Thompson Vicki Lewis - Nocne fantazje (Tajemnicza Kochanka)

120 Pages • 18,109 Words • PDF • 324.7 KB
Uploaded at 2021-09-24 05:47

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Vićki Lewis Thompson Tajemnicza kochanka

Rozdział

pierwszy

Ciepły, ciężki deszcz lunął na pustynię. Koszul­ ka B.J. przemokła w kilka sekund, ale dziew­ czyna nie przejęła się tym zbytnio. Letni deszcz wydawał się równie przyjemny jak udany or­ gazm. Niestety, jej koń, Hot Stuff, nie lubił moknąć i robiła, co mogła, żeby jej nie zrzucił. Związała nawet wodze na wypadek, gdyby mu się jednak udało. Teraz przynajmniej nie mógł ich nadepnąć i spowodować dalszych kłopo­ tów. Tak czy owak, powrót na ranczo nie zapowiadał się przyjemnie. Burza złapała ją, gdy wracała od nowej sąsiad­ ki. Sarah, rzeźbiarka, która osiem kilometrów dalej wynajęła mały domek, poprosiła, żeby przez tydzień jej pobytu w Nowym Jorku na wystawie B.J. odbierała pocztę i podlewała rośliny.

Ścisnęła konia udami, bo Hot Stuff znów usiłował ją zrzucić. Stąd bliżej było do przytul­ nej jaskini, gdzie jako dziecko bawiła się z sios­ trą, niż do stajni. Z trudem udało jej się zmusić konia, żeby skręcił w stronę jaskini. Wzgórza w tej części południowej Arizony usiane są wielkimi odłamkami granitu. Ranczo Kamienne Bliźniaki zawdzięczało swą nazwę dwóm wyjątkowo wielkim, okrągłym głazom. Przez latatedwa sterczącekamienie były powo­ dem wielu sprośnych żartów. Jakby dla równowagi wobec tak okazałych męskich kształtów, bliżej gór inna grupa skał tworzyła jaskinię wielkości trzyosobowego na­ miotu. B.J. zamierzała przeczekać tam burzę, jeśli tylko nie będzie węży. W torbie przy siodle miała latarkę, która teraz mogła się przydać. Hot Stuff zostanie na zewnątrz, by trochę ochłonąć, a potem spokojnie mogą potruchtać do domu. Wkrótce zobaczyła jaskinię. Ulewa nie ustę­ powała. Woda spływała z kapelusza B.J. nie­ przerwanym strumieniem. Ściągnęła wodze i przemówiła uspokajająco do konia, obserwu­ jąc koniuszki jego uszu. Jednocześnie sięgnęła do tyłu, żeby wydobyć latarkę z ociekającej wodą torby.

Zdołała chwycić latarkę, ale w tej samej chwili wiatr dmuchnął prosto w oczy konia. Zwierzę położyło uszy po sobie i stanęło dęba z taką siłą, że stopy B.J. wysunęły się ze strzemion. Jeszcze jeden skok i wylądowała w błocie. Wygramoliła się z grząskiej kałuży, ciągle ściskając latarkę, ale Hot Stuff popędził w stronę rancza, nim zdążyła znów pochwycić wodze. B.J. jęknęła bardziej ze złości niż z obawy. Nic nie powinno mu się stać, znał drogę do domu, a wodze nadal były przywiązane do łęku siodła. Dopóki nikt nie zauważy, że wrócił bez jeźdźca, nie będzie paniki, a ją czeka tylko długi spacer. Na szczęście ojcieci Noah pojechalido miasta załatwić jakieś sprawy, więc nie zauważą, że Hot Stuff ją zrzucił. Pozostał tylko Jonas, brat Noaha. Nie przypuszczała jednak, żeby kręcił się w pobliżu. Nikt nie kazałby mu czyścić uprzęży w deszczowe popołudnie, a Jonas z pewnościąwolał spędzać wolny czasw ramionach jakiejś dziewczyny. Zastanawiała się, czy nie iść do domu śladem konia, bo i tak była już mokra i ubłocona, gdy nagle deszcz zamienił się w grad. Odbijał się od kapelusza, siekł po nieosłoniętych rękach.

Mogła brnąć w deszczu po błocie, ale grad to zupełnie inna sprawa. Ruszyła w stronę jaskini. Zaświeciła do środka, zdjęła kapelusz, po­ chyliła się i weszła. Gdy przychodziła tu jako dziecko, nie musiała się schylać, a gdy urosła, przestała przychodzić. Przez całe lata była to doskonała kryjówka. Spędzała tu długie godziny ze swoją siostrą Keely, planując bitwy przeciw Noahowi i Jonasowi. Z jakiegoś powodu dziewczętom pozwolo­ no zatrzymać tę jaskinię tylko dla siebie. Może dlatego, że chłopcy zbudowali sobie domek na drzewie. Uważali, że jest strategicznie lepiej usytuowany, bo wystarczyło wciągnąć drabinkę sznurową, by zupełnie odizolować się od świata. Zabawne, że zatęchły zapach jaskini natych­ miast przypomniał jej tamte dni. Oświetliła brudne podłoże i gładki odłamek skały, który służył jako stół, krzesło lub łóżko, zależnie od tego, w co ona i Keely właśnie się bawiły. Oprócz kilku liści przyniesionych przez wiatr jaskinia była pusta i sucha. Zrzuciła liście z gładkiej skały i usiadła. Powiesiła kapelusz na wystającym odłamku, na którym kiedyś zawieszały latarnię. Dziś nie miała zamiaru rysować mapy ukrytych skar­ bów ani odczytywać tajnych wiadomości. Nie

musiała nic widzieć, więc wyłączyła latarkę. Mimo przemoczonego ubrania czuła się tu jak dawniej, przytulnie i bezpiecznie. Oparła się o ścianę jaskini. Na zewnątrz ciągle padał grad, odbijając się od ziemi jak prażona kukurydza. Wspomnienie zabaw w jaskini uświadomiło jej, jak bardzo tęskni za Keely. Nie znała matki, która zmarła, wydając B.J. na świat. Tym ważniejsza była dla niej starsza siostra. Początkowo ich dzieciństwo było idealne. Ojciec, Arch Branscom, był pierwszym kow­ bojem na ranczu, którego właścicielem był wówczaswdowiec, George Garfield, ojciec Noaha i Jonasa. Czwórka dzieci wychowywała się niemal jak rodzeństwo, do chwili kiedy Keely nie zaczęła dojrzewać. Buntowała się przeciw wszystkim i wszystkiemu i nikt nie potrafił sobie z nią poradzić. Kiedy mając dziewiętnaś­ cie lat zdecydowała się pozować nago do roz­ kładówki w magazynie ,,Macho’’, wybuchła straszna awantura z ojcem. Zaraz potem Keely wyszła z domu i więcej się już nie pokazała. Od tamtej pory minęło dziesięć lat. B.J. starała się nie myśleć o siostrze zbyt często, ale w tej zatęchłej jaskini nie mogła się oprzeć wspomnieniom. Nie spełniło się nic z tego, o czym marzyła w dzieciństwie. Wyobrażała

sobie, że Keely wyjdzie za Noaha, a ona za Jonasa. Teraz Keely była Bóg wie gdzie, a Noah po śmierci ojca odpowiadał za całe ranczo i nie miał czasu na romanse. Za to Jonas interesował się kobietami za siebie i brata. Casanowa okolic Saguaro Junction, uganiał się za wszystkimi dziewczętami w hrabstwie z wyjątkiem B.J. Miała na to tylko dwa wytłumaczenia. Po pierwsze, traktował ją i Keely jak własne sios­ try. Po drugie, widywał ją wyłącznie w zaku­ rzonych dżinsach przy ujeżdżaniu lub pętaniu zwierząt, co było jej głównym obowiązkiem na ranczu. To nie dodawało jej kobiecego wdzięku. Nawet przezwisko B.J. brzmiało raczej po męs­ ku. Nic dziwnego, że Jonas zapomniał, że był to skrót od Belinda June. Kilkakrotnie zamierzała już włożyć coś ko­ biecego, by się przekonać, czy spojrzy na nią inaczej, lecz nigdy tego nie zrobiła. Z jednej strony, nie chciała ryzykować upokorzenia, gdyby nie zareagował.Z drugiej, nie chciała stać się jego kolejnym podbojem. Miała do niego słabość, ale była na tyle dumna, żeby tego nie okazywać. Grad zaczął ustępować, ale deszcz się nasilił. B.J. postanowiła jeszcze poczekać. Przerzuciła

przez ramię długi warkocz, ściągnęła gumkę, rozplotła włosy i rozmasowała głowę. Od razu poczuła się lepiej. No właśnie – Jonas nie widział jej od lat z rozpuszczonymi włosami. Zaskoczył ją odgłos końskich podków przed jaskinią. To z pewnością nie Hot Stuff, nie miał zwyczaju zawracać z drogi do domu, aby oka­ zać jej współczucie. – Spokojnie. Spokojnie, bydlaczku. Już na­ prawdę przechodzi. Jonas. Niesamowite, przecież właśnie o nim myślała. Chciała zawołać, uprzedzić go, że jest w środku, bo mógł się śmiertelnie przestraszyć. A jednak siedziała cicho. Może przez pamięć jego dawnych zaczepek i planów zemsty, które układała z siostrą, a może to była dezaprobata dla obecnego stylu życia Jonasa. Czemu nie miałaby go zaskoczyć? Słyszała, jak człapie po błocie w stronę jaskini, i serce zabiło jej szybciej. To będzie zabawne. Oczywiście, jeśli ma latarkę, natychmiast ją zobaczy,aleitak może sięnieźle wystraszyć. Dla większego efektu mogłaby zrobić jakąś minę. Zbliżył się, przeklinając. – Rozładowane baterie. Świetnie. Mam do wyboru: utopić się albo dać się pogryźć wężom. Dobra, węże, nadchodzę!

B.J. wstrzymała oddech, gdy zdjął kapelusz i pochylając się, wśliznął do jaskini. Zatrzymał się, nasłuchując znajomego grzechotania. – Na razie w porządku – mruknął. Nie poruszyła się. – No, węże, jeśli tu jesteście, dajcie znać! Powoli zbliżył się do skały, na której siedzia­ ła. W świetle padającym od wejścia mogła rozpoznać jego ruchy, ale on nie mógł jej zauważyć. Wyciągnął rękę i... dotknął jej uda. – Jezu! Odskoczył do tyłu, uderzając głową w skle­ pienie jaskini. – Kto tu jest? Zakryła usta ręką, żeby nie wybuchnąć śmie­ chem. Nie powie mu, kim jest. Może nie zgad­ nie od razu. Będzie mogła udawać, że spotyka go po raz pierwszy. To mogło być interesujące. – Jestem... na imię mi... Sarah – odparła głosem ochrypłym od tłumionego śmiechu. Kucnął, rozcierając głowę. – Cóż, Sarah, śmiertelnie mnie przestraszy­ łaś. Zdumiewające. Nie rozpoznał jej głosu. Jed­ nak, żeby się nie zdradzić, musiała nadal mówić niskim tonem. – Przepraszam – powiedziała.

– Dlaczego się nie odezwałaś, gdy wchodzi­ łem? – Ze strachu. Gdy jestem przerażona, nie mogę wydobyć głosu. – W takim razie przepraszam. Pewnie też weszłaś, żeby schronić się przed deszczem? – Tak. Poczuła ostry zapach płynu po goleniu – znak rozpoznawczy Jonasa. To było zupełnie jak bal maskowy. Nawet zmiana głosu przyszła jej łatwiej, niż mogłaby się spodziewać. Zapadał zmierzch i w jaskini zrobiło się ciemniej. Będzie musiał dłużej zgadywać, pomyślała. – Mieszkasz gdzieś w pobliżu? – zapytał. – Chyba nie znam nikogo o imieniu Sarah. Nie zna żadnej Sarah? Świetnie. – Niedawno się tu przeniosłam. – A tak, rzeczywiście, jakaś kobieta, artyst­ ka, wynajęła stary dom Hawthorne’ów. – To ja. Jestem rzeźbiarką. Postanowiła kłamać na całego. Wyjaśni wszystko, gdy tylko Sarah wróci z Nowego Jorku. Poznała już trochę nową sąsiadkę i doszła do wniosku, że powinno się jej to spodobać. – Naprawdę? Chyba nigdy nie znałem rzeź­ biarza. Tworzysz posągi czy coś takiego? Przypomniała sobie kompozycje Sarah

z kawałków złomu – fascynujące, lecz niezbyt seksowne. – Kocham ludzkie ciało – powiedziała. – Rzeź­ bię głównie akty. Pohamowała kolejny atak śmiechu. Nagie rzeźby. To powinno go poruszyć. – Naprawdę? Mężczyzn czy kobiety? – Najbardziej interesuje mnie męskie ciało. Muszę przyznać, że to mój ulubiony temat. – Bardzo ciekawe. Głos mu się lekko zmienił, stał się niższy i bardziej szorstki. Był wyraźnie zainteresowa­ ny. Uświadomiła sobie, że nigdy nie zwracał się do niej tym tonem. Nic dziwnego, że kobiety do niego lgnęły. Ten głos był zniewalający. Pomyślała, że musi być mu niewygodnie stać z pochyloną głową. Uprzejmość nakazywała zaprosić go, by usiadł obok na skalnym bloku. Gdyby wiedział, kim jest, nie byłoby problemu. Ciekawe, jak się zachowa w towarzystwie kobiety bez zahamowań, artystki, która rzeźbi męskie akty. Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Przesunęła się w stronę ściany i cicho położyła latarkę na ziemi. – Pewnie chciałbyś usiąść. Zmieścimy się oboje na tym skalnym bloku – zauważyła.

– Chętnie, dziękuję bardzo – powiedział, zbliżając się do niej. Zarumieniła się, serce zaczęło jej bić bardzo szybko. Obawiała się, że zauważy jej niepokój. Chciała nawet powiedzieć mu prawdę, ale pomyślałao Keely. Ona w tej sytuacji z pewnością grałaby do końca. – Ależ tu ciemno – stwierdził. – Ledwie cię widzę. – Jestem tutaj. – Wzięła głęboki wdech, by dodać sobie odwagi i wyciągnęła do niego rękę. Znalazł jej dłoń. Dotknął. Zastanawiała się, dlaczego ten dotyk był tak inny, elektryzujący. Oczywiście dotykała Jonasa wcześniej – jako dziecko w trakcie zabawy lub bijatyki. Jako dorośli musieli czasem dotknąć się mimochodem w trak­ cie wspólnych prac na ranczu, ale to wszystko. Jednak teraz, tutaj, kiedy myślał, że jest niezwykłą nieznajomą, jego skóra była gorętsza, a uścisk silniejszy. Pewnie tak właśnie dotykał kobiet, które mu się podobały. – Podejdź bliżej. – Przyciągnęła go do skały. – Dobrze, teraz odwróć się i usiądź. Posłuchał jej wskazówek i usadowił się obok, udo przy udzie, ramię przy ramieniu. Do diabła, pachniał seksownie i na dodatek nie wypuścił jej ręki.

– Trochę tu ciasno – stwierdził. Podniecało ją, że siedzi tak blisko Jonasa i udaje kogoś innego. Mówiła rzeczy, których nigdy by nie powiedziała w innych okolicznoś­ ciach. – Mnie to nie przeszkadza, chyba że tobie. Chcąc go ośmielić, delikatnie uścisnęła mu dłoń. – Ależ ja się nie skarżę. Odwzajemnił uścisk. – Masz przyjemną dłoń – powiedział i deli­ katnie potarł kciukiem jej palce. – Miękką, ale silną. Wstrzymała oddech. Zaczynał ją uwodzić. Widocznie nie był w stanie rozpoznać ręki starej kumpelki. Mogła robić, co chciała, i tak by się nie domyślił. Musiała tylko zdecydować, jak daleko się posunąć w tej zabawie. Prawda, czy oszustwo? – Ręce mam silne od wyrabiania gliny – od­ powiedziała. – Uwielbiam rozrabiać glinę. Jest taka wilgotna i... podatna. To bardzo pobudza­ jące. – Rozumiem.–Objął jej dłoń swoimiizaczął delikatnie masować. – Chciałbym kiedyś zo­ baczyć, jak to robisz. – To raczej niemożliwe. Lubię czuć się swo-

bodnie, gdy tworzę, a na takim upale pracuję bez ubrania – dodała, nie panując nad językiem. – Nie powinnaś była mi tego mówić – szep­ nął, zbliżając jej dłoń do ust. – Teraz naprawdę zależy mi na tym, żeby cię zobaczyć przy pracy, gdy jesteś taka... pobudzona. Delikatnie pocałował jej palce. Omal nie zemdlała z rozkoszy. Przed laty wyobrażała sobie takie sceny z Jonasem. Potem straciła nadzieję, że ich znajomość kiedykol­ wiek wyjdzie poza relacje bratersko-siostrzane. A jednak był obok, całował jej rękę. Oczywiście był przekonany, że to dłoń rzeźbiarki o imieniu Sarah, kobiety, która tworzyła z gliny nagie postacie i w twórczym uniesieniu biegała po pracowni jak ją Pan Bóg stworzył. – Może zrobię dla ciebie wyjątek i pozwolę ci patrzeć – powiedziała. – Chociaż wydaje mi się, że będziesz mnie rozpraszał. – Będę bardzo cicho. Rozwarł jej dłoń i językiem dotykał jej wnętrza. Uspokoiła oddech. Kobieta światowa nie po­ winna tak reagować tylko dlatego, że mężczyz­ na całuje jej rękę. – Jak... jak masz na imię? – zapytała. – Jonas – szepnął.

Poczuła jego oddech na dłoni. – Pachniesz deszczem – powiedział, dotyka­ jąc wargami jej przegubu. – Jonas – powtórzyła cicho jego imię, jakby nigdy go nie słyszała, nigdy nie wołała przez podwórze ani ze złością nie mamrotała pod nosem. – Jonas, czy wierzysz w przeznaczenie? – Może. – Zgiął jej rękę i leniwie posuwał się od przegubu wzdłuż przedramienia. – A ty? – Może. Słyszała bicie swego serca. Im dłużej jej dotykał, tym większa była szansa, że ją rozpo­ zna. Na razie jeszcze mogła się bawić. Takie okazje nie zdarzają się często. – Nie przypuszczałem, że spotkam tu dzisiaj kogoś takiego jak ty. Delikatnie, powoli głaskał jej rękę. – Takiego jak ja? – zaśmiała się obcym, chrapliwym głosem kobiety, która utrzymuje się z tworzenia nagich rzeźb. – Przecież nic o mnie nie wiesz. – Wiem więcej, niż myślisz. Zgiął nogę w kolanie. Teraz mógł, siedząc na skale, odwrócić się do niej. – Wiem, że tworzysz i spędzasz dni, badając

zakamarki ludzkiego ciała. Jako rzeźbiarka mu­ sisz być bardzo wrażliwa. – Jestem. – Wiedziałem. Zadrżałaś, gdy całowałem cię po rękach. Przesunął dłoń po policzku, próbując poznać jej rysy. – Co prawda, nie widzę cię zbyt dobrze, ale inne moje zmysły się wyostrzyły. Wiem, że masz gładką, miękką skórę, pachniesz desz­ czem, masz bardzo niski głos, który sprawia, że myślę o seksie. Przełknęła ślinę, starając się panować nad głosem. – Naprawdę? Rzeczywiście nie miał pojęcia, z kim roz­ mawia. – Nie powinnaś się dziwić. – Uniósł drugą rękę i pogłaskał jej włosy. – Jesteś bardzo zmysłowa i otwarta. Masz piękne włosy. Jakie­ go są koloru? Zaczęła szybko myśleć. Mówienie prawdy nie miało sensu. Przyznanie, że jest blondynką, mogło go naprowadzić na trop. – Czekoladowobrązowe – odpowiedziała. – Świetnie. Przepadam za czekoladą. Ujął pasmo włosów, przełożył je przez ramię

i rozpostarł na jej piersiach, choć na razie starał się ich nie dotykać. – A oczy? – Zielone jak nefryty. W każdym razie zawsze chciała, żeby takie były. Keely miała zielone oczy, a B.J. niebieskie. – Zielone jak nefryty... – Delikatnie przesu­ nął kciukiem po jej dolnej wardze. – Większość kobiet powiedziałaby, że ma brązowe włosy i zielone oczy, ale ty porównałaśje do czekolady i nefrytów. Sarah, wydaje mi się, że jesteś niezwykła. Chciałbym cię lepiej poznać. Zamierzał ją pocałować! Zadrżała z niecierpli­ wości. Wreszcie dowie się, jaktojest całować się z Jonasem. Jeśli miała go nadal oszukiwać, musiała teraz zachować się jak kobieta światowa. Innymi słowy, musiała zapanować nad sytuacją. – Mamy trochę czasu – powiedziała, zasta­ nawiając się, co Keely zrobiłaby na jej miejscu. Zebrała całą odwagę, wyciągnęła rękę i zaczęła bawić się guzikiem jego koszuli. – Może powin­ niśmy wykorzystać go... żeby się lepiej poznać. Nabrał powietrza. – Miałem to na końcu języka. Z każdą chwilą stawała się bardziej zuch­ wała. Rozpięła kolejny guzik i następny. Jonas oddychał coraz szybciej. Podniecała go, tego

mężczyznę, który miał więcej kobiet, niż mogła sobie wyobrazić. – Masz mokrą koszulę. Na pewno ci w niej niewygodnie. Obiema rękami wyciągnęła mu ją z dżinsów. – Zdejmijmy ją. – Jesteś niesamowitą kobietą. – Ty też jesteś niewiarygodny. Głaszczącgo, bez pośpiechuzdjęła mu koszu­ lę z ramion. – Co za mięśnie. Bardzo chciałabym cię wy­ rzeźbić. – Kiedy zechcesz – odpowiedział nieco drżą­ cym głosem. To drżenie oszołomiło ją, dodało odwagi. Uczucie całkowitego panowania nad mężczyz­ ną było bardzo miłe. Powoli pochyliła się do przodu, wdychając jego zapach. Tak pachniał Jonas, lecz nigdy dotąd nie czuław jego zapachu podniecenia. Zwilżyła językiem usta i dotknęła nimi jego ramienia. Skóra, chłodna od mokrej koszuli, szybko się rozgrzewała pod dotykiem jej warg. Przesunęła język po obojczyku aż do gardła. – Och, Sarah – przeczesał jej włosy drżącymi palcami – Sarah, doprowadzasz mnie do szaleń­ stwa.

– I o to mi chodzi. – Obsypała pocałunkami jego twarz. – Po prostu odpręż się i pozwól mi działać. Drżał z podniecenia. Nigdy jeszcze nie uwio­ dła mężczyzny. Nie przypuszczała, że to takie proste. Tylko że ona też drżała. Żeby się uspo­ koić, objęła obiema rękami jego kark. – Chcę, żebyś mnie teraz pocałował – szep­ nęła. – Pocałuj mnie, Jonas. Ich usta spotkały się, a ona zapomniała, że odgrywa doświadczoną, światową kobietę. Jęk­ nęła z rozkoszy. Całkiem rozpalony zaczął całować jeszcze głębiej. Nigdy nikt nie całował jej tak drapieżnie i łakomie. Poddawała się jego pocałunkom i oddawała je. Przerywali, by za­ czerpnąć powietrza, i całowali się znów. Oboje byli zdyszani, gdy Jonas się cofnął. – Twoje ubranie... też jest mokre – powie­ dział, chwytając oddech. – Tak – przyznała zdyszanym głosem. – Sarah... pozwól się dotknąć.

Rozdział

drugi

Jonas stracił niewinność jako piętnastola­ tek. Odtąd poświęcał kobietom dużo czasu. Przeżył wiele cudownych chwil, ale nigdy nie było tak jak teraz. Nie zdarzyło mu się przy­ padkowo spotkać kusicielki gotowej do wspól­ nej zabawy. Nie znał nawet jej nazwiska. Nie poznałby jej pewnie, mijając na ulicy, przez co sytuacja stawała się tym bardziej ekscytująca. Dotychczas nigdy nie kochał się z nieznajomą. Jednocześnie wyczuwał w niej coś znajomego. To nie miało sensu, bo był pewien, że nigdy nie spotkał żadnej Sarah. Znał mnóstwo kobiet, mógł wyrecytować ich nazwiska i numery telefonów. Gdy przy­ mknął oczy, mógł sobie przypomnieć kształt ich piersi i kolor kręconych włosów między udami.

Zdarzało mu się myśleć czasem o małżeń­ stwie. Oczekiwał od przyszłej żony dobrego serca i bujnej wyobraźni, nigdy jednak nie spotkał kobiety, która posiadałaby obie te cechy. O Sarah wiedział już, że ma przynajmniej jedną z nich. Poczuł jej oddech na ustach. – Zdejmij, co chcesz– odezwała się głębokim głosem. ,,Wszystko’’ – chciał zawołać, ale to była kobieta z klasą, oczekiwała pewnie subtelności i stopniowania napięcia. Niech i tak będzie. – Zacznijmy od tego. Powoli wysunął z jej dżinsów brzeg baweł­ nianej koszulki. – Dobrze – powiedziała, odchylając się do tyłu. Widział jej cień jak w najbardziej pod­ niecającym śnie. – Dalej – dodała, unosząc ręce. Ściągnął z niej koszulkę, kierując się dotykiem. Naprawdę nie widział, co robi, ale odkrył, że działanie po omacku ma swój urok. Nim zdążył ją objąć, chwyciła jego ręce i przycisnęła je do piersi, okrytych koronkowym stanikiem. – Myślę, że tego szukasz – powiedziała. Pomruk zgody zabrzmiał, jakby ktoś chwycił go za gardło. Dłonie mu drżały. Nie pamiętał tak obiecującego oczekiwania. W ustach mu zaschło.

– Poczekaj, rozepnę – szepnęła. Sięgnęła obiema rękami do zapięcia na plecach, wyginając się w jego kierunku. Nie mógł dłużej czekać. Objął jej piersi, pochylił się i przez koronkę dotknął wargami jednego z sutków. Chwycił koronki i rzucił na ziemię. Znów wycią­ gnął ręce, ale cofnęła się. Nie był w stanie czekać ani chwili dłużej. – Sarah... – Będzie ci łatwiej. Usłyszał, jak zrzuca buty. – Nie ruszaj się – szepnęła. Oparła dłonie na jego ramionach i uklękła na skalnym bloku. – Teraz zamknij oczy. I tak widział zaledwie jej zarysy. Zamknął oczy i czekał z bijącym sercem, aż poczuł, że sutkiem musnęła jego policzek i dotknęła ust. Czuł zapach jej skóry, gdy drugi sutek sięgnął jego ust. Z jękiem wyciągnął ręce, by ją objąć. – Nic nie rób. Opuść ręce. Odpręż się i pozwól mi to robić. To było niewykonalne. Żaden mężczyzna nie byłby w stanie się odprężyć, gdy kobieta pieści jego twarz aksamitnymi, krągłymi sutkami, pa­ chnącymi deszczówką i pożądaniem. Jakimś cudem udało mu się jednak cofnąć ręce. – Sarah, pozwól mi...

– Za chwilę. Poruszała się powoli w przód i w tył, nie pozwalając, by sutek zbyt długo pozostawał przy jego rozchylonych ustach. Chciał tego i jednocześnie nie mógł znieść. Każdy jej kolejny, delikatny ruch powodował, że jego członek twardniał, boleśnie ocierając się o suwak rozporka. Wreszcie przerwała. Twardym sutkiem doty­ kała jego warg. – Teraz już możesz. Z westchnieniem rozkoszy zaczął go ssać. Smak jej ciała był niewiarygodny. Wzdychała cicho, co podniecało go jeszcze bardziej. Pod­ sunęła mu drugą pierś. Uniósł rękę, by pieścić tę, którą przed chwilą całował. Ujęła go za rękę i poprowadziła ją do sprzącz­ ki paska. – Tu – powiedziała miękkim głosem. Była śmiała. Zawsze marzył o spotkaniu kogoś takiego, ale nie sądził, że to w ogóle możliwe.Z bijącym sercem rozpiął paseki guzik jej dżinsów, rozsunął suwak. – Tak – wyszeptała. Nie potrzebował dalszej zachęty. Dżinsy i majtki łatwo dały się zsunąć ze szczupłych bioder. Uniosła kolana. W ciemnej jaskini był

sam z nagą kobietą. Skierowała jego usta niżej. Czuł, że los się do niego uśmiechnął. Czasem kochanki wstydziły się i musiał namawiać je do takiej pieszczoty. Jednak ta kobieta niczego się nie wstydziła. Może spowodował to mrok jaskini. W każ­ dym razie uszczęśliwiła go, zachęcając, by po­ znał jej najbardziej intymne zakamarki. Do­ tknął ustami gorącej, słonej skóry, powędrował w dół zagłębieniem między żebrami. Ukląkł przed nią, opierając się o kamienny blok, i objął jej pośladki. – Nie – szepnęła – nie rękami. – Dlaczego? – zapytał, gładząc ustami jej skórę. – Chcę... kierować. Nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Mogła nim rządzić, jak długo chciała, dopóki czekała go taka nagroda. Chwycił się skały, by nie zapom­ nieć o jej warunku. Zadrżała z podniecenia, gdy dotarł do brzucha i zaczął pieścić językiem jej pępek. Niespiesznie torował sobie drogę przez kręcone włosy. Przy­ spieszyła oddech. Sam umierał z pożądania. Naprężony członek domagał się orgazmu, jednak mógł jeszcze chwilę poczekać. Umiał odczytać każdy subtelny sygnał dawany

przez kobietę i słuchał rytmu jej oddechu. Zaczynała się wahać. Nie chciał, by zabrakło jej odwagi na kontynuowanie tej przygody. Po­ stanowił niczego jej nie narzucać. Gdyby znał ją lepiej, może postąpiłby inaczej, ale teraz musiała sama zdecydować, co dalej. Poddała się z jękiem. Oparła się na rękach, unosząc biodra. – Och, Sarah, moja słodka Sarah. Dotykał językiem jej najdelikatniejszego miejsca. Próbował, pieścił, lizał i chwytał zęba­ mi, kręciło mu się w głowie z podniecenia. W końcu zaczął się poruszać w stałym rytmie. Jej okrzyki podniecenia wypełniały jaskinię, mieszając się z szumem deszczu. Mówiono mu już, że robi to dobrze, lecz w tym momencie kierował się wyłącznie in­ stynktem i zmiennym tempem jej oddechu. Odtąd zawsze będzie kojarzył zapach deszczu z zapachem tej kobiety, uderzenia kropel z jej cichymi prośbami o więcej. Gdy ją zaspokoił, sam był na granicy orgazmu. Odpoczywała oparta o skałę. Oblizał wargi. Gotów był powtórzyć wszystko jeszcze raz. Może... może powie, że teraz powinni się zamienić. Nie miałby nic przeciwko temu. Oddychała powoli. W jaskini zrobiło się ci-

cho. Uświadomił sobie, że deszcz przestał pa­ dać. Przełknęła ślinę. – Muszę już iść. – Teraz? Chyba nie miała zamiaru opuścić go w takiej chwili? – Tak, naprawdę muszę wracać – odchrząk­ nęła. – Deszcz już nie pada, nie ma powodu, żeby kryć się w jaskini. – Ale... – Zdaje się, że klęczysz na moim ubraniu. Kucnął i zaczął zbierać porozrzucaną gar­ derobę. Miał swoją dumę i nie zamierzał jej prosić. Jeśli nie potrafiła dać coś sama z siebie, to do diabła z nią... – Chciałabym ci się zrewanżować – powie­ działa. – Spotkamy się jeszcze? O Boże, oczywiście, krzyknął w duchu. – Może – odpowiedział, podając jej ubranie. – Myślę, że to bardzo podniecające być ze sobą tak blisko i nie widzieć się wzajemnie. Milczał. – Wiem, jak przedłużyć ten nastrój – stwier­ dziła. – Naprawdę? W mroku z trudem widział jej sylwetkę, gdy

wkładała koszulkę przez głowę. Cierpiał i wie­ dział, że może to trwać i przez tydzień, jeśli ona nie... – Mógłbyś przyjść do mnie jutro wieczorem po zmroku. – Być może. Od jutrzejszego wieczoru dzieliła go wiecz­ ność, jednak nie miał zamiaru prosić o spotkanie dzisiaj. – Przygotuję ci opaskę na oczy. Może być ciekawie. Ta kobieta wiedziała, jak z nim postępować. Pomyślał, że warto na to zaczekać. – Zdaję sobie sprawę, że tym razem nie dostałeś wszystkiego, na co miałbyś ochotę – powiedziała tym swoim niskim, uwodziciel­ skim głosem. – Ale jeśli przyjdziesz i przed wejściem założysz opaskę, wyrównam ra­ chunki. – To mi się podoba, ale – zawahał się – nie jesteś odrażająca ani oszpecona bliznami po jakimś strasznym wypadku? – A jak myślisz? Przypomniał sobie, że obejmował jej twarz, całował piersi i brzuch. Jego usta i ręce zapamię­ tały wszystko. Była bez zarzutu. – Myślę, że jesteś piękna.

– Jonas, czy pieszczoty z nieznajomą nie były nowym, silnym przeżyciem? – To prawda. – Więc dlaczego nie bawić się w to dalej? – Nie wystarczy, że wyłączymy światła? – Może, ale wtedy nie będę mogła zastoso­ wać efektów specjalnych. – Jakich efektów specjalnych? – Głos mu się zmienił z ciekawości. – Tobędzie moja tajemnica. Nigdy nie domi­ nowałam, kochając się z mężczyzną. Po tym, co dziś zaszło między nami, odkryłam, że napraw­ dę to lubię. – Też mi się topodobało – przyznał – a nigdy przedtem nie pozwalałem, żeby kobieta mną kierowała. Niewiele kobiet chciało przejmować inicjaty­ wę i nie spotkał jeszcze takiej, która zaplanowa­ łaby cały scenariusz spotkania. Zdał sobie spra­ wę, że marzy o tym. – Jest to więc nowe doświadczenie dla nas obojga. – Skąd mogę wiedzieć, że nie zwariowałaś? – Znikąd. Tego nie możesz być pewny. – Wyciągnęła rękę i klepnęła jego nagą pierś. – Spokojnie. Nie zwariowałam. I tak wiedział doskonale, że nic nie mogłoby

go powstrzymać przed jutrzejszym spotka­ niem. – Może wpadnę. – Obiecaj, że włożysz opaskę na oczy. Jeśli nie, sprawa skończona. – W porządku. – Tylko żadnego podglądania. To ja mam kierować. – Zawiążę mocno. Wciągnęła wysokie buty. – Jestem przekonana, że jeśli teraz nie bę­ dziesz zaspokojony, to jutrzejszy orgazm bę­ dzie wspaniały, gdy już do tego dojdzie. Dosłownie kipiał pożądaniem, z trudem wy­ dobywał dźwięki. – A dojdzie? – Oczywiście. – Przesunęła palcem po jego klatce piersiowej. – Przyrzekam.Do zobaczenia, a właściwie do niewidzenia jutro. Wychodząc z jaskini, odwróciła się jeszcze. – Na twoim miejscu poszłabym na piwo. – Zaczekaj. Idziesz taki kawał do domu na piechotę? – Nie do domu. Znam taki mały staw, który po deszczu będzie wystarczającopełny, żeby się w nim wykąpać. Do jutra, Jonas. Wyśliznęła się z jaskini i odeszła.

Gdy wyszła, zaczął rozważać możliwości. Nie miał wielkiego doświadczenia w odmawia­ niu sobie przyjemności. Kobiety lgnęły do niego i na ogół z łatwością osiągał zaspokojenie. Erekcja była bolesna, nie chciał jednak roz­ wiązywać problemu samodzielnie w jaskini. Właściwie mógłby teraz pojechać do Cathy, gdzie na pewno zostałby przyjęty. Przed tym, co zdarzyło się w jaskini, byłaby to wspaniała perspektywa. Jednak tajemnicza kobieta zawład­ nęła jego wyobraźnią i uznał, że zwykłe harce na sianie byłyby tym razem nie na miejscu. Z westchnieniem podniósł i strzepnął koszu­ lę. Wychynął z jaskini na pachnącą po deszczu pustynię i poszedł na piwo. B.J. spieszyłado domu, modlącsię, żeby Jonas nie wrócił wprostna ranczo. Jeśli dotarłbyprzed nią, znalazłby Hot Stuffa wałęsającego się po zagrodzie. Może nie skojarzyłby tego od razu z jaskinią, ale nie chciała, żeby się o nią martwił. Na wypadek gdyby jednak wyprzedził ją w dro­ dze do domu i już zaczął jej szukać, przygoto­ wała historyjkę o tym, jak koń ją zrzucił i straci­ ła przytomność. Tak będzie najlepiej. Przez ostatnią godzinę leżała nieprzytomna. Tylko co będzie, jeśli pozna koszulkę, którą miała na

sobie kobieta w jaskini? Boże, po co wpakowała się w tę historię? Nadal nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Gdy już zdecydowała się wcielić w inną postać, zmieniła się niemal natychmiast z nie­ śmiałej B.J. w pewną siebie Sarah. Najwidocz­ niej takie pragnienia tkwiły w niej przez lata, czekając tylko na okazję. Jedno śmiałe posunię­ cie za drugim, aż wreszcie, naga, chciała... wszystkiego. Czy naprawdę to zrobiła? Zaru­ mieniła się na wspomnienie swego zuchwałego zachowania i poczucia własnej siły. Miała Jonasaustóp. Jako rzeźbiarkaSarah owinęła go sobie wokół małego palca. Bardzo jej się to podobało! Wykrzywiła usta, chrząknęła i wreszcie wybuchnęła śmiechem. Unosząc ręce nad głową, zatańczyła z radości. Chwilowo casanowa z Saguaro Junction był całkowicie w jej rękach.

Rozdział

trzeci

Zdołała wrócić do domu przed wszystkimi. Nim ojciec i Noah przyjechali z miasta, zdążyła odprowadzić konia, wziąć prysznic, przebrać się i zapleść włosy w warkocz. Na szczęście mieszkała z ojcem w osobnym domku z dala od głównego budynku rancza. Udała, że jest zmę­ czona, i wcześnie poszła spać. Obawiała się, że długo nie będzie mogła zasnąć. Tymczasem zapadła w głęboki sen. Nic jej się nie śniło i obudziła się w świetnej formie. Przeciągnęła się i wstała o bladym świcie z prze­ konaniem, że jej śmiałe i zmysłowe alter ego służy jej zdrowiu. Nigdy nie czuła się bardziej ożywiona. Nie było jeszcze szóstej, lecz ojciec zdążył już wstać i wyjść. Pewnie nakarmił konie i razem z Noahem rozładowywał siano, które kupili

poprzedniego dnia. B.J. chwyciła banana, nalała kawy do ulubionego kubka i pobiegła im pomóc. Mimo że było wcześnie, wschodzące słońce mocno przygrzewało. Dzień zapowiadał się gorący i parny. Wilgoć po wczorajszym deszczu unosiła się w powietrzu. B.J. spojrzała na chmu­ ry zbierające się nad górami. Wieczorem znów mogło padać. ,,Wieczorem’’ – przypomniała sobie. Mimo narastającegoupału dostała na ramionach gęsiej skórki na myśl o tym, co będzie robić po zmierzchu. Jonas trenował źrebakaw zagrodzie. Rdzawa sierść młodego konia błyszczała w słońcu, gdy na długiej lonży okrążał placyk. Szósta rano to wyjątkowo wczesna pora dla Jonasa. Nigdy nie traktował pracy na ranczu tak poważnie, jak jego brat. Wszyscy co prawda twierdzili, że Noah pracował ciężej, niż to było potrzebne, Jonas za to robił tylko to, co było absolutnie konieczne, a wolny czas poświęcał na życie towarzyskie. Niektórzy sąsiedzi uważali, że Jonas jest leniwy, ale B.J. miała swoje zdanie. Gdy coś go zainteresowało, poświęcał się temu bez wytchnienia, natomiast męczyła go nuda. Każde działanie mierzył miarą własnej przyjem-

ności i pewne dlatego tak ważny był dla niego seks. Do wczorajszego popołudnia B.J. nie sądziła, że może zainteresować takiego mężczyznę jak Jonas. Zastanawiała się, czy będzie dziś mogła spojrzeć mu w oczy, nie rumieniąc się. Jak odpowiedzieć na powitalny uśmiech bez przy­ glądania się jego zmysłowym ustom? Wiedzia­ ła, gdzie te usta były i co potrafiły zrobić. Miała dla tych ust plany na dziś. Miała też plany co do reszty jego ciała. Jeśli chce je zrealizować, musi zachowywać się jakby nigdy nic. Musi przestać się na niego gapić i zająć obowiązkami. Chrząknęła. – Cześć, Jonas! – zawołała, mijając zagrodę. – Wcześnie dziś wstałeś. Czy to Noah wyciąg­ nął cię z łóżka? – Dobrzebybyło. Sam wstałem, nie mogłem spać. Poczuła skurcz żołądka. Nie będzie łatwo zachowywać się normalnie. – Jak ci idzie z Imeldą? – zapytała. – Drażni się ze mną jak każda dziewczyna – uśmiechnął się, nie odrywając oczu od źrebaka – ale dam sobie radę. – Któregoś dnia trafisz na panienkę, która cię pokona.

Mrugnął do niej. – Możliwe, ale tak się jeszcze nie stało. Teraz, gdy dosłownie rzuciła go na kolana, puszenie się Jonasa doprowadzało ją do szału. I tak w końcu będzie przy niej drżał z pożąda­ nia. Chciała wierzyć, że rewanżuje się za wszyst­ kie kobiety, które porzucił, jednakw głębi duszy wiedziała, że to nieprawda. Robiła to dla włas­ nej przyjemności. – Czy banan i kawa są dla mnie? – zapytał. – Nie. To moje śniadanie. Postawiła kubek na słupku podtrzymującym płot i zaczęła zdejmować skórkę z banana. Przeżycia poprzedniego dnia chyba zaczęły jej ubarwiać rzeczywistość, bo nagle banan nabrał seksualnego znaczenia. Z wyraźną przyjemnoś­ cią objęła go ustami i językiem. – Hej, dziś nie kręcimy filmu porno–zaśmiał się Jonas. – Proszę wyciąć tę scenę. Spojrzała na niego. Uśmiechał się, ale patrzył w zamyśleniu. No tak, czekał na wieczór w to­ warzystwie Sarah, więc i dla niego zwykłe rzeczy nabierały seksualnego znaczenia. W każ­ dym razie po raz pierwszy patrzył na nią z takim wyrazem twarzy. Ugryzła kawałek banana. – Nie wiem, o czym mówisz – oświadczyła.

Zabrała kubek i poszła w stronę stodoły. Nic nie mogła poradzić na to, że kołysała się w bio­ drach bardziej niż zwykle. I nie miała nic przeciwko temu, żeby Jonas to zauważył. W oddalonym końcu stodoły jej ojciec i Noah układali bele świeżego siana do suszenia. Obaj poruszali się oszczędnymi ruchami ludzi przy­ zwyczajonych przez całe życie do takiej pracy. Mogli narzekać, że praca jest ciężka, ale nie zamieniliby jej na żadną inną. Pracę na ranczu mieli we krwi, podobnie jak B.J. Inaczej było z matką. Ojciec mówił, że nie była tu szczęśliwa. Uważał, że Keely, siostra B.J., odziedziczyła po matce zamiłowanie do przygód i dlatego musiała wyjechać. B.J. zawsze uważała się za osobę przeciętną jak ojciec, ale po wczorajszym zdarzeniu zaczęła się zastana­ wiać, czy nie odziedziczyła jednak czegoś po matce. Po śmierci żony Arch nie zdecydował się na powtórne małżeństwo, choć B.J. wiedziała, że kilkakrotnie kobiety z sąsiedztwa próbowały go usidlić. Byłby dobrą zdobyczą, nadal szczu­ pły i atletycznie zbudowany. Zdaniem B.J., odrobina siwizny tylko dodawała uroku jego rudym włosom i wąsom. Podejrzewała jednak, że wspomnienie twórczej, wrażliwej żony nie

pomagało ojcu w nawiązywaniu trwałych zna­ jomości z dość ograniczonymi mieszkankami Saguaro Junction. Ojciec uniósł kolejną belę siana, podał ją w górę do Noaha i odwrócił się do B.J. – Oto i nasza Śpiąca Królewna – powiedział z uśmiechem. – Dobrze się czujesz? – Świetnie – odpowiedziała. – To się cieszę. Obawiałem się, że coś ci jest, bo poszłaś spać tak wcześnie. – Na szczęście nie. Cześć, Noah! – Cześć. – Noah uśmiechnął się do niej z wysokości sterty siana. – Jeśli coś ci było, to na pewno przeszło. Wyglądasz bardzo zdrowo. – Chcesz powiedzieć, że powinnam wsadzić to zdrowe ciało na traktor i ruszyć po siano? – Byłoby miło – zaśmiał się Noah. – Zaraz się tym zajmę. Najpierw musiała jednak wymyślić przekonu­ jący powód, dla którego miałaby spędzić wieczór w domu Sarah. Jonas nie będzie miał kłopotów z wieczornym wyjściem. Wszyscy się przyzwy­ czaili, że kręci się po okolicy. Ona natomiast zwykle informowała ojca, dokąd się wybiera. Prawdopodobnie żeby podkreślić, że postę­ puje inaczej niż Keely, starała się nie afiszować z osobistymi sprawami. Przed dwoma laty

zakochała się w chłopaku, z którym chciała spędzić noc. Łączyła randki z wyjazdami na koncerty country w Phoenix. Odpowiadała wy­ mijająco na pytania o nocleg, ale podała ojcu nazwę hotelu. Romans się rozpadł i od tamtej pory nie była z nikim. Ruszyła w kierunku szopy, gdzie stał traktor. Nagle się zatrzymała, jakby coś jej się przypo­ mniało. – Przy okazji: muszę dziś wieczorem pójść na kilka godzin do Sarah. – Kilka godzin? – zdziwił się ojciec. – Musi tam mieć jakąś cholerną szklarnię, jeśli trzeba ją podlewać przez cały wieczór. – Rośliny w mieszkaniu to żaden problem. Ogród warzywny potrzebuje porządnego na­ wodnienia, więc pomyślałam, że wezmę coś do czytania i zrobię to dzisiaj. Była z siebie bardzo zadowolona. Zwykle to Keely zmyślała na poczekaniu, a B.J. nie przeja­ wiała talentu w tej dziedzinie. Arch westchnął. – Podlewaj, co chcesz, ale to tylko marno­ wanie wody. Przeniosła się tu ze wschodnich Stanów i pewnie nie wie, że w sierpniu jest za późno na uprawę warzyw, chyba że ktoś się nimi ciągle zajmuje.

– Masz rację, ale obiecałam jej, że zrobię, co będę mogła – powiedziała B.J. – Nie wiem, o której wrócę, i nie chcę, żebyś się o mnie martwił. – Nigdy się o ciebie nie martwię – zapewnił Arch.–Poprostunieznoszęmarnowaniawody. – Myślę, że wystarczy jeden sezon, żeby nabrała doświadczenia. Teraz lepiej, żebym już zabrała się do pracy, nim kierownica się tak rozgrzeje, że nie będę mogła jej utrzymać. – Wczoraj kupiliśmy nowy termostat – za­ wołał Noah ze sterty siana. – Położyłem go na półce przy drzwiach, na wypadek gdybyś go chciała zainstalować. – Dobra. Noah wiedział, że dawała sobie radę z takimi sprawami. Natomiast ona wątpiła, czy Sarah kiedykolwiek wymieniła termostat, a Keely nie zrobiłaby tego za nic na świecie, bo zniszczyła­ by sobie paznokcie. Cóż, poczciwa B.J. może założyć nowy termostat, bo jest jak jeden z chłopaków. Westchnęła. Nic dziwnego, że Jonas nigdy nie dostrzegał w niej kobiety. Jonas cmoknął i zawrócił Imeldę do zagrody. Miała równy, pewny krok i nie mógł się już

doczekać dnia, kiedy będzie można jej dosiąść. Jednak nie z powodu Imeldy wstał dziś tak wcześnie. Krew w nim wrzała, ciało drżało z pożąda­ nia, a musiał czekać jeszcze dwanaście godzin. Nie wiedział, jak wytrzyma przez cały dzień. Oczywiście mógł się wziąć do naprawy płotu lub kopania dołów pod słupy. Oba zajęcia uspokoiłyby go z pewnością, ale on nie chciał być spokojny ani wyczerpany. Chciał cieszyć się każdą chwilą, którą miał spędzić z Sarah. Już i tak się niepokoił, że za krótko spał, żeby być świeży i gotowy, gdy nadejdzie ósma. Jednak samo rozważanie możliwych planów, jakie Sarah mogła mieć wobec niego, spowodo­ wało erekcję i nie był w stanie zasnąć przez długi czas. Po nocy pełnej fantazji wszystko kojarzyło mu się z seksem: natrysk, wibracje elektrycznej maszynki do golenia, zapach droż­ dżowego ciasta, masło spływające po naleś­ nikach, butelka z syropem. Pewnie dlatego, gdy rano ujrzał B.J. z ba­ nanem, miał erotyczne skojarzenia, a przecież ona nie szalała za mężczyznami. Wierzył, że nie wie, o czym on mówi, choć wiedział, że nie jest dziewicą. Domyślał się, że gdy jeździła do Phoenix na koncerty z Jeffem

Cheneyem, później w hotelu coś się działo. Zabawne, że przez wszystkie te lata nie zauwa­ żył, jak zgrabne ma pośladki. Gdy teraz od­ chodziła, nie mógł oderwać oczu od jej kształ­ tów. Spłowiałe tylne kieszenie poruszały się w naprawdę słodkim rytmie, a tylny szew dżinsów wpijał się w zgrabną pupę. Prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, jak seksownie wyglądają jej pośladki w obcis­ łych spodniach. B.J. nie myślała w tych katego­ riach. Po raz pierwszy zastanawiał się, jak taka ładna dziewczyna potraktowałaby kogoś, kto potrafiłby przełamać jej opór i wyzwolić w niej najgłębsze instynkty. Jonas był gotów założyć się o ostatniego dolara, że Jeff Cheney nie umiał tego dokonać. Nagle poczuł się głupio, że przychodzą mu do głowy takie myśli w związku z dziewczyną, która była dla niego jak siostra. Chyba całkiem zgłupiał. Za chwilę będzie się oglądał za Lupitą, ich podstarzałą gospodynią. B.J. pękłaby ze śmiechu, gdyby wiedziała, o czym myślał. Nazwałabygomaniakiem seksualnymi dziś miała­ by rację. Doszedł do wniosku, że Imelda ma już dość treningu, tym bardziej że dzień jest upalny. Dał jej z kieszeni kilka marchewek, poklepał, żeby

przyzwyczajała się do jego dotyku, podrapał za uszami, zdjął uzdę i pozwolił swobodnie biegać po zagrodzie. Odnosił uprząż do stodoły, gdy spostrzegł B.J. pochyloną nad błotnikiem traktora. Była zachęcająco wypięta w jego kierunku. Miał wielką ochotę objąć krągłe pośladki i ścisnąć je po przyjacielsku. Pewnie z wrażenia dostałaby ataku serca. Gdy się zbliżył, usłyszał, że klnie. Ciężko dyszała, mocując się z czymś w środku traktora. Znów zaczął myśleć o seksie. Pomyślał, że bardzo podobnie, ciężko oddychała Sarah. Jednak ta kobieta nie była bliska orgazmu, tylko naprawiała traktor. Powinien jednak oprzytomnieć. – Pomóc ci? – zapytał. Gwałtownie uniosła głowę i uderzyła się w podniesioną osłonę silnika. – Cholera! – Przepraszam. Zaczepił uprząż na najbliższym haku i pod­ szedł do B.J. Wiedział, jak boli uderzenie w tył głowy. Poprzedniego dnia uderzył się o sklepie­ nie jaskini. – Zaczekaj, rozmasuję trochę, żeby nie spuchło.

Sięgnęła ręką do tyłu głowy. – Będziesz miała smar we włosach. Opuściła rękę. – Już nie boli. – Mimo to rozmasuję. Objął tył jej głowy i delikatnie dotknął pal­ cami. – Tutaj? – Tak. Miała włosy jedwabiste jak Sarah, ale tamte były – jak mówiła– czekoladowobrązowe.Tego ranka jasne włosy B.J. kręciły się wokół twarzy. Nawet warkocz nie wyglądał zbyt starannie, jakby zaplotła go w pośpiechu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział ją z rozpuszczonymi włosami. Policzek miała ubrudzony smarem. Powstrzy­ mał się, żeby nie zetrzeć go kciukiem. Cała B.J. – nos usiany piegami, grube, jasne rzęsy, różowe usta bez pomadki i smar na policzku. Spojrzała na niego groźnie. – Myślałam, że jesteś na zewnątrz. – Już skończyłem. Przepraszam, że cię nie ostrzegłem, że wchodzę do stodoły. – Jakoś to przeżyję. Uśmiechnął się złośliwie, widząc, że nadal masuje głowę.

– Mam taką nadzieję. W przeciwnym razie to ja będę naprawiać traktor. B.J. wydawała mu się dzisiaj jakaś inna, ale nie mógł określić, na czym to polegało. Wi­ dział te niebieskie oczy z milion razy, ale nigdy w nie głęboko nie spojrzał. I właśnie robił to z przyjemnością. Dokładnie w chwili, gdy zorientował się, że dzieje się coś, czego nigdy dotąd między nimi nie było, ona przerwała ten nastrój. – Już w porządku. Lepiej, żebym to teraz skończyła, bo dzień się nie wydłuży. Przez chwilę zobaczył w jej spojrzeniu coś, w co nie mógł uwierzyć. Jakby ona... nie, to śmieszne, przecież na, miłość boską, razem się wychowali. Powinien już odejść i zająć się płotem. – Co z traktorem? – Zepsuty termostat. Znów pochyliła się nad błotnikiem, sięgając do wnętrza maszyny. Jonas nigdy nie był dobry w naprawianiu urządzeń. Robił to, jeśli zmuszały go okoliczno­ ści. Wolał żywe istoty. W każdym razie przy­ glądanie się B.J. w tej pozycji było bardzo intrygujące. Nigdy nie robił tego z kobietą leżącą twarzą na masce samochodu, lecz B.J.

nieświadomie podsunęła mu taki pomysł. Pew­ nie też nigdy nie kochała się w ten sposób, choć jej pośladki byłyby idealne, niezbyt kościste i nie za tłuste. – Jak już tam stoisz, to możesz mi podać klucz. Wyciągnęła rękę. Podniósł klucz i wsunął go w jej dłoń. Poczuł, że rozpoznaje ten dotyk. Sarah miała właśnie takie gorące dłonie, a prze­ cież te dwie kobiety były zupełnie inne. – Dziękuję – mruknęła B.J. – ale nie musisz mnie pilnować. Dam sobie radę. Cóż, pod jednym względem sąpodobne – po­ myślał. Obie lubią rządzić. Jednak teraz B.J. zirytowała go swoim uporem. Dziwne, ale dziś miał ochotę pochylić się z nią nad błotnikiem i mocować się z silnikiem lepkim od smaru. Z drugiej strony, będzie bardzo szczęśliwy, gdy dziś wieczorem wreszcie spotka się z Sarah i ona przejmie inicjatywę. Zapowiadało się, że będzie to wielkie przeżycie i to już za jedenaście i pół godziny.

Rozdział

czwarty

O siódmej wieczorem B.J. otwierała drzwi domku Sarah. Czuła się jak tajny agent. Tak świetnie nie bawiła się od lat, choć utrzymanie sekretu przed Jonasem okazało się zadaniem tym trudniejszym, że dotych­ czas niczego nie musiała ukrywać. W pe­ wnym stopniu działało to na jej korzyść, była ostatnią osobą, którą można by pode­ jrzewać o umówienie tajnej randki pod fa­ łszywym imieniem. To było bardziej w stylu Keely. Chociaż, gdyby Keely tu była, być może nie zaskoczyłaby jej maskarada urządzona przez młodszą siostrę. Ostatecznie razem kryły się w jaskini, żeby spiskować i wymyślać przygo­ dy. Tylkożedawniej to Keely miała wciąż nowe pomysły, więc B.J. pozwalała jej przewodzić.

Wszystkim pozwalała kierować sobą, ale dzisiaj to onakierujeprzedstawieniem. Zamknęła drzwi i postawiła torbę pełną rekwizytów. Jej pikap stał ukrytyzaodremontowanymgarażem,wktórym Sarah urządziłapracownię. Chciała mieć osobny budynek do pracy, dlatego spodobało jej się to miejsce na uboczu. Dom stał na dwudziestu akrach jałowej ziemi zarośniętej chwastami i kaktusami. Z jednej strony posesja graniczyła z ziemią należącą do Kamiennych Bliźniaków, dzięki czemu Sarah i B.J. zostały sąsiadkami. Na początku lata spotkały się w sklepie z narzędziami. Obie szukały sprzętu do spawa­ nia. B.J. była zafascynowana tym, że Sarah używa spawarki do rzeźbienia, a nie do na­ prawy zepsutych maszyn. Wprosiła się, żeby obejrzeć jej prace. Potem wpadała jeszcze kilka razy na kawę, ale obie były zbyt zajęte, żeby spędzić ze sobą więcej czasu. B.J. nie wspominała Jonasowi o Sarah. Teraz było jej to na rękę. Miała niepowtarzalną szan­ sę, żeby kochać się z Jonasem bez ryzyka, że zostanie odrzucona lub wyśmiana. Zagrzmiało. Włączyła klimatyzację. Na szczęście dom był niewielki i powinien szybko się ochłodzić. Przez cały dzień nie padało, cho­ ciaż ciemne chmury od popołudnia zapowiada-

ły deszcz. Miała nadzieję, że nie zacznie padać przed przyjściem Jonasa. Domek miał blaszany dach i deszcz bijący o taki dach podkreśliłby zmysłową atmosferę, o jaką jej chodziło. Sarah wynajęła domek z całym wyposaże­ niem. Dzięki temu B.J. nie musiała czuć się skrępowana, że rządzi się jej rzeczami. Właś­ ciwie chciała skorzystać tylko z wielkiego łoża w sypialni. Pościel przywiozła ze sobą. Spojrzała na zegarek. Do zmroku miała jesz­ cze niecałą godzinę. Była pewna, że Jonas zjawi się punktualnie. Wyjęła z torby jedwabną opas­ kę, otworzyła drzwi frontowe i luźno przywiązałajądoklamki.Poczuła przypływ adrenaliny. To był najdłuższy dzień w życiu Jonasa. Kilkakrotnie gotów był przysiąc, że słońce prze­ stało się przesuwać po niebie, to znów potrząsał zegarkiem przekonany, że bateria się rozłado­ wała. Około szóstej ogolił się, wziął natrysk i trzykrotnie się przebrał. Czuł, że nie jest w stanie przełknąć pachnącego obiadu, który Lupita postawiła przed nim i Noahem. – To musi być cholernie ważna randka – za­ uważył Noah, zajadając enchilladas. – Jeszcze nie widziałem, żebyś rezygnował z jedzenia z powodu kobiety.

Jonas był tak roztargniony, że nie pomyślał, iż brak apetytu może zwrócić uwagę jego brata. – Cóż, pewnie zjemy coś razem, nie chcę się napychać przed spotkaniem. – Powiesz mi, kto to jest? – Nie sądzę, żeby tego chciała. Noah posłał mu ostre spojrzenie. – Wiesz, że staram się nie wtrącać... – Tak, oczywiście. – Jonas uśmiechnął się szyderczo. – Staram się, co nie znaczy, że zawsze mi się udaje. Jeśli ta kobieta jest mężatką... – Nie jest. – Jonas poczuł się dotknięty, że Noah poruszył ten temat. – Myślałem, że lepiej mnie znasz. – Przepraszam, braciszku. Po prostu zwykle nie robisz z tego tajemnicy, a zwłaszcza gdy dama jest tak ważna, że trzeba się pięć razy przebierać. – Trzy razy i tylko z powodu pogody. Nie wiedziałem, czy będzie padać. Noah spojrzał na brata znad kubka z kawą. – Rozumiem. Nie da się nosić niebieskiej koszuli na deszczu. – Myślisz, że niebieska wyglądałaby lepiej? – spytał Jonas, przyglądając się czarnej koszuli, na którą się ostatecznie zdecydował. – Jeszcze mam czas, żeby się przebrać.

Noah przyjrzał mu się. – Żartujesz, prawda? Jonas napotkał spojrzenie brata i zarumienił się. Zachowywał się idiotycznie. – Jasne, że żartuję. Posłał Noahowi znaczące spojrzenie. – Kolor jest nieważny. Ważne, jak szybko można ją rozpiąć. Nie mogę pozwolić, żeby mi podarła najlepszą koszulę. Noah zachichotał i potrząsnął głową. – Cóż, cieszę się, że przynajmniej jeden z nas się dobrze bawi. – Jeślibyś przestał tak ciężko pracować i wziąłbyś wolny wieczór raz czy dwa, mógł­ bym cię umówić z jakąś ślicznotką. – Dziękuję, nie skorzystam. – Noah napił się kawy zrozbawioną miną. – Wątpię, czy dorów­ nałbym twojej reputacji. – Mówię serio. To niezdrowo, żeby facet unikał seksu tak długo jak ty. Jonas wstał, odsuwając krzesło. – Skąd wiesz, jak długo? Śledzisz mnie? – Nie muszę – odpowiedział Jonas, zbiera­ jąc talerze. – Jeśli jesteś z kimś w miasteczku tej wielkości, to wyda się wcześniej czy póź­ niej. – Miej to na uwadze, spotykając się z tajem-

niczą damą. Ludzie się dowiedzą. Dlaczego więc nie powiesz mi teraz? – Nikt się nie dowie, jeśli dziś wszystko będzie tak, jak zostało zaplanowane. Jonas nie chciał nawet o tym myśleć, ale możliwe, że uczestniczył w jednorazowej zaba­ wie. – Nie próbuj mi wmawiać, że przez godzinę grzebałeś w szafie dla kobiety, z którą chcesz się spotkać tylko raz. Zależy ci na niej i wiesz dobrze, że nie wystarczy ci jedna upojna noc. Wiedział. Myślał o spotkaniu w jaskini i o tym, co go miało go czekać dzisiaj. Miał ochotę na rewanż, ale czy ona także? Pierwszy raz w życiu nie panował nad sytuacją. – A może rzeczywiście nie będziesz chciał się z nią więcej spotykać – powiedział pojednaw­ czo Noah. – Powinienem pilnować własnego nosa. Jonas był zaskoczony.Nie mógł sobie przypo­ mnieć, kiedy ostatnio Noah tak łatwo ustąpił. Widoczniezdalekabyłowidać,żesiędenerwuje. Do diabła. Musi się opanować, bo reputację twardego faceta diabli wezmą. Wzruszył ramionami. – Łatwo przyszło, łatwo pójdzie. Noah wstał i poklepał brata po ramieniu.

– W każdym razie życzę ci dziś szczęścia. Czuję, że to wyjątkowe spotkanie. Jonas próbował zaprzeczać, ale wiedział, że to beznadziejne. Sarah rzeczywiście była wyjąt­ kowa. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak zainteresowany kobietą. Wreszcie się ściemniło. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę domu Hawthorne’ów. Jechał powoli, bo nie był pewien, czy już jest wystar­ czająco ciemno. Oprócz tego, umył dziś samo­ chód i nie chciał go od razu ubrudzić na polnej drodze. Chciał się dobrze zaprezentować. Jego czarna ciężarówka powinna błyszczeć, silnik ma po­ mrukiwać ośmioma cylindrami, z głośników ma dobiegać nastrojowa muzyka. Sarah powin­ na wiedzieć, że ma do czynienia z mężczyzną z klasą. Wreszcie wypatrzył budynek. Lampa na gan­ ku rzucała krąg światła. Poza tym dom był pogrążony w ciemnościach. Żołądek podsko­ czył mu na myśl, że mogła się rozmyślić. Zamiast stać przy oknie i czekać na jego cięża­ rówkę, mogła być gdzieś poza domem. Kurz osiadł na samochodzie. Jazda zapyloną drogą musiała się tak skończyć. Trudno. I tak zaczynało kropić. Parę kropli wystarczyło, żeby

na warstwie kurzu powstał kropkowany wzo­ rek. Gdy zaparkował przed domkiem, lampa na ganku oświetliła brudne nadwozie. Przynajmniej radio brzmiało doskonale przez otwarte okna ciężarówki. Jednak nim wyłączył silnik, muzykę przerwała reklama specyfiku przeciw świerzbowi. Wrażenie, które chciał sprawić, mogło okazać się bez znaczenia, jeśli nie było jej w domu. Wiatr poruszył czymś zawieszonym na klamce. Przyjrzał się. Luźno przywiązany czerwony szalik. Jego opaska! Kamień spadł mu z serca, w ustach zaschło z podniecenia. Nerwowo wyłączył silnik i za­ kręcił szyby. Dziwne, że był w stanie o tym pamiętać. Wysiadał, gdy powiew wiatru uniósł mu rondo kapelusza. Zdjął go i zostawił na siedze­ niu. Jeśli coś było mu dziś zbędne, to na pewno kapelusz. Wchodząc po schodkach na mały, frontowy ganek, zerknął na dwa bujane krzesła i wycie­ raczkę przed drzwiami. Widniał na niej napis ,,Witaj’’. Sprzedawali takie w miejscowym skle­ pie. Wszystko wyglądało zwyczajnie, jak ganki domów innych kobiet, które odwiedzał. Wszyst­ ko, oprócz czerwonego szalika na klamce.

Dopiero teraz zorientował się, dlaczego nie było widać żadnych świateł. Wszystkie zasło­ ny były zaciągnięte. Zamieniła dom w jas­ kinię. Drżącymi rękami odwiązał szalik. Był z jed­ wabiu. Zawiązywał oczy, wyobrażając sobie delikatny dotyk jej dłoni, warg i języka... Nim dokładnie zasłonił oczy, miał już erekcję. Pokręcił głową, żeby sprawdzić, czy coś wi­ dzi. Jeśli chciała się tak bawić, na razie przyjął jej warunki. Nie miał zasłoniętych oczu od czasu, gdy na prywatkach bawił się w całowanego berka. Zapomniał, że jeśli człowiek nie widzi, wyostrzają mu się inne zmysły. Niedaleko dzwonił dzwoneczek poruszany wiatrem. Przedtem nie słyszał tego ani ciągłego cykania świerszczy. Nie czuł też wcześniej zapachu siąpiącego deszczu, który miarowo stukał o dach z falistej blachy. Wziął oddech, uniósł dłoń i zapukałdo drzwi. Skrzypnęła klamka i owiało go chłodne powiet­ rze. Poczuł zapach czegoś zmysłowego i usły­ szał delikatnie brzmiący saksofon. – Witaj, Jonas. Gdy usłyszał jej głos, poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa – Witaj, Sarah.

Wzięła go za rękę i wprowadziła do środka. – Chodź. – Ostrożnie, bo nie wytrzymam. Zaśmiała się. – Spróbuj się przez chwilę powstrzymać albo będziemy musieli się szybko rozstać. – Wierz mi, próbuję panować nad sobą. Miała przyjemny śmiech. Brzmiał znajomo, jakby go już kiedyś słyszał. Jednak to było nieprawdopodobne. Oczywiście, mogli się zna­ leźć w barze Roundup’’ tego samego wieczora ’’ lub jednocześnie robić zakupy w sklepie samo­ obsługowym. Musiało tak być. Objęła dłońmi jego rękę. – Cieszysz się, że tu jesteś? Zadrżał. – Nie masz pojęcia, jak bardzo. – Ja też się cieszę. Dotknęła wargami jego palców. To mu przy­ pomniało, jak całował jej rękę w jaskini. Serce zaczęło mu walić na myśl, że mogła na dziś planować całkowity rewanż. To by oznaczało... że spełni się jego marzenie. – Doceniam też, że zaufałeś mi i pozwoliłeś kierować. Przesunęła językiem przez każde zagłębienie między palcami. Poczuł, że przechodzą go ciar-

ki. Najwyraźniej sama potrafiła wymyślać pie­ szczoty. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Chciałabym, żebyś dziś pozostał bierny. Jeśli w jakiejś chwili coś ci nie będzie od­ powiadać, powiedz mi t o . Wzięła do ust jego mały palec i zaczęła delikatnie ssać. Podziałało. Pomyślał, że ona ma dwa razy większe doświadczenie niż on. – Najpierw rozluźnij rękę, jakby to była kukiełka, którą ja mam kierować. Skinął głową. Rozluźnienie ręki nie było problemem, gorzej z członkiem. – Dobrze. Teraz obejrzysz mnie dotykiem. Położyła sobie jego rękę na szyi. Końcami palców poczuł, że serce jej bije bardzo szybko. Może jednak nie panowała nad sytuacją tak, jak się wydawało? – Czy mam cię rozebrać? – To nie będzie konieczne. Poprowadziła jego dłoń wzdłuż obojczyka i w dół do nagich piersi. Wstrzymał oddech. Już była naga. Palce od­ ruchowo ułożyły mu się do pieszczot. – Nie – szepnęła. – Pamiętaj, że mam tobą kierować jak lalką. Położyła jego dłoń na drugiej piersi.

– Tak jest dobrze. Twarda brodawka opierała się o jego dłoń, doprowadzając go do szaleństwa. Ubóstwiał kształt jej piersi, pamiętał ich smak i jęki rozkoszy, gdy pozwoliła je całować. – Sarah, pozwól mi... – Bądź jak lalka – szepnęła, prowadząc jego dłoń między piersiami tak, że palce zeszły w dół po jej gładkim brzuchu. Jęknął, gdy trafił na miękkie, kręcone włosy. Chciał... – Ja kieruję – przypomniała natychmiast miękkim głosem. Przesunęła jego rękę niżej. Musiał zacisnąć zęby, żeby powstrzymać się przed zgięciem palców i dotknięciem jej w najwilgotniejszym miejscu. Narastał uwodzicielski zapach jej pod­ niecenia. Jonas czuł pulsowanie w pachwinach. Deszcz padał coraz mocniej, rytmicznie bębniąc o dach. Przykryła jego dłoń palcami. Popchnęła środ­ kowy palec Jonasa w zagłębienie, gdzie czekało najbardziej wrażliwe miejsce. Najdelikatniejsze zgrubienie pulsowało pod jego palcem, gdy wzdychając, naciskała go mocniej. Drżał, chcąc zrobić coś więcej. – Sarah... – Poczekaj.

Oddychała szybko, poruszając jego palcem do przodu i do tyłu. – Chciałbym cię objąć. – Nie. Chcę... tak. Jesteś... moją zabawką. Powinien się oburzyć, jednak wzrosło tylko jego podniecenie. Chciał, żeby go wykorzystała, męczyła. W głowie mu wirowało, wolną rękę zacisnął w pięść, żeby jej nie objąć. Chwyciła go za ramię. – Już zaraz – szepnęła, przyspieszając ruchy jego palca. Deszcz szybciej uderzał o dach. – Och... tak... tak. Przycisnęła jego dłoń do mokrych włosów, gwałtownie pochyliła się do przodu i ciężko dysząc, przycisnęła głowę do jego piersi. Oddychał z trudem. – Dobrze? – zapytał ochrypłym głosem. Jakby w zgodzie z jej odczuciami, deszcz zelżał. – O, tak. Wzięła głęboki oddech i uniosła głowę. Wysu­ nęła jego rękę spomiędzy ud. Miał ochotę zbli­ żyć tam swoją twarz. – Boże, wspaniale teraz pachniesz. – Mówisz o perfumach? – Nie. Był rozpalony do granic wytrzymałości.

Uniosła jego dłoń i pomachała mu przed nosem. – To masz na myśli? Jęknął. – Pozwól mi spróbować twojego smaku. – Nie teraz. Może później – powiedziała niskim głosem – jeśli będziesz grzeczny. – Będziesz zaskoczona, jaki potrafię być grzeczny. – Mam nadzieję, bo teraz zabiorę cię do sypialni.

Rozdział

piąty

Nie wszystko, co robiła B.J., było zaplanowa­ ne. Zawsze podchodziła do życia praktycznie, więc zdecydowała, że zaczeka nago na Jonasa. Nie chciała tracić czasu na rozbieranie, gdy on już się zjawi. Początkowo chciała wprowadzić go prosto do sypialni oświetlonej świecami i powolimuuświadomić,żenic na sobie nie ma. Jednak gdy otworzyła drzwi i zobaczyła, że czekaw napięciui z opaskąna oczach,wyobraźnia podsunęła jej zmysłowe obrazy. Zdała sobie sprawę z własnej siły. Już samo wprowadzenie go było pełne erotyzmu. Wtedy przyszedł jej do głowy pomysł zabawy w kierowanie bezwolną lalką. Przez cały dzień obawiała się, że będzie spięta, ale okazało się inaczej, dzięki temu, że miał opaskę i był przekonany, że ona jest kimś

innym. Na nic takiego nie mogłaby się zdobyć, gdyby miała byćsobą. Było jednak oczywiste, że ma w sobie awanturniczą żyłkę, i postanowiła, że przynajmniej dziś nie będzie się temu opierać. Poprowadziła go krótkim korytarzem do sy­ pialni. Aromatyzowane świece pozwalały jej widzieć drogę. Jonas poczuł zapach wanilii. Keely powiedziała jej kiedyś, że wanilia działa pobudzająco. W sklepie mieli te świece tylko w wysokich szklanych pojemnikach. Sprowa­ dzali je chyba wyłącznie dla turystów, bo B.J. nie mogła sobie wyobrazić, żeby jakiś farmer je kupował. Kupiła dziesięć. Henry, jej stary przyjaciel, obsługiwał kasę tego popołudnia. Powiedziała mu, że już robi zakupy na Boże Narodzenie. Na szczęście nie musiała nic mówić na temat miotełki do kurzu. W sklepie z tkaninami również napomknęła o świętach, kupując pięć metrów czerwonego sznura z aksamitu i dwa jedwabne czerwone szaliki. W samoobsługowym spożywczym ni­ kogo nie interesowało, że kupiła puszkę bitej śmietany i butelkę oleju roślinnego. Bita śmieta­ na stała teraz obok łóżka w wiaderku z lodem. Olej z odrobiną soku wiśniowego czekał na nocnym stoliku.

Przyniosła też odtwarzacz. Włączyła krążek zatytułowany ,,Uwiedzenie’’ zostawiony przez Keely. Jonas stał na środku sypialni, oddychając ciężko, a jego dżinsy wypychała erekcja. Po­ prowadziła go do krzesła w rogu pokoju. – Tu jest krzesło. Chcę, żebyś usiadł, zdjął buty i skarpetki. Nie będziemy musieli się tym później zajmować. Ostrożnie usiadł. Szybko zrzucił buty i skar­ petki. – Co teraz? – Wstań i rozbierz się dla mnie. Przełknął ślinę. – Nie chcesz... mi pomóc? – Nie. Chcę leżeć na łóżku i patrzeć. – Po prostu leżeć i patrzeć? Wyciągnęła się na łóżku. Gorące ciało na chłodnej pościeli. – Może nie. Może patrząc, będę się dotykać. Nigdy tak nie mówiła. Nie miała pojęcia, skąd jej się brały takie słowa, ale widziała, jak działają na Jonasa. Wstrząsnął nim dreszcz. – Domyślam się, że wiesz, co się ze mną dzieje, gdy wyobrażam sobie coś takiego. Zachowania niegrzecznej dziewczynki przy­ chodziły jej łatwiej, niż mogła przypuszczać.

– Widzę, co się z tobą dzieje – powiedziała ochrypłym szeptem – ale chcę widzieć dokład­ niej. Chcę widzieć, jak jesteś twardy, jak bardzo mnie chcesz. Sięgnął do sprzączki od spodni. – Najpierw koszula. Zawahał się. Błyskawicznie rozpiął napy przy mankietach i przy kołnierzu. – Wolniej, niech to chwilę potrwa. Chciała, żeby był nagi jak najszybciej, ale panowanie nad nim było dla niej swoistym afrodyzjakiem. Odetchnął głęboko i zwolnił. Rozpinał za­ trzaski w leniwym tempie. – Lepiej? – O wiele. Drżała z niecierpliwości. Zgodnie z jej oczeki­ waniem, deszcz zaczął gwałtownie bębnić o dach, podkreślając nastrój. – Co teraz robisz? – zapytał tonem pełnym pożądania. Zwilżyłapaleci powiodłanimwokółbrodawki. – Bawię się sutkiem. – Pozwolisz mi to robić? – Zobaczymy. – Wiesz, że doprowadzasz mnie do szaleń­ stwa?

Wyciągnął koszulę z dżinsów. – Chciałbyś coś zmienić? – Nie. Jednak nigdy jeszcze nie rządziła mną kobieta. To jest... – Podniecające? – O, tak. Zrzucił koszulę na podłogę. Setki razy widziała go bez koszuli. Gdy była pewna, że nie patrzył, podziwiała szerokie ramiona, czarne włosy rozsypane w trójkąt na piersiach, ukryte pod nimi brązowe brodawki. Widywała go już brudnego, spoconego, na­ wet pokaleczonego po upadku, ale nigdy pod­ nieconego, z przyspieszonym oddechem, błysz­ czącego w blasku świec. Deszcz znów uderzył mocniej o blaszany dach. Spojrzała niżej na jego płaski, umięśniony brzuch, rozpiętą sprzączkę paska i guzik dżin­ sów. Oddychał wolniej, a między piersiami płynęła strużka potu. – Co teraz robisz? – zapytał drżącym gło­ sem. Chciała nadal drażnić go tym, czego nie mógł widzieć. – Włożyłam rękę między uda. Jęknął.

– Jest mi dobrze. Było wręcz niewiarygodnie. Poruszała się powoli, czekając, aż rozepnie suwak. Wreszcie zamek się rozsunął. Nawet w naj­ śmielszych marzeniach erotycznych nie wyob­ rażała sobie tego momentu. – Czy mam... zdjąć slipy, gdy... już zdejmę dżinsy? – Nie. Tylko dżinsy. Ściągnę ci slipy, gdy będę gotowa. Była już dawno gotowa, lecz chciała, żeby przeżył to tak, jak nigdy dotąd. Ten wieczór musi zapaść mu głęboko w pamięć. Zrzucił spodnie i stanął obok. Miała przed sobą wzgórki jego mięśni, doskonałe łydki, a przede wszystkim wybrzuszenie w slipach. Żeby je objąć, potrzebowałaby obu rąk. Stał przed nią niby ślepy grecki bóg, który poddaje się wszystkiemu, co jej przyjdzie do głowy. Możliwe, że nigdy nie znajdzie takiego mężczyzny jak Jonas. Możliwe, że zadowoli się kimś mniej wspaniałym, a może nigdy nie wyjdzie za mąż, ale tę noc spędzi z wymarzo­ nym człowiekiem. Wątpiła, by wiele kobiet mogło to o sobie powiedzieć. Zsunęła się z łóżka. Podeszła i stanęła przed nim.

– Weź mnie za rękę, a ja tobą pokieruję. Podała mu dłoń. Chwycił ją mocno. – Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Jestem już na granicy... Jej serce zabiło szybciej, gdy zdała sobie sprawę, że za chwilę może stracić nad nim kontrolę. Wystarczy,że zrzuci opaskę i zakończy zabawę. – Pomyślałem– mówił dalej– żejeśli zostanę na całą noc, to będzie bez znaczenia, bo będę miał więcej czasu, żeby... – Obawiam się, że nie możesz zostać na całą noc. – Usiłowała nie wpadać w panikę. Im dłużej tu był, tym większe było niebezpieczeń­ stwo, że ją rozpozna. Oprócz tego nie była w stanie wymyślić powodu, dla którego miała­ by nie wrócić na noc do domu. – Kiedy będę musiał wyjść? – Mogę ci pozwolić jeszcze na godzinę. – I to wszystko?! – Tak. Zacisnął zęby. – Będę więc musiał wytrzymać najdłużej, jak się tylko da. – Pomogę ci. Gdy będziesz czuł, że już do­ chodzisz, ja przestanę. – Sarah, ja dochodzę od wczorajszego spot­ kania w jaskini.

– W takim razie sprawdzimy twoją siłę woli. Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę łóżka. – Rozumiesz chyba, że nie możesz zdjąć opaski? – Nawet po wszystkim? – Szczególnie wtedy. – Założę się, że masz znamię. Mnie to nie przeszkadza. – Nie mam żadnych znamion – zaczęła szu­ kać sensownego wytłumaczenia. – Jestem po prostu bardzo nieśmiała. – Nie wierzę ci. – Ale to prawda. Opaska zupełnie mnie zmienia, pozwala ujawnić moje drugie, zmys­ łowe ,,ja’’. Nie musiała kłamać. Tak właśnie było. – Jeśli zdejmiesz opaskę, zniknie osoba, któ­ rej tak bardzo pragniesz. Końcem palca dotknęła jego dolnej wargi. – Nie psuj tego sobie i mnie. Miał aksamitne usta. Bardzo go pragnęła. Odetchnął, drżąc lekko i zaczął łagodniej­ szym tonem: – Rozumiem. Jesteś artystką. Mógłbym jed­ nak sprawić, żebyś przy mnie czuła się swobod­ nie, nawet jeśli nie nosiłbym opaski.

– Nie, a jeśli będziesz chciał mnie zmusić, wyrzucę cię za drzwi – zniżyła głos do zmys­ łowego szeptu. – Jeśli jednak będziesz grzeczny i położysz się na łóżku, dam ci więcej przyjem­ ności, niż możesz sobie wyobrazić. Musisz jednak mieć opaskę. Jęknął. – Dobrze. Niech będzie, jak ty chcesz. Nie mam wyjścia. Tylko nie każ mi już wracać. Bardzo cię potrzebuję. – Więc pozwól dać sobie to, czego naprawdę potrzebujesz – szepnęła, wciągając go do łóżka. – Dobrze. Wyciągnij się. Właśnie tak. Pogłaskała jego pierś. Zatrzymała dłoń na krawędzi slipów. – Chcesz, żebym ci to zdjęła? – Boże, tak. – Zaraz. Pochyliła się i pocałowała go w pępek. Wciąg­ nęła zapach jego podniecenia. Znów panowała nad sytuacją. Nie mógł się już doczekać. Myślał o tym, czy nie rozluźnić opaski, żeby mogła ,,przypadkowo’’ się zsunąć. Chciał zobaczyć jej twarz, spojrzeć w oczy. Brakowało mu kontaktu głęb­ szego niż tylko spotkanie dwóch ciał.

Jednak zwierzyła się ze swojej nieśmiałości. Po pierwszym odruchu niedowierzania zrozu­ miał, że mówiła prawdę. Jej głos brzmiał szcze­ rze, a poza tym było to jedyne sensowne wytłumaczenie. Przedtem wyobrażał sobie, że miała o wiele większe doświadczenie niż on. Było jednak odwrotnie i to podnieciło go jeszcze bardziej. Realizowała z nim swoje marzenia. Prawdopo­ dobnie był pierwszym mężczyzną, z którym robiła takie rzeczy. Może wreszcie znalazł wymarzoną dziew­ czynę, ale ona nie pozwalała, żeby ją poznał naprawdę. Musiał być na to jakiś sposób. Nie mogła zwodzić go w nieskończoność. – Chcę, żebyś doznał dzisiaj różnych uczuć – powiedziała. Poczuł na ustachi szyi coś miękkiego i pierza­ stego. Czuł to wszystkimi nerwami. Dotknęła tym jego brodawek. Zareagowały natychmiast jak nigdy dotąd. Wciągnął jej zapach, gdy lekko dotykała jego klatki piersiowej. Odgłos deszczu mieszał się z dźwiękiem saksofonu. Gdy dotknęła piórami slipów, chwycił prze­ ścieradło obiema rękami. Pogłaskała wewnętrzną stronę jego ud. Nie zdawał sobie dotychczas sprawy, jaki jest tam wrażliwy. Ta przedłużająca

się gra wstępna spowodowała, że całe jego ciało stało się strefą erogenną. – Nie próbuj łaskotać mnie w stopy – ostrzegł. – Tego nie zniosę. – Wiem – szepnęła. – Tak? A skąd? – Domyśliłam się. Większość ludzi... – Zaczekaj. Powiedziałaś,że wiesz. Wypyty­ wałaś o mnie? Zatrzymała się. – Wszędzie tu pełno twoich byłych dziew­ czyn. – Rozmawiałaś z nimi? Co powiedziały? – Cóż... – Nie, lepiej nie mów. Posłuchaj, Sarah. Mo­ że dotychczas nie byłem specjalnie zaangażo­ wany, ale jeszcze nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Jeśli rozmawiałaś z moimi dziewczyna­ mi, możesz myśleć, że nie można mi ufać i że potrafię zranić. Ale ja... Poczuł jej palce przy slipach i już nie był w stanie myśleć. Próbował sobie przypomnieć, o czym mówił – Możesz mi ufać, bo... – Jonas, unieś biodra. Słowa uwięzły mu w gardle. Zrobił, o co prosiła. Ściągnęła mu slipy. Odetchnęła głęboko.

– Spójrzmy na tego niegrzecznego chłopca – powiedziała do siebie. Sprawiła mu przyjem­ ność taką reakcją. Jako typowy mężczyzna, chciał być podziwiany przez kobietę. Ale jesz­ cze bardziej pragnął zyskać jej zaufanie. Było to dla niego coś nowego. Dotychczas nie zaprzątał sobie tym głowy. Pieściła go pierzastą miotełką, dopóki nie zaczął dyszeć z podniecenia. – Jesteś piękny – powiedziała miękko. – Mam przestać? – Tylko... na chwilę. Zacisnął zęby i walczył ze sobą. Materac się poruszył. Wstała z łóżka. Usły­ szał jakiś szelest. Po chwili wróciła i zawiązała mu coś miękkiego na przegubach rąk. – Co robisz? – Przyznaj, że tego się nie spodziewałeś. Już po chwili miał unieruchomioną rękę. Słyszał bicie własnego serca. Sprawdził, że sznur z aksamitu zdoła przerwać w razie po­ trzeby. Kiedyś fantazjował na temat takiej zabawy, chociaż nigdy jeszcze tego nie robił. Gdy poczuł, że druga ręka też została przywią­ zana, zapytał: – Skąd mam wiedzieć, czy mogę ci zaufać? – Niech ci podpowie instynkt.

Pochyliła się, dotykając go piersiami i całując w usta. – Zrób to jeszcze raz – poprosił. – Później. Odsunęła się i przywiązała mu nogę w kost­ ce. – Czy instynkt każe ci się bać? – Nie, mówi tylko, że to szaleństwo... i że... znam cię całe życie. Znieruchomiała. – Przecież to niemożliwe. – Możliwe w podświadomości. Może jesteś kobietą, jakiej zawsze szukałem. Miałem wokół dziewczyny zajmujące się bydłem i farmą. Żad­ na nie zainteresowała mnie tak, jak ty. Widocz­ nie potrzebowałem artystycznej duszy, nie­ śmiałej kobiety, która tworzy nagie rzeźby i żyje w świecie fantazji. Przywiązała drugą nogę. – Nie jestem dla ciebie – powiedziała stłu­ mionym głosem. – Nie mów tak. Stracił wątek, bo zaczęła śliską tkaniną głas­ kać jego nogę. Domyślił się, że to jedwab. Jednocześnie całowała mu palce stóp. Po jed­ nym. Deszcz nie ustawał. – Sarah... Sarah, przestań.

Przerwała. – Za dużo? – Tak. Ze wszystkich sił starał się powstrzymać. – To jest tak, jakbyś mi ssała... – Świetny pomysł. Delikatnie przesunęła tkaninę wzdłuż ud i otoczyła nią członek. – Chcesz tego? Marzył tylkoo tym,a jednocześnie czuł,że ta cudowna chwila może się błyskawicznie skoń­ czyć. – Boisz się, że to potrwa krótko – powiedzia­ ła, powoli przesuwając jedwab. Zacisnął pięści, zamknął zasłonięte opaską oczy. – Tak. – Spróbuję trochę cię ochłodzić. Był przekonany,że nawet lodowata woda nie ostudzi jego erekcji. Wtedy coś miękkiego i chłod­ nego znalazło się na jego członku. Krzyknął ze zdumienia. Rozpoznał słodki zapach bitej śmietany i omal nie zemdlał z podniecenia. – Chcesz to zlizać? – Mhm. – Sarah, wtedy będzie po wszystkim. – Mhm.

Gorącym, wilgotnym językiem zebrała war­ stwę bitej śmietany. Deszcz walił jeszcze mocniej, a on czuł nadchodzący orgazm. – Proszę... przestań. Przyniosłem prezerwa­ tywę. Chcę się z tobą kochać... Oddychał głęboko, czując język na napiętym członku. – Pozwól mi... proszę... – Jutro wieczorem – szepnęła. Przestała lizać i wsunęła członek do ust. Deszcz niemal zagłuszał dźwięki saksofonu. Takiego orgazmu nie miał jeszcze nigdy. Uniósł się na łóżku i poczuł ogień w całym ciele. Szarpnął sznury z aksamitu. Czuł, że dla tej kobiety zrobiłby wszystko. Mógłby już nigdy nie zdejmować opaski, byle pozwoliła mu wra­ cać do jej świata seksualnych fantazji.

Rozdział

szósty

B.J. rozwiązała Jonasa, gdy leżał zdyszany i błyszczący od potu. Jego zachowanie świad­ czyło, że przeżył coś, czego nigdy nie zapomni. To właśnie chciała wiedzieć. Niespodziewanie ogarnęła ją czułość. Może robiła mu krzywdę, oszukując go w ten sposób. Najwyraźniej zaczynał czuć się związany z ko­ bietą, którą przed nim udawała. Przypomniała sobie jednak jego uwagę na temat dziewczyn od bydłaiwspółczucie zniknęło. Pozostało pożąda­ nie. Zdawała sobie sprawę, że przeciąganie tej zabawy na kolejną noc było bardzo ryzykowne, jednak nie mogła się teraz zdobyć na zakoń­ czenie jej. Gdy już oddychał spokojnie, podała mu ubra­ nie. – Powinieneś teraz pójść – szepnęła. – Chciałbym... chciałbym jeszcze zostać.

– Nie, bo im dłużej zostaniesz, tym bardziej będziesz chciał zdjąć opaskę. – Pewnie tak. – Wziął głęboki oddech. – Jes­ teś pewna, że nie możemy się bez niej obyć? – Jestem pewna, a jeśli nie zgadzasz się na opaskę, możemy zapomnieć... – Nie! Będę ją nosił. – Musisz przyrzec, że nie będziesz oszuki­ wał. – Obiecuję. Usiadł i zaczął się ubierać. – Sarah, było cudownie. Szkoda, że tylko mnie. Wstał, wciągając dżinsy. – Pomyślimy o tym jutro – odpowiedziała. Skinął głową, zapinając pasek. – Tak, jutro. – Zawahał się. – Dziękuję ci. Znów ujęła ją jego delikatność. – Ja też chcę kolejnej nocy – powiedziała miękkim głosem. – Naprawdę? – Spojrzał w jej kierunku, mimożenie mógł jej zobaczyć–Miłotosłyszeć. – Jonas, podniecasz mnie. Od zawsze – dodała w myślach. – Jest chyba oczywiste, że ty mnie też. Gdybym został trochę dłużej, mógłbym znów...

– Czas, żebyś już poszedł. – Ujęła go za rękę. – Zaprowadzę cię do frontowych drzwi. Ruszył za nią, ale zatrzymał się w drzwiach sypialni i wziął głęboki oddech. – Bardzo mi się podoba zapach tego pokoju. – To wanilia... – I ty, i ja, i zapach seksu. Jeszcze chwila takiej rozmowy i wciągnęłaby go znów do sypialni. Oparła jego dłoń o klamkę. – Teraz wyjdź na ganek i zostaw opaskę tam, gdzie ją znalazłeś. – Jeszcze jedno, nim odejdę – powiedział. – Tak? Objął ją szybko drugą ręką, przycisnął mocno i bezbłędnie znalazł jej usta. Pocałował ją głębo­ ko, gorąco i bardzo władczo. – Do jutra wieczorem – szepnął i uwolnił ją z uścisku. Potem otworzył drzwi i wyszedł. Jeszcze długo po odjeździe ciężarówki stała z dłonią przy ustach. Przez cały wieczór wma­ wiała sobie, że to ona kieruje. Wydawało się, że Jonasowi tak bardzo zależy na ich znajomości, że nie musi się niczego obawiać. Ale kiedy pocałował ją tak, jakby była jego własnością, straciła pewność, że jest w stanie zapanować nad tym mężczyzną.

Zwykle Jonas nie interesował się plotkami, choćby dlatego, że zbyt często dotyczyły jego samego. Mieszkał jednak w okolicy Saguaro Junction wystarczająco długo, żeby wiedzieć, dokąd pójść, gdy potrzebował się czegoś dowie­ dzieć Następnegorankapowiedział Lupicie, że musi jechać po paliwo i zje śniadanie w kawiarni Cactus. Niecałe pół godziny później siedział na stołku w jedynym w okolicy miejscu, gdzie można było coś zjeść. Stał przed nim kubek z kawą, a zamówiony stek i jaja już trafiły na patelnię. Sue Ellen, kelnerka z pierwszej zmiany, zwykle sporo wiedziała, ale dzisiaj miał więcej szczęścia, bo Henry ze sklepu z narzędziami też wpadł na śniadanie. Henry znał wszystkich i wiedział o wszystkim, co się działo w miasteczku. – Co słychać, Henry? – zapytał Jonas po pierwszym łyku kawy. – Nie mogę narzekać. – Henry obficie polał naleśniki sokiem. – A co u ciebie? – Cieszę się, że wreszcie popadało. Jonas, dorastając, nauczył się prowadzić takie rozmowy. Najpierw wypadało o pogodzie, żeby ustalić temat wygodny dla wszystkich. – Tak, wszyscy czekali na ten deszcz – zgo­ dził się Henry.

– Jak tam rodzina? – Shirley nadal narzeka na ból pleców. Było­ by z nią lepiej, gdyby nie nosiła wnuków, gdy tylko wpadną nas odwiedzić. Jonas wiedział, że teraz wypadało poprosić o pokazanie najnowszych zdjęć. Była to urocza trójka, dwaj chłopcy i dziewczynka. Z przy­ krością pomyślał, że jego ojciec nie dożył, żeby cieszyć się wnukami. Dla Henry’ego były radoś­ cią życia. Sue Ellen zdążyła przynieść Jonasowi stek i jaja, dolała kawy, a on nie przeszedł jeszcze do sedna. – Słuchaj, Henry, czy staruszek Hawthorne nie myśli o sprzedaniu gospodarstwa? Henry przełknął kolejny kawałek naleśnika. – Ostatnio mówi, że ceny są za niskie. A ty co, jesteś zainteresowany? – Może. – Teraz nie sprzeda, bo wynajął sympatycz­ nej babce, rzeźbiarce. Jonas w skupieniu odcinał kawałek steku, nie dając nic po sobie poznać. – Chyba już coś słyszałem. Poznałeś ją? – Tu cię mam – roześmiał się Henry. – Usły­ szałeś, że pojawiła się w miasteczku niezamęż­ na kobieta. O to chodzi?

Jonas zrobił zakłopotaną minę. – Przyłapałeś mnie, Henry. – Człowieku, ty się wypalisz przed trzydziestką.W każdym razie, nie wyobrażam sobie ciebie na randce z Sarah. Zupełnie nie jest w twoim typie. Dużo możesz wiedzieć, pomyślał Jonas, ale zapytał niewinnie: – Naprawdę? Dlaczego? – Cóż, przede wszystkim jest... można po­ wiedzieć, przy kości. – Chcesz powiedzieć, że jest gruba? – Jonas próbował dopasować to, co mówił Henry, do kobiety, którą całował poprzedniej nocy. Czyż­ by był tak nieprzytomny i nie zauważył, że jest pulchna? Henry pociągnął łyk kawy. – Właściwie tak, ale jest też bardzo miła. Jednak jej waga to nie wszystko, czego nie lubisz u kobiet. – Tak? – Jonas zapomniał o jedzeniu i uważ­ nie patrzył na Henry’ego – Co jeszcze? – Nie sądziłem, że interesują cię starsze ko­ biety. Myślał już o tym. Sarah mogła być od niego starsza. Miała gładką skórę, ale niektóre kobiety zachowywały taką cerę do późnej czterdziestki.

Nie wiedział, co o tym myśleć. To nie byłoby bez znaczenia, gdyby nie mogła już urodzić dziecka. Zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście miało­ by to znaczenie. Czyżby myślał o małżeństwie i dzieciach? Przecież nawet nie znał jej nazwiska. Jednak poznał już jej marzenia i to było ważniej­ sze niż nazwisko. Pewnie i tak chciałby, żeby je zmieniła. Jeśli wszystko rozbijało się o wiek, to znajdzie jakieś wyjście. Dzisiejsza medycyna poczyniła ogromne postępy i wiele starszych kobietmogło mieć dzieci.Amożezdecydują się na adopcję? Jonas uniósł kubek z kawą. – Jak sądzisz, ile może mieć lat? – zapytał obojętnym tonem. – Trudno powiedzieć dokładnie. – A w przybliżeniu? – Późna pięćdziesiątka, wczesna sześćdzie­ siątka. Jonas zakrztusił się i zalał kawą cały talerz. Na pewno nie kochał się z babcią. Na pewno. – Chłopie, na miłość boską. – Henry walnął go w plecy. – Przykro mi, że cię rozczarowałem. Nie wiedziałem, że miałeś tak poważne plany. Jonas starł kawę z twarzy, wytarł wokół talerza.

– Nie wiem dlaczego, wydawało mi się, że powinna być młodsza. – Cóż, może się pomyliłem. – Henry spojrzał na jego talerz. – Zrobiłeś niezły bałagan. Może zamówisz jeszcze raz? – Nie, chyba nie jestem naprawdę głodny. – spojrzał na Henry’ego. – Mówisz: późna pięćdziesiątka? – Dlaczego nie zapytasz B.J.? Ona ją zna. – Zapytam. Wcale nie miał takiego zamiaru. Nie chciał, żeby B.J. wiedziała cokolwiek na ten temat. Jeśli Henry miał racjęcodo wieku, aB.J. dowie się, że spotykał się z kimś w wieku matki, to nigdy już nie będzie miał spokoju. Henry musiał się mylić. A może Sarah przechodziła jakąś kurację hormonalną? Może przeszła operacje kosmetyczne? Potrzebował czasu, żeby to przemyśleć. Niezależnie od wieku, jeszcze z żadną kobietą nie było mu tak dobrze. Nie chciał teraz wyciągać pochop­ nych wniosków. Na pewno było jakieś wy­ tłumaczenie. – Sarah coś wspominała, że B.J. będzie się opiekować jej domem, bo sama wyjeżdża na jakąś wystawę do Nowego Jorku – powiedział Henry. – Przy okazji zapytaj ją, co ma zamiar

zrobić z tymi waniliowymi świecami, które wczoraj kupiła. Jonas zamarł. Zaczęło mu szumieć w głowie. Był pewien, że źle zrozumiał Henry’ego. Jego głos dochodził teraz z bardzo daleka. – Halo, wszystko w porządku? Chyba źle się czujesz. – Tak,to znaczy nie... Jonas przełknął ślinę i powoli odwrócił się do Henry’ego. Szum w uszach nie minął. Musiał coś wyjaśnić. – Powiedziałeś, że Sarah wyjechała? – Tak, ale to chyba nie jest teraz najważniej­ sze. Zaczynam się o ciebie martwić. Sue Ellen, daj wody temu chłopcu i zimny okład. Wy­ gląda, że zaraz zemdleje. Jonas zakaszlał i pokręcił przecząco głową. – Nic mi nie jest. Naprawdę. – Nie sądzę. – Henry wziął wilgotną ścierkę do wycierania naczyń, którą Sue Ellen podała przez ladę. – Połóż to na karku. Jonas posłuchał. Okład mu pomógł. – Dziękuję. Sue Ellen pochyliła się nad ladą, żeby mu się przyjrzeć. – Mam zadzwonić po Noaha? – Nie!

Waniliowe świece. To mógł być zbieg okolicz­ ności. Musiał być. – Rozumiem – powiedziała Sue Ellen. – Za­ dzwonię po B.J. Kobiety lepiej potrafią pomóc w takiej sytuacji. – Nie! Wnioski nasuwały się same. Jeśli Sarah wyje­ chała, a B.J. opiekowała się domem... – Dobrze, nie będę do niej dzwonić, ale B.J. jest dobra w udzielaniu pomocy. Myślę, że mogłaby... – Nic mi nie jest. – Jonas zdobył się na słaby uśmiech mimo zawrotów głowy. – Pewnie złapałem grypę. Lepiej pójdę, nim zarażę was wszystkich. Położył ścierkę na ladzie i sięgnął po portfel. – Na koszt firmy – powiedziała Sue Ellen. – I tak nie zjadłeś. – W porządku, zapłacę. – Położył kilka bank­ notów. – Powinno wystarczyć. Pojadę do do­ mu. Dom był ostatnim miejscem, w którym chciał się teraz znaleźć, ale zdecydował, że pomyśli o tym później. – Jesteś pewien, że możesz prowadzić? – spytał Henry. – O, tak. Bywało już ze mną gorzej.

Jonas zsunął się ze stołka i wyszedł z kawiar­ ni na gumowych nogach. Wsiadł do ciężarówki i ruszył przed siebie bez celu. Przynajmniej tak mu się zdawało, bo już po chwili znalazł się przed domem Sarah. Przy­ mknął oczy, oparł głowę o zagłówek i usiłował uporządkować wszystko, od jaskini poczyna­ jąc. Wszedł tam i został kompletnie zaskoczony obecnością kobiety. Powiedziała, że na imię jej Sarah i jest rzeźbiarką. Nadal chciał, żeby to była prawda. Nadal w to wierzył, bo nie chciał się pogodzić z faktem, że tajemnicza kochanka, wymarzona kobieta, która stała się jego obsesją w ciągu dwóch ostatnich dni – nie istnieje. Nie dopuszczałdosiebie myśli,żewszystko,corobił z Sarah, robił z dziewczyną, którą znał od zawsze. ,,Jakbym cię znał całe życie’’ – tak powie­ dział, ale nie myślał tego dosłownie. Szok zaczął mijać i zamieniać się w złość. Nie powinna tak postąpić! Nigdy taka nie była! Ale jak to się stało, że z nią przeżył najprzyjemniejsze chwile życia? Dlaczego to zrobiła? Czyżby chodziło o jakiś diabelski plan, żeby go potem szantażować? To nie miało sensu. Miała i tak dość informacji, żeby go szantażować. Jeśli miał to być dowcip

stulecia, to udał się niewątpliwie, choć ludzie zwykle wolą śmiać się w szerszym gronie. Nie wyobrażał sobie, że chciałaby opowiadać o tym, co się działo w jaskini i w sypialni Sarah. Spojrzał uważnie na wejście do domku. Na klamce nic nie wisiało, ale o ile dobrze pamiętał, o zmierzchu powinna się tam pojawić opaska. Poczuł,że na samą myśl ogarnia go podniecenie, mimo wszystko. Chciał znów być z tajemniczą kobietą. Nie mógłby tego robić z B.J. A może? Przypomniał ją sobie jedzącą bana­ na. Wczoraj po raz pierwszy zwrócił uwagę na jej pośladki. Szczerze mówiąc, wolał, żeby taje­ mniczą kobietą okazała się B.J. niż ktoś koło sześćdziesiątki. Kto by pomyślał, że B.J. może mieć takie pomysły? Przez te wszystkie lata, kiedy razem dorastali,apóźniej pracowali ramię w ramię, nie przyszło mu do głowy, co kryją te niewinne, niebieskie oczy. Okazała się inna, niż wskazywały pozory. To było bardzo ekscytujące. Jeśli stawi się dziś na umówioną randkę, ona nie domyśli się, że on już wie. Mógłby jej podpowiedzieć szalone pomysły, a ona chętnie podejmie zabawę, w przekonaniu, że jest nadal nie rozpoznana. Po tym, jak go oszukała, zasłużyła na rewanż.

Śmieszne, ale gniew minął. Wszystko znów zaczęło się układać w sensowną całość. Począt­ kowo stracił zimną krew, gdy zorientował się, że kochał się z B.J. Ale teraz... Kto by pomyślał? Zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek miała zamiar mu powiedzieć. Prześladowało go też pytanie, czemu w ogóle uknuła tę intrygę. Gdy pozna odpowiedź, zdecyduje, co robić dalej. Oczywiście, mógłby teraz wrócić na ranczo i otwarcie wyjaśnić całą sprawę. Jednak wtedy straciłby dzisiejszą randkę, a sam nie wiedział, czy woli od razu zaspokoić ciekawość, czy raczej najpierw pożądanie, a potem – cieka­ wość. W końcu zdecydował, że łatwiej znieść nie­ zaspokojoną ciekawość.

Rozdział

siódmy

Poprzednim razem przywitała gonago.Teraz postanowiła włożyć coś uwodzicielskiego, żeby pierwszy dotyk Jonasa był jeszcze przyjemniej­ szy. Nie miała seksownej bielizny ani czasu, żeby ją kupić. Musiała improwizować. Przed kilkoma laty uczestniczyła w pokazach jeździeckich w Phoenix. Filmowała je nawet telewizja. Na występ kupiła sobie kamizelkę i sztylpy z bardzo mięk­ kiego, czerwonego zamszu. Komplet był zbyt piękny, by używać go na ranczu. Nigdy więcej nie miała go na sobie. Początkowo praktyczna strona jej charakteru broniła się przed poświęceniem tak drogiego ubrania dla jednego spotkania. Jeśli raz włoży go, żeby się kochać z Jonasem, zawsze już będzie jej się kojarzył z tym, co razem robili.

Mogła jedynie zachować go na dnie szafy jako pamiątkę. Może jedyną. Ostatecznie zdecydowała się jednak poświę­ cić komplet. Była zbyt bystra, by po raz drugi wmawiać ojcu, że musi podlać kwiaty. Oświadczyła, że Sarah pozwoliła jej korzystać z odtwarzacza DVD i okazało się, że miała też sporo dobrych filmów. Wymówka pozwalała spędzić kolejny wieczór w domu Sarah. Kontynuowanie tych spotkań było ryzykowne, ale teraz nie była w stanie o tym myśleć. O siódmej trzydzieści była już w sypialni Sarah. Włożyła kamizelkę i sztylpy. Przy każ­ dym ruchu kamizelka przyjemnie zaczepiała o brodawki, asztylpy głaskały uda. Przejrzała się wdużymlustrze.Nie mogłauwierzyć,żepatrzy na siebie. Włosy swobodnie spływające na ra­ miona, piersi wyglądające spod kamizelki, złoty trójkąt między nogami, podkreślony wycięciem sztylpów. Z tyłu wyglądała jeszcze bardziej prowokacyjnie.Nic nie osłaniałojej pośladków. Teraz łóżko. Rozłożyła folię i świeże prze­ ścieradło. Dziś zamierzała eksperymentować z pachnącym olejem i nie chciała zniszczyć materaca. Wiedziała, że na szczęście nic z tego nie byłoby w stanie zaskoczyć Sarah. Starsza

pani miała dość bogate życie seksualne i nie krępowała się opowiadać o barwnych przygo­ dach. B.J. zdała sobie teraz sprawę, że niektóre ich rozmowy pomogły jej pozbyć się zahamo­ wań wobec Jonasa. Z sercem bijącym z niecierpliwości zapaliła świece. Poprzedniej nocy wypaliły się tylko w jednej trzeciej. Powinny więc wystarczyć na dziś i może jeszcze na jedno spotkanie. Potem... cóż, gdy skończą się świece, powinna zadbać o dyskrecję i skończyć z tym, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. Włączała odtwarzacz, gdy rozległo się delika­ tne pukaniedo drzwi. Już przyszedł! Ruszyłado drzwi. Jonas stał z czerwoną opaską mocno zawiązaną na oczach. Poczuła przyjemny dreszcz. Dziś miał na sobie znoszoną baweł­ nianą koszulkę i obcisłe dżinsy bez paska. Spłowiałe spodnie przylegały do ciała, podkreś­ lając jego podniecenie. Był boso. Uniósł rękę, w której trzymał buty. – Pomyślałem, że oszczędzę trochę czasu. – Świetnie. Drżała, dotykając jego ręki i wprowadzając go do środka. Skierowała się do przedpokoju, gdy zatrzymał się i ucałował jej rękę. – Co u ciebie? – spytał.

– W porządku. – Pracowałaś? – Ee... tak. Dotykał językiem każdego zagłębienia mię­ dzy palcami. – Myślałaś o mnie? – Oczywiście. Nie była przekonana, czy ta rozmowa to dobry pomysł. Jeden błąd i mogła się zdradzić. – I zaczęłam bardzo tęsknić za tobą. Pociągnęła go za rękę. Oparł się. Delikatnie, ale nie ruszył się z miejsca. – Więc pracowałaś nad rzeźbą mężczyzny? – Tak. – Myślałem o twojej pracy. Zastanawiam się, czy... podnieca cię tworzenie członka. Przełknęła ślinę. – Lubię to robić. – Nie wątpię, Sarah. Pieścił jej palce. – Wyobrażam sobie te delikatne ręce ugnia­ tające glinę, nadające jej kształt... Czy rzeźba będzie podobna do mnie? – Tak. To znaczy nie... Nie chciałabym, żeby ktokolwiek rozpoznał... – Mój członek? Nie jest aż tak dobrze znany.

– Miałamna myśli twoją twarz. – Pociągnęła go mocniej. – Proszę, Jonas. Bardzo cię po­ trzebuję. – Miło to słyszeć – wreszcie ruszył za nią korytarzem – bo cały dzień myślałem o tobie. Większość czasu spędziłem samotnie, jeżdżąc wzdłuż płotu, naprawiając przerwany drut. Nie miałem ochoty na towarzystwo, chciałem tylko myśleć o tobie. W ciągu dnia zastanawiała się, gdzie zniknął, choć bez niego było jej łatwiej. Przynajmniej nie musiała udawać. Teraz jednak wyglądało na to, że za bardzo interesuje go jej praca. Mówił jak zakochany. Niedobrze, bo zakochany mężczyz­ na może zrobić coś głupiego. Może na przykład przyjechać niespodziewanie, z nadzieją, że za­ stanie obiekt swoich uczuć przy tworzeniu nagich postaci. Dzisiaj trzeba to zakończyć. Nie mogła ryzy­ kować kolejnego spotkania niezależnie od tego, jak wielką miała na nie ochotę. Miała już pomysł, jak z tego wybrnąć. Wyśle mu list, w którym wyjaśni, że jest młodszą kuzynką Sarah. Przyjechała do Arizo­ ny na te trzy dni, kiedy Sarah nie było. Potem ,,kuzynka’’ zniknie, a B.J. potwierdzi, że nie­ zrównoważona krewna przyjechała do Sarah

z niespodziewaną wizytą. Jeśli wtajemniczy w to Sarah, ta potwierdzi jej wersję. Plan nie był doskonały, ale B.J. liczyła na to, że Jonas nie będzie rozpowiadał, że kochał się z kobietą, której nawet nie widział. W drzwiach sypialni wziął głęboki oddech. – Cieszę się, że nie zmieniłaś świec ani muzyki. – Miałam nadzieję, że to na ciebie podziała. Zapach i muzyka na pewno działały na nią. Jej uda były już wilgotne po wewnętrznej stronie. – Nie jesteś dziś naga – zniżył głosdo szeptu. Podskoczyła przerażona. – Podglądasz? – Nie, przecież obiecałem. Słyszę, że coś szeleści. Jakbym to już kiedyś słyszał. Przypomniała sobie, że Jonas widział ten strój przed występem dla telewizji. Nie chciała, żeby to skojarzył. – Poszłam dzisiaj na zakupy i znalazłam ten komplet. – Nie szeleści jak jedwab ani satyna. – Bo to skóra. Zatrzymał się gwałtownie. – Skóra? Chyba powinniśmy pogadać. Wczorajsza zabawa w wiązanie była przyjem­ na, ale nie mam ochoty na bicze i łańcuchy.

Uśmiechnęła się i pociągnęła go za rękę. – Nie bój się. Chodzi mi o przyjemność, a nie o ból. – Dobrze, bo już się chciałem wycofać. – Po prostu się odpręż. Zaprowadziła go do łóżka. Spojrzała na ba­ wełnianą koszulkę. Zdejmując ją, mógł zrzucić opaskę. Pomyślała, że właśnie dlatego mógł ją włożyć. – Chciałbym cię objąć – powiedział, wycią­ gając rękę. – Za chwilę. Cofnęła się. Mógł zaplanować, że podnieci ją tak bardzo, że zapomni o wszystkim i będzie chciała go rozebrać jak najszybciej. Jeśli ściąga­ jąc z niego koszulkę, zrzuci także opaskę, nie będzie mogła mieć do niego pretensji. – Zdejmij dżinsy – szepnęła. – A co z koszulką? – Myślę, że to pułapka. Niech zostanie. Roześmiał się. – To nie pułapka. Miałem nadzieję, że tym razem mnie rozbierzesz. – A gdy będę ci ją zdejmować przez głowę, opaska przypadkiem spadnie? – Nie wpadłem na t o . To stara koszulka. Nie musisz jej ściągać. Możesz ją ze mnie zedrzeć.

Pomysł bardzo jej się spodobał. – Chętnie to zrobię. – Ale najpierw pozwól się objąć – błagał. – Oszaleję, jeśli nie pozwolisz się dotknąć. – W porządku. – Oparła jego dłonie na swoich ramionach. – Zgadnij, co mam na sobie. Zaczął szybciej oddychać. – Zamszową kamizelkę. – Tak. – Jakiego koloru? – Czarna. Wyciągnęła mu koszulkę z dżinsów. Wsunął obie ręce pod kamizelkę. – O Boże, nic pod spodem. – Objął jej piersi. – Chciałbym widzieć, jak wyglądasz. – Spróbuj sobie wyobrazić. – Nie mogę uwierzyć, że moje dłonie tak dokładnie pasujądo twoich piersi, jakby były do tego stworzone. Jęknęła, gdy przycisnął jej piersi. Zawsze pragnęła jego pieszczot. Po tej nocy nigdy już ich nie zazna. – Czy stajesz się wilgotna, gdy to robię? – zapytał, pieszcząc kciukami jej sutki. Skoro jej nie widział, mogła sobie pozwolić na odwagę. Wysunęła biodra do przodu. – Dlaczego sam nie sprawdzisz?

Wstrzymał oddech. Przesunął ręką w dół, do jej brzucha. Wyczuł pas ozdobiony frędzlami. Szukał niżej. – Sztylpy – szepnął. – Do diabła, jak ja cię chcę. Jeszcze żadnej kobiety tak nie pragnąłem. Wsunął palce w najgorętsze miejsce. – Chcę, żeby te uda w sztylpach rozchyliły się dla mnie. Potrzebowałacałej siły woli, żeby się od niego uwolnić. Jego sprawne palce pracowały zbyt dobrze i o wiele za szybko. Tym razem chciała mieć orgazm równo z nim. – To się stanie – powiedziała ochrypłym głosem – ale jeszcze nie teraz. Nie ruszaj się i przestań mnie dotykać. – Znęcasz się nade mną. – Ale ty to lubisz. – Tak. Stanęła na palcach i pocałowała go. Lizała i próbowała smak jego ust, aż zaczął dyszeć. Jednocześnie próbowała znaleźć w jego koszul­ ce jakieś rozdarcie. – Chcę, żebyś był nagi – szepnęła – żebyś przywiązany jak wczoraj, rzucał się na łóżku i błagał. Jęknął. Delikatnie złapała zębami jego wargi.

– Pragnę cię tak bardzo, że mogłabym skoń­ czyć na samą myśl o twojej nagości. Mocno szarpnęła koszulkę. Trzask rozdziera­ nej tkaniny rozpalił ją jeszcze bardziej. Podarła ją na strzępy i rzuciła na podłogę. Dotknęła ustami jego piersi. Całowała, zaczepiając zęba­ mi słoną skórę. – Pozwól się dotykać – poprosił. – Jeszcze nie. Rozpięła mu dżinsy. Dotykała językiem co­ raz niżej. Wreszcie wzięła członek do ust. – Nie – jęknął – przestań, bo ja już... Niechętnie cofnęła usta. – Jeszcze coś zaplanowałam. Gdybyś mógł wytrzymać... – Spróbuję. Ściągnęła do końca dżinsy i slipy. Zaprowa­ dziła go do łóżka. Nim przyszedł, postawiła butelkę oleju na nocnej szafce. Obok leżała prezerwatywa, któ­ rej chciała użyć w odpowiedniej chwili. Nalała trochę oleju na dłoń. – Nie wiem tylko, jak długo jeszcze mog­ łabym... Dotknęła członka dłonią. – O Boże, masz olej. – Tak.

Roztarła trochę na jego płaskim brzuchu i piersiach. Oddychał ciężko, gdy kończyła ma­ sować mu uda, łydki i stopy. Wróciła do klatki piersiowej. Z jego brodawek zaczęła zlizywać olej pachnący wiśniami. Jonas drżał przy każ­ dym dotknięciu języka. – Ostrożnie – ostrzegł – jestem tak blisko. Och, Sarah... jak dobrze. Wylizała go jak kotka swoje potomstwo. Zostało tylko krocze. – Nie! – zaprotestował. – Ale chcę... – Wyjmij prezerwatywę z kieszeni moich dżinsów – zażądał zdesperowany – albo podaj mi je. Jeśli jeszcze raz dotkniesz tam językiem, nie wytrzymam dłużej. Proszę cię. Nadszedł wreszcie ten moment. Poczuła lęk. Dotychczas mogła traktować to jako bardzo podniecającą, erotyczną zabawę, czuła jednak, że w chwili, gdy połączą się ich ciała, wszystko się zmieni. – Proszę, Sarah. Chcę być w tobie. Też tego chciała. Obawiała się konsekwencji, ale bez tego jej wspomnienia nie byłyby pełne. Sięgnęła na nocną szafkę. Rozerwała opakowa­ nie. – Znalazłaś ją?

– Nie, miałam swoją. – Pospiesz się. Nie przedłużaj zabawy, bo oboje na tym stracimy. Wzięła głęboki wdech. Założyła mu prezer­ watywę. Chwycił ją za przegub i usiadł. – Teraz nie muszę patrzeć. Nim zdążyła zareagować, popchnął ją i przy­ cisnął własnym ciałem. – Jonas, zaczekaj. Przejął inicjatywę. Mogło to oznaczać, że spróbuje zmusić ją do ujawnienia, kim jest. Tego się nie spodziewała. – Teraz moja kolej – powiedział. Chwycił drugi przegub i przycisnął do materaca jej obie ręce. – Wreszcie. Pieścił jej piersi, szyję, delikatną skórę za uszami. Traciła ochotę do walki. Nieśmiało zaprotes­ towała: – Miałeś zostać na plecach. Chwycił wargami jej ucho. – Jeśli ci na tym zależało, trzeba było mnie znów przywiązać. Teraz pocałuj mnie, szalona kobieto. Poddała się. Nie mogła nic zrobić. Za bardzo go pragnęła.

Odsunął usta od jej warg. Wsunął kolano między jej nogi. – Otwórz się dla mnie. Nie była w stanie odmówić. Teraz on kiero­ wał. Przesunął się między jej udami. – Unieś biodra i zaproś mnie. Obiema rękami chwyciła jego twarde poślad­ ki i uniosła się. – Och, tak. – Czubkiem członka dotknął jej śliskiego wejścia. – Chcesz mnie? – Tak. Umarłaby, gdyby nie zagłębił się w niej. – Powiedz: ,,Chcę cię, Jonas’’. Słyszała bicie własnego serca. – Chcę cię, Jonas. – Zawsze mnie chciałaś? Była nieprzytomna z pożądania. Nie do koń­ ca zdawała sobie sprawę z tego, co mówił. Zgodziłaby się na wszystko. – Tak – odpowiedziała, dysząc. – Tylko to chciałem wiedzieć. Przesunął się powoli do przodu,ażcałkowicie się połączyli. Jej oczy napełniły się łzami. Było cudownie, absolutnie doskonale. Wiedziała, że tak będzie. Nie przypuszczała, że po tych dzikich za­ bawach on przejmie inicjatywę tak łatwo

i spokojnie. Po policzkach spłynęły jej łzy. Jonas naprawdę się z nią kochał. To już nie była zabawa. Każdy jego ruch zbliżał ją do rozkoszy. Szep­ tał jej czułe słowa. – Teraz – powiedział, przyspieszając rytm. – Chodź, zrób to dla mnie. Poczuła rozkosz wywołaną jego ruchami i szeptanymi słowami. Zatopiła się w jego ramionach, drżąc i szlochając ze szczęścia. Jeszcze drżała, gdy ruszył na chwilę. Oparł się na przedramionach, zacisnął zęby i jęknął. Po chwili wolno opadł na nią. Ochrypłym głosem szepnął jej do ucha: – Och, B.J. Było wspaniale.

Rozdział

ósmy

Jej imię wymknęło mu się, gdy poczuł, że stanowią nierozłączną parę. Kochając się z B.J., Jonas poczuł się tak wspaniale, że całkiem zapomniał o udawaniu. Nie chciał przyznać w tym właśnie momencie, że wie, kim ona jest. Jednak stało się. Zesztywniała pod nim. Potem zaczęła wal­ czyć, żeby się uwolnić. – Zaczekaj! Jedną ręką ściągnął opaskę. Drugą próbował chwycić B.J. Poruszał się powoli. Ogarnęło go powolne lenistwo, jak to bywa po udanym seksie. – Nie obrażaj się. – Wiedziałeś! Wiedziałeś od początku! Puść mnie! – Na początku nie wiedziałem.

Miała na sobie trochę śliskiego oleju. Tym trudniej było ją złapać. – Dowiedziałem się dziś rano. – I mimo to przyszedłeś! Odepchnęła gona chwilę, dzięki czemu udało jej się wyskoczyć z łóżka. – Oczywiście, że tak. Wreszcie mógł jej się dobrze przyjrzeć. Miała czerwony, zamszowy komplet, rozpuściła wło­ sy, skóra jej się zarumieniła. Przełknął ślinę. Trzeba przyznać, że robiła wrażenie. Nie doce­ nił B.J. Branscom. – I nikt na świecie nie może mieć o to pretensji. Zaczęłaś całą sprawę i byłbym głup­ cem, nie korzystając z okazji! Chwyciła jego dżinsy i próbowała się za­ słonić. – Żeby śmiać się ze mnie przez resztę życia? – Śmiać się z ciebie? Zwariowałaś? Nie za­ uważyłaś, że byłem twoim niewolnikiem przez całe trzy dni? Jeśli ktoś planował, żeby się z tego dobrze pośmiać, to chyba t y ! Zatrzęsła się ze złości. – Miałeś się nigdy nie dowiedzieć. – Nigdy? Kiwnęła twierdząco głową. – Dlaczego? – zapytał cicho.

Przez chwilę wydawało się, że nie odpowie. Jednak uniosła brodę i spojrzała mu prosto w oczy. – Chybo łatwo się domyślić. Leżał, patrząc na nią. Był zrozpaczony. Jedno było dla niego oczywiste: chciała tylko przygo­ dy bez dalszych zobowiązań. Może nasłuchała się ploteki była ciekawa, czy jest dobry w łóżku. Nic więcej nie miało ich łączyć. – Podaj mi ubranie – powiedział – jadę do domu. B.J. wyrzuciła swój zamszowy komplet do śmietnikapodrodze do domu. Myślała,żeby nie wracać, pojechać do Los Angeles i poszukać Keely. Bardzo żałowała w tym momencie, że straciła kontakt z siostrą. Jednak nie mogła tak postąpić wobec ojca. Jeśli teraz by wyjechała, zostałby zupełnie sam. Nie wyobrażała sobie dalszej pracy na ranczu.Właściwie Jonas był jej szefem. Dotychczas nie myślała o tym w ten sposób. Pracowali razem jak równi sobie. Teraz koleżeństwo się skończyło. Była naiwna, wyobrażającsobie, że uda jej się zachować tożsamość w sekrecie. Pewnie poje­ chał rano do miasteczka i popytał o kobietę,

która wynajęła domek Hawthorne’a. Saguaro Junction to mała mieścina i łatwo było wszyst­ kiego się dowiedzieć. Stała się teraz tym, kim nigdy nie chciała zostać: jeszcze jedną zdobyczą Jonasa. Gdyby pragnął czegoś innego i potraktował poważnie ich znajomość, powiedziałby jej w chwili, gdy się dziś zjawił. Ale on pozwolił jej kontynuować grę i pewnie gotów był to ciągnąć w nieskoń­ czoność. Gdyby się nie zdradził, że zna jej prawdziwe imię, prawdopodobnie zaprosiłaby go na kolejną noc. Przejeżdżając obok zabudowań rancza, odruchowo rozejrzała się za błyszczącą cięża­ rówką Jonasa. Nie było jej tam. Wyobraziła sobie, że Jonas pije piwo w barze Roundup’’. ’’ Czy powie komukolwiek, co się stało? Jeśli tak, nie będzie miała innego wyjścia, jak tyl­ ko wyjechać, nawet jeśli zraniłoby to jej ojca. Zresztą, może nawet ojciec będzie chciał, że­ by wyjechała. Musiała mieć nadzieję, że Jonas nie wy­ papla wszystkiego kumplom w barze. Co prawda chodziły plotki o jego podbojach, ale B.J. nigdy nie słyszała, żeby sam coś mówił na temat kobiet, z którymi coś go łączyło.

Byłoby dobrze wydobyć od niego przyrzecze­ nie, że zachowa sprawę w tajemnicy. Potrafił milczeć. Wiedziała od dzieciństwa, że tacy byli obaj bracia Garfieldowie. Mogli dokuczaći robić psikusy, ale w poważnych sprawach dotrzymy­ wali słowa. Weszła do domu. Światła były zgaszone. Słychać było tylko tykanie zegara dziadka i chrapanie ojca. Poszła do swojego pokoju, rozebrała się i wśliznęła do łóżka. Gorączkowo szukała pretekstu, żeby wyjechać. Do Sarah mogą przychodzić listy. Arch zape­ wne nie odmówi i zajmie się tym przez ostatnie trzy dni, jeśli B.J. powie mu, że musi natych­ miast zrobić sobie przerwę. Nawet najkrótszy wyjazd pozwoliłby jej odzyskać równowagę po tym, co wydarzyło się dziś, a przed dalszą wspólną pracą z Jonasem. Wiele kobiet wychodzi za mąż, żeby wynieść się z domu, jednak B.J. zakładała, że będzie zawsze mieszkać na tym ranczu. Wyobrażała sobie, że w przyszłości jej mąż też będzie tu mieszkał i pracował. Podobało jej się wszystko, co było związane z Kamiennymi Bliźniakami: pagórkowaty teren, praca ze zwierzętami, na­ wet kierowanie starym, rozklekotanym trak­ torem.

Ten wyskok niewątpliwie zburzył jej spokoj­ ne, szczęśliwe życie, a jutro będzie musiała spotkać Jonasa. Od lat nie budził się z takim kacem. Na domiar złego ktoś walił w dach nad jego głową. Pewnie brat próbował upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: poprawiał luźne gonty i przy okazji chciał go wygonić z łóżka. Spojrzał na zegar. Dochodziła dziesiąta. Nie­ stety, bar otwierali dopiero w południe. Za wcześnie, żeby topić smutki. Wiedział też, że nie może być pijany, bo Noah potrzebuje pomo­ cy w gospodarstwie. A może Noah mógłby obyć się bez niego przez kilka dni. Chciał wyjechać i przemyśleć, jakmatodalej rozegrać. Nie wyobrażał sobie, że mógłby opuścić ranczo i zamieszkać gdzieś indziej. Nie mógł też takpoprostuwyrzucić B.J. Oczywiście, teoretycznie mógł ją zwolnić, szczególnie gdyby opowiedział Noahowi, co zrobiła. Jednak nie miał zamiaru nic mówić ani jemu, ani nikomu innemu. Oprócz tego, gdyby zwolnił B.J., Arch odszedłby razem z nią. Była­ by niezła heca. Nie mógł uwierzyć, że tak z nim postąpiła. Oczywiście, gdy byli dziećmi, podrzucał jej

małe węże do łóżka, a do pudełka, w którym nosiła drugie śniadanie, wkładał niespodzianki. Raz zadzwonił do niej udając, że to Patrick Swayze, i zaśpiewał piosenkę ,,I Had The Time Of My Life’’ z filmu ,,Wirujący seks’’. Ona też nie była lepsza. Wrzuciła do pralki czerwoną farbkę i wszystkie jego białe slipy stały się różowe. Innym razem ustawiła rząd butelek po piwie na parapecie okna jego sypial­ ni. Ojciec myślał, że siedział w pokoju i pił do nieprzytomności. Albo zabrała rozkładówkę z jednego z jego czasopism i za zwrot kazała sobie dać trzy opakowania żelkowych misiów. Bardzo cierpiał. Poprzedniego wieczora uświadomił sobie, że jest zakochany w B.J. Chyba zawsze się w niej kochał. Zdał sobie z tego sprawę, gdy odkrył, że miała na sobie ten komplet, który kiedyś nosiła w czasie pokazów dla telewizji. Doskonale pamiętał ten występ. Była bardzo dumna, że bierze w nim udział. Na arenie wyglądała fantastycznie. Mógł się potem z nią umówić, ale w końcu wszystko zostało po staremu. Gdy zorientował się, że poświęciła swój pięk­ ny zamszowy strój, żeby sprawić mu rozkosz, doszedłdo wniosku, że łączy ich coś szczególne­ go. A wtedy oświadczyła, że z oczywistego

powodu nie miała zamiaru zdradzić mu, kim jest. Zwątpił, by jego uczucie zostało kiedykol­ wiek odwzajemnione. Musiał wyjechać na kilka dni. Przypomniał sobie, że Noah chciał, żeby ktoś wybrał się do Payson. Mieli tam ogiera, którego w przyszłym roku chciał skojarzyć z Imeldą. Taka podróż mogła zająć nawet trzy dni. Zwlókł się z łóżka. Z ciężką głową i złamanym sercem poszedł pod prysznic. Późnym rankiem B.J. stwierdziła, że nigdzie nie widać Jonasa. Bardzo jej to odpowiadało. Wymyśliła też powód, żeby opuścić ranczo na kilka dni. Spostrzegła Noaha wymieniającego kilka zniszczonych gontów. Wspięła się na drabinę i zawołała go. Przerwał i spojrzał na nią, zsuwając kapelusz na tył głowy. – Co słychać? – Pamiętasz, jak mówiłeś, że ktoś powinien przyjrzeć się temu ogierowi w Payson? – Tak. – Jeśli możesz mi dać dwa lub trzy dni wolnego, mogłabym tam pojechać. Mogę też zrobić kilka zdjęć. Noah uśmiechnął się. – Wielkie umysły myślą podobnie. Jonas

przyszedł do mnie w tej sprawie niecałe dziesięć minut temu. Powinniście rzucić monetą. Na wspomnienie Jonasa poczuła skurcz żo­ łądka. Chrząknęła i oświadczyła: – Jeśli Jonas planuje wyjazd, to w porządku. Nie muszę jechać. Nie miało znaczenia, które z nich wyjedzie, byle mogli się nie widzieć przez jakiś czas. – Kiedy wyjeżdża? – Myślę, że wkrótce. Słuchaj, B.J., pracowa­ łaś ciężej niż Jonas. Tam na północy wśród sosen jest na pewno dużo chłodniej, więc jeśli chcesz się stąd wyrwać, powiem mu, żeby został. – Nie! Trzęsła się tak bardzo, że o mało nie spadła z drabiny. Zatrzymała się na dole i kilka razy głęboko odetchnęła. Chciała tylko poprosić, żeby nikomu nie mówił. Potem mógł jechać. Nie ma o czym dyskutować. Prośba i odpo­ wiedź, to wszystko. Jak zwykle weszła kuchennymi drzwiami. Po drodze uśmiechnęła się i pozdrowiła Lupitę, która robiła placki. – Muszę porozmawiać z Jonasem – wyjaś­ niła. Miała nadzieję, że głos jej nie drży. – Pakuje się na dole w holu – powiedziała

Lupita. – Szkoda, że wszyscy nie możemy pojechać w góry. – Tak, byłoby przyjemnie. B.J. ruszyła szybko do holu, nim odwaga zdążyła ją opuścić. – Jonas – zawołała – chciałam cię o coś prosić. Stanął w drzwiach sypialni z zapuchniętymi oczami i ponurą miną. – Tak? Nie mogła zrozumieć, dlaczego właśnie teraz musiał wyglądać pociągająco, a ona nie mogła wydobyć z siebie słowa. – Co chciałaś, B.J.? – zapytał cicho. Wyglądałby na spokojnego, gdyby nie zbiela­ łe palce, którymi ściskał framugę drzwi. Zdanie, które chciała powiedzieć, wyleciało jej z głowy. – Przepraszam – szepnęła. Wzruszył ramionami. – Łatwo przyszło, łatwo poszło. Próbowała sobie przypomnieć, co miała do powiedzenia. – Chciałam cię prosić, żebyś nic nikomu nie mówił. Jego spojrzenie przestało być obojętne. W oczach pojawiła się złość. – Jak mogłaś pomyśleć, że mógłbym?

Cofnęła się o krok. – Nie, ja tylko chciałam się upewnić, bo... – Bo nie chcesz, żeby ktoś się dowiedział, że się poniżyłaś do seksu ze mną? Westchnęła. – Nigdy w ten sposób nie myślałam. Spojrzał w stronę kuchni i zniżył głos. – Planowałaś, że nie powiesz mnie ani niko­ mu. Rozumiem, że wstydzisz się, że uprawialiś­ my seks. – Mówisz o tym tak zimno... – Dwoje obcych w nocy, to niezbyt roman­ tyczne. Splotła ręce na piersiach. – To nie było tak. – Więc powiedz, jak było. Serce waliło jej jak szalone. Przypierał ją do ściany i nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. – Nie upokarzaj mnie jeszcze bardziej. – A nie mówiłem? Czujesz się upokorzona, bo dałaś się ponieść uczuciom. Jesteś lepsza, prawda? Nie taka jak ja, maniak seksualny. Miałaś chwilę słabości, o której chciałabyś zapo­ mnieć. Spojrzała na niego. Wreszcie dotarło do niej, że za jego zdenerwowaniem kryje się cierpienie. Spojrzała dalej, na łóżko. Do otwartej walizki

wrzucił bezładnie ubrania, jakby nie patrzył, co pakuje. Zrozumiała. Chciał uciec. Przypomniała so­ bie wczorajszą rozmowę. Powiedziała, że nie zamierzałasię przyznać,że była jego tajemniczą kochanką. Najwidoczniej zrozumiał, że wsty­ dziła się tego. Mogła niczego nie wyjaśniać i odejść lub przyznać się do swoich uczuć i oszczędzić mu cierpienia. Nie chodziło o to, żeby któreś z nich wygrało. Kochała go i nie chciała, żeby cierpiał. – Jonas, nie zamierzałam ci powiedzieć, bo nie chciałam być twoją kolejną porzuconą na­ rzeczoną. Długo jej się przyglądał. Szczęki miał zaciś­ nięte. – Tak o mnie myślisz? – powiedział w koń­ cu. – Pozbawiony uczuć facet szukający następ­ nej zdobyczy? – Musisz przyznać, że sporo ich było... – Czy nie przyszło ci do głowy, że jestem po prostu wybredny i chociaż ciągle próbuję, nie mogę znaleźć odpowiedniej kobiety? Zapew­ niam cię, że te rozstania były dla mnie bolesne za każdym razem. – Możliwe, ale nadal zrywasz ze swoimi kochankami, a ja nie chcę brać w tym udziału.

– A kto mówi, że będziesz? – zapytał. – Żartujesz? Jestem wiejską dziewczyną, która, jak sam mówiłeś, nie może cię zaintereso­ wać. Nie jestem kimś niezwykłym. Zauważyła, że zaczął się uśmiechać. – To ja, poczciwa B.J., która może wymienić termostat w traktorze, może dosiąść narowistego konia i nie spaść... – Zawsze też może dosiąść mnie. – Ja nie jestem tamtą kobietą z domu Sarah. Uniósł brwi. – Nie? Przysiągłbym, że to ty. Podejdź tu, muszę ci się lepiej przyjrzeć. Chwycił ją za rękę i wciągnął do sypialni. – Zaczekaj. Jest inaczej niż myślisz. – Jeszcze nie wiesz, co myślę. Zamknął drzwi sypialni i przekręcił klucz. Spojrzała mu w oczy. Jej serce zabiło szybciej. – Posłuchaj, Jonas. To nie czas ani miejsce. Powinniśmy to sobie wyjaśnić. Co zaszło mię­ dzy nami, nie może się powtórzyć. – Tak? – Popychał ją lekko w stronę łóżka. – Dlaczego nie? – Powiedziałam ci, nie dam się traktować jak zabawka. Jej nogi oparły się o krawędź łóżka.

– Do diabła, o tym właśnie myślałem. – Teraz już wiesz, że nie wstydziłam się tego, co między nami zaszło. Myślisz, że może­ my to ciągnąć dalej, ale nie można... Straciła równowagę i przewróciła się na łóż­ ko. Poszedł w jej ślady i wśliznął się na nią. – Owszem, można. – Jonas, nie. Spojrzał jej w oczy i powiedział delikatnym głosem: – Domyślam się, że będziesz jedną z tych, które czekają z tym do ślubu. – Pewnie myślisz, że to śmieszne, po tym, co robiliśmy razem. Oddychała szybko. Bardzo go teraz pragnęła, ale musiała być silna. – Zdecydowałam, że gdy znów się zaan­ gażuję, tego właśnie będę chciała: pierścionka, małżeństwa, dzieci... – Nie widzę przeszkód. Nadal jej nie rozumiał. Chciał kontynuować zabawę, dopóki nie zjawi się kandydatna męża. – Chodzi mi o to, że do tego czasu nie chcę żadnych więcej przygód, nieważne jaką mogły­ by sprawić mi przyjemność. – Żadnych? Ależ Belindo June, to jawne

marnotrawstwo. Zabawa z miotełką do kurzu musi zostaćpowtórzona,a pewnie zostałociteż trochę pachnącego oleju. Nie zamierzała więcej się z nim kochać, ale sprawiło jej przyjemność, że nazwał ją pełnym imieniem. – Belindo, zaszalejmy – szepnął. – Szybciej minie czas do ślubu. – Jakiego ślubu? Z nikim się nawet nie spotykam. – Naszego. Leżała bez ruchu, przestała nawet oddychać. Palcem wskazującym dotknął jej ust. – Jesteś zaskoczona? Albo przeraziły cię mo­ je oświadczyny, albo mi nie wierzysz. – Nie wierzę ci. – A gdybyś mi uwierzyła, zgodziłabyś się? – Tak, ale nie wierzę, więc nie mogę się zgodzić. Objął jej twarz obiema rękami i spojrzał jej poważnie w oczy. – Jest mi głupio, bo gdybyś mnie nie uwiodła w jaskini, nadal mijalibyśmy się na ranczu. Dobrze, że tamta burza pokazała mi, co mam pod nosem. Trzeba mi było zawiązać oczy, żebym cię wreszcie zobaczył. Delikatnie potarł kciukami jej policzki.

– Przy okazji: dom Hawthorne’a bardzo mi się podoba. Może powinniśmy go kupić i tam zamieszkać? Boże, mówił poważnie, oświadczał się. Przed oczami zawirowały jej białe kropki. – Pozwól mi wstać – poprosiła. – Jest mi słabo. Błyskawicznie zsunął się z niej, pomógł usiąśći pochylił do przodu, aż jej głowa znalazła się między kolanami. – Oddychaj głęboko. Już lepiej? Zawroty głowy zaczęły ustępować, ale nadal miała nierówny oddech. Widziała go jak przez mgłę. – Nadal mi nie wierzysz, prawda? – powie­ dział z zatroskaną miną. – A przecież próbuję ci powiedzieć, że cię kocham! Pokój znów zawirował, więc szybko schowa­ ła głowę między kolana, a on rozcierał jej plecy. – Słuchaj, musisz się z tym oswoić. Nie możesz omdlewać za każdym razem, gdy po­ wiem, że cię kocham. Byłoby to bardzo niewy­ godne. Oprócz tego nie kocham się z nieprzyto­ mnymi kobietami. Dla odmiany zaczęła chichotać. Nie była śmieszką, ale nie mogła się opanować. – Boże, teraz atak histerycznego śmiechu.

Mam nadzieję,żeszybko minie, b o m a m wielką ochotę cię pocałować. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. – Teraz już ci wierzę. – Świetnie. – Pomógł jej się położyć. – Więc znów możemy szaleć. Weźmiemy ślub? – Tak. Spojrzała mu w oczy. Gdy znów będą się kochać, będzie mogła w nie patrzeć. Nie mogła się tego doczekać. – Dlaczego zrobiło ci się słabo, gdy powie­ działem, że cię kocham i chcę się z tobą ożenić? – Bo marzę o tym od ukończenia czterech lat. Otworzył szeroko oczy. – To prawda, Jonas. Zawsze cię kochałam. Spojrzał na nią z czułością. – Myślę, że ze mną było tak samo, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. – Potrząsnął głową. – Byłem głupi, ale chcę spędzić resztę życia, naprawiając ten błąd. Zaczynam od razu. Oparł się na łokciu i zaczął rozpinać jej bluzkę. – Czas na szaleństwa. – Jonas! Tutaj? – Dlaczego nie? Tylko mi nie mów, że nie jesteś taką kobietą, za jaką cię uważam. Ten

numer nie przejdzie. Dobrze wiem, że kiedy chcesz, potrafisz być gorąca. Roześmiała się. Tylko on wiedział, jaka była naprawdę. – Ale jest jasny dzień, i... – Dobrze, że mi przypomniałaś. Zwlókł się z łóżka i otworzył górną szufladę bieliźniarki. Machnął czerwoną, jedwabną chustką. – Moja pamiątka – powiedział. – Mogę ci zawiązać oczy i udamy, że jest ciemno. Nie mam miotełki z piór, ale znajdę coś, żeby cię połaskotać. Uśmiechnęła się. Ich małżeństwo zapowia­ dało się ciekawie. – Jonas, opaski użyjemy innym razem. Teraz chcęcipatrzećwoczy, gdy będziemysię kochać. – To mi odpowiada – powiedział ciepło, odrzucając opaskę. Jonas ją kochał. To było najważniejsze. Roz­ pięła pozostałe guziki bluzki. Spojrzał na jej piersi zasłonięte koronką. – Jeśli o mnie chodzi, to chcę zobaczyć wszystko. Ostatnio nie wolno mi było nacie­ szyć oczu. Rozpięła stanik. Zniżyła głos do uwodziciel­ skiego szeptu, jakiego używała w domu Sarah.

– Zapraszam. Roześmiał się. – To jest to, czego szukałem. Podszedł do niej. Spojrzał w oczy i powie­ dział poważnie: – Jesteś kobietą, której szukałem całe życie.
Thompson Vicki Lewis - Nocne fantazje (Tajemnicza Kochanka)

Related documents

120 Pages • 18,109 Words • PDF • 324.7 KB

113 Pages • 30,394 Words • PDF • 574.7 KB

456 Pages • 74,254 Words • PDF • 2.4 MB

190 Pages • 93,881 Words • PDF • 966 KB

316 Pages • 48,378 Words • PDF • 1.4 MB

120 Pages • 40,605 Words • PDF • 528.1 KB

122 Pages • 18,446 Words • PDF • 55 MB

175 Pages • 63,948 Words • PDF • 1.5 MB