Darknes I. M. - Niewolnica mafiosa

268 Pages • 63,364 Words • PDF • 2.2 MB
Uploaded at 2021-09-24 05:43

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Projekt okładki: Michał Gajewczyk Redakcja: Beata Kostrzewska Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Aleksandra Zok-Smoła, Barbara Milanowska (Lingventa) Zdjęcie na okładce © LIGHTFIELD STUDIOS © by I.M. Darkss © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021 ISBN 978-83-287-1727-5 Wydawnictwo Akurat Wydanie I Warszawa 2021

Tylko on odważy się sprzeciwić mafii. Tylko on zdoła zapewnić jej bezpieczeństwo…

Spis treści Prolog Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi

Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Rozdział dwudziesty siódmy Rozdział dwudziesty ósmy Rozdział dwudziesty dziewiąty Rozdział trzydziesty Rozdział trzydziesty pierwszy Rozdział trzydziesty drugi Rozdział trzydziesty trzeci Epilog

Prolog

Cały świat spowija paleta szarych, przechodzących w czerń, rozmazanych barw. Jest mi zimno i duszno zarazem. Chyba mam dreszcze. Nie mam pewności, bo czuję się wyczerpana i jestem ledwie przytomna. Całe moje ciało jest bezwładne i nieposłuszne. Słyszę jedynie swój świszczący oddech oraz głosy. Nie uciekniesz… Nie ucieknę. Mam wrażenie, że coś ciągnie mnie w dół. Chcę zasnąć, ale nie pozwala mi na to strach. Upiory spod łóżka, których tak się obawiałam, upomniały się o mnie i przybrały o wiele groźniejsze kształty. Otwieram usta, by coś powiedzieć: wezwać pomoc, zapytać mamę, co się dzieje, ale nie mogę. Wszystkie słowa wypowiedziane w mojej głowie na zewnątrz stają się ciszą. – Nie próbuj krzyczeć i z tym walczyć, złotko – mówi jeden z mężczyzn. Ten sam, który zaaplikował mi zastrzyk, po którym tak mnie zamroczyło. – Nie dasz rady, a ratunek nie nadejdzie, więc będzie łatwiej, jeśli utniesz sobie drzemkę. – Uśmiecha się i mruga do mnie, ale nie wygląda przy tym ani trochę przyjaźnie. – Uzgodniona suma – przemawia drugi i wciska w ręce mojej mamy jakąś kopertę. – Znasz zasady. Nikogo nie powiadamiaj, a jeśli pojawią się jakiekolwiek podejrzenia, wymyśl tyle bajeczek, ile zdoła stworzyć twój zaćpany umysł. – Zbliża się do mamy tak blisko, aż ta wpada na ścianę, a jej dłonie trzymające podarunek zaczynają drżeć. Nie róbcie krzywdy mnie i mamusi.

– Lepiej dla ciebie, żeby nie powiązali nas z jej zniknięciem – dodaje ten pierwszy, zerkając na mnie. Jego ciemny strój prawie stapia się z pochłaniającym mnie powoli mrokiem. Wszystko jest zamglone, a w czaszce odczuwam potworne kłucie. – Nikt nie będzie jej szukał, a ja nie zmienię zdania. Wystarczająco długo utrzymywałam bachora, którego nigdy nie powinno być – zapewnia prędko rodzicielka, a ja czuję się coraz bardziej zagubiona. Co się dzieje? Czy mamusia znowu się na mnie rozzłościła? – Poza tym, gdzie może mieć gorzej niż tutaj? – Jeden z nich wybucha śmiechem. – Załatwiliśmy jej miejsce u nowej rodzinki. Jeśli będzie grzeczna, niczego jej nie zabraknie – zwraca się do mnie, a jego zimne spojrzenie przeszywa mnie niczym lodowe macki. Później znów spogląda na mamę, pochyla się w jej stronę i szepcze coś na ucho. Ona tylko gwałtowanie nabiera powietrza i potakuje. Panika ściska mi gardło. Chcę się wyrwać, ale moje ręce i nogi nadal są odrętwiałe. – Jaka matka sprzedaje własne dziecko bez mrugnięcia okiem? – Ubrany na czarno mężczyzna obwiązuje moje kończyny jakąś liną, a później bierze mnie na ręce. Nie! Zostawcie mnie! Nie dotykajcie! Słowa tkwią gdzieś z tyłu, ale nie wychodzą z moich ust. – A kogo to, kurwa, obchodzi? – Ten drugi zbiega ze schodów i wyjmuje z kieszeni telefon komórkowy. – Przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz. Jesteś nowy i naiwny. Tym światem rządzą banknoty i zdolność budzenia strachu, a on ma jedno i drugie. On? Kto? – Nie zaszłam w ciążę, bo marzyłam o założeniu szczęśliwej rodziny. Bezdzietne małżeństwo zapłaciło mi za urodzenie

dziecka – prycha mama. – Ale wycofali się, kiedy przyłapali mnie na piciu. Jakby kilka kieliszków wina albo wódki mogło upośledzić im dziecko. – Brzmi jak wtedy, gdy wpada we wściekłość, na kilka sekund przed tym, jak wymierzy mi karę. Zbije mnie. Kulę się w sobie i chcę ją przeprosić. Obiecać, że się poprawię. Byleby tylko mnie broniła. Nie oddawała. – Co teraz? – Kilka słów na pożegnanie z córką, która zarobiła dla ciebie na górę prochów i hektolitry alkoholu? – rzuca jeden z mężczyzn kpiącym głosem. – Mam nadzieję, że będziecie mieli z niej więcej pożytku niż ja przez te lata. Później już jej nie widzę. Drzwi trzaskają, a ja zostaję sama z dwoma nieznajomymi. Nie zostawiaj mnie, mamo! Nie zostawiaj mnie! Powieki mam ociężałe, jestem coraz bardziej zamroczona i zaczyna mi szumieć w uszach. Na chwilę wszystko staje się jakby tłem, a odgłosy, które docierają, są przytłumione. Odległe. – Suka – dobiega mnie głośne przekleństwo jednego z mężczyzn. – Masz z tym jakiś problem? – Jego towarzysz wydaje się zdumiony. – Myślałem, że ty… – Mogę przestrzelić komuś łeb w sekundę, ale sprzedać własne dziecko bez najmniejszych skrupułów to wyższy poziom okrucieństwa. Przynajmniej według mojej prywatnej skali. – Po tych słowach wyjmuje coś spod ciemnej kurtki. Na jego nadgarstku połyskuje srebrny zegarek, a pod nim widzę tajemniczy tatuaż. Jego palce zaciskają się na… na pistolecie? Wiem, bo już widziałam taki u jednego z przyjaciół mojej mamy. Tego, który przynosił jej jakieś proszki. Mówili wtedy, że to leki. Martwiłam się, bo nie chciałam, żeby mama była chora.

– Co za różnica? – odrzeka ironicznie drugi z mężczyzn i wtedy zaczynają mnie przenosić. – Stawiam tysiąc dolców, że ona zaćpa się w ciągu najbliższych dni z tej radości. – Gdy wychodzimy z klatki schodowej, w moje oczy uderza rażące światło latarni. Oślepia mnie, a obrazy przede mną znów zmieniają się w wirujące plamy. Chcę wrócić do domu. – Zaćpa, a ty tego dopilnujesz – rozkazuje ten z bronią, kiedy zatrzymujemy się przy czarnym jak otaczająca nas noc samochodzie. – Obserwuj okolicę przez tydzień. Wątpię, żeby to blokowisko narkomanów podniosło jakiś alarm po jej zniknięciu, ale lepiej mieć pewność. Jasne? – Nie czekając na odzew, wsiada do auta i odpala silnik. – Pewnie – mówi drugi z mężczyzn i zwinnym ruchem wciska się na tylne siedzenie ze mną na kolanach. Zapala małą lampkę pod sufitem. – Jak tam, mała? – Koncentruje na mnie wzrok. Znowu się do mnie uśmiecha i gładzi mnie po włosach, ale się nie uspokajam. Zaciskam powieki, ale mimo to łzy moczą mi policzki. – Spokojnie. Niebawem obudzisz się w lepszym miejscu. A jednak ta obietnica okazuje się fałszywa, bo trafiam do prawdziwego piekła na ziemi. A kilka lat później poznaję samego Diabła…

Rozdział pierwszy

Za

długo. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że przygotowanie kolacji zajmuje mi zbyt wiele czasu. Biegając po kuchni, próbuję powstrzymać nadchodzący atak paniki. Mogę odliczać minuty, sekundy do momentu, aż bestia wybudzi się z drzemki i zacznie siać zniszczenie. Jest w tym niezrównany, ale ma całe lata praktyki w tym krwawym fachu. Rutyna. Dzień jak co dzień. Przywykłam. Nawet jego ludzie nazywają to miejsce „Zaciszem Potwora”. Teren wokół posiadłości jest zwodniczo piękny, pozornie spokojny. Kiedy czasami wpatruję się w krajobraz, prawie, prawie jestem w stanie uwierzyć, że to wszystko to jedynie iluzja. Nic nie wskazuje na to, że wśród tego wabiącego piękna czyha tak wielkie niebezpieczeństwo. – Czy dostanę swój stek w najbliższej pierdolonej przyszłości? – odzywa się nagle za moimi plecami. Podrywam się zalękniona i prawie wypuszczam z rąk filiżankę z herbatą. W tym Altar jest najlepszy. W zakradaniu się niepostrzeżenie tak blisko, aż będzie mógł zrobić cokolwiek, co tylko podpowie mu okrutna wyobraźnia. – Przepraszam. Już kończę. – Łapczywie wciągam powietrze. Jakiś instynkt nakłaniający do przetrwania, a może już zwyczajna paranoja, nakazuje mi oddychać, póki mogę. Póki znowu nie zacznie mnie dusić. – Nikt jeszcze nie przyszedł.

– Nikt nie przyszedł? To doprawdy znakomita wymówka dla twojej nieudolności. – Śmieje się gorzko. – Włóż sukienkę z czerwonej satyny. – Pozwól mi na inną, proszę – próbuję z wahaniem w głosie. – Nie czuję się w niej dobrze, a twoi goście… – Słucham? – pyta tonem pełnym obłudnego spokoju. Takim, który mógłby nawet koić swoją delikatnością. Jednak to ostrzeżenie. – Nic… Nic takiego. Zaraz się przebiorę. – Sztywnieję, kiedy jego kciuk przesuwa się wzdłuż mojego ramienia aż do nadgarstka. – Od dawna powinnaś mieć ją na sobie – szepcze i obejmuje mnie w pasie. Z oddali zapewne moglibyśmy uchodzić za zakochanych do szaleństwa. Jednak w naszym związku nie ma krztyny miłości. Jest natomiast nadmiar czystego, trwożącego szaleństwa. Tego wieczoru ma odbyć się kolacja, na którą Altar zaprosił swoich najbardziej zaufanych wspólników. Nie chodzi jednak o biznesowy posiłek, w trakcie którego omawia się interesy i negocjuje warunki przed zawarciem wielkiej umowy. A może? Dla Altara paranie się brutalnością jest swego rodzaju interesem, a omawianie, w jakich okolicznościach zakończyć czyjeś życie, brzmi niczym negocjacje. – Nie chciałam jej przypadkowo poplamić – odpowiadam i drżącymi dłońmi chwytam zestaw przypraw. Kilka wytwornych przysmaków czeka już na przybycie gości, jednak Altar wieczorem jada głównie steki. Krwiste i tak pikantne, że powinny wypalać wnętrzności. – Zgaduję, że to przejaw inteligencji, skoro stale zachowujesz się jak… – Już gotowe – wtrącam pogodnie, nie chcąc prowokować kłótni. – Może spróbujesz? – Nabijam porcję na widelec i podsuwam mu pod usta.

– Dokładnie takie, jak lubię, kotku. – Uśmiecha się, ujmuje moją brodę i pochyla się tuż nad moim uchem. – Wiesz, jak mnie zadowolić. – Bladoszare tęczówki rozbłyskują i w tej chwili ten mężczyzna wygląda jak perfekcyjna przynęta. W czarnym garniturze, ze zwichrzonymi ciemnymi włosami i z tą aurą wokół, która niegdyś musiała spowijać największych władców, działa niczym wahadełko. Tak jak ono potrafi wprowadzić w trans, ale gdy już się z niego wybudzisz, orientujesz się, że skończyłaś w jaskini drapieżcy. Spotkało mnie to wiele lat temu. Kiedyś uważałam tę siłę, potęgę za pociągającą. Ekscytowała mnie aż do śmierci mojego ojca. Do czasu, gdy został zamordowany. Później życie było już tylko lekcją. Musiałam się nauczyć, że przy Altarze należy ważyć każde słowo i każdy gest, a za potknięcia otrzymuje się bolesną nagrodę. – Cieszę się, że ci smakuje. Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? – pytam, otrząsając się z ponurych myśli, i zmuszam się do odwzajemnienia uśmiechu. – Spóźniają się, jak gdyby nie wiedzieli, że brak punktualności wkurwia mnie jak nic innego – mamrocze, a jego uścisk staje się zbyt mocny. Jego mięśnie napinają się i rozluźniają na znak zniecierpliwienia, a mnie coś przewraca się w żołądku. Tak, Altar nie słynie z cierpliwości, a kiedy się niecierpliwi, lubi sobie szukać rozrywek. Zazwyczaj udoskonala wtedy rozmaite sposoby okładania mnie pięściami, ofiarowania mi kolejnych blizn czy nawet rozbijania mojej głowy o każdy kant albo ścianę w tym domu. Żeby nie wyjść z wprawy. – Nie denerwuj się. Usiądź. – Pośpiesznie przynoszę talerz z posiłkiem na miejsce u szczytu stołu. – Zrobię ci masaż – proponuję. – Wolę, żebyś się dla mnie rozebrała. – Rozsiada się leniwie, a jego oczy aż się iskrzą z podniecenia. Bierze

kolejny kęs mięsa i zerka na mnie. Zniecierpliwiony wskazuje na mnie dłonią. – Ale… – Czy to było pytanie? – Ton głosu wibruje od gniewu, ale Altar nadal się nie porusza. Na jego wargach wciąż rozciąga się ten wyzywający uśmieszek. – Nie. – Czy to była prośba? – kontynuuje, zwinnie obracając w palcach leżący na stole nóż. Stal w przyciemnionym świetle kuchni błyszczy prawie złowrogo. Jak ostrza. Źrenice Altara są jak te ostrza i tak samo jak one potrafią zabijać. – Przepraszam… ja… – Cofam się o krok i prawie potykam o krzesło. Robi mi się zimno, czuję mdłości. – Odpowiedz na moje pytanie. – To nie była prośba. – Moje słowa są ledwie słyszalne. – Polecenie. To było polecenie. – Głos mi drży, a dłonie się trzęsą. Cały świat zdaje się drżeć w posadach ze strachu przed nim. Cały świat zna zapowiedź jego obłąkańczych furii. Powietrze gęstnieje, a może tylko tak mi się wydaje. Może to tylko pozory, ale wszędzie widzę znaki nadchodzącego zagrożenia. W zachodzącym nagle słońcu, ustępującym deszczowemu niebu, w podmuchu lodowatego wiatru, który owiewa moje ciało. W migotaniu żarówek. A wypatrywać ich umiem jak nikt inny. Może poza mężczyzną, o którego śmierci pisano ostatnio w gazetach. Tego samego, który pechowo spadł z dachu wieżowca. Nieszczęśliwy wypadek, przed którym on zapewne też dostrzegł te same znaki. Mnie i tego martwego różni tylko jedno. To, że ja jeszcze żyję. Mnie Altar jeszcze nie zabił.

Jeszcze. – To dlaczego mnie prowokujesz? Dlaczego testujesz jebane granice, zamiast po prostu zrobić, co ci każę? Czy to takie trudne? Wszystkim wokół się udaje, ale ty za każdym razem tworzysz problemy. – Jak za dotknięciem złowrogiej, czarodziejskiej różdżki mężczyzna już znajduje się przy mnie i przyciska mnie do ściany. – Staram się. Naprawdę się staram być opanowany, a wszystko, co musisz robić, żeby nie wyprowadzać mnie z równowagi, to wykonywać moje polecenia. Naprawdę będzie nam się żyło lepiej, kotku. Prawda? – Wraca do prawie czułego tonu, gdy wtyka twarz w zagłębienie mojej szyi i składa tam pocałunek. Potem szarpnięciem rozdziera materiał mojej srebrnej sukni. Kilka pereł toczy się po podłodze, a ich brzdęknięcia o posadzkę zdają się nienaturalnie głośne przez pulsowanie w skroniach. – Tak. – Przełykam ślinę. – Nie złość się na mnie. Błagam. – Serce tłucze mi się w piersi, a całe moje ciało zamiera bezwolnie, prowadzone wyuczonym nawykiem. Najlepsze, co mogę uczynić w takiej sytuacji, to pozwolić Altarowi zrobić wszystko, czego pragnie. Dzierżenie władzy go uspokaja. Daje mu satysfakcję i zadowala, a kiedy Altar jest zadowolony, mogę liczyć na dobre dni. Czasem nawet tygodnie. W te dobre dni, gdy mówię to, co każe mi mówić, robię, czego żąda, ubieram się tak, jak mu się podoba, chodzę, jak chce, i oddycham pod jego dyktando, Altar potrafi zmienić się diametralnie. Wtedy prawie umie mnie kochać, a przynajmniej tak sądzę. Miłość z książek i filmów nie wygląda na tak bardzo skażoną brzydotą, jak uczucia typowe dla tego podziemnego świata. Wydaje się magiczna, przynajmniej poza bramami tej marmurowej willi. Poza Zaciszem Potwora. – Chcesz, żebym był dla ciebie delikatny? – mruczy uwodzicielsko. Wplata palce w moje włosy. Pociąga za nie tak mocno, że się zachłystuję i posłusznie odchylam głowę.

– Nie – zaprzeczam, jak gdybym miała jakikolwiek wpływ na jego seksualne kaprysy. – Zasłużyłam na to, byś mnie ukarał. – A może ty robisz to rozmyślnie? Lubisz, jak jestem dla ciebie ostry? Kiedy jestem brutalny? – szydzi i zahacza zębami o moją wargę. – Lubisz, kiedy zadaję ci ból? – Po jego obliczu przemyka cień triumfu, jakby już znał odpowiedź, i zaczyna zdzierać ze mnie stanik. Ręce błyskawicznie wędrują do odsłoniętych piersi i szczypią brodawki. Metaliczny posmak krwi rozlewa się na moim języku, informując mnie o rozciętej wardze. Tkwię w miejscu, skamieniała i bezczynna wobec jego poczynań. Niemal mechaniczna, zobojętniała do szpiku kości. – Lubię wszystko, co mi robisz – oznajmiam, kiedy ujmuje moją dłoń i kładzie na swojej erekcji. – Należę do ciebie. – Pieszczę go przez materiał spodni, słuchając jego dyszenia przechodzącego w szereg przekleństw. Później wsuwam rękę w jego bokserki i przesuwam nią po członku. Raz za razem, szybko i powoli. Naprzemiennie zacieśniam i rozluźniam uchwyt, okrążam główkę męskości kciukiem, wiodąc go do spełnienia. – Pierwsza zasada mojego świata. – Wybucha śmiechem zarezerwowanym dla postaci z horroru. – Nie ma dla mnie świata, którym ty nie władasz – mówię, wiedząc, że to wyznanie wprawi go w euforię. – I nigdy nie będzie. – Słowa odbijają się echem od ścian, a później Altar znów obdarza mnie brutalnym, raniącym pocałunkiem. Jego język tańczy w moim wnętrzu. – Nie zapominaj o tym. – Naznacza palcami moje ciało, wiodąc od talii aż do szczytu kręgosłupa. Wstrząsa mną dreszcz, który jednak wcale nie jest znakiem budzącej się namiętności. – Nie pamiętam już nic innego. – Moje spojrzenie pada na pyszniący się na stole szpikulec do lodu. Lśni pięknie, nawołuje mnie. Zabij!

Narzędzie stworzone, by przywodzić na myśl perfekcyjne morderstwo. Ostry kraniec przez sekundę kąpie się w krwawym szkarłacie. Tkwi w czaszce jak doskonała ozdoba. Krew. Tyle krwi. Jego krwi. Kiedyś cię zabiję. – Dobrze. – Napiera na moją wciąż pieszczącą go dłoń. – Jakie będziesz nosić dziś imię? – Jakiekolwiek mi nadasz – wyrzucam z siebie jak idealnie uległa kobieta i to doprowadza go na skraj ekstazy. Okręca kosmyki moich włosów wokół nadgarstka i pociąga ku dołowi. – Klęknij. – Kiedy się waham, wpada we wściekłość. – No już! Padnij przede mną na kolana. Osuwam się na podłogę, a on wpycha mi w usta sterczącego penisa. Wciąż trzymając mnie za kark, sprawia sobie rozkosz. Wbija się we mnie bardzo mocno, aż czuję główkę jego członka w gardle. Jego biodra obierają dziki rytm i pieprzą moje wargi. Nie pozwala mojej głowie drgnąć, umknąć, dopóki nie poczuję na języku pierwszych kropli słonawej spermy. – Głębiej – mówi, gdy dochodzi. Przymyka powieki. – Połknij. Wyssij mnie do końca. Krztuszę się i dławię, ale nie protestuję. – Widzisz? Jest nam razem dobrze. – Rozniecone pożądanie gaśnie niespiesznie, gdy Altar gładzi mój policzek. – Jest nam razem dobrze, gdy przestrzegasz reguł i pozwalasz mi uczynić cię szczęśliwą. – Podciąga mnie, bym wstała. Cofa się odrobinę i przebiega kciukiem po miejscu, gdzie bije mój puls. Przez chwilę wpatruje się w ten punkt z budzącą niepokój fascynacją. Później wyjmuje z wewnętrznej kieszeni marynarki małe, czarne pudełeczko. Gdy je uchyla, moim

oczom ukazuje się kolia ozdobiona kilkunastoma złotymi cierniami i różą z czarnych diamentów. – Jestem szczęśliwa, gdy ty jesteś szczęśliwy. – Zbieram włosy i okręcam się, by mógł mi ją zapiąć. Następnie próbuję jakoś zebrać materiał zniszczonej sukienki, by nie czuć się taka obnażona. – Dziękuję ci. – Nie ma za co. – Obwodzi krańce naszyjnika wokół mojej szyi. – Po kolacji zerżnę cię na stole, chcesz? – Jego dłoń zaciska się nieco za mocno na moim gardle, sprawiając, że nie jestem w stanie zaczerpnąć oddechu. Szpiczaste krańce ozdoby wbijają mi się w skórę. – Tak. – Boli? – Przechyla głowę pogrążony w jakimś chorym zachwycie i jeszcze trochę wzmacnia uchwyt. – Jest mi dobrze – sapię i walczę sama ze sobą, by nie próbować się wyrwać. – Wiem. – Puszcza mnie i wzdycha. – Wzięłaś zastrzyk? Zastrzyk. Mała dawka trucizny zabijająca mnie na raty, która ma zmieniać mnie w idealną marionetkę. – Oczywiście. – Uśmiecham się mimo zatapiających się we mnie szponów strachu. – Nie okłamałabyś mnie, mam rację? – Ujmuje moją dłoń i przyciska swe wargi do jej kostek. – Nigdy. – Nigdy? – powątpiewa. – A jednak to kłamstwo. Jedno z wielu. – W bladoszarych tęczówkach zapala się ogień. – Miałam na myśli, że… – Cios nadchodzi błyskawicznie, jest jak uderzenie gromu. Dotykam piekącego policzka. – Altar… – Jeśli nie wzięłaś tego zastrzyku, radzę zrobić to teraz, zanim wezwę cię na kolację. – Głos znów ma neutralny. – Znikaj. – Odprawia mnie machnięciem dłoni w kierunku piętra. I znikam, obawiając się, że w końcu zniknę naprawdę.

On albo ja. Jedna z zasad Altara mówi, że aby przetrwać, aby wygrać, musisz najpierw wykorzenić z siebie lęk przed porażką. Musisz być bardziej przebiegły i bezwzględny niż twój przeciwnik. Musisz być od niego lepszy, a w jego świecie właśnie gorszy. Muszę nauczyć się być gorsza od kogoś, kto jest wcieleniem każdego rodzaju zła, jakie poznałam w swoim życiu. I wtedy go zabiję.

Rozdział drugi

Dawno,

dawno temu uważano posłuszeństwo kobiet za oczywistość, jednak choć te czasy minęły, w wielu kręgach nadal jest to skrytym wymogiem. Dawno, dawno temu… Tak często zaczynają się bajki, choć moje życie w żaden sposób nie przypomina żadnej z nich. Jedno kiwnięcie podbródkiem atletycznego ochroniarza Altara sprawia, że robi mi się niedobrze. Ten facet chyba nigdy się do mnie nie odezwał i nie wiem, czy to taka jego niema taktyka budzenia grozy, czy marzy mu się kariera mima. Z jakiegoś powodu wszyscy, którzy przewijają się przez tę posiadłość, niewiele mówią. Jednak tym razem nie trzeba mi słów, bo doskonale wiem, co za ścianą robi Altar ze swoimi roznegliżowanymi partnerkami, i na myśl, że muszę się tam udać, oblewa mnie zimny pot. Może się wydawać, że po tylu latach życia pod jego dyktando powinnam już pozbyć się wszelkich oporów, ale z każdym mijającym dniem, tygodniem, miesiącem zostaje mi coraz mniej życia, które mogę wieść z dala od niego, coraz mniej szans, a to sprawia, że muszę się buntować. Bo muszę mieć nadzieję. Nawet gdyby to na zawsze miała pozostać już tylko nadzieja. – Wejdź, dołącz do nas. – Altar przywołuje mnie kiwnięciem palca, gdy tylko staję w progu jego pokoju zabaw, w którym spełnia wszelkie poronione fantazje. – Nie chcę przeszkadzać tobie i twoim dziwkom. – Przyciskam się plecami do chropowatej, ciemnej ściany.

W pomieszczeniu pali się jedyne kilka czerwonych żarówek, dodatkowo potęgując duszną, erotyczną atmosferę. – Nalegam – mówi z zalotnym uśmiechem, ale jego oczy mrużą się ostrzegawczo. – Przecież wiesz, że nie musisz być zazdrosna. Pewne rzeczy są zarezerwowane tylko dla mojego kotka. – Rozpiera się na środku czarnej, skórzanej kanapy, a wokół niego wiją się dwie niemal nagie kobiety. Ciało brunetki świeci, jak gdyby wytarzała się w brokacie, a wokół jej skroni, sutków i nad skrawkiem bielizny, który trudno nazwać choćby stringami, błyszczą ułożone w misterne wzory cyrkonie. Blondynka zaś jest wystylizowana na tancerkę hula. Jej głowę, szyję i talię oplatają wianki z rozmaitych kwiatów. Ta z prawej spogląda na mnie w sposób sugerujący, że podoba jej się pomysł poszerzenia grupy biorącej udział w tej orgii. Obwieszoną kilkoma złotymi bransoletkami dłoń przesuwa na swoje krocze i pociera koronkę bielizny, mrugając do mnie w niemym zaproszeniu. Przez moment robi mi się niedobrze i mimo że to nie pierwszy raz, kiedy zostaję zmuszona do oglądania prywatnego pornosa Altara, czy też brania w nim czynnego udziału, czuję się nieswojo. Zwłaszcza że gdzieś w środku nie potrafię przestać się zastanawiać, czy gdybym faktycznie wyzbyła się swoich oporów, byłoby mi równie dobrze, jak im wydaje się być z Altarem. Mimo że traktuje je jak swoje marionetki, wciąż przychodzą po więcej, łaszą się do niego, jak gdyby rzeczywiście dawał im wszystko, czego pragną. – Czy życzy pan sobie…? – przemawia druga, chyba na imię ma Emma, ale nie dane jest jej skończyć, bo sekundę później na jej opalonym policzku odciska się ślad po ciosie mężczyzny. – Nigdy więcej nie odzywaj się bez pozwolenia. – Ostrym szarpnięciem odchyla jej głowę i wgryza się w ślad po uderzeniu, a później przebiega po nim językiem. – Chciałam tylko… – Milczenie – szepcze, obwodząc kciukiem jej dolną wargę. – Milczenie jest złotem. – Odpycha ją, a w jego tęczówkach

zapalają się tak dobrze mi znane obłąkańcze iskry. Jeszcze sekunda i sprawi, że to złote milczenie dopadnie ją na wieki. Potem chwyta jej palce i oplata nimi swojego wzwiedzionego członka. Kobieta ochoczo spełnia jego polecenie, pocierając go raz po raz w naprzemiennie szybkim i wolnym tempie. Pomrukuje jak kotka, ocierając się o porzucone bezwładnie ramię Altara. – Podejdź – nalega znów mężczyzna, kierując wzrok na mnie. – Chcę, żebyś patrzyła, jak je pieprzę. Żebyś pragnęła być na ich miejscu. – Sądzisz, że bycie na miejscu twoich wytresowanych kurew to jakikolwiek zaszczyt? – Śmieję się szyderczo, ale zbliżam do niego, wiedząc, że nie warto ryzykować kary. – Słownictwo – beszta mnie, nie zwracając już uwagi na poczynania prostytutek. – Usiądź na oknie. – Nie. – Przełykam ciężko ślinę. – Proszę – dodaję, mając świadomość, że mogę się z nim porozumieć wyłącznie w języku uległości. – Usiądź. – W jego głosie można usłyszeć nutę gniewu. – Macie ochotę sprawić przyjemność mojej królowej? – Chwyta obie kobiety za włosy i szarpie gwałtownie. Z ich gardeł wyrywają się płaczliwe skomlenia, które sprawiają Altarowi więcej przyjemności niż samo zaliczanie każdej z prostytutek. – Oczywiście. – Blondynka i brunetka potwierdzają bez wahania. Idealnie posłuszne suki. Jedyny problem jest taki, że choć Altar kocha posłuszeństwo i egzekwuje je w każdej dziedzinie, to równie szybko się nim nudzi. To stawianie oporu daje mu pretekst do tego, czego naprawdę potrzebuje. Do zastosowania przemocy. – Nie dokończyłyście wypowiedzi. – Zwinnym ruchem ściska Emmę i Clarę za gardła tak mocno, że uniemożliwia im zaczerpnięcie oddechu. Potem, kontynuując swoją chorą grę wstępną, pochyla się w stronę brunetki, zamyka usta na jej

sutku i zaczyna go ssać. Po dłużących się w nieskończoność sekundach zmienia obiekt seksualnych tortur i przywiera wargami do wyprężonych, oczekujących brodawek blondynki. W końcu uwalnia obie kobiety, a one łapczywie wciągają powietrze i uśmiechają się do siebie. – Oczywiście… panie – poprawiają się, chichocząc. – A może panie i władco, po co ta fałszywa skromność? – podsuwam nieco cynicznym tonem. Podchodzę niespiesznie do okna i przysiadam na parapecie. Wzdłuż jednej ściany ciągną się wielkie połacie szyb. Użyto tu luster weneckich, co zapewnia dyskrecję, ale i tak wydaje się niewłaściwe, kiedy wiem, że gdzieś tam na zewnątrz przechadzają się ludzie Altara. – Każdą twoją nieposłuszną uwagę odbiorę jako błaganie o mojego kutasa w tych niewyparzonych ustach. – Wstaje i zbliża się ku mnie nagi od pasa w górę, z rozpiętymi dżinsami. – Rozszerz uda, ja zabawię się z główną atrakcją, a one zajmą się resztą. – Przebiega kciukami wzdłuż moich odsłoniętych nóg. Krótka, obcisła sukienka, którą nakazał mi włożyć, sprawia, że czuję się obnażona bardziej niż te dwie striptizerki. – Altar… – W przypływie niepewności łapię go za nadgarstek i potrząsam głową. Kobiety tkwią za jego plecami niczym stróżujące psy gotowe do wykonania każdego polecenia swojego właściciela. – Wiesz, że tego chcesz. I nienawidzisz tego, ale twoje ciało pragnie poczuć tę rozkosz. Tęskni za nią. – Wyrywa dłoń i płynnym, wprawnym ruchem rozsuwa moje uda. – Wiesz, gdyby nasze życie naśladowało bajki albo komedie romantyczne, szybko popadlibyśmy w rutynę. Tylko nienawiść rozbudza tak potężne pożądanie. – Jego palce zaciskają się na mojej skórze. Staje się to tak nieznośnie bolesne, że moje oczy zachodzą niechcianymi łzami. – Gardzę tobą – sapię i chwieję się, prawie zsuwam się z parapetu.

– Gardzisz – potakuje, przesuwając prawą rękę na brzuch i między piersi. Zatrzymuje się, ujmuje mój kark i opuszką błądzi po miejscu, gdzie galopuje puls. – Wyobrażasz sobie, jak kończysz moje życie, wyrywasz mi serce i podrzynasz gardło – mówi cicho, kusząco, a jego czoło opiera się o moje. – Jednak to nie znaczy, że mnie nie pragniesz, bo wiem, jak sprawić, żeby twoje ciało zareagowało na mnie. – Przesuwa językiem po mojej dolnej wardze, a później obsypuje brutalnymi pocałunkami mój podbródek i szyję. – Nie – protestuję, ale się nie odsuwam. Nie wolno mi. Tkwię w bezruchu, pozwalam mu się zdominować. – Lubię ten znikomy opór. – Uśmiecha się, a w jego spojrzeniu migocze złowróżbny triumf. – Ssijcie jej piersi – zwraca się do swoich usłużnych dziewczynek, przyklękając przede mną na marmurowej posadzce. Z zapałem wymalowanym na twarzach obie podchodzą do mnie, nie odpuszczając sobie przy tym wepchnięcia swoich świecących pośladków przed twarz Altara. – Nie chcę, żeby one mnie dotykały – wzbraniam się, gdy osaczają mnie na parapecie. Ignorując moje sprzeciwy, rozpinają pospiesznie zamek mojej sukienki i zdzierają ją ze mnie. Blondynka z rozpalonym pożądaniem wzrokiem sięga do zapięcia stanika. Uwalnia moje piersi i neonoworóżowymi paznokciami wodzi po uwypuklonej brodawce. Jej przyjaciółka natychmiast podąża za słowami Altara i zasysa drugi sutek. Wiercąc się, zduszam sapnięcie. Nienawidzę mimowolnych reakcji mojego ciała na ich dotyk. Moich napinających i rozluźniających się naprzemiennie mięśni i pulsowania w dole brzucha. – One albo ja – odpowiada. Jego źrenice poszerzają się lekko, ale nie tylko z podniecenia. – Wybieraj. – Zahacza palcami o materiał moich majtek i wsuwa pod nie dłoń. Jest pochłonięty bez reszty obserwowaniem swoich coraz bardziej niecierpliwych, agresywnych poczynań. Zatacza kółka na mojej łechtaczce, torturując mnie, dopóki nie ulegam.

– Ty – kapituluję, zaciskając szczękę. Moje biodra same unoszą się i opadają, poszukując kontaktu z jego dłonią, odrobiny ulgi. Mieszanka sprzecznych emocji buzuje we mnie i grozi wybuchem. Złość, pasja, bezradność. – Podobno mnie nie pragniesz. – Śmieje się donośnie. W poświacie bijącej z czerwonych lamp wygląda jeszcze bardziej przerażająco. – Kłamczucha. – Wsuwa we mnie palec, a ja zachłystuję się oddechem. Wejdź w swoją rolę. Im szybciej się poddasz, tym szybciej ta farsa się skończy. Zrób to. Zrób to! – Ty i ja – mruczę, zniżając zmysłowo głos. – Ja cię zadowolę. – Odpędzając rodzące się we mnie upokorzenie, łapię za pasek spodni Altara i przyciągam mężczyznę bliżej siebie. Jego twardniejący penis ociera się o wnętrze mojego uda. Owijam ręce wokół jego szyi i podrywam się kilkakrotnie, napierając na jego palec, którym wciąż penetruje moją cipkę. – Zadowalaj. Jestem cały twój. – Uderza mnie w pośladek, a następnie cofa się o krok i rozkłada oczekująco ramiona. – Precz. Zajmijcie się sobą nawzajem – odprawia niepocieszone prostytutki. Cóż, ponieważ ich mózgi są wielkości ziarnka fasoli, to zawód trwa nie dłużej niż minutę. Potem znów rozlega się irytujący chichot, a Emma i Clara dopadają do siebie w złaknionym, mokrym pocałunku. – Dłonie czy usta? – pytam Altara, starając się lekceważyć dwie dziwki namiętnie rżnące się na moich oczach. – To i to, ale chcę skończyć w twojej ciasnej cipce. – Koniuszkiem języka muska płatek mojego ucha, a potem popycha mnie w dół. Przyklękając, rozsuwam do końca jego spodnie i ściągam je. – Oczywiście, panie. – Uśmiecham się, mimo że żołądek zawiązuje mi się w supeł. Obejmuję dłonią jego męskość i gładzę ją pospiesznie palcami.

– I chcę, żebyś mówiła im, co mają robić – mruczy między przekleństwami. Jego ciało tężeje, gdy moje usta oplatają jego penisa. – Wolę, żeby wyszły. – Rozkazuj im – kontynuuje, pociągając za kosmyki moich włosów. – Bądź dla mnie bardzo brudną dziewczynką. – Emma, prawda? – Zerkam na prostytutkę numer jeden. – Podejdź do luster. Clara da ci orgazm oralny, a ty odwdzięczysz się jej, pieprząc ją palcami – oznajmiam, wskazując na rząd wielkich luster połyskujących szkarłatem. Obie kobiety podążają w tamtym kierunku i osuwają się na puchowy dywan. Blondynka opuszcza swoją kwiatową pseudospódniczkę. Przysiada i rozsuwa nogi, ukazując tatuaż przedstawiający srebrzącego się węża, który pnie się od kolana aż do pępka, gdzie sterczą dwa jadowe kły. Jej koleżanka Clara pochyla się nad nią, zarazem zajmując się pieszczeniem własnych piersi, na tyle dużych, że powinny złamać jej kręgosłup. – Nie dochodźcie, dopóki ona wam nie pozwoli – dodaje Altar. – A ty zerżnij mnie, jak najlepiej potrafisz. – Ponownie wpycha penisa w moje rozchylone wargi. – Tak? – Wpatrując się w jego wstrząsane dreszczami rozkoszy ciało, biorę jego męskość głębiej w usta i obwodzę językiem całą jej długość. Powtarzam to wielokrotnie, jednocześnie doskonale już wiedząc, co da mu najwięcej przyjemności, dlatego palcami masuję jego jądra. – Weź mnie w całości. – Jego biodra wyginają się, potem unieruchamia mi głowę, a jego członek uderza w tył mojego gardła, prawie mnie dławiąc. – Jeszcze? – drażnię się, ssąc go coraz mocniej. Zlizuję perlącą się na szczycie kroplę. – Smakuje ci? – pyta arogancko. – Wiem, że twój języczek lubi wirować wokół mojego kutasa. – Oczy ma półprzymknięte, pełne perwersyjnych pragnień.

– Z jakiegoś powodu nie pozwalasz na to swoim dziwkom. – Bezwiednie przenoszę wzrok na lustra i patrzę na odbijające się w nich wyuzdane sceny. Piosenka grająca w tle zmienia się na bardziej sprośną, wyzywająca w swoim brzmieniu. Wokalista śpiewa o tym, jak lubi sprawiać przyjemność swojej kobiecie, i nakłania ją do bycia niegrzeczną nie tylko w nocy. Melodyjne brzmienia zdają się jeszcze bardziej nakręcać pieszczące się prostytutki. Głowa Clary unosi się i opada rytmicznie ukryta między udami Emmy, jej ciemne włosy rozsypują się na dywanie, częściowo chowając zarumienioną twarz. Jedna z jej rąk nieprzerwanie szczypie brodawki blondynki, druga natomiast pomaga ustom dawać jej rozkosz. Umiejętnymi ruchami głaszcze jej wzgórek łonowy, a uszminkowane usta lśnią teraz od dowodów podniecenia. – Ciaśniej – napomina mnie Altar, wyrywając z dziwacznego transu. Zaciska palce na mojej poluzowanej pięści, ponownie zagłębiając w niej swojego fiuta. – Bo tylko ciebie lubię widzieć przed sobą na kolanach. Tylko ty ssiesz mnie tak, jakby zależał od tego twój kolejny oddech – podejmuje wcześniejszy wątek. Bo zależy. – Zamieńcie się – zwracam się do prostytutek. – Teraz jej kolej, by patrzeć. Obie bezzwłocznie wykonują polecenie. Brunetka opada na plecy i przyciąga usta drugiej do pocałunku. Ich języki plączą się, walczą ze sobą, czyniąc z tego prawdziwe widowisko. Kierowana niewytłumaczalnym impulsem ponownie biorę w usta członek Altara. Jego nadal oplatająca mnie dłoń narzuca prędkość i steruje ruchami moich warg, a biodra falują w przód i tył. Coraz szybciej i szybciej. – Wystarczy. – Odsuwa się nagle. – Błagaj, bym cię zerżnął – żąda przez zaciśnięte zęby. – Błagam.

– O co? – Błagam, zerżnij mnie. – Przerywam na sekundę. – Panie. – Pragnę dojść – pojękuje któraś, zanim jej głos przechodzi w rozpaczliwy krzyk. – Cisza. Martwa, kurwa, cisza. Ja się nie powtarzam. – Zagniewany tembr głosu Altara przeszywa pomieszczenie jak błyskawica i zostawia po sobie idealne milczenie. – Pochyl się nad oparciem kanapy, wezmę cię od tyłu. – Nie czekając na moją reakcję, podrywa mnie z posadzki, odwraca, a potem wchodzi we mnie jednym, mocnym pchnięciem. Wciągam ze świstem powietrze, na ślepo szukając skórzanego mebla, by utrzymać równowagę. – Chcę słyszeć, że jest ci dobrze. Lubisz tak? – pyta, kiedy zaczyna się poruszać. Wdziera się do mojego wnętrza raz za razem. Nie sili się na jakąkolwiek łagodność. – Tak, proszę. – Ostre pchnięcia niemal mnie rozrywają, sprawiają ból. Są niczym przypieczętowanie jego prawa własności wobec mnie. Na swoich plecach czuję tężejące mięśnie brzucha, a moje ramiona smaga gorący oddech. Altar przyciska mnie do kanapy swoim torsem, ociera się erekcją o moje pośladki. – A tak? – Oplata palce jednej dłoni wokół pukli moich włosów i pociąga za nie, odsłaniając zroszoną potem szyję. Kąsa i liże wrażliwą skórę, a opuszka kciuka drugiej ręki trze moją łechtaczkę. Ciało mnie zdradza, reaguję na jego dotyk, robię się wilgotna. – Lubię wszystko, cokolwiek zrobisz, będąc we mnie – mamroczę, podłapując narzucony przez niego rytm. – Chcesz, żebym przestał? – Wpija palce w moją szyję i głaszcze ją prawie czule. – Chcesz? – Zacieśnia uścisk, lekko mnie podduszając. Wiercę się przy nim i choć tego nienawidzę, jakaś część mnie naprawdę błaga o spełnienie. – Och, Boże… – skamle brunetka. Jej talia faluje, dociska się coraz bardziej histerycznie do pożerających jej cipkę ust

blondynki. Powoli, nieubłaganie zbliża się do momentu ekstazy. – Niewyszkolone suki – warczy Altar. W przypływie złości jego palce wrzynają się w moją skórę tak mocno, że nazajutrz mogę spodziewać się kolejnych siniaków. – Na mnie… – By go ułagodzić, sięgam do tyłu i wczepiam paznokcie w jego barki. – Skup się na mnie. – Dam ci to, czego chcesz. Zadbam, by twoja dziurka czekała na kolejny raz – szepcze mi do ucha, a jego twarda męskość naciera na moje wejście jeszcze bardziej bezwzględnie. – Dojdź teraz. Dla mnie. – Czuję, jak pulsuje we mnie, zatraca się w pieprzeniu. Dyszy i klnie, a potem kamienieje, by po chwili wypełnić mnie swoim nasieniem. Dochodzi intensywnie, obezwładniając mnie przy kanapie. – Nie mogę. – Zalewają mnie sprzeczne doznania, rozkosz miesza się ze wstrętem, a w głowie pojawia się milion mętnych myśli, wspomnień. Okrucieństwa. Potem wszystko znika pochłonięte przez obojętność, tak jak za każdym razem, gdy uprawiam seks z Altarem. Nigdy nie udaje mi się skończyć, nigdy nie udaje mi się doświadczyć prawdziwej, czystej rozkoszy. – Pozwól im dojść. Spojrzeniem wodzę po pokoju, aż przypominam sobie, że mamy publikę. – Możecie… możecie już skończyć – jąkam się. Prymitywna gra seksualna między kobietami wymyka się spod kontroli. Obie wzdychają pogrążone w amoku, bezustannie prosząc o spełnienie. W końcu jedna po drugiej osiągają orgazm. Ich ciałami wstrząsają dreszcze skumulowanej przyjemności. Oddechy są niemal spazmatyczne, a oczy zamglone i rozgorączkowane. – Lubisz mnie drażnić. Staram się dla ciebie, ale ty wciąż robisz ze mnie potwora. – Altar wysuwa się ze mnie, łapie za przegub mojej dłoni i odpycha mnie tak, że prawie wpadam na szklany stolik. – A wiesz, że prawdziwy potwór dawno temu

by cię zabił? – krzyczy, ujmując mój podbródek. Jego oczy jarzą się w zapowiedzi ataku. Gdy nie odpowiadam, przyciska moje ciało do zimnej tafli stolika z taką siłą, że zaczynam obawiać się, iż za moment szkło trzaśnie pod moimi plecami, a ja skończę z odłamkami wbitymi w ciało. Nie żeby mi się to wcześniej nie zdarzyło. – Alt… – próbuję coś powiedzieć, ale wtedy nadchodzi cios, który odrzuca moją głowę na drugi bok. Przez moment jestem zamroczona, a wszystko zdaje się wirować. – Dlaczego miałbym cię zatrzymywać, skoro setka innych chętniej zajmie twoje miejsce? – Wzburzony głos odbija się echem od ścian. – Bo cię, kurwa, kocham. – Potrząsa mną, co tylko potęguje moje oszołomienie. W jego rękach znikąd pojawia się zamszowy pasek, oplata nim dwukrotnie moją szyję. – Powtórz to. – Pociąga mnie na nogi, a ja robię, co mogę, by utrzymać równowagę. Gdy zbytnio się odsuwam, pętla na moim gardle uniemożliwia mi zaczerpnięcie tlenu. – Kochasz… mnie. – Jeszcze raz – nakazuje, pociągając za węzeł. Jego twarz staje się nieczytelna, pusta niczym oblicze szaleńca uwięzionego pomiędzy sobie tylko znanymi wizjami. – Kochasz mnie. – A teraz się wynoś. – Wskazuje na drzwi, puszcza pasek. Przez napływające do oczu łzy widzę, jak zasiada w tym samym miejscu co wcześniej i wzywa do siebie prostytutki.

Rozdział trzeci

Jeszcze jakiś czas temu nie posądzałabym siebie o zdolność do tak upiornych pragnień. Jednak po którymś uderzeniu wszystko się zmieniło. A może stało się tak już po tym pierwszym? Nie wiem, ale jednego jestem pewna. Każdy kolejny zadany cios pcha mnie coraz głębiej w sidła obłędu. Siedząc na obrotowym krześle, obserwuję w lustrze swoje pokiereszowane oblicze. Bladą cerę szpecą siniaki i krwawe rozcięcia. Czasami, gdy patrzę na tę kobietę w zwierciadle, widzę kogoś zupełnie obcego, nieopatrznie uwięzionego w moim ciele. Zdarzało się, że szeptała coś do mnie, nakazywała walkę, odwagę, przetrwanie bez względu na cenę, ale wciąż jeszcze jest zbyt słaba, by przejąć kontrolę. Dobra czy zła, nieważne, bo jest tą częścią mnie, dzięki której w końcu pokonam swojego oprawcę. – Co się stało tym razem? – pyta z westchnieniem doktor Flynt. Ponownie zerka na moją twarz i się krzywi. Mam ochotę zanieść się histerycznym śmiechem. Co za absurdalna parodia tocząca się bez końca. Za każdym razem, gdy Altar wzywa do mnie lekarza po tym, jak go znów za bardzo poniesie, ten oto przychodzi i wpisuje w swoje notatki komiczne uzasadnienia moich rozmaitych obrażeń. A może robi to dla spokoju sumienia? Może wmawia sobie, że te bzdurne zapiski są prawdą, żeby móc spokojnie spać w nocy? Wszyscy, którzy przetaczają się przez ten dom, są sługusami Altara.

– Nie wiem, kończą mi się wymówki – ironizuję. – Może pan mi jakąś podsunie? Logiczną i niebanalną. Nie wpadłam na drzwi. – Zapominając o najgorszej ranie, wzruszam ramionami i od razu tego żałuję. Ból na moment mnie oszołamia, a pod powiekami wzbierają łzy. – Proszę, nich pani nie rozmawia ze mną w ten sposób. – W grymasie, który dostrzegam na jego obliczu, odbija się poczucie winy. – Próbuję pomóc. – Może mi pan przepisać coś znieczulającego? W dużej dawce i najlepiej na recepcie z rocznym terminem ważności – mówię zrezygnowana. – Jeśli nie umrę do tego czasu przez swoją niezdarność i skłonność do upadków. – Śmieję się, ale zaraz potem śmiech przechodzi w jęk. Zaciskam szczękę i zaczynam brać głębokie wdechy. – Najgorzej jest z okiem, z rozcięciami na twarzy i ze złamanym obojczykiem – wylicza, uparcie zapisując coś na kartce. Wiem, że z rozmysłem unika mojego spojrzenia, i mam świadomość, że czuje się w pewien sposób współodpowiedzialny. Tak naprawdę to chyba jedyny mężczyzna pracujący dla Altara, który przejawia empatię. Z tego, co słyszałam, nie do końca miał wybór. Jest coś, przez co Altar ma go w garści. To plus troska o bliskich, których stara się chronić, zawiodło go w ten ślepy zaułek. – Trzynaście szwów to nie mój rekord. – Na szczęście nic nie wykazało urazu głowy. – Chyba po raz dziesiąty wbija wzrok w rentgenogram. – W razie gdyby miała pani zawroty albo mdłości… – Nich się pan nie trudzi – przerywam i przewracam oczami. – Znam to na pamięć. – Proszę nie przedawkować leków. To i tak podwójna dawka. Organizm nawykł już do pewnych substancji. Uodpornił się, a to z kolei sprawia, że mniejsze ilości nie poskutkują – zaleca poważnym tonem, wyraźnie rozeźlony moją postawą.

Rzecz w tym, że gdybym zaczęła traktować tę sytuację poważnie, w ciągu kilku minut po jego wyjściu popełniłabym samobójstwo. On albo ja. Ta myśl wciąż do mnie wraca. Któreś z nas musi umrzeć. Ja już umieram. Tylko dzięki jakiemuś fartowi i poczuciu humoru, które jest tak duże jak sadyzm Altara, jeszcze nie wylądowałam trzy metry pod ziemią. Sprawiedliwość. Los chce sprawiedliwości… zdaje się mówić owiane mrokiem oblicze po drugiej stronie lustra. – Wydaje mi się, że podobnie jest z odpornością na ból – żartuję, bębniąc palcami o blat toaletki kosmetycznej. – Powoli do niego przywykam. – Może pani na mnie spojrzeć. – W głosie mężczyzny wybrzmiewa nuta przygnębienia. – Po prostu niech pani zrobi wszystko, co w pani mocy, by ograniczyć ryzyko narażenia się na niebezpieczeństwo. – Podchodzi do mnie i przyklękając na jedno kolano, zaciska moje palce na buteleczce z pigułkami. – Nie chcę któregoś razu przybyć tu jedynie po to, by wyczekiwać pani zgonu – szepcze, ujawniając znajomą bezradność. – Już teraz jedynie to robimy. – Wyszarpuję dłoń i w przypływie wściekłości ciskam lekiem o ścianę. Pod wpływem zderzenia wieczko ustępuje, a tabletki rozsypują się na podłodze. Nieistotne. Na recepcie, którą niebawem zrealizuje dla mnie mój oprawca, mam cały zapas tego medykamentu. – Proszę na siebie uważać. – Lekarz zmusza się do uśmiechu, który nie sięga oczu, i zmierza w kierunku drzwi. – Czy tam, z dala od niego, jest lepiej? – pytam, gdy już chwyta za klamkę. – Czy gdziekolwiek jest lepiej? – Tak. – Kiwa głową. – Przynajmniej do momentu, w którym nie przypomnisz sobie, do czego jest zdolny. –

Wychodzi, a jednak mam wrażenie, że po każdej wizycie coś tutaj zostawia. Coś niemożliwego do dostrzeżenia. Może cząstkę duszy. Altar mógłby kolekcjonować je jako nowy rodzaj trofeum obok zbiorów narzędzi, którymi te dusze odbiera. Noży, sztyletów, pistoletów i rozmaitych innych zabawek. Wstaję, sycząc z bólu, który promieniuje do każdego nerwu w moim ciele. Opadam przy rozsypanych pigułkach i wpycham dwie do ust. A później jeszcze jedną. Drżącą dłonią sięgam po szklankę z wodą i przełykam. Moje oczy znów trafiają na wielkie lustro. – Kiedyś cię zabiję. – Rozbrzmiewa dookoła mściwy głos. Dokładnie taki jak mój, a zarazem zupełnie inny, mroczniejszy. – Zabiję – powtarzam. – Przysięgam, sadystyczny skurwielu. – Kobieta z odbicia rozciąga wargi w uśmiechu. Dokładnie takim samym jak mój, a zarazem zupełnie innym, mroczniejszym. – Przysięgam. – Zwijam palce w pięści, ledwie rejestrując, że paznokcie kaleczą skórę. Obłęd. Przez niego, przez te pieprzone zastrzyki popadam w obłęd. Zdarza się, że obłęd to dzieło zapomnianej sprawiedliwości.

Rozdział czwarty

Gdy udaje mi się częściowo odzyskać świadomość, uchylam powieki. Z trudem łapię oddech i mam nieodparte wrażenie, że za moment zacznę się topić. Wszystko wokół jest zamazane, ale powoli się wyostrza. Światło dnia razi moje oczy. Szumi mi w uszach, a w całym ciele czuję coś z pogranicza paraliżu zakrawającego na ból. Ledwo mogę się poruszyć. Nie wiem, jak wiele czasu spędziłam w takim stanie. W powietrzu czuć woń papierosowego dymu i ostrych męskich perfum. Próbuję unieść ręce, wykonać jakikolwiek ruch, ale kończyny są zbyt ociężałe. A moje ciało… związane? O mój Boże. Tylko nie to. W sekundę trzeźwieję. Zaaplikowali mi coś, a potem… znalazłam się tutaj i… Co się dzieje? Znajoma męska twarz pochyla się nade mną, między ustami trzyma dziwne, małe ostrze, które zaraz ląduje w kieszeni. Odkąd się tu znalazłam, mój instynkt samozachowawczy przeszedł niejeden brutalny trening, a teraz czuję, że branie udziału w zapewnieniu rozrywek Altarowi skończy się moją niechybną śmiercią. – Dlaczego to robicie? – krzyczę, usiłując wyswobodzić się z uchwytu Leksa, który opina moje nadgarstki kajdankami, a wokół kostek obwiązuje grube liny. – Co się dzieje? – Może się jeszcze nie zorientowałaś, ale nie lubię kobiet, które za dużo mówią, więc… – Urywa sugestywnie, a od tonu

jego głosu spina się każdy mięsień w moim ciele. – Zamknij się. Taka rada. – Pochyla się nade mną i tak długo ściska palcami moją szczękę, póki nie sapię z bólu. Potem popycha mnie na poduszki i kończy przywiązywanie moich kończyn do drewnianych kolumn łóżka. – Proszę, rozkujcie mnie – wołam, gdy Leks teatralnym gestem odrzuca klucze kilka metrów dalej. – Czy to z polecenia Altara? Gdzie on jest? – Rozglądam się zdezorientowana i przerażona. Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale intuicja podpowiada mi same najgorsze scenariusze. Już wczoraj wszyscy zachowywali się jakoś dziwnie, jak gdyby byli czymś zaaferowani albo podekscytowani. A potem Altar zniknął. A teraz siedzę tu związana jak skazaniec czekający na wykonanie wyroku. Wokół mnie krążą maszyny do zabijania. Czy on kazał im mnie zamordować? Nie, nie sądzę, by pozwolił odebrać sobie tę przyjemność. Nikt poza nim nigdy mnie nie tknął, bo za to również grozi wyrok śmierci okraszony torturami, w których tak lubuje się Altar. – Nie mam pojęcia, ale gdybym miał obstawiać, to powiedziałbym, że pewnie teraz graweruje swoje imię na piekielnym tronie samego szatana – stwierdza Harry, szczerząc się przy tym niczym rasowy psychopata, czym przyprawia mnie o mdłości. – A może ją po prostu zastrzelimy? – rozważa Leks, kręcąc na palcu jedną ze swoich licznych spluw. Czarna beretta 92 połyskuje, jej złowrogi cień odbija się w jego tęczówkach. – A gdzie w tym zabawa? – Harry kręci głową. – Altar dał nam konkretne instrukcje. – Nieodgadnione spojrzenie pada na dwa kanistry z jakąś substancją. Mężczyzna podchodzi do nich, odkręca korki i podnosi je z podłogi. – Jakie instrukcje? – powtarzam chyba kilkakrotnie. – Co zamierzacie ze mną zrobić? Dlaczego coś tu rozlewacie? – szepczę, bo ściśnięte gardło odmawia mi posłuszeństwa.

Czuję suchość w ustach, a zawroty głowy i spazmatyczny oddech świadczą o zbliżającym się ataku paniki. Dawniej zdarzały mi się nie raz i nie dwa w ekstremalnych sytuacjach, a jak łatwo się domyślić, tutaj były niemal na porządku dziennym. Pod osłoną nocy modliłam się tylko o spokój i wygląda na to, że wymodliłam go sobie na wieczność. – Nie szarp się, a przy odrobinie szczęścia nie spłoniesz. – Leks poklepuje mnie po kolanie, a później zatacza palcem okrąg wokół łóżka, a Harry rozlewa ciecz według jego instrukcji. Benzyna! Boże, to benzyna! Odrażający odór nie pozostawia wątpliwości. Jeśli do mnie dotrze, w ciągu kilku sekund stanę się pieprzoną pochodnią. W jaką chorą grę tym razem się zabawiają? Co się za tym kryje? I jak się dla mnie skończy? – Posłuchaj uważnie. – Leks chwyta mnie za twarz. Lufa jego pistoletu przesuwa się od mojej skroni na policzek. – Dostaniesz trochę wolności, szansę, by tu nie wrócić, dobrze ją wykorzystaj – dodaje tonem, jakby ujawniał wielki sekret, i wstaje. – Ale jeśli komuś powiesz o tajemnym przejściu, nikt nie będzie miał szansy na przeżycie, a ty zostaniesz tu i poniesiesz konsekwencje zdrady. – Dłoń Harry’ego uderza w czujnik ukryty nad włącznikiem światła. – A chyba nie chciałabyś, żeby Altar potraktował cię jak zdrajcę. – Boczna ściana ustępuje, a wtedy posyła mi uśmiech manifestujący wyższość. – Kurwa. – Kolejny mężczyzna wypada z przejścia, które się pokazało, a za nim wychodzi jeszcze czterech. – Trzy pojazdy zauważone na drodze prowadzącej prosto tutaj. Szybko się zbliżają – oznajmia. – Już? – Harry spogląda na zegarek na swoim nadgarstku. – Ja pierdolę. Mieli być później. – Uderza pięścią w ścianę,

a sekundę później wybucha śmiechem. Nic nie robię, tylko patrzę na nich prawdopodobnie wytrzeszczonymi z lęku oczami. Moje myśli stają się mgliste, a krew coraz szybciej krąży w żyłach. Co robić? Co mogę zrobić? I kto się zbliża? Wrogowie Altara? To przed nimi uciekają teraz jego pomocnicy, bo zamierzają nas zaatakować? – To co? – Nieznany mi człowiek, który opuścił kryjówkę wraz z innymi, sięga do kieszeni po paczkę zapałek. – Podpalamy? – Przeciąga zapałką po drasce, a ta zajmuje się ogniem. Serce tłucze mi się o żebra, a moje oczy niczym w transie podążają za wirującym w dłoni płomykiem. Więc tak umrę. W ogniu. Nic dziwnego, jestem pewna, że właśnie stamtąd pochodzi Altar. Z ognia. Z piekła. – Zgaś to, idioto. Chcesz zamienić się w pochodnię? – Leks wpycha niedoszłego podpalacza z powrotem do azylu. Pochodnia. Czy to nie złowróżbne, że użyliśmy tego samego porównania? – Założę się, że Trevor celowo przyspieszył akcję, żeby nas zaskoczyć – odzywa się Harry, gdy reszta przybyszów znika ponownie za ścianą. Wkrótce po przejściu nie ma śladu. – Spróbuj przeżyć – mówi do mężczyzny i z przypiętej do pasa kabury wyciąga dwa różne pistolety, a potem je odbezpiecza. – Nie zamierzam błagać tego śmiecia o życie. – Leks spluwa. Z plecami przyciśniętymi do ściany wysuwa się do holu. – A dlaczego nie? To może być zabawne, w końcu oni, w przeciwieństwie do nas, mają sumienia – szydzi Harry. – Weszli – mówi, a potem ukrywa się w cieniu schodów prowadzących na piętro. Leks zostaje w pomieszczeniu ze mną.

Przyciska palec do ust, gestem nakazując mi milczenie, a ja go słucham, ale już nie z obawy przed nim, a przed niewiadomą, która nadchodzi. Drżę i marzę tylko, by los ulitował się nade mną i podarował mi czapkę niewidkę. Jeśli wpadną tutaj ludzie żądni zemsty na Altarze, mnie podziurawią pierwszą. Jestem wystawiona na strzały jak cholerna tarcza do rzutek. – Ruszać się – rozbrzmiewa głośny rozkaz, a po nim podwójny, prawie ogłuszający huk. Grupa mężczyzn wdziera się błyskawicznie do salonu. Jedni wpadają od frontu, inni zaś wchodzą tylnymi drzwiami. Wszyscy są ubrani w identyczne ciemne kostiumy i ciężko uzbrojeni. Biegają, zwinnie się mijając i oceniają pomieszczenia, aż w końcu wzrok jednego z nich pada na uchylone drzwi sypialni, zza których ich obserwuję. Bladozielone oczy wpatrują się w moje przez moment, a potem mężczyzna kiwa do kogoś za swoimi plecami i wskazuje na mnie. Sekundę później kopniakiem otwiera drzwi i staje w progu z pistoletem gotowym do strzału. – Czysto – ogłasza jego partner, wciąż wpatrując się w hol i schody prowadzące na piętra. – Część ludzi przeczesuje już kuchnię i inne pokoje w domu. Obserwuję, jak każdy z nich porozumiewa się ze swoim towarzyszem bez słów, tylko za pomocą tajemniczych znaków. Szyfr. – Nie mów „czysto”. To obniża czujność, a tu nie może być czysto. – Mężczyzna z bladozielonymi tęczówkami wkracza do sypialni, a ja rozchylam wargi, żeby coś powiedzieć, krzyknąć, ale nic z nich nie wychodzi. Wbijam spojrzenie w kryjówkę Leksa i na wpół świadomie zaczynam dyszeć. Szalejąca w moim wnętrzu adrenalina niemal mnie oślepia. – Ubezpieczam cię – mówi ten czuwający z tyłu. Obaj są niebywale wysocy, a ich wysportowane sylwetki sugerują długie godziny regularnych treningów.

– Więc powinienem zachować ostrożność – ripostuje nieznajomy z nutą dowcipu, ale gdy dostrzega, gdzie patrzę, poważnieje. – Sprawdzić piętra i piwnicę – rzuca do radiotelefonu. Nie daje po sobie poznać, że zdemaskował miejsce pobytu przeciwnika. Z prędkością drapieżnika gotującego się do ataku wyskakuje zza gzymsu i bezbłędnie mierzy do Leksa z glocka. – Kopę lat, co, Trevor? – Na obliczu Leksa odmalowuje się nikczemny uśmieszek. Zaalarmowani towarzysze tajemniczego mężczyzny natychmiast kierują swoje pistolety w stronę mojego ciemiężcy. Leks otoczony przez kilka luf wciąż wydaje się całkowicie odprężony. – Rzeczywiście – potakuje dowódca. Strzał rozlega się znikąd. Wielkie okno rozbija się na tysiące małych kawałków, a Leks pada. Jego broń odbija się od paneli, a naboje toczą się do stóp przeciwników, jakby niemo im kibicowały. – Dobrze znów cię widzieć. Krwawiącego – kończy Trevor, gdy dwóch z jego załogi dopada do Leksa, przyciska go do podłogi i skuwa kajdankami. – Dzięki. – Kiwa jeszcze głową człowiekowi, który musiał oglądać całą akcję z zewnątrz, dlatego wiedział, kiedy interweniować. – Piętra i piwnice sprawdzone. – Jeden z mężczyzn zbiega po schodach i zbliża się do grupy. – Pusto. – Wzrusza ramionami, ale w jego głosie nie słychać ulgi. – Mike oberwał – informuje partner niejakiego Trevora. – Mają na zewnątrz snajpera. – Założę się, że gdyby nie maskująca twarz kominiarka, ujrzałabym teraz jego posępną minę. – Kurwa, to było do przewidzenia. – To też powinno być. – Wesoły głos należy do Harry’ego. Facet stoi kilka metrów dalej i przyciska broń do skroni mężczyzny, który dokonywał oględzin piętra. Zasysam łakomie powietrze i szarpię za łańcuchy kajdanek. Nie ma mowy, żebym w ten sposób się uwolniła, choć

w końcu do mnie dociera, że to zamieszanie może być jedyną szansą na ucieczkę. Zrób coś. Nie tkwij tu jak bezużyteczna kłoda. – Rzuć broń – żąda Trevor, a liczne spluwy celują w Harry’ego. – Nie rozbawiaj mnie. – Sługus Altara raz za razem przesuwa kciukiem po spuście, ale go nie naciska. Mężczyzna w jego uścisku ani drgnie. – Czy naprawdę myślisz, że zamierzam to zrobić, zanim zabiję kogoś z twojej fantastycznej ekipy? – Śmieje się, przesuwając lufę pod brodą więźnia. – Pozdrowienia od Altara – rzuca tylko i w tej samej chwili w jego gardło wbija się srebrne, okrągłe ostrze. Z szyi Harry’ego tryska szkarłatny strumień, a ramię Trevora cofa się po manewrze wykonanym z niemal nadludzką szybkością. Krew. Dużo krwi. Harry cofa się o krok, przyciska rękę do rany i wydaje jakiś świszczący odgłos. Czy tak brzmi ostatni oddech? – Żałuję, że nie zdołasz przekazać mu moich. – Dowódca staje w rozkroku nad ciałem napastnika. Emanuje arogancją i triumfem. Teraz o wiele bardziej przypomina monstrum z koszmaru niż wybawiciela. Przypomina Altara. Mężczyzna, który jeszcze minutę temu tkwił w śmiertelnym uścisku Harry’ego, odskakuje w stronę pozostałych i masuje skronie. – Może spróbuj medytacji, masz problemy z opanowaniem. Nic tak nie oczyszcza i nie pomaga umysłowi jak medytacja – mówi partner Trevora, a potem wydaje z siebie gwizd uznania. – Rozwój duchowy, więź ze światem. – Coś czuję, że oczyszczanie i pomaganie jego umysłowi możne trochę potrwać – wtrąca dopiero co ocalony mężczyzna.

– Pieprz się – odparowuje Trevor, a reszta parska śmiechem. – Tylko dwoje? – zastanawia się ktoś nowy. – Nie za mało jak na kogoś, kto nie chce jej oddać? – Pstryka palcami w moim kierunku. I nagle znajduję się w centrum uwagi. Wszystkie oczy wwiercają się we mnie, a moje ciało bezwiednie tężeje. – Też sądzę, że coś tu jest nie tak – zgadza się Trevor. Ponownie wkracza do sypialni, ale ruchem ręki powstrzymuje zmierzającego za nim partnera. – Nie, Parker. Za dużo ludzi. Kontrolujcie sytuację na zewnątrz. – Może reszta zdążyła uciec – rozważa stojący w progu mężczyzna. – Może – mruczy dowódca, a jego zielone oczy skanują pokój. – A może to wszystko było ukartowane. – Zatrzymuje się przy kanistrach z resztkami benzyny, a następnie przykuca i sięga po nadpaloną zapałkę. – Żeby cię tu zwabić? – Parker zsuwa kominiarkę. Jego czoło pokrywa się zmarszczkami. Cóż, najwyraźniej ja nie stanowię zagrożenia dla ich tożsamości. – Nie sądzę. To nie miałoby sensu. – Wszędzie śmierdzi benzyną – zauważa ten uratowany od kulki. – Skurwiele, planowali ją podpalić. – W jego słowach słychać wściekłość. – Ale nie podpalili – mówi dowódca beznamiętnym głosem. I wciąż gapi się na tę zapałkę. Przypuszczam, że w jego mniemaniu stanowi ona rozwiązanie jakiejś wielkiej łamigłówki. – Nie zdążyli. Spłoszyliśmy ich. – Rozejrzyj się. Wszystko wokół jest nasączone tym łatwopalnym gównem, a wrzucenie tu zapałki to ułamek sekundy. – Milknie, kiedy jego dłoń natrafia na kluczyk od moich kajdan. – Nie chcieli jej podpalić. Dlatego benzyna jest

rozlana z dala od niej. Gdyby coś poszło nie tak, mieli ją uwolnić. Wrócić po nią – odgaduje. – Wrócić skąd? Nikogo tu nie ma. Przeszukaliśmy posiadłość – powątpiewa jego partner. – Nie wiem, ale… – I co, nie będzie kogo potraktować granatem? – W przejściu pojawia się inny mężczyzna. – Wziąłem tyle zabawek. – Robi nadąsaną minę. W pięści ściska przygotowany do rzutu granat z zapalnikiem czasowym. – Ja też myślałem, że będę miał okazję wysłać do kostnicy więcej osób – wzdycha Parker i w jego głosie słychać zawód. Rozmawiają o mordowaniu jak o wyczekiwanej atrakcji. Kurwa, już jestem trupem. Z niepokoju i bezradności cierpnie mi skóra. Mam ochotę wrzasnąć, wyrwać ręce i nogi z więzów, choćbym miała odrzeć je do kości. Zaczynam walczyć i krzyczeć, zanim dociera to do mojego nie do końca przytomnego umysłu. – Spokojnie. – Trevor podrywa się i wyciąga dłonie przed siebie. – Wiem, że jesteś przerażona i zdezorientowana, ale nie zamierzamy cię skrzywdzić. Przyszliśmy, żeby zabrać cię w bezpieczne miejsce. – Zbliża się do mnie, a rozbite szkło chrzęści pod jego butami. W końcu przysiada na krańcu łóżka i zastyga w bezruchu. – Dlaczego? – Żeby Altar już nigdy nie mógł się do ciebie zbliżyć – mówi prawie bezgłośnie. – Nie walcz i nie krzycz, kiedy zdejmę ci kajdanki i pozbędę się więzów. – W bladozielonych, badawczo spoglądających na mnie tęczówkach połyskuje ciepło. – Jesteś ze mną bezpieczna. Zabiorę cię stąd i będę chronił – przyrzeka i niepewnym ruchem zwalnia zamek w metalowych obręczach. On także pozbywa się kominiarki. Potem zerka na mnie z nikłym uśmiechem i wypowiada kolejne słowa, które zapewne mają mnie omamić złudnym

poczuciem bezpieczeństwa. Niestety nic do mnie nie dociera, widzę tylko ruch jego warg. – W zamian za co? – pytam i gdy tylko jestem wolna, umykam na najdalszy kąt materaca. Plecy uderzają boleśnie o drewniane kolumny, a ja przyciskam kolana do piersi i obejmuję się ramionami. – Nie chcę niczego w zamian. – Na jego policzku oszpeconym niewielką, przypominającą kręty szlaczek blizną drga mięsień. – Kłamiesz. – Nie winię cię, że tak myślisz, ale… – Jego ręka podąża wzdłuż pościeli, muska moją dłoń, a następnie delikatnie przykrywa ją palcami. – Gotów jestem umrzeć za ciebie. – Nie róbcie mi krzywdy. – Odwzajemniam uścisk. – Proszę. Płuca mnie palą, a od nadmiaru negatywnych emocji wszystko mnie swędzi. Ubrania stają się zbyt ciasne, zmysły wyostrzone. Jestem gotowa zaryzykować próbę ataku. Nie umknę im, ale przy odrobinie szczęścia umrę od pocisku. Wiem, że mogą mi zrobić o wiele gorsze rzeczy. – Musimy stąd wyjść jak najszybciej – przypomina zniecierpliwiony Parker. Podryguje w miejscu, jakby oblazły go mrówki. – Nie wiemy, co może się jeszcze stać. – Był tu ktoś poza nimi? – pyta Trevor, całkowicie lekceważąc towarzysza. – Wielu. – Bezwiednie zerkam na ścianę, za którą ukryto przejście, i przeszywa mnie dreszcz. – Gdzie poszli? Wiesz? – naciska. – Mówili coś konkretnego? – Nie. – Głos mi się łamie. – Czy zamierzasz mnie zranić? – Nie jestem nim. – Pochyla się ku mnie, a ja nieświadomie wbijam paznokcie w jego już i tak okaleczone kostki. Syczy,

a ja odskakuję. – Jeśli to ci pomoże, możesz trzymać mnie za rękę. Albo możesz wziąć mój pistolet, jeśli ktoś spróbuje cię zranić, zastrzelisz go. – Jeszcze raz wyciąga dłoń i kładzie ją zewnętrzną stroną na materacu. Drugą unosi glocka i układa obok. – To nie wydaje się rozsądne – protestuje od razu jego przyjaciel i chyba nieco blednie. – Ona jest teraz trochę… niestabilna emocjonalnie i psychicznie. Nawet nie masz pojęcia, jak głęboko sięga moja niestabilność. Mam wrażenie, że za moment dostanę ataku histerii. Ujmuję rękę Trevora, kciukiem drugiej gładzę powierzchnię broni i okręcam jej uchwyt w jego stronę. – Wychodzimy. – Unosi kącik ust w lekkim uśmiechu. Dostrzegam w jego policzku dołeczek. Potem mężczyzna ciągnie mnie za sobą. – Samochód podstawiony od frontu. – Parker znacznie się ożywia. – Snajper zdjęty – mówi i słucha czegoś przez słuchawkę w uchu. – Gdzie był? – pyta Trevor, gdy opuszczamy budynek. Zauważam zmianę w jego postawie. Teraz otacza go aura chłodu i koncentracji, która chroni lepiej od zbroi. Rozgląda się wokół raz po raz, jak gdyby był w stanie zarejestrować najdrobniejszy szczegół, przewidzieć kolejny ruch przeciwnika. – Między drzewami po prawej. – Kompan wskazuje kryjówkę strzelca. – Mike’a transportują do szpitala, ale mocno krwawi. Mówią, że oberwał w tętnicę… – Padnij! – rozbrzmiewa tuż przy moim uchu, a sekundę później leżę na cementowej nawierzchni przyciśnięta przez asekurującego mnie mężczyznę. Ból eksploduje z tyłu czaszki, sprawiając, że przez chwilę wszystko zanika w mroku, a później widzę już tylko feerię barw i świateł. Rozlega się pojedynczy strzał, a później cała ich seria. Trevor przetacza się na bok i razem z Parkerem opróżniają

magazynki z kul. Słabo mi, a gdy zakamuflowany na drzewie mężczyzna spada na trawę, uświadamiam sobie, że przestałam oddychać. Ci ludzie… część z nich cały czas pozostawała na podwórzu, strzegąc terenu wokół domu, ale snajper dotychczas nie ujawnił swojej obecności. Dlaczego? Bo czekał na mnie? Miałam robić za przynętę i umrzeć dopiero, kiedy odzyskam nadzieję na wolność? – Było dwóch naprzeciw siebie – dociera do mnie wibrujący od furii głos Parkera. – Kurwa. Ja pierdolę. Powinienem wiedzieć. – Kopie w oponę wielkiego, czarnego samochodu. – Mówiłem, że się nie nadajesz, by kryć moje plecy. Nie jesteś czujny – drażni się Trevor, ale w jego tonie nie ma ani odrobiny złości. – Wszystko w porządku? Jesteś ranna? – Gdy na mnie spogląda, w jego oczach tli się autentyczna troska. Nie pamiętam, by ktokolwiek wcześniej tak na mnie patrzył. – Osłoniłeś mnie przed strzałem – nie dowierzam. Czekam, aż do tego kojącego snu wtargnie Altar, uśmiechnie się tak, jak ma w zwyczaju, i szepnie: „nabrałem cię”. To nie może być prawdziwe. Nie może. Musi być jakiś haczyk. Zapadlina czyhająca za bezpiecznym gruntem. – Przecież obiecałem, że przy mnie nic ci się nie stanie. – Wyciera palcami piasek z mojego podbródka i pomaga mi się podnieść. – Postrzelił cię? Krwawisz? Umrzesz? Pojawia się nowy rodzaj lęku, o który nigdy bym się nie podejrzewała. Nie chcę, żeby ten człowiek umierał, być może tylko on jest w stanie utrzymać Altara z dala ode mnie. Wydaje się dobry i opiekuńczy. Dotyka mnie tak delikatnie, jakbym była cenna.

– Nie. Kamizelka kuloodporna mnie ochroniła. – Udajesz? – Nie rozumiem? – Marszczy brwi na znak konsternacji. – Pracujesz dla Altara? – drążę. Mimo to pozwalam posadzić się z tyłu auta oraz zapiąć sobie pasy. – Zabierzesz mnie do niego? – Nie. Potrzebuję odrobiny twojego zaufania i zdobędę je, ponieważ jestem wrogiem Altara. Największym – akcentuje, a na jego twarzy odbija się jakaś zagadkowa emocja. – Pierwszy raz ktoś zaryzykował dla mnie życie – wyznaję i z wahaniem układam dłoń w miejscu, gdzie pod mundurem bije serce mężczyzny. – Możesz zacząć się do tego przyzwyczajać. Planuję ryzykować dla ciebie życie, gdy tylko zajdzie taka potrzeba. – Dobry świat – mamroczę, kiedy wóz rusza i wyjeżdża poza bramy mojego wieloletniego więzienia. Dotąd wszystko, co istniało poza murami tej posiadłości, było jak nieosiągalna kraina, złudzenie. Teraz ogromna willa znika za horyzontem i jedyne, czego żałuję, to tego, że demony, które mnie w niej nękały, podążą za mną. – Słucham? – Ty. – Uśmiecham się po raz pierwszy od bardzo dawna. Może po raz pierwszy w życiu. – Ty to dobry świat. –

Teraz przetransportujemy cię do szpitala i… – Z tobą? Będziesz ze mną? – upewniam się, zaciskając pięści na materiale jego munduru. – Nie. Ja… – Nie oddawaj mnie nikomu – wtrącam. Panika od nowa wspina się po moim kręgosłupie. – Chcę iść z tobą, nie zostawiaj mnie z nimi. Proszę, błagam. – Przysuwam się do Trevora, nie zważając na pasy, które wrzynają mi się w ciało.

– Uspokój się. Nic złego się nie dzieje. Zabierzemy cię do… – Nie. Nie. Nie – powtarzam, dysząc. Nie mogę zaczerpnąć tchu. – Chroń mnie. Zrobię, co zechcesz. – Ujmuję w dłonie jego twarz, czuję łzy wzbierające pod powiekami. – Chcę być teraz twoja. – Pod wpływem impulsu oplatam ramionami jego szyję i zaczynam cicho łkać. – Chcesz czego? – W głosie słyszę zdumienie, które najpewniej widać też na jego obliczu, ale odmawiam puszczenia go. Potrzebuję, by był blisko. W końcu czuję jego dłonie wędrujące wzdłuż moich pleców. Nie odtrąca mnie, tylko pozwala mi pozostać w swoich objęciach. Jeśli z nim zostanę, udowodnię mu, że potrafię być przydatna, a on dalej będzie mnie strzegł. Może nawet zacznie mu na mnie zależeć i pomoże mi wyswobodzić się z życia w ciemności. – O, stary, mam wrażenie, że to będzie niezapomniana akcja. – W aucie rozlega się śmiech Parkera. – I że tak naprawdę dopiero się zaczyna – dodaje, ale reszta rozmowy już do mnie nie dociera… Oddalanie się od Altara powinno ukoić nękający mnie lęk, jednak wiem, po prostu wiem, że to wciąż nic nie znaczy. I nic nie zmienia. Jednak tym razem zrobię, co tylko w mojej mocy, by nasze kolejne spotkanie, które prędzej czy później nadejdzie, było ostatnim. Nawet jeśli on właśnie do tego dąży. Nawet jeśli zamierza mnie wtedy zabić.

Rozdział piąty

Kiedy

ponownie odzyskuję przytomność, jestem już przygotowana na nieznane i na obcych ludzi wokół mnie. Jakiś czas temu wpadła mi w ręce jedna z książek Altara. Była to lektura straszna, ale i pouczająca. Nie żaden horror ani poradnik psychopaty, jak doprowadzić do masakry. Dotyczyła strategicznego wpływania na psychikę ludzką, budzenia lęków, czytania zachowań. Omawiała sposoby przetrwania czy wypatrywania u przeciwnika słabych punktów. Altar ma chyba całą bibliotekę tych poradników i naprawdę nie wiem, czy wykuł je na pamięć, czy po prostu takie zachowania zawsze były częścią jego natury. Jednak któregoś razu podarował mi jedną z książek, a teraz miałam doskonałą okazję, by sprawdzić, jak działają opisane w niej techniki. Już nie zamierzam aklimatyzować się w środowisku jako ofiara. Pora przyjąć inną rolę.

nowym

Kiedy tylko się stąd wydostanę. – Co z nią? – Ponad oparami snu dociera do mnie pytanie. Nawiedzające mnie obrazy zatapiają się w czerni, gdy powoli się wybudzam. – Ma obrażenia wskazujące na to, że mogła być bita, a w jej krwi wykryliśmy pozostałości po narkotyku – wyjaśnia głos, którego nie poznaję. – Są też ślady po wkłuciach. Dźwięki aparatur i ból pulsujący gdzieś z tyłu czaszki rozpraszają mnie. Nie jestem pewna, czy powinnam otworzyć oczy i zdradzić, że nie jestem już nieprzytomna. Logiczne zdaje się wybadanie obcego miejsca i osób, ale tak naprawdę jedyne, czego pragnę, to zerwać się do ucieczki.

– Jakiego narkotyku? – drąży mężczyzna i wtedy zdaję sobie sprawę, że to ten sam, który ocalił mnie przed Altarem. Jednak to wciąż nie wyjaśnia, dokąd mnie przywiózł i czy zamierza mnie tu zostawić. Wewnętrzny szept nadal podpowiada mi, że to może być zasadzka, ale jeśli nie jest, to Trevor może być w tej chwili jedyną osobą, której mogę zaufać. Albo sprawić, by tak sądził. – Nie wiem, wciąż czekamy na szczegółową analizę – odpiera ten drugi, a ja uchylam powieki i ukradkiem rozglądam się po pomieszczeniu. Jest biało i sterylnie, a do mojego ramienia jest podpięta kroplówka z tajemniczą substancją. Nie czuję żadnych niepokojących objawów sugerujących, że to coś szkodliwego, ale i tak mam ochotę ją wyrwać. – Jej życie może być zagrożone? – Nie wydaje mi się – odpowiada obcy, stanowczy głos. Później wzdycha. – Obrażenia muszą goić się już od jakiegoś czasu, a narkotyk raczej nie wywołał trwałych uszkodzeń. – Będzie miała objawy odstawienia? – W tonie Trevora pojawia się nuta zmartwienia, która odrobinę mnie uspokaja. Jeśli się o mnie troszczy, nic mi tu nie grozi. Chociaż Altar w swoim mniemaniu też okazywał mi troskę. – Prawdopodobnie tak, jeśli przyjmowała go od dłuższego czasu. Rzadko się zdarza, że jest inaczej. – Znowu to samo westchnienie. Ruch po prawej stronie natychmiast przykuwa moją uwagę. Zza kotary wychodzi kobieta w fartuchu, a w dłoni trzyma strzykawkę. Zmierza z nią w moim kierunku. Nie. Żadnych zastrzyków. Nigdy więcej. Całe moje ciało napina się, przygotowując do walki i ucieczki. – Wypuście mnie! – Podrywam się, gdy kobieta usiłuje wbić mi igłę. – Chcę wyjść. Nie dotykajcie mnie. Kim jesteście? Co mi robicie? – krzyczę, odsuwając się na

najdalszy skraj łóżka. Nogi zaplątują mi się w prześcieradło. Każde moje zakończenie nerwowe jest na nowo porażone strachem. Muszę się stąd wydostać. – Wybudziła się – oznajmia ktoś, a sekundę później dwie nowe osoby wpadają do sali. – Proszę zachować spokój. Jest pani w szpitalu. Bezpieczna – przemawia starszy mężczyzna w lekarskim kitlu. Unosi ręce w geście poddania i robi krok w moją stronę. – Ja jestem lekarzem. Nazywam się Jared Ste… – Niech mnie pan wypuści. Natychmiast. Nie możecie mnie znowu więzić. – Dlaczego facet myśli, że jego nazwisko mnie obchodzi? Jedyne, co teraz ma dla mnie znaczenie, to odległość dzieląca mnie od uchylonego nieopodal okna. Gorączkowo się zastanawiam, czy nie jest na tyle wysoko, bym nie złamała sobie karku, kiedy przez nie wyskoczę. Pewnie i tak bym zaryzykowała. – Co zamierzacie mi zrobić? Co Altar kazał wam zrobić? – Odpycham usiłującą mnie złapać kobietę i spuszczam stopy na podłogę. – Bardzo panią proszę… – Usta doktora poruszają się w długim wywodzie, ale mój umysł wyłącza się po słowach: – Powinniśmy byli ją przywiązać. Gwarantowałeś, że to nie jest konieczne. – Spochmurniały spogląda na Trevora, gdy przesuwam się coraz bliżej okna. Dam radę, nie jest tak wysoko. – Nie! Nie! Nie! – wrzeszczę, aż czuję płonący ból w gardle. – Spokojnie, wojowniczko. – Mężczyzna doskakuje do mnie zbyt szybko, bym mogła to zarejestrować, i chwyta moje nadgarstki, skutecznie mnie obezwładniając. – Spójrz na mnie – prosi. – Mam na imię Trevor, pamiętasz mnie? Dowodziłem ekipą, która cię uratowała. – Sroga twarz łagodnieje, a uścisk staje się delikatny. Oba kciuki gładzą niespiesznie moją skórę, więc przestaję się wyrywać. Nie wygram z facetem wielkim jak Mount Everest. – Porzuciłeś mnie – skarżę się.

– Przecież tu jestem. – Z wahaniem ujmuje moją twarz i pochyla się lekko. – Jestem przy tobie. – Uśmiecha się tylko kącikiem ust i wygląda przy tym naprawdę uroczo jak na kogoś, kto jeszcze chwilę temu przypominał groźnego mściciela gotowego zrównać ten budynek z ziemią. Jednak może jego gniew nie był ukierunkowany na mnie, a na nich. – Nie pozwól im mnie skrzywdzić – szepczę błagalnie i zaciskam palce na jego koszuli. – Oni cię nie skrzywdzą. – Chcę iść z tobą. – Nie daję za wygraną. – Zabierz mnie ze sobą. – Wtulam się w niego i zamykam oczy, mając nadzieję, że uda mi się zapomnieć o bezradności i poczuciu zagrożenia. Że jeśli będzie trzeba, znów stanie się moją tarczą. – Nie możesz pójść ze mną – mówi, ale mnie nie odtrąca. Jego ramiona obejmują mnie z tym samym wahaniem co w aucie, jednak szybko się rozluźnia i opiera podbródek na mojej głowie. – Nie chcesz, żebym poszła? – Czuję się rozczarowana i zdradzona, a spokój, jaki mnie ogarnął dzięki jego bliskości, przepada. – Nie o to chodzi. – Trevor odsuwa się lekko, by spojrzeć mi w oczy. – Istnieją pewne procedury, według których muszę postępować, i nie pozwolą mi tak po prostu cię stąd zabrać – tłumaczy, a na jego szczęce drga mięsień, sugerujący, że mężczyzna toczy bitwę z emocjami. Nie ma mowy, bym pozwoliła się tu zamknąć. Całe lata byłam pod obserwacją ściślejszą niż komórki pod mikroskopem. Korzystając z jego rozproszenia, przylegam do niego jeszcze raz, a dłonią sięgam do tylnej kieszeni jego spodni, z której wystaje zapalniczka. Wyciągam ją i ukrywam ją w garści. Wyjdę stąd z nim albo bez niego, a odrobina ognia na pewno mi w tym pomoże. – To je zignoruj. – Wspinam się na palce i wolną ręką sięgam do jego twarzy. – I tak mnie zabierz. Wykradnij mnie

jak z tamtego domu. Uwolnij mnie stąd. – Moje słowa i czyny są pełne desperacji, ale to nieistotne, bo zrobię, co trzeba, żeby nigdy nie wrócić do Altara. Nie znam Trevora i wiem, że może być zamieszany w podstęp, ale w tej chwili wydaje się opcją milion razy lepszą od mojego oprawcy. Muszę tylko sprawić, by chciał mnie zabrać, zatrzymać. Muszę stać się dla niego ważna. – Jak masz na imię? Powiesz mi? – Mam wiele imion. Możesz mi wybrać takie, które ci się spodoba, i mnie tak nazywać. – Rozciągam usta w najbardziej wiarygodnym uśmiechu, na jaki mnie stać. – Nie rozumiem. – Marszczy brwi i się krzywi. – Altar nazywał mnie różnie. On… kazał mi udawać, przebierać się, bo rutyna go denerwowała. Nudził się szybko i… – Urywam. Zagryzam dolną wargę, niepewna, czy powinnam kontynuować. – Bił mnie, kiedy nie chciałam spełniać jego kaprysów. – Kurwa. – Trevor w mgnieniu oka wyszarpuje się z moich rąk i rzuca jeszcze kilka przekleństw. – Jesteś na mnie zły? – Wzdrygam się. Doskonale znam tę postawę i lodowaty cień w spojrzeniu. – Nie na ciebie. Na niego. – Przeciąga ręką po włosach. – Teraz jesteś wolna. Pamiętaj. Tamtego piekła już nie ma. Jego już nie ma. – Gdy przełyka ciężko ślinę, na jego szyi pulsuje żyła. Księżyc iskrzący się na niebie pośród tysięcy gwiazd oświetla jego sylwetkę, nadaje jej groźnej aury. Może to tylko moja wyobraźnia, ale nagle wszystko wokół zdaje się blednąć wobec siły emanującej od Trevora. – Proszę, zabierz mnie ze sobą albo zostań tu ze mną – próbuję jeszcze raz. – On po mnie wróci. – Mimowolnie omiatam pomieszczenie wzrokiem, a później jeszcze raz i jeszcze. Wypatruję podstępów, potrzasków. Kwaśnego aromatu strachu naznaczającego każde miejsce, w którym pojawiał się Altar, jak gdyby w ten sposób składał mu hołd.

Może Trevorowi wydaje się, że zna Altara, może wielu ludziom się tak wydaje, ale prawda jest taka, że nikt nie zna go lepiej ode mnie. Nie przetrwałabym tak długo, gdybym nie była pojętną uczennicą. I właśnie dlatego wiem, że sama przed nim nie umknę. – Nie wróci. Nie dopuszczę do tego – zapewnia solennie Trevor. – Zaufaj mi. Zduszam w sobie prychnięcie. Zabawne, nagle wszyscy nalegają, bym okazywała im zaufanie. – Zadziwiające – przemawia lekarz z miną godną Oscara. – Działasz lepiej niż środki uspokajające. – Rozszerzone ze zdumienia oczy mrugają parokrotnie. Mężczyzna zbliża się do mnie z wahaniem, zupełnie jakby stąpał po polu minowym. – Osłonił ją przed kulą snajpera i dlatego czuje się teraz przy nim bezpiecznie – oznajmia Parker, którego przybycia wcześniej nie zarejestrowałam. – Obiecuję, że będę cię odwiedzał. – Duże dłonie mojego wybawcy sięgają do moich ramion i pocierają je pocieszająco, ale to nie przegania gnieżdżącego się we mnie zimna. – A teraz musisz odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. W pierwszej kolejności musimy ustalić twoją tożsamość. Jak długo byłaś więziona przez Altara? Co się z tobą działo, zanim go poznałaś? – Nie pamiętam. – Wieki temu przestałam próbować przypomnieć sobie cokolwiek. Odkąd sięgałam pamięcią, byłam tylko jednym: niewolnicą Altara. – Nie chcę tu zostać, co, jeśli oni mu mnie oddadzą? Zrób, co trzeba, żeby pozwolili ci mnie zatrzymać. Chcę cię trzymać za rękę. Pozwoliłeś mi. Zabierz mnie. Bez ciebie sobie nie poradzę – wyrzucam na jednym oddechu. Wyobraźnia znowu podsuwa mi rozmaite scenariusze mojego powrotu do tego sukinsyna. Drastyczne i bolesne. Może nawet śmiertelne. – Uspokój się – nalega mężczyzna, a jego uścisk staje się mocniejszy, jednak to tylko potęguje moje obawy. Wiem. Doskonale wiem, że widzą we mnie wariatkę i paranoiczkę.

Łatwo jest przypiąć komuś taką łatkę, jeśli samemu kilka godzin wcześniej nie opuściło się pandemonium. Ja w przeciwieństwie do nich jestem po prostu inteligentna. – Będę dla ciebie dobra. Najlepsza. Nauczyłam się zachowywać odpowiednio, żeby nikogo nie denerwować. Będę… – Milknę, gdy coś ostrego dźga moją skórę. – Zastrzyk… Nie… – Wszystko powoli spowija mrok, a moje ciało ogarnia znajome drętwienie. Myśli pochłania zamęt, a kończyny odmawiają posłuszeństwa. Upadam. – Cichutko. To nie narkotyki. Nie to, co dawał ci Altar. To pomoże ci się odprężyć – mruczy Trevor tuż przy moim uchu, gdy niesie mnie w stronę łóżka. – Przykro mi, malutka. – Układa mnie na materacu i przysiada obok. Zagarnia splątane kosmyki z mojego czoła, a w jego bladozielonych tęczówkach migoczą wyrzuty sumienia – albo to po prostu moje przywidzenie, bo ułamek sekundy później jego oblicze na powrót przybiera nieodgadniony wyraz. Kiedy wstaje i się oddala, dopada mnie coś, czego żaden środek odurzający nie jest w stanie stłamsić. Poczucie sromotnej klęski. Chcę go zatrzymać, zawołać, ale moje słowa giną w martwej ciszy, a ja czuję się coraz bardziej senna. Nic poza żałosnym kwileniem nie opuszcza moich ust. – Coś czuję, że będzie z tego znacznie więcej kłopotów – mówi stojący na progu partner Trevora. – Ale z drugiej strony to, jak na nią działasz, ma swój urok i może nam wiele ułatwić, panie bohaterze. – Chyba się śmieje, ale jego śmiech jest dziwacznie zniekształcony. Leki w krwiobiegu skutecznie i szybko wyłączają moją świadomość. – Jej zaufanie do mnie właśnie się skończyło. Pozwoliłem jej zrobić pieprzony zastrzyk i teraz sądzi, że ją zdradziłem. – Trevor nieomal taranuje Parkera w przejściu, a później wydaje z siebie napawający mnie strachem warkot. – Idę

dowiedzieć się, co z Mikiem. Niech nikt, kogo nie jesteś pewny, nie zbliża się do niej. Wrócę. Dobiega mnie jeszcze to ostatnie słowo albo to kolejny senny omam drwiący ze mnie na pograniczu utraty przytomności. A później nie ma już nic.

Rozdział szósty

Zaczynam wariować. Bezsprzecznie. Z jakiegoś powodu od dziecka dręczyły mnie osobliwe lęki, ale kiedy wychowujesz się w świecie pełnym gangsterskich porachunków, trudno jest pozostać niewypaczoną. Usiłuję się zmusić do zjedzenia posiłku, jednak wydaje się mdły, a z każdym kęsem żołądek coraz bardziej podchodzi mi do gardła. Coś się stało. Christopher nigdy nie znikał bez wieści na tak długo. Wrogów ma tylu, że pewnie każdy jego kolejny oddech należałoby traktować niemal jak cud. Tym razem jest inaczej. Może mam nazbyt bujną wyobraźnię. Może to powikłania po długotrwałym uczestniczeniu w… W egzekucjach. Przechylając lampkę z winem, próbuję wmówić sobie, że powinnam zachować rozsądek, że będzie dobrze. Będzie… – Gdzie mój ojciec? – Widelec z brzdękiem ląduje na talerzu, a ja podbiegam do Altara, który przekracza próg mojego domu, jakby od początku świata władał tu każdym najmniejszym zakamarkiem. – Witaj, piękna, jak zwykle wyglądasz olśniewająco. – Posyła mi uśmiech, celowo lekceważąc pytanie. Rozsiada się na kanapie. W tej chwili jest uosobieniem czystej dominacji.

Robi mi się niedobrze. Ucisk w klatce piersiowej się wzmaga, podobnie jak dziwny aromat unoszący się w powietrzu. Od tego dnia ten swąd zawsze mnie już prześladował, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie stałym towarzyszem moich najokrutniejszych doświadczeń. Okazuje się, że ból też ma zapach. Piękny zapach łez, białych lilii i wstępu do śmierci. – Nie odpowiedziałeś, Altar. – Staję naprzeciw niego, zaciskając pięści. – Gdzie jest Christopher? – Aktualnie? Jakieś trzy metry pod ziemią. – Uśmiech na jego wargach powiększa się niebezpiecznie, gdy sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjmuje czarną zapalniczkę wraz z paczką drogich cygar. – Co? – Przez chwilę, a może przez długie godziny nie rejestruję sensu jego słów. Fala niemożliwych do zdefiniowania emocji przetacza się przeze mnie i rozgrzewa mi krew. Niemożliwe. To tylko chory dowcip tego obłąkanego sukinsyna. – Analise… – Mój ojciec nie żyje? – Podrywam się z miejsca i nie zdając sobie z tego sprawy, miażdżę w dłoni kieliszek z bursztynowym trunkiem, do którego właśnie sięgał Altar. – Wydaje mi się, że już to ustaliliśmy – oznajmia monotonnie, wbijając wzrok w moje zakrwawione, pokaleczone odłamkami szkła palce. – Masz ochotę? – Wskazuje głową na karafkę z alkoholem, a później chwyta ją i upija odrobinę alkoholu prosto z butelki. – Dlaczego? – łkam. Paraliżuje mnie przerażenie. Mój ojciec został zamordowany. Mój ojciec nie żyje. Jest martwy. Nie potrafię w to uwierzyć, nie mogę tego zaakceptować i przyswoić jako faktu. To zupełnie surrealistyczne.

– Szczerze mówiąc, przez ciebie. – Wypuszcza kłąb dymu prosto w moją twarz. – Słucham? – Mój głos jest nadmiernie zachrypnięty, a przed oczami na kilka sekund pojawiają się plamki zwykle zwiastujące omdlenie. Wnętrzności skręcają się w bolesne węzły, a skóra płonie. – W dniu twoich osiemnastych urodzin miałem otrzymać twoją rękę, ale dziś się dowiedziałem, że podobno masz jakieś obiekcje względem naszych zaręczyn. – Śmieje się, jakby w życiu nie usłyszał nic bardziej komicznego. – Może mi o nich opowiesz. – Chwyta odłamek szkła tkwiący w mojej dłoni i wyjmuje go delikatnie, a później przesuwa opuszką po ranach. Pochyla się w moją stronę i składa na nich pocałunek, a gdy znów na mnie spogląda, na jego wargach lśni kropla mojej krwi. Zlizuje ją leniwym ruchem języka i wygląda przy tym, jak gdyby rozkoszował się jakimś afrodyzjakiem. – Nie zbliżaj się do mnie. – Napieram rozpaczliwie na jego ciało. – Nigdy nie… – Po wszystkim, co tutaj zobaczyłaś i usłyszałaś, wciąż nie potrafisz pojąć, jak przetrwać w tym świecie. – Potrząsa głową, a ciemne kosmyki włosów opadają, przykrywając i tak już wystarczająco upiorne oczy. – Zabiłeś mojego ojca… – Przestań pieprzyć! Mam tego, kurwa, dość. – Uderza karafką o stół, rozchlapując jej zawartość. – Masz uszkodzony instynkt samozachowawczy, złotko, ale nie martw się, naprawimy go – szepcze, a przez jego twarz przemyka mroczny cień. – Nie wierzę, że Christopher nie żyje, bo nie chciał ci mnie oddać. – Wyrywam się i wstaję. – Wyczekiwałeś jego śmierci. – Można powiedzieć, że gdy dziś oznajmił mi, że zmienił zdanie, bo obawiasz się związku ze mną… To, cóż, to był ostatni gwóźdź do jego trumny i wymówka, jakiej potrzebowałem. – Wzrusza ramionami, jest całkowicie spokojny. – Chyba nie sądzisz, że czekałbym

w nieskończoność, aż łaskawie zechce zdechnąć? – Mruga do mnie, prowokując mnie do wybuchu. – Ty sukinsynu! – Rzucam się na niego z pięściami. – Morderca. – Uderzam na oślep, wrzeszcząc raz po raz słowa, których sama nie rozumiem. Odrętwienie minęło, nadeszła fala gniewu. Brakuje mi czegoś w ręku. Pięknego, wabiącego swoją potęgą czarnego przedmiotu stworzonego w jednym celu – by odbierać innym życie. Pistolet, gdybym miała teraz pod ręką pistolet. – Uroczo. – Altar zanosi się śmiechem i odrzuca mnie na kanapę. – Skoro już wiesz, że między mną a Christopherem doszło do kilku nieporozumień, których nie dało się wyjaśnić polubownie, może przestaniesz zachowywać się jak pojebuska? – proponuje i wzdycha. Zobojętnienie towarzyszy każdemu jego słowu. – To ci się nie uda. Możesz władać całym światem, ale nigdy mnie nie złamiesz. – Kodeks twojego ojca był nieco przestarzały, wprowadziłem nowe zasady, moje zasady, a pierwsza z nich brzmi, że należysz do mnie – mówi, jawnie ukontentowany moim oporem. – Nauczysz się mnie kochać i żyć według określonych reguł, a ja się tobą zaopiekuję. – Gładzi mnie po włosach, a gdy próbuję uciec przed jego dotykiem, szarpie mnie do tyłu, prawie wyrywając mi przy tym kilka kosmyków. Zduszam syknięcie i mam ochotę napluć mu w twarz. – Kochać cię? Potworów nie da się kochać – odpowiadam, zgrzytając zębami. – Racja. Potworów należy się obawiać. – Znudzony dotąd wzrok nabiera intensywności. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, skarbie. – Na krótki moment przywiera wargami do moich ust, a później wstaje i wychodzi. Demony już dawno opuściły piekło i dziś zagnieździły się na stałe w moim domu.

Rozdział siódmy

Nie! – Słowo pada z moich ust, wyrywając mnie z macek koszmaru. Łapczywie wciągam oddech za oddechem, przekonana, że każdy z nich jest moim ostatnim. Nie chcę takiego życia. Nie chcę takiego życia. Życia z nieodsuwającym się nawet o milimetr ostrzem na moim gardle. Na łasce mordercy. – Wszystko w porządku, proszę pani? Jestem pielęgniarką. Już wzywam lekarza. – Kobieta ubrana na biało z cerą bielszą od mąki marszczy brwi i odwraca się z zamiarem odejścia. Ma też białe rękawiczki oraz buty. Za dużo tu bieli. – Nie! – wrzeszczę, próbując bezskutecznie poruszyć rękami. – Co to jest? Związaliście mnie? – Moje nadgarstki oplatają skórzane pasy. Panika natychmiast wbija we mnie swoje szpony. Zbyt wiele razy byłam w ten sposób obezwładniona, by łudzić się, że może z tego wyniknąć coś dobrego. – Nie dała nam pani wyboru, chcieliśmy uniknąć kolejnej próby ucieczki – oznajmia kobieta skruszonym tonem. – Naprawdę nic pani nie zagraża. – Klepie mnie po dłoni. – Poza niemożnością samoobrony, kiedy ktoś przyjdzie mnie zabić – ironizuję i zaczynam się szamotać. Zapalniczka. Potrzebuję zapalniczki. Lekceważąc ból w przedramieniu, usiłuję sięgnąć pod poduszkę, gdy pielęgniarka skupia uwagę na metalowym stoliku i rozstawionych tam środkach. Koniuszki palców ocierają się o upragniony przedmiot. Jeszcze troszeczkę.

Zaciskam szczękę i wykorzystuję całą swoją siłę, by pochwycić zapalnik. Nie jestem pewna, czy trzeszczenie docierające do moich uszu to dźwięk naprężonego materiału, czy raczej ostrzeżenie moich nienaturalnie wygiętych nadgarstków na sekundę przez skręceniem. – Nikt nie przyjdzie pani zabić. – Wciąż pozostaje odwrócona do mnie plecami, ale mogłabym założyć się o tysiąc dolców, że w tej chwili na jej twarzy da się dostrzec dezaprobatę przemieszaną z litością. Tak patrzy się na ludzi pogrążonych w odmętach obłędu. Suka. – Podziwiam optymizm osób z zewnątrz. – Wybucham śmiechem tylko po to, by nie wybuchnąć płaczem. – Nie powinnaś się jeszcze obudzić po takiej dawce leków. – Kobieta w bieli w końcu raczy mnie spojrzeniem swoich ciemnych oczu. – Mój organizm przez lata zdążył uodpornić się na działanie wielu specyfików. – Zduszam sapnięcie, gdy gorący płomień zaczyna lizać moją skórę. – Potrzeba pani czegoś? – Potrząsa buteleczką z niebieskim płynem. Jeśli znowu spróbuje mnie czymś naszprycować, mogę się wkurwić odrobinę za bardzo. – Tak, śmierci mojego oprawcy, a na dokładkę jeszcze kilku jego lizusów. – Pokój wokół mnie wiruje. Płomień poraził moje zakończenia nerwowe, łzy kłują mnie pod powiekami. – Ale zacznijmy od rozwiązania mnie. – Wskazuję podbródkiem na drugi supeł, którego nie zdołam przepalić. W międzyczasie skanuję wzrokiem salę, szukając przedmiotów, które mogą mi pomóc w oswobodzeniu się i ucieczce. – Niestety nie mogę. – Pielęgniarka pochyla się nade mną z kolejną strzykawką, a wtedy całe oszołomienie i strach zmieniają się we wściekłość. – Nie szkodzi. Jak mawia Altar, każdy popełnia błędy. – Nim zdąży mrugnąć, wyrzucam w górę uwolnioną rękę

i wbijam przygotowaną dla mnie igłę w jej szyję. – Przykro mi. To nie ja jestem tą złą. – Popycham ją na podłogę i łapię leżący niedaleko skalpel, by rozciąć pozostałe pasy. – Pomocy! – krzyczy kobieta. W szoku wytrzeszcza oczy. Wiem. Paraliż, niemożność kontrolowania własnego ciała to uczucie, które napawa grozą jak nic innego. – To już drugi błąd w ciągu minuty, nie przetrwałabyś długo z Altarem. – Potrząsam głową, nakazuję jej zachować ciszę, choć wiem, że to nie kupi mi wiele czasu. Zaciskam palce na notesiku wyjętym z jej fartucha i zapisuję w nim kilka słów. Oby się udało. Staję na chwiejnych nogach, ale zaraz prawie upadam, kiedy wstrząsa mną fala dreszczy. Nie waż się poddawać. Drzwi otwierają się z impetem i do sali wpada ten sam lekarz, który wcześniej przyszedł do mnie z Trevorem. Szybko podrzucam liścik pod poduszkę i odgradzam się od mężczyzny pokracznym stolikiem na kółkach. Adrenalina pulsuje mi w żyłach, a serce w rozpaczliwie dzikim rytmie obija się o żebra. – Proszę się zatrzymać! – mówi mężczyzna ponurym głosem. Jego jabłko Adama podskakuje, gdy zauważa, na czym zaciskam pięść. – Kurwa! Wezwać ochronę. – Przepraszam. – Rozbijam szkło z z alkoholem do odkażania, znalezionym pośród innych lekarskich specyfików. Cuchnąca substancja rozchlapuje się na całym stoliku, a wtedy cofam się o krok i rzucam tam odpaloną zapalniczkę. – Niech pani tego nie robi! Na miłość boską! – Lekarz wzdryga się, gdy popycham w jego stronę płonący stolik i pędzę do uchylonego okna. – Pacjentka ucieka, zatrzymać ją! Zraniła mnie i prawdopodobnie pielęgniarkę. Prawie wybijam szybę, próbując wydostać się na zewnątrz. Skacz!

Zamroczona ląduję na trawie i wtedy dociera do mnie, że moje stopy podjęły decyzję. Potykam się o kamień i wpatruję w nocne niebo. Deszcz błyskawicznie moczy moje prowizoryczne ubranie. Przeszywa mnie podmuch chłodnego wiatru, ale to już nieważne. Udało się. Uciekłam. Teraz kolej na Trevora, by mnie odszukał i rozwikłał zagadkę, która naprowadzi go na mój trop. – Proszę, znajdź mnie – mamroczę, gnając w kierunku rozsławionego w mieście lunaparku.

Rozdział ósmy

Tkwiąc przy wejściu

do tunelu strachów, wpatruję się w rozciągające się nieopodal rozlewisko. Jestem w pełnej gotowości, by w razie potrzeby uciec do wypełnionej szkaradnymi postaciami jaskini, ale ludzie przechadzający się nieopodal zdają się mnie nie zauważać, jak gdybym nie istniała albo była częścią tej atrakcji, jakby widok kobiety w szpitalnej koszuli był tu normą. Staram się zachować spokój i skupić się na doznaniach płynących z tej chwili, kiedy po raz pierwszy nic i nikt mnie nie ogranicza. Nie nadzoruje. Być może kolejnego takiego momentu nie doczekam. Nie mam pojęcia, co się stanie, kiedy zjawi się Trevor, ale trudno jest wierzyć, że to może obrócić się w coś pozytywnego. A co, jeśli jedyne, co mogę zrobić, to się dostosować? Tylko to pomogło mi przetrwać z Altarem. Ale nieważne, co mnie jeszcze spotka i jak daleko będę musiała się posunąć. Bo zrobię wszystko, żeby do niego nie wrócić. – Lubisz pakować się w kłopoty, wojowniczko. – Gdzieś po prawej stronie rozbrzmiewa sfrustrowany męski głos. Potężnie zbudowany mężczyzna przysiada obok mnie na kamiennej ławce. Przyszedł. Kiedy to do mnie dociera, zalewa mnie natychmiastowe poczucie ulgi i spokoju. Zaskakuje mnie własna reakcja na jego obecność.

– Wcale tego nie lubię, po prostu mam pecha. W życiu tak już jest, jedni mają farta, innych prześladują nieszczęścia. Jedni marzą o gwiazdce z nieba, bo wszystko bardziej osiągalne już mają, a inni błagają o chwilę spokoju. O wytchnienie – mówię, przesuwając palcami po przemoczonej koszuli nocnej. – Po jednej stronie stoją bohaterowie, a po drugiej… bestie. Gdzie więc jesteś ty? – Wbijam wzrok w jego profil. W pogrążonej w mroku jaskini ten mężczyzna wydaje się równie fascynujący, co niebezpieczny. Po jego opalonej skórze spływają krople deszczu, uwydatniając zygzakowatą bliznę. – Gdzieś pomiędzy. – Ciężko przełyka ślinę. – Myślałam, że starasz się być bohaterem. – Zbyt wielka odpowiedzialność. Bohaterom nie wolno zawieść nawet raz, a ja zawiodłem wiele razy. – Z jego tonu przebija nutka goryczy. – Jednak dla ciebie zmierzę się z bestią. – Zdobywa się na wątły uśmiech, gdy w końcu unosi na mnie wzrok. – Jesteś zły, że uciekłam? – Zaczynam lekko dygotać, ale to tylko częściowo zasługa chłodu. Moje ciało pokrywa się gęsią skórką, choć powietrze mimo wzmagającej się ulewy nadal jest dziwnie duszące i parne. – Narobiłaś imponującego bałaganu. – W zielonych oczach migocze iskra rozbawienia. Trevor potrząsa głową i w końcu się rozluźnia. – To nie jest odpowiedź. – Nie jestem zły. Zadziałałaś poprawnie, polegasz na intuicji, która nakazuje ci ostrożność i nieufność. – Wzrusza ramionami i wiedzie spojrzeniem do rozciągającego się nieopodal jeziora, które zostało udekorowane tak, by dodatkowo potęgować upiorność tego miejsca. – I co teraz będzie? – pytam zduszonym szeptem. Zaciskam dłonie na białym materiale oraz wbijam paznokcie w uda. Ból pomaga mi ujarzmić emocje.

– Na to pytanie nie znam odpowiedzi. – Sięga do kieszeni i wyjmuje karteczkę. Sekundę później pada na nią snop światła z jego podręcznej latarki. – Skąd wiedziałaś, że rozwikłam tę zagadkę? – Miałeś na mundurze nalepkę z tego programu. Niegdyś często oglądałam programy detektywistyczne. W jednym z nich demonstrowano, jak łatwo rozwiązać określone łamigłówki, oraz uczono szyfrowania wiadomości. Ta wiedza nigdy dotąd mi się nie przydała, dopóki wczoraj nie ujrzałam na kamizelce Trevora naklejki, którą rozdawano uczestnikom tego show. – Bardzo sprytnie. – Śmieje się, a ja obserwuję, jak śledzi wzrokiem zapisane przeze mnie litery. – Żałuję, że nie ma zagadki, której rozwiązanie podsunie mi podpowiedź, jak powinienem w tej sytuacji postąpić i co z tobą zrobić. – Dobry humor ulatnia się, ustępując miejsca zmęczeniu i rozdrażnieniu. – Chcę iść z tobą. Proszę, nie będę ci sprawiać kłopotu. – Mam ochotę go dotknąć, złapać za rękę, by jakoś uciszyć targające mną obawy, ale nie starcza mi odwagi. – Jestem gliną, mam pewne zobowiązania w pracy, którą wykonuję, a funkcjonariusz biorący do swojego domu niedawno uwolnioną ofiarę przemocy nie będzie pozytywnie postrzegany. – Szarpie za i tak już rozwichrzone włosy, a ja nadal pozostaję nieruchoma, czekam na wyrok. Żołądek mam w gardle, bo już wiem… Nie będzie dobrze. Nie ma dla mnie nadziei. Tkwiący w moim wnętrzu ciężar prawie wgniata mnie w ziemię. Jestem doszczętnie zdruzgotana. – Więc odchodzę, nie dam się znowu zamknąć i związać. Nie będę leżeć bezczynnie i liczyć na ratunek innych, kiedy tylko ja wiem, do czego on jest zdolny. – Mój głos się załamuje, a łzy spływają po policzkach. – Bezradność… Bezradność sprawia, że tracę rozum.

– Przykro mi, nie potrafię sobie wyobrazić, ile przeszłaś i jak się teraz czujesz. – Trevor z wahaniem oplata palcami moją dłoń. – Przy tobie czuję się bezpieczna. Tylko przy tobie. – Zagryzam wargę, potem kontynuuję: – I to jest jedyne uczucie, którego potrzebuję. Nie odbieraj mi go. Pozwól mi udowodnić, że potrafię zasłużyć na twoją ochronę. Jeśli masz zasady, których należy przestrzegać, żebyś był zadowolony, wystarczy, że mi o nich powiesz. – Moje słowa przechodzą w żałosne kwilenie. – Nawet nie zamierzam pytać, co to znaczy. – Chcę być twoja. Księżyc zdobiący czarne niebo oświetla nasze sylwetki, kojarzy się z najjaśniejszym z diamentów. Wypełnia to zatrważające miejsce wyjątkową elektrycznością. Kierowana niewytłumaczalnym impulsem sięgam do latarki Trevora, by ją wyłączyć. Wznoszący się między nami snop światła robi bowiem teraz za dzielący nas mur i niszczy magicznie intymną atmosferę, w której pragnę się zatracić. – Musisz przestać to powtarzać. Nie jesteś moja. Ludzie nie posiadają innych na własność. – Jakiś grymas pojawia się na jego obliczu. Pora, by się pożegnać. Bezskutecznie próbuję odegnać kiełkujące we mnie przygnębienie. Jak daleko zdołam uciec zupełnie sama? Na długie lata odseparowano mnie od świata. Jestem jak ślepiec pchnięty do nieznanego pomieszczenia pełnego śmiertelnych pułapek. – W porządku, w takim razie dziękuję, że mnie uwolniłeś. – Wstaję, niepewna, czy zrobię choć krok. Łapczywie łapię powietrze, by się nie rozkleić. – Co robisz? Nie możesz tak po prostu sobie odejść. – Mężczyzna spina się i błyskawicznie blokuje mi drogę.

– Zamierzasz mnie zmusić? – Ja pierdolę, nie do wiary. – Podejrzliwie rozgląda się po tunelu, jak gdyby sądził, że oblegające go maszkary są ze mną w tajemniczej komitywie przeciwko niemu. – Słucham? – Nie do wiary, że naprawdę zamierzam to zrobić. – Drapie się po karku. – Najwyraźniej jestem pierdolonym samobójcą. – Co zrobić? Zmusić mnie? – pytam zdezorientowana. – Zatrzymać cię. – Robi minę, jak gdyby skosztował czegoś okropnie kwaśnego. – To znaczy pozwolić ci ze mną zostać. Tylko na jakiś czas i musimy postępować właściwie. Na tyle, na ile to możliwe przy takim rozwiązaniu. – W kącikach jego ust czai się uśmiech, który bardzo szybko przeradza się w donośny, ale podszyty rezerwą śmiech. Ten dźwięk odbijający się echem od ścian pozostawia mnie oniemiałą na kilka sekund. – Mówisz poważnie? – Musisz przejść terapię, a poza tym i tak trzeba ci stałego nadzoru. – Ujmuje w dłonie moją twarz. – Jeśli cuda się zdarzają, to może moi przełożeni pozwolą mi zostać twoim… opiekunem. – Krzywi się komicznie na wybrane przez siebie określenie. – Zróbmy to! – Potakuję energicznie, a następnie rzucam mu się na szyję i mocno się do niego przytulam. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nikogo nie przytulałam. – Popieprzyło cię? Powiedz, że się przesłyszałem, a to wszystko bzdury – dociera do nas wzburzony głos, sprawiając, że kulę się w sobie. Coś boleśnie ściska mnie w piersi, a moje paznokcie zostawiają krwawe ślady na ramionach Trevora, choć dostrzegam to dopiero po chwili. – Przestań, Parker, straszysz ją – syczy ostrzegawczo mężczyzna i mnie zasłania.

– To najgłupsza rzecz, jaką ostatnio usłyszałem. Narażasz na szwank swoją reputację, a ona… – Nie jest więźniem i jest pełnoletnia. Ostatecznie gdyby prywatna ochrona stanowiła problem, sama może decydować o miejscu swojego pobytu. I zdecydowała, że zostanie u mnie. – Ucina. Zaraz otacza go ta sama władcza, emanująca postrachem aura złoczyńcy, który jedynie przez kaprys losu wylądował po właściwej stronie prawa. – Ona zaatakowała ludzi w szpitalu. – Najwyraźniej słowa mężczyzny nie robią na Parkerze żadnego wrażenia. Zbliża się do Trevora na odległość mniejszą niż metr i wygląda, jakby miał ochotę go znokautować. Chciałabym się jakoś bronić, ale wątpię, by jakiekolwiek użyte przeze mnie argumenty mogły tak naprawdę świadczyć o mojej poczytalności. Sama nieustannie ją kwestionuję. – Jest zagubiona. – Jest agresywna i najpewniej niestabilna psychicznie, a w najgorszym przypadku może być podstawiona przez Altara – ciągnie wciąż nad wyraz głośno i gniewnie. Nagle jego spojrzenie spoczywa na mnie, przenikając mnie niemal na wskroś. – Podstawiona? – powtarzam. – Dlaczego tak jej zależy na przebywaniu akurat z tobą? Czy to nie zastanawiające? Raz dałeś się już nabrać, zrobisz to i drugi? Dasz się jak ślepiec podejść Altarowi? – Parker dźga palcem tors Trevora. Potem wskazuje na mnie, a ja z jakiegoś powodu czuję się jak wystawiona na strzał. Co tu się dzieje, do diabła? – Nie masz pojęcia, o czym mówisz – odparowuje rozjuszony Trevor. Jego tęczówki rozżarzają się na moment tak intensywnie, że przy odrobinie szczęścia mógłby krzesać wzrokiem płomienie.

– Dlaczego Altar miałby podsyłać kogoś Trevorowi? – odzywam się, zanim zdążę się rozmyślić. – Czego mi nie mówisz? – zwracam się bezpośrednio do mojego towarzysza, ale on tylko wzmacnia uścisk wokół mojej dłoni i pociąga mnie za sobą w ciemność. Zupełnie ignoruje swojego wciąż klnącego pod nosem partnera.

Rozdział dziewiąty

Od zawsze lubiłam noce bardziej od dni, choć to za dnia świat tętni życiem. W mroku podobnie jak w deszczu znajdowałam coś uspokajającego. Mogłam się w nim skryć, stać się niemal niewidoczna dla reszty i pozwolić sobie na iluzję, że gdy z niego wyjdę, będę silniejszą osobą. Że świat, który nastanie następnego dnia, będzie choć trochę lepszy. Ciemność, mimo że od zawsze budzi w ludziach grozę, daje mi schronienie, bezpieczeństwo. Możliwe jednak, że patrzę na nią w ten sposób z powodu perspektywy ofiary, która zawsze musiała uciekać przed drapieżnikami i teraz znów ma na to ochotę. To się nie uda. To zdanie wypełnia moje myśli, kiedy idę obok Trevora długim korytarzem. Wątpię, bym potrafiła udźwignąć to kolejny raz. Zwłaszcza że teraz kurczowo trzymam się nadziei i nie chcę, by zmieniła się w rozczarowanie, gdy kolejny mężczyzna… – Czym się martwisz? Jesteś taka wyciszona i wycofana, jakbyś chciała zwinąć się w kłębek i stać przezroczysta – pyta zmartwiony, kiedy przepuszcza mnie w drzwiach swojego domu. – Możesz być ze mną szczera. – Zapala światła, a moim oczom ukazuje się niewielki, lecz przytulnie urządzony salon. – A ty jesteś ze mną szczery? – Nieśmiało zerkam na niego spod rzęs, a później taksuję wzrokiem pomieszczenie. Zaskakuje mnie panująca tu atmosfera. Mimo braku przepychu i ozdobnych bibelotów pokój wydaje się na swój sposób elegancki.

– Nie rozumiem. – Dostrzegam konsternację na jego twarzy. – Czemu Parker sugeruje, że jestem podstawiona? – To skomplikowana historia, a Parker przesadza. – Mina wytrawnego pokerzysty nie zdradza żadnych emocji. – Wziął na siebie rolę tego odpowiedzialnego, stonowanego i do bólu moralnego, ale jego rozwaga i przezorność nie raz ratowały mi życie. – Zaprasza mnie gestem w głąb pomieszczenia, ale moje stopy odmawiają współpracy. Jestem pokaleczona i przemoknięta, a ściana za moimi plecami stanowi oparcie, bez którego najpewniej upadnę. – Więc jaka tobie przypadła rola? – Otulam się szczelniej kocem, którym Trevor owinął mnie podczas drogi powrotnej. Jak sądzę, zdenerwował go fakt, że wybierając się po mnie, nie rozważył zabrania także zapasów folii bąbelkowej. – Tego niepokornego. Naginam zbyt wiele zasad, jeśli uznam, że to konieczne. Potrafię być okrutny i brutalny, a przede wszystkim… – Urywa, a w jego głosie pojawia się niepokojąco ostra nuta. – Co? – Instynktownie napieram na ścianę, a oddech więźnie mi w gardle. – Mam własną definicję sprawiedliwości. – Uśmiecha się w sposób niemal bliźniaczy do tego, który widywałam aż nazbyt często u swojego oprawcy. W przyciemnionym świetle wygląda, jakby planował uciąć sobie drzemkę, a następnie udać się na wyważenie piekielnych wrót. – Więc coś nas łączy. – Rozwiążemy tę sytuację, ale nie możesz ode mnie uciekać i musisz uczęszczać na terapię. Pomoże ci się uporać z traumami, uzależnieniem od środków, którymi cię szprycowano, i może w końcu przypomnisz sobie też coś, co dotyczy twojej tożsamości. – Zrobię, co zechcesz – oznajmiam tonem osoby idealnie uległej. Praktyka czyni mistrza, ale Trevor wcale nie wydaje się zadowolony z mojej postawy. Spogląda za wielkie,

ciągnące się do sufitu okno, jakby miał ochotę przez nie wypaść i pognać na inny kontynent. – Pewnie jesteś zmęczona. – Wzdycha niczym ofiary Altara tuż przez skonaniem i sądzę, że z nas dwojga to on bardziej potrzebuje odpoczynku. Ja wciąż jestem pobudzona i czujna. – Pokażę ci pokój, w którym będziesz spać. – Chwyta moją dłoń i prowadzi mnie po schodach na piętro. – A ty gdzie śpisz? – Mimowolnie wzmagam uścisk. – Na dole. – Zatrzymuje się, śledzi mnie wzrokiem i wiem, że mnie rozszyfrował. – Dopóki żyję, nikt się do ciebie przeze mnie nie przedrze. Jestem twoją tarczą. – W końcu się uśmiecha, a jego tęczówki migoczą, wabiąc mnie w zielone przepaście. – Dziękuję. – Gdy stajemy przed drzwiami do jednego z pomieszczeń, nie pozwalam mu się oddalić, tylko jeszcze bardziej minimalizuję odległość między nami. – Jak powinnam ci się odwdzięczyć? – pytam uwodzicielskim tonem, a potem wiodę palcem wskazującym wzdłuż jego klatki piersiowej w ewidentnie kokieteryjnym geście. – Powiedz dobranoc i spróbuj się przespać, bo tego rodzaju odwdzięczanie się nie wchodzi w grę. – Ucina i odsuwa od siebie moją dłoń. Mimo że to głupie, czuję się odrzucona i upokorzona, chociaż nie umiem tego logicznie wyjaśnić. Trevor jest pierwszym mężczyzną, który budzi we mnie pozytywne emocje, i kiedy tylko jest blisko, w moim żołądku kiełkuje coś na kształt niepewnej ekscytacji. Dlatego nie potrafię się nie zastanawiać, jak mnie postrzega. – Jesteś z kimś w związku? Dlatego mnie nie chcesz? – Staram się brzmieć zwyczajnie, ale zdradza mnie nerwowe podrygiwanie. – Posłuchaj uważnie – w końcu przerywa trwające chyba wieki milczenie. – Masz zniekształcony obraz relacji międzyludzkich. Altar namieszał ci w głowie i nie masz pojęcia o zdrowym kontakcie z innymi, ale z przyjemnością pomogę ci to odkryć. – Ujmuje w dłonie moją twarz, a jego

miętowy oddech uderza o moje wargi, wyzwalając niespodziewane łaskotanie w podbrzuszu. – Nie jestem w związku, a ty jesteś cholernie piękną kobietą, ale proszę cię, byś nigdy nie próbowała się do mnie zbliżyć wbrew sobie. Nigdy więcej nie rób niczego wbrew sobie. – Potrząsa głową, a jego głos przechodzi w gniewny pomruk. – Trudno uwierzyć, że jesteś prawdziwy – szepczę i nim zdąży mrugnąć, całuję go w policzek. – Dziękuję ci. – Słodkich snów. – Czy… czy możesz ze mną zostać? – Przysięgam, że nie mam pojęcia, jakim cudem te słowa przeszły mi przez gardło. – Spać ze mną? – Już o tym rozmawialiśmy. Poza tym to niestosowne, a ty jesteś skołowana. – Chcę czuć twoją obecność, tylko to mnie uspokoi. Proszę. Nie dotknę cię, jeśli nie życzysz sobie mojego dotyku. Boże, jestem żałosna. – Chciałbym, żeby to było takie proste. – Udręka widoczna na obliczu Trevora wskazuje na to, że wolałby pływać z wygłodniałymi piraniami niż stać tu teraz ze mną. – Proszę, Trevor. – Zażenowanie kąsa mnie od wewnątrz. – Położę się obok i poczekam, aż zaśniesz. – Poddaje się w końcu, równie szczęśliwy co zbrodniarz przed egzekucją. Wchodzimy i moim oczom ukazuje się sypialnia urządzona w stylu raczej minimalistycznym, jednak łoże może konkurować z tymi z królewskiego zamku. Wspinam się na nie, by nie sterczeć jak kołek w oczekiwaniu na ruch Trevora. – Dziękuję – powtarzam, gdy zajmuje miejsce obok mnie. – Więc uważasz, że jestem atrakcyjna? – Dzięki słabemu światłu i puchatej poduszce, którą obejmuję, udaje mi się ukryć rumieniec. – Ktoś tu miał spać, a nie gadać.

Mimo emanującej od niego gburowatości zaczynam cicho chichotać. – Wiesz, jak zyskać pewność, że możesz komuś ufać i że ten ktoś cię nie skrzywdzi? Czy to możliwe? – Kiedy się kogoś kocha, to się go nie krzywdzi – odpowiada bez namysłu, a później z grymasem na twarzy zaczyna odpinać srebrny zegarek ze swojego nadgarstka, ale wiem, że robi to, żeby uniknąć mojego spojrzenia. Złości go to wyznanie. – Miłość? – Ubieram to słowo we wszelkie istniejące rodzaje zafascynowania. Dotąd miłość była dla mnie synonimem magicznej sztuczki, a więc czegoś, na co ludzie się nabierają, bo być może muszą wierzyć, że życie i świat mają więcej do zaoferowania. – Czytałam o niej w książkach, wydaje się piękna. – Gdybyś nie musiała o niej czytać, a mogła jej doznać, zapewne spodobałaby ci się jeszcze bardziej. – Znowu rozciąga wargi w uśmiechu chochlika i muska swoim małym palcem mój, dokładnie tak, jak robią dzieci przy składaniu obietnic. To słodkie i rozczulające, ale popadam w melancholię, bo… – Nikt mnie nigdy nie kochał. – Wbrew mojej woli oczy zachodzą mi łzami. Jeśli mam być ze sobą brutalnie szczera, muszę wziąć pod uwagę także opcję, że być może po prostu nie da się mnie pokochać. Może nie ma we mnie nic, co zasłużyłoby na tę odrobinę magii. Nie jestem wyjątkowo piękna, nad wyraz inteligentna, na pewno nie jestem zabawna, a moje doświadczenia są jak niewidzialne blizny, defekty, które, jeśli wyjdą na światło dzienne, odstraszą każdego. – Jestem pewien, że to nieprawda. – Przysuwa się prawie niezauważalnie, a później z wahaniem wyciąga rękę i gładzi mnie po włosach. – Myślisz, że mógłbyś mnie pokochać?

– Nie skrzywdzę cię, nie musisz zdobywać mojej miłości, by nie czuć się zagrożona – oznajmia, ale słyszę też jakąś nieczytelną nutę. Blada zieleń wokół źrenic nabiera intensywności i mam wrażenie, że chce mi coś przekazać w ciszy, która później następuje. – Skąd wiesz, że Altar tu nie przyjdzie? – zmieniam temat. – Bo go zabiję. – To stwierdzenie jest jak strzały, które oddał ze swojej broni, gdy mnie uratował. Stanowcze i bez możliwości chybienia. – Dla mnie? – Ponieważ na to zasługuje. – Otaczająca go teraz mroczna bariera na powrót napawa mnie strachem i jestem absurdalnie rozczarowana odpowiedzią. Tak, Altar zasługuje na to, by zginąć, a tę śmierć powinno poprzedzać milion straszliwych tortur, ale chciałabym… sama nie wiem, stać się kimś ważnym dla Trevora. Chciałabym, żeby był mężczyzną, który podąży tropem Altara dla zemsty za kogoś istotnego, a nie z obowiązku. – A ty zasługujesz na nagrodę. – Przyciskam swoje usta do jego ust. Sapie zdumiony, więc wykorzystuję to i wsuwam język między jego wargi. Nigdy nie zdarzyło mi się inicjować pocałunku, jednak podoba mi się to, co wcześniej pozostawało nieznane, czyli że mogę dyktować warunki w tej małej pieszczocie. Usta Trevora są nieco szorstkie i twarde jak jego dłonie, ale smakują odurzająco. Jego wargi w końcu poruszają się i pogłębiają pocałunek bardziej zachłannie, niż mogłabym się spodziewać. Nasze języki grzeszą w dzikiej zabawie. Liże mnie, kąsa wrażliwą skórę, a jednocześnie pozostaje niezwykle delikatny. Jakby to miał być tylko wstęp do czegoś, czego powinnam wyczekiwać i na co powinnam się przygotowywać, bo gdy nadejdzie ciąg dalszy, zmiecie mnie z powierzchni ziemi jak jakiś pieprzony tajfun. Kiedy jednak zarzucam mu ręce na szyję, bo chcę być jeszcze bliżej, cała przywrzeć do niego, wymyka się z moich objęć, jakby dopiero zdał sobie sprawę, że dopuścił się czegoś niewybaczalnego.

– Nie – powtarza jak zaklęty, szatkując kolejne zaprzeczenia coraz to nowszym przekleństwem. – Przestań natychmiast. To nie są żarty. Nie rób tego. – Odsuwa się jeszcze bardziej, masuje skronie. Wstaje i obawiam się, że odejdzie, ale podchodzi do szafy i wyciąga jedną ze swoich wielkich, czarnych koszul, a potem rzuca ją w moją stronę, nawet na mnie nie patrząc. Owinięty wokół mojego ciała koc sprawił, że zupełnie zapomniałam o chłodzie i fakcie, że moje ubrania są przemoczone… A ten pocałunek posłał mnie prosto w objęcia buchającego gorącem gejzeru. Bez problemu mogłabym spać w mokrych ciuchach, gdyby tylko Trevor zgodził się mnie przytulić, ale teraz raczej spędzi noc na podłodze. Albo gorzej, na podwórku u sąsiadów. – Przepraszam… – jąkam się. – Ja… – Tarmoszę w palcach podarowany mi substytut piżamy i z trudem opieram się idiotycznej chęci, by powąchać materiał. – Wiem – wtrąca. – Jesteś zdezorientowana, rozumiem i przepraszam, że podniosłem głos. Mówiłem ci, żebyś nie robiła nic wbrew swojej woli. Nie jestem Altarem i nie chcę, żebyś mnie z nim kojarzyła. Nie chcę, żebyś patrząc na mnie, myślała o nim – akcentuje ostatnie zdanie, odszukując mnie wzrokiem. Wydaje się rozdarty. Ciut ponury i bardzo… ożywiony, jakby gdzieś pod jego skórą nastąpiło zwarcie, na skutek którego jest przeładowany energią i bliski wybuchu. – Nie pocałowałam cię, bo przypominasz mi Altara ani też nie dlatego, że staram się wykorzystywać to, czego się przy nim nauczyłam, żeby tu przetrwać. – Mój oddech wciąż jest płytki i urywany, a w miejscach, gdzie Trevor mnie dotknął, czuję przyjemne łaskotanie. Nagłe ukłucie bólu trochę mnie otrzeźwia. Z sykiem oglądam swoją dłoń i orientuję się, że otworzyły się skaleczenia na kostkach. – Więc dlaczego? – pyta ostrożnie. Przyklęka przede mną i sam zabiera się do szacowania powagi moich urazów. Ranki nie są wielkie, ale krwawią, a mnie podoba się delikatność i uwaga, jaką okazuje mi Trevor, więc nie protestuję, gdy

unosi lekko moją dłoń i zaczyna dmuchać na zadrapania, by złagodzić pieczenie. Serce podskakuje mi w piersi. Mój rozsądek wie, że to nic takiego i że wyolbrzymiam wagę tego gestu, ale i tak moje wnętrzności splatają się w supeł. – Bo chciałam się dowiedzieć, jak to jest pocałować kogoś, kto chociaż troszeczkę się o mnie troszczy – mamroczę zawstydzona i gapię się w sufit. A później jest tylko gorzej, bo znowu chcę go pocałować, a ja nawet nie lubię się całować. Nie lubiłam. – I… – Odchrząkuje, chwytając mój podbródek, bym musiała na niego spojrzeć. I na jego usta. – Podobało ci się? – pyta zmysłowo. – Bardzo. Dobranoc – mówię błyskawicznie, przez co całe wyznanie brzmi jak jedno zniekształcone słowo, a później rzucam się pędem do drzwi łazienki pod pretekstem przebrania się. Jednak kiedy zauważam, jak jego tęczówki rozpalają się niczym dwie świeczki, zdaję sobie sprawę, że doskonale mnie zrozumiał. Brawo! Poszło jak z płatka. Jak nic wywarłam piorunujące wrażenie…

Rozdział dziesiąty

Stoję przy łóżku i czuję się, jak gdybym miała zemdleć. Żołądek mam w gardle, a nerwy rozszarpują mnie od wewnątrz. Pogrążoną w mroku sypialnię oświetla jedynie świecący za oknem księżyc, który rzuca nikłe światło także na owiniętą w prześcieradła półnagą sylwetkę. Silną i wyćwiczoną wieloma treningami. Po prostu to zrób. Napraw to. Jestem w tym dobra i muszę mu to udowodnić, by on pozostał dobry dla mnie. Trevor pogrążony w głębokim śnie nie może mieć pojęcia, co zamierzam. Właściwie jest w tym coś fascynującego. Nigdy nie miałam okazji decydować w kwestii uwodzenia, a teraz uczynię to z dozą premedytacji, dla własnych korzyści. A po pocałunku sprzed kilku godzin być może i dla przyjemności. – Co, do kurwy nędzy, co ty wyprawiasz? – krzyczy Trevor, podrywając się na łóżku, kiedy obejmuję jego członka palcami. – Chcę dać ci pewność, że będę dla ciebie dobra. Chcę sprawić, że nie będziesz chciał pozwolić mi odejść – mruczę, uśmiechając się kokieteryjnie. – Możesz mi zrobić, co tylko zechcesz. Wszystko. Spełnię każdą twoją fantazję. Nawet tę najmroczniejszą. – Na dowód swoich słów pochylam się i wsuwam między wargi jego penisa. Ciało Trevora błyskawicznie zamiera, a zaspane jeszcze przed momentem oczy stają się trzeźwe i rozgorączkowane. Próbuje

protestować, wyrwać mi się, ale trzymam w stalowym uścisku najcenniejszą część jego ciała, więc niewiele może zdziałać. – Przestań natych… – Urywa i wciąga ze świstem powietrze. – Ja pierdolę. – Odrzuca kołdrę, odsłaniając moje ciało. Kiedy się orientuje, że rozpięłam guziki koszuli, obnażając tym samym piersi, zaciska dłonie na pościeli tak bardzo, że ramiona zaczynają mu drżeć. Mam wrażenie, że jest rozdarty między chęcią, żeby je polizać, a przeświadczeniem, że to, co robimy, jest niewłaściwe. – Używasz dużo brzydkich słów – mówię z chichotem, kiedy wyrzuca z siebie wszystkie znane przekleństwa. – Powiedz mi, jak mam cię zadowolić? Jak lubisz? – pytam, nie przestając go pieścić. Opuszki moich palców dotykają go raz po raz. Głaszczą, testują, poznają. – Proszę. Nie możesz tego robić. – Wydaje się uroczo bezradny, kiedy spogląda na mnie po części gniewnie, po części z zachwytem. – Wolno? Szybko? Głęboko? – Zerkam na niego spod rzęs. – Pokaż mi. Ty dyktujesz warunki. – Wkładam go głębiej w usta i przesuwam językiem wzdłuż trzonu. Odgaduję, co roznieci w nim więcej rozkoszy. – Będę się smażył za to w piekle – syczy, zaciskając zęby. Pod jego zroszoną potem skórą uwypuklają się żyły, a mięśnie falują w rytm niespokojnych oddechów. – Podoba ci się? – Obserwowanie, jak przeszywają go spazmy rosnącej przyjemności, powoduje, że i mną targa podniecenie. Zdając sobie sprawę, że Trevor wszedł w tryb łowcy i nie przeoczy żadnego mojego gestu, rozpinam jeszcze kilka guzików koszuli, w której zasnęłam, i przesuwam kciukiem między sterczącymi sutkami. – To jest kurewsko doskonałe. Twoje usta i dłonie są do tego stworzone – wymyka mu się chyba bezwiednie, sądząc po grymasie, który szpeci jego oblicze, gdy tylko dociera do niego, co powiedział. Przełyka ciężko ślinę, wpatrując się

w moją twarz. W końcu przesuwa jedną ręką po wymiętym prześcieradle i ujmuje mój policzek. – Do czego są stworzone? – Rzucam mu wyzwanie. – Panie władzo? – Do pieszczenia mojego kutasa? – odpowiada, ale jego głos szybko przechodzi w jęk. Chropowaty i cholernie seksowny. Następnie mężczyzna wplata palce w moje włosy i pociąga za nie. – Często? – Raz za razem. – Oczy ma lekko przymknięte, tęczówki rozjarzone grzesznym blaskiem i kiedy tak na mnie patrzy, mam ciarki, moje serce galopuje, a krew się rozgrzewa. Intuicja podpowiada mi, że ten mężczyzna potrafiłby wznieść mnie ku najwyższej ekstazie. – Długo? – Gdy biorę go jeszcze głębiej między wargi i zaczynam ssać bardziej agresywnie, jego biodra reagują, coraz mocniej podrygując, jednak nie unieruchamia mojej głowy i nie narzuca mi własnego tempa tej perwersyjnej zabawy. Sekundę potem jego powieki opadają, a gdy znów je unosi, jego wzrok mówi tylko jedno. Że właśnie zerżnął mnie w myślach, a teraz chętnie przystąpi do tego zadania na realnym gruncie. – Do końca jebanej wieczności – warczy. – Za chwilę dojdę. – Wycofuje się, odsuwając mnie delikatnie, ale nie taki jest mój plan. – Nie. Dojdź w moich ustach. – Zlizuję lśniącą na szczycie jego penisa kroplę nasienia. – Podobasz mi się taki. – Jaki? Pogrążony w obłąkańczym pożądaniu wobec kogoś, kogo nie wolno mi tknąć? – Jego biodra podrywają się i znów opadają. Coraz szybciej i chaotyczniej, odzwierciedlając pieszczoty mojego języka wirującego wokół główki, wychodząc naprzeciw moim wargom, dopóki nie doznaje spełnienia. Słodkawy smak uderza w moje podniebienie, a Trevor odrzuca głowę na poduszki. Dyszy i mamrocze coś niezrozumiałego, a jego ciało w końcu się relaksuje.

– Pozbawiony kontroli. Z mojego powodu. – Układam się obok Trevora i opieram podbródek na jego torsie. – To nie powinno się wydarzyć. – Pociera skronie, nie przestając się krzywić. – Wypieprzą mnie za to z roboty. – Jego spojrzenie pada na moje nabrzmiałe sutki. Szybko chwyta za poły mojej piżamy i zapina jej guziki pod samą szyję. Trochę za późno na bycie dżentelmenem, panie władzo. – Nikt się nie dowie. – Hamuję chęć roześmiania się. – Nasza pierwsza wspólna zakazana i słodka tajemnica – szepczę wprost do jego ucha. – Kolejnych nie będzie. – Naprawdę? – Próbuję cię chronić. Byłaś krzywdzona. Niech to szlag! – Szarpnięciem podnosi kołdrę z podłogi i okrywa mnie nią szczelnie, jakby chciał się upewnić, że przypadkowo ponownie mnie nie dotknie. – Nie zmusiłeś mnie. Sama tego chciałam. Po raz pierwszy to ja dzierżyłam władzę i podobało mi się to. – Milknę i mimo jego oporów wciągam go pod nakrycie. – Tobie też. Zaprzeczysz? – Nie w tym rzecz. – Dziś zaśniemy razem, a rano możesz udawać, że to był tylko sen – proponuję ugodowo, mając świadomość, że naprawdę jest zdenerwowany. Uważa, że mnie wykorzystał, a tymczasem jest zupełnie odwrotnie. To ja użyłam seksu jako broni. To jedyna przewaga, jaką mogłam nad nim zyskać. Jednak jego stan sprawia, że zaczynam mieć wyrzuty sumienia, tym bardziej, że nie miałabym nic przeciwko, żeby to powtórzyć. Po raz pierwszy seks był zabawą, a nie karą i… Jakaś mała część mnie tęskniąca za zwyczajną bliskością, tkwiąca w poczuciu odrzucenia, samotna, ta część cicho zastanawia się, jak by to było, gdyby on też chciał mnie dotykać.

– Nie rób tego więcej. – Nie zrobię. Obiecuję – uspokajam go, gładząc jego twardy biceps. – Dopóki znowu tego nie zażądasz. – Cisza. Śpij już. – Nim mogę się zorientować, co się dzieje, okręca mnie do siebie plecami i układa na boku. Prawdopodobnie po to, żeby pilnować, bym znowu nie zaczęła się do niego dobierać. – Czuję, że masz ochotę na drugą rundę. – Jego erekcja wbija mi się w pośladki, co sprawia, że między moimi udami wzbiera jeszcze więcej wilgoci. – Nigdy wcześniej nie zrobiłam się mokra od obciągania mężczyźnie, ale tym razem ociekam sokami. – Chciałbyś sprawdzić? Wejść? – Łapię jego nadgarstek i w niemej prowokacji pociągam na swoje podbrzusze. Trevor jednak natychmiast się wycofuje. – Zamilknij. Ani jednego słowa więcej, rozumiesz? – charczy, ściskając moje biodro. – Inaczej za chwilę naprawdę w ciebie wejdę. Zerżnę cię i nie będę ani trochę delikatny. To groźba. Nie mam najmniejszych wątpliwości. Mimo to nie przeszywa mnie pojawiająca się zazwyczaj w takich sytuacjach panika. A kiedy minutę później ręce Trevora oplatają mnie z wahaniem, wtulam się w jego ciepło i odnajdując utracone przed laty bezpieczeństwo, zasypiam.

Rozdział jedenasty

Nie

pamiętam, kiedy ostatnim razem krzątałam się po kuchni, nie będąc pod presją. Ani tego, kiedy przygotowanie posiłku sprawiało mi tyle przyjemności i dawało tak dużo zabawy. Mam nadzieję, że moje zdolności kucharskie zaimponują Trevorowi… i że nie jest na nic uczulony. Choć sądząc po jego zapasach jedzenia, którymi mógłby wyżywić szwadron wojska, raczej nie. Gość chyba wykupił połowę supermarketu, zaznaczę, że to niekoniecznie jest zdrowa żywność. Jeśli może jeść to wszystko i wciąż chwalić się sześciopakiem, to serio musi mieć jakieś utajnione, nadprzyrodzone moce. Gdy już kończę przygotowywać śniadanie, dobiega mnie odgłos ciężkich kroków. – Przypuszczałeś, że uciekłam, prawda? – pytam rozbawiona, kiedy Trevor wpada rozpędzony do kuchni. Rozpędzony i półnagi. Odsłonięte, twarde mięśnie ramion i brzucha są odrobinę zbyt dekoncentrujące i sprawiają, że mój apetyt na przyrządzany właśnie omlet ewoluuje i zmienia charakter na zupełnie inny i bardziej zbereźny. Seksownego obrazka dopełniają stare, wytarte dżinsy z ciemnym paskiem, który nie został jeszcze zapięty. Mniam. – Dziwisz mi się? – Dyszy, jakby szukał mnie całą wieczność. – Nie musisz tak rano wstawać i przyrządzać śniadań. – Podąża wzrokiem po udekorowanym do posiłku stole i rozstawionej zastawie. Niepewnie wkracza do kuchni.

– Jestem do tego przyzwyczajona, poza tym byłam głodna. Mam nadzieję, że nie zdenerwowało cię to, że się trochę rozgościłam. Chciałam zaczekać, aż się obudzisz… – Panika zaciska się wokół mnie niczym obręcz i wbijam spojrzenie w stopy. Czy rozzłości go to, że nie zapytałam wcześniej o zdanie i nie uzgodniłam menu na dzisiejszy poranek? Altar zazwyczaj… – Wyglądasz teraz jak zatrwożone zwierzątko. – Trevor marszczy brwi, lecz po chwili się rozpogadza. – Pod tym dachem nie obowiązują żadne zakazy i nakazy. Możesz się czuć swobodnie. – Masz ochotę na omlet? – Jak mógłbym odmówić? Wygląda jak z wykwintnej restauracji. Jest tak ładny, że aż mam wyrzuty sumienia, że zamierzam go zjeść. – Posyła mi rozbrajająco uroczy uśmiech. Zasiada na jednym z krzeseł i podejrzliwie ogląda łaciatą misę, do której włożyłam owoce. – Nie miałem pojęcia, że coś takiego tkwi gdzieś w moich szafkach. – Dziękuję. – Nakładam mu porcję przysmaku i zajmuję miejsce obok. – Smacznego. – Chyba powinienem przeprosić, zasnąłem przy tobie. Nie zamierzałem tego robić. – Bez reszty pochłania go krojenie dania i choć wydaje się niewzruszony, wiem, że czuje się nieswojo. Przeze mnie. – Nie szkodzi. Ja… – Słowa zamierają mi w gardle, a serce zaczyna galopować. – To ja powinnam cię przeprosić. Ten wczorajszy pocałunek… Wyraźnie zaznaczyłeś, że nie chcesz, a ja… – Nie chcę tego nie z powodów, o których myślisz – wtrąca pośpiesznie łagodnym tonem i przykrywa swą ręką moją drżącą dłoń. – Sądzę, że czujesz się zmuszona do takich posunięć, żeby przetrwać. To taka taktyka, zgadza się? – Nie do końca… – Skóra zaczyna mnie swędzieć, jakbym wdepnęła w gniazdo jakichś robaków. – Nie mam pojęcia, co

robić ani jak się zachowywać. Do tej pory obowiązywały mnie ścisłe wytyczne, a za ich nieprzestrzeganie byłam karana. – Mam jedną zasadę, której chcę, żebyś przestrzegała. – Oczywiście. – Oblewa mnie fala zimna i wiercę się na stołku. – Cokolwiek dla ciebie zrobię, nie oczekuję niczego w zamian. – Jego jasnozielone oczy znów odnajdują moje. – A teraz wznieśmy toast za pierwszy dzień twojego nowego życia. – Unosi szklankę z sokiem pomarańczowym i lekko stuka w drugie szkło. Gdy bierze łyk słodkiego napoju, nie potrafię przestać wpatrywać się w jego podskakującą rytmicznie grdykę i zwilżone wargi. – Jest kilka rzeczy, które powinnaś zrobić. – Jakich? – Na początek musisz wybrać sobie imię. Nie pamiętasz swojej tożsamości, a my nie jesteśmy w stanie jej ustalić, bo twoje odciski palców nie figurują w żadnej bazie danych. – Czasami miewam sny, w których zostaję porwana jako dziecko. Wydaje mi się, że pamiętam kilka rzeczy, strzępki wspomnień, ale tworzą chaos. – Chyba nie udaje mi się ukryć rozczarowania. Utrata samych wspomnień jest trudnym doświadczeniem, ale w moim przypadku nie chodzi o to, że utraciłam tożsamość, a o to, czym została ona zastąpiona. Nie chcę wierzyć, że nie wolno mi być niczym więcej niż niewolnicą Altara i że już zawsze będę tylko tym. – Pamiętasz rodziców? – Matkę, choć nie mogę sobie przypomnieć jej twarzy. Pamiętam tylko, że nie była dla mnie dobra. – Pod powiekami miga mi jedyne oblicze przeszłości. To tylko kilka sekund, ale to wszystko, co mam, a gdy odchodzi, zostawia po sobie coraz głębszą pustkę. – Nie kochała mnie – szepczę i odkładam sztućce, bo jedzenie nagle traci smak. – Nie myśl o tym. Nie to jest teraz najważniejsze. – Nabija na widelec kawałek truskawki i wpycha mi go do ust,

parodiując kołujący samolocik. Nic nie mogę poradzić na to, że zaczynam się śmiać. – Co planujecie w sprawie Altara? – Zdaję sobie sprawę, że po raz pierwszy jestem rozluźniona, wymawiając jego imię. Boję się, ten strach sięga każdego zakamarka mojego jestestwa, ale bliskość Trevora potrafi go okiełznać. – Namierzamy kogoś, kto może znać miejsce jego pobytu – odpowiada zdawkowo i znowu kroi swój omlet na jeszcze mniejsze kawałeczki. Jeszcze trochę i nada się wyłącznie na karmę dla ptaków. Najwyraźniej tak Trevor okazuje zdenerwowanie i niechęć do ciągnięcia tematu, więc wracam do czegoś, co napawa mnie entuzjazmem. – Może ty mógłbyś wybrać dla mnie imię. – Unoszę kącik ust w zachęcającym uśmiechu. – Zaczekaj moment. – Wstaje i wychodzi do salonu, a gdy pojawia się ponownie minutę później, trzyma w ręku grubą księgę. – To imiennik. Mogę ci pomóc, jeśli chcesz, ale sama zdecydujesz. Imię powinno coś dla ciebie znaczyć. – Wręcza mi tego kolosa, a ja przeglądam kilka początkowych kartek. – A twoje co znaczy? – Jeśli mam polegać na przeczuciu, obstawiam coś wulgarnego. – Śmieje się, ale tym razem jego śmiech brzmi jak melodia. Trochę niewinna, trochę pikantna. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że ten dźwięk w pakiecie z tymi mięśniami oszałamia kobiety tak bardzo, że ze wszystkich sąsiednich stanów napływają do Trevora pakunki z ich bielizną obwiązane wstążeczką. – Co zatem powinnam o tobie wiedzieć, by cię dobrze poznać? – Mój głos przechodzi w skrzek. – To, co już powszechnie wiadomo. – Wzrusza od niechcenia ramionami i pochłania kolejny kawałek omletu. – Jestem atrakcyjny, zabawny, inteligentny – wylicza z powagą, ale tęczówki jarzą mu się wesołością.

– Nie przesadzaj z tymi kompleksami. – Mam też kilka ukrytych talentów – szepcze szelmowsko, pochylając się ku mnie nieco za bardzo. Narusza moją przestrzeń osobistą. – Jasne – piszczę. – Założę się, że wiem, gdzie się kryją. – Zerkam wymownie na jego wciąż niedbale zapięte spodnie. – Bardzo mi się podoba twój tok rozumowania. – Zbliża się, minimalizując odległość między naszymi twarzami do jakiegoś centymetra. Pomieszczenie niespodziewanie wydaje się mniejsze, świat wydaje się mniejszy, a ja… Ja potrzebuję wachlarza. – To. – Celuję palcem na oślep w kartkę imiennika i odsuwam się gwałtowanie. – Chcę nosić to imię. Imię, którego nawet nie przeczytałam i on doskonale o tym wie. Jego oczy nabijają się ze mnie. – Shantee – czyta. – Piękne. Co oznacza? – Wojowniczkę – wyjaśniam oniemiała, bo to niezwykły zbieg okoliczności. Trevor przecież do tej pory nazywał mnie wojowniczką. – Hm… – mruczy enigmatycznie. – I kobietę wprawioną w rzucaniu uroków. Pasuje do ciebie. – W jego tonie pojawia się coś na kształt podziwu. – Twoje imię oznacza „morze”. – Spodziewałem się czegoś bardziej nieprzewidywalnego. – Robi nadąsaną minę i podtyka sobie imiennik pod nos, jak gdyby oczekiwał, że dystans wpłynie na zapis tłumaczenia. – Przecież morze właśnie takie jest. Nieprzewidywalne. Na pozór spokojne i łagodne. Wabi swoim pięknem i chroni wiele istot, które kryją się w jego toni, ale potrafi się też rozgniewać i przynieść zniszczenie wszystkiemu, co stanie mu na drodze – informuję, zanurzając palec w polewie czekoladowej skapującej z resztek mojego omletu. Zlizując słodycz, tłumię jęk rozkoszy. Przepyszna.

– Wiesz, jak od wieków określa się kobietę wprawioną w rzucaniu uroków? – chrypi Trevor. Obserwując mnie, przełyka ślinę i odwraca wzrok, ale zanim do tego dochodzi, dostrzegam jego lekko rozszerzone źrenice. – Wiedźmą? – żartuję. – Syreną. – Jego głos zastępuje czysto samczy pomruk, który sprawia, że moje ciało pokrywa się gęsią skórką. Później dociera do mnie, że guziki w koszuli Trevora, którą wciąż mam na sobie, trochę się porozpinały i obnażyły nieco za dużo mojego ciała. Szybko je zapinam i udaję, że nie zauważam, jak trzęsą mi się przy tym dłonie. – Mistyczna piękność. Wabiła swoim śpiewem, hipnotyzowała swoim wdziękiem i choć wielu wiedziało, że uleganie jej może przynieść niechybną zgubę, nikt nie oparł się pokusie. – Chwyta kosmyk moich potarganych włosów i wkłada mi go za ucho, następnie muska wrażliwą skórę wzdłuż obojczyka. – Dlaczego o tym mówisz? – Wstrząsa mną dreszcz, a pożądanie, które przeskakuje teraz pomiędzy nami, przyprawia mnie o zawrót głowy. – Morze było domem syren. Ich bezpieczną kryjówką. – Trevor sięga po moją dłoń i jak przez mgłę rejestruję, że jeszcze raz zanurza mój kciuk w czekoladzie, którą następnie sam z niego zlizuje. Leniwie zasysa w ustach mój palec, jakby czynił z tego erotyczny pokaz, a ja topię się od środka. Ogień płynie moimi żyłami, sprawiając, że mam ochotę zacząć sapać. – Wielbiło je, podziwiało i było gotowe im służyć, a gdy ktoś chciał je skrzywdzić, stawało się dla niego śmiertelną pułapką – dodaje, odsuwając się z ociąganiem sugerującym, że to dla niego nie lada wyczyn. Do diabła. Ten facet właśnie doprowadził mnie na skraj orgazmu i sprawił, że natychmiast muszę zmienić majtki. Jednak nie to jest szokujące, a fakt, że pragnę się na niego rzucić i błagać, by znowu mnie dotknął. Dał mi przyjemność, której nigdy przedtem nie zaznałam. To dziwne i niepokojące, ponieważ od czasu, gdy Altar posiadł mnie dawno temu, mój wstręt do mężczyzn tylko narastał.

Dlaczego chcę więcej? Czy dlatego, że nieustannie wyczekuję ataku Altara, który ponownie zamknie mnie w piekielnej klatce? Może coś podświadomie każe mi czerpać z każdej ulotnej chwili, która została mi darowana? Najpewniej umrę, nigdy nie zaznając miłości, pogodziłam się z tym dawno temu. Najpewniej umrę, tracąc milion rzeczy, które mają na co dzień ludzie z zewnątrz. Najpewniej umrę… już niebawem, więc co mam do stracenia? – Podoba mi się znaczenie twojego imienia – stwierdzam, zaczerpując nazbyt łapczywie powietrze. – A mnie twojego, Shantee. Jest równie doskonałe jak sen, który nawiedził mnie ostatniej nocy. Zmysłowy i słodki. – Donośny brzdęk naczyń uzmysławia mi, że Trevor jak gdyby nigdy nic wrócił do pochłaniania ostatnich kęsów swojego śniadania. Może ten epizod z jego językiem, czyniącym z mojego palca smakołyk, tylko mi się uroił. Jak sen, który nawiedził mnie ostatniej nocy. Zmysłowy i słodki… Lekarz ostrzegał przed efektami ubocznymi odstawienia tego, czym mnie faszerowano. Co teraz zrobisz, Syreno, Wojowniczko? Twój zegar tyka szybciej niż innych.

Rozdział dwunasty

Prawdopodobnie

niebawem zostanę zamordowana przez Trevora. A wszystko dlatego, że mój nowy kolega nie wygląda sucho i wszelkie wymówki nie będą brzmiały wiarygodnie. Wokół jest ślisko, mokro i nieco błotniście…? Zatem trudno będzie tutaj o jakąś improwizację. Zwłaszcza że ta puszysta bestia ciągle się otrzepuje i rozchlapuje kolejne krople na podłogę. Jak zwykle jestem ekspertem w pakowaniu się w kłopoty. Rzucam następną kiełbaskę, a pies natychmiast łapie ją w locie. No trudno. Może powinnam zjeść jednego z tych kilkunastu pączków, które rano przywiózł Trevor, a zaistniałą sytuację i tak będę musiała jakoś wyjaśnić. Oby tylko… – Mam dla ciebie… – Wielkie ciało Trevora ląduje na ziemi tuż przed progiem. Najwyżej kilkusekundowe zdarzenie dla mnie rozgrywa się jak w zwolnionym tempie. Choinka, którą taszczy ze sobą, przygniata go, on sam komicznie wymachuje rękami, próbując i tak niemożliwej już asekuracji. – Co to jest, do diabła? – syczy i wtedy przywodzi mi na myśl rozsierdzonego kuguara. – Zgaduję, że nasz futrzany przyjaciel naniósł trochę śniegu, na którym się pośliznąłeś – odpowiadam, z trudem tłumiąc chichot. – Skoro już tam leżysz, zrób orzełka na śniegu, prawdopodobnie nie będzie już lepszej okazji – droczę się, a bezimienny pies drepczący przy moich nogach poszczekuje na zgodę. – Dowcipnisia. – Trevor gromi mnie wzrokiem i podnosi się niezgrabnie, a potem otrzepuje płaszcz.

– Co masz dla mnie? – przypominam z miną niewiniątka. – Drzewko do udekorowania. – Wskazuje podbródkiem na świerk równie monstrualny jak on sam. Założę się, że wybrał największy ze wszystkich. – Choinkę! – oznajmia, usiłując ustawić drzewko w salonie. Jest to niebywale problematyczne, ponieważ ten kolos o wszystko zahacza, a rozłożyste gałęzie zajmą pewnie połowę pokoju. Kiedy któraś z nich strąca z półki jednego z kolorowych gargulców, Trevor wygląda, jak gdyby miał zamiar zmienić taktykę i zamiast ozdabiać zielonego giganta, postanowił porąbać go i użyć jako opału w kominku. – Przecież mówiłeś, że nie stroisz drzewek na święta. To prawda. Nie tak dawno temu wspomniał, że raczej nie kultywuje tego typu zwyczajów, a w Wigilię albo jest w pracy i gania za zbirami, albo objada się pączkami przed telewizorem. – Wyglądałaś na tak bardzo rozczarowaną, że zmieniłem plany. To w końcu tradycja. – Zrobiłeś to dla mnie? – Mam ochotę zaklaskać w dłonie. Może bym to zrobiła, gdybym w jednej z nich nie trzymała kabanosa dla mojego czworonożnego kumpla, a w drugiej swojej słodkiej przekąski, wspomnianego już pączka. – A ty próbowałaś mnie zamordować razem z tym roznosicielem pcheł. – Spogląda na psiaka ze wzburzeniem. – Dlaczego znów tu jest? – Nikt poza nami go nie karmi, przychodzi tylko do nas. – Wzruszam ramionami. – I nie ma pcheł – mówię na jego obronę. – Nikt poza tobą go nie karmi i skąd wiesz, że nie ma pcheł? – W jego zgryźliwym tonie słychać oczywiste wyzwanie, ale Pan Twardziel nie jest świadomy, że przyłapałam go kilka razy na tym, jak sam go karmił, gdy myślał, że nie patrzę. Zapewne było tak jeszcze przed moim pojawieniem się i dlatego ten bezdomny biedak jest tu stałym bywalcem.

– Bo go wykąpałam, gdy cię nie było? – A gdzie go wykąpałaś? – Trevor wciąż walczy z choinką, jakby była jego rywalem na ringu. Sapie, klnie i zaciska zęby, a na dokładkę kłuje się iglastą gałązką w palec. Jednak kiedy strącone zostają kolejne trzy tęczowe gargulce, po prostu wpycha drzewko w kąt i grozi mu tym krwawiącym palcem, jakby wydawał komendę: zostań! – Jak to gdzie? – Wpycham do ust ostatni kawałek pączka. – W łazience. W wannie konkretnie. – Wsadziłaś go do mojej wanny? – Zerka przelotnie na wylegujące się w najlepsze, nieświadome niebezpieczeństwa zwierzę, które zlizuje z mojej dłoni pozostałości lukru. – Nie zmieścił się do zlewu. – Posyłam Trevorowi bezradny uśmiech. – Nie powinnaś kąpać cudzych psów. – On nikogo nie ma. – Jest przybłędą – oznajmia, ustawiając ponownie na kominku swoje kolorowe figurki. Ach, te zabawne gargulce to świętość. Trevor podobno kolekcjonuje je od lat i ma ich już chyba ze sto. Wszystkie są dziwaczne, okropnie szpetne, koślawe i znajdują się w każdym pomieszczeniu tego domu. – To trochę jak ja – szepczę, zapinając długi, gruby sweter. Ogarnia mnie zimno i choć mogę za nie obwinić mroźny wiatr wkradający się do wewnątrz przez niedomknięte drzwi, to jednak przyczyna tego odczucia leży znacznie głębiej. – Nie mów tak. – Mężczyzna natychmiast łagodnieje i zbliża się o krok. – Smacznego, brzydalu – zwraca się do psa i podaje mu wyciągnięte wcześniej psie ciasteczko, zupełnie jakby oferował gałązkę oliwną, a później czochra kundelka między uszami. – Tak się zastanawiałam… – zaczynam, wykręcając nerwowo ręce. – Nie chciałbyś mieć psa?

– Wolę krowy. – Trevor odwiesza płaszcz i udaje się w stronę kominka, by poszturchać pogrzebaczem drwa. Może przemarzł mu tyłek, ale według mnie po prostu szuka pretekstu, by wymigać się od tej rozmowy. – Krów nie trzyma się w domu. – I to jest ich największa zaleta – ironizuje wniebowzięty. – Jesteś gliniarzem czy czymś takim, a atrybutem dobrego gliny jest pies stróżujący. – By dodać sytuacji powagi, zaplatam ramiona na piersi i wwiercam w mężczyznę nieprzejednany wzrok. Nie poddam się. Mieszkam tu od ponad dwóch tygodni i mimo że to niezbyt długo, to lata spędzone z Altarem nauczyły mnie bezbłędnie i błyskawicznie oceniać ludzi. Chyba warto jest korzystać ze zdobytych lekcji w słusznych sprawach. Poza tym, gdybym choć przez moment podejrzewała, że to może naprawdę rozgniewać Trevora, w życiu bym nie zaryzykowała. – Co to znaczy „czy czymś takim”? – Znów sztyletuje mnie tymi sztormowymi tęczówkami. Chyba niechcący trochę go znieważyłam. – Chodzi mi o to… – Wiem, o co ci chodzi, Shantee. O to tam. – Wskazuje kciukiem na ewentualnego nowego lokatora. – To nawet nie przypomina psa i pojęcia nie ma o stróżowaniu. – Marszczy twarz w grymasie, który powinien ująć mu atrakcyjności. No właśnie, powinien. – Nie dałeś mu szansy – dąsam się. Może nie jest to rasowy pies stworzony na wybiegi i do pokazów. Jest kudłaty, łaciaty i ma na pysku szramę, która za każdym razem, gdy zastanawiam się, jak mogła powstać, rozszarpuje coś w moim sercu. Jednak to, że nie prezentuje się idealnie, nie oznacza, że ma mniej miłości do zaoferowania.

– Poważnie chcesz go zatrzymać? – Wzdycha i wiem, że to pierwsza oznaka kapitulacji. Mam ochotę podskoczyć z radości. – Na trochę? – Wachluję błagalnie rzęsami. – Na zewnątrz robi się zimno, a on może nie mieć gdzie spać. – Masz zbyt miękkie serce. – A jeśli zamarznie? – rozważam z przestrachem, a w tej samej chwili czworonóg krótko skamle. Mądra bestia. – Nie wybaczyłbyś sobie. – Od tego są schroniska. – Trevor przeskakuje wzrokiem między mną a puchatym przybyszem. Jak go znam, w wyobraźni przyłożył sobie czymś ciężkim w głowę, by dać upust złości. – Schroniska są jak więzienie, poza tym są święta. – Przerywa mi dzwonek komórki. – Nie odbieraj – warczę, gdy udaje mi się przeczytać imię na ekranie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki oblewa mnie wręcz irracjonalna furia. Nie znoszę tej namolnej baby. – Zadzwoni znowu – oznajmia, ale wciska przycisk posyłający ją do diabła, a przynajmniej przekierowujący na pocztę głosową. – Bo jest wrzodem na dupie. – Słowa wymykają się, zanim zdążę ugryźć się w swój durny jęzor, ale wcale ich nie żałuję. – Pomaga ci. – Trevor patrzy na mnie, jakby oceniał poziom mojego obłąkania. Mogliby teraz przybić sobie piątkę, bo nieoceniona pani psycholog ciągle się tak na mnie patrzy. – Pisze, że chce wpaść – dodaje, unosząc brwi. Niech to! Gdybym tylko znała odpowiednie zaklęcie, uzbroiłabym ten jej długopisik, którym nieustannie coś notuje, w granat. I bum! – Co za niespodzianka. Na pewno po to, żeby mnie wspierać – drwię. Gdyby mogła, zostawiłaby mnie na

pustkowiu, gdzie moje prehistorycznych gatunków.

szczątki

podzieliłyby

los

– Po co ten sarkazm? – Jestem jej idealnym pretekstem. Tak naprawdę przychodzi tu, żeby z tobą flirtować. – Moim ciałem wstrząsa dreszcz, a później kolejny i już na dobre zaczynam się trząść. Nie jest żadnym sekretem, że od czasu do czasu dokuczają mi symptomy odstawienia narkotyku, który wstrzykiwałam sobie pod nadzorem Altara. Objawiają się przeróżnie, często trzęsę się jak deliryk, miewam silne bóle i zawroty głowy, mdleję, czasem intensywnie wymiotuję i mam problemy ze snem. Nie wspominając o tym, że niekiedy bardzo chcę coś zażyć i ledwie udaje mi się uśmierzyć to pragnienie. Trevor zazwyczaj udaje, że niczego nie zauważa. Nie lituje się nade mną, ponieważ chyba zdaje sobie sprawę, jak ważne jest dla mnie, bym sama wygrała tę walkę. To samo robi i tym razem. Prawie wątpię, że w ogóle dostrzegł nawiedzający mnie w tej chwili atak, ale jestem mu za to wdzięczna. – Słucham? – Gapi się na ciebie jak na… loda – mamroczę, zaciskając pięści. – Pewnie takiego na patyku. – Krew gotuje mi się w żyłach, gdy w moich myślach rozbłyskuje niechciany obraz Amandy niby przypadkiem i przy każdej okazji obmacującej Trevora. Pewnie rozpacza, że równie „przypadkowego” liźnięcia nie dałoby się już uzasadnić. – Na patyku? – powtarza ukontentowany, jakbym powiedziała mu ogromny komplement. – A gdzie ten patyk? – Wodzi przeszywającym spojrzeniem po moim ciele, a następnie rozciąga wargi w bezczelnym uśmieszku. – Zapytaj Amandę, jej pozwalasz się obłapiać – wytykam podniesionym tonem. Najwyraźniej oburzenie wyłączyło mi rozsądek.

– Słucham? – Trevor bez powodzenia usiłuje zdusić rodzący się w gardle śmiech. – Przestań to powtarzać. – Nadchodzi migrena, zwiastuje ją uporczywe stukanie w głowie, ale tym razem to na pewno nie objaw odstawienia, a alergia na Amandę. – Pozwalasz się jej dotykać, a ja nie mogę tego robić. Dlaczego? – Zachowujesz się, jakbyś była zazdrosna – pomrukuje cicho, a w bladozielonych oczach odbija się odrobina triumfu. – Nie znoszę, kiedy ignorujesz moje pytania – prycham, chwytając w garść jednego z barwnych gargulców. Zaraz nim rzucę. W Trevora. – Dlaczego? Czy wy…? Czy ona jest twoją kobietą? – Tracę rezon, gdy zalewa mnie zakłopotanie. Obracam figurkę w dłoniach, by nie patrzeć mężczyźnie w twarz. – Nic mnie z nią nie łączy, Shantee. – Jego głos oplata się wokół mojego imienia jak zmysłowa pieszczota. Natychmiast robi mi się gorąco. Trevor stoi oparty o framugę drzwi w eleganckiej rozpiętej od góry ciemnej koszuli. Materiał opina jego mięśnie, ani trochę nie ukrywając, jak kołyszą się pod skórą przy każdym ruchu. Moje marne próby bagatelizowania jego seksowności znowu spaliły na panewce. – Dlaczego się śmiejesz? – Dźgam go palcem w pierś. – Nie słyszałeś nigdy, że to szczyt głupoty śmiać się, gdy kobieta jest wściekła? – Nie szczędzę jadowitego tonu. – Ty naprawdę jesteś zazd… – Zatrzymuję psa – wtrącam i poklepuję udo, by przywołać czworonoga. Załatwiłam mu dach nad głową, mógłby okazać nieco solidarności, ale człapie do mnie nad wyraz wolno. – Jak sobie życzysz. – Trevor salutuje mi posłusznie. – Nauczysz go jakichś ciekawych komend? Udaję, że nie widzę, jak pławi się w poczuciu zwycięstwa. – Nauczę go gryźć tlenione panie psycholog, które mają skłonności do sięgania po coś, co do nich nie należy – warczę

i odwracam się, by odejść. – Wojowniczko. – Zatrzymuje mnie jeszcze u szczytu schodów. – Dostrzegam u ciebie objawy ostrej wścieklizny, nie zaraź tym naszego psa. – Zachrypnięty męski śmiech roznosi się echem po małym domku i bardzo, ale to bardzo mnie irytuje. – Może chcesz, żebym cię pogłaskał? – proponuje ze szczyptą kokieterii. To ostatnie, co słyszę przed trzaśnięciem drzwiami. Czy ja naprawdę jestem zazdrosna? Nigdy nie byłam o nikogo zazdrosna, więc to obce mi uczucie, ale z jakiegoś powodu niebywale drażni mnie samo rozważanie, że Amandę i Trevora mogłoby coś łączyć. Znają się dużo dłużej, łączy ich wspólna historia, o której nie mam pojęcia, a Trevor jest tylko moim ochroniarzem czy też ochroniarzem i przyjacielem. Po pierwszej nocy, gdy go pocałowałam, cóż, nic więcej się już nie wydarzyło. Trevor nie zainicjował nawet najmniejszego zbliżenia, jednak mimo to jakaś część mnie nie chce, żeby należał do innej. Wszelkie wizje dobrowolnych związków z mężczyzną są dla mnie czymś zupełnie abstrakcyjnym, ale coś mi mówi, że oglądanie Trevora z inną kobietą będzie dla mnie bolesne na wiele sposobów, o których wcześniej nie miałam pojęcia.

Rozdział trzynasty

Gapiąc się na małe, biegające za szkłem stworzonka, nie mogę pohamować śmiechu. Zdaję sobie sprawę z tego, że większość ludzi prawdopodobnie uważa mnie teraz za nienormalną albo przynajmniej nietrzeźwą, ale nic na to nie poradzę. Dzięki Trevorowi, dzięki temu, że mogę z nim robić te zwyczajne rzeczy, coraz rzadziej nawiedzają mnie złowieszcze myśli. Coraz więcej chwil ma jakąś wartość. Nawet jeśli to tylko wycieczka do zoo, gdzie przeważającą częścią zwiedzających są kilkuletnie dzieci. Cholernie smutne i trudne jest uświadamianie sobie, ile rzeczy mnie do tej pory omijało. Czasami jest mi tak ciężko to udźwignąć i odnaleźć się w obcej rzeczywistości, że mam ochotę odpuścić. Przeciętna kobieta w moim wieku ma już rodzinę. Męża, dzieci, plany na przyszłość, a ja nie mam nic. Nawet nie jestem pewna, czy będę tu pasować. Gdziekolwiek. Nie umiem uporać się z dezorientacją towarzyszącą mi na każdym kroku, bo jedyne, co znam, to środowisko ściśle zamknięte. Do tej pory byłam tylko damą do towarzystwa w interesach i w łóżku. Może… Dość. Nie rób tego. To dobry dzień, a złe nie muszą wrócić. Odpędzając czarne myśli, zbliżam się do wybiegu dla małych małpek, a wtedy jedna z nich wyciąga łapkę przez kratkę, jak gdyby oczekiwała jakiegoś podarunku.

– Istnieją małpy, które kichają, kiedy pada deszcz. To Rokselana Białobroda. – Obcy głos rozbrzmiewa gdzieś obok mnie. Gdy spoglądam w tamtym kierunku, dostrzegam uśmiechniętego mężczyznę w kapturze. Z nieba spadają maleńkie gwiazdki śniegowe i niedługo oblepią go na podobieństwo bałwana. – Zabawne. – Niepewnie odwzajemniam uśmiech i ponownie koncentruję się na obserwowaniu hasających w zagrodzie małpek. Wyprawa do zoo była pomysłem Trevora, który od początku stara się wynagrodzić mi lata w zamknięciu. Wcale nie przeszkadza mu fakt, że chłonę wszystko jak dziecko, że wielokrotnie jestem nieporadna i zagubiona. Myślę, że podoba mu się dzielenie ze mną moich „pierwszych razów”. Od mojego pojawienia się pod jego dachem wypracowaliśmy swego rodzaju rutynę. Ułożyliśmy jadłospisy z ulubionymi daniami i przykleiliśmy je na lodówce. Czasem ja gotuję coś z jego listy, innym razem on coś z mojej. Kilka razy wyciągnął mnie też do sklepów, w których mogłam uzupełnić swoją garderobę, bo nie mogłam przecież bez końca paradować w jego ciuchach. Przynajmniej on tak twierdził, mnie to absolutnie nie przeszkadzało. Jego zapach wynagradzał mi z nawiązką to, że wyglądałam wtedy nieco pokracznie. Wieczorami siadamy w salonie i rozkoszując się słodkimi wypiekami z przeróżnych cukierni, organizujemy sobie małe seanse filmowe. I choć istnieje niepisana zasada, że filmy i desery wybieramy na przemian, Trevor często udaje, że zapomniał, czyja jest aktualnie kolej. Robi to tylko po to, żeby zrobić mi przyjemność. I mimo że jest zasypany masą spraw, a Parker wciąż mu dogryza z mojego powodu, to i tak nieustannie wymyśla dla mnie przeróżne rozrywki. A ja to uwielbiam. Niestety cała ta bańka mydlana pęka, gdy tylko na horyzoncie wyrasta niczym chwast Amanda ze swoimi mądrościami i maślanymi oczkami. Spotykam się z nią dwa razy w tygodniu na terapię i cóż, nie pałam do niej wielką sympatią. Że też Trevor musiał wybrać akurat tę psycholog.

Jestem świadoma, że powierzył jej pieczę nade mną, ponieważ znają się od lat i on darzy ją zaufaniem. Odkąd przełożeni Trevora przychylili się do jego wniosku o nadzór nade mną w razie ponownego pojawienia się Altara, mój ochroniarz traktuje swoje zadanie nad wyraz poważnie. – Ja kicham, kiedy się wkurzę, i przez to moja wściekłość traci na wiarygodności. – Z rozmyślań ponownie wyrywa mnie nieznajomy. – Mam na imię Adam, a ty jesteś…? – Tu z kimś – wtrąca Trevor. Jego ton kojarzy się z uderzającą o ziemię błyskawicą, a wyblakłe tęczówki pokrywają się lodem. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby emanująca od niego energia wywołała wokół potężną zamieć śnieżną. – Jasne. – Nieznajomy potakuje krótko i kieruje się do wyjścia. – Dlaczego to brzmiało, jakbyś oznaczał swoje terytorium? – pytam, biorąc się w garść po tym pokazie zaborczości. – Przystawiał się do ciebie – mówi, jakby to wszystko wyjaśniało, i wręcza mi kubek z gorącą czekoladą. – Jesteś zazdrosny? – nie odpuszczam, wyszczerzając się w radosnym uśmiechu. Wcale a wcale nie mam problemu z wizją Trevora roszczącego sobie do mnie prawa. – Jesteś pod moją opieką i nie jesteś gotowa na pójście do łóżka z przypadkowym facetem, który nie zadbałby o to, by było ci dobrze. Zwłaszcza po wszystkim, co przeszłaś – burczy posępnie, a potem spogląda na miejsce, gdzie zniknął tamten mężczyzna, i nie, nie wygląda ani trochę na skruszonego. Wygląda, jakby chciał go tropić. – Sam chciałbyś o to zadbać? – droczę się mimo rumieńców wpływających na moje policzki. – Są takie słodkie. Szkoda, że nie możemy adoptować jednej. – Wskazuję na puchate zwierzątko owinięte wokół gałęzi drzewa.

– Nasz brzydki pies zrobiłby sobie z niej przekąskę – szepcze mi do ucha, czym przyprawia mnie o rozkoszny dreszcz. Stoi za mną, przyciskając twardy tors do moich pleców, oplata mnie niczym grzechotnik, a jego dłoń wciąż trzyma moją. Takie spontaniczne zbliżenia raczej nie zdarzają mu się świadomie. – Niesie ci orzeszka… – piszczę rozentuzjazmowana, gdy mała małpka taszczy w swoich łapkach niewielką rozłupaną kulkę, a potem mam ochotę ją uściskać, bo rzuca nią prosto w Trevora. Zabezpieczenia w klatkach chronią go przed ciosem, ale i tak jestem zachwycona. – O mój Boże! – Śmieję się na całe gardło. – Chyba jednak poradziłaby sobie z Bandziorem. – Od razu widać, że mam do czynienia z babą – mamrocze wściekle pod nosem, instynktownie się otrzepując. Prawie się przy tym oblewa, więc chichoczę jeszcze bardziej. – Wredną, zawziętą i szpetną małpią kobietą – zwraca się do małpy, jakby prowokował ją do kolejnego pojedynku. – W którymś z quizów czytałem, że kobieta jest najbliżej spokrewnionym z małpami stworzeniem. To dowiedzione naukowo. – Zerka wymownie na zwinięty w rulonik quiz wystający z mojej kieszeni. Tak, quizy stały się moim małym uzależnieniem. Rozwiązuję je jeden za drugim i kilka minut wcześniej kupiłam sobie kolejny. Szczególnie intrygujący. – Doprawdy? – Szturcham Trevora łokciem w żebra. – Ja z kolei czytałam, że mężczyźni są najbliżej spokrewnieni z idiotami. – Z kim? – Układa podbródek na moim ramieniu i ustawia mnie naprzeciw walecznego zwierzęcia. Dzieli nas teraz tylko szyba, która w wyobraźni Trevora najwyraźniej robi za lustro, bo wiem, że insynuuje mi teraz, iż właśnie patrzę na swoje małpie oblicze. – Ze szczurami – poprawiam niewinnie. – Długi, odpychający ogon, wystające zębiska i nadmiar owłosienia. – Demonstruję na jego sylwetce, obracając się w jego ramionach.

– Wariatka. – Kto? – Surykatka! – krzyczy, naśladując nieudolnie mój ton, a potem pociąga mnie w stronę wybiegu dla gryzoni. – Tu jest napisane, że najlepiej poznasz człowieka, obserwując go w sytuacjach, gdy jest pod wpływem alkoholu, gdy kłóci się z bliskimi, spotyka wroga i podczas randki z inną kobietą… – Milknę, marszcząc brwi. W mojej głowie od razu pojawia się wizerunek Amandy. Nie, dziękuję. – To ostatnie jest głupie i zbędne. – Zaciskam palce na wyciągniętym przed momentem z kieszeni quizie i zamazuję odczytane litery długopisem tak starannie, aż nie ma po nich śladu. Szkoda, że tego samego nie można zrobić z panią psycholog. – Dlaczego? Mnie się podoba – przedrzeźnia mnie. – Sama powtarzasz, że powinniśmy dowiedzieć się o sobie jak najwięcej. – Obdarza mnie ciekawskim spojrzeniem. – Kobieta niepoprawnie romantyczna czy nimfomanka? – kontynuuję, lekceważąc jego przytyki. – Romantyczka. – Dlaczego? – Rzucam mu spojrzenie spod rzęs. Jestem szczerze zdumiona. – Myślałam, że kobieta z fisiem na punkcie seksu to marzenie mężczyzny. – Problem w tym, że nimfomanki często mają problemy z dochowaniem wierności jednemu partnerowi. Romantyczka zazwyczaj silnie przywiązuje się do wybranego mężczyzny, a o aspekt seksualny się nie martwię. – W jego tonie pobrzmiewa zuchwała nuta. – Zdołałbym rozbudzić jej apetyt i uzależniłbym ją od zaspokajania jej erotycznych potrzeb wyłącznie ze mną. – Oczy ma półprzymknięte, pociemniałe, pełne nieprzyzwoitych aluzji. I nagle nabieram ochoty na robienie bardzo, bardzo niegrzecznych rzeczy. Weź się w garść! – Trwały związek czy relacja bez zobowiązań?

– To zależy od tego, czy bardziej interesowałaby mnie osoba, z którą miałbym się związać, czy ta, z którą miałbym uprawiać seks. – Pociąga łyk parującego napoju z mojego kubka, a ja z trudem opieram się chęci wyrwania mu go tylko po to, by przytknąć usta do miejsca, którego dotykały jego wargi. – To ta sama osoba – tłumaczę, przygryzając końcówkę pisaka. – Trudny wybór. – Jesteś beznadziejny. – Odpycham go. – Wolisz solić czy słodzić? – Wolę opcję, której tu nie wymieniono – mruczy z cwanym uśmiechem. – Pieprzyć – zgaduję bez wahania i nawet dopisuję to słowo, pilnując, by nie umknęło to jego uwadze, oraz stawiam tam iks. – Solidnie. – Mruga do mnie, jednak jego zainteresowanie gaśnie jeszcze szybciej, niż się pojawiło. Trevor frustruje mnie i jednocześnie znęca się nad moim libido. – Hałaśliwie czy zacisznie? – Prawie się potykam i padam na twarz, bo przez ułamek sekundy wydaje mi się, że to rozwinięcie rozmowy o pieprzeniu i odnosi się do preferencji seksualnych, a nie do miejsca, w którym ktoś wolałby zamieszkać. Powinnam się wstydzić. – Zacisznie – odpowiada i chwyta mnie w talii, chroniąc przed upadkiem. Nie musi nic mówić, bym wiedziała, że przyłapał mnie na gorącym uczynku. – Zdajesz sobie sprawę, że uśmiechasz się za każdym razem, gdy udzielę twojej odpowiedzi? Czego dotyczy ten quiz? – Dopasowania. – Trevor usiłuje przewrócić kartki na stronę tytułową, więc przyciskam gazetę do piersi. – Pod jakim względem? – Zwinnym ruchem wykonuje manewr, którego nie jestem w stanie zarejestrować,

i czasopismo już jest w jego palcach. – To quizy dla par. – Jego mina zmienia się z zaskoczonej na usatysfakcjonowaną. I znowu na mnie patrzy. Nie. Nie patrzy. Przewierca mnie na wylot tymi zielonymi oczami. – Mają najbardziej interesujące pytania – informuję z galopującym sercem. Metaliczny posmak krwi na języku każe mi uwolnić przygryzaną bezwiednie wargę. – Wolisz żyć z ukochaną w świecie z przyszłości czy przeszłości? – O jak odległej przeszłości mowa? – pyta Trevor i znów szarpie mnie za rękaw. Uzmysławiam sobie, że prawie wpadłam na jednego z przechodniów. – Bo życie w erze dinozaurów może być nieco kłopotliwe. – Zbliża się do wybiegu z lwami i ogląda gigantycznego kocura odpoczywającego na skałach. Zwierzę piękne, prawie majestatyczne. I na wiele sposobów przypomina mi mężczyznę u mojego boku. Dziki, nieujarzmiony drapieżca. – Ja mogłabym… – Adoptować dinozaura? – kończy niemal życzliwie. – Już widzę, jak chadzasz z nim na spacery i pozwalasz mu wylegiwać się na swoich kolanach. – Zanosi się śmiechem, aż całe jego ciało podryguje. – Dokuczasz mi. – Niech będzie przeszłość. – Rusza dalej, ani na chwilę nie puszcza mojej dłoni. – Przepaska na biodra, imponującej wielkości maczuga – mówi i sięga do szalika owiniętego na mojej szyi i poprawia go, pociągając za pompony na krańcach, jakby bezwiednie upewniał się, że nie zmarznę. I jest to uroczo rozczulające. Kiedy okazuje mi troskę, od środka aż się rozpływam. – Zaczynam myśleć, że maczuga w twoim mniemaniu wcale nie oznacza broni – wyłapuję oczywisty podtekst. – To pytanie mi się podoba. Usta czy dłonie? – W głębokim, aksamitnym szepcie Trevora słyszę uwodzicielską nutę, która działa pobudzająco na moje tętno,

ale nie tylko. Ściska mnie w podbrzuszu, a żołądek fika koziołka. – A co mi zaoferujesz? – Zerkam na niego spod splątanych, wilgotnych od śniegu włosów. – Jesteś prawdziwą kusicielką. – Krzywi się, co sugeruje, że życzyłby sobie mieć mi to za złe. – To dlaczego nie ulegasz pokusie? – Kolejne pytanie. – Ignoruje moje słowa, jednak na jego twarzy przebija się zagadkowa emocja. – Które zawody uważasz za pociągające? – Obracam długopis w palcach i nucę dobiegającą z oddali melodię. – Mundurowi, jak najbardziej. Prawnicy, może. Lekarze i psychologowie, absolutnie nie dla psychologów. – Wykreślam ostatnią opcję z listy, i to więcej razy, niż to konieczne. Przynajmniej tak mogę dać upust targającej mną złości. – Wydawało mi się, że to ja mam odpowiadać? – przypomina Trevor. Kącik jego ust unosi się w rozbawieniu. – Odpowiedziałam za ciebie. – Gdy o czymś mówisz, używasz określenia „my”? Nie mówisz tylko o sobie, a o nas. Nie musisz mnie uwzględniać w każdym aspekcie swojego życia. – A jeśli chcę? – Te słowa wydostają się wbrew rozsądkowi i na ich dźwięk mam ochotę zapaść się pod ziemię. – Lubię cię w mundurze. – Staram się zbagatelizować pałające desperacją wyznanie i szybko zmieniam temat. Albo raczej trajkoczę trzy po trzy, bo nie do końca to przemyślałam. Zatrzymuję się i jest to z mojej strony maleńka intryga. – Lubię cię upaćkaną czekoladą – odpowiada Trevor i na dnie jego oczu coś się rozpala, gdy kciukiem ściera z mojej twarzy pozostałości po gorącym deserze. – Spójrz w górę. – Staję na palcach, by zmniejszyć dystans między nami. – Jemioła. Wiesz, jaka tradycja świąteczna się

z nią wiąże? – kontynuuję i łapię go za klapy kurtki. Oddech mężczyzny tańczy na mojej skórze. – Pocałunek. – Jego twarz wykrzywia grymas i Trevor kamienieje pod wpływem mojego dotyku, jak gdybym sparaliżowała go niczym jad skorpiona. Następnie pochyla się i cmoka mnie w czoło. Łaszę się do niego mało subtelnie, próbując dać mu do zrozumienia, że lubię jego towarzystwo i chciałabym, żeby wybrał mnie, a nie Amandę, a on całuje mnie w czoło. – To wszystko? – Marnie wychodzi mi tuszowanie rozczarowania. – Musimy już iść. – Odwraca się w stronę wyjścia i oddala z prędkością sugerującą, że umyka przed depczącą mu po piętach globalną katastrofą. A ja tkwię w miejscu, zapadając się w uczuciu poniżenia niczym w ruchomych piaskach. Okej. Załapałam aluzję. – Dlaczego po prostu tego nie powiesz? – Złość buzuje w moim wnętrzu, ale nie jest najgorzej, bo przecież tutaj się nie rozpłaczę. – Czego? – Trevor zatrzymuje się i drapie po karku. – Że mnie nie chcesz. Zrozumiałabym to i zaakceptowała. – Gniew w moim głosie ustępuje miejsca rezygnacji, kiedy maszeruję za mężczyzną. – Nie musisz się martwić tym, że dalej będę ci się narzucać, ale na przyszłość bądź po prostu szczery i nie szukaj wymówek w tym stylu. Ty nawet… – Milknę, bo nagle moje stopy odrywają się od podłoża. – Co ty wyprawiasz? – piszczę, kiedy dezorientacja mija, a tlen ponownie wypełnia moje płuca. Wiszę przewieszona przez ramię Trevora, jak gdybym ważyła tyle, co saszetka herbaty, a on gdzieś mnie taszczy. I chyba warto tu wspomnieć, że mam teraz świetny widok… na jego pośladki. Tylko że jednak niekoniecznie chciałam się znaleźć w ich pobliżu właśnie w ten sposób.

– Biorę to, czego pragnę. – Trevor stawia mnie na ziemi, a wtedy uzmysławiam sobie, że znów tkwię pod gałązką jemioły. – To, co od pierwszej chwili doprowadza mnie do kurewskiego szaleństwa – warczy i chwyta mnie za kark, by odchylić do tyłu moją głowę. – Dziko i namiętnie czy delikatnie i czule? – Delikatnie i czule – wykrztuszam, zamierając. Usta Trevora dotykają moich raz za razem, jednak są to zaledwie muśnięcia. Zbyt przelotne, zbyt krótkie. Jak pojedyncza kropla rozkoszy wymykająca się przypadkiem z czary. W końcu nasze wargi się łączą. Delikatnie, z wahaniem, ale siła doznań natychmiast przyprawia moje biedne serce o zawrotne tempo, a mnie samą prawie zabiera w przestworza rozkoszy. Języki splatają się ze sobą, łaskoczą i liżą podniebienia. Przypominają mi o jego męskim smaku, tym razem słodszym o nutę czekolady. Jedna dłoń Trevora obejmuje moją talię, a druga wędruje do moich włosów, a potem… Trevor się wycofuje. I tak moja podróż do nieba kończy się, zanim w ogóle ma szansę się zacząć. Stanowczo za szybko! – I jak? – pyta z nieodgadnioną miną. Jego obojętne zachowanie tylko wzmaga moją frustrację. – Zmieniłam zdanie, pierwsza opcja będzie chyba o wiele bardziej… – Nie udaje mi się dokończyć, bo wtedy usta mężczyzny ponownie uciszają mnie pocałunkiem i wpijają się zachłannie w moje wargi. I tym razem nie ma ani odrobiny łagodności i ostrożności. Trevor jest ostry, prawie zdesperowany w swej brutalności. Jak gdyby miał za zadanie mnie zniewolić. Zawłaszczyć sobie do mnie wszelkie prawa i przeniknąć mnie na wskroś, dotrzeć do najgłębszych zakamarków mojego ciała i duszy, bym już nigdy o nim nie zapomniała. Gdy zęby Trevora podgryzają moje wargi, a nasze języki wirują, uśpiona do tej pory namiętność znów zostaje rozniecona do tego stopnia, że mam ochotę zacząć się o niego ocierać. Tutaj, w tłumie wścibskich gapiów, na deptaku.

Przylegam do jego wielkiego ciała, uległa, oczekująca. Zaciskam palce na jego kurtce, bo nogi zaczynają mi drżeć, a ciałem wstrząsają spazmy rozkoszy. Jęk wymyka mi się z gardła, a Trevor odpowiada na niego zaborczym pomrukiem. Moje zmysły szaleją, gdy wyczuwam na udzie jego erekcję. Natychmiast robię się wilgotna i gotowa, by posunąć się znacznie dalej, niż nam wolno w aktualnych okolicznościach. Nienawidzę tego. – Kurwa… – sapie pomiędzy coraz bardziej agresywnymi pieszczotami. – Ciesz się, że otacza nas setka ludzi. Gdybyśmy byli sami… – Potrząsa głową, jakby próbował pozbyć się spod powiek jakiegoś dręczącego go obrazu, a ja żałuję, że nie mogę go ujrzeć. – A jeśli wcale się nie cieszę? – Jeszcze jedno słowo, a sięgnę po broń i wszystkich ich powystrzelam tylko po to, by cię tu posiąść. – Jego usta przywierają do zagłębienia w mojej szyi. Pocałunki zmieniają się w prawie bolesne draśnięcia zębów. I naprawdę mam nadzieję, że pozostawią trwalsze piętno na mojej skórze. – Zmarzłaś. Chcesz się rozgrzać? – pyta Trevor z troską. Błędnie odbiera fakt, że się w niego wtulam. – Nie to miałem na myśli. – Gdy się rozpromieniam, szczypie mnie w czubek nosa, tym samym niszcząc moje grzeszne fantazje. – Och. – Ale to bardzo mi się podoba. – Unosi moją dłoń do ust i zostawia pocałunek na każdej z opuszek. – Więc wracając do twojej awersji wobec pani psycholog… – Nie waż się zaczynać. Ostatnio pokazała mi pokraczną kurę i twierdziła, że to smok. – Z naburmuszoną miną wyrywam się z jego objęć i udaję na dalsze zwiedzanie zoo. I nawet wybuch jego śmiechu nie jest w stanie popsuć mojego świetnego nastroju.

Rozdział czternasty

Świat

przedstawiony w filmach, które oglądałam, zdecydowanie różnił się od realnego. Tam psychologowie byli z reguły sympatyczni, uśmiechnięci i zarażali pozytywną energią. Pani terapeutka, która przypadła mi w realu, zaraża co najwyżej rozdrażnieniem. Naprawdę starałam się ją polubić, przynajmniej do momentu, kiedy zauważyłam, że ślini się na widok Trevora. Sesje domowe dla mojego bezpieczeństwa i komfortu. Aha, jasne. Chyba raczej dla ułatwienia jej owijania macek wokół właściciela tego domu. Nie twierdzę, że wcale mi nie pomaga. Rozmowy, próby okiełznania lęków podbudowują mnie, pomagają mi się otworzyć, zrozumieć niepojęte, ale z reguły i tak wychodzę z tego pokoju wkurzona. – Lubisz go? – pyta Amanda, wciąż bazgrząc coś w swoim cennym zeszyciku. Aktualnie dzierży w dłoni czarny długopis, ale ma ich aż trzy. Dodatkowe są w kolorach czerwonym i niebieskim. Może barwy mają określać stopień popieprzenia pacjenta? To by wyjaśniało, dlaczego większość jej zapisków na mój temat poraża czerwienią. – Trevora? – Rozciągam usta w uśmiechu. – Tak, lubię. Jest dla mnie dobry. – Bardzo różni się od Altara, prawda? – W jej głosie pojawia się pobłażliwa nuta, przez którą mam ochotę dźgnąć ją jednym z tych pisaków w gałkę oczną i wydłubać ją z oczodołu.

To by mi poprawiło humor. – To chyba oczywiste. – Jak wyglądała wasza relacja? – Amanda zerka na mnie spod wachlarza nadmiernie wytuszowanych rzęs. – Chcę, żebyś opisała mi, jak ją widzisz, co czujesz – dodaje, sięgając po czerwony długopis. Zebrane w kok miedziane włosy wymykają się z upięcia, gdy przekrzywia lekko głowę. – Nienawidzę Altara, bo krzywdził mnie na więcej sposobów, niż zdołasz zmieścić w swoim notatniczku – oznajmiam monotonnym tonem. – Nie ma sprawy, kupię większy – odpowiada w ten sam sposób, poprawiając okulary na nosie. – Życzyłaś mu śmierci? – Jak nie życzyć komuś śmierci, kiedy jest ona jedynym kluczem do zakończenia twojego piekła? – Nie szczędzę sarkazmu. Po cichu odliczam czas, jaki upłynął, odkąd po raz ostatni rzuciłam się na nią w myślach. Jakieś jedenaście sekund. Nowy rekord. – A sobie? Myślałaś kiedykolwiek o samobójstwie? – Nie tylko myślałam, próbowałam ze sobą skończyć i zanim zapytasz, tak, próbowałam też zabić Altara. – Odchylam się na krześle i ostentacyjnie zapatruję na widok rozciągający się za oknem. Szybko dostrzegam Trevora, który chcąc zapewnić nam odrobinę prywatności, postanowił odgarnąć śnieg z podjazdu. Teraz wymachuje łopatą bez oznak zmęczenia. Nieświadomy, że w tej chwili stanowi dla mnie idealną odskocznię od nużącej sesji. – Co się zmieniło? – Rozdrażnienie zabarwia głos Amandy. Kobieta pstryka palcami przed moją twarzą. – Niewiele, zrozumiałam, że za dużo mi odebrał i jeśli umrę, on nic na tym nie straci, to ja stracę szansę na wszystko – szepczę bardziej do siebie niż do niej. – Na cokolwiek. – Dwa ciężkie słowa są jak brzytwa raz za razem haratająca moje serce.

– Nadal życzysz mu śmierci? – Postukuje niebieską skuwką w usta pociągnięte błyszczykiem. Jej brwi podskakują, jak gdyby były połączone bezpośrednio z rozszalałymi myślami. – Nadal chcę go zabić. – Nie wahasz się? Nie sądzisz, że to byłby jednak zły krok, coś, co zbliżyłoby cię do twojego oprawcy? W moim gardle wzbiera histeryczny rechot. Wszelkie dedukcje i wysunięte hipotezy sprawiają, że pani psycholog omylnie wierzy, że może mnie potępiać i osądzać, co należy we mnie naprawić. – Nie zamierzam chodzić po ulicach z bronią i zabijać ludzi. Nie jestem wypaczona. Chcę, by dostał to, na co zasłużył. – Przesadna ilość gniewu uwidacznia się wyłącznie w podrygującej nodze. Altar nauczył mnie samokontroli. Gdybym dała upust wrzącym we mnie emocjom, Amanda pewnie zaleciłaby mi egzorcyzmy. – Chcesz się zemścić, a zemsta nam nie służy. Skłaniają nas do niej złe powody, nadmiar nagromadzonych emocji, którym instynktownie chcemy dać ujście, ale właśnie w ten sposób człowiek popełnia błędy. – Piękne bzdury, nadają się na sentencję do ciasteczka z wróżbą, ale nie jako rada – mówię i pochylam się nad dzielącym nas stolikiem, by sięgnąć po położone na nim niewielkie przekąski. Najwięcej mojej uwagi ściąga na siebie wędzony szaszłyk nabity na wykałaczkę. – Czy jakiś mężczyzna cię kiedyś uderzył? Czy cię poniżał? Zgwałcił cię? – Przełykam cząstkę ostrej papryki, ciesząc się jej palącym smakiem na języku, który idealnie odzwierciedla ogień wściekłości smagający mnie pod skórą. Jej wyniosłość zakamuflowana profesjonalizmem wkurwia mnie jak nic innego. – Nie – odpowiada. – Właśnie. – Uśmiecham się z przymusem. – Dlatego wszystko, o czym mówisz, brzmi jak dowcip.

– Dobrze, porozmawiajmy jeszcze o czymś. – Sięga do torebki wiszącej na oparciu krzesła. – Byłaś z kimś poza Altarem? – Stos papierów ląduje na stole z ciężkim plaśnięciem. Mam nadzieję, że nie odnoszą się jedynie do mnie. – Nie. – A czy… kiedykolwiek było ci z nim dobrze? Czy seks był przyjemnym doświadczeniem? – zadaje pytanie, lustrując mnie znad dokumentów. Zawsze kiedy na mnie patrzy, czuję się, jakbym była bydłem na wystawie. Gapią się na mnie z piedestału i wypunktowują sobie radośnie moje najmniejsze defekty. – Nie. – A czy wierzysz, że może taki być? – Teoretycznie. – Wzruszam ramionami i obracam wykałaczkę w palcach. Amanda posyła w moją stronę długie westchnienie, a potem wyzuty z emocji uśmiech wraca na jej równie wyzute z emocji oblicze. Jest trochę jak robot, trochę jak bezmyślna lalka, ale dobrze wiem, że moje zdawkowe odpowiedzi wyprowadzają ją z równowagi. – Rozważasz, by kiedykolwiek spróbować się o tym przekonać? Owszem, ale to, co robię z Trevorem, już dawno przekroczyło granicę ostrożnych rozważań. Na pewno ucieszą ją moje postępy w tej kwestii. – Może. – Ponowne wzruszenie ramion, a za nim kolejne. Powoli nabawiam się nerwowego tiku, za co winą obarczam Amandę. – Trevor wspomniał mi, że… – Milknie. – Inicjujesz bliższy kontakt między wami. Dlaczego? – Prawie krztusi się ostatnimi słowami. – Lubię go, już mówiłam. – Wiodę oczami w stronę okna, niestety obiekt mojego zainteresowania już się ulotnił.

– On uważa, że to przez fakt, że latami byłaś niemal niewolnicą Altara. On tego od ciebie oczekiwał, prawda? Na pewno zapamiętałaś określone rzeczy, które skłaniały go do łagodniejszego zachowania. – W jej głosie słychać coś na kształt współczucia, choć może bliżej temu do litości. – Czy nie jest tak, że znanymi sobie metodami próbujesz pozyskać przychylność Trevora i tym samym zyskać pewność, że cię nie skrzywdzi? – Na początku tak było, ale teraz wierzę, że mnie nie skrzywdzi. – Długopis toczy się po drewnianej powierzchni w moim kierunku, jakby mnie kusił do przejścia do czynów. Parskam śmiechem. – Podoba mi się spędzanie z nim czasu i to, jak się przy nim czuję. Bezpieczeństwo i spokój. – Trevor jest pierwszą po Altarze osobą, która okazała ci serce, troskę. Uratował cię, opiekuje się tobą, traktuje cię, jakbyś była ważna. To potrafi oszołomić, jeśli nigdy wcześniej się tego nie doświadczyło – prawie syczy, co wyjaśniałoby jej bliskie pokrewieństwo z jadowitą żmiją. I na pewno chciałaby mnie ukąsić. – Nie rozumiem, do czego dążysz. Gdzie tam, doskonale wiem, do czego zmierza. – Trevor nie jest jedyną osobą na świecie, która może i która w przyszłości będzie cię tak traktować. Rozważałaś opcję, że nadal obawiasz się, że nikt inny nie okaże ci tyle uczuć, co on, i dlatego trzymasz się go tak kurczowo? – Amanda opiera podbródek na dłoni. Jej pociągnięte cielistym lakierem paznokcie podrygują nerwowo. – Może usiłujesz zbliżyć się do niego na każdy z możliwych sposobów, bo wydaje ci się, że tylko z nim masz taką szansę, ale to nieprawda. – Tak, masz rację, nadal obawiam się innych ludzi i pewnie przez długi czas będę nadmiernie ostrożna w kontaktach – potakuję, obserwując z cichym tryumfem, jak jej cera blednie, a puls przyśpiesza. Potem dodaję niewzruszona: – Ale to nie oznacza, że nie wolno mi czuć niczego do Trevora.

– Jednak te uczucia powinny być właściwie uwarunkowane. – Odchrząkuje, by zamaskować pobrzmiewającą w głosie złość. Pewnie marzy, by założyć mi GPS albo obrożę szokową na pilocik, którą uruchomi za każdym razem, gdy zbliżę się do Trevora. – I według ciebie nie są, bo nie mam w życiu innych prócz Trevora dobrze traktujących mnie osób? – upewniam się. Nie hamuję już śmiechu. – Innych mężczyzn? Dla porównania? Może to ja zasługuję na łatkę szalonej, ale z nas dwóch to ona jest tutaj bardziej popieprzona. Czy właśnie zasugerowała mi zostanie na próbę kimś w rodzaju dziwki, i to w ramach jej zbawiennej terapii? – Czy to nie logiczne? – Rozpromienia się w jawnej prowokacji. – A czy uczucia muszą być logiczne? – prycham. – Jest między nami więź i nie dbam o to, czy jej istnienie pokrywa się z twoimi rozsądnymi argumentami. Intuicja podpowiada mi, że wątek Trevora wywiązał między nami coś w rodzaju specyficznej gry. O zwycięstwo. O terytorium. Brakowało tylko szachownicy i pionków, które wpychałabym jej jeden za drugim do gardła, zanosząc się złowróżbnym śmiechem – jak na wariatkę przystało. – Posłuchaj, może tego nie widzisz, ale wywierasz na nim presję. Oczekiwałaś, że cię tu zabierze, że będzie cię chronił. Nagiął dla ciebie wiele zasad, bo czuje się za ciebie odpowiedzialny, ale nie możesz od niego oczekiwać, że będzie cię pragnął. Nie możesz wywierać na niego takiego nacisku. – Chwyta jeden z długopisów i znów coś pisze. Zaczynam myśleć, że notuje tam rozmaite obrażające mnie przydomki. – Czy przyszło ci do głowy, że on nie patrzy na ciebie w ten sposób, nawet jeśli ty go pożądasz? Jesteś ofiarą wielorakiej przemocy, a chyba chciałabyś mieć kiedyś pewność, że mężczyzna jest z tobą nie z litości czy przymusu – insynuuje niby ostrożnie. – Myślisz, że on mnie nie chce?

Jestem świadoma, że Amanda z rozmysłem dawała mi odczuć, że nie mogę być jej rywalką. Że nawet nie rozpatruje tej możliwości, ale wiem, że to robiła. Upewnia mnie o tym błysk zazdrości w jej niebieskich tęczówkach. I nic mnie nigdy bardziej nie cieszyło. Jednak mimo że bardzo chciałabym zignorować jej wywód, nie mogę odrzucić tej możliwości. Co, jeśli Trevor faktycznie nie odtrąca mnie nie dlatego, że mnie pragnie, a dlatego, że nie chce podkopywać mojej i tak nikłej pewności siebie? Nieustannie wspomina, że tak wiele przeszłam, że jestem… „ofiarą”. Coś w moim żołądku skręca się tak boleśnie, że w sekundę robi mi się niedobrze. Przez moment słyszę roznoszący się echem śmiech Altara. Wpatruję się tępo w falujące na wietrze gałęzie. Jedna z nich uderza o szybę z trzaskiem, a potem… Za drzewami w oddali, w cieniu, wychwytuję czającą się postać. I mimo znaczącej odległości nie mogę wyzbyć się wrażenia, że patrzy prosto na mnie. Zszokowana i przerażona chcę poderwać się z miejsca, ale mrugnięcie oka później już nikogo tam nie ma. Co…? Jestem śledzona czy to halucynacje? Mam urojenia? Gdybym wspomniała teraz o tym Amandzie, na pewno uznałaby to za omamy. Zwłaszcza że wciąż zmagam się z objawami odstawienia narkotyków. – Myślę, że powinnaś wziąć pod uwagę i tę opcję. – Srebrny kolczyk w kształcie choinki zdobiący jej ucho zaplątuje się w kosmyk włosów, więc sięga do niego, by poprawić fryzurę. – Nie ma potrzeby narzucania się mężczyznom. Jeśli któryś cię zapragnie, uwierz mi, da ci znać. – Kładzie dłoń na mojej i ściska ją na znak pocieszenia, bo zdaje sobie sprawę, że osiągnęła swój cel: zasiała we mnie ziarno niepewności. – Nie wiesz jeszcze wiele o zdrowych relacjach. Co do Trevora, radzę ograniczyć się do przyjaźni.

Jestem pewna, że to chętnie ci zaoferuje. – Uśmiech, którym mnie obdarza, po raz pierwszy jest szczery. – Bardzo dziękuję – mruczę szyderczo. Ręka, która jeszcze przed chwilą niosła mi jakże wiarygodną otuchę, chwyta z misy dwa winogrona. Amanda przełykając je, od razu sięga po serwetkę, by zetrzeć z kącików ust pozostałości ledwie naruszonego błyszczyka. Tak, zjadłam szaszłyka, oblizując palce, ale zrobiłam to wyłącznie dla samej sceny. Bawi mnie jej przekonanie, że musi mnie we wszystkim instruować, jakbym żyła w chlewie, a nie z mężczyzną, który za najdrobniejsze niedociągnięcia był w stanie wydusić ze mnie ostatnie tchnienie. To ja mogłabym ją uczyć nienagannych manier. Jak już mówiłam, szybko nauczyłam się rozgryzać ludzi, szybciej, niż pozwala na to jej psychoanaliza, i wiem, że mam do czynienia z suką. – Nie jesteś do mnie pozytywnie nastawiona – stwierdza. – Nieustannie mnie oceniasz według swoich wyuczonych reguł. Choć powtarzasz, że każdy przypadek jest inny i nie należy nikogo z nikim porównywać, nie robisz nic innego. Nie możesz robić nic innego, bo z każdym postępujesz według tego samego schematu. Odhaczasz sobie punkty z listy i próbujesz mnie zamknąć w absurdalnych ramach, nie mając o niczym pojęcia. – Mój głos przechodzi w parsknięcie. – A najgorsze jest to, że masz uprawnienia, by oceniać mój stan psychiczny i wierzysz, że wiesz lepiej ode mnie, co powinnam robić, na co jestem gotowa i czego potrzebuję. – Nie dbam o to, że najprawdopodobniej moje spojrzenie właśnie żarzy się od furii. – Nie będę do ciebie pozytywnie nastawiona. – Dziękuję ci za dziś, to wszystko – odpiera perfekcyjnie przyjaznym tonem i sięga po swoje papiery. – Możesz na chwilę poprosić Trevora? – dodaje, a potem wstaje i wygładza białą bluzkę. Idę o zakład, że zaraz rozepnie guzik, w porywach do dziesięciu. I kto tu jest natrętny, ździro?

– Pani logiczna chce z tobą rozmawiać – zwracam się do Trevora, gdy zauważam go przy kuchennym blacie. Dzięki Bogu, że już włożył koszulę i nie pomaszeruje do niej i jej lepkich łap półnagi. – Amanda? Wszystko dobrze? – pyta kobietę, a ja wsuwam stopę przed drzwi, by nie dopuścić do ich całkowitego zamknięcia, i upewniając się, że pozostaję niewidoczna, przysłuchuję się rozmowie. – Tak. Uznałam jedynie, że powinieneś coś wiedzieć – świergocze, częstując go od razu kompletem swojego uzębienia, a mnie nawiedza wizja, jak wybijam jej dwie jedynki. – Słucham. – Shantee świetnie sobie radzi. Jest twarda. Silniejsza, niż wydawało mi się, że będzie na początku, kiedy pojęłam, jak bardzo skrzywiona jest jej wizja relacji z mężczyznami. – Robi smutną minę. – Chcę powiedzieć, że budzisz jej zainteresowanie, także seksualne, i dlatego tak do ciebie lgnie. Wierzę, że to już nie jest kwestia Altara. – Podchodzi zdecydowanie za blisko Trevora i zdecydowanie za bardzo kołysze przy tym biodrami. Ton jej głosu jest wesoły, jakby powierzała mu dowcipny sekrecik. – To znaczy, że… – Trevor odchrząkuje i cofa się o krok, zbity z tropu. – Ale przecież to dla niej za wcześnie po tym wszystkim. Czy to nie spotęguje jej traumy? – Odwraca się z niepokojem w oczach, ale mnie nie zauważa. – Nie ma ściśle określonego czasu, w którym dane osoby są gotowe do rozwijania tej sfery. Każdy przypadek jest inny, niektórzy nie przemogą się przez lata, ale inni decydują się na zmazanie przykrych doświadczeń seksualnych tymi dobrymi. To często pomaga się otworzyć. Umacnia odwagę do kolejnych kroków, wiarę w siebie i otoczenie. – Więc co… – Przełyka z trudem ślinę. – Co powinienem zrobić, jeśli ona…?

– Bądź z nią szczery. Mów, że nie jesteś zainteresowany – rzuca, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, a mi znowu robi się słabo. – To jej pomoże bardziej niż przyzwolenie na wykorzystanie cię, by mogła poeksperymentować w łóżku i zaspokoić swoją ciekawość. W końcu się zorientuje, że nie napiszecie wspólnej bajki. – Pociera niespiesznie ramię Trevora, niby go dopingując, ale ślepy by zauważył, że jest napalona. Zaciskam pięści i wbijam wzrok w podłogę, czekając, aż każe jej się odpieprzyć. Jednak nic takiego się nie dzieje. Nie słyszę nawet najmniejszego zaprzeczenia. Zimno przenika mnie niemal do szpiku kości, a łzy wzbierają pod powiekami, bo nagle wszystko staje się jasne, a ja nie mogę się dłużej oszukiwać. Amanda od początku miała rację. Nie chcąc zostać przyłapana, umykam z powrotem do kuchni. Czekoladowe smoothie z moim imieniem czeka na mnie na blacie. Moje ulubione. Tuż obok truskawkowego, za którym przepada Trevor. Kupił mi mleczny napój, który teraz robi za nagrodę pocieszenia. Wariatka dostaje smoothie. Pani psycholog dostaje faceta. Gra skończona.

Rozdział piętnasty

Martwe, wytrzeszczone w szoku oczy. Bladozielone, znajome oczy. Upiorny śmiech i strzykawka z narkotykiem. Podrywam się na łóżku, ale jeszcze kilka długich sekund tkwię w zawieszeniu, zanim udaje mi się uświadomić sobie, że to tylko sen. Tym razem to tylko sen. Tym razem to jeszcze tylko sen. Czuję pieczenie pod skórą, jakby ktoś zaprószył pod nią ogień. Włosy mam wilgotne od potu, a mięśnie obolałe. Instynktownie sprawdzam nadgarstki, szukając śladów po wkłuciach i siniaków. Serce obija mi się w klatce z żeber, a kończyny dygoczą. Chryste. Jestem rozpieprzona. Kierowana jakimś niewytłumaczalnym instynktem, podchodzę do okna i uważnie skanuję pogrążony w deszczu krajobraz. Podszepty zakorzenione gdzieś w czaszce każą mi się spodziewać zagrożenia. Altara, który wyjdzie z mroku i zastuka w szybę, upominając się o mnie. I wtedy znów kogoś widzę. Jest to tak absurdalne, że prawie wmawiam sobie, że to tylko kaprys mojej wymęczonej wyobraźni, ale postać kobiety w czerni się nie rozmywa. Grzmoty tańczą wokół niej, ułatwiając mi rejestrowanie szczegółów. Nieznajoma patrzy przez kraty ogrodzenia wprost w moje okno. I choć wiem, że nie może mnie widzieć, i tak

paraliżuje mnie strach. Krzyk zamiera mi w gardle, gdy na oślep cofam się ku drzwiom, nie spuszczając z niej wzroku. Bandzior podrywa się z posłania, jakby czytał mi w myślach, i rzuca się z groźnym warczeniem na szybę. Trąca mnie pyskiem, jakby nakazywał ucieczkę, ale kiedy ponownie patrzę w to miejsce, po zagadkowej postaci nie ma już śladu. Czy coś jest ze mną nie tak? Jestem przekonana, że tym razem to nie był omam, i upewnia mnie w tym wciąż powarkujący pies. Ktoś mnie obserwuje. Nas. Z powodu nagłego chłodu oplatam się ramionami w pasie. Wypadam przez drzwi i zmierzam do pokoju Trevora, jednak zatrzymuję się z ręką na klamce. Muszę się uspokoić. Śniłam o Altarze, a później zobaczyłam kogoś za oknem. Moja wiarygodność i bez tego jest śmiesznie wątpliwa. Pcham drewniane drzwi, mając nadzieję, że nie zaskrzypią, i zakradam się do jego sypialni bez najmniejszego hałasu. Kiedy widzę go rozciągniętego na brzuchu, owiniętego w skotłowaną pościel, natychmiast nawiedza mnie wizja nocy, którą spędziliśmy razem. Nawet gdy śpi, nadal jest spowity siłą. Nie siłą, potęgą. Nieustraszoną, niszczycielską, wabiącą i dlatego samo przebywanie tu od razu mnie uspokaja. A potem w jednej sekundzie, która zdaje się trwać godzinę, dzieje się kilka rzeczy jednocześnie. Z trudem rejestruję, że Trevor jakimś niedostrzegalnym dla ludzkiego oka zwinnym ruchem sięga po broń, odbezpiecza ją i celuje prosto w środek mojego czoła. Nie przygotowuje się do ataku, już do niego przystąpił. – Co ty wyprawiasz? Nigdy więcej się tak nie zakradaj – szepcze, spoglądając z zatrwożeniem na połyskującą w mroku lufę, jak gdyby dopiero do niego dotarło, że prawie mnie zastrzelił. – Jezu, kurwa, Chryste, mogłem cię zabić. – Jego rozszerzone oczy, dopiero co wyrwane z podróży gdzieś pomiędzy jawą a snem, błyskawicznie stają się czujne i przytomne, a on sam kojarzy mi się teraz ze zrodzoną

z ciemności niebezpieczną, nadludzką istotą, która przybyła tu, by skraść kilka żyć. Jednak palec Trevora spoczywający tuż nad spustem cofa się, on sam wypuszcza zduszony oddech i odkłada broń do skrytki. Jakąś malutką cząstkę mnie nawiedza myśl, że gdyby wystrzelił, ostatecznie uwolniłby mnie od Altara, choć na ile znam mojego prześladowcę, to pewnie zawarłby pakt ze śmiercią i nawet w zaświatach posiadł moją duszę. – Przepraszam – odpowiadam, wahając się, czy podejść, czy wrócić do siebie. – Wiem, że byś mnie nie skrzywdził. – Nie umyślnie, ale przez nawyki spowodowane tym, z czym zmagam się na co dzień, zdarza mi się działać instynktownie. – W jakby bezwiednym odruchu masuje miejsce tuż nad sercem. – Mogłem uznać cię za zagrożenie, zanim bym w ogóle zarejestrował, że to ty. – Sięga do niewielkiej lampki i nikłe światło zalewa pomieszczenie. Zielone tęczówki Trevora wpatrują się we mnie intensywnie. Może uważa mnie za koszmar, który chciałby przegnać. Nie da się ukryć, że bez pozwolenia wtargnęłam w środku nocy do jego sypialni. I chyba spodziewa się, że zaraz zacznę wrzeszczeć. Jednak nie ma we mnie ani grama lęku. Przede wszystkim dlatego, że wiem, iż nie potrzebowałby pistoletu, żeby pogruchotać mi kości. – Nie chciałam cię obudzić, po prostu nie mogę spać przez tę burzę i postanowiłam zajrzeć. Śpij dalej, wrócę do siebie. – Macham dłonią na pożegnanie jak ktoś niespełna rozumu i odwracam się, by umknąć tam, skąd przyszłam. – Wszystko w porządku? – pyta, opuszczając stopy na podłogę. Jasne, że za mną pójdzie, niech to szlag! – Wyglądasz na roztrzęsioną i drżysz. – Nie wiem, jakim cudem zauważa to wszystko w tym mętnym świetle, bo to nie powinno być możliwe. – Miałam koszmar – przyznaję zażenowana i przestępuję z nogi na nogę.

– O nim? – Przechyla głowę, a w jego głosie dźwięczy coś na kształt niepewnej czułości. Kiwa na mnie, niemo zachęcając, bym podeszła. O nim. O Tobie. O tym, że cię straciłam. Przybiegłam tu, żeby posłuchać twojego oddechu. I żeby cię strzec, jak ty mnie strzeżesz. – Śniło mi się, że przyszedł, żeby mnie zabrać. – Szarpiąc za krawędzie piżamy, podchodzę do łóżka i przysiadam na krawędzi. – To było okrutnie realistyczne. Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że on zaraz tutaj wpadnie – kwilę, zaplątując palce we włosy. W chwilach, które prawie, prawie wpędzają mnie w obłęd, wciąż cierpię na niekontrolowane, histeryczne odruchy, jak szarpanie się za włosy, kaleczenie skóry paznokciami. Robię wszystko, co tylko przyniesie za sobą posmak bólu, jakby to gdzieś za nim zawieszony był mój rozsądek. Albo to, co z niego zostało. – Jeśli chciałabyś… – Przykrywa moją zaciśniętą pięść, kciukiem pieści skórę. – Jeśli chcesz, możesz ze mną zostać. – Blizna na jego policzku podskakuje, kiedy łapie brzeg kołdry i odsuwa ją, robiąc mi miejsce. To jedyny przejaw jego zdenerwowania. Już prawie chcę się uśmiechnąć i położyć przy jego ciele, przytulić się do mojej tarczy. Obraz Altara prawie wyparowuje z mojego umysłu, a całe napięcie zostaje przegnane, ale chwilę później przypominam sobie, dlaczego nie wolno mi tego robić. To nie jest moje. – Nie musisz tego robić, dam sobie radę. Nie dam. Pójdę do siebie, zwinę się w kłębek, przełykając łzy i gorycz. Będę płakać i krzyczeć wewnątrz jak miliony razy wcześniej, a o świcie udam, że to nigdy się nie zdarzyło. Tylko tym razem powodem nie będzie Altar, tylko Trevor. – Dziś niewiele się odzywałaś – mówi. – Czy na sesji coś poszło źle? Przyznałeś, że mnie nie chcesz.

– Nie, po prostu musiałam przemyśleć kilka rzeczy. Amanda skłoniła mnie do zastanawiania się, jak widzę swoją przyszłość. – Wzruszam ramionami, żałując, że nie mogę zniknąć. – Do tej pory unikałam takich rozważań, bo wydawało się naiwne wierzyć, że mam szansę na jakąkolwiek przyszłość. Świadomość, że nie masz niczego, rozrywa od środka. – Głośny grzmot przetacza się przez noc, rozświetlając niebo za oknem, ale prawie go nie słyszę. Opasają mnie obręcze zimne jak lód. Rzeczywistość. Dobrze było chować się przed nią przez kilka ostatnich tygodni. Jeśli to prawda, że w chwili, gdy konamy, wspominamy wszystkie momenty warte zapamiętania, cenne, to wiem, że każdy z nich zawdzięczam temu mężczyźnie. – Zasługujesz na wszystko, czego zapragniesz. Wszechświat padnie przed tobą na kolana. – Rozciąga usta w rozbrajająco uroczym uśmiechu. – Jakie masz plany? Marzenia? – Przede wszystkim powinnam się stąd wyprowadzić, żebyś mógł mieć własne życie, a nie tylko podporządkowane ochranianiu mnie. – Wbijam wzrok w ciemną satynową pościel i by zająć czymś ręce, przejeżdżam po niej palcami. – Co? Dlaczego? – Ponieważ wymogłam na tobie, byś mnie tu zabrał, i wywróciłam ci życie do góry nogami. Zmusiłam cię, żebyś się dla mnie narażał, a nie było to moim zamiarem. – Nie zmusiłaś mnie. Sądzę, że znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że jeśli się na coś nie godzę głęboko wewnątrz, to nie ma takiej siły, która mogłaby mnie do czegokolwiek zmusić. – Ujmuje mój podbródek i pociąga go delikatnie ku górze. – Co się tak naprawdę stało? O czym rozmawiałaś z Amandą? Co takiego ci powiedziała? – Gdy próbuję spuścić głowę, jego dłonie oplatają mnie w stanowczym uścisku, a jego twarz jest tak blisko mojej, że na skroni czuję ciepło oddechu.

– Wyjaśniła mi, że czujesz się za mnie odpowiedzialny. Uważasz, że jesteś zobowiązany, żeby mi pomagać, bo mi współczujesz, i z tym też wiąże się twoja praca, ale ja wywieram na tobie dodatkową presję. – Wiercę się, bo mam wrażenie, że siedzę na gorących węglach. Wszystko mnie swędzi. – Jaką presję? – Zmarszczki dezorientacji rysują się na jego obliczu. – Narzucałam ci się – mamroczę ledwie słyszalnie, modląc się, żeby te słowa do niego nie dotarły. Żeby zrobił się senny przez jakiś niewytłumaczalny napływ melatoniny, ale nic z tego. Tkwię w sypialni faceta obdarzonego jakimiś nadnaturalnymi zdolnościami. Dlatego ukrywanie przed nim czegokolwiek ma mniej sensu niż obłaskawianie wygłodniałego niedźwiedzia. Szczęście dawno temu wypięło się na mnie. – W jakiej kwestii? – Nieważne, to głupie i upokarzające. – Policzki mi płoną. – Ja… mam nadzieję, że możemy zostać przyjaciółmi, ale jeśli wolałbyś, żebyśmy ograniczyli się do czysto profesjonalnych stosunków, to uszanuję twoją decyzję – dodaję pospiesznie, ale zdradza mnie łamiący się głos. Kurwa. Jeszcze sekunda i uwierzę, że oskalpowanie przyniosłoby mi więcej przyjemności niż ta rozmowa. – Założyłem, że już jesteśmy przyjaciółmi. – Cieszę się – stwierdzam nadmiernie wesołym tonem. – Dobranoc. – Wyszarpuję się z objęć Trevora i rzucam pędem do drzwi. – Zaczekaj. Dokąd idziesz? Nie skończyliśmy rozmawiać. – Nagle wyrasta przy mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i blokuje swoją sylwetką wyjście. – Jest mi okropnie wstyd przez to wszystko. – Naprawdę rozważam staranowanie go, ale to pewnie byłoby gorsze niż

zderzenie z kamienną ścianą. – Proszę, zostawmy to. – Posyłam mu błagalne spojrzenie. – Nie ma mowy. Teraz z całą pieprzoną pewnością tego nie zostawię. – Trevor chwyta mój nadgarstek i ponownie sadza mnie na łóżku. – Co się dzieje? – Słyszałam, co powiedziała ci Amanda – wyznaję zrezygnowana. – I co zasugerowała zrobić, żeby w końcu do mnie dotarło, że mnie nie chcesz. – To nie tak, ja wcale… – Jestem ofiarą. Sam to powiedziałeś. – Uśmiecham się mało autentycznie. – Jestem ofiarą tyrana, sadysty. Bestii w skórze człowieka. Doświadczałam tylko złych rzeczy. Tylko złego traktowania i złego dotyku, a w tobie widzę bohatera. – Słowa przechodzą w śmiech okraszony szaleństwem. – Jest ci mnie żal i nie umiesz mi odmówić, żeby nie zranić moich uczuć. Nie odtrącasz mnie, bo czujesz się zobowiązany, żeby komuś tak sponiewieranemu przez los dać choć odrobinę szczęścia. – To jest stek bzdur – syczy gniewnie. – Posłuchaj mnie. – Palce jego rąk oplatają moje dłonie i przyciskają do nagiego torsu. Oddech grzęźnie mi w gardle na ten niespodziewany kontakt. Jego bliskość mnie poraża i sprawia, że ulegam. – Martwisz się, że gdybyś mnie odrzucił, zamknęłabym się na resztę świata, bo ty pierwszy dałeś mi nadzieję na coś lepszego. Motywację do walki. – Jeden z moich paznokci zahacza o jego napięty sutek. Ten ruch sprawia, że Trevor łapczywie zaciąga się powietrzem, a wokół jego źrenic zapala się iskra pożądania. I niemal wierzę, że to jest prawdziwe. – Gdybym ponownie zaczęła wątpić w ludzi, miałbyś wyrzuty sumienia, prawda? – nie odpuszczam. – Tak, często się waham i jestem w rozterce, nie wiedząc, jak z tobą postępować, bo nie chcę, żebyś cierpiała, i sam nie chcę być tego powodem. – Zaciska szczękę. Wydaje się toczyć ze sobą jakiś bój, a potem jego wzrok zatrzymuje się na moich ustach i już wiem, że podjął decyzję. – Jednak wcale nie

dlatego, że jest mi cię żal, albo dlatego, że próbuję unikać twojej bliskości, bo nie sprawia mi ona przyjemności – chrypi. – Więc dlaczego? – Bo mi na tobie zależy. Bo jesteś dla mnie ważna. Bo gdy jesteś blisko, rodzą się we mnie uczucia, które pochłaniają mnie stanowczo nazbyt szybko, uczucia, o istnieniu których dotąd nie wiedziałem. – Potrząsa głową, jak gdyby doświadczał jakiejś niewysłowionej udręki. – Uśmiechasz się i tracę nad nimi kontrolę. Dotykasz mnie i odbierają mi rozsądek. I właśnie tego się boję, bo gdybym zrobił coś niewłaściwie, przez co mógłbym cię stracić, to nie zraniłbym jedynie ciebie, ale również siebie samego. – Amanda twierdzi… – Myli się. Nie ma o niczym pojęcia. – Brzmi szczerze, jakby był pewny swych słów, trąca nosem mój nos, a potem sunie nim wzdłuż mojej szyi. Koniuszek języka muska ją tak przelotnie, że znowu się zastanawiam, czy to nie urojenie, gdy Trevor prędko się wycofuje. – Kupiłem ci coś. Chciałem dać ci ją wcześniej, ale mnie unikałaś. – Nachyla się, by sięgnąć pod łóżko i prawie obawiam się, że za chwilę ujrzę kolejną broń. Może tym razem karabin maszynowy albo granat? W tym domu właściwie chyba nie ma ani jednego pomieszczenia, w którym nie byłaby gdzieś zakamuflowana. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet miotła po dyskretnym kliknięciu przekształciła się w szpadę. Jednak w kolejnej minucie Trevor wręcza mi maskotkę. Małą, kolorową małpkę z wielkimi brokatowymi ślepkami. – Och, rany. Jest taka słodka. – Wyszczerzam się, przytulając pluszaka. – Dlaczego ją kupiłeś? – Byłaś nimi zachwycona w zoo tak bardzo, że chciałaś uprowadzić jedną w rękawie. – Okręca na kciuku pasmo moich włosów, wciąż głaszcząc mnie po karku. – Kiedy ją dziś zobaczyłem, pomyślałem o tobie i… – Więc nie chodzi o pokrewieństwo kobiet z małpami? – wtrącam zgryźliwie.

– Czy to podchwytliwe pytanie? – Dziękuję ci. – Cmokam go w policzek, a kiedy się odsuwam, poklepuje się w drugi, żądając następnego buziaka. Nie opieram się. – To niezwykle urocze. – Bardziej niż ciekawostka faceta z zoo, który usiłował dobrać się do ciebie zagadką o kichających małpach? – Robi śmiesznie gburowatą minę. – Gdzie on to wyczytał? I jego imię, założę się, że w którymś języku znaczy tyle co przygłup i wszelkie synonimy tego słowa. Powinniśmy sprawdzić w moim imienniku. – Jesteś o mnie zazdrosny – piszczę z zachwytem. Zgniatam w dłoniach małpkę, by nie przenosić tego napadu czułości na mężczyznę obok mnie. – Jesteś zazdrosny! O mnie! – A ty jesteś z tego powodu nadmiernie podekscytowana – wygłasza marudnym tonem. Jednak nie ma racji. Dopiero się rozkręcam. Zbieram się na odwagę, wspinam na łóżko i przyklękam naprzeciw Trevora. – Chciałbyś mnie pocałować? – Chciałbym zrobić znacznie więcej. – Unieruchamia mnie łakomymi oczami. Staje się łowcą. Dzikim i wyposzczonym, a ucisk w podbrzuszu i uporczywe pulsowanie między udami świadczą o tym, że moje ciało nie ma nic przeciwko temu, by kosztował go aż do świtu. – Dotąd nie chciałam być dotykana. Wiedziałam, że seks powinien być przyjemny, ale nigdy taki nie był. – Walczę z suchością w gardle. – Jednak coś od samego początku przyciągało mnie do ciebie, a moje ciało reagowało na twoją obecność jak nigdy wcześniej. W wielu książkach czytałam o motylkach w brzuchu, a byłam pewna, że to tylko część fikcji, a teraz mam tam chyba całe stada skrzydlatych stworzeń – chichoczę. – Powinniśmy jeszcze zaczekać… – oponuje, ale opuszka jego palca wsuwa się pod ramiączko mojej nocnej koszuli

i zsuwa je o centymetr. Widocznie jego ręka żyje własnym życiem i nie ma obiekcji przed dobieraniem się do mnie. – Powinniśmy porozmawiać o… – Potrzebuję tego. Potrzebuję cię poczuć. – Moje usta przy każdym słowie muskają jego wargi, co skutecznie go ucisza. – Proszę, kochaj się ze mną. Jeśli naprawdę mnie chcesz. – Shantee… – Ułatwię ci to. – Rozpinam guziki koszuli z zamiarem zrzucenia jej z siebie. – Czy zazwyczaj odmawiasz chętnym kobietom, którymi jesteś zainteresowany? Bo jeśli to przeoczyłeś, przypominam tylko, że jestem chętna i nie chcę, żebyś obchodził się ze mną jak ze swoimi szklanymi gargulcami. – To nie są gargulce – obraża się nie na żarty. – To karykatury postaci z bajek. Sztabki złota znajduje się częściej niż te posążki. – Pieprzyć te posążki. Rozmawialiśmy o… – Pieprzeniu ciebie? – kończy, zakradając się ku mnie. Za chwilę leżę już na plecach w stercie poduszek, a on zawisa nade mną.

Rozdział szesnasty

Dzieje się. Naprawdę to zrobimy. Gdzieś w najgłębszych zakamarkach mojego wściekle bijącego serca wiem, że ta noc odmieni wszystko. Nigdy nie byłam z mężczyzną, którego pragnęłam, nie wiedziałam, jak to jest czuć ekscytację przed każdym dotykiem, a teraz to śmieszne trzepotanie motylków czuję nawet w żołądku. – Powinnaś wiedzieć… – zaczyna, przyciskając mnie ciałem do materaca. – Nie jestem grzecznym chłopcem. Po stu latach w czyśćcu wciąż nie będę. – Jego tęczówki rozświetla psotny błysk. – Więc idealnie nadajesz się do robienia tych niegrzecznych rzeczy. – Uśmiecham się figlarnie i przywieram ustami do jego ust. Język Trevora natychmiast wsuwa się między moje wargi i splata z moim w dzikim, wygłodniałym tańcu. Mężczyzna liże mnie i przygryza zębami, jest zachłanny, jak gdyby wyczekiwał tego pocałunku całe stulecia. – Nie rozumiesz. Nie mam wprawy w czułostkach. Moje dotychczasowe relacje z kobietami to głównie przypadkowy seks bez zobowiązań. One wiedziały, na co się piszą, chciały tego. Liczyły na to… – Milknie, a na jego twarzy pojawia się grymas uroczej niepewności. Pragnie mnie, ale opiera się temu, bo uważa, że jego upodobania do ostrego seksu mogą przywołać wspomnienia. Nigdy nie kochałam się z mężczyzną. To, co robiliśmy w łóżku, stanowczo nie zasługuje na to miano, ale nie sądzę,

aby tylko w delikatnej, powolnej zabawie erotycznej można było zawrzeć uczucia. – Tamtej nocy, kiedy do ciebie przyszłam, nie byłeś sobą. Powstrzymywałeś się, ale ja chcę, żebyś wyzbył się kontroli. Poddaj się tak, jak ja się poddaję, zobaczmy, dokąd nas to zaprowadzi. – Oplatam go nogami w pasie i wczepiam palce w jego włosy, szarpiąc za nie lekko. Muskam ustami jego policzek i ucho, słucham, jak rwie się jego oddech. – Shantee… – Nie, jeśli mnie odtrącisz, nigdy więcej o to nie poproszę, ale tej nocy… – Urywam trochę nazbyt drżąco. – Proszę, bądź niegrzecznym chłopcem dla mnie. – Unoszę biodra, sprawiając, że jego wyprężona erekcja przesuwa się po mojej łechtaczce. Raz. Drugi. Między moimi udami natychmiast wzbiera wilgoć i moczy mi bieliznę. – Kurwa, doprowadzasz mnie do jebanego szaleństwa – oznajmia gburowatym tonem, ale w jego spojrzeniu zapala się płomień pożądania. – Chcesz rządzić czy żebym to ja rządził? – I tak pozwoliłabym ci zrobić ze sobą wszystko – szepczę. – Gdybyś wiedziała, co wyprawia z tobą teraz moja wyobraźnia… – Uśmiecha się prowokująco. – Lubię władzę. – Zatem to idealny przydomek dla ciebie, panie władzo. – Chichoczę. – Kajdanki? – rzucam wyzwanie, wiodąc paznokciem w dół jego klatki piersiowej aż do krawędzi bokserek. Trevor cały się spina, mięśnie pod jego skórą drgają. Jednak, być może nieświadomie, napiera na moją rękę, szukając intensywniejszego dotyku. Kilkakrotnie kołysze biodrami tuż przy moim ciele. Jego członek twardnieje jeszcze bardziej, ociera się o moją kobiecość. Testuje mnie. Potem opuszcza powieki, przyciska czoło do mojego czoła i ujmuje palcami mój podbródek. Długo nic nie mówi, tylko dyszy i obsypuje pocałunkami moją twarz. Kiedy znów na mnie spogląda, wiem, że podjął decyzję.

– Chciałaś się pobawić, chciałaś, żebym dał ci przyjemność. Zrobię to – zapowiada. – Rozpalę cię tak, że będziesz chciała dojść, ale nie zrobisz tego, dopóki ci nie pozwolę, bo pragniesz mnie zadowolić. – Odchyla się i sięga do szuflady szafki nocnej. – Co… co tam masz? – Podenerwowanie wkrada się w mój głos, kiedy tajemniczy przedmiot w jego dłoni zbliża się do mojego ciała. – Spokojnie, maleńka – mruczy. – Postaraj się nie ruszać, to zwiększy doznania. – Zimne i ostre. – Drżę, gdy Trevor przesuwa szpiczastą zabawkę między moimi piersiami. Zahacza szpikulcami o ramiączka piżamy i zsuwa ją ze mnie niespiesznie. Potem to samo robi z figami i pozostawia mnie całkowicie obnażoną. – To jedna z moich zabawek. Kółko Wartenberga – tłumaczy, głos wibruje mu zmysłowo. – Maleńki kołowrotek, ostre i zimne jak lód krańce stymulują doznania. Zabawka błyszczy w przygaszonym świetle lamp. Z wprawą obracana w jego dłoniach działa na mnie w sposób bliźniaczy do hipnotycznego wahadełka. Kołowrotek kreśli rozmaite wzory na mojej skórze. Przebiega wzdłuż dekoltu, drażni brodawki. – Trevor… – Sapię zdumiona, gdy nagle przesuwa kolcami po wnętrzu mojego uda i zmierza prosto do pulsującej z potrzeby łechtaczki. – Podoba ci się? – droczy się z rozbrajającym uśmieszkiem. – Ja… – Podoba ci się – odgaduje. – Robisz się dla mnie bardzo mokra. – Zatacza kilka kółek na mojej cipce. Ostre krańce raz niemal boleśnie drapią moją skórę, raz łaskoczą. Doznania są oszałamiające i intensywne na tyle, że gdy Trevor w końcu przesuwa kciukiem po moim łonie, prawie dochodzę. – O Boże… – Zatapiam paznokcie w jednej z poduszek i odrzucam głowę w tył. Biodra same się unoszą, falują.

– Właśnie tak – mówi i wkłada we mnie palec. – Chcę, żebyś ociekała wilgocią, zanim sprawdzę twój smak. – Obniża twarz i zasysa jedną z brodawek. Okrąża ją językiem, przygryza, a ja tonę w narastającej namiętności. Chłód metalowej zabawki i ciepło penetrujących moje wejście palców wywołuje skrajnie różne, ale równie cudowne uczucia. Nigdy nie sądziłam, że to może być tak… niesamowite. Teraz przy Trevorze jestem chyba jeszcze bardziej bezbronna niż kiedykolwiek przy Altarze. Być może dlatego, że przy nim całkowicie opuściłam gardę. – Zaraz… – jęczę. – O nie, nie za szybko, maleńka. – Śmieje się cicho i bezdusznie pozbawia mnie swojego dotyku. – Przeciągniemy to do maksimum. Za długo na to czekałem. – Ostatni raz przesuwa kołowrotkiem tuż przy moich wrażliwych fałdkach. Gdy wstrząsa mną spazm rozkoszy, Trevor odkłada zabawkę z powrotem na szafkę. – Naprawdę? Myślałam, że ty nie… Że czujesz do mnie odrazę jak każdy przedtem. Jak ja sama. – Czekałem na to. – Obdarza mnie pocałunkami, od czułych po niemal agresywne, tym samym zapowiadając, co niebawem pocznie z moim ciałem. – I na to – dodaje, pocierając członkiem o moją cipkę. – Wiedziałem, że wkrótce będzie moja. – Zielone tęczówki rozjarzają się pierwotnym blaskiem. Trevor przesuwa się w dół, zatrzymuje się dopiero, gdy jego wargi dzielą centymetry od mojej kobiecości. Oblizuje się łakomie, pilnując, by nie uszło to mojej uwadze, i… Niech to, wygląda teraz jak uosobienie każdego grzechu. Jak fantazja, na którą nie odważyłaby się każda kobieta.

– Nie wytrzymam tego – ostrzegam. Czuję na sobie jego gorący oddech, który sprawia, że mam ochotę kręcić biodrami. Albo najlepiej złapać go za włosy i zmusić do pozostania tam, dopóki nie poczuję się zaspokojona. – Wytrzymasz. Dla mnie – szepcze. – Pięknie pachniesz. – Zaciąga się i nawet ma czelność do mnie mrugnąć. – I smakujesz niebiańsko. Jak afrodyzjak. Niegrzeczny i słodki – dodaje, gdy przebiega językiem po moim łonie. Pomrukuje, a ten seksowny dźwięk wibruje gdzieś we mnie. – Nie przestawaj, błagam. Pozwól mi… – Dojść na moich ustach? – sugeruje. – A może na moim kutasie? – Tak. – Powiedz to, powiedz, czego chcesz – nalega. Nieogolonym policzkiem drapie wnętrze moich ud, ale nie robi nic ponadto. – Chcę dojść na twoich ustach – mówię prawie bezgłośnie. – A potem? Perwersyjny drań. – Na twoim kutasie – warczę, opuszczając powieki. – Zarumieniłaś się. Jesteś zawstydzona? – Żartobliwie szczypie mnie w nos. – Przecież chciałaś brudnych słówek. – W tej chwili chcę tylko orgazmu – mamroczę, wijąc się w pościeli. Nieznajdujące ujścia podniecenie ewoluuje we frustrację. – Cokolwiek powiesz, maleńka. – Sekundę później Trevor znów chowa twarz między moimi nogami. Jego język tym razem bez wahania wślizguje się we mnie i rozpoczyna swój wyuzdany atak. Liże moją cipkę, ssie, a gdy w kulminacyjnym momencie czuję delikatne draśnięcie zębów, uderza we mnie spełnienie. – O mój Boże… Trevor.

Zalewa mnie fala ulgi, ale nie chodzi o fizyczną satysfakcję. To mój pierwszy raz, kiedy jest mi naprawdę dobrze z mężczyzną. Ta chwila łamie wiele moich niewidzialnych barier, przepędza strach, a przede wszystkim daje mi nadzieję na to, że nie jestem aż tak bardzo wybrakowana. – Dopiero zaczynamy – odzywa się Trevor, wyrywając mnie z zamyślenia. – Nie, zaczekaj, potrzebuję minuty… – Chcę być w tobie. – Po jego obliczu przemyka grymas. Grdyka mu podskakuje, a na skroniach pojawiają się kropelki potu. – Nie dam rady. Za szybko, jestem zbyt… – Następne słowa przechodzą w westchnienie, ponieważ Trevor wbija się we mnie. – Nie zniosę tego – skarżę się, gdy raz po raz wypełnia mnie całym sobą. – Dojdziesz. Twoje ciało mi ulegnie. Zrobi, co mu każę. – Jego surowy ton tylko dodatkowo podjudza żar. – Ty zrobisz to, co ci każę. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cała jego kontrola pryska. Zagłębia się we mnie i bierze moje ciało w posiadanie. Z całą pewnością nie ma wprawy w czułostkach, nie kocha się ze mną, pieprzy mnie. Z zaborczością, zachłannie. Zupełnie jak gdyby zamierzał naznaczyć mnie sobą. – Trevor… – dyszę, wczepiając się w jego barki. Nie chcę, żeby to minęło. – Lubię, jak jęczysz moje imię – wyznaje. – I jak twoja cipka zaciska się wokół mnie tak mocno, jakby chciała, żebym został w tobie na zawsze. – To wcale niewykluczone, że ma takie nadzieje. – Nie martw się, wrócę tam nie raz. – Brzmi to jak przyrzeczenie i zdecydowanie za mocno ekscytuje moje biedne serce.

– Szybciej, proszę. – Nie, ja decyduję, jak cię rżnę. – Unieruchamia mnie pod sobą, gdy zaczynam kołysać biodrami, chcąc przyspieszyć narzucony przez niego rytm pchnięć. – Trevor. – Shantee, kurwa… – Urywa z poległą miną. – Dojdź dla mnie. Chcę dostać twój kolejny orgazm. – Ponownie zaczyna pieścić kciukiem mój wzgórek, jednocześnie wciąż wdzierając się we mnie. I to wystarczy. Szczytuję. Prawdopodobnie z krzykiem. I prawdopodobnie na tyle głośnym, by obudzić sąsiadów, biorąc pod uwagę, że Trevor trzęsie się ze śmiechu. – W porządku, maleńka? – poważnieje. Szuka czegoś w moich oczach. – Doskonale, dziękuję, panie władzo. – Odwzajemniam uśmiech i przytulam się do jego wielkiego ciała. Trevor przetacza nas na łóżku tak, że teraz to ja leżę na nim. – Dwa orgazmy to nie mój rekord, chcesz trzeci? – pyta i otula mnie kołdrą. – Będziesz je liczył? – Będę je kolekcjonował – poprawia, okręcając na palcu kosmyk moich włosów. – Niczym rozkoszne trofea. – Cmoka mnie w usta. Jest idealnie. Tak cholernie idealnie, że kiedy opary błogości zaczynają się ulatniać, mam ochotę się rozpłakać. Bo nie wiem, jak miałabym się z tym rozstać. Choć być może już i tak jest po wszystkim.

Rozdział siedemnasty

Kiedy otwieram oczy następnego dnia, miejsce obok jest puste, a ja instynktownie wtulam głowę w poduszkę obok. Wspomnienia z ostatniej nocy tańczą mi pod powiekami i sprawiają, że na moich ustach od razu wykwita irracjonalny uśmiech. Niewiele spałam, a mimo to jestem wypoczęta jak nigdy wcześniej. Moje ciało jest zrelaksowane i… naznaczone w kilku miejscach, ale absolutnie mi to nie przeszkadza, podobnie jak widok, który zastaję, gdy tylko się unoszę z pościeli. Podglądał mnie? – Dzień dobry, wojowniczko – mówi Trevor, stojąc w progu sypialni z tacą pełną śniadaniowych przysmaków. – Dzień dobry. – Okrywam się prześcieradłem, gdy mężczyzna przysiada na skraju łóżka i podaje mi przenośny, drewniany stoliczek. – Niezły mam widok o poranku – żartuję, bezceremonialnie wgapiając się w mięśnie jego nagiego brzucha. Co prawda zdążył włożyć już spodnie, ale wciąż pozostawił mi widok na apetyczny sześciopak. Mam tylko nadzieję, że nie zacznę się ślinić, co jest nie lada wyzwaniem, kiedy pod powiekami wciąż i wciąż od nowa przemykają mi wizje igraszek z ostatniej nocy. Gdy się obudziłam i nie zastałam go obok, byłam już niemal pewna, że ostatnie godziny to wyłącznie mój wymysł. I mimo że teraz Trevor jest tu przy mnie, wciąż wydaje się owiany oparami surrealizmu. – Ja też nie zamierzam się uskarżać. – Wygina wargi w sprośnym uśmiechu, a jego ton przechodzi w zmysłowy pomruk. – Chyba za mną tęsknią. Pozwolisz, że z nimi też się przywitam? – Jego wzrok zatrzymuje się na moich sterczących

pod cienkim materiałem brodawkach. Chwyta skrawek nakrycia, pociąga w dół i ponownie obnaża moje piersi. Następnie pochyla się, więżąc mnie między łóżkiem a swoimi ramionami, i powoli, nieznośnie powoli zamyka usta na moich sutkach. Raczy je kilkoma leniwymi pocałunkami i potem się odsuwa, zostawiając mnie z na nowo wznieconym pożądaniem. – Masz imponujące maniery – sapię nieco rozkojarzona. Zaciskam dłoń na szklance soku tylko po to, by nie chwycić Trevora za włosy i nie pociągnąć z powrotem do moich złaknionych pieszczot brodawek. – Czy powinienem coś jeszcze pocałować na dzień dobry? – Przesuwa dłońmi od moich kostek aż do moich ud. W jego tęczówkach dostrzegam terytorialny błysk sugerujący, że nie miałby nic przeciwko, by się na mnie rzucić, przyszpilić do materaca i zaspokajać przez kilka następnych godzin. – Najpierw mnie nakarm. – Pilnując, by nie uszło to jego uwadze, przeciągam koniuszkiem języka po wargach. – Prowokatorka. – Bierze z tacy kawałek tosta, smaruje go dżemem, a potem podsuwa mi pod usta. – Smacznego – szepcze z dziwną fascynacją, gdy obserwuje, jak połykam mały kęs kanapki. – Kawałeczek dla ciebie. – Odłamuję drugą cząstkę pieczywa, łyżeczką nakładam odrobinę marmolady i podaję mu. Gdy chcę cofnąć rękę, łapie mnie za nadgarstek. – Kawałeczek dla mnie – powtarza, a moment później zaczyna ssać opuszki moich palców. Jak sądzę, w swoim mniemaniu upewnia się, że nie zmarnujemy ani kropli dżemu. – Czuję, że jeszcze gdzieś jest kawałeczek dla mnie – dodaje, wyszczerzając się lubieżnie, a potem niby przypadkiem upuszcza odrobinę słodkiej mazi tuż pod moim pępkiem. Imponuje mi jego dokładność i zdolność do wynajdowania pretekstów, by poznęcać się nad moim libido. Wargami obwodzi moje sutki, a potem chwyta jedną z nich między zęby i kąsa łagodnie raz za razem. Z gardła wymyka

mi się stłumiony jęk, gdy Trevor nieprzerwanie obsypuje moje piersi pocałunkami, szczypie je i liże. – Łaskoczesz. – Śmieję się, gdy przeciąga nosem po skórze na brzuchu. Instynktownie wplatam palce we włosy Trevora i odciągam go od swojego ciała, choć sekundę później mam ochotę pchnąć go z powrotem, by kontynuował wędrówkę. – Mój kutas jest zazdrosny – dyszy, kąsając płatek mojego ucha. – Kiedyś spuszczę się na te cycuszki. Wysmaruję je moją spermą. Oznaczę swoje terytorium – obiecuje takim tonem, jakby właśnie wpisał nowy punkt na szczycie listy perwersyjnych priorytetów, i nie wątpię, że dotrzyma słowa. – Lepiej, żeby ci to wystarczyło, bo obsikać ci się nie dam – ostrzegam z rozbawieniem, które rozpływa się w chwili, gdy Trevor rozsuwa moje nogi, a jego pulsująca erekcja przesuwa się po mojej łechtaczce. – Och. – Nie mogę się uwolnić od twojego zapachu – wyznaje, całując kąciki moich warg. Najpierw lewy, potem prawy, na końcu cmoka mnie w usta, ale nie pogłębia pocałunku. Zostawia jedynie czułe muśnięcia, które nie pasują do ognistej namiętności tlącej się w jego oczach. – Chciałbym cię wdychać przy każdym oddechu. – Po tych słowach osuwa twarz między moje uda i przeciągając kłującym zarostem po ich wnętrzu, bierze długi, zachłanny wdech. Wstrząsa mną rozkoszny dreszcz i wiem, że jeszcze kilka minut tych zabaw, a zacznę dygotać jak przy ataku epilepsji. Pragnę go, chcę błagać, żeby ponownie się we mnie zanurzył albo chociaż przestał mnie dręczyć i dotknął tam, gdzie najbardziej potrzebuję jego dotyku. – Włożę ci swoje majtki do wewnętrznej kieszeni munduru – proponuję, a po jego minie wnioskuję, że jest zachwycony taką perspektywą. – Jednak najpierw powinienem ci pomóc je odpowiednio nawilżyć. – Pociąga kokardkę przyszytą na szczycie mojej bielizny, a potem wkłada palec pod koronkę. Wykonując koliste wzory, dokucza mojej nabrzmiałej łechtaczce,

sprawiając, że dławię się oddechem. – Chcę, żeby były przesiąknięte twoją wilgocią – tłumaczy. Wciąż wpatruje się w poczynania swojej dłoni, jest tym całkowicie zaabsorbowany. Pociera mnie, raz zwiększa, raz zmniejsza nacisk, jak gdyby zamierzał ciągnąć to w nieskończoność. Tylko jego zaciśnięta szczęka zdradza zniecierpliwienie. Wygląda teraz niezwykle majestatycznie. Jego potężna sylwetka kojarzy się z dzikim drapieżcą. Bije od niego magnetyczna siła, która sprawia, że wydaje się, jakby mógł poskromić cały wszechświat i nim zawładnąć. – A jeśli twój partner przyłapie cię z moją bielizną? – próbuję ciągnąć rozmowę, ale mój głos przechodzi w głośne westchnienie, kiedy Trevor wkłada drugi palec w moją cipkę i zaczyna mnie nim pieprzyć naprawdę mocno. Penetruje moje wnętrze głęboko, wręcz samczo, sprawiając, że robię się coraz bardziej mokra. Czuję ucisk w podbrzuszu. – Parker robił dziwniejsze rzeczy. – Trevor… – sapię i wbijam paznokcie w jego rękę, prawie ją kalecząc. – Wczoraj w nocy… – Było kurewsko fantastycznie – wtrąca. – Widziałam za oknem kobietę. Nie wiem, dlaczego przypominam sobie o tym właśnie teraz, na minutę przed upragnionym orgazmem. Chyba przez oszołomienie. – Co? – Zamiera, a jego czoło przecinają zmarszczki dezorientacji. – Stała za ogrodzeniem i patrzyła na ten dom – oznajmiam ledwie słyszalnym tonem. – Wystraszyłam się. Co, jeśli ona…? Może to Altar ją tu przysłał. – Jak wyglądała? – Wycofuje się i błyskawicznie zapomina o pieszczotach. Ja zresztą też. Widmo nieznajomej zawisa nad nami i ochładza atmosferę. Tym bardziej, że po sceptycznej minie Trevora widzę, że nieszczególnie wierzy w moje podejrzenia.

– Nie wiem, było ciemno, mimo świateł lamp. Padał deszcz, a ona była ubrana na czarno i miała kaptur na głowie. – Suchość w gardle każe mi sięgnąć po szklankę z napojem, ale z powodu drżenia dłoni prawie rozlewam płyn na kołdrę. – Spokojnie. Wszystko jest w porządku, malutka. Najprawdopodobniej to zwykły przechodzień, mogła się zatrzymać i zagapić na dom z wielu powodów. Mogła czekać na kogoś, kto ją stąd odbierze, może mieszka gdzieś w pobliżu. – Trevor, dostrzegając moją nieporadność, odbiera mi szkło i pomaga się napić. – Nie ma powodu do obaw i nie musisz zakładać, że jest jego szpiegiem. Co chwilę ktoś się tędy szwenda – zapewnia, biorąc mnie w swoje objęcia. – Uważasz, że przesadzam? – Nie, skąd. Rozumiem to i cieszę się, że mi powiedziałaś. Rozejrzę się, sprawdzę to. – Uśmiecha się uspokajająco, gdy zwijam się w kłębek na jego kolanach. – Jesteś ze mną bezpieczna. – Umarłeś – mamroczę, wtulając się w niego. W wyobraźni rozbłyska wizja martwych, wyblakłych oczu Trevora. – Co? – W moim śnie umarłeś. – Chlipię. – Altar cię zabił. – Shantee. – Przesuwa ustami po mojej skroni. – Maleńka, obejmij mnie. No już. – Okręca mnie tak, bym mogła go opleść, zupełnie jak miś koala. Zaczepiam nogi na jego biodrach, a ręce na karku i tak trwamy, ciesząc się wzajemną bliskością. – Boję się, że to będzie sen proroczy. – Coś wywraca mi się w żołądku, gdy w końcu wypowiadam swoje lęki. – Wiem, że to brzmi głupio, ale może to ostrzeżenie. – Jestem tutaj. Przy tobie. Altar może rządzić w świecie koszmarów, ale liczy się rzeczywistość. – Trevor gładzi mnie po włosach. – W realnym świecie to nie ja pożegnam się z życiem. – Obiecaj mi… – Przerywa nam dźwięk komórki.

Nie wypuszczając mnie z objęć, Trevor sięga po nią do nocnego stolika. Zerka na ekran, krzywi się, ale odbiera. – Wywlecz dupę przed dom za trzy minuty. Jestem w drodze – dociera do mnie niewyraźny głos Parkera. – Tobie też dzień dobry, niekulturalny sukinsynu – odpowiada Trevor, czym wywołuje u mnie śmiech. – Tak, tak, słoneczko. Wybacz moją oziębłość. Jestem, kurwa, wniebowzięty, że cię słyszę. – Resztę zdania zagłusza hałas klaksonów. – Mam informacje na temat naszego Złego Króla. Pomyślałem, że będziesz chciał wziąć udział w akcji. Postawa Trevora od razu ulega zmianie. Robi się czujny. Jego mięśnie się napinają. Szykuje się na polowanie. Spogląda mi w twarz i już wiem. Wiem, że „Zły Król” to ich sekretny przydomek dla Altara. – Zaraz będę. – Rozłącza się i sadza mnie między poduszkami. – Muszę wyjść. Gordon jest naprzeciwko, a ja będę pod telefonem. Chcesz, żebym…? – Nie. Nikogo nie alarmuj. Nie jestem dzieckiem. Zamknę drzwi, a jak sam powiedziałeś, do Gordona mam dwa kroki. – Gordon to emerytowany policjant, który mieszka nieopodal. Podobno był dla Trevora jak ojciec, a teraz robi za moją niańkę, gdy mój prywatny ochroniarz musi wyjść do pracy lub w innym celu. – No i wiem, gdzie trzymasz dodatkowy pistolet – dowcipkuję, choć mogłabym się założyć, że w tym domu ukryto tyle broni, że wystarczyłoby, aby zaopatrzyć szwadron wojska. – Postaraj się z niego nie korzystać – prosi, ale w jego wzroku migocze rozbawienie. – Żartuję sobie. Nie mam paranoi. – Przyglądam się, jak wkłada koszulę, i z trudem opieram się chęci, by podejść i ponownie ją z niego zedrzeć. – Nie martw się o mnie. Marszczy brwi. – Może jednak… – Zaufaj mi.

– Ufam. – Zmniejsza odległość między nami, by przywrzeć do moich warg w krótkim pocałunku. – Skończ śniadanie. – Tak jest, panie władzo. – Próbuję zasalutować. – Kupiłem nową zabawkę. Specjalnie dla ciebie. – Śledzi szczytem nosa bok mojej szyi. – Przetestujemy, kiedy wrócę. – Odwraca się z zamiarem odejścia. Szybko podejmuję decyzję, bo chcę się z nim jeszcze trochę podrażnić. Łapię za tasiemkę swoich fig i je ściągam. – Trevor… – wołam, zanim zdąży zamknąć drzwi. Patrzy na mnie z zaciekawieniem, a wtedy podchodzę i zaciśnięty w pięści skrawek materiału wkładam do jego kieszeni. – Ty kokietko. – W jego głosie słychać coś pierwotnego. – Bądź grzeczna. – Daje mi klapsa w pośladek i wychodzi.

Rozdział osiemnasty

Nic mu nie jest. Na pewno nic mu nie jest i zaraz wróci. To tylko kilka godzin, może po prostu coś mu wypadło. To nie jest ta sama sytuacja, a on nie skończy jak Christopher. Musisz przestać, bo niedługo wsadzą cię w kaftan bezpieczeństwa. Próbując się uspokoić, wbijam paznokcie w jeden z zagłówków. Przenika mnie lodowaty chłód. Telefon. – Halo? – odzywam się, gdy podnoszę słuchawkę. – Jest tam ktoś? Nic nie słyszę. Kto mówi? Jednak coś słyszałam. Oddech, sapanie i coś jakby bębnienie palców o biurko. Samo wspomnienie sprawia, że targający mną niepokój powraca. Ale to nie może być Altar. To idiotyczne, by tak myśleć, jeśli o wiele bardziej logicznym wyjaśnieniem wydaje się zwykła pomyłka i zakłócenia na linii. I w tej chwili naprawdę o to nie dbam, chcę tylko, żeby… – Trevor! – Słysząc przekręcanie zamka w drzwiach, podrywam się z kanapy. – Prawie oszalałam z niepokoju. Nie było cię cały dzień. O mój Boże… – Cichnę, gdy mój wzrok zatrzymuje się na jego ramieniu podpartym na temblaku. – Wszystko w porządku, to tylko małe draśnięcie. – Wzrusza drugim ramieniem i usiłuje przyciągnąć mnie do siebie, ale się wyrywam. Na widok gazy przesiąkniętej szkarłatną krwią robi mi się słabo.

– Jesteś ranny! Ktoś do ciebie strzelał! – krzyczę, przesuwając rękoma po jego piersi, by upewnić się, że naprawdę tu jest, że jest prawdziwy i nic więcej mu nie dolega. – Spokojnie, malutka. – Uśmiecha się i kładzie dłoń na moim policzku. Zupełnie nie zważając na ranę, zdejmuje kurtkę i ją odwiesza. Później splata swoje palce z moimi i prowadzi mnie z powrotem do salonu. Rozsiada się wygodnie na kanapie i częstuje się moją, zimną już, herbatą. Może ma też uraz głowy, o którym nie wiem. Kto zachowywałby się tak beznamiętnie, mając przestrzelone ramię? – Jak źle jest? Chcę zobaczyć. Czy oprócz tego masz jakieś inne obrażenia? – pytam, przykucając naprzeciwko niego na dywanie. Moje serce galopuje jak przy zapowiedzi zbliżającego się zawału. – Nie. Oberwałem tylko kulkę w ramię – tłumaczy, marszcząc brwi w zamyśleniu. – Czwarty raz w to samo ramię. Chyba w końcu mi odpadnie. – Śmieje się. – To nie jest śmieszne. Mogłeś zginąć. – Mój głos załamuje się przy ostatnim słowie. Walczę ze łzami napływającymi do oczu. Miliony pytań nawiedzają mój umysł, a zaraz po nich zalewa mnie fala zatrważających obrazów. W każdym z nich Trevor kończy martwy. Moja paranoja daje o sobie znać, bo sekundę później czuję za plecami Altara, choć wiem, że to niemożliwe. – Hej. – Trevor łapie mnie za brodę i pochyla się tak, bym poczuła jego gorący oddech na wargach. – Widzę, co się dzieje w twojej głowie. Przestań tworzyć czarne scenariusze. Nic mi nie jest. W tym zawodzie czasem doznaje się niewielkich urazów. – Szczypie mnie w czubek nosa, a potem cmoka w usta. Jego dotyk koi tylko na moment.

– Jak to się stało? Dlaczego? – Załatwialiśmy z Parkerem jedną sprawę i wywiązała się mała strzelanina. – Podrywa mnie z podłogi i sadza obok siebie. – Tamci są w gorszym stanie – mówi z dziwnym rodzajem dumy. Wygląda, jakby domniemana przewaga nad wrogiem była dla niego zaszczytem. – Nie podobają mi się te bagatelizujące przymiotniki. Lewe ramię jest blisko serca. Kilka centymetrów dalej i… – Tylko dla strzelca z astygmatyzmem. – Mruga i dostrzegam błysk rozbawienia. Jeszcze trochę i sama coś mu uszkodzę. – Trevor – ostrzegam. – Przepraszam. – Aha, jasne, jego skrucha jest bardzo autentyczna. – To słodkie, że się o mnie martwisz, ale dla mnie to coś, do czego już przywykłem. – Popija zimną herbatę, lekko się przy tym krzywiąc. Z cukiernicy stojącej na środku stolika wyjmuje dwie kostki cukru i wrzuca je do kubka. Nie wydaje mi się, żeby to mogło poprawić jej smak, ale Trevor wydaje się usatysfakcjonowany efektem. Ble. – Gdzie byłeś? Czy to dotyczyło mnie? Altara? – To naprawdę… – Odpowiedz – żądam. Nie chcę dać za wygraną. – I nie okłamuj mnie. Tym razem nie dam się spławić. I chyba Trevor dostrzega to na mojej twarzy, bo po chwili wahania odpuszcza. – Od jakiegoś czasu obserwujemy kogoś, kto może zdradzić nam miejsce pobytu Altara. – Wzdycha. Wiem, że wolałby trzymać mnie z dala od wszelkich spraw dotyczących mojego oprawcy, ale to na nic, bo ostatecznie Altarowi chodzi tylko o mnie. – Wyrwaliśmy się dziś z Parkerem, żeby pozadawać kilka pytań. Napotkaliśmy drobny opór i kilka

przeszkód – kontynuuje, znów używając tych drażniących, minimalizujących wagę sprawy określeń. Czy ten facet ma się za Hulka? Bo naprawdę sprawia wrażenie, jak gdyby wycelowane w niego kule były jak życzliwe, kumpelskie prezenty. – I podarunek w postaci ołowianego pocisku. – Nie szczędzę sarkazmu. – A Parker, wszystko z nim dobrze? – Dobrze. Nie było go, kiedy do mnie strzelono. – Mówiłeś… – Rozdzieliliśmy się na moment – wyjaśnia. – I tak kiepska z niego osłona, chociaż teraz na pewno będzie ględził o tym, że oberwałem, bo nie było go przy mnie. Dupek, wszystko obróci na moją niekorzyść. – Nie mogę uwierzyć, że robisz sobie z tego dowcipy. – Piorunuję Trevora wzrokiem i przeczesuję nerwowo włosy. – Kochanie… – zaczyna pojednawczo, ale tama puszcza. Słowa wylewają się ze mnie z prędkością światła. – Umknęło ci, jak mówiłam, że prawie dostałam paranoi? Dzwoniłam. Miałeś odbierać, pytałam Gordona, ale też nie miał od ciebie wieści, a po ostatnim śnie… – Głos grzęźnie mi w gardle. Moim ciałem wstrząsa dreszcz. Znowu to samo. Negatywne emocje nie służą walce z powikłaniami po nałogu. Trzęsę się, a kiedy pojawiają się mdłości, mam ochotę coś rozpieprzyć. – Wybacz mi, rozwaliłem komórkę, a potem wszystko działo się tak szybko. Naprawdę mi przykro. – Zostawia pocałunek we wnętrzu mojej dłoni. Tym razem wydaje się szczerze przygnębiony. – Boli cię? – Ani trochę – uspokaja. – Dobra wiadomość jest taka, że teraz muszę zostać kilka dni w domu. Nie pozwolą mi wrócić do pracy, dopóki lekarz nie wyrazi zgody.

– Jakie są zalecenia? – Od razu wchodzę w tryb pielęgniarki. Zaopiekuję się nim najlepiej, jak potrafię. – Myślę, że mówił coś o tym, że powinienem jak najwięcej czasu spędzać w łóżku – szepcze mi do ucha i wodzi po nim koniuszkiem języka. Wszystko jasne. Trevor z całą pewnością chce pielęgniarki, ale w nieco bardziej zbereźnym stylu. – Na pewno miał na myśli coś innego niż ty aktualnie. – Rano nam przerwano, sądzę, że najwyższa pora do tego wrócić. – Trevor pociąga za wstążkę na dekolcie mojej bluzki. Gdy ta się rozwiązuje, ukazując fragment czerwonego stanika, wyszczerza się lubieżnie. – Zwariowałeś? Masz dziurę w ciele i nadal myślisz tylko o seksie. – Trącam go w nadgarstek, ale nie udaje mi się powstrzymać chichotu. – Poza tym chciałabym jeszcze ustalić, co z tymi, których obserwowałeś? Powiedzieli ci coś? Zdradzili kryjówkę Altara? – Poważnieję. – Później o tym porozmawiamy. – Krzywi się. – Za chwilę wpadnie tu Parker, żeby sprawdzić, co ze mną, i skorzystać z okazji, żeby się ponabijać, więc powinniśmy się pospieszyć. – Rozwiązuje kolejną tasiemkę, a potem następną, aż do dolnej krawędzi, co sprawia, że materiał rozchyla się na boki, dając Trevorowi doskonały widok na górną część mojej bielizny i brzuch. – Trevor, wiesz, gdzie on jest? – Dowiem się. – Bezwzględność wyostrza jego oblicze. – Dowiem się, obiecuję. Choćbym miał złamać każdą kość w ich ciele. – Ale… – Czerwony to mój ulubiony kolor – przerywa chrapliwie. – Symbol pożądania. Jawna seksualna prowokacja. – Wiedzie kciukiem przez obojczyk aż do ramiączka stanika. Zahacza za nie i osuwa ze zwodniczo niewinną miną.

– Nie odwracaj mojej uwagi. To jest ważne. – Staram się brzmieć marudnie, ale nagle mam wrażenie, jakby wokół mnie znajdowały się rozżarzone węgle. Powietrze staje się ciężkie, naelektryzowane pożądaniem. – Myślę, że moje priorytety biją na głowę twoje – mruczy pomiędzy delikatnymi pocałunkami składanymi na mojej szyi. Cały emanuje testosteronem i jest przy tym bardzo, bardzo seksowny. – Stawiam opór. – Odsuwam się, zakładając nogę na nogę. Ten ruch natychmiast ściąga jego uwagę. – Imponujący opór – mówi z uznaniem. – Wiesz, myślę, że to zasługa amuletu. – Zasługa amuletu? – Miałem je cały czas w wewnętrznej kieszeni. – Na jego wskazującym palcu kołyszą się koronkowe figi, które wręczyłam mu dziś rano. – Mój nowy talizman. – Chowa je ponownie pod zapięcie katany, a jego tęczówki rozbłyskują, gotowe do dalszych harców. Co za facet!

Rozdział dziewiętnasty

Już

prawie, prawie mu ulegam, gdy przerywa nam dzwoniący telefon. – Kto to był? – Nie mam pojęcia, nikt się nie odezwał. – Trevor odkłada słuchawkę i na powrót staje obok mnie. – Pewnie ktoś pomylił numer. Nie. Nie rób sobie tego. Ktoś pomylił numer. I to wszystko. Nie siej paniki. Zanim mogę to dalej roztrząsać, mężczyzna doskakuje do mnie ze zdumiewającą prędkością i owija zdrową rękę wokół mojej talii. – Bądź poważny. Powinieneś odpoczywać i nie nadwyrężać ramienia. Jesteś ranny i potrzebujesz… – Potrzebuję, żebyś poświęciła teraz nieco więcej uwagi innej części mojego ciała niż ramię – droczy się z uśmiechem chochlika. I może ja też tego potrzebuję, żeby odreagować stres i przegonić te głupoty z umysłu. – Doprawdy? Której? – Mrugam niewinnie rzęsami, a moje dłonie błądzą po twardych mięśniach jego torsu. Ocieramy się o siebie przy każdym głębszym oddechu i nagle mam wrażenie, jak gdyby ktoś skierował w moją stronę miotacz płomieni. – Tej, która się właśnie ekscytuje i niecierpliwi. – Napiera na mnie biodrami, sprawiając, że wyczuwam jego wzwód. Od

razu wilgotnieję, co chyba powinno być żenujące. Pan stróż prawa bezwzględnie zakuł w kajdanki moje hormony. – Ach, tej – mówię jak olśniona, a mój kciuk zaczyna masować go przez spodnie. – Mojej ulubionej. – Zwilżam dolną wargę językiem, co zwabia do niej Trevora. Przygryza ją. Mocno. – Zaczekaj. Mam nową zabawkę – przypomina sobie, gdy rozprawiam się z jego rozporkiem. Odsuwa się i znika w drugim pomieszczeniu. Wraca po kilku minutach, a ja tkwię przyspawana do podłoża. W dłoni trzyma mały czerwony przedmiot w kształcie kielicha kwiatu. Uchwyt z kolei przypomina kotwicę. – Co to takiego? – pytam z nadmiernym entuzjazmem. Do tej pory polubiłam wszystko, co mi robił, a to z kolei sprawia, że jestem coraz bardziej ciekawska i chętna do eksperymentowania. – Nazywam ją kwiatuszkiem analnym – tłumaczy. – Kiedy chcę, rozkwita, kiedy chcę, chowa swoje płatki. – Demonstruje, jak przedmiot składa się i rozkłada w jego palcach, ale muszę przyznać, że moja ekscytacja trochę gaśnie. Jakoś nie mam na liście marzeń zabawek tyłkowych. – Cholernie poetycko jak na gadkę o kawałku silikonu, który zamierzasz mi wsadzić w odbyt. – Śmieję się i odsuwam. – Shantee… – Język Trevora przesuwa się po moim gardle, co sprawia, że ciężko przełykam ślinę. Jedna z jego rąk osuwa się między moje uda i zaczyna mnie pieścić. Mimo obaw nieco kapituluję. – Ja nigdy… To nie było w jego stylu i… – Chciałabyś, żebym był pierwszy? Ja bardzo bym tego chciał. Być jedyny tutaj. – Jego kciuk przesuwa się po moim łonie. – I tutaj. Już zawsze. – Dłoń wędruje w stronę drugiej dziurki i napiera na nią lekko. Mimowolnie się spinam i zachłystuję oddechem.

– Pragnę cię – mruczę do jego ucha i usiłuję zsunąć z Trevora spodnie, jednak mi na to nie pozwala. – Jeszcze nie. Zrobimy to tak, jak ja zechcę. Kiedy zechcę. A ty będziesz błagać o więcej. – W jego tonie słyszę kiepsko skrywane rozbawienie. Jako typowy samiec alfa uwielbia to, że ma nade mną tak wielką władzę. W końcu przesuwa palce pod falbany mojej spódnicy i zaczyna kolistymi ruchami pocierać łechtaczkę. – Trevor. – Napieram na jego dłoń, chcąc zwiększyć intensywność doznań, ale on cofa rękę. – Dlaczego przestałeś? Byłam tak blisko – oburzam się. – Chcę, żebyś sama dała sobie rozkosz za pomocą mojej dłoni. Ujeżdżaj ją, ocieraj się o nią swoją cipką – instruuje, a jego oczy ciemnieją, jakby ten pomysł wydawał mu się niezwykle podniecający. Nie tylko jemu, szczerze mówiąc. Jego słowa mnie rozpalają, a wizja, jaka tworzy się pod powiekami, tylko potęguje uporczywe pulsowanie między udami. – Ale… – Zanim mogę dokończyć, Trevor ucisza mnie długim i ostrym pocałunkiem. Ssie i liże moje wargi tak długo, aż ma pewność, że mu ulegnę. Następnie siada na kanapie i pociąga mnie na swoje kolana. Obejmuję go udami, czując pod sobą twardą erekcję, i natychmiast zalewa mnie poczucie pustki. – Urządź z tego najseksowniejszy z erotycznych pokazów, spraw, bym doszedł od samego patrzenia, jak pieprzysz się moją dłonią – mówi ochryple, a mnie coś ściska w żołądku. Podoba mi się myśl, że choć to jego żądanie, tym razem ja będę kontrolować sytuację. Trevor mruga do mnie i ponownie przesuwa dłoń między moje uda. Z wprawą, której nienawidzę, jednym szarpnięciem rozdziera materiał spódnicy i odrzuca ją gdzieś na bok. Potem już tylko czeka na mój ruch, na to, aż przejmę inicjatywę, a ja nie zwlekając dłużej, kieruję jego dłoń tam, gdzie pragnę ją poczuć. Początkowo tylko przesuwam jego palcami po

mokrych fałdkach, jestem onieśmielona pod naporem jego wzroku, ale doznania szybko biorą górę nad zawstydzeniem. – O Boże. – Z moich ust wyrywa się jęk, gdy wsuwam w siebie jego palce. Najpierw jeden, a potem drugi. – Właśnie tak – dopinguje mnie. – Grzeczna dziewczynka. Chcę czuć na skórze twoją wilgoć, a później ją zlizać. – W jego tęczówkach zapala się zaborczy błysk. Wygląda teraz niesamowicie seksownie, choć właściwie nic nie robi. Znamienną cechą Trevora jest spowijająca go aura tajemnicy. Kiedy na niego patrzysz, wiesz, że tego faceta nie chciałabyś spotkać w ciemnym zaułku, a jednocześnie pokazuje mi swoją drugą naturę. Jest czuły, a jego opiekuńcze ramiona odpędzają wszystkie moje lęki. – Nie mogę… – Urywam. Wyginam plecy w łuk. Trevor palcami wolnej ręki zsuwa z ramion moją już rozpiętą bluzkę, a zaraz za nią stanik. Ocieram się o jego dłoń, ujeżdżam ją, nadziewam się na jego palce. Pod skórą czuję mrowienie, jakby naelektryzował wszystkie nerwy w moim ciele. – Dalej, maleńka – nakłania. Jego jabłko Adama podskakuje, a żyły na bicepsach uwypuklają się delikatnie. Widać, że nieingerowanie sprawia mu wiele trudności. – Podoba ci się? – pyta, a jego głos przypomina szorstkie powarkiwanie. – Tak – potakuję, a później bezskutecznie próbuję wepchnąć palce głębiej. – Tak. – Używając jego kciuka, masuję swoją łechtaczkę, ale to wszystko mimo że jest przyjemne, wywołuje także frustrację. Brakuje mi czegoś, co wzmocni doznania. – Więcej? – Błagam. – Sapię, zahaczając zębami o jego podbródek. Jego palce zginają się lekko, penetrując moje wnętrze w równym tempie. Okręca nimi kilkukrotnie, sprawiając, że przeszywa mnie dreszcz. Napięcie w podbrzuszu się wzmaga, ale nadal jestem o krok za daleko od spełnienia. Mam ochotę

krzyczeć, bo wiem, co robi Trevor. Chce, żebym poprosiła go o użycie tej cholernej zabawki. – Nie mogę się doczekać, aż zanurzę tam swojego penisa i poczuję tę kuszącą ciasnotę i gładkość – mamrocze, pocierając nosem mój policzek. – Nie. To za mało… – Czego ci brakuje? – pyta i sięga po czerwony przedmiot. – Tego? – Uśmiecha się kusząco, a jego zadowolona mina mówi, że doskonale wie, iż już wygrał. Jeszcze przyjdzie pora na mój odwet. – Tak! – zgadzam się z krzykiem. Obserwuję, jak wsuwa zabawkę między moje nogi i przesuwa nią po wzgórku, by ją nawilżyć, a także miejsce, w które zamierza ją wsunąć. Gdy jest już wystarczająco śliska, przesuwa ją na mój odbyt i wpycha nieznacznie. Czuję rozciąganie i lekki dyskomfort, który jednak szybko przeradza się w przyjemność, potęgując wszelkie doznania. Teraz jestem tak wypełniona, że mam wrażenie, iż rozkosz, którą czuję, graniczy wręcz z bólem. I jest to absolutnie oszałamiające odczucie. Trevor wtyka kwiatuszek nieco dalej, nie przestając dręczyć mojej cipki. Już nie muszę go o to prosić, sam dotyka mnie we wszystkich właściwych miejscach. Czuję, jak moje łono zaciska się zachłannie na jego palcach, a on pieprzy mnie nimi coraz szybciej. Obraca koreczkiem w tempie identycznym do okrążeń kciuka. Zanurza go i wyjmuje, rozszerza lekko i ponownie zwęża, umiejętnie doprowadzając mnie tym na skraj spełnienia. Nie sądziłam, że to może być takie… dobre. Czuję się wyuzdana i niegrzeczna pod naporem jego rozpalonego spojrzenia. – Jesteś taka seksowna, taka rozpustna – odzywa się zdyszany. – Chcę, żebyś była głośna. Chcę, żeby każdy na tym pieprzonym osiedlu usłyszał, jak krzyczysz moje imię w ekstazie, i żeby wiedział, że to ja cię pieprzę. Tylko ja. – Teraz wygląda, jak gdyby był gotowy spełnić każde moje

żądanie, ziścić moje fantazje, a to działa na mnie równie mocno jak nasze igraszki. – Trevor! – Po kilku ostatnich pchnięciach jego palców i czerwonego koreczka w końcu dochodzę. Nie powstrzymuję hałaśliwych jęków, tak jak sobie zażyczył. Mnie również podoba się myśl, że wszystkie te śliniące się na widok Trevora sąsiadki mogłyby nas usłyszeć. – Mmm, Shantee. Mój ulubiony smakołyk. – Na dowód tych słów wpycha między wargi jeden z palców połyskujący od mojej wilgoci. – Otwórz usta – nakazuje, a potem drugi mokry palec ląduje na moim języku. – Obliż go. Zliż każdą kroplę – dodaje ze zmrużonymi oczami. Robię, o co prosi. Celowo wsuwam i wysuwam palec. Naśladuję to, co czynił mi nimi przed momentem. Na koniec kąsam go mocno w opuszkę i cofam się z uśmiechem. – Chyba uszkodziłam ci opatrunek – oznajmiam z przestrachem, gdy uświadamiam sobie, że zabezpieczający ranę plaster ledwie trzyma się na jego skórze. – Przepraszam. – Dziękuję ci za ten niezapomniany pokaz. – Trevor cmoka mnie w czoło, jak gdyby w ogóle nie usłyszał moich słów. Potem zerka w dół i się krzywi. No tak, on nie doszedł, a teraz cierpi katusze. – Czy był pan wystarczająco niegrzeczny, panie władzo? – Wystarczająco, by skazać cię na odsiadkę na moim kutasie do końca życia – stwierdza zmysłowo i sięga do swoich spodni. Skoro tak stawia sprawę, niechętnie muszę pogodzić się z wyrokiem.

Rozdział dwudziesty

Gość zapukał do drzwi domu Trevora pięć minut po tym, jak skończyliśmy… A teraz obaj usilnie próbują prowadzić niezobowiązującą pogawędkę. Mogłabym łazić po tym domu godzinami, a oni pewnie i tak nie przeszliby do sedna. Nie będę ukrywać, że trochę mnie ubodło takie zachowanie. Nie tak zachowują się ludzie, którzy sobie ufają. A może Parker naprawdę wierzy, że mam potajemny sojusz z Altarem? – Jak tam, ty nieporadny dupku? – dobiega mnie z salonu głos policjanta. – Nie można cię zostawić samego nawet na sekundę. Jesteś jak przerośnięty trzylatek – przedrzeźnia Trevora, sam zajadając się żelkami z paczki ukrytej w kieszeni. Więc, jak już wspomniałam, aktualnie sytuacja wygląda tak, że ja udaję, że krzątam się po kuchni, bo mam masę pretekstów, na przykład przeganianie z niej gryzoni, a oni udają, że rozmawiają. Niestety dopóki nie uwierzą, że ulotniłam się wystarczająco daleko, by nie podsłuchiwać, nie będę mogła podsłuchiwać. – Wsadź sobie w dupę takie wyrazy współczucia – odpowiada Trevor, ale nawet z daleka dostrzegam jego rozbawienie. – To nie są wyrazy współczucia, gdybym miał ci czegokolwiek współczuć, to głównie głupoty. – Parker potrząsa głową jak gdyby na znak politowania, a potem rzuca żelką w mojego ochroniarza. Nie do wiary, zupełnie jak dzieci.

– Świetnie, że wpadłeś na całe dwie minuty, nie chcę zabierać ci kolejnych – ripostuje Trevor i popycha partnera w kierunku wyjścia. – Znajdź drzwi. – Macha mu na pożegnanie, a jego twarz szpeci grymas kiepsko udawanego żalu. Potem podąża do kuchni, a więc i do mnie, a ja z jakiegoś absurdalnego powodu znowu mam to durne uczucie bycia przyłapaną na gorącym uczynku. Odgadując, po co tu idzie, sięgam do lodówki po dwie butelki piwa. Wręczam mu je, zanim przestępuje próg. Ignoruję jego podejrzliwą minę, chwytam swoje truskawkowe smoothie i z uśmiechem wbiegam na schody prowadzące na piętro. By uwiarygodnić swoje odejście, trzaskam drzwiami od sypialni, a następnie wracam i przysiadam przy ścianie nieopodal barierek. Tak, podsłuchuję, i to z premedytacją, ale mam dobre intencje. Choć ostatnim razem nic pozytywnego z tego nie wyszło, a ja prawie wyprowadziłam się od Trevora, porzucając go na pastwę psychojędzy. – Co tam się stało? – zaczyna ostrożnie Parker, przysiadając na rogu kanapy. – Już ci tłumaczyłem, daj spokój. – Trevor ogląda się za siebie i przez dłuższą chwilę śledzi wzrokiem korytarz prowadzący na piętro, jakby z pomocą jakichś nadnaturalnych zdolności potrafił wyczuć moją obecność. Choć to niedorzeczne, kulę się nieco bardziej i odsuwam w głąb holu. – Ile my się znamy? Dobrze wiem, że coś knujesz i przedstawiłeś mi wygodną dla siebie, okroją wersję zdarzeń. – W tonie Parkera wychwytuję nutę zniecierpliwienia. – Zeznawaj, kutasie. – Celuje w niego denkiem butelki niczym swoim glockiem. – Nie mieszaj się w to. – Trevor przechadza się po pomieszczeniu. W tej chwili kojarzy mi się z rozjuszonym zwierzęciem zamkniętym w klatce. Widać, że jest coraz bardziej wkurzony, ale Parker dalej pożera żelki, zapija je napojem imbirowym z procentami i nuci coś pod nosem.

Punkt dla niego za wytrwałość. Ja na pewno już gdzieś bym się zwinęła, spłoszona jego aktualnym stanem. – Jesteśmy przyjaciółmi od dzieciństwa. Boisz się, że pobiegnę na skargę do szefa? Naprawdę myślisz, że wystawię kumpla w imię nudnych praw i zasad? – Tym razem wielbiciel żelków brzmi na urażonego. – Ile razy kryłem twoją dupę? – pyta, odstawiając alkohol z taką siłą, że dziwię się, że szkło nie potłukło się w drobny mak. – Namierzyłeś tę kobietę? Jaką kobietę? Tę, o której opowiadałam dziś rano? – Nie, zniknęła, ale jeśli to jakaś zagrywka ze strony Altara, to niedługo znowu się pojawi. – Martwię się o Shantee, on dokłada wszelkich starań, żeby czuła się zagrożona na każdym kroku. – Trevor wzdycha sfrustrowany i przeciera twarz dłońmi. Znów ogląda się na miejsce, w którym się chowam. – Rozmawiałeś z nią o… – Parker urywa na kilka sekund. Przełyka ślinę. – O swoich powiązaniach z Altarem? Jego powiązaniach z… Altarem? Co to, do diabła, znaczy? Przecież on i Trevor nie mają ze sobą nic wspólnego. Nie mogą mieć. To niemożliwe. Zwątpienie zagnieżdża się w moim wnętrzu. Altar i Trevor? Mam wielu policjantów w kieszeni. Są na każde moje skinienie… Tak powiedział kiedyś mój oprawca, ale… – Nie. Nie mogę sprawić, że zwątpi w to, że ją ochronię i że jest tu bezpieczna. Potrzebuje spokoju i stabilizacji. – Słuchaj, Altar się z tobą bawi – mówi dalej Parker. – Jeśli ona dowie się prawdy przez jakieś jego matactwa… On ją wykorzysta przeciwko tobie. Dokładnie jak poprzednim razem.

– Nie jest jak tamtym razem. Shantee to nie Veronica. Nie jest podstawiona, nienawidzi go – syczy Trevor, robiąc krok w stronę przyjaciela. – Nienawidzi go i nie wybierze jego strony. – Szczęka drga mu jak membrana, a potem nagle jego postawa się zmienia. Garbi się, opuszcza powieki i teraz wygląda na zupełnie bezbronnego. Co tu się dzieje? I kim jest Veronica? – Ale wiem… – Parker poklepuje Trevora po zdrowym ramieniu. – Widzę, że coś do niej czujesz. Znowu dałeś się w to wmanewrować. Trevor natychmiast odtrąca wyciągniętą rękę i mierzy kumpla ponurym spojrzeniem. – W nic nie dałem się wmanewrować. To zupełnie coś innego. Shantee i ja… – Nie pierdol bzdur – przerywa Parker. – Kochałeś Veronicę i zakochujesz się w tej małej. Nie jestem ślepy. – Zaciska pięść na koszuli Trevora, jakby chciał go znokautować. – Nie udźwigniesz tego po raz drugi. – Muszę znaleźć jego dziwki. – Trevor zmienia temat. – To najlepsze źródło informacji. – Rozumiem, zajmę się tym, ale wątpię, żeby Altar ciągał za sobą wszędzie te same prostytutki. Pewnie ma po kilka takich w każdym mieście. – Tym lepiej dla mnie. Na razie wystarczy mi jedna stąd. – Uśmiecha się, ale ten uśmiech jest inny, upiorny. – Przekonamy się, ile wie. – Pozwoliłeś mu uciec, prawda? – Parker przewierca Trevora wzrokiem. – Temu skurwysynowi, który do ciebie strzelał. Celowo dałeś mu uciec. – Nigdy nie puściłbym przestępcy wolno – odpiera, ale ton ma drwiący. – To przecież nielegalne. – Ja pierdolę, Trevor. – Parker wygląda, jakby dopadła go migrena. Zaczerpuje długi, ciężki oddech, opuszcza głowę i ściska nasadę nosa.

– Nie próbuj mnie pouczać. Wiem, co robię. – Kciuk Trevora bębni rytmicznie o bok butelki. – Ja też wiem, co robisz. Prowokujesz ich. Chcesz, żeby sami do ciebie przyszli. – Policjant oskarża go zjadliwym tonem, a mnie wokół gardła zaciska się jakiś niewidoczny węzeł. Trevor chce zwabić tu zbirów odpowiedzialnych za jego postrzał? Dlaczego? – Może przyjdą, może nie. Niedługo się dowiemy. – Jego oblicze staje się nieprzeniknione. – Ryzykujesz. – To jego sługusy. Robią tylko to, co on im każe, a nie liczę na potknięcie ze strony Altara. Przewagę może dać mi to, iż poczują, że przeze mnie są na przegranej pozycji, że mam ich za słabszych i nie stanowią dla mnie problemu – tłumaczy. – Gniew sprawi, że zadziałają bezmyślnie. Pycha i arogancja każe im tu przyjść i udowodnić mi, że jestem w błędzie – wyrzuca z siebie ten stek bredni, najwyraźniej głęboko wierząc, że to plan bez skazy, chociaż każdy wie, że narazi nas oboje na śmierć. Jeśli ta perspektywa tak bardzo go raduje, to ten facet jest obłąkany. – Nie mogę uwierzyć, że zamierzałeś to przede mną zataić – prycha Parker z wyrzutem. – Wpakowanie ich do więzienia nic mi nie da. Muszę najpierw zrobić po cichu kilka rzeczy – szepcze Trevor. – Domyśliłem się. – Parker śmieje się bez krztyny wesołości. – Kurwa. Nie utrzymasz mnie z dala od tego. Będę w pobliżu. – Nie… – Zamknij się. To moja decyzja. Jesteśmy partnerami, a ty potrzebujesz wsparcia – wtrąca i znowu rzuca w niego tym cholernym żelkiem. – Będę w pobliżu.

– Dzięki. – Trevor relaksuje się po raz pierwszy, odkąd pojawił się jego kumpel. – Jesteś szalony, sukinsynu. – Mimo obelżywych słów wargi mężczyzny rozciągają się w uśmiechu. Poprawia swoją skórzaną kurtkę i zbiera się do wyjścia. – A to właśnie jedyny błąd, jakiego dopuszcza się nasz Zły Król. – To znaczy? – Parker zatrzymuje się z dłonią na klamce i zerka na przyjaciela. – Zapomina, że w gruncie rzeczy wciąż jesteśmy do siebie bardzo podobni – oznajmia Trevor głosem, od którego mam ciarki. Oziębły ton przeszywa mnie do szpiku kości i zasiewa niepokój, bo tym razem Trevor naprawdę wygląda niczym lustrzane odbicie potwora z moich koszmarów. Tym razem na moich oczach przeistacza się w mężczyznę, który poznał wszystkie sposoby, w jakie można sprowadzić zagładę na mój świat. …w gruncie rzeczy wciąż jesteśmy do siebie bardzo podobni. I kto właściwie ma tu potajemny sojusz z Altarem?

Rozdział dwudziesty pierwszy

Nie mogę uwierzyć, że dała się nabrać. Gdzie teraz jest? – Ze snu budzi mnie odległe brzmienie znajomego głosu. – W swoim pokoju, jeszcze nie wstała. W roztargnieniu wpatruję się w sufit, nasłuchuję ciężkich kroków za drzwiami. – A jak się sprawowała moja mała dziewczynka? – Mężczyzna się śmieje i, o Boże, wszędzie rozpoznałabym ten śmiech rodem z horroru. – Mam nadzieję, że nieźle się bawiłeś. Przez lata starałem się wpoić jej moje zasady, ale jest oporna na wiedzę. – Przez szparę przy drzwiach dostrzegam dwa cienie. Altar! Jest tu, przyszedł po mnie! W panice podrywam się na łóżku i skopuję nakrycie. Rozglądam się po pokoju, szukając drogi ucieczki, ale moje kończyny są bezwładne, a obraz przed oczami zamazuje się i wiruje. – Była niezła, ale miałem lepsze. Zachowuje się jak spłoszone zwierzę biegające ślepymi zaułkami – odpowiada Trevor kpiącym tonem i również zanosi się śmiechem. – Jednak teraz chyba naprawdę wierzy, że jestem twoim wrogiem i jeśli trzeba, stanę z tobą do boju jak jakiś pierdolony średniowieczny rycerz. – Naciska na klamkę, ale nie popycha drzwi. Coś, jakby lufa broni, przesuwa się ze złowieszczym dźwiękiem po drewnie. Serce tłucze mi się o żebra, a paznokcie wbijają w dłonie, boleśnie je raniąc. Co się dzieje? Dlaczego oni…?

– Mówiłem ci, jest naiwna i łatwowierna, dlatego wiedziałem, że chwyci przynętę – tłumaczy Altar, a ja prawie widzę w wyobraźni jego podle zadowoloną minę. – Prawie bawi się ze mną w dom – odpowiada mężczyzna i wchodzi do mojej sypialni, a za nim… Za nim wchodzi On. – Trevor – sapię zalękniona, kiedy mój wzrok zatrzymuje się na drugiej postaci. – Altar. – Wciskam plecy w zagłówek łóżka. Pragnę tylko zniknąć. Instynkt szepcze, że to już koniec, że powinnam przygotować się na długotrwałe, powolne konanie. – Witaj, kotku – zwraca się do mnie Altar i szeroko rozkłada ramiona, jakby naprawdę oczekiwał, że zaraz w nie wpadnę. Podchodzi i przysiada u moich stóp. – Co się dzieje? Dlaczego…? – Prawie duszę się od własnych słów. – Dlaczego on tu jest? – krzyczę do Trevora w nadziei, że coś zrobi, że mnie ocali. Wyciągnie broń i wymierzy w Altara, a potem mnie przytuli i zapewni, że wszystko będzie dobrze. – Niespodzianka. – Trevor wzrusza ramionami. – Altar przyszedł po ciebie – ogłasza radośnie, a jego słowa odbijają się echem w przestrzeni. Osaczają mnie, sprawiając, że nie mogę oddychać. Pulsuje mi w skroniach, a płuca wydają się zwęglone. – Nie. Przestańcie – błagam żałośnie. – Miałeś mnie chronić. – Łzy moczą moje policzki, a ciałem wstrząsają spazmy. Proszę. Proszę. Proszę, nie. – Miałem cię przelecieć. – Brwi na jego czole falują. – Od dawna chciałem to zrobić. – Jak to?

– Trevor jest jednym z moich przyjaciół. Tych, którzy pomagają mi tuszować drobne zatargi z prawem, jeśli to konieczne – odpowiada Altar i wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki paczkę papierosów. Bierze jednego, a później częstuje Trevora. – Musiałem mu się odwdzięczyć za pomoc, a on wybrał sobie sposób spłaty długu. Ciebie. – Na jego wargi znowu wpływa ten odrażający uśmieszek. Przykłada dłoń do pościeli i sunie po niej, aż jego palce są w stanie musnąć moją kostkę. – Nie. – Podkulam nogi, zwijam się w kłębek wśród poduszek. – To niemożliwe, kłamiesz… – Pomyśleliśmy, że sprawienie, że uwierzysz, iż jesteś wolna i bezpieczna, będzie niezłym rodzajem atrakcji, a ty potulna i pełna zaufania będziesz bardziej skłonna do zaspokajania moich pragnień. – Zaciąga się papierosem. – Przyjemne złudzenia, maleńka? – Pochyla się nieco i dmucha mi dymem w twarz. – Nie. Nie. Nie – powtarzam jak w transie. – Przestańcie! – Nie zrozum mnie źle, lubię opór – szepcze mi Trevor do ucha. – Jak sądzę, teraz zaczniesz go stawiać, jeśli zechcę cię znowu zerżnąć? – Zerka na Altara i obaj znów wybuchają śmiechem. A potem słyszę już jedynie własny krzyk. *** – Shantee. – Ciepły głos wyrywa mnie ze szponów koszmaru. – Obudź się, kochanie – mówi zatroskany Trevor, kiedy uchylam powieki. Jego twarz zawisa tuż nad moją. Oczy błyszczą w mroku. – Trevor? – Wzdrygam się i rozglądam dookoła. – Altar… – Urywam zdławionym tonem. Niemal spodziewam się, że za moment mnie zaatakuje, zrodzi się z ciemności. – To tylko zły sen. Już dobrze. – Trevor gładzi moje ramiona pokryte gęsią skórką. – Krzyczałaś.

– Przepraszam – mamroczę, próbując otrząsnąć się z otępienia. Czuję, jak pot zrasza moje ciało, a mięśnie nadal pozostają stężałe. Jakaś część mnie nie potrafi uwierzyć, że nawiedzająca mnie przed chwilą scena była wyłącznie okrutnym złudzeniem. To wszystko wydawało się nazbyt realne. – Nie przepraszaj, maleńka. – Całuje mnie w policzek i ujmuje moją brodę. – Co ci się śniło? – Nic – kłamię, bo mam wrażenie, że opowiadanie o tym mogłoby mnie zabić. – Nic takiego, śpij dalej. – Zmuszam się do uśmiechu i ponownie układam u boku Trevora. Niechętnie mi odpuszcza. Jego ramiona zagarniają mnie w objęcia, przyciskają do rozgrzanej klatki piersiowej. Strzegą mnie. A jednak nie potrafię zapomnieć demonów czających się na mnie we śnie. Rozmawiałeś z nią o swoich powiązaniach z Altarem? W gruncie rzeczy wciąż jesteśmy do siebie bardzo podobni. Wciąż jesteśmy do siebie bardzo podobni…

Rozdział dwudziesty drugi

Nie

wiem, gdzie powinnam się gapić najpierw i co podziwiać. Jego siłę, umiejętności czy może jednak seksapil? Straciłam rachubę czasu, nie mam pojęcia, jak długo tkwię tutaj przed salą do ćwiczeń i przyglądam się jego poczynaniom. Jest jak bokser na ringu, a ten biedny worek ma to nieszczęście być jego aktualnym przeciwnikiem. Sądząc po tym, jaki daje mu wycisk, musi raczej często wymieniać te worki na nowe z powodu… licznych uszkodzeń. Po pomieszczeniu rozchodzą się dźwięki jego ciosów, a całokształt wydaje się nieznośnie erotyczny. Czuję się tak, jak gdybym oglądała coś zakazanego i sprośnego, a moje hormony znowu upijają się pożądaniem. Jestem beznadziejna. Po wczorajszym koszmarze unikałam go cały dzień, bijąc się z myślami. Logika podpowiada, że wszystko za bardzo wyolbrzymiam i niepotrzebnie doszukuję się drugiego dna, ale jeśli wkrótce nie odkryję, co stoi za słowami Parkera, mogę zrobić coś, co nie skończy się dla mnie najlepiej. Najprościej byłoby zapytać, ale założę się, że Trevor szukałby wykrętów. – Będziesz tam stała i mnie podglądała do północy? – przemawia w końcu, a jego niski głos odbija się echem w całym pomieszczeniu. – Podziwiam widoki. – Chichoczę jak zawstydzona dziewczynka przyłapana na czymś zakazanym. – Z takiej odległości wiele tracisz. Podejdź bliżej. Tego eksponatu można dotykać – mówi z kokieteryjnym

uśmiechem. – Tylko go nie zaśliń. – Jego idealnie umięśnione ciało ocieka kropelkami potu, które mam ochotę zlizać jedną po drugiej. Nikt nie powinien wyglądać tak seksownie. Trevor jest jak uosobienie wszystkich grzechów z apetycznym sześciopakiem w gratisie. Niebo dla każdej kobiety. Nie. Nie dla każdej. Dla mnie. – Nie powinieneś tak bardzo nadwyrężać ręki – ganię go, zatrzymując się w odległości jakiegoś metra od niego i tego biednego, zmaltretowanego worka. Nie można było przeoczyć kilku grymasów na jego twarzy, gdy wyprowadzał ciosy. Jego rekonwalescencja wciąż nie dobiegła końca, ale Trevor nie zalicza się do osób, które grzecznie czekają na przyzwolenie innych, gdy się na coś uprze. Poza tym przed wypadkiem codzienne treningi były jego rutyną, pomagały mu odreagować, a pewnie też uporać się z wieloma sprawami, o których nie mam pojęcia. – Nie znoszę bezczynności, poza tym muszę trenować, żeby nie wyjść z wprawy – oznajmia między kolejnymi uderzeniami. – Wiem, jak daleko mogę się posunąć, nie martw się. Nie nadwyrężę jej. – Okręca się z dziką prędkością i kopie w dyndającego przeciwnika. Worek przesuwa się po drążku, na którym jest zawieszony, i przez moment obawiam się, że spadnie, a cała konstrukcja poleci z hukiem, ale nic takiego się nie dzieje. Zduszam chęć protestu i spuszczam wzrok na swoje puchate kapcie. – W porządku, w takim razie nie będę ci przeszkadzać. – Odwracam się z ociąganiem. Nie mam ochoty wychodzić, ale nie mogę sterczeć tu jak podglądacz i fantazjować o tym, co moglibyśmy zrobić na tych rozłożonych na podłodze matach. – Zostań jeszcze – mruczy zmysłowo, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie zbereźne wizje nawiedzają moją wyobraźnię. – To doskonała motywacja, kiedy wpatrujesz się we mnie, jak gdybym skrywał przed tobą ulubione łakocie, a ty byłabyś bardzo, bardzo głodna. – Na jego usta wpływa szelmowski uśmieszek. Zaprzestaje sparingu

z workiem i podchodzi do stolika, na którym stoi butelka wody. Obserwuję, jak wypija niemal całość łyk za łykiem, a resztę wylewa na swoją klatkę piersiową. To jawna prowokacja! Czuję łaskotanie w dole brzucha. – Jestem wyposzczona – szepczę, przygryzając wargę. – Naprawdę? – Odstawia butelkę i zakrada się ku mnie niczym chętny na drapieżne harce lew. – Wygląda na to, że powinienem bardziej dbać o to, co moje. – Może pokażesz mi jakieś chwyty? – sugeruję, umykając przed jego objęciami, gdy próbuje opleść moją talię. – Chwyty? – Grymas rozczarowania widoczny na jego twarzy jest niemal uroczy. – Przydatne do samoobrony – ciągnę z niewinną miną. – No dalej, pokaż, co potrafisz, panie władzo. Znowu obdarza mnie uśmiechem, ale tym razem o wiele bardziej przebiegłym. Rozgryzł moją grę i chyba… wprowadził nowe, niekoniecznie fajne dla mojego libido zasady. – Wiesz, jakie są najczulsze miejsca w ciele człowieka? – Orzeszki? – Słusznie. Solidny kopniak wyprowadzony kolanem zawsze działa. – Wyszczerza się w uśmiechu. – Jednak poza tym powinnaś pamiętać, że wrażliwe na uderzenia są jeszcze oczy, nos i ewentualnie szyja. Jeśli napastnik zaatakuje cię od przodu, powinnaś użyć dolnej części dłoni do wyprowadzenia ciosu. – Łapie moją rękę i robi nią zamach w stronę swojej twarzy, demonstrując swoje wskazówki. – Jeśli od tyłu, uderzaj łokciem. Chcesz spróbować? – Na tobie? – sapię zaskoczona. – Zablokuję cię. – Wzrusza ramionami, bo przecież żadna inna opcja nie jest możliwa. – Daj rękę. Tak. – Podsuwa moją wyprostowaną dłoń pod swój nos, pokazując, jak odpowiednio

wyprowadzić atak. – Albo tak. – Tym razem celuje bokiem mojej ręki w swoje gardło. Powtarzamy te manewry jeszcze parę razy nieco szybciej. I zgodnie z zapowiedzią ani razu nie udaje mi się tak naprawdę trafić Trevora. – Podoba mi się – mówię podekscytowana, podskakując wokół niego, jak to zwykli robić bokserzy w ringu. – Nie wahaj się i nie próbuj być delikatna. Nie skrzywdzisz mnie – stwierdza, więc wykorzystuję jego dekoncentrację i zadaję mu ciosy w nos oraz gardło, a potem szybko zginam kolano i próbuję przyłożyć mu w krocze. Łapie moją nogę w ostatniej sekundzie, a jego źrenice rozszerzają się z powodu szoku. – Spryciula. Dobrze. – Zanosi się śmiechem. – Pokaż mi coś innego – dyszę i chociaż moja kondycja pozostawia wiele do życzenia, zaczyna mi się podobać ta zabawa. – Coś bolesnego i skutecznego. Dźwignię. Na nadgarstek i staw łokciowy – decyduje. Jedna z jego dłoni obejmuje mój nadgarstek, a palce drugiej zginają łokieć. – Wyciągnij rękę – zarządza. – Co dalej? – Musisz chwycić rękę napastnika obiema dłońmi, żeby ją unieruchomić – tłumaczy. – Lewą rękę zakładasz z góry na okolice kciuka i część nadgarstka. Prawą łapiesz za tylną część dłoni. W ten sposób. – Znów przystępuje do demonstracji, manewrując moją ręką. – Teraz błyskawicznym ruchem wyginasz dłoń do wewnątrz pod odpowiednim kątem. – Szarpie za nią w dół, ale nie na tyle, bym poczuła jakikolwiek dyskomfort. – Ciało napastnika każe mu się instynktownie przewrócić, by uniknąć bólu – dodaje, gdy unoszę brwi. – Twoja kolej. Zrób to samo na mojej ręce. – Wpycha dłoń w mój uchwyt, zanim mogę się sprzeciwić, więc próbując postępować według jego rad, zakładam dźwignię. Nie jest to zbyt skomplikowane, więc prędko załapuję, o co chodzi, a przy którymś razie działania przychodzą już niemal instynktownie.

– Właśnie tak, malutka – chwali mnie i cmoka w policzek, przez co czuję ucisk w żołądku. Jego niewinne, spontaniczne przejawy czułości rozbrajają mnie bardziej niż buchająca między nami namiętność. – Teraz druga dźwignia – dopominam się. – Żeby założyć skuteczną dźwignię na łokieć, musisz po prostu w chwili, kiedy napastnik cię pochwyci, okrążyć prawą ręką tę jego rękę, która cię złapała. – Jego dłoń nurkuje pod moim wyciągniętym ramieniem. – Owijasz rękę atakującego najpierw od dołu, a następnie od góry, by obezwładnić ją aż do barku, widzisz? – Oplata moje ramię niczym wąż. – Teraz wypychasz swoją. Taki manewr musi być wykonany szybko. Dynamika ruchów jest istotna przy każdej technice samoobrony. – Po pokazie uwalnia mnie i przyzywa, wyzywająco machając palcami. – Twoja kolej, powal mnie. A przynajmniej spróbuj. – Mruga z typową dla siebie arogancją. – To całkiem fascynujące – oznajmiam, próbując zaczerpnąć tchu po kolejnych próbach wykonania dźwigni. – Pokazałeś mi tylko dwa chwyty, a ja już czuję się jak zawodowy karateka. Mam przypływ adrenaliny. – Przyciskam pięść do dudniącego w klatce piersiowej serca. Krew tętni mi w żyłach i jestem pobudzona. – Do tego dążyłem – szepcze, nachylając się do mojego ucha. – Adrenalina pobudza libido. – Wesołe ogniki wirują w jego tęczówkach. Chyba oczekuje na mój ruch i choć pragnę się na niego rzucić i zedrzeć z jego ciała resztę ubrań, nie mogę dać mu tej satysfakcji. – Pokaż mi, jak się wyswobodzić, kiedy ktoś zacznie mnie dusić – proszę. – W porządku. – Przełyka ciężko ślinę, a na jego obliczu odmalowuje się gniew. Natychmiast żałuję swoich słów, bo wiem, że przywołały widmo Altara i tego, jak się nade mną znęcał. – Na wyzwolenie się z takiego chwytu jest kilka sposobów. Kiedy napastnik zaatakuje cię z przodu i zacznie dusić, najłatwiej jest złapać go za nadgarstek od góry i starać

się szarpnąć dłoń odcinającą nam powietrze. W ten sposób. – Steruje moimi ruchami tak, by założyć sobie prowizoryczny duszący uchwyt. – Drugą rękę natomiast kierujesz od razu na twarz agresora. Najlepiej, żeby twoje palce wbiły się w jego oczy. To bolesne, a także może oślepić atakującego przynajmniej na moment. Spróbuj. – Co jeszcze? – pytam, gdy już kończę ćwiczyć omawianą technikę obrony. – W takiej sytuacji możesz także spróbować klasycznego kopniaka w orzeszki, o którym wcześniej sama wspomniałaś. – Uśmiecha się delikatnie. – Wszystko zależy od tego, w jakiej odległości się znajdujecie. Zadziałać tu też może dźwignia na łokieć. – W porządku, postaram się przyswoić tę nową wiedzę. – Spróbuj wszystkiego jeszcze raz, płynnie. Instynktownie – mówi z rozbawieniem, gdy dostrzega, jak się dąsam. Robię kilka podejść do sugerowanych manewrów. – Zrobiłam to! – piszczę uradowana, ignorując fakt, że było to raczej kwestią farta niż mojej skutecznej samoobrony. – Myślę, że powinieneś mi częściej udzielać tego typu lekcji – mówię i w uwodzicielskim geście wiodę kciukiem wzdłuż torsu Trevora. – Myślę, że powinnaś pamiętać o tym, że wygląd napastnika nie powinien cię rozpraszać – warczy zachrypniętym głosem. Jego mięśnie drgają pod skórą, gdy dociska mnie do swojego ciała. Kiedy pochyla głowę i śledzi krańcem języka mój obojczyk, robi mi się trochę duszno. – Pokaż mi kilka sztuczek, jakie można zastosować po zejściu do parteru – żądam tuż przy jego ustach, a następnie zahaczam o nie zębami. Atmosfera między nami natychmiast się elektryzuje. – Wedle życzenia, maleńka. – Łapie mnie za biodra i podrywa z podłogi, i nim zdołam zarejestrować, co się dzieje,

moje plecy już uderzają o miękki materac, a Trevor więzi mnie w klatce swych bicepsów. – Och! – Śmieję się zdumiona. – Rzuciłaś mi wyzwanie. Prosiłaś, bym pokazał ci, co potrafię – przypomina, odgarniając potargane kosmyki włosów z moich policzków. – Może od razu przejdę do demonstracji. – Zwinnym ruchem rozszerza moje uda i układa się między nimi tak, bym mogła poczuć jego napierającą na moje łono erekcję. – A może ja powinnam być bardziej niedostępna? – Staram się sprawiać wrażenie niewzruszonej, ale wszystko przepada, gdy ten drań zaczyna kołysać biodrami. – O Boże, proszę – wyrywa mi się wbrew mojej woli, a zaraz potem rzucam kilka przekleństw. – Znakomicie ci idzie – nabija się ze mnie w najlepsze, nie zaprzestając jednak rozkosznych tortur. – Jesteś tak oziębła. Taka obojętna, że chyba dam sobie spokój. – Przesuwa nosem z boku mojego karku i zostawia tam szlak z pocałunków. – Błagam, nie drocz się ze mną – mamroczę, gdy wstrząsa mną spazm. – Jestem kurewsko napalona. – Mimowolnie wyrzucam biodra w górę, szukając jego bliskości. Pragnę go. Między moimi udami na nowo wzbiera wilgoć. – Mówiłem ci. Adrenalina podkręca libido. – Zniża głos, a w jego wzroku zapala się czysto pierwotny błysk. – Co teraz, kociaku? Mógłbym to wykorzystać, żeby cię dręczyć. Wchodzić w ciebie i wychodzić na sekundę przed osiągnięciem orgazmu. Mój kutas tonąłby w twoich słodkich sokach, a ty pewnie zaczęłabyś mruczeć z rozkoszy. – Jeśli pozwolisz mi dojść, odwdzięczę ci się. – Naprawdę? Sądzisz, że szantaż ci pomoże? – pyta. – I tak zrobisz dokładnie to, co ci powiem, prawda? – Unosi się lekko, by zdjąć moją koszulkę, następnie zsuwa stanik i uwalnia moje piersi. Brodawki natychmiast się uwypuklają, łaknąc pieszczot.

– Trevor – jęczę, wiercąc się pod nim. – To nie szantaż, to negocjacje. – Negocjacje? – powtarza z nutą dowcipu. – Więc negocjuj. Nie jestem przekonany, czy zasłużyłaś, żebym cię zerżnął. – Czego żądasz, panie władzo? – Przesuwam paznokciami po jego nagich plecach. – Usiądź mi na twarzy. Ujeżdżaj mój język, jak wcześniej moją dłoń – żąda chrapliwie. – A potem, kiedy poczujesz, że zaraz dojdziesz, wskocz na mojego fiuta, by twoja pulsująca, złakniona, zaciskająca się raz po raz cipka wywołała mój orgazm. – Gdy tylko te słowa opuszczają jego usta, coś zaczyna szaleńczo trzepotać w moim wnętrzu, niczym te motyle będące symptomem zakochania. Czuję się jak smagana ognistym biczem, tak bardzo jest mi gorąco. Jednak nie wystarcza mi odwagi, by zrobić to, czego sobie zażyczył. Ogarnia mnie nieoczekiwana nieśmiałość, wręcz zażenowanie. Trevor uśmiecha się tylko, jakby celowo wystawiał mnie na próbę, a potem przejmuje dowodzenie i sam nakierowuje mnie tam, gdzie chce mnie mieć. Jego język natychmiast wślizguje się we mnie i przystępuje do erotycznego ataku. – Tak mi dobrze – jęczę, zatracając się w doznaniach. – Nie wytrzymam długo. Tak bardzo tego pragnę. Zaraz zwariuję. – Bezwstydnie napieram na jego język w poszukiwaniu większej przyjemności. Szarpię Trevora za włosy, chcąc poczuć go jeszcze głębiej. – Mmm. – W jego głos wkrada się nieco śmiechu, co wysyła dodatkowe wibracje do moich intymnych miejsc, przez co prawie tracę rozum. – Ależ jesteś zachłanna. Muszę częściej pozbawiać cię opanowania. Ledwie potrafię rozszyfrować, co mówi, tak bardzo jestem zamroczona. Mrowi mnie całe ciało. Każdy nerw pod skórą zdaje się muśnięty płomieniami. – Trevor. – Prawie krzyczę. – Trevor – powtarzam nieustannie jego imię, gdy on naprzemiennie liże i ssie moją łechtaczkę. Co jakiś czas pomrukuje, zwiększa i zmniejsza

nacisk warg oraz tempo pieszczot, umiejętnie wiodąc mnie do orgazmu. – Tak, maleńka, bądź grzeczną dziewczyną i spraw sobie przyjemność, pieprząc się moimi ustami – dopinguje mnie, kiedy zaczynam coraz szybciej, coraz bardziej brutalnie nabijać się na jego język. – Masz nade mną zbyt wielką władzę – skarżę się. – Zaraz… Nie. – Trevor odsuwa mnie na sekundę przed spełnieniem. – Mówiłem ci, jak chcę cię tym razem wziąć – stwierdza. – Jeśli skończysz na mojej twarzy, ukarzę cię – dodaje i brzmi przy tym na absurdalnie ukontentowanego. Uderza mnie w pośladek tak mocno, że aż się wzdrygam, ale nie z bólu. – O! – Zachłystuję się ze zdziwienia. – Zrób to jeszcze raz, to nie zdołam się powstrzymać – grożę, osuwając się w dół aż do jego pasa. Bez zbędnej zwłoki rozpinam mu spodnie i nabijam się na jego wzwiedziony członek. – Czuję cię tak głęboko – mówię z zachwytem. Wstrzymywana do tej pory namiętność bierze nade mną górę i sprawia, że zaczynam nadziewać się na jego penisa w coraz szybszym tempie. Trevor wychodzi mi naprzeciw, kołysze się pode mną, a jego pchnięcia są równie nieokiełznane, co moje. Wysuwa się ze mnie i ponownie zagłębia, a jego dłonie sięgają do moich odsłoniętych piersi. – Powiedz mi, jak jest ci dobrze na moim penisie. – Szorstkimi opuszkami drażni sutki, szczypiąc je od czasu do czasu. – Powiedz, jak bardzo lubisz, gdy cię wypełnia – nalega, gdy wczepiam palce w jego barki i pochylam głowę, by go pocałować. – Myślę, że twój penis jest stworzony do tego, by mnie pieprzyć – wyznaję, zatapiając zęby w płatku jego ucha. – Dokładnie tak, jak twoje wprawne dłonie i wargi. – Trudno się nie zgodzić. Zwłaszcza w zaistniałej sytuacji. Odurzona doznaniami i narastającą pasją z trudem rejestruję, jak Trevor przekręca się, a ja znów ląduję pod nim.

Przejmuje kontrolę, by móc pieprzyć mnie jeszcze agresywniej. Wiem, że nie tylko ja nie mogę dłużej czekać. Gdy znów wbija się w moje pulsujące łono, zmienia się w mężczyznę podążającego za prymitywnym instynktem. W kilku pchnięciach unosi mnie na skraj błogiej ekstazy. – To takie cudowne. Takie doskonałe. Już prawie… Och, Trevor. – Pomiędzy jękami wypowiadam jego imię, a w sekundę potem i on doznaje spełnienia. Pada na mnie jak bezwładna, prawie stukilogramowa pacynka. Wtula nos w moje gardło i wdycha mój zapach. – Shantee – szepcze i unosi się, by spojrzeć mi w oczy. – Moja rozpustna kusicielko. – Splata palce naszych dłoni i zostawia na nich łagodne muśnięcia ust. – To było naprawdę… – Milknę i wyszczerzam się jak wariatka. – Każdy raz z tobą jest coraz lepszy, jak to robisz? – Już ci mówiłem. Dbam o to, co jest moje. – Odwzajemnia uśmiech, ale w jego oczach połyskuje coś ciepłego. Tajemnicza emocja znika zbyt szybko, bym mogła ją zdefiniować. – A ty jesteś moja – rzuca na powrót zuchwale. – Jestem twoja – potakuję. – I jestem senna. Chodźmy spać. – Lekceważę rozchodzący się w przestrzeni wybuch śmiechu i owijam się wokół Trevora z zamiarem ucięcia sobie drzemki. Na wpół przytomna uzmysławiam sobie, że się unoszę, a ciężkie kroki mężczyzny zmierzają w stronę sypialni.

Rozdział dwudziesty trzeci

Po

krótkiej drzemce dzień niespodziewanie stał się beznadziejny, a wszystko za sprawą gościa, któremu powinnam zatrzasnąć drzwi przed nosem albo chociaż poszczuć go psem. Kiedy ją zobaczyłam, taką władczą i dumną, sama miałam ochotę ją ugryźć i ledwo się powstrzymałam. Serio. W jej towarzystwie usilnie staram się myśleć o przyjemnych rzeczach, które gaszą moją wściekłość, a teraz przychodzi mi to nieco łatwiej, może dlatego, że w mojej głowie wciąż goszczą obrazy niedawnych niegrzecznych zabaw. To zdecydowanie poprawia mi humor, ale nie na długo. Trudno jest pozostać zrelaksowaną i zachowywać się miło względem kobiety, która nawet nie ukrywa, że nie zawahałaby się odbić mi faceta. Dla Trevora to temat do żartów, bawią go moja zazdrość i złość. Na ukojenie nerwów zaproponował mi jogę. Facet ewidentnie nie wie, kiedy odpuścić. I pani psycholog również. Na pewno nie przyszła tu z zamiarem złożenia gratulacji. – Wpadłam, żeby sprawdzić, jak się czujesz. Chciałam cię odwiedzić od razu po wypadku, ale byłam zajęta, wybacz – oznajmia Amanda, gdy Trevor stawia przed nią filiżankę z kawą. Mnie tradycyjnie wręcza buteleczkę truskawkowego napoju. – Nic nie szkodzi, nie musiałaś się fatygować – odpowiada i zajmuje miejsce obok mnie, co sprawia, że lekko się

rozluźniam. Zwłaszcza że nie uchodzi mojej uwadze nieudolnie tuszowany grymas Amandy. – Dotarły do mnie nowiny o zmianie waszej relacji i pomyślałam, że dobrze byłoby o tym porozmawiać. – Uśmiecha się sztywno. Od razu dopadają mnie złe przeczucia. – Dlaczego? – burczę, dostrzegając maślane oczy wlepione w mojego mężczyznę. – Jest jakaś zasada, zgodnie z którą potrzebujemy twojej aprobaty, żeby być razem? – Ależ skąd, po prostu to poważny krok i… – Jeśli się dobrze orientuję, to ludzie wchodzą w związki i nie konsultują tego u psychologa – wtrącam, pociągając łyk smoothie. – W zasadzie usłyszałam o tym od Parkera – wyjaśnia i unosi brwi w geście mówiącym, że oczekuje wyjaśnień. Moja krew momentalnie zaczyna wrzeć. Każdy domyśliłby się, że nie przyszła tu z troski o mnie, ale w celu wybadania, czy wciąż ma jakieś szanse, by zarzucać sieci na Trevora. – My też nie zamierzaliśmy tego ukrywać. To żaden sekret – odzywa się Trevor i jakby wyczuwał mój podły nastrój, bo łapie mnie za dłoń. – Jesteśmy parą – dodaje i składa pocałunek po wewnętrznej stronie mojego nadgarstka. – Możesz to sobie zanotować – sugeruję, wskazując na wystający z kieszeni jej eleganckiego, białego kostiumu zeszycik. – Nie obawiasz się, że może to zostać potraktowane jako przejaw braku profesjonalizmu? – Amanda zwraca się do Trevora, ignorując moją świetną radę. – Nie tragizujmy. Jesteśmy dorośli, nie łamiemy prawa, nadal wykonuję swoje obowiązki. Nie martwię się naganą z góry – odpowiada beznamiętnym tonem, ale coś mi się zdaje, że nie podoba mu się insynuowanie szkodliwości naszego związku dla jego pracy. – Zatem pomówmy o tym, co to znaczy dla Shantee. – Amanda zmienia taktykę. Na powrót rozpromienia się równie

wiarygodnie co gradowa chmura. – W porządku – zgadzam się. – Nie jest tajemnicą, że w pewien sposób utknęliście ze sobą. – Krzywi się przepraszająco na wybrane określenie, a ja mam ochotę rzucić w nią kostką cukru, którą właśnie dorzuca do swojej kawy. – Shantee trafiła spod nadzoru Altara pod twój nadzór… – Porównujesz mnie z tym zwyrodnialcem? – wpada jej w słowo Trevor, a jego oczy iskrzą się gniewem. – Nie sugeruję nic złego. Po prostu kontakty Shantee z innymi ludźmi były i nadal są bardzo ograniczone – wyjaśnia. – Także kontakty z mężczyznami. – Do czego zmierzasz? – pytam, wzdychając. – Już kiedyś poruszyłyśmy ten temat. Mówiłam o tym, że Trevor dużo dla ciebie zrobił, że wiele mu zawdzięczasz. A po piekle, jakie przeszłaś, zapewne postrzegasz go jak bohatera – ciągnie, rozsiadając się wygodniej na kanapie. – Zasłużył na to, by go tak postrzegać. Zrobił dla mnie wiele, mam mu odmawiać zasług, zaprzeczać oczywistym faktom, bo ty możesz ich użyć jako uzasadnienia dla moich uczuć wobec niego? – kwituję z ironią w głosie, czym wywołuję u Trevora rozbawione prychnięcie. – To opcja, której nie możemy wykluczyć, skoro niekoniecznie miałaś wybór. – Wybór w jakiej kwestii? – podejmuje temat. – Mężczyzn, Trevor – szepcze Amanda i przez chwilę wpatruje się w wielki pierścień zdobiący jej środkowy palec. – Shantee miała do czynienia wyłącznie z Altarem, jego wspólnikami i tobą. Ty jesteś jedynym znanym jej zaprzeczeniem zła, jakiego zaznała od Altara, więc dlaczego miałaby do tego nie lgnąć? Zrozumienie spływa na mnie nagle i prawie odcina mi dopływ tlenu. Co za… suka.

– Zaraz. – Trevor porusza się niespokojnie. – Z tego, o czym tutaj mówisz, wynika, że wybrała mnie, bo nie miała porównania? – Mruży nieufnie oczy. – Dlatego, że jedynym porównaniem był Altar – uściśla. – A czy jesteście przekonani, że gdyby miała możliwość wyboru spośród wielu innych, dorównujących ci moralnością czy czułością mężczyzn, także bez wątpienia padłoby na ciebie? – Nie do wiary, że przyszłaś tu, żeby mącić zaraz po tym, gdy tylko usłyszałaś, że coś jest między nami – wypalam ze złością. Mam ochotę wstać i zrobić coś odrobinę agresywnego, ale powstrzymuje mnie przed tym uścisk Trevora. Zerka na mnie i potrząsa głową. Jego opanowanie i chęć słuchania tych bzdur tylko potęguje moje rozdrażnienie. Miałam nadzieję, że raczej będzie bronił tego, co jest między nami, i w najlepszym przypadku wywali tę babę za drzwi. – To nie tak… – wzbrania się Amanda. – Nie tak, że jesteś zazdrosna? – odparowuję. – Co więc proponujesz na rozwianie tych wątpliwości? – zaczyna ponownie Trevor. Mięsień na jego policzku pulsuje. – Trevor… – Przylegam do jego ciała w niemej prośbie, by nie dał się wciągnąć w jej zagrywki, ale jest już za późno. – Zaczekaj moment, Shantee – rzuca. – Chcę to usłyszeć. Co mam zrobić według ciebie? – Po jego beztroskim humorze nie ma śladu. Zaciska pięści, jakby to pomagało mu stłumić targające nim emocje. Twarz ma nieprzeniknioną. – Pozwól jej się spotykać z innymi mężczyznami – proponuje, ale w jej zwodniczo profesjonalny ton wkrada się za dużo nut radości. – Kilka randek, po których zdecyduje, czy chce wrócić do ciebie. – Mam nadzieję, że tylko sobie kpisz – mówi cynicznie Trevor. – To wasza decyzja. Nie musisz tego robić. – Amanda wzrusza ramionami.

– Nie zrobię. – Trzymaj ją zatem dalej w złotej klatce. Nieświadomą tego, czy jej uczucia do ciebie są na tyle prawdziwe, by zawsze do ciebie wracała, czy też wynikają wyłącznie z wdzięczności i zasług, których przecież nie można ci odmówić. – Wprawnie posługując się moimi słowami, uśmiecha się ironicznie. Po raz kolejny kojarzy mi się z tą kłującą rozdymką. Wprawioną w manipulacji rozdymką. – Chyba lepiej, żebyś już wyszła. Dziękujemy ci za tę wnikliwą analizę. – Trevor podrywa się z kanapy, puszczając moją rękę. Cały jest spięty. – Życzę szybkiego powrotu do formy – oznajmia Amanda i także się podnosi. Wygląda, jakby się wahała, czy uścisnąć Trevora na pożegnanie, ale gdy ten odstępuje na bok, ostatecznie rezygnuje. Rzuca mi przelotne spojrzenie, przez które niestety czuję się jak gorszy krewny karalucha. – Suka – wybucham, gdy tylko rozlega się trzaśnięcie drzwiami. – Wszystko w porządku? – Niepewnie zbliżam się do Trevora. – Nie. – Daj spokój, wiesz, że ona chce ci wskoczyć do łóżka. – W tej chwili mam to w dupie. – Raz za razem przeczesuje swoje włosy. – Nie podoba mi się to, że nie możemy całkowicie podważyć jej słów. – Żartujesz? – oburzam się. – Ona przyszła tu tylko po to, żeby zasiać w tobie wątpliwości. Randki z innymi mężczyznami? Naprawdę będziemy to teraz rozważać? Może na dokładkę dodaj pieprzenie się z kilkoma, żebyś miał pewność, że z tobą jest mi najlepiej. – Zanoszę się kpiącym śmiechem, choć tak naprawdę jestem na granicy płaczu. – Przestań! – Doskakuje do mnie i chwyta mnie trochę za mocno za nadgarstki. – Przestań. Nigdy więcej tego nie mów – syczy, zaciskając szczękę.

– Sam przestań. Każda inna kobieta na tym świecie może cię pragnąć i nikt jej nie oskarży o to, że to potencjalny objaw jej niepoczytalności – krzyczę. – Ale mnie nie wolno, bo jestem popieprzona. Wiem, co do ciebie czuję, i wiem, że moja wdzięczność nie jest tutaj czynnikiem decydującym, dlatego pierdolcie się wszyscy. – Nie tłumiąc już łez, wyszarpuję się z jego uścisku z zamiarem odejścia na górę. – Shantee… – Nie dotykaj mnie. – Odtrącam jego dłonie, gdy ponownie próbuje mnie pochwycić. – Poradź się wszystkowiedzącej przyjaciółki, jak należy postępować z wariatkami. – Mimo że nie mogę zdusić łkania, rozciągam usta w uśmiechu, a potem wbiegam na schody prowadzące do mojego pokoju.

Rozdział dwudziesty czwarty

Kiedy tylko wbiegam do sypialni, zatrzaskuję za sobą drzwi i zanoszę się płaczem. Wściekłość walczy we mnie ze zranieniem, sprawiając, że mam ochotę zacząć niszczyć wszystko wokół. Nigdy nie będę dla niego dość dobra. Nie z moimi doświadczeniami. Zawsze będę zbrukana, wybrakowana, zbyt zniszczona, by móc być postrzegana tak jak reszta osób. Nigdy nie będę tak samo traktowana. A na dodatek… wpakowałam się w to na własne życzenie. Całe życie byłam odizolowana od uczuć, a teraz okazuje się, że może to i dobrze. Bo radzenie sobie z odtrąceniem przez kogoś, na kim ci naprawdę zależy, jest po stokroć gorsze niż znoszenie upokorzeń Altara, do którego żywiłam wyłącznie nienawiść. Jestem taka naiwna. Nigdy nie powinnam była… Porywam z szafki nocnej jakiś niewielki przedmiot i rozbijam go o ścianę. Mniej więcej tak samo wyglądam teraz głęboko w środku. Nagle otwierają się drzwi i do środka wchodzi Trevor. – Nie waż się. – Cofam się o krok. – Wynoś się. – Nie płacz, kochanie. – Mimo mojego oporu bierze mnie w objęcia i przyciska do swojej piersi. – Przepraszam. Masz rację – szepcze i delikatnie wiedzie ustami od mojego ucha aż do karku. – Zostaw mnie. Idź sobie. Chcę być sama. – Wyrywam się i uderzam go na oślep w tors. Łzy zamazują obraz przed

moimi oczami, a serce rozdziera ból. Czuję się zdradzona i upokorzona. – Popatrz na mnie – nalega i chwyta mnie za nadgarstki. – Nie dbam o to, co myśli Amanda. Nie dbam o cały wszechświat, dopóki chcesz być moja. – Znów próbuje się do mnie zbliżyć, ale ja nie daję za wygraną. Więź między mną a Trevorem nie przetrwa, jeśli tak łatwo zasiać w nim zwątpienie w nas. – A może zastosujemy się do zaleceń pani psycholog? Ja będę chodziła na randki, a ty będziesz nieopodal nadzorował ich przebieg i moje bezpieczeństwo – proponuję sarkastycznie. – Potem, jak już przyjdzie pora na seks, ja i ewentualny kandydat zabierzemy się do rzeczy, a ty staniesz pod drzwiami i będziesz pilnował, żeby nikt nam nie przeszkodził, jak przystało na ochroniarza. – Uśmiecham się, mając nadzieję, że wyglądam na wniebowziętą, a nie zdruzgotaną. – Nigdy – syczy i potrząsa mną lekko. – Rozumiesz? Nigdy. – Próbuje mnie pocałować, ale gdy tylko jego usta przykrywają moje, przygryzam mocno jego dolną wargę, sprawiając, że odsuwa się i krzywi. – Nie dotykaj mnie. – Powiedz, że rozumiesz. Że jesteś moja. – Zmienia ton na błagalny, a wzrok ma pełen pokory. – Potrzebuję tego. – Rozcięcie na jego wargach zaczyna krwawić, a ja wbrew sobie przesuwam kciukiem po rance. Wtedy Trevor wysuwa język i liże koniuszkiem moją opuszkę. Dotyk trwa zaledwie sekundę, ale poraża wszystkie moje zakończenia nerwowe. – Trevor… – Cicho. Pozwól mi to naprawić. – Jestem na ciebie wściekła, a ty powinieneś… – Paść na kolana i błagać o wybaczenie? – wtrąca. – To też mam w planach, maleńka. Potem jak przez mgłę dociera do mnie, że zostaję porwana w jego ramiona, a on zaczyna się przemieszczać. Wnosi mnie

do łazienki i przyciska plecami do zimnych kafelków. Następnie puszcza wodę, zdecydowanie za zimną jak na mój gust, i zaczyna mnie rozbierać. Zrywa ze mnie ciuch za ciuchem, pośpiesznie, dopóki nie staję przed nim całkowicie obnażona. W kolejnej sekundzie oplata moje nogi wokół swojej talii i przylega wargami do moich ust. Najpierw nie odwzajemniam pocałunku i usiłuję stawić opór, jednak wszystko we mnie go pragnie. Nie chcę z tym walczyć. Nasze języki ocierają się o siebie z gwałtowną pasją przez długie minuty. – Nawet nie muszę sprawdzać, by wiedzieć, że jesteś mokra. Dla mnie, bo twoje ciało wie, do kogo należy – oznajmia z samczą nutą w głosie. – Kogo chcesz mieć w sobie? – pyta, ale nie czeka na moją reakcję. Rozbiera się i ponownie do mnie dociska. Od razu wyczuwam przy łechtaczce jego członek napierający na mój nabrzmiały wzgórek. Coś w moim podbrzuszu zaciska się w supeł. Nie mogę dłużej zwlekać. Zarzucam mu ręce na szyję i kołysząc biodrami, nakierowuję jego męskość dokładnie tam, gdzie jej potrzebuję. Trevor wbija się we mnie jednym stanowczym pchnięciem. Błyskawicznie przeszywa mnie rozkosz. – O Boże. – Z mojego gardła wymyka się udręczony jęk. Trevor wchodzi we mnie kilkakrotnie, podsycając moją namiętność, ale kiedy zaczynam czuć się naprawdę dobrze i zatracać w doznaniach, wycofuje się i odstępuje na krok. – Obróć się i pochyl – nakazuje, ignorując to, że piorunuję go wzrokiem. – Będę cię pieprzył, aż wykrzyczysz moje imię – mruczy przez zaciśnięte zęby. Okręca mnie prędko i ponownie wsuwa się do mojego wnętrza, jednocześnie dając mi klapsa w pośladek. Zduszam okrzyk i wychodzę naprzeciw jego pchnięciom. – Tak, proszę – mamroczę. – Proszę. – Chłodne krople wody opadają na moje rozgrzane ciało, sprawiając, że brodawki uwypuklają się, a pod skórą czuję przyjemne łaskotanie. Próbuję się nie ruszać, drapię paznokciami

w śliskie szkło kabiny, ale to na nic. Zaczynam mimowolnie wyrzucać biodra w górę, poszukując większej intensywności, szybszego spełnienia. Trevor zagłębia się we mnie raz za razem. Zanurza się w moje łono nieustępliwie. Ten chaotyczny rytm powoduje, że targające mną odczucia stają się niemal przytłaczające. Na granicy wytrzymałości sięgam w tył po jego rękę i wsuwam ją między swoje uda, nakłaniając go tym samym do pieszczenia łechtaczki. Jego palce natychmiast spełniają moje nieme pragnienie i zaczynają kreślić koliste wzory na cipce. Drugą dłonią przykrywa moją pierś i zaczyna lekko szczypać sutki. – Widzisz, mogę sprawić, że będziesz mnie błagać – przemawia ledwie słyszalnie. – Ale nie dzisiaj. Dziś dam ci wszystko, czego sobie zażyczysz, bo cię koch… – Urywa i wydaje taki dźwięk, jak gdyby zachłysnął się oddechem. – Dalej, malutka. – Chwyta słuchawkę od prysznica i przekręca nieco kurek, nakierowując strumień lodowatej wody między moje nogi. Krople błyskawicznie smagają centrum mojej kobiecości jak zimne pejcze i to wystarczy, żeby pchnąć mnie ku najwyższej ekstazie. – Zaraz… – Dochodzę pierwsza, a Trevor chwilę po mnie. Jego usta atakują moje, tłumiąc każde westchnienie i jęk. – Mmm, to było naprawdę ostre – mamroczę z uśmiechem. Nigdy jeszcze nie było między nami tak surowo i dziko. Seks był nieomal raniący, pełen furii i wręcz zwierzęcego przyciągania. – Chciałabyś, żebym był nieco bardziej romantyczny? – pyta z rozbawieniem. Odwraca mnie twarzą do siebie i usiłuje doprowadzić do ładu moje potargane, wilgotne włosy. – Może. Zwłaszcza że… – Milknę, przełykając ciężko ślinę. – Że co? – Chciałabym ci wyznać coś romantycznego. – Ujmuję jego policzki. – Ja też cię kocham – wyznaję rozdygotanym

głosem. Nerwowe trzepotanie w żołądku nie ułatwia mi zachowania miny pokerzystki. – Przy tobie zawsze mam wrażenie, że daję się zapędzić w pułapkę. – Trevor brzmi dziwnie bezradnie i choć nie przestaje mnie przytulać, zalewa mnie rozczarowanie. Cóż. Raczej nie na takie słowa teraz liczyłam. – Rzeczywiście powinieneś romantycznymi wyznaniami.

popracować

nad

– Shantee, ja… – W porządku. – Zbywam go machnięciem ręki i szukam czegoś, co mogłoby skutecznie przekierować uwagę Trevora na inne tory. – Mam jedno istotne pytanie. – Słucham? – Czy w każdym pomieszczeniu w tym domu znajdują się zakamuflowane zabawki erotyczne? – Wskazuję na spoczywający na szafce nieopodal wanny długi, srebrny gadżet z trzema różnymi końcówkami. Rozpoznaję irygator do prysznica i przypominam sobie, jak Trevor opowiadał mi o jego zaletach. – Zawsze możesz udać się na zwiady, ale pamiętaj, że cokolwiek odkryjesz, powinno zostać poddane testom. – Zielone tęczówki na nowo rozbłyskują pożądaniem, przeganiając ślady smutku. – Dogłębnie – dodaje ze śmiechem. Kryzys zażegnany. Tylko moje serce wciąż pozostaje lekko nadłamane.

Rozdział dwudziesty piąty

Coś

wybudza mnie ze snu. Przez chwilę jestem tak zdezorientowana, że nie mam pojęcia, co to takiego, ale potem znowu to słyszę. Wystrzał z pistoletu. Natychmiast podrywam się na łóżku i instynktownie szukam obok Trevora, ale nie ma po nim śladu. O mój Boże. Ktoś strzelał, a Trevor zniknął. Z sercem w gardle staję na rozdygotanych nogach i podchodzę do drzwi. W mroku sypialni nie dostrzegam niczego niepokojącego, ale i tak czuję się… obserwowana. Zagrożona. Dźwięk podwójnego wystrzału wciąż odbija się echem wokół mnie. Oddech mam tak głośny, że zagłusza wszystko inne w tle. Pewnie powinnam tu zostać albo… uciec oknem, zrobić cokolwiek poza wychodzeniem z sypialni, ale nie mogę. Rozsądne działanie nie jest teraz najważniejsze. Najważniejsze jest życie Trevora. Muszę się upewnić, że nic mu nie jest. Niespiesznym ruchem uchylam drzwi prowadzące na korytarz i zerkam na zewnątrz. Powinnam… powinnam zdobyć coś, czym mogłabym się bronić, ale… Nie. Wzrok na pewno płata mi figle. Musi, bo na podłodze są rozmazane ślady… Plamy krwi. – Cicho, już dobrze. To ja. – Ręka Trevora opada na moje wargi na sekundę przed wydobyciem się krzyku z mojego

gardła. Instynkt nakazujący mi wyswobodzenie się z uścisku napastnika natychmiast przechodzi w poczucie bezpieczeństwa. Od razu się odprężam, przyciskając się jeszcze mocniej do twardej, nagiej piersi mężczyzny. – Co się dzieje? Kto tam jest? – szepczę, odwracając się w jego objęciach. W jego drugiej dłoni zauważam pistolet. – Posłańcy Altara. Dwoje – odpowiada cicho. – Plus jeden trup, ale jego chyba możemy już wykluczyć z tego rachunku. – Rozciąga usta w uśmiechu, który napawa mnie grozą. Teraz jest zupełnie inny. Jego twarz to maska obojętności, zielone oczy są wypłowiałe, jakby skute lodową taflą, a on sam… Trudno to wytłumaczyć, ale mam wrażenie, że okala go jakaś ciemność. Wzdrygam się i czuję, jak moje serce ciężko wali o żebra, a zaraz potem znowu słyszę odgłos wystrzału. Odbija się echem w mojej głowie, w przestrzeni, wszędzie. – Mój Boże – kwilę żałośnie i wbijam paznokcie w ściskającą moje palce dłoń. – Dlaczego…? Trevor dociska mnie do pogrążonej w mroku wnęki przy schodach i osłania mnie jak tarcza. I właśnie wtedy coś sobie uświadamiam. Był tu cały czas, nieopodal mojej sypialni, blisko schodów. Pilnował mnie. Chronił, by mieć pewność, że ci, którzy po mnie przyszli, nie przedostaną się. Mimo że właśnie ziszcza się mój najgorszy koszmar, a ja staję oko w oko z demonami przeszłości, troska Trevora jest wszystkim, czego mi trzeba, by pogodzić się z tym, co zaraz nastąpi. Nieważne, jak źle będzie i czy dziś zginę. Oboje zginiemy. Wiem, że będąc z nim, już zwyciężyłam. – Uspokój się, Shantee. Potrzebuję teraz twojego rozsądku, dobrze? – prosi i całuje mnie szybko w usta. – Umiesz strzelać? – Całe lata mieszkałam z gangsterami, naprawdę muszę odpowiadać? – Weź to i zamknij się w pokoju. Nie wychodź, dopóki nie przyjdę. – Wręcza mi drugi pistolet, który wyciąga zza paska

spodni, i popycha mnie z powrotem w stronę sypialni. – Jeśli wedrze się tam ktoś poza mną, zastrzel go. Zabij, nie wahaj się, bo zginiesz, rozumiesz? – Ujmuje mój podbródek i śledzi wzrokiem moją twarz. W tęczówkach rozbłyska iskierka tęsknoty. Żołądek zwija mi się w supeł, bo dociera do mnie, że to może być nasze pożegnanie. Że właśnie to próbuje mi powiedzieć Trevor, że być może będę musiała przygotować się na jego odejście. Tylko że bez niego wcale nie chcę przeżyć. – Nie – protestuję, choć przyjmuję broń. Okręcam ją w ręce, przyglądając się lufie z dokręconym tłumikiem. To dlatego nikt nie wezwie pomocy dla Trevora i dlatego te wszystkie strzały to raczej świsty. Na pewno planowali nas zaskoczyć we śnie, ale najwyraźniej nie docenili mojego ochroniarza. – Shantee… – Zostanę tu – wtrącam stanowczym tonem, ucinając jego dalszy protest – Błagam. Muszę widzieć, że wszystko z tobą dobrze, a jeśli coś się stanie, będę na to przygotowana. Będę mogła coś zrobić. To głupia strategia trzymać mnie tam, gdzie będę nieświadoma zagrożenia – kontynuuję. Nie ma mowy, żebym go teraz opuściła. Być może te wszystkie lekcje z bronią, których udzielił mi Altar, w końcu się na coś przydadzą. – No chodź do nas, Trevor… – odzywa się obcy, męski głos. – Mamy wystosować specjalne zaproszenie, kutasie? – Słowa przechodzą w obrzydliwy rechot, a potem dobiega mnie trzask. Lampka nocna uderza o kafelki i się rozbija. Następnym, co widzę zza barierki, są nogi w ciężkich kamaszach. Leżą bezwładnie nieopodal kanapy i kiedy wiodę spojrzeniem dalej, w końcu natrafiam na martwego napastnika, o którym wspominał Trevor. Ma szeroko rozwarte powieki, oczy jakby lekko wyłupione, usta rozchylone, ale to jego gardło wygląda okropnie. Chyba ma wgniecioną do wewnątrz tchawicę. Ta twarz wydaje się znajoma, choć nie mogę skojarzyć jej z imieniem.

– Pozwalam wam zaczerpnąć kilka ostatnich oddechów, zanim was podziurawię – ripostuje Trevor. Jego głos mimo opanowania wciąż dorównuje ostrością setce brzytew. – Dowcipny jak zawsze – odzywa się inny głos. Nadmiernie wesoły jak na rozgrywającą się właśnie jatkę. – A gdzie jest nasza mała dziewczynka? – pyta i przez ułamek sekundy dostrzegam ruch za komodą. Jeden kryje się za szafką, drugi czai się rozciągnięty za kanapą. – Nie mów o niej. Ani jednym jebanym słowem – ostrzega Trevor. Jego oblicze szpeci grymas wściekłości. – Nie pozwól się sprowokować. – Potrząsam głową i wyciągam rękę, by pogładzić jego biceps. – Wiesz, że ona i tak wróci do swojego właściciela? – dodaje tamten, niezrażony groźbą. – To jedyne miejsce dla takiej suki. Była nawet specjalnie tresowana. – Kolejny wybuch śmiechu zagłusza następny świst. Kule latają jedna za drugą. Wbijają się w ściany lub inne przedmioty, które pod ich naporem kruszą się w drobny mak. A później prawie umieram, bo Trevor wstaje, wystawia się na strzał, jak gdyby był jakimś opancerzonym robotem, a pociski nawet nie mogły go drasnąć. Błyskawicznie, tak, że ledwie mogę to zarejestrować, okręca się w stronę głosów i oddaje jeden strzał. Jednak jest to cholernie precyzyjny strzał. Nabój trafia w bok czaszki jednego z mężczyzn, sprawiając, że jego głowa odskakuje na bok i jest po wszystkim. Ciało pada na podłogę z głuchym dźwiękiem. – Nie… – wrzeszczę spanikowana, ale Trevor już ponownie dociska się do wnęki. Wyjmuje z kieszeni magazynek i przeładowuje broń. Robi to tak mechanicznie, jak gdyby wszystko wokół odbywało się według ściśle ułożonego przez niego planu. Jak gdyby już wcześniej przewidział, co się stanie. Wnętrzności podchodzą mi do gardła, a wokół szyi zaciskają się szpony lęku.

Taki poziom ryzyka to czyste szaleństwo. Przez moment tkwię sparaliżowana, ogłuszona, a on po prostu… Przygotowuje się do odebrania kolejnego życia i przychodzi mu to z ogromną łatwością. – Odważnie. Owacje. – Dla podkreślenia własnych słów ostatni z napastników zaczyna głośno klaskać i wiwatować. – Zatem to mnie przypadnie zaszczyt rozjebania ci czaszki ołowiem – stwierdza radośnie i chyba zaczyna coś nucić. Zachowuje się jak psychopata. – Powodzenia – odpowiada Trevor i brzmi prawie życzliwie. – Nie rozumiem, dlaczego traktujesz tę sprawę tak osobiście. Chyba nie przez stare dzieje z Veecą – pyta bandzior. Słyszę jakieś zgrzytanie i odgłos przypominający gniecenie papieru. Kilka sekund później zza kanapy unosi się cienka strużka dymu. Pieprzony świr zapalił papierosa. Mam nadzieję, że to jego ostatni. – Ani trochę – wzdycha Trevor. – Jak ona się teraz nazywa? Shantee, racja? Sądzę, że zanim dostarczę Shantee Altarowi, trochę się z nią zabawię. Tak będzie uczciwie, skoro odstrzeliłeś mi dwóch kumpli, a ona robi za ulubioną dziwkę szefa – rozważa, a w jego tonie wychwytuję nutę chorego podniecenia. – Mogę ci nawet wysłać nagranie, na którym ją rżnę ze specjalną dedykacją, jeśli mnie ładnie poprosisz – proponuje i choć nie widzę jego plugawej gęby, mogę sobie wyobrazić, jak się uśmiecha. Robi mi się niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze. Puls jeszcze przyspiesza, szumiąc w skroniach, świat zaczyna wirować, a płuca palą mnie żywym ogniem, bo przez rozciągającą się w czasie chwilę nie mogę się zmusić do zaczerpnięcia oddechu. – Nie bój się. Nie pozwolę nikomu cię dotknąć. – Przez opary oszołomienia przedziera się pełen troski głos Trevora. Przytulam się do jego rozgrzanego ciała, mając nadzieję, że

jego bliskość oraz zapach wyciągną mnie z otchłani i rozmyją strach. – Powinieneś był mnie zabić, gdy miałeś okazję – ciągnie tamten. – Mam inne plany – mruczy Trevor. Jego ramię oplata mnie w talii, jest dla mnie niczym kotwica, i nagle już nie ma we mnie obaw. Rozbłyskujące pod powiekami wizje moich krzywd znikają, jak gdyby wciągnął je wir z równoległego świata. Świata, w którym to ja jestem katem, a oni ofiarami. To nie wojna Trevora, a moja. – Naprawdę, jakie? – drąży śpiewnie nieznajomy. Do tego ostatniego momentu nie byłam pewna, czy zdołam użyć broni ciążącej mi w palcach, ale nagle to staje się łatwiejsze niż cokolwiek innego, bo uzmysławiam sobie, że to jedyne wyjście. Właściwe wyjście. Naciskam na spust bez najmniejszego zawahania. Kiedy pocisk opuszcza lufę, niemal widzę w zwolnionym tempie malutki rozbłysk ognia i trajektorię jego lotu. Trafia mężczyznę w stopę wystającą zza kanapy. Ten, zaskoczony niespodziewanym bólem, zbyt skupiony na Trevorze, przechyla się i wypada zza osłaniającego go mebla. Broń wysuwa mu się z palców i sunie po kafelkach zbyt daleko, by mógł szybko po nią sięgnąć. – Dowiesz się – zapowiada Trevor, podchodząc do zbira. – Już niedługo. – Ze złowieszczym uśmiechem kopie upuszczoną spluwę jeszcze dalej i przydusza mężczyznę do podłogi. Wyłaniam się zza pleców Trevora. Wciąż trzymam swój pistolet i celuję nim w serce nieznajomego – zakładając, że jakieś ma, a i tak planuję dopilnować, by za kilka sekund przestało bić. Tylko że ręka Trevora nagle opada na wycelowaną w napastnika broń i zmusza mnie do opuszczenia jej.

– Nie. Zostaw. Chcę zabijać. – Próbuję się odsunąć i ponownie wymierzyć. Włada mną wściekłość i pragnienie zemsty. – Proszę, kochanie. – Głos Trevora staje się na powrót czuły i łagodny. – Oddaj mi broń – mówi, głaszcząc mnie po włosach. Zmuszam się do rozsądnego działania i w końcu wręczam mu glocka. – Co z nim zrobisz? – Wskazuję na rzucającego przekleństwami faceta, ale nie otrzymuję żadnych wyjaśnień. – Idź do sypialni. Nie schodź, dopóki sam do ciebie nie przyjdę, obiecujesz? – szepcze i obdarza mnie jeszcze jednym pocałunkiem. Tym razem bardziej namiętnym. Gdy się odsuwa i ponagla mnie milcząco do odejścia, intuicja podpowiada mi, że niebawem wydarzy się coś złego. I raczej nie będzie to zgodne z prawem.

Rozdział dwudziesty szósty

Leżąc

na łóżku, próbuję się ponownie zrelaksować. Odpędzić złe myśli i zapaść w sen. To byłoby najlepsze rozwiązanie, a po przebudzeniu mogłabym wmawiać sobie, że to tylko kolejny koszmar, ale nic z tego. Wiercę się od kilku minut, które zdają się ciągnąć godzinami, a za każdym razem, gdy zamknę oczy, widzę te same obrazy: krew, broń, Altara. Nie mogę tu tkwić. Przytulam do siebie poduszkę Trevora, chcąc poczuć choć odrobinę jego obecności, a potem zauważam coś… Karteczka leży na skraju materaca, a kiedy wyciągam po nią dłoń, ściska mnie w trzewiach. Idę po Ciebie… Trzy krótkie słowa, które natychmiast pustoszą mój świat, jednak nie to jest najgorsze, a pismo, którym pokryty jest liścik. Doskonale je znam i wiem, do kogo należy. Altar. Pogrążona w jakimś transie zgniatam kartkę w garści, wstaję i biegnę na dół. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale mój mózg się wyłącza. Szarpię za drzwi prowadzące do piwnicy, skąd dochodzą różne hałasy, i najciszej jak potrafię, schodzę w dół. Nigdy przedtem tu nie byłam, ale…

– Chciałbym zasłużyć na odrobinę twojej uwagi – dociera do mnie rozwścieczony głos Trevora. – Jak ci się podoba mój pokój gościnny? – pyta. Schodzę kilka stopni, przyciskam się do ściany i obserwuję wszystko, starając się nie zdradzić swojej obecności. – Pierdol się, nic ci nie powiem – syczy mężczyzna przywiązany do krzesła. Jego nadgarstki unieruchamiają przypięte do oparcia dwie pary kajdanek. Nogi i tułów także są czymś przewiązane, co sprawia, że jest na całkowitej łasce Trevora. Serce znowu galopuje mi w piersi. Co on zamierza zrobić? – Nie chcę, żebyś cokolwiek mówił, służysz za rekwizyt w pokazie – odpowiada Trevor i poklepuje mężczyznę po ramieniu. – Poza tym muszę się zrelaksować, mam ostatnio przez was dużo stresu. – Nie wygrasz. – Naprawdę? Bo widzisz, ty i twoi aktualnie martwi kumple wpadliście prosto w zasadzkę. – Na usta mojego ochroniarza wpływa zawadiacki uśmieszek. – Chciałem, żebyście tu po mnie przyszli – dodaje, przechadzając się wokół krzesła jak drapieżnik wokół swojej ofiary. Osacza go, demonstruje swoją przewagę. Doskonale znam tę taktykę, niejednokrotnie byłam świadkiem bezlitosnych zagrywek Altara, jego zmyłek. Przychodziło mu to z taką naturalnością, że każdy podporządkowywał się jego regułom i zachciankom. Nie tylko przez strach, oni po prostu widzieli w nim przywódcę. Trevorowi też nie idzie najgorzej. I nie wiem, czy powinno mnie to martwić, czy cieszyć. – I co z tego masz? – odzywa się tamten. Jego postawa nawet w takich okolicznościach emanuje drwiną. – Rozrywkę.

– Nic nie możesz mi zrobić. Nie zabijesz mnie. To wbrew prawu, możesz mnie co najwyżej wysłać za kratki. – Jeśli twoja śmierć znajdzie uzasadnienie w mojej definicji sprawiedliwości – zaczyna Trevor, a jego spojrzenie staje się złowieszczo podekscytowane. – Zabiję cię. – Szarpie go za włosy i dociska do oparcia krzesła. Kraniec sztyletu w jego ręce przesuwa się po szyi mężczyzny. – To nie tak, że jesteśmy w trakcie oficjalnego przesłuchania, a ktokolwiek inny wie, co się tutaj dzieje. Wtargnąłeś na teren prywatny, mogę cię tu przetrzymywać i torturować godzinami, dopóki nie wykrwawisz się do ostatniej kropli. – Ostrze zagłębia się odrobinę w skórę, robiąc powierzchowne nacięcie, z którego ulatuje strumień szkarłatnej cieczy. – Czego, kurwa, chcesz? – dyszy więzień, zgrzytając zębami. – Na początek… – Ruch Trevora jest niezwykle szybki, a potem słychać tylko charakterystyczne chrobotanie. – Coś ci połamać – wyjaśnia. Zamieram skamieniała i zaczynam ciężko dyszeć. On… Trevor… nie może tego robić, tak nie wolno. Dopiero teraz rozglądam się dokładnie wokół. Pogrążone w półmroku pomieszczenie utrudnia rozpoznanie rozmieszczonych tu przedmiotów, jak gdyby zostały celowo zakamuflowane pośród wielu rupieci, ale ja… Ja widziałam te rzeczy zbyt wiele razy, by się mylić. A chciałabym się mylić, bo wszystkie przyrządy w zasięgu mojego wzroku, te poukładane na półkach, postawione w kątach, wystające z szafek, to przerozmaite rodzaje broni i narzędzia tortur. Trafiłam do lochu rodem ze średniowiecza. Przyciskam dłoń do ust, by zdusić rodzący się w moim gardle szloch. – Zapłacisz mi za to. Zadzierasz z niewłaściwymi ludźmi – charczy więzień. W buntowniczym odruchu napiera na nóż

w ręku Trevora, a potem zaczyna się szarpać, ale na niewiele się to zdaje. – Oszczędź mi tych pieprzonych bzdur i cennego czasu – prosi Trevor. – Gdzie on jest? – Pierdol się. – Już to mówiłeś. Nie grzeszysz elokwencją, co, Lucky? – Wybucha śmiechem, od którego mam ciarki. – Kiedy role się odwrócą… – Dla ciebie już się nie odwrócą – wtrąca i potrząsa głową niemal z żalem. – Powiedz, jesteś praworęczny? – Nim mężczyzna zdąży zabrać głos, Trevor wbija scyzoryk w jego dłoń. Ostrze przechodzi na wylot. – Ty… – drze się tamten, wyrzucając przekleństwo za przekleństwem. – Niech cię… – Źrenice niejakiego Lucka rozszerzają się. Patrzy na Trevora, pragnienie mordu ma wypisane na twarzy i wiem, że gdyby nie jego ograniczenia, nie przestaliby walczyć, póki jeden z nich by nie zginął. – Wymiękasz? Nie rób mi tego. Dopiero się rozkręcam – informuje mój ochroniarz. Palcem wskazującym trąca sterczącą w ręce faceta rękojeść. – Przestań – jęczy tamten. Czoło ma zroszone potem, a skórę bladą. Wygląda okropnie, grymas cierpienia tylko się pogłębia. Jego ciało podryguje w coraz silniejszych drgawkach. Boże. Nie mogę tego oglądać. To za dużo. Żołądek mam zawiązany w supeł, krew i panika pulsują w moich żyłach. – Gdzie znajdę Altara? – ponawia pytanie Trevor. – Nie wiem, teraz stale się przenosi, wie, że próbujesz go namierzyć. – Jasne. – Jedno skinienie podbródkiem i sztylet w ranie więźnia zostaje obrócony o sto osiemdziesiąt stopni.

Na podłogę spływa więcej krwi, zachlapuje ubrania mężczyzny, jednak Trevor zdaje się tego nie zauważać. Na jego obliczu gości jedynie koncentracja. Żadnych więcej emocji, ani grama litości. Spowity ciemnością, nuci pod nosem jakąś dziwną melodię i wygląda prawie, jak gdyby odprawiał jakiś rytuał. Z precyzji jego ruchów łatwo wywnioskować, że robił to wszystko już wiele razy. – Nie rób tego. Kurwa – biadoli Luck. – Nie rób tego. – W porządku. Chcesz spróbować czegoś innego? Mam tu wiele ciekawych zabawek do wykorzystania – oferuje Trevor i kopie w nogę krzesła. – Podtapianie? Duszenie? Rażenie prądem? Cierniowe ozdoby? – wylicza. – Powiedziałbym ci, ale to naprawdę nie jest takie oczywiste. – Docenię każdą wskazówkę. – Krzyżuje ramiona na piersi. – W domu, z którego zabrałeś tę dziewczynę, w ścianie jest tajne przejście. Prowadzi pod dom. Jest tam korytarz wyprowadzający na zewnątrz – mówi szeptem pomocnik Altara. – Niezłe. Podoba mi się – stwierdza Trevor i rzeczywiście brzmi na ucieszonego. – Gdzie się ostatnio spotkaliście? Gdzie bywa? Dlaczego pozwolił ją zabrać? – Nie wiem. Przysięgam, że… – Zaczniemy od podtapiania – postanawia monotonnym tonem. – Mam nadzieję, że potrafisz wstrzymywać oddech. – W następnej chwili już trzyma w uścisku długi wąż z blokadą na otworze. Kiedy odkręca kurek, woda zaczyna bulgotać. – Nie wiem, sukinsynu. Nie mam pojęcia, dlaczego to robi. Nikt tego nie wie. – W przypływie lęku więzień znów zaczyna walczyć z więzami. Krzesło skrzypi i kołysze się na boki i obawiam się, że za moment może się roztrzaskać i posłać tego faceta na cementową posadzkę.

– Nie satysfakcjonują mnie twoje odpowiedzi – wzdycha mój ochroniarz i zwalnia zabezpieczenie na wężu. Woda tryska silnym strumieniem. – Dom Ethana – wyznaje napastnik, gdy Trevor chwyta go za nos i rozchyla mu wargi. Ulga, która mnie przeszywa, jest porażająca. Nie wiem, czy zdołałabym to znieść. – Ten dom spłonął. Sam go spaliłem. – Nie ten – szepcze i nie wiadomo dlaczego nagle się uśmiecha. – Ten nad jeziorem Lords. Czasem tam bywa. Słowa Lucka wprawiają Trevora w osłupienie, krzywi się i chwieje niczym po otrzymaniu bolesnego ciosu. – Nie wierzę. Altar nigdy by tam nie wrócił – oponuje, ale w jego spojrzeniu pojawia się szczypta bezradności. Dlaczego? – Dlaczego nie? – kpi tamten. – Boisz się, że nie stał się potworem tak do końca? Że nie starczy ci odwagi, żeby go zabić? – Jeśli łżesz… – Chcesz go znaleźć, to znajdź jego dziwki. Jedna jest… – Tutaj – wcina się Trevor. Bębniąc palcami o podłokietnik krzesła, na którym znajduje się dziurawa ręka Lucka, wskazuje na oddalony, zupełnie zaciemniony kąt piwnicy. Z mroku wyłania się dobrze znana mi kobieta w skąpej, połyskującej sukience. Wydaje się wytrącona z równowagi, a jej wzrok jest nieco rozkojarzony, nawet kiedy skupia się na Lucku. – Co? – Mężczyzna naprzemiennie rzuca okiem to na Emmę, to na Trevora, a jego złość się potęguje. – Co, do kurwy, się tu dzieje? – Wszystko gra? – pyta Trevor, lekceważąc słowa więźnia. Jego zatroskana mina sprawia, że zalewa mnie fala zazdrości.

To głupie, ale zupełnie niezależne ode mnie. – A podobno to ty jesteś tym dobrym – mruczy prostytutka i jak na jej zawód przystało, natychmiast wchodzi w rolę wyszkolonej uwodzicielki. Zbliża się do Trevora, kołysząc biodrami, i uśmiecha się zalotnie. – Naprawdę ktoś jeszcze rozsiewa te absurdalne plotki? – Marszczy brwi i nie stawia oporu, kiedy Emma przesuwa paznokciami po jego torsie. Czuję się tak, jak gdyby ktoś pociął mi serce na kawałki. – Co ona tu robi? – pyta więzień. – To ona mnie uprzedziła o waszej dzisiejszej wizycie – tłumaczy, obejmując kobietę w pasie. Ona za moment także oplata go ramionami. Chyba… chyba dobrze się znają. I chyba zaraz zwymiotuję. – Zapłacisz za to, suko – warczy Luke, co jest dużym błędem, bo w następnej sekundzie Trevor wykręca palec jego rannej ręki na tyle mocno, że znów oczekuję chrzęstu łamanych kości. I możliwe, że nie słyszę go tylko przez zagłuszający wszystko skowyt mężczyzny. – Nie groź jej. Nie miała wyboru, dokładnie tak jak ty przed momentem. Sam mi wszystko wyśpiewałeś, a Emma była pod stałym nadzorem, nie mogła wam donieść, że wiem, co planujecie, i że was obserwujemy – oznajmia. – Nie masz pojęcia, jaką wojnę rozpętałeś, cwaniaczku. – Mylisz się. – Jego głos wibruje niebezpiecznie, gdy łapie przeciwnika za brodę. – Od Altara różni mnie tylko jedno. Współpracując ze mną, macie szansę na przeżycie. Współpracując z nim, oboje prędzej czy później wylądujecie na dnie oceanu odziani wyłącznie w cementowe buciki. – Wskazuje niedbale na towarzyszącą mu dwójkę. Jakoś nieszczególnie wzrusza go perspektywa ich śmierci. A może tylko udaje? Nie wiem. Nic już nie wiem.

Bezradność pożera mnie od środka, a za nią pojawiają się zupełnie nowe emocje. Przyciskam czoło do chropowatej, zimnej powierzchni ściany i z trudem łapię powietrze. Czy Trevor lubi krzywdzić ludzi? Czerpie z tego… satysfakcję? A jego praca to tylko przykrywka? Nie mogę tego znieść. To oznaczałoby, że wszystko było kłamstwem, a Altar i Trevor są jak dwie krople zatrutej wody. – Współpraca z tobą tylko to przyspieszy. – Emma zaciska w niezadowoleniu swoje pociągnięte srebrzystym błyszczykiem wargi. – Niczego nie rozumiesz. Mógłbym cię tu zabić, przetrzymywać, mogłabyś zaginąć bez śladu i nikogo by to nie zdziwiło, bo zadając się z Altarem, podpisałaś na siebie wyrok śmierci – mówi, nachylając się przesadnie blisko jej warg, potem jednak chwyta ją za kark i odsuwa od siebie. – Nie będzie nawet szczegółowego śledztwa, bo twoje powiązania z nim przekonają każdego, że to on cię wykończył. Nie trzeba mu do tego szczególnych pretekstów, racja? – Taki podobasz mi się o wiele bardziej. – W oczach kobiety zapala się pożądanie. – Jeśli chcesz, bym była twoja, wystarczy poprosić – szepcze i chwyta dłońmi kołnierz koszuli Trevora. Gdy przeciąga językiem po jego policzku, mam ochotę wyjść z kryjówki i wytargać ją stąd za włosy. – Chyba zapłacić. – Nie traktuj mnie tak, bo możesz pożałować. – Uważaj, komu grozisz, bo możesz pożałować. – Mam wprawę w zadowalaniu mężczyzn – nie odpuszcza. – Byłeś kiedyś z kobietą, która jest gotowa spełnić każdy twój kaprys? – Ręką sięga do klamry jego paska, ale Trevor łapie ją za nadgarstki i odpycha. – Potrafię je do tego skłonić bez płacenia im czy grożenia. Poza tym lubię wyzwania, a nie chodzenie na łatwiznę. – Jego

tęczówki ciskają gromy. – Co wiecie o rodzinie Shantee? Jej przeszłości? – Jej matka była narkomanką, brała, co popadnie, sprzedała ją – rzuca Luck. – Christopher nie miał dzieci, dziedzica, marzyła mu się córka, a marzenia takich ludzi muszą się spełniać. Zatem te sny to prawda, zatarta przeszłość. – Gdzie jest podstęp? – kontynuuje Trevor podejrzliwie. – Jaki podstęp? – As w rękawie Altara, zabezpieczenie na wypadek niepowodzenia? – Sam zgadnij, znasz go przecież lepiej niż ktokolwiek – proponuje mężczyzna z żartobliwą nutą w głosie. – Masz trzy sekundy. Jeśli wystarczy ci to, by wyhodować skrzela, milcz. W przeciwnym razie radziłbym zacząć gadać – grzmi, sięgając ponownie po wąż wypełniony wodą. To wszystko przypomina koszmar, scenę rodem z horroru, a Trevor tym razem nie jest wybawicielem. Jest oprawcą. – Co mam ci powiedzieć? Nie jestem jebanym wróżbitą, nie wiem, co… – Kolejne słowa mężczyzny zostają zdławione przez strumień wody wlewający się do jego gardła. Nie. Dość. Nie mogę, już nie mogę. Moim ciałem wstrząsają konwulsje i chcę uciec, wspiąć się na schody i biec jak najdalej stąd. Nagle ten facet wygląda, jakby był martwy, a Trevor wygląda jak Altar, a ja zaczynam krzyczeć. I nie potrafię przestać. Idę po Ciebie…

Rozdział dwudziesty siódmy

Nie – wrzeszczę na całe gardło, a potem mój głos przechodzi w słaby szept. Jednak wciąż nie mogę przestać powtarzać tego jednego słowa. Nie. Trevor na początku zamiera w szoku. Nóż wypada z jego palców z głuchym brzdęknięciem, a prostytutka mądrze odstępuje w kąt pomieszczenia i wpatruje się w swoje neonowe paznokcie. – Shantee, uspokój się. – Mężczyzna podchodzi do mnie powoli jak do spłoszonego zwierzęcia. – Proszę, uspokój się. Nie skrzywdzę cię. – Wyciąga ku mnie ręce, chcąc mnie chwycić, ale cofam się, aż moje plecy natrafiają na zimną, chropowatą ścianę. – Dlaczego ty…? Dlaczego to robisz? – Rozglądam się dookoła, mimowolnie trafiając wzrokiem na rozmaite narzędzia tortur. Żółć podchodzi mi do gardła. Mieszkałam tu tak długo i nie miałam o niczym pojęcia. Ile razy już to robił? Jak daleko mógłby się posunąć? Czy tak naprawdę znałam Trevora? Jego drugie, mroczne oblicze? – Usiłuję znaleźć Altara, przecież wiesz, a ta kobieta… – To dziwka Altara, chciałeś się z nią zabawić na zmianę? – wtrącam, zerkając na skąpo ubraną dziewczynę. Wciąż nie mogę wygnać z głowy wizji jej dłoni błądzących po jego sylwetce, ust dotykających jego skóry. To wszystko było moje, ale najwyraźniej Trevor planował skorzystać z okazji.

– Nie byłaby to pierwsza kobieta, którą wymieniali się w łóżku – odzywa się obezwładniony mężczyzna. Na jego krwawiących wargach wykwita szyderczy uśmiech. – Co? – sapię. Coś przewraca mi się w żołądku, gdzieś w podświadomości dźwięczy jedno imię. Veronica. – Chcesz tu zdechnąć? – wydziera się Trevor i spogląda na mężczyznę z chęcią mordu wypisaną w oczach. – Nic, kochanie, to brednie – zwraca się do mnie łagodniejszym tonem, pojednawczym. – Nie. O czym on mówił? Dość mam tych kłamstw, nie traktuj mnie jak idiotki – ostrzegam. Wściekłość buzuje w mojej krwi, wypierając rozsądek. Zamiast uciekać jak najdalej, zaczynam napierać na Trevora i dźgać go palcami w klatkę piersiową. – Ty się trzęsiesz. Musisz się uspokoić, bo dostaniesz ataku – prosi, a na jego twarzy pojawia się grymas niepokoju. Znowu próbuje mnie dotknąć i tym razem dostrzegam, że jego dłonie także drżą. – Jesteś taki sam jak on. Niczym się od niego nie różnisz – wytykam. – Podobało ci się to? Krzywdzenie innych? – Dreszcz wspina się po moim kręgosłupie, a po nim następny i jeszcze kolejny. Każdy z nich jest silniejszy od poprzedniego. Robi mi się zimno. – To morderca, przyczynił się zapewne do śmierci większej liczby osób, niż kiedykolwiek zdołam odkryć. Jeśli ktoś zasługuje na odrobinę bólu, to właśnie on – wyjaśnia, zaciskając pięści. Jego żyły uwypuklają się lekko, gdy napina mięśnie. – Łatwiej jest stawać się potworem, kiedy wmawiasz sobie, że masz ku temu wystarczające usprawiedliwienie? – Zanoszę się kpiącym śmiechem. – Świat nie jest czarny albo biały, a człowiek nie jest zły albo dobry. Pobudka, kochanie. – Trevor nie szczędzi mi pobłażliwego tonu. – Potwór tkwi w każdym z nas, po prostu

nie każdy doświadcza takich okoliczności, które doprowadzają do jego uzewnętrznienia. Wolę żyć z potworem, który budzi się, by swoim okrucieństwem ratować niewinnych. – Słabo mi – mamroczę pod nosem. Coraz trudniej złapać mi oddech i wszędzie czuję nieprzyjemne mrowienie. Nie dam rady. – Jeśli naprawdę myślisz, że jestem podobny do Altara, może faktycznie powinnaś zamieszkać gdzieś z dala ode mnie. – Wzrusza ramionami, jakby było mu wszystko jedno, ale wciąż emanuje gniewem. Kojarzy się teraz z wulkanem na sekundę przed niszczycielską eksplozją. Coś mi mówi, że gniew Trevora mógłby obrócić w pył wszystko na swojej drodze. – Sam powiedziałeś, że niewiele was różni – mówię cicho. Wnętrzności zawiązują mi się w supeł. – Ale nie przy tobie – odpowiada zachrypniętym głosem. – Z tobą jestem najlepszą wersją siebie. Dla ciebie. Jeśli tego nie widzisz… – Milknie, a w jego tęczówkach miga coś na kształt bezbronności. – Trevor, proszę… – Łzy kłują mnie pod powiekami. Chcę tylko znowu odnaleźć przy nim poczucie bezpieczeństwa. Chcę opleść się jego ramionami i błagać go, żeby zabrał te wszystkie emocje. – O co? – pyta. – Rozumiem, że się przestraszyłaś, dlatego nie chciałem, żebyś to widziała, ale… Co w takim razie powinienem z nim zrobić? Uwolnić go? Ot tak przekazać w ręce władz? Wybaczyć mu wszystkie podłe uczynki, jakich się dopuścił? Ty mu wybaczysz? – nalega. – Nigdy. – Kobiet takich jak ty może być więcej. Prawdopodobnie jest więcej, a on, Altar, cała reszta tych skurwieli czuje na myśl o tym jedynie chorą dumę, wiesz? – Przepraszam. – Łzy spływają jedna za drugą. Ucisk w okolicach serca się nasila, jakby ktoś obracał w moim

wnętrzu sztylet. Pulsuje mi w skroniach. Zaraz upadnę. – Boisz się mnie? – Nie – zapewniam natychmiast. Lęk, który zagnieździł się we mnie na chwilę, już zgasł. Ufam mu. Ufam temu, co jest między nami. Naszej kiełkującej wspólnej historii i uczuciom. – Wykrwawiłbym się dla ciebie – wyznaje i brzmi na tak zrozpaczonego, że zaczynam szlochać jeszcze bardziej. – Wiem – mruczę i próbuję do niego podejść, ale nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Ręce Trevora chwytają mnie na moment przed upadkiem i ratują przed łupnięciem o beton. – Oddychaj. Musisz się uspokoić, malutka. – Podtrzymuje mnie w uścisku, dopóki nie odzyskuję równowagi. Potem zostaje blisko, by mnie asekurować. – Nie mogę… – Urywam. Wręczam mu zmiętą karteczkę. – Co to? – Kiedy odczytuje treść liściku, jego cera blednie, a źrenice się rozszerzają. – Który z was jej to podrzucił? – Dosłownie rzuca się na uwięzionego mężczyznę i od razu wymierza mu cios w szczękę. – Altar napisał go własnoręcznie, my tylko doręczyliśmy – wyjaśnia swobodnie więzień, jak gdyby nie był na krawędzi skonania, a potem wpatruje się we mnie. – Tęskni za tobą. – Nie patrz w jej stronę, bo wyłupię ci oczy – grozi Trevor i gdy na niego spoglądam, nie mam wątpliwości, że zrobiłby to z rozkoszą. Prawdopodobnie już wykonał na tym sukinsynu wszystkie znane światu egzekucje. W wyobraźni. Przynajmniej na razie. – Jest tutaj, bo on tego chce, i zabierze ją, kiedy tylko zechce – rechocze tamten. Wzdrygam się i pocieram rozdygotane ramiona. Wrażenie, że ktoś okłada moje ciało rozżarzonymi węglami, jeszcze przybiera na sile.

– Nie rób tego. Nie chcesz mnie prowokować. – Ręka Trevora wiedzie do przedziurawionej dłoni mężczyzny i naciska nieznacznie na nóż. – A wiesz, co będzie, kiedy się nią znudzi? – pyta napastnik. – Trafi do nas, a to los gorszy niż prostytutek w burdelu. – Oblizuje się, jakbym była łakomym kąskiem w zasięgu jego obrzydliwych łap. Coś we mnie pęka. Kumulowana od lat nienawiść, gorycz, śledzące mnie krok w krok przerażenie… To wszystko sprawia, że nagle pragnę kogoś uśmiercić. Nieważne, że niedawno potępiłam za to Trevora, teraz jestem świadoma, że miał słuszność, a ja nie chcę już zawsze oglądać się za siebie i zastanawiać, czy za którymś rogiem nie czyha na mnie Altar. Będę wolna, bez względu na cenę. Desperacja idealnie zaciera granicę między dobrem a złem. Kolejne rzeczy dzieją się jakby poza mną. Podchodzę do stolika, chwytam pistolet Trevora, odbezpieczam i wymierzam w środek czoła napastnika. – Nie – oponuje Trevor i staje przed lufą. – Chce, żebyś go zastrzeliła, śmierć jest łatwiejsza niż to, co mu zafundują za kratami – dodaje, łapiąc mnie za nadgarstek. Mimo że nigdy wcześniej nie widziałam, by targała nim tak ogromna furia, wciąż potrafi się zatrzymać. Jakby wszystkie ruchy przeciwnika i tak zależały od niego. – Proszę – mruczy jeszcze, ale niepotrzebnie, bo broń i tak wyślizguje mi się z palców. – Nie mogę oddychać – wyznaję niemal bezgłośnie. Zaciskam rękę na krtani. Pomieszczenie zaczyna wirować, a przed oczami migają mi ciemne plamy. – Wyjdźmy stąd. Parker zaraz tu będzie. Załatwię to, zabiorą go prosto do celi. – Trevor podtrzymuje mnie ramieniem w talii. – Nie mogę… Zaczyna mną telepać jak przy napadzie epilepsji i osuwam się na podłogę.

Gdy ponownie odzyskuję przytomność, Trevor klęczy przy mnie i gładzi moje włosy. – Shantee, słyszysz mnie? – pyta, ale jego słowa są jakieś stłumione, odległe. – Kurwa. – Przepraszam – chlipię. – To nic, malutka. – Pochyla się ku mnie i muska ustami moje wargi. Ma zmartwioną minę. – Jestem do niczego… – Bierz i znikaj, zanim pojawią się gliny – zwraca się do tkwiącej w kącie kobiety, o której obecności zdążyłam zapomnieć. Ta spogląda na nas nerwowo, ale potem przyjmuje zwitek banknotów, który oferuje jej Trevor, i wbiega na schody. – Jeszcze cię znajdę – woła za nią. Zapłacił jej i pozwolił uciec? Dlaczego? Bo mu donosi o Altarze? Ciemność znów próbuje mnie pochwycić w swoje macki, ale zanim odpływam, dobiega mnie jeszcze: – Jestem przy tobie, kochanie. Wszystko będzie dobrze. A jednak intuicja podpowiada mi, że dobre rzeczy odeszły już w zapomnienie, a te złe dopiero się zaczną.

Rozdział dwudziesty ósmy

Wszystko, co dzieje się później, jest zamglone. Obrazy, barwy, słowa, głosy. Moje myśli są pogrążone w chaosie. Ledwo udaje mi się zarejestrować przybycie Parkera, który zabiera gdzieś wyczerpanego Lucka. Chyba widzę światła policyjnego radiowozu, pojawia się też jakiś obcy policjant, który ubezpiecza Parkera, a ja dryfuję… Trevor wciąż trzyma mnie w ramionach i wynosi na zewnątrz, dostrzegam jego niewyraźną twarz, jego usta się poruszają, ale nie słyszę ani jednej sylaby. Gwiazdy migoczą wysoko na ciemnym niebie i działają na mnie prawie jak kołysanka, mam ochotę odpłynąć gdzieś daleko stąd, z dala od tych wszystkich brudnych wspomnień. Udawać, że nie są moje. Ale i tak nie potrafię zapomnieć o nim. Altar. Wiem, że jest gdzieś blisko. To nie oznaki obłędu. Zawsze potrafiłam wyczuć jego obecność. Idę po Ciebie… Wiem. Wiem, że idzie. I czekam. A potem tracę przytomność. – Co mi podajecie? – Gdy odzyskuję świadomość, dostrzegam stojącą nade mną kobietę w białym kitlu. – Miała pani silny atak paniki, to pomoże się pani odprężyć – mówi zdawkowo. W dłoni trzyma jakąś strzykawkę z przeźroczystym płynem.

– Już jestem spokojna, proszę nie faszerować mnie zbędnymi środkami. Nie lubię tego – proszę, ale kobieta zupełnie ignoruje moje słowa. Unieruchamia moją rękę i wbija igłę pod skórę. Każdy mięsień w moim ciele się spina. Nienawidzę zastrzyków. Ukłucie wywołuje we mnie o wiele więcej dyskomfortu psychicznego niż fizycznego. – Zapewniam, że dzięki temu lepiej pani zniesie to, co za moment się wydarzy – szepcze kobieta i posyła mi uśmiech, ale w tym uśmiechu, w jej oczach jest coś… złowieszczego. – Co się wydarzy? Gdzie jest mężczyzna, który mnie przywiózł? – Panika zakorzenia się w moim wnętrzu, gdy rozglądam się wokół. – Doktorze? – zwracam się do mężczyzny, który w palcach odzianych w lateksowe rękawiczki obraca małą fiolkę. Płyn w środku ma barwę bliźniaczą do tego, który mi zaaplikowano. Lekarz stoi odwrócony do mnie plecami, cały ubrany jest na biało. Zanim w końcu zaszczyca mnie spojrzeniem, zaczyna gwizdać i… To wystarczy, żebym wiedziała, z kim mam do czynienia. Mimo że nie widzę jego twarzy, wszędzie rozpoznałabym tę melodię. Piosenka o zawłaszczaniu duszy. – Trevor tym razem nie przyjdzie, by cię uratować – odpowiada spokojnie mój oprawca. Potem wbija we mnie wzrok i przekrzywia głowę. Chwyta za maseczkę przysłaniającą część jego oblicza. – Altar. – Jego imię smakuje na moim języku jak najniebezpieczniejsza z trucizn. W pierwszym momencie paraliżuje mnie przerażenie. Serce kołacze się jak szalone, jednak kiedy próbuję walczyć, poruszyć się, zdaję sobie sprawę, że cokolwiek zapuścili mi do krwiobiegu, już zaczęło działać.

– Pora wracać, kotku – odpowiada, potem pochyla się i całuje mnie w czoło. – I tak trwało to dłużej, niż początkowo założyłem. Chciałem, by Trevor miał świadomość kolejnego życia, którego nie ocali. Kolejnej straconej kobiety. Jednak mój plan ewoluował. – Rozciąga usta w uśmiechu i oplata stojącą obok niego kobietę w pasie. Ta mierzwi jego włosy i wbija w niego zachwycone oczy. Coś mi mówi, że jest nowa w jego życiu i nie zdążyła się zorientować, że Altar nie jest czułym kochankiem, a przebiegłą bestią. – Co to znaczy? – pytam słabo. Wciąż usiłuję stawiać opór temu, co dzieje się z moim ciałem, ale moje ruchy są coraz bardziej ospałe. Nie. Otwieram usta, by krzyknąć, ale z gardła wydostaje się jedynie chropowaty, cichy odgłos. Nic nie mogę zrobić. Znowu. Jak za każdym razem, gdy Altar się do mnie zbliża. I nie mam dokąd uciekać, może nigdy nie miałam. Może on od początku miał rację i wszystko, co mogę, to poddać się. Zaakceptować swój los, jak setki innych ludzi, którzy żyją na jego łasce. – Wkrótce wszystko stanie się jasne – oznajmia, a w jego tęczówkach lśni podekscytowanie. – Znasz zasady, wybierz odpowiednią stronę, a przetrwasz – szepcze tuż przy moim uchu, a później zostawia na nim kolejny pocałunek. – Co zrobiłeś Trevorowi? – Ostatkiem sił wbijam paznokcie w jego dłoń opartą na krawędzi łóżka. Udaje mi się go skaleczyć, ale Altar ani drgnie. Wydaje się rozbawiony moją walką. Moją porażką. – To samo, co tobie. – Wzrusza ramionami i wskazuje podbródkiem na kobietę. – Ta urocza pielęgniarka bez wzbudzania podejrzeń pozbawiła go przytomności. O Boże.

– Nie! – Jakimś cudem udaje mi się wrzasnąć, a potem jeszcze raz. – Nie. Adrenalina i strach o życie Trevora dają mi coś w rodzaju wyrzutu energii. – Nie krzycz. Wiesz, że tego nie lubię i to bezcelowe – nakazuje Altar i knebluje mi usta dłonią. Jakiś ruch przy drzwiach zmusza go jednak do wycofania się. Do sali wbiega kolejny mężczyzna. Gdy tylko orientuje się, co się dzieje, sięga za pasek spodni, ale jest już za późno. Strzał, który pada, jest zaledwie nikłym świstem. Takim samym jak te w domu Trevora. Nie robi wielkiego hałasu. Nikogo nie zaalarmuje, ale wciąż niesie śmierć. Nowo przybyły pada na ziemię, a jego broń ląduje nieopodal jego ciała. Charczy i łapie się za lewą pierś, jednak nie zdaje się to na wiele. Krew przesiąka przez jego ubranie, przecieka mu przez dłonie. – Zabiłeś go – lamentuję tonem przesyconym paniką. Doskonale wiem, że mężczyzna, który właśnie stracił przytomność, był policjantem. Prawdopodobnie podstawionym przez Trevora, by nie wzbudzać podejrzeń. – Ty… – Niekoniecznie – wzdycha Altar, nie kryjąc zawodu. – Chyba będzie oddychał jeszcze przez jakieś trzy minuty. – Znowu się uśmiecha, a następnie ponownie ukrywa twarz pod maską. Łapie za barierkę mojego łóżka i pcha je w stronę wyjścia. Zabierają mnie! Chaos w głowie i ociężałe powieki nie pozwalają mi nawet się zastanowić nad możliwościami wybrnięcia z tej sytuacji. Ogarnia mnie senność. – Zapraszam za mną – woła kobieta, wyjmując z kieszeni kartę dla personelu szpitala. Kręcąc kokieteryjnie biodrami, wyprzedza moje łóżko, jakby asekurowała je z drugiej strony, dodawała wiarygodności tej zagrywce.

– Kolorowych snów, kotku. Kiedy się obudzisz, będziemy już w domu – obiecuje Altar tonem sugerującym, że powinnam być co najmniej wniebowzięta. Kiedy nie udaje mi się już dłużej utrzymać otwartych oczu, mój oprawca decyduje się przeprowadzić nas przez korytarz. Wie, że już nie zdobędę się na protest, a nawet gdybym dała radę, prawdopodobnie w pierwszej chwili wzięto by mnie za histeryczkę otumanioną lekami. – Za… Zabiję cię – udaje mi się jeszcze wysapać. – Oczywiście, wojowniczko – potakuje. Jego ostatnie słowo rozszarpuje mnie na strzępy. Altar zna czuły zwrot, który nadał mi Trevor zaraz po pierwszym spotkaniu. A więc musiał być w pobliżu. I wie wszystko. Zawsze wiedział.

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Staję

po jego stronie łóżka, wyjmuję z włosów ostro zakończoną, czarną spinkę. Upięte w elegancki kok kosmyki rozsypują się w nieładzie. W sypialni panuje niemal niczym niezmącona cisza. Prawie martwa. Zakłóca ją tylko jego oddech. W nie do końca świadomym odruchu muskam kraniec spinki kciukiem. Gdy zamykam oczy, widzę, jak kąpie się w szkarłatnych kroplach. W jego krwi. To tylko jedna sekunda. Jeden perfekcyjnie wymierzony cios. Biorę zamach uzbrojoną dłonią, jednak ostrze spinki zatrzymuje się milimetry od jego gardła. Silny uchwyt prawie miażdży mój nadgarstek, a potem leżę wciśnięta w materac, a bladoszare oczy pełne furii wpatrują się w moje. – Chciałaś mnie zabić? – pyta. – Naprawdę sądzisz, że kiedykolwiek ci się to uda? – Kiedyś… – Uchwyt na gardle nie pozwala na wydostanie się kolejnych słów z moich ust. – Kiedyś w końcu cię złamię. – Zabiera spinkę z moich palców i przesuwa nią powoli po tętnicy szyjnej. A potem się uśmiecha, puszcza mnie i się odwraca. – Kolorowych snów, kotku. ***

– Załatw to jak najszybciej, nie toleruję rozwlekania łatwych spraw w czasie. – Słowa przedzierają się przez mój odrętwiały umysł. Początkowo wydają się zniekształcone, ale po chwili udaje mi się rozpoznać głos Altara. Natychmiast podrywam się na krześle i otwieram oczy. Snopy światła uderzają w moje źrenice, a kształty wokół są rozmyte. Boli mnie głowa i mam mdłości, ponadto nie mogę ruszać rękami. Nadgarstki mam skute metalowymi obręczami przytwierdzonymi do oparcia krzesła, na którym siedzę. To nie był koszmar. To jawa. Wróciłam do swojego prywatnego piekła pod nadzór najgorszego spośród diabłów. Altar znów mnie dopadł. Historia zatoczyła koło. – Istnieją pewne zastrzeżenia… – odpowiada drugi mężczyzna, lekko się przy tym jąka. Nie znam go, jest młody i musi być nowy w tym gangsterskim światku. Stoi przygarbiony naprzeciw Altara, raz po raz szarpiąc swoją czarną, skórzaną kurtkę. Kiepsko kamufluje nerwowe tiki, ale nie życzę mu lekcji u mojego oprawcy. Częstym błędem młodych ludzi, którzy starają się tu zaistnieć, zdobyć uznanie Altara czy jego kumpli, jest to, że z miejsca zakładają, iż dzięki temu staną się kimś. Zasłużą na szacunek, a ludzie na ulicy będą ich omijać szerokim łukiem, targani grozą na sam ich widok. Niestety realia są zupełnie inne. Wszyscy co do jednego wkrótce kończą niczym poddani, podwładni Altara, a jeśli nie chcą się podporządkować, żegnają się z życiem… W dość makabryczny sposób. – Zastrzeżenia, powiadasz? – powtarza Altar szczerze ukontentowany. – Może masz za łagodne metody rozwiązywania sporów – sugeruje, a rozbawienie w jego tonie ustępuje miejsca wzburzeniu. Młody chłopak dławi się oddechem i zaciska pięści.

– Zaręczam, że… – Nie idziemy na żadne ustępstwa. Powinni być wdzięczni za złożoną ofertę – wtrąca i sięga do stolika po szklaneczkę wypełnioną brunatnym alkoholem. – Naucz ich okazywać wdzięczność. Dowolnymi środkami – dodaje, przechyla szkło i połyka płyn w kilku haustach. Nawet się nie krzywi, zlizując ostatnią kroplę z wargi. – Tak jest – odszeptuje tamten usłużnie i przez sekundę wydaje mi się, że rozważa, czy złożyć Altarowi pokłon. Gdy wycofuje się z salonu, rzuca na mnie ukradkowe spojrzenie. Wytrzeszcza oczy, gdy dociera do niego, że jestem tu otumanionym i skazanym na każdy kaprys oprawcy więźniem. Młody szybko się opamiętuje, spuszcza wzrok i ucieka. Najpewniej Altar nakazał innym ignorowanie mnie, jak to zwykle bywało, ale wyraz szoku na twarzy nieznajomego chłopaka wystarczy mi, by zyskać pewność, że nie ma pojęcia, w jakie bagno się wpakował. Jednak się przekona. I to już niebawem. – Obudziłaś się. Trochę to trwało – odzywa się po długim milczeniu, a ja podskakuję bezwiednie. Paznokciami orzę po drewnianej fakturze podłokietników. – Gdzie jesteśmy? – pytam, skanując wzrokiem obcą przestrzeń. Wielki, przestronny salon jest utrzymany w bieli, bordo i srebrzystej szarości. Wszystko razem tworzy klimat szykownej elegancji. Jednak jednocześnie jest tu jeszcze chłodniej niż w poprzedniej willi Altara. – W jednym z moich domów rodzinnych – wyjaśnia i wyciąga z kieszeni marynarki komórkę. Zaczyna coś wystukiwać na jej ekranie. Jeśli miałabym strzelać, obstawiłabym, że właśnie wydaje na kogoś wyrok śmierci.

– Wiesz, że Trevor tu po mnie przyjdzie. Obrazy zawieszone na ścianach budzą moją trwogę. Są upiorne w swoim pięknie, zupełnie jak ich aktualny właściciel. Czuję się tu trochę jak w starym, nawiedzonym zamczysku. – To nie jest coś trudnego do przewidzenia. Znam swojego braciszka – odparowuje, a na jego twarzy odbija się znudzenie. – Co? Co ty…? – Urywam. Coś w mojej klatce piersiowej związuje się w supeł. Niemożliwe. Musiałam coś źle zrozumieć. To skutki uboczne środków, którymi mnie odurzono. – Zapomniałem, że ty nie zostałaś jeszcze uświadomiona. Wiele można o mnie powiedzieć, ale gardzę kłamstwem. Nigdy cię nie okłamałem, a Trevor to zrobił – dodaje, a w jego oczach roziskrza się zwycięski błysk. Triumfuje, gdy ja usiłuję uporać się z osaczającą mnie niemocą. – Jest twoim bratem? – chrypię. – Tak. Bratem, który wyrzekł się rodziny. Pewnie wydaje mu się, że zabawa w stróża prawa zmaże jego przeszłość. – Altar uśmiecha się cynicznie. Tylko jego postawa ulega zmianie. Nieznacznie, ale znam go lepiej niż ktokolwiek i potrafię bez trudu rozszyfrować jego nastroje. Sam mnie tego uczył przez lata. Dlatego nie mogę otrząsnąć się ze zdumienia, kiedy dociera do mnie, że Altar, z sercem twardszym od głazu, wydaje się dotknięty. Może szczątki człowieczeństwa, które w nim zostały, ostatnia czuła struna, ubolewają nad stratą brata. Brata. Boże, to niedorzeczne. Prawdopodobnie to zasadzka. Altar przecież lubuje się w knuciu jak nikt inny. – Nie wierzę. To nieprawda. – Szamoczę się z kajdankami, a metalowe obręcze, zaciśnięte odrobinę za mocno, wrzynają mi się w skórę.

– A sądziłem, że jesteś mądrzejsza. – Śmieje się, ale to politowanie w jego głosie chłosta mnie niczym bicze. Gdzieś w głębi siebie wiem, że to nie żart. Wszystkie te sekrety Trevora, jego enigmatyczne wypowiedzi są wystarczającym dowodem. Rozmawiałeś z nią o swoich powiązaniach z Altarem? W gruncie rzeczy wciąż jesteśmy do siebie bardzo podobni. Są podobni, bo są… rodziną. Czasami, gdy Trevor patrzył na kogoś, kogo uważał za wroga, w jego wzroku zapalała się ta sama pogarda, widniało w nim to samo okrucieństwo, z jakiego słynął Altar. – Dlaczego to wszystko zrobiłeś? Po co mnie do niego wysłałeś? – drążę, powstrzymując potrzebę rozpłakania się. Poczucie zdrady pali jak kwas, ale to osamotnienie jest najbardziej nie do zniesienia. Jestem sama. Całkiem sama. Oszukana, porzucona. Niczyja. – Wiele dla niego poświęciłem i mimo że to on od początku uchodzi za tego dobrego, nigdy nie zrobiłby dla mnie tego samego – mówi. Rysy jego twarzy twardnieją. Chowa telefon i przysiada na oparciu kanapy, krzyżuje ręce na piersi i nogi w kostkach. – Może dlatego, że na to nie zasługujesz – sugeruję i dla lepszego efektu trzepoczę niewinnie rzęsami. Znowu podrywam się na krześle, tym razem prawie się przewracam. – Myślisz, że wiesz cokolwiek? – drwi. – O mnie albo o nim? – Więc mi wyjaśnij. – Kiedyś już kochaliśmy tę samą kobietę. Walczyliśmy nie tylko o jej serce, a także o jej życie – zaczyna. – Miała na imię… – Veronica – wtrącam.

To imię zawisa nade mną jak klątwa. Wszystkie elementy układanki powoli tworzą logiczną całość i rozrywają moje wnętrzności na strzępy. – Tak. – Klaszcze kilkakrotnie. – Jednak coś wiesz. Brawo. – Co ja mam z nią wspólnego? – Trevor ją zabił – oznajmia, minę ma nieodgadnioną. – Zabił ją tylko dlatego, że wybrała mnie. – Znowu wybucha śmiechem. Tym razem jest w tym dźwięku coś obłąkańczego. – Nie potrafię sobie wyobrazić, jak ktokolwiek miałby wybrać ciebie – mamroczę aż nadto ironicznie. – Ja też – potakuje. – Jednak ona mnie kochała i dlatego umarła. – W jego głos wkrada się nuta melancholii, a zmętniałe tęczówki świadczą o tym, że błądzi w krainie wspomnień. Trudno jest mi nawet rozważać, że Altar mógł być kiedyś lepszy. Darzyć kogoś uczuciem, jednak przecież nie rodzimy się źli. To późniejsze doświadczenia popychają nas ku jednej z dróg. Altar wybrał samozagładę. – Ja cię nie kocham – informuję. – Nienawidzę cię. – Nie chodzi o twoją miłość, Shantee. – Cmoka karcąco. – A o miłość Trevora. Ty miałaś być przynętą. Kiedy zauważyłem, że stałaś się mu bliższa, niż początkowo zakładałem… Że coś do ciebie czuje… Nie dostałbym lepszej okazji do zemsty – kończy. Ponownie sięga po karafkę ustawioną na barku przy kanapie i nalewa sobie kolejną porcję alkoholu. – Więc planujesz mnie zabić, kiedy on się tu zjawi – odgaduję. Obawy cichną pod naporem rewelacji, które usłyszałam. Wstrząs trzyma mnie w czymś w rodzaju transu. Być może dziś umrę, ale nigdy nie spodziewałam się, że będzie mi tak bardzo wszystko jedno.

– Nie słuchasz, co powiedziałem – beszta mnie. – Trevor na początku zakładał, że jesteś podesłana, że nie można ci ufać. Dokładnie jak z Veronicą. Nie chciałabyś wiedzieć, czy zabiłby cię z równą łatwością, gdyby założył, że miał rację, a ty i ja jesteśmy w zmowie? – Zbliża się i podsuwa mi pod usta szkło z alkoholem, jakby w ten dziwaczny sposób pilnował swych nienagannych manier i chciał mnie poczęstować. – Czemu miałabym chcieć to wiedzieć? – pytam, ignorując szkło w jego ręce. Opary alkoholu podrażniają mi nozdrza. – Bo jeśli kogoś kochasz, to nie potrafisz go zabić bez względu na wszystko. Wiesz o tym. – Sam wlewa sobie whisky do gardła. Kciukiem zawadza o kosmyk włosów opadający mi na czoło i zakłada go za ucho. Jego dotyk wyzwala we mnie nowe pokłady agresji. – Jeśli naprawdę byłeś zdolny do miłości, przykro mi. – Brzmię niemal autentycznie, kiedy wzdycham. – Ale to ci się nie uda. Nie będę prowadzić gierek z Trevorem. Jeśli ją zabił, to dlatego, że była równie złą osobą co ty, a jego zadaniem jest oczyszczać świat z takich… – Była policjantką – wcina. Szklaneczka w jego palcach trzeszczy niebezpiecznie. – Nie… – A co, jeśli zabił ją z zazdrości? A to, że była z bardzo złym człowiekiem, takim jak ja, dało mu ku temu doskonałą wymówkę? – podsuwa. – Musi być coś więcej – upieram się. Jeśli nie ma… pokochałam bezdusznego mordercę. – Może, ale ty nigdy nie zyskasz pewności. – Wyszczerza zęby w złowieszczym uśmieszku. Niczego się nie nauczyłaś. Dobrze wie, że ma asa w rękawie. – Czasami zasadzka to… – Jedyny sposób na odkrycie prawdy – cytuję jedną z jego świętych zasad. Wyśpiewałabym cały ten porypany kodeks nawet po chińsku, gdyby sobie zażyczył. – Znam cię, Altar.

Pieprzyć Trevora, to, że mnie okłamał i może jest do ciebie bardziej podobny, niż sądzę – ciągnę. – Nie pomogę ci dlatego, że mnie krzywdziłeś. Całe lata wyżywałeś się na mnie i zamieniłeś mnie w swoją marionetkę. – Mówisz, że mnie znasz. – Pociąga za łańcuch od kajdanek, nakazując mi przestać się wiercić. – A wiesz, że gdybym chciał zrobić ci prawdziwą krzywdę, to już byś nie żyła? Wiesz, że po śmierci ojca bez mojej protekcji trafiłabyś do burdelu? – pyta oziębłym tonem. – To ty zabiłeś mojego ojca! – krzyczę. Drzazga z drewnianego podłokietnika wbija mi się w skórę, raniąc wnętrze dłoni. Syczę, obserwując, jak szkarłatne krople krwi opadają na marmurową podłogę. Potem Altar szarpie mnie za kark i dociska mi głowę do oparcia siedzenia. – Zabawne, jak łatwo można manipulować ludźmi – mówi i wyciąga mahoniowy cierń z rany. Delikatność tego ruchu nie pasuje do tego, jak sekundę temu mnie przydusił. – Co to znaczy? – Trevor miał wiele szans, żeby mnie zabić, nigdy tego nie zrobił i nie zrobi tego nawet dla ciebie – ogłasza niespodziewanie. – Dla waszej… miłości. – Ostatnie słowo wypowiada tak, jak gdyby bawił go wyśmienity żart. – Zrobi to – zapewniam. Tylko że już niczego nie jestem pewna. W umyśle mam mętlik, taki sam jak w uczuciach. Wciąż i wciąż dręczą mnie myśli o poprzedniej ukochanej obu mężczyzn, o ich pokrewieństwie. Czy mogę jeszcze ufać Trevorowi? Niebawem wszystko się rozstrzygnie. Gdy się tu zjawi i zdecyduje, co zrobi. – Wybierać między bratem, z którym łączy cię krew i tragiczna przeszłość, a przypadkową kobietą. Jedną z wielu – ogłasza, skubiąc swą brodę. – Masz rację. Na pewno

przyjdzie tu, żeby mnie zabić. Zaczekajmy na to zatem. – Rozsiada się wygodnie na kanapie ustawionej naprzeciwko drzwi wejściowych. Wygładza klapy marynarki i… czeka. Przygotowuje się do stoczenia ostatecznej bitwy, która może pogrzebać nie tylko moje nadzieje, ale także życie. A odkąd znam Altara, on nigdy nie poległ.

Rozdział trzydziesty

Koniec. Przez te wszystkie lata wyczekiwałam dnia, w którym wszystko się skończy, a teraz, kiedy wiem, że jestem na straconej pozycji, że jestem tylko pionkiem, który niebawem zostanie zbity, w ogóle nie martwię się o siebie. Chryste. Nie jest ze mną najlepiej. Wszystko, na czym potrafię się koncentrować, to myśl, że posłużyłam jako wabik na Trevora, a nawiązując z nim tego rodzaju bliskość, tylko dałam zwycięskie karty Altarowi. Stałam się jego kolejnym słabym punktem, który pomaga Altarowi zyskać nad nim przewagę. Gdyby nie to, nie ja, w ogóle nie musiałby się tu pojawiać. Narażać na śmierć. I w końcu rozumiem, że dla Altara to nie mój zgon jest zwieńczeniem dzieła, a właśnie ta chwila. Chwila, w której zwątpiłam w Trevora. I ta, w której zapragnęłam się poddać. Po raz pierwszy tak naprawdę muszę mu przyznać, że… Kiedyś w końcu cię złamię. Nie ma dla mnie świata, którym ty nie władasz. I nigdy nie będzie. Nie pamiętam już nic innego. Głośny trzask rozgania moje myśli. Tajemnicze dźwięki przybierają na sile. Słyszę kroki. Szyba w drzwiach prowadzących do pomieszczenia, w którym tkwię, roztrzaskuje się w sekundę po tym, jak ktoś wymierza w nią z broni, a potem do środka wchodzi Trevor.

Od razu, jak gdyby instynktownie, odnajduje mnie wzrokiem. Tysiące emocji zapala się w jego spojrzeniu, zanim ponownie zostają skryte pod maską. – A gdzie reszta twojej świty? – pyta Altar, podrzucając w dłoni srebrną zapalniczkę. Pozostaje niewzruszony, jak gdyby był opancerzony, nietykalny dla jakichkolwiek kul. – Niebawem tu będą – odpowiada Trevor i podchodzi bliżej. – Wiesz, że to koniec. – Skanuje czujnym wzrokiem pomieszczenie, wypatrując zagrożenia. – Daj spokój z tą bronią, Trevor. Wyglądam, jakbym miał zamiar do ciebie strzelać? – W głosie mojego oprawcy pobrzmiewa coś, co kojarzy się z mieszanką frustracji i rozbawienia. – Do brata? Mimo że już znam prawdę, dopiero teraz dostaję potwierdzenie, że słowa Altara nie są jego kolejnym żartem. Trevor zaciska szczękę, jakiś cień szpeci jego rysy, ale nie zaprzecza. – Wszystko w porządku, kochanie? – zwraca się do mnie. – Będzie w porządku, kiedy go zabijesz – szepczę. Trevor przykuca obok mnie i rozkuwa kajdanki na moich nadgarstkach uniwersalnym kluczykiem ze swojej kieszeni. Potem ogląda rozcięcie we wnętrzu dłoni i przyciska mnie do swojego ciała. Altar nie oponuje. Prawdę mówiąc, nawet nie zaszczyca nas spojrzeniem. Odpala cygaro i zaciąga się nim. – Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił. Dlatego nie ma tu moich ludzi. – Altar wskazuje na opustoszałe pomieszczenia. – Więc co? Mam uwierzyć, że pozwolisz się tak po prostu zakuć w kajdanki i odwieźć tam, gdzie twoje miejcie? – naigrywa się Trevor. Mimo że metalowe obręcze nie krępują już moich ruchów, powstrzymuje mnie, kiedy próbuję wstać. Potrząsa głową i każde zostać na krześle.

– Nie. Tego to na pewno nie mam w planach – oznajmia Altar, bębniąc palcami o udo. Jest zrelaksowany, spowity typową dla siebie mroczną, władczą aurą. Za dobrze go znam, żeby łudzić się, że mógłby całe to zajście pozostawić spontanicznemu rozwojowi wydarzeń. I to mnie przeraża. Jego spokój jednoznacznie zdradza, że jest przekonany, iż w tym boju to jemu przypadnie zwycięski ruch na szachownicy. – Dlaczego po prostu go nie zastrzelisz? Co z tobą, do diabła, strzelaj – krzyczę, łapiąc Trevora za przedramię. Podrywam się z krzesła. Nie zamierzam siedzieć potulnie jak mysz, kiedy oni będą tu sobie ucinać pogawędki. Jeśli Trevor nie będzie w stanie nacisnąć spustu, ja go wyręczę. Z rozkoszą. – Wydaje mi się, że już ci to wytłumaczyłem. – Altar wypuszcza ustami kłęby dymu, a potem rozciąga wargi w uśmiechu zarezerwowanym chyba tylko dla szatańskich kreatur. – Nie waż się do niej odzywać – ostrzega Trevor i odwraca się w moją stronę. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jego oblicze się rozpogadza. – Krzywdził mnie. Krzywdził wiele osób. Uknuł to wszystko i traktuje jak jakąś pieprzoną grę między wami, a ty wciąż się wahasz – mówię, opierając czoło o jego skroń. Głos mi drży i się załamuje. – Nie rozumiesz – mruczy Trevor. – Nie mogę tak po prostu go zabić. To tak nie działa. – Nie muszę niczego rozumieć, to morderca. Manipuluje tobą, a ty mu na to pozwalasz – syczę. – Proszę. – Rozluźniam uchwyt i przesuwam dłoń ku dłoni Trevora, w której trzyma gotowego do wystrzału glocka. Splatam nasze palce i teraz razem trzymamy pistolet.

Altar zerka na mnie i mruga. Zachowuje się tak, jak gdybym wciąż nie mogła rozgryźć łamigłówki, którą dla mnie przygotował. – Sądzisz, że w przyszłości znowu stanie między nami jakaś kobieta? – rozważa z nutą dowcipu. – Historia lubi się powtarzać. Sukinsyn. Już prawie, prawie muskam kciukiem spust, gdy Trevor wyszarpuje broń z mojego uścisku. Popycha mnie za siebie, zasłaniając ciałem przed Altarem. Wolne żarty. – Przestań. Mam dość tego pieprzenia – ucina. – Co tutaj robisz? Zaciągnąłeś mnie do domu ojca, żeby wzbudzić moje wyrzuty sumienia? – pyta brata. – Staram się zrozumieć, w którym momencie staliśmy się wrogami. – Wzrusza ramionami i nalewa sobie kolejną porcję whisky. – W momencie, kiedy stałeś się kopią ojca – mówi i widzę, jak napina się każdy mięsień pod jego skórą. – Robiłeś jej te same rzeczy, które ojciec robił mamie. Dlaczego? Przecież nienawidziłeś go równie mocno jak ja. – Łatwo jest osądzać, kiedy on nie robił ci tego, co robił mnie, a przypomnij mi, dlaczego to cię ominęło? – nalega Altar odrobinę zbyt cynicznym tonem. – Bo cię przed nim chroniłem – akcentuje. – Pamiętam – szepcze Trevor i nagle na kilka sekund zmienia się w małego, zlęknionego chłopca. Na jego twarzy maluje się grymas czystej rozpaczy, a potem wszystko znika pod nieprzeniknioną maską. Dokładnie jak u Altara. Co to jest, do cholery? Stałeś się kopią ojca… Bo cię przed nim chroniłem…

Bez sensu. Altar nie jest zdolny do poświęceń. I nie umiem sobie wyobrazić, że kiedyś mógł być inny. – Więc przestań do mnie mierzyć, do kurwy nędzy – żąda, a potem przesuwa po stoliku drugą napełnioną alkoholem szklaneczkę. – To kiepska forma spłaty długów. – Wznosi szkło do toastu, a gdy Trevor ignoruje ten ruch, sięga po obie szklanki, uderza nimi o siebie, aż wydają charakterystyczne „dzyń”, i wypija jedną po drugiej. – Łapię. Wiem, że chodzi o Veronicę. O ciebie i o mnie – próbuje Trevor pojednawczo i idąc za radą Altara, chowa glocka do kabury. – Wiem, że chodzi o to, że uważasz, że cię opuściłem, wyrzekłem się ciebie po śmierci ojca, ale to nieprawda. Umarłbym za ciebie, ale to nie naprawi wszystkich tych rzeczy, które zrobiłeś i za które musisz zapłacić – dodaje. – Wiesz, skąd mam pewność, że nigdy nie nacisnąłbyś spustu? – Z arogancji przysłaniającej ci rzeczywistość? – Bo wiem, że najbardziej boisz się tego, że mógłbyś być taki jak ja – obwieszcza Altar z zagadkowym błyskiem w oku. – Boisz się, że to dzięki mojemu poświęceniu dziś możesz uważać się za tego dobrego, bo zgodziłem się zostać tym złym, by ci tego oszczędzić. – Przestań. Aż się zjeżam, słysząc błagalną nutę w głosie Trevora. Wszystko mnie swędzi z niepokoju, a ciężar, który od pobudki w szpitalu zamieszkał w mojej piersi, wzmaga się i prawie miażdży mi żebra. Prawie czekam, aż usłyszę trzask kości. – Może temu, że jestem potworem, zawdzięczasz to, że sam się nim nie stałeś? – sugeruje Altar, przekrzywiając głowę. – Myślisz, że to możliwe? – Nie – wtrącam natychmiast i zagryzam wnętrze policzka. Ból pomaga mi pohamować potrzebę rzucenia się na tego…

na Altara i poderżnięcia mu gardła chociażby uprzednio karafką z jego drogimi trunkami.

rozbitą

– Tak – odpowiada Trevor sekundę później. – Myślę o tym od lat. To chcesz usłyszeć? A może to, że do końca życia będę się zastanawiał, czy byłbyś lepszym człowiekiem, gdybyś dostał szansę, z której dla mnie zrezygnowałeś – kończy i brzmi przy tym… nie tylko smutno. Brzmi, jakby za czymś tęsknił. – To… – Bo to, cokolwiek wmawiał ci ojciec, co opowiadał o tym, jaki musisz być, nic nie znaczy. Nigdy nic nie znaczyło. Wybrał ciebie, ale równie dobrze mógł wybrać mnie i może dziś zamienilibyśmy się rolami. – Trevor nie daje mi dojść do słowa, ale jego spojrzenie krzyżuje się z moim. – Nienawidzę tego, że nie mogę wykluczyć tej możliwości. Nienawidzę prawie tak bardzo jak straty brata – kończy. Odwraca się ode mnie i pociera pięścią miejsce nad sercem. To były przeprosiny dla mnie czy dla Altara? Boże, on naprawdę wierzy, że mógłby… Że Altar zawrócił go z drogi destrukcji… Co za chora sytuacja. – Nie straciłeś brata – przemawia Altar i chyba po raz pierwszy w życiu okazuje szczerą łagodność. – Może nie według ciebie, ale w tym człowieku, którym się stałeś, nie chcę widzieć brata. – Od kiedy to kwestia wyboru? – prycha, gasząc cygaro w popielniczce. – Przez co konkretnie nie jestem dość dobry na to miano? – Przez dumę, jaką pałasz, dokonując tych wszystkich okrucieństw. – Dumę? – Zanosi się pogardliwym śmiechem. – Jedynym, z czego naprawdę mogę być dumny, jest mój młodszy brat – szepcze.

I, o Boże, nie sposób nie zauważyć, co to wyznanie robi z Trevorem. Mężczyzna chwieje się na nogach i krzywi, a potem popada w osobliwy rodzaj apatii. Wiem. Wiem, że właśnie coś w nim umarło. – Dość już. Za chwilę wszyscy tu będą – informuje. – A ja skończyłem z ratowaniem cię. Żadnych więcej gier niczyim kosztem. – Nie zdołasz powiązać ze mną wystarczającej liczby spraw, żeby wsadzić mnie na dożywocie – obwieszcza Altar, wyszczerzając się wesoło. – Jest wielka różnica między dowodami a poszlakami, a twoje ukochane prawo ma aż nazbyt wiele luk, by pozwolić mi się wymknąć. Nie wspominając już o istnieniu jakichkolwiek wiarygodnych świadków. – Poprawia mankiety koszuli i wstaje. – A nawet gdybyś kogoś znalazł, to i tak mnie stamtąd wydostaną. Legalnie lub nie. – Robi krok w kierunku Trevora i to wszystko, czego mi trzeba. Rzucam się w kierunku pistoletu, który leży nietknięty na barku obok kanapy, i wymierzam. – Wiem – mówię, zwalniając zabezpieczenie. – I dlatego musisz umrzeć. – Parodiuję przygnębiony ton. Altar odwraca się ku mnie. Lufa glocka celuje w środek jego klatki piersiowej, a on tylko unosi brew. – Shantee… – Gdzieś w tle dociera do mnie wołanie Trevora. – Nie rób tego, Shantee… – Może on nie potrafi cię zabić, ale ja czekałam na ten moment wiele lat. – Czyń honory – zachęca Altar głosem zimnym jak lód. Nawet się uśmiecha. Uśmiechem zarezerwowanym tylko dla mnie. Okrutnym. Od kata do ofiary… …właśnie zamieniają się miejscami. – Żegnaj, kotku. – Naciskam spust.

Raz. Drugi. Trzeci. Dźwięk strzałów roznosi się echem po pomieszczeniu. Jak najpiękniejsza, śmiertelna melodia. Ciało Altara osuwa się na marmurową posadzkę. Jest nieruchome. Powieki ma opuszczone. – Coś ty zrobiła? – wrzeszczy Trevor, wyrywając mi broń. – Kochanie, wybrałaś najgorsze z rozwiązań… – Cały czas mówi, jego usta wciąż się poruszają, ale ja już nic nie słyszę. Nie wybrałam najgorszego z rozwiązań. Wybrałam jedyne rozwiązanie. Wysłałam Altara do czeluści piekielnych. I dokonałam zemsty.

Rozdział trzydziesty pierwszy

Mija zaledwie kilkadziesiąt minut, a ja mam wrażenie, że przeczekałam już całą wieczność. Strzeliłam. Zabiłam go. Chyba jeszcze nie do końca to do mnie dociera. Sądziłam, że kiedy tego dokonam, poczuję się nową osobą. Kimś, kto wyzwolił się od piętna przeszłości, ale tak się nie dzieje. Właściwie nawet nie wiem, jak się czuję. Jestem rozkojarzona, ospała, a zarazem rozpiera mnie nadmiar emocji. Zagubienie. Mój świat ponownie wywrócił się do góry nogami. Mimo że powinien zapanować w nim ład, zamiast tego pogrążył się w jeszcze większym zamęcie, bo odkryte niedawno rewelacje wciąż nie dają o sobie zapomnieć. – Nic ci nie jest? – pyta z zatroskaną miną Trevor i otula mnie kocem, który wcześniej zagarnął z kanapy. – Chodźmy do karetki, lekarze muszą cię zbadać, wstrzyknął ci coś, prawda? – Odsłania rękaw szpitalnej koszuli i przesuwa opuszką po śladzie wkłucia. – Powiedz, powiedz, proszę, że nic… – Ciii, cicho – wtrącam, popychając go na ścianę. Bez namysłu przywieram ustami do jego ust. Ciałem do jego ciała. Muszę go poczuć. Ta potrzeba jest wręcz desperacka. Jego wargi są suche i twarde, ale znajome. Trevor odwzajemnia niepewnie pocałunek, ja nie potrafię pohamować gwałtowności. Liżę i ssę jego język, a potem osuwam się i zostawiam mokry szlak na jego gardle.

– Shantee? – Brzmi, jakby był zupełnie skołowany, kiedy próbuje w jakiś sposób zapanować nade mną. – Co robisz? Co…? – Urywa i wciąga z sykiem powietrze. Moje biodra wiją się przy jego biodrach, ocierają o jego krocze, sprawiając, że pozostaje bezsilny wobec reakcji swojego ciała. Twardnieje w sekundę. – Pocałuj mnie – błagam i przygryzam skórę na jego szyi. – Dotykaj mnie. – Przejmuję inicjatywę, sama chwytam go za rękę i wiodę nią pod bawełniany materiał. – Z przyjemnością bym to zrobił i cieszy mnie, że nawet w takich okolicznościach masz na to ochotę – mruczy mi do ucha z lubieżnym uśmiechem, ale potem się wycofuje. – Jednak teraz naprawdę jest na to kiepski moment, skarbie. – Wskazuje podbródkiem na zespół policyjny i pogotowie. Radiowozy otaczają budynek, czerwono-niebieskie światła migają, rozświetlając mrok, ktoś coś krzyczy, pada pojedynczy strzał, ale to wszystko nie jest dla mnie ważne. – Naprawdę? – droczę się. – Wiesz, że czerwony to też ulubiony kolor Altara? Sama nie wiem, dlaczego to mówię. Dlaczego robię to wszystko. Liczy się dla mnie tylko to, że przed chwilą kogoś zabiłam i nie odczuwam najmniejszych wyrzutów sumienia. Śmierć Altara oznacza moją wolność. Jest kluczem do mojej przyszłości bez czającego się w cieniu niepokoju. Mimo to nadmiar emocji wprowadza mnie w coś na kształt amoku. Wciąż zmagam się z otumanieniem. – Shantee… – A ja wolę kolor śmierci – ciągnę beznamiętnym tonem. – Wiesz, jaki to? – Napierając na niego jeszcze bardziej, przejeżdżam paznokciem po zapięciu od munduru. Jeden guzik się rozpina, jak gdyby ulegał sile mojej zbereźnej woli. – Czarny? – Głos ma cichy i nabrzmiały od zmartwienia. Im dalej się posuwam, tym bardziej posępnieje jego oblicze i tym zacieklej odpiera moje próby flirtu.

Drażni mnie, że gdy próbuję go rozbierać, on coraz szczelniej otula mnie tym durnym kocem. Jakbym go nagle molestowała czy coś. – Czarny. A mnie się wydaje, że nie ma potężniejszej nad czerń barwy. Czy nie jest tak, że wszystko wokół, cały świat, wykluł się z mroku? Czerń była tu pierwsza – oznajmiam, zarzucając mu ręce na kark. – I być może jest pierwsza w człowieku, w jego duszy, jak grzech. – Gdy podejmuję kolejne próby kokietowania go i chcę wsunąć rękę pod jego koszulę, by dotknąć nagich mięśni, niespodziewanie zostaję poderwana w górę. Trevor zwinnym ruchem obezwładnia mnie tak, że teraz to ja naciskam plecami na ścianę, a moje dłonie spoczywają nad głową w uścisku jego palców. Dupek. – Bardzo się dziś o ciebie bałem, byłem przerażony – mamrocze, przejeżdżając nosem po moim policzku. Świeży zarost łaskocze moją skórę, gdy Trevor pochyla się nieco i łapie głęboki oddech. Zaciąga się moim zapachem, a ja pragnę zrobić z nim to samo. Wdychać go. Upoić nim swoją świadomość, by choć na moment wyprzeć rzeczywistość. Tylko że nie da się wymazać niektórych rzeczy. Nieszczęśliwie te akurat rzeczy zmieniają mnie we wrak. – Ale i tak go nie zabiłeś – odzywam się po przeciągającym się milczeniu. – Miał rację. – Z czym? – Nie wybrałbyś mnie. Tak jak nie wybrałeś Veroniki, zabiłeś ją, prawda? Mnie też zabijesz? – pytam. – Co ty mówisz? – Nagle puszcza moje nadgarstki, jakby trzymał w garści rozżarzone węgle. Marszczy brwi. – Jak w ogóle możesz tak…?

– Nie rozumiem, dlaczego nie potrafiłeś nacisnąć spustu, kiedy miałeś zakończyć życie prawdziwej bestii, ale zabiłeś kobietę, którą podobno kochałeś. – Mimo wcześniejszego postanowienia, że nie uronię przez tych kłamców już ani jednej łzy, zaczynam płakać. – Zdradziłeś mnie – wrzeszczę. Gniew nie tłumi dostatecznie zranienia. – Nie – oponuje, ale pozwala okładać się pięściami, a potem, gdy już tylko szlocham, osuwając się na kolana z wycieńczenia, chwyta mnie szybko i w ten sposób chroni przed upadkiem. – Tak, Trevor. Od początku wiedziałeś, że jest twoim bratem, więc nie będziesz potrafił go skrzywdzić, a mimo to karmiłeś mnie tymi bzdurami – kwilę. – Obiecałeś, że go zabijesz. Dla mnie. – Opieram czoło na jego torsie i słucham uderzeń jego serca. Serca, które wzajemności.

chciałam

kochać,

które

kocham

bez

– Chciałem, ale to nie jest takie proste. Wiem, że robił straszne rzeczy, ale wiem również, że nie zawsze tak było. To niewiele zmienia dla reszty świata, ale dla mnie zmienia wszystko. – Krzywi się i ciągnie za swoje włosy, mierzwiąc je. – Możesz mnie za to znienawidzić, ale gdzieś w środku zawsze będzie taka część mnie, która nigdy nie zazna ulgi – wyznaje i spogląda na mnie z męką, ze strachem, z wyrzutami sumienia. Oczekuje osądzenia i kary. – Masz rację, nienawidzę cię. – Korzystając z rozkojarzenia Trevora, wyciągam z jego kabury pistolet i wymierzam. – Co robisz? Odłóż broń – sapie, ale nawet nie drgnie. Jedynym, co ujawnia jego stan, są wytrzeszczone w szoku oczy. Spogląda na lufę, a potem wyciąga rękę i prawie muska jej czubek palcami. – Dlaczego miałabym to zrobić? – Łzy płyną i płyną, a dłoń, w której trzymam pistolet, dygocze lekko.

Wszystko staje się tłem. Zostaje tylko on, ja i ciężar ołowiu. Kiedyś oczekiwałam obłędu, wierząc, że będzie on zbawienny. Pomoże mi wymierzyć sprawiedliwość i teraz faktycznie czuję się jak osoba spętana szaleństwem. Altar, morderca i kat. Trevor, ukochany i zdrajca. Ja, ofiara i zabójczyni. – Bo nie znasz całej tej historii. Masz prawo być na mnie wściekła i zraniona, ale proszę, pozwól mi wyjaśnić ci… – Wiem wszystko, co muszę wiedzieć. Miałeś już okazję go zabić i tego nie zrobiłeś, a wiesz, co to dla mnie oznacza? – Uśmiecham się mimo goryczy, którą czuję. – Że pozwalając mu odejść, przyczyniłeś się do wszystkiego, co mnie spotkało – wyjawiam. – Przepraszam. – Pieprzę twoje przeprosiny. – Dźwięk odbezpieczanej blokady wydaje się nienaturalnie głośny, wszechobecny. – Mówiłeś, że jestem bezpieczna. – Jesteś – zapewnia gorliwie. – Od lat codziennie próbowałem przekonać samego siebie, że następnym razem naprawię swój błąd i go zabiję. Dzisiaj… Dzisiaj się zawahałem, to prawda, ale zabiłbym go, żeby tylko cię stąd zabrać, gdyby nie było innego wyboru. – Nie wierzę ci. Nie wierzę. – Rana w mojej dłoni znów zaczyna intensywniej krwawić, brudzi pistolet szkarłatem. – Jak mogłeś mi to zrobić? Dziś skrzywdziłeś mnie bardziej niż on przez te wszystkie lata niewoli. – Jeśli naprawę tego chcesz, jeśli tego potrzebujesz, żeby czuć się naprawdę wolna… – Milknie i rozkłada ramiona. Potem zbliża się na tyle, że otwór wylotowy lufy glocka styka się z jego ciałem. – Zastrzel mnie. – Zielone tęczówki mienią się od emocji. Opuszcza powieki.

Chcę krzyczeć. Chcę siać zniszczenie. Chcę… czegoś, co mnie znieczuli. Jednak nie chcę strzelić. Nigdy bym tego nie zrobiła, po prostu… To bardzo boli. Tak bardzo, że mam wrażenie, że ten ból przeszywa na wskroś nawet moją duszę. – Potrzebuję pewności, że wybrałbyś mnie. – Obracam pistolet i wręczam mu go. – Tymczasem jedyne, czego jestem pewna, to tego, że pokochałam mężczyznę, który jest tchórzem. Boisz się, że mógłbyś być taki jak on, i właśnie w tym momencie stałeś się do niego podobny trochę bardziej. – Shantee, proszę… Ja też cię kocham. Ostatnie słowa są prawie bezgłośne i idealnie wieńczą moją porażkę. To koniec. Wszytko to z miłością.

już

bezużyteczne

zgliszcza.

Na

czele

Jego błaganie nie porusza we mnie już żadnej struny. – To mi nie wystarczy. – Wycofuję się z zamiarem odejścia, jednak zatrzymuje mnie wtargnięcie jednego z gliniarzy. – Trevor, mamy problem. Cholernie wielki – stwierdza. Wygląda na nieźle wkurzonego. Cały podryguje, jakby dokuczały mu powikłania po porażeniu prądem. – Jaki? – pyta Trevor, choć jego wzrok wciąż jest wwiercony we mnie. – On zniknął – alarmuje policjant. – Nie ma go. Ani śladu Altara. – Co? – Facet ewidentnie bredzi. Może uszkodził sobie głowę na służbie. – Niemożliwe. Strzeliłam trzy razy, nie mógł po tym tak po prostu sobie wstać i odejść, miał być martwy. – Przeczesaliśmy teren dwukrotnie, nie ma go – dodaje nowo przybyły. Nie. Nie. Nie!

Żołądek wywraca się w moim wnętrzu. Muszę oprzeć się o ścianę, bo nogi odmawiają mi posłuszeństwa. – Pokaż mi jego pistolet – żąda Trevor, więc mężczyzna przekazuje mu broń Altara, ale po jego gburowatej minie wnioskuję, że zdążył już przedtem wpaść na to samo, co jego dowódca. Trevor zwalnia magazynek. Pojedynczy złoty nabój upada mu na rękę. – To ślepaki? – pytam, szczękając zębami. Nagle przenika mnie arktyczne zimno. Sięgam po koc i otulam się nim, ale chłód nie znika. Gula w gardle też nie. Trevor przeklina. Wyrzuca całą wiązankę bluzgów. – Podłożył ślepe naboje do swojej broni. Naprawdę nie planował do mnie strzelać… – I wiedział, że ty nie strzelisz do niego – dodaję. – Tak samo jak wiedział, że ja to zrobię. Chciał tego i dlatego zamienił kule. Wszystko przewidział. – Wybucham śmiechem. Mój napad histerii powoduje, że mężczyźni wymieniają między sobą spojrzenia świadczące o tym, że rozważają, czy nie odziać mnie w kaftan bezpieczeństwa dla niepoczytalnych o wysokim stopniu zagrożenia. – Sprytny sukinsyn. – Trevor odrzuca nabój gdzieś w ciemność. – Jedyna broń, która mu zagrażała, spoczywała w twoich rękach – odpowiadam z nutą szyderstwa. – Niebywałe, jak bardzo ci ufa i jak dobrze cię zna. – Podchodzę do Trevora, by pogładzić kciukiem jego policzek. Tym razem ta pieszczota nie ma nic wspólnego z czułością. Jest skażona łaknieniem zemsty, które roznieciło się we mnie od nowa. Ale teraz dotyczy już ich obu. Wbijam wzrok w nocne niebo, a sekundę potem w moje czoło uderza kropla deszczu. Potem następna i jeszcze jedna.

– Kochanie… – zaczyna i próbuje mnie przytulić, jednak się wyrywam. – To koniec, Trevor – szepczę. – Przepadło. – Nie – protestuje. Jego oczy nieco się szklą. Łza, jedna, malutka łza wymyka się spod jego powiek, ale wolę myśleć, że to tylko kropla deszczu. – Żegnaj i… – przełykam ślinę – dziękuję ci. – Shantee… Proszę cię, błagam cię… Nie zważając już na emanujący i nawoływania, znikam w mroku.

od

niego

żal

Tylko jakiś fragment mojego serca, prawdopodobnie większy, niżbym chciała, zostaje w tym zaułku. Z nim.

Rozdział trzydziesty drugi

Dziś mijają trzy tygodnie, odkąd wyprowadziłam się od Trevora. Niestety ponieważ nie mam pieniędzy, wciąż muszę żyć na jego rachunek, ale udało mi się wymóc na nim przysięgę, że pozwoli się spłacić, gdy już zacznę zarabiać. Nie widziałam go całe dwadzieścia jeden dni. I nocy. Powiedzieć, że czuję się jak gówno, to wciąż byłby szlachetny eufemizm, ale życie toczy się dalej i jakoś sobie radzę. Odkrywanie zalet wolności nie jest tak ekscytujące jak przy nim, ale to przejściowe. Przynajmniej mam taką nadzieję. Dodatkowo, ku uciesze Amandy, poszłam też na randkę. I to w ciemno. Jest to moja trzecia próba nawiązania relacji z mężczyzną. Dwie poprzednie okazały się totalną klapą, choć bardzo się starałam, by poczuć coś do kogoś poza Trevorem. Chciałabym, żeby moja ulubiona pani psycholog miała jednak rację i moje uczucia do niego wynikały ze skrajnej potrzeby bliskości, posiadania kogokolwiek, kto o mnie dba i mnie ceni. Nie sprawdza się. Ani trochę. Nie potrzebuję kogokolwiek i nie tęsknię za kimkolwiek. Ale mówi się, że do trzech razy sztuka, więc oto jestem. W restauracji, gdzie organizuje się cotygodniowe randki z nieznajomym. I czekam na mężczyznę, który podejdzie do mnie z numerkiem dopasowanym do mojego stolika. – Cześć, numer osiem to ja, ale możesz mi mówić Aksel. – Pan Randka pojawia się przy mnie kilka minut później,

ubrany w dżinsową kurtkę, trochę w stylu luzaka, ale przy tym wciąż przystojny. Aksel numer osiem. Oby liczba osiem przyniosła mi szczęście. – Shantee, miło mi cię poznać. – Wymieniamy uścisk dłoni, a mężczyzna siada na stołku naprzeciwko. – Ukryte menu to prawdziwa zgroza – mówi, zerkając na nasze puste jeszcze talerze. Otóż ten lokal funduje nie tylko niespodziankę w postaci partnera na randkę, ale także do ostatniej chwili nie wiadomo, jakie danie zostanie zaserwowane danej parze. – Żałuję, że przy wypełnianiu formularza nie wpadłam na to, żeby w rubryce dotyczącej alergii wypisać składniki, których nie znoszę. – Uśmiecham się, a zaraz potem krzywię. – Może się okaże, że nie będzie tak źle – odpowiada. – Czego najbardziej nie lubisz jeść? – Owoców morza. Te… – milknę i marszczę nos – macki, szczypce, wyłupiaste oczyska, czułki… Ohydztwo. – Czułki? – Ślimaki – wyjaśniam. – Chyba już nie jestem głodny – mamrocze i teatralnie odsuwa od siebie talerz oraz sztućce. – Przepr… – Pan Aksel Word? Nie. Nie ma mowy, do diabła. W wypowiedź wcina mi się nikt inny jak Trevor, zwany też Dupkiem. Co za uparty i niereformowalny drań. – Tak? – Mój towarzysz na widok służbowego munduru wytrzeszcza swoje gałki oczne, upodabniając się w tej chwili do wspomnianych wcześniej skorupiaków.

– Policja. – Trevor macha mu odznaką przed twarzą. Glina w pełnej krasie. – Proszę wybaczyć, ale musi pan zmienić miejsce. – Trevor, co ty…? – Ta pani musi niestety zostać zatrzymana do wyjaśnienia – wtrąca i mruga do mnie. – Radzę się oddalić dla własnego bezpieczeństwa. – Brzmi tak cholernie oficjalnie i sugestywnie, że każdy na miejscu mojej randki wiałby stąd w podskokach. To są chyba jakieś kpiny. – Jak śmiesz? – krzyczę i podnoszę się z krzesła. – Poczekaj, to wcale nie tak, on tylko się wygłupia – zwracam się do Aksela, ale on nawet na mnie nie patrzy. – Lepiej… – jąka się. – Lepiej będzie, jak sobie jednak pójdę. Do widzenia. – Nie kryjąc lęku, kiwa Trevorowi głową w geście szacunku. Niech mnie ktoś uszczypnie. – Udanych randek w ciemno – woła za nim Trevor radośnie. – I dziękuję za świetną postawę w sytuacji kryzysowej. Jestem… sytuacją kryzysową? – Za moment cię zabiję – syczę, zgrzytając zębami. – Lepiej tak nie mów, zrobiliśmy małą scenę i teraz wszyscy się na nas gapią. Nie chcę, żeby faktycznie wzięli cię za zagrożenie i wiali stąd w popłochu. – Znowu mruga i odwraca się w stronę poruszonego tłumu. – Wszystko pod kontrolą, sytuacja opanowana. Nikomu w lokalu nie zagraża niebezpieczeństwo – uspokaja, a jego obietnica działa jak pieprzone zaklęcie. Wszyscy od razu wracają do czułych pogaduszek. – Przestań. – Od wściekłości cierpnie mi skóra. – Masz natychmiast przestać. – Dźgam go palcem, ale to za mało. Agresja pompowana do żył sprawia, że mam ochotę rozbić mu coś na tym jego zadowolonym łbie.

Na przykład porcelanową zastawę. To by mi chyba przyniosło ulgę. Na jakieś dwie minuty. – Nie denerwuj się tak. – Czyś ty do reszty zwariował? Tak nie wolno. – Piorunuję go wzrokiem. – Jestem pewna, że w tej chwili nadużywasz swojej odznaki, i jestem też przekonana, że łamiesz jakieś zasady – oskarżam go z wyższością w głosie. – Masz rację, mogą mnie za to wywalić z pracy. – Robi smutną minę. – Czy to cię ani trochę nie przekonuje do rozmowy? – Bierzesz mnie na litość? – A działa? – Rozciąga wargi w uśmiechu typowym dla psotnego chochlika. – Nie do wiary. Wszyscy myślą, że jestem jakąś zbrodniarką! – grzmię. – A ty masz minę, jakbyś się fantastycznie bawił, więc nie, nie działa. – Zakładam ręce na piersi. Powinnam się ulotnić, ale obawiam się, że ten oto pan policjant roześle za mną psy tropiące. – Tęsknię za tobą – mówi cicho, ale w jego tęczówkach płonie determinacja. – Nie… – Wysłuchaj mnie, a potem odejdę, jeśli nadal będziesz tego chciała. – Wyciąga rękę i przykrywa nią moją dłoń. – Proszę. Serce mi pęka, ale nie umiem mu odmówić. Jego dotyk sprawia, że mięknę. W sekundę wszystko we mnie ożywa. – Zaczynaj – szepczę i wbijam wzrok w nasze złączone palce. Nie cofam ręki, a on nie zabiera swojej. – Mój ojciec był gorszą kopią Altara. Był potworem. Był sadystą. Był przestępcą. Był mordercą. – Przełyka ciężko ślinę. – Kiedy byliśmy dziećmi, znęcał się nad nami. I nad mamą też, przynajmniej do pewnego czasu. Altar był starszy,

więc… – Urywa. Potrząsa głową i wpatruje się w ulicę za oknem. – Trevor? – Chronił mnie przed nim. Wszystko wziął na siebie, spełniał jego oczekiwania, żeby… żebym ja nie musiał. I żebym się nie obawiał, że w końcu po mnie przyjdzie – kontynuuje zachrypniętym głosem. – Wiedziałem, widziałem, że ojciec robi mu straszne rzeczy, ale nie pomogłem. – Zaciska powieki, a na jego obliczu pojawia się grymas wielkiego bólu. Na ten widok coś mnie ściska w żołądku. – Jak miałeś pomóc, jeśli byłeś małym chłopcem? – próbuję delikatnie pytać, ale wtedy jego sylwetka tężeje, a oczy ciemnieją od mrocznych emocji. – To nie wszystko – oznajmia. – Czułem ulgę, że to… – Że to nie ciebie spotyka? Że nie musisz przez to przechodzić? – podsuwam, mając świadomość, że słowa grzęzną mu w gardle. – I to czyni mnie gorszym od niego. – Ściska moją dłoń, jakby spodziewał się z mojej strony potwierdzenia. Potępienia. – Nie… – Ojciec go takim stworzył. My wszyscy, cała rodzina. – Garbi się. – Nie miał szans. – Wydaje się zawstydzony, kiedy zdobywa się na to wyznanie. Podróż w przeszłość wysysa z niego całą energię i zostawia biednego, skrzywdzonego chłopca, skrytego pod maską dorosłego, pewnego siebie mężczyzny. Chłopca, który tkwi w poczuciu winy. – Więc to o to chodziło. Ich ostatnia rozmowa nabiera sensu. Piekło, jakiego doświadczyłam przez Altara, sprawia, że nie umiem znaleźć dla niego usprawiedliwienia. Nigdy nie będzie mi go żal, ale znajduję usprawiedliwienie dla zachowania Trevora.

– Mógł być dobrym człowiekiem. Naprawdę. Wiem, bo… – Bo był dobrym bratem – kończę za niego. – Już w porządku, rozumiem, dlaczego wahałeś się przed strzałem. – Zdobywam się na wątły uśmiech. – Jeśli chodzi o Veronicę, historia jest prosta. Pracowaliśmy razem, to przeistoczyło się później w związek. Kochałem ją, ale ona kochała Altara. – Wzrusza ramionami. – I nie zabiłem jej z zazdrości, mógłbym z tym żyć, miałem nawet nadzieję, że to go odmieni na lepsze, ale… ale było tylko gorzej. – Dlaczego? – Nie mogłem przymykać oka na policjantkę powiązaną ze środowiskiem przestępczym. Na tamtej akcji miałem ją pojmać, ale nie chciała się poddać, wzięła zakładnika, musiałem ratować mu życie – wyjaśnia. – Zastrzeliłem ją, a Altar nigdy mi tego nie wybaczył. – Głos ma nabrzmiały goryczą, a jego wolna ręka podryguje nerwowo na blacie stołu. – Przykro mi. – Wtedy po raz pierwszy do mnie wycelował. Wyciągnął broń i mógł mnie wtedy zabić. – Strzelił? Jeśli strzelił, to musiało zabić Trevora, nawet jeśli przeżył strzał. – Tak. Do gościa, który celował lufą w tył mojej czaszki. – Zanosi się gorzkim śmiechem. – Ja… nie mogę… – Kiedy unosi na mnie wzrok, jego oczy połyskują trochę zbyt mocno. Jakby zwilgotniały od wstrzymywanych łez. Cała moja złość, poczucie odrzucenia pryskają. Pragnę go objąć, przynieść mu pocieszenie, ale wydaje mi się, że niezależnie od tego, ile minie czasu, Trevor nigdy do końca się z tym nie upora. Jest ostatnią cząstką człowieczeństwa w Altarze.

– Wystarczy. Już nie musisz nic mówić. – Wstaję i ciągnę go za sobą. – Odprowadzisz mnie do domu? Mam ochotę na spacer. – Jasne. – Wyszczerza się złowieszczo, a potem… – Proszę udać się ze mną w celu złożenia dalszych wyjaśnień. Stawianie oporu jest bezcelowe – oznajmia przesadnie głośno, ale ponieważ drażnienie mnie poprawia mu humor jak nic innego, pozwalam mu odgrywać tę farsę. I tak, chichocząc pod nosem, wychodzimy na zewnątrz. Zostawiamy za sobą ciekawskie spojrzenia, a także dzielącą nas przepaść nieporozumień. – Wiesz, że ci tego nie daruję? – Wiesz, że na to liczę? – Więc… – Moją wypowiedź przerywa dzwonek jego komórki. – Wybacz, to ważne – wyjaśnia, a potem odbiera. – Masz coś? – Poszlaki – zaczyna nieznajomy głos. – Podobno została oddana… pod opiekę. – Z jakiegoś powodu brzmi to raczej groźnie aniżeli uspokajająco. – Pod opiekę? Czyją? – Próbuję to ustalić, właśnie wysyłam ci jej aktualne zdjęcie. – Dzięki. Daj znać, jeżeli coś znajdziesz. – Rozłącza się, a potem spogląda na fotografię na ekranie. – Co się stało? – pytam ostrożnie. – To Elizabeth Hallwell. – Pokazuje mi młodziutką, może osiemnastoletnią dziewczynę. – Jej ojciec jest… pod wieloma względami podobny do mojego… Planowaliśmy akcję, która pomoże nam udowodnić jego winy, oskarżyć go, ale potem okazało się, że ona zaginęła – oznajmia, pocierając skronie. – Ale ty podejrzewasz, gdzie może teraz być, prawda?

– Możliwe, że została oddana komuś… – Komuś takiemu jak Altar, tak? – Parskam gorzkim śmiechem. – Pod opiekę? Takiego używacie określenia? Kurwa, chyba puszczę pawia. – Shantee… – Byłam na jej miejscu, Trevor. Po tamtej stronie jest zupełnie inaczej – odpowiadam łamiącym się głosem. – Oni mają swoje prawo. Swoje zasady, a te kobiety mogą tylko ich przestrzegać, jeśli chcą przetrwać. – Znajdę ją i rozprawię się z jej ojcem i tym kimś, jeśli okaże się, że ją krzywdził. – Wiem. – Splatam nasze palce. – Wiem, że to zrobisz. Mnie uratowałeś. – Ty, pieprzony Jamesie Bondzie, potrzebujesz wsparcia? – W tle rozlega się niewyraźny głos Parkera zagłuszany jakimś szumem. – Zgłoś się. – Co to jest? – Krótkofalówka. – Trevor wyciąga słuchawkę przypiętą do paska. – Misja zakończona sukcesem. – Jaka misja? – Skonsternowana zagradzam Trevorowi drogę i unoszę brew. – Odbicia cię z randki – odpowiada z niewinną miną. – Parker miał pomóc. – Jak pomóc? – Uwiarygodnić teatrzyk, gdybyś się stawiała… – Co to znaczy? – Wiesz co? Chodźmy trochę szybciej, zapowiada się mroźny wieczór. – Owija mnie ramieniem w pasie i zmusza do ruszenia z miejsca. – Trevor – warczę i wbijam paznokcie w trzymającą mnie rękę. – Jak Parker miał pomóc?

Ta zagadka nie zostaje rozwikłana.

Rozdział trzydziesty trzeci

Chłodny

wiatr smaga nas i targa moje włosy, ale nie narzekam, bo ciało Trevora jest moją osłoną. Wędrujemy między budynkami, mijając innych ludzi, a ja i tak wciąż mogę skupiać się tylko na jednym. Na tym, że nasze ciała stykają się ze sobą przy każdym kroku. Tkwiąc w jego objęciach, nie za bardzo mogę myśleć, a negatywne emocje, które jeszcze niedawno gryzły mnie od środka, stają się coraz bardziej odległe. Mam wrażenie, że Trevor pozostaje odrobinę wycofany, jak gdyby obawiał się, że w każdej minucie mogę mu się wyrwać i zwiać. Nie będę kłamać, jakaś część mnie wciąż ma na to ochotę. Nie chcę chować urazy, nie jestem na jego miejscu i nigdy do końca nie pojmę, jaki musi dźwigać ciężar. Altar jest jego jedyną rodziną. Trevor nie ma żadnych innych krewnych, a przez to, co robi, musi codziennie wstawać rano ze świadomością, że być może dzisiaj albo któregoś dnia już nie będzie miał wyboru i pozostanie mu tylko nacisnąć spust. I za każdym razem, gdy na niego patrzę, na dnie jego oczu dostrzegam, że nienawidzi się za to, że nie uczynił tego ostatnim razem. Nie mam pojęcia, czy kiedy odprowadzi mnie przed dom, po prostu sobie pójdzie, bo uzna… sprawę za załatwioną. Po cichu jednak liczę na to, że nie zamkniemy naszego rozdziału w ten sposób. – Właściwie powinienem wspomnieć jeszcze o czymś, ale… – Trevor zatrzymuje się kilka metrów przed bramą prowadzącą do mojego mieszkania. – Chodzi o twoją biologiczną matkę.

– Co z nią? – Również przystaję. – Udało mi się ustalić, kim była – mówi z wahaniem. – Niestety nie żyje, przedawkowała dragi, ale sprawdziłem też, gdzie jest jej grób, więc gdybyś kiedyś chciała… – Dziękuję ci. Doceniam to. – Wyciągam rękę i przyciskam ją do jego lewej piersi. Serce Trevora natychmiast zaczyna bić szybciej, jak gdyby w reakcji na naszą bliskość. – A co do Christophera… – Wiem. Wiem, że mama mnie nie chciała, że mnie oddała, nie pamiętam wiele, a jako dziecko nie wszystko rozumiałam, ale teraz wiem – wtrącam. – A Christopher nie był złym ojcem. Nie martw się. Pamiętam, że był lepszy niż ona. Na wspomnienie mężczyzny, który mnie wychowywał, moje wnętrze przeszywa lodowa drzazga. Moja przeszłość do momentu uprowadzenia jest zamazana, ale ta, którą stłumiły narkotyki, powoli wraca. – Więc zaczęłaś randkować. – Trevor zmienia temat, najwyraźniej dostrzegając mój dyskomfort. – Która z trzech randek podobała ci się najbardziej? – Brzmi na skrępowanego, kiedy szarpie za kołnierz munduru. W mętnym świetle gasnącego powoli dnia wygląda jeszcze bardziej seksownie. Zupełnie jakby aura zapadającego zmroku uwydatniała jego energię, siłę i grzeszność. Niech to, naprawdę głupio jest puszczać wodze fantazji, gdy powinnam trzymać go na dystans, zachować ostrożność. Przynajmniej przez jakiś czas. Oby dłuższy niż trzy minuty. – Skąd wiesz, że były trzy? – pytam zdumiona. – Śledzisz mnie? – Pilnuję – poprawia. – W końcu zgodziłem się pełnić funkcję ochroniarza, prawda? – Z tobą nie można wygrać, racja? – Tobie jednej udaje się to za każdym razem. – Wzdycha, wsuwając za moje ucho pukiel rozwianych przez wiatr

włosów. – Czy… te randki pomagają ci zapomnieć o… To znaczy, czy jest tak, jak mówiła Amanda? – Nie – szepczę. Po sekundzie, kiedy jego zielone oczy zaczynają płonąć, mam ochotę chrzanić cały ten narzucony sobie dystans i ostrożność, by znowu skosztować jego pocałunków. Stanowczo krócej niż trzy minuty. – Posłuchaj, wiem, że wiele się wydarzyło, ale wszystko między nami było dla mnie… – Tygrys! Zejdź do mnie. Wywód Trevora przerywa dziecięcy pisk. Kiedy zerkam w kierunku, z którego dochodzi, rozpoznaję dziewczynkę, którą już kilkakrotnie widywałam w okolicy. Mój towarzysz prycha z niezadowoleniem. – Popatrz. – Wskazuję na nią Trevorowi, a następnie zmierzam w jej stronę, ciągnąc go za sobą. – Cześć, co się stało? – zwracam się do małej, która skacze wokół drzewa, wymachując rączkami. – Mój kot wszedł na górę i nie chce zejść. Chyba się boi – oznajmia z zatroskaną miną. – Nie umiem się do niego wspiąć. – Biedactwo. Nie bądź smutna, ten pan jest stróżem prawa, zajmuje się takimi rzeczami, zaraz ściągnie stamtąd twojego kotka – uspokajam ją z uśmiechem, ignorując sztyletującego mnie wzrokiem Trevora. Wierci się obok mnie, jak gdyby próbował odgonić uciążliwego robaka. – Naprawdę? – Twarz dziewczynki rozpromienia się. Kiedy wlepia w mężczyznę pełne nadziei oczy, z trudem hamujęśmiech. – Właściwie to ja nie wspinam się na drzewa po zbłąkane zwierzęta. To robi straż pożarna – syczy, szczypiąc mnie w bok. Chyba się obraził. – Gdzie jest twoja mama? – Nachyla się nad małą właścicielką czworonoga.

Do gry wkracza pan profesjonalny. Nie zdziwiłabym się, gdyby za moment zechciał wylegitymować nawet kociaka. – Są moimi sąsiadami, wszystko w porządku. Ona ma na imię Erica – odpowiadam, przychodząc dziewczynce z pomocą. Ta kuli się trochę i przestępuje z nogi na nogę. To oczywiste, że jest onieśmielona. – Tak, mama jest w domu, ale nie możemy jej powiedzieć, zdenerwuje się, że zabrałam Tygrysa na podwórko. Mogę wychodzić tylko do ogrodu, ale mi uciekł. – W końcu zdobywa się na odwagę i przemawia. Pociąga za krańce kurteczki i ogląda się na dom, w którym mieszka. Jestem przekonana, że jeśli się nie pospieszymy, niebawem ujrzymy na ganku jej rodzica, a nie chcę, żeby została skarcona. – Nie rób takiej gburowatej miny, bo wyglądasz Gargamel. Nigdy nie zdarzyło ci się narozrabiać? Jeśli wejdziesz na to drzewo, to ja to zrobię – ostrzegam i lepszego efektu też przyjmuję bojową pozę: dłonie biodrach, rozrzucone włosy i tupanie nogą.

jak nie dla na

Lepiej nie będzie. Trevor najpierw wyszczerza się absurdalnie ukontentowany, przez co wyobrażam sobie, jak wbijam mu obcas w krocze, a potem ni z tego, ni z owego cmoka mnie w policzek. – Dobrze, ale musisz mi obiecać, że więcej nie wyjdziesz na zewnątrz bez wiedzy rodziców. Dzieci nie powinny się oddalać, kiedy robi się ciemno – tłumaczy Erice, a następnie podchodzi do tego nieszczęsnego drzewa. Mruży oczy, być może wierząc, że uda mu się zdjąć kota samą siłą umysłu. W końcu zaczyna się wspinać. To będzie coś wartego uwiecznienia, szkoda, że nie mam przy sobie kamery. – Słowo zucha – krzyczy za nim na powrót rozweselona dziewczynka.

– Jesteś w zuchach? To musi być super. – Przybieram entuzjastyczny ton, a później znów skupiam się na naszym niedoszłym wybawcy futrzaków. – Jak ci idzie? – przedrzeźniam go. Trevor wspina się po gałęziach z niezwykłą łatwością i gracją. Przeskakuje z jednej na kolejną i niebawem mości się już wysoko na drzewie i wyciąga ramiona do zatrwożonego, syczącego kota. Nawet nie powinnam być zaskoczona, że pan policjant będzie w tym równie dobry jak we wszystkim. Czy on w ogóle jest w czymś kiepski, czy może urodził się po to, by demonstrować reszcie świata, jak jego mieszkańcy dalecy są od ideału? Założę się, że słowo „niezdarność” zna tylko z definicji, zatem świetnie się uzupełniamy, bo ja mam nadwyżki w praktyce. – Fenomenalnie. Nie widać? – Rozciąga usta w aroganckim uśmieszku. – Powiedz, Erico, zanim sięgnę po twojego pupila, czy nazwałaś go Tygrys, bo jest równie groźny jak jego więksi bracia i za chwilę mi coś odgryzie? – pyta małą, a ona zanosi się śmiechem. – To mój głupi starszy brat tak go nazwał. – To wszystko wyjaśnia – odrzeka Trevor z żartobliwą powagą. Kiedy w końcu chwyta kociaka, ten pomiaukuje cichutko, ale wkrótce potem pozwala się włożyć pod kurtkę. – Mam cię, mały. Uwaga, schodzimy – obwieszcza, jak gdyby zapraszał publiczność na przedstawienie, a następnie zaczyna zeskakiwać po konarach. – Jednak jeszcze żyję. – Wydaje się autentycznie zdziwiony tym faktem, stawiając stopy na trawie. – Brawo. – Klaszczę kilkakrotnie. – Przy schodzeniu byłeś zwinny niczym Tarzan. – Dowcipnisia – ironizuje, szczypiąc mnie w bok. – Trzymaj swojego kumpla i ruszaj do siebie. – Przekazuje puchatą zgubę dziewczynce, a ona prędko przytula kotka do piersi.

– Dziękuję panu – trajkocze. Jej świecące oczy mówią mi, że Trevor właśnie zyskał kolejną fankę. Sekundę później już jej nie ma, biegnie chodnikiem do domu i znika w środku. – Słodka jest – mówię rozczulona. Raczej nie miałam styczności z dziećmi w czasie mojej izolacji. Raz zdarzyło się, że rozpraszałam uwagę zaniepokojonego kilkuletniego chłopca, który znalazł się pod naszym dachem, by Altar mógł skuteczniej szantażować jego ojca. Nie wspominam tego z przyjemnością. – Wracając do tego, o czym mówiłem… – zaczyna z napięciem. Kto by pomyślał, że będzie taki zniecierpliwiony i bezbronny. – Naprawdę mi zaimponowałeś tą akcją. Postanawiam trochę się z nim podroczyć za to, co zafundował mi w restauracji. Udając, że ogłuchłam, zbliżam się do niego i w kokieteryjnym geście przesuwam palcem wzdłuż jego tułowia. Rozpinam zamek kurtki i wiodę kciukiem od pierwszego do ostatniego guzika munduru. Ciało Trevora się napręża, a on patrzy na mnie, szukając podstępu. – Cieszę się, posłuchaj, chciałbym, żebyś dała mi jeszcze jedną… – Brakuje mi Bandziora – wtrącam ponownie, złączając dłonie na jego karku. Pieszczę opuszkami jego skórę, nosem przesuwam po kłującym policzku. Trevor klnie siarczyście i pochmurnieje. – Celowo mi przerywasz? – Tak. Uważam, że to urocze, że tak się denerwujesz. Nie sądziłam, że mam na ciebie taki wpływ. Wyglądasz na przerażonego.

– Bo przeraża mnie to, że trzymasz moje serce w garści – mruczy. – Zbyt długo zwlekałem z wyznaniem ci moich uczuć i nawet nie miałem prawdziwej okazji, żeby ci udowodnić, że bez ciebie… Kurwa. – Urywa. – W końcu brzmisz znajomo. – Śmieję się, ale on chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, jak rozbrajająca jest ta jego niepewność. Przez większość czasu jest twardy niczym stal, niezłomny, więc bycie jego słabym punktem jest zaszczytem. – Przepraszam. – Raz za razem zaciska i rozluźnia pięści. Potem otacza mnie ręką w pasie i opiera swoje czoło na moim czole. – Kiedy cię nie ma, kiedy wiem, że gdy wrócę do domu, to cię nie zastanę, że może już nigdy cię tam nie zobaczę, potrafię myśleć tylko o tym, czy już o mnie zapomniałaś, i o tym, co zrobię z resztą życia, które bez ciebie jest męczarnią. – Jego zielone tęczówki wpatrują się w moje. Są wyostrzone, intensywne. – Zastanawiam się, czy niczego ci nie brakuje, kiedy spotykasz się z tymi facetami zamiast mnie, bo jeśli jesteś z którymś z nich szczęśliwsza… Błyskawicznie przyciskam dłoń do jego warg i uniemożliwiam kontynuowanie jego dołującej przemowy. – Trevor. – Nie próbuję ukryć rozbawienia. – Bądź już cicho. Bredzisz. – Mam sobie pójść? – Ogląda się za siebie, ale jego uścisk wokół mnie się zacieśnia, prawdopodobnie bezwiednie. – Tak, najlepiej w stronę mojej sypialni. – Co? – Pstro. – Muskam ustami płatek jego ucha, a potem szepczę: – Kocham cię. Gdybyś przerwał na moment ten słowotok, tobym ci wcześniej… Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, ale nagle stoję przyparta do ściany budynku i tym razem to Trevor ucisza mnie… pocałunkiem.

Nasze usta wpijają się w siebie zachłannie, szorstko, ale zaraz zwalniają. Język mężczyzny obiera leniwy, intymny rytm, jak gdyby się mną rozkoszował. Jak gdyby mnie smakował. Brakowało mi tego. I jego. – Mam wrażenie, że nie całowałem cię całe wieki – sapie. Na skroni czuję ciepło jego urywanego oddechu. Zahacza palcami o pasek mojego płaszcza i pociąga go lekko, ale nie na tyle, żeby się rozwiązał. Odbiera mi klucze, które ledwo zdążyłam wyciągnąć z kieszeni, otwiera drzwi i wpycha mnie do środka. – Podobało mi się to, co mówiłeś. – Tak? – Jego głos obniża się, wabi mnie. – Podobno bredziłem. – Zsuwa mi okrycie z ramion i wędruje dłońmi wprost do zapięcia sukienki. Moje ciało staje w płomieniach, pożądanie trawi mnie centymetr po centymetrze i wciąż narasta. – Ale to były romantyczne brednie – dyszę. – Nakręciłam się. – Zajrzyj do lewej kieszeni – poleca, na przemian liżąc i przygryzając moją szyję. – Nakręcisz się jeszcze bardziej. Drżącymi palcami udaje mi się w końcu wyjąć z jego kurtki niewielkie pudełeczko przewiązane kokardką. Po uchyleniu wieczka zauważam dwie srebrne piłeczki zawieszone na sznurku. Chyba raczej nie chodzi o jakąś ulepszoną wersję pingponga. – Co to jest? Wzrok Trevora błyskawicznie rozżarza się zbereźnym blaskiem. – Wibrujące kulki, wkłada się je do…

– Do… domyślam się – rzucam bez tchu. – Chyba jednak wciąż musisz popracować nad romantycznymi prezentami dla swojej kobiety, kochanie. – Odpycham go. Chciałabym się łudzić, że na mojej twarzy nie wykwitł teraz szkarłatny rumieniec i że choć odrobinę udało mi się zamaskować rozsadzającą mnie ekscytację spowodowaną nowym podarunkiem. Uch. Jestem za łatwa. W ostatnim quizie czytałam, że kobieta nieustannie powinna grać rolę zdobyczy dla swojego mężczyzny, bo to jakoś zaspokaja ich instynkty łowcy czy coś. Decyduję, że nie będziemy uprawiać dziś seksu. – Zajrzyj do prawej kieszeni – odzywa się, wyrywając mnie z rozmyślań. Jeśli znajdę tam kolejną zboczoną zabawkę, to chyba kupię sobie pas cnoty. Jednak gdy wyjmuję drugą szkatułkę i ją otwieram, serce podchodzi mi do gardła. Nadmiar emocji prawie mnie powala. To się nie dzieje naprawdę. – O Boże – mamroczę i lecę w dół. Serio. Upadam. Na szczęście blokuje mnie potężna sylwetka Trevora. Mrugam raz, drugi, trzeci i czekam, aż spoczywający w mojej dłoni prezent wyparuje. Tylko że nic takiego się nie dzieje. Wciąż widzę złoty pierścionek z dwoma kamieniami, czarnym i białym. Kontrastują ze sobą, zarazem tworząc piękną, iskrzącą się w półmroku całość. – Wyjdziesz za mnie? – pyta i uśmiecha się, z typową dla siebie psotą i z… czułością. – Tak! – wrzeszczę jak wariatka. – Tak. Tak. Tak. – Wskakuję na Trevora. Dosłownie. Oplatam go nogami w pasie i całuję. Długo, namiętnie, aż zaczyna mi wirować w głowie z braku tlenu. Pozwalam włożyć mu pierścionek na mój dygoczący palec.

– Powinienem klęknąć? – zastanawia się, ale jego zmysłowy ton ujawnia perwersyjne intencje. Zmieniłam zdanie. Dziś będziemy uprawiać seks. Obowiązkowo. W końcu trzeba uczcić to, że jesteśmy zaręczeni. Jestem narzeczoną! – I zostać tam na dłużej. – Uwalniam go z objęć jedynie po to, żeby pchnąć na podłogę. Kiedy opada na kolana, bez dalszej zwłoki rozpoczyna udowadnianie mi, że traktuje oświadczyny wyjątkowo poważnie. I robi to cholernie dobrze…

Epilog

Kiedy

zostałam porwana, a właściwie sprzedana przez matkę, bardzo szybko przestałam tęsknić za domem. Zbyt szybko. Jednak dopiero kiedy dorosłam, uzmysłowiłam sobie, że to nie była tęsknota za nim, a wyłącznie za czymś, co było znajome. Brakowało mi mamy, jak każdemu dziecku, ale nie mogłam tęsknić za domem i rodziną, ponieważ nigdy jej nie miałam. Nawet nie wiedziałam, co to znaczy czuć nierozerwalną więź, której nie naruszy odległość i mijający czas. Dopiero teraz zaczynam to odkrywać z Trevorem. Ostatnich kilka tygodni naszej rutyny, dzielenia codzienności, okazało się bajkowe. Powoli uczyłam się odkrywać, jaką jestem osobą, jaka chcę być kiedyś. Do tej pory nawet nie odważyłam się o tym myśleć, bo byłam kreowana na cudzą modłę, a blizny, które haratały moją duszę, wydawały się spajać mnie tak mocno, że nie sądziłam, że odnajdę się w tym normalnym, zwykłym życiu… Doskonałym życiu. A to wszystko dzięki miłości. Uczuciu, którym niegdyś naprzemiennie gardziłam, z którego kpiłam, w które wątpiłam, zaszczepiona nienawiścią i zbyt zniszczona, by wierzyć w jakiekolwiek piękno. A także takie, za którym nieustannie tęskniłam, choć trudno było się do tego przyznać, bo wydawało się nieosiągalne. Znajomy tupot butów wyrywa mnie z ponownie wprawiając w nerwowość.

zamyślenia,

Wiem, że to głupie i nierozsądne, jednak wiedza, że w domu Trevora… w naszym domu siedzą osoby mu najbliższe, ponieważ nie ma rodziny, obarcza mnie

niepotrzebną presją i sprawia, że zamartwiam się o każdą błahostkę. Jeśli nie wywrę dobrego wrażenia na jego przyjaciołach, to nigdy sobie tego nie daruję, a właśnie daję na tym polu plamę z powodu obżarstwa Trevora. Cholera. Cholera. Cholera. W dni wolne od pracy tylko wyjada smakołyki razem z naszym psem i maltretuje worek. A potem znowu je i oto są tego skutki… – Same słodkości, aż robię się głodny – oznajmia Trevor, wkraczając do kuchni. – Bardzo, bardzo wygłodniały. – Wyszczerza się w zbereźnym uśmieszku i staje tuż za mną. – Wręcz przeciwnie, mamy niedobór słodyczy, bo prawie wszystkie wyjadłeś. Co więc podamy na deser? – Usiłuję lekceważyć jego bliskość i rzucam mu chłodne spojrzenia, ale sądząc po rozbawieniu wymalowanym na jego twarzy, idzie mi raczej kiepsko. Jednak to jego wina, bo bardzo, bardzo mnie rozprasza. Twarde mięśnie ramion i brzucha, mimo że osłonięte koszulką, wciąż przy każdym jego ruchu wabią na tyle, by nadal mnie dekoncentrować. Zwłaszcza gdy oplata mnie tymi ramionami w pasie i dociska te mięśnie do moich pleców. Mój apetyt na upieczone niedawno ciasteczka, a raczej to, co z nich zostało, znika, pojawiają się za to bardzo niegrzeczne wizje, sprawiając, że zaczyna mi doskwierać zupełnie inny rodzaj głodu. – Nie mówię o babeczkach, tylko o tobie. Ciebie mógłbym jeść bez przerwy – szepcze szelmowsko wprost do mojego ucha. – Właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, żebym zaczął już teraz. Jesteś moją ulubioną… muffinką. O ludzie, co za niereformowalny typ. I jeszcze śmie mi czytać w myślach.

– Masz niezwykły dar nadawania wszystkiemu, o czym mówisz, zbereźnego podtekstu – mruczę, odwracając się w jego stronę, kiedy koniuszkiem języka muska przelotnie zagłębienie w mojej szyi. – Mamy gości, Trevor. – Odpycham go. A nie, jednak przyciągam, ale wbrew sobie. Naprawdę. A potem trochę nas ponosi. Trevor unosi mnie i sadza na blacie, a potem całuje. Ostro, ssąc i liżąc moje wargi z namiętnością sugerującą, że nie dotykaliśmy się naprawdę długo. Cóż, dla faceta tak buchającego testosteronem może te kilka godzin to rzeczywiście nie lada wyczyn. – Pozbędę się ich – mruczy tuż przy moich ustach, a potem je przygryza. Jęk wymyka mi się z gardła, a Trevor chyba traktuje to jako zgodę na jego propozycję, bo znowu się uśmiecha i z zaborczym pomrukiem ponowie atakuje moje usta. Wstrząsają mną spazmy rozkoszy. Jednak kiedy jego kciuk zawadza o ramiączko mojej sukienki i zsuwa je w wiadomym celu, muszę zaprotestować. Niesamowicie dużo kosztuje mnie, by nie ulec pokusie i nie opleść go nogami w pasie i pozwolić mu dać sobie rozkosz… Nie wolno nam tego robić, gdy za ścianą czekają jego znajomi. – Ani się waż. – Odsuwam go i zeskakuję z blatu. – Bierz te ciasteczka i idziemy – wydaję polecenie, jednocześnie próbując wygładzić sukienkę i włosy. Mam nadzieję, że nie wyglądam tak, aby nasi towarzysze z miejsca zauważyli, że prawie dałam się przelecieć w… – Skusiliście się na szybki numerek w kuchni? – pyta bez ogródek Parker, gdy tylko wracamy do salonu. – Mamy sobie iść? Nie chcemy przeszkadzać. – Mruga porozumiewawczo do Trevora, a ja mam ochotę znokautować ich obu. Nic dziwnego, że się przyjaźnią, są jak dwie chrzanione krople wody.

– Skądże – warczę, modląc się, by moje policzki nie zalały się purpurą. – Smacznego. – Podtykam tacę z ciasteczkami pod nos mężczyzny. Na szczęście częstuje się grzecznie smakołykiem. Zapewne instynkt wieloletniego gliniarza podpowiada mu, że gdyby sam tego nie zrobił, prędko zaofiarowałabym mu swoją pomoc, a to mogłoby już okazać się dla niego niebezpieczne. – Niestety, skądże… – wzdycha Trevor i siada na swoim krześle po mojej prawej. – Zachowuj się – besztam go, a on tylko się krzywi. – Przyzwyczaj się, tak to wygląda, kiedy jesteś w prawdziwym związku – dowcipkuje Parker, zerkając na przyjaciela. – Maya nieustannie rozstawia mnie po kątach. – Wskazuje na siedzącą obok żonę. – No dalej, skarbie, jeszcze sobie troszeczkę ponarzekaj – nakłania kobieta, wyrywając mu z palców cząstkę babeczki i zjadając ją za niego. Coś mi mówi, że szybko obdarzę ją sympatią. Gdy tylko tu weszła, sprawiała wrażenie twardzielki, a jej rockowy styl i wystające spod ubrania fragmenty tatuaży idealnie dopełniają tego obrazka. Tak, Maya stanowczo potrafi poradzić sobie ze swoim mężem. I może powinnam ją poprosić o kilka wskazówek na przyszłość. – A to jest przykład śmiertelnie niebezpiecznej zasadzki, bo to wcale nie jest zachęta do krytyki – obwieszcza Parker, biorąc łyk piwa z butelki. – I lepiej dodaj nową definicję słowa „kompromis” do swojego słownika. – Jasne – podchwytuje Trevor żartobliwym tonem. – Na: „tak, jak żąda moja kobieta”. – Ależ im się zebrało na dowcipy – zwraca się do mnie Maya, wywracając oczami. Potem unosi swój kieliszek z winem i uderza o mój.

– Szkoda tylko, że takie marne – podchwytuję. – Jako komicy nie utrzymalibyście pracy zbyt długo, chłopcy. Obaj prychają niby oburzeni. – Co cię podkusiło, żeby wiązać się z policjantem? – pyta dalej kobieta. – Chyba to samo co ciebie – mówię, wzruszając ramionami. Wszyscy tu znają naszą historię, a miłości chyba i tak nie da się uzasadnić. Po prostu przyszła, a ja nigdy nie chciałam z nią walczyć, ponieważ po wszystkich traumach, które przeżyłam, była dla mnie największym darem od losu. Jednak wątpię, by mówienie tego głośno było dobrym pomysłem, nie chcę psuć lekkiej atmosfery i znowu sprowadzać na siebie współczucia. – Nie, kochanie. – Trevor unosi moją dłoń do ust i zostawia pocałunek na każdej kostce. – Ją do związku z Parkerem to mogło skłonić jedynie chwilowe zaciemnienie umysłowe – wyjaśnia, na co Maya od razu wybucha śmiechem. – Uważaj, żebym ja się zaraz nie pokusił o to, żebyś doznał chwilowego zaciemnienia przed oczami – odgraża się Parker. – Zaraz po moim sierpowym. – Celuje pięścią w kierunku Trevora. Nie do wiary. Zupełnie jak w przedszkolu. – Sądziłam, że wychodząc za stróża prawa, dostanę seksowny pakiet, którego będą zazdrościć mi wszystkie przyjaciółki, które fantazjowały o przejażdżce radiowozem zakute w kajdanki – kontynuuje Maya z rozmarzoną nutą w głosie. – A dostałam to, co widzisz… – Mogę ci zafundować taką przejażdżkę – proponuje niemal bezgłośnie Trevor. Jego palce opadają na moje udo pod stołem. Opuszkami zaczepia o kraniec mojej sukienki i leniwym ruchem zaczyna wodzić po odsłoniętej skórze. Kiedy trzaskam go po ręce, zachowuje wesołą minę i drażni mnie dalej.

– Ale jedno muszę przyznać, nie sądziłam, że ten facet się ustatkuje. Praca zawsze była jego priorytetem – dodaje Maya, dziobiąc widelczykiem kolejną babeczkę. Najwyraźniej bezwstydne harce Trevora na razie uszły ich uwadze i dzięki Bogu, bo spaliłabym się ze wstydu. – Tylko dlatego, że miała mnie doprowadzić do niej – odpiera, a ogniki w jego spojrzeniu nabierają czułego wyrazu. Serce podskakuje mi w piersi, ale zaraz potem się opamiętuję. Jeśli za moment mnie nie puści, to przysięgam, że przewrócę na niego wiadro z kostkami lodu. Chyba przydałoby mu się nieco ochłonąć. – A jak wy się poznaliście? – pytam, starając się skoncentrować na gościach. – Na jednym z większych przyjęć, na które zostali wezwani z powodu zakłócania porządku – tłumaczy Maya. – Bójka facetów? – Właściwie to nie do końca. – Potrząsa głową, a następnie uśmiecha się złowrogo. – To ja przyłożyłam wtedy jednemu facetowi, który nie chciał zrozumieć mojego braku zainteresowania i na zbyt wiele sobie pozwalał. A niech mnie. Ta kobieta naprawdę potrafi zaskoczyć. I przyłożyć najwyraźniej też. – Wtedy interweniowałem i… – podłapuje Parker – od razu się zakochałem. – Brzmi… romantycznie – mamroczę, starając się tamować potrzebę roześmiania się. – Na swój sposób. – A ty? Klęknąłeś przy oświadczynach? – zagaja Maya do Trevora. – O tak. – Przywiera do mnie łakomymi oczami. – I w ogóle nie miałem ochoty wstawać – dodaje.

Nie. Nie powiedział tego. Nie w ten sposób. Niech go… Kiedyś go zamorduję. Mam ochotę wczołgać się pod stół i zostać tam do końca wieczoru. Nie ma co się łudzić, że ktokolwiek nie załapał jego aluzji. – Trevor – syczę, wbijając mu obcas w buta. Niestety ani drgnie. – Tak, kochanie? – Posyła mi rozbrajająco uroczy uśmiech, gdy jego palce wciąż błądzące po mojej nodze przesuwają materiał kreacji tak wysoko, że niemal zahaczają o materiał bielizny. Oblewa mnie fala gorąca i wiercę się na stołku. – Zjedz ciasteczko. – By mieć pretekst do uwolnienia się spod władzy jego dotyku, wstaję i sama nakładam na jego talerzyk babeczkę. Raczej nie powinien dzisiaj już ich więcej jeść, ale cóż… – Masz na myśli muffinkę? – poprawia z niewinną miną. Przeklęty… drań. – Przestań. – Wpycham mu w usta kawałek. – Wiecie coś nowego o tej kobiecie? Elizabeth? – zmieniam temat. Trevor natychmiast posępnieje, podobnie jak Parker. – Niektórzy twierdzą, że wylądowała u Logana Rotha – zaczyna mój narzeczony. – A kim on jest? – drążę. Historia tej dziewczyny nie daje mi spokoju, bo nie mogę przestać się z nią utożsamiać. Odetchnę z ulgą dopiero wtedy, gdy dowiem się, że nie spotyka jej taka krzywda jak mnie. – Właściwie to nigdy go nie poznałem. Ten facet to duch, nie zostawia żadnych śladów i ma na posługach tylu bandziorów, że dotarcie do niego z zaskoczenia wydaje się niemożliwe. Zawsze ktoś go uprzedzi, osłoni, oczyści – wyjaśnia Trevor, spinając się na krześle.

Mój narzeczony nie znosi bezradności, wybrał tę pracę, by mieć wpływ na coś istotnego, i jestem świadoma, że takie nierozwikłane sprawy podłamują jego wiarę, a jest ich aż nazbyt wiele. – To znaczy, że nie wiesz, gdzie jej szukać… – Moją wypowiedź przerywa dzwonek telefonu Parkera. – Tylko mi nie mów, że to coś pilnego, nie jestem na służbie – mówi od razu, a potem milknie. W miarę jak mijają sekundy, wydaje się coraz bardziej niezadowolony. – Wezwanie do… niespodzianego problemu – informuje Trevora, kiedy tylko się rozłącza. Nie. Tylko nie to. – Kocham tę robotę, bycie gliną to moje marzenie – recytuje Trevor i ciężko wzdycha. – Dobra, no to chodźmy. Przepraszam, kochanie, wrócę jak najszybciej. – Wstaje od stołu i pochyla się, by cmoknąć mnie w policzek. – Nie ma sprawy. Pisałyśmy się na to z własnej woli – odpowiadam z uśmiechem. – Bądź ostrożny. – On ostrożny? – prycha Parker. – Wychodzisz za Pana Brawurę. – Poklepuje Trevora po plecach. – To już stare dzieje. Teraz tytułuj mnie Pan Rozwaga – obwieszcza wyniosłym tonem. – Zamierzam się zestarzeć z tą kobietą. – Całuje mnie jeszcze raz, a ja chyba zaczynam topnieć od środka. – Kocham cię. – Kochasz? – droczy się. – To może niech Parker sam załatwi ten problem, a ja cię zabiorę na długą, pełną przygód podróż do naszej sypialni? – Zagarnia mi z czoła kosmyk włosów. – A co z męskim kodeksem? – oburza się jego partner. – Nie ma mowy, najpierw kumple, potem baby, stary. – Jeśli mnie jeszcze raz nazwiesz babą, to zaręczam ci, że resztę swojego życia spędzisz na kanapie w salonie! – piszczy Maya.

– Nie frustruj się tak, kochanie – woła Parker, odciągając ode mnie opierającego się Trevora. Gdy dobiega nas trzask drzwi, obie z Mayą wymieniamy wymowne spojrzenia. Właśnie tak chcę spędzić resztę swojego życia. I nic innego już nie ma dla mnie znaczenia, byleby to wszystko trwało, dopóki oddycham.

Wydawnictwo Akurat imprint MUZA SA ul. Sienna 73 00-833 Warszawa tel. +4822 6211775 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz
Darknes I. M. - Niewolnica mafiosa

Related documents

268 Pages • 63,364 Words • PDF • 2.2 MB

23 Pages • 2,323 Words • PDF • 1.2 MB

213 Pages • PDF • 10.6 MB

301 Pages • 88,673 Words • PDF • 3.7 MB

226 Pages • 137,085 Words • PDF • 29.4 MB

2,120 Pages • 346,633 Words • PDF • 18 MB

65 Pages • 18,633 Words • PDF • 2.5 MB

2 Pages • PDF • 2.1 MB

29 Pages • 5,601 Words • PDF • 2.1 MB

267 Pages • 68,178 Words • PDF • 840.5 KB

441 Pages • 121,337 Words • PDF • 1.5 MB