133 Pages • 43,401 Words • PDF • 700.8 KB
Uploaded at 2021-09-24 17:17
This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.
Ingulstad Frid Znak z nieba Saga Przepowiednia księżyca 08
GALERIA POSTACI Ingebjorg Olavsdatter Bergtor Masson Gisela Sverresdatter Pani Sigrid Jonsdatter Sira Joar
Pani Bothild
LR
Orm Oysteinsson
T
Ture Gustavsson Rycerz Darre Król Magnus Młody król Hakon
Junikier Eryk
dziedziczka dworu Sasmundgard w Dal w parafii Eidsvoll były narzeczony Ingebjorg, kupiec ożeniony z Giselą gospodyni we dworze Bełgen, żona Bergtora nowa matka przełożona w klasztorze Nonneseter były ksiądz w kościele Świętego Krzyża, pozbawiony urzędu ochmistrz (najwyższy rangą urzędnik, rządzi Norwegią w imieniu króla Magnusa) gospodyni Akersborg, żona Orma 0ysteinssona narzeczony Ingebjorg ze Szwecji jeden z rycerzy w twierdzy Akersborg król Szwecji mianowany królem Norwegii, władca nominalny aż do uzyskania pełnoletności w 1355 r. brat króla 1 lakona, szwedzki książę i następca tronu
W poprzednim tomie...
T
LR
Rycerz Darre ratuje Ingebjorg przed śmiercią. Pani Thora chciała dźgnąć ją nożem, za co została przez .ochmistrza oskarżona o próbę zabójstwa. Panią Thorę w trącono do lochu, ale z pomocą siry Joara uciekła. Oboje wyruszyli konno do Szwecji, po drodze jednak ludzie ochmistrza schwytali byłą przełożoną klasztoru i na miejscu zabili. Sira Joar uniknął śmierci. Bergtor przyłapuje Giselę i ochmistrza na gorącym uczynku. Gisela otrzymuje karę, a ochmistrz odmawia przybycia na ucztę zaręczynową Ingebjorg i Turego. Ingebjorg zakochuje się w swoim narzeczonym. Ture również sprawia wrażenie zakochanego, ale nie bierze narzeczonej do łóżka, choć ona bardzo tego pragnie. Ture towarzyszy jej w podróży do Sasmundgard. Dwór jest w upadku i Ture prosi, by narzeczona go sprzedała. Ona jednak odmawia, bo wie, że pewnego dnia tut.aj wróci. Ingebjorg oddała też rycerzowi Darre tajny dokument ojca, by zawiózł go królowi Magnusowi do Fredrikstad, ale rycerz nie wraca i dziewczyna zaczyna się bać. Pewnego dnia zostaje wezwana do ochmistrza, który żąda informacji o dokumencie. Ingebjerg odmawia. Nawet kiedy ochmistrz informuje ją, że pewien mężczyzna został schwytany i poddany torturom, nie chce nic powiedzieć. Obawia się jednak, że chodzi o rycerza Darre.
Rozdział 1 Oslo, jesień, rok 1353
T
LR
lngebjorg stała przy oknie w swojej izbie do pracy i spoglądała na fiord, przesuwając w palcach paciorki różańca. Przy każdym mniejszym odmawiała Zdrowaś Mario, a przy większych Ojcze nasz. Z całego serca pragnęła mieć przy sobie sirę Eirika. Marzyła też aby odwiedzić kościół Arnadal i tam szukać pomocy. Może gdyby usłyszała dźwięk dzwonów, poczuła zapach kadzidła i wzięła udział w dobrze znanym, starym rytuale, odzyskałaby siłę, której tak bardzo potrzebowała. Wysyłanie do Marii „duchowych różyczek", jak sira Eirik nazywał cząstki różańca, nie wystarczy. Przynajmniej w tej walce, jaką teraz toczy. Myśl, że rycerz Darre mógłby przechodzić najgorsze tortuiy dlatego, że uwolnił ją od tajnych papierów, była nie do zniesienia. Nie może pozwolić, by dręczono, dobrego, troskliwego człowieka, który każdego ranka i wieczora przeprowadzał ją przez Ciemny Korytarz, który uratował ją przed niechybną śmiercią z rąk pani Thoiy. Problem nie polega na tym, co powinnam zrobić, powtarzała sobie w duchu. Ja po prostu nie mam wyjścia. Jeśli strach sprawi, że ulegnę, będę stracona. Muszę odszukać Orma 0ysteinssona i powiedzieć mu, jakie nazwiska zostały wymienione w dokumencie. Muszę go przekonać, że rycerz Darre jest niewinny, że ofiarował się zająć tym pergaminem, by uwolnić mnie od lęku i zmartwień. Mogę zresztą twierdzić, że rycerz Darre nie zna treści tajnych papierów, że prosiłam go, by przekazał to wszystko królowi Magnusowi, bowiem ojciec nie zdążył tego zrobić przed śmiercią. Nagle zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze. Przecież nie musi się przyznawać, że ona sama zna zawartość dokumentu. Może powiedzieć jedynie, że się nim zajęła, bo matka zobowiązała ją, że ma go dostarczyć do rąk własnych króla. A sirze Joarowi oddać nie chciała właśnie dlatego. Poza tym domyśliła się, że informacje tam zawarte są dla króla ważne. Kiedy zauważyła, że pani Thora nastaje na jej życie, uznała, iż dokument jest niebezpieczny, zwierzyła się z tego rycerzowi Darre, a on podjął się przekazać go królowi. Ani ona, ani rycerz Darre nie musieli znać jego treści. Czy ochmistrz jej uwierzy? Przecież wie, że Ingebjorg umie czytać.
T
LR
Nie wie jednak, czy zna łacinę. Poza tym list został napisany z użyciem trudnych słów i liter, ledwo potrafiła go odczytać. Może powiedzieć ochmistrzowi, że Darre czytać nie umie. Poprosi go, by nakazał rycerzowi oddać pergamin. Niech powie, że Ingebjerg go o to prosi. Lepiej żeby Orm 0ysteinsson dostał dokument, niż by rycerz Darre został zadręczony na śmierć. Król Magnus nie musi wiedzieć, że jego własny ochmistrz w Norwegii pracuje przeciwko niemu. Zwłaszcza, że nie jest pewne, czy to ma aż takie wielkie znaczenie. W każdym razie nie teraz. Wicie z osób wymienionych w dokumencie zmarło podczas zarazy, ojciec Giseli się zestarzał i nie odgrywa już żadnej roli, pani Thora nie żyje, a sira Joar uciekł. Trudno więc zakładać, że ochmistrz będzie miał wielu zwolenników, jakby przyszło co do czego. Może ona sama przecenia znaczenie dokumentu? Istnieje możliwość, że ochmistrz jej nie uwierzy. Jeśli Ingebjorg wyzna, iż rycerz Darre jest w posiadaniu do- kumentu, będzie to oznaczało, że dotychczas oboje kłamali. Ryzykuje więc, że oboje zostaną ukarani. I to ukarani surowo, pomyślała z drżeniem. Oskarżyć najpotężniejszego męża w kraju, zastępcę króla, dysponenta państwowej pieczęci, to musi być największe przestępstwo, jakie można popełnić. Ingebjerg zostałaby pewnie ukamienowana, a rycerz Darre ścięty mieczem. Zrobiło jej się zimno. Oczyma wyobraźni widziała siebie, jak stoi na miejscu kaźni, przerażona, otoczona rozwrzeszczanym tłumem, półnaga, umazana smołą, z ogoloną głową, szlochająca ze strachu, krzycząca za każdym razem, gdy kamień trafi w głowę, w plecy lub w brzuch. — Nie — wyszeptała. Musi skłonić Orma 0ysteinssona, żeby jej uwierzył. Dotychczas nie wątpił w jej niewinność, a ona na szczęście nie zdradziła się, kiedy ją ostatnio wypytywał. Mogłaby też zwierzyć się pani Bothild. Gospodyni twierdzy jest ostatnio dla niej sympatyczniejsza. Ingebjorg miała nawet wrażenie, że ją lubi. Zresztą może mogłaby poprosić o pomoc również Giselę. Ta kobieta ma dziwną władzę nad mężczyznami i ochmistrz jest nią najwyraźniej zainteresowany. Choć między nią i Giselą panują chłodne stosunki, nie wątpiła, że tamta nie stałaby spokojnie, gdyby Ingebjorg groziła śmiecć. Wprawdzie kiedyś podejrzewała, że żona Bergtora chce ją otruć, ale potem uznała, że chodziło raczej o pozbycie się jej z dworu Belgen i z życia męża. Nad wodą wolno przeleciała wrona i usiadła na ogrodowym murku. Leciała z północy, we czwartek, tak jak inna wrona tamtego dnia, kiedy Eirik zjawił się po
T
LR
raz pierwszy w Ssemundgard, a Ingebjerg pomyślała, że to zły znak, i jak się okazało, miała rację. Ruszyła wolno ku drzwiom. — Nie mam wyboru — powtórzyła. — Nie mogę pozwolić, by rycerz Darre został zamęczony na śmierć. Skoro wytrzymałam chłostę i ciemnicę w klasztorze, nie wydając tajemnicy ojca, to i tym razem muszę być silna. Ręce miała lodowate i wszystko się w niej trzęsło, gdy zamykała za sobą drzwi i szła przez dziedziniec twierdzy, w stronę Wieży Śmiałków. Miała wrażenie, że nogi się pod nią uginają, a kiedy dotarła do celu, musiała oprzeć się o ścianę. Przez chwilę stała z przymkniętymi oczyma. — Święta Mario, Matko Boża, pomóż mi — modliła się w duchu. — Czy coś się stało, panno Ingebjorg? — rozległ się kobiecy głos za jej plecami. Odwróciła się przerażona i spojrzała prosto w zatroskaną twarz pani Bothild. — Ja... nagle zrobiło mi się słabo — wyjąkała Ingebjarg. — Dziecko kochane, chodź ze mną, twarz masz białą niczym śnieg. — Muszę porozmawiać z ochmistrzem — szepnęła Ingebjorg. — Mam mu coś bardzo ważnego do powiedzenia. — Zaraz po niego poślę — odparła pani Bothild stanowczo. Ujęła Ingebjorg pod rękę i pomogła jej wejść do środka. Pani Bothild zaprowadziła ją do kobiecej komnaty i pomogła Ingebjorg położyć się na ławie przy ścianie. — Zaraz zawołam pokojówkę Kirsten i poproszę, żeby zaparzyła pani melisy. To pomaga na niepokój i przygnębienie. Królewski syn Llewelyn z Walii ma już ponad sto lat, a mówią, że każdego ranka pije melisę — ciągnęła. Ingebjorg półprzytomna pomyślała, że melisa pomaga też na histerię i choroby urojone. Pani Bothild najwyraźniej myśli, że ona na to właśnie cierpi. Drzwi się otworzyły, Ingebjorg z przerażeniem stwierdziła, że do izby wszedł ochmistrz. — Co się tu dzieje? — burknął niezadowolony. — Masz tutaj pannę Ingebjorg? — Ona, biedactwo, źle się czuje. Mało brakowało, a byłaby zemdlała. Ingebjorg próbowała usiąść. — Muszę z wami porozmawiać, panie Orm. Nagle pokój się zakołysał i dziewczyna opadła z powrotem na poduszki.
T
LR
— Ach tak? — dotarł do niej głos gospodarza jakby z oddali. — To w końcu masz mi jednak coś do powiedzenia, panno Ingebjorg? W takim razie rozumiem, dlaczego nogi nie chcą cię nosić. Podszedł bliżej, a Ingebjorg znowu spróbowała usiąść. Tym razem się udało. — Nie bądź dla niej zbyt surowy — upomniała pani Bothild. — Ona naprawdę wiele przeszła. Ingebjerg spojrzała w górę. Ochmistrz stał nad nią wielki i władczy, wzrok miał ponury, cieszyła się, że gospodyni twierdzy jest przy niej. — No, proszę mówić, panno Ingebjorg. Gdzie schowałaś dokument swojego ojca? — Ja go już nie mam, panie Orm — wyszeptała, zdając sobie z przerażeniem sprawę, że Darre musiał dzielnie znosić tortury i dotychczas nie wyjawił, gdzie się list znajduje. — Co chcesz przez to powiedzieć? — głos ochmistrza brzmiał lodowato. Ingebjorg zwilżyła wargi, oparła głowę o ścianę i zmuszała się do patrzenia mu w oczy. Nagle przypomniała sobie tamto spotkanie, kiedy pierwszy raz zjawił się w Nonneseter, by jej podziękować za pracę. Wydawało jej się wtedy, że to miły i życzliwy człowiek. Jak mogła się tak pomylić? — Kiedy znalazłam dokument, obiecałam matce, że nie oddam go nikomu prócz króla Magnusa — zaczęła wolno. — Sira Joar i pani Thora bardzo chcieli ten list dostać, ale ja dotrzymałam danej matce obietnicy. Czuła się ciężka jak z ołowiu, w głowie jej huczało, ręce wciąż były lodowate. — Dopiero kiedy pani Thora próbowała usunąć mnie z tego świata, zrozumiałam, jakie to wszystko niebezpieczne i postanowiłam pozbyć się dokumentu. Ochmistrz stał nieporuszony. Słuchał. Uznała, że jej wierzy, co dodało jej odwagi. Zauważyła zaniepokojona, że pani Bothild wyszła razem ze służącą. — No i co było w tym dokumencie, panno Ingebjorg? Zmrużył oczy, przyglądając jej się podejrzliwie. Dziewczyna pokręciła głową. — Nie mam pojęcia. Ochmistrz podszedł jeszcze o krok bliżej. — Myślałem, że przyszłaś tutaj, żeby mi coś powiedzieć, a nie nadal kłamać. Z drżeniem zaczerpnęła powietrza. — Przyszłam powiedzieć, że wyzbyłam się tego pergaminu. — I chcesz mnie przekonać, że wciąż nie wiesz, czego dotyczył? — W głosie ochmistrza było szyderstwo.
T
LR
Ingebjorg przytaknęła. — Bo ja nie rozumiem po łacinie. — Imiona nie są po łacinie — krzyknął, aż echo odbiło się od ścian. — Mów zaraz! Jakie nazwiska wyczytałaś? Kogo wymienia dokument? — Ja nie wiem, panie Orm. Nawet jeśli kiedykolwiek widziałam nazwiska, to nie zwróciłam na nie uwagi. Pismo było dziwaczne i niewyraźnie, a same nazwiska nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Patrzył na nią rozpłomienionym wzrokiem. Jednak mi nie wierzy, pomyślała zgnębiona. — A ja słyszałem coś innego, panienko Ingebjorg — wysyczał wolno. — Ten mężczyzna, którego wkrótce mistrz w lochu obedrze ze skóry, twierdził, że znałaś treść dokumentu. Powiedział, że bardzo cię to interesowało. Tak bardzo, że zlekceważyłaś i sirę Joara, i panią Thorę, wolałaś zostać zamknięta w klasztornej ciemnicy, niż oddać im tajny list. Kłamałaś na temat tego dokumentu, od kiedy go znalazłaś — mówił. — Oszukałaś na przykład pewnego człowieka tak dalece, że pojechał na miejsce, w którym odkryłaś zwłoki ojca i szukał przez cały dzień, ale niczego nie znalazł. Ingebjorg drgnęła. Skąd on to wie? Ona tego rycerzowi nie mówiła. Na wszelki wypadek skinęła głową. — Tak, pamiętam, że okłamałam jakiegoś człowieka na weselu w sąsiednim dworze, bo zbyt natrętnie mnie wypytywał. Ale co miałam zrobić, skoro obiecałam matce, że nikomu nawet o tym nie wspomnę? Zostałam wychowana w posłuszeństwie dla swoich rodziców. Po twarzy ochmistrza przemknął cień, znowu doznała wrażenia, że ten człowiek się waha. Już otworzyła usta, by dodać, że rycerz Darre też treści dokumentu nie zna, i że go raczej nie przeczytał, bo nie jest w czytaniu biegły, a łaciny w ogóle się nie uczył, gdy drzwi się otworzyły i weszła pani Bothild z Kirsten, niosącą kubek parujących ziół. — Ona będzie ci pomagać, panno Ingebjorg. Orm 0ysteinsson odwrócił się gwałtownie. — Wyjdźcie stąd. Panna Ingebjerg i ja mamy ważną rozmowę. Ingebjorg spodziewała się, że gospodyni dworu się przestraszy gniewnego tonu męża, ale ona stała nie poruszona. — W tej izbie to ja decyduję — oświadczyła stanowczo. — Jeśli panna Ingebjarg nie napije się ziół i nie odzyska spokoju, to kto inny będzie musiał stąd wyjść.
T
LR
Ingebjorg nie wierzyła własnym uszom. Sądziła, że pani Bothild to skromna, małomówna i lękliwa kobieta. Teraz odkryła kogoś zupełnie innego. Orm 0ysteinsson wyglądał, jakby miał wybuchnąć, po czym odwrócił się i wyszedł. — Panie Orm! — zawołała za nim Ingebjorg. — Proszę go już nie torturować. On nie ma dokumentu. Ja wszystko zniszczyłam. Ochmistrz burknął coś i zniknął. Kiedy pokojówka wyszła, pani Bothild usiadła obok Ingebjorg. — Proszę, moja droga. Wypij to dopóki ciepłe. Jestem pewna, że ci pomoże. — Zauważyłam, że panienka zdziwiła się moim brakiem szacunku dla pana Orma — mówiła dalej gospodyni. — Panienka nie zna mojego pochodzenia. Należę do rodu Folkungów. Beze mnie pan Orm nie osiągnąłby takiego wysokiego stanowiska, jakie zajmuje. W jej słowach była gorycz. Gdyby kochała męża, nigdy by mi czegoś takiego nie powiedziała, pomyślała Ingebjorg. Przypuszczalnie pani Bothild odkryła, czym on się zajmuje. Teraz daje Ingebjorg do zrozumienia, że bez niej byłby niczym. — Od dawna wiem, że jest czymś wzburzony, ale nigdy mi nie powiedział czym — opowiadała dalej Bothild. — Teraz rozumiem, że to ma coś wspólnego z panią. Chociaż nie wiem, o co chodzi, to stoję po pani stronie, Ingebjorg. Jest pani ciepłym, dobrym i życzliwym człowiekiem, nie wątpię, że nie zrobiła pani nic złego. Gdyby zechciała mi się pani zwierzyć, potraktuję to jako znak zaufania i przyjaźni. Nieszczęsna dziewczyna nie wahała się dłużej. Może pani Bothild zdoła uratować i mnie, i rycerza Darre, pomyślała z nową nadzieją i odwagą. — Mój ojciec zaginął w czasie wielkiej zarazy. Dwa lata później znalazłam jego zwłoki w lesie. W kurtce ojca był dokument, na którego widok matka kazała mi oczywiście obiecać, że nigdy nikomu go nie pokażę. Pini Bothild cierpliwie kiwała głową. — Słyszałam, co pani mówiła Ormowi. — W Nonneseter pani Thora i sira Joar chcieli mi dokument odebrać, a kiedy przełożona próbowała mnie zabić, zrozumiałam, że sprawa jest niebezpieczna i postanowiłam się go pozbyć. — To bardzo rozsądne — przerwała jej pani Bothild. — Ale co złego wiąże się z tą sprawą?
T
LR
— Nie mam pojęcia — Ingebjorg patrzyła w bok. — Sądzę, że pan Orm uważa, iż ja wiem, czego dokument dotyczy. Ale to nieprawda. Pani Bothild milczała. Zmarszczyła czoło, twarz miała zatroskaną. Po dłuższej chwili spytała ostrożnie: — Ma pani wciąż ten pergamin, panno Ingebjorg? Ingebjorg nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Jeśli pani Bothild dowie się, że dokument zawiera informacje o zdradzie Orma 0ysteinssona, i że został wysłany do króla Magnusa, z pewnością nie będzie chciała popierać Ingebjorg. Pokręciła więc przecząco głową. — Czy z powodu tego dokumentu pewien mężczyzna został pojmany i jest torturowany, aby wyznał prawdę? — Tak mi się zdaje — szepnęła Ingebjorg. — Więc jednak pani dała dokument temu mężczyźnie, który teraz siedzi w lochu. Ingebjorg nie wiedziała, co począć. — Ja nie mam pojęcia, kto został pojmany — odparła. — Ale list oddałam. — Skoro Orm tak zareagował, to ten pergamin musi zawierać coś, co nie powinno dotrzeć do niepowołanych uszu. Ingebjorg zamyśliła się. Gospodyni wstała. — Porozmawiam z mężem, panno Ingebjorg. Zdaje mi się, że wiem, o co w tym wszystkim chodzi, i dla czego on jest taki wzburzony. Pani nic nie może zrobić. Wierzę, że nie ma pani pojęcia o treści dokumentu i przekonam Orma, że jest pani niewinna. Ingebjorg wstała. — Muszę wracać do pracy. Straciłam już wiele dni. Pani Bothild przyglądała jej się zatroskana. — Czy to strach przed panem Ormem sprawił, że byłaby pani zemdlała? — Myślę, że tak — mruknęła Ingebjorg, idąc do drzwi. — Nie trzeba się bać, panno Ingebjorg. On może wyglądać na zagniewanego, ale ja wiem, jak z nim postępować. Ingebjorg zmusiła się do uśmiechu. W swojej izbie długo wpatrywała się w okno. Uratowałam rycerza Darre, czy jeszcze pogorszyłam jego sytuację? Wyjawiła pani Bothild, że nie ma dokumentu, ale nic więcej. Na szczęście gospodyni jest przekonana o jej niewinności. Ale ile ona może? Czy rzeczywiście ma władzę nad swoim małżonkiem i jak daleko gotowa jest się posunąć, by pomóc Ingebjorg?
Pani Bothild sprawiała wrażenie, że wie, o co chodzi, ale czy tak jest naprawdę? I najważniejsze: po czyjej stronie się ostatecznie opowie? Rozdział 2
T
LR
Ku zdumieniu Ingebjerg ochmistrz już tego dnia jej nie nachodził. A była przekonana, że nadal będzie żądał informacji, co zrobiła z dokumentem. Z ulgą przyjęła do wiadomości, że na kolacji też się nie pojawi. Zresztą podobnie jak rycerze Losne i Galtung. Natomiast przyjechała w odwiedziny małżonka rycerza Losne, niebywale gadatliwa kobieta. Ingebjorg zauważyła, że gospodyni siedzi pogrążona we własnych myślach i pozwala gościowi mówić. Za to raz po raz posyła Ingebjorg badawcze spojrzenie. Nie ulegało wątpliwości, że pani Bothild myśli o tajnym dokumencie. Jej zatroskanie mogło wskazywać, że domyśla się treści pergaminu i lęka o to, co się stanie, kiedy sprawa dotrze do króla. Czy jest po stronie męża czy też nie, musi wiedzieć, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazł. Ingebjorg nadal miała trudności ze zrozumieniem tego, co się dzieje. Jeśli król Magnus naprawdę dowiedział się o dokumencie i poznał nazwiska swoich przeciwników, a w dodatku we wszystko uwierzył, to powinien był zareagować. Nie jest pewne, czy uwierzył, skoro sprawa dotyczy takiego zaufanego człowieka jak ochmistrz. Ale tak czy inaczej król powinien ją zbadać. Dlaczego zatem Orm 0ysteinsson nadal znajduje się w królewskiej twierdzy? Gdyby natomiast rycerz Darre nie dotarł do króla Magnusa z listem, to dlaczego go pojmano i torturowano, żądając przyznania się? Przecież ci, w których władzy się znalazł, mogli po prostu wziąć dokument i przeczytać. Chyba że zaginął. Gdzie się teraz podziewa? Co rycerz Darre z nim zrobił? A może to nie Darre siedzi w lochu? Może to nie jego torturuje katowski mistrz? Nieznacznie pokręciła głową. Ona nikomu więcej nic nie powiedziała, tylko Bergtorowi i rycerzowi Darre. Si— ra Joar i pani Thora mogli opowiadać, że Ingebjorg jest w posiadaniu dokumentu, ale żadne z nich nie wiedziało, że dostała go z powrotem po tym, jak Bergtor zawiózł go do dworu Valen. Gisela... Gisela mogła wyśledzić, że Bergtor przywiózł dokument z powrotem i domyśliła się, że oddał go Ingebjorg. Ale w tej rozmowie z ochmistrzem, którą Ingebjorg podsłuchała, Gisela zapewniała, że nie wierzy, by tajny list znajdował się w rękach dziewczyny. — O czym panna Ingebjorg rozmyśla? — spytała nagle pani Bothild.
T
LR
Ingebjorg spojrzała na nią przestraszona. Była tak pogrążona we własnych rozważaniach, że nie słyszała, o czym tamte rozmawiają. — Panna Ingebjorg wierzy, że melisa pomaga? — Oczywiście — odparła, czując, że się czerwieni. — A ja się z tym nie zgadzam! — wykrzyknęła małżonka rycerza Losne. — Od świętego Jana codziennie piję wywar z melisy, a nadal tkwi we mnie niepokój. — To może powinna pani spróbować szałwii — zaproponowała pani Bothild. — Mnisi z Hovedoen mówią, że działa uzdrawiająco i pomaga na siwienie. — Naprawdę? Człowiek odzyskuje dawny kolor włosów? — Podobno tak. Ingebjorg spojrzała na małżonkę rycerza. Musiała wcześnie posiwieć, włosy wyglądały na jej głowie niczym srebrny hełm, wyraźnie widoczne spod zdobionej paciorkami siatki. W tej samej chwili zauważyła, że pani Bothild do niej mruga i zrozumiała, o co chodzi. Oto obie, i gospodyni dworu, i ona rozmyślają na tematy życia i śmierci, a tymczasem małżonka rycerza zajmuje się siwizną. To godna zazdrości beztroska, przemknęło jej przez głowę. Żona rycerza Losne to piękna kobieta, a ze srebrzys— tosiwymi włosami bardzo jej do twarzy, nie ma się czego wstydzić. Miała na sobie suknię z jedwabiu w kolorze morskiej wody. Stanik mocno dopasowany podkreślał kształty ciała. Przy szyi i na rękach nosiła złote łańcuchy. Rycerz Losne musi być człowiekiem dobrze sytuowanym. Przypomniała sobie, co Bergtor powiedział nie tak dawno temu, że w wyniku wielkiej zarazy izlachta norweska zbiedniała i zrównała się ze stanem chłopskim. Bergtor obawia się, że będzie to miało wpływ na życie kraju. Ingebjorg spytała, czy w innych krajach, dotkniętych zarazą, nie jest tak samo, ale on odparł, że nie. Bowiem pomyślność Norwegii bardzo zależy od uprawy ziemi, a teraz nie ma kto tego robić. Wkrótce wszyscy żyć będą w nędzy. Przeniknął ją dreszcz. Jeśli tak, to niedługo nie będzie takich pań jak małżonka rycerza Losne, obwieszonych złotem i zajętych szukaniem ziół przeciwko si— wiźnie. Nie będzie też wtedy takich mężczyzn jak Ture, który uznał Sasmundgird za zrujnowany dwór, i któremu nie podoba się, że jego narzeczona nie pragnie złota, nie chce też podróżować w otoczeniu licznego orszaku. Z zamyślenia wyrwała ją znowu małżonka rycerza Losne, która wykrzyknęła: — Tak się cieszę, że przyjedzie król Magnus i królowa Blanka. Tego roku, kiedy tutaj mieszkali, dużo bywałam na dworze. Tylko że to było piętnaście lat temu. Nie mogę zrozumieć, że ten czas tak szybko leci. Królowa Blanka miała
T
LR
wtedy dziewiętnaście lat, byli dopiero co po ślubie. Ach, żebyście wiedziały, jaka była piękna! Poza tym mądra i miła. I tacy byli w sobie zakochani, to wzruszające, po prostu promienieli ze szczęścia. — To królewska para ma wkrótce przyjechać do Akersborg? — spytała Ingebjorg. — O tak, nie wie pani o tym? Teraz są w Tunsberg i tutaj przyjadą bliżej jesieni. Ingebjorg posłała pani Bothild przerażone spojrzenie. — Moi rodzice byli na weselu — mówiła dalej żona rycerza. — Mama opowiadała mi o tym wielkim wyda- rżeniu. Ślub odbył się w sierpniu. Pogoda była piękna i powietrze ciepłe. Miasto u stóp Góry Zamkowej pokazało się z najlepszej strony. — Dla młodej królowej musiało to być niezwykli przeżycie — przerwała jej pani Bothild. — Przyjechała tu z bogatego zamku we Flandrii, pochodzi przecież z rodu spokrewnionego z francuskim domem królewskim i rodziną cesarza Luksemburga. Norwegia musiała jej się wydać mała i zacofana. — No właśnie, a do tego miała jeszcze za teściową naszą osławioną królową Ingebjorg — wtrąciła pani Losne. Zwróciła się teraz do Ingebjorg: — Mam nadzieję, że ojciec nie ochrzcił pani na jej cześć — dodała i zachichotała. — To ona pozwoliła, by awanturnik Knut Porse doprowadził do sojuszu Norwegii i Szwecji, by zapanował nad Skanią, nie informując o tym rady królestwa. I na dodatek doszczętnie wyczyścił kasę państwową. — Działali chyba wspólnie — wtrąciła małżonka ochmistrza cierpko. — Kobieta nie przejmuje się takimi sprawami. Jedyne, czego ona pragnie, to zaspokoić swoje fizyczne żądze. — Z tym się nie zgadzam — odparła pani Bothild spokojnie. — Ja uważam, że królowa Ingebjorg jest niezwykle silną kobietą. Ponieważ rząd regencyjny był słaby, zdobyła zbyt duże wpływy. Jej celem było podbicie państwa duńskiego. — A ja myślę, że jedyne, co ona miała w głowie, to małżeństwo z Knutem Porse — upierała się tamta ze śmiechem. — Nawet kiedy ją straszono, że straci wszystko, co posiada, jeśli za niego wyjdzie, wybrała miłość. — Zwróciła się do Ingebjorg: — Czy to nie cudowne? Ja kocham takie historie o miłości. Zwłaszcza te, w których kochankowie nie mogą się połączyć, jak to bywa w opowieściach rycerskich. Ingebjorg poczuła się nieswojo. Przypomniała sobie wieczór w starej izbie, kiedy Bergtor opowiadał jej o tej królowej.
T
LR
— Jaki jest król Magnus? — spytała, znowu wracając myślami do swojego dokumentu. — Nie słyszała pani, co o nim mówią? — szepnęła żona rycerza z dziwną miną. — Ja się zgadzam z potężną panią Birgittą ze Szwecji, mężczyzna, który uprawia nierząd z innym mężczyzną, popełnia największe ze wszystkich przestępstwo. Biedna królowa Blanka. — A ja nie wierzę, że to prawda — zaprotestowała pani Bothild. — Uważam, że wymyśla to pani Birgitta wraz ze szwedzką szlachtą. Oni pragną przejąć władzę i robią wszystko, żeby go oczernić. Ingebjorg patrzyła na nią zdumiona. Chyba jednak pani Bothild nie może podzielać poglądów ochmistrza. To ją uspokoiło. Jeśli ta kobieta ma inne przekonania niż jej małżonek, to powinna zrobić wszystko, co w jej mocy, by uratować rycerza Darre oraz Ingebjorg. Małżonka rycerza Losne mocno zacisnęła wargi. Najwyraźniej nie podobało jej się stwierdzenie gospodyni. — Mój mąż mówi, że król Magnus jest naiwny i słaby. Roztrwonił państwowe środki i popadł w wielkie długi. — Ale to nie jego wina — zaprotestowała znowu tamta. — Nic na to nie poradzi, że zaraza zabrała życie tak wielu ludzi, i że teraz nie ma kto uprawiać ziemi. Nie odpowiada też za to, że panowanie nad Skanią kosztowało tyle pieniędzy i wymagało tylu zabiegów, ani że wielcy panowie w Szwecji są tacy chciwi. Ingebjorg domyślała się, że pani Bothild wie dużo więcej, niż zwykłe kobiety, o tym, co się dzieje w obu królestwach. — On zastawił nawet królewskie korony, swoją i królowej Blanki — wtrąciła pani Losne wzburzona. — Jak powiedziałam, to nie jego wina. Król Magnus zaczął rządzić z wielką stanowczością. To jego matka dążyła do panowania nad Skanią i kiedy jeszcze Magnus był małym chłopcem, zaczęła podburzać panów w Norwegii, by łamali prawo i buntowali się przeciwko koronie. Król Magnus zdołał to uporządkować. Proszę nie zapominać, że to on osobiście opracował szwedzkie ustawodawstwo jeszcze przed wybuchem zarazy. — Świetnie się pani orientuje we wszystkim, co się dzieje — wtrąciła żona rycerza. — Jako żona ochmistrza, jestem do tego zobowiązana — odparła pani Bothild spokojnie.
T
LR
Ingebjorg napotkała jej spojrzenie. Wydawało jej się, że w błękitnych oczach gospodyni czyta jakieś przesłanie, ale pewna nie była. — Tak, tak — zgodziła się pani Losne obojętnie. — Chyba pani musi. Ale ja to najchętniej słucham nowinek o królowej. Skończyła już trzydzieści trzy lata i słyszałam, że wciąż jest tak samo piękna. To dobra i szczera chrześcijanka. Krótko przed zarazą przekonała króla Magnusa, by odbył pielgrzymkę do Nida— ros. — Zjadła kawałek jagnięciny i mówiła dalej: — Musi ją boleć, że syn Eryk jest taki wojowniczy i żądny władzy, że nie chce, by jego brat był królem Norwegii. A zostało tylko półtora roku do czasu pełnoletności Hakona. Mam nadzieję, że przyjedzie tutaj z rodzicami i go poznamy. To wstyd, że tak rzadko pokazuje się w Oslo. Zamyśliła się rozmarzona. — Zastanawiam się, z kim nasz królewicz się ożeni. W kraju jest mnóstwo pięknych panien wysokiego rodu. Nawet ja sama taką mam — roześmiała się głośno. Ingebjorg wstała. — Dziękuję za posiłek. Muszę wracać do pracy. Choć czuła się bezpieczniejsza, po rozmowie z gospodynią na temat króla Magnusa, w trakcie której dowiedziała się, kogo pani Bothild popiera, nadal się bała. Im bardziej polubi panią twierdzy, tym gorzej będzie w dniu, kiedy działalność ochmistrza wyjdzie na jaw. Niezależnie bowiem od tego, że gospodyni nie zgadza się z mężem i cierpi z powodu jego niewierności, to mimo wszystko została mu poślubiona. Mógł wprawdzie zostać ochmistrzem ze względu na jej pokrewieństwo z rodem Folkungów, to jednak jako najpotężniejszy człowiek w państwie dał jej też wysoką pozycję. Ingebjorg spodziewała się, że Orm 0ysteinsson może pojawić się w każdej chwili, by kontynuować przesłuchanie, dziwiła się, że wciąż go nie ma. Mimo niepokoju udało jej się skupić na pracy i przepisywała do zmroku. W końcu pojawiła się słaba nadzieja, że może uniknie najgorszego. Z radością stwierdziła, że w Ciemnym Korytarzu panuje spokój. Na moment przemknęła jej myśl o Mal— canisie, ale co znaczy jakiś upiór wobec rzeczywistych zagrożeń. Przed drzwiami jej komnaty czekała pokojówka Kirsten. Ingebjorg odetchnęła z ulgą. Teraz nie będzie się już musiała obawiać nocnego napadu. — Dobry wieczór, Kirsten. Bardzo się cieszę, że będziesz sypiać w mojej komnacie.
T
LR
Pokojówka uśmiechnęła się szeroko. — Ja też bym nie chciała sypiać samotnie, panno Ingebjorg. My w domu mieszkamy w małej chacie, a jest nas ośmioro. Nigdy nie miałam własnego łóżka. — Ja też do tego nie przywykłam — rzekła Ingebjorg. — W domu dzieliłam sypialnię z matką, a w klasztorze z innymi nowicjuszkami i wieloma starszymi zakonnicami. Pokojówka słuchała, wytrzeszczając oczy. Ingebjorg opowiedziała jej trochę o życiu w klasztorze i to wyraźnie zrobiło na niej wrażenie. — A nie widziałaś gdzieś rycerza Darre? — spytała niespokojna. Kirsten z powagą pokręciła głową. — Mam nadzieję, że nie przytrafiło mu się nic złego. Tyle się teraz zła dzieje wokół. Rozbójnicy wszelkiej maści panoszą się po wsiach i miastach, a już najbardziej w lasach. Ingebjorg przytaknęła. — Ale on chyba nie wyruszył sam? Rycerze zwykle podróżują w licznych orszakach. — Mogli też zostać zaatakowani przez dzikie zwierzęta — dodała, nie słuchając, co Ingebjorg mówi. — Tu w okolicy widuje się i niedźwiedzie, i wilki, a niektórzy twierdzą, że jeden wilk jest jak wściekły. Cokolwiek ugryzie, to zostaje zatrute. Krzewy i trawa więdną, zwierzęta chorują i nawet kępka siana z jego śliną może zatruć całą oborę. Takie wściekłe wilki napadają na wiele wsi. Słyszałam, że zabijają krowy i owce. W pewnym dworze w Gudbrands— dalen wściekły wilk gonił psa aż do zabudowań. Wpadł do szopy, gdzie gospodarz w końcu zabił go siekierą. Ale pogryziony pies też się wściekł i uśmiercił wiele owiec. Ingebjorg słuchała wstrząśnięta. — Nic o czymś takim nie słyszałam. — Zamknęła drzwi na skobel i usiadła na łóżku, wyczerpana licznymi, nieprzyjemnymi wydarzeniami tego dnia. Kirsten podeszła bliżej i opowiadała dalej: — A jeszcze gorzej jest z rosomakami. Niektórzy bogaci panowie chcą mieć z nich futra. Są piękne i kosztowne, ale też bardzo niebezpieczne, panno Ingebjorg. Ktoś, kto nosi skórę tego zwierzęcia, nigdy nie przestaje jeść ani pić. Zostaje zarażony wielką żarłocznością rosomaka. Proszę spytać jakiegoś myśliwego, jak zachowuje się najedzony rosomak, to usłyszy pani, że wciska się między dwa bardzo blisko siebie rosnące drzewa, by schudnąć i móc jeść dalej.
T
LR
Ingebjorg walczyła, by nie zasnąć na stojąco. Nie wierzyła, że rycerz Darre mógł stać się ofiarą niedźwiedzia, wilka czy rosomaka. Jeśli padł ofiarą, to z pewnością pojmał go dwunożny drapieżnik. — Innym razem opowiesz mi więcej, Kirsten — rzekła w końcu. — TeraZ musimy iść spać. Jutro rano wstajemy wcześnie. Już zasypiała, gdy nagle Kirsten zapytała ze swojego posłania na podłodze: — Słyszała pani więźnia, panno Ingebjorg? Ingebjorg otworzyła oczy. — Więźnia? — Tak, tego, co tak strasznie krzyczał. Ingebjorg oprzytomniała. — Gdzie?! — Wczoraj przywieźli go do twierdzy. Dwaj silni mężczyźni wrzucili go do lochu. Tak Rasmusowi mówił chłopak kuchenny. Wkrótce potem ja widziałam katowskiego mistrza, znikającego w wieży. A w jakiś czas później usłyszałam te okropne krzyki! Ingebjorg wstrzymała dech. — A czy ten Rasmus go rozpoznał? — Widział go tylko od tyłu, jak popychali go do drzwi, ale mówi, że nie był to jakiś zwyczajny złodziej. Miał na sobie ubranie jak drużynnik albo rycerz. Ingebjorg wpatrywała się w ciemność. Zmęczenie ustąpiło, jak ręką odjął. — Całą noc nie mogłam spać — ciągnęła opowieść Kirsten. — Jego krzyki przypomniały mi czasy zarazy. Wtedy też ludzie biegali po ulicach i krzyczeli, a we wszystkich kościołach biły dzwony. Ingebjorg słyszała jej głos jakby z bardzo daleka. Nie miała teraz siły zajmować się czasami zarazy. To nie może być nikt inny, tylko rycerz Darre, to on został wtrącony do lochu i jego torturuje kat. Skoro ochmistrz przestał mnie wypytywać, to z pewnością dla tego, że wydobył prawdę z rycerza. Złożyła pod kołdrą ręce do modlitwy. — Święta Mario, Matko Boża, pomóż mu — szeptała w ciemności. — On nie zrobił nic złego. Błagam cię, nic pozwól, by cierpiał z mojej winy. Długo jeszcze rzucała się na posłaniu. Nigdy nie po winna była wysyłać tego niebezpiecznego listu.
Rozdział 3
T
LR
Następnego ranka, kiedy Ingebjorg otworzyła oczy, promienie porannego słońca wpadały przez okno. Powróciło wspomnienie wczorajszego dnia z trudnymi pytaniami i bolesnymi myślami, ale słoneczny blask dawał, mimo wszystko, trochę nadziei. Skoro Orm 0ysteinsson ponownie nie przyszedł, to chyba wierzy, że dziewczyna jest niewinna, a list został wyrzucony. Jeśli on sam nie został pojmany, to król Magnus nie mógł dostać listu. Oczywiście rycerz Darre mógł być rozpoznany przez łudzi ochmistrza, zanim zdążył oddać przesyłkę, ale wydawało jej się to mało prawdopodobne. Zresztą, może to nie rycerz Darre siedzi w lochu? Uczepiła się tej nadziei, wstała z łóżka, umyła się i ubrała, a pokojówka Kirsten nadal pogrążona była we śnie. Dopiero kiedy Ingebjorg była już całkiem gotowa, zdecydowała się obudzić służącą. Kirsten zerwała się z posłania. — Zaspałam? Ingebjorg zmusiła się do uśmiechu. — Spałaś tak głęboko, że nie miałam serca cię budzić. — A przecież mamy dzisiaj tyle pracy, tyle przygotowań na przyjazd króla — zawodziła Kirsten. — Muszę wyczyścić srebra, miedziane naczynia, umyć okna, wywietrzyć kilimy i dywany. Królowa pochodzi z bogatego dworu we Flandrii i na pewno zauważy, jeśli coś będzie nie w porządku. — Ona już bardzo długo mieszka w Norwegii, Kirsten. Zdążyła się przyzwyczaić do innych warunków. Kirsten wytrzeszczyła oczy. — Co panna Ingebjorg chce przez to powiedzieć? — Chyba królewska para nie mieszkała w zamkach, podróżując przez opustoszałe ziemie Szwecji i Norwegii, podczas pielgrzymki do Nidaros w okresie zarazy. Wyszły z sypialni. — Poza tym król tkwi po uszy w długach, nie przypuszczam, że pozwalają sobie na zbytki i luksusy. Kirsten milczała. Widocznie niewiele o tym wiedziała. Kiedy zbliżały się do dziedzińca twierdzy, Ingebjorg zdała sobie sprawę, że strach wciąż jej nie opuszcza. Co zrobi, jeśli na wybrukowanym kamieniami Ciemnym Korytarzu rozlegną się kroki...
T
LR
Wyszły na dzienne światło. Nagle otworzyły się drzwi Ptasiej Wieży i wyszli stamtąd dwaj dworzanie, ciągnąc między sobą więźnia. Traktowali go brutalnie, choć ledwie mógł się poruszać. Twarz miał we krwi, potykał się skulony, jakby go coś bolało. Mdłości podeszły Ingebjorg do gardła, ale wpatrywała się, żeby stwierdzić, czy to przypadkiem nie rycerz Darre. Żadnego podobieństwa jednak nie znalazła. Więzień miał długą brodę, wydawał się stary, ubrany jak zwyczajny chłop: w niefarbowaną, sięgającą kolan, samodziałową sukmanę i szerokie spodnie do kostek. Był boso. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Rasmus, pomocnik kuchenny, mógł powiedzieć, że więzień był ubrany jak rycerz lub wielki pan. Jakim sposobem ten chłop mógł się dowiedzieć o dokumencie ojca, zastanawiała się. Przez chwilę miała ochotę podbiec i spytać, czy więzień coś o niej wie, ale powstrzymała się całą siłą woli Pamiętała, że Orm 0ysteinsson zarzucił jej, iż oszukała pewnego mężczyznę, skłoniła go, by pojechał na miejsce, gdzie znalazła zwłoki ojca, a on szukał tam przez cały dzień bez skutku. Musiał to być ów nieznajomy, który zagadywał ją na weselu Solveig, to on pewnie coś powiedział temu biedakowi tutaj. Ale dla czego twierdził, że Ingebjorg zna treść dokumentu? Przecież wtedy nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. W dodatku Orm 0ysteinsson twierdzi, że w klasztorze wolała, żeby wtrącono ją do ciemnicy, niż miałaby oddać dokument. Tego jednak mógł się dowiedzieć od siry Joara. Więźniowi zdjęto łańcuchy z szyi i ze stóp, po czym dworzanie poprowadzili go w stronę Ciemnego Korytarza. Wszystko wskazywało na to, że został uwolniony i wychodzi z twierdzy. Nie może to oznaczać nic innego, jak tylko to, że ochmistrz uznał, iż on nic nie wie, pomyślała z ulgą. Mimo to, idąc do sali jadalnej wciąż była zdenerwowana. Wszyscy siedzieli już przy stole. Rycerz Losne, jego małżonka, rycerz Galtung, pani Bothild i Orm 0ysteinsson. Wyjąkała jakieś przeprosiny i zajęła swoje miejsce. Jedli w milczeniu. Ingebjorg miała wrażenie, że w pomieszczeniu panuje napięcie, a kiedy napotkała spojrzenie pani Bothild, tamta uśmiechnęła się, jakby chciała dodać jej odwagi. — Myślę, że kiedy królowa Blanka przyjedzie, powinna usłyszeć „Kwiaty świętych mężów" — oznajmiła żona rycerza Losne. — Stary król Hakon kazał to przetłumaczyć. Zna pani tę pieśń, panno Ingebjorg?
T
LR
Ingebjorg pokręciła przecząco głową. — I w ogóle nie słyszała pani pieśni rycerskich, które król Hakon kazał przetłumaczyć ku czci księcia Eryka? — Ja nie zdążyłam przeczytać zbyt wiele, znam głównie książki, które przepisywałam i budujące teksty, które dostawałyśmy w klasztorze — odparła Ingebjorg. — Ale z pewnością tańczyła pani przy dźwiękach tych pieśni, skoro bywała pani na ucztach weselnych? — Tak, przy niektórych. — Myśli Ingebjorg podążyły do Turego. Obiecał, że wróci do twierdzy Aker, jak tylko wyzdrowieje. Miała nadzieję, że choroba nie jest poważna. Pani Losne zwróciła się do ochmistrza: — Czy panna Ingebjorg nie mogłaby przepisać historycznych pieśni o fałszywej Margaret i o Audunie Hugleikssonie? Ja bardzo bym chciała mieć tekst takiej pieśni. Orm 0ysteinsson mruknął coś, nie patrząc na nią. — Te dwie pieśni są niewiarygodnie interesujące — mówiła dalej małżonka rycerza niewzruszona, jakby nie widziała niechęci ochmistrza. — Chociaż nikt nie wie, dlaczego Audun Hugleiksson został powieszony. To niepojęte. Nie wiesza się wielkiego pana tak, jakby był zwyczajnym złodziejem. Audun wiele znaczył dla kraju, był następnym po królu, i nagle pewnego dnia bez żadnych wyjaśnień został zamknięty w wieży, gdzie trzymano go długo, a w końcu powieszono bez żadnego procesu. Niektórzy sądzą, że król Hakon usunął go z tego świata, ponieważ Audun zgromadził w swoich rękach zbyt wielką władzę. Inni uważają, że Audun utrzymywał potajemne kontakty z kobietą, którą król Hakon chciał poślubić, a jeszcze inni twierdzą, że został stracony za zdradę kraju. Orm 0ysteinsson wstał nagle od stołu, i gniewnym krokiem opuścił pomieszczenie. Ingebjorg zdążyła zobaczyć jego twarz. Śmiertelni, bladą twarz. Zebrani przy stole spoglądali po sobie zaskoczeni, a małżonka rycerza spytała męża zbolałym głosem: — Czy ja zrobiłam coś złego? Pani Bothild uśmiechała się przepraszająco. — Pan Orm ma w tych dniach wiele trudnych obowiązków. Wśród bogatych panów szerzy się niezadowolenie z powodu opłat dzierżawnych dla kraju. Miasta hanzeatyckie rozwijają handel, naruszając przywileje naszych miast i nie godzą się
T
LR
na zerwanie dotychczasowych powiązań z nami. Zaraza nie tylko odbierała życie — zakończyła gospodyni. — Ma ona też poważne następstwa dla handlu, uprawy roli i żeglugi, to zna czy dla tego, z czego czerpiemy środki do życia. Ingebjorg wpatrywała się w blat stołu. Dobrze wie działa, dlaczego ochmistrz jest w takim wojowniczym nastroju. On się po prostu boi. — Imponuje mi pani — zaszczebiotała żona rycerza. — Jestem pewna, że pani wie więcej na temat państwa, niż wielu członków królewskiej rady. Rycerz Losne posłał jej zatroskane spojrzenie. Nieszczęsna kobieta zrozumiała, że powiedziała coś głupiego i chciała to załagodzić. — W każdym razie uważam, panno Ingebjorg, że po winna pani przepisać pieśni o fałszywej Margaret. Jestem pewna, że królowa Blanka chętnie się ich nauczy. — A o czym to jest? — spytała Ingebjorg, by okazać chociaż cień zainteresowania, ale wciąż myślała o ochmistrzu i jego zaskakującej reakcji. Czy los owego Auduna skłonił go do myślenia o własnym? — Nie słyszała pani o fałszywej Margaret? — Nie. Żona rycerza odłożyła łyżkę i z zapałem wzięła się do opowiadania. Brat starego króla Hikona, król Eirik, miał córeczkę imieniem Margaret. Kiedy skończyła sześć lat, wydano ją do Szkocji na spotkanie z przyszłym narzeczonym. Nie dotarła nawet na Orkady, bo po drodze zachorowała, a towarzyszący jej ludzie twierdzili, że umarła. Wiele lat później pojawiła się pewna kobieta z Lubeki, twierdząc, że to ona jest Margaret. Król Hakon był przekonany, że kobieta kłamie, i że to Audun Hugleiksson stoi za oszustwem. Uznał, że przy pomocy owej fałszywej Margaret Audun ma nadzieję przejąć władzę w kraju. Został więc uwięziony za zdradę itanu, a potem powieszony, fałszywą Margaret natomiast spalono na stosie. Wielu jednak trwało w przekonaniu, że Margaret mówiła prawdę i rozpoczęły się pielgrzymki do jej grobu. Ingebjorg przyglądała jej się zdumiona. — Jak mogli wierzyć, że kobieta mówi prawdę? — Bo opowiadała ze szczegółami o wszystkim, co się działo podczas podróży do Szkocji, że została usunięta ze statku i sprzedana. Pamiętała kościół Świętych Apostołów, dom króla Hikona i komnaty kobiece na dworze w Bjorgyin. Opowiadała też o swojej mamce, wszystko się zgadzało. — To dlaczego król Hakon uważał, że kobieta kłamie?
T
LR
Teraz wtrąciła się pani Bothild. — Król widział zwłoki małej bratanicy, kiedy trumna wróciła do Norwegii. Ani on, ani król Eirik, ojciec dziewczynki, nie mieli wątpliwości, że to ona. Pani Bothild posłała surowe spojrzenie żonie rycerza. Było oczywiste, co sama myśli o tej sprawie. Nie chciała słuchać o tym, że sam „święty Hakon" mógłby popełnić taki błąd, karać niewinnych. Żona rycerza uznała, iż najrozsądniej będzie mówić o czym innym. W chwilę później ona i mąż wstali od stołu, rycerz Galtung poszedł za ich przykładem. Ingebjorg i pani Bothild zostały same. — Wczoraj powiedziałam, że oddałam komuś dokument ojca — rzekła po chwili Ingebjorg. — W głębi duszy byłam bowiem przekonana, że ten człowiek został aresztowany. Ale wczorajszy aresztant dzisiaj został wypuszczony i to nie jest mój znajomy. Pani Bothild przyglądała jej się zaciekawiona. — Pan Orm powiedział, że w lochu siedzi człowiek, który zna ten dokument. Natychmiast pomyślałam, że to ten, któremu oddałam pergamin. — A okazało się, że nie — wtrąciła pani Bothild zamyślona. — Czyli pani nie wie, gdzie tamten mężczyzna się podziewa? Ingebjorg przytaknęła. — Czy oddała mu pani ten dokument tylko po to, by nie mieć go przy sobie? Ingebjorg przytaknęła ponownie. — A nie byłoby lepiej, gdyby go pani spaliła? — Może i lepiej, ale uznałam, że to błąd. — A jest pani pewna, że ten młody człowiek nie zapoznał się z treścią pergaminu? Ingebjorg zmusiła się, by spojrzeć gospodyni w oczy. — On nie umie czytać. Poza tym dokument jest po łacinie. Pani Bothild zmarszczyła czoło, wyraźnie zatroskana. — Czy jest możliwe, że pani przyjaciel oddał komuś ten papier? Ingebjorg poczuła, że się poci. Będzie musiała teraz kłamać, mówiąc o sobie i o rycerzu Darre. — To nie do pomyślenia, pani Bothild. Prosiłam go, żeby się zaopiekował dokumentem w moim imieniu, bo nie chcę trzymać go tutaj w twierdzy. — I on nie uznał tego za dziwne? Ingebjorg pokręciła głową. — To prosty człowiek.
— Bardzo dobrze. — Gospodyni twierdzy wyglądała na uspokojoną. Wstała od stołu. — Ja nie powiedziałam panu Ormowi, że panna Ingebjorg oddała komuś dokument. Moim zdaniem on sądzi, że pani go wyrzuciła lub spaliła i najlepiej niech przy tym pozostanie. Teraz ma wiele zmartwień, poza tym uważam, że przydawał temu dokumentowi większe znaczenie, niż on w istocie ma. Ingebjorg skinęła i także wstała. Dziwiła się, że gospodyni twierdzy nie prosi jej, by zrobiła, co może dla odzyskania dokumentu, a potem go po prostu spaliła. Czy to możliwe, by żona ochmistrza domyśliła się, że właśnie rycerz Darre dostał dokument? Powiedziała „pani przyjaciel", a przecież wie, że Darre i Ingebjorg są przyjaciółmi.
T
LR
Zbliżało się południe, gdy Ingebjorg usłyszała na dziedzińcu twierdzy rżenie konia i podniesione męskie głosy. Wkrótce zapukano do drzwi i stanął w nich Ture. — Ach, więc tutaj siedzisz? Panna pisarka z Akersborg. Jak powiem o tym moim przyjaciołom w domu, to mi nie uwierzą. Nigdy nie słyszeli, żeby pisaniem zajmowała się kobieta. No chyba, że zakonnice w klasztorach, ale żeby kobieta pracowała dla ochmistrza kraju... Ingebjorg uśmiechnęła się i uradowana pobiegła mu na spotkanie. — Jak to dobrze, że znowu jesteś zdrowy. — Znowu zdrowy? — powtórzył, nie rozumiejąc. Po czym wybuchnął śmiechem. — Tak, to prawda. Wczoraj rano nie byłem w formie. A ty dotarłaś do celu i nie zostałaś napadnięta ani przez drapieżniki, ani przez rozbójników, jak widzę. — Marszczył czoło. — Konna podróż przez lasy nie należy do przyjemności. Uważam, że wasz wielki król Hakon powinien był zbudować twierdzę bliżej miasta. Ingebjorg przyglądała mu się w milczeniu. Świetnie wyglądał w dopasowanej kurtce z czerwonego aksamitu i obcisłych spodniach. Ciemnoniebieskie oczy w mroku wydawały się niemal czarne, a pofalowane, brązowe włosy zwijały się na skroniach w loczki. Dołek w brodzie i białe zęby pokazywane w uśmiechu... Była pewna, że Ture podoba się kobietom. Gisela okazywała to wyraźnie. Ingebjorg poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Ci dwoje zostali sami w Bergen po wyjeździe Bergtora. Otoczył ją ramionami. — Stoję tu i gadam o drapieżnikach i zbójcach plądrujących dzikie lasy, a moja śliczna narzeczona czeka. Jak dobrze znowu cię widzieć, Ingebjorg. Wydaje mi
T
LR
się, że od ostatniego spotkania minęło nie wiem jak dużo czasu, a to przecież tylko niewiele ponad dobę. Pocałował ją w usta. — Zostaniesz tu trochę? — spytała, kiedy wypuścił ją z objęć. — Jeszcze nie wiem. Muszę omówić kilka spraw z ochmistrzem. Wszystko zależy od tego, ile on ma czasu. — Dzisiaj ochmistrz jest w kiepskim humorze — wyrwało się Ingebjorg. Zaraz tego pożałowała. Bergtor radził jej, żeby nie mówiła nic na temat dokumentu. Jeszcze nie teraz. — Tak? A z jakiego powodu? — Tego nie wiem. Odwrócił się, wciąż obejmując ją ramieniem, podprowadził do okna. Niebo się zachmurzyło, jesienny dzień zrobił się mroczny. — Gospodyni twierdzy powiada, że ochmistrz zmaga się z licznymi problemami. Podobno wśród panów narasta niezadowolenie z powodu podatków dzierżawnych, miasta hanzeatyckie zaś naruszają przywileje miast norweskich. Ture uśmiechnął się i przytulił ją do siebie. — Co ty o tym wiesz, moja mała Ingebjorg. — Pani Bothild tak mówi. Ture roześmiał się i pocałował narzeczoną w policzek. — Nie powinnaś zaprzątać sobie głowy takimi sprawami. Wolałbym, żebyś czytała historie o rycerzach i potem mi je opowiadała. Zwłaszcza te fragmenty, które mówią o słodyczach miłości — dodał szeptem. Obezwładniające ciepło ogarnęło Ingebjorg. Trzeba powiadomić pokojówkę Kirsten, że dzisiejszej nocy nie będzie musiała spać przy swojej pani. Tak, by ona i Ture mogli pobyć sam na sam. — O czym myślisz? — spytał szeptem, pieszcząc jej piersi. — Przyszło mi do głowy, że na dzisiejszą noc dam pokojówce wolne. Ingebjorg roześmiała się. — Kirsten sypiała u mnie, bo boję się sama chodzić po Ciemnym Korytarzu. Tam od czasu do czasu ukazuje się pies, który już dawno nie żyje. Wsunął rękę w jej dekolt, Ingebjorg przeniknął gorący dreszcz. — A dlaczego chcesz, żeby dzisiaj spała we własnym łóżku? Odwróciła się ku narzeczonemu z nieśmiałym uśmiechem. — To ty nie chcesz spać u mnie? Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz niepewności.
T
LR
— Nie wiem, jak długo będę mógł zostać. — No ale noc przecież tu spędzisz! — wykrzyknęła rozczarowana. Uśmiechnął się i cmoknął ją w policzek. — Mam taką nadzieję, Ingebjorg. Cieszę się, że chcesz mnie mieć przy sobie — dodał pośpiesznie. Potem wypuścił ją z objęć i ruszył ku drzwiom. — Myślę, że może powinniśmy przyśpieszyć ślub. Moja matka z pewnością da się przekonać. — Czy to ze względu na nią chciałeś czekać do przyszłego lata? — Nie tylko, ale wiem, że była w głębokiej żałobie po śmierci mojej narzeczonej i nie chciałem jej ranić. — Chciałabym, żebyśmy wzięli ślub jak najprędzej — odważyła się powiedzieć Ingebjorg. — Tutaj w twierdzy nie czuję się bezpiecznie. Spojrzał na nią przestraszony. — Nie czujesz się bezpiecznie? Ingebjorg przyglądała się swoim dłoniom. — Bo... bo nie jest łatwo samotnej kobiecie mieszkać w twierdzy z tyloma mężczyznami — zaczęła niepewnie. — Nie mam ani ojca, ani kuzynów, którzy mogliby mnie chronić. — Czy ktoś cię zaczepiał? Zaprotestowała. — Jest tu przecież ochmistrz. Nikt chyba by się nie odważył tknąć jego pisarki. Ingebjorg uśmiechnęła się zalotnie. — Mimo wszystko chciałabym wziąć ślub wcześniej. Ture roześmiał się rubasznie. — Nie znam nic lepszego niż chętna kobieta. Ingebjorg zrobiło się gorąco. — Czy to nie dlatego... Mężczyzna znowu się roześmiał. — Nazywaj to sobie, jak chcesz. Czego więcej może pragnąć mężczyzna, niż młodej pięknej kobiety, która chętnie podąża z nim do małżeńskiego łoża? Teraz muszę odszukać ochmistrza, ale wkrótce tu wrócę. Ingebjorg stała zawstydzona. Nie może powiedzieć Turemu, dlaczego nie czuje się bezpieczna. Tego dnia, kiedy Orm 0ysteinsson dowie się, że go wydała, za nic nie chciałaby być sama w twierdzy.
Rozdział 4
T
LR
Dzień mijał, a Ingebjorg nie widziała Turego. Nie mogła zrozumieć, gdzie się podział. Przyjechał przecież z jej powodu, choć chciał skorzystać z okazji, by porozmawiać z panem Ormem, to dziwne, że tak długo go nie ma. Ochmistrz ma mnóstwo zajęć, wątpiła, by mógł poświęcić jej narzeczonemu tyle czasu. W porze kolacji była już tak zdenerwowana, że nie mogła dłużej czekać. Z trudem koncentrowała się na pracy. Ostatecznie posprzątała wszystko i opuściła izbę. Może pani Bothild wie, co robi Ture. A przynajmniej zrozumie niepokój Ingebjorg. Na dziedzińcu twierdzy zobaczyła tylko dwie służące, które biegły do kuchni. Na dworze zrobiło się zimno. Zdecydowała się zapukać do drzwi żony ochmistrza. Podeszła bliżej i nagle usłyszała podniesione głosy. Docierały z komnat kobiecych, bez trudu rozpoznała, że należą do ochmistrza i jego małżonki. Zamarła i słuchała. Czy te gniewne głosy mają coś wspólnego z rycerzem Darre? — Powiedziałam już, że nie chcę jej tu widzieć — krzyczała pani Bothild. Ingebjorg przeniknął dreszcz. Czyżby to o nią chodziło? Zaraz jednak zrozumiała, że się myli. — Widziałam to na własne oczy, Orm. To dziwka Rozpustnica kompletnie pozbawiona zasad. Widziałam, jak uwodzi innych mężczyzn, chociaż jej nieszczęsny małżonek siedział przy tym samym stole. Widziałam też, jak wodzisz za nią wygłodniałym wzrokiem. Możliwe, że mówisz prawdę, że nie doszło między wami do niczego, ale nie zamierzam jej wpuszczać do własnego domu. Ta kobieta przynosi wstyd miastu, jest szyderstwem wobec wszystkich przyzwoitych niewiast. Ingebjorg głęboko zaczerpnęła powietrza. Biedna pani Bothild, pomyślała ze współczuciem. — Bergtor Masson przybywa tutaj w sprawach urzędowych — zaprotestował Orm 0ysteinsson. — Nie mogę nic poradzić, że towarzyszy mu małżonka. — Może ją sobie wozić, gdzie chce, ale w twierdzy nie zamierzam jej oglądać. — Przesadzasz, Bothild. Jak myślisz, co powinienem zrobić? Stanąć na dziedzińcu i powiedzieć, że moja małżonka nie życzy sobie wizyty tej pani? — Nie rób z siebie idioty. Wymyśl, gdzie mogłaby się zatrzymać. Może zaczekać na podzamczu, na przykład w tej izdebce w Wieży Dziewicy, w której pracuje panna Ingebjorg.
T
LR
— A przy okazji, dziwnie jesteś ostatnio wobec niej troskliwa. Na początku tak nie było. — Bo jej nie znałam. A teraz wiem, jaki to dobry i uczciwy człowiek. — Powiedziałaś uczciwy? — zawołał ochmistrz lodowatym głosem. — Ta dziewczyna kłamie mi w żywe oczy. To samo robiła wobec pani Thory i siry Joara. I wcale nie wiem, czy jest taka niewinna, jak ty byś chciała. Nie rozumiesz, o co tu chodzi. Ona ma dokument, który jeśli trafi w niepowołane ręce, może doprowadzić do tego, że stracę pozycję ochmistrza. Dokument zawiera kłamstwa i oszustwa od początku do końca. — Nie, nie wiem, o co chodzi — usłyszała Ingebjorg spokojną odpowiedź pani Bothild. — Wiem tylko, że panna Ingebjorg wcale nie znała treści tego pergaminu, .I gdy tylko zrozumiała, jakie to niebezpieczne, natychmiast się go pozbyła. Sam mówisz, że dokument mógłby doprowadzić do pozbawienia cię stanowiska. Powinieneś więc być zadowolony, że go spaliła.. Ingebjorg wstrzymała dech. Przecież nie mówiła pani Bothild, że spaliła pergamin. Wprost przeciwnie, zapewniała, że komuś go oddała. Odwróciła się i na palcach odeszła, zadowolona, że gospodyni twierdzy kłamie w jej imieniu. Ku wielkiemu zaskoczeniu, odnalazła Turego w swojej własnej izbie. Witał ją z poczuciem winy. Była pewna, że czytał to, co przepisywała. — Zajrzałem tylko do twoich ksiąg — przyznał. — Bardzo ładnie piszesz. Gdzie byłaś? Szukałem cię. — A ja ciebie. Roześmiał się. — Rozmawiałem z ochmistrzem i mam ci coś radosnego do powiedzenia. — Objął ją i mocno przytulił. — Wkrótce będziemy dzielić małżeńskie łoże, Ingebjorg — szepnął jej do ucha. Uniosła głowę i patrzyła na niego, nie rozumiejąc. — Co masz na myśli? — Ochmistrz wyznaczył mi pewne zadanie, a to oznacza, że przez jakiś czas będę mieszkał w Akersborg. Przecież nie wypada, byśmy dzielili sypialnię, nie mając ślubu. Ingebjorg nie mogła uwierzyć własnym uszom. — Będziesz pracował dla Orma 0ysteinssona? Potrafisz? Ture z uśmiechem przytakiwał. — Będę wprawdzie musiał od czasu do czasu jeździć do Varberg, ale przeważnie będę mieszkał tutaj.
T
LR
Serce Ingebjorg zabiło szybciej. — Kiedy zaczynasz? — Jeszcze przed świętami — odparł i pocałował ją. Potem nagle wypuścił z objęć i ruszył ku drzwiom. — Chciałem ci tylko o tym powiedzieć, zanim dowiesz się więcej od ochmistrza. A teraz muszę porozmawiać z rycerzem Galtungiem, zanim opuści twierdzę. Zobaczymy się wieczorem. Ingebjorg nie umiała opanować podniecenia. Pobiorą się jeszcze przed świętami i Ture zamieszka w Akers— borg. To nie do uwierzenia. Uradowana wróciła do pracy, by wykorzystać chwile, które zostały jeszcze do kolacji. Wtedy zaskoczona popatrzyła na swoje rzeczy. Książka, która została dopiero co przepisana, leżała na tej, nad którą teraz pracuje. Ze zdumieniem stwierdziła, że jest otwarta na stronie, opowiadającej o synu Sigurda Jorsalfara, królu Magnusie. Panowie pragnęli usunąć go z tronu i zdołali przekonać brata jego ojca, by przyjął królewski tytuł. Magnus próbował przepędzić go z kraju, ale został pojmany i poddany torturom. Dlaczego Ture czytał właśnie ten rozdział? Czy to przypadek? Pamiętała dzień, kiedy ona czytała to po raz pierwszy i porównywała z ich własnym królem Magnusem oraz jego zmaganiami ze szlachtą Norwegii i Szwecji. Dziwiła się, dlaczego ochmistrz kazał jej przepisywać właśnie tę książkę i martwiła się w imieniu króla. Teraz odczuwała ten sam niepokój i zadawała sobie pytanie, czy Ture przypadkiem znalazł się w tej izbie pod jej nieobecność, i czy przypadkiem wziął właśnie tę książkę i czytał akurat ten rozdział. Westchnęła ciężko. Co się ze mną dzieje? — myślała wzburzona. Po przeżyciach w Nonneseter jakby straciła zaufanie do ludzi i wciąż kogoś o coś podejrzewa. Usiadła, by podjąć pracę, ale zaczęła myśleć o ślubie, siedziała bezczynnie, patrząc przed siebie. Uśmiechała się, bo przecież nie tak dawno temu błagała Bergtora, by nie zmuszał jej do małżeństwa ze szwedzkim kuzynem, prosiła natomiast o pomoc w zdobyciu służby tak, by mogła wrócić do Sasmundgard i sama opiekować się dworem. A teraz siedzi tutaj i uradowana rozmyśla o przyśpieszonym ślubie. Niecierpliwie czekała kolacji i wieczoru ze szczerą nadzieją, że Ture będzie mógł kilka najbliższych dni spędzić w twierdzy. Kiedy nareszcie usłyszała dźwięk dzwonu wzywającego na posiłek, pośpiesznie uprzątnęła pulpit i pobiegła ufając, że pani Bothild już się pogodziła z mężem.
T
LR
Ture jeszcze nie przyszedł, pewnie ma jakieś obowiązki w twierdzy, pozostali jednak siedzieli już na swoich miejscach. Pani Bothild z ponurą miną, podobnie jej małżonek. Pani Losne była równie gadatliwa jak dotychczas, ale mąż wciąż posyłał jej pełne irytacji spojrzenia. Ingebjorg oczekiwała, że Ture wniesie trochę wesołości do tego smutnego zgromadzenia. Rozcierała zmarznięte dłonie, drżąc z zimna. — No to przyszła jesień. A w ostatnich dniach zrobiło się zimno. Rycerz Galtung przytaknął z uśmiechem. — Trzeba być ostrożnym, panno Ingebjorg. Bo jak tutaj się pani zaziębi i rozchoruje, to długo do zdrowia nie wróci. — Pannie Ingebjorg nic nie grozi — wtrącił rycerz Losne. — Odwiedził ją narzeczony, będzie miał kto ją rozgrzewać. Roześmiali się wszyscy z wyjątkiem ochmistrza i jego małżonki, którzy nadal siedzieli z kamiennymi twarzami, pogrążeni we własnych myślach. Zapukano do drzwi i wszedł Ture. Skłonił się dwornie, przeprosił za spóźnienie. Raz jeszcze skinął głową zebranym przy stole, uśmiechnął się do Ingebjorg i usiadł. Na widok narzeczonego zrobiło się jej ciepło. Orm 0ysteinsson podniósł głowę i zwrócił się do Turego: — Jak tam sprawy w Belgen? Miałem nadzieję, że Masson i jego małżonka do nas przyjadą. Ingebjorg doznała ukłucia w sercu. Czyż nie o tym dzisiaj małżonkowie rozmawiali? Jakie to nieprzyjemne z jego strony mówić coś takiego, skoro pani Bothild odmówiła zaproszenia Giseli do swojego domu. Pani Bothild pobladła i mocno zacisnęła wargi. — Liczę, że przyjadą jutro — odparł Ture. — Bergtor Masson chce pokazać państwu jakieś towary, słyszałem też, że małżonka pragnie mu towarzyszyć. Wiem, że ona bardzo ceni pana ochmistrza i jego małżonkę. Orm 0ysteinsson uśmiechnął się. — I z wzajemnością. Uważam, że to miła i życzliwa kobieta. Ingebjorg ogarnęło gwałtowne wzburzenie. Miała teraz przed oczyma ochmistrza i Giselę tamtego dnia, kiedy odkryła ich za zasłoną w izbie gościnnej. Półnaga Gisela siedziała ochmistrzowi na kolanach, zwrócona ku niemu twarzą, oplatała nogami jego biodra, wykonując przy tym swój miłosny taniec. W chwilę później on wyparł się wszystkiego przed żoną, twierdząc, że do niczego między
T
LR
nimi nie doszło, a teraz siedzi i w obecności pani Bothild wychwala swoją nałożnicę. Czy może być coś bardziej upokarzającego? Ochmistrz, z pozoru niewzruszony, spojrzał w stronę pani Bothild. — W takim razie uważam, że powinniśmy ich tutaj zaprosić i przyjąć poczęstunkiem, moja droga. Bergtor Masson robi, co może, by dostarczyć mi jak najlep- szych towarów. Jestem mu winien prawdziwą wdzięczność. Pani Bothild zerwała się od stołu. Na jej bladych policzkach pojawiły się gorączkowe, czerwone plamy, oczy miotały skry. Bez słowa opuściła izbę. Orm 0ysteinsson westchnął ciężko. — Nie rozumiem, co się ostatnio dzieje z moją małżonką. Może to te nadchodzące jesienne ciemności tak na nią działają? — O, ja jej szczerze współczuję — rzekła życzliwie pani Losne. — Sama też cierpię z tego powodu. Ciemność robi z nami coś dziwnego, a skoro już teraz w twierdzy panuje taki chłód, to co będzie, kiedy zima chwyci na dobre? Ochmistrz mruknął coś w odpowiedzi. Najwyraźniej żona rycerza go irytowała, nie zamierzał z nią rozmawiać. Kiedy Ingebjorg i Ture wymknęli się i wrócili do sypialni, narzeczony spytał zdziwiony: — Co to się działo między ochmistrzem i jego małżonką dziś wieczór? — Chyba pani Bothild nie jest aż tak zachwycona moją przyrodnią matką, jak jej małżonek. Ture roześmiał się znacząco. — Ona jest zazdrosna? — Wcale by to nie było takie dziwne — odparła Ingebjorg zagadkowo. Podeszła do okna i wpatrywała się w jesienny mrok. Blask księżyca mienił się na powierzchni wody, niebo było usiane gwiazdami. Po chwili Ture stanął obok i położył rękę na ramieniu narzeczonej. — Pani Bothild jest tak samo zazdrosna jak ty — szepnął jej prosto do ucha. Ingebjorg zwróciła się ku niemu i popatrzyła mu głęboko w oczy. — Ja nie jestem zazdrosna o Giselę, nie mam do tego powodu, ale nie podoba mi się jej zachowanie, które rani panią Bothild. Uważam, że Orm Oysteinsson nie traktuje żony tak, jak powinien. — Nie bądź złośliwa, Ingebjorg. — Odgarnął jej z policzka kosmyk włosów. — Twoja przybrana matka cieszy się życiem i uwielbia uwodzić. Niczego więcej w tym nie ma. Ingebjorg znowu spojrzała na fiord.
T
LR
— Jesteś pewien? — A ty wiesz coś więcej? — spytał dziwnie spiętym głosem. Ingebjorg ogarnęła pokusa, by opowiedzieć mu, co widziała, ale dała sobie spokój. Ze względu na Bergto— ra nie chciała zdradzać, że być może dziecko, którego oczekuje Gisela, nie jest jego. — Mam tylko takie poczucie, że coś jest nie tak, jak powinno — odparła. — A ja lubię Giselę. Jest wesoła, pełna życia, gorąca. Potrzebujemy takich ludzi w czasach naznaczonych śmiercią i tragedią. — Akurat w tym się z tobą zgadzam — odparła Ingebjorg swobodnie. Ture przytulił ją i pogłaskał po głowie. — Masz piękne włosy, Ingebjorg. Gęste, kędzierzawe i w tym rudobrązowym kolorze, który tak bardzo lubię. Pamiętaj, nie wolno ci ich obciąć. Wkrótce będą ci sięgać poniżej pasa. Ingebjorg uśmiechnęła się zadowolona. — Mówiłem ci już kiedyś, że jesteś piękna? Przytaknęła onieśmielona. — Te wyjątkowe brązowe oczy i wysokie kości policzkowe są niespotykane. Ingebjorg słuchała zaskoczona. Ona tak samo myślała o swojej matce. Ture położył jej dłoń na piersi, pocałował w usta. — Chodź — wyszeptał. — Dzisiejszej nocy długo nie będziemy spać, będziemy się rozkoszować sobą. Ingebjorg poczuła gwałtowną tęsknotę, nie miała odwagi myśleć o nocy z nim, nie pozwalała sobie na nadzieję. Ture jest taki nieobliczalny. Nie zdziwiłaby się, gdyby powiedział raczej, że jest zmęczony i chce spać. Wypuścił ją z objęć i zaczął się rozbierać. Ingebjorg zdmuchnęła świecę w obawie, że ktoś z dołu, ze stajennego dziedzińca, mógłby ich zobaczyć w oknie. Ture roześmiał się beztrosko. — Nie chcesz mnie oglądać bez ubrania? — rzekł zaczepnie. — Ależ chcę — zaprotestowała nieśmiało. — Boję się tylko, żeby nas ktoś nie zobaczył. — A gdyby tak, to co? Wszyscy wiedzą, że jestem twoim narzeczonym. Tylko ludzie Kościoła twierdzą, że trzeba czekać do ślubu. Księżyc oświetlał jego nagie ciało, widziała, że członek się powiększa. — Rozbierz się, Ingebjorg, ja nie umiem się obchodzić z takimi sukniami. Niedawno w Szwecji widziałem młodą szlachciankę, która miała suknię dwuczęściową, rozpinaną z przodu. Taką o wiele łatwiej zdjąć.
T
LR
Położył ją na plecach i całował pożądliwie. Czuła twardy członek na brzuchu i znowu się dziwiła temu, co mówił w czasie zaręczyn na temat nocy Tobiasza i szacunku dla przykazań Kościoła. Co sprawiło, że zmienił zdanie? — Chodź, Ingebjorg — szeptał gorączkowo. Położył się na niej, całował po twarzy, szyi i piersiach, nagle jednak coś zaczęło się zmieniać. Ingebjorg poczuła, że członek nie jest już twardy, a po chwili całkiem opadł. Poprowadził jej rękę, żeby mu pomogła, ale to się na nic nie zdało. W końcu zsunął się na posłanie i naciągnął na głowę okrycie. Ingebjorg leżała bez ruchu i wpatrywała się w mrok, łzy piekły ją pod powiekami. Czy zrobiła coś złego? Dlaczego tak nagle stracił na nią ochotę? Powinnam być taka jak Gisela, myślała, zagryzając wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem. „Wesoła i gorąca, pełna życia". Poza tym Gisela ma pełne kształty, a ciało Ingebjorg jest chude i kanciaste, co zresztą Ture wystarczająco często jej wypomina. Nie wiedziała, jak długo tak leży, nie śpiąc, ale kiedy w środku nocy została obudzona, miała wrażenie, że dopiero co zapadła w sen. Ture przytulał się do niej i głaskał jej ciało. — Pragnę cię, Ingebjorg — szeptał, rozsuwając jej nogi. Położył się na niej i wdarł się gorączkowo w jej ciało. Ona wychodziła mu naprzeciw z radością. Wkrótce po tym, jak skończył, zapragnął wziąć ją ponownie. Wszystko się ułoży, myślała z ulgą, kiedy o brzasku zaczęli się ubierać. Zmęczeni, ale nasyceni miłością. Wczoraj wieczorem Ture musiał być po prostu zmęczony. Właśnie skończyli śniadanie i wyszli na dziedziniec twierdzy, gdy na kamiennym bruku rozległ się stukot końskich kopyt. To Bergtor i Gisela. — Spójrz, przyjechali twoi przybrani rodzice — zawołał Ture. — No to pani Bothild będzie zazdrosna! Ingebjorg zmuszała się do uśmiechu. Zdziwiona zauważyła, że Gisela ma znowu nową suknię. Skąd oni biorą na to pieniądze? Ta jest czerwona i dwuczęściowa, taka, jaką Ture opisywał dzisiejszej nocy. — Ingebjorg! Pan Ture! — Gisela witała ich radośnie, obejmując oboje. — Mieliśmy okropną podróż — skarżyła się. — Przejeżdżaliśmy w pobliżu watahy wilków, a spotkani chłopi opowiedzieli nam, że drapieżniki grasują po lasach od wielu dni. Zagryzają owce i konie, mogłyby też rzucić się na człowieka, gdyby
T
LR
nadarzyła się taka okazja. Potwornie się boję — dodała, potrząsając głową tak, że włosy wysuwały się spod czepka. Cały czas spoglądała na Turego. On też nie spuszczał z niej oczu. — Czy naprawdę spotkaliście stado niebezpiecznych wilków? Giseła przytakiwała ze zgrozą. — Za nic nie będę wracać tylko z Bergtorem i jego parobkiem. — Ja mogę z wami pojechać. Mam z sobą trzech ludzi — zawołał pośpiesznie Ture. — Przecież nie możesz wracać już dzisiaj — zaprotestowała rozczarowana Ingebjorg. Złościło ją, że Gisela zawsze dostaje to, czego chce. Wystarczy, że spojrzy na mężczyznę, a ten jest już w jej rękach niczym wosk. Poczuła, że Bergtor jej się przygląda i odwróciła się ku niemu. — Co tam u ciebie słychać, Ingebjorg? Zrozumiała, że w tym pytaniu kryje się coś więcej niż czysta uprzejmość i uśmiechnęła się uspokajająco. — Dziękuję, wszystko w porządku. — Muszę zanieść towar do twierdzy. Zajmiesz się tymczasem Giselą? Ingebjorg przytaknęła i zwróciła się do jego żony. — Może pójdziesz ze mną do izby, w której pracuję, Giselo? Jeszcze tam nie byłaś. — No, może... — Gisela wahała się. — Miałam nadzieję, że dzisiaj obejrzę sobie dokładniej twierdzę. Jeszcze nie widziałam południowego skrzydła, stajennego dziedzińca ani Wieży Dziewicy. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i wszedł Orm 0ysteinsson. Ingebjorg zerknęła ukradkiem na Giselę. W oczach tamtej pojawiło się światło, a policzki płonęły. Ochmistrz powitał gości dwornie. — Przywiozłem piękne skóry, panie — oznajmił Bergtor. — A ja strasznie bym chciała obejrzeć południowe skrzydło twierdzy, panie Orm — zaszczebiotała Gisela cieniutkim głosikiem. — Idiotka — prychnęła pod nosem Ingebjorg. Zwróciła uwagę, że Ture śledzi całą trójkę z rosnącym zainteresowaniem. — Wszystko w swoim czasie — odparł ochmistrz i odwrócił się do Bergtora. — Poproś kuśnierza, żeby przyszedł pomóc. Najpierw chciałbym obejrzeć skóry. — A ja muszę iść do pracy. Pójdziesz ze mną? — spytała Ingebjorg narzeczonego.
LR
— Bardzo mi przykro, moja droga, ale muszę porozmawiać z rycerzami Losne i Galtungiem, a potem jeszcze z kilkoma panami, którzy tu dzisiaj przyjadą. Ingebjorg słuchała zdumiona. Ciekawe, że do tej pory o niczym takim nie wspomniał. Ochmistrz i Ture wymienili spojrzenia, pan Orm skinął głową i narzeczony Ingebjorg ruszył w stronę fosy. Idąc do swojej izdebki, zastanawiała się, co się teraz wydarzy. Jeśli Ture ma rozmawiać z norweskimi panami o ważnych sprawach, to dziwne, że Orma 0ysteins— sona przy tym nie będzie. Wolała, żeby był i nie spełnił życzenia Giseli. Nie miała bowiem wątpliwości, dlaczego przybrana matka chce oglądać południowe skrzydło twierdzy. Budowla nic ją nie obchodzi, jedyne, co ma w głowie, to zostać sam na sam ze swoim drogim „panem Ormem". Usiadła i zaczęła rozkładać przybory do pisania. Jak dziwnie patrzyli na siebie Ture i Orm. Jakby łączyło ich tajne porozumienie. Skarciła sama siebie. — Znowu zaczynasz — mruknęła. Rozdział 5
T
Ingebjorg pracowała, dopóki słońce nie zsunęło się za wzgórza na zachodzie i wilgotne, jesienne powietrze nie spłynęło nad twierdzę. Długo siedziała bez ruchu, zmarzły jej ręce i nogi. Dziwiła się, że przez cały dzień nie widziała ani Gi— seli, ani Turego. Bergtor zaszedł na chwilę, ale też się spieszył. Ledwo zdążyła mu opowiedzieć o przesłuchaniu przez ochmistrza, lęku o życie Darrego, mężczyźnie, który został uwięziony w lochu oraz o rozmowie z panią Bothild. Kiedy wspomniała o kłótni podsłuchanej pod drzwiami małżonków, wytrzeszczył oczy. — Ona naprawdę powiedziała mu, że spaliłaś list, chociaż ty mówiłaś, że oddałaś go komuś innemu? Ingebjorg przytaknęła. — Myślę, że zrobiła tak, żeby odsunąć ode mnie podejrzenia. Bergtor wolno pokręcił głową. — Istnieje inna możliwość, Ingebjorg. Ona domyśliła się, co jest w tym dokumencie i nie chce, żeby mąż się o tym dowiedział. — Chcesz powiedzieć, że nie podziela stosunku swego męża do kwestii królewskiej? Bergtor przytaknął.
T
LR
— Nie zapominaj, że ona należy do rodu Folkungów. Nie zdziwiłbym się, gdyby dochowywała wierności królowi. — Jeśli jednak pragnie, by list trafił do rąk króla, to musi sobie zdawać sprawę, co to oznacza dla jej małżonka. — Być może. Ingebjorg też już to przychodziło do głowy. Przypomniała sobie teraz rozgoryczoną twarz pani Bothild podczas śniadania, a w uszach brzmiał jej gniewny głos. Przeniknął ją dreszcz. Czy pani twierdzy naprawdę życzy sobie ujawnienia działalności swojego małżonka, chce, żeby został skazany na śmierć za zdradę kraju? Nareszcie usłyszała głos dzwonu, wzywającego na posiłek. Uprzątnęła przybory do pisania i wyszła. Zaskoczona zobaczyła, że w sali jadalnej siedzą już Gisela, Ture i Bergtor, a także rycerze Galtung i Losne z małżonką oraz Orm 0ysteinsson. Tylko pani Bothild nie przyszła, widocznie nie chce jeść w towarzystwie Giseli. — A oto i nasza utalentowana pisarka! — zawołał ochmistrz. — Kiedy powiedziałem panom z królewskiej rady, że księgi dla mnie przepisuje kobieta, uznali to za żart. Gdy jednak pokazałem im prace panny Ingebjorg, nie kryli podziwu. Dziewczyna uśmiechała się onieśmielona, zarumieniona pod wpływem nieoczekiwanej pochwały. Napotkała wzrok Bergtora, który kiwał do niej z dumą, ale twarz przybranego ojca wskazywała, że dzieje się coś złego. A powinien być w dobrym humorze. Wesołość ochmistrza wskazywała, że dobili targu na skóry. Nagle spostrzegła, że Gisela i Orm wymieniają spojrzenia. Nie trwało to długo, ale Ingebjorg zrozumiała wszystko. To, co się między nimi dzieje, jest jak nie dający się ugasić pożar. Nawet przy stole z trudem ukrywają pożądanie. Bergtor musiał widzieć coś, co go wzburzyło. Kiedy poprzednim razem ich przyłapał, mieli z Giselą poważną rozmowę i ona obiecała poprawę. Ingebjorg nie mogła zrozumieć, że ta kobieta znowu zdradza męża. Spojrzała ukradkiem na Turego. On i Galtung rozmawiali o czymś z ożywieniem, taki był tym pochłonięty, że nie słyszał nawet, jak ochmistrz chwalił jej pracę. Nieoczekiwanie drzwi się otworzyły i weszła pani Bothild. Mężczyźni wstali, kłaniając się uprzejmie, Ingebjorg patrzyła zaciekawiona. Gospodyni miała zaczerwienione oczy, jak po długim płaczu. Usiadła spokojnie i zaczęła jeść, ale właściwie dziubała tylko w talerzu i raz po raz moczyła wargi w piwie. Była
T
LR
jeszcze bledsza niż zwykle, twarz wyrażała ból i urazę. Mimo wszystko musi kochać swojego męża. On tymczasem wciąż był w znakomitym humorze. Śmiał się i żartował, opowiadał zabawne historie, Ingebjorg nigdy go takim nie widziała. Wydawał się teraz miły i pociągający, nie trudno było zrozumieć, że Gisela jest nim taka zajęta. Zresztą i ona bawiła się świetnie, słuchała jego żartów i opowieści, rozkoszowała się zainteresowaniem panów, piła trochę za dużo i chichotała bez przerwy. Małżonka rycerza Losne posyłała pani Bothild współczujące spojrzenia, ale nie próbowała wciągnąć jej do rozmowy. Gospodyni siedziała z pochyloną głową, jakby pogrążona we własnych myślach, niezainte— resowana tym, co się dzieje przy stole. Gisela piła coraz więcej, coraz bardziej przykuwała uwagę panów. Opowiadała o krawcu, który szył jej nową suknię i tak się do niej zapalił, że próbował ją obłapiać. — Chciał mi zrobić jeszcze głębszy dekolt — mówiła ze śmiechem, obciągając stanik sukni i jeszcze bardziej odsłaniając piersi. — Coś takiego! — zawołał ochmistrz, wpatrując się w jej biust z ogniem w oczach. — Żądam, żebym następnym razem mógł pani towarzyszyć, to przywołam tego krawca do porządku. Bergtor wstał od stołu. — Proszę mi wybaczyć. Muszę jeszcze zamienić parę słów z kuśnierzem, zanim ten uda się na spoczynek. Potem opuścił towarzystwo, na pozór spokojny, ale Ingebjorg, która go znała, widziała, jak bardzo jest wzburzony. Znowu spojrzała na panią Bothild, która wciąż siedziała ze wzrokiem wbitym w talerz, nie odzywając się ani słowem. Ingebjorg zastanawiała się, czy Bergtor zechce pojechać do domu bez Giseli. Orm 0ysteinsson jest na tyle pozbawiony szacunku, że z pewnością wziąłby w takiej sytuacji kochankę do łóżka. A takiego wstydu pani Bothild nie ścierpi. Nie namyślając się wiele ona też wstała. — Przepraszam państwa — mruknęła. — Muszę zapytać o coś mojego przybranego ojca, zanim opuści twierdzę. Żona rycerza Losne roześmiała się na te słowa. — Droga panno Ingebjorg. On nie może opuścić twierdzy, nie zabierając stąd żony. Poza tym na dworze jest ciemno. — Zwróciła się do Giseli: — Nie możecie
T
LR
podróżować przez las w nocnych ciemnościach. Wszyscy wiemy, że w pobliżu widuje się wilki. Gisela zachichotała. — Jechać do domu? Teraz, kiedy zrobiło się tak wesoło? Ture, który do tej pory siedział cicho i obserwował swoją sąsiadkę, nagle zawołał: — Pani Gisela nie może jechać bez mojego towarzystwa. Przecież rano przybyła tutaj przerażona spotkaniem z wilkami. — Nie rozumiem tych głupstw — warknął ochmistrz, uderzając pięścią w stół tak, że puchary i misy podskoczyły. — Nikt nie opuści Akersborg bez mojego pozwolenia. Po lasach kręcą się czworonożne i dwunożne drapieżniki, a piękna pani Gisela jest kuszącą zdobyczą. Ingebjorg wymknęła się z sali. Na szczęście za drzwiami natknęła się na Bergtora. — Chodź ze mną do mojej izby — zaproponowała przyjaźnie. — Sam nie wiem, Ingebjorg. Najchętniej wskoczyłbym na konia i pognał do domu. — Rozumiem cię. To dlatego za tobą wybiegłam. Nie możesz wieczorem samotnie wracać przez las, poza tym nie wolno ci tego zrobić ze względu na panią Bothild. Ruszyła przed siebie i z ulgą stwierdziła, że Bergtor idzie za nią. — Co miałaś na myśli, mówiąc, że nie mogę wyjechać te względu na panią Bothild? — spytał, kiedy już oboje usiedli. — Pani Bothild ma zmartwienie. Jest nie tylko wzburzona i boi się wstydu tak jak ty, ale moim zdaniem, cierpi z powodu zazdrości. Bergtor zacisnął wargi. — Rozumiem, że ty też cierpisz, Bergtorze. Parsknął gniewnie w odpowiedzi. — To nie jest cierpienie, to wściekłość. Gdyby on był zwyczajnym gospodarzem, wziąłbym sprawę w swoje ręce i po prostu go zadźgał. Ale ponieważ to najpotężniejszy człowiek w państwie, muszę tolerować, że otwarcie uwodzi mi żonę. — Czy dzisiaj stało się coś, co wzbudziło twoją gorycz? — spytała Ingebjorg. Bergtor głęboko zaczerpnął powietrza. — Moim zdaniem to się dzieje przez cały czas, Ingebjorg. Właściwie co chwila mógłbym ich przyłapywać na gorącym uczynku.
T
LR
— A ja myślałam, że ona obiecywała... — Obiecywać łatwo, trudniej tego dotrzymać — odparł cierpko. — Ona wie, jak bardzo ty pragniesz dziecka. W przeciwnym razie kazałbyś jej się wynosić, choć Kościół z pewnością odmówiłby ci prawa do rozwodu. Bergtor nie odpowiadał, Ingebjorg domyślała się jednak, że dotknęła najboleśniejszego miejsca. On pragnie dziecka za wszelką cenę. — Jak tylko ciąża stanie się widoczna, będzie musiała przestać — wyrwało się Ingebjorg. Bergtor prychnął pogardliwie. — Wierzysz, że to Giselę powstrzyma? — Ale co zrobi tego dnia, kiedy będzie musiała iść do spowiedzi? Wszyscy muszą się spowiadać przynajmniej raz w roku. — Przyjdzie do mnie i poprosi o pieniądze na list odpustowy — odparł cierpko. Ingebjorg uznała, że najlepiej zmienić temat. — Mimo rozwiązłych rozmów przy stole z ulgą przyjęłam dobry humor ochmistrza. Nie mógłby tak się zachowywać, gdyby sądził, że dokument ojca nadal istnieje. — Ja pomyślałem to samo, Ingebjorg. Muszę przyznać, że byłem już poważnie zmartwiony. Ingebjorg zmarszczyła brwi. — Nie rozumiem tylko, co się stało z rycerzem Darre. — A nie mogło być tak, że dostał po drodze inne zadanie? — No ale co z moim dokumentem? Co z nim zrobił? Bergtor pokręcił głową. — Nie, nie umiem ci na to odpowiedzieć. Zapukano do drzwi i wszedł Ture. Przyglądał się obojgu surowo. — Ingebjorg, pani Bothild pyta, kiedy wrócisz do sali jadalnej. Dziewczyna wstała. — Chodźmy, Bergtor. Będziesz musiał grać człowieka spokojnego. Ture zatrzymał się przy drzwiach. — O czym wy mówicie? — Naprawdę nie rozumiesz? — No ale co ty masz z tym wspólnego? Ingebjorg nie znajdowała właściwej odpowiedzi, przygnębiona potrząsnęła tylko głową.
T
LR
Siedzieli przy piwie dłużej niż zwykle, Ingebjorg podejrzewała, że pani Bothild zatrzymuje ich, bo lęka się samotnej nocy. Gospodyni wciąż była mało rozmowna, zamyślona nie zauważała, co się wokół niej dzieje. Gisela i ochmistrz nadal bawili się świetnie, a im więcej tamta piła, tym bardziej nieprzyzwoicie się zachowywała. Pani Losne źle znosiła całą sytuację, ale obaj rycerze nie kryli podziwu dla bujnych kształtów Giseli. Ingebjorg ucieszyła się szczerze, kiedy wieczór dobiegł końca. Po drodze do sypialni Ture ze śmiechem rozprawiał o tym, co się wydarzyło, śmiał się z powodu zazdrości pani Bothild, irytacji żony rycerza Losne i podniecenia ochmistrza. Szydził sobie z Bergtora, który nie potrafi przywołać żony do porządku i w ogóle uważał, że wieczór był bardzo udany. Ingebjorg milczała, urażona w imieniu Bergtora, przekonana, że Ture powinien okazywać współczucie gospodyni twierdzy. — Ciekawe, co się stanie w nocy — zastanawiał się jej narzeczony ze śmiechem. — Myślisz, że nasza podniecona pani Gisela zostanie z mężem w sypialni? — Myślę, że będzie do tego zmuszona — odparła Ingebjorg krótko. — Ależ, moja kochana, co się z tobą dzieje? — Żal mi pani Bothild i Bergtora. Ture znowu wybuchnął śmiechem. — Żal ci przybranego ojca? To niech on sobie też weźmie nałożnicę. — W klasztorze uczono nas, że ten, kto kocha rozpustę i pijaństwo, trafi do piekła, gdzie będzie trwał w wiecznym mroku, lodowatym zimnie lub smażył się w ogniu. — No, ale można odbyć pokutę. A najlepiej zapłacić. Nie znam nikogo, kto by odepchnął od siebie kusicielkę ze strachu przed sądem ostatecznym. Ingebjorg ogarnął gniew. — Bergtor nie jest taki. — A co ty o tym wiesz? — w głosie narzeczonego słychać było podejrzliwość. — Mówiłaś, że byliście zaręczeni, ale on zniknął, kiedy pojął, że spodziewasz się dziecka z innym — słyszała za sobą pytanie Turego. — Nigdy cię nie wypytywałem, ale teraz zaczynam się zastanawiać, co właściwie między wami było. Czy tylko umowa między swatami, czy coś więcej? W sypialni Ingebjorg zapaliła tranową lampkę i zamknęła drzwi na skobel. — Z jego strony może i było coś więcej, ale z mojej nie. Lubiłam go, ale nie pożądałam.
T
LR
— Powiedziałaś mu o tym? Ingebjorg unikała jego wzroku. — Mieszkał przez krótki czas w Sjemundgard, kiedy kończył nowy dom. — Ach, tak? O tym mi nie mówiłaś. — Bo nie pytałeś. Zresztą nie rozmawialiśmy o takich sprawach. Ture stał bez ruchu, wpatrując się w narzeczoną. — On cię pożądał, byliście zaręczeni, szykowaliście wesele. A czyż nie uważa się, że zaręczyny są przedsionkiem do małżeństwa? — Czasem tak, ale nie zawsze. Moja matka była jak twoi rodzice: ponad obyczaje stawiała naukę Kościoła. — A co uważał pan Masson? Nie próbował się przypadkiem wśliznąć do twojego łóżka? Ingebjorg nie podobało się to przepytywanie. — Rozumiał, że ja nie chcę i zostawiał mnie w spokoju. Ture podszedł bliżej, palcem wskazującym uniósł jej podbródek. — Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Patrzyła mu spokojnie w oczy. — Nie masz wyjścia, musisz mi wierzyć. — Ale oddałaś się innemu. Opowiedz mi o tym, Ingebjorg. — Tu nie ma nic do opowiadania, bo... bo doszło do tego tylko kilka razy. — Gdzie to robiliście? W twojej sypialni? Ingebjorg pokręciła głową, chciała, żeby przestał ją dotykać. Opowiadać o Eiriku, patrząc równocześnie w oczy swojemu nowemu narzeczonemu... To bardzo nieprzyjemne. — Mówiłaś, że gdzie byliście? Coś w jego głosie ją niepokoiło. Postanowiła, że powie mu wszystko, jak było. — Na dworze — odparła cicho. — Leżeliście, czy na stojąco? — Leżeliśmy na ziemi. — Za każdym razem? — Nie. Raz wziął mnie właściwie wbrew mojej woli. Wtedy to było na stojąco. — Właściwie wbrew twojej woli — powtórzył z wolna. — Byłaś bardzo podniecona, Ingebjorg? Taka podniecona, że nie mogłaś przestać? Dziewczyna nie odpowiadała. — No i? — ciągnął dalej. — Nigdy nie leżeliście w łóżku? — Tylko raz. A właściwie dwa razy. Po tym, jak przyjechałam do Nonneseter. Ture gwizdnął.
T
LR
— Zakonnica sypiała z mężczyzną. No, no. Opowiadaj! On się nie śmieje, nie wygląda też na zagniewanego, myślała Ingebjorg. Jakby był zazdrosny i to opowiadanie sprawiało mu ból. — Niewiele jest do opowiadania — zaczęła, czując się coraz bardziej nieswojo. — Za każdym razem mieliśmy bardzo mało czasu. A niedługo potem zobaczyłam go na rynku. Jak go prowadzą na miejsce kaźni. — Czy on cię kiedyś widział nagą. Ingebjorg przytaknęła i spuściła wzrok. Ture wypuścił ją nagle i zaczął się rozbierać. — Pokaż mi to — zakomenderował, gdy był gotów. — Pokaż mi, jak on to robił. Patrzyła na niego i nagle zdała sobie sprawę, że myśl o niej i o Eiriku go podnieca. Z zazdrości, pomyślała bliska płaczu. Zaczął niecierpliwie ściągać jej suknię przez głowę, potem, popychając ją, podprowadził do okna, kazał jej się pochylić i wziął od tyłu. — Dzisiaj nauczyłem się czegoś nowego — wybuchnął śmiechem. — I bardzo mi się spodobało to, co zobaczyłem. Drgnęła, kiedy w nią wszedł. Z całej siły zagryzła wargi. Ture zachowywał się niczym buhaj, sprawiał jej ból, policzki nieszczęsnej dziewczyny płonęły ze wstydu. Po wszystkim odepchnął ją od siebie, podszedł do łóżka i wśliznął się pod okrycie. Ingebjorg wciąż zagryzała wargi, by nie wybuchnąć płaczem. Czy wszyscy mężczyźni są tacy? — zastanawiała się wstrząśnięta. Dopiero po chwili odważyła się zapytać: — Co miałeś na myśli, mówiąc, że dzisiaj nauczyłeś się czegoś nowego? Ture zachichotał. — Nauczyłem się od pani Giseli i ochmistrza — odparł. — Widziałeś ich? — zawołała z niedowierzaniem. — Natknąłem się na nich przypadkiem w południowym skrzydle, gdzie miałem coś do zrobienia, ale oni mnie nie widzieli. — Głęboko zaczerpnął powietrza. — Wyglądało to rozkosznie. Z czasem ty też to polubisz, Ingebjorg, i będziesz się rozkoszować jak twoja przybrana matka. Nie, ja nigdy nie będę taka jak ona, pomyślała Ingebjorg.
T
Rozdział 6
LR
Sen ją już morzył, gdy nagle przyszło jej do głowy, że to bardzo dziwne, iż Ture nieoczekiwanie natknął się na ochmistrza i Giselę. Co on, na Boga, miał do roboty w południowym skrzydle? Zaczęła podejrzewać, że on ich po prostu śledził. Gisela głośno mówiła, że chciałaby to skrzydło obejrzeć, Ture był świadkiem. Czy on naprawdę jest taki rozpustny, by zakradać się i podglądać kochanków? A może szukał plam na opinii ochmistrza? Może Ture wie, że Orm 0ysteinsson stoi po niewłaściwej stronie w królewskiej walce i szuka powodów, by na niego donieść. Ta myśl podniosła ją na duchu. Gdyby tak się sprawy miały, to mogłaby spokojnie powiedzieć narzeczonemu o dokumencie. On potwierdziłby swoje podejrzenia, ona zaś wyjawiłaby nazwiska przeciwników króla. Wspólnymi siłami doprowadziliby do wiadomości króla Magnusa, kto w Norwegii działa przeciwko niemu. Nie musiałaby już sama dźwigać odpowiedzialności, a Ture z pewnością znalazłby sposób działania, nienarażający ich na zemstę ochmistrza. Odetchnęła z ulgą. Jak to dobrze, że Ture przyjechał. Reszta w końcu się jakoś ułoży. Ture należy do warstwy bogatych panów i przywykł do innego życia. Ona niemal rok spędziła w klasztorze. Nic dziwnego, że na początku mają trudności. — Dobranoc, Ture — szepnęła cichutko.
Następnego dnia Gisela, Bergtor i Ture mieli opuścić twierdzę. Ingebjorg była rozczarowana, że narzeczony już wyjeżdża, pocieszała się jednak, że kiedy znowu przyjedzie, wezmą ślub. Gisela była dziwnie milcząca. Sprawia wrażenie, jakby dręczyło ją poczucie winy, myślała Ingebjorg. Bergtor natomiast humor miał lepszy i w jego zachowaniu pojawiło się jakieś zdecydowanie. Może znowu rozmówił się z żoną, zastanawiała się Ingebjorg zadowolona, że Bergtor zareagował, nie godzi się na jej nieprzyzwoite zachowanie. Ture, od chwili, gdy rano otworzył oczy, był czuły i troskliwy. Już miała zapytać, czy słyszał, że król Magnus ma w Norwegii przeciwników, ale za każdym razem, gdy chciała otworzyć usta, coś innego wymagało jej uwagi. Może lepiej zaczekać do następnego spotkania, zdecydowała w końcu. I tak sama nic nie zrobi, dopóki Ture jest w Szwecji. A już zwłaszcza teraz, kiedy król Magnus przyjechał do Norwegii.
T
LR
— Żegnaj, Ingebjorg — szepnął jej czule do ucha. — Nie chcę cię opuszczać, ale już się cieszę na szybki powrót. — Będę za tobą tęsknić — odparła szczerze. Zdążyła mu pomachać na pożegnanie, gdy na dziedzińcu twierdzy pojawiła się pani Bothild, a widząc Ingebjorg, skierowała się do jej izdebki. — Muszę z panią porozmawiać, panno Ingebjorg. Dzień był pogodny, ale zimny i pani Bothild dygotała, wchodząc do środka. — Powinien tu być kominek. Nie wiem, jak pani będzie mogła pisać zimą, siedząc tu bez ruchu. Zadbam w każdym razie, by miała pani niedźwiedzią skórę pod stopami. — Dziękuję. Będę się ciepło ubierać. Gorzej było w klasztorze. Pani Bothild spojrzała na nią przestraszona. — Nie pozwalano wam wkładać ciepłych ubrań? Ingebjorg pokręciła głową. — Uczono nas powściągliwości. Ale ja byłam nieposłuszna i wkładałam ciepłe rzeczy pod habit nowicjuszki. Pani Bothild roześmiała się. Ingebjorg nie przypominała sobie, by kiedyś już to widziała. Śmiech zmniejszył panujący między nimi dystans. Zdała sobie też sprawę, że gospodyni twierdzy jest bardzo urodziwą kobietą, i że z tym surowym wyrazem bardzo jej nie do twarzy. — Tak się cieszę, że jest pani tutaj w twierdzy, panno Ingebjorg — rzekła z cichym westchnieniem. — Bardzo tęskniłam za kobietą, z którą mogłabym rozmawiać. Usiadła na jednej z ławek pod oknem, a Ingebjorg naprzeciwko. — Zauważyła pani z pewnością, że wczoraj nie zachowywałam się zbyt uprzejmie — mówiła dalej gospodyni. — To było... to ta wizyta... — zagryzła wargi. — Rozumiem, pani Bothild. Tamta wpiła w nią oczy. — Od dawna pani to rozumie? — Od jakiegoś czasu. Przykro mi i z powodu pani, i z powodu mojego przybranego ojca. — Mnie nie musi pani okazywać współczucia. Ja przywykłam już dawno. Ingebjorg nie miała pojęcia, co powiedzieć. Zaufanie gospodyni twierdzy było jej miłe, ale równocześnie sprawiało ból. — Teraz pozostał tylko wstyd — powiedziała tamta po chwili.
T
LR
Znowu obie milczały. — Proszę mi powiedzieć, kiedy pani Gisela spodziewa się dziecka? Ingebjorg dobrze wiedziała, o co pani Bothild chodzi. — Zdaje mi się, że jakoś po Bożym Narodzeniu. Pani Bothild splatała szczupłe palce i wpatrywała się w podłogę. — Chyba pani myśli to samo, co ja. Ingebjorg pragnęła znaleźć się jak najdalej stąd. — Bergtor cieszy się, że zostanie ojcem. Ma już czterdzieści lat i od dawna powinien mieć potomstwo. Teraz nareszcie jego marzenie się spełni. Gospodyni twierdzy słuchała z wyrazem ulgi. — Zatem on chce z nią zostać? To znaczy... bo to byłby znakomity powód, żeby... — jąkała, zarumieniona. — Kościół w takich wypadkach godzi się na separację. Ingebjorg przytaknęła. — Ale tym razem mowy o czymś takim być nie może. Pani Bothild odetchnęła uspokojona. — Czy to nie dobrze, że pan Ture i pan Orm tak się ze sobą dogadują? — spytała nagle. Ingebjorg słuchała zaskoczona. Nie odnosiła wrażenia, żeby wzajemne stosunki panów były szczególnie dobre. — I cieszę się, że on ma u nas jakiś czas mieszkać — dodała pani Bothild. — Chyba nie jest łatwo niezamężnej kobiecie mieszkać w twierdzy z tyloma mężczyznami. Ingebjorg nie rozumiała, o co jej chodzi. Czyżby pani Bothild obawiała się, że jej także ochmistrz zacznie czynić propozycje? — Nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności. Żadne poza... — umilkła. Byłoby nierozsądnie wspominać teraz o tajnym świadectwie zdrady, spisanym na pergaminie. Pani Bothild skinęła głową. — Tak, to przeżycie było okropne. Naprawdę nie rozumiem, jak sira Joar mógł być taki mściwy. To pani Thora pragnęła zemsty. Dopiero, kiedy dowiedziałam się o dokumencie, zrozumiałam to lepiej. Trudno pojąć, że proboszcz od Świętego Krzyża i matka przełożona Nonneseter planowali pozbawić króla Magnusa tronu. Ingebjorg słuchała z uwagą. Czy teraz otrzyma potwierdzenie, że pani Bothild podejrzewa też własnego męża?
T
LR
— No właśnie, ja też nie mogłam uwierzyć — rzekła ostrożnie. — Nie miałam pojęcia, że król ma przeciwników również pośród bogatych panów i duchowieństwa Norwegii. — Ja się tego i owego domyślałam, ale nie miałam pewności — odparła pani Bothild swobodnie. — Nie rozumiem też ludzi, którzy wierzą, że w kraju będzie lepiej, jeśli szlachta przejmie władzę. Jedyne, czym panowie są zajęci, to ich własne korzyści, zdobywanie coraz większych dóbr i władzy. Oni nie myślą o biednych. Król Magnus natomiast ustanowił nowe prawa, by ulżyć zwyczajnym ludziom. Proszę tylko pomyśleć, że on zlikwidował niewolnictwo. Czy pani wie, jakie to ma znaczenie dla wszystkich tych nieszczęśników, którzy byli wykorzystywani, pogardzani i prowadzili życie niegodne ludzi? Niewolnik był niczym zwierzę, które właściciel może zabić, okaleczyć lub sprzedać. Czy pani wie, panno Ingebjorg, że tu, w naszych okolicach, co czwarty mieszkaniec był niewolnikiem? Ingebjorg wstrząśnięta kręciła głową. — Nie, nie miałam pojęcia. — Zastanawiała się przez chwilę, a potem powiedziała: — W pełni się zgadzam, że kraje będą dużo sprawiedliwiej zarządzane przez króla, niż przez panów. Bo to król ma się opiekować biednymi, tak mówi prawo. Pani Bothild przyglądała jej się badawczo. — Nie jest pani tak niezorientowana i nie zainteresowana, jak to z pozoru wygląda. Ingebjorg zarumieniła się i roześmiała skrępowana. — Możliwe. Pani Bothild chwyciła ją za rękę. — Musimy być razem, my, jedyne kobiety naszego stanu tutaj, w twierdzy. To będzie nasza mała tajemnica. Powinnyśmy mieć oczy i uszy otwarte, wyrabiać sobie pogląd na sprawy, ale wiedzę zachowywać dla siebie. Wstała. — Dziękuję, panno Ingebjorg. Dobrze było z panią porozmawiać. — I ja dziękuję, pani Bothild. Kiedy gospodyni twierdzy wyszła, Ingebjorg długo stała, patrząc przed siebie. Nie ulega wątpliwości, co pani Bothild miała na myśli, nie odważyła się jednak powiedzieć tego wprost.
T
LR
Pewnego deszczowego poranka, w jakiś czas potem, gdy nad fiordem wisiała gęsta mgła, a wzgórz na zachodzie w ogóle nie było widać, znowu przyszła do niej gospodyni. Trzymała w ręce jakiś pakiecik. — Wczoraj wieczorem przyjechał do pani posłaniec, panno Ingebjorg. Upierał się, że osobiście musi to pani przekazać, ale pani już spała. Ingebjorg zdziwiona wzięła przesyłkę. Pani Bothild czekała, jakby w nadziei, że dowie się, co zawiniątko zawiera. — Nie zechce pani usiąść? — spytała więc Ingebjorg, wskazując miejsce na ławie, sama zaś podeszła do swojego pulpitu i otworzyła przesyłkę. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu znalazła tam deseczkę zapisaną runami. Napis kończyła literka D. Ingebjorg aż podskoczyła z radości. To na pewno rycerz Darre. Z wielkim zaciekawieniem zaczęła odcyfrowywać runy: „Zdrowy. Wolny. I w pracy Przyjacielskie Zadanie się nie powiodło". Wstrzymała dech. „Przyjacielskie Zadanie się nie powiodło". Tu musi chodzić o dokument, że nie udało mu się przekazać go królowi Magnusowi, ale też rycerz nie został złapany, ani poddany torturom. „W pracy" musi oznaczać, że otrzymał jakieś nowe zadanie. Tych słów nie można rozumieć inaczej. Podeszła do pani Bothild, która czekała w napięciu, ale była zbyt dobrze wychowana, aby pytać. — To runiczne przesłanie od mojego przyjaciela. Chciał mnie poinformować, że wszystko jest w porządku. — To bardzo dobrze — odparła tamta. Czy domyśla się, kim jest ten przyjaciel, zastanawiała się Ingebjorg. — To wszystko? — spytała pani Bothild niewinnie. Ingebjorg wahała się. Gdyby była pewna, po której stronie tamta stoi, powiedziałaby jej, o co chodzi, na razie jednak jest to zbyt niebezpieczne. I dla rycerza Darre, i dla niej samej. Domyślała się, że ciekawość zżera gospodynię. — No tak — pani Bothild ani jedną miną nie zdradziła, czy jest rozczarowana, czy zadowolona. Jeśli w ogóle zrozumiała, o co tutaj chodzi. Podniosła się z miejsca. — Zrobiłam, jak posłaniec prosił — panno Ingebjorg. — Nikt inny nie wie, że tutaj był. Przesyłka sprawiła Ingebjorg wielką ulgę. Nie musi się dłużej martwić o rycerza Darre. Nie wiedziała, co zrobił z dokumentem, ale mu ufała. Skoro nie mógł go oddać królowi, z pewnością zadbał o niego jak najlepiej. Dopóki Orm
0ysteinsson znajduje się twierdzy i wszystko jest jak dawniej, to znaczy, że list do króla nie dotarł. Tego dnia zaś, gdy królewscy ludzie staną u bram twierdzy z rozkazem usunięcia ochmistrza, ten raczej się nie domyśli, że Ingebjorg maczała palce w grze. Zwłaszcza, że pewnie ona będzie wtedy daleko od Akresborg.
T
LR
Dni mijały na pracy, posiłkach i odpoczynku. Liście pożółkły, jarzębiny wyglądały niczym pochodnie na tle jesiennego nieba. W twierdzy wszyscy gorączkowo pracowali. Przybył posłaniec z Tunsberg z wiadomością, że król Magnus i królowa Blanka wybierają się tutaj w najbliższych dniach. Wciąż palono w kominkach i na otwartych paleniskach, zamiatano podłogi, trzepano dywany i kilimy, a w wielkiej, zamkowej kuchni pieczono na rożnie całe woły, wypiekano okrągłe chleby, a pokojówki biegały tam i z powrotem wciąż coś porządkując. Cieśla reperował drzwi do królewskich komnat, dobosz Nils ćwiczył na bębnie, a piwowarzy nie odchodzili od pracy. Gdy pewnego późnego popołudnia Ingebjorg usłyszała głos rogu, bicie dzwonów i okrzyki pod murami twierdzy wiedziała, że królewski orszak przybył. Pośpiesznie uprzątnęła swoją izdebkę, poprawiła ubranie, przejrzała się w wiszącym na ścianie miedzianym lustrze i pobiegła na dziedziniec. Służba i mieszkańcy twierdzy gromadzili się wzdłuż murów, by powitać królewską parę. Błyskały miecze, zapalano pochodnie. Ingebjorg znalazła się wśród nich. — Bardzo jesteś podniecony? — spytała kucharza. Ten skinął głową, zbyt zdenerwowany, by odpowiadać. Pracował tu od niedawna i pewnie bardzo się boi, czy podoła wyzwaniu. W końcu królewski orszak ukazał się oczom zebranych. Był tam kanclerz, dworzanie, duchowni i panowie szlachta. Nieco z tyłu podążał ochmistrz, król Magnus, królowa Blanka i król Hakon. Brama była zbyt niska, by goście mogli wjechać do twierdzy konno, wierzchowce odprowadzono już do stajni, nawet królewska para musiała iść piechotą. Ingebjorg serce tłukło się w piersi. Pierwszy raz widzi króla Magnusa, ale matka opisywała go jej tak dokładnie, że miała wrażenie, iż go zna. Wyglądał młodziej, niż sądziła, miał jasne, kręcone włosy, przycięte równo z uszami, nosił szkarłatną kurtkę z szerokim pasem, długi, jasnozielony płaszcz i niebieskie, obcisłe spodnie. U jego boku podążała królowa Blanka w pięknej czerwonej sukni z wełny, obramowanej białym gronostajowym futrem i w niebieskim płaszczu. Ku wielkiemu zdziwieniu Ingebjorg stwierdziła, że strój królowej jest zużyty, wygląda na zniszczony. Na głowie monarchini miała czepeczek ze złotego
T
LR
jedwabiu. Najbardziej jednak zadziwiła dziewczynę jej twarz. Łagodna i przyjazna, jakby trochę mroczna, z oczami zdradzającymi mądrość i rozsądek. Za królewską parą szedł młody król Hakon, który niedługo skończy czternaście lat, już wysoki i barczysty, o jasnych włosach, odziedziczonych po ojcu i pięknych, brązowych oczach po matce. Sprawiał wrażenie młodzieńca spokojnego i rozumnego, Ingebjorg uznała, że rację miała żona rycerza Losne, mówiąc, iż wiele szlacheckich rodów chętnie wydałoby za niego swoje córki. Wszyscy zebrani na dziedzińcu kłaniali się dwornie królewskiej parze, która zatrzymała się pośrodku. Nieoczekiwanie Ingebjorg dostrzegła panią Bothild, która wzywała ją do siebie gestem. — Musi pani być tutaj, panno Ingebjorg. Jest pani jedną z nas — uśmiechała się życzliwie. Ujęła dziewczynę pod ramię i poprowadziła do króla Magnusa. — To jest panna Ingebjorg, zdolna pisarka pana Or— ma, córka wiernego sługi króla i członka Królewskiej Rady, Olava Erilingssona — przedstawiła uroczyście. Ingebjorg dygnęła głęboko, ale nie miała odwagi spojrzeć na monarchę. Król uśmiechnął się zaskoczony. — Pisarka? Kobieta? — Rzeczywiście Orm 0ysteins— son nie przegapi żadnej okazji. — W klasztorach liczne kobiety przepisują księgi, Wasza Wysokość — odparła pani Bothild z uśmiechem. Pan Orm odkrył pannę Ingebjorg, kiedy była nowi— cjuszką w klasztorze Nonneseter w Oslo i zauważył, że ma niezwykle piękny charakter pisma. Podeszła królowa Blanka i Ingebjorg dygnęła przed nią równie głęboko. Król Magnus zwrócił się do monarchini: — Ta oto piękna panna przepisuje dla ochmistrza księgi. Innymi słowy, umie pisać i z pewnością jest wykształcona. W takim razie będziecie miały o czym ze sobą rozmawiać. Królowa Blanka uśmiechnęła się, pokazując rząd białych, równych zębów. Oczy miała ciepłe, uważnie wpatrzone w rozmówcę. W tym momencie Ingebjorg nabrała pewności, że król Magnus jest odpowiednim władcą Norwegii i Szwecji. Z taką małżonką jak królowa Blanka u boku, potrafi zaprowadzić sprawiedliwość. Królowa Blanka zwróciła się do syna: — Przywitaj się z pisarką ochmistrza, Hakonie. To pierwsza kobieta w Norwegii, która posiada tak wysoką świecką pozycję.
T
LR
Ingebjorg dygnęła też przed młodym królem. — To nie jest taka ważna pozycja, Wasza Wysokość. Nie robię nic innego, tylko przepisuję księgi. — Ale pracuje pani tutaj w twierdzy nie jako służąca, ale jest pani opłacana jako ktoś wykształcony? — Cóż... tak... tak się mówi — jąkała Ingebjorg zażenowana. Królowa Blanka roześmiała się serdecznie. — No to się zgadzamy. Pani Bothild wskazywała gościom drogę do sali, gdzie przygotowano ucztę. Dwa długie stoły przykryto białymi obrusami, ustawiono szkło i srebra, jeden stół przeznaczony był dla mężczyzn, drugi dla kobiet. Ingebjorg siedziała między panią Bothild i jedną z kobiet z orszaku królowej, szwedzką szlachcianką, panią Kathariną z Linkóping. Pani ta została ochmistrzynią dworu królowej po tym, jak potężna i sławna pani Birgitta, tuż przed wybuchem dżumy, opuściła Szwecję i osiedliła się w Rzymie, chcąc przekonać papieża, by porzucił Awinion i wrócił do domu. Pani Ka— tharina jest w wieku królowej, to osoba rozumna, współczująca i łagodna. Wypytywała Ingebjorg o jej sprawy, o twierdzę i życie w Oslo, sama też mówiła tyle, że Ingebjorg z trudem mogła od czasu do czasu coś wtrącić. Zachwycała się królową i mówiła o niej same dobre rzeczy. Potwierdzało to wrażenie, jakie odniosła Ingebjorg. W czasie uczty muzykanci grali dla królewskiej pary. Ingebjorg bardzo się wzruszyła. Myślała o Turem. Dostała wiadomość od Bergtora, że przygotowania do wesela są w toku, ma się ono rozpocząć w dniu świętej Katarzyny, czyli za cztery niedziele. Tęsknota za Turem wciąż się zwiększała, śniła o nim po nocach, o tym, co z nią robił. Nawet przy pracy takie myśli jej nie opuszczały. Przyglądała się mężczyznom z królewskiego orszaku, ale żaden z nich nie mógł równać się z jej narzeczonym. Cieszyła się, że to on poprowadzi ją przez kościół do ołtarza i pokaże całemu światu, że należy do niej. Po posiłku wyniesiono stoły, został tylko jeden, przymocowany do ściany. Na nim ustawiono piwo, miód i wino. Komedianci pokazywali swoje sztuczki, a potem zagrano do tańca. Powstał taneczny krąg, do którego Ingebjorg poprowadził rycerz Losne. Ochmistrz, pani Bothild, król Magnus i królowa Blanka przenieśli się do izby obok. Ingebjorg wolałaby im towarzyszyć i przysłuchiwać się poważnej rozmowie.
T
LR
Kiedy taniec się skończył i zamierzała usiąść obok pani Losne, usłyszała za sobą młody głos: — Czy wolno mi będzie poprowadzić panienkę do następnego tańca? Odwróciła się gwałtownie i spojrzała prosto w oczy młodego króla Hakona. Uśmiechał się, ale sprawiał wrażenie onieśmielonego. Bez wahania odparła, że oczywiście tak, poczuła, że gorąco ogarnia ją całą. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że sam król poprosi ją do tańca. Przecież jej nie zna, a ona jest najmniej ważna spośród wszystkich kobiet zgromadzonych w tej sali. Choć taki młody, śpiewał pięknym, głębokim głosem, tańczył znakomicie, dorównywał Ingebjorg wzrostem, prowadził ją pewnie i zdecydowanie. Wprost trudno uwierzyć, że ma dopiero czternaście lat. Po tańcu poprosił, by towarzyszyła mu na drugi koniec sali, gdzie zebrało się wielu giermków i młodych panien. Przedstawił ją, poznała synów i córki szwedzkiej szlachty, a także kilkoro młodych Norwegów. Wszyscy oni przebywają w domu królewskim w Tuns— berg, gdzie, jak się domyślała, tańce i śpiewy odbywają się każdego wieczora. Teraz przyjęli ją do swego kręgu, jakby była jedną z nich, wesoło opowiadali o różnych wydarzeniach, o życiu na dworze, podróżach do obcych krajów, o modzie, muzyce i rycerskich turniejach. Jeden ze szlacheckich synów studiował nawet na uniwersytecie w Pradze, przed wybuchem zarazy, i teraz opowiadał o tamtejszym życiu. Uniwersytet musi przypominać trochę klasztor, myślała Ingebjorg, słuchając o tym, jak dręczono młodych studentów podczas ceremonii otrzęsin, by się przekonać, ile potrafią znieść. Później też marzli niemal jak zakonnice w klasztorze, bo przez okna wpadał i mroźny wiatr, i śnieg, a w izbach nie było kominków. Choć większość studentów przygotowywała się do służby kościelnej, było wśród nich tyle samo przemocy, co w innych środowiskach, opowiadał młody szlachcic. Wielu sprowadzało sobie kobiety na noc, słyszał nawet o studentach, którzy niczym zbójcy napadali na podróżnych. O atmosferze świadczyć może jedna z uniwersyteckich zasad, mówiąca, że studentom nie wolno w czasie egzaminu dźgać profesorów nożem, jeśli zadają zbyt trudne pytania. Nieustannie też trwa wojna między studentami a pozostałymi mieszkańcami. W innych europejskich miastach jest podobnie. Ktoś opowiadał, że w Oksfordzie mieszczanie napadli na uniwersytet i oskalpowali paru studentów. Ingebjorg słuchała ze zgrozą. Zauważyła, że niektórzy jej się przyglądają, a gdy zerknęła w bok, napotkała skupione spojrzenie króla Hakona. Natychmiast odwrócił głowę.
T
LR
Muzyka zagrała znowu i ku zaskoczeniu Ingebjorg król Hakon ponownie się przed nią skłonił. Skrępowana rozglądała się na boki, ale nikt nie reagował, że król wybiera ją po raz drugi. Dygnęła więc głęboko i ujęła dłoń, którą jej podawał. Wkrótce znaleźli się w tanecznym kręgu. Grano bardzo żywą piosenkę, Ingebjorg zapomniała o Turem i swojej tęsknocie. Kiedy taniec dobiegł końca, rozczarowana miała wrażenie, że dopiero co się zaczął. W przerwie król Hakon śpiewał ballady, a słuchacze bili mu brawo. Potem śpiewali też inni. Ingebjorg była rozgrzana i podniecona tańcem, od dawna nie bawiła się tak dobrze. Taniec z Turem to coś zupełnie innego. Wzajemne pożądanie było dla nich najważniejsze, teraz zaś po prostu szczerze się śmiała. Król Hakon dotrzymywał jej towarzystwa także wówczas, kiedy młodzi siadali do stołu, gdzie podawano wino i miody. Nastrój był coraz radośniejszy. Król nie okazywał już takiego skrępowania, zaczął opowiadać Ingebjorg o życiu w Tunsberg i o swoich długich pobytach na królewskich dworach w Bjorgvin i Nidaros. Ona słuchała z zainteresowaniem. Przede wszystkim chciała sobie wyrobić opinię i o młodym królu, i o jego rodzicach, szybko odkryła, że on bardzo wysoko oboje ceni. Niemal z pokorą wyrażał się o ojcu, żywił dla niego bezgraniczny podziw i szacunek. Ingebjorg odniosła wrażenie, że Hakon naprawdę posiada cechy, jakie król powinien posiadać. Jest mądry, pozbawiony pychy, obchodzi go dobro kraju i narodu, wydaje się być wiernym chrześcijaninem i myśli jak członek norweskiego ludu. Bo też jest Norwegiem i, w przeciwieństwie do swojego ojca, wychował się w Norwegii. Ingebjorg przypomniała sobie, co kiedyś powiedział jej ojciec: że największą troską Hakona XV było to, by kraj nie utracił niepodległości i nie został po jego śmierci podporządkowany obcej władzy. Domyślała się, że młody król Hakon będzie podążał śladami swego dziadka, „świętego Hakona", króla, który bronił słabych przed niesprawiedliwością i uciskiem, który zwalczał pogan i szukał zgody z wojowniczymi sąsiadami oraz żądnymi wpływów panami nie ogniem i mieczem, ale mądrością i łagodnością. W swoim testamencie zarządził, by proboszcz z kościoła Panny Marii co roku, w rocznicę jego śmierci, nakarmił sześćdziesięciu biednych, a w dniu jego urodzin tyle samo ubogich ludzi mają nakarmić inni kapłani, mają także umyć im nogi oraz dać każdemu pięć monet i kawałek samodziału na ubranie tak, jak to czynił Jezus na ziemi. Ingebjorg poczuła spokój. Ojciec miał rację — bunt przeciwko królowi należy zwalczać wszelkimi możliwymi sposobami.
T
LR
— Czy nie moglibyśmy posłuchać kilku tych rycerskich opowieści, które kazała przetłumaczyć królowa Eufemia? — poprosiła któraś z panien. Na to jeden z drużynników króla Hakona przyniósł księgę i wkrótce rozpoczęto czytanie. Ingebjorg od początku uważnie śledziła opowieść. „Wszyscy, którzy kochają i cierpią z powodu miłości, rycerze i panny, giermkowie i szlachcianki, wiele mogę was nauczyć o istocie tego uczucia i o waszych pragnieniach, jeśli posłuchacie moich słów". Myśli Ingebjorg znowu powędrowały do Turego. Nie słuchała już głosu czytającego. Tylu zachowań narzeczonego nie rozumie. Tych gwałtownych zmian nastroju, nieoczekiwanych przejść od czułości i troskliwości do zimnej niechęci. Może owe rycerskie opowieści nauczą mnie czegoś o takich zachowaniach, próbowała zebrać myśli. Poczuła na sobie czyjś wzrok, a gdy się odwróciła, odkryła, że król Hakon znowu ją obserwuje. Coś w wyrazie jego twarzy sprawiało, że czuła się skrępowana. Nie była to ciekawość, ale coś zupełnie innego. Najświętsza Panienko, pomyślała ze zgrozą. On ma dopiero czternaście lat, poza tym to król. Nie mogła skupić się na słuchaniu, przez cały czas czuła na sobie spojrzenie Hakona i bala się, że ktoś to zauważy. Kiedy opowieść dobiegła końca, wstała, dygnęła i przeprosiła. Jutro musi wcześnie wstać do pracy, dlatego prosi o wybaczenie, że już opuszcza towarzystwo. Kilku młodych szlachciców próbowało protestować, uczta dopiero się zaczęła, podkreślali, ale Ingebjorg nie dała się przekonać. Z ulgą szła do swojej sypialni. Sama nie umiałaby wyjaśnić, dlaczego tak nagle zaczęła się śpieszyć. Rozdział 7 W następnych dniach Ingebjorg nieczęsto widywała królewskich gości. Najpierw wybrali się oni na polowanie, a później w Akersborg zebrała się Królewska Rada. Dziewczyna domyślała się, że będą omawiane ważne sprawy. Wiele się nie dowiedziała, ale to i owo do niej dotarło. Ponieważ zrezygnowano z wyprawy krzyżowej na Ruś, papież zażądał zwrotu pieniędzy, które pożyczył królowi Magnusowi. Ten ich już jednak nie miał. Nad monarchą zawisła groźba klątwy, choć kanclerz, Peter Eriksson, nie wierzył, by papież pogróżki ziścił. Ingebjorg pamiętała, że pani Thorze zwierzchnik Kościoła także groził klątwą, ale do niczego nie doszło. Miała więc nadzieję, że kanclerz się nie myli.
T
LR
Przypuszczała też, że Rada zajmuje się sprawami brata młodego króla Hakona, rok starszego Eryka, który posiada najwyraźniej bardziej wojownicze usposobienie. Nie mógł on ścierpieć, że Hakon został królem i wkrótce przejmie władzę nad Norwegią, gdy tymczasem on jest jedynie junkrem i następcą tronu. Udało mu się przekabacić szlachtę na swoją stronę. Kiedyś Ingebjorg przechodziła obok izby, gdzie pracowała Rada i drzwi były akurat uchylone. Usłyszała, że ktoś mówi o „zbuntowanej partii" i nadstawiła uszu, ale drzwi za mknięto i niczego więcej się nie dowiedziała. Tego samego dnia królową Blankę wraz z dworem przewieziono łodziami do miasta. Wkrótce po jej wyjeździe do Ingebjorg przyszła pani Bothild. — Możemy chwilkę porozmawiać, panno Ingebjorg? Pisarka ucieszyła się i zapraszała gospodynię. Tak jak ostatnio, usiadły naprzeciwko siebie na ławeczkach w kamiennej niszy. Na dworze świeciło jesienne słońce, znowu się trochę ociepliło, ale liście z jarzębin opadły i tylko nagie gałęzie sterczały ku niebu. Pani Bothild zadrżała. — Rozmawiałam z panem ochmistrzem, że zamarznie tu pani zimą, panno Ingebjorg. Uzgodniliśmy, że przeniesie się pani do tej małej izdebki naprzeciwko kobiecych komnat. Jak otworzy się moje drzwi, izdebka się nagrzeje. — Dziękuję bardzo — zawołała Ingebjorg wzruszona Życzliwością gospodyni. — Chciałam też powiedzieć, że królowa i jej orszak zostaną w Oslo do jutra, więc tutaj tylko my dwie będziemy dzisiaj jadać. Król i pan Orm są zajęci, a inni panowie udali się na polowanie. — Dobrze, pani Bothild. — Młody król Hakon jest panią zachwycony. Jego matka zaczęła się nawet tym martwić — oznajmiła żona ochmistrza. Ingebjorg zarumieniła się, nie wiedząc, co powiedzieć. — A co pani o nim sądzi? Ingebjorg spojrzała jej w oczy. — Uważam, że jest podobny do swojego dziadka, świętego Hakona. Robi wrażenie człowieka sprawiedliwego, rozumnego, godnego szacunku. Jestem pewna, że będzie dobrym władcą kraju. Pani Bothild uśmiechnęła się ciepło. — Takie jest też moje zdanie i cieszę się, że pani je podziela. Zawahała się na moment. — Bo nie wszyscy, niestety, się z nami zgadzają, zwłaszcza jeśli chodzi o ocenę króla Magnusa. Jak pani niedawno mówiłam', dotarło do mnie, że niektórzy
T
LR
norwescy możni panowie przyłączyli się do szwedzkiej partii buntowników. Oni chcą pozbawić króla Magnusa tronu i sami przejąć władzę. Ingebjorg zebrała się na odwagę. — Nie rozumiem ich śmiałości, to przecież zdrada kraju. Pani Bothild przytaknęła z powagą. — Jeśli to się wyda, ryzykują karę śmierci. Ingebjorg nie podnosiła wzroku. Zastanawiała się, czy jej rozmówczyni ma na myśli również pana Orma. Tamta westchnęła głęboko. — Moim zdaniem byłoby lepiej, gdyby król Magnus nie mianował Bengta Algotssona księciem. To właśnie ten młodzieniec odpowiada w dużej mierze za gniew szlachty. Do niedawna był zwyczajnym giermkiem, a teraz nagle został rycerzem i wszyscy zwracają na niego uwagę. A przy okazji, co pani o nim sądzi? — Poznałam tutaj tylu nowych ludzi. Nie wiem, który to Bengt Algotsson. Pani Bothild roześmiała się głośno. — On powinien to słyszeć. Uważa bowiem, że nie można go nie dostrzegać. Podniosła się z miejsca. — W takim razie przyjdzie pani zjeść ze mną kolację, panno Ingebjorg? — Oczywiście, bardzo dziękuję, pani Bothild. Odniosła wrażenie, że gospodyni coś jeszcze leży na sercu, uznała jednak, że dowie się tego przy posiłku. Bardzo chciała, żeby mogły rozmawiać ze sobą otwarcie, wiedziała jednak, że to niemożliwie. Jeśli pani Bothild działa przeciwko swojemu małżonkowi, to z pewnością nie zdradzi się z tym przed nikim. Musi zmagać się z poważnym problemem lojalności. Pani Bothild kazała napalić w kominku i Ingebjorg ogarnęło miłe ciepło. Zdjęła okrycie i rozcierała zmarli znięte ręce. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo Zmarzła, siedząc bez ruchu w swojej zimnej izdebce. — Była pani kiedyś w Szwecji, panno Ingebjorg? — zapytała pani Bothild, kiedy usiadły. Ingebjorg zaprzeczyła. — Nie, ale ród mojej matki stamtąd pochodzi. Pokrewieństwo sięga aż do królowej Rikisty, małżonki Hakona Młodego. — Córki Jarla Birgera — uśmiechnęła się gospodyni. — Mój ród pochodzi od Jarla Karola, jego wuja. A to by oznaczało, że my obie jesteśmy spokrewnione. — Nie miałam pojęcia — roześmiała się Ingebjorg.
T
LR
— Mnie też to nie przyszło do głowy, dopiero teraz — pani Bothild też się uśmiechnęła. — Chciałabym, żeby mój syn spotkał panią, zanim Orm zaręczył go z inną. — Mają państwo syna? — Mieszka w pobliżu moich krewnych w Ranrike — przytaknęła pani Bothild. — Ochmistrz kupił tam i w Vestfold duży majątek. — Ile lat ma syn? — Osiemnaście. — Że też ja mogłam o tym nie wiedzieć. Ale nie przypominam sobie, żeby pani czy pan Orm o nim wspomnieli. Byłam pewna, że państwo są bezdzietni. Spostrzegła, że cień przemknął po twarzy gospodyni. — Stosunki między 0ysteinem i Ormem nie układają się najlepiej. — Różnią się wyglądem, a jeszcze bardziej charakterami. 0ystein ma inne poglądy na większość spraw, zwłaszcza dotyczących rządzenia krajem, a ojciec nie pozwala mu mieć własnego zdania. Na moment Ingebjorg napotkała zatroskane spojrzenie pani Bothild. — Bardzo go kocham — powiedziała tamta cicho. Dopiero kiedy wróciła do swojej izdebki, dotarło do niej, co to wszystko oznacza dla żony ochmistrza. Jeśli zmusił syna do przejścia na stronę buntowników, pani Bothild będzie jeszcze trudniej go wydać, o ile kiedykolwiek do tego dojdzie. Dlaczego pani Bothild wyglądała tak dziwnie, kiedy mówiła o trudnych stosunkach ojca i syna, sprawiało to wrażenie, że chciałaby coś jeszcze powiedzieć. Nagle przyszła jej do głowy zaskakująca myśl. Czy to możliwe, że ochmistrz nie jest ojcem 0ysteina? Może pani Bothild miała romans z mężczyzną, którego nie mogła poślubić? A miało to miejsce krótko przed ślubem z Ormem 0ysteinssonem. Przecież Ingebjorg też zaszła w ciążę z Eirikiem tuż przed ślubem z Bergtorem. Nie jest to niemożliwe, od dawna wie, że stosunki po— zamałżeńskie to wśród szlachty nic dziwnego. Możni panowie sypiają często z wieloma kobietami, a ich żony i narzeczone po kryjomu robią to samo. Złe stosunki między ojcem i synem mogą wskazywać, że ochmistrz wie, iż chłopiec nie jest jego. A co z Turem? Czy on też weźmie sobie nałożnicę, kiedy znudzi się żoną? Pośpiesznie odepchnęła od siebie tę myśl.
T
LR
Kiedy dwa dni później Ingebjorg została zaproszona do sali balowej razem z królem, królową i ich orszakami, nie pamiętała o synu ochmistrza, postanowiła natomiast poznać Bengta Algotssona. Natychmiast po wejściu zobaczyła w kącie sali króla Hikona w otoczeniu młodzieży. Na jej widok twarz króla rozpromieniła się, a twarz Ingebjorg okryła rumieńcem. Przypomniała sobie słowa pani Bothild, że królowa Blanka zaniepokoiła się, widząc zainteresowanie syna pisarką. Przez chwilę nie wiedziała, co ze sobą zrobić, ale pani Bothild znowu przybiegła z odsieczą. Ujęła ją pod ramię i poprowadziła ku, stojącej pośrodku sali, grupie panów i pań. Jeszcze zanim dopełniono prezentacji, Ingebjorg wiedziała, kim jest młodzieniec w centrum. Miał w sobie pychę i arogancję królewskiego ulubieńca, jak to często bywa u ludzi, którzy zostali pośpiesznie wyniesieni z ubóstwa do bogactwa. Twarz miał urodziwą, ale było w niej coś nieprzyjemnego. Ingebjorg poczuła instynktowną niechęć. Z radością podążyła za panią Bothild, która chciała przedstawić ją także innym gościom. W czasie posiłku Ingebjorg wyznaczono miejsce u boku królowej, rozmowa z monarchinią potoczyła się swobodnie. Królowa traktowała młodą osobę jak j szlachciankę, wypytywała o klasztor Nonneseter, pożar w mieście i życie w Oslo po wielkiej zarazie. Ona też zwierzyła się Ingebjorg, jak trudno było jej zadomowić się w Norwegii i Szwecji, zamieszkać wśród ludzi, o których nic nie wiedziała, na dworze tak bardzo różniącym się od wszystkiego, do czego przywykła we Flandrii. Miała ledwie piętnaście lat, kiedy Magnus przyjechał ze swatami do Namur, a rok później na dworze królewskim w Tunsberg odbyło się wesele. — Po prostu mnie to przerażało — opowiadała ze śmiechem. — Gdyby nie to, że byłam po uszy zakochana w Magnusie, nie byłabym w stanie opuścić matki. Zwłaszcza po tym, jak matce się przyśniło, że w nowym kraju spotka mnie wiele nieprzyjemności i zostanę poddana najcięższym próbom. Muszę jednak przyznać, że ten, który objaśniał sny, nie przemilczał niczego. Ingebjorg słuchała ze zgrozą, a królowa nagle spoważniała. — Ten człowiek zapewniał jednak, że miłość przetrwa. Jeśli tylko się kocha i jest się kochanym, wiele można znieść, panno Ingebjorg. Sama tego doświadczyłam. Dziś jestem tak samo zakochana w królu Magnusie, jak
T
LR
byłam osiemnaście lat temu, a on jest wciąż zakochany we mnie. Dobrze nam razem, ale trudnych prób los nam nie szczędził — dodała z ciężkim westchnieniem. Ingebjorg znowu zaczęła myśleć o Turem. O drobnych nieporozumieniach, jakie mieli, które przecież trudno zaliczyć do prób losu. Gotowa jest zrobić wszystko, by być dla niego dobrą żoną, taką, jaką królowa Blanka jest dla króla Magnusa. — Pani Bothild powiedziała mi, że jest pani zaręczona z pewnym szwedzkim szlachcicem — mówiła dalej królowa. Ingebjorg przytaknęła z dumą. — To Ture Gustavsson z Varberg. Został mianowany na królewskiego poborcę podatkowego w okręgu Bahus. — Naprawdę? W takim razie powinnam wiedzieć, kto to taki. — To się stało dopiero niedawno. Królowa Blanka roześmiała się z sympatią. — Czy data ślubu już wyznaczona? — Tak. Na dzień świętej Katarzyny. — Tak szybko? Muszę powiedzieć o tym Hakonowi — uśmiechnęła się krzywo. — On jest panią bardzo zajęty, panno Ingebjorg. Lepiej żeby poznał prawdę, to nie będzie sobie robił niepotrzebnych nadziei. Królowa westchnęła. — Zwłaszcza, że nie może dostać panny, którą sobie wybierze. — Niewielu ludzi może wybierać. Królowa przyjrzała jej się badawczo. — Zabrzmiało to tak, jakby mówiła pani z doświadczenia. — Owszem, wiem, co się może stać. W rodzinnych stronach byłam zakochana w gospodarskim synu, ale nie dorównywał mi pochodzeniem. Wynikło z tego wiele nieszczęścia. Królowa zamyślona wpatrywała się w blat stołu. — Wszyscy powinni żenić się z miłości, a nie z rozsądku. Nie byłoby wtedy na świecie tyle dzieci z nieprawego łoża, tyle rozwiązłości, goryczy i zazdrości. Ingebjorg pomyślała o pani Bothild. Czy królowa wie o rozwiązłym życiu ochmistrza? Po posiłku kuglarze zabawiali gości. Stoły usunięto, a kobiety przyłączyły się do mężczyzn. Było naturalne, że Ingebjorg dotrzymywała towarzystwa królowej, pani Blanka bowiem opowiadała jej o podróży królewskiej pary do Nidaros w
T
LR
czasie zarazy. Żadna z nich nie zwracała uwagi na króla Hakona, dopóki nagle przed nimi nie stanął. Ukłonił się i spytał onieśmielony. — Odda mi pani pierwszy taniec, panno Ingebjorg? Dziewczyna dygnęła, mogła się jedynie zgodzić. Było go jej żal i miała nadzieję, że matka przy pierwszej okazji powie mu, że Ingebjorg jest zaręczona. — Jak tam dzisiejsze polowanie, udało się? — spytała królowa Blanka życzliwie. Młody król przytaknął. — Upolowałem trzy zające. — Zmarszczył czoło, jakby czymś zdenerwowany. — Czy Eryk, mój brat, przyjechał? — Eryk? — Królowa Blanka wyglądała na zaskoczoną. — To on miał przyjechać? Hakon potwierdził. — Przysłał posłańca z wiadomością, że jest w drodze. — Popatrzył na matkę wymownie, a Ingebjorg zauważyła, że nerwowość chłopca udzieliła się królowej. W tej samej chwili Ingebjorg zauważyła, że jakiś pan zbliża się do nich. Królowa Blanka też go zobaczyła i twarz jej pociemniała. — Oto nadchodzi książę Algotsson — mruknęła, starając się uśmiechać przyjaźnie do królewskiego ulubieńca. Bengt Algotsson pochylił się do ręki monarchim i ucałował ją dwornie. — Wasza Wysokość piękna jak zawsze. Czy mógł bym prosić królową o pierwszy taniec? Muzykanci szykowali się do grania. Król Hakon ujął dłoń Ingebjorg, Bengt Algotsson dłoń królowej i obie pary zaczęły tańczyć, a za nimi z wolna tworzył się taneczny krąg. Hakon wymienił z królową porozumiewawcze spojrzenie zanim się rozdzielili, Ingebjorg stwierdziła, że łączy ich wyjątkowe zaufanie. Nietrudno zauważyć, że żadne nie lubi księcia, myślała, choć może to tylko moja wyobraźnia i plotki, których się nasłuchałam. Król Hakon uśmiechał się do niej. Miał dobrą, pełną życzliwości twarz, a kiedy pojawia się na niej ten nieśmiały uśmiech, nietrudno go polubić. — Szukałem pani, ale nie zastałem w pisarskiej izdebce. Ingebjorg spojrzała zaskoczona, — Większość dnia spędziłam przy pulpicie. — Naprawdę? To może ja pukałem zbyt cicho — roześmiał się zawstydzony.
T
LR
Ingebjorg też się roześmiała. — Czy król Hakon życzył sobie czegoś ode mnie? — Nie, miałem tylko ochotę obejrzeć tę izbę, poza tym pani Bothild powiedziała mi, że pani ma niezwykle piękny charakter pisma. — Miło mi to słyszeć — odparła Ingebjorg zarumieniona. — To może ja bym przyszedł jutro? — Byłby to dla mnie zaszczyt i wielka radość — odparła Ingebjorg uprzejmie, myśląc równocześnie, że byłoby dobrze, gdyby przed tą wizytą królowa Blanka zdążyła poinformować syna o istnieniu Turego. Gdyby nadarzyła się okazja, ona sama to zrobi. — Więc nie ma pani nic przeciwko temu? — w głosie młodzieńca zabrzmiała nadzieja. — Oczywiście, że nie, królu Hakonie. — Proszę mówić mi Hakon — wtrącił pośpiesznie. — Przyjaciele tak mnie nazywają. Ingebjorg uśmiechnęła się. — Ale to nie wypada zwracać się do króla tylko po imieniu — odparła niezdarnie. — Jeszcze nie zostałem intronizowany. Ingebjorg musiała się roześmiać. — Przecież wkrótce miną cztery lata, odkąd zasiada pan na tronie — wtrąciła. — Pani o tym wie, taka młoda osoba? — Skończyłam już dziewiętnaście lat. Spojrzał na nią zaskoczony. — Naprawdę? Ja bym nie powiedział. — Mam to potraktować jako komplement? Hakon zarumienił się. — Wszystko, co mówię, proszę traktować jak komplement. Ingebjorg spuściła wzrok. — Nie chciałbym pani onieśmielać, panno Ingebjorg. Mówię tylko to, co myślę. Jest pani najpiękniejszą i najbardziej pociągającą panną, jaką spotkałem. Kłamałbym, mówiąc co innego. Uścisnął jej dłoń, a Ingebjorg pomyślała, że mimo młodego wieku i nieśmiałości ten młodzieniec nie jest taki całkiem niewinny. Zdążył się już nauczyć sztuki uwodzenia, a sposób, w jaki trzyma jej rękę, dowodzi, że robił to już nieraz.
T
LR
Otworzyła usta, by opowiedzieć mu o swoim narzeczonym, ale muzykanci zaczęli grać. Ingebjorg pomyślała, że mogłoby się wydać dziwne, iż tak nagle mówi o innym mężczyźnie. Przecież H&kon chciał być tylko uprzejmy i dobrze wychowany. Hakon znowu zaczął śpiewać i Ingebjorg słuchała z zainteresowaniem. Prowadził ją w tańcu lekko, a przy refrenie przyłączali się wszyscy, kierując wzrok na młodego króla. Ingebjorg spostrzegła, że wiele szlachcianek przygląda jej się z ciekawością. Pewnie się dziwią, że wciąż ją widują u boku władcy, a ponieważ jest w twierdzy sama, bez narzeczonego czy małżonka, zaczynały się niepokoić. Choć wiedziały, że król musi sobie znaleźć żonę, gwarantującą krajowi sojusze, żadna z nich nie miałaby nic przeciwko temu, by król wybrał jej towarzystwo. Muzykanci zrobili przerwę, Ingebjorg chciała wrócić do królowej lub do pani Bothild, ale Hakon ją zatrzymał. — Chyba nie zamierza mnie pani porzucać? — spytał, kiedy próbowała cofnąć rękę. — Królowa chciała mi opowiedzieć o swojej pielgrzymce do Nidaros — tłumaczyła. — Zrobi to przy innej okazji, przez jakiś czas zostaniemy w twierdzy. Nagle w jego głosie pojawił się proszący ton. Ingebjorg nie odpowiedziała, a on przyglądał się jej badawczo. — Czy pani chce mi coś powiedzieć? Szybko potrząsnęła głową. — Myślałam tylko... Obawiałam się, że to może... może nie wypada. Roześmiał się, a ona stwierdziła, że role się odwróciły. Teraz to nie on jest z nich dwojga młodszy i mniej pewny siebie. — Proszę się nie obawiać, panno Ingebjorg. Moi rodzice przywykli, że często ulegam urokowi młodych i pięknych kobiet. Pozwalają mi korzystać z młodości, zanim zostanę wezwany przez obowiązki. Zastanawiała się, o co mu chodzi. W każdym razie zdaje sobie sprawę, że musi poślubić kobietę, którą mu wybierze Królewska Rada, przypuszczalnie kogoś, kto zapewni królestwu bezpieczne alianse. Żywiła w jego imieniu nadzieję, że będzie miał tyle szczęścia, co jego rodzice i pokocha małżonkę z wzajemnością. Poprowadził ją ku swoim przyjaciołom, wciąż trzymając zdecydowanie za rękę.
T
LR
Dziewczyna czuła się nieswojo. Dostrzegała ciekawość młodych szlachciców i potajemne spojrzenia panien. Gdyby się dowiedzieli, że jest zaręczona, byliby źli, ale jak miałaby to powiedzieć? Panowie rozmawiali o polowaniu, Ingebjorg próbowała podążać za nimi z pewnym zainteresowaniem, ale wciąż szukała wymówki, która pozwoliłaby jej stąd odejść. Nagle poczuła, że ktoś się w nią wpatruje. Odwróciła się i zobaczyła, że książę Algotsson zbliża się do nich z dziwnym wyrazem twarzy. — A więc to tutaj zgromadziła się młodzież — zawołał. — I piękna panna Ingebjorg też tu jest — dodał z elegancją, kłaniając się lekko. — Przynoszę pozdrowienia od pani narzeczonego. Parę dni temu byliśmy razem na męskiej uczcie. Ingebjorg bardziej wyczuwała, niż zauważała reakcję pozostałych. Gorąco uderzyło jej do twarzy, chciała się zapaść pod ziemię. — Ach, tak? — usłyszała swój głos dziwnie zmieniony. — Mam nadzieję, że z nim wszystko w porządku. — Jak najbardziej. Ale pewnie chciałby być tutaj i prowadzić do tańca swoją wybrankę — dodał z naciskiem. Król Hakon nie wyrzekł ani słowa, najmniejszym nawet grymasem nie dał poznać, co myśli lub czuje. Ku zdziwieniu Ingebjorg stał, trzymając ją za rękę. Po chwili zwrócił się do Bengta Algotssona i spytał spokojnie: — Czy nie miał tu przyjechać w najbliższych dniach? Ingebjorg słuchała zdezorientowana. Król zna Turego? Wie o ich zaręczynach? Przez moment Bengt Algotsson wyglądał na zbitego z tropu. Kiedy w końcu się odezwał, w jego głosie było znacznie mniej życzliwości. — Nic o tym nie wiem. Muzykanci wrócili do instrumentów i król Hakon zwrócił twarz ku swojej towarzyszce. — Jeszcze jeden taniec, panno Ingebjorg? Skinęła głową, zadowolona, że uniknie nieprzyjemnych pytań księcia. W drodze do tanecznego kręgu bardzo chciała zapytać, skąd król Hakon zna Turego, ale zrezygnowała. Wciąż ktoś próbował zamienić kilka słów z władcą. Zastanawiała się, czy on w ogóle jeszcze będzie chciał z nią tańczyć. Bawili się długo, Ingebjorg wkrótce zapomniała o przykrym wydarzeniu. W jakiś czas później uczta dobiegła końca i goście zaczęli opuszczać salę. Ingebjorg dygnęła, a król skłonił się dwornie.
— Dziękuję za taniec, panno Ingebjorg, i dziękuję za ten wieczór. Zazdroszczę pani narzeczonemu — dodał pośpiesznie i, zarumieniony, odwrócił wzrok. — Dobranoc — rzekł, nie patrząc na nią. Rozdział 8
T
LR
Rozległo się głośne pukanie, Ingebjorg spojrzała zaskoczona znad pracy. — Proszę wejść. Drzwi otworzyły się z wolna i ukazał się uśmiechnięty król Hakon. — Czy tym razem zapukałem dostatecznie mocno? Roześmiała się głośno. — Tak, tym razem usłyszałam, choć pracuję nad bardzo ciekawym rozdziałem — podniosła się z miejsca. Król wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i wolno podszedł do pulpitu. — Jaką księgę pani teraz przepisuje, panno Ingebjorg? Właśnie skończyłam tę rycerską historię, którą królowa Eufemia kazała przetłumaczyć na norweski. Pan Orm chce mieć jej kopię. — O czym ona opowiada? Ingebjorg miała wrażenie, że król wypytuje wyłącznie po to, by coś mówić, choć nie jest specjalnie zainteresowany rycerskimi powieściami. — O tym samym, co większość innych. Dwoje zakochanych nie może się ze sobą połączyć, wobec czego wybierają wspólną śmierć. Hakon zrobił się czerwony. — Lubi pani takie książki, panno Ingebjorg? Dziewczyna spuściła wzrok. — Życie często takie bywa, czyż nie? Moim zdaniem pisarze bardzo dobrze oddają ból i cierpienie, jakie się za tym kryje. Król stał w bezruchu i wpatrywał się w nią, co ją onieśmielało. — Mówi pani tak, jakby sama coś podobnego przeżyła — rzekł cicho. — Bo przeżyłam — odparła, nie podnosząc oczu. — Ale Bóg był dla mnie miłosierny. Dzisiaj jestem zaręczona z dobrym człowiekiem, którego szanuję i kocham. — Nie wiedziałem o tym, dopóki nie przyjechał książę Algotsson. Ingebjorg spojrzała na niego. — Wydawało mi się, że król go zna? Uśmiechnął się krzywo.
T
LR
— Chciałem dać prztyczka księciu. Jego słowa wprawiły panią w zakłopotanie, a tego nie toleruję. Odpowiedziała mu uśmiechem, wzruszona i zdumiona. — Nie miałam zamiaru ukrywać, że jestem zaręczona. — Rozumiem. On przebywa w Szwecji, a pani mieszka tutaj. Ale zrozumiałbym, że młoda, piękna kobieta, jak pani, nie pozostaje długo samotna. — Rumieniec znowu pojawił się na policzkach młodzieńca. — Poznałam pana Turego ostatniego lata. Mój ojciec zmarł w czasie zarazy, a matka długo próbowała znaleźć mi odpowiedniego kandydata na męża, ale bez powodzenia. Większość młodych mężczyzn zabrała dżuma lub wstąpili na służbę u króla. W końcu matka postanowiła oddać mnie do klasztoru. — A jak spotkała pani pana Turego? — Tutaj w kraju nie miałam innych krewnych prócz starych wujów ojca i ciotki matki. Pewien... pewien nasz przyjaciel, ktoś w rodzaju mojego przybranego ojca, zdołał odszukać moich krewnych w Szwecji, a niedługo potem pojawił się Ture Gustavsson. Król skinął głową, nagle bezradny. — No i kiedy wesele? — spytał po chwili milczenia. — W dniu świętej Katarzyny. — Tak szybko? Nie potrafił ukryć rozczarowania i Ingebjorg zrobiło się przykro. — Przecież pani go jeszcze nie zna. Spotkała go pani najwyżej kilkakrotnie. Ingebjorg w milczeniu kręciła głową, nie wiedziała, co powiedzieć. — Bardzo jestem panią zainteresowany, panno Ingebjorg — powiedział gorączkowo. — Miałem nadzieję... Myślałem... Była pani dla mnie taka miła, więc wątpiłem, że... Ingebjorg słuchała przerażona. — Nie miałam zamiaru... Nie miałam zamiaru oszukiwać was, panie. — Ja wcale tak nie myślę. W każdym razie nie teraz, kiedy pani to mówi, i kiedy widzę pani szczerą twarz. Pani po prostu taka jest — radosna i miła dla wszystkich. — Mam nadzieję, panie. Król odwrócił się, by wyjść. Przed drzwiami zatrzymał się jeszcze i powiedział: — Proszę tańczyć ze mną dziś wieczór, panno Ingebjorg. Słowa króla zabrzmiały jak rozkaz, ale też i prośba. — Bardzo chętnie, panie — odparła Ingebjorg.
T
LR
Idąc tego wieczora przez dziedziniec twierdzy, czuła się trochę pewniejsza siebie. Choć młody król Hakon nie ukrywał rozczarowania faktem, że Ingebjorg jest zaręczona z innym, to panuje nad sytuacją i z pewnością będzie się zachowywał godnie. Zauważyła go natychmiast, jak tylko weszła do sali. Stał, ze wzrokiem zwróconym w stronę drzwi, jakby kogoś wypatrywał, a kiedy ją zobaczył, zarumienił się i odwrócił głowę. Byłoby mi łatwiej, gdyby się do mnie uśmiechnął, pomyślała. Tymczasem on sprawia wrażenie głęboko urażonego. Podeszła do niej królowa Blanka. — Powiedziałam mojemu synowi o pani zaręczynach — szepnęła. — Bardzo go to zmartwiło, ale myślę, że szybko mu przejdzie. On tak łatwo ulega nastrojom, biedak. I jest taki młody. Ingebjorg spojrzała jej w oczy. — Bardzo mi przykro — powiedziała cicho. Królowa Blanka uścisnęła jej dłoń. — Proszę nie brać tego do siebie, moja droga. Nic pani nie może na to poradzić, że pani twarz i cała osoba budzi zainteresowanie młodych mężczyzn. Niech pani zachowuje się tak, jak wczoraj i po prostu z nim tańczy. Tym razem przy stole Ingebjorg siedziała między panią Kathariną i jakąś inną młodą szlachcianką. Raz po raz napotykała wzrok królowej, siedzącej po drugiej stronie stołu. Królowa Blanka mrugała porozumiewawczo, jakby chciała dodać jej otuchy. Kiedy posiłek dobiegł końca i rozległa się muzyka, czekała, że król Hakon wkrótce się zjawi. Stoły zostały usunięte, a Ingebjorg rozglądała się wokół. Ale to nie król, lecz książę Algotsson szedł w jej stronę. — Czy mógłbym prosić panienkę o następny taniec? — Dziękuję, ale król Hakon był pierwszy. Wsunął jej rękę pod ramię i ze złością pociągnął za sobą. — Nie sądzę, żeby to było właściwe, panno Ingebjorg. Akurat w tej chwili skandalu potrzebujemy najmniej. — Nie rozumiem, o czym książę mówi? — Nie mogła pani nie zauważyć, że wczoraj wieczorem goście posyłali pani niechętne spojrzenia. Zaręczona kobieta nie próbuje uwodzić młodego i niedoświadczonego królewicza. Zwłaszcza, jeśli sama pochodzi z wysokiego rodu.
T
LR
Ingebjorg poczuła, że wszystko się w niej gotuje. — Nie próbowałam go uwodzić, panie Algotsson. — Dobrze, dobrze, różnie można na to patrzeć. Jest rzeczą naturalną, że młody mężczyzna traci głowę dla pięknej, także młodej kobiety. I od niej zależy, czy chce zniszczyć sobie reputację. Znaleźli się w kręgu i książę poprowadził ją do tańca. Miał spoconą, zimną dłoń, jak rycerz Losne, co Ingebjorg napawało obrzydzeniem. Była oburzona, że zarzuca jej uwodzenie króla Hakona, i że określa to jako skandal. Przeczucie jej nie zawiodło. Bengt Algotsson to gbur. Pani Bothild ma rację, to wielka szkoda, że król Magnus obdarzył go tyloma przywilejami i taką władzą. Król Hakon znajdował się po przeciwnej stronie sali. Zerkała na niego raz po raz, na moment ich spojrzenia się spotkały, ale oboje szybko odwrócili głowy. Dzisiaj kto inny wykonywał przyśpiewki, ale głos miał znacznie gorszy niż młody król, nie budził w tańczących wielkiego entuzjazmu. Ingebjorg ucieszyła się, kiedy muzyka ucichła. Dygnęła lekko przed księciem i chciała odejść, ale on chwycił ją z całej siły za rękę. — Chyba się pani nigdzie nie śpieszy? — zaniósł się głośnym śmiechem, ale ona zobaczyła, że oczy księcia płoną gniewem. — O co panu chodzi? — usłyszała swój własny głos. Choć starała się działać stanowczo, nie mogła ukryć lęku. — Nie możemy skończyć, skoro dopiero co zaczęliśmy. Po tych słowach pociągnął ją znowu w stronę kręgu. Ingebjorg zauważyła, że król Hakon obserwuje ich z surową miną. Wcześniej mówił, że chciał dać księciu prztyczka, ale najwyraźniej jest zły tak samo jak ' ona. Po następnym tańcu książę również nie zrezygnował, kiedy muzykanci zrobili sobie przerwę, pociągnął ją w stronę niewielkiego stołu pod ścianą, gdzie podawano napoje. Ingebjorg przestraszyła się, że nie da jej spokoju do końca wieczoru. Nieoczekiwanie do ich stolika podszedł ochmistrz, Ingebjorg z radością usłyszała jego słowa: — Wygląda mi pani na zmęczoną, panno Ingebjorg. Mam nadzieję, że książę zbyt wiele od pani nie wymaga? Ingebjorg uśmiechnęła się. — Strasznie boli mnie głowa, jakbym miała zachorować.
T
LR
Wstała i dygnęła przed księciem Algotssonem. — Mam nadzieję, że pan mi wybaczy. Chyba pójdę do siebie, może do jutra poczuję się lepiej. Tamten niechętnie skinął głową. Była przekonana, że gdyby nie ochmistrz, musiałaby zostać. Wybiegła z sali balowej i zadowolona wdychała na dziedzińcu świeże powietrze. Wahała się przez moment. Pokojówka Kirsten długo jeszcze się nie pokaże, wie przecież, że uczta potrwa do północy. Nagle Ingebjorg poczuła, że nie chce wracać sama do sypialni. Wciąż nie mogła uwolnić się od mrocznego spojrzenia Bengta Algotssona. Postanowiła więc popracować w swojej izdebce, dopóki Kirsten nie nadejdzie. Zapaliła kilka oliwnych lampek i zamknęła drzwi na skobel. Potem usiadła i zaczęła czytać w chybotliwym świetle. Trwało to parę chwil, po czym ktoś zapukał do drzwi. Ingebjorg drgnęła. Kirsten nie pukałaby tak głośno. Kto mógł ją zobaczyć, kiedy wychodziła z sali? Zapukano ponownie, tym razem jeszcze głośniej. Z wahaniem podeszła do drzwi. — Panna Ingebjorg? To ja. Hakon. Bez słowa odsunęła skobel i król wśliznął się do środka. — Śledziłem panią — wyjąkał. — Przeszedłem przez północne skrzydło, żeby strażnicy na dziedzińcu mnie nie zobaczyli. Ingebjorg wciąż stała jak wryta. — Mam nadzieję, że nie uzna mnie pani za natręta. Bez słowa pokręciła głową. — Obserwowałem panią i Bengta Algotssona, i pomyślałem, że muszę panią ostrzec. Ingebjorg nadstawiła uszu. — On nie lubi ani mnie, ani mojego brata. — Zdążyłam to zauważyć. — Bardzo mi przykro, panno Ingebjorg. Cieszyłem się, że dziś znowu będziemy ze sobą tańczyć. Uśmiechnęła się do niego. Był teraz taki wzruszająco bezradny. — Ja też się cieszyłam — wyznała szczerze. Twarz młodego króla rozjaśniła się. — Naprawdę?
T
LR
— Naprawdę. Król pięknie śpiewa, wspaniale prowadzi taneczny krąg. To radość tańczyć u waszego boku, panie. — Bardzo się cieszę, panno Ingebjorg. Zrobił krok do przodu i przyciągnął ją do siebie. Stało się to tak nagle, że Ingebjorg nie zdążyła zareagować. Hakon pocałował ją mocno w usta, a potem wypuścił z objęć. — Proszę się na mnie nie złościć. Wiem, że jest pani związana z innym, a ja sam też będę musiał poślubić,, inną kobietę, kiedy nadejdzie pora — z drżeniem zaczerpnął powietrza. — Czas do świętej Katarzyny zleci szybko, ale dopóki nie należy pani jeszcze do innego mężczyzny, proszę pozwolić... — zawahał się nie taki już pewny siebie. — Panie i królu — zaczęła Ingebjorg zakłopotana. — Nie, panno Ingebjorg. Ja nie jestem panem i królem. Jestem Hakonem. — Opuścił bezradnie ręce. — Bardzo proszę, niech mnie pani nie wyrzuca za drzwi. Ingebjorg nigdy nie czuła się tak nieswojo. Oto stoi przed nią król, który posiada władzę nad krajem i narodem. Każda młoda panna dałaby wiele lat za to, by przeżywać to, co ona w tej chwili. Mimo to rodził się w niej bunt. Została zaręczona z Turem wobec Boga i ludzi, kapłan pobłogosławił ten związek, a ona jest zdecydowana zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby było im ze sobą dobrze. Naruszyła przykazania Boże o jeden raz za dużo i poniosła za swoje grzechy niezwykle surową karę. Nawet gdyby była tak samo zakochana w królu Hakonie, jak on najwyraźniej jest w niej, nie zrobiłaby nic nieprzyzwoitego za plecami Turego. Ale ona zakochana w królu nie jest. — Nie odwrócę się od króla — szepnęła. — Ale jestem zaręczona z panem Ture, a zostałam wychowana w bo jaźni bożej i żyję zgodnie z nakazami Pana. — Więc przynajmniej nic przeciwko mnie pani nic ma? — wykrzyknął niecierpliwie. — Nie, nie mam. Wprost przeciwnie, uważam, że król jest urodziwym, godnym pożądania mężczyzną. Nie o to chodzi... — Więc odsuwa się pani ode mnie dlatego, że jest dobrą chrześcijanką i chce żyć zgodnie z przykazaniami Pana, tak mogę to rozumieć? Ingebjorg przytaknęła. — Dziękuję, panno Ingebjorg. Bałem się, że mnie pani odepchnie. Pani nie jest taka jak inne kobiety — ujął jej rękę i gorąco ucałował. — Teraz powinienem sobie iść, panno Ingebjorg. Chciałbym tylko, żeby obraz pani wbił mi się w
pamięć. Pani imię często będzie gościć na moich wargach, a pani uśmiech będzie rozjaśniał moje sny. Kocham panią, panno Ingebjorg. Potem odwrócił się na pięcie i wybiegł, zostawiając ją kompletnie zaskoczoną. Nigdy nie spotkała młodego mężczyzny o tak gwałtownych uczuciach, nie wiedziała nawet, że coś takiego jest możliwe. I to po zaledwie kilku dniach znajomości. Król okazał się dziwną mieszaniną dziecka i dorosłego człowieka. Ma w sobie zmysłowość mężczyzny i dziecinną potrzebę chwytania tego, na co akurat ma ochotę. — Najświętsza Panienko — szepnęła. — Do czego to dojdzie. Rozdział 9
T
LR
Wczesnym rankiem następnego dnia Ingebjorg usłyszała na dziedzińcu twierdzy głosy ludzi i rżenie koni. Uniosła głowę znad książki i zaczęła nasłuchiwać. Jeden E głosów mógł należeć do Bengta Algotssona, mimo 'Woli drgnęła. — Daj Boże, żeby opuścił twierdzę — szepnęła sama do siebie. Ten człowiek zaczął ją przerażać. Dzisiejszej nocy leżała przez jakiś czas, nie śpiąc i rozmyślała o wczorajszych wydarzeniach, znowu ogarnięta złością. Jak człowiek, pochodzący przecież z niskiego rodu, śmie traktować ją w ten sposób. Zmuszać ją do tańca, choć król Hakon poprosił o to pierwszy, a potem oskarżać, że uwodzi króla. To obraźliwe dla niej, ale też oznacza brak szacunku dla władcy. I po co właściwie trzymał ją przy sobie tak długo? Hałasy na dziedzińcu ucichły i dopiero wtedy odważyła się pójść do jadalni na śniadanie. Tam dowiedziała się, że obaj królowie, ochmistrz, książę Algotsson i ci członkowie Królewskiej Rady, którzy nocowali w twierdzy, przenieśli się na królewski dwór w Oslo, by rozważyć z kanclerzem ważne sprawy. Ingebjorg z niepokojem przeczuwała, że zanosi się na coś poważnego. Dostrzegała troskę w twarzy królowej Blanki, w świetle dnia, sączącym się przez okna widziała, że królowa wcale dobrze nie wygląda. Wychudłe policzki, mroczne cienie pod oczami. Światło świec wieczorem mnie zwiodło, pomyślała. Królowa Blanka nie jest taka za dowolona, jak początkowo myślałam. W czasie posiłku panował nastrój przygnębienia. Ingebjorg domyślała się, że i królowa, i pani Bothild zmagają się z bolesnymi sprawami, nie odzywała się więc, bo nie chciała im przeszkadzać. Pozostałe panie też jadły w milczeniu. Czy od
T
LR
wczorajszego wieczora mogło się wydarzyć coś dramatycznego, zastanawiała się. To chyba niemożliwe, by chodziło o zachowanie młodego króla Hakona. Przecież nawet z nim nie tańczyła, a ich rozmowy w izdebce nikt podsłuchać nie mógł. Spojrzała badawczo na gospodynię twierdzy. Tamta też uniosła twarz i uśmiechnęła się. Po śniadaniu chciała jak najprędzej wrócić do pracy, ale pani Bothild ją zatrzymała. — Zechce pani zaczekać? Panowie wyjechali na kilka dni, rozmowy potrwają jakiś czas. Miasta hanzeatyc— kie stwarzają problemy, zanosi się na poważny niepokój, poza tym muszą znaleźć sposób na stłumienie niezadowolenia możnych panów. Poprosiłam pana Orma, żeby zwolnił panią na kilka dni od pisania. Królowej potrzebne jest towarzystwo, pomyślałam więc, że pani najlepiej potrafi ją rozerwać. Ingebjorg patrzyła zaskoczona. Jak ona, najmłodsza z obecnych, miałaby zabawiać monarchinię? Gospodyni uśmiechnęła się. — Niech pani nie robi takiej zaskoczonej miny. Właśnie kogoś takiego jak pani królowa najbardziej potrzebuje. Ma dość towarzystwa wyniosłych szlachcianek. Pani sama wiele przeżyła, los zesłał pani wiele prób. Spadły na panią prześladowania, nastawano na pani życie, wie pani, co to nienawiść i żądza zemsty. Ja mówiłam o tym królowej i ona chciałaby z panią porozmawiać. Pani Bothild ujęła ją pod rękę i poprowadziła do małej, ciepłej izdebki, gdzie ogień wesoło trzaskał na kominku. Królowa Blanka siedziała na krześle z wysokim oparciem, z odchyloną w tył głową i przymkniętymi oczyma. Robiła wrażenie wyczerpanej. Kiedy weszły, otworzyła oczy i uśmiechnęła się blado. — A więc mamy tu naszą piękną pannę Ingebjorg. Proszę, niech pani usiądzie. — Nic nie ucieszy mnie bardziej niż to, że mogę zrobić coś dla królowej, obawiam się jednak, że jestem na to zbyt prostą i mało znaczącą osobą. Królowa Blanka znowu się uśmiechnęła. — Pani Bothild opowiadała mi trochę o pani przejściach, chciałam więc osobiście usłyszeć, jakie to próby Pan przed panią stawiał. Zarumieniona Ingebjorg spuściła wzrok. — Zostałam surowo ukarana za grzechy i próbowałam w pokorze przyjmować wyroki Pana, ale nie zawsze mi się to udawało. Z początku buntowałam się i stawiałam opór, i dopóki nie zrozumiałam, że to nie ma sensu, nadal grzeszyłam.
T
LR
Dopiero kiedy cena tego okazała się zbyt wysoka, nauczyłam się naprawdę lękać gniewu Bożego. — Nie mogę uwierzyć, że pani mogła popełnić prawdziwy grzech, panno Ingebjorg. Mogłaby pani opowiedzieć mi o swoich przeżyciach? Ingebjorg spojrzała w jej szczere oczy i stwierdziła, że władczyni naprawdę chce posłuchać o jej walce z pokusami. Instynktownie przeczuwała, że królowa ma za sobą taką samą walkę. Usiadła więc i powoli zaczęła opowiadać, poczynając od chwili, kiedy po raz pierwszy spotkała Eirika, mówiła o rozczarowaniu, kiedy zniknął, doprowadziła swoje opowiadanie aż do dnia, kiedy zobaczyła, jak prowadzą go na szubienicę. Mówiła o miłości do Saemundgard i o decyzji matki, by oddać ją do klasztoru, o cierpieniu, jakiego przysporzyła jej nienawiść pani Thory. Królowa słuchała z uwagą. Kiedy Ingebjorg skończyła, zawołała wzburzona: — Więc pani sądzi, że cierpienia w klasztorze były karą boską za pani miłość do tego gospodarskiego syna, tak mam to rozumieć? Ingebjorg przytaknęła. — Matka starała się znaleźć dla mnie odpowiedniego kandydata, a kiedy w końcu go znalazła, ja byłam zakochana w Eiriku. Nie podporządkowałam się decyzji matki, ale za plecami narzeczonego biegałam na schadzki z ukochanym. Grzeszyłam przeciwko Bożym przykazaniom, przeciwko prawu Kościoła i kraju. — Zamilkła i wpatrywała się w podłogę. — Zostałam jednak ukarana surowiej, niż większość ludzi. Zaległa cisza. Królowa Blanka westchnęła zmęczona. — W moich oczach pani grzech nie wydaje się taki wielki, panno Ingebjorg. Nie zrobiła pani nic innego, niż robi wielu panów ze szlacheckich rodzin, a i kobiet, ale oni się z tego nie spowiadają, więc nie spotyka ich kara. Ingebjorg zerknęła pośpiesznie w stronę pani Bothild. Gospodyni siedziała z głęboką zmarszczką na czole i myślała z pewnością o ochmistrzu i Giseli. Ingebjorg zacisnęła wargi i wpatrywała się w podłogę. Królowa nie wie wszystkiego, byłoby brakiem szczerości zostawić ją w przekonaniu, że to cała wina. — Było coś jeszcze, Wasza Wysokość — szepnęła zawstydzona. — Spotykałam go potajemnie w klasztorze, kłamałam wobec matki przełożonej, wkładałam pod habit nowicjuszki suknię, choć to było zakazane i... — Przerwał jej głośny śmiech królowej.
T
LR
— Kochana panno Ingebjorg, pani naprawdę jest taka niewinna. Kto by się zastanawiał, czy włożyć pod habit suknię, gdy w klasztorze panuje przejmujący ziąb? Po chwili spoważniała. — Gdybym nie miała większych win na sumieniu, naprawdę bym się nie skarżyła. Mnie codziennie męczą grzechy tak wielkie, że o mało mnie nie zadławią. Wiem, że spędziła pani w klasztorze cały rok i nauczyła się wszystkiego o winie, pokucie i odpuszczeniu. Ja mam pod dostatkiem kapłanów, by pytać, ale im nie ufam. Oni zajęci są jedynie własnymi interesami. Od dawna pragnęłam porozmawiać z kimś, kto sam grzeszył, otrzymał karę i odpuszczenie, kto jest mądry i patrzy na sprawy trzeźwym wzrokiem, nie strasząc sądem ostatecznym, piekłem i siarką, kto nie żąda podporządkowania i ślepego posłuszeństwa, jak to czynią księża. Ingebjorg nie miała odwagi oddychać. Jak to możliwe, że królowa zwraca się do niej z takimi poważnymi sprawami? Ingebjorg jest przecież zwyczajną kobietą, na dodatek bardzo młodą. — Ja nie mam zdrowia, panno Ingebjorg — mówiła królowa dalej. — Gniew i prześladowania czynią mnie chorą, złośliwe oskarżenia, na które nie mogę odpowiedzieć, kłamstwa i oszustwa, odbierają mi siły. Mogę znieść wiele, doznałam i głodu, i zimna, i biedy w ostatnich latach, ale tego, że źli ludzie chcą poróżnić króla Magnusa i naszego syna Eryka, rozbić rodzinę, znieść nie mogę. Pytam sama siebie, czy pani Birgitta miała rację, oskarżając nas i obciążając winą za to, że wielka zaraza spadła na kraj? Ona twierdzi, że to gniew Boży za nasze grzechy. Ingebjorg słowa nie mogła wykrztusić ze zdumienia. — To ona twierdzi, że królewska para jest winna temu, co się stało? Przecież dżuma dotknęła więcej krajów, nie tylko Norwegię i Szwecję. — Pani Birgitta wykorzystuje dżumę, by uzyskać jak najwięcej władzy dla siebie, swojego syna i dla szlachty — wtrąciła pani Bothild. — Chciałaby osadzić na tronie króla Karola. Ingebjorg rozglądała się wstrząśnięta. Królowa Blanka znowu westchnęła przygnębiona. — Sama nie wiem, co myśleć. Król Magnus uważa, że wszystko, co ta kobieta robi i mówi, służy naszemu krajowi. Bo poglądy, które głosi, przekazuje jej w objawieniach sama Najświętsza Panienka. Jeżeli to praw da, to gniew Pana musi być wielki.
T
LR
— Ale dlaczego? — spytała Ingebjorg. — Król Magnus i ja, którzy powinniśmy stanowił dobry przykład i wzór dla ludu, w czasie największe i próby, jaka została na nas zesłana, uciekliśmy przed zarazą — rzekła cicho. — Zabraliśmy dworzan, konie, jedzenie, okrycia ze skór oraz inne wyposażenie i uciekliśmy do lasu. — Królowa bezradnie opuściła ręce, głos jej drżał. — Podobnie jak inni ulegliśmy panice. Dżuma mogła nas dopaść nawet daleko od domu, powie dziano nam, a kiedy pewnego razu mijaliśmy niewielką chatę i w drzwiach zobaczyliśmy dwoje małych dzieci, usłyszeliśmy, że ich rodzice dopiero co zmarli, uciekliśmy najszybciej, jak się dało. Obraz tych dwóch przerażonych, dziecięcych twarzyczek wciąż mam wy ryty w pamięci i co noc wracają do mnie te same bo leśne pytania: czy dzieci zostały same ze zmarłymi? Czy ktoś je nakarmił? A jeśli zaraza ich nie uśmierciła, to co się z nimi stało? Kto się nimi opiekował w chorobie, a także dlaczego nie zadaliśmy sobie trudu, by chociaż rzucić im coś do jedzenia? My jednak myśleliśmy tylko o własnym ratunku i uciekliśmy stamtąd śmiertelnie przerażeni, że się zarazimy. My, którzy powinniśmy przeprowadzić nasz lud przez tę największą z katastrof, okazać wtedy odwagę, siłę i miłość bliźniego. Ingebjorg odczuwała rozpacz królowej niczym ból własnego ciała. Desperacko szukała słów, które mogłyby pocieszyć monarchinię, ale wiedziała, że to niełatwe zadanie. — Gdyby król też się zaraził, nie miałby kto rządzić krajem. — Ale ja mogłam zostać. — Królewscy synowie potrzebowali matki — próbowała wtrącić Ingebjorg. — Królowa nie mogła ich także wystawiać na niebezpieczeństwo. — Królewscy synowie musieli dorastać bez matki. Dawniej było zasadą, że we wczesnym dzieciństwie oddawano potomstwo na wychowanie. Daliby sobie radę beze mnie, tego jestem pewna. — Król by nie pozwolił, żeby jego małżonka została, i a on ze swej strony czuł się z pewnością zobowiązany do chronienia interesów kraju. Kraj bez króla ogarnia chaos, lud zostaje bez ojca. — Pani słowa niosą mi pociechę, panno Ingebjorg. Czasami naprawdę wina przygniata mnie do ziemi. Ingebjorg skinęła głową. — Ja wiem, jak to jest, sama też to odczuwałam — umilkła na chwilę, ale potem znowu zebrała się na odwagę.
T
LR
— Ja... Ja nie powiedziałam królowej wszystkiego. Miałam więcej powodów do pokuty, niż wyznałam. Chociaż jednak czułam się największą grzesznicą, przeżyłam coś, co kapelan zakonny, sira Jacob, określił jako objawienie. Bóg z pewnością nie objawiłby się komuś, czyje grzechy byłyby niewybaczalne. Królowa Blanka spojrzała na nią z zainteresowaniem. — Miała pani objawienie? Ingebjorg przytaknęła. — Dwukrotnie. Byłam zamknięta w klasztornej ciemnicy, gdy nagle pojawiło się światło i usłyszałam głos, mówiący: „Nie lękaj się, bo ja jestem przy tobie". Królowa Blanka poruszyła się na krześle. — Mimo że popełniła pani jeszcze większy grzech niż te, o których mi pani mówiła? Ingebjorg znowu przytaknęła i głęboko wciągnęła powietrze. ' — Popełniłam grzech największy ze wszystkich grze chów, Wasza Wysokość. Próbowałam zabić nienarodzone dziecko. — Ostatnie słowa wymówiła szeptem. W izbie zaległa dzwoniąca w uszach cisza. Ingebjorg słyszała bicie własnego serca, widziała, że obie panie są wstrząśnięte. Mimo to za nic by swoich słów nie cofnęła. Przyznając się bowiem do własnego przestępstwa, ulżyła nieco brzemieniu królowej. Chcieć odebranie dziecku życie, to przestępstwo co najmniej takie samo, jak nie dać jedzenia sierotom. Mówiąc, że Pan mimo to zwrócił się do niej w objawieniu, chciała przekonać królową, że ona też otrzyma odpuszczenie grzechów. Uniosła wzrok i zobaczyła, że po policzkach królowej spływają łzy. — Dziękuję, panno Ingebjorg — szepnęła władczyni po ruszona. — Pomogła mi pani bardziej, niż sama przypuszcza. Teraz będę wierzyć, że uzyskam wybaczenie, i że Pan zechce uwolnić króla i moich synów od nienawiści Od tej pory Ingebjorg, pani Bothild i królowa Blanka codziennie spotykały się na krótkiej, poufałej rozmowie, Ingebjorg coraz wyżej ceniła obie damy. Miała siv na baczności, żeby nie wspomnieć o dokumencie, dlatego jej opowieści o pani Thorze nie były tak do końca prawdziwe. Ale nie odbierała tego jako omijania prawdy. Pani Thora nienawidziła jej niezależnie od dokumentu i, tak czy inaczej, lepiej by jej nie potraktowała. Królowa Blanka ze swej strony miała wielką potrzebę mówienia o lęku związanym z zarazą, o własnej w i nie, cierpieniach narodu i własnej niepewności, czy bać się Pana, czy też wątpić w jego istnienie.
T
LR
— Gdyby ta straszna zaraza miała być karą za grzechy ludzi, to dlaczego Bóg pozwolił cierpieć niewin nym dzieciom? — zastanawiała się. — Dlaczego cała Flandria została oszczędzona, natomiast wielkie połacie Norwegii się wyludniły? Dlaczego Bóg pozwolił, by pobożne i ofiarne zakonnice pomarły w mękach, gdy grzeszni, źli i bezbożni ocaleli? Ani Ingebjorg, ani pani Bothild nie znajdowały odpowiedzi. — Moja matka powtarzała zawsze, że ktoś musi stać się ofiarą, by inni poznali różnicę między złem i dobrem — próbowała niepewnie Ingebjorg. — Mówiła też, te wielu rzeczy nie rozumiemy i wiele odpowiedzi otrzymamy dopiero w dniu Sądu Ostatecznego. Pani Bothild przytaknęła, zwracając się do królowej: — Niech nam pani opowie, Wasza Wysokość. Chcemy posłuchać, przez co królowa przeszła. — Nie było to nic innego, jak tylko strach, poczucie winy i krytyka wobec własnego zachowania. Mogę się tylko domyślać, co przecierpieli ludzie. Kiedy w końcu po wielu dniach spędzonych na końskim grzbiecie, dotarliśmy do Nidaros, zobaczyliśmy straszne wszechogarniające nieszczęście. Wiele domów opustoszało, dym nie unosił się nad dachami, z okien i otworów nie sączyło się światło. Drzwi domostw były szeroko otwarte, większość została splądrowana. Na ulicach nie widziało się ludzi, a ci nieliczni, których spotykaliśmy, robili wrażenie odrętwiałych i pozbawionych uczuć. Nie byli nawet w stanie spojrzeć na króla i jego synów, strach i śmierć sprawiły, że stali się apatyczni. Patrzyłam na to oniemiała z przerażenia, wydawało mi się, że znaleźliśmy się w mieście umarłych. Nikt w królewskim orszaku nie odezwał się słowem, wszyscy byli jak sparaliżowani tym, co widzieliśmy. Nikt nie umiał wyobrazić sobie, jak to miasto wyglądało jeszcze parę tygodni temu. Wtedy słychać było chóry kościelnych dzwonów, teraz wszystkie milczały. Panowała ponura cisza, potem dowiedzieliśmy się, że wszyscy księża i kanonicy z Nidaros umarli, arcybiskup także. Przeżył natomiast królewski zwierzchnik miasta, Narve Torelifsson. Stracił żonę i dwoje dzieci, twierdził, że nie ma już po co żyć. Królowa Blanka umilkła na chwilę, a potem znowu zaczęła opowiadać. Ingebjorg pomyślała, że to dobrze, iż królowa wspomina najstraszniejsze wydarzenia. — Odwiedziłam klasztor Bakke. Zakonnice opowiadały mi, że najpierw czuły się kompletnie bezradne, dzień i noc paliły ogień w kalefaktorium, spały tam i jadały. Później zajmowały się pielęgnowaniem chorych. Robiły to do końca
T
LR
zarazy. Żadna zakonnica nie uciekła, większość pomagała ludziom, dopóki same się nie rozchorowały. Dopiero teraz, po tych szczerych rozmowach z królową i gospodynią twierdzy, Ingebjorg pojęła troskę władczyni, jeśli chodzi o walkę panów przeciwko królowi. — Decyzje podjęte na zamku Varberg były niezgodne z norweskim prawem — tłumaczyła królowa. — Według niego bowiem Eryk jest prawowitym dziedzicem norweskiego tronu. Pani Birgitta, dawna ochmistrzyni mojego dworu, twierdziła przez cały czas, że najstarszy syn króla, czyli Eryk, ma prawo do norweskiego tronu. Wkładała mu to do głowy przy każdej okazji, wobec czego on był coraz bardziej niezadowolony, że po śmierci ojca miałby zostać tylko królem Szwecji. Tutaj wtrąciła się pani Bothild: — Zarówno ona, jak i szwedzka szlachta, wykorzystują to dla własnych interesów. Królowa nie skomentowała jej słów. — Król Magnus i ja uznaliśmy, że rezygnacja z unii i rozdzielenie obu krajów to najbardziej sprawiedliwa decyzja, podjęta zresztą w interesie i Hakona, i Eryka. Dzięki temu żaden nie będzie mógł odebrać korony bratu. Zresztą nie ma mowy o rozdzieleniu obu krajów po wsze czasy. Na spotkaniu w Bahus ustalono, że gdyby Hakon umarł nie mając syna, to koronę odziedziczy Magnus lub Eryk, czyli sprawa zostanie rozwiązana w zgodzie ze starym prawem norweskim. Monarchini wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Podeszła do okna i przez jakiś czas wpatrywała się w jesienny mrok. — Nie spodziewaliśmy się, że ktoś mógłby judzić naszych synów przeciwko sobie. W dzieciństwie Hakon i Eryk byli przyjaciółmi, choć różnią się od siebie tak bardzo. Hakon jest spokojny, a jego brat wprost przeciwnie. Eryk jest drobny, szczupły i ciemnowłosy, a Hakon wysoki, barczysty, z jasną czupryną — dodała z uśmiechem. — Moim zdaniem, nigdy by nie zaczęli walczyć o władzę, gdyby ich nie podburzano. To znaczy, Eryk by nie zaczął, bo przecież Hakon nie występuje przeciwko bratu. To Eryk stał się wojowniczy i chciwy. Chce być królem, i to zaraz. Nie może znieść, że Hakon dostał tron przed nim i występuje wobec własnego ojca z pogróżkami. Możni panowie wykorzystują jego urażony honor i nie ustąpią, dopóki nie osiągną swego. Umilkła na chwilę i spojrzała na Ingebjorg. — Kiedy patrzę na panią, panno Ingebjorg, to wiem, co chciałaby pani dodać: czy jego ojciec nie może oddać mu władzy? Przecież rządził obydwoma krajami wystarczająco długo.
T
LR
Ingebjorg milczała, ale myślała właśnie tak. — Ja spytałam go o to samo — mówiła dalej królowa. — W tej sprawie jednak każde z nas ma inne zdanie. Magnus ma wiele zalet, jest zdolny, pracowity, obdarzony silną wolą, ja go kocham, ale muszę przyznać, że ma też słabości. Jest obrażalski jak jego ojciec i uparty jak matka. Błagałam go, by przynajmniej nadał Erykowi tytuł, ale on odmawia. Teraz Eryk jest w drodze do Oslo, słyszałam, że jedzie tutaj z gniewem w sercu. Boję się kłótni, moje drogie, chciałam podziękować, że obie jesteście przy mnie. Znowu spojrzała na Ingebjorg. — Nie potrafię tego wytłumaczyć, panno Ingebjorg, ale od pierwszej chwili, kiedy panią zobaczyłam, od czuwam jakieś łączące nas pokrewieństwo. Mój syn, król Hakon, najwyraźniej czuje to samo — dodała z uśmiechem. — A ja pozwalam mu zabiegać o pani przyjaźń. Następnie zwróciła się do pani Bothild. — Nigdy z nikim nie rozmawiałam tak otwarcie jak z paniami. Nawet wobec króla Magnusa nie mogłam sobie na to pozwolić. Wiem, że mogę na was obu po legać i dziękuję, że panie także okazały mi zaufanie i przyjaźń. Pani Bothild kiwała głową, wyraźnie wzruszona. — Radość i honor są po naszej stronie, Wasza Wysokość. Królowa może być pewna, że nie piśniemy ani słowa, które mogłoby zaszkodzić naszej władczyni al bo królowi. Gospodyni podniosła się z miejsca. — A teraz pora na kolację. Proponuję, żebyśmy dzisiaj wcześnie poszły spać, bo zdaje mi się, że jutro możemy oczekiwać powrotu panów. W drodze do jadalni Ingebjorg zastanawiała się, jaką to kłótnię miała na myśli królowa. W pamięci powrócił obraz młodego króla Hakona, jego szczera twarz, dobry, trochę nieśmiały uśmiech i oczy całko wicie pozbawione zła. Królowa nie przypuszcza chyba, że bracia mogliby sięgnąć po broń przeciwko sobie, czy przeciwko własnemu ojcu? Rozdział 10 Król wraz z orszakiem wrócił dopiero następnego dnia po śniadaniu.
T
LR
Ingebjorg słyszała hałas, dobiegający z dziedzińca twierdzy, ale nadal siedziała w swojej pracowni. Teraz, kiedy król wrócił, nie jest już potrzebna królowej Blance. Za oknem lał deszcz, wiatr szarpał budynkami, a fiord pokrył się białą pianą. Ingebjorg siedziała i trzęsła się z zimna. Myśli krążyły wokół rozmów z królową Blanką i młodzieńczego zapału króla Hakona, od lęku królowej o niepokoje w kraju do jej własnej niepewności co do tajnego dokumentu. Powtarzała sobie, że nie może on już mieć ( jakiegoś wielkiego znaczenia. Król wie, że szwedzka szlachta występuje przeciwko niemu i że jacyś możni panowie norwescy też go nie popierają. Naprawdę niepokojący jest fakt, że wśród królewskich przeciwników znajduje się też ochmistrz, namiestnik władcy w kraju. A ją samą głowa boli o to, że jest jedną z niewielu wśród zwolenników króla, którzy o tym wiedzą. Są wśród nich Bergtor, rycerz Darre i właściciel dworu Valen, poza tym jeszcze siostra Sigrid i sira Jacob, choć oni nie chcą się mieszać w świeckie rozgrywki. Ingebjorg jest jedyną mieszkanką Akersborg, znającą prawdę, przez co odpowiedzialność ciąży jej nieznośnie. Zarazem jednak nigdy w życiu nie wydałaby męża pani Bothild za plecami małżonki. Jeśli ochmistrz silą przeciągnął syna na swoją stronę, to uczynił z niego zdrajcę kraju, co jest śmiertelnie niebezpieczne. Pani Bothild bardzo kocha syna. Ingebjorg ze swej stron) pokochała pełną życzliwości panią twierdzy i chciała by oszczędzić jej bólu. Wstała od pulpitu i wolno podeszła do okna. Deszcz i jesienne ciemności działały na nią przygnębiająco. Ze by chociaż Ture jak najszybciej wrócił. Ingebjorg najbardziej tęskniła za życiem w spokoju, takim, jakie prowadziła w domu w Saemundgard. Chciałaby znaleźć się jak najdalej od intryg i walki o władzę, od zła tkwiącego w ludziach, od tych wszystkich gier o kobiety, fizyczną miłość i bogactwa. Tęskniła za przytulnym na strojem w ich starej izbie w Sasmundgard, za życzliwymi rozmowami, prowadzonymi przy ognisku w takie ciemne, jesienne wieczory jak dzisiejszy. Wszyscy w domu pracowali ciężko, zwłaszcza ostatnio, kiedy nie mieli służby, teraz jednak widziała, że wiedli dobre, godne życie. Zmęczenie codziennym wysiłkiem napełniało wszystkich zadowoleniem, a poza tym oni się nawzajem kochali. Życie w środowisku bogatych ludzi od początku ją przerażało. Najpierw wprawdzie widziała roześmiane twarze w balowych salach, stoły uginające się od jedzenia, tańce i muzykę, rychło jednak odkryła inną rzeczywistość. Pod beztroskimi maskami dostrzegała twarze naznaczone troską, lękiem i cierpieniem.
T
LR
Lękiem przed utratą przywilejów, strachem przed złośliwością i chciwością innych, cierpieniem z powodu tego, że małżonek lub małżonka woli kogoś innego. Ludzie, pracujący na ziemi, w kuźniach czy w zabudowaniach gospodarskich, nie mają czasu ani siły na tego rodzaju zmartwienia. Zapukano do drzwi i Ingebjorg odwróciła się gwałtownie. Król Hakon, przemknęło jej przez głowę, próbowała się przygotować na odprawienie młodego, zmysłowego władcy. Idąc do drzwi przypominała sobie, co myślała pod jego nieobecność. Musi okazywać mu życzliwość, zachowywać się uprzejmie i z pokorą należną królowi, zarazem jednak stanowczo próbować powstrzymać jego zaloty. Nie można odwrócić się do króla plecami, nie umiała jednak uwierzyć, że z jego strony to coś więcej, niż przelotne zauroczenie. Odsunęła skobel i stała z uśmiechem na wargach, ale uśmiech zaraz zgasł. Po tamtej stronie ukazał się żądny władzy książę Bengt Algotsson. Skłonił się lekko, wkroczył do środka nieproszony i zdecydowanym ruchem zamknął za sobą drzwi. Serce Ingebjorg podskoczyło ze złości do gardła. Jak ten człowiek śmie wdzierać się tutaj w taki sposób? — Bądź pozdrowiona piękna panno Ingebjorg. Wygląda pani wspaniale, spała pani dobrze? — Owszem, dziękuję — mruknęła Ingebjorg. — O co chodzi, książę Algotsson? — Chciałbym zamienić z panią kilka słów — odparł z szerokim uśmiechem. — Jako najbliższy doradca króla czuję się zobowiązany przekazać pani ostrzeżenie. Ostatniego wieczora przed naszym wyjazdem przyjmowała pani tutaj odwiedziny, prawda? Policzki płonęły jej z gniewu. Skąd on wie, że król Hakon tutaj był? Śledził go i podsłuchiwał? — To moja osobista sprawa — odparła krótko. — Pani tak myśli, panno Ingebjorg — syknął z tym samym uśmiechem. — Ale popełnia pani błąd. To, co robi król, dotyczy nas wszystkich. — Trudno mi uwierzyć, że król nie ma prawa zamienić paru słów z kimś ze swoich podwładnych. Jeśli stał pan za drzwiami, książę, to musi pan wiedzieć, że wizyta była krótka. Najwyraźniej odgadła właściwie, bo książę zaczerwienił się po korzonki włosów.
T
LR
— Uważam, że nasza młoda panienka powinna bardziej o siebie dbać — rzekł lodowato. — Jeśli sądzi, że może zachowywać się jak chce wobec ludzi króla, to szybko dowie się, iż to nieprawda. Ingebjorg milczała. Tamten chwycił ją mocno za ramię. — Słyszała pani, co powiedziałem, panno Ingebjorg? Nie będę tolerował takich zachowań, zwłaszcza ze strony jakiejś norweskiej chłopskiej córki. Chętnie bym się dowiedział, jakim sposobem osiągnęła pani stanowisko osoby przepisującej dla ochmistrza. To znaczy, jestem raczej pewien, jak to było... Nasz dobry Orm 0ysteinsson jest ognistym i zmysłowym mężczyzną, prawda? Pani zaś ma śliczną buzię, choć wielu innych zalet pani brakuje — dodał, lustrując ją z góry na dół. — Słyszałem, że on woli bujne panny, ale widocznie miał ochotę na odmianę. Ingebjorg nie była w stanie zapanować nad gniewem. Wiedziała jednak, że musi go w sobie stłumić. Głos jej drżał, gdy zmuszała się do spokojnej odpowiedzi: — Myli się pan, panie Algotsson. Pan Orm zwrócił uwagę na moją pracę, kiedy mieszkałam jeszcze w klasztorze Nonneseter i zatrudnił mnie wyłącznie z powodu moich umiejętności. Poza tym nie jestem żadną chłopską córką. Moim ojcem był wpływowy mąż, a ród matki pochodzi od Folkungów. Książę roześmiał się szyderczo. — Folkungowie — prychnął i nagle zmienił ton, uniósł rękę i pogłaskał Ingebjorg po policzku. — Złość dodaje pani urody, panno Ingebjorg. Widzę, że ma pani bardzo dobre stosunki z gospodynią twierdzy i pewnie niechętnie opuściłaby pani Akersborg. Ze wzburzenia Ingebjorg kręciło się w głowie. — Im dłużej na panią patrzę, tym lepiej rozumiem ochmistrza i młodego króla. Wodził palcem wskazującym po jej twarzy, po nosie i wargach, po szyi. Kiedy próbowała się odsunąć, chwycił ją z całej siły za nadgarstek. — Najwyraźniej pan nie wie, że jestem zaręczona z Ture Gustavssonem, z królewskiej drużyny — syknęła gniewnie. — Chyba nie bardzo by mu się podobały pańskie słowa. Książę znowu się roześmiał. — A kiedy on wraca? Słyszałem, że na świętą Katarzynę. Wtedy ja będę na zamku w Varberg, więc się tego nie dowiem. Ingebjorg milczała.
Książę coraz mocniej zaciskał palce na jej ramieniu. — Proszę mnie nie drażnić, panno Ingebjorg, to może być dla pani niebezpieczne. — Oczy mężczyzny zrobiły się wąskie. — Lubię, kiedy kobiety stawiają opór, ale nie w ten sposób. — Odepchnął ją od siebie i ruszył ku drzwiom. Ingebjorg wciąż stała w tym samym miejscu, dygocząc z gniewu, ale też z przerażenia. Od pierwszego spotkania miała wrażenie, że oczy tego człowieka przypominają oczy siry Joara.
T
LR
Ze strachem biegła tego wieczora przez Ciemny Korytarz na dziedziniec twierdzy. Jeszcze nie spotkała króla Hakona i modliła się w duchu, by o niej zapomniał. Nie wiedziała, czy królewski brat, junkier Eryk, już przyjechał, a jeśli tak, to czy ona nie zostanie wmieszana w ich wrogie rozgrywki. W sali jadalnej goście jeszcze nie zasiedli przy stołach, nakrytych jak zwykle oddzielnie dla kobiet i oddzielnie dla mężczyzn. Gdy tylko weszła, spostrzegła, że królowa Blanka przyzywa ją gestem dłoni. Stała w towarzystwie króla Magnusa i jakiegoś młodego pana, którego Ingebjorg dotychczas nie poznała. Z wahaniem ruszyła w ich stronę. — Przedstawiam pani naszego starszego syna. Ingebjorg dygnęła, a kiedy uniosła głowę i odważyła się zerknąć na królewicza, spojrzała prosto w zimne i obojętne oczy. Królowa Blanka tłumaczyła mu: — Panna Ingebjorg przepisuje księgi dla ochmistrza. Znalazł ją w klasztorze Nonneseter i sprowadził tutaj. Ingebjorg zdała sobie sprawę, że królowa jest zdenerwowana, mówiła dziwnie szybko i gorączkowo. — Ach, tak — odparł królewicz nieobecny myślami, rozglądając się równocześnie po sali. Potem skłonił się lekko, mruknął jakieś usprawiedliwienie i odszedł. Królowa pokręciła głową i zagryzła dolną wargę, Ingebjorg zrozumiała, że jest jej przykro. Ona ze swej strony czuła się zaszczycona, że królowa również dzisiejszego wieczora chce mieć ją obok siebie przy stole. Gdy tylko usiadły, władczyni powiedziała cicho: — Musi mu pani wybaczyć. On dawniej taki nie był. Inni mają na niego zły wpływ. Ingebjorg przytaknęła. — Domyśliłam się. Bardzo mi przykro.
T
LR
Królowa Blanka wahała się przez chwilę, a potem spytała delikatnie: — Czy pani miała dzisiaj jakąś nieprzyjemną wizytę, panno Ingebjorg? To zdumiewające, jak informacje szybko rozchodzą się po twierdzy, zdumiała się Ingebjorg. — Owszem, odwiedził mnie książę Algotsson, Wasza Wysokość. — No właśnie, myślałam, że to on. Słyszałam, że jakiś mężczyzna pukał do pani drzwi — rzekła królowa. Równie dobrze mógł to być jej młodszy syn, pomyślała Ingebjorg, spoglądając w stronę stołu panów. Wciąż jeszcze nie zauważyła młodego króla Hakona. — A nie mogłaby pani powiedzieć mi, czego chciał? — szepnęła królowa niepewnie. Ingebjorg wpatrywała się w blat stołu. — Przyszedł mnie ostrzec — odparła cicho. Królowa przytaknęła. — Tak przypuszczałam. Mam jednak nadzieję, że pani się nie przestraszyła? On bardzo lubi sprawiać wrażenie, że ma władzę. Ingebjorg zwróciła się ku władczyni. — A nie ma? Królowa Blanka odwróciła wzrok, wyglądała na zakłopotaną. Ingebjorg natychmiast pożałowała swoich słów. — Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość. W tej chwili do sali weszło czterech panów, wśród nich król Hakon. Natychmiast spojrzał na stół, przeznaczony dla kobiet i przez moment Ingebjorg patrzyła mu w oczy. Młody władca zaczerwienił się i odwrócił głowę. Ingebjorg poczuła ucisk w sercu. Więc jednak o niczym nie zapomniał, pomyślała. Królowa Blanka musiała to zauważyć. — Niech pani będzie dla niego miła, panno Ingebjorg. Jest bardzo wrażliwy i bezradny, ale przecież ma dopiero kilkanaście lat. Ingebjorg rozejrzała się, czy nikt nie słyszy. — Właśnie przed tym ostrzegał mnie książę — wyszeptała. Królowa głęboko zaczerpnęła powietrza. — Tak podejrzewałam, ale niech się pani tym nie martwi. Wszyscy wiemy, że król Hakon musi poślubić pannę, którą wybierze mu ojciec i Królewska Rada, ale może upłynąć wiele czasu, zanim do tego dojdzie. Młody człowiek musi mieć prawo do własnych marzeń i tęsknot, nawet jeśli jest królem.
T
LR
Ingebjorg z lękiem myślała, że wkrótce zaczną się tańce. Równocześnie nie mogła się przestać dziwić. Gdzieś pod powierzchnią tli się bunt, nieporozumienia między ojcem i synem, zazdrość między braćmi, walka o władzę wśród bogatych panów, a mimo to wszyscy uśmiechają się, przepijają do siebie i żartują, jakby nigdy nic. To jakby jakaś gra błaznów, myślała, ludzie udają wesołych, jakby nie zwracali uwagi na to, co noszą w sercach. Nie była już pewna, czego obawia się bardziej: wrogości księcia Algotssona czy chłopięcego uwielbienia króla Hakona. Jedno jest prawie tak samo złe jak drugie, a ona musi być ostrożna, działać rozważnie, uważać na słowa. Kiedy rozległa się muzyka, Ingebjorg dostrzegła, że król Hakon kieruje ku niej kroki, ale widziała też księcia Algotssona. Nie spuszczał jej z oczu, jakby chciał przywołać ją do rozsądku. Do tańca poprosił ją król. Uśmiechnęła się i pozwoliła, by poprowadził ją do kręgu. Widziała, że jest zdenerwowany. Dzisiaj znowu on wykonywał przyśpiewki, Ingebjorg ponownie podziwiała jego piękny głos. Nagle ogarnęła ją radość, poczuła się dziwnie lekka, choć prawie nie piła wina. Raz czy drugi mignął jej w tłumie książę Algotsson, ale postanowiła pójść za radą królowej i nie zwracać na niego uwagi. Król skończył pieśń i muzyka umilkła. Uśmiechnęli się do siebie i Hakon zawołał: — Tańczy pani niczym elf, panno Ingebjorg. I świetnie czuje pani muzykę. Gra pani na jakichś instrumentach? — Kiedyś grałam na flecie. — Dlaczego pani przestała? — Bo wybuchła zaraza, a potem już do tego nie wróciłam. Ojciec umarł, flet przypominałby mi życie, które utraciłam. Zresztą nie miałam czasu na muzykę — dodała pośpiesznie. Spoglądał na nią ze współczuciem. — Moja matka też bardzo źle wspomina tamten czas, kiedy martwiła się o życie ojca. — Przecież nie mogła inaczej. Co by się stało z naszymi państwami, należącymi do Unii, gdybyśmy utracili króla? Popatrzył na nią z nowym zainteresowaniem. — Król to nie tylko ktoś, kto kieruje krajem, ustanawia prawa, dba o sprawiedliwość, król to także nasz ojciec, który... — szukała odpowiednich słów. — Król to w jakiś sposób święty, niczym istota niebiańska, nie poradzilibyśmy
T
LR
sobie bez niego. Królowa Blanka nie miała wyjścia, musiała ratować władcę, to było najważniejsze. Muzykanci znowu zaczęli grać, rozmowa została przerwana, ale Ingebjorg widziała, że jej słowa sprawiły Hakonowi ulgę. Może on też uważał, że królewska para zdradziła naród, opuszczając stolicę? — Ofiaruje mi pani jeszcze jeden taniec, panno Ingebjorg? — szepnął Hakon. — Dobrze mieć panią przy sobie. W tej samej chwili ktoś chwycił ją mocno za ramię. Odwróciła się zaskoczona i spojrzała w twarz junkra Eryka, brata króla Hakona. Tamten skłonił się dwornie. — Teraz moja kolej, piękna pani. W naszych kręgach zmieniamy partnera po jednym tańcu, a po dwóch to już koniecznie. Ingebjorg nie umiała odmówić, posłała tylko przepraszające spojrzenie Hakonowi, ale z ulgą stwierdziła, że on nie protestuje. Junkier Eryk przypominał jej trochę Bengta Algots— sona, nie z urody, ale z zachowania. Poczuła się niepewnie. Tak jak to powiedziała królowa Blanka, Eryk to dokładne przeciwieństwo brata. Ciemnowłosy, gdy tamten jest jasnym blondynem, drobnej budowy, gdy Hakon jest barczysty. Ubrany w piękną, szafirową kurtkę z aksamitu i obcisłe spodnie w tym samym kolorze, na szyi i nadgarstkach nosi złote łańcuchy, choć przecież tyle się mówi o królewskich długach i braku pieniędzy. Ale to, co wzburzyło ją najbardziej, to zarozumiała mina królewicza i jego aroganckie zachowanie. Najwyraźniej jest zadufany w sobie i całkowicie pozbawiony nieśmiałości, charakterystycznej dla młodszego brata. Chłód w jego oczach budził w Ingebjorg strach. Rozmawiał z nią, rzecz jasna, przyjaźnie, uśmiechał się i czarował, ale zdawała sobie sprawę, że to człowiek wyrachowany i podstępny, starannie waży każde wypowiedziane słowo. A ty znowu zaczynasz, upominała siebie samą w duchu. Łatwo ci oceniać. Myślisz tak, bo słyszałaś, że on pragnie pozbawić władzy własnego ojca, i ponieważ żywisz współczucie dla jego brata. Król Hakon nadal śpiewał i Ingebjorg rozkoszowała się jego głosem. Junkier Eryk okazał się o wiele gorszym tancerzem, z trudem utrzymywał rytm i wyglądał na znudzonego. Miała wrażenie, że na tym jednym tańcu się skończy. Kiedy muzyka umilkła, chciała skłonić się i odejść, ale junkier Eryk zdecydowanie ją zatrzymał. — Skoro mój brat otrzymał dwa tańce, to ja też chcę dwa. — Najwyraźniej próbował być zabawny, ale w jego głosie i we wzroku nie było nic żartobliwego.
T
LR
Co to się dzieje? — pomyślała Ingebjorg niespokojnie, kiedy krąg taneczny znowu ruszył. Miała nieprzeparte wrażenie, że jest pionkiem w jakiejś grze. W grze między królewskimi synami i królewskim ulubieńcem, grze na śmierć i życie. Nie umiała już cieszyć się zabawą, czuła, że coś unosi się w powietrzu jak przed letnią burzą. Trudno jej było się skupić, raz po raz myliła krok. Zauważyła, że junkier Eryk przygląda jej się zdumiony, gorzej, że z drugiego końca sali obserwowały ją inne dwie pary oczu: króla Hakona — błagalnie i księcia Algotssona — czujnie. Kiedy muzyka w końcu umilkła, Ingebjorg próbowała wyrwać rękę i odejść, ale junkier Eryk przytrzymał ją tak mocno, że aż zabolało. — Proszę zostać, panno Ingebjorg — poprosił cicho. Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. — Nie ma powodu odchodzić teraz, kiedy tak dobrze się bawimy — rzekł z uśmiechem. Jaki to podstępny uśmiech, pomyślała ze zgrozą. Była pewna, że on robi to wszystko, by dokuczyć bratu. Tak minęły jeszcze dwa tańce. Ingebjorg myliła się naumyślnie w nadziei, że to ją uratuje, ale kiedy krąg taneczny się rozwiązał, królewicz ujął ją pod rękę i poprowadził ku grupie szlacheckiej młodzieży, która przybyła w orszaku Eryka ze Szwecji. Ci ludzie różnili się bardzo od towarzystwa, które przedstawił jej król Hakon. Ich rozbawienie wydawało jej się sztuczne. Rywalizowali między sobą o względy junkiera Eryka, spoglądali na siebie zawistnie i wpadali w złość, gdy kto inny sprawił, że królewski syn się roześmiał. Ingebjorg pragnęła wrócić do królowej Blanki i pani Bothild. Junkier Eryk jednak wciąż trzymał ją za ramię, nazywał ją „różą twierdzy Aker", co brzmiało głupio i śmiesznie, na dodatek nie miała wątpliwości, że to tylko puste komplementy. Czarował ją, by dokuczyć bratu. Zauważyła, że ci młodzi ludzie przyglądają jej się z ciekawością, wymieniają między sobą znaczące spojrzenia, ale nikt o nic jej nie pytał. Miała wrażenie, że widzą w niej groźną konkurentkę, kogoś, kto właśnie wkradł się w łaski królewicza. Nagle uznała, że ma dość. Nie chce uczestniczyć w tej idiotycznej grze, niech sobie junkier Eryk i książę Algotsson myślą, co chcą. Wysunęła się z objęć królewicza, dygnęła lekko i oznajmiwszy, że musi zaraz z kimś porozmawiać, odwróciła się, by odejść. Eryk zdążył ją przytrzymać i spytał, z kim mianowicie chce rozmawiać. Ingebjorg pojęła, że zachowała się niedopuszczalnie, ale była zbyt zła, by się tym przejmować.
Rozdział 11
LR
— Z waszym bratem, panie — odparła krótko. Wyrwała się i pośpiesznie odeszła. Muzykanci znowu zaczęli grać i przed Ingebjorg stanął uśmiechnięty król Hakon. — Czy następny taniec też mógłbym dostać, panno Ingebjorg? — spytał z nadzieją. Potwierdziła z uśmiechem i przyjęła ofiarowane jej ramię. Tańczyli razem do końca wieczoru. — Było wspaniale, panno Ingebjorg — rzekł Hakon z uśmiechem, kiedy trzeba było się żegnać. — Proszę mi obiecać, że jutro też będę mógł z panią tańczyć. Przytaknęła skinieniem głowy, dygnęła i rzekła: — Dobranoc, panie i królu. — Dobranoc, panno Ingebjorg. Dziedziniec twierdzy był pusty, niespokojna Ingebjorg biegła, żeby jak najszybciej znaleźć się w swojej sypialni. Po nocy mogą człowieka spotkać bardziej niebezpieczne istoty niż Bengt Algotsson, myślała. I wtedy usłyszała za sobą pośpieszne kroki. Ktoś chwycił ją z całej siły za rękę, a kiedy się odwróciła, spojrzała prosto w bladą twarz księcia.
T
— Mam wrażenie, że panienka źle słyszy — rozległ się lodowaty głos. — A może po prostu trudno zrozumieć to, co powiedziałem. — Nie zrobiłam nic złego. Mężczyzna roześmiał się krótko, sztucznie. — Więc nie zrobiła pani nic złego. Nie tańczyła pani z naszym młodym królem przez większość wieczoru? — On o to prosił. Byłoby niegrzecznie odmawiać królowi. Książę przyciągnął ją bliżej, mocniej chwycił za ramiona. — Nie wierzę, by narzeczona Turego Gustavssona była taka nierozgarnięta, jak stara się udawać. Prosiłem, żeby pani trzymała się z daleka od króla. — Ja tylko z nim tańczyłam. Czy jest w tym coś złego? — Tak, panno Ingebjorg. Kuszenie niewinnego, wrażliwego młodzieńca jest świętokradztwem. Zwłaszcza jeśli ten młodzieniec jest królem i nie może decydować o własnym losie. — Ja go nie uwodzę. Król ma ledwie czternaście lat.
T
LR
— Ach, tak? Ale to najwyraźniej panienki nie powstrzymuje. Nie jestem ślepy, widziałem, jak go pani kokietowała. Jeśli jeszcze raz zobaczę takie zachowanie, nie puszczę tego pani płazem. To nie są czcze pogróżki. Będę zmuszony... Po tych słowach cofnął rękę i odwrócił się, żeby odejść, ale zaraz znowu przystanął. — O czymś jeszcze zapomniałem. Ochmistrz pozwolił mi pożyczyć jedną z ksiąg, znajdujących się w izbie, w której pani pracuje. Będzie pani tak dobra i otworzy mi drzwi. Ingebjorg słuchała przerażona. Nie wierzyła w ani jedno jego słowo. — Nie mam prawa dawać niczego stamtąd bez osobistego zezwolenia pana Orma 0ysteinssona. Książę uśmiechnął się nieprzyjemnie. — Jeśli ja coś mówię, to oczekuję posłuszeństwa, panno Ingebjorg. — Chwycił ją znowu za ramię i szarpnął z całej siły. — Pójdzie pani ze mną i otworzy. To rozkaz. Nieszczęsna dziewczyna rozglądała się rozpaczliwie, ale dziedziniec twierdzy był jak wymarły. Musiała posłuchać, drżącymi rękami otwierała drzwi w nadziei, że on chce ją tylko przestraszyć. W uszach wciąż miała słowa, które wypowiedział jakiś czas temu: „Lubię, kiedy kobieta stawia opór, ale nie w ten sposób". Próbowała zapalić oliwną lampkę, ale ręce jej się trzęsły i trwało to bardzo długo. Usłyszała, że książę zamknął drzwi na skobel i teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Trzęsła się cała, krew pulsowała w skroniach. Ledwo była w stanie oddychać. Książę jest rosły i silny, nawet jeśli Ingebjorg będzie walczyć niczym dzikie zwierzę, na nic się to nie zda. Może spróbować zrobić to samo, co wtedy za kamiennym usypiskiem, gdy napastował ją Sigtrygg. Błagała Boga o jakiś znak, ale tyle razy nie została wysłuchana, że zaczynała tracić nadzieję. Książę stanął tuż przy niej. Z obrzydzeniem czuła na ręce jego oddech. — Pamiętasz, co powiedziałem, Ingebjorg? — spytał nagle cicho. Zdała sobie sprawę, że teraz mówi do niej „ty". To z pewnością zły znak. — Ja lubię kobiety, które stawiają opór. — Będzie pan musiał za to zapłacić, książę Algotsson — usłyszała swój zdecydowany głos. — Kiedy pan Ture się o tym dowie, z pewnością mnie pomści. — Mnie już wtedy tutaj nie będzie, panno Ingebjorg — odparł ze śmiechem. — Ale pan 0ysteinsson jest na miejscu i dowie się o wszystkim.
T
LR
— Nie wierzę — wolno przesuwał rękę po plecach dziewczyny, przeczesywał palcami jej włosy, dotykał szyi Słyszała, że oddycha coraz szybciej. — Nic pani nie powie ochmistrzowi — wyszeptał rozgorączkowany. — Zresztą nikt by w to nie uwierzył, wszyscy będą myśleć, że zrobiła to pani dobrowolnie. Ingebjorg miała bolesne przeczucie, że książę ma rację. Muszę grać na zwłokę, myślała zrozpaczona. Może Kirsten będzie mnie szukać. Ale zaraz utraciła tę nadzieję. Przecież książę nie pozwoli jej otworzyć. Zapewne zakryje jej usta ręką, żeby nie krzyczała. Kirsten powinna się jednak zdziwić, kiedy zrozumie, że drzwi są zamknięte od środka. Może ją to zaniepokoi i sprowadzi pomoc. Służba nie zrobi nic, jeśli nabierze podejrzeń, że wewnątrz jest ktoś z państwa, protestował inny głos w jej duszy. Mężczyzna próbował ją przytulić, przywarł wargami do jej ust, ale ona zaciskała je mocno, próbując się uwolnić. — Tak, tak, ja lubię opór, panno Ingebjorg — roześmiał się ochryple mężczyzna. Dotykał teraz rękami jej piersi, dyszał głośno i szybko. Ingebjorg wiedziała, że powinna stać spokojnie i udawać, że już się nie opiera, jeśli chce kopnąć go we właściwe miejsce, ale nie była w stanie. Przypomniały jej się przeżycia w izbie siry Joara, paraliżowało ją wspomnienie klasztornej ciemnicy. Zaczęła kopać i bić pięściami, wyginała się niczym wąż, drapała i gryzła, ale im zacieklej walczyła, tym bardziej go podniecała. Książę trzymał ją mocno jedną ręką, drugą próbował sięgać pod jej spódnicę. Okazał się bardzo silny, mimo że się wyrywała, zdołał ją przewrócić na podłogę i sam się na niej położył. Wyglądało na to, że Ingebjorg przegrała. Ciężkie męskie ciało przyciskało ją do ziemi, nic już nie mogła zrobić. Mimo to nie zamierzała się poddawać. Kiedy oślinione wargi napastnika próbowały zmusić ją do otwarcia ust, ugryzła tak, że głośno zaklął. Czuła jego twardy, wielki członek, przerażająco wielki, pomyślała w panice. Książę podniósł w górę jej spódnicę, zimne powietrze owionęło nagie uda, ze strachem stwierdziła, że napastnik odsunął się nieco w bok, podjęła więc jeszcze jedną próbę uwolnienia się, ale bez rezultatu. Czuła długie palce wbijające się w jej ciało. Oddech był świszczący, cuchnął piwem. Nagle pokój rozjaśniła oślepiająca błyskawica i niemal w tej samej chwili dał się słyszeć ogłuszający grzmot. Ingebjorg szarpnęła się, książę zrobił to samo.
T
LR
— Co się dzieje? — zawołał, unosząc głowę. Jeszcze nie skończył zdania, a kolejna błyskawica wypełniła izbę niebieskawym blaskiem. W ślad za nią przetoczył się po niebie grzmot tak potężny, że cała twierdza się zatrzęsła. — Grzmoty o tej porze roku — usłyszała szept księcia. — Takie rzeczy nie dzieją się bez boskiej pomocy — powiedziała Ingebjorg spokojnie. Sama nie była w stanie pojąć, skąd jej się wzięła ta myśl. Mężczyzna gapił się na nią szeroko otwartymi oczyma. Poczuła, że twardy członek wiotczeje. — Co chcesz przez to powiedzieć? — szepnął. W jego głosie słychać było przerażenie. — Tylko to, że błagałam Pana o grzmoty i błyskawice — odparła Ingebjorg, przesuwając się w bok. — Wiedziałam, że tak będzie. Już dawniej otrzymywałam tego rodzaju pomoc. Książę zerwał się, wciąż gapiąc się na nią. — Kłamiesz! Ona pokręciła głową, wciąż patrząc mu w oczy. Kolejna błyskawica rozdarła niebo, po niej przyszedł grzmot, jakiego Ingebjorg nigdy przedtem nie słyszała. Zaraz potem dotarły do nich krzyki i wrzask z dziedzińca: — Twierdza płonie! Piorun uderzył! Twierdza płonie! Książę zerwał się momentalnie, naciągnął kurtkę i rzucił się ku drzwiom. Zanim Ingebjorg zdążyła się zorientować, że jest uratowana, napastnika nie było. " I wtedy przyszła reakcja. Zaczęła się trząść tak, że zęby jej dzwoniły. Próbowała wstać, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Sztywnymi rękami poprawiała ubranie. Z daleka wciąż docierały krzyki, ale była zbyt oszołomiona, by bać się pożaru. To, co przeżyła przed chwilą w tej izbie, przewyższało wszystko. Nagle coś zwróciło jej uwagę, spojrzała ku drzwiom i zobaczyła młodego króla Hakona. Rozdział 12 Widok młodego władcy pozwolił jej się pozbierać. Usiadła na podłodze, porządkowała suknię, ale policzki płonęły wstydem. Bengt Algotsson, myślała zrozpaczona, nikt mi nie uwierzy.
T
LR
Król odwrócił się gwałtownie i zniknął. Z pewnością widział, jak książę wybiegał z izby, a teraz znalazł In- gebjorg półnagą na podłodze. Nie słyszał jej wołania o pomoc, nie mógł wiedzieć, że gryzła i drapała, walczyła jak mogła. Na dziedzińcu twierdzy wciąż trwało zamieszanie, krzyki i wrzaski, ale jej to nie dotyczyło. Nie mogła zrozumieć, dlaczego reaguje właśnie tak. Przecież mogła pobiec za królem i opowiedzieć mu prawdę, ale jaki by to miało sens? Nikt nie uwierzy, że ulubieniec króla, jeden z najważniejszych ludzi w Unii, próbował zgwałcić pracownicę ochmistrza. Zgromadzeni w twierdzy szlachcice jej nie znają. Uznają, że jest kobietą lekkich obyczajów. Gdyby król Hakon uwierzył jej, wziąłby sobie na barki jeszcze jeden ciężar na dodatek do tych, które już dźwiga. Musi przecież współpracować z doradcą ojca. Czy tamten ma mieć jeszcze więcej powodów, by go nienawidzić? Czy jego młode życie ma być jeszcze bardziej skomplikowane? W końcu Ingebjorg wyszła z izby. Czuła zapach dymu, ale płomieni nie widziała. Przechodząc obok kuchni, spotkała jednego z giermków. — Co tu się dzieje? — spytała. — Piorun uderzył w stajnię, zapalił się jeden z budynków gospodarczych, ale zwierzęta zostały uratowane. Pożar będzie wkrótce ugaszony — odkrzyknął tamten. Ingebjorg skinęła głową. Nareszcie zrozumiała, dlaczego się nie boi: przez cały czas wiedziała, że nic złego się nie stanie. Bóg zesłał błyskawice i grzmoty, by ją uratować, ale nie pozwolił, by ktoś inny ucierpiał z powodu grzechów księcia i ugasił pożar, zanim ten się rozprzestrzenił. Uniosła twarz ku niebu i odmawiała dziękczynną modlitwę, wciąż zbyt oszołomiona, by pojąć cud. Spadły pierwsze krople deszczu. Ingebjorg tego nie zauważała, dopóki nie przemokła na wylot. Wciąż miała przed oczyma wykrzywioną twarz króla Hakona i to sprawiało jej ból. Może nawet Ture dowie się, co robiła dzisiejszego wieczora. Nagle usłyszała głośną rozmowę, ludzie wracali od pożaru. Zaczęła żałować, że mimo wszystko nie pobiegła za królem i nie wyznała mu prawdy. On przecież nie lubi księcia, może by jej uwierzył. W sypialni czekała na nią Kirsten. — Czyż to nie straszne, panno Ingebjorg? Chłopiec kuchenny Rasmus powiada, że to kara boska za nasze grzechy. O tej porze roku grzmoty się nie zdarzają, więc pewnie ma rację.
T
LR
W nocy Ingebjorg nie mogła zasnąć. Jak zdoła trzymać księcia z daleka od siebie? Bo on z pewnością będzie próbował znowu. Nie może też powiedzieć o niczym pani Bothild ani królowej. Byłyby to tylko jej słowa przeciw słowom księcia, a skoro on znajduje się tak blisko króla Magnusa, to nikt nie zechce jej słuchać. Rzucała się w pościeli. Nawet jeśli zawsze będzie uważać, żeby zamykać drzwi, to on i tak może ją zaskoczyć. Może po prostu znaleźć wymówkę, by przyjść do izdebki w Wieży Dziewicy. Ściany twierdzy są grube, nikt nie usłyszy wołania, a nawet gdyby ktoś zauważył, że książę do niej wszedł, to nie zareaguje. Bóg ją uratował, zsyłając burzę z piorunami. Nie może jednak liczyć, że zrobi to znowu. Kiedy w końcu zaczęło świtać, usłyszała rżenie koni i hałas, docierający z dołu od strony stajni, zerwała się i podbiegła do okna. Wielu panów już czekało w siodłach, szykowali się do wyjazdu z twierdzy. Złożyła dłonie i błagała Boga, by książę wyjechał wraz z nimi. A może król Hakon też pojedzie, zastanawiała się w następnym momencie. Może nie będzie miała okazji, żeby się przed nim wytłumaczyć, a w takim razie on zapamięta ją z niechęcią. Kiedy w jakiś czas potem wchodziła do sali jadalnej na śniadanie, wśród gości panowało podniecenie i niepokój. Wszyscy mówili o dziwnej burzy z piorunami i o pożarze, który mógł przemienić twierdzę w kupę popiołu, ale który w jakiś cudowny sposób został ugaszony niemal natychmiast. Ingebjorg zauważyła, że królowa Blanka wciąż na nią spogląda, ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że władczyni coś wie. Ani książę Algotsson, ani król Hakon nie przyszli na śniadanie, przypuszczalnie znajdowali się w grupie jeźdźców opuszczających twierdzę. Wracając do swojej izdebki, i do pracy, czuła się źle, ale też z ulgą myślała, że przez jakiś czas nie musi się obawiać księcia. Zbliżało się południe, kiedy nagle ktoś gwałtownie zapukał do drzwi. Zerwała się przestraszona na równe nogi. Nie była w stanie odpowiedzieć. Zapukano znowu. — Panno Ingebjorg! Po głosie rozpoznawała rycerza Losne. Niechętnie podeszła do drzwi. — Panno Ingebjorg! — usłyszała znowu. — Mam dla pani ważną wiadomość. Dłużej nie miała wątpliwości: książę nie byłby w stanie aż tak zmienić głosu. Otworzyła. Rzeczywiście, to rycerz Losne.
T
LR
— Pani Bothild prosiła mnie, żebym panią sprowadził. Przyszedł posłaniec z klasztoru Nonneseter, musi pani tam jechać. Ingebjorg poczuła, że strach chwyta ją za gardło. Myśli skierowały się ku siostrze Sigrid, czy raczej pani Sigrid, jak teraz należy się zwracać do nowej opatki klasztoru. — Czy coś się stało? — Nie wiem. Posłaniec jest u pani Bothild. Podążyła za rycerzem. Gdy tylko weszli do izby pani Bothild, rozpoznała posłańca. Kapłan odwrócił się i spojrzał jej w oczy. — Sira Jacob! — wykrzyknęła radośnie. Dręczyło ją, że nie odwiedziła go, kiedy ostatnim razem była w Nonneseter. Podszedł do niej z poważną miną, ujął obie dłonie i witał się z szacunkiem. Zdała sobie sprawę, że w jego oczach nie jest teraz nic nie znaczącą nowicjuszką, że imponuje mu to, iż należy do dworu ochmistrza. — Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego? — spytała, czując niepokój. Miała nadzieję, że żadne nie— — szczęście nie spotkało drogich jej mniszek. Kapłan z żalem pokręcił głową. — Niestety, panno Ingebjorg. Nasza droga siostra Konstancja jest umierająca. Prosiła o rozmowę z panią, zanim odejdzie. Ingebjorg patrzyła na niego pytająco. Musiał coś źle zrozumieć, akurat ona jest chyba ostatnim człowiekiem, z którym siostra Konstancja chciałaby rozmawiać na łożu śmierci. Sira Jacob domyślił się jej zakłopotania, bo pośpiesznie dodał: — Siostra Konstancja choruje od wielu tygodni, a przez ostatni okres nie wstaje z łóżka. Coś ją dręczy, coś, czego nie chce zabrać ze sobą na tamtą stronę. I nie pomaga, że wszyscy się za nią modlimy, chcąc jej pomóc w przejściu do Pana, wciąż płacze i zawodzi, powtarza, że siostra Ingebjorg jest jedyną osobą, która może jej pomóc. Serce Ingebjorg zaczęło bić szybciej, bo nagle zaczęła wszystko rozumieć, z trudem chwytała powietrze, poczuła, że ciemnieje jej w oczach. To przecież siostra Konstancja i siostra Hildegard były obecne przy porodzie. Czy to możliwe, że wiedzą coś, czego dotychczas nie miały odwagi jej wyznać? Może nareszcie się dowie, co się stało z jej małym Eirikiem. Musiała oprzeć się o blat stołu. — Droga panno Ingebjorg, strasznie pani zbladła — zawołała pani Bothild, podbiegając. — Chyba nie czuje się pani źle?
T
LR
Gospodyni ujęła ją pod ramię i podprowadziła do ławy pod ścianą. Ingebjorg usiadła, ale wciąż szukała wzroku księdza. — Czy ty wiesz, o co chodzi, siro Jacobie? — spytała, patrząc na niego błagalnie. Nie była w stanie znieść myśli, że jeszcze raz przeżyje rozczarowanie. — Nie, siostro... to znaczy panno Ingebjorg. Ingebjorg wstała, przytrzymując się stołu. Zdała sobie sprawę, że czas nagli. Jeśli siostra Konstancja jest umierająca, to może wyzionąć ducha w każdej chwili i nie zdąży wyznać swojej tajemnicy. — Muszę tam jechać — szepnęła gorączkowo. — Nie ma chwili do stracenia. — Najpierw musimy spytać pana Orma — wtrąciła z naciskiem pani twierdzy. — Pojechał do miasta razem z królewskim orszakiem. Ingebjorg zwróciła się do niej z prośbą: — Ja bardzo proszę, pani Bothild. Chyba wiem, o co tu chodzi. Sprawa może mieć dla mnie najwyższe znaczenie. Jeśli przyjadę za późno, do końca życia nie zaznam spokoju. Gospodyni zmarszczyła czoło. — Ale pani nie jest całkiem zdrowa, panno Ingebjorg. Zauważyłam to już rano. — To tylko zmęczenie — zaprotestowała Ingebjorg, z niepokoju czując mrowienie pod skórą. — Nie spałam całą noc, bo bałam się burzy, a potem pożaru. — Dobrze, nie chciałabym stawiać zakazów, ale proszę, niech pani będzie ostrożna. — Zwróciła się do siry Jacoba. — Ilu ludzi wasza wielebność ma w swoim orszaku? Trzech — odparł sira Jacob pośpiesznie. — To dobrze. Ostatnio wielkie watahy wilków nawiedzają nasze lasy. — Wiem o tym, pani. Proszę się nie obawiać, zadbamy o pannę Ingebjorg. Wkrótce Ingebjorg znalazła się w siodle. Uważała, że mężczyźni przed nią jadą zbyt wolno. Mogła się oczywiście mylić, ale z jakiego innego powodu chciałaby ją widzieć siostra Konstancja, znajdująca się na łożu śmierci? Jeśli jest tak, jak Ingebjorg sądzi, to każda chwila jest na wagę złota. Myśli, które męczyły ją dniami i nocami, wróciły ze zdwojoną siłą. Znowu widziała ciemną postać, która nagle zjawiła się w jej celi w Nonneseter i szepnęła: „Twój syn żyje". Potem miała objawienie przy mogiłce, w której miał jakoby spoczywać mały Eirik. Następny znak otrzymała w Oslo na królewskim nabrzeżu. Co prawda Isabelle powiedziała, że Ingebjorg puszcza wodze fantazji, ale ona była niemal pewna, że ów mały chłopczyk mógł być Eirikiem. Kobieta, która niosła dziecko, była za stara
T
LR
na macierzyństwo. Możliwe, że siostra Konstancja wie, gdzie I się podziewa jej mały synek. Może powie, jak nazywa się ta kobieta i Ingebjorg będzie mogła ją odszukać. Tamta się pewnie nie ucieszy jej widokiem, będzie kłamać, a Ingebjorg nie ma żadnych dowodów. Jeśli pani Thora sprzedała tej kobiecie dziecko, uczyniła to po kryjomu. Pani Thora nie żyje, siostra Konstancja za chwilę wyzionie ducha, a siostra Hildegard raczej niczego nie wyjawi, nikt inny zaś o sprawie 1 nie wie. Ciekawe, co by powiedział Ture, gdyby okazało się, że dziecko Ingebjorg mimo wszystko żyje? Nie ulega wątpliwości, że mu się to nie spodoba, może nawet tak bardzo, że nie zechce się z nią ożenić. Tymczasem ona sama nie zdoła odebrać małego Eirika przybranej mai ce. Będzie potrzebować pomocy Turego. Jedyne, co mogę uzyskać, jeśli go znajdę, to pewność, że żyje i nadzieja, że mogę go spotkać, kiedy już dorośnie, myślała. Będę jednak cierpieć, wiedząc, że chłopiec gdzieś żyje, a ja nie mogę go zobaczyć. Ale wszystko i tak jest lepsze od przekonania, że pani Thora zabiła chłopca, bo chciała oszczędzić klasztorowi wstydu. Nagle w oddali rozległo się wycie i mężczyźni przed nią zwolnili. Zaczęli się za nią oglądać, Ingebjorg podjechała bliżej. Nic nam się nie stanie, przecież jest nas kilkoro, myślała. Gdyby to była wczesna wiosna, byłoby gorzej, wygłodzone przez zimę wilki atakują nawet liczne orszaki. Przeniknął ją dreszcz. Ileż to słyszała historii o stadach owiec, rozszarpanych przez drapieżniki, o walkach koni z wilkami, słyszała nawet, że w Halland wilki traktuje się jak przestępców i wiesza na szubienicach. Jeden z ludzi klasztornych zatrzymał się i przepuścił Ingebjorg przodem, teraz miała przed sobą sirę Jacoba i dwóch strażników, sama jechała w środku, a za nią jeszcze jeden strażnik. Zauważyła, że mężczyźni są niespokojni. Wciąż z uwagą rozglądali się na wszystkie strony, nasłuchiwali, jeden zdjął łuk z ramienia i wyjął strzałę z kołczana, jechał dalej gotowy do ataku. Ingebjorg boleśnie odczuwała niecierpliwość. Czas ucieka, nie może sobie pozwolić na słuchanie wycia wilków, skoro siostra Konstancja w każdej chwili może wydać ostatnie tchnienie. I dlaczego właściwie ci mężczyźni tak się boją? Powinni chyba być przyzwyczajeni, że przez całą zimę stada wilków krążą wokół Nonneseter. To nie żadna nowina. Prawda, że z wilkami nie ma żartów, ale przecież jest ich pięcioro, poza tym jadą konno. U siebie w domu jeździła po okolicy, kiedy trzeba tylko w towarzystwie chłopca stajennego. W ostatnim roku poznała tyle niebezpieczeństw, że
T
LR
strach przed drapieżnikami to nic wielkiego. Nagle mężczyźni jadący z przodu przystanęli, Ingebjorg zrobiła to samo. Jeden ze strażników ujął łuk i przygotował się do strzału. W zaroślach obok drogi rozległy się szelesty. Wstrzymała dech. Strażnik wycelował i strzelił. Strzała ze świstem przeszyła powietrze, a potem rozległo się wycie. Między drzewami zamajaczyły szare cienie, rzucające się do ucieczki. Widocznie strażnik strzelał celnie. Po tym zdarzeniu Ingebjorg nie czuła się już taka odważna, a kiedy ruszyli dalej, trzymała się blisko strażników. Nareszcie w oddali zamajaczyły wieże klasztoru. Ingebjorg składała ręce do modlitwy i błagała Boga, by zachował jeszcze przez jakiś czas siostrę Konstancję przy życiu. Przy bramie zeskoczyła z konia i pobiegła w stronę klauzury. — Siostra Konstancja leży w kalefaktorium — zawołał za nią sira Jacob. Ingebjorg miała nadzieję, że ani siostra Sigrid, ani żadna inna z życzliwych mniszek, nie zatrzyma jej po drodze. Ale niestety, nagle drzwi do refektarza otworzyły się i wyszła stamtąd siostra Potentia. Na widok gościa krzyknęła radośnie. Zarzuciła Ingebjorg ręce na szyję i ściskała ją z całej siły, choć przecież klasztorna reguła zabrania kontaktu fizycznego i pieszczot. Kiedy nareszcie mniszka odsunęła się, Ingebjorg spostrzegła na jej twarzy dwa strumienie łez. — Siostra Konstancja posłała po mnie — tłumaczyła Ingebjorg, próbując uwolnić się z objęć tamtej. Siostra Potentia puściła ją niechętnie.
Rozdział 13
— Idę z tobą — oznajmiła siostra Potentia. — Właśnie się tam wybierałam. Jestem pewna, że ona chce prosić cię o wybaczenie i musisz to uczynić, czy sobie zasłużyła, czy nie. Ingebjorg spojrzała na nią wstrząśnięta. Nie mogła zrozumieć, że siostra Potentia mówi to z takim spokojem. Tak jak myślała, w izbie znajdowało się wiele ubranych na czarno mniszek, które stały z pochylonymi głowami, składając ręce w modlitwie. Łóżko konającej stało na środku, po obu stronach paliły się łojowe świeczki. Sira Jacob zdążył włożyć na siebie żałobny strój i właśnie zaczął udzielać siostrze Konstancji ostat-
T
LR
niego namaszczenia — „pokarmu na drogę" — jak to się nazywa. Ona jednak była tak wyczerpana, że nie mogła nawet ust otworzyć, by przyjąć komunię. Siostra Hildegard klęczała przy posłaniu, mamrotała półgłosem modlitwy, po jej twarzy spływały łzy. Ingebjorg zesztywniała z napięcia. Nie była w stanie okazywać żalu, którego nie czuła, jedyne, co ją zajmowało, to to, czy siostra Konstancja wyjawi, co jej leży na sercu. Najchętniej rzuciłaby się na kolana przy umierającej, chwyciła ją za ręce i błagała, by powiedziała jej prawdę. Mimo to stała nieruchomo. Nie wolno przerywać świętej ceremonii. Siostra Konstancja miała przyjąć sakramenty, krew i ciało Chrystusa, najpierw jednak powinna się wyspowiadać. Ingebjorg wstrzymała dech. Widziała śmiertelnie bladą twarz na poduszce, zamknięte oczy, pierś poruszającą się szybko, słyszała świszczący oddech. Nie wyglądało na to, że mniszka długo jeszcze zabawi na tym świecie. Sira Jacob próbował do niej przemawiać, ona jednak nie reagowała. Kapłan odwrócił się do pani Sigrid, stojącej najbliżej, jakby chciał prosić o radę, ale opatka wolno pokręciła głową. Jakiś ciężar pojawił się w duszy Ingebjorg. Przybyła za późno. Siostra Konstancja nic już nie rozumie. Znalazła się jedną nogą na tamtym świecie. Nigdy się już nie dowie prawdy. Będzie żyć z przeświadczeniem, że siostra Konstancja chciała powiedzieć jej coś ważnego, ale Ingebjorg przyjechała za późno. Siostra Hildegard wygląda na silną i zdrową, będzie żyć jeszcze wiele lat. Gdyby i ona miała wyrzuty sumienia, bała się kary boskiej, musiałoby się stać wiele różnych rzeczy. Kobieta, która zajęła się małym Eirikiem, może w tym czasie umrzeć, może wybrać się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, albo wyprowadzić się z rodziną na drugi koniec świata. Przecież Ingebjorg widziała, jak wsiadają na wielki statek. Jeśli ten chłopczyk to był mały Eirik oczywiście... Niepewność powodowała ból serca. Płacz dławił ją w gardle. Dlaczego Bóg zesłał jej tę nadzieję i zaraz ją odebrał? Sira Jacob nie powinien był po nią przyjeżdżać, jeśli wiedział, że śmierć jest tak blisko. I dlaczego siostra Konstancja nie posłała po nią wcześniej. Przecież od dawna jest poważnie chora. Tamtego dnia, kiedy Ingebjorg wstąpiła do klasztoru, by spytać, czy nie znalazłaby się tu służba dla Solveig, siostra Hildegard powiedziała jej, że Konstancja źle się czuje. Teraz pani Sigrid zapaliła małą, łojową świeczkę, Ingebjorg dobrze wiedziała, co to oznacza. Moment śmierci się zbliża, a jeśli konający nie jest w stanie sam
T
LR
trzymać świeczki, musi mu pomóc ktoś stojący najbliżej. Bo człowiek powinien wydać ostatnie tchnienie ze świecą w ręce. Pani Sigrid odwróciła się wolno. Powiodła wzrokiem po zebranych. Nagle Ingebjorg zdała sobie sprawę, że przełożona patrzy na nią. Serce zaczęło bić szybciej, strach dławił w gardle. Przełożona chyba nie chce, żeby to ona trzymała świecę siostry Konstancji, ona, która była cierniem w oku tej mniszki. Ona, grzeszna i uparta, którą siostra Konstancja chłostała bez litości i zamykała w klasztornej ciemnicy. Ingebjorg spoglądała na panią Sigrid, a wszystko się w niej burzyło. Wzrokiem błagała o litość, ale matka przełożona zdawała się tego nie zauważać. Dała znak głową, by Ingebjorg zbliżyła się do posłania. Z wahaniem i niechętnie nieszczęsna przepychała się między mniszkami, czując się dziwnie w swoim barwnym stroju z jedwabiu i aksamitu, pomiędzy ubranymi na czarno siostrami. Jaki grzeszny kontrast! Pani Sigrid podała jej świeczkę i skinęła głową. Nie padło ani jedno słowo, w izbie, o ścianach wykładanych kamieniem, panowała przygnębiająca cisza. Ingebjorg była pewna, że siostry wytrzeszczają oczy, odkrywszy, kim ona jest, wstrząśnięte tym, że właśnie Ingebjorg ma trzymać świeczkę umierającej. Sama wolałaby znaleźć się daleko stąd, choć rozumiała, że pani Sigrid ma jak najlepsze intencje. Może w ten sposób chciała pomóc siostrze Konstancji, która sama nie była już w stanie prosić o odpuszczenie grzechów. Pani Sigrid nie wiedziała jednak, po co Ingebjorg tu przyszła. Nie zrozumiałaby zresztą, jakie uczucia dręczą matkę, która utraciła dziecko. Nikt, kto tego nie przeżył, nie zrozumie. Lodowatą, drżącą ręką ujęła świecę. Odwróciła się wolno w stronę posłania, pochyliła i wsunęła ją w dłoń konającej. Wpatrywała się w twarz siostry Konstancji. Twarz zupełnie nieruchomą, o pozbawionych barwy wargach, z wygładzonymi zmarszczkami. Nawet tak pozbawiony serca człowiek, jak ta mniszka, zasługuje na spokój w swojej ostatniej chwili na ziemi, myślała zdumiona. Nagle wstrzymała dech. Powieki konającej zaczęły drgać, wargi poruszyły się, a czoło zmarszczyło ledwo dostrzegalnie. Po chwili mniszka otworzyła leciutko oczy. Ingebjorg była tak tym wstrząśnięta, że o mało nie wypuściła świecy. To tak, jakby ktoś, kto już umarł, wracał do życia. Lodowaty dreszcz wstrząsnął jej cia-
T
LR
łem, chciała uciec przerażona tym, co się dzieje, ale musiała stać i przytrzymywać świecę. Usłyszała głośne westchnienia innych sióstr i domyśliła się, że są tak samo przerażone jak i ona. Co to się dzieje? Czy Pan nie chce przyjąć Konstancji? Czy Zły przejął władzę nad jej duszą? Zobaczyła, że wąskie wargi się poruszają, powieki uchyliły się jeszcze trochę, ale wzrok był nieobecny. Nie próbowała nawet zwrócić się do Ingebjorg, czy do kogoś innego z zebranych. Ingebjorg nie odrywała wzroku od warg umierającej mniszki w nadziei, że pochwyci jakieś słowo lub dwa, ale nic się nie działo. W pokoju panowała cisza, Ingebjorg miała wrażenie, że zgromadzone siostry przestały oddychać. Jej samej z napięcia kręciło się w głowie. Może to tylko płonna nadzieja? Nagle z ust konającej wydobył się szept. Ingebjorg pochyliła się jeszcze bardziej. Nie mogła dosłyszeć, co tamta mówi, była bliska płaczu. — Siostro Konstancjo — szeptała. — To ja, siostra Ingebjorg. Prosiłaś, żebym przyjechała. Powieki opadły, zmarszczka na czole zniknęła, wargi przestały drgać. Ingebjorg była w rozpaczy. Pochyliła się jeszcze bardziej. — Siostro Konstancjo! Słyszysz mnie? Przyjechałam, bo po mnie przysłałaś. Blada twarz pozostawała nieruchoma. Pani Sigrid ujęła ją delikatnie pod ramię na znak, że to już koniec, ale Ingebjorg nie zauważyła, by mniszka wydala ostatnie tchnienie i wciąż nie chciała się poddać. Pochylała się do ucha zakonnicy i na pół z płaczem szeptała: — Błagam cię, siostro Konstancjo. Co się stało z moim synkiem? I wtedy pozbawiona już życia twarz znowu drgnęła, mniszka poruszyła powiekami, wargi wypowiedziały z wysiłkiem: — Torstein... — Tak się przynajmniej Ingebjorg wydawało. — Jaki Torstein, siostro Konstancjo? Gdzie on mieszka? I jak się nazywa? Czuła, że siostra Sigrid pociąga ją za ramię, ale nie zwracała na to uwagi. — Torstein? — powtarzała. — Jak się nazywa ten Torstein? Sine wargi poruszyły się znowu i Ingebjorg przysunęła do nich ucho. — Svarte — Zdawało jej się, że to właśnie słyszy, ale pewna nie była. — Torstein Svarte? Gdzie on mieszka? Dostrzegła lekki ruch, ale żadne słowo nie padło. Pani Sigrid serdecznie, ale stanowczo ujęła ją pod rękę, Ingebjorg zrozumiała, że musi ustąpić. Już miała się
LR
wyprostować, gdy nagle wargi konającej znowu się poruszyły i Ingebjorg bardziej zgadła, niż usłyszała nazwę „Frysja". Zrobiło się zupełnie cicho. Twarz mniszki wygładziła się, delikatne drgania ustały, oddech był krótki, przerywany. Agonia dobiegała końca. Łzy popłynęły z oczu Ingebjorg. — Dziękuję ci, siostro Konstancjo — wyszeptała do ucha zmarłej. — Wybaczyłam ci. Niech Bóg będzie z tobą. — Panie Jezu — usłyszała za sobą głos siry Jacoba. — Przybądźcie jej z pomocą święci pańscy. Wyjdźcie jej na spotkanie, niebiescy aniołowie. Mniszki zaczęły odmawiać Ojcze nasz i zanim modlitwa dobiegła końca, siostra Konstancja przeszła na drugą stronę. Ingebjorg wyprostowała się i oddała świecę pani Sigrid, bo ręce drżały jej tak, że niczego nie była w stanie utrzymać. — Dziękuję — mruknęła rozdygotana. Trzęsła się cała jak w febrze. Nie wiedziała, czy pani Sigrid lub inna z sióstr zrozumiała słowa siostry Konstancji, ale to było mało prawdopodobne.
T
Słońce wyglądało spoza chmur czyste i jasne. Grzesznica otrzymała odpuszczenie, a Ingebjorg dostała odpowiedź, na którą tak długo czekała. — Torstein Svarte — powtarzała półgłosem. — Czy ten Torstein mieszka nad rzeką Frysją? To przecież niedaleko stąd i nietrudno będzie go odnaleźć. Powoli jednak zaczynała zdawać sobie sprawę z możliwych komplikacji. To, że siostra Konstancja podała jego nazwisko, musi oznaczać, że chodzi o jej małego Eiri— ka. Sama przecież posłała po Ingebjorg. Młoda kobieta miała wrażenie, że unosi się nad ziemią. Chciała, niczym ptak, poszybować w przestworzach, pozbyć się wszelkich obciążeń, całej goryczy i wszystkich cierpień. Usłyszała za sobą kroki i odwróciła się. Szła ku niej pani Sigrid. — Tak się cieszę, siostro Ingebjorg. Nie ma większego cudu ponad to, że człowiek, dręczony wyrzutami sumienia i strachem, w ostatniej godzinie życia otrzymuje wybaczenie. Ingebjorg przytakiwała. Na razie nie chciała jeszcze niczego zdradzać. Nie powie, dopóki nie odnajdzie małego Eirika. Wtedy wróci tutaj i opowie siostrom, jak to pewnego zimowego poranka mały noworodek kwilił boleśnie, bo został brutalnie odebrany matce po to, by klasztor mógł uniknąć wstydu. Spróbuje opisać im swoje cierpienie, tęsknotę za dzieckiem, lęk o to, co się z nim dzieje i strach, że maleństwo zostało złożone do ziemi bez błogosławieństwa kapłana. Nie powie im o tym, by je karać lub wywoływać poczucie winy, lecz po to, by poinformować o
T
LR
objawieniu pańskim, kiedy siedziała nad mogiłką, która nie była grobem jej dziecka; przekona je, że Bóg nie odrzucił dziecka, ani jej nie przeklął za to, że poczęła synka w nierządzie. Powie im też, że wybaczyła wszystkim zamieszanym w sprawę. Jeśli naprawdę danym jej będzie raz jeszcze zobaczyć dziecko, wybaczy całemu światu. — Masz chyba czas, żeby z nami trochę pobyć? — spytała pani Sigrid przyjaźnie. — Chętnie cię zaprowadzę do Solveig. Ingebjorg przytaknęła, ale aż się trzęsła, żeby jak najszybciej wyruszyć w drogę. Nie uspokoi się, dopóki nie odnajdzie tego Torsteina Svarte, żeby miała pytać o niego w każdym dworze wokół Oslo. — Bardzo bym chciała, pani Sigrid, ale nie wiem, czy klasztorni ludzie nie czekają, żeby odwieźć mnie do Aker. Mam nadzieję, że sira Jacob się z nimi umówił. — Nie ma pośpiechu, jeszcze długo będzie jasno. Wiem, że wiele sióstr chciałoby się z tobą przywitać. Z kalefaktorium wyszedł sira Jacob. Pani Sigrid dała mu znak, żeby się zbliżył. — Ingebjorg nie musi się chyba bardzo śpieszyć z powrotem do Akersborg, siro Jacobie? — Nie, myślałem, że zechce tu trochę pobyć i umówiłem się ze strażnikami. Napotkał spojrzenie Ingebjorg i się zarumienił. — Bardzo nam ciebie brakowało, siostro Ingebjorg. — Mnie też was brakowało — bąknęła w odpowiedzi. Nagle poczuła się nieswojo, myśląc, że on wie o niej więcej niż ktokolwiek inny. Przypomniała sobie rozmowy, jakie prowadzili w kościele i zapragnęła znowu mu się zwierzyć. Mogłaby go spytać o radę w sprawie młodego króla Hakona i księcia Algotssona. — Niestety, długo zostać nie mogę — wybąkała. — Jeśli strażnicy nie mają nic przeciwko temu, to bardzo bym chciała... ech, chciałabym w drodze do domu kogoś odwiedzić. — To się oczywiście da zrobić — odparł sira Jacob spokojnie. Ingebjorg zerknęła na panią Sigrid. Czy matka przełożona domyśla się, co siostra Konstancja miała do powiedzenia? Czy wie, co teraz Ingebjorg zamierza zrobić? — Ale chodźmy chociaż na chwilę do Solveig — powiedziała przełożona. — No to żegnaj, siostro Ingebjorg. — Niech Bóg będzie z tobą. I odwiedź nas kiedyś znowu.
T
LR
— Żegnaj, siro Jacobie — odparła, patrząc mu w oczy. — Brakuje mi naszych rozmów. Często chciałabym prosić cię o radę. Życie nie jest łatwe. Dla niektórych — dodała. — Miałem nadzieję, że próby, jakim poddaje cię Pan, masz już za sobą, siostro Ingebjorg. Nigdy jednak nie zwlekaj, gdybym ci był potrzebny. Zawsze wiesz, gdzie mnie szukać. Jesienne słońce przygrzewało, kiedy obie z siostrą Sigrid znalazły się w przyklasztornym majątku. Ingebjorg zwróciła uwagę, że tutaj drzewa mają jeszcze żółtoczerwone liście, a na szarpanym wichrami cyplu Aker drzewa od dawna stoją nagie. Dziwnie było znaleźć się tu znowu, ale nie rozgl dała się za bardzo, bo myśl o dziecku przesłaniała wszystko. Pani Sigrid prowadziła ją do drewnianej chaty w po bliżu kaplicy. Zapukały do drzwi i wkrótce otworzyła im Solveig. Na widok przyjaciółki wytrzeszczyła oczy i zawołała z niedowierzaniem: — Ingebjorg! To naprawdę ty? Otworzyła drzwi szeroko, by wpuścić gości do środka. — Ja muszę wracać — oznajmiła pani Sigrid z uśmiechem. — Ingebjorg też zaraz wyjeżdża, ale bardzo chciałam, żebyście się chociaż przywitały. Solveig wprowadziła gościa do starej, zniszczonej izdebki, w której jednak było przytulnie i ciepło. Na palenisku wesoło trzaskał ogień. Na ławie pod ścianą spało malutkie dziecko. Ingebjorg od razu poznała synka Solveig. — Prawda, jaki śliczny? — szepnęła matka. — Boisz się, że go obudzisz? — również szeptem pytała Ingebjorg. Solveig pokręciła głową. — Nie jego, ale starą Marię. Ona leży w komorze, odpoczywa po obiedzie. To rezydentka, starsza kobieta, która mieszka w klasztorze, a ja jestem jej służącą. — I jak ty się tutaj czujesz? — pytała przyjaciółkę Ingebjorg. — Jak w niebie, Ingebjorg — odparła Solveig po prostu. — Codziennie dziękuję Bogu, że tamtego dnia przysłał cię do Dal. Gdybyś się wtedy nie zjawiła i gdybyś nie porozmawiała z panią Sigrid, to nie wiem, jakby się wszystko potoczyło. Myślę, że nie byłoby już ani mnie, ani mojego synka. Moje ciało pokryte jest bliznami po ciosach, jakie spadły na mnie z rąk męża. A wiesz, co zrobiła pani Sigrid? Wysłała klasztornych strażników i oni zabrali nas w środku dnia, bo akurat byliśmy sami w domu. Tutaj do klasztoru mąż się nie dostanie. Próbował wiele razy, ale strażnicy go przepędzili.
T
LR
Opowiadała z przejęciem, aż się zarumieniła, raz po raz musiała zaczerpnąć powietrza i otrzeć łzy. — Niech cię Bóg błogosławi, moja droga. Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować. Ingebjorg kręciła głową. — Nie mnie jesteś winna wdzięczność. Ja porozmawiałam tylko z panią Sigrid. To ona jest wysłanniczką Pana. Bez niej ja też bym nie przeżyła. Tak się cieszę, że jest ci tu dobrze, Solveig. Kiedy widziałam cię ostatnio, pomyślałam, że złowieszczy księżyc przed twoim weselem wróżył nieszczęście nie tylko dla mnie, lecz także dla ciebie. Solveig patrzyła na nią, nie rozumiejąc. — Co masz na myśli? — Półtora roku temu widziałam blask złowieszczego księżyca na ścianach naszej starej izby. To zawsze jest znak, zapowiadający śmierć lub nieszczęście, z pewnością o tym wiesz. Najpierw myślałam, że chodzi o śmierć mojej matki, potem uważałam, że to mój własny los, ale teraz nie jestem już pewna. Solveig wytrzeszczała oczy. — A ja myślałam, że należysz do tych ludzi, którzy dostali wszystko... Ingebjorg uśmiechnęła się gorzko. — Może i masz rację, musiałam jednak przejść przez ogień piekielny, żeby to pojąć. Śpiący chłopiec poruszył się, obie zwróciły się ku niemu. Malec otworzył oczka, przeciągnął się, a potem usiadł zaciekawiony. Solveig roześmiała się cicho. — Patrz, przyszła do nas Ingebjorg — szeptała, biorąc synka na ręce. — Dobra Ingebjorg, która dała nam ten dom. Ingebjorg patrzyła na przyjaciółkę. Jej mały Eirik niedługo będzie taki duży jak to dziecko. Na myśl o tym zakręciło jej się w głowie. Czy w domu nad Frysją znajdzie śpiącego chłopczyka? Malca o ciemnobrązowych włosach i czarnych oczkach, odziedziczonych po ojcu. Chłopczyka i matkę, która go kocha, tuli i całuje, myślała dalej, czując, jak radość gaśnie. Ale jeśli jest mu tam dobrze, to niech tak zostanie. Najważniejsze to wiedzieć, że synek żyje. — Ty też urodzisz dziecko, Ingebjorg — Solveig wyrwała ją z zamyślenia. — Dziecko, którego ojcem będzie bogaty szlachcic. Cała okolica trzęsła się od
T
LR
plotek, kiedy przyjechałaś tam z narzeczonym, bogatym panem ze Szwecji. Ludzie żałowali, że pani Elin tego nie dożyła. Ingebjorg przytaknęła i znowu odczuła radość. — Mamy wziąć ślub na świętą Katarzynę. — Już? To przecież niedługo! Cieszysz się? Ingebjorg znowu przytaknęła. — Czy to nie dziwne, że masz wyjść za mąż za kogoś, kogo nie znasz? — Ależ znam, przynajmniej trochę, spotkałam go wiele razy, no i byliśmy razem w Ssemundgard. — Robił wrażenie solidnego i miłego człowieka — powiedziała Solveig jakby z wahaniem. — Ale też chyba surowego? — Nie bardzo mu się spodobało w Dal — odparła Ingebjorg. — Co? Nie polubił Ssemundgard? — bąkała Solveig z niedowierzaniem. — Wiesz, dwór jest zaniedbany, szczury biegają po starej izbie. Rozumiem, że tak zareagował. On sam pochodzi przecież z dużo lepszych warunków. Ingebjorg widziała, że przyjaciółka jest zdumiona. Ssemundgard to przecież największy dwór w okolicy, wszyscy zawsze patrzyli na niego z podziwem i zazdrością. Ingebjorg odwróciła się szybko. — Teraz muszę już iść, strażnicy klasztorni odprowadzą mnie do Akersborg. — Pani Sigrid mówiła mi, że przepisujesz księgi i pracujesz dla samego ochmistrza. Dumna jestem z ciebie, Ingebjorg. Ona jednak wolałaby nosić na rękach małego Eirika. — Żegnaj, Solveig. Spróbuję przyjechać innym razem. Kiedy wybiegła z domu, powrócił niepokój. Siostra Konstancja chyba na pewno mówiła — Frysja. To nie może być nic innego. Jeśli nikt nad rzeką nie słyszał o Torsteinie Svarte, Ingebjorg czeka kolejne rozczarowanie. Pośpiesznie przeszła dziedziniec, kierując się z powrotem do klauzury. Na szczęście koło kościoła zobaczyła księdza i pobiegła do niego. — Muszę ruszać, siro Jacobie — zawołała zdyszana. — Ochmistrz na mnie czeka. Kapłan przytaknął. — Zaraz powiem strażnikom.
Rozdział 14
T
LR
Najpierw usłyszała szum rzeki, a wkrótce ją zobaczyła. Wyjaśniła towarzyszom podróży, że ma do załatwienia sprawę u pewnego chłopa nad Frysją, ale że nie wie, gdzie on dokładnie mieszka. Chętnie obiecali, że jej pomogą. Teraz czuła, że ze zdenerwowania kurczy jej się żołądek. Ręce miała lodowato zimne, oddech krótki i urywany. Czasem nachodziła ją ochota, by zawrócić i pogalopować do Akersborg. Przecież może czekać ją bolesne przeżycie. Kiedy jednak zjeżdżała w dół z wysokiego brzegu rzeki, wiedziała, że nie zazna spokoju, jeśli nie spróbuje tej sprawy wyjaśnić. Z wolna zaczynało się zmierzchać, powinni byli opuścić klasztor dawno temu. Jeśli szczęście nie dopisze jej przy pierwszej próbie, poszukiwania mogą potrwać, a podróżowanie na wyczucie w ciemnościach jest i niebezpieczne, i pozbawione sensu. Zresztą nie wierzyła, że klasztorni ludzie na to przystaną. Już teraz odwaga zaczynała ich opuszczać. W dodatku zerwał się wiatr i wyraźnie szło na deszcz. — Panno Ingebjorg? — rozległ się niepewny głos z tyłu. Odwróciła głowę. — Będzie niepogoda. Jest pani pewna, że nie chciałaby pani jak najszybciej wrócić do twierdzy? — Wolałabym, ale najpierw muszę załatwić ważną sprawę. — Tylko że może zerwać się śnieżyca. — No trudno, jestem dobrze ubrana. Ostatnie słowa nie były prawdziwe. Aksamitna peleryna nie ochroni ani przed deszczem, ani przed śniegiem. Ture nie podobał się jej stary płaszcz i zażądał, żeby jego narzeczona ubierała się jak dworka, a nie jak chłopka. Dokładnie tak się wyraził. Nie chciała powiedzieć, że nie ma pieniędzy na zakupy, ale Bergtor rozwiązał sprawę, „pożyczając" dla niej trochę ubrań. Skąd je wziął, nie miała pojęcia. Może dostał od Giseli, bo jej się już znudziły. Podążali w dół rzeki. Ingebjorg jechała tutaj kiedyś z Bergtorem i zapamiętała duży dwór. Wtedy z otworu w dachu unosił się dym, co świadczyło, że dom jest zamieszkany. Przeprawili się przez most i dalej jechali brzegiem, by uniknąć spotkania z drapieżnikami w lesie, rosnącym po drugiej stronie. Nie trwało długo, a ukazały się zabudowania. Serce Ingebjorg zaczęło bić mocniej. Znowu pomyślała, jaka będzie zrozpaczona, jeśli się okaże, że ludzie ci
T
LR
nigdy nie słyszeli o żadnym Torsteinie Svarte. Wiatr przybierał na sile, w powietrzu pojawiły się pierwsze płatki śniegu. Ingebjorg marzła, ale nie chciała tego okazywać. Rozumiała, że klasztorni ludzie niecierpliwią się coraz bardziej. Kiedy dotarli do dworu, modliła się szeptem: — Najświętsza Panienko, nie opuszczaj mnie. Zatrzymali konie przed kamiennym domem, zeskoczyli z siodeł i przywiązali wierzchowce do słupa. Ingebjorg głęboko zaczerpnęła powietrza, uniosła głowę i zapukała do drzwi. Niemal natychmiast się uchyliły, widocznie ludzie słyszeli, że ktoś przyjechał. Chłop w szarej, samodziałowej bluzie i spodniach spoglądał na nią przez szparę, wytrzeszczając oczy. — Bóg z wami — pozdrowiła Ingebjorg. — Jadę do Tor— steina Svarte, ale boję się, że zabłądziliśmy. Teraz chłop otworzył drzwi nieco szerzej. — Nie, nie zabłądziliście, pani. Przejedźcie przez most i dalej na północ w stronę kościoła w Aker. W pobliżu świątyni znajdziecie duży dwór. Inne, które będziecie mijać po drodze, stoją puste od czasu zarazy. Ingebjorg miała wrażenie, że nogi się pod nią uginają. A więc wszystko się zgadza. Siostra Konstancja naprawdę miała na myśli Frysję i człowieka nazwiskiem Torstein Svarte. Wciąż jednak nie jest pewne, że to on i jego żona zajęli się małym Eirikiem. Ten Torstein to mógł być pośrednik, ktoś, kto zabrał dziecko z klasztoru i wyprawił je dalej. Podziękowała gospodarzowi i znowu ruszyli. Śnieg sypał coraz gęstszy, ciemności z wolna spływały na ziemię. Ingebjorg dzwoniła zębami z zimna, ubranie robiło się mokre, ale nie zwracała na to uwagi. Dławił ją niepokój. Już nie była w stanie myśleć, że mogła popełnić błąd, a siostra Konstancja wezwała ją tylko po to, by prosić o wybaczenie. Z jakiego powodu by w takim razie wspominała o jakimś Torsteinie Svarte? Opustoszałe dwory majaczyły pośród drzew. Ingebjorg zauważyła, że jej towarzysze zaczynają tracić cierpliwość. Nie rozumieją, dlaczego nie odłoży tej sprawy na inny dzień, wkrótce odmówią dalszej jazdy, wymawiając się ciemnością i dzikimi zwierzętami. Powiedzą, że muszą wrócić do klasztoru, zanim ktoś zacznie się o nich martwić. Nareszcie w oddali zauważyła światło.
T
LR
— To tam! — zawołała, spięła konia i ruszyła galopem. Strażnicy zrobili to samo. Po chwili zobaczyli rozległy dwór z licznymi zabudowaniami wokół dziedzińca i największym, kamiennym domem mieszkalnym, jaki kiedykolwiek Ingebjorg widziała. Z otworów w dachu unosił się dym, zza uchylonych drzwi sączyło się światło. Przed wejściem płonęła pochodnia. Ingebjorg poczuła ucisk w gardle. Mój Boże, a jeśli w środku jest małe dziecko i gospodarze przyznają, że dostali je w Nonneseter? Pośpiesznie zeskoczyła z końskiego grzbietu, oddała lejce strażnikowi i pobiegła do drzwi. Nie wolno się wahać, bo odwaga mogłaby ją opuścić. Drzwi do izby były otwarte, wewnątrz przy długim stole siedzieli ludzie. Zdumiało ją, że jest ich aż tylu. Widocznie tutaj umieli znaleźć służbę. — Pokój temu dworowi — rzekła głośno, ludzie przy stole odwrócili się i patrzyli, jakby zobaczyli zjawę. Ingebjorg rozumiała, że muszą być zaskoczeni, widząc samotną kobietę wysokiego rodu, która nieoczekiwanie pojawiła się o tej dziwnej porze. Gospodarz wstał ze swojego miejsca u szczytu stołu i szedł ją powitać. Ubrany był po pańsku, miał w sobie coś władczego, co sprawiło, że poczuła się niepewnie. Jeśli ten mężczyzna zajął się małym Eirikiem, to chyba nie zechce go oddać, przemknęło jej przez głowę. Równocześnie zdała sobie sprawę, że nigdy tego człowieka nie widziała. To nie on wsiadał na pokład wielkiego statku przy królewskim nabrzeżu. — Pokój tobie — odparł dwornie. — Z kim mam honor rozmawiać? — Nazywam się Ingebjorg Olvasdatter i przychodzę z klasztoru Nonneseter — zaczęła, czując, że siły ją opuszczają. Gospodarz górował nad nią, niechętny, jakby przeczuwał, że chodzi o coś nieprzyjemnego. — Proszę wejść — powiedział, ale w jego głosie nie było życzliwości. — Jestem w drodze do Akersborg, towarzyszą mi ludzie z klasztoru — mówiła dalej w nadziei, że wzbudzi jego zainteresowanie. — Jestem pisarką u ochmistrza i muszę wrócić jeszcze dziś wieczorem. Mężczyzna uniósł jedną brew, Ingebjorg zrozumiała, że jej nie wierzy. Musiała jednak budzić jego ciekawość chociażby ubraniem. — A co my moglibyśmy zrobić dla pisarki ochmistrza? — spytał z nutą szyderstwa. Ingebjorg zebrała się na odwagę i wypaliła: — Bardzo bym chciała przekazać podarunek waszemu synowi.
T
LR
Ze zdumieniem stwierdziła, że twarz gospodarza blednie. — Co to ma znaczyć? — spytał spokojnie, ale głos mu drżał. — Siostra Konstancja przekazała mi wasze nazwisko i wyjaśniła, gdzie mieszkacie, panie. Jakaś kobieta podniosła się ze swojego miejsca przy stole i wolno ruszyła ku nim. Mogła mieć jakieś trzydzieści lat, trzymała się prosto, z godnością, ale w jej twarzy czaił się niewypowiedziany smutek. — O co chodzi, Torstein? — spytała cicho. Ingebjorg wyczuwała lęk kobiety, co upewniło ją, że trafiła na właściwy ślad. — Ja nie wiem, Gudrid. Jakaś wiadomość z Nonneseter. Ingebjorg pochwyciła spojrzenie kobiety. — Przyjechałam, bo siostra Konstancja dzisiaj umarła. Byłam przy niej w ostatnich chwilach. Kobieta zrobiła znak krzyża. — Niech Bóg ma ją w swojej opiece — mruknęła. — Słyszałam, że choruje. Mąż zwrócił się do Gudrid: — Ta kobieta mówi, że chciałaby przekazać dar naszemu synowi. Czy ty ją znasz? Ingebjorg widziała, jak tamta blednie. Wpatrywała się w przybyłą i kręciła głową. — Nie pamiętam, żebym ją kiedyś spotkała — odparła przygnębiona. Mężczyzna znowu zwrócił się do Ingebjorg. — Została pani źle poinformowana, panienko. Nasz syn zmarł dwa tygodnie temu. Ingebjorg wytrzeszczyła oczy bez słowa. To nie może być prawda. To nie mógł być jej mały Eirik. Nie mógł umrzeć czternaście dni przed tym, jak matka go odnalazła. Żył przecież, kiedy niedawno tędy przejeżdżała. W głowie miała pustkę, musiała się oprzeć o futrynę drzwi. — Jak było mu na imię? — usłyszała swój własny, obco brzmiący głos, zbyt wstrząśnięta, by okazać tym ludziom współczucie w ich żałobie. — Miał na imię Olłav — odparła kobieta, marszcząc czoło. — Dlaczego pani pyta? Olav, myślała Ingebjorg oszołomiona. Imię jej ojca. Zdołała się jakoś opanować, próbując wciąż patrzeć kobiecie w oczy. — Wzięliście go na wychowanie, prawda?
T
LR
Mężczyzna i kobieta popatrzyli po sobie, potem on rzekł spokojnie: — Chłopiec był dla nas czymś więcej niż dzieckiem wziętym na wychowanie, młoda panienko. Jego ojciec zginął, a matka umarła w połogu. Pozostali członkowie jego rodu zginęli w czasie wielkiej zarazy. Wzięliśmy go do siebie jak własnego i w odpowiednim czasie miał zostać naszym dziedzicem. Ingebjorg kiwała głową, wciąż jak sparaliżowana. — Jak się nazywał? Twarz mężczyzny przybrała surowy wyraz. — Już mówiliśmy, nazywał się Olav Torsteinsson, i to my go ochrzciliśmy. Był nasz od dnia swoich narodzin. Moja żona właśnie wtedy wydała na świat martwe dziecko. Trzecie z kolei — dodał, spoglądając na nią wymownie. — Miała pod dostatkiem mleka. Ingebjorg przytaknęła, odwróciła się, chcąc wyjść. — W takim razie przeznaczę dar dla innego dziecka — mruknęła z poczuciem, że nogi nie chcą jej dźwigać. — Dlaczego pani przyjechała z darem, panienko? — spytała kobieta. — To... to tylko dlatego, że siostra Konstancja mi o nim opowiedziała. Ktoś powinien był mnie uprzedzić, że dziecko zmarło. Wyczuwała niechęć tych ludzi, zresztą świetnie to rozumiała. Wzburzona i roztrzęsiona, wyszła z domu. Strażnicy klasztorni czekali na nią w siodłach, zagryzła zęby i dosiadła swojego wierzchowca. Jechało im się łatwo, choć ciemności były coraz gęst sze, a śnieg nie przestawał sypać. Podróżowali w mil czeniu i wkrótce, przemoczeni i zmarznięci, dotarli do Akersborg. Ingebjorg pobiegła do swojej sypialni, żeby się przebrać, nim pójdzie powiedzieć gospodyni, że wróciła. Przez cały czas miała w głowie tylko jedną myśl: mały Eirik umarł, ale jeszcze dwa tygodnie temu żył. Kiedy ona spędzała czas w Nonneseter, w mieście lub tutaj, w twierdzy, jej synek żył w pobliskim dworze. Niczego jednak nie wiesz na pewno, protestował jakiś głos w jej duszy. Jedynym dowodem jest fakt, że siostra Konstancja wymieniła nazwisko Torsteina Svarte. Nic więcej nie wiadomo. Przybrani rodzice nie powiedzieli, kiedy dziecko się urodziło, ani z jakiego rodu pochodzi. Może sami nie wiedzą. Z drugiej strony jednak trudno znaleźć inne wytłumaczenie, myślała. Siostra Konstancja była przy
T
LR
porodzie i wezwała ją w ostatnich chwilach swego życia, nie powiedziała nic więcej, tylko to jedno nazwisko bogatego chłopa. Ból dręczył jej duszę, starała się jednak mu nie ulegać. Od czasu urodzenia dziecka zmagała się w z wątpliwościami i nie wierzyła, że nawet jeśli synek żyje, będzie mogła kiedykolwiek wziąć go w ramiona. Pozwalała sobie na marzenia, że spotka go w przyszłości, kiedy chłopiec będzie już dorosły i sam zdecyduje, czy zostać przy niej, gdy pozna prawdę. Teraz próbowała się pocieszać, że chłopcu było dobrze w tym jego krótkim życiu. To jednak wielka pociecha wiedzieć, że ktoś o niego dbał i nie rozmyślać, że pozbawiono go życia zaraz po urodzeniu. Przynajmniej został pochowany na cmentarzu i kapłan pobłogosławił jego trumnę, jak przystoi synowi bogatego pana. Dlaczego nie spytała, na co chłopczyk umarł? Ani gdzie jest jego grób? Dlaczego nie dowiedziała się, do jakiego rodu należał? Mogłaby się też zapytać, jaki był, czy dużo płakał, czy rósł i rozwijał się dobrze na swój wiek. Kiedy wyrżnął mu się pierwszy ząb, kiedy usiadł, czy był dzieckiem spokojnym, czy żywym? Czy powinna była powiedzieć Torsteinowi Svarte i jego żonie, kim jest? Odrzuciła jednak ten pomysł. Wierzyli przecież, że matka chłopca umarła w połogu. Jaki sens miałoby wyprowadzanie ich z błędu? To przecież nie ich wina, że pani Thora pragnęła pozbyć się dziecka. Matka przełożona musiała słyszeć o tragedii bezdzietnego małżeństwa i przekonała, czy też zmusiła siostrę Konstancję i siostrę Hildegard do udziału w oszustwie. Z pewnością zgarnęła też sowitą zapłatę, była przecież chciwa. Tak ją wzburzyły własne myśli, że zapomniała o strachach w twierdzy i księciu Algotssonie. Dopiero, kiedy znalazła się na dziedzińcu, wrócił lęk i zaczęła rozglądać się nerwowo, czy ktoś jej nie śledzi. Zapukała do komnaty pani Bothild, ale nikt nie odpowiedział. Ostrożnie uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Pokój był pusty. Z głębi twierdzy docierały jednak hałasy, domyśliła się, że trwa wieczorna uczta. To by oznaczało, że król wrócił ze swoim orszakiem. Choć była bardzo głodna, nie wyobrażała sobie, że stanie twarzą w twarz z królem Hakonem lub księciem Algotssonem, postanowiła więc, że zawiadomi jedną z pokojówek, iż wróciła, a potem pójdzie do sypialni i się położy. Już miała zawrócić, gdy na korytarzu pojawiła się pani Bothild. — Panna Ingebjorg? — wykrzyknęła gospodyni z ulgą. — Bogu dzięki, a ja się tak martwiłam! Widziano przecież wilki w pobliżu twierdzy, wieczór taki ciemny
T
LR
i na dodatek pogoda... Właśnie skończyliśmy posiłek, ale jedzenie wciąż czeka na stołach. W klasztorze pewnie pa ni nic nie jadła? I jak się udał wyjazd? Nie przyjechała pani za późno? Ingebjorg pokręciła głową. — Zdążyłam jeszcze potrzymać świecę w rękach konającej, zanim wydala ostatnie tchnienie. — Niech Bóg panią błogosławi, moje dziecko. Widzę, że zrobiło to na pani wielkie wrażenie. Jest pani blada, wygląda na wyczerpaną. Pójdzie pani coś zjeść? — Nie, dziękuję, nie jestem głodna, ale rzeczywiście bardzo wyczerpana. Miałam zamiar się położyć. — Nie, nie, najpierw musi się pani wzmocnić — protestowała gospodyni. — Jeśli nie chce pani iść do sali, to ja coś tutaj przyniosę. Podeszła jeszcze krok bliżej i zniżyła głos. — Dzisiaj wieczorem źle się czuję na górze. Przyjechał junkier Eryk i wrogość wisi w powietrzu. Mam wrażenie, że coś się dzieje w ukryciu, ale chyba tylko mi się tak zdaje. Królowa Blanka poczuła się źle i wcześniej poszła do łóżka, król Magnus jest w złym humorze, a biedny młody król Hakon siedzi i wygląda, jakby przytłaczał go jakiś ciężar. Niewiele z tego rozumiem, ale jestem pewna, że dzieje się coś złego. Dała znak Ingebjorg, by usiadła obok. — W tym księciu Algotssonie jest coś, czego nie lubię. Długo tłumaczyłam sobie, że wszystkiemu winne są te okropne plotki, iż jakoby dochodzi do czegoś grzesznego między nim a królem Magnusem. Teraz jednak widzę, że coś w tym jest. A poza tym... on odwraca wzrok, nie ma odwagi patrzeć ludziom w oczy. W jednej chwili jest zadowolony i wesoły, a w następnej ponury i nieprzystępny. Nie lubię ludzi, których nie rozumiem. Ingebjorg nie wiedziała, co powiedzieć. To przecież kłamstwo, że dzieje się coś grzesznego między królem i księciem. Mężczyzna, który pożąda innych mężczyzn, raczej nie próbuje gwałcić kobiet. — Czy to nie żałosne, że mężczyźni wciąż muszą walczyć o władzę? — pani Bothild westchnęła ciężko. — Nic dziwnego, że wybuchają wojny między państwami, skoro synowie walczą z ojcami i z rodzonymi braćmi. Zauważyłam, jakie napięcie panuje między junkrem Erykiem i królem Hakonem, a stosunki króla Magnusa z Erykiem są jeszcze gorsze. Ci młodzi szlachcice ze Szwecji podburzają królewskich synów, a książę Algotsson króla. Nagle przerwała i przyglądała się Ingebjorg badawczo.
T
LR
— Czy stało się coś złego, panno Ingebjorg? Młoda kobieta zaprzeczyła, próbując się opanować. — Nie, skądże, pani Bothild, jestem tylko trochę zmęczona. — Bardzo pani kochała tę mniszkę? — Nie, wcale jej nie kochałam. Gospodyni twierdzy nie spuszczała z niej wzroku. — Proszę mi wybaczyć, jeśli posuwam się za daleko, ale powiedziała pani, że nie zazna spokoju, jeśli przybędzie do klasztoru za późno. Ingebjorg zrobiło się gorąco. Nie może kłamać wobec tej życzliwej kobiety, nie chciała jednak za nic powiedzieć, że wydała na świat bękarta. — Mniszka wiedziała coś... coś o mnie i moim... moich najbliższych. Miałam nadzieję, że wyjawi to, zanim odejdzie — rzekła. Pani Bothild położyła rękę na jej dłoni. — Nie musi pani mi nic mówić, jeśli pani nie chce. Ingebjorg milczała, wpatrując się w podłogę. Przez jakiś czas siedziały bez ruchu, w końcu gospodyni rzekła: — Chciałabym, żeby pani poszła do sali i zatańczyła z młodym królem Hakonem. On jest dzisiaj bardzo smutny. Ingebjorg drgnęła. Nie wiadomo, czy młody król jest niezadowolony z powodu brata, pomyślała, przypominając sobie szok, malujący się na twarzy Hakona stojącego w drzwiach, kiedy ona, półnaga, leżała na podłodze. — Przykro mi bardzo, pani Bothild, ale dzisiejszego wieczoru chyba nie byłabym w stanie. Pani Bothild zwróciła ku niej twarz i lustrowała ją z uwagą. — Domyślam się, że jest coś, panno Ingebjorg, ale nie wiem, co takiego. Nieszczęsny Hakon przeżył swoje pierwsze, gwałtowne zauroczenie, a pani nie wie, jak się wobec niego zachować. Ingebjorg przytakiwała skrępowana. Gospodyni roześmiała się swobodnie. — Niełatwo być pożądaną przez wielu mężczyzn naraz, panno Ingebjorg. Zwłaszcza jeśli ma się wkrótce wyjść za mąż. Proszę mi powiedzieć — mówiła dalej, marszcząc czoło — czy książę Algotsson przychodził do pani z niestosownymi ostrzeżeniami? Ingebjorg zagryzła wargi i przytaknęła, nie patrząc tamtej w oczy. Znowu pojawiło się wzburzenie, przyszło jej też do głowy, że tutaj, w twierdzy, wszędzie są jakieś uważne oczy i uszy.
T
LR
— Podejrzewałam właśnie coś takiego. Ja nie podsłuchuję pod drzwiami, panno Ingebjorg, nie mogłam jednak nie słyszeć gwałtownej kłótni księcia z królem Hakonem i uważam, że nie powinna się pani tym przejmować. Ze strony króla to przecież tylko niewinne zauroczenie. Minie prędzej czy później, a lepiej, żeby był zajęty godną szacunku panną wysokiego rodu niż miałby się zakochać w jakiejś prostej, chłopskiej córce lub służącej. — Poklepała Ingebjorg po ręce. — A teraz pójdę i wydam polecenie, żeby pokojówka przyniosła pani kolację, a pani niech tymczasem odpoczywa w cieple. Po wyjściu gospodyni Ingebjorg oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy. Myśl, że książę Algotsson wrócił do twierdzy, wywoływała w niej mdłości i obrzydzenie, mimo wszystko jednak nie przestawała myśleć o małym Eiriku. Tak bardzo żałowała, że nie mogła zobaczyć go przed śmiercią, nie mogła go do siebie przytulić, poczuć ciepła dziecięcego ciałka, ani szepnąć mu do ucha, że jest jej synkiem, że ona bardzo za nim tęskni, i że nigdy nie straciła nadziei na odnalezienie go. Gdyby spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się, jakby rozumiał, co mówi, łatwiej by jej było teraz dźwigać żałobę. A tak to siedziała tylko ze wszystkimi pytaniami, na które nigdy nie otrzyma odpowiedzi i z żalem, którego nie ma z kim dzielić. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać. Miała wrażenie, że zapada się w łagodną ciemność, z dala od bólu i problemów. Nagle ocknęła się z przerażeniem. Dotarł do niej męski głos, a kiedy uniosła głowę, zobaczyła pośrodku izby księcia Algotssona z nieprzyjemnym uśmiechem na ustach.
Rozdział 15 — Pani Bothild powiedziała, że źle się pani czuje, panno Ingebjorg. Sprawia mi to przykrość. Ingebjorg podniosła się oszołomiona i chciała wybiec z komnaty, ale książę błyskawicznie jej w tym przeszkodził. — Moja droga, proszę siedzieć. Chyba panna Ingebjorg mnie się nie boi? Przecież spędziliśmy wczoraj takie miłe chwile.
T
LR
Ingebjorg z trudem chwytała powietrze. Bezczelność tego człowieka doprowadzała ją do szału. Książę podszedł bliżej. — Siadaj! — zarządził zupełnie innym tonem. Zauważyła, że nie zwraca się już do niej w uprzejmej formie i domyśliła się, że to zły znak. Ostatnio też tak było. Mimo woli usiadła. — Zaraz tu przyjdzie pani Bothild — rzekła głosem trudnym do poznania. Mężczyzna uśmiechnął się, przysunął sobie taboret i usiadł naprzeciwko niej. — Nie szkodzi. Czasu mamy pod dostatkiem, prawda, panno Ingebjorg? Wesele nie zostało jeszcze ostatecznie postanowione. Ingebjorg uniosła brodę i zmusiła się do patrzenia mu w oczy. — Jeśli mnie pan tknie, o wszystkim powiem pani Bothild. Roześmiał się cicho. — Jesteś niezwykle kusząca, kiedy się złościsz. Jak myślisz, co mogłaby zrobić gospodyni twierdzy? Pójść do swojego męża i powiedzieć, że coś łączy pannę Ingebjorg i księcia Algotssona? — Bo o niczym innym nie odważyłabyś się chyba jej wspomnieć, prawda? Nagle twarz mu pociemniała od powstrzymywanego gniewu. — I tak już powiedziałaś za wiele, moja mała, niewinna panienko — warknął szorstko. — Szeptałaś coś młodemu królowi do ucha, nie było tak? Ingebjorg nie odwróciła oczu, ale gniew walczył w jej duszy ze strachem. — Nawet się nie odezwałam. Król Hakon stał w drzwiach i śledził całe zajście. Książę wytrzeszczył oczy, było widać, że jej uwierzył. — Co to znaczy, że śledził całe zajście? — Czy muszę tłumaczyć? — Chcesz powiedzieć, że on widział, jak opuszczałem twoją izdebkę? Skinęła głową, zaciskając zęby. — Zanim zdążyłaś okryć swoje piękne ciało? Nie odpowiedziała, ale wpatrywała się w niego z wściekłością. — To musiał być prawdziwy szok dla naszego kochliwego, młodego króla. Pisarka ochmistrza oddająca się królewskiemu doradcy. Osoba, która do tego wszystkiego wkrótce ma wyjść za mąż. Położył dłoń na jej kolanie. — Biedny chłopiec. Widzieć, że ona pożąda innego... Ingebjorg poczuła, że złość dławi ją w gardle, nie była w stanie nad sobą zapanować.
T
LR
— Nie wierzę, by król Hakon podejrzewał, iż mogłabym stracić głowę dla kogoś takiego jak pan, książę Algotsson. Poza tym oskarżanie czternastoletniego młodzieńca o nieprzystojne zainteresowania to obraza honoru i powinno to dotrzeć do królewskich uszu. Twarz księcia pobladła, oczy miotały błyskawice. Zerwał się ze stołka, złapał Ingebjorg za ramiona i moc no potrząsnął. — Już ja cię nauczę, ty bezczelna, bezwstydna dziw ko. Przepytywałem o ciebie tu i ówdzie, wiem, jakie wstrętne tajemnice nosisz. Jeśli nie będziesz trzymać języka za zębami, to opowiem i ochmistrzowi, i królowi, i gospodyni tej twierdzy o twojej przeszłości. Brutalnie przyciągnął ją do siebie, sięgnął ręką pod spódnicę i zaczął z całej siły ugniatać jej krocze. — Ty, która oddawałaś się nierządowi i to będąc zaręczoną z innym, a potem zaszłaś w ciążę ze złodziejem. Myślisz, że ochmistrz zechce trzymać taką kobietę w twierdzy? Myślisz, że król dopuści, by jakaś pospolita ladacznica uczestniczyła w jego ucztach? A co sobie pomyśli twój narzeczony, kiedy dowie się, że ty w noc własnych zaręczyn kładłaś się naga w trawie i łajdaczyłaś się niczym kocica z jakimś draniem. Chwycił ją za krocze z taką siłą, że krzyknęła z bólu. — Ja cię nauczę — powtórzył ochryple. — Pokażę ci, kim może być mężczyzna. Zedrę z ciebie ubranie, zwiążę cię i będę cię gwałcił raz za razem, dopóki nie zaczniesz błagać o litość. Na zewnątrz rozległy się kroki, więc puścił ją natychmiast. Wchodząca pani Bothild mogła zobaczyć, że książę głaszcze czule Ingebjorg po policzku. — Jaka pani piękna, panno Ingebjorg. Żałuję, żeśmy się nie spotkali, zanim zaręczyła się pani z panem Ture. Ale przecież teraz nie mogę nic zrobić za jego plecami, bardzo mi przykro z tego powodu. Skłonił się dwornie i zwrócił do gospodyni: — Panna Ingebjorg czuje się bardzo samotna, biedactwo. Komuś takiemu jak ona nie jest dobrze na świecie. — Potem usiadł w pewnej odległości od obu kobiet. — Czego pan sobie życzy, panie Algotsson? — spytała gospodyni z udawanym spokojem. Ingebjorg widziała, jaka jest wzburzona i zastanawiała się, czy może pani Bothild słyszała jakiś fragment rozmowy. — Zmęczyła mnie ta głośna muzyka i pomyślałem, że porozmawiam trochę z panną Ingebjorg. Jej też jest to potrzebne, pani Bothild.
T
LR
— Nie sądzę, panie Algotsson. Panna Ingebjorg dopiero co odwiedziła umierającą osobę i jest zmęczona, Nie będzie w stanie uczestniczyć dzisiaj w zabawie, musi się położyć. Książę zwrócił się do Ingebjorg: — Już chciałaby pani iść spać? W takim razie przeprowadzę panią przez Ciemny Korytarz. Moim zdaniem ta część twierdzy jest bardzo nieprzyjemna, a pies, który się tam od czasu do czasu ukazuje, śmiertelnie przeraża panie, jak słyszałem. — Dziękuję, ale przyjdzie po mnie pokojówka — odparła Ingebjorg krótko. Powoli zaczynała odzyskiwać panowanie nad sobą. Książę roześmiał się. — Pokojówka może się jeszcze długo nie pojawić. Proszę przyjąć moją propozycję, nie krępować się. Czyżby pani zapomniała, co szeptała mi pani do ucha, zanim pojawiła się pani Bothild? Ingebjorg zdała sobie sprawę, że się czerwieni. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby pani Bothild nabrała podejrzeń. — Nie przypominam sobie, żebym cokolwiek do pana szeptała, książę Algotsson. On znowu się roześmiał. — Fe, panno Ingebjorg. To nieładnie. Pani Bothild jest kobietą wyrozumiałą, nie zgorszy się, wiedząc, że szukała pani u mnie pociechy w taki dzień jak dzisiejszy. — Sądzę, że należy zostawić pannę Ingebjorg w spokoju, panie Algotsson — przerwała mu pani Bothild surowo. — Poza tym ja nie przyjmuję mężczyzn w swoich komnatach pod nieobecność pana Orma. Książę wstał niechętnie. — Bardzo proszę o wybaczenie, pani Bothild — rzekł i ukłonił się. Wychodząc, zwrócił się jeszcze do Ingebjorg: — Będę czekał na zewnątrz. Ona popatrzyła na gospodynię twierdzy. Czuła się bezradna i sponiewierana. — On kłamie, pani Bothild. — Domyśliłam się tego. Obawiam się jednak, że nikt prócz mnie w to nie uwierzy. Ingebjorg wytrzeszczyła oczy. — Sądzi pani, że on rozpowie o tym innym?
T
LR
— Obawiam się, że tak. — Czego on ode mnie chce? — Książę Algotsson to intrygant i zły człowiek. Prawdopodobnie pani mu się podoba, ale rozumie, że nie ma szans. Widział przy tym, że młody król Hakon jest pod pani urokiem, a pani traktuje go życzliwie. Algotsson nie jest w stanie tego znieść i szuka zemsty. Podeszła do Ingebjorg i pogłaskała ją po policzku. — Jakby pani miała mało zmartwień, najpierw pani Thora i sira Joar, a teraz to. Ale tak to niestety jest wśród możnych panów, moja droga. Oni nie muszą w pocie czoła pracować na chleb powszedni, więc kierują siły gdzie indziej. Albo walczą między sobą o władzę, albo o kobiety. My zaś jesteśmy tylko pionkami w ich grze, niezależnie z jak wysokiego rodu pochodzimy. Zapukano do drzwi i pokojówka wniosła miskę parującej zupy. Ingebjorg nie miała apetytu, ale zmuszała się dó jedzenia. — Zadbam, żeby pani pokojówka się tu zjawiła — rzekła pani Bothild, siadając obok Ingebjorg. — Nie ufam księciu, nie chcę, żeby zostawała pani z nim sama. — Ja też mu nie ufam — odważyła się przytaknąć Ingebjorg. — Jestem do tego stopnia niespokojna, że kiedy sama siedzę przy pracy w izdebce, zamykam skobel od środka. Ale on i tak... — rzekła i spuściła wzrok. Ze zdumieniem stwierdziła, że pani Bothild kiwa głową. — Tak, książę może zażądać, żeby pani otworzyła i pod pozorem, że przychodzi z jakimś poleceniem od pana Orma lub króla. Będę na panią uważać, panno Ingebjorg. Gdybym coś usłyszała lub zauważyła, zrobię, co w mojej mocy. Wkrótce przyszła pokojówka i Ingebjorg mogła wrócić do sypialni. Kirsten była taka zmęczona, że zasnęła niemal natychmiast. Ingebjorg wiedziała jednak, że ona po ostatnich przeżyciach długo jeszcze się nie uspokoi. Stała przy oknie i wpatrywała się w mrok. W mdłym blasku pochodni przed stajnią widziała, że przestało padać, i a śnieg na ziemi topnieje. Pomyślała o Isabelle, która I uważa, że miłość między kobietą i mężczyzną jest ważniejsza od rodzenia dzieci. Teraz jej grzeszne życie ściągnęło na nią poważną chorobę, do końca swoich I dni będzie musiała pozostać w izbie chorych jakiegoś klasztoru. Później myśli powędrowały w stronę Giseli, która sypiała, z kim popadło, nie kochając żadnego z tych mężczyzn, i która nie wie nawet, kto jest ojcem jej dziecka. Myślała też o Bergtorze, który tak bardzo pragnie zostać ojcem, że chętnie zajmie się wychowaniem bękarta swojej żony. Ona sama zresztą też
urodziła nieślubnego syna. Odebrano go jej i oddano jakiejś kobiecie, która swoje dzieci traciła jedno po drugim. Na koniec myśli powędrowały do księcia Algotssona, który uważa, że może posiąść kobietę wbrew jej woli. Zastanawiała się co Bóg sądzi o ludziach, czy jest rozgoryczony ich grzesznym życiem i ześle na kraj nową zarazę? I czy w takim razie zechce oszczędzić Bergtora, jedynego sprawiedliwego? Położyła się w końcu do łóżka. Jeśli nawet nie za śnie, to przynajmniej będzie leżeć i rozmyślać o spotkaniu z Torsteinem Svarte i jego żoną.
T
LR
Następnego dnia bardzo starannie zamknęła drzwi swojej izdebki na skobel, postanawiając, że nie otworzy nikomu. Z dziedzińca twierdzy docierały do niej męskie głosy, rżenie koni i inne hałasy. Modliła się w duchu, żeby to książę opuścił Akersborg. Bardzo ostrożnie otwierała drzwi, rozglądając się na wszystkie strony, kiedy wychodziła na posiłki. W sali jadalnej dowiedziała się, że panowie wyjechali do Oslo. Królowa Blanka wyglądała na przygnębioną. Cierpi pewnie z powodu kłótni między synami, myślała Ingebjorg. Albo może z powodu najpoważniejszego konfliktu, czyli sporu między ojcem i starszym synem. Monarchini przywitała ją z uśmiechem, ale milczała, pogrążona we własnych myślach. Pani Bothild dała jej znak głową, Ingebjorg domyśliła się, że najlepiej zostawić królową w spokoju. Małżonka rycerza Losne natomiast była jeszcze bardziej gadatliwa niż zwykle. Ingebjorg słuchała jej jednym uchem, bo tamta gadała byle co. Po posiłku Ingebjorg, nie zwlekając, wróciła do siebie. Na dworze się wypogodziło, wody fiordu mieniły się chłodnym blaskiem w promieniach bladego słońca. Wiatr szarpał nagimi gałęziami. Kiedy słońce z wolna zaczęło chylić się ku zachodowi, usłyszała głośne stukanie do drzwi. Ingebjorg zerwała się z miejsca, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Z zewnątrz dotarł do niej jednak głos Kirsten, pobiegła więc otworzyć. — Jest tu pewna kobieta, która chciałaby z panią rozmawiać, panno Ingebjorg. Pokojówka odsunęła się nieco na bok i Ingebjorg ze zdumieniem zobaczyła trzy obce kobiety. Pierwsza zsunęła z głowy kaptur i powiedziała: — Widzę, że pani mnie nie poznaje, panno Ingebjorg. Jestem małżonką Torsteina Svarte.
Rozdział 16
T
LR
Ingebjorg wpatrywała się w nią zdumiona. Naprawdę ta kobieta przyszła, żeby z nią porozmawiać? — Proszę wejść — zapraszała, otwierając szerzej drzwi. — Czy moje służące mogłyby zaczekać gdzieś indziej? — Mogą iść ze mną do kuchni — zaproponowała Kirsten. — Tam przynajmniej jest ciepło — dodała życzliwie. Ingebjorg zaprosiła żonę Torsteina Svarte do środka i zasunęła skobel. — Usiądźmy na ławkach przy oknie — zaproponowała. — Miło tam siedzieć i spoglądać na fiord. Kobieta zdjęła płaszcz. — Pani na pewno się dziwi, że przyjechałam — zaczęła. — Ale wciąż nie mogę przestać myśleć o tym, co się stało wczoraj. Ingebjorg usiadła, wstrzymując dech. Czegoś takiego się nie spodziewała. Kobieta wsunęła niesforny kosmyk włosów pod czepek i głęboko westchnęła. Ingebjorg uznała, że to dobra i łagodna kobieta. Ale— też zdecydowana. — Dopiero jak pani wyszła, pomyślałam, że powinnam była wypytać panią o różne sprawy, ale zjawiła się pani tak nieoczekiwanie. Nie zdążyłam się opanować. — Uśmiechnęła się przepraszająco, Ingebjorg od powiedziała tym samym. — Mój mąż nie chciał, żebym tu jechała — mówiła dalej kobieta, nagle jakby zawstydzona. — Ale udał się do miasta ze skórami, więc skorzystałam z okazji. — Miała teraz bezradną minę. — Mężczyźni nie rozumieją takich rzeczy. Ingebjorg nie wiedziała, co powiedzieć. Wciąż nie umiała zgadnąć, czego ta wizyta może dotyczyć. Nagle tamta spojrzała jej w oczy i spytała bez ogródek: — Dlaczego właściwe pani do nas przyjechała, panno Ingebjorg? To zbiło Ingebjorg z tropu. — Jak już mówiłam, siostra Konstancja mi o was opowiedziała. — Ale dlaczego? Ingebjorg nie była w stanie znaleźć zadowalającej odpowiedzi. — Ja... ja nie wiem — jąkała. Kobieta wciąż patrzyła jej w oczy. — A dlaczego zareagowała pani tak gwałtownie, słysząc, że mój synek umarł.
T
LR
— To... to spadło na mnie tak nagle. Poczułam się jak intruz — dodała pośpiesznie. — Gdybym wiedziała, nigdy bym nie przyjechała. Kobieta wciąż jej się przyglądała. — Znała pani matkę dziecka? Ingebjorg poczuła, że policzki jej płoną. Skinęła lekko głową, nie była w stanie kłamać w żywe oczy. — To dlaczego nie powiedziała pani tego od razu? Ja tak strasznie chciałam spotkać kogoś, kto ją znał i mógł mi powiedzieć, jaka była. — Pochodziła z wysokiego rodu — mruknęła Ingebjorg. — To córka możnego pana znad jeziora Mjosa. Jej matka należała do rodu Folkungów. Kobieta przytakiwała niecierpliwie. — Siostra Konstancja nam to mówiła. Ale nie umiała określić, z jakiego konkretnie dworu matka dziecka pochodziła, klasztor podobno nie mógł tego wyjaśnić, bo tak wielu księży i ludzi piszących zginęło w czasie zarazy. Nie ma też po niej żadnego testamentu. Młoda kobieta została oddana do Nonneseter przez matkę, która wkrótce umarła, a ona, biedaczka, została sama, bez żadnych krewnych. Była w szoku, nie poradziłaby sobie. Zresztą wkrótce zmarła, jak tylko mały Olav przyszedł na świat. Zrobiła znak krzyża i spoglądała na Ingebjorg zgnębiona. — Jeśli pani coś o niej wie, byłabym naprawdę wdzięczna, gdyby chciała mi pani opowiedzieć. Ingebjorg oblewał zimny pot. Za nic nie miała zamiaru sprawiać bólu tej pełnej życzliwości kobiecie, ale przecież nie mogła wyjawić prawdy i tych wszystkich strasznych rzeczy, które zdarzyły się i w czasie porodu, i po nim. Gorączkowo szukała odpowiednich słów. — Spotkałam ją w klasztorze — brnęła po omacku naprzód. — Była nowicjuszką. — Ale jakim była człowiekiem? Jak wyglądała? — Nie chciała się podporządkować władczej opatce, nie spełniała jej przesadnych żądań i rozkazów, w związku z czym była bardzo surowo karana. Kobieta wytrzeszczała oczy. — Więc to była buntownicza natura? — W jakimś sensie tak. Kobieta kiwała głową. — Mały Olav też był taki. Widziałam to jeszcze w czasie, kiedy był bardzo malutki. A czy jego matka była piękna? Miała bardzo czarne włosy?
T
LR
Ingebjorg pokręciła głową, przekonana, że kobieta nie zadałaby takiego pytania, gdyby chłopiec nie był czarny. Czarny jak Eirik. — Nie, nie była czarna. — No ale jak wyglądała? Była pełna życia i przyjazna ludziom, czy zamknięta w sobie? — Myślę, że zanim znalazła się w klasztorze, była pogodną dziewczyną, ale doznała tyle zła, tyle wycierpiała, że w końcu odcisnęło się to na jej charakterze. Tamta w zamyśleniu kiwała głową. — Jakie to dziwne, że klasztor tak mało o niej wiedział, ale po wielkiej zarazie nic już nie jest takie, jak powinno. Dokumenty poginęły, mnisi, kapłani i biskupi wymarli, podobnie jak członkowie Rady Królewskiej i zarządcy. Ludzie gadają, że w Agder kompletnie wymarło siedem parafii, czyż to nie straszne? Ingebjorg przytaknęła. — Proszę mi powiedzieć, panno Ingebjorg, dlaczego pani aż dwa razy pytała o to, jak mój synek miał na imię? Czy ma to dla pani jakieś szczególne znaczenie? Ingebjorg czuła się przyłapana. Robiło jej się na przemian to zimno, to gorąco. — Ja... ja byłam taka oszołomiona, że chyba nie bardzo wiedziałam, o co pytam. Nie jest łatwo stanąć twarzą w twarz z ludźmi w żałobie. Zauważyła, że kobieta przygląda jej się z dziwną uwagą i zrozumiała, że tamta wciąż jej nie dowierza. — Była pani na jej pogrzebie? Pytanie spadło tak nieoczekiwanie, że Ingebjorg nie umiała nic wymyślić. Skinęła tylko leciutko głową. — Gdzie została pochowana? — Na klasztornym cmentarzu. — I na kamiennym nagrobku wyryto tylko to imię, które przybrała jako zakonnica. Jakie to smutne. Czy mniszki, wchodząc do klasztoru, wyzbywają się własnych nazwisk? Ingebjorg pokręciła głową. — Zapomniałam, jak ona się nazywała... — Czuła się kompletnie ogłuszona własnymi kłamstwami. — Siostra Sunniva — rzekła w końcu, choć wiedziała, że kobieta bez trudu może odkryć, że to nieprawda. Tamta jednak milczała. Ingebjorg wpatrywała się w podłogę. Skoro gość nic nie mówi, to może już się wszystkiego domyśla.
T
LR
Nagle jednak tamta zerwała się ze swojego miejsca i usiadła obok Ingebjorg. Położyła jej rękę na dłoni tak, jak to zwykła robić pani Bothild. — Może już czas, by wyjawiła mi pani całą prawdę? Ingebjorg zmusiła się, by spojrzeć w jej szczere oczy. — Ja wiem, że to nie była siostra Sunniva. Ani ja, ani mój mąż nie zatroszczyliśmy się, by zebrać więcej informacji o prawdziwej matce Olava. Wprost przeciwnie, chcieliśmy wiedzieć jak najmniej, bo wtedy łatwiej było uwierzyć, że on jest nasz własny. Ingebjorg siedziała bez ruchu. — Kiedy wczoraj wieczorem pani nas opuściła, miałam głębokie poczucie, że ma pani coś wspólnego z naszym synkiem. Wszystko było takie dziwne. Wzburzenie, kiedy usłyszała pani, że dziecko nie żyje, te wszystkie nieskładne pytania, które zaczęła pani zadawać, poza tym widziałam, że chwieje się pani na nogach. Przy wyjściu musiała się pani oprzeć o futrynę, żeby nie upaść. — Umilkła na chwilę, a potem mówiła dalej: - Olav umarł, panno Ingebjorg. Nikt go już nie przywro ci do życia. Bardzo cierpię z tego powodu, ale czuję, że nie ja jedna. Czy mam rację? Może pani jest siostrą matki i przyszła, by żądać oddania dziecka rodowi, do którego należy? Krew pulsowała Ingebjorg w skroniach, bała się, że zemdleje. Wiedziała, że cokolwiek wymyśli, ta kobieta jest zbyt mądra, by dać się oszukać. Wyjdzie stąd z tym samym niepokojem i z tymi samymi pytaniami, z którymi przyszła. Z wolna więc pokręciła głową. — Kłamałam — wyszeptała. — Sądzę, że chłopczyka, którego zabraliście z klasztoru Nonneseter, to ja wydałam na świat. Usłyszała głośny jęk i pożałowała własnych słów. — Ale... ale nam mówiono, że matka zmarła w połogu... — A mnie powiedziano, że mój synek urodził się martwy, chociaż zdążyłam usłyszeć kwilenie, zanim mi go zabrano. Spojrzała obcej kobiecie w oczy. — Sądzę, że obie zostałyśmy oszukane — rzekła zgnębiona. — Ale... ale ja nic nie rozumiem — jęknęła tamta. — Dlaczego klasztor miałby się tak zachowywać. Ingebjorg westchnęła zmęczona i spuściła wzrok. — To jest długa historia. Pani Thora, poprzednia przełożona, nienawidziła mnie. Miała wiele powodów, ale nie chcę tego teraz roztrząsać. To była zła
T
LR
kobieta, żądna władzy, a w jej oczach ja stanowiłam plamę na honorze Nonneseter, byłam grzesznicą, której wolałaby nie mieć w klasztornych murach. Znowu spojrzała kobiecie w oczy. — Kiedy zrozumiałam, że pani jest w żałobie, nie chciałam jeszcze powiększać bólu. Pojęłam, że oboje z mężem jesteście nieszczęśliwi. Ja przez cały czas miałam wrażenie, że zakonnice kłamią, a mój synek żyje, ale nie znajdowałam dowodów. Kiedy konająca siostra Konstancja posłała po mnie, domyśliłam się, że chce uzyskać odpuszczenie grzechów przed spotkaniem z Panem. Umierała, kiedy przyjechałam i jedyne, co mi powiedziała, to nazwisko Torstein Svarte i słowo Frysja. Umilkła i zaczęła wyglądać przez okno. Płacz dławił ją w gardle. — Sama nie wiem, dlaczego was odszukałam, przecież w tej sytuacji, w jakiej się znajduję, nie mogłam wziąć do siebie chłopca. Myślę, że przede wszystkim chciałam prawdy. Dotychczas marzyłam tylko o tym, że będę go mogła zobaczyć, kiedy dorośnie. — Mówią „panna Ingebjorg", zakładam więc, że nie wyszła pani za mąż. Ingebjorg potrząsnęła głową. — Jestem zaręczona i ślub został wyznaczony na świętą Katarzynę. Mój narzeczony wie, że urodziłam martwe dziecko i sądzę, że nie byłby zadowolony, słysząc coś innego. — Więc informacja, że ojciec chłopca zmarł, też jest kłamstwem? — Nie, to prawda, ale nie byliśmy sobie poślubieni. Zaręczeni też nie. On pochodził z niższego stanu niż ja i moja matka nie chciała się zgodzić na małżeństwo. Znowu zaległo milczenie. — Czy to możliwe, że mniej więcej w tym samym czasie urodziło się jeszcze jedno dziecko? Ingebjorg pokręciła głową. — W Nonneseter nie. Kobieta zastanawiała się. Nagle Ingebjorg spytała: — Dlaczego daliście mu na imię Olav? — Powiedziano nam, że to imię ojca jego matki. Uznaliśmy, że tak właśnie powinniśmy go ochrzcić, chociaż nazwisko wziął po nas. Ingebjorg przytaknęła. — Mój ojciec nazywał się Olav Erlingsson. Ja jestem Ingebjorg Olavsdatter.
T
LR
— Pamiętam to z wczorajszego wieczoru, ale mój mąż uznał, że to zwyczajne nazwisko. — Uśmiechnęła się jakoś smutno. — No to mamy ostateczny do wód. Ingebjorg spojrzała jej w oczy. — Pani chyba by wolała, żebym nigdy się u was nie zjawiła? Tamta potrząsnęła głową. — To nie ma znaczenia. Olav umarł i nigdy go nie odzyskam. Domyślam się jednak, że moje cierpienie jest niewielkie w porównaniu z tym, przez co pani musiała przejść. — To trudno powiedzieć — rzekła Ingebjorg. — Nigdy nie poznałam mojego synka. Pamięć o nim nosiłam w duszy niczym ranę, która nie chce się zabliźnić, ale z całych sił starałam się tego nie roztrząsać. Mam nadzieję, że urodzę jeszcze wiele dzieci. — Ile pani ma lat, panno Ingebjorg? — Dziewiętnaście. Kobieta westchnęła ciężko. — A ja trzydzieści siedem, mogłabym być pani matką. Wstała. — Muszę wrócić do domu, zanim mąż się tam pojawi. Proszę się mną nie przejmować, panno Ingebjorg. Teraz, kiedy pierwszy szok minął, jestem zadowolona, że to się stało. Może mogłybyśmy się jeszcze spotkać tak, żebym dowiedziała się czegoś więcej o rodzie Olava? Ingebjorg wstała. — Bardzo chętnie. Dzisiaj w nocy zastanawiałam się, gdzie mój synek został pochowany. Może któregoś dnia mogłybyśmy pójść tam razem? Kobieta przytaknęła. — Chętnie będę pani towarzyszyć. Milczała przez chwilę, po czym dodała z troską: — Mamy wspólny żal, pani i ja. Dobrze jest dzielić z kimś ból. Do widzenia, panno Ingebjorg, i dziękuję. — Do widzenia, ale nie wiem nawet, jak pani się nazywa. — Gudrid Guttormsdatter. Otworzyła drzwi, by odprowadzić gościa do kuchni, gdzie czekały służące. Widząc zatroskane spojrzenie Ingebjorg, Gudrid powiedziała z uśmiechem: — Proszę się o nas nie martwić, będziemy mieć w drodze męskie towarzystwo. Ingebjorg patrzyła w ślad za kobietami.
— Poniosłam wielką stratę — szepnęła sama do siebie. — Ale otrzymałam w zamian coś innego.
LR
W ciągu najbliższych dni Ingebjorg powoli godziła się z tym, że mały Eirik umarł. Na szczęście nie widywała ani księcia, ani króla Hakona i jego brata. Nadal dręczyło ją to, że król Hakon widział ją w upokarzającej sytuacji, ale któregoś dnia pani Bothild zaskoczyła ją słowami: — Zwróciłam uwagę młodego króla na nieprzystojne zachowanie księcia Algotssona. To znaczy, nie miałam odwagi powiedzieć niczego wprost, napomknęłam tylko, że tutaj w twierdzy mieszka pewna młoda panna, która jest napastowana przez pozbawionego skrupułów młodzieńca i boi się tak, że nie może pozostawać nigdzie sama. — I co on na to? — spytała Ingebjorg. — Udawał, że nie rozumie, o co mi chodzi, ale po minie poznałam, że słowa odniosły skutek. — Dziękuję, pani Bothild. Gospodyni twierdzy podeszła bliżej. — Rozumiem, co się stało tamtego dnia i podejrzewam, że to nie był pierwszy raz. Strach w pani oczach na widok księcia... Ingebjorg zarumieniła się i spuściła wzrok. — Oni tacy są. Uważają, że tytuł daje im prawo do wszystkiego.
T
Tego samego ranka przyszedł posłaniec od żony Torsteina Svarte z pytaniem, czy Ingebjorg nie chciałaby się wybrać do kościoła w Aker. Król i ochmistrz przebywali w Oslo u kanclerza razem z młodymi panami, więc pani Bothild udzieliła Ingebjorg pozwolenia w imieniu męża. Była bardzo ciekawa, kim jest owa Gudrid Guttormsdatter i nie wyglądała na zadowoloną, kiedy Ingebjorg mruknęła coś, że to znajoma siostry Konstancji. Od czasu wizyty Ingebjorg w Nonneseter pani Bothild nieustannie obserwowała ją z zaciekawieniem. Ingebjorg domyślała się, że gospodyni chciałaby wiedzieć, co wyznała siostra Konstancja na łożu śmierci. Ona jednak wolała milczeć. Powinna przeszłość zostawić za sobą, choć miała tyle szczęścia, że poznała przybranych rodziców małego Eirika i mogła dowiedzieć się o nim wielu rzeczy, to nie chciała rozważać, jakby to było, gdyby... Mimo to ogarnął ją dziwny niepokój, kiedy w towarzystwie dwóch strażników twierdzy jechała na cmentarz, wiedząc, że zaraz odwiedzi grób synka.
T
LR
Zastanawiała się też, czy Gudrid powiedziała swojemu mężowi o wizycie w Akersborg. Coś jej mówiło, że zataiła tę sprawę. W pobliżu cmentarza zauważyła, że zbliża się do niej jakiś rycerz. Wkrótce okazało się, że to kobieta w przebraniu. Gudrid uśmiechnęła się do niej. — Mojego męża nie ma w domu, nie powiedziałam mu, co zamierzam. Ingebjorg przywitała się z uśmiechem i obie ruszyły w stronę cmentarza. Po drodze milczały, Ingebjorg widziała, że tamta jest pod wrażeniem chwili. Ją też ogarniał coraz większy niepokój. Myślała jednak, że to powinno być dobre przeżycie. Nareszcie poznała prawdę i będzie mogła zobaczyć na własne oczy, że jej mały synek został pochowany w poświęconej ziemi, a nie razem ze złoczyńcami poza cmentarnym murem. Teraz malec jest w drodze do raju i żaden zły człowiek nie może decydować o jego losie. Zycie, choć krótkie, też miał dobre, doświadczył miłości rodziców. Gudrid minęła stary, zarośnięty grób i zatrzymała się przy niewielkim, drewnianym krzyżu. Mogiłka była mała i całkiem świeża. Pośrodku stał piękny bukiet kwiatów, a na krzyżu wypalono słowa: Olav Torsteinsson ur. 14 kwietnia 1353, zm. 29 października 1353 Był światłem niebios Ingebjorg opadła na kolana. Nareszcie przyszedł płacz. Jakby rozwiązał się jakiś węzeł. Wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku od dnia, kiedy zrozumiała, że jest brzemienna, aż do momentu rozwiązania, przewaliło się przez jej duszę niczym wiosenna burza. Strach i przerażenie, poczucie beznadziei i bunt, gorycz i gniew, wszystko, przez co przeszła w domu, w Ssemundgard i w Nonneseter, w Belgen i w Akersborg. Czuła tylko własny ból, kiedy ktoś położył jej rękę na ramieniu. Odwróciła się gwałtownie, zawstydzona i zakłopotana, i spojrzała w łagodne oczy Gudrid. Były w tych oczach łzy, ale na twarzy malowało się współczucie. Ingebjorg podniosła się i zarzuciła tamtej ręce na szyję. Obejmowały się tak i stały bez słowa, dzieląc ból nad grobem synka. Kiedy wzruszająca, święta chwila minęła, ból złagodniał i mogły się do siebie nawzajem uśmiechnąć. Dwie kobiety, obce dla siebie nawzajem, teraz połączone silnym, dojmującym przeżyciem, miłością do dziecka i żalem, który tylko one rozumiały. Potrzebowały czasu, żeby móc ze sobą rozmawiać. Gudrid odezwała się pierwsza:
T
LR
— Właściwie jakie imię powinno się znajdować na tym krzyżu, panno Ingebjorg? Ingebjorg pokręciła głową, to teraz nie miało już znaczenia. — Niech pozostanie Olav — odparła ochryple, oddychając ciężko. — To imię mojego ojca, słusznie, że je otrzymał. Potem chrząknęła i dodała cicho. — Imię jego ojca możemy zapomnieć. Prześladowałoby go tylko w życiu i przynosiło wstyd. Otarła łzy i spojrzała Gudrid w oczy. — Torstein Svarte chyba by się nie ucieszył, słysząc, kim był prawdziwy ojciec chłopca. Nie musi mu pani opowiadać o naszym spotkaniu, ale ja odzyskałam spokój. — Dotychczas jeszcze o niczym mężowi nie wspomniałam, ale mam nadzieję, że się chyba jeszcze spotkamy. Dla mnie byłaby to wielka pomoc i wsparcie w żałobie. Ingebjorg ogarnęło wzruszonie. Uśmiechała się przez łzy. — Dla mnie też. Chciałabym posłuchać, jaki on był, jak wyglądał, czy dobrze się chował. — To był prawdziwy mały aniołek — przerwała jej Gudrid. — W oczkach miał światło. Uśmiechał się i był radosny po całych dniach. Często zanosił się śmiechem, zarzucał mi raczki na szyję i tulił do mnie buzię. Glos jej się załamał. — Był dla mnie największym darem na ziemi, za który dziękowałam każdego dnia. — Cieszę się, że trafił właśnie do was — wtrąciła Ingebjorg. Naprawdę tak sądzę. W klasztorze dziecku nie wiodłoby się tak dobrze, u innych ludzi pewnie też nie. Nawet gdyby Eirik nie został powieszony i dotrzymał obietnicy, że uwolni ją z zakonu, to nie zapewniłby dziecku takich warunków, jak zrobili to Gudrid i Torstein. Ona musiałaby przecież pracować, a jakim ojcem byłby Eirik, nie wiadomo. — To wielkie słowa — wyszeptała Gudrid. — Nie rozumiem, że potrafiła je pani wypowiedzieć mimo włas^ nej rozpaczy. — Ale naprawdę tak myślę. Byłam brzemienna, kiedy zamieszkałam w Nonneseter. Nawet moja matka o tym nie wiedziała. Ojciec dziecka to nie był człowiek odpowiedzialny, nie moglibyśmy żyć razem. Długo miałam nadzieję, że
T
LR
zdołam wynająć służbę i będę mogła poprowadzić rodzinny dwór, ale mi się to nie udało. — Więc jest pani właścicielką dworu? Ingebjorg przytaknęła. — Jest teraz opuszczony, jak wiele innych po zarazie. Długo miałam nadzieję, że mój narzeczony zechce przejąć majątek, ale... ale to jest szwedzki arystokrata, członek królewskiej drużyny, królewski poborca podatkowy i będzie spędzał większość czasu w Szwecji. Gudrid wytrzeszczała oczy. — Więc pani też będzie należeć do szwedzkiej szlachty? Ingebjorg przytaknęła. — Mój mąż byłby bardzo dumny, wiedząc, że matka Olava pochodzi ze szlacheckiego rodu. Nie chciał wierzyć, że babcia dziecka należała do rodu Folkungów. — Może za jakiś czas mu pani o tym powie — rzekła Ingebjorg. — Chyba tak. Chociaż o ojcu dziecka raczej nie wspomnę. Zresztą nie wiem nic prócz tego, że pochodził z niższego stanu. — I więcej nie musicie wiedzieć — odparła Ingebjorg stanowczo. Znowu odwróciła się w stronę mogiłki, a Gudrid odeszła na bok. — Zegnaj, mój mały Eiriku — szeptała, wyciągając ramiona w stronę krzyża. — Wybacz mi, że nie zrobiłam nic więcej, by cię odnaleźć, kiedy jeszcze był czas. Cieszę się, że było ci dobrze na świecie. — Uklękła i ucałowała ziemię przy grobie. — Niech Bóg ma cię w swojej opiece, synku. W pobliżu twierdzy kobiety pożegnały się i każda ruszyła w swoją stronę. Odchodząc, Gudrid powiedziała: — Nie chciałam o tym wspominać wcześniej, a ty nie pytałaś, ale teraz postanowiłam powiedzieć mimo wszystko, jak było. Olav wpadł do rzeki. Zauważyliśmy to niemal natychmiast i wszyscy mieszkańcy dworu wybiegli na poszukiwanie. Kiedy go w końcu znaleźliśmy, było niestety za późno. Ingebjorg słuchała w milczeniu. Jakie to bezsensowne, myślała. Śmierć, której można było uniknąć. Gudrid umilkła, patrzyła na nią z wdzięcznością. Zanim się rozstały, zawołała nieoczekiwanie: — Mogłaby pani być moją córką. Ingebjorg odparła z uśmiechem: — Byłoby bardzo miło. W ciągu ostatniego roku wciąż tęskniłam za matką.
Rozdział 17
LR
— Mogę ci mówić po imieniu? — Bardzo proszę. — Spotkamy się znowu, panno Ingebjorg. Niech Bóg cię błogosławi. — Spotkamy się na pewno, Gudrid Guttormsdatter. I tobie też życzę błogosławieństwa Bożego. Kiedy w jakiś czas potem Ingebjorg wprowadziła konia do stajni w Akersborg, zauważyła tam wiele obcych wierzchowców. Najpierw pomyślała, że to książę wrócił i postanowiła znaleźć sobie kogoś, kto przeprowadzi ją przez Ciemny Korytarz. Zaraz jednak usłyszała dochodzące z głębi stajni męskie głosy i rozpoznała, że jeden należy do Turego. Serce podskoczyło jej do gardła, z radością pobiegła do drzwi i otworzyła. Stał tam jej narzeczony i z ożywieniem rozmawiał o czymś z księciem Algotssonem.
T
Chociaż Ingebjorg ucieszył widok Turego, miała ochotę odwrócić się i uciec jak najdalej. Dostrzegła złośliwy uśmiech księcia, zanim zdążyła się opanować. Próbowała go zlekceważyć i zwróciła wzrok ku narzeczonemu. — Ture? Nie wiedziałam, że dzisiaj przyjeżdżasz. On roześmiał się i szedł ku niej z otwartymi ramionami. — To miała być niespodzianka. Chyba nie zapomniałaś, że za osiem dni bierzemy ślub? Objął ją i mocno przytulił. Ingebjorg zdołała się otrząsnąć z wrażenia po nieprzyjemnym spotkaniu z księciem, poczuła się zadowolona i bezpieczna. Ture w końcu z nią zostanie. Nigdy więcej nie będzie się musiała obawiać zalotów innych mężczyzn. Wypuścił ją i zwrócił się do księcia: — Nie wiem, czy państwo zdążyli się poznać. — Ależ oczywiście, miałem tę przyjemność — odparł Bengt Algotsson wesoło. — I jestem zazdrosny, panie Ture. Sam chciałbym mieć taką piękną i godną pożądania kobietę. Ture wybuchnął nienaturalnym, pełnym przesady śmiechem. Ingebjorg odniosła wrażenie, że chce się księciu przypodobać. — Chętnie ją panu wypożyczę — powiedział żartobliwie. — Bylebym tylko miał ją dla siebie w łóżku. Teraz śmiali się obaj, a Ingebjorg poczuła się nieswojo.
T
LR
— Skąd wracasz? — spytał Ture, gdy w końcu spoważniał. Ingebjorg na moment straciła pewność siebie. — Ja... ja odwiedzałam w dolinie Oslo dawną sąsiadkę. Na szczęście narzeczony zdawał się w to wierzyć. — Przywożę ci pozdrowienia od przybranego ojca. Oni tam mają pełne ręce roboty z przygotowaniem naszego wesela. Pani Gisela jest podniecona jak nigdy przedtem, chociaż już widać ciążę. Ta kobieta kocha uczty, taniec i muzykę, jak wiesz. Nie mówiąc już o mężczyznach — dodał złośliwie. Ingebjorg zmusiła się do uśmiechu. — A jak ty się czujesz, Ture? Co się z tobą działo od naszego ostatniego spotkania? — Mnie zawsze jest dobrze, Ingebjorg. A teraz jeszcze lepiej niż kiedykolwiek — dodał i pocałował ją w usta. — Tęskniłem za tobą — wyszeptał rozgorączkowanym głosem. — Znowu ją przytulił i wodził ręką po plecach narzeczonej. — Tęskniłem jak wariat. Ingebjorg miała nadzieję, że ją puści. Nieprzyjemnie jej było tak stać, kiedy książę Algotsson się na nich gapi. W końcu Ture zwrócił się do księcia: — Słyszałem, że w twierdzy są obaj bracia, król Hakon i junkier Eryk. Jak się im układa? — Tak jak się spodziewaliśmy — odparł książę, przyglądając się natarczywie Ingebjorg. — Poza tym młody król przeżył swoje pierwsze oczarowanie i odkrył, że jest mężczyzną. Ingebjorg poczuła, że narasta w niej gniew. Posyłała księciu piorunujące spojrzenia, ale on starał się ich nie zauważać. Ture wybuchnął śmiechem. — A kimże jest ta szczęściara? — To panna Ingebjorg — odparł tamten. Ture odwrócił głowę i wpatrywał się w narzeczoną z wyrazem twarzy, który trudno było zrozumieć. — Król się w tobie zakochał, Ingebjorg? Nie byłaby w stanie powiedzieć, czy w jego głosie słyszy szyderstwo, gniew, zazdrość, czy też dumę. Gwałtownie potrząsnęła głową. — Książę Algotsson po prostu żartuje. Król chciał ze mną tańczyć i tyle. Nie zapominaj, że on ma ledwie czternaście lat. Ture znowu roześmiał się jakoś dziwnie.
— Czternaście lat? W tym wieku ja byłem już od dawna pierwszy raz zaręczony. Król norweski Eryk, brat Hakona piątego, miał trzynaście lat, kiedy ożeniono go z dwudziestoletnią szkocką królewną, a kiedy żeni! się po raz drugi, on sam miał lat dwadzieścia pięć, panna młoda natomiast dwanaście. Męskie zmysły nie pytają o wiek — dodał z nieprzyjemnym śmiechem i szturchnął księcia w bok. Zaraz jednak spoważniał i znowu zwrócił się do Ingebjorg: — Powinnaś być wobec króla uprzejma, Ingebjorg. Odwracanie się od niego oznaczałoby lekceważenie. Ingebjorg spoglądała w stronę drzwi, chciała już iść. — Nie odwracałam się od niego, Ture. Z jego strony to przecież nic innego, jak tylko młodzieńcze zauroczenie. Nic z tego, co zdaje się sugerować książę Algotsson — dodała stanowczo.
T
LR
Mimo niezbyt przyjemnego początku, spędziła z Turem bardzo miły wieczór. Narzeczony był wesoły, żartował i z dumą stwierdziła, że ludzie się przy nim gromadzą. Kobiety z wyraźnym zainteresowaniem, panowie zaś z mieszaniną podziwu i zazdrości. Okazał się świetnym tancerzem i uczył zebranych tańców modnych w dużych krajach kontynentu. W sali panowała wesołość, Ingebjorg zapomniała o strasznym zachowaniu księcia Algotssona i nieporozumieniach między królem Magnusem i junkrem Erykiem. Raz po raz zerkała ukradkiem w stronę króla Hakona. Sprawiał wrażenie osamotnionego i nieszczęśliwego, w końcu zrobiło jej się go żal. Przed przyjazdem Turego, junkra Eryka i księcia Algotssona to on stanowił naturalne centrum towarzystwa. To on prowadził tańce i z wielkim talentem śpiewał. Teraz uczestniczył tylko w jednym tańcu, do którego poprosił matkę. Potem zniknął, a Ingebjorg zastanawiała się, czy to dlatego, że nie potrafi przebywać w tym samym pomieszczeniu, co brat, Ture i książę. Nie patrzył na nią, kiedy ją witał i pośpiesznie podał rękę następnej osobie, ale nie miała wrażenia, że się na nią gniewa. Tego wieczoru pokojówka Kirsten nie musiała jej przeprowadzać przez Ciemny Korytarz, ani spać w jej sypialni. Przyszedł do niej Ture. Kiedy się położyli, narzeczony był czuły, pieścił ją i wynajdywał najdziwniejsze formy miłości. Chciał, żeby udawała, że się mu opiera, tak by musiał brać ją siłą. Zgasił światło i żądał, by naga kryła się przed nim w pokoju, a kiedy raz weszła pod łóżko, dopadł ją tam, choć było tak ciasno, że ledwo mogli się poruszać. W końcu miała dość. Zabawa zaczęła ją męczyć, ale z radości, że narzeczony jest przy niej, nie protestowała. Poza tym jej też czasami bywało przyjemnie. Myślała, jak
T
LR
wielokrotnie przedtem, że najważniejsze jest dawać siebie ukochanej osobie, nie przejmować się za bardzo sobą. Ture musiał znowu wyjechać już następnego dnia. Wraz z królami i junkrem Erykiem udawał się do królewskiego domu w Tunsberg. Królowa Blanka i książę Algotsson też mieli im towarzyszyć. Ingebjorg skorzystała z okazji, by pracować jak najwięcej. Ledwie kilka dni dzieliło ich od wesela i Orm 0ysteinsson nie ukrywał irytacji, że znowu będzie musiała przerwać przepisywanie. Robiło się coraz zimniej i kiedy pani Bothild spostrzegła, jak bardzo Ingebjorg marznie, zaproponowała, by przeniosła się z pracą do izdebki naprzeciwko jej komnat. Właściwie Ingebjorg miała nadzieję, że nie nastąpi to tak zaraz. Bardzo lubiła widok na fiord, zachody słońca, gdy tymczasem okno tej nowej izdebki wychodzi na wschód, ale palce jej sztywniały z zimna tak, że nie była w stanie utrzymać pióra. W nowym miejscu pojawił się jeszcze kolejny problem. Drzwi do komnat pani Bothild musiały być otwarte, by płynęło przez nie ciepło i gospodyni raz po raz stawała w progu, żeby coś powiedzieć. To przeszkadzało Ingebjorg w pracy. W piątek, dzień przed weselem, spakowała swoje rzeczy, uporządkowała izdebkę i przygotowała się do podróży do miasta. Ochmistrz i pani Bothild mieli przyjechać w dniu wesela, Ture zaś przypłynie z Tunsberg statkiem. Zaczął padać śnieg, cienki lód pokrył fiord. Ingebjorg dygotała z zimna, więc kiedy znalazła się w siodle, otuliła się szczelnie płaszczem i naciągnęła kaptur na czoło. Miało jej towarzyszyć trzech dworzan. Podróż była długa, wiał lodowaty wiatr, Ingebjorg nie ukrywała radości, kiedy w końcu znalazła się na dziedzińcu w Belgen. Bergtor musiał usłyszeć konie, bo natychmiast stanął w progu, po chwili podbiegł, żeby ją powitać. Śmiał się szeroko i obejmował Ingebjorg. — Jak dobrze znowu cię widzieć. Cieszę się, że zaraz ci pokażę, jakie wspaniałe wesele dla ciebie przygotowaliśmy. Ingebjorg witała go z uśmiechem, ale czuła się dziwnie. Przypomniały jej się weselne przygotowania w Ssemundgard poprzedniej jesieni. Teraz Bergtor po raz drugi zajmuje się jej weselem, choć poślubi ją inny mężczyzna. — Właściwie to nie mam prawa dzisiaj na ciebie patrzeć — mówił dalej wesoło, zaraz jednak spoważniał i przyglądał się Ingebjorg. Przytaknęła w milczeniu.
T
LR
— Niech cię Bóg błogosławi — dodał cicho. — Mam nadzieję, i o to się modlę, by twoje życie stało się łatwiejsze, niż było od śmierci ojca. Ingebjorg wpatrywała się w ziemię. Bergtor pogłaskał ją po policzku. — Zasługujesz na to, Ingebjorg. Jesteś dobrą kobietą. To, co się z tobą stało, to dzieło szatana. Pamiętam, jak mi opowiadałaś, że tamten mężczyzna ma w sobie magiczną siłę, a temu przecież niełatwo jest się przeciwstawić. Ingebjorg nie od razu zrozumiała, do czego Bergtor zmierza, teraz domyśliła się, że wspomina, co było rok temu. Spojrzała mu w oczy. — Chciałabym ci coś powiedzieć, ale musisz mi obiecać, że nigdy mnie nie wydasz. — Dobrze wiesz, że możesz na mnie polegać. — Znalazłam dowody na to, że mój synek nie urodził się martwy. Bergtor wytrzeszczył oczy. — Siostra Konstancja w Nonneseter wezwała mnie do siebie przed śmiercią. Przekazała mi nazwisko małżonków, którzy wzięli go na wychowanie i ja odszukałam tych ludzi. Zagryzła wargi, głos jej drżał, kiedy mówiła dalej: — On umarł dwa tygodnie przed moim przyjazdem. Bergtor jęknął. — A zatem przez cały czas miałaś rację? Przytaknęła. — Tamtym ludziom powiedziano, że matka dziecka umarła w połogu, a nie miała żadnych krewnych. To dobrzy ludzie, kobieta zawiozła mnie na grób dziecka. — Ingebjorg! — wykrzyknął Bergtor, objął ją i głaskał po plecach. Wybuchnęła płaczem i tuliła się do niego. Obecność Bergtora dawała jej poczucie bezpieczeństwa, wiedziała, że ma w nim najlepszego przyjaciela, że zawsze może na nim polegać, i żeby nic wiem, co się działo, Bergtor jej pomoże. Nie zauważyli, że ktoś się do nich zbliża, dopiero, kiedy głos tamtego przeszył powietrze: — Cóż za wzruszające powitanie! Bergtor wypuścił Ingebjorg z objęć, odwrócili się oboje. Ku nim szedł Ture z pociemniałą twarzą, cała jego postać wyrażała gniew.
T
LR
— Zaczynam wierzyć, że książę Algotsson miał rację. Próbowałaś go zwabić do swojej izby i zrobiłaś wszystko, by go uwieść. Gdyby nagle nie pojawił się król Hakon, to nie wiadomo, czy książę zdołałby ci się oprzeć — wysyczał. Ingebjorg poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. — To nieprawda. — Nieprawda? Uważasz, że król Hakon kłamie? Zapytałem go, czy widział cię, jak siedzisz naga na podłodze, podczas gdy książę Algotsson uciekał od ciebie, a on potwierdził. — Książę próbował mnie zgwałcić! — krzyknęła Ingebjorg, nie posiadając się ze złości. — Zostałam uratowana, bo wybuchła burza, piorun uderzył w stajnię i zaczęło się palić. Król Hakon przyszedł akurat w chwili, kiedy książę przewrócił mnie na podłogę i próbował wziąć siłą. Ture wybuchnął śmiechem. — No rzeczywiście, piorun uderzył w samą porę. — W jego głosie słychać było szyderstwo. — Czy to Pan Bóg osobiście ci pomógł, Ingebjorg? — Ingebjorg nie kłamie — wtrącił Bergtor. On też był wzburzony. To, co usłyszał, musiało go przerazić. Ture odwrócił się ku niemu. — Ach, tak, Ingebjorg mówi prawdę. Czy rzeczywiście nigdy nie kłamała? Nawet wtedy, kiedy była brzemienna? I co ma znaczyć to wasze czułe przywitanie? Odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę wyjścia. Ingebjorg pobiegła za nim i chwyciła go za ramię. — Ture, bądź tak dobry. To pomyłka. Bergtor chciał mnie jedynie pocieszyć w nieszczęściu, jakie przeżyłam. Odepchnął ją. — A ja chcę iść szukać gdzie indziej pociechy po upokorzeniu, jakiego doznałem — odparł ze złością. — Nie, Ture, bardzo cię proszę — błagała, czepiając się jego rąk. — Ja cię nie zdradziłam, musisz mi wierzyć. Powinieneś znać mnie na tyle, by wiedzieć, że twierdzenia księcia to wymysły. Nie mogłam się doczekać dnia ślubu i cieszyłam się, że zostanę twoją żoną. Nie chcę nikogo innego, nikogo innego nie pożądam. Ture znowu ją odepchnął. — Idź do domu i pocieszaj się ze swoim przybranym ojcem, Ingebjorg. On cię z pewnością przyjmie z otwartymi ramionami. Ja jednak straciłem ochotę. Przynajmniej na ciebie.
T
LR
Nieszczęsna dziewczyna stała bez ruchu i patrzyła w ślad za nim, a łzy spływały jej po policzkach. — Najświętsza Panienko, spraw, żeby on do mnie wrócił — błagała w duchu.