobne. Wiedziała, że musi komuś powiedzieć o kartce, nawet gdyby potem wszyscy uznali ją za histeryczkę. Nie było jednak sensu rozmawiać o tym z Denise. Przełożona tylko znów by ją zbyła. Weszła do biura i podniosła słuchawkę. Wiedziała, na jaki numer zadzwonić. Zastanawiała się tylko, czy otrzyma reprymendę, jeśli to fałszywy alarm. Coś jednak mówiło jej, że musi to zrobić niezależnie od konsekwencji. Wybrała numer ochrony lotniska i powiedziała, że nie jest to alarm bombowy ani porzucony bagaż, ale że znalazła coś na jednej z tac po skanowaniu i to ją zaniepokoiło, dlatego też uznała, że może ktoś z ochrony powinien podejść ocenić jej znalezisko. Może uznają, że całkiem straciła rozum. Ale przynajmniej zrobiła, co należało. Może to nic takiego. Wiedziała też jednak, że jeśli ochrona lotniska również się zaniepokoi, rozpęta się prawdziwe piekło. A ona będzie osobą za to odpowiedzialną. Pocztówka ciążyła jej w kieszeni. Bernice cała się trzęsła, czekając na pojawienie się ochrony. Nikomu nie powiedziała, że do nich zadzwoniła, nawet Delli. Uważała, że z jej strony to tylko ostrożność. Instynkt nigdy jej jednak nie mylił – nie, gdy znajdowała narkotyki w bagażu ani gdy raz natknęła się na komponenty bomby. Przenosił je dzieciak z college’u, który próbował sprawdzić, czy uda mu się je przemycić. Skończyło się to dla niego trzyletnim więzieniem, a ona otrzymała pochwałę do akt od Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Tym razem czuła, że jest inaczej. Wiedziała, że to może być fałszywy alarm, ale nie chciała ryzykować i milczeć. Jeśli się pomyliła, była gotowa przyjąć na siebie odpowiedzialność za ten błąd i znosić drwiny Denise z tego powodu. Możliwe, że naraziła też tym swoją posadę, ale czuła, że nie ma wyboru. W jej rękach spoczywało ludzkie życie. Zawsze działała bez wahania, jeśli chodziło o coś, w co wierzyła, i jeśli uważała, że ma rację. Zastanawiała się, ile czasu upłynie, zanim zjawi się ochrona, by z nią porozmawiać. Czuła ucisk w żołądku. Miała wrażenie, że minęła już cała wieczność. Serce waliło jej w piersi, dłonie się pociły, mundur miała mokry pod pachami. Czuła, że wydarzy się coś złego, i modliła się o to, by nie miała racji.

Rozdział czwarty Gdy Bernice zadzwoniła do biura ochrony lotniska, odebrała sekretarka, która zapisała jej słowa: że to nie zagrożenie bombowe, ale coś podejrzanego, co znalazła na tacy po skanowaniu. Nie był to najwyższy priorytet, biorąc pod uwagę ten opis, ale każde takie zgłoszenie agenta TSA należało sprawdzić. Sekretarka weszła do biura Dave’a Lee i wręczyła mu świstek papieru. Jęknął, gdy ją zobaczył, i niechętnie wziął od niej wiadomość. Wiedział, że nie uda mu się z tego wykręcić, a miał nerwowy poranek. Dwóch obywateli Indonezji przyłapano na przewożeniu większej ilości gotówki, niż było to dozwolone. Został wezwany, ale od razu przekazał sprawę Departamentowi Bezpieczeństwa Krajowego. W jednej z toalet nakryto studentkę college’u, która sprzedawała marihuanę i kokainę. Doniósł na nią jeden z pasażerów, a Dave musiał wezwać policję lotniska i napisać raport. W terminalu czwartym ktoś porzucił torbę na kółkach. Dave wezwał więc brygadę antyterrorystyczną. Kiedy ją prześwietlili, okazało się, że jest wypełniona próbkami leków i prezerwatywami. Jakiś roztargniony przedstawiciel handlowy musiał o niej zapomnieć, odesłali ją więc do biura rzeczy znalezionych. Dave liczył na kilka minut przerwy, by w spokoju wypić kawę przed kolejną rundą, ale już wiedział, że to się nie wydarzy. Jego praca polegała na szybkiej ocenie sytuacji i rzadko miewał chwilę wolnego w ciągu dnia. Nawet jeśli raporty brzmiały niedorzecznie, musiał sprawdzić je wszystkie, a jeśli było coś na rzeczy, miał informować odpowiednie władze. Jego praca polegała na nieustannym klasyfikowaniu doniesień i szacowaniu ewentualnych zagrożeń. W dzieciństwie marzył, żeby zostać inżynierem chemikiem. Jego brat był fizykiem jądrowym. Rodzice pochodzili z Chin, ale Dave urodził się już w Stanach. Rodzina nie rozumiała, dlaczego pracuje na lotnisku, czasami on sam tego nie rozumiał. Zatrudnił się tu na wakacyjny staż z myślą, że będzie to ciekawe i ekscytujące doświadczenie, a dziesięć lat później nadal tu pracował, ale już jako starszy oficer bezpieczeństwa. Były chwile, kiedy kochał swoją robotę. Czuł wtedy, że służy społeczeństwu. Czasami jej nienawidził – miał wtedy wrażenie, że bierze udział w kiepskim programie telewizyjnym. Kiedyś wezwano go do małego aligatora, którego jakiś mężczyzna przemycał w transporterze, utrzymując, że to pies. Stewardesa zauważyła gada tuż przed startem samolotu. – Czy ta Bernice Adams pełni stanowisko kierownicze? – zapytał sekretarkę. Nie, żeby miało to znaczenie, i tak wiedział, że tam pójdzie. Raport o podejrzanej aktywności częściej jednak okazywał się wiarygodny, jeśli pochodził od zwierzchnika, choć nie była to reguła. Po dziesięciu latach pracy na lotnisku JFK widział już chyba wszystko. Odebrał nawet bliźnięta w jednej z łazienek. Kobieta, która je urodziła, utrzymywała, że nie miała pojęcia, iż jest w ósmym miesiącu ciąży, a karetka się spóźniła. Poród odbył się bez komplikacji, a matka nadała nawet jego imię jednemu z noworodków. Miał jednak nadzieję, że nic podobnego nigdy więcej go nie spotka. – Zaznaczyła, że nie – odparła sekretarka. Razem z dwiema koleżankami odbierała telefony i przekazywała wiadomości oficerom dyżurnym. Tym razem wypadła kolej Dave’a. – Co znalazła? – Wiadomość nie była jasna. – Coś podejrzanego przy skanerach, ale nie bombę. – Przynajmniej tyle. Zdjął marynarkę z oparcia fotela i wyszedł z biura. Od terminalu, w którym pracowała Bernice, dzieliła go krótka przejażdżka. Gdy dotarł na miejsce, wywołał ją po nazwisku. Do kontroli znów ustawiły się długie kolejki pasażerów i wszyscy oficerowie byli zajęci. Poprosił

więc jednego z kierowników, by mu ją wskazał. Pasażer sprzeczał się właśnie z Bernice na temat swojego psa – utrzymywał, że to pies opiekun, ale nie miał na to żadnych papierów. Pies był ogromny, w typie pitbulla, a pasażer chciał zabrać go ze sobą na pokład bez transportera. Denise podsłuchała rozmowę Dave’a Lee z jednym z kierowników i podeszła do niego. – O co chodziło? Co robi tutaj ochrona lotniska? – Nie wiem. Bernice musiała ich wezwać – odparł jej kolega bez emocji. – Może do tego psa. Wygląda, jakby mógł komuś odgryźć rękę. Pasażerowie stojący w pobliżu również przyglądali się zwierzęciu nerwowo, a pies zaczął warczeć i obnażył kły. Jego właściciel nie zamierzał się z nim rozstać, nie chciał go też oddać do luku bagażowego w kojcu i używał wszelkich możliwych argumentów na poparcie swojej tezy. Bernice z radością zakończyła ten spór, gdy Dave Lee podszedł bliżej i się przedstawił. – Dziękuję – powiedziała cicho, gdy odsunęli się od psa i jego właściciela, zostawiając tę sprawę jednemu z kierowników. – Widzę, że masz ciekawy dzień – odparł Dave, na co się roześmiała. – No. W zeszłym tygodniu ugryzła mnie chihuahua. Właścicielka poprosiła, bym ją przytrzymała. Myślałam, że te pieski nie mają zębów. Uśmiechnął się, a ona zaprowadziła go do pustego biura, gdzie przeszli od razu do rzeczy. – No to co masz? Co znalazłaś? Wydawała się bystra i inteligentna. Zawahała się, czując się niezręcznie, że go tu wezwała. – Powiedziałaś o tym swojemu przełożonemu? Pokiwała głową. – I? – Moja szefowa uważa, że zwariowałam. A ja mam w tej sprawie jakieś dziwne przeczucie. Dręczy mnie to od rana. – Wyjęła pocztówkę z kieszeni i wręczyła mu ją. – Tylko tyle? Pocztówka? – zdumiał się. Wyglądała na mądrzejszą i zbyt rozsądną, żeby wyprowadziła ją z równowagi pocztówka, chyba że na odwrocie widniała groźba. Odwrócił kartkę i odczytał wiadomość. – Sama nie wiem – mruknęła Bernice ze skruchą. – Ta wiadomość wydała mi się agresywna, zwłaszcza przez to podkreślone „zawsze” i zdjęcie mostu. Gdyby były na niej kwiatki lub serduszka… Ale ten most i te słowa wydały mi się dziwne. Zastanawiał się nad tym długą chwilę, wpatrując się w pocztówkę, jakby spodziewał się, że coś jeszcze się na niej pojawi. Gdy to się nie stało, podniósł wzrok na Bernice. – Wiem, co masz na myśli. To mogłoby wydać się romantyczne albo z podtekstem seksualnym, coś w ten deseń, ale rozumiem, że to zdjęcie plus wiadomość mogły ci się wydać podejrzane. Co podpowiada ci instynkt? – zapytał, mrużąc powieki. Przyglądał się jej, próbując ocenić ją tak samo, jak oceniał wiadomość. Umiejętność czytania ludzi i odgadywania ich intencji stanowiła najważniejszą część jego pracy, był w tym dobry. – To dziwne – odparła szczerze – że chciałam wyrzucić pocztówkę, ale nie mogłam. Coś mnie powstrzymywało. – Pewnie uzna ją za wariatkę, ale tak właśnie było. – Jak długo tu pracujesz? – Pięć lat. Złapałam paru handlarzy narkotyków. Ale nigdy nie miałam takiego przeczucia w stosunku do przedmiotu, który znalazłam na tacy. Znajdujemy tu przeróżne rzeczy: biżuterię, pieniądze, komórki, raz nawet broń. Wiem, że to tylko pocztówka i pewnie nie mam racji, ale się przestraszyłam. A jeśli ktoś obrał sobie za cel most? Przytaknął. To samo przyszło mu do głowy, choć sam uznawał to za mało prawdopodobne. Ale kto uwierzyłby w ataki z jedenastego września, zanim się wydarzyły? To

była pobudka dla wszystkich zajmujących się bezpieczeństwem wewnętrznym. Od tamtego dnia nikt niczego nie brał za pewnik. – Kiedy to znalazłaś? – Mieliśmy dwa loty do San Francisco o ósmej rano. Mniej więcej wtedy, tuż przed startami. Odwołali A380, a było tylu pasażerów, że musieli rozdzielić ich pomiędzy maszyny, które mieli tu na miejscu. Pokiwał głową. Musieliby więc sprawdzić oba loty, gdy zdecydowali się tym zająć, co oznaczało podwójne komplikacje i podwójną ilość roboty, by określić, który samolot znalazł się w niebezpieczeństwie, jeśli w ogóle. Możliwe, że był to fałszywy alarm, a pocztówka nic nie znaczyła. Wpatrywał się w nią jak jasnowidz potrafiący określić potencjalne ryzyko. W końcu uznał, że pocztówka przedstawiająca most Golden Gate może mieć związek z dwoma lotami do San Francisco. – Jeśli chcesz wiedzieć, co myślę – zwrócił się do Bernice, jakby byli partnerami i razem to odkryli – moim zdaniem to pewnie nic takiego. Może jakiś facet oświadczył się dziewczynie na moście, ona się nie zgodziła i chciał jej przekazać, że tego pożałuje. Może to ktoś, kto nigdy nie był w San Francisco, a rano poleciał do Saint Louis. W takich sprawach nigdy nic nie wiadomo. Zazwyczaj trafiają nam się zupełnie przypadkowe sytuacje, należałoby czytać w myślach, żeby je zrozumieć, nigdy nie wiadomo, co jest prawdziwe i często nic z tego nie wynika. Istnieje 99,999999 procent szans, że to tylko pocztówka, ale jest też ten ułamek procenta, który mówi, że to może być coś poważnego. To podpowiada ci instynkt i mnie to wystarczy. Pewnie oboje przesadzamy, ale moja robota polega na nieignorowaniu takich sygnałów. Nie chcę brać odpowiedzialności za decyzję, że to nic ważnego, i potem dowiedzieć się, że się myliłem, gdy most wyleci w powietrze. To się pewnie nie wydarzy. Ale gdyby się wydarzyło, oboje wiedzielibyśmy, że mogliśmy coś z tym zrobić. Zadzwonię do głównego biura Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego i przekażę im sprawę. Jeśli oni uznają, że to nic ważnego, będziemy mieć czyste sumienie. Bez nich nie mogę podjąć takiej decyzji i, szczerze mówiąc, nie chcę. Bernice z powagą pokiwała głową, zastanawiając się, czy rozpętała właśnie burzę w szklance wody, gdy do pokoju weszła Denise i zmierzyła podwładną gniewnym spojrzeniem. – Co ty znowu kombinujesz? – warknęła do niej. Dave Lee przyglądał się obu kobietom, zaintrygowany dynamiką ich relacji. Szefowa ewidentnie nie lubiła agentki, która go wezwała, a on zastanawiał się dlaczego. Starsza kobieta emanowała dezaprobatą i pogardą wobec tej młodszej i ładniejszej. On uznał Bernice za osobę mądrą i skuteczną. Może na tym właśnie polegał problem. Jego zdaniem nie myliła się, wzywając go. Postąpiła właściwie, podążając za głosem instynktu. – Czy to pani jest przełożoną pani Adams? – zwrócił się do Denise z poważną miną. – Tak – odparła z wahaniem. – Co tu się dzieje? – Dave Lee, starszy oficer, ochrona lotniska – przedstawił się. – Chodzi o pocztówkę, którą znalazła. Chyba pani o tym mówiła. Denise zrobiła przerażoną minę, obawiając się, że będzie mieć kłopoty. To zaczynało brzmieć poważnie, choć nadal myślała, że Bernice postąpiła głupio, wzywając ich, i była wściekła, że wcześniej nie poprosiła o pozwolenie. Oczywiście by go nie udzieliła, a Bernice o tym wiedziała. – Podzielam jej obawy – dodał Dave. – Jestem niemal pewien, że to nic takiego, ona również, ale nie zamierzam iść o zakład o niczyje życie. Skontaktuję się z biurem głównym Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Oni się tym zajmą. Jeśli nie zechcą kontynuować dochodzenia, to już ich sprawa. Podniósł słuchawkę i wybrał numer. Przedstawił się i powiedział osobie, która odebrała,

gdzie jest i co się dzieje, słuchał przez chwilę, po czym się rozłączył. Spojrzał na obie kobiety. – Będą tu za dwadzieścia minut. Idę na kawę i zaraz wracam. Gdy wyszedł, wściekła Denise spojrzała na Bernice. Zaczekała, by starszy oficer zniknął jej z pola widzenia, zanim się odezwała. – Dociera do ciebie, że będziesz miała poważne kłopoty, jeśli rozpętałaś całą tę burzę na darmo? – Wiem o tym – odparła Bernice cicho. Brała to pod uwagę, zanim wezwała ochronę lotniska. – Będziesz miała szczęście, jeśli nie stracisz przez to roboty – dodała Denise gniewnie. Po chwili uświadomiła sobie, że ją również postawi to w złym świetle, bo nie zareagowała na zgłoszenie Bernice. Gdyby okazało się, że Bernice miała rację, to Denise znalazłaby się w tarapatach. – Rozumiem, ale nie mogłam tego sygnału zignorować, Denise. Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie. Ale nie mogłam ryzykować. – Módl się, dziewczyno, żeby się nie okazało, że rozpętałaś burzę na darmo. W przeciwnym razie wpadniesz po uszy w gówno. Gdy Denise wyrzucała z siebie groźby, Bernice mogła myśleć tylko o tym, że przed nią jeszcze tylko dwa miesiące szkoły prawniczej, po której będzie mogła ubiegać się o posadę asystentki w kancelarii. Nie mogła jednak zignorować potencjalnego ryzyka ataku terrorystycznego. Założyła więc najgorsze, nawet jeśli wydawało się to nieprawdopodobne, gdyż wszystko było możliwe, jak powiedział Dave Lee. Denise wyszła z biura, a Bernice podążyła za nią, rozdarta pomiędzy obawą, że straci pracę, a myślą, że pocztówka może stanowić dowód potencjalnego ataku, mimo że było to mało prawdopodobne. Teraz decyzja leżała w rękach Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Ona nie miała takich prerogatyw jako agentka TSA. Nawet Dave Lee nie czuł się do tego uprawniony mimo swojego doświadczenia. To poniekąd potwierdzało obawy Bernice. Po chwili podeszła do niej Della i szepnęła: – Co się dzieje? Podobno wezwałaś ochronę lotniska, a Denise powiedziała, że zaraz zjawi się Departament Bezpieczeństwa Krajowego. Jest nieźle wkurzona. – Wiem. Znalazłam coś dzisiaj rano na tacy. To pewnie nic takiego. – Próbowała uspokoić Dellę, dopóki nie dowiedzą się więcej. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Della zrobiła zaskoczoną minę. Mówiły sobie w pracy wszystko, przynajmniej tak dotąd myślała. – Uznałam, że mam paranoję. Powiedziałam o tym Denise, a ona mnie zbyła i chyba dlatego jest teraz taka zła. Nie dawało mi to spokoju, więc zadzwoniłam do ochrony lotniska bez jej zgody, a facet stamtąd postanowił wezwać Departament Bezpieczeństwa, żeby oni to sprawdzili. Pewnie dojdą do wniosku, że zwariowałam, i mnie wyrzucą. Tak przynajmniej utrzymuje Denise. – Pieprzyć ją. Moim zdaniem postąpiłaś słusznie, jeśli wezwali Departament Bezpieczeństwa. To jakaś groźba? – Możliwe – odparła Bernice wymijająco. Nie chciała ujawniać szczegółów, dopóki Departament nie podejmie decyzji. – Informuj mnie na bieżąco – poprosiła Della, po czym wróciła na swoje stanowisko, by kierować ludzi do skanera. Właśnie zaczęła się przerwa Bernice, a funkcjonariusze Departamentu Bezpieczeństwa mogli się zjawić lada chwila, nie było więc sensu, by wracała do pracy. Stała obok bramek i modliła się, by okazało się, że to nic takiego. Denise nie zwracała na nią uwagi. Bernice nie

chciała, by komuś coś się stało, nawet gdyby oznaczało to dla niej utratę pracy. Nie mogła się już doczekać, kiedy sama odejdzie po dyplomie. Miała już dość podłego traktowania przez Denise. Nadeszła pora, by spróbować czegoś nowego. Pięć lat w TSA stanowiło ciekawe doświadczenie. Praca tutaj umożliwiła jej ukończenie szkoły prawniczej, dawała pensję, dzięki której mogła utrzymać siebie i syna, jednocześnie studiując. Nie zamierzała jednak dłużej znosić Denise ani nikogo podobnego do niej. Te myśli dodały jej odwagi, gdy czekała na przyjazd funkcjonariuszy Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Ben Waterman siedział przy swoim biurku. Czuł się nieco pobudzony po trzeciej filiżance kawy, chociaż ostatnio stale był podenerwowany. Tego dnia wrócił do pracy po miesięcznym urlopie. Miesiąc temu w jednym z lotniskowych magazynów śmierć poniosło szesnaście osób porwanych przez terrorystów. Sprawę szeroko nagłośniły media. Do masakry doszło, gdy po dwudziestoczterogodzinnym oblężeniu do akcji wkroczyła jednostka specjalna policji SWAT, a w odpowiedzi porywacze zamordowali wszystkich, w tym małe dziecko, a na koniec popełnili samobójstwo, by uniknąć pojmania. Decyzję o wkroczeniu podjął kapitan jednostki specjalnej w porozumieniu z policją i szefem Departamentu Bezpieczeństwa. Ben również brał udział w podejmowaniu decyzji i opowiedział się zdecydowanie za opcją siłową. Czuł, że porywacze zaczynają panikować, i był pewien, że niewinni ludzie zginą, namówił więc SWAT do podjęcia działań, a w rezultacie ludzie i tak zginęli. Nikt go za to nie winił, analizy wykazały, że była to patowa sytuacja. Sprawcy próbowali skupić uwagę mediów na swoich ekstremistycznych postulatach, a przełożeni przekonywali potem Bena, że prawdopodobnie od początku nie było sposobu, by uratować zakładników, ale nie stanowiło to żadnego pocieszenia dla rodzin szesnastu ofiar. Pomimo miesięcznej intensywnej terapii i analizy sytuacji Ben winił siebie za tę decyzję i wiedział, że już zawsze będzie się obwiniał. Jak wybaczyć sobie, jeśli masz krew szesnastu osób na rękach? Jak uwierzyć, że nie było w tej sytuacji dobrej decyzji? A jeśli jednak była, a on ją przeoczył? Dotarł na miejsce jako jeden z pierwszych tuż po strzelaninie – była to prawdziwa rzeźnia. Niemal musieli go stamtąd odciągać. Zrobił, co w jego mocy, by tych ludzi ocalić. Zwierzchnicy namawiali go na urlop trzymiesięczny lub dłuższy w razie potrzeby, ale on wrócił już po miesiącu. W domu czuł się jeszcze gorzej. Mógł myśleć tylko o tej potwornej scenie, którą zobaczył, gdy wszedł do magazynu po strzelaninie. Rozpłakał się na ten widok. A teraz wrócił, rozbity, lecz stęskniony za pracą. Siedział przy swoim biurku od półtorej godziny, gdy zadzwonił Dave Lee i powiedział, że mają możliwą „sytuację” w terminalu drugim. Ostatnim, czego teraz potrzebował, była „sytuacja”. Wrócił z myślą, że będzie się trzymał odpraw celnych – ludzi, którzy nie zadeklarowali dużych sum pieniędzy, a próbowali je wwieźć do kraju, biżuterii, o której ocleniu zapomniała jakaś gwiazdka, przemycanych narkotyków. Łatwych spraw. A Dave Lee powiedział, że potrzebują decyzji co do potencjalnej kryzysowej sytuacji. Miał ochotę odłożyć słuchawkę, gdy to usłyszał. Dave dodał, że sprawa jest pilna i dotyczy dwóch samolotów, które już są w powietrzu i zmierzają do San Francisco. Nie było więc czasu do stracenia, ale Ben czuł się jak sparaliżowany, nie miał ochoty się ruszać, gdy siedział przy swoim biurku, zastanawiając się, komu mógłby tę sprawę przekazać, żeby sam nie musiał jechać. Miał czterdzieści pięć lat i nieposzlakowaną opinię aż do niedawnego wypadku, a jego przełożeni byli przekonani, że otrząśnie się z tych przeżyć. Byli tego bardziej pewni niż sam Ben. Miał wrażenie, że nigdy nie nadejdzie taki dzień, w którym rano się obudzi i nie zacznie myśleć o tym, co tamtego popołudnia widział w magazynie. Miał to przed oczami codziennie, gdy kładł się spać i gdy otwierał oczy po przebudzeniu. Powiedział o tym swojemu terapeucie, a ten zapewnił go, że będzie lepiej, w co Ben nie potrafił uwierzyć. W jego myślach było to równie

wyraźne jak wtedy, gdy się wydarzyło. Znów zaczął wspominać, gdy do jego biura wszedł Phil Carson, jego szef. – Właśnie dzwonił do mnie kierownik ochrony lotniska – powiedział z poważną miną. – Podobno skontaktowali się z tobą w sprawie oceny pewnej sytuacji. Jesteś na to gotowy? Zapragnął powiedzieć, że nie, w żadnym razie, ale przecież wrócił i nie chciał już pierwszego dnia przyznawać, że nie czuje się na siłach. Poza tym wszyscy wierzyli, że powinien wrócić do gry. Praca w Departamencie Bezpieczeństwa nie była dla mięczaków ani agentów, którzy nie mogli dojść do siebie po śmierci szesnastu osób w wyniku strzelaniny, nawet jeśli to z ich winy podjęto błędną decyzję. Była to integralna część tej roboty i każdy, kto ją wykonywał, musiał się nauczyć z tym żyć. Tak to się właśnie zaczynało – od „sytuacji” i decyzji, za którą człowiek był odpowiedzialny, czy były ofiary, czy nie. – Tak, już się zbieram – odparł, wstając powoli. – Chociaż gdyby był ktoś inny, wolałbym, żeby mnie zastąpił – dodał szczerze. – Kogo mamy? – Dzisiaj nikogo. Harkness w zeszłym tygodniu złamał nogę. Thompson i O’Dougherty mają grypę. A Jimenez znów ma miesiąc miodowy. Musi coś z tym zrobić, nie udźwignie kolejnych alimentów, a my jego kolejnych wakacji. No więc zostajesz ty – skwitował oficer dowodzący ze zmartwioną miną. Wiedział, że Ben nadal czuje się wstrząśnięty niedawnymi wydarzeniami i że wrócił do pracy wcześniej, niż się wszyscy spodziewali. – Ale to chyba nic takiego. Możesz sprawdzić listę pasażerów, jeśli ich obawy dotyczą jednego z nich, żeby się upewnić, że nie jest to ktoś z zakazem latania. Zadzwoń, jeśli pojawi się jakiś problem – dodał ze współczuciem. Ben był jednym z jego najlepszych ludzi, nie chciał go stracić ani wykończyć, nakładając na niego zbyt wiele obowiązków pierwszego dnia po powrocie. Gdy Ben podszedł do drzwi, przyszło mu coś do głowy. – Weź ze sobą Amandę. Jeśli sprawa okaże się prosta, możesz ją jej przekazać. Lepiej się dzięki temu poczuje. Ben głośno jęknął. Amanda Allbright była najnowszym członkiem ich zespołu. Miała trzydzieści jeden lat i dwa dyplomy – z psychologii i kryminologii, oba bezużyteczne zdaniem Bena. Miała teorię na wszystko, ale żadnej praktyki. Nigdy nie przestawała gadać i stanowiła ten nowy rodzaj agenta, którego metoda działania przeczyła wszystkiemu, w co wierzył Ben. Nie był w stanie nawet się z nią przywitać, żeby się poważnie nie wkurzyć. – Właśnie zyskałem pewność, że mnie nienawidzisz – mruknął z ponurą miną. – Czy naprawdę muszę ją zabierać? – Wyglądał jak dzieciak, który nie chce wziąć lekarstwa albo młodszego brata na mecz. – Przynajmniej się pośmiejesz. Tylko żeby mi wróciła w jednym kawałku. Nie zabij jej. Nie zamierzam odwiedzać cię w więzieniu. Amanda deklarowała się jako zagorzała feministka, lecz zdaniem Bena była przede wszystkim wrzodem na tyłku, niezależnie od swojej płci. Jej teorie doprowadzały go do szału. – Może będziesz musiał. Dostałem zgodę na powrót do pracy, ale nie do pracy z nią. Po czymś takim będę potrzebował jeszcze roku terapii. – Po prostu nie słuchaj tego, co mówi. Pogadaj z nią o bejsbolu, innych sportach albo czymś takim. – Jeśli znów zacznie mi opowiadać o swoich dyplomach ze Stanforda i Columbii, będę musiał ją udusić. – Bądź miły. Opowiedz jej o Yankees. Ben uśmiechnął się ponuro i ruszył na poszukiwania koleżanki. Zdecydowanie jej nie lubił, choć z definicji cenił kobiety. Dwa razy żenił się i rozwodził, nie miał dzieci. Obie jego żony utrzymywały, że jego pasją jest praca, a czas, jaki jej poświęca, nie służy małżeństwu, a on się z tym zgadzał.

Umawiał się ze swoimi rówieśnicami, jeśli znalazł jakąś zainteresowaną, co nie zdarzało się często. Nie lubił kobiet trzpiotowatych ani przemądrzałych, a to były główne cechy Amandy. Nawet rozmowa z nią go wkurzała. Była młoda i seksowna, nosiła spódnice, które ledwie zakrywały tyłek, ale nie pociągała go w żadnym aspekcie, zwłaszcza gdy zaczynała snuć te swoje teorie o kryminalistach i przestępstwach. Nie miała żadnego doświadczenia na poparcie swoich słów, wszystkiego nauczyła się z książek, a Ben i większość facetów z biura uważali, że zadziera nosa. Nikt jej nie lubił. Z wzajemnością. Ona uważała ich za bandę zrzędliwych starszych panów, którzy opowiadają obleśne dowcipy, i regularnie groziła im naganami za molestowanie seksualne i dyskryminację. Ben przyznawał jej rację, lecz wcale jej przez to bardziej nie lubił. Wiedział też, że jego koledzy się nie zmienią. Dla niej była to przegrana sprawa. Siedziała przy biurku i wypełniała raport. Dzień wcześniej przechwyciła transport narkotyków. Była kompetentna i za dobrze wykształcona. Jej współpracownicy uważali ją za całkiem zieloną w terenie. Podniosła wzrok, gdy Ben do niej podszedł, ale się nie uśmiechnęła. Współczuła mu w związku z tym, co go spotkało, ale ich wyraźna wzajemna wrogość utrudniała jej wyrażanie tego. – Jak się czujesz? – zapytała. – Witamy z powrotem. – Dzięki. Mam koszmary – odparł, żeby ją sprowokować. – Phil chce, żebyś podjechała ze mną do terminalu drugiego. – A ty nie chcesz – mruknęła buntowniczo. – Tego nie powiedziałem. – Nie musiał. Oboje to wiedzieli. – A co się tam dzieje? – zapytała, wstając. Nie zamierzała odmówić. Jego zdaniem chciała mu po prostu uprzykrzyć życie. Zawsze musiała znać wszystkie szczegóły, według niego aż do przesady. Zazwyczaj dopytywała o niuanse, które wyłącznie dla niej miały jakieś znaczenie. Jej pytania miały jednak sens w danym kontekście, ale nie zamierzał przyznawać tego na głos. – Nie wiem. Powiedziano mi, że to nic poważnego. Potrzebują naszej decyzji w jakiejś sprawie. Wszystkiego dowiemy się na miejscu. Miała na sobie szokująco, zdaniem Bena, krótką spódnicę. Chętnie przyznałby, że ma świetne nogi, ale jej osobowość wszystko to rujnowała. Nieważne, jak wyglądała, nie mógł znieść wszystkiego, w co wierzyła. Postanowił pójść za radą Phila. – Lubisz bejsbol? Spojrzała na niego, jakby postradał rozum. – Nie. Dlaczego? – Yankees mają dobrą passę – wyjaśnił poważnie, próbując się nie roześmiać. Może Phil miał rację. – Pomyślałem, że to cię zainteresuje. – Zapraszasz mnie na randkę? – Zrobiła zdumioną minę. Może w ramach terapii poddał się elektrowstrząsom. To by tłumaczyło, dlaczego chciał się z nią umówić. – Nie, coś ty. Po prostu zastanawiałem się, czy lubisz sport. – Nie lubię bejsbolu. Jest nudny. Grałam w siatkówkę w college’u. Moja drużyna wygrała mistrzostwa dwa razy z rzędu. Gram też w badmintona i tenisa. A żeby utrzymać się w formie, chodzę na siłownię. A ty? – Cała ta rozmowa była niedorzeczna, ale dotarli już do terminalu drugiego i jeszcze się nie pokłócili, co stanowiło nowość. – Podnoszę ciężary w salonie, odkąd moja żona się wyprowadziła. Mam czarny pas w karate, ale zrezygnowałem z treningów, kiedy złamałem rękę. A w college’u grałem w piwnego ping-ponga – odparł z dumą. – Ja też – mruknęła. Wiecznie rywalizowała z nim i innymi kolegami. – Jasne – skwitował, gdy wysiedli z samochodu i weszli do terminalu.

Dave Lee już na nich czekał. Ben przedstawił mu Amandę. Sposób, w jaki to zrobił, powiedział Dave’owi, że nie ma pomiędzy nimi przyjaźni. Wprowadził ich do biura kierownika w strefie kontroli bezpieczeństwa, gdzie czekała już Bernice. Ben i Amanda mieli na sobie cywilne ubrania – mundur ich nie obowiązywał, Bernice natomiast tak. Dave pokazał im pocztówkę. Ben wpatrywał się w nią przez długą chwilę, po czym przeniósł wzrok na Dave’a. – A pytanie brzmi? – Pytanie brzmi, co to jest? Wielkie nic? Coś pomiędzy kochankami? Moim zdaniem autor był wkurzony, może chciał zabrzmieć groźnie. A może to zapowiedź ataku na most Golden Gate? Ben zagwizdał i znów spojrzał na pocztówkę, mrużąc powieki. – To mało prawdopodobne, nie sądzisz? – Ale możliwe. Kto w dzisiejszych czasach to przewidzi, do cholery? Wszyscy widzieliśmy gorsze rzeczy po bardziej błahych wskazówkach. Wszyscy wiedzieli, że to prawda – czasami nie otrzymywali żadnego ostrzeżenia. To też nie było ostrzeżenie. Ale może wskazówka? To było właśnie sedno sprawy. Czy ta pocztówka miała jakieś znaczenie? – Co macie teraz w powietrzu? – zapytał Ben. – Loty po całym kraju. I dwa do San Francisco, które wystartowały półtorej godziny temu w odstępie piętnastu minut. A321 i 757. – Sprawdziliście listy pasażerów obu lotów? – dopytywał Ben z powagą. – Zakładam, że przed startem ktoś porównał je z listami osób z zakazami latania – odparł Dave spokojnie. – Ja zostałem wezwany, kiedy samoloty były już w powietrzu. Obaj mieli świadomość, że listę osób z zakazem latania tworzą Departament Bezpieczeństwa i CIA na podstawie informacji od międzynarodowych agencji o jednostkach znanych ze swojej działalności terrorystycznej lub podejrzewanych o nią, a także osobach niepożądanych w Stanach. Jej celem było trzymanie ludzi niebezpiecznych i wywrotowych z dala od kraju i lotnisk. Szerokim echem na świecie odbiła się sprawa lotu Air France z dwoma podejrzanymi o terroryzm na pokładzie, których nazwiska pojawiły się na takiej liście. Samolot odseparowano tuż po lądowaniu. Nikomu nie pozwolono wysiąść, maszyna została zatankowana i odesłana do Paryża. – Sprawdźmy te listy jeszcze raz i zobaczmy, co znajdziemy. – Będą nam też potrzebne profile psychologiczne wszystkich pasażerów i załogi – wtrąciła Amanda. Ben spojrzał na nią, próbując nad sobą zapanować. – Świetny pomysł, gdyby chodziło o statek podczas rejsu na Karaiby. W najlepszym razie mamy cztery i pół godziny na rozwiązanie tej zagadki. Może dodatkowy kwadrans, jeśli każemy im krążyć nad lotniskiem. Możemy zebrać profile załogi i kluczowych pasażerów. Nie ma mowy, by udało się sporządzić profile wszystkich osób w obu maszynach. Odwrócił się do Dave’a. – Zbierzmy te profile załogi i upewnijmy się, że nie mamy na pokładzie poważnie wkurzonego członka personelu, o którym nie wiemy. Ja rzucę okiem na listę osób z zakazami latania i sprawdzę, czy ktoś się wyróżnia. Moje biuro się tym zajmie. Szybko dostaniemy wyniki. Zadzwonił do biura, powiedział, czego dokładnie potrzebują, po czym usiadł obok Dave’a i Amandy, by zaczekać. Odpowiedzi zaczęły spływać niemal natychmiast. Bernice przysłuchiwała się wszystkiemu uważnie, ale nic nie mówiła. Amanda zadała jej kilka pytań – o staż pracy, stanowisko, a w tym czasie Dave otrzymał listę pasażerów na skrzynkę e-mailową w telefonie i pokazał ją Benowi i Amandzie. Kobieta od razu zauważyła nazwisko Susan Farrow.

– No cóż, ona raczej nie będzie stanowiła problemu – mruknął Ben. Na liście pasażerów 757 nie zauważyli nic ciekawego. Na liście pasażerów A321 rzuciły im się w oczy arabskie personalia, ale nikogo one nie zmartwiły. – Zakładam, że szukaliście ich na liście z zakazem lotów – zwrócił się do Dave’a. – Sprawdzamy wszystkich – potwierdził Dave. – Mogło dojść do przeoczenia, ale wątpię. – My też to na pewno sprawdziliśmy – stwierdził Ben cicho – ale zrobię to jeszcze raz dla pewności. Nasze biuro udzieli odpowiedzi w kilka minut. Dave z powagą pokiwał głową. – Zakładam też, że mamy uzbrojonych agentów na obu pokładach – dodał Ben z namysłem. Zadzwonił do Phila, by to sprawdzić. Gdy zadał pytanie, na drugim końcu linii zapadła długa cisza, która go zdziwiła, aż w końcu Phil westchnął. – Mieliśmy pewien problem podczas twojej nieobecności. Najwyraźniej ktoś zarządził cięcia, nie ostrzegając nas. Niektóre maszyny latają bez agentów, a piloci nie są o tym informowani. Wszyscy są z tego powodu wkurzeni, ale od miesiąca nie mamy stuprocentowego obłożenia w powietrzu. Sprawdzę oba loty. Ale biorąc pod uwagę, że pasażerów rozdzielono na dwie maszyny w ostatniej chwili, bardzo możliwe, że w górze jest tylko jeden facet. Mam nadzieję, że nie, ale to możliwe. Oddzwonię do was. – Zadzwonił pięć minut później i przekazał Benowi złe nowiny. – W 757 mamy agenta, ale A321 leci bez z niego. Pilot nie został o tym poinformowany. – Na litość boską, jaja sobie robią? – Wiadomość rozwścieczyła Bena, zwłaszcza w tych okolicznościach. – Takie są realia. W tej maszynie nie ma agenta. Sprawdziliśmy też parę o arabskich nazwiskach. Nie ma ich na liście z zakazem, ale nie wiemy, kto to dokładnie jest. Możliwe, że to całkiem niewinne osoby, możliwe też, że mamy problem. – No to się dowiedzcie, na litość boską. Phil znał już styl działania Bena, który zawsze dawał rezultaty. Nie protestował, gdy Ben bywał zrzędliwy albo nawet obcesowy, zwłaszcza że wiele w ostatnim czasie przeszedł. – Naprawdę myślisz, że mamy problem? – zapytał teraz z obawą. Ben sam jeszcze nie wiedział. Musiał zebrać więcej faktów. – Jeszcze nie wiem. Potrzebujemy profili członków załóg obu lotów. I chcę mieć wszystko o tych Arabach, na wszelki wypadek. – Był wściekły, że w jednym z samolotów nie ma ich agenta. Jedyne nazwiska na listach pasażerów, jakie przykuły ich uwagę, należały do arabskiej pary, ale to mógł być fałszywy alarm, oraz do Susan Farrow, słynnej aktorki, która na pewno nie była terrorystką. Phil obiecał, że skontaktuje się ze swoim źródłem w CIA i dopyta o Arabów. Ben usiadł z westchnieniem i spojrzał na osoby zgromadzone w biurze. – W zasadzie mamy do czynienia z sytuacją, w której kryjemy własne tyłki – oświadczył z niezadowoloną miną. – Nie wiemy nic. Mamy dwa samoloty pełne przypadkowych ludzi, dwoje Arabów, którzy mogą okazać się niebezpieczni albo nie, i brakuje nam jednego agenta w powietrzu. Jeśli dojdziemy do wniosku, że zapominamy o sprawie, a jakiś świr zanurkuje w most Golden Gate w samobójczej misji, zabijemy sto jedenaście osób w samolocie i pewnie znacznie więcej na ziemi, a prasa będzie miała używanie, bo na pokładzie jest słynna gwiazda filmowa. Rozum podpowiada mi, że to nic takiego – rozmyślał głośno. – Instynkt mówi mi, że coś tu jest nie tak, ale nie wiem co. Na wszelki wypadek zamierzam powiedzieć pilotowi A321 o Arabach na pokładzie, żeby mieć to z głowy. Chcę, żeby wiedziała, że mamy potencjalny problem i żadnego agenta w jej samolocie. Pewnie będzie zachwycona – skwitował ponuro, po

czym znów wybrał numer Phila. – Mamy łączność satelitarną z kokpitem A321? – zapytał. Phil potwierdził, że mają połączenie umożliwiające bezpośrednią rozmowę z pilotem, której nikt inny nie usłyszy. Dodał, że uzyska numer od linii lotniczej w pięć minut i oddzwoni. Gdy tylko Ben otrzymał numer, zadzwonił do Helen i przedstawił się. Jego telefon ją zaskoczył, zapewniła go, że na pokładzie wszystko jest w porządku. – No prawie – poprawił ją. – Agent przypisany do waszego lotu jest w drugiej maszynie. Lecicie bez wsparcia. Zamyśliła się przez chwilę i postanowiła, że nie powie o tym reszcie załogi. Ben podjął dobrą decyzję, ostrzegając ją przez telefon satelitarny zamiast przez radio. Tylko ona go słyszała, więc nikt nie musiał wiedzieć, że lecą bez ochrony. – Przyjęłam, rozumiem – powiedziała cicho, po czym zamilkła. – Agentka TSA znalazła pocztówkę, która się nam nie podoba. Możliwe, że to nic takiego. Nie jest to bezpośrednia groźba, ale wydaje nam się podejrzana i dotyczy San Francisco. Zbadamy sprawę. Poza tym macie na pokładzie dwoje Arabów, których właśnie identyfikuje dla nas CIA. Nie było ich na liście osób objętych zakazem latania, więc pewnie są niegroźni. Po prostu chcę to sprawdzić. Podobnie jak innych wyróżniających się pasażerów. Dam znać później, czy jest jakiś problem, a na razie chciałem tylko wyjaśnić sytuację z agentem na pokładzie. To chyba rezultat rozdzielenia pasażerów na dwa loty. – Niemniej nie powinno się to zdarzyć. Oboje o tym wiedzieli, podobnie jak Phil i Dave. Było jednak za późno, by to naprawić. – Dzięki za informację – odparła Helen spokojnie, po czym Ben obiecał, że jeszcze zadzwoni. Gdy się rozłączył, odwróciła się do Jasona. – Mamy w klasie biznes dwoje pasażerów, którzy mogą stanowić problem. Właśnie ich sprawdzają i skontaktują się z nami, gdy dowiedzą się więcej. – Jaki problem? – Jason nagle się ożywił. Zastanawiał się, dlaczego odebrała telefon satelitarny, podejrzewał, że może chodzić o niego. Wiele razy starł się z kierownictwem linii, które w odwecie znacznie spowolniło jego drogę awansu, ale Helen o tym nie wspomniała, wydawała się tego nieświadoma. – Podobno tych dwoje ma arabskie nazwiska, ale nie ma ich na żadnej liście, więc raczej są w porządku. Na razie tylko tyle wiem. Chciałabym, żebyś przeszedł się po pokładzie i dyskretnie poinformował resztę załogi. Dyskretnie – podkreśliła. – Poproś stewardów w klasie biznes, żeby mieli na nich oko i dali znać, gdyby ktoś wydał im się podejrzany. – A co wtedy? – zapytał Jason z naciskiem. Sprawa mogła stać się poważna, zwłaszcza że lecieli bez uzbrojonego agenta ochrony, ale Jason o tym nie wiedział. – Wtedy się zastanowimy – odparła z pozornym spokojem. Drugi pilot opuścił kokpit parę minut później, aby wykonać zadanie, a wtedy spojrzał na nią Connor. – Czy jest coś jeszcze? – zapytał. Zawahała się, ale pokręciła głową. Nie stanowił części załogi tego lotu, nie chciała więc dzielić się z nim szczegółami. Możliwe przecież, że nie działo się nic złego. – Gdybyś czegoś ode mnie potrzebowała, daj znać. – Oczywiście. – Uśmiechnęła się, by dodać mu otuchy. – Nie martw się. Po prostu ciesz się lotem. Gdy tylko wrócił Jason, drzwi zamknęły się za nim automatycznie. Ben zasugerował, by utrzymywała sterylny kokpit i nie wpuszczała nikogo, dopóki nie dowiedzą się więcej, a ona się z nim zgodziła. – Myślę, że odpuścimy sobie lunch, panowie, dopóki nie dowiemy się więcej o naszych

pasażerach. Nie zamierzała ryzykować. Wydawała się zaskakująco spokojna i nieporuszona, gdy lecieli dalej w milczeniu. Ben nie powiedział, że samolotowi coś grozi. Tylko pokrótce wspomniał o San Francisco. Helen wiedziała jednak lepiej niż ktokolwiek, że w tych czasach wszystko jest możliwe i nie musi mieć podłoża politycznego. Wystarczyłaby jedna niebezpieczna osoba zdeterminowana, by rozbić samolot. Teraz mogli już tylko czekać na telefon od Bena z informacjami od CIA.

Rozdział piąty Profile załogi zebrali w mniej niż trzy minuty i rozdali je. Dział kadr linii lotniczej dostarczył je niemal natychmiast. Ben, czytając, rozdzielał je na dwa stosy dla obu lotów. Szukał czegoś, co by wzbudziło jego podejrzenia. Potem profile przejęła od niego Amanda i każdy przeczytała kilka razy, zanim odłożyła na odpowiedni stos. Ben koncentrował się głównie na aktach trzech pilotów A321. Coś mu nie pasowało. Nie wiedzieli jeszcze, czy istnieje jakiś problem, ale gdyby istniał, mógł być powiązany z jednym z trzech pilotów z kokpitu, członkiem załogi pokładowej, a w zasadzie z kimkolwiek na pokładzie. Zabrzmiało to niewiarygodnie nawet w jego uszach, gdy wypowiedział to na głos. Przypomniał sobie o Bernice – ona mogła zauważyć coś nietypowego w zachowaniu osób, które przechodziły kontrolę bezpieczeństwa przed lotami. W 757 wszystko wydawało się w porządku. Nie był natomiast pewien co do A321. Zadał jej pytanie, a ona powoli pokiwała głową, wracając myślami do pierwszej godziny swojej pracy i tego, co wtedy widziała. Wszystko toczyło się dość typowo, dopóki nie znalazła pocztówki w skanerze. – Jakieś przemyślenia co do załogi? – dopytywał Ben z naciskiem. – Jakieś dziwne szczegóły? Bernice zamknęła na chwilę oczy, próbując sobie wszystko przypomnieć. – Zauważyłam, że pilotem jest kobieta, wydawała się bardzo przyjazna i miła. Niewiele mówiła, ale wyglądała sympatycznie. Drugi pilot był trochę przemądrzały. Pozwolił sobie na paskudny komentarz co do rasy większości agentów TSA, a pani kapitan go za to zbeształa i zagroziła mu naganą. Już się więcej nie odezwał. Stewardzi nie robili i nie mówili niczego szczególnego. Wszyscy przeszli kontrolę dość szybko. Jak zwykle. Ben pokiwał głową. To nie stewardzi go martwili, tylko załoga kokpitu. – Jeśli szukamy kłopotów – powiedział cicho do osób zgromadzonych w pokoju, gdy Bernice wyszła na kilka minut – potencjał widzę w załodze A321. Mamy tu pilota po niewielkim udarze dwa dni temu, przez co został w trybie natychmiastowym przeniesiony na emeryturę, choć ma za sobą czterdziestoletnią karierę. Może się po tym załamał, jest wściekły na linię albo ma myśli samobójcze. Nie ma historii leczenia psychiatrycznego, ale jego żona zmarła w zeszłym roku. Teraz stracił pracę. Może planował jakoś zemścić się na linii, a jeśli tak, to jest jego ostatnia szansa. Nadarzyła mu się ku temu doskonała okazja. Siedzi w kokpicie i cholernie dobrze wie, jak pilotować samolot. – Helen Smith przeżyła przez minione dwa lata więcej, niż zdołałby znieść zwykły człowiek. Odeszła ze służby wojskowej, jedynego życia, jakie znała. Wychowywał ją ojciec, pułkownik sił powietrznych. Przeniosła się do cywilnej linii lotniczej, spodziewając się, że mąż dołączy do niej parę miesięcy później. Zamiast tego został zestrzelony w Iraku, wzięty do niewoli, a potem stracony, co pokazały stacje telewizyjne na całym świecie. Nie jestem pewien, czy człowiek może się po czymś takim otrząsnąć. Zamieszkała w obcym miejscu, wychowuje troje dzieci. Nie wiem, jak wygląda jej sytuacja finansowa, ale ma pełne prawo do załamania nerwowego, może nawet chcieć popełnić samobójstwo. Nie wyobrażam sobie, by to zrobiła i naraziła samolot pełen ludzi, biorąc pod uwagę jej historię, ale gdyby się załamała, nikogo by to nie zdziwiło. – Sam przeżył o wiele mniej, gdy zakładnicy zginęli, a nieraz myślał o samobójstwie po tych wydarzeniach, bo dręczyło go sumienie z powodu ofiar. Nie powiedział tego jednak Dave’owi i Amandzie, którzy uważnie go słuchali. – Może czuje się winna, że wyjechała z Iraku i go tam zostawiła, czuje się winna, że ona przeżyła, a on nie. Nie mamy na to

dowodów, ale w takich okolicznościach miałaby pełne prawo do problemów psychicznych. – A Jason Andrews jest całkiem nieprzewidywalny. Dowodów widać mnóstwo w jego aktach. Wszelkie rodzaje niesubordynacji, problemy z nastawieniem. Pewnie jest zły na linię lotniczą za hamowanie jego awansu. Pominięto go kilka razy z powodu jego zachowania, bo umiejętności ma. Podobno jest zdolnym pilotem, ale nie potrafi trzymać gęby na kłódkę, a dwa lata temu został skierowany na trening kontroli agresji. Czytam jego akta i jestem zdziwiony, że jeszcze go nie wyrzucili. Musi być prawdziwym wrzodem na tyłku. A jeśli rzeczywiście go zwolnią, może się najwyżej zatrudnić jako kelner. Potrafi tylko latać, a nikt inny nie zatrudni go jako pilota, jeśli zwolni go linia lotnicza. Przeszedł do podsumowania. – Tak to wygląda. Mamy w kokpicie trzy osoby, z których dwie mogą mieć myśli samobójcze, zwłaszcza Connor Gray. Jego nic już w życiu nie czeka. A Jason Andrews to wielka niewiadoma, wiemy, że nie potrafi nad sobą panować. Ile w nim gniewu? Do czego może się posunąć? – Ma dziewczynę? – zapytał Dave cicho. Ben sprawdził to w teczce z poufnymi danymi. – Nie wiem. Mieszkał z kobietą, którą określił jako najbliższą rodzinę. Ale jej nazwisko zostało wykreślone. – Może wyślemy kogoś, żeby z nią porozmawiał? Chyba będzie wiedziała więcej i zdoła nam powiedzieć, czy jest agresywny, do czego jest zdolny. Może nie ma powodów do zmartwień. Dziewczyny zawsze wiedzą. – Słuszna uwaga – zgodził się Ben. Już miał zadzwonić do Phila i poprosić go o zaaranżowanie spotkania, gdy w końcu głos zabrała Amanda. Dokładnie przeczytała wszystkie akta i do tej pory była wyjątkowo, jak na siebie, milcząca. Przybrała poważną, profesjonalną minę. – Całkowicie się z tobą nie zgadzam – zwróciła się do Bena. – Moim zdaniem nie rozumiesz psychiki tych ludzi, co najmniej dwojga z nich. Connor dobrze wiedział, że w przyszłym roku musi odejść na emeryturę. Skrócenie tego okresu o parę miesięcy nie obudziłoby w człowieku jego pokroju myśli samobójczych. Na pewno ma jakieś plany na emeryturę. Zamierza rozkręcić jakiś interes albo spędzać więcej czasu z wnukami. Nie rozbije samolotu i nie zamorduje niewinnych pasażerów, odchodząc. To nie leży w jego naturze. Jego żona nie żyje od roku, dlaczego więc teraz miałby się zabijać z tego powodu? W jego aktach wyczytałam, że długo chorowała. Więc jej odejście nie było chyba dla niego zaskoczeniem. – A Jason Andrews może być w gorącej wodzie kąpany, ale ma przed sobą błyskotliwą karierę. Jego teczka dowodzi, że to wyróżniający się pilot. Dużo gada i w związku z tym został parę razy pominięty przy awansie, ale co z tego? Nie zaprzepaści sobie kariery, niszcząc zabytek i mordując niewinnych ludzi, bo rok albo dwa dłużej zajęło mu dojście do stanowiska kapitana. To byłoby szaleństwo. Nawet jeśli ma problem z kontrolowaniem gniewu, może rozładowuje go, waląc pięścią w ścianę albo pyskując przełożonym, a nie mordując sto jedenaście osób, w tym samego siebie. To nie pasuje do jego profilu psychologicznego. Możecie mi wierzyć, nie zaprzepaści całej swojej przyszłości. – Mnie najbardziej niepokoi Helen Smith – kontynuowała. – Moim zdaniem przeżycia tego kalibru w każdym pozostawiłyby głębokie emocjonalne blizny i tlący się pod powierzchnią gniew, którego nikt nie okazuje do dnia, kiedy całkiem traci panowanie nad sobą i zabija dwadzieścia osób w supermarkecie albo rozbija samolot. Ma mnóstwo powodów, żeby czuć wściekłość. Prawda jest taka, że została wykołowana. Spotkała ją zwyczajna niesprawiedliwość. Ja nie mogłabym oglądać egzekucji męża w telewizji, a potem wieść normalnego życia. Moim

zdaniem to bomba z opóźnionym zapłonem. Jestem zaskoczona, że linia lotnicza nie doszła do tego samego wniosku i nie cofnęła jej uprawnień. Jeśli mamy problem, to moim zdaniem jest nim ona. Ma potencjał, by stać się bardzo niebezpieczną osobą dla siebie i dla pasażerów samolotu. To ona powinna być naszym pierwszym kandydatem do załamania nerwowego i próby samobójczej. Bez wątpienia stało za nią wszechstronne doskonałe wykształcenie, ale Ben nie zgadzał się z ani jednym jej słowem. – Moim zdaniem całkowicie się mylisz co do niej – odparł stanowczo – i co do innych również. Ja uważam, że to Connor Gray ma depresję i samobójcze myśli. A Jason Andrews to taki nieokiełznany dupek, że pewnie zdołałby gołymi rękami zamordować sto jedenaście osób w przypływie gniewu. A nawet więcej, gdybyśmy mu dali większy samolot. Amanda wydawała się autentycznie zdenerwowana tym, że ktoś ośmielił się jej sprzeciwić, i cały czas kłóciła się z Benem, gdy zadzwoniła jego komórka. To był Phil. Odezwało się do niego CIA. – Twoi Arabowie są w porządku – oświadczył z wahaniem. – Wywodzą się z prominentnych saudyjskich rodzin. Mężczyzna, Ahmad, jest członkiem saudyjskiej rodziny królewskiej. Przebywają tu jako studenci, za parę dni zaczynają zajęcia w Berkeley. Na pewno nie są terrorystami. Mają studenckie wizy. On dostał się do szkoły biznesowej, a ona będzie robić magisterium z historii sztuki. Raczej nie rozbiją twojego samolotu. Co w takim razie mamy? Potencjalny kryzys czy jednak nie? – zapytał z obawą, choć czuł ulgę w związku z młodą parą. – Nadal próbujemy to określić – odparł Ben cicho. – Informacje od ciebie znacząco zawężają nasze opcje. Martwi nas załoga kokpitu w pierwszym samolocie. Mamy trzy potencjalnie wybuchowe scenariusze i skomplikowane wątki psychologiczne. Istnieje prawdopodobieństwo, że każda z tych trzech osób mogłaby próbować doprowadzić do katastrofy samolotu, ale nie jesteśmy co do nikogo jednogłośni. Nie wiem, czy ktoś z nich jest gotów na zniszczenie mostu Golden Gate, ale moim zdaniem drugi pilot byłby do tego zdolny. Co więc robimy? Angażujemy wszystkie siły i próbujemy powstrzymać coś, co być może w ogóle się nie wydarzy? Robimy z siebie idiotów, próbując ratować samolot, któremu nic nie zagraża? Czy też odpuszczamy z myślą, że będziemy żałować, jeśli okaże się, że to jednak nie była paranoja? Rozum podpowiada mi, że nic się nie wydarzy, to zbyt nieprawdopodobne, ale instynkt aż krzyczy, że dojdzie do katastrofy, jeśli czegoś nie zrobimy. Dave kiwał głową podczas monologu Bena. Zgadzał się z nim, a Amanda z determinacją cały czas wbijała palec w akta Helen. – W większości się z tobą zgadzam – odparł Phil przez głośnik. – Myślę, że dajemy się ponieść naszej wyobraźni. Przypadkowa pocztówka nie musi od razu oznaczać katastrofy. Nie wydaje mi się też, by jakakolwiek linia lotnicza zatrudniła troje pilotów zdolnych do strącenia samolotu w ramach samobójczej misji, a w wypadku tej sytuacji mówimy o trojgu albo też dwojgu naprawdę świetnych pilotach. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ja też mam złe przeczucia. To jedna z tych sytuacji, o których obecnie za często się czyta, a których nikt nie zdołał przewidzieć. Jeśli wydaje się nam, że istnieje choć cień szansy, by nasze obawy się ziściły, moim zdaniem musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by temu zapobiec, nawet gdybyśmy mieli ostatecznie wyjść na idiotów. Jeśli się okaże, że się myliliśmy, wolę wyglądać jak idiota niż mieć martwych pasażerów na koncie. – Ja też skłaniam się w tym kierunku – skwitował Ben ośmielony słowami Phila. – Mam paskudne przeczucie, nawet jeśli brzmi to jak wariactwo, bo wszystko opiera się na zwykłej pocztówce, ale myślę, że coś się może stać. – W takim razie weźmy się do tego na poważnie – zadecydował Phil, zdejmując część

ciężaru z Bena. – Postawmy wszystkie możliwe blokady i módlmy się, by naszym problemem nie był jednak 757, bo coś tam przeoczyliśmy. – To niemożliwe. Nie ma tam żadnego potencjału. Żaden pasażer się nie wyróżnia, a załoga jest czysta – oświadczył Ben stanowczo, z przekonaniem. – Myślę, że wiemy, gdzie leży problem, jeśli jakikolwiek istnieje, w którym samolocie, i że tylko jeden z trojga pilotów byłby do czegoś takiego zdolny. Jason Andrews. Pozostali są zbyt odpowiedzialni. Niemożliwe, by doprowadzili do katastrofy samolotu niezależnie od motywacji. – A przy okazji, linia lotnicza podzieliła się z nami kolejną informacją na temat Helen Smith. Jej córka jest neurologicznie lekko upośledzona. Kobieta jest jedynym rodzicem, nie porzuci więc jej ani pozostałych dzieci. – Dla mnie to przesądza sprawę – powiedział Ben stanowczo. – Myślę, że Andrews jest tym, którego szukamy. Pytanie brzmi, co zrobimy, żeby go powstrzymać. – Namyślał się przez chwilę i w końcu uznał, że wie, co zrobić, a przynajmniej od czego zacząć. – Samolot ma lądować na SFO około jedenastej czasu miejscowego. Chcę, żeby most Golden Gate zamknięto o dziesiątej pod pozorem robót drogowych. Niech powiedzą ludziom, że to poważny wyciek gazu, żeby trzymać gapiów z daleka. Na wodzie powinny się znaleźć łodzie ratunkowe Straży Przybrzeżnej, na wypadek gdyby sprawy zaszły aż tak daleko. Nie ryzykujmy. Phil zauważył, że Ben znów mówi jak dawniej, jeszcze przed kryzysem z zakładnikami. To go ucieszyło. Ben nie bał się podejmować decyzji ani zaufać swojemu instynktowi. – A co z kapitanem? Powiesz jej? – wtrącił. – Coś muszę jej powiedzieć – odparł Ben. – Oczywiście oczyszczę z podejrzeń tę arabską parę. Ale muszę ją ostrzec, że może mieć poważny problem w kokpicie. Musi być na to gotowa. Może to dobrze, że jest z nią Connor Gray. Zadzwonię na jej telefon satelitarny za parę minut, a potem wrócę do biura. – Wolał działać ze swojej bazy, gdyby coś się miało stać, a nie z biura kierownika w terminalu drugim. Zasugerował, żeby Bernice pojechała z nimi. Dave już zapowiedział, że będzie im towarzyszył. Gdy odłożył słuchawkę, zauważył, że Amanda wpatruje się w niego ze złością. – Masz pojęcie, co robisz? Stawiasz na złego konia. A jeśli ja mam rację i to Helen doprowadzi do katastrofy? Będziesz miał na sumieniu ponad sto osób, jeśli jej to ułatwisz. Siła, z jaką wypowiedziała te słowa, uderzyła w niego niczym stalowa kula. Wciąż miał w pamięci sytuację sprzed miesiąca. – To ryzyko, jakie musimy podjąć. To ja tu dowodzę i biorę pełną odpowiedzialność za własne decyzje – odparł lodowatym tonem, co jej nie powstrzymało. – Jeśli się mylisz, dopilnuję, by nasi przełożeni się o tym dowiedzieli. I o tym, że byłam przeciwna. – Nie martw się, Amando – mruknął gorzko – jeśli się mylę, nie będziesz musiała knuć, żeby mnie zwolnili. Sam odejdę. – Niemal to zrobił poprzednim razem, ale Phil mu to wyperswadował. Utrzymywał, że nikt nie przewidziałby śmierci zakładników i że każdy dowodzący podjąłby taką samą decyzję. Wszyscy zgadzali się z Benem w stu procentach. – Nie masz żadnego wykształcenia psychologicznego ani wiarygodnych danych – upierała się Amanda. – Słuchałam, co mówisz. Dla ciebie to wszystko zgadywanki. Nie mają żadnych naukowych podstaw. – Była sfrustrowana i wściekła na niego. Uważała, że postępuje niechlujnie i nieprofesjonalnie. – To się nazywa doświadczenie – odparł. – Ty masz tylko wszystkie te książki, które przeczytałaś. Nie wiesz, o czym mówisz. Ja pracuję w terenie od dwudziestu lat. Tego nie da się nauczyć z książek. Trzeba się znać na ludziach. – Jak ty się poznałeś na tych porywaczach? – To był cios poniżej pasa, wiedziała o tym

i pożałowała, gdy tylko to powiedziała. – Przepraszam. To nie było potrzebne. Uważam, że mylisz się co do Helen Smith. Moim zdaniem to ona doprowadzi do katastrofy tego samolotu. – Była tego pewna. – Może nie będzie żadnej katastrofy – powiedział Ben szczerze. – Naszym punktem wyjścia jest pocztówka, która może nie mieć żadnego cholernego znaczenia. To wszystko hipotezy. Możemy tylko przygotować się na najgorsze i zobaczyć, co się stanie. Jeśli nic się nie stanie, a my wyjdziemy na idiotów, tym lepiej. Z chęcią zaryzykuję. To lepsze uczucie niż gdy patrzysz, jak umierają ludzie, których śmierci mogłeś zapobiec. – Nie mógł zapobiec śmierci tych zakładników, nawet jeśli wciąż tak mu się wydawało. – O tym właśnie mówię – wtrąciła Amanda ponuro. – Usuń Helen Smith z kokpitu. Jason Andrews to jedyna osoba spośród nich, która ma jakąś przyszłość. Zaufaj mu. To nie on doprowadzi do katastrofy. A może nas przed nią uchronić. Spojrzał na nią i pokręcił głową. – Przykro mi, nie mogę. Po tych słowach wyszedł z terminalu z Amandą, prosząc Bernice, by do nich dołączyła. Nie zamierzał znów wszystkiego tłumaczyć koleżance. Nie rozumiała tego. Bernice wydawała się przytłoczona tym, co usłyszała w biurze, i świadomością, że to od niej się wszystko zaczęło. Denise obserwowała, jak jej podwładna opuszcza budynek, i zastanawiała się, co będzie dalej. Ben dał wszystkim jasno do zrozumienia, że mają zakaz kontaktów z prasą. Dave szedł za nimi, rozmawiając przez komórkę. Gdy ich dogonił, spojrzał na Bena z rozdrażnioną miną. – Świetnie. Mamy na pokładzie faceta, który porwał dziecko byłej żonie. Kobieta jest przerażona. Zostawił jej wiadomość, że wsiadł do tego samolotu. Leci A321, a policja planuje aresztować go na lotnisku. Ma zaległości alimentacyjne, dziesięciomiesięcznego niemowlaka na rękach i przesiadkę do Japonii. Musimy go złapać przy bramkach i oddać dziecko pod opiekę pracownika socjalnego. Jezu, co jeszcze się wydarzy podczas tego lotu? – Miejmy nadzieję, że nic – odparł Ben, gdy jechali do biura, gdzie już czekał jego szef. Phil od razu wyczuł napięcie pomiędzy Amandą a Benem, gdy zasiedli do spotkania. Amanda podzieliła się z nim swoją teorią na temat Helen, a on wysłuchał jej uważnie, po czym spojrzał na nią przepraszająco, gdy skończyła. Jej teorie miały sens tylko dla niej. Pozostali się z nią nie zgadzali. – Tym razem jestem po stronie Bena – oświadczył z wyczuciem. Nie chciał jej urazić, ale sam przeczytał teczki pracownicze i uważał, że to Ben ma rację. Helen przeżyła piekło, lecz była solidna jak skała. Connor był człowiekiem honoru, na pewno czuł przygnębienie na myśl o utracie pracy, ale nie do takiego stopnia, by zabić sto jedenaście osób. Jeśli istniał jakiś spisek, którego nikt nie był pewien, to Jason mógł być prowodyrem. Wszyscy w to wierzyli po tym, co o nim przeczytali. Gdy tylko Ben wszedł do swojego biura, zadzwonił do Alana Wexlera, szefa biura Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego w San Francisco, i poprosił o wysłanie agentów do byłej dziewczyny Jasona, która tam mieszkała. Była pielęgniarką w Centrum Medycznym UCSF. Chciał dowiedzieć się więcej o problemach Jasona z agresją, chciał, by to ona oceniła, jak daleko może się posunąć, gdyby zgodziła się z nimi porozmawiać. Następnie zadzwonił do Helen, by przybliżyć jej sytuację. – Nie mamy pewności, ale podejrzewamy, że możesz mieć problem na pokładzie – oświadczył ostrożnie. – Na razie to nic pewnego, tylko zgadujemy, bazując na tym, co wiemy i co możemy złożyć do kupy. I nie chodzi raczej o żadnego z pasażerów – kontynuował cicho. – A właśnie, ta arabska para jest w porządku. Członkowie saudyjskiej rodziny królewskiej

w drodze na studia. Myślę, że problem jest w kokpicie. – Po drugiej stronie zapadła cisza, gdy Helen próbowała przyswoić informacje i zadecydować, co to dla niej oznacza. – Rozumiemy się, kapitanie? – Chyba tak. – Nie podejrzewała Connora Graya. Jej drugi pilot był o wiele bardziej prawdopodobnym kandydatem do tworzenia problemów. Nie zamierzała też sprzeczać się z Benem. Uznała, że może mieć rację, jeśli faktycznie istniał jakiś problem. – Czy teraz coś się dzieje? – zapytał. – Wszystko w porządku – odparła z przekonaniem. Taka była prawda. Jason od godziny milczał, nie odzywał się ani do niej, ani do Connora. Pogrążył się w rozmyślaniach w swoim fotelu. Lecieli na autopilocie. Nie była w stanie odgadnąć jego myśli. – Będziemy w kontakcie – skwitował Ben. – Zbieramy informacje. A tak przy okazji, macie też w klasie ekonomicznej ojca, który porwał własne dziecko, ale to jest pod kontrolą. To nie on stanowi problem. Roześmiała się ponuro. – Coś jeszcze? – A ona zakładała, że będzie to łatwy lot. – Będziemy cię informować na bieżąco – zapewnił ją Ben. – Nie mogę się doczekać. – Brzmiała chłodno i spokojnie. Kontrolę przejął pilot bojowy, który wciąż w niej mieszkał. Zachowywała jasność myśli nawet pod obstrzałem. – Tylko nie dopuść go do lądowania na SFO – ostrzegł ją jeszcze Ben. – Nie ma takiej opcji – odparła z naciskiem, po czym się rozłączyła. Spojrzała na Jasona i powiedziała mu, że arabskie małżeństwo zostało sprawdzone – byli członkami saudyjskiej rodziny królewskiej i nie stanowili problemu. Wysłuchał jej, pokiwał głową, ale nic nie powiedział, a ona wróciła do obserwowania niebieskiego nieba przed nimi. Od San Francisco dzieliły ich trzy godziny. Znajdowali się w połowie drogi. Gdy Ben rozłączył się po rozmowie z Helen, do jego biura wszedł Phil Carson z listą pasażerów pierwszego lotu w dłoni. Drugi lot nie stanowił już dla nich potencjalnego problemu. – Właśnie zauważyłem tu ciekawe nazwisko. – Usiadł i wręczył listę Benowi, po czym wskazał palcem nazwisko na samej górze. – Zabrzmiało znajomo, więc je sprawdziłem. Thomas Birney jest amerykańskim przedstawicielem producenta samolotu. Czytałem gdzieś, że wdał się w konflikt z prezesem firmy i zamierza odejść. Jest byłym wojskowym i ma najwyższe poświadczenie bezpieczeństwa. Może on będzie mógł nam pomóc na pokładzie? – Nie mieli tam swojego agenta, więc musieli liczyć na inne osoby. – Jest emerytowanym oficerem sił powietrznych. Gdybyśmy potrzebowali kogoś, kto sprawdziłby, co się dzieje w kokpicie, moglibyśmy go poprosić. Ma wiarygodną wymówkę, żeby złożyć kurtuazyjną wizytę. Kapitan Smith może potrzebować pomocy. Sprawdź, czy zdołasz uzyskać jego firmowy adres e-mailowy. Mają Wi-Fi na pokładzie, więc moglibyśmy wysłać mu wiadomość. Ben uznał to za dobry pomysł i od razu zadzwonił do nowojorskiego oddziału firmy. Zauważył, że Amanda wróciła do swojego biura. Bernice siedziała na krześle w poczekalni. Kilku starszych agentów weszło do biura Bena po tym, jak Phil objaśnił im całą sytuację. Mieli potencjalny lot samobójczy, żadnej pewności co do tego, kim był pilot samobójca, a wszystko opierało się na przeczuciu. Wiedzieli tylko jedno – jeśli w ogóle istnieje jakikolwiek spisek, muszą mu zapobiec. Mieli na to dokładnie trzy godziny. Szef amerykańskiego biura producenta samolotu w Nowym Jorku przyjął telefon Bena. Zaoferował gotowość do współpracy i udostępnił adres e-mailowy Toma Birneya, gdy tylko potwierdził, że Ben pracuje dla Departamentu Bezpieczeństwa i że musi skontaktować się z Tomem w sprawie dotyczącej bezpieczeństwa lotu. Zapytał, czy może zrobić coś jeszcze, lecz Ben odpowiedział, że nie, i podziękował za współpracę.

Gdy Bernice siedziała w holu, czekając na nowe informacje lub sprawozdanie z postępów sprawy, zadzwoniła do niej Della, by zapytać, co się dzieje. – Teraz bardzo dużo, ale może też nic. To prawdziwe szaleństwo. W dodatku to ona zainicjowała całą akcję. A wszystko przez pocztówkę, którą znalazła, lecz o tym Delli nie powiedziała. Zadzwoniła do szkoły Toby’ego i poprosiła, by zatrzymali jej syna w świetlicy. Wiedziała już, że nie zdoła odebrać go na czas, ponieważ agenci chcieli, by została tutaj. Zakładała, że będzie musiała ostatecznie poprosić sąsiadkę, aby go odebrała. Gdy się rozłączyła, zaczęła zastanawiać się nad tym, co usłyszała, odkąd wezwała ochronę lotniska. Miała nadzieję, że Departament Bezpieczeństwa zdoła ocalić samolot i jego pasażerów. Nie chciała nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby uległa swojej szefowej i ich nie wezwała.

Rozdział szósty Robert Bond trzymał swoje dziecko na rękach przez ostatnie trzy godziny, a Scott ani na chwilę nie przestał krzyczeć, jakby wiedział, że coś się stało. Ojciec nie mógł mu wyjaśnić, że wszystko będzie dobrze. Że czeka ich miła podróż. Mieli zatrzymać się na jeden dzień w San Francisco, a wieczorem lecieć do Japonii. Robert potrzebował czasu do namysłu, chciał pobyć sam na sam z synem, bez Ellen, która dyktowała mu, ile godzin może spędzić z dzieckiem i o której musi je oddać. Tego czasu zawsze było za mało, uważał to za nieuczciwe. Podczas rozprawy o tymczasowe przyznanie opieki sędzia zgodziła się z Ellen, że dziecko jest za małe, by spędzać z ojcem noce. Żeby mieć pewność, że to się nie zmieni, Ellen wciąż karmiła małego piersią. Dodała do diety dziecka owoce i zboża, ale chciała, by Scott nadal był od niej całkowicie zależny. Robert myślał, że są gotowi na dziecko, ale najwyraźniej się pomylił. Po porodzie wszystko się zmieniło, i to nie na lepsze. Nie miał żadnych związków z Japonią, ale chciał uciec od byłej żony jak najdalej. Zamierzał po jakimś czasie wrócić, może za miesiąc lub dwa – dawał jej czas, żeby zmądrzała. Zostawił jej miły list, wszystko jej wytłumaczył, także swoje uczucia. Tak bardzo ją kochał przed ślubem i przez pierwszy rok małżeństwa, ale ciąża ją odmieniła. Koncentrowała się tylko na dziecku, a gdy Scott przyszedł na świat, jeszcze jej się pogorszyło. Dostała prawdziwej obsesji na punkcie niemowlęcia i przestała zwracać jakąkolwiek uwagę na męża, przestała nawet chcieć być jego żoną. Wszystko musiało być idealne i bezpieczne dla dziecka. Żyli w otoczeniu monitorów i bramek, potykali się na wózkach i łóżeczkach. Wszystko musiało być tak, jak ona chciała. Oświadczyła, że nie wróci do pracy, więc nie było ich nawet stać na kino. Jej rodzice płacili za wszystko i o wszystkim decydowali. Robert oszczędzał od miesięcy, o czym nie miała pojęcia, i teraz zamierzał zwiedzić Tokio i Kioto z synem. Oglądał zdjęcia w Internecie – wszystko w Japonii mu się podobało. Ludzie byli mili, a kraj czysty. Zamierzał wynająć pokój w jakimś górskim miasteczku po wizycie w Tokio i tam odkrywać ojcostwo po swojemu. Miał dwadzieścia pięć lat, nie był na nie gotowy, z początku nie chciał dziecka, ale teraz całym sercem pragnął zostać rodzicem. Rozdzielono go z synem na sześć miesięcy. Ellen uznała, że jest nieodpowiedzialny, i zażądała rozwodu. Jej rodzice poprosili, by do nich wróciła, a ona się zgodziła, co uznał za niedopuszczalne. Jego rodzice nigdy jej nie lubili i nie zamierzali przyjmować go z powrotem. Powiedzieli, że jeśli chce być dorosły, musi zachowywać się jak dorosły i wszystko to sam ogarnąć. Tak zrobił. Nie zamierzał ukrywać, co zrobił ani dokąd leci, po prostu nikomu nie powiedział. Wyrobił Scottowi paszport pewnego popołudnia, gdy Ellen musiała wyjść i pozwoliła mu zabrać dziecko na spacer do parku. Nikt nie chciał mu pomóc, zabrał więc dziecko bez zgody Ellen, wszedł do domu przez garaż. Wiedział, o której bierze prysznic, gdy jej rodzice wyjdą już do pracy. Wszystko było takie łatwe, aż do teraz. Scott wrzeszczał i szarpał się za ucho, odkąd wsiedli na pokład. Robert siedział obok pulchnej kobiety o farbowanych blond włosach, spryskanej chmurą mdląco słodkich perfum. Była opiekunką jakiejś grupy dziewcząt, które siedziały wszędzie naokoło i ignorowały, cokolwiek do nich mówiła. Kobieta powiedziała mu, że jej zdaniem dziecko boli ucho, a Robert nie miał pojęcia, czy to prawda. Nigdy jeszcze nie spędził tyle czasu ze Scottem. Planował napisać do Ellen z Japonii za parę dni i poinformować ją, że dotarli na miejsce i dziecko jest bezpieczne. Nie mogła już mówić mu, co ma robić, sąd też nie. Wziął sprawy we własne ręce. Uważał, że postąpił dokładnie tak, jak wszyscy mu powtarzali – jak

dorosły. Dla niego to wszystko wyglądało rozsądnie. Obok niego siedziała para, która nie przestała się kłócić, odkąd usiadła. Wbrew jej woli lecieli na ślub jego siostry w Kalifornii. Powiedziała, że jego rodzina zawsze paskudnie ją traktuje, a Robert dobrze wiedział, jakie to uczucie. Nienawidziła jego siostry, przyszłej panny młodej, i przypominała mężowi, że on też się z nią nie dogaduje, a ponadto nie cierpi przyszłego pana młodego, którego uważa za oszusta. Po co więc tam lecą i dlaczego muszą zatrzymywać się u jego rodziców, którzy będą ją krytykować przez cały pobyt, jak zwykle? On odparł na to, że nie lubi jej rodziców, bo traktują go jak śmiecia. Jej siostry z nim nie rozmawiają, jej brat jest naćpany przy każdym spotkaniu, a jej kuzyn jest handlarzem narkotyków i powinien siedzieć. Ciągnęło się to bez końca. Część umykała Robertowi, ponieważ kłótnię zagłuszały krzyki dziecka, ale czuł się, jakby oglądał w telewizji reality show. Kobieta oświadczyła w końcu, że nienawidzi ich mieszkania w Queens i że gdyby on znalazł lepszą pracę, mogliby się przeprowadzić w przyzwoitsze miejsce i zacząć starania o dziecko. Miała trzydzieści sześć lat, była jego żoną od ośmiu i jej zegar biologiczny tykał. On odparł na to, że nie jest gotowy na dzieci i lubi swoją pracę. Nie lubi tylko jej rodziny, tak jak ona jego. Wszystko to brzmiało jak jeden z tych programów, w których eksperci decydują, czy to małżeństwo da się uratować. Zdaniem Roberta – nie. Dwie stewardesy również rozmawiały o tej parze. – O Jezu, słyszałaś, jak się kłócą? – zapytała Bobbie Annette. – Moim zdaniem pozabijają się, zanim wylądujemy. – Może powinnyśmy zapytać przez głośnik, czy na pokładzie jest terapeuta par – odparła Annette. Przewróciła oczami i wybuchnęła śmiechem. – Stanowią doskonałą motywację do tego, żeby z nikim się nie wiązać. Ona przepłakała większość lotu, a on zachowuje się jak palant – dodała Bobbie. – Byłam kiedyś w takim związku. Wytrzymałam cztery lata. Nie mam pojęcia dlaczego. Chyba po prostu bałam się, że nie znajdę nikogo innego. Czułam się, jakbym wyszła z więzienia w dniu, w którym odszedł – powiedziała Annette z westchnieniem. – Małżeństwo moich rodziców wyglądało podobnie – mruknęła Bobbie. – Udało im się za drugim razem, z innymi ludźmi – dodała z uśmiechem. – Myślisz, że to dziecko przestanie kiedyś krzyczeć? – zapytała Annette z przerażoną miną. – Tak, zaśnie na ostatnie pięć minut lotu. To przez takie przypadki wszystkie podróżujące dzieci mają złą opinię – zawyrokowała Bobbie. Obie wybuchnęły śmiechem. – To nie wina dzieci, tylko rodziców. Tatuś nie ma pojęcia, co się dzieje. Moim zdaniem ten chłopiec jest chory. – To samo powiedziała ta kobieta, która siedzi obok niego. – A właśnie, uważaj na małe chórzystki. Kradną przekąski. Praca w klasie ekonomicznej jest cudowna, prawda? – O tak, uwielbiam ją. Były tylko dwie i miały pod opieką siedemdziesięcioro dwoje pasażerów w wyprzedanym samolocie, wrzeszczące dziecko, czternaście dziewczynek pozbawionych opieki i wiele innych problemów podczas lotu. Ktoś palił trawkę w jedynej działającej toalecie, a one były przekonane, że to jedna z chórzystek lub kilka z nich. Ich opiekunka nie zwracała na to uwagi. Dziewczęta powiedziały, że lecą na występy do San Francisco i Seattle, a potem wracają do Nowego Jorku. Stanowiły hałaśliwą gromadkę, a opiekunka w ogóle nie przejmowała się ich wyskokami. Liczyło się dla niej tylko to, że zapędziła wszystkie do samolotu, z którego nie mogły jej uciec, nie musiała więc nad nimi czuwać. Włożyła słuchawki do uszu i oglądała film, żeby nie słyszeć płaczu dziecka, choć dla jej sąsiadów ciężki zapach jej perfum był niemal równie niekomfortowy

jak wrzeszczący niemowlak. Bobbie udała się z wizytą do klasy biznes, do Nancy i Joela, i znów spojrzała na nich z zazdrością. Ich lot przebiegał spokojnie, mieli tylko jedną nerwową chwilę, gdy dowiedzieli się o parze Arabów, szybko jednak okazało się, że to fałszywy alarm. Rzeczona para drzemała teraz w swoich fotelach. Mężczyzna odprężył się po dwóch godzinach lotu i włączył film, aż w końcu zasnął. Podobno należeli do saudyjskiej rodziny królewskiej. Doniesienia z klasy ekonomicznej przyprawiały o zawrót głowy – obsada klasy biznes ucieszyła się, że nie leci na głównym pokładzie. Dwie stewardesy z klasy pierwszej doniosły im, że Susan Farrow to pasażerka marzenie i że rozdaje autografy. Wszystkich to ucieszyło. Nancy nie zamierzała nikomu mówić, ale w końcu nie zdołała się oprzeć i zwierzyła się Bobbie, że tuż przed lotem dowiedziała się, iż jest w ciąży. Nie mogła dłużej tego ukrywać. Uśmiechała się szeroko, gdy to mówiła, a Bobbie pogratulowała jej i uściskała koleżankę. – Mam już tyle lat, że mogłabym mieć dziecko w college’u – dodała Nancy z powagą – ale nic mnie to nie obchodzi. Tak długo na to czekaliśmy. Nie pozwolę, by coś to popsuło. Pewnie nigdy więcej nie zajdę w ciążę. To był prawdziwy cud. Rozmawiały jeszcze parę minut, po czym Bobbie wróciła do siebie. Nadszedł Joel, który zaniósł drinka jednemu z pasażerów i znów zaczął mówić o swoim ślubie. Na wszystkich czekało w domach życie, za którym już tęsknili. Lądowali za dwie i pół godziny. Tymczasem na ziemi Ben, Phil, Dave, Amanda i pół tuzina agentów Departamentu Bezpieczeństwa debatowało nad tym, czy powinni nakazać kapitanowi lądowanie na innym lotnisku, zanim dotrze do San Francisco. Nie mieli jednak dostatecznie rozstrzygających dowodów, że coś się wydarzy, tylko pocztówkę, która mogła nie mieć żadnego znaczenia, i zbiorowe przeczucie. Wcześniejsze lądowanie mniej więcej w połowie drogi mogłoby wywołać panikę i przerażenie na pokładzie, prawdopodobnie bez powodu. Jako najstarszy rangą oficer Phil zawyrokował, że nie mają nic konkretnego, co usprawiedliwiałoby lądowanie teraz. Gdyby coś się zmieniło, ta opcja wchodziła w grę. Na razie uzgodnili, że najlepiej będzie kontynuować lot do San Francisco. Mieli jeszcze czas, by zmienić zdanie. Wszyscy zgadzali się, że Helen jest na tyle kompetentna, by poradzić sobie ze wszystkim, co mogłoby się zdarzyć, mieli jednak nadzieję, że nie będzie to oznaczało tragicznego w skutkach skrętu ku mostowi Golden Gate. Gdyby teraz zmienili plan lotu, Jason mógłby poważyć się na coś ryzykownego lub dramatycznego. Mieli też asa w rękawie w przypadku A321: gdyby zdecydowali się lądować wcześniej, nie musieliby zrzucać paliwa. Ten model mógł lądować przy całkowitym obciążeniu, pełne baki nie stanowiły przeszkody. Uznali jednak, że najlepiej będzie utrzymać samolot na kursie i w powietrzu. – Zróbmy to – podsumował Ben cicho. – Trzymajmy się zaakceptowanego planu lotu i lądujmy na SFO. Helen nie wiedziała, że myśleli o zmianie lotniska docelowego, nie powiedzieli jej o tym, doszli bowiem do wniosku, że najlepiej będzie trzymać się planu, choć długo nad tym debatowali. Ben i jego ekipa wszystko musieli brać pod uwagę, nawet jeśli nie byli pewni, czy samolotowi grozi niebezpieczeństwo. Mieli jedynie pocztówkę i własne domysły. Poza tym przyznanie, że istnieje ryzyko, przyciągnęłoby uwagę mediów jeszcze przed lądowaniem i mogłoby sprowokować Jasona. Bezpieczniej było zidentyfikować źródło zagrożenia i zneutralizować je, a potem sprowadzić samolot na ziemię zgodnie z planem. Catherine James nie spała, od paru godzin wysyłała e-maile. Zdjęła żakiet i podwinęła rękawy jedwabnej bluzki. Wynajęty samochód miał ją odebrać z lotniska i zawieźć do Palo Alto na spotkanie. Rozpaczliwie pragnęła tej posady, chciała zrobić dobre wrażenie, dlatego nie piła już więcej wina ani szampana, choć nadal nieco denerwowała się lotem. Na szczęście nie było

turbulencji. Płynęli po niebie przez całą drogę z Nowego Jorku, a od celu dzieliły ich jeszcze tylko dwie godziny. Nienawidziła latania, ale wiedziała, że da sobie radę. Mężczyzna w fotelu obok pracował równie długo jak ona, a gdy zapytała go, czym się zajmuje, odparł, że jest inżynierem lotnictwa. To jej zaimponowało. – To moja firma wyprodukowała ten samolot – dodał, uśmiechając się do niej. Okazało się, że jego sąsiadka nie jest ani pijaczką, ani też gadułą, zachowywał się więc wobec niej przyjaźniej niż na początku lotu. Zapytał ją o cel podróży, a ona wyznała, że ma spotkanie w Palo Alto. Dodała, że ma nadzieję przeprowadzić się do Kalifornii, jeśli wszystko się uda. Nie powiedział, że sam niedawno zrezygnował z pracy i właśnie był na rozmowie w Nowym Jorku. Miał jeszcze miesiąc do końca swojego kontraktu i zamierzał zostać. Należał do ścisłego kierownictwa firmy i czuł się za nią odpowiedzialny, zwłaszcza odkąd o jego odejściu napisał „The New York Times”. Próbowali przekonać go, by został, ale Tom doszedł do wniosku, że nieporozumienia są zbyt poważne. Nie podobało mu się nastawienie nowego prezesa. Wszedł w konflikt z szefem nowojorskiego biura, a prezes nie udzielił mu poparcia, więc dla zasady zdecydował się odejść. Latał na rozmowy do firm o podobnym profilu na wschodzie, ale nie znalazł jeszcze żadnej, która aż tak by mu się spodobała. Kochał swoją obecną robotę i nie chciał jej zmieniać, ale czuł, że nie może zostać z powodu zbyt dużych różnic charakteru z przełożonym. Miał jeszcze jedno spotkanie w L.A. za dwa tygodnie, po którym zamierzał podjąć decyzję co do swojej przyszłości. Na obecnym stanowisku przemieszczał się pomiędzy biurami w Nowym Jorku i San Francisco. Gdy zapytał Catherine o jej zawód, odparła, że pracuje w finansach, obecnie na Wall Street, ale od lat marzy o posadzie w spółce inwestującej kapitał wysokiego ryzyka w Dolinie Krzemowej, a jej marzenie nareszcie miało szansę się ziścić. Stanowisko, o które obecnie się ubiegała, dosłownie spadło jej z nieba. – Niedawno zerwałam z chłopakiem – wyznała – więc uznałam, że to dobry czas na przeprowadzkę. Tom zastanawiał się, czy jest panną albo rozwódką i czy ma dzieci, ale nie chciał pytać. Jej słowa o niedawnym rozstaniu uznał za zachęcający szczegół, ponieważ już wcześniej zauważył, że jest atrakcyjna i ma zgrabne nogi. Gawędził z nią, gdy otrzymał e-maila od Bena Watermana. Wiadomość głosiła tylko, że mają pewne wątpliwości co do bezpieczeństwa lotu i byliby wdzięczni, gdyby Tom zajrzał na parę minut do kokpitu, a potem przekazał do Nowego Jorku swoje wrażenia co do atmosfery tam panującej i opinie na temat załogi. Tom zmarszczył brwi, a Catherine od razu zauważyła zmianę na jego twarzy. W e-mailu było też napisane, że kapitan Smith została uprzedzona o jego kurtuazyjnej wizycie, gdy tylko dowiedzieli się o jego obecności na pokładzie. – Coś się stało? – zapytała Catherine. Miała nadzieję, że nie brzmi neurotycznie, ale była przekonana, że coś jest nie tak. Wiedziała już, co robi Ben, doszła więc do wniosku, że to on pierwszy by się dowiedział, gdyby pojawiły się problemy z samolotem. – Oczywiście, że nie. – Uśmiechnął się do niej. – Wszystko w porządku – dodał spokojnie. – Za dwie godziny lądujemy, pojedziesz na swoje spotkanie i zwalisz ich wszystkich z nóg – oświadczył uprzejmie, po czym wstał, rzekomo by skorzystać z łazienki. Odsunęła nogi, by pozwolić mu przejść, i uśmiechnęła się do niego. Obserwowała go, myśląc, jaki jest przystojny. Zauważyła brak obrączki. Zastanawiała się, czy tylko jej nie nosi, czy też nie jest żonaty. Nagle spostrzegła, że przeszedł obok drzwi toalety, zatrzymał się, powiedział coś do głównej stewardesy w pierwszej klasie, a potem zapukał do drzwi kokpitu. Zesztywniała. Drugi pilot otworzył drzwi, gdy tylko Tom się przedstawił, ponieważ kapitan została

poinformowana o tej wizycie i chwilę wcześniej uprzedziła stewardesę, że Tom ma pozwolenie na wejście do kokpitu. Catherine zauważyła wymianę zdań, po której Tom zniknął w środku, i znów zaczęła się denerwować, myśląc o otrzymanym przez niego e-mailu. Dlaczego jej sąsiad udał się do kokpitu, gdy tylko go otrzymał? Przeczytał go z bardzo poważną miną i niemal od razu tam poszedł. Zastanawiała się, czy ją okłamał, bo wiedział, jak denerwuje się tym lotem od samego początku. Może jednak coś było nie tak z samolotem. Wyjrzała przez okno, ale nie dostrzegła żadnego dymu ani ognia dobywającego się z silników. Tom przywitał się z trojgiem pilotów, a Helen ucieszyła się na jego widok, gdy się przedstawił. Gawędzili swobodnie przez kilka minut, gdy okazało się, że oboje służyli w siłach powietrznych. Pochwalił ją za przyjemny lot i zauważył, że Jason intensywnie mu się przygląda. Odwrócił się więc do niego, by z nim porozmawiać. Chłopak wydał mu się wyjątkowo spięty. Zapytał, jak sprawuje się maszyna, aby uzasadnić swoją wizytę i nie budzić żadnych podejrzeń, a Helen odparła, że to przyjemność nią lecieć. – Żadnych skarg? Niczego byście nie zmienili? Lubimy uwagi od naszych pilotów. – Była to prawda, ale też przykrywka dla jego obecności w kokpicie. Nie wiedział, na czym dokładnie polega problem, ale wyczuł, że atmosfera jest napięta, choć kapitan Smith wydawała się spokojna i zachowywała się bardzo profesjonalnie. Został jeszcze chwilę, próbując zrozumieć, skąd bierze się to napięcie, które wyczuwał. Nie był pewien, czy to dlatego, że pilot i drugi pilot nie darzą się sympatią, czy to może problem z maszyną, czy też jakieś nieporozumienie. Wyczuł, że niedawno przeniesiony na emeryturę pilot również mu się przygląda. W kokpicie ewidentnie panowała dziwna atmosfera, ale nie potrafił zidentyfikować przyczyny. Twarz Helen nic nie zdradzała. Zaczęła robić notatki w dzienniku pokładowym, gdy zbliżali się do San Francisco, a Jason zachowywał się tak, jakby jak najszybciej chciał się Toma pozbyć. W końcu zabrakło mu wymówek, uścisnął więc ręce całej trójce, podziękował Helen za bezproblemowy lot i zdumiał się, czując w dłoni świstek papieru. Na szczęście z nią pożegnał się na samym końcu. Wychodząc, wsunął świstek do kieszeni, po czym udał się do toalety, gdzie go przeczytał. Podała mu wszystkie kody bezpieczeństwa i sposób na obejście zamkniętych drzwi kokpitu. Ben miał rację. Coś musiało się stać, jeśli poczuła potrzebę podzielenia się z nim taką wiedzą. Szybko wrócił na swoje miejsce, by skontaktować się z Benem, który razem z zespołem czekał na jego raport. – Wszystko w porządku? – zapytała znów Catherine, gdy usiadł w fotelu, ostrożnie przeszedłszy obok niej. – Widziałam, że wchodzisz do kokpitu – dodała z obawą. – Grzecznościowa wizyta. – Uśmiechnął się i sięgnął po swój laptop. Kody miał w kieszeni, chciał jak najszybciej wprowadzić we wszystko Bena. Opisał, co się wydarzyło, dodał, że wyczuwa napięcie w kokpicie, lecz nie potrafi tego wyjaśnić ani nie widział żadnej przyczyny. Pani kapitan była bardzo miła, Connor Gray milczący, a drugi pilot chciał się go jak najszybciej pozbyć. Benowi się to nie spodobało. Przez cały dzień dręczyły go złe przeczucia, brakowało mu jakiegoś dużego fragmentu tej układanki, a jego instynkt krzyczał. Dlaczego Jasonowi zależało na odprawieniu Toma? Helen również musiała wyczuć niebezpieczeństwo, jeśli dała Tomowi kody dostępu do kokpitu. – Moim zdaniem z tym lotem będą problemy – mruknął do Phila, po czym opowiedział mu o wiadomości, jaką Helen przekazała Tomowi. Phil zrobił niezadowoloną minę. – To nie brzmi dobrze. – Potwierdzało to ich podejrzenia i obawy co do tego lotu, a także

dodawało wiarygodności ich teoriom, nawet jeśli nie mieli żadnego rozstrzygającego ani nawet solidnego dowodu, tylko ten świstek z kodami. – Też tak uważam – przytaknął Ben. Do jego biura weszła Amanda i usiadła. Na jakiś czas zamknęła się u siebie, żeby uciec od nadmiaru testosteronu, bo jej zdaniem to właśnie on sprawił, że nie uwierzyli w żadne jej teorie na temat Helen Smith. Przecież była kobietą, a kobiety wiedzą, jak działają umysły innych kobiet. Była pewna, że to ona ma rację i że to kapitan lada chwila się załamie albo może już się załamała. Czuła, że otrzymają na to jakiś przerażający dowód. Ben i Phil obawiali się czegoś jeszcze gorszego. Gdy Tom Birney wyszedł z kokpitu, Jason spojrzał na Helen podejrzliwie. – O co mu chodziło? Sprawdzał mnie? – Oczywiście, że nie. Czemu miałby cię sprawdzać? – odparła, powoli odkładając swoje rzeczy i przygotowując się do podejścia do lądowania. Od celu dzieliło ich jeszcze około trzystu kilometrów, które mieli szybko pokonać, a ona zamierzała lada chwila nawiązać kontakt z wieżą. Zrobiła to już wcześniej, ale musiała powtórzyć manewr, gdy znajdą się bliżej. – On nie pracuje dla linii lotniczej – przypomniała Jasonowi. – Słyszałeś, co mówił. Zbierają uwagi od pilotów na temat działania swoich samolotów. Miło z ich strony, że w tym celu rozmawiają z nami bezpośrednio. – W takim razie czemu nie zapytał mnie? – mruknął Jason gniewnie, mierząc ją wściekłym wzrokiem. Zauważyła, że zaczyna tracić nad sobą panowanie. – Zapytał nas wszystkich – odparła, mając na myśli również Connora, który leciał tym samym samolotem parę dni temu. Tom nie wiedział o jego niedawnym przejściu na emeryturę. – Mogłeś coś powiedzieć, jeśli chciałeś. – Nie chciałem – warknął. – Nie obchodzi mnie, jak budują te cholerne samoloty, linia i tak nie pozwala mi nimi latać. Usiadł w swoim fotelu naburmuszony, czekając, aż Helen pozwoli mu lądować na SFO. Nie powiedziała mu jeszcze, że tego nie zrobi. Zostawiła to sobie na ostatnią chwilę, by miał mniej czasu na reakcję, na wypadek gdyby wpadł przez to w szał. Ben odpisał Tomowi od razu i poprosił go, by uważał na wszystkie nietypowe znaki. Catherine przyglądała się Tomowi uważnie, gdy korespondował z Watermanem. Szósty zmysł podpowiadał jej, że coś jest nie tak, że Tom czegoś jej nie mówi. Byli sobie jednak obcy, a on był zbyt profesjonalny, by zdradzić cokolwiek na temat podejrzeń, jakie żywił Ben. Nancy podgrzewała ciastka w kuchni, a Joel kładł je na talerzach, by zaproponować je pasażerom przed lądowaniem. Musieli jeszcze zebrać słuchawki w klasie biznes i klasie pierwszej, a także posprzątać przed końcem lotu. Nancy wykorzystała tę chwilę, by przesłać mężowi krótką wiadomość. Nigdy tego nie robiła, ale teraz naszła ją na to ochota. Napisała mu tylko „Kocham Cię”. Odpisał niemal natychmiast, zaniepokojony: „Coś się stało?”. „Oczywiście, że nie”, zapewniła go, a on odparł błyskawicznie: „W takim razie ja też Cię kocham. Do zobaczenia wieczorem”. Miał opóźnienie i dopiero wylatywał z Miami. Nie mogła się już doczekać, kiedy powie mu o ciąży. Zajęło im to dwanaście lat, mogła więc opóźnić to jeszcze parę godzin, zwłaszcza że mieli wiele do omówienia – na przykład adopcję małej dziewczynki z Chin. Czy to nadal było aktualne? Próbując o tym nie myśleć, sięgnęła po tacę z ciastkami, a Joel zaczął zbierać słuchawki. Saudyjska para z uśmiechem wzięła od niej ciastka. Emocjonowali się perspektywą nowego życia w Berkeley. Mężczyzna wydawał się o wiele bardziej zrelaksowany niż przy

wsiadaniu na pokład, gawędził ze swoją żoną. Nancy podała po dwa ciastka Markowi i Nicole, którzy nie mogli się już doczekać spotkania z dziadkami. Zauważyła też, że Tom Birney i Catherine James rozmawiają, uśmiechając się do siebie. Zastanawiała się, czy ten lot stanie się początkiem ich romansu. Oboje byli urodziwi i tuż po czterdziestce. Zdarzały się dziwniejsze rzeczy, a oni mieli mnóstwo czasu na rozmowę. Gdy skończyła rozdawać ciastka, wróciła do kuchni, a parę minut później zjawił się też Joel ze słuchawkami. Ludzie nienawidzili rozstawać się z nimi przed końcem filmu, ale załoga musiała je zebrać godzinę przed lądowaniem i zawsze ostrzegała o tym pasażerów na początku lotu. Nikt, niestety, o tym nie pamiętał i wszyscy reagowali potem irytacją na prośby stewardów, którzy tylko przestrzegali zasad. Niemowlę w klasie ekonomicznej płakało coraz głośniej. Monique Lalou, opiekunka chóru, zwróciła się do Roberta z miną pełną troski. – Pana dziecko jest rozpalone. Moim zdaniem ma gorączkę. Gdy tylko to powiedziała, dziecko zwymiotowało, a ona zrobiła przerażoną minę. Odór był odrażający. Bobbie pobiegła do łazienki i przyniosła mokre ręczniki, ale niewiele dało się zrobić, by naprawić szkody. Robert zaczął gorąco przepraszać. – Nie wiem, co mu jest – wyznał z przerażeniem. – Powinien go pan zabrać do lekarza – odparła Monique gniewnie. – Choruje od początku lotu. Nie powinien pan z nim podróżować. Wokół unosił się zapach wymiocin, a para siedząca po drugiej stronie zatkała nosy z odrazą. Mąż szepnął do żony: – Naprawdę chcesz takie coś? Bo ja nie. – Był słodki, zanim zwymiotował – zaprotestowała bez przekonania. – Nie, nie był. Drze się, odkąd wystartowaliśmy. Podróżujący w klasie ekonomicznej zostali skazani na bardzo nieprzyjemną końcówkę lotu, a Robert zastanawiał się, co zrobi, gdy już wylądują. Nie wiedział, gdzie szukać lekarza, a nie mógł przecież zapytać Ellen. Zamierzał się z nią skontaktować dopiero z Tokio. Miał plan i postanowił się go trzymać. Po raz pierwszy w życiu mógł robić, co chce, a nie to, co wszyscy mu każą. Czuł jednak, jak bardzo rozpalony jest synek. Musiał jechać z nim na ostry dyżur po jakieś leki. Miał tylko nadzieję, że nie spóźnią się przez to na samolot do Japonii. Kupił bezzwrotny bilet, którego nie można było przebukować i nie chciał go stracić. Był pewien, że dziecko poczuje się lepiej, gdy tylko wylądują w Tokio. Bobbie znów uciekła do kuchni klasy biznes na parę minut, ale gdy się tam pojawiła, woniejąc wymiocinami, wszyscy zatkali nosy i kazali jej się wynosić. – Przepraszam, małe dziecko zwymiotowało. Pobrudziłam się, gdy próbowałam pomóc jego ojcu. – Nie masz mundurka na zmianę? – zapytała Nancy. Bobbie pokręciła głową, trzymając się na dystans. Czuć ją było jednak na odległość, w końcu więc niechętnie wróciła do klasy ekonomicznej. – Nigdy więcej nie wezmę tej klasy – powiedziała im jeszcze, po czym pobiegła do siebie. Ludzie odwracali za nią głowy, zastanawiając się, skąd ten okropny zapach. Rozmyślała, czy koledzy wpuszczą ją w ogóle do swojego autobusu do terminalu. Z lotniska zamierzała wrócić do domu taksówką i wiedziała już, że taksówkarz też będzie niezadowolony. Był to paskudny koniec naprawdę kiepskiego lotu. Gdy wracała na swoje miejsce, znów usłyszała kłócącą się parę. Ani na chwilę nie przestali, a ona zastanawiała się, czy dobrze się przy tym bawią i dlaczego się nie rozwiodą, zamiast się nawzajem dręczyć.

Helen poprosiła Jasona, by uporządkował papiery i kokpit, zanim opuszczą się na wysokość trzech tysięcy metrów przed lądowaniem. Wykonał rozkaz, a potem usiadł i zmierzył ją gniewnym spojrzeniem, zastanawiając się, kiedy odda mu kontrolki i pozwoli wylądować. Obiecała. Nic nie powiedziała, tylko wpatrywała się w niebo, uważając na widoczne maszyny. Connor Gray miał zamknięte oczy, wyglądał na pogrążonego w modlitwie. Czekało go ostatnie lądowanie w mundurze kapitana. Myślał, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, dobrze wiedział, jak bardzo będzie tęsknił za lataniem. Nie był gotowy na tak nagły koniec swojej kariery, ale musiał się z tym zmierzyć, tak jak pogodził się z odejściem żony. Miał poczucie nieuchronności swojego losu, jakby przestał kontrolować własne życie. To przeznaczenie podejmowało wszystkie decyzje. Nie wiedział, że Jason przygląda mu się z pogardą. Uważał Connora za żałosnego starca. Helen pozornie zachowywała spokój. Wyglądała na całkowicie nieporuszoną, nikt nie domyśliłby się, że serce wali jej w piersi. Wyczuwała wokół siebie niebezpieczeństwo. To samo przeczucie nieuniknionej klęski ogarnęło ją, gdy terroryści ujawnili nagranie z Jackiem. Jakby jej ciało domyślało się, że stanie się coś strasznego, zanim zrobił to jej umysł. Każde jej zakończenie nerwowe drgało niespokojnie. Nie wiedziała tylko dlaczego. Tak jak w przypadku nagrania, które na zawsze odmieniło jej życie, przeczuwała jednak, że dowie się już wkrótce. Mogła tylko przygotować się na to i zmierzyć z przyszłymi wydarzeniami, jakie by one nie były. Czuła się gotowa, spodziewała się najgorszego.

Rozdział siódmy Dwoje agentów Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego przyjechało w cywilnych ubraniach do szpitala uniwersytetu kalifornijskiego w nowym kampusie w centrum niedaleko stadionu. Zaparkowali w garażu. Długi spacer dzielił ich od oddziału chirurgii, na którym pracowała dawna dziewczyna Jasona. Szef przekazał im, że sprawa jest bardzo pilna i ściśle tajna. Znali tożsamość osoby, o którą mieli zapytać, ale nie wiedzieli, jaki jest powód wszczęcia śledztwa. Wiedzieli tylko, że chodzi o pilota, który znajduje się na pokładzie samolotu i że czas odgrywa dużą rolę, ponieważ samolot ma lądować za mniej niż trzy godziny. Powiedziano im też, że pilot ma problemy z opanowaniem gniewu – mieli dowiedzieć się, czy ma również skłonności do przemocy. Alan Wexler, szef biura w San Francisco, przydzielił do tego zadania mężczyznę i kobietę. Paul Gilmore i Lucy Hobbs pracowali razem od dwóch lat. Paul zgodził się, by tym razem to Lucy pokierowała rozmową. Szli na spotkanie z młodą dziewczyną, istniało więc większe prawdopodobieństwo, że otworzy się przed kobietą, mówiąc o byłym chłopaku. Dziewczyna miała dwadzieścia siedem lat i pracowała w szpitalu jako pielęgniarka asystująca przy operacjach. Lucy była od niej zaledwie parę lat starsza, ale w dżinsach, z długim kucykiem, w sportowych butach i czapce bejsbolowej wyglądała jak dziecko. Paul Gilmore miał lat pięćdziesiąt, zbliżał się do wieku emerytalnego, jego dzieci były starsze niż jego partnerka, ale współpraca z nią pokazała mu, że to oddana agentka i jedna z najmądrzejszych osób, jakie znał. Stawał na głowie, żeby uniknąć tego przydziału na początku, ale od tamtej pory zaciekle jej bronił. Uchroniła go przed postrzałem podczas pierwszej wspólnej akcji i tym samym zyskała sobie jego dozgonną lojalność. Ufał jej instynktowi w sprawie dziewczyny, z którą mieli się spotkać. – O ile się założymy, że jeśli ma już kogoś nowego, jej były uważa, że to z jej strony zdrada? Agresywni faceci często tak mają – mruknęła Lucy, gdy szli na chirurgię ortopedyczną. – Nie bądź taka cyniczna – odparł. – Nie wszyscy zdradzają, w zasadzie tylko moja była żona. – Zostawiła go dla jego byłego partnera i dlatego została mu przydzielona Lucy. Był w całkowitej rozsypce, gdy zaczęli razem pracować, ale jej swobodny, optymistyczny, rozważny i konkretny sposób patrzenia na życie pomógł mu przez to przejść. Przez pierwszy rok wspólnej pracy nie mówił o niczym innym i miał nawet szaloną chwilę, kiedy zapragnął umawiać się z Lucy. Powiedziała mu wtedy, że to głupi pomysł, że wcale tego nie chce i szybko by tego pożałował. Miała rację. Od pół roku umawiał się z agentką Agencji do Walki z Narkotykami pracującą pod przykrywką i nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się taki szczęśliwy. Lucy umawiała się z tym samym facetem od czterech lat. Był instruktorem lotnictwa i pilotem szybowców, nie przeszkadzał mu też jej zawód. Chętnie się z nią spotykał, gdy miała wolną chwilę. Nigdy nie rozmawiali o jej pracy. Zaraził ją pasją – akrobacjami ze spadochronem, co Paul uważał za szaleństwo. Powiedział, że wolałby kulkę niż skoczyć z samolotu ze spadochronem, ale Lucy to uwielbiała. Utrzymywała, że dzięki temu uwalnia się od wszelkiego stresu z pracy – jego zdaniem potwierdzało to po prostu coś, co wiedział od początku: że jest szalona, do czego zresztą sama się przyznawała. – Nie powiedziałam, że ona go zdradza. Powiedziałam, że jeśli jej były ma problemy z agresją, na pewno uważa jej nowy związek za zdradę wobec siebie. Paul musiał przyznać jej rację. Znała się na ludziach i związkach. Przełożeni nakierowali ich na wybuchy gniewu podejrzanego – musieli się dowiedzieć, czy kiedykolwiek używał

przemocy wobec swojej dziewczyny, czy zrobił jej fizyczną krzywdę, czy uważała go za zagrożenie dla innych. Zdaniem agentów to nie mógł być miły facet, choć oczywiście słyszeli gorsze rzeczy o ludziach, których rozpracowywali, i wiedzieli, że czas ma tutaj kluczowe znaczenie. Gdy podeszli do dyżurki pielęgniarek na oddziale chirurgii ortopedycznej i zapytali o Biancę Martinez, pielęgniarka dyżurna poinformowała ich, że Bianca asystuje właśnie przy operacji i przez jakiś czas będzie nieosiągalna. To Paul zainicjował rozmowę, nie pokazali odznak, ale nie takiej odpowiedzi się spodziewali, nie na taką odpowiedź czekał Ben w Nowym Jorku. Wiedzieli, że nie mają czasu. – Przykro mi – oświadczył Paul cicho władczym głosem, który sprawiał, że broń i mundur były zbędne. Większość ludzi reagowała na ten ton od razu, a Lucy zawsze żartowała i śmiała się z niego, gdy go używał. Nazywała go Głosem Boga. Ludzie dosłownie podskakiwali, gdy mówił im nim, co mają robić. Na kobiecie za biurkiem nie zrobiło to jednak wrażenia, więc dyskretnie wyjął odznakę i okazał ją. – Musimy się z nią zobaczyć w pilnej sprawie. Chodzi o bezpieczeństwo narodowe – dodał swoim bożym głosem. Pielęgniarka otaksowała go wzrokiem. – Bianca ma kłopoty? Aresztujecie ją? Paul widział, że kobieta pragnie tylko zaspokoić własną ciekawość, by móc potem plotkować, ale uznał, że jeśli ją zadowoli, uzyska to, czego chce. Był równie dobrym sędzią charakterów jak Lucy. Stanowili skuteczny zespół. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinni stawić się tu w mundurach, ale Lucy uznała to za zły pomysł. Celowo zmienili więc ubranie, by nie przestraszyć młodej kobiety, z którą przyszli się zobaczyć. – Nie, nie ma żadnych kłopotów – odparł cicho. – Potrzebujemy jej pomocy w śledztwie. Ile może potrwać ta operacja? Kobieta zerknęła na listę i na zegarek, po czym podniosła wzrok na agenta. – Jeszcze siedem, osiem godzin. Według planu dopiero zaczęli. To operacja kręgosłupa. Powinni skończyć przed piątą lub szóstą. Była dziewiąta rano, a oni otrzymali tę sprawę o ósmej piętnaście i przyjechali do szpitala najszybciej, jak mogli. Samolot miał lądować o jedenastej. – Nie możemy tyle czekać – oświadczył wprost. Głos Boga przybrał na sile. Jego mina również świadczyła o powadze sytuacji. – Muszą ją odwołać z tej operacji, żebyśmy mogli z nią porozmawiać. Powaga sytuacji dosłownie od niego biła. Kobieta wahała się przez chwilę, po czym skinęła głową i wstała ze stołka. – Zobaczę, co da się zrobić. Nie wiem, czy zgodzą się ją wypuścić, żeby z wami porozmawiała. – Nie chciałbym wchodzić na salę operacyjną, by ją z niej wyciągnąć – oświadczył. Lucy uśmiechnęła się słodko i spojrzała na kobietę niewinnie. Nikt by się nie domyślił, że jest doskonałym strzelcem i stanowi śmiertelne zagrożenie z niemal każdym rodzajem broni w rękach. Jej ojciec był gliniarzem, a ona przez całe życie chciała zostać stróżem prawa, była w tym dobra. Miała czterech braci w policji San Francisco. Pokonała ich wszystkich, dostając się do Departamentu Bezpieczeństwa. Musiała wybrać pomiędzy agencją a FBI, gdy skończyła college. Przez kilka lat rozpracowywała pod przykrywką sprawy narkotykowe, po czym została partnerką Paula. On specjalizował się w sprawach bezpieczeństwa narodowego i międzynarodowego terroryzmu, a Lucy śmiała się, że to nic w porównaniu z jej sprawami. Oboje byli profesjonalistami, bracia Lucy nazywali ją Gladiatorem, bo walczyła z nimi na śmierć, gdy jej dokuczali, i nigdy się nie poddawała, nieważne, ile bólu jej zadawali.

Pielęgniarka wróciła dziesięć minut później. – Wyjdzie do was, gdy tylko znajdzie się jakieś zastępstwo. – Ile to potrwa? – zapytała Lucy, ponieważ zniecierpliwiły ją te ogólnikowe deklaracje. – Bo jeśli więcej niż pięć minut, sami po nią pójdziemy. – Jej oczy błysnęły stalą. Kobieta znów zniknęła bez słowa i wróciła pięć minut później z przełożoną. Agenci sięgnęli po odznaki i je okazali z surowymi minami, które zazwyczaj przerażały ludzi, zwłaszcza gdy recytowali słowa „Departament Bezpieczeństwa”. Przełożona pielęgniarek wyglądała na naprawdę zdenerwowaną. – Przykro mi, ale nie możemy tak po prostu odwołać pielęgniarki od operacji kręgosłupa w dwie minuty. Musimy znaleźć dla niej jakieś zastępstwo. – Oczywiście – odparła Lucy od razu, gdy Paul pozwolił jej przejąć dowodzenie. – Ale my musimy z nią porozmawiać. Natychmiast. Staramy się uszanować okoliczności, ale nie mamy czasu. Na szali leży życie nie tylko waszego pacjenta. Jeśli będzie trzeba, wejdziemy do sali operacyjnej, żeby ją stamtąd wyciągnąć. Przełożona już miała po raz kolejny tłumaczyć im sytuację, gdy nagle tuż za nią stanęła wyjątkowo piękna młoda Latynoska z zaniepokojoną miną. Miała na sobie fartuch, właśnie zdjęła czepek. Gęste ciemne włosy opadały jej na ramiona. Zmierzyła Paula i Lucy zdumionym wzrokiem. – Chcieliście ze mną porozmawiać? Jestem Bianca Martinez. – Posługiwała się nienaganną angielszczyzną, ewidentnie była Amerykanką pomimo egzotycznej urody. – Tak, chcieliśmy. – Lucy uśmiechnęła się do niej, oboje znów pokazali odznaki. Gdy do nich wyszła, odetchnęli z ulgą, że nie będą musieli toczyć dalszej walki. – Czy jest tu jakieś zaciszne miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać? Bianca pokiwała głową i poprowadziła ich do małej sali służącej za pokój do odpoczynku personelowi chirurgicznemu. – Przepraszam, szukanie zastępstwa trochę trwało. Nie mogłam odejść od stołu wcześniej. – Westchnęła i spojrzała na nich, po czym zaczęła mówić, zanim zdołali zadać jej jakiekolwiek pytanie. Była przekonana, że wie, o co chodzi. Urząd imigracyjny kontaktował się z nią już nieraz. – Wiem, że macie problemy z moim wujkiem w Teksasie, ale naprawdę nic nie wiem na ten temat. Mój ojciec posprzeczał się z nim dawno temu, nie widziałam wujka, odkąd skończyłam cztery lata. To, co robi na granicy, nie ma ze mną nic wspólnego. Nawet bym go nie poznała, gdybym go zobaczyła. Moi rodzice to porządni ludzie. Nigdy nie mieliśmy żadnych związków z nielegalnymi imigrantami. Ewidentnie nieraz recytowała już tę formułę i była tym zmęczona, miała dość tego problemu. – Wow – mruknęła Lucy – to brzmi nieprzyjemnie. To musi być bardzo przykre dla twoich rodziców. Ale nie dlatego tu jesteśmy. – Uśmiechnęła się i spojrzała na nią porozumiewawczo. – Przyszliśmy porozmawiać o twoim chłopaku, Jasonie Andrewsie. Bianca zrobiła zszokowaną, szczerze zaskoczoną minę. – O Jasonie? Nie jest moim chłopakiem – poprawiła ich szybko. – Spotykaliśmy się mniej więcej rok. Od półtora roku umawiam się z kimś innym, jest rezydentem chirurgii w tym szpitalu. Z Jasonem nie łączył mnie poważny związek. Lucy posłała niewinne spojrzenie Paulowi, a on pokiwał głową. Znów miała rację. Jason i Bianca nie spotykali się już, ona miała nowego chłopaka. – Co możesz nam powiedzieć o Jasonie? – zapytała Lucy niemal od niechcenia, żeby nakłonić dziewczynę do zwierzeń. – To miły facet? Jak skończył się wasz związek? – Źle – odparła od razu z wyraźną niechęcią.

Lucy odniosła wrażenie, że Bianca niemal chce o tym mówić, aby dowieść słuszności tego, że go zostawiła. – Ten związek od początku opierał się na skrajnych uczuciach, miłości i nienawiści. Jason wszystko robi w taki sposób. Kocha cię albo nienawidzi. Miał wiele problemów z tym, że moja rodzina pochodzi z Meksyku. Nienawidzi wielu grup społecznych, czarnych, gejów, Latynosów, Azjatów, republikanów. Gdy ukończyłam szkołę pielęgniarską, chwilę to trwało, zanim znalazłam pracę, więc żeby sobie dorobić, zajmowałam się modelingiem, zaczęłam jeszcze w college’u. Poznaliśmy się na imprezie, spodobało mu się, że jestem modelką, uwielbiał się ze mną pokazywać. Miałam zlecenia także w Nowym Jorku i Los Angeles, a on uznał, że powinnam się tego trzymać. Jego zdaniem pielęgniarstwo to robota głupiego. A ja chciałam brać udział w pokazach, tylko dopóki nie znajdę zatrudnienia w zawodzie. Tutaj byłam na liście oczekujących przez dwa lata. Uznał, że to idiotyzm rezygnować z modelingu. Moja poprzednia praca poprawiała mu chyba nastrój, ale mnie nigdy na niej nie zależało. Albo się mną popisywał i chwalił, albo w nieprzyjemny sposób komentował moje pochodzenie i oskarżał mnie, że go zdradzam, czego nigdy nie robiłam. Przez cały ten rok, kiedy byliśmy razem, nie zgodził się na spotkanie z moimi rodzicami, a dla mnie rodzina jest bardzo ważna. – Uśmiechnęła się i dodała z zawstydzeniem: – Całą, z wyjątkiem wujka. Z niego nie jestem dumna. Wydaje nam się, że bierze pieniądze za przemycanie ludzi przez granicę, ale nie wiemy na pewno. Mam dwie siostry, z którymi jestem bardzo blisko związana, i rodziców. Moja starsza siostra jest prawniczką, a młodsza właśnie skończyła medycynę. Jest tutaj na stażu. Ich również Jason nie chciał poznać. Robił się naprawdę paskudny, gdy wspominałam przy nim o rodzinie. Ma bardzo wybuchowy temperament. Lucy ze współczuciem pokiwała głową. Pozwalała jej mówić, by lepiej ją poznać i określić, jak wiarygodne mogą być jej informacje. Obojgu wydała się obiektywna. – Opowiedz nam o tym… To znaczy, o jego charakterze. – Spojrzała na piękną byłą modelkę ze szczerym zainteresowaniem. – Często wpadał w gniew, miewał zmienne nastroje. Jak na kolejce górskiej – albo za mną szalał, albo zachowywał się, jakby mnie nienawidził. Przez jakiś czas nawet mieszkaliśmy razem, ale nie wytrzymałam. Potrafił się wściec i tygodniami do mnie nie odzywać. Wiecznie mnie o coś oskarżał. Sugerowałam mu terapię, zaproponowałam terapię par, ale się nie zgodził. – W tamtym okresie miał problem z linią. Wdawał się w kłótnie z przełożonymi, raz pokłócił się z pilotem. Wysłali go na trening zarządzania gniewem, ale to nic nie zmieniło. Uznał, że to żart, mówił im to, co chcieli usłyszeć, i drwił z nich, powtarzał, że to banda ignorantów. Moim zdaniem on nie ma szacunku do nikogo. Linia kilkakrotnie go zawiesiła, ale to też nie zrobiło na nim wrażenia, dopiero gdy przestali go awansować, naprawdę się wkurzył. – Potrafi być czarujący – kontynuowała. – Zawsze dostaje to, czego chce, wie, jak podejść ludzi. Utknął jednak w fotelu drugiego pilota i był z tego powodu wściekły. Jest naprawdę bystry. Testy na inteligencję pokazują, że to w zasadzie geniusz, ale temperament i huśtawki nastrojów wszystko to zaprzepaszczają. Ma szczęście, że linia go nie zwolniła, a zamiast tego dała mu szansę, żeby się pozbierał. Może dlatego, że jest mądry, może dlatego, że jest młody. Gdy zaczęliśmy się spotykać, od jakiegoś czasu tkwił w jednym miejscu i to potęgowało jego gniew. Wiecznie powtarzał, że pewnego dnia wszyscy tego pożałują. – Mnie też często groził, ale były to głównie puste słowa – wyznała. – Moim zdaniem to nie jest zły człowiek, tylko bardzo nieszczęśliwy i bardzo pokręcony. Unieszczęśliwia wszystkich wokół siebie. Jeśli się kiedykolwiek opanuje, zdobędzie to, czego chce. Może nawet już jest kapitanem. Nie rozmawiałam z nim, odkąd go zostawiłam. Nie chciałam. Upłynął ponad rok od jego ostatniego telefonu. Chciał się ze mną spotkać i zwyzywał mnie od najgorszych, gdy się nie

zgodziłam. – Zrobiła przerażoną minę i przeniosła wzrok z Paula na Lucy. – Dowie się, że z wami o nim rozmawiałam? Lucy od razu pokręciła głową. – Nigdy. Robisz to, by nam pomóc, a nie po to, by go zranić. Naprawdę doceniamy twoją pomoc. On nigdy się o niczym nie dowie. Czy kiedykolwiek zadał ci ból? – Było to kluczowe pytanie. Czekała na odpowiedź z napięciem. Bianca się zawahała. – Tylko raz. Często mi jednak groził, zwłaszcza gdy oskarżał mnie o zdradę. – A ten jeden raz? – Uderzył mnie w twarz, mocno, podbił mi oko. Poszło o Rafa, mężczyznę, z którym teraz jestem. Jason go zobaczył i uznał, że z sobą sypiamy, ale to nie była prawda. Nigdy go nie zdradziłam. Po prostu to sobie wyobraził. Lucy jej uwierzyła. Sprawiała wrażenie szczerej, a Jason wydawał się koszmarny, uosobienie fatalnego chłopaka, na którego żadna kobieta nie chce trafić albo jest z nim, bo wierzy, że się zmieni. Bianca mądrze postąpiła, odchodząc. – Wtedy to zakończyłam, po tym podbitym oku. Chyba nawet nie był zły na mnie. Bardziej na linię. Wiecznie robili coś, co go denerwowało, albo karali go za jego zachowanie. Stale się go czepiali. Dali mu mnóstwo szans, ale nie chcieli go awansować, dopóki nie zmieni się jego zachowanie. Oświadczyli wprost, że w końcu go zwolnią, jeśli nie weźmie się w garść. To właśnie charakter stoi mu na drodze do ziszczenia marzeń, ale on tak tego nie widzi. Uważa, że to wina wszystkich innych i sam czuje się oszukany. Nie rozumie, że jego zachowania są nie do przyjęcia. – Czy twoim zdaniem byłby zdolny kogoś skrzywdzić? Myślisz, że potrafiłby narazić na niebezpieczeństwo innych ludzi albo nawet zabić? – Lucy wiedziała, że odpowiedź dziewczyny nie będzie miała żadnej prawdziwej wartości dla ich dochodzenia, ponieważ Bianca nie była psychiatrą ani nie miała odpowiedniego treningu, by to ocenić, ale jako pielęgniarka mogła coś zauważyć. Punkt widzenia byłej dziewczyny również mógł okazać się interesujący. Bianca kręciła głową, zastanawiając się nad tym. – Nie, myślę, że nie. Na pewno nie zabić. On nie jest taki. To zwykły facet, który nie potrafi nad sobą panować i ma wiele uprzedzeń. Jest zły na cały świat, był kiepskim chłopakiem, ale nie jest mordercą. Moim zdaniem to nie szaleniec, tylko dupek. Uśmiechnęła się, gdy to powiedziała, a Lucy odwzajemniła uśmiech. Bianca zapewniła im mnóstwo materiału do dalszej pracy, ale Lucy nie podzielała jej opinii, że Jason „to tylko dupek”. Uważała, że był osobą głęboko zaburzoną, miał wielkie pretensje do linii lotniczej – szczerze nienawidził swojego pracodawcy za brak awansu, nawet jeśli była to jego wina, co zasugerowała Bianca. – Obrzucił mnie rasistowskimi przekleństwami, gdy z nim zerwałam. Był naprawdę zły, nagle moje meksykańskie pochodzenie stało się dla niego wielkim problemem, zwyzywał mnie od dziwek i innych takich. Przez długi czas do mnie pisał. Przestałam odpisywać. Nigdy nie wróciłam po swoje rzeczy do jego mieszkania. Bałam się, że mnie pobije. Nadal mam jego klucz w swojej szafce. Chciałam go wyrzucić, ale dopiero parę dni temu go znalazłam. Pewnie dawno pozbył się moich rzeczy. – Groźby i przemoc wobec innych to jedyne, co zna – mówiła dalej. – Miał trudne dzieciństwo. Gdy dorastał, wiecznie wdawał się w barowe bójki, całkiem jak ojciec. Powiedział, że ojciec tłukł go, gdy był pijany, czyli niemal cały czas. Zginął w wypadku, gdy syn uczył się w liceum, ale Jason nie przestał go nienawidzić. Jego matka uciekła, gdy był mały, bo ją jego ojciec też bił. Nigdy więcej jej nie zobaczył. Moim zdaniem ma przez to problemy z kobietami.

Jest skomplikowany. Terapia by mu pomogła. Myślę, że nigdy nie rozumiał, ile znaczy dla mnie rodzina, bo nie miał własnej. Lucy i Paul doszli do wniosku, że ten opis pasuje do połowy kryminalistów na świecie. Przemoc, rozbita rodzina. Zły, pijany ojciec. Matka, która porzuciła dziecko. Głęboko zakorzeniony gniew i wybuchy, których nie potrafił kontrolować. Problemy z kobietami, nad którymi się znęcał i które za to winił. Zero szacunku dla rodzinnych wartości. Niezdolność do zaakceptowania autorytetów. Nienawiść do każdego, kto w jego mniemaniu go skrzywdził, pragnienie wyrównania rachunków i projektowanie gniewu na osoby z najbliższego otoczenia. Obraz, który odmalowała Bianca, był o wiele bardziej przerażający, niż sobie wyobrażała. – Mądrze postąpiłaś, uwalniając się od niego. Miałaś szczęście, że pozwolił ci odejść, zamiast cię skrzywdzić. Na te słowa Lucy Bianca się uśmiechnęła, całkowicie nieświadoma zagrożenia, w jakim żyła z nim i potem. – Raf to duży facet. Nie pozwoliłby, by spotkało mnie coś złego. Pochodzi z Wenezueli, z bardzo zżytej rodziny, podobnej do mojej. Moi rodzice i siostry go uwielbiają. – Uśmiechnęła się ciepło. – Może pobierzemy się w przyszłym roku. Jestem przekonana, że Jason już o mnie zapomniał. Na pewno ma inną dziewczynę. Nie próbowała wyciągnąć z nich informacji, po prostu była wobec niego wyrozumiała. Lucy dostrzegała to w jej oczach. Nagle przyszło jej do głowy coś, co mogłoby im bardzo pomóc, zwłaszcza że Nowy Jork upierał się, iż sprawa jest pilna, i naciskał, by zebrali w San Francisco wszelkie możliwe informacje. – Muszę cię prosić o przysługę – oświadczyła z przejętą miną. Trudno było się jej oprzeć, wyglądała tak prostodusznie i sprawiała wrażenie uczciwej. Patrząc na nią, nikt by nie uwierzył, że potrafi zdjąć snajpera albo porywacza bez wahania i niemal nigdy nie chybia. Wyglądała jak każda dziewczyna w jej wieku. Paul uwielbiał te jej cechy, to, że była twarda i oddana sprawie, a zarazem potrafiła nawiązać z ludźmi szczerą więź. Znał mnóstwo dobrych agentów, którzy nie mieli tej umiejętności. – Bianco, czy pożyczyłabyś mi klucz, który znalazłaś w swojej szafce? Oddam ci go i nikt się nigdy o tym nie dowie. To może okazać się bardzo ważne, może uratować wiele niewinnych osób. Zrobisz to dla mnie? – Niemal wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź. Bianca namyślała się przez chwilę, ważąc ryzyko, zastanawiając się, czy może się zgodzić, po czym pokiwała głową. Przekonało ją zdanie o niewinnych ludziach. Lucy uważnie dobierała słowa, które dzięki temu miały większą siłę rażenia. – Przyniosę go – zadeklarowała, po czym wyszła z pokoju i wróciła trzy minuty później. Wręczyła klucz Lucy, która obiecała, że wkrótce go zwróci. – Nikt się o tym nie dowie. Obiecuję. – Nie kłamała. Kolejne kroki stawiały ich na granicy prawa. – Nie wiem, czy wciąż tam mieszka. – Bianca zanotowała adres na skrawku papieru, zapisała też kody do bramy i windy. – Sprawdzimy to – odparła Lucy. Adres zgadzał się z podanym w aktach Jasona. Nie przeprowadził się. Nagle w wielkich ciemnych oczach koloru gorzkiej czekolady Bianki błysnęła autentyczna troska. Łatwo było uwierzyć w jej karierę modelki, nadal mogłaby pozować do zdjęć. Jason miał dobry gust, jeśli chodzi o kobiety, nawet jeśli ich nie lubił i nie szanował. – Czy on zrobił coś naprawdę złego? – zapytała z obawą. Myślała kiedyś, że go kocha, nawet jeśli było to przelotne, a on okazał się niewart jej miłości. – Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparła Lucy szczerze, nie znała bowiem

szczegółów sprawy. – My też próbujemy go chronić, powstrzymać przed krzywdzeniem innych ludzi. Wygląda na to, że trzeba go ratować przed nim samym, gdy daje się ponieść nerwom. Bianca od razu przytaknęła, miała wątpliwość, czy z nimi rozmawiać, lecz słowa Lucy ją uspokoiły. – Mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. – Bardzo nam pomogłaś – zapewniła ją Lucy. – Naprawdę. Czuła, że to ważne, by Bianca o tym wiedziała, by była przekonana, że postąpiła słusznie, a nie że zdradziła kogoś, na kim kiedyś jej zależało. Wiedziała, jakie to istotne w takich dochodzeniach, i pamiętała o tym. – Dziękujemy – powtórzyła. Uścisnęli sobie dłonie, a Bianca włożyła czepek chirurgiczny i razem wyszli z pokoju. Paul i Lucy udali się do wyjścia, a Latynoska na salę operacyjną. Pielęgniarka w recepcji odprowadziła ich wzrokiem, zastanawiając się, co się wydarzyło. Przez chwilę miała wrażenie, że agenci Departamentu Bezpieczeństwa aresztują ją, jeśli natychmiast nie sprowadzi Bianki. To musiało być coś ważnego. Bianca z zamyśloną miną wsiadła do windy, by wrócić do pracy. Miała nadzieję, że Jason nie zrobił nic głupiego, że pomogła go powstrzymać. Nie sądziła, by był zdolny naprawdę kogoś skrzywdzić. Liczyła na to, ale stawał się niebezpieczny, gdy wpadał w gniew. Wszystko zależało od tego, jak bardzo się wściekł i jak mocno czuł się oszukany. Na tym właśnie polegał problem z Jasonem. Nie słuchał zdrowego rozsądku i nigdy nie było pewności, co zrobi. Miała nadzieję, że nic. Gdy Paul i Lucy wsiedli do samochodu w garażu szpitala, Lucy wyjęła z kieszeni klucz, który pożyczyła jej Bianca, i pokazała go Paulowi. – Bingo! – zawołał, uśmiechając się do niej. – Byłaś wspaniała, Lucy. On niewiele się odzywał podczas rozmowy z Biancą. Wiedział, kiedy milczeć, a Lucy doceniała jego wstrzemięźliwość. Pracowała z wieloma partnerami, którzy mieli dwie lewe nogi i kłapali dziobem w każdych okolicznościach. Nienawidziła pracować z takimi ludźmi, uwielbiała za to pracować z Paulem. – Co teraz? Wracamy do biura i dzwonimy do Nowego Jorku czy zajrzymy do tego mieszkania? Wiedzieli, że Jason znajduje się obecnie na pokładzie samolotu, nie musieli się więc martwić, że na niego wpadną. Ten akurat szczegół nowojorskie biuro im zdradziło, a dodawszy do tego pilność sprawy, Paul i Lucy doszli do wniosku, że to on musi stanowić zagrożenie. Sami to wymyślili. Nie byli nowicjuszami. Wiedzieli też, że przeszukanie mieszkania może im przynieść więcej dowodów. Było to nielegalne bez nakazu, chyba że okoliczności okazywały się nietypowe. Uznali, że warto spróbować, chociaż nie trzymali się przy tym litery prawa. Mogliby to później usprawiedliwić, gdyby musieli. Departament Bezpieczeństwa cieszył się pełną autonomią, agenci mogli postępować wedle uznania, musieli jednak przestrzegać rozkazów przełożonych i dysponować nakazami. Czasami jednak nie było to możliwe, a decyzję należało podejmować szybko. Wiedzieli, że mogą zadzwonić do biura, ale postanowili tego nie robić. – Ja głosuję za mieszkaniem – oświadczyła Lucy. Paul się uśmiechnął. – Wiedziałem. Ja też. To nam zaoszczędzi mnóstwo czasu i problemów. – Oboje byli gotowi przekroczyć granicę, żeby osiągnąć cel w danym wypadku. – Oby tylko nie czekała na niego w łóżku żadna dziewczyna – mruknęła Lucy. – Zawsze możemy ją związać i wsadzić do szafy – zasugerował Paul. Podała mu adres budynku, który stał nieopodal. Jason miał mieszkanie w odnowionej

dzielnicy South of Market, blisko zatoki. Budynek wyglądał schludnie i nowocześnie. Użyli kodu do bramy, który podała im Bianca, i odetchnęli z ulgą, gdy okazało się, że się nie zmienił. Ten do windy również zadziałał. – Idzie jak po maśle – ucieszył się Paul, gdy wjeżdżali na szóste piętro. – Bo jeszcze zapeszysz i okaże się, że zmienił zamki. Zerknęli na skrzynki pocztowe, żeby się przekonać, czy nadal tam mieszka. Gdyby się przeprowadził, straciliby swojego asa. Liczyli na to, że Bianca wręczyła im klucz do prawdziwego skarbca. Z łatwością dostali się do mieszkania. Drzwi były zamknięte tylko na raz. Nie było alarmu, w środku było pusto. Dwupokojowe mieszkanie, choć małe, musiało być drogie w tej lokalizacji, z widokiem na zatokę i oknami na wschód, na odbudowany niedawno Bay Bridge, który prowadził do Oakland, Berkeley i na przedmieścia East Bay. W zlewie leżały naczynia, łóżko nie było posłane, na podłodze piętrzyły się ubrania. Wyglądało to jak każde kawalerskie mieszkanie, bez żadnych nietypowych oznak. Zwyczajne mieszkanie faceta, który mieszkał sam, przyzwoicie zarabiał i miał fajną robotę. Paul zajrzał do sypialni, łazienki i garderoby, a Lucy podeszła prosto do biurka. Nie chcieli zostać tu długo, na wypadek gdyby ktoś inny miał klucz, choćby sprzątaczka, i się tu pojawił. Paul oświadczył, że w sypialni nie ma żadnych kobiecych ubrań. Jason musiał wyrzucić rzeczy Bianki. Jej miejsca nie zastąpiła inna kobieta. Lucy przeszukała wszystkie szuflady, lecz niczego specjalnego w nich nie znalazła. Na podłodze leżał stos książek, na które najpierw nie zwróciła uwagi. Komputer okazał się zabezpieczony, a oni nie znali hasła. Nie mogli oczekiwać, że Bianca je również im poda. Klucz do mieszkania był najlepszym darem. Lucy usiadła przy biurku i zaczęła przeglądać papiery, by zobaczyć, co leży pod nimi. Znalazła pod stosem gazet iPada, ale uznała, że on również będzie zaszyfrowany. Nie był, uruchomiła go z łatwością. Na początku się zdziwiła, ale doszła do wniosku, że Jason nie spodziewał się rewizji w mieszkaniu. Wystrój był bardzo minimalistyczny. Żadnych zdjęć, obrazów na ścianach, żadnych osobistych drobiazgów, tylko podstawowe sprzęty, które wyglądały jak wyposażenie pod klucz albo wynajęte meble. Również iPad nie zawierał żadnych osobistych treści – żadnych ulubionych piosenek, e-maili, rodzinnych fotografii ani filmów. Otworzyła katalog „Notatki”, który skrywał jakieś pliki. Zainteresował ją podkatalog „Broń”, więc zaczęła go przeglądać i szybko uświadomiła sobie, że wszystkie jego znaleziska mają jedną cechę wspólną – nie są wykonane z metalu. Wszystkie były zrobione z plastiku lub materiałów niewykrywalnych przez skanery. Interesowały go przede wszystkim pistolety do samodzielnego złożenia, miał schematy ich budowy. Niektóre wyglądały na zaskakująco skuteczne i można je było wydrukować na drukarce 3D. Inne składało się ze sprzętów znajdujących się w każdym domu. Zamieścił też w Internecie ogłoszenie o tym, że poszukuje pistoletu, który by wyglądał jak pióro kulkowe. Miał linki do wielu plastikowych modeli broni, które ściągnął z Internetu razem z instrukcjami, jak je zbudować i złożyć. W szoku przeglądała katalog. – Co masz? – zapytał Paul, który właśnie przeszukał kuchnię. Podniosła na niego zdumiony wzrok. – Cholera, Paul. To jest cały arsenał plastikowych pistoletów i innej broni, którą możesz przemycić przez każdy skaner i wykrywacz metalu na lotnisku. Paul podszedł bliżej, rzucił okiem i zagwizdał, gdy zaczęła przewijać pliki. – Jezu, jak ci ludzie mogą zamieszczać takie rzeczy w sieci? Może to zbudować każdy dzieciak, każdy, kto chciałby przejąć kontrolę nad samolotem! – Spoglądali na tuziny różnych modeli.

Lucy przejrzała pobieżnie inne pliki i znalazła liczne artykuły o niemieckim samolocie, którego katastrofę spowodował pilot samobójca w 2015 roku we francuskich Alpach. Zginęło wtedy sto pięćdziesiąt niewinnych osób. Kolejna sekcja była poświęcona różnym rodzajom samobójstw – każdemu towarzyszyła lista plusów i minusów pod kątem skuteczności, poziomu komplikacji i skali bólu. Im wystarczył jednak zbiór informacji na temat plastikowych pistoletów, które mógł zbudować każdy na podstawie schematów. Byli przekonani, że tego właśnie szukają ich przełożeni w Nowym Jorku, artykuły o samobójstwie tylko dopełniały obraz. W końcu Lucy spojrzała też na książki na podłodze i odkryła, że wszystkie dotyczą broni i samobójstwa. Jason włożył w przygotowania wiele czasu i wysiłku. Obawiali się tego, co zrobi, a teraz okazało się, że nie będzie to wypadek, że wszystko zostało skrupulatnie zaplanowane na ten dzień lub jakiś inny. Jason Andrews miał plan. Pytanie brzmiało, czy zdołał wnieść na pokład jeden z tych domowych, łatwych do złożenia plastikowych pistoletów. Nie mogli tego wiedzieć, lecz istniała taka możliwość. Na pewno potrafił je budować. – Lepiej wracajmy do biura – mruknął Paul. Wszystko, czego potrzebowali i czego obawiano się w Nowym Jorku, mieli na iPadzie. Martwili się, że mają do czynienia z niepokornym pilotem, a teraz rozwiały się wszelkie ich wątpliwości. – Weź tablet – dodał. Przewróciła oczami. – No jasne. Nie zamierzałam go tu zostawić. – Przepraszam. Rozejrzeli się jeszcze pobieżnie po mieszkaniu, po czym wyszli, nie zamykając górnego zamka tak, jak to było wcześniej. Przywołali windę i wsiedli do niej minutę później. Paul zamocował koguta na dachu, aby mogli w drodze powrotnej przejeżdżać na czerwonym świetle, ale nie włączył syreny. Lucy zadzwoniła do biura, gdy pędzili przez miasto. – Myślę, że mamy to, czego szukacie – poinformowała szefa przez telefon. – Chcę wiedzieć, jak to zdobyliście – zażądał Alan Wexler. – Chyba nie. Ale mamy iPada pełnego informacji o plastikowych pistoletach do samodzielnego złożenia, których nie wykryje żaden skaner ani rentgen. Mamy też mnóstwo materiałów o samobójstwie, artykuły o tym niemieckim samolocie, który spadł w Alpach. Wieziemy tego iPada. – Zadzwonię do Nowego Jorku. Wyciągnęliście coś z dziewczyny? Wie coś o jego planie? – Już nie są razem. Od roku nie miała z nim kontaktu. Facet nad sobą nie panuje i jest wściekły na linię lotniczą, która postanowiła zatrzymać go w fotelu drugiego pilota, dopóki nie zrobi ze sobą porządku. To ona dała nam klucz do jego mieszkania. – Domyślałem się czegoś takiego, skoro macie jego iPada. Przynajmniej się nie włamaliście. – Weszliśmy frontowymi drzwiami i wyszliśmy z iPadem – odparła lakonicznie. – Odbędziemy telekonferencję z Nowym Jorkiem, jak tylko przyjedziecie. Jak szybko możecie tu być? – Spójrz przez okno. Właśnie parkujemy. Paul zahamował z piskiem opon i oboje wyskoczyli z samochodu. Lucy włożyła iPada do torebki. Udali się prosto do gabinetu szefa. Wstał na ich widok. Pokazała mu, co znaleźli, a on pokiwał głową. W końcu wręczyła mu sprzęt. Potwierdziło się, że mają problem. I to duży. Większy niż spodziewali się Ben, Dave i Alan Wexler w najgorszym scenariuszu. Mieli pilota wściekłego na linię lotniczą, przygotowanego na samobójstwo i prawdopodobnie uzbrojonego w coś, co zdołał przemycić przez wykrywacz metalu na lotnisku JFK. Jakby tego było mało, mógł planować również zamach

na most Golden Gate, by zapewnić sobie maksymalną uwagę świata. Wexler podziękował Paulowi i Lucy za wyjątkowe rezultaty, które osiągnęli w rekordowo krótkim czasie, po czym nakazał swojej asystentce nawiązać połączenie z biurem Departamentu Bezpieczeństwa w Nowym Jorku. Jedno było pewne. Ben Waterman nie będzie szczęśliwy, gdy usłyszy, co znaleźli. Paul i Lucy wykonali kawał dobrej roboty.

Rozdział ósmy Amanda udała się do swojego biura po nieporozumieniu z Benem w kwestii tego, kto stanowi prawdziwe zagrożenie, a tam namyślała się przez chwilę, po czym sięgnęła po słuchawkę. To była jej ostatnia nadzieja, by do nich dotrzeć. Wiedziała, że sama nic nie zdziała. Potrzebowała wsparcia. Od razu przyszło jej do głowy nazwisko Mildred Stern, psychiatry, z której usług często korzystali w sytuacjach z zakładnikami – pomagała im ocenić sytuację i zagrożenie albo ułatwiała komunikację z porywaczami. Była szanowaną specjalistką w swojej dziedzinie, napisała kilka książek o związkach i paralelach pomiędzy nimi a sytuacjami z zakładnikami. Miała dyplom z kryminologii, jak Amanda. Oceniała także stan i prowadziła terapię oficerów Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, którzy ucierpieli na skutek traumy lub mieli objawy zespołu stresu pourazowego. Zajmowała biuro zaraz obok lotniska w jednym z budynków administracyjnych Departamentu. Amanda zadzwoniła do niej i udało jej się ją złapać. Renomowana lekarka psychiatra miała właśnie przerwę pomiędzy pacjentami. Amanda opisała jej sytuację. Powiedziała, że mierzą się z potencjalnie ryzykowną sytuacją, a oficer dowodzący obstawia jej zdaniem złego konia. Koncentrował się na drugim pilocie, który według niej nie stanowił zagrożenia, i odmawiał dokonania właściwej oceny pani kapitan, która zdaniem Amandy była tykającą bombą zegarową, zdolną rozbić samolot. – Trudna sprawa – oświadczyła Mildred cicho. – Nie widziałam żadnych newsów w wiadomościach, więc na razie udaje się wam to utrzymać w tajemnicy. O jakim marginesie czasowym rozmawiamy? – Najwyżej dwie godziny – odparła Amanda konkretnie – może nawet półtorej, w najgorszym razie godzina, zanim samolot wyląduje. Nie jesteśmy nawet pewni, czy to prawdziwe zagrożenie, ale może okazać się bardzo realne. Wygląda to na prawdopodobne samobójstwo, a mamy w kokpicie troje pilotów i wszyscy się kwalifikują. Zaczęło się od pocztówki, którą znalazła agentka TSA. Może nic z tego nie wyniknie, ale nie możemy ryzykować – wyjaśniła rzeczowo. Nierozsądna jej zdaniem była natomiast ocena sytuacji dokonana przez Bena Watermana. Potrzebowała pomocy psychiatry, by na niego wpłynąć. – Samolot ląduje tutaj? – zapytała Mildred. Wstała i sięgnęła po torebkę. W jej gabinecie stało urzędowo wyglądające biurko, dwa krzesła i kozetka, na której mógł się położyć pacjent. Pomieszczenie nie zachwycało, było czysto użytkowe. Jej fascynacja kryminologią sprawiła jednak, że dwadzieścia lat temu zrezygnowała z lukratywnej praktyki na Park Avenue. Od tamtej pory pracowała z brygadami antyterrorystycznymi. Jako córka słynnego prawnika od spraw karnych w końcu odnalazła swoją niszę. – Nie, na SFO – odparła Amanda. – Samolot wystartował stąd o ósmej. – Dlaczego troje pilotów? – Mamy na pokładzie starszego kapitana, który wraca do domu. Miał mały udar po wylądowaniu dwa dni temu i dlatego został w trybie natychmiastowym przeniesiony na emeryturę. Siedzi w kokpicie. Jego kariera jest skończona, w zeszłym roku jego żona zmarła na raka. On również jest potencjalnym samobójcą. Czy możesz tu przyjechać i pomóc mi dotrzeć do człowieka, który dowodzi akcją? Mamy na to mniej niż dwie godziny, a w samolocie stu jedenastu pasażerów i personel pokładowy. – Będę u ciebie za pięć minut – zadeklarowała Mildred. Amanda uśmiechnęła się, ciesząc się, że zadzwoniła. Była przekonana, że Mildred jej

pomoże. Podziwiała ją z całego serca, czytała wszystkie jej książki, lecz nigdy jeszcze z nią nie pracowała. Obie funkcjonowały w męskim świecie, a Mildred wiedziała, jak się w nim poruszać. Amanda nadal się uczyła, jak nakłonić swoich kolegów i przełożonych, by ją szanowali. Wiedziała, że stanowi dla nich obiekt żartów. Miała tego dość. To na nią spychali całą uciążliwą biurokrację, jednocześnie wyśmiewając jej teorie i ignorując wykształcenie, ponieważ bardziej ufali swoim instynktom i doświadczeniu. Rozumiała, że są one cenne, ale nie były wszystkim. Nie chcieli też przyznać, że jej wkład jest istotny. Uważała, że tylko dlatego, iż jest kobietą, a oni są seksistami. Zgodnie z obietnicą Mildred zjawiła się w biurze Amandy pięć minut później. Amanda przedstawiła się drobnej, szczupłej kobiecie z doskonale obciętymi srebrnymi włosami i razem udały się do biura Bena, który właśnie naradzał się z Philem, głównym agentem w terenie, i Dave’em z ochrony lotniska. Podnieśli wzrok zdumieni widokiem kobiety, która towarzyszyła Amandzie. Dave jej nie rozpoznał, za to Phil – od razu. Wielokrotnie z nią współpracował. Ben zrobił zszokowaną minę. Mildred przywitała się z nim chłodno i profesjonalnie, w żaden sposób nie zdradzając, że prowadzi jego terapię od tamtej sprawy z zakładnikami, która zakończyła się śmiercią szesnastu osób. Ben czuł się za to odpowiedzialny, a ona zapewniała go, że niesłusznie. – Witaj, Mildred – powiedział, gdy razem z Amandą odsunęły sobie krzesła, by usiąść. Phil spojrzał na nią ze zdumieniem. – Co ty tu robisz? – zapytał. Według jego wiedzy nikt do niej nie dzwonił. Jego zdaniem jej opinia nie była potrzebna, na pewno nie teraz. Ben zrozumiał od razu i zerknął na Amandę z niezadowoleniem. – Wezwałaś posiłki, prawda? – mruknął. – Tak – potwierdziła z uporem. – Nie słuchacie mnie. Pomyślałam, że będziecie mieć więcej szacunku dla teorii doktor Stern niż moich. – Próbowała tego uniknąć, ale zabrzmiała marudnie i niedojrzale. – Przykro mi, że tak to odbierasz – przerwał jej Phil – ale muszę zaznaczyć, że potrzebujesz zgody przełożonego, aby zaangażować w sprawę osobę z zewnątrz, nawet kogoś, kto dla nas pracuje. W tej sytuacji miałaś do wyboru mnie albo Bena. Następnym razem zapytaj, zanim ściągniesz tutaj doktor Stern. Uśmiechnął się do Mildred, a ona odwzajemniła uśmiech. Znała procedury i założyła, że Amanda uzyskała pozwolenie na tę konsultację. Nie podobało jej się, że młoda agentka postawiła ją w takiej sytuacji. – Znamy się z Mildred od lat i często razem pracujemy, ale nasi etatowi psychiatrzy nie są od tego, by pomagać jednym agentom przekonać innych do zmiany zdania, a od tego, by pomagać w ocenie ryzyka i sposobów, jak mu zapobiec. Służą też pomocą w negocjacjach z porywaczami, wspomagając nas swoją wiedzą. – Moim zdaniem wszyscy skupiacie się na niewłaściwej osobie – upierała się Amanda. – Jestem magistrem psychologii i kryminologii, i mówię wam, że Jason Andrews nie jest naszym problemem. Marnujemy na niego czas. Jest bystrym, ambitnym, utalentowanym pilotem, ma przed sobą trzydzieści pięć lat kariery. Nie zaprzepaści tego wszystkiego samobójczą misją. – Niemiec, który zabił sto pięćdziesiąt osób w Alpach, miał dwadzieścia siedem albo dwadzieścia osiem lat i też był utalentowanym pilotem. Nie wiemy, co prowokuje ludzi do takich kroków ani do czego są oni zdolni. Wiek nie gra tu żadnej roli – zripostował Ben. – Moim zdaniem to Helen Smith stanowi prawdziwe zagrożenie. Nikt, kto przeżyłby tyle, co ona, nie pozostałby zdrowy ani normalny. Zobaczyła egzekucję swojego męża w telewizji – przerwała mu Amanda ostro, rozpaczliwie pragnąc ich przekonać. Miała nadzieję, że Mildred Stern jej w tym pomoże.

– Ludzie z gorszymi doświadczeniami są w stanie prowadzić potem zdrowe, normalne życie – oświadczyła Mildred silnym głosem. – Na przykład osoby, które przeżyły obozy koncentracyjne. Wiele z nich prowadziło potem zdumiewająco produktywne życie. Znam przypadek kapitan Smith i nigdy nie spotkałam się z żadną sugestią, by cierpiała na jakieś zaburzenia psychiczne. Coś się zmieniło? – zwróciła się do wszystkich. Mężczyźni pokręcili głowami. – Wszystko zaczęło się od tego – wyjaśnił Ben, przesuwając po biurku w jej stronę pocztówkę. – To może nie znaczyć absolutnie nic albo całkiem sporo. Uznaliśmy, że nie będziemy ryzykować. Pech chciał, że na pokładzie nie ma naszego agenta. Zawiodła mechanika w A380 i pasażerowie zostali rozdzieleni na dwa mniejsze samoloty. Agent, któremu przydzielono ten lot, wsiadł do drugiej maszyny, nikt więc nie ochrania załogi ani pasażerów w powietrzu. Poza tym zgadujemy, kto stanowi problem i czy jakiś w ogóle wystąpi. Wychodziliśmy z siebie, próbując to ocenić. – Ja uważam, że kapitan Smith to najlepsze, co mogło się nam przytrafić, jeśli faktycznie jest problem, a Phil się ze mną zgadza. Pilotowała samoloty bojowe, ma za sobą dwadzieścia lat w armii. Potrafi zatroszczyć się o siebie i o samolot. Mamy też drugiego pilota z długą na kilometr listą kar dyscyplinarnych, okropnym nastawieniem i problemami z panowaniem nad gniewem. Jest wkurzony na linię, bo od dwóch lat nie dostał awansu. To cholerny cud, że jeszcze go nie zwolnili, ale niewiele do tego brakuje, a on pewnie o tym wie, więc wścieka się na cały świat. – Czy mamy jakieś dowody na jego samobójcze skłonności? – zapytała Mildred. Pokręcił głową. – Nie. Tak jak w wypadku Helen Smith. Pilot, który właśnie został przeniesiony na emeryturę, stanowi zapewne większe ryzyko pod tym względem, ale nawet jeśli, moim zdaniem zrobiłby to w swoim prywatnym czasie i nie narażałby samolotu pełnego pasażerów. To jeden z naszych najlepszych pilotów, miał tylko cholernego pecha i dostał udaru. – Przykro mi – odparła psychiatra ze współczuciem, po czym rozejrzała się po sali. – Szczerze mówiąc, macie tu piekielny problem. Cholernie trudno analizować ludzi, gdy takie problemy pojawiają się znienacka. Po pobieżnej ocenie jestem skłonna zgodzić się z Benem i Philem: Helen nie okazywała żadnych ostrzegawczych objawów takiego zachowania, chyba że o czymś nie wiem. Młody porywczy pilot, którego opisujecie, mógłby się na to poważyć, żeby skupić na sobie uwagę i „wyrównać rachunki”, nie myśląc przy tym o swojej świetlanej przyszłości, jak opisuje ją pani Allbright. Sama nie jestem pewna, czy ta przyszłość faktycznie taka jest. Moim zdaniem od jakiegoś czasu stąpa po kruchym lodzie. Co zrobi, jeśli go wyrzucą? Dla niego to będzie koniec. Nikt go potem nie zatrudni. Powiedzmy sobie też szczerze, większość pilotów nie chce robić nic innego. To jest ich pasja, całe ich życie, wszyscy to wiedzą. Perspektywa zwolnienia może mu się wydawać gorsza niż samobójstwo. – Jeszcze nie został zwolniony – zaznaczył Ben – ale wygląda na to, że zmierza w tym kierunku. Mildred z namysłem pokiwała głową, a Amanda spojrzała na nią z rozczarowaniem. – Zgadzasz się z nimi? – zapytała słabo. – Chyba tak. Prawda jest taka, że nikt nie będzie miał pewności, dopóki coś się nie wydarzy. Może samolot wyląduje bez problemów, możliwe, że spotka nas tragedia. Co robicie w sprawie mostu? – Była oswojona z takimi sytuacjami, rozkwitała w nich, a jej sugestie były zazwyczaj błyskotliwe. – Zamykamy Golden Gate za kilka minut – odparł Ben. – O dziesiątej czasu pacyficznego. – Gdy tylko to powiedział, do biura weszła asystentka z informacją, że Alan

Wexler, szef oddziału San Francisco i dwoje jego agentów są już na linii. Od razu przełączył rozmowę na głośnik, by wszyscy mogli ją usłyszeć. – Jesteśmy tu wszyscy – powiedział głośno. – Wydobyliście coś z dziewczyny? Zgodziła się z wami rozmawiać? – Mamy wszystko, czego wam trzeba – odparł Alan Wexler ponuro. – Są ze mną agenci Paul Gilmore i Lucy Hobbs. Rozmawiali z dziewczyną i przeszukali mieszkanie podejrzanego, ale nieoficjalnie. – Nikt z nich nie lubił się chwalić tym, że czasami pozwalają sobie na pewną swobodę. Agentom mogło się to upiec, ale nie chcieli, by opinia publiczna niepotrzebnie się o tym dowiedziała. Było to wykroczenie proceduralne, ale w nagłym wypadku i ważnej sprawie. Czasami należało nagiąć zasady, by ratować życie. – Cześć – mruknęła Lucy tytułem wstępu, po czym streściła wszystko, co powiedziała im Bianca o Jasonie Andrewsie. Nie były to pocieszające wieści, do pewnego stopnia potwierdzały bowiem ich obawy. – Potem udaliśmy się do jego mieszkania. Bianca to jego była dziewczyna, od roku nie miała z nim kontaktu, nie mogła się więc wypowiedzieć co do jego obecnego stanu, ale zaznaczyła, że kiedy się umawiali, był zły na linię, która wstrzymywała jego rozwój i nie awansowała go. Uważał, że rujnują jego karierę i w ogóle nie czuł się za to odpowiedzialny. Nie przyjmował do wiadomości, że jego zachowanie może mieć jakikolwiek wpływ na tę sytuację. W każdym razie dała nam klucz do jego mieszkania. Zebraliśmy ciekawe informacje. Mamy jego iPad, a na nim dziesiątki stron o pistoletach, które można zbudować samodzielnie z plastikowych podzespołów niewykrywalnych przez skanery. Schematy są bardzo szczegółowe, a broń wygląda na potencjalnie zabójczą. Nie znaleźliśmy żadnych egzemplarzy w mieszkaniu, tylko informacje na iPadzie. Natknęliśmy się też na wiele artykułów o metodach samobójców i o niemieckim pilocie, który rozbił samolot w Alpach. Najbardziej zaniepokoiły nas jednak te plastikowe pistolety. Prześlemy wam teraz wszystko drogą elektroniczną, żebyście mogli sami to ocenić. Ben z konsternacją rozglądał się po biurze. Właśnie tego się obawiał. Miał monitor komputerowy na jednej ze ścian, na którym po kilku sekundach zaczęły pojawiać się plastikowe pistolety i schematy. – Cholera – mruknął Phil. Potarł powieki dłonią, gdy Ben wpatrywał się w modele po kolei, aż poczuł mdłości. – Myślę, że teraz wszyscy zgadzamy się co do tego, że to Andrews stanowi zagrożenie – zwrócił się zarówno do ludzi w swoim biurze, jak i tych w San Francisco. – Możemy też chyba założyć, że jest uzbrojony. Lepiej uprzedźmy Helen Smith. Szef biura w San Francisco wtrącił, że musi na chwilę wyjść. Wrócił po dwóch minutach. – Most właśnie został zamknięty – poinformował ich. – Karetki są w pogotowiu, przekierowaliśmy ruch pod pozorem wycieku gazu. Na wodzie mamy trzy jednostki Straży Przybrzeżnej. Jesteśmy gotowi. Co nic nam jednak nie da, jeśli Andrews zabije kapitan Smith i rozbije samolot. Ben zapragnął położyć głowę na biurku i zapłakać. Informacja, że Jason Andrews jest uzbrojony, zmieniała wszystko. Powstrzymanie go i uratowanie samolotu stało się właśnie nieskończenie trudniejsze, zwłaszcza że na pokładzie nie było żadnego agenta. – Myślicie, że emerytowany kapitan mógłby pomóc? – zapytał Alan. – Wątpię – odparł Ben. – Stawiałbym na Helen, ale nie jestem pewien, co da radę zrobić z pistoletem przystawionym do skroni. – To twarda kobieta – wtrącił cicho Phil. – Czytałem uważnie jej akta. Ma czarny pas w sztukach walki i jest wyborowym strzelcem. – No, ale ma samolot pełen pasażerów, który musi pilotować. – Gdzie mamy się stawić waszym zdaniem? – zapytał Alan. – Na lotnisku czy na moście?

– W kokpicie z pistoletem wymierzonym w łeb tego łajdaka, i to nie takim plastikowym – mruknął Ben gniewnie. – Nie wiem. Chyba w obu lokalizacjach. Może wy troje na moście. Ta opcja zyskała na wiarygodności, skoro Andrews może przejąć kontrolę nad samolotem, ale zadbajmy też o obecność agentów na lotnisku na wypadek, gdyby pojawił się problem po wylądowaniu. – Czuł bezradność, siedząc za biurkiem w Nowym Jorku i słuchając tego wszystkiego z oddali. Postanowił więc chociaż ostrzec Helen Smith, że jej drugi pilot może być uzbrojony. – Informujcie nas na bieżąco, dobra? – Zakończył rozmowę. Mildred Stern obserwowała go z satysfakcją. Dobrze sobie radził. Był zestresowany, ale panował nad sytuacją na miarę swoich możliwości. Problemy mogły pojawić się później, gdyby wszystko poszło źle zaledwie miesiąc po poprzednim takim wypadku. Amanda milczała. Odkrycia w mieszkaniu Jasona w San Francisco potwierdziły podejrzenia Bena i Phila. Nie chodziło już o psychologiczne teorie. Do głosu doszła prawdziwa broń i mężczyzna, który aktywnie poszukiwał metod samobójstwa i nienawidził linii lotniczej, dla której pracował. Nawet ona nie mogła już dłużej temu zaprzeczać, nie miała też nic do dodania. Pani doktor pochyliła się ku niej parę minut później i powiedziała cicho: – Nikt nie jest nieomylny. Czasami każdy popełni błąd. Pracujemy tylko z tym, co mamy, a zazwyczaj to nie wystarcza, byśmy mieli całkowitą pewność. Trzeba więc zdać się na los i zgadywać. – Wygląda na to, że tym razem zgadłam niepoprawnie – odparła zawstydzona Amanda. – Nawet jeśli tak się zdarzyło, będziesz miała rację następnym razem – dodała jej otuchy Mildred. – Oni mnie nie słuchają. Uważają mnie za idiotkę, bo jestem kobietą – szepnęła Amanda ze łzami w oczach. – To męski klub – oświadczyła doktor Stern stanowczo. – Jeśli chcesz tu pracować, musisz zasłużyć na miejsce. Działanie za ich plecami ci w tym nie pomoże. – Była to dobra rada. Gdy rozmawiały, Ben nawiązał satelitarną łączność z Helen Smith. Tak jak poprzednio, przywitała go spokojnym tonem, jakby nie miała żadnych trosk i całkowicie panowała nad sytuacją. Ben pragnął, by była to prawda, ale rzeczywistość wyglądała inaczej – od kilku godzin ostrzegali ją o potencjalnych problemach, od terrorystów do niepokornych drugich pilotów. Nie miała przy tym nawet wsparcia agenta na pokładzie. – Tu Ben Waterman – przedstawił się znów, chociaż znała już jego głos i nikt inny nie zadzwoniłby na jej telefon satelitarny, by porozmawiać na osobności. – Pani kapitan, chcemy, żeby pani wiedziała, iż mamy powód wierzyć, że pani drugi pilot jest uzbrojony. Najprawdopodobniej jest to plastikowy pistolet domowej roboty, ale równie skuteczny i groźny co prawdziwy. Wiele czytał na ten temat. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Interesował się też samobójstwem niemieckiego pilota w Alpach. Naszym zdaniem ma pani bardzo poważny problem w kokpicie. Jego celem może być most Golden Gate. Zamknęliśmy go pięć minut temu, a jeśli faktycznie was tam skieruje, w pogotowiu czekają już ekipy ratunkowe, helikoptery i łodzie Straży Przybrzeżnej. Czuwamy nad sytuacją. Proszę na niego uważać i w miarę możliwości trzymać go z dala od sterów. – Dopilnuję tego, Ben – odparła enigmatycznie z przyjemnym zaśpiewem w głosie, jakby właśnie usłyszała dobre nowiny. – U nas wszystko w porządku. Piękny dzień, by lądować na SFO. – Przykro mi, że nie mamy dla was uzbrojonego wsparcia na górze. Obiecuję, że to się już więcej nie powtórzy. – Żaden problem, Ben. Dzięki za informację. Spróbujemy tak to załatwić, żeby wszyscy zdążyli się przesiąść. Do zobaczenia w Nowym Jorku – dodała zagadkowo. – Od teraz będziemy

w kontakcie z wieżą – zakończyła spokojnie, po czym się rozłączyła. Ben poczuł ucisk w sercu na myśl, że jest tam sama, bezbronna, a obok niej stoi uzbrojony szaleniec. – Co się stało? – zapytał Jason. – Od kiedy to telefon satelitarny jest podstawowym środkiem łączności z pilotem? – Chyba nie chcieli zajmować błahymi pogawędkami częstotliwości radiowej wieży. Poinformowali nas tylko, że może być opóźnienie przy lądowaniu. Na SFO tworzą się korki. Postaramy się dopilnować, by pasażerowie zdążyli na kolejne loty. Tylko tyle możemy zrobić. – Tylko na tym im zależy – odparł gniewnie. – Na pieprzonych pasażerach. Gówno ich obchodzą piloci. Patrz, co zrobili jemu – dodał, wskazując Connora, który drzemał w swoim fotelu. – Wywalili go bez ostrzeżenia po niemal czterdziestu latach służby, tylko dlatego że bolała go głowa. – Miał udar – oświadczyła spokojnie. – To poważna sprawa. Mógł mieć kolejny podczas lotu. Kapitan Gray na pewno się z tym zgadza. Jason nie odpowiedział. Patrzył prosto przed siebie, a ona myślała o tym, czego się dowiedziała od Bena. Uważali, że Jason jest uzbrojony i niebezpieczny, a ona, choć niechętnie, musiała przyznać, że niemal na pewno mają rację. Jej twarz niczego nie zdradzała, była gotowa na wszystko. W jej rękach spoczywał los stu jedenastu ludzkich istnień i nie zamierzała stracić ani jednego. Na moście Golden Gate panowało niezwykłe zamieszanie. Pasy po obu stronach blokowały ciężarówki Biura Zarządzania Kryzysowego. Wozy strażackie, karetki i sanitariusze czekali w pogotowiu. Podstawiono dźwig na wypadek, gdyby trzeba było unieść jakąś część samolotu po katastrofie, by ratować ludzi. Setki osób z personelu medycznego stały po obu stronach mostu, czekając, czy coś się wydarzy. Nad mostem latały dwa helikoptery. Trzy łodzie Straży Przybrzeżnej czuwały w zatoce, ktoś nawet wezwał Feniksa, specjalny statek pożarniczy często wykorzystywany do witania dygnitarzy i promów. Mógł on ugasić samolot, gdyby ten zapalił się po upadku albo uderzył w most. Nikt nie wiedział, dlaczego się tu znaleźli. Większość słyszała historię o wycieku gazu i potencjalnym wybuchu, ale doświadczeni pracownicy służb ratowniczych wnioskowali po zgromadzonym sprzęcie, że mają do czynienia z czymś o wiele poważniejszym, na przykład z jakiegoś rodzaju atakiem z powietrza, z katastrofą samolotu lub z poważnym zagrożeniem terrorystycznym na moście. Pojawił się nawet szef policji San Francisco i wdał się w cichą rozmowę z dyrektorem służb ratunkowych. – Co o tym wszystkim sądzisz? – zapytał szeptem. – Szczerze mówiąc, wygląda na to, że spodziewają się jakiegoś ataku na most. Pewnie z użyciem samolotu. – Nie sądzili, by było to zagrożenie bombowe, chyba że w grę wchodziłby jakiś pocisk nuklearny. – Wojskowego? – Może. Wątpię. Biorąc pod uwagę nas i Straż Przybrzeżną, przygotowują się na sto pięćdziesiąt ofiar. To nie jest samolot wojskowy. Musiałby to być lot komercyjny. Może mają zakładników, o których nie mówią, może jakiś fanatyczny samobójca przejął kontrolę nad samolotem. Pewnie wkrótce się dowiemy. Mieli wrażenie, że czekają całą wieczność, próbując zorientować się, co się naprawdę dzieje. Nikt nie wierzył w oficjalną wersję. Po dwudziestu minutach zaczęły nadjeżdżać wozy transmisyjne z kamerami i reporterami. Zadawali pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi. Departament Bezpieczeństwa Krajowego nakazał im trzymać się historii o wycieku gazu, ale media jej nie kupowały. Tak jak ich rozmówcy i same służby ratownicze.

– To musi być największy wyciek gazu w dziejach świata – mruknął jeden z reporterów cynicznie. Przepytał każdego strażaka i sanitariusza, jakiego zdołał nakłonić do rozmowy. Na niebie pojawiły się dwa helikoptery Wiadomości. Most wydawał się przerażająco pusty bez samochodów, co w środku dnia stanowiło dziwny widok. Za każdym razem gdy zgromadzeni słyszeli samolot, unosili głowy, ale nic się nie działo. Kanały informacyjne przerwały nadawanie, by pokazywać aktualne wydarzenia. Cywilom nakazano trzymać się z daleka na wypadek, gdyby most wyleciał w powietrze. Wokół nie było gapiów, tylko zawodowcy. Ben włączył telewizor w swoim biurze i wszyscy zaczęli oglądać. Mildred Stern została z nimi. – Będziemy wyglądać jak najwięksi idioci w historii lotnictwa, jeśli samolot wyląduje spokojnie na SFO – mruknął, gdy obserwowali szeroko zakrojone przygotowania na wypadek, gdyby Jason próbował uderzyć samolotem w most. – Wolę wyglądać jak idiota niż powiadamiać rodziny ofiar – odparł Phil ponuro. Nie mogli nic poradzić. Zrobili to, co należało. Doniesienia medialne przypomniały Benowi o agentce TSA, która znalazła pocztówkę, a teraz od kilku godzin siedziała w recepcji, nie wiedząc, czy znów nie będą chcieli z nią porozmawiać. – Może ją przyprowadzisz? – zwrócił się do Amandy. Dziewczyna wyszła po Bernice, która minutę później nieśmiało zajrzała do pokoju. Oszołomiła ją liczba agentów i skala tego, co zapoczątkowała. – O Boże! – mruknęła, gdy zobaczyła służby ratownicze na ekranie i usłyszała, jak prezenter opisuje ryzyko związane z wyciekiem gazu, który zagroził mostowi Golden Gate w San Francisco. – Jest też wyciek gazu? – zapytała zaszokowana. – To na potrzeby mediów – wyjaśnił jej Ben. – Nie możemy powiedzieć im, że mamy w powietrzu niezdyscyplinowanego pilota, który planuje zniszczyć most. Poza tym nie wiemy nawet, czy to prawda. Mamy jednak poważne podejrzenia. Była przerażona tym, co widzi. Denise i Della pisały do niej cały dzień: Della, by zapytać, co się dzieje, a Denise, by wyrzucać jej nieodpowiedzialność, przez którą rozpętała tę aferę. Bernice nie chciała teraz o tym myśleć. Całym sercem była z ludźmi w samolocie, bała się, co się z nimi stanie, jeśli dojdzie do katastrofy. Przypomniała sobie roztrzepanego mężczyznę z niemowlęciem, chórzystki z Queens, dwoje małych dzieci podróżujących bez opieki, za którymi tak płakała matka. Zapewniła ją, że będą bezpieczne. A jeśli coś im się stanie? A jeśli zginą? Bardzo chciała się mylić, tak jak pozostali, ale nadzieja na to się kurczyła, gdy obserwowała ekipy ratownicze, od których roiło się po obu stronach mostu na wypadek, gdyby wbił się w niego samolot. Nagle to wszystko stało się zbyt rzeczywiste i całkowicie realne nie tylko dla niej, ale także dla pozostałych osób w sali. Jedna z pasażerek wezwała stewardesę, by poprosić o szklankę wody przed lądowaniem, i włączyła wiadomości na monitorze przed swoim fotelem, korzystając z własnych słuchawek. Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w serwis CNN, gdy podeszła do niej Nancy. – Wow, co się stało? – zapytała, gdy rozpoznała na ekranie most Golden Gate. – Nie wiem. Chyba był jakiś wypadek. Most jest zamknięty, mówią, że to wyciek gazu. Mieszkam w Marin i nie zdołam się przez to dostać do domu. Muszę przed siedemnastą odebrać psa z hotelu. Widziały latające helikoptery, łodzie Straży Przybrzeżnej, statek pożarniczy i setki wozów oraz karetek. Nancy nie słyszała dźwięku bez słuchawek, lecz wystarczały jej same obrazy. – To musi być cholernie wielki wyciek gazu – mruknęła, po czym wróciła do kuchni, by

porozmawiać z Joelem. Powiedziała mu o wycieku i karetkach. – To brzmi jak coś poważniejszego – odparł Joel z niepokojem. – Wygląda to jak strefa działań wojennych – oświadczyła Nancy, opisawszy, co widziała. – Pewnie dowiemy się więcej, gdy wylądujemy – skwitował Joel, zamykając resztę zapasów. Po chwili kolejni pasażerowie włączyli wiadomości i zaczęli komentować je pomiędzy sobą. – Czy to znaczy, że nie pojedziemy do Berkeley? – zapytał Ahmad małżonkę ze zmartwioną miną. – Moim zdaniem dostaniemy się tam po prostu przez inny most – odparła, by dodać mu otuchy. Zdjęła już swoją abaję, długi szary płaszcz, który zakrywał jej ubrania, i złożyła ją schludnie. Miała na sobie sweter, dżinsy i buty sportowe, jak inne kobiety w jej wieku. Ahmad zrobił zszokowaną minę. – Co ty robisz? – Nie potrzebuję tego tutaj – odparła cicho, czym go zdenerwowała. Wiele żon jego przyjaciół i krewnych nosiło zwyczajne ubrania na ulicach w obcych krajach, ale on nie pochwalał takiego zachowania u Sadaf. Nadal miała na sobie biały hidżab, który okrywał jej włosy i szyję. Jego postanowiła nie zdejmować. – Nadal jesteś ze mną. Nie chcę, żeby mężczyźni oglądali cię w dżinsach. – Nie zostanę studentką w Berkeley, nosząc abaję jak moja babka – odparła stanowczo. Odwrócił się od niej i zamknął oczy. Był na nią zły, że nie przestrzega tradycji. Nie chciał, by cokolwiek się zmieniło, przynajmniej nie tak szybko. Zostawili za sobą znajomy świat, a z nowym się jeszcze nie oswoili. Czuł się zagubiony. Wieści o wycieku gazu nie dotarły jeszcze do kokpitu. Connor się obudził. Jason wydawał się podenerwowany i w końcu zadał Helen pytanie, którego się obawiała. Odwróciła się do niego ze spokojną twarzą, niczego po sobie nie pokazując. – Kiedy przekażesz mi stery? Powiedziałaś, że pozwolisz mi wylądować – przypomniał ostrym, niecierpliwym tonem. Uśmiechnęła się do niego lekko. – Przykro mi, Jasonie. Nie wiem czemu, ale powiedzieli mi, że wolą, bym to ja lądowała. To nic wielkiego. To żadna przyjemność w takim samolocie, nie to, co w większych. Na pewno oddam ci stery podczas kolejnego wspólnego lotu. – Co za bzdury – mruknął gniewnie. – Nie ufają mi, tak? Napsułem krwi kilku pilotom i karzą mnie za to od lat. Mam już cholernie dość tego fotela. Mogę pilotować wszystko, pewnie lepiej niż ty. Nie ma żadnego powodu, żebyś to ty dzisiaj lądowała. Chcą mnie po prostu znów upokorzyć. – Przykro mi. Naprawdę. Oboje mamy rozkazy. Wiesz, jak to działa. – To nie jest armia. Nie mogą nam rozkazywać. Czemu im nie powiesz, żeby się wypchali?! – krzyknął. – Ponieważ mam troje dzieci do wykarmienia i lubię moją pracę – odparła cicho. – Słucham rozkazów przez całe życie. To nic osobistego. Czasami mają powody, których nie znamy. Przykro mi, że się zdenerwowałeś – dodała uprzejmie, próbując nie prowokować go jeszcze bardziej. Miała nadzieję, że się uspokoi. – Masz cholerną rację, że się zdenerwowałem. Jestem kurewsko wściekły i mam tego dość! – wykrzyczał, po czym chwycił swoją torbę podróżną, otworzył drzwi kokpitu i wybiegł na korytarz, prawdopodobnie by skorzystać z łazienki przed lądowaniem. – Nie potrzebujecie mnie tutaj, jeśli nie pozwolą mi usiąść za sterami – rzucił przez ramię i trzasnął drzwiami.

Zamknęły się za nim, a Connor spojrzał na Helen i westchnął. Nie spodobało jej się, że Jason zabrał ze sobą torbę, ale nie powiedziała nic starszemu koledze. Pilotom nie wolno było wychodzić do łazienki tuż przed lądowaniem, ale tego tematu też postanowiła nie poruszać, by nie pogorszyć sprawy. – Masz o wiele więcej cierpliwości niż ja. Ja wyrzuciłbym go bez wahania na swojej zmianie – mruknął Connor z irytacją. Uświadomiła sobie, że musi powiedzieć mu coś, by go ostrzec, a że Jason wyszedł, nadarzyła się odpowiednia chwila. – Miałam wielu podwładnych podobnych do niego podczas służby. Młodzi chłopcy. Część w końcu bierze się za siebie, inni nie. – Po chwili dodała ściszonym głosem: – Connor, myślę, że mamy problem. – Z mechaniką? – zapytał zaskoczony. Nic nie zauważył, ale parę razy uciął sobie drzemkę. – Nie, z nim. Departament Bezpieczeństwa dzwonił do mnie na telefon satelitarny. Może planować przejęcie samolotu, zanim wylądujemy. Nikt nie jest pewien. Jeśli coś się stanie, zrobię, co mogę, ale możliwe, że będę potrzebować twojej pomocy. Przepraszam, że cię niepokoję. – Nie chciała, by przydarzył mu się kolejny epizod albo pełny udar, ale musiał wiedzieć. – Może to nic takiego, ale właśnie dlatego nie pozwoliłam mu lądować. Poradzę sobie z samolotem i być może z nim, ale chciałam cię ostrzec, że coś może się wydarzyć. Pokiwał głową z namysłem i spojrzał na nią z powagą. – Nie jestem zaskoczony. Znam osiągnięcia pani kapitan. Na pewno zdołasz bezpiecznie wylądować. Jestem przekonany, że dasz sobie radę, niezależnie od tego, co się wydarzy. Byłaś w gorszych sytuacjach. Pokiwała głową, wdzięczna za to przypomnienie i jego zaufanie. – Tak, to prawda. Nie chciałabym straszyć pasażerów, ale możliwe, że będę musiała. Departament Bezpieczeństwa uważa, że Jason może mieć plastikowy pistolet. Uważaj na siebie. Nie rób nic głupiego. Tylko miej na niego oko. Jakoś wylądujemy. Masz rację, bywałam w gorszych sytuacjach. – Po prostu o tym pamiętaj. – Uśmiechnął się do niej i zasalutował. Kiedyś był pilotem marynarki. Czytała gdzieś o tym. Oboje popadli w niespokojne milczenie, czekając na powrót Jasona. Długo to trwało, Helen zaczęła się zastanawiać, co robi i czy ma przy sobie pistolet, czy Departament Bezpieczeństwa miał rację, czy może to tylko burza w szklance wody. Jason okupował łazienkę w pierwszej klasie przez piętnaście minut ku irytacji stewardes i wrócił, gdy Helen krążyła nad zatoką, przygotowując się do podejścia do lądowania. Nie miała żadnego powodu, by nie wpuścić go do kokpitu. Nie zrobił jeszcze nic groźnego. Bazowali na domysłach i mogli się mylić. Wieża poleciła jej opóźnić podejście o pięć minut, by nie musiała czekać na ziemi na rękaw. Była gotowa opuścić samolot, gdy tylko otrzyma pozwolenie. Zerknęła na Jasona, który się uśmiechał. Wszelkie oznaki gniewu zniknęły. Wydawał się szczęśliwy i zrelaksowany, a ona zastanawiała się, co takiego zrobił w łazience, żeby się uspokoić, co ma w tej torbie – broń czy może narkotyki. Skoncentrowała się na pilotowaniu, a Jason uśmiechał się dalej, jakby nie miał żadnych trosk. – Miło się z tobą leciało – powiedziała, a on pokiwał głową. Zobaczyła, że poklepuje się po kieszeni, i zaczęła się modlić, by nie był to pistolet. Już prawie byli w domu. Jeszcze tylko parę minut i lądują. – Z panią również, kapitanie – odparł. – Możliwe, że był to najlepszy lot mojego życia –

dodał, po czym wybuchnął śmiechem.

Rozdział dziewiąty Tom był w pełni świadom ruchów samolotu, gdy gawędził z Catherine. Odprężyła się w końcu, wiedząc, że wkrótce wylądują. Cieszyła się też na swoje spotkanie. Nie miała pojęcia, że coś jest nie tak, podczas gdy Tom zastanawiał się, dlaczego krążą nad lotniskiem i jeszcze nie wylądowali. Nie chciał wracać do kokpitu, by zapytać. Mogły to być normalne manewry podyktowane dużym ruchem na SFO, ale mógł też istnieć inny powód, dla którego krążyli w powietrzu – może służby ratunkowe przygotowywały się do działania na ziemi. Wiedział, że Departament Bezpieczeństwa chce utrzymać sprawę w tajemnicy, by nie wzbudzać paniki. Uznał jednak, że ich podejście do lądowania trwa całą wieczność. Zauważył, że poirytowany Jason wyszedł z kokpitu chwilę temu i że nie było go jakiś czas. Skorzystał z łazienki w pierwszej klasie i wynurzył się z niej z zadowoloną miną. Nie działo się potem nic dziwnego, bo w przeciwnym razie Tom by wkroczył. Rozmawiał więc dalej z Catherine, którą bardzo polubił. Opowiedziała mu o swojej pracy na Wall Street i nadziejach związanych z rozmową w spółce kapitałowej. Postanowił zadać jej pytanie, które dręczyło go od jakiegoś czasu. Mógł jej już przecież więcej nie zobaczyć. Przeprosił, zanim w ogóle przeszedł do sedna. – Mam nadzieję, że nie uznasz tego za bezczelność, ale mam pytanie. – Uśmiechnął się do niej, a jej się spodobało, jak uśmiech rozjaśnił jego oczy. – Zakładam, że nie jesteś mężatką, ponieważ wspomniałaś, że niedawno zerwałaś z chłopakiem. – Nie jestem. – Uśmiechnęła się do niego. – A skoro już o tym mowa, co z tobą? – Ja też nie. – Odetchnął z ulgą, gdy to usłyszał, i nagle poczuł zgrzyt sterów, po którym samolot nieco obniżył wysokość. Uznał, że to trochę za wcześnie na wypuszczanie podwozia, ale nie na tyle, by wzbudziło to jego niepokój. Doskonale znał niuanse swojego samolotu. – Moje małżeństwo skończyło się dawno temu. Jestem rozwiedziony – dodał. Ucieszyła się, słysząc, że brak obrączki na jego palcu to uczciwy dowód jego statusu, a nie tylko przeoczenie albo sztuczka. – Masz dzieci? – zapytał, autentycznie nią zainteresowany. Oboje pracowali przez większą część lotu i poświęcili dużo czasu na rozmowy. – Nie. Chyba przeoczyłam swoją szansę. Nigdy nie wyszłam za mąż, nie żeby to miało jakieś znaczenie w dzisiejszych czasach. Mam wielu znajomych, którzy nie są w związkach, a mają dzieci własne bądź adoptowane. Samotność to nie jest już powód, by nie mieć dzieci. Ale ja byłam zbyt zajęta karierą przez ostatnie dwadzieścia lat. Umawiałam się z ludźmi, których nie chciałam poślubić, albo takimi, którzy nie chcieli poślubić mnie. W tym roku skończyłam czterdzieści lat i nagle uświadomiłam sobie, że w zasadzie już po wszystkim. Postanowiłam więc zacząć robić rzeczy, które zawsze chciałam, ale zwlekałam z tym. Przykładem jest ta posada w Kalifornii. Nic mnie nie łączy z Nowym Jorkiem. Nie mam tam rodziny, dzieci w szkole, męża ani chłopaka. Jestem wolną kobietą – skwitowała bez żalu. Lubiła swoje życie. – Chciałbym się z tobą zobaczyć, zanim wrócisz do Nowego Jorku. Może znalazłabyś czas na lunch, kolację lub drinka? Jego zaproszenie ją ucieszyło, ale musiała go ostrzec. – Bardzo bym chciała, ale będę nocować w Palo Alto. – Chyba jakoś sobie z tym poradzę – odparł niezrażony. – To czterdzieści minut jazdy od miasta. Możemy też spędzić sobotę w San Francisco, a potem cię odwiozę. Jak wolisz. – Od jutra będę wolna. Zaplanowałam więcej czasu na drugą rozmowę, gdybym się

spodobała. W piątek i sobotę jestem wolna. Wracam w niedzielę. – To świetnie. Może w takim razie przyjadę do Palo Alto na kolację w piątek wieczorem, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, spędzimy razem sobotę? Przyjadę po ciebie, jeśli chcesz – zaproponował. – „Jeśli wszystko pójdzie dobrze”, czyli jeśli nie będę siorbać zupy ani nie zacznę bitwy na jedzenie w restauracji? – Była w dobrym nastroju. Przetrwała ten lot bez żadnych wypadków. Zawsze spodziewała się najgorszego, gdy wsiadała do samolotu, ale jej obawy nigdy jeszcze się nie ziściły. – Coś w tym rodzaju. Chodziło mi bardziej o to, czy nie uznasz mnie za palanta przed końcem posiłku. Nigdy nie wiadomo, jak się potoczy pierwsza randka. – Mam w nich spore doświadczenie – odparła. – Jestem zawodowcem. Roześmiał się i zauważył, że powoli schodzą z wysokości przelotowej. Helen świetnie radziła sobie z samolotem, czego należało się po niej spodziewać, choć niektórzy piloci wojskowi mieli do sterowania nieco obcesowe podejście. Żywił gorącą nadzieję, że wszystkie ich obawy okażą się bezpodstawne. Na to się zapowiadało. Lot dobiegał końca i nic się dotąd nie wydarzyło. Catherine zapisała nazwę hotelu i wręczyła mu swoją wizytówkę, żeby miał jej numer telefonu i e-mail, a on podał jej swoją. Nancy zobaczyła tę wymianę, gdy przechodziła obok i uśmiechnęła się do siebie. Miała rację. Coś się pomiędzy nimi zaczynało. Oboje okazali się niewymagającymi pasażerami, pomimo zdenerwowania Catherine na początku. – Zadzwonię jutro, żeby zapytać, jak się udała twoja rozmowa – zadeklarował Tom, po czym wyjrzał przez okno, by sprawdzić, jak sobie radzą. Nancy sprawdzała, czy wszystkie oparcia foteli są podniesione i czy pasażerowie zapięli pasy. Zatrzymała się przy Nicole i Marku, by upewnić się, że wypełnili wszystkie polecenia i są spokojni. – Za chwilę zobaczymy babcię – powiedziała Nicole z wielkim uśmiechem. Brakowało jej dwóch przednich zębów. Zachowywali się jak aniołki, w przeciwieństwie do krzyczącego niemowlęcia w klasie ekonomicznej. – Wyjdzie po nas na lotnisko, a potem zadzwonimy do mamy. Jej brat wyglądał przez okno, gdy Nancy przesunęła się do następnego rzędu, w którym siedziała saudyjska para. Mężczyzna chyba obraził się na żonę, która próbowała mu coś tłumaczyć. Nancy zauważyła, że kobieta zdjęła długi szary płaszcz, miała na sobie dżinsy i buty Nike. Mówiła do niego, a on nie odpowiadał. Zaprzątały go jakieś myśli, gdy patrzył przez szybę z zadumaną miną. W końcu Nancy wróciła do kuchni. Nie mogła się już doczekać lądowania i powrotu męża z Miami. Mieli wiele do omówienia tego wieczoru, musieli uzgodnić jakiś plan i podjąć decyzję co do dwuletniej dziewczynki z Chin. Sama nie wiedziała, co chce zrobić w tej sprawie. Joel czytał poradnik dotyczący planowania ślubów autorstwa Marthy Stewart, który wyjął z torby, gdy przygotowywali się do lądowania. Ich dzień pracy zmierzał ku końcowi, a w domu czekało na nich prywatne życie. Gdy Nancy zajrzała do pierwszej klasy, zauważyła, że Susan Farrow włożyła wielki słomkowy kapelusz i ciemne okulary. Zdradziła stewardesom, z którymi rozmawiała, że nie lubi być rozpoznawana, kiedy podróżuje, ponieważ wkładała wtedy wygodne stare ubrania i rezygnowała z makijażu. W dzisiejszych czasach każdy mógł jej pstryknąć zdjęcie komórką i wrzucić je do Internetu, a wiedziała, że wyglądałaby na nim okropnie. Małego pieska włożyła już do transportera, by jak najszybciej wydostać się z samolotu. Przedstawiciel linii czekał na nią przy bramce, by zaprowadzić ją do jej samochodu. Stewardzi już potwierdzili, że wysiądzie pierwsza jako VIP.

Tymczasem w kokpicie Helen uzyskała zgodę na ostateczne podejście do lądowania na SFO. Zniżyła wysokość i zauważyła, że Jason się w nią wpatruje. Objął gestem kontrolki po swojej stronie kokpitu. Każdy miał własny zestaw do pilotowania. – To by było na tyle, pani kapitan. Dziękuję za miły lot. Możesz przekazać mi teraz stery i wyłączyć swoje. Przez chwilę myślała, że żartuje, taką miała nadzieję. Była pewna, że uniknęli problemów, których obawiał się Ben. – To ja będę lądować, Jasonie – przypomniała mu cicho neutralnym głosem. – Niestety, nie. Ja ląduję – odparł, po czym przełączył stery na siebie. Gdy tylko to zrobił, nacisnęła mały przełącznik po swojej stronie, który umożliwiał wieży słyszenie wszystkiego, co dzieje się w kokpicie w czasie rzeczywistym. Jason tego nie zauważył, tak bardzo był skoncentrowany na przejęciu samolotu, a Helen nie chciała z nim walczyć, żeby nie zdestabilizować maszyny. Wykonał gwałtowny zwrot i skierował się na północ, oddalając się od lotniska. Wieża zareagowała natychmiast, pytając, co się dzieje. Uprzedzono ich, że o każdej zmianie planu lotu muszą niezwłocznie poinformować Departament Bezpieczeństwa. Było to jedyne ostrzeżenie, jakie otrzymali. Oficer dyżurny zauważył zmianę, gdy tylko Jason przejął kontrolę. – Co mam im powiedzieć? – zapytała Helen. Andrews namyślał się przez chwilę, ale ona wiedziała, że wieża usłyszała jej pytanie, co powinno uczulić wszystkich na fakt, że to nie ona pilotuje samolot, lecz ktoś inny. – Powiedz im, że robimy jeszcze jedną pętlę i że nie jesteś gotowa na lądowanie. Wykonując jego polecenie, zauważyła kątem oka, że Connor wstaje ze swojego fotela, i zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła, ostrzegając go przed Jasonem. Drugi pilot też to zobaczył, ustawił kurs prosto na most Golden Gate, po czym odwrócił się do starszego kolegi i wyjął z kieszeni pistolet. Złożenie go zajęło mu więcej czasu niż podczas ćwiczeń w domu, ale broń była już gotowa. Zadbał nawet o tłumik. Wymierzył ją w Connora i zwrócił się do niego ostrym głosem: – Wracaj na swoje miejsce i nie rób nic głupiego. – Jesteś szaleńcem. Wiesz, co robisz, prawda? Nigdy ci się to nie uda. – Czyżby? – mruknął Jason lodowatym tonem. – No to patrz. Po tych słowach strzelił Connorowi w pierś i brzuch. Kontrola lotu usłyszała strzały, ale reszta samolotu już nie. Jason znacząco obniżył wysokość. Connor Gray od razu osunął się na podłogę, jego mundur zalał się krwią. – Tylko spokojnie – powiedziała Helen do Jasona. – Wstanę, żeby mu pomóc. Nie potrzebujesz broni. Przejąłeś kontrolę nad maszyną. Wstała powoli ze swojego fotela, a Jason nie próbował jej powstrzymać. Był skoncentrowany na swoim celu. Helen osunęła się na kolana przy Connorze, zdjęła własną marynarkę, by zatamować krwawienie, ale rany były zbyt poważne, Connor miał problemy z mówieniem. Spojrzał jej głęboko w oczy, a ona zaczęła go pocieszać: – Wszystko będzie dobrze. Lada chwila lądujemy. – Ułożyła go możliwie jak najwygodniej, po czym wróciła na swoje miejsce obok Jasona. Wieża znów dopytywała, co oni robią i dokąd lecą. Ani ona, ani Jason nie odpowiedzieli mimo ponagleń, aż w końcu usłyszeli ostrzeżenie o ruchu powietrznym tuż pod nimi, na wypadek gdyby znów obniżyli wysokość lotu. Wyjrzała przez okno i zobaczyła duży samolot pod sobą. – Uważaj na ten samolot – uprzedziła go. – To ci się nie uda. Wiesz o tym, prawda? Jeśli oddasz mi teraz stery, sprowadzę nas bezpiecznie na ziemię. Możesz zatrzymać mnie jako

zakładnika, jeśli uznasz to za konieczne, jak już wylądujemy. – A co oni mi zrobią? Zestrzelą mnie? Wymierzą w nas jakiś pocisk? Nie mogą. Mamy na pokładzie sto dwoje pasażerów i dziewięć osób personelu. Nie zaryzykują ich życia, a ty nie musisz być bohaterem, kapitanie. Kogo obchodzą ci ludzie? – mruknął do niej. Czekał na tę szaloną przejażdżkę od lat i teraz nic już nie mogło go powstrzymać. – Przecież nie chcesz nikogo skrzywdzić, Jasonie – odparła stanowczo, choć przecież już to zrobił. Connor Gray umierał na podłodze za ich plecami. Cel Andrewsa również stał się jasny. Zmierzali ku mostowi Golden Gate, tak jak obawiał się Ben. Teraz już nic nie mogło powstrzymać szaleńca. Wieża niezwłocznie powiadomiła Departament Bezpieczeństwa – zadzwonili do miejscowego szefa, który wykonał telefon do Bena w Nowym Jorku. Waterman wciąż oglądał przygotowania ekip ratunkowych na moście Golden Gate. Przełączył telefon na głośnik, gdy tylko podniósł słuchawkę. – Przejął samolot – poinformował go Alan Wexler z San Francisco. – Przełączyła nas na nasłuch. Wieża wszystko słyszy. Postrzelił kogoś. Musiał to być kapitan Gray, ponieważ kapitan Smith wciąż z nim rozmawia. Lecą w kierunku mostu. – Kurwa mać! – zaklął Ben, po czym odwrócił się do Phila. – Gdzie jest Tom Birney? Pisz do niego, żeby natychmiast wkroczył. Jeśli Smith spróbuje teraz przejąć stery od Jasona Andrewsa, ten ją zastrzeli. – Zastrzeli jedno z nich, cokolwiek się wydarzy – założył ponuro Phil. Napisał do Toma Birneya, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Tom zorientował się, że coś się stało, gdy wytracili nagle wysokość i niemal zderzyli się z inną maszyną. Spojrzał przelotnie na Catherine i powiedział: – Wszystko będzie dobrze, ale przez chwilę może się zrobić strasznie. Zaufaj mi. Nic ci się nie stanie. Obiecuję. – Po tych słowach zerwał się z fotela i biegnąc korytarzem, wyjął kody dostępu z kieszeni. Ludzie oglądali się za nim, próbując się dowiedzieć, co się dzieje. Na ich twarzach malowała się panika. Zatrzymał się tylko na ułamek sekundy, by porozmawiać z główną stewardesą. Poinformował ją, że to kapitan wręczyła mu kody i że jego poświadczenie bezpieczeństwa zezwala na wejście do kokpitu. Jennifer widziała już, jak stamtąd wychodził, wiedziała więc, że mówi prawdę. Na oczach pasażerów z łatwością otworzył drzwi kokpitu kodami, które podała mu Helen, a następnie kucnął, opadł na czworaki i pozwolił, by drzwi zamknęły się za nim. Od razu zauważył Connora Graya. Miał poszarzałą twarz i obficie krwawił. Helen mówiła do Jasona spokojnym, miarowym tonem, próbując nakłonić go, by pozwolił jej przejąć stery. Nie mogli się o nie bić. Lecieli nad zatoką, nad kontenerowcami i tankowcami. W oddali widniał most Golden Gate otoczony jednostkami Straży Przybrzeżnej. Tom podniósł się, chcąc odwrócić uwagę Jasona od Helen. Andrews odwrócił się do niego twarzą, wstał i wymierzył w niego pistolet. – Nie musisz do mnie strzelać, Andrews – oświadczył Tom spokojnie. – Nie musisz tego robić. Wracajmy do domu. – Pierdol się! – krzyknął na niego Jason. – Jak się tu dostałeś? – Moje poświadczenie bezpieczeństwa daje mi dostęp do wszelkich możliwych kodów we wszystkich samolotach. – Chciał odwrócić podejrzenia chłopaka od Helen, by jej również nie postrzelił. – Zawracajmy na lotnisko. – Tracili wysokość, ale nieco wolniej. Nadal mieli pewne pole manewru, wiedział, że Helen by sobie poradziła. – Odłóż broń. Nie jest ci potrzebna. – Właśnie, że jest. Pieprzyć łajdaków, dla których pracuję. Przez nich od wieków tkwię w fotelu drugiego pilota.Nie podoba im się moje nastawienie – mruknął drwiąco. –Nienawidzę ich.

– To nie jest powód, żeby zabijać masę niewinnych ludzi. – A co za różnica? Przynajmniej się zabawią, zanim zginą. Nikogo przecież nie obchodzą. Obchodzili Helen, Toma, linię lotniczą, Bena, całe jego biuro w Nowym Jorku, a także biuro Alana w San Francisco. Wszyscy pracowali od wielu godzin, by ich uratować. Wieża nadała przez radio komunikat do wszystkich jednostek o porwanym samolocie, który zmierza w kierunku mostu Golden Gate, i zasugerowała, by maszyny osiągnęły większą wysokość przelotową i uważały na potencjalny ruch. Wszyscy mieli zachować zwiększoną ostrożność i nie zbliżać się do mostu. Jednocześnie biuro Departamentu Bezpieczeństwa w San Francisco postawiło w stan pogotowia służby ratunkowe. Samolot zmierzał w ich stronę i w stronę mostu. Federalna Administracja Lotnictwa podała informację, że kapitan stracił kontrolę nad samolotem na rzecz niestabilnego drugiego pilota. Jason nadal używał układu sterowania po swojej stronie, a Helen obserwowała go uważnie, czekając na właściwy moment, by przełączyć stery z powrotem na siebie, zanim dotrą do mostu. Tom klęczał obok Connora, który płytko oddychał. Poluzował mu kołnierzyk i krawat – tylko tyle mógł dla niego zrobić. Tim Shepherd, ojciec Helen, wyszedł właśnie ze sklepu budowlanego z nową wiertarką i półkami, które zamierzał powiesić w pokoju młodszego wnuka. Usłyszał wiadomości, gdy tylko przekręcił kluczyk w stacyjce. W drodze do sklepu słuchał kanału informacyjnego, na którym podano właśnie, że maszyna komercyjnych linii lotniczych leci w kierunku San Francisco bez standardowego planu lotu i istnieje możliwość, że została przejęta przez terrorystów. Tim znieruchomiał w fotelu i zerknął na zegarek. Była dziesiąta czterdzieści siedem, wiedział, że Helen ma lada chwila lądować. Krew krzepła mu w żyłach, gdy słuchał, jakiś przerażający instynkt podpowiadał mu, że to maszyna jego córki, która wracała z Nowego Jorku. Zadzwoniła do niego dzień wcześniej i zapytała, czy chciałby zjeść z nią lunch. Zadeklarowała, że przed pierwszą będzie w domu. On obiecał, że jak zwykle dokona u niej drobnych napraw, czekając na jej powrót. Odkąd odszedł z armii, cały swój wolny czas spędzał z córką i wnukami. Szokująca śmierć zięcia sprawiła, że uznał, iż Helen potrzebuje pomocy. Nie mogła wszystkiego robić sama. Był jednym z najlepszych pilotów wojskowych w czasie swojej służby i to on przekazał córce miłość do samolotów. Był z niej niezmiernie dumny, miał tylko ją. Gdy teraz słuchał wiadomości w samochodzie, prezenter oświadczył, że samolot zmierza ku mostowi Golden Gate. Nie podali numeru lotu, lecz gdy tylko padła nazwa linii, od razu zrozumiał, że to ona. – No dalej, Helen – powiedział na głos mimowolnie. – Cokolwiek się tam dzieje, dasz sobie radę. Odbierz swój samolot tym łajdakom i przejmij kontrolę. – Wrzucił bieg, po czym pognał do szkoły swoich wnucząt. Wiedział, że cokolwiek się wydarzy, będą go potrzebowały bardziej niż kiedykolwiek, a on pragnął być przy nich, gdy się o tym dowiedzą. – Cholera jasna! – mruknął Ben, spacerując po swoim biurze, podczas gdy wszyscy telefonowali i zbierali informacje. – Czy nie mogłem chociaż raz się mylić? I znów to samo. Co my robimy, żeby jej pomóc i odsunąć tego szaleńca od sterów? I gdzie jest, kurwa, Tom Birney? – Jest z nimi w kokpicie. Wieża go słyszy. Tom opowiedział Andrewsowi jakąś bajeczkę, gdy ten zapytał go o kody dostępu. Ale przynajmniej Jason nie zastrzelił jeszcze jego ani Helen. To już coś – mruknął ponuro Alan do słuchawki. – Pasażerowie pewnie panikują – rozmyślał na głos Ben. – Mamy na pokładzie niezły personel. Wiedzą, co robić. Jennifer, główna stewardesa, poprosiła pasażerów, by pozostali na swoich miejscach, gdy samolot zaczął tracić wysokość. Nakazała wszystkim włożyć kamizelki ratunkowe i przypomniała, że nie należy ich nadmuchiwać, dopóki nie wyjdą z samolotu. Susan Farrow

włożyła swojego pieska za połę swetra, a palce zacisnęła na smyczy i dopiero wtedy sięgnęła po kamizelkę. Nancy i Joel chwycili się za ręce. – Nie pozwolę, by osoba, która pilotuje ten samolot, popsuła mi ślub. Nie zrobię tego Kevinowi – szepnął Joel. Oboje wiedzieli, że jeśli samolot spadnie i uderzą w wodę, będą musieli działać szybko. Nie mieli pojęcia, co się dzieje, ale nie wyglądało to dobrze. Jennifer apelowała do pasażerów, by zachowali spokój i przygotowali się na lądowanie na wodzie. Przypomniała im znów, by pociągnęli za czerwony wentyl, dopiero gdy opuszczą maszynę. Gdy Nancy wychyliła się z fotela, zauważyła, że ludzie trzymają się za ręce, a niektórzy płaczą. Nikt jeszcze nie krzyczał. Współczuła dzieciom podróżującym bez opieki, ale nie odważyła się wstać. Na twarzy Catherine James malowała się panika. Wszyscy już pojęli, że stało się coś strasznego i może być jeszcze gorzej. Jason uśmiechnął się szeroko na widok mostu, a Helen zrozumiała, że ma coraz mniej czasu, aby ich ocalić. Tom siedział w fotelu Connora, który leżał u jego stóp, nie wydając żadnego dźwięku. Helen odwróciła się i spojrzała na Birneya, a on niedostrzegalnie skinął głową. Zrozumiał ją. To była ich ostatnia szansa. Tylko parę minut dzieliło ich od mostu. Tom podniósł się ukradkiem i na palcach podszedł szybko do Jasona, który skupiał wzrok na moście, po czym z całej siły uderzył go w bok głowy. Oszołomił go na tyle długo, by Jason rozluźnił uścisk na sterze obok kontrolek po swojej stronie. Helen szybko przełączyła tablice na siebie i przejęła kontrolę nad samolotem, a Jason zerwał się z fotela i wymierzył pistolet w Toma. – Ty sukinsynu! – wrzasnął. – Jesteś taki jak reszta, wszyscy ci cholerni kłamliwi łajdacy z linii, moja dziewczyna, która mnie zdradzała, wszyscy jesteście kłamcami i oszustami, którzy próbują mnie wydymać! – krzyczał, ale nie pociągnął za spust. By wznieść się wyżej, Helen wykonała gwałtowny manewr i na zmianę przechyliła skrzydła. Próbowała zbić Jasona z nóg i wytrącić mu pistolet z dłoni, żeby Tom mógł mu go odebrać. – Przepraszam, Tom – powiedziała, znów przechylając skrzydła najostrzej, jak się tylko dało. Nauczyła się tej taktyki w armii i dotychczas zawsze to działało, ale teraz potrzebowała wznieść się wyżej, by się to udało. Wiedziała, że straszy pasażerów, którzy nie mieli pojęcia, co się dzieje. Trochę jednak pomogło, bo obaj mężczyźni się zachwiali, a Jason wypuścił pistolet z rąk, próbując odzyskać równowagę. Tom skoczył na chłopaka i przycisnął go do ziemi, a Helen rozpaczliwie starała się podnieść samolot, ale byli za nisko. Słyszała krzyki pasażerów za plecami, lecz nic nie mogła na to poradzić, tylko ustabilizować maszynę i próbować ją podnieść. Wyglądało na to, że się jej uda. Latający zygzakiem airbus trafił tymczasem do głównego wydania wiadomości CNN – wszyscy mogli zobaczyć zapierający dech w piersiach manewr przechylania samolotu na boki, który wytrącił broń z ręki Jasona, gdy ona mocowała się z mechaniką. – Nie dam rady podnieść się wyżej – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Ten cholerny samolot jest za ciężki, a on opuścił nas za nisko – dodała, po czym przełączyła radio, by porozmawiać z wieżą. Tom przyciskał Jasona do ziemi całym swym ciężarem, żeby go unieruchomić. – Tu kapitan Helen Smith – powiedziała spokojnie. – Mamy problem. – Widzimy to. Kto pilotuje samolot? – Ja. Ale mam problemy z powrotem w górę. – Możesz lądować w Presidio? Tam jest dość płasko. Po twojej lewej. – Zobaczę, co da się zrobić – odparła bez przekonania. Kontroler ruchu lotniczego przekazał swoją sugestię również Departamentowi Bezpieczeństwa. Amanda i Bernice trzymały się za ręce, obserwując lot samolotu w CNN. Ben

przyglądał się temu wszystkiemu z przerażeniem. Wciąż lecieli prosto na most, a on wiedział, że Helen walczy z maszyną ze wszystkich sił, żeby zmienić kurs, zanim będzie za późno. Gdy oni wpatrywali się w telewizor w Nowym Jorku, Jason zdołał zrzucić z siebie Toma w przypływie nadludzkiej siły i znów zaczął walczyć z Helen o stery. Tom uderzył się w głowę, był oszołomiony. Jason zdołał odebrać kontrolę nad samolotem Helen i znów skręcił ku mostowi. Wszyscy na ziemi domyślili się, że wrócił na fotel pilota. Konsekwencje wydawały się nieuniknione, a Jason ryknął chorym śmiechem, gdy Tom podniósł pistolet i wycelował w niego.

Rozdział dziesiąty W biurze Bena panowała cisza, gdy obserwowali lot samolotu nisko nad wodą – cały czas leciał w stronę mostu. Nikt im nie mówił, co się dzieje w kokpicie. Helen była zbyt zajęta odbieraniem samolotu Jasonowi i ratowaniem pasażerów. Tom miał pistolet, ale Jason tego nie zauważył. Znajdował się w stanie euforii, obserwując, jak samolot zmierza w kierunku mostu. Taki miał plan, który się właśnie realizował. Nigdy jeszcze nie spotkało go nic równie ekscytującego. Udało mu się. Wiedział, że Helen nie zdoła ocalić samolotu ani wyciągnąć ich z tego pikowania. Doskonale to wymierzył. Uderzą w most, samolot wybuchnie, a to, co z niego zostanie, spadnie do wody i zatopi Golden Gate. Wszyscy pasażerowie zginą, linia zostanie upokorzona i będzie musiała wypłacić miliony, a może nawet miliardy dolarów odszkodowań. Nie obchodziło go, kto zginie, miał tylko nadzieję, że wszyscy. Sam nie miał po co żyć. Po takim numerze nikt nie pozwoliłby mu usiąść w fotelu kapitana. I tak nikt nie zamierzał tego zrobić. Postanowił więc odejść z hukiem, zabierając ze sobą narodowy symbol. Świat nigdy nie zapomni o pilocie, który zniszczył most Golden Gate. Zapamiętają go na zawsze, tak jak głosiła pocztówka. Zostawił ją w skanerze celowo, choć wszyscy dopiero po fakcie mieli domyślić się jej znaczenia. Rozkoszował się każdą minutą, gdy nagle ktoś wcisnął mu pistolet w skroń. – Wstawaj – mruknął Tom morderczym tonem. – Mówię poważnie. Wstawaj. – Dlaczego? – odparł z uśmiechem. – I tak wszyscy zginiemy. – Wcale nie – oświadczyła Helen z przekonaniem. Znów przełączyła stery na siebie, a Tom odciągnął Jasona, który przestał walczyć. Wiedział, że jest już za późno, by kapitan ich ocaliła. Wypełnił swoją misję. – Tu kapitan Smith – zwróciła się Helen do wieży. Nasłuchiwali i obserwowali nerwowe manewry samolotu, bezradnie czekając. – Już za późno, żebym nas z tego wyciągnęła. Spadamy – poinformowała ich rzeczowo. Gdy tylko to powiedziała, Jason wyrwał pistolet Tomowi z szerokim uśmiechem na twarzy, włożył go sobie do ust i pociągnął za spust. Krew trysnęła wszędzie, a on osunął się martwy na podłogę. Chciał popełnić samobójstwo i zrobił to. Helen wyjrzała przez zachlapaną krwią szybę, próbując zaplanować, co robić dalej i gdzie lądować. Wiedziała, że nie doleci do Presidio, lecz nie zamierzała uderzyć w most. Gdyby teraz zaczęła nabierać wysokości, mogłaby to zrobić. – Mój drugi pilot nie żyje – dodała, po czym zwróciła się do Toma. – Musisz dopilnować, by personel ewakuował pasażerów możliwie jak najszybciej, gdy już znajdziemy się na wodzie. Zrobię, co w mojej mocy, ale nie będziemy unosić się na powierzchni długo. – Tom pokiwał głową i już miał wyjść, ale go zatrzymała. – Co z Connorem? Nie wydawał żadnych dźwięków od paru minut, gdy próbowali uporać się z Jasonem. Tom opuścił wzrok na ziemię. – Nie żyje. Pokiwała głową. Nie była w stanie teraz o tym myśleć. Musiała wylądować na wodzie i unosić się na niej możliwie jak najdłużej. – Idź – ponagliła Toma. – Mamy mało czasu na ewakuację. Jeśli uda mi się panować nad maszyną dostatecznie długo, otworzą się trapy. – Miała nadzieję, że zadziałają one jak tratwy. Istniała nikła szansa, że ocalą pasażerów, ale zamierzała spróbować. Robiła, co w jej mocy, by nie uderzyć w most. Wiedziała, że jeśli zacznie nabierać wysokości na kursie ustawionym przez Jasona, uderzą w most na pewno, co znacznie zmniejszyłoby szanse pasażerów.

– Pani kapitan, Straż Przybrzeżna jest gotowa – usłyszała. – Nie jestem pewna, czy ja jestem gotowa. Nie wzniosę się wyżej, więc obniżam lot i spróbuję prześliznąć się pod mostem. Możliwe, że stracimy przy tym manewrze część stałych klientów. Po czymś takim przeniosą się pewnie do innej linii – odparła, koncentrując się na działaniu i próbując zachować maszynę w jednym kawałku. Wiedziała, że wyląduje na wzburzonych wodach zatoki, ale nie miała innego wyboru. Znalazła się w kokpicie jako jedyny pilot, z dwoma martwymi mężczyznami, i nie zamierzała stracić ani jednego człowieka więcej, niezależnie od wszystkiego. Tim dotarł do szkoły swoich wnuków i bez wahania wkroczył do gabinetu dyrektora. Dyrektorka właśnie wróciła ze spotkania. Powiedział jej, co się dzieje. W wiadomościach podano, że jest to lot z Nowego Jorku, ale z lotniska JFK wystartowały dwie maszyny w odstępie pół godziny i nikt nadal nie potwierdził numeru zagrożonego lotu. – Jest pan pewien, że to lot Helen? – zapytała dyrektorka z pełnym przerażenia wyrazem twarzy. Widywała Tima w szkole już wcześniej, odbierał dzieci z zawodów sportowych i dodatkowych zajęć. Pełnił aktywną rolę w ich życiu. Teraz pokręcił głową w odpowiedzi na jej pytanie. – Nie, nie jestem pewien. Ale zdziwiłbym się, gdyby to nie był jej lot. Miała teraz wracać, właśnie z Nowego Jorku. Chciałbym zabrać dzieci z lekcji. Nie chcę, by dowiedziały się o tym od kogoś innego. Pokiwała głową. – Zaraz każę je tu przyprowadzić. Po kilku minutach otoczył wnuczęta ramionami w gabinecie dyrektorki. Włączył znajdujący się w pomieszczeniu telewizor, by oglądać rozpaczliwe manewry swojej córki, która próbowała ocalić samolot, przelatując pod mostem. Wiedział, co planuje, i wiedział, że jest to śmiały krok. – Czy mama umrze? – zapytał młodszy wnuk. Dyrektorka wyszła z pokoju, wiedząc, że przeżywali trudne chwile. Istniało prawdopodobieństwo, że dzieci lada chwila zobaczą śmierć swojej matki i wielu innych osób. – Oby nie – odparł Tim ochryple. – Jest cholernie dobrym pilotem – dodał. Po jego policzkach płynęły łzy, a dzieci tuliły się do niego. – Jeśli komuś może udać się taki manewr, to tylko jej. – Modlił się o powodzenie jej planu, by uratowała pasażerów i siebie. Nie obchodził go most ani samolot. Pragnął tylko, by jego córka uszła z tego z życiem. Dzieci jej potrzebowały, on również. Ben i całe nowojorskie biuro mieli doskonały widok na to, co robi Helen dzięki kamerze helikoptera jednej ze stacji telewizyjnych, która nadawała program na żywo. Tę samą relację oglądały dzieci Helen i jej ojciec w szkole w Petalumie. – O mój Boże, co ona robi? – Ben zauważył, że Helen nie zdołała podnieść samolotu. Było za późno, pozostało jej tylko lądowanie na wodzie, lecz istniało ryzyko, że samolot szybko pójdzie na dno. Phil spacerował po sali, Amanda milczała, Bernice płakała. Mogła myśleć tylko o Tobym, o tym, jak by się czuła, gdyby to on leciał teraz na pewną śmierć. Wydawało się mało prawdopodobne, by Helen mogła uniknąć zderzenia z mostem, a potem utrzymywać samolot na wodzie na tyle długo, by wszyscy się ewakuowali. Zakładali, że uda się uratować kilka osób, tych najbliżej wyjść, ale mogli też zginąć wszyscy. Dave nie odezwał się ani słowem, odkąd Jason przejął kontrolę nad maszyną, przeleciał nad lotniskiem i skierował się ku mostowi. Nigdy nie widział niczego podobnego i nie chciał znów tego przeżywać. Był to najbardziej stresujący dzień jego życia.

Ben rozumiał, co Helen próbuje zrobić, lecz nie sądził, by to jej się udało. Dzieciaki wykonywały takie sztuczki małymi prywatnymi jednostkami, śmiałkowie, pozerzy. Przelatywanie pod mostem maszyną tych rozmiarów zakrawało na szaleństwo. Czy miała jednak jakiś wybór? Mogła przelecieć pod nim albo wbić się w konstrukcję. Nancy sięgnęła po mikrofon, gdy tylko Tom wyszedł z kokpitu zalany krwią i przekazał jej instrukcje Helen. Poinformowała pasażerów, że będą lądować na wodzie, przypomniała im, jak działają kamizelki ratunkowe i nakazała poruszać się jak najszybciej, gdy tylko samolot wyląduje. Dodała, że personel będzie służył pomocą, ale czasu mają mało. Przez chwilę zastanawiała się, jaki będzie to miało wpływ na jej ciążę, ale wiedziała, że nie może się tym teraz martwić. Tom dotarł do swojego fotela i chwycił Catherine za ramię. – Chcę, żebyś wydostała się stąd, gdy tylko dotkniemy wody. Rozumiesz? Pokiwała głową i spojrzała na niego zbyt przerażona, by panikować. – Co się stało? – Był zalany krwią Jasona, ale sam nie odniósł żadnych obrażeń. Wyglądał strasznie. – Później ci opowiem. Personel nakazywał wszystkim zdejmować buty i przyjąć pozycję do lądowania awaryjnego. Przerażeni pasażerowie karnie wykonywali polecenia. Tom wyjrzał przez okno i zauważył, że lecą prosto na most. Jakimś cudem Helen udało się obniżyć pułap lotu na tyle, by unosić się tuż nad powierzchnią wody i przeleciała pod mostem, niemal go dotykając. Musnęła wzburzone fale, prześliznęła się po nich i zatrzymała. Tom od razu zrozumiał, że nadeszła jego kolej, personel również. Otworzyli wszystkie drzwi i krzycząc, zaczęli ponaglać pasażerów do wyjścia bez żadnych bagaży i bez butów. Zanim Nancy dotarła do dwojga dzieci, para Saudyjczyków wypięła je z pasów i ściągnęła z foteli. Ahmad nałożył im kamizelki, a one wbiły w niego przerażone spojrzenia. – Nie bójcie się. Zajmiemy się wami – zapewnił je, po czym chwycił Nicole za rękę. Płakała, a Mark był tego bliski. Razem z Sadaf zaprowadzili ich do najbliższego wyjścia, zepchnęli po trapie ku części, która zamieniała się w tratwę i potem miała się odłączyć, po czym zsunęli się za nimi. Posadzili sobie dzieci na kolanach w łodzi podskakującej na wzburzonych falach. Trapy otworzyły się przy każdym wyjściu, tratwy napełniały się powietrzem, a pasażerowie ewakuowali się najszybciej, jak byli w stanie. Catherine wylądowała na tratwie z Ahmadem, Sadaf i dziećmi, zapewniła wszystkich, że na pewno nic się nie stanie. Teraz bardziej martwiła się o nich niż o siebie. – Idź! – powiedział Joel do Nancy, gdy ponaglali pasażerów do wyjścia. – Nie opuszczę samolotu, dopóki wszyscy nie wyjdą – odparła walecznie. – Bobbie mówi, że jesteś w ciąży. Zjeżdżaj na dół. – Nie zostawię małych dzieci i naszych pasażerów w tym samolocie. Jeśli nam się uda, masz mnie zaprosić na swój ślub. – Obiecuję. Jak myślisz, długo będziemy unosić się na wodzie? – szepnął. – Niedługo – odparła szczerze. Samolot podskakiwał na falach, a woda zaczęła się już wlewać do środka. W korytarzu pojawiła się Susan Farrow z psem. Szła w złą stronę, ku klasie ekonomicznej. – Proszę zjechać po trapie – powiedział Joel, próbując ją zawrócić. Pies wystawiał łeb znad kamizelki, której jeszcze nie nadmuchała, ponieważ nie wyszła z samolotu. – Mam siedemdziesiąt sześć lat. Nikt za mną nie zatęskni, jeśli mnie zabraknie. A gdyby ktoś zatęsknił, może obejrzeć któryś z moich filmów. Nie zostawię tych wszystkich ludzi w tonącym samolocie. Idę dalej, żeby pomóc – odparła, a następnie przemaszerowała obok nich,

zanim zdołali ją powstrzymać. W klasie ekonomicznej zauważyła Roberta z dzieckiem w nosidełku, który pomagał dziewczętom z chóru zjeżdżać po trapie. Ich opiekunka ewakuowała się jako jedna z pierwszych, a dziewczynki płakały i panikowały pozostawione samym sobie. Bobbie, inni członkowie personelu i Robert próbowali im pomóc. Byli tam inni pasażerowie z małymi dziećmi. Robert im też pomógł, a potem sam zjechał na dół. Na wszystkich pryskała słona woda, gdy już wydostali się z maszyny. Wokół nich zebrała się cała flotylla łodzi Straży Przybrzeżnej, by zabierać ludzi z tratw. Helikoptery szukały osób, które wpadły do wody, co do tej pory jakimś cudem się nie wydarzyło. Ahmad ostrożnie przekazał dzieci w ręce ratowników, podsadził Sadaf, a potem przepuścił pozostałe kobiety. Jako ostatni opuścił swoją tratwę, która podskakiwała na wodzie jak szalona. Udało mu się utrzymać równowagę i nie wypaść. Sadaf wybuchnęła płaczem, gdy tylko stanął na pokładzie łodzi, po czym przywarła do niego, zanosząc się szlochem. – Kapitan Smith? Kontrola lotów co parę minut sprawdzała, czy nadal siedzi w kokpicie. Nie opuściła jeszcze samolotu, nie zamierzała tego robić, dopóki nie uratuje się ostatni pasażer. Bolał ją widok ciała Connora Graya unoszącego się na wodzie, ale nie mogła mu już w żaden sposób pomóc. Poświęcił życie w imię szlachetnej sprawy, próbował ocalić ją, pasażerów i samolot. Zginął jak bohater. Jason wciąż leżał na podłodze obok swojego fotela, tam, gdzie upadł. – Musi się pani ewakuować, kapitanie – polecił jej niespokojnie kontroler. Obserwowała ewakuację z okien. Ludzie wciąż zjeżdżali po trapach i wsiadali na tratwy. – Nie opuszczę kokpitu, dopóki wszyscy się nie wydostaną – odparła stanowczo. – Chyba już kończymy. Woda sięga mi do kolan. – Wynoś się stamtąd! – krzyknął kontroler. – Jeszcze nie! Moim zdaniem zanurkujemy dziobem. – Wnioskowała tak po ciężarze samolotu. – Sprawdzę pokład. Wypięła się z fotela i wyszła. Pierwsza klasa była pusta, klasa biznes również. Personel przesunął się na ogon i tam pozostał, pomagając ostatnim pasażerom – kobiecie z dwojgiem nastoletnich dzieci i grupie mężczyzn. Wszyscy byli w szoku, lecz koncentrowali się na opuszczeniu samolotu, zanim ten zatonie, i na pomaganiu sobie nawzajem. Na tyłach poziom wody także się podnosił. Gdy wysiadł ostatni pasażer, stali już po uda w wodzie. Helen skierowała personel do ostatniego trapu. Czekały już na nich kolejne łodzie Straży Przybrzeżnej. – Pani też, kapitanie – powiedział Joel. Odwrócił się, by na nią spojrzeć. Miała krew Jasona na koszuli, twarzy i we włosach. Nancy już się ewakuowała, Bobbie i Annette czekały na tratwie na pomoc razem z Jennifer, która została na pokładzie do samego końca. Personel zachował się wzorowo. W kolejce do zjazdu ustawił się Joel, została już tylko Helen. Rozejrzała się po raz ostatni, by upewnić się, że wszyscy się uratowali, a wtedy samolot gwałtownie się zanurzył, niemal zalewając drzwi. Trap się odłączył. Helen prześliznęła się przez szparę nad wodą przekonana, że zaraz zabierze ją jedna z łodzi i nagle z zaskoczeniem odnotowała, że znalazła się pod wodą, i to na długi czas. Była świetną pływaczką, udało jej się więc wydostać na powierzchnię pod falami, ale po chwili poczuła potężne przyciąganie zasysające ją w głębinę. Uświadomiła sobie, że samolot tonie. Walczyła, by się uwolnić, walczyła z całych sił. Miała wrażenie, że jej płuca zaraz eksplodują, gdy w końcu przedarła się na powierzchnię. Prąd poniósł ją daleko od łodzi ratunkowych. Unosiła się na wodzie kilka minut, próbując zaczerpnąć tchu, po czym nakryła ją kolejna fala. Zaczęła się zastanawiać, czy uda się jej znów wypłynąć. Miała nadzieję, że tak, ze względu na dzieci, ale była też pewna, że tak samo czuł się Jack tuż przed śmiercią.

Rozdział jedenasty Gdzie ona jest? Co to znaczy, że Straż Przybrzeżna nie wyłowiła jej z wody i że nie ma jej na żadnej z tratw?! – wykrzyczał do słuchawki Ben, spacerując po swoim biurze. – Opuściła samolot jako ostatnia, po personelu – odparł szef służb ratunkowych w San Francisco. – Nikt nie widział, by skorzystała z trapu. Ostatni odłączył się, zanim zdołała z niego skorzystać, a potem samolot poszedł na dno. Nie widzieli, żeby się z niego wydostała. – Na miłość boską, a szukają? Robią coś? Przecież ona musi być w wodzie. – Mogła zostać wciągnięta pod maszynę, jeśli uciekła zbyt późno. Samolot tonął szybko, tworząc bardzo silny wir. Możliwe, że nie zdołała się uwolnić. Szukamy jej. Mamy jednostki ratownicze na wodzie i helikoptery w powietrzu. Jeśli gdzieś tam jest, znajdziemy ją. – Na pewno jest! Szukajcie! – krzyknął Ben, po czym rozłączył się po raz trzeci, odkąd rozpoczęła się akcja ratunkowa. Wszyscy obejrzeli ją w CNN. Operacja okazała się jak dotąd piekielnie skuteczna. Personel ewakuował samolot w rekordowym czasie i opuścił pokład na samym końcu. Nie mieli jeszcze całkowicie wiarygodnego spisu pasażerów, którzy przeżyli, ponieważ byli oni rozsiani na wielu łodziach, a Straż Przybrzeżna zaczęła od osób potrzebujących pomocy medycznej. Ben zastanawiał się, czy Helen do nich należy. Jeśli dotychczasowe liczby się zgadzały, nie stracili nikogo poza trojgiem pilotów, z których dwóch na pewno nie żyło. Ben modlił się, by ten trzeci się odnalazł. Upłynęła kolejna godzina, zanim zadzwonił Tom Birney z jednej z jednostek Straży Przybrzeżnej, by opowiedzieć mu, co się wydarzyło w kokpicie. Jason zastrzelił Connora, Helen odzyskała stery i znów je straciła, po czym odebrała je na dobre w ostatniej chwili. Jason popełnił samobójstwo za pomocą plastikowego pistoletu. Ciała Andrewsa i Graya poszły na dno razem z maszyną. Ze względu na rodzinę mieli nadzieję, że uda im się wydobyć ciało Connora Graya. Ben był przekonany, że znajdą też Jasona, gdy wyciągną z zatoki szczątki samolotu. Koszt operacji zapowiadał się wysoki, ale nie było innej możliwości, ponieważ maszyna opadła na dno oceanu u ujścia zatoki. Linia lotnicza i miasto musieli się tym zająć, zanim prąd wyniesie złom na pełne morze, gdzie mógłby zagrozić wpływającym statkom. Ekipa Bena zaczynała się powoli rozchodzić. Siedzieli w biurze od wielu godzin. Dzień pełen napięcia całkowicie pozbawił ich sił. Pasażerów udało się chyba jednak uchronić przed katastrofą, a była to nie tylko ich zasługa, ale także odwagi Helen Smith i Toma Birneya w kokpicie. Prezes linii lotniczej przez cały czas pozostawał w kontakcie z Philem i teraz przygotowywali razem oświadczenie wyjaśniające całą sytuację opinii publicznej. Zamierzali zakomunikować, że samolot został przejęty przez cierpiącego na zaburzenia psychiczne drugiego pilota, a pasażerów uratował profesjonalizm heroicznej pani kapitan, odznaczonego pilota z wieloletnim doświadczeniem w siłach zbrojnych za sterami jednostek bojowych. Etap wyjaśnień dopiero się jednak dla nich zaczynał – czekały ich pytania o to, jak doszło do tego, że ktoś taki jak Jason w ogóle siadał za sterami pomimo niezliczonych ostrzeżeń i problemów behawioralnych, o których wszyscy wiedzieli. Ben zamienił kilka słów z Bernice po awanturze ze służbami ratunkowymi w San Francisco. Wciąż czekała na wieści o pani kapitan. Miała nadzieję, że Helen zdołała się uratować, choć wydawało się to coraz mniej prawdopodobne. Helikoptery i łodzie ratunkowe przeczesywały teren, ale bez powodzenia. Wody były wzburzone, a prąd pod mostem silny,

mogła więc zostać wyniesiona na pełne morze, mogła też pójść na dno z wrakiem. – Chciałbym oficjalnie pochwalić cię za odnalezienie tej pocztówki i zgłoszenie jej nam, jeśli się zgodzisz – powiedział ostrożnie. – Dzielnie postąpiłaś, nie ignorując jej, mimo że twoja przełożona cię do tego nakłaniała. – Dave Lee zrelacjonował mu całą sekwencję wydarzeń, a jemu zaimponowała inteligencja Bernice i jej determinacja. – Czy może pan pominąć ten wątek o przełożonej? – zapytała z wahaniem. – Ona mnie nienawidzi i pewnie mnie zabije, jak wrócę do pracy. – Uśmiechnęła się do niego, a on zachichotał. – Możemy pominąć część o przełożonej – zapewnił ją. – Powinnaś otrzymać za to medal albo oficjalną pochwałę i awans. – Spojrzał na nią ciepło. – Planuję niedługo odejść z pracy – wyznała cicho. – Studiuję prawo przez Internet. W czerwcu kończę. Latem chcę zdać egzamin i poszukać posady w kancelarii. Obiecałam to mojemu synowi. – Masz dziecko? – Zaskoczyła go. Sama wyglądała jak dziecko, jak nastolatka. – Mam sześcioletniego syna – odparła z dumą. Wzruszyło ją, z jaką powagą traktował wszystko Ben, jak ciężko pracował, by zapobiec tragedii. Uwierzył jej. Po incydencie z Denise przywrócił jej wiarę we współpracowników. Zapisał jej nazwisko, a ona wróciła do oglądania wiadomości na ekranie wielkiego telewizora z resztą zespołu. Akcja ratunkowa jeszcze trwała. W San Francisco była już czwarta, w Nowym Jorku siódma. Sąsiadka odebrała Toby’ego ze szkoły i obiecała, że zatrzyma go u siebie na noc. Bernice nie wiedziała, o której wróci do domu. Dramat się jeszcze nie zakończył, choć najgorsze mieli już za sobą. Ben martwił się o Helen, czekał na cud – żeby znaleźli ją jak wszystkich innych. To ona była bohaterem dnia. Byłoby niesprawiedliwe, gdyby nie przeżyła. Osierociłaby troje dzieci, których ojciec również zginął bohaterską śmiercią. Amanda także oglądała transmisję, oszołomiły ją wydarzenia tego dnia. Miała wiele do przemyślenia i pewne decyzje do podjęcia. Mildred już wyszła. Dave Lee i Phil nie zamierzali opuszczać gabinetu Bena, dopóki służby nie przeliczą pasażerów i nie wyjaśni się los Helen. Wszyscy mieli świadomość, że jeśli wkrótce jej nie znajdą, trzeba będzie ją uznać za ofiarę katastrofy. – Gdzie jest mama? – zapytała Lally, siedmioletnia córka Helen, swego dziadka, gdy oglądali wiadomości w gabinecie dyrektorki. Kobieta przyniosła mu kawę, a dzieciom mleko i ciastka. Na ekranie telewizora łodzie Straży Przybrzeżnej zbierały pasażerów z pneumatycznych tratw. – Na jednej z tych dużych łódek? – dopytywała siedząca na kolanach Tima Lally. – Jeszcze nie – odparł z napięciem. Nie wierzył, że to znów się działo. Los nie mógł być tak okrutny, by osierocić troje dzieci w tak młodym wieku. Oliver miał trzynaście lat, Jimmy jedenaście, a Lally siedem. Dziewczynka lekko powłóczyła stopą, a jej prawe ramię było słabsze niż lewe, lecz poza tym była pełnym energii, aktywnym i radosnym dzieckiem. Nie pozwalała, by lekka niepełnosprawność miała wpływ na jej życie czy ograniczała ją. Teraz jednak minę miała ponurą, gdy czekali na wieści o uratowaniu Helen, które nie nadchodziły. – Czy w zatoce pływają rekiny? – zapytał dziadka Oliver szeptem, by rodzeństwo go nie słyszało. – Na pewno nie podpływają tak blisko lądu – odparł Tim, by go pocieszyć, choć wiedział, że to nieprawda. Nie pomyślał dotąd o rekinach. – Jeśli jest w jednej z tych dużych łódek – marudziła Lally – dlaczego nie pokazują jej w telewizji? – Chciała wierzyć, że jej matce udało się dostać na jedną z łodzi Straży

Przybrzeżnej. – To dlatego, że wszyscy są teraz bardzo zajęci – oświadczył Tim, zerkając na średniego wnuka. Jimmy od kilku godzin nie powiedział ani słowa, tylko wpatrywał się w telewizor. Tim pragnął zabrać ich do domu, ale nie chciał niczego przegapić, gdy będą w samochodzie. Stacja raz po raz odtwarzała nagranie wideo samolotu, który tonął, znikając pod wodą z przeraźliwym odgłosem zasysania. Wyobrażał sobie, jak prąd wciąga jego córkę z siłą, której nie mogła się oprzeć. Gdy dyrektorka jakiś czas później zajrzała do swojego gabinetu, dzieci były blade, za to Tim miał na twarzy wyraz upartej determinacji, pocieszał wnuki, nie chcąc uwierzyć, że jego córka nie żyje. Tom Birney i Catherine zostali rozdzieleni – Tom pomagał innym pasażerom zjechać po trapach. Wiedział, że jego nowa znajoma ewakuowała się do pierwszej tratwy, skąd zabrała ją już Straż Przybrzeżna. Nikt nie dotarł jeszcze na brzeg. Ratownicy na łodziach opatrywali drobne skaleczenia, a Tom wiedział, że znajdzie Catherine wcześniej czy później. Ahmad i Sadaf nie rozstawali się z dziećmi, które pomogli uratować, Markiem i Nicole. Pozwolono im zadzwonić do ich matki z informacją, że są już na łodzi i nic im się nie stało. Ich matka rozpłakała się, gdy jeden z oficerów przejął słuchawkę. Powiedziała, że to najgorszy dzień jej życia. Jej rodzice czekali na wiadomości w swoim domu w Orindzie. Podała oficerowi ich numer, a on obiecał, że ktoś do nich zadzwoni, gdy tylko zacumują za kilka godzin. Zapewnił ją raz jeszcze, że dzieci są w dobrych rękach i nie zostały ranne podczas ewakuacji. Dodał, że Mark zjadł właśnie hamburgera, a Nicole zażyczyła sobie pizzę, którą miała lada chwila otrzymać. Członkowie personelu dbali o nich, tak jak Ahmad i Sadaf podczas ewakuacji, kiedy nie spuszczali ich z oczu. Nancy i Joel trafili na tę samą łódź jakiś czas później. Wszyscy ucieszyli się na swój widok, a Nancy odetchnęła z ulgą, gdy przekonała się, że dzieci sobie poradziły. Saudyjska para zaopiekowała się nimi podczas akcji ratunkowej. Nikt nie spodziewał się, że ten lot tak się skończy, gdy tego ranka opuszczali Nowy Jork. Bobbie, Jennifer i pozostałe stewardesy trafiły na jedną tratwę, która odłączyła się już od trapu i czekała na ratunek Straży Przybrzeżnej. – No to jak, zaprosisz mnie na swój ślub? – zażartowała Nancy. Joel zadzwonił do Kevina z łodzi ratunkowej, a jego przyszły mąż żałośnie się rozpłakał, gdy usłyszał jego głos. – Myślałem, że zginąłeś, gdy ten samolot runął. Dzięki Bogu, nic ci nie jest. – Nic mi się nie stało – zapewnił go Joel łagodnie. – Było to przerażające jak cholera, ale myśleliśmy głównie o tym, by dodać otuchy pasażerom i pomóc im wydostać się z samolotu. – Możesz być naszym świadkiem, jeśli chcesz – zwrócił się teraz do Nancy. – Bardzo bym chciała – odparła, patrząc przez zatokę na miasto. Obawiała się, że nigdy go już nie zobaczy. Nie rozmawiała jeszcze z mężem. Jego samolot z Miami miał wkrótce lądować. Zastanawiała się, czy straci dziecko po tych przeżyciach, ale nic nie mogła na to teraz poradzić. Żyła, miała Petera i małą dziewczynkę z Chin, którą zamierzali adoptować. Może tylko tego potrzebowała. Nagle poczuła, że ma ogromne szczęście. Spojrzała śmierci w oczy i przetrwała. Stała na pokładzie łodzi Straży Przybrzeżnej z Joelem, który otaczał ją ramieniem. Podejrzewała, że po tym wszystkim połączy ich przyjaźń na całe życie. Przeżyli razem piekło. Służby sprowadziły helikopterem ginekologa, który ją zbadał. Lekarka zapewniła ją, że wszystko wydaje się w porządku. Nie czuła żadnych skurczów, nie wystąpiło krwawienie. Miała tylko uważać na siebie przez kolejnych parę dni. Ciążę jednak utrzymała. Susan Farrow wylądowała na tej samej tratwie co Robert i jego syn, chórzystki i Monique Lalou, która okryła się wstydem, porzucając swoje podopieczne w samolocie. Tłumaczyła się

słabo, ale prawda była taka, że przestraszyła się i wolała ratować siebie, zapominając o dzieciach. Dziewczęta, Monique i stewardesa Annette zostały zabrane przez jedną łódź Straży Przybrzeżnej. Robert zadzwonił z łodzi do Ellen i przeprosił za to, że rankiem porwał dziecko. Teraz tego żałował, wydawał się skruszony. Niemal zabił siebie i syna. Wiedział, że nie odleci do Japonii tego wieczoru. Ellen szalała z niepokoju, powiedziała, że nigdy nie otrząśnie się z szoku, jakiego doznała, gdy odkryła, że jej dziecko zniknęło. – Okropnie potraktowałeś swoją żonę – oświadczyła Susan z powagą, gdy poznała całą historię. – Musisz teraz jej oddać syna. Chłopiec spał spokojnie w ramionach ojca, gorączka mu przeszła mimo wystawienia na silny wiatr i bryzę. – Gdy się urodził, wszystko okazało się o wiele trudniejsze, niż się spodziewałem. Ona się zmieniła. Wiecznie mówi mi, co mam robić, jakbym sam był dzieckiem. – Może zachowujesz się jak dziecko – mruknęła aktorka bez ogródek. – Może ona dorosła, a ty nie. – Nie jestem pewien, czy chcę dorosnąć – odparł po chwili namysłu. – Pewnie nigdy się już do mnie nie odezwie. – Sama chyba tak bym postąpiła. Porwanie dziecka było z twojej strony podłym posunięciem. Pokiwał głową, ale nie odpowiedział. Władze skontaktowały się już z linią lotniczą i służbami ratunkowymi. Na brzegu dziecko miała przejąć opieka społeczna. Matka przylatywała z samego rana z Nowego Jorku. Chórzystki były prawdziwie wstrząśnięte tym, co się wydarzyło, a ich opiekunka oświadczyła, że złoży wypowiedzenie. Wiedziała, że rodzice doprowadzą do jej zwolnienia, gdy dziewczynki opowiedzą im o jej zachowaniu – zostawiła je w samolocie podczas akcji ratunkowej. Jedna z matek zadeklarowała pomoc, by chór mógł kontynuować trasę. Pani Lalou oświadczyła, że życzy sobie hospitalizacji po zejściu na brzeg i nie będzie w stanie kontynuować ani podróży, ani opieki nad dziewczętami. Stanowiły dla niej zbyt duże wyzwanie. Para, która kłóciła się przez cały lot, znalazła się w innej łodzi. Zostali rozdzieleni podczas ewakuacji i każde z nich przeraziło się, że to drugie nie przeżyło. Gdy się odnaleźli, uświadomili sobie, jak bardzo się od siebie oddalili i jak bardzo zawiedli siebie nawzajem. Zgodzili się, że niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, nie są jeszcze gotowi rezygnować z tego małżeństwa. – Myślałam, że nie żyjesz – zaszlochała kobieta, wtulając się w swojego męża. Łzy płynęły po jej policzkach. Przyznał, że obawiał się tego samego. Nie rozwiązali swoich problemów, nie wiedzieli nawet, czy to nadal możliwe, ale na razie wystarczało im bycie razem. Czuli, że otrzymali drugą szansę od losu, i nie chcieli jej zmarnować. Mieli nadzieję, że jeszcze im się ułoży. Obiecali sobie, że spróbują. O dwudziestej most był nadal zamknięty, władze planowały otworzyć go o północy. Większość służb ratunkowych już się rozjechała, zostało tylko kilka karetek i radiowozów. Straż pożarna okazała się niepotrzebna, tak jak Feniks, który wcześniej wrócił do portu. Pasażerowie, którzy odnieśli drobne obrażenia, zostali odwiezieni do lokalnych szpitali, a dla pozostałych linia lotnicza zarezerwowała pokoje w hotelach. Przedstawiciele linii czekali na brzegu w autobusach, z czystą odzieżą dla wszystkich. Mieszkańcy San Francisco mogli udać się do domów, jeśli nie potrzebowali opieki medycznej. Lekarze leczyli głównie skaleczenia i guzy, złamaną kostkę i kilka zwichnięć. Dwojgu pasażerów z poważnymi problemami kardiologicznymi pomocy udzielili medycy Straży Przybrzeżnej, a jedną starszą osobę helikopter

przetransportował do kalifornijskiego szpitala uniwersyteckiego. Generalnie jednak wszyscy radzili sobie zaskakująco dobrze pomimo wstrząsających przeżyć i tego, że otarli się o śmierć. Czekały ich jednak długie miesiące leczenia zaburzeń związanych z traumą i objawami zespołu stresu pourazowego. Personel był objęty opieką psychologiczną. Powrót do zdrowia rozbitków mógł się okazać kosztowny. W grę wchodziły też kwestie prawne, w tym odszkodowania od linii. Istniało też ryzyko pozwów i powracające pytania o Jasona – dlaczego nie został zwolniony wcześniej, gdy tylko zaczął przejawiać problemy behawioralne, które doprowadziły ostatecznie do tej tragedii. Przecież z zimną krwią zamordował cieszącego się szacunkiem starszego kolegę. Rodzina Connora już przygotowywała pozew. Linia spodziewała się tego, tak jak pozwów od innych pasażerów i ich rodzin. Czekał ich długi, mozolny proces, który mógł potrwać lata. Ben, Phil, Bernice i Amanda oglądali wiadomości na telewizorze w biurze Bena, czekając na informację o odnalezieniu Helen. Odbyła się jednak konferencja prasowa, wybiła ósma trzydzieści, a jej wciąż nie było. Tymczasem udało się policzyć rozbitków. Życie stracili tylko Connor Gray, Jason Andrews i prawdopodobnie Helen Smith, troje pilotów. Reszta załogi i wszyscy pasażerowie przeżyli. Akcja ratunkowa zakończyła się ogromnym sukcesem, tak jak zręczne lądowanie Helen ocaliło pasażerów i most. Już okrzyknięto ją bohaterką. Prezes linii lotniczej i szef działu PR zwołali konferencję na dwudziestą, by wyjaśnić, co się stało, i przeprosić pasażerów oraz ich rodziny za traumę, której doświadczyli. Zakończyli swoje oświadczenie, chwaląc kapitan i załogę za ich heroizm podczas ewakuacji, dzięki czemu wszyscy pasażerowie przeżyli. Wyrazili też nadzieję, że kapitan Helen Smith się odnajdzie. Straż Przybrzeżna nie przerywała poszukiwań. Tom Birney nie zgodził się udzielać wywiadów, ale prasa obległa jego mieszkanie, gdy tylko się o nim dowiedziała. Było za wcześnie na jakiekolwiek sprawozdania. Prezenterzy serwisów informacyjnych wszystkich stacji powtarzali te same rzeczy raz po raz, koncentrując się na najbardziej dramatycznych chwilach. Bezustannie pokazywano też lądowanie na wodzie pod mostem. Helikoptery nadal przeczesywały zatokę, szukając Helen, ale oficjalny raport głosił, że po dwudziestej pierwszej akcja będzie zawieszona do rana, kiedy to obszar poszukiwań zostanie powiększony na wypadek, gdyby ciało zostało wyniesione na pełne morze. Zaczęła się podnosić mgła, jak niemal każdego wieczoru w San Francisco, co jeszcze bardziej komplikowało sprawę. O osiemnastej Tim przewiózł w końcu dzieci ze szkoły do domu. Nie mogli tam zostać całą noc. Ugotował kolację, której nikt nie zjadł. Gdy tylko przekroczyli próg, włączyli telewizor. Nie pojawiło się jednak nic nowego. Powiedział dzieciom, że ludzie potrafią przetrwać w wodzie wiele dni i przypomniał im, jaka twarda i silna jest ich matka. Była wojowniczką i na pewno zrobi, co w jej mocy, żeby do nich wrócić. Miał nadzieję, że mówi im prawdę, sam chciał w to wierzyć. Nie modlił się od wieków, odkąd piętnaście lat temu zmarła jego żona, ale tego dnia złamał tę zasadę i błagał, by jego córka się odnalazła. Musiała się odnaleźć, musiała się trzymać, gdziekolwiek była – dla dobra swoich dzieci. Nadeszła dwudziesta druga w Nowym Jorku i Ben już miał wyłączyć telewizor, gdy jeden z reporterów ogłosił wiadomość z ostatniej chwili. Na ekranie dwa helikoptery wisiały nad wodą, oświetlając taflę pomiędzy sobą reflektorami. Reporter wyjaśnił, że poszukiwania przedłużono o godzinę, nadchodził przypływ, a jeden z helikopterów opuszczał właśnie nad wodę uprząż, a także człowieka w uprzęży. Na powierzchni unosiła się głowa, jakieś ramię chwyciło uprząż, a ratownik pomógł zabezpieczyć osobę. Nikt niczego jeszcze nie potwierdził, ale ratownicy wyraźnie się cieszyli. Upłynęła

chwila, zanim uprząż została dokładnie zapięta, po czym powoli z wody wynurzyła się drobna postać. Ratownik podtrzymywał ją ramieniem, a z pokładu helikoptera wysunęły się kolejne ręce, które wciągnęły niezidentyfikowaną osobę i ratownika na pokład, po czym helikopter odleciał. Reporter podkreślił, że nie wiadomo, kim jest uratowana osoba, ale zaginęła przecież tylko jedna. W biurze Bena wszyscy znieruchomieli, stali i czekali. Dopiero po pięciu minutach reporter potwierdził, że po dramatycznej akcji ratunkowej z zatoki San Francisco tuż przed zejściem mgły wyłowiono kapitan samolotu Helen Smith. Została wyniesiona przez prąd na pełne morze, gdy samolot zatonął. Utrzymywała się na powierzchni dzięki poduszce z fotela lotniczego przez osiem godzin, po czym przypływ poniósł ją z powrotem do zatoki. Jej stan był stabilny, ale miała objawy hipotermii i dlatego została przetransportowana do miejscowego szpitala. Phil, Ben, Amanda i Bernice zaczęli krzyczeć z radości i płakać. Padli sobie w ramiona. Udało jej się! Żyła! Helen Smith uratowała pasażerów i most swoim niezwykłym lądowaniem, a teraz sama została uratowana. Koszmar dobiegł końca. Ben myślał tylko o tym, że tym razem niczego nie popsuł. Nogi mu się trzęsły, gdy usiadł przy swoim biurku i podziękował Bogu, który jego zdaniem opuścił go, gdy zginęli zakładnicy. Tamto się nie zmieniło, lecz jakimś cudem życie znów zyskało na wartości. Niezależnie od tego, w jakim stanie była Helen obecnie, od teraz mogła już żyć szczęśliwie, razem ze swoimi dziećmi. Tim już miał powiedzieć dzieciom, że czas włożyć piżamy, gdy nagle na ekranie pojawił się nowy pasek: „Bohaterska pilot Helen Smith żyje”. Zobaczyli dramatyczną akcję ratunkową i jej wyłowienie z morza. Najpierw tylko wpatrywali się w ekran, a potem zaczęli się ściskać, krzyczeć i tulić. Dziesięć minut później Helen nakłoniła kogoś, by pożyczył jej komórkę, podała numer i zadzwoniła do nich. Ledwie mówiła, taka była wyczerpana. Jej głos przypominał ochrypły szept, ale z każdym dzieckiem zamieniła kilka słów, zapewniła je, że bardzo je kocha, po czym poprosiła do telefonu ojca. – Jutro będę w domu – zadeklarowała. Została przyjęta na oddział szpitalny, ale Tim nie mylił się co do niej: była silną kobietą i wojowniczką. – Nikt ci nie powiedział, że nie wolno latać pod mostami? To było niezłe lądowanie – odparł głosem drżącym od nadmiaru emocji. Gdy dryfowała, mogła myśleć tylko o tym, że musi wrócić do domu, musi żyć, dopóki jej nie znajdą. – Kocham cię – powiedziała teraz niemal niesłyszalnie, gdy opuściły ją resztki sił. – Ja ciebie też. Prześpij się, jutro pogadamy. Upłynęło dużo czasu, zanim udało mu się położyć dzieci. Lally zasnęła obok niego na kanapie. Zaniósł ją do jej łóżka i zajrzał do chłopców. Oliver wciąż wydawał się wstrząśnięty, Jimmy natomiast zasnął niemal od razu. Tim godzinami siedział w salonie, myśląc o tym, co przeszła jego córka. Dziękował Stwórcy, że przeżyła. Nigdy nie widział nic piękniejszego niż ta scena, kiedy wyciągali ją z wody. Jego modlitwy zostały wysłuchane. Bóg jednak istniał. Cztery najbardziej zaangażowane w akcję osoby właśnie żegnały się w biurze Bena. Wyłączył telewizor i zaproponował Bernice służbowy samochód Departamentu Bezpieczeństwa z agentem za kółkiem, by mogła wrócić do domu. Przynajmniej tyle mogli dla niej zrobić. Podziękowała mu. Na pociąg było już za późno, a na taksówkę nie mogła sobie pozwolić. Ledwie się ruszała, taka była zmęczona. W samochodzie nie odezwała się ani słowem. Gdy agent podrzucił ją pod wskazany adres, miała wrażenie, że nie zdoła wyczołgać się z auta, wejść na górę po schodach i nacisnąć dzwonka sąsiadki. W drzwiach stanął też Toby, a ona wzięła go w ramiona, przytuliła mocno

i zaczęła płakać. – Co się stało, mamo? – Nigdy nie widział jej w takim stanie. – Nic, skarbie. Jestem zmęczona i bardzo cię kocham. – Mogła myśleć tylko o dzieciach w tamtym samolocie i o pociechach Helen, które prawie straciły matkę. – Wszystko w porządku? – Sąsiadka wiedziała już z mediów, co się stało. Bernice pokiwała głową, przytulając mocno syna. Stanowił najlepsze antidotum na ten okropny dzień. Który okazał się jednak dobry. Nawet bardzo. Rankiem zapoczątkowała lawinę, gdy znalazła pocztówkę i dzięki temu uniknęli katastrofy. Wszystko dobrze się skończyło. Zabrała Toby’ego do domu, zostawiła mundur na podłodze sypialni, włożyła koszulę nocną, wspięła się na łóżko i położyła z synem w ramionach, myśląc o wszystkim, co zaszło. Była wdzięczna losowi za to, że Helen Smith i inni przeżyli. Nie mogłaby prosić o więcej.

Rozdział dwunasty Gdy łodzie Straży Przybrzeżnej wpłynęły tej nocy do swojego doku, cały teren odgrodzono na potrzeby rodzin i przyjaciół ofiar katastrofy. Otworzono dla nich salę, w której ustawiono bufet i napoje, a także ogromny telewizor do śledzenia akcji ratunkowej. Gdy łodzie przypłynęły, wszyscy wybiegli na zewnątrz. Nikt nie wiedział, w jakim stanie są rozbitkowie – fizycznym i psychicznym. Gdy pomagano im schodzić z łodzi, ich bliscy pobiegli ku nim, nie mogąc dłużej czekać. Ahmad i Sadaf mocno trzymali za ręce Nicole i Marka. Nie zostawiali ich ani na chwilę, samozwańczo mianowali się ich opiekunami. W pewnym momencie podbiegła do nich siwowłosa para i porwała dzieci w ramiona. Były łzy i uściski, dzieci opowiedziały dziadkom, co się wydarzyło, a następnie przedstawiły im swoich nowych znajomych. Podeszli do nich pracownicy linii, by odhaczyć ich nazwiska na liście i zapytać, czy potrzebują pomocy. Kobieta w mundurze ze łzami w oczach obserwowała scenę powitania, a potem odhaczyła na liście także nazwiska Ahmada i Sadaf. Powiedziała, że ma dzieci w tym samym wieku i może sobie tylko wyobrazić rozpacz ich rodziny. Upłynęło parę minut, zanim Grant i Barbara Hollanderowie uspokoili się na tyle, by porozmawiać z młodymi Saudyjczykami – zapytali o ich samopoczucie i podziękowali im za opiekę nad dziećmi w samolocie i potem. Nicole i Mark opisali im wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, a Barbara nie mogła przestać płakać, gdy obejmowała wnuki raz po raz. Ahmad wyglądał bardzo dojrzale i wydawał się nieco zawstydzony pełną emocji sceną, a Sadaf płakała razem z nimi, bo odczuła ulgę. Nicole wyjaśniła dziadkom, że ich nowi znajomi będą studiować w Berkeley i pochodzą z dalekiego miejsca w Arabii Saudyjskiej, które nazywa się Rijad. Czworo dorosłych uśmiechało się, słuchając jej, podczas gdy wokół nich tłoczyli się ludzie i rozgrywały się podobne sceny. Personel linii starał się pomagać rodzinom w odszukaniu bliskich, a innych kierował do autobusów, które już czekały, by odwieźć ich do hoteli, gdzie zarezerwowano dla nich pokoje. Zapewniono im też wszelkie możliwe udogodnienia, w tym ubrania, zanim będą mogli jakieś zakupić. Hollanderowie zaproponowali, że zawiozą Ahmada i Sadaf w dowolne wybrane przez nich miejsce, a młoda para skromnie odmówiła. Na łodzi zadeklarowali, że wezmą pokój w hotelu Hyatt Union Square. – Możecie przenocować u nas, jeśli chcecie – zasugerowała Barbara. Sadaf odparła, że nie chcą się narzucać, że będzie im dobrze w hotelu, a nazajutrz i tak muszą zgłosić się do Berkeley po przydział akademika. Grant zapytał, co będą studiować, a wtedy powiedziała, że ona historię sztuki, a Ahmad zarządzanie. Ich uprzejmość i dobroć zrobiły na Hollanderach ogromne wrażenie – wydawali się wyjątkowo dojrzali jak na swój wiek. Pogawędzili jeszcze kilka minut, Hollanderowie podali im swój numer telefonu, dzieci ich uścisnęły, a następnie dziadkowie zabrali wnuki do Orindy, gdzie mieszkali. Zaprosili Ahmada i Sadaf na kolację, gdy tylko zadomowią się w Berkeley. Dodali, że córka i zięć przylecą następnego dnia, by zobaczyć dzieci i na kilka dni zostaną w Orindzie. Wakacje Nicole i Marka miały przerażający początek, ale dzieci dobrze sobie z tym poradziły. Machały wszystkim, gdy odchodziły, by poszukać samochodu dziadków zostawionego na parkingu. Sadaf i Ahmad uznali, że Hollanderowie to mili ludzie, gdy szli do autobusu, który miał ich przewieźć do hotelu z innymi pasażerami. Gdy tylko Joel zszedł z łodzi Straży Przybrzeżnej z Nancy i innymi członkami załogi,

zobaczył Kevina i utorował sobie drogę do niego przez tłum. Kevin rzucił mu się na szyję, stali przez chwilę, tuląc się do siebie w milczeniu. Kevin nie mógł przestać płakać. – Myślałem, że cię już nie zobaczę – szepnął. Joel uśmiechnął się przez łzy. – Chyba nie sądziłeś, że nie stawię się na nasz ślub, co? – Przedstawił narzeczonemu Nancy jako nowego świadka na ich ślubie. Rodzice Kevina podeszli do nich razem z nim i stali dyskretnie z boku, dopóki nie zobaczyli Nancy. – Baliśmy się, że cię straciliśmy – szepnęła matka Kevina głosem pełnym emocji. Syn był do niej bardzo podobny. Uścisnęła Joela z uczuciem. Odchodząc z nimi, Joel cicho rozmawiał z narzeczonym. Dochodziła dwudziesta trzecia. Straż Przybrzeżna zatrzymała personel na łodziach, by go nakarmić i zbadać, a potem zjawili się przedstawiciele linii, a także agenci Departamentu Bezpieczeństwa, aby poznać szczegółowy przebieg ostatniej godziny tego przerażającego lotu. Niewiele wiedzieli o tym, co zaszło w kokpicie. – Jutro zadzwonię do rodziców – szepnął Joel do narzeczonego. – Chcę im powiedzieć, że się pobieramy. – Wiedział, że będą zaszokowani, że tego nie pochwalą, ale czuł, że jest im to winien. Mógł tego dnia zginąć i chciał, by poznali prawdę o jego życiu, nawet gdyby miało im się to nie spodobać. Byli jego rodziną, nie chciał ich okłamywać. Podjął decyzję na tratwie, czekając na ratunek, przysiągł sobie, że będzie z nimi szczery z szacunku dla Kevina i samego siebie. A jeśli nie zdołają tego zrozumieć i się ich wyrzekną, z tym również zamierzał się pogodzić. Nie chciał być taki jak brat, żyć w kłamstwie, by akceptowała go społeczność, która skazałaby go na ostracyzm, gdyby poznała prawdę. Uważał, że to smutna egzystencja i cieszył się, że przeprowadził się do dużego miasta, w którym jego sposób życia był powszechny i szanowany przez rówieśników. – Do zobaczenia w piątek! – zawołał do Nancy, gdy odchodzili. Powiedział jej, że ślub odbędzie się o szesnastej w piątek w ratuszu miejskim, a ona obiecała, że przyjdzie. Nancy nadal czekała na Petera, gdy Joel i Kevin odjechali z przyszłymi teściami Joela. Jej mąż zjawił się parę minut później, wciąż w mundurze – jego lot z Miami miał opóźnienie. Przyjechał taksówką prosto z lotniska. Wieża przekazała mu przez radio, że jego żona została uratowana, a on zostawił samolot w rękach drugiego pilota na kilka minut, żeby w łazience odzyskać panowanie nad sobą. Wziął ją teraz w ramiona, a gdy poczuł ciepło jej ciała, zamknął oczy wdzięczny losowi, że ziścił się ten, a nie inny scenariusz. – Jestem w ciąży – szepnęła ze wzruszeniem, gdy ją tulił do siebie. Nie była pewna, jaki wpływ będą miały stres i wysiłek poświęcony na ratowanie się z tonącego samolotu na jej ciążę, ale lekarka na łodzi zapewniła ją, że wszystko jest w porządku. Peter zmierzył ją zdumionym spojrzeniem. To był dzień cudów. – Musimy porozmawiać – dodała, uśmiechając się do niego. Była zmęczona, ale cała i zdrowa. Miała na sobie to, co zostało z jej munduru i papierowe pantofle, które otrzymała od Straży Przybrzeżnej. Podeszli do jednego z autobusów, który już czekał, by zabrać ich do domu. Mieszkali w Marinie, mieli więc niedaleko. Pragnęła tylko, by zostali sami i by mogła zapomnieć o wszystkim, co się tego dnia wydarzyło. Niedaleko rozgrywała się smutna scena – ludzie udawali, że jej nie widzą. Policja już czekała na Roberta Bonda, gdy ten zszedł z łodzi Straży Przybrzeżnej ze Scottem. Dziewczęta z chóru pożegnały się z nimi. Czekała już na nie opiekunka Chóru Żeńskiego San Francisco, która zadeklarowała, że się nimi zajmie. Monique Lalou została odwieziona do szpitala karetką. Jedna z matek przylatywała, by kontynuować trasę z dziewczętami, a inna członkini chóru San

Francisco zgłosiła się na ochotniczkę do pomocy. Dziewczęta były wstrząśnięte, lecz podekscytowane noclegiem w hotelu sieci Hilton w centrum. Policja starała się postępować jak najdyskretniej w tych okolicznościach, ale wszyscy wiedzieli, co się dzieje. Pracownica opieki społecznej odebrała dziecko Robertowi i wyjaśniła, że Scott trafi do szpitala San Francisco General na badania i zostanie tam do przylotu swojej matki. – Chyba miał gorączkę w samolocie – powiedział Robert ze skruchą. Czuł wyrzuty sumienia z powodu swojego postępku. Wtedy wszystko to miało dla niego sens, teraz go utraciło. Cały zeszły rok nie miał dla niego sensu ani też poprzedni, kiedy pobrali się z Ellen pomimo ostrzeżeń rodziców, którzy protestowali, zarzucając im, że nie są gotowi, że Robert jest zbyt niedojrzały. A potem Ellen zaszła w ciążę i zrobiło się jeszcze gorzej. – Możliwe też, że boli go ucho – dodał. Kobieta, która wzięła Scotta na ręce, pokiwała głową. Współczuła temu chłopakowi, niemowlę wydawało się zadowolone i nie wyglądało na chore. – Dużo wymiotował – mruknął jeszcze Robert. – Pańska żona uprzedziła nas, że był chory, gdy go pan zabierał – powiedziała ostrożnie, wcześniej przeczytawszy raport. – Podobno ma grypę. Robert pokiwał głową. Zauważył to, dopiero gdy Scott zaczął płakać w samolocie, a w końcu zwymiotował. – Teraz jednak wydaje się zdrowy – dodała opiekunka społeczna. Scott gaworzył radośnie i wyciągał ręce do ojca, ale Robert wiedział, że policja czeka w pogotowiu, by przetransportować go do aresztu. – Kiedy pani zdaniem będę go mógł znów zobaczyć? – Nie wiem – odparła kobieta szczerze. – To już decyzja sądu rodzinnego w Nowym Jorku. Odbędzie się przesłuchanie. Pańska żona zabiera go do domu jutro rano. – Pewnie przyleci z rodzicami. – Nie wiem. – Kobieta wsiadła do samochodu oznakowanego herbem miasta, wpiąwszy wcześniej Scotta w fotelik z tyłu. Chłopiec cały czas wyciągał ręce do ojca, rozpłakał się, gdy go zabrała. Robert machał do niego i robił śmieszne miny, choć po jego twarzy płynęły łzy. Policjanci wkroczyli, gdy tylko opiekunka społeczna odjechała. Odczytali mu jego prawa i aresztowali za porwanie rodzicielskie, które zarówno w Kalifornii, jak i w Nowym Jorku było ciężkim przestępstwem według kodeksu rodzinnego. – Co teraz będzie? – zapytał Robert nerwowo, gdy prowadzili go do radiowozu w kajdankach. – To zależy od sędziego. Zostaniesz postawiony w stan oskarżenia. Ktoś może wpłacić za ciebie kaucję. Reszta rozstrzygnie się później, w sądzie. Twój prawnik może wnieść o przeniesienie sprawy do Nowego Jorku. Policjanci starali się traktować go łagodnie. Nie zgadzali się z tym, co zrobił, ale dość już przeszedł tego dnia. Kto wie, jaka była jego żona i dlaczego przed nią uciekał. Starszy z policjantów poruszył potem ten temat, gdy już odwieźli go do aresztu. – To tylko dzieciak. – Współczuł mu. Kiedy Robert zobaczył celę, wyglądał jak zwierzę w potrzasku. – Jest ode mnie młodszy tylko o rok. – Młodszy policjant miał w sobie mniej empatii. – Jestem żonaty od czterech lat i mam dwoje dzieci. Żona by mnie zabiła, gdybym wywinął jej taki numer. Wyobraź sobie, że dziecko ginie podczas katastrofy albo zatonięcia samolotu. Niepotrzebnie wykradał synka matce. Starszy policjant myślał przez chwilę, po czym przyznał mu rację, ale zaznaczył, że

ludzie dojrzewają w różnym wieku, a niektórzy – nigdy. – Mój młodszy syn poradziłby sobie z rolą ojca w wieku dwudziestu lat. Teraz ma dwadzieścia dziewięć lat, żonę i trzecie dziecko w drodze. Mój starszy syn ma trzydzieści cztery lata i nawet dzisiaj nie dałby sobie z tym rady. Nie powierzyłbym mu nawet chomika. Zachowuje się jak czternastolatek. Jest całkiem nieodpowiedzialny, nie potrafi utrzymać dłużej ani pracy, ani dziewczyny. Moim zdaniem nie dorośnie nigdy, ja tego nie dożyję w każdym razie. Moja żona go tłumaczy i cały czas daje mu pieniądze. Co chwilę eksmitują go z kolejnego mieszkania za hałasowanie i palenie trawki, a wtedy przenosi się do nas i doprowadza mnie do szału. Niektórzy ludzie po prostu dorastają wolniej. Ten dzieciak, moim zdaniem, należy do tej grupy. Może to, co się stało w samolocie, go obudzi, nauczy, że powinien zmierzyć się z rzeczywistością, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi dziecko. Do niektórych ludzi to nie dociera. Mam znajomych w swoim wieku, którzy nadal tego nie rozumieją. – Mimo wszystko współczuł Robertowi, a także dziecku, które musiało zapłacić cenę za niedojrzałość ojca. – Ja też mam takich znajomych – mruknął młodszy policjant po namyśle. – Po prostu nie potrafię współczuć facetom, którzy niszczą życie swoim dzieciom lub stawiają je w niebezpiecznych sytuacjach. – Chłopak i tak będzie go kochał. Obaj wiedzieli, że to prawda. Nieraz odbierali dzieci rodzicom lub zalecali im szukanie pomocy u opieki społecznej, a dzieciaki zawsze wybaczały matce lub ojcu i marzyły o powrocie do nich. – Mam nadzieję, że to go czegoś nauczy – mruknął młodszy oficer. Tymczasem Scott został przyjęty do szpitala SF General, a Robert płakał w swojej celi, zastanawiając się, czy Ellen pozwoli mu jeszcze kiedyś zobaczyć syna. Czuł się jak głupiec, dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo się pomylił. Za późno. Przed północą uprzątnięto wszelkie ślady po punkcie kontrolnym ustanowionym w dokach dla ofiar katastrofy. Ci, którzy mieszkali w San Francisco, pojechali do domu. Inni udali się do hoteli poza jednym pasażerem, który uparł się, że złapie lot o pierwszej w nocy do Seulu, by zdążyć na ważne spotkanie. Przedstawiciel linii pomógł mu kupić ubrania i walizkę na lotnisku, a następnie opóźniono dla niego lot ze względu na okoliczności, a także na jego status VIP. Załoga rozjechała się do domów, by przemyśleć to, co się wydarzyło, i zastanowić się, czy mogli zrobić coś inaczej lub bardziej gładko. Wiedzieli, że czekają na nich terapeuci, gdyby odczuli taką potrzebę. Większość uważała, że obejdzie się bez pomocy. Takie rzeczy się zdarzały. Samoloty rozbijały się przez usterki mechaniczne, nietypowe warunki pogodowe, a nawet terrorystów. Musieli mierzyć się z tym codziennie. Pilot, który zaplanował, że zamieni swój lot w samobójczą misję i zabije przy tym wielu niewinnych ludzi, wcale nie był takim odosobnionym wypadkiem. Nie dało się tego przewidzieć. Takie były trudy tego zawodu – jak pijani lub niemili pasażerowie, kiepscy współpracownicy, płaczące dzieci i nieoczekiwane turbulencje. Wszystko to było jego częścią. Obsługa lotów nie polegała tylko na serwowaniu ciepłych bułeczek do obiadu i rozdawaniu słuchawek, a oni zaakceptowali ryzyko tak jak korzyści, gdy zdecydowali się na taką ścieżkę kariery. Żaden członek personelu nie skarżył się na to, co go spotkało. Linia lotnicza załatwiła wszystko bezboleśnie, podobnie jak służby ratownicze. Catherine leżała na swoim łóżku w hotelu Four Seasons w Palo Alto, próbując przyswoić wszystko, co się wydarzyło. Musiała zadzwonić do firmy, w której zaplanowała rozmowę, opowiedzieć im, co ją spotkało, i przełożyć spotkanie na piątek. Chciała kupić wcześniej jakieś przyzwoite ubrania. Konsjerż w hotelu powiedział jej, że niedaleko znajduje się centrum

handlowe Stanford, gdzie kupi wszystko, czego będzie potrzebować. Złożył jej też wyrazy współczucia w związku z tym, co przeżyła. Hotel wziął na siebie koszt jej pierwszego noclegu, co stanowiło jej zdaniem miły gest. Linia lotnicza również zaproponowała, że zapłaci. Musiała zamówić nowe dokumenty i karty kredytowe, a także kupić nową komórkę. Zdziwiła się, gdy odebrała telefon w swoim pokoju i usłyszała w słuchawce głos Toma. Znaleźli się w innych łodziach ratunkowych, więc nie widziała go, odkąd nakazał jej wydostać się z samolotu najszybciej, jak to możliwe, po czym popchnął ją ku trapowi w klasie biznes. – Dzwonię tylko, żeby zapytać, jak się czujesz. Nie mogłem cię znaleźć w dokach, ale dotarłem tam dość późno – powiedział wyczerpany. Odbył długie spotkanie w Departamencie Bezpieczeństwa na temat tego, co zaszło w kokpicie. Chcieli się z nim zobaczyć również ludzie z Federalnej Administracji Lotnictwa i prezes jego firmy. Miał za sobą ciężką noc. Zadzwonił też do swojego syna w Chicago, by zapewnić go, że nic mu nie jest. – Wszystko w porządku – odparła cicho. Słabo się czuła. – Cała ta sprawa wydaje mi się mało rzeczywista – dodała. To wrażenie pewnie by się spotęgowało, gdyby zobaczyła, jak Connor Gray umiera od ran postrzałowych, a Jason Andrews strzela sobie w łeb z bliskiej odległości po przegranej z Helen bitwie o stery. – A ty jak się czujesz? – zapytała. – Jestem zmęczony. – Wrócił już do mieszkania, które zapewniała mu w San Francisco jego firma. Musiał przedrzeć się przez tłum dziennikarzy oblegających budynek. Ktoś poinformował media o jego obecności w kokpicie i teraz wszyscy chcieli uzyskać od niego komentarz. Oświadczył, że nie ma nic do powiedzenia i że nazajutrz odbędzie się kolejna konferencja prasowa, na której otrzymają odpowiedzi na swoje pytania. Obiecała to linia lotnicza, a w konferencji mieli też wziąć udział agenci Departamentu Bezpieczeństwa i dyrektor Biura Zarządzania Kryzysowego. – Naprawdę miło mi się z tobą rozmawiało, Catherine, pomimo okoliczności. – Tak, mnie też. – Ziewnęła, a on się roześmiał. – Zorientowałam się, że coś jest nie tak, gdy zobaczyłam twoją minę po odczytaniu jednego z e-maili. – Szef oddziału Departamentu Bezpieczeństwa w Nowym Jorku chciał, żebym zajrzał do kokpitu i ocenił, co się tam dzieje. Powiedzieli mi, że to drobiazg, ale że na pokładzie nie ma żadnego agenta. Dzielnie postąpiłaś, nie zamawiając szampana, gdy wszystko zaczęło się komplikować. – Nie chciałam pojawić się na rozmowie o pracę pijana – wyznała szczerze – w przeciwnym razie bym to zrobiła. Choć nie jestem pewna, na ile by mi to pomogło, gdy siedziałam na tratwie po pas w wodzie. – Możesz zamówić kieliszek teraz – zasugerował. – To może być dla ciebie szok, ale nie jestem alkoholiczką. Po prostu nie lubię latać. – Skoro tak mówisz. – Roześmiał się. – Gdy wychyliłaś te trzy kieliszki przed startem, uznałem, że spędzę cały lot do Kalifornii obok rozgadanej pijaczki. Wybuchnęła śmiechem na myśl o tym, jakie pierwsze wrażenie na nim wywarła. – Po szampanie po prostu zasypiam. – Zauważyłem – zakpił. – Ale potem stanowiłaś świetne towarzystwo. Biorąc pod uwagę twój stosunek do latania, zachowałaś się wspaniale podczas ewakuacji i tuż przed nią. – Personel doskonale sobie poradził. I tak się cieszę, że znaleźli panią kapitan. Ma szczęście, że nie zjadł jej rekin i że nie utonęła. – Reporter wiadomości zauważył, że w oceanie tuż za ujściem zatoki pływają rekiny i czasami dochodzi do ataków. – Świetnie sobie poradziła z utrzymaniem kontroli nad samolotem, gdy drugi pilot próbował go rozbić. To niezwykła kobieta i cholernie dobry pilot. – Szkoda tylko tego emerytowanego kapitana.

Oboje zamilkli na chwilę, myśląc o nim. Nikt nie współczuł Jasonowi, biorąc pod uwagę, co próbował zrobić i co niemal mu się udało. – Linia będzie musiała się gęsto tłumaczyć. – Będziesz na jutrzejszej konferencji? – zapytała, podejrzewając, że tak. – Owszem, będę. Poprosili mnie o to. Chyba jako kwiatek do kożucha. – Odegrałeś znacznie większą rolę, Tom – odparła z powagą. Była tego w pełni świadoma, nawet jeśli nie znała szczegółów. Mogła ich nigdy nie poznać. – Jesteśmy umówieni na kolację w piątek, czy teraz będę dla ciebie już tylko częścią złego wspomnienia? – zapytał z wahaniem, mając nadzieję, że ich plany są aktualne. Znając jednak jej stosunek do latania, nie byłby zaskoczony, gdyby się wycofała. – Oczywiście, że jesteśmy. Jesteś bohaterem tej historii, a nie czarnym charakterem. Dziękuję, że nakazałeś mi uciekać tak szybko. Ta arabska para bardzo miło potraktowała te małe dzieci, które leciały same. On się nimi zajął i wyniósł je na zewnątrz najszybciej, jak tylko mógł. Chyba ewakuowali się jako pierwsi, a ja byłam tuż za nimi dzięki tobie. – Przyjadę po ciebie o siódmej i spróbuję znaleźć jakieś fajne miejsce na kolację – zaproponował sennie. Był zbyt zmęczony, by kontynuować rozmowę, choć bardzo dobrze się przy niej czuł. Podobała mu się też jako kobieta. Była wysoka, seksowna i w świetnej formie. Miała sportową sylwetkę, domyślał się więc, że codziennie odwiedza siłownię. – Powodzenia na rozmowie. – Dziękuję. Jutro muszę iść na zakupy. Głupio to zabrzmi, biorąc pod uwagę, co się stało, ale nie mogę przeboleć straty moich butów. To były nowe szpilki od Manolo Blahnika. Dopiero co je kupiłam. – To dla mnie nowy język. Będziesz musiała mnie go nauczyć przy kolacji. – Oboje wybuchnęli śmiechem. – Moja żona nie interesowała się modą, a ja znam się tylko na samolotach. Odpoczywaj – doradził jej łagodnie. – Ty też. Będę oglądała twoją jutrzejszą konferencję. Do zobaczenia w piątek – dodała, nie mogąc się już doczekać. Chwilę później się rozłączyli, a ona leżała na łóżku, myśląc o nim. Zasnęła, zanim zdołała podnieść rękę i zgasić światło.

Rozdział trzynasty Następnego dnia Bernice nie poszła do pracy, Toby’ego także zatrzymała w domu. Chciała spędzić z nim cały dzień, rozkoszować się każdą chwilą po stresie, jakiego doświadczyła. Próbowała wyjaśnić mu prostymi słowami, co się właściwie stało. Nie chciała niepotrzebnie go przestraszyć, na wypadek gdyby w przyszłości mieli dokądś lecieć, co im się jeszcze nie zdarzyło. Nie było jej stać na bilety lotnicze, lecz marzyła, że kiedyś zabierze go do Disney World na Florydzie albo na jakieś fajne wakacje, gdy już zostanie prawniczką. Miała wobec nich wielkie plany. Wyjaśniła mu przy śniadaniu, że w pracy znalazła pocztówkę ze zdjęciem mostu, którą zostawił tam zły człowiek. – Dla ciebie? – zapytał zafascynowany. – Nie, po prostu ją tam zostawił. Chyba o niej zapomniał. Napisał na odwrocie coś, co wydało mi się dziwne, wiadomość. Było to zdjęcie słynnego mostu w San Francisco. Wezwałam więc policję lotniska i pokazałam im pocztówkę, a oni po jakimś czasie odgadli, w którym samolocie znajduje się ten człowiek. Chwilę to jednak trwało. Chciał zniszczyć most, ale mu nie pozwolili. Wszyscy się uratowali. – Była to bardzo skrócona wersja, ale zawierała wszystkie istotne fakty. Był za młody, aby usłyszeć o morderstwie i samobójstwie, akcji ratowniczej i samolocie, który zatonął. – A co się stało ze złym człowiekiem? Poszedł do więzienia? Wahała się przez chwilę, po czym obrała łatwiejszą drogę. Nie mogła powiedzieć mu prawdy, choć wiedziała, że kiedy będzie starszy, może znów ją o to zapyta. Miała nadzieję, że nic takiego nigdy więcej jej nie spotka. – Tak, poszedł do więzienia – skłamała. – Na zawsze – dodała, powtarzając słowa, które zostały przez Jasona podkreślone na pocztówce. – To dobrze. – Toby’ego usatysfakcjonowała jej wersja historii. – Pomogłaś wsadzić go do więzienia? – Nie, tylko przekazałam policji pocztówkę, którą znalazłam, bo wydała mi się podejrzana. Pokiwał głową nieco rozczarowany. – A potem byłam z nimi przez cały dzień, gdy próbowali zgadnąć, kto to jest. I w końcu go znaleźli. – I wsadzili do więzienia. – Uśmiechnął się, kończąc za nią. – Źli ludzie zawsze trafiają do więzienia. Jak twój wujek, a mój brat, pomyślała. Toby o nim nie wiedział. Powiedziała mu tylko, że jej brat mieszka daleko i że już się nie odwiedzają. – Możemy kiedyś zobaczyć ten most? – zapytał z ciekawością. Spodobał się jej ten pomysł. – Bardzo bym chciała zobaczyć go z tobą. Nazywa się most Golden Gate. Pokażę ci zdjęcie. – Podeszła do komputera, wpisała hasło do wyszukiwarki i zaraz pojawiły się fotografie podobne do tej na pocztówce, lecz pod nieco innym kątem. Toby przyglądał im się przez chwilę, po czym pokiwał głową. – Wygląda ładnie. Pojedźmy tam kiedyś. Może latem – dodał, już planując wakacje. Uważała, że to świetny pomysł, lecz wiedziała też, że nie zbierze dość pieniędzy, dopóki nie znajdzie nowej pracy. A najpierw musiała jeszcze zdać egzamin. Napisała już do kilku

kancelarii i miała nadzieję, że dostanie zaproszenia na rozmowy. – Może nie w tym roku. Ale kiedyś. – Nie chciała rozczarowywać go składaniem obietnic, których nie mogłaby dotrzymać. – Ja chcę jechać do Waszyngtonu i poznać prezydenta – oświadczył Toby, uśmiechając się do niej szeroko. Wybuchnęła śmiechem. – No tak, ja też. Ale to się raczej nie wydarzy. – Dlaczego? Był pełen ciekawych pomysłów, a przyszłość niosła jego zdaniem masę możliwości. To ona tak go wychowywała. Nie chciała, by czuł się ograniczony ich sytuacją bytową ani pochodzeniem. – Prezydent nie dzwoni do ludzi i nie zaprasza ich na pizzę. Musisz być bardzo ważną osobą, żeby umówić się na spotkanie z prezydentem. Na przykład senatorem albo kongresmenem. Może zostaniesz kiedyś senatorem. – A co oni robią? – Występują w imieniu ludzi i mówią prezydentowi, czego ci ludzie potrzebują. – Wolałbym zostać policjantem albo strażakiem i posyłać złych ludzi do więzienia, jak ty wczoraj. Albo zostanę prezydentem i zaproszę cię na pizzę. – Roześmiał się na samą myśl. Po śniadaniu poszli się ubrać. Zabrała go do zoo, gdzie spędzili uroczy dzień. Otrzymała wiadomość od Denise, gdy spacerowali. Najpierw myślała, że nadawczynią jest Della, musiała przeczytać SMS jeszcze raz. Nie spodziewała się takich słów po swojej przełożonej. „Wszyscy jesteśmy z Ciebie dumni. Jesteś tutaj bohaterką. Brawo, dziewczyno! Do zobaczenia w pracy. Denise”. Przeczytała wiadomość trzy razy, uśmiechając się do siebie. Della też się odezwała, złakniona przerażających szczegółów. Jak wszyscy inni. Bernice podziękowała Denise za wiadomość, a na inne nie odpisała. Ten dzień należał do Toby’ego i do niej, nie chciała, by cokolwiek ją rozpraszało. Po tym, co przeżyła, jeszcze dobitniej uświadomiła sobie, jak cenny jest ich wspólny czas. Następnego ranka Ben przyszedł do pracy z małą podręczną walizką. Miał też pokrowiec na garnitur. W południe lecieli z Philem na konferencję prasową do San Francisco. Do odprawy musieli się zgłosić dopiero o jedenastej, ale on punktualnie o dziewiątej usiadł przy biurku. Całą noc dręczyły go koszmary związane z porwaniem sprzed miesiąca. W jego śnie ktoś porwał cały samolot pełen zakładników i zabił ich wszystkich. Gdy się obudził, musiał sobie przypomnieć, że tym razem wszyscy zakładnicy zostali uratowani, zginął tylko emerytowany kapitan. Stracił tylko jednego człowieka, nie szesnaścioro ani nie sto jedenaścioro. Nie zginęło żadne dziecko. Uratował wszystkich. A raczej Helen uratowała swoim historycznym lądowaniem pod mostem. Helen i załoga, która ewakuowała maszynę na czas. Ta historia miała szczęśliwe zakończenie. Musiał przypominać sobie o tym raz po raz, by zagłuszyć bolesne wspomnienie z przeszłości. Mildred Stern przypomniała mu, że to potrwa. Dziwnie się poczuł, gdy zobaczył ją poprzedniego dnia w swoim biurze, był zaszokowany, gdy weszła. Jej obecność przywołała traumatyczną sytuację z zakładnikami, choć pod pewnymi względami ucieszył się, że ją widzi. Musiał podziękować za to Amandzie. I chyba przywołał ją myślami, bo gdy podniósł wzrok znad papierów, zobaczył, że przed nim stoi. Nie słyszał, jak wchodziła. – Co ty tu robisz? – zapytał ze zdziwieniem. Nieco wstydził się tego, jak obcesowo ją potraktował dzień wcześniej, gdy jechali razem do terminalu drugiego obejrzeć pocztówkę. – Przyszłam się z tobą zobaczyć – mruknęła niezręcznie. – Jestem ci winien przeprosimy – powiedział. – Chyba zbyt surowo cię potraktowałem,

gdy pojechaliśmy obejrzeć tę pocztówkę. Nie przywykłem do współpracy z dziewczynami… Przepraszam, z kobietami takimi jak ty. Twoje teorie nie zawsze do mnie przemawiają. – Chciałeś powiedzieć, że twoim zdaniem są gówniane – poprawiła go, a on wybuchnął śmiechem. – No, czasami. Jesteśmy bandą marudnych staruchów, a ja jestem najgorszy. Raz na jakiś czas twoje teorie mają jednak sens. Zapomnij, że to powiedziałem. Na pewno nie powtórzę tego przy ludziach. – Uśmiechnął się do niej, a ona wręczyła mu kartkę papieru. Nawet na nią nie spojrzał. – Co to takiego? List miłosny? – Nie. Moja rezygnacja. Jestem ci to winna po wczorajszym. Nawaliłam, i to bardzo. A raczej nawaliłabym, gdybyś mnie posłuchał. Dziękuję Bogu, że tego nie zrobiłeś, że od początku stawiałeś na Jasona. Nie rezygnuję pod wpływem emocji. Przemyślałam to przez noc. Moje teorie naprawdę są zbyt abstrakcyjne. To nie jest zawód, którego można nauczyć się z książek. Chodzi o to, by zawsze wiedzieć, co się robi. Stawką jest ludzkie życie. Nie ma tu miejsca na błędy. Ja popełniłam wczoraj ogromny błąd. – Wszyscy popełniamy błędy, Amando – odparł z powagą. – Ja popełniłem większy miesiąc temu. Zginęło przez to szesnaście osób, w tym dziecko. Nie jestem mądrzejszy od ciebie. Po prostu dłużej w tym siedzę. Popełnisz kolejne błędy. Ja również. Musimy po prostu liczyć na to, że rozwiążemy zagadkę, zanim zginą ludzie. To wielka odpowiedzialność, ale to też część pracy. – Chyba nie jestem do niej stworzona w takim razie – szepnęła. – Nie, z dyplomami z kryminologii i psychologii? A co będziesz robić zamiast tego? Przeprowadzać pieszych przez ulicę? Uśmiechnęła się, gdy to powiedział. Polubiła go bardziej, niż mogłaby się spodziewać, po tym jak wczoraj zobaczyła go w akcji. Nie lubiła tylko pracować dla niego i czuć się przez cały ten czas jak idiotka. Tak ją tu właśnie traktowano. Tego ranka Ben zachowywał się jednak inaczej. Rozmawiał z nią jak z równorzędnym partnerem. A ona zrozumiała, że wiele jeszcze musi się nauczyć, słuchając kolegów z większym doświadczeniem. – Trafiłaś tutaj innym trybem niż reszta. Ludzie potrzebują czasu, by tutaj okrzepnąć, ja też potrzebowałem. Większość z nas to dawni oficerowie celni, wywiad wojskowy albo policja. W sumie wszyscy poniekąd jesteśmy glinami, w takim mundurze czy innym. Nie psychologami, jak ty. Nie łapiemy szpiegów wykradających sekretne schematy pocisków jądrowych. Wszyscy próbujemy tylko chronić społeczeństwo przed kryminalistami. Wczorajszy dzień stanowił tego doskonały dowód. To biuro potrzebuje tego, co masz ty i co mam ja, tylko razem zdołamy identyfikować kolejnych złoczyńców. Czasami to okazuje się trudniejsze. Ja wczoraj też nie miałem pewności aż do samego końca, że to Jason Andrews jest naszym sprawcą. Jedyne, czego byłem pewien, co wywnioskowałem na podstawie tego, co o niej wiedziałem, to że Helen Smith nim nie jest. Czasami tak rozwiązujesz sprawę. Nie sądziłem też, by osobowość Connora Graya pozwoliła mu na coś takiego. Poszczęściło nam się z tym iPadem Andrewsa. A potem sprawa zrobiła się pewna. Ale wcześniej też szedłem na oślep. – Inaczej to wyglądało – wtrąciła Amanda z szacunkiem. Jego przemowa zrobiła na niej ogromne wrażenie. – Całkiem nieźle udaję. – Uśmiechnął się do niej. – Do tej roboty trzeba mieć jaja, Amando. Wyhoduj je sobie. Nie uciekaj tylko dlatego, że popełniłaś błąd. Znów go popełnisz. Potrzebujemy cię tutaj. Potrzebujemy do tej roboty mądrych ludzi, a nie tylko stada cynicznych byłych gliniarzy. Myślę, że świetnie sobie poradzisz, jeśli zostaniesz. Tyle że musisz dowiedzieć się czegoś o bejsbolu, bo chłopaki cię zabiją. Idź na mecz Yankees. W ramach pracy domowej. – Powiedziawszy to, podarł jej pismo na milion kawałków. – Takie jest moje zdanie na temat

twojej rezygnacji. Jakieś pytania? – Usiadł przy biurku zasypanym konfetti. Spojrzała na niego z powagą. – Naprawdę chcesz, żebym została? – Tak! – warknął na nią. – Nawet jeśli nie masz pojęcia o bejsbolu. Siatkówka, Jezu Chryste! A teraz zabieraj tyłek z mojego biura, zanim zacznę na ciebie krzyczeć. Mam robotę. Jeśli naprawdę chcesz odejść, wrócimy do rozmowy za sześć miesięcy i obgadamy to. A na razie wracaj do pracy złapać jakiegoś terrorystę czy coś. – Tak jest. – Uśmiechnęła się i wybiegła z jego biura. Przez chwilę podziwiał jej długie nogi w spódniczce mini, po czym pokręcił głową. Nie dlatego chciał ją tu zatrzymać. Najważniejsza dla niego była jej inteligencja, nawet jeśli wyglądała nieźle i miała świetny tyłek. Potrafił dostrzec coś więcej – miała głowę na karku, dobre serce i świetne wykształcenie. Wierzył we wszystko, co jej powiedział. Potrzebowali jej, nawet jeśli dzień wcześniej popełniła poważny błąd. Szanował ją za to, że wystąpiła z propozycją rezygnacji z pracy, ale nie zamierzał jej na to pozwolić. Jego zdaniem warto było ją zatrzymać, jeśli wyciągnęła wnioski z tego doświadczenia i spokorniała dzięki niemu. Zerknął na zegarek po jej wyjściu. Była dziewiąta czterdzieści pięć. Miał jeszcze godzinę do wyjścia z Philem z biura, jeśli chcieli złapać lot do San Francisco. Góra zażyczyła sobie ich obecności na konferencji prasowej, tak jak obecności Alana Wexlera, szefa oddziału w San Francisco. Planowali tam być również Tom Birney, Helen Smith i prezes linii. Opinii publicznej należały się wyjaśnienia. Szczegółowe wyjaśnienia. Gdy Ahmad i Sadaf obudzili się w hotelu następnego ranka, postanowili, że zamówią śniadanie do pokoju. Sadaf była zmęczona po emocjonującym dniu, a przed sobą mieli kolejny długi dzień rejestrowania się w akademiku i czekania na przydział mieszkania studenckiego. Uprzedzono ich, że proces ten może potrwać. Musieli też zapisać się na zajęcia. Oboje zaczynali zajęcia jesienią i oboje chcieli poszukać sobie bezpłatnego stażu na wakacje, co umożliwiały im ich wizy. Mieli dużo do zrobienia, gdy już dotrą do Berkeley. Ahmad studiował sylabus szkoły biznesu, gdy Sadaf zasiadła do śniadania bez hidżabu. Robiła tak, gdy byli sami, ale nigdy w obecności innych mężczyzn. Musiała go mieć, nosiła go, odkąd była młodą dziewczyną. Jej rodzina i tak była liberalna, ponieważ nie nakazywała kobietom zasłaniać twarzy i pozwalała im za granicą chodzić w zwykłych ubraniach. W Arabii Saudyjskiej wszystkie musiały jednak wkładać abaję, szary płaszcz, który Sadaf zostawiła w samolocie podczas ewakuacji. Był na nią o to zły, ale okazało się to błogosławieństwem, gdy opuszczali się po trapach do tratw. Mokry materiał krępowałby jej ruchy i stanowiłby zbędny ciężar, który mógłby nawet zagrozić jej bezpieczeństwu. Nie okrywszy jednak głowy przy kelnerze, który podał im śniadanie, zaszokowała Ahmada tak, że po wyjściu obsługi długo się w nią wpatrywał. – Co ty wyprawiasz? – zapytał gniewnie. – Co to miało być? Próbujesz udowodnić, jaka jesteś wyzwolona i amerykańska? Nie zapominaj, że jesteś muzułmanką. Jesteś moją żoną. – Nigdy nie zapominam, że jestem twoją żoną – odparła cicho. – Kocham cię. I wierzę w naszą religię. Wiele twoich krewnych nie zakrywa głów w Londynie czy Paryżu, gdy podróżują. Nie noszą też abai. Nawet moja babka jej nie nosiła. Wkładała ubrania, które kupiła w Paryżu. – A jakie to ma znaczenie? – zapytał, wciąż na nią wściekły. Pod pewnymi względami był bardziej konserwatywny niż ich krewni i znajomi. Prawo ich kraju oraz ich religia stanowiły, że nie wolno jej pokazywać włosów żadnemu mężczyźnie poza mężem, a ona o tym wiedziała. – Dopiero niedawno nasz kraj przyjął bardziej ekstremalne nastawienie i zawyrokował, że powinniśmy bardziej przestrzegać tradycji. My wierzymy jednak w nowoczesność. To dlatego

przyjechaliśmy tu na studia. Staramy się połączyć stare i nowe, przynajmniej dopóki tu jesteśmy. Chcę być kobietą nowoczesną, szanując przy tym ciebie i nasze rodziny. Chcemy zbudować tutaj nowe życie. Ale to nowe życie nie jest tylko dla ciebie, bo jesteś mężczyzną. To nowe życie także dla mnie. Jesteśmy sobie równi. Kocham cię i szanuję jako mojego męża, bez względu na to, czy zakrywam głowę, czy nie. Będę ją zakrywać w domu w Rijadzie, ale nie chcę zakrywać jej tutaj, nie chcę nosić abai ani w żaden sposób się wyróżniać. To musi być nasze nowe życie, dla nas obojga. Nie tylko dla ciebie. – Miała dwadzieścia trzy lata, on dwadzieścia cztery, i chciała zakosztować odrobiny wolności podczas pobytu w Berkeley. Mówiła rozsądnie i bardzo emocjonalnie, a on wiedział, że ma rację. Nie mógł sam korzystać z nowoczesnych swobód, a jej ich odmawiać. Nie chciał też jednak rezygnować z tradycji, starych czy nowych. Jego matka również nie zakrywała głowy za granicą, a jego ojciec nie protestował. Sadaf miała rację. Oboje przyjechali do Ameryki po nowe życie i ona miała do niego takie samo prawo jak on podczas pobytu tutaj. – Pomyślę o tym – wymamrotał i zjadł śniadanie w milczeniu. Sadaf była bardziej otwarta na nowe idee i rozstanie ze starymi, nie tracąc przy tym swoich przekonań religijnych. Kochała swoją religię i swój kraj, uważała też, że ich Bóg wcale nie kocha jej mniej tylko dlatego, że postanowiła nie zakrywać głowy i nie nosić abai w Kalifornii. Ahmad wiedział, że jego żona szanuje ich prawa i po powrocie do domu będzie się zachowywała zgodnie z oczekiwaniami wszystkich. Nie była rewolucjonistką, tylko nowoczesną młodą kobietą w nowym miejscu, nowym świecie. To on kurczowo trzymał się starego. Po części z przyzwyczajenia, w kwestiach zasad, których nie przestrzegali nawet jego rodzice. Linia lotnicza zapewniła im podstawowe ubrania i środki czystości, ponieważ ich bagaż przepadł. Sadaf planowała pójść na zakupy, ale na razie włożyła swoje dżinsy i sweter od linii. Oboje mieli na nogach klapki, zamierzali kupić buty w Berkeley, gdy już załatwią sprawę akademika. Potrzebowali też nowych ubrań, ponieważ wszystko, co przywieźli, przepadło z samolotem, w tym jej abaja. Przygotowała się do wyjścia, nie wkładając hidżabu, który zakrywał jej włosy, odkąd była dzieckiem. Noszenie go stanowiło jej nieodłączną część, czuła się naga bez niego. Ale była to dobra nagość. Czuła się tak, jakby zrzuciła coś, w co przestała wierzyć. Ahmad zmierzył ją niezadowolonym spojrzeniem i sięgnął po małą torbę, w której mieli wszystkie swoje rzeczy. – No dobra – mruknął pod nosem, nie patrząc na nią. Ledwie go usłyszała. – Co? – Nie była pewna, o czym mówi. – Powiedziałem, że dobra. Kocham cię, bo jesteś kobietą nowoczesną, dlatego cię poślubiłem. Nie mogę cię teraz karać za to, że jesteś wszystkim, za co cię pokochałem. Chyba zapomniałem, jaka jesteś odważna. Wczoraj też byłaś odważna. – Jesteś równie odważny jak ja – odparła i pocałowała go. – A gdy wrócimy do domu, będziemy szanować tradycje, które tam obowiązują – dodała cicho. – Dziękuję. – Pocałowała go raz jeszcze. Wiedziała, że jej rezygnacja z hidżabu będzie dla niego szokiem. Mimo wszystko dobrze to przyjął. Oboje uśmiechali się, gdy wyszli z pokoju, trzymając się za ręce. Czekało ich nowe życie, nowe odkrycia. Cokolwiek miało się wydarzyć, pragnęli zmierzyć się z tym razem, tak jak w samolocie. Helen została na noc w szpitalu, po tym jak wyłowiono ją z wody. Po kilku godzinach w morzu zaczęła majaczyć. Ocean był lodowaty. Gdy w końcu wynurzyła się na powierzchnię po tym, jak samolot poszedł pod wodę, zauważyła dryfującą obok niej poduszkę z fotela – trzymała się jej kurczowo, dopóki jej nie wyłowili. Była niemal pewna, że umrze. A potem przypływ

poniósł ją ku zatoce, o zmierzchu usłyszała odgłos helikopterów i zobaczyła, że w jej stronę opuszcza się uprząż. Wiele sił kosztowało ją unoszenie się na wodzie przez osiem godzin i walka, by się nie poddać. A potem nagle zauważyli ją i podnieśli do helikoptera. Silne ramiona chwyciły ją i pomogły położyć się na podłodze. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa, dopóki się trochę nie ogrzała. Trzęsła się gwałtownie z zimna i wilgoci. Została przetransportowana do San Francisco General. Majaczyła – myślała, że wróciła z armią do Iraku, pytała o Jacka. Zapomniała, że poległ. Pielęgniarka została z nią i opowiedziała jej, co się wydarzyło. – Czy ktoś zginął? – zdołała w końcu zapytać ochrypłym szeptem. – Drugi pilot i starszy kapitan, który został postrzelony. Reszta załogi i wszyscy pasażerowie wydostali się, zanim samolot zatonął. Oczywiście szukano pani przez wiele godzin. Wiem tylko tyle, ile widziałam w wiadomościach, jak wszyscy. Podobno personel zachował się wspaniale i przeprowadził skuteczną ewakuację – odparła pielęgniarka. Helen osunęła się na poduszki. Miała podpiętą kroplówkę, usta popękane od słonej wody, bolał ją, każdy centymetr ciała. Mimo to zdołała zadzwonić do dzieci i ojca, zanim rankiem wyszli do szkoły. Bardzo się ucieszyli, słysząc ją, i nakazali jej jak najszybciej wracać do domu. Zamierzała to zrobić zaraz po konferencji prasowej. Na samą myśl ogarniało ją zmęczenie. Podczas kolejnej rozmowy jej ojciec z powagą podszedł do tego, co przeżyła. – W kokpicie musiała rozegrać się straszna scena – mruknął, podejrzewając, że informacje płynące z mediów są szczątkowe. Miał rację. Linia chciała zamknąć sprawę najszybciej, jak to tylko możliwe, lecz nie zdołałaby ukryć tego, że drugi pilot popełnił samobójstwo podczas lotu, starszy oficer został zastrzelony, a samolot utonął w zatoce pomimo heroicznych wysiłków Helen. – Jesteś dobrą kobietą – dodał z dumą – i piekielnie zdolnym pilotem, nawet jeśli nie potrafisz lądować. Niczego cię nie nauczyli ci twoi instruktorzy? – No chyba nie. – Lepiej się czuła, słysząc jego głos. W wodzie bezustannie myślała o nim i o dzieciach, modliła się, by jeszcze ich zobaczyć. Wiele ją kosztował ten stres, próba utrzymania kontroli nad samolotem w ostatniej godzinie, unikanie postrzelenia i osiem godzin w wodzie. – Muszę być na konferencji prasowej dzisiaj o szesnastej. Zaraz po niej przyjadę do domu. Przywiozą mnie. Nie pozwolili mi siadać za kółkiem – dodała sucho. Pragnęła zobaczyć się z ojcem, ale on wolał, by odpoczywała. – Będziemy na ciebie czekać – zadeklarował. Ona również nie mogła się doczekać. Dzieci wydawały się wstrząśnięte, ale zdrowe. Wychowując się w armii, miały wielu przyjaciół, których rodzice ginęli na froncie, zarówno matki, jak i ojcowie. To dlatego odeszła ze służby, a Jack też pragnął odejść. Nie chcieli, by ich dzieci przeżywały coś takiego. I tak je to spotkało, gdy zginął ich ojciec. Ona również niemal zginęła, choć przeszła do cywila. – Jesteś bohaterką, mamo – oświadczył Jimmy z dumą, gdy przejął słuchawkę. – Nie, jestem tylko pilotem – poprawiła go. – Tata był bohaterem. Ja tylko pilotowałam samolot. – No tak, ale ktoś został ranny, a ty wylądowałaś pod mostem. Super to wyglądało! – Widzieli wszystko w telewizji. – Nie, to nie było super. To było bardzo przerażające. – Pływałaś przez cały ten czas? – dopytywał, by móc opowiedzieć potem o tym znajomym. Matka wróciła, a lęk zastąpiło poczucie przygody. Dzień wcześniej niemal spotkała ich tragedia.

– Trzymałam się poduszki z fotela, której można używać jak kamizelki ratunkowej. Oliver okazał się o wiele bardziej wstrząśnięty niż jego młodszy brat. Słyszała, jak zaczął się krztusić łzami na dźwięk jej głosu. Był bardziej wrażliwy i rozumiał więcej niż młodsze rodzeństwo. – Naprawdę nic ci nie jest, mamo? – Naprawdę. – Ze względu na niego starała się mówić silnym głosem. – Dzięki Bogu, że ten szaleniec cię nie zastrzelił. – To prawda. I miałam szczęście, że mogłam wylądować na wodzie, dzięki czemu wszyscy mieli czas, żeby uciec. – Ktoś policzył już, że samolot zdołano ewakuować w mniej niż cztery minuty, co zakrawało na cud. A lądowanie pod mostem bez uderzenia o filary nie było cudem, lecz dowodem jej niezwykłych umiejętności. Lally zażyczyła sobie, żeby mama wracała od razu i odebrała ją po południu ze szkoły. Dziadek powiedział jej jednak, że on to zrobi, a Helen miała nadzieję, że wróci niewiele później. Rozmowa z rodziną przypomniała jej, co naprawdę liczy się w życiu. Gdyby coś jej się stało, dziećmi mógłby się zająć tylko jej ojciec, który był już za stary na to, by je wychować, choć zrobiłby to, gdyby musiał. Pilotowanie było jedynym fachem, jaki miała w ręku. Rozłączyła rurki, do których była podpięta, i zaczęła spacerować po pokoju, zaskoczona tym, jaka jest zesztywniała i słaba. Czuła się jak ofiara pobicia. Wiedziała jednak, że musi być przytomna i w dobrej formie podczas konferencji, niezależnie od tego, jak się czuła. Linia obiecała dostarczyć jej na tę okazję nowy mundur. Lekarze utrzymywali, że powinna zostać w szpitalu jeszcze dzień lub dwa, dopóki nie nabierze sił i nie otrząśnie się z traumy, ale uparła się, by wrócić do domu zaraz po konferencji. Pragnęła być z dziećmi. Wróciła do łóżka i zasnęła na kilka godzin. Ubranie dostarczono zgodnie z ustaleniami, pielęgniarka pomogła jej się przebrać. Gdy w końcu stanęła w pełnym umundurowaniu, poczuła się tak, jakby potrącił ją autobus. Musiała znów usiąść. – Dobrze się pani czuje? – zapytała pielęgniarka. Helen została wypisana, ale teraz zbladła jak ściana. Wzięła się jednak w garść i wstała. Linia przysłała po nią kierowcę, a ona mogła myśleć jedynie o tym, by wrócić do domu i zobaczyć dzieci. Konferencja prasowa stanowiła dla niej tylko wyzwanie, które musiała przejść, by wrócić do domu i odpocząć. Linia przekazała jej już, że kierownictwo pragnie, by wzięła pełnopłatny miesiąc wolnego w ramach rekompensaty za to, co przeszła. W armii otrzymywała rekompensatę pieniężną. Pod pewnymi względami nic się nie zmieniło. Gdy weszła do recepcji hotelu, który wynajęła linia na konferencję, miała nieskazitelny mundur, wyprostowane ramiona i uniesioną wysoko głowę. Ogarnęła ją nieśmiałość, gdy rozpoznała prezesa linii, lecz podeszła, by się przywitać. Od razu domyślił się, kim jest, podziękował jej za przybycie, a także za jej odwagę i szybie reakcje poprzedniego dnia. To jej przypisał zasługę, że pasażerowie i personel przeżyli. Poruszył też temat jej niezwykłego lądowania, ponieważ sam był pilotem. Rozmawiając z nim, usłyszała znajomy głos za plecami, ale nie zdołała go zidentyfikować. Odwróciła się i zobaczyła obcego mężczyznę. Miał na sobie ciemny garnitur, był po czterdziestce. Był schludny, miał przystojną pobrużdżoną twarz. Wyglądał trochę jak Dick Tracy, a gdy w końcu uświadomiła sobie, kto to jest, uśmiechnęła się szeroko. – Cześć, Ben. – Znała jego głos z ich wczorajszych rozmów. – Dzięki za całą twoją pomoc. – To ja dziękuję, że nie rozwaliłaś mostu Golden Gate. Wyglądalibyśmy jak gówno, gdybyś to zrobiła – odparł cichym głosem, by nikt go nie usłyszał, a ona wybuchnęła

śmiechem. – Przepraszam, że musiałaś przez to przejść. – Bardzo mi przykro z powodu Connora Graya. Próbował mi pomóc. – Istniało ryzyko, że ktoś zostanie ranny, ryzyko, że zginie wiele osób. Ja cieszę się, że to nie byłaś ty – mruknął szczerze. Connor Gray był po sześćdziesiątce i nie miał małych dzieci. Jego śmierć smuciła, lecz jej byłaby tragedią. – To się nie powinno wydarzyć – oświadczyła z poważną miną. Planowała pojechać na pogrzeb Connora, niezależnie gdzie by się odbywał. Ben przedstawił ją Philowi i Alanowi, szefowi biura w San Francisco – to jego agenci rozmawiali z byłą dziewczyną Jasona i znaleźli iPada w jego mieszkaniu. Wszyscy odegrali istotną rolę w określeniu, kto zamierza doprowadzić do katastrofy samolotu w wyniku samobójczej misji. – Bardzo się wczoraj o ciebie martwiliśmy, gdy zniknęłaś – mruknął cicho Ben. – Zassał mnie wir po tym, jak samolot zatonął. Prąd wciągnął mnie pod wodę, a potem poniósł dalej. Zanim się wynurzyłam i zrozumiałam, co się stało, byłam już za daleko, by płynąć z powrotem, za daleko, by ktoś mnie zobaczył. Miałam szczęście, że nadszedł przypływ. – Chyba w całej swojej karierze nie miałem szczęśliwszej chwili, niż gdy zobaczyłem, jak sięgasz po uprząż, a ratownicy wyciągają cię z wody. – Niemal rozpłakał się na samą myśl. – Dziękuję. Ja też się ucieszyłam. Gdy się do niego uśmiechnęła, doszedł do wniosku, że podobają mu się jej oczy. Były ogromne, niebieskie i szczere. Wyglądała jak ktoś, kto nie potrafi ukrywać prawdy. Zauważyła Toma Birneya i podeszła do niego, by mu podziękować. On również wyglądał na nieco roztrzęsionego – sama czuła się tak przez cały dzień. Oboje wiele przeszli. – Nie powinnaś leżeć w szpitalu? – zapytał ją jak starą znajomą, a nie osobę, którą poznał dwadzieścia cztery godziny temu. Prawdziwych przyjaciół poznaje się jednak na wojnie, a ta sytuacja nie była inna. Stoczyli bój ze wspólnym wrogiem i pozostali przy życiu. Ktoś powiedział jej, że Tom niestrudzenie pracował, by wydostać z samolotu wszystkich pasażerów, i opuścił pokład na samym końcu z personelem. Była mu za to wdzięczna. – Powinnam – odparła na jego pytanie, po czym się roześmiała. Poczuła się lepiej, gdy wstała i się ubrała. Prawie nie miała już mdłości. – Moje dzieci mnie potrzebują. Po konferencji jadę do domu. Pokiwał głową i podszedł do prezesa linii, by zamienić z nim kilka słów, a parę minut później zaczęła się konferencja. Prezes wygłosił oświadczenie – wszyscy byli wstrząśnięci i rozgoryczeni, że doszło do czegoś takiego, ale ludzka natura jest nieprzewidywalna, a to nauczyło ich, by na przyszłość zachowywać jeszcze większą czujność. Podarowali utalentowanemu młodemu pilotowi szansę na rozwój i w bolesny sposób przekonali się, że był to błąd. Nie było sposobu, by temu zaprzeczyć, a oni nawet nie próbowali. Następnie przedstawił Helen i Toma jako bohaterów lotu, pogratulował odwagi i skuteczności całej załodze, dodał też, że kapitan Smith dokonała niemożliwego, przelatując pod mostem Golden Gate bez szkody dla konstrukcji, lądując samolotem tych rozmiarów na wodzie i dając wszystkim dość czasu na ewakuację, zanim samolot zatonął. Rozległy się oklaski, a Helen wygłosiła krótkie oświadczenie, w którym dowodziła, że bohaterstwo to wypadkowa okoliczności. Nie sposób szkolić się ani trenować na bohatera czy też zaplanować, że się nim zostanie. Człowiek robi to, co musi, gdy nadarza się okazja, i może tylko mieć nadzieję, że postąpi słusznie. Gdy skończyła mówić, wszyscy przedstawiciele prasy, którzy wzięli udział w spotkaniu, wstali i zaczęli klaskać, a ona zaczerwieniła się i zrobiła zawstydzoną minę. Pomimo medali, na które zasłużyła podczas swojej kariery, a które dowodziły jej umiejętności i odwagi, nie była przyzwyczajona do publicznych wyrazów uznania. Potem krótko przemówili Ben, Phil i Alan

w imieniu Departamentu Bezpieczeństwa, a następnie poprosili o pytania. Wszystko to trwało prawie godzinę, a na koniec połowa ludzi w sali podeszła do Helen, by uścisnąć jej dłoń i pogratulować. Ben obserwował to z uśmiechem. Była bez wątpienia najbardziej nieśmiałą osobą w sali i prawdopodobnie najskromniejszą. – Rozchmurz się, kapitanie – mruknął do niej cicho, gdy próbowała ukryć się w kącie. – Gdy następnym razem za bardzo wstrząśniesz ich Krwawymi Mary z powodu turbulencji, od razu wysmarują paskudną skargę na ciebie do samego prezesa. Wybuchnęła głośnym śmiechem, gdy to powiedział. – To dla mnie nowa sytuacja. W armii nikt nie oklaskuje cię na stojąco. – W cywilu też się to rzadko zdarza. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała wykręcić kolejnego takiego manewru. – Ja również. – Sama nie była pewna, jak tego dokonała. Próbowała tylko zapobiec katastrofie, jaką zaplanował Jason, i naprowadzić samolot na odpowiedni kurs przy tak niskiej wysokości przelotowej. Jakimś cudem się jej udało. – Może zjemy razem kolację, gdy znów będziesz w Nowym Jorku, by uczcić fakt, że się nam udało? Nie brzmiało to jak randka, raczej jak spotkanie braci z pola walki, którzy cieszą się, że wrócili z trudnej misji w jednym kawałku. – Byłoby miło – odparła lekko. – Ale dali mi właśnie miesiąc urlopu, więc to nie będzie szybko – dodała, odetchnąwszy z ulgą, że konferencja się skończyła. Dziennikarze najtrudniejsze pytania kierowali do zarządu linii, koncentrując się głównie na tym, jak to możliwe, że nikt nie zauważył, jak bardzo niestabilny psychicznie jest Jason, i dlaczego nikt go wcześniej nie zwolnił. Jason był jednak bystry i czarujący, kiedy chciał, a Helen rozumiała, jak mógł przejść przez sito. Nawet ona uznała go za bufona i nieszkodliwego źle wychowanego chłopaka, choć był kimś o wiele gorszym: mordercą, który planował zabić sto dziesięć osób i nie odczuwał z tego powodu żadnej skruchy, zanim się zabił. Uważał, że linia lotnicza zasłużyła na to, pozbawiając go tego, co uważał za należne sobie miejsce. Jego zdaniem to usprawiedliwiało zamordowanie niewinnych osób, których życie w zasadzie nie miało dla niego znaczenia. Trudno było przekazać prasie i za jej pośrednictwem opinii publicznej, dlaczego nie zwolnili go, zanim do tego doszło. Przed linią stało poważne wyzwanie, z czego wszyscy zdawali sobie sprawę. Prezes posypał głowę popiołem. Wszyscy wiedzieli też, że rezultatem będzie fala pozwów. Helen wstała, by wyjść. Pożegnała się z Benem i Tomem, innymi uczestnikami konferencji, a także z prezesem, który raz jeszcze jej podziękował. Wyszła z hotelu i odnalazła kierowcę. Ben wyszedł zaraz po niej i zobaczył jeszcze, jak odjeżdżała wypożyczonym samochodem. Zdjęła czapkę i krawat. Jej długie do ramion włosy powiewały na wieczornej bryzie, a ona uśmiechała się na myśl, że zaraz zobaczy dzieci i spędzi z nimi miesiąc w domu. Była im to winna po strachu, którzy przeżyli z jej powodu. Ben zaczekał na Phila. Zjedli razem kolację w knajpie ze świetnymi stekami. Wypili morze wina. Wracał do hotelu pijany i wcale się tym nie przejmował. Wiedział, że na to zasłużył. Gdy Helen wjechała na podjazd obcym samochodem, jej dzieci stały przy oknie. Zaczęły krzyczeć, gdy ją zobaczyły, i wybiegły na schody, by rzucić się jej na szyję, gdy tylko wysiadła. Niemal zbiły ją z nóg, zanim weszła za nimi do domu. Ich niania Lisa upiekła dla niej ciasto i pomogła Lally upiec babeczki. Lally nalegała, by Helen zjadła jedną od razu. To jej ulubione, zaznaczyła – red velvet i z ciemną czekoladą. Oliver i Jimmy stali obok, czekając, aż mama znów ich przytuli. Nie mogli się nią nacieszyć, tak jak ona nimi. – Myślałam, że utonęłaś albo zjadła cię wielka ryba – powiedziała Lally ze zmartwioną

miną. – Jestem dobrą pływaczką i nie pozwoliłabym, by zjadła mnie ryba, Lally. A do tego dostałam miesiąc wakacji. – Rozmyślała nad tym w drodze do domu i postanowiła, że zabierze ich do Disneylandu. Chciała zrobić z nimi coś fajnego, uczcić fakt, że żyła. Nagle tylko to stało się dla niej ważne. Chciała, by spędzając razem czas, myśleli o życiu, a nie o śmierci. Zbyt wiele śmierci doświadczyli w ostatnich latach. Jej ojciec również był w domu, czekał cierpliwie, by się z nią zobaczyć. Całą piątką usiedli przy kuchennym stole i zjedli razem kolację. Tim kupił pizzę i dwa pieczone kurczaki, co Helen uznała za prawdziwą ucztę. Życie nagle wróciło do normy, choć dzień wcześniej w jej kokpicie zginęły dwie osoby. Jej ojciec nie mógł znieść myśli, że ją również mogło to spotkać, że jej drugi pilot mógł wbić się w most i zabić ich wszystkich, gdyby zrealizował swój plan. W dzisiejszych czasach człowiek nigdzie nie był bezpieczny. Tym razem jednak przeznaczenie ją ochroniło. Nie mogli prosić o więcej. Nie martwił się tak o nią, odkąd służyła w armii, choć starał się tego po sobie nie okazywać. Tej nocy Lally spała w łóżku matki. Na śniadanie następnego ranka zjedli babeczki. Helen pomogła dzieciom przygotować się do szkoły i uśmiechała się, patrząc na nie przy stole. Życie było słodkie. Dwa dni temu przeżyła coś przerażającego, ale cudem wyszła z tego obronną ręką. Ta świadomość każdą chwilę z nimi czyniła jeszcze słodszą.

Rozdział czternasty Tak jak pozostali członkowie załogi samolotu Nancy otrzymała dwa tygodnie urlopu, a Peter zamienił się lotami z kolegami, by mogli się nacieszyć wspólnie spędzonym czasem w kolejnym tygodniu. Następny dzień spędzili w łóżku – spali, odpoczywali, oglądali filmy. Wieczorem Nancy zaczęła szukać w szafie jakiegoś ubrania i znalazła jedwabny kostium w odcieniu przydymionego różu, który uznała za odpowiedni strój dla świadka. Joel nie podał jej żadnych szczegółów co do ślubu, powiedział tylko, że ceremonia odbędzie się o szesnastej w ratuszu, a potem rodzice Kevina wydają przyjęcie w hotelu Ritz-Carlton. Nie miała pojęcia, ile osób tam będzie ani jaki jest stopień formalności wydarzenia, gdy żartem się tam wprosiła. Peter również nie był pewien, jak się ubrać, zwłaszcza że po raz pierwszy wybierał się na gejowski ślub, ale doszli do wniosku, że ciemny garnitur to bezpieczny wybór. Zjawili się w ratuszu parę minut przed czasem, a Nancy zdumiała się, gdy Joel przedstawił ją swojej matce. Mówił przecież, że ma bardzo konserwatywną rodzinę, która nigdy nie zaakceptowała jego orientacji, a teraz Nancy stała twarzą w twarz z wysoką, atrakcyjną, młodzieńczo wyglądającą kobietą, do której Joel był bardzo podobny. Kobieta miała na sobie elegancki granatowy kostium wieczorowy i uśmiechnęła się ciepło do Nancy i Petera. Gdy Joel odszedł, by przywitać się z kolegami, którzy przyszli na uroczystość w garniturach podobnych do tego, który miał na sobie Peter, matka Joela przemówiła do Nancy cichym głosem. – Dopiero wczoraj dowiedziałam się o ślubie. Joel zawsze był bardzo skryty, jeśli chodzi o życie osobiste – oświadczyła z wahaniem. – Jego ojciec nigdy nie pogodził się z faktem, że jest gejem. To było bardzo trudne dla Joela. Ale cieszę się, że teraz jest szczęśliwy. To wiele dla mnie znaczy, że zadzwonił, by mi powiedzieć i zaprosił mnie na ślub. Za nic bym tego nie przegapiła. A Kevin to wspaniały człowiek. Przyleciałam z Salt Lake dzisiaj rano. Poprosiłam męża, by mi towarzyszył, ale on po prostu nie może. Ja jednak jestem – skwitowała z dumą. Nancy cieszyła się z tego ze względu na Joela. Podszedł do niej parę minut później i przypiął do klapy jej żakietu małą białą różę, żeby wszyscy wiedzieli, jaką funkcję będzie pełniła, a żakiet matki ozdobił białą orchideą, którą zamówił na ostatnią chwilę po rozmowie z nią. – Możesz w to uwierzyć? Moja matka przyjechała. Uwielbia Kevina. – Był to dla niego wielki przełom. – Postanowiłem do niej zadzwonić, gdy uciekaliśmy z samolotu. Pomyślałem, że jeśli to przeżyję, spróbuję z nimi jeszcze raz. Nigdy nic nie wiadomo, no nie? – Uśmiechał się szeroko. Matka Kevina pocałowała go kilka razy, po czym stanęła obok matki Joela na czas ceremonii. Mieli dwóch drużbów, swoich najbliższych przyjaciół, którzy również byli już po ślubie. Nancy stanęła obok nich jako świadek. Towarzyszył im jeszcze tuzin znajomych i rodzice. Uroczystość była poważna i pełna szacunku, prowadził ją sędzia pokoju – było to jedyne rozczarowanie dla matki Joela, co wyznała później. Ona wolałaby pastora. Joel i Kevin wymienili wąskie złote obrączki i odczytali swoje przysięgi, które wzruszyły Nancy do łez. Miała świadomość, że ona i Joel otarli się o śmierć dwa dni temu i że ich przyjaciele i rodziny mogłyby brać teraz udział w pogrzebie, a nie ślubie. Aż się wzdrygnęła na tę ponurą myśl. Obie matki rozpłakały się, gdy Joela i Kevina oficjalnie ogłoszono małżeństwem, a potem wszyscy zaczęli składać życzenia młodej parze. Kevin zadbał, by ubrany na biało kelner czekał przed drzwiami w holu i rozlewał szampana do plastikowych kubków. Atmosfera od razu zrobiła się odświętna. Wszyscy się cieszyli. Godzinę później pojechali do Ritz-Carlton. Rodzice Kevina

wynajęli tam piękną salę z ogrodem, mały zespół grał ulubione szlagiery Joela i Kevina. Był też bufet na osiemdziesiąt osób. Nancy nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dobrze bawiła się na ślubie, kiedy brała udział w tak gustownej imprezie. Tańczyła z Peterem przed kolacją i po niej, a on przez cały wieczór nie odstępował jej na krok. Niemal ją stracił, nie chciał więc spuszczać jej z oczu nawet na chwilę, a ona zauważyła, że Kevin zachowuje się podobnie. Był to sygnał ostrzegawczy dla nich wszystkich – mogło wydarzyć się najgorsze, ich życie mogło się odmienić w mgnieniu oka. O dziesiątej Joel rzucił grupie kawalerów i panien bukiet, który złapała zachwycona siostrzenica Kevina. Spektakularny tort z dwoma panami młodymi na szczycie upiekła jedna z najlepszych cukierni w San Francisco. Cała oprawa przyjęcia była stylowa, piękna, w najlepszym guście. Zadbano o każdy szczegół. Nawet dekoracje kwiatowe sali były wyjątkowe. Matka Joela wyszła tuż po dziesiątej, by złapać powrotny samolot do Salt Lake City, wcześniej jednak odbyła krótką, szczerą rozmowę z synem, a wyraz jej twarzy mówił, że naprawdę jej przykro, iż musi już iść. Obiecała, że niedługo wróci z wizytą. O północy do wyjścia zaczęli się zbierać Kevin i Joel. Mieli samolot na Tahiti o świcie. Uroczystość udała się znakomicie. – Gdybyś kiedyś postanowił zrezygnować z latania, masz już nową karierę – powiedziała Nancy do Joela, całując go na pożegnanie i życząc mu cudownych wakacji. – Byłbyś wspaniałym organizatorem ślubów – pochwaliła go. – To wszystko robota Kevina. Ja tylko mówiłem tak lub nie i wyciąłem kilka zdjęć z różnych gazet. – Spojrzał z miłością na swojego męża, po czym z powagą zwrócił się do Nancy. – Wciąż myślę, jakie mieliśmy szczęście. Pokiwała głową, doskonale go rozumiejąc. Czuła to samo, a ciąża sprawiała, że była tym bardziej szczęśliwa. Poprzedniego dnia była u lekarza, który potwierdził, że wszystko jest w porządku – aż odetchnęła z ulgą. – Cieszę się, że zadzwoniłem do mamy – kontynuował Joel. – To chyba wiele dla niej znaczyło. Tak jak dla mnie jej obecność tutaj. Zawsze czułem się jak sierota pozbawiona rodziny. – Na szczęście rodzina Kevina przyjęła go jak własnego syna. – Przyjeżdżając tu, moja mama jakby sprawiła, że jakaś część mnie wróciła na swoje miejsce, udowodniła, że aprobuje mój sposób życia. – Jego głos był pełen emocji. – Szkoda tylko, że nie było tu mojego ojca. To trudne także dla mojego brata, który ukrywa się tylko po to, by ich uszczęśliwić. Ja nie mogłem dłużej tak żyć. Dobrze, że przynajmniej mama przyjechała. – Jeszcze raz pocałował Nancy na pożegnanie. Inni goście również przygotowywali się do wyjścia. Orkiestra zagrała Happy Trails to You, oficjalnie kończąc przyjęcie. – Naprawdę dobrze się bawiłem – zdradził Peter żonie. – Był to najmilszy ślub, na jakim byłem poza naszym. – Uśmiechnął się i pocałował ją, po czym wsiedli do samochodu przyprowadzonego przez parkingowego. Spoważniał w drodze do domu. – Musimy porozmawiać o tym Pekinie. Pokiwała głową. Sama o tym myślała. – Jeśli chcemy się wycofać, nie powinniśmy z tym zwlekać. – A chcemy? – zapytała smutno. – Nie wiem. Co sądzisz o wychowywaniu dwójki dzieci? – Nie martwi mnie to. Podoba mi się ten pomysł. Zastanawiam się tylko, czy nie będziemy inaczej traktować adoptowanego dziecka niż własnego. Nie chciałabym być wobec niego niesprawiedliwa. – Jestem przekonany, że pokochalibyśmy tę dziewczynkę jak własną. Nasze biologiczne

dziecko może okazać się diablęciem – dodał żartobliwie. – Przemyślmy to jeszcze w takim razie – skwitowała Nancy, pragnąc postąpić właściwie. Wciąż pławiła się w ciepłych emocjach tego wieczoru. Mieli za sobą piękną noc. Ellen trzymała w ramionach Scotta, gdy odwiedziła Roberta w więzieniu dzień po przylocie do San Francisco i dwa dni po tym, jak Robert porwał synka z domu jej rodziców. Postawiono mu oskarżenie dzień po aresztowaniu. Został oskarżony o porwanie rodzicielskie, sędzia wyznaczył kaucję, ale Robert nie miał z czego jej opłacić ani co oddać w zastaw. Widać było, że jest przygnębiony, gdy podszedł do stanowiska w sali odwiedzin. Dziecko wyciągnęło do niego rączki, rozdzielała ich jednak kuloodporna szyba. Mogli komunikować się wyłącznie przez słuchawkę. – Co ci strzeliło do głowy? Dlaczego to zrobiłeś? Prawie oszalałam, gdy odkryłam, że zniknął! – zawołała Ellen. – Myślałam, że porwali go jacyś obcy ludzie podczas włamania. Miała łzy w oczach, a on widział, jaka jest poruszona. Nie pomyślał o tym, gdy zabierał Scotta. Zostawił jej list, ale powiedziała, że znalazła go dopiero kilka godzin później. Położył go na pianinie w salonie, gdy wychodził, a tam nikt nie szukał. – Nie wiem. Chyba na chwilę straciłem rozum. Wszystko się pomiędzy nami popsuło. Wzięliśmy ślub, a nasi rodzice wiecznie się nas czepiali. Myślałem, że to będzie ekscytujące, romantyczne i zabawne, a zamiast tego ty ciągle na mnie narzekałaś. Nagle przestałaś lubić moich przyjaciół, okazało się, że za dużo piję, nie mogę już palić trawki w domu, że mam marną pracę i nie dość zarabiam. Wykrzywiła twarz w grymasie, gdy to usłyszała, ale nie mogła zaprzeczyć. Mówił prawdę. Miał dwadzieścia trzy lata, a ona dwadzieścia dwa. Myślała, że jeśli wezmą ślub, Robert szybciej dojrzeje, że upodobni się do jej ojca. Zamiast tego zobaczyła, jaki jest niedojrzały. Każdy wieczór chciał spędzać w mieście z przyjaciółmi albo zapraszał ich do mieszkania, gdzie robili bałagan, którego on nigdy nie sprzątał. Chciał tylko chodzić na koncerty, upijać się i upalać. – A potem zaszłaś w ciążę i zrobiło się jeszcze gorzej. Ciągle się źle czułaś, mówiłaś o dziecku i że muszę stać się dla niego ojcem. Jak już urodziłaś, nie pozwalałaś mi się do niego zbliżać. Twoi rodzice za wszystko płacili, więc doszli do wniosku, że to oni o wszystkim decydują. A moi w niczym nam nie pomagali, co było z ich strony gównianym posunięciem, zgadzam się. A on ciągle krzyczy. – Pokiwał głową na syna. – Cały czas karmisz go piersią, więc ja nie mogę go karmić ani nawet się do ciebie zbliżyć. Myślałem, że to będzie wspaniałe, a było okropne. Twoi rodzice wiecznie powtarzają, jaki jestem nieodpowiedzialny, jakbym był głuchy i tego nie słyszał. Myślę, że odeszłaś ode mnie, bo ci kazali. – Odeszłam od ciebie, bo jesteś nieodpowiedzialny. Patrz, co narobiłeś – odparła. Ze wstydem zwiesił głowę. Był zdesperowany i nie widział innego wyjścia. – Myślałem, że jak zabiorę go na jakiś czas, lepiej się poznamy i jakoś oswoję się z rolą ojca, nie czując oddechu was wszystkich na karku. – Skąd ta Japonia? – Widziałem zdjęcia w Internecie, ładnie tam. Zachowywał się, jakby był całkowicie oderwany od rzeczywistości, ale nie był złym człowiekiem. Kiedyś go kochała, ale nienawidziła być jego żoną. Jej rodzice mieli rację. Był jeszcze dzieckiem. Miał dwadzieścia pięć lat, ale jeszcze nie dorósł. Ona była gotowa na nowe obowiązki i opiekę nad dzieckiem. On nie miał pojęcia, co to oznacza, pozwalał swoim upalonym kumplom bawić się z chłopcem, chciał w nosidełku zabierać go na koncerty, na których wszyscy palili trawę. Ona miała inne pragnienia, ale nie wiedziała dotąd, jak bardzo Robert jest niegotowy na dorosłość. Dziecko unaoczniło im przepaść pomiędzy nimi. Robert

przyszedł na salę porodową naćpany, z dwoma kolegami i zdenerwował się, gdy kazała im się wynosić. Wiedziała, że kocha ich syna, ale sam nie rozumiał jeszcze, co to znaczy. – Zwymiotował na jakąś kobietę w samolocie – dodał, po czym wybuchnął śmiechem. – Miał infekcję ucha i grypę żołądkową, gdy go zabierałeś, a nie wziąłeś antybiotyków. Mówiła jak osoba dorosła, a on nie, ponieważ nią nie był. Nie był też jednak kryminalistą ani porywaczem. Był tylko głupim dzieciakiem. Tymczasem ich syn potrzebował ojca, a nie rodzeństwa. – Mogliście obaj zginąć w tym samolocie. Gdy zadzwoniłam do twojej mamy, powiedziała mi, że w pokoju masz mnóstwo broszur o Japonii i żebym się nie martwiła. – Zadzwoniłaś do mojej mamy? – zapytał zaszokowany. – Oczywiście. Porwałeś naszego syna. – Była wkurzona? – Nie wiem. Powiedziała, że pewnie go oddasz za parę dni i że nic mu nie będzie. A gdyby coś mu się stało? Gdybyście mieli wypadek, gdyby ten samolot zatonął? Złamałbyś mi serce. – No wiem – odparł posępnie. Ona zawsze myślała o wszystkich rzeczach, które jemu umykały. Zawsze zakładała najgorsze. – Myślisz, że moglibyśmy zacząć od nowa, Ellen? Na początku byliśmy tacy szczęśliwi. – Byliśmy dzieciakami w college’u bez żadnych obowiązków. Trzeba czegoś więcej niż ślubu, by stworzyć małżeństwo – oświadczyła smutno. To była dla niej trudna lekcja, rodzice ją ostrzegali, ale nie chciała ich słuchać. – A co twoim zdaniem powinniśmy zrobić z nim? – Objęła dziecko. Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie rozumiał pytania. – Moglibyśmy podrzucić go na jakiś czas twoim rodzicem. Lubi ich, a oni dobrze się nim zajmują. Słuchanie go przypominało wizytę w świecie fantazji, a przecież niczego nie wypalił. Po prostu taki był. – Nie możemy cofnąć czasu. Nie możemy tak po prostu oddać komuś naszego syna, ja tego nie zrobię. Nie możemy zacząć od nowa. Ja nie mogę. Ja też nienawidziłam tych ostatnich dwóch lat. Powinieneś wyjechać, dorosnąć. A potem znaleźć sobie kogoś innego. To nie będę ja. To było dla mnie przerażające doświadczenie – mówiła ze łzami w oczach. – Możesz natomiast zacząć od nowa ze Scottem, gdy będziesz gotowy. Nie zostawię cię z nim więcej samego. Rozmawiałam z prawnikiem, sąd może wyznaczyć osobę do monitorowania wizyt, żeby Scott był bezpieczny. Dopóki nie udowodnisz, że jesteś odpowiedzialnym człowiekiem. Nic nie powiedział, tylko pokiwał głową. Dla niego to brzmiało strasznie. – Wycofam doniesienie o porwaniu. A także pozew o alimenty. Wiem, że nie masz z czego płacić. Mój ojciec zadeklarował, że nam pomoże. Zaczął już odkładać dla niego pieniądze na studia, odda mi część. Ale jeśli ty chcesz być ojcem Scotta, musisz się zachowywać jak ojciec – dodała, wpatrując się w mężczyznę, którego poślubiła, a który okazał się dużym dzieckiem. Zachowywał się jak nastolatek w wieku dwudziestu pięciu lat. – Naprawdę wycofasz skargę? – Ucieszył się, gdy pokiwała głową. – I pozew o alimenty. Gdy będzie cię na to stać, zaczniesz dawać mi na niego pieniądze. Wiem, że teraz nie jesteś w stanie. Potrzebujesz lepszej posady niż praca w sklepie z deskami surfingowymi, rowerami czy deskorolkami. Musisz mieć prawdziwą pracę. – Nie jestem gotowy na prawdziwą pracę. – Nie był też gotowy na życie, a już na pewno nie na żonę i dziecko. Gdy wstała, zmierzył ją smutnym spojrzeniem. – Naprawdę nie chcesz, żebyśmy spróbowali raz jeszcze?

– Nie, na pewno nie – odparła stanowczo. – Stanowiliśmy świetną parę przez jakiś czas. – Uśmiechnął się do niej. – Nie. Byliśmy głupimi dzieciakami, które nie powinny brać ślubu. Ale cieszę się, że mamy Scotta. – Zerknęła czule na dziecko, które zaczęło gaworzyć. – Trzymaj się. Nie zamierzam płacić za twój powrót do Nowego Jorku. Sam to załatw. Ja zajmę się resztą. – Może zostanę tutaj na jakiś czas. Wszyscy mówią, że San Francisco jest super – dodał podekscytowany, podnosząc się z miejsca. – Rób, jak uważasz – mruknęła. Nie miała żalu po tej rozmowie. Cieszyła się, że tu przyjechała. To był pomysł jej ojca. Powiedział, że muszą w końcu wszystko obgadać jak dwoje dorosłych i zdecydować, czego chcą. Ona już wiedziała. Nie chciała jego. Zastanawiała się, czy Scott jeszcze kiedyś go zobaczy. Robert ewidentnie nie spieszył się do powrotu do domu i dorosłości. Odwróciła się na pięcie i wyszła, nie oglądając się za siebie. Godzinę później oskarżenie zostało wycofane, a Roberta zwolniono z aresztu. Wysłał jej SMS z jednym słowem. „Dzięki”. Gdy go otrzymała, była już na lotnisku, czekała na samolot do Nowego Jorku. Zrobiła to, po co przyjechała. Robert wyszedł z aresztu jako wolny człowiek. Zameldował się w małym hotelu w Haight i poszedł kupić trochę trawy. Okolica wyglądała na rozrywkową. Gdy się rozpakowywał, Ellen leciała już z powrotem do Nowego Jorku z ich synem. Helen zdziwiła się, gdy Ben zadzwonił do niej dzień po konferencji prasowej, by zapytać, jak się czuje. – W porządku. – Wzruszyła ją jego troska. – Chyba się starzeję. Kiedyś startowałam w triathlonach. Teraz wszystko mnie boli po ośmiu godzinach w wodzie. – Pewnie mniej czasu zajęłoby ci przepłynięcie kanału La Manche. Żartujesz sobie? Znalazłaś się w śmiertelnie niebezpiecznej, stresującej sytuacji, wylądowałaś na wodzie samolotem pasażerskim, ocaliłaś wszystkich swoich pasażerów, wpadłaś do morza i wytrzymałaś w nim osiem godzin. Dziwi mnie, że w ogóle możesz stać. Roześmiała się, słysząc ten opis. – A jak sobie radzą twoje dzieci? – Odetchnęły z ulgą. Chyba przestraszyłam je wszystkie śmiertelnie. Lepiej radzą sobie z upadkiem samolotu niż z faktem, że zniknęłam i zaginęłam na morzu na osiem godzin. – No. Nic dziwnego. – Wcale nie był zaskoczony. – Ty masz dzieci? – Niewiele o nim wiedziała, a była ciekawa. Razem zażegnali kryzys, lecz nie opowiadali sobie o swoim życiu prywatnym. Nie było ku temu powodu. – Nigdy nie miałem odwagi ani czasu. Dwa razy byłem żonaty i obie moje małżonki skarżyły się, że moja praca nie współgra z normalnym życiem normalnych ludzi. Dużo pracuję. Przestałem więc próbować. Dzieciaki nigdy nie pasowały mi do obrazka. Czasami tego żałuję, ale nie sądzę, bym nadawał się na ojca. – Nigdy nie jest za późno – odparła z uśmiechem. – Możesz sam siebie zaskoczyć. Wielu mężczyzn w twoim wieku żeni się z młodszymi kobietami i ma dzieci. – No, to jest przerażająca myśl – mruknął. Roześmiała się. Wydawał się fajnym facetem i uznała, że to szkoda, iż jest sam. – W przyszłym tygodniu jedziemy do Disneylandu. – Zmieniła temat. – Dzieciaki jeszcze nie wiedzą. Uwielbiam Disneyland niemal tak jak one. – Ja nigdy nie byłem – wyznał. – Nie pasuje to do mojego wizerunku zadeklarowanego zrzędy. Chadzam tylko na mecze bejsbolowe i grywam w bilard w barach. – Obaj moi synowie grają w Małej Lidze – powiedziała. – Myślę, czy nie zostać trenerem. Grałam w softball w Siłach Powietrznych, w lidze kobiecej. Teraz muszę być mamą i tatą.

– To chyba trudne – wtrącił z empatią. – Czasami tak – odparła szczerze. – Ale robisz, co musisz. Nie wszystko zawsze układa się zgodnie z planem. Wiedział, co zaprzepaściło ich plany, gdy jej mąż został zabity. Wydawała się jednak normalną, zrównoważoną osobą i nieźle sobie radziła. Było widać, że bardzo kocha swoje dzieci. – Cóż, nie zapominaj o naszej kolacji w Nowym Jorku. Wyglądasz na kogoś, komu przyda się przyzwoity posiłek. Pewnie w ogóle nic nie jesz. Zawsze była szczupła. – Jem. W naszym domu jada się dużo pizzy i burgerów, a w weekendy zawsze jest grill. Jack go przyrządzał. Ja jestem beznadziejną kucharką. – Ale za to świetnym pilotem. Nie możesz robić wszystkiego. – Powiedz to moim dzieciom. – Bawcie się dobrze w Disneylandzie. Zaczęła się zastanawiać, czy nadal jest w Kalifornii, i zapytała go o to. – Jeszcze tak. Szef tutejszego biura chciał ze mną o czymś porozmawiać. Wracam jutro. To miły facet. Życzyła mu udanej podróży powrotnej i zapomniała o tej rozmowie, gdy tylko się rozłączyli. Musiała za godzinę zawieźć najstarszego syna na mecz bejsbolowy. Życie wróciło do normy. Trudno było jej uwierzyć, że dwa dni temu walczyła, by ocalić samolot i niemal zginęła. A teraz jeździła na mecze Małej Ligi. Życie faktycznie przybierało czasami dziwny obrót. Tom Birney odebrał Catherine z hotelu Four Seasons punktualnie o siódmej, jak jej obiecał. Zarezerwował stolik w The Sea, restauracji z kuchnią francuską i japońską. Catherine miała na sobie bladoniebieską sukienkę, dobraną pod kolor oczu, i trencz. Wyglądała profesjonalnie, a zarazem seksownie. Na nogach miała szpilki podobne do tych, które zauważył w samolocie. – Ładne buty – skomplementował ją. – Manfredo Bizarra? – zapytał, próbując przypomnieć sobie markę, którą wcześniej wymieniła. – Chyba chodzi ci o Manolo Blahnika. Nie, to nie jego buty, niestety. Ale ogólnie jestem fanką „Manfreda Bizarry”. – Nie znam się na modzie kobiecej – wyznał. Usiedli przy stoliku i zamówili wino, po czym sięgnęli po karty. – Jak się udała twoja rozmowa o pracę? – Był ciekaw, a ona wydawała się bardzo zadowolona, uznał więc, że dobrze jej poszło. Zerknęła na niego porozumiewawczo, a jego uderzyła jej uroda. – Dostałam tę pracę – szepnęła, uśmiechając się szeroko. – Chyba mi współczuli z powodu tego, co się stało podczas lotu, i to zaważyło na ich decyzji. Ale tak czy inaczej dostałam tę pracę, a tego właśnie chciałam. Za miesiąc się przeprowadzam. Pozwolili mi korzystać z firmowego mieszkania, dopóki czegoś nie znajdę. Jest świetnie – podsumowała radośnie, sącząc wino. – Gratulacje. Bardzo się cieszę. – Sam miał podobne nowiny, którymi podzielił się z nią, gdy już złożyli zamówienie. – Ja też mam nową pracę. W sumie raczej moją starą pracę. Albo nie, nową pracę w mojej starej firmie. – Nic nie rozumiem. – Wybuchnęła śmiechem. – Złożyłem wypowiedzenie jakiś czas temu z powodu różnicy zdań z prezesem. Dopuściliśmy do głosu nasze ego i trochę się pospieszyłem z decyzją. Ta sytuacja podziałała mi na nerwy. W każdym razie dzisiaj znów widziałem się z prezesem. Obaj przeprosiliśmy i zostaję. Naprawdę się z tego cieszę. Dodali kilka nowych obowiązków do mojego poprzedniego stanowiska i wzbogacili je o aspekt, który naprawdę mi się podoba, co oznacza, że będę więcej

podróżował pomiędzy Wschodnim a Zachodnim Wybrzeżem, będę miał więcej autonomii i większą decyzyjność. Dlatego też zostaję. Zawsze lubiłem swoją firmę, aż do tego nieporozumienia, i jestem dumny z tego, że dla niej pracuję. – Cóż, to brzmi ciekawie. Po naszej rozmowie w samolocie myślałam, że przeprowadzę się tutaj w tym samym czasie, kiedy ty będziesz wracał do Nowego Jorku. – Cieszyła się, że tak się nie stanie i że jego praca będzie oznaczała częste wizyty w San Francisco. – Równie dobrze to mogła być Atlanta albo Houston. Tam też umawiałem się na rozmowy. Mój dorosły syn mieszka w Chicago, więc rozważałem także przeprowadzkę do niego. To moje jedyne dziecko, bardzo dużo pracuje, więc nie widujemy się często. Ale z przeprowadzki nici. Moimi bazami pozostaną San Francisco i Nowy Jork. Będę go musiał po prostu częściej odwiedzać. W sumie już w poniedziałek mam jakieś spotkania w Nowym Jorku. A ty kiedy wracasz? Zrobiła przerażoną minę na samą myśl. – Po naszym locie tutaj wolałabym chyba iść pieszo. Pojechałabym pociągiem, ale muszę wracać szybciej. – Nie była szczęśliwa z tego powodu. – Mogę lecieć z tobą w niedzielę, żebyś nie musiała lecieć sama. Wypijesz trzy szampany na pokładzie, prześpisz dwie godziny, wypijesz jeszcze trzy i zaraz będziemy na miejscu. Wyniosę cię z samolotu, jeśli będzie trzeba. – Bardzo śmieszne. Szampan naprawdę pomaga. – Posłuchaj, po tym środowym locie masz prawo zrobić, co tylko potrzebujesz, żeby znów polecieć. A poważnie, chcesz, żebym ci towarzyszył? Namyślała się przez chwilę i pokiwała głową. – Szczerze? Bardzo chcę. Mógłbyś? – Jasne. Z miłą chęcią… Dlatego to zasugerowałem. Możemy grać w scrabble, w karty albo oglądać filmy. – Możemy też wysyłać sobie e-maile – odparła z uśmiechem. Po chwili spoważniała. – Cieszę się, że nadal będziesz często tu bywał i że nie zrezygnowałeś z pracy. – Ja też. Przebywanie w tym samym mieście zdecydowanie otwiera pewne perspektywy. Masz tutaj znajomych? Pokręciła głową. – Nie znam żywej duszy. Byłam gotowa na coś nowego. W Nowym Jorku robiłam ciągle te same rzeczy. Nudziłam się tam w pracy. Uznałam, że nadeszła pora na zmiany. – Poznam cię z paroma osobami. Mam tu dużo znajomych. Grasz w tenisa? – Dawno nie grałam. Jestem pracoholiczką – przyznała. – Ale może to też powinno się zmienić. – Ja też dużo pracuję, a nowe obowiązki na pewno jeszcze na to wpłyną, ale przynajmniej robię to, co kocham. Gdy podano kolację, zaczęli rozmawiać o pracy. Zadeklarował, że pomoże jej znaleźć mieszkanie, a ona cieszyła się, że może wracać z nim, oby bez żadnych kryzysów. Zapowiadał się dobry początek, pierwszy krok na drodze jej nowego życia. O wpół do jedenastej odwiózł ją do hotelu i zaproponował, że przyjedzie po nią w południe następnego dnia. Zamierzał oprowadzić ją po okolicy i pokazać widoki. – Mostowi Golden Gate już się przyjrzałam. To możemy sobie darować – mruknęła sucho. – Nie planowałem włączania tego punktu do naszego planu – odparł z powagą. Sam nie był pewien, czy zdoła spojrzeć na most tak samo jak dawniej, po tym, co się wydarzyło. – Znajdziemy sobie coś innego.

Podczas kolacji podała mu też numer swojego lotu, by mógł zarezerwować sobie miejsce w samolocie. – Do jutra – pożegnał się, a ona pomachała mu i weszła do hotelu. Odprowadził ją wzrokiem. Spotkanie z nią stanowiło ciekawy zwrot akcji, a gdyby ktoś kiedyś zapytał, jak się poznali, mogliby odpowiedzieć, że razem lecieli samolotem, który się rozbił. Byłoby to przynajmniej oryginalne. Podobała mu się jej odwaga: zaczynała nowe życie i nową pracę w nowym mieście. Miała ikrę, a on dzięki niej czuł się jak facet z ikrą. Polubił ją bardzo aż po czubki tych pantofli od Manfreda Bizarry, czy jak go tam nazywali.

Rozdział piętnasty Helen poszła na pogrzeb Connora, który odbył się w małym kościele episkopalnym w Marin niedaleko jego miejsca zamieszkania. Jego dzieci przyleciały i wszystko zorganizowały. Kwiaty były piękne. Solistka zaśpiewała Amazing Grace podczas nabożeństwa, a po nim ciało miało zostać przetransportowane do Illinois i pochowane w rodzinnym grobie – to tam mieszkała jedna z jego córek i dorastały jego dzieci. Jego żona również tam spoczywała, dlatego uznano, że będzie to dla niego lepsze miejsce niż samotność na cmentarzu w Kalifornii. Mszę zorganizowali głównie po to, aby mogli przyjść na nią jego przyjaciele – w kościele zebrało się około stu osób. Connor z małżonką mieszkali w Marin County przez długi czas i bardzo je polubili. Helen dowiedziała się, że przenieśli się do Kalifornii, gdy ich dzieci dorosły. Było to posępne wydarzenie, biorąc pod uwagę, jak zginął, dlatego też odetchnęła z ulgą na myśl, że weekend spędzi z dziećmi w Disneylandzie. Miała nadzieję, że dzięki temu przestanie myśleć o pilocie, który zginął podczas jej warty. Czuła się winna z tego powodu, ponieważ próbował jej pomóc, gdy Jason do niego strzelił. Cała ta sprawa wciąż była dla niej trudna do przetrawienia i zaakceptowania. Wzruszyła ją delikatność, z jaką podeszły do tego jego dzieci. Wiedziały, że to nie jej wina. Niemniej ona czuła się źle z tego powodu i wiedziała, że będzie ją to dręczyło do końca życia. Podróż do Disneylandu udała się znakomicie, spędzili tam trzy dni. Robili wszystko, co chciały dzieci – jeździli nawet na wszystkich przerażających kolejkach górskich, którymi zachwycili się chłopcy. Ona i Lally czekały na nich na zewnątrz, zwiedzały Fantasyland i kupiły kostium Kopciuszka w sklepie z pamiątkami, razem ze „szklanymi” pantofelkami z plastiku. Pogoda im się udała, nie było tłumów. Sytuacja zmieniała się zapewne po zakończeniu roku szkolnego, ale Helen wyjątkowo zabrała dzieci ze szkoły dwa dni wcześniej, więc w parku nie było jeszcze tłumów. Zaprosiła też swojego ojca, by pojechał z nimi, ale on wybrał spokojny weekend w domu. W czerwcu wróciła do pracy. Miała trudności z powrotem do kieratu po miesiącu lenistwa, kiedy nie robiła nic, tylko spędzała czas z dziećmi, woziła je na mecze Małej Ligi, zabierała do kina w weekendy, organizowała przyjęcia piżamowe dla ich znajomych i jeździła z nimi na rowerach wokół Petalumy. Wszyscy narzekali, gdy musiała wrócić do pracy. Znów zasiadła za sterami A321, a pierwszy dzień po powrocie okazał się najtrudniejszy, pamiętała bowiem, co się wydarzyło podczas jej ostatniego lotu. Cały personel pokładowy o tym wiedział, ale pasażerowie nie zorientowali się, że lecą z kapitan, która przeleciała pod mostem Golden Gate i wylądowała na wodzie. Tak się złożyło, że Joel leciał razem z nią do Nowego Jorku, właśnie wrócił z miesiąca miodowego na Tahiti, był niemal brązowy od opalenizny i chwalił się obrączką wszystkim stewardom, których znał. Uścisnął mocno Helen, gdy weszła na pokład i osobiście obsługiwał ją przez cały lot. Trafił jej się bardzo miły drugi pilot, którego już znała. Wszystko ułożyło się idealnie. Gdy zameldowała się w hotelu w Nowym Jorku, zaczęła się zastanawiać, czy powinna zadzwonić do Bena w sprawie kolacji, o której wspominał, czy może była to z jego strony czysta galanteria. Nie miała tego wieczoru nic do roboty, a Joel spotykał się z przyjaciółmi, nie mogła więc zjeść z nim, a zapowiadała się piękna wiosenna noc. Ostatecznie zadzwoniła do Bena. Był jeszcze w biurze, jej telefon go zaskoczył. Powiedziała mu, że ma tylko ten wieczór i że nazajutrz wraca do San Francisco.

– Nie dajesz facetom wielkiego wyboru, no nie? – zażartował. – Może więc kolacja o ósmej? Przyjadę po ciebie do hotelu. Miał iść na mecz Yankees, ale jej o tym nie powiedział. Wszedł do biura Amandy i wręczył jej bilety. – Masz. Nauczysz się czegoś. Zaproś znajomego. Od miesiąca dogadywali się lepiej, w duchu zaczęli szanować siebie nawzajem, choć Ben nigdy nie przyznał tego na głos. Pochwalił ją jednak przy wszystkich za inteligencję, a ona się o tym dowiedziała. Pojechał do miasta prosto z pracy, zarezerwował stolik w swojej ulubionej restauracji w pobliżu hotelu Helen. Uznał, że pójdą pieszo i zostawił samochód w garażu. Wszedł do lobby o umówionej godzinie, a ona zeszła na dół w dżinsach i czerwonym swetrze. Wyglądała młodziej i swobodniej bez munduru. Zdjął krawat i wepchnął go do kieszeni, kiedy tylko ją zobaczył. Miejsce, w które ją zabierał, miało przytulną, staromodną atmosferę. Przypominało na poły angielski pub, na poły nowojorski bar. Stał tam stół bilardowy. Lubił grać, więc wyzwał ją na pojedynek przed kolacją, a ona pochwaliła się, że często grała, gdy służyła w armii. Pokonała go uczciwie, a on przyjął to ze spokojem i powiedział, że muszą zagrać jeszcze raz po kolacji, kiedy Helen będzie zmęczona i na tyle zrelaksowana, by mógł to wykorzystać. Nie piła, ponieważ następnego ranka miała lot, ale dużo rozmawiali. Ben okazał się interesującym człowiekiem – opowiadał ciekawe historie z czasów swojej pracy: w Departamencie Bezpieczeństwa Krajowego, wcześniej Departamencie Sprawiedliwości i jako detektyw w policji, kiedy był młody. Piął się po szczeblach kariery. Po kolacji zaskoczył ją, mówiąc, że ma nową posadę. – Po tym wszystkim odchodzisz z Departamentu Bezpieczeństwa? – Niezupełnie. Chwilowe szaleństwo. Przenoszę się. Miałem trudną sprawę parę miesięcy temu i doszedłem do wniosku, że potrzebuję odmiany, by wyrzucić ją z głowy. – Wiem, o czym mówisz – mruknęła. – Alan Wexler, szef biura w San Francisco, odchodzi na emeryturę. To mnie przypisuje uratowanie mostu Golden Gate, więc zaproponował mi swoje stanowisko w ramach przysługi. Najpierw myślałem, że to szaleństwo, ale potem uznałem, że jednak nie. Rozmawiał o tym z Mildred Stern, której spodobał się ten pomysł, ale nie powiedział o tym Helen. Myślał, że uznałaby go za dziwaka albo neurotyka, gdyby dowiedziała się, że chodzi na terapię – Mildred oświadczyła, że to przestarzałe myślenie. Szaleńcy to jedyni ludzie, którzy nie chodzą do terapeuty, powiedziała, i to na nich trzeba uważać. – Mają tam niezły zespół, to mniejsze biuro. Może mniejsza presja, co stanowiłoby miłą odmianę. A prawda jest taka, że z Nowym Jorkiem nic mnie nie wiąże. Nie mam dzieci ani dziewczyny, rozwiodłem się wiele lat temu. Mam kilkoro przyjaciół i pracę. Zawsze mogę tu wrócić, gdybym chciał, ale podoba mi się pomysł Kalifornii dla odmiany. – To dlatego Jack i ja chcieliśmy się tam przeprowadzić, a mój ojciec tam spędza emeryturę. Nieźle się tam żyje. W moim przypadku to dobre dla dzieciaków. Ty możesz tęsknić za dużym miastem. Pokręcił głową. – Nie, o ile mają tam stadion bejsbolowy. To mi wystarczy. A w San Francisco jest niezła drużyna. Doskonale to wiedziała. – Moi synowie uwielbiają chodzić na mecze. Są zagorzałymi fanami Giants. Przyjąłeś więc tę posadę? Pokiwał głową, sam wciąż nieco tym zdziwiony.

– Tak. Jakieś dwa tygodnie temu. Już podnosiłem słuchawkę, żeby poprosić cię o radę, ale doszedłem do wniosku, że masz dość na głowie. – Kiedy się przeprowadzasz? – Za sześć tygodni. Mają tam mieszkanie, z którego będę mógł jakiś czas korzystać. W marnej dzielnicy, ale to mi nie przeszkadza. Chyba chciałbym zamieszkać na wsi, może w Marin County albo coś takiego. Rozejrzałem się, gdy tam byłem. Uśmiechnęła się, gdy to usłyszała. Uznała, że to odważne z jego strony i brzmi ekscytująco. Przeprowadzka do nowego miasta nie była łatwa, ale nie musiał martwić się o szkoły, nie miał dzieci i wszystkich związanych z tym problemów. – To brzmi wspaniale, Ben – powiedziała ze szczerym entuzjazmem. Gdy zjedli, wyzwał ją na kolejny pojedynek bilardowy i tym razem wygrał. Próbował namówić ją na jeszcze jedną partię. Świetnie się bawił w jej towarzystwie, wieczór przeleciał jak z bicza strzelił. – Nie mogę. Muszę wstać o wpół do piątej, żeby zdążyć na samolot, a do niczego się nie nadaję, jak się nie wyśpię. – Nie spała dobrze przez ostatni miesiąc, ale to się powoli zmieniało. – W Petalumie, gdzie mieszkam, jest niezły bar ze stołem bilardowym. Zabiorę cię tam. – Bardzo bym chciał – odparł, patrząc na nią. Właśnie takie kobiety go pociągały: spokojne, bezpośrednie, odważne, zabawne, mądre, prawdziwe. Nie spotkał takiej kobiety od dłuższego czasu, prawie stracił nadzieję, że jeszcze spotka. – Kolacja podczas twojej następnej wizyty w Nowym Jorku? – zapytał nieśmiało. – Pewnie. – Ułatwiła mu sprawę. Wyczuła, o co ją pyta. – Będziesz też musiał wpaść na grilla pewnego wieczoru i poznać moje dzieci. – W ten sposób udzieliła mu odpowiedzi na jego niewypowiedziane pytanie. Polubiła go. – Może mógłbym was kiedyś zabrać na mecz bejsbolu. Roześmiała się na tę sugestię. – Stanowimy dość niesforną paczkę, a ja wcale nie jestem od nich lepsza. – Chyba dam sobie radę. – Z jej opowiadań wnioskował, że to dobre dzieciaki, a ona była dobrą kobietą. Po jakimś czasie uświadomił sobie, że polubił ją już wtedy, gdy połączył się z nią przez telefon satelitarny, by ostrzec przed Jasonem Andrewsem. Zrozumiał, że zaczęło mu na niej zależeć, gdy zobaczył, jak samolot ląduje pod mostem i gdy robiła wszystko, by utrzymać go na wodzie, dopóki nie wydostali się z niego wszyscy pasażerowie. Potem zniknęła, a on przestraszył się, że umarła. Gdy w końcu wyciągnęli ją z wody i wyglądała jak utopiony szczur, doszedł do wniosku, że nigdy jeszcze nie widział nic piękniejszego. Zapragnął ją lepiej poznać. – Naprawdę świetnie się dzisiaj bawiłem – powiedział, uśmiechając się do niej. – Zapamiętaj to uczucie – odparła pewnym tonem. – Nie pozwolę znów pokonać się w bilardzie. Po prostu byłam zmęczona. – Jasne, nie umiesz przegrywać. Pewnie bolała cię głowa, co? – Zgadza się. Oboje umieli grać, już nie mógł się doczekać kolejnej partii. Jak dotąd wszystko w niej polubił. – Kiedy znów przylecisz? – zapytał, przybierając lekki ton. – Będę tu dwa razy w tygodniu przez najbliższy miesiąc – odparła. Ucieszył się. – Świetnie, w takim razie bilard i kolacja. – Uśmiechnął się na samą myśl. – Będziesz miał mnie dość, zanim zdążysz przeprowadzić się do Kalifornii – ostrzegła go. Ona również dobrze się bawiła. – Wątpię.

– Wiesz, co mówią o pilotach wojskowych. To sami nudziarze. Roześmiał się głośno, gdy to usłyszał. – Kapitan Smith, jednego na pewno nikt nigdy o tobie nie powie, a mianowicie, że jesteś nudna. Jesteś najbardziej ekscytującą kobietą, jaką znam. Wiedziała, że mówi szczerze. – Pochlebstwo nie sprawi, że dam ci się pokonać przy stole bilardowym – zapowiedziała. – Choć przyznaję, że to miły akcent. – Uciekaj do spania i zadzwoń do mnie, gdy znów będziesz w mieście. Postaraj się dać mi nieco więcej czasu niż dwie godziny. Zrezygnowałem dzisiaj dla ciebie z meczu Yankees. – Jego mina dowodziła, że tego nie żałuje. Zawstydziła się. – Bardzo cię przepraszam – mruknęła szczerze. – Nie ma za co. Z tobą bawiłem się lepiej. Dobranoc. – Pocałował ją lekko w policzek, a ona weszła do hotelu. Skierował się do garażu, pogwizdując. Okazało się, że przeprowadzka do Kalifornii to wcale nie taki szalony pomysł.

Rozdział szesnasty Powiadomienia otrzymali pierwszego października. Helen nie doszły wcześniej żadne słuchy, nie wiedziała, kto przedstawił ją do odznaczenia. Została zaproszona na uroczystość do Waszyngtonu, na piętnastego listopada, by odebrać z rąk prezydenta Medal Honoru za wyjątkowy akt odwagi z narażeniem życia i ponad obowiązki. Było to najwyższe i najbardziej prestiżowe odznaczenie wojskowe nadawane członkom sił zbrojnych. Przyznano je jej po latach służby. Nie wiedziała, kogo o to zapytać ani komu powiedzieć poza ojcem, więc gdy Ben przyszedł tego wieczoru na kolację, co się mu często zdarzało, próbowała zataić sprawę, ponieważ nie chciała zranić jego uczuć ani by poczuł się pominięty. – Co tam? Dostałaś jakąś nagrodę? – zapytał sam z wyrazem niewinnego zaskoczenia na twarzy. – Nie, cóż… W zasadzie tak słyszałam, ale oficjalnie nikt mi nie powiedział – odparła, a on wybuchnął śmiechem. – Helen Smith, jesteś beznadziejną kłamczuchą. To prezydencki Medal Honoru, a mnie przyznali prezydencki Medal Wolności. – Czyli najwyższe odznaczenie cywilne za jego wkład w ochronę bezpieczeństwa i interesów narodowych Stanów Zjednoczonych. – Nie musisz owijać w bawełnę. Podzwonię jutro i popytam, kogo jeszcze odznaczą. Moim zdaniem wszystkich zaangażowanych w operację ratowania mostu Golden Gate. – Och. – Poczuła się o wiele lepiej, gdy to usłyszała. – Nie chciałam sprawić ci przykrości – wyjaśniła. Pocałował ją, gdy zostali sami. Dzieci wiedziały oczywiście, że ich matka i Ben się spotykają, lecz ona uważała, że nie muszą znać szczegółów ich relacji w tym wieku. Wszyscy bardzo go polubili, z wzajemnością. Często zabierał chłopców na mecze i kilka razy w tygodniu jadł kolację z całą rodziną. Następnego dnia przesłał jej całą listę. Oprócz niej i niego odznaczenia odbierali także: Phil, szef nowojorskiego biura Departamentu Bezpieczeństwa, Alan, ówczesny szef biura w San Francisco, Tom Birney, Dave Lee, szef ochrony lotniska JFK, Bernice Adams, agentka TSA, przyznano je pośmiertnie Connorowi Grayowi, a także całemu personelowi pokładowemu – Joelowi, Nancy, Bobbie, Jennifer i reszcie. Helen otrzymała Medal Honoru, a pozostali – Medal Wolności. – Wow, chyba powinniśmy tam jechać – oświadczyła Helen, przeglądając listę. Uwzględniono wszystkie kluczowe postaci, dzięki czemu lepiej się poczuła. Nie chciała zostać wyróżniona, bo nie była w tym sama. Ocalenie pasażerów to było ich wspólne dzieło. – Oczywiście, że powinniśmy jechać. I zabrać dzieci – odparł. – Powinny zobaczyć dekorację matki. – I twoją – przypomniała mu. Zaprosiła też swojego ojca. Był z niej bardzo dumny, tak samo jak dzieci. Zarezerwowała lot i hotel następnego dnia. Ben leciał z nimi, ale uznała, że powinien mieć własny pokój, by zachowali pozory przed dziećmi, choć Ben był pewien, że wszystkiego się już domyśliły przez lato – w każdym razie chłopcy, którzy byli starsi niż Lally. Dogadywał się też dobrze z ojcem Helen. Grali razem w golfa i planowali pójść z chłopcami na wiosenny trening Giants. Tydzień później Helen spotkała Joela w samolocie. Poinformował ją, że on i Kevin

również lecą do Waszyngtonu. Wszystko to było bardzo ekscytujące, jej dzieci nie mogły się już doczekać spotkania z prezydentem, który miał osobiście rozdać medale. Oliver chciał to opisać w szkolnym wypracowaniu. Tom zadzwonił do Catherine, gdy tylko otrzymał powiadomienie i poprosił, by mu towarzyszyła. Dobrze się pomiędzy nimi układało, oboje uwielbiali swoją pracę. Spędzali razem niemal każdy weekend – Tom starał się bywać w San Francisco co najmniej dwa razy w miesiącu. Pojechali razem do Chicago, by poznała jego syna. Oboje szukali takiego związku całe życie i znaleźli go dopiero teraz. Gdy Bernice otworzyła kopertę, usiadła i długo ściskała ją w palcach. Odebrała Toby’ego ze szkoły, a gdy dojechali do domu, powiedziała mu. – Pamiętasz, jak mówiłeś, że chcesz jechać do Waszyngtonu poznać prezydenta? – No. – Pokiwał głową. – Nadal chcesz? Toby znów pokiwał głową, a ona mocno go przytuliła. – Cóż, prezydent zamierza wręczyć mi medal za to, co zrobiłam w sprawie pocztówki, kiedy zły człowiek chciał zniszczyć most. Jedziesz ze mną. – Był najważniejszą osobą w jej życiu. We wrześniu zaczęła nową pracę w kancelarii na Wall Street, tak jak mu obiecała. Skończyła prawo, a latem przystąpiła do egzaminów i właśnie czekała na wyniki. Tymczasem przyjęto ją na stanowisko młodszego prawnika i zaproponowano więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek marzyła. Odeszła z TSA w sierpniu, a Denise życzyła jej szczęścia. Zorganizowała dla niej lunch i uścisnęła ją na pożegnanie, czym całkowicie ją zaskoczyła, a Della się popłakała. – Czy ja też dostanę medal? – zapytał Toby. – Możesz wziąć mój – zapewniła go. – Musimy kupić ci garnitur do Waszyngtonu, a ja potrzebuję nowej sukienki. – Było to najbardziej ekscytujące wydarzenie jej życia. Prezydencki medal za jej wkład w ochronę bezpieczeństwa i narodowych interesów. Uśmiechała się od ucha do ucha, gdy o tym myślała. Niebo było szare w dzień ceremonii, ale nikomu to nie przeszkadzało, gdy wchodzili po kolei do Białego Domu, okazując identyfikatory i informując, z jakiego są stanu. Uśmiechnięty strażnik powtarzał: – Witamy w Białym Domu! Ceremonia została zaplanowana w najbardziej wytwornej części budynku – w Pokoju Niebieskim, którego używano do celów reprezentacyjnych i witania ważnych dygnitarzy. Było to piękne owalne pomieszczenie z niebieskim dywanem, niebieskimi zasłonami i tapicerowanymi antykami. Z okien rozpościerał się widok na wschodni trawnik. Pokój ten idealnie nadawał się na takie uroczystości. Catherine towarzyszyła Tomowi Birneyowi. Mieszkała teraz w Palo Alto, a Tom planował wprowadzić się do niej podczas świąt. Ben ucieszył się na widok Phila i zapytał, co słychać w Nowym Jorku. Przedstawił go wszystkim; poczuli się jak na zjeździe rocznicowym, gdy zjawił się także Dave Lee. Był tam też cały personel pokładowy – Joel z Kevinem, Bobbie i Annette, Jennifer, główna stewardesa i druga stewardesa z pierwszej klasy. Wszystkich udało się tamtego dnia uratować. Helen zdumiała się i ucieszyła na widok Nancy w siódmym miesiącu ciąży. Towarzyszył jej Peter i ich niedawno adoptowana córka z Pekinu, której nadali imię Jade. Dzieci i wnuki Connora Graya stały w kącie z posępnymi, lecz dumnymi minami. Dzieci Helen były tak podekscytowane, że z trudem nad sobą panowały i raz po raz pytały, kiedy to się zacznie. Helen przedstawiła wszystkim swojego ojca i Bena. Kupiła chłopcom nowe garnitury,

a córce różową sukienkę. Sama włożyła biały kostium, najdroższy strój, jaki kiedykolwiek na sobie miała, a Ben uśmiechał się szeroko za każdym razem, gdy na nią spojrzał. Ostatnia zjawiła się Bernice Adams. Wyglądała bardzo stylowo w czerwonej sukience, czarnym płaszczu, czarnych zamszowych szpilkach i z włosami upiętymi w klasyczny kok. Jej syn Toby miał na sobie czarny aksamitny garnitur. Podeszła, by porozmawiać z Benem, którego rozpoznała, a on przedstawił ją Helen i jej dzieciom. Lally i Toby byli rówieśnikami. – To zaszczyt panią poznać – oświadczyła Bernice z pełnym podziwu wyrazem twarzy. – To pani nas ocaliła. Gdyby nie zgłosiła pani tej pocztówki, most i samolot zostałyby zniszczone. Wszystko zaczęło się od pani i jesteśmy zachwyceni, że możemy panią poznać. Nadal pracuje pani w TSA? – zapytała Helen. Zęby Bernice błysnęły bielą w szerokim uśmiechu. – W czerwcu skończyłam prawo, a latem zdałam egzamin. Teraz pracuję w kancelarii Harper, Steinman i Coles – odparła z dumą. – Dobra robota! – zawołała Helen z zachwytem. – To wspaniale! – Uwielbiała historie o kobietach, które pięły się po szczeblach kariery dzięki swojej ciężkiej pracy i odnosiły sukces. Prezydent wszedł kilka minut później i zwrócił się do nich wszystkich, podkreślając, jak bardzo zasługują na medale, które zaraz im wręczy. – Ocaliliście symbol narodowy i życie swoich pasażerów. Zostaliśmy na zawsze waszymi dłużnikami. Stanowicie przykład dla nas wszystkich. Każdy z was jest bohaterem. Rozdał medale, uścisnął im dłonie i z każdym rozmawiał parę minut. Życzył Nancy wszystkiego najlepszego dla jej dziecka, a ona mu podziękowała. Termin miała na styczeń, ale wyglądała, jakby mogła urodzić w każdej chwili. Więcej czasu prezydent poświęcił Helen. Tego dnia przypięła do nowego, białego kostiumu wszystkie swoje medale wojskowe, a on przytwierdził obok jeszcze jeden. Miała już Krzyż Sił Powietrznych i Medal Sił Powietrznych za Wybitną Służbę otrzymane za służbę jako pilot wojsk lotniczych. Były to dwa najwyższe odznaczenia militarne. – Jesteśmy z pani bardzo dumni, kapitanie. Z wszystkich was jesteśmy dumni – dodał, zwracając się do całej grupy, a zwłaszcza dzieci. – To bardzo ważne, byśmy starali się zachowywać jak bohaterowie w codziennym życiu. Gdy to powiedział, Helen znów pomyślała, że nie jest to coś, o co człowiek się stara. To coś, co mu się przytrafia, wypadek, zbieg okoliczności, kiedy staje się bohaterem, nie planując tego. To właśnie ich spotkało. Wstali rano i pojechali do pracy, nie myśląc, że wydarzy się coś nietypowego. A jednak to właśnie się wydarzyło. Wszyscy byli przypadkowymi bohaterami, niezależnie od otrzymanych odznaczeń, a przede wszystkim odważnymi mężczyznami i kobietami.

Spis treści: Okładka Karta tytułowa Drodzy Przyjaciele Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Karta redakcyjna

Tytuł oryginału Accidental Heroes Copyright © 2018 by Danielle Steel All rights reserved. Copyright © for the translation by Agnieszka Myśliwy Fotografia na okładce Copyright © Peshkova / Shutterstock.com Opracowanie tekstu Cała Jaskrawość, www.calajaskrawosc.pl ISBN 978-83-240-4884-7

30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 E-mail: [email protected] Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected] Na zlecenie Woblink

woblink.com plik przygotowała Katarzyna Rek
Bohaterowie z przypadku - Danielle Steel

Related documents

122 Pages • 59,816 Words • PDF • 1.4 MB

330 Pages • 81,645 Words • PDF • 1.3 MB

134 Pages • 66,762 Words • PDF • 1.5 MB

291 Pages • 108,931 Words • PDF • 1.5 MB

255 Pages • 91,626 Words • PDF • 1.5 MB

344 Pages • 88,627 Words • PDF • 1.4 MB

1 Pages • 298 Words • PDF • 57.8 KB

7 Pages • 616 Words • PDF • 2.3 MB

44 Pages • 1,646 Words • PDF • 1.8 MB

0 Pages • 1,897 Words • PDF • 36.2 MB

4 Pages • 1,077 Words • PDF • 233.5 KB

4 Pages • 278 Words • PDF • 156.3 KB