The Burning Shadow- Jennifer L. Armentrout, rozdział 40. tłumaczenie nieoficjalne

10 Pages • 4,254 Words • PDF • 80.4 KB
Uploaded at 2021-09-24 08:46

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


The Burning Shadow Jennifer L. Armentrout Seria Origin Tom 2

Tłumaczenie nieoficjalne: Mila Korekta: BetyMCecily

40 Weszliśmy na ciemną polanę, która kiedyś była parkiem. W świetle księżyca ustawiono huśtawkę, brakowało siedzeń w łańcuchach. Nie wiem, dlaczego akurat to była pierwsza rzecz, jaką zauważyłam, a nie ludzie uzbrojeni w karabiny. Nie zwracali na nas zbytniej uwagi i szybko zdałam sobie sprawę, że byli strażnikami, oczywiście chroniącymi wejście do Strefy 3. Weszliśmy na wzgórze, mijając park, a w dole zobaczyłam rzędy domów i wysokie, rozległe miasto, całkowicie ciemne. Kilka metrów przed nim zamigotała żółta poświata, po której przyszła następna, a potem następna. Wzdłuż ulicy rzucały się lampy gazowe. Czekali na nas ludzie. Daemon zniknął. Tak szybko się poruszał. Po prostu zniknął, a chwilę później usłyszałam delikatny, kobiecy śmiech. - Jak się masz? - Słyszałam, jak Daemon mówi, a potem wyszło od niego mnóstwo pytań. Dobrze się czujesz? Żadnych problemów, prawda? Robisz... - Czuję się wspaniale - padła odpowiedź. - Zwłaszcza teraz. Tęskniliśmy za tobą. A potem Archer zniknął. Rozległ się pisk i zmrużyłam oczy, widząc, jak unosi kogoś przez ramię. Dawson westchnął. - Przesadzasz. A potem go nie było. Rozległ się śmiech, męski i żeński, a potem wybuch chichotu dziecka i ciche głosy, intymne chwile ponownego spotkania. Zoe zwolniła, a ja pomyślałam, że tak jak ja chce dać im przestrzeń. Nasza czwórka nie spieszyła się z dotarciem do nich, a Grayson był daleko. Moją uwagę zwrócił trzaskający dźwięk. Wiatr uniósł zadaszenia rozciągnięte na domach, tkanina falowała. - Święte kosmiczne dzieciątka - powiedziała kobieta, a lampa gazowa zbliżyła się do jej twarzy, ukazując ładną młodą kobietę o brązowych włosach i dużych oczach. - Czy to Luc? Czy piekło oficjalnie zamarzło? Czy na horyzoncie jest kolejna inwazja obcych? - Tak, to ja. - Ścisnął moją dłoń, a potem powiedział do mnie ściszonym głosem: - Chcesz poznać Kat? Chciałam.

Patrzyłam, jak Zoe podchodzi do miejsca, w którym stał Dawson z inną kobietą. Luc puścił moją rękę, kiedy cicho ruszył do przodu, a potem opadł, przytulając kogoś znacznie niższego niż on, niż nawet ja. Mruknął coś i usłyszałam jej śmiech, kiedy odsunął się, prostując się. - Czy na pewno nie masz bliźniaków? - zapytał. - Dobry Boże, nie mów tak, Luc - odpowiedziała Kat, kiedy złożyłam razem dłonie. - Nie do końca jestem przygotowana na specjalną ofertę „dwa w jednym”. Luc się zaśmiał. - Jestem pewien, że Daemon tak. - Właściwie… - Daemon urwał. - Już sam pomysł wywołuje serię ataków serca. - Człowieku, Daemon; możesz się przygotowywać na trojaczki. - Tak się cieszę, że przyszedłem po ciebie - odpowiedział sucho. - Jestem taki szczęśliwy. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy Luc odwrócił się do mnie i zobaczyłam, że trzyma teraz coś, co wyglądało na latarnię gazową. Ruszyłam do przodu. - Kat, to jest Evie - powiedział, podkreślając moje imię, jak zawsze, gdy był to ktoś, kto znał mnie wcześniej. Teraz, gdy byłam bliżej nich, mogłam zobaczyć, jaka piękna była ta młoda kobieta… a także, że była w ciąży. Wyglądała, jakby miała urodzić w zeszłym tygodniu. Daemon przesunął się i stanął za żoną, opierając dwie ręce na bardzo spuchniętym brzuchu. - Cześć. - Niezgrabnie machnęłam ręką, nie wiedząc, co powiedzieć. Uśmiechnęła się, wyciągając rękę, mocno ściskając moją. - Cieszę się, że cię widzę. Was oboje. - Spojrzała na Luca, a potem na mnie. - Daemon powiedział, że nie pamiętasz… spotkania ze mną, ale chcę tylko powiedzieć, że cieszę się, że cię tu widzę. - Dziękuję. Ja też. To znaczy, nie pamiętam cię, ale cieszę się, że tu jestem - bełkotałam, brzmiąc jak idiotka, kiedy puściłam jej rękę. - Teraz po prostu przestanę mówić. Luc położył rękę na moich ramionach, pochylając się i szepcząc mi do ucha: - Dobrze sobie radzisz. Nie byłam tego taka pewna. Ale Kat uśmiechała się do mnie, do nas, i była pewna tajemnica w jej uśmiechu, kiedy powiedziała: - Wiesz, Luc. Zawsze to wiedziałam. - Cicho - mruknął, składając szybki pocałunek pod moim uchem. Daemon szepnął coś do Kat, a jej uśmiech osłabł, gdy spojrzała na mnie. - Tak mi przykro - powiedziała. - Słyszeć o twojej matce. Wiem, że to niczego nie zmienia ani nie poprawia, wiem. Chcę tylko powiedzieć, że mi przykro. Następny oddech, który wzięłam, był chwiejny. - Dziękuję Ci. Doceniam to. Jej uśmiech był pełen żalu, o którym wiedziałam, że jest szczery. - Cześć! - rozległ się energiczny głos i zwróciłam się w prawo. Natychmiast rozpoznałam oszałamiającą czarnowłosą kobietę stojącą obok Archera. - Ty jesteś Dee - wypaliłam. Zamrugała. - Jestem. - Pamiętasz ją? - zapytała Kat. - Nie. Ja nie. Po prostu… widziałam ją w telewizji. - Odwróciłam się do Dee. - Zawsze cię obserwowałam… - urwałam, krzywiąc się. Archer uśmiechnął się.

Luc mruknął: - Nie martw się. To wcale nie brzmiało przerażająco. Rzuciłam mu mroczne spojrzenie, które wiedziałam, że mógł zobaczyć. Zoe się roześmiała. - Więc widziałaś, jak w zasadzie rozmawiam ze ścianą? - zapytała z uśmiechem. - Jeśli tą ścianą jest senator Freeman, to tak. Dee roześmiała się, gdy pochyliła się nad Archerem, a ja nie mogłam nie zauważyć, jak obaj bracia patrzyli na Archera, jakby chcieli wbić go w inną galaktykę. - Wujek Luc! Wujek Luc! - zapiszczało dziecko. Odwracając się w stronę dźwięku, zobaczyłam małą dziewczynkę, może czteroletnią, siedzącą na biodrze Dawsona, wyciągającą machające ramiona, gdy poruszała się w jego uścisku. Obok nich stała kobieta z ciemnymi włosami związanymi w niechlujny kok. Położyła rękę na plecach Dawsona. Wujku Luc? Moje oczy prawie wyskoczyły z mojej głowy, gdy Luc podszedł do dziewczyny, unosząc ręce. Dziecko praktycznie wyskoczyło z ramion Dawsona w ręce Luca. Owinęła drobne ramiona wokół jego szyi. Nagle przypomniałam sobie, co powiedział Luc, kiedy Dawson zdał sobie sprawę, kim jestem... albo z kim… byłam połączona. ,,Naprawdę nie chcę, aby Bethany była wdową i mała Ash sierotą.” To była żona i dziecko Dawsona. Co oznaczałoby, że skoro Dawson był Luksjaninem, a Beth była hybrydą, mała dziewczynka była… Originem. Kobieta ze zdumieniem potrząsnęła głową. - Nie widziała go od lat, ale go pamięta. - Uśmiechnęła się do mnie, wyciągając rękę. Przepraszam. Jestem Beth. Żona Dawsona. Uścisnęłam jej dłoń, zastanawiając się, czy spotkałam ją wcześniej, czy nie. - Miło cię poznać. - Jak się miewa moja ulubiona Ashley? - zapytał Luc, odchylając głowę do tyłu. - Jestem twoją jedyną Ashley! - Położyła ręce na jego piersi, przyszpilając go dość poważnym spojrzeniem jak na tak małe dziecko. Po prostu uśmiechnął się do niej w sposób, który był trochę smutny. - Ale rośniesz, jesteś prawie tak wysoka jak ja. Jej głowa przechyliła się na bok. - Nie jestem tak duża! - Ahh - powiedział. - Niee! Moje serce… cóż, zrobiło to dziwną małą rzecz, kiedy obserwowałem Luca z tą dziewczyną. Ściskało się i puchło, a podczas gdy ja nawet w najmniejszym stopniu nie bawiłam się myślą o jakichkolwiek dzieciach, widząc go z nią… Westchnęłam. - To powinno być nielegalne, prawda? - Zoe szepnęła mi do ucha. - Facet, który tak nawet dziecko trzyma w taki gorący sposób. Skinęłam głową, zgadzając się, podczas gdy Luc kontynuował kłótnię z dzieckiem o to, czy rośnie tak, jak on. Założyłam ręce na piersi i rozejrzałam się, zdając sobie sprawę, że Grayson zniknął. - Gdzie Grayson? - szepnęłam do Zoe. Westchnęła, wkładając ręce do kieszeni dżinsów.

- Myślę, że potrzebował trochę czasu dla siebie. Kent. Gorzki żal wziął się z czegoś, co wydawało się niekończącą się studnią. Wiedziałam, że cokolwiek czuję, jest niczym w porównaniu z tym, czego doświadczali inni. - Ash, chcę cię przedstawić komuś bardzo dla mnie ważnemu. - Luc odwrócił się do mnie. To jest... - Nadia - powiedziała mała dziewczynka. Uh. - Nie, to jest Evie - poprawił ją delikatnie Luc. - Nie, nie jest. - Mała dziewczynka przyglądała mi się, marszcząc mały nosek. - Ona jest Nadią. Hm. - W porządku. - Wkroczyła matka dziewczynki, zręcznie wyrywając dziecko z ramion Luca. - Już dawno minęła pora snu. Pozwoliłam ci wstać i zobaczyć się z tatą, ale nadszedł czas, aby karaluchy poszły pod poduchy. - Pora snu jest głupia - mruknęła dziewczynka, rzucając się prawie przez ramię Beth, tak że stała twarzą do mnie. - I nie chcę przytulać się do robaków. Ja też bym nie chciała. Beth odwróciła się. - Miło było was zobaczyć. Jestem pewna, że zobaczymy się rano. - Tak. - Luc dołączył do mnie. Dawson skinął głową Lucowi, a potem posłał mi lekki uśmiech. - Spokojnie, dzieciaki. - Dzieciaki? - Luc prychnął. Beth i Dawson odeszli, a mała Ash wylądowała w ramionach jej taty. Machała do nas, a ja pomachałam. - Przepraszam za to - powiedział Daemon. - Ash może być… inna. - W porządku, ale skąd wiedziała? Biorąc pod uwagę jej wiek, nie mogła mnie wcześniej spotkać. Prawda? Czytała w moich myślach czy coś? - zapytałam, a potem zmarszczyłam brwi. Cóż, to nie ma sensu, ponieważ nie myślałam o byciu Nadią ani o czymś takim. - Potrafi czytać w myślach - wyjaśniła Dee. - Ale Ash jest… bardzo inna. Czasami przerażająca, ale w uroczy sposób. Brwi Zoe uniosły się. - Cóż, to wyjaśnia, dlaczego kocha wujka Luca - powiedziałam. Luc szturchnął mnie ramieniem. - Nie bądź zazdrosna. - Czy po drodze napotkaliście jakieś problemy? - zapytała Kat, pocierając dłonią brzuch. - Nie w drodze do środka, ale w drodze do wyjścia. - Archer położył rękę na ramionach Dee. - Porozmawiamy rano. Robi się późno. Luc spojrzał w górę, poza grupę. Jego ramię zacisnęło się wokół moich ramion. - Generale Eaton - oznajmił. - Powinienem cię pozdrowić? W blasku latarni pojawił się mężczyzna, starszy mężczyzna o siwych włosach. Był ubrany w białą bawełnianą koszulę. - Jakbyś kiedykolwiek pozdrowił kogoś w swoim życiu. - Mężczyzna był prawie tak wysoki jak Luc i Archer i chociaż wydawał się mieć sześćdziesiątkę, był sprawny i zadbany. Wtedy przypomniałam sobie Luca, który mówił, że planuje sprawdzić, czy Eaton wie, czym jest Fala Cassio. To był człowiek, który prawdopodobnie posiadał wszystkie odpowiedzi. - To jest Evie… - zaczął Luc.

- Nie jest nią. - Generał spojrzał na mnie przez długi, zakrzywiony nos. - Wiem dokładnie, kim ona jest. Nadia Holliday. Wszystko we mnie zamknęło się, gdy Zoe wymieniła spojrzenia z Archerem i Dee. Nazwanie mnie Nadią dwa razy w ciągu kilku minut było dziwne. - Cóż - wycedził Luc, wpatrując się w generała. - Piekło lodołamacza. Starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko. - Porozmawiamy później. - Przeskanował grupę. - Cieszę się, że wszyscy dotarli tu bezpiecznie. Archer, chcę teraz sprawozdanie. Archer westchnął tak ciężko, że Grayson byłby zazdrosny. Pocałował Dee w policzek, zanim się odsunął. - To nie powinno zająć dużo czasu - powiedział jej. - To się nie uda. - Eaton skinął mi głową, po czym gwałtownie się obrócił, krocząc ciemną ulicą z powrotem prosto, jakby występował dla armii, której nie mogliśmy zobaczyć. - Do zobaczenia później - powiedział Archer, a potem pobiegł, z łatwością dogoniwszy starszego mężczyznę. Kat uniosła brwi. - Ostatnio był humorzasty. Spięty. - Mogę sobie wyobrazić - mruknęłam bardziej niż zdenerwowana, patrząc, jak generał znika w ciemności. - No dalej, jestem pewna, że jesteście głodni i wyczerpani - powiedziała Kat. - Mogę ci pokazać dom, który mamy gotowy. - Zajmę się tym - zaproponowała Dee. - Daemon, wracajcie do łóżka, zanim ona urodzi na naszych oczach i doprowadzi wszystkich do traumy. Kat powoli odwróciła się do niej. Uśmiech na twarzy Dee był anielski. - Po prostu troszczę się o Ciebie. - Mhm - mruknęła. - Idealnie. - Daemon zaczął ją odwracać. - Chcę zabrać Kat do łóżka. - Nikt nie chce tego wiedzieć - zauważyła Dee. - Za dużo informacji. - Odpocząć - podkreślił, a potem spojrzał na Luca. - Nie zapominaj, że musimy porozmawiać. - Jak bym mógłbym - odpowiedział Luc i po moim kręgosłupie przebiegł mi dreszcz. Miałam wrażenie, że wiem, o czym chce rozmawiać. Pożegnaliśmy się, a potem Dee poprowadziła nas ciemną ulicą, oświetloną lampą, którą niosła teraz Zoe. - Obok naszego są dwa domy, które są puste i idealne - mówiła Dee. - Będziecie mogli wziąć szybki prysznic, ale będzie zimno. Prawie jęknęłam. - Prysznic byłby niesamowity, zimny czy nie. - Macie bieżącą wodę? - zapytała Zoe, podążając za Dee. - Wcześniej tego nie mieliście. - Włączyliśmy niektóre generatory w oczekiwaniu, że zechcecie się odświeżyć. Jazda jest absurdalnie długa - wyjaśniła. - I wiem, że to byłaby pierwsza rzecz, jakiej sama bym chciała. - Jesteś wspaniała - powiedziała jej Zoe. Dee się roześmiała. - Próbuję. Gdy szliśmy dalej, usłyszałam odległy szum cichej rozmowy. Na pewno byli tu ludzie, ukryci w domach lub pod zadaszeniami. - Czy ktoś jeszcze przybył? - zapytałem, myśląc o Heidi i Emery.

- Jesteście pierwsi. - Emery i Heidi prawdopodobnie nie będą tu za kilka dni - wyjaśnił Luc. Skinęłam głową, a zmartwienie rozsypało się we mnie jak rana. - Swoją drogą, Evie się w tobie podkochuje, Dee - przypadkowo ogłosił Luc. - Luc! - Sapnęłam, gdy Zoe zachichotała. Zamachnęłam się na niego, ale on odskoczył na bok. Dee obróciła się, a jej długie włosy wirowały wokół niej. - Przyjmę to jako komplement. Miałam uderzyć w gardło Luca. - Tak jest. Mam na myśli, że tak. Po prostu myślę, że to wspaniale, że dostałaś się do telewizji i rozmawiasz z senatorem, a twoje zachowywanie spokoju jest naprawdę godne podziwu. - Dziękuję. - Podeszła do mnie, przeplatając moje ramię. - To nie jest łatwe. Chcę odwrócić stół lub znaleźć senatora i uderzyć go w twarz. - Zmarszczyła czoło. - Co wzmocniłoby wszystkie okropne rzeczy, które o nas mówi, więc niestety nie mogę tego zrobić. - Szkoda - powiedziałam, zdobywając się na szybki uśmiech. - Podążanie mądrzejszą drogą nie jest zabawne. - Kręcisz tutaj? - zapytałam. Potrząsnęła głową. - Moglibyśmy zasilić cały niezbędny sprzęt, ale jest szansa, że ​się nas namierzyć. Wyjeżdżamy, aby przeprowadzić wywiady. Zoe zatrzymała się nagle, jej wzrok powędrował po drewnianym obszarze. - Wstawiacie mnie do ceglanego domu z białymi okiennicami? Ten, w którym normalnie zostaję? - zapytała i znowu uderzyło mnie, jak niewiele naprawdę wiedziałam o Zoe. - Tak - odpowiedziała Dee. - Chłodno. Idę sprawdzić, gdzie poszedł Grayson - powiedziała, pojawiając się obok mnie. Chyba, że chcesz, żebym została? - Nie, jest ok. - Uwalniając się od Dee, przytuliłam Zoe. - Do zobaczenia rano? - Brzmi jak plan. - Odwróciła się do miejsca, gdzie był obok mnie Luc. - Idź znajdź Graysona - powiedział cicho, biorąc od niej lampę. - Upewnij się, że wszystko z nim dobrze. - Zrobię co w mojej mocy - powiedziała, a potem zniknęła w mgnieniu oka. - Straciłeś kogoś.- Dee przerzuciła kucyk przez ramię. - Kent. - To jedno słowo, tylko imię, było pełne smutku. - Nie ma go z tobą. - Tak, to był Kent. - Ręka Luca znalazła moją, a ja ścisnęłam jego. - To już wiele. - Przepraszam - powiedziała, wypuszczając ciężkie westchnienie, gdy zaczęła iść. - To nigdy nie jest łatwiejsze. Po tym wszystkim, przez co wszyscy przeszliśmy, prawdopodobnie nadal będziemy przez to przechodzić. Nigdy nie będzie łatwiej. Bardzo mi przykro z powodu całej twojej straty. Był… był Kentem. - Dziękuję - mruknął Luc. Dee poprowadziła nas przez drewniany obszar do ulicy po naszej lewej stronie. - To jest miejsce, w którym wszyscy żyjemy, więc wszyscy możemy być razem w interesach. Ten dom jest gotowy. Poszliśmy za nią popękanym podjazdem do małego domu w stylu farmera. Zatrzymała się przed drzwiami, otworzyła je, a potem weszła, zapalając lampy gazowe. - Cały ceglany. Zamykane dodatkowe drzwi do sypialni, zasłaniajcie rolety w ciągu dnia i okna zostawiajcie otwarte w nocy, a o tej porze roku będzie chłodno. - Wskazała na sufit. Otrzymujecie również przyjemny wiatrak, który nawet się kręci.

Wentylator leniwie się obracał. Rozejrzałam się, podglądając kilka wygodnych mebli i kuchnię. - Zakładałam, że nie przeszkadza wam pozostanie w tym samym miejscu razem? - Dee zatrzymała się, kładąc ręce na biodrach. - Prawdopodobnie powinnam była to najpierw sprawdzić. Luc spojrzał na mnie, miękkie światło lampy rzucało blask na jego twarz. Czekał, co powiem, pozostawiając decyzję mnie. Skinęłam. - W porządku. To znaczy, jest w porządku. Całkowicie. Na ustach Luca pojawił się dymny uśmiech i poczułam, jak rumienią się moje policzki. - Super. W łazience jest trochę świeżych kosmetyków. Przyniosę dodatkowe ubrania, które powinny pasować, i trochę jedzenia za kilka minut, okej? - Dee czekała przy drzwiach. - Byłoby idealnie - odpowiedział Luc. Skinęła głową i wyszła z drzwi, znikając w nocy. Przez kilka chwil Luc i ja staliśmy tam, a potem powiedział: - Dowiedzmy się, gdzie jest prysznic. Poszliśmy wąskim, krótkim korytarzem do sypialni pachnącej lawendą i świeżym powietrzem. Luc położył moją torbę na łóżku i podszedł do stolika nocnego. Zapaliła się kolejna lampka na gaz. Prysznic znalazł się w uroczej małej łazience za jednymi z drzwi. Luc umieścił lampę, którą przyniósł z zewnątrz, na toaletce. Miękki blask wygładził cienie. - Może pierwsza weźmiesz prysznic? - Jesteś pewien? Skinął głową, cofając się i rozglądając wokół. - Mega śmierdzisz. Śmiałam się, dźwięk był chrapliwy, ale co tam. - Miło. Pojawił się uśmiech. - Oto kilka ręczników i… szlafrok z tyłu drzwi. - Podniósł ręcznik i położył go na toaletce obok lampy. - Dobrze się czujesz? - Tak. - Spojrzałam na ręcznik. Był różowy lub białawy. Był na nim jakiś monogram. - Jesteś pewna? Zmusiłam się do skinienia głową, rozglądając się po łazience. Pod prysznicem były szczoteczki do zębów i płyny do płukania ust, szampony i odżywki. Wszystko to zostało umieszczone tutaj przez Dee, ale ludzie na pewno tu mieszkali. - Czy myślisz, że im się udało? - Komu? - Ludziom, którzy tu mieszkali. - Nie wiem. Miejmy tylko nadzieję, że tak się stało. Postanowiłam, że będę mieć taką nadzieję, ponieważ gdyby nie udało im się tego zrobić i nie było ich już tutaj, we własnym domu, oznaczało to, że po prostu im się to nie udało. Wszystko wydawało się ciężkie, a ja… Nie chciałam już myśleć o śmierci. - Będę na zewnątrz - powiedział Luc, zamykając za sobą drzwi. Spoglądając na prysznic, wiedząc, że będzie lodowato zimny, nie dałam sobie czasu na przemyślenie tego. Zdjęłam zabłocone, zniszczone ubranie i włączyłam wodę. Mrucząc pod nosem przekleństwo, weszłam pod natrysk. - Jasna cholera - sapnęłam, nogi się pode mną ugięły, gdy lodowata woda uderzyła moją skórę. Przez chwilę byłam w szoku, ale przepchnęłam się przez to. Chwyciłam butelkę szamponu i wzięłam najszybszy, najzimniejszy prysznic w moim życiu.

Wyszłam, drżąc, gdy złapałam ręcznik i potarłam moją zmarzniętą skórę. Dookoła mnie były drobne guzki, a moje włosy wydawały się oblodzone. Zamarłam, chwyciłam szlafrok i wepchnęłam go na ramiona, mocno owijając wokół talii. Znalazłam grzebień i otworzyłam drzwi łazienki. Luc wszedł do sypialni, niosąc talerz z jedzeniem. Mój żołądek burknął. - Wyglądasz jak kostka lodu. - Tak się czuję. - Przeskoczyłam z jednej stopy na drugą. - Ale cieszę się, że jestem czysta. - Ja też. - Zamknij się. Zaśmiał się, kładąc talerz na komodzie wraz z wodą butelkowaną. - Dee przyniosła ze sobą jakieś ubrania. Mamy cały asortyment serów i warzyw. - Mniam. Podszedł do krzesła w rogu i podniósł jakieś ubranie. - W kuchni jest więcej wody butelkowanej. Nie jestem pewien, skąd ją wzięli, ale zakładamy, że można ją bezpiecznie pić. Uśmiechnęłam się na to trochę. - Zamierzam pójść i zamarznąć na śmierć. Jest okej? - Tak. Luc zawahał się, a potem poszedł do łazienki. Skupiłam się na zjedzeniu jak największej liczby kawałków selera i sera, bez zadławienia się. Potem zagrzebałam się w torbie, zdając sobie sprawę, że zostawiłam w kabinie szorty. Nic nie mogłam teraz na to poradzić. Ale nie zapomniałam Diesela. Wyciągnęłam kamień i położyłam go na nocnej szafce przy lampie. Potem chwyciłam jedną z butelek z wodą i wypiłam płyn. Drzwi do łazienki otworzyły się nie więcej niż pięć minut później i Luc wyszedł, ubrany w dres, który wisiał nieprzyzwoicie nisko na biodrach i nic więcej. Mój wzrok trochę się zawiesił na całej twardej, wilgotnej, nagiej skórze jak na wystawie. Naprawdę musiałam przestać się na niego gapić. - Nie mam nic przeciwko - powiedział. - Wynocha z mojej głowy. - Podniosłam talerz i podeszłam do łóżka. - Nawet nie wyglądasz na zmarzniętego. - Właściwie marznę, ale było warto. Usiadłam na łóżku i skrzyżowałam kostki. - Myślę, że to coś, do czego się przyzwyczaimy. - Wyobraź sobie. Zerknęłam na niego, kiedy podniósł rękę, by odgarnąć mokre kosmyki włosów z twarzy. - Więc… kiedy powinniśmy zobaczyć się z tym generałem? - zapytałam. - Myślisz, że to on będzie w stanie odpowiedzieć na niektóre z naszych pytań, prawda? - Tak. Jutro rano, jeśli chcesz. Skinęłam głową, podając Lucowi marchewkę. Owinął palce wokół mojego nadgarstka, ugryzł małą marchewkę i usiadł obok mnie na łóżku. Sprawdził talerz warzyw i serów. - Chcesz coś jeszcze do jedzenia? - Nie, jestem napchana. Ale ty powinieneś jeść. - Później. - Talerz zsunął się z moich kolan na szafkę nocną, spoczywając obok lampy gazowej i Diesela. Pociągnął mnie za ramię, a ja uklękłam. Ramię owinęło się wokół mojej talii i pociągnął mnie na swoje kolana. - Jak sobie ze wszystkim radzisz?

- Nie wiem. - Oparłam się o niego, trochę zaskoczona łatwością przebywania tak blisko niego. Ale wydawało się to właściwe, a nawet naturalne. - Jestem trochę zaskoczona, że nam się udało. Ciągle myślałam, że wpadniemy w zasadzkę czy coś. Dalej czekam, aż coś się wydarzy. - Jesteśmy tu bezpieczni. - Odsunął moje mokre włosy z twarzy, a potem opuścił dłoń w przestrzeń nad kolanem, gdzie kończył się materiał. Na razie wisiał między nami. I było między nami coś niewypowiedzianego, co nie mogło tak pozostać. - Czy są przy mnie bezpieczni? - Evie... - To ważne pytanie - powiedziałam. - A czy to nie jest to, o czym Daemon chce z tobą porozmawiać? Wiem, że mnie tu nie chce i nie winię go za to. On nie wie, do czego jestem zdolna. Ja nawet nie wiem, ty też. - Naprawdę nie obchodzi mnie, czego chce Daemon. - Luc. - Westchnęłam. - To nie znaczy, że nie rozumiem jego obaw - dodał, ściskając moje kolano. - Bo rozumiem. Rozumiem też, dlaczego czułaś, że musisz coś zrobić, aby zatrzymać wszystko w sobie, nawet jeśli się z tym nie zgadzam. Znam cię, Brzoskwinko. Rozumiem, że ty też się martwisz. Nie wiemy, co się wydarzy za godzinę, nie mówiąc już o dniu lub tygodniu, ale wiem, że jesteśmy w tym razem. Dobrze? - Dobrze. - Cokolwiek się stanie, razem stawimy czoła temu i nie pozwolę ci skrzywdzić nikogo, kto na to nie zasługuje - powiedział. - Musisz w to wierzyć. Zatrzymałem cię wcześniej. Znowu cię powstrzymam. Ale prawie go zabiłam, kiedy wcześniej próbował mnie powstrzymać. - Zaufaj mi - szepnął Luc przy moim czole. - Musisz ufać, że nie pozwolę ci tu nikogo skrzywdzić. Zamknęłam oczy, drżąc. Zaufałam mu. Bezpowrotnie. A to oznaczało, że będę musiała działać na podstawie tego zaufania. Biorąc głęboki oddech, skinęłam głową. - W porządku. - Okej - powtórzył, całując mnie w policzek. Minęło kilka chwil, kiedy odpoczywałam w jego objęciach, chłód na mojej skórze odpływał. - Kiedy Kat powiedziała coś o mojej mamie, pomyślałam, że ona, no wiesz, przeszła przez coś takiego. - Tak. - Uniósł głowę i napotkałam jego spojrzenie w migoczącej lampie. - Kat straciła mamę podczas inwazji. - Oh. - Ciężar powrócił, osiadając w mojej piersi. - To naprawdę smutne. - Owszem. Ciężar jego dłoni na moim kolanie przyciągnął mój wzrok. Położyłam na nim dłonie, wodząc kością jednego palca do jego kostki. Następnie podniosłam głowę, rozglądając się po nieznanym pokoju. - Wszystko się zmieniło. Myślę, że to był ciągły strumień zmian. - Tak było. - Jego kciuk przesunął się po moim kolanie. - Było tego dużo. Tego było tak wiele, że przypomniałam sobie dzień, w którym zabrał mnie do Harpers Ferry, a tamto popołudnie wydawało mi się jak całe życie. - Co się potem stanie? - Odwróciłam się do niego, znajdując jego spojrzenie w słabym świetle. - Co, jeśli jutro porozmawiamy z Eatonem i on będzie znał wszystkie odpowiedzi? Może mi powiedzieć, dlaczego tak się stało i co się stanie, ale co potem? Nie możemy… - Nie możemy czego?

Wzięłam płytki oddech. - Nie możemy tu zostać na zawsze, w ukryciu. Nie takiego życia chcę. - To też nie jest życie, jakiego chcę. - Więc co będzie później? - Zatańczymy? Mrugnęłam. - Co? Teraz? - Tak. - Podniósł mnie z kolan i wstał. Wstał i wyciągnął rękę. - Ale nie ma muzyki. - Stworzymy własną. Uniosłam brwi. - To było… - Niezwykle romantyczne i czarujące? - zasugerował. - To było całkiem kiepskie. - Ale ser jest niesamowity. - Tak. - Uśmiechnęłam się. - Ale jest też bardzo zwyczajny. - Większość najlepszych rzeczy taka jest. - Poruszył palcami. - Zatańcz ze mną, Evie. Potrząsając głową, położyłam dłoń na jego, a on przyciągnął mnie do siebie. Jedno z jego ramion objęło moją talię, a potem podniósł mnie tak, że stanęłam na jego bosych stopach. Moje ręce wylądowały na jego piersi. Jego skóra była chłodna od prysznica. Luc zaczął się kołysać i po kilku chwilach tańczyliśmy, mimo że nie było muzyki. Wykonał całą robotę, gdy patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy był kiedyś taki czas, że nie byłam w nim zakochana. I czy to nie była najbardziej szalona rzecz? Byłam pewna, że ​zakochałam się w nim, kiedy byłam Nadią, a tutaj byłam jako Evie i byliśmy w tym samym miejscu. Kochałam go. Sięgnęłam w górę, obejmując jego policzek i przyciągając jego usta do swoich. Na początku pocałowałam go powoli, a kiedy jego usta się rozchyliły, wzięłam głębszy pocałunek. Mój język poruszył się przy jego języku i uwielbiałam to, to uczucie i to, jak smakował. Pocałunek był oszałamiający intensywnością, a kiedy się cofnęłam, poczułam się obnażona. Czy zawsze tak będzie? Miałam przeczucie, że tak. Zawsze. Przestaliśmy tańczyć. - Zapytałaś, co dalej? - Wargi Luc musnęły moje i wstrzymałam oddech. - Znajdujemy odpowiedzialnych za to ludzi, a potem spalamy cały ich świat. Nic nas nie powstrzyma.
The Burning Shadow- Jennifer L. Armentrout, rozdział 40. tłumaczenie nieoficjalne

Related documents

116 Pages • 50,153 Words • PDF • 760.1 KB

281 Pages • 123,620 Words • PDF • 2.1 MB

380 Pages • 113,378 Words • PDF • 5.2 MB

167 Pages • 93,654 Words • PDF • 1.1 MB

289 Pages • 118,349 Words • PDF • 1.6 MB

299 Pages • 97,870 Words • PDF • 2 MB

275 Pages • 90,246 Words • PDF • 2 MB

129 Pages • 24,823 Words • PDF • 1.3 MB

341 Pages • 99,313 Words • PDF • 2 MB

406 Pages • 135,197 Words • PDF • 1.7 MB