Lemmon Jessica - Gwiazdkowa fantazja

156 Pages • 31,382 Words • PDF • 857.7 KB
Uploaded at 2021-09-24 17:37

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Jessica Lemmon

Gwiazdkowa fantazja

Tłumaczenie: Julita Mirska

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020

Tytuł oryginału: Christmas Seduction Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2019 Redaktor serii: Ewa Godycka © 2019 by Jessica Lemmon © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020 Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone. HarperCollins Polska sp. z o.o. 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25 www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-6416-7 Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

ROZDZIAŁ PIERWSZY Wypiwszy

dwie

szklaneczki

whisky,

Tate

Duncan

wyszedł

z pięciogwiazdkowej restauracji Brass Pony. Stojąc pod markizą, przez chwilę patrzył na lejące się z nieba strugi wody. Nie ma co, wybrał sobie idealny wieczór na spacer. W Miasteczku Spright łatwiej było wszędzie dotrzeć pieszo, wędrując przez park albo las, niż prowadząc samochód po krętych drogach. Pięć lat temu Tate zaprojektował je ze swoim zespołem. Znajdowało się na wyspie Spright trzydzieści pięć minut promem od Seattle w stanie Waszyngton. Tę wyspę adopcyjni rodzice Tate’a podarowali mu na jego dwudzieste piąte urodziny. Wyspa była rezerwatem przyrody, miejscem spokojnym, idealnym dla ludzi pragnących uciec od zgiełku dużego miasta. Tate pragnął zachować jej charakter, jej dziewicze piękno, klimat oraz spokój. Chciał, by domy stały wśród zieleni, a nie betonu i asfaltu. Żeby mieszkańcy żyli zdrowo i oddychali świeżym powietrzem, a nie spalinami. - Może parasol, panie Duncan? – Jared Tomalin, kierownik Brass Pony, wychylił się z budynku. Kiedyś Tate z wdzięcznością przyjąłby parasol i obiecał, że zwróci go nazajutrz. Dziś łypnął wrogo na Jareda, po czym ruszył przed siebie. Po dwudziestu minutach był zziębnięty i przemoczony. Czuł się paskudnie i nic dziwnego, skoro jego życie legło w gruzach. Był szczęśliwym człowiekiem, osiągał sukcesy, wszystko mu się układało, dopóki…

Postawił kołnierz, wsunął ręce do kieszeni skórzanej kurtki, przycisnął brodę do piersi. Przeskakując kałuże, mijał sklepy, targ z ekologiczną żywnością, restauracje oraz punkty usługowe. Nieopodal światło reflektorów przykuło jego uwagę. Po drugiej stronie ulicy mieściła się hala zwana Summers Market. Przez okna widać było półki pełne kolorowych towarów. Światło padało na sery ustawione przy butelkach wina. Tate westchnął. Pomyśleć, że kiedyś miał czas i ochotę, by wpaść tu na degustację win oraz pogaduszki z sąsiadami. Wtedy jednak wiedział, kim jest. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że tożsamość człowieka może się zmienić. Całe życie wierzył, że jest synem Williama i Marion Duncanów z Kalifornii. Ale los bywa przewrotny, potrafi namieszać, zburzyć nasz uporządkowany świat. I tak się stało w jego wypadku. Wciąż usiłował dojść do ładu ze swoim życiem, a także pogodzić się z odejściem Claire, kobiety, którą miał poślubić. „Nie dam rady” – oznajmiła dwa tygodnie temu i oddała mu pierścionek. Lało jak z cebra. Tate wędrował dalej. Włosy lepiły mu się do czaszki, w butach chlupotała woda. Po swojej stronie ulicy mijał budynek, w którym mieściły się, między innymi, ośrodek akupunktury, gabinet lekarza rodzinnego oraz studio jogi. Tylko w tym ostatnim paliło się światło. Przystanąwszy, zajrzał do środka. Duża sala, drewniana podłoga… Oj, jak chętnie by się chwilę ogrzał. Był w tej sali jeden raz, by powitać na wyspie właścicielkę studia. Hayden Green zamieszkała w Miasteczku nieco ponad rok temu. Czasem ją widywał. Kojarzyła mu się ze słońcem: była taka promienna. Krok miała sprężysty, buzię uśmiechniętą. Jeśli to zasługa jogi, może powinien wziąć kilka lekcji? Zamiast terapii u doktor Schroder.

Problemy, które dotąd omawiał podczas sesji, były śmiechu warte w porównaniu z tym, co się obecnie działo w jego życiu. Wyobraził sobie zdumienie na twarzy lekarki. No więc dowiedziałem się, że w wieku trzech lat zostałem porwany i oddany do adopcji. Rodzice adopcyjni sporo za mnie zapłacili. Nie, nie mieli pojęcia o kidnapingu. Rodzice biologiczni mieszkają w Londynie. Tak, w Anglii. A, i mam brata bliźniaka. Wzdrygnął się. Bardzo chciał wierzyć, że to nie mogło się wydarzyć. Że mętne

wspomnienie

rąk,

które

go

chwytają

i

wynoszą

z

przyjęcia

urodzinowego, to zły sen. Że tyle samo łączy go z George’em i Jane Singletonami co z królową angielską. Przemoknięty, zaczął dygotać z zimna. Od dwóch miesięcy tkwił w zawieszeniu, w jakimś surrealistycznym koszmarze. Czy kiedykolwiek odzyska

spokój?

Latami

wiódł

uporządkowane

życie;

nic

go

nie

przygotowało na niespodziankę, jaką zgotował mu los. Bo jaka jest szansa, że dwaj urodzeni w Londynie, rozdzieleni we wczesnym dzieciństwie bracia bliźniacy wpadną na siebie trzydzieści lat później w kawiarni w Seattle? Ogromna? Jasne! Tate roześmiał się gorzko. Zadarłszy głowę, popatrzył na piękną stylową latarnię, jedną z wielu stojących wzdłuż chodnika. Specjalnie zamówił je u spawacza. Wyglądały jak drzewa z gałęziami; światło umieszczone było w pąku o kształcie dzwona. Niby zwykłe latarnie, a miały w sobie coś magicznego. Człowiek niemal spodziewał się ujrzeć wśród liści Kota z Cheshire. - Zaczynasz wariować, Duncan – mruknął pod nosem Tate. I nagle sobie przypomniał, że wcale nie nazywa się Duncan. Tak naprawdę nazywał się Wesley Singleton. Psiakrew!

Ostry gwizdek czajnika oderwał Hayden od książki. Poderwawszy się na nogi, pobiegła do kuchni i wyłączyła palnik. Przez zacinający deszcz ledwo widziała zarys budynku po drugiej stronie ulicy, mimo to poczuła dziwne mrowienie. Podeszła bliżej do okna i zmrużyła oczy. Instynkt nigdy jej nie zawodził. Tym razem też nie zawiódł. Na dole, przed drzwiami do studia, stała jakaś postać. Sądząc po szerokości ramion pod ciemną kurtką, był to mężczyzna. W kuchni nie paliło się światło, więc śmiało przycisnęła czoło do szyby. Nagle mężczyzna zadarł głowę. W blasku latarni rozpoznała twarz. - Tate Duncan… Co tu robisz? Na wyspie, której był właścicielem, wszyscy go znali, a przynajmniej o nim słyszeli. Hayden oczywiście również. Jego opór wobec wymaganych prawem standardowych latarni i ohydnych żółtych krawężników obrósł w legendę. Duncan walczył zawzięcie i wygrał; w Miasteczku Spright stały zaprojektowane przez niego latarnie rzeźby, a krawężniki miały domieszkę opalizującego kwarcu. Sam osobiście doglądał wszystkiego, zwracał uwagę na każdy szczegół. Hayden zakochała się w Spright od pierwszego wejrzenia. Urodziła się w Seattle, w głośnej dysfunkcyjnej rodzinie, i całe dorosłe życie marzyła o tym, żeby zamieszkać w jakimś cichym ustronnym miejscu. Kiedy półtora roku temu dowiedziała się o Miasteczku Spright, wybrała się tu z wizytą. Dwa dni później wzięła z banku kredyt i wynajęła lokal nadający się na studio jogi. Rzuciła dotychczasową pracę, opuściła wynajmowane mieszkanie i wraz ze swoim niewielkim dobytkiem przeniosła się na wyspę. Niedługo później zjawił się Tate, żeby ją powitać, a przy okazji zaprosić na sobotnią degustację wina w Summers Market. Z radością przyjęła

zaproszenie i dzięki temu poznała mnóstwo wspaniałych ludzi, swoich sąsiadów. Tate był niezwykle przystojny. Tamtej soboty nie mogła oderwać od niego oczu. Później wpadali na siebie to na targu, to w restauracji czy kawiarni, więc przywykła do jego widoku. Zawsze obdarzał ją uśmiechem i pytał, jak interesy. Hm, właściwie już jakiś czas nie rozmawiali. Ostatni raz widziała go miesiąc temu. Akurat wyszła z poczty, a on stał dwadzieścia metrów dalej z telefonem przy uchu i marsem na czole. Rozglądał się dookoła. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, pomachała do niego. Nie zareagował. Trochę to było dziwne, ale zbytnio się nie przejęła. Dziś stał przed jej budynkiem, bez parasola, moknąc na deszczu. Zerknęła na czajnik z wrzątkiem i zawahała się. Sprawiał wrażenie zagubionego.

Może

by

go

zaprosić

na

herbatę?

Może

potrzebował

towarzystwa? Wyszła z mieszkania i zbiegła na dół do studia. W budynku znajdowało się kilka punktów usługowych, ale mieszkanie tylko jedno. Zapaliwszy górne światło, otworzyła drzwi. Tate zamrugał, jakby lekko speszony, po czym uniósł rękę w powitalnym geście. Tak, zdecydowanie wyglądał na człowieka, który potrzebuje przyjaciela, a także miejsca, żeby się osuszyć. Skinieniem głowy zaprosiła go do środka. - Kiepska pogoda na spacer. Przeczesał palcami mokre włosy i wykrzywił usta w uśmiechu jakże odmiennym od tego, który zawsze gościł na jego twarzy. Miał na sobie ciemne spodnie oraz zapiętą pod szyję skórzaną kurtkę. Hayden – dżinsy i beżowy sweterek. Cały dzień załatwiała różne sprawy, nie zdążyła się przebrać. I dobrze, bo bez stanika, w legginsach i rozciągniętej bluzie, czułaby się skrępowana.

- Zobaczyłam cię przez okno. Akurat robiłam herbatę i pomyślałam, że może też byś się napił. Potarł ręką kark i obejrzał się za siebie. - Chyba że na kogoś czekasz…? Niekiedy widywała go z drobną blondynką o imieniu Claire, z którą niedawno się zaręczył i która wydawała się osobą strasznie sztywną i

poważną.

Nie

pasowali

do

siebie;

Tate

zawsze

był

uśmiechnięty

i pogodny. Zawsze, ale nie dziś. - Nie, byłem w Brass Pony. Złapał mnie deszcz. - Odwiozłabym cię do domu, ale nie mam samochodu. - Zrezygnowała z auta, bo potrzebowała pieniędzy, aby rozpocząć nowe życie na wyspie. Nigdy nie żałowała swojej decyzji. Zresztą w Miasteczku wszędzie można było dotrzeć na piechotę, a w razie czego zamówić taksówkę. – Za to mam herbatę. – Otworzyła drzwi jeszcze szerzej. - Dzięki. – Tate wszedł do środka, zostawiając na podłodze mokre ślady. – Oj, przepraszam… - Nie szkodzi. Z szafki w holu wyjęła czysty ręcznik. Podała go Tate’owi. Skinął głową i przetarł mokre włosy. - Musimy przejść na górę. Skierowała się w stronę schodów. Tate ruszył za nią. Na szczęście w mieszkaniu miała porządek. Nie lubiła bałaganu, ale czasem bywała tak zmęczona, że przez dwa lub trzy tygodnie nie odkurzała i nie zmieniała pościeli. Na piętrze naszły ją wątpliwości. Czy słusznie postąpiła, zapraszając Tate’a? Miała wrażenie, jakby salon skurczył się do mikroskopijnych rozmiarów. Jakby Tate zajął sobą całą wolną przestrzeń. Przeszył ją dreszcz, tak jak podczas ich pierwszego spotkania.

Omiotła wzrokiem swojego gościa. Był wyraźnie przybity. Korciło ją, by zgarnąć go w ramiona i przytulić mocno, ale nie mogła, nie wypadało. Facet ma narzeczoną, a ona, Hayden, nie zamierza wplątywać się w żaden romans. Nawet z tak seksownym mężczyzną. - Okej, herbata. – Obchodząc Tate’a łukiem, udała się do kuchni.

ROZDZIAŁ DRUGI Powiesił kurtkę na wieszaku między drzwiami a telewizorem. Na szczęście koszulę miał suchą, a spodnie tylko lekko wilgotne. Zdjął również buty, żeby nie zostawiać mokrych śladów na podłodze. Znał ten budynek, bądź co bądź wszystko na wyspie podlegało jego akceptacji, ale nie wiedział, jak Hayden urządziła mieszkanie. Spodziewał się, że wygodnie i nowocześnie, trochę w klimacie zen. I faktycznie tak było. Rośliny w doniczkach, tkany dywan w biało-czarne wzory, brązowa kanapa, przed nią niski stolik zawalony książkami. Wielkie poduszki rozrzucone na podłodze, na jednej z nich notatnik z długopisem. - Fajnie to zaaranżowałaś. – Pocierając ręcznikiem włosy, pochylił się w stronę zdjęć zdobiących półkę nad gazowym kominkiem. Był pewien, że zobaczy rodziców Hayden, jej narzeczonego, ciotkę, kuzynkę, bratanka. Ale nie: w ramkach widniały cytaty. Jedno zdjęcie przedstawiało zarys kobiety zgiętej wpół oraz słowa: „Zginam się, żeby mnie nie złamano”. Na drugim, na czarnym tle, widniały białe litery: „Jak się potkniesz, udaj, że tańczysz”. - Masz jakieś preferencje co do herbaty? - Nie. Nie pijał herbaty, choć pewnie powinien, skoro – jak się niedawno dowiedział – pochodził z Anglii. - Mam zieloną, miętową i chai. Zielona jest z kofeiną… - Przyjrzawszy mu się, Hayden pokręciła głową. – Nie, lepiej nie.

Schowała paczkę z powrotem do szafki, jakby wolała nie ryzykować z jego zdrowiem. -

Miętowa

pomaga

na

nudności

lub

wzdęcia,

a

chai

świetnie

rozgrzewa. – Zmrużyła oczy. – To co? Chai? - Jasne. Może być chai. Obserwował jej pełne gracji ruchy, kiedy zalewała wrzątkiem brązowe listki. Królestwo Hayden przypominało gabinet terapeutki: miał ochotę otworzyć się przed nią, opowiedzieć o swoich problemach. Nie wiedział dlaczego; czy chodzi o wystrój, o spokojne kolory czy propozycję rozgrzewającego napoju. Może o kombinację tych rzeczy. Zdziwił się, że go zaprosiła, zważywszy że jak wariat stał w ulewnym deszczu i tępym wzrokiem gapił się w jej okno. Może powinien się wytłumaczyć? Przeszedł do sofy i nagle zawahał się: usiąść? Hayden tymczasem postawiła kubki na stoliku. - Siadaj. Jesteś w miarę suchy – powiedziała, odgadując jego myśli. Zabrała mu ręcznik i wyniosła do sypialni. Poruszała się z wrodzoną elegancją; pod tym względem trochę przypominała Claire. Claire… Ostatnie słowa, które skierowała do niego, nadal dźwięczały mu w głowie i nie pozwalały w nocy zasnąć. „Nie dam rady, Tate. Mam pracę. Mam swoje życie. Powinniśmy się rozstać, przerwa nam dobrze zrobi. Będziesz miał czas pobyć sam, przemyśleć wszystko na spokojnie”. Zbliżały się święta, a on jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny. Jego rodzice adopcyjni przeżywali ciężkie chwile, zżerały ich wyrzuty sumienia. Próbował ich pocieszyć, ale nie bardzo mu to wychodziło. Hayden zapaliła świeczkę. Nie, jednak w niczym nie przypominała Claire. Była inna, poczynając od ciemnych włosów, a kończąc na zgrabnej sylwetce tancerki.

- Założę się, że ty nigdy się nie potykasz – powiedział, wskazując na cytat w ramce nad kominkiem. – Nie upadasz. - Nawet nie zliczę, ile razy mi się to zdarzyło. – Uśmiechając się, usiadła obok i sięgnęła po kubek. – Wiesz, jak trudno stanąć na głowie? Joga to… - Właśnie à propos jogi… Myślałem o tym, żeby zapisać się na zajęcia. – To chyba dobry powód, dlaczego stał przed budynkiem, wpatrując się w okno? – Żyję ostatnio w dużym stresie i… podobno joga pomaga… - Tak, to znakomity odstresowywacz – przyznała Hayden. – Prowadzę grupy, a także zajęcia indywidualne. - Naprawdę? – Podejrzewał, że musi mieć wypełniony po brzegi kalendarz. On po paru minutach w jej obecności czuł się odprężony. -

Tak.

Wielu

tutejszych

mieszkańców

tak

woli.

Inni,

bardziej

doświadczeni, lubią ćwiczyć sami, bez nadzoru. Jeszcze inni wolą w grupie. Wszystko zależy od człowieka. - Czyli pracy masz od groma? - Bo chętnych jest od groma – odparła z uśmiechem. - Wyobrażam sobie. Na terenie Miasteczka Spright stało blisko dziewięćset domów. Ludzie robili zakupy, chodzili do restauracji i najwyraźniej odwiedzali też studio jogi. - Jakoś nie wydaje mi się, że chcesz rozmawiać o jodze. – Hayden uniosła pytająco brwi. – Coś innego cię nurtuje, prawda? - Owszem. Ale nie zamierzałem o tym… - urwał. Usłyszała wahanie w jego głosie. Zmarszczywszy czoło, przechyliła głowę. Zaciekawiona czekała na dalszy ciąg. Miała ciemne faliste włosy, twarz

w

kształcie

serca

i

piwne

oczy

o

przyjaznym

zachęcającym

spojrzeniu. Tate zmierzył ją uważnie wzrokiem. Była piękna, olśniewająco piękna. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył? - Przepraszam. – Zacisnęła dłoń na jego ramieniu. – Nie chciałam być wścibska; nie musisz nic mówić. Chciała zabrać rękę, ale zanim zdążyła, Tate ją pochwycił. Chwilę milczał, gładząc kciukiem jej palce. - Jeszcze dwa miesiące temu miałem pewność co do paru spraw – zaczął. – Wierzyłem na przykład, że William i Marion Duncanowie są moimi rodzicami. – Uśmiechnął się smutno. – Z jednej strony są, z drugiej nie są. Jestem adoptowany. Hayden zmrużyła oczy, ale się nie odezwała. - Niedawno dowiedziałem się, że ludzie z agencji… - porywacze, doprecyzował w myślach – nie powiedzieli Duncanom prawdy o moich biologicznych rodzicach. Oni, ci biologiczni, żyją i mieszkają w Londynie. W dodatku mam brata. Bliźniaka. - O rany! - Trochę się różnimy z wyglądu, ale muszę przyznać, że przystojny z Reida drań. Ścisnęła go za rękę. Właśnie tego oczekiwał po Claire, takiego zachowania. - Byłem również pewien, że jestem właścicielem wyspy Spright – kontynuował bezbarwnym głosem. – To na szczęście się nie zmieniło. Ta wyspa to swego rodzaju sanktuarium. Panuje tu całkiem inna energia, inna atmosfera niż na kontynencie. - Zdecydowanie. Kiedy pierwszy raz weszłam do studia, od razu to poczułam. Taką pozytywną wibrację. Wiesz, o co mi chodzi? - Wiem. – Był dumny z Miasteczka, które zbudował. W pracę włożył całe serce, toteż nie dziwiło go, że rezultat końcowy przemawiał do serc

i wrażliwości mieszkańców. – Jeszcze jednej rzeczy byłem pewien: małżeństwa z Claire Waterson. Gdy wspomniał o narzeczonej, Hayden oswobodziła rękę i sięgnęła po kubek z herbatą. Nie sądził, by nagle zachciało jej się pić. - Kiedy dowiedziałem się prawdy o swoim pochodzeniu, Claire zrejterowała. Nie spodziewałem się tego po niej. Przeczesał palcami wilgotne włosy. Nie potrafił powstrzymać potoku słów. - Zaprosiłaś mnie na herbatę, bo dostrzegłaś, że coś mnie gryzie. A ja przeżywam kryzys egzystencjalny. Potrzebuję… potrzebuję… - Zwiesił głowę i wbił wzrok w podłogę. - Chryste, sam nie wiem czego. Hayden położyła rękę na jego plecach. - Przeżyłam sporo rodzinnych dramatów, ale żaden nie równa się z tym, co ty przeżywasz – powiedziała. – Masz prawo czuć się zagubiony. Obrócił się do niej i wciągnął w nozdrza zapach jej perfum. Widział złote punkciki w jej ciemnych źrenicach. Nie planował tu przychodzić, a tym bardziej zwierzać się. Byli znajomymi, nie przyjaciółmi. Ale jej dotyk i serdeczność działały na niego wyjątkowo kojąco, w sposób niemal uzdrawiający… Może właśnie ona jest tym, czego potrzebował? Wpatrzony w jej usta, przysunął się bliżej. - Tate! – Odskoczyła, a on natychmiast otrzeźwiał. - Przepraszam! – Co mu strzeliło do głowy? Na co liczył? Że Hayden zacznie obściskiwać się z nim na kanapie? Że jego smętna opowieść ją podnieci? Dobre sobie! Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie chciałaby mieć do czynienia z kimś takim jak on. Wstał. Ona również.

- Tate… - Nie powinienem był przychodzić. – Włożył kurtkę i wsunął buty na nogi. – Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. I naprawdę bardzo cię przepraszam. - Tate, poczekaj. Stał tyłem, kiedy do niego podeszła. - Pójdę już. – Obrócił się, chcąc ją jeszcze raz przeprosić za swoje niestosowne zachowanie. W tym momencie Hayden wspięła się na palce, zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła go całować.

ROZDZIAŁ TRZECI Marzyła o tym, odkąd ujrzała go po raz pierwszy. Wiedziała, że nigdy nie będą parą, ale w jej fantazjach nie obowiązywała żadna logika czy reguły. Ani jeden z wyimaginowanych pocałunków nie dorównywał temu prawdziwemu. Kiedy ich usta się złączyły, Tate chwycił ją w ramiona, jakby była jego kołem ratunkowym. Skórę miał chłodną od deszczu, ale w środku cały płonął. Na jego języku czuła smak alkoholu, lecz również czegoś jeszcze. Smutku? Nic dziwnego; po tylu latach odkryć, że ma się brata bliźniaka… Para rąk zacisnęła się na jej talii. Przytulił ją mocniej, jej piersi przylgnęły do jego torsu, a myśli uleciały z głowy. Na moment twarz Claire Waterson stanęła jej przed oczami, ale tylko na moment. Przecież się rozstali, tak powiedział. Nie powinna mieć wyrzutów sumienia. Zresztą była mu potrzebna. Kiedy sama czuła się źle, szukała pocieszenia u przyjaciół. Właśnie to mu teraz chciała zaofiarować: przyjaźń i pocieszenie. Ucieczkę od problemów. Oderwała usta, usiłując nabrać powietrza. Wszystko w niej wibrowało. Tate popatrzył na nią niepewnie. - Lepiej? – Uśmiechnęła się. Potarł ręką usta, po czym przeczesał włosy. Kolana się pod nią ugięły. Chryste, korciło ją, aby ponownie do niego przylgnąć.

- Nie chciałem wykorzystywać twojej gościnności. Słowo honoru. - Nie wykorzystałeś. Zawsze serwuję herbatę z pocałunkami. To transakcja wiązana – wyjaśniła. Pogładził ją delikatnie po twarzy. – Dziękuję. - Wezwij taksówkę – powiedziała szybko, aby przypadkiem nie zaprosić go na noc. – Leje jak z cebra. - Spacer dobrze mi zrobi. – Otworzył drzwi prowadzące na dół do studia. – Muszę ochłonąć. Uśmiechnęła się w duchu. Niecodziennie zdarzało jej się podniecić tak seksownego faceta. - Zamknę za sobą. Musisz uważać; kręcą się tu podejrzane typy. Parsknęła śmiechem, wiedząc, że ma siebie na myśli. Zanim ruszył po schodach, obejrzał się przez ramię. - Żartowałaś, prawda? Nie całujesz się z każdym, kogo częstujesz herbatą? - A wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? – Miała ochotę jeszcze raz go pocałować, ale zniknął, zanim zdobyła się na odwagę. Przez chwilę zastanawiała się, czy naprawdę tu był, czy wszystko jej się przyśniło. - Oj, Hayden, Hayden. – Westchnąwszy cicho, przekręciła klucz w zamku. Popatrzyła na kubki z herbatą. Tate swojego nawet nie zbliżył do ust. Za to zbliżył usta do jej warg. Na samą myśl o tym zrobiło się jej gorąco. Podbiegła do okna, chcąc rzucić okiem na swojego niespodziewanego gościa. Ciemna, skulona postać przemknęła pod latarnią. Tak, to on. Zanim rozpłynął się w ciemności, odwrócił się i kilka kroków przeszedł tyłem. Nie

widziała jego twarzy, ale gotowa była przysiąc, że zdobi ją uśmiech. Przyłożyła palce do ust. Też się uśmiechała. Przez trzy dni lało; czwartego zaczęło siąpić. Wczoraj, idąc na drugą stronę ulicy do Summers Market po składniki na muffinki, zmarzła i przemokła. Natychmiast przypomniał jej się Tate. Nie widzieli się od tamtego wieczoru, kiedy zaprosiła go na herbatę. Oczywiście nie spodziewała się, że ją znów odwiedzi, ale… Okej, może w głębi duszy na to liczyła. Wielokrotnie odtwarzała w pamięci dotyk jego dłoni i ust, jego smutny uśmiech i lśniące oczy. Dzięki niej przynajmniej na moment zapomniał o swoich problemach. Najdziwniejsze było to, że tęskniła za nim. Ostry

powiew

wiatru

przeniknął



do

kości.

Wtuliwszy

głowę

w ramiona, schowała brodę w kołnierz i szybkim krokiem przeszła do kawiarni. Nie ma nic lepszego na frustrację seksualną niż spacer w zimny listopadowy dzień. Za godzinę czekała ją lekcja jogi dla zaawansowanych. Na samą myśl o sali pełnej uczniów czuła zmęczenie. Kawa na pewno doda jej energii. Weszła do kawiarni, w której rozbrzmiewały głosy – nie była jedyną mieszkanką Spright korzystającą z chwilowej poprawy pogody - i potarła zziębnięte dłonie. Na szczęście dziewczyna za ladą szybko obsługiwała klientów. Już po chwili Hayden zamówiła dużą latte z karmelem. Czekając na

realizację

zamówienia,

wpatrywała

się

w

szklaną

gablotę

pełną

kuszących ciastek, kiedy nagle usłyszała: - Widzę żal na pani twarzy, panno Green. Uśmiechnęła się szeroko. Tate stał za nią w szarym garniturze i ciemnym wełnianym płaszczu. Włosy miał lekko wilgotne od deszczu.

Mm, wyobraziła go sobie pod prysznicem, ociekającego wodą: płaski umięśniony brzuch, muskularne ramiona, długie nogi… - Żal, panie Duncan? A czego miałabym żałować? – spytała lekko uwodzicielskim tonem. Wskazał na gablotę z ciastkami. - Tylko nie wiem, które panią bardziej kuszą: eklerki czy cytrynowomakowe babeczki? Hayden udała, że się zastanawia. - A może żałuję tego, jak się zachowałam trzy dni temu? Zaskoczony

uniósł

brwi.

Wtem

zza

rogu

wyłoniła

się

szczupła

blondynka. Claire. - Możemy iść – oznajmiła bez żadnych wstępów. Bez słowa powitania. Jej pojawienie się zmroziło ich oboje. Uśmiech na twarzy Hayden zgasł, Tate zasznurował wargi. - Hayden Green, Claire Waterson – rzekł po chwili marsowym tonem. – Hayden jest właścicielką studia jogi. - Aha – mruknęła blondynka, wciągając rękawiczki. Najwyraźniej nie zamierzała podawać dłoni. Nie szkodzi, Hayden wcale na tym nie zależało. - Do zobaczenia – powiedział na pożegnanie Tate. Odprowadziła

ich

wzrokiem

do

drzwi.

Zatrzymali

się

przy

samochodzie. Dziś Tate nie przyszedł na piechotę; pewnie narzeczona się sprzeciwiła. - Duża latte z karmelem! – zawołała sprzedawczyni, stawiając na ladzie kubek z gorącym napojem. Podziękowawszy za kawę, Hayden ruszyła ociężałym krokiem do wyjścia. Zobaczyła, jak po drugiej stronie ulicy Tate siada za kierownicą

i odjeżdża. Chociaż nie miała do niego żadnych praw, czuła się jak idiotka. Brzmiał tak szczerze, kiedy mówił o rozstaniu z Claire. A może tylko zasugerował, a ona sobie resztę dośpiewała? W każdym razie gdyby wiedziała, że parę dni później spotka go w kawiarni z Claire, na pewno by się z nim nie całowała. Wyglądało na to, że stan narzeczeński trwał w najlepsze. Z trudem tłumiąc złość, skierowała się do domu. Zimny nieprzyjazny wiatr dął jej prosto w twarz. Z kieszeni dobiegł ją dźwięk telefonu przypisany do numeru matki. Zesztywniała. Jak zawsze w takiej chwili poczuła strach, gniew, gorycz. Zignorowała pierwszy dzwonek, drugi, trzeci. Potem włączyła się poczta głosowa; ją też zignorowała. Przeprowadzka z Seattle na wyspę Spright była dla niej wybawieniem. Ucieczką. Jej matka, Patti, żyła w ustawicznym stresie, nie potrafiła odciąć się od Winnie, swojej matki, a babki Hayden, która zamieniła ich życie rodzinne w koszmar. Winnie kochała dwie rzeczy: awantury i wódkę. Patti od lat cierpiała na syndrom współuzależnienia. Jej mąż nie sprzeciwiał się rządom teściowej. Ratował się tak, jak umiał najlepiej: nie odzywając się. Ciągły chaos towarzyszył Hayden niemal od urodzenia. Marzyła o świecie, w którym panowałyby ład i harmonia. Wreszcie udało jej się porzucić rodzinę i zamieszkać w raju, na wyspie Spright. Przebrała się na zajęcia jogi. Stojąc na środku pokoju, przyłożyła ręce do serca i wzięła trzy głębokie oddechy. Nie ma sensu wściekać się na babkę Winnie, że jest alkoholiczką. To nie jej wina; alkoholizm to choroba. Tak samo bez sensu jest złościć się na mamę o jej współuzależnienie i na ojca, że na wszystko przymyka oko. - Każdy robi, co może – rzekła na głos.

Zbiegła na dół do studia i otworzyła drzwi, żeby wpuścić czekających na zewnątrz uczniów. I nagle przemknęło jej przez myśl, że jest ktoś, wobec kogo

nie

czuje

się

tak

wielkoduszna

-

mężczyzna,

który

swoim

pocałunkiem zawrócił jej w głowie; który okłamał ją, twierdząc, że jest wolnym człowiekiem. - Cześć, Hayden – powitała ją Jan, która jako pierwsza weszła do środka. Odwzajemniając jej uśmiech, Hayden oczyściła umysł z niechcianych myśli. Teraz powinna skupić się na uczniach, przekazać im wiedzę i dobrą energię. Dramaty rodzinne i sercowe nie znikną wraz z końcem zajęć. To pewne.

ROZDZIAŁ CZWARTY Wieczorne zajęcia dobiegły końca. Co rusz ktoś wychodził, wprawiając w ruch zawieszony nad drzwiami dzwonek. Hayden siedziała przy biurku, pisząc do Marli, która dotąd ćwiczyła indywidualnie, a dziś uznała, że chce dołączyć do grupy. Ponieważ nie wzięła z sobą karty kredytowej, Hayden obiecała wysłać jej numer konta na adres mejlowy. Na dźwięk dzwonka podniosła głowę; spodziewała się ujrzeć plecy ostatniego ucznia. Ale tym razem ktoś wszedł, nie wyszedł. Ktoś, o kim nie potrafiła przestać myśleć. Tate zdjął kurtkę, tę samą, w której był u niej pięć dni temu. Miał na sobie czarne spodnie dresowe i czarny T-shirt. Od spotkania w kawiarni minęły dwa dni. Przeszył ją dreszcz. - Cześć – mruknęła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. - Cześć. – Obejrzał się przez ramię. – Przegapiłem zajęcia? Ale i tak chciałem wziąć lekcje sam na sam. Przypomniała sobie ich ostatnie „sam na sam”. Długo nie zapomni tego pocałunku. Przypuszczalnie nigdy. - Na indywidualne lekcje obowiązują wcześniejsze zapisy – oznajmiła chłodno. - Koniecznie? – Zbliżył się krok. – Bo… -

Jeżeli

wyjaśnienie…

przyszedłeś,

bo

uważasz,

że

jesteś

mi

winien

jakieś

- Nie, absolutnie nie. Uniosła pytająco brwi. - A więc…? - Straciłem kontrolę nad swoim życiem. Dawniej potrafiłem nad wszystkim zapanować, a teraz wszystko wiruje, wymyka mi się z rąk. Znasz to uczucie? Owszem, znała. Tyle że w jej wypadku było na odwrót: od urodzenia żyła w koszmarnym wirze, w chaosie, i dopiero przeprowadzka na wyspę pozwoliła jej osiągnąć upragniony spokój. Zrobiło jej się żal Tate’a. - Myślisz, że joga pomoże ci odzyskać kontrolę? - Nie, ale… - Stał z wzrokiem wbitym w podłogę. Po chwili popatrzył na nią smutno, a jej serce zabiło szybciej. – Nadal do każdego kubka herbaty dorzucasz pocałunek? Zacisnęła ręce na krawędzi biurka. A to cwaniak! I co ma z tym fantem począć? Sprawiał wrażenie przygnębionego, a jednocześnie spoglądał na nią z łobuzerskim błyskiem w oku… - Przykro mi, tamta oferta wygasła. Nie będziemy się zabawiać na boku. Claire nie byłaby zadowolona. - Z Claire nic mnie już nie łączy. Kiedy spotkałaś nas w kawiarni… Na moment zamilkł. – Podrzuciła mi do domu karton z moimi rzeczami, a potem spytała, czy nie moglibyśmy pojechać gdzieś na kawę i pogadać. Powiedziałem, że możemy porozmawiać u mnie, ale stwierdziła, że woli na neutralnym gruncie. - Aha. – Czyli naprawdę zerwali, a ona wyciągnęła niewłaściwe wnioski. Mimo to… - I nie uważałeś za stosowne zadzwonić do mnie później? Po prostu uznałeś, że wpadniesz tu i… - urwała. Prawdę mówiąc, nie była pewna, dlaczego przyszedł.

- Pomyślałem, że możemy zacząć od lekcji jogi, jeśli… jeśli teraz jesteś wolna. Chciała odmówić, oznajmić, że nie jest wolna ani teraz, ani w ogóle, ale nie potrafiła oprzeć się jego urokowi. - Może… - Otworzyła kalendarz i zaczęła przesuwać palcem w dół strony. – Może jutro. W południe. - Świetnie. - Za pierwszą lekcję pobieram bezzwrotną zaliczkę. - Słusznie. Miała wątpliwości, czy mądrze postępuje, ale pokusa była zbyt wielka. Dzień był chłodny, na szczęście nie padało. Tate wyruszył z domu pieszo, ścieżką przez las. Z przyjemnością wciągał w płuca zimne powietrze. Wczoraj wybrał się po drobne sprawunki do Summers Market. Kiedy po drugiej stronie ulicy zobaczył osoby opuszczające studio jogi, skierował tam swoje kroki. Wcale tego nie planował, ale jak już wszedł, musiał szybko wymyślić powód swojej wizyty. Poza powodem oczywistym. Myśli o Hayden towarzyszyły mu od rana do nocy i były miłą odmianą po myślach, które trapiły go wcześniej – tych na temat jego narodzin, pochodzenia i przyszłości. Winę za pocałunek sprzed paru dni zrzucił na alkohol oraz swoją potrzebę bliskości z drugim człowiekiem. Alkohol dawno wyparował, a pocałunek na trwałe wrył mu się w pamięć. Człowiek, który umknął od pożaru, nie powinien skakać w płomienie, powinien zastanowić się nad tym, co robi, ale…

Ale Hayden była inna, różniła się od Claire. Nie tylko mu pomogła, gdy potrzebował pomocy, ale w dodatku przekierowała jego myśli na inne tory. Pragnął jej. Pragnął jej w swoich ramionach i w swoim łóżku. Chciał, by wiła się pod nim, wbijała mu paznokcie w plecy, jęczała z rozkoszy. Ciążył mu własny smutek, bezradność, poczucie wyobcowania. Przy Hayden czuł się silny, sprawny, pełen werwy. Podczas pocałunku niemal rozpłynęła się w jego objęciach. Okej, wczoraj mu nie uległa, pokazała mu jego miejsce, ale miała rację. Tamtego dnia w kawiarni zrobiło mu się głupio, kiedy wyszedł z Claire. Jednak nie mógł postąpić inaczej: Claire poprosiła go o rozmowę. Spotykali się trzy lata, niedawno się zaręczyli… Właściwie nie bardzo wiedział, czemu te zaręczyny miały służyć. Nigdy razem nie mieszkali, Claire nie przepadała za wyspą. A

Hayden



uwielbiała.

Ich

pocałunek

był

czymś

więcej

niż

erotycznym doznaniem. Był siłą sprawczą, dzięki której Tate zrozumiał, że dotychczas żył jak ślepiec. Po omacku. Nigdy nie unikał odpowiedzialności, nie bał się wyzwań ani ciężkiej pracy. Z wdzięcznością przyjął od ojca wyspę w prezencie i natychmiast przystąpił

do

zbudowania

na

jej

terenie

niedużego

miasteczka.

Doświadczenie zdobywał w biegu, w trakcie pracy. Owszem, pojawiały się problemy, ale wszystkie rozwiązywał. Czuł się niemal jak superbohater. Aż któregoś dnia odkrył, że ma brata, Reida. I wtedy przekonał się, że nie jest superbohaterem, tylko zwykłym śmiertelnikiem, który w dodatku nie umie sobie poradzić z sytuacją, w jakiej się znalazł. Miotał się bezradnie. Tak było do czasu pocałunku z Hayden. Po dwóch miesiącach życia w odrętwieniu, w stuporze psychicznym i emocjonalnym, wreszcie coś poczuł. Radość, podniecenie.

Studio jogi… Przebiegł na drugą stronę ulicy. Uśmiech na jego twarzy przygasł na widok tabliczki „Zamknięte”. Nacisnął klamkę. Co jest? Zerknął na godzinę w swoim telefonie. 12:04. Odrobinę się spóźnił. Może Hayden nie tolerowała braku punktualności? Podniósł wzrok i nagle ją ujrzał: zbliżała się w kolorowych legginsach i zielonej koszulce z długimi rękawami. Przekręciwszy zamek, otworzyła szeroko drzwi, tak jak tamtego wieczoru, kiedy moknął na deszczu. Jak tamtego wieczoru, kiedy wspięła się na palce i zmieniła jego życie na lepsze. - Przepraszam, zwykle jestem bardziej punktualna – powiedziała. Miał

ochotę

porwać



w

ramiona,

zmiażdżyć

w

uścisku.

Ale

powstrzymał się, to nie był odpowiedni moment. Hayden odwróciła wzrok, kiedy poczuła na sobie jego spojrzenie. Nie mógł jednak oderwać od niej oczu, od jej ciemnych jedwabistych włosów, kształtnej figury, pełnych wdzięku ruchów. - Przestraszyłem się, że zmieniłaś zdanie. – Powiesił kurtkę i popatrzył na stojące obok maty, klocki i butelki z wodą. – Nie mam maty, muszę kupić. - Weź jedną z moich. – Hayden zerknęła ponad jego ramieniem na drzwi. Nagle na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi. – O super, już przyszła. Obejrzał się. Przez szybę zobaczył czterdziestokilkuletnią kobietę, która z matą pod pachą zbliżała się do studia. - Sherry błagała mnie dziś o spotkanie, więc wcisnęłam ją na dwunastą, razem z tobą. Przed świętami panuje tu strasznie duży ruch… Nie masz mi za złe, co? Oczywiście, że miał. Umówił się na lekcję indywidualną, a okazało się, że

będzie

ćwiczył

nieruchomości.

wspólnie

z

Sherry

Baker,

właścicielką

biura

- Cześć, Tate. – Sherry powiesiła płaszcz obok jego kurtki. – Nie wiedziałam, że praktykujesz jogę. Łypnął na Hayden, która przygryzła wargę. Psiakość! Specjalnie zaprosiła Sherry na jego zajęcia! Specjalnie! - Znasz mnie. Lubię wspierać lokalne biznesy. - Wiem, wiem. – Sherry wskazała na czarną matę. – Weź tę. Pasuje dla mężczyzny. - Dzięki. – Obrócił się do Hayden. – Zapłacę później, dobrze? - Jasne. - Super. – Rozłożył matę na podłodze. Jeden zero dla niego. Zamierzał zostać po lekcji i uzyskać odpowiedzi na pytania, które cisnęły mu się na język.

ROZDZIAŁ PIĄTY Dla Hayden joga była czymś równie naturalnym jak oddychanie. Płynnie przechodziła z jednej asany do drugiej, przystając na krótko, by udzielić uczniom wskazówek. Sherry miała dwójkę nastoletnich dzieci. Syn niedawno zamieszkał w akademiku, a trzynastoletnia córka pokłóciła się swoimi najlepszymi przyjaciółkami. Sherry usta się nie zamykały. Opowiedziała też o swoich dziesięciu nadprogramowych kilogramach i uzależnieniu od kofeiny. Liczyła, że joga, która ma korzystny wpływ na zdrowie,

pomoże

jej

wytworzyć

dobre

nawyki:

ograniczyć

kawę

i nadgodziny w pracy. Tate nie odzywał się, choć uśmiechał się pod nosem. Zademonstrowawszy pozycję psa z głową w dół, Hayden podeszła do Sherry. - Bardziej opieraj się na palcach niż na poduszkach pod kciukiem – poinstruowała. – Nie napinaj karku. Następnie obróciła się w stronę Tate’a, starając się pamiętać o tym, że są uczniem i nauczycielką. Nigdy dotąd, pomagając uczniowi wykonać prawidłowo ćwiczenie, nie czuła podniecenia. A teraz… Położyła

jedną

rękę

na

plecach

Tate’a,

drugą

na

jego

biodrze

i poprosiła, aby opuścił maksymalnie pięty. Dysząc z wysiłku, usiłował wykonać polecenie.

Do licha, skup się, skarciła się w duchu. Właśnie tego typu myślom i emocjom miała zapobiegać obecność Sherry. Z pozycji psa przeszli do pozycji kobry. Tate wykonał asanę powoli i starannie. Przyglądając mu się uważnie, Hayden spostrzegła, że mięśnie ramion lekko mu drżą. Czując na sobie jej wzrok, posłał jej łobuzerski uśmiech. Wróciła na własną matę i zademonstrowała jeszcze jedną asanę wchodzącą w skład powitania słońca; zakończyła pozycją góry, po czym złożyła dłonie jak do modlitwy. - Namaste – powiedziała. – Na tym kończymy dzisiejszą lekcję. - O rany! To było niesamowite! – Sherry powachlowała ręką swoją zaróżowioną gadatliwą

twarz.



Podejrzewam

współtowarzyszkę

jednak,

ćwiczeń.

-

że

Była

Tate

wolałby

szczęśliwą

mniej

mężatką

i traktowała Tate’a jak każdego innego mieszkańca Spright. Powinnaś wziąć z niej przykład, przykazała sobie Hayden. - Wracam do biura. Zadzwonię po świętach, żeby umówić się na kolejną lekcję, okej? - Jasne – odparła Hayden, odprowadzając ją do drzwi. Miała nadzieję, że Tate również skieruje się do wyjścia, ale on czekał przy biurku. Psiakość, zapomniała, że miał zapłacić za matę. Zamknąwszy za Sherry, cofnęła się do biurka. Serce jej waliło. - Jeśli przyznasz się, że umówiłaś Sherry na dwunastą, bo bałaś się być ze mną sam na sam, to ci wybaczę – rzekł. - Ha! – zawołała, bo każda inna odpowiedź oprócz „Tak, to prawda”, byłaby kłamstwem. Owszem, bała się. Wciąż miała w pamięci tamten pocałunek, a widok Tate’a ją dekoncentrował. Jej życie obfitowało w zbyt wiele dramatów, żeby chciała sobie fundować następne.

Wczoraj po wyjściu Tate’a rozmyślała o chaosie w jego życiu. Dwie pary rodziców. Niespodziewane pojawienie się brata bliźniaka… Ona przeniosła się na wyspę w poszukiwaniu spokoju, a nie dodatkowych podniet. I tak, dlatego umówiła Sherry na dwunastą – ze strachu przed samą sobą. I przed Tate’em. Był jak pyszny deser, który kusił, ale któremu powinna się oprzeć. Powinna, lecz czy starczy jej silnej woli? - Trzydzieści dwa dolary. Podał kartę. - To porządna mata. - Przecież nie twierdzę, że drogo. - No tak… - Pomyślała sobie, że dla Tate’a trzydzieści dwa dolary to tyle co dla niej trzydzieści dwa centy. - Hayden, co się dzieje? Czy cię obraziłem? - Nie, przepraszam. – Oddała kartę i napotkała jego spojrzenie. Stał z taką miną, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. - Czy bałam się być z tobą sam na sam? Może. Ale to nie był jedyny powód, dlaczego zapisałam Sherry na dwunastą. Również dlatego, że oboje jesteście nowicjuszami, dopiero zaczynacie przygodę z jogą. Pokiwał głową. - Zresztą czego się spodziewałeś po tym, jak wparowałeś tu wczoraj… - Wparowałem? - I zażądałeś… - Zażądałem? Westchnęła ciężko, starczy tych kłamstw. Przecież wszystko miała wypisane na twarzy.

- Poza tym w tygodniu przed Świętem Dziękczynienia nigdy nie mam wolnych terminów – dodała; przynajmniej to było prawdą. - Ale dla mnie coś znalazłaś. – Tate wyszczerzył zęby. – Bo nie potrafiłaś mi odmówić. Żachnęła się. Co za arogant! - Muszę zarabiać. Nie mam milionów na koncie. - „Jak niektórzy”, chciała dodać, ale ugryzła się w język. - W porządku. – Sądząc po minie Tate’a, domyślił się, co zamierzała powiedzieć. – Dzięki. Również za matę. Podszedł do wieszaka. Ściskając matę między kolanami, włożył kurtkę. Hayden poczuła wyrzuty sumienia. Powinna być milsza. - To ja dziękuję, że zdecydowałeś się na lekcję. Może skusisz się na kartę członkowską? Obrócił się z ręką na klamce. - Wybrałabyś się ze mną na kolację? Zaskoczył ją. Na moment zaniemówiła. Wiedziała, że kolacja z Tate’em to zły pomysł, ale kiedy patrzyła w jego lśniące niebieskie oczy, nie umiała sobie przypomnieć dlaczego. - Wiesz… - Zawiesił głos. – Gdybym zobaczył w twoim spojrzeniu zachętę, zacząłbym cię całować i całowałbym cię do utraty tchu. Choćby po to, żeby sprawdzić, czy poprzednim razem nic mi się nie przywidziało. Wytrzeszczyła oczy, ale nie podszedł do niej. Zamiast tego otworzył drzwi

i

wyszedł

na

zewnątrz.

Zanim

zdążyła

je

zamknąć,

wsunął

z powrotem głowę. - Zastanów się nad kolacją. Patrząc przez szybę w drzwiach, odprowadziła Tate’a wzrokiem. Oddalał się sprężystym krokiem. W spodniach dresowych wyglądał równie

atrakcyjnie co w garniturze. Dziesiątki myśli kłębiły się jej w głowie. Nie wiedziała, na co się zdecydować. Miała ochotę krzyknąć do Tate’a, żeby wrócił. Ale chciała też pognać na górę, zabarykadować się w sypialni, opuścić żaluzje w oknach. Korciło



też,

by

wybiec

z

domu,

dopaść

Tate’a,

zanim

zniknie,

i zmiażdżyć mu usta w pocałunku. Tak, to ostatnie kusiło ją najbardziej. I kiedy tak stała, rozważając swoje opcje, Tate oddalał się coraz szybciej. Po minucie czy dwóch widziała już tylko niewyraźny zarys sylwetki, która skręca do lasu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY Pod

względem

elegancji

Chaz’s

Pub

z

porysowaną

podłogą

i podrapanymi blatami nie mógł się równać z Brass Pony. Ale Tate’owi podobał się ten lokal pełen czerwono-zielonych dekoracji świątecznych. To tu umówił się z Reidem. Wiadomość, że ma brata oraz drugą parę rodziców,

nadal

wprawiała

go

w

zdumienie,

ale

dziś

był

bardziej

wyluzowany niż wcześniej. Może to zasługa sesji jogi? Nie wiedział. Choć musiał przyznać, że po tej sesji odczuwał wzmożone napięcie erotyczne. Nie do końca było to „winą” Hayden. Po prostu on i Claire przestali ze sobą sypiać, kiedy dowiedział się o swoim pochodzeniu. Niedługo potem Claire zerwała zaręczyny. Słowem, od dłuższego czasu żył w celibacie. Dziwne, uroda i seksapil Hayden działały na niego w dwójnasób. Podniecały go, a jednocześnie uspokajały. Patrzył zafascynowany, gdy przechodziła płynnie z jednej asany do drugiej. Miał niemal wrażenie, jakby obserwował taniec erotyczny. - Hej, Tate! Z zadumy wyrwał go głos drobnej brunetki. Drew Fleming, narzeczona Reida, była przeuroczą dziewczyną. Reid oświadczył się jej mniej więcej w tym samym czasie, gdy jego, Tate’a, narzeczeństwo się rozpadło. - Zaprowadzę cię do chłopaków – oznajmiła. – A potem wracam na parkiet do Andy i Sabriny. - Narzeczonych Gage’a i Flynna? - Nie zapomniałeś!

Istotnie, nie zapomniał. Gage i Flynn byli najlepszymi kumplami Reida i jego współpracownikami. Drew zaprowadziła go do wysokiego okrągłego stołu na końcu sali. Przed mężczyznami stały prawie pełne kufle piwa, co świadczyło o tym, że przyszli tu niedawno. - Jesteś. – Reid uśmiechnął się szeroko, jakby nie miał żadnych trosk czy zmartwień. Tate popatrzył na brata z lekką zazdrością. Pragnął stabilizacji, tego, aby w jego życiu znów nastała normalność. - Znalazłam zgubę. – Drew pocałowała Reida w policzek. Zamierzała odejść, ale pochwycił ją w pasie i przywarł mocniej do jej ust. Flynn zaśmiał się dobrodusznie, Gage się skrzywił. - Nie mogę do tego przywyknąć – mruknął. Był starszym bratem Drew. Drew z Reidem długo ukrywali przed nim swój romans. - Cierpliwości, stary. – Flynn poklepał przyjaciela po ramieniu. – Jeszcze rok, dwa, i przyzwyczaisz się. Tate, co u ciebie? Jak się masz? - W porządku. - Trzeba ci zamówić piwo. – Flynn skinął na kelnerkę. -

No

dobra,

leć.



Reid

puścił

narzeczoną,

która

oddaliła

się

z promiennym uśmiechem. – Jest w ciąży – poinformował kumpli. Flynn o mało się nie zakrztusił. Twarz Gage’a przybrała odcień zieleni. - Gratuluję – powiedział Tate, domyślając się po uradowanej minie brata, że to będzie prawidłowa reakcja. - Czy ja mam zwidy? – Flynn zmarszczył czoło. – Omamy słuchowe? – Popatrzył na Gage’a. – Chyba się przesłyszałem… Gage pokręcił głową. - Rany boskie, Reid, co się dzieje? - Zieleń znikła z jego twarzy.

- Jak to co? Kocham Drew! – Ich przyjaciel nie posiadał się ze szczęścia. – To wspaniała dziewczyna. - Wiem, jestem jej bratem. – Gage urwał, jakby nagle coś sobie uświadomił. – O cholera, będę wujkiem! - I ja – ucieszył się Flynn. – Przyszywanym. - Ty też. – Reid skinął na Tate’a. – W dodatku prawdziwym. Faktycznie, nie pomyślał o tym. Reid nie był jakimś nowym znajomym, lecz rodzonym bratem. Kiedy kelnerka postawiła przed nim piwo, Tate jednym haustem wypił niemal połowę. Nagle powietrze wypełniły piski. Mężczyźni obrócili się w stronę parkietu, gdzie dwie dziewczyny – brunetka w okularach i ruda – ściskały Drew. - Powiedziała im. Wiedziałem, że nie wytrzyma. – Uśmiech nie schodził z ust Reida. - Wasze zdrowie. – Flynn uniósł kufel. Pozostali też. – Co słychać na wyspie, Duncan? Planujesz coś na święta? Chociaż dopiero niedawno ich poznał, Tate polubił przyjaciół Reida oraz ich narzeczone. - Z okazji Dziękczynienia urządzam w piątek kolację dla mieszkańców. Tym, co wytrwają do końca, zaserwujemy oranżadę. Mężczyźni głośno się zaśmiali. Dzięki Tate’owi wyspa zyskała świetną reputację. Turyści chętnie na nią przypływali, robili zakupy w miejscowych butikach,

odwiedzali

znakomite

restauracje,

spędzali

czas

na

łonie

przyrody. - A wy jakie macie plany? – spytał. - Rodzinny obiad z tym typkiem – rzekł Reid, wskazując na Gage’a.

- Chciałem go odprosić, ale mama mnie ubłagała, żebym nie psuł jej świąt – oznajmił z kamienną miną Gage. - My lecimy do Kalifornii do rodziców Sabriny. Jej brat Luke dołączy do nas z Chicago – odparł Flynn. - Przeniósł się do Chicago? – zdziwił się Reid. – Sab nic nie mówiła. - Tak, otwiera tam kolejny klub fitness. Podobno zjawi się z nową dziewczyną. Zmienia je jak rękawiczki. - A ty, Tate? – Reid zwrócił się do brata. – Planujesz coś poza piątkową kolacją dla wyspiarzy? - Właściwie nie. Nawet nie dam rady polecieć w tym roku do San Francisco. Reid pokiwał głową. Może domyślił się, że Tate nie chce spędzić Święta Dziękczynienia ze swoimi adopcyjnymi rodzicami, odkrywszy, że kupili go na czarnym rynku? Ale działali w najlepszej wierze, nie znali prawdy o jego pochodzeniu. - W Brass Pony szykują ośmiodaniową dziękczynną kolację. Może się tam wybiorę. - Wpadnij do nas – zaproponował Gage. - Serio. Jesteś bratem Reida, czyli należysz do rodziny, a moi starzy zawsze gotują tyle, że starczyłoby dla pułku wojska. To było miłe ze strony Gage’a, ale Tate nie bardzo miał ochotę zasiadać do świątecznego stołu z ludźmi, których słabo znał. W dodatku byłby jedyną osobą bez pary. - Dzięki, ale zaprosiłem przyjaciółkę do wspólnego świętowania. Nawet nie skłamał, bo faktycznie zaprosił Hayden, tylko jeszcze nie ustalili daty. - Ty casanowo! Już się umawiasz na randki? – zawołał ze śmiechem Reid.

- My z Claire… - Tate spojrzał na parkiet, nie bardzo wiedząc, jak zakończyć zdanie. – Nie byliśmy tacy jak wy i wasze narzeczone. - Tacy seksowni? – zażartował Reid. - Tacy zakochani. Śmiech przy stole ucichł. - Przywołał nas chłop do porządku. – Flynn dopił piwo, po czym, zamówił po jeszcze jednej kolejce dla wszystkich. Tate podniósł kufel, ale nie zdołał go opróżnić. - Tak, on to potrafi – rzekł Reid. - Lubię gościa – oznajmił Gage. – Mimo że nie chce zjeść indyka z moją stukniętą rodzinką. Mężczyźni żartowali, docinali sobie nawzajem. Tate odprężył się, czuł się dobrze, jakby tu było jego miejsce. Nawet kiedy dziewczyny wróciły do stołu i został bez pary, nie miał wrażenia, że odstaje. Obserwując brata, jego przyjaciół i ich narzeczone pomyślał sobie, że Hayden pasowałaby do tego grona. Tak, musi przypomnieć jej o zaproszeniu na kolację. I przypilnować, żeby powiedziała „tak”.

ROZDZIAŁ SIÓDMY Hayden siedziała w Succulence, modnej wegetariańskiej restauracji. Kiedy

zobaczyła

swoje

przyjaciółki,

pomachała

do

nich.

Arlene

uśmiechnęła się przez szerokość sali i po chwili dołączyła razem z Emily. Poznały się rok temu, wkrótce po przeprowadzce Hayden na wyspę, i zaprzyjaźniły. Na początku była ich czwórka, ale Bailey, odkąd urodziła dziecko, prawie nie uczestniczyła w spotkaniach. Zresztą zawsze od nich odstawała. Hayden pamiętała wiele wieczorów, kiedy we trzy – ona, Arlene i Em – opowiadały o nieudanych randkach, a szczęśliwa mężatka Bailey tylko słuchała. - Rozpoczynamy babski wieczór! – oznajmiła radośnie Arlene. Jej serdeczność i pogoda ducha były zaraźliwe. Miała też fantastyczne poczucie humoru. Podczas ich spotkań Hayden często trzymała się za boki, a łzy ciekły jej po policzkach. - Fajnie cię widzieć! – Emily, która niedawno wróciła z Hiszpanii, uścisnęła Hayden. – Mam wrażenie, jakby mnie rok nie było. - Wszystkie za tobą tęskniłyśmy. - Tylko że myśmy o niej pamiętały, a ona o nas nie – wtrąciła Arlene. – No dobra, umawiamy się na minimum dwa drinki: jeden mocny, potem może być koktajl. Żadna z nas nie prowadzi – dodała, spostrzegłszy wahanie na twarzy Hayden. – No? - Dla mnie miętowy sznaps, potem cosmo – rzekła Emily. - Brawo. Hayden? Tequila?

- Boże broń! Kieliszek wódki i piwo. Arlene udała się do baru. Miejsce było modne i cieszyło się dużą popularnością wśród tubylców. - Witam panie. – Do stolika poszedł kelner. - Cześć, Josh. – Em uśmiechnęła się promiennie, równie oczarowana Joshem jak podczas pierwszej wizyty w Succulence. - Co dziś będzie? Same drinki czy również kolacja? Emily oparła brodę na łokciu i zatrzepotała rzęsami. Nie przeszkadzało jej, że Josh jest co najmniej pięć lat młodszy od każdej z nich. - Na razie drinki, przekąski później. Chcemy posiedzieć tu parę godzin, ale obiecuję, że zostawimy ci hojny napiwek. - Wasza uroda wystarczy mi za napiwek. - Nie podlizuj się. – Arlene wróciła, niosąc tacę. - Daj mi to. – Josh wskazał brodą na puste krzesło. – Miętowy sznaps jest na pewno dla Em. Emily ponownie zatrzepotała rzęsami. - Tequila… - zawahał się. – Dla Arlene. A dla Hayden… - powąchał zawartość kieliszka – wódka. Świetny wybór. Miłego wieczoru. – Oddalił się, mrugnąwszy do Em. - Idźcie w końcu do łóżka – mruknęła Arlene. - Ciszej! – syknęła Em. - Te ściany mają uszy. I oczy. I telefony robiące zdjęcia. Miała rację. Na wyspie mieszkali bogaci eleganccy ludzie, ale panowała małomiasteczkowa atmosfera; wszyscy się znali i wszystko o sobie wiedzieli. - W Seattle mogłybyśmy swobodnie plotkować – stwierdziła Arlene.

- Ale nie widziałybyśmy, jak Em pąsowieje, ilekroć Josh na nią spogląda. - Nieprawda! Nie pąsowieję! – oburzyła się Emily, przykładnie się czerwieniąc. - Myślisz, że przypadkiem on nas zawsze obsługuje? – spytała ze śmiechem Arlene. - Zaproś go na randkę – zachęciła przyjaciółkę Hayden. - Bez przesady. On po prostu flirtuje. -

Ale

chciałby

nie

tylko

flirtować.



Arlene

posłała

Hayden

porozumiewawcze spojrzenie. - Sama umów się z kimś na randkę – odcięła się Em. – Ile czasu minęło od twojego rozstania z Derekiem? - Za mało. – Arlene uniosła kieliszek. – Wasze zdrowie, dziewczyny! Wypiły. - A ty, Hayden? – spytała Em. - Co ja? - Kiedy zaczniesz randkować? -

Po

co

mi

randki…

-

Hayden

wytrzeszczyła

oczy,

specjalnie

przybierając minę niewiniątka – skoro mogę całować się z… - urwawszy, rozejrzała się po restauracji pełnej gości, których większość znała Tate’a osobiście, a reszta ze słyszenia. – Z kimś. Kiedy tylko zechcę – dokończyła cicho. - Z kim? Gadaj! - Z kimś, kogo znamy – wydedukowała Arlene. – Mów! Hayden nie zdołała się powstrzymać. - Z Tate’em – powiedziała, poruszając bezgłośnie ustami. - Duncanem? – zapiszczała Arlene.

- Ciii! - Widzisz? Jak to szło? Nie rób innemu, co tobie niemiłe? – Emily wystawiła przyjaciółce język. - Któregoś wieczoru stał w deszczu przed studiem. Był taki smutny, zagubiony. Zaprosiłam go na herbatę, no i… - Wylądowaliście w łóżku! – krzyknęła Arlene. - Ciszej! Nie, nie wylądowaliśmy. - Dlaczego nie? – Emily zmarszczyła czoło. - Z tego samego powodu, dlaczego ty nie chcesz zaprosić Josha na randkę. Byłam przerażona – odparła zgodnie z prawdą Hayden, która długo walczyła o własną niezależność i wreszcie zdobyła się na odwagę, aby uciec od chaosu, jaki panował w jej rodzinnym domu. Tate zaś nie kojarzył się jej ze spokojem, o którym marzyła. - Podobno on i blondyna się rozstali – oznajmiła Arlene. - Skąd wiesz? - Od Naomi. Podsłuchała w kawiarni ich rozmowę. Psiakość. w

tajemnicy.

W

Miasteczku

Hayden

faktycznie

ugryzła

się

w

nic język,

nie

dało

żeby

się

utrzymać

przypadkiem

nie

wspomnieć o biologicznych rodzicach Tate’a i bracie bliźniaku. - Czyli byłabym na pocieszenie? - Hm, może to wcale nie byłby zły układ, pomyślała. Lepszy niż małżeństwo jej rodziców. - Hm, pocieszycielka miliardera… – Em zmarszczyła czoło. - Masz coś przeciwko wysokim przystojnym miliarderom? - Nie sądzę, żeby był miliarderem. - Hayden wybuchnęła śmiechem. - Widziałaś te domy? – Arlene skinęła w stronę okna. – On to wszystko zbudował, Hay. Od początku do końca.

- Ja nic nie mam przeciwko bogaczom – powiedziała Emily. – Tyle że bardziej mnie pociągają biedni. – Zerknęła tęsknym wzrokiem na Josha. -

Biedni?

Nic

o

nim

nie

wiesz.

Może

jest

współwłaścicielem

Succulence? - Tak czy inaczej nie wyrzuciłabym Duncana ze swojego łóżka – stwierdziła Arlene. - A już na pewno nie z powodu jego majątku. Przez chwilę rozmowa obracała się wokół spraw męsko-damskich. Hayden zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby… Gdyby przespała się z Tate’em. Gdyby potem wzięli razem prysznic. Gdyby… - Myślisz o seksie! – zawołała Arlene, jakby siedziała w jej głowie. – Josh! Potrzebujemy więcej alko… - Nie potrzebujemy – powstrzymała ją Hayden, lecz uśmiechu nie zdołała ukryć. Bo istotnie myślała o seksie. Trudno myśleć o Tacie i nie myśleć o pocałunkach i pieszczotach. – Chyba nie jestem gotowa – powiedziała cicho. A z drugiej strony… Hm, wcale nie musi rezygnować ze swojej niezależności. Dlaczego ma odmawiać sobie rzeczy przyjemnych? Uciekła od rodziny i zaczęła nowy rozdział w życiu. Miała na wyspie znajomych, przyjaciół i w dodatku własny biznes, który przynosił dochód. I co najważniejsze, chciała powiedzieć Tate’owi „tak”, zgodzić się na każdą jego propozycję. - A może jestem? – Podniosła szklankę do ust. - I to rozumiem! – pochwaliła ją Arlene, po czym utkwiła spojrzenie w Emily. – Więc jak? Zaprosisz Josha czy mam to zrobić za ciebie?

ROZDZIAŁ ÓSMY Wyszły z restauracji roześmiane. Arlene objęła Emily i wydała okrzyk triumfu: - Hura! Zuch dziewczyna! Emily zachichotała speszona, ale i dumna z siebie. Po dwóch drinkach popatrzyła Joshowi w oczy i zamruczała: „Może pójdziemy kiedyś na randkę? Moje przyjaciółki uważają, że ładnie byśmy razem wyglądali”. Ku ich radości Josh odparł: „Bałem się, że nigdy tego nie zaproponujesz”. - Tylko na nic się nie nastawiajcie. – Dla ochrony przed wiatrem Emily obwiązała się paskiem. – Początki bywają trudne. - I ekscytujące. - To prawda. - No dobra, kochane. To był cudowny wieczór. Trzymajcie się ciepło. – Hayden pocałowała Em w policzek, po czym uściskała Arlene. Zjadły sporo przystawek, więc alkohol żadnej z nich nie uderzył do głowy. Zresztą po pierwszych dwóch drinkach przeszły na wodę. Spędziły razem ponad dwie godziny wypełnione śmiechem. Teraz Hayden ruszyła do domu, oczywiście pieszo. W Seattle zadawała się z innym, nieodpowiednim, towarzystwem. Alkoholu używała nie dla przyjemności, ale po to, by się upić. Rano budziła się rozbita, skacowana, z koszmarnym bólem głowy. Raz nawet nie pamiętała,

w

jaki

sposób

dotarła

do

domu.

To

na

nią

podziałało

otrzeźwiająco. Uświadomiła sobie, że powtarza zachowanie babki Winnie.

Przeraziwszy

się,

że

jest

na

najlepszej

drodze,

aby

zostać

wredną

zgorzkniałą alkoholiczką, uznała, że musi zmienić swoje życie. Zaczęła uprawiać jogging. Biegała codziennie rano, więc przestała zarywać noce. Bieganie nie wymagało specjalistycznego sprzętu ani nauki, a sam ruch sprawiał jej przyjemność. Wyznaczała sobie cele, każdego tygodnia pokonywała większy dystans. Pokochała sport. Wkrótce

porzuciła

siedzącą

pracę

biurową

i

zatrudniła

się

w miejscowym fitness klubie. Jako pracownica skorzystała z przysługującej jej zniżki i zapisała się na zajęcia jogi. To była miłość od pierwszej asany. Joga pozwoliła jej osiągnąć coś, o czym marzyła: spokój. No i wiązały się z nią same korzyści. Serce nie waliło jak podczas biegania, stopy nie uderzały o twardy grunt, co z kolei odciążało stawy kolanowe. Godzinne zajęcia spędzała niemal w stanie medytacji. Uprawiając jogę, która była pierwszym krokiem na jej drodze ku zdrowiu, zrozumiała, jak chore relacje panują w rodzinie Greenów. I że powinna zatroszczyć się o siebie. Dotarłszy do studia, skręciła do bocznych drzwi prowadzących do mieszkania na piętrze. W tym roku chyba przystroi dom światełkami. Dotychczas nie zawracała sobie głowy dekoracjami świątecznymi; uważała, że to niepotrzebny trud. Ale może czas najwyższy zmobilizować się i zmusić kolejne mięśnie do wysiłku? Przez chwilę stała z ręką na klamce. Zanim zdążyła wejść do środka, usłyszała dźwięk klaksonu. Przy krawężniku zatrzymał się biały mercedes o przyciemnionych szybach należący do mężczyzny, o którym nie potrafiła przestać myśleć. Tate wysiadł z samochodu i z rękami w kieszeniach kurtki obszedł maskę. Był w dżinsach i skórzanych mokasynach. Nawet z odległości kilku metrów wyglądał bardzo kusząco.

- Nie śledzę cię, słowo honoru. – Wyszczerzył zęby. – Cały wieczór o tobie myślałem. Ona o nim również, ale zachowała to dla siebie. - Dasz się zaprosić na drinka? Albo kolację? - Właśnie wracam ze spotkania z przyjaciółkami. Jestem najedzona i napita. Już nic nie zmieszczę. – Dzisiaj zaszalała. Ze zrozumiałych względów rzadko pozwalała sobie na alkohol. Tate zamilkł. Psiakość, nie chciała go zniechęcać. Na szczęście nie zraził się. - A może chcesz zobaczyć, jak ja mieszkam? – spytał. Przygryzła wargę, powstrzymując wybuch radości. Emily powiedziała, że początki bywają trudne, a Arlene - że ekscytujące. Zważywszy na to, jak mocno biło jej serce, bardziej była skłonna przyznać Arlene rację. - Chętnie. Tate podszedł do niej i wyciągnął rękę. Podała mu swoją. Z każdą sekundą nabierała coraz większej pewności, że podjęła słuszną decyzję. Najpierw cudowny wieczór z przyjaciółkami, teraz wizyta w domu Tate’a. - Wyglądasz seksownie. - Ty też. Przez chwilę stali na chodniku, uśmiechając się kretyńsko. Potem Tate otworzył drzwi i skinąwszy lekko głową, zaprosił ją do auta. Kiedy ruszył, dreszcz podniecenia przebiegł jej po plecach. Dawno nie czuła się pożądana. Minęło kilka lat od jej ostatniego związku. Z początku Alan spełniał jej oczekiwania: był sympatyczny, zrównoważony, miał świetną pracę. Ale im więcej czasu spędzali razem, tym gorzej czuła się sama ze sobą. Alan lubił przesiadywać w domu, więc ona też rzadko gdziekolwiek wychodziła. Nie przepadał za owocami morza i w pewnym momencie zorientowała się, że

od

miesięcy

nie

przyrządziła

swojego

ulubionego

dania:

makaronu

z krewetkami. Straciła w tym związku swoją odrębność, powtarzała schemat, który tak bardzo przeszkadzał jej w małżeństwie rodziców. Po rozstaniu z Alanem obiecała sobie, że odtąd będzie się pilnować. Z Tate’em starała się zachować własną niezależność, dlatego kilka dni temu oparła się jego awansom. Teraz, siedząc w mercedesie, zaczęła się zastanawiać

nad

swoim

postępowaniem.

Jaki

był

sens

oporu?

Co

zyskiwała? Czy decydując się na seks, na który miała ochotę, naprawdę ryzykowała utratę niezależności? - Też o tobie dziś myślałam – powiedziała. W nagrodę Tate obdarzył ją szerokim uśmiechem. Skręcił w jedno z jej ulubionych osiedli na wyspie – Summer’s Drift. Przewodnim tematem była tu woda, dominującą barwą biel, beż i błękit. Mieszkańcy dostosowali się, odpowiednio przystrajając swoje domy: gdzieniegdzie

na

gankach

wisiały

zwoje

lin,

a

w

ogródkach

stały

miniaturowe latarnie morskie. - Gdzie byłaś na kolacji? - W Succulence. - Robią tam doskonałe gnocchi. Ze słodkich ziemniaków. - Następnym razem zamówię. A ty jak spędziłeś wieczór? - Z bratem. W Chaz’s Pub w Seattle. - I jak było? - Nieźle, całkiem nieźle. Wjechali w prywatną drogę, po obu stronach której rosły potężne drzewa. Hayden wyprostowała się podekscytowana. Za chwilę ujrzy królestwo Tate’a; zawsze ją ciekawiło, jaki dom zbudował dla siebie twórca Miasteczka Spright.

Dom

był

duży,

ale

mniejszy,

niż

sądziła.

Nieco

kanciasty,

ale

interesujący z uwagi na pochyły dach nadający całości nowoczesny artystyczny charakter. Po słowach Arlene o miliarderach spodziewała się rezydencji liczącej co najmniej pięćdziesiąt pokoi. - Piękny – powiedziała, kiedy Tate zatrzymał się. W blasku reflektorów oraz

w

świetle

padającym

z

werandy

mogła

podziwiać

szczegóły

architektoniczne. - Poczekaj, aż wejdziemy do środka. Pochyliwszy się, odpiął jej pas. Wysiedli. - Zapraszam. Salon jest na wprost. – Na moment przystanął w holu, by zdjąć kurtkę. – Kuchnia na prawo. Mogę wziąć twój płaszcz? - Tak, dziękuję. – Zadrżała, czując na ramionach dotyk męskich dłoni. - Lepiej? – spytał nad jej uchem Tate. Skinęła głową, bała się odezwać. Weszła do salonu i rozejrzała się. Metal, drewno i kamień nadawały pomieszczeniu nowoczesny, a zarazem przytulny charakter. Wszystko jej się podobało, skamieniałe drewno na regale, tkany dywan na podłodze, czarna skórzana kanapa i fotele. - Mogę przypudrować nos? - Oczywiście. Łazienka jest na górze. Zaraz po prawej. Czego się napijesz? - Wody gazowanej. Albo zwykłej. Poprawiła przed lustrem fryzurę i uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Dobrze się dziś prezentowała. Całe szczęście, że włożyła ulubione kozaki na średnim słupku. Dzięki nim jej tyłek wyglądał fantastycznie. Tate włączył muzykę. Słyszała dochodzący z dołu aksamitny głos Michaela Buble. Po wyjściu z łazienki zerknęła w prawo, potem w lewo. Nie mogła się powstrzymać. Zawsze ją ciekawiło, jak żyją bogaci.

Na piętrze znajdowały się cztery pokoje. W jednym był gabinet z ogromnym biurkiem; na nim laptop, obok dwa fotele oraz regały pełne książek z dziedziny biznesu i architektury. Minęła drugi pokój, gościnny, oraz kolejny przeznaczony na magazyn. Na moment się zatrzymała i cofnęła. Na podłodze zauważyła karton z napisem „Claire”. Zajrzała do środka. Narzeczona Tate’a zostawiła jedynie biały sweter oraz słuchawki. W ostatnim pokoju na wielkim rozkładanym stole stała makieta osiedla z kilkoma budynkami, w tym mieszkalnymi, strefą handlową oraz terenem zielonym z ławkami oraz huśtawką. - Znalazłaś mój sekretny projekt. - Ojej! - Hayden podskoczyła, niechcący trącając stół. Błyskawicznie wyciągnęła rękę, żeby go przytrzymać. Odetchnęła z ulgą, że makieta nie spadła na podłogę. – Przepraszam, ja… podziwiałam… - Spokojnie, Hayden, przecież wiem, że nie szukałaś rodowego srebra. – Podał jej kieliszek. – Proszę, twoja woda. Wrzuciłem plasterek limonki. Podziękowała skinieniem głowy. - To naprawdę sekretny projekt? – spytała. - Nie, chociaż niewiele osób o nim wie. Osiedle powstanie zaraz za Summer’s Drift. Zbudujemy je wokół drzew, tak by żadnego nie wycinać. Architektura jest w stylu szwedzkim, domy szeregowe, kilka restauracji. – Mówiąc, pokazywał poszczególne elementy. - I park. - Owszem, i park. – Zmrużył z namysłem oczy. - Co? - Nic, po prostu… - Co? – Obciągnęła sweter i zaczęła poprawiać włosy.

- Widzę w twoich oczach zachętę. - Do pocałunków? Bez słowa odstawił na bok jej kieliszek. Hayden objęła go za szyję. - Wspominałeś coś o całowaniu do utraty tchu? - Owszem, już nie mogę się doczekać – odparł, po czym zdusił pocałunkiem jej wesoły śmiech.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Miał wrażenie, jakby całował się po raz pierwszy w życiu. Drżąc z podniecenia, przywarł ustami do jej ust. Czubkiem języka nacisnęła jego górną wargę, dolną chwyciła pomiędzy zęby. Odwzajemniając pocałunek, Tate przytulił do siebie jej ciało. Miękkie i pełne krągłości, a zarazem ładnie umięśnione. Jej jędrne piersi przylegały do jego torsu, brzuch do jego brzucha. Pocałunki z Claire nigdy tak nie wyglądały. Nie powinien robić porównań, lecz nie mógł się powstrzymać. Pociągała go siła i miękkość Hayden, cechy, których brakowało jego eks. Claire była kontrolująca, zamknięta w sobie. On próbował się do niej dostosować, toteż ich seks był nijaki, bezbarwny. Nie wyobrażał sobie, aby mógł użyć określeń nijaka i bezbarwna w stosunku do Hayden. - Obiecałam sobie – szepnęła, zanurzając palce w jego włosach – że zrobię to, jak tylko nadarzy się okazja. - Że mnie pocałujesz? – spytał. Popatrzyła na niego, jakby oszalał. - Że pójdę z tobą do łóżka. - Chcesz się ze mną kochać? – zamruczał. Wywróciła oczy do nieba. - A ty ze mną nie? Uwielbiał jej nieskrępowaną pewność siebie. I oczywiście jej ciało.

- Ależ chcę! Bardzo chcę! Przymknęła powieki. Palcami zaczęła delikatnie masować jego głowę. Tate pochylił się, dając jej czas na zmianę decyzji, na ucieczkę. Gdyby go poprosiła, by odwiózł ją do domu, ruszyłby do samochodu, wprawdzie niechętnie, ale nie próbowałby jej zatrzymać. Na szczęście nie poprosiła; zamiast tego zmniejszyła dystans między nimi

i

ponownie

musnęła

wargami

jego

usta.

Na

to

czekał



na

przyzwolenie. Pachniała bosko, smakowała wybornie. Za nic w świecie nie chciał tracić okazji. Zresztą czuł, że Hayden potrzebuje go nie mniej niż on jej. Miażdżąc jej usta, zgiął nogi w kolanach; Hayden również. Osunęli się na dywan. Oczami wyobraźni ujrzał ją na podłodze, z rozrzuconymi włosami. Była piękna i dziś należała do niego. Wsparty na łokciach, zawisł nad nią, oczarowany jej pięknem. - Znów się we mnie wpatrujesz – powiedziała z uśmiechem. -

Jesteś

zjawiskowa.

Jak

to

możliwe,

że

tego

wcześniej

nie

zauważyłem? Że dopiero tego wieczoru, kiedy znalazłaś mnie przed swoim studiem, otworzyły mi się oczy? Pogładziła go czule po twarzy. - Mnie również. Ich usta znów się zetknęły. Ręce błądziły po brzuchach i biodrach. Tate wsunął dłoń pod jej sweter. Zamruczał głośno, trafiwszy na ciepłe ciało. Nie spiesz się, przykazał sobie; niech ta chwila trwa. Chociaż pragnął zedrzeć z niej ubranie, pohamował się. Nie zależało mu na jednej nocy, na jednym orgazmie. Chciał wywrzeć na Hayden wrażenie, tak by wróciła do niego po więcej. Uniósł jej bluzkę, odsłaniając twardy umięśniony brzuch. Podbrzusze było mięciutkie. Spodobał mu się kontrast. Piękno istnieje nie w tym, co

idealne, lecz w drobnych niedoskonałościach, w tym, co zaskakujące i nieoczekiwane. Przeniósł się na moment do jej pępka, potem wrócił na górę do czarno-złotego stanika skrywającego piersi. Podciągnął Hayden do pozycji siedzącej, zdjął jej sweter, bluzkę. Zadrżała. - Zimno? - To z podniecenia – odparła. Kochał jej szczerość. - Mów tak dalej – zamruczał i sięgnął za nią, usiłując bez patrzenia rozpiąć jej stanik. Nie udało się. - Wyszedłeś z wprawy? – spytała, wyręczając go. - Najwyraźniej. – Uświadomił sobie, że dawno nie rozbierał Claire; na ogół każde samo zrzucało ubranie. Szkoda; rozbieranie partnera to świetne preludium do seksu. Obserwując jego reakcję, Hayden zsunęła stanik z ramion. W pokoju panował chłód. Sutki z miejsca stwardniały. Tate zacisnął na lewym usta, zaczął go pieścić. Po kilkunastu sekundach przeniósł się do prawej piersi. Hayden wiła się, mruczała, unosiła biodra, pocierała nimi o jego twardy członek. W końcu zostawił sutki Hayden i skupił się na kolejnych fragmentach garderoby. Najpierw pasek, potem rozporek… - Zdejmij to… – szepnęła, chwytając go za sweter. Nie miał problemu z wykonywaniem poleceń pięknej istoty z nagim biustem. Pozbył się swetra i koszuli. Hayden opuszkami palców przejechała po jego piersi, po czym wsunęła dłoń do jego spodni. Przez chwilę się męczył z kozakami; kiedy się w końcu z nimi uporał, ściągnął Hayden dżinsy. Na widok czarno-złotych majteczek uznał, że trud zdecydowanie się opłacił. - Powiedz, że zawsze nosisz seksowne figi. - Zawsze.

- Nawet pod strojem do jogi? - Nie, pod strojem do jogi nic nie noszę. Wspaniale. Teraz na lekcji o niczym innym nie będzie myślał. - Boże, żebyś widział swoją minę! – Roześmiała się wesoło i pogładziła go po brzuchu. – Gdzieś ty ukrywał to fantastyczne ciało? Dlaczego wcześniej go nie zauważyłam? - Oboje byliśmy ślepi – odparł, kładąc jej nogę na swoim ramieniu. Podobało mu się, że Hayden podparła się na łokciach, aby mieć lepszy widok. Rozwarła szerzej uda. Nie wstydziła się pokazać mu, na co ma ochotę. Przystąpił ochoczo do zaspokajania jej pragnień. Dawno żaden mężczyzn nie pieścił ustami jej miejsc intymnych. Była tak podniecona, że z trudem mogła się skupić. Ale jakoś dała radę. Zamknęła oczy, ułożyła się na wznak i poddała erotycznym zabiegom. Tate był

uważnym

kochankiem,

wyczulonym

na

jej

potrzeby.

Ilekroć

pomrukiem wyrażała zadowolenie, wstępował w niego jeszcze większy zapał. Chryste, ależ on się zna na rzeczy! Nagle przemknęło jej przez myśl, że nigdy nie rzuciłaby faceta, który tak łatwo umiałby ją doprowadzić do orgazmu. Poczuła, jak wstrząsa nią fala po fali przyjemności. Wygięła plecy i rozwarła szerzej nogi. Tate nie przerywał pieszczot. Po chwili znów jęczała z rozkoszy. Czuła, że za moment porwie ją kolejny orgazm. Zbliżał się… Ujęła w palce swoje sutki i to wystarczyło: odleciała. Oddychała

ciężko,

chwytając

ustami

powietrze.

Przez

zaciśnięte

powieki zobaczyła jakiś cień. - Otwórz oczy, moja piękna - szepnął Tate, całując ją w kącik ust. Otworzyła i na wprost swojej twarzy ujrzała błękitne tęczówki.

- Cześć. - Cześć. – Roześmiała się uradowana. Nigdy się tak dobrze nie bawiła podczas seksu, a to dopiero był początek, gra wstępna. - Prezerwatywy są w łazience. Czyli muszę na chwilę cię opuścić. - Okej. – Skinęła głową, dając mu znać, że czeka. - Okej. – Tate wstał i skierował się do drzwi. Hayden zacisnęła ręce na swoich policzkach i uśmiechnęła się szeroko. Jeszcze moment i… Tate

wrócił

w

okamgnieniu,

trzymając

w

zębach

szeleszczące

opakowanie. Błyskawicznie ściągnął dżinsy. A ona leżała, przyglądając się striptizowi i podziwiając wspaniale umięśnione ciało. Kiedy rzucił na dywan czarne bokserki, zaschło jej w ustach. Jej oczom ukazał się nabrzmiały członek, duży i kuszący. Po chwili Tate nasunął prezerwatywę. - Jak będziesz tak patrzeć, to skończymy, nim się obejrzysz – ostrzegł. - Nie wierzę. – Otoczyła go nogami w pasie. Czuła żar bijący z jego ciała. Wstrzymała oddech, gdy członek znalazł się u ujścia pochwy. – Jesteś zbyt doświadczony, żeby… - urwała, bo jednym pchnięciem wszedł do środka – żeby kończyć, żeby… Oczy lśniły mu dzikim blaskiem. Poruszał się wolno w przód i w tył, a ona już nic nie mówiła, o niczym nie myślała, po prostu była i odbierała świat zmysłami.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY - Mmm – zamruczała. Tate

uśmiechnął

się,

spoglądając

z

zachwytem

na

ciemnowłosą

piękność wyciągniętą obok na podłodze. Podobały mu się dźwięki, jakie wydawała. - Nieźli jesteśmy – stwierdził. - Znakomici. – Roześmiała się ochryple, po czym obróciła do niego twarzą. Zadrżała; jej ciało pokryło się gęsią skórką. Tate potarł jej ramiona, usiłując ją rozgrzać. - Masz ochotę na ciepłe kakao albo herbatę? - Kakao! – ucieszyła się. – A pianki masz? - Oczywiście. Świeżutkie, prosto z Bossom Bakery. - Rzeczywiście robią tam doskonałe – rozmarzyła się. Podciągnął ją do pozycji siedzącej. - Boże - przeczesała ręką włosy - pewnie jestem rozczochrana. - Owszem, jesteś cudownym seksownym rozczochrańcem. - To, jak rozumiem, był komplement? – spytała, mrużąc jedno oko. - Tak. – Pocałował ją w usta. – O której wybierasz się jutro na indyka? Wiedział,

że

niektórzy

wcześnie

siadają

do

stołu

w

Dzień

Dziękczynienia. Jego matka oczekiwała gości już o jedenastej. - Ja… - Speszona potrząsnęła głową. – Nigdzie jutro nie idę. Moja rodzina… nie łączą nas zbyt bliskie relacje.

- Skoro nie musisz rano wstawać, zostań tu na noc. - Chciałbyś? - Tak. I jeszcze ze trzy lub cztery razy kochać się z tobą. - Cztery? – Wybuchnęła śmiechem. – Cztery razy przed jutrzejszym rankiem? - Zdecydowanie cztery. Gdyby obserwował tę scenę z boku, miałby problemy z rozpoznaniem samego siebie. Jeszcze z żadną kobietą na tak wczesnym etapie znajomości nie czuł się tak swobodnie. Kiedy dowiedział się o swoim porwaniu, o biologicznych rodzicach i bracie bliźniaku, sądził, że poradzi sobie z tym tak, jak radził sobie ze wszystkim w życiu. Nie wziął pod uwagę tego, jak ta historia odbije się na jego zdrowiu psychicznym. Jego relacje z rodzicami adopcyjnymi stały się napięte, a Claire zerwała zaręczyny. Tate doszedł do wniosku, że na dłuższą metę żadna bliskość nie jest mu pisana. Wiódł uporządkowane życie, wszystko miało swoje miejsce, swoją szufladkę. Nie bardzo jednak wiedział, w której szufladce umieścić Hayden. Lubił jej towarzystwo, szczerość i poczucie humoru. Po prostu dobrze mu z nią było. Zawsze był ostrożny, unikał niespodzianek i ryzyka. Każde posunięcie dokładnie planował. I co mu to dało? Nic. Wszystko stracił, niemal z dnia na dzień. Wewnętrzny głos mu mówił, by z Hayden miał się na baczności. Po co się angażować? Ale nie chciał go słuchać. Pragnął odmiany: ryzyka, szaleństwa, nieprzewidywalności. Przeszłość kojarzyła mu się z przezornością, bezpieczeństwem, nudą. A on wreszcie chciał poczuć dreszcz emocji; chciał poczuć, że żyje. Hayden Green mu to umożliwiała, przy niej jego emocje sięgały zenitu.

Oboje wstali i zaczęli się ubierać. Wciągnąwszy na nogi kozaki, Hayden wyjęła z kieszeni dżinsów ozdobną gumkę i w ciągu dosłownie dwóch sekund związała włosy w efektowny koński ogon. - Niesamowite – powiedział Tate. Cała była niesamowita. Trzymając się za ręce, zeszli na dół. Pięć minut później Tate postawił przed nią kubek gorącego kakao, do którego wrzucił kilka miękkich pianek. Zaczęły się topić. Hayden przysunęła kubek do ust i wypiła łyk. - Mmm. - Wcześniej też wydałaś taki dźwięk. Wtedy też mi się podobał. - Bo było mmm. Komplement sprawił mu wielką przyjemność. Hayden rozejrzała się po salonie. Elegancki gazowy kominek, szerokie okna z widokiem na las, starannie wybrane meble w stonowanych kolorach ziemi… Westchnęła cicho. - Zazdroszczę ci przestrzeni. – Zadarła głowę, podziwiając lampę pod sufitem. – Lubię moje mieszkanko nad studiem jogi, ale ten salon dech zapiera. - Czyli zostaniesz na noc? - Nie mam ubrania na zmianę. – Przycisnęła palec do jego ust. – Wiem, co chcesz powiedzieć: że żadnego nie potrzebuję. - Zgadłaś. – Kątem oka dostrzegł za oknem ruch. Oderwał palec Hayden od swoich ust. – Spójrz. Spomiędzy drzew wyłoniła się sarna. Hayden zapiszczała z radości. - Właśnie dlatego mieszkam prawie w lesie – rzekł Tate. – To co? Zostaniesz? - Myślisz, że wystarczy sarna za oknem, żebym powiedziała „tak”? - A sarna i obietnica czterokrotnego seksu?

Wybuchnęła śmiechem, ale nie odpowiedziała. - Opowiedz mi o swoim bracie. – Ponownie zbliżyła kubek do ust. - Zmieniamy temat? – Nawet mu to nie przeszkadzało. - To musi być niesamowite. Bliźniaków podobno łączy niezwykle silna więź. Co czujesz, kiedy patrzysz na niego? Co widzisz? Musiał się zastanowić. Po prostu nigdy nie myślał o tym, co czuje, patrząc na brata, z którym spędził dziewięć miesięcy w brzuchu matki. - Obaj gestykulujemy. Nie wymachujemy jakoś bardzo rękami, ale… O, na przykład robimy tak… - przycisnął palec wskazujący do kciuka, jakby trzymał między nimi szpilkę – kiedy chcemy coś udowodnić. Nawet o tym nie wiedziałem. Dopiero kiedy zauważyłem to u Reida, zorientowałem się, że ja też to robię. -

Czyli

wykonujecie

identyczne

gesty,

chociaż

od

kilku

dekad

mieszkacie z dala od siebie. - Tak. Zawsze sądziłem, że jestem jedynakiem, potem spotykam obcego faceta i po kilku lunchach mam wrażenie, jakbym go znał całe życie. - W pewnym sensie tak jest. - Zaprosił mnie na Boże Narodzenie. – Za moment Tate zamilkł. – Do Londynu. Gdzie mieszkają moi biologiczni rodzice. - To fantastycznie – powiedziała z nutą niepewności w głosie. - Waham się. Reid i jego narzeczona Drew, która jest w ciąży, oczywiście się tam wybierają. - Będziesz wujkiem. – Hayden rozpromieniła się. – Szczęściarz. Ja nie mam szansy zostania ciocią, chyba że przyszywaną. - Nigdy nic nie wiadomo. - Fakt. Żal mi twoich rodziców adopcyjnych; pewnie są niepocieszeni, że muszą się tobą dzielić, zwłaszcza w święta.

Czując zbliżający się ból głowy, Tate potarł skroń. Matka rozpłakała się, kiedy

powiedział,

że

nie

przyjedzie

do

Kalifornii

ani

na

Święto

Dziękczynienia, ani na Boże Narodzenie, ojciec natomiast oznajmił, że powinien myśleć o innych, nie tylko o sobie. Tate nie kłócił się z nimi, po prostu wyjaśnił, że robi to, co musi. Po chwili ojciec go przeprosił, a matka przestała płakać. Mimo to zabolała go ich reakcja; niewiele brakowało, aby uległ ich presji. - Nie chciałam się wtrącać – szepnęła Hayden. – Przepraszam, każ mi się zam… - Zostałem porwany – powiedział. Umilkła zszokowana. Nie znała prawdy, a chciał, żeby miała pełen obraz sytuacji; dzięki temu lepiej zrozumie różne jego decyzje. - Rodzice urządzili dla mnie i Reida przyjęcie w ogrodzie z okazji naszych trzecich urodzin. Właśnie wtedy mnie porwano. Moi rodzice adopcyjni wierzyli, że agencja oferująca im dziecko działa zgodnie z prawem, dopóki nagle nie zażądano od nich więcej pieniędzy. Wówczas nabrali podejrzeń, ale tak bardzo marzyli o dziecku… - Ponownie potarł skroń. Pulsujący ból rozsadzał mu głowę. – Duncanom powiedziano, że moi rodzice biologiczni nie żyją; dano im nawet fałszywe akty zgonu. Z kolei moi biologiczni rodzice, Singletonowie, uwierzyli, że ja nie żyję. Pięć lat po moim zniknięciu zorganizowali pogrzeb. Z pustą trumną. - Och, Tate! - Rodzice adopcyjni, nie zadając zbyt wielu pytań, zapłacili agencji żądaną sumę. Mama twierdzi, że kidnaping nigdy nie przyszedł jej do głowy. Po prostu uważała, że agencję prowadzi jakiś typ łasy na pieniądze, a ponieważ zależało jej na dziecku, była gotowa zapłacić. Potrząsnął głową. To nie była ich wina – skąd mogli wiedzieć? – mimo to czuł do nich żal, że zignorowali swoje podejrzenia. Gdyby Marion

Duncan zaczęła dochodzić prawdy, może dorastałby w Londynie zamiast w Kalifornii. Może zwrócono by go jego prawdziwym rodzicom, którzy dziś są dla niego obcymi ludźmi. I nie trafiłby do Duncanów, swoich wspaniałych opiekunów, których szczerze kochał. Nie zamieszkałby na wyspie Spright, nie zbudował Miasteczka i nie poznał Hayden Green. Przeszył go dreszcz. Sarna za oknem znieruchomiała, po czym obróciła się i czmychnęła między drzewa. - Kilka tygodni temu stałem przy ladzie w kawiarni w Seattle. I ni stąd, ni zowąd facet przede mną zaczyna mi tłumaczyć, że jestem jego bratem bliźniakiem. Hayden zacisnęła dłonie w pięści. Chciała przytulić Tate’a, ale nie była pewna, czy by sobie tego życzył. - Musiałeś być… - Przerażony? Byłem. Zadzwoniłem do mamy, spodziewając się, że wybuchnie śmiechem. Ale nie roześmiała się. Nazajutrz podczas kolacji z Claire wypiłem sporo wina i opowiedziałem jej o wszystkim. - A ona cię rzuciła. - Nie od razu, dopiero parę dni później. – Uśmiechnął się smutno. – Teraz twoja kolej. Hayden jednak nie wstała, nie włożyła płaszcza, nie wyszła. Przeciwnie, objęła Tate’a za szyję i pocałowała. Długo i czule. A on odwzajemnił jej pocałunek. Dzięki niej znów czuł się silny, dumny. Bo wcześniej, po pierwszym spotkaniu z Reidem, po rozmowie z rodzicami i zerwaniu z Claire miał wrażenie, jakby wpadł w wir i z wielkim mozołem usiłował wydostać się na ląd.

- Moja? Myślisz, że jednorazowy seks mnie satysfakcjonuje? – szepnęła, pocierając kciukiem jego wargę. - Co byś chciała? – spytał. Nie mógł jej nic zaofiarować. Przyszłość jawiła mu się jako niewiadoma. - Drugą wspólną noc? - To się da załatwić. - Uśmiechnął się. - Żyjmy teraźniejszością. - Tak, żyjmy teraźniejszością. Zmiażdżył jej usta w pocałunku. Na jej języku czuł słodycz kakao z pianką. Teraźniejszością, z dnia na dzień, bez robienia planów, bez wybiegania w przyszłość… Stanowiło to kompletne przeciwieństwo tego, jak żył dotychczas. Nie wiedział, dokąd to ich zaprowadzi, jak potoczą się ich losy. Na tym etapie swojego życia właśnie tego potrzebował: zejść z utartej ścieżki, złamać zasady, którymi całe życie się kierował, skosztować czegoś nowego.

ROZDZIAŁ JEDENASTY Mijały kolejne noce. Nastał grudzień, Spright szykowało się do świąt. Barwne światełka i girlandy oplatały latarnie, na drzwiach wisiały złocisto-zielone stroiki i wieńce, w sklepach z głośników płynęły świąteczne melodie. Hayden kupiła dwie choinki, mniejszą do mieszkania, większą do studia. Mniejszą ozdobiła czerwonymi i złotymi bombkami, większą niebieskimi i srebrnymi. Musiała

przyznać,

że

życie

było

znacznie

przyjemniejsze,

kiedy

w okresie świątecznym nie siedziała sama w domu. Sporo czasu spędzała u Tate’a, zarówno przed kominkiem, jak i w łóżku. U siebie bywała rzadko; wpadała, by wziąć prysznic po zajęciach i się przebrać. Dziesięć minut temu skończyła ostatnie zajęcia. Usiadłszy przy biurku, uzupełniała kalendarz i sprawdzała pocztę, kiedy zabrzęczał dzwonek nad drzwiami. Tate

w

drogich

szarych

spodniach

i

lśniących

czarnych

butach

faktycznie wyglądał jak miliarder. Chociaż nie; do obrazu miliardera nie bardzo pasowała nieodłączna skórzana kurtka. - Jaki ładny szaliczek – powiedziała, spoglądając na czerwony szalik fantazyjnie zamotany pod jego szyją. Kupiła mu go bez okazji, po prostu jej się spodobał. Seksowny uśmiech, który zawsze gościł na twarzy Tate’a, dziś był nieobecny. Poczuła ukłucie niepokoju. Co się stało? Czy coś zrobiła nie

tak? Nie denerwuj się. Każdy może mieć gorszy dzień, Tate również. Najważniejsze, że tu jest; że przyszedł. - Co tam? – spytała, siląc się na pogodny ton. - Wszystko w porządku. A szaliczek… - uniósł jeden jego koniec – to prezent od przepięknej dziewczyny. - Mam być zazdrosna? Schyliwszy się, pocałował ją na powitanie. Jej obawy prysły. Chyba przesadnie zareagowała na brak uśmiechu. Powtarzała sobie w duchu, że nie powinna oczekiwać zbyt wiele. Lata temu uznała, że życie w pojedynkę jest okej; nie trzeba koniecznie mieć rodziny, męża czy narzeczonego, żeby czuć się dobrze. Ale z Tate’em była szczęśliwa. I zamierzała cieszyć się nim, póki są razem. Darzyła go ogromną sympatią, większą niż jakiegokolwiek innego mężczyznę. Minęły dopiero trzy tygodnie, a był jej bliższy od najbliższego przyjaciela. Był… Nie, wolała nie przypinać etykietek. Etykiety są niebezpieczne. - Jak wypadło spotkanie? – spytała. Tate był na spotkaniu w sprawie przyjęcia noworocznego. - Dobrze. Wpadłem na Nicka; zaprosił nas na lunch do Purple Rose. Nick był Tate’a ulubionym szefem kuchni; z prostych składników przyrządzał najcudowniejsze potrawy na świecie. - Nas? – Serce zabiło jej szybciej. Czyli Tate musiał wspomnieć o niej Nickowi. - Ludzie nie są ślepi, panno Green. – Uśmiechnął się; najwyraźniej nie przeszkadzało mu, że mieszkańcy wyspy wiedzą, iż są parą. – Masz dziś czas?

- Owszem. Godzinę później zajadali się sałatką z pieczonych warzyw, białej fasoli, kosmosy ryżowej oraz chrupiących brukselek polaną słodkim tajskim sosem. - Tak jak podejrzewałam – powiedziała Hayden, nabierając porcję na widelec. – Nick sprzedał duszę diabłu za przepis na ten fantastyczny sos. Najlepsze było to, że sałatka jeszcze nie figurowała w menu. Mogłabym przywyknąć do takiego życia, pomyślała Hayden. Nie szukała faceta, a znalazła takiego, który miał złoty klucz do miasta. Nieźle. Tate odłożył widelec i przetarł usta serwetką. Jego spojrzenie przygasło. - Chciałbym cię o coś poprosić. – Ściągnął brwi. - Śmiało – powiedziała, starając się nie denerwować. - Reid zadzwonił dziś rano i znów spytał, czy wybrałbym się na święta do Londynu. – W gardle mu zaschło. Sięgnął po szklankę i wypił łyk wody. – Uznałem, że polecę. - To świetnie. – Wiedziała, że poznanie rodziców biologicznych to dla niego duża sprawa. - Chciałbym, żebyś poleciała ze mną. Miała wrażenie, że się przesłyszała. Mniej by się zdziwiła, gdyby postanowił ją rzucić, a nie zabrać z sobą do Londynu. Ale chociaż od dziecka marzyła o tym, aby zwiedzić Anglię, to przecież nie mogła z nim jechać. Bo jak to? Na święta? Żeby poznać jego rodziców? Przyglądał się jej uważnie, czekając na reakcję. A ona, ponieważ nie wiedziała, jak zareagować, zaczęła powtarzać jego słowa: - Żebym poleciała z tobą? Do Londynu? - Tak. Ale to nie wszystko.

Zaprasza ją do Londynu na święta i to nie wszystko? Przetarła o dżinsy spocone dłonie. Bała się o cokolwiek pytać, z drugiej strony chciała – musiała! – wiedzieć, co mu chodzi po głowie, bo inaczej będzie snuła jakieś nieprawdopodobne teorie i… Uspokój się, skarciła się w duchu. Przecież nie zamierza ci się oświadczyć. Po chwili Tate mówił dalej: - Singletonowie sądzą, że jestem zaręczony. Reid wie, że rozstałem się z Claire, ale prosiłem, żeby nie wspominał o tym George’owi i Jane. - Dlaczego? – spytała. - Sam nie wiem. – Zmarszczył czoło. – Może żeby się nie martwili? Żeby nie uznali, że na skutek szokujących wieści o moim porwaniu wszystko zaczęło mi się walić? Był jedną z najszlachetniejszych osób, jakie kiedykolwiek spotkała. Mimo zamętu, jaki powstał w jego życiu, cały czas troszczył się o tych, którzy go kochali. Nawet o tych, których nie znał. - Jeżeli nie masz paszportu, zapłacę, aby ci go szybciej wyrobiono. - Mam. Ale… czego konkretnie ode mnie oczekujesz? - Właściwie niczego. Po prostu żebyś przy mnie była. Nie musisz udawać, że masz na imię Claire ani nic takiego. - To dobrze. – Uśmiechnęła się. Grymas znikł z jego twarzy. - Nie chcę psuć ci planów, ale wyświadczyłabyś mi ogromną przysługę. Oczywiście pokryję wszystkie koszty. Zamierzała zaprotestować, ale przypomniała sobie, że przed świętami ma mniej lekcji, a więcej wydatków, no i nie ma odłożonych paru tysięcy na podróż do Europy.

- Zawsze marzyłam o tym, żeby zobaczyć Londyn… Po pierwsze, nie mogła mu odmówić. Może będzie czuła się dziwnie, świętując w gronie obcych ludzi, ale co ma powiedzieć biedny Tate? Po drugie, spełni swoje marzenie. Po trzecie, jeśli zostanie tutaj, spędzi święta w Seattle z pijaną babką Winnie, z usługującą jej matką oraz apatycznym ojcem. Tate nie spuszczał z niej wzroku, jakby zastanawiał się, czy dorzucić coś do oferty, aby bardziej ją zachęcić. Ale nie musiał. - Dobrze, zgoda. - Serio? – Twarz mu pojaśniała, troski znikły. Zasługiwał na chwilę szczęścia. Ona też. Jeżeli udając narzeczonych, mogą osiągnąć ten cel, to czemu nie spróbować? Z wielu powodów, usłyszała w głowie cichy głos.

ROZDZIAŁ DWUNASTY Reid z Drew polecieli do Londynu dwa dni temu. Tate świadomie wybrał inny termin: chciał, aby jego wizyta w Anglii trwała jak najkrócej. Tłumacząc się pracą, a faktycznie był dość zajęty, zarezerwował dla siebie i Hayden bilety w samolocie, który lądował na Heathrow dwudziestego trzeciego grudnia o 11:25. W ten sposób mieli prawie cały dzień na odpoczynek. Potem wigilia i pierwszy dzień świąt w gronie rodziny i powrót do domu. Z uwagi na różnicę czasu w Seattle wylądują dwie godziny po wylocie z Anglii. Zarezerwował miejsca w pierwszej klasie nie dlatego, że chciał pracować podczas lotu, ale dlatego, że pierwszą klasą podróżowało się najwygodniej. Hayden wyświadczyła mu olbrzymią przysługę, więc chciał okazać jej wdzięczność. Usiadłszy w fotelu, wytrzeszczyła ze zdumienia oczy. Trzydzieści rozkładanych foteli było oddzielonych od siebie ruchomymi przegrodami. -

Mam

nadzieję,

że

będzie

ci

wygodnie…

-

powiedział

Tate,

opuszczając tę pomiędzy ich fotelami. -

Nie

żartuj.

Zazwyczaj

siedzę

w

środkowym

rzędzie

klasy

ekonomicznej z kolanami pod brodą. Wyciągnęła nogi przed siebie; nawet nie była w stanie sięgnąć stopą do fotela przed nią. - Po co tyle przestrzeni? Czy to nie przesada?

- Lot trwa prawie dziesięć godzin. Myślę, że już po czterech docenisz przestrzeń i fakt, że fotel się rozkłada. - Mam własny telewizor. – Wskazała na ekran przed sobą. – Własny stolik i… co to? - Uniosła czarny woreczek. - W środku jest opaska na oczy, mgiełka o zapachu lawendy, poduszka oraz wełniany koc. Hayden roześmiała się wesoło. Odetchnął z ulgą. W Londynie czekały go dwa stresujące dni, ale na razie mógł się odprężyć i cieszyć towarzystwem tej cudownej dziewczyny. Z zaciekawieniem obserwował jej reakcję na otaczający ich luksus, do którego on przywykł i na który nie zwracał uwagi. Tak, Tate Duncan daleko w życiu zaszedł. Pewność siebie przyda mu się, kiedy za kilka godzin znajdzie się obcym mieście. Tyle że Londyn nie był obcym miastem; tu przyszedł na świat i tu mieszkał z bratem i rodzicami do swoich trzecich urodzin. Hayden wąchała mgiełkę, chwaliła miękkość poduszki, zachwycała się kocem. - Łatwo sprawić ci przyjemność. Zaczerwieniła się. - Zachowuję się jak głupia gąska? - Nie, jak urocza niezblazowana istota – odparł. Nigdy mu niczego nie brakowało. Zawsze podróżował z rodzicami pierwszą

klasą

lub

prywatnym

odrzutowcem.

Fascynował

go

świat

widziany oczami Hayden. Ona go fascynowała. - Ja… Po prostu to wszystko jest dla mnie takie nowe. - Nagle zmrużyła oczy. – Coś się za tym kryje, prawda? Dowiedziałeś się jakichś strasznych rzeczy o Singletonach? I boisz się, żebym się nie wycofała?

- Strasznych? Przeciwnie. Reid nie może się nachwalić naszych rodziców. Drew jeszcze ich nie spotkała, ale przegadała z Jane, naszą matką, wiele godzin. – Na moment zamilkł. – Twierdzi, że już ją pokochała. - Och, to świetnie – powiedziała Hayden, usiłując podtrzymać go na duchu. Czuł, że sobie poradzi bez względu na to, jakim trudnościom będzie musiał stawić czoła. Poradzi sobie, bo nie będzie sam. Czasem słowa go zawodziły, nie potrafił ich dobierać, aby umiejętnie wyrazić emocje. Miał jednak nadzieję, że miejsca w pierwszej klasie, pobyt w

Londynie

oraz

przyjemności

erotyczne,

jakie

zaplanował,

pokażą

Hayden, jak bardzo mu na niej zależy. Nie wyobrażał sobie, aby w tym trudnym momencie swojego życia chciał być z kimkolwiek innym. Po siedmiu godzinach lotu dopadło Hayden koszmarne zmęczenie. Jej najdłuższa dotąd podróż samolotem – do Toronto, na konferencję jogi – trwała

pięć

godzin.

Właśnie

wtedy,

przed

wylotem,

wyrobiła

sobie

paszport. Odwiedziła toaletę głównie po to, by się przejść. Mimo miejsca na nogi brakowało jej ruchu. Wierciła się na fotelu, czasem wstawała i przyjmowała różne pozycje. Nie przejmowała się tym, czy ktoś na nią patrzy, choć podejrzewała, że nikogo nie interesuje jej asana wojownika. W tej części samolotu pasażerom zależało głównie na prywatności. Chciała

zwrócić

Tate’owi

przynajmniej

część

kosztów

za

bilet.

Owszem, spotykali się, ale nie byli z sobą na dobre i na złe. Jednak ilekroć poruszała temat pieniędzy, Tate potrząsał głową i kończył rozmowę. Godzinę po wystartowaniu podjęła kolejną próbę. - Nie, Hayden, to mój prezent – oznajmił stanowczo.

Poddała się, choć z dużymi oporami. Kłótnie o pieniądze były na porządku dziennym w jej domu rodzinnym z powodu babki alkoholiczki, która wszystkie pieniądze przepijała. Hayden nie wyrastała w zdrowej atmosferze. Nie miała skąd czerpać dobrych wzorców. Ale jako dorosła wiedziała, że musi zadbać o siebie, nauczyć się oszczędzać i inwestować. Nikt się nigdy o nią nie troszczył, nawet matka, która głównie opiekowała się mężem i babką. Hayden przestała liczyć na innych, liczyła wyłącznie na siebie. Nie było jej lekko, ale przynajmniej wiedziała, że nie będzie przeżywać kolejnych zawodów. Między innymi dlatego nie wyszła za mąż. Sobie ufała, innym nie za bardzo. Tate

spał

wyciągnięty

na

sąsiednim

fotelu.

Patrzyła,

jak

klatka

piersiowa mu się unosi i opada. To dziwne, przemknęło jej przez myśl; w tylu sprawach jemu zaufała, całkiem nieświadomie. Wyglądał, jakby nie miał żadnych zmartwień, jednak głęboka bruzda na czole świadczyła o tym, że to nieprawda. Martwił się spotkaniem z rodzicami. Hayden nawet nie umiała postawić się w jego sytuacji. Ciekawe, co by czuła, gdyby okazało się, że ma inną rodzinę mieszkającą w Anglii? Pewnie ulgę, uznała po chwili.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY Kiedy pierwszy raz zobaczyła brata Tate’a, Reida, jedna myśl przyszła jej do głowy: Naprawdę jest ich dwóch! Nie byli bliźniakami jednojajowymi, ale ich podobieństwo od razu rzucało się w oczy; mieli identyczne usta i rzeczywiście wykonywali identyczne gesty. Jechali

w

czwórkę

wynajętym

samochodem;

mężczyźni

siedzieli

z przodu, a Hayden z narzeczoną Reida z tyłu. - Są niewiarygodnie przystojni, prawda? Drew zadała pytanie szeptem, choć bracia tak głośno rozmawiali, że na pewno nic nie słyszeli. - Można zwariować od samego patrzenia na nich – rzekła ze śmiechem Hayden, ale gdyby musiała wybierać, kierując się wyglądem, nie miała cienia wątpliwości, komu przyznałaby palmę pierwszeństwa. – Po tym długim locie aż mi się dwoi w oczach. - Oj, lot jest bardzo męczący. Myśmy przylecieli trzy dni temu, a dopiero dziś czuję się normalnie. - Czyli zanim się zaaklimatyzuję, będę już w drodze powrotnej. - Naprawdę macie bilety na dwudziestego szóstego? Szkoda, że nie możecie dłużej zostać. Hayden też żałowała. - I podobno się zaręczyliście?

- Nie, kotku. Nie zaręczyli się, tylko udają narzeczonych – wyjaśnił Reid, mrugając do niej w lusterku. - Wiem. Nie podsłuchuj, przystojniaku! – Drew przeniosła spojrzenie z Reida na Tate’a. – Masz rację – szepnęła do Hayden. – Można zwariować od samego patrzenia. Hayden wybuchnęła śmiechem, ale po chwili ziewnęła. Była nieludzko zmęczona. - Chcesz kawy? – spytała Drew. – Wprawdzie więcej tu herbaciarni, ale jest kilka niezłych miejsc, gdzie serwują kawę. Wczoraj po zakupach wstąpiliśmy do jednego z takich lokali… - Mama przygotowała poczęstunek – powiedział Reid. – Byłaby niepocieszona, gdybyśmy się nie pojawili. Tate wytarł dłonie o nogawki dżinsów. Spiął się na dźwięk słowa „mama”. Reid niczym profesjonalny przewodnik wskazywał mijane po drodze budynki i opowiadał o nich ciekawostki. Drew przysunęła się do Hayden. - Wyobrażam sobie, jakie to wszystko musi być trudne dla Tate’a – rzekła, zniżając głos. – Dla ciebie też – dodała. – Gdybyś chciała z kimś pogadać… o czymkolwiek, o rodzinie, o narzeczeństwie… Hayden wybuchnęła śmiechem. - Zwłaszcza o narzeczeństwie? Błyskając zębami w uśmiechu, Drew przyłożyła ręce do swojego brzucha, jeszcze wciąż płaskiego. - No wiesz, z naszymi chłopakami nigdy nic nie wiadomo. Prawda, przystojniaku?

Reid ponownie zerknął w lusterko; oczy mu płonęły. Po chwili Tate obejrzał się przez ramię i w jego spojrzeniu Hayden też dostrzegła żar. Tak, z naszymi chłopakami nigdy nic nie wiadomo, pomyślała. Przyglądał

się

rzędom

ciasno

przylegających

do

siebie

domów.

Ponieważ wywieziono go z Londynu w wieku trzech lat, nie pamiętał miasta. Nic nie wydawało mu się znajome. Zatęsknił za domem rodzinnym w Kalifornii. Na myśl o spotkaniu ludzi, którzy go spłodzili, czuł podniecenie, zdenerwowanie i dziesiątki innych emocji. W samolocie odbył z sobą rozmowę o tym, czego może spodziewać się po spotkaniu. A więc nie powinien mieć zbyt wygórowanych oczekiwań; wystarczy, jeżeli wszyscy będą dla siebie mili. Powinien zachować spokój… Reid skręcił w długi podjazd otoczony z obu stron niskimi kamiennymi filarami. - Jesteśmy na miejscu. Singletonowie mieszkali w Berkshire, mniej więcej pół godziny od lotniska. Dom stał na dwuhektarowej działce kończącej się pod lasem, do którego kidnaperzy zaciągnęli trzyletnie dziecko. Tate’owi przebiegł po plecach dreszcz. - Aha, nasza mama to prawdziwa piękność – oznajmił z dumą Reid. – W wieku dwudziestu kilku lat była modelką. Zresztą dziś wygląda najwyżej na trzydzieści siedem. – Zaparkowawszy, obrócił się do Tate’a. – Witaj w domu, bracie. Prosiłem matkę, żeby cię nie zadusiła. Nie musisz mi dziękować – dodał, szczerząc zęby. Wysiedli.

Kiedy

szli

w

stronę

domu,

ciemne

z mosiężnymi klamkami otworzyły się na oścież.

drewniane

drzwi

Tate widział Jane i George’a na zdjęciach, ale co innego na zdjęciach, a co innego na żywo, po raz pierwszy od dziesiątek lat. - Wspaniali są, no nie? – szepnęła Drew. Hayden coś odpowiedziała, ale Tate nie słyszał co – krew tak głośno dudniła mu w uszach, że wszystko zagłuszała. Matka stała w progu ubrana w białe spodnie i szary golf. Trzymała za rękę męża, który miał na sobie sportowy garnitur. Ona była modnie uczesana i siwa, on lekko szpakowaty na skroniach. Zbliżając się na sztywnych nogach, Tate nie spuszczał z nich wzroku. Reid ujął matkę – ich matkę! - za ramiona i wprowadził do holu. Tate poczuł, jak Hayden ściska jego dłoń. - Będzie dobrze – szepnęła. Skinął z wdzięcznością głową. Gdyby nie ona, byłby tu dzisiaj sam – w obcym miejscu, pośród obcych ludzi. Splótł palce z jej palcami, gestem próbując

wyrazić

to,

czego

nie

mógł

słowami.

Mrugnęła

porozumiewawczo; najwyraźniej odczytała jego intencje. Kiedy wszyscy weszli do środka, George wyciągnął dłoń do Tate’a. Spoglądając na twarz ojca, Tate miał wrażenie, jakby patrzył na kogoś, kogo kiedyś w życiu widział, lecz nie pamięta, gdzie i kiedy. - Nazywam się George Singleton i jestem twoim ojcem - powiedział mężczyzna. – A to jest twoja matka, Jane. Otoczył ją ramieniem. Wargi i broda kobiety leciutko drżały, po chwili łzy popłynęły jej po policzkach. Wysunęła ręce w stronę Tate’a. - Mogę cię przytulić? – spytała łamiącym się głosem. Tate skinął głową, przejęty i wzruszony. Jemu również oczy się zaszkliły. Zgarnął matkę w objęcia. Sądził, że będzie się czuł nieswojo, ale nie

czuł

najmniejszego

dyskomfortu.

Przeciwnie,

czuł

głęboką

instynktowną więź, tak jak podczas pierwszego spotkania z Reidem.

- Mój Wesley – szepnęła matka, tuląc go. – Mój kochany Wesley. Spiął się. Zreflektowawszy się, że popełniła gafę, matka cofnęła się krok. - Przepraszam. Zapomniałam, że masz na imię Tate. - I Tate, i Wesley – powiedział. Całkiem niedawno to zrozumiał i zaakceptował. Jane ponownie wzięła go w ramiona i przytuliła. Długo tak stali. Za plecami słyszał, jak ktoś pociąga nosem. Wreszcie Jane opuściła ręce. - Jedno ci powiem. Jesteś znacznie przystojniejszy od swojego brata. - Co? – zawołał z oburzeniem Reid. Wszyscy parsknęli śmiechem, napięcie ustąpiło. -

No

dobrze,

zapraszam

na

herbatę.



Jane

klasnęła

w

dłonie

i poprowadziła towarzystwo do salonu. Głęboki

brąz

podłóg

pasował

do

brązowych

futryn

drzwiowych

i okiennych. Ściany miały ciepły odcień bieli. Jeśli chodzi o kolorystykę wnętrza, przeważał kolor bordowy oraz odcienie zieleni. Barwy przyrody, pomyślał

Tate,

podziwiając

kawałek

skamieniałego

drewna

leżący

w nadkruszonej glinianej misie. - Tate też ma w domu kawałek skamieniałego drewna – powiedziała Hayden. – Macie podobne zainteresowania. Gładząc Tate’a po ręce, usiadła obok niego na kanapie, po chwili jednak poderwała się i zaproponowała swoją pomoc w kuchni. - Słyszałem, że stworzyłeś rezerwat przyrody na wyspie – powiedział do syna George. Wróciwszy do salonu, Hayden podała Tate’owi herbatę i ponownie usiadła obok niego na kanapie.

Odwdzięczę się, obiecał sobie Tate; pokażę jej, jak bardzo doceniam to, co dla mnie robi.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY - Twoi rodzice są niesamowici – powiedziała, chowając ubranie do szafy. To prawda, przyznał w duchu. Najdziwniejsze, że już po chwili miał wrażenie, jakby znał ich od dawna. Z zainteresowaniem wypytywali go o wyspę i Miasteczko Spright, które na niej zbudował. Jane przyznała, lekko speszona, że szukała o Spright informacji w sieci i że jest pod ogromnym wrażeniem jego dokonań. Tate zawsze był dumny z tego, co osiągnął. Nigdy nie myślał o zakładaniu rodziny, całą energię poświęcał pracy. Claire również była skupiona na karierze; nie kryła się z tym, że nie chce mieć dzieci. On sam zmienił

podejście

dopiero,

gdy

poznał

członków

swojej

rodziny

biologicznej, najpierw Reida, teraz rodziców. Hayden odstawiła na bok walizkę i ziewając, zamknęła drzwi sypialni. Ciekaw był, jaki ona ma stosunek do dzieci? Sądząc po konfliktach, jakie występowały u niej w domu, pewnie nie marzyła o potomstwie. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, w końcu żyli teraźniejszością, nie robili planów na przyszłość, ale nagle Tate wyobraził sobie małego ciemnowłosego brzdąca o niebieskich oczach. Albo dwóch brzdąców – bliźniaków. - Chryste. – Potarł twarz. - Też padam na nos – powiedziała i ponownie ziewnęła. Całe szczęście, że nie potrafiła czytać w jego myślach. Tego brakowało! - Jak chcesz, połóż się i zdrzemnij.

Wiedział, że rodzice nie obrażą się, jeśli Hayden nie zejdzie na popołudniowego drinka. George zaprosił synów na kieliszek brandy. Ciężarna Drew od razu oznajmiła, że zamierza się położyć, a Jane powiedziała, że chętnie dotrzyma Hayden towarzystwa, ale zrozumie, jeśli ta będzie zbyt zmęczona po długiej podróży. - Jane sama stwierdziła, że masz prawo czuć się skonana. Hayden przechyliła w bok głowę. - Myślisz, że kiedyś słowo „mamo” przejdzie ci przez usta? - Może kiedyś – odparł. Ale czy to nie byłaby zdrada wobec jego matki adopcyjnej? Hayden pogładziła go po policzku. - Radzisz sobie doskonale. Przyciągnął ją do siebie, a ona objęła go za szyję. Idealnie mieściła się w jego ramionach, jakby tu było jej miejsce. Z Claire nigdy nie miał tego wrażenia. Nagle coś mu przyszło do głowy: teraz, gdy poznał Singletonów, czy nie okaże się, że on, Tate, wcale nie „pasował” do Duncanów? - O czym myślisz? - Skąd człowiek wie, gdzie przynależy, gdzie jest jego miejsce? Czy wśród ludzi, których zna, czy z tymi, z którymi łączą go więzy krwi? - Dobre pytanie. – Hayden zmarszczyła czoło. – Dawniej czułam się swojsko w chaosie, teraz marzę o spokoju i stabilizacji. Ty chyba nie musisz dokonywać wyboru. W twoim życiu jest miejsce na Duncanów, na rodziców biologicznych, na Reida i Drew i ich dziecko. A

także

na

ciebie,

dodał

w

myślach

Tate.

Ponieważ

udawali

zaręczonych, jakoś łatwo mu było sobie wyobrazić Hayden na ślubie Reida, Hayden cieszącą się z narodzin jego bratanka lub bratanicy, a także Hayden jadącą z nim do Kalifornii, by poznać jego rodziców adopcyjnych. To była niebezpieczna wizja, ale jakże przyjemna.

- Bardzo jesteś śpiąca? Zamruczała w odpowiedzi. Przytknął usta do jej warg. Rozchylając je językiem, pchnął ją w stronę łóżka. - Tate… Był pewien, że usłyszy „nie możemy”. - Błagam, nie każ mi przestać. – Potrzebował jej. Tu, w Londynie, była jego kotwicą. Owszem, udawali narzeczonych, ale chemii, jaka istniała między nimi, nie musieli udawać; była najprawdziwsza. Hayden uniosła pytająco brwi. - Chciałam powiedzieć, że brandy z George’em i Reidem może poczekać. - Zdecydowanie! Miała na sobie czarną, lekko połyskującą bluzkę. Wsunął rękę pod cienki materiał. Najpierw gładził plecy, potem biust. Odchyliła głowę, oddychała coraz szybciej. Podniecało go to, ale podobnie jak za pierwszym razem nie chciał się spieszyć; chciał się delektować. Wolał Hayden od brandy. Rozpiął jej bluzkę i stanik, potem rozpiął spodnie, wsunął rękę w majtki i odnalazł łechtaczkę. Z ust Hayden wydobył się przeciągły jęk. Dobrze, że pokój gościnny znajdował się na piętrze, na końcu holu. Palcami doprowadził Hayden do orgazmu. Z satysfakcją i radością obserwował jej twarz wykrzywioną w paroksyzmie rozkoszy. Wiedział, że długo nie zapomni tego widoku. Trzymał ją w ramionach, gdy drżała na całym ciele, potem obsypał pocałunkami jej dekolt i szyję. - Jesteś tak diabelsko piękna, kiedy szczytujesz. Zrobisz to jeszcze raz? Ze mną w środku? - Z miłą chęcią. – Uśmiechnęła się.

Wziął ją na ręce i rzucił na łóżko. Podskoczyła na materacu, z trudem tłumiąc śmiech. Nie tracąc czasu, ściągnął jej buty i spodnie. Cofnęła się do wezgłowia, podwinęła nogi pod siebie i posłała mu zalotne spojrzenie. Stanowiła ucieleśnienie jego marzeń. Szybko zdjął koszulę, spodnie, gatki. Oczy Hayden rozbłysły pożądaniem. Patrzyła na niego tak jak on na nią – z ogniem. Jakby nie dowierzała własnemu szczęściu, że stoi przed nią nagi, z pełną erekcją. Wyciągnęła się, a on na niej. Wkrótce, pokrywając pocałunkami jej szyję, powędrował niżej. Na moment zatrzymał się przy piersiach, z każdą się przywitał i wreszcie ułożył się wygodnie pomiędzy ciepłymi udami. Wysoko podniósł poprzeczkę. Teraz ona już nigdy nie znajdzie mężczyzny, który ją zadowoli. Nie żeby kogoś szukała, ale… Na razie było jej dobrze, więc po co wybiegać myślą naprzód i się martwić? Zresztą tak się umówili: że żyją z dnia na dzień, teraźniejszością. Jane z George’em, a nawet Reid i Drew, którzy znali prawdę o jej zaręczynach z Tate’em, traktowali ją jak członka rodziny, a ona upajała się ich serdecznością i cudowną domową atmosferą. Jakie to wspaniałe uczucie być wśród ludzi, którzy życzą innym dobrze. Tyle że Tate nie był stałym elementem jej życia. Był księciem z bajki, który zabrał ją do Londynu i który wiedział, jak ją zaspokoić w łóżku. Szelest rozrywanego opakowania z prezerwatywą wyrwał ją ze stanu błogości, w jaki wpadła po orgazmie. - Poczekaj! Tate uniósł głowę. Wyjęła mu z ręki gumkę. - Kusi mnie coś innego. Pchnęła go na wznak i wyciągnęła się na nim. Całując jego nagi tors, przesuwała się w dół. Tate wstrzymał oddech. W milczeniu odgarnął jej

włosy, aby cały czas ją obserwować. Zacisnęła dłoń na członku, czubek wzięła do ust i zaczęła wyprawiać cuda. Posyłając Tate’owi drapieżne spojrzenie, zmieniała rytm, kierunek, siłę. Wiedział, że długo nie wytrzyma, że jeszcze chwila i wystrzeli. Chwycił Hayden za włosy. - Hay… Zignorowała go. - Hayden – powtórzył bardziej stanowczo. Uniosła głowę, oblizując wargi. - No dobrze, mogę przestać, ale… Bez ostrzeżenia przekręcił ją na plecy. Krzyknęła zaskoczona, po czym przytknęła rękę do ust. Wprawdzie dom był duży, ale nie aż tak. Po co wszyscy mają wiedzieć, co się dzieje w pokoju gościnnym. - Prezerwatywa – szepnęła. - Co? A tak! – Zamrugał, jakby usiłował się skupić, po czym błyskawicznie nałożył gumkę i jednym ruchem znalazł się w środku. Wsunąwszy się do końca, na moment znieruchomiał. - Wszystko okej, przystojniaku? - Nie przystojniaku. Używaj mojego imienia, powtarzaj je raz po raz… Entuzjastycznie – dodał, posyłając jej łobuzerski uśmiech. - Tate… Tate… Pragnął to słyszeć. Potwierdzenie, kim jest, dodawało mu sił, sprawiało, że czuł się zakotwiczony. Oddychał coraz głośniej, wbijał się w nią coraz szybciej i mocniej… - Hayden, fruń ze mną… - wysapał. Oparł jej nogę o swoje ramię. Dzięki tej pozycji łatwiej trafiał w jej tajemniczy punkt G. Jakimś cudem zawsze potrafił go odszukać.

- Jestem… jestem blisko… - Chryste, ależ on był sprawny! - Czekam na ciebie, mała. Czekam… Rozciągnęła

usta

w

uśmiechu,

ale

po

chwili

zacisnęła

powieki

i wykrzywiła wargi. - Tate… Tate… Kolejne

pchnięcie

wystarczyło.

Fala

orgazmu

uderzyła

w

nią

z niespotykaną siłą. Oboje wzbili się w przestworza. - Seks z tobą to zdecydowanie mój ulubiony sport – oznajmił Tate, z trudem łapiąc oddech, gdy mokry od potu opadł w końcu na ziemię. - Mój też – przyznała Hayden, całując go w skroń. Wstał, żeby pozbyć się prezerwatywy. Kiedy wrócił, oczy potwornie się jej kleiły. Jak przez mgłę słyszała, że Tate wciąga spodnie. Kiedy schylił się, by pocałować ją w policzek, od snu dzieliły ją sekundy. Ostatnie słowa, jakie zapamiętała, to: - Odpocznij. Będziesz potrzebowała siły później.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY - Naprawdę nie wiedział, kim jesteś? W Churchill panował ścisk. Kiedy weszli do środka, Hayden oniemiała z zachwytu. Miejsce było fascynujące. Z sufitu zwisały miedziane rondle, patelnie i światła; gdzieś dostrzegła futerał na gitarę oraz akordeon. Lokal pełen był pamiątek po człowieku, na cześć którego nadano mu nazwę. Ściany pokrywała boazeria, której niemal nie było widać spod oprawionych w ramki zdjęć i obrazów. Stoły i krzesła nosiły ślady wieloletniego użytkowania. - Nie ma lepszego miejsca na spotkanie przedświąteczne – powiedział Reid, obejmując brata za szyję. Myśląc o Tacie, Hayden nie posiadała się z radości. Miał wspaniałą kochającą rodzinę. Jane bardzo chciała im towarzyszyć, by choć chwilę dłużej nacieszyć się synem. Trudno było się jej dziwić; tyle lat wierzyła, że drugi z bliźniaków nie żyje. W końcu jednak została w domu; George ubłagał żonę, aby pozwoliła „młodzieży” pójść samej. Przez chwilę Drew mieszała słomką wodę z cytryną. - Nie miał najmniejszego pojęcia. - I co było potem? – spytała Hayden, koniecznie chcąc poznać dalszą część historii. Już wiedziała, że Drew w wieku szesnastu lat była po uszy zakochana w Reidzie i że postanowiła wykorzystać przypadkowe spotkanie na konferencji, aby go uwieść.

- No więc smacznie sobie śpię u niego w łóżku, a on robi takie coś… Drew pstryknęła palcami – po czym urządza mi awanturę, że nie powiedziałam mu, kim jestem! - Musiała krzyczeć, żeby w tym hałasie było ją słychać. Hayden wybuchnęła śmiechem. Wyobraziła sobie, jak Reid z żoną opowiadają



historię

swoim

wnukom,

oczywiście

w

wersji

nieco

ocenzurowanej. Zgodnie z tradycją bywalcy Churchill byli świątecznie wystrojeni. Panie miały na sobie połyskujące suknie, a panowie zabawne czapki i kapelusze – Reid miał kolorową czapkę błazna, a Tate kapelusz w kształcie wielkiego kufla piwa. - Tate świetnie się odnajduje. – Drew oderwała wzrok od mężczyzn. – Starałam się dyskretnie obserwować jego interakcje z Jane i George’em… To takie wzruszające. A do tego jeszcze Reid… - Przetarła oczy, które zaszły jej łzami. – Przepraszam, to te hormony… - Nie musisz się tłumaczyć. Czuję dokładnie to samo, kiedy na nich patrzę. Bałam się o Tate’a, ale masz rację, świetnie się odnajduje. -

Masz

to

spojrzenie



powiedziała

nagle

Drew.



Spojrzenie

zakochanej kobiety. Po raz drugi dzisiejszego wieczoru Hayden oniemiała, tym razem nie z zachwytu, lecz ze zdumienia. - Nie jestem zakochana. - Ojej, wydawało mi się. Przepraszam, nie chciałam… - Nic się nie stało. Nawet rozumiem, dlaczego mogłaś tak pomyśleć. Tate i ja po prostu strasznie się lubimy. Poprosił mnie, abym mu towarzyszyła, a ja nie miałam serca odmówić. Przyjacielowi się nie odmawia.

- Słusznie. I dobrze, że przyjechałaś. Nieważne, co was łączy. Ważne, że go wspierasz. Wesołych świąt! Stuknęły się szklankami. W innej części baru Reid z Tate’em siedzieli przy kominku, każdy ze szklanką whisky w ręku. Reid odrzucił w tył głowę i roześmiał się wesoło; Tate przetarł oczy, jakby płakał ze śmiechu. Hayden zrobiło się ciepło na sercu. Cieszył ją widok szczęśliwego Tate’a. Nie była w nim zakochana, ale darzyła

go

uczuciem…

hm,

bardzo

podobnym

do

miłości.

Gdyby

kiedykolwiek naprawdę miała mieć narzeczonego, Tate idealnie nadawałby się do tej roli. Został przy kominku, podczas gdy Reid udał się do baru po kolejne drinki. Po drodze Reid zatrzymał się przy dziewczynach; otoczywszy Hayden ramieniem, uśmiechnął się, a gdy pokręciła głową, mrugnął do niej porozumiewawczo. Cała jego rodzina ją zaakceptowała: Jane z George’em, brat z Drew. Równie

serdecznie

przyjęli

jego.

Oczywiście

zdarzały

się

chwile

niezręcznego milczenia, ale trwały krótko. Wszystkim zależało, aby czuł się jak w domu. Matka nieustannie dopytywała go o ślub. - Zawiadomisz nas, jak ustalicie datę, prawda? Od razu zarezerwuję bilety na lot do Stanów. Kilka razy wspomniała o Stanach. I kiedy podczas lunchu Tate powiedział, że z przyjemnością oprowadzi ją po swojej wyspie, Jane zacisnęła wargi, by znów się nie rozpłakać. Jej łzy wprawiały go w zakłopotanie, z drugiej strony doskonale ją rozumiał. On sam czuł się, jakby go w dzieciństwie okradziono, a jednocześnie za nic w świecie nie zamieniłby swojego życia i rodziny adopcyjnej.

Hayden obejrzała się przez ramię. Pomachał do niej, a ona błysnęła zębami w uśmiechu. Moja narzeczona, pomyślał, odwzajemniając jej uśmiech. Co mu strzeliło do głowy, aby prosić ją o tak wielką przysługę? Swoją rolę grała jednak znakomicie. Tak dobrze, że łatwo mu było sobie wyobrazić, że naprawdę są parą narzeczonych. Tylko… Psiakość, to nie był odpowiedni moment na takie rzeczy. On musi na nowo poskładać swoje życie, a Hayden… Wracał myślami do rozmowy, którą odbyli tamtego pierwszego

wieczoru.

Obiecali

sobie

nie

spieszyć

się,

niczego

nie

planować. Udawanie jest fajne, ale na krótką metę. Prawdziwe życie rządzi się innymi regułami. - Trzymaj. – Reid podał mu szklankę. – Hayden to świetna dziewczyna, piękna, z poczuciem humoru. Nie mogłeś lepiej trafić. – Wypił spory haust i aż się zakrztusił. – O Chryste! Ale to mocne! Owszem, i dlatego Tate wolał pić łykami, nie haustami. - Sam długo nie widziałem się w roli męża czy ojca – kontynuował Reid - ale wkrótce zostanę jednym i drugim. Wcale mnie to nie martwi, wprost przeciwnie. – Ponownie uniósł szklankę do ust, tym razem ostrożnie. – Zanim zarzucisz mi, że próbuję cię wepchnąć w niewolę małżeństwa, wiedz, że myślę wyłącznie o twoim szczęściu. Mimo czapki błazna powiedział to z powagą i szczerością. - Doceniam, że się o mnie troszczysz. – Tate usiadł głębiej w fotelu. – Ale na razie dobrze jest, jak jest. I mnie, i Hayden podoba się nasz prosty, nieskomplikowany układ. Prosty, nieskomplikowany… tak, to mu odpowiadało. Tym bardziej że inne aspekty jego życia takie nie były. - Ma to swoje zalety – odrzekł Reid, ale bez większego przekonania w głosie.

Tate stał w ogrodzie za domem; policzki miał czerwone od wiatru. Położył się spać około pierwszej w nocy, po kilku szklaneczkach whisky, które Reid donosił z baru. Padł do łóżka półprzytomny, a potem obudził się o wpół do czwartej; serce waliło mu tak mocno, jakby chciało wyłamać żebra. Wstał, łyknął aspirynę, wypił trzy szklanice wody i wyszedł na zewnątrz. Basen, nieczynny o tej porze roku, przykryty był czarnym brezentem. Tate przypomniał sobie, jak się w nim pluskał, jak zgubił w wodzie zabawkę i jak matka wskoczyła po nią, nie zważając na to, że zamoczy ubranie. Nie wiedział, czy to na pewno jest jego wspomnienie czy próbuje sobie wyobrazić to, o czym mu Reid opowiedział. Miał mętlik w głowie, obrazy z jednego życia mieszały się z obrazami z drugiego. - Wes… Tate… - usłyszał za plecami. – Co tu robisz? – Matka narzuciła mu na ramiona grubą kurtkę. – Jest zimno. Przeziębisz się i… - Umrę? Dopiero zmartwychwstałem. Szturchnęła go w bok. - Macie z Reidem identyczne poczucie humoru. Brr, zimno jak diabli. - Możemy wejść do środka. - Nie, tu jest dobrze. – Przyjrzała mu się uważnie. - Skontaktowali się z nami twoi adopcyjni rodzice. Nie miał o tym bladego pojęcia. Poczuł, jak krew mu napływa do twarzy. - Nie złość się. Pierwsi się do nich odezwaliśmy. Błagałam Marion… twoją mamę, żeby ci nic nie mówiła. I chyba dotrzymała słowa. - Tak, dotrzymała. – Miał wrażenie, jakby jego dwa światy pędziły na siebie. Bał się kolizji, a jednocześnie czekał na nią. Nie mógł do końca swoich dni żyć w rozdwojeniu; kiedyś będzie musiał zaakceptować, że jest

zarówno Tate’em, jak i Wesleyem, synem Marion i Williama Duncanów oraz Jane i George’a Singletonów. - Chciałam… sama nie wiem… chyba zrozumieć – kontynuowała Jane. – Okazało się, że to przemili ludzie. Z początku czułam wściekłość, że na tyle lat pozbawili mnie mojego dziecka, ale uświadomiłam sobie, że to nie była ich wina. Wiem, jak bardzo cię kochają, ale ja też cię kocham, Wes… Tate – poprawiła się. – I twoje szczęście znaczy dla mnie więcej niż moje własne. Nie był w stanie dłużej hamować emocji. Przez miesiąc dusił je w sobie, pozwalał, by wyciekały po kropelce, a teraz czuł, że za moment nastąpi tsunami. Broda zaczęła mu drżeć. Z głębi pamięci wynurzyło się wspomnienie Jane wskakującej do basenu po jego ukochanego pluszowego misia. A więc niczego

sobie

nie

wymyślił,

nie

przywłaszczył

wspomnienia

Reida.

Pamiętał swój płacz, to, jak Jane podaje mu ociekającego wodą misia i jak George, śmiejąc się wesoło, wyciąga żonę na brzeg. Tak, tu kiedyś mieszkał, w tym domu, z tymi ludźmi. Obraz był wyraźny, prawdziwy. - Mów do mnie Wesley, mamo – poprosił, obejmując ją ramieniem. – Tak mi dałaś na imię. Tym razem kiedy zaczęła szlochać, on też się rozpłakał. Płakał z powodu lat, które przepadły im bezpowrotnie, i z powodu wielu kolejnych, które dopiero nadejdą.

ROZDZIAŁ SZESNASTY Mahoniowy stół w salonie Singletonów był pięknie nakryty – lniany obrus, porcelanowe talerze, przy każdym haftowana serwetka, świeczki z migoczącym płomykiem. W rogu stała choinka, chociaż – jak wcześniej Jane wspomniała – ona i George rzadko kupowali drzewko. - Ale dziś jest wyjątkowa okazja. Rodzice siedzieli na dwóch przeciwległych końcach stołu, Drew z Reidem obok siebie, podobnie jak Hayden z Tate’em. Hayden nie mogła się nadziwić, że spędza święta z dala od domu, w całkiem nowym otoczeniu, a mimo to nie czuła się obco. Wspaniały nastrój był zasługą wszystkich Singletonów. W jej rodzinnym domu święta przebiegały w hałaśliwej atmosferze. Zwykle matka kłóciła się z babką, która nalewała sobie trzeciego drinka przed kolacją. Jedzenie było smaczne; mama potrafiła gotować – akurat to Hayden musiała jej przyznać. Ale uginający się od potraw stół Singletonów świadczył o tym, że Jane też lubiła pichcić. Główne miejsce zajmował ogromny pokrojony indyk z chrupiącą złocistą

skórką.

Obok

stało

mnóstwo

półmisków,

między

innymi

z pieczonymi ziemniakami, brukselką, zielonym groszkiem. - Możemy zacząć? – George rozwinął serwetkę, po czym wyciągnął na bok ręce. Drew z Hayden popatrzyły na siebie niepewnie; dopiero po chwili zorientowały się, o co chodzi. Hayden wzięła rękę George’a, drugą podała

Tate’owi, ten ujął dłoń matki, matka rękę Reida, Reid Drew, a Drew George’a. Modlitwa była krótka i wzruszająca. George podziękował za to, że Wesley się odnalazł. - Po raz pierwszy od trzech dekad moi dwaj synowi znów są pod naszym dachem. Kiedy rozległo się „amen”, wszyscy mieli mokre oczy. - Częstujcie się – powiedziała Jane. Nałożyła sobie jedzenie na talerz, polała wszystko brązowym sosem, który następnie podała synowi. Tate polał nim ziemniaki i podał sosjerkę Hayden, która z uśmiechem przekazała ją George’owi. - Dziś, kochana, radzę ci zapomnieć o kaloriach. – Mrugnąwszy do niej, oddał jej sosjerkę. – Nie chce cię straszyć, ale wszystkie warzywa były duszone w tłuszczu z kaczki. Biorąc przykład z Tate’a, Hayden polała sosem ziemniaki. Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one. Kolacja była ciężkostrawna, lecz przepyszna. Posiliwszy się, nikt nie ruszył się od stołu, nie zaczął zbierać naczyń. To również zdziwiło Hayden, bo u niej, ledwo kończono jeść, matka natychmiast chowała wszystko do lodówki. - Ojej, cukierki! Prawie bym zapomniała! - zawołała Jane. - Cukierki? – spytał zaniepokojonym tonem Tate. Hayden podzielała jego niepokój. Po tak obfitym posiłku – z dwukrotną dokładką! – żadne z nich nie miało miejsca na jakikolwiek deser. - Fantastycznie! – ucieszyła się Drew. Jane wyjęła spod choinki paczuszki wyglądające jak podłużne cukierki owinięte w kolorowy papier i z obu końców obwiązane tasiemką.

- Mamy w Anglii taki świąteczny zwyczaj – wyjaśnił Reid. Wziął od matki jednego cukierka i tłumaczył: - Ja trzymam jeden koniec, Drew drugi. I ciągniemy. Rozległ się cichy trzask, ze środka opakowania wypadła jakaś błyskotka i kilka złożonych kawałków papieru. - Zdaje się, że wygrałem pierścionek. Pierścionek był plastikowy z ohydnym fioletowym oczkiem. Reid, zadowolony, wsunął go sobie na mały palec, po czym rozwinął złotą bibułkę i z dumą nałożył na głowę koronę. – Okej, a teraz dowcip. – Rozwinął kolejną karteczkę i przeczytał: „Rozmawiają dwaj kumple. Jeden pyta: Kupiłeś żonie coś pod choinkę? Tak, odpowiada drugi. Stojak”. Jane, George i Reid prychnęli śmiechem. Drew uniosła pytająco brwi. - To z serii głupich dowcipów, tak? – upewniła się. - Jak najgłupszych. – Reid pocałował narzeczoną. – Twoja kolej, dawaj. Z rozerwanego cukierka Drew wyleciał zszywacz wielkości paznokcia. George w swoim znalazł dwie szklane kulki, Jane miniaturową grę. Wszyscy mieli też karteczki z żenującymi dowcipami. Tate’owi w strzelającym cukierku niespodziance trafił się miniaturowy miś. Długo się w niego wpatrywał, w końcu skierował spojrzenie na Jane, która przełykając łzy, potrząsnęła głową. - To przypadek. Zwykły przypadek. Może przypadek, pomyślała Hayden, ale obserwując matkę i syna, wiedziała, że w ich relacji nie ma i nigdy nie będzie nic zwykłego. - Hayden, teraz ty. – Tate chwycił jeden koniec jej niespodzianki, ona drugi. Po charakterystycznym wystrzale ze środka wypadł kiczowaty pierścień. – No proszę, taki sam jak Reida.

- Nie całkiem. Mój jest większy – stwierdziła Hayden. - Przymierz – poprosiła Drew. Hayden speszyła się. Zerknęła niepewnie na Tate’a, ale nie wydawał się zakłopotany. Wyjął jej pierścień z ręki i nasunął na palec serdeczny. Niebieski kamień w srebrnej obudowie zalśnił w blasku świec. W geście Tate’a, który w obecności rodziny ofiaruje jej pierścionek, było jednak coś symbolicznego. - Możesz go nosić, dopóki nie odbierzesz swojego – powiedziała z uśmiechem Jane, którą Hayden okłamała, mówiąc, że swój z brylantem dała do zmniejszenia. - Faktycznie. - O tym marzyłam. Żeby moi synowie założyli własne rodziny i byli szczęśliwi. – Jane westchnęła błogo. Hayden ogarnęły wyrzuty sumienia. Ona i Tate bardzo się lubili, ale rodziny nie planowali zakładać. - Jeszcze to. – Tate włożył jej na głowę papierową koronę. - I dowcip… - Hayden sięgnęła po karteczkę. – „Dlaczego Mikołaj ma najlepszą pracę na świecie?” – Odczekała chwilę. – „Bo pracuje tylko jeden dzień w roku”. Skrzywiła się, ale reszta domowników wybuchnęła śmiechem. - Żałosny – przyznał Tate i pochyliwszy się, pocałował ją w usta. – Wesołych świąt, kochanie. - Jane chce, żebyśmy przełożyli wylot – oznajmił Tate, pakując sweter do walizki. Po świątecznym posiłku długo siedzieli na dole, rozmawiając i śmiejąc się. George wyciągnął albumy ze zdjęciami. Okazało się, że Tate ma

mnóstwo kuzynów, ciotek, wujów, nawet jednego dziadka, mieszkających w Londynie. - Kiedy wrócisz, urządzimy huczne przyjęcie – powiedziała Jane, dając do zrozumienia, że tym razem starała się zachować powściągliwie. - Dwudziesty szósty jest w Anglii świętem – kontynuował Tate. – Restauracje są otwarte i niektóre sklepy, a po południu odbywa się tradycyjny wyścig plastikowych kaczek. – Pokręcił głową. – Nigdy o czymś takim wcześniej nie słyszałem. Rezerwując bilety powrotne, chciał jak najszybciej wrócić na wyspę Spright. Nie wziął pod uwagę, że pobyt w Londynie tak bardzo mu się spodoba. Na palcu Hayden wciąż połyskiwał tandetny pierścionek, który wsunął jej na palec. W głębi duszy żałował, że pierścionek nie jest równie prawdziwy jak rodzina, którą tu poznał. Singletonowie już na zawsze pozostaną częścią jego życia, a Hayden? Czy chciałby tego? Poczuł ukłucie w sercu. Nie działaj pochopnie, stary. Nie kuś losu. - Lepiej zdejmij to, zanim palec ci zsinieje. Zerknęła na swoją rękę. - Masz rację. – Ściągnąwszy pierścionek, położyła go na szafce nocnej. Widzisz, stary? Ona też woli stąpać ostrożnie. - Powinienem był ci dać prawdziwy – dodał. – Ale całkiem wyleciało mi z głowy. - Trudno pamiętać o wszystkim, kiedy tyle się dzieje. – Hayden opuszkiem palców obrysowała mu usta. – Z każdym dniem będzie lepiej. Przyzwyczaisz się do myśli o większej rodzinie i znajdziesz sposób, aby wszyscy na stałe zagościli w twoim życiu. - Zawsze wiesz, co powiedzieć. – I jak dodać otuchy. – Dziękuję, że jesteś. Bez ciebie byłoby mi znacznie trudniej.

Była jego wsparciem, jego opoką. Uniosła twarz i musnęła ustami jego wargi. - Cieszę się, że mogłam pomóc. – Uśmiechnęła się zalotnie. – Jesteś moim dłużnikiem. - Przyjmiesz zapłatę w pieszczotach? - Jeszcze pytasz? Pchnął ją na łóżko i zaczął spłacać dług. Rozchylił językiem jej wargi. Po chwili poczuł, jak Hayden porusza kusząco biodrami. Mruczała cicho, zachęcając go do dalszych pieszczot. Może za miesiąc lub rok się rozstaną. Może tylko tyle jest im pisane. Może gdy burza w jego życiu ucichnie, a nad głową znów zaświeci słońce, oboje będą chcieli ruszyć każde własną drogą. Ale jakoś nie bardzo w to wierzył. Nie spieszył się. Całował ciało Hayden centymetr po centymetrze, wsłuchując się w jej oddech, a ona gładziła go po twarzy i mruczeniem wyrażała aprobatę. Na wszelki wypadek, nie wiedząc, jaka czeka ich przyszłość, próbował zapamiętać każdą sekundę, każdy fragment jej ciała.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY - Na pewno się z nami nie wybierzecie? – Tate spytał matkę. - Bawcie się sami. My wrócimy do domu. Wczoraj w nocy Hayden przekonała go, aby zostali dzień dłużej. Zajęcia zaczynała dopiero po nowym roku… - A tobie dłuższy pobyt dobrze zrobi. – Widząc jego wahanie, dodała żartobliwym tonem: - Co? Musiałbyś dopłacić do biletu? Cisnął w nią jaśkiem. Rozpoczęli walkę na poduszki, która szybko zamieniła się w miłosne igraszki. Kiedy jednak Tate usiłował przygnieść Hayden do materaca, ona pchnęła go w stronę laptopa. Chcąc nie chcąc, zwlókł się z łóżka i zmienił datę wylotu. - Tak, my wrócimy do domu – poparł żonę George. Większość dnia spędzili w mieście, odwiedzając świąteczne jarmarki. W końcu wstąpili do pubu na piwo oraz jakąś przekąskę. I właśnie tam Jane powiedziała: - Idźcie do Hyde Parku, zanim będzie za późno. - Matka musi odpocząć – wtrącił Reid. – Wiecie, kobieta w jej wieku… Jane absolutnie nie wygadała na kobietę w swoim wieku. Oczy jej lśniły, uśmiechała się promiennie, już nie patrzyła na Tate’a takim wzrokiem, jakby zobaczyła ducha. Choć w pewnym sensie był duchem. - Pewnie marzy o filiżance gorącej herbaty – kontynuował Reid, nie zważając na ostrzegawcze spojrzenie matki. – I popołudniowej drzemce.

- Uważaj, co mówisz, chłopcze! – zawołał ze śmiechem George, po czym dodał: - A tak po prawdzie, to chcemy mieć dom dla siebie. – Objął żonę i pocałował ją w szyję. Jane pacnęła go w ramię. Tate patrzył na nich z rozczuleniem, szczęśliwy, że byli razem i mogli pocieszać się wzajemnie, kiedy zostali z jednym dzieckiem. Jak dobrze, że z powodu tragedii, którą przeżyli, nie rozpadło się ich małżeństwo. - Masz ochotę? – zwrócił się do Hayden, ale po jej minie domyślił się odpowiedzi. - Oczywiście, że chcę zobaczyć słynny ogród świetlny! I pozwolić twoim rodzicom spędzić wieczór sam na sam. - Ale róbcie zdjęcia – poprosiła Jane. – Ogrodu, diabelskiego młyna, kolejki górskiej, lodowiska. - Śmigasz na łyżwach, kotku? – spytała Tate’a Hayden. - A jak myślisz? – szepnął jej do ucha, po czym pocałował ją w usta. Reid, którego nie peszyło publiczne okazywanie uczuć, zagwizdał przeciągle. Londyn był dla niej szokiem kulturowym, toteż ucieszyła się, że Winter Wonderland w Hyde Parku, istna zimowa kraina czarów, przypomina dobrze jej znane świąteczne jarmarki. Kolorowe migające światła zdobiły każde stoisko, jak również ogromną tablicę nad wejściem. Za wejście się nie płaciło, ale pieniądze można było wydać na jedzenie, T-shirty, biżuterię i dzieła sztuki. Jedni goście odwiedzali bary, inni oglądali wystawy i pokazy, jeszcze innych kusiły kolejki górskie. Wiele osób, dzieci i dorosłych, jeździło na łyżwach po ogromnym lodowisku. To znaczy część jeździła, a część,

wymachując rozpaczliwie rękami, usiłowała utrzymać równowagę. Hayden oceniała swoje umiejętności na trzy z plusem. Tate wziął ją za rękę. Było chłodno, ale na szczęście niezbyt zimno. - Ponieważ w ciąży nie mogę pić piwa, chcę coś słodkiego. – Drew wskazała na stoisko ze słoikami pełnymi lizaków, cukierkowych korali i gum do żucia. - Dobrze, złotko – zgodził się Reid. – To co, może się umówimy przy świetlnym ogrodzie? - Okej, za godzinę – odparł Tate. – My się poślizgamy. Usiedli, żeby włożyć łyżwy. W powietrzu wirowały białe płatki wytwarzane przez armatki śnieżne. - Tego się chyba nie zapomina, prawda? Jak jazdy na rowerze? – spytała Hayden, po czym wylądowała na pupie. Trzymając się niepewnie na nogach, zrobili jedno okrążenie. Podczas drugiego poruszali się niezbyt płynnie, ale już całkiem sprawnie. Po trzecim okrążeniu uznali, że starczy; włożyli z powrotem buty i przeszli do straganu z napojami, po czym usiedli na ławce, każde z kubkiem grzanego piwa. - Gdyby nie mój gorset mięśniowy, byłoby ze mną źle – powiedziała ze śmiechem Hayden. - Tak, z tym gorsetem to tylko trochę się chwiałaś – rzekł Tate. Dźgnęła go łokciem w żebra, pilnując się, żeby nie rozlać piwa. - Radziłeś sobie dużo lepiej. Jestem pod wrażeniem. – Pomacała go po brzuchu, który odruchowo wciągnął. Przed oczami stanął jej obraz nagiego Tate’a. – To było całkiem podniecające. - Jazda na łyżwach cię podnieca? – Uniósł brwi. - Wszystko, co robisz, mnie podnieca – przyznała smutno. Smutno, bo ta cudowna bajka powoli zmierzała ku końcowi.

Odkąd zaprosiła Tate’a do swojego mieszkania oraz życia, mur, który wzniosła wokół siebie, coraz bardziej kruszał. Z każdym dniem Tate był jej coraz bliższy. - I nawzajem, panno Green – odparł, dając jej całusa, w którym wyczuła smak cynamonu i goździków. - Rozpieszczasz mnie. Nie przywykłam do luksusów. - Jakich luksusów? Przylecieliśmy normalnym rejsowym samolotem. Pijemy grzańca w parku… -

Przylecieliśmy

pierwszą

klasą.

Mieliśmy

łóżka

zamiast

foteli!

Siedzimy w Hyde Parku. Jesteś właścicielem wyspy. A ja? Nie mam nic własnego; wynajmuję mieszkanie, wynajmuję studio. - I czujesz się niekomfortowo, gdy traktuję cię tak, jak na to zasługujesz? - Ja… - urwała. - Naprawdę zasługujesz na odrobinę luksusu. Takie życie nie jest zarezerwowane dla tych, którzy mieli szczęście urodzić się w bogatej rodzinie. Albo których adoptowali ludzie majętni – dodał cicho. - Moja babka jest alkoholiczką – wyrzuciła z siebie Hayden, jakby ta tajemnica za bardzo jej ciążyła. – A matka z jednej strony nie potrafi uwolnić się od wyrzutów sumienia, a z drugiej chce wszystkich nimi obarczyć. Tate zmarszczył czoło, ale milczał. Hayden znała jego tajemnice, on o niej niewiele wiedział, a już na pewno nie wiedział, jak wielka dzieli ich przepaść. - Kiedy pierwszy raz wyprowadziłam się z domu, matka codziennie powtarzała mi, że ich zdradziłam. – Westchnęła, przypominając sobie słowa Patti: „Uważasz się za kogoś lepszego od nas!” – Pracuję ciężko.

Oszczędzam. Mam prawo mieszkać na wyspie. Nikomu nic do tego. Ale ponoszę konsekwencje… Uśmiechnęła się smutno na wspomnienie rozmowy, którą odbyła tuż przed wylotem do Londynu. Patti Green była zła, że córka woli „szwendać się po świecie, zamiast posiedzieć z rodziną”. - Czasem trzeba podjąć trudną decyzję, lecz najlepszą dla nas samych – odrzekł Tate. – Kocham moich adopcyjnych rodziców, ale nie miałem ochoty odwiedzać ich, kiedy poznałem prawdę o swoim urodzeniu. Hayden skinęła głową. - O ileż łatwiej jest być dzieckiem. – Westchnęła cicho. – Cóż, po nowym roku życie wróci na dawne tory. A na razie cieszę się, że mam okazję zobaczyć ten zaczarowany świat. - Wskazała ręką na przystrojoną choinkę i tysiące zawieszonych na sznurach migających lampek. - To dobrze. - Dziękuję, Tate. Za wszystko. Doceniam twoją hojność. - Mówisz tak, jakbyśmy za chwilę mieli się rozstać. Przywarła ustami do jego warg. Były święta; później zdąży się posmucić. Teraz wolała zatracić się w namiętnym pocałunku, niż marnować czas na ponure rozmyślania.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Nie spodziewała się, że dojście do siebie po locie powrotnym będzie trwało tak długo. Podróż z Londynu do Seattle była znacznie mniej wygodna niż z Seattle do Londynu. Tate chciał zmienić linię lub wynająć prywatny odrzutowiec, by lecieć pierwszą klasą, ale Hayden uparła się; każde miejsce, oznajmiła, będzie w porządku. Niestety uległ jej perswazji i przez wiele godzin siedzieli ściśnięci w środkowym rzędzie. Potrzebowała

tego:

przypomnienia,

że

jej

życie

nie

składa

się

z szampana i kawioru. Jednak w połowie lotu, gdy na niewielkiej przestrzeni

usiłowała

rozprostować

nogi,

zdała

sobie

sprawę

z bezsensowności swojego zachowania. Dlaczego tak trudno było jej przyjąć pomoc Tate’a? W ramach postanowień noworocznych obiecała sobie, że przestanie się zamartwiać i zacznie cieszyć życiem. Tate nie czynił jej wyrzutów z powodu ciasnoty; po prostu spojrzał na nią z miną „a nie mówiłem?” Kiedy w końcu dotarli na wyspę, przeprosiła go za swój głupi upór. Tate odwiózł ją do domu, pocałował w czoło i pojechał do siebie. Od powrotu minęło kilka dni; zdążyła wypocząć, zrobiła pranie, zaplanowała posiłki na najbliższy tydzień, ułożyła grafik na styczeń i nawet zamieściła go na swojej stronie w internecie. Pukanie do drzwi rozległo się przed czasem. Tate zaprosił ją na kolację do Brass Pony. Po powrocie z Anglii kupiła sobie dwie sukienki: czarną,

bardziej elegancką, na przyjęcie noworoczne, i czerwoną, w której dziś występowała. - Spodziewałam się ciebie o szóstej – rzekła, otwierając drzwi. Miał na sobie elegancki garnitur. Krawata nie włożył, koszulę zostawił rozpiętą pod szyją. Jak zawsze, wyglądał znakomicie, ale nie uśmiechał się; sprawiał wrażenie zmęczonego. - Ciężki dzień? – spytała. - Można tak powiedzieć. – Podał jej biały kubek z logo EterniTea. – Lokal jest jeszcze nieotwarty, ale znam właściciela. Pomyślałem, że może będziesz chciała spróbować zielonej latte. Gotowa? - Na pewno masz ochotę na wyjście? - Oczywiście. – Uśmiechnął się, ale jakoś niemrawo. - Nie chcesz pogadać? Ledwo zadała pytanie, zabrzęczał telefon – sygnał przypisany do matki. Ignorując go, podniosła kubek do ust. - Mm, pyszna. - Nie odbierasz? – zdziwił się Tate. - Nie. – Zadzwoniła do matki po powrocie z Londynu, nagrała wiadomość; matka nie raczyła oddzwonić, co ją tylko ucieszyło. – To moja mama. - Zdążymy. - Nie chodzi o czas. Moi rodzice różnią się od twoich. - Nie są Anglikami? – zażartował. - Nie są normalni. - Nikt nie jest normalny. Odbierz. Jeżeli matka znów zacznie się z tobą kłócić, przeprosisz ją i się rozłączysz. - A jeżeli dzwoni w ważnej sprawie?

- To tym bardziej odbierz. Poradzimy sobie. Poradzimy.

Liczba

mnoga.

Uświadomiła

sobie,

że

w

sprawach

rodzinnych nigdy na nikogo nie mogła liczyć; zawsze była sama. -

Masz

dość

własnych

kłopotów…

-

Zabrzęczał

sygnał

poczty

głosowej. – Przecież widzę, że coś cię trapi. Tate milczał. - W porządku – mruknęła. Wcisnęła „odbierz” i włączyła tryb głośnomówiący. - Hayden! – Zdenerwowany głos matki zmroził jej krew. – Babcia jest w szpitalu. Tym razem jest znacznie gorzej niż zazwyczaj! - Matka szczegółowo opisała stan babki, na końcu podała nazwę szpitala. Hayden chwyciła torebkę i kluczyki samochodowe. - Zawiozę cię – oznajmił Tate. - Nie mogę cię prosić… - Nie dyskutuj ze mną. - Ale… - Po latach samodzielności trudno jej było się przestawić. - Ty poznałaś moją rodzinę. Owszem, ale to nie to samo! Po chwili przyszło jej do głowy, że Tate wykazał się odwagą, prosząc ją, by pojechała z nim do Londynu. Czy ona znajdzie w sobie dość odwagi, aby przyjąć jego pomoc? - Hayden. – Wyciągnął do niej rękę. Ten prosty gest wystarczył. Ruszyła do samochodu i pozwoliła się zawieźć do szpitala Seattle Memorial. Z zaciętą miną wędrowała szpitalnym korytarzem. Była kobietą z misją do wykonania. Bardziej przypominała kogoś, kto idzie do sądu, aby wysłuchać ogłoszenia wyroku, niż osobę, która odwiedza w szpitalu chorą babkę.

On sam też był w kiepskim humorze. Przez godzinę wykłócał się z Caseyem Huxleyem, głównym wykonawcą nowego osiedla w Miasteczku Spright. Właśnie makietę tego osiedla Hayden oglądała u niego podczas swojej pierwszej wizyty. Wszystko było dobrze, Casey Huxley aprobował projekt, a potem nagle mu się odmieniło. Uparł się, aby wyciąć więcej drzew, na co Tate się nie zgadzał. Niszczenie przyrody nie wchodziło w grę. Przy stanowisku pielęgniarek Hayden uzyskała informację, że babkę przeniesiono z OIOM-u do jednoosobowej sali. Słysząc to, zacisnęła usta jeszcze mocniej. Tate nigdy nie miał do czynienia z dysfunkcyjną rodziną ani chorobą alkoholową, ale nieraz bywał w stresujących sytuacjach. - Poczekaj. – Chwycił Hayden za nadgarstek. – Weź kilka głębokich oddechów. Łypnęła na niego gniewnie. - Czy nie lepiej, żebyś weszła tam spokojna? – spytał. Szkoda, że nie posłuchał własnej rady, kiedy kłócił się z Caseyem. Ale niszczenia

przyrody

nie

tolerował;

w

tej

sprawie

nie

uznawał

kompromisów. Hayden z posępną miną wciągnęła w płuca powietrze. Wdech, wydech, wdech, wydech. - Nie musisz ze mną wchodzić. Moja rodzina… oni… - Zrezygnowana pokręciła głową. - To nie są żadni seryjni mordercy. Rodzina to rodzina. A że relacje rodzinne bywają trudne i popaprane? Cóż… - I kto to mówi? – Po jej twarzy przemknął cień uśmiechu. - Szybko się uczę. W sali stały dwa łóżka, jedno puste koło drzwi i drugie przy oknie; w tym drugim leżała krucha blada staruszka. Obok niej siedziała, trzymając ją za rękę, Patti Green.

Korytarzem zbliżał się, kuśtykając, mężczyzna w dżinsach i swetrze. Nie sprawiał wrażenia bardzo starego, choć piwny brzuch oraz podkrążone oczy na pewno go postarzały. - Hay! Jesteś! – zawołał niemal pogodnie, co było dość dziwne, zważywszy na sytuację. - Cześć, tato. Nikt się nikomu nie rzucił w ramiona. - Poszedłem po kawę. Trochę tu posiedzimy. – Mężczyzna spojrzał na Tate’a. – Dobry wieczór. - Tato, to jest Tate Duncan. Tate… to mój ojciec, Glenn Green. - Miło mi. Przynieść wam kawy? - Nie, tato, dziękujemy. - No dobra, to wy sobie wejdźcie, a ja tu pospaceruję. Nie ma sensu robić tłoku. – Obróciwszy się, Glenn pokuśtykał dalej. - Hayden? Och, Hayden! – Matka, która dopiero teraz zauważyła stojącą w progu córkę, zaczęła machać, by ta podeszła bliżej. Babka uniosła głowę i zmrużyła oczy. Tate gotów był przysiąc, że temperatura w sali obniżyła się o kilka stopni. - Cześć, mamo. – Hayden dotknęła ramienia matki. - Cześć, babciu. Jak się czujesz? - No proszę! Księżniczka we własnej osobie. – Głos Winnie ociekał sarkazmem.



Super,

że

zechciałaś

odwiedzić

pospólstwo.

staruszka skierowała wzrok na Tate’a. – A tyś, do diabła, kto?



Nagle

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Zaczyna się, pomyślała Hayden i rzuciła Tate’owi przepraszające spojrzenie. Poczuła wyrzuty sumienia, że go nie uprzedziła. - Mamo, twoje serce… - ostrzegła matkę Patti. - Ty się nie martw o moje serce – warknęła Winnie. – Lepiej skombinuj mi drinka. Już dawno minęła piąta. Nie wolno starej kobiety pozbawiać jednej z niewielu przyjemności, jakie jej zostały. – Ponownie wbiła wzrok w Tate’a. – No, przedstaw się. - Jestem Tate Duncan – oznajmił Tate. – Jestem też Wesley Singleton. Ale to długa historia. - Nigdy o tobie nie słyszałam – burknęła staruszka. Hayden obróciła się do Tate’a, zamierzając powiedzieć, że mogą iść – nie chciała go narażać na opryskliwość babki – lecz on roześmiał się dobrodusznie. - Wcale mnie to nie dziwi. Telewizja emituje mój reality show dopiero późnym wieczorem, a fotografowania się na ściankach unikam, jak mogę. - Jaki mądrala. – Kąciki ust jej zadrgały. Oho, czyżby Tate zjednał sobie Winnie, tę wiecznie niezadowoloną malkontentkę? Hayden nie pamiętała, kiedy ostatni raz babka czuła respekt przed kimkolwiek. - Występuje pan w telewizji? – spytała Patti. - Jeszcze nie, ale może kiedyś wystąpię. Hayden wskazała głową drzwi.

- Mamo, możemy chwilę porozmawiać na osobności? - A tu nie możecie? – warknęła Winnie. - Nie możemy, proszę pani – odpowiedział za nie Tate. - Proszę pani? Ha! – Babka parsknęła śmiechem, znów wprawiając wnuczkę w zdumienie. - Zaraz wrócę, mamo – obiecała Patti. Wyszli we troje na korytarz. Po chwili doleciał ich głos Winnie. - Pamiętaj o drinku! - Ona naprawdę jest miła – rzekła Patti, zwracając się do Tate’a. - Nikogo nie oceniam. Hayden przyjrzała mu się uważnie. Nie kłamał. - To pan ją zabrał do Londynu? - Mamo… - Tak. Żeby poznała moich rodziców. - Aha. – Kobieta przeniosła spojrzenie na córkę. – Więc poznałaś jego rodziców, a nam go przedstawiasz w szpitalu? - To nie… My nie… - Hayden przymknęła powieki i ponownie wzięła głęboki oddech. Nie musiała się tłumaczyć. – Co Winnie tu robi, mamo? - Jak to co? - Jeśli z powodu picia traci przytomność, to powinna trafić na odwyk. - Kto ci powiedział, że traci przytomność? – oburzyła się Patti, po czym zerknęła zawstydzona na Tate’a. – Poza tym to nie jest pora ani miejsce na kłótnie. Babcia jest chora. - Jasne. Zmaga się z tą chorobą, odkąd pamiętam. I nikogo nie słucha. Przyjechałam, bo prosiłaś… - Bo prosiłam? Jakaś ty łaskawa! Idź, baw się dobrze ze swoim przyjacielem, nie będę ci więcej przeszkadzać. – Obróciwszy się na pięcie,

Patti wróciła do pokoju. Hayden zaniemówiła. W przeciwieństwie do Tate’a. - Mówiłem już – obejmując ją w pasie, ruszył do wyjścia – że pięknie ci w czerwieni? Pokręciła przecząco głową. - I że szef kuchni z Brass Pony to mój dobry znajomy? Ponownie pokręciła głową. - Teraz już wiesz. Przyrządzi wszystko, na co będziesz miała ochotę. W Brass Pony królowały ciepłe brązy, odcienie złota i zieleń. Na ścianach w pozłacanych ramach wisiały lustra, pejzaże oraz malowidła koni. Na gości czekały stoły, białe obrusy, złote sztućce, kryształowe kieliszki. Przez całą drogę Hayden milczała. Bardziej wstydziła się swojego zachowania niż zachowania matki czy babki. Co sobie o niej Tate pomyśli? - Pan Duncan… - Blondyn w granatowym garniturze uśmiechnął się nerwowo. – Dawno pana u nas nie było. - Witaj, Jared. – Tate uścisnął dłoń kierownika restauracji. – Winien ci jestem przeprosiny. Kiedy widzieliśmy się ostatnim razem, miałem za sobą ciężki dzień, chyba najgorszy w moim życiu. Przedstawiam ci Hayden Green, właścicielkę studia jogi. - Miło mi. – Jared skinął jej na powitanie. – Życzy pan sobie swój stały stolik, panie Duncan? - Jeśli jest wolny. - Proszę za mną. Stolik Tate’a znajdował się w głębi sali, za przepierzeniem. Siedząc przy nim, można było obserwować gości przy innych stolikach, a samemu pozostawać niewidocznym.

Bawiąc się widelcem, Hayden zastanawiała się, jak wytłumaczyć Tate’owi

swoje

dzisiejsze

zachowanie.

Jak

mu

powiedzieć,

że

od

najwcześniejszych lat matka z babką ją zaniedbywały, że stosowały wobec niej przemoc słowną. Że kocha je, a zarazem ich nie lubi. - Moi rodzice, Duncanowie – rzekł, zanim otworzyła usta – też nie są idealni. – Jego niebieskie oczy lśniły w blasku świecy. - Manipulowali tobą? - Zdarzało się. – Zbliżył kieliszek do ust. – Jak to rodzice. - Nie myśl, że jestem bezduszną egoistką… Zacisnął rękę na jej dłoni. - Przecież wiesz, co myślę. – Chyba zobaczył pustkę w jej oczach, bo dodał: - Że jesteś szczodra, troskliwa, bezinteresowna. Piękna, silna, cierpliwa. I fantastyczna w łóżku. – Wyszczerzył zęby. Pacnęła go w ramię. - Bądź grzeczny. - Grzeczność jest przereklamowana. Hayden wypiła łyk wina. Było wytrawne, intensywne w smaku. - Masz rację – przyznała, spoglądając na Tate’a znad kieliszka. Z tym mężczyzną gotowa była zawojować świat.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Odkąd zamieszkała w Miasteczku Spright, marzyła o tym, aby pójść na tutejszy bal sylwestrowy dla przedsiębiorców. Jako właścicielka studia jogi dostała w zeszłym roku upragnione zaproszenie, ale ponieważ w okresie świątecznym zawsze są tysiące spraw do załatwienia, a ona nie miała sekretarki czy asystentki, po prostu się nie wyrobiła. Była jak Kopciuszek, zmęczona, potargana, potrzebująca manikiuru i pedikiuru, a żadna dobra wróżka się nie pojawiła. Nie miała siły szykować się do wyjścia, zresztą nie wierzyła, że pozna na balu przystojnego księcia, z którym przetańczy pół nocy i który rano zapuka do jej drzwi, trzymając w ręce szklany pantofelek. W tym roku się jednak wybierała. Miała zaproszenie, przystojnego partnera oraz suknię, którą kupiła na przecenie – czarną, z głębokim dekoltem, idealnie dopasowaną oraz mieniącą się milionami małych brylancików przyszytych do materiału. Włosy postanowiła upiąć w kok, do uszu wpięła długie kolczyki. Z naszyjnika zrezygnowała; głęboki dekolt w wystarczającym stopniu przyciągał uwagę. Tate chciał zafundować jej kreację sylwestrową, ale odmówiła. Po wizycie w szpitalu, kiedy okazał jej tyle serca, nie miała prawa niczego więcej oczekiwać. Zabrał ją do Brass Pony, zjedli pyszną kolację, on o nic nie pytał, a ona nic nie tłumaczyła. Od lat była zależna od humorów matki i babki. Odwiedziny w szpitalu przypomniały jej, dlaczego wyniosła się z Seattle: żeby być wolna. I właśnie z tego powodu uznała, że za suknię musi sama zapłacić.

Podekscytowana, wypatrywała przez okno mercedesa. Nalegała, że sama przyjedzie, ale Tate nie chciał o tym słyszeć. Poprawiając koronkowy szal na ramionach,

zamyśliła

się. Wyświadczyła

Tate’owi przysługę

i poleciała z nim do Londynu. Z kolei on wybrał się z nią do szpitala. Z początku wydawało jej się, że po prostu sobie pomagają. Jak dobrzy przyjaciele. Jednak coś więcej się za tym kryło. Dążąc do samodzielności, wzniosła wokół siebie wysoki mur. Ale od jakiegoś czasu ten mur kruszał, Tate systematycznie wybijał w nim dziury. Spoglądając przez nie, widziała przyszłość, o jakiej nigdy nie śniła. Oraz Tate’a. Był częścią tego obrazu, tej przyszłości. Tak, zakochała się. Psiakość! Co teraz? Łatanie dziur w murze nie wchodziło w grę. Mur, który miał ją chronić, powoli zaczynał przypominać więzienie. Przy krawężniku zatrzymał się samochód. Hayden chwyciła płaszcz, torebkę i wyszła z domu. Ostry wiatr przeniknął ją do szpiku kości. Zadrżała. Nic dziwnego; miała na sobie suknię bez rękawów oraz czarne szpilki z odkrytymi palcami. Zadbała o każdy szczegół swojego wyglądu. Bądź co bądź nie codziennie informowała mężczyznę swoich marzeń, że go kocha. Nie wiedziała, jak Tate zareaguje. Uznała, że powie mu z wybiciem północy. Wtedy jej mur całkiem runie. Wysiadł z auta ubrany w smoking. Kolana się pod nią ugięły. Bez względu na to, co miał na sobie, zawsze zapierał dech. Zmierzył ją wzrokiem i pokręcił z uśmiechem głową. - Faktycznie, potrafisz sobie kieckę kupić – rzekł, cytując jej własne słowa. Uśmiechnęła się speszona. W szpilkach nie musiała wspinać się na palce, by go pocałować. Otworzył drzwi samochodu i poklepał ją po pupie.

Owszem, był dżentelmenem, ale czasem ulegał pokusom. Nie sądziła, że tak się zakończy niewinne zaproszenie na herbatę, kiedy stał zmoknięty przed jej studiem. The Common, miejsce na wyspie najczęściej wynajmowane na różne zebrania, imprezy i przyjęcia, tonęło w blasku milionów świateł. - Tate… Hayden, oszołomiona, ujęła go pod ramię. Zachwycały ją eleganckie stroje gości, czarno-złote dekoracje, pięcioosobowy zespół jazzowy, który grał na scenie. Miała wrażenie, że śni, tyle że wszystko działo się naprawdę. To nie była bajka. Tate musnął ją ustami w policzek. - Nie chcę ci rozmazać szminki. - Nie przejmuj się. W razie czego poprawię. Kiedy szli przez salę, goście rozstępowali się niczym Morze Czerwone. Wszystkie pary oczu były skierowane na Tate’a. Tu, na wyspie, był królem. Przystawał, ściskał dłonie, przedstawiał Hayden osobom, których nie znała. Okazało się jednak, że zna całkiem sporo zaproszonych gości. Może nie była tak sławna jak Tate, ale wyspa coraz bardziej była jej domem. Wzięli od kelnera po kieliszku szampana. - Za twój pierwszy bal sylwestrowy na Spright – powiedział Tate, wypijając łyk. - Czuję się jak Kopciuszek na balu. Obejmując ją w talii, zbliżył usta do jej warg i nagle mruknął: - Drań. - Duncan. – Szorstki głos należał do dwumetrowego olbrzyma o łapach wielkich jak łopaty. Gość miał włosy przystrzyżone na jeża oraz sztywne wąsy przypominające wąsy morsa.

- Hayden Green, Casey Huxley – przedstawił ich sobie Tate. – Huxley buduje ze mną osiedle na wschodnim krańcu wyspy. Hayden przypomniała sobie makietę, którą widziała w domu Tate’a. A także rozmowę o przedsiębiorcy budowlanym, który upierał się przy ścięciu iluś tam drzew. Tate opowiadał jej o nim podczas kolacji w Brass Pony. Był bardzo wzburzony, nie przebierał w słowach. Miała nadzieję, że mężczyźni doszli już do porozumienia, ale widząc, jak mierzą się wzrokiem niczym kowboje przed pojedynkiem na pistolety, zorientowała się, że pojednanie jeszcze nie nastąpiło. Po chwili Casey, poczęstowawszy się szampanem – kieliszek niemal znikł w jego wielkiej łapie – oddalił się na koniec sali. - Uff – szepnęła Hayden. – Jeśli dobrze pamiętam, tamtego dnia omal nie doszło między wami do rękoczynów. - Omal. Nie miej takiej przerażonej miny. Dałbym sobie radę. - Nie o to chodzi. – Pogładziła go po torsie. Bynajmniej nie był chuchrem. – Po prostu liczyłam, że znaleźliście jakieś rozwiązanie. - To nie będzie łatwe, zbyt wiele nas różni. - Tate! – zawołał pogodny brunet o śniadej cerze. - Terry Guerrero. – Tate uścisnął jego dłoń i przedstawił mu Hayden. - Miło mi cię poznać, Hayden. – Sądząc po akcencie, mężczyzna był hiszpańskiego pochodzenia. - Obiecałem Terry’emu, że pogadam z nim dziś o nowym osiedlu. – Tate popatrzył na Hayden. – No i chyba nie zdołam się wykręcić. - Przepraszam, stary. Nie chcę ci psuć wieczoru, ale jutro lecę na Bahamy. Na dwa tygodnie. A Ana mnie zabije, jeśli tam zacznę pracować. - Słusznie.

- Poznam cię z moją żoną, Hayden – powiedział Terry. – Na razie rozmawia z babką, która przygotowała dzisiejszą imprezę. Podejrzewam, że chce ją wynająć do zorganizowania przyjęcia zaręczynowego naszej córki. Przypomnij mi, Tate, jak ona się nazywa? - Lois Sherwood. Hayden znała Lois. Drobna, niezwykle energiczna, siwowłosa kobieta, która trzy razy w tygodniu uczęszczała na zajęcia jogi, stała nieopodal, prowadząc ożywioną rozmowę z Aną Guerrero. - Będę przy barze. – Skinąwszy Hayden na pożegnanie, Terry zostawił ich samych. - Idź, ja sobie dam radę – powiedziała Hayden. – W końcu to bal dla miejscowych przedsiębiorców. Pokręcę się… - Okej. – Pochylił, zamierzając ją pocałować, ale znów im przerwano. - Ach, jak uroczo wyglądacie! – Sherry Baker ściszyła konspiracyjnie głos. – Wiedziałam! Wiedziałam! Podczas naszej wspólnej lekcji od razu się domyśliłam, że wpadłaś Tate’owi w oko. Hayden zerknęła na Tate’a, który uśmiechał się pobłażliwie. - Jak to dobrze, że cię tu spotkałam, Sherry. Tate musi z kimś pogadać, więc zostanę całkiem sama. Ojej, masz pusty kieliszek… - Jak Boga kocham, chyba jest dziurawy. Za momencik wrócę… Kobieta ruszyła na poszukiwanie kelnera. - Na co czekasz? – Hayden skinęła w stronę baru. - Uporam się w mig – obiecał Tate. - Trzymam cię za słowo. – Pocałowała go szybko, zanim znów im ktoś przeszkodzi. Po dyskusji z Terrym na temat nowego osiedla Tate zauważył Hayden w grupie kobiet. Postanowił zostać chwilę dłużej przy barze, dać jej czas

oczarować swoje rozmówczynie. Obserwując ją, zastanawiał się, czy zwróciłby na nią uwagę, gdyby pojawiła się na zeszłorocznej imprezie. Tak, zwróciłby. Na pewno. Nawet gdyby nie miała na sobie połyskującej czarnej sukni. Po prostu trudno byłoby przeoczyć jej zabójcze krągłości, ciemne włosy, pełne wargi, długie zgrabne nogi. Promieniała energią, życiem. Ale w zeszłym roku o tej porze miał dziewczynę, Claire, więc nie rozglądał się za innymi kobietami. I gdyby spostrzegł

Hayden,

to

bez

względu

na

to,

jak

bardzo

kuszący

przedstawiałaby widok, i tak nic by z tego nie wynikło. Dokończył drinka, odstawił szklankę i wsunąwszy ręce do kieszeni, wmieszał się w tłum gości. Nagle, ujrzawszy znajomą szczupłą jasnowłosą postać trzymającą pod rękę Caseya, stanął jak wryty. Co, do diabła? Przywołał ją telepatycznie? Claire Waterson, jego eksnarzeczona… Co tu robi, w dodatku z Caseyem? Jakby czując na sobie jego spojrzenie, Claire obejrzała się przez ramię, po czym szepnęła Caseyowi coś do ucha. Ten, nie odrywając oczu od Tate’a, coś odszepnął.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Nie miał wyboru, nie mógł uciec ani nigdzie się schować, musiał stawić jej czoło. - Cześć. – Claire podeszła wolnym krokiem. Podobnie jak Hayden, włożyła dziś czarną suknię, ale jej kreacja niczym szczególnym się nie wyróżniała, materiał nie lśnił; jedyne, co lśniło, to pierścionek na palcu Claire. Tate uniósł brwi. - Czy to… - wyrwało mu się. Nie zamierzał pytać, ale trudno było zignorować wielki brylant na serdecznym palcu jej lewej ręki. Nie bardzo rozumiał: dopiero z nim zerwała i co? Pobiegła zaręczyć się z kimś innym? Claire zerknęła na swoją dłoń prawie jakby nie pamiętała o tym, co ją zdobi. - A tak, zaręczyłam się. - Z Caseyem? - Ależ skąd. Z nim łączą mnie interesy; jesteśmy wspólnikami. Zaprosił mnie tu, żeby przedstawić mnie ludziom. A zaręczona jestem z… z kimś innym. No

proszę.

przyjęcia,

Kiedy

mówił,

że

byli ją

razem,

przedstawi

odmawiała. - Przecież nie cierpisz Spright.

wielokrotnie swoim

zapraszał

znajomym,

Claire

ale

na

zawsze

- Jako miejsca do zamieszkania. Ale zawodowo widzę tu wiele możliwości. - Od kiedy interesują cię sprawy zagospodarowania terenu? - To twoja zasługa, w myśl zasady: kto z kim przestaje… W każdym razie to moja nowa fucha. Jego praca, coś, czemu poświęcił życie, jest jej fuchą? Ogarnęła go wściekłość. - Próbujesz się na mnie odegrać? – To jedyne, co mu przyszło do głowy. - Dlaczego uważasz, że zawsze chodzi o ciebie? Inni też wiedzą, czego ludziom potrzeba do szczęścia. Roześmiał się. - Na przykład ty? - Na przykład Casey i ja. Ludziom zależy na otwartej przestrzeni. Chcą mieć ogrody, trawniki, rozległy widok… - Na wyspie rządzi przyroda. Domy stoją pośród drzew, są wpasowane w krajobraz, nie ma płotów ani ogrodzeń. Na żaden kompromis się nie zgadzam. Po naszej ostatniej rozmowie Casey chyba nie ma co do tego wątpliwości. - Ludzie chcą sadzić kwiatki i kosić trawę. Nie chcą mieszkać w lesie. - Co ty wiesz o lesie? I o koszeniu trawników? Sama mówiłaś, że kochasz tętniące życiem miasto. - Owszem, ale… - Nie chciałaś zamieszkać na wyspie, zerwałaś zaręczyny… Rozejrzał się. Hayden wciąż była zajęta. Może zdołałby wymknąć się z nią z przyjęcia, zanim ona zauważy Claire? Po co ma mieć zepsuty wieczór?

- Twoja nowa rodzina… to całe zamieszanie… nie pisałam się na taki układ. Tate otworzył usta, ale Claire jeszcze nie skończyła. - Widziałam cię z nią, z tą dziewczyną, z którą przyszedłeś. Jest… - Fantastyczna – wszedł jej w słowo. – To zamierzałaś powiedzieć? Poczuł ukłucie w piersi. Spotkanie z Claire wytrąciło go z równowagi. Buzowały w nim różne emocje. Nie do końca przepracował smutek związany z zerwanymi zaręczynami, ale kiedy miał to zrobić? Był zajętym człowiekiem;

w

sezonie

świątecznym

zawsze

czekało

go

mnóstwo

obowiązków, poza tym chciał odnowić kontakty ze swoim bratem, no i w tym czasie zaczął widywać się z Hayden… - Poznałaś go - wskazał głową na pierścionek – po naszym zerwaniu, czy kiedy jeszcze byliśmy razem? Claire nie odpowiedziała. Przynajmniej miała na tyle przyzwoitości, aby nie kłamać. - Chryste, Claire! Wziął głęboki oddech, nakazując sobie spokój. Tego brakowało, by pokłócił się z byłą narzeczoną na przyjęciu sylwestrowym i żeby ich kłótnia została zapisana w annałach Miasteczka. - Nie chcę się z tobą kłócić, Tate. Chciałam się przywitać i przyznać do mojego udziału w nowym projekcie. Zanim dowiesz się od kogoś innego. - Jak szlachetnie z twojej strony. - Do końca balu będę trzymać się z dala od ciebie – oznajmiła, mierząc go wrogim spojrzeniem. – Casey też nie ma ochoty rozmawiać dziś o sprawach biznesowych. - Casey, moja droga, już u mnie nie pracuje. Choćby dlatego, że zaproponował ci współpracę. – Tate był bliski rozstania się z Caseyem po

ich

ostatniej

rozmowie,

ale

fakt,



Casey

zaangażował

Claire,

przypieczętował jego decyzję. - Nie odgrażaj się. Bo ci nie zwróci zaliczki. - A niech ją sobie zatrzyma! Potrząsając blond głową, Claire obróciła się na pięcie. - Kim jest przyszły pan młody? – zawołał za nią Tate. - Nie znasz go – odparła, posyłając mu całusa. Hayden odstawiała kieliszek na tacę, kiedy kątem oka dostrzegła czarny kształt. Uniosła wzrok. Tate miał ręce zaciśnięte w pięści, czoło zroszone potem

i

wyglądał

jak

burza

gradowa.

Napotkawszy

jej

spojrzenie,

uśmiechnął się, ale chyba niezbyt szczerze. - Co się stało? – Popatrzyła w kierunku, z którego nadszedł. Zgarnął ją w objęcia i przywarł ustami do jej warg w długim namiętnym pocałunku. Zakręciło się jej w głowie. - O rany, dziękuję – szepnęła, kiedy ją puścił. – Tak ci dopiekł Casey Huxley? - Owszem. - Co zrobił? – Rozejrzała się po sali, jakby miała ochotę podejść do drania i nagadać mu do słuchu. - Nie ma go, wyszedł. – Tate obrócił jej twarz ku sobie. – Możemy jechać do domu? Zdawała sobie sprawę, że jest zły, ale… - Przed północą? – spytała zawiedziona. Planowała, że z wybiciem dwunastej pocałuje Tate’a pod wielkim żyrandolem. I wyzna mu miłość. - Wiem, że proszę o wiele… - Mars na jego czole znikł, spojrzenie złagodniało. – Ale możemy znacznie przyjemniej spędzić dzisiejszą noc. Ciarki przeszły jej po krzyżu. Tate potarł nosem jej skroń.

- Odkąd ujrzałem cię w tej sukni, marzę o tym, aby cię z niej wydostać – szepnął. Zadrżała. Nigdy nie potrafiła mu się oprzeć. - Owszem, miło byłoby tu wznieść szampanem toast – kontynuował cicho – ale w domu też mam szampana. I kiedy zegar wybije północ, skropię cię bąbelkami, a potem wyliżę do sucha. Jedźmy do domu, Hayden. Nie pożałujesz. - Jest pan bardzo przekonujący, panie Duncan – zamruczała. Wizja przedstawiona przez Tate’a kusiła ją bardziej niż czekanie w gronie obcych na wybicie dwunastej, ale oczami wyobraźni widziała, jak odlicza sekundy do nowego roku, a potem całując Tate’a, mówi: kocham cię. – Ale czy nie moglibyśmy wymknąć się zaraz po północy? Została godzina… Jego błękitne oczy płonęły. - To by wiele dla mnie znaczyło, gdybyśmy powitali nowy rok tylko we dwoje. Miała

plany

na

dzisiejszy

wieczór;

najwyraźniej

Tate

również.

A zatem… - Dobrze. - Naprawdę? – Odetchnął z ulgą, po czym lekko zdenerwowany rozejrzał się wkoło. - Naprawdę. Rozciągnął usta w uśmiechu, twarz mu pojaśniała, oczy zalśniły radością. Uwielbiała, gdy był szczęśliwy. Odwzajemniła jego uśmiech. Mogą sami powitać nowy rok i zacząć tworzyć własne wspomnienia. - Pani pozwoli? – Podał jej ramię. - Oczywiście.

Wycelował pilota w kominek. Płomienie rozbłysły. Ciekawe, czy mnie równie szybko rozpali, pomyślała, spoglądając na swojego przystojnego towarzysza. Podobała się jej jego szczupła umięśniona sylwetka, kosmyk włosów zadziornie opadający na czoło, długie gęste rzęsy skrywające piękne niebieskie oczy. Wciąż miała na sobie suknię oraz szal, ale torebkę zostawiła na blacie w kuchni. Lampa podłogowa, jedyne źródło światła poza ogniem w kominku, rzucała delikatny złocisty blask. Cisza i mrok panowały w widocznym przez okno lesie; żadne sarny dziś nie zaglądały do salonu. - Masz rację. Tu sylwester będzie znacznie przyjemniejszy. Tate zbliżał się do niej powoli, bezszelestnie, niczym zwierzę szykujące się do skoku na ofiarę. Wreszcie, zatrzymawszy się, jedną rękę położył na jej biodrze, przycisnął policzek do jej policzka i zaczął się kołysać. - Tańczymy? – spytała. – Bez muzyki? - Mm, jak mi idzie? - Doskonale – szepnęła i poczuła, jak dreszcz przebiega mu po ciele. Jej bliskość działała na niego równie podniecająco co jego na nią. - Dziękuję, że zgodziłaś się wyjść. Nie powinienem był cię o to prosić. Przepraszam. Popatrzyła mu w oczy i palcem wygładziła zmarszczkę na jego czole. - Wybaczam. Bylebyś spełnił swoją obietnicę. - Czyżbyś we mnie wątpiła? - Ależ skąd. Po prostu przypominam. Szkoda czasu na… Wypchnął do przodu biodra. - Szkoda czasu, panno Green? Ja czasu nie marnuję…

Przygryzła wargę, udając zszokowaną. Po chwili przyłożyła rękę do wybrzuszenia w spodniach. - Sprawia to bardzo apetyczne wrażenie – szepnęła, prawie nie odrywając ust od jego warg. – Ale może tylko mi się wydaje? - Spróbuj, przekonaj się. Uśmiechając się łobuzersko, ściągnął jej z ramion szal. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Zaczęła osuwać się na kolana. Tate powstrzymał ją, zanim dosięgła podłogi. - Poczekaj. Ze skrzyni na końcu salonu wyjął dywan ze sztucznej sarniej skóry. Rozłożył przed kominkiem koc, na nim skórę oraz kilka poduszek. - Żeby ci było ciepło i wygodnie – rzekł, wracając do Hayden. - Prawdziwy z pana dżentelmen, panie Duncan – zagruchała. - Czasem bywam brutalem. - Naprawdę? Proszę mi to udowodnić. Zaczął wyciągać spinki z jej upiętych włosów i rzucać je na podłogę. Włosy opadły jej na twarz. Zgarnął je na bok i odsłonił szyję; pokrywając ją pocałunkami, przesuwał wargi w stronę ucha. - Na kolana, ślicznotko – rozkazał. Kiedy się cofnął, na jego ustach błąkał się uśmiech, a w oczach czaiło pytanie: czy ona na pewno nie ma nic przeciwko temu? Nie miała. Lubiła, gdy nią władał, zarówno jej sercem, jak i ciałem. Dlatego odparła: - Dobrze, mój panie. Leżała

z

policzkiem

przytkniętym

do

jego

torsu,

mrucząc

z zadowoleniem. Jej ciepły oddech okrywał go niczym pierzyna. Po wspaniałym

orgazmie

Tate

przeszedł

do

łazienki,

żeby

pozbyć

się

prezerwatywy. Wracając, chwycił z kanapy drugi koc, z owczej wełny,

i przykrył ich oboje. Od tego czasu leżeli objęci, grzejąc się przy kominku, choć wciąż byli rozgrzani seksem. - Dziesiątka – powiedziała Hayden, przerywając ciszę. - Słucham? - Przyznaję ci dziesiątkę za dzisiejszy wykon. – Wyszczerzyła zęby. Dumny z siebie, wsunął rękę pod głowę. - Zawsze oceniasz? - Nigdy. Ale od orgazmu o niczym innym nie myślę, więc dziesiątka ci się należy. Uwielbiał sprawiać jej przyjemność, doprowadzać ją do rozkoszy. A

jeszcze

bardziej

to,

że

nie

wstydziła

się

tak

otwarcie

go

komplementować. Po spotkaniu z Caseyem, a potem z Claire, stracił humor. Nie chciał, by Hayden również miała zepsuty wieczór. Decyzja o porzuceniu balu i powrocie do domu była najlepsza, jaką mógł podjąć. - A ja? – spytała, unosząc brwi. – Na jaką zasłużyłam ocenę? Patrząc w sufit, udał, że się zastanawia. - Na jedenaście milionów. I sto dziesięć tysięcy. Roześmiawszy się, wbiła w niego rozmarzone spojrzenie. - Szczęśliwego nowego roku, skarbie. – Zamierzał ją przeprosić, że zapomniał o odliczaniu sekund do północy i nie pamiętał o szampanie, ale… Słowa, które usłyszał z ust Hayden, dosłownie go zamurowały: - Kocham cię, Tate. Zamrugał. Co? - Chyba zakochałam się w tobie w Londynie. – Zmarszczyła nos. – A może wcześniej?

Koc, ciepło bijące od Hayden i żar idący z kominka… zrobiło mu się gorąco. Zbyt gorąco. Zrzucił z siebie koc, ale wtedy Hayden przytuliła się jeszcze mocniej. - Trudno odgadnąć, w którym momencie to się dzieje – kontynuowała nieświadoma jego napięcia. – Wiesz, wcale nie chciałam się zakochać, ale trafiła mnie strzała Amora. Tak to z miłością bywa. Mówiła lekkim tonem, trochę żartobliwym, trochę pytającym. Kiedy wyznaje się komuś miłość, oczekuje się, że ten ktoś też powie, że nas kocha. Tak to z miłością bywa. Tak było z nim i Claire. Nie pamiętał, które pierwsze wypowiedziało te magiczne słowa, ale pamiętał, że drugie natychmiast odpowiedziało: ja ciebie też. Oświadczył się on. Ubrany w garnitur zaprosił ją do eleganckiej restauracji i trzymając pierścionek, spytał, czy za niego wyjdzie. Wszystko odbyło się zgodnie z tradycją, a mimo to Claire zerwała zaręczyny. Odeszła i zaręczyła się z innym. Zawsze sądził, że w życiu obowiązują zasady i logika. Że pierwszy krok prowadzi do drugiego, drugi do trzeciego, trzeci do czwartego. Wszystko ma swoją kolejność. Tak zarządzał swoją firmą, tak budował Miasteczko Spright, tak żył. Aż do dnia, kiedy w kawiarni w Seattle zaczepił go obcy człowiek, którym okazał się Reid Singleton. Wtedy zrozumiał, że w życiu nie ma żadnych reguł. Zamiast postąpić krok do przodu, wpadł w ciemny wir. Dowiedział się, że ma brata bliźniaka. Że w dzieciństwie został porwany. Że jego biologiczni rodzice mieszkają w Londynie. Że rodzice adopcyjni od początku mieli podejrzenia wobec agencji pośredniczącej w adopcji. No i spotkał Hayden Green. Piękną, silną, ufną, wielkoduszną Hayden. Była jego powiernicą i przyjaciółką od serca, jego kochanką, kobietą z jego snów.

Teraz usłyszał, że ona go kocha. To był najgorszy czas z możliwych! Gdyby zdarzyło się to kiedy indziej… Niestety nie miał jej nic do zaoferowania. Owszem, darzył ją głębokim uczuciem, ale nie był gotów do kolejnego kroku. Hayden zasługiwała na mężczyznę, który kochałby ją nieprzytomnie, bezwarunkowo.

Który

nie

pociłby

się,

słysząc

wyznanie

miłosne.

Wychowana w rodzinie, która całe życie stawiała ją na dalszym miejscu, zasługiwała na mężczyznę, który przychyliłby jej nieba. Dla którego ona byłaby najważniejsza. On nim nie był. U niego dziesiątki spraw walczyły o pierwszeństwo: wyspa i jej mieszkańcy, dwie pary rodziców oraz dalsi krewni, własne poczucie tożsamości. Mniej więcej wiedział, dokąd zmierza. Mniej więcej wiedział, czego chce. Pragnął Hayden. Ale czy chciał z nią spędzić całe życie? Starł z czoła kropelki potu. Nie, do tej decyzji jeszcze nie dojrzał. Przed wyjściem z domu na przyjęcie wyobrażał sobie, że o północy pocałuje Hayden, życząc jej szczęśliwego nowego roku; że będą pili szampana, podziwiając złocisto-srebrne konfetti lecące z nieba. Potem wrócą do niego i będą kochać się przed kominkiem. Nie sądził, że spotka na balu Caseya lub Claire i dowie się, że zostali wspólnikami. A teraz, na domiar złego, usłyszał, że Hayden go kocha. To była jego wina. Potrzebował jej wparcia, a ona mu go nie skąpiła. On ze swej strony dawał jej to, co mógł: świetny seks, lot pierwszą klasą. Ale dziś bajka o Kopciuszku się skończyła. Delikatnie zsunął jej głowę ze swojego torsu. Nie odpowiedział, gdy spytała, dokąd idzie. Sięgnął do spodni po telefon i sprawdził godzinę. Kwadrans po dwunastej. Obrócił się z powrotem do Hayden, do pięknej,

przykrytej kocem, potarganej Hayden. Była najcudowniejszą, najbardziej zmysłową istotą, jaką kiedykolwiek spotkał. A on był dupkiem, który zaraz złamie jej serce.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI Kiedy po jego „Szczęśliwego nowego roku, skarbie” powiedziała „Kocham cię, Tate”, oczekiwała innej reakcji. Miała nadzieję, że Tate czule się uśmiechnie, wsunie palce w jej włosy i spojrzy głęboko w oczy, a potem szepnie: „Ja ciebie też”. Ale nie usłyszała tego. Tate wyglądał tak, jakby zobaczył jakiś straszny wypadek, katastrofę. Na jego twarzy odmalował się wyraz paniki. Nie tego się spodziewała. - No dobra, to nie wypadło najlepiej. – Roześmiała się speszona. – Zamierzałam powiedzieć: Szczęśliwego nowego roku, Tate. Serce waliło jej młotem. Minęło wiele czasu, odkąd była zakochana. Tym razem uczucie było głębsze. Znała siebie i swoje potrzeby; wiedziała, czego chce od życia. - Spotkałem na balu Claire. – Tate wstał z podłogi, wciągnął spodnie. - Słucham? – Chyba się przesłyszała. - Claire Waterson. Moją eksnarzeczoną. - Wiem, kim jest Claire. – To Claire była na balu? - Jest zaręczona. Jest również wspólniczką Caseya – rzekł przez zaciśnięte zęby. Zatem humor zepsuła mu informacja o zaręczynach Claire, a nie kłótnia z Caseyem? - Nie mówiłeś mi, że ją spotkałeś. - Nie chciałem ci psuć wieczoru.

- Ale dlatego nalegałeś, żebyśmy wyszli? Przez nią? - To nie ma znaczenia. Mylił się: miało. Wyznała mu miłość, a on zamiast szepnąć „Ja też cię kocham”, opowiada jej o swojej byłej. Że się zaręczyła. Jakby to była najważniejsza wiadomość dnia. - Planowaliśmy spędzić razem cudowny wieczór. Wiedziałem, że jeśli zobaczysz Claire, nasze plany wezmą w łeb. Czyli było tak: wpadł na Claire, która poinformowała go o swoich zaręczynach, a on zamiast przyjść do niej, Hayden, i powiedzieć jej o tym, czego się dowiedział, słowem się nie zdradził. Pozwolił jej wierzyć, że zdenerwował go Casey. Nalegał na powrót do domu, obiecywał szampana i seks… Okłamał ją – nie wprost, lecz zatajając prawdę. A ona wyłożyła karty na stół, mówiąc mu, co do niego czuje… - A zatem - słyszała, jak jej głos drży – uznałeś, że jeśli zobaczę Claire, twoje szanse na bzykanko zmaleją. - Co? Nie! Nie czekała na dalsze wyjaśnienia. Przysunęła rzucone na podłogę ubranie i zaczęła wkładać bieliznę. - Hayden, poczekaj. - Nie zamierzam się kłócić się z tobą na golasa. – Wciągnęła przez głowę połyskującą suknię, zła, że nie ma dżinsów i T-shirta. Nie była w nastroju do świętowania. - Przecież się nie kłócimy. – Widząc, że Hayden męczy się z zamkiem błyskawicznym, chciał jej pomóc, ale powstrzymała go spojrzeniem. Przeszła do kuchni, chwyciła torebkę, płaszcz i nagle zdała sobie sprawę, że nie ma czym wrócić do siebie.

- Możemy porozmawiać? Proszę cię. – Sięgnął po koszulę, która leżała na kanapie, ale nie zapiął guzików. Hayden obrzuciła go gniewnym wzrokiem. Psiakość, podobał jej się, nawet gdy była na niego zła. Potargany, w rozpiętej koszuli odsłaniającej płaski wyrzeźbiony brzuch, z bosymi stopami… nie mogła oderwać od niego oczu. - Porozmawiać? O czym? Nadal kochasz Claire, skoro wiadomość o jej zaręczynach tak cię zabolała, że musiałeś opuścić przyjęcie. - Nieprawda! Nie kocham jej! – zawołał. Jego głos odbił się echem o ściany i sufit. – Porozmawiajmy. -

Nie

mamy

o

czym.

Nie

powinnam

była

mówić…

tego,

co

powiedziałam. – Nie potrafiła powtórzyć słów „kocham cię”. – Ale… po prostu zaplanowałam, że dzisiejszego wieczoru wyznam ci, co czuję. Myślałam, że… - Zaplanowałaś? – W jego głosie nie było cienia radości, raczej smutek i przerażenie. – Od dawna to wiesz? - Nieważne, skoro ty nie odwzajemniasz moich uczuć. – Drżała jej broda. To był koszmar, koszmar na jawie. Kochała Tate’a, a on nie tylko jej nie kochał, ale w dodatku ją okłamał. - To nie tak – zaoponował. – Ja… chyba mógłbym, to znaczy z czasem. Jasne. Z czasem. A ona, czekając, umarłaby z upokorzenia. Jeszcze nigdy nikt jej tak nie zranił. Tak nie rozczarował. Nawet rodzice, gdy nie pojawili się u niej w szkole na uroczystym rozdaniu świadectw, bo znów musieli ratować pijaną babkę. - Po prostu wybrałaś nieodpowiedni moment. To wszystko. - Ach, tak? - Przygryzła wargę, nakazując łzom, które zebrały się jej pod powiekami, żeby się cofnęły. – Powiedz, Tate, kiedy jest odpowiedni moment, aby twoja dziewczyna wyznała ci miłość? Kiedy jest odpowiedni

moment, abyś odkrył, że masz brata? Oraz inną parę rodziców? Co? No, kiedy? Nie dała rady. Łzy trysnęły jej z oczu. Wściekła na siebie, wierzchem dłoni otarła twarz. - Wciąż możemy… - Co? Bzykać się? – przerwała mu i parsknęła gorzkim śmiechem. – Chciałbyś? To by ci sprawiło frajdę. Przemierzył szerokość pokoju i stanął naprzeciw niej. W policzku drgał mu mięsień. Pogratulowała sobie w duchu. Wolała, żeby był wściekły, żeby okazywał jakiekolwiek emocje, a nie dusił wszystko w środku. - Nie ma „odpowiedniego” momentu. Tylko… Do diabła! Potrzebuję małego spowolnienia! Potarł rękami twarz, jakby zdumiał go własny wybuch. Po chwili kontynuował spokojniejszym tonem: - Próbowałem zmienić swoje życie. Nic dobrego z tego nie wyszło. Zapanował w nim chaos. Chaos? O czym on mówił? Czy miał na myśli ich związek? Tęsknił za poukładaną pokorną Claire? - Całe życie starałem się zachować równowagę. Nowa sytuacja z moją rodziną

sprawiła,

że

zacząłem

kwestionować

wszystko,

co

o

sobie

wiedziałem. Informacja o zaręczynach Claire zbiła mnie z tropu, ale nie dlatego, że coś do niej czuję. Po prostu związek z Claire okazał się porażką, której nie umiałem zapobiec. Hayden zamrugała; wreszcie coś zaczęło do niej docierać. - I nie chcesz ponieść kolejnej porażki ze mną? Wolisz więc nie ryzykować? Spróbowałeś żyć teraźniejszością, nie myśleć o przyszłości, ale w końcu uznałeś, że nie warto ryzykować. - Nie, nie rozumiesz.

- Rozumiem. Boisz się mnie pokochać. Wiedziałam, że czujesz się zagubiony, ale nie wiedziałam, że jesteś tchórzem. Twarz mu pociemniała, głos był zduszony. - Moje problemy nie znikną dzięki medytacji. Utożsamiam się z tym miejscem, z tą wyspą. Jestem odpowiedzialny za mieszkańców, za ich dobrobyt. Moje decyzje wpływają na ich pracę, zdrowie, szczęście. Nawet kiedy moje własne życie się waliło, dbałem o Spright. Bo Spright to moje dziedzictwo. Wszystko, co robię, robię z myślą o przyszłych pokoleniach. Rozwiązuję problemy, stawiam czoło wyzwaniom. Ale Casey Huxley uświadomił mi, jak łatwo jest zniszczyć to, co tworzę. Mam liczne zobowiązania, Hayden. Wobec ludzi, którzy tu mieszkają i którzy mi zaufali, oraz wobec przyrody. Nie jestem tchórzem, do cholery! Prędzej świętym. - Który przedkłada pracę nade mnie! – krzyknęła. - Zgadza się! – Wyrzucił w bok ramiona. – Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Na to, żeby być na pierwszym miejscu! A ja nie mogę cię na nim umieścić. - Tate, to jest bogate miasteczko. Tu nie ma biedaków. Są ludzie dość majętni, dość wykształceni, świetnie radzący sobie w życiu. Nie musisz ich prowadzić za rękę, rozwiązywać ich życiowych spraw. Oni wiedzą, co mają robić. Masz kompleks boga. Wykrzywił wargi. Cisza ciągnęła się bez końca. Hayden wystraszyła się: czyżby przekroczyła granicę? - Powiedz mi, Hayden, jak często rezygnowałaś z własnych potrzeb lub pragnień dla dobra innych? Miała wrażenie, jakby nad jej uchem rozległ się huk wystrzału. Jakby ktoś ją spoliczkował. Łzy spływały jej po twarzy. Tate uświadomił sobie swoją gafę.

- Przepraszam. – Poszedł bliżej, ale wyminęła go i sięgnęła po buty. – Nie chciałem. - Odwieź mnie do domu. – Włożyła je i narzuciła na ramiona płaszcz. Ach, ileż by dała za czapkę-niewidkę! - Hayden, pozwól mi… - Ruszył za nią do drzwi – To było… Jestem zły. Palnąłem bez zastanowienia… - Odwieź mnie – powtórzyła. Nie zamierzała czuć się winna. Całe życie ciężko pracowała, aby uwolnić się od rodziny. Zresztą powoli zaczęła sobie uświadamiać, że chyba jednak nie pasują do siebie. Ta kłótnia wykazała, że oboje potrafią się ranić. Była z nim szczera. A on wykorzystywał przeciwko niej to, co od niej usłyszał. Zrobiło jej się niedobrze, duszno, jakby nie miała czym oddychać. - Hayden… - Chcę pomedytować. Sama, w domu. Ich spojrzenia się spotkały. Starała się nie widzieć w jego oczach życzliwości. Starała się znienawidzić go za to, że jest taki okrutny i zamknięty w sobie. Ale nie potrafiła, za mocno go kochała. Nie mogła jednak zostać z nim i kochać go bez wzajemności. To by graniczyło z masochizmem. Nie chciała też czekać i liczyć, że kiedyś nadejdzie ten odpowiedni moment; że w życiu Tate’a nastanie spokój i wtedy on odwzajemni jej uczucia. Ale czy spokój jest możliwy? Życie to ciągłe zmiany, górki i dołki, wzniesienia i spadki. Skinąwszy głową, Tate skończył się ubierać, zgasił kominek, z blatu wziął kluczyki i ruszył do drzwi. - Włączę w samochodzie ogrzewanie – rzekł, nie oglądając się za siebie. – Przyjdź, jak będziesz gotowa.

Drzwi się zamknęły. Hayden skierowała wzrok na widoczny za oknem ciemny las. Patrząc na zimny krajobraz, poczuła się przeraźliwie samotna. Pewnie tak się czuł Tate, samotny i zagubiony, kiedy moknąc w deszczu, stał przed jej studiem.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI - „Szczęścia na emeryturze, Rogerze”? - Hayden przeczytała na głos czarno-srebrny napis umieszczony na środku tortu. -

Powinno

być

„Rodgerze”.

Sprzedawczyni

w

Blossom

Bakery

powiedziała mi, że cukiernik się pomylił, więc tort im się ostał – wyjaśniła Arlene. – To był jedyny, jaki mieli. - Ale na co mi on? – Hayden odsunęła się od drzwi, robiąc przejście dla przyjaciółki. Rano, nazajutrz po kłótni z Tate’em, zadzwoniła do Arlene, która obiecała, że zaraz przyjedzie z czymś „na poprawę humoru”. - Myślałam, że zjawisz się z Emily i kilkoma pudełkami lodów. - Emily jest z Joshem. – Arlene poruszyła znacząco brwiami. – A lody na

pocieszenie

musującego.





oklepane.

Kupiłam



również

Wyciągnęła humus,

z

precle,

torby serek

butelkę brie,

wina

łososia

i mnóstwo tuczących maślanych ciasteczek, które obie kochamy, a których nie powinnyśmy jeść. Hayden uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Nie łam z mojego powodu swoich noworocznych postanowień. - E, bez przesady. Chyba nie jest za wcześnie na alkohol? – upewniła się Arlene, zrywając z korka folię. - Trzecia to całkiem przyzwoita pora. - Przepraszam, że to tyle trwało. Przyjechałabym szybciej, ale byłam w Seattle.

- Co tam robiłaś? - Spędzałam czas z niejakim Mikiem, młodym człowiekiem o ciele kulturysty. Hayden zmarszczyła czoło. - Pstryknęłam mu zdjęcie, jak brał prysznic. Chcesz zobaczyć? – Arlene wyszczerzyła zęby, ale w oczach jej przyjaciółki zamigotały łzy. - Ojej, przepraszam! - Odstawiła butelkę i przytuliła Hayden. – Za wcześnie, żebym ci opowiadała o swoich miłosnych podbojach. A także o Emily i Joshu. Hayden roześmiała się. - Wcale nie. Chcę, żebyście obie były szczęśliwe. Arlene przyjrzała się jej badawczo. - Włożyłam swój strój do jogi. Możesz mnie gnębić i torturować. Bylebyś tylko poczuła się lepiej. - W jodze nie chodzi o tortury, chodzi o relaks i przyjemność. - W porządku, relaks i przyjemność, ale najpierw tort. Zjadłszy połowę, opadły na kanapę. - Kto by pomyślał, że jedzenie może tak człowieka zmęczyć – mruknęła Hayden, nabierając kolejny kawałek. Nie zawracały sobie głowy talerzami ani normalnymi sztućcami. Arlene znalazła w kuchni plastikowe widelce i przyniosła je do salonu razem z butelką wina. Konsumpcja emeryckiego tortu Rodgera niewątpliwie miała działanie terapeutyczne, jednak w głębi duszy Hayden wciąż odczuwała smutek. Arlene, jak przystało na dobrą przyjaciółkę, usiłowała ją pocieszyć. - Nie chcę go bronić, ale wyobrażam sobie huśtawkę emocji, którą przeżywa. Radość, ból, strach, ulga, sama nie wiem… Wiedziesz sobie

spokojne poukładane życie i nagle bach! Dowiadujesz się, że masz brata i nową rodzinę. - To prawda. W jednej chwili całe jego życie wywróciło się na nice. – Tak jak i moje, pomyślała Hayden. Kilka miesięcy temu nie spodziewała się, że w taki sposób rozpocznie nowy i

rok.

Wierzyła,

zawodowym,

że

pomagając

będzie klientom,

szczęśliwa którzy

w

w

życiu

ramach

osobistym postanowień

noworocznych zdecydowali się zadbać o swoje zdrowie. - Jednak nie możesz wcisnąć pauzy i czekać, aż Tate się ocknie – kontynuowała Arlene. – Jesteś kobietą, która… - …nie zgadza się na żadne półśrodki w relacjach z kimkolwiek. Obiecałam to sobie, zanim jeszcze przeniosłam się na wyspę. - Brawo. – Arlene uniosła kieliszek. - Obiecałam też sobie, że będę słuchać swojej intuicji. Dlatego po telefonie do ciebie zadzwoniłam do kobiety, od której wynajęłam ten budynek. - Po co? Tylko nie mów, że mnie porzucasz! - Daleko się nie wyprowadzę. Może zatrudnię się w klubie fitness? Nie wiem; wiem tylko, że muszę się stąd wynieść. Tu ciągle bym wpadała na Tate’a albo czytała o nim w lokalnej gazetce. - Ale jak to? Spright to twoje wymarzone miejsce na ziemi, sama tak mówiłaś! – Na moment Arlene zamilkła. – Okej, jest ci źle, rozumiem, ale czy na pewno chcesz się stąd wynieść? Uwielbiasz tę wyspę, ten błogi spokój… - Który zniknie, jeśli ciągle będę się zastanawiała, czy za rogiem nie natknę się na Tate’a. Arlene pokiwała głową. - Co powiedziała? Ta kobieta, z którą masz umowę najmu?

- Nic. Nagrałam się jej na pocztę. Problem w tym, że umowa jest na pięć lat. Muszę to jakoś rozwiązać, a potem zająć się resztą spraw. Nie chciała zaczynać od nowa, przeprowadzać się, szukać innej pracy. Ale nie miała wyboru. - Może za kilka dni zmienisz zdanie. Nic rób nic pochopnie. Może Tate zadzwoni, żeby… - Nie chcę z nim rozmawiać. - Myślisz, że on wciąż coś czuje do Claire? - Nie. Od niej zaczęła się nasza kłótnia, ale głównie chodzi o to, że ja go kocham, a on mnie nie. Że praca jest dla niego ważniejsza niż ja. Chciałam go wyśmiać, ale przypomniałam sobie, że ja też przedkładałam pracę nad rodzinę. - To co innego – stwierdziła Arlene. – Twoja rodzina miała na ciebie szkodliwe działanie, a Tate’owi jest z tobą dobrze. - Tak, ale… nie mogę tu zostać… Muszę… sama nie wiem… zniknąć chociaż na parę dni. Arlene wyprostowała się, odstawiła kieliszek i wstała. - No to chodź. Mam mnóstwo darmowych mil do przelatania oraz trochę talonów z pracy na darmowe noclegi w Caesar’s Palace. Ty chcesz zniknąć, a ja mam zaległy urlop. - Caesar’s Palace? W Las Vegas? - A gdzieżby indziej? – Arlene wyjęła telefon, wybrała numer. – Amy? Cześć, tu Arlene. Podczas

gdy

przyjaciółka

krążyła

po

salonie,

tłumacząc

swojej

szefowej, że musi wyjechać na kilka dni, Hayden ku własnemu zdziwieniu poczuła, jak uśmiech wypływa jej na usta. Może tego właśnie potrzebuje? Pobyć z dala od wyspy? W miejscu będącym całkowitym przeciwieństwem

Spright? Gdzieś, gdzie panuje zgiełk, gdzie powietrze gęste jest od dymu papierosowego, gdzie nie mogłaby siedzieć i roztkliwiać się nad sobą? Wystarczy spakować niedużą torbę i przesunąć na inny dzień kilka lekcji. Tate wierzył, że bez niego wszystko na wyspie się rozpadnie, natomiast ona wiedziała, że jej uczniowie wytrzymają bez lekcji jogi. Zresztą nie czuła się na siłach, aby w tym tygodniu prowadzić jakiekolwiek zajęcia, zwłaszcza gdyby pojawił się na nich Tate. - Okej, załatwione – oznajmiła Arlene. – Teraz bilety. Kiedy chcesz lecieć? Hayden rzuciła się przyjaciółce na szyję. Tak, tego potrzebowała: odpoczynku i czasu na zastanowienie. Może Arlene ma rację, może za kilka dni odejdzie jej ochota do wyprowadzki. - Dziękuję, kochana jesteś! - Skarbie, wiesz, że zawsze możesz na mnie polegać. – Arlene uwolniła się z uścisku i znów zaczęła wciskać jakieś numery. – To kiedy lecimy? - Jak najszybciej. - I to mi się podoba! Rodzice adopcyjni przyjechali drugiego stycznia, więc chociaż nie był w towarzyskim nastroju, Tate zaprosił ich do Brass Pony na kolację. Nie mógł

postąpić

inaczej,

zwłaszcza

że

święta

spędził

w

Londynie

z Singletonami zamiast tradycyjnie w San Francisco. Matka nie dawała mu nic odczuć, ale ojciec zdradził, że było jej smutno, kiedy wybrał Londyn. Tate kochał ich oboje, ale fakt, iż jest również czyimś innym synem, mocno go poruszył. Dla dobra wszystkich starał się jednak trzymać emocje na wodzy. W drodze do domu, mijając studio jogi, zauważył na drzwiach tabliczkę „Zamknięte”. Na górze

w mieszkaniu też nie paliło się światło. Ale było po dziewiątej i uznał, że Hayden położyła się wcześnie spać. Nazajutrz po ich kłótni postanowił dać jej czas, by ochłonęła. Nie dzwonił, nie pisał, nie przepraszał, nie prosił o wybaczenie. Podejrzewał – ba, wiedział! – że jest zła i zagubiona. Dziś

rano

wysłał

jej

dwa

esemesy.

W

pierwszym

napisał:

„Przepraszam”. W drugim: „Porozmawiajmy”. Na żaden nie odpisała. No cóż, ma prawo być wściekła. Wyznała mu miłość, a on milczał. Po tym, jak na balu wpadł na Claire, chciał jak najszybciej uciec stamtąd. Najchętniej zrzuciłby na nią winę za niepowodzenie swojego związku z Hayden, ale nie mógł; wina leżała wyłącznie po jego stronie. Starał się segregować swoje życie, tak by jedna sfera nie zachodziła na drugą, i w ten sposób je kontrolować. Głowa tu, serce tam. Ale przekonał się, że to nie działa. Marion usta się nie zamykały: chwaliła kolację, mówiła, że dosłownie pęka z przejedzenia… - Niepotrzebnie zamówiłeś sernik, Tate. – Trzymała na kolanach plastikowe pudełko, do którego kelner zapakował niezjedzony deser. -

Mamo,

czternaście

razy

wspomniałaś

o

serniku

z

karmelem

i orzechami. – Kątem oka zauważył, jak matka się uśmiecha. - Tak, ale moja dieta… - Kochanie, jesteś idealna. – William, który siedział na tylnym siedzeniu, ścisnął żonę za ramię. – Codziennie jej to powtarzam – rzekł do syna. – A ona mi nie wierzy. Nie wiem, ile razy mam mówić „kocham cię” i „jesteś piękna”, żeby mi uwierzyła. - Milion wystarczy. – Poklepała męża po ręce. Tate miał wrażenie, jakby spowiła go ciemna chmura. Zrobiło mu się niedobrze. Sięgnął do kieszeni po miętówkę, odwinął z papierka i wrzucił

do ust. - Coś ci dolega? – spytała matka. - Za dużo zjadłem – odparł, ale to nie była prawda. Ta gula, która urosła mu w gardle, nie miała nic wspólnego ze stekiem z tuńczyka. W dodatku nie wypił kropli alkoholu; zamówił wodę z cytryną. Nie kolacja mu zaszkodziła. Po prostu martwił się. Raz po raz tłumaczył sobie, że kłótnia z Hayden nie znaczy, że już nigdy więcej się nie zobaczą. Na podjeździe zwolnił i otworzył pilotem bramę garażową. Weszli do domu; matka skierowała się w stronę kuchni, by wstawić sernik do lodówki, a ojciec w stronę salonu, żeby sprawdzić zawartość barku. Tate obserwował ich z uwagą; uśmiechali się do siebie, mama dała ojcu kuksańca w bok. Nie ulegało wątpliwości, że się kochają. Kiedy był nastolatkiem, strasznie go to krępowało; przeganiał swoich kumpli z domu do ogrodu, żeby nie patrzeć na rodziców całujących się w kuchni. - Proszę, synu. – Ojciec podał mu drinka. – W telewizji leci mecz. Obejrzysz ze mną? - Tak. Zaraz przyjdę. William minął kominek, przed którym dwie noce temu Tate kochał się z Hayden, i włączył telewizor. Ciszę wypełnił głos sprawozdawcy oraz okrzyki kibiców zgromadzonych na stadionie. - No dobra, Tate. – Matka usiadła na stołku barowym. – Nalej mi kieliszek wina i pogadajmy. Marion z Williamem mieli po pięćdziesiąt kilka lat. I oboje byli sporo niżsi od niego. Marion, szatynka o włosach do ramion i okrągłej twarzy, mimo utyskiwań, że musi schudnąć pięć kilo, cieszyła się szczupłą sylwetką. Natomiast William miał brzuch świadczący o zamiłowaniu do jedzenia oraz przerzedzone włosy – akurat o to Tate nie musiał się martwić, zważywszy na bujną czuprynę George’a Singletona. Jednak wzrost, rodzaj

włosów czy budowa ciała to kwestia genów, nie wychowania, a Marion z Williamem, z którymi mieszkał od trzeciego roku życia, znali go jak mało kto. Słowem, byli jego rodzicami. Kochali go. I wiedział, że mu pomogą, jeśli im tylko na to pozwoli. - Na imię jej Hayden – zaczął, po czym obszedłszy bar, usiadł koło matki i kontynuował swoją opowieść. Nazajutrz po śniadaniu rodzice pożegnali się i ruszyli na lotnisko. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Tate uznał, że nie może żyć bez kawy; wsiadł do samochodu, wiedząc, że w drodze do kawiarni nie oprze się i przejedzie koło studia jogi. Psiakość! Tabliczka z napisem „Zamknięte” wciąż wisiała. To już trzeci dzień. Ryzykując, że zostanie wzięty za stalkera lub, od biedy, zakochanego idiotę, postanowił zaparkować nieopodal i zastukać do drzwi. Wczoraj opowiedział matce o Claire. A także o Hayden. I o podróży do Londynu. Niczym złapany przez gliniarzy bandzior w starych czarnobiałych filmach, które jego ojciec lubił oglądać, wyśpiewał wszystko. Kiedy skończył, zwiesił głowę. Oczy go piekły, whisky nie tknął. Wiedział, że przy matce nie musi ukrywać emocji, więc nawet nie próbował. - Wszystko naraz zwaliło mi się na głowę. Potrzebuję czasu – rzekł z frustracją w głosie, po czym podniósł szklankę do ust. Matka, mrucząc z zadumą, pogładziła go po ręce. - Tylko tyle mi powiesz? Uśmiechnęła się, wiedząc, że z niej żartuje. - Nie jestem pewna, co chciałbyś usłyszeć.

- Na czym polega mój błąd? Co robię nie tak? – spytał. – Jak powinienem się zachować? - Hm, myślę, że nie powinieneś się oszukiwać. Bądź szczery ze sobą. I szczery z Hayden. - Byłem! - Nieprawda. – Marion potrząsnęła głową. - Udajesz, że nie wiesz, co czujesz. Ale dobrze wiesz, tylko boisz się przyznać. Otworzył usta, by zaprotestować, ale matka miała rację. Wczoraj późno położył się spać; spał trzy, może cztery godziny. Wiercił się z boku na bok, budził się, zasypiał, myślał. Tak, kochał Hayden. Nie miał co do tego wątpliwości.

Dlaczego

więc

jak

kretyn

zaczął

ględzić,

że

wybrała

nieodpowiedni moment? Obudził się spanikowany. Jeszcze nigdy nie był tak roztrzęsiony. Wiedział, co ma zrobić i po raz pierwszy w życiu nie bał się przyznać do błędu. Wszedł po schodach na górę i zapukał do jej mieszkania. Serce mu waliło. Czekał. Ponownie zastukał i znów czekał. - Hayden, jesteś tam? Proszę o kilka sekund. – Oparł dłonie na framudze. Cisza. – Chcę ci coś powiedzieć i muszę to zrobić osobiście, patrząc ci w oczy. To zajmie najwyżej minutę. Chciał, by go wysłuchała. Żeby uwierzyła, że stawia ją na pierwszym miejscu; że nic nie jest ważniejsze od niej, kobiety, którą kocha. - No to pół minuty. Daj mi trzydzieści sekund. – W trzydzieści też się upora. Byleby Hayden otworzyła te cholerne drzwi. Wyciągnąwszy

z

kieszeni

komórkę,

wcisnął

jej

numer.

Usłyszał

brzęczenie telefonu, a chwilę później dobiegł go odgłos otwieranych na dole drzwi. Ktoś wspinał się po schodach.

- Nie ma jej. I nie wzięła telefonu – oznajmiła jedna z przyjaciółek Hayden, nie ta blondynka, lecz ta z krótkimi włosami. – Przyszłam podlać kwiaty. - Gdzie ona jest? – Tate odsunął się, by mogła wejść do środka. - Gdyby chciała, żebyś wiedział, sama by cię poinformowała. Wsadził nogę w drzwi, zanim zdążyła je zamknąć. - Jest bezpieczna? - Tak. – Spojrzenie kobiety nieco złagodniało. – Arlene się nią opiekuje. - Arlene, ta blondynka. – Skinął głową. – Dziękuję… Westchnęła. - Emily. - Dziękuję, Emily. Możesz mi powiedzieć, kiedy Hayden wróci? - Jutro. Chyba że zostaną dłużej tam, dokąd pojechały. - Ty wiesz dokąd, prawda? - Oczywiście. – Zmarszczyła czoło. – Wiem też, że Hay poważnie myśli o zerwaniu umowy najmu i opuszczeniu wyspy. Z twojego powodu. A ona kocha Spright. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile musiała poświęcić, żeby tu zamieszkać. Wszystkie oszczędności włożyła w swoje studio… - Cholera, nie popisałem się. - Zgadza się. – Emily oparła ręce na biodrach i łypnęła na niego groźnie. - Zrobię wszystko, żeby tu została. - Czyli co? Kupisz ten budynek? I nie pozwolisz jej zerwać umowy? Uśmiechnął się, nie zaprzeczając, że przyszło mu to do głowy. Ale nie chciał Hayden do niczego zmuszać, zastawiać na nią pułapki. - Nie. Ale jeśli zdecyduje się wyjechać, to nie przeze mnie. - Tutejsza społeczność straci na tym – stwierdziła Emily.

To prawda. Widział, jak ludzie na ulicy i w kawiarni reagują na Hayden. Emanowała

pięknem

i

dobrem.

Zarażała

swoim

entuzjazmem

i wielkodusznością. Jak to możliwe, że tak długo był ślepy? Że nie doceniał skarbu, który miał przed sobą? - Dzięki Hayden wszyscy jesteśmy lepsi – rzekł, po czym obróciwszy się, zbiegł na dół.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY Ku jej zdziwieniu pobyt w Las Vegas okazał się dokładnie tym, czego potrzebowała.

Zwykle,

będąc

zdenerwowana,

starała

się

wyciszyć,

wsłuchać w siebie, oczyścić umysł ze smutnych myśli. W tym wypadku kilka dni spędzonych na piciu, hazardzie i oglądaniu męskiego striptizu idealnie jej pomogło. Arlene

w

wielkich

okularach

słonecznych

ukrywających

ślady

koszmarnego kaca wysadziła Hayden pod studiem. W przeciwieństwie do przyjaciółki Hayden wypiła kilka koktajli, ale nie zadręczała alkoholem swojej wątroby. Wolała grę w kości; zostawiła przy stole czterdzieści dolarów, co uważała za sukces, zważywszy że wcześniej była dwieście do tyłu. Na szczęście wiedziała, kiedy odejść od stołu. - Zaraz skonam – oznajmiła Arlene. - Mam herbatę oczyszczającą. Jeśli chcesz… - Jedyne, co mogłoby mi pomóc, to wehikuł czasu. Gdyby nie cztery ostatnie koktajle… A ty nadal myślisz o porzuceniu wyspy? - Ależ skąd – odparła Hayden. Zrobiło jej się ciepło na sercu, kiedy zobaczyła posępną minę przyjaciółki. - Hura! – wrzasnęła Arlene, po czym przycisnęła ręce do skroni. – Chryste, ale mi łeb nawala! - Jedź do domu i wyśpij się. – Hayden wysiadła z samochodu. - Dzięki za fantastyczną wycieczkę.

Pomachała do Sherry, która otwierała swój sklepik po drugiej stronie ulicy. Wszędzie wokół rosły piękne drzewa, stały zadbane domy, ludzie uśmiechali się. To miejsce było jej azylem, jej zbawieniem. Bez względu na to, jak ułożą się jej relacje z Tate’em, nie zamierzała pozbawiać się przyjemności życia wśród tych ludzi. Wzięła głęboki oddech i obróciła się. Na wprost siebie, przed drzwiami studia, ujrzała jego – mężczyznę, o którym nie potrafiła przestać myśleć. Spięła się. Wewnętrzny głos kazał jej mieć się na baczności, szybko wznieść wokół siebie solidny mur. - Hayden… Dreszcz przebiegł jej po plecach. Tate wymawiał jej imię na różne sposoby; inaczej brzmiało, gdy zbliżał się do orgazmu, inaczej, kiedy żartował, kiedy się cieszył i kiedy był zły. Teraz słyszała w jego głosie i widziała w twarzy skruchę oraz żal. Było mu przykro z powodu ich kłótni. Jeśli jednak jej nie kocha… - Cześć. - Możemy porozmawiać? Nie miała ochoty. Jeszcze nie. Może później, kiedy… Kiedy co? Kiedy sama się odkocha? Ale kiedy to nastąpi? - Jasne – odparła, robiąc dobrą minę do złej gry. - Pozwolisz? – Wskazał na torbę podróżną, którą trzymała w ręku. Skinąwszy głową, oddała mu ją i wsunęła klucz do zamka. Starała się zignorować lekkie muśnięcie jego dłoni oraz zapach skórzanej kurtki. Nie zdołała. Jeszcze kilka dni temu objęłaby Tate’a za szyję i pocałowała. Nie mogła uwierzyć, że po tym, co razem przeżyli, wszystko się nagle skończyło.

Ale

ze

swoich

marzeń

nie

zrezygnuje.

Wyprowadzka

z

Seattle

i przyjazd na wyspę nie były ucieczką przed czymś ani od czegoś; były dążeniem do celu. To istotna różnica. - Podobno zastanawiasz się nad wyjazdem – rzekł Tate, zamykając drzwi. - Kto ci powiedział? - Emily. Ale nie gniewaj się na nią. Jest bardzo lojalna wobec ciebie i bardzo nie chce, żebyś opuszczała wyspę. – Powiódł wzrokiem po studio. – Nikt tego nie chce. Ja też. Dobrze było usłyszeć takie słowa. Miała ochotę tańczyć z radości. Ale to, że nie chciał, by wyjechała, nie znaczy, że zakochał się w niej do szaleństwa, prawda? - Zostaję. - To świetnie. – Uśmiechnął się. W geście obronnym skrzyżowała ręce na piersi. Mur byłby lepszy, ale jeszcze nie zdążyła go wznieść. Chciała wierzyć, że coś - że wszystko! - się zmieniło. Że na wspomnienie ich kłótni Tate czuł równie wielki smutek jak ona. Że żałował tego, iż tak się zapędzili, tak zapętlili. Że nie byli w stanie porozmawiać spokojnie, wyjaśnić sobie, ile dla siebie znaczą. Może to by ich uratowało, może by się rozstali w przyjaźni. Tate wszedł głębiej do pokoju. Stanął przy niej, tak blisko, że musiała zadrzeć głowę, by widzieć jego oczy. - Kocham cię, Hayden. Chyba zakochałem się w tobie, zanim ty zakochałaś się we mnie, ale byłem tak zajęty, próbując zaprowadzić porządek w moim życiu, że nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. A powinienem był. Bo twoje miejsce jest przy mnie, a moje przy tobie. Tamtego wieczoru przy kominku po prostu zgłupiałem. I wszystko schrzaniłem.

Otworzyła usta. Stała bez słowa, usiłując przetrawić to, co powiedział. A powiedział… że ją kocha? - Przepraszam – kontynuował. – Za wszystko. Jesteś dla mnie najważniejsza. A ona dalej milczała, zbyt zaskoczona, aby zareagować. Po chwili Tate sięgnął do kieszeni po telefon. - Chciałaś wyjechać, żeby nie wpaść na mnie na ulicy lub w sklepie, prawda? Żeby nie spotkać mnie w restauracji podczas lunchu ani w parku podczas spaceru? Tak, właśnie o to jej chodziło, ale to było niepoważne, dziecinne. - Jakoś sobie poradzimy – rzekła, wciąż analizując w myślach jego słowa. Serce biło jej mocno, cieszyło się z „kocham cię”, ale jej umysł był bardziej sceptyczny. - Mam propozycję. Jeżeli nadal mnie kochasz, to bądźmy razem. Bez ograniczeń. Kąciki ust jej zadrgały. Tate przeciągnął palcem po ekranie telefonu. - Ale jeśli przestałaś mnie kochać albo mi nie dowierzasz… - Podał jej swój telefon. – Oto umowa na mój nowy dom w San Francisco. – Następnie otworzył esemesa, który dostał wczoraj. - Czyli tutejszy mogę sprzedać. Esemes był od Sherry, agentki nieruchomości. Hayden przeczytała wiadomość, oczy zapiekły ją od łez. Jestem przekonana, że znajdziemy idealnego kupca. - Wyjeżdżasz? – spytała przerażona. – Przecież uwielbiasz swój dom. - To prawda – przyznał. - I kochasz tę wyspę. - Tak. – Położył rękę na ramieniu Hayden i ścisnął je lekko. – Ale ciebie bardziej. – Wyjął telefon z jej drżących palców i schował do kieszeni. –

Brakuje mi ciebie. Każda minuta bez ciebie to dla mnie udręka. Kiedy usłyszałem, że rozważasz wyprowadzkę… To nie fair, abyś musiała wywracać swoje życie do góry nogami. Ja to zrobię, dla ciebie. Zasługujesz na wszystko, co sobie wymarzyłaś. Na wszystko, na co tak ciężko pracowałaś. Zamilkł. Łzy zawisły jej na rzęsach. Z każdą sekundą jej złamane serce na nowo się zrastało. Tate ją kocha. Kocha! I pragnie, aby tu została. Gotów był sam się wyprowadzić, zostawić swoje dziedzictwo, swoją wyspę, i wrócić do Kalifornii. Głuptas! - Gdybym mógł cofnąć czas, zostalibyśmy

na balu, o północy

wznieślibyśmy toast szampanem i pocałowałbym cię tak, aby nikt nie miał wątpliwości, ile dla mnie znaczysz. Potem kochalibyśmy się u mnie w domu, przed kominkiem… Byłoby cudownie. Przygryzła wargę. Tak, byłoby cudownie. - Ale ty, Hayden, nie powiedziałabyś mi, że mnie kochasz, przynajmniej dopóki nie usłyszałabyś tego ode mnie. – Oczy mu lśniły. – Całe życie przestrzegałem zasad, to mnie jednak nie uchroniło od różnych nieszczęść i dramatów. Będąc z tobą, nie trzymałem się kurczowo zasad i dobrze mi z tym było. Próbowałem odnaleźć siebie, poznać rodziców i brata, ale czułem, że sam też się zmieniam. Że staję się lepszy. – Uśmiechnął się nerwowo. – Kocham cię, Hayden. Nie wiem, dokąd pojechałaś, nie wiem, co robiłaś ani co postanowisz, ale przyjmę z pokorą każdą twoją decyzję. Przełknąwszy ślinę, wyprostował się, czekając na cios, który zaraz nadejdzie. Jeżeli Hayden każe mu odejść, to odejdzie, porzuci swój dom i wyspę… Ale ona go kocha. Nigdy nie prosiłaby o tak wielkie poświęcenie.

- Wyjechałam z Seattle, żeby stać się lepszą wersją samej siebie. Natomiast z wyspy nie chcę wyjeżdżać nie dlatego, że mam tu studio jogi, fajne mieszkanie i świetnych sąsiadów. Chcę zostać, bo podoba mi się to, jaka tu się stałam. Bardziej troskliwa, mniej skupiona na sobie. W dużej mierze to twoja zasługa. Kocham cię, Tate. – Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. – Bardziej niż kogokolwiek na świecie. Zgarnął ją w ramiona, zanim skończyła mówić. - Dzięki Bogu! – Uniósł jej twarz i wpił się w jej usta. – Jesteś moim największym skarbem. Nie wyspa, nie Spright, lecz ty, Hayden. Już nigdy nie pozwolę, aby cokolwiek nas poróżniło, czy to praca, czy przyjaciele, czy

rodzina.

Wszelkie

problemy,

jeśli

się

pojawią,

będziemy

sami

rozwiązywać. Jesteś moja, na zawsze. - Och, tak! – Wspięła się na palce. – Ale najpierw musisz wynagrodzić mi tych kilka ostatnich dni. Uśmiechnął się łobuzersko. - Na co masz ochotę? - Tam, gdzie byłam, oglądałam striptiz… Faceci z wysmarowanym olejkiem gołym torsem… - Przejechała dłońmi po jego piersi. – Jak byś się prezentował w stringach? Parsknął śmiechem, ale spoważniał, widząc, że nie żartuje. - Serio? - Może, jeszcze nie wiem. Ale na pewno musisz zadzwonić do Sherry i powiedzieć jej, że wycofujesz się ze sprzedaży swojego domu. - Oczywiście. Odgarnęła mu z czoła ciemny kosmyk. - Dom w San Francisco możemy zatrzymać. Przyda się, kiedy będziemy odwiedzać twoich rodziców.

Ponownie przywarł wargami do jej ust. - Kocham cię, Hayden Green. - A ja ciebie, Tacie Duncanie… Czy może Wesleyu Singletonie? - Sama musisz wybrać. - Dlaczego ja? - Bo chcę, żebyś została moją żoną, zamieszkała ze mną pod lasem i nosiła moje nazwisko. Przymknęła powieki. - O czym myślisz? – spytał cicho. - Że bajki i marzenia się spełniają. - W tej bajce nie książę ratuje księżniczkę, lecz ona jego. – Tate wskazał głową

na

chodnik

za

oknem.



Stałem

na

deszczu,

zrezygnowany

i nieszczęśliwy, a ty wciągnęłaś mnie do środka i pocałowałaś. Ten pocałunek zmienił mnie na zawsze. - Mnie też. - Więc uratowaliśmy się nawzajem.

EPILOG Trzy lata później Ślub odbył się latem zeszłego roku. Rodzice Hayden przyjechali sami, bez babki Winnie, która zmarła osiem miesięcy wcześniej, pogrążając w smutku zarówno córkę, jak i wnuczkę. Przyjechały również obie pary rodziców Tate’a, Duncanowie i Singletonowie. W tym roku święta Bożego Narodzenia wszyscy obchodzili na wyspie w domu Tate’a i Hayden. Marion i Williama Duncanów Tate zapoznał z angielską tradycją strzelających cukierków, z kolei Jane i George poznali tradycyjne amerykańskie potrawy świąteczne. Oczywiście przyjechali też Reid i Drew; oboje siedzieli na podłodze, bawiąc się ze swoim synkiem Rolandem, który z zapałem dwulatka rozrywał pudełko. Tate wszedł do salonu, niosąc tacę z kubkami, a za nim Jane z półmiskiem, na którym gościła specjalność Duncanów: pyszny deser na bazie czerstwego chleba. Hayden, choć czuła się przejedzona, wiedziała, że nie zdoła odmówić sobie kawałka. - Mamy jeszcze jeden prezent – powiedział Tate, kiedy wszyscy zasiedli do deseru. - Niespodziankę – dodała Hayden, ściągając z choinki kolorowo zapakowany rulonik. - Jeszcze jeden cukierek? – zdziwiła się Jane.

- Ale ten jest wyjątkowy. – Tate zabrał go żonie i podał jednej matce, po czym skinął na drugą. – Ciągnijcie. - No dobrze, ale nie będę czytać więcej nieprzyzwoitych dowcipów – ostrzegła Marion. - Nie będziesz, obiecuję. – Hayden przyłożyła ręce do swojego wystającego brzucha, ciesząc się na myśl o tym, czego się zaraz wszyscy dowiedzą. Obie mamy pociągnęły, rozległ się huk, ze środka wystrzeliło konfetti oraz zwinięte zdjęcie. Jane podniosła je i rozwinęła. - Znacie płeć! – zawołała podekscytowana, studiując czarno-biały obraz usg. - Pokaż! – poprosiła Marion, pochylając się nad zdjęciem. Po kilku sekundach Jane już wiedziała. - Bliźnięta! Chłopcy! - Chłopcy? – powtórzyła Marion i obie kobiety zalały się łzami. William i George uścisnęli sobie ręce. Drew podała Rolanda mężowi i rzuciła się do zdjęcia. Reid łypnął na brata. - Udało ci się, stary. Brawo. Kiedy ciasto znikło ze stołu i kawa została wypita, mężczyźni skierowali się do gabinetu, by cygarem uczcić mające wkrótce nastąpić narodziny bliźniąt. Po drodze Tate przystanął, żeby pocałować żonę. - Wesołych świąt, kochanie - szepnęła. - Wesołych świąt. – Pochyliwszy się, przytknął usta do jej brzucha. – Czekamy na was, maluchy.

Spis treści: OKŁADKA KARTA TYTUŁOWA KARTA REDAKCYJNA ROZDZIAŁ PIERWSZY ROZDZIAŁ DRUGI ROZDZIAŁ TRZECI ROZDZIAŁ CZWARTY ROZDZIAŁ PIĄTY ROZDZIAŁ SZÓSTY ROZDZIAŁ SIÓDMY ROZDZIAŁ ÓSMY ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY ROZDZIAŁ DZIESIĄTY ROZDZIAŁ JEDENASTY ROZDZIAŁ DWUNASTY ROZDZIAŁ TRZYNASTY ROZDZIAŁ CZTERNASTY ROZDZIAŁ PIĘTNASTY ROZDZIAŁ SZESNASTY ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY ROZDZIAŁ OSIEMNASTY ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY EPILOG
Lemmon Jessica - Gwiazdkowa fantazja

Related documents

156 Pages • 31,382 Words • PDF • 857.7 KB

189 Pages • 72,346 Words • PDF • 1 MB

468 Pages • 95,175 Words • PDF • 1.5 MB

313 Pages • 89,052 Words • PDF • 1.3 MB

120 Pages • 32,561 Words • PDF • 595.1 KB

246 Pages • 73,616 Words • PDF • 3.3 MB

1 Pages • 60 Words • PDF • 4.2 MB

452 Pages • 86,289 Words • PDF • 3.4 MB