81 Pages • 27,059 Words • PDF • 799.3 KB
Uploaded at 2021-09-24 05:46
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
CHRISTOPHER GOLDEN
BUFFY - POSTRACH WAMPIRÓW Zaginiony Pogromca Część Pierwsza Przepowiednia
ROZDZIAŁ 1 Wszyscy ubrani i nie ma kogo zabić Od strony Pacyfiku wiała chłodna bryza. Buffy Summers zapięła zamek błyskawiczny swojej granatowej bluzy pod samą szyję i lekko zadrżała. No dobrze, był już listopad, lecz przecież w południowej Kalifornii o tej porze roku zazwyczaj jest jednak trochę cieplej. Kusiło ją, aby naciągnąć kaptur, ale dla Buffy kaptur na głowie za bardzo kojarzył się z wizerunkiem zbiorowego gwałtu. Wcisnąwszy dłonie w kieszenie bluzy, szła wzdłuż wody i mruczała coś do siebie pod nosem. Od czasu do czasu spoglądała na nabrzeże, na rozmieszczone tu i ówdzie wytwórnie konserw i na statki w oddali. W Sunndale były wspaniałe, kalifornijskie plaże, to miejsce miało jednak inny charakter. Znajdowały się tu doki, część miasta, jaką Izba Handlowa starała się za wszelką cenę odizolować od turystów. Swoją drogą to dziwne, że te uliczki nadal widniały na planie miasta. Dotychczas patrol przebiegał całkowicie spokojnie, tymczasem robiło się już późno. Minęła północ, wiec Buffy powinna dawno wrócić do internatu. Nazajutrz musiała zdążyć na zajęcia, które rozpoczynały się za dziesięć dziewiąta, ona zaś postanowiła, że tym razem się nie spóźni. Teraz, gdy rozpoczął się rok szkolny, bardzo chciała się poprawić. Rada Obserwatorów stwierdziła autorytatywnie, że Pogromca musi się wyzbyć prywatnego życia i poświęcić się skuteczniej walce z siłami ciemności. Bez względu na wszystko, Buffy chciała im udowodnić, że jednak się mylą. Będzie najbardziej skutecznym Pogromcą, jaki kiedykolwiek żył, ale jednocześnie zamierza uczyć się i brać czynny udział w życiu towarzyskim akademickiej społeczności. W liceum nie umiała pogodzić tych dwóch rzeczy i kilka razy potwornie narozrabiała. Teraz jednak miało być inaczej. Być może nigdy nie będzie normalnym człowiekiem, lecz posiadała moc i fizyczne umiejętności, wynikające z funkcji Pogromcy, za pomocą, których zamierzała skutecznie podołać wszystkim zadaniom. O ile uda się jej zdążyć na poranne zajęcia. Co ja robię na tym odludziu?, pomyślała. Odpowiedź nadeszła szybko, prosta i zrozumiała: wykonuje zadanie. Robiła dokładnie to, co do niej należało. Buffy była Pogromcą, wybranką, jedyną dziewczyną na całym świecie, która posiadała moc, by zwalczać siły ciemności. Stwierdziła, że dzisiejsza noc jest bardzo spokojna. Patrolowanie Sunnydale było ważną częścią misji, wypełnianej przez Pogromcę. Jednak gdy nic się nie działo, w jej myśli
2
wkradał się cień wątpliwości: czy faktycznie uda jej się zrealizować swoje plany i pogodzić szkołę, mamę i przyjaciół z obowiązkami Pogromcy. Teraz potrzebowała silnego bodźca do działania, adrenaliny oraz ładnego, soczystego potwora, albo jeszcze lepiej dwóch. Widzicie? Oto Buffy i potwór. Buffy kopie potwora w tyłek. Właśnie tego potrzebowała, aby nie stracić koncentracji. Naglę ciszę rozdarł czyjś przeraźliwy krzyk oraz głuchy odgłos strzału. Stało się to tak niespodziewanie, że Buffy skuliła się i trwała tak, nawet gdy echo salwy rozmyło się gdzieś ponad falami. Krzyk zabrzmiał dość złowieszczo, lecz mimo to na twarzy Buffy pojawił się lekki uśmiech. Z bijącym jak oszalałe serce puściła się galopem wzdłuż nabrzeża. Szybko przebierała nogami, biegnąc pomiędzy kapitanatem portu a długim betonowym budynkiem, gdzie mieściły się biura różnych firm spedycyjnych i armatorów. Czekała, aż rozlegnie się kolejny krzyk, lecz bezskutecznie. Przy Dock Street instynktownie skręciła w kierunku miasta i pobiegła obok sklepu monopolowego, mijając również kilka zniszczonych bloków mieszkalnych, których lokale przeznaczone były głównie na wynajmem dla rybaków i marynarzy statków handlowych. W połowie kolejnego krótkiego bloku ujrzała uszkodzony, migający neon, który zwisał przed wejściem do Akwarium. Doświadczenie podpowiadało jej, że trafiła we właściwe miejsce. Na ulicy nic się nie działo, więc Buffy stanęła u wylotu śmierdzącej uliczki przylegającej do baru - tak brudnego, ze określenie go mianem knajpy stanowiłoby obraz dla wszystkich knajp na całym świecie. W alejce panował zupełny spokój. Buffy zmarszczyła czoło. Być może tym razem instynkt okazał się zawodny. Rozejrzała się dookoła, poszukując jakichkolwiek znaków, które zaprowadziłby by ją do osoby, która wydała z siebie ów przeraźliwy krzyk. Podczas patroli bywała już w tej okolicy: w Akwarium polowały najniższej rangi wampiry, bojąc się zwrócić na siebie uwagę Pogromcy. Najwyraźniej błędnie sądziły, że Buffy nigdy tu nie zagląda. Z ciemności w głębi alejki dobiegł czyjś stłumiony śmiech. W mroku, gdzie stworzenia wydawały z siebie rechoty, przepełnione złośliwością i perwersyjną satysfakcją, cos się działo. Buffy ruszyła zaciemnioną alejką miedzy blokami, po czym zatrzymała się na rogu jednego z domów, przywierając plecami do ceglanej ściany. Z lewej strony, na tyłach Akwarium, miała niewielki chodnik, oświetlony pojedynczą żarówką, która sterczała na tylnich drzwiach baru. W jej mdłym żółtym świetle ujrzała pojemnik na śmiecie, wypełnionym po brzegi potłuczonymi butelkami po piwie oraz resztkami tego, co pracownicy knajpy żartobliwie nazywali jedzeniem.
Był to wąski zaułek, który biegł na tyłach kilku domów mieszczących małe firmy. Buffy zdziwiła się, że śmieciarce przynajmniej raz w tygodniu udawało się jednak zmieścić na tej uliczce. Oczywiście śmierdziało tu okropnie. Lecz najistotniejsze było to, że miejsce wyglądało na odludne i niebezpieczne: z jednej strony ograniczał je rząd domków, z drugiej siatkowany parkan. Chyba nikt nie przyszedłby tu z własnej woli. A jednak dopadły tu tę kobietę - i to zupełnie samą. Wampiry. Były ich trzy. Tłoczyły się wokół kobiety, która krzyknęła jeden, jedyny raz, a potem już nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Wpiły się w nią, jakby znajdowały się w transie - jeden przyssał się do gardła, wbiwszy kły w miękkie ciało, po którym płynęła strużka krwi, plamiąc jej koszulkę z wizerunkiem grupy Areosmith, pozostałe dwa zaś przywarły zębami do ramion ofiary i piły krew nieco mniej łapczywie niż ich kompan. Na ich skórze Buffy spostrzegła jakieś nie znane jej symbole - ich znaczenia mogła się jedynie domyślać. Pozostałe części ciała bestii zakrywały skórzane ubrania. Kobieta miała może około czterdziestu lat, nosiła T - shirt z podobiznami członków Areosmith oraz obcięte dżinsowe szorty. Nie miała tu absolutnie nic do roboty, chyba że była regularną klientką Akwarium, gdzie na co dzień rozbrzmiewała ostra, hardrockowa muzyka, a wszyscy goście pili na umór. Kobieta mogła mieć dwadzieścia cztery lata, a wyglądać na czterdzieści, lecz mimo to chłopcy na pewno tracili dla niej głowę. Co za życie. Buffy nie rozumiała, po co istnieją takie miejsca jak Akwarium, nie rozumiała też bywalców tego rodzaju knajp. Jednak wcale nie musiała rozumieć owych ludzi, by przejąć się ich losami, by podjąć działanie i dokonać aktu zemsty. Skoro krwią kobiety pożywiały się aż trzy wampiry, ofiara wisiała już zupełnie bezwładnie, a jej oczy utraciły wszelki blask - Buffy nie miała już wątpliwości, że nieszczęsnej nie można już pomóc. Za późno, pomyślała z goryczą. Z pochwy umieszczone na plecach wyjęła długi kołek z gładką rączką o ostrym, spiczastym końcu. Lubiła ważyć go w dłoni. Nabrawszy powietrza, wyszła z ukrycia na słabo oświetloną uliczkę, stając tuż przed wielkim niebieskim pojemnikiem na śmieci. Wampir, którego kły tkwiły w szyi kobiety, chrząknął i podniósł na nią wzrok. Miał na twarzy czarny tatuaż z wizerunkiem nietoperza o rozpostartych skrzydłach, ze środka, których spoglądały oczy krwiopijcy. Koło szczęki miał jakby nieco zdeformowany symbol przypominający drzewo bonsai. Wtem jego oczy zwęziły się. Zaraz Buffy pomyślała, że to jedynie efekt wywołany żółtawym światłem, lecz po 4
chwili zrozumiała: to wcale nie iluzja. Oczy wampira wydawały z siebie słabą pomarańczową poświatę, natomiast z całego ciała emanowała jakaś niezwykła moc i energia. Takiego wampira jeszcze nigdy dotąd nie widziała. Przez chwilę wahała się, zaraz jednak odchrząknęła, kręcąc głową, gdyż przypomniała sobie, jak bardzo pragnie odbyć walkę. Uważaj na swoje pragnienia, pomyślała. - Nie potrafię tego ocenić - powiedziała czystym, ostrym głosem - Być może należycie do jakiego gangu. Na przykład do Latających Szczurów z Sunnydale. - Zaczęła liczyć możliwości na palach lewej dłoni, prawą wciąż zaciskając na kołku. - Być może zabłądziliście w drodze na spotkanie z miłośnikami komiksów. A może potraciliście głowy na punkcie „Matriksu” i nie umiecie już żyć poza filmową rzeczywistością. Wampiry puściły bezwładne ciało kobiety, które osunęło się brudny chodnik. Buffy spostrzegła, że ich oczy również świecą pomarańczowo, że emanują niezwykłą mocą, czego dotąd nigdy nie spotkała u wampirów. Okazało się, że wszystkie trzy mają na twarzach wytatuowane nietoperze, których skrzydła nachodziły na pomarańczowe oczy. Łączny efekt był głęboko niepokojący. Ruszyły powoli w kierunku Buffy, otaczając ją półkolem, jakby chciała odciąć jej drogę ucieczki. Oczywiście wcale nie miała zamiaru uciekać. - Istnieje tez czwarta możliwość - rzekła leniwie. - A mianowicie, że wszystkie te opcje są prawdziwe. Trzy wampiry zaczęły na nią warczeć, ich kły połyskiwały w przyćmionym świetle, oczy płonęły wrogo. Poruszały się równocześnie, atakowały razem zajadle i wściekle, co mogło sugerować, że są barbarzyńskie i głupie jednakże Buffy zdawała sobie sprawię z ich co prawda mrocznej, lecz mimo to wysokiej - inteligencji. Nie odzywały się ani się ani słowem. Buffy nie podobało się to milczenie. Zadziorne i pyskate wampiry zwykle stanowiły łatwą zdobycz, milczące bywały o wiele bardziej niebezpieczne. Syknęły i ruszyły na nią jednocześnie. Buffy przywarła plecami do metalowego pojemnika na śmieci, krzywiąc się z powodu fetoru i nieodpowiedniego towarzystwa. Nagle skoczyła do przodu, Wampir po jej prawej stronie stał w odległości jedynie kilkudziesięciu centymetrów, więc pochyliła się i przemknęła obok niego, po czym szybko wyskoczyła w górę, waląc przeciwnika łokciem w tył głowy, która uderzyła z trzaskiem o metalowy pojemnik. Buffy nawet nie spojrzała w tę stronę. Bonsai znalazł się przy niej szybciej, niż oczekiwała. Gdy odwróciła się, by wybić w niego kołek, już ją atakował, chwytając silnymi łapami za gardło i podnosząc w górę. Zdumiała ją siła wampira. Wszystkie odznaczały się dużą mocą, tym razem jednak doświadczyła czegoś zupełnie nowego. Stwór rzucił nią o pojemnik z taką siłą, że uderzyła głową o metal. Gdyby była zwykłym człowiekiem, człowiekiem tym momencie już by nie
żyła. Lecz Buffy nie była normalnym człowiekiem. Była Pogromcą. Zobaczyła wszystkie gwiazdy. Bestia dusiła ją jeszcze mocniej, uniemożliwiając oddychanie. Zamrugała gwałtownie, czując ogromne wyczerpanie, zmęczenie, którego niespodziewanie ją ogranego. Waliła potwora po twarzy i piersi, próbowała oderwać alce od swojej szyi, jednak bezskutecznie. Być może to wampir jakimś sposobem wysysał z niej energię, a może po prostu brakowało jej powietrza. Zresztą ta kwestia nie miała znaczenia. Należało uwolnić się od uścisku Bonsai. Ponad jego ramieniem widziała pozostałe dwa wampiry - najwyraźniej uderzony napastnik odzyskał już siły. Stały wyczekująco, uśmiechając się niczym hieny. Te uśmiechy wkurzyły ją. Z najgłębszych czeluści swojego wnętrza wydobyła całą siłę Pogromcy. Za plecami miała ścianę pojemnika, wiec szybko ugięła nogi, oparła stopy na piersi wampira i odepchnęła go mocno. Wyrzuciwszy ręce w górę, chwyciła krawędź pojemnika. Dwa pozostałe potwory rzuciły się na nią, lecz odepchnęła je mierzonymi kopnięciami i zeskoczyła na chodnik, przysiadając lekko na ugiętych nogach. Szarpiąc się z napastnikiem , upuściła kołek Teraz chwyciła go w dłoń, gdy trzy bestie ponowiły atak. Pierwszy ruszył Bonsai. Nie bronił się prawie, zapewne przekonany, że cudem udało się jej wyzwolić z uścisku za gardło, że przewyższa ją swoją mocą. Ugodziła go w pierś, wbijając mu szpic kołka prosto w serce. Oczy potwora rozszerzyły się komicznie na tle rozpostartych skrzydeł wytatuowanego nietoperza, jego twarz nagle poszarzała. Stęknął boleśnie, tłumiąc okrzyk. Buffy postanowiła, że drugi raz nie da się zaskoczyć i nie pozwoli, by ją zaatakowały. Źródło niezwykłej siły tych osobników i ciemnopomarańczowego światła w ich oczach być może uniemożliwiało im również pobieranie energii od ludzi tej samej zasadzie, na jakiej wysysały z nich krew. Dwa potwory natarły na nią z szybkością błyskawicy. Buffy wykonała kopnięcie z pełnego obrotu, odrzucając jednego daleko do tyłu, drugiego jednak, na którego ciele widniała najwięcej tajemniczych tatuaży, wytrącił jej z ręki kołek. Potoczył się po chodniki i znikł w głębokim cieniu. Wtedy wampir chwycił ją za włosy, wyrywając szarpnięciem spory pukiel. Zaczęła krwawić. Ciągnął mocno, odchylał jej głowę do tyłu, by obnażyć szyję. Patrzył na nią z góry pomarańczowymi, hipnotyzującymi oczami, zbliżając kły do gardła. Buffy zmarszczyła czoło. Nie mogę dopuścić, by zupełnie pozbawił mnie siły. Gwałtownym ruchem uderzyła głową prosto w jego twarz, rozbijając mu nos. Zatoczył się i cofnął o kilka kroków. - Żartowniś z ciebie. Atakując mnie, skazujesz się na śmierć, kretynie. A to idiotyczne 6
udawanie Nosferatu wcale na mnie nie działa. Wciąż mówiąc, podeszła bliżej i zamachnęła się ręką. Wampir próbował się bronić, lecz nie miał żadnych szans. Stracił swoją przewagę i już nie będzie mógł jej odzyskać. Buffy wykonała szybki obrót i kopnęła go w pierś. Rozległ się trzask łamanych żeber, a napastnik potoczył się do tyłu, uderzając plecami w druciany parkan. Buffy odnalazła kołek. Pozostałe dwa wampiry znowu przystąpiły do natarcia. Przyszło jej do głowy, że nie tylko odznaczają się wyjątkowa siłą - są też wyjątkowo bestialskie, lecz jednocześnie zdyscyplinowane i karne. Tatuaże wskazywały, że ich posiadacze nalezą do jakieś organizacji, co samo w sobie było bardzo niepokojące, zwłaszcza że organizacje wśród wampirów były zjawiskiem niezwykle rzadkim. Buffy wyprowadziła boczne kopnięcie, trafiając napastnika zbliżającego się z jej prawej strony, drugim celnym kopnięciem uderzyła w szczękę jego kompana, który natychmiast padła jak ścięty na ziemię. Rzuciła się na niego z przygotowanym kołkiem w ręku i już po chwili bestia zmieniła się w kupę pyłu. Powiew bryz od strony oceanu zmiótł go z ulicy, unosząc jednocześnie smród gnijących ryb i zepsutego piwa. Ten który przeżył klęczał teraz, jęcząc cicho. Buffy przewróciła go kopnięciem. Znowu uderzył w pojemnik na śmieci. Chwyciła go za gardło, przystawiając mu kołek do piersi, na wysokości serca. - Co oznaczają te tatuaże? - spytała ostro. Wampir uśmiechnął się, zlizując własną krew ze swoich warg i poplamionych na czerwono zębów. Skóra na jego czole pękła, psując nieskazitelny dotąd wizerunek nietoperza. - Nie podoba mi się, że wszyscy nosicie takie same znaki. I że wcale się nie odzywacie. Ktoś tu stara się za wszelką cenę udoskonalić wizerunek wampira. Oczekują odpowiedzi. Możesz mi ich udzielić i umrzeć lekką śmiercią, w przeciwnym wypadku przykuję cię nagiego do dachu jednego z budynków, uchodzącego za biurowce, a gdy wzejdzie słońce, spalisz się powolutku, centymetr po centymetrze. Być może jesteś jakimś lepszym, udoskonalonym modelem wampira, ale założę się że i tak spłoniesz żywcem. Tamten wzdrygnął się. Wyraziste kontury jego czoła jeszcze bardziej zaostrzyły się, z czeluścią gardła dobiegło nieprzyjemne niskie warknięcie. Buffy mocniej przycisnęła dłoń trzymany w dłoni kołek, a kiedy jego zaostrzony szpic przebił skórę, przycisnęła napastnika całym ciężarem swojego ciała i uraczyła do takim samym warczeniem. Obserwowała bacznie jego ręce, na wypadek gdyby zechciał odsączyć z niej energię, tak jak wcześniej uczynił to Bonsai. - Te symbole i poruszanie się w grupie oznacza, że jest was więcej niż trzech. Ilu? Kto
wam przewodzi? Gdzie ich znajdę? - Nie będziesz musiała go szukać - odwarknął stwór stłumionym głosem. Buffy nie rozpoznała jego akcentu. - Camazotz odnajdzie ciebie. I ma pod komendą legiony innych. - Gdzie? - rzuciła agresywnie. Roześmiał się jej w twarz, gardłowo, z budzącą niepokój wyższością. Buffy wstała, kopnęła wampira prosto w pierś, po czym postawiła go na nogi i ponownie gwałtownym ruchem rzuciła nim o pojemnik. - Nadchodzi świt - rzekła swobodnym tonem. - Upieczesz się jak grzanka w tosterze. Z oddali dobiegło wycie syren. Buffy spojrzała na tylnie drzwi Akwarium u ujrzała oczy - ludzkie oczy - które obserwowały ją z wnętrza. Drzwi były uchylone ledwie kilkanaście centymetrów, a gdy skierowała tam wzrok, zatrzasnęły się szybko. Syreny były coraz bliżej. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła, było odpowiadanie na pytania. Nie miała czasu, aby zaciągnąć wampira na koniec uliczki i tam przytwierdzić go do dachu. Buffy poczuła narastającą wściekłość, lecz opanowała się. Nic nie może na to poradzić. Poza tym nie mogła siedzieć przy tej kreaturze cała noc, bo rano nie zdążyłaby na zajęcia. - Masz ostatnią szanse - Powiedziała do wampira - Czujesz zapach własnej śmierci? Pomarańczowe, dzikie i nieustraszone oczy płonęły zimnym ogniem. Buffy zmieniła go w kupkę popiołu. - Niestety, Giles nie otrzyma materiału do swoich badań - mruknęła pod nosem. Ciało ofiary wampirów leżało przy ścianie Akwarium; koszulka z zespołem Areosmith była podwinięta pod same ramiona Buffy wiedziała, że kobieta nie żyję, jednak przyklękła przy niej, starając się wyczuć tętno. Nie mogła odejść, nie sprawdziwszy. Oczywiście nie stwierdziła żadnych oznak życia. Radiowozy policyjne był już blisko. Wstała i puściła się biegiem uliczką z tyłu domów, gdzie stały kolejne pojemniki pełne śmieci. Na końcu bloku stanęła i spojrzała za siebie. W zaułku migotały niebieskie światła policyjnych samochodów, które jechały drogą zarezerwowaną jedynie dla śmieciarek. Buffy skręciła za róg. Światła zostały w tyle. Włożyła kołek powrotem do pochwy. Wcześniej odczuwała chłód, teraz jednak było jej za gorąco, wiec rozpięła bluzę i zwiesiła ją sobie w pasie. Gdzieś na oceanie odezwał się sygnał ostrzegawczy na boi. Z przyjemnością wdychała słone powietrze, czując przypływ nowych sił. Kiedy Buffy w końcu położyła się do łóżka, nie mogła zasnąć. Gdy tylko zamykała powieki, od razu widziała tę płonące pomarańczowe oczy, czuła na szyi zaciskające się, 8
mocne dłonie i upływ witalnych sił. Nie mogła zebrać myśli, gdy przypominała sobie ten nowy gatunek wampirów. Należały do jednej grupy, o czym świadczyły podobne tatuaże i inne atrybuty. Nie byli to samotnicy, którzy indywidualnie wyszukiwali swoje ofiary. Działały zespołowo. Nazajutrz będzie musiała porozmawiać o tym z Gilesem, zastanowią się wspólnie, z kim mają do czynienia. W końcu, wyczerpana, pogrążona się we śnie. Śniło jej się, że znowu była w dzielnicy domków. W każdej ciemnej uliczce jarzyły się pomarańczowe oczy. Od strony nabrzeża dobiegały sygnały ostrzegawcze boi. Fale poruszały drewnianymi balami i rozbijały się o brzeg. W powybijanych, ciemnych oknach jakiegoś magazynu, który znajdował się po jej lewej stronie, gwizdał chłodny wiatr, unoszący wzdłuż ulicy różne śmiecie. Po chodniku toczyła się pusta butelka po piwie, pobrzękując niczym żałobne dzwonki. Buffy przyspieszyła kroku. Stojące w głębokim cieniu nie atakowały jej, lecz gapiły się swymi świecącymi ślepiami. Czuła się słaba, zalękniona, jak zaszczute zwierze… Kiedy podniosła wzrok ujrzała ducha, który stał na jej drodze, blokując przejście. Buffy cofnęła się, z bijącym sercem szykując się na odparcie ataku. Jednak w okamgnieniu jej strach ustąpił. Faktem jest, że stał przed nią duch, lecz nie miał wobec niej żadnych złych zamiarów. W rzeczy samej, zmarła kobieta, której nieuchwytny, przezroczysty duch unosił się teraz w powietrzu, setki lat temu sama była Pogromcą. - Lucy? - wykrzyknęła zdumiona Buffy. Oto ścieżkami metafizycznymi świata wędrował duch Lucy Hanower, ścieżkami między światem realnym i przyszłym, pomagając zagubionym duszyczkom odnaleźć drogę do celu. Już kilkakrotnie udzieliła pomocy Buffy, chociaż zazwyczaj ukazywała się Willow zapewne obie lepiej się rozumiały. - Przychodzę do ciebie z ostrzeżeniem, Buffy Summers - Zaszemrał duch głosem przypominającym szelest liści poruszanych wiatrem - Podczas moich wędrówek napotkałam dusze starożytnej wróżki. Owa Wieszczka opowiadała o strasznych rzeczach, jakie mają się wydarzyć. Poprzez transparentną postać ducha Buffy wiedziała znajdującą się za jego plecami ulicę, a na niej starego Dodge’a, psa na zardzewiałym łańcuchu, który biegł w ich stronę i właśnie zaczął szczekać. Na ten dźwięk Buffy rozejrzała się dookoła w nadziei, że nie zjawi się policja, by sprawdzić, co się dzieje. Wiedziała, że policjanci nie przyjadą. Przecież to tylko sen. Ale w wypadku Pogromcy sen rzadko bywał zwykłym snem. Chociaż przychodził w czasie nocnego odpoczynku, obraz Lucy był zdecydowanie zbyt realistyczny. Lucy mówiła tak cicho, że jej głos niemal ginął w szumie rozbijających się o nabrzeże fal.
- To będzie twoja winna - powiedział duch. - Co masz na myśli - spytała Buffy. - Co się wydarzy? - Na razie nie potrafię powiedzieć nic więcej. Poszukam Wieszczki i sprawdzę czy jej wizja stała się bardziej wyraźna. Do tego czasu uważaj na to co robisz i strzeż się ciemnych sił, które zbierają się wokół ciebie. Duch Pogromcy błysnął delikatną poświatą i znikł, zmieniając się zaraz w mgiełkę, podobną do obrazu w zepsutym telewizorze lub do kropli deszczy rozpryśniętych na szybie samochodu. Po chwili Lucy już nie było. Buffy patrzyła na puste miejsce. Pies wciąż szczekał. Zamrugała szybko. Nieustający strach, jak w sobie nosiła, nie dawał o sobie zapomnieć, nawet gdy zasypiała. - Wspaniale. Wielkie dzięki - szepnęła, zapadając w drzemkę. - To naprawdę cenna pomoc. Nie był to jednak ostatni sen tej nocy. Ani też najgorszy.
10
ROZDZIAŁ 2 - Buffy. Śniła o tym, że śpi w ramionach Angela, przy ogromnym kamiennym kominku, w którym rozpalił wielki ogień. Wiedziała, że nie może liczyć na nic więcej niż pieszczoty, lecz mimo to jego silne ramiona, którymi ją obejmował, dawały jej ogromne poczucie zadowolenia. I spokoju. Spokoju, którego zwłaszcza na jawie nie było jej dane zaznać. Szczęście. Które jednak szybko ustąpiło miejsca mrocznemu podejrzeniu. Zmarszczyła czoło. Coś usiłowało wedrzeć się w jej umysł, wyrwać ją z delikatnych objęć Angela do świata pełnego chaosu, strachu i smutku. - Buffy! Coś chwyciło ją lodowatą dłonią za ramię, odbierając całe ciepło, jakie dochodziło z kominka. Buffy potrząsnęła głową, starała się nie poddawać mocy napastnika. Spojrzała na Angela, lecz ten spała nie świadomy, że coś atakuje Buffy, że chce ją od niego oderwać i uprowadzić. - Nie! - krzyknęła, wyrywając się z lodowatego uchwytu. Wyprowadziła potężne uderzenie z bekhendu… - Nie! - krzyknęła, siadając na łóżku, mrużąc oczy, z których otarła resztki snu. Powoli powracała jej świadomość, jasne myśli przedzierały się do jej umysłu, torując sobie drogę poprzez gąszcz pajęczyny, jaka spowiła jej myśli podczas nocy. Buffy zamrugała. Kłykcie bolały ją jeszcze od uderzenia, które wykonała przed chwilą. Spojrzała na swoją dłoń i nagle przerażona odwróciła się w prawo, gdzie siedziała jej najlepsza przyjaciółka i współlokatorka w jednej osobie - Willow Rosenberg - i z zaniepokojonym obliczem trzymała ją za rękę. Miała szeroko otwarte, niemal przerażone oczy, usta rozchylone na kształt litery „o”, co w innych okolicznościach zapewne wyglądałby dość komicznie. - O Boże, Will - jęknęła oszołomiona Buffy - Byłam… Miałam straszny sen. Przepraszam. Willow potarła sobie policzek, marszcząc czoło. - Ostatni raz próbowałam cię obudzić - westchnęła sfrustrowana, po czym zabrała z oparcia swojego krzesła cienki seterek i zaczęła go wkładać. - Nic ci nie jest? - spytała Buffy. Wygramoliła się z łóżka, odgarniając z twarzy potargane włosy. - Ja po prostu… nie wiem, co się stało. Miałam ten sen i wydawało mi się,
że to budzenie było jego częścią, ale w śnie byłaś strasznym potworem, którego chciałam… Buffy opowiadała dalej, a tymczasem Willow podeszła do lustra i zaczęła delikatnie dotykać wciąż powiększającego się czerwonego placka na lewym policzku. Gdy nacisnęła go trochę zbyt mocno, syknęła z bólu. Buffy - przerażona tym, co zrobiła - przestała w końcu mówić i obserwowała przyjaciółkę, która po chwili odwróciła się do niej. - Twój budzik dzwonił już kilka razy. Ściszałaś go, a w końcu wyłączyłaś na dobre. To było pół godziny temu. Ponieważ za - spojrzała na zegarek - siedem minut zaczynają się twoje zajęcia, pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli cię obudzę. Mówiłaś, że musisz być na nich obecna. Buffy otworzyła usta, lecz nie wypowiedziała ani słowa. Z długim westchnieniem pokręciła głową. - Naprawdę bardzo cię przepraszam, Will. Ostatniej nocy bardzo późno wróciła z patrolu. To przez ten sen tak mnie poniosło. Czy mogę ci to jakoś wynagrodzić? - spytała radośnie. - Stawiam mochaccino. Jeszcze przez moment Willow spoglądała na nią grobowo, czego Buffy wcale nie mogła mieć jej za złe. Lecz nagle oblicze Willow rozjaśniło się, chociaż czerwony ślad wciąż na nim pozostawał. Uśmiechnęła się półgębkiem i lekko wywróciła oczy. - Po ostatnich zajęciach, dziś po południu. Chce dużo bitej śmietany. Czuje się bardzo osłabiona - Westchnęła. - Musze trochę potrenować okazywanie złości, bo za szybko mięknę. Buffy współczująco pokiwała głową. - To nie twoja wina. Nie byłam fair. Wiem, że uwielbiasz mochaccino. - Odbierają mi silną wole - zgodziła się Willow. - Na tym polega istota walki z twoimi przyjaciółmi. Porażaniem wiedzą o ich słabościach. - I właśnie nie należy tego robić, bo w tedy nie ma zwycięzców. Willow uśmiechnęła się szeroko, po czym syknęła z bólu. Buffy podeszła do niej szybko. - Will, naprawdę tak bardzo cię boli? Mam nadzieje, że nie uszkodziłam ci kości. Pozwól, że zobaczę. Zbliżyły się do na wpół otwartego okna, gdzie Buffy mogła dobrze przyjrzeć się twarzy Willow w dziennym świetle. Opuchlizna nieco zmalała, ale zaczerwienie szybko ustępowało miejsca fioletowemu siniakowi, który z pewnością będzie zwracał powszechną uwagę, czego Willow raczej wolałaby uniknąć. Przez uchylone okno powiało chłodem. Buffy zadrżała lekko. - Kiepsko to wygląda. Nie chcesz tego maskować? Mam dobry podkład, mogę ci go 12
pożyczyć. Willow ze smutkiem pokręciła głową. - Nie ma czasu. Poza tym wyglądałoby to jak pamiątka po małżeńskiej sprzeczce, nie sądzisz? Nie chcę, aby ludzie myśleli, że mam coś do ukrycia. To by źle świadczyło o mnie, a jeszcze gorzej o Ozie. - Oz mnie zamorduje - stwierdziła z bólem na twarzy Buffy. - Oznaczyłaś jego dziewczynę - podsumowała z ponurą rezygnacją Willow. Potem stanowczo pokiwała głową. - Porozmawiam z nim. Może uda się powstrzymać go od dokonania ataku zemsty. Nowy błyszczący brokat powinien to zakryć, potrzebuje jedynie na to trochę czasu. To znaczy po zajęciach. A właśnie, witaj, moja klaso. Jesteś zupełnie nową Buffy, pamiętasz? Superdziewczyna. Powinnaś już iść. Buffy ogarnęła panika. Kolejne kilka dni będzie dla niej prawdziwą próbą, która wykaże, czy wytrwa w postanowieniu i odmieni swoje życie. Nazajutrz czekała ją nie tylko egzamin z historii - musiała tez przygotować na poniedziałek pracę pisemną z socjologii. A jeszcze na dodatek w mieście zaczęła grasować nowa grupa „przyjemniaczków”. Czasami czuła się jak doktor Jekyll i pan Hyde - ona, Buffy i Pogromca w jednym ciele, gdzie jedna osobowość przejmowała dominującą rolę i psuła życie drugiej. Akurat uderzenie najbliższej przyjaciółki było tego najlepszym przykładem. Jednak Buffy wiedziała, że jeśli bardzo się postara, uda jej się zachować równowagę. - Trochę się spóźnię - powiedziała - Profesor Blaylock będzie zły, ale muszę porozmawiać z Gilesem. W mieście pojawił się nowy talent. Chce się dowiedzieć, z kim mam do czynienia. Zatroskana Willow pokręciła głową. - Pójdziemy tam po południu, po obiecanej kawie. Też mnie korci, żeby zbadać tę sprawę. - Sama się tym zajmę - rzekła szybko Buffy. - Ty masz na głowie inne zmartwienia. - Ty również - przypomniała jej Willow. Po chwili wzruszyła ramionami. - Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc. - Dzięki. Daj mi jedną chwilkę. Zatelefonowała do Gilesa. Skrzywiła się, słysząc w słuchawce powitanie z automatycznej sekretarki. - Giles, to ja - odezwała się. - Wczoraj miałam trochę zwariowany patrol. Musimy porozmawiać. Zadzwonię później.
Z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Willow obserwowała ją niecierpliwie. Buffy jak najszybciej włożyła gruby, wełniany dżersej i niebieskie dżinsy. Gwałtownymi ruchami zaczęła szukać gumki, w końcu znalazła ją i spięła sobie włosy. - Wiesz, po tym, co było z Kathy, zaczynam myśleć, że chyba nie nadajesz się, by dzielić z kimś pokój - stwierdziła Willow, unosząc szelmowsko jedną brew. Oczywiście żartowała. Na początku pierwszego roku studiów Buffy wylądowała w jednym pokoju ze strasznie denerwującą współlokatorką, kompletnie zepsutą, niesforną dziewczyną o fatalnym guście muzycznym i zerowym poziomie udzielania się towarzysko. Był również demonem, ale to już zupełnie inna historia. - Nie ma co, fajna z ciebie kumpela, Will. Wielkie dzięki - rzekła sucho. Uśmiechnęła się lekko, kącikiem ust, siadając na łóżku, by nałożyć pantofle. - No dobra, wychodzę i wracam o zwariowanych godzinach, ale uważam się za dobrą współlokatorkę. Zresztą ty sama wcale nie jesteś taka idealna. Zostawiasz mokre ręczniki na dywanie, rozrzucasz płyty po całym pokoju, nie mówiąc już o nauce. Wkuwasz całymi dniami, aż mam kompleks niższości. Kathy przynajmniej miała usprawiedliwienie, bo była demonem. A jaka jest twoja wymówka?? Willow nie odpowiadała, więc Buffy uniosła wzrok i ujrzała autentyczny ból na twarzy przyjaciółki, ból, który po chwili zmienił się w złość. - Nigdy nie twierdziłam, że jestem doskonała. - Hej, przecież ja się tylko droczę - rzuciła wesoło Buffy, lecz już po chwili wcale nie była tego taka pewna. Jakaś część jej osobowości była bardzo pewna słuszności wypowiadanych słów. Wyrzuciła je z siebie dlatego, że była zmęczona i podenerwowana, ale nie mogła ich już cofnąć. Podeszła do Willow i położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. - Naprawdę - zapewniła ją. - Wiem - Willow kiwnęła głową. - Obie jesteśmy niedospane, przez co czasem mamy różne odbicia i trudno nam pojąc, co się dzieje w szkole. Czuję się trochę jak żona, bohaterka telenoweli. Może powinnaś zostawić stresy związane z twoim zajęciem w miejscu pracy. I tak mamy dość kłopotów na głowie. Buffy westchnęła z ulgi. - Załatwione. Już wychodzimy, jeszcze tylko umyję zęby. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, ja już pójdę - odparła Willow, kierując się do drzwi. - nie chcę się spóźnić na zajęcia. - Aha - powiedziała cicho Buffy. - No dobrze. 14
Willow wyszła, zamykając za sobą drzwi. Buffy dłuższą chwilę, patrzyła w tamtym kierunku, odtwarzając w myślach całą scenę. Przyjaciółka zbagatelizowała incydent, lecz Buffy miała świadomość, że rzucone przez nią słowa musiały być bolesne. Mogła jej wybaczyć uderzenie w twarz, lecz wypowiadane poważnym tonem komentarze dotyczące zachowania Willow jako współlokatorki z pewnością dotknęły ją do głębi. Miała tylko nadzieję, że w ciągu dnia ta przykra sprawa wywietrzeje jej z pamięci. Były najlepszymi przyjaciółkami. Bez względu na wszystko zawsze trzymały się razem. Czas płynął nieubłaganie. Miała już trzy minuty spóźnienia na zajęcia. Zajęcia z socjologii, prowadzone przez profesora Blaylocka, odbywały się w gmachu Nauk Społecznych, gdzie znajdowała się duża aula z miejscami dla ponad dwudziestu słuchaczy. Wykłady cieszyły się dużą popularnością wśród studentów, podobnie zresztą jak prowadzący, który był powszechnie lubiany. Na szczęście dla Buffy oznaczało to, że zwykle można było niepostrzeżenie wśliznąć się do auli tylnym wejściem już po rozpoczęciu zajęć, poczekać na moment, gdy Blaylock przeniesie wzrok na jedną z wielkich tablic wiszących na ścianie a potem chyłkiem przemknąć na swoje miejsce. Przez pierwsze dwa tygodnie często się spóźniała, a Blaylock przyłapał ją tylko jeden raz. Buffy weszła do środka i ruszyła no górę schodami, które prowadziły na tyły auli. Była już w połowie drogi, gdy ad sobą ujrzała krótko ostrzyżonego chłopaka z grubą szyją i krzywym nosem, który wyglądał tak, jakby w przeszłości został złamany przynajmniej raz. Uśmiechnął się do niej konspiracyjnie. Pomyślała, że to zapewne któryś z członków drużyny futbolowej. Znała go już z widzenia, lecz nigdy dotąd nie zamienili słowa. Chłopak uniósł ostrzegawczo palec, spoglądając w kierunku katedry, znajdującej się w drugim końcu uli. Usłyszała głos profesora Blaylocka, który mówił o „epidemii depresji ogarniające Amerykę”. Pomyślała, że to chyba jego ulubiony temat. Właśnie zbaczał w kierunku depresji maniakalnej, gdy jego głos uległ zmianie, jakby wykładowca odwrócił się do ściany. Buffy spojrzała wyczekująco na futbolistę, który zerknął w tamtą stronę, po czym z uśmiechem skinął głową. Cichaczem pokonała kilka ostatnich schodków, po czym chyłkiem minęła trzy osoby i ruszyła ku najbliższemu miejscu w ostatnim rzędzie, tuż obok futbolisty. - Witamy serdecznie! Buffy zamarła. To głos profesora Blaylocka. Zawstydzona spojrzała w jego kierunku, na sam dół auli. Oparł dłonie na biodrach, uśmiechając się przyjaźnie. - Przepraszam - Wyjąkała zakłopotana. Wskazała dłonią swoje miejsce. - Ja tylko…
- Nie, zostań tam, gdzie jesteś. Buffy zamrugała. A to dopiero. Stała, wszyscy studenci patrzyli na nią, a większość uśmiechała się złośliwie. - Jak się nazywasz? Wybacz, ale nie pamiętam wszystkich z nazwiska. - Buffy - powiedziała szybko. - Głośniej, proszę - Wciąż się uśmiechał, lecz widziała wyraźnie, że wcale nie był rozbawiony. - Buffy Summers - powiedziała nieco ostrzej. Wstyd powoli ustępował miejsca złości. - A, tak, panna Summers. Czy mam sądzić, że twoje spóźnienie jest spowodowane wykonywaną do ostatniej chwili pracą nad referatem? Czoło Buffy przecięła głęboka zmarszczka. - No… tak. To znaczy, jeszcze go nie skończyłam. Profesor Blaylock momentalne przestał się uśmiechać. - Nie skończyłaś? Oznacza to zapewne, że nie możesz mi go dziś wręczyć do oceny? Buffy pobladła. Poczuła suchość w ustach. Wszyscy nadal spoglądali w jej stronę, lecz większość uśmiechów już znikła. Na twarzach studentów pojawiło się natomiast współczucie, podobne do tego jakie wyrażają kierowcy, mijając ofiary wypadków samochodowych. - Prace mieliśmy przygotować dopiero na poniedziałek. Mam to zapisane. - Więc masz źle zapisane - odparł zimno Blaylock. Dopiero teraz spostrzegła trzy wielokolorowe sterty plastikowych teczek leżących na wielkim stole. Dwóch asystentów profesora, którzy siedzieli w pierwszym rzędzie, patrzyło na nią współczująco. Jak na ironię, poczuła się jeszcze gorzej. - Chyba tak - powiedziała cicho. Nie była pewna, czy ją usłyszał. Zresztą i tak nie miało to znaczenia. - Chyba tak - powtórzył Blaylock. Jednak wcale jej nie przedrzeźniał. - Panno Summers, gdybyś nie spóźniła się na dzisiejsze zajęcia, być może brak pracy domowej nie wywołałby u mnie takiego niepokoju. Jednak trudno mi uwierzyć, że ten brak jest wynikiem jedynie zwykłej pomyłki. Te słowa znowu wywołały u niej gniew. - To była pomyłka, panie profesorze. - Być może. A może myślisz, że ciebie terminy po prostu nie obowiązują. Tak czy inaczej, nie masz pracy, prawda? Wobec tego, panno Summers, daję ci tyle czasu, ile potrzebujesz. Jeśli chcesz, nawet do końca semestru. Buffy z niedowierzaniem zamrugała. 16
- Przepraszam? - Owszem, powinnaś przepraszać - rzekł Blaylock. - Ale nie zajmujmy się dłużej tą kwestią, dobrze? Możesz przynieść pracę, kiedy tylko zechcesz, Buffy. Ale za każdy mijający dzień stracisz dziesięć punktów. Nie licząc weekendów. Dziś, w środę o północy, rozpoczynasz z dorobkiem dziewięćdziesięciu punktów. Jutro o północy będziesz miała ich osiemdziesiąt, w poniedziałek siedemdziesiąt. Jeśli się poddasz i w ogóle nie przyniesiesz referatu, ręczę ci, że nie otrzymasz zaliczenia. Buffy nie mogła wykrztusić ani słowa. Po prostu stała i patrzyła na niego. - Teraz możesz usiąść. Mochaccino z Buffy okazało się dla Willow jednym wielkim rozczarowaniem. Po ostatnich popołudniowych zajęciach poszła z nią do kawiarni Espresso Pump i starała się rozweselić przyjaciółkę, tak jak najlepsza kumpela - między dziewczynami. Lecz Buffy była strasznie zdołowana poniżeniem, jakiego zaznała ze strony profesora socjologii, tak sfrustrowana swoją własną osobą, że wspólnie spędzony czas wcale nie był przyjemny. W powietrzu wisiało napięcie, atmosfera była w ogóle niezręczna i niezbyt miła. Willow próbowała wytłumaczyć przyjaciółce, że to była jedynie zwykła pomyłka, która mógłby popełnić każdy. Jednak ostatnio nastawienie Buffy do samej siebie znamionowała dużo doza krytycyzmu. Wymagała od siebie rzeczy niemożliwych, więc żadne słowa Willow nie były w stanie poprawić jej humoru. Willow zaś cierpiała prawdziwe katusze, bo nie mogła pomóc przyjaciółce. Skoro tak bardzo chce robić wszystko samodzielnie, do czego jestem jej potrzebna?, myślała ze smutkiem. Czuła jednak nie tylko smutek. Kiedy szła przez miasteczko akademickie w kierunku domu, gdzie mieszkał Oz z kilkoma innymi studentami, sama również poczuła narastającą frustrację i złość. Ktoś musi porozmawiać z Buffy. I tym kimś będzie musiała być właśnie ona. Jednak dopóki nie zmusi Buffy do wysłuchania jej, wszelkie wysiłki skazane są na niepowodzenie. A prawda była taka, że nikt nie potrafi zmusić Buffy do czegokolwiek. Syknęła z bólu. Dotknęła wielkiego siniaka, jaki widniał na jej policzku, i westchnęła głęboko. Z mieszanymi uczuciami zapukała we frontowe drzwi domu, w którym mieszkał Oz. Otworzył jej milczący dryblas, noszący dość specyficzne imię Moon, z którego Willow nigdy nie zamieniła ani słowa. Nie chodzi o to, że jako dziewczyna faceta imieniem Oz, który akurat był wilkołakiem, przeszkadzała jej jakkolwiek nietypowość, sądziła jednak, że współlokator imieniem Moon był ironią losu - wziąwszy pod uwagę wszystkie okoliczności.
- Hej - powiedziała. Było to zarazem powitanie jak i forma podziękowania. Moon uniósł brwi i pokiwał jej palcem. Nie wiedziała, czy był to gest zapraszający, czy tez wyrażający dezaprobatę. Po chwili odszedł, Willow zaś sama ruszyła na górę do pokoju Oza. Siedział na podłodze z pękatą gitarą w rękach, ćwicząc skomplikowaną sekwencje akordów, która świadczyła o tym, ze jest bardzo utalentowanym muzykiem, niż się do tego przyznawał. - Hej - powiedziała cicho WIllow, wchodząc do pokoju. Oz spojrzał na nią i chrząknął zaskoczony. Przez jego zwykle beznamiętną twarz przemknął ledwie zauważalny grymas i Willow mogłaby przysiąc, że Oz zrobił minę. Co prawda często sprawiała, że się uśmiechał, lecz miny wyrażającej emocje były u niego rzadkością. - Piękny siniaczek. - Oz nie przestawał brzdąkać w smutny, lecz w tej chwili jeden akord mu wyraźnie nie wyszedł. - Budziłam Buffy dziś rano. Chyba miała senny koszmar. Wcale nie mam ochoty tego więcej robić. No dobra, jest moją najlepsza przyjaciółką, wiec jej wybaczyłam, w porządku? To po prostu integralna część przedstawienia. Ale potem była taka strasznie… nie wiem, jak to powiedzieć… dziwna? Oz przyglądał się jej z troską. Usiadła na podłodze obok niego. Spoglądając na nią, zaczął grać delikatną, słodką melodię bluesową, którą już słyszała w jego wykonaniu. Wyrażał swoje emocje. Pewnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że gra, pomyślała Willow. - To znaczy, wiem, że trudno jej się przystosować. No ale przecież nie jest tu jedyna. Fakt, nie chodzę co noc na patrol, nie narażam się na śmierć w walce z siłami zła, co należy poczytać Buffy za dodatkową zasługę. Ale to wcale nie oznacza, że musi być taka spięta. Willow urwała, zerkając na Oza, który właśnie przestał grać. Na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. - Jesteś jej najlepszą przyjaciółką - powiedział. - Wiem o tym. - Uniosła brwi. - Ale to nie takie proste. - Dlaczego? Otworzyła usta, nie odezwała się jednak. Nadąsana patrzyła na niego zwężonymi oczami dłuższą chwilę. W końcu westchnęła. - Wiem, wiem. Powinnam być bardziej wyrozumiała. Ale właśnie jestem! Bardzo często! A… w tym wypadku może trochę mniej. Jestem trochę rozdrażniona. I nie chodzi mi tylko o ten siniak. Boję się. Ona stawia sobie zbyt wielkie wymagania. Superman dawał sobie 18
radę z dwoista osobowością, ale to przecież postać z komiksów! - Zaraz mi powiesz, że święty Mikołaj nie istnieje. - Żartujesz sobie - stwierdziła ponuro - a ja mówię poważnie. To całe poświęcenie wynika jeszcze z licealnych czasów. Wyobrażam sobie, jak bardzo wkurzą ją fakt, że ma tak niewielki wpływ na swoje życie. Nawet dziś rano zaczęła się do czegoś szykować… zawsze poznam po zapachu, że w powietrzu wisi jakaś robota dla Pogromcy… a ona nie chce nikogo dopuścić. Zosia Samosia. To jej nowe motto. Na pewno czuje się bardzo osamotniona. Oz zrobił bardzo poważną minę. - Ale wcale nie jest sama - powiedział. - Nie - zgodziła się. - Co jest bardzo pocieszające, ale jak mam jej to udowodnić? - Być może wcale nie jesteś w stanie tego zrobić. Może sama musi to zrozumieć. W małej klitce, jaką kobieta, którą wynajęła mu mieszkanie, określała mianem kuchni, a którą on sam porównywał raczej z kabiną prysznicową na pokładzie samolotu, Rupert Giles otworzył pokrywę piekarnika, by zerknąć na znajdującą się w środku potrawę. W całym mieszkaniu unosił się smakowity zapach. Giles z uśmiechem zanucił Going Mobile zespołu The Who. Otworzył lokówkę i dotknął dwóch butelek Piesportera, które chłodził w środku. Z zadowoleniem stwierdził, że są już wystarczająco zimne. Sięgnął nieco głębiej i wyjął kawałek sera brie, z szafki wydobył pudełko z krakersami. Gdy układał je na talerzu, odezwał się dzwonek. Zaciekawiony przeszedł przez pokój i otworzył drzwi. Na macie przed wejściem stałą Buffy. Na jej ramieniu wisiała płócienna torba, w której nosiła broń. Spoglądała na niego z lekkim rozbawieniem. - Dobry wieczór, Buffy - powiedział miłym głosem. - Co cię tak śmieszy? Pokręciła głową i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Rzeczywiście mężczyznę można poznać po jego odzieniu. Giles spojrzał po sobie. Jak zwykle ubrany był swobodnie, ale w dobrym stylu. Co ją tak… Nagle zarumienił się. Na fartuchu, który zwisał mu z szyi i był zawiązany na plecach, widniał dużych rozmiarów wizerunek kaczora Dafy, a ponad jego sylwetką napis: „O której chcesz kolację?” - Zdaje się, że oczekujesz gości - rzekła Buffy. - Czy dlatego nie oddzwoniłeś? Giles zamrugał. - Przepraszam. Dzwoniłaś do mnie?
- Pięć razy. Zakłopotany zerknął na mały stolik znajdujący się w rogu pokoju. Obok starego czarnego telefonu leżała tam automatyczna sekretarka, właściwe nadająca się już do muzeum. Na stoliku Giles umieścił również roślinę w doniczce, która częściowo zasłaniała oba urządzenia. - Bardzo przepraszam - powiedział, widać przez pokój w kierunku aparatu. - Rano wyszedłem do sklepu i jestem dziś trochę roztargniony, ale jeszcze nie ogłuchłem. Pięć razy to drobna przesada, prawda? Przesunął doniczkę i wtedy ujrzał na automacie migającą czerwoną lampkę, a obok na wyświetlaczu cyfrę 5. - Pięć razy - powtórzyła Buffy. Giles mruknął coś przepraszająco i wzruszył ramionami. - Widocznie dzwoniłaś w nieodpowiedniej chwili albo też jestem bardziej roztargniony, niż mi się zdawało. - A może jedno i drugie - podsunęła Buffy, uśmiechając się. Po chwili spoważniała. O której spodziewasz się gości? Giles wyczuł w jej głosie niepokojącą nutę. - Jeszcze nie teraz - zapewnił ją. - Olivia przyjeżdża na kilka dni, więc szykuję kolacje, ale mam podzielną uwagę. Mogę jednocześnie rozmawiać i zajmować się kucharzeniem. Buffy zawahała się. - Nie chciałabym ci przeszkadzać. - Ależ przeszkadzaj. - Stanął z boku, żeby ją wpuścić do środka. - Trochę zawiniłem. - Rozumiem - odparła nieco komicznym tonem. Weszła do pokoju i usiadła w najbardziej wygodnym fotelu. Więc co gotujesz dla swojej ukochanej. Giles zamrugał nerwowo. - Nie jestem pewien, czy ona zasługuje na miano mojej ukochanej, ale zrobiłem jej ulubioną zapiekankę z kurczakiem. Buffy patrzyła na niego uważnie. - Jest… dość zimno, a Olivia zawsze otwarcie mówiła, że ma dobry apetyt, więc pomyślałem… Giles westchnął i przysiadł na sofie, krzyżując ramiona na piersi. Spoglądał na Buffy chłodno, chociaż wiedział, że całe wrażenie psuje nieco wizerunek kaczora na fartuchu. - Rozumiem, że mamy jakieś kłopoty? 20
Buffy spochmurniała. - Kłopoty przez duże K - przyznała. - Nie wiem, czy to sprawa dużego kalibru, bo żadnych oznak apokalipsy jeszcze nie widziałam. Ale to dość dziwna rzecz, więc przyszło mi do głowy, że… no… mógłbyś to zbadać. Giles z uwagą wsłuchiwał opowieści o jej przygodach ostatniej nocy oraz o spotkaniu we śnie Lucy Honover. Kiedy Buffy przyjmowała polecania od rady Obserwatorów, on był jej bezpośrednim przełożonym. Już dawno zerwali więzi z Radą - Giles za sprawą członków Rady, Buffy z własnej woli. Jednak, chociaż oficjalnie nie była już jego podopieczną, oraz więcej dla niego znaczyła. Nadal uważał się jej mentorem oraz przyjacielem. Rzadko porosiła go o fizyczną pomoc, lecz jako Pogromca nadal potrzebowała rady i informacji. - Nowe wampiry… to ciekawe. - To znaczy, że wywołują twój niepokój? - spytała. - Hm. Właśnie. Nie miałem z czymś takim nigdy do czynienia. Gdyby nie wysączyli krwi z tej biednej kobiety, zastanawiałbym się, czy to w ogóle były wampiry. Ten odpływ energii, który odczułaś, te świecące oczy bardziej przywodzą na myśl demona niż wampira. Moje badania rozpocznę właśnie od tych atrybutów, skoncentruje się też na tatuażach. Być może należą do zakonu lub bractwa, które znaczy swoich członków w ten sposób. Może to nawet znak ich przywódcy, tego Camazotza, o którym wspomniał. A sen o Lucy Hanower może mieć związek z tą sprawą albo nie. W każdym razie jej objawienie się było raczej niezwykłe. Widocznie musiała mieć ważny powód, by się zjawić, a jednak jej słowa wydają się takie nieuchwytne, takie… - Denerwująco niejasne? - poddała Buffy. - No właśnie. W najbliższych dniach powinnaś okazać wzmożoną ostrożność. Zresztą tak jak my wszyscy. Być może te nowe wampiry stanowią groźbę, przed którą ostrzegł cię duch. Ten Camazotz…. - Mam wrażenie, że jest ich więcej - przerwała Buffy. Zadrżała na wspomnienie twarzy z wizerunkiem nietoperza. - O wiele więcej. - Nie wątpię w twoją intuicję - odparł Giles. Zastanowił się przez chwilę. - Camazotz. Coś mi świta w głowie, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie słyszałem to imię. I zupełne nie rozumiem symboliki tych tatuaży, o których mówiłaś. Powszechnie w mentalności ludzi łączy się nietoperzy z wampirami, ale jak doskonale wiesz, to jedynie mit. - Pewnie naoglądali się za dużo filmów. Giles wolno pokiwał głową. - Wszystko jest możliwe.
- Tylko żartowałam - powiedziała grobowym tonem Buffy. Uniósł brew. Już chciał ją zbesztać, gdy naglę poczuł w nozdrzach woń spalenizny. - Boże, zapiekanka! Pognał jak szalony do kuchni, uderzając się po drodze boleśnie w kolano o mały stolik. Gdy otworzył piekarnik i sięgnął do wnętrza gruba ścierka zsunęła się nieco i Giles dotknął dłonią i kciukiem gorącej blachy. Syknął głośno, kładąc brytfankę na laminowanym blacie, który natychmiast zaczął się przypalać. Zaklął głośno i wsunął pod blachę dwie podstawki, jednak zbyt późno, by ocalić blat oraz swój poparzony kciuk. Wsunął go szybko w strumień letniej wody, po czym włożył go sobie do ust i zaczął ssać. Dopiero wtedy przypomniał sobie o Buffy. Uniósł wzrok i zobaczył, jak patrzy na niego zaniepokojona. - Mocno? - spytała. Zawstydzony wyjął palec z ust. - Trochę piecze, ale to nic groźnego. - Chodziło mi o kolację. Da się ją uratować? Przyjrzał się ciemnobrązowej skorupie, jaka powstała na wierzchniej warstwie ciasta, po czym wbił w nią widelec i zajrzał do środka. - Chyba się uda - zawyrokował. - Chciałbym tylko zeskrobać tę spaloną część zanim Olivia… W tym momencie odezwał się dzwonek u drzwi. Giles westchnął z rezygnacją. - Wiesz co? - odezwała się raźnie Buffy. - Pójdę już na patrol. Miasto nigdy nie śpi. Może znajdę innych kolesiów z nietoperzami na twarzach i uda mi się zrobić im zdjęcie dla ciebie… A ty…zastanowisz się nad tym Camazotzem? - Tak. Otwórz drzwi, dobrze? - Ale nie musisz się śpieszyć - dodała. - Zajmę się tą sprawą. Gdy będę coś miał, zadzwonię. Buffy podeszła do drzwi i otworzyła je po drugiej stronie stała zdziwiona Olivia. Giles przybrał najpiękniejszy uśmiech na jaki było go stać, przypomniał sobie o fartuchu, zerwał go z siebie i rzucił na krzesło. - Hej, Olivio - odezwała się Buffy. - Właśnie wychodzę. Życzę wam miłego wieczoru. - Uśmiechnęła się do Gilsa. - Dobrej zabawy. I już jej nie było. Odeszła, zamykając za sobą drzwi. Giles popatrzył na Oliwię. Niedawno wysiadła z samolotu, który przyleciał z Londynu, a jednak wyglądała 22
fantastycznie, zresztą jak zawsze. Miała na sobie czadzę spodnie i bluzkę w kolorze kości słoniowej, która jeszcze bardziej podkreślała kakaową barwę jej lśniącej skóry. Widząc słodki uśmiech Olivii, poczuł przyjemne ciepło i westchnął głęboko. - Wyglądasz wspaniale - powiedział. - Ty również prezentujesz się całkiem nieźle - odparła z szelmowskim uśmiechem. Podeszłą bliżej i wsunęła ramiona za jego plecy, nadstawiając usta do pocałunku. Przywarł ustami do jej ust. - Obawiam się, że sknociłem kolację - wyznał po chwili. Oczy Olivii iskrzyły się radośnie. - Kolacja może zaczekać, Rupercie. Zrazu Xander nie usłyszał pukania. Leżał na podłodze przed telewizorem z ręką w torebce serowych chipsów. W magnetowidzie znajdowała się piracka taśma z filmem Bóg Ryzykantów z Chow Yun - Fat w roli głównej. Był całkowicie pochłonięty odczytywaniem żółtych angielskich napisów, które pojawiały się na dolnej części ekranu, więc osoba stojąca za drzwiami musiała stuknąć kilka razy, zanim zwróciła uwagę gospodarza. Marszcząc czoło, spojrzał w kierunku drzwi, potem znów na telewizor, udając że pukanie było jedynie wytworem jego wyobraźni. Lecz gdy rozległo się ponownie, musiał wstać i poczłapać do wejścia. Jedna ręka wciąż spoczywała w torebce z chipsami. - Nie mam ochoty zostać wyznawcą nowej religii - rzucił osobie, znajdującej się po drugiej stronie. - Nie chcę też kupić zestawu noży do steków ani encyklopedii. Ponieważ rzeczowe drzwi znajdowały się z tyłu domu i prowadziły do mieszkania, które urządził sobie w suterenie rodziców po zdaniu matury, więc wiedział że to na pewno nie akwizytor. Co w jakimś sensie sprawiło mu zawód, gdyż przez chwilę modlił się w duchu, że otworzy drzwi i ujrzy grupkę harcerek. Oczywiście proszących o słodycze. Za gierki z młodziutkimi harcerkami grozi prokurator, pomyślał. Przyciskając do piersi paczkę z chipsami, Xander otworzył drzwi. Nikogo nie było. - Hej, jest tam kto? Wszedł na cementowy podest i rozejrzał się dookoła. W ostatniej chwili dojrzał Buffy, kierując się w stronę frontowych drzwi domu. Na dźwięk jego głosu odwróciła się i uśmiechnęła, rozpoznając Xandera. - Witaj, Xand. - Cześć, Buffy. Czemu zawdzięczam te niewymowną rozkosz? - Po prostu dawno nie widziała z moim kumple, więc pomyślałam, że wpadnę i
spytam, czy może masz ochotkę towarzyszyć mi podczas nocnego kontaktowego patrolu. Xander wpatrywał się w nią, mrugając. W liceum on, Willow i Buffy stanowili nierozdzielną paczkę, tworzyli serce grupy, którą żartobliwie określali nazwą „Gang Scooby”. Przesiadywali w barze The Bronze, w szkolnej bibliotece na cmentarzach. Jednak gdy nastał okres studiów, wszystko uległo zmianie. Xander zdecydowanie odmówił uczęszczanie do instytucji w najmniejszym stopniu przypominającą szkołę, chociaż Willow, Buffy i Oz konusowali naukę w University Collage w Sunnydale. Gang Scooby nadal istniał, aktywizował się zwłaszcza w kryzysowych momentach, lecz obecnie spotykali się i włóczyli o wiele rzadziej niż kiedyś. Niezapowiedziana wizyta Buffy, spotkanie z nią sam na sam i propozycja wspólnego patrolu była czymś raczej niezwykłym. - Co ty na to, Xander? - ponagliła go, marszcząc brwi. - Przepraszam - odparł, potrząsając głową. - Mój mózg nie jest zdolny do wykonywania kilku zadań jednocześnie, a ciężko mi nie czynić w myślach seksualnych konotacji związanych z wyrażeniem „kontaktowy patrol”. - Rozumiem. - Podskoczyła kilka razy na placach. Xander odniósł wrażenie, że dziewczyna tryska znaną mu z przeszłości energią, pełną entuzjazmu i żądzy zabijania wampirów. - No wic? Idziesz ze mną? Pytanie mile połechtało jego ambicje. Zaciekawiony, potarł podbródek w sposób, który miał oznaczać zastanowienie. - Niech no pomyśle. Mogę chrupać smakowite chipsy, oglądać znakomite film akcji z Hongkongu albo sam wziąć się do ćwiczeń gimnastycznych, doświadczyć wszystkiego z pierwszej ręki i narazić swoje życie na śmiertelne niebezpieczeństwo. - Wzruszył ramionami. - Nie powtarzaj tego nikomu, ale z jakiegoś powodu, który może podać jedynie mój psychoterapeuta, sądzę, że wybiorę jednak walkę na śmierć i życie. Alex. Buffy zdziwiła się. - Anya o niczym się nie dowie. - Poszła kupić sobie jakieś ciuszki. Powiedziała, że tak nakazuje jej kobiecy instynkt. Wszystko jedno. - Kiwnął głową w stronę swojego mieszkania. - Tylko wezmę kurtkę. Minęły prawie dwie godziny, w czasie których nie pojawili się żadni goście z zaświatów. Buffy powoli traciła entuzjazm, lecz nadal intrygowały ją wampiry z nietoperzami na twarzach, jakie widziała poprzedniej nocy. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, był powrót do domu bez żadnej zdobyczy, zwłaszcza że Giles nie miał w tej chwili zbyt wiele ochoty do prowadzenia badań. Oczywiście mogła prosić o pomoc Willow - i szczerz mówiąc, miała poczucie winy, że dotąd tego nie zrobiła - lecz gdy były w kawiarni, Buffy wyczuła wiszące 24
w powietrzu napięcie, jakiś dystans między nimi. I wcale się jej to nie podobało. Willow była jej najlepszą przyjaciółką. Powinna umieć zwierzać się jej z kłopotów, lecz nigdy w przeszłości nie była zbyt wylewna. Żadna z nich nie starała się zmienić tej atmosfery, aż w końcu Buffy poszła do Gilesa, zaniepokojona faktem, że nie odpowiada na jej telefony. Buffy postanowiła, że gdy tylko wróci do internatu, porozmawia z Willow, wyjaśniając nieporozumienia, oczyści atmosferę, która panowała między nimi od samego rana. A tymczasem teraz głęboko żałowała że zaprosiła Xandera na wspólny patrol. Co też strzeliło mi do głowy? Doskonale jednak wiedziała, dlaczego to zrobiła. Giles był zajęty Oliwią, z Willow nie rozumiała się dziś zbyt dobrze, potrzebowała zaś kogoś, kto utwierdzi ją w przekonaniu, że nie jest tylko i wyłącznie Pogromcą. Najpierw patrolowali teren wokół The Bronze oraz główny cmentarz, lecz Buffy dość szybko skierowała się na zachód, zachód stronę oceanu. W sąsiedztwie plaż znajdowały się bardzo ładne dzielnice, lecz to nie one stanowiły jej cel. Oczywiście nie oczekiwała, że natknie się na wampiry z tatuażami w pobliżu Akwarium, ale ponieważ główne tereny łowieckie okazały się puste, zdecydowała się znowu przeczesać nabrzeże. Xander trochę narzekał na bolące nogi, na zbyt wielki dystans, jaki przebyli podczas nocnego spaceru. Buffy podejrzewała, że marudzi częściowo po to, by nawiązać rozmowę, by przypomnieć jej o swojej obecności. Gdyby było wcześniej, zapewne udałaby że rezygnuje dalszego patrolu, odprowadziła go do domu, by już samotnie wrócić na ulice miasta. Oczywiście Xander wprawił ją w dobry humor. Zawsze ją rozweselał. Przy nim czuła się sobą, po prostu dziewiętnastoletnią dziewczyną. Ale to była jedynie przykrywka. W głębi duszy bała się o niego, robiła sobie wyrzuty, że wyciągnęła go tylko po to, by „odfajkować” w swoich myślach spotkanie i wspólną włóczęgą z przyjacielem. Powiedziała sobie jednak, że wszystko będzie dobrze. Ten stres był częścią odzyskiwania równowagi w jej życiu. Nie pozwoliła, by jej uwagę rozpraszało poniżenie, jakiego zaznała ze strony profesora Blaylock, ani też wciąż jeszcze nie napisana praca lub jutrzejszy poranny egzamin. Teraz najważniejsza była pełna koncentracja. Po zmierzchu temperatura powietrza znacznie spadała. Buffy zadrżała, mimo że na bluzę naciągnęła jeszcze gruby wełniany sweter. Xander postawił kołnierz swojej kurtki. Buffy pokręciła dookoła głową, jakiś mięsień w jej szyi pyknął cicho, zmniejszając napięcie.
Trochę przeszkadzała jej zwisająca z ramienia płócienna torba, ale warto ją było zabrać, bo mieściła w sobie kuszę. Xander miał w kieszeniach swojej kurtki parę kołków, które wcześniej wcisnęła mu Buffy. Szli razem opuszczonym chodnikiem, biegnącym wzdłuż rzędu zdewastowanych domów, który kończył się przy usytuowanej na rogu stacji benzynowej. Po przeciwnej stronie ulicy znajdował się brudny i ponury włoski bar U Marii, który jak przypuszczała Buffy - należał do mafii. Tuż obok było studio tatuaży, a jeszcze dalej klub Kocie Pazurki, niezbyt zachęcający do odwiedzania lokal z mnóstwem neonów za frontową szyba i na szyldzie, pokrytych jedną grubą warstwą brudu. Rząd migających liter obiecywał „Dziewczyny na żywo”, co nawet spodobało się Buffy, jako ze całkiem realistyczną alternatywą były dziewczyny nieżywe. W Kocich Pazurach przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku pląsały tancerki w strojach topless, tak przynajmniej informował ręcznie malowany napis na jednym z okien, które spostrzegli, idąc przez ulicę w tamtym właśnie kierunku. - Może wstąpimy tu na chwilę, rozprostujemy nogi, łykniemy… wody mineralnej lub czegoś w tym rodzaju? - zaproponował Xander. Buffy rzuciła mu pełne powątpiewania spojrzenie, on zaś szeroko otworzył oczy i z niewinną miną wzruszył ramionami. - Po co mnie ze sobą zabrałaś? - spytał nagle. Zdumiała się, widząc jego poważne oblicze. Chciała spytać, co ma na myśli, ale nie chciała udawać przed nim nieśmiałej dziewczyny. To nie byłoby fair. - Nie wolno mi odczuwać braku twojej obecności? - odparła. - Wręcz przeciwnie - powiedział łobuzersko. - Ale musi być w tym coś więcej. Przecież mogłaś poprosić Willow. Albo Gilesa. Oczywiście ja również jestem zawsze gotowy do walki: Xander Harris i jego wściekłe pięści oczekują wezwania do bitwy. Ale…no właśnie, jest pewne „ale”. To się czuje w powietrzu. Więc o co chodzi? Buffy z westchnieniem wolno pokiwała głową, wreszcie spojrzała na niego twardo. - Naprawdę mi ciebie brakuje. - To zrozumiałe. - Trochę posprzeczałam się z Willow. Poza tym wiesz, muszę się teraz uczyć. Rano mam egzamin jestem już prawie przygotowana. Jak często mogę wypowiedzieć takie stwierdzenia? Ale nie zdążyłam w terminie przygotować pracy na dzisiejsze zajęcia z socjologii i sama nie wiem, jak to się stało. W ogóle nie jestem w stanie wszystkiego ogarnąć. Chyba z wyjątkiem tego, co robię teraz. Xander uśmiechnął się. 26
- Prowadzisz bardzo intensywne życie, Buffy. Od czasu do czasu muszą zdarzyć się różne potknięcia. - Nie mogę dopuścić do takich potknięć. - Patrzyła na niego. - Niekiedy czuję się tak, jakby Buffy miała w ogóle zniknąć, a pozostałby jedynie osoba Pogromcy. - Nic takiego ci nie grozi, dopóki ja jestem w pobliżu. Przecież od tego są przyjaciele. - Xander przestał się uśmiechać i z poważną miną przypatrywał się Buffy. - A właśnie, co to za historia z Willow? Przez chwile szukała słów, by wyjaśnić nie tylko sprzeczkę z Willow, ale i swoje odczucia z wiązane z całą sytuacją. Jednak gdy zerknęła na wejście do Kocich Pazurów, ujrzała trzech mężczyzn i kobietę, którzy właśnie wytoczyli się ze śmiechem na chodnik. Cała czwórka miała wytatuowane nietoperze na twarzach. Buffy sięgnęła do płóciennej torby. - Później o tym porozmawiamy.
ROZDZIAŁ 3 - Wow, więc przyjmujecie do waszego klubu również dziewczynki? Szkoda, ze nie wiedziałam, bo też zrobiła sobie na buźce podobny tatuaż. Cztery pary oczu wpatrywały się w Buffy, oczu, które po chwili zaczęły się jarzyć pomarańczowym światłem. Kobieta - ubrana w skórę, podobnie jak jej kompani - zrobiła krok naprzód i zaciekawiona przechyliła głowę lekko na bok, lustrując całą postać Pogromcy. Buffy porzuciła torbę przed lombardem, a teraz oburącz trzymała gotową do strzału kuszę. Był to stary chiński model, samopowtarzalny, umożliwiający wystrzelenie sześciu bełtów w jednosekundowych odstępach. - Czym ty niby jesteś? - spytała kobieta. Na jej twarzy malowało się rozbawienie. Na jej czole i w kącikach ust pojawiła się zmarszczki, Buffy spostrzegła również grubą warstwę białego podkładu na twarzy, który miał zapewne stworzyć jeszcze bardziej uderzający kontrast z czarnym tuszem nietoperza. Buffy odpowiedziała jej takim samym ironicznym uśmieszkiem. - Ja? A patrzyłaś ostatnio w lustro? Jeden z samców, szeroki w barach, z twarzą buldoga i łańcuszkiem wiszącym między uchem i nosem, prychnął śmiechem. Jego oczy zapłonęły jeszcze silniejszym blaskiem. - Nawet nie wiesz, jakie to zabawne - gruchnął tym samym, dziwnym akcentem, jaki słyszała poprzedniej nocy. Najwyraźniej oni wszyscy tak właśnie mówili. - Tak się składa, że akurat wiem. To ich nieco zastanowiło. Cała czwórka przyjrzała się Buffy uważniej. Z głębi ulicy dobiegło wycie psa, któremu natychmiast zawtórowało kilka innych. Było zimno. Buffy zadrżała, ukryła to jednak pod bagatelizującym uśmiechem. Stawiała już czoło potworom starszym niż człowiek, demonom, których bezwzględność przyprawiałaby o płacz najodważniejszego żołnierza, i zawsze wychodziła zwycięsko. Czterech chojraków z wymalowanymi twarzami nie było w stanie jej przestraszyć. A jednak odczuwała pewien niepokój. Jedną z jego przyczyn były tatuaże w kształcie nietoperzy. Przemawiały instynktownie do jej najbardziej wrodzonych odczuć i odruchów, wywołując lęk, którego nie mogła przypisać reakcji na wycie psów. Co więcej niepokoiło ją ich płonące oczy - przypominały jej o wampirze, który zeszłej nocy wysysał z niej energię. Gdyby się wtedy nie wyrwała, opadłaby zupełnie z sił. Nic nie przerażało jej bardziej niż bezsilność. Xander również podszedł do wampirów, lecz stał dwa metry za Buffy, po jej lewej
28
stronie. Właśnie ma tej pozycji był jej potrzebny. - Nie podoba mi się arytmetyczny stosunek naszych sił, Buffy - szepnął. Wampiry jednocześnie przeniosły na niego wzrok, niemal jak sfora psów. Jeden z nich, ozdobiony tatuażem, który prawie całkowicie okalał jego łysą głowę, oblizał wargi. Po chwili wszystkie z uśmiechem znowu spojrzały na Buffy i nagle, marszcząc brwi na podobieństwo bestii, rozdziawiły paszcze, wystawiając kły. - Nikt nie lubi arytmetyki - odparła prawie niedosłyszalnie. - Ale musimy ją zastosować. Na przykład… odejmowanie. Buffy skoczyła gwałtownie do przodu. Wampiry rzuciły się na nią. - Nie daj się im dotknąć! - krzyknęła do Xandera. Trzymając w prawej dłoni kusze, z głośnym stęknięciem objęła najbliższego przeciwnika ramieniem za szyję, aby go udusić. Opierała na nim ciężar swojego ciała i wyprowadziła mocne kopnięcia, uderzając krawędzią stopy buldoga tuż poniżej szczeki. Zatoczył się do tyłu na swoją przyjaciółkę z twarzą clowna, po czym oboje przewrócili się na ziemię. Wciąż dusiła ramieniem pierwszego napastnika, a teraz obróciła nim gwałtownie i również obaliła na chodnik. Tego rzutu nauczyła ją jej pierwszy Obserwator, Merrick, gdy miała piętnaście lat. Była to jedna z pierwszych lekcji, które przyjęła jako Pogromca. Bardzo pożyteczna. - Xander! - zawołała. Gdy odwracała się, by odparować uderzenie łysego napastnika, ujrzała jak Xander spada niczym jastrząb na przewróconego przez nią wampira i wbija w niego kołek. Nieoczekiwanie poczuła się lepiej. Te osobniki były szybsze i silniejsze od innych wampirów, z którymi walczyła, emanowały też dziwną fosforyzującą energią… no, ale skoro Xanderowi udało się przygwoździć jednego do ziemi, to czy rzeczywiście były takie niebezpieczne? Przewrócony buldog rozzłościł się nie na żarty. Oderwał się od swojej wymalowanej jak clown koleżanki, przynajmniej próbował to uczynić. Popchnęła go, co kosztowało cenne ułamki sekundy. Wtedy na Buffy ruszył Łysy. Trzymając obiema rękami kuszę, wystrzeliła prosto w serce wampira, które eksplodował, zmieniając się w tuman pyłu. Następnie pocisk zajął miejsce w wyrzutni. Buffy skierowała ją w stronę buldoga i tego żeńskiego clowna, którzy zamarli w bezruchu, by po chwili puścić się na czworakach w paniczną ucieczkę. Pragnęli skryć się w klubie. Buffy wystrzeliła dwa bełty, które ze świstem utkwiły w plecach buldoga, lecz ten nawet nie zwolnił
kroku. - To normalne - stwierdził Xander, stając przy niej. - Na mój widok uciekają przerażone gdzie pieprz rośnie. - Twoja osoba rzeczywiście budzi respekt - zgodziła się. - To chyba zasługa twojej ślicznej koszulki do gry w kręgle. Oburzony Xander zerknął na swoją niebiesko - brązową koszulkę, którą miał pod kurtką. - Przecież jest modna. No, może niezbyt czysta, ale mamusia ostatnio nie nadąża z praniem. - Mamusia przestała prać twoje rzeczy, gdy wyprowadziłeś się do piwnicy. Xander uniósł brew. - To wiele wyjaśnia. - A więc - rzekła Buffy - cztery minus dwa. - Równa się dwa. Genialny ze mnie matematyk. Co dalej? Buffy popatrzyła na drzwi klubu. - Kontynuujemy odejmowanie. - Nigdy nie sądziłem, że dźwięk tych słów sprawi mi tyle radości, ale żywe dziewczynki czekają. Prowadź. Wnętrze Kocich Pazurów jarzyło się setkami kolorowych świateł, słychać było głośną, nieprzyjemną dysonansową muzykę, która - według Buffy - nie zasługiwała na manio rock and rolla. Jak na miejsce, którego przeznaczeniem było spożywanie alkoholu i oglądanie półnagich dziewcząt, nikt z gości nie wydawał się specjalnie rozbawiony. Większość męskiej części stanowili motocykliści, rybacy i robotnicy z portu… co zresztą stanowiło w ogóle większość wszystkich klientów. Jeśli nie licząc tancerek i kelnerek, w pomieszczeni było niewiele kobiet. Buffy pomyślała, ze to prostytutki albo kobiety, które bardzo się starają, by wyglądać jak damy lekkich obyczajów. Kiedy razem z Xanderem weszli do środka, bramkarz był odwrócony do nich plecami, jego wzrok zaś przykuwała dziewczyna na scenie, która miała na sobie resztki kusego mundurku typowego dla uczennic z katolickiej szkoły. Wzdłuż całej lewej ściany znajdował się bar, przy prawej stały dwa podesty dla tancerek, a całą resztę Sali zajmowały stoliki. Buffy zmrużyła oczy, bo raziło ją migocące, stroboskopowe światło. Odgrodziła się od dźwięków muzyki i w pełni skoncentrowana wodziła wzrokiem po Sali. Wampirów ani śladu. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na ich gwałtowne wejście. - No i okazuje się, że kontaktowy patrol nabrał zupełnie nowego znaczenia 30
powiedział ze strachem Xander. Bramkarz usłyszał go. Potężnie zbudowany brodacz odwrócił się, popatrzył na nich, wbił wzrok w trzymaną przez Buffy kuszę, potem przeniósł spojrzenie na jej twarz. - Możesz tu jedynie wejść wtedy, mała, jeśli zatańczysz na scenie. - Bardzo interesującym pomysł - odpowiedział Xander - ale popełniłeś duży błąd, wypowiadając te słowa. Bramkarz prychnął ze złością i podszedł do niego. - Co ty powiesz, mały szczurze? A to niby dlaczego? Xander uśmiechnął się czarująco. - Głownie dlatego, ze zapewne nie ubezpieczyłeś swoich zębów u Lloyda w Londynie. Gdy bramkarz sięgnął ręką do szyi Xandera, Buffy chwyciła go za nadgarstek. Tamten syknął z bólu. Zdębiały, próbował wykręcić rękę, lecz nie był w stanie uwolnić się z uchwytu Buffy. - Nie tkniesz palcem ani mojego przyjaciela, ani mnie. Nie przyszliśmy tu na drinka. Wpadliśmy tylko na chwilę. To bardzo niedobrze, że próbowałeś zrobić mu krzywdę. - Ty bezczelna mała… - warknął bramkarz i zamachnął się na Buffy wolną ręką. Odparowała uderzenie kolbą kuszy i popchnęła go mocno. Upadł na klejącą się od zaschniętego piwa podłogę i stęknął boleśnie. - Tylko pięć minut. A potem ni będzie po nas ani śladu. Bramkarz potarł nadgarstek, mrucząc coś pod nosem. Wreszcie kiwnął lekko głową i zaczął gramolić się na nogi, odwracając się w kierunku drzwi wejściowych. W klubie rozległ się złowrogi pomruk, dwie z dziewcząt przestały tańczyć, aby zobaczyć, co się dzieje. Paru motocyklistów wstało od pobliskiego stolika, patrząc groźnie na Buffy i Xandera. - Siadać - rzuciła beznamiętnie Buffy, unosząc kusze na wysokość piersi. Oczywiście nie wystrzeliłaby w ich kierunku, lecz oni o tym nie wiedzieli. Zerknęli na bramkarza i usiedli grzecznie. - Chodź - powiedziała, ruszając między stolikami pośród spojrzeń siedzących dookoła robotników o grubych szyjach. Idący za nią Xander mruczał coś pod nosem, ale Buffy nie zwracała na to uwagi. Zbyt dużo czasu zmarnowali przy drzwiach. Wampirów nigdzie nie było widać, więc musiały być w toalecie albo w jakimś pomieszczeniu na zapleczu baru. Buffy pomyślała, ze zapewne ruszyli do tylniego wyjścia, o ile takowe w ogóle istniało. Skierowała się do grubych drewnianych drzwi w drugim końcu Sali. Nie sięgały tam żadne światła, więc mało kto w ogóle ja zauważył. Wciąż głośno grała muzyka, dziewczęta wróciły do tańca, a zanim Buffy i Xander
doszli do drzwi oczy wszystkich z powrotem powędrowały w kierunku tancerek. Buffy przygotowała kuszę do strzału i stanęła w pozycji do walki, napinając mięśnie. - Xander, otwieraj drzwi. Rozbawienie znikło z jego twarzy. Skupiony i poważny stanął przy niej, przekręcił gałkę, pchnął drzwi i cofnął się. Buffy ruszyła naprzód i znalazła się w brudnym pomieszczeniu, które okazało się garderobą tancerek. Pełno tam było luster i szafek, jednak w źle oświetlonym wnętrzu panował półmrok. Mimo to dojrzał ich. Buldog. Żeńskie wydanie clowna. I jeszcze czterech… nie, pięciu innych. Buffy stanęła nieruchomo w wejściu, blokując drogę Xanderowi. - Co jest? - spytał niespokojny. - Jeszcze trochę arytmetyki - Wyciągnęła do tyłu rękę i podała mu palik, po czym zamknęła za sobą drzwi, zostawiając Xandera w klubowej Sali. Zawołał ją, lecz odkrzyknęła, aby pozostał w pełnej gotowości. Buffy pomyślała, że jeśli w klubie są jeszcze inne wampiry, z pewnością się nie ujawnią. A gdyby nawet, Xander miał zaostrzony kołek. Tymczasem ona miała do wykonania drobną robotę w garderobie. - Siadać - rzuciła beznamiętnie Buffy, unosząc kuszę na wysokość piersi. Oczywiście nie wystrzeliłaby w ich kierunku, lecz oni o tym nie wiedzieli. Zerknęli na bramkarza i usiedli grzecznie. - Chodź - powiedziała, ruszając między stoliki pośród spojrzeń siedzących dookoła robotników o grubych szyjach. Idący za nią Xander mruczał coś pod nosem, ale Buffy nie zwracała na to uwagi. Zbyt dużo czasu zmarnowali przy drzwiach. Wampirów nigdzie nie było widać, więc musiały być w toalecie albo w jakimś pomieszczeniu na zapleczu baru. Buffy pomyślała, że zapewne ruszyli do tylnego wyjścia, o ile takowe w ogóle istniało. Skierowała się do grubych drewnianych drzwi w drugim końcu sali. Nie sięgały tam żadne światła, więc mało kto w ogóle je zauważał. Wciąż głośno grała muzyka, dziewczęta wróciły do tańca, a zanim Buffy i Xander doszli do drzwi, oczy wszystkich z powrotem powędrowały w kierunku tancerek. Buffy przygotowała kuszę do strzału i stanęła w pozycji do walki, napinając mięśnie. - Xander, otwieraj drzwi. Rozbawienie znikło z jego twarzy. Skupiony i poważny stanął przy niej, przekręcił gałkę, pchnął drzwi i cofnął się. Buffy ruszyła naprzód i znalazła się w brudnym pomieszczeniu, które okazało się garderobą tancerek. Pełno tam było luster i szafek, jednak w źle oświetlonym wnętrzu panował półmrok. Mimo to dojrzała ich. 32
Buldog. Żeńskie wydanie clowna. I jeszcze czterech... nie, pięciu innych. Buffy stanęła nieruchomo w wejściu, blokując drogę Xanderowi. - Co jest? - spytał niespokojnie. - Jeszcze trochę arytmetyki. - Wyciągnęła do tyłu rękę i podała mu palik, po czym zamknęła za sobą drzwi, zostawiając Xandera w klubowej sali. Zawołał ją, lecz odkrzyknęła, aby pozostał w pełnej gotowości. Buffy pomyślała, że jeśli w klubie są jeszcze inne wampiry, z pewnością się nie ujawnią. A gdyby nawet, Xander miał zaostrzony kołek. Tymczasem ona miała do wykonania drobną robotę w garderobie. W niemal zupełnej ciszy wampiry ruszyły przez pokój, wynurzając się niczym z mgły jak węże. Buldog i jego przyjaciółka z twarzą clowna pozostali w tyle, inne zbliżały się coraz bardziej. W panującym mroku prawdziwą zgrozę wzbudzały ich połyskujące pomarańczowo oczy, osadzone w czarnych, skrzydlatych tatuażach. Nagle - razem i jednocześnie - zaczęły coś nucić w jakimś nie znanym Buffy języku. Ich glosy były ciche, bliskie szeptu, niemniej głębokie, wydobywające się jakby z najgłębszych czeluści. Poczuła nieprzyjemny dreszcz, aż na jej ramionach wystąpiła gęsia skórka. Zaczęła mrugać powiekami, które nagle wydały jej się bardzo ciężkie. Otrząsnęła się ze złością. - Myślicie, że tak łatwo wam ze mną pójdzie? - rzuciła ironicznie. Xander zawołał ją ponownie i otworzył na całą szerokość drzwi. Jednym ruchem Buffy odwróciła się i na powrót je zatrzasnęła, wypchnąwszy go z powrotem do baru, po czym odwróciła się do wampirów, które otoczyły ją ciasnym kołem. Mocniej oparła palec na spuście kuszy. Wystrzelił bełt, uderzając w serce najbliższego wampira, i zmienił go natychmiast w kupkę gorącego popiołu. Kolejny pocisk również trafił w cel, lecz inny wampir z cienką białą blizną, która przecinała rysunek na jego twarzy, rzucił się do gardła Buffy, oblizując językiem swoje długie kły. Sięgnął ją szponami Wiedziała, że nie może dopuścić, by ją pochwyciła Uderzyła z bekhendu lewą pięścią w szczękę napastnika, aż przygryzł sobie język własnymi zębami. Wrzasnął z bólu, cofając się na ugiętych nogach, Tym samym umożliwił Buffy wycelowanie kuszy i oddanie strzału do trzeciego wampira, który rozszerzył oczy, gdy strzała ugodziła go w pierś i przebiła serce. Po sekundzie zmienił się w popiół. - Coś tu za cicho - stwierdziła niezadowolona. - A może jesteście wampirami z teatru pantomimy? Posłuchajmy trochę waszej bezczelnej mowy; Przecież bardzo to lubicie. Nie odezwały się. Nadal była ich piątka, lecz Buffy spostrzegła, jak wampirzyca o
twarzy clowna chwyta buldoga za ramię i przytrzymuje go, podczas gdy pozostałe trzy znowu ruszyły do ataku, starając się zapędzić ją do rogu. W kuszy Buffy pozostał ostatni bełt. Zamachnęła się bronią w chwili, gdy wszystkie trzy równocześnie skoczyły na nią, jednak tym razem spóźniła się. Wytrąciły jej kuszę z ręki tak silnym uderzeniem, że zesztywniała jej cała dłoń. Kusza spadła na podłogę, Buffy usłyszała odgłos pękającego drewna. - Hej! - rzuciła ostro. Jeden z ziejących rządzą zemsty wampirów usunął kolegów z drogi i chwycił szponami za szyja Buffy, uniemożliwiając jej mówienie, po czym rzuca dziewczyną na lustro tak silnie, że na podłoga posypały się odłamki stłuczonego szkła. Odepchnęła się stopami od ściany ze wszystkich sił, waląc napastnika bykiem w twarz. Celność tego uderzenia pozostawiała trochę do życzenia, jako że trafiła go prosto w nos, łamiąc kość i wywołując fontannę krwi. - Ta kusza - warknęła ze złością - była antykiem. Giles nie będzie zachwycony. Może nawet zaklnie. Jeden z wampirów zaatakował z lewej strony. Buffy wykonała unik, odchyliła się, po czym kopnięciem w pierś odrzuciła go do tyłu. Następny również skoczył na nią, lecz tym razem była zbyt szybka. Błyskawicznie wyciągnęła z pochwy na plecach zaostrzony kołek i zamaszystym ruchem wbiła mu go w pierś. Wampir z blizną i złamanym, podobnym do rozgniecionej truskawki nosem rzucił się na nią poprzez mgiełkę pyłu, jaka pozostała z jego kolegi, lecz Buffy obaliła go potężnym ciosem pięścią, aż zwalił się ciężko na podłogę. Ruszała się płynnie i szybko jak błyskawica. Nastąpiło obrotowe kopnięcie w twarz ostatniego napastnika, a po nim uderzenie kołkiem, które wywołało pojawienie się kolejnej chmury pyłu. Buffy doskoczyła do leżącego na ziemi wampira z blizną, niemal opierając nos o jego twarz. Oddech bestii śmierdział zatęchłą krwią. Buffy zmieniła stwora w popiół. Natychmiast wstała i odwróciła się, w pełni skoncentrowana, spragniona dalszej walki oraz odpowiedzi na kilka pytań. Chciała przepytać ostatniego pozostałego przy życiu wampira. Ale nie spodziewała się, że reszta ucieknie. Dwójka, którą w myślach określała jako Buldoga i Twarz Clowna, wyniosła się z klubu, zapewne przez otwarte szeroko tylne drzwi, za którymi widniał nocny mrok. Przez głowę Buffy przelatywały różne mądre myśli, lecz nie wypowiedziała ich na głos. Wampiry wciąż przed nią uciekały, lecz tym razem sytuacja była nieco inna. Nie miała wątpliwości, że tych dwoje oddaliło się nie z powodu tchórzostwa, lecz że była to ucieczka o charakterze strategicznym, co bardzo ją zaniepokoiło. Wampiry stanowiły dość kłótliwy gatunek i rzadko tworzyły między sobą sojusze, czy też łączyły się w grupy lub rodziny. 34
Jedynie najbardziej charyzmatyczne i potężne jednostki, takie jak Mistrz, były w stanie zebrać pod sobą zespół podkomendnych. Kimkolwiek był ów Camazotz, dobrze wytrenował swoich żołnierzy. Ogarnięta tak ciemnymi myślami. Buffy otworzyła drzwi wiodące do klubu. Xander stał oparty o ścianę z lewej strony, przyglądając się dwóm najbliższym tańczącym dziewczynom. Dopiero po dziesięciu sekundach zorientował się, że Buffy go obserwuje. - Hej, właśnie pilnuję, żeby nikt ci nie przeszkadzał - powiedział nerwowo. - Mój bohater. - Buffy uniosła brew. Xander znarowił się. - Sama mnie stamtąd wypchnęłaś. Trzasnęłaś mi drzwiami przed nosem nie raz, ale dwa razy. Pomyślałem więc sobie, że jeśli wejdę do środka siłą, stanę się mięsem armatnim. A jeśli ty zapragniesz mojej pomocy, to na pewno mnie zawołasz. - Zrobiłabym to - przyznała. Po czym uśmiechnęła się szyderczo. - Ale czy ty byś mnie usłyszał, to już zupełnie inna sprawa. - Co takiego? - Xander powędrował wzrokiem w kierunku sceny. - A, o to ci chodzi. Ledwie je zauważyłem. Stałem w gotowości, żeby ci pomóc. Ale powiesz Anyi, że sama mnie tu zaciągnęłaś, dobrze? Buffy ruszyła między stolikami, pośród kłębów dymu, w kierunku wyjścia z Kocich Pazurków. Nikt z obecnych nawet na nią nie spojrzał. Xander szedł tuż za nią. - Buffy, powiesz jej, dobrze?
ROZDZIAŁ 4 Odgłos budzika, do złudzenia przypominający brzęczenie dentystycznej wiertarki, obudził Buffy tuż po siódmej następnego ranka. Otworzywszy jedno oko, spoglądała na zegar z nienawiścią, jaką zwykle miała zarezerwowaną dla prawdziwych demonów. Jednak samo patrzenie nie było w stanie wyłączyć sygnału, wiec - mrużąc oczy - zmuszona była usiąść i nacisnąć guzik. - Nie cierpię poniedziałków - mruknęła pod nosem. Oczywiście ten dzień wcale nie był poniedziałkiem, lecz wywoływał u Buffy bardzo podobne odczucia. Marszcząc czoło, rozejrzała się po pokoju. Łóżko Willow było wciąż posłane, bez najmniejszej zmarszczki na pościeli. Współlokatorka nie wróciła na noc do domu. Co prawda Willow czasami spędzała noc u Oza, lecz Buffy nie mogła się powstrzymać od myśli, że nieobecność przyjaciółki ma związek z ich wczorajszą kłótnią. Kusiło ją, by zatelefonować do Oza, ale było jeszcze za wcześnie. Willow pewnie już wstała, lecz z Ozem nigdy nic nie było wiadomo. Jednego dnia chodził na wszystkie lekcje, a następnego spał do południa. - Nie - powiedziała do siebie surowo. - Żadnych ponurych myśli. Postanowiła dobrze rozpocząć nowy dzień, więc wstała i podeszła do okna. Niebo było szare, zaciągnięte chmurami, które jednak z pewnością wkrótce się rozpłyną. Była jesień, lecz przecież Sunnydale znajdowało się w południowej Kalifornii. Zdarzały się okresy gorszej pogody, jednak tak rzadko, że nikt nie zwracał na nią uwagi, dopóki nie poczyniła zniszczeń, a potem mieszkańcy zachowywali się tak. jakby nic się nie stało. Niemal w ten sam sposób reagowali na zjawiska nadprzyrodzone. - Żadnych ponurych myśli - powtórzyła. Nucąc melodyjkę, jaką Dingoesi zawsze grali w The Bronze, Buffy zebrała swoje rzeczy i zeszła do holu, żeby wziąć prysznic. Po kwadransie była z powrotem w swoim pokoju. Myślała o wczorajszym rajdzie na Kocie Pazurki: o tatuażach, dziwnym śpiewie wampirów, ich oczach i arogancji. Nie chciała się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale napędziły jej trochę strachu. Giles obiecał, że spróbuje dowiedzieć się czegoś o tym Camazotzie, a skoro obiecał, to z pewnością zrobi to możliwie najszybciej. Jednak obecność Oli - vii może nieco skomplikować sprawę. Po wczorajszej walce Buffy miała ochotę wrócić do mieszkania Gilesa i opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, ale nie chciała przerywać im romantycznego wieczoru, nie chciała zakłócać uczuciowego życia Gilesa, nie mówiąc już nawet o wkraczaniu tam z butami.
36
Wzdrygnęła się. Ta myśl przyprawiła ją o większe dreszcze niż wampiry z tatuażami w kształcie nietoperzy. Buffy spojrzała na swojego wroga - budzik. Było tuż po wpół do ósmej, więc do zajęć pozostało jeszcze dużo czasu. Czuła potrzebę, żeby zadzwonić do Willow i wyjaśnić zaistniałe nieporozumienie, o ile w ogóle było między nimi cokolwiek do wyjaśniania. Telefon odebrał Oz. - Tak? - ziewnął do słuchawki. - Cześć, Oz. Wybacz, że dzwonię tak wcześnie. Czy Willow już wstała? - Zaczekaj. Buffy usłyszała w słuchawce jakieś stłumione głosy. Po chwili odezwała się Willow. - Hej. - Witaj. Wybacz, że przeszkadzam. - Nie ma problemu - odparła rześko Willow. - Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Rano nie zachowuję się jak misio obudzony z zimowego snu, tak jak niektórzy chłopcy. Co się dzieje? Buffy milczała. Głupio by zabrzmiało, gdyby wyciągnęła sprawę ich wczorajszej sprzeczki albo gdyby powiedziała, że po prostu sprawdza listę obecności. - Buffy, czy wszystko w porządku? - Tak - powiedziała szybko. - Jak najbardziej. Posłuchaj, w mieście pojawiły się nowe ciekawe okazy, więc chciałam po południu pójść do Gilesa, żeby wspólnie zbadać tę sprawę. Chcesz się przyłączyć? - Mmm - odparła Willow z roztargnieniem. Buffy starała się nie zazdrościć przyjaciółce chłopaka, który tak bardzo oszałamiał ją swoją miłością. - Może spotkamy się na miejscu? - W porządku. Teraz już zmykam. Mam dziś egzamin z historii, a potem muszę jeszcze popracować nad referatem dla profesora Blaylocka. Dzisiaj startuję z poziomu dziewięćdziesięciu punktów. - Zwal ich z nóg - powiedziała Willow. - Tylko nie dosłownie. Pożegnały się. Wychodząc z pokoju, Buffy uśmiechała się szeroko. Willow była dla niej kimś ogromnie ważnym, tak ważnym, że Buffy nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby przyjaciółka przestała ją traktować w ten sam sposób. Oz siedział po turecku na podłodze w mieszkaniu Gilesa, wyławiając antyczne skarby z kolekcji starych płyt gramofonowych gospodarza. Olivia, którą Willow widziała przedtem tylko raz lub dwa, a która z pewnością wiele znaczyła dla Gilesa, siedziała na miękkim
krześle obok Oza i reagowała okrzykami radości na widok niektórych wybranych przezeń płyt. Przy tym chętnie opowiadała różne pikantne i krępujące historyjki z przeszłości swego ukochanego. Była piękną kobietą, a jeszcze więcej uroku dodawał jej wyraźny brytyjski akcent. Willow czuła się skrępowana faktem, że przerwała im wspólnie spędzane, miłe chwile. - Na pewno nie masz nic przeciwko temu? - spytała cicho. Giles siedział koło niej przy stole, gdzie przedzierali się przez całą stertę tajemnych tekstów. Niektóre z nich były nawet starsze niż najbardziej antyczne woluminy z jego kolekcji, a większość zapisano w języku hiszpańskim. - Giles? - spytała Willow. Zamrugał i podniósł na nią wzrok, jakby nagle wyrwany z hipnotycznego transu. - Przepraszam cię. Willow. Co mówiłaś? Znalazłaś coś? - Jeszcze nie. Ja tylko... wiem, że nie spotykacie się z Olivią zbyt często. Nie przyjechała tu z Londynu na dłuższy pobyt. Na pewno chcesz robić to właśnie dzisiaj? Giles zdjął okulary i uśmiechnął się łagodnie. - Ładnie z twojej strony, że o tym pomyślałaś. Moja odpowiedź brzmi: nie. Wcale nie mam na to ochoty. Ale zdaje sobie sprawę, że te nowe wampiry stanowią groźbę dla życia wielu ludzi, więc przynajmniej tyle mogę zrobić, aby pomóc Buffy w walce z silami zła. Być może uważa siebie za niezwyciężoną, ale dopóki reszta świata nie będzie o tym przekonana, musimy ją wspierać. Zerknął przez ramię akurat w momencie, gdy Olivia roześmiała się na widok kolejnej płyty. Oz powiedział coś szeptem, z pewnością coś ironicznego - jak przypuszczała Willow bo przecież inaczej nie byłby sobą. - Zdaje się, że Oz nieźle zabawia Olivię - zapewnił ją Giles. - Ale jak on to robi, trzymając się swojej zasady nie przekraczania dwunastu słów na godzinę, pozostaje dla mnie wielką tajemnicą. - Jest dobrym słuchaczem - odparła i uśmiechnęła się krzywo, obserwując swojego chłopaka. W tym momencie syknęła z bólu - to odezwała się opuchlizna po uderzeniu Buffy. Była ukryta pod warstwą fluidu, ale nadal wywoływała ból. - No więc znalazłaś coś? - spytał Giles. - Całkiem sporo. - Wyjęła ze sterty jego książek dwa tomy. - Myślałam, że zaczekamy na Buffy, aby nie wyjaśniać wszystkiego dwa razy. Myślała z niepokojem, gdzie podziewa się jej przyjaciółka. Rankiem umówiły się na spotkanie u Gilesa zaraz po zajęciach, a Willow wiedziała, że ostatnie wykłady Buffy tego 38
dnia skończyły się jeszcze przed trzecią. Teraz było już po czwartej. Buffy zaś nadal się nie zjawiała. - Myślałem, że przyjdzie dużo wcześniej - dodał Giles. Ta uwaga jeszcze bardziej zaniepokoiła Willow. - Mam nadzieję, że nic się jej... W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Willow pobiegła, żeby otworzyć, Giles zaś wziął książkę, którą odłożył na bok. Zatopieni w kolekcji płyt Oz i Olivia właśnie mieli włączyć jeden z wczesnych albumów Rolling Stonesów, lecz w tym momencie zamarli w bezruchu, podnosząc wzrok. Willow otworzyła drzwi. - Witaj - powiedziała na widok Buffy. - Wszystko w porządku? - Przepraszam za spóźnienie. Wszystko przez tę pracę dla profesora Blaylocka. Myślałam, że mam już napisaną większość tekstu, a teraz czuję się tak, jakbym zaczynała od początku. Nie ma mowy, żebym zdążyła go skończyć do poniedziałku, czyli na pierwszy termin. Będę startować z poziomu siedemdziesięciu punktów. I muszę napisać bezbłędnie, żeby to zaliczyć. A potem natknęłam się jeszcze na Aarona Levine'a, który chodzi ze mną na historię. Zaczęliśmy rozmawiać o porannym egzaminie, który, jak sądziłam, dobrze mi poszedł. Okazało się jednak, że nie bardzo. Pomyliły mi się dynastie królewskie, więc jedna opisowa odpowiedź stanowi po prostu bełkot. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Willow zmarszczyła czoło i obdarzyła przyjaciółkę wymuszonym uśmiechem. - Wiesz co? Jesteś zestresowana. Może poczułabyś się lepiej, gdybyś wróciła do pokoju i popracowała nad referatem? Zajmijmy się przez chwilę tajemnicą nowych wampirów, a potem, gdy uznasz, że jesteś już dostatecznie przygotowana... - Już teraz jestem dostatecznie przygotowana - ucięła Buffy. Zaskoczona tym gniewnym wybuchem, Willow cofnęła się o krok. Rozejrzała się po pokoju i stwierdziła, że oczy wszystkich obecnych skierowane są na Buffy. - Tylko nie potrafisz okiełznać swoich humorów - skarcił ją Giles. Buffy już szykowała się, by mu odpowiedzieć, lecz nagle jej oblicze złagodniało. Spojrzała przepraszająco na Willow. - Wybacz mi, Will. Jestem trochę zdenerwowana tym wszystkim. Dziękuję, że się o mnie martwiłaś, ale naprawdę dam sobie radę. - Oby tylko bez zwariowanych pomysłów - odparła trochę jeszcze urażona Willow. Buffy położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki, która ujrzała w jej oczach żal i napięcie. Bardzo chciała jej pomóc.
- Hej, czy już wszystko w porządku? - zawołał Giles. - Malina. - Willow zdecydowanie skinęła głową. - I to bez najmniejszej pesteczki. - Dużo tu owoców - odezwała się wesoło Buffy. - Trzeba je polubić. O ile nie ma wśród nich cytryn, bo już wystarczy nam kwasów. - Żadnych cytryn - obiecała Willow. Giles wstał, gdy Buffy podeszła do stołu. - Wybacz to wtargnięcie - powiedziała, patrząc wymownie na Olivię, która pomachała jej z uśmiechem, nie okazując najmniejszego skrępowania. Niby dlaczego miałaby się czuć skrępowana, pomyślała Willow. Przecież to jest mieszkanie jej mężczyzny, są dorosłymi ludźmi, a to właśnie my jesteśmy tu intruzami. Z drugiej jednak strony, gdyby zamieniły się miejscami, Willow z całą pewnością oblałaby się rumieńcem i nie byłaby zdolna wydusić z siebie normalnego zdania. - No cóż. rytualne mordy masowe mają pierwszeństwo przed niemal wszystkim innym - powiedział jej Giles. Buffy zerknęła z ukosa na Willow. - Widzisz, właśnie ta „masowość” najbardziej mi dopieka. Nie cierpię ambitnych wampirów. Dlaczego one nie mogą być pozbawione ambicji? Oz położył igłę gramofonu na płycie i nie odwracając od niej wzroku, powiedział: - Każdy musi mieć marzenia. Giles odchrząknął. - Jak zwykle przybywasz w samą porę, Buffy. Chyba znaleźliśmy to, co było celem naszych poszukiwań. - Czekaliśmy tylko na ciebie - przyszła jej w sukurs Willow. - Giles po prostu nie chciał się powtarzać. - Przepraszam, że przeze mnie straciliście tyle czasu. Giles uniósł dłoń, powstrzymując potok jej tłumaczeń i usprawiedliwień. - Nieważne. Bierzmy się do roboty, dobrze? Willow i Buffy usiadły razem na kanapie. Oz ściszył nieco muzykę Rolling Stonesów i podszedł bliżej, Oliwia zaś spojrzawszy na nich, zatoczyła oczami duże koło, po czym schodkami udała się na poddasze. Giles obrzucił ich zakłopotanym wzrokiem i wzruszył ramionami. - Olivia jest sceptyczką - powiedział głośnym szeptem. - Chyba uważa, że wszyscy jesteśmy trochę stuknięci. - Powinna trochę dłużej pomieszkać w Sunnydale - odparła Buffy. - Wtedy uwierzy we wszystko. Oz usiadł w głębokim, starym fotelu. Giles stanął przed nimi, opierając się lekko o stół. W prawej dłoni trzymał książkę. Na jej skórzanej oprawie widniały liczne pęknięcia. 40
- Według wszystkich legend, jakie udało mi się odszukać, Camazotz nie był wampirem, lecz bogiem - zaczął Giles. - Pogańskie bóstwa. Czy mamy już jakieś na naszym koncie? - spytała podniecona Willow. Oz uśmiechnął się, dotykając jej policzka. - Żadnego z tych największych. - Camazotz nie jest rodzimym imieniem - wtrąciła się Buffy. - Wydaje mi się, że nie jest również jakimś ważnym bożkiem. - Wręcz przeciwnie - odparł Giles. Otworzył książkę na jednej z końcowych stron. Papier szeleścił, gdy przewracał kartki. Wreszcie podsunął im, aby zobaczyli, co się w niej znajduje. Rysunek w lewym dolnym rogu strony ukazywał ohydnego potwora, coś na kształt wielkiego, humanoidalnego nietoperza o jakby kolczastej sierści, szpiczastych uszach, długich ostrych szponach i skórzastych, żylastych skrzydłach. Miał jeszcze z tuzin mniejszych członków, które wystawały mu z torsu, a każdy uzbrojony był w pazury. Obrazu dopełniał gruby szczurzy ogon, zakończony kolcem. - Według starożytnych Majów - podjął Giles. - Camazotz był bogiem nietoperzy. Pojął za żonę czarną boginię imieniem Zotzilaha Chimalman i rzekomo zamieszkiwał w starej, przypominającej grobowiec jaskini, wiodącej do królestwa ciemności i śmierci. W tłumaczeniu nazwa jego siedliska brzmi: Dom Nietoperzy. Buffy poruszyła się na kanapie. - Mamy więc do czynienia z demonem. Tunel prowadzący do królestwa śmierci brzmi dla mnie jak Hellmouth, otwór gębowy piekieł. - Przynajmniej jak nozdrze - wtrąciła szybko Willow. Wszyscy spojrzeli na nią dziwnie. - To nie była dobra przenośnia - mruknęła do siebie. - Zupełnie chora. Giles odwrócił się, by odłożyć zniszczoną książkę na stół, i wziął inną, mniejszą, wyraźnie nowszą, chociaż i tak starą. Gdy ją otworzył, Willow ujrzała ręcznie pisany tekst. Domyśliła się, że to jeden z dzienników, jakie przez lata prowadzili Obserwatorzy. - Rada pozwoliła ci trzymać je w domu? - wyrwało się jej. - Słucham? - Giles spojrzał na nią, marszcząc brwi. Willow natychmiast pożałowała swoich słów. Giles został usunięty z Rady, która uznała, że jego związek z Buffy stał się zbyt emocjonalny, że za bardzo mu na niej zależało, aby mógł być w pełni wartościowym Obserwatorem. Rozgniewany na członków Rady,
zerwał z nimi wszelkie kontakty, lecz Willow przypuszczała, że ta sprawa nadal bardzo go boli. Niepotrzebnie zadała to głupie pytanie. - Chodziło mi o dzienniki - powiedziała. - Pomyślałam sobie, że po... rozstaniu... Rada chciałaby je odzyskać. - A, tak. Wesley skonfiskował większość rękopisów, jakie były w moim posiadaniu. Pozwolono mi zatrzymać te, które nie były oryginałami, a także ten pojedynczy egzemplarz. Spisała go moja babka, wspaniała gawędziarka. Skatalogowała wiele dziwnych mitów i legend o wampirach, które zasłyszała. Wydawało mi się, że było tu coś o Majach. Jeśli opowiadane przez nią historie były prawdziwe, Camazotz stanowił skrzyżowanie demona, jednego z pierwszych, jakie chodziły po ziemi, oraz jakiegoś boga. Co w tym kontekście oznacza słowo „bóg”, nie wiadomo. O ile wiem, nie istnieją żadne zapiski będące świadectwem spotkania z Camazotzem. Musi nam wystarczyć stwierdzenie, że to stwór bardzo starożytny. Zdecydowanie nie wampir, chociaż moja babka odnotowała pewną interesującą teorię, jakoby Camazotz był demonem odpowiedzialnym za stworzenie wampirów. Buffy zsunęła się na krawędź kanapy. - Czy to możliwe? - Tego nie możemy stwierdzić - odparł Giles. - Jak dotąd, nie udało mi się również wyjaśnić, dlaczego jego podopieczni mają większą moc niż inne wampiry. - Bóg nietoperzy. Więc te symbole na ich twarzach stanowią jego osobiste logo? - To zapewne pochodzi z owej jaskini - zasugerowała Willow. - Zakładając, że ta ciemna i ponura pieczara rzeczywiście istniała, nietrudno się domyślić, że była pełna nietoperzy. - Pokiwała głową jak mędrzec. - Może wierzy w siłę promocji. Bóg nietoperzy tatuuje swoje sługi. - A może to symbol własności - rzekła Buffy. - Taki, jakim znakuje się bydło. Giles zastanowił się przez chwilę nad tą koncepcją, po czym uniósł w dłoni dziennik babki. - Jedyna rzecz w dzienniku, jaka odnosi się to legend Majów, to zapis, że Camazotz był księciem ich legionów ciemności, liderem wszystkich potworów nocy. To bardzo groźny przeciwnik. - Tylko tyle mamy na jego temat? Ani słowa o jego sługach? - spytała z rezygnacją Buffy. - Nic o świecących oczach, o wysysaniu energii? - Obawiam się, że w chwili obecnej nic więcej nie wiemy - powiedział Giles. 42
Możliwe, że odbieranie mocy stanowiło czarodziejską sztuczkę tylko tego jednego osobnika, ale to się okaże z czasem. Buffy, może byś... - Dziś wieczorem znowu pójdę na patrol. Może uda mi się przychwycić jednego z nich. Dzięki tatuażom trudno je pomylić z innymi wampirami. Może wpadnę jeszcze do Willy'ego i sprawdzę, czy on nie ma dla nas jakichś informacji. Buffy wstała, zarzuciła sobie kurtkę na ramię i ruszyła do wyjścia. Gdy rozmawiali, była zupełnie spokojna, nawet żartowała. Jednak Willow dojrzała zmianę, jaka zaszła w zachowaniu przyjaciółki. Nagle stała się chłodno myślącą kobietą czynu, gotową samodzielnie wykonać całe zadanie. - Will, zadzwoń do Xandera i poproś, żeby przyszedł tu razem z Anyą. Niech Giles wprowadzi ich w sytuację. Jeśli Anya utrzymuje jeszcze kontakty z jakimiś demonami, mogłaby z nimi porozmawiać. W innym razie musicie się wziąć za papierkową robotę, posprawdzać dane z linii lotniczych i manifesty okrętowe, dowiedzieć się, jaką drogą tu przybyli i gdzie jest ich siedlisko. To dużo nowych wampirów jak na jeden raz. Uważam, że Camazotz ma gdzieś w Sunnydale lokalną wersję swojego Domu Nietoperzy. To również trzeba sprawdzić. Gdzie w okolicy można znaleźć nietoperze? Z każdym słowem wypowiadanym przez Buffy, oczy Willow robiły się coraz bardziej okrągłe z przerażenia i wstydu. - Hm - odezwała się. - Może po prostują i Oz złożymy Xanderowi wizytę. Giles na razie wykonał już swoją robotę. Buffy zerknęła w kierunku poddasza, gdzie znikła Olivia. - Dobrze! - powiedziała szybko. - Absolutnie. Giles ma spokój, przynajmniej do rana. Poradzimy sobie. Wpadniemy jutro. Giles zajął się układaniem książek na stole, podczas gdy Willow i Oz wyszli za Buffy na zewnątrz. Zatrzymali się, by chwilę porozmawiać. - Na pewno nie potrzebujesz pomocy w czasie patrolu? - spytała Willow. Buffy pokręciła głową. - Wszystko mam pod kontrolą. Poza tym zrobię jedynie rutynową rundkę i zajrzę w miejsca, gdzie widziałam ich poprzednio, a potem wracam do domu, bo muszę wziąć się za pracę dla Blaylocka i nie myśleć o tym, jak sknociłam egzamin z historii. Willow chciała zbliżyć się do niej. pomóc w jakiś sposób, lecz przez ostatnie kilka dni Buffy była jednym wielkim kłębkiem nerwów. Musiała jednak spróbować. - Posłuchaj. Wiem, że jesteś gotowa wszystko robić sama, ale każdy od czasu do czasu potrzebuje! pomocy, prawda? Jesteś pewna, że nie chcesz, abyśmy odbyli nocny patrol za
ciebie, byś mogła na czas napisać swoją pracę? Mogłabyś otrzymać ocenę wyższą o cały stopień. Przecież już kiedyś tak robiłyśmy. Buffy westchnęła z frustracją. - Wiem o tym. I doceniam to. Ale nie powinnaś tego robić, bo to jest całkowicie moje zadanie, a nie twoje. Nie mogę polegać ani na tobie, ani na kimkolwiek innym. Jeśli mam normalnie żyć nie tylko jako Pogromca, sama muszę do tego dojść. Muszę mieć świadomość, że sobie poradzę. Oz nie odzywał się, jedynie obserwował obie dziewczyny. Willow spojrzała błagalnie na Buffy. - Częścią życia, o którym mówisz, są właśnie twoi przyjaciele. Buffy skrzywiła się, na jej twarzy pojawił się bolesny grymas. Jednak po chwili jej oblicze stwardniało. Westchnęła. - Nic nie rozumiesz, Will. Ale trudno, nie szkodzi. Nikt nie jest w stanie tego pojąć. Odwróciła się i odeszła. Willow spoglądała za przyjaciółką, która znikała w ciemnościach. Miała nadzieję, że Buffy odwróci się jeszcze, zrozumie, że nie może tego zrobić sama. Już miała ją zawołać, lecz w tym momencie Oz położył rękę na jej ramieniu. - Daj spokój. Spojrzała na niego zdziwiona. - Nie jest jej łatwo pogodzić to wszystko - powiedział. Willow spuściła głowę, bezskutecznie starając się ukryć swój ból. - Nikomu nie jest łatwo. Czy ona nie widzi, że tu nie chodzi tylko o nią? Nikt nie umie poradzić sobie samodzielnie ze wszystkimi wyzwaniami, jakie rzuca nam los. - Daj jej trochę czasu. Kiedyś zrozumie - obiecał. Objął Willow ramieniem i razem poszli do jego furgonetki. W drodze do Xandera Willow milczała, nie dając poznać po sobie, jak bardzo cierpi.
44
ROZDZIAŁ 5 - Nic nie mamy. Marszcząc czoło, Giles uniósł głowę sponad rozpostartej na stole mapy Sunnydale. Xander i Anya! siedzieli na podłodze na środku jego mieszkania Wokół nich leżały porozkładane zeszłotygodniowe lokalne gazety. Było ich tyle, że można by pomyśleć, iż Giles trzyma w domu szczeniaka, który nie nauczył się jeszcze wychodzić na spacer. - Ale musi coś być - rzekł Giles, nieco przygnębiony deklaracją Xandera. - Jakiś samolot, który spadł na ziemię. Dziwne opowieści strażników znad granicy. Może rozróba w urzędzie celnym w Los Angeles. Coś, co dałoby nam wskazówkę, gdzie mogli stworzyć swoją lokalną bazę wypadową. | Anya wskazała szerokim gestem leżące na podłodze gazety. - Ale tu nic nie ma. Nowy burmistrz wydał oświadczenie złożone z nowych kłamstw ubranych w płaszczyk obietnic. Straż Przybrzeżna odpiera zarzuty dotyczące opieszałości w likwidacji wycieku ropy, który nastąpił w zeszłym tygodniu. Zupełnie nic. Ostatnia noc minęła bez żadnych wydarzeń. Podobnie jak dzisiejszy dzień. - Mamy bubki - dorzucił Xander. Anya, obecna dziewczyna Xandera, która sama była kiedyś demonem, spojrzała na niego pytająco. - Jakie znowu bubki? - Nada - odpowiedział. - Zilch. Zip. Zero. Squat. Didly. - Wzruszył ramionami. - Same bubki. - Dziwne - rzekła. Pokręciła delikatnie głową, wyrażając tym sposobem frustrację światem, który ich otacza. Zresztą świadczył o tym również lekceważący ton, jakim rozmawiała niemal z każdym. - To ma jakieś seksualne konotacje. - Dajcież spokój - mruknął Giles. Oboje rozmawiali przez chwilę o bardziej cielesnych, zmysłowych aspektach ich związku. - Masz rację - odezwał się po namyśle Xander. - To nasz wynalazek. Bubki. Będziemy pierwsi na świecie. - Uspokójcie się wreszcie - uciął Giles. - Mamy tu poważną sprawę. Inwazja nowych wampirów pod przywództwem antycznego demona - boga. Lucy Hanover odwiedza we śnie Buffy, aby ją ostrzec, że wydarzy się coś strasznego, a w tym samym dniu Buffy napotyka tę nową grupę. Jedno z drugim musi mieć jakiś związek. Proponuję, abyście poważnie spróbowali wyjaśnić razem ze mną, gdzie może być ich kryjówka, albo zabierajcie siebie i
swoje... erotyczne pogaduszki gdzie indziej. Anya uśmiechnęła się przymilnie. - Świetnie. - Wstała. - Chodźmy, Xander. Doszliśmy dopiero do połowy Kamasutry, a są jeszcze dziesiątki... Xander miał dość przyzwoitości, by okazać zażenowanie. - Anya, to był sarkazm. Wiem, że z Gilesem nigdy nic nie wiadomo, ale on żartował, mówiąc, żebyśmy wyszli. Potrzebuje naszej pomocy. - Przeniósł wzrok na Gilesa. - Prawda? - Nie jestem o tym do końca przekonany - odparł sucho zagadnięty. - Lecz, owszem, przydałaby się pomoc. Nie rozumiem, dlaczego Buffy i Willow jeszcze do mnie nie oddzwoniły. - Pewnie Buffster nic nie znalazła, bo inaczej zadzwoniłaby z samego rana, prawda? rzeki Xander. - Poszła do Willy'ego, żeby go trochę przycisnąć. Gdyby się czegoś dowiedziała, dałaby znać. Giles spojrzał przez pokój w kierunku swojego telefonu, po czym surowym wzrokiem obrzucił mapę, jakby ta celowo ukrywała przed nim informacje. W pewnym sensie czuł, że tak właśnie jest. - Chyba tak - powiedział głośno. - A gdyby coś jej się stało, Willow zawiadomiłaby nas z samego rana. - Może by to zrobiła, gdyby nie była zła na Buffy - wtrąciła Anya. Xander i Giles spojrzeli na nią zdziwieni. Anya przewróciła oczami. - Wy, mężczyźni. Nigdy nie zwracacie uwagi. Założę się o czyjąś duszę, oczywiście nie moją, że Willow została na noc u Oza. a dziś cały dzień nie rozmawiała z Buffy. - Tak - rzucił Giles. Odsunął krzesło i zabrał mapę ze stołu. - Przyjmijmy najprostsze rozwiązanie. Jeśli ten Camazotz rozpoznał w niej Pogromcę, to całkiem możliwe, że... Zadzwonił telefon. Giles skoczył w jego kierunku. - Szukajcie dalej - powiedział do Xandera i Anyi. Podniósł słuchawkę, gdy rozbrzmiewał drugi sygnał. - Halo? - Cześć, to ja - odezwała się Buffy. - Wybacz, że jeszcze się nie zjawiłam, ale miałam zajęcia, a potem musiałam posiedzieć w bibliotece. - Podziwiam twoje poświęcenie dla szkoły, ale ostrzeżenie Lucy Hanover brzmiało dość groźnie, nie sądzisz? Sytuacja z Camazotzem wymaga od nas pełnej koncentracji. - Nie wymiguję się przecież - powiedziała zimno. - Jak zwykle ocalę cały świat, w 46
porządku? Ale oprócz tego mam jeszcze studia. Posłuchaj, już wiem, że nie zdążę napisać pracy na poniedziałek, więc dzisiaj odpuszczę sobie resztę zajęć na uczelni. Ale daj mi trochę czasu, Giles. To nie do mnie przyjechała dziewczyna zza oceanu. Giles zawahał się, zdumiony jej wyraźnym rozdrażnieniem. Chciał się bronić, powiedzieć, że wcale nie zaniedbał swoich obowiązków z powodu przyjazdu Olivii, a przeciwnie - że cała ta sytuacja pokrzyżowała nieco ich wspólne plany. Obawiał się jednak, że Buffy zrozumie to jako oskarżenie skierowane przeciwko niej. - Dobrze się czujesz? - spytał tak łagodnie, jak tylko potrafił. - Malina - odparła zimno. - Dziwne, ale twój głos wcale nie brzmi tak malinowo. Posłuchaj, Buffy. Każdy Pogromca uczy się na początku swojej misji pewnej podstawowej zasady: aby przetrwać, należy posiąść sztukę przystosowania się do nowej sytuacji, improwizacji oraz szybkiego reagowania na zmiany. Twoje wysiłki podejmowane w celu prowadzenia normalnego życia są godne podziwu, ale obawiam się, że jednak zapomniałaś o tej zasadzie. - Robię właśnie to, o czym mówisz, Giles. Reaguję. Staram się stworzyć ład z chaosu, którym było moje życie od chwili, gdy dowiedziałam się, że jestem Pogromcą. Czy to źle? Westchnął. - Obawiam się, że nadal żyjesz w chaosie. Aby go pokonać, zanurzasz się w nim bez reszty. To jedno z poświęceń, które podejmujesz w zamian za umiejętności otrzymane jako Pogromca, za moc wykorzystywaną przez ciebie w obronie świata przed tym samym chaosem. - Nie wiem, czy potrafię tak dalej żyć - odpowiedziała po długim milczeniu. - Jeśli przestanę szukać sensu w tym wszystkim, co się dzieje... - Buffy, wiesz, że masz we mnie pełne wsparcie. Po prostu czasami... - Wiem - odparła smutno. - Dobrze, postaram się coś z tym zrobić. A teraz do rzeczy. Przycisnęłam wczoraj Willy'ego dosyć mocno, ale on nic nie wie. Słyszał coś o wampirach z twarzami, na których są wymalowane nietoperze, lecz nie ma pojęcia, kim są, co tu robią i gdzie jest ich siedlisko. - Bubki - mruknął Giles. - Oglądałeś ostatnio powtórkę Posterunku przy Hill Street, co? - odezwała się po chwili. - Miałaś przystąpić do tematu - przypomniał jej. - Odbyłam krótki patrol po mieście, odwiedziłam cmentarz, przeszłam pod The Bronze. Same typowe przestępstwa, ale żadnego śladu nieczystych sił. Byłam też w dokach.
Mnóstwo tatuaży, lecz nietoperzy nie widziałam. Słuchając relacji Buffy, Giles spoglądał na mapę i w myślach śledził drogę jej wczorajszego patrolu. Kończył się w dokach, części Sunnydale, która była przez sto lat używana jako port. Akwarium, gdzie po raz pierwszy spotkała pobratymców Camazotza, znajdowało się w północnej części doków, najbliższej nabrzeża, gdzie cumowały statki. Kocie Pazurki leżały nieco bardziej na południe i dalej od morza. Obie knajpy były usytuowane z dala od centrum miasta, gdzie zwykle pełno było młodzieży, i niemal zawsze stanowiły cel wampirów z Sunnydale. Stamtąd było również znacznie bliżej do Hellmouth, które przyciągało wampiry z niemal magnetyczną silą. Nieziemskie istoty rzadko oddalały się poza tereny jego wpływu. Doki. A na zachód tylko Pacyfik. - Buffy - powiedział Giles z żalem. - Nic z tego nie pojmuje. - Co ja słyszę? Przez tyle czasu udzielałeś mi dobrych rad, a teraz nic? - To musi być jakiś statek - powiedział. - Nowy Dom Nietoperzy, gniazdo Camazotza. - Popatrzył na Xandera i Anyę, którzy podnieśli się z podłogi i razem z nim zaczęli studiować mapę. - To musi być statek. Jakimś sposobem uniknęli niepotrzebnego zainteresowania ze strony urzędu celnego i kapitanatu portu, mimo że mają na twarzach znak firmowy. - Całkiem możliwe - odezwał się Xander. - Ale muszą mieć kogoś z ludzką twarzą, kto im pomaga. Przecież nie da się ukryć całego statku. Gdzieś w rejestrze musi być o nim jakiś zapis. Buffy zawtórowała mu przez telefon. - To by wyjaśniało, dlaczego nie widziałam żadnego z nich bliżej centrum miasta. Ale nawet jeśli się mylisz, to i tak nie wiemy mniej niż przedtem. Tylko jak ich odnaleźć? Wchodzenie na pokład każdego statku stojącego u nabrzeży Sunnydale byłoby ryzykowne ze względu na możliwość aresztowania, a poza tym bardzo czasochłonne. - Może uda się wyszukać potrzebne nam informacje za pomocą komputera. Jeśli to się nie powiedzie, mam jeszcze pomysł na magiczne rozwiązanie zagadki. W każdym razie powinnaś zadzwonić do Willow. - Może pójdę i pogadam z kapitanem portu? - zaofiarowała się Buffy. - Możesz spróbować - przyznał Giles. - Ale on nie ma powodu, żeby ci pomagać, a nie byłoby rozsądne wysuwanie gróźb wobec osoby związanej z lokalnymi władzami. Musimy ich poszukać drogą elektroniczną i mistyczną. A do tego będzie nam potrzebna Willow. Odłożywszy słuchawkę, Buffy wpatrywała się w nią milcząco niemal przez pełną minutę. Giles chciał, żeby zatelefonowała do Willow. Nie miała wątpliwości, że przyjaciółka rzeczywiście może jej pomóc, lecz nie zgadzała się z opinią Gilesa, że pomoc ta jest 48
konieczna. Nawet jeśli oznaczało to lekkie postraszenie kapitana portu albo przeszukiwanie statku za statkiem, na które nie miała czasu, Buffy uznała te rozwiązania za lepsze. Przynajmniej tak podpowiadał jej jakiś wewnętrzny głos. Inny głos mówił, że Willow i Giles zapewne mają rację. Bała się takiej możliwości. Gdyby to była prawda, kiedyś mógłby nadejść dzień, że musiałaby dokonać wyboru między swoim życiem jako Buffy Summers a obowiązkami Pogromcy. Taki wybór rozdarłby ją na dwoje. Żałowała, że nie okazała się wobec Gilesa bardziej stanowcza, że powiedziała mu, aby wszyscy pozostali na miejscu i kontynuowali poszukiwania. Zamiast tego teraz musiała zapewnić im bezpieczeństwo - jeszcze jeden obowiązek na jej barkach. Ale da sobie radę. Bez wątpienia. Niechętnie wykręciła numer do Oza. Odebrał po trzecim dzwonku. - Tak? - Tu Buffy. Jest tam Willow? - Poszła po pizzę. Buffy odczuła, jak spływa na nią niespodziewanie ogromna fala ulgi. Giles sądził, że potrzebna im pomoc ze strony Willow. Jej obecność z pewnością ułatwiłaby zadanie. Lecz Pogromca nie mógł wciąż liczyć na pomoc z zewnątrz. Skoro z Willow chwilowo nie było kontaktu, mogłaby odesłać Gilesa do domu, powiedzieć mu, że spróbują jutro rano. Potem inaczej zajrzała w swoje wnętrze, po swojemu, twardo. - Buffy, co się dzieje? - spytał Oz. - Czy możesz ją poprosić, żeby coś dla mnie zrobiła? - zaczęła. Wyjaśniła mu sprawę poszukiwań komputerowych, do których Giles chciał wykorzystać znane sobie nielegalne, hakerskie sztuczki. Przynajmniej to zadanie było bezpieczne, polegało jedynie na siedzeniu przy klawiaturze. - Zadzwonię później i dowiem się, czy coś znalazła. - Przekażę jej - odparł Oz. - Będzie zadowolona. W jego słowach był ukryty głębszy sens, jak zwykle zresztą, lecz Buffy nie domagała się więcej wyjaśnień. Zanim Buffy dotarła w okolicę doków, zapadła już ciemność. Gdy znalazła się przy Akwarium, stanęła w cieniu mieszkalnej rudery, oddalonej o kilka dalej i zaczęła uważnie obserwować ulicę. Naprzeciwko knajpy spostrzegła zaparkowanego starego citroena Gilesa. Samochód stał z wyłączonym silnikiem i wydawał się pusty, chociaż w tej okolicy opuszczone auto dość szybko zostałoby doszczętnie ogołocone.
Buffy wiedziała lepiej, co się święci. Podchodząc do samochodu, minęła wąską alejkę, w której jakiś bezdomny urządził sobie legowisko przy ceglanej ścianie, zbudowane ze starych desek, które zapewne powyrywał gdzieś z zaniedbanych doków w drugim końcu ulicy lub pozbierał ze skalistego wybrzeża. Zauważył, że go spostrzegła, i syknął na coś, co znajdowało się w cieniu za jego plecami. Buffy przeszedł zimny dreszcz. Nie wiedziała, czy mężczyzna komunikuje się z jakąś nieczystą siłą, czy też z jakimś wytworem swojej wyobraźni. Stwierdziła, że ta druga możliwość bardziej ją zaniepokoiła. Chociaż poruszała się w cieniu budynków, przyspieszyła kroku. Już po chwili stała za citroenem. W słabym świetle, padającym z brudnego neonu Akwarium, dojrzała siedzącego za kierownicą auta Gilesa. Trzymał przetłuszczoną brązową torebkę ze smażonymi małżami, frytki i puszkę gazowanego napoju. Nie były to jego ulubione dania, ale zapewne bardzo się śpieszył, więc wziął to, co było gotowe. Nie mogła mieć mu tego za złe. Sama od śniadania nic nie jadła, ale w tej chwili nawet nie odczuwała głodu. Czuła, że jej żołądek skurczył się, stał się tak malutki, że nie pomieściłby nawet jednego kęsa. Naje się, gdy będzie już po wszystkim. Przykucnęła obok samochodu i zastukała w boczną szybę od strony kierowcy. Giles podskoczył gwałtownie, upuścił z palców smażonego małża i zaklął, bo ochlapał sobie sweter sosem tatarskim. Gestem pokazał jej. żeby wsiadła z drugiej strony. Wsunęła się na fotel obok kierowcy, podczas gdy on sam próbował wytrzeć poplamiony sweter. Kiedy w końcu na nią spojrzał, na jego twarzy malowało się zdziwienie. - Jesteś sama? A gdzie Willow? Zesztywniała lekko. - Zadzwoniłam do Oza. lecz jej nie zastałam. Wyjaśniłam mu kwestię poszukiwań przez komputer, ale jeśli chodzi o magię, to chyba musimy zaczekać do rana. - Czy powiedziałaś mu, jak bardzo pilna jest ta sprawa? Wzruszyła ramionami. - Willow nie było. Giles. A Oz nie jest magikiem. Możemy zadzwonić i sprawdzić, czy wróciła, ale czy dwanaście godzin sprawi nam aż tak wielką różnicę? Jeśli zacznie czarować w Internecie, być może jej magiczne sztuczki okażą się już niepotrzebne. Uniosła brew, nie spuszczając z niego wzroku. Giles odchrząknął i rzucił jej ostre spojrzenie. - Dwanaście godzin może stanowić ogromną różnicę, Buffy. Kolejna noc może kosztować życie kilku ludzi. 50
Popatrzyła przez szybę na zapuszczoną uliczkę. - Jeśli trzeba, zostanę tu i będę patrolować przez całą noc. Jutro sobota, więc zdążę się wyspać. Może nawet wytropię coś w dokach, czegoś się dowiem. A wy zajmijcie się poszukiwaniem informacji o stworach z płonącymi pomarańczowo oczami, dobrze? - Xander i Anya właśnie to robią. Jestem coraz bardziej przekonany, że to nie jest jakiś osobny, jeszcze nie znany gatunek wampirów, które poddały się mocy Camazotza. Wyszliśmy z takiego założenia. Powinniśmy jednak wyczerpać wszelkie dostępne sposoby, aby zlokalizować ich siedlisko. Szkoda, że Willow jest nieobecna. Giles włączył silnik i wrzucił bieg. - Hej! - zawołała zaskoczona Buffy. - Posłuchaj, ja mówię poważnie. Okażesz większą pomoc. wertując książki. A jeśli chodzi o patrolowanie, to chyba właśnie do Pogromcy należy zadanie rozkwaszenia kilku nosów w celu zdobycia informacji, prawda? Zacznę od kapitana portu, a dalej zobaczymy. Xander i Anya zapewne migdalą się teraz w twoim mieszkaniu. To nam nie pomoże w zrozumieniu, z kim mamy do czynienia. Ja zostanę i zajmę się czarną robotą. To właśnie do mnie należy. A ty idź i spróbuj wygrzebać coś w zasobach. Taka jest twoja rola. Spojrzał na nią z ukosa, wyginając ciekawie jedną brew. - Buffy, chodziłem z tobą na patrole dziesiątki, może nawet setki razy. Dlaczego tak bardzo starasz się mnie pozbyć? Po tak długim czasie nie możesz już chyba obawiać się o moje bezpieczeństwo. - Nie obawiam się - rzekła. - To duża pociecha. Buffy odwróciła wzrok, ale po chwili znowu spojrzała na Gilesa. - Boję się o siebie. Sam mi mówiłeś, że tradycyjnie Pogromcy działają w pojedynkę. Nie mają przyjaciół, tak jak ja, nie mają nikogo do pomocy. I nie mają życia innego niż to, które jest związane z funkcją Pogromcy. A ja mam, przynajmniej próbuję je mieć. Jeśli mam prowadzić podwójne życie, muszę starać się dwa razy mocniej w moich obydwu rolach. Jako Pogromca biorę na siebie odpowiedzialność Wybranki za wykonywanie swoich obowiązków. To ja zostałam wybrana, nikt inny. Czasami odczuwam ogrom tego brzemienia, ale musze, się nauczyć polegać wyłącznie na sobie. Jedyna dziewczyna na całym świecie, pamiętasz? To mi powiedziałeś przy naszym pierwszym spotkaniu. A nie: „jedyna dziewczyna na całym świecie i jej Obserwator, i jej najlepsi przyjaciele oraz ich chłopcy i dziewczyny, a także inne osoby, które dołączą po drodze”. A więc to moja sprawa. Ty jedziesz, a ja zostaję. - Każdy czasami potrzebuje pomocy. Dlatego Pogromca zawsze ma swojego
Obserwatora - argumentował Giles, spoglądając na nią z widoczną troską. - Jednak Siły Wieczyste nie wybierają Obserwatorów, tylko Pogromców. Rozważając jej słowa, Giles zdjął okulary i trzymał je za koniuszek oprawki. - Nie czas teraz, żeby prowadzić spory. Zapomniałaś już, co powiedziałem o groźbach i zastraszaniu kapitana portu? Jeśli nie ma z tą sprawą nic wspólnego, lokalne władze mogą się nieco zdenerwować. Pojedziemy tam razem i sam z nim najpierw porozmawiam. Jeśli wyda mi się podejrzany, wtedy ty weźmiesz go w obroty. Buffy zaczęła się wykłócać, lecz Giles najwyraźniej podjął nieodwołalną decyzję. Musiała w duchu przyznać, że będzie lepiej, gdy on pierwszy spróbuje wybadać kapitana portu. Co prawda ten pomysł nie przypadł jej do gustu, ale musiała się zgodzić. Przynajmniej na razie. W kapitanacie wciąż paliło się światło. Buffy znowu chciała przekonać Gilesa do swojej koncepcji, jednak uparł się, żeby została w samochodzie. Wbrew temu, co usilnie starała się udowodnić, nie była w stanie zrobić wszystkiego sama. W tej konkretnej sytuacji miał pewność, że kapitan portu chętniej porozmawia o swojej pracy z dorosłym niż z nastolatką. Zaparkował citroena w połowie drugiego bloku, po czym wysiadł i poszedł do biura, które mieściło się w niedużym domku. Były tam co najwyżej dwa, może trzy pomieszczenia, z których - tak jak należało oczekiwać - rozpościerał się widok na ocean. Godziny urzędowania były wypisane na drzwiach. Oczywiście już dawno minęła pora przyjmowania interesantów, jednak Giles przyjął za dobrą monetę zapalone światło we wnętrzu kapitanatu. Nie było dzwonka, więc zapukał lekko w drzwi. Już chciał zrobić to ponownie, gdy rozległ się metaliczny dźwięk przy gałce, a po chwili wielkie dębowe drzwi stanęły otworem. - Czego pan chcesz, do jasnej cholery? - warknął brodaty, siwy mężczyzna z cygarem między zaciśniętymi szczękami. Giles przyjrzał mu się. Facet stanowił niemal karykaturę tego, jak powinien wyglądać kapitan portu. Jednak po chwili odwrócił wzrok. Nie chciał go zrazić swoim nieodpowiednim zachowaniem. - Rozumiem, że to pan jest kapitanem portu? - Widziałeś pan, jakie są godziny przyjęć? - Tak, widziałem. Ale gdybym mógł poprosić o chwilkę rozmowy... Jestem... dziennikarzem, który bada różne ciekawe sprawy, i mam kilka pytań dotyczących tego, co ostatnio działo się w dokach, Mówiąc ściślej, chodzi o pewien gang. Kapitan zmrużył oczy i zaciągnął się dymem z cygara, przyglądając się Gilesowi 52
podejrzliwie. Ksenofobia z pewnością nie była mu obca. - Pan jesteś Anglikiem - powiedział. - Tak. - Po jaką cholerę Angol węszy w dokach i jeszcze zadaje pytania? Jaki pan masz interes w tym, co tu się dzieje? Giles zawahał się. Już wcześniej miał obawy, że ta rozmowa skończy się niepowodzeniem. Facet i tak nie uwierzyłby, gdyby podał się za policjanta, nie udzieliłby żadnych odpowiedzi, gdyby nawet Giles powiedział mu szczerą prawdę. - Jak wspomniałem, jestem dziennikarzem, pracuję dla „Los Angeles Timesa” i zajmuję się działalnością gangów na tym terenie. - Mówił dalej. Nie miał już nic do stracenia. - Podobno dochodziło tu do aktów przemocy, jakich dopuszczali się członkowie grupy bandytów o bardzo charakterystycznym wyglądzie. Wszyscy mieli nietoperze wytatuowane na twarzach. Tamten warknął groźnie, drapiąc się w brodę, po czym dmuchnął kłąb dymu prosto w twarz Gilesowi, doprowadzając go niemal do mdłości. - Jak się pan nazywasz? - Robert Travers. Po krótkim namyśle kapitan poruszał trzymanym w zębach cygarem i skinął głową. - Może i słyszałem coś na ten temat. Może jeden ze znanych mi miejscowych szczurów nawet coś tam widział. Płacisz pan za informacje? Giles uśmiechnął się. - Oczywiście. Tamten znowu zmrużył oczy. - Zostań pan tu, a ja tymczasem zadzwonię. - Oczywiście. Jestem do pańskiej dyspozycji. Gdzieś w mroku rozległ się krzyk mew. Niebo pokrywały strzępki chmur, tak że widać było tylko nieliczne gwiazdy. W oddali zabrzmiał sygnał klaksonu, kierując uwagę Gilesa ku ulicy. O tej porze było tu niewiele samochodów, a jednak usłyszał przejeżdżającą w pobliżu ciężarówkę. Metal postukiwał dźwięcznie o metal, gdy morskie fale poruszały pływającymi dokami tuż pod biurem kapitanatu. Czas płynął nieubłaganie. W końcu Giles spojrzał na zegarek i nacisnął odpowiedni guzik, żeby go podświetlić. Była dziewiąta siedemnaście. Wcześniej nie sprawdzał godziny, odniósł jednak wrażenie, że czeka przed drzwiami już co najmniej pięć minut, a może nawet około dziesięciu. Może ten
starszy gość po prostu zadrwił sobie z niego. Giles odszedł od drzwi i spojrzał wzdłuż ulicy na swój samochód. W środku było ciemno, więc nie zobaczył Buffy. Westchnąwszy, wrócił na poprzednie miejsce i czekał dalej, uderzając lekko stopą w ziemię. O dziewiątej dwadzieścia dwie ponownie zastukał w drzwi, tym razem głośniej niż poprzednio. Kapitan otworzył mu dopiero po kilkunastu sekundach. Uśmiechał się okrutnie. - Jesteś pan nieustępliwy, co? - warknął. - Na tym polega moja praca. - Więc zajmij się pan swoją robotą - powiedział, żując cygaro i podciągając sobie spodnie - a ja zajmę się moją. W tym momencie z nieludzką szybkością wyrzucił przed siebie ręce, zaciskając je na gardle Gilesa. Wypluł cygaro i z całą siłą wrzucił Gilesa do biura. Ten krzyknął głośno z bólu, gdy uderzył plecami w krawędź biurka, po czym upadł na drewnianą podłogę. Kapitan zasyczał na niego. Giles spostrzegł kły wystające spod jego krzaczastej siwej brody.
54
ROZDZIAŁ 6 To trwa zbyt długo, pomyślała Buffy. Pochyliła się nad deską rozdzielczą i wyjrzała przez przednią szybę. Giles stał przed drzwiami kapitanatu. Właśnie w tej chwili zerknął na zegarek. A więc nie tylko ja myślę, że to trwa zbyt długo, pomyślała. Po chwili za citroenem stanęła furgonetka Oza. Buffy skrzywiła się. To mogło jeszcze bardziej skomplikować sytuację, a tego by nie chciała. Jeszcze raz spojrzała w stronę kapitanatu, by upewnić się, że Giles jest bezpieczny i że nikt nie wygląda przez okno, a następnie wysiadła z auta i podeszła do furgonetki. Obok kierowcy siedziała Willow. Na jej widok Buffy jednocześnie rozzłościła się i ucieszyła. Pracusia. Boczna szyba opadła nieco. - Hej - zaczęła Willow. Buffy uciszyła ją. - Otwórz tył. Tylne drzwi uchyliły się. Wsiadła do środka i wtedy ujrzała również Xandera. - Cześć - przywitał ją. - Co Giles robi, stercząc przed tym domkiem? Buffy z niepokojem przymrużyła oczy. - Nie wiem, pewnie czeka na kapitana portu. Facet otworzył mu, potem znowu zamknął drzwi, a teraz Giles po prostu czeka. A co wy wszyscy tu robicie? Oz nie spuszczał wzroku z Gilesa, ale Willow odwróciła się twarzą do Buffy i Xandera. - Przyszło nam do głowy, że powinniśmy ci pomóc - rzekła. - Kiedy Oz przekazał mi, że dzwoniłaś, próbowałam do ciebie oddzwonię, lecz nie było cię w naszym pokoju, więc zatelefonowałam do Gilesa. Xander powiedział mi, co się dzieje, więc przyjechaliśmy najpierw po niego, a potem tutaj. Tak na wszelki wypadek. Anaya może chwilowo sama poszukiwać dalszych informacji. - Dzięki. - Buffy uśmiechnęła się. - Ale wszystko jest pod kontrolą. Powinniście wracać. Pogrzebcie jeszcze w książkach, wrzućcie jakąś pizzę. Nie martwcie się o mnie. - Zjedliśmy już pizzę - wyjaśniła Willow. - A raczej zrobił to Xander. - Hej - zaprotestował. - Ta praca badawcza bardzo zaostrza mój apetyt. - A czy w ogóle jest coś, co nie zaostrza twojego apetytu? - spytała Buffy. - Nic nie mówiłaś o czarach - rzekła Willow. - Co takiego? - Gdy rozmawiałaś z Ozem, nie wspomniałaś ani słowem o czarach, ale Xander
powiedział, że Giles chciał, abym przygotowała trochę rzeczy, spróbowała ich zlokalizować jakimś zaklęciem czy coś w tym rodzaju. Mogłabym przygotować wszystkie niezbędne składniki. - Nie było z tobą kontaktu, Will. Myślałam, że czary mogą poczekać do jutra. Poza tym Giles chciał najpierw pogadać z kapitanem portu, sprawdzić, czy tamten coś wie. W samochodzie wyczuwało się pewne napięcie, ale Buffy udawała, że wszystko jest w porządku z nadzieją, że Willow nie podejmie tematu. Jak gdyby rozmowa była skończona, pochyliła się lekko do przodu i ujrzała, że Giles wciąż stoi niecierpliwie przed drzwiami. - Myślisz, że coś się szykuje? - spytał Xander. Buffy zastanowiła się. Wieczorem ta część doków była właściwie opuszczona. Niedaleko znajdowało się Akwarium, do którego przynajmniej co jakiś czas ktoś wchodził lub wychodził. Ale tutaj... pustka. Nawet zbyt wielka pustka. Przez uchyloną szybę słychać było dobiegające z oddali wycie syreny. Gdzieś na morzu odzywał się sygnał ostrzegawczej boi, zupełnie jakby w tym miejscu zawsze trwała ciemna noc. Buffy przyjrzała się drzwiom i oknom pobliskich budynków. W niektórych migotało blade światło pochodzące od włączonych telewizorów, które rzucało niesamowite cienie. Jednak większość okien była ciemna. Nagle poczuła dziwny ucisk w brzuchu, poczuła na ramionach i karku gęsią skórkę, wstające włoski, jakby tuż nad nimi zebrały się naelektryzowane chmury. Serce zabiło trochę szybciej. - Coś tu jest nie tak - powiedziała. Willow i Xander również poczuli się nieswojo. Wyglądali przez szyby, jakby czarne cienie miały lada moment ożyć. - Też macie takie wrażenie? - spytała. Xander wzruszył ramionami. - Nie wiem. Zawsze tak się czuję, gdy jesteśmy na patrolu. Ale Willow spojrzała Buffy prosto w oczy. - Masz rację. Nie wiem, co to, ale na pewno coś tu się dzieje. - Więc ty też masz szósty zmysł? - spytał Xander. - Nie ma w tym nic niezwykłego - odparła Willow. - Być może wszyscy popadamy w małą paranoję. To dziwna okolica, ale zgadzam się z Buffy. - Nie powinnam była pozwolić, żeby tam poszedł. Powinniście wracać do domu rzekła Buffy, sięgając do swojej torby. Po chwili wyjęła kuszę i podała ją Xanderowi. Trzymaj to. Chcę być przygotowana na wypadek, gdyby cokolwiek... - Buffy! - zawołał Xander. Pokazał palcem coś za jej plecami. Odwróciła się akurat w momencie, gdy starszy mężczyzna z nadludzką siłą wciągał 56
Gilesa do biura kapitanatu i zatrzasnął drzwi. - Zostańcie tu, ale nie wysiadajcie z samochodu, dopóki wam nie powiem. Wyskoczyła na ulicę. Zamiast serca miała ciężki kamień, odczuła też głęboki strach, który przeniknął ją do szpiku kości. Puściła się pędem w stronę kapitanatu, a jednak odniosła wrażenie, jakby cały świat nagle zwolnił, jakby mały domek znajdował się w odległości nie kilku metrów, lecz kilku kilometrów. - Giles - powiedziała cicho, niemal zupełnie zapominając o przyjaciołach siedzących w samochodzie. Usłyszała odgłos włączanego silnika. Wiedziała, że za moment ruszą jej śladem. Ale dla Gilesa to może być o moment za późno. Przebierała szybko nogami, uderzając podeszwami w spękane płyty chodnika. Niespodziewanie, mimo fizycznego wysiłku, poczuła chłód na twarzy. Cały świat gdzieś znikł - słyszała jedynie swój własny oddech. Inne dźwięki były wytłumione, jakby Buffy znajdowała się pod wodą. Podbiegła do drzwi kapitanatu, wyjęła z pochwy zaostrzony kołek i pchnęła je z taką siłą, że wyleciały z zawiasów, z futryny zaś posypały się drzazgi. Pokój był w nieładzie. Na dużym dębowym biurku, które stało w rogu, walały się porozrzucane papiery. Na podłodze leżała rozbita lampa, a obok telefon. Obydwa przedmioty najwyraźniej spadły z biurka. Na ścianie wisiał krzywo stary obraz przedstawiający szkuner, który był bliski rozbicia się o brzeg tuż obok latarni morskiej. Dalej leżał przewrócony regał. W pokoju paliły się jeszcze dwa przytłumione światła, dzięki którym Buffy ujrzała przerażającą scenę. W wąskim przejściu, które prowadziło do dalszej części biura, leżał Giles. Jedna jego połowa znajdowała się jeszcze w tym pomieszczeniu, druga już w następnym. Miał rozerwaną nogawkę, przez materiał sączyła się krew. Próbował usiąść, jednak pokręcił tylko głową i zamrugał. Na twarzy miał siniaki i drobne rany, po jego podbródku płynęła strużka krwi, wydostająca się z jakiejś niewidocznej rany wewnątrz ust. Nad jego ciałem pochylał się wampir. Uzbrojoną w pazury pięścią przytrzymywał Gilesa za koszulę na piersi, drugą chwytał go za gardło. Kiedy Buffy wtargnęła do środka, rozbijając drzwi, wampir z siwą brodą uniósł na nią wzrok i warknął złowrogo. Jego wygląd zaskoczył Buffy. Rzadko widywała wampiry, które wyglądały staro. Zwykle żywiły się najsilniejszymi i najbardziej atrakcyjnymi przedstawicielami ludzkiego gatunku, dlatego w większości same wyglądały młodo i zdrowo. Po chwili zrozumiała: podkomendni Camazotza zrobili z tego człowieka wampira, ponieważ był kapitanem portu. Z jego pomocą wjazd do Ameryki był o wiele łatwiejszy.
Kapitan portu syknął, obnażając kły. Miał obrzydliwie wyrzeźbione łuki brwiowe, przerażające dzikie oczy, które jednak nie jarzyły się, jak w wypadku jego kolegów. Kolejna zagadka. - Puść go - zażądała Buffy. Wampir zaśmiał się gardłowo. - Bo co? Zabijesz mnie? A jeśli go uwolnię, to co wtedy? Puścisz mnie wolno? Nie wszyscy jesteśmy tacy głupi. Chrząkając, stwór postawił Gilesa na nogi i przytrzymał go przed sobą jako zakładnika i żywą tarcze. - Buffy... musisz... uciekać - wycharczał Giles. Wampir wyrżnął go głową w tył czaszki. Odgłos był głośny i zarazem niebezpiecznie delikatny, jakby coś uległo złamaniu. Buffy poczuła, że zbiera się jej na wymioty. Giles wywrócił białkami oczu, po czym bezwładnie zawisł w szponach wampira. Poczuła spływającą falę niepohamowanej furii. Jeszcze mocniej ścisnęła trzymany w dłoni palik. - Może nie wiesz, z kim masz do czynienia, tępaku - rzuciła ostro. - A może po prostu jesteś zwyczajnie głupi. Jestem Buffy Summers. Jestem... - Pogromcą. Ten głos dobiegł zza jej pleców. Odwróciła się raptownie, przywierając plecami do ściany, aby widzieć jednocześnie wampira i drzwi wejściowe do kapitanatu. W wyłamanym przejściu stał potwór, na którego widok przestała oddychać. Był wysoki, nagi od pasa w górę i pochylał się do przodu. Z jego pleców wyrastały dwa szkieletowe skrzydła. Wyglądały tak, jakby zostały rozerwane lub uszkodzone w płomieniach. Na piersi bestii widniała ogromna blizna, a na jej środku otwarta rana, która wydawała się częściowo wyleczona, ale jakby nie mogła wygoić się do końca. Miał czarne matowe włosy, taką samą, długą brodą oraz krótki brzydki nos o wilgotnych nozdrzach. Na jego kredowej, zielono - białej skórze widniały liczne pryszcze. Podobnie jak u wampira, jego luki brwiowe były mocno wykształcone. Z otworu gębowego sterczały mu rzędy podobnych do lodowych sopli zębów. Jego palce były nienaturalnie długie, cienkie i białe - niemal sama skóra i kości. Jednak największe wrażenie na Buffy zrobiły jego oczy, płonące na pomarańczowo, tak jak u podległych mu wampirów. - Camazotz - wyszeptała. Zła była na siebie, że w jej głosie zabrzmiał autentyczny strach i przerażenie. - Jestem wzruszony, że znasz moje imię. Potwór uśmiechnął się. 58
- Nic dziwnego, że mieszkasz w jaskini - prychnęła Buffy. - Z takim wyglądem nikt nie pokazywałby się na ulicy. Kącikiem oka obserwowała kapitana, tak na wypadek, gdyby sarkazm, z jakim potraktowała jego mistrza, wywołał w nim ochotę do zrobienia czegoś niemiłego, na przykład skręcenia karku Gilesowi. Jednak wampir nie ruszał się. Jeśli chodzi o Camazotza. chrząknął z rozbawieniem na jej słowa, gdy tymczasem u wielu innych wzbudziłyby one atak wściekłości. - Ten mężczyzna jest dla ciebie kimś ważnym - powiedział. - To twój Obserwator? Mówił stłumionym głosem, przypominającym zwierzątko zasypane piaskiem, które za wszelką cenę chce się wydostać na wolność. Miał specyficzny, nie znany Buffy akcent, podobnie jak wampiry z nietoperzami na twarzach. Zerknęła na nieprzytomnego Gilesa, potem znowu przeniosła wzrok na Camazotza. Szkoda gadać, nie był głupcem. Ale to jeszcze nie oznaczało, że miała mu opowiedzieć historię swojego życia. - Nie Obserwator, lecz przyjaciel - przyznała. Skierowała zaostrzony koniec palika prosto w niego. - Więc jesteś bożkiem nietoperzy, co? Biorąc pod uwagę charakter twojego zajęcia, te skrzydełka wyglądają dość marnie. Camazotz skrzywił się gniewnie. Wcześniej nie reagował na obraźliwe uwagi Buffy, teraz jednak wyraźnie poczuł się dotknięty. Zaciekawiona przyjrzała się kościstym wyrostkom, sterczącym z jego garbu. - Czułe miejsce, co? - Gestem wskazała skrzydła. - Ktoś dał ci niezły wycisk. Czy w ogóle nadają się jeszcze do latania? Camazotz stracił resztki zimnej krwi. Na jego twarzy pojawiła się dzika wściekłość. Oczy płonęły mu złowrogo. - Wiedziałem, że będę cię musiał zniszczyć, żeby dostać się do Hellmouth, głupia suko. Jestem gotowy. Hoduję i karmię moje Kakchiquele. Nie boją się ciebie, dziewczyno, bo nigdy o tobie nie słyszały. Bez wahania stawią ci czoła, wszyscy co do jednego, bo nie wiedzą, czym jest Pogromca. - Ale się dowiedzą - odburknęła. Uspokoiła się trochę, zacisnęła jeszcze mocniej dłoń na kołku. - Zabijałam już większe, groźniejsze i brzydsze stwory od ciebie. Chcesz mnie zniszczyć? No to chodź, bierz mnie. - Patrzyła na niego, czekając, aż nastałe milczenie jeszcze bardziej zwiększy napięcie. W końcu uśmiechnęła się. - No to do dzieła, pokrako. Antyczny stwór aż zadyszał z wściekłości. Zaczął się trząść, poruszać nozdrzami,
obnażając szpiczaste zęby, wreszcie stanął prosto, jakby szykował się do ataku. Po chwili uśmiechnął się. Buffy zaklęła w duchu. Jej nadzieje spaliły na panewce. - Chcesz mnie sprowokować do bezpośredniej walki, myślisz, że możesz mnie zniszczyć i ocalić swojego... przyjaciela. - Mówił świszczącym głosem, jakby lekko zdziwiony. - I być może by ci się to udało. Pogromco. Ale tylko być może. Ja chodziłem po tej ziemi, jeszcze zanim została skażona ludzkim wirusem, i nauczyłem się przez te wszystkie lata ostrożności. - Camazotz wykonał gest w kierunku kapitana portu. - Jeśli ona nie wykona natychmiast moich poleceń, zabij go. Wypij go. Spojrzał na Buffy, wysuwając język między zęby. Z jego ohydnej twarzy znikło wszelkie rozbawienie. - Rzuć kołek na ziemię. A potem podejdź do mnie na kolanach. Serce Buffy waliło jak oszalałe. Za wszelką cenę nie chciała dać po sobie poznać, jakie wrażenie zrobiły na niej słowa Camazotza. Wiedziała, że ma ją w garści. Szukała jeszcze gorączkowo w myślach wszelkich możliwych sposobów wyjścia i zrozumiała, że pozostało jej tylko jedno. Jeśli usłucha rozkazu, oboje poniosą śmierć. Gdy zaatakuje, Giles zapewne straci życie, zanim zdąży przyjść mu z pomocą. Musiała wykorzystać plan Camazotza, który chciał utrzymać Gilesa przy życiu, by zmusić ją do poddania się. Jedyna możliwość. I tak może umrzeć, ale nie mam innego wyboru. Ostatni raz zerknęła na Gilesa. Z płomieniem w oczach, który mógłby zmienić się w potok łez, gdyby pozwoliła sobie na odczuwanie bólu w sercu, Buffy odwróciła się od nich i pobiegła do biurka. Camazotz wrzasnął za jej plecami, lecz nie zatrzymała się. Wskoczyła na blat, po czym skuliła ramiona i rozbijając okno, wyskoczyła na boczną uliczkę. Spadła na chodnik wśród lecących odłamków szkła, które raniły jej skórę. Zła na siebie i ogarnięta strachem o Gilesa, skoczyła na równe nogi. To było jedyne wyjście. Teraz musiała dotrzeć do Willow i chłopaków i... Stanęła jak wryta na rogu, otwierając szeroko usta z przerażenia. Na głównej ulicy stali Kakchiquele - w szyku niczym oddział żołnierzy. Było ich ponad dwudziestu, może nawet więcej, a każdy miał na twarzy tatuaż ze znakiem rozpoznawczym Camazotza. Albo miała. Osobników żeńskich było co niemiara. Lecz wampiry nawet nie zauważyły Buffy, gdyż całą uwagę skupiały na furgonetce, która stała w samym środku tego morza milczących potworów. Przez szybę Buffy widziała Oza i Willow, którzy siedzieli skamieniali, jakby obawiali się, że najmniejszy ruch może sprowokować wampiry. Mieli tak marne szanse, że sami nie 60
śmieli zaatakować, skoro nie byli atakowani. Wtem Kakchiquele zaczęły nucić. Niezbyt wysokim tonem, lecz coraz głośniej, aż zadrżała ziemia. Buffy odniosła wrażenie, że brzmienie to bardzo przypomina dobiegający z oddali odgłos fajerwerków wystrzeliwanych w Dniu Niepodległości. Trwało to chwilę. Krótką chwilę. Z kapitanatu wyłoniła się postać Camazotza, który wpatrywał się w nią świecącymi pomarańczowo oczami. Ciągnął za sobą trzymanego za gardło Gilesa, jakby ten był szmacianą lalką. Buffy przeraziła się, że nie żyje. Nie miał okularów, krew na jego twarzy zaczęła wysychać. Jego oczy zmatowiały. Trup. Tak właśnie pomyślała. Trup. Ale wciąż jeszcze oddychał. To wystarczyło, aby jej paraliż ustąpił, prysł niczym mydlana bańka. - Oz! - wrzasnęła. - Jedź! Camazotz krzyknął coś w niezrozumiałym jeżyku. Wyglądało to tak, jakby przekręcił jakiś włącznik, bo wszystkie Kakchiquele nagle ożyły i natychmiast rozbiły przednią szybę furgonetki, zanim Oz zdążył choćby włączyć bieg. Zdumiewająco wysoka samica z wieloma kolczykami boleśnie zdobiącymi jej twarz, obiema pięściami roztrzaskała boczne okno od strony pasażera w momencie, gdy silnik auta zawył głośno i pojazd skoczył kilka metrów do przodu, przewracając cztery wampiry, a jednego wciągając pod koła. Krzyknął przeraźliwie z bólu, ale nie mógł umrzeć. To będzie wieczna agonia. Dobrze, pomyślała Buffy. Ruszyła na nich bez specjalnej gracji czy elegancji. Przy takim stosunku sil musze iść na całość. Wszystko albo nic. Wampiry kłębiły się dookoła niej niczym rój owadów, starając się znaleźć lukę w jej obronie. Buffy uderzała bekhendem w nasadę nosa, wykonała wysokie kopnięcie, które roztrzaskało klatkę piersiową, waliła spodem podeszwy, łamiąc nogi potworów... było ich zbyt wiele, by mogła się skoncentrować na metodycznym pozbawianiu ich życia. Musiała je okulawić, okaleczyć. Jednak po kilku pierwszych sekundach jej kości i mięśnie zaczęły pracować rytmicznie. Wyprowadzała proste ciosy, trzymając w dłoni kołek, którym przebiła serce jednego wampira, zaraz potem drugiego, odparowała nadlatującą pięść, wykonała kopnięcie, wreszcie zmieniła w kupkę pyłu trzeciego napastnika. Wokół niej unosiła się chmura popiołu, zastępując słony zapach oceanu wonią gnijących grobowców i papierosów bez filtra. Ktoś wydał z czeluści gardła bojowy okrzyk. Buffy rozpoznała swój własny głos. Pot spływał jej z twarzy. Wdarła się w głąb samej siebie, wiedziała, że teraz jest wyłącznie wojownikiem. W ferworze walki Buffy odchodziła, pozostawiając jedynie myśliwego -
Pogromcę. Wampiry nacierały na nią, lecz ona wcale ich nie widziała. Dostrzegała jedynie punkt na ich piersiach, w który należało wbić kołek, a także wrażliwe miejsca, które mogłaby złamać. Nagle w tej krwawej euforii usłyszała, jak ktoś wykrzykuje jej imię. Podniosła wzrok i zobaczyła tę samą kobietę z nietoperzem i mnóstwem kolczyków na twarzy, wysoką niczym Amazonka, która wyciągała Willow przez otwór po wybitej przedniej szybie furgonetki, mimo że Oz wcisnął gaz i starał się ją rozjechać. Jednak pół tuzina Kakchiqueli uniosło tył pojazdu, więc w ogóle nie mógł ruszyć z miejsca. Tylna szyba roztrzaskała się w drobny mak. W powstałym otworze pojawił się Xander z kuszą w ręku i strzelił prosto w serce jednego z napastników. Ugodzony zmienił się w chmurę popiołu, lecz jego miejsce natychmiast zajął inny. - Do cholery, nie! - wrzasnęła Buffy. Wyskoczyła w powietrze i z obrotu kopnęła najbliższego potwora, łamiąc mu kark. Opadłszy na chodnik, natychmiast podbiegła do furgonetki. Wampiry zagrodziły jej drogę, lecz odbiła się potężnie od chodnika i przeskoczyła ponad nimi, lądując na dachu - w samą porę, by wbić kołek w wampirzycę, która usiłowała wyciągnąć Willow z samochodu. Rozprysła się w kłąb pyłu, Willow zaś wpadła z powrotem do auta, krwawiąc z kilku rozcięć na ramionach i brzuchu. - Uciekajcie stąd! - krzyknęła Buffy. Zeskoczyła na chodnik. Przez rozbite okno widziała, jak siedzący z tyłu Xander zakłada kolejny pocisk do kuszy. Oz patrzył z nadzieją na Willow, starając się jednocześnie ponownie zapuścić silnik. Willow spoglądała na Buffy. - Ale przecież Giles... - odezwała się Willow. - Jeśli stracimy życie, na pewno mu nie pomożemy - przerwała jej Buffy. Znowu dała susa na dach samochodu, zeskoczyła z drugiej strony i kopnięciami obaliła dwa wampiry, które trzymały w powietrzu tył pojazdu. Trzeciego zmieniła w kupkę popiołu. - Teraz! - krzyknęła, odwracając się. Ujrzała, jak Xander wystrzeliwuje kolejnego bełta przez otwór po tylnej szybie. W końcu Ozowi udało się uruchomić auto. Zrozpaczona Willow patrzyła na Buffy przez otwarte okno. Wampiry uczepiły się ruszającego samochodu, lecz Oz rozjechał kilka z nich, a dwa pociągnął za sobą po ulicy. Walcząc dalej, Buffy usiłowała patrzeć za odjeżdżającymi, by upewnić się, że są już bezpieczni. Byli już na granicy widoczności, z dala od Kakchiqueli, lecz ostatni wampir nadal 62
jechał uczepiony na dachu samochodu. Gdy po chwili znowu spojrzała w tamtą stronę, zobaczyła, jak Xander wychyla się przez rozbite tylne okno. Wampir uniósł się, aby przystąpić do ataku, ale Xander wystrzelił pocisk prosto w jego pierś. Kolejna chmurka pyłu. Samochód znikł jej z oczu. Są bezpieczni, pomyślała. Teraz Giles. Rozejrzała się, szukając Camazotza i swojego nieprzytomnego byłego Obserwatora. Według jej obliczeń zginęło już co najmniej kilkanaście Kakchiqueli, ale pozostałych przy życiu było znacznie więcej. Zaczęła w końcu odczuwać zmęczenie. Kopnięcie z obrotu, cios łokciem, uderzenie kołkiem i przez chwilę miała wolną drogę. Camazotz wciąż stał przed kapitanatem. Buffy patrzyła na mego. Ich spojrzenia spotkały się. Kontakt wzrokowy niósł ze sobą pewne porozumienie, obopólną wiedzę, że Buffy nie może wygrać. Jedną ręką Camazotz podniósł Gilesa do góry. Głowa rannego zwisła bezwładnie na bok, lecz jego oczy były otwarte. Być może w końcu odzyskiwał przytomność. W tym momencie antyczny demon, bóg nietoperzy, przeciągnął długim szponem po gardle Gilesa. Trysnęła krew. Spośród wampirów zebranych wokół swego władcy, dwa wystąpiły naprzód. Twarz Clowna i Buldog. - Giles, nie! - krzyknęła Buffy. Stała sparaliżowana połyskującym wzrokiem Camazotza, świadomością, że jednak przegrała. Jeszcze raz zawołała jego imię i rzuciła się w stronę wampirów. Camazotz wybuchnął śmiechem. Jakby przebudzony wołaniem Buffy, Giles podjął walkę. Ryknął wściekle, widząc otaczające go wampiry, które wypełniały całą ulicę. Buffy próbowała dotrzeć do niego, wbiła kołek w serce jednego z napastników, innego kopnęła w szczękę tak mocno, że niemal odpadła mu głowa. W końcu Giles dojrzał ją, jak przedzierała się w jego stronę. Przestał wrzeszczeć. Ich spojrzenia spotkały się. - Uciekaj stąd! - zawołał. - Nie pokonasz go sama. Sprowadź Angela. Sprowadź... - Uciszcie go! - rozkazał Camazotz. Buldog przytrzymał Gilesa, a wtedy Twarz Clowna wymierzyła mu jeden potężny cios w głowę. Obserwator znowu opadł bezwładnie. Wampiry rzuciły go swoim pobratymcom. - Wybór należy do ciebie. Pogromco - poinformował ją Camazotz.
Buffy chciało się wrzeszczeć, taka ogarnęła ją na niego wściekłość, lecz żadne słowo z jej ust nie padło. Czuła przeogromny ból. Krzyknęła tak przeraźliwie, jakby chciała zedrzeć sobie gardło, rozerwać płuca. Ruszyła prosto na niego. Między nimi stały wampiry. Utraciła zwykłą sobie ostrożność. Powodowana jedynie lękiem o Gilesa, nie zauważyła tnącego powietrze baseballowego kija. nie usłyszała świstu powietrza. Kij opadł na jej głowę i rozpadł się na dwie części. Buffy upadła. Skrzywiła się z bólu. Mrugając, otarła dłonią krew, która zalewała jej oczy, i spojrzała do góry. Wampirzyca z białym obliczem, którą w myślach nazywała Twarzą Clowna, stała tuż nad nią, uśmiechając się idiotycznie. Po sekundzie u jej boku zjawił się Buldog. Zaczęli kopać Buffy. Trzasnęło złamane żebro, może nawet dwa. Otrzymała kopniaka w twarz, poczuła pod językiem ruszający się ząb i smak własnej krwi. Przetoczyła się na bok i wtedy spadł na nią kolejny kopniak, tym razem w kręgosłup. Ból ogarnął teraz całe jej ciało. Otworzyła oczy i w odległości trzydziestu metrów ujrzała koniec ulicy. Doki odpłynęły od stałego lądu, a znajdujący się dalej ocean był czarny jak nieskończona otchłań. Twarz Clowna zamierzyła się, by kopnąć ją w oczy. Buffy chwyciła ją za kostkę i wykręciła mocno, pozbawiając wampirzycę równowagi. Jednocześnie zatoczyła łuk nogami i mocno podcięła Buldoga. Nadbiegły dwa inne wampiry, lecz nie były w stanie jej powstrzymać. Powaliła je szybkimi uderzeniami i ruszyła dalej. W trakcie walki Kakchiquele przestały nucić, lecz teraz podjęły melodię. Camazotz warknął głośno jakieś niezrozumiałe słowa. Buffy przygryzła wargę i zaczęła modlić się do przychylnych jej mocy, aby Camazotz utrzymał Gilesa przy życiu jako zakładnika, swoją polisę ubezpieczeniową. Przytrzymując klatkę piersiową w miejscu, gdzie promieniowały bólem złamane żebra, pobita i krwawiąca Buffy dobiegła do nabrzeża i rzuciła się w spienione odmęty. Przynajmniej dwa wampiry poszły jej śladem. Już pod powierzchnią usłyszała szum wywołany ich skokiem do wody. One nie muszą oddychać, pomyślała. Traciła nie tylko krew, ale i odwagę. Zanurkowała jeszcze głębiej, zagarniała wodę ramionami, biła nogami, wnikając w mętną otchłań Pacyfiku z nadzieją, że nie odnajdą jej do rana. Jednak ranek był jeszcze daleko. 64
A jej brakowało już powietrza. Oczywiście topiła się już w przeszłości. Lecz teraz nie było nikogo, kto mógłby ją uratować. Oczy piekły ją od słonej wody, mimo to nie zamykała ich, wpatrując się w mrok. Czuła ogień w płucach. Widziała coraz gorzej, otaczała ją zupełna ciemność, panująca w głębinie. Coraz wolniej poruszała kończynami. Otworzyła usta, zachłystując sic pierwszym łykiem wody. Przestała płynąć. - Buffy. Zaciska mocno oczy, z góry sączy się na nią ogromny żar. W ustach czuje smak krwi, krztusi się, po chwili wypluwa coś, poruszając głową po ziemi. - Buffy. Otwiera oczy, krzywi się oślepiona słońcem. Pierś porusza się szybko. Nie może wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. Samo oddychanie sprawia jej ból. - Buffy. Czuje pod opuchniętym policzkiem wilgotny piasek, czuje wodę, która obmywa jej nogi i dolną część tułowia. Mrużąc oczy, unosi wzrok, by zobaczyć, kto tak usilnie powtarza jej imię. Duch. Jakże stosownie, bo czuje się tak, jakby nie żyła. Lucy Hanower unosi się w powietrzu - zjawa, przez którą widzi drzewa kołyszące się dalej na plaży. Widmo, którego ponure oblicze opowiada straszne rzeczy, którego oczy same wyglądają jak duchy, duch ducha. Lucy narzucająca się z tym, co widzi i wie. Nie ma nóg. Zamiast nich jest tylko mgiełka, podobna do tej, jaka czasami wisi nad oceanem wczesnym rankiem. A może to jest właśnie to? Unosi się w powietrzu. - Buffy. - Lucy. - Jej głos przypomina chrobot kraba pełznącego po piasku. - Katastrofa... - Nadchodzi. - Buffy krztusi się. - Wiem o tym. - Nie. Lucy podpływa bliżej, kładzie dłoń na oczach Buffy. Słoneczny żar, który przedtem palił ją w oczy, nagle znika, a jego miejsce zajmuje przyjemny chłód, rozchodzący się po całym ciele. Ogarniają uczucie spokoju.
Ale... - Nie? - Camazotz nie jest groźbą, przed którą cię ostrzegałam. Przynajmniej niezupełnie. Wieszczka mówi, że jest coś więcej. Nadchodzi plaga wampiryzmu. Plaga, która zaćmi słońce nad Hellmouth. - Me Camazotz? - Niezupełnie. Przekazuję tylko to, co ona widziała, a nie widziała wiele. - To moja wina? Lucy roni łzy. - Tak. Przykro mi. Buffy nie płacze. - Mc mnie to nie obchodzi. - Jak to? - Giles - mówi Pogromca. - To jedyna rzecz, jaka ma znaczenie. Zostawiłam go. Na twarzy Lucy pojawia się smutne zrozumienie. Błękitne niebo i chmury widać za nią, przez nią. - Ty przeżyłaś. Twoim drugim wyjściem było umrzeć. - On nie umarł? - Buffy doznaje szoku, który wypełniają bez reszty, gdy fale znów omywają jej ciało. - Jeszcze nie. * - Buffy? Sen skończył się gwałtownie. Otworzyła oczy i skrzywiła się od jaskrawo świecącego słońca. Poczuła w ustach smak wilgotnego piasku, na którym leżała. Nadeszła fala, niemal jej dotykając. Plaża. Udało się jej dobrnąć do plaży. Na jej ciele kładły się cienie dwóch znajomych sylwetek. - Nic ci nie jest? To była Willow. Płakała. Obok niej stał Oz - na jego nie wyrażającym zwykle emocji obliczu malował się niepokój. - Will - zacharczała Buffy. Potwornie paliło ją w gardle. - Niemal się utopiłam powiedziała szeptem, co sprawiło jej mniejszy ból. - Czuję się tak, jakbym przeszła przez piekło. - Tak właśnie wyglądasz - stwierdził Oz. - Buffy, szukaliśmy cię całe rano. Myślałam, że nie żyjesz. Ja również, pomyślała Buffy.
66
Willow uściskała ją delikatnie, uważając, by nie dotknąć posiniaczonych fragmentów ciała. Buffy niemal pękło serce, tak bardzo była wdzięczna przyjaciółce za tę oznakę ciepła, za poczucie więzi, za siłę, jaką Willow dała jej w tej właśnie chwili. I wtedy przypomniała sobie. - Willow - powiedziała przerażona. Ledwie mogła oddychać. - Oni mają Gilesa. Camazotz to zrobił. Nie wiem, czy on jeszcze... Nie wiem... Willow z determinacją skinęła głową. Zacisnęła usta, kryjąc swój własny niepokój i żal. - Znajdziemy go. Przysięgam, że go znajdziemy.
ROZDZIAŁ 7 - Powinnam była zostać. Buffy czuła się odrętwiała, było jej zimno. Jej rany i siniaki zaczęły się goić, nawet znikać, lecz brakowało jej sił, jakby utraciła całą życiową energię w walce z Camazotzem. W istocie tak właśnie było. Willow położyła rękę na dłoni Buffy, która chwyciła palce przyjaciółki, jakby tylko tym sposobem mogła uratować się przed utonięciem. Utonięcie. Chociaż siedziały teraz w swoim pokoju, Buffy czuła się tak, jakby wcale nie została wyrzucona na brzeg, jakby wciąż bezwładnie unosiła się pod wodą, miotana wirami i falą pływową oceanu. Oz opierał się o drzwi, Anya siedziała na brzegu łóżka Willow, a Xander leżał tuż za nią. Tak samo jak Willow, pokaleczył sobie ciało odłamkami szkła w furgonetce. Po lewej stronie jego czoła widniał rządek czarnych szwów. Zdaje się, że miał również szwy na plecach, ale Buffy nie prosiła, by je pokazał. Xander był niezwykle milczący. Cierpiał. - Nie mogę w to wszystko uwierzyć - powiedziała cicho Buffy, kręcąc głową. - Hej - odezwała się Willow. - Zrobiłaś jedyną możliwą rzecz. Buffy powiodła wzrokiem po swoich przyjaciołach, spojrzała na okno, w końcu na Willow. - Will... ja uciekłam. Giles może już nie żyje. A ja uciekłam. - Nie. Ratowałaś swoje życie. To jest różnica. Sama mówiłaś, że gdybyś została, oboje byście zginęli. Nie miałaś innego wyboru. A teraz istnieje pewna szansa. - O ile oni go jeszcze nie... Xander syknął z bólu, siadając na łóżku. - Nie zrobili tego - powiedział gładko. W jego oczach była determinacja, jakiej Buffy nigdy dotąd nie widziała, twarda stal ostrego miecza. Cierpienie i wściekłość mogły wywołać taką reakcję. Buffy wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek na świecie. - Xand... Uciszył ją machnięciem ręki. - To nie była pułapka, Buffy. Ale równie dobrze mogła być. Camazotz wiedział, że będziesz szukać, i był gotowy. Giles zaczął węszyć, wzbudzając podejrzenia zwampirzałego kapitana portu, który wezwał swojego szefa, boga nietoperzy. Nie zabił wtedy Gilesa, choć łatwo mógł to zrobić. Camazotz także tego nie uczynił. Giles jest ich zakładnikiem, polisą ubezpieczeniową. Wiesz, że to prawda. Instynktownie wiedziałaś to również wtedy, w
68
przeciwnym razie nie zdecydowałabyś się na ucieczkę przez ocean. Wciąż zesztywniała Buffy rozejrzała się po twarzach. Oz ściągnął brwi i stał z ponurą miną. Anya patrzyła na nią wyczekująco. W oczach Willow malowała się miłość i smutek zarazem. Trzymała ręce złożone na brzuchu, jakby chciała ukryć przed Buffy swoje własne rany. Jednak wzrok Buffy najbardziej przyciągała pokaleczona, obita twarz Xandera. Przyglądał się jej z uwagą, nie bawiąc się w długie przemówienia. - Jeszcze tylko dwie rzeczy, Buffy - dodał - a potem idę spać, jeśli nikomu to nie przeszkadza. Po pierwsze, gdyby nie ty, Willow, Oz i ja byśmy już nie żyli. Czuję się tak, jakbym został siłą wciągnięty do braterstwa wampirów, ale to jest lepsze niż śmierć. Po drugie, uważam, że Giles żyje. W przeciwnym razie nic nie miałoby sensu. Nie chcę do niczego namawiać, ale może powinniśmy zorganizować grupę uderzeniową i odbić go. Buffy czuła na sobie brzemię ogromnej odpowiedzialności za to, co się wydarzyło i co jeszcze miało się stać. Wbiła wzrok w podłogę, czując na sobie ich spojrzenia. Zacisnęła zęby, zaczęła poruszać nozdrzami. Odrętwienie powoli ustępowało. Nagle zrozumiała, że sama wywołała w sobie tę otępiałość, by opanować drążącą ją rozpacz, gniew i lęk o Gilesa. Przez jakiś czas czuła się zupełnie zagubiona. Ale to już minęło. - Buffy? - odezwała się Willow. Buffy położyła rękę na jej dłoni, skinęła głową i wstała. Z posępną twarzą zaczęła chodzić po pokoju. W jej głowie kłębiły się obrazy z wydarzeń ostatniego wieczoru, przeplatające się z niosącymi ostrzeżenie słowami Lucy Hanover, powtarzającej przepowiednię jakiejś wieszczki z zaświatów. Gdy leżała na plaży, wyrzucona przez fale, ledwie żywa i półprzytomna, znowu zobaczyła Lucy. Zjawa powiedziała jej, że Camazotz nie jest tą groźbą, przed którą była wcześniej ostrzegana. To niepokoiło Buffy bardziej niż cokolwiek innego. Życie Gilesa wisiało na włosku, w mieście przebywał niebezpieczny Camazotz, więc nie potrzebowała rozpraszać swojej uwagi na jeszcze inne rzeczy. - To moja wina - szepnęła. - Poniosło mnie, chciałam wszystko robić sama i... Buffy przymknęła oczy. Znowu zaczęło ogarniać ją odrętwienie, lecz szybko się z niego otrząsnęła. - Willow - powiedziała szybko. - Przygotuj ten sam czar, który chciał wykorzystać Giles. Załóżmy, że uda ci się zlokalizować ich statek. Czy możesz za pomocą magii sprawić, abyśmy stali się niewidoczni, gdy wtargniemy do ich siedliska? Rzucić jakiś urok, dzięki któremu skryci przed ich wzrokiem będziemy mogli wykorzystać element zaskoczenia? Willow zamyśliła się, marszcząc czoło.
- Nie wiem. Giles mógłby... - Podniosła wzrok z poczuciem winy. - Muszę to sprawdzić. Może coś w rodzaju niewidzialnego płaszcza. To już wyższa szkoła magii, ale... - Jeśli to wiąże się z jakimś niebezpieczeństwem, nawet nie próbuj. Nie chcę, aby coś ci się stało. Nie tylko tobie, wam wszystkim. - Buffy powiodła wzrokiem po przyjaciołach. Oto mój plan. Anya, będziesz z Willow. Pomożesz jej w przygotowaniu czarów. Całe wieki twojej demonicznej przeszłości na pewno są coś warte, prawda? Oz, ty pójdziesz ze mną. Zajmiesz się bronią i zwiadem. - A ja? - Xander uniósł w górę dwa palce. Wciąż leżał na łóżku Willow. - Co z zadaniem dla mnie? Może jakaś niewykonalna misja? - Będziesz mi potrzebny tutaj. Musisz zaczekać na Angela. To przykuło ich uwagę. - Angela? - spytały jednocześnie Willow i Anya. Buffy posępnie kiwnęła głową. - Jak tylko skończymy, zadzwonię do niego i opowiem, co się dzieje. Nie wiem, czy przyjdzie... - Przyjdzie - powiedziała smutno Willow. - Wiesz, że przyjdzie. - Mam nadzieję, że się nie mylisz - odparła Buffy. - Musimy wykorzystać wszelką dostępną pomoc. Nie chciałam być do tego zmuszona... ale po tym, co przekazała mi Lucy Hanover, nie wiemy, co nas jeszcze czeka. - Spojrzała na Willow. - Musimy się dowiedzieć więcej. To oznacza, że musimy przywołać Lucy i nawiązać bezpośrednią nić porozumienia z tą tajemniczą Wieszczką. Może przekonamy ją, by powiedziała nam coś więcej niż „jesteś stracona”. Na zewnątrz panowała słoneczna pogoda... akurat wtedy, gdy bardziej odpowiednie byłyby ciemne chmury. W pokoju Buffy i Willow zaciągnięto zasłony, tak że jedynie po bokach widać było wąskie szczeliny światła. W pomieszczeniu stały ustawione w okrąg świece, których pomarańczowe płomyki migotały poruszane powiewem niewyczuwalnej bryzy. Buffy i Willow siedziały naprzeciwko siebie na drewnianych krzesłach, ustawionych między ich łóżkami. Xander i Anya zajmowali miejsca na jednym łóżku. Oz na drugim - cała piątka tworzyła coś w rodzaju dużego kręgu. Buffy wiedziała z doświadczenia, że to, co teraz robią, jest bardzo prowizorycznym seansem. Ale nie mieli czasu, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. W ogóle nie mieli czasu. - Oczyśćcie swoje myśli - poleciła Willow. Jej głos wydał się Buffy jakiś inny, pewniejszy, głębszy. Jakby w takich właśnie momentach spadał płaszczyk nastolatki, spowijający Willow, odkrywając prawdziwą kobietę, którą wkrótce się stanie. Wahanie, ciche 70
przeprosiny, jakie często pojawiały się w jej głosie, manieryzm - wszystko to zupełnie znikło. Promieniała swoją mocą. Zamknąwszy oczy, odchyliła do tyłu głowę. Niemal kwitowała w migotliwym świetle świec, połączyła się z energią, jaka powstała w pomieszczeniu. Buffy pomyślała, że nigdy nie była piękniejsza. Willow otworzyła nagle oczy, spoglądając prosto na przyjaciółkę. - Powiedziałam, żebyście oczyścili swe myśli. - Przepraszam - odrzekła zakłopotana Buffy. Opuściła powieki, nabrała głęboko powietrza, przytrzymała je w płucach, po czym wypuściła, jakby wydawała ostatnie tchnienie. Była to oczyszczająca, medytacyjna technika, którą Giles nauczył ją, gdy była jeszcze w drugiej klasie. Podziałało. Giles. Buffy oczyściła swój umysł, jak potrafiła najlepiej, ale Giles pozostawał nadal gdzieś w zakamarkach jej myśli, niczym więzień w ukrytych głęboko kazamatach. - Z nadzieją, światłem i żalem otwieramy nasze serca dla wszystkich, którzy wędrują między światami, a mogą usłyszeć mą prośbę, by przybyć tu i wspomóc nas w tej czarnej godzinie - zaczęła Willow, powoli intonując słowa. Buffy poczuła, jak Xander i Oz, którzy trzymali ją za ręce, wzmacniają uścisk, jakby wewnętrzna moc tkwiąca w Willow, spokój oraz mistycyzm w jej sercu i duszy, w naturalny sposób jednoczyły ją z metafizyczną energią. Ten ładunek odczuli wszyscy trzymający się za ręce jako elektryczny dreszcz. Stworzyli krąg, obwód pozytywnej magii, który niczym głos syreny miał przywołać dusze wzywane przez Willow. Czy ona je słyszy, gdy zamyka oczy?, zastanowiła się Buffy. Czy widzi je w swoich myślach? Nigdy o tym nie rozmawiały, a z jakiejś przyczyny Buffy nie odważyła się zapytać. To było zbyt intymne. Jak namiętny romans. - Dusze mieszkające w nicości, nieście mój głos ścieżkami zmarłych, przekazujcie moje słowa każdej zagubionej duszy, każdemu wędrowcowi - mówiła dalej Willow, zniżając tembr głosu, niemal śpiewnie. - Potrzebuję rady Lucy Hanover. która niegdyś była Pogromcą. Tej, która unosi wysoko latarnię, by oświetlać wam drogę w podróży między światami. Giles. Buffy zmarszczyła czoło, gdy smutek przedarł się do jej wnętrza, niszcząc obronne szranki, jakie zbudowała w swoich myślach. Giles żyje. W nic innego nie uwierzy. Miała jednak świadomość, jaki być może spotkał go los, widziała, jak bardzo został pobity, pamiętała kły kapitana portu wbite w jego ciało, krew płynącą z rozciętej przez Camazotza szyi.
Niechętnie wspominała ostatni raz, gdy wzywali na pomoc Lucy Hanover, pamiętała, co wtedy powiedział Giles. Zapiszcie, że byłem temu przeciwny. Wzywanie na pomoc duchów zmarłych to bardzo niebezpieczna gra. Niewątpliwie miał rację. Kiedyś posiadanie takiej wiedzy należało do jego obowiązków. Lecz obecnie prawda była taka, że nie mieli innego wyboru. Bez niego nie było innego sposobu dowiedzieć się, kto jest ich największym wrogiem oraz jaką rolę - jeśli w ogóle - odgrywa w tym wszystkim Camazotz. Co więcej, jaka misja oczekiwała Buffy wobec zbliżających się niebezpieczeństw. Minęło pół minuty w zupełnym milczeniu. Willow odezwała się ponownie ledwie dosłyszalnym szeptem. - Lucy, czy zagubione dusze przekazują ci mój głos? Odpowiedź padła natychmiast. - Tak. Buffy otworzyła oczy. Jej przyjaciele również. Na środku utworzonego przez nich kręgu unosiła się Lucy Hanover. Płomyki świec i jasne szczeliny z boku zasłon tworzyły delikatną, szarą poświatę, iluminującą pokój i ducha, który w mniejszym stopniu przypominał mgiełkę niż starą fotografię w kolorze sepii, jakimś cudem rzuconą z projektora w powietrze. - Witaj, przyjaciółko Willo w - powiedziała Lucy głosem pustym, odległym. Potem odwróciła swe ciemne oczy w kierunku Buffy. - Spotykamy się ponownie. Pogromco. Przykro mi z powodu tego, co się stało. Ścieżki duchów pełne są plotek i strasznych wiadomości. Lód ściął serce Buffy. - Co z Gilesem? - spytała, niemal bojąc się wymówić jego imię. - Czy on nie... Oczy Lucy złagodniały. - Nie, nie ma go jeszcze między nami. Masz jeszcze czas, żeby do niego dotrzeć. Uprzednio strach o Gilesa niemal ją dusił, lecz dopiero gdy usłyszała te słowa, zrozumiała, jak bardzo bała się o niego. Jakiś głos w zakamarkach jej umysłu wciąż nie dawał jej spokoju, powtarzając, że jest już za późno, że on nie żyje. Pokiwała głową. - Odbiję go. - Lucy - przerwała Willow. - Buffy podzieliła się z nami wiadomościami, jakie usłyszała od ciebie we śnie. O tej Wieszczce. Twoje przestrogi byty bardzo niejasne, a po tym, co się wydarzyło, po uprowadzeniu Gilesa, w obliczu niebezpieczeństwa, musimy wiedzieć jak najwięcej. W tej przepowiedni są na pewno jeszcze inne rzeczy. 72
Lucy smutno pokręciła głową. Jej postać jakby zadrżała, zamigotała w świetle świec. Zakrywająca dolną połowę jej sylwetki mgiełka rozrosła się. Lucy wydała się wyższa. - Nie jestem wizjonerką, Willow. Nie mogę obiecać, że to, co ona przepowiedziała, ziści się, bo znam ją tylko z tego, co szeptały zagubione dusze. Mówią, że ona widzi przyszłość, która nie jest spowita mgłą. Opowiedziałam Pogromcy o jej przepowiedni, abyście wszyscy zachowali ostrożność. Willow spojrzała z głębokim niepokojem na Buffy, nie bardzo wiedząc, co czynić dalej. Jednak Buffy nie wahała się ani chwili. - Czy możemy z nią porozmawiać? - O ile ona tego zechce - odparła Lucy głucho. - Poszukam jej. I nagle znikła, jakby w ogóle nigdy jej tam nie było. Oz pierwszy wyłamał się z kręgu. Puścił dłoń Buffy, ona z kolei puściła rękę Xandera, a wszyscy odetchnęli z ulgą i mrugając, zaczęli patrzeć po sobie w milczeniu. Anya przyglądała się badawczo Xanderowi, jakby sądziła, że wysiłek pozbawił go sił. Dla Buffy całe to doświadczenie było zarazem słodkie i przerażające, jak sekcja zwłok ukochanego, przeprowadzana przez koronera. Willow jakby skurczyła się w sobie. Wydawała się zagubiona, rozglądała się z wahaniem po pokoju, nie wiedząc, co dalej począć. Oz przerwał milczenie. - To było mocne. - Co teraz? - Xander spojrzał na Buffy. Ruchem głowy przynaglał ją do odpowiedzi. Jeszcze bardziej uniósł brwi. - Buffy? - Czekamy. - Jak długo mamy czekać? - naciskała Anya. - Muszę się wysikać. Chociaż dla niektórych ta czynność ma charakter erotyczny, dla mnie jest czymś obrzydliwym i wolałabym robić to na osobności. Buffy starała się przybrać minę wyrażającą jednocześnie zgrozę i niesmak. - Skoro już mówisz o rzeczach obrzydliwie... obrzydliwych... Proszę bardzo. Pofolguj sobie. Anya wstała i ruszyła szybko do drzwi. Nagły powiew niemal obalił ją na ziemię. Był tak gwałtowny, że prawie zerwał wszystko ze ścian. Amy zapiszczała i zaczęła biegać w kółko po swojej szczurzej klatce. Okna były szczelnie zamknięte, chociaż nieoczekiwany wiatr próbował je otworzyć. O dziwo, świece nadal się paliły. Wtem wszystkie płomyki ulotniły się, jakby zostały zdmuchnięte przez jubilata na
urodzinowym torcie. Znikły również jasne szpary po bokach zasłon, przez które do pomieszczenia wdzierało się trochę światła. Powietrze kręciło się w coraz ciaśniejszym kręgu, tworząc w końcu miniaturowe tornado na środku pokoju. Nagle z wiru zaczęła sączyć się czarna oleista substancja, przybierając jakąś formę. Wiatr ustał. Obrócił się w coś. - Zgodziła się rozmawiać z wami. Buffy spojrzała szybko w stronę okna, gdzie unosił się duch zaniepokojonej Lucy Hanover. Gdy znowu spojrzała na środek pokoju, czarna masa przybrała sylwetkę kobiety. Wieszczka nie miała twarzy ani ciała, ani nawet półprzezroczystej mgiełki, jaka tworzyła postać Lucy. Była jakby czarną dziurą o kobiecym kształcie, wiszącą nad środkiem podłogi. Jednak przemówiła. Kobieta przemówiła. - Pogromco. Wezwałaś mnie. Czym mogę ci służyć? Jej głos przypominał szept wieloletniej palaczki dotkniętej rakiem krtani. Był szarpany, pełen bólu, perwersyjnie ironiczny. Buffy mówiła szybko. Im prędzej Wieszczka zniknie z pokoju, tym lepiej. - Lucy powiedziała mi, że widziałaś jakieś nadciągające zło na wielką, nawet apokaliptyczną skalę. Powiedziała również, że według ciebie to będzie moja wina. Potrzebuję twojej pomocy. Czy nie mogę nic na to poradzić? Uniknąć tego błędu? A jeśli nie ma na to sposobu, chciałabym wiedzieć więcej o naturze tego zła, jego formie i sposobie pokonania go. W mieście przebywa stary demon o wielkiej mocy... Wieszczka roześmiała się. Jej czarna forma połyskiwała w ciemności - otwarta rana między dwoma światami. Widok ten przyprawiał Buffy o mdłości, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. - Nie widzę w tym nic śmiesznego - powiedział ostro Xander. Anya uciszyła go, czego Buffy wcale nie miała jej za złe. Mając do czynienia z takimi istotami, nie powinni zwracać na siebie uwagi. Jednak Buffy nie pozostawało nic innego. - Więc nie pomożesz? - Nie pomogę. Nie mogę. - Wirujący cień przysunął się bliżej Buffy. - To, czego się obawiasz już zostało puszczone w ruch. Kości zostały rzucone. Już popełniłaś swój błąd. - Co takiego? - W głosie Buffy zabrzmiało przerażenie. Otworzyła szeroko usta. Płuca odmówiły posłuszeństwa, nawet serce w niej zamarło. Pokręciła głową i po chwili zakwiliła 74
cicho. - Ale przecież ja nic nie zrobiłam. Jak to możliwe? Nic się nie zmieniło. - Ale się zmieni - odparła Wieszczka. - Teraz nie da się już uniknąć przyszłości. Mechanizm zegara zaczął odmierzać czas. Mogę ci jednak pokazać moją wizję, abyś zobaczyła, co nadchodzi, i lepiej się przygotowała. Zataczając się, Buffy spojrzała na Willow, Oza, potem na Xandera i Anyę. Wszyscy byli tak jak ona głęboko poruszeni słowami ducha. Unosząca się przy oknie Lucy Hanover wyciągnęła obie ręce ku Buffy, jakby chciała pomóc, przytrzymać ją, by nie przewróciła się pod brzemieniem usłyszanych nowin. Przepowiednia, powiedziała sobie w myślach, to jeszcze nie fakt. Nie wiadomo, czy jest prawdziwa. Jednak czuła, że to prawda. Słowa Wieszczki brzmiały jak ostateczny wyrok, były pełne grozy. Buffy przełknęła ślinę i znowu spojrzała na oleistą postać. - Pokaż mi. - Wystarczy, że cię dotknę, a wtedy zobaczysz. - Uczyń to. Połyskujący kształt zbliżył się. Rozdarcie między dwoma światami wyciągnęło ku Buffy podobne do wici palce. - Buffy - odezwała się Willow z wyczuwalnym strachem. - Może to wcale nie jest taki dobry pomysł... Wieszczka dotknęła jej. Weszła w nią. Buffy krzyknęła. Rozerwana. Buffy została nagle i boleśnie pociągnięta do przodu - nie pchnięta od tyłu - w czarno - czerwoną czeluść. Czuła się tak. jakby oderwano jej twarz i wsysano ją coraz głębiej i głębiej w czarną otchłań, podczas gdy cała reszta jej ciała pozostała w tyle, ciało, krew i kości, tworzące jej postać. Czym teraz była? Umysłem, sercem i duszą. Twarzą. Oczami uszami i ustami Słowami. Wokół niej, w nieskończonej ciemności kręciły się czerwone wiry, mijając ją, gdy coraz bardziej pogrążała się w głębinę. Tak jakby cały wszechświat krwawił z otwartej rany. We mgle, która spowijała jej umysł, nagle spłynęło na nią olśnienie. To wcale nie jest wizja. Jakimś sposobem jej duch został wyrwany z ciała i teraz odbywał bezwładnie daleką podróż w kierunku jakiegoś odległego punktu. Buffy poczuła, że traci jasność myśli, że zanika jej jaźń. Coś nieustannie wciągało ją w nicość. I jeszcze dalej... Weszła w stan podobny do hibernacji była świadoma, lecz nie
potrafiła reagować na otoczenie. Wtem poczuła, że jednak ta otchłań ma jakiś koniec. Gdzieś przed nią znajdowała się bariera, ściana, w kierunku której leciała. Zbliżała się nieuchronna kolizja. Wpatrywała się w ciemność, lecz teraz wszystko by to czarne, zupełnie jakby straciła wzrok. Bez względu na to, czy rzeczywiście oślepła, czy też nie, czuła bliskość nieuniknionego uderzenia. Katastrofa. Zimna woda chlusnęła ją w twarz. Zdumiona Buffy spojrzała na swoje rozczapierzone palce, na popękaną, brudną umywalkę, na płynącą z kranu wodą. Instynktownie podniosła wzrok, by zerknąć w lustro, które powinno być nad umywalką, lecz ściana była pusta. Oczywiście, że nie ma lustra. Zabrały je pierwszego dnia, pomyślała. Przypomniała sobie tamten czas, pięć lat temu. gdy Twarz Clowna i Buldog wrzucili ją do tej celi, pobitą, krwawiącą, prawie nieprzytomną. Nie chcieli, żebyś podcięła sobie żyły. Niczym zastraszone zwierzą Buffy powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. Cela. Kraty w dwóch wysoko umieszczonych okienkach z trudem przepuszczały światło z zewnątrz. Otaczały ją trzymetrowe kamienne ściany. Stalowe drzwi z mnóstwem nitów, lecz bez klamki, gałki, nawet bez dziurki od klucza po tej stronie. To zostało zbudowane specjalnie dla mnie. Chwyciła się rękami za głowę, zaciskając oczy. Po chwili otworzyła je, by ponownie spojrzeć dookoła, obejmując się mocno ramionami. Buffy wiedziała. Nie wiadomo skąd, ale wiedziała. Niemożliwe. A jednak to nieunikniona prawda. Była w tej celi już od dawna. Niechętnie, obawiając się tego widoku, popatrzyła na swe dłonie. Twarde, szorstkie, z liniami, jakich wcześniej tam nie było. Przeciągnęła się, poczuła swoje ciało i spojrzała na siebie. Nie była szczuplejsza niż w przeszłości, lecz twardsza, bardziej zwarta. Miała mięśnie, jakie niegdyś widziała w magazynach i w telewizji u sportsmenek, których całe życie polegało na ćwiczeniach, treningu i wysiłku. Lecz w niej nie było nic ze sportu. Ciało Buffy było naprężone i niebezpieczne. Czuła to, nawet gdy się poruszała. Czuła się jak śmiercionośna broń. Pod warstwą kurzu. Ta cela. Nieskończone dni i noce w samotności, pośród tych czterech ścian, gdzie bezlitośnie ćwiczyła swe ciało, aż przybrało taką postać. Wampir}' z wytatuowanymi 76
twarzami i pomarańczowym ogniem w oczach. Karmiły ją, utrzymywały przy życiu, ale nic ponad to. Żadnej rozmowy, nawet gróźb. Pozostawała przy zdrowych zmysłach tylko dzięki treningowi ciała, rozmyślaniom o dniu, kiedy ucieknie. Lecz z biegiem czasu nawet te myśli gdzieś się rozmyły, pozostawiając jedynie ćwiczenia. Nadzieja znikła. To nie są moje wspomnienia. Nie mogą być. Pamiętam wczorajszy dzień. Zabrali Gilesa. Camazotz urządza polowania w Sunnydale. W moim śnie zjawiła się Lucy Hanover, a potem Willow wywołała ją i... Znowu popatrzyła na swoje palce. To naprawdę były jej własne ręce. Tak samo jak wspomnienia związane z tą celą - miesiąc po miesiącu pośród tych czterech ścian, żywienie się obrzydliwą bryją, którą jej dawali, czekanie na otwarcie drzwi. Linie na jej dłoniach. Minęło pięć lat od chwili, gdy znalazła się w tym pomieszczeniu. - Nie - wyszeptała. To niemożliwe. - Nie! - krzyknęła. Z rykiem wściekłości i nienawiści, który wydobył się z jej piersi, rzuciła się na drzwi. Jej własne ciało wydawało się jakieś obce, ale poruszało się cudownie. Płynnie, z ogromną siłą, groźnie. Wykonała kopnięcie w drzwi z wyskoku, bijąc tak silnie, że aż zadrżała jej szczęka. Potem spadła na ziemię i uderzyła mocno głową w kamienne podłoże. Adrenalina rozsadzała jej żyły. Nie myślała o bólu. Zgięła się w pół i znowu była na nogach. Zaczęła kopać i walić w drzwi, lecz jedynym efektem było echo uderzeń, rozlegające się w celi. Minęło kilka minut. Zwolniła. Z trudem łapała powietrze. Adrenalina ustąpiła. Ból czaszki, całego ciała, poranionych kłykci był jak najbardziej prawdziwy. Skórę na dłoniach zdarła do żywego ciała. Sięgnęła ręką. by dotknąć tylnej części głowy, którą uderzyła o podłogę. Po chwili na palcach ujrzała krew. Wszystko szybko się wygoi. Przecież jest Pogromcą. Jednak rany były prawdziwe. Wszystko działo się naprawdę. Gdy uświadomiła to sobie ze zgrozą, gdy jeszcze raz oglądała swe pokaleczone ciało i celę, poczuła, jak walka z Camazotzem zaciera się w jej pamięci. Była zdesperowana, pragnęła za wszelką cenę ocalić Gilesa. więc wezwała na pomoc Lucy Hanover, ta zaś wywołała istotę znaną tylko jako Wieszczka, która obiecała pokazać Buffy wizję przyszłości. Wizja ta mogła pomóc w zapobieżeniu nieszczęściu, w ocaleniu Gilesa. Wieszczka dotknęła jej. Lecz to nie była wizja.
Cokolwiek uczyniła Wieszczka, Buffy nie miała już dziewiętnastu lat, lecz co najmniej dwadzieścia cztery, a może nawet dwadzieścia pięć. Jakimś sposobem owego dnia ta istota oderwała jej duszę od ciała i rzuciła ją w przyszłość, w to nowe ciało. Pamięć tamtego dnia nieco przybladła. W sercu wiedziała, że to wszystko zdarzyło się ledwie chwilę temu, lecz zarazem wspominała zdarzenie z perspektywy kilku łat. Była też biała plama... czas, którego w ogóle nie pamiętała, czas, kiedy to została pojmana. Przerwa w pamięci dotyczyła okresu od dotknięcia jej przez Wieszczkę do dnia, gdy Twarz Clowna i Buldog wrzucili ją do tej celi. Przez ponad pięć lat rozmyślała, co wydarzyło się w tym martwym punkcie jej pamięci. Nie. To nie ja. Mnie tu nie było. To się nigdy nie wydarzyło. Lecz teraz nie mogła mieć cienia wątpliwości, że wszystko dzieje się naprawdę. Czuła każdy mięsień, każde zadrapanie, każdy ból. To było jej własne ciało, jej życie, lecz za sprawą niezrozumiałych wydarzeń została przemieszczona w starsze ciało, w mroczną, przerażającą przyszłość. Mogła jedynie chodzić po celi. Ćwiczyć ciało. Trenować, oczekując chwili, gdy wampiry opuszczą gardę. Mijały dni. Ćwiczyła, spała, myła się i znowu ćwiczyła. Przynosili jej jedzenie przed świtem i po zmroku, zawsze uzbrojone, zawsze w co najmniej trzyosobowej grupie. Kazały jej stanąć w przeciwległym rogu, jakby obawiały się bliższego kontaktu. Była dla nich jak dzikie zwierzę. Wtedy uśmiechała się. * Może dwa tygodnie później sprowadziły dziewczynę. Było ciemno, gdy wrzuciły ją do celi. Była posiniaczona, lecz przytomna. Krwawiła. Miała ciemne włosy, ciemną skórę, egzotyczną urodę. Być może Włoszka. Wysoka, młoda. Gdy spojrzała poprzez krew niepokornymi, dzikimi oczami, Buffy poznała, że to jeszcze dziecko. Miała szesnaście lat, może mniej. Przez chwilę Buffy tylko stała i patrzyła na nią: pięć lat bez kontaktu z ludźmi sprawiło, że jej serce stało się nieczułe. Była dwiema osobami jednocześnie: twardą więźniarką i młodym wojownikiem. Nagle stało się coś takiego, jakby obudziła się w niej ta część świadomości, która miała wciąż jeszcze dziewiętnaście lat, która tkwiła zamrożona w tym ciele od chwili, gdy zrozumiała, co się wydarzyło. Teraz odtajała.
78
Lód roztopił się, wydobywając jej prawdziwą jaźń. Buffy podeszłą do dziewczyny i wyciągnęła do niej rękę. - Nic ci nie jest? Tamta wyraźnie zmieniła się na twarzy. Zamrugała, otworzyła szeroko usta, dając wyraz swemu bezbrzeżnemu zdumieniu. - O mój Boże - szepnęła łamiącym się głosem. - Ty jesteś... ty jesteś nią, prawda? - Nie rozumiem. Dziewczyna cofnęła się, wstała powoli z wyraźnym bólem i patrzyła na Buffy. - Ty jesteś Buffy Summers. Widziałam zdjęcia. - Tak? Jak wyglądam? O dziwo, ta pobita, krwawiąca dziewczyna zaśmiała się. Był to dysonans, lecz mimo to całkiem miły dla ucha. - Niesamowicie - powiedziała. - Wyglądasz niesamowicie. - Kim jesteś - spytała Buffy. Jednak w myślach czuła, że zna odpowiedź. - Jestem August. Buffy uniosła brwi. - Jak nazwa miesiąca? - Takie mam imię - odparła dziewczyna ze złością. Otarła sobie spod nosa krew, która nie przestawała się sączyć. - Teraz ja jestem Pogromcą. Buffy zamknęła oczy i pokręciła głowę, by oczyścić myśli. Zachwiała się lekko. W jej głowie kłębiło się mnóstwo pytań. Lecz jeśli ta dziewczyna była Pogromcą, to jaki los spotkał... - Faith? August pokiwała głową. - Pół roku temu. Przez lata próbowali ją schwytać, tak samo jak... jak ciebie. Gdyby nie ona, mieliby w posiadaniu już całe Zachodnie Wybrzeże, a może jeszcze więcej. Przynajmniej tak twierdzi mój Obserwator. Podobno schwytali ją pod Los Angeles. Ostrożnie, może nawet z pewną dozą lęku, dziewczyna spojrzała na Buffy. - Czy byłaś tu bez przerwy? Przez cały ten czas? Nie. Dopiero co tu przybyłam. Dwa tygodnie temu. To nie Jest moje miejsce. To były pierwsze myśli, jakie przemknęły przez jej głowę, ale od razu wiedziała, że są dalekie od prawdy. - Cały czas - odpowiedziała. Odwróciła się do niej plecami i zaczęła miarowo przemierzać pokój. - A teraz mam towarzystwo.
- Ale czy nie próbowałaś... Buffy odwróciła się gwałtownie w jej stronę. - Każdego dnia - warknęła. - Co ty sobie myślisz? Przecież jestem Pogromcą. - Jesteś jednym z wielu Pogromców - poprawiła August. - Nawet już nie tym głównym. I to od dawna. Rada nazywa cię „Zaginionym Pogromcą”. Nie używają nawet twojego imienia. Buffy starała się przetrawić tę nowinę. W myślach sięgnęła pamięcią do momentu, gdy wiedziała, że naprawdę jest sobą. Tam pozostał jej umysł. A dusza... dusza została wyrwana w teraźniejszość, ciało zaś pozostało daleko... Co się wydarzyło między tamtą a obecną chwilą? Gdzie się teraz znajdują? Co się stało z Gilesem? - Jak duży teren kontroluje Camazotz i jego wampiry? - spytała. August wydawała się niespokojna. Spojrzała na stalowe drzwi, potem zmierzyła wzrokiem Buffy. - No więc? - ponagliła ją. - Całe Sunnydale i kilka innych miast. W promieniu około pięćdziesięciu kilometrów. - I nikt o tym nie wie? - Nikt nie wierzy. Nikt nie chce wierzyć. Tym sposobem wygrywają. Mają pełną kontrolę, ale sprawiają wrażenie, że życie toczy się normalnie. Wielu ludzi chce im pomagać za namiastkę władzy. - Boże - szepnęła Buffy. - Więc stąd nie ma wyjścia? - spytała August z cichą rozpaczą, nawet jakby rezygnacją. - Próbowałaś wszystkiego? - Pięć lat to dużo czasu. Może teraz, gdy jesteśmy we dwie, będzie inaczej, ale oni pewnie będą przysyłać więcej strażników w porze wydawania jedzenia. - Więc chyba nie mamy żadnego wyboru - powiedziała cicho August. W jej oczach pojawiły się łzy, które otarła z goryczą. Po chwili odetchnęła głęboko i uspokoiła się. Na jej twarzy widniał ogromny żal. - Znowu cię nie rozumiem. August patrzyła na nią jak na niedorozwiniętą. - Wampiry uwięziły cię, bo w końcu nabrały rozumu. Jeśli Pogromca żyje, nie można ustanowić nowego. Trzymają cię tutaj... - Wyrzuciła ręce w geście niemal histerycznym. - A teraz trzymają tu nas obie, dzięki czemu nie będzie kolejnego Pogromcy. - Masz wyjątkowy dar stwierdzania oczywistych faktów - powiedziała Buffy. 80
- A ty zamierzasz im na to pozwolić? Teraz już nic ich nie powstrzyma przed dalszą ekspansją. - August przygryzła wargę, pokręciła głową i objęła się ramionami, jakby chciała odrzucić natarczywe myśli. - Sytuacja jest zła. Naprawdę zła - powiedziała Buffy, słysząc ból, a nawet rozpacz w swoim własnym głosie. - Ale dopóki nie zrobią czegoś głupiego albo nie opuści ich ostrożność, nic nie zdziałamy. August zawinęła sobie za uszy kosmyki swoich krótkich czarnych włosów. Tym razem nie obdarzyła Buffy spojrzeniem swoich stalowoszarych oczu. - Jest coś, co mogłabym zrobić - powiedziała cicho. Buffy uniosła brew. - Co takiego? Co mogłabyś zrobić? W końcu August wbiła w nią ciężki wzrok. W jej oczach zabłysła twarda stal, dzikość, bunt. Chłód i stanowczość. - Mogłabym cię zabić... cdn.